Teatralia nr 56

52
ISSN 1689-6696 numer 56 /2013 WYSPIAŃSKI BROADWAY SOLEIMAPOUR

description

Teatralia Magazine

Transcript of Teatralia nr 56

Page 1: Teatralia nr 56

ISSN

168

9-66

96

numer 56/2013

WYSPIAŃSKI BROADWAY SOLEIMAPOUR

Page 2: Teatralia nr 56

2

teatralia 50/2013

strona redakcyjna

Teatralia nr/rok

redaktorzy naczelni: Katarzyna Lemańska (redaktor prowadzący numerów), Karolina Wycisk (patronaty medialne, kontakt z mediami)

[email protected]

opracowanie typograficzne: Monika Ambrozowicz, Katarzyna Lemańska, Joanna Majewska, Emilia Rydzewska

współpraca redakcyjna: Anna Kołodziejska, Agnieszka Misiewicz, Joanna Majewska, Emilia Rydzewska, Aleksandra Żelazińska

korekta: Paulina Mudant (główny korektor), zespół korektorski: Rozalia Kostecka,

Sylwia Krupska, Małgorzata Kurowska, Julia Lewińska, Joanna Morcinek, Monika Sakowska, Aleksandra Smoleń, Joanna Żabnicka

dział wydawniczy: Inga Niedzielska

administrator strony: Bartek Kliszczyk

Facebook: Wioleta Rybak

oddziały: Teatralia Kraków: Alicja Müller Teatralia Lublin: Wioleta Rybak

Teatralia Łódź: Katarzyna Smyczek Teatralia Poznań: Agnieszka Misiewicz Teatralia Radom: Paulina Borek-Ofiara

Teatralia Rzeszów: Anna Petynia, Monika Ambrozowicz

Teatralia Szczecin: Kinga Binkowska Teatralia Śląsk: Inga Niedzielska

Teatralia Trójmiasto: Anna Kołodziejska Teatralia Warszawa: Magdalena Zielińska,

Aleksandra Żelazińska Teatralia Wrocław: Karolina Obszyńska

na okładce fot. Bartłomieja Sowy ze spektaklu Dom Bernardy Alba

www.teatralia.com.pl

Page 3: Teatralia nr 56

3

teatralia 56/2013

w numerze

SPIS TREŚCI

WYSPIAŃSKI4 KATARZYNAMISIUK:CONAMWDUSZYGRA.EVERGREENPOLSKIEJLITERATURY

PREMIERY8 NATALIA GRYGIEL:CIAŁONAKATAFALKU

11 ANNAKOŁODZIEJSKA:HISTORIANIEMUSIBYĆNUDNA.LABORATORYJNE

EKSPERYMENTYW MINIATURZE

14 IZABELALEWKOWICZ:CIERPIĄCAMĘSKAJAŹŃ

16 NATALIAGRYGIEL:NEEDSOMEBODYTOLOVE–NEEDAGOODIDEA

19 ALICJAMÜLLER:HASTALAVISTA,BABY

SOLEIMAPOUR21 JOANNAGRZEŚKOWIAK:FEEDYOURHEAD!

BROADWAY23 EWAGRABOWSKA:BROADWAYOWEINSPIRACJE

26 EWAGRABOWSKA:TRZEBABUDOWAĆNAPIĘCIE

REPERTUAR30 KAROLINAOBSZYŃSKA:FORMAATREŚĆ

33 ALEKSANDRAPYRKOSZ:KANONNATRZYPOSTACIE

36 ANNAKOŁODZIEJSKA:HIPOCHONDRIA,CHCIWOŚĆINIEWINNEUMIZGI

WHIP-HOPOWYCHRYTMACH,CZYLIMOLIERWNOWOCZESNESZATYPRZYODZIANY

39 PIOTRGASZCZYŃSKI:DEMONYWPRZECIĄGU

42 MARTAGOŁAWSKA:BAŃKAMYDLANA

44 KAMILAPOTAPIUK:JACAŁYCZASUMIERAM

48 DIANATOMASZEWSKA:LEKCJAŻYCIA–PRAWDAŚMIERCI

Page 4: Teatralia nr 56

4

teatralia 56/2013

wyspiański

CO NAM W DUSZY GRA. EVERGREEN POLSKIEJ LITERATURYKatarzyna Misiuk

Są takie lektury, które nie ulatują z naszej pamięci w tajemniczy sposób wraz z odebraniem świadectwa maturalnego. Zawsze aktualne, zawsze obecne. Ich symbolikę czy charakterystyczne cytaty przywołuje się w tekstach publicystycznych, powołujemy się na nie w codziennych rozmowach, niekoniecznie w gronie wykształconych humanistów. Ich bohaterów spotykamy w miejscu pracy, środkach miejskiej komunikacji i na ulicy. Wielu z nich nosimy w sobie. Dzieła pisane o nas i dla nas. Ku przestrodze i refleksji, nie tylko w epoce życia autorów.

Takim evergreenem polskiej literatury jest niewątpliwie Wesele Stanisława Wyspiańskiego. Chociaż napisane i po raz pierwszy wystawione dokładnie 112 lat temu, nadal daje możliwości odczytywania, rozwija przed nami wachlarz nowych znaczeń. Bo przecież wciąż gubimy złoty róg, schylając się po czapkę z piór, mimo iż wygląd tych rekwizytów zmienia się z biegiem czasu . Doskonale wiedział o tym Sławomir Maciejewski. Jego autorski projekt słowno-muzyczny Cosi, gdziesi, kajsi, ktosi to echopobrzmiewających w naszych głowach, stale obecnych w języku i kulturze(także masowej) cytatów z epokowego dzieła Wyspiańskiego.

Nie ma tu dekoracji, krakowskich strojów ani dwóch Matek Boskich na ścianiechłopskiej chaty. Jest pusta scena, na którą po chwili, zamiast ludowej kapeli,wychodzi zespół rockowy. Tłumem gości, wśród których obok siebie zasiadają reprezentanci wszelkich grup społecznych, są widzowie. W końcu, z charakterystycznym „Kto mnie wołał? Czego chciał?“ na scenie pojawia sięChochoł-Wodzirej (Sławomir Maciejewski) z dwiema tajemniczymi skrzynkami, których zawartość za chwilę ujawni. W jednej znajduje się lśniąca, ciemnoczerwona gitara elektryczna – atrybut wieszcza XX wieku? Możnawszak zaryzykować twierdzenie, że muzyka rockowa była w latachpóźniejszych tym samym,

Page 5: Teatralia nr 56

premiery

5

teatralia 56/2013

co przed wiekami twórczość autorów diagnozujących na kartach literatury nasze narodowe choroby. W drugiej skrzynce – rozmontowanej na trzy części, aby łatwiej było ją transportować – jest oryginalna kosa spod Racławic, z ostrzem skierowanym ku górze. Rozpoczyna się wesele. Nie potrzeba Gospodarza, Pana Młodego, Młodej, Czepca, Poety, Nosa, Szeli, Jaśka, Wernyhory... Sławomir Maciejewski nosi w sobie ich wszystkich, wszyscy oni grają w jego duszy. Jednocześnie, schizofrenicznie.

Swoją formą spektakl nawiązuje do widowisk właściwych kulturzemasowej. Najsilniejsze skojarzenia to koncert i kabaretowy stand up - sytuacjeodległe

o lata świetlne od epoki Wyspiańskiego, a jednocześnie tak jej bliskie. Scena kabaretowa jest od dawna miejscem, gdzie wyśmiewa się narodowewady i problemy społeczeństwa, wytykając bezlitośnie ułomności rządzącym i obywatelom. Muzyka rockowa natomiast od początku swojej kariery w naszym kraju, opanowanym wówczas przez ustrój zakładający poddanie się radzieckiej hegemonii, poprzez zaangażowane teksty oraz buntownicząpostawę wykonawców, była nośnikiem idei wolności. W późniejszym okresiestała się natomiast zrozumiałym dla młodych ludzi narzędziem krytyki politycznej. Czy nie o to samo chodziło autorowi Wesela? Wyspiańskiwypunktowuje

fot.

P. K

ub

ic

Page 6: Teatralia nr 56

6

teatralia 56/2013

wyspiański

raz po raz wszystkie bolączki swojego narodu, które nie pozwalają mu na odzyskanie upragnionej niepodległości. Bolesnąprawdę opakowuje jednak w barwny papierek efektownego widowiska. To samo robi Sławomir Maciejewski. Pomaga mu w tym Bartosz Chajdecki,utalentowany kompozytor młodego pokolenia, autor aranżacji do telewizyjnego serialu Czas honoru. Monolog złożony z wyrwanych z kontekstu cytatów z Wyspiańskiego okraszony jest mocnym, gitarowym uderzeniem. Widz odkrywa na nowo znany (nieznany?) tekst. Maciejewski proponuje interpretację, na widok której niejednemu poloniście zjeżyłby się włos na głowie. Pokazuje, jak łatwo można manipulować słowem i żonglowaćkontekstami. Wezwanie do „polskiego świętego“ brzmi zupełnie inaczej, gdy w tle słychać refren Barki. Wypowiedzi pierwotnie należące do krakowskich dziewcząt, spragnionych uwagi i obtańcowywania przez bronowickich chłopców, w spektaklu zyskują charakter jednoznacznie kojarzący się z jednym z najgorętszych tematów prasowych w ostatnim czasie, czyli obecnością mniejszości seksualnych w naszym kraju. Nowy sens pojawi się także wtedy, kiedy krakowską czapkę z pawim piórem – symbol prywaty, lecz także lokalnej tożsamości zakrawającej chwilami o nacjonalizm – zamienimy w biało-czerwone nakrycie głowy kibica, a noszący ją aktor wykona

charakterystyczny gest wzniesienia rąk. Najbardziej jaskrawym i wywołującym jednocześnie najgłośniejszy aplauz widowni przykładem manipulacji jest słynny cytat „Chińczyki trzymają się mocno“ w odniesieniu do... sportowych butów wyprodukowanych zapewne na terenie Państwa Środka, które sukcesywnie zalewa swoimi wyrobami europejskie rynki. Taka interpretacja Wyspiańskiego jest niewątpliwie ślizganiem się po powierzchni nastawionym na efekt komiczny. Nie można jej jednak odmówić pewnego intelektualnego wdzięku. Choć Maciejewski w swoim monodramie nie odkrywa Ameryki – grając z tematami poruszanymi przez prasę i telewizyjne programy publicystyczne, nie tyle istotnymi, co po prostu dobrze się sprzedającymi – jego skojarzenia trafiają w samo sedno. Tak jak sto lat temu Wyspiański, teraz on kreśli portret współczesnych mu Polaków. Narodu, który woli stawiać swojemu wielkiemu rodakowi kolejny monumentalny, kiczowaty pomnik, zamiast wsłuchać się w jego słowa i zrozumieć ich przekaz. Społeczeństwa, w którym nawet miłość jest upolityczniana, sprowadzana do dyskusji o zasadności wprowadzania związków partnerskich i prawach homoseksualistów albo głoszenia doń nienawiści czy nadmiernej aprobaty. Ludzi, którzy po nadużyciu napojów wysokoprocentowych (najlepiej w najczystszej postaci), stają się

Page 7: Teatralia nr 56

7

teatralia 56/2013

wyspiański

ksenofobiczni i wszczynają dyskusję o żydowskiej winie za wszystkie nieszczęścia tego świata. Portret przerysowany, na który każdy zapewne widz Teatru im. Słowackiego (lub bywalec dowolnej sceny na terenie kraju) zareagowałby oburzeniem. Jest w nim jednak zapewne ziarno prawdy, którego uparcie nie chcemy przyjmować, choć śmiejemy się z celnych skojarzeń i słownych żartów w spektaklu. Tak, jak w wielu utworach kabaretowych, telewizyjnychserialach i sitcomach dotykających podobnej problematyki, przeżywającychobecnie swój renesans. Ważnym elementem monodramu Maciejewskiego jest nieustannie podejmowana gra z widownią. Poprzez umiejętnie prowadzony dialog widz może stać się aktorem, który ma wpływ (rzeczywisty lub tylko jego złudzenie) na przebieg wydarzeń. Aktor kokietuje kobiety, zaczepia mężczyzn, zmusza ich do interakcji, nigdy nie naruszając jednak ich komfortu. Publiczność stajesię wspólnotą weselnych gości. W przypadkowo dobranej zbiorowości osób, których łączy jedynie fakt, że w kasie teatru kupili bilety na spektakl, znajdują

się zapewne pracownicy umysłowi oraz fizyczni, inteligencja pracująca, studenci, uczniowie, biznesmeni, panie domu. Ludzie rozmaicie postrzegający rzeczywistość oraz sztukę, dysponujący różnym przygotowaniem i narzędziamido ich odbioru. Zupełnie tak, jak goście zgormadzeni sto lat temu w bronowickiej chacie. Czynnikiem spajającym zbiorowość a jednocześnie symbolem obśmiewanej w monodramie mentalności ma być „bania“ –symboliczna setka czystej... wody, która w pewnym momencie zaczyna krążyć wśród publiczności.

Wieczór mija szybko. Przemyślane, świetnie zagrane przedstawienie. Jasny, czytelny koncept. Wreszcie kawał mocnego brzmienia coraz rzadziej obecnego w radiostacjach. Jednak w drodze powrotnej ciężko o pogłębioną refleksję, jaka normalnie towarzyszy odbiorowi podobnych treści. Cosi, gdziesi, kajsi, ktosi sprowadza Wesele do roli literackiego evergreenu, nie zaś dzieła ponadczasowego. Nie w tym kontekście. Katharsis oczywiście brak. Jest tylko rozrywka. Jednak jest to rozrywka na wysokim poziomie.

Teatr im Juliusza Słowackiego w KrakowieCOSI,GDZIESI,KAJSI,KTOSI–ZWESELASTANISŁAWAWYSPIAŃSKIEGOscenariusz i reżyseria: Sławomir Maciejewskimuzyka: Bartosz Chajdeckiwykonanie: Sławomir Maciejewski, gitara: Grzegorz Koniarz, gitara basowa: Jacek Fedkowicz, perkusja: Wojciech Fedkowiczpremiera: 13 kwietnia 2013

.

Page 8: Teatralia nr 56

premiery

8

teatralia 56/2013

CIAŁO NA KATAFALKUNatalia Grygiel

Minęło prawie osiemdziesiąt lat od śmierci Lorki, a jego dramat na scenie jest nadal żywy i wzruszający. Ostatnia responsa rozpoczynająca Dom Bernardy Alba w reżyserii Magdaleny Miklasz zamyka emocje postaci w czterech ścianach. Aktorki siadają przodem do widowni i zwracają się do niej słowami psalmu: „Wszyscy, co mnie dręczą, są przed Tobą”.

fot.

Bar

tło

mie

j So

wa

Page 9: Teatralia nr 56

premiery

9

teatralia 56/2013

Polecam obejrzenie tego spektaklu tym, którzy preferują spędzenie wieczoru z doborowym aktorstwem. Można odczuć płynącą ze sceny energię.

Nie rozpiera ona jednak radością życia i nie otwiera drogi na świat, gdyż Dom Bernardy Alba to przestrzeń izolacji, wyłączona z małomiasteczkowej agory. Magdalena Miklasz potraktowała dramat klasycznie, nie wprowadziła własnych dygresji. Postaci monologują lub dialogują, a ich rozmowy oparte są na kanwie konfliktu; to on jest jedyną formą komunikacji, rozmowy tym

domu. Kobiety ciągle się przekrzykują, przedrzeźniają, a ukryte pragnienia odkrywane są jako wynaturzone i niemożliwe do spełnienia. Oprócz kilku informacji o rozpustnicy, ukamienowanej dzieciobójczyni czy zalotniku Pepe Romano, żadne istotne wiadomości do nas nie docierają. Możemy poczuć się jak córki Bernardy: zdziczali, wygłodzeni cudzego ciała i cudzych sekretów. Opętani przez chuć.

Każda z postaci odznacza się mocnym, wyrazistym charakterem, za sprawą którego pełni w spektaklu określoną

Page 10: Teatralia nr 56

premiery

10

teatralia 56/2013

funkcję. Dzięki temu nie ma nudę mowy o nudzie. Już od pierwszej sceny, kiedy aktorki ubrane są w żałobne suknie, a woalki zakrywają im twarze, możemy rozróżnić bohaterki. Łatwo jest się domyślić, że Amelią jest ta, która nawet przy modlitwie nie potrafi trzymać złączonych nóg. Adela kokieteryjnie czyta najgłośniej, bo staropanieństwo nie rozrzedziło jeszcze jej krwi ani nie zachwiało wiary w spełnienie własnej namiętności. Natomiast Poncja wykreowana przez Małgorzatę Łodej-Stachowiak wprowadza trochę życia i normalności. Możemy odetchnąć, kiedy energicznie macha w górze szmatą, oczyszczając powietrze z lęku.

Całość zrytmizowana jest przez obecność niemej postaci – sporadycznie dobrze prezentowanej w teatrze. Tym razem wzrok widza podąża za nią, gdyż to właśnie ona kończy poszczególne sceny. Mam tu na myśli Anę Sol, w której postać wcielił się mężczyzna – Michał Kocurek. I aż chce się zakrzyknąć:

Bernarda nawet faceta na babę przerobi! – bo mężczyzna symbolizuje zło, tak samo jak wysypana sól czy pierścionek zaręczynowy z perłą.

Konstrukcja sceny uwypukla bierność i brak możliwości manewru. Po obu stronach ustawiono dwupiętrowe, szklane bloki. W każdej szybce siostry ukazują nam obrazy z ich niespełnionego żywota. To matka uśmierciła je za życia, układając ich ciała jak na katafalku. I choć za oknem smród, okazuje się, że w środku jest taka sama zgnilizna. Tył sceny, a zarazem jej koniec wypełniają kolorowe paski jakby z ceraty. Szczeliny między nimi umożliwiają podsłuch. Z niecierpliwością czekamy, czy służbista wykryje w niej coś niestosownie osobistego, na przykład koronkową bieliznę czy zieloną sukienkę. A przed nami przecież ośmioletnia żałoba – nie tylko po ojcu.

Teatr Nowy im. T. Łomnickiego w Poznaniu DOMBERNARDYALBAFederico Garcia Lorcaprzekład: Zofia Szleyen, reżyseria: Magdalena Miklasz, dramaturgia: Marcin Bartnikowski, scenografia i kostiumy: Dominika Błaszczyk, muzyka: Anna Stela, obsada: Dorota Abbe (Magdalena), Bożena Borowska-Kropelnicka (Prudencja), Antonina Choroszy (Bernarda), Sława Kwaśniewka (Maria Józefa), Małgorzata Łodej-Stachowiak (Poncja), Edyta Łukaszewska (Angustias), Anna Mierzwa (Adela), Justyna Pawlicka-Hamade (Amelia), Julia Rybakowska (Martirio) Michał Kocurek (Ana Sol)premiera: 5 kwietnia 2013

.

Page 11: Teatralia nr 56

premiery

Niejeden z nas na lekcjach historii w podstawówce lub liceum umierał z nudów przytłoczony suchą dawką faktografii i lawiną dat wpadających do głowy na zasadzie zakuć, – zdać, – zapomnieć. Całe piękno dziejów minionych potrafił odsłonić dopiero dobry pedagog, który opowiadał o śladzie przeszłości, o tym, co pozostawili po sobie ludzie z krwi i kości, a nie podręcznikowe, papierowe charaktery. Podobną formę edukacyjnej pogawędki przyjął Teatr Miniatura, biorąc na warsztat sceniczny jedną z części Trylogii Gdańskiej Anny Czerwińskiej-Rydel, której głównym bohaterem jest Daniel Gabriel Fahrenheit, słynny holenderski naukowiec – fizyk, wynalazca termometru rtęciowego, pochodzący ze znanej gdańskiej rodziny kupieckiej.

HISTORIA NIE MUSI BYĆ NUDNA. LABORATORYJNE EKSPERYMENTY W MINIATURZE

Anna Kołodziejska

fot.

Pio

tr P

ędzi

szew

ski

Page 12: Teatralia nr 56

premiery

12

teatralia 56/2013

Efekt, jaki uzyskano na scenie, jest doprawdy niebywały. Szereg atrakcji polegających na dokonywanych na oczach widzów eksperymentach laboratoryjnych zachwycił każdego: zarówno dorosłych, jak i dominującą, dziecięcą część widowni.

Obcowanie z bulgoczącymi i parującymi substancjami w fiolkach, ampułkach i kolbach to prawdziwa frajda dla dzieci, toteż nic dziwnego, że wykorzystany asortyment chemiczny, przygotowany pod czujnym okiem Przemysława Mietlarka – specjalisty w tej dziedzinie ze Smart_labu, stał się naczelnym

i najbardziej absorbującym uwagę widzów elementem scenicznej historii. Poza laboratoryjnymi akcesoriami uwagę zaskarbiły sobie również pomysłowo wykonane lalki. Mam tu na myśli zwłaszcza tę, która uosabia Kupca Beumingena, symbolicznie przedstawionego z olbrzymim liczydłem; animowana jest ona przez trójkę aktorów. W spektaklu wykorzystano również ciekawą sztuczkę antropomorfizacji przedmiotów wchodzących w skład samej pracowni laboratoryjnej – części urządzeń posiadają oczy, zabawne buzie, przemawia głosami animatorów.

fot.

Pio

tr P

ędzi

szew

ski

Page 13: Teatralia nr 56

premiery

13

teatralia 56/2013

.

Teatr Miniatura w GdańskuFAHRENHEITna podstawie książki Ciepło-zimno. Zagadka Fahrenheita Anny Czerwińskiej-Rydel adaptacja i reżyseria: Michał Derlatka, scenografia: Michał Dracz, muzyka: Paweł Nowicki (z zespołem Kwartludium), dramaturg: Jorge Gallardo Altamirano, efekty chemiczne: Przemysław Mietlarek, Smart_lab, obsada:postacie planu aktorskiego/animatorzy: Andrzej Żak, Piotr Kłudka, Agnieszka Grzegorzewska, Jadwiga Sankowska, Wojciech Stachura, efekty laboteatralizacji: Wojciech Stachura, Jadwiga Sankowska, Agnieszka Grzegorzewska, Andrzej Żakprapremiera: 7 kwietnia 2013

Na słowa uznania zasługują nie tylko lalkarskie wiraże samych artystów, ale również efekt pracy osób, których na scenie nie widać, a więc scenografa Michała Dracza i pomysłodawcy oprawy muzycznej Pawła Nowickiego z zespołem Kwartludium. Atmosfera tajemnicy budowana przez te elementy umiejętnie towarzyszy teatralnej, eksploracyjnej podróży dziecięcego odbiorcy, który wciela się w rolę odkrywcy zarówno tajników nauki, jak i samego życia Fahrenheita.

Kto wychodzi z założenia, że jedynym czynnikiem przykuwającym uwagę i wyobraźnię dziecka są we współczesnym świecie komputer i telewizja, spotkałby się z nie lada dylematem, obserwując reakcję publiczności podczas przedstawienia

Fahrenheit. Wiele bowiem zależy tu od rodziców i opiekunów, którzy chcą swe pociechy uwrażliwić na inny wymiar wyobraźni i nauki.

Nie tej podanej na tacy, w postaci obrazkowej, gotowej, mało rozwijającej, lecz wymagającej pełnego zaangażowania dziecka. O tym pisałam już nie raz, relacjonując wydarzenia ze sceny teatralnej Miniatury. Repetycja ta oznacza, że artyści wprawiający w ruch lalkowych bohaterów nieustannie są gotowi zaskakiwać na tym polu i znakomicie wywiązują się ze swojego ludyczno -edukacyjnego zadania.

Page 14: Teatralia nr 56

premiery

14

teatralia 56/2013

Rachatłukum jest monodramem opartym na powieści Jana Wolkersa pod tym samym tytułem. Tekst wzbudził niemałe kontrowersje ze względu na wyuzdane motywy seksualne. Sztuka burzy granice, które Teatr Studio chceprzedstawić polskiemu społeczeństwu, zadając kulturze poważne pytanie o to,gdzie zaczyna się kontrowersja. Czy naprawdę warto karmić publikę tymnajintymniejszym z najintymniejszych? Nietrudno zauważyć wciąż panującąmodę na seksualność. Milcząca za ścianą tabu przez tyle stuleci teraz wydajesię niewyczerpalnym tematem. Chęć przekroczenia kolejnej granicy zmusza do przesady w niemoralności form jej przedstawiania. Obserwujemy sztukę z lekkim zdziwieniem i wmawiamy sobie, że to znak XXI wieku. Warstwa tekstowa naszpikowana jest wulgaryzmami i neologizmami. Najczęstszy przypadek występuje w użyciu tych dwóch typów jednocześnie. Wtedy trzeba dać parę chwil starszym pokoleniom na

zrozumienie wyrazu w odpowiednim kontekście, podczas gdy nastolatek uśmiechnie się z przekąsem, zaskoczony obecnością treści wziętych z jego osobistego słownika. Spowiedź hedonisty prowadzona jest w narracji pierwszoosobowej. Jest obrazowa, konkretna i zmysłowa – opisy dźwięków, kolorów i zapachówpomagają widzowi wizualizować sobie wspomnienia bohatera. Akcja toczy się bardzo szybko. Pomimo braku chronologii Marcin Bosak prowadziwidza pewnie i bezbłędnie, a jego nieskazitelna artykulacja nie pozwala uronić po drodze żadnego słowa. Bohater nazywa siebie Janem i aluzja do autora Rachatłukum wcale nie jest tu ukryta. Cytując bohatera, opowieść to niezasmarkany melodramat.Melodramat, bo wielka nieszczęśliwa miłość. Szalona, namiętna, na całe życie, burzliwie trwająca i burzliwie zakończona. Niezasmarkany, bo on nad

Dyskotekowy dance floor mieni się kwadratami w najbardziej jaskrawych kolorach świata. Pośrodku sceny, stylizowanej na klubowe wnętrze, stoi obrotowy fotel, wokół którego snuje się gość w migoczącej niczym stroboskop marynarce, obwieszony łańcuchami w kształcie gwiazdek. I gdybyśmy wyłączyli słuch, czulibyśmy się jak na koncercie dla VIP-ów, a przed nami tańczyłby Adam Levine. Ale tutaj nic nie jest tak oczywiste, jak mogłoby się wydawać.

CIERPIĄCA MĘSKA JAŹŃIzabela Lewkowicz

fot.

arc

hiw

um

tea

tru

Page 15: Teatralia nr 56

premiery

15

teatralia 56/2013

nim nie płacze. Nie użala się i nie upija na smutno. Całą złość przelewa na innekobiety, traktuje je mechanicznie i przedmiotowo, co kształtuje go jakopierwszego seksoholika swojej epoki. I choć na scenie występuje sam, to jego wspomnienia o Oldze są na tyle żywe, że to rudowłosa piękność wydaje się główną bohaterką. Przedstawiona tylko za pomocą słów jest kultywowana, przyrównana do rangi bóstwa i silnie idealizowana. Istnieje zatemprawdopodobieństwo fałszowania

i koloryzowania faktów. Ale czy Werter wobec Lotty nie czynił tego samego? Nazywał destrukcyjne uczucie miłością i cierpiał na wybujałą wyobraźnię. Jan przedstawia ten sam rodzaj zakochania.Jest Werterem naszych czasów. Olga lubiła rachatłukum. To rodzaj galaretki, a sam wyraz oznacza ukojeniegardła. Epizod, który zasłużył na tytuł. Że seks, że miłość, że ma być wesoło?Jest smutno i refleksyjnie. I jest Marcin Bosak, który spisał się na medal. .

fot.

arc

hiw

um

tea

tru

Page 16: Teatralia nr 56

premiery

16

teatralia 56/2013

Teatr Studio im. St. I. Witkiewicza w WarszawieRACHATŁUKUMreżyseria: Sebastian Chondrokostas, autor: Jan Wolkers, przekład: Andrzej Dąbrówka, adaptacja: Marcin Bosak, Sebastian Chondrokostas, scenografia: Urszula Bartos-Gęsikowska, choreografia: Anna Bosak , światło: Petro Aleksowski, obsada: Marcin Bosak, zdjęcia: Marta Ankresztejn premiera: 17 kwietnia 2013

Mimo wielu niepochlebnych opinii kierowanych pod adresem reżysera Pawła Szkotaka za nawiązania do Orientalizmu Saida, byłam tym pomysłem zaciekawiona i wróżyłam dobry spektakl. Przemawiały też za tym aluzje do aktualnego kryzysu ekonomicznego i sytuacji Cypru, które od razu przyszły mi na myśl. Niestety wątek interpretacyjny wpisany w program, w spektaklu jest zobrazowany niejasno, bez kontynuacji myśli w dalszych scenach. Wprowadzenie piosenek pop (między innymi Need somebody to love Jeffersona Airplane’a czy Jealousy Frankiego Millera) czy orientalnych tancerek okazało się

NEED SOMEBODY TO LOVE – NEED A GOOD IDEANatalia Grygiel

W zapowiedzi premiery Otella w Teatrze Polskim w Poznaniu czytam, że zobaczę międzykulturową zazdrość opartą na walce kultury judeochrześcijańskiej i kultury islamu. Zabrakło jednak konkretnych aluzji do ujawnienia niewygody, która leży u podłoża tych dwóch różnych, a jakże podobnych do siebie światów.

fot.

Krz

yszt

of B

ieliń

ski

Page 17: Teatralia nr 56

premiery

17

teatralia 56/2013

zabiegiem nieumotywowanym. Po okazaniu niełaski Cassiowi, Iago zjadliwie przekonuje Otella o podstępności jego zastępcy. W tym czasie Otello rozkleja na tylnej ścianie sceny fotografie Turków. Może gdyby twarze tych mężczyzn skontrastowane były z jakimś motywem zachodnim, moglibyśmy domyślać się, że chodzi o pewną tendencyjność w ukazywaniu Zachodu i Wschodu. Tymczasem fotografie nie spełniły funkcji edukacyjnej (jak na przykład wypisywanie nazwisk księży w Popiełuszce w reżyserii Pawła

Łysaka), metatekstualnej, ani też nie zwielokrotniły rzeczywistości świata przedstawionego.

W niektórych scenach jesteśmy zdekoncentrowani przez brak kontaktu aktorów z widownią. Często stoją tyłem, na scenie panuje ogólny chaos, który zaczyna nużyć publiczność (jak choćby w przypadku zbyt długiej sceny libacji w kantynie). Jedyną postacią, która nawiązuje kontakt z widownią, jest Iago. Jego działanie faktycznie ma sens – tak manipuluje obrazami, jakby był przekonany o rezultacie

fot.

Krz

yszt

of B

ieliń

ski

Page 18: Teatralia nr 56

premiery

18

teatralia 56/2013

intrygi. Gwoli dygresji, pozwolę sobie zacytować jednego z widzów, który trafnie zareagował na moment, kiedy bohater wkłada rękę w spodnie i zaczyna się onanizować: „Czego ona tam szuka? I dlaczego tak długo?”. Mimo że to Kaleta został obsadzony w roli głównego rozgrywającego, najbardziej wyrazistą postacią w tej odsłonie Otella jest Lodovico (Paweł Siwiak). Skupiony na grze wprowadza pewne połączenie dystansu i bezpieczeństwa.

Scena końcowa jest udana, niestety szkoda, że całość spektaklu nie została rozegrana w podobnej estetyce. Łóżko jest miejscem miłości, zdrady i zbrodni. Przyciąga obraz Desdemony leżącej w majestatycznej, niemal posągowej pozie, z odkrytymi piersiami. Dla Otella cały czas żywa, choć martwa, ponieważ według Maura tylko wtedy, gdy umrze, przestanie go zdradzać.

Teatr Polski w Poznaniu OTELLOreżyseria: Paweł Szkotak, przekład: Stanisław Barańczak, scenografia i kostiumy: Agnieszka Zawadowska, muzyka: Krzysztof Nowikow, reżyseria świateł: Magdalena Górfińska, ruch sceniczny: Natalia Draganik, asystent reżysera: Paweł Siwiak, inspicjent: Maria Skowrońska-Ferlak, obsada: Piotr Borowski (Otello), Wojciech Kalwat (Brabantio), Piotr B.Dąbrowski (Cassio), Michał Kaleta (Iago), Andrzej Szubski (Rodrigo),Wiesław Zanowicz (Książę Wenecji), Jakub Papuga (Montano), Piotr Kaźmierczak (Gratiano), Paweł Siwiak (Lodovico), Barbara Prokopowicz (Desdemona), Barbara Krasińska (Emilia), Dorota Kuduk (Bianka,/ Kobieta Orientu), Mariusz Adamski (Oficer w kasynie / Major w sztabie), Anna Sandowicz (Kobieta Orientu), Miriam Fiuczyńska (Kobieta Orientu / Żołnierka śpiewająca w kantynie)premiera: 6 kwietnia 2013

.

Page 19: Teatralia nr 56

premiery

19

teatralia 56/2013

Carmen (w tej roli zalotna Ewelina Starejki) ma już pięć trupów w ogrodzie i wciąż jest tam miejsce na następne. Kochankowie pojawiają się co dwa lata.Nikt z widzów nie wróży żadnemu z nich długiego życia. Nie ma między nimi symetrii – ona jest czarownicą. Razem piją szampana z bardzo czystychkieliszków, ale jego napój jest nieco bardziej wyskokowy. Mężczyzna musi polec w takiej konfrontacji. Czekają go przyjemna ostrość w gardlei niespodziewane, nieomal konwulsyjne drganie podnieconego ciała. Jakże bezradne okażą się jego duma i wszystkie męskie sposoby! Po szampańskich nocach kochankowie budzą się na lekkim kacu i wdzięczą do swej pani.

Są nieustannie gotowi, by najlepszego szampana wetrzeć jej w nadgarstki, w obojczyki, we włosy. Chcą iść do łóżka. Wczorajsze ekstazy wyzwalają w nich pewność, że dzisiaj znowu uda się ich doświadczyć/ je przeżyć. Nie wiedzą, że ich dni są dokładnie policzone. Carmen. Bella Donna to komedia kryminalna, w której wątki romansu przeplatają się z motywami zbrodni i zemsty. Kolejne ofiary namiętnejmorderczyni - kokietki padają na stole albo już gniją w ogródku. Carmen za pomocą ziół manipuluje pożądaniem, które wymyka się amantom spod kontroli, przecząc tym samym wiktoriańskiemu przekonaniu, że kobieca seksualność nie istnieje suwerennie, bo zawsze jest tylko odbiciem męskiej. .

HASTA LA VISTA, BABYAlicja Müller

Szczypta szkodzącej na mózg wilczej jagody, odrobina guarany – cudownego afrodyzjaka, troszkę rozbudzającej miłosne żądze mandragory, która to (o ironio!) wyrastać miała z nasienia wisielca, a także lampka najlepszego szampana – mężczyźni od tego głupieją. I nawet ci najbardziej pruderyjni zmieniają się w rozognionych lubieżników, a czasem, gdy do kieliszka wpadnie nieco więcej trujących ziół, umierają. O proporcjach decyduje piękna Carmen, seksowna autorka popularnych książek kucharskich, która jest trzy razy bardziej niebezpieczna od facetów w czerni i jeszcze bardziej przebiegła niż sam Sherlock. Paweł Pitera nie mógł wybrać lepszego czarnego charakteru, by rozkochać w nim publiczność Bagateli.

Page 20: Teatralia nr 56

20

teatralia 56/2013

premiery

Nie przypadkiem internetowy pseudonim kobiety to Bella Donna – wszak pochodzi on od łacińskiej nazwy wilczej jagody (Atropa belladonna). W ten sposób w postaci Carmen zbiegają się dwie tradycje, dwa mity kobiecości – figura zmysłowej cyganki z legendarnej opery oraz kobiety - czarownicy, czyli poszukiwaczki najbardziej zwyrodniałych dróg wyzwolenia. To sprawia, że bohaterka jawi się zarówno jako bogini miłości, jak i śmierci – na scenie Bagateli obserwujemy ucieleśnienie spotęgowanej, niejako absolutnej kobiecości. Jest w tym wszystkim wiele złowieszczego mroku, a jednocześnie czegoś nieskończenie gorzkiego. Carmen jest umazanym krwią, dogłębnie zranionym amorem, a jej poczynania są nie tyle zabawą w Antropos z zielnikiem zamiast

nici, co wrzaskiem dzikiej furii. Bywa odpychająca i ujmująca, bezradna i władcza, co świetnie odgrywa Starejki. Brutalną opowieść łagodzi domieszka farsy. Aktorzy urządzają na scenie najprawdziwszy erotyczny cyrk. Ich przerysowana ekstaza i wszechogarniające przestrzeń szaleństwo nie drażnią – to zasługa spójnej i zabawnej, tryskającej humorem, a zarazem szalenie wymownej choreografii Małgorzaty Haduch. Cała obsada świetnie sobie radzi z odtańczeniem mrowienia mięśni, szumu w uszach i ciężkości głów. Kabaretowy obraz chuci nie przysłania też tragizmu bohaterów, co jest zdecydowanie największą zaletą spektaklu.

Teatr Bagatela w Krakowie CARMEN.BELLADONNAStefan Vögel tłumaczenie: Jacek Lachowski, reżyseria: Paweł Pitera, scenografia: Joanna Schoen, ruch sceniczny: Małgorzata Haduch, reżyseria świateł: Marek Oleniacz, Opracowanie muzyczne / asystent reżysera / inspicjent / sufler: Monika Handzlik, obsada:Carmen Wolf: Ewelina Starejki, Sabina Wolf: Angelika Kurkowska, Bernie: Marcin KobierskiMartin: Przemysław Redkowski, Valentin von Strachwitz: Maurycy Popiel, Hans Jürgen von Strachwitz : Jakub Bohosiewiczpremiera: 6 kwietnia 2013

.

Page 21: Teatralia nr 56

21

teatralia 56/2013

soleimapour

To nietypowe przedstawienie/akcję/projekt/coś pomiędzy spektaklem a performancem, od samego początku otaczała fascynująca mgiełka tajemnicy. Przed spektaklem wiedzieliśmy tylko tyle, że autor scenariusza z powodu uchylania się od obowiązku wojskowego nie posiada paszportu, tym samym nie może opuścić własnego kraju. Pisząc

tę sztukę znalazł sposób na pokonanie granic przestrzennych – dzięki niej może spotykać się z ludźmi z całego świata i zabierać głos w dyskusji o niesprawiedliwości, dyskryminacji i ucisku.

Koncept spektaklu polega na tym, że scenariusz nie może być znany

W sobotę 13 kwietnia mieliśmy okazję uczestniczyć w spektaklu Nassima Soleimapoura White Rabbit, Red Rabbit, na który zaprosiła nas Scena Robocza, współproducent tego wydarzenia. Co ciekawe i znamienne, nie tylko poznaniacy, ale i mieszkańcy Aten, Kairu oraz Holendrzy z miasta Delft mieli przyjemność uczestnictwa w spektaklu, ponieważ grany był w czterech miejscach, przez różne teatry tego samego dnia. Wyjątkowość tej sztuki opiera się między innymi na tym, że nie potrzebuje ona reżysera, scenografii, oprawy muzycznej i za każdym razem grana jest przez innego aktora.

FEED YOUR HEAD!Joanna Grześkowiak

Page 22: Teatralia nr 56

22

teatralia 56/2013

soleimapour

ani aktorowi, który wykonuje go na scenie, ani widzom, którzy go oglądają. Z tego powodu, nie chcąc pozbawiać przyjemności uczestnictwa w tym przedstawieniu przyszłych widzów i wykonawców, nie będę zdradzać zbyt wielu szczegółów. White Rabbit, Red Rabbit to bardzo sprytnie skonstruowany eksperyment, który w dużej mierze opiera się na grze z wyobraźnią widzów. Najpełniej wtedy, gdy autor tekstu zwraca się w nim do nas bezpośrednio i prosi o zamknięcie oczu, żeby spektakl toczył się tylko i wyłącznie w naszej wyobraźni.

Rzuconego przez Nassima Soleimanpoura wyzwania aktorskiego podjęła się Ewa Kaczmarek, która otrzymała zalakowany scenariusz dopiero na scenie, kilka sekund przed rozpoczęciem spektaklu.. Dzięki niej (aż trudno uwierzyć, że wcześniej nie znała tej sztuki) zwroty akcji były fascynujące, gdyż najdziwniejsze polecenia zawarte w scenariuszu, a odczytywane po raz pierwszy już w obecności widzów wykonywała z niezwykłą spontanicznością i swobodą. Mimo atmosfery niepewności i skupienia, jaka panowała na sali, spektakl nie został

pozbawiony lekkości i poczucia humoru, którym Ewa Kaczmarek okraszała odczytywane słowa.

Doświadczenie w improwizacji, jakie wyniosła z Teatru Usta Usta Republika zagwarantowało aktorce sukces, a publiczności − satysfakcję z uczestnictwa w tym eksperymencie. Należy podkreślić, że jego powodzenie zależało od atmosfery, jaka panowała na widowni, od tego, czy widz będzie chciał przyjąć zaproszenie do jego współtworzenia oraz decyzji aktorki podejmowanych dosłownie w ułamku sekundy. Sztuka została rozpisana w taki sposób, że zaangażowanie widzów w proces powstawania spektaklu i kontakt z aktorką, z którą razem odkrywaliśmy kolejne partie tekstu, były czymś zupełnie naturalnym, niewymuszonym. Bezpośrednie zwroty w pierwszej osobie i autoreferencyjność sprawiały, że wykreowany świat stawał się nam bliski, wzbudzał zaufanie i zaciekawienie widzów. Zaproszenia do uczestnictwa w nim nie sposób było odrzucić.

WHITERABBIT,REDRABBITwedług Nassima Soleimanpouradramaturgia: Daniel Brooks, Ross Manson, występuje: Ewa Kaczmarekświatowa premiera: sierpień 2011, SummerWork Festival w Toronto, Fringe Festiwal w Edynburgupokaz na Scenie Roboczej: 13 kwietnia 2013

.

fot.

Jak

ub

Wit

tch

en

Page 23: Teatralia nr 56

23

teatralia 56/2013

broadway

BROADWAYOWE INSPIRACJEEwa Grabowska

Pusta, mroczna scena. Napięcie. Błysk świateł. Akcja. To właśnie ten moment, w którym projekt Broadway Street – The Show ożywa i przeradza się w magiczną podróż do świata najpiękniejszych musicalowych przebojów XX i XXI wieku.

fot. studio navigo

Page 24: Teatralia nr 56

24

teatralia 56/2013

broadway

Ponad trzydzieści muzyczno-wokalnych aranżacji od dawna znanych przebojów broadwayowskiej sceny musicalowej nie powinno zaskakiwać ani formą, ani siłą przekazu. A jednak - niecodzienne połączenie gry świateł, tańca, wokalu i aktorskich umiejętności gwiazd międzynarodowego formatu daje piorunujący efekt. Energia, barwność i różnorodność postaci sprawiają, że każde Broadway Street jest inne, wyjątkowe, niepowtarzalne, coraz bardziej fascynujące.

Inicjatorem i głównym twórcą projektu jest Jakub Wocial, który po raz kolejny udowodnił, że oprócz wielkiego talentu i charyzmy odznacza się także niezwykłym ciepłem, poczuciem humoru i dystansem do samego siebie. Zadziwia przede wszystkim wszechstronność twórcy. Potrafi on opowiadać śpiewem wzruszające historie, bawi się własną rolą w humoreskach i wywołuje

żywą interakcję między wokalistami a publicznością. To właśnie jego żartobliwy występ w stroju damy wywołał najwięcej uśmiechu u „rampowskiej” publiczności.

W obszarze repertuaru kabaretowego doskonale realizowała się Emilia Kudra – pierwszy mocny wokal Broadway Street – The Show. Głęboka, energiczna barwa jej głosu świetnie sprawdziła się w aranżacjach takich utworów jak Big Spender, Cabaret czy All That Jazz. Ta część pokazu nabrała dzięki niej bardziej rozrywkowego, rewiowego charakteru.Warto też docenić wokalny kunszt Łukasza Dziedzica, śpiewającego ponaddwuoktawowym barytonem (od dolnego E do wysokiego A), znanego m.in. z roli lorda Farquaada w musicalu Shrek. Jego niski, aksamitny głos idealnie wkomponował się zarówno w utwory zespołowe, jak i solowe, a partii Umarł Bóg w jego wykonaniu, pochodzącej z Tańca Wampirów Romana

fot. studio navigo

Page 25: Teatralia nr 56

25

teatralia 56/2013

broadway

Polańskiego, można byłoby słuchać bez końca.

Niezaprzeczalną gwiazdą Broadwayów jest holenderska aktorka musicalowa Sanne Mieloo. To najwspanialszy głos całego projektu – ciepły i frywolny, innym razem niezwykle emocjonalny, intymny i dogłębnie przejmujący. Jako pierwszy wokal utworu Once Upon A Time i solistka w The Girl in 14G podbiła serca publiczności.

Obok wymienionych postaci międzynarodowej sceny musicalowej zobaczyć można także Martę Carillon oraz Lenę Brandt. Bezsprzecznie najlepiej wykonano utwory do musicali: Brooklyn, The Phantom of the Opera, Tanz der Vampire oraz The Bodyguard. Całość została wzbogacona choreografią Natalii Marii Wojciechowskiej. Najpiękniejszą partią taneczną wydaje

się wariacja ze wstążką w wykonaniu Ilony Gumowskiej do utworu z Les Miserables.

Broadway Street – The Show to spektakl, który sprawia, że przez dwie godziny scena teatralna zamienia się w istną świątynię muzyki. To jedno z tych widowisk, które chwytają za serce i unoszą duszę. Tych, które wywołują silne emocje i ukazują światową scenę musicalową w pełnej krasie. To pokaz wyjątkowy, bo – jak zapewniają twórcy – dwa takie same Broadway Street nie zdarzają się nigdy. Każdy znajdzie w tym widowisku coś dla siebie.

Teatr Rampa w WarszawieBROADWAYSTREET–THESHOWreżyseria, scenariusz: Jakub Wocial, scenariusz, opracowanie muzyczne: Marta Carillon, współpraca redaktorska: Katarzyna Kraińska, choreografia: Natalia Maria Wojciechowskaaranżacje utworów: Nico Gaik, reżyseria dźwięku: Marcin Pawłot, reżyseria światła: Tomasz Filipiak, obsada: Jakub Wocial, Lena Brandt (gościnnie), Marta Czerska, Łukasz Dziedzic (gościnnie), Emilia Kudra, Sanne Mieloo; taniec: Ilona Gumowska, Natalia Wojciechowska, Justyna Banasiak, Martyna Dominikowska, Jakub Koniecznypremiera: 6 listopada 2011

.

Page 26: Teatralia nr 56

26

teatralia 56/2013

broadway

TRZEBA BUDOWAĆ NAPIĘCIEEwa Grabowska

fot. studio navigo

Page 27: Teatralia nr 56

27

teatralia 56/2013

broadway

Jak zaczęła się pani współpraca z Kubą Wocialem?Stało się jak zwykle – „przez przypadek”. Kuba i Marta [Marta Czerska – przyp. red.] występowali na sylwestrowym koncercie w Teatrze V6, gdzie również ja wykonałam kilka utworów. Kuba mnie tam znalazł i zaprosił do dalszej współpracy, na co oczywiście bardzo chętnie się zgodziłam. To wspaniałe – móc współpracować z takimi wokalistami.

Dlaczego przyjęła pani propozycję udziału w Broadway Street – The Show?Co jest w nim takiego wyjątkowego?Te spektakle, koncerty, to przede wszystkim wspaniali ludzie. Podziwiam Ich nie tylko jako wokalistów – profesjonalistów, lecz także prywatnie. Jestem dumna, że mogę z nimi pracować, bo są mądrymi ludźmi i uczę się od nich ilekroć się widzimy. Spektakl jest wyjątkowy, bo – jak nigdzie – można tu usłyszeć znakomite wykonania utworów z wielu musicali, w wyjątkowej oprawie dźwiękowo-świetlnej. Przede wszystkim każdy z występujących odgrywa swoją rolę z pasją i zaangażowaniem, wytwarza dzięki temu niepowtarzalną atmosferę. Właśnie to czyni Broadway Street – The Show wyjątkowym.

Jest pani bardzo energiczną osobą. Dzisiaj śpiewała pani m.in. Big Spender. Nie tęskni pani za utworami bardziej lirycznymi?Jako wokaliści Broadway Street – The Show jesteśmy bardzo różnorodni. Myślę, że to, co śpiewamy, pasuje trochę do osobowości każdego z nas. Były również takie Broadway Street, gdzie śpiewałam bardziej liryczne piosenki niż dziś, np. I Don’t Know How to Love Him z Jesus Christ Superstar. Utwory typu Big Spender to takie kontrastujące elementy występu. W końcu trzeba budować napięcie spektaklu. Stąd pochodzi ta różnorodność, tkwiąca zarówno w ludziach, jak i w piosenkach. Zostało to w znakomity sposób wymyślone i wykorzystane przez Kubę.

Jak powiedział kiedyś Kuba Wocial: Nie ma dwóch takich samych »Broadway Street – The Show«. A jest jakaś piosenka musicalowa spoza tego repertuaru, którą bardzo chciałaby pani zaśpiewać?Czy jest taka piosenka? Mnóstwo jest takich piosenek, naprawdę... Wraz z rozwojem jest ich coraz więcej. Na najbliższy spektakl w Łodzi będę przygotowywała Skyfall, co – nie ukrywam – jest dużym wyzwaniem, oraz Golden Eye. Akurat na tym koncercie będziemy wykonywali głównie piosenki

Page 28: Teatralia nr 56

28

broadway

filmowe, choć nie zabraknie też utworów musicalowych. Wystąpię z Kubą Wocialem. Koncert będzie niezwykle barwny, chociaż będziemy tam tylko we dwójkę. Cały czas pracujemy nad czymś nowym. Repertuar ludzi, którzywystąpili dzisiaj na scenie, jest tak duży, że gdyby chcieli zaśpiewać wszystkieutwory, trwałoby to z pewnością do rana.

Swój zawodowy czas poświęca pani nie tylko występom w BroadwayStreet... oprócz tego ma pani zespół o wdzięcznej nazwie Manuka.Ojej! Skąd pani to wie? Czuję się zaskoczona, ogromnie.

Ale dlaczego?Bo nie wiedziałam, że można to wiedzieć. Manuka, tak... moje dziecko, serce moje. Tam piszę, a właściwie współpiszę piosenki, bo w istocie to całyzespół je tworzy. Ja piszę teksty, a muzykę komponujemy razem. Niebawem zaczynamy koncerty i to nas najbardziej cieszy. Już nie mogę się doczekać. Tak naprawdę pierwsze nasze wydawnictwo jest zapisem koncertu – to pierwsze nasze wydanie live. Można je już zobaczyć na YouTubie, a już wkrótce również nabyć na DVD. Kończymy materiał na płytę. Przygotowujemy sesję zdjęciową. W końcu zaczyna się coś dziać. To taki najbardziej „mój” projekt, taki prywatny.

A Teatr V6? Zagrała w nim pani ostatnio monodram Zatrudnię milionera,który zebrał świetne recenzje.Tak, to też już taka „moja” rzecz. Czuję, że „moja”, bo to w pewnym sensiecząstka mnie. Przez ponad godzinę jestem sama na scenie, mówię i śpiewam na zmianę. W międzyczasie jest tyle myślenia, że daje to możliwość wyrażeniawszelkiej ekspresji, załamań, jest szansą dla powstań. To ogromne wyzwanie, które bardzo, bardzo lubię. I właśnie te koncerty z Manuką też. Skąd pani wiedziała?

O Manuce?I o Manuce i o V6. Tak bardzo chciałam pokazać już ten zespół światu. To jestradocha, naprawdę. Zespół to żywy organizm – wzloty, upadki, problemy,rozwiązania. I przede wszystkim koncerty – to jest prawdziwa radość. Nie do opowiedzenia. Czysta energia.

A będzie panią można zobaczyć w maju na koncertach Broadway Street –The Show?Mam nadzieję. Z tego, co się zapowiada, to tak. W ogóle w Rampie jestcudownie, wszyscy tutaj o nas bardzo dbają.

Page 29: Teatralia nr 56

premiery

29

teatralia 56/2013

EMILIAKUDRAmocny głos polskiej sceny musicalowej. Absolwentka szkoły muzycznej II stopnia w klasie fortepianu. Laureatka wielu konkursów i festiwali piosenki. Od 2011 roku występuje w Broadway Street The Show. Współpracuje także z łódzkim teatrem V6.

Page 30: Teatralia nr 56

30

teatralia 56/2013

repertuar

Nie tak dawno w Teatrze Polskim we Wrocławiu Paweł Świątek pod pretekstem Mitologii opowiedział, mocno upraszczając, o tym,jak ludzkie tragedie stają się pożywką dla telewizji i głodnychdziennikarzy. Nieco później, w Teatrze im. Jana Kochanowskiegow Opolu, wyreżyserował Dżumę Camusa, którą ubrał w podobny przekaz. Dżuma pozostaje fabularnie tym samym tekstem, którego przesłanie zupełnie redefiniuje Paweł Świątek. Te same słowa, ale inna treść, którą zmieniła forma.

FORMA A TREŚĆKarolina Obszyńska

fot. Bartosz Maz

Page 31: Teatralia nr 56

31

teatralia 56/2013

repertuar

Przede wszystkim – tu nie ma postaci. Jest sześć osób o podobnym wyglądzie, cztery mocno umalowane kobiety i dwóch mężczyzn, wszyscy w idealnie skrojonych kostiumach i markowych kaloszach. Kalosze są nieodzowne, bo za plecami aktorów znajduje się kałuża, która rozrasta się w ciągu godziny, aż wreszcie dopływa do ich stóp. Żółtozielona ciecz zbliża się do brzegu sceny w niemal niezauważalny sposób, w końcu zaskakując widzów swoją bliskością. Aktorzy próbują przed nią uciekać, więc nieustannie pedałują, lecz są unieruchomieni na stacjonarnych rowerach. „Jadą” w różnym tempie, dzieląc się tekstem, wchodzą sobie w słowo lub coś po kimś dopowiadają. Warstwa tekstowa, która ma tutaj największe znaczenie, jest wyzwaniem

– aktorzy muszą złapać rytm, podobny temu, za którym próbują nadążyć. Nierzadko przejęzyczają się, gubią tempo, zapominają słów. Mówią szybko, co nieustannie podsyca wrażenie nerwowości, gorączkowej ucieczki.

Inscenizacyjnie jednak Dżuma jest nieco ospała – widzowie mogą liczyć wyłącznie na werbalną relację. Brak tu cielesnej ekspresji i scenicznego dynamizmu, aktorzy zejdą z rowerków dopiero, by się ukłonić. W tym sensie jest to jedynie sprawozdanie z zakażonego miasta, które w swej oczywistości każe oczekiwać w końcu wielkiego wybuchu.

Warto podkreślić, że nie ma u Świątka postaci, bo aktorzy nie kreują postaci, wyrzucają tylko z siebie Camusowskie

Page 32: Teatralia nr 56

32

teatralia 56/2013

repertuar

frazy, żonglując tekstem. Kwestie poszczególnych bohaterów wygłaszają naprzemiennie, żadna z postaci nie została bowiem przypisana do konkretnego aktora. Jednak dopiero w połowie spektaklu ludzie, których oglądamy, dają się poznać – to dziennikarze sportowi, relacjonujący na żywo wydarzenia z miasteczka. Z zapałem zaczynają opowiadać o śmierci dziecka, jednego z bohaterów Dżumy.

W tym momencie napięcie sięga zenitu, bo emocje towarzyszące podawanym informacjom są nie do opisania. Dziennikarze przypominają stado wygłodniałych zwierząt, dla których pożywką jest cierpienie chłopca. W ten sposób Świątek widzi współczesne dziennikarstwo. Nie istnieją: etyka pracy, empatia ani kultura słowa, a jedynie konsumpcjonizm i pazerność. Świątkowa Dżuma to niejako atak wymierzony w dziennikarzy, a co najmniej oskarżenie. Nawet jeśli jest tak w istocie, to odnoszę wrażenie, że Świątek, powtarza tę samą myśl w kolejnym spektaklu. Mimo wszystko

Dżuma, choć uszczypliwie została przez jednego z widzów nazwana „czytaniem, nie przedstawieniem”, warta jest uwagi. Minimalistyczna w formie, ale o kompletnym przekazie, także wizualnym.

Brakuje w niej porażającej pointy, dla której całość stanowi przecież dobre tło.Na nic jednak zdałaby się praca reżysera, gdyby nie niektóre opolskie talenty. Zdecydowanie najlepszy aktorsko okazał się Maciej Namysło – nie traci dobrej kondycji ani na moment. Doskonały w słowach, gestach i mimice, zachwycający w każdym wypowiadanym zdaniu.

Dżuma trwa tylko pięćdziesiąt minut. Można uśmiechnąć się i snuć domysły, jakoby Świątek miał tak mało do powiedzenia – bliższy prawdzie będzie jednak fakt, że w tej postaci spektakl nie udźwignąłby już ani minuty więcej. Niemniej jednak w opolskiej Dżumie najciekawsze są jej konstrukcja i forma, które nie przesłaniają treści.

Teatr im. Jana Kochanowskiego w OpoluAlbert CamusDŻUMAReżyseria: Paweł Świątek, scenariusz i dramaturgia: Mateusz Pakuła, scenografia: Marcin Chlanda, inspicjent: Jerzy Laskowski, fotosy: Bartosz Maz, obsada: Aleksandra Cwen, Arleta Los-Pławszewska, Grażyna Rogowska, Judyta Paradzińska, Mirosław Bednarek, Maciej NamysłoPremiera: 24 marca 2013

.fo

t. A

nn

a W

rote

k

Page 33: Teatralia nr 56

33

teatralia 56/2013

repertuar

By obejrzeć spektakl Wawrzyńca Kostrzewskiego w Teatrze Dramatycznym, kazano nam wdrapać się niemalże na strychy Pałacu Kultury i Nauki. Każdemu krokowi towarzyszył zrzędliwy skrzek starych schodów i charakterystyczny zapach wilgoci. Na scenie, niczym w krzywym zwierciadle, wprost przed nami znajdowały się stare

teatralne krzesła, poorane przez czas i naznaczone jakąś smutną siłą. Pokryte rdzą, wzbudzały obawę, że zaraz doświadczymy jakiejś przygnębiającej, ale realistycznej historii. O te ruiny teatru wsparte były trzy postaci, z początku słabo widoczne, potem wyłaniające się z odmętów mroku.Frank, tytułowy bohater, ulubieniec

Chłód północnej Brytanii. Zatęchłe powietrze, snujące jękliwą pieśń pośród poszarzałych wzgórz Szkocji, Irlandii i Walii. A między nimiFrank, Grace i Teddy. Dramat Briana Ariela pobudza zmysły, prowokuje do niełatwych pytań, ukazuje trudne relacje.

KANON NA TRZY POSTACIEAleksandra Pyrkosz

fot.

An

na

Wro

tek

Page 34: Teatralia nr 56

34

teatralia 56/2013

publiczności i siebie samego, siedzi spokojnie na jednym z krzeseł, oddycha wolno i ciężko przez chustę narzuconąna głowę, jakby chciał się od nas odizolować. Jamniczym mantrę powtarza nazwy wiosek, przez które przyszło bieżyć jemu i jego świcie. Tym samym powoli nawleka je na niewidzialne dla nas sznur, oś czy ciąg przyczynowo-skutkowy. Teddy w oddali odbija od podłogi piłkę jego pupilka Rob Roya. Robi to powoli, wybijając rytm podobny do bicia serca. W spokojną i bezpretensjonalną rytmiczność wgryza się łagodny, ale lekko złowieszczy

dźwięk tykającego zegara. Już na początku widzimy, że spektakl – łańcuch zdarzeń w życiu bohaterów – jest niezwykle subtelną symfonią, synestezją doznań wzrokowych, słuchowych, matrycą uczuć, osobistych przeżyć bohaterów.

Cudotwórca jest tą samą opowieścią z perspektywy trzech różnych osób.Bohaterowie tułają się razem od dobrych kilku lat, znają się (jak się zdaje) jak najlepsi przyjaciele, a jednak jest coś w każdym z nich, co nie pozwala spokojnie uwierzyć w ich bliskie relacje. Impresario Teddy i Grace musieli podjąć odważną decyzję, żeby pójść za Frankiem jak apostołowie za Jezusem. Zaufali mu bezgranicznie, pozostawili całe dotychczasowe życie. Poszli za człowiekiem, który był rzekomo uzdrowicielem, a z drugiej strony bezceremonialnie ranił innych. Być może jest to dramat o poszukiwaniu istoty rzeczy. Uosobieniem odnalezienia tego sensu był właśnie Frank – upatrywano w nim oznak zdrowia i spokoju. Jednak na ile rzeczywistego daru posiadał, a na ile był on napędzamy wiarą i zaufaniem innych – to rozstrzygające pytanie i zarazem oś spektaklu, dzieląca go na dwie półkule: wzniosłości i absurdu.

fot.

An

na

Wro

tek

Page 35: Teatralia nr 56

35

teatralia 56/2013

repertuar

Frank, w którego fantastycznie wcielił się Adam Ferency, budził skrajneuczucia. Jak wspomniałam, Grace przypięła mu etykietę człowieka z łatwością ranienia. Cudotwórca powinien być dla ludzi, być lekarzem dusz, być uosobieniem dobra. Traktował ich jednak jak własne urojenie alboprzedłużenie siebie. Gdy cuda, których się podejmował na innych ludziach,urzeczywistniały się mianował je ziszczonymi urojeniami, Ludzie bowiembyli dla niego niczym innym jak elementami w obsesyjnej chęci samorealizacji. Jestem pełna szacunku i składam jak najniższe ukłony w kierunku talentu Adama Ferencego. Nie sądzę, żeby istniało w jego grzecokolwiek, co nawet przez chwilę mogłoby skłonić mnie do refleksji nad fałszem scenicznym. Ferency od początku był swoją postacią, był jej

wierny. Nie ulega wątpliwości, że znaczacą rolę w spektaklu odegrały również scenografia i układ świateł, które bardziej podkreślały istnienie mroku niż dobroci światła.

Należałoby powrócić jeszcze do początkowego wrażenia o istnieniu na scenie krzywego odbicia widowni. Krzesła, które odstraszały pleśnią, złowrogim rysem upływu czasu, oznakami zużycia i wyczerpania – nie bez przyczyny prezentowały nam, publiczności, swój smutny majestat. Reżyser umieścił widzów wobec bezlitośnie prawdziwego lustra, nakazał konfrontację. Być może to my jesteśmy ludźmi, którzy są przedłużeniem Franka. Może to właśnie my potrzebujemy sensu, cudu i cudotwórcy?

Teatr Dramatyczny im. Holoubka w WarszawieCUDOTWÓRCABrian Freilprzekład: Elżbieta Jasińska, reżyseria: Wawrzyniec Kostrzewski, scenografia i kostiumy: Marta Dąbrowska-Okrasko, opracowanie muzyczne: Piotr Łabonarski, asystent reżysera: Julian Potrzebny, inspicjentka, suflerka: Barbara Zając, obsada: Marta Król, Adam Ferency, Andrzej Blumenfeldpremiera: 22 marca 2013

.

Page 36: Teatralia nr 56

36

teatralia 56/2013

repertuar

HIPOCHONDRIA, CHCIWOŚĆ I NIEWINNE UMIZGI W HIP-HOPOWYCH RYTMACH, CZYLI MOLIER W NOWOCZESNE SZATY PRZYODZIANYAnna Kołodziejska

Apetyt na komedie gdyńskiego Teatru Miejskiego z dnia na dzień rośnie. Ekipa aktorska na Bema rewelacyjnie czuje krotochwilnego bluesa, co owocuje swobodą gry i dopracowanymi charakterami. Tym razem Tomasz Man sięgnął po klasykę gatunku – Chorego z urojenia Moliera. Kiedy wybór pada na tak wysoce eksploatowany przez twórców teatralnych dramaturgiczny tekst, zawsze pojawia się pytanie, czy istnieje jeszcze coś nowego, co można na tym polu osiągnąć. Man z powodzeniem udowadnia publiczności, że komediowy topór nie został zakopany, a zerkanie przez maskę z sowizdrzalskim uśmieszkiem wesołka w jego wykonaniu przynosi całkiem świeże spojrzenie na utwór siedemnastowiecznego dramatopisarza.

fot.

Ber

nie

Kra

mer

Page 37: Teatralia nr 56

37

teatralia 56/2013

repertuar

W Chorym z urojenia gdyńskiego teatru najbardziej wyrazista jest koncepcja świata przedstawionego, którą rewelacyjnie podkreśla aranżacja scenograficzna i zamysł uwspółcześnienia języka dramatu poprzez leksykę i wokalne wstawki z pogranicza żargonu i mowy potocznej. Szpitalne akcesoria, recepty wielkości billboardów, nocniki jako okrycia głów Pana Biegunki i jego syna to rekwizyty współtworzące klimat farsy, a jednocześnie zakamuflowanej satyry na służbę zdrowia i posłanników Hipokratesa.

Komediowa aura zapadającej w pamięć publiczności przypowiastki o hipochondryku to zasługa wyczynów zespołu artystycznego/ aktorskiego. Bogdan Smagacki jako Argan doskonale odnajduje się w roli nieco nadpobudliwego, całkowicie pochłoniętego swymi wyimaginowanymi dolegliwościami mieszczanina, którego egoistyczne dążenia wystawią na próbę miłość

własnej córki. Świetnemu jak zawsze Maciejowi Wiznerowi – Kleantowi, wyrażającemu swe uczucia w geście slamersko-rapersko-hip-hopowym, towarzyszy ujmująca dziewczęcym wdziękiem Agata Moszumańska – Aniela.

Role epizodyczne również nie pozostają tu bez komentarza. Duet Pan Biegunka i jego syn to sceniczny popis Dariusza Szymaniaka i Szymona Sędrowskiego. Powitalne deklamacje tego ostatniego skierowane do Anieli i Beliny są do tego stopnia przerysowane i nacechowane humorem, że pamięć o nich jeszcze długo po spektaklu wywołuje serdeczny śmiech i rozbawienie. Nowatorsko skonstruowana sylwetka Belarda (Piotr Michalski) jako uduchowionego wyznawcy Hare Kriszna wierzącego w medycynę naturalną, który wypowiada swe kwestie na tle medytacyjnych pląsów i figur tai-chi to kolejny komediowy strzał w dziesiątkę. Pośród tylu wspaniałych kreacji nie sposób nie wspomnieć o postaci, która

Teatr Miejski im. Witolda Gombrowicza w GdyniCHORYZUROJENIAMolierprzekład: Tadeusz Boy-Żeleński, reżyseria: Tomasz Man, muzyka: Marek Otwinowski (Karbido), scenografia i kostiumy: Anetta Piekarska-Man asystent reżysera: Bogdan Smagacki, sufler: Ewa Gawron, inspicjent: Maciej Sykała, producent: Ewa Wojciechowska-Chodorek, obsada: Bogdan Smagacki, Agata Moszumańska, Marta Kadłub, Olga Barbara Długońska, Monika Babicka, Piotr Michalski, Maciej Wizner, Dariusz Szymaniak, Szymon Sędrowski, Andrzej Radosz, Maciej Sykała, Mariusz Żarneckipremiera 23 marca 2013

Page 38: Teatralia nr 56

38

teatralia 56/2013

repertuar

buduje całą sieć intrygi napędzającej akcję, a więc służącej Antosi. Grająca ją Monika Babicka nie tylko z powodzeniem wciela się w tę kluczową dla utworu bohaterkę, ale nadaje jej nowe oblicze. Antosia w jej wydaniu to nie tylko spiskująca potajemnie z Anielą zaradna i sprytna osóbka, ale beztroski i wszędobylski sowizdrzał pierwszej klasy. Babicka stworzyła niezapomniane i jak dotąd jedno z najlepszych odtworzonych na polskiej scenie komediowej wcieleń tej postaci dramatu Molierowskiego.

Chory z urojenia Mana poprzez zbiorowe sceny z elementami wokalnymi ma w sobie coś z wodewilu. W iście kabaretowy nastrój wpędza

go z kolei postać wykreowana przez wspominanego Szymona Sędrowskiego i hipochondryczne dyrdymały, które na poczekaniu wypowiada Argan, czyli Bogdan Smagacki. Powaga, którą momentami wprowadza ładunek moralizatorski – a więc refleksja nad egoizmem, próżnością i samotnością człowieka – pierzcha pod naporem gagów rodem z komedii pomyłek i przezabawnych dialogów z wplecionymi replikami, wprowadzającymi kontekst i język współczesności. Tej komedii nie można przegapić. Nawet choroba jako wymówka traci w tym przypadku na wartości i staje się jedynie urojeniem..

fot.

Ber

nie

Kra

mer

Page 39: Teatralia nr 56

39

teatralia 56/2013

repertuar

Kłamczucha nie ma ani początku, ani końca. Rewelacyjny, niespełna godzinny monolog jest jedynie – na ile to możliwe – uspójnionym fragmentem ulepionym z bezkształtnej masy słów, cierpienia, miłości, psychozy, mordu, seksu i Bóg wie ilu jeszcze rzeczy.

W piwnicy są dwa wyjścia. Kiedy postać siedząca tuż przed widownią oplata nas kolejnymi strasznymi i jednocześnie intrygującymi zdaniami, jedyne, co można zaobserwować wśród zgromadzonych ludzi, to nerwowe spojrzenia szukające ucieczki. Powód jest prosty: bohaterka monologu jest tak hipnotyzująca, że nie sposób wytrzymać jej spojrzenia.

Demony nie pojawiają się tak od razu. Wywoływanie duchów odbywa się stopniowo, ale nieustannie – w ruchu cyklicznym. Przeplatające się strzępki słów początku i końca opowieści, przyczyn i skutków postępowania

bohaterki, początkowo wirują bezładnie pomiędzy dwoma wyjściami tej diabelskiej klatki, by po jakimś czasie zacząć układać się we względną całość. Widownia, ustawiona w przeciągu słów, jest nieustannie smagana fragmentami opowieści o kalectwie, niespełnionym życiu, fatalnej miłości i jej drastycznych skutkach.

Symbolicznie oskarżona o zbrodnię kobieta-duch jest swoistym medium, przez które przepływa potok słów tworzących parabolę, przypowieść o cierpieniu i pragnieniu bliskości drugiego człowieka. Na uniwersalną historię nakładają się osobiste doświadczenia wieszczki w transie: oto kaleka kobieta spotyka na swojej drodze hermafrodytyczną postać, która uwodzi ją i upadla jednocześnie.

Wszystko, o czym mówi oskarżona, przesycone jest groteską w jej najczystszej postaci. Zdeformowane,

Piwnica. W zaaranżowanej sali przesłuchań pojawia się kobieta (Anna Piróg-Karaszkiewicz) bełkocząca niezrozumiałe frazy. Od początku wiadomo, że nie jest z nią najlepiej. Wie o tym również grający złego glinę (dobry w ogóle się nie pojawia) policjant (Zbigniew Kozłowski), dlatego nikogo nie dziwi jego zniknięcie po pierwszych minutach spektaklu. Pod ziemią, w ciasnej, surowej przestrzeni zostajemy tylko my, ona i kamera rejestrująca podejrzaną.

DEMONY W PRZECIĄGUPiotr Gaszczyński

Page 40: Teatralia nr 56

40

teatralia 56/2013

Page 41: Teatralia nr 56

41

teatralia 56/2013

repertuar

w pewnym sensie ułomne postacie, które budzą chwilami śmiech, chwilami przerażenie, wiją sobie miłosne (?) gniazdko w postaci królestwa kartonów. Wzniosłość uczucia miesza się tu z okropnością aktu damsko-hermafrodytycznego. Jeśli dołożymy do tego podwieczorek z ludzkiego serca jako przyczynę pseudozalotów tajemniczego kochanka wobec głównej bohaterki, to w jakimś sensie „dobierzemy się” do naskórka tej zwariowanej, makabrycznej opowieści.

Kłamczucha pozostaje na długo w pamięci widza. Nie tylko za sprawą świetnej gry aktorskiej i bardzo ciekawego tekstu, ale przede wszystkim z powodu nieustępującego poczucia, że jeden z panoszących się w piwnicy demonów przedostał się na powierzchnię i ciągle za nami chodzi. Krok w krok.

Teatr Barakah w KrakowieKŁAMCZUCHAautor: Andrzej Sadowski, reżyseria: Andrzej Sadowski, obsada:Anna Piróg-Karaszkiewicz, Zbigniew Kozłowski, Andrzej Sadowskipremiera w Teatrze Zależnym w Krakowie: 21/22 czerwca 2012premiera w Teatrze Barakah: 6/7 października 2012

.

Page 42: Teatralia nr 56

42

teatralia 56/2013

repertuar

Na niemal pustej scenie znajduje się pięć krzeseł i mikrofonów na statywach oraz pianino. Przestrzeń oświetlona jest jasnym, białym światłem. Pojawia się pięć kobiet. Indywidualne charaktery bohaterek widać już po strojach i sposobie poruszania się. Zaczynają

razem śpiewać piosenkę, lecz wydaje się, że każda śpiewa ją osobno – głosy nie zgrywają się w jednolity chór. Scena przedstawia spotkanie pięciu przyjaciółek, jednak nie są to zwykłe, mało znaczące ploteczki. Kobiety, zwrócone w stronę publiczności,

BAŃKA MYDLANAMarta Goławska

Iwona Kempa przedstawia na scenie tragedie życiowe pięciu kobiet. Pokazuje trudne, przytłaczające historie, w których próżno szukać happy endu. W tym świecie nie ma jednak miejsca na żale, trzeba twardo stąpać po ziemi, gdyż każdy musi żyć ze swoją własną tragedią. Szczęście pojawia się tylko na chwilę, jak promyk słońca w pochmurny dzień i równie szybko znika.

fot. P. Kubic

Page 43: Teatralia nr 56

43

teatralia 56/2013

repertuar

ujawniają najbardziej traumatyczne historie ze swojego życia: śmierć ojca, aborcję, zdradę, raka piersi, chorobę i śmierć dziecka. Zdarzenia są niejako odtwarzane na nowo. Koleżanki wcielają się w kolejne role. Głosy piętrzą się, nakładają na siebie. Otrzymana dzięki temu wielogłosowość przytłacza, męczy, sprawia wrażenie chaosu. Jednak mimo gorzkich doświadczeń, bohaterki zdobywają się na cierpki humor i ironię. Chyba tylko to powstrzymuje je przed załamaniem. Czarny humor dodaje im siły i odwagi, by dalej mierzyć się z przeciwnościami losu – jedna z bohaterek kilkakrotnie wtrąca infantylną, zabawną kwestię: „muszę coś zmienić, przemaluję pokój na różowo”. Po każdej historii widzowie słyszą piosenkę wykonaną solowo przez autorkę opowieści.

Na podsumowanie spektaklu aktorki śpiewają razem utwór Seksapil, jednocześnie zdejmując peruki, buty, sukienki. Pozbywają się zewnętrznych, sztucznych, kulturowych atrybutów płci, dzięki czemu podkreślają, że to nie makijaż i strój definiują ich kobiecość, lecz charakter, dojrzałość, wewnętrzna siła i mądrość, zdobyte dzięki życiowemu doświadczeniu. Niestety przedstawienie składa się głównie z głośnych, wykrzyczanych scen, przez co brakuje intymności i psychologicznej głębi postaci. Z jednej strony wprowadza to potrzebny, zdrowy dystans, z drugiej jednak męczy widza, wywołuje zniecierpliwienie, nie pozwala na skupienie.

Teatr im. Juliusza Słowackiego w KrakowieZACHWILĘ.CZTERYSPOSOBYNAŻYCIEIJEDENNAŚMIERĆPeter Asmussenprzekład: Elżbieta Frątczak-Nowotny, adaptacja i reżyseria: Iwona Kempa, scenografia: Iwona Kempascenografia: Anna Sekuła, muzyka i opracowanie muzyczne: Bartosz Chajdecki, muzyka: Dawid Rudnickiasystent reżysera: Dominika Bednarczyk, inspicjent : Iwona Cieślik, obsada: Bożena Adamek (Camilla)Dominika Bednarczyk (Anette), Dorota Godzic (Birgitte), Marta Konarska (Sarah), Anna Tomaszewska (Tammi), akompaniament/fortepian: Dawid Rudnicki premiera: 25 listopada 2012

.

Page 44: Teatralia nr 56

premiery

44

teatralia 56/2013

Złamane paznokcie. Rzecz o Marlenie Dietrich w reżyserii Romualda Wicza-Pokojskiego to spektakl prezentujący przede wszystkim wspaniały kunszt aktorski Anny Skubik, która przybiera postać zachwyconej światem filmu

Glorii. Na scenie pojawia się również legendarna Dietrich w postaci animowanej przez aktorkę lalki. Całość przeplatają znane, niemniej poruszające utwory muzyczne w wykonaniu Skubik.

Ciemno, niebieskie światła. Oczom widzów ukazuje się kobieta w białej koszuli, krawacie i czarnych spodniach na szelkach, oraz wielka walizka, zza której wyłania się druga postać – lalka Madame. Peron, w oczekiwaniu na pociąg z Warszawy do Berlina. Tak zaczyna się opowieść o gwieździe jaśniejącej wciąż na firmamencie kina – Marlene Dietrich i jej towarzyszce Glorii. Monodram został wystawiony w ramach Międzynarodowego Dnia Teatru w Teatrze Maska w Rzeszowie.

JA CAŁY CZAS UMIERAMKamila Potapiuk

fot. archiwum teatru

Page 45: Teatralia nr 56

45

teatralia 56/2013

repertuar

Marlene, zwana Madame, jest osobą na pozór szorstką, zgorzkniałą. Gloria jest młoda i marzy o takiej karierze, jaką miała diwa. Jej witalność, naiwność i wiara w marzenia oraz ściganie ideałów, kontrastują z przeraźliwą walką z upływającym czasem, którą prowadzi gwiazda. Związek tych dwóch postaci jest niejednoznaczny i wielopłaszczyznowy. Ukazuje nie tylko relacje niedoświadczonej uczennicy i weteranki dużego ekranu, ale również zgłębia aspekt psychologiczny przedstawionych charakterów, i alegoryczny. Z początku widz ma wrażenie, że Gloria jest zwykłą dziewczyną, która pragnie zrobić karierę w świecie kina i w tym celu chce się wkraść w łaski Madame. Z czasem jednak Gloria zaczyna przedstawiać męski pierwiastek świata, staje się alegorią igrającego ze sławą – czasu, aż wreszcie, ze względu na swoje imię, ucieleśnia nieustannie towarzyszącą artystce sławę. Wydawać by się mogło, że skomplikowane nakreślenie postaci utrudni widzowi odbiór przedstawienia, jednak wyodrębnienie poszczególnych wątków i płynne przechodzenie między nimi sprawia, że ogląda się je z dużym zainteresowaniem.

Marlene na przemian chwali i gromi swoją towarzyszkę, która niezmiennie trwa przy jej boku. Uwielbienie, jakim Gloria darzy Dietrich, wychodzi poza ramy poprawnych politycznie

relacji – szaleńcze opętanie pełne podziwu dla gasnącej sławy przeradza się w niezrozumiałą platoniczno-fizyczną miłość. Gloria, swoim typowo męskim strojem i dwuznacznym zachowaniem, wydaje się sterować tą relacją. Jak prawdziwy mężczyzna, komplementuje diwę, adoruje ją, opiekuje się nią, w końcu – kłóci się z nią jak zazdrosny kochanek. Jest jednym z wielu, których aktorka wiecznie pociągała i kusiła, jednocześnie nie będąc przez nich rozumianą. Gloria staje się też wcieleniem czasu, który chce zamknąć gwiazdę w żelaznych ramach historii. Podczas tańczonego na scenie namiętnego tanga widać, jak emocje kipią dookoła. Taniec stopniowo przeradza się w szamotaninę obu postaci. Madame nie daje się jednak wepchnąć do ustawionej na scenie skrzyni, jakby nie chciała zniknąć ze światowego szklanego ekranu. Jest to osobista walka ze starością i zapomnieniem, którą udało jej się wygrać.

Dietrich pod skorupą zatęchłego zniechęcenia do świata i dokładnie pielęgnowanej nienawiści do starości, ukazuje swoją kobiecą, eteryczną i delikatną naturę. Najbardziej widoczne jest to w momencie, gdy Madame każe powtarzać Glorii: „I am a woman”, wydłużając przy tym komicznie pierwszą sylabę. W ten sposób słychać (jakże symboliczne) wyrażenie „woo

Page 46: Teatralia nr 56

46

teatralia 56/2013

repertuar

men” – z angielskiego: uwodzenie, zabieganie, a wręcz zalecanie się do mężczyzn. Feministyczna powłoka, pełna cynizmu godnego dzisiejszych najzagorzalszych aktywistek, w pewnej chwili pęka i odsłania wrażliwą istotę, która pragnęła i nadal pragnie być kochana. Urywane opowieści Marlene o niespełnionej i nieszczęśliwej miłości, oraz sama chęć kochania, przeplatają się z tekstami poszczególnych wykonywanych utworów. Jednym z najpiękniejszych, przy którym można było się prawdziwie wzruszyć, był Nature Boy, znany przede wszystkim z aranżacji Cole’a czy Bowiego. Słuchanie tych słów porusza wszelkie struny serca i nie pozwala pozostać obojętnym obserwatorem.

Pełnia uroku diwy została jednak ukazana w piosence Mein Herr, po której z widowni posypały się oklaski. Emocje wydobywające się jakby bezpośrednio z gardła Dietrich, połączone z jej strip-teasem i czarowaniem widowni, wywołały piorunujące wrażenie. Anna Skubik stworzyła pasjonującą grę z wyobraźnią widza, któremu wydaje

się, że kukła naprawdę oddycha, jej oczy błyszczą, a ruchy są całkowicie naturalne. Rozdzielenie aktorskiego „ja” na dwie postaci w tak rzeczywisty sposób jest fenomenalne. Aktorka znajduje się w cieniu stworzonej kreacji wielkiej sławy, lecz niekiedy zapominamy o jej istnieniu i animacji. Skubik można śmiało nazwać lalkowym iluzjonistą.

Realia czasowe również są umiejętnie oddane: od scenicznych kolorów i wyboru ubioru, po dodatki: genialnie wymyśloną walizkę, w której mieszczą się: szafa, stolik, lustro (dookoła niego świecą się lampki jak przystało na prawdziwą garderobę gwiazdy), krzesło, suknie. Punktowe oświetlenie dodaje intymności, pozwala lepiej się skupić na rozwijającej się akcji. Miłośników dorobku muzycznego Dietrich zastanawiać może tylko dobór repertuaru, w którym wiele pozycji zajmują piosenki innych artystów, nigdy nie wykonywane przez gwiazdę. Trzeba jednak przyznać, że dobrze pasują do scenariusza, a ich wykonanie dźwięcznym, gardłowym głosem przez

Teatr WiczyZŁAMANEPAZNOKCIE.RZECZOMARLENIEDIETRICHreżyser: Romuald Wicza-Pokojski, tekst: Romuald Wicza-Pokojski, scenografia: Romuald Wicza-Pokojski, opracowanie muzyczne: Igor Nowicki, wykonanie lalki: Anna Skubik, Barbara Poczwardowska, obsada: Anna Skubikpremiera: 12 grudnia 2007

Page 47: Teatralia nr 56

47

repertuar

Skubik jest jednym z najmocniejszych elementów w spektaklu.

Spektakl jest tragicznym misterium samotności kobiety. Marlene cały czas musi spełniać oczekiwania innych, nie będąc w ogóle przez nich rozumiana. Jest przywiązana niewidzialnym sznurem do swojego wizerunku wiecznie młodej artystki. „Zostawili mnie na pastwę starości” – żali się.

Przytaczane relacje przerażających prób walki z czasem, jak np. wstrzykiwanie w skórę zabijanych, a następnie fragmentarycznie miksowanych kawałków mięsa owiec, pokazują drastyczne konsekwencje bycia sławnym. Ostatecznie z zachodzącą sławą zostaje do samego końca Gloria – glory, sława, która prowadzi ją po cienkiej linie życia, nawet tego pośmiertnego..

fot.

arc

hiw

um

tea

tru

Page 48: Teatralia nr 56

48

Rozstrzygnięcie tajemnicy śmierci, bez względu na usytuowanie w określonym czasie i przestrzeni, jest niemożliwe lub bliżej nieokreślone. Również w radomskim teatrze nie doszło do nadzwyczajnego wydarzenia, bo… tajemnicy nie wyjaśniono. Bez wątpienia jednak Janusz Wiśniewski zmierzył się z nieodkrytą dotąd prawdą o śmierci i w swoim autorskim spektaklu 7 lekcji dla Zmarłych ukazał przekrój ludzkich tragedii od czasów antycznych, aż po współczesne. Punktem wyjścia dla Wiśniewskiego jest równość wszystkich ludzi wobec śmierci, a tym samym odwieczna wędrówka w jednym celu.

LEKCJA ŻYCIA – PRAWDA ŚMIERCIDiana Tomaszewska

fot.

Mar

ian

Str

ud

ziń

ski

Page 49: Teatralia nr 56

49

teatralia 56/2013

repertuar

Korowód (wielokrotnie przechodzący przez scenę) jest makabryczny. Fizyczność aktorów jest trudna do zdefiniowania, a zachowanie – budzące niepokój i poczucie niepewności –niezwykle zastanawiające. Szybko można dostrzec pewną logikę działania, wynikającą z powtarzalności sceny.

Wydaje się, że ta wędrówka nie ma końca, nie pozwala się bowiem podporządkować regułom racjonalnego postrzegania rzeczywistości, poza którą korowód po prostu wykracza.

Uczestnikami makabrycznej grupy są między innymi panny młode, które kojarzą się przede wszystkim ze szczęściem czy początkiem nowego życia, a które tym razem dają świadectwo tragicznych historii – ich konsekwencją może być tylko śmierć. Korowód prowadzi demoniczna postać z ironicznym uśmiechem (Adam Majewski), nad wyraz spokojna, coraz bardziej usatysfakcjonowana z powodu wzrastającej liczby uczestników – bez względu na wiek czy pochodzenie.

Demonicznego charakteru spektaklowi przydają eksperymenty z ogniem na zastawionym stole, usytuowanym w taki sposób, aby oglądający mieli wrażenie współudziału w przedstawieniu. Aktorzy utrzymują stały kontakt wzrokowy z publicznością. Po głębszej analizie widz uświadamia sobie, że nie chodzi wyłącznie o wspólne bycie „tu i teraz”, ale o coś więcej… Przecież każdy człowiek jest wtajemniczony w odwieczną prawdę o śmierci.

Nieustającą wędrówkę podkreśla również hipnotyzująca muzyka,

Page 50: Teatralia nr 56

premiery

50

teatralia 56/2013

Teatr Powszechny im. Jana Kochanowskiego w Radomiu7LEKCJIDLAZMARŁYCHinscenizacja i reżyseria: Janusz Wiśniewski, muzyka: Jerzy Satanowski, choreografia: Emil Wesołowski, współpraca przy kostiumach: Klara Kostrzewska, obsada: Paulina Dziuba, Natalia Rzeźniak-Pospieszalska, Magdalena Szczygielska (gościnnie), Magdalena Witczak, Magdalena Pawelec, Patrycja Zywert, Izabela Brejtkop, Danuta Dolecka, Iwona Pieniążek, Marek Braun, Przemysław Bosek, Krzysztof Chudzicki, Piotr Kondrat, Grzegorz Szypka, Adam Majewski, Robert Mazurek, Michał Wesołowski, Olek Sajewskipremiera: 22 września 2013

wywołująca efekt dźwiękowego trójwymiaru, który przenika widza. Aranżacja muzyczna Jerzego Satanowskiego wbrew pozorom nie jest przejmująca, ale na pewno wywołuje wyobrażenie przemijania i nietrwałości. W połączeniu z taneczną kompozycją obrazu tworzy określoną całość – niczym życie i śmierć jako holistyczne ujęcie ludzkiego istnienia.

Ujęcie tematu śmierci „oparte na słowie poety” odbywa się również, a może przede wszystkim, na płaszczyźnie choreograficznej (tu ukłon w stronę Emila Wesołowskiego).

Charakterystyczne postawy – gwałtowne gesty czy przygnębiająca mimika – nie pozostawiają złudzeń, a moment śmierci, tak bardzo odmienny, wywołuje tożsame emocje: napięcie, strach i niepewność. Publiczność porywają nie tylko dźwięki muzyki, ale także to, co później okazuje się najważniejsze – poczucie/ świadomość celu wspólnej wędrówki….

Page 51: Teatralia nr 56

premiery

51

teatralia 56/2013

fot.

Mar

ian

Str

ud

ziń

ski

Page 52: Teatralia nr 56

premiery

W NASTĘPNYM NUMERZE:

KURATORZY W TEATRZE

XLVIII PRZEGLĄD TEATRÓW MAŁYCH FORM KONTRAPUNKT W SZCZECINIE (II)

LES-TEATR

FOTOGRAFIA TEATRALNA

PATRONAT: