Suworow Wiktor - Cień zwycięstwa 02 - Cofam wypowiedziane słowa
Transcript of Suworow Wiktor - Cień zwycięstwa 02 - Cofam wypowiedziane słowa
WIKTOR SUWOROW
C O FAM
WYPOWIEDZIANE
SŁOWA
Druga część trylogii „Cień zwycięstwa"
Zamiast wstępu
Jedyny?
Rezultat tej wojny był widoczny w każdej wsi. Tam właśnie
wszystko jest bardziej odsłonięte i bezbronne niż w mieście.
Dlatego ile by niedoli przyniosła nam rewolucja, wojna domo-
wa oraz kolektywizacja, ostatecznie wieś, a także całą Rosję
dobiła zwycięska II wojna światowa.
Kiedyś dużo się narzekało, dlaczego nie napisano no-
wej Wojny i pokoju. A właśnie dlatego nie napisano, że
trzeba by było pisać o zwycięstwie kosztem zagłady wła-
snego narodu.
ALEKSIEJ WARŁAMOW,
„Litieraturnaja gazieta", 18-24 czerwca 2003
I
Trudno zliczyć legendy i opowiadania związane z postacią
marszałka Związku Radzieckiego Żukowa. Znana jest wśród
nich też następująca.
W sprawach dotyczących prowadzenia wojny był on jedy-
nym zastępcą Stalina. Świat już dawno przekonano, że Stalin
był głupi i tchórzliwy, że nie znał się na sprawach wojsko-
wych i że wojną albo wcale nie kierował, albo robił to „palcem
po mapie". A skoro tak, to kto dowodził? Z tego wynika, że
do bram Berlina Armię Czerwoną doprowadził nie dowódca
naczelny, tylko jego jedyny zastępca.
W czasie wojny zdarzył się taki przypadek. Żukowowi przy-
niesiono do podpisania pewien dokument. W rubryce „stano-
5
wisko" wpisano omyłkowo: pierwszy zastępca dowódcy naczel-
nego. Nagle generał się wściekł, tupnął nogą i wrzasnął: „Nie
jestem pierwszym zastępcą! Jestem jedynym!"
Powinniśmy być pod wrażeniem: srogi był Gieorgij Kon-
stantynowicz, a przecież wojna wymaga precyzji, nie ma więc
co Żukowa wyzywać od „pierwszego zastępcy", skoro Stalin
nie miał innych.
Pewien pisarz, wpadłszy jednak w zachwyt nad tym przy-
padkiem, napisał książkę o Zukowie. Zatytułował ją: JEDY-
NY. Właśnie w tej książce, zgodnie z oficjalną wykładnią
państwa rosyjskiego, Żukow przedstawiony został jako sa-
morodek, mądrala, wybawca ojczyzny, wielki geniusz, słońce
jasne bez żadnych plam. Jednak tytuł książki nie oddaje sen-
su tego, że Żukow był jedynym zastępcą Stalina, tylko że to
jedyny wybawca ojczyzny.
Niczym echo odezwał się jakiś zachodni pisarz. Tytuł cza-
rujący: „Marszałek Żukow: człowiek, który pokonał Hitlera".
To inna książka, inny autor, ale sens pozostaje ten sam: JE-
DYNY.
Radujmy się. Oddajmy cześć i chwałę marszałkowi Związ-
ku Radzieckiego Zukowowi - wybawcy ojczyzny, jedynemu
zastępcy Stalina, a później spytajmy: czy to prawda? Przyj-
rzyjmy się uważnie otoczeniu Stalina, może znajdą się w nim
inni zastępcy oprócz Żukowa.
II
Podczas wojny Stalin pełnił kilka funkcji. Były to: sekre-
tarz generalny Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii
Związku Radzieckiego, premier, przewodniczący Państwowe-
go Komitetu Obrony, przewodniczący Stawki Najwyższego
Dowództwa, naczelny wódz sił zbrojnych, komisarz obrony.
Stalin jeden, a funkcji sześć. Na różnych stanowiskach Stalin
miał różnych zastępców.
Od 4 kwietnia 1922 roku Stalin pełnił swą najważniejszą
funkcję - został sekretarzem generalnym Komitetu Central-
nego Rosyjskiej Komunistycznej Partii (bolszewików). Głów-
nym mechanizmem władzy zaś była Ewidencja i zarządzanie
6
kadrami (Uczraspred), zwana też Organizacją i zarządzaniem
kadrami albo WKOP-em lub Komitetem Kierującym Sekre-
tariatem KC.
Po wojnie domowej towarzysze broni Lenina, rozpycha-
jąc się ile wlezie, dążyli do władzy. Uważali, że tron Lenina
otrzyma ten, kto zwycięży w nie kończącym się wyścigu czczej
gadaniny oraz pustosłowia. Tymczasem Stalin, nie wdając się
w żadne dyskusje, wziął pod swoją kontrolę kramik pod szyl-
dem Ewidencja... Lenin pierwszy się zorientował, co to ozna-
cza. Uczraspred na pierwszy rzut oka pozostawał w cieniu,
wchodząc w skład sekretariatu Komitetu Centralnego partii.
Nie był to wcale wydział, który kierował przygotowaniami
do rewolucji światowej. I wcale nie ten, który wypracowywał
kierunek strategii walki światowego proletariatu. A nawet
nie ten, który został powołany, by dbać o czystość nauk mark-
sistowsko-leninowskich. Uczraspred - rutyna. Uczraspred to
szarzy urzędnicy, którzy przekładali z półki na półkę nie mniej
szare teczuszki. Stalinowski Uczraspred decydował, którego
działacza partii wysunąć, a którego odsunąć, kogo podnieść,
a kogo zdjąć, kogo wezwać z białoruskiego miasteczka Błu-
dzień i skierować wprost do Kijowa, a kogo z przestronnego
gabinetu w Pitrse* rzucić do naj odpowiedzialniej szej pracy
do Kobielaków pod Połtawą, do Propojska lub do wsi Wielkie
Brudy w guberni saratowskiej.
Sekretarz generalny Komitetu Centralnego to główna po-
sada Stalina. Właśnie wokół tej funkcji i wydziału pod nazwą
Uczraspred została zbudowana najpotężniejsza i dotychczas
nie znana ludzkości dyktatura.
Obserwując rosnącą moc Gruzina, Lenin uprzedzał swoich
towarzyszy broni: „Towarzysz Stalin, zostawszy pierwszym
sekretarzem, skupił w swoich rękach bezgraniczną władzę".
Towarzysze nie zrozumieli ostrzeżeń wodza. Nie docenili ich.
A szkoda.
Uczraspred ciągle zmieniał nazwy, jednak sens pozosta-
wał niezmienny: o wszystkim decydują kadry! Podczas wojny
* Pitier - skrót z ros. od Sankt Petersburg (wszystkie przypisy
pochodzą od tłumacza).
7
zarządzanie krajem, armią, przemysłem, transportem, rol-
nictwem, tajną policją, ideologią i propagandą, dyplomacją,
kulturą, wywiadem, nauką, religią i wszystkim, wszystkim,
wszystkim odbywało się tak samo - metodą zmian kadrowych:
tego zwolnić, tego nominować, nie podołał, więc go zdjąć, wy-
znaczając na jego miejsce trzeciego. W wyniku takich roszad
na najważniejszych stanowiskach znaleźli się ci, którzy po-
trafili zapewnić sukces za każdą cenę. Właśnie - za każdą.
Na kilka lat przed wojną, podczas niej, jak też po niej, aż
do śmierci Stalina, drugą osobą w partii faktycznie był Gie-
orgij Maksymilianowicz Malenkow. Od 1934 roku kierował
on strukturą zwaną WKOP - Wydział Kierowniczych Orga-
nów Partyjnych KC Wszechzwiązkowej Partii Komunistycz-
nej (bolszewików) - WKP(b). WKOP to ten sam Uczraspred,
tylko pod innym szyldem. „Po osiemnastym zjeździe zakuli-
sowa rola Malenkowa zostaje rolą pierwszoplanową na scenie
WKP(b) i w życiu partyjnym staje się on prawą ręką Stalina"
(B. I. Nikołajewski, Tajnyje stranicy istorii, Moskwa 1995,
s. 200).
Malenkow, pod osobistym nadzorem Stalina, zarządzał
państwem i kierował działaniami wojennymi, dysponując ka-
drami. On wysuwał i odsuwał naczelników dowództwa obo-
zów pracy, dowódców brygad, dywizji i korpusów, komisarzy
narodowych (ministrów) i ich zastępców, ambasadorów i re-
zydentów struktur szpiegowskich, naczelników rejonowych,
obwodowych, okręgowych, wydziałów i sekcji NKWD, dy-
rektorów zakładów, fabryk, rafinerii i kopalni węgla i złota,
kierowników kolei, sekretarzy komitetów rejonowych, obwo-
dowych, okręgowych, naczelników wydziałów i sekcji Sztabu
Generalnego, dowodzących flotą, armiami, frontami, naczel-
ników ich sztabów.
Formalnie Malenkow nie był zastępcą Stalina do spraw
partii. Jednak jeżeli patrzeć od strony ściśle formalnej, prze-
cież i Stalin nie był dyktatorem. Jeżeli ktoś zapomniał: władza
w Kraju Rad była w rękach robotników i chłopów. I władzę
tę formalnie nazywano „radziecką". Od dawna interesowało
mnie jedno pytanie: kto, kiedy i z kim u nas się naradzał?
Uściślając, władza w Związku Radzieckim była sprawowa-
8
na przez Radę Najwyższą. Zasiadały w niej znane tkaczki,
dojarki, hutnicy oraz hodowcy reniferów. Formalnie głową
Związku Radzieckiego był dobry dziadunio Kalinin. Jednak
prawdziwa władza należała do tych, którzy obstawiali swoimi
ludźmi dźwignie machiny państwowej.
Podczas wojny, jak też później, do śmierci Stalina, do de-
likatnych kwestii ewidencji i dyspozycji kadrami, czyli spraw
związanych z rządzeniem państwem, siłami zbrojnymi, po-
lityką zewnętrzną i wewnętrzną, Gieorgij Konstantynowicz
Żukow nie był dopuszczany.
III
Protestują: przecież nie mówimy wcale o kierownictwie,
tylko o sytuacjach kryzysowych; gdy pojawia się kryzys, kie-
dy jest najtrudniej, do Leningradu, do Stalingradu Stalin
delegował Żukowa i ten żelazną ręką robił porządek... Czyż
można temu zaprzeczyć?
Można.
Uważałem tak samo, wierząc wspomnieniom Żukowa.
A gdy przekartkowałem dokumenty, zrozumiałem: wszędzie,
gdzie następował kryzys, gdzie było najtrudniej, Stalin dele-
gował jedną osobę. I to ona właśnie żelazną ręką zaprowa-
dzała porządek (w rozumieniu radzieckim). Człowiek ten to
Gieorgij Maksymilianowicz Malenkow. Właśnie jego Stalin
wysłał do Leningradu, nadając mu wyjątkowe pełnomocnic-
twa. Malenkow nie był sam. Wraz z nim była drużyna. W jej
skład weszli czekiści z najwyższej półki, „odpowiedzialni to-
warzysze" z kuźni kadr, generałowie i admirałowie najwyższej
rangi, łącznie z naczelnym komisarzem marynarki wojennej,
dowódcą sił powietrznych robotniczo-chłopskiej Armii Czer-
wonej oraz dowódcą artylerzystów. Gdy pod kierownictwem
Malenkowa Leningrad został ocalony, kiedy zatrzymano wro-
ga, wówczas Stalin wysłał mu na pomoc Żukowa.
Do Stalingradu Stalin także wysłał Malenkowa. Żukow
natomiast przybył później (i wyjechał wcześniej). W dodatku
w otoczeniu Malenkowa był on wśród tych, których określa
się jako „i towarzyszące mu osoby".
9
Dwadzieścia lat później Żukow przedstawił siebie jako
głównodowodzącego. Jednak „głównym" stał się on dopiero po
śmierci Stalina, po odsunięciu Malenkowa, a później i Chrusz-
czowa. Tym dwóm zamknięto wtedy usta. Nie mieli możliwo-
ści się sprzeciwiać. Tymczasem na rzecz Żukowa pracował
cały aparat propagandowy Związku Radzieckiego. Po jego
stronie był sam Breżniew oraz szef rządu Kosygin, jak też
ówczesny główny ideolog komunistyczny Susłow i minister
obrony Griczenko oraz niezliczone rzesze „historyków z na-
ramiennikami". Właśnie na tej żyznej glebie wyrósł „wybaw-
ca" i Leningradu, i Moskwy, i Stalingradu, i całej reszty.
IV
Począwszy od 1922 roku, przez blisko dwadzieścia lat
Stalin piastował wyłącznie funkcję sekretarza partii. 4 maja
1941 roku stanął on na czele rządu. W państwie robotników
i rolników ministrów nie było. Miało to bowiem burżuazyj-
ny wydźwięk. Zamiast nich rządzili komisarze ludowi. Z ro-
syjska w skrócie - narkomy. Dlatego nazwa rządu brzmiała:
Rada Komisarzy Ludowych - RKL.
Podczas wojny pierwszymi zastępcami Stalina w rządzie
byli Mołotow i Wozniesienski, zastępcami zaś: Beria, Bułga-
nin, Wyszyński, Woroszyłow, Ziemlaczek, Kaganowicz, Ko-
sygin, Malenkow, Małyszew, Mechlis, Mikojan, Pierwuchin,
Saburow.
30 czerwca 1941 roku Stalin objął funkcję przewodniczą-
cego Państwowego Komitetu Obrony (PKO). Zastępcą Stalina
na stanowisku szefa PKO był Mołotow, a od maja 1944 ro-
ku - Beria.
10 lipca 1941 roku Stalin przyjął stanowisko przewodni-
czącego Kwatery Głównej Dowództwa, która 8 sierpnia zo-
stała przemianowana na Kwaterę Główną Naczelnego Do-
wództwa zwaną Stawką. Na tym stanowisku Stalin nie miał
zastępców.
19 lipca 1941 roku Stalin został ludowym komisarzem,
obrony (NKO). Na tym stanowisku w czasie wojny pierwszy-
mi jego zastępcami byli Budionny i Żukow, zastępcami zaś:
10
Abakumow, Aborenkow, Bułganin, Wasilewski, Worobiew,
Woronow, Golikow, Gromadnin, Żygarew, Zaporożec, Kulik,
Miereckow, Nowikow, Pieresypkin, Rumiancew, Timoszenko,
Fedorenko, Chrulew, Szaposznikow, Szczadenko, Szczerba-
kow. I niech mi wybaczą ci, których pominąłem.
Do 8 sierpnia 1941 roku Stalin był naczelnym wodzem
sił zbrojnych ZSRR. Na tym stanowisku od 26 sierpnia 1942
roku jego zastępcą był Żukow.
Podsumowując, w różnych okresach wojny, na różnych
stanowiskach Stalin miał minimum 35 zastępców, w tym też
czterech pierwszych: Budionnego, Wozniesienskiego, Żukowa
i Mołotowa. Sześć osób: Beria, Bułganin, Żukow, Malenkow,
Mechlis, Mołotow, było „podwójnymi zastępcami" Stalina.
Tak na przykład Mechlis był zastępcą przewodniczącego
RKL i zastępcą narkoma obrony, a Mołotow - zastępcą prze-
wodniczącego Krajowego Komitetu Obrony oraz pierwszym
zastępcą przewodniczącego RKL.
Od 19 lipca 1941 roku, gdy Stalin przyjął stanowisko ludo-
wego komisarza obrony, Żukow był jego pierwszym zastępcą
na tym stanowisku. Ponadto 26 sierpnia 1942 roku został też
zastępcą naczelnego wodza. Jednym słowem, Żukow był za-
stępcą Stalina i zarazem jego pierwszym zastępcą.
Wokół Żukowa zawsze kręcili się lizusi i wazeliniarze. At-
mosferę panującą w sztabie Żukowa doskonale opisał arty-
sta Boris Siczkin, przyjaciel i kumpel od kielicha „marszałka
zwycięstwa": „Otoczenie składało się wyłącznie z osób płci
męskiej w randze nie niższej niż generał brygady. Wszyscy
oni byli jawnymi sługusami: czyścili marszałkowi buty, poda-
wali do stołu i sprzątali z niego. Jednym słowem, upodabniali
się do uczynnych kundli. Gdy słuchali rozkazów marszałka,
to pochylali się aż do podłogi. Z obrzydzeniem patrzyło się na
tych ludzi, którzy utracili szacunek do siebie (...) Dla mar-
szałka sługusi ci byli kimś w rodzaju dekoracyjnych piesków
(...) Ściśle biorąc, to oni z natury byli psami" (B. Siczkin, Ja
iz Odessy..., Petersburg 1996, s. 79). Aż tu pewnego razu pod-
czas wojny jeden z tych kundli postanowił poza harmonogra-
mem liznąć pański tyłek, zapisując w pewnym dokumencie
stanowisko Żukowa: pierwszy zastępca…Niestety, nie trafił!
11
Żukow okropnie nie lubił, gdy nazywano go pierwszym za-
stępcą ludowego komisarza obrony. Lubił za to, gdy nazywa-
no go zastępcą naczelnego dowódcy. Nie można się z tym nie
zgodzić: temu, który pucuje marszałkowskie buty i podnosi
papiery do podpisu, nietrudno się pomylić w tej skompliko-
wanej nomenklaturze i nazwać wielkiego dowódcę wszech
czasów i narodów nie tym tytułem, który mu się podoba,
a tym właśnie, który on ma, ale mu się nie podoba. Wówczas
„Wielki" wpadał w furię: nie jestem pierwszym zastępcą, je-
stem jedynym!!!
Uwzględniając fakty przytoczone wyżej, można się zgo-
dzić: roszczenia do miana jedynego, delikatnie rzecz ujmując,
nie są wystarczająco uzasadnione.
V
Teraz spróbujmy uporządkować tabelę rang. Co jest waż-
niejsze: zastępca Stalina w sprawach partii czy pierwszy za-
stępca w rządzie? Co ma większe znaczenie: zastępca w Pań-
stwowym Komitecie Obrony, pierwszy zastępca ludowego ko-
misarza obrony czy zastępca w Radzie Komisarzy Ludowych?
Odpowiedź na to pytanie uzyskano 30 czerwca 1941 roku.
Tego dnia powstał Państwowy Komitet Obrony - PKO. Był
to „nadzwyczajny najwyższy organ państwowy ZSRR, który
skupiał pełnię władzy w latach Wielkiej Wojny Ojczyźnianej.
Postanowienia PKO miały moc prawa z czasów wojny" (SWE,
tom 2, s. 622)*. „PKO, skupiając pełnię władzy w kraju, kie-
rował przebudową gospodarki zgodnie z wymogami wojny,
mobilizował siły i zasoby kraju, doskonalił strukturę sił
zbrojnych, rozmieszczał kadrę kierowniczą, określał ogólny
charakter wykorzystywania sił zbrojnych podczas wojny, do-
wodził walką narodu radzieckiego na tyłach wroga" (tamże,
tom 7, s. 516). Tym sposobem podczas wojny główne dźwignie
dyktatury - ewidencja i zarządzanie kadrami - przeniosły się
* Sowietskaja Wojennaja Encykłopiedia - Radziecka Encyklope-
dia Wojskowa.
12
do PKO. Chociaż zasadniczo nic się nie zmieniło: w dalszym
ciągu ten sam towarzysz Malenkow pod mądrym dowódz-
twem towarzysza Stalina wdrażał w życie tę samą nieznisz-
czalną stalinowską zasadę, zgodnie z którą kadry decydują
o wszystkim.
W trakcie wojny wszystkie struktury wojskowe i państwo-
we, jak też organy Związku Radzieckiego, począwszy od Kwa-
tery Głównej Naczelnego Dowództwa, podporządkowane były
decyzjom PKO.
W skład PKO weszli: Stalin jako przewodniczący, Mołotow
jako zastępca oraz Beria, Woroszyłow, Malenkow, Mikojan.
W lutym 1942 roku dokooptowano Wozniesienskiego, Kaga-
nowicza, Mikojana, a w listopadzie 1944 roku - Bułganina. Od
maja 1944 roku zastępcą przewodniczącego PKO był Beria.
W tym „nadzwyczajnym najwyższym organie państwowym
ZSRR, w którym w latach wojny koncentrowała się pełnia
władzy", Stalin miał dwóch zastępców - Mołotowa i Berię.
Marszałek Związku Radzieckiego Gieorgij Konstantyno-
wicz Żukow nie był zastępcą Stalina w PKO. Do tego nadzwy-
czajnego organu państwowego, dowodzącego podczas wojny,
Żukow nie był dopuszczony nawet jako podrzędny członek.
VI
Od dzieciństwa uczono nas, że wojna była sprawiedliwa,
wielka, święta. Podstępny wróg uderzył bez wypowiedzenia
wojny, bez jakiegokolwiek powodu i bez przyczyny. Nie byli-
śmy przygotowani do tego, stąd takie straty, porażki i ofiary.
Istota wojny: naród radziecki bronił swojej ojczyzny. Ludzie
radzieccy jak jeden mąż zgromadzili się wokół rodzimej par-
tii komunistycznej i jej mądrego Komitetu Centralnego. Do
zwycięstwa nad wrogiem Armię Czerwoną wraz narodem za-
grzewał wielki Stalin.
Po śmierci i zdemaskowaniu Stalina wyjaśniło się, że do
zwycięstwa nad wrogiem naród radziecki zagrzewał nie Sta-
lin, ale oddany myśli leninowskiej Chruszczow.
Po dymisji Chruszczowa historycy odkryli nagle, że do zwy-
13
cięstwa naród radziecki zagrzewał wcale nie Stalin, a nawet
nie Chruszczow, lecz jeszcze bardziej oddany ideałom leni-
nowskim Breżniew. Stalin miał jedną Gwiazdę Bohatera
Związku Radzieckiego; nigdy jej jednak nie nosił, a Breżniew
miał aż cztery takie gwiazdy, które nosił zawsze. Marszałek
Związku Radzieckiego Breżniew był czterokrotnie większym
bohaterem niż Stalin.
Po śmierci Breżniewa doszło do sensacyjnego historycz-
nego odkrycia: do zwycięstwa nad wrogiem Armię Czerwoną
i cały naród radziecki zagrzewał jednak nie Breżniew, nie
Chruszczow i nie Stalin, ale oddany syn narodu radzieckiego,
wielki Żukow, on - JEDYNY. Jednak jeżeli brać pod uwagę
poprzedników Żukowa grających rolę wybawcy, okazuje się,
że Żukow „jedynym" jest tylko w chwili obecnej i na tym eta-
pie historii.
W rolę Jedynego" przed Żukowem wcielali się już inni.
Żukow jedynie zamyka ten szereg.
Rozdział 1
Prawda z zastrzeżeniami
Mogę pisać tylko prawdę. Czterokrotnie uhonorowany tytułem
bohatera Związku Radzieckiego marszałek Związku Radzieckiego G. K. ŻUKOW
„Ogoniok" 1988, nr 16, s. 11
I
Za życia Żukowa światło dzienne ujrzało tylko jedno wy-
danie jego wspomnień, w dodatku jednotomowe. „To była
przekonywająca, prawdziwa książka, to była wielka praw-
da o wojnie. Właśnie taką pozostanie na zawsze" („Krasnaja
zwiezda", 12 stycznia 1989 r.).
Pozwolę sobie nie zgodzić się ze zdaniem ulubionej gazety.
„Taka" prawda Żukowa nie pozostanie na zawsze. Ona już
taka nie jest. Co więcej, nie mogła taka pozostać, ponieważ
prawda w naszym wielkim kraju jest najlepsza w świecie.
Najprawdziwsza, najbardziej przodująca, najbardziej progre-
sywna, najbardziej trwała. Nie z tego powodu nasza prawda
jest najbardziej żywotna, że jest twarda jak kamień, prze-
ciwnie. Mamy po prostu giętką prawdę! Elastyczną. Nasza
prawda potrafi przetrwać w każdych warunkach, ponieważ
umiejętnie się do nich dostosowuje. W tym wypadku naukow-
cy użyliby terminu - mutacja. Nasza prawda jest żywotna
i niezniszczalna, gdyż zmienia się wraz z otaczającym ją śro-
15
dowiskiem. Podobnie jak krętek blady. Burżuazyjni lekarze-
-szkodnicy wymyślili coś przeciwko krętkowi i się ucieszyli:
kiła zwalczona!
Za wcześnie się radować, proszę państwa! Nie wypaliło!
Czynniki wywołujące kiłę natychmiast się przestawiły. We-
dług terminologii naukowej - zaadaptowały się, według na-
szej - przeszły reedukację.
W taki właśnie sposób, podobnie do wytrzymałych kręt-
ków, zmienia się nasza wielka prawda o wojnie, ta miano-
wicie, którą przekazał światu wielki strateg wszech czasów
i narodów.
Oświadczając, że Żukowowska prawda jest niezmienna, to-
warzysze z „Krasnoj zwiezdy" coś kręcą. Właśnie oni powinni
wiedzieć, że drugie wydanie Wspomnień i refleksji praktycz-
nie nie ma nic wspólnego z pierwszym, no może oprócz tytu-
łu. Powiem więcej: drugie wydanie całkowicie obala pierwsze.
A trzecie podważa drugie.
Obecnie Żukowowska wielka prawda o wojnie wcale nie
jest taka sama jak wcześniej. Jutro natomiast będzie jeszcze
inna. Zmieniała się i nadal gwałtownie zmienia wprost na
naszych oczach. W tym procesie szczególną rolę przydzielo-
no córce wielkiego stratega - Marii Gieorgiewnie. Właśnie
ona zrobiła wszystko co możliwe, a raczej niemożliwe, aby
książka wielkiego dowódcy z dnia na dzień stawała się coraz
bardziej prawdziwa. W archiwach ojca Maria Gieorgiewna
nieustannie odkrywa coś nowego. Drugie wydanie, opubliko-
wane po śmierci Żukowa, było dwutomowe. Wówczas ogło-
szono: wreszcie, oto ona — prawda historyczna! Tym razem
książka zawiera to, czego przeklęta cenzura nie przepuściła
do pierwszego wydania!
Mijały lata, zmieniały się ustroje. Pojawiały się nowe pro-
blemy i nowe wymagania. Na każdym etapie historii te same
wydarzenia były oceniane i wyjaśniane na nowo. Tymczasem
Maria Gieorgiewna natychmiast znajdowała nowy fragment
lub kilka fragmentów wcześniej wyrzuconych przez cenzurę
i wpisywała do książki. Do tego sprytni współautorzy wycina-
li wszystko, co już nie odpowiadało obecnej chwili, drukowano
nowe wydanie i książka znów była zgodna z duchem czasu.
16
Znów ogłaszano na cały świat: wreszcie, tak oto teraz brzmi
cała prawda!
Okazało się, że Żukow przewidział wszystkie pytania, ja-
kie będzie miała potomność nawet po upływie dziesięcioleci
od jego śmierci. Mało tego, podał odpowiedzi na wszystkie
pytania. Najciekawsze jest jednak to, że odpowiedzi podał
różne. Jeśli dziś społeczeństwo oczekuje od Żukowa jednej
odpowiedzi, to właśnie ją otrzymuje. Tymczasem jeżeli za ja-
kiś czas oficjalne poglądy na tę samą kwestię się zmienią, to
zmieni się też odpowiedź Żukowa.
Gdy tylko trzeba potwierdzić nowy punkt widzenia, na-
tychmiast Maria Gieorgiewna znajduje fragment wycięty
przez cenzurę. Jeżeli nazajutrz rozkażą zmienić punkt widze-
nia na przeciwstawny, to znów fragment ten zostaje zakwali-
fikowany do kategorii nieistniejących.
II
Po śmierci Żukowa jego wspomnienia przeszły drogę od
wydania jednotomowego do dwutomowego. Następnie rozro-
sły się do trzech tomów, później jednak znów skróciły się do
dwóch. Książka skurczyła się sama, wypadły z niej wszystkie
zbędne rzeczy, niepotrzebne i nieaktualne.
W roku 1990 opublikowano wydanie dziesiąte, wyjątko-
we. Okazało się, że wszystko, o czym przedtem pisał Żu-
ków, to kompletna bzdura. Dopiero w dziesiątym wyda-
niu, po upływie ćwierć wieku od śmierci wielkiego stratega,
przed czytelnikiem wreszcie została odsłonięta cała prawda
o wojnie, której za życia nie pozwolono powiedzieć marszał-
kowi.
Pierwsze dziesięć wydań Wspomnień i refleksji - to wielka
prawda. Nie należy jednak jej przypominać. Takie rady dają
osoby cieszące się wielkim autorytetem. Na przykład były mi-
nister obrony ZSRR, ostatni marszałek Związku Radzieckie-
go D. T. Jazów. Dmitrij Timofiejewicz wpisał swoje imię na
karty historii w ten sposób, że upodabniając się do Hitlera,
pięćdziesiąt lat po nim skierował gromady czołgów na Mo-
skwę, chcąc ją zdobyć. Na tym samym, podobnie jak Hitler,
17
marszałek Związku Radzieckiego Jazów połamał sobie kark.
Jednak w odróżnieniu od Hitlera nie popełnił samobójstwa,
chociaż właściwie powinien. Obecnie dowódca Jazów radzi
młodym oficerom, aby tworzyli własne biblioteczki domo-
we, wypełniając je dziełami Żukowa. Nie byle jakimi jednak.
„Radziłbym im wpierw się zaopatrzyć we wspomnienia tego
wielkiego dowódcy. Jednak nie kupować tych wydań, które
w księgarni pierwsze wpadną w rękę. Polecam ostatnie wy-
dania Wspomnień i refleksji, począwszy od dziesiątego" („Kra-
snaja zwiezda", 2 grudnia 2003).
Miliony książek pierwszych dziewięciu wydań Wspomnień
i refleksji to lamus. Ich miejsce powinno być na śmietniku hi-
storii. Były dobre na inne czasy. A teraz nie ma powodu, by je
trzymać w biblioteczkach domowych. Teraz są inne potrzeby,
zapotrzebowanie na inną prawdę o wojnie.
W swych poglądach marszałek Jazów nie jest osamot-
niony. Podobne wypowiedzi słychać z ust marszałka wojsk
pancernych A. Losika. Jego pochwały pod adresem Żukowa
zaczynają się od rytualnych zapewnień o prawdomówności
tego ostatniego. Te zdecydowane twierdzenia jednak budzą
wątpliwości i podejrzenia. Jeżeli ktoś bije się w piersi, ciągle
mówiąc przy tym o krystalicznej prawdzie, rodzi się reakcja
psychologiczna o diametralnie odmiennym charakterze. Po-
patrzcie na drobnych oszustów w bramach. To ich styl - kłaść
akcent na prawdę. Zresztą, o jakiej prawdomówności Żukowa
może być mowa, skoro opisał wiele operacji wojskowych, jed-
nak ani razu nie wspomniał o stratach?
Uznając książkę Żukowa za prawdziwą, marszałek wojsk
pancernych Łosik natychmiast uściśla, że prawdomówność
Żukowa trzeba przyjąć z pewnymi zastrzeżeniami. „Jest to
prawdziwa książka. Jednak ze względu na koniunkturę po-
lityczną w dziewięciu poprzednich wydaniach książki nie
zamieszczono pewnych faktów (...) Przygotowując dziesiąte
wydanie, wydawnictwo uwzględniło znalezione w tym czasie
uzupełnienia do pierwotnego rękopisu (...) Wspomnienia roz-
rosły się do trzech tomów" („Krasnaja zwiezda", 2 grudnia
2000).
Mówiąc o koniunkturze, warto by podać nazwisko główne-
18
go koniunkturalisty, a nadmieniając, że wspomnienia kiedyś
rozrosły się do trzech tomów, warto by wyjaśnić niezoriento-
wanym, dlaczego obecnie już na trzy tomy nie wystarczą.
Jeszcze jedno: jaka jest gwarancja, że względów koniunk-
turalnych nie bierze się już pod uwagę? W pierwszych praw-
dziwych-koniunkturalnych wydaniach wyraźnie można się
doszukać chęci wielu autorów i współautorów „najprawdziw-
szej książki o wojnie", by dogodzić władzy, uchwycić jej życze-
nia i gorliwie zaspokoić. Czyżby dążenie to nie było zauważal-
ne w ostatnich wydaniach? Czyżby dziś książka nie odpowia-
dała oficjalnej wykładni ideologicznej chociaż trochę?
III
Sam Żukow doskonale zdawał sobie sprawę, że wielka, ale
wczorajsza prawda nie jest nikomu potrzebna. Wiedział, że
historia ciągle będzie pisana na nowo. Uważał, że tak trzeba.
Sam był gorliwym stalinowcem, dopóki jego idol był zdrów.
W oficjalnym dokumencie nazywał siebie „sługą wielkiego
Stalina". Za Chruszczowa modne było być anty stalinowcem.
I Żukow zmienił front. Bez niego nie mógł się odbyć XX Zjazd
KPZR ani żadne publiczne demaskowanie Stalina. Za Breż-
niewa kult Stalina odrodził się na tyle, na ile było to możliwe.
I znów Żukow stał się wiernym stalinowcem. Potwierdzenie
tego można znaleźć, czytając Wspomnienia i refleksje wydane
za Breżniewa. Tymczasem w czasach pierestrojki na nowo
kazano kopać Stalina. I stosunek (już nieżyjącego) Żukowa
wobec Stalina po raz czwarty się zmienił. Czytajcie Wspo-
mnienia i refleksje wydane za Gorbaczowa. Za każdym ra-
zem Żukow wykonuje zwrot o 180 stopni. Mam wiatrowskaz
na dachu, ale on się nie kręci z taką dokładnością. Wiatr go
odwraca to tu, to tam. Ale żeby tak dokładnie o 180 stop-
ni - nigdy nie zauważyłem.
