W podróży jest mnóstwo czasu na przemyślenia....która wydaje się nie mieć końca. Za każdym...

16
W podróży jest mnóstwo czasu na przemyślenia.

Transcript of W podróży jest mnóstwo czasu na przemyślenia....która wydaje się nie mieć końca. Za każdym...

Page 1: W podróży jest mnóstwo czasu na przemyślenia....która wydaje się nie mieć końca. Za każdym razem, gdy docieram do punktu, który z daleka wydaje się szczytem i którego widok

W podróży jest mnóstwo czasu na przemyślenia.

Page 2: W podróży jest mnóstwo czasu na przemyślenia....która wydaje się nie mieć końca. Za każdym razem, gdy docieram do punktu, który z daleka wydaje się szczytem i którego widok

154

posłuszeństwa. W dodatku woda skończyła się dawno temu i pragnie-

nie drąży mnie od środka. Odwodnienie sprawia, że każdy ruch jest

trudniejszy niż zwykle. Zwalniam coraz bardziej, aż nie jestem w sta-

nie utrzymać roweru w pionie. Zsiadam więc i pcham go pod górę,

która wydaje się nie mieć końca. Za każdym razem, gdy docieram

do punktu, który z daleka wydaje się szczytem i którego widok zapo-

wiada odpoczynek, pojawia się zakręt i dalsza wędrówka pod górę.

Jest już szaro, a wokół tylko głucha cisza. Nie ma szans na znalezienie

noclegu.

W podróży jest mnóstwo czasu na przemyślenia. Drobne szczątki

wspomnień łączą się ze sobą, tworząc logiczną całość, trochę jak nic

nieznaczące plamy na płótnie namalowane w odpowiedni sposób

składają się na piękne obrazy. Kiedy tak jeżdżę po górach Laosu,

nie mogę oprzeć się wrażeniu, że skądś już to znam. Nie same

góry – jestem tu po raz pierwszy – ale uczucie. To metafora życia

codziennego. Podobnie jak w codziennym życiu czasami droga jest

łatwa, jedziemy przed siebie, istniejemy bez większego wysiłku. Gdy

pojawia się wyzwanie, droga wiedzie pod górę, męczymy się, czasa-

mi nie dajemy rady. Kurczowo trzymamy się myśli, że za następnym

wzgórzem czeka nas odpoczynek, jednak tam wyłaniają się kolejne

wyzwania, a później następne. W końcu zdobywamy szczyt wznie-

sienia – to jest czas odpoczynku. Obserwujemy wtedy z satysfakcją

otaczające nas piękno, żywimy się owocami wcześniejszej pracy.

Świat nam sprzyja. A życie staje się jazdą z górki. Nie wkładamy

w nie wysiłku, a i tak pędzimy z nieosiągalną wcześniej prędkością.

Prędzej czy później wytracimy jednak impet i nadejdzie czas sta-

bilizacji lub nowych wyzwań. Takie już jest życie; lubi zmienność

i chętnie udowadnia nam, że bez względu na okoliczności, wszystko

może się zdarzyć. Lubi wyciągnąć do nas rękę, gdy toniemy, lub

rzucić błotem w oczy, gdy napędzeni sukcesami, stajemy się aro-

ganccy wobec świata.

Page 3: W podróży jest mnóstwo czasu na przemyślenia....która wydaje się nie mieć końca. Za każdym razem, gdy docieram do punktu, który z daleka wydaje się szczytem i którego widok

155

Czas biegnie nieubłaganie. Jest już dobrze po osiemnastej. Słońce

schodzi nisko i swoim kolorem zapowiada pożegnanie, a ja wciąż

walczę z górą. Pcham mój wegański rowerek, podobnie jak Syzyf

pchał kamień. Mam nadzieję, że będę miał nieco więcej szczęścia niż

on. Po drodze nie ma domostw, w których mógłbym się zatrzymać,

a mój tani namiot nie nadaje się do noclegu podczas pory deszczowej.

