Utracona - Pismo Studenckie PDFarchiwum.pdf.edu.pl/PDF/1272279016.pdf · zdrowie urzędnikom, co...

13
marzec nr 3 (25)/2010 ISSN 1898–3480 egzemplarz bezpłatny pismo warsztatowe Instytutu Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego www.redakcjaPDF.pl Utracona lewonoznosc Utracona lewonoznosc

Transcript of Utracona - Pismo Studenckie PDFarchiwum.pdf.edu.pl/PDF/1272279016.pdf · zdrowie urzędnikom, co...

Page 1: Utracona - Pismo Studenckie PDFarchiwum.pdf.edu.pl/PDF/1272279016.pdf · zdrowie urzędnikom, co zrobić, by w służbie zdrowia zadziało się lepiej. Z racji tego, że żadna inna

mar

zec

nr 3

(25)

/201

0 • I

SSN

189

8–34

80 •

egze

mpl

arz

bezp

łatn

y

pismo warsztatowe Instytutu Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego

ww

w.r

edak

cjaP

DF.

pl

U t r a c o n al e w o n o z n o s cU t r a c o n al e w o n o z n o s c

Page 2: Utracona - Pismo Studenckie PDFarchiwum.pdf.edu.pl/PDF/1272279016.pdf · zdrowie urzędnikom, co zrobić, by w służbie zdrowia zadziało się lepiej. Z racji tego, że żadna inna

| 02 |

Naczelna strona

| 03 |

dziennikarstwo | Na wejściu

REDAKCJA

redaktor naczelny:Zbigniew Żbikowski

z-ca redaktora naczelnegoPaweł H. Olek

szefowie działów:dziennikarstwo: Tomasz Betkafotografia: Ewelina PetrykaPR: Piotr Zabiełłokultura & społeczeństwo: Emil Borzechowski

Solidny, polski stół na mocnych, rzeźbionych podstawach. Ma się rozumieć, że to tylko aluzja, analogia, mebel zastępczy, symboliczny. W końcu lat czterdziestych minionego stulecia przyszli ze wschodu stolarze i podpiłowali mu wszystkie nogi, podpierając go na koniec jedną – nową, potężną, nie znoszącą sprzeciwu. Minęły cztery dekady, przyszli inni i zaokrąglili mu rogi, by wró-cić do starego modelu – wielonogiego. I wtedy okazało się, że z lewą nogą jest coś nie tak.

Już Lech Wałęsa, gdy jeszcze był dzierży-krajem, stawiał sobie za cel wzmocnienie lewej nogi, żeby stół za bardzo nie chwiał się w prawo. Politycznie, gdyż medialnie ów „stół” jakoś sobie radził. W mediach to raczej prawa noga cierpiała wtedy na niedowład. Ach, gdzie te czasy? Od-płynęły wraz z uciekającym wiekiem dwudzie-stym. Dzisiejszy stan można opisać parafrazą starego, antyradzieckiego dowcipu: na prawicy bez zmian, na lewicy ubyło jeden.

Tym „jednym”, który ubył, jest kojarzona wprost z SLD „Trybuna”. Z kolei „Wprost”, kojarzo-ne z trybuną centro-prawicowo zorientowanej sceny dziennikarskiej i politycznej, mimo potęż-nych kłopotów, jakoś się trzyma, przechodząc odważną kurację. I niech mu się wiedzie, bo bez tego czasopisma rynek tygodników opinii byłby już nie ten sam. Jak nie ten sam jest teraz rynek dzienników informacyjnych.

Pięknie powiedziane, prawda? I jak popraw-ne politycznie! Aż ocieka hipokryzją. Nie trzeba udawać – ci, którzy wypowiadają te okrągłe zdania, łącznie z niżej podpisanym, do „Trybuny” nawet nie zaglądali i upadkowi tego dziennika nie poświęcą choćby jednego westchnienia. Po-dobnie rzecz się miała, gdy przed siedmiu bodaj

Zbigniew Żbikowski

Anita Krajewska

laty upadało kojarzone z prawicą „Życie”. Wersja dla prasy brzmiała: szkoda, rynek prasy ubożeje itp., a wersja wewnętrzna: cóż, sami się o to prosili. Znawcy rynku mediów nie ukrywają, że i „Trybuna” „sama się o to prosiła”, nie potrafiąc wyrwać się z korzeniami z gleby prasy upartyj-nionej, przeideologizowanej, graficznie i merytorycznie tkwiącej w tzw. minionej epoce.

Tylko że o wiele łatwiej „być mądrym”, gdy się siedzi przy stole, o wiele trudniej, gdy się jest za przeproszeniem stołową nogą. Świat z obu pozycji wygląda inaczej. Są tacy, głównie z zachodu Europy i świata, którzy patrząc na polski rynek medialny, utrzymują, że on cały, nie wyłączając odbiorców, tkwi wciąż korzenia-mi w PRL-u, ciągnąc z niego soki, a wraz z nimi przejmując sposób oceniania innych (którzy śmią mieć inne zdanie) i prowadzenia dyskursu publicznego. Tak w świecie polityki, jak i me-diów zresztą, jest to zrost trudny do oddziele-nia. Można się oburzyć, zaprotestować, wołać „nieprawda!”, ale znowu będzie to tylko opinia „stołowej nogi”.

Do licha, czy ten medialny stół jest nam naprawdę potrzebny?

MINUS

fot. TVN

Stół z powyłamywanymi

„Jak dowiedział się dziennikarz…”

PLUS

Akcje po ludzku

Biografia Kapuścińskiego podzieliła mediaNie słabną emocje wokół książki Artura Domosławskiego „Kapuściński non-fiction”. W biografii można znaleźć między innymi frag-menty, z których wynika, że Ryszard Kapuściń-ski współpracował z wywiadem PRL-u, a także sugestie, iż niektóre reportaże Kapuścińskiego były w większym stopniu literacką kreacją niż odbiciem rzeczywistości. – Autor „Non-fiction” zachował się tak, jak powinien zachować się porządny dziennikarz: uczciwie wobec czytelni-ków - tłumaczy Igor Janke z „Rzeczpospolitej”. Marek Beylin z „Gazety Wyborczej” ripostuje: – Domosławski w imię sensacji naruszył godność żyjących. Więcej o kontrowersjach związanych z biografią „cesarza reportażu” w kwietniowym numerze miesięcznika „PDF”.

„Rzepa” liderem cytowalności 2009Dziennik należący do wydawnictwa „Presspu-blica” został zwycięzcą rankingu najczęściej cytowanych mediów, który opublikował Insty-tut Monitorowania Mediów. W ubiegłym roku materiały „Rzeczpospolitej” cytowano w innych środkach przekazu ponad 16 tys. razy. Drugą pozycję zajął „Dziennik Gazeta Prawna” (prawie 13 tys. przywołań), a pierwszą trójkę zamyka „Gazeta Wyborcza” z wynikiem ponad 10,5 tys. cytatów. Na dalszych miejscach uplasowały się kolejno: TVN24, RMF FM, „Polska The Times”, Radio Zet, „Wprost”, „Newsweek Polska” i Onet.pl.

Dochodowe Igrzyska Telewizji PolskiejZ danych cennikowych AGB Nielsen Media Research wynika, że sprzedaż reklam w czasie transmisji zimowej olimpiady w Vancouver przyniosła TVP prawie 34 mln zł. Tymczasem zimowe igrzyska w Turynie w 2006 roku wygenerowały dla Telewizji Polskiej 20,4 mln zł, a letnia olimpiada w Pekinie zaledwie 13,2 mln. Najwięcej na igrzyskach w Vancouver za-robiła Jedynka - 23,6 mln zł, Dwójka sprzedała reklamy za 9,6 mln, a TVP Sport za 700 tys. zł. Spośród wszystkich olimpijskich transmisji, najwięcej osób - 9,6 mln - oglądało finałową serię skoków narciarskich na dużej skoczni, w której Adam Małysz sięgnął po swój drugi srebrny medal. Złoty bieg Justyny Kowalczyk na 30 km oglądało średnio 6,3 mln osób.

Futbolowa ofensywa Canal+Wraz z początkiem rundy wiosennej piłkarskiej Ekstraklasy poszerzyła się futbolowa oferta stacji Canal+. W weekendy, podczas trwania rozgrywek, będzie emitowany testowy serwis Canal+ Sport 3, na którym widzowie będą mogli obejrzeć po dwa mecze – w sobotę i niedzielę. Na potrzeby magazynów sporto-wych stacja wprowadziła też nowy system grafiki wirtualnej, pozwalający m.in. na płynne przechodzenie pomiędzy obrazem wirtualnym a rzeczywistym. W ciągu 11 tygodni rozgrywek polskiej Ekstraklasy anteny Canal+ pokażą ponad 100 spotkań, z czego blisko 40 na żywo w technologii HD.

Opr.: Tomasz Betka

dziennikarstwow kraju

zd

Z „Gazetą Wyborczą” można zgadzać się bądź nie, ale trzeba przyznać, że co pewien czas udaje się jej zorganizować pożyteczną i cieszącą się du-żym odzewem akcję społeczną. Co prawda, żadna kolejna nie powtórzyła sukcesu pierwszej kampanii, czyli rozpoczętej piętnaście lat temu akcji „Rodzić po ludzku” (i dzięki fundacji pod tą samą nazwą mającą kolejne edycje), ale za każdym razem poruszała ważne dla Polaków tematy wła-śnie w momencie, gdy rozmowa o nich stawała się konieczna..

Obecnie „Gazeta” prowadzi kampanię „Leczyć po ludzku”. Rozpoczęła się jesienią i prowadzona jest z rozmachem przez dziennikarzy z całego kraju. Reporterzy zbierają dane ze szpitali o kolejkach, błędach lekarskich i łamaniu praw pacjentów. Wykrywają takie absurdy, jak np. sytuacja 75-letniego pacjenta, któremu lekarz zapowiedział, że na operację musi czekać 18 lat!

„Gazeta” zbiera takie informacje i podpowiada odpowiedzialnym za zdrowie urzędnikom, co zrobić, by w służbie zdrowia zadziało się lepiej. Z racji tego, że żadna inna gazeta nie ma tak dużego wpływu na to, co dzieje się w kraju, udaje się jej wywalczyć sporo. Wystarczy podać przy-kłady z ostatnich tygodni: resort zdrowia przyznał dodatkowe pieniądze na przeszczepy, a NFZ wycofał się z kompromitującego ograniczenia dostępu do badań profilaktycznych piersi.

Warto o tym mówić, bo w czasach szybkich newsów i rozpychającego się Internetu takie zaangażowane, wręcz misyjne dziennikarstwo, prze-chodzi do lamusa. A duży odzew czytelników (widać to choćby po liczbie drukowanych listów) świadczy o tym, że potrzeba tego typu działań nie zanikła.

Dzięki akcji „Rodzić po ludzku” udało się odmienić ponurą rzeczywi-stość państwowych porodówek. Nie sądzę, by „Leczyć po ludzku” uzdro-wiła wszystkie pozostałe odziały szpitalne. Ale może być drogowskazem dla tych, którzy odpowiedzialni są za ich reformę.

Raczej w ramach ciekawostki niż dogłębnej analizy trendu, kilka słów o manierze, jaką coraz częściej można zauważyć u dziennikarzy praso-wych i internetowych. A może nawet wina nie zawsze leży po stronie dziennikarzy, bo zwykle to redaktorzy „podkręcają” teksty… Mniejsza o to – czytelnikowi to przecież obojętne. O co chodzi? O frazy typu: „jak dowiedział się”, „jak dotarliśmy”, „jako pierwsi ujawniamy”, etc. I nie miała-bym właściwie nic przeciwko ich używaniu, gdyby autorzy tych tekstów rzeczywiście dotarli do jakichś tajnych informacji czy ekskluzywnych new-sów. Tymczasem często w ten właśnie sposób rozpoczynają się publikacje dotyczące bieżących spraw, których opisanie jest zwykłą dziennikarską robotą, a nie wyczynem, za który należy się reporterowi jakieś szczególne uznanie. Przykład? Kilka tygodni temu „Gazeta Wyborcza” powołała się na tajną notatkę rządu na temat inwestowania w… przedszkola. O planie wiadomo było od dawna i pisano nie raz, do dziś nie wiem więc, czemu dziennik chwali się, że dotarł do czegoś takiego.

Jest jeszcze inna maniera, także łatwa do wychwycenia. Chodzi o podkreślanie w tekście, że rozmówca powiedział coś specjalnie dla tego tytułu, czyli m.in. o frazę: „jak mówi w rozmowie z …”. Na zdrowy rozum, gdy cytuje się kogoś i nie podaje źródła (np. PAP albo wywiad radiowy) to można wnioskować, że dziennikarz rozmawiał z tą osobą. Ale nie – wypytanie kogoś o cokolwiek nagle stało się takim wyczynem, że także trzeba to podkreślić.

Ale prawda jest taka, że chodzi nie tylko o zły nawyk reporterów, ale i o to, że za pośrednictwem Internetu, który mieli wszystko, co się w nim pojawi, teksty stają się własnością publiczną i to, co zostało powiedziane dla jednego tytułu, zaczyna żyć w sieci własnym życiem. I pewnie mając to w tyle głowy, redakcje coraz częściej decydują się, by na każdym kroku podkreślać wykonaną przez siebie pracę.

zespół redakcyjny:Roksana Gowin, Magdalena Grzymkowska, Dominika Jędrzejczyk, Patryk Juchniewicz, Marcin Kasprzak, Mirek Kaźmier- czak, Anna Kiedrzynek, Chrystian Szczęsny, Magdalena Wasyłeczko, Elżbieta Wójcik, Agata Żurawska

współpraca: Jakub Baliński, Cezary Biernat, Jan Brykczyński, Oliwia Dusińska, Radosław Firlej, Małgorzata Januchowska, Maciej Puchała, Jakub Szarejko, Maria I. Szulc, Wioletta Wysocka

autorskie cykle: Gdzie sie zaczęłam - Magdalena Karst-AdamczykZapisz to, Kisch! - Agnieszka WojcińskaKolumna Zygmunta - Andrzej Zygmuntowicz

Książe i Żebrak – Szczepan Orłowski, Kajetan Poznański

grafika, okładka i skład DTP: Karol Grzywaczewski / [email protected]

korekta: Anna Kiedrzynek

WYDAWCA:Instytut DziennikarstwaUniwersytetu Warszawskiegokoordynator wydawcy: Grażyna Oblasdruk: Polskapresse Sp. z o.o., nakład: 7 tys. egz.

adres redakcji:PDF pismo warsztatoweInstytutu Dziennikarstwa UWul. Nowy Świat 69, pok. 51, (IV piętro), 00–046 Warszawa, tel. 022 5520293,e–mail: [email protected]

Więcej tekstów w portalu internetowym: www.redakcjaPDF.pl

współpraca z serwisem foto:

stała współpraca:

Ale numer!

03 - Na wejściu: Szkło kontaktowe ma pięć lat.

04 - felieton: Co dalej z Wprost? O co chodzi w debacie wokół biografii Kapuścińskiego?

05 - temat numeru: koniec "Trybuny" to koniec lewicowej prasy w Polsce?

06-07 - prasa społecznościowa: czy nowe zjawisko na rynku prasy to sposób na pozyskanie czytelników?

08 - W praktyce: różne przykłady sposobów na biznes studencki.

09 - kariera: Dziennikarstwo sportowe ciągle na fali.

10 - polecamy: Zalety fotografii panoramicznej.

11 - warsztat: kontrowersyjne zdjęcia zakładu pogrzebowego.

12-13 - World Press Photo: czy to jeszcze konkurs fotoreportażu?

14 - PR na świecie to nadal inny public relations niż polski. Różni się. Jak bardzo?

15 - Case study: Kampania Alko-Casco przeciw pijanym kierowcom/Brand PR w autorskiej rubryce Euro RSCG Sensors.

16 - Oscary: Faktycznie najlepsze filmy?

17-20 Co warto zobaczyć, obejrzeć, posłuchać, przeczytać? Subiektywny przewodnik po świecie muzyki, teatru, filmu i książki.

21 - Miejsce niezwykłe – Klub Podróżnik.

22 - Sport: Pływanie to sport ogólnorozwojowy Płaski brzuch dla wytrwałych.

23 - Książę i żebrak wydarzeń kulturalnych marca.

24 - Akademia fotoreportażu – naucz się myśleć całościowo!

Szkło już niekontaktowe?Na wejściu

Elżbieta Wójcik, Agata Żurawska

dzie

nnik

arst

wo

publ

ic re

latio

nsfo

toku

ltur

a &

spo

łecz

eńst

wo

staż

e

W ocenie prof. Macieja Mrozowskiego „Szkło kontaktowe” to program publicystyczno-sa-tyryczny, a prowadzący: Grzegorz Miecugow i Tomasz Sianecki, zachowują się jak showmani, a nie jak dziennikarze. Nie zmienia to faktu, że właśnie taka żartobliwa, nie do końca „dzienni-karska” w ścisłym znaczeniu tego słowa formuła zyskała sympatię tysięcy widzów, dla których obejrzenie „Szkła” stanowi niemal rytuał na zakończenie dnia. Poza tym są tematy, które w „Szkle” nigdy nie zostaną poruszone, o czym świadczy fakt, że kilkakrotnie (po śmierci Ryszar-da Kapuścińskiego, Bronisława Geremka czy Zbigniewa Religi) program nie pojawił się na antenie lub został przerwany.

Cztery razy najlepsiChoć za ojców „Szkła kontaktowego” uchodzą Miecugow i Sianecki, to zarówno pomysłodaw-cą programu, jak i twórcą samego tytułu jest Adam Pieczyński, prezes Zarządu TVN24. Jak wspominają w swojej książce prowadzący program, jego tytuł wymy-ślony został na drugim pię-trze budynku ITI, w palarni, po odrzuceniu nazwy propo-nowanej przez Miecugowa.

W ciągu kilku lat nadawa-nia program otrzymał cztery nagrody. W 2006 roku został laureatem Festiwalu Do-brego Humoru w Gdańsku, w kategorii Najlepszy Pro-gram Rozrywkowy, a redakcja tygodnika Media & Marketing Polska uznała go za najlepszy program telewizyjny. Najbar-dziej tajemniczą nagrodą było wyróżnienie wysłane pocztą przez Ruch na Rzecz Bezrobotnych. Do dziś twór-cy programu nie wiedzą, czym sobie na nią zasłużyli. Rok 2007 to apogeum popularności „Szkła kontaktowego” – program zgromadził przed ekranem największą publiczność, a duet „Miecugow-Sianecki” przypieczętował swój sukces zwycięstwem w kategorii Odkrycie Roku podczas gali wręczenia Wiktorów.

„O rany, tylko nie puszczajcie tego w <Szkle>”Na początku sami dziennikarze wyłapywali wpadki polityków. Później, gdy pojawienie się w „Szkle” zyskało rangę nobilitacji i wyróż-nienia, a także dawało możliwość zaistnienia w mediach, to politycy zaczęli manipulować dziennikarzami poprzez wypowiedzi w ro-dzaju: „O rany! Tylko nie puszczajcie tego w <Szkle>” albo: „Na pewno tego nie po-każecie”. Proste slogany dawały politykom pewność, że materiał będzie wyemitowany. Działo się tak do czasu, aż redaktorzy zorien-towali się, że są podpuszczani. Teraz politycy muszą szukać innych, bardziej wysublimowa-nych metod. – Pojawiają się tacy, którzy z pre-medytacją wykorzystują satyrę do promocji własnej osoby. Na przykład poseł Palikot nie jest wkręcany przez dziennikarzy, ale sam ich wkręca – komentuje poseł Piotr Gadzinowski, którego wypowiedzi również niejednokrotnie były przytaczane w programie.

Wątpliwości nie ma też gospodarz „Antysa-lonu Ziemkiewicza”. – Dla polityków pojawie-nie się w „Szkle kontaktowym” to po pierwsze dowód uznania, a po drugie lans – tłumaczy Rafał Ziemkiewicz.

„Szkło kontaktowe” obchodziło w styczniu piąte urodziny. Okrągła rocznica to dobra okazja nie tylko do podsumowań, ale i do refleksji nad przyszłością programu.

Za, a nawet przeciwProgram od początku wzbudzał kontrowersje, a kręgi jego zwolenników i przeciwników for-mowały się w zawrotnym tempie. W niecały miesiąc od debiutu „Szkła” na wizji, Max Suski, publicysta „Przekroju”, powiedział, że prowadzą-cy mają trudności z odnalezieniem się w roli wy-luzowanych żartownisiów, a Sianecki, potrafiący trafnie spuentować każdego newsa w „Faktach”, w „Szkle” wygląda na przestraszonego. Dwa lata później publicystka „Dziennika”, Adrianna Bie-drzyńska, napisała, że podziwia dowcip i wysoką kulturę prowadzących, których wypowiedzi po-zbawione są chamstwa i stronniczości, a zacho-wany w nich dystans do polityki przemawia na korzyść twórców programu.

Poproszony o ocenę „Szkła” Rafał Ziemkie-wicz, z dezaprobatą mówi o przyjętej konwencji programu. – Lubię śmiech dla śmiechu. Dener-wuje mnie natomiast, jeśli jest to wspólne wy-szydzanie innych w myśl zasady: my jesteśmy lepsi, dlatego śmiejmy się z innych. Oglądając ten program, mam wrażenie, że to taka grupo-wa psychoterapia – wyjaśnia swoją niechęć wo-bec „Szkła” publicysta „Rzeczpospolitej”.

Były poseł Samoobrony, Janusz Maksymiuk, pozostaje natomiast wiernym widzem i sym-

patykiem tego programu. – Oglądam „Szkło kontaktowe” kilka razy w tygodniu. Traktuję to nie tylko jako rozrywkę, ale również źródło in-formacji na temat tego, jak widzowie reagują na pewne wydarzenia i jak je komentują. Od pewnego czasu widzę, że „Szkło” staje się coraz bardziej obiektywne, a prowadzący z większą ostrożnością komentują bieżące wydarzenia – stwierdza polityk.

Prof. Maciej Mrozowski dodaje, że „Szkło” pełni funkcję platformy, na której mogą wypo-wiadać się widzowie. – Demaskuje ono głód debaty wśród społeczeństwa. Taki program daje możliwość komentowania i biadolenia – podsumowuje profesor. Również współ-prowadzący program, Grzegorz Miecugow, dopatruje się jego sukcesu w interaktywności. – W polskiej telewizji po raz pierwszy w takim stopniu zaproszono ludzi do współuczestnic-twa podczas tworzenia programu, przez telefo-ny i SMS-y – zauważa Miecugow.

Bez Kaczyńskich ani rusz?Jak wynika z danych telemetrycznych AGB Nielsen Media Research, od pewnego czasu liczba stałych widzów programu stopniowo maleje. Najwyższą oglądalność „Szkła kontaktowego” odnotowano w roku 2007, kiedy zawirowania na polskiej scenie politycznej i przyspieszone wybory parlamentar-ne były główną siłą napędową programu. Perma-nentny spór pomiędzy PiS-em a PO był dla twór-ców „Szkła” studnią bez dna, z której co wieczór mogli czerpać tematy do rozmów.

Najliczniejszą widownię – ponad milion wi-dzów – zgromadził przed telewizorami odcinek

„Szkła” z 9 lipca 2007 roku, gdy po odwołaniu Andrzeja Leppera ze stanowiska wicepremie-ra oraz ministra rolnictwa, przyszłość koalicji PiS-Samoobrona-LPR stanęła pod znakiem zapytania. Niecałe trzy miesiące później w wy-niku przedterminowych wyborów nowy rząd utworzyła PO, co okazało się początkiem słab-nięcia popularności programu. – „Szkło” miało rację bytu, kiedy u władzy pozostawał PiS wraz ze swoimi przystawkami, bo wówczas łatwiej było twórcom programu żartować z parlamen-tarzystów, wśród których wielu cechowały me-dialność i naturalne poczucie humoru – uważa Piotr Gadzinowski.

Podobnie o istocie popularności „Szkła” wypowiada się Marcin Meller, dziennikarz pro-wadzący w TVN24 publicystyczny program „Drugie śniadanie mistrzów”. – Przyznam, że coraz rzadziej oglądam „Szkło kontaktowe”, o wiele częściej byłem jego widzem za czasów PiS-u – przyznaje Meller i podkreśla, że za rzą-dów partii braci Kaczyńskich pomysł programu satyrycznego idealnie wpisywał się w ówcze-sną rzeczywistość. – Prowadzący mają teraz trudniej; wtedy codziennie działo się coś, co idealnie mieściło się w konwencji programu. Dla „Szkła kontaktowego” byłoby na pewno

lepiej, gdyby Kaczyńscy wrócili do władzy; wtedy prezenterzy będą mieli o czym mówić – przekonu-je dziennikarz.

Grzegorz Miecugow nie zgadza się jednak z zarzutem o wyczerpywa-niu się formuły programu. Jego zdaniem niższa oglą-dalność „Szkła” jest jedynie odzwierciedleniem ogól-nego spadku popularności programów informacyj-nych i publicystycznych w polskich mediach. – I tak jesteśmy najchętniej oglądanym programem w TVN24 – mówi dzienni-karz. Poza tym, zawłaszcze-nie sceny politycznej przez dwie pozostające ze sobą w nieustannym sporze partie wywołuje u widzów

na tyle silne emocje, że program jak najbardziej ma nadal rację bytu.

Wszystko ma swój koniec„Szkło kontaktowe” pokazuje polityków w krzywym zwierciadle i pozwala im zapisać się w świadomości odbiorców, którzy lubią prze-cież pamiętać o czyichś gafach i pomyłkach. Nie musi to jednak wcale oznaczać utraty przez nich sympatii do bohaterów programu. „Szkło” daje widzom poczucie wspólnoty i możliwość wyrażania swoich opinii na forum publicznym. Maciej Mrozowski nie pozostawia jednak złu-dzeń co do tego, że przyszłość programu zależy od przebiegu i wyniku zbliżającej się kampanii prezydenckiej. – Każdy program ma swoją ży-wotność, również „Szkło kontaktowe” musi się kiedyś skończyć. Nie stanie się to jednak w naj-bliższym czasie, a od kwietnia aż do jesieni naj-prawdopodobniej nastąpi ożywienie w „Szkle”. Co będzie dalej, nie wiadomo – przyznaje pro-fesor Mrozowski.

Ze stwierdzeniem, że popularność i żywot-ność „Szkła” zdeterminowana jest wyłącznie sytuacją polityczną w kraju, nie zgadza się Grze-gorz Miecugow. – Nie tworzymy programu, który zajmuje się jedynie polityką. W ostatnie wakacje nie pojawiała się ona w „Szkle” tak czę-sto, a i tak mieliśmy świetne wyniki. Zapytany o przyszłość programu, dziennikarz zapew-nia, że „Szkło kontaktowe” pozostanie na wizji w niezmienionej formie. – Będziemy dalej zaj-mować się tym, co przynosi każdy kolejny dzień – puentuje Miecugow.

reklama

„Szkło kontaktowe” to najpopularniejszy program TVN24.

Page 3: Utracona - Pismo Studenckie PDFarchiwum.pdf.edu.pl/PDF/1272279016.pdf · zdrowie urzędnikom, co zrobić, by w służbie zdrowia zadziało się lepiej. Z racji tego, że żadna inna

| 04 | | 05 |

Felieton | dziennikarstwo dziennikarstwo | Temat numeru

Dominika Jędrzejczyk

Duński dziennik przeprosi za karykatury MahometaPrzeprosiny dziennika „Politiken” są efektem porozumienia z ośmioma organizacjami, repre-zentującymi blisko 100 tys. muzułmanów. Gaze-ta przeprosiła „wszystkich, którzy mogli poczuć się urażeni”, chociaż nie wyraziła wprost żalu z powodu opublikowania kontrowersyjnych karykatur. Rysunki po raz pierwszy ukazały się w 2005 roku w duńskim dzienniku „Jyllands-Posten” i wywołały gwałtowne protesty w świecie muzułmańskim. W 2008 roku policja ujawniła, że przeciwko jednemu z karykatu- rzystów był przygotowywany spisek. W odpo-wiedzi na to, kilkanaście duńskich gazet, w tym „Politiken”, ponownie opublikowało obraźliwe dla muzułmanów rysunki.

Rosyjski magnat przejmie „The Independent”?Aleksander Lebiediew prawdopodobnie kupi od irlandzkiej grupy wydawniczej Independent News & Media brytyjski dziennik „The Inde-pendent”. Rosjanin zapłaci za gazetę symbo-licznego funta, ale równocześnie zobowiąże się do zainwestowania w tytuł kilkudziesięciu milionów w ciągu pięciu lat. W portfolio Lebiediewa znajduje się już m. in. inny brytyjski dziennik – „The London Evening Standard”.

Cięcia w BBCWedług brytyjskiego dziennika „The Times” koncern BBC będzie musiał zamknąć dwie cyfrowe stacje radiowe i sprzedać udziały w części swoich czasopism, a także ograniczyć budżet na działania online o mniej więcej 25 proc. Informacje nie są jeszcze potwierdzone, a przedstawiciele BBC odmówili redakcji „The Times” komentarza. Wiadomo jednak, że koncern musi zredukować wydatki – poza wymienionymi cięciami, BBC prawdopodob-nie zmniejszy koszty związane z prawami do transmisji wydarzeń sportowych, co pozwoli zaoszczędzić firmie nawet 100 mln funtów.

