Tlustypirat 13
-
Upload
tlustypiratmagazyn -
Category
Documents
-
view
215 -
download
0
description
Transcript of Tlustypirat 13
Tłusty Pirat magazyn
tlustypiratmagazyn.pl numer szósty grudniowy 2013
Do siego rokuWszystkim czytelnikom i nie tylkożyczymy wszystkiego co najlepsze
w nadchodzącym roku.
TP 2014TP 2013TP 2012TP 2011Poprzez góry, poprzez rzeki,
rok kolejny już nam leci.To nie gender, nie pedofil,
ale nasz piracki profil.Nasi drodzy przyjaciele,
czas dziś kończyć cne ekscesy.Banialuki czy frazesy,
mniejsza o to co sądzicie, ale nasz piracki umysł,
znów rozpoczął nowe życie.
To już 3 Sylwester z Tłustym Piratem!
spis treścistart
kamasutra
kulawy pies story
kurier ciał
mój ojciec był bydlakiem
pokosie
sadghuru
chromy świat
piracki wywiad
przeklęci poeci
hammer horror
trzy rzeczy
recenzja: film
recenzja: płyta
kuchnia
galeria
koniec
ptako-pies
Kamasutra na dzisiaj
Wyliczmy niewiasty, z którymi nie należy się zespalać. Są to: trędowata, szalona, niewiasta-wyrzutek, niedyskretna, bezwstydna, podstarzała, albinoska, zbyt czarna, wydzielająca brzydki zapach, powinowata, przyjaciółka, ascetka, a także żona powinowatego i przyjaciela.Przyjaciel to ten, kto razem się w piasku bawił, kto zobowiązany dzięki przysłudze, kto ma takie same przywary, kto razem wiedzę zdobywał, kto zna nasze serdeczne tajemnice i którego tajemnice my znamy. Przyjaciółmi ponadto mogą być: pracz, golibroda, kwiaciarz, przekupień pachnideł, winiarz, żebrak, pastuch, sprzedawca betelu, złotnik, wędrowny nauczyciel sztuk, wita i wesołek.
*Kamasutra, czyli traktat o miłowaniu. Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa
1985
http://www.fastcoexist.com
/multisite_files/coexist/imagecache/1280/poster/2012/10/1680822-poster-1280-online-sex-education.jpg
Dzień w Greenville City rozpoczął się nadzwyczaj upalnie. Był dopiero kwiecień, a temperatura już sięgała 30`C. Nawet mieszkańcom przywykłym do takiej pogody, trudno było wytrzymać w tych warunkach bez sprawnej klimatyzacji i lodówki pełnej schłodzonego piwa. Frank jednak dbał o szczegóły, a klient prawie zawsze był dla niego najważniejszy. Prawie zawsze, bo bywały sytuacje, w których gardził ludźmi, a wtedy lepiej było nie wchodzić mu w drogę. Zwłaszcza ci, którzy znali jego przeszłość, wiedzieli na ile mogą sobie pozwolić i kiedy bezpieczniej jest usunąć się w cień.
Dochodziła 10 rano i Frank szykował się powoli do otwarcia «Kulawego psa». Prowadził
tę knajpę od kilkunastu lat, kiedy to przejął ją w niejasnych okolicznościach od swojego przyjaciela Loui Tucciego. Przyjaciółmi Franka byli wyłącznie Włosi, a wszystkich pozostałych traktował jak klientów lub kolegów od tak zwanych interesów. No, właśnie: Frank prowadził legalny interes, płacił podatki, na pierwszy rzut oka był porządnym obywatelem, ale nigdy nie odciął się całkowicie od swojej przeszłości. Często odwiedzali go dawni znajomi, ludzie powiązani z teks-meksańskimi gangami i wtedy nie było go dla nikogo. Bywało, że nie opuszczał «Kulawego psa» całymi dniami, a zawsze był na bieżąco i wiedział co dzieje się na mieście.
W radiu Dallas nadawali właśnie audycję z największymi
przebojami Stevie Ray Vaughana. Frank podgłośnił stary odbiornik, kiedy usłyszał pierwsze dźwięki Riviera paradise. Ten kawałek przeważnie wprawiał go
w nieco nostalgiczny nastrój, przede wszystkim dlatego, że przypominał mu dzieciństwo i chwile spędzone z kolegami na przedmieściach Neapolu. Za oknem ludzie leniwie krążyli po ulicy w poszukiwaniu cienia, a uliczni sprzątacze jakby od niechcenia zamiatali chodniki. Bezdomne psy szukały choćby kropli wody w puszkach, które wysypywały się niedbale z przepełnionych śmietników.- Teresaaa!! - krzyknął, ocknąwszy się z zamyślenia – Teresaaa! Otwieraj drzwi do jasnej cholery, bo znowu nie zarobisz na dniówkę, jak się tak będziesz ze wszystkim ociągać! - Sam nie wiem po co trzymam tu tą parszywą Niemrę – dodał pod nosem.
Teresa jak zawsze z obojętną zbolałą miną ruszyła w stronę
Zdarzyło się w piątek, w «Kulawym psie»czesław & ptako-pies
drzwi. Nie wyglądała może jak Miss Texas, ale u klientów «Kulawego psa» budziła respekt. Idealnie nadawała się na kelnerkę. Chłodna, typowo niemiecka uroda oraz krzepka budowa ciała sprawiały, że mało kto chciał
mieć z nią do czynienia. Raczej nigdy nie dostawała napiwków, poza tym gdyby tak się nawet zdarzyło to i tak Frank bezlitośnie odebrałby jej wszystko co do centa. Tradycyjnie już jako pierwszy w lokalu pojawił się Lawrence Chapman, miejscowy pijaczyna i bumelant. - Witaj Capone, wpadłem na jedn... - nie zdążył dokończyć zdania, gdy Frank ryknął w jego stronę: – Jeszcze raz nazwiesz mnie Capone, a wylecisz stąd na zbity pysk! Co Ty kurwa myślisz, że to są jakieś żarty?!
Frank strasznie nie lubił, gdy naśmiewano się z jego włoskich korzeni, a w dodatku wpadał we wściekłą furię, gdy miejscowe pijaczki traktowały go jak kumpla. - Przestań pieprzyć Frankie i nalej mi piwo, bo przestanę przychodzić do tej twojej nędznej tancbudy – odparł
klient i obrzydliwie charcząc ściągnął zawartość swoich zatok nosowych do ust, po czym powoli przecedził ją przez zęby. - Spróbuj tu splunąć wyliniały zasrańcu, a rozwalę Ci ten kanciasty łeb zanim pomyślisz słowo przepraszam – krzyknął z przejęciem Frank, sięgając po kij baseballowy. W tym momencie Lawrence ostentacyjnie przełknął zawartość ust i szeroko uśmiechnął się, eksponując przy tym znaczne braki w uzębieniu. – Naucz się wreszcie okazywać mi szacunek, to może nikt bardziej nie zmieni ci facjaty – dodał bardzo serio Frank warcząc jednocześnie w stronę kelnerki – Teresaaa! Klient! Lawrence podszedł do stolika i usiadł. Niemiła woń, która ciągnęła się za nim tuż od wejścia, wypełniła wnętrze lokalu, docierając we wszystkie zakamarki. Dym z papierosa
kelnerki neutralizował jednak ten specyficzny odór i pozwalał w miarę normalnie oddychać.Dobrze, że ta Niemra tyle pali – pomyślał Frank – bo śmierdziałoby tu jak w jakimś chlewie. – Dzisiaj wytrzymam, bo widzę, że masz trochę miedziaków, ale jak jutro też tak będziesz śmierdział, to cię nie wpuszczę – dodał już głośno w stronę cuchnącego gościa. Ten lekko zmieszany popijał już sobie zimne piwo i szeroki uśmiech zagościł na jego twarzy. Tymczasem do lokalu wbiegł Augustus Wolf, właściciel apteki z naprzeciwka. - Dzień dobry panie Cundolini, czy mógłbym wykonać szybki telefon? - zapytał lekko zdyszany. - Oczywiście Gus, nie krępuj się – powiedział z lekkim uśmieszkiem Frank. – Pozdrów córkę i przekaż, że wszyscy tu na nią czekamy he he he – dodał obleśnie się śmiejąc. Doskonale pamiętał tą małą,
jak biegała po ulicy z innymi dzieciakami. Odziedziczyła urodę po matce i dzięki temu od razu rzucała się w oczy. Niestety kilka lat temu wyjechała za granicę na studia i zostawiła ojca samego. Tajemnicą poliszynela było to, że Frank zawsze liczył na coś więcej, niż tylko sympatia młodziutkiej sąsiadki. Na każde jej wspomnienie reagował przeważnie obleśnym komentarzem lub sprośnym żartem, choć tak naprawdę był to jego sposób na ukrycie rozgoryczenia i żalu.