Mobilizuję resztki sił, ponownie wsiadam na rower i powoli wdrapuję

się pod górę. W końcu docieram na sam szczyt. Pozwalam sobie na

chwilę satysfakcji. To bardzo miłe uczucie, nie mam jednak zbyt wiele

czasu, by się nim teraz cieszyć. Wkładam bluzę, która chroni mnie przed

pędem powietrza i ruszam w dół. Teraz już nie pedałuję, a skupiam

się na kontrolowaniu prędkości i toru jazdy. Zjeżdżam z wielkiej góry

z prędkością dochodzącą do sześćdziesięciu kilometrów na godzinę.

Obciążony rower traci stabilność, jednak nie chcę zwalniać. Muszę

znaleźć nocleg zanim się ściemni i miejscowi pójdą spać.

Przedzieram się przez półmrok, analizując różne scenariusze tej

nocy. Badawczo zerkam na namiot, jakby z życzeniem, by jednak oka-

zał się wodoodporny, gdy nagle moim oczom ukazuje się dom, później

drugi, zaraz szkoła… Cholera jasna! To wioska! Wypełnia mnie ogromna

radość. Wchodzę na podwórko pierwszego okazałego drewnianego

domu, który dumnie stoi na ponad dwumetrowych filarach. Na migi

pytam, czy mogę rozłożyć namiot pod zadaszeniem. Gospodyni jednak

wskazuje ręką na dom, sugerując, że będę spał w środku. Kamień spada

mi z serca. Z tego wszystkiego zapomniałem już nawet o odwodnieniu.

Siadam spokojnie na pniu, rozkoszuję się zachodem słońca i rozmyślam

o cyklach życia – raz z górki, raz pod górkę, później znowu z górki,

i tak dalej. Samo życie.

Po chwili przysiada się gospodarz domu – wychudzony Laotańczyk

ze śladami siwizny, ubrany w szorty i sfatygowaną koszulkę. Chwyta

wielką fajkę zrobioną z tuby i kawałka bambusa, wkłada do niej zwi-

niętego przez siebie skręta i zaciąga się dymem. Rozmawiamy ze sobą

na migi. Wciąż się uśmiecha. Mam ochotę zapalić. Pytam, czy mogę

Page 4: W podróży jest mnóstwo czasu na przemyślenia....która wydaje się nie mieć końca. Za każdym razem, gdy docieram do punktu, który z daleka wydaje się szczytem i którego widok

Podróż to nie tylko pocztówkowe ujęcia plaż,

to również pęknięcia i niedoskonałości

– są przyprawą, która nadaje życiu smak.

Page 5: W podróży jest mnóstwo czasu na przemyślenia....która wydaje się nie mieć końca. Za każdym razem, gdy docieram do punktu, który z daleka wydaje się szczytem i którego widok

Jedna z wiejskich chat – gospodarz dba o ognisko domowe.

Page 6: W podróży jest mnóstwo czasu na przemyślenia....która wydaje się nie mieć końca. Za każdym razem, gdy docieram do punktu, który z daleka wydaje się szczytem i którego widok

Rozczula mnie widok wiejskich chatek.

Page 7: W podróży jest mnóstwo czasu na przemyślenia....która wydaje się nie mieć końca. Za każdym razem, gdy docieram do punktu, który z daleka wydaje się szczytem i którego widok

Każdy ma swoje wieczorne rytuały.

Page 8: W podróży jest mnóstwo czasu na przemyślenia....która wydaje się nie mieć końca. Za każdym razem, gdy docieram do punktu, który z daleka wydaje się szczytem i którego widok

160

spróbować, ten jednak odmawia. Podobno papieros jest niedobry.

Hm, może to jakiś specjalny papieros. Zapachu trawki nie czuję, ale

w Laosie jest ciche przyzwolenie na palenie innych substancji.