Zwolnienia w amerykańskich telewizjachWedług dziennika „New York Times”, należąca do Walt Disney Co. amerykańska sieć telewi-zyjna ABC planuje zwolnić 300-400 pracow-ników. Redukcje obejmą przede wszystkim osoby pracujące w sekcji informacyjnej ABC, która zatrudnia około 1,5 tys. ludzi. Zwolnienia dziennikarzy w swoich sekcjach newsowych zapowiedzieli również najwięksi konkurenci ABC – sieci CBC i NBC.

Serwis wideo dla miłośników telenowelAmerykański koncern nadawczy Univision Communications Inc. przygotował dla fanów telenowel specjalny internetowy serwis wideo, na którym będzie można bez opłat oglądać całe odcinki seriali produkowanych nie tylko przez Univision, ale i producentów zewnętrz-nych. Serwis „Novela y Series” („Telenowela i seriale”) skierowany jest przede wszystkim do coraz odważniej korzystających z Internetu latynoskich mniejszości na terenie USA.

Opr.: Tomasz Betka

dziennikarstwona świecie

zdDominika JędrzejczykAnna Kiedrzynek

Nowe otwarcie we „Wprost”Sprzedaż „Wprost” oznacza począ-tek końca imperium rodziny Królów. Czy istnieje szansa, by pod nowymi rządami tygodnik uwolnił się od oskarżeń o nierzetelność i polityczną stronniczość?

Moim odrębnym zdaniem

fot.

Paw

eł S

uper

nak/

PA

P

Mimo początkowych zapowiedzi wydawcy, firmy Ad Novum, oraz zespołu redakcyjne-go, reaktywacja „Trybuny” okazała się fikcją – magiczna data 1-ego lutego upłynęła i nic nie wskazuje na to, że znajdzie się chętny, aby zainwestować w gazetę i spłacić jej wielomilionowe długi. Według szacunków Presserwisu dziennik może zalegać z płatno-ścią nawet 12,5 mln złotych wobec drukarni i ZUS-u. Zarząd „Trybuny” kilkakrotnie znaj-dował się na skraju bankructwa, jednak tym razem wydaje się, że naprawdę nie ma szans na uratowanie pisma. W możliwość zmar-twychwstania „Trybuny” nie wierzy historyk i dziennikarz „Polityki” Wiesław Władyka, a Wiesław Godzic, medioznawca ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej, otwarcie mówi o „zużyciu tytułu gazety”.

PRL-owska przeszłośćPoczątki istnienia „Trybuny Ludu”, poprzed-niczki „Trybuny”, sięgają 1948 roku, gdy w miejsce PPR-owskiego „Głosu Ludu” i PPS-owskiego „Robotnika” powstała nowa gazeta, organ Komitetu Centralnego właśnie powołanej poprzez połączenie PPR i PPS Pol-skiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Misja dziennika była ściśle związana z działalnością władz, a publikowane w niej teksty – pod-porządkowane przedstawianiu stanowiska partii wobec wydarzeń w kraju i za granicą.

W wyniku przemian ustrojowych w 1989 roku gazeta przestała się ukazy-wać – jej ostatni numer datowany jest na rok 1990. W tym samym czasie prywatna spółka Ad Novum stworzyła nowy dzien-nik, „Trybunę”, który stał się nieoficjalnym organem polskiej lewicy postkomunistycz-nej. Na czele pisma stanął Marek Siwiec, pierwszy z grona redaktorów naczelnych, z których wszyscy, nie wyłączając ostatnie-go – Wiesława Dębskiego – byli kojarzeni ze środowiskiem polskiej lewicy.

Demokratyczny upadekInformacje o słabnącej sprzedaży, złej sytu-acji finansowej gazety i groźbie jej likwidacji nie były tajemnicą. Jednak grudniowy upadek „Trybuny” wywołał falę komentarzy we wszystkich polskich mediach. Tymcza-sem, poza lakoniczną zapowiedzią powrotu do kiosków 1-ego lutego, zamieszczoną na portalu internetowym dziennika, wszelkie źródła związane z „Trybuną” milczały. Wirtu-alna Polska pisała, że „upadł ostatni symbol komunizmu”, „Polska The Times” w obszer-nym artykule poświęconym historii gazety zwracała uwagę na jej korzenie, ale także na to, że nawet w czasach prosperity formacji lewicowych, „ <Trybuna> przędła raczej cien-ko”, a przyczyną słabej pozycji dziennika na rynku prasy było: „odcięcie od rynku reklam, druk na lichym papierze i archaiczny layout”. Profesor Wiesław Godzic dodaje jeszcze jed-ną ważną przyczynę: „Trybuna” nie znalazła uznania wśród odbiorców lewicowych. Przy-jęła formę najprostszą dla gazety partyjnej i, bazując na emocjach, pozyskiwała czytelni-ków ze starszej grupy wiekowej, którzy byli związani z PRL-em. Profesor podkreśla, że layout „Trybuny” przypominał marnej jakości gazetę powiatową.

W tej sytuacji trudno się dziwić, że grupy docelowej „Trybuny” nie tworzyły osoby młode. Poza tym dziennik odwoływał się często do tradycji postkomunistycznej, co

Krajobraz po „Trybunie”Powstała w 1990 roku jako kontynuatorka najważniejszego PRL-owskiego dziennika. Na początku kojarzona z poprzednim ustrojem, potem oskarżana o bezceremonialne popieranie SLD, „Trybuna” zakończyła rynkowy żywot 4-ego grudnia 2009 roku. Co to oznacza dla polskiego rynku prasowego?

Po ustąpieniu Marka Króla, nowym przewod-niczącym Rady Nadzorczej Agencji Wydaw-niczo-Reklamowej „Wprost” został Piotr Misiło – dyrektor zarządzający ds. organizacyjnych w Platformie Mediowej Point Group SA. PMPG w ostatnich dniach ubiegłego roku zakupiła 80 proc. udziałów AWR Wprost. Od początku lutego funkcję prezesa zarządu pełni, podobnie jak w PMPG, Michał Lisiecki. Poza Misiłą i Lisiec-kim, w Radzie Nadzorczej AWR Wprost zasiadają również: Katarzyna Gintrowska (wiceprzewod-nicząca Rady Nadzorczej PMPG) oraz Robert Pstrokoński, dyrektor pionu media i wydawnic-twa Platformy. Nowy program rozwoju pisma wyznaczy natomiast Jacek Rakowiecki, szef projektów wydawniczych PMPG oraz redaktor naczelny miesięcznika „Film”.

– Naszym celem jest reforma „techniczna”, czyli podniesienie poziomu pisma pod wzglę-dem warsztatowym, a także merytoryczna: odejście od uwikłania w politykę, wyraźniejsze oddzielenie faktów od komentarzy – zapowia-da Rakowiecki. Jego zdaniem odpolitycznienie tygodnika miałoby polegać na tym, że teksty z zakresu polityki dotyczyłyby głównie tego, w jaki sposób wpływa ona na poziom życia po-szczególnych grup społeczeństwa.

Wydaje się jednak, że problemem „Wprost”, z którym będzie musiał uporać się nowy zarząd, jest nie tylko coraz wyraźniejsze zaangażowanie polityczne pisma, ale także spadające wyniki sprzedaży. Według danych ZKDP tygodnik za-notował jeden z większych spadków sprzedaży w kategorii polskiej prasy opiniotwórczej. Fiaskiem zakończyła się także inwestycja we „Wprost Light”, czyli rozrywkową wersję tytułu. W związku z trudną sytuacją finansową, w jakiej znalazł się „Wprost”, rodzi się pytanie o zmiany kadrowe i ewentualne cięcia budżetowe, na ja-kie może zdecydować się nowy zarząd w celu

Styczeń 2009 Maj 2009 Grudzień 2009

„Polityka” 146 704 137 623 151 370„Newsweek” 106 939 111 926 106 843

„Wprost” 129 010 90 870 88 882„Przekrój” 55 656 47 970 48 290

„Gość Niedzielny” 129 290 135 061 153 920

Zmiany wyników sprzedaży tygodników opinii w Polsce (rozpowszechnianie płatne razem w styczniu, maju i grudniu 2009 roku)

poprawienia kondycji pisma. – Tekstów z ze-wnątrz (pochodzących od wolnych strzelców i ekspertów) może być więcej niż artykułów stałych członków redakcji. W obliczu kryzysu na rynku prasy i reklamy, takie rozwiązanie jest o wiele bardziej ekonomiczne, przy czym do-tąd niespotykane w polskim dziennikarstwie. Oczywiście, przecieranie szlaków dla nowych rozwiązań zawsze niesie za sobą ryzyko popeł-nienia błędów – komentuje Rakowiecki i dodaje, że liczy się z ewentualnym odpływem części czytelników, przywiązanych do dotychczasowej formuły pisma.

Wciąż nie wiadomo, jak na funkcjonowanie tygodnika wpłynie zmiana redaktora naczel-nego. Kojarzony z „Wprost” Stanisław Janecki odszedł ze stanowiska z początkiem lutego, a głównym powodem jego decyzji była zmiana właściciela magazynu. Trudno w tej chwili wy-rokować, czy oznacza to całkowitą modyfikację nie tylko charakteru pisma, ale także jego spo-łecznego odbioru.

Otwarte pozostaje również pytanie, czy nowy, zgodnie z deklaracją Jacka Rakowieckie-go bardziej „wycentrowany politycznie” tygo-dnik, znajdzie miejsce na rynku prasy, oraz czy nowatorska formuła zlecania większości tekstów autorom spoza redakcji stanie się skutecznym remedium na kryzys prasy w Polsce.

widoczne było chociażby w doborze publi-cystów związanych ze „sztywną”, nierzadko skostniałą polityką lewicową. Brak napły-wu świeżej krwi, a także jednostronność argumentacji pojawiającej się w ocenach współczesnej rzeczywistości, są jednymi z wielu powodów upadku „Trybuny”. Forma oraz treści, które doskonale sprawdzały się w czasach „Trybuny Ludu”, okazały się nie-odpowiednie dla dynamicznie zmieniającej się polskiej rzeczywistości po 1989 r.

Powstaje pytanie: jakie znaczenie dla polskiego rynku prasy ma upadek tego dziennika i czy wśród dostępnych obecnie różnorodnych tytułów znajdzie się miejsce dla nowej gazety lewicowej?

Rynek skręca w prawoZamknięcie „Try-buny” potwierdziło zauważalny od pew-nego czasu brak rów-nowagi politycznej i światopoglądowej na polskim rynku prasy. Obok pozycjonu-jących się po lewej stronie sceny mediów drukowanych: „Kry-tyki Politycznej” oraz bardziej liberalnego „Przeglądu”, istnieje szereg tytułów mocniej lub słabiej nawiązujących do doktryn centrowych, centroprawicowych, czy konserwatyw-nych, aż do pism o zabarwieniu silnie prawicowym. Prze-ciętny czytelnik styka się codziennie z „Na-szym Dziennikiem”, „Gazetą Polską”, „Rycerzem Niepoka-lanej”, „Wprost”, ale także „Przeglądem Politycznym” lub „Fron-dą”, które, choć różne w wymowie i przesła-niu, czerpią na poziomie treści z doświad-czeń ogólnie pojętej „prawicy”. Zaburzenie harmonii jest bardzo wyraźne nie tylko w sensie ilościowym, co widać na przykładzie wymienionych tytułów, ale także jakościo-wym – czytelnik o poglądach liberalnych, centrowych czy konserwatywnych będzie miał szeroki wybór dzienników, tygodników i miesięczników o różnym poziomie trud-ności i zaangażowania politycznego. Takiej możliwości nie ma czytelnik o orientacji lewicowej. Jeżeli chodzi o prasę codzienną, skazany jest na „Gazetę Wyborczą”, która de facto reprezentuje poglądy centrolewicowe; spośród tygodników może sięgnąć po skraj-ne „Nie” Jerzego Urbana, ale z racji kojarze-nia redakcji z poprzednim ustrojem pismo nie cieszy się wielką popularnością wśród przedstawicieli młodszej grupy wiekowej.

Janusz Rolicki, były redaktor naczelny „Trybuny”, przyznaje, że era gazet politycz-nych, zwłaszcza lewicowych, skończyła się ostatecznie, czego symptomem było już jego zwolnienie ze stanowiska naczelnego oraz nieczytanie gazety nawet przez polity-ków SLD. Przyczyn upadku dziennika Rolicki upatruje raczej w czynnikach zewnętrznych. – „Trybunę” dobił brak reklam; rynek rekla-

modawców wyraźnie ją dyskryminował, a przecież nie jest tajemnicą, że w dzisiej-szych czasach prasa czerpie korzyści finan-sowe głównie z tego źródła – przypomina dziennikarz. Zyski „Gazety Wyborczej” ze sprzedaży bezpośredniej stanowią 20 proc. całości przychodów, reszta pochodzi właśnie z reklam. – Chcę też zwrócić uwagę, że dziennikowi zaszkodziło kojarzenie pisma z ekipą postkomunistyczną – przyznaje były naczelny „Trybuny”.

„Krytyka Polityczna” to twór stosunkowo młody, „Nie” – zastygły i negatywnie od-bierany. Po upadku „Trybuny” dał się zatem odczuć na rynku polskich mediów brak tytu-łu o lewicowych tradycjach, który skupiałby

publicystów i twórców związanych z tym nurtem ideologicznym. Można się nie zga-dzać z prezentowaną przez „Trybunę” wizją rzeczywistości, trudno jednak zaprzeczyć, że jej istnienie działało na korzyść pluralizmu mediów i sprzyjało idei mnogości reprezen-towanych w nich postaw. Podobnie twierdzi Wiesław Władyka. – Mimo „bibułkowej” formy, często nietrafiającej do czytelnika, szkoda, że „Trybuna” zniknęła z rynku; zawsze był to jednak dodatkowy głos w publicznym dyskursie – zauważa profesor. Władyka dodaje, że w upadku dziennika wi-dzi koniec prasy partyjnej w ogóle; formuła medium upolitycznionego w takim stopniu nie odpowiada potrzebom dzisiejszego rynku i nie budzi zaufania odbiorców.

Pewnie dlatego „Dziennik Gazeta Praw-na” napisał, że „jedyna lewicowa gazeta zniknęła z kiosków”. Informowały o tym także media niemieckie - „Süddeutsche Zeitung” i „Frankfurter Allgemeine Zeitung”. W przypadku reakcji warszawskiego kore-spondenta pierwszej z nich – Thomasa Urba-na – można wręcz mówić o ubolewaniu nad upadkiem „ostatniej prawdziwie lewicowej gazety w Polsce”. I to on, chyba jako jedyny, zwrócił uwagę na fakt, że redakcję gazety współtworzyły także osoby młode, „których głos nie liczył się jednak na zdominowanym

przez konserwatywne dzienniki polskim rynku prasowym”.

Jednak istnienie produktu regulowane jest w gospodarce rynkowej przez prawa popytu i podaży - towar nierentowny, zale-gający na półkach, powinien z nich zniknąć, robiąc miejsce dla nowych, które efektyw-niej zawalczą o konsumenta. W dobie kryzysu ekonomicznego, przekładającego się także na słabszą kondycję mediów, podobne problemy dotykają codziennie wiele zakładów pracy. Dlaczego zatem nawet prasowi „oponenci” piszą, że upadek gazety jest stratą dla rynku polskiej prasy drukowanej i może negatywnie odbić się na jego strukturze?

Ku pamięci i przestrodzePowód może stanowić długa tradycja „Trybuny”, bez względu na to, czy jest ona chlubna czy nie. Dziennik ten wpisał się bowiem na stałe w obraz polskiego rynku prasy, jednocześnie pełniąc rolę sztandaro-wego przedstawiciela nurtu lewicowego. Czy w takiej sytuacji (zakładając, że rynek reguluje się sam) upadek „Trybuny” nie jest przejawem ogólnych nastrojów politycz-nych, oznaką swoistego odwrotu społe-czeństwa od wartości nie tyle lewicowych, co postkomunistycznych, wywodzących się bezpośrednio z poprzedniego ustroju?

Trudno jest chyba mówić o odwrocie od lewicowości w ogóle – czym można by było wtedy tłumaczyć popularność środowiska „Krytyki Politycznej”, wpisującej się przecież w nurt „twardej” lewicy, nadającej jednak swoim treściom nowocześniejszą, odpowia-dającą potrzebom dzisiejszego odbiorcy formę? Jedno nie ulega wątpliwości - nad-mierne upolitycznienie nigdy mediom nie służy, podobnie jak brak elastyczności i dobrej analizy potrzeb rynku.

Od czasu do czasu ukazują się książki, które wywołują burzę. Można by po tym sądzić, że jeszcze ktoś u nas naprawdę książki czyta. Ale to złuda – najbardziej lubimy rozmawiać o tych, których nie czytaliśmy. Idealne: można się powymądrzać, ale bez nudziar-stwa, to jest – czytania.

Właśnie jesteśmy w środku medialnej wrzawy wokół biografii Ryszarda Kapuściń-skiego pióra Artura Domosławskiego. W gazetach, radiu i telewizji towarzystwo liczne i śliczne roztrząsa kontrowersyjną biografię znanego na cały świat reportera. Czy jest się czym emocjonować? A jakże! Współpraca z wywiadem, partyjne uwikłania i konfabulacje mistrza reportażu. Słowem: autorytet w opałach. Czyli to, co kochamy najbardziej. Ale o tych aspektach życia Kapuścińskiego wiadomo nie od dzisiaj. W ciągu trzech lat od śmierci reportera wyszły już dwie książki, w których można było o tym przeczytać, w tym jedna biografia. Nie, to nie pomyłka – dwa lata

Źródło: opracowanie własne na podstawie danych ZKDP.

Książki nie czytałem, ale mi się ona nie podobatemu ukazała się już jedna biografia Kapuścińskiego. Trochę bardziej uładzona i grzeczna (o romansach ani słowa), ale była. Tylko że nikt jej nie przeczytał. Z wyjątkiem tych, którzy się twórczością Kapuścińskiego interesują. Ale co oni tam wiedzą.

Dlaczego wtedy ominęła nas podnieta? To proste – nie było rabanu, czyli widocznie sprawa nie była godna zainteresowania. Teraz wdowa wytoczyła proces, media podjęły temat i wymęczyły go (autora również – nagadał się w kółko to samo biedak, oj nagadał) jeszcze przed premierą książki. Bo co mieli zrobić dziennikarze – poczekać? Wolne żarty. Teraz jest news, jest zainteresowanie, dawajcie ekspertów!

Najlepiej, z przenikliwością godną honorowego prezesa Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, sprawę ujął Stefan Bratkowski. W radiowej audycji o książce podyskutował, wyraził kategoryczną opinię, a potem, zapytany, czy biografię przeczytał, odpowiedział rozbrajająco: a po co? No właśnie – po co? Przecież już powiedział, co o niej myśli. Podobne opinie dominowały

Adrian Stachowski na forach internetowych, które niżej podpisany obserwował z masochistycznym wręcz zacięciem.

No to jaka jest książka Domosławskiego? Jak każda – ma swoje zalety i wady. Ale emo-cje i ignorancja to słabi recenzenci. Jeszcze gorsze jest ocenianie książek na podstawie streszczenia z paska na TVN 24.

Ale nie bądźmy tacy ostrzy w naszych ocenach. Przecież dzisiaj nikt nie ma czasu na tak bezproduktywne zajęcie, jakim jest zbyt długie patrzenie się na litery. A nie mieć zdania - nie uchodzi. Jakbyśmy mieli wypo- wiadać się tylko na te tematy, o których mamy jakieś pojęcie, nagle zaległaby cisza.

Co w tej wrzawie najgorsze? Ano to, że w całym tym zamieszaniu nikt nie zauważył, iż w księgarniach pojawiła się raz już wydana – pod koniec lat 60. – i nigdy więcej nie wznawiana książka Kapuścińskiego „Dlaczego zginął Karl von Spreti?”. Czekałem i czekałem, aż ktoś o tym powie. Ale nikt, ani słowem. Bo ostatnio każdy lubi o Kapuściń-skim rozmawiać. Ale czy kogoś interesują jeszcze jego książki?

Tygodnik specjalizował się w kontrowersyjnych okładkach. Jak będzie teraz?

4 grudnia 2009 roku ukazał się ostatni numer „Trybuny”

Page 4: Utracona - Pismo Studenckie PDFarchiwum.pdf.edu.pl/PDF/1272279016.pdf · zdrowie urzędnikom, co zrobić, by w służbie zdrowia zadziało się lepiej. Z racji tego, że żadna inna

| 06 |

Prasa społecznościowa | dziennikarstwo dziennikarstwo | Prasa społecznościowa

| 07 |

Kosztują od kilkudziesięciu groszy do mak-symalnie kilku złotych, a za opublikowany list, poradę bądź przepis kulinarny czytelnik otrzymuje od 50 do 100 złotych. – Czytelni-cy dzielą się w nich swoją „rodzinną” wiedzą – mówi Janusz Frądel, właściciel jednego z kiosków na warszawskiej Woli. Często rozmawia on ze swoimi klientami, kupują-cymi dość regularnie tanie wydawnictwa o tematyce kulinarnej, których w swoim asortymencie ma najwięcej.

Krótka charakterystykaPisma społecznościowe – jak zaczęto nazywać rodzaj prasy, który niemal w stu procentach tworzony jest przez samych czytelników – to coraz częściej spotykana formuła wydawnicza. Socjologowie zwra-cają uwagę, że prasa społecznościowa, dzięki relatywnie niskim kosztom zakupu, staje się popularna szczególnie wśród uboższych warstw społeczeństwa, a w do-bie globalnego kryzysu także wśród osób, które chcąc redukować koszty, sięgają po tańsze, ale jednocześnie słabsze jakościo-wo tytuły.

– Tym, co przyciąga do takich pism, jest ich niewygórowana cena – wskazuje socjolog Aleksandra Cwalina z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego. – Szukając oszczędności, bardziej kalkuluje się wydać 95 groszy na kilkanaście przepisów kulinar-nych miesięcznie niż za kilkadziesiąt złotych kupić książkę kucharską.

Zasięg tematyczny pism społeczno-ściowych jest bardzo szeroki – interesujące treści znajdą w nich zarówno panie domu, jak i fani komputerów czy techniki, a także młode mamy, poszukujące porad z zakresu opieki nad dziećmi. I tak na przykład wydawnictwo Edipresse wydało miesięcz-nik kulinarny „Przyślij przepis”, po czym zachęcone sukcesem tego tytułu wprowa-dziło kolejny – „Mamy radzą mamom”. Tę samą drogę obrało wydawnictwo Hubert Burda Media, we wrześniu wypuszczając magazyn „Enter”. Jednak chyba nawet sami wydawcy nie zakładali tak dużej popular-ności tych miesięczników, o czym świadczy fakt, że „Przyślij przepis” zwiększyło nakład

Czytelnicy radzą czytelnikom50 lat temu prasa była towarem deficytowym, dziś to czytelnik jest deficytowy. Sposobem na przeciwdziałanie temu, jest wciągnięcie go w tworzenie pisma, gdzie za niewielkie wyunagrodzenie uczestniczy w kreowaniu treści ulubionej gazety. Jakie są zatem czasopisma społecznościowe?

Skąd w Polsce wzięła się „prasa społeczno-ściowa”? Nietrudno zgadnąć, że przywę-drowała z Zachodu. Jak za granicą prospe-ruje ten rodzaj prasy? Na jakiej zasadzie tam funkcjonuje?

Our Canada, pismo wydawane przez Re-ader’s Digest Canada, za nadsyłane historie oferuje prenumeraty. I Am Modern Maga-zine, czasopismo tworzone przez mamy dla mam, już od pierwszego wydanego numeru ignoruje wszechobecny kryzys i cieszy się dużym zyskiem, który po roku funkcjonowania pisma na rynku wzrósł aż o 160%. W 2008 roku magazyn zdobył na-grodę Przedsiębiorcy Roku i Produktu Roku dla małych firm. To nie jedyne wyróżnione pismo tego typu; w tym roku jedną z na-gród World Young Reader Prize przyzna-waną przez Światowy Związek Prasy zdobył bardzo dynamiczny i innowacyjny niemiec-ki magazyn społecznościowy Blue, którego

dwukrotnie (w tej chwili wynosi on 1,1 mln egzemplarzy). Jest to znacznie więcej niż wynosi nakład podobnych magazynów opracowywanych w tradycyjny sposób. Miesięczniki tworzone przez czytelników znajdują się w niektórych sklepach nawet na specjalnym miejscu, właśnie ze względu na duże zainteresowanie. Ale czy rzeczywi-ście publikacje „społecznościowe” stanowią przykład „dobrze robionej” prasy?

Nowo powstały magazyn „Enter” został oceniony przez miesięcznik „Press” i w skali dziesięciopunktowej otrzymał 4,6 punk-tu. Zdaniem pisma „Press”, największymi

atutami magazynów społecznościowych są: warsztat dziennikarski, czyli neutralny styl, który ułatwia czytanie, a także prosty język. Treść jest przyswajalna dla czytelnika bez względu na jego wiek czy wykształcenie. Kolejną zaletę miesięczników społeczno-ściowych stanowi nieduży format. „Jest to wydanie katalogowe, dlatego wskazany jest format podręczny. Magazyn nie służy do czytania, tylko do sprawdzenia w nim informacji i powinien zawsze być pod ręką” – mówi Cezary Czerwiński, redaktor prowadzący miesięcznika „Enter”. Z kolei Małgorzata Górska, psycholog, twierdzi:

– Człowiek jest istotą społeczną, dlatego najważniejszy dla niego jest kontakt z drugą osobą. Prasa, w której to właśnie konkret-ny człowiek udziela porad na podstawie własnych doświadczeń, będzie na pewno bliższa czytelnikowi.

Wydaje się jednak, że prasa tego typu powstała na bazie idei zaczerpniętej z Internetu, gdzie już od dawna użytkownicy dzielą się informacjami, korzystając przy tym z różnych forów dyskusyjnych. Można więc zastanowić się, czy drukowana wersja tego pomysłu ma szansę i czy wytrzyma konku-rencję z elektronicznym pierwowzorem.

Prasa społecznościowa za granicą

Prasa a InternetJak wskazują badania Net Track przepro-wadzone przez firmę Millward Brown SMG/KRC, w 2009 roku z Internetu korzystało 49,4 proc. Polaków. Osoby bez dostępu do sieci mogą więc szukać porad w prasie społecznościowej. Na forum gazeta.pl jedna z internautek zapytała o opinię na temat magazynu „Przyślij przepis”. Okazało się, że większość użytkowniczek w ogóle nie zna tego tytułu, bo podczas wyszukiwania pomysłów na potrawy korzystają głównie z portali kulinarnych. Z kolei Cezary Czerwiński z miesięcznika „Enter”, adreso-wanego do osób używających komputera, mówi: - Nie każdy umie znaleźć w Internecie to, czego szuka lub nie zawsze ma do niego bieżący dostęp. Internet niejednokrotnie jest drugim źródłem informacji.

Coraz powszechniejsze staje się zja-wisko przenoszenia treści z Internetu na papier. Reverse publishing jest kolejnym chwytem wydawców, mającym zatrzymać czytelników i oddalić od prasy drukowanej perspektywę rychłej śmierci. Pytanie, czy dość skutecznym. Jeżeli bowiem czytel-nik ma możliwość odbioru danej treści za pośrednictwem tak wygodnego i szybkiego medium, jakim jest Internet, to czy będzie chciał sięgnąć do niej jeszcze raz, w bardziej wymagającej formie drukowanej? Być może tak. Paradoksalnie, już wiele dzienników i tygodników opinii stosuje tę metodę promocji swoich treści oraz zachęcania do kupowania wersji papierowych.

Pisma społecznościowe sukcesem Czy rzeczywiście? Można opierać się tylko na wynikach sprzedaży polskich, wciąż jeszcze raczkujących pism segmentu prasy społecz-

„Enter” w formie społecznościowej istnieje na rynku dopiero od paździer-nika ubiegłego roku, kiedy wznowiono jego wydawanie po dwuletniej przerwie. Na czym polega jego interaktywny charakter?

Czytelnicy wysyłają nam recenzje programów, które my publikujemy wraz ze zdjęciem nadsy-łającego. Każda recenzja warta jest 50 złotych, a autor najlepszej dostaje nagrodę. Wszystkie opisane programy znajdują się na dołączonej do pisma płycie. Pozostawienie czytelnikom wolnej ręki w sferze doboru recenzowanego programu sprawia, że w gruncie rzeczy mają oni ogromny wpływ na strukturę pisma. Oczywiście, my jako redakcja mamy obowiązek sprawdzać i rozsze-rzać nadsyłane teksty, ale to ludzie decydują, o czym będzie można przeczytać w danym nu-merze „Entera.

Wygląda więc na to, że „Enter” to pew-nego rodzaju „papierowe” forum, gdzie można szukać informacji i wymieniać opi-nie o nowych programach. To samo, tyle że taniej i szybciej, oferuje przecież sieć.

Oczywiście. Jednak w naszym społeczeństwie wciąż żyje wiele osób, które niezbyt pewnie czują się w Internecie albo wciąż boją się wi-rusów – ci potrzebują przewodnika, który pomoże im się odnaleźć i zaopatrzy w bez-pieczne wersje programów. Poza tym, „Enter” jest zawsze pod ręką, a poprawione teksty przyswaja się przyjemniej niż pełne błędów wypowiedzi na forach.