Frank był dzisiaj w stosunkowo dobrym humorze, wieczorem miał grać u niego zespół Grega Skavinskiego - czyli prawdziwa gwiazda. To oznaczało tylko jedno – pełna knajpa i duży zarobek. Na samą myśl świeciły mu się oczy, a właściwie jedno, bo drugie miał sztuczne. Zespół promował właśnie najnowszy krążek: My Guitar & Me, a singiel z tej płyty
od kilku tygodni był na topie w lokalnym radiu. Frank liczył na komplet i nie miał na myśli tylko miejscowych ochlajtusów, ale przede wszystkim klientów z grubszymi portfelami. Przed 17 mało kto zaglądał
do «Kulawego psa», a koncert zaczynał się dopiero o 20, więc Frank miał trochę wolnego czasu.
Rozsiadł się wygodnie przy stoliku obok bilarda, miał wtedy widok na cały lokal i słuchał porządnego blues rocka ze starego lampowego radia. W prawej dłoni pomiędzy środkowym i wskazującym palcem leniwie trzymał grube kubańskie cygaro, a w lewej butelkę dobrej whisky. Mógł trwać w takim stanie nawet kilka godzin, sprawiając wrażenie osoby będącej w letargu. Tylko szaroniebieski dym unoszący się znad cygara i krople potu ściekające po czole, były jedynymi oznakami upływającego nieubłaganie czasu. Cała reszta trwała w bezruchu, niczym kadr wyjęty z dramatu Ingmara Bergmana...
Tuż po 19 zaczęło robić się tłoczno. Wokół bilarda kręcił się mały Ridgy - chyba najbardziej utytułowany snookerzysta na południu Stanów Zjednoczonych. Niestety również wielki przegrany, bezlitośnie pokonany przez życie.
Po tym, jak opuściła go żona, popadł w alkoholizm i depresję. Pasja, która kiedyś doprowadziła go na wyżyny, dziś jest jedyną rzeczą, która trzyma go przy życiu.
Wieść o koncercie ściągnęła do «Kulawego psa» nie tylko miłośników dobrej zabawy, ale także ludzi z branży muzycznej. Facet, który zasiadł przy barze sprawiał wrażenie, że interesuje go tylko trójka muzyków na scenie. W nieruchomej pozie, obserwował każdy ich ruch i czekał na pierwsze dźwięki, które miały popłynąć z oldschoolowego Marshalla. Nie rozmawiał z nikim i z początku nawet niczego nie zamówił. Zirytował tym Franka, który liczył tego wieczoru na zysk, a darmozjadów zajmujących stołki przy barze przeważnie traktował w inny sposób. Tym razem postąpił jednak inaczej. Przeczucie podpowiadało mu, że ten gość ma gruby portfel i trzeba
go tylko zachęcić do tego, żeby po niego sięgnął. Postanowił więc poczekać i dać mu jeszcze jedną szansę. Obok nadzianego jegomościa zasiadł niejaki Elwood Crosby. Facet przepijał ostatnie pieniądze i topił smutki w «Kulawym psie» od przeszło miesiąca, a wszystko dlatego, że jego żona spała praktycznie z każdym facetem w tym mieście. Złośliwi mówili, że tylko sam Elwood i ten pijak Lawrence nigdy jej nie mieli, a jak wiadomo w każdej plotce jest ziarenko prawdy.
Miejsce z najlepszym widokiem na scenę zajął stary Banks, zwany tutaj miejscowym Casanową. Norman słynął z dwóch rzeczy: nie odpuszczał żadnej atrakcyjnej kobiecie w mieście i był najlepszym organistą kościelnym w całym Teksasie. Tego wieczoru jego towarzyszką była Barbara Sanchez, tancerka go-go mijającej dekady. Może nie najmłodsza,
ale wciąż gorąca i potrafiąca rozpalić nawet tak zgorzkniałego rozpustnika jak Norman. Zresztą dla pieniędzy była w stanie zrobić wszystko, a jej dzisiejszy partner miał ich całkiem sporo. Zespół, który przyjechał na miejsce z małym opóźnieniem, dopiero teraz kończył rozstawiać sprzęt. Niestety na drodze stanowej przewrócił się roztrząsacz obornika i ruch został wstrzymany na kilka godzin. Całe szczęście chłopaki mieli ubrania na zmianę.
Greg Skavinsky, Eddie Lopez i Mike Bishop tworzyli trio od początku lat 90. Poznali się podczas koncertu Joan Kukuzel Angeloglasniat w Bułgarii i wtedy postanowili, że muszą coś razem zrobić. Mike i Eddi pracowali już razem przy wspólnych projektach offowych, natomiast Greg był do tej pory wolnym strzelcem i przeważnie można było go spotkać z gitarą w przejściach podziemnych lub na dworcach. Ich przyjaźń
zaowocowała wydaniem 7 płyt długogrających i niezliczoną ilością koncertów. Szybko stali się rozpoznawalni, a publiczność zaczęła ich uwielbiać. Dzisiejszym występem otwierali trasę koncertową po Teksasie. Kiedy nastroili wreszcie gitary i otrzepali kurz ze swoich kowbojskich butów, Frank podniósł się powoli z krzesła i wszedł za bar. Kiwnął wskazującym palcem w stronę kelnerki, dając do zrozumienia, że wieczór się właśnie zaczął. Lawrence zamówił kolejne piwo...
Jeżeli jesteś ciekawy jak przebiegała dalsza część wieczoru, koniecznie obejrzyj teledysk do piosenki Last thing Grzegorza Skawińskiego (Me&My Guitar 2012) zrealizowany przez Studio Animacji TiK studiotik.pl
teledysk:https://www.youtube.com/watch?v=J4nXQxaXtc8
foto: Zdjęcia z planu teledysku
Kurierciał
Chciałbym dzisiaj opowiedzieć wam pewną historię, którą usłyszałem w dzieciństwie od znajomego mojej babci. Historia ta wydarzyła się ponad sto lat temu na prowincji gdzieś na południu kraju, a kiedy słyszałem ją po raz pierwszy, żyli jeszcze naoczni świadkowe tych wydarzeń. Miałem wtedy 12 lat i pamiętam, że zrobiła na mnie porażające wrażenie. Pamiętam także reakcje moich rodziców, którzy wyraźnie zaniepokojeni tym co usłyszeli, zabronili opowiadać tę historię ponownie w mojej obecności. Wtedy jeszcze nie wiedziałem dlaczego. Zrozumiałem to wiele lat później, gdy usłyszałem ją zupełnie przypadkowo, od osoby, której rodzina wywodziła się z tego samego regionu, co bohaterowie mojej historii. Opowieść, która przeszło 40 lat temu zatrzęsła wyobraźnią 12 latka, teraz przybrała formę prawdziwych wydarzeń, a na mojej twarzy zarysował się niepokój podobny do tego, który kiedyś zauważyłem u moich rodziców. Niepokój, który mnie ogarnął, był jednak połączony z ciekawością i chęcią poznania wszystkich tajemniczych faktów. Historia ta brzmiała tak...
Pan Bernard mieszkał na skraju wsi i nie był typem człowieka, który przepadał za towarzystwem innych. Był osobą raczej
ponurą, o przygarbionej posturze ciała, a większą część jego twarzy pokrywały kurzajki. Lewe oko było już zupełnie białe od bielma, a drugie szkliste i wyblakłe. Długa siwa broda i żółtobiałe przerzedzone tłuste włosy, sięgające ramion, dodawały mu odrażającego wyglądu. Na rękach i prawym przedramieniu widoczne były wyraźne zmiany skórne spowodowane najpewniej nieleczonym liszajem lub łuszczycą, a grzybica paznokci zmieniała nieodwracalnie wygląd jego dłoni. Kuśtykał na prawą nogę, a do podpierania się używał przystosowanego do tego celu kawałka osikowej gałęzi. Nosił brunatnoszare łachmany i nieczęsto korzystał z kąpieli, co było przyczyną toczących go chorób i nieprzyjemnego odoru, który się za nim ciągnął.Mało kto tak naprawdę wiedział kim był i skąd pochodził pan Bernard. Krążyły o nim przeróżne opowieści, a gdy opuszczał swoją pustelnię i pojawiał się we wsi, miejscowe dzieci wołano do domów i zamykano w sieni. Nie był tylko samotnym dziwakiem, był kimś więcej.Najstarsi mieszkańcy wsi znali jednak jego tajemnicę, ale z oczywistych powodów trzymali ją tylko dla siebie, czyniąc usilne zabiegi, aby nie wyciekła ona poza pewne, dość wąskie grono. Związana z tym była pewna miejscowa legenda, która głosiła
jakoby każda grzeszna dusza mogła zaznać spokoju jedynie wtedy, gdy w czasie nie dłuższym niż 2 godziny od śmierci, jej ciało znajdzie się na pobliskich mokradłach. Miejscu magicznym, owianym złą sławą i rzadko uczęszczanym nawet przez zapalonych grzybiarzy.Przypadek, który najbardziej zapadł w pamięci niektórym mieszkańcom wsi wydarzył się jesienią 1907 roku. Zmarła wtedy żona sklepikarza Joachima, pani Pelagia. Kobieta zła, nie znajdująca poszanowania dla drugiego człowieka. Chorowała długo i już na tydzień przed śmiercią była bardzo wycieńczona, chuda i pomarszczona. Jej oczy zapadły się w głąb czaszki, uszy optycznie powiększyły i zjechały do tyłu, a skóra zbrązowiała i pokryła ciemnożółtymi plamami. Jedyne oznaki życia jakie z siebie wydawała, to rzężenie w gardle, spowodowane trudnościami z oddychaniem. Pomieszczenie w którym dożywała resztek dni wypełnione było starczym odorem, którego źródłem były resztki zepsutego jedzenia porozrzucane na stole oraz zrozumiały w takich przypadkach brak higieny przyszłej nieboszczki. Obok łoża znajdowała się blaszana misa wypełniona plwocinami i ropą, systematycznie odciąganą przez jej męża z umiejscowionych na łydkach owrzodzeń żylakowych. Dla Joachima sprawa była oczywista, wiedział, że niedługo do
jego domu zawita ponury gość - pan śmierć. Sytuacja rozwiązała się w nocy z niedzieli na poniedziałek, a owego gościa sprowadził zwykły deszczowy wieczór. Taki jakich jest wiele jesienią. Niemy stukot jego kościanych palców o drewniane drzwi chaty, zbiegał się z kroplami deszczu, przenikliwie uderzającymi o okna izby. Niewiele po północy był już wewnątrz i stał bez ruchu u wezgłowia pani Pelagii. Ciało nieboszczki wykręciło się w konwulsji wywołując na twarzy nieludzki grymas, pełen strachu i przerażenia. Jej wąskie zsiniałe usta wykrzywiły się do granic możliwości odsłaniając pożółkłe, gdzieniegdzie obrzydliwie próchniejące uzębienie i zdawały się szeptać - Umarłam, umarłam. Od trupa pani Pelagii emanował widoczny niepokój. Stary Joachim czuł, że jego żona odeszła, ale jej cierpienia się jeszcze nie skończyły.W tej samej chwili rozległ się potrójny głośny stukot do drzwi izby. Tym razem był słyszalny i wyraźny, podzielony dokładnie na sekundowe odstępy. Joachim wiedział kto to. Przez krótki korytarz i niewielką sień podszedł powoli do wejścia, złapał za klamkę i pociągnął. Do izby wszedł Bernard. W długim płaszczu z kapturem naciągniętym na głowę wyglądał jak zjawa. Z jego długiej brody kapały na klepisko krople deszczu. Obaj panowie nie zamienili ze sobą słowa, a jedynie spojrzeli na siebie i
porozumiewawczo skinęli głowami. Słowa były tu zbędne, bo oboje wiedzieli co ma się zaraz wydarzyć.Nocny gość szybko przystąpił do obrządku, wyjął i zapalił trzy stare gromnice, na stole położył krucyfiks i przykrył skrawkiem czarnego sukna. Do niewielkiego białego półmiska wlał odrobinę zimnej wody i ustawił go przy jedynym oknie w izbie, a następnie przekręcił klamkę i je uchylił. Jego usta wypowiadały niezrozumiałe słowa na podobieństwo mantry, co pomagało mu wprowadzić się w coś w rodzaju transu hipnotycznego. W niedługim czasie strasznie zbladł i upadł na kolana, a chwilę potem legł bez ducha na klepisko, wydając przy tym głuchy nieprzyjemny dźwięk. Joachim wiedział, że Bernard wszedł w ciało nieboszczki, samemu, przybierając na ten czas wygląd zesztywniałego obrzydliwego trupa. Miał zamiar poprowadzić ciało jego małżonki w stronę odległych mokradeł, na jej ostatni spacer po ziemskim padole. W tym momencie pani Pelagia uniosła się z łoża i ubrana w szarą poplamioną halkę skierowała się w stronę drzwi. Miała nieprzytomny tępy wzrok, rozczochrane siwe włosy i wiało od niej grobowym chłodem. Zesztywniałe członki z trudem zginały się w stawach i trup sprawiał wrażenie kuśtykającego. Bezwładnie zwisające ramiona i chaotyczne ruchy były
widokiem tak nieprzyjemnym i szpetnym, że żaden z mieszkańców wsi nie odważył się nawet wyglądnąć przez okno. Skóra na zwłokach pani Pelagii nabrała w blasku księżyca wyjątkowo bladego koloru, a twarz z zapadniętymi policzkami i wyeksponowanymi kośćmi żuchwy przypominała trupią czaszkę. Bernard prowadził zwłoki nieboszczki powoli przez główną ulicę wsi, niewielki most nad strumieniem i polną ścieżkę. Postać wykonywała spazmatyczne posuwiste ruchy, przypominając tym raczej nieporadną kukłę, niż człowieka. Włosy zsunęły się znad czoła, zasłaniając jej twarz, a z poranionych stóp, powoli zaczęło wyciekać osocze. Widok ten nie należał do przyjemnych.Po niespełna 40 minutach Bernard dotarł na miejsce. Na mokradłach rozległy się wtedy jęki tak ponure i straszliwe, że ludzkie ucho z trudem mogłoby je wytrzymać. Zawodzenie głosu zmarłej, brzmiało nienaturalnie, tak jakby wydobywało się gdzieś spod ziemi lub zza ciężkiej betonowej płyty, a jej wyziębione ciało, zmuszane przez Bernarda do ekstatycznych ruchów, wyglądało tak jakby miało się za chwilę rozsypać. Na mokradłach wyraźnie wyczuwalny był zapach podobny do tego jaki daje przypalana ludzka skóra. Trup wił się w cierpieniach niewyobrażalnych i nieopisywalnych. Ten przerażający spektakl trwał niespełna kwadrans. Po czym krzyki
nagle ucichły, a trzy wielkie gromnice w izbie Joachima zgasły jedna po drugiej, w równych jednosekundowych odstępach. Bernard otworzył oczy, podniósł się z ziemi i zabrawszy rzeczy, które przyniósł ze sobą wyszedł z chaty w ciemną, deszczową noc. Martwo blady księżyc i tym razem oświetlał mu drogę, rzucając pod nogi upiorne cienie bezlistnych drzew…
ptako-pies
Mój ojciec był bydlakiem
Część pierwsza Eddę Milz von Mildenstein i Niklasa Franka łączy niechlubna przeszłość ich ojców. Edda jest córką Leopolda von Mildensteina, oficera SS, który zasiadał we władzach faszystowskich Niemiec i zajmował się polityką wobec Żydów, zanim jego obowiązki przejął zbrodniarz wojenny Adolf Eichmann. Z kolei Niklas Frank to syn Hansa Franka – zbrodniarza wojennego, jednego z przywódców III Rzeszy i w okresie 1939-1945 generalnego gubernatora okupowanych ziem polskich.