Sam Żukow mówił: „Za Stalina była jedna historia, za
Chruszczowa — druga, teraz - trzecia. Ponadto historiografia
nie może stać w miejscu, ona się ciągle rozwija, pojawiają się
nowe fakty, świadomość pewnych spraw się pogłębia i zostają
one przewartościowane. Trzeba iść z duchem czasu, aby nie
19
pozostać w tyle. Z drugiej strony za wcześnie jeszcze mówić
o wielu rzeczach" („Ogoniok" 1988, nr 16, s. 11).
Wypowiedź dotycząca ducha czasu jest po prostu uro-
cza. Zgodnie z tą zasadą wspomnienia nieżyjącego Żukowa
są w cudowny sposób odnawiane. Za każdym razem odpo-
wiadają one duchowi czasu. Oto przykład. W pierwszym wy-
daniu wspomnień, opublikowanym za życia Żukowa, czyta-
my: „Bez względu na ogromne trudności i straty, w ciągu
czterech lat wojny przemysł radziecki wyprodukował nie-
wiarygodną ilość broni - prawie 490 tysięcy dział i moździe-
rzy, ponad 102 tysiące czołgów oraz dział samobieżnych,
przeszło 137 tysięcy samolotów" (Wspomnienia i refleksje,
Moskwa 1969, s. 237). Przy czym autor nie podaje żadnych
źródeł. Tymczasem w wydaniu trzynastym, Moskwa 2003,
s. 252, ta sama wypowiedź, jednak liczby inne: 825 tysięcy
dział i moździerzy, ponad 103 tysiące czołgów oraz dział sa-
mobieżnych, przeszło 134 tysiące samolotów. Podane źród-
ło: Sowietskaja wojennaja encyklopedia, Moskwa 1976, t. 2,
s. 66.
Między pierwszym a trzynastym wydaniem niezgodność
w liczbie czołgów i dział samobieżnych wynosi tysiąc sztuk.
Rozbieżności dotyczące samolotów są jeszcze większe. W pierw-
szym wydaniu —137 tysięcy tylko samolotów bojowych, w trzy-
nastym - 134 tysiące bojowych, transportowych, szkolenio-
wych i innych. Dane dotyczące produkcji dział powalają z nóg:
w pierwszym wydaniu „prawie 490 tysięcy dział i moździe-
rzy", w trzynastym - 825 tysięcy. Różnica wynosi 335 tysięcy
sztuk! Trzecia część miliona. W przeliczeniu to 55 833 baterie
artyleryjskie, jeżeli są sześciodziałowe. Jeżeli czterodziałowe,
to aż 83 750. Jeśli do obsługiwania każdego działa i moździe-
rza, opuszczonego przez Żukowa w wydaniu pierwszym, prze-
znaczyć średnio pięcioosobową załogę, trzeba by było półtora
miliona artylerzystów, uwzględniając wszystkich, którzy tym
ogromem artylerii dowodzili, a więc: dowódców plutonów, ba-
terii, dywizjonu, pułku, brygady i dywizji. Ponadto jeśli brać
pod uwagę stan osobowy sztabów artyleryjskich, baterii kie-
rujących, oddziałów łączności, kierowców ciągników artyle-
ryjskich itp., to liczba ta wynosi grubo ponad dwa miliony.
20
Czyżby Żukow o tym nie wiedział? Czyżby dowodził, nie ma-
jąc najmniejszego pojęcia czym?
Najciekawsze w tym wszystkim jest odsyłanie do źródła.
Redaktorzy tomu mogli przecież rzetelnie napisać, że Żukow
nie znał się na kwestiach wojskowych, wojną się nie intere-
sował, o wojnie nie wiedział nic, a teraz odkryto inne liczby.
Co więcej, redaktorom trzeba było wskazać źródła nowszych
badań. Jednak nie! Narracja prowadzona jest w imieniu Żu-
kowa. I to właśnie marszałek w jednym wydaniu mówi jed-
no, w drugim - drugie, w trzecim - trzecie, w trzynastym -
trzynaste, cytując książki, których nigdy nie czytał, których
po prostu nigdy nie mógł czytać. Drugi tom SWE, na którą
w tym wypadku powołuje się Żukow, podpisano do druku
20 lipca 1976 roku. Czyli dwa lata, miesiąc oraz dwa dni po
jego śmierci. Żaden tom tej encyklopedii za życia Żukowa się
nie ukazał. W chwili jego śmierci pierwszy tom nie tylko nie
był podpisany do druku, ale nawet nie był oddany do składu.
Natomiast ostatm tom podpisano do druku sześć lat po odej-
ściu wielkiego stratega.
W taki oto sposób nieboszczyk idzie z duchem czasu.
W tym dążeniu Żukow zdecydowanie przesadził. Osądźcie
sami: Gieorgij Konstantynowicz odsyła nas do czwartego
tomu Historii drugiej wojny światowej 1939-1945. Jednak on
również został wydany dopiero po śmierci Żukowa.
IV
I jeszcze to.
Od czasów Stalina oficjalnie zatwierdzona została perio-
dyzacja wojny. Zgodnie z nią, pod koniec 1941 roku pod Mo-
skwą Armia Czerwona starła na proch mit o niepokonanej
armii hitlerowskiej, natomiast pod koniec 1942 roku pod Sta-
lingradem w wojnie nastąpił zdecydowany przełom. Blisko
pół wieku w szkołach i na uniwersytetach, w książkach i fil-
mach dokumentalnych, w akademiach wojskowych i szkołach
oficerskich, w artykułach prasowych i filmach fabularnych
powtarzano tę formułę: pod Moskwą - rozwiano mit, po roku,
pod Stalingradem - zdecydowany przełom.
21
Minęło pół wieku i ustalono pewne nieścisłości. Odkryto,
że podczas bitwy pod Stalingradem Żukow znajdował się na
całkiem innym froncie. Dowodził tam tzw. operacją „odwra-
cającą uwagę", nieudolnie zresztą i bez rezultatu. Do tych
działań zgromadzono dwukrotnie większe siły niż do kontr-
ataku pod Stalingradem. A to było naruszeniem wszelkich
zasad strategii. Na głównym odcinku, tam gdzie ważą się losy
wojny, gdzie planowany jest przełom w toku wojny, powinny
się znajdować siły główne, natomiast na drugorzędnym od-
cinku - drugorzędne. Jeżeli na operację odwracającą uwagę
przeznaczono większe siły niż na główną, to kwalifikuje się to
jako przestępstwo.
Ponadto pod koniec 1942 roku na odcinku rżewskim armia
niemiecka jedynie się broniła. Tymczasem Żukow dokonywał
tam operacji odwracającej uwagę. Jednak do obrony potrzeb-
ne są małe siły, do ataku natomiast duże. Wychodzi więc na
to, że zmasowanym atakiem Armii Czerwonej Żukow „odwra-
cał uwagę" małych sił armii niemieckiej.
Dla dowództwa radzieckiego sukces pod Stalingradem był
niespodzianką. Otoczono wówczas dwadzieścia dwie dywizje
wroga, na co nikt nie liczył. Zakładano bowiem otoczenie trzy-
krotnie mniejszej liczby wojsk nieprzyjaciela. Otóż, aby pro-
wadzić tylko działania wspierające przy otaczaniu siedmiu
niemieckich dywizji pod Stalingradem, Żukow na innym od-
cinku dowodził potężną operacją odwracającą uwagę z udzia-
łem dwudziestu dziewięciu armii ogólnowojskowych,
uderzeniowych, pancernych i lotniczych. Do operacji tej Żu-
ków zgromadził 1,9 miliona żołnierzy i oficerów, 3300 czoł-
gów, 1100 samolotów. W wyniku tych działań stracił 1850
czołgów, ponad tysiąc samolotów, kilka tysięcy dział i moź-
dzierzy, wystrzelił milion pocisków, położył w szpitalach po-
lowych i złożył w ziemi pięćset tysięcy żołnierzy i oficerów,
wykrwawiając najlepsze jednostki Armii Czerwonej.
Operacja „odwracająca uwagę" pod dowództwem Żukowa
odbywająca się w rejonie Rżewa wygląda na jeszcze bardziej
dziką na tle wcześniejszych wydarzeń. Mówiono nam, że pod
koniec 1941 roku Żukow proponował Stalinowi skupić główne
siły na jednym Froncie Zachodnim. Jednak „głupi" Stalin roz-
22
dysponował siły na wielu odcinkach i frontach, goniąc tuzin
zajęcy. Dlatego bitwa pod Moskwą miała dla Armii Czerwo-
nej krwawy finał i nie przyniosła znaczących efektów. Nie-
którzy wierzą w te opowiastki. Lecz pod koniec 1942 roku
zdarzyła się podobna sytuacja: wszystkie siły trzeba było rzu-
cić na jeden główny, decydujący odcinek frontu. Mógł to być
Stalingrad. Właśnie tam można było odnieść wielkie zwycię-
stwo. Tymczasem operacja stalingradzka odniosła niebywały
sukces propagandowy, natomiast z punktu widzenia strate-
gii zakończyła się bez szczególnego blasku sławy. Do niewo-
li trafiła tylko jedna zwyczajna armia niemiecka. A przecież
można było otoczyć pięć armii, z których dwie były pancerne.
Wszystkie pięć armii bez większego wysiłku można było trzy-
mać w pierścieniu, a pułapkę zamknąć pod Rostowem, gdzie
prawie nie było wojsk niemieckich.
Latem 1942 roku niemieckie siły pancerne wbiły się klinem
daleko, aż do podgórza Kaukazu. Nie miały jednak paliwa na
drogę powrotną. Wystarczyło tylko odciąć wąski korytarz pod
Rostowem, wówczas cały front niemiecki od Morza Białego do
Czarnego by się załamał. I to w styczniu 1943 roku. Chodzi
o to, że po stracie pięciu armii dziura w obronie niemieckiej
byłaby tak samo wielka jak ta w stalowym kadłubie Titani-
ca. Rozstrzygnięcie losów wojny byłoby wtedy kwestią kilku
miesięcy, jeśli nie tygodni. Zadana w okolicach Stalingradu
rana była ciężka, natomiast cios pod Rostowem byłby śmier-
telny. Siły Armii Czerwonej zostały jednak rozproszone na
ogromnych przestrzeniach na kilku frontach. Dziwne, że tym
razem Żukow nie protestował, nie żądał od Stalina skupienia
sił na jednym decydującym odcinku: albo siły główne zgru-
pować pod Stalingradem, a później iść na Rostów, albo nie
prowadzić kontrnatarcia pod Stalingradem, tylko wszystkie
siły rzucić na Front Zachodni, w okolice Rżewa.
Operacji w okolicach tego nadwołżańskiego miasta Żukow
nie uważał za odwracającą uwagę, nawet tak jej nie nazywał.
7 stycznia 1964 roku wysłał list do pisarza W. D. Sokołowa,
opisujący przygotowania do rżewsko-wiaźmińskiej operacji
w listopadzie 1942 roku: „...Trzeba było pilnie przygotować
i przeprowadzić operację nacierającą naszego wojska. W oko-
23
licy Wiaźmy trzeba było odciąć zgromadzone rżewskie siły
nieprzyjaciela. Do operacji zaangażowano siły Frontów: Kali-
nińskiego i Frontu Zachodniego (...) pojechałem do Purkajewa
i Koniewa przygotować kontrnatarcie Frontu Kalinińskiego
z okolic położonych na południe od [miejscowości] Biełyj oraz
Frontu Zachodniego z okolic położonych na południe od Sy-
czewki, naprzeciw uderzeniu sił Frontu Kalinińskiego. Okre-
śliwszy siły i skład wojska niezbędnego do zaangażowania
w plan likwidacji ugrupowań na odcinku Rżew—Syczew—Bie-
łyj, bezzwłocznie skierowałem się do sztabu dowodzącego
Frontem Kalinińskim" (Gieorgij Żukow, Stienogramma oktia-
brskogo (1957 g.) plenuma CK KPSS i drugije dokumienty,
Moskwa 2001, s. 511).
W okolicach Rżewa przygotowywano natarcie na pod-
stawie takiego samego planu jak pod Stalingradem, tylko
z większym rozmachem. Front Kaliniński i Front Zachod-
ni podczas schodzących się uderzeń miały zgnieść „występ
rżewski" i przełamać obronę niemiecką. Grupy uderzeniowe
powinny były się spotkać na głębokich tyłach wroga, zamy-
kając pierścień okrążenia wokół sił niemieckiej Grupy Armii
Centrum. Żukow pisał o operacji jako mającej decydujące
znaczenie. Przyznawał, że był jej inicjatorem, sam określał
liczbę i skład wojsk do jej realizacji, sam ją przygotowywał
i przeprowadzał.
Gdy Żukow pisał ów list, wszystko, co dotyczyło strat Ar-
mii Czerwonej podczas wojny, było obwarowane największy-
mi tajemnicami państwowymi i wojskowymi. Dlatego bez
skrępowania mógł opowiadać o swoich pomysłach i planach.
Nie mówił tylko o wynikach. Pominął również milczeniem to,
że otoczenie wojsk niemieckich i tak się nie udało.
Kiedy po upadku Związku Radzieckiego wyszły na jaw
dane o stratach przy zupełnych brakach wyników, tę wsty-
dliwą operację szybko zaliczono do kategorii odwracających
uwagę. Niby od początku tak było zaplanowane: zrobić dużo
hałasu, postrzelać, Niemców postraszyć.
Lecz nie w tym problem. Otóż pod Stalingradem nastąpił
zdecydowany przełom w wojnie (niechby nawet o wydźwię-
ku propagandowym), lecz Żukowa tam nie było. W Moskwie,
24
skąd nadchodziły rozkazy, też go nie było. Nagle okazało się,
że brakuje powiązania między dwoma aksjomatami: „naj-
większy strateg wszech czasów i narodów" i „zdecydowany
przełom w największej z wojen".
Jak to możliwe? Jak powiązać przełom w wojnie i osobisty
weń wkład stratega?
Długo się głowili mądrzy ludzie, ale wymyślili. U nas po-
trafią.
Rozwiązanie znaleźli następujące: wprowadzić nową ofi-
cjalną periodyzację wojny.
Pod Stalingradem - zdecydowany przełom, temu się nie
da zaprzeczyć, tego nie da się zmienić. A wtedy tak: nadal
będziemy uważać, że do zdecydowanego przełomu doszło pod
Stalingradem w listopadzie 1942 roku, natomiast rok wcze-
śniej, pod Moskwą, należy datować POCZĄTEK ZDECYDO-
WANEGO PRZEŁOMU!
I to wszystko. W 1941 roku pod Moskwą Żukow był obec-
ny. Właśnie wówczas pod jego genialnym dowództwem osią-
gnięto najważniejszy cel: ZAPOCZĄTKOWANIE ZDECYDO-
WANEGO PRZEŁOMU. Natomiast kto rok później pod Sta-
lingradem dokończył dzieła - nie jest istotne. Najważniejsze,
kto je zapoczątkował. Najważniejsze, że udało się doczepić
Żukowa do zdecydowanego przełomu.
Lecz wcale nie to jest najciekawsze.
Najbardziej kuriozalne jest to, że nieżyjący Żukow we
wspomnieniach wyraźnie zareagował na zmiany. Przez dwa-
dzieścia jeden lat w dziewięciu wydaniach pisał, że pod Mo-
skwą, w grudniu 1941 roku, został rozwiany mit, lecz w dzie-
siątym, „najprawdziwszym" wydaniu nieżyjący Żukow nagle
oświadczył, że wcale nie rozwiał mitu, lecz zapoczątkował
zdecydowany przełom w wojnie.
V
Spieszę zameldować, że w czarodziejskiej transformacji
wspomnień największego dowódcy wszech czasów i narodów
ja również miałem swój udział. Ja też przyłożyłem do tego
rękę.
25
W historiografii komunistycznej przyjęto wojnę przeciwko
Hitlerowi nazywać „Wielką", a nawet „Ojczyźnianą". Nazwy
te komuniści piszą dużymi literami. A nazwę „druga wojna
światowa" - małymi. W ten sposób podkreślano szczególne
znaczenie wojny na radziecko-niemieckim froncie i zupełną
jej nieważność na innych. Niejednokrotnie przypominałem
uczonym (np. w 2 rozdziale Samobójstwa), że jest to nazwa
własna, którą trzeba pisać dużymi literami. Ponadto: wojna
Związku Radzieckiego przeciwko Niemcom to część drugiej
wojny światowej. Niemożliwe więc, aby część była większa od
całości. Jeżeli część zasługuje na pisownię dużą literą, proszę
i całość dużymi literami uhonorować.
Nikt się nie sprzeczał, jednak z czasem termin „druga woj-
na światowa" w oficjalnej prasie komunistycznej zaczęto pi-
sać jak trzeba — dużymi literami. Po dwudziestu pięciu latach
od swej śmierci Żukow również się dostosował, złapał ducha
czasu i teraz bezwzględnie przestrzega zasad ortografii języ-
ka rosyjskiego.
VI
Szokuje wypowiedź Żukowa o tym, że „o wielu rzeczach
mówić jednak za wcześnie". Niby o czym za wcześnie? Woj-
na się skończyła, wróg zwyciężony, o czym nie można mówić?
I dlaczego? Żukow zmarł po trzydziestu trzech latach od in-
wazji niemieckiej, nie opowiedziawszy nic nowego o wojnie.
Wszystko, co zostało opublikowane w jego wspomnieniach,
było znane już przedtem, wydane przez innych autorów. I je-
żeli w ostatnich wydaniach książki Żukowa pojawiają się
nowe fragmenty, to takie one są tylko dla Wspomnień i re-
fleksji. Wszystkie „nowe" fragmenty starannie przepisano
z cudzych książek. Nawet ze SWE. Sam Żukow jednak żad-
nych tajemnic nie ujawnił.
W takim razie, jak należałoby łączyć deklarację wielkiego
dowódcy, że mówi prawdę i tylko prawdę, z jego wylewną wy-
powiedzią o tym, że czas mówienia prawdy jeszcze nie nastał?
Po co zrzucać na cenzurę, skoro sam nie potrafi mówić bez
krętactwa? Niepełna prawda to nieprawda, czyli kłamstwo.
26
Utajnienie prawdy historycznej to przestępstwo przeciwko
własnemu narodowi. Naród, który nie zna własnej historii,
jest skazany na porażki, zwyrodnienie i wymieranie.
Swoją, delikatnie mówiąc, nadmierną gadatliwością i nie-
poskromioną paplaniną Żukow nieświadomie wyrządził szko-
dę władzy komunistycznej. Twierdząc, że na wojnie działo się
coś takiego, o czym nie warto wspominać, zadał śmiertelny
cios terminowi komunistycznemu „Wielka Wojna Ojczyźnia-
na". Rzeczywiście, co to za „Wielka Wojna", skoro wielki stra-
teg nie radzi wnikać w jej szczegóły?
Jeżeli, według Żukowa, po upływie jednej trzeciej wieku
nie przyszedł ten szczęśliwy czas, kiedy można mówić prawdę
o wojnie, to kiedy on nastanie? Gdy wszyscy świadkowie odej-
dą do innego świata? Kiedy wszystkie archiwa zostaną wy-
czyszczone i z „braku potrzeby" zostanie spalone wszystko, co
zbędne, nieaktualne, nieodpowiadające historycznej chwili?
VII
W drugim wydaniu Wspomnień i refleksji wzmocniono sta-
nowisko Żukowa co do tego, że prawdy o wojnie mówić nie
wolno: „Ze zrozumiałych przyczyn nie będę poruszał kwestii,
o których mowa może wyrządzić szkody obronności kraju"
(Wspomnienia... Moskwa 1975, tom 1, s. 313).
Opublikowano to po trzydziestu latach od zakończenia
wojny i ponad jednej trzeciej wieku po niemieckim ataku.
O, wielki strażniku naszego bezpieczeństwa! Cóż to są za
wielkie tajemnice? Wycofane z pola walki czołgi, zarośnięte
pokrzywami i zniszczone wybuchami umocnienia, osypujące
się okopy i transzeje, zdemobilizowane korpusy, armie i fron-
ty. Hitlera dawno już nie ma i Stalina też, nasi kombatanci
w większości już poumierali... a wielkie tajemnice pozostały.
Jeśli się je ujawni, obronności Związku Radzieckiego zostanie
wyrządzona szkoda i obniży się zdolność bojowa armii!
Minęło kolejne trzydzieści lat. Podobny do gnijącego tru-
pa Związek Radziecki ostatecznie uległ rozkładowi. Główna
przyczyna: w kraju zdecydowanie zabroniono mówić prawdę.
Dozwolono jedynie kłamać. Wszystko, od dołu do góry, prze-
27
siąknęło kłamstwem. Okłamując naród w każdej sprawie,
rządzący sami zostają owładnięci wiarą we własne wymysły.
Trzeba jednak podejmować decyzje i oni je podejmowali...
opierając się na fałszywych wyobrażeniach o otoczeniu. A sko-
ro tak, to i decyzje ich nie mogą być prawidłowe.
Historia radziecka, przede wszystkim historia militarna,
okryta jest nieprzeniknioną warstwą kłamstwa. Od śmierci
Żukowa minęły trzy dziesięciolecia, a oficjalni pismacy i tak
nie odkryli niczego nowego. Tymczasem milionami idą coraz
to nowe i nowe nakłady Żukowowskich dzieł. I w każdym
z nich, niczym młotem po naszych głowach, bije apel: nie po-
ruszać kwestii, „których ujawnienie może wyrządzić szkody
obronności"... Związku Radzieckiego.
Dla pismaków z Kremla wspomnienia Żukowa to podsta-
wa i niepodważalny fundament historii wojny. Oni bez skru-
pułów powołują się na Wspomnienia i refleksje, chociaż wie-
dzą, że są tematy - i to sporo, jak twierdził sam Żukow - któ-
rych w ogóle nie wolno poruszać. Prawdy o wojnie opowiadać
nie wolno, bo jeszcze przypadkiem, jak uczył Żukow, można
by wyrządzić krzywdę obronności Związku Radzieckiego, któ-
ry już nie istnieje.
Mam pytanie do wszystkich obrońców Żukowa: wyjaśnij-
cie, co miał na myśli największy strateg! Określcie te zabro-
nione tematy, których zdaniem marszałka nie wolno oma-
wiać. Niech tak będzie, skoro nie wolno, to nie będziemy tego
robić. Tylko nazwijcie je! Skądże mamy wiedzieć, o czym moż-
na mówić, a co nie podlega dyskusji?
O czym to niby za wcześnie mówić po dziesięcioleciach,
które upłynęły od czasów wojny? O batalionach karnych? Jak
widać, na wojnie Żukow „karnistów" nie spotykał i o takich
nie słyszał. We wspomnieniach on tych niewolników wojny
nie wspomina. Naród jednak wiedział o tym i bez Żukowa.
Może nie nadszedł jeszcze czas, by mówić o tym, że narody
Związku Radzieckiego kwiatami witały hitlerowców? Żukow
o tym nie wspominał. Wiedzieliśmy jednak o tym z opowieści
świadków. Po rządach Lenina i Stalina mieszkańcy Związku
Radzieckiego każdego najeźdźcę uważali za wyzwoliciela.
O czym jeszcze za wcześnie mówić? O stratach? Żukow
28
nigdzie ani słowem nie wspomniał o stratach Armii Czerwo-
nej. Jednak i bez Żukowa naród wiedział, że były one wprost
niewyobrażalne. Sumienni badacze oszacowali straty. Ich
liczba znacznie przewyższała 7 milionów ogłoszonych za Sta-
lina, 20 - za Chruszczowa, i 27 za Gorbaczowa. (Za rządów
tego ostatniego do stalinowskiej liczby dodali chruszczowow-
ską i otrzymali nową, najprawdziwszą).
Trudno zrozumieć stanowisko wydawców wspomnień Żu-
kowa. Elementarna uczciwość nakazuje wyrobienie pieczątki
o treści: „O wielu rzeczach mówić jednak za wcześnie. Żukow"
i odbijać ją grubą, czerwoną czcionką w poprzek każdej ze
stron jego wspomnień.
Oświadczenie Żukowa, że nie nadszedł jeszcze czas na
mówienie prawdy, jest głównym argumentem przeciwko jego
książce Wspomnienia i refleksje. Po takim oznajmieniu uczci-
wy człowiek nie napisałby ani słowa więcej albo napisałby
wszystko, o czym myśli, wszystko, co uważa za prawdę, za-
pakowałby w szklane, trzylitrowe słoiki, zalakował i zakopał
we własnym sadzie. Do tego trzeba by było napisać list do po-
tomności: prawdy o wojnie z XX wieku mówić nie pozwalam,
ale zachowałem ją dla was, oto ona, czytajcie! Żukow jednak
ogłosił, że nie nadszedł czas na mówienie prawdy, i podpisał
się pod maszynopisem liczącym 700 stron.
Zastanówmy się: skoro w tekście nie ma prawdy o wojnie,
czym wobec tego jest on wypełniony? Jeżeli prawda odpada,
to co pozostaje?
Oświadczenie Żukowa jest głównym świadectwem na ko-
rzyść Lodolamacza. Krytyków proszę, by mnie nie niepokoili
i nie naprzykrzali mi się, dopóki nie zostanie opublikowana
lista tematów zakazanych, na których omawianie, zdaniem
Żukowa, nie nadszedł czas.
Rozdział 2
O rzeczywistych poglądach wielkiego dowódcy
Państwo totalitarne zawiaduje myślami, ale nie umac-
nia ich. Ustanawia niepodważalne dogmaty i zmienia
je z dnia na dzień. Oto wyrazisty, brutalny przykład:
każdy Niemiec do września 1939 roku powinien był od-
nosić się do bolszewizmu rosyjskiego ze zgrozą i obrzy-
dzeniem - od września 1939 roku z kolei powinien był
przejawiać wobec niego zachwyt i sympatię. Jeżeli Rosja
i Niemcy wypowiedzą sobie wojnę - co może się zdarzyć
w najbliższych latach — my będziemy świadkami nagłego
zwrotu o 180 stopni. Czy jest sens podkreślać, co z tego
wynika dla literatury? GEORGK ORWELL, Literatura i totalitaryzm
tekst z audycji emitowanej przez BBC 19 czerwca 1941 r.
Samodoskonalenie się tekstów Żukowowskich jak za do-
tknięciem czarodziejskiej różdżki mnie osobiście wprawia
w zachwyt i drżenie. Przykład z początkowego okresu wojny.
W terminologii radzieckiej grupa kilku armii nazywana
jest frontem. W czerwcu 1941 roku na granicach zachodnich
Związku Radzieckiego rozmieszczono pięć frontów: Północny,
Północno-Zachodni, Zachodni, Południowo-Zachodni i Połu-
dniowy. Jako centrum budowy strategicznej obrano Front
30
Zachodni składający się z czterech armii polowych. Podczas
pierwszych dni wojny został on okrążony i rozbity w okoli-
cach Mińska. Przestały istnieć wszystkie cztery armie tego
frontu. Na początku lipca, kosztem rezerw strategicznych,
Stalin otworzył nowy Front Zachodni, ten jednak również zo-
stał okrążony. I znów poległy cztery armie, tyle że tym razem
w okolicach Smoleńska. A to przecież główny odcinek strate-
giczny wojny.
Jako odpowiedzialny za pierwsze okrążenie został wska-
zany dowódca Frontu Zachodniego generał armii D. G. Paw-
łów. Rozstrzelano go, a wraz z nim nie tylko generałów armii,
ale też wszystkich w pobliżu: począwszy od dowódcy sztabu
Frontu do naczelników składów medycznych, laboratoriów
weterynaryjnych i naczelnika Wojentorgu (sieci sklepów woj-
skowych), zaopatrujących żołnierzy w igły, guziki, pastę do
butów itp.
Kogo w takim razie rozstrzelać za drugie okrążenie Fron-
tu Zachodniego? Czy zarzucić te same błędy nowemu dowódz-
twu i sztabowi? Po raz drugi taki manewr się nie uda. Zarów-
no za pierwszym, jak i za drugim razem polecenia dla Frontu
Zachodniego kierowane były ze Sztabu Generalnego, od jego
genialnego dowódcy - generała armii Żukowa.
Stalin zdymisjonował Żukowa i pozbawił go funkcji szefa
Sztabu Generalnego. Za tym powinna była iść jedyna możli-
wa w podobnych przypadkach kara. Za „genialne" planowa-
nie, za utratę ośmiu armii Żukowowi należałoby wymierzyć
najwyższą karę - rozstrzelać. Zasłużył bowiem na to.
W 1953 roku aresztowany marszałek Związku Radziec-
kiego Ł. P. Beria skierował do kremlowskich wodzów kilka
listów. Oprócz innych informacji zawarta w nich była dosyć
ciekawa kwestia: w lipcu 1941 roku Beria uratował Żukowa
od rozprawy stalinowskiej. A dwanaście lat później sam Beria
siedział w głębokich podziemiach i czekał na rozstrzelanie.
Nie miał nic do stracenia i nie musiał kłamać. Przeciwnie,
jawne kłamstwo mogło tylko pogorszyć jego położenie — po-
wiedziano by: to ty jeszcze łżesz?!
Otóż w 1953 roku aresztowany Beria przypomniał Żuko-
wowi: przecież uratowałem ci życie w 1941 roku!
31
Jednak czego warta jest już wyświadczona przysługa?
Żukow, rzecz jasna, o wybawcy swym nawet nie wspomniał
i palcem nie kiwnął, by go ratować.
II
11 grudnia 1941 roku, podczas wystąpienia w Reichstagu,
Hitler przedstawił liczby: w ciągu pięciu miesięcy wojny, od
22 czerwca do 1 grudnia, zdobyto i zniszczono 17 332 radziec-
kie samoloty bojowe, 21 391 czołgów, 32 541 dział, do niewoli
dostało się 3 806 865 radzieckich żołnierzy i oficerów. Liczby
te nie mówią o zabitych, rannych i tych, którzy szukali schro-
nienia w lesie.
Przez pół wieku marszałkowie radzieccy nazywali te licz-
by wymysłami Goebbelsa i bredniami opętanego Fuhrera.
Obraz jednak stopniowo się rozjaśniał i odsłaniał. Z bie-
giem lat oficjalnie przyjęte liczby określające straty Armii
Radzieckiej w roku 1941 ciągle rosły, aż do chwili, gdy nie-
mal się zbiegły z liczbami, o których mówił Hitler. Obecnie
Sztab Generalny Sił Zbrojnych Federacji Rosyjskiej ustalił
i oficjalnie uznał, iż w ciągu pierwszych pięciu miesięcy wojny
Armia Czerwona straciła w postaci jeńców blisko cztery mi-
liony żołnierzy i oficerów, 20 500 czołgów, 17 900 samolotów
bojowych, 20 tysięcy dział. Jednym słowem, cała kadra Armii
Czerwonej była zabita, rozgromiona lub wzięta do niewoli.
Oprócz tego wróg zdobył 85 procent mocy radzieckiego prze-
mysłu zbrojeniowego. Stalinowi pozostali jedynie rezerwiści
i 15 procent zakładów zbrojeniowych.
To był najstraszniejszy i najbardziej potężny pogrom w hi-
storii ludzkości. Hańba była tym większa, że stało się to na
własnej ziemi, gdzie, jak wiadomo, nawet ściany pomagają.
Wstyd nie do zniesienia ogarniał na samą myśl, że wróg miał
siedmiokrotnie mniej samolotów, sześć i pół raza mniej czoł-
gów, że nacierające oddziały wojsk niemieckich liczyły od pół-
tora do dwóch milionów żołnierzy.
Działania bojowe Armii Czerwonej planował Sztab Gene-
ralny, na którego czele stał generał armii Żukow. Winy swej
za tak niebywałą i niewiarygodną porażkę Żukow nie uzna-
32
wał. Przeciwnie, uważał, że jest największym dowódcą XX
wieku. Za winnych uznawał wszystkich: od szeregowych po
wodza naczelnego, od robotników w zakładach zbrojeniowych
po konstruktorów broni i członków rządu. Bez winy był tylko
szef Sztabu Generalnego.
Żukow przedstawił sprawę w takim świetle, że latem 1941
roku nie było za co go rozstrzelać. Nawet odwołać ze stano-
wiska szefa Sztabu Generalnego nie było za co. Według niego
wszystko wyglądało wspaniale. Z jego opowieści wynika, że
Stalin wcale nie zdjął go ze stanowiska szefa Sztabu General-
nego. Po prostu... on sam poprosił o dymisję.
W liście do pisarza W. D. Sokołowa z 2 marca 1964 roku
Żukow opisał ten fragment (Gieorgij Żukow, Dokumienty,
Moskwa 2001, s. 516). Otóż rozstał się on ze stanowiskiem
szefa Sztabu Generalnego nie dlatego, że cała strategia obro-
ny na linii od Bałtyku do Morza Czarnego się zawaliła. I nie
dlatego, że Front Zachodni został okrążony i zniszczony, a no-
wy front - wskutek genialnego planowania Żukowa i powta-
rzania przezeń tych samych błędów — natychmiast się zała-
mał, otwierając Hitlerowi drogę na Moskwę. Przyczyna dy-
misji, jeżeli wierzyć Żukowowi, tkwi w czym innym. Stalin
rzekomo pozwolił sobie na rozmowę z wielkim Żukowem nie-
dozwolonym tonem. Tego wierny zasadom Żukow nie zdzier-
żył. Właśnie wtedy oznajmił Stalinowi: „Nie mam tu nic do
roboty. Proszę mnie zwolnić ze stanowiska szefa Sztabu Ge-
neralnego!"
Tymczasem Stalin (jeżeli brać te opowieści serio) wcale
nie miał zamiaru dymisjonować Żukowa. Próbował łagodzić:
„Proszę się nie gorączkować". W końcu jednak się zgodził: „No
dobrze, niech tak będzie, zdejmę was ze stanowiska".
Wygląda więc na to że nie było powodów do odsunię-
cia i rozstrzelania Żukowa! A przecież za klęskę z 22 czer-
wca Żukow zasłużył na sto rozstrzelani A niby za nowe okrą-
żenie pod Smoleńskiem nie zasłużył na haniebną egzeku-
cję?!