Nie możemy porozmawiać, więc siedzimy na belkach, gapiąc się

na zachodzące słońce. Po chwili pojawia się starsza, pomarszczona

Laotanka z długą zawiniętą fajką, siada na małym taboreciku pod fi-

larem i patrzy na mnie przenikliwym wzrokiem, jakby chciała wypalić

we mnie dziurę spojrzeniem. Uśmiecha się przy tym, więc nie wyczu-

wam złych intencji. Obok grupka dzieci gra w gry znane mi z dzieciń-

stwa. Pamiętam je jak przez mgłę – dziewczynki grające na podwórku

w gumę i w klasy. Zastanawiam się, jak to możliwe, że takie zabawy

są uniwersalne. Przecież nie ma tu środków masowego przekazu, które

by tłumaczyły zasady zabaw podwórkowych dla dzieci.

Jest już całkiem ciemno. Wylałem dziś kilka litrów potu. Moje

ubrania są mokre i brudne, a ja – niesamowicie spragniony. Pytam

gospodarza, gdzie mogę się umyć, ten jednak nie rozumie, mimo że

daję z siebie wszystko, demonstrując odpowiednie gesty niczym w ka-

lamburach. Moje pytanie pozostaje bez odpowiedzi. Rozglądam się po

podwórzu, na którym jest kilka małych chatek. Do żadnej z nich nie

dochodzą rury z bieżącą wodą. Spoglądam na miski ustawione pod

dachem domu i zaczynam rozumieć – zbierają deszczówkę do picia.

Skoro się tu osiedlili, to gdzieś w pobliżu musi być rzeka. Teraz nikt mnie

tam nie zaprowadzi. Miski pod dachem są puste, więc nici z prysznica.

Po chwili gospodyni woła na kolację. Na werandzie jednej z chatek

rozkłada improwizowany stolik – kawałek blatu postawiony na misce.

Na blacie kładzie dwa głębokie talerze wypełnione zupą z kawałkami

pędów bambusa, a na podłodze po przeciwnych stronach stołu stawia

dwie beczułki z klejącym ryżem. Jest to najczęściej spotykany posiłek

w Laotańskich wioskach. Do kolacji zasiadamy razem: małżeństwo,

dwoje dzieci i ja. Jedzenie jest równie pyszne, co proste. Jem tak

jak moi gospodarze – palcami. Nabieram garść ryżu z jednej miski,

modeluję jak plastelinę, lepię z niego kulkę, którą miętolę w palcach

Page 9: W podróży jest mnóstwo czasu na przemyślenia....która wydaje się nie mieć końca. Za każdym razem, gdy docieram do punktu, który z daleka wydaje się szczytem i którego widok

Ten przenikliwy wzrok, jakby chciała wypalić dziurę

w moim ciele, a jednocześnie pojawiający się co chwilę

uśmiech, który mówi „cieszymy się, że jesteś”.

Page 10: W podróży jest mnóstwo czasu na przemyślenia....która wydaje się nie mieć końca. Za każdym razem, gdy docieram do punktu, który z daleka wydaje się szczytem i którego widok

Pamiętasz grę w gumę?

Page 11: W podróży jest mnóstwo czasu na przemyślenia....która wydaje się nie mieć końca. Za każdym razem, gdy docieram do punktu, który z daleka wydaje się szczytem i którego widok

163

przez chwilę, po czym maczam w zupie i sosie chilli. Później łyżką

nabieram odrobinę zupy i popijam ryż. Po całym dniu pedałowania

to danie i towarzysząca mu atmosfera to niebiański posiłek. Laos jest

krajem komunistycznym – tutaj wszystko jest wspólne. Ludzie nie są

przywiązani do prawa własności. Jestem daleki od pochwały komu-

nizmu, jednak kiedy tak siedzę z moimi gospodarzami, zajadam ich

zapasy i planuję wyspać się w ich domu, a oni cieszą się z tego, że mogą

pomóc podróżnikowi, przychodzi mi do głowy myśl, że w Laosie ma

to swoje dobre strony. W kraju zachodnim przyjęcie człowieka z ulicy,

nakarmienie go i przenocowanie byłoby nie do pomyślenia. Pomijając

wszystkie związane z tym niebezpieczeństwa u nas ludzie po prostu nie

mają ochoty gościć kogoś obcego.

Po zjedzonym posiłku gapię się w gwiazdy i podziwiam ich blask,

zupełnie inny od tego, do którego przywykłem – jaśniejszy i silniejszy.

Ciała niebieskie też wydają się większe i bliższe, jakby były na wy-

ciągnięcie ręki, gotowe do tego, by spaść z nieba i spełnić wszystkie

życzenia świata.

Dom z zewnątrz wydaje się przestronny, w środku jednak są wy-

dzielone tylko dwa małe pokoiki. Resztę stanowi duże niezagospoda-

rowane pomieszczenie, które przypada mi w udziale. Podłoga i ściany

są nieszczelne. Na każdym kroku widać wielkie karaluchy łażące po

podłodze i ścianach. Gospodarz próbuje deptać je nogą, a ja przega-

niam owady z okolic mojego posłania kawałkiem szmaty, jednak szybko

orientuję się, że nie ma to większego sensu. Zdążyłem już przyzwyczaić

się do azjatyckich warunków. Nie spodziewałem się luksusów, a zmę-

czone ciało domaga się odpoczynku, więc pokornie kładę się spać i po

krótkiej chwili rozmyślania odpływam. Laotańczycy kładą się spać zaraz

po zmroku i wstają o świcie. Dostosowałem się do tego rytmu.

Lubię ten moment, gdy rozpoczyna się dzień. Jeszcze nie wiadomo,

jakie niespodzianki dla nas szykuje, ale wiadomo, że będzie jedyny

w swoim rodzaju i już nigdy się nie powtórzy, że tylko od nas zależy,

Page 12: W podróży jest mnóstwo czasu na przemyślenia....która wydaje się nie mieć końca. Za każdym razem, gdy docieram do punktu, który z daleka wydaje się szczytem i którego widok

164

co z nim zrobimy; czy będzie to dzień obfitujący w nowe doznania,

ciekawe zdarzenia, być może trudności i wyzwania, czy kolejny

spędzony na autopilocie, w znany sobie sposób, w wygodnej, ale

w gruncie rzeczy nudnej strefie komfortu. A może coś pomiędzy?

Po porannej pobudce wpatruję się we wschodzące słońce. Gospodyni

woła na śniadanie, a jej mąż tłumaczy coś, obnażając nadgarstki. O tej

porze jeszcze nie myślę klarownie, więc uśmiecham się tylko i przytaku-

ję. Już się cieszę na myśl o śniadaniu. Jedzenie jest doskonałe w swojej

prostocie. Spożywamy to samo, co na kolację, czyli klejący ryż i zupę

bambusową. Planuję wyruszyć w dalszą drogę zaraz po posiłku, aby

tym razem znaleźć nocleg przed zmrokiem. Jednak gospodarz zaraz

po śniadaniu woła mnie i prosi, żebym z nim poszedł. Nie wiem, o co

chodzi, ale niegrzecznie byłoby odmówić. Idziemy razem do centrum

wsi, mijamy szkołę, machające dzieci i kilka domów. Ludzie są ciekawi

obcego maszerującego główną ulicą. Zagadują mnie od czasu do czasu,

uśmiechając się szeroko.

Wchodzimy do drewnianej, krytej strzechą chaty ustawionej na

wysokich filarach, w której trwa zabawa. Nie ma jeszcze ósmej, więc

ten widok jest dla mnie zaskakujący. Pod owym domem ustawiono

długie stoły, przy których biesiadują miejscowi. Z wielkich głośników

dobiega muzyka. Wita nas gospodarz imprezy, prowadzi na górę i sadza

na podłodze. Na miejscu jest już sporo gości. Wszyscy siedzą na podło-

dze w małych grupach, a przed każdą z nich stoją paczka papierosów

i plastikowy kubek.