Edda von Mildenstein, siedemdziesięcioletnia obecnie kobieta, poproszona o opinię na temat dowodów współpracy jej ojca z nazistami w latach trzydziestych (zgromadzonych w berlińskim archiwum), twierdzi, że taka współpraca nie była możliwa, dlatego, że w owym czasie jej papa - Leopold przebywał poza Niemcami. Nawet własnoręcznie napisany życiorys, w którym jej
ojciec pisał o swojej współpracy z Goebbelsem – ministrem propagandy III Rzeszy, nie przekonuje jej o winie taty. Jak twierdzi, chciałaby spojrzeć na tę sprawę z wielu stron, nie tylko z perspektywy urzędowych dokumentów archiwalnych. Mimo spędzonych wspólnie wielu lat, nigdy nie rozmawiała o ojcu ze swoim mężem. Mąż nie pytał o przeszłość teścia, a Edda o tym nie mówiła. Niklas Frank pół życia spędził na wyszukiwaniu znajomych, przyjaciół, współpracowników oraz członków rodziny swojego ojca, aby poznać prawdę o jego osobie i poznać losy swoje i swojej rodziny. W trakcie poszukiwań odkrył wiele nieznanych faktów, które świadczą o bezwzględności Hansa Franka i jego pogardzie dla ludzi, którzy nie urodzili się aryjczykami. Niklas czuje brzemię zbrodni ojca, które na nim ciąży. Po wojnie testował
swoich rodaków. Jeżdżąc autostopem po Niemczech zawsze mówił podwożącym go kierowcom, kto był jego ojcem i czekał na reakcję. Najczęściej spotykał się z akceptacją i stwierdzeniami w stylu: twój ojciec był „swój chłop”. Raz zdarzyło się, że osoba, która go podwoziła zatrzymała auto i kazała mu natychmiast wysiąść, usłyszawszy czyim jest synem. I to właśnie tego ostatniego człowieka Niklas wspomina szczególnie dobrze i taką postawę uznaje za właściwą. Jednak już jego rodzeństwo nie podziela jego poglądów i uważa, że ich ojciec był niewinny, wykonywał tylko rozkazy, a został stracony tylko dlatego, że zwycięzcy pragnęli zemsty. Edda nie przyjmuje do wiadomości, że jej ojciec był częścią okrutnego reżimu, a Niklas nie potrafi zrozumieć jak mężczyzna, który go spłodził, człowiek nieźle wykształcony i oczytany, mógł stać się okrutnym mordercą,
a jego rodzina mogła mieszkać na Wawelu, który jest jednym z najświętszych miejsc Polaków. Część druga
Łatwo jest oceniać innych, aczkolwiek nie wiadomo jak każdy z nas zachowałby się w takiej sytuacji, kiedy to nasi najbliżsi okazaliby się być mordercami, złodziejami czy gwałcicielami. Tylko czy na pewno potrzeba aż takich okrutnych przestępstw, aby więź rodzica z dzieckiem była przedzielona murem nieufności i niechęci? Kto nie chciałby być dumny ze swojej rodziny? W jakimś sensie jesteśmy dumni z naszych najbliższych, jednak pojawia się zawsze jakieś „ale”. Alkoholizm, rozstanie rodziców, brutalne ingerowanie w życie intymne dzieci, wzajemna nieufność, brak szacunku i nade wszystko: brak uczciwej komunikacji, to nagminne przyczyny konfliktu pokoleń. Starsi nie pojmują młodszych, młodsi lekceważą starszych. Kółko się zamyka. Mój drogi czytelniku. Kiedy naprawdę szczerze wywaliłeś z siebie to, co od lat wkurza ciebie u twoich rodziców? Masz problem z ojcem, a może z matką? Zawsze z którymś rodzicielem jest gorzej. Nie? Oboje
są do dupy? Nie potrafią przyznać się do błędów, zawsze wiedzą lepiej? No, to masz przesrane. Moment, moment, a może to nie oni są do bani, a dokładniej rzecz biorąc nie tylko oni? W porządku, przyjmijmy na chwilę, że to oni ponoszą większą winę, ale kiedy z nimi ostatnio szczerze porozmawiałeś o tym co naprawdę wyżera ci wątrobę? Nie masz ochoty rozmawiać, przecież to nie ma sensu, z nimi się nie da? Może z matką jeszcze przejdzie, ale z ojcem, no jak, o czym? Ano, o tych śmierdzących, bolesnych sprawach, które od lat przychodzą ci na myśl, gdy znowu się kłócicie. O tym, czego nie możesz im wybaczyć, ale nigdy nie miałeś odwagi, żeby im o tym powiedzieć. Przypuszczalnie rodzice nawet nie wiedzą, że ciebie to boli, nie mają pojęcia o tym, że to było tak ważne, bo niby skąd do cholery mają to wiedzieć, skoro od lat o tym milczysz? Ile miałeś lat, gdy przez otwarte drzwi w kuchni zobaczyłeś, jak ojciec uderza matkę w twarz? Pamiętasz kiedy nie mogłeś wyjść czy wyjechać z ukochaną, bo rodzina miała tysiąc kretyńskich powodów, żeby zatrzymać cię w domu, a tak naprawdę chodziło o to, aby pokazać kto ma nad kim władzę? Dlaczego do dzisiaj nie wiesz, o co tak naprawdę starzy kłócili się przez kilka lat twojego podstawówkowego życia? Może oni sami nie zdobyli się na to, żeby po latach
o tym pogadać? Czas na czyszczenie relacji zawsze jest właściwy. Najlepszy jest teraźniejszy. Żyjemy tu i teraz. Może jutro już będzie za późno i zostaniemy z ręką w nocniku na całe dziesięciolecia? Nie zawsze można zapomnieć, zawsze można spróbować zrozumieć, a czasami wybaczyć. Do dzieła!
Butch
Od kilkunastu lat jeżdżę regularnie, co roku do Jedwabnego, na cmentarz parafialny. Pomnik upamiętniający masakrę Żydów w 1941 roku, znajduje się kilkaset metrów od katolickiej nekropolii. Byłoby dziwne, żebym nie zapytał znajomej, którą wożę na grób dziadków, co ona wie o tragicznych wydarzeniach sprzed lat. W dzieciństwie każde wakacje spędzała ona właśnie tu, w tym małym, prowincjonalnym mieście.
Dowiedziałem się niewiele. Dziadkowie nigdy nie wspominali o stodole i ofiarach, które w niej zginęły. Ciężko się dziwić, ponieważ nie ma się czym chwalić, a takie przerażające, wstydliwe wydarzenia są raczej wypierane z pamięci mieszkańców, więc nie opowiada się takich historii wnukom. Nietrudno też domyślić się, dlaczego od czasu ekshumacji i medialnego szaleństwa, miejscowi nie chcą o tym rozmawiać z „obcymi”. Na nich wszystkich ciąży piętno morderców, a z takim stygmatem, cokolwiek by nie powiedzieli - każde zdanie będzie działało przeciwko nim.
Widziałem „Pokłosie”. Zawiązanie akcji i geneza końcowej tragedii, są kompletnie bezsensowne. Nie, żeby nie dało się tego dzieła filmowego oglądać, ale logika z tej części scenariusza po prostu zdezerterowała. Główny bohater opowieści rezygnuje z walki o żonę i dwójkę dzieci, ponieważ ważniejsze dla niego są znalezione na drodze macewy i działania związane z ich wydobyciem. Jego żona, zaniepokojona zacietrzewieniem i determinacją męża, uciekła z dziećmi do Stanów i zamieszkała u brata owego wielbiciela żydowskich płyt nagrobnych. Zaniepokojony brat przyjechał do Polski, żeby zorientować się w sytuacji, zapytać o przyczyny rodzinnej separacji. Spotka się z opuszczonym przez rodzinę tatusiem, a owy rodziciel, nawet nie zapytał brata, jak się mają jego dzieci. Ot, „typowy polski ojciec” i przyznacie, niezbyt lotny początek filmu. Dalsza część historii toczy się znacznie sensowniej i następstwo zdarzeń ma swoje uzasadnienie. Atmosfera małej miejscowości oddana jest dobrze, w tym sensie, że spokojnie można sobie wyobrazić, że nienawiść i nieufność między ludźmi - szczególnie nakierowana na inność - to nie fantastyka, a w miarę prawdopodobna wizja. Mamy też wyraźny podział na dobrych i złych bohaterów. Naturalnie tych dobrych mamy zaledwie kilkoro, a złych jest kilkudziesięciu. Żeby nie było wątpliwości.
Dość dobrze pokazany jest mechanizm pogromu i moralność „stada”, a właściwie jej brak. Psychologia wzburzonego, czy podnieconego tłumu i bestialstwo hordy ludzi, to zjawiska, które co chwila widzimy np. wśród bijących się kiboli. Oglądając ten film nie miałem wrażenia, że jestem współwinny tej filmowej masakrze, tego Pasikowski widzom nie zarzuca.
Co więc jest nie tak z tym filmem, o co ten szum? Maciej Stuhr, zachował się idiotycznie najeżdżając na Polaków jako naród degeneratów, co uczyniono elementem promowania filmu. W podobnym tonie wypowiadał się reżyser – Władysław Pasikowski. Obaj panowie i media im kibicujące, postawili się w roli sędziów, którym w ramach marketingowych działań wokół filmu wolno oceniać nie tylko naród polski i to poczynając od wieków średnich, ale nawet sugerować, że od stuleci, my - Polacy, jesteśmy barbarzyńcami, a co gorsza, nie potrafimy się do tego przyznać. Nie tylko film więc tu zawinił, bo to średniej jakości produkcja, ale na pewno najlepszy film Pasikowskiego od czasów „Psów”. Jednak nie jest dzieło wyjątkowe na tle innych obrazów dotyczącej nieodległej, krajowej przeszłości, że powołam się tu na znakomitą „Różę” Smarzowskiego. Kłopot w tym, że średni aktor młodszego pokolenia – Stuhr i trochę starszy od niego reżyser filmów nie najwyższych przecież lotów, zaczęli pluć na swój naród, automatycznie stawiając się w roli autorytetów moralnych i ekspertów od dziejów państwa i społeczeństwa polskiego.Zakończę może tak. Żaden człowiek nie jest w stanie objąć umysłem, ilu ludzi oddało swoje zdrowie i życie za to, aby Polska przez wieki trwała i była niepodległa. Nie godzę się na to, aby paru pajaców wycierało sobie gębę tymi ludźmi. Jeżeli te gnojki nie czują szacunku do przodków, nie znając historii, robią z siebie mędrców i obrażają miliony tych, którzy żyli przed nimi, a przy okazji szkalują nas, im współczesnych, to warci są tylko tego, aby ich publicznie opluwać, ośmieszać i pokazywać palcami. Jak rzuca się takie oskarżenia, to trzeba godzić się na ich konsekwencje. Reakcja w stylu: „nic się stało”, to psucie społeczeństwa i policzek dla pamięci pokoleń, których już z nami nie ma. To nie piaskownica. Tu idzie o honor i tożsamość narodową. Jak oni tego nie pojmują, to mówię im: wam panowie kury szczać prowadzać, a nie filmy robić - nawiązując do słynnej maksymy Piłsudskiego.
poklosie
poklosie
Butch
SADHGURUptako-pies
(...)
- Dlaczego odczuwam strach?
- Podstawą strachu jest nierealistyczne postrzeganie świata – powiedział zdecydowanie i spoważniał na chwilę - Ludzie nie chcą żyć i nie chcą umierać, na tym polega ta cała tragikomedia...
- Strach pojawia się wtedy, gdy nie żyjesz swoim życiem, a jedynie swoimi myślami. Ludzie boją się tego, co wydarzy się dzisiaj, albo tego co może się wydarzyć jutro, czyli, tak naprawdę, boją się tego co nie istnieje. Jeżeli obawiasz się tego co nie istnieje, to strach w 100% jest wyłącznie Twoją wyobraźnią. Z kolei ludzi, którzy boją się czegoś co nie istnieje, zwykliśmy nazywać obłąkanymi – uśmiechnął się wesoło i dodał - Wszystko dlatego, że nie jesteś zakorzeniony w rzeczywistości, ale zawsze tylko w myślach. Myśli i wyobraźnia są częścią naszej pamięci, chociaż tak naprawdę oba są tworem wyobraźni, ponieważ ani jedno, ani drugie nie istnieje właśnie teraz. Ludzie są więźniami swojej wyobraźni i to jest przyczyną ich strachu. Jeżeli zakorzenisz się w rzeczywistości, zdasz sobie sprawę z tego, że nie musisz się niczego bać...
foto:http://dev.nripulse.com/wp-content/uploads/2013/02/sadhguru_1305818927_31.jpg
Na ziemi żyje miliard osób niepełnosprawnych. Opowiadanie o dwóch różnych światach: oceanie statystycznej większości oraz krainie tych innych, ułomnych, niesprawnych czasami ma sens, ale najczęściej jest zwyczajnie bezsensowne. Wszystko zależy od tego, w jakim kontekście o tym podziale mówimy. Jeżeli zlikwidowalibyśmy bariery architektoniczne i komunikacyjne dla osób poruszających się na wózkach, nie byliby już oni osobami niesprawnymi, a tylko ludźmi, którzy poruszają się inaczej. Kiedy na przykład mowa o prawie, orzecznictwie i prawach obywatelskich, które regulują relacje pomiędzy rodzicami, a ich dziećmi niepełnosprawnymi intelektualnie, to oczywiście są zasadnicze różnice między opiekunami, a ich podopiecznymi. Innym przykładem niech będą niewidomi. Owszem, inaczej postrzegają otoczenie niż widzący, ale poza tym zmysłem, są przecież tacy sami. Mamy więc do czynienia różnymi ludźmi, którzy nie posiadają jednej lub kilku cech przeciętnego człowieka, lecz w żaden sposób nie może ich to wykluczać z ogółu społeczeństwa. Pamiętam swoje zdziwienie, kiedy poznałem pierwszą osobę niewidomą i okazało się, że nowy znajomy sypie dowcipami jak z rękawa, podpala jednego papierosa od drugiego
i energicznie porusza się po swoim mieszkaniu, na pewno z większą energią, niż ja to zwykle czynię. Stereotypy i moje wyobrażenia biednego, załamanego, cichego inwalidy chowającego się w kącie swojego mieszkanka, w ciągu kilku sekund trafił szlag. Rzekome dwa światy: ludzi pełnosprawnych i niepełnosprawnych, w jednej chwili zostały scalone, a początkowy dystans między nieznajomymi zniknął bez śladu. Justyna Sobczyk, która w warszawskim Teatrze 21 pracuje z ludźmi z zespołem Downa, opowiadała o zrealizowanych spektaklach, które dotyczą rzeczy dla wszystkich ludzi najważniejszych. W sprawach kluczowych, takich jak miłość czy śmierć, nie ma różnic między ludźmi zdrowymi, a tymi, którzy przyszli na świat z wadą genetyczną. Jeden ze spektakli Teatru 21 traktował o bezrobociu. Zespół aktorów tworzyli ludzie z zespołem Downa. Aktorka wygłosiła na scenie improwizowaną kwestię: „nie ma pracy, nie ma pieniędzy, ale mów do mnie Meryl Streep”, która to fraza weszła do języka ludzi związanych z tym teatrem, jako doskonałe określenie sytuacji bezrobotnych absolwentów wyższych uczelni. Takie stwierdzenie równie dobrze dociera do wszystkich odbiorców, bez względu na ich intelektualną sprawność. Inny przypadek
z tej placówki kulturalnej, obrazujący stosunek „normalsa” do inności, to opowieść o nauczycielce, która przyprowadziła na spektakl dzieci w wieku przedszkolnym. Po widowisku pani pedagog powiedziała reżyserce, że te dzieci chyba były za małe, aby oglądać takie spektakle, ponieważ w ogóle nie zauważyły, że na scenie grają osoby niepełnosprawne. Nauczycielce zabrakło tej wrażliwości i naturalnej akceptacji, którą miały dzieci.
Strach przed popełnieniem gafy, paraliżuje przy pierwszym kontakcie z innością. Jan Mela, najmłodszy w historii zdobywca obu biegunów ziemi, mówił o tym, że sam zastanawiał się nad tym, czy dobrze zrobił mówiąc na pożegnanie osoby niewidzącej: do zobaczenia. Okazuje się, że to żadna wpadka, ponieważ nawet osobom niewidomym również zdarza się używać tego zwrotu, jako powszechnie przyjętego. Trzeba pamiętać, że nie każdy ociemniały jest pozbawiony wzroku od dziecka i może naturalnie używać takiego określenia, tak jak w przeszłości, kiedy jeszcze widział. Takie sytuacje niepewności, najlepiej rozwiązuje poczucie humoru i otwartość na drugiego człowieka.
Chromy światButch
Kategoria osób niepełnosprawnych jest pojęciem bardzo młodym. Pojawiło się ono w latach siedemdziesiątych XX w. Profesor socjologii Elżbieta Zakrzewska-Manterys, zwróciła uwagę na dobre i złe strony tego, iż pojawiła się taka szeroka i wspólna kategoria zbioru ludzi, którzy nie maja ze sobą wiele wspólnego. Pozytywne jest to, że ta ogromna grupa społeczna wyszła z cienia, przestała być ze wstydem ukrywana i spychana na margines. Społeczeństwa są coraz bardziej otwarte na kontakty z innością. Negatywnym zjawiskiem jest poprawność polityczna i hipokryzja z nią związana, a dotycząca podejścia do osób niepełnosprawnych. Podaje przykład. Dla określenia osób z porażeniem mózgowym używamy pojęcia: osoby niepełnosprawne intelektualnie, gdy tymczasem ich niepełnosprawność nie polega na tym, że są mało inteligentni. Ich specyfika polega na tym, że są oni ludźmi na inny sposób, niż statystyczna większość. Określenie niepełnosprawność intelektualna sugeruje, że trzeba zrobić coś, by ci ludzie byli inteligentniejsi. Nie szanuje się tego upośledzenia. Tymczasem trzeba uszanować specyfikę każdej niepełnosprawności, a nie sugerować, że można ją zmienić. Nie powinno się nawet sugerować, że można „unormalnić” kogoś dotkniętego porażeniem mózgowym. Po prostu
trzeba to zaakceptować. Żaden niepełnosprawny ruchowo nie powinien udawać, że ma wszystkie członki, niewidzący, że widzi, a opiekunowie osób o małym ilorazie inteligencji, niech nie sugerują, że ich podopieczni są inteligentniejsi, niż są w rzeczywistości. To nie prowadzi do niczego dobrego. Zespół Downa nie jest chorobą. Jest swego rodzaju sposobem bycia człowiekiem. Nawet niektórzy rodzice ludzi dotkniętych tym zespołem, bywają oburzeni tym, że publicznie przedstawia się ich dzieci takimi jakimi naprawdę są, a więc z ich przywarami, zachowaniami i wrodzoną im ekspresją. Chcieliby, żeby na scenie oni byli inni niż codziennie, czyli bardziej normalni, estetyczni, ładniejsi. Pełna akceptacja dla inności jest ciężka do osiągnięcia czasem nawet dla najbliższych. Nie wszyscy sobie z tym radzą, ale wszyscy, wspólnie musimy nad tym pracować i kochać ludźmi takimi, jakimi są. Na koniec anegdota. Dziecko mówi do mamy: - Mamo, mamo, patrz, pan bez nogi. - Nie, nie mów tak – odpowiada matka. - Ale, co? Pan nie wie, że nie ma nogi?
Tekst powstał na podstawie programu „Kultura głupcze”, emitowanego 27.10.2013 r. w TVP2.
Chromy świat
Z Rafałem Uhuru Szyjerem, założycielem trójmiejskiej szkoły muzycznej Musicollective, rozmawiali Czesiek i ptako- pies.
Kiedy nastąpił decydujący moment w Twoim życiu, w którym postanowiłeś zająć się muzyką i co sprawiło że wybrałeś właśnie gitarę?
Nie wiem...to był szok...kiedyś usłyszałem śpiew ptaków, czy coś podobnego i zrozumiałem, że muszę zająć się muzyką albo sportem ekstremalnym...wygrała muzyka! Gitara była najtańsza w lombardzie, gdzie udałem się na zakupy...
Kształciłeś się na muzyka jazzowego, a co myślisz o klasyce? Czemu nie postanowiłeś zostać muzykiem klasycznym?
Ależ ja jestem muzykiem mega klasycznym! Znam łacinę i trochę starożytną grekę.
Jak wygląda Twój normalny dzień? Znajdujesz czas na typowe zajęcia domowe?(gotowanie, prasowanie, sprzątanie)
Nigdy nie miałem jeszcze normalnego dnia... w zasadzie chciałbym prasować (myślałem nawet o specjalnej prasie drukarskiej) ale nie zmieściła się do mojej pracowni. Oczywiście nigdy nie sprzątam to jest staromodne, są już na to aplikacje. Jeśli chodzi o gotowanie raz ugotowałem zupę, ale była tak słona, że musiałem siebie pobić.
Masz jakieś inne zainteresowania oprócz muzyki, bo z wykształcenia jesteś...filozofem?
Nie mam zainteresowań, bo one by mnie ograniczały... lubię sobie leżeć i rozmyślać, ale tylko do południa, bo potem śpię i tak do wieczora... Nocą czytam ulotki, które mi wrzucają za dnia do
skrzynki. Staram się być kreatywny i na bieżąco wiedzieć co i jak..
Mieszkasz na stałe w Gdańsku, chociaż z urodzenia jesteś warszawiakiem. Co zadecydowało o tym, że wybrałeś Trójmiasto?
A to ja jestem w Trójmieście... hm... szczerze myślałem, że to jakieś cieplejsze strony. Nigdy nie byłem dobry z geografii, ale góry mi odpowiadają... lubię przestrzeń.
Czy w Polsce można żyć z muzyki, nie robiąc zabójczej komercyjnej kariery?
Nie wiem... nigdy nie żyłem... ostatnio w ogóle kiepsko się czuję... może to i wina muzyki nie badałem się jeszcze.
Czy uważasz się za człowieka sukcesu? Co według Ciebie jest potrzebne do tego, aby osiągnąć sukces i czuć się osobą spełnioną?
Hm... kiedyś chciałem być murarzem nie wyszło... potem nurkiem znów klapa. Jestem wiec nieudacznikiem. Tak czuję się człowiekiem sukcesu! A co jest potrzebne?! Nie wiem... ja mam taki sznureczek i jak mi źle to zawiązuję supełek...może to mi daje siłę?!
Z{
Z{
Z{
Z{
}Z
}Z
}Z
Tak, czuję się człowiekiem sukcesu!
Rafał Uhuru Szyjer– znany trójmiejski muzyk, nauczyciel, producent. Udzielał się w wielu projektach. Jego profesjonalnym debiutem była współpraca z Jurkiem Filarem (Nasza Basia Kochana) Współautor muzyki do filmów -w tym prezentowanym w TVP Kultura 4 words Kamili Chomicz.Uczestniczył też w nagrywaniu ścieżki muzycznej-wraz z Jerzym Mazzollem (autor) i Markiem Pospieszalskim - do filmu dokumentalnego dla TVP „Słowa jak ściany” (jak kamienie?)Nagrał single z grupami Manthu i AnCollective. Producent muzyczny, aranżer i gitarzysta na płycie Artura Dyro (Radio Gdańsk) gdzie wystąpił z plejadą nie tylko trójmiejskich muzyków (między innymi Maciek Sikała czy Ilona Damięcka) Współproducent singla duetu Shyja.Założyciel (wraz z Adą Majdzińską) Uhuru Trio, z którym dał niezliczoną ilość koncertów-nie tylko w Polsce, a przez które przewinęło się mnóstwo świetnych muzyków (Michał SASIN Sasinowksi, Krzysztof Przybyszewski, Michał Ciesielski czy Tomek Antonowicz).
Przeklęci poeci Przygotował ptako-pies
Nie prezentowaliśmy jeszcze na naszych łamach poezji, więc myślę, że najwyższy czas nadrobić te haniebne braki. W związku z przypadającą na ten rok 192 rocznicą urodzin Charlesa Pierre Baudelaire chcielibyśmy przypomnieć dwa jego wiersze, pochodzące ze zbioru Kwiaty zła (Les fleurs du mal, 1857). Życzymy miłej lektury.
Charles Pierre Baudelaire (ur. 9 kwietnia 1821 w Paryżu, zm. 31 sierpnia 1867) –poeta i krytyk francuski, parnasista zaliczany do grona tzw. „poetów przeklętych”. Znany z przekładów utworów m.in. Edgara Allana Poego.
Prekursor symbolizmu i dekadentyzmu. Jego − epatująca śmiałą erotyką, brzydotą, obrazami zła i profanacji − twórczość wywoływała w swoim czasie kontrowersje, a autora wielokrotnie oskarżano o obrazę moralności. Baudelaire często podejmował tematy prostytucji, dewiacji, życia na marginesie społecznym oraz buntu przeciwko tradycji i religii. W jego twórczości widoczne są akcenty mizoginiczne oraz gnostyckie.
Kwiaty zła (Les fleurs du mal), znane również po polsku jako Kwiaty grzechu — zbiór wierszy opublikowany przez Charles’a Baudelaire’a w roku 1857. Od 1845 roku Baudelaire zapowiadał wydanie
zbioru wierszy pod nazwą Lesbijki (Les Lesbiennes), później miał on nosić tytuł Otchłań (Les Limbes) i opisywać siedem grzechów głównych, którymi rządzi Nuda, co zapowiada pierwszy wiersz zbioru --- Do czytelnika. Zbiór, dedykowany Théophile’owi Gautier, dzieli się na sześć części, pogrupowanych tematycznie: Spleen i ideał, Obrazy paryskie, Wino, Kwiaty zła, Bunt, Śmierć. Bezpośrednio po wydaniu Kwiatów zła przeciwko autorowi wytoczono proces o obrazę dobrych obyczajów dotyczący 13 ze 100 wierszy.
W wyniku procesu Baudelaire musiał zapłacić grzywnę 300 franków (zmniejszoną później do 50 franków) i usunąć sześć wierszy. W drugim wydaniu (1861) autor pominął zakazane sześć wierszy, dodał 32 wiersze i nową część Obrazy paryskie.
W trzecim, pośmiertnym wydaniu (1868) z przedmową poety Théophile’a Gautiera przywrócono zakazane wiersze i dodano 25 wierszy, w tym zawartość zbioru Épaves (Szczątki), wydanego w Brukseli w 1868 roku. Na polski przekładali Kwiaty zła między innymi Antoni Lange i Zofia Trzeszczkowska (tomik Kwiaty grzechu, 1894)
(tłum. Antoni Lange) Jeżeli kiedy, w głuszy nocy ciemnej, Jaki chrześcijanin zlitowaniem tknięty Śród starych ruin do nory podziemnej, Twojego ciała rzuci trup wyklęty:
To w chwili onej — kiedy mgłą zasnute Zagasać będą złotych gwiazd gromady — Pająk prząść będzie sieci swe zatrute, A żmija dzieciom sączyć w kły swe jady. Na potępionym twego ciała pyle, Cały rok słyszeć będziesz w twej mogile, Rozpaczne wycia stad wilków drapieżnych; Starych czarownic bezecne uściski, Ohydne śmiechy żebraków lubieżnych, I syki gadzin — i zbrodniarzy spiski.
Mogiła wyklętego poety
http://pl.wikipedia.org/wiki/Plik:%C3%89tienne_Carjat,_Portrait_of_Charles_Baudelaire,_circa_1862.jpg
1W gniewie na całą ziemię tchnienie Marca słotne,Z urny swej szerokimi strugami wytryska,Zimny swój wylewając mrok na cmentarzyska,A śmiertelność tyfusu na przedmieścia błotne.
Mój kot szuka barłogu na ziemi kamiennej,Dygocząc chudym ciałem, które świerzba dręczy;Duch starego poety w jęku rynny jęczyOchrypłym z przeziębienia głosem mary sennej.
Syczący falset drzazgi sadzą zadymionej,Wlewa się w ton zegaru kół zakatarzony,Wokół tchnie nieprzyjemna jakichś woni gama,
Dziedzictwo po prababce na puchlinę chorej,A w nich niżnik kierowy i pikowa dama,Złowieszczo wspominają zmarłe swe amory.
2Tyle mam wspomnień, jakbym tysiąc lat miał z górą.Mniej tajemnic ukrywa pełne szuflad biuro,Gdzie są listy miłosne, wiersze i bilanse,Kwity, włosy kochanek, rachunki, romanse,Niżeli moja smutna mózgownica stara.Ach, jest to piramida, olbrzymia pieczara,Kędy trupów jest więcej, niż w ogólnym rowie.Jam — nienawistne gwiazdom cmentarne pustkowie,Gdzie, jak wyrzuty grzechu, długie czerwie żyją,I ciałem mych najmilszych nieboszczyków tyją.
Jam jest stary buduar, pełny róż zwiędniętych,Gratów pełny niemodnych i sukien pomiętych,Kędy blade pastele w swej ramie złoconej,Jedyne tchną zapachem jak puste flakony.
Nic w długości nie zrówna kulawego biegu,Mych dni, gdy pod ciężkimi całunami śniegu,Nuda — nieciekawości drętwej owoc szary —Zda się nieśmiertelności przyjmować rozmiary.
Odtąd, już tyś mi tylko, o materio żywa,Jako granit, co przestrach błędny go okrywa,Uśpiony w mgłach Sahary, owity w tumany!Tyś jest sfinks, beztroskiemu światu niedojrzany,Zapomniany na mapie! A twój duch ponuryŚpiewa tylko, gdy słońce zachodzi za chmury!
Spleen
3Jam jest niby król państwa dżdżu i niepogody,Bogaty, lecz nie mocny; stary, chociaż młody,Który, gardząc pochlebczą dworzan swych pokorą,Nudzi się z swymi końmi i psów gończych sforą.
Nic go nie rozwesela: sokół ani łowy,Ani lud, co umiera u bramy zamkowej.Próżno mu śpiewa błazen śmieszne swe ballady,Nic nie zdoła rozchmurzyć jego skroni bladej.Kwiatowe jego łoże ma dlań woń mogiły,Damy zaś, którym każdy książę bywa miły,Nie umieją w dość nagiej błysnąć tualecie,Aby uśmiech wywołać w tym młodym szkielecie.Mędrzec, co mu wytapia z gliny kruszec złoty,Nie wypalił zgnilizny z ran jego istoty.I nawet w krwawych łaźniach tych rzymskich cesarzy,O których w dniach starości każdy władca marzy,Nie budzi się w tym trupie dusza znieczulona,Gdzie miast krwi — woda Lety toczy się zielona.
4Gdy niebo ołowiane cięży jak pokrywa,Nad duchem, co się wije w nudów wiecznej mocy;I gdy, mrocząc widnokrąg ta chmura straszliwa,Zsyła nam dzień czarniejszy i pustszy od nocy;
Gdy świat podobnym turmie staje się ponurej,Gdzie gasnąca Nadzieja na kształt nietoperza,Bojaźliwymi skrzydły trzepoce o mury,I głowę o spróchniałe posowy uderza;
I gdy deszcz, rozlewając strugi swe wilgotne,Staje się niby krata olbrzymiej ciemnicy;I gdy tłumem milczącym pająki stokrotne,Przędą zabójcze sieci w naszej mózgownicy:
Nagle, jak gdyby furie, uderzają dzwonyI rzucają bolesne wycia swe ku niebu,Jako błędny chór duchów z ziemi swej rodzonej, Wygnany i jęczący jękami pogrzebu.
I długie karawany bez dźwięku muzyki,Z wolna suną w mej duszy. Nadzieja w cmentarnąNoc pada we łzach. Zimnej Rozpaczy duch dziki,Nad czołem mym zawiesza swą chorągiew czarną.
Spleen(tłum. Antoni Lange)
Człowiek na plaży
Czesiek i ptako-pies
A Man on the Beach to film nakręcony w starym
dobrym stylu. Historia oparta na opowiadaniu
Victora Canninga, Chance at the Wheel, została
wyreżyserowana przez Josepha Losey w 1955 roku
i zamyka się w niecałych 30 minutach.
Na pierwszy rzut oka może wyglądać na dość banalną, bo oto
Max przebrany za poczciwą staruszkę przegrywa pewną sumę
w Rocville Casino, po czym zostaje zaproszony do gabinetu
managera. Tam podstępem go obezwładnia i okrada na kwotę
lekko licząc, kilku tysięcy funtów sterlingów.
Jak gdyby nigdy nic opuszcza kasyno, zostawiając krupierowi
napiwek, i wsiada do czekającej przed budynkiem limuzyny.
Jak ma się za chwilę okazać kierowca jest wtajemniczony
w tą maskaradę i obaj panowie mają w planie dostać się jak
najszybciej na lotnisko. Zatrzymują się jednak na chwilę, aby
zmienić ubrania. Tutaj dochodzi między nimi do szarpaniny
i jeden z bohaterów ginie (czy ktoś jest zaskoczony?). Drugi
ucieka na plażę i ukrywa się w pewnym domu, aby przeczekać
policyjną gorączkę. Do domu, wyglądającego z początku na
opuszczony, po jakimś czasie wraca właściciel...
Dwoje ludzi w jednym domu na odludziu – taka historia może
wróżyć przeważnie tylko nudną jak flaki z olejem akcję, ale
w tym przypadku jest inaczej, bo od tego momentu film tak
naprawdę się rozpoczyna.
Okazuje się nagle, że obaj panowie są w pewnym sensie
więźniami tego domu i wszystko wskazuje na to, że jeden z nich
będzie musiał zapłacić najwyższą karę. Ten, który ścigany jest za
przestępstwo i ukrywa się przed policją, czy ten który jest w tym
domu dłużej i ukrywa przed intruzem prawdę o sobie?
Podejrzliwe dialogi i gra pozorów wciągają w psychologiczną
rozgrywkę nie tylko bohaterów, ale również, a może przede
wszystkim, widza.
Trzy rzeczy, które posiekały mi mózg!Czasem trafiamy na takie rzeczy, które czynią z naszych mózgów pobojowisko. Dostają się tam w różny sposób, specjalnie, przypadkowo lub na przykład zostają podłożone nam przez kogoś w sposób jak najbardziej przemyślany.
Działają szybko nie dając czasu na zastanowienie, wykręcając nasze zwoje jak mokrą szmatę.
Poniżej krótka lista potencjalnych kandydatów robiących z mózgu kebaba
Film:
Pies andaluzyjski
Książka:
Cmentarz w Pradze
Muzyka:
Frank Zappa - Freaks And Motherfu#@%!
Film:
Searching for Sugar Man
Książka:
Lód
Muzyka:
{Czesiek Uruk
Film:
Nayakan
Książka:
Dziki koń spod kaflowego pieca
Muzyka:
Bilal Aliyev - Yeddi qızdan biri gözel
ptako-pies{ {
Wyścig
Rush
gatunek: akcja, biografia
premiera: 2013
aktorzy: Daniel Brühl, Chris Hemsworth
reż: Ron Howard
O co chodzi?Biograficzna opowieść o rywalizacji dwóch kierowców formuły 1 w latach 70-tych.
Pierwszy to James Hunt (pierwszo słyszę) a drugi to Niki Lauda.
Opinia:Zachęcony przez znajomego redaktora, którego to zachęciła cała zgraja redaktorów,
zjawiłem się w kinie. Dobrze się zaczęło, “bilet dla mężczyzn” kosztował 10 zł,
wziąłem więc dwa. Przed samym seansem usaliliśmy, że jak po pół godzinie będzie
klęska to wychodzimy, przyznaję, że zostaliśmy do końca. Dzwięk wyścigówek jest
super, zdjęcia wyścigów są bardzo fajne. Po filmie ciężko nam było wyjaśnić dlaczego
nie wyszliśmy z tego przydługiego i miejscami słabego filmu wcześniej?
Na pewno zadziałała magia kina bo z pewnością nie gra aktorska ani doskonały
scenariusz, może gdyby wyciąć jakies 45 minut było by z tego całkiem niezłe kino.
Oglądać, czy nie?Eeeee
Ocena: 4/10
Rush Wyścigrecenzował:Uruk
foto:http
://www.im
db.co
m
Grawitacja
Gravity
gatunek: dramat Sci-Fi
premiera: 2013 r.
aktorzy: Sandra Bullock, George Clooney
reż: Alfonso Cuaron
O co chodzi?
Podczas standardowego wyjścia w przestrzeń kosmiczną, astronautów dopadają
kłopoty, które uniemożliwiają im szybki i bezpieczny powrót do promu kosmicznego.