33
III
Minęło pięć lat i w pierwszym wydaniu wspomnień scena
ta została ulepszona. Jest opisana inaczej. Ponadto dodano,
że Stalin nie był zły na wielkiego stratega. Zwolniwszy Żu-
kowa z obowiązków szefa Sztabu Generalnego, natychmiast
usiadł, aby się napić herbaty. I Żukowa zaprosił, aby usiadł
obok. Żukow jednak nie miał ochoty na Stalinowską herbatę.
W drugim wydaniu fragment znów został nieco zmieniony.
Stalin, dymisjonując Żukowa, zwraca się do niego z pochwałą:
„Macie spore doświadczenie w dowodzeniu wojskiem w sytua-
cjach bojowych" (Wspomnienia i refleksje, Moskwa 1975, tom
1, s. 358). Żyjący Żukow nie wspominał o podobnych kom-
plementach. Natomiast nieżyjący zreflektował się i dodał do
wspomnień Stalinowską pochwałę.
Scena ta (zresztą tak samo jak i inne) przechodziła dalsze
transformacje. W dziesiątym, „najbardziej prawdziwym" wy-
daniu zdenerwowany Stalin, dymisjonując Żukowa, rzuca mu
obelgę... która brzmi jak największa pochwała: „Poradziliśmy
sobie bez Lenina, i bez was tym bardziej sobie poradzimy".
Innymi słowy, dla Stalina Lenin i Żukow to postacie tego sa-
mego pokroju. Co ciekawe, Stalin mówił nie w swoim imieniu,
tylko niby w imieniu wszystkich: poradziliśmy sobie... można
to rozumieć: my — kierownictwo. Można też rozumieć i tak:
my - naród, my — kraj, jakoś tam przeżyliśmy bez Lenina.
Jeżeli brać pod uwagę, że po roku Stalin mianował Żu-
kowa swym zastępcą, to wypowiedź ta nabiera całkowicie
innego znaczenia: bez Lenina Związek Radziecki przetrwał,
natomiast bez Żukowa - w żaden sposób nie może.
IV
Córka Żukowa, Maria Gieorgiewna, lubi opowiadać strasz-
ne historie o tym, jakoby wielkiemu strategowi nie pozwolo-
no pisać prawdy: „Ze strony Susłowa i innych pracowników
KC napływały do wydawnictwa APN polecenia: «ciąć» na
żywo i wycinać ze wspomnień naj-naj" („Krasnaja zwiezda",
29 czerwca 2002 roku).
34
Na pytanie „Krasnoj zwiezdy", dlaczego po ukończeniu In-
stytutu Stosunków Międzynarodowych nie robiła kariery dy-
plomaty, Maria Gieorgiewna odpowiedziała: „Uświadomiłam
sobie, że głównym zadaniem mego życia jest praca nad ojcow-
skimi archiwami i książką, którą polecił mi napisać. Krótko
przed śmiercią, widocznie zdając sobie sprawę, że koniunktu-
ralni pismacy przekręcą całe jego życie, ojciec poprosił mnie,
żebym kiedy dorosnę, badała jego archiwa, dzienniki, listy
i żebym napisała prawdziwą książkę" („Krasnaja zwiezda",
29 czerwca 2002).
Maria Gieorgiewna rzeczywiście napisała „prawdziwą"
książkę. Słowo wstępne: „Jego chrześcijańska dusza". Okazuje
się, że uczestnik trzech zamachów stanu, zbój, który wystrze-
lał niesamowitą liczbę ludzi bez sądu i śledztwa, zbrodniarz
wojenny, który podpisał rozkaz o rozstrzeliwaniu rodzin czer-
wonoarmistów i dowódców, złodziej, maruder i poligamista,
członek Prezydium KC KPZR, najbardziej krwawy dowódca
w historii ludzkości - był głęboko wierzącym człowiekiem.
Za czasów pierestrojki nie było jeszcze popularne żegnanie
się znakiem krzyża. Żukowa opisywano wtedy jako prawdzi-
wego komunistę i wiernego leninowca. Natomiast od 1991
roku zaczęła się moda na żegnanie się przed świątyniami.
Natychmiast w ślad za modą „marszałek zwycięstwa" stanął
przed zdumioną publicznością z lśniącym nimbem nad jaśnie-
jącym czołem. Chrześcijańską cnotę wielkiego stratega omó-
wię dalej, teraz podkreślę tylko, że nawet „Krasnaja zwiezda"
(2 grudnia 2003 roku) się oburzyła: „Maria Gieorgiewna swe-
go ojca Gieorgija Konstantynowicza obdarza zbytnią poboż-
nością".
Jestem pewien, że kiedy zapanuje w Rosji islam, Maria
Gieorgiewna odszuka dowody na to, że jej wielki rodzic całą
wojnę nosił Koran za pazuchą, a adiutanci na wszystkich
frontach wozili za nim dywanik modlitewny. I ciągle, bieda-
czysko, chciał odbyć pielgrzymkę do Mekki na bosaka, ale się
nie udało...
Przeklęci koniunkturaliści z KC przeszkodzili.
35
V
Głównym bohaterskim czynem Marii Gieorgiewny nie jest
napisanie książki o ojcu, lecz praca z jego archiwami. Długa,
mozolna praca. Jako nagroda za wytrwałość - sukces. „Pod
koniec lat osiemdziesiątych, kiedy Gieorgij Konstantynowicz
już nie żył, jego młodsza córka Maria na szczęście odszuka-
ła pierwotny wariant rękopisu wspomnień ojca. Okazało się,
że do druku nie dopuszczono 300 stron tekstu maszynopisu!"
(„Argumienty i fakty" 1995, 18-19).
Chciałbym zwrócić uwagę na liczbę 300.
„Główną zasługą Marii Gieorgiewny jest to, że udało jej
się odszukać pierwotny rękopis Żukowa. Wspomnienia zosta-
ły uzupełnione o cztery arkusze wydawnicze, czyli ponad 100
stron maszynopisu (...) prawdziwe poglądy wielkiego rosyj-
skiego dowódcy zachowano dla następnych pokoleń" („Kra-
snaja zwiezda", 29 czerwca 2002). Warto tu zwrócić uwagę
na liczbę 100.
Tak jakoś wszystko się ładnie układa! Pod koniec lat
osiemdziesiątych nad Związkiem Radzieckim huczały gła-
snost i pierestrojka. Właśnie w tym czasie Maria Gieorgiew-
na znalazła „pierwotny wariant rękopisu". Wcześniej rękopi-
su nie można było odnaleźć. Później co nieco okazało się nie-
aktualne. Trzytomowe wydanie „przycięto" do dwóch tomów.
Pod koniec pierestrojki ogłoszono: znaleziono 300 stron. Dzie-
sięć lat później okazało się, że znaleziono nie 300 stron, ale
raptem 100.
200 znalezionych stron zaginęło i znów nie można ich zna-
leźć. Publiczność poproszono, aby się nie niepokoiła i zapo-
mniała o znalezionych stronach. Okazało się, że znaleziono
to, czego znajdować nie trzeba było. Nawet inaczej: wówczas
trzeba było je znaleźć, a teraz należy je zgubić.
Dziwią nawet nie te znalezienia i zagubienia. Niepokoi
inne pytanie: jak to się stało, że „rękopisu pierwotnego" trze-
ba było szukać? Jeśli Żukow wiedział, że ideologowie tną jego
dzieło, jeżeli zainteresowany był zachowaniem prawdy histo-
rycznej, to po prostu musiał powiedzieć córce: oto ta pierwotna
wersja leży pod łóżkiem, przyjdą lepsze czasy - opublikuj to.
36
Żukow jednak jakimś cudem schował „rękopis pierwotny"
tak, że „prawdziwe poglądy wielkiego rosyjskiego dowódcy"
mogły się nie zachować dla potomności. Gdyby nie miał ta-
kiej sprytnej córki, do dziś zaspokajalibyśmy naszą ciekawość
tekstami, które spaskudzili przeklęci koniunkturaliści z Ko-
mitetu Centralnego.
VI
Wysiłek Marii Gieorgiewny związany z odtworzeniem „rę-
kopisu pierwotnego" to prawdziwy naukowy bohaterski wy-
czyn. Ćwierć wieku nieprzerwanej redakcji! To znajdzie jedno,
to całkiem coś przeciwnego. Albo nagle zgubi. Jednak wszyst-
kie odnalezienia i straty odpowiadają chwili obecnej. Lecz nie
powinniśmy zapominać słów samego Żukowa, które pozosta-
wił na rękopisie pierwszego wydania: „Ten egzemplarz mo-
jego rękopisu jest ostateczny. Ze wszystkimi uzupełnieniami
i zmianami - do druku! 30/VI-68. Sanatorium «Barwicha».
G. K. Żukow". Tekst ten niejednokrotnie był wystawiany
w Londynie, w Paryżu, we Frankfurcie, gdy publikowano
wspomnienia Żukowa w językach obcych: niemieckim, an-
gielskim, francuskim i innych. Przed pojawieniem się „naj-
bardziej prawdziwego" dziesiątego wydania tekst ten był opu-
blikowany w „Krasnoj zwiezdie" (12 grudnia 1989).
Ten zapis Żukowa, moim zdaniem, niezwykle wyraźnie
wskazuje na to, że za jego życia żaden „pierwotny rękopis"
nie istniał i że sam Żukow całkowicie się zgadzał co do treści
wydania pierwszego. Komołow , kierownik zespołu autorskie-
go wspomnień Żukowa, twierdzi zdecydowanie, że nie było
żadnego „rękopisu pierwotnego": „Przez wiele lat pracy nad
Wspomnieniami i refleksjami wraz z autorem przetworzyli-
śmy praktycznie cały jego materiał. O żadnych innych wspo-
mnieniach nie było mowy" („Krasnaja zwiezda", 12 grudnia
1989).
Po opublikowaniu dwunastego wydania wspomnień Żu-
kowa zadzwoniłem do wydawnictwa. Pytam, czy wydawcy
zdają sobie sprawę, że córka wielkiego stratega postępuje
niezbyt rzetelnie. Najpierw znalazła trzysta stron, później
37
dwieście znów zgubiła. Na stu pozostałych stronach najwięk-
szy dowódca wszech czasów i narodów czternaście razy cytuje
książki, które zostały wydane po jego śmierci. Czy rozumie-
cie - pytam — co to oznacza?
Na to słyszę odpowiedź zbulwersowanego redaktora na-
czelnego: przecież on jest święty!
Nie zważając na moje ostrzeżenie, wydawnictwo OLMA-
-PRESS opublikowało następne, trzynaste już wydanie. Wi-
docznie będą kolejne wydania i nakłady. Lecz wszystko, po-
cząwszy od „najbardziej prawdziwego" dziesiątego wydania,
to bezwstydna tandeta. Tymczasem pierwsze dziesięć wydań,
jeżeli śledzić logikę marszałka wojsk pancernych Łosika,
trzeba nazywać koniunkturalnymi.
Nie udało mi się przekonać kierownictwa oficyny OLMA-
-PRESS. Nadal podsuwają konsumentom zgniły towar. I wte-
dy zadzwoniłem do „Krasnoj zwiezdy".
- Czy wy przepadkiem Żukowa nie czytaliście?
- Czytaliśmy — odpowiadają dziarsko.
- Ostatnie najprawdziwsze wydania, począwszy od dzie-
siątego?
- Oczywiście, że tak, oczywiście.
- I niczego nie zauważyliście?
- A o co chodzi?
Wyjaśniam.
Nie uwierzyli, ale obiecali sprawdzić.
Widać było, że moją informację sprawdzono, ponieważ po
kilku tygodniach od rozmowy telefonicznej, 26 października
2002 roku, w „Krasnoj zwiezdie" drobnym drukiem opubli-
kowano następujący tekst: „Pośmiertne wydania wspomnień
G. K. Żukowa w czasach pierestrojki rzekomo odtwarzają
pierwotny tekst rękopisu. Jednak autentyczność wprowadzo-
nych uzupełnień i dodatków, niestety, nie może być zweryfi-
kowana przez samego dowódcę".
Katastrofa!
Przez tyle dziesięcioleci nieprzerwany zachwyt i nagle -
pierwsza wątpliwość. I to na razie wystarczy. Małe pęknię-
cie w kamiennym monolicie. Niech na razie będzie ta jedna.
Będą też kolejne. Przyjdzie czas łamania lodów.
38
Tymczasem Marii Gieorgiewnie, córce największego stra-
tega, życzymy nowych sukcesów w poszukiwaniu jeszcze nie
odnalezionych wariantów „rękopisu pierwotnego". „Właściwe
poglądy" wielkiego dowódcy powinny zostać zachowane dla
potomnych. Jak nauczał wielki strateg, trzeba iść z duchem
czasu, aby nie pozostać w tyle. Mario Gieorgiewno, niech Pani
dotrzymuje kroku duchowi czasu.
Tylko że publikując na nowo odkryte perełki, proszę się
starać nie przekraczać granic przyzwoitości i prawdopodo-
bieństwa.
Rozdział 3
O nierozgarniętej armii
Po wojnie będziecie opowiadać swoim wnukom o pan-
zerfaustach, a teraz bez gadania naprzód, do ataku! Rozkaz marszałka Związku Radzieckiego ŻUKOWA
dla generała-pułkownika W. I. Kuzniecowa wydany podczas szturmowania Berlina
Towarzyszu Kiriczenko! Źle wykonujecie nie tylko moje
rozkazy, ale też rozkazy towarzysza Żukowa. Rozkażcie
dowódcom brygad, by wsiedli na czołgi pierwszej linii
i poprowadzili atak na Berlin, inaczej ani czci, ani chwa-
ły swemu korpusowi nie przysporzycie. Dzieciom o pan-
zerfaustach będziecie opowiadać później. Generał-pułkownik KUZNIECOW, 21 kwietnia 1945 r.
Rozkaz dowódcy 3. Armii Uderzeniowej dla dowódcy IX Korpusu Pancernego
I
Komedia Siedemnaście mgnień wiosny już w sierpniu
1973 roku, od pierwszych chwil pojawienia się na ekranach,
została uznana za arcydzieło. W tej kwestii opinie zarówno
krytyków, jak i widzów były podobne. Film opowiada historię
agenta radzieckiego wywiadu Stirlitza w paszczy niemiec-
kiego nazizmu wiosną 1945 roku. Wywiadowcy półgłówkowi
ciągle trafiają się najgłupsze sytuacje, piętrzą się przed nim
idiotyczne problemy, jednak on niezmiennie wychodzi z nich
40
zwycięsko, ponieważ znajduje jeszcze bardziej głupie rozwią-
zania. Autorów filmu widocznie zainspirował wzór dzielnego
wojaka Szwejka.
Mówi się, że pierwotnie rolę Stirlitza zamierzano powierzyć
wybitnemu klaunowi Olegowi Konstantynowiczowi Popowowi
lub nie mniej znanemu komikowi Jurijowi Wladimirowiczowi
Nikulinowi. Twórcy filmu zdecydowali się jednak na odważny
i niezwyczajny krok. Wybrali do tej roli Wiaczesława Tichono-
wa, który nigdy wcześniej nie był klaunem cyrkowym i w ko-
mediach nie grał. Tichonow — wielki aktor. Poradził sobie.
Świadomie unikał komediowych zabiegów i trików: nie stroił
min, przypadkiem nie siadał na gorącą patelnię, nie rzucał
pomidorami i tortami w twarze adwersarzy. Przeciwnie, rolę
tumana Tichonow grał z całkowitą powagą. Naród śmiał się
do łez. Niezwłocznie kliniczny idiota Stirlitz stał się boha-
terem dziesiątek, setek, a może i tysięcy kawałów. Powaga
Tichonowa nikogo nie zwiodła. Widzowie przejrzeli sprytny
zabieg twórców filmu. Pod maską mądrali i przystojniaka roz-
poznali matoła. Lecz vis comica Siedemnastu mgnień okazała
się na tyle duża, że wszystkim razem wziętym kawałom nie
udało się jej prześcignąć. Na przykład: w filmie wywiadow-
ca radziecki udaje nazistę, nosi mundur Standartenfuhrera
SS, jeździ jednak po hitlerowskich Niemczech samochodem
z radziecką rejestracją; na czarnym tle białe cyfry i litery;
podwójna liczba, kreska, jeszcze raz podwójna liczba, poniżej
trzy litery. Rzecz jasna, rosyjskie. G, R, U*.
Pełny numer rejestracyjny samochodu Stirlitza: 21-47
GRU.
Już przy pierwszym pojawieniu się Siedemnastu mgnień
rozeszły się pogłoski, że film został zrealizowany na zamó-
wienie i pod osobistą kontrolą przewodniczącego KGB Jurija
Andropowa.
Nasuwa się pytanie: po co on tę całą komedię zorganizo-
* Gławnoje Razwiedowatielnoje Uprawlenije (ros.) - Główny Za-
rząd Wywiadowczy lub Radziecki Wywiad Wojskowy. Wywiad woj-
skowy, pod różnymi szyldami, istnieje w Rosji radzieckiej od 21 paź-
dziernika 1918 roku.
41
wał? Żeby po raz kolejny naród rozśmieszyć? Żeby podkreślić
mądrość dowództwa hitlerowskiego? Żeby przedstawić wy-
wiad jako gromadę durnowatych błaznów i klaunów?
II
Zamiar Andropowa staje się zrozumiały, gdy się przypo-
mni, jaka seria uszczypliwych żarcików poprzedzała dowcipy
o Stirlitzu.
Na początku lat siedemdziesiątych władza komunistycz-
na zgniła ostatecznie. Zatruwała smrodem i ropą nie tylko
swój kraj, ale też jeszcze połowę świata. Władze próbowały
umocnić ducha bojowego narodu, a zarazem swój autorytet,
za pomocą nie kończących się pompatycznych uroczystości
jubileuszowych. Jednak wynik był odwrotny. W 1970 roku
obchodzono stulecie urodzin Lenina. Na rozkaz Komitetu
Centralnego zostały wybite medale pamiątkowe, którymi wy-
WŻXVVH\& połowę, kraya.. Giągle. ksęoawi filmy i Leniaia. Odsła-
niano na jego cześć tysiące, a jak się potem okazało - dziesiąt-
ki tysięcy pomników. Przez kraj przetoczyła się oczywiście
fala dowcipów o Iliczu. Obraz Lenina stał się tematem nie
kończących się okrutnych kpin. Naród otwarcie się natrząsał.
A jak wiadomo, śmiech potrafi zabijać. Komuniści nie mieli
w zanadrzu niczego oprócz mitów. Dowcipy o Leninie zabi-
jały główny mit. Jak z tym walczyć? Za Stalina było łatwo:
za dowcipy wtrącano do więzienia, a nawet rozstrzeliwano.
Potem jednak tchórzliwa władza komunistyczna zrezygnowa-
ła z rozstrzeliwania za żarty antykomunistyczne: każdemu
przywódcy towarzysze broni mogli przecież zarzucić propa-
gandę antykomunistyczną ze wszystkimi wynikającymi z te-
go skutkami.
Tymczasem dowcipy o Leninie (i Czapajewie*), czyli o re-
* Wasilij Iwanowicz Czapajew - rosyjski bohater wojny domo-
wej, trwającej po rewolucji październikowej W latach 1918-1920.
Jeden z wzorów do naśladowania w Związku Radzieckim. Twierdzo-
no, że bohatersko zginął z rąk wroga, gdy przepływał przez Dniepr.
O jego dziejach również nakręcono film Czapajew.
42
wolucji, jej genialnych przywódcach i towarzyszach broni,
stawały się coraz bardziej aroganckie i zabawne. Wówczas
na górze, zwłaszcza na Łubiance, zrozumiano, że nie da się
zatrzymać tej nawałnicy. Właśnie wtedy podjęto decyzję, aby
skierować narodowy humor na inne tory. Dlatego więc stwo-
rzono dowcipny obraz Stirlitza.
Trik się powiódł: o Iliczu nieco ucichło, za to zrobiło się
głośno o Standartenfuhrerze Stirlitzu.
Wykorzystywano wiele innych sposobów, aby podnieść
autorytet partii komunistycznej i jej leninowskiego Komitetu
Centralnego w oczach narodu. Podczas wszystkich wyborów
dużymi literami pisano: CHWAŁA KPZR! Zdecydowano się
napisać na nowo konstytucję i wpisać do niej osobny artykuł:
partia jest naszym sternikiem. Kompozytorzy produkowali
piosenki o rodzimej partii, poeci - wiersze, łysiejący profe-
sorowie przepisywali na nowo podręczniki: wszystkie nasze
wielkie sukcesy to wynik owocnej działalności kolektywnego
rozumu partii!
Aż tu nagle ktoś przypomniał o Zukowie.
Pomysł prosty, ale genialny: niech wypowie się najwięk-
szy dowódca wszech czasów i narodów! Niech powie narodowi
prawdę, kto doprowadził kraj do zwycięstwa nad Hitlerem!
Niech opowie o roli Komitetu Centralnego KPZR w kierowa-
niu wojną i armią!
Sytuację nieco komplikowała pewna okoliczność: zanim
się spostrzegli, Żukow już nie żył.
III
Nie ma jednak takich fortec, których bolszewicy by nie
zdobyli.
To nic, że Żukow nie żyje. To nic, że jego wspomnienia wy-
dano za życia autora i rozeszły się one w kraju. To nic, że zo-
stały przetłumaczone na wszystkie możliwe języki i wydane
w wielu krajach świata. Postanowiono odświeżyć wspomnie-
nia zgodnie z wymogami chwili. Wysunięto następującą pro-
pozycję: Żukow rozumiał rolę Komitetu Centralnego. A sko-
ro tak, to rzecz jasna swoje poglądy na ten temat wyraził
43
w formie pisemnej. Po prostu nie mógł nie wyrazić! Tyle że
łajdacy cenzorzy wycięli z rękopisu jego genialne poglądy.
A może porządnie poszukać w archiwach Żukowa? Odtworzyć
tekst pierwotny i wydrukować drugie wydanie?
Tak właśnie zrobiono. Zwrócono się do córki największego
dowódcy Marii Gieorgiewny: czy nie ma czasem czegoś o roli
Komitetu Centralnego?
Maria Gieorgiewna zajrzała do archiwów i (cud!) natych-
miast znalazła akurat to, czego wymagano. Od tego wła-
ściwie się zaczął nie kończący się proces cudownego samo-
odnawiania się Wspomnień i refleksji. Wspomnienia Żuko-
wa perfidnie przepisano i ogłoszono, że pierwsze wydanie
jest nieaktualne. Dopiero teraz sprawiedliwość zatriumfo-
wała, znaleziono wszystko, co było wycięte przez cenzurę,
i wprowadzono do tekstu. W ten sposób narodziło się drugie
wydanie.
Zwróćmy teraz uwagę na „autentyczne poglądy wielkiego
rosyjskiego dowódcy", które córce stratega udało się odszukać
i zachować dla potomności. Oceńmy również stopień niego-
dziwego zachowania ideologa Związku Radzieckiego Michaiła
Andriejewicza Susłowa oraz innych pismaków-koniunkturali-
stów z KC, którzy „cięli na żywo", „wyrzucając ze wspomnień
naj-naj".
Pierwsze wydanie książki Żukowa zawierało następujący
fragment: „Pod koniec lat dwudziestych świat ujrzało poważ-
ne dzieło B. M. Szaposznikowa Mózg armii, w którym prze-
analizowany został wielki materiał historyczny, wszechstron-
nie nakreślona rola Sztabu Generalnego, opracowane niektó-
re ważne pozycje dotyczące strategii wojennej" (Wspomnienia
i refleksje, Moskwa 1969, s.100).
Czemu można się sprzeciwić? Niczemu. Pod koniec lat
sześćdziesiątych wypowiedź brzmiała nienagannie. W pierw-
szym wydaniu Żukow całkowicie podzielał zdanie Szaposz-
nikowa. Natomiast nieżyjący Żukow poszedł innym tropem.
Uznał za niezbędne zaprzeczyć i Szaposznikowowi, i same-
mu sobie. W drugim wydaniu wspomnień Żukowa fragment
o książce Szaposznikowa otrzymał następujące brzmienie:
„To kwestia przeszłości, jednak i wówczas, i obecnie uważam,
44
że tytuł książki Mózg armii nie jest właściwie zastosowa-
ny wobec Armii Czerwonej. «Mózgiem» Armii Czerwonej od
pierwszych dni jej istnienia jest KC RKP(b)" (tamże, Moskwa
1975, tom. 1, s. 100).
Ta deklaracja Żukowa to obraza Sztabu Generalnego i ca-
łej Armii Czerwonej. Z tego wynika, że nasza armia nie ma
własnego rozumu. Nierozgarnięta.
Deklarację tę powtórzono we wszystkich kolejnych wyda-
niach. Właśnie to jest tym „naj-naj...", co przy pierwszym wy-
daniu z rozkazu łotra Susłowa bezlitośnie „wycięli na żywo"
koniunkturaliści z Komitetu Centralnego. Właśnie to są te
najbardziej „autentyczne poglądy wielkiego rosyjskiego do-
wódcy", które zachowała dla przyszłych pokoleń jego roztrop-
na córka Maria Gieorgiewna.
Co w takim razie z tego wynika? Otóż główny ideolog Ko-
mitetu Centralnego M. A. Susłow i jego podręczni pismacy-ko-
niunkturaliści z tego samego Komitetu Centralnego w 1969
roku nie rozumieli roli KC. Jakby tego było mało, oni ją po-
mniejszali, bezlitośnie „cięli na żywo". Tymczasem Żukow
wszystko rozumiał, zawierając to w swoich rękopisach! Lecz
z rozkazu bezlitosnego łotra Susłowa ta przenikliwa prawda,
te zwyczajne, ale mądre słowa, to „naj-naj..." zostało brutal-
nie wycięte z jego wspomnień. A jednak po sześciu latach,
w 1975 roku, ten sam Susłow się zmienił, przeistoczył; uświa-
domił sobie rolę Komitetu Centralnego i docenił ją, pozwolił
dzielnej córce Żukowa zawrzeć w książce szczerą prawdę, uło-
żyć tekst zgodnie z „pierwotnym rękopisem" i „autentycznymi
poglądami".
Tymczasem niestrudzona córka Żukowa kontynuowała
poszukiwania. Nagle odnalazła bardziej dźwięczną, robiącą
wrażenie i przekonywającą wypowiedź o roli Komitetu Cen-
tralnego. Okazało się, że Żukow, aby wyjawić wielką prawdę
o wojnie, przytoczył zdanie nie mniej wybitnego dowódcy,
również marszałka Związku Radzieckiego i czterokrotnego
bohatera Związku Radzieckiego, sekretarza generalnego KC
KPZR Leonida Ilicza Breżniewa. Nowy, odszukany fragment
brzmiał następująco: „Komitet Centralny - podkreślał L. I. Breż-
niew - był sztabem, w którym odbywało się najwyższe po-
45
lityczne i strategiczne dowodzenie działaniami wojennymi"
(„WIŻ" 1978, 4, s. 24).
Za życia Żukowa wypowiedź ta zdecydowanie nie została
przepuszczona przez cenzurę. Później jednak wielka Żuko-
wowska prawda o wojnie w końcu zatriumfowała, utorowała
sobie drogę do mas...
A tu nowy szkopuł: cztery lata później Breżniew nagle wy-
szedł z mody. Natychmiast dzielna córka wielkiego geniusza
zgubiła te piękne słowa, które całkiem niedawno były takie
właściwe, trafne i aktualne.
Co zrobić? Wczoraj były zgodne z duchem czasu.
Teraz natomiast jest potrzebne coś innego. Koniunktura
inna. Potrzebna jest bardziej prawdziwa prawda o wojnie.
IV
Ze sporej liczby świadectw wynika, że od sierpnia 1939
roku generałowie i oficerowie Sztabu Generalnego Armii Ra-
dzieckiej pracowali po 15—16 godzin na dobę, świątek-piątek.
Co więcej, często pozostawali w swoich gabinetach na noc.
Kto miał duży gabinet, mógł mieć nawet kanapę. Oficerom
niższym rangą pozostawały trzy warianty odpoczynku:
a) siedzenie przy biurku z twarzą na blacie,
b) na biurku,
c) pod biurkiem.
U progu wojny praca całego zespołu Sztabu Generalnego
stała się praktycznie nieprzerwana, całodobowa.
Generał-pułkownik Ł. M. Sandałów: „Iwan Wasiliewicz
Smorodinow został wyznaczony do tej funkcji ze stanowiska za-
stępcy dowódcy Sztabu Generalnego. Pracował on, jak mi opo-
wiadano, nie mniej niż dwadzieścia godzin na dobę" (Ł. M.
Sandałów, Na moskowskom naprawlenii, Moskwa 1970, s. 42).
O tym mówi również Żukow. „Kadra kierownicza Narko-
matu i Gensztabu*, a zwłaszcza marszałek S. K. Timoszenko,
pracowali wówczas po 18-19 godzin na dobę" (Wspomnienia
i refleksje, Moskwa 1969, str. 241).
* Skrót od: Rada Komisarzy Ludowych i Sztab Generalny.
46
Innymi słowy, jeszcze przed niemiecką inwazją Sztab Ge-
neralny Armii Czerwonej funkcjonował w warunkach bojo-
wych. Powyżej granic wytrzymałości. Podczas wojny warunki
funkcjonowania się nie zmieniły. Co ciekawe, nawet po woj-
nie, do samej śmierci Stalina, praca Sztabu Generalnego była
wciąż niezwykle wytężona. Natomiast plena Komitetu Cen-
tralnego zwoływano od przypadku do przypadku. Według sta-
tutu - raz na trzy miesiące. Tymczasem kwitły tzw. stosun-
ki nieustawowe. Plena zwoływano co cztery miesiące, co pół
roku, a nawet raz do roku. „Podczas VIII Zjazdu ustalono, że
w ciągu całego 1918 roku, od przeniesienia rządu do Moskwy
do zjazdu Rady w grudniu, nie odbyło się żadne zebranie KC
partii i wszystkie decyzje w imieniu KC w dwóch podejmo-
wali Lenin i Swierdłow" (B. I. Nikołajewski. Tajnyje stranicy
istorii, Moskwa 1995, s. 134).
Armia Czerwona powołana została w 1918 roku. Żukow
pisze, że od początku jej mózgiem jest KC. Jednak sami
komuniści podczas swego zjazdu ustalili, że KC tego roku
żadnych kwestii nie omawiał, żadnych decyzji nie podej-
mował, co więcej, ani razu się nie zebrał. W dodatku był to
najbardziej dramatyczny okres walki komunistów o władzę
w kraju.
Podczas wojny radziecko-niemieckiej rola KC była taka
sama. W okresie wojny Komitet Centralny w ogóle ucichł.
Ostatnie przedwojenne plenum KC odbyło się 21 lutego 1941
roku, pierwsze powojenne - 18 marca 1946 roku. W tym cza-
sie, obejmującym okres wojenny, plenum Komitetu Central-
nego KPZR nie zwołano ani razu.
Funkcje członka KC i członka Biura Politycznego się za-
chowały. Jednak to było coś w rodzaju tytułu: członek KC -
hrabia, kandydat na członka KC - wicehrabia, a członek Biu-
ra Politycznego to nic innego jak wielki książę. Taki tytuł
oznaczał, że jego posiadacz jest zbliżony do najwyższych krę-
gów i wódz darzy go zaufaniem. Ale nic poza tym.
Od 1947 minęło pięć lat i znów nie odbyło się żadne plenum
Komitetu Centralnego. Kto w takim razie myślał wówczas za
naszą nierozgarniętą armię? Gdy plena się jednak zbierały,
żadnych kwestii wojskowych na nich nie omawiano.
47
W czasie wojny Komitet Centralny KPZR nie przejawił
żadnej aktywności, nie omówił żadnej kwestii, nie podjął żad-
nej decyzji. Nikt o tym kramiku nawet nie wspomniał. Pod-
czas wojny poradzono sobie bez KC. „I komunizm, i władza
radziecka, i nawet ślady rewolucji światowej znikają z ga-
zet radzieckich" (B. I. Nikołajewski, Tajnyje stranicy isto-
rii, Moskwa 1995, s. 204). Mało tego, zniknęły jakiekolwiek
wzmianki o KC. Przekartkujcie wszystkie numery „Krasnoj
zwiezdy" wydane w latach wojny - ani słowa o Komitecie
Centralnym! A co tam „Krasnaja zwiezda". Przekartkujcie
centralną gazetę partii komunistycznej. Pod winietą gazety
„Prawda" było napisane: „Organ Komitetu Centralnego i Ko-
mitetu Moskiewskiego WKP(b)". A przecież przez cały okres
wojny „organ Komitetu Centralnego" nie wspomniał o Komi-
tecie Centralnym. Już 23 czerwca 1941 roku komuniści zmie-
nili swoje hasła. W okamgnieniu zmienili poglądy, poddali
się reedukacji. Z internacjonalistów przekształcili się nagle
w patriotów. Już 23 czerwca 1941 roku zlikwidowany został
sojusz wojowniczych ateistów. Już 23 czerwca wydano pozwo-
lenie na bicie dzwonów w cerkwiach. Nagle komuniści zaczęli
wyjaśniać narodowi: walczymy nie o panowanie nad światem,
nie o komunizm na całej ziemi, nie o podbicie sąsiadujących
krajów, nie o masowe rozstrzeliwania, nie o głodowe kolej-
ki, nie o tortury, nie o Łubiankę z Taganką i Butyrkami, nie
o zniewolenie w kołchozach, nie o GUŁAG, nie o Komitet
Centralny, lecz o brzózki-osiki, o wielką Wołgę, o Rosję!
Dlatego wojnę nazwali „Ojczyźnianą".
Znaleźli się tacy, co uwierzyli.