A czy nadsyłane do redakcji recenzje z początku nie wyglądają podobnie, jak wspomniane wypowiedzi? Czy popra-wianie cudzych tekstów nie wymaga w rzeczywistości więcej pracy, niż pisanie własnych?

Owszem, tym bardziej, że ze względu na tema-

Interaktywny drukZ Cezarym Czerwińskim, redaktorem prowadzący magazyn „Enter” rozmawiała Katarzyna Sołowiej

treść jest selekcjonowana spośród tej, którą ge-neruje internetowy serwis społecznościowy.

Obok pism, które 100% swojej treści czerpią z listów i tekstów nadsyłanych przez czytelni-ków, istnieją także takie, które tylko częściowo współpracują z odbiorcami, co jakiś czas pu-blikując tworzone przez nich wydania, czy też oddając im do dyspozycji kilka stron. I tak na przykład, w czerwcu 2008 roku z okazji 10 rocz-nicy istnienia magazynu czytelnicy mogli za-pełnić wszystkie strony amerykańskiego pisma podróżniczego Budget Travel; w tym samym czasie podobną możliwość dostali miłośnicy magazynu This Old House, którego redakcja ty-tuł wyjątkowego wydania przekształciła w Your Old House. Kilka miesięcy później, w listopadzie, nowa moda dotarła do Wielkiej Brytanii, gdzie czytelnicy po raz pierwszy mogli przeczytać własne teksty wydrukowane na łamach Greece Magazine. Podobne historie można usłyszeć na całym świecie - duński dziennik Ekstra Bladet

nościowej, ale wydaje się, że nawet te mogą stanowić pretekst do rozważań na temat efektywności sprzedaży tego typu prasy oraz jej przyszłości na polskim rynku mediów. Ciekawych wniosków dostarcza porównanie spadających wyników sprzedaży prasy opinii i dzienników z rezultatami osiąganymi przez analizowany tutaj rodzaj pism.

W czerwcu 2009 roku „Przyślij przepis” sprzedało się w ponad milionie egzempla-rzy, zajmując drugie miejsce pod względem wielkości sprzedaży. Warto zauważyć, że na liście 20 najczęściej kupowanych czasopism znajdują się wyłącznie tytuły lekkie: gazety zawierające program telewizyjny oraz prasa dla kobiet. Pierwszy w rankingu tygodnik opinii – „Polityka”, jest dopiero na 39 miej-scu, po tytułach takich jak młodzieżowe „Bravo” czy hobbystyczny „Działkowiec”. Widać znaczną tendencję do wybierania przez czytelników gazet o profilu bardziej rozrywkowym i poradnikowym. „Przyślij przepis” udowadnia, że jeśli trzeba ciąć koszty, zawsze znajdzie się sposób. Nie można przewidzieć, czy tak będzie wyglą-dać przyszłość prasy drukowanej, ale na pewno jest to dowód tego, że wydawcy łatwo się nie poddadzą.

W analizie pozycji prasy społecznościo-wej nie można także pominąć czynnika czy-telniczego, a więc odbioru pism typu „Mamy radzą mamom” przez tych, którzy w tym wypadku zarówno je tworzą, jak i czytają. Częściowych wskazówek w tej kwestii do-starczają wyniki ankiety przeprowadzonej na próbie trzydziestu dwóch respondentów, podzielonych ze względu na główne kryte-ria demograficzne: płeć (dwadzieścia kobiet i dwunastu mężczyzn), wiek (dwadzieścia osób w przedziale wiekowym 19–25 lat, po trzy i dwie odpowiednio w grupach 26–35

tykę pisma nieczęsto otrzymujemy recenzje od humanistów, którzy z łatwością operują ję-zykiem. Odkąd wprowadziliśmy nagrodę za najlepiej zredagowaną recenzję, nadsyłający są silniej zmotywowani i bardziej starają się pisać poprawnie. Jednak w większości poprawianie nadsyłanych tekstów jest nadal bardzo męczą-ce i wymaga wiele wysiłku; może nawet więcej, niż gdybyśmy całość artykułu redagowali sami.

Słyszy się głosy, że właśnie do tego spro-wadzi się rola dziennikarza przyszłości – do edytowania tekstów. Powtarzając za Rupertem Murdochem, dziennikarze sta-ną się kuratorami, nie kreatorami treści.

Prawdopodobnie czytelnicy będą mieli coraz większy wpływ na zawartość i strukturę pisma, jednak według mnie tworzenie tekstów będzie zawsze rolą dziennikarzy. Rzeczywiście, będzie-my coraz bardziej ograniczeni w tym o czym i jak pisać, ale nie sądzę, żeby kiedykolwiek czas zdegradował redakcję do roli „kontrolera” jakości tekstów tworzonych przez czytelników.

A co z prasą drukowaną? Czy będzie mu-siała w końcu ustąpić wobec Internetu? Może ratunkiem dla druku jest zmiana profilu na społecznościowy?

Takie rozwiązanie to na pewno jeden ze sposobów budowania więzi z czytelnikami i utrzymania się na rynku. Sądzę jednak, że bez względu na starania czeka nas odwróce-nie obecnej sytuacji, i druk stanie się w końcu tylko dodatkiem do strony internetowej - luk-susem, pozwalającym mieć zawsze pod ręką treść ulubionego medium, może symbolem prestiżu czy oznaką wykształcenia. Druk sta-nie się medium intelektualistów i hobbystów. Na szczeblu masowym druk nie może konku-rować z Internetem. Wydaje mi się, że kieszeń przeciętnego Kowalskiego rynek prasy druko-wanej utracił, niestety, już na zawsze.

rekl

ama

już od 2002 roku stara się włączać czytelnika do współtworzenia gazety. W 2007 roku utworzył specjalny dział „Nationen” z tekstami pisanymi tylko przez użytkowników.

Dlaczego tylu wydawców podejmuje po-dobne kroki i decyduje się na silniejszą lub słab-szą współpracę z czytelnikami? Wbrew pozo-rom, powodem wcale nie są cięcia budżetowe, bo na dłuższą metę edytowanie amatorskich tekstów może okazać się droższe od zatrudnie-nia profesjonalistów. – Publikacja takiego wy-dania była trudniejsza, niż się spodziewaliśmy - mówi Eerik Torkells, były edytor Budget Travel. – Magazyn płacił nadsyłającym normalne staw-ki, po około dwa dolary za słowo. Chcieliśmy zapewnić czytelnikom to, czego spodziewają się po pracy w piśmie podróżniczym – czyli podróże. Pokrywaliśmy koszty wszystkich wy-jazdów, a zwykle staramy się znaleźć reportera na miejscu. Sponsorowaliśmy nawet podróż osoby towarzyszącej, czego nie zdarzało nam

się robić w przypadku profesjonalistów. Bądźmy szczerzy, wysłanie czteroosobowej rodziny do Hong-Kongu może poważnie nadwerężyć budżet redakcji. Ale najtrud-niejsza była korekta nadesłanych tekstów – co innego poprawiać list do redakcji, a co innego esej. Dla edytorów pracy było o wiele więcej niż normalnie. Jestem pe-wien, że gdybyśmy chcieli częściej wypusz-czać takie wydania, trzeba by zatrudnić więcej ludzi i ponieść naprawdę duże kosz-ty. Podobnego zdania jest Matt Turck, wy-dawca This Old House. Do pisma napływało tyle artykułów, że musiano utworzyć osob-ną stronę internetową, na której czytelnicy mogliby samodzielnie zamieszczać teksty. Do wersji drukowanej wydania specjalnego dodano kilka stron, żeby pomieścić wię-cej wypowiedzi. Wszystko to sprawiło, że w rezultacie trzeba było zainwestować wię-cej niż zwykle. Mimo to wydawca twierdzi, że akcja była świetnym posunięciem marke-tingowym i zamierza powtórzyć ją za rok.

i 36–50 lat oraz pięć osób powyżej 50 roku życia), a także poziom wykształcenia (zdecy-dowana większość, czyli dwadzieścia dwie osoby, z wykształceniem średnim, jedna z zawodowym i siedem z wyższym). Wszyscy ankietowani zostali poproszeni o udzielenie odpowiedzi na sześć pytań.

I tak przykładowo na pytanie, ile osób miało kontakt z prasą tworzoną „przez czytelników dla czytelników”, twierdząco odpowiedziało czternaście (nieco mniej niż 50%). Jako przykłady pism, które zdarzało im się czytać, najczęściej wymieniały: „Mój przepis”, „Mamy dla mam”. „Przepisy ku-linarne”, „Przyślij przepis”, „Mamy radzą ma-mom”, ale także gazetki poetyckie, szkolne i studenckie. Aż dziewiętnaście osób stwierdziło, że segment tego typu prasy nie ma szans w konkurencji z profesjonalnie konstruowanymi tytułami. Argumentami uzasadniającymi negatywne stanowisko wobec efektywności sprzedaży prasy spo-łecznościowej były: niższy poziom mery-toryczny, anonimowość twórców, nieatrak-cyjna szata graficzna, brak profesjonalizmu oraz dostęp do tych samych informacji w Internecie. Z kolei dwudziestu czterech respondentów stwierdziło, że pisma tego typu są niezwykle potrzebne na polskim rynku prasy. Zwrócili oni uwagę na fakt, że publikacje te zawierają szczere, prawdziwe historie, dają możliwość rozwoju osobom bez dziennikarskiego warsztatu i, pomimo tego, że są niszowe, także mogą zawierać wiele ciekawych informacji oraz pomagać w rozwiązywaniu problemów życia co-dziennego. „Zwykli ludzie” mają ogromną potrzebę wypowiedzi, chcą się angażować, dzielić swoimi spostrzeżeniami i to właśnie umożliwiają im pisma społecznościowe.

Faktem jest, że użytkownicy mediów mają potrzebę bycia aktywną częścią glo-balnego obiegu informacji i dlatego coraz bardziej doceniają możliwości współtwo-rzenia pism czy stron internetowych. Te wychodzą im naprzeciw. I tak na stronie

amerykańskiej firmy Printcasting każdy może zostać wydawcą – wystarczy tylko wybrać treści spośród wpisów na blogach i artykułów, a potem tak stworzone pismo wydrukować, opublikować w sieci albo zgrać i czytać na ekranie. Rupert Murdoch przepowiedział kiedyś, że w ciągu 10-15 lat gazety codzienne będą czytane tylko za pomocą elektronicznych czytników. Na ra-zie jednak druk uparcie walczy o czytelnika, udostępniając mu łamy gazet i pism.

Jaka może być przyszłość mediów społecznościowych? Dr Łukasz Szurmiński, medioznawca i opiekun Koła Naukowego Obserwacji Polskich Mediów im. Stefana Kisielewskiego, twierdzi, że funkcjonowa-nie tego typu przekaźników informacji nie jest trendem przelotnym. - Rola tzw. pism parentingowych pewnie będzie rosła i to zdecydowanie nie jest krótkotrwała moda. Kulinaria też zawsze cieszyły się popular-nością. Kiedyś związane to było z książkami kucharskimi, przepisami wydzieranymi z kalendarzy, a dziś widoczne jest na łamach periodyków współtworzonych przez czytelników. Musimy jeść, więc grupa zainteresowana tym tematem zawsze się znajdzie.

Niewątpliwie jest jeszcze za wcześnie na to, by mówić o sile i dalszym kierunku rozwoju nowo powstających wydawnictw quasiprasowych, które starają się zewnętrz-nie upodabniać do magazynów tworzonych z dziennikarskim kunsztem. Dopóki jednak będą chętni na zakup tego typu pism, wy-dawcy, widząc zysk, tym chętniej będą je rozpowszechniać.

Materiał powstał na podstawie tekstów przygotowanych przez Kaję Białowąs,

Kamilę Goszczyńską, Annę Redel, Ewę Sawińską, Patrycję Szeblę, Katarzynę Sołowiej, Małgorzatę Tałandę, Kamila Topólskiego i Michała Wróblewskiego.

Opracowanie: Dominika Jędrzejczyk.

21 października 1956 roku, mieszkańcy stolicy stoją w kolejce do kiosku Ruchu po codzienną prasę, aby śledzić doniesienia z VIII Plenum KC PZPR.

fot.

CA

F

Page 5: Utracona - Pismo Studenckie PDFarchiwum.pdf.edu.pl/PDF/1272279016.pdf · zdrowie urzędnikom, co zrobić, by w służbie zdrowia zadziało się lepiej. Z racji tego, że żadna inna

| 08 | | 09 |

staże | KarieraW praktyce | staże

staże & praktyki

psPłatny staż w Danone Od 1 marca do 15 kwietnia studenci III, IV oraz V roku studiów wszystkich kierunków mogą składać swoje aplikacje online (pracawdano-ne.pl). Warunek, który musi spełnić kandydat, to znajomość języka angielskiego w stopniu komunikatywnym. Stanowiska praktyk są dostępne we wszystkich działach, w tym: dziale finansów, sprzedaży, marketingu handlowego, IS/IT, badań i rozwóju, produkcji. Termin praktyk będzie określony indywidualnie w zależności od potrzeb kadrowych w dziale (między majem a październikiem). Rekrutacja obejmuje trzy etapy: rozmowa telefoniczna z wybranymi kandydatami, Assesement Centre oraz rozmowa z przełożonym.

Letnie Praktyki MenedżerskiePłatne praktyki letnie w Procter & Gamble kierowane są do studentów dowolnej uczelni, wszystkich kierunków studiów. Poszukiwani kandydaci to studenci III, IV lub V roku. Prak-tykę można odbywać w działach: marketingu, finansów, logistyki, rozwiązań informatycz-nych oraz wspomagania decyzji współpracy zewnętrznej i rozwoju kontaktów z klientami w fabrykach. Praktyka potrwa trzy miesiące, od lipca do września. Zgłoszenia należy kiero-wać na internetowy adres kariera.procter.pl, gdzie konieczna jest rejestracja, wypełnienie formularza zgłoszeniowego oraz testu. Termin nadsyłania zgłoszeń upływa 15 kwietnia.

Bezpłatne praktyki w Polskim RadiuPolskie Radio prowadzi całoroczny nabór na bezpłatne praktyki studenckie. Warunkiem uczestnictwa jest zgłoszenie przez kandydata wniosku online (na co najmniej 30 dni przed planowanym rozpoczęciem praktyk), wypeł-nienie dokumentów dostępnych na stronie Polskiego Radia pod adresem www.prsa.com.pl/ogloszenia/?id=44459 oraz odbycie rozmo-wy kwalifikacyjnej. Więcej informacji na stronie www.prsa.pl.

Mars rekrutujeRuszyła rekrutacja do kolejnej edycji Pro-gramu Praktyk Letnich Mars Polska, który skierowany jest do studentów III, IV i V roku niezależnie od kierunku studiów i profilu uczelni. Mars Polska poszukuje ambitnych osób, które chciałyby sprawdzić swoją wiedzę i umiejętności w konkretnych projek-tach wynikających z realnych biznesowych potrzeb firmy. Od kandydatów oczekuje się dobrej znajomości języka angielskiego, po-zwalającej na swobodne komunikowanie się w międzynarodowym środowisku, a także wiedzy z wybranego obszaru biznesowe-go. Kandydaci powinni wykazać się także wybitnymi osiągnięciami spoza uczelni oraz udokumentowanymi sukcesami. Aplikacje on-line można składać do 10 kwietnia 2010 roku, szczegóły na stronie www.marskariera.pl

Studenci otworzyli kseroWarszawa, Śródmieście, ul. Nowowiej-ska 5. Okolice stacji metra Politechni-ka. To tutaj w podwórzu znajduje się punkt kserograficzny „Xero/Druk 6 gr”, otwarty przez warszawskich ża-ków. To znane i cenione miejsce, gdzie najtaniej w stolicy można powielić materiały. 6 groszy, a nawet taniej – tyle liczą za odbitkę. Udowodnili, że usługa ksero nie musi rujnować studenckiego budżetu. Ich klienci to także... koledzy z sali wykładowej.

Wielu młodych ludzi stawia pierwsze kroki na drodze do kariery zawo-dowej, lecz tylko część z nich ma na tyle odwagi, by założyć własne firmy. Tymczasem okres studiów może być świetnym momentem na rozpoczęcie takiej działalności – na samym Uni-wersytecie Warszawskim funkcjonuje kilkadziesiąt przedsiębiorstw z różnych branż.

Marcin Lewandowski

Prace oprawiamy w 3 minuty– Mamy ruch non stop – mówi Dorota – ale staramy się, by wszystko było zrobione solid-nie i zawsze na czas. Dobrze, że maszyny chcą współpracować, działają i nie tną – dodaje ze śmiechem. Drobnej budowy dziewczyna o de-likatnej urodzie obsługuje trzy maszyny jedno-cześnie. Widać, że praca sprawia jej radość.

Dzwoni telefon. – Xero/Druk, słucham – mówi Adrian. – Tak, oprawiamy prace na miej-scu. Proszę pani, od ręki, w trzy-cztery minuty... Tak, po osiem złotych jedna oprawa...

– Często ktoś dzwoni i pyta, kiedy jest mniejszy ruch – mówi po odłożeniu telefonu. – Trudno jest na to odpowiedzieć, wszystko zależy od godzin zajęć na uczelniach. – Ale ni-gdy nie pozwalamy, by klienci zbyt długo stali w kolejce – dodaje Dorota.

– Dorota, maszyna ci się zacięła - przerywa Adrian. Dziewczyna podchodzi do dużej, no-woczesnej maszyny, otwiera drzwiczki i zaczy-na wyciągać kartki, które zablokowały kopiarkę. Po chwili urządzenie na nowo się rozpędza...

Tylko 6 groszy za kseroPo klientach lokalu widać, że bywają w nim czę-sto i lubią to. Wiedzą, gdzie znajduje się ksero samoobsługowe, znają każdego z pracowni-ków, rozmawiają. – Tutaj naprawdę jest najta-niej w całej Warszawie – mówi jedna z klientek. – 6 groszy za ksero samoobsługowe czy 7 gro-szy za wydruk? W innym miejscu zapłaciłabym pięć razy więcej! – dodaje.

Rozmawiamy z Rafałem, Sławkiem i Marci-nem. To od nich wszystko się zaczęło. – Sami

jesteśmy studentami i wiemy, co oznaczają ograniczenia budżetu. Kiedy zaczynaliśmy studiowanie, kolejne wizyty w punktach ksero były udręką – przyznają zgodnie. – Pustki w portfelu, brak czasu, sterta no-tatek do powielenia, a w punktach wielkie kolejki, wysokie ceny, a niekiedy też mało przyjazna, niemrawa obsługa. Postanowili-śmy coś zmienić – do-daje Rafał.

Klient przez duże „K”Zaczynali skromnie. Kilka używanych, wysłu-żonych kopiarek, a w głowach plany i miliony pomysłów na to, jak rozkręcić biznes. – Posta-wiliśmy działać na przekór temu, czego dotych-czas sami zaznaliśmy w punktach ksero – mówi Sławek. – Zamiast wywindowanej w górę ceny za kopię, szalenie niska. Zamiast sztywnych re-lacji klient-usługodawca, kurs na partnerstwo z Klientem (przez duże K). Jeśli student po-trzebuje skserować zeszyt „na już”, to go kse-rujemy – kończy Sławek. – Kosztowało nas to wiele nieprzespanych nocy, ale trud się opłacił – dodaje Marcin. Dzisiaj mają już trzy punkty: na Służewiu, w Centrum obok Politechniki i na Krakowskim Przedmieściu.

Rafał, „mózg” firmy, dba o finanse i orga-nizację, Sławek to manager i grafik w jednym, a Marcin stara się o sprawną logistykę i pilnuje zaopatrzenia. Punkt przy Politechnice to praw-dziwa stajnia maszyn. To tutaj za sprawne wy-konanie zleceń wysokonakładowych odpowia-dają Marcin i Paweł. – W ciągu nocy jesteśmy w stanie wykonać milion odbitek czy zbin-dować kilkaset kompletów druku – chwali się Marcin. – Z reguły są to jednak zlecenia dla firm z całej Polski, a nie zwykłe ksero – dodaje Paweł.

Oprócz ksero, nasi przedsiębiorcy zajmu-ją się także szeroko pojętą poligrafią; drukują ulotki, wizytówki czy banery. – Najważniejszy

jest projekt – mówi Sławek. – Dobra i estetycz-na grafika zawsze daje efekty. Dlatego zdarza mi się spędzić pół dnia nad projektem ulotki po to, by klient był zadowolony, a produkt spełnił swoje zadanie. A to jest najcenniejsze – dodaje grafik.

Kultowe ksero– Czy kultowe ksero? – zastanawia się Rafał. – Może za mocno powiedziane, ale to praw-da, że sporo się o nas mówi. To miłe – dodaje. Klienci przyjeżdżają z całej Warszawy i okolic. Zdarzało się też oprawiać prace studentom z Lublina czy Krakowa. – Drukowaliśmy prace osobom wielu narodowości, naszymi klientami byli też ludzie znani z pierwszych stron gazet – wspominają. – Jeśli ktoś ma do druku pracę dyplomową lub większą partię materiału do kserowania, to gdy weźmie pod uwagę nasze ceny, dojdzie do wniosku, że opłaca mu się przejechać 40-50 kilometrów spod Warszawy i zrobić to tutaj – dodaje Marcin.

Jest już późne popołudnie. Dzisiaj pracują od szóstej rano. Na twarzach przedsiębior-czych studentów nie widać jednak zmęczenia. – Z takimi ludźmi i w takim otoczeniu pracuje się z ochotą – podsumowuje Rafał. – Przyjazna i miła atmosfera to najlepszy fundament do bu-dowania dobrej i mocnej marki.

Styczeń 2009 roku. W chorwackim Zadarze dobiega końca mecz o wejście do półfinału Mistrzostw Świata w piłce ręcznej pomiędzy Polską a Norwegią. Skandynawowie tracą pił-kę, przejmuje ją Artur Siódmiak i z trzydziestu metrów trafia do pustej bramki, zapewniając Polakom awans. Któż z tych „marzycieli” nie chciałby w takim momencie wejść na wizję i pokazać całej Polsce, jak potrafi cieszyć się prawdziwy dziennikarz sportowy?

Pierwszą decyzją, którą musi podjąć człowiek poważnie myślący o pracy w zawodzie sportowego żurnalisty, jest wybór miejsca, w którym rozpocznie swoją przygodę z dziennikarstwem. Miastem oferującym największe perspektywy kariery jest Warszawa, na terenie której mieszczą się siedziby redakcji najbardziej prestiżowych polskich mediów związanych ze sportem. Takim właśnie przekonaniem kierowała się Izabela Koprowiak, studentka Uniwersytetu Warszawskiego, od kilku lat związana z „Przeglądem Sportowym”.

- Zależało mi przede wszystkim na studiowaniu w Warszawie. Chcąc uzyskać informacje do referatu, skontaktowałam się z sekretarzem redakcji, Marcinem Kardą. Gdy rozmowa zmierzała ku końcowi, po pro-stu zapytałam o możliwość podjęcia prak-tyk. Tak to się zaczęło - wspomina Izabela.

Ucz się i pracujDla osoby starającej się o pracę w dzienni-karstwie sportowym istotną kwestią jest wybór studiów. Pojawiają się pytania: czy należy wybrać właśnie dziennikarstwo? Jeśli tak, to czy korzystniej będzie uczyć się w trybie dziennym czy wieczorowym? A może lepiej skupić się na odbywaniu praktyk zawodowych i ze studiów po pro-stu zrezygnować? - Studiowanie dzienni-karstwa jest jak nauka jazdy na podstawie podręczników. Szczerze mówiąc, studia pomogły mi tylko raz, gdy dzięki wspo-mnianemu referatowi trafiłam do „PS-u” - przyznaje Koprowiak i dodaje, że praca w redakcji zaczyna się około godziny 11-12, a kończy najwcześniej o 19-20, dlatego trudno kontynuować studia, bo po prostu nie ma na to czasu.

Zawód z pasją Są studenci dziennikarstwa, marzący o karierze redaktora sportowego i wyjazdach na igrzyska olimpijskie albo mistrzostwa świata. Są tacy, którym się udało. Jest to więc nie tylko możliwe, ale i realne.

Aleksandra Pyrz, Przemysław Osiak

Idealnym rozwiązaniem dla studenta może być rozpoczęcie przygody z pisaniem w Inter- necie. Zdobywając dziennikarskie szlify w serwisie online, można pozwolić sobie na go-dzenie nauki z konsekwentnym budowaniem warsztatu. W dzisiejszych czasach najlepszym przyjacielem kibica jest Internet, bo właśnie z sieci czerpie on najświeższe informacje dotyczące ulubionej drużyny bądź boisko-wego idola. Liczba serwisów poświęconych tematyce sportowej ciągle rośnie, w związku z czym istnieje niemałe zapotrzebowanie na osoby chętne do redagowania artykułów.

Eksperyment czy znak czasów?W ostatnim okresie sporą popularność zy-skuje nowy kierunek studiów – dziennikar-stwo sportowe – który pojawia się w ofercie kolejnych szkół wyższych. Za przykład mogą posłużyć: Uniwersytet Wrocławski, Łódzki oraz AWFiS w Gdańsku. – Delikatnie mówiąc, jakość polskiego dziennikarstwa sportowe-go nie zawsze jest najwyższa i nie uważam takich pomysłów za eksperyment, lecz signum temporis – tłumaczy Maciej Iwański, komentator piłkarski, od 2003 roku związany z TVP. Zdaniem sprawozdawcy, zawód ten

nigdy wcześniej nie wymagał tak szerokich kompe-tencji i umiejętności. – Rynek jest brutalny, im więcej umiesz, tym większe praw-dopodobieństwo, że dostaniesz szansę sprawdzenia się – analizuje dzienni-karz. Przedstawiając profil absolwenta kierunku, uczelnie przekonują, że uzyska on rozległą wiedzę z zakresu sportu, niezbędną do podjęcia pracy we wszystkich typach mediów. Czy jednak autentyczny sporto-wy pasjonat nie jest w stanie osiągnąć podobnego poziomu znajomości tematu bez konieczności spędzania kolejnych semestrów w uczel-nianych aulach?

Dziennikarz spor-towy to przecież sa-mouk, pasjonat. Sys-tematyczne śledzenie relacji sportowych i codzienna lektura artykułów jest jego świadomym, niewy-muszonym wyborem. Wiedzę o ulubionych

dyscyplinach chłonie mimowolnie. A przecież znajomość tematu i tzw. smacz-ków, charakterystycznych dla danej dziedziny sportu, stanowią kryteria pozwalające nawet zwykłemu kibicowi odróżnić eksperta od przeciętnego sprawozdawcy.

– Sport to czysta pasja. Nikt, kto tej dzie-dziny autentycznie nie kocha, nie ma szans –przekonuje Iwański. Prędzej czy później nastąpi taka weryfikacja; na przykład kiedy podczas ważnej imprezy sportowej trzeba będzie „na szybko” przeprowadzić wywiad, bo obok akurat pojawi się znana postać.

Praktyka plus ekonomikaIstotnym czynnikiem, pozwalającym poko-nywać kolejne szczeble drabiny do kariery, jest aktywność zawodowa. Uniwersalna prawda głosi, że im wcześniej zaczniemy, tym lepiej wpłynie to na nasze umiejętno-ści i kwalifikacje. Doskonałym przykładem osoby, która swoje sukcesy zawdzięcza wczesnemu zaangażowaniu w odbywanie niezbędnych praktyk, jest 22-letni Mateusz Święcicki, student IV roku dziennikarstwa UW i komentator meczów piłki nożnej w telewizji Orange Sport. Relacjonowanie spotkań w radiu internetowym rozpoczął już w szkole średniej, co umożliwiło mu późniejszy angaż w stacji Canal+, gdzie przez niespełna rok pełnił funkcję reportera. Przeszedł do Orange Sport, aby komento-wać mecze samodzielnie.

– Redaktor naczelny stacji, Janusz Basałaj, dał mi nieprawdopodobną szansę. Przynio-słem próbkę swojego komentarza i powie-działem, że jeśli pozwoli mi skomentować jeden mecz, to nie pożałuje. Poczekałem do weekendu i przeprowadziłem relację ze spotkania ekstraklasy – wspomina Święcicki, który w ciągu półtora roku pracy w stacji zdążył skomentować ponad sto spotkań.

Okres studiów to często ostatni moment na to, aby rozpocząć zdobywanie doświad-czeń niezbędnych do wykonywania zawodu w przyszłości. Bierność nie jest wskazana również ze względów czysto ekonomicz-nych. – Przez pierwszych kilka lat trudno myśleć o zarobkach, bo dostaje się grosze. Zaczynając w wieku 25 lat, na pewno nie wytrzymałbym finansowo okresu zdoby-wania praktycznych podstaw – przekonuje Maciej Iwański.

Nie tylko dla mężczyznNa prawdziwy sukces w fachu sportowego żurnalisty musi złożyć się kilka czynników, począwszy od nieskrywanej miłości do okre-ślonej dyscypliny, poprzez odpowiednio wczesne podjęcie regularnych prób dzienni-karskich, na życiowym szczęściu skończyw-szy. Kto wie, czy w tej sytuacji największej roli nie odgrywają przełożeni, w których gestii leży otwarcie bądź zamknięcie przed nami drzwi do kariery w danej redakcji?

Warto też pamiętać, że dzisiaj pewności siebie nie powinno brakować również zafa-scynowanym sportem paniom. W niepamięć odchodzą czasy, kiedy kobiety znajdowały się na straconych pozycjach podczas rywa-lizacji o miejsca w sportowych redakcjach. Najlepszym dowodem jest przykład Izabeli Koprowiak, która nie pisze w „Przeglądzie Sportowym” artykułów o łyżwiarstwie figu-rowym, ale o piłce nożnej, jednej z najbar- dziej „męskich” dyscyplin. Ciekawe jest, czy (i kiedy) doczekamy się pierwszej Polki samodzielnie relacjonującej spotkanie piłkarskiej reprezentacji?

Na decyzję o otworzeniu własnej firmy wpływ mogą mieć różne czynniki. – Pracując w kilku warszawskich szkołach językowych, doszłam do wniosku, że bardziej opłacalne będzie spróbowanie swoich sił samodzielnie – opowiada Anna Popławska, założycielka szko-ły językowej Professionalist. Podobnie uważa Tomasz Rakowski z TR Studio, handlującego artykułami reklamowymi. – Jako pracownik cudzej firmy zauważyłem, że mógłbym robić to na własną rękę – opowiada. Inne były początki Butango, salonu z obuwiem do tanga. – Tańczę tango od trzech lat, a po dobre buty musiałam jechać aż do Berlina. Postanowiłam oszczędzić innym takiej podróży – mówi z uśmiechem Aleksandra Teresińska, właścicielka sklepu.

Powszechne wydaje się przekonanie, że

założenie firmy w młodym wieku wiąże się z wyrzeczeniami. Swoje zdanie na ten temat ma Tomasz Rakowski, założyciel TR Studio. – Pro-wadząc własną firmę, musisz dorosnąć. Nie mo-żesz zaspać. Są konkretne sprawy, które trzeba załatwić. Zaniedbania bardzo trudno nadrobić – tłumaczy. – Według mnie nie można mówić o wyrzeczeniach. Wolny czas poświęcam prze-cież temu, co lubię – opowiada z kolei właści-cielka Butango, Aleksandra Teresińska.

Przy rozpoczynaniu własnej działalności gospodarczej istnieje możliwość skorzystania z pomocy Akademickich Inkubatorów Przed-siębiorczości, które wspierają młodych pomy-słodawców podczas załatwiania formalności, związanych z pierwszymi krokami w świecie biznesu. – Na początku wiele problemów wy-daje się trudnych do przezwyciężenia. Inkuba-tor to lekcja, która pomaga dowiedzieć się, jak to wszystko działa – tłumaczy Anna Popławska. – Inkubatory pomagają mi prowadzić księgo-wość – dodaje Aleksandra Teresińska.

W opiniach na temat założenia własnego biznesu nierzadko wyolbrzymiane jest zwią-zane z tym ryzyko. Uważa tak Anna Popław-ska. – W Inkubatorach ryzyka praktycznie nie ma. Wszystkie umowy podpisywane są za ich zgodą – mówi. – W okresie inkubacji firma korzysta z osobowości prawnej AIP. Trwa to przez dwa lata, potem pojawia się możliwość

rejestracji przedsiębiorstwa poza Inkubatora-mi. – Obecnie nie mam już problemu z kon-tynuowaniem działalności – tłumaczy Tomasz Rakowski, który na pomysł założenia TR Studio wpadł w wieku 20 lat.

Jak wygląda podjęcie tego pierwszego kroku? – Podczas siedzenia przed telewizo-rem może pojawić się tylko zalążek pomysłu – twierdzi Tomasz Rakowski. – Doświadcze-nie nauczyło mnie, że wszelki zapał związany z zakładaniem firmy trzeba dzielić na dwa. Wy-trwałość i determinacja są kluczowe. Podobne zdanie ma Anna Popławska. – Sama decyzja przychodzi najtrudniej. Jak się potem okazało w moim wypadku, ilość pracy jest prawie taka sama jak w cudzym przedsiębiorstwie, a posia-danie własnej firmy zapewnia mi poczucie nie-zależności – opowiada.

Zdaniem rozmówców, prowadzenie przed-siębiorstwa na własną rękę daje właścicielowi spełnienie. – Człowiek szanuje czas i pienią-dze klientów. Najwięcej radości płynie jednak z oglądania efektów swojej pracy – mówi To-masz Rakowski. – Z zewnątrz może się wyda-wać, że towar po prostu dostaje się, a potem sprzedaje. I choć nie jest to takie proste, to czer-pana z pracy satysfakcja pomaga w pokonywa-niu przeszkód – kończy Aleksandra Teresińska z Butango.

Przedsiębiorcy z inkubatorów

Radosław Firlej

reklama

Oberstdorf, Niemcy. Adam Małysz odpowiada na pytania Tomasza Zimocha z Polskiego Radia.

W Warszawie działają trzy takie punkty ksero, od niedawna również przy ul. Królewskiej

fot.

Grz

egor

z M

omot

/PA

P

www.fotoreportaz.org.pl

Page 6: Utracona - Pismo Studenckie PDFarchiwum.pdf.edu.pl/PDF/1272279016.pdf · zdrowie urzędnikom, co zrobić, by w służbie zdrowia zadziało się lepiej. Z racji tego, że żadna inna

| 10 |

Polecamy | fotografia

| 11 |

fotografia | Warsztat

fotografia

fPoradnik “Szukając własnego stylu” Jest już dostępna nową książka wydawnictwa Galaktyka zatytułowana „Szukając własnego stylu. Warsztaty fotografii krajobrazowej”. Czterech fotografów krajobrazu próbuje odpowiedzieć na pytanie, w jaki sposób stworzyć własny, niepo-wtarzalny styl. W książce znajdują się odpowiedzi na pytanie, co w fotografii jest najważniejsze. Autorami książki są: Charlie Waite, Joe Cornish, David Ward i Eddie Ephraums.

Wystawa „Oto foto” w klubokawiarni Lorelei W ramach programu „Scena Młodych” powstał cykl fotografii dzieci pod okiem Marty Zasępy. W klubokawiarni można zobaczyć głównie portrety zrealizowane przez uczniów z klasy czwartej, piątej i szóstej SSP 26 w Warszawie. Wystawa potrwa do 31 marca. Lorelei, ul.Widok 8, Warszawa

Targi Film Video Foto w Łodzi Już po raz dziesiąty od 29 do 31 marca br. w Łodzi odbędą się targi sprzętu fotograficznego, filmowe-go, wideo i kinowego Film Video Foto. W targach weźmie udział prawie 140 wystawców z kraju i zagranicy. Przez trzy dni będzie można obejrzeć sprzęt i akcesoria foto-wideo, minilaby, fotokioski, ramki i albumy. www.mtl.lodz.pl/targi/fvf

„Portrety Indii” w Klubie PodróżnikaOd 3 marca w Klubie Podróżnika (ul. Chłodna 39 paw. 9) można oglądać wystawę poświęconą Indiom. Zapaleni podróżnicy Edyta i Łukasza Parzuchowscy przedstawiają życie zwyczajnych mieszkańców, starają się uchwycić codzienność i dotrzeć do miejsc których nie ma w ofercie biur turystycznych. Wystawa potrwa do 31 marca.

Grupa Foto przy redakcji PDF zapraszaJeśli interesuję Cię fotografia, masz głowę pełną pomysłów, chciałbyś kreatywnie i pożytecznie wykorzystać swój wolny czas - zapraszamy do współpracy. Napisz do nas: [email protected].

Grand Press Photo 2010Ruszyła szósta edycja Ogólnopolskiego Kon-kursu Fotografii Prasowej - Grand Press Photo. Organizatorem jest miesięcznik ”Press”. Konkurs skierowany jest do zawodowych fotoreporterów pracujących w redakcjach prasowych, agencjach fotograficznych oraz freelancerów. Ogłoszenie wyników nastąpi w maju 2010 roku. Wszystkie zdjęcia, które trafią do finału, zostaną zaprezen-towane na wystawie konkursowej. Zwycięzca otrzyma 10 tys. zł. www.grandpressphoto.pl

„Czarne morze betonu” Rafała MilachaWarszawska Galeria Yours (Krakowskie Przedmieście 33) od 19 marca prezentuje cykl fotografii Rafała Milacha, zdolnego współczesnego fotografa. Reportaż „Czarne morze betonu” został nagrodzony w konkursie Pictures of the Year Inter-national (II nagroda za reportaż w kategorii „Nauka i Historia Naturalna”, 2009) oraz Grand Press Photo (I nagroda za reportaż w kategorii „Natura”, 2009). Projekt ten poświęcony jest współczesnej Ukrainie. Wystawa potrwa do 30 kwietnia. www.yours.pl

Rozciągnąć kadr do granic możliwości

Gdzie się pokazać?

Krystian Szczęsny

Współczesna fotografia panoramiczna pozwala wyjść poza dotychczasowe ograniczenia, narzucane przez klasyczną technikę. Dzięki rozwojowi technologii cyfrowej można sklejać kilka zdjęć w jedno o nieograniczonych rozmiarach, poszerzając kąt widzenia nawet najbar-dziej szerokokątnego obiektywu.

Fotografia pełna jest przykładów wielkich karier, które nabierały rozpędu w stylu „american dream” – czyli w tym przypadku „od pucybuta do fotografa”. Wystarczyło jedno zdjęcie.

Szukasz miejsca, gdzie możesz pokazać swoje zdję-cia? Możliwości jest wiele. Jedni wybierają galerie in-ternetowe lub zakładają fotoblogi, drudzy starają się pokazywać prace na festiwalach młodych twórców; jeszcze inni zaczynają od spaceru po galeriach foto-graficznych. My proponujemy zacząć poszukiwania od znajomych pubów, kawiarni czy domów kultury.

fot.

Mir

ek K

aźm

ierc

zak

Bez imponującego dorobku, znanego nazwiska czy wygranej w World Press Photo, może być trudno o wystawę w znanej galerii. Jednak jest mnóstwo innych miejsc, które bardzo chętnie uży-czają swoich wnętrz młodym fotografom. Są to m. in. kawiarnie, puby albo domy kultury. Jednym z takich punktów na mapie Warszawy jest Sklep z kanapkami na Krakowskim Przedmieściu 11. Zgłoszenia wraz z pracami można wysyłać na adres e-ma-ilowy: [email protected]. Wystrój „Sklepu…” łączy w sobie nowoczesność i domowy klimat.

Kolejnym takim miejscem jest „Miasto Gadających Głów”. Pub na ul. Chmielnej 98/9 proponuje zupełnie inną oprawę: awangardowy wystrój nawiązujący do dadaizmu. Właściciel zastrzega sobie możliwość wyboru zdjęć, odpowiadających specyfice miejsca. Aby skontaktować się w tej sprawie, należy wysłać email na adres: [email protected] lub oso-biście przyjść do pubu.

Na warszawskiej Pradze młodych twórców chętnie gości Skład butelek (ul. 11 listopada 22). Szare, odrapane mury kryją pozornie surowe, ale w rzeczywistości niezwykle przytulne wnętrze. Więcej można dowiedzieć się na stronie internetowej lokalu: skladbutelek.pl.

Idealnym miejscem na autorską wystawę jest pub Lorelei (ul. Widok 8). Oprócz świetnej lokalizacji, klub ten zapewnia „of-fową” atmosferę wnętrza. Tuż obok mieści się przestronne Stu-dio 18 (ul. Bracka 18). Kwestia organizacji wernisażu jest możliwa do ustalenia z managerem. Warto również zajrzeć do Bookho-usecafé (ul. Świętokrzyska 14). Jest to kawiarnia, w której artyści różnego typu prezentują debiutanckie prace. Zachęcamy rów-nież do odwiedzenia domów kultury, takich jak DK Śródmieście czy Dom Kultury przy ulicy Działdowskiej.

Zdjęcie spełnia warunki panoramiczności, jeżeli jego podstawa co najmniej trzykrotnie przekracza wysokość. Taki sposób fotografo-wania pozwala efektownie przedstawić rozle-głe widoki miast, pasm górskich oraz wysokich budynków. Panorama wymaga od odbiorcy więcej niż zwykła fotografia. Oglądając ją na ekranie komputera trzeba przewijać obraz, a w formie drukowanej wymusza przesuwanie wzroku od jednego krańca do drugiego, wyłą-czając tym samym możliwość jednorazowego ogarnięcia wzrokiem całego obrazu.

Są kompakty, które w pełni automatyzują proces robienia fotografii panoramicznych. W tych prostych aparatach, po ustawieniu od-powiedniego trybu, automat sam podpowia-da, w jakim momencie należy zrobić kolejne zdjęcie tak, aby było ono rozszerzeniem po-

przedniego kadru, a na koniec skleja sekwen-cję w efektowną panoramę. Do wykonania dobrej jakości zdjęć panoramicznych przyda się jednak lustrzanka oraz statyw (najlepiej z odpowiednią głowicą przeznaczoną do ro-bienia takich fotografii).

W przypadku braku głowicy panoramicz-nej trzeba znaleźć punkt ogniskowania obiek-tywu i obracać aparat na statywie wokół osi przechodzącej przez to miejsce. Należy pa-miętać, aby kolejne klatki nakładały się na sie-bie, ale nie więcej niż do połowy i nie mniej niż o 1/4-1/5 długości. Potem pozostaje już tylko sklejenie ich w odpowiednim programie graficznym. Postęp technologiczny i rosnąca popularność tego rodzaju techniki sprawia, że obecnie można znaleźć wiele programów przeznaczonych specjalnie do tego celu, któ-re mogą także w pełni zautomatyzować ten proces.

Temat panoramy nie może być dowolny. Do tego typu fotografowania najlepiej nada-ją się krajobrazy. Należy także pamiętać, aby wśród elementów scenerii nie było dynamicz-nie poruszających się obiektów, pogoda była stabilna, a warunki oświetleniowe nie zmie-niały się zbyt szybko, ponieważ każdą klatkę należy naświetlać z takimi samymi parametra-mi ekspozycji.

Ciekawym przykładem panoramy jest naj-większe na świecie zdjęcie cyfrowe. Fotografia o rozmiarze 26 gigapikseli przedstawia Dre-zno. Krajobraz sklejono z 1600 zdjęć wykona-nych Canonem EOS 5D Mark II z obiektywem 400 mm. Wynik 90 godzin obliczeń kompu-terowych można podziwiać na stronie www.dresden-26-gigapixels.com. Mniej spektakular-na pod względem rozdzielczości (1474 mega-piksele), lecz bardziej nagłośniona panorama przedstawia uroczystość zaprzysiężenia pre-zydenta USA Baracka Obamy. Została wykona-na aparatem kompaktowym (Canonem G10), umieszczonym na sterowanej komputerowo platformie rozwijanej przez NASA, Google i Carnegie Mellon University. Efekt tej nietuzin-kowej współpracy jest dostępny pod adresem www.obamagigapan.org.

W ostatnich latach zdjęcia panoramiczne można spotkać coraz częściej, a ich wykona-nie staje się coraz prostsze. Żmudne, ręczne docinanie kilku wywołanych zdjęć, którego efekt i tak nie byłby w pełni zadowalający, nie jest już konieczne. Za sprawą komputeryzacji fotografii wystarczy zrobić kilka zdjęć jednej sceny, a odpowiedni program pomaga skleić je w efektowną całość. To bez wątpienia jed-na z dziedzin fotografii, która przeżywa dyna-miczny rozkwit.

Ewelina Petryka

reklama

Jedno z takich zdjęć zostało wykonane przez Roberta Capę podczas wojny domowej w Hiszpanii w 1936 roku. Wokół obrazu przed-stawiającego padającego żołnierza narosło wiele legend, podsycanych przez miłośników spiskowych teorii dziejów. Niektórzy zarzucali Capie totalną mistyfikację, polegającą na zmu-szeniu republikańskie-go wojaka do udawania ofiary śmiertelnego po- strzału. Inni głosili, że fotograf osobiście za-chęcał bohatera zdjęcia, aby ten ryzykownie się wychylał i (w zamyśle autora) został postrzelo-ny. Nie brakowało także zwolenników tezy, że to sam Robert Capa zastrzelił uwiecznione-go przez siebie repu-blikanina. Jak było? Nie w i a d o m o .W i a d o m o natomiast, że zdjęcie to obiegło świat, nada-jąc pęd karierze jednej z najważniejszych i naj-barwniejszych postaci w historii fotografii, któ-rej życie od początku przypominało materiał na kasowy scenariusz filmowy.

Innym przykładem tego, że jedna „sytu-acja fotograficzna” jest w stanie odwrócić do góry nogami życie au-tora zdjęcia, jest karie-ra Hearsta. Do historii sztuki fotograficznej przeszedł jako „ten, któ-ry redaktorom się nie kłaniał”. Właśnie owo

Ten moment, to zdjęcie

Mateusz Baj

„niekłanianie się” sprawiło, że wiosną 1947 roku, zamiast pokornie wykonywać nudne zle-cenie naczelnego mało znaczącej gazety, He-arst, pchnięty żądzą dokumentowania otacza-jącej go rzeczywistości, wybrał się na pobliski dworzec kolejowy w celu uwiecznienia wra-cających z łagrów niemieckich żołnierzy. Pracę oczywiście stracił, za to jego materiał przypadł do gustu twórcom agencji Magnum, której w niedługim czasie stał się członkiem.

Kolejna postać, która swoim dorobkiem artystycznym potwierdza tezę, że fotografując oryginalnie oraz nie poddając się narzuconym konwencjom i standardom, można odnieść sukces, jest Jan Saudek. Czeski fotograf swoją

sztuką potrafił przebić się przez skost-niałe struktury czechosłowackiego systemu na Zachód. Saudek udowod-nił również, że żadna władza, choćby najbardziej represywna wobec sztuki, nie jest w stanie jej stłamsić.

„Wybijanie się” dzięki fotografiom kontrowersyjnym jest zjawiskiem spo-tykanym także i teraz. Co więcej, trud-no oprzeć się wrażeniu, że to właśnie dzisiejszy, uzależniony od wizualnego przekazu świat jak nigdy dotąd sprzy-ja tego typu promocji fotograficz-nej działalności albo (a może przede wszystkim) zarobieniu przy pomocy aparatu fortuny. Tezę tę potwier-dza studio fotograficzne Smartfotos z Tczewa, które za nic sobie mając kulturowe ograniczenia, postanowiło przy pomocy roznegliżowanych mo-delek promować zakład pogrzebowy, a dokładnie… trumny. Trudno oce-nić, jak seksowne modelki wpłynęły na sprzedaż „towaru”, jednak z całą pewnością pozwoliły zaistnieć firmie Smartfotos na rynku fotograficznym. W tej branży chodzi przecież o kre-atywność i niekonwencjonalność.

Również fotografia gwiazd może być przykładem tego, jak zrobić ka-rierę za pomocą jednego lub kilku trafnych kadrów. O ile tzw. paparazzi niekoniecznie mają szansę zapisać się swoją działalnością w kanonie wielkich fotografów, o tyle uprawiając swój za-wód, mogą być sowicie opłacani. Na przykład, za pierwsze zdjęcie Romana Polańskiego w areszcie domowym agencje z całego świata były gotowe zapłacić okrągły milion dolarów.

Wart odnotowania jest też przykład Wojtka Grzędzińskiego, którego zdjęcie ze zbombardowanego przez Rosjan gruzińskiego miasta Gori obiegło cały świat i wzbudziło spore kontrowersje. Grzędziński, poza zdobyciem wielu prestiżowych nagród i umocnieniu pozycji swojego nazwiska na liście naj-lepszych reporterów wojennych, został oskarżony przez rosyjski MSZ o mani-pulację i zaangażowanie do swoich zdjęć aktorów.

fot.

Kry

stia

n S

zczę

sny

45 metrów kwadratowych kontra profesjonalne studio foto. Co to za po-równanie? Sesja zdjęciowa w niewielkim mieszkaniu nigdy nie dorówna tej zro-bionej w profesjonalnym studio. Kilku śmiałych fotografów próbuje obalić tę tezę. Czy można uzyskać efekt zdjęć profesjonalnych, używając półśrodków? Cykl zdjęć „mieszkaniowych” ma dać odpowiedź na to pytanie.

Założenia cyklu są bardzo proste: cała współ-praca opiera się na wymianie i jest non-profit. Mieszkania, w których realizowany jest cykl, należą najczęściej do znajomych, kolegów z uczelni albo do tych, którzy dowiedzieli się o sesji i postanowili ją zorganizować w swoim lokum.

Pomysł sesji we własnych czterech kątach zachęca wiele osób do udziału w przedsię-wzięciu. Właściciel lub właścicielka mieszka-nia również ma szansę na parę chwil stać się modelem/modelką. W zamian za eksploatację domowej przestrzeni, jej lokator ma zapew-

SESJA 45m2 plus

Agata Smolak

nioną sesję zdjęciową, a później otrzymuje 10 obrobionych zdjęć. Ponieważ grupa foto jest bardzo kreatywna, niezła rozrywka podczas sesji gwarantowana. Można też poznać wiele technicznych ciekawostek o sprzęcie i dowie-dzieć się czegoś o szczegółach technicznych.

Ochota, samo południe. Na początek kawa z właścicielem mieszkania, które, choć urzą-dzone ze smakiem, nie jest w pełni przygo-towane do sesji. Dlatego też grupa wzmacnia naturalne światło za pomocą lamp. Po krótkim rozpoznaniu i dyskusji fotografowie rozkładają sprzęt, pojawiają się też modelka i wizażystka. Dziewczyny miały okazję zapoznać się z gru-pą foto za pośrednictwem portalu społeczno-ściowego www.maxmodels.pl.

Praca zaczyna się na dobre. Na początku wykorzystana zostaje łazienka – modelka wy-stylizowana na gwiazdę rocka ląduje w wannie, a nawet… na sedesie. W „miejscu pracy” pa-nuje straszny tłok – na kilku metrach kwadra-towych znajduje się pięć osób. Kolejny pomysł brzmi: „gwiazda rocka przy prasowaniu koszuli narzeczonego”. Wszystkie fotografie pokazują modelkę podczas wykonywania zwykłych, codziennych czynności, co podkreśla natural-

ny charakter całego przedsięwzięcia.Po sześciu godzinach pracy, które dopro-

wadziły do zupełnego „zmęczenia materiału”, sesję można uznać za zakończoną Następuje najciekawszy moment – oglądanie zdjęć na komputerze. Efekty są zaskakujące, zdjęcia wyglądają naprawdę dobrze nawet bez retu-

szu. Cała grupa jest zadowolona ze współpra-cy. Widać wyraźnie, że nie trzeba odwiedzać norweskich fiordów, by zrobić dobre zdjęcia. Liczy się przede wszystkim kreatywność sa-mego fotografa.

Page 7: Utracona - Pismo Studenckie PDFarchiwum.pdf.edu.pl/PDF/1272279016.pdf · zdrowie urzędnikom, co zrobić, by w służbie zdrowia zadziało się lepiej. Z racji tego, że żadna inna

| 12 |

World Press Photo | fotografia fotografia | World Press Photo

Ogłoszenie wyników konkursu, które zwykle odbywa się w drugi piątek lutego około południa, jest momentem wyczekiwanym przez media. Jak w każdej rywalizacji, ważna jest odpowiedź, czy faworyci są górą, czy utonęli, czy drużynowo jak zwykle obywa-tele zza Oceanu położyli na łopatki resztę świata i czy nasi też coś uszczknęli. Wie-czorne wiadomości w niemal wszystkich telewizjach świata pokazują nagrodzone zdjęcia, a sobotnia prasa poświęca wyróż-nionym fotografiom rozkładówki i opatruje je komentarzami. Co ciekawe, prawie wszy-scy posługują się ledwie dwudziestoma tymi samymi zdjęciami, przesłanymi przez orga-nizatorów konkursu do wszelkich telewizji, radiostacji, agencji prasowych oraz redakcji gazet i czasopism. To klasyczny przejaw glo-balizacji. Dlaczego akurat te kadry, wiedzą tylko członkowie Fundacji z Amsterdamu, organizującej konkurs.

Dwadzieścia i wszystkoWśród nagrodzonych jest wiele zdjęć ważniejszych i ciekawszych, ale zobaczą je tylko zawzięci miłośnicy fotografii prasowej, którzy zanurzą się w kompletny materiał pokonkursowy, dostępny jedynie na stronie internetowej organizatorów. Nawet na wy-stawie objeżdżającej świat prezentowane są tylko wybrane zdjęcia. Niektórzy wydawcy prasowi na własną rękę kontaktują się z nagrodzonymi fotografami i bezpośrednio od nich uzyskują materiał do publikacji, by nie mieć tego, co cała reszta.

Te dwadzieścia zdjęć dołączonych do komunikatu z wynikami daje pewne wyobrażenie o tym, co uważa się za ważne i wysoko cenione. Największe dyskusje zawsze wzbudza nagroda główna – „Zdjęcie roku”. I prawie zawsze dzieli środowisko fo-tograficzne i czytelników prasy. Tegoroczna nagroda także wywołała gorące spory. Nie ma się czemu dziwić. Jeśli nie zna się oko-liczności, w jakich wykonane zostało zdjęcie,

World Press Photo – obrazy nie całkiem prawdziwe

Konkurs World Press Photo jest dziś imprezą niemal tak popularną jak filmowe Oskary, konkurs Eurowizji czy Puchar Świata w skokach narciarskich. WPP należy do globalnej popkultury, ale jest też miernikiem wartości

i w pewien sposób także kryterium popularności tematów fotoreporterskich czy aktualnych manier estetycznych.

z trudem można określić czas i miejsce jego powstania. Obraz ukazuje trzy kobiety, które późnym wieczorem weszły na dach budyn-ku. Jedna lekko rozmazana, najprawdopo-dobniej poruszała się w czasie fotografo-wania, druga przysiadła na chwilę, a trzecia coś wykrzykuje. Dach budynku wygląda niczym taras otoczony murkiem zapewnia-jącym bezpieczeństwo. Kobiety sprawiają wrażenie odpoczywających po trudach

całodziennej pracy. Mężowie, zapewne przywiązani do tradycji, oglądają w telewizji boks lub mecz piłki nożnej, a ich towarzyszki mogą w tym czasie spokojnie poplotkować, a nawet wymienić uwagi z sąsiadkami z dachu naprzeciwko. Od strony fotograficznej zdjęcie jest zdecydowanie udane i wciągające. Stonowane kolory uspokajają obraz i nadają mu pewną powa-gę. Energię wprowadzają rozświetlone okna piętra pod dachem i budynku znajdującego się nieco z tyłu. Przyciemnione na-rożniki kadru koncentrują uwagę na centrum, a tu właśnie znajdują się trzy bohaterki. Dopiero pod-pis wyjaśnia, że te kobie-ty są Irankami protestu-jącymi przeciw wynikom wyborów prezydenckich w ich kraju. Zdjęcie robi wrażenie za sprawą estetycznych środków fotograficznych, a nie przez treść, która zdecy-dowanie jest nieczytelna. Najwyraźniej dla jury tematem numer jeden zeszłego roku były wy-bory w Iranie (nie jestem pewien, czy dla reszty świata też), stąd nagroda,

ale zdjęcie jest letnie emocjonalnie, bardziej mieści się w zbiorze „sztuka” niż „fotografia prasowa”. Poza plastyczną urodą, ma jeszcze jedną zaletę – nikogo nie dotknie.

Andrzej Zygmuntowicz

Wśród nagrodzonych zdjęć był jeszcze je-den materiał z Iranu, ale już nie tak łagodny w treści i nie tak urzekający wizualnie. Uka-zywał determinację Irańczyków, nie zgadza-jących się z przegraną kandydata bardziej otwartego na współczesność. Żadne zdjęcie z tego reportażu nie znalazło się wśród tych rozesłanych do prasy, gdyż był on zbyt niepokojący i w natrętnie naturalistyczny sposób ukazywał zmagania przeciwników reżimu z jego obrońcami.

Zdjęcia wygrywające w ostatnich latach World Press Photo zwykle bardzo łagodnie opowiadają o dzisiejszym świecie, czego wyni-kiem jest ożywiona dyskusja przy ich ocenie i posądzanie jurorów o hołdowanie poprawno-ści politycznej. Szczęśliwie tegoroczny konkurs przyniósł wiele arcyciekawych reportaży, które poruszają ważne sprawy współczesności, a zrealizowane są w wyrafinowany, ale jedno-cześnie czytelny wizualnie sposób. Największe zainteresowanie wzbudziły kategorie związa-ne z wydarzeniami. Niestety, ciągle jesteśmy świadkami dramatycznych konfliktów wojen-nych, katastrof, bratobójczych walk, gangster-skich zbrodni. Konkurs nie może unikać takich tematów i nie może uciekać od rzetelnego ich przedstawiania. Zdjęcia z tegorocznego konkursu po raz kolejny pokazały, że Afryka ciągle tkwi w wojennej pożodze, Ameryka Ła-cińska to teren walk gangów narkotykowych, konflikt palestyńsko–izraelski nie ma końca, a amerykańskie wojny ciągle nie przynoszą rozwiązania problemu terroryzmu. Wytchnie-nie dla oczu i ducha dała w tym roku kategoria „sport”, bodaj najciekawsza ze wszystkich. Po zeszłorocznych zdumiewających potknięciach, jury tym razem stanęło na wysokości zadania, a praca Elizabeth Kreutz o Lance Armstrongu to prawdziwa perełka. Podobną perełką jest reportaż Eugene’a Richardsa o Amerykanach doświadczonych przez aktualne wojny.

Co wolno fotoreporterowi?Gdy opadły pierwsze emocje związane z ogłoszeniem wyników konkursu, niespo-dziewanie rozpętała się dyskusja jeszcze żywsza niż ta dotycząca „zdjęcia roku”.

Jury postanowiło odebrać nagrodę jednemu z laureatów, uzasadniając to niedopuszczalną ingerencją przy cyfrowej obróbce obrazu. Po-czątkowo wszyscy, tak jak jury, byli oburzeni postępkiem fotografa, dopóki nie zobaczyli

oryginalnego zdjęcia i nie porównali go z tym wysłanym na konkurs. Wszyscy zgadza-ją się, że nie należy w żaden sposób fałszować rzeczywistości, a powinnością fotoreportera jest danie prawdziwego świadectwa. Stepan

Rudik, autor tego feralnego zdjęcia, pozwolił sobie na wyretuszowanie maleńkiej białej plamki, wyłaniającej się spod bandażowanej dłoni, która wypełnia niemal cały kadr. Ta biała plamka to mały fragment buta chłopaka znajdującego się za głównym bohaterem. W wersji nadesłanej na konkurs tego chło-paka nie ma, jest jedynie 1/25 jego buta, tworząca szpetną i nieczytelną plamę, nie mającą żadnego znaczenia dla treści zdjęcia. Dawniej, gdy nie było cyfrowej obróbki ob-razu, ta biała plamka także zniknęłaby dzięki retuszowi, ponieważ jej obecność niczego nie tworzy, nie jest żadną wartością tego kadru ani w wymiarze treściowym, ani plastycznym. Jury najwyraźniej miało potrzebę postra-szenia fotoreporterów, by przypadkiem nie kombinowali z dopieszczaniem swoich zdjęć. Na ofiarę wybrano Ukraińca, autora dobrego materiału sportowego, za którym nie stoi po-tężny wydawca czy agencja. Gdy przyjrzymy się innym zdjęciom konkursowym, poczyna-jąc od głównej nagrody (pięknie dopracowa-ne przyciemnione narożniki kadru i staranna saturacja barw), bez trudu odnajdziemy liczne ingerencje w obraz. Ale to przecież drobny grzech.

Od kilku lat World Press Photo skłania się ku reżyserowanym dokumentom, które

szczęśliwie w tym roku stanowiły wyraźną mniejszość. Czy taki sposób realizacji mate-riału nie jest bardziej naganny niż plamko-wanie? Piękna seria zdjęć senegalskich zapa-śników Denisa Rouvre’go stanowi klasyczny

przykład ustawiania bohaterów w kadrze. Wystylizowane studyj-ne portrety o wyraź- nie dopracowanej cyfrowo kolorysty-ce urzekają urodą, światłem, barwą, kompozycją, niczym uwodzące nas zdjęcie reklamowe. Usta-wiane są także prace Francesco Giustiego, ukazujące afrykańskich pięknisiów, czy Malicka Sidibe, który od za-wsze starannie ustawia swoich bohaterów.

Decyzja jury na nowo otworzyła dyskusję o tym, co jest dopuszczalne i moralne w fotorepor-tażu, a co nie, gdzie jest granica między prawdą a fałszem. Ta dyskusja toczy się od chwili narodzin tego gatunku fotografii. Czy wolno fotogra-fować z ukrycia, jak robił to Erich Salomon,

chowając aparat pod płaszczem, w teczce i pudełku po butach, po to, by dokumento-wać sądzonych i polityków? Czy rozmawia-jąc z fotografowanym bohaterem można wprowadzić go w pożądany stan emocjo-nalny, na pożądanym tle, jak uczyniła to Do-rothea Lange, wykonując swój słynny kadr „Wędrująca matka”? Czy można nakłonić żołnierzy, by jeszcze raz wbili flagę w zdobywane wzgórze, nie pokazując twarzy, jak uczynił Joe Rosenthal na Iwo Jimie? Czy wolno przenosić czaszkę krowy na wysuszoną doszczętnie ziemię, by po-kazać, czym jest straszliwa susza, jak zrobił Arthur Rothstein, szef działu fotoreportażu w tygodniku „Look” i autor jednego z naj-słynniejszych podręczników o fotoreportażu „Photojournalism” z 1974 r.? Zgodnie z decy-zją tegorocznego jury, należałoby wyrzucić z historii te słynne zdjęcia, bo są niecnymi manipulacjami. Tylko czy nie brakowałoby nam tych wspaniałych obrazów, genialnie oddających czas ich powstania i sytuacje ludzi na nich uwiecznionych? Czy aby tegoroczne, rewolucyjne decyzje, nie powinny być tak skrajnie wybiórcze? Choć gdyby zabrać się za wszystkich, nie byłoby co oglądać na wystawie i w albumie World Press Photo 2009.P

ublik

acja

zdj

ęć m

a ch

arak

ter

eduk

acyj

ny

| 13 |

Zdjęcie roku 2009: kobiety krzyczące na dachu w czasie protestu przeciwko wynikom wyborów prezydenckich w Iranie. fot. Pietro Masturzo/Italy

Pierwsza nagroda w kategorii "Wydarzenia - zdjęcie pojedyncze" - kobieta ewakuowana z miejsca samobójczego ataku. 15 grudnia 2009 roku, Kabul. fot. Adam Ferguson/Australia, VII Mentor Program dla The New York Times

Druga nagroda w kategorii "Ludzie - zdjęcie pojedyncze" - żołnierze amerykańscy odpowiadają na niespodziewany atak talibów, 11 maja 2009 roku. fot. David Guttenfelder/USA, The Associated Press

Pierwsze miejsce w kategorii „Problemy współczesne – reportaż” - wojna jest osobista. fot. Eugene Richards/USA, Getty Images dla The Sunday Times Magazine/Paris Match

Pierwsza nagroda w kategorii "Sport - zdjęcia pojedyncze” - Jonathan Trott, angielski krykiecista w czasie meczu. fot. Gareth Copley/Wielka Brytania, Press Association

Pierwsze miejsce w kategorii „Sztuka i rozrywka” - festiwal Rainbowland, Nowy Meksyk. fot. Kitra Cahana/Kanada, Fabrica for Colors

Pierwsza nagroda w kategorii "Sztuka i Rozrywka zdjęcie pojedyncze" - moda w Mali. fot. Malick Sidib/Mali, dla The New York Times Magazine

Page 8: Utracona - Pismo Studenckie PDFarchiwum.pdf.edu.pl/PDF/1272279016.pdf · zdrowie urzędnikom, co zrobić, by w służbie zdrowia zadziało się lepiej. Z racji tego, że żadna inna

| 14 |

PR na świecie | PR

publicrelations

prRusza kampania promująca Polskę „Promujmy Polskę razem” to nowy pro-gram promocji Polski, który został właśnie zainaugurowany przez Polską Organizację Turystyczną. Dofinansowywany będzie z unijnego programu Innowacyjna Gospo-darka a jego realizacja kosztować ma w sumie 30 mln euro. „W tym roku nasz kraj będzie promowany głównie w Wielkiej Brytanii, Francji i Niemczech” – powiedział prezes Polskiej Organizacji Turystycznej Rafał Szmitke w rozmowie z Polską Agencją Prasową. W promocji wykorzystane zostaną nie tylko tradycyjne metody, takie jak stoiska na targach, spoty reklamowe i bilbordy ale także nowocze-sne narzędzia promocyjne. „Chociażby żaglowiec, który przepłynie przez kilka znaczących dla nas miejsc, i będzie miał na swoich żaglach w tym roku Fryderyka Chopina” – tłumaczył Szmitke. Program będzie realizowany do 2012 roku.

Szansa na PRaktyki za granicąW lutym Instytut Monitorowania Mediów zachęca studentów do wzięcia udziału w VII edycji konkursu public relations „PRaktykuj za granicą”. Główne nagrody to staże w Londynie i Brukseli w agen-cjach PR: Fleishman-Hillard, Hill&Knowlton oraz LEWIS PR. Zadanie, z jakim muszą się zmierzyć uczestnicy, to przygotowanie strategii komunikacji dla Fundacji Ewy Błaszczyk „Akogo?”.

Przez nos do sercaAromamarketing to nowe narzędzie, które zostało wykorzystane przy promocji wódki BOLS Cinnamon, jedynej w Polsce wódki cynamonowej. Klienci delikatesów Alma po podejściu do stoiska z trunkiem mogą delektować się zapachem świeżego cynamonu. Według autorów kampanii promocyjnej sprawia to, że produkt marki BOLS dłużej gości w ich pamięci. Według badań opublikowanych w „Journal of Con-sumer Research”, odpowiednio dobrany do produktu zapach sprzyja budowaniu wokół niego sieci pozytywnych skojarzeń i lepszemu zapamiętywaniu go. Zasto-sowanie aromamarketingu w przypadku BOLS Cinnamon już przynosi rezultaty; w tych placówkach, gdzie stoiskom towa-rzyszy zapach cynamonu, wódka BOLS sprzedaje się dużo lepiej.

W trosce o prosty kręgosłup Pod hasłem „Skolioza to bolesna metamor-foza” rusza kampania społeczna mająca na celu zwrócenie uwagi na problem deformacji postawy. Inicjatorem akcji jest Fundacja Akademia Zdrowych Pleców, a jej adresatami są nie tylko rodzince, ale także władze samorządowe i wszystkie osoby oraz instytucje odpowiedzialne za prawidłowy rozwój dzieci. Specjalne plakaty trafią do szkół i placówek medycz-nych na terenie całego kraju.

opr. Roksana Gowin

Firma Cross Tab przeprowadziła badania, dotyczące wpływu informacji zamieszczanych w mediach społecznościowych na przyszłą karierę zawodową. W sondażu, który odbył się w grudniu 2009 r., wzięło udział 2,4 tys. ankietowanych z USA, Wielkiej Brytanii, Francji i Niemiec. Badacze stworzyli dwie grupy respondentów: przeciętnych użytkowników Internetu i pracowników działów kadr. Z raportu wynika, że pracodawcy przed przyjęciem kandydata gruntownie sprawdzają dane dostępne na jego temat w Internecie. Najczęściej przeszukuje się strony interne-towe firm, w których pracowali kandydaci, serwisy społecznościowe, strony służące do wymiany plików multimedialnych, a także gruntownie weryfikowane są wszystkie dane znalezione przy pomocy wyszukiwar-ki. 70 proc. amerykańskich ankietowanych powiedziało, że informacje znalezione w sieci mogą spowodować natychmiastowe odrzucenie kandydata. Wynika to przede wszystkim z faktu, że aż w 75 proc. przed-siębiorstw w USA weryfikacja informacji internetowych o kandydacie jest obligatoryjna. W Europie ten odsetek jest znacznie niższy, jednak liczba pracodawców chętnych do takich działań również sukcesywnie wzrasta.

Źródło: www.proto.pl

Branża public relations jest bardzo dobrze opłacana – pokazuje badanie Opinium Research, przeprowadzone w styczniu na grupie 2 tys. brytyj-skich internautów. Z badań wynika, że 31 proc. respondentów postrzega PR jako zawód, w którym dominują wysokie zarobki. Żaden z ankietowa-nych nie był przeciwnego zdania. Z kolei 9 proc. przyznało, że praca w PR może pozwolić na zrobienia kariery i osiągnięcie sukcesu zawodowego. Niepokojące według ekspertów są wyniki dotyczące zaufania wobec PR, gdyż jedynie 3 proc. ankietowanych uznało branżę za godną zaufania. 14 proc. powiedziało, że PR jest niepotrzebny. Jak wynika z badania Opinium Research, Brytyjczycy bardziej nie ufają jednak politykom, finansistom, agentom nieruchomości oraz dziennikarzom.

Źródło: www.prmoment.com

Agencja Hill & Knowlton została wybrana przez rząd Egiptu do stworzenia międzynarodowej kampanii, zachęcającej przedsiębiorców na całym świecie do inwestycji w tym kraju - informuje magazyn „PRweek”. Kampania ma przedstawiać Egipt jako państwo posiadające bardzo szybko rozwijającą się gospodarkę, która stopniowo przekształca się w bezpieczny, międzynaro-dowy rynek. Ponadto, kraj oferuje inwestorom wiele udogodnień, takich jak niskie podatki, duże umowy handlowe oraz dobrze wykształceni, młodzi pracownicy. Główne działania agencji będą skierowane na rynki europejskie (Wielka Brytania, Niemcy, Francja, Włochy) oraz wschodnie (Chiny, Turcja, In-die). Jim Donaldson, koordynator projektu z ramienia Hill & Knowlton, powie-dział: „Egipt jest nowoczesnym, tętniącym życiem i ekscytującym miejscem do prowadzenia biznesu. Postaramy się pomóc lepiej przedstawić historię tego kraju światowej opinii publicznej oraz zwiększyć napływ inwestycji”. Agencja planuje dotrzeć ze swoim przekazem do kluczowych, międzynaro-dowych tytułów medialnych. Działania te będę wspierane poprzez eventy, konferencje z udziałem biznesmanów, konferencje z dziennikarzami, a także silną obecność na targach. Donaldson podkreśla, że w kampanii zostaną użyte także liczne narzędzia z zakresu nowych technologii oraz Internet.

Źródło: www.PRweek.com

Firma Toyota zdecydowała się rozsze-rzyć akcję wymiany wadliwych części w swoich samochodach – napisał portal businessweek.com. Po wymianie uszkodzonych mat podłogowych w 2,3 miliona aut sprzedanych na amerykań-skim rynku, kolej na wadliwie działające pedały. Tym razem akcja ma objąć nie tylko rynek amerykański, ale też europejski oraz chiński. BusinessWeek przypuszcza, że problemy Toyoty mogą spowodować całkowite załamanie wizerunku koncernu. Maryann Keller, starszy doradca pracujący w branży motoryzacyjnej, podkreśla: „Reputacja Toyoty, znanej z wysokiej jakości, jest skończona. Ludzie nie będą kupowali toyot, niezależnie od modelu. To, co się stało, wystarczy, żeby odciągnąć ich od salonów.”

Źródło: www.businessweek.com

Podlasie zrewitalizowało swoje logo. Symbolem województwa jest nadal żubr; przeszedł on jednak nowo-czesny make over, którego autorem jest prof. Leon Tarasewicz, artysta pochodzący z podbiałostockich Walił. Nowy, nowoczesny żubr składa się z wielokolorowej, kwadratowej mozaiki

i symbolizować ma różnorodność i energię. Według portalu wrotapodlasia.pl autor projektu przyznał, że praca nad nowym logo była trudna, ponieważ symbol żubra wykorzystywany jest przez wiele organizacji i marek. Jak udało się zachować oryginalność? „Wykorzystałem trzy elementy. Po pierwsze – po-wróciłem do mojego wykształcenia technicznego. Po drugie, oparłem się na tym, co robię w swojej twórczości. Po trzecie, praca musiała być nowoczesna” – tłumaczył cytowany przez portal wrotapodlasia.pl autor, prof. Tarasewicz.

Administracja Baracka Obamy jest dużo lepiej odbierana przez światową opinię publiczną niż ta, której przewodził jego poprzednik, George W. Bush – wynika z badania U.S.-Global Leadership Project, przeprowadzonego przez Instytut Gallupa i Meridian International Center. Sposób

rządzenia obecnego prezydenta został pozytywnie oceniony przez 51 proc. respondentów, co jest najlepszym wynikiem od 2005 roku, kiedy to badanie zostało opublikowane po raz pierwszy. Europejczycy znacznie zwiększyli swoje zaufanie do amerykańskiej polityki, co pokazuje najlepiej 28-proc. wzrost zwolenników administracji USA na terenie Starego Konty-nentu. Najbardziej przychylni działalności politycznej w USA okazali się po raz kolejny mieszkańcy Afryki, w której aż 83 proc. respondentów pochwa-la działania prezydenta i jego administracji. Tegoroczna edycja badania U.S.-Global Leadership Project została przeprowadzona na próbie ok. 1000 osób w wieku powyżej 15 lat, zamieszkałych w 102 państwach.

Źródło: www.gallup.com

Dziennik „Vancouver Sun” donosi, że wiele firm bezprawnie wykorzystuje markę Zimowych Igrzysk Olimpijskich Vancouver 2010 do promocji swoich produktów bądź usług. Przedsiębiorcy wiedzą, że logo olimpiady niesie ze sobą nie tylko przekaz symboliczny, ale jest też skutecznym narzędziem promocyjnym, którego wykorzystanie może generować ogromne zyski. Według przepisów, jedynie oficjalni sponsorzy mogą reklamować się przy użyciu marki igrzysk, natomiast jest to zakazane w przypadku firm nie wspierających finansowo olimpiady. Jednym z przykładów naruszenia tych zasad, który został przytoczony w artykule, jest akcja kanadyjskiego banku Scotiabank. Firma zorganizowała kampanię wizerunkową, w której nakłaniała do robienia zdjęć rzeczy, z których Kanadyjczycy są dumni, a na-stępnie zamieszczania ich na stronie internetowej. Główną postacią kam-panii była znana hokeistka – olimpijka i złota medalistka Cassie Campbell. Pomimo braku bezpośredniego nawiązania do igrzysk, Olimpijski Komitet Organizacyjny VANOC poprosił organizatorów o przesunięcie terminu kampanii i wznowienie jej dopiero po zakończeniu olimpiady.

Źródło: www.vancouversun.com

Szukasz pracy? Uważaj na portale społecznościowe…

Obama lepszy niż Bush

PR oczami Brytyjczyków

Egipt zachęca inwestorów

Olimpijskie logo pomnaża zyski

Toyota walczy o reputację

Żubr: reaktywacja

| 15 |

PR | case study / To PRoste

Patronat merytoryczny:

Jak komunikować markę w mediach? Jak dotrzeć do jej konsumentów? Jak wzbudzić zainteresowanie produk-tem? Poprzez eksponowanie jego atutów czy może wartości, jakie niesie marka? Odpowiedź jest prosta: najlepiej z wykorzystaniem obu tych metod.

Marka to nie tylko produkt, ale także jej wartości i świat, który ją otacza. Świat, który nie tylko pozwala na przybliżenie marki konsumentowi i wyróżnienie jej na tle innych, ale także daje wiele możliwości komunika-cyjnych. Nic dziwnego, że marki, a w zasadzie specjali-ści od ich komunikowania, coraz częściej wykorzystują ten potencjał. Marka Huggies®, która jako jedyna oferuje pieluszki do pływania dla niemowląt, jest komunikowa-na szeroko, w niestandardowy sposób, wykraczający poza tradycyjny PR produktowy. Wyjątkowość artykułu Huggies® Little Swimmers okazała się doskonałym pre-tekstem do budowania wizerunku marki parasolowej, eksperta w dziedzinie pływania niemowląt. Bo kto inny, jak nie marka pieluszek do pływania, może promować wodne igraszki maluchów? W ten sposób zrodził się unikalny koncept „Zgrupowania Małych Pływaków Huggies® CUP”. Wydarzenie miało na celu pokazanie, że maluchy pod czujnym okiem rodziców potrafią pływać i poruszać się w wodzie, świetnie się przy tym bawiąc. Rodzinny charakter wydarzenia i jego wyjątkowość przyciągnęły wielu młodych rodziców, ale także klu-czowe dla marki media. Sukces imprezy zachęcił pro-ducenta marki Huggies® do kontynuacji powziętych działań. Po dwóch udanych edycjach przygotowuje się do kolejnej, która odbędzie się w maju tego roku.

Ciekawym przykładem komunikacji marki jest wy-korzystanie jej ikony, ambasadora. Jak się okazuje, nie musi być nim znana twarz z pierwszych stron prasy popularnej. Czasem wystarczy nieodparty urok, roz-koszna mordka i wyjątkowość „biszkoptowego” szcze-niaka. Mowa o marce Velvet, która od kilku lat stawia w komunikacji na małego, uroczego labradora. Co ważne, nie tylko w przekazach reklamowych. Od 2006 roku piesek jest bohaterem programu społecznego „Po-móżmy razem”, zainicjowanego przez markę Velvet we współpracy z organizacjami, które szkolą psy do zadań specjalnych. Każdego roku na rynek wprowadzana jest specjalna edycja produktów Velvet oznaczonych logo programu. Część dochodów ze sprzedaży oznakowa-nych artykułów przeznaczana jest na zakup i szkolenie labradorów, które pomagają potrzebującym jako psi ratownicy, terapeuci, przewodnicy niewidomych albo psy asystujące. Dzięki programowi marka nie tylko zbu-dowała swój wizerunek jako zaangażowanej w pomoc potrzebującym, ale także zawłaszczyła w mediach te-mat pomagających psów. Labrador jako pies do zadań specjalnych, a zarazem ikona papieru toaletowego marki Velvet, stał się kluczowym elementem komunika-cji programu „Pomóżmy razem” oraz bazą do kolejnych kreatywnych rozwiązań realizowanych w jego ramach, m. in. akcji „Miejsca przyjazne psom asystującym” czy „Parady labradorów”.

Opisane przykłady pokazują, że w każdej marce drzemie potencjał, czasem trzeba tylko głębiej poszukać, „wejść” w jej świat i odkryć to, co poru-sza, zadziwia, intrygu-je konsumenta. Jeśli znajdziemy sposób, aby wykorzystać „to coś” w komunikacji, stanowi to już poło-wę sukcesu. Jeśli uda nam się tym zaintere-sować konsumenta, to zróbmy wszystko, aby nie stracić jego uwagi.

Promocja odpowiedzialnego spożycia Nawet 20 proc. kierowców „wsiadło za kółko” mimo braku pewności, czy nie są jeszcze pod wpływem alkoholu, spożytego nawet kilka go-dzin wcześniej – tak wynika z badania przepro-wadzonego na zlecenie marki Soplica i zreali-zowanego przez Instytut Badawczy Pentor. Na domiar złego, prawie połowa kierowców nie wie, jaki jest dopuszczalny poziom alkoholu we krwi. O tym, że już 0,2 promila jest wykrocze-niem, wiedziała zaledwie nieco ponad połowa respondentów.

– Statystyki dro-gowe oraz problem tzw. nieświadomie pijanych kierowców skłoniły markę Soplica do podjęcia działań edukacyjnych, zapo-biegających skutkom błędnej oceny stęże-nia alkoholu w orga-nizmie. Czuliśmy się zobowiązani do tego, by pomóc kierowcom podejmować dobre i odpowiedzialne decyzje oraz dać im do tego narzędzia – mówi Anna Załuska, corporate PR manager w firmie CEDC, będą-cej producentem wódki marki Soplica. Stąd też inicjatywa promowania odpowiedzialne-go spożycia alkoholu: „AlkoCasco – Alkomat w każdym aucie”.

Co wiedzą polscy kierowcy? Okazało się, że Polacy nie mają też pojęcia o procesie metabolizowania alkoholu. 73 proc. kierowców błędnie uważa, że jest on spalany szybciej, gdy spożywa się go w trakcie obfi-tego posiłku. Wiele osób nie wie też, ile czasu musi upłynąć zanim ponownie będą mogły prowadzić samochód. Blisko 1/3 kierowców zadeklarowała, że wypijając lampkę wina, może prowadzić po upływie 30 minut (jednocześnie, co piąty Polak uważa, że tyle samo czasu musi minąć po wypiciu dużego piwa). W rzeczywi-stości, dorosły człowiek, w zależności od płci i wagi, powinien odczekać minimum 2-3 go-dziny. Inaczej ryzyko wypadku drogowego w zależności od stężenia alkoholu w organizmie wzrasta nawet 128 razy.

Nietrzeźwy PRoblemO nadużywaniu alkoholu i problemie pijanych kierowców zawsze mówi się dużo i głośno. To skutecznie psuje wi-zerunek firm zajmujących się produkcją alkoholi. Dlatego producent wódki Soplica postanowił już po raz drugi zainwestować w kampanię społeczną „AlkoCasco - Alkomat w każdym aucie”.

Magda Grzymkowska

Anna Piątkowska-WełyczkoAccount Manager w Euro RSCG Sensors

Zaintrygować, zadziwić, poruszyć... czyli słów kilka o brand PR

W przypadku wątpliwości, idealnym roz-wiązaniem dla kierowcy może być pomiar alkomatem. Mimo chęci korzystania z niego, kierowcy nie wiedzą, gdzie kupić takie urządze-nie. Odstraszająca jest także cena (ok. 200-300 zł). Natomiast prawie 60% kierowców zadekla-rowało, że korzystałoby z alkomatów, gdyby stanowiły wyposażenie seryjne aut. Wówczas 71 proc. z nich nie wsiadłoby do samochodu, gdyby alkomat wykazał, że zawartość alkoholu w ich krwi wynosi ponad 0,2 promila.

Alkomaty trafiają pod strzechy Pod koniec września 2008 roku pracownicy marki Soplica, we współpracy z Autostradą Wielkopolską A2, rozdali 15 000 bezpłatnych alkomatów użytkownikom ruchu drogowego. W październiku, podczas drugiego etapu ak-cji, do prowadzących auta z całej Polski trafiło 100 000 ulotek informacyjnych, przedstawiają-cych wyniki badań nt. nietrzeźwych kierowców i zachęcających do korzystania z alkomatów. Tym razem Soplica współpracowała z Biurem

Ruchu Drogowego Komendy Głównej Policji – funkcjonariusze wręczali ulotki podczas ru-tynowej kontroli drogowej. Akcję „AlkoCasco” wsparł aktor Tomasz Schimscheiner.

Ostatnim etapem akcji było przygotowanie petycji skierowanej do Komisji Europejskiej o wydanie dyrektywy zachęcającej wszystkich producentów do dodawania alkomatów do podstawowego wyposażenia samochodów. Pod petycją można było się podpisać na stronie www.alkocasco.pl oraz w czasie akcji zorgani-zowanych w ośmiu miastach w Polsce. Dodat-kowo, do butelek Soplicy, dostępnych w skle-pach, zostało dołączonych milion alkomatów w opakowaniu zaprojektowanym przez agencję Hossa. Pieczę nad tą edycją kampanii sprawo-wała agencja Hill&Knowlton, za co w 2009 roku otrzymała nagrodę „Złotego Spinacza”.

Nie mniejszym sukcesem okazała się II edy-cja kampanii „AlkoCasco” w 2009 roku. Skon-centrowano się wówczas głównie na młodych kierowcach. Udział w niej wzięły Wojewódzkie

Ośrodki Ruchu Drogowego. WOR-D-y z Poznania, Gdańska, Katowic, Warszawy, Kielc i Opola przekaza-ły młodym kierowcom, zdającym egzamin na prawo jazdy, materiały edukacyjne oraz alkomaty. Podję-to także współpracę z Kościołem. Księża z parafii w Warszawie, Rado-miu, Tarnowie, Wrocławiu, Olsztyn-ku, Katowicach, Gdyni, Bydgoszczy, Lublinie i Poznaniu informowali o kampanii podczas mszy świętych, a zmotoryzowani wierni otrzymali alkomaty. Akcję wsparł także krajowy duszpasterz kierowców, ks. dr Marian Midura. Dodatkowo, wybrane woje-wódzkie komendy policji przyłączy-ły się do akcji poprzez rozdawanie kierowcom alkomatów w czasie kon-troli. W sumie, w ramach kampanii, zostało przekazanych ponad 18 000 alkomatów oraz materiałów eduka-cyjnych.

Sukces medialnyDziałaniami PR w ramach II edycji kampanii zajmowała się inna agen-cja - Euro RSCG Sensors. W okresie od połowy października do grudnia 2009 roku pojawiło się w mediach dwukrotnie więcej relacji nt. kampa-nii „AlkoCasco” niż podczas wcze-śniejszej edycji.

– W wyniku działań PR, pro-wadzonych przez naszą agencję w okresie od połowy października do grudnia 2009 roku, w mediach pojawiło się 401 relacji nt. kampanii AlkoCasco – mówi Katarzyna Wier-nicka, senior specialist w Euro RSCG Sensors. – Największe nasilenie pu-blikacji miało miejsce w pierwszych dwóch tygodniach trwania kampanii. Wtedy pojawiło się w mediach 348 relacji. Informacja na temat drugiej edycji kampanii „AlkoCasco – Alko-mat w każdym aucie” znalazła się we wszystkich najważniejszych mediach opiniotwórczych, zarówno ogólno-polskich, jak i regionalnych – dodaje.

O kampanii było głośno we wszystkich największych gazetach, stacjach radiowych i telewizyjnych, które wyemitowały na jej temat rela-cje w najlepszym czasie antenowym (m. in podczas głównych wydań „Wiadomości”, „Faktów” i „Wyda-rzeń”).

SprostowanieW numerze 8 (21) magazynu „PDF” w artykule „Staram się nie zawieść” ukazała się notka na mój temat, w której pojawiają się dwa istotne błędy rzeczowe. 1. Nie jestem i nigdy nie byłem przewodniczącym Parlamentu Studentów RP.

W kadencji 2008/2009 pełniłem zaś funkcję Marszałka Parlamentu Studentów Uniwersytetu Warszawskiego.