Rozpoczyna się dramatyczna walka o przeżycie w skrajnie nieprzyjaznym człowiekowi
kosmosie.
Opinia:
Dziewięćdziesiąt minut, które minęło w pół godziny? Tak, to jest możliwe na tym
filmie, kiedy ogląda się go w kinie. Kapitalna reżyseria, wartka akcja, momenty grozy i
zabawnego rozluźnienia spięte w jedną całość, zrobiły na mnie piorunujące wrażenie.
Znakomita Sandra Bullock, idealnie obsadzony George Clooney, fanastycznie zdjęcia i
efekty specjalne. Kinowa rozrywka, w bardzo dobrym wydaniu.
Oglądać, czy nie?Tak.
Ocena: 8/10
recenzował:butch GrawitacjaGravity
http://www.im
db.co
m/m
edia/rm2767182848/tt1454468?ref_=ttm
d_md_
nxt#
Koneser
La Migliore Offerta
gatunek: kryminał
premiera: 2013 r.
aktorzy: Geoffrey Rush, Donald Sutherland
reż: Giuseppe Tornatore
O co chodzi?
Dyrektor znanego domu aukcyjnego i ekspert od dzieł sztuki (G. Rush), zostaje
poproszony o kolejną wycenę kolekcji. Jednak tym razem komunikacja z osobą
proszącą o wycenę jest nietypowa, ale szalenie interesująca. Główny bohater, po
początkowych oporach, daje się namówić na spotkanie i zaczyna nieczystą grę, która
przyniesie ze sobą zaskakujące skutki.
Opinia:
Film ten ma kilka warstw. Z jednej strony możemy obcować z wabiącym światem
dzieł sztuki, aukcji, wielkich pieniędzy z nimi związanych, z drugiej strony patrzymy
na prywatne, pogmatwane życie bohaterów filmu, a z trzeciej mamy intrygę, która
toczy się wartko w nieznanym do końca kierunku, której smaczku dodają tajemnicze
postaci drugoplanowe pojawiające się na ekranie. Dobre aktorstwo, wysmakowane
zdjęcia i sprawna reżyseria - dopełniają całości.
Oglądać, czy nie?Tak.
Ocena: 7/10
recenzował:butch
KoneserLa Migliore Offerta
http://www.im
db.co
m/m
edia/rm1565306112/tt1924396?ref_=ttm
d_md_
pv
An Acoustic: Live In Londonartysta: Skunk Anansie
premiera: 2013 r.
Opinia:
Było chłodne popołudnie, a czerwone promienie słońca oświetlały zachowany dla
potomnych fragment muru berlińskiego. Zadzwonił telefon. W słuchawce niski głos
palacza tytoniu informował: znakomita płyta, zagrana i zaśpiewana...
Hehehe. Tak właśnie usłyszałem we wrześniu pierwszą recenzję tej płyty. Z Krakowa
dzwonił pewien Żuraw, a ja łaziłem po Berlinie.
Płyta fantastyczna, artyści znakomici. Warto dla nich pojechać na kolejny koncert,
a czasem nawet zwichnąć kolano podczas skakania w tłumie.
Zespół nagrał 18 piosenek, w wersjach akustycznych, z towarzyszeniem
instrumentów smyczkowych. Nowe, piękne aranżacje chwytają za serce, a niektóre
znane przeboje brzmią nawet lepiej niż na oryginalnych albumach. Emocje, ekspresja,
klimat - palce lizać.
Ocena: 8/10
recenzował:butch
Give and Take - Liveartysta: Zonke
premiera: 2013 r.
Opinia:
Ktoś z Francji polecał tę płytę i tak przypadkiem odkryłem wspaniałą wokalistkę
rodem z Afryki.
Płyta, jeżeli miałbym ją muzycznie do czegos porównać, to przychodzi mi do głowy
Dave Matthews Band.
Ciepły, ujmujący głos Zonke, umiejętnie wkomponowane akcenty z czarnego lądu
oraz piękne, nieznane szerzej w Europie piosenki - to wszystko jest na tym albumie,
na którym znalazło się aż 21 utworów.
Płytę włączyłem i przesłuchałem do końca z wielką przyjemnością. Nie mogę się
nadziwić, że ta utalentowana artystka, grająca z tak dobrymi muzykami
i prezentująca mądre, energetyczne piosenki, nie jest na świecie gwiazdą
powszechnie znaną i docenianą.
Nie znacie Zonke? Czas najwyższy to zmienić i rozpłynąć się w jej muzyce.
(Płyta jest dostępna w Polsce tylko w formie plików mp3 /empik/ i w serwisach
odsłuchowych /deezer/)
Ocena: 8/10
recenzował:butch
http://www.goxtranews.c
om/2013/05/zon
ke-dikana-to-sho
ot-her-live-dvd.htm
l
My Placeartysta: Monika Borzym
premiera: 2013 r.
Opinia:
Nie napiszę, że jestem zaskoczony kolejną, bardzo dobrą płytą Moniki, ale mogę
napisać, że zaskoczyła mnie ona sama: jej przebojowość, bezpretensjonalność
i racjonalne podejście do pracy i życia.
Tę płytę, podobnie jak poprzednią, wyprodukował Matt Pierson znany ze współpracy
z np. Patem Methenym, a zespół stanowili wybitni muzycy: m.in. John Scofield i Chris
Potter. Całość została nagrana w znakomitym, nowojorskim studiu Sear Sound. Efekt
jest wspaniały, a brzmienie instrumentów i wokalistki - znakomite.
Muzyka to mieszanka autorskich i pożyczonych piosenek, w pięknych, nastrojowych
aranżacjach, okraszonych wspaniałym głosem Moniki Borzym. Za większość
kompozycji odpowiada Marcin Obijalski, ale są też na płycie znakomite wersje
znanych piosenek artystów popowych.
Fani jazzu, ale też znawcy popu nie będą zawiedzeni. Ta muzyka, to prawdziwa uczta
dla uszu i serca, a Monika, to prawdziwa gwiazda wokalistyki.
Ocena: 9/10
recenzował:butch
http://lofta
rt.co
m.pl/w
p-content/u
ploads/2013/11/M
onika-Bo
rzym
.jpg
ptako-pies
«Bananowy jest po prostu żywot mój, krąży wokół mnie piękności śniadych rój» Vox
BANANOWY CHLEBfo
to: s
xc.h
u
Jako, że w naszych pirackich szeregach jest jedna niewiasta, to dzisiaj właśnie z myślą o płci pięknej przedstawiamy przepis na przecudowny, przesłodziutki i aromatyczny chleb bananowy. Zrobienie go jest bardzo proste, nie wymaga to nawet dużych nakładów finansowych i uwaga... nie miewa fochów, czyli zawsze się udaje :)
Aby zrobić to cudo potrzebujemy: -4 duże dojrzałe banany, - 1½ szklanki mąki pszennej, - ¼ kostki masła, - 1 jajko, - ½ szklanki cukru, - łyżeczka sody, - szczypta soli. Opcjonalnie można dodać garść bakalii, cynamon lub przyprawę do piernika.
Banany należy zmiksować na „papko-ciapę”, albo jak kto woli „stłuc na kwaśne jabłko”, dodać jajko i stopione przestudzone masło i wymieszać. Następnie dokładamy resztę składników i również dobrze mieszamy na jednolitą masę. I to tyle jeśli chodzi o przygotowanie.
Teraz wystarczy tylko włożyć wszystko do odpowiedniej wielkości formy wyłożonej pergaminem i piec w piekarniku nagrzanym do 170°C przez około 50 minut. Wszystkim fetyszystom zapachowym gwarantujemy niebiańskie wrażenia, jak tylko zapach pieczonego chleba dotrze do ich nozdrzy :)
Porada szefa kuchni:W czasie przygotowywania jak i spożywania polecamy odpalić ten link i zrobić głośniejhttp://www.youtube.com/watch?v=Y5lM39tJPUw
REDAKCJAbutch
Czesław
ptako-pies
uruk
Vera Icon
Sylwia
OKŁADKA
foto: Czesiek & ptako-pies WYDAWCA/REDAKTOR NACZELNY
Michał WasilewskiEłk, W.Polskiego 72/30
numer 6.; data wydania 12.2013
Czego Ty chcesz, no czego?! Krzyczał do swojego lustrzanego odbicia pan Zenek z trzeciego piętra,
W tym samym czasie, w zupełnie innym miejscu, zupełnie inny Zenek spokojnie patrzył w niebo, na
którym wyraźnie widział piersi swojej sąsiadki, która rozebrała się przed nim w blokowej piwnicy (a było
to w czasie gdy uczęszczał do trzeciej klasy podstawówki), a widok ten wstrząsnął nim i przypomniał mu
czasy, kiedy sam rozbierał się przed Fafikiem psem sąsiada spod trójki, który to lizał się po jasnej narośli
na swoim lewym jajku. Nie wiedzieć czemu ...