Wspólne naczynie jest regularnie wypełniane piwem i podawane

któremuś z gości. Ten musi bez ociągania wypić jego zawartość, ponie-

waż pojemnik rotuje zgodnie z ruchem wskazówek zegara, więc obok

zawsze jest ktoś, kto czeka na swoją kolej. Od czasu do czasu podchodzi

do mnie któryś z gości, by porozmawiać. Porozumiewamy się głównie

na migi i za pomocą uśmiechu. To zabawne, jak uniwersalnym gestem

jest uśmiech, który potrafi przekazać więcej niż tysiąc słów, rozładować

Page 13: W podróży jest mnóstwo czasu na przemyślenia....która wydaje się nie mieć końca. Za każdym razem, gdy docieram do punktu, który z daleka wydaje się szczytem i którego widok

Mężczyźni i kobiety siedzą osobno,

ale bawią się wszyscy razem.

Page 14: W podróży jest mnóstwo czasu na przemyślenia....która wydaje się nie mieć końca. Za każdym razem, gdy docieram do punktu, który z daleka wydaje się szczytem i którego widok

166

najbardziej napiętą sytuację, zakomunikować brak złych zamiarów,

zwrócić uwagę, zagaić rozmowę lub ją zakończyć. Może nieść najróż-

niejsze komunikaty – od przyjacielskiej postawy, poprzez neutralną

grzeczność, aż po protekcjonalność i arogancję.

Wyciągam papierosa z leżącej paczki, a już obok słyszę trzask za-

palanej zapałki. Odpalam, zaciągam się dymem i obserwuję. Kubek

z piwem wciąż rotuje, regularnie sabotując pracę mojego błędnika.

Kiedy wszyscy są już lekko pijani, gospodarz wyciąga butelkę bim-

bru, nalewa po trochę do dwóch plastikowych naczyń stojących na

tacy i podaje jednemu z gości. Ten pozdrawia pozostałych uniesie-

niem tacy w różnych kierunkach, zlewa zawartość obu kubków do

jednego, część płynu wypija, a resztę wylewa do spluwaczki, do któ-

rej strzyka śliną. Rytuał się powtarza. Taca wielokrotnie dociera rów-

nież do mnie. Mieszanie alkoholi nie jest dobrym pomysłem, zwłasz-

cza w tym klimacie, ale nie wypada mi odmówić gościny.

W pewnym momencie rozpoczyna się rytuał nazywany przez

Laotańczyków Su khwan. Wierzą oni11, że wszyscy ludzie posiadają

trzydzieści dwa duchy nazywane khwan. Każdy duch strzeże określone-

go obszaru fizycznego i mentalnego swojego gospodarza. Dzięki khwan

Laotańczycy są bezpieczni i zdrowi. Duchy jednak bywają niesforne,

lubią się oddalać od swojego gospodarza i pozostawiać go bez opieki.

Kiedy Laotańczyk wyjeżdża w długą podróż lub jest poważnie chory,

przeprowadzany jest rytuał Su khwan, by upewnić się, że wszystkie

opiekujące się nim duchy są na swoim miejscu. Zgodnie z tradycją

goście honorowi poddawani rytuałowi siadają przy zastawionym stole,

do którego podchodzi każdy ze zgromadzonych, bierze jeden z wyło-

żonych sznurków, kołysze nim nad przegubem któregoś z honorowych

11 Obok buddyzmu (66%), a w zasadzie jego laotańskiej odmiany, w tym kraju

jednym z wiodących nurtów religijnych jest animizm (30%), czyli koncepcja

plemienna, która zakłada przypisywanie idei duszy i cech osobowych zwierzętom,

roślinom, elementom natury, a także istnienie bytów niewidzialnych, tak zwanych

duchów.

Page 15: W podróży jest mnóstwo czasu na przemyślenia....która wydaje się nie mieć końca. Za każdym razem, gdy docieram do punktu, który z daleka wydaje się szczytem i którego widok

Przy jednym ze stołów biesiadnych.

Page 16: W podróży jest mnóstwo czasu na przemyślenia....która wydaje się nie mieć końca. Za każdym razem, gdy docieram do punktu, który z daleka wydaje się szczytem i którego widok