Urszula Podurgiel - Czyje to podwórko, czyli mazurskie wyboje po swoje

3
teli na ich otoczenie. Grupa mieszkańców, kamienica w centrum miasta i przebudowa podwórka. Prace rozpoczęły się warsztatami dotyczącymi małej architektury, w których wzięło udział kilku mieszkańców, a zakoń- czyły się, po uzyskaniu wszystkich potrzeb- nych zezwoleń, wspólną pracą nad zmianą wcześniej zaaranżowanej przestrzeni. Całe przedsięwzięcie zostało zainicjowane i zre- alizowane przez członków grupy sąsiedzkiej, którym po połączeniu własnych kompetencji, umiejętności i determinacji udało się wpro- wadzić małą, ale znaczącą zmianę. Zmianę namacalną, której owocem jest nowy wygląd podwórka. Zmianę mentalną wywołaną do- świadczeniem „wpływu”. Zmianę w relacjach sąsiedzkich dzięki wspólnemu działaniu. Niewielkie podwórko kamienicy, otoczone z każdej strony murem, znajduje się przy jednej z głównych ełckich ulic. Odcięte jest jednak od niej bramą z tunelem wjaz- dowym. Do października jedną trzecią powierzchni podwórka stanowiły parkingi, pozostałą zaś część coś, co mieszkańcy nazy- wali zieleńcem, a co w rzeczywistości było niczym innym, jak kawałkiem zielonkawe- go klepiska i doskonałym wybiegiem dla okolicznego psiego towarzystwa. Kamieni- ca, do której przylega podwórko, pochodzi E łk, około sześćdziesięciotysięczne miasto w północno-wschodniej Pol- sce, na Mazurach, i mała inicjatywa sąsiedzka, która od kilku miesięcy wzbudza duże emocje w lokalnej społeczności i tak zwanym środowisku, dla którego ma znaczenie każdy przejaw wpływania obywa- Urszula Podurgiel CZYJE TO PODWÓRKO? Czyli mazurskie wyboje po swoje Planowanie procesu pod kierunkiem wolontariusza – architekta, praca z roboczym modelem podwórka fot.: archiwum autorki

description

Autoportret 2 [37] 2012, "Partycypacje i partycypacje"

Transcript of Urszula Podurgiel - Czyje to podwórko, czyli mazurskie wyboje po swoje

Page 1: Urszula Podurgiel - Czyje to podwórko, czyli mazurskie wyboje po swoje

teli na ich otoczenie. Grupa mieszkańców, kamienica w centrum miasta i przebudowa podwórka. Prace rozpoczęły się warsztatami dotyczącymi małej architektury, w których wzięło udział kilku mieszkańców, a zakoń-czyły się, po uzyskaniu wszystkich potrzeb-nych zezwoleń, wspólną pracą nad zmianą

wcześniej zaaranżowanej przestrzeni. Całe przedsięwzięcie zostało zainicjowane i zre-alizowane przez członków grupy sąsiedzkiej, którym po połączeniu własnych kompetencji, umiejętności i determinacji udało się wpro-wadzić małą, ale znaczącą zmianę. Zmianę namacalną, której owocem jest nowy wygląd podwórka. Zmianę mentalną wywołaną do-świadczeniem „wpływu”. Zmianę w relacjach sąsiedzkich dzięki wspólnemu działaniu.

Niewielkie podwórko kamienicy, otoczone z każdej strony murem, znajduje się przy jednej z głównych ełckich ulic. Odcięte jest jednak od niej bramą z tunelem wjaz-dowym. Do października jedną trzecią powierzchni podwórka stanowiły parkingi, pozostałą zaś część coś, co mieszkańcy nazy-wali zieleńcem, a co w rzeczywistości było niczym innym, jak kawałkiem zielonkawe-go klepiska i doskonałym wybiegiem dla okolicznego psiego towarzystwa. Kamieni-ca, do której przylega podwórko, pochodzi

Ełk, około sześćdziesięciotysięczne miasto w północno-wschodniej Pol-sce, na Mazurach, i mała inicjatywa sąsiedzka, która od kilku miesięcy

wzbudza duże emocje w lokalnej społeczności i tak zwanym środowisku, dla którego ma znaczenie każdy przejaw wpływania obywa-

Urszula Podurgiel

Czyje to Podwórko? Czyli mazurskie wyboje po swoje

Planowanie procesu pod kierunkiem wolontariusza – architekta, praca z roboczym modelem podwórkafo

t.: a

rch

iwu

m a

uto

rki

autoportret 2 [37] 2012 | 56

Page 2: Urszula Podurgiel - Czyje to podwórko, czyli mazurskie wyboje po swoje

z początku XX wieku. Odnowiona od frontu, wewnątrz kryje wiele problemów charaktery-stycznych dla starego budynku. Nieocieplone ściany, odpadający z komina tynk, odrapana jedna z dwóch klatek, niedrożne odpływy wody, które powodują już tradycyjne podta-pianie garażu przynależącego do banku oraz piwnic.

Dwie klatki, kilkanaście mieszkań, z których prawie połowa należy do gminy miejskiej, i duży bank z ponad dwudziestoma pro-centami udziałów w własności. Podwórko, które jest własnością niewielkiej, niedawno powstałej wspólnoty mieszkaniowej, od kilku lat stanowiło żelazny temat wspólnotowych zebrań. Zieleniec nie nadawał się do użytko-wania przez mieszkańców, miejsc parkingo-wych brakowało, ale pieniędzy z funduszu remontowego było za mało nawet na to, co wydawało się koniecznością, jak wymiana starej kanalizacji czy remont dachu.

Społeczność kamienicy formalnie dzieli się na właścicieli mieszkań i najemców lokali komunalnych. Pierwsi decydują o wszystkim, drudzy nawet nie są informowani o podejmo-wanych decyzjach. Nieformalnie – sąsiedzi. Niektórzy zamieszkujący kamienicę od trzy-dziestu, inni od dwóch lat. Niektórzy znają się od dekad, inni, przemykając po pracy do domu, nie do końca rozpoznają się nawzajem. Sąsiedzi, choć zróżnicowani pod względem wykształcenia czy liczby dzieci, to wciąż jednak typowi przedstawiciele małego miasta zasiedlanego sukcesywnie przez przybyszów z okolicznych wsi lub takich, których po pro-stu przywiał tu los.

Dotychczasowe życie obok siebie wystarczyło, żeby w maju na zieleńcu udało się zorganizo-wać wspólne grillowanie. Nie mamy pienię-dzy, ale chcemy, żeby to, co nas otacza, miało większą wartość, bo przeszkadza nam brzydkie podwórko i wybieg dla psów. Może jednak coś

da się z tym zrobić? Na spotkanie przychodzi około dziesięcioro mieszkańców. Małe pyta-nie w małej architekturze – podwórko? Na zieleńcu udaje się jeszcze ustawić stół z ma-kietą, flipchart. Jest otwartość na dyskusję prowadzoną przez kolegę, niemieszkańca, wolontariusza architekta, który czuwa nad wszelkimi utajonymi w ziemi rurami i innymi ograniczeniami technicznymi. Omawiamy rolę podwórka, to, do czego służy, dyskutu-jemy o tym, jak chcemy, żeby wyglądało, co możemy w nim zmienić. Przechodzimy burz-liwie od parkingów do krzewów na zieleńcu. Makieta okazuje się doskonałym narzędziem pracy – na miniaturowym, zaprezentowanym w odpowiedniej skali podwórku przestawiamy własne auta, śmietnik, płotek, którego nie ma. Dwa dni warsztatów wieńczy decyzja o wydłu-żeniu o kilka metrów miejsc parkingowych, zasianiu nowej trawy na pozostałej części zie-leńca, postawieniu na nim altanki, sznura na bieliznę, drabinki, która może być trzepakiem, przestawieniu śmietnika w inne miejsce. Na koniec podział zadań według planu i ustalenie harmonogramu.

Myślimy prostymi kategoriami poprawy przestrzeni, w której mieszkamy. Nie jest to jednak tak oczywiste na poziomie formalno-prawnym, chociaż w tym wypadku nie jest też, jak się okazuje, zbyt złożone. Właścicielem podwórka jest wspólnota mieszkaniowa, więc wystarczy podjęcie uchwały. Nikt nie dyskutu-je z inicjatywą sąsiedzką i z tym, że część z nas chce samodzielnie coś zmienić, szczególnie, że nikt nie oczekuje od wspólnoty nakładów finansowych. Elementem planu jest pozyska-nie środków zewnętrznych. Zmiany wymagają zgłoszenia w starostwie powiatowym, jako że utwardzenie podwórka i wyłożenie go kostką brukową to prace budowlane. Wolontariusz architekt przygotowuje projekt, który okazuje się wzmocnieniem naszej quasi-profesjonalno-ści w negocjacjach z samorządem i zarządem

Aktywne U

CzestniCtw

o

Wcielanie pomysłu w życie – przebudowa podwórka w toku

autoportret 2 [37] 2012 | 59

Page 3: Urszula Podurgiel - Czyje to podwórko, czyli mazurskie wyboje po swoje

wspólnoty. Z programu Działaj Lokalnie udaje się pozyskać pięć z szesnastu tysięcy złotych, które są potrzebne do przeprowadze-nia pierwszego etapu prac podwórkowych, czyli do wydłużenia podwórka. Przy okazji podejmujemy decyzję o wymianie części sta-rych płytek na nową kostkę, żeby po prostu było ładnie.

Pięć tysięcy dotacji, choć to zaledwie jedna trzecia potrzebnych funduszy, należy wy-korzystać do końca listopada bądź zwrócić. Spokojnie, z optymizmem decydujemy się na pracę jeszcze przed zimą. Każdy COŚ potrafi, chociaż tak naprawdę jedynym w pełni pro-fesjonalnym narzędziem jest projekt przebu-dowy podwórka. Wypisujemy więc to, czego potrzebujemy, co mamy, a co musimy zdobyć. Sprzęt z Centrum Integracji Społecznej, koparka od jednego z mieszkańców, przed-siębiorcy, a w noclegowni dla bezdomnych znajdujemy specjalistę od układania kostki brukowej – pana Zbyszka. Choć zdecydowanie brakuje nam w tej materii doświadczenia, podejmujemy logistyczne wyzwanie zmiesz-czenia na tak małej przestrzeni podwórka kilku ton materiałów i podzielenia pracy na etapy. Jakoś dajemy radę z dokumentacją, znajdujemy czas w tak zwanym międzyczasie i w Święto Niepodległości grupą ponad dziesię-ciu osób wychodzimy na podwórko. Po chwili pojawiają się inni mieszkańcy zmotywowani dobrym przykładem pozostałych. Przez na-stępnych kilka tygodni pracujemy z projektem w ręku, powoli, sukcesywnie, spędzając na naszym placu budowy czasami całe soboty i dni wolne. Wybieramy humus, uczymy się obsługiwać zagęszczarkę, pod okiem pana Zbyszka układamy i poziomujemy kostkę. Zwyczajnie pracujemy. Nikt nie rezygnuje, nikt nie narzeka, wręcz przeciwnie – ciągle żartujemy, rozładowując napięcie wywołane trudną pracą. Pojawiają się ciepły chleb, kawa, herbata, pączki. Prosta życzliwość i troska.

Praca bardzo ciężka. Sto dwadzieścia metrów kwadratowych kostki, kilka ton, ciągłe mie-szanie podsypki, skupienie przy poziomowa-niu i układaniu, do tego listopad – chłodno. Niejedna niespodzianka i utrudnienia, brak prądu, ciemno, niesłowność dostawców. Pod koniec listopada zakończenie pierwszego etapu – jest wydłużony parking. Przesta-wiamy śmietnik, uzgadniamy, gdzie kto parkuje, a poza tym po prostu cieszymy się. Wielka sprawa, zmieniliśmy wygląd naszego podwórka.

Został drugi etap, czyli zagospodarowanie zieleńca. Przed nami wyrównanie i nawie-zienie ziemi, zasianie i zasadzenie zieleni, postawienie altanki i innych elementów małej architektury. Nikt się nie martwi, wszyscy są przekonani, że po prostu to zro-bimy, że właściwie najtrudniejsze za nami. Przed nami wiosna i nowe wyzwania.

Zmiana. Ciągle stara kamienica z wielki-mi kosztami planowanych remontów, ale częściowo odnowione podwórko. Nasze podwórko, na którym pełnimy straż oby-watelską, przeganiając dziko parkujących kierowców, nasze plany na wiosenno-let-nie spotkania, nasza przestrzeń, w której mieszkamy. Po prostu miło. Sąsiedzi, Kazik, Józek, Iwona… nie „ten spod czwórki” czy „ta spod jedynki”. Znamy się. Wiemy, gdzie pracujemy, wiemy, ile mamy dzieci, co nas

martwi. Wiemy, jakie mamy zasoby, kto ma alternator, kto umie napisać pismo do urzędu, kto umie zrobić obudowę na rynnę. Potrafimy w prosty sposób poprosić siebie o pomoc. Zagadujemy, mijając się na klatce, dyskutujemy o planach, o tym, co trzeba zrobić. Nie ma znaczenia, czy właściciel, czy mieszkaniec komunalny. Dziś właściciele informują tych drugich o podjętych uchwa-łach, pytają o zdanie. Proponują zaproszenie ich na zebrania, co nie przechodzi jednak przez ocenę formalnoprawną w urzędzie miasta, prawnego właściciela. Rozmawiamy o tym, jak rozwiązywać bieżące problemy, jak poradzić sobie z uciążliwym sąsiadem, jak przegonić palącą w zakamarkach mło-dzież. Gotowość i otwartość. Jesteśmy dla siebie. Miejsce jest dla nas. Miejsce i ludzie, stanowiący spójność, harmonię. Mamy poczucie, że chcemy tu być, bo działanie i praca nad przebudową podwórka wzbudziły w nas poczucie przynależności do wspólnoty, niepojawiające się nawet w pięknie urządzo-nej przestrzeni, której z różnych przyczyn po prostu się nie lubi. Prosta i genialna satysfakcja z planowania przestrzeni. Cha-łupniczy fakultet z małej architektury na własne potrzeby, przy wsparciu specjalisty, który radzi, lecz niczego nie narzuca. Zmie-niliśmy przekonanie, że pewne rzeczy są dla wybranych, a zaangażowanie zaowocowało realną zmianą, na którą wspólnota przez kolejne lata nie miałaby pieniędzy.

Układanie kostki brukowej według wskazówek pana Zbyszka

autoportret 2 [37] 2012 | 59