2. Nigdy nie powiedziałem, że „we własnym mniemaniu muszę robić więcej niż inni, starać się bardziej, osiągać lepsze wyniki”. Oryginalnie zdanie mówiło, że „jako osoba trans muszę robić więcej niż inni, starać się bardziej, osiągać lepsze wyniki”. Taka zmiana wypaczała sens dalszej mojej wypowiedzi, że „moim zdaniem nie traktuje się takich osób jako równorzędnych podmiotów w relacjach międzyludzkich”.

Mariusz Drozdowski, Marszałek Parlamentu Studentów Uniwersytetu Warszawskiego w kadencji 2008/2009

„PR w RP” – pod takim hasłem członkowie Koła Naukowego Obserwacji Polskich Mediów im. Stefana Kisielewskiego organizują w dniach 25-26 maja br. na Uniwersytecie Warszawskim II już edycję Ogólnopolskiego Zjazdu Analityków Mediów. W Sali Balowej Pałacu Tyszkiewiczów-Potockich wspólną dyskusję nad rozwojem rynku Public Relations w Polsce podejmą medioznawcy, socjologowie, politolodzy oraz praktycy PR z licznych ośrodków naukowych funkcjonujących na terenie naszego kraju.

II OZAM to tylko jedno z ogniw projektu badawczego, realizowanego przez członków koła. Równolegle prowadzone są m. in. studia nad czynnikami kształtującymi rynek PR w

polskich realiach. Trwa opracowywanie kompleksowych danych dotyczących agencji PR, struktury stanowisk czy oferowanych narzędzi. Studenci udowadniają, że jeszcze nie wszystko o branży zostało powiedziane. Wtóruje im dr Wojciech Jabłoński, wykładowca Instytutu Dziennikarstwa UW: „PR - i wszystko jasne? Nic bardziej błędnego! Polski rynek public relations potrzebuje świeżej, rzetelnej analizy, przeprowadzonej przez ludzi młodych, dla których PR to już nie nowość, ale wciąż - poważne wyzwanie. Dlatego gorąco rekomenduję projekt Koła Naukowego Obserwacji Polskich Mediów.” Inicjatywę wspierają też Newsline.pl, Polskie Stowarzyszenie Public Relations, Związek Firm Public Relations oraz Press Club Polska.

Public Relations po polsku

Page 9: Utracona - Pismo Studenckie PDFarchiwum.pdf.edu.pl/PDF/1272279016.pdf · zdrowie urzędnikom, co zrobić, by w służbie zdrowia zadziało się lepiej. Z racji tego, że żadna inna

| 16 | | 17 |

kultura | Kino

kultura& społeczeństwo

sk

Siódme Doc ReviewPo raz siódmy w Warszawie odbędzie się trzecia co do popularności w Europie impreza filmowa poświęcona filmowi dokumentalnemu – Festiwal Planete Doc Review, którą odwiedzi-ło w zeszłym roku 25 tys. widzów. Tegoroczna 7. edycja festiwalu zapowiada się atrakcyjnie. O nagrodę Millenium i 8 tys. euro zawalczą starannie wyselekcjonowane najlepsze pełno-metrażowe filmy dokumentalne wyproduko-wane w ostatnim roku na świecie: m. in. film Erika Gandiniego „Videocracy” (premiera na MFF w Wenecji, nagroda na MFF Toronto i MFF Sheffield), „Red Chapel” w reż. Madsa Bruggera (World Cinema Award Sundance 2010), „Last Train Home” w reż. Lixin Fana (Grand Prix IDFA Amsterdam 2009), „The Cove” w reż. Louie Psihoyos (nominowany do Oscara w kategorii: najlepszy pełnometrażowy film dokumentalny, obok dwóch innych nominowanych filmów, które swoje polskie premiery miały na zeszło-rocznym Planete Doc Review: duński „Burma VJ” oraz polski „Królik po berlińsku”), oraz wiele innych uznanych na świecie filmów. W tym roku po raz pierwszy odbędzie się konkurs dla filmów animowanych.

Oskary | kultura

Powód wprowadzenia tej innowacji wydaje się prosty: większa ilość filmów przyciągnie więcej telewidzów, a co za tym idzie - więcej pieniędzy. A może w minionym roku powstało tak wiele wybitnych dzieł, że nie sposób ograniczyć licz-by nominowanych tytułów do zaledwie pięciu?

FaworyciŻaden krytyk nie jest w stanie przewidzieć oskarowych zwycięzców równie skutecznie, jak firmy bukmacherskie. Te zaś zgodnie wskazy-wały dwóch faworytów: „Avatara” Jamesa Ca-merona oraz „The Hurt Locker. W pułapce woj-ny” Kathryn Bigelow. Media znalazły wdzięczny temat, rozpisując się o pojedynku byłych mał-żonków, natomiast rzadko oceniały faktyczną jakość wymienionych filmów, choć to przecież ten aspekt powinien być najważniejszy.

Zwyciężył obraz Bigelow, który był całkowi-cie pominięty przez polskich dystrybutorów. Ostatecznie ukazał się on na DVD z dopisanym w tytule wyrażeniem: W pułapce wojny, co su-geruje raczej spektaku-larne kino akcji niż kame-ralny obraz codziennej rzeczywistości żołnierzy stacjonujących w Iraku. Fabuła opiera się na wy-darzeniach związanych z postacią sapera Willia-ma Jamesa, który wyzbył się uczucia strachu i od-ruchów samozachowaw-czych. Wojna sprawiła, że przestał normalnie myśleć i mimowolnie stał się jedną z ofiar konfliktu zbrojnego. Jego jedyny cel stanowi beznamiętne wykonywanie poleceń. Na pytanie dowódcy o liczbę rozbrojonych bomb odpowiada jak za-programowana maszyna: „873, sir!”. Reżyserka tworzy obraz destrukcyjnej wojny, opowiada o wpływie anormalnego środowiska na psychikę człowieka, a umieszczając akcję we współcze-snym Iraku, przyłącza się do grona przeciwników konkretnej misji. Mimo świetnej roli Jeremy’ego Rennera, „The Hurt Locker” pozostaje jednak filmem zaledwie interesującym – autorka nie wnosi do kina wojennego żadnego novum.

Głównym rywalem był „Avatar”, którego sukces finansowy wynika z niezwykle precyzyj-nie zrealizowanej wizji reżysera - nienagannej technicznie, a jednocześnie zawierającej proste, uniwersalne przesłanie. Łatwo jednak zauwa-żyć, że efekt wieloletniej pracy Camerona jest właściwie napompowaną milionami dolarów bajką, opartą na klasycznym schemacie, w któ-rym dobro zwycięża zło, a pozytywny bohater zawsze musi zmierzyć się w finałowej sekwencji ze swym przeciwnikiem. Po dodaniu do fabular-nego tła modnego hasła „szanuj zieleń”, przepis na komercyjny sukces jest gotowy. Nie oznacza to jednak, że obraz twórcy „Terminatora” nie zasłużył na nominacje – jednak Oskary słusznie zdobył jedynie w technicznych kategoriach: za scenografię, zdjęcia i efekty specjalne.

Młodzi i (nie)ambitniJenny, bohaterka filmu „Była sobie dziewczyna”, wywodzi się z typowej brytyjskiej klasy śred-niej – jej szansą na awans społeczny jest zdo-bycie wykształcenia lub znalezienie bogatego małżonka. Gdy pojawia się „idealny” kandydat, dziewczyna odkrywa, że istnieje alternatywa

Avatar zatonął niczym Titanic

Nominacje amerykańskiej Akademii Filmowej dla najlepszych filmów co roku wywołują dyskusje, narzekania na niszowość tytułów albo przeciwnie – na komercjalizację oskarowej gali. W tym roku Akademia podjęła salomonową decyzję, nominując do głównej kategorii aż 10 tytułów i zestawiając finansowe hity z produkcjami niskobudżetowymi.

Patryk Juchniewicz dla jej dotychczasowego życia. Eleganckie re-stauracje, bankiety, romantyczne wycieczki, o których wcześniej nawet nie marzyła, teraz zna-lazły się w centrum jej egzystencji. Lone Scher-fig, duńska reżyserka znana z „Włoskiego dla początkujących”, komplikuje jednak losy swojej bohaterki – okazuje się bowiem, że życie nie jest tak idealne, jak niekiedy może się wydawać. Film ogląda się przyjemnie głównie ze względu na dojrzałą kreację młodej, wyróżnionej nominacją za pierwszoplanową rolę, Carey Mulligan.

Problemy codzienności są doskonale znane głównej postaci filmu „Precious: Based on the Novel Push by Sapphire.” Tytułowa bohaterka, Precious, jest otyłą czarną nastolatką, która nie grzeszy inteligencją. Pochodzi z patologicznej rodziny – matka nieustannie znęca się nad nią psychicznie, z kolei ojciec płodzi z własną cór-ką kolejnych potomków. Mimo dramatycznej sytuacji, Precious nie poddaje się, chce wycho-wywać swoje dzieci oraz zdać maturę. Twórca filmu, Lee Daniels, jest jednak daleki od opty-

mizmu. Zdaje sobie sprawę, że bez względu na chęci, możliwości bohaterki są ograniczone, a prawdopodobieństwo ucieczki od patologii - niewielkie.

Zupełnie inaczej postrzega szanse młodych John Lee Hancock, który nakręcił „The Blind Side”. Jego film ukazuje ucieleśnienie marzeń o ludzkim miłosierdziu. Reżyser prezentuje histo-rię kilkunastoletniego Mike’a, który pochodzi ze slumsów. Jego matka jest narkomanką, a ojciec pozostaje nieznany. Z tego trudnego środowi-ska wyciąga chłopca żona byłego koszykarza (nagrodzona za tę rolę Oskarem Sandra Bullock), która najpierw przygarnia bezdomnego nasto-latka, potem go adoptuje i posyła do szkolnej drużyny futbolowej, skąd wreszcie trafi on do uniwersyteckiego teamu. Ciekawostką jest fakt, że film powstał na podstawie autentycznej historii 24-letniego gracza NFL Michaela Ohe-ra, który do zawodowej ligi trafił dopiero rok temu. Rzadko producenci tworzą biografie tak młodych ludzi – tym razem pokusa była jednak duża, bo scenariusz napisało samo życie. Efek-tem jest ckliwy, przesłodzony, typowy wyci-skacz łez, idealny na niedzielne popołudnie.

W nominowanych w tym roku filmach po-wraca zatem motyw trudnego momentu prze-kraczania granicy dorosłości. Wybory życiowe młodych bohaterów są zdeterminowane przez środowisko, w którym egzystują. Paradoksal-nie, oparty na faktach „The Blind Side” wydaje się najmniej autentyczny, natomiast najbliższy rzeczywistości pozostaje zdecydowanie pesy-mistyczny w wymowie „Precious...”.

Autorskie kino Coenów i TarantinoWszystkie opisane produkcje stanowią dosko-nały zbiór filmów gatunkowych, wpisanych w sprawdzone konwencje. Na ich tle wyróż-niają się najnowsze dokonania braci Coen i Quentina Tarantino, którzy potwierdzają, że ich dzieła burzą wszelkie schematy.

Dzieło Coenów – „A Serious Man” jest opowieścią o żydowskim nauczycielu, Lar-rym, wiodącym spokojne życie w małym amerykańskim miasteczku. Niczym na bi-blijnego Hioba, niespodziewanie spadają na niego liczne nieszczęścia. Larry szuka ratunku u trzech rabinów, ale ci raczą go jedynie por-cją banałów. Bohater nie może zrozumieć, jak to się stało, że jego spokojny żywot „poważ-nego człowieka” nagle został całkowicie zbu-rzony. Otwarta kompozycja pozwala na wiele interpretacji, a dzieło skłania do refleksji, czy należy przyjmować los z pokorą, czy może jednak samodzielnie szukać rozwiązań.

Świetnym przykła-dem progresywnego kina gatunków są „Bę-karty wojny”. Tarantino znalazł zupełnie nowy sposób na kino wojen-ne, całkowicie lekcewa-żąc fakty historyczne. Reżysera interesuje za-bawa konwencją, wyra-zistość postaci (niemal wszystkie są nadmier-nie przejaskrawione) i wreszcie hołd złożony samemu kinu, które po-zwala na pełną swobo-dę artystyczną. Scena uśmiercenia Hitlera wła-śnie w sali kinowej jest nieprzypadkowa – autor w symboliczny sposób udowadnia, że sztuka filmowa daje nieograni-czone możliwości kre-acji. Nawiązując do słów

porucznika Aldo Raine’a granego przez Brada Pitta, można stwierdzić, że tym razem wyszło reżyserowi dzieło sztuki.

Komu statuetka?Nominacje trafiły również do filmów „W chmurach”, „Dystrykt 9” i „Odlot”. Żaden z nich nie miał większych szans w oskarowym wyścigu. W chmurach jest dowcipnym filmem Jasona Reitmana (twórcy „Juno”) o samotniku z wyboru (rewelacyjny George Clooney), który zajmuje się profesjonalnym zwalnianiem pra-cowników korporacji. Reżyser utrzymuje wy-soki poziom, ale tylko w kategorii czysto roz-rywkowej. Zagadką pozostaje nominacja dla „Dystryktu 9”, który mniej więcej do 30. minu-ty intryguje, po czym przeradza się w klasycz-ne kino akcji. „Odlot” stanowi z kolei rzadki przypadek animacji nominowanej do głównej nagrody. Obraz wytwórni Pixar nie był poważ-nym konkurentem dla „The Hurt Locker”, za to bezapelacyjnie zwyciężył w kategorii pełno-metrażowego filmu animowanego.

Tegoroczna gala nie była potyczką wybit-nych dzieł. Ilość nominowanych filmów nie przełożyła się na ich jakość. Członkowie Aka-demii nie poszli za głosem widzów i zamiast „Avatara” nagrodzili „W pułapce wojny”. Bige-low wygrała z Cameronem zasłużenie, choć ja wybrałbym „Bękartów wojny”.

Jubileuszowa edycja Tygodnia Kina HiszpańskiegoOd 18 marca do 2 kwietnia w siedmiu miastach Polski: Warszawie, Krakowie, Katowicach, Wrocławiu, Poznaniu, Łodzi oraz Gdańsku odbędą się pokazy filmów z Półwyspu Iberyjskiego. Tydzień Kina Hisz-pańskiego jest po raz dziesiąty organizowa-ny przez firmę Mańana, zajmującą się m. in. dystrybucją kina autorskiego. W tym roku festiwal zagości w trzech warszawskich kinach: Muranowie, Kulturze i Kinotece. W dniach 18-25 marca warszawiacy będą mogli obejrzeć zarówno filmy fabularne, jak i dokumentalne, a także zapoznać się z klasyką hiszpańskiej kinematografii. Wię-cej informacji na stronie: www.manana.pl

Kino prosto z WęgierWęgierska Wiosna Filmowa to kolejny, obejmujący kilka miast, przegląd prezentują-cy kinematografię wybranego kraju. Jego organizacją zajmuje się od 2001 roku Centrum Węgierskie w Krakowie. Pokazy odbywać się będą od 23 marca do 1 maja w 10 miastach, m.in. Krakowie, Katowicach, Warszawie, Poznaniu i Łodzi. W ramach przeglądu zaprezentowane zostaną wę-gierskie filmy fabularne oraz nagradzane podczas międzynarodowych festiwali filmo-wych krótkometrażówki. Wśród tegorocz-nych propozycji znajdzie się wyróżniony w 2008 r. nagrodą FIPRESCI na Warszawskim Festiwalu Filmowym „Oficer śledczy” w reż. Gigora Attili.

Witkacy wiecznie żywyFilm „Mistyfikacja” Jacka Koprowicza będzie próbą powrotu do zapomnianego przez polską kinematografię kryminału. Przeniesie nas do roku 1968, kiedy to wydalony z uczel-ni tu Łazowski odkrywa, iż Witkacy wcale nie popełnił samobójstwa, lecz czerpie z życia wszystko to, co tak cenił: pije swoje ulubione piwo, podgląda młode dziewczęta i kłamie na potęgę. Premiera filmu 26 marca.

Dramat w rytmie country„Szalone serce h Scotta Coopera to próba przybliżenia nam historii Bada Blake’a, piosenkarza country u schyłku życia. Podejrzymy jego życie, nieudane małżeń-stwo i zakrapiane whisky trasy koncertowe. Lecz przede wszystkim zobaczymy starego, spracowanego i zmęczonego życiem muzyka, który postanawia zwierzyć się ze swoich problemów młodej dziennikarce. Film dostępny w polskich kinach od 9 kwietnia.

Przemytnik po brytyjskuWkrótce do naszych kin trafi niezwykły film Bernarda Rose’a, oparty na bestsellerowej autobiografii Howarda Marksa. Był on absolwentem uniwersytetu w Oxfordzie oraz przemytnikiem narkotyków na wielką skalę. Miał dziesiątki tożsamości, był agentem MI-6, CIA, miał kontakty w mafii, a jednocze-śnie – w swej pracy nie używał przemocy. Czy „Mr. Nice h, porywająca opowieść o ikonie kontrkultury w wersji kinowej urzecze widzów? Przekonamy się o tym 9 kwietnia.

Powrót PerseuszaNiemal każdy fan starożytności pamięta „Zmierzch Tytanów h z 1981 roku, epicką opowieść o przygodach syna Zeusa. 9 kwietnia ukaże się w naszych kinach remake tego klasycznego filmu. hStarcie Tytanów h Louisa Leterriera wskrzesza tę opowieść w nowej, cyfrowej wersji. Perseusza zagra Sam Worthingtoh, znany głównie z serialu „JAG – Wojskowe biuro śledcze”.

Najnowszy film Romana Polańskiego zarów-no odsuwa w cień kwestie moralno-prawne dotyczące osoby twórcy, jak i przypomina, że definicja „sprawnej reżyserii” nie zmieni się nawet wtedy, gdy kino, poza trzecim, zyska też czwarty, piąty, a może nawet szósty wymiar. Sprawny twórca potrafi operować językiem

Reżyser najlepszego musicalu ostatnich lat, czyli Chicago (zdobył m.in. 6 Oscarów i 3 Zło-te Globy) powraca z jeszcze bardziej brawu-rowo zrealizowanym filmem pełnym emocji, muzyki, tańca i seksu: Nine – Dziewięć.

Film jest ekranizacją broadwayowskie-go musicalu o tym samym tytule, którego autorem jest kompozytor Maury Yeston. Do stworzenia Nine zainspirował go słynny film Osiem i pół w reżyserii Federico Felliniego.

Nine - Dziewięć to historia mężczyzny, obserwowanego przez pryzmat jego skom-plikowanych relacji z kobietami. Musical łączy płynnie różne rzeczywistości: sny, wyobra-żenia, wspomnienia i fakty. Główny bohater, Guido Contini (Daniel Day-Lewis), sławny, zapatrzony w siebie włoski reżyser filmowy, przeżywa kryzys wieku średniego i kryzys twórczy. Brak mu inspiracji do pracy nad nowym filmem. Chciałby przekazać coś waż-nego, a nie ma już nic do powiedzenia. Nie umie sprostać zadaniom zawodowym

Juliusz Machulski lubi bawić się swoimi filmami. Na szczęście zazwyczaj bywa tak, że widzowie nie muszą przyglądać się jego wygłupom z za-żenowaniem i mogą bawić się razem z nim. Tak jest i tym razem. „Kołysanka” to dwie godziny dobrej, choć dla niektórych pewnie nierównej i momentami przydługiej zabawy z sympatycz-ną wampirzą rodziną Makarewiczów.

Zjawiają się oni z bliżej nieznanych przyczyn w podolsztyńskiej wsi Odlotowo, zajmując dom miejscowego garncarza. Tu cała rzecz się zaczyna. Bo wiadomo – wampiry jeść coś muszą, a ponieważ ich zwyczaje nie budzą powszechnej akceptacji, stają przed konieczno-ścią podjęcia ryzykownej gry z mieszkańcami wioski i wtopienia się w otoczenie, co nie zawsze przychodzi łatwo. Gdy w niewyjaśnio-nych okolicznościach znikają kolejno listonosz, ksiądz i znana dziennikarka z kamerzystą, sytuacja Makarewiczów staje się skomplikowa-na – do akcji wkracza policja.

Dobór postaci, które biorą udział w intrydze, mógłby wskazywać, że mamy do czynienia z filmem w rodzaju „Rodzina Adamsów w Wilkowyjach”. Z jednej strony bladolice małżeństwo (Robert Więckiewicz i Małgorzata Buczkowska) z czwórką nieco niesfornych dzie-ci i mocno podstarzałym, tracącym ostatnie zęby dziadkiem (wyrazisty Janusz Chabior), z drugiej – stały zestaw: przedsiębiorczy ksiądz (w tej roli znany m.in. z programu „Szymon Majewski Show” Michał Zieliński) z nieco zniewieściałym ministrantem, jeżdżący na rozklekotanym rowerze listonosz, zgnuśniali i przygłupi – jak to u Machulskiego – policjanci, Niemiec, który na starość pragnie powrócić do Vaterlandu (nazywa się, nomen omen, Steinbach), jego blondwłosa tłumaczka bez matury, ale za to z dużym biustem. Do tego

Rodzina Adamsów w Wilkowyjach?

Polański, jakiego znamy

Przebojowy kryzys

jeszcze znana już z „Kilera” postać energicznej i ambitnej dziennikarki (choć nie gra jej tym razem Małgorzata Kożuchowska, lecz Ilona Ostrowska).

A jednak nie jest to „Plebania h czy „Złoto-polscy h, ani nawet „Ranczo h. Machulski umie odświeżać ograne motywy, modyfikować je i tworzyć nowe kombinacje. Można odnieść wrażenie, że wręcz zależy mu na tym, by operować wyświechtanymi kliszami. Wykazuje się momentami iście Tarantinowską inwencją, biorąc całość w nawias umowności. Światek polskiej prowincji, ukazany w tak niezwykłym kontekście, przestaje być trywialny, a staje się groteskowy. „Kołysanka h nie jest jednak tej trywialności całkowicie pozbawiona – i to nale-ży być może uznać za jej słabszą stronę.

Film nabiera dodatkowych znaczeń dzięki zabiegowi osadzenia akcji w starym skansenie, imitującym dziewiętnastowieczną polską wieś. Kąpiele w drewnianej balii, kryta strzechą sto-

doła, żuraw na środku podwórza, patriarchal-ny porządek panujący w rodzinie wampirów – wszystko to sytuuje akcję filmu gdzieś między Reymontow-skimi Lipcami a Kru-żewnikami Kargulów. Podejrzliwi widzowie doszukają się również prześmiewczych aluzji do „Wina truskaw-kowego h Dariusza Jabłońskiego z jego metafizycznością, ulatującą kłębami z komina każdej chaty,

zaś widzowie z manią prześladowczą wytropią zamykający film dowcip polityczny z Pałacem Prezydenckim w roli głównej.

Gry Machulskiego wykraczają poza sche-mat „Rozmów pana, wójta i plebana h i toczą się na wielu płaszczyznach. Ostentacyjnie konwencjonalna jest wywołująca nastrój grozy muzyka Michała Lorenca, podobny charakter mają również zabiegi operatorskie Arkadiu-sza Tomiaka. Pohukiwania sowy, księżyc nad zamglonym polem, majaczące w ciemnościach osamotnione chaty, drewniany krucyfiks czy skrzypiące drzwi – ukazane w krzywym zwierciadle elementy sztafażu typowego dla horroru to jednak tylko część atrakcji, które czekają widzów.

Tomasz Dowbor

„Kołysanka”, Reżyseria: Juliusz Machulski Premiera: 2 lutego 2010 roku

dowolnego gatunku, kształ-tując jego materię tak, aby z thrillera, komedii czy dramatu politycznego, wyłonił się film w pełni autorski. I tym właśnie jest „Autor widmo”. Główny bohater, bezimienny pisarz, otrzymuje zlecenie napisania wspomnień byłego premiera Wielkiej Brytanii, wysportowanego i elo-kwentnego ulubieńca tłumów. Sytuację komplikuje fakt tajem-niczej śmierci poprzedniego

pisarskiego „widma”, a także oskarżenia o tortu-rowanie jeńców, jakie wobec polityka formułuje Trybunał w Hadze. Dociekliwy pisarz dociera do ukrytych przez poprzednika materiałów i wkracza na ścieżkę, która tego ostatniego prawdopodobnie doprowadziła do śmierci. Wielka polityka jest w tym filmie utożsamia-

na nie tylko z hipokryzją czy też brudnymi interesami, lecz przede wszystkim z układem potężnych i nierozpoznanych sił. Główny bohater, próbując dotrzeć do ich źródła, zostaje osaczony – i to właśnie pełna grozy sytuacja bez wyjścia, w jakiej znalazł się pisarz widmo, stanowi dla Polańskiego okazję do żonglerki ulubionymi motywami. Narastający niepokój, izolacja wyspy będącej miejscem akcji, nastrój fatalizmu przełamywany panicznymi ucieczka-mi i walką o przetrwanie, budują dramaturgię filmu. Polański nie wspiął się na szczyt wyższy od tych, które już zdołał osiągnąć, ale z pewnością znów nie pozwoli widzom oderwać wzroku od ekranu.

Anna Kiedrzynek

„Autor widmo”, Reżyseria: Roman PolańskiPremiera: 19 lutego 2010 roku

i uporządkować spraw osobistych. Gubi się w burzliwych związkach i nie-

jasnych relacjach z kobietami: żoną Luizą (Marion Cotillard), kochanką Carlą (Pene-lope Cruz), muzą Claudią (Nicole Kidman), przyjaciółką Lilly (Judi Dench), dziennikarką

modową Stephenie (Kate Hudson), prosty-tutką Saraghiną (Fergie) oraz własną matką (Sophia Loren). Każda z nich reprezentuje inny typ kobiety i odgrywa inną rolę w jego życiu. Kobiety chcą pomóc Guido przezwyciężyć kryzys twórczy i natchnąć go do pracy. Obco-wanie z nim wywołuje wspomnienia, spycha bohaterki do odrealnionej sfery.

Genialne kreacje aktorskie stworzone przez współczesne ikony światowego kina gwarantują show na najwyższym poziomie.

Marcelina Pachocka

„Nine”, Reżyseria: Rob MarshallPremiera: 22 stycznia 2010 roku

Kadr z filmu „The Hurt Locker. W pułapce wojny” Kathryn Bigelow – najlepszego filmu 2009 roku.

www.fotoreportaz.org.pl

„Walentynki” z założenia miały być komedią romantyczną, której sukces, oprócz znanego reżysera i oryginalnego pomysłu, zapewni gwiazdorska obsada. W produkcji wzięły udział takie gwiazdy, jak Ashton Kutcher, Patrick Dempsey, Jamie Fox, Bradley Cooper, Jennifer Garner, Jessica Alba, Kathy Bates, Anne Hatha-way i wielu innych. Sukces jednak jest wątpliwy, gdyż poza znanymi nazwiskami, film nie ma wi-dzowi nic niezwykłego do zaoferowania. Fabuła jest znikoma, a przeplatanie się wielu krótkich wątków wprowadza do całości niepotrzebny chaos. Próbując nadążyć za kamerą, widz może jedynie dostać zawrotu głowy, a oczekując roz-czulających, romantycznych okazji do ronienia łez, przeżyje silne rozczarowanie.

Film rozczarowuje, przedstawiając wiele krótkich, niepowiązanych ze sobą wątków, w których przewija się ciągle ten sam motyw zdrady i miłosnego rozczarowania. Jedynie ścieżka dźwiękowa tworzy przyjemny klimat i ratuje film w ogólnym odbiorze. Jednak jest to zdecydowanie za mało, aby dorównać produk-cjom takim, jak chociażby „Pretty Woman”…

Karolina Żelichowska

„Walentynki”, Reżyseria: Garry Marshall Premiera:12 lutego 2010 roku

Walentynki już wprawdzie za nami, lecz film Garry’ego Marshalla, twórcy „Pretty Woman”, nadal znajduje się w repertuarach polskich kin.

Page 10: Utracona - Pismo Studenckie PDFarchiwum.pdf.edu.pl/PDF/1272279016.pdf · zdrowie urzędnikom, co zrobić, by w służbie zdrowia zadziało się lepiej. Z racji tego, że żadna inna

| 18 | | 19 |

kultura& społeczeństwo

skSepultura i Crowbar w sprzedażyMożna już nabyć bilety na koncerty tych dwóch kapel, które odwiedzą Polskę w 2010 roku. Zespoły wystąpią 21 kwietnia w krakowskim Studiu oraz 22 kwietnia w war-szawskim klubie Progresja. Supportować ich będą grupy Hamlet z Hiszpanii, oraz Armed For Apocalypse z USA. Bilety w przedsprze-daży są w cenie 85 zł, w dniu koncertów kosztować będą 100 zł.

Gentleman w PolsceWkrótce ukaże się nowy album Gentlemana. Artysta zakończył właśnie pracę nad krąż-kiem „Diversity”, który ukaże się w sprzedaży 16 kwietna, a w Polsce będzie dostępny dwa tygodnie później. Z fragmentem płyty można zapoznać się na profilu MySpace artysty, gdzie usłyszeć można singiel „It No Pretty”. Na stronie znajduje się również harmonogram trasy koncertowej. Występ w Polce planowa-ny jest na 30 kwietnia w warszawskiej Stodo-le, oraz 2 maja w poznańskiej hali Arena.

Lady GaGaKonrowersyjna wokalistka wkrótce wyda nową płytę. Jednak nie będzie to zwykły krążek. Artystka planuje nagrać materiał koncertowy w wersji trójwymiarowej. „Mon-ster Ball Tour” ma być przełomem na rynku muzycznym. Do poprzedniego krążka „The Fame Monster” Lady GaGa dołączyła okulary do projekcji 3D, informując, że przydadzą się w późniejszym czasie. W ten sposób artystka spełniła swą obietnicę.

Jarocin dla młodychPo raz kolejny młode zespoły wystartują w zmaganiach o start w jarocińskim festiwa-lu. Organizatorzy Agencja Go Ahead oraz Red Bull zachęcają do wysyłania zgłoszeń. Tegoroczna edycja podzielona jest na cztery etapy. Pierwszy z nich, eliminacyjny, trwać będzie do 10 kwietnia. Do tego dnia należy wysłać na maila [email protected] zgłoszenie zawierające jeden utwór w forma-cie mp3, zdjęcie i biografię zespołu, telefon kontaktowy. Zwycięzcy konkursu wystąpią na Festiwalu w Jarocinie 18 lipca. Więcej szczegółów oraz pełne informacje o etapach konkursu na stronie www.jarocinfestiwal.pl

Rufus Wainwright wystąpi w WarszawieAmerykański pianista i wokalista odwiedzi Warszawę. Będzie to jedyny koncert w Polsce tego utalentowanego muzyka. Występ odbę-dzie się w ramach trasy koncertowej promu-jącej album „All Days Are Nights: Songs For Lulu”, który premierę na polskim rynku będzie miał 12 kwietnia. Szósta płyta jest niemalże w całości jego własną produkcją. Nad oprawą wizualną pieczę trzymał Douglas Gordon. Muzyk tworzył utwory do kasowych hitów filmowych takich jak „Brokeback Mountain”, „Aviator”, czy „Moulen Rouge”. Koncert odbę-dzie się w klubie Palladium 29 maja, a bilety są już dostępne w sprzedaży. Ich cena waha się od 139 do 240 zł.

Muzyka | kultura kultura | Teatr

Powrót wielkiego SzuKiedy w 1983 roku „Wielki Szu” wchodził na ekrany kin, recenzenci byli zachwyceni. Bohater zyskał sympatię wielu widzów. Choć w końcowych scenach filmu zginął, wraca do gry na deskach teatralnych. Teatr Sabat Mał-gorzaty Potockiej wyciąga postać z mroków historii, na nowo wpędzając ją w tarapaty. Akcja spektaklu rozpoczyna się w... piekle. Obraz dopełnią ponure piosenki Andrzeja Zauchy. Spektakl można oglądać od 5 marca. Czy mistrz szulerki znów odniesie kasowy sukces? Przekonamy się wkrótce.

„Oresteia” w Operze Narodowej„Orestei” Xenakisa w reżyserii Michała Zadary to antyczny mit zaaranżowany w polskiej scenerii. Zadara przeniósł akcję do powojennej Polski rządzonej przez komuni-styczne władze, które odbudowywały nasz kraj. Spektakl ma być próbą przeanalizowania politycznej tożsamości Polaków. Premiera spektaklu Xenakisa miała miejsce 21 sierpnia 1987 roku. Naszą, polską wersję tego mitu założycielskiego możny oglądać od 12 marca w Operze Narodowej w Warszawie.

Kultura z procentami w tleFabryka wódek „Koneser” na warszawskiej Pradze wkrótce przejdzie gruntowny remont. Wszystko z powodu nierentowności terenu. Jednak Teatr Wytwórnia działający na tym terenie nie zniknie z mapy Warszawy. Cały teren zostanie poddany rewitalizacji, zachowane zostaną stare budynki i dobudo-wane nowe, nawiązujące stylem do tych już istniejących. Na terenie fabryki powstaną przestrzenie biurowe, mieszkalne i kultural-ne. Inwestorzy chcą zachować kulturalny charakter „Konesera”. Metr mieszkania ma kosztować ok. 10 tyś. zł., a cała inwestycja pochłonie ok. pół miliarda złotych.

Rozśpiewany WrocławNa dziewięć dni Wrocław zamieni się w stoli-cę piosenki. Od 20 do 28 marca trwać będzie Przegląd Piosenki Artystycznej. Do miasta zjadą się aktorzy i artyści z całej Polski oraz spoza jej granic. Podczas festiwalu zostaną przyznane Tukany Ulicy, nagrody dla najlep-szych artystów grających na ulicach naszego kraju. Tukany OFF to wyróżnienia za najlepsze małe formy muzyczno-teatralne. Wystąpi Wojciecha Waglewskiego, Czesław śpiewa oraz wiele innych znanych osobistości. Gala finałowa zatytułowana „…rewolucyjnie” na pewno nas zaskoczy. Składają się na nią pieśni hippisowskie, utwory Jacka Kaczmar-skiego, a nawet… melodie pochodzące z Radia Maryja. ppa.art.pl

„Prawdziwa” sztuka w Teatrze TelewizjiOstatnie spektakle pokazywane na antenie TVP przypominały raczej kiepskiej jakości fil-my pełnometrażowe, niż sztuki jeszcze sprzed kilku lat. Teraz to się zmieni. Dyrekcja podjęła decyzję o zmniejszeniu liczby produkowa-nych spektakli. W ramach Teatru Telewizji będą udostępniane nagrania z prawdziwych teatrów. Choć jest to decyzja związana z fi-nansami, może zmienić telewizyjne spektakle na lepsze.

Gorzkie żaleDo 30 marca trwa festiwal „Gorzkie żale”, któ-ry jest unikalnym festiwalem w Warszawie o charakterze międzynarodowego wydarzenia artystycznego. Stanowi on połączenie spek-takli, koncertów, filmów, dyskusji, dla których pierwotną inspiracją jest atmosfera Wielkie-go Postu i Wielkiego Tygodnia. Wydarzenia w ramach festiwalu mają stać się przyczyną refleksji nad miejscem wartości w życiu człowieka i poszukiwaniem współczesnego modelu duchowości. Chcemy prowokować do stawiania niewygodnych, ale fundamental-nych pytań. www.gorzkiezale.com

reklama

Lalki zamiast ludzi- Marat/Sade

Shirley u Jandy

Dekadencja i konwencja

Łatwo aplikowane czopki

Nowy, piąty album Massive Attack Heligoland, ukazujący się po siedmiu latach od ostatniego, nie będącego soundtrackiem, wydawnictwa Brytyjczyków, nie przestaje wywoływać kontrowersji. Jego lutowa premiera podzieliła fanów na tych, którzy utożsamiają go z muzycznym objawieniem i szczytem możliwości producenckiego duetu oraz tych, dla których fakt, że w ogóle się ukazał, jest dowodem na pogoń wyspiarzy za minioną sławą i uznaniem.

Taniec z kukłami - dużymi, szmacianymi lalkami, tulonymi z taką czułością, z jaką przyciska się do serca ukochanego - trwa i trwa. Zbyt długo. Nastrój budowany jest poprzez rytualne zagłębienie się w tym nienormalnym świecie, gdzie człowiek musi zadowolić się nędznym substytutem bratniej duszy. A dla lalki to nobilitacja; urasta ona do rangi człowieka. Jest łudząco podobna, wciąż jednak bezgranicznie uległa. Przerażająco ludzka - przerażająco martwa.

Lostprophets wrócili z długo nie mogącym się pojawić na rynku The Betrayed. Zajęło to cztery lata, bo obok głośnej, przywodzącej na myśl wybryki Guns N’ Roses aferze związanej ze zniszczeniem przez zespół wartych pół miliona dolarów owoców pracy nad czwartym albumem i rozpoczęcia pracy nad nim od zera, zespół z Walii przez długi czas borykać się musiał z wybrednością producenta poprzedniego albumu – Boba Rocka. W końcu odpowiedzialność za produkcję wziął na siebie basista Lostprophets – Stuart Richardson. Z jakim efektem?

Ostatni krążek twórców, 100th Window, był raczej chłodno przyjętą przez muzyczny światek próbą przedłużenia znakomitej passy po Mezzanine, po wydaniu którego możliwość pojawienia się czegoś nowego pod szyldem „Zmasowanego Ataku” wydawała się wątpliwa – zwłaszcza wtedy, gdy Grantley „Daddy G” Marshall zadeklarował koniec swojej przygody z muzyką. „G” powrócił jednak i, wraz z Rober-tem „3D” Del Nają, wydał nagrywany od 2005 roku Heligoland.

Krążek złożony jest wyłącznie z efektów współdziałania z innymi artystami (wyjątek sta-nowi piosenka Rush Minute), będących istną wokalną gratką. Album otwiera znany głównie z TV on a Radio Tunde Adebimpe, piosenką Pray for Rain, tworzącej poprzez głęboko ba-sowe granie melancholijny nastrój przełamany „słonecznym” refrenem – taka zmienność wy-daje się zresztą wspólna wszystkim dziesięciu piosenkom na płycie. Heligoland dostarcza wielu dowodów na skłonności Massive Attack do eksperymentowania; stanowią je wspo-mniany już Pray for Rain oraz Flat of the Blade – znany pod roboczą nazwą jako Bulletproof Love, psychodeliczny utwór o wyraźnie

Jeżeli założymy, że nu-metal nazbyt szybko popadł w zapomnienie na początku obecne-go wieku, w The Betrayed odnajdziemy lepik łatający tę dziurę w historii. Brzmienie nowego wydawnictwa muzyków, odpowiedzialnych za takie hity, jak Last Train Home czy Rooftops, jest doszlifowane do połysku. Nowością są przerywniki, dźwiękowe przejścia między kawałkami. A te aż lśnią od laminatu, poczy-nając od If It Wasn’t For Hate We’d Be Dead By Now (którego intro kojarzy się z co świeższymi utworami Nine Inch Nails, zespołu, do którego koncertującego składu dołączył perkusista Lostprophets Ilan Rubin; to w jego garażu nagrane zostały dema do nowego albumu), przez For He’s A Jolly Good Fellow (klasyczny punk w chwytliwej aranżacji w stylu Green Day), Streets of Nowhere (tym razem na myśl przychodzi Lust For Life Iggy’ego Popa), pseu-doballadę Dirty Little Hearts (poszerzającą grupę fanów zespołu o nastoletnie reprezen-tantki płci pięknej), aż po zamykający stawkę The Light That Burns Twice as Bright (będący koślawym wynikiem dodania pop-rockowego

słyszalnych dubstepowych inspiracjach, mo-numentalny w rozwinięciu i spięty samplowo efektem zajętego połączenia. Na krążku znajdują się też utwory po prostu piękne i nie pozostawiające wątpliwości, że to kolejny krążek Massive Attack. Przykładem może być zmysłowy Paradise Circus, wyśpiewany przez wciąż piękną Hope Sandoval, znaną z Mazzy Star lub Saturday Come Slow, gdzie w jednej z najpiękniejszych aranżacji wokalnych obok Adriana Utleya z Portishead odnajdujemy Damona Albarna.

Wszystkie utwory łączy dekadencki wy-dźwięk – w wymiarze muzycznym osiągany

wokalu do muzyki 65day-sofstatic).

Wymienione piosenki to jednak tylko cień, echo naprawdę soczystych, radiowych brzmień, takich jak promujący album singiel It’s Not The End of The World, But I Can See It From Here i Where We Belong (zupełnie niepodobna do With Or Without You U2...). I o ile wyżej wymie-nione stanowią przykład kunsztu producenckiego i komercyjnej smykałki chłopaków z Pontypridd, nie można zapominać o tym, że słyną oni głównie z ostrzejszego grania, co przypominają słuchaczom w piosen-kach Dystryr/Dystryr (wykrzyczenia Iana Watkinsa dają efekt rap-core’owego Rage Against The Machine) i Next Stop, Atro City. To właśnie te kawałki czynią ten album zestawieniem najlepszych i najbardziej chwytliwych numerów dla młodzieży, które ta może wykrzykiwać, bez żadnych przeszkód przyswajając łatwą w odbiorze treść.

Reżim dopracowania technicznego, łagodzącego riffy, dające bardziej „zwarte” i przystępne brzmienie, czyni nawet najbardziej drapieżne i potencjalnie najcięższe utwory na The Betrayed zestawem łatwo aplikowanych czopków. I nie ma w tym nic złego, jako że już od drugiej płyty zespołu, Start Something z 2004 roku, Lostprophets wykazuje chęć dotarcia do szerszego audytorium. Nie po raz

pierwszy okazuje się też, że marketingowym strzałem w dziesiątkę są posthardcore’owe inspiracje i image chłopaków z sąsiedztwa – tych o spadzistych grzywkach i delikatnym makijażu. Jest to ciekawy obraz naszych cza-sów, jeśli nie zapominamy, jak dobrze Lostpro-phets zapowiadali się w 2000 roku, przy okazji swojego debiutu, Thefakesoundofprogress.

Jakub Szarejko

Lostprophets The Betrayedpremiera: 22 luty 2010 roku

Sony Music

poprzez wolne tempo, proste efekty, „śliskie” sample oraz zabawę konwencją elektronicznej awangardy, natomiast w warstwie tekstowej ujawnia się on w tema-tyce utworów, dotyczą-cej nihilizmu i kryzysu wieku średniego. Ów nihilizm staje się powoli światowym standardem, twórcom płyty zarzuca się podążenie za styli-styką mas i odstąpienie od brzmienia z końca XX wieku. Pamiętajmy jednak, że niezmienność treści doprowadziła grupę na skraj niebytu zaraz po premierze poprzedzającego Heli-goland wydawnictwa. Kto szuka pocieszenia, szybko znudzi się nową estetyką Massive Attack;

oby wtedy oddał krążek w ręce osoby pogo-dzonej ze światem, a przy okazji nie mającej za złe „Daddy’iemu G” i Robertowi „3D”, że po przeszło dwudziestu latach tworzenia muzyki wyprzedzającej swoje czasy, muszą sięgać po coraz bardziej niekonwencjonalne środki.

Jakub Szarejko

„Heligoland” Massive AttackPremiera: 8 lutego 2010 roku

Virgin Records

Siedząc w ostatnim rzędzie, ciężko stwierdzić, kto z pary jest człowiekiem, a kto kukłą. Muzyka jest nastrojowa, nostalgiczna, towarzyszą jej pulsujące światła. Nagle kukły podskakują do góry i lądują z powrotem w ramionach part-nerów. Napięcie rośnie, aktorzy walą lalkami o podłogę, kładą je na niej, próbują przywrócić je do życia. Wreszcie porzucają, pozostawiając pobojowisko, podłogę pełną martwych ciał.

Stenka siada na bocznej ławce, jakby cze-kając na rozpoczęcie spektaklu. Ale żadna z le-żących postaci nie ożywa. Dociera do staruszki, że to ona ma mówić. Następuje długi, przej-mujący monolog o „nieumieraniu”. „Wszystko róbcie, tylko nie umierajcie” – krzyczy do publiczności – „umieranie jest niepotrzebne”. Największy ból człowieka to przemijanie.

Ś lub. Na scenie para młoda i świadek. Odwróć się, teraz będzie noc poślubna – mówi

Shirley znamy z filmu pod tym samym tytu-łem. Kobieta w średnim wieku, przekonana, że rola kury domowej, w którą dała się nie-postrzeżenie wcisnąć, jest jej na zawsze prze-znaczona, dostaje od przyjaciółki niezwykły prezent - bilet do Grecji. Gadając ze ścianą - jak to ma w zwyczaju - zaczyna przekonywać samą siebie, że jej życie dalekie jest od ideału, a wyjazd do Grecji to być może jedyna w życiu okazja, by zrobić coś dla własnej przy-

panna młoda do świadka, po czym cała trójka rozbiera się do naga. W zakładzie psychiatrycz-nym zostaje przełamane kolejne tabu – tabu nagości, tabu nocy poślubnej. Przygnębiający ten ślub z tylko jednym świadkiem, bez wesel-nych gości, modnego patosu, pompy, z zaże- nowanymi minami młodych. Coś bardzo waż-nego znów zostało zgubione.

Diva operowa w ogromnej, czarnej sukni, śpiewa o sprośnych, wyuzdanych scenach. Trójka sąsiadów siedzących po mojej prawej, wstaje i opuszcza teatr. A diva śpiewa dalej. Bezwstydnie, lecz zaskakująco skromnie, bez mimiki, gestów, ekspresji ciała, jakby śpiewała wprawki. Okropne, obleśne, uwłaczające god-ności. Ale to tylko śpiew.

Wariaci mają umiejętność, której nie posiądzie nikt z nas, póki sam nie stanie się wariatem. To umiejęt-ność niedostrzegania granic. Wariaci zmusza-ją nas – nie zachęcają, lecz właśnie zmuszają – do zadania sobie pytania o normalność i sens wszystkich na-szych reguł. Rewolucja w psychiatryku - niby jedynie odgrywana, ale w gruncie rzeczy nie wiadomo, czy to spektakl, czy kulisy.

Gdzie jest granica? Bo tam granic nie ma. W społeczeństwie, żywiącym się regułami, bez nich skazanym na rychły rozpad, nie ma jednak miejsca dla rewolucjonistów i wariatów. Jedni i drudzy muszą zostać zamknięci albo wytępie-ni. Na końcu podłoga pełna jest bezwładnych ciał - tym razem ludzkich. A co ożywa? Kukły. Te bezgranicznie uległe!

Wioletta Wysocka

„Marat/Sade” Reżyseria: Maja KleczewskaTeatr Narodowy

Premiera: 7 czerwca 2009 roku

jemności. Kolejne wydarzenia utwierdzają ja w decyzji, która okaże się bardziej owocna, niż mogła się spodziewać. Wspaniała kreacja Jandy, która, mając do dyspozycji jedynie dwie wersje scenografii i własną wyobraźnię, rozta-cza przed widzami imponujący kolaż barwnych obrazów i postaci ze świata wrażliwej, przytło-

czonej ciężarem niewesołego losu kobiety. W swoim monodramie Janda czerpie ze stylisty-ki komediowej, co jednak nie odbiera powagi

dramatycznej fabule. Wyreżyserowa-ne i zagrane w najlepszym stylu.

Wioletta Wysocka

„Shirley Valentine” Reżyseria: Maciej Wojtyszko

Teatr PoloniaPremiera: 15 grudnia 2005 roku

Page 11: Utracona - Pismo Studenckie PDFarchiwum.pdf.edu.pl/PDF/1272279016.pdf · zdrowie urzędnikom, co zrobić, by w służbie zdrowia zadziało się lepiej. Z racji tego, że żadna inna

| 20 | | 21 |

kultura | Niezwykłe miejsce / ModaKsiążka | kultura

kultura& społeczeństwo

skCzarna owca zeznaje!Książka „Ja Palikot. Z Januszem Palikotem rozmawia Cezary Michalski” autorstwa dwóch wspomnianych w tytule osób może wywołać sporą burzę. Najbarwniejsza persona naszej sceny politycznej, Janusz Palikot, opowie o swojej partii. Zdradzi sposób działania Donalda Tuska, ministrów, opowie o funkcjonowaniu Platformy Obywatelskiej. Ponadto ujawni nieznane fakty ze swojego prywatnego życia. Książka ukaże się już 19 marca.

O aktorstwie słów kilkaPraca aktora jest niezwykle ciężka i wyma-gająca, o czym przekonało się wiele gwiazd „jednego wieczoru”. Jeden z najznakomitszych polskich aktorów opowiada o procesie kreowa-nia postaci, roli sztuki we współczesności i o tym wszystkim, co wiąże się z jego zawodem. Ów niezwykły „poradnik aktorzenia” nosi tytuł „Notatki o skubaniu roli”, a jego autorami są Krzysztof Globisz oraz Olga Katafiasz. W księgarniach dostępny od 23 marca.

Syberia – wygnanie i powrót„Kiedy Bóg odwrócił wzrok” Wiesława Adam-czyka to historia opowiadająca o trudach wygnania na Syberię. Ta często pomijana przez nas tragedia drugiej wojny światowej doczeka się publikacji, opisującej los deportowanego na daleką północ Wiesia, który w podróży traci swoją matkę i cudem ucieka z ZSRR. Książka została opatrzona wstępem Normana Davisa, który uważa ją za najbardziej pouczającą i wzruszającą historię syberyjskich wygnań. Na półki trafi 24 marca.

Bob Marley powraca„No woman no cry. Moje życie z Bobem Mar-leyem” to już druga biografia poświęcona życiu klasyka muzyki reggae, wydana przez wydaw-nictwo Axis Mundi. Nie ma to być zupełnie nowa pozycja, lecz uzupełnienie poprzedniej, wydanej w 2007 roku. Rita Marley, żona Boba, postanowiła z pomocą Hettie Jones pokazać męża w nowym świetle, poprzez pryzmat wła-snego życiorysu. Premiera książki 24 marca.

„Miasto Cudów” już w Polsce!Na rodzimy rynek wydawniczy właśnie wcho-dzi najważniejsza powieść Eduardo Mendozy. Opowiada ona historię handlarza katalońskie-go, będącego uosobieniem tamtejszej mental-ności. Jest zaradny, wytrwały, wojuje z Kastylią. W tle miłosnych zauroczeń i kolejnych intratnych interesów przyjrzymy się Barcelonie. Przedstawiana raz z ironią, raz z po-wagą, stanowi obraz miasta przełomu wieków XIX i XX. Dostępna od 25 marca.

Pierwsza biografia polskiego aktoraZ okazji 50 rocznicy urodzin Mariana Kociniaka na rynek trafi książka opisująca jego życie. Znany z takich filmów jak: „Jak rozpętałem drugą wojnę światową”, „Janosik”, czy „Pan Tadeusz”, wkrótce sam stanie się bohaterem – własnej biografii. „Spełniony. Marian Koci-niak” Remigiusza Grzeli ukaże się 8 kwietnia.

Ulica Chłodna 39/9. Ciąg smutnych blaszaków rodem z minionej epoki. Witryny skrywają skle-py spożywcze i restauracje. Wśród nich znajduje się „nasz” lokal. Ciemne szyby prezentują kilka niewielkich plakatów i logo „Klubu Podróżnik”

Jak się odnaleźćJeśli chcemy wybrać się do klubu, należy za-chować czujność – wejścia w kolorze czarnym łatwo nie zauważyć. Lokal znajduje się na pię-trze, dlatego niczego nie dostrzeżemy za wi-tryną. Gdy jednak miniemy wejście osłonięte czerwoną kotarą, znajdziemy się w zupełnie innej rzeczywistości. Ściany utrzymane są w agresywnym karmazynowym kolorze, który działa pobudzająco. Na każdej z nich znajduje się kilka wielkoformatowych zdjęć, obrazujących ostatnie podróże gości lokalu.

Pomieszczenie jest niewielkie i przytulne, do-kładnie takie, jak planował właściciel. Bar schowany jest w głębi, oddzielony od głównej sali. Naprzeciw niego wisi ekran, na którym nieustannie wyświetlane są slajdy z podróży. Stoliki są małe i można je błyskawicz-nie poprzestawiać; łatwo przeorganizować przestrzeń tak, by pomieściła trochę większą liczbę osób. Jednak o wygodę w przypadku dużej ilości znajomych może być ciężko.

Wnętrze zdobi kilka pamiątek z egzotycz-nych wypraw. Fascynujący jest pomysł kre-owania przestrzeni za pomocą oddziaływania na wszelkie możliwe zmysły – podczas tema-tycznych imprez podaje się napoje charaktery-styczne dla danego rejonu świata oraz próbuje odtwarzać zapachy różnych miejsc z użyciem kadzidełek lub woni sheeshy.

Klub ekshibicjonistówPoczątkowo lokal znajdował się w innym miejscu. Po przeniesieniu na ulicę Chłodną

Z pasją podróżnikaMiejsc na warszawskiej mapie kultu-ralnej, gdzie możesz wejść prosto z ulicy i zacząć współtworzyć program artystyczny, jest naprawdę niewiele. Jeśli w takim lokalu podczas konsump-cji będziesz chciał się czegoś nauczyć – lista skróci się drastycznie. Ale my znaleźliśmy takie właśnie miejsce.

i zmianie nazwy z „Wild World” na „Klub Po-dróżnik”, główne założenie nie zmieniło się: klub miał być swego rodzaju „świetlicą” dla szerszego grona odbiorców, miejscem, gdzie można porozmawiać o doświadczeniach związanych z podróżowaniem. Idea po dziś dzień pozostaje ta sama. Lokal ma ściągać do siebie wszelkiej maści włóczykijów, zarówno tych profesjonalnych, jak i amatorskich, któ-rym samo zwiedzanie świata nie wystarcza.

Owi „podróżniczy ekshibicjoniści” to ludzie, którzy pragną podzielić się wiedzą nabytą zarówno w najdalszych, jak i nieco bliższych zakątkach świata.

Przestrzeń otwartaNajbardziej zadziwiająca i fascynująca jest ogromna otwartość właścicieli na ludzi z ze-wnątrz. W środy odbywa się Open Slide Show, podczas którego każdy, kto ma na to ochotę, może podzielić się swoimi zdjęciami z podró-ży i opowiedzieć o wszystkim, co widział i co go zafascynowało. Wystarczy mieć pomysł, coś do powiedzenia oraz materiał do prezen-tacji. Oczywiście, działalność klubu nie kończy się na amatorskich inicjatywach. Gośćmi loka-

lu byli najwięksi polscy po-dróżnicy: żeglarka Natasza Caban, dziennikarka Beata Pawlikowska, a nawet były minister finansów Grzegorz Kołodko, z zamiłowania wę-drowiec. 9 marca w lokalu miała swoją przedpremierę książka Janusza Kaszy „Du-chy dżungli”, będąca relacją z wyprawy do zamieszku-jących Amazonię Indian Yanomami.

Spotkania z zawodowy-mi globtroterami umożli-

wiają nie tylko poznanie bliższych i dalszych kultur, ale są również czymś w rodzaju po-radnika turystycznego. Uczestnicy prelekcji mogą dowiedzieć się tego, jak przygotować się do podróży, gdzie szukać pomocy, co war-to odwiedzić, jak poruszać się po danym kraju. Co najważniejsze – można zadawać pytania, na które nie znaleźlibyśmy odpowiedzi w tra-dycyjnych przewodnikach, notabene także dostępnych do obejrzenia w lokalu.

Jednak „Klub Podróżnik” to nie tylko pre-lekcje. Na scenie występowały zespoły z całe-go świata, w tym kenijski „Marimba Trio Band”, grający na tradycyjnych, ręcznie wykonanych instrumentach.

Napijmy sięMenu klubowe jest dość skromne. Wybierać możemy spośród kilkunastu drinków bądź na-pojów. Znajdziemy pozycje zarówno klasyczne, takie jak Kamikadze, jak i kompozycje własne. Dość ciekawym pomysłem okazał się drink „Ogórkowa”, który wbrew pozorom smakuje naprawdę dobrze. Ceny są przystępne, waha-ją się w granicach od 10 do 18 zł. Dostępne są oczywiście także pozycje tańsze, jak żubrówka

kosztująca zaledwie 6 zł. Okazjonalnie pojawiają się kompozycje tematyczne, związane z konkretnymi im-prezami i rejonami świata.

Niestety, ci, którzy chcie-liby najeść się do syta, zawio-dą się – lokal serwuje jedynie przystawki, nie ma w menu żadnych sycących dań. Jest to jednak strategia zamie-rzona. Aby nie zaburzyć spójnego wizerunku klubu, zrezygnowano z posiłków, nie sposób bowiem serwo-wać jedzenia ze wszystkich stron świata.

Podsumowanie„Klub Podróżnik” to bez wątpienia ciekawe miejsce, warte naszej uwagi. Naj-ciekawsze w nim jest to, że każdy, kto ma odrobinę pasji i uwielbia podróżo-wanie – niekoniecznie do dalekich, zagranicznych kra-jów – może współtworzyć przestrzeń kulturalną tego miejsca. Choć niektórym

gościom może przeszkadzać brak posiłków w menu, to cała reszta na pewno przypadnie im do gustu. W szczególności, jeśli wezmą pod uwagę wspaniałą atmosferę miejsca.

Średnia ocena lokalu: Pomysł – 4,75Program artystyczny – 4,75Wystrój/klimat – 4Jakość menu – 3Obsługa – 4,5Ceny – 4

Ocena ogólna*: 4,25*Uwaga! Ocena ogólna jest średnią ważoną, nie arytmetyczną!

Zalety:+ Otwartość na pomysły

klientów+ Brak dymu papierosowego+ Dostęp do Wi-fi dla klientów+ Urozmaicony program

artystyczny

Wady:- Łatwo przeoczyć lokal- Brak posiłków w menu- Niewielka przestrzeń- Zapowiadanie imprez na

krótko przed terminem

Emil Borzechowski

Małgorzata Januchowska

Menu podręczne:Żubrówka 6 zł

Piwo 8 złOgórkowa 14 zł

Tequila Negra 14 złTosty 5-8 zł

Espresso 7 złLatte, cappucino, macchiato 10-12 zł

Godziny otwarcia:Wt-Czw: 18:00-22:00Pt-Sob: 18:00-23:00Niedz: 18:00-22:00

Po pierwsze: wielki powrót lat 90., stylu grun-ge, „rozchełstanych” koszul, niezawiązanych i podniszczonych butów w stylu Dr. Martens, utrzymane w tym stylu okulary (nieklasyczny Ray Ban z wcześniejszych lat), prostota á la Calvin Klein. To wszystko przejawia się również w muzyce i architekturze.

Po drugie: przezroczystości, spódnice, bluzki, sukienki, noszone warstwowo; bielizna, którą będziemy nosić jako część wierzchniej garde-roby (jako „out wear” z angielskiego, a nie, jak może się wydawać, underwear), a hitem sezo-nu letniego będą przezroczyste lekkie szorty.

Po trzecie: pastelowe kolory, co wiąże się poniekąd z przezroczystościami i lekkimi tka-ninami, choć wciąż obowiązuje czarny gotyk, kolory ziemi, szarości, a zastosowanie znajdują kontrasty kolorystyczne; nadal popularne jest klasyczne połączenie czerni lub granatu z bielą; ma być gładko, prosto, czysto i przezroczyście lub w ciapki i mixy z lat 90.; biel będzie kolorem tego lata.

Po czwarte: poprzecierane, podarte, zdeze-lowane i niedbale poplamione (najlepiej farbą olejną) dżinsy, a hitem sezonu będzie dżinsowe spodium i ogrodniczki.

Po piąte: wskazane jest noszenie tego, co zrobiliśmy samodzielnie, aby wyglądać tak, jakbyśmy użyli własnej inwencji twórczej do stworzenia niepowtarzalnego indywidualnego looku.

Po szóste: nie ma jednego obowiązującego twardo stylu, wciąż kupujemy w second-han-dach i bawimy się modą oraz ciuchami vintage.

Po siódme: błyszczymy - nie unikamy cekinów, niedbale lub starannie pociągniętych sprayem ubrań, połyskujących akcesoriów, sukienek, spodni, marynarek, kamizelek, butów. Obowią-zuje pełna dowolność.

Po ósme: nie powinna przerażać nas wielkość biżuterii, im większa, tym lepsza.

Po dziewiąte: modne będą drapowania, upinania, rozwijania i zawijania, przewiązania, zaplątania, słowem - przewrotne zastosowanie danego ubrania, jego nowych funkcji.

Po dziesiąte: dzianina, szydełkowa robota, wycinanka i koronki.

Gorące nazwiska: Aleksander Wang, Christopher Kane, Lady GAGA, Leigh Lezark, Emma Watson, La Roux, Nicola Formichetti, Mark Borthwick, Stephen Sprouse, Beth Ditto, Miuccia Prada, Christophe Decarmin, Fabrizio Viti, Acne, Alexa Chung, Gareth Pugh, Taylor Momsen, Janie Bryant.

Prosty, acz ciekawy pomysłZbigniew Żbikowski,

redaktor naczelny

Przyjemna, eteryczna atmosferaPaweł Olek,

z-ca redaktora naczelnego

Tu każdy może być podróżnikiem

Emil Borzechowski, dział Kultura & Społeczeństwo

Gdzie słonie mówią dobranoc

Królewska opowieść

Gorzkie spaghetti

Któż nie zastanawiał się nad tym, skąd na dworze angiel-skim wzięły się urocze psy corgi bądź jak wyglądają obiady rodziny królewskiej? Jak funkcjonuje dwór najważniej-szej kobiety w Wielkiej Bryta-nii? I czy faktycznie jest ona tak ważną personą? Na te wszyst-kie pytania – oraz wiele, wiele innych – odpowiedź przynosi najnowsza książka poświęcona angielskiej królowej. „Elżbieta II. Ostatnia królowa” nie może być nazwana typową biografią. Jest to raczej pamiętnik, opisu-jący barwne życie brytyjskiej monarchini.

Marc Roche, który badał historię Windso-rów, zrezygnował z chronologicznego układu biografii i zamiast tego skupił się na tym, co

Oto przybywamy do małego miasteczka, gdzie na peronie wita nas rogaty diabeł z harmonią, miejscowi bezdomni dostarczają opróżnione butelki po winie do produkcji szklanych słoni, a lekarze leczą pacjentów boską mocą. To miejsce, gdzie w kościele nie ma Boga, a klecha wraz z innymi notablami próbują wywołać ducha Gomułki. Wydaje się nieprawdopodobne? A to tylko początek tej dziwnej historii.

W powieści Mariusza Sieniewicza „Miasto szklanych słoni” wszystko dzieje się „inaczej”. Nie chodzi tu tylko o sposób postrzegania rzeczywistości przez bohaterów, lecz również o konstruowanie przez nich świata. Stykamy się bowiem z miastem poniekąd żywym, które samo buduje swoją osobowość. Czyni to ręko-ma mieszkańców, spisujących swoje historie.

Otrzymujemy zatem coś w rodzaju pa-miętnika, na bieżąco komentowanego przez autora. Jest nim Jan, niegdyś wybitny okulista. W stworzonej przez niego rzeczywistości rzą-dzi nim Tęczowa Wieloródka, którą dostrzegł w młodości na jednym z zacieków na ścianie, mającym być wizerunkiem Matki Boskiej. To ta siła prowadzi go przez życie i wpływa na sposób postrzegania rzeczywistości. Podczas operacji to nie on posługuje się skalpelem, lecz owa bogini zsyła łaskę na pacjenta, uzdra-wiając go. Odkąd Wieloródka pojawiła się w życiu bohatera, widzi on świat wypełniony tęczowymi barwami, radosny i błogi.

Jednak jest to tylko świat pamiętniko-wy, niewiele mający wspólnego z tym, w

Po „Zmierzchu” łudziłam się, że już gorzej być nie może, że światowa literatura wyszła z za-paści i czeka nas, czytelników, bujny rozkwit mądrej, wrażliwej prozy. Niestety nie. „Miłość, zdrada i spaghetti” Giulii Melucci udowad-nia, że światowa proza nie pokazała jeszcze wszystkiego w dziedzinie kiczu, sztampowo-ści i nudy.

Bohaterka poznaje pięknego mężczyznę o imieniu, które bardziej nadawałoby się do cyklu o słynnym Mikołajku lub nowego filmu o Denisie rozrabiace (brzmi ono: Kit Fraser), zakochuje się (to naprawdę zaskakujące...), w międzyczasie trochę pracuje i frustruje się światem. Wszystko odbyłoby się tak, jak w kolejnej powieści z cyklu „Ja cię kocham, a ty mnie, więc, kochanie, pobierzmy się”, gdyby nie fakt, że bohaterka jest z pocho-dzenia Włoszką. I to nie byle jaką - taką, która potrafi doskonale gotować i raz po raz raczy czytelnika krótkimi przepisami! A to oferuje

którym Jan żyje naprawdę. Wraz z rozwi-jającą się akcją coraz lepiej widać, że świat przedstawiony jest jedynie wynaturzeniem rzeczywistości, w której trwa bohater, znie-kształconym jej odbiciem. Co ważniejsze – z historii spisywanych przez innych pacjentów wyłaniają się kolejne „wersje miasta”.

Utwór Sieniewicza jest z jednej strony opo-

wieścią zabawną, pełną rogatych diabłów czy dziwnych mocy, z drugiej zaś strony ukazują-cą, że jedna rzeczywistość może mieć wiele wariantów. To jakby psychoanaliza miasta, rozczłonkowanego na historie poszczególnych bohaterów, zagubionych w swoich opo-wieściach. Każdy z nich widzi szarą, brudną i nieciekawą przestrzeń w innych barwach. Przykładowo, wizja Jana obejmuje kolorową zabawę pod okiem bóstwa płodności. Dycho-tomia świata opisanego w powieści wyczu-walna jest dość szybko – niedopitą herbatę zastępują drogie trunki, a niespełnioną miłość do rudowłosej pielęgniarki kolejne uczuciowe uniesienia.

„Miasto szklanych słoni” jest czymś pomię-dzy prozą a poezją, liryczną próbą zobrazo-wania świata. Opowieść ta uświadamia, że nie istnieje jedna, pewna rzeczywistość. Każdy z nas konstruuje swój świat, tworząc go zgodnie z własną wizję i niejako na swoje podobień-stwo. Świat każdego z nas jest osobistym ogródkiem, w którym na własną rękę hoduje-my historie, relacje i myśli.

Książka niesamowicie wciąga, choć może nie spodobać się miłośnikom wartkiej akcji – więcej w niej lirycznych opisów, aniżeli kolejnych wątków fabularnych.

Emil Borzechowski

„Miasto szklanych słoni”Mariusz Sieniewicz

Wydawnictwo Znak

dla czytelnika najważniejsze – wartkiej narracji. Zagadnienia dotyczące życia Elżbiety II za-warł w dziesięciu rozdziałach, opisujących poszczególne jego aspekty. Z jednej strony takie uproszczenie przekazu konkretnych treści może wy-dawać się atrakcyjne dla czyta-jącego, z drugiej jednak może też komplikować przyswojenie ogółu faktów. Aby dowiedzieć się o wszystkim, co w danych latach działo się w Buckingham Palace, trzeba przekartkować całość książki. Jest to jednak działanie świadome, mające uczynić ją bardziej przystępną,

skierowaną do szerszego niż wyłącznie nauko-wo-historyczne grona odbiorców.

Jedną z największych zalet tej biografii jest

sposób prezentacji materiału. Wspomniana powyżej forma opisania wydarzeń to jedno. Na pochwałę zasługuje utrzymanie książki w stylu beletrystycznym. „Elżbietę II” czyta się jak zbiór krótkich opowiadań, daty pojawiają się sporadycznie, w przeciwieństwie do dialogów. Aby czytelnik nie zagubił się podczas lektury, dołączono aneks. Jest to niezwykle praktyczny element książki – zawiera zarówno leksykon najważniejszych pojęć, jak i obszerny indeks.

„Elżbieta II. Ostatnia królowa” to pozycja bardzo dobra, warta polecenia miłośnikom angielskiej kultury. Należy jednak pamiętać, że została wydana w oryginale już w 2007 roku, a na polski rynek dotarła dopiero teraz - nie na-leży zatem spodziewać się, że będzie zawierać fakty z ostatnich lat.

Emil Borzechowski

„Elżbieta II. Ostatnia królowa”Marc Roche

Wydawnictwo W.A.B.Premiera 13 stycznia 2010 roku

„smażone bakłażany”, a to „panierowane kotlety”, tudzież „piromańską solę”. Wszystko w wersji „dla dwojga”. Można więc goto-wać w trakcie czytania. Gdy strony zabrudzą się „łatwym sosem pomidorowym”, nic nie szkodzi, niewielka strata, jeśli nie liczyć zmarnowanej ingrediencji do makaronu. Tytułowego, należy dodać.

„Miłość, zdrada i spaghetti” to niezwykłe połączenie lekkiej fabuły z książką kucharską, wyrażone nieadekwatnym do treści, sztucz-nym językiem (próbka: „Kit zwykł mawiać, że mamy zaczarowane życie, ponieważ choć ledwie było nas stać na wynajem mieszkań, praca oferowała nam kontakt z blichtrem, który zadawał kłam naszym wypłatom” [pi-

sownia oryginalna]). Wzbu-dza to uśmiech politowania na twarzy czytającego i zmusza go do zadania sobie pytania – czy to warsztat autorki, czy może słabość tłumaczenia powodują, że książka jest równie trudna do strawienia jak propono-wane w niej potrawy?

Cóż jeszcze dodać? Chyba pozostaje oddać głos samej Giulii Melucci: „Wróciłam do pisania swojej książki. Nigdy nie wątpiłam, że okaże się dobra”. A ja owszem, ja zwątpiłam.

Dominika Jędrzejczyk

„Miłość, zdrada i spaghetti”Giulia Melucci

Wydawnictwo: Prószyński i SkaPremiera: 26 stycznia 2010 roku

FASHIONISTAPoczątek roku zawsze skłania do podsumo-wań i prognoz. W związku z tym, że moda szybko przemija, postaram się przybliżyć ogólny zarys tego, co w rozkręcającym się roku 2010 będzie niewątpliwie istotne.

Page 12: Utracona - Pismo Studenckie PDFarchiwum.pdf.edu.pl/PDF/1272279016.pdf · zdrowie urzędnikom, co zrobić, by w służbie zdrowia zadziało się lepiej. Z racji tego, że żadna inna

| 22 | | 23 |

sport | kulturaW tym miesiącu trzymamy się sceny mocno, ale

nie kurczowo. Pobudzamy, opisujemy, komentujemy, a nawet przedstawiamy… skandal!

Film opowiada o potężnej rozpaczy i zwątpieniu, przed którymi bohaterowie uciekają w zepsucie i cielesną rozpustę (bo matką tej ostatniej nie jest radość, lecz brak radości, wedle słów Nietzsche-go); o nieumiarkowanej rozkoszy, która łatwo zdradza pustkę. Czterech duchowych bankrutów spotyka się w odosobnieniu, aby – uwaga – zajeść się na śmierć. Komponują wymyślne symfonie ku-linarne oraz alkoholowe, które ponadto zaprawia-ją prostytutkami (jak sami mówią - „sporządźmy kurewskie menu”). Początek imprezy zapowiada kolejne, niesmaczne sceny: desperackie ugniatanie żołądka w celu wywalczenia dodatkowego miejsca na jedzenie, serie wymiotów, salwy gazów, seksualne figury. Przy tym wszystkim bohaterowie są ludźmi niemałej inteligencji i erudycji; sprawnie grają na pianinie, wymieniają się literacko-artystyczny-mi ciekawostkami. Zdają się usilnie wierzyć, że znajdują się najbliżej rzeczywistości, skoro myśli są zaledwie przebraniem namiętności, czymś niejako sztucznym i wtórnym w stosunku do tego, co cielesne (zgodnie z materialistyczną dewizą: „człowiek jest tym, co zje”). Owszem, film wywołuje niesmak, przygnębienie, a nawet prze-rażenie; zarazem jednak pozostaje niezwykle intrygujący, głównie za sprawą ówczesnych tuzów męskiego aktorstwa (z Marcellem Mastroiannim i Michelem Piccolim na czele). Poza tym jest niezwykle wyrafinowany formalnie, przywodząc na myśl literackie ekstrawagancje francuskiego naturalizmu spod pióra J. K. Huysmansa (soczysty język!). Słowem, oto obraz, który po wieki zasłużył na miano autentycznie dekandenckiego.

Nowy Teatr w Warszawie zdecydowanie wyróżnia się spośród tego typu instytu-cji w Polsce. I nie chodzi tu bynajmniej o budynek (wciąż nie ma siedziby!), ani o poziom artystyczny (zdecydowanie wysoki). Chodzi o to, co dzieje się wokół samego teatru.

W tym sezonie ta warszaw-ska placówka zaproponowała mnóstwo interesujących pozycji. Kluczowa wydaje się współpraca z Krytyką Politycz-ną, wraz z którą organizuje

w kawiarni Nowy Wspaniały Świat cykl spotkań i dyskusji ze znawcami teatru. W każdą środę o godzinie 19, przy ulicy Nowy Świat 63 możemy w wyjątkowy sposób obcować ze sztuką. Piotr Gruszczyński na przemian z Anną R. Burzyńską prowadzą cykl „Nowe patrzenie krytyczne”, podczas którego wyświetlane są wideo-rejestracje spektakli wielkich reżyserów, takich jak Romeo Castellucci, Christoph Marthaler oraz René Pollesch. Po projekcjach przychodzi czas na rozmowę, podczas której widzowie mogą podzielić się swoimi wrażeniami. Wszystko po to, aby lepiej zrozumieć sztukę.

W NWŚ pojawia się również teatrolog Grzegorz Niziołek, który w swoich kultowych już wykładach pt. „Polski Teatr Zagłady” skupia się na stosunku polskiego teatru do tragicznych wydarzeń II wojny światowej. Tutaj, oprócz wysłuchania zajmujących prelekcji, mamy również okazję zobaczyć projekcje niesamowitych spektakli polskich twórców, np. Jerzego Grotowskiego, Tadeusza Kantora, czy z bardziej współczesnych – Krzysztofa Warlikowskiego.

Ostatnim elementem współpracy Nowego Teatru z NWŚ jest cykl seminariów Joanny Warszy pt. „Nie-Teatr”. Prowadząca prezentuje zebranym zjawiska z po-granicza teatru, sztuk wizualnych, performance’u oraz życia codziennego.

Oczywiście, Nowy Teatr prowadzi dużo szerszą działalność niż tę, która odnosi się do obecności w Nowym Wspaniałym Świecie. Warto więc śledzić kalendarium na stronie nowyteatr.org, aby nie przegapić ciekawych wydarzeń. Nie wolno też zapominać, że już w kwietniu przyjeżdża z Paryża do Warszawy „Tramwaj” – najnowszy spektakl Krzysztofa Warlikowskiego.

Nowa jakość teatruWielkie Żarcie (1973)

Szkolne uprzedzeniaOstatnio amerykański reżyser Robert Wilson odświeżył „Fausta” Charles’a Gounoda, będącego adaptacją pierwszej części poematu Goethego. Nawet spodobała mi się nowatorska wizja, w której ograniczono scenografię, aby wyeksponować oso-bowości i konflikty. Jednak nie w tym rzecz. Jeszcze parę lat temu dałbym sobie spokojnie wytatuować na torsie hasło „nienawidzę opery”. Dziś ta awer-sja znacznie zmalała, choć, jak sądzę, nie sposób zupełnie wyrwać jej korzeni, w czym upatruję wpływu szkolnej edukacji. Pamiętam dobrze, jak wleczono nas do opery (zdarzało się, że w week-end!), wciskano w niewygodne siedzenia i kazano oglądać nieraz czterogodzinne widowiska rzędu „Borysa Godunowa”. Serce psuło się od tego, a duch gorzkniał wobec – w istocie – pięknej formy sztuki. Rozmyślając nad motywami działań nauczycielek, natrafiłem na doskonały fragment u Prousta: „Były przekonane, że dzieciom trzeba dawać zawczasu te dzieła sztuki, które doszedłszy do wieku rozeznania człowiek ma podziwiać ostatecznie, i że dowodem smaku jest poznać się na nich od razu. Widocznie wyobrażały sobie, że zalety estetyczne są jak przedmioty materialne, które otwarte oko musi spostrzec, nie potrzebując wyhodować po-woli we własnym sercu ich odpowiedników”. To pewnik, który znajduje również potwierdzenie w przypadku przedwcześnie forsowanych lektur. Już w czasach antycznych przymus szkolny skazywał dzieła na złą sławę, choćby „Odyseję” Liwiusza Andronika. Od 2000 lat schemat niewiele się zmienił. Który absolwent sięga jeszcze po Mickiewicza czy Słowackiego?

W środowisku teatralnym i jego otoczeniu rozgorzała bitwa o ideały, choć powód do dyskusji może wydawać się błahy.

W lutym odbyła się premiera nowego spektaklu Krystiana Lupy „Persona. Ciało Simone”. To kolejna część tryptyku przedstawiającego postaci, z który-mi postanowił zmierzyć się jeden z najbardziej uznanych obecnie polskich reżyserów teatralnych wraz z aktorami Teatru Dramatycznego. Podczas premiery wydarzyło się coś, co nie tylko doprowadziło do konfliktu między artystą a aktorką grającą w spektaklu wyimaginowaną postać Simone Weil (Joanna Szczepkowska), ale również zapoczątkowało „polemikę” na temat „potwornego” teatru Lupy. Czym w takim razie to było?

W ostatniej części „Persony. Ciało Simone” aktorka Elżbieta Vogler (Małgorzata Braunek), usiłująca wcielić się w postać Simone Weil, doznaje schizofrenicznej wizji. Budzi się nocą w sali prób i dostrzega siedzącą na krześle osobę (Joanna Szczepkowska). Podczas sceny dochodzi zarówno do zderzenia wyobrażeń bohaterek o postaci francuskiej mistyczki, jak i do konfrontacji samych aktorek. Tuż przed esencjonalnym dla Elżbiety monologiem, dotyczącym jej relacji z synem, Joanna Szczepkowska wypo-wiada kilkukrotnie słowa: „Tu jeszcze dalej możesz iść”, po czym w ramach protestu (nikt nie wie do końca, przeciwko czemu), wypina się w stronę publiczności, obnażając tylną część ciała. Od tego momentu zaczyna się kociokwik.

Najważniejszy staje się skandal, wymiana oświadczeń i listów między reżyserem a Joanną Szczepkowską, jej wywiad dla „Gazety Wyborczej” oraz liczne wpisy internautów, którzy na teatrze znają się najlepiej. Sprawą zainte-resowały się nawet tabloidy i serwisy plotkarskie, co jednoznacznie wskazuje poziom, do którego został sprowadzony teatr.

Reżyser postanowił zakończyć współpracę z Joanną Szczepkowską po pierwszej serii pokazów. Trochę szkoda, bo ze spektaklu na spektakl wypadała coraz wiarygodniej. Z drugiej strony, za „performance” rodem z przedszkola niewątpliwie należała się jej kara dyscyplinarna. Chciałoby się powtórzyć słowa renesansowego, poczciwego, polskiego poety: „Za co biją w tyłek, gdy pobłądzi głowa? Za to, że głowa błądząc, rozum w tyłku chowa”.

Wiele hałasu o dupę

Student jak ryba w wodzie

„Płaski brzuch” to zajęcia dla osób zdeterminowanych, by wyrzeźbić tę część ciała. Choć wzmacnianie mięśni brzucha poprzedzone jest intensywnymi ćwiczeniami, które mają pomóc zrzucić niepotrzebne kilogramy, fani popularnych TBC czy ATB wyjdą z nich z poczuciem, że czegoś im zabrakło.

Z reprezentantem sekcji pływackiej UW Patrykiem Żbikowskim rozmawiają Cezary Biernat i Jakub Baliński.

Patryk Żbikowski jest studentem drugiego roku dziennikarstwa. Pływanie stało się ważną częścią jego życia jeszcze zanim został studentem Uniwersytetu Warszawskiego. Uczelnia zapewnia mu możliwość rozwijania tej pasji i sportową rywalizację. Reprezentując UW, Patryk kontynuuje swoją przygodę z pły-waniem, która zaczęła się od przypadkowego pójścia z tatą na basen.

Pływanie to sport ogólnorozwojowy, angażujący do wysiłku wszystkie partie mię-śniowe. Poza tym jest to umiejętność, która w pewnych przypadkach może okazać się bez-cenna. Studenci Uniwersytetu Warszawskiego mają możliwość ćwiczenia sztuki pływania na każdym poziomie zaawansowania. Oprócz tego, dla osób szczególnie zaawansowanych prowadzona jest sekcja sportowa, również podzielona na odpowiednie poziomy. Zajęcia odbywają się na pływalni przy ulicy Banacha. Każdy tam jest mile widziany. - Wszystkich serdecznie zapraszam na nasze zajęcia, mamy świetną kadrę trenerską oraz przepiękny peł-nowymiarowy basen - zachęca Piotr Barski, jeden z trenerów sekcji pływania UW.

Sekcja jest bardzo dobrze rozwinięta, a studenci, którzy tutaj trafiają, otrzymują możliwość ogólnego rozwoju oraz rywaliza-cji, bowiem zawody sportowe organizowane są na wielu szczeblach. Jest to sport z natury bezpieczny i nie kontuzjogenny.

Patronat merytoryczny:

Wszystkie siły na brzuch

Szykujcie się, Książę i Żebrak nadchodzą! Ruszamy już w kwietniu! Autorzy strony: Szczepan Orłowski i Kajetan Poznański"

Większość początkujących zaczyna przy-godę z fitnessem od ATB lub TBC. To zajęcia ułożone tak, by wzmacniać wszystkie partie mięśniowe i, co ważne, by poradziła sobie z nimi nawet osoba, która wcześniej nie rusza-ła się w ogóle. Po kilku miesiącach regular-nych ćwiczeń zwykle przychodzi myśl: „a może by tak spróbować czegoś nowego?”. Jednak nawet sumienny uczestnik zajęć nie czuje się na tyle pewnie, by zmierzyć się z ofertą dla zaawansowanych. Szuka więc czegoś, co nie sprawi wielkich trudności, ale przyniesie pewne urozmaicenie. Można w takiej sytuacji wybrać zajęcia choreograficz-ne, czyli te z elementami tańca, albo takie, które skupione są na pracy nad wybranymi partiami mięśni.

Zajęcia „Płaski brzuch” mają spełniać dwa zadania: pomóc spalić tkankę tłuszczową oraz wzmocnić mięśnie brzucha. Dlatego różnią się od innych ćwiczeń znacznie

Alicja Bobrowiecka

wydłużoną rozgrzewką. Trwa ona około pół go-dziny (zamiast piętnastu minut). Trzeba być przy-gotowanym na niezły wycisk. W zależności od fantazji instruktora, może przebiegać z użyciem stepów lub być oparta na złożonych układach choreograficz-nych. Nie trzeba się jed-nak obawiać pomyłek – kroki łatwo wchodzą do głowy i nie sprawiają większych trudności.

Po takiej rozgrzewce właściwie od razu prze-chodzi się do ćwiczeń na macie. Zazwyczaj są to trzy serie na różne partie brzucha, po pięć minut każda. Można się spodziewać zestawu klasycznych „brzuszków”, ułożonych tak, żeby pracować nad mięśniami prostymi i

skośnymi, ale też wielu bardziej skompliko-wanych ćwiczeń. Na przykład, leżąc na boku, trzeba unosić jednocześnie nogi i tułów lub też wymagane jest podniesienie nóg do pozycji „świecy” i zginanie ich w kierunku tułowia. Zmieniają się nie tylko ćwiczenia, ale także tempo powtórzeń. Czasem też korzysta się z miękkiej piłeczki, która umiesz-czona pod plecami sprawia, że podczas ćwiczeń czuć każdy mięsień. Zajęcia kończy relaksujący streching, który po intensyw-nych „brzuszkach” rzeczywiście przynosi ulgę mięśniom.

Wśród uczęszczających na zajęcia fitness, na pewno znajdą się fani „płaskiego brzucha”. Ci, którym do gustu przypadło TBC lub ATB mogą mieć jednak wrażenie, że czegoś im zabrakło i że pominięto ważną część zajęć.

reklama

Kiedy zacząłeś pływać? Regularnie chodzić na basen zacząłem w pierwszych klasach szkoły podstawowej. W miarę upływu czasu pływanie coraz bardziej zaczynało mi się podobać i częściej chodzi-łem na treningi. Teraz ciężko jest mi sobie wyobrazić życie bez tego sportu.

Jak trafiłeś do sekcji pływania Uniwersytetu Warszawskiego?

Na pływalni przy ulicy Banacha pojawiłem się od razu na początku studiów. Trener zajął się mną, robiąc mi sprawdzian, dzięki któremu

mógł ocenić moje umiejętności. Znalazłem się w sekcji i od tej pory reprezentuję naszą uczelnię.

Czy każdy może przyjść i sprawdzić się?

Oczywiście! Każdy student może przyjść i spróbować swoich sił. Mamy dużą grupę profesjonalnych trenerów. Jedni zajmują się mężczyznami, inni kobietami. Podczas krótkiego sprawdzianu oceniają nasze wa-runki oraz umiejętności i przydzielają nas do odpowiedniej grupy.

Jak często uczęszczasz na treningi?Trzy razy w tygodniu to właściwie minimum. Aby osiągnąć sukces, na pływalni trzeba poja-wiać się co najmniej pięć razy w tygodniu. Na basenie praktycznie cały czas coś się dzieje, więc można trenować ile tylko ma się ochotę.

Często startujesz w zawodach?Właśnie czekam na kolejne, które odbędą się siedemnastego marca. Nie mogę narzekać, w czasie sezonu wielokrotnie biorę udział w zawodach akademickich.

Przez lata ćwiczeń uzbierała ci się ogromna ilość sukcesów. Twoje największe osiągnięcie w reprezentacji UW?

Były to kolejno czwarte i piąte miejsce w Akademickich Mistrzostwach Warszawy i Województwa Mazowieckiego na dystansach stu metrów stylem zmiennym oraz pięćdzie-sięciu stylem klasycznym.

Czy ktoś, kto nie jest wysoki i dobrze zbudowany, nie ma szans na sukces w pływaniu?

To nie jest do końca tak. Takie warunki dobrze jest mieć przy pływaniu na krótkich dystan-sach, natomiast przy długich jest to zupełnie nieistotne. Jest to sport zdecydowanie dla każdego.

Czyli polecasz pływanie każdemu?Jest to genialna możliwość rozwoju oraz utrzymania dobrej kondycji fizycznej. Można pływać hobbystycznie lub żyć tym sportem. Serdecznie polecam wszystkim!

fot.

sxc

.hu

Page 13: Utracona - Pismo Studenckie PDFarchiwum.pdf.edu.pl/PDF/1272279016.pdf · zdrowie urzędnikom, co zrobić, by w służbie zdrowia zadziało się lepiej. Z racji tego, że żadna inna

Nauczymy Cię myśleć całościowo warsztaty pod kierunkiem Andrzeja Zygmuntowicza

Szczegóły: www.fotoreportaz.org.pltel. (22) 55 20 293, 0 502 825 492

AkademiafotoreportaZu - II edycja

Organizator: Partnerzy: Patronat medialny:

Trójkąt bermudzki we Wrocławiu / fot. Adam Lach