Hitler oddał Stalinowi przysługę. „Hitlerowi jakoś się uda-
ło skupić cały naród rosyjski pod sztandarami stalinowski-
mi". Tak stwierdził Guderian* (Panzer Leader, Londyn 1979,
s. 440). Gdyby Hitler był opłacanym agentem Stalina, gdyby
* Heinz Wilhelm Guderian (ur. 17 czerwca 1888 w Chełmnie,
zm. 14 maja 1954 w Schwangau w Niemczech), niemiecki generał
i teoretyk wojskowości, autor książki Wspomnienia żołnierza (War-
szawa 1991), w której przedstawił koncepcję prowadzenia wojny za
pomocą błyskawicznych ataków dużych związków pancernych wspie-
ranych atakami z powietrza.
48
postępował tylko zgodnie z rozkazami z Kremla i Łubianki,
wątpliwe, by lepiej działał na rzecz interesów komunizmu
światowego. On walczył przeciwko narodom Związku Ra-
dzieckiego, które początkowo przyjmowały hitlerowców jako
wybawców. Jednak Hitler i jego otoczenie nie rozumieli naj-
prostszych rzeczy. Nie pojmowali, kto jest ich wrogiem, a kto
sojusznikiem. Oni nie wiedzieli, kogo trzeba zabić. Dlatego
bili kogo popadnie. Przede wszystkim swoich sojuszników:
narody Ukrainy, Rosji, Białorusi.
Przyczyn klęski Niemiec należy szukać nie w strategicz-
nych talentach Żukowa, tylko w błędach Hitlera.
V
Komunizm nie potrafi istnieć bez kultu jednostki. Strąca-
jąc z piedestału kult Stalina, partia komunistyczna pozosta-
ła bez ikony. Próby tworzenia nowych kultów Chruszczowa,
Breżniewa, Andropowa, Gorbaczowa się nie powiodły. Później
trzeba było wielbić „kolektywną mądrość partii" i budować
uogólniony kult Komitetu Centralnego.
Właśnie na tym polu popisał się nasz wielki strateg. Po-
równując niezbyt burzliwą - że się tak oględnie wyrażę -
działalność Komitetu Centralnego podczas wojny z pracą
Sztabu Generalnego, Żukow zdecydowanie wziął stronę KC.
W ten sposób „wielki rosyjski dowódca" uwiecznił swoje imię.
Jakkolwiek patrzeć - odkrycie. Jeżeli setki i tysiące gene-
rałów i oficerów Sztabu Generalnego harowało do upadłego
przed wojną, podczas wojny i po niej, to oznacza, że Sztab
Generalny nie był mózgiem. Mózgiem armii, według Żukowa,
był Komitet Centralny, który w czasie wojny w ogóle niczym
się nie wyróżniał, który zupełnie odszedł od swojej „przewod-
niej i kierowniczej roli", który odizolował się od życia kraju —
po prostu zdezerterował z wojennej areny.
Nawet generałowie-komuniści, jeszcze „za żywota" Komi-
tetu Centralnego, znajdowali w sobie odwagę, by przyznać,
że KC KPZR podczas wojny w ogóle nie odgrywał żadnej roli:
„W tych ciężkich latach organy państwa radzieckiego i partii
były prawie całkowicie bezczynne. Praktykowano nadzwy-
49
czajne formy kierownictwa, wewnątrzpartyjna demokracja
niemal nie istniała. W wielkim kraju, w bohatersko walczącej
armii o wszystkim decydował Państwowy Komitet Obrony, to
znaczy Stalin" (G. Kriwoszejew, „Krasnaja zwiezda", 5 wrze-
śnia 1990).
Tymczasem nieżyjący Żukow się upiera: Komitet Central-
ny nie siedział bezczynnie, tylko działał! KC - mózgiem ar-
mii!
Nikt inny nie mógł dokonać takiego wybitnego odkrycia.
Nie tylko generałom, ale nawet marszałkom nie przyszło to
do głowy, co więcej - ideologowie Komitetu Centralnego nie
domyślili się tego. Po Stalinie ideologowie mówili: Komitet
Centralny — „przewodnia i kierownicza siła". Jeżeli podobne
świadectwa cieszą szamanów z KC, to trudno.
Jednak żaden z ideologicznych obskurantów nie ogłosił:
Komitet Centralny myśli za armię. Wtedy zrobił to Żukow.
I tylko on.
Zadziwiające jednak jest co innego. W październiku 1957
roku plenum KC odsunęło Żukowa od sterów władzy. Wów-
czas obrońcy Żukowa zdemaskowali podstępność Komitetu
Centralnego: pod nieobecność wielkiego stratega zebrali się
łajdacy i obrzydliwym zakulisowym manewrem zrzucili na-
szego drogiego i kochanego...
Drodzy towarzysze, to przecież nieżukowowskie spojrzenie
na sprawę! Powinniście pamiętać słowa wielkiego stratega
o tym, że KC to mózg armii. A skoro tak, do czego w ogóle
potrzebni są marszałkowie, generałowie i admirałowie?
Ogłaszając Komitet Centralny mózgiem armii, Żukow
sam siebie nazwał piątym kołem u wozu. Skoro wy, kapłani
kultu Żukowa, zgadzacie się ze wspomnieniami swego idola,
to wydarzenia z 1957 roku trzeba traktować inaczej: Komitet
Centralny zajął wyznaczone mu stanowisko, przy czym nie-
potrzebne ogniwo w kierownictwie w osobie wielkiego strate-
ga zostało zlikwidowane.
Wielki strateg przewyższył wszystkich w poniżeniu się
przed nieposkromioną pychą Komitetu Centralnego.
50
Rozdział 4
Jak Żukow próbował zameldować o sytuacji
Dowódcy chętnie zgadzali się wypowiadać na łamach
gazet, jednak zazwyczaj słabo władali piórem. Wówczas
trzeba było, delikatnie mówiąc, okazać im „bezinteresow-
ną" pomoc. (Honoraria otrzymywali autorzy, a nie pra-
cownicy redakcji). Za nich pisano od a do z. Przepisywano
na maszynie, odczytywano. Autorowi pozostawało tylko
się podpisać.
„Krasnąja zwiezda", 27 września 2001
I
Przyczyny klęski Żukow wyjaśniał prosto i przystępnie:
Stalin nic nie rozumiał, ale właśnie on, wielki Żukow, rozu-
miał wszystko, on genialny, próbował zameldować, jednak
Stalin nie słuchał.
Otwórzmy ostatnie, trzynaste wydanie wspomnień Żu-
kowa. Strona 229. Czytamy: „Niestety, trzeba zauważyć, że
J. W. Stalin przed wojną i na jej początku nie doceniał roli
i ważności Sztabu Generalnego. Tymczasem Sztab Gene-
ralny, według obrazowej wypowiedzi B. M. Szaposznikowa,
to mózg armii. Żaden organ w kraju nie jest bardziej kom-
petentny w kwestiach gotowości sił zbrojnych do wojny niż
Sztab Generalny. Z kim jeszcze, jeśli nie z nim, powinien był
systematycznie się konsultować przyszły głównodowodzą-
51
cy? Jednak Stalin niezwykle mało się interesował działal-
nością Sztabu Generalnego. Ani moi poprzednicy, ani ja nie
mieliśmy okazji wyczerpująco zameldować Stalinowi o sta-
nie obrony kraju, o naszych możliwościach wojskowych i o moż-
liwościach naszego potencjalnego wroga. Jedynie z rzadka
i bardzo krótko Stalin słuchał raportów komisarza ludowego
lub szefa Sztabu Generalnego".
Czytam te słowa i oczom nie wierzę. Chwileczkę, przecież
na setnej stronie Żukow zarzuca Szaposznikowowi, że ten
nazwał Sztab Generalny mózgiem armii, jednak sto dwadzie-
ścia dziewięć stron dalej ten sam Żukow w tej samej książce
chwali tego samego Szaposznikowa za te same słowa.
Żukow twierdzi, że Stalin nie interesował się kwestiami
wojskowymi. Czym można podeprzeć twierdzenia marszał-
ka?
Niczym.
Nawet najprostszego sprawdzianu te twierdzenia nie wy-
trzymują.
Ponad dwadzieścia lat sekretarze kremlowscy prowadzili
„Dziennik rejestracji osób, które przyjął towarzysz Stalin".
Wszyscy odwiedzający byli rejestrowani: czas wejścia, czas
wyjścia. Notatki te opublikowano w całości w latach 1994-
-1997 w periodyku „Istoriczeskij archiw". Dokument zdecy-
dowanie zaprzecza tezom Żukowa oraz tych, którzy za niego
wymyślali Wspomnienia i refleksje.
Stalin codziennie z wielką wytrwałością zajmował się kwe-
stiami przygotowywania wojny co najmniej przez siedemna-
ście lat. Z roku na rok coraz więcej czasu przeznaczał na kwe-
stie wojskowe. Z notatek wynika, że począwszy od listopada
1938 roku, gabinet Stalina przeistoczył się w główne centrum
dowodzenia przyszłej wojny oraz rewolucji światowej. W no-
tatkach na liście zaproszonych najczęściej pojawiali się ci, co
mieli wojować, i ci, co mieli ich wspierać. Czasami jednak
odwiedzali gabinet Stalina czekiści, dyplomaci i prokurato-
rzy, co wcale nie oznacza, że gawędził z nimi jedynie o pokoju
powszechnym...
Przed każdym, kto czytał te notatki, odsłania się obraz
ogromnych przygotowań do wielkiego starcia. Oto jesienią
52
1940 roku Stalin zaprosił do siebie konstruktora broni Gie-
orgija Siemionowicza Szpagina. Jak na razie nikt nie odszu-
kał świadectw dotyczących osobistych spotkań Hitlera z kon-
struktorami broni palnej. O czym mógł mówić Stalin ze Szpa-
ginem? Nigdy się tego nie dowiemy. Wynik jednak jest wi-
doczny. Od połowy 1941 roku do końca wojny niemiecki prze-
mysł wyprodukował 935 400 pistoletów maszynowych. Trze-
ba było wykorzystywać je na wielu frontach, od Norwegii po
Afrykę, od Wysp Normandzkich po stepy kałmuckie. W tym
samym okresie przemysł Związku Radzieckiego wyproduko-
wał 6 173 300 pistoletów maszynowych. Był to w większości
PPSz-41 - pistolet maszynowy Szpagina* z 1941 roku. Sto-
sowano go tylko na jednym froncie, przeciwko Niemcom i ich
sojusznikom. Hitlerowski minister ds. zbrojenia i amunicji
A. Speer wspominał: „Żołnierze i oficerowie zgodnie skarżyli
się na przerwy w dostawach broni. Zwłaszcza brakowało im
pistoletów maszynowych, wówczas żołnierze zmuszeni byli
posługiwać się zdobytymi radzieckimi. Zarzut ten w całości
należało kierować do Hitlera. Jako były żołnierz pierwszej
wojny światowej uporczywie nie chciał rezygnować z trady-
cyjnego i dobrze znanego mu karabinka (...) Zupełnie ignoro-
wał opracowanie i produkcję nowych rodzajów broni palnej"
(Albert Speer, Wspomnienia, Warszawa 1973).
Do końca wojny Hitler i tak nie zrozumiał roli pistole-
tów maszynowych. Tymczasem Stalin zrozumiał, jakie jest
znaczenie pistoletu maszynowego, już pod koniec 1939 roku;
w 1940 roku na jego rozkaz opracowane zostały trwałe, naj-
prostsze do produkcji, obsługi i zastosowania bojowego mode-
le, a już w 1941 roku rozpoczęła się produkcja masowa.
Prócz tego Stalin rozmawiał z konstruktorem Szawyri-
nem. W tym wypadku też nie wiemy, o co chodziło, ale mo-
żemy się domyślić, biorąc pod uwagę wyniki wojny. Związek
Radziecki rozpoczął wojnę, mając pierwszorzędny moździerz.
Brak zrozumienia ze strony Hitlera i rozumienie przez Stali-
na znaczenia moździerza podczas działań wojennych można
* Potoczna nazwa „pepesza" - skrót od ros. Pistolet-Pulemiot
Szpagina.
53
potwierdzić liczbami. W czasie wojny w Niemczech wyprodu-
kowano 68 tysięcy moździerzy. W Związku Radzieckim - 348
tysięcy bardziej skutecznych i nowocześniejszych moździerzy.
To więcej niż we wszystkich armiach świata razem wziętych.
W 1943 roku Armia Czerwona otrzymała 160-milimetrowy
moździerz I. T. Tiwerowskiego. Masa granatu: 40,5 kilogra-
ma. Ani w Niemczech, ani w żadnym innym kraju nie poja-
wiło się nic choć trochę przypominającego tak potężną broń -
ani przed, ani po wojnie, do końca XX wieku.
Wizyty trwają. W gabinecie Stalina bywają konstrukto-
rzy Szpitalny, Komaricki, Taubin, Bierezin. O wynikach
tych spotkań możemy domniemywać, porównując radzieckie
uzbrojenie lotnicze z niemieckim. W 1937 roku w Hiszpanii
hitlerowcy demontowali z zestrzelonych samolotów radziec-
kich szybkostrzelne lotnicze karabiny maszynowe konstruk-
cji Szpitalnego-Komarickiego, które przyjęto na uzbrojenie
Armii Czerwonej jeszcze w 1932 roku. Niemieccy konstruk-
torzy do końca wojny nie zdołali stworzyć niczego podobnego,
a nawet zbliżonego. Skopiować też nie zdołali. Do gabinetu
Stalina przychodzą konstruktorzy lotniczy: Jakowlew, Jer-
mołajew, Iliuszyn, Pietlakow, Polikarpów, Tajrow, Suchoj,
Ławoczkin. Jednak nie wszyscy naraz. Stalin miał indywi-
dualne podejście. Nawet Mikojana przyjmował osobno, a po
dwóch miesiącach Gurewicza, chociaż MiG to Mikojan i Gu-
rewicz w jednym. Stalin jednak chce wysłuchać każdego osob-
no. Po konstruktorach samolotów czas na konstruktorów sil-
ników lotniczych - Mikulina i Klimowa. W wąskim gronie
Stalin rozmawia z najbardziej znanymi lotnikami. Po nich -
z najwyższym dowództwem lotnictwa. Wkrótce znów z kon-
struktorami samolotów i silników.
Rzadko się zdarza, żeby do gabinetu Stalina nie zajrzał
narkom przemysłu lotniczego A. I. Szachurin. Czasami trud-
no uwierzyć swoim oczom: Szachurin i znowu... Szachurin.
A nieraz składał po dwie wizyty dziennie w gabinecie Stali-
nowskim. Zdarzało się też często, że Szachurin przychodził
wraz ze swoimi zastępcami Diemientiewem, Woroninem, Ba-
landinem. Bywali tu też dyrektorzy największych zakładów
lotniczych i generałowie - nieprzerwanym strumieniem.
54
Częstym gościem był narkom zbrojeniowy Wannikow.
Aż tu nagle niejaki Moskatow. Rozmowa z nim skończy-
ła się długo po północy. A propos tego dnia, 4 październi-
ka 1940 roku, Stalin już odbył rozmowy w swym gabinecie
z narkomem obrony, z szefem Sztabu Generalnego, z dowódcą
Głównego Zarządu Artylerii, z trzema zastępcami szefa Szta-
bu Generalnego, z narkomem zbrojeniowym, z szefem szta-
bu głównego Sił Powietrznych, z konstruktorami Taubinem,
Szpitalnym i Szpaginem. Dzień niezbyt napięty. Na liście tyl-
ko dwadzieścia osób. I ostatni - Moskatow. Kto to taki? Nie
ma takiego wśród generałów. Konstruktora takiego też nie
było. Moskatow, Moskatow... Przecież gdzieś na takiego się
natknęło. Przeglądnijmy informator. No przecież! Piotr Gri-
goriewicz. Oczywiście, oczywiście. „(...) od października 1940
roku naczelnik głównego wydziału rezerw pracy przy Radzie
Komisarzy Ludowych ZSRR". O, proszę.
Od 3 października 1940 roku w Związku Radzieckim
wprowadzono opłaty za naukę w szkołach wyższych i ostat-
nich klasach powszechnych szkół, ponieważ niezwykle wzro-
sła stopa życiowa ludzi pracy i nie wiedzieli oni, co robić
z pieniędzmi. Zgodnie z życzeniami tychże ludzi pracy, rodzi-
my rząd podrzucił prezent. Szkoły natychmiast opustoszały.
Żeby miliony dorastającej młodzieży nie włóczyły się bez zaję-
cia po ulicach, otworzono dla nich specjalne „placówki oświa-
towe" przy zakładach wojskowych. Do owych placówek zabie-
rano, nie pytając: chcesz czy nie. Zgodnie z rozkazem mobili-
zacji. Za ucieczkę stamtąd nieletni chłopcy i dziewczęta kara-
ni byli według paragrafów surowego kodeksu karnego. „Pla-
cówka oświatowa" dawała zawód. Nie ten upragniony, tylko
ten, który był w konkretnym czasie potrzebny w określonym
zakładzie produkcji czołgów lub broni. „Kształcenie" to miało
być połączone z „wykonaniem norm produkcyjnych". Później
za to trzeba było się rozliczyć z ukochaną ojczyzną, pracując
przez cztery lata w rodzimym zakładzie bez prawa wyboru
miejsca, zawodu i warunków pracy. Do „placówek oświato-
wych" zabierano od czternastego roku życia. Nauka trwała
rok lub dwa, co oznaczało, że rozliczać się trzeba było, po-
czynając od 15—16 lat. W tym czasie i do wojska mogli zgarnąć.
55
Cały ten system prac przymusowych milionów dorastają-
cej młodzieży określano terminem „rezerwy pracujące". Ster
tego produkcyjno-więziennego systemu towarzysz Stalin
postanowił powierzyć towarzyszowi Moskatowowi. Rzecz ja-
sna, niezwłocznie wezwał go, by dać mu wytyczne. To co, że
w nocy...
Następnego dnia w gabinecie Stalina znów narkom obro-
ny, szef Sztabu Generalnego, jego zastępcy, dowódca Główne-
go Zarządu Artylerii...
II
Nagle w ponurym królestwie przemysłu wojskowego po-
jawił się promyk nadziei. Towarzysz Stalin myśli również
o tym, co piękne. 29 czerwca 1940 r. W gabinecie Stalina
pisarka Wanda Wasilewska. Rozmowa trwa 45 minut, bez
świadków. 8 października znów ona, rozmawiają 2 godziny 5 minut
.Najpierw w obecności Chruszczowa,potem dialog bez świadków.
Znów nie wiemy, o czym mówili. Interesują-
ce jednak jest przekartkowanie gazety „Prawda" i rzut oka
na płomienne artykuły Wasilewskiej o tym, jak burżuazyjni
krwiopijcy nie będą już zbyt długo wysysali robotniczej krwi,
że nieszczęśni proletariusze Europy nie będą długo brzęczeć
kajdanami w niewoli kapitalizmu. Jeżeli porównać daty spo-
tkań Wasilewskiej ze Stalinem i daty publikacji jej artyku-
łów, to bezbłędnie można zauważyć powiązanie przyczynowo-
-skutkowe.
Tymczasem w gabinecie Stalina znów: wywiadowcy, nar-
komy budowy okrętów, produkcji amunicji, konstruktorzy
czołgów, dział i haubic, marszałkowie, generałowie, admira-
łowie.
Żukow też to potwierdza: „Stalin zawrze sporo czasu po-
święcał sprawom uzbrojenia i techniki wojskowej. Często
wzywał do siebie konstruktorów lotniczych, artyleryjskich
i pancernych, dokładnie wypytywał o szczegóły konstrukcji
tych rodzajów broni u nas i za granicą. Trzeba przyznać, że
nieźle się znał na podstawowych rodzajach uzbrojenia. Stalin
wymagał od głównych konstruktorów, dyrektorów zakładów
56
zbrojeniowych, z których wielu znał osobiście, aby produko-
wali prototypy samolotów, czołgów, artylerii i innego ważnego
sprzętu wojskowego w ustalonych terminach i w taki sposób,
aby pod względem jakości nie były gorsze od zagranicznych,
a nawet je przewyższały" (Wspomnienia i refleksje, Moskwa
1969, s. 296).
III
Lektura dziennika potwierdza, że Stalin pracował do gra-
nic wytrzymałości. Innych też zmuszał do takiej pracy.
Bez względu na nawał pracy towarzysz Stalin potrafił
znaleźć czas i dla narkomu obrony, i dla szefa Sztabu Ge-
neralnego, dla jego zastępców, dla starszych dowódców lot-
niczych, pancernych, artyleryjskich i marynarki wojennej.
Oto przykład. Czerwiec 1940 roku. W tym miesiącu narkom
obrony, marszałek Związku Radzieckiego S. K. Timoszen-
ko spędził łącznie w gabinecie Stalina 22 godziny 35 minut.
Szef Sztabu Generalnego marszałek Związku Radzieckiego
B. M. Szaposznikow w tym miesiącu spędził w gabinecie Sta-
lina 17 godzin 20 minut.
Często w gabinecie Stalina obok szefa Sztabu Generalne-
go byli obecni jego zastępcy i generał-lejtnant N. F. Watutin
i I. W. Smorodinow.
Smorodinow - dowódca Wydziału Mobilizacyjnego Sztabu
Generalnego, Watutin - Operacyjnego. Smorodinow plano-
wał mobilizację wszystkich naturalnych, ludzkich, intelek-
tualnych, produkcyjnych, transportowych i innych zasobów
kraju na potrzeby zbliżającej się wojny i kierował nią, Watu-
tin rozplanowywał wykorzystanie już zmobilizowanych mas
podczas wojny.
Wszyscy bywalcy w gabinecie Stalina jednogłośnie twier-
dzą: tam językiem na próżno się nie paplało. Zapraszano tam
tylko tych, których obecność akurat była potrzebna. Przy tym
praktycznie przez cały czas Stalin milczał. Nie narzucał swe-
go zdania. Dawał możliwość wypowiedzi każdemu i uważnie
słuchał. Co więcej - żądał, aby każdy się wypowiedział, nie
zdradzając swego punktu widzenia. Na tym polegała jego siła
57
jako dowódcy. Stalin wymagał informacji jasnych, prawdzi-
wych, zwięzłych i na temat.
Przecież w ciągu siedemnastu godzin, tym bardziej w cią-
gu dwudziestu dwóch, narkom obrony i szef Sztabu General-
nego w ogólnym zarysie potrafiliby nakreślić sytuację.
A przecież mowa tylko o zewidencjonowanych spotkaniach
w gabinecie Stalina na Kremlu. Spotkania te odbywały się
też w innych miejscach - w siedzibie Komitetu Centralne-
go na Starym Placu, narkomacie obrony, w siedzibie Sztabu
Generalnego, w mieszkaniu na Kremlu i w daczach Stalina.
Szczególnie warto pamiętać o Stalinowskich daczach. Wła-
śnie tam omawiano najważniejsze kwestie, tam podejmowa-
no najważniejsze decyzje. Szef Sztabu Generalnego, marsza-
łek Związku Radzieckiego Borys Michajłowicz Szaposznikow
był częstym gościem w willach Stalina. Przypomnijmy, że był
jedynym, do którego Stalin zwracał się z imienia i otczestwa.
Takie wyróżnienie nie spotkało ani Berii, ani Żukowa, ani Je-
żowa, ani Wasilewskiego, ani Timoszenki, ani Zdanowa, ani
Malenkowa, ani nikogo innego. Stalin szanował Borisa Mi-
chajłowicza i doceniał jego umiejętności. Szaposznikow miał
wystarczająco dużo czasu, aby w szczegółach zameldować
Stalinowi o stanie spraw.
Ale przecież to nie wszystko. Kontaktowano się również
przez telefon. Jeżeli danego dnia dziennik nie rejestruje obec-
ności narkoma obrony, szefa Sztabu Generalnego i ich za-
stępców w gabinecie Stalina, wcale nie oznacza to, że tego
dnia nie było z nimi żadnego kontaktu. Po prostu rozmawiali
z nim przez telefon.
IV
Podejrzliwi zapytają: może po prostu czerwiec 1940 roku
był miesiącem wyjątkowym. Nie. Był najzwyklejszym miesią-
cem. W lipcu tegoż roku narkom obrony spędził w gabinecie
Stalina 21 godzin 57 minut, a szef Sztabu Generalnego - 14
godzin 20 minut.
Co miesiąc było tak samo, jeżeli nie gorzej. Zaprotestują:
w sierpniu zamiast Szaposznikowa szefem Sztabu General-
58
nego został mianowany generał armii K. A. Miereckow. Po-
nieważ nie miał najlepszych układów ze Stalinem, zapewne
nie mógł przedstawić swojego zdania.
Protesty odrzucamy. Oto październik 194() roku. Narkom
obrony Timoszenko spędził w gabinecie Stalina 25 godzin
40 minut, a szef Sztabu Generalnego generał armii Mierec-
kow - 30 godzin 30 minut.
Na tle tej statystyki można uznać, że Żukow był nierzetel-
ny, twierdząc, że ani jego poprzednicy na stanowisku szefa
Sztabu Generalnego, ani narkom obrony nie mieli możliwości
zameldować Stalinowi o sytuacji. Jeżeli uwzględniać zastęp-
ców narkoma obrony i zastępców szefa Sztabu Generalnego,
którzy również meldowali Stalinowi o sytuacji w podlegają-
cych im strukturach, to okazuje się, że Stalin bezpośrednio
zajmował się sprawami Państwowego Komitetu Obrony i Szta-
bu Generalnego przez setki godzin miesięcznie.
Gdy Żukow zastąpił Miereckowa, sytuacja się nie zmie-
niła-, co. miesiąc Stalin wielokrotnie nr^rctował w swoim
gabinecie zarówno narkoma obrony Timoszenkę, jak i szefa
Sztabu Generalnego.
Decyzja o mianowaniu generała armii Żukowa na stano-
wisko szefa Sztabu Generalnego Armii Czerwonej została
podjęta 13 stycznia 1941 roku. Żukow zapoznawał się z obo-
wiązkami przez całą drugą połowę stycznia, 1 lutego zaś ofi-
cjalnie objął stanowisko.
Jeszcze przed objęciem posady, 29 stycznia, Żukow prze-
siedział w gabinecie Stalina 2 godziny 30 minut. Następnego
dnia - 1 godzinę 30 minut. W dniu objęcia funkcji, 1 lutego,
Żukow znajdował się w gabinecie Stalina 1 godzinę 55 mi-
nut. Tylko przez te trzy dni spędził w gabinecie Stalina sześć
godzin bez pięciu minut. Czyżby wielkiemu strategowi nie
wystarczyło sześciu godzin, żeby pokrótce nakreślić sytuację?
Przecież jeżeli przez sześć godzin nie dało się omówić głów-
nych tematów, to chociaż można było o nich nadmienić.
12 lutego Żukow przebywa w gabinecie Stalina 2 godziny
45 minut.
22 lutego — 3 godziny 45 minut.
25 lutego — 1 godzinę 55 minut.
59
1 marca - 3 godziny 15 minut.
8 marca - 1 godzinę.
17 marca - 5 godzin 55 minut.
18 marca — 1 godzinę 55 minut.
Sprawdźmy twierdzenie Żukowa: Stalin nie pozwolił mu
się wypowiedzieć. Załóżmy: raz w tygodniu w kremlowskim
gabinecie Stalin milczy i Żukow też milczy. Tylko w ciągu
lutego i marca 1941 roku zbierają się 22 godziny 25 minut
milczenia. Tylko w gabinecie Stalina. Ale przecież mogli się
spotykać w innych miejscach. Mogli też milczeć przez telefon.
Jeśli Stalin i Żukow nie omawiali kwestii wojskowych w tych
godzinach, to czym się zajmowali? Jeśli przez cały ten czas
wielki strateg po prostu spoglądał w sufit i ziewał, to o tym
trzeba było powiedzieć wprost. Nie trzeba było kłamać, że nie
dano mu możliwości spotkania się ze Stalinem i wypowiedze-
nia swojej opinii.
Przecież te godziny to dopiero początek.
V
9 kwietnia Żukow był obecny w gabinecie Stalina 1 godzi-
nę 35 minut.
10 kwietnia - 2 godziny 20 minut.
14 kwietnia — 2 godziny 25 minut.
Zwróćmy uwagę na porę odbywających się spotkań i skład
ich uczestników.
20 kwietnia Żukow znów spędził w gabinecie Stalina 2 go-
dziny 25 minut. Obecnych było pięć osób: Stalin, jego najbliż-
si towarzysze Mołotow i Żdanow oraz dwóch wojskowych -
narkom obrony marszałek Timoszenko i szef Sztabu Gene-
ralnego, generał armii Żukow. Początek narady - godzi-
na 0.15. O godzinie 2 pojawił się Malenkow. Bliżej świtu, o go-
dzinie 2.40, Timoszenko i Żukow opuścili gabinet Stalina.
Czyżby odpowiedzialni towarzysze zajmowali się po nocach
nieodpowiednimi sprawami? Opowiadali kawały? Czy grali
w karty?
23 kwietnia Żukow znów spędza w gabinecie Stalina pełną
godzinę.
60
29 kwietnia — 1 godzinę 50 minut.
10 maja — 1 godzinę 50 minut.
12 maja - 1 godzinę 35 minut.
14 maja - 1 godzinę 30 minut.
19 maja w gabinecie Stalina przebywa pięć osób: Stalin,
Mołotow, Timoszenko, Żukow, Watutin. Generał-lejtnant
Nikołaj Fiedorowicz Watutin — szef Wydziału Operacyjnego
Sztabu Generalnego. Jego jedynym obowiązkiem było opraco-
wanie planów wojny. Narada trwała 1 godzinę 15 minut. Sta-
lin, jak pamiętamy, nie był zbyt wylewny. Mołotow - jąkała,
też nie wygłaszał długich monologów. Dlatego mówić mogło
tylko trzech wojskowych: Timoszenko, Żukow i jego podwład-
ny Watutin. Czyżby tym razem również nie wystarczyło go-
dziny, aby zameldować wodzowi o sytuacji?
VI
23 maja Żukow spędził w stalinowskim gabinecie 2 godzi-
ny 55 minut.
24 maja - potężne zbiegowisko. Z Biura Politycznego tylko
dwóch - Stalin i Mołotow. Ze strony wojskowych — Timoszen-
ko, Żukow, Watutin, dowódca zarządu Głównego Lotnictwa
generał-lejtnant lotnictwa Żigarew oraz z każdego z pięciu
zachodnich okręgów przygranicznych — dowódca, członek ra-
dy wojskowej i dowódca lotnictwa okręgu. Naradzali się przez
4 godziny 55 minut. Ciekawe, o czym mogli rozmawiać ze
Stalinem planiści wojny i dowódcy lotnictwa z zachodnich
okręgów przygranicznych?
Kilka osób z grona uczestników tej narady przeżyło wojnę
i wspięło się wysoko. P. F. Żigarew i A. A. Nowikow zosta-
li marszałkami lotnictwa, M. M. Popów - generałem armii,
J. T. Czerewiczenko i F. I. Kuzniecow - generałami-lejt-
nantami. Nigdy w życiu żaden z nich ani słowem nie wspo-
mniał o naradzie z 24 maja. Żukow też milczał: tajemnica
wojskowa!
Moim zdaniem, jeżeli nawet omawiali odparcie niespo-
dziewanego ataku lotniczego hitlerowców, to dlaczego o tym
nie można poinformować czytelników?
61
3 czerwca w gabinecie czterech: Stalin, Timoszenko, Żu-
ków, Watutin. Naradzali się przez 2 godziny 45 minut. Nie
było ani Mołotowa, ani Malenkowa. Podczas pierwszych 15
minut był Chruszczow. Później trzech wojskowych sam na
sam ze Stalinem. Pewnie znów nie pozwolili się wypowie-
dzieć Zukowowi.
6 czerwca ponownie w gabinecie Stalina czterech. Ten sam
skład, bez osób postronnych. O czym rozmawiali (czy może
milczeli?) przez 2 godziny i 5 minut?
7 czerwca Żukow po raz pierwszy spędził tam mniej niż
godzinę. Tylko 25 minut. A przecież nawet w ciągu 25 minut
można sporo załatwić.
Za to już 9 czerwca Żukow się odegrał. Miał dwie wizyty
u Stalina. Pierwsza - godzinę, druga — 5 godzin 25 minut.
11 czerwca - znów dwa podejścia, łączny czas rozmów
2 godziny 20 minut.
18 czerwca - 4 godziny 5 minut.
21 czerwca - 1 godzina 30 minut.
Od nominacji na stanowisko szefa Sztabu Generalnego do
ataku niemieckiego, czyli od 13 stycznia do 21 czerwca 1941
roku, Żukow spędził w gabinecie Stalina 70 godzin 35 minut.
O tych godzinach i minutach we Wspomnieniach i refleksjach
strateg nie wspomina i nie snuje na ten temat żadnych re-
fleksji. Twierdzi natomiast dosadnie, że Stalin nie intereso-
wał się sprawami Sztabu Generalnego.
Sam Żukow opowiada: „Wiele kwestii politycznych, wojen-
nych, ogólnopaństwowych omawiało się i rozwiązywało nie
tylko podczas oficjalnych posiedzeń Biura Politycznego KC
i w Sekretariacie KC, ale również wieczorami podczas obia-
du w mieszkaniu lub w daczy Stalina, gdzie zazwyczaj obecni
byli najbardziej zaufani mu członkowie Biura Politycznego.
Podczas tego zwykle skromnego obiadu Stalin wydawał po-
lecenia członkom Biura Politycznego lub narkomom, którzy
byli zapraszani w związku z kwestiami pozostającymi w ich
gestii. Czasami wraz z narkomem obrony zapraszany był
szef Sztabu Generalnego" (Wspomnienia i refleksje, Moskwa
1969, s. 296).
To mówi o sobie: bywał nie tylko w gabinecie Stalina, ale
62
też w mieszkaniu i w daczy, gdzie również omawiano ważne
kwestie.
Wróćmy jednak do gabinetu Stalina. Tylko w okresie od
13 stycznia do 21 czerwca 1941 roku Stalin trzydzieści pięć
razy wzywał do swego gabinetu narkoma obrony, marszałka
Związku Radzieckiego S. K. Timoszenkę. Łączny czas spo-
tkań - 74 godziny 26 minut.
Pierwszy zastępca narkoma obrony, marszałek Związku
Radzieckiego Budionny w gabinecie Stalina był w tym samym
czasie 11 razy. Łączny czas spotkań - 28 godzin 45 minut.
Zastępca narkoma obrony, generał armii Miereckow - 23
godziny 50 minut.
Zastępca narkoma obrony, generał-lejtnant lotnictwa Ry-
czagow — 28 godzin 50 minut.
Zastępca narkoma obrony, generał-lejtnant lotnictwa Żi-
garew — 26 godzin 35 minut.
Pierwszy zastępca szefa Sztabu Generalnego, generał-lejt-
nant Watutin - w tym samym okresie 13 godzin 50 minut.
Nie mówiąc o marszałku Związku Radzieckiego Woroszy-
łowie. Wygląda na to, że ten z kolei spędzał w gabinecie Stali-
na więcej czasu niż poza nim. Nie wspominam też o dowódcy
Zarządu Wywiadowczego generale-lejtnancie Golikowie, o do-
wódcach przygranicznych okręgów i armii, nie uwzględniam
też narkoma marynarki wojennej, admirała Kuzniecowa, sze-
fa jego sztabu i dowódców flot. Niekiedy Stalin zapraszał do
siebie również oficerów dosyć niskiego szczebla (w porówna-
niu do Stalinowskich „szych"). Tak na przykład 21 czerwca
1941 roku blisko cztery godziny, od 19.05 do 23.00, w ga-
binecie Stalina znajdował się attache marynarki wojennej
w Berlinie pułkownik Woroncow.
Powtarzam twierdzenie Żukowa: „Stalin niezwykle mało
się interesował działalnością Sztabu Generalnego. Ani moi
poprzednicy, ani ja nie mieliśmy okazji wyczerpująco zamel-
dować Stalinowi o stanie obrony kraju, o naszych możliwo-
ściach wojskowych i o możliwościach naszego potencjalnego
wroga. Jedynie z rzadka i bardzo krótko Stalin słuchał ra-
portów komisarza ludowego lub szefa Sztabu Generalnego".
Tymczasem propaganda komunistyczna współczesnej Ro-
63
sji podśpiewuje: ach, jaką książkę napisał wielki strateg! Za-
dziwiająco prawdziwa książka. Prawdziwa do obrzydzenia!
Zwracam się do marszałków Związku Radzieckiego, do
marszałków wojsk pancernych, do generałów z wieloma
gwiazdami, do znanych pisarzy, którzy otrzymali tytuł Bo-
hatera Związku Radzieckiego. Zwracam się do tych wszyst-
kich, którzy chwalili Żukowa i jego „najprawdziwszą książkę"
o wojnie. Nie wymieniam nikogo z nazwiska. Wy sami znacie
swoje imiona. Ja żądam: cofnijcie swoje słowa!
Cały świat z nas się śmieje: oto, jacy Rosjanie są durnowa-
ci. Dowodził nimi przygłupawy Stalin, który nie wiadomo co
robił przez tyle lat. Sprawami obrony Stalin się nie intereso-
wał, narkoma obrony i szefa Sztabu Generalnego wysłuchi-
wał rzadko i krótko...
Żukow oczerniał najwyższe organy kierownictwa państwo-
wego i wojskowego, a wy powtarzacie te oszczerstwa, popiera-
cie je, wzmacniacie i rozsiewacie po świecie.
Rozdział 5
Jeszcze raz o głupim Stalinie
Jako patriota, jako analityk mogę powiedzieć otwar-
cie: takich ludzi wychowała ideologia radziecka, idea so-
cjalizmu. Generał armii W. ŁOBOW,
były szef Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych Federacji Rosyjskiej
„Krasnaja zwiezda", 16 listopada 2002
I
Aby prowadzić narody drogą bezmyślności i zbrodni, ko-
muniści potrzebują sztandaru. Potrzebny im ideał.
Ideałem dla komunistów może być albo ten, kto nie zdołał
w praktyce zrealizować swoich ludobójczych idei, jak Marks,
albo jakiś bezkształtny twór. Tak się właśnie utarło: Partia
zawsze ma rację! Partia naszym sterem! Lub bardziej kon-
kretnie: Komitet Centralny KPZR — przewodnia i kierownicza
siła społeczeństwa radzieckiego i całej postępowej ludzkości!
Powstanie kultu Komitetu Centralnego było nieuniknione
i nieodwracalne.
Żukow otrzymał jasne i precyzyjne zamówienie: opiewaj
chwałę Komitetu Centralnego! Zrozumiał zadanie. Starał się
gorliwie.
Z jednej strony trzeba było udowodnić, że mózgiem ar-
mii nie jest Sztab Generalny, lecz Komitet Centralny. Z dru-
65
giej, że na czele tegoż Komitetu Centralnego, czyli mózgu
armii, stał Stalin, który nie znał się na sprawach wojny nic
a nic i nie mógł myśleć za armię, gdyż nie pojmował charakte-
ru współczesnej wojny, był ignorantem w kwestiach strategii,
miał paskudny charakter i był niesamowicie uparty.
Z tym, wydawałoby się, niewykonalnym zadaniem Żukow
i jego liczni współautorzy sobie poradzili.
II
Uwierzmy na chwilę, że liczne warianty książki Wspo-
mnienia i refleksje są tworem pracy samego Żukowa. Oceńmy
poglądy wielkiego dowódcy. Okazuje się bowiem, że on „wów-
czas uważał", czyli przed wojną, i „obecnie uważa", czyli w mo-
mencie, kiedy pisał książkę, że Sztab Generalny od chwili po-
wołania Armii Czerwonej nie jest jej mózgiem. Czym w takim
razie jest?
Skoro tak, to komu w ogóle jest on potrzebny? W styczniu
1941 roku Żukow przyjął funkcję szefa Sztabu Generalnego
Armii Czerwonej. Nasuwa się pytanie: po co? Jeżeli funkcje
Sztabu Generalnego nie są określone i przeznaczenie jego nie
jest zrozumiałe, dlaczego Żukow stanął na czele tej instytucji,
która nie zajmuje się poważnymi sprawami? Jeżeli wiedział,
że mózgiem Armii Czerwonej jest Komitet Centralny, to trze-
ba było powiedzieć Stalinowi: albo zostaw mnie w wojsku,
albo weź mnie do KC, zrób nawet kancelistą, ale tam, gdzie
decyduje się o poważnych kwestiach, a do Sztabu Generalne-
go nie pójdę, bo on w ogóle istnieje nie wiadomo po co.
Gdzie wychwalana Żukowowska pryncypialność? Jeżeli
Żukow rozumiał, że Sztab Generalny jest piątym kołem u wo-
zu, drugorzędnym, niepotrzebnym kramikiem, to dlaczego nie
powiedział o tym Stalinowi? Dlaczego nie przeforsował tego,
aby ze względu na jego nieprzydatność zlikwidować Sztab
Generalny, ten bezsensowny twór, ten wrzód na ciele armii?
Niezrozumiałe jest też co innego: jeżeli Sztab Generalny
nie jest mózgiem armii, to czym w takim razie zajmował się
sam Żukow od stycznia do lipca 1941 roku?
66
III
Interesujące jest, jak szefostwo Sztabu Generalnego Sił
Zbrojnych ZSRR w 1975 roku, gdy pojawiło się drugie wy-
danie Wspomnień i refleksji, zareagowało na tę swoistą oce-
nę dowodzonej przez nich struktury. W tym czasie szefem
Sztabu Generalnego był generał armii W. G. Kulikow. Jego
reakcja: geniusz, geniusz! Gdy otrzymał stopień marszałka
Związku Radzieckiego, Kulikow poprosił, by nie zamawiać
nowej brylantowej gwiazdy marszałkowskiej, lecz nadać mu
tę, którą wcześniej nosił Żukow (A. Kucenko, Marszaly i ad-
mirały flota Sowietskogo Sojuza, Moskwa 2001, s. 9).
Wiktorze Gieorgiewiczu Kulikow, jeżeli pan uważa Żuko-
wa za geniusza i zgadza się z jego oceną roli Sztabu Gene-
ralnego, to jak w takim razie oceniać pańską burzliwą dzia-
łalność? Nie chcę jednak pana obrzucać wyzwiskami, niech
pan je sam wymyśli. A zatem, jak nazwać dowódcę ogromnej
organizacji, który nie jest w stanie myśleć? Jak nazwać do-
wódcę organizacji, który nie tylko fizycznie nic nie robi, ale
i umysłowo nie pracuje, za którego myślą inni? Kimże pan
jest? Od września 1971 do stycznia 1977 roku dowodził pan
Sztabem Generalnym Sił Zbrojnych ZSRR, który jest, zda-
niem ukochanego i bronionego przez pana Żukowa, nieroz-
garnięty? Żukow uważał Sztab Generalny za nic. A pan się
z nim zgadza. Nasuwa się pytanie: po co pan przez tyle lat bez
sensu siedział w tym nikczemnym Sztabie Generalnym? Je-
żeli przez sześć lat pan o niczym nie myślał, jeśli za pana my-
ślał Komitet Centralny, to czym się pan właściwie zajmował?
A tak w ogóle, czy można zajmować się czymś, nie myśląc?
Po Kulikowie na czele Sztabu Generalnego stanął jeszcze
jeden „strateg" — marszałek Związku Radzieckiego Nikołaj
Wasiliewicz Ogarkow, który też uważał Żukowa za geniusza
i jego pisaniny nie podważał. Tak więc marszałek Ogarkow
sam siebie uznał za bezużytecznego, niepotrzebnego, nieroz-
garniętego.
Przez dziesięć lat pierwszym zastępcą szefa durnowatego
Sztabu Generalnego był generał armii Warennikow. Dziesięć
lat beznadziejnego nieróbstwa!
67
Byli też w Sztabie Generalnym inni, na przykład marsza-
łek Achromiejew, generałowie armii Gribkow i Łobow. Pieśń
jednak była ta sama: my nie jesteśmy mózgiem armii. Jeste-
śmy nie wiadomo czym! Nie wiadomo, po co istniejemy. Nie
jesteśmy w stanie myśleć! Przecież nam to i tak niepotrzebne!
Myślenie nie jest najważniejsze! Przecież ma kto za nas my-
śleć! Tak powiedział Żukow! Hurra!
IV
Nadeszły całkiem wesołe czasy. Zniknął Komitet Central-
ny. Nie ma go już. Lecz armia pozostała, tyle że okrojona.
Pozostał też ten sam Sztab Generalny. W dodatku ukazują
się coraz nowsze wydania i nakłady Wspomnień i refleksji
zawierające szczere wypowiedzi o tym, że mózgiem armii jest
Komitet Centralny. Od czasu do czasu zmieniają się szefowie
Sztabu Generalnego, ciągle jednak z ich ust płynie ta sama
pieśń rytualna o Żukowowskiej genialności, o jego świętości.
Przy okazji jubileuszy pisywane są artykuły chwalebne o tym,
że mądrość Żukowa się nie starzeje. Przyklaskują temu
wszyscy byli szefowie Sztabu Generalnego. Pojawił się jednak
problem: wcześniej za bezmyślną armię myślał przynajmniej
Komitet Centralny, a teraz kto?
Teraz z braku Komitetu Centralnego trzeba samemu za-
cząć myśleć. Lecz żadnemu szefowi Sztabu Generalnego no-
wej Rosji nie przyszło do głowy, żeby zorganizować szkolenia
dla kierownictwa, podczas których generałowie nauczyliby
się myśleć. Wcześniej zdolności myślenia niepotrzebne były
ani Żukowowi, ani tym, którzy śpiewali chwałę jego głupiej
mądrości. Lecz teraz nadeszły inne czasy. Trzeba nauczyć się
myśleć własną głową.
Nikt nie zorganizował takich szkoleń, nadal więc nasi
strategowie twierdzą: Jestem patriotą! Jestem analitykiem!
Analitycznie myśli za mnie Komitet Centralny!
Który już nie istnieje.
68
V
KC to ludzie, jednak nie najlepsi. Naród wiedział: nie ma
na świecie smutniejszej powieści niż ta o Komitecie Central-
nym. Kogo konkretnie z członków KC Żukow uważał za mózg
armii? Może towarzysza Mechlisa? Lub towarzysza Szkiria-
towa? A może to „suchotniczy Belzebub" Nikołaj Iwanowicz
Jeżów? W jego aktach osobowych, w rubryce „wykształcenie"
wpisano zabójcze sformułowanie: „niepełne niższe". To pew-
nie on jest mózgiem armii? A może jednak felczer Sklanski?
Nadieżda Konstantynowna Krupska* myślała za armię? Czy
może Karol Radek**? Albo też plugawa dziewucha Aleksan-
dra Kołłontaj***? Oficjalne informatory i encyklopedie poda-
ją, że wraz ze swoim małżonkiem, członkiem KC Dybienką,
„znani byli ze skrajnej rozwiązłości seksualnej" (K. A. Zaleski,
Impieria Stalina. Biograficzeskij encyklopiediczeskij slowar',
Moskwa 2000, s. 227). Jednak o ich zdolnościach myślenia
za armię nie wspomniano. Kto w takim razie jest mózgiem?
Krwawy i sadystyczny Bucharin czy Wsiewołod Balicki, który
„na szeroką skalę stosował bez żadnych sądów areszty, roz-
strzeliwania, egzekucje zakładników". Ławrientij Pawłowicz
Beria — mózgiem armii? Szczerbakow? Czy też skazaniec Ra-
szydow, który miał haremy, własne więzienia i cele tortur?
Wyszyński czy Frinowski? Rozpustna Katia Furcewa****?
Chruszczow, który pociął na złom samoloty, czołgi, działa
i krążowniki? Chyba że to był Jaków Swierdłow, który wy-
pełniał swoje kasy pancerne złotymi carskimi monetami i fał-
szywymi paszportami na wypadek, gdyby trzeba było ucie-
* Żona Lenina.
** Właściwe nazwisko - Karol Sobelsohn (1885-1939) - poli-
tyk i publicysta bolszewicki pochodzenia żydowskiego.
*** Aleksandra M. Kołłontaj (1872-1952) - znana działaczka
radziecka, m.in. ambasador ZSRR w Szwecji w latach wojny, pisarka.
**** Działaczka partyjna. W latach 50. mówiono o jej romansie
z Chruszczowem. Po śmierci Stalina była szefem organizacji par-
tyjnej Moskwy. Później przez 14 lat była ministrem kultury ZSRR.
Zmarła w sposób tragiczny w 1974 roku. Oficjalna wersja mówiła
o zażyciu cyjanku i samobójstwie. Jak było naprawdę, nie wiadomo.
69
kać z Rosji Radzieckiej. Gienrich Jagoda*, posiadacz najwięk-
szej w Rosji kolekcji pornograficznej? Towarzysz Alijew, który
w 1941 roku uniknął poboru do wojska? Członek KC towa-
rzysz Mir Dżafar-ogły Bagirow** był wielkim żartownisiem.
„Droga prowadząca do miejsca wydobycia ropy wiła się ser-
pentynami. Wraz ze swoimi pomocnikami po pijaku czaił się
przy drodze i strzelał, rozkoszując się widokiem samochodów
spadających w przepaść" („Litieraturnaja gazieta", 2003, nr
33). Może więc strzelec Bagirow był mózgiem armii? Być może
jednak był nim czterokrotny bohater Związku Radzieckie-
go, bohater pracy socjalistycznej, wielki strateg Leonid Ilicz
Breżniew? Chyba że rzeczywiście mózgiem armii był członek
długowieczny Komitetu Centralnego Michaił Andriejewicz
Susłow, który nie pozwalał Żukowowi objawić świętej prawdy
o bohaterskiej roli KC szerokim masom narodu.
Może mózgiem armii był towarzysz Andropow? Albo Sze-
lepin? A dlaczego nie? Przy braku własnych, dlaczego armia
nie mogła myśleć mózgiem łubiańskim? A więc kto w takim
razie konkretnie w Komitecie Centralnym myślał za genera-
łów i marszałków?
Chcąc nie chcąc, trzeba jednak wspomnieć o towarzyszu
Stalinie. W chwili śmierci Żukowa partia komunistyczna od
pięćdziesięciu sześciu lat sprawowała władzę, z czego przez
trzydzieści lat na jej czele stał Stalin. Przy tym kierował KC
podczas przygotowań do wojny i w jej trakcie. Komitet Cen-
tralny gdzieś się schował po inwazji niemieckiej, Stalin jed-
nak dalej pozostawał na stanowisku bojowym. Jeśli więc KC
jest mózgiem armii, sekretarz generalny KC jest centralną,
najważniejszą jego częścią. To również wynika ze wspomnień
Żukowa.
Podczas wojny, gdy Komitet Centralny zniknął we mgle,
Stalin sam go zastępował.
* Gienrich Grigoriewicz Jagoda (1891-1938) - wysoki funkcjo-
nariusz policji politycznej i bezpieczeństwa. Po reorganizacji orga-
nów bezpieczeństwa szef NKWD w latach 1934-1936.
** Przez dłuższy czas szef NKWD w Azerbejdżanie, zastępca i za-
ufana osoba głównego kata stalinowskiego - Berii.
70
Ciekawe tylko, czy wódz był świadom swego położenia?
Czy rozumiał, że stojąc na czele Komitetu Centralnego, on
jest mózgiem armii?
VI
Powróćmy do początku poprzedniego rozdziału: „Nieste-
ty, trzeba zauważyć, że Stalin przed wojną i na jej początku
nie doceniał roli i ważności Sztabu Generalnego. Tymcza-
sem Sztab Generalny, według obrazowej wypowiedzi B. M.
Szaposznikowa, to mózg armii. Żaden organ w kraju nie jest
bardziej kompetentny w kwestiach gotowości sił zbrojnych do
wojny niż Sztab Generalny. Z kim jeszcze, jeśli nie z nim, po-
winien był systematycznie się konsultować przyszły najwyż-
szy dowódca? Jednak Stalin niezwykle mało się interesował
działalnością Sztabu Generalnego. Ani moi poprzednicy, ani
ja nie mieliśmy okazji..."
Lecz wcześniej w tej samej książce Żukow podkreślił, że
zupełnie się nie zgadza z poglądem Szaposznikowa: „Tytuł
książki Mózg armii nie jest właściwie zastosowany wobec Ar-
mii Czerwonej. «Mózgiem» Armii Czerwonej od pierwszych
dni jej istnienia jest KC RKP(b)".
Z tego wynika, że z „najprawdziwszej książki o wojnie"
dowiadujemy się, iż:
a) mądry marszałek Szaposznikow jak najbardziej właści-
wie uważał Sztab Generalny za mózg armii;
b) głupi marszałek Szaposznikow jak najbardziej omylnie
uważał Sztab Generalny za mózg armii.
Żukow z zapałem popiera mądrego Szaposznikowa, gdy
jego słowa można odwrócić przeciwko Stalinowi. Ten sam Żu-
ków z pogardą kopie tego samego Szaposznikowa za te same
słowa, gdy w ten sposób można zademonstrować swą miłość
do Komitetu Centralnego.
Z wielkiej księgi Żukowa dowiadujemy się, że Komitet
Centralny był mózgiem armii. Za tym idzie jedynie możliwy
wniosek, że Stalin - jeżeli on przygotowywał kraj do woj-
ny - cały czas musiał przebywać w głębiach KC.
Tymczasem z tej samej wielkiej księgi dowiadujemy się,
71
że nie mógł marnować czasu w Komitecie Centralnym, gdyż
musiał iść po radę do Sztabu Generalnego, do Żukowa, po-
nieważ nie Komitet Centralny, lecz właśnie Sztab Generalny
jest mózgiem armii.
W każdej kwestii Żukow ma inne zdanie. Zawsze spola-
ryzowane, ale jedyne słuszne. U Żukowa każdy może wybrać
coś dla siebie, coś, co mu się podoba.
Trzeba udowodnić, że KC to mózg armii, a nierozgarnięty
Sztab Generalny nie jest nic wart. Proszę bardzo, powołuje-
my się na Żukowa.
Z kolei gdy trzeba udowodnić, że głupi Stalin nie powinien
był zasiadać bezczynnie w głupim KC, lecz raczej pędzić po
radę do Żukowa do Sztabu Generalnego, znów możemy się
powołać na Żukowa.
Udowadniając rzeczy wykluczające się nawzajem, można
powoływać się na tegoż Żukowa. Na tę samą książkę tego sa-
mego wydania. Jedynie cytowane strony będą inne.
Aczkolwiek często też kartkować specjalnie nie trzeba.
Zdania Żukowa są inne, ale strona ta sama.
Cecha ta: udowadnianie jednocześnie dwóch nawzajem
wykluczających się punktów widzenia, charakterystyczna
jest nie tylko dla wielu autorów wspomnień Żukowa, ale rów-
nież dla niego samego. Sporo świadectw, chociażby marszał-
ka Związku Radzieckiego K. K. Rokossowskiego, potwierdza,
że Żukow mówił jedno, a po chwili zaprzeczał sobie, wykrzy-
kując rzeczy całkowicie przeciwne.
Dobrze, gdy tylko wrzeszczał.
A co było, kiedy rozstrzeliwał za wypełnienie swoich roz-
kazów, które natychmiast zmieniał na przeciwstawne?
Wojowniczy obrońca Żukowa, pułkownik A. Koczuko w prze-
chwala się: „Mam w swojej biblioteczce domowej wszystkie
12 wydań Wspomnień i refleksji marszałka Związku Ra-
dzieckiego G. K. Żukowa" („Krasnaja zwiezda", 16 kwietnia
1999).
Jestem pewien, że obecnie dołączyło do nich również
trzynaste. Natomiast z tego, co napisałem, wypływa nieza-
przeczalny wniosek: pułkownik Koczukow nie czytał książek
72
Żukowa, ponieważ gdyby czytał, to nie miałby się czym prze-
chwalać.
Bądźmy jednak ostrożni. Niewykluczone przecież, że puł-
kownik Koczukow przeczytał wszystkie tomy wszystkich wy-
dań. Po prostu się nie zastanawiał nad tym, co czyta. Przy-
zwyczaił się, że za niego myśli Komitet Centralny, i nie może
się od tego odzwyczaić.
Towarzyszu pułkowniku, proszę spróbować przekartko-
wać te tomy. Niech pan spróbuje przemyśleć to, co czyta. Za-
pewniam, że będzie pan ze śmiechu kulał się po podłodze.
Wystarczy porównać szóste wydanie Wspomnień... z siód-
mym. Przecież to komedia na poziomie Siedemnastu mgnień
wiosny, jeśli nie lepsza. Zresztą można nawet nie porówny-
wać różnych wydań. W tym samym tomie Żukowa są rzeczy
znacznie bardziej śmieszne niż skrót GRU na rejestracjach
samochodu Stirlitza.
A propos GRU...
Rozdział 6
W ten sposób o wojnie dotychczas nikt nie pisał!
Potrzebne są szczególne dowody na to, że Żukow był
wybitnym strategiem. Jednak tego nikt nigdy nie kwe-
stionował, dlatego my też uznamy na razie za fakt, iż
w tej dziedzinie „marszałek zwycięstwa" orientował się
o tyle, o ile (do tego potwornie nudny styl jego Wspomnień
i refleksji mówi sam za siebie).
ARSIBNIIJ TONOW „Niezawisimaja gazieta", 5 marca 1994
I
Tuż przed wojną radziecki wywiad strategiczny, który
wówczas mianowano Zarządem Wywiadowczym Sztabu Ge-
neralnego — zdołał zdobyć informacje o niesłychanym znacze-
niu i niewiarygodnej autentyczności. Wywiadowcy wojskowi
dokonali bohaterskiego czynu - zdobyli oni niemiecki plan in-
wazji i ustalili planowaną, a później też dokładną datę ataku
Niemiec na Związek Radziecki. Ponadto w raportach wywia-
dowców radzieckich niemiecki plan ataku był przedstawiony
jako dynamicznie się zmieniający: to jest pierwszy wariant,
ten — drugi, a oto trzeci i ostateczny. Jednak z dokładnej
i rzetelnej informacji wyciągnięto niewłaściwe wnioski.
Oprócz wojskowego wywiadu strategicznego, który wcho-
dzi w skład Sztabu Generalnego, niezwykle aktywnie i sku-
74
tecznie pracował wojskowy wywiad operacyjny, istniejący
jako struktury wywiadowcze sztabów okręgów wojskowych,
armii i marynarki. „W maju 1941 roku udało się poznać nie
tylko liczbę dywizji ściągniętych przed nasze granice, ale
i miejsca ich stacjonowania, aż do rozlokowania sztabów ba-
talionów. Sprecyzowano też pozycje ogniowe niektórych ba-
terii artyleryjskich i przeciwlotniczych" („Krasnaja zwiezda"
16 czerwca 2001).
Najważniejsze było to, że informacje z różnych źródeł łą-
czyły się w całość. Agentura wojskowo-strategicznego wywia-
du w Berlinie zdobywa na przykład informacje o przerzucie
pod granicę radziecką jednej dywizji piechoty, natychmiast
agentura wojskowego wywiadu operacyjnego, powiedzmy z re-
jonu Krakowa, potwierdza przybycie tej dywizji, przekazuje
numery oddziałów, nazwiska dowódców, miejsca rozlokowa-
nia pododdziałów, sztabów, punktów łączności, tyłów. Infor-
macje z różnych, niezależnych od siebie źródeł po kropelce,
cienkimi strużkami ściekały do Sztabu Generalnego...
Napisano stosy książek o tym, że wojskowy wywiad ra-
dziecki ostrzegał o nieuniknionej inwazji, lecz Stalin nie re-
agował na ostrzeżenia. Wniosek: głupi i tchórzliwy Stalin bał
się spojrzeć prawdzie w oczy.
Oskarżenia o głupotę i tchórzliwość padły również na
otoczenie stalinowskie. Ludowego komisarza obrony ZSRR,
marszałka Związku Radzieckiego S. K. Timoszenkę i dowód-
cę Zarządu Wywiadowczego Sztabu Generalnego generała-
-lejtnanta F. I. Golikowa przedstawiono jako kretynów i li-
zusów: mając w rękach niesamowicie istotne informacje, ale
nie chcąc drażnić Stalina, meldowali tylko to, co wódz chciał
usłyszeć. Wskutek tego Związek Radziecki i jego siły zbrojne
zaskoczył niszczący, nagły atak. Hitler zadał Związkowi Ra-
dzieckiemu śmiertelny cios, po którym kraj nigdy nie mógł
się otrząsnąć. Swoją porażkę podczas II wojny światowej ko-
muniści ogłosili niemalże zwycięstwem. Jednak takich wsty-
dliwych „zwycięstw" w historii światowej po prostu nie było.
W wyniku „wielkiego zwycięstwa" kraj stał się cuchnącym
trupem, choć ściskającym jądrową maczugę w gnijącej ręce.
W wyniku „wielkiego zwycięstwa" Związek Radziecki stoczył
75
się do poziomu najbardziej zacofanych krajów świata i osta-
tecznie - runął i się rozsypał. Na tym jednak proces upadku
się nie zakończył.
Proces trwa nadal.
A końca nie widać.
II
Oto interesująca rzecz: dowódcy Zarządu Wywiadowcze-
go Sztabu Generalnego generałowi-lejtnantowi Golikowowi
zarzucają gapiostwo, głupotę i karygodne niedbalstwo, uwa-
żają go za winnego największego błędu, który w rezultacie
doprowadził do porażki Związku Radzieckiego. Za winowaj-
cę tejże porażki uważają narkoma obrony marszałka Związ-
ku Radzieckiego Timoszenkę. W szeregach winowajców są
też: Ławrientij Beria, narkom spraw wewnętrznych, jak też
Wsiewołod Mierkułow, narkom bezpieczeństwa narodowego.
Rzecz jasna, Stalin też jest głównym winowajcą. Tymczasem
szef Sztabu Generalnego Armii Czerwonej Żukow nie znalazł
się w gronie winowajców. Wypadł z szeregu winowajców.
Toteż sam Żukow nie uznał swojej winy, nie zaliczył siebie
do grona przestępców. Mało tego, z grona obwinianych prze-
niósł się do grona obwiniających. Żukow się oburza: „Stalin
uwierzył fałszywym informacjom, które napływały z odpo-
wiednich struktur" (Wspomnienia i refleksje, Moskwa 1975,
tom 1, s. 259). W następnych wydaniach Żukow jest jeszcze
bardziej oburzony: „Stalin popełnił niewybaczalny błąd, uwie-
rzył fałszywym doniesieniom, które napływały z odpowied-
nich struktur" (tamże, Moskwa 2003, tom 1, s. 257).
Widzicie teraz, jak wielki Żukow bezlitośnie demaskuje
głupiutkiego i łatwowiernego Stalina. Wodzowie podsuwają
fałszywe informacje, a on im ufa. Ha, miał też komu uwie-
rzyć!
Jednak wobec obwiniającego Żukowa są zarzuty.
Informacje o tym, czy będzie wojna czy nie, i jeżeli bę-
dzie, to jaka, głowa rządu powinna otrzymywać nie od jakichś
tam „odpowiednich struktur", tylko ze Sztabu Generalnego.
A to dlatego, że w kwestiach wojny „żadna struktura w kra-
76
ju nie jest bardziej kompetentna". To są słowa samego Żu-
kowa.
„Odpowiednie struktury", czyli wywiad CzK-GPU-NKWD,
mają inne zadania. Pracujący w nich ludzie nie są wojskowy-
mi, nie znają się na kwestiach wojskowych, chociaż czasami
noszą mundury. Mają też inne przygotowanie, inne poglądy
na świat, brakuje im doświadczenia w wojnie. „Odpowiednie
struktury" są obciążone milionami przestępstw. Im swoich
grzechów nigdy nie uda się odkupić. Zatem zwalać na nie całą
winę za to, że przegrało się wojnę, to tak samo, jakby do gro-
na winowajców wpisać naczelnika sieci sklepów Wojentorga
Frontu Zachodniego.
Skoro „odpowiednie struktury" przedstawiały głowie pań-
stwa fałszywe informacje, to kierowany przez Żukowa Sztab
Generalny powinien był przedłożyć na biurko Stalina swoją
informację: dokładną, rzetelną, wyczerpującą, aktualną, za-
wierającą właściwe wnioski i niepodważalne dowody.
Czy szef Sztabu Generalnego, generał armii Żukow przed-
stawił premierowi Stalinowi niepodważalne dowody na pla-
nowaną przez Hitlera inwazję? Czy on takich dowodów nie
przedstawił? Oto jest pytanie.
III
Zdecydowanie lepiej byłoby, gdyby genialny strateg na ni-
kogo winy nie zrzucał, lecz opowiedział o tym, co w rzeczywi-
stości osobiście meldował Stalinowi.
Oto, co na ten temat można znaleźć we wspomnieniach
Żukowa: „20 marca 1941 roku dowódca Zarządu Wywiadow-
czego Sztabu Generalnego generał F. I. Golikow przedstawił
kierownictwu raport zawierający informacje o szczególnym
znaczeniu. Dokument zawierał warianty możliwych kierun-
ków ataków faszystowskich wojsk niemieckich podczas in-
wazji na Związek Radziecki. Jak wyjaśniło się później, od-
zwierciedlały one poszczególne fazy opracowywanego przez
dowództwo hitlerowskie planu «Barbarossa». W jednym z wa-
riantów bardzo dokładnie oddany był sens tego planu" (Wspo-
mnienia i refleksje, Moskwa 1969, s. 239).
77
W tym samym miejscu Żukow wyjaśnia sens tego planu
tak, jak był on przedstawiony w raporcie Golikowa, czyli jak
został napisany przez generałów niemieckich: „1. Grupa Ar-
mii pod dowództwem feldmarszałka Boka uderza w kierunku
Leningradu; 2. Grupa Armii pod dowództwem feldmarszałka
Rundstedta - w kierunku Moskwy, i 3. Grupa Armii pod do-
wództwem feldmarszałka Leeba - w kierunku Kijowa. Po-
czątek inwazji na ZSRR - przypuszczalnie 20 maja" (tamże,
Moskwa 1969, s. 240).
W swoich wspomnieniach Żukow dokładnie wymienia to,
co meldowali wywiadowcy do dowództwa: „Według doniesień
Zarządu Wywiadowczego Sztabu Generalnego, dowodzonego
przez generała F. I. Golikowa, dodatkowe przerzuty wojsk
niemieckich na tereny Prus Wschodnich, Polski i Rumunii
rozpoczęto w styczniu 1941 roku. Wywiad uważał, że w ciągu
lutego i marca zgrupowanie wojsk przeciwnika zwiększyło się
0 dziewięć dywizji (...) do dnia 4 kwietnia 1941 roku ogól-
ne zgrupowanie wojsk niemieckich od Morza Bałtyckiego do
Słowacji, według danych generała Golikowa, wynosi 5 dywi-
zji piechoty i 6 dywizji pancernych. Dnia 5 maja 1941 roku,
według raportu F. I. Golikowa, ilość wojsk niemieckich zgro-
madzonych przeciwko ZSRR osiągnęło 103-107 dywizji (...)
1 czerwca 1941 roku, według danych wydziału wywiadu
ZSRR, przeciwko ZSRR mogło wystąpić 120 dywizji niemiec-
kich.
Żukow przytacza również raport attache wojskowego w Ber-
linie z dnia 14 marca, w którym wskazany jest termin nie-
mieckiej inwazji: pomiędzy 15 maja a 15 czerwca.
Żukow rozwścieczony: dowódca Zarządu Wywiadowczego
Sztabu Generalnego, generał-lejtnant Golikow miał takie in-
formacje, jednak nie potrafił ich odpowiednio ocenić. Mając
właściwe informacje, Golikow wyciągał zupełnie niewłaściwe
wnioski!
IV
Kolejna ofiara Żukowa to ludowy komisarz marynarki wo-
jennej admirał N. G. Kuzniecow, który też, mając doniesienia
78
o szczególnym znaczeniu, nie potrafił się wczuć w ich sens.
6 maja 1941 roku Kuzniecow skierował do Stalina notatkę.
Zamieścił w niej ważne informacje dostarczone przez atta-
che marynarki wojennej w Berlinie, pułkownika Woroncowa:
Niemcy przygotowują inwazję na 14 maja. „Dane, przekaza-
ne w tym dokumencie, również miały szczególne znaczenie.
Jednak wnioski, proponowane dowództwu przez admirała
Kuzniecowa, nie odpowiadały przytoczonym przez niego fak-
tom" (Wspomnienia i refleksje, Moskwa 1969, s. 240).
We wszystkich następnych wydaniach oskarżenia pod ad-
resem generała Golikowa i admirała Kuzniecowa powtórzono
i wzmocniono. Począwszy od drugiego wydania Wspomnień
i refleksji, w gronie oskarżonych znalazł się również „amba-
sador ZSRR w Niemczech Diekanozow", który rzekomo też
„przekazał informację o podobnym charakterze". Diekano-
zow, zdaniem Żukowa, poprzez swoje uspokajające informa-
cje dezinformował Stalina.
W jednym Żukow się pomylił: Władimir Gieorgijewicz Die-
kanozow w 1941 roku nie pełnił funkcji ambasadora. Co wię-
cej, w tamtych czasach u nas ambasadorów nie było w ogóle,
tak jak ministrów. Funkcję nadzwyczajnego i pełnoprawne-
go ambasadora Diekanozow otrzymał 14 czerwca 1943 roku.
Tymczasem w 1941 roku był on zastępcą narkoma spraw
zewnętrznych oraz pełnoprawnym przedstawicielem ZSRR
w Niemczech. Jednak nie o to chodzi, lecz o to, że i Golikow,
i Kuzniecow, i Diekanozow mieli w rękach bezcenne informa-
cje, nie potrafili jednak wyciągnąć właściwych wniosków.
Kpijmy wraz z Żukowem z, delikatnie mówiąc, niezbyt
mądrych Golikowa, Kuzniecowa, Diekanozowa, później za-
stanówmy się jednak nad pewną kwestią. Golikow wycią-
gnął niewłaściwe wnioski, Kuzniecow też pokpił sprawę, inni
towarzysze zawiedli, ale przecież to nie jest takie straszne!
Wówczas, wiosną 1941 roku, błędy Golikowa, Kuzniecowa
i wielu innych można było łatwo naprawić. Przecież ani Goli-
ków, ani Kuzniecow, ani nawet Diekanozow nie określali po-
lityki kraju ani strategii armii i przecież wszystkie meldunki
i notatki pisali nie dla siebie, tylko dla wyżej postawionego
dowództwa. Właśnie ci wyżej postawieni powinni byli ocenić
79
przedstawione w raportach fakty, wyciągnąć własne wnioski,
ułożyć uzasadnione rezolucje, podjąć właściwe decyzje. Jeżeli
Golikow się pomylił, zadaniem wyżej postawionych dowód-
ców jest naprawić jego błędy. Na tym polega sens ich pra-
cy, za to dostają pieniądze. Właśnie dlatego posadzono ich
w przestronnych gabinetach. Jeżeli głupi Golikow wyciągnął
niewłaściwe wnioski, to genialny Żukow z tej samej informa-
cji powinien wyciągnąć właściwe wnioski. Czy tak właśnie
postąpił?
Wczujcie się w rolę kierownika dowolnej rangi. Podwładny
wysypuje na waszą biedną głowę ogrom niezbyt miłych fak-
tów, po czym podsumowuje raport niczym nieuzasadnionymi
optymistycznymi wnioskami: wszystko dobrze, nie ma co roz-
paczać! Co robić w tej sytuacji? Nie ma wielkiego wyboru. Są
dwa możliwe wyjścia.
Pierwsze: myśleć samemu i wyciągać z nieprzyjemnych
faktów takie same niemiłe wnioski.
Drugie: nie myśleć własną głową, lecz zgadzać się z nie-
uzasadnionym optymizmem podwładnego, wyciągać z bardzo
niemiłych faktów dosyć przyjemne wnioski.
Nikt nie zaprzecza, że dowódca Zarządu Wywiadowcze-
go Sztabu Generalnego, generał-lejtnant Golikow mylił się
w swoich wnioskach. Odpowiedzmy teraz na kolejne pytanie:
czy Żukow okazał się mądrzejszy? Czyżby, posiadając te same
dane, wyciągnął inne wnioski?
Żukow zbulwersowany: wnioski admirała Kuzniecowa
nie odpowiadają faktom, które on sam przytaczał. Rzeczywi-
ście jest powód do oburzenia. Jednak nie należało opowia-
dać o tym na cały świat już po wojnie. Żukow musiał powie-
dzieć o tym Stalinowi i Kuzniecowowi jeszcze wtedy - 6 maja
1941 roku. Wtedy, wiosną 1941 roku, trzeba było bić na alarm:
towarzyszu Stalin, zwróćmy uwagę na te fakty! Oceńmy je
sami! Nie można ufać Kuzniecowowi i Golikowowi, ich wnio-
ski nie są adekwatne do faktów, o których sami meldują!
Żukow - najmądrzejszy strateg. Jednak jego mądrość ma
drobną rysę — największe olśnienia przychodziły mu do głowy
z pewnym opóźnieniem. Ćwierć wieku po haniebnej klęsce.
80
Jak należy rozumieć zagadkową wypowiedź zawartą we
wspomnieniach Żukowa: „F. I. Golikow przedstawił raport
kierownictwu"? To znaczy komu? Kierownictwo - pojęcie
elastyczne. Pytanie jednak jest zasadnicze - czy siebie Żu-
ków też zalicza do kierownictwa czy nie? Raport Golikowa
z dnia 20 marca 1941 roku nosił nazwę „Warianty działań
wojskowych armii niemieckiej przeciwko ZSRR". Z opowieści
Żukowa wynika, że Golikow przedstawił je jakiemuś abstrak-
cyjnemu kierownictwu, z którym nasz genialny strateg nie
miał nic wspólnego.
Jeżeli Żukow nie uważał siebie za kierownictwo, to trzeba
powiedzieć wprost: ja, genialny Żukow, nie okazałem się ani
trochę mądrzejszy od głupawego Golikowa, miałem w ręku te
same informacje i wyciągnąłem te same idiotyczne wnioski.
Ponadto skoro Żukow nie uwzględniał siebie w pojęciu
„kierownictwo", to o tym też trzeba było wyraźnie oznaj-
mić.
Przedstawiają nam Żukowa jako takiego walecznego bo-
hatera, który chciał niby opowiedzieć prawdę o wojnie. No to
czemu nie opowiedział! Nasuwa się niezwykle ważne pyta-
nie: w czyje ręce trafił raport Zarządu Wywiadowczego Szta-
bu Generalnego z dnia 20 marca 1941 roku? Kto go czytał?
Kto na nim pisał rezolucje? Kpiliśmy już z Golikowa, ale kto
się zgodził z jego głupimi wnioskami? Z kogo jeszcze trzeba
kpić? Kogo zaliczyć do grona idiotów? Przecież czytających
ten raport nie mogło być więcej niż palców jednej ręki! Wła-
śnie ich należałoby wymienić z nazwiska! Dlaczego Żukow
mówi o jakimś tajemniczym kierownictwie, nie wskazując ni-
kogo konkretnie?
Dlatego, że musiałby i siebie wymienić w gronie tych, któ-
rzy nie w pełni docenili wielkie czyny bohaterskich wywia-
dowców, którzy zgodzili się z wnioskami Golikowa, wystawia-
jąc kraj i jego armię na śmiertelny cios.
81
VI
A może Żukow nie czytał tego dokumentu? Może nie pod-
pisywał się pod nim? Pytania te od dawna nurtują history-
ków. I oto kilka lat po wojnie pułkownik Anfiłow przedstawił
Żukowowi dokładną notatkę dowódcy Zarządu Wywiadow-
czego Sztabu Generalnego, generała-lejtnanta F. I. Golikowa
z dnia 20 marca 1941 roku i zadał pytanie: Jak pan ocenia
ten dokument?
Dalej odbyła się następująca rozmowa:
„— Widzę ją po raz pierwszy - powiedział zbulwersowany
marszałek po przeczytaniu dokumentu.
- Czyżby Golikow panu nie meldował?
— Nie był moim podwładnym, więc tego nie robił." („Kra-
snaja zwiezda", 26 marca 1996).
Interesujące: w swoich wspomnieniach Żukow opisał raport
dowódcy Zarządu Wywiadowczego z dnia 20 marca 1941 roku,
kpiąc z Golikowa za niewłaściwe wnioski, a na łamach gazety
„Krasnaja zwiezda" ogłosił na cały świat, że po raz pierwszy
widzi ten dokument.
Co wynika z tej nieścisłości? Cały czas to samo: kierow-
nictwo Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Związ-
ku Radzieckiego odniosło się niezwykle niedbale do pisanych
wspomnień Żukowa. Trzeba było zapoznać Żukowa z treścią
jego wspomnień. Trzeba było określić, czy zagłębia się w treść
swoich wspomnień, czy rozumie ich sens. Nie dopatrzono te-
go. Ludzie, którzy pisali wspomnienia Żukowa, byli zapoznani
z raportem wywiadu z dnia 20 marca 1941 roku i wyczerpują-
co opisali go w imieniu Żukowa. Tymczasem sam Żukow jest
zbulwersowany: po raz pierwszy widzę ten papier!
VII
Drugie wydanie wspomnień Żukowa było pełniejsze i praw-
dziwsze, czyli... jeszcze bardziej śmiechu warte. Na początku,
tak jak w pierwszym wydaniu, Żukow wymienił ogrom donie-
sień wywiadu dotyczących przygotowań do inwazji niemiec-
kiej. Znów oskarżał Golikowa, który swoimi głupimi wnioska-
82
mi zepsuł raport z dnia 20 marca 1941 roku. Żukow znów
opisał plan niemiecki w tej samej postaci, w jakiej wywiad ra-
dziecki przedstawił go kierownictwu Związku Radzieckiego:
atakują trzy grupy armii; Bok - na Leningrad, Rundstedt -
na Moskwę, Leeb - na Kijów. Żukow znów pisze o tym, że wy-
wiad zapowiedział termin inwazji: najpierw z dokładnością
do miesiąca, potem - do tygodnia, a na koniec była wskazana
właściwa data.
Zakomunikowawszy to wszystko, zaczyna nagle zaprze-
czać sobie: „Począwszy od pierwszych lat powojennych do
dziś tu i tam w prasie pojawia się wersja mówiąca o tym,
że niby przed samą wojną znany nam był plan «Barbaros-
sa», kierunki głównych ataków, szerokości frontów poszcze-
gólnych niemieckich związków taktycznych, ich liczebność
i wyposażenie. Przy tym powołuje się na znanych radzieckich
wywiadowców — Richarda Sorgego*, jak też inne osoby ze
Szwajcarii, Anglii i wielu innych krajów, które niby zawczasu
przekazały te informacje. Mówi się, że niby nasze kierownic-
two polityczne i wojskowe nie tylko nie zapoznało się z treścią
tych doniesień, ale też odrzuciło je. Pozwolę sobie z całą odpo-
wiedzialnością oznajmić, że są to kompletne wymysły. O ile
mi wiadomo, żadnymi podobnymi danymi ani rząd radziecki,
ani narkomy obrony, ani Sztab Generalny nie dysponowali"
(Wspomnienia i refleksje, Moskwa 1975, s. 259).
No proszę!
Żukow dokładnie opisał doniesienia Zarządu Wywiadow-
czego Generalnego o pojawieniu się wojsk niemieckich na
granicy radzieckiej, wskazując, że nie był to po prostu szybki
wzrost, to był wzrost z niezwykłym przyśpieszeniem. Wywiad
dostarczał nie tylko dane dotyczące koncentracji i rozwija-
nia się niemieckich dywizji, ale też wskazywał konkretny
cel tych działań - inwazja na Związek Radziecki. Mało tego,
wskazano też przybliżone terminy inwazji. Opowiedziawszy
to wszystko, Żukow „z całą odpowiedzialnością" twierdzi, że
o koncentracji wojsk niemieckich nic nie wiedział.
* Richard Sorge (1895-1944) - dziennikarz niemiecki, pracow-
nik wywiadu radzieckiego.
83
Dobrze, uwierzmy.
Ale jak uwierzyć kolejnym twierdzeniom: na stronie 258
pierwszego tomu drugiego wydania Żukow opowiada, że
„F. I. Golikow przedstawił kierownictwu raport zawierają-
cy informacje o szczególnym znaczeniu. Dokument zawierał
warianty możliwych kierunków ataków faszystowskich wojsk
niemieckich podczas inwazji na Związek Radziecki. Jak wyja-
śniło się później, odzwierciedlały one poszczególne fazy opraco-
wywanego przez dowództwo hitlerowskie planu «Barbarossa»,
w jednym z wariantów bardzo dokładnie oddany był sens tego
planu". Natomiast na następnej stronie „z całą odpowiedzial-
nością" twierdzi, że kierunki głównych ataków nie były znane
ani wywiadowi, ani Sztabowi Generalnemu, ani narkomowi
obrony, ani rządowi radzieckiemu.
Szefem rządu do 4 maja 1941 roku był Mołotow, potem -
Stalin. Jeżeli wierzyć twierdzeniom Żukowa, to o niemieckich
planach nie wiedział ani Stalin, ani Mołotow, ani narkom Ti-
moszenko, ani on sam. Nieznane też były dane dotyczące li-
czebności dywizji, kierunki ataku ani terminy inwazji.
W takim razie, do którego kierownictwa kierował Golikow
swój słynny raport z dnia 20 marca?
Na jednej stronie Żukow donosi, że dane były właściwe,
ale głupcy Golikow, Kuzniecow i Diekanozow niewłaściwie je
zinterpretowali. A na następnej stronie „z całą odpowiedzial-
nością" wyjaśnia, że to wszystko to czyste wymysły, w rzeczy-
wistości nie było żadnych doniesień.
Tymczasem nieścisłości gonią jedna drugą. Przypomnijmy
skargi Żukowa na to, że „Stalin niezwykle mało się intereso-
wał działalnością Sztabu Generalnego. Ani moi poprzednicy,
ani ja nie mieliśmy okazji wyczerpująco zameldować Stali-
nowi o stanie obrony kraju, o naszych możliwościach woj-
skowych i o... możliwościach naszego potencjalnego wroga.
Jedynie z rzadka i bardzo krótko Stalin słuchał raportów ko-
misarza ludowego lub szefa Sztabu Generalnego".
I dalej wypowiedź tegoż Żukowa, że Sztab Generalny nie
dysponował informacjami o liczebności wojsk niemieckich
i ich zamiarach. Zastanówcie się, jak Żukow mógł „wyczer-
pująco" zameldować Stalinowi o „możliwościach naszego po-
84
tencjalnego wroga", skoro sam „z całą odpowiedzialnością"
twierdzi, że nie posiadał żadnych informacji.
Po co zarzucać Stalinowi niechęć słuchania, skoro nie ma
o czym mu meldować?
Co robić w tej sytuacji? Jak łączyć myśli geniusza? Sam
nie jestem w stanie. Pozostaje tylko zwrócić się do mego uko-
chanego centralnego organu Ministerstwa Obrony ZSRR:
„Wydanie Wspomnień i refleksji stało się wielkim wydarze-
niem. Dotychczas w ten sposób o wojnie nikt jeszcze nie
pisał" („Krasnaja zwiezda", 12 stycznia 1989. Podkr. „Krasnej
zwiezdy").
Zgadzam się w zupełności: w ten s p o s ó b o wojnie do-
tychczas nikt nie pisał.
Mam nadzieję, że i w przyszłości w ten sposób o wojnie
nikt nie będzie pisał.
Rozdział 7
O Golikowie
W Londynie działała jeszcze jedna grupa wywiadowców
radzieckich, którymi kierował attache wojskowy ZSRR
w Wielkiej Brytanii, generał-major I. A. Sklarow. Tyl-
ko w ciągu jednego przedwojennego roku Sklarow i pod-
władni mu oficerowie skierowali do Centrum 1638 stron
doniesień telegraficznych. Większość z nich zawierała in-
formacje o przygotowaniach Niemiec do wojny przeciwko
ZSRR, o wzroście produkcyjnych mocy wojskowych Nie-
miec, o rozmowach Niemców z głowami Finlandii, Rumu-
nii, Włoch i Węgier.
„Krasnaja zwiezda", 3 listopada 2001
I
Niewielka jest wina dowódcy Zarządu Wywiadowczego Szta-
bu Generalnego, generała-lejtnanta F. I. Golikowa. A mo-
że wcale nie jest on niczemu winien. W każdym razie Stalin
nie przypisywał mu żadnej winy. Świadczy o tym chociaż-
by fakt, że już 9 lipca 1941 roku generał-lejtnant Golikow
w imieniu rządu radzieckiego prowadził rozmowy z rządem
Wielkiej Brytanii.
Oficjalnie Golikow przybył do Londynu jako głowa ra-
dzieckiej misji wojskowej. Jego funkcja w dokumentach była
określana prawidłowo: zastępca szefa Sztabu Generalnego
Armii Czerwonej. Bez dalszych uściśleń. To była prawda, ale
niecała.
Oficjalnej części misji Golikowa może się domyślić każdy,
86
zadając proste pytanie: czyżby rzeczywiście w dramatycznych
dniach lipca 1941 roku Stalin nie miał kogo wysłać do Wiel-
kiej Brytanii oprócz głowy wywiadu wojskowo-strategiczne-
go?
To był krytyczny okres. Akurat w tym momencie dane
wywiadu były bardzo potrzebne. Zagraniczne rezydentury
Zarządu Wywiadowczego Sztabu Generalnego dysponowały
odpowiednią informacją, jednak łączność z wieloma z nich
została przerwana. Przyczyna była banalna: łączność agen-
turalna tworzona była na wypadek niszczycielskiego ataku
Armii Czerwonej w Europie w sytuacjach, gdyby radzieckie
fronty i armie gwałtownie zbliżyły się do stolic wroga. Jednak
na wypadek „Wielkiej Wojny Ojczyźnianej" kanałów łączno-
ści nie przygotowano. Agenturalne stacje radiowe „Północ"
zapewniały ciągłą łączność z terytorium radzieckim pod-
czas niespodziewanego ataku Armii Czerwonej na Niemcy.
Wszystko jednak runęło. W trakcie wojny obronnej radziec-
ki front się cofnął. Utracono też centrum odbiorcze Zarządu
Wywiadowczego Sztabu Generalnego w Mińsku. Łączność się
urwała. Pilnie rozwijano nowe centra odbiorcze, brakowało
jednak zasięgu.
Nie można obarczać za to winą samego Golikowa. „Wielkiej
Ojczyźnianej", czyli wojny na własnym terytorium, w Związ-
ku Radzieckim nikt nie przewidział. Armia Czerwona grzała
silniki do natarcia wyzwoleńczego. Zakładano jedyny możli-
wy wariant wojny: „na ziemi wroga, z małymi stratami, po-
tężnym uderzeniem".
Wywiad przygotowywał się do tej wojny, do której to wła-
śnie jemu wydano rozkaz się przygotowywać, do tej wojny,
którą planowano na Kremlu i w Sztabie Generalnym.
Wojna jednak nie potoczyła się zgodnie z kremlowskimi
scenariuszami. Dlatego w kraju i armii zmieniać i przerabiać
trzeba było zdecydowanie wszystko.
I w takiej sytuacji Golikow leci do Londynu...
Ma przed sobą zasadniczy cel: przebudować sieć łączno-
ści agenturalnej. Jeżeli z radzieckiego terytorium niemożliwy
jest odbiór przekazów z Berlina, Genewy, Paryża, Wiednia
i Kopenhagi, to niezwłocznie trzeba zainstalować centrum
87
odbiorcze i przekaźnik w ambasadzie radzieckiej w Londynie.
Chodziło o nieoczekiwane i pilne zorganizowanie nowych ka-
nałów łączności z najważniejszą agenturą oraz całą Europą.
Nikomu, prócz dowódcy Zarządu Wywiadowczego, nie można
było powierzyć tej misji.
Właśnie dlatego Golikow znalazł się w Wielkiej Brytanii.
Wypełniał też inne zadania, z którymi również sobie po-
radził.
II
Podróż szefa Zarządu Wywiadowczego do Wielkiej Bryta-
nii była wyrazem niesłychanego zaufania ze strony Stalina.
4 lipca 1941 roku aresztowany został dowódca Frontu Za-
chodniego, generał armii Pawłow. Tego samego dnia Stalin
mianował Golikowa głową radzieckiej misji wojskowej. 6 lip-
ca aresztowano całe dowództwo Frontu Zachodniego, łącznie
z naczelnikiem Wojentorga i laboratorium weterynaryjnego.
Tego dnia Golikow wyleciał z Moskwy do Archangielska, by
dotrzeć do Londynu.
Po powrocie Golikow dowodził armiami i frontami, znów
był dowódcą Zarządu Wywiadowczego, który w tym czasie
otrzymał swoją dumną nazwę GRU. W marcu 1943 roku ge-
nerał-pułkownik Golikow został mianowany na bardzo ważne
stanowisko zastępcy ludowego komisarza obrony ds. kadro-
wych. Jak pamiętamy, ludowym komisarzem był Stalin. Ma-
lenkow zarządzał kadrami w skali kraju, Golikow - w skali
Armii Czerwonej.
Za co takie zaufanie?
Za to, że popełniwszy błąd, Golikow natychmiast go na-
prawił.
Po wojnie Golikow został generałem armii, a później mar-
szałkiem Związku Radzieckiego.
III
Bezspornie istniał raport o nazwie: „Warianty możliwych
działań wojennych armii niemieckich przeciwko ZSRR" z 20
88
marca 1941 roku. To prawda, że Golikow wyciągnął niewła-
ściwe wnioski. Jednak później słał inne raporty, w których
właściwie oceniał sytuację.
Już 4 kwietnia Golikow skierował do Stalina, Mołotowa,
Woroszyłowa, Timoszenki, Żukowa, Berii, Kuzniecowa i in-
nych przywódców Związku Radzieckiego i Armii Czerwonej
doniesienie specjalne o wzmocnieniu ugrupowań wojska nie-
mieckiego na granicy ZSRR (CAMO FR*, opis 7237, akta 2,
listy 84-86). Tym razem Golikow nie wyciągał żadnych wnio-
sków. Przedstawił gołe fakty bez żadnych komentarzy. Dla-
tego nawet jeżeli on zepsuł swój raport z 20 marca niewła-
ściwymi wnioskami, to nowego obrazu z 4 kwietnia niczym
nie zamęcił. Golikow dał przywódcom kraju i Armii Czerwo-
nej możliwość samodzielnego wyciągnięcia wniosków. Tę sa-
mą możliwość miał również największy strateg wszech cza-
sów i narodów. Tym razem niewłaściwe wnioski Golikowa
nie mogły Żukowa zbić z tropu. Mógł samodzielnie ocenić sy-
tuację. Ale tego nie zrobił.
16 kwietnia generał-lejtnant Golikow skierował do przy-
wódców doniesienie specjalne o przerzucie wojsk niemieckich
w strefę przygraniczną. Wysłał je pod osiem adresów: Stali-
na, Mołotowa, Woroszyłowa, Timoszenki, Berii, Kuzniecowa,
Żukowa, Żdanowa (CAMO FR, opis 7237, akta 2, listy 89-91).
Była w nim mowa o tym, że na terytorium okupowanej przez
Niemców Polski obowiązuje zakaz przemieszczania się osób
cywilnych koleją. To jedno powinno było wzbudzić czujność
przywódców Związku Radzieckiego. I skoro głupi Stalin ni-
czego nie rozumiał, to najmądrzejszy Żukow powinien był
się domyślić: Niemcy coś knują. Kolej jest im do czegoś po-
trzebna.
W tej sytuacji Żukow mógł nawet i nie myśleć własną gło-
wą, gdyż Golikow powiadomił o przyczynie zmian w polskich
kolejach: Niemcy prócz innych rzeczy przez polskie teryto-
rium przerzucili pod granicę radziecką 6995 wagonów z amu-
nicją i 993 cysterny wypełnione paliwem i smarami. Golikow
* Centralne Archiwum Ministerstwa Obrony Federacji Rosyj- skiej.
89
nie podawał samych liczb, on nakreślał pełny obraz sytuacji
z dokładną analizą. Oto 16 węzłów kolejowych, gdzie docie-
rają wagony z paliwem i smarami oraz amunicją. Na stację
Ostrów — 4000 wagonów z pociskami i 324 z produktami ro-
popochodnymi, Siedlce - 1640 wagonów z pociskami i 30 cy-
stern, Zamość — 236 cystern...
Do meldunku dołączono mapę. Jedno spojrzenie na nią wy-
starczyło, żeby uświadomić sobie, gdzie są skoncentrowane
zapasy amunicji, a gdzie paliwa. Z tego można było wyciągnąć
wnioski o zamiarach i planach niemieckiego dowództwa.
Jednak Golikow nie poprzestał na tym. W tym samym
doniesieniu meldował, że niemieckie dowództwo przerzuciło
w okolice granicy radzieckiej pułk spadochroniarzy i skupi-
ło w tych samych rejonach 17 tysięcy uzbrojonych nacjonali-
stów ukraińskich. Żukow powinien był się zastanowić: po co
to wszystko?
Golikow kontynuował: trwa gromadzenie środków do prze-
praw - mostów pontonowych oraz przenośnych mostów drew-
nianych przy przygranicznych rzekach, w tym też na północ
od Brześcia, 15 do 20 kilometrów na południowy wschód od
miasta.
Tego doniesienia Golikow nie zepsuł niewłaściwymi wnio-
skami. Wniosek jest niezmiernie łatwy: „Trwają przerzut
wojska, gromadzenie amunicji i paliwa na granicy z ZSRR".
26 kwietnia pod te same adresy Golikow skierował kolej-
ne doniesienie specjalne „O rozdysponowaniu sił zbrojnych
Niemiec na frontach działań wojennych, według stanu
z 25.04.41 r."
Doniesienie zaczynało się od słów: „Masowe przerzuty
wojsk niemieckich z głębokich tyłów Niemiec oraz okupowa-
nych krajów Europy Zachodniej nieustannie trwają". Kończy-
ło się natomiast: „Według istniejących danych, od 1 kwiet-
nia dowództwo niemieckie przystąpiło do formowania około
40 nowych dywizji, co wymaga dodatkowego potwierdzenia".
W tym doniesieniu wszystko było prawidłowe. Nie zawierało
ono żadnych niewłaściwych wniosków Golikowa.
5 maja Golikow skierował pod dziesięć adresów donie-
sienie specjalne „O zgrupowaniu wojska niemieckiego na
90
wschodzie i południowym-wschodzie" (GAMO FR, opis 7237,
akta 2, listy 97-102). Tradycyjnie otrzymali ten dokument:
Stalin, Mołotow, Beria, Timoszenko, Żukow... Golikow znów
zameldował o wzmocnieniu zgrupowań wojsk niemieckich
oraz którędy i jakie dywizje są przerzucane. Do tego dodał,
że na Słowacji, w Polsce i w Rumunii budowane są drugie
nitki magistrali kolejowych o znaczeniu strategicznym, które
prowadzą z zachodu na wschód. Golikow wyraźnie zaznaczał,
że powiększa się sieć lotnisk i pasów startowych w rejonach
nadgranicznych. „Wzdłuż całej granicy, począwszy od Morza
Bałtyckiego do Węgier, wysiedla się ludność cywilną z rejo-
nów przygranicznych (...) Oficerowie niemieccy prowadzą
wzmożone działania rozpoznawcze naszego terytorium".
Próżno szukać wzmianek o owych doniesieniach specjal-
nych Zarządu Wywiadowczego Sztabu Generalnego we wspo-
mnieniach Żukowa.
Przecież one całkowicie usprawiedliwiają Golikowa.
Brzmią jak zarzuty pod adresem Żukowa.
IV
Nie trzeba myśleć, że Golikow podawał tylko informacje,
bez żadnych wniosków. W maju 1941 roku zdecydowanie
zmienił stanowisko.
„Po pewnym czasie Golikow widocznie uświadomił sobie,
jak poważny błąd popełnił 20 marca 1941 roku. Miesiąc póź-
niej, kiedy do Zarządu Wywiadowczego dotarły nowe niepod-
ważalne dowody na to, że trwają przygotowania niemieckie do
wojny przeciwko ZSRR, Golikow działał inaczej. 9 maja 1941
roku dowódca wywiadu wojskowego meldował narkomowi
obrony ZSRR S. K. Woroszyłowowi i szefowi Sztabu General-
nego G. K. Żukowowi zgodnie z materiałami przygotowanymi
przez attache wojskowego ZSRR w Berlinie, generała-majora
W. Topikowa. W raporcie, który nosił tytuł „O planach nie-
mieckiej inwazji na ZSRR", podana była obiektywna ocena
zgrupowań wojskowych oraz wskazanie kierunków natarcia
podczas inwazji na ZSRR. Znajdowały się w nim również
inne ważne doniesienia specjalne wywiadu wojskowego dla
91
najwyższego dowództwa wojskowo-politycznego kraju" („Kra-
snaja zwiezda", 3 listopada 2001).
Po doniesieniu specjalnym z 9 maja następne datowane
jest na 15 maja - „O rozdysponowaniu sił zbrojnych na fron-
tach działań wojennych, według stanu z 15.05.41 r." (CAMO
FR, opis 7237, akta 2, listy 109-113).
Zawierało ono m.in. następujące informacje: „W strefie przy-
granicznej ZSRR. Ogólna liczba wojsk przeciwko ZSRR sięga
114-119 dywizji (...) Z czego piechoty - 82-87; górskie - 6;
pancerne - 13; zmotoryzowane - 12; kawaleryjska - 1".
Dalej wymieniane są zmiany na odcinkach - warszawskim,
krakowskim, w Prusach Wschodnich, na Słowacji itd.
Jeżeli ocenić to doniesienie z punktu widzenia współ-
czesnej wiedzy, to pozostaje uznać tylko jedno: dokładność
niemal nieprawdopodobna. Niewielka nieścisłość w doniesie-
niach o dywizjach piechoty wynikała jedynie z tego, że niektó-
re z nich były w drodze. Dlatego nie było pewności, w którym
kierunku podążają i gdzie się rozlokują.
W tym dokumencie wyciągnięto podstawowy wniosek:
wzmocnienie trwa. Wskazano też rejony, gdzie dokładnie.
Dokument podpisany przez Golikowa. Podana liczba adre-
satów — 13 najwyższych przywódców Związku Radzieckiego
i Armii Czerwonej: Stalin, Mołotow, Woroszyłow, Timoszen-
ko, Beria, Kuzniecow, Zdanow oraz wszyscy zastępcy narko-
ma obrony: Żukow, Budionny, Szaposznikow, Kulig, Mierec-
kow, Zaporożec.
Jeżeli dokument wywiadu wojskowego z dnia 20 mar-
ca zawierał niewłaściwe wnioski Golikowa, to następne,
a zwłaszcza ten z 15 maja, przynosiły właściwe konkluzje.
Jednak Żukowowi wygodnie nie wspominać o tym. Łatwiej
jest „z całą odpowiedzialnością" oznajmiać, że o skupieniu się
armii niemieckiej nic nie wiedział. I Timoszenko nie wiedział,
i Stalin również.
V
Nawet gdyby ze strony wywiadu nie napłynęły żadne in-
formacje, to i wtedy nie ma i być nie może przebaczenia dla
92
Sztabu Generalnego i jego najmądrzejszego dowódcy. Czyżby
oni nie wiedzieli, co się dzieje? Polska, Dania, Norwegia, Bel-
gia, Holandia, Francja, Jugosławia, Grecja... Wszędzie we-
dług innego scenariusza: łamanie wszelkich konwencji, nie-
spodziewany atak na lotniska, zdecydowane natarcie dywizji
pancernych na stolice. Nad tymi scenariuszami powinni byli
się zastanowić nasi wielcy stratedzy. Mogli przynajmniej nie
trzymać przy granicy swoich jednostek lotniczych.
Tymczasem Golikow bije na alarm. Szczególnie warto wy-
różnić jego doniesienie specjalne „O przygotowaniu Rumunii
do wojny" z dnia 5 czerwca 1941 roku (CAMO FR, opis 7237,
akta 2, listy 117-119). Zaczyna się ono od słów: „Armia ru-
muńska doprowadzana jest do stanu gotowości bojowej". Koń-
czy się natomiast tak: „Oficerowie rumuńskiego Sztabu Ge-
neralnego zdecydowanie twierdzą, że według nieoficjalnych
wypowiedzi Antonescu, wojna pomiędzy Rumunią a ZSRR
powinna się zacząć niebawem". Wszystko w tym doniesieniu
jest prawidłowe. Znów nie ma się do czego przyczepić. Znów
w gronie adresatów jest Żukow. I po raz kolejny zapomina
wspomnieć o tym oraz innych podobnych doniesieniach w swo-
jej „najprawdziwszej książce". Nie ma się do czego przyczepić,
dlatego Żukow o nich nie pamięta.
Golikow nie ustawał, bił we wszystkie dzwony. Kolejne do-
niesienie specjalne „O wojennych przygotowaniach Rumunii"
z dnia 7 czerwca 1941 roku przytaczam w całości: „Mobilizacja
w Rumunii jest potwierdzana przez różne źródła. Do wojska
trwa pobór mężczyzn od 19 do 42 lat. Wzywani są za pomocą
telegramów. Jednocześnie rekwiruje się konie i podwody.
W wyniku mobilizacji armia rumuńska osiągnie stan jed-
nego miliona osób i rozwinie się do 30 dywizji. Kolej, ogra-
niczając przewozy pasażerskie i towarowe, transportuje woj-
ska niemieckie do Mołdawii i północnej Dobrudży, które idą
z Jugosławii i Bułgarii, jak też uzbrojenie (artylerię, czołgi,
reflektory itd.) oraz zaopatrzenie.
Co się tyczy samych Niemiec, to tam od 4 czerwca wzno-
wiono intensywne przewozy koleją oraz autostradami przez
Kostrzyn i Frankfurt (obydwa punkty położone są na Odrze,
na wschód od Berlina).
93
Przewożeni są ludzie, czołgi, ciężka artyleria przeciwlotnl
cza oraz polowa, transport samochodowy, reflektory itd.
Rejon Poznania wygląda dosłownie jak obóz wojskowy.
Obserwuje się dalsze wzmocnienia wojsk niemieckich na
granicy kosztem ściągnięcia szeregu jednostek zza Wisły, na
przykład 168. i 111. dywizje piechoty z rejonu Kulcy w kie-
runku Jarosławia. Do Choli przybyła 183. DP, a z rejonu Cho-
li przesunęła się bezpośrednio przed granicę 62. DP.
Wniosek:
Uwzględniając rumuńską mobilizację jako środek dalsze-
go wzmocnienia niemieckiego prawego skrzydła w Europie,
SZCZEGÓLNĄ UWAGĘ należy zwrócić na ciągle trwające
wzmocnienia wojsk niemieckich na terytorium Polski.
Dowódca Zarządu Wywiadowczego Sztabu Generalnego
Armii Czerwonej, generał-lejtnant Golikow.
Wysłano do: Stalina, Mołotowa, Woroszyłowa, Timoszen-
ki, Zdanowa, Malenkowa, Żukowa, Kuzniecowa, Berii".
Dokument alarmujący. Przywódcy radzieccy wiedzieli:
mobilizacja oznacza wojnę. Jeżeli rząd Rumunii zdecydował
się na mobilizację, to odwołać takiej decyzji już nie można.
Dalej tylko wojna. Przecież rząd Rumunii nie mógł podjąć
decyzji o samodzielnej wojnie przeciwko Związkowi Ra-
dzieckiemu. Widocznie decyzję tę podjęto również w Niem-
czech.
Zaprotestują: przecież Golikow nie mówi nic o mobilizacji
Niemiec!
Lecz on nie musi o tym meldować. Armia niemiecka od
dawna jest zmobilizowana, a radzieccy przywódcy wiedzą
0 tym i bez informacji Golikowa. Właśnie dlatego szef wywia-
du pisze, że mobilizacja armii rumuńskiej to tylko wzmoc-
nienie prawego skrzydła ugrupowania wojsk niemieckich.
1 dodaje wielkimi literami: SZCZEGÓLNĄ UWAGĘ zwrócić
na przerzut już zmobilizowanych wojsk do Polski.
VI
Żukow powinien nie tylko czytać doniesienia specjalne
Golikowa, ale też kierować meldunki do Stalina. Przy tym
94
nieustannie powinien korzystać z danych Zarządu Wywia-
dowczego Sztabu Generalnego.
Jeden z dokumentów, podpisany przez Żukowa, opubliko-
wał Karpow. 15 maja 1941 roku Timoszenko i Żukow skie-
rowali do Stalina dokument, który zaczyna się od analizy
sytuacji: „Na granicach Związku Radzieckiego, zgodnie ze
stanem z 15.04.41 r., zgromadzono do 86 dywizji piechoty,
13 pancernych, 12 zmotoryzowanych i 1 dywizję kawalerii,
łącznie do 112 dywizji (...) Uwzględniając, że Niemcy w chwili
obecnej trzymają swoją armię zmobilizowaną, z rozwinięty-
mi tyłami, może ona wyprzedzić nas w przeformowaniu się
w szyk bojowy i dokonać niespodziewanego ataku". W doku-
mencie tym na kilka stron rozpisano liczebność wojsk, rejo-
ny ich gromadzenia się i przypuszczalne zamiary. W zasa-
dzie wszystko, co Golikow przekazał Żukowowi, ten przepisał
w meldunku dla Stalina.
Innymi słowy, Żukow dokładnie wiedział, co się dzieje po
tamtej stronie granicy. Wiedza ta potwierdzona jest doku-
mentem, który Żukow nie tylko podpisał, ale też sam ułożył.
Karpow jest zachwycony: jaka analiza! Jak doskonale Żu-
ków rozumiał sytuację!
Przecież we wspomnieniach marszałek „z całą odpowie-
dzialnością" twierdził, że pojęcia nie miał o zgrupowaniu
wojsk niemieckich. I ten sam Karpow jego „dzieło" nazywa
„najprawdziwszą książką o wojnie".
Z jednej strony Żukow wiedział o wszystkim i widział
wszystko, z czego wynika, że był geniuszem. A zarazem nie
wiedział o niczym, ponieważ rzekomo Golikow nie był jego
podwładnym i niczego mu nie meldował. Znów Żukow uznany
jest za geniusza.
Wniosek jest prosty: Żukow może oznajmiać byle co, ob-
rzucać błotem swoje otoczenie, byle osłonić siebie. I tak pisarz
Karpow każdą jego wypowiedź uzna za genialne dzieło.
Nawet w tych wypadkach, kiedy strateg sam sobie zaprze-
czał.
95
VII
Zachowanie Żukowa każdy powinien oceniać samodziel-
nie. Każdy musi sam dobrać odpowiednie określenie.
Moje zdanie, którego nikomu nie narzucam: Żukow-łaj-
dak. Z mnóstwa doniesień on wybrał jedno, w którym Goli-
ków niewłaściwie ocenił sytuację. Żukow skupił swój gniew
na jednym, wczesnym, niewłaściwym wniosku Golikowa, „za-
pominając" poinformować, że były też inne doniesienia. Żu-
ków wydłubał, jak rodzynki z sernika, to, co mu się podobało,
i wystawił Golikowa na ogólne pośmiewisko: oto on, winny
katastrofy.
Marszałek Związku Radzieckiego Filip Iwanowicz Golikow
okazał się bardziej uczciwy i szlachetny od Żukowa. Wielki
strateg rzucał na Golikowa błoto, a ten milczał, chociaż mógł
wtedy zaprzeczyć. Jeżeli Żukow przytaczał jedno doniesienie
z niewłaściwymi wnioskami, Golikow mógł wtedy przytoczyć
parędziesiąt późniejszych doniesień zawierających właściwe
konkluzje. Jednak Golikow nie chciał walczyć według sche-
matu: głupi - sam jesteś głupi. Wiedział, że jeżeli archiwa
nigdy się nie otworzą na oścież, to przynajmniej lekko uchylą
i wówczas wszystko stanie się jasne.
W tym wypadku Żukow mógł tę sprawę przemilczeć. Trze-
ba było po prostu nie wspominać o Golikowie i jego doniesie-
niach. Przecież Żukow przemilczał potężne operacje z 1942
roku, z udziałem tysięcy czołgów i samolotów, dziesiątek
tysięcy dział i moździerzy, milionów żołnierzy. Działaniami
tymi kierował Żukow i haniebnie je zawalił. Obarczyć winą
nie było kogo, dlatego Żukow o nich po prostu „zapomniał".
Żukow nie jest zwykłym łotrem. On jest głupim łotrem.
Nie pomyślał o archiwach. Z chwilą wydania wspomnień sam
siebie usprawiedliwił, trzeba było jednak pomyśleć też o tym,
że wcześniej czy później prawda ujrzy światło dzienne i ukaże
jego nikczemność.
Przypadek ten po raz kolejny dowodzi słuszności znanej
zasady: niepełna prawda jest gorsza od kłamstwa, ponieważ
jest prawdopodobna, opiera się na dokumentach.
Jeśli spojrzeć na kawałek prawdy, to wychodzi, że wino-
96
wajcą jest Golikow, bo wyciągnął niewłaściwe wnioski. Nato-
miast gdy spojrzeć na prawdę jako całość, okaże się, że winny
on jest w stopniu minimalnym, a może nawet wcale.
Tymczasem główna wina leży po stronie genialnego stra-
tega, który regularnie otrzymywał wiarygodne i kompletne
informacje o przeciwniku oraz właściwe wnioski wywiadu,
jednak dla uratowania kraju nie zrobił nic.
Powróćmy do deklaracji Żukowa dotyczących tego, że nie
pisał donosów na towarzyszy broni. Mamy jednak przykład
całkiem odwrotny. W czasach pokoju, kiedy nikt nikogo za ję-
zyk nie ciągnął, marszałek Związku Radzieckiego Żukow na-
pisał obrzydliwy paszkwil na marszałka Związku Radzieckie-
go Golikowa, swego towarzysza broni, swego byłego zastępcę
na stanowisku szefa Sztabu Generalnego. Żukow oczernił
Golikowa przed całym światem, ponieważ jego wspomnienia
na rozkaz Breżniewa, Susłowa i Greczki były publikowane
na całym świecie, tłumaczono je na wszystkie możliwe języki.
Płatna agentura łubiańska w licznych programach telewizyj-
nych, artykułach prasowych i książkach piętnowała Goliko-
wa jako „dezinformatora" i winowajcę klęski.
Żukow obrzucał Golikowa błotem, wiedząc, że ten miał ra-
cję, żyje i ma sporo na swoje usprawiedliwienie.
Rozdział 8
Nie machnij się!
Przed rokiem 1941 Sztab Generalny składał się z oś-
miu wydziałów: operacyjnego, wywiadowczego, organiza-
cyjnego, mobilizacyjnego, doniesień wojennych, zabezpie-
czenia tyłów i zaopatrzenia, kompletowania wojska i woj-
skowo-topograiicznego, oraz czterech działów: ogólnego,
kadr, umocnienia rejonów i wojskowo-historycznego.
Sowietskije woorużennyje siły. Istorija stroitielstwa, Moskwa 1978, s. 234
I
Żukow zdecydowanie zaprzeczał, jakoby ponosił winę za
klęskę z 1941 roku, przekraczając wszelkie granice przyzwo-
itości. Co jest warte tylko jedno z jego oświadczeń o tym, że
Golikow nie był jego podwładnym? Z tego wynika, że Zarząd
Wywiadowczy Sztabu Generalnego nie był podporządkowany
szefowi Sztabu Generalnego.
Każdy dowódca, począwszy od batalionu, pułku i wyżej,
miał swój sztab, do którego napływały wszystkie informacje.
Szef sztabu miał dwie „prawe ręce": operatora, który planu-
je działania wojskowych, i wywiadowcę, który dostarcza in-
formacji do tego planowania. W każdym sztabie są też inne
wydziały, oddziały, pododdziały, jednak operatorzy i wywia-
dowcy to trzon każdego sztabu. Cała praca koncentruje się
wokół tego trzonu. Operatorzy i wywiadowcy to dwa koła mo-
98
tocykla. Jeśli ze sztabu zabrałoby się operatorów, motocykl
pozostałby z jednym kołem i daleko by się nie zajechało. Jeśli
zabrałoby się wywiadowców, stałoby się tak samo. Bez tych
dwóch głównych struktur sztab nie jest w stanie funkcjono-
wać. Zazwyczaj operatorów nazywano pierwszą sekcją sztabu
(oddziałem, drużyną, zarządem głównym), wywiadowców -
drugą sekcją (oddziałem itd.).
W styczniu 1941 roku największy dowódca wszech czasów
i narodów został mianowany na stanowisko szefa Sztabu Ge-
neralnego Armii Czerwonej. Tymczasem, jeżeli wierzyć Żuko-
wowi, Sztab Generalny był całkowicie niezdolny do działania.
Jak twierdził sam Żukow, nie było w nim struktur wywia-
dowczych. Proszę sobie wyobrazić niewidomego żołnierza,
który strzela do ruchomych celów. Cele niespodziewanie się
pojawiają i znikają. Wysokość, odległość, kierunek i prędkość
ruchu celów ciągle się zmienia. Ktoś obok strzelającego dora-
dza mu: teraz nieco w lewo, a teraz trochę do góry i w prawo!
Odwracaj się w prawo'. Teraz, wyżej'. O, tak'. A. teraz, celuj niżej1.
Sztab to mózg, wywiad - oczy i uszy. Zapytajmy: czy mózg
potrafi szybko i precyzyjnie reagować, jeżeli nie ma bezpo-
średniego kontaktu z oczami i uszami, jeżeli mózg należy do
jednego organizmu, a oczy i uszy do drugiego? Właśnie taki
obraz przedstawił nam Żukow: mieliśmy wywiad, jednak
jemu, szefowi Sztabu Generalnego, on nie podlegał.
Proponuję: uwierzmy Żukowowi. Będziemy wierzyć, że
nasza struktura wojskowa stworzona była przez kretynów.
Uwierzmy: Sztab Generalny Armii Czerwonej sam o niczym
nie myślał, bo nie potrafił, ponadto nie miał nawet własnego
wywiadu. Według opisów Żukowa, Sztab Generalny Armii
Czerwonej nie tylko był głupi, ale oprócz tego - niewidomy
i głuchy. Żukow oznajmił: wywiad mu się nie podporządkowy-
wał, dlatego za wszystko, co z nim związane, on nie odpowia-
da. Dobrze, niech tak będzie. Jednak pytania pozostają.
II
Wyobraźmy sobie generała armii Żukowa, który 13 stycz-
nia 1941 roku został nominowany na stanowisko szefa Szta-
99
bu Generalnego. Oto on, zajmuje swój wysoki urząd, odbiera
sprawy, zapoznaje się z podwładnymi, aż tu nagle dostrzega,
że w strukturze Sztabu Generalnego wcale nie ma wywiadu.
Odkrywa, że Sztab Generalny Robotniczo-Chłopskiej Armii
Czerwonej jest ślepy jak nowo narodzony kotek, który wtyka
mięciutki pyszczek w ciepłe podbrzusze mamusi. Co zrobił
wielki strateg, aby ten chory problem zlikwidować? Jakie
zabiegi poczynił geniusz strategiczny, aby dowodzony przez
niego Sztab Generalny odzyskał wzrok?
Jeżeli Żukow nie zrobił nic, to jego zachowanie można oce-
nić jako zaniedbanie o wadze przestępstwa. Za to powinno
się go rozstrzelać. Jeżeli do tego nie doszło, to przynajmniej
potomność powinna znać prawdę o Żukowie: tuż przed wojną
przez pół roku siedział znużony w fotelu szefa Sztabu Ge-
neralnego, wiedząc, że sztab jest głuchy, ślepy i dlatego nie
może kierować działaniami Armii Czerwonej. Jednak nie zro-
bił nic, aby doprowadzić strukturę Sztabu Generalnego do
stanu odpowiadającego warunkom wojny.
Czy Żukow w ogóle mógł coś zrobić?
Oczywiście. Przede wszystkim trzeba było zameldować
Stalinowi: Sztab Generalny nie jest zdolny do działania. Trze-
ba było postawić ultimatum: albo zwolnij mnie z funkcji szefa
tego głupiego Sztabu Generalnego, bo nie będę odpowiadał za
cudzą bezmyślność, albo doprowadź strukturę Sztabu Gene-
ralnego do porządku, zgodnie z wymogami wojny, czyli pod-
porządkuj mi system wywiadowczy. Bez własnego wywiadu
jestem niewidomy i nie jestem w stanie przygotowywać Armii
Czerwonej do odparcia ataku.
Czy Żukow tak uczynił? Czy pisał raporty do Stalina, żą-
dając zmian w strukturze Sztabu Generalnego? Co powiecie,
obrońcy Żukowa?
Był też bardziej łagodny wariant. Jeżeli Stalin podpo-
rządkował sobie Zarząd Wywiadowczy generała-lejtnanta
Golikowa, to Żukow mógł, nie robiąc afery, całkiem jawnie
stworzyć sobie własny wywiad. To nie jest takie trudne, jak
się wydaje na pierwszy rzut oka. Żukow dowodził pięcio-
ma okręgami wojskowymi i trzema flotami, które były roz-
winięte przeciwko Niemcom i ich sojusznikom. Sztaby okrę-
100
gów wojskowych i flot mają w swoim składzie zorganizowa-
ne struktury wywiadowcze i potężne siły wywiadu, łącznie
z agenturą. Wywiad zachodnich wojskowych okręgów i flot to
osiem niezależnych od siebie sieci agenturalnych. Nie mówię
nawet o innych rodzajach wywiadu, takich jak: wojskowy, lot-
niczy, morski, radiowy itd. Żukow powinien tylko rozkazać
szefom sztabów okręgów i flot, żeby najważniejsze informacje
dotyczące przeciwnika przekazywali jemu osobiście. Powinien
zgromadzić przy swoim boku niewielką grupę pojętnych ofi-
cerów-analityków, którzy opracowywaliby dane napływające
z flot i okręgów wojskowych. Nawet ten jeden krok wystar-
czyłby, żeby dowodzony przez Żukowa Sztab Generalny odzy-
skał wzrok.
Można było sobie poradzić nawet bez grupy analityków bez-
pośrednio podporządkowanych Żukowowi. Przecież wywiad
okręgów przygranicznych nie tylko zbierał informacje o prze-
ciwniku, ale też analizował je i wyciągał właściwe wnioski.
Na przykład: „Informacje o przeformowaniu ugrupowania
atakującego Wehrmachtu po tamtej stronie granicy docierały
do sztabu jeszcze na początku 1941 roku. 4 czerwca dowódca
Zarządu Wywiadowczego sztabu okręgu pułkownik Błochin
przedstawił generałowi Pawłowowi doniesienie specjalne
pt. „O niemieckim przygotowaniu wojny przeciwko ZSRR"
(„Krasnaja zwiezda", 24 lipca 2001). Na chwilę załóżmy, że
dowódca Zarządu Wywiadowczego Sztabu Generalnego nie
był podporządkowany szefowi Sztabu Generalnego, że nie-
szczęsny Żukow siedział jak w ciemności i nie wiedział o ni-
czym. W takiej sytuacji powinien był się zgłosić do dowód-
ców okręgów przygranicznych, do dowódców ich sztabów, do
dowódców wydziałów wywiadowczych tych sztabów i zadać
pytanie: co słychać u przeciwnika? Przecież oni na pewno byli
podwładnymi szefa Sztabu Generalnego. Jak w takim razie
geniusz sztuki wojennej zdołał tak ułożyć pracę, że w terenie
wiedzieli o przygotowaniach do wojny, a on, przywódca, prze-
bywając w Moskwie, nie wiedział nic?
Są dwie możliwości:
- albo Żukow wcale nie interesował się informacjami o prze-
ciwniku, które napływały w ogromnych ilościach,
101
- albo nie potrafił wyciągać wniosków z faktów zupełnie
oczywistych.
Przecież możliwości Żukowa nie ograniczały się jedynie do
wywiadu okręgów przygranicznych. Wewnętrzne okręgi wo-
jenne: Archangielski, Moskiewski, Orłowski, Północnokau-
kaski, Nadwołżański oraz inne również posiadały struktury
wywiadowcze wraz z siecią agenturalną na terytorium wro-
ga. Im też należałoby wydać ten sam rozkaz: najważniejsze
informacje o przeciwniku do mnie na biurko!
Ponadto w Narodowym Komisariacie Bezpieczeństwa Żu-
ków miał osobistego przyjaciela - Iwana Sierowa, pełniącego
funkcję zastępcy narkoma bezpieczeństwa narodowego. Po-
siadał on własną potężną sieć agenturalną po obydwu stro-
nach granicy radzieckiej oraz we wszystkich portach i stoli-
cach świata. Przecież mógł powiedzieć przyjacielowi: Wania,
ratuj! Stalin jest kretynem i zabrał mi wywiad. Wszystkich
tajemnic możesz mi nie zdradzać, ale choć coś napomknij, jak
się sprawy mają. Hitler zaatakuje, zniszczy Związek Radziec-
ki, a mnie z tobą powieszą. Wania, to leży też w twoim inte-
resie, aby coś mi powiedzieć!
Żukow jednak tego nie zrobił.
A skoro tego nie zrobił, trzeba było po wojnie we wspo-
mnieniach — co prawda po fakcie - zaznaczyć: Sztab Gene-
ralny był ślepy, jednak ja walczyłem! Proponowałem durno-
watemu Stalinowi, radziłem mu, ale on przecież nie słuchał
moich genialnych rad i nie stworzył struktur wywiadowczych
w składzie Sztabu Generalnego.
Zadziwiające, ale podobnych usprawiedliwień we wspo-
mnieniach Żukowa też nie ma.
Jeśli na okręcie podwodnym nie ma peryskopu, to kapi-
tan powinien zrobić wszystko, żeby go zdobyć. Jeśli nie dają
mu peryskopu, to powinien zrezygnować z dowodzenia takim
okrętem. W najgorszym wypadku, jeśli nie zdobył peryskopu
i nie zrezygnował z dowództwa, po przegranej bitwie to wła-
ściwie on powinien się ostro tłumaczyć: starałem się z całych
sił, ale nie zdołałem zdobyć urządzenia obserwacyjnego.
Zachowanie Żukowa to zachowanie podoficera, który nie
potrafi samodzielnie myśleć. Nawet po wojnie nie raczył
102
usprawiedliwić swojej bezczynności. To nic, że nie ma wywia-
du do dyspozycji szefa Sztabu Generalnego. To znaczy, że tak
powinno być. Niech tak będzie.
III
Sytuacja staje się całkiem śmieszna, gdy przypomnimy
sobie, że szef Sztabu Generalnego generał armii Żukow miał
jednak własny wywiad. Sztab Generalny Armii Czerwonej
miał w swojej strukturze Zarząd Wywiadowczy. Od 16 lute-
go 1942 roku struktura ta została przekształcona w GRU.
Dowódcą Zarządu Wywiadowczego w 1941 roku był generał-
-lejtnant Golikow. On bezpośrednio podlegał szefowi Szta-
bu Generalnego generałowi armii Żukowowi. Strumień in-
formacji z Zarządu Wywiadowczego kierowano bezpośrednio
do 8—12 adresatów, najwyższych przywódców państwa i ar-
mii. Pośród nich byli przede wszystkim: Stalin, Timoszenko
i Żukow. Kolejny strumień informacji od Golikowa płynął
bezpośrednio do Żukowa, a już od niego do samego narkoma
obrony, marszałka Związku Radzieckiego Timoszenki i do
Stalina. Dowódca Zarządu Wywiadowczego Sztabu General-
nego Golikow nie tylko podlegał szefowi Sztabu Generalnego
generałowi armii Żukowowi, ale był też jego zastępcą. Może-
my to sprawdzić w dowolnych źródłach: SWE, tom 2, s. 585;
A. Kucenko, Marszały i admirały flota Sowietskogo Sojuza,
Moskwa 2001, s. 111; Marszały Sowietskogo Sojuza, Moskwa
1996, s. 29).
Żukow jednak konsekwentnie nie nazywał Golikowa swo-
im zastępcą.
O tym, że wywiad podlegał Żukowowi, możemy się do-
wiedzieć z dowolnego informatora o historii tworzenia sił
zbrojnych ZSRR. W każdym z nich zarządy Sztabu General-
nego wymieniane są w ściśle zachowanej kolejności: opera-
cyjny, wywiadowczy itd. O tym informuje SWE, tom 2, s. 512:
„W skład Sztabu Generalnego wchodziły zarządy: operacyjny,
wywiadowczy, organizacyjny, mobilizacyjny..." O tym infor-
muje też oficjalna Historia drugiej wojny światowej 1939-
-1945: „Na początku 1941 roku Sztab Generalny składał się
103
z zarządów: operacyjnego, wywiadowczego, organizacyjnego,
mobilizacyjnego..." (Moskwa, tom 3, s. 417).
O tym, że wywiad podlegał Żukowowi, możemy też prze-
czytać... we wspomnieniach Żukowa: „Z danych Zarządu
Wywiadowczego naszego Sztabu Generalnego, dowodzonego
przez generała Golikowa (...) Informacja ta, która pochodzi-
ła od dowódcy Zarządu Wywiadowczego, generała Golikowa,
niezwłocznie była przekazywana przez nas Stalinowi" (Wspo-
mnienia i refleksje, Moskwa 1969, s. 226). Napisano to w pierw-
szym i we wszystkich pozostałych wydaniach.
Jeżeli autorzy wspomnień Żukowa widzieli, że nie jest on
w stanie zrozumieć struktury armii i mechanizmu jej działa-
nia, to trzeba było odsunąć wielkiego geniusza strategicznego
od kontaktów z historykami. A jak widać, we wspomnieniach
napisano co innego, a historykom Żukow opowiada co inne-
go.
Zadziwiające jest zachowanie członka Akademii Nauk An-
fiłowa. Zbulwersowany Żukow ogłosił, że Zarząd Wywiadow-
czy Sztabu Generalnego nie podlegał szefowi Sztabu Gene-
ralnego, i naukowiec uwierzył tym twierdzeniom. Członek
akademii mógł się roześmiać wielkiemu strategowi w twarz,
jednak z niewiadomego powodu tego nie zrobił.
„Krasnaja zwiezda" również ogłasza na cały świat: Za-
rząd Wywiadowczy Sztabu Generalnego nie wchodził w skład
Sztabu Generalnego. „Krasnaja zwiezda" gotowa jest opubli-
kować każdy absurd, byleby tylko wielki geniusz strategiczny
pozostał nieskazitelny.
Żukow-oszczerca. Jego opowiadania to oszczerstwo pod ad-
resem Sztabu Generalnego, Armii Czerwonej, naszego kraju,
naszego narodu. Broniąc się przed niesławą, Żukow ogłasza
na cały świat, że Armia Czerwona miała idiotyczną struk-
turę. Żukow obrzuca błotem również strukturę organizacyj-
ną organów najwyższego wojskowego dowództwa kraju, żeby
samemu uniknąć odpowiedzialności: głupia struktura, a sko-
ro tak, to jakie mogą być wymagania co do dowódcy głuchego
i ślepego Sztabu Generalnego?
104
IV
Wielkiego geniusza strategicznego udało się złapać za słowo
generałowi-lejtnantowi N. G. Pawlence.
„Żukow zapewniał mnie, że przed samą wojną nie wiedział
nic o planie «Barbarossa», że na oczy nie widział doniesień
wywiadu. Następnym razem, kiedy przyjechałem do Żukowa,
pokazałem mu te same doniesienia wywiadu o planach wojny
z ZSRR, na których czarno na białym widniały ich podpisy:
Timoszenki, Żukowa, Berii i Abakumowa. Trudno opisać jego
zdziwienie. On był po prostu w szoku" („Rodina" 1991, nr 6-7,
s. 90).
Po czym historyk komunistyczny Pawlenko natychmiast
rzuca się bronić Żukowa.
Dziennikarz zadaje pytanie: „Czyli Żukow, będąc szefem
Sztabu Generalnego, nie oceniał znaczenia informacji?"
Pawlenko odpowiada: „Właśnie tak. Jednak nie ma w tym
jego winy. Winny jest sam system, który nie jest w stanie
adekwatnie odbierać informacji. Szef Sztabu Generalnego
codziennie musi podpisywać dziesiątki, jeśli nie setki różnych
papierów. Widocznie w tym natłoku się machnął..."
Oto metoda historyków komunistycznych: wszystkich
opisać jako głupców. Jeśli tylko napotykają niezrozumiały
lub niewygodny fragment, to ich pierwszą reakcją jest: „To
wszystko w wyniku głupoty". Opisali głupotę Stalina. W koń-
cu i na Żukowa przyszła kolej: siedzi sobie w gabinecie szefa
Sztabu Generalnego, podpisuje papiery, w ogóle nie wnikając
w treść... I nie jest niczemu winien. Winny jest system. System
nie potrafi adekwatnie odbierać informacji.
System to piramida. System to dziesiątki, setki, tysiące,
miliony ludzi: członków Komitetu Centralnego partii, sekre-
tarzy partyjnych związkowych i autonomicznych republik,
krajów, obwodów, rejonów, członków rządu, czekistów, wy-
wiadowców, analityków, generałów, admirałów, dyploma-
tów, narkomow, prokuratorów, sędziów, oficerów, starszych
sierżantów, sierżantów, żołnierzy. Żaden z nich nie został
dopuszczony do materiałów Zarządu Wywiadowczego Szta-
bu Generalnego. Jednak wygląda na to, że to właśnie oni
105
przeoczyli przygotowania Hitlera do inwazji. Do materia-
łów Zarządu Wywiadowczego Sztabu Generalnego dopusz-
czony był przede wszystkim szef Sztabu Generalnego, ge-
nerał armii Żukow. Prócz tego osobiście odpowiadał on za
działanie Zarządu Wywiadowczego jako bezpośredni dowódca.
Z tego jednak wynika, że Żukow nie jest winny. On po prostu
siedział i parafował papiery, nie patrząc na nie. Żukow,
jak się wyraził generał-lejtnant Pawlenko, po prostu machał
podpisy.
Proszę moich czytelników o wybaczenie: to nie są moje ter-
miny, to nie jest mój styl, to nie jest mój język. Jednak skoro
oficjalni ideologowie komunistyczni rzucili się bronić Żukowa
w taki haniebny sposób, jestem zmuszony stosować ich chwy-
ty, język i terminy.
Wyobrażam sobie, jak by wszystko zawrzało, gdyby na
miejscu Żukowa znalazł się inny strateg, generał armii Dmi-
trij Grigoriewicz Pawłow lub na przykład marszałek Związku
Radzieckiego Grigorij Iwanowicz Kulik. Natomiast Żukowo-
wi wybacza się: raptem tylko raz się machnął!
V
Generał-lejtnant Pawlenko oszczędza Żukowa. Twierdzi,
że on po prostu podpisywał dokumenty. Jednak to nie jest
tak. Obecnie znane są nie tylko podpisy Żukowa pod doku-
mentami, ale też rezolucje pisane w sposób wulgarny. Ozna-
cza to, że: Żukow zapoznawał się z treścią doniesień wywia-
du - nie tylko bezmyślnie je podpisywał, ale też jednak czytał.
Co więcej, nie tylko czytał, ale też dane wywiadu przepisywał
do swoich notatek. Nasuwa się jeden niezwykle nieprzyjem-
ny wniosek.
Po wojnie Żukow z zapałem opowiadał naiwniakom, że
rzekomo jeszcze na początku stycznia 1941 roku przewidział
niemiecki plan „Barbarossa", że niby przepowiedział, gdzie
i w jaki sposób będą kierować główne ataki oraz jak będą się
rozwijały wydarzenia. Zerknął na mapę i dostrzegł, że Niem-
cy dokonają głównego uderzenia nie gdziekolwiek, ale akurat
w rejonie Brześcia i na Baranowicze.
106
Znaleźli się wśród naszych marszałków i generałów tacy,
którzy uwierzyli jego gadaninie.
Niech tak będzie: załóżmy, że Żukow przewidział i zapo-
wiedział wszystkie działania Hitlera i jego feldmarszałków.
Mało tego, po pewnym czasie od genialnego przewidzenia ra-
dziecki wywiad wojskowy zdobył ten sam niemiecki plan i do-
starczył na biurko Żukowa - wszystko się zgadza, Niemcy
zaatakują właśnie w rejonie Brześcia i właśnie Baranowicze!
Dalej na Mińsk, Smoleńsk i Moskwę.
Widząc coś takiego, Żukow powinien był jednym susem
znaleźć się u Stalina: oto przewidziałem — atak na Baranowi-
cze, a to donosi wywiad - atak na Baranowicze!
Jednak wielki geniusz strategiczny nie uwierzył doniesie-
niom wywiadu: to niemożliwe, aby Hitler zamierzał atakować
Baranowicze!
Tymczasem na doniesieniach wywiadu Żukow pozostawiał
plugawe komentarze.
Towarzysze historycy kremlewscy, proszę mi, niepojętne-
mu, wyjaśnić, jak połączyć wyżej wymienione fakty. Jak wy-
tłumaczyć zachowanie geniusza. Dostarczono potwierdzenie
jego niebywałych przepowiedni, a on nie uwierzył potwier-
dzeniom.
Drogi czytelniku, załóżmy: wiemy coś, bo wymyśliliśmy to
sobie, ale nikt w to nie wierzy. Nagle ktoś przynosi upra-
gnione potwierdzenie i zawiera ono cały plan wroga! Prze-
cież posłańca z taką wiadomością z radością byśmy ucałowali
i w dodatku wynagrodzili. Jakież to szczęście!
Trudno jednak zrozumieć geniusza. Posłańcy przynieśli
potwierdzenie jego wielkich proroctw, a on do gońców wali
z grubej rury. I wyrzucił na zbity pysk! Całe szczęście, że
jeszcze nie powiesił, karków nie połamał, głów nie rąbał i na
pale nie sadzał.
Otóż wydaje mi się, że w styczniu 1941 roku nie istniały
żadne Żukowowskie genialne prognozy o kierunkach uderze-
nia wroga. Legendy o jego niezwykłej przenikliwości pojawiły
się w obiegu znacznie później. Tyle że strategicznemu fan-
faronowi zabrakło bystrości, aby jedne swoje myśli połączyć
z drugimi.
107
Twierdzenie generała Pawlenki, że Żukow machnął to
i owo, porusza kolejny, niezwykle bolesny wątek. Żukow za-
klinał się, że nie pisał donosów na towarzyszy bojowych. Jak
w to uwierzyć, skoro on nie pamięta, co podpisywał? Skoro
nie patrząc, stawiał podpisy raz za razem.
VI
Interesujące też wydaje się prześledzenie ewolucji poglą-
dów Żukowa na ten temat.
W liście do pisarza W. D. Sokołowa z dnia 2 marca 1964
roku Żukow obwiniał Zarząd Wywiadowczy za zupełną bez-
silność: „Nasz wywiad, na którego czele przed wojną stał
Golikow, działał źle. Nie potrafił on [wywiad] odkryć praw-
dziwych zamiarów najwyższego dowództwa niemieckiego co
do wojsk stacjonujących w Polsce. Nasz wywiad nie potrafił
zdementować fałszywej wersji Hitlera o braku planów woj-
ny ze Związkiem Radzieckim" (Gieorgij Żukow, Dokumienty,
Moskwa 2001, s. 518).
Jednak rok czy dwa lata później pojawiło się mnóstwo do-
kumentów, które udowadniały, że nie ma za co winić wywiadu.
Wówczas Żukow zdecydowanie zmienił swój punkt widzenia
i we wspomnieniach napisał, że wywiad działał rewelacyjnie.
Zostały odkryte siły wojsk niemieckich i plany ich możliwego
wykorzystania oraz kierunki możliwych ataków. Doniesienia
wywiadu, zdaniem Żukowa, „konsekwentnie odzwierciedla-
ły opracowywanie planu «Barbarossa» przez dowództwo nie-
mieckie, a w jednym z wariantów bardzo precyzyjnie ujęta
była istota tego planu".
Oto, jak się miota strategiczny geniusz! W roku 1964 pisze
jedno, natomiast w 1969 — zupełne przeciwieństwa.
Zmuszony uznać, że wywiad zrobił swoje, Żukow musi kła-
mać w innych kwestiach. Wywiad może i odkrył plany Hitle-
ra, ale on nie podlegał jemu, wielkiemu strategowi, i Żukow
o żadnych doniesieniach nic nie wiedział.
Kłamstwo to Żukow również sam zdementował. W tym sa-
mym liście do Sokołowa Żukow zarzuca Stalinowi brak rozu-
mienia roli Sztabu Generalnego. Tymczasem przecież Sztab
108
Generalny, jak napisano w liście genialnego dowódcy, między
innymi „organizuje wywiad operacyjno-strategiczny" (tamże,
Moskwa 2001, str. 515).
Koło dowodów się zamknęło.
Żukow ogłasza, że wywiad źle działał. Jednak w jego
wspomnieniach znajdujemy dowody na to, że działał rewe-
lacyjnie.
Żukow oznajmia, że wywiad mu nie podlegał. W jego wła-
snych wspomnieniach jednak znajdujemy dowody na to, że
głównym organizatorem i dowódcą wywiadu był Sztab Gene-
ralny, na którego czele stał on sam.
Żukow kopał dołek pod Stalinem: że niby on, wielki stra-
teg, żądał, by błyskawicznie zmobilizować wojsko i przygo-
tować się na ewentualną inwazję itd., itp. Tymczasem głupi
Stalin nie pozwalał postawić wojska w stan gotowości... Lecz
do tego dołka Żukow sam wpadł. Pomyślmy: czy mógł żądać
od Stalina zdecydowanych działań w kwestii inwazji niemiec-
kiej, jeśli o jej przygotowaniu nic nie wiedział? Jeśli o zamie-
rzeniach Hitlera nic nie było mu wiadomo? Jeśli wywiad nie
był mu podporządkowany i nie donosił o koncentracji wojsk
niemieckich na granicach radzieckich?
Teraz sprzeciwmy się generałowi-pułkownikowi Pawlence.
Po pierwsze, każda osoba odpowiada za każdy swój pod-
pis. Jeżeli starszy sierżant kompanii, nie patrząc, machnie
podpis, to może trafić do więzienia. Albo może nawet zostać
rozstrzelany. Żukowa wyznaczono na stanowisko szefa Szta-
bu Generalnego właśnie po to, żeby bezwiednie niczego nie
podpisywał.
Po drugie, jeżeli szef Sztabu Generalnego musi parafować
dziesiątki i setki dokumentów dziennie, oznacza to, że jest
on zupełnym beztalenciem. Takiego kogoś trzeba zdjąć ze
stanowiska z powodu jego nieprzydatności zawodowej. Dobry
dowódca zawsze siedzi przy czystym biurku. Przy dobrym do-
wódcy zawsze pracują podwładni. Dobry dowódca powinien
tak zorganizować swój czas pracy, żeby cała odpowiedzialność
została przeniesiona na podwładnych, żeby sam nie musiał
niczego machnąć. Niech zastępcy to robią.
109
Po trzecie, doniesienie wywiadu o planowanej inwazji nie-
mieckiej nie było jedno, one napływały potokiem. Pawlenko
sam mówił o tych doniesieniach w liczbie mnogiej... Wycho-
dzi więc na to, że Żukow mylił się niejeden raz.
Mylił się regularnie.
Rozdział 9
Wyłącznie osobiście!
Kult Żukowa przytłaczał nas wszystkich, w tym rów-
nież naszego brata. Marszałek Związku Radzieckiego I. S. KONIEW
Gieorgij Żukow, Stienogramma oktiabrskogo (1957 g.)
plenuma CK KPSS i drugije dokumienty, Moskwa 2001, s. 487
I
To, że wspomnienia Żukowa nie wytrzymują żadnej kry-
tyki, ogłosiłem jeszcze na początku lat osiemdziesiątych ubie-
głego stulecia. Śmiałków, którzy opublikowaliby Lodolamacz,
próżno było wtedy szukać. Jednak w 1985 roku książkę w od-
cinkach opublikowano w paryskiej gazecie „Russkaja mysi",
w czasopiśmie „Kontynent" oraz brytyjskim wojskowym cza-
sopiśmie RUSI — „Royal United Services Institute". W rozdzia-
le o doniesieniach TASS z 13 czerwca 1941 roku wyśmiałem
książkę Żukowa. Później Lodolamacz udało się opublikować
w Niemczech po niemiecku, potem we Francji, w Polsce,
Bułgarii i innych krajach. Później we wszystkich swoich
książkach o wojnie źle się wyrażałem o wspomnieniach wiel-
kiego dowódcy.
Tymczasem w Związku Radzieckim trwał proces zupeł-
nie przeciwny: kult Żukowa rozrastał się i wzmacniał,
111
wspomnienia stratega okrzyknięto „najbardziej prawdziwą
książką o wojnie" i jedynym źródłem wiedzy o niej. Pod
sam koniec pierestrojki, która w rzeczywistości była agonią
Związku Radzieckiego, przywódca wszystkich pisarzy ZSRR,
bohater Związku Radzieckiego W. W. Karpow opublikował
plan Sztabu Generalnego Armii Czerwonej z dnia 15 maja
1941 roku. Karpow, jako dowódca komunistycznego frontu
ideologicznego, miał dostęp do bardzo ważnych archiwów.
Plan ten przechowywano z nadrukiem „Ściśle tajne. Szcze-
gólnie ważne. Wyłącznie osobiście". Dokument przygotowano
w Sztabie Generalnym Armii Czerwonej i był przeznaczony
dla Stalina. Zawarta w nim informacja dotyczyła ostatnich
przygotowań Armii Czerwonej przed niespodziewanym ata-
kiem na Niemcy. Karpow nie zrozumiał znaczenia doku-
mentu. Zdaniem Karpowa, plan ten świadczył jedynie
o zaskakujących zdolnościach Żukowa. Że niby strateg
myślał nie tylko o obronie i stawianiu czoła wrogiemu na-
jeźdźcy, ale poszedł o krok dalej, proponując niespodziewany
atak.
Karpow nie wiedział wówczas o Lodołamaczu, dlatego
w książce o Żukowie umieścił plan Sztabu Generalnego z dnia
15 maja 1941 roku. Gdyby w tym czasie Lodołamacz został
wydany w Rosji, zapewne Karpow wstrzymałby się od swojej
publikacji.
Warto też zaznaczyć, że jeszcze przed Karpowem o planie
wspominał generał-pułkownik Wołkogonow, jednak dość la-
konicznie.
Obecnie plan Sztabu Generalnego Armii Czerwonej z dnia
15 maja 1941 r. jest powszechnie znany, co zwalnia mnie
z konieczności przepisywania go jeszcze raz. Oto tylko po-
szczególne fragmenty:
„Jako pierwszy cel strategiczny działań wojsk Armii Czer-
wonej wyznaczyć rozbicie głównych sił armii niemieckiej na
południe od Dęblina i wyjście ok. 30 dnia operacji na linię
frontu Ostrołęka, rzeka Narew, Łowicz, Łódź, Krzyżbork,
Opole, Ołomuniec. Jako następny cel strategiczny utrzymy-
wać: natarcie z rejonu Katowic w kierunku północnym i pół-
nocno-zachodnim, rozbić duże siły centrum i północnego skrzy-
112
dła frontu niemieckiego i opanować terytorium byłej Polski
i Prus Wschodnich.
Najbliższe zadanie - rozbić armię niemiecką na wschód od
rzeki Wisły i na odcinku krakowskim wyjść na pozycji rzek
Narew i Wisła oraz opanować rejon Katowic, dlatego:
a) głównymi siłami Frontu Południowo-Zachodniego ude-
rzyć w kierunku Krakowa i Katowic, odcinając Niemców od
ich południowych sojuszników;
b) uderzenie wspomagające lewym skrzydłem Frontu Za-
chodniego wymierzyć w kierunku Siedlec i Dęblina w celu
związania zgrupowania warszawskiego oraz wsparcia Frontu
Południowo-Zachodniego przy rozbiciu lubelskiego zgrupowa-
nia przeciwnika;
c) prowadzić aktywną obronę na granicy z Finlandią, Pru-
sami Wschodnimi, Węgrami i Rumunią, jak też być przygoto-
wanym na wyprowadzenie ataku przeciwko Rumunii w razie
pojawienia się odpowiednich okoliczności.
W ten sposób Armia Czerwona zaczyna atak z frontu Czi-
żow, Motowisko siłami 152 dywizji przeciwko 100 dywizjom
niemieckim (...)
Front Zachodni - cztery armie mające w składzie: 31 strze-
leckich, 8 pancernych, 4 zmotoryzowane i 2 kawaleryjskie dy-
wizje, łącznie 45 dywizji i 21 pułków lotnictwa.
Zadania: (...) przy natarciu armii Frontu Południowo-Za-
chodniego uderzeniem lewego skrzydła frontu w kierunku
Warszawy, Siedlec i Radomia rozbić warszawskie zgrupowa-
nie i zdobyć Warszawę; przy współdziałaniu z Frontem Po-
łudniowo-Zachodnim rozbić lubelsko-radomskie zgrupowanie
przeciwnika, dotrzeć do rzeki Wisły i mobilnymi oddziałami
zdobyć Radom.
Granica frontu po lewej - rz. Prypeć, Pińsk, Włodawa, Dę-
blin, Radom.
Sztab frontu — Baranowicze.
Front Południowo-Zachodni — osiem armii, w składzie 74
strzeleckie, 28 pancernych, 15 zmotoryzowanych, 5 kawale-
ryjskich dywizji, łącznie 122 dywizje i 91 pułków lotnictwa.
Bieżące zadania:
a) skoncentrowanym uderzeniem armii prawego skrzy-
113
dła otoczyć i zniszczyć główne zgrupowanie przeciwnika na
wschód od rz. Wisły w rejonie Lublina;
b) jednocześnie uderzeniem na linii frontu Sieniawa, Prze-
myśl, Lutowiska rozbić siły przeciwnika w kierunkach: kra-
kowskim i sandomiersko-kieleckim oraz zdobyć rejony Kra-
kowa, Katowic, Kielc, mając na uwadze atak z tego rejonu
w kierunku północnym lub północno-zachodnim w celu rozbi-
cia dużych sił północnego skrzydła przeciwnika, oraz zdobyć
terytorium byłej Polski i Prus Wschodnich;
c) zdecydowanie bronić granicy państwowej z Węgrami
i Rumunią i być gotowym do skoncentrowanego uderzenia
przeciwko Rumunii z rejonów Czerniowców i Kiszyniowa,
z najbliższym celem rozbicia północnego skrzydła armii ru-
muńskiej i wyjściem na linie frontu płynących przez okręgi
rzek Mołdowy i Jassy.
W celu wykonania wyżej wymienionego zadania konieczne
jest przeprowadzenie następujących czynności, bez których
niespodziewany atak na przeciwnika może być niemożliwy,
zarówno z powietrza, jak i na lądzie:
1. Przeprowadzić tajną mobilizację, pozorując ćwiczebną
zbiórkę jednostek rezerwowych;
2. Pod pozorem ćwiczeń potajemnie przeprowadzić kon-
centrację wojska bliżej zachodniej granicy, w pierwszej kolej-
ności zgromadzić wszystkie rezerwy Głównego Dowództwa;
3. Potajemnie zgromadzić lotnictwo na lotniskach polo-
wych z poszczególnych okręgów oraz od razu rozpocząć prze-
formowanie zaplecza lotniczego;
4. Stopniowo pod pozorem zbiórek ćwiczebnych i ćwiczeń
na tyłach rozwijać zaplecze i bazę medyczną.
W rezerwie Głównego Dowództwa mieć 5 armii i skoncen-
trować je:
- dwie armie w składzie 9 strzeleckich, 4 pancernych
i 2 zmotoryzowanych dywizji, łącznie 15 dywizji, w rejonie
Wiążmy, Syczowki, Jelni, Brianska, Suchiniczów;
— jedną armię w składzie 4 strzeleckich, 2 pancernych
i 2 zmotoryzowanych dywizji, łącznie 8 dywizji, w rejonie Wi-
lejki, Nowogródka, Mińska;
-jedną armię w składzie 6 strzeleckich, 4 pancernych
114
i 2 zmotoryzowanych dywizji, łącznie 12 dywizji, w rejonie
Szepietowki, Proskurowa, Berdyczowa, oraz
- jedną armię w składzie 8 strzeleckich, 2 pancernych i 2 zmo-
toryzowanych, łącznie 12 dywizji, w rejonie Białej Cerkwi,
Zwienigoroda, Czerkas (...)
Proszę:
1. Zatwierdzić proponowany plan formowania strategicz-
nego Sił Zbrojnych ZSRR i plan zamierzonych działań na wy-
padek wojny z Niemcami (...)
ludowy komisarz obrony ZSRR
marszałek Związku Radzieckiego
S. Timoszenko
szef Sztabu Generalnego
Armii Czerwonej
generał armii G. Żukow".
Dokument został podpisany własnoręcznie przez generała-
-majora A. M. Wasilewskiego, przyszłego marszałka Związku
Radzieckiego. Pod dokumentem oznaczone są miejsca podpi-
su Timoszenki i Żukowa, jednak ich podpisów nie ma.
II
Karpow tryumfował: „Teraz proszę sobie wyobrazić, co by
było, gdyby plan Żukowa został zaakceptowany i wykonany.
Pewnego czerwcowego poranka tysiące naszych samolotów
i dziesiątki tysięcy dział uderzyłyby na zgrupowane wojska
hitlerowskie, których miejsca położenia były znane z dokład-
nością do batalionu. To dopiero byłoby zaskoczenie! Zapewne
większe niż przy ataku Niemców na nas. Nikt w Niemczech,
począwszy od szeregowców aż po Hitlera, nawet nie mógł
myśleć o podobnych działaniach naszej armii! Setki naszych
samolotów, tych samych, które potem zniszczono jeszcze na
ziemi, i setki tysięcy pocisków, porzuconych podczas wycofy-
wania się - to wszystko runęłoby na przygotowane do ataku
siły agresora. W ślad za tym najpotężniejszym atakiem kil-
ka tysięcy czołgów i 152 dywizje uderzyłyby na zaskoczonego
przeciwnika. Widzę to tak: wszystko, co w pierwszych dniach
115
działo się na naszej ziemi po uderzeniach Niemców, tak
samo, według tego samego scenariusza mogło się rozwinąć na
terytorium przeciwnika. W dodatku hitlerowcy zupełnie nie
mieli doświadczenia w działaniach w takich ekstremalnych
dla nich sytuacjach. Bezspornie panika opanowałaby ich do-
wództwo i armię" (W. Karpow, Marszał Zukow. Jego soratni-
ki i protiwniki w dni wojny i mira, Moskwa 1992, s. 218).
Książka Karpowa została opublikowana, a Lodołamacz
wreszcie dotarł do Rosji. Na podstawie odtajnionych, dostęp-
nych dla wszystkich materiałów udowodniłem, że Stalin szy-
kował niespodziewany atak na Niemcy i Rumunię. Ostatni
rozdział Lodołamacza nosi tytuł „Wojna, której nie było". Opi-
sałem to, co miało się wydarzyć: „Z rejonu Lwowa najpotęż-
niejszy front radziecki wymierza cios w kierunku Krakowa
i wspomagający w kierunku Lublina..." A Karpow przed-
stawił ściśle tajny plan o szczególnym znaczeniu, który to
wszystko potwierdził.
Nie wiedząc o istnieniu Lodołamacza, Karpow próbował
przedstawić, co by się stało po niespodziewanym natarciu Ar-
mii Czerwonej. Prawie dziesięć lat po mnie opisał sytuację
dokładnie tak samo, niemal słowo w słowo.
Różnica polegała jedynie na tym, że Karpow znalazł doku-
ment i ocenił jako jeden z możliwych, aczkolwiek nie zaakcep-
towanych i nie zrealizowanych planów. Tymczasem ja w Lo-
dołamaczu udowodniłem, że wodzowie nie myśleli o niczym
innym. Od chwili objęcia władzy w Rosji wodzowie komuni-
zmu nie mieli innych planów oprócz panowania nad światem
i rozpowszechnienia swojej krwawej dyktatury na wszyst-
kich kontynentach. Słusznie rozumowali, że bez suprema-
cji światowej ich władza nie będzie trwała długo. Nic innego
nie mogło ich uratować. Osiągnąć to jednak można było wy-
łącznie w wyniku nowej wojny światowej. Dlatego pomogli
Hitlerowi zdobyć władzę. Dlatego rękoma Hitlera rozpętali
drugą wojnę światową. W 1941 roku przygotowywany był akt
końcowy: niespodziewany atak na Niemcy i opanowanie Eu-
ropy...
Oto mój Lodołamacz i moje teorie, a oto znaleziony przez
wysoko postawionego działacza partii komunistycznej ściśle
116
tajny plan o szczególnym znaczeniu, który to wszystko po-
twierdza. Karpow, jeden z wiodących ideologów komunizmu,
w swej prostocie opublikował dokument i potwierdził wszyst-
ko, co zawiera Lodolamacz.
Natychmiast oficjalni ideologowie uznali moją książkę za
falsyfikat. Jednak co w tej sytuacji zrobić z planem Sztabu
Generalnego z dnia 15 maja 1941 roku? Przecież nie uzna
się za falsyfikat dokumentu Sztabu Generalnego. Ponadto
wówczas Karpow zostanie zaliczony do szeregu posługaczy
wrogiego wywiadu i burżuazyjnego fałszerza historii.
Co robić w tej sytuacji?
Jak zdezawuować demaskujący dokument?
III
Rozwiązań wymyślili wiele.
Natychmiast wypowiedział się były pracownik Instytutu
Historii Wojskowości Ministerstwa Obrony N. A. Swietliszyn,
który oznajmił, że o istnieniu planu Sztabu Generalnego nie
dowiedział się ani od Wołkogonowa, ani od Karpowa. Plan
ten znalazł on sam, rzekomo jeszcze w latach sześćdziesią-
tych XX w. W 1965 roku podobno miał on z Żukowem spotka-
nie, podczas którego zadawał marszałkowi pytania. Właśnie
Żukow opowiadał Swietliszynowi: „Swój raport przekazałem
Stalinowi poprzez jego osobistego sekretarza Poskriebysze-
wa. Dotychczas nie znam losu ani tej notatki, ani decyzji pod-
jętej przez Stalina na jej podstawie. Jednak związaną z tym
nauczkę zapamiętałem na zawsze. Następnego dnia w sekre-
tariacie Stalina spotkałem Poskriebyszewa, który powiedział
mi o reakcji wodza na moją notatkę. Powiedział, że Stalin
niezwykle się zdenerwował z powodu mojego raportu i naka-
zał mu przekazać mi, żebym na przyszłość takich raportów
nie pisał. Że przewodniczący Rady Komisarzy Ludowych jest
lepiej poinformowany o perspektywach naszych stosunków
z Niemcami niż szef Sztabu Generalnego, że Związek Radziec-
ki ma jeszcze wystarczająco dużo czasu na przygotowanie się
do decydującej walki z faszyzmem. Natomiast realizacja mo-
ich założeń byłaby jedynie na rękę wrogom władzy radziec-
117
kiej" (N. A. Swietliszyn, Krutyje stupieni sud'by, Chabarowsk
1992, s. 57-58).
Wkrótce wypowiedział się N. N. Jakowlew i powołując się
na Swietliszyna, potwierdził, że plan Sztabu Generalnego
z 15 maja 1941 roku był odrzucony przez Stalina: „Propozycje
Żukowa nie zostały jednak przyjęte. Wówczas widocznie po
raz pierwszy zetknął się on z niezwykłym uporem głowy pań-
stwa radzieckiego" (N. Jakowlew, Marszał Żukow, Moskwa
1995, s. 61).
Widzicie teraz, jaki głupi był Stalin! Wszystkie nieszczę-
ścia, jak się okazuje, wynikają z jego niezwykłego uporu.
Z tej wypowiedzi Jakowlewa będziemy się śmiali nieco póź-
niej. Najpierw załatwmy sprawę z rewelacjami Swietliszyna.
Jego opowieści o odrzuconym planie przekształciły się
w dowód tego, że plan Sztabu Generalnego tak naprawdę
istniał, jednak nie został zaakceptowany, a nawet nigdy go
nie omawiano. W 1998 roku oficjalni ideologowie kremlow-
scy wydali pseudonaukowy zbiór tekstów pod tytułem „1941
rok". W gronie autorów znalazła się cała elita komunistyczna:
były członek Biura Politycznego N. N. Jakowlew, dwaj byli
premierzy E. T. Gajdar i E. M. Primakow, cała gromada cze-
kistów. Na podstawie świadectw tegoż Swietliszyna uczeni
towarzysze ogłosili: zdaniem większości historyków wojsko-
wości, plan ten nie został zaakceptowany.
IV
Zbiór tekstów pod tytułem „1941 rok" nazwałem pseudo-
naukowym.
Odpowiadam za swoje słowa. Przekartkujcie go i przeczy-
tajcie. Najmniej znaczące wydarzenia opisane są z wielokrot-
nym powtarzaniem słów: jakiś tajny agent donosi... Mniej
więcej trzydzieści stron dalej czytamy te same wypowiedzi,
jednak w innej konfiguracji: jakiś czekista przepisał doniesie-
nie tajnego agenta i wysłał do wyższego rangą dowódcy. Ko-
lejne dwadzieścia stron dalej czytamy ten sam tekst, i znów
trochę inaczej: dowódca wyższy rangą przepisał go i wysłał do
jeszcze wyższego rangą dowódcy... Po co to powtarzać?
118
Przed nami dokument nr 315 z dnia 11 marca 1941 roku.
Nazwa szokująca: „Fragment planu Sztabu Generalnego Ar-
mii Czerwonej na Zachodzie i na Wschodzie". Dlaczego — frag-
ment planu? Dlaczego nie opublikować całego planu? Dajcie
nam plan wojny, reszta nie jest ważna. Reszty nonsensów
można nawet nie publikować.
Dokument ten wygląda poważnie do czasu, aż zaczniemy
go czytać...
Trzy strony zajmują dane o możliwościach przeciwnika,
składzie sił i przypuszczalnych zamiarach. Po tym całą stro-
nę zajmuje opis naszego przeformowania strategicznego. In-
formuje się, iloma dywizjami trzeba dysponować w celu osła-
niania wybrzeża północnego, ile trzeba mieć na Zakaukaziu
i w Azji Środkowej, ile zostawić przeciwko Japonii. Do tego in-
formacja - ile dywizji trzeba mieć do prowadzenia operacji na
Zachodzie. Po tym kwadratowy nawias, wielokropek, kolejny
nawias. Później podpisy: Timoszenko, Żukow, Wasilewski.
Z załącznika dowiadujemy się, że dokument liczy łącznie
szesnaście stron. Przecież nam przekazano treść czterech
z nich, z czego trzy to dane o nieprzyjacielu.
Towarzysze N. N. Jakowlew, E. T. Gajdar, E. M. Pri-
makow, R. G. Pichoja, L. E. Rieszyn, L. A. Biezymienski,
J. A. Gorkow oraz inni mieli w ręku plan wojny, jednak nie
podzielili się nim z nami, za to nafaszerowali książkę naj-
głupszymi doniesieniami przekupnej agentury czekistów
o tym, że: „Wśród żołnierzy jest wielu sympatyków Związ-
ku Radzieckiego, którzy nie chcą walczyć przeciwko ZSRR"
(1941 god, Moskwa 1998, t. 2, s. 281).
Oficjalnym kremlowskim ideologom zabrakło miejsca na
plan Sztabu Generalnego z dnia 11 marca 1941 roku. Dlatego
pocięli go, pozostawiając część wstępną, a wyrzucając resztę.
Jednak jeżeli zgodnie z zapewnieniami Karpowa, Swietliszy-
na, Wołkogonowa i innych plan Sztabu Generalnego z dnia
15 maja 1941 roku to coś niebywałego, dziwnego, niestandar-
dowego, wyjątkowego, różniącego się od wszystkich podob-
nych dokumentów, to należałoby opublikować w całości tylko
poprzedni plan z dnia 11 marca 1941 roku. Przy tym należało
wskazać, że w marcu 1941 roku myśleliśmy wyłącznie o obro-
119
nie i dopiero w maju Żukowa diabeł opętał i stworzył on coś
całkiem nie odpowiadającego pokojowym zamiarom naszego
kraju, co przestraszony Stalin odrzucił bez dyskusji.
Lecz chodzi o to, że plan z 15 maja był rozwinięciem
wszystkich dotychczasowych planów tego rodzaju, łącznie
z tym, który nabrał mocy 11 marca. Sytuacja strategiczna się
zmieniała, w związku z tym wprowadzano korektę planów,
udoskonalano je i uzupełniano.
Jeśli się mylę, towarzysze poprawią. Otóż kiedyś tam opu-
blikują oni pełny tekst planu Sztabu Generalnego z 11 mar-
ca 1941 roku i przekonamy się, że towarzysz Stalin myślał
jedynie o pokoju i braterstwie narodów. Dopóki jednak to
nie nastąpi, będziemy sądzić inaczej, a ów twór 1941 god, tę
ogromną pracę naukową wydaną na dobrym papierze i w twar-
dej okładce, będziemy uważać za robotę nieuczciwych i nie-
udolnych fałszerzy historii.
V
Dziwni ludzie mają wpływ na ideologię państwa rosyjskie-
go: zdaniem większości historyków wojskowości plan został
odrzucony... Towarzysze, były czasy, kiedy zdaniem więk-
szości największych mędrców świata Ziemia opierała się na
trzech słoniach. Inny wariant to - trzy wieloryby. Zapamiętaj-
cie: opinia większości zawsze jest błędna, powtarzam - zawsze!
Przed powtórzeniem słów Swietliszyn^ trzeba było zadać
wiele pytań temu wspaniałemu odkrywcy- Dlaczego ich nie
zadaliście?
Sytuacja jest zadziwiająca. Na początku lat sześćdziesią-
tych Swietliszyn, pracownik Instytutu Historii Wojskowości,
wiedział o istnieniu całkowicie tajnego i ważnego dokumentu,
jednak przez trzydzieści lat milczał o tym-
Jeżeli na początku lat sześćdziesiątymi dokument Sztabu
Generalnego z dnia 15 maja 1941 roku wciąż był tajemnicą
państwową Związku Radzieckiego, jeśli nie usunięto z niego
pieczątki „Ściśle tajne. Specjalnego przeznaczenia. Wyłącznie
osobiście", to kto i dlaczego udostępnił ten dokument history-
kowi Swietliszynowi?
120
Z kolei jeśli pieczęć tajemnicy została zdjęta z dokumentu
w tamtych latach oraz został on udostępniony Swietliszynowi,
to dlaczego ten milczał? Dlaczego też w oficjalnych dziełach
dotyczących historii wojny o tym dokumencie o szczególnej
wadze nigdzie nie wspomniano?
W dodatku dziwny zbieg okoliczności: pojawił się Lodola-
macz, trzeba było szybko i bezlitośnie mu zaprzeczyć i dlatego
akurat wtedy Swietliszyn przypomniał sobie o dokumencie. Do-
piero wtedy poinformował o spotkaniu z Żukowem, o swoich
pytaniach i o odpowiedziach jedynego zbawcy narodu.
Jeżeli Swietliszyn rzeczywiście omawiał dokument z Żu-
kowem, to powinien był powiedzieć do wielkiego dowódcy:
jestem historykiem, wiem o istnieniu tego dokumentu, co
oznacza, że jest on dostępny, a to z kolei, że inni też mogą
o nim wiedzieć. Dlaczego pan, Gieorgiju Konstantynowiczu,
nie chce opowiedzieć o nim szerokiej publiczności? Jeżeli
obecnie to wszystko jest utajnione, to proszę napisać swoje
wyjaśnienie, zapieczętować je w kopercie i oddać na przecho-
wanie córce. Kiedy dokument zostanie odtajniony, ona otwo-
rzy list i przeczytamy pańską wersję wydarzeń. Bo teraz pan
mówi jedno, a po upływie dziesięcioleci ta wersja może się
zupełnie zmienić.
Pytanie: dlaczego historyk Swietliszyn, omawiając z Żuko-
wem taką niezwykle istotną kwestię, nie pozostawił wówczas
żadnych notatek? Instytut Historii Wojskowości Minister-
stwa Obrony ma przecież tajne archiwa. Po spotkaniu z Żu-
kowem Swietliszyn po prostu miał obowiązek przekazać sze-
fowi instytutu, że odbył z generałem rozmowę o szczególnym
znaczeniu. Natychmiast należało zapisać dokładny przebieg
rozmowy z Żukowem, potwierdzić, przyłożyć pieczęć lakową
i pozostawić na przechowanie do lepszych czasów.
Jeśli szanujemy historyka Swietliszyna i pragniemy uwie-
rzyć jego opowieściom, to mamy prawo zadać pytanie doty-
czące jego nieodpowiedzialnego stosunku do przekazywania
prawdy historycznej. W 1965 roku nie udokumentował on
oficjalnie swojej rozmowy z Żukowem, dlaczego w takim razie
ćwierć wieku później musimy wierzyć na słowo temu nieodpo-
wiedzialnemu człowiekowi?
121
Przecież opowieść Swietliszyna to totalna bzdura. Swie-
tliszyn uwierzył we wspomnienia Żukowa: Stalin nie intere-
sował się sprawami Sztabu Generalnego, szefa Sztabu Ge-
neralnego słuchał rzadko... Swietliszyn włączył do swej opo-
wieści sekretarza Stalinowskiego Poskriebyszewa, dlatego że
nieszczęsny Żukow nie miał rzekomo dostępu do Stalina. Był
zmuszony przekazywać dokumenty nie osobiście, ale przez
pośrednika: proszę zameldować towarzyszowi Stalinowi...
Lecz jak już wyjaśniłem, Żukow przed wojną bywał w ga-
binecie Stalina dosyć często i spędzał w nim wiele godzin. Po
co miał oddawać dokumenty Poskriebyszewowi, jeśli każdego
dnia mógł przekazać je przywódcy osobiście ze słowami: oto,
towarzyszu Stalin, zobaczcie, co proponujemy!
Jeżeli Żukow, mogąc osobiście położyć dokument na biur-
ku Stalina, przekazywał go przez osobę trzecią, jest to za-
chowanie tchórza. Tak zachowują się jedynie ludzie, którzy
nie mają odwagi osobiście przedstawić własnych propozycji.
Aby nie podpaść szefowi, przekazują je przez kogoś, a później
o decyzji gospodarza dowiadują się od pańskiego pachołka.
VI
Zachowanie Żukowa jest bardziej niż zdumiewające. Każ-
dy normalny człowiek, zanim zacznie szczegółowo opracowy-
wać wielki projekt, musi otrzymać poparcie zwierzchnictwa.
Najpierw w rozmowie z przywódcą Żukow powinien delikat-
nie napomknąć o innych możliwych wariantach: a może zrób-
my tak, towarzyszu Stalin, a może nieco inaczej? W razie od-
powiedzi negatywnej nie trzeba by było całego zachodu.
Ułożyć plan wojny to nie żarty. Oprócz samego dokumentu
Sztabu Generalnego z dnia 15 maja 1941 roku wspomniano
w nim jeszcze sześć dokumentów, łącznie z „Planem przypusz-
czalnych działań bojowych na wypadek wojny z Niemcami".
Jak na razie żaden z tych dokumentów nie jest udostępnio-
ny badaczom. A tu mamy obraz: pod kierownictwem Żukowa
i Timoszenki Sztab Generalny Armii Czerwonej przygotował
szeroko zakrojony plan niespodziewanego ataku na Niemcy,
łącznie z całą wykładnią teoretyczną, uzasadnieniami, mapa-
122
mi, rozliczeniami, i zaprezentował go Stalinowi, potem jed-
nak już się wyjaśniło, że wodza w ogóle to nie interesowało.
Czyż przed wykonaniem tego ogromnego projektu Żukow nie
mógł się zainteresować zdaniem zwierzchnika i przed samą
wojną nie obciążać wysoko postawionych i wybitnych genera-
łów Sztabu Generalnego pracą, która zdaniem kierownictwa
jest zbędna?
Nie mniej zadziwiające jest też zachowanie Stalina. Żukow
bywał u niego bardzo często, lecz Stalin (jeżeli wierzyć opo-
wieściom Swietliszyna) i tak nie wypowiedział swego zdania
o zaproponowanym planie. Jednak swemu sekretarzowi Po-
skriebyszewowi „rozgniewany" Stalin nakazał poinformować
Żukowa, aby na przyszłość nie zajmował się głupstwami.
Wyobraźmy sobie: w sekretariacie Stalina Poskriebyszew
przekazuje Żukowowi słowa Stalina, generał natychmiast
wchodzi do gabinetu przywódcy i zaczyna się zwyczajna pra-
ca... Czyżby rzeczywiście Stalin nie mógł sam powiedzieć Żuko-
wowi, aby ten nie trwonił czasu na zbędne sprawy? Czy to trze-
ba było robić za pośrednictwem sekretarza Poskriebyszewa?
VII
Proszę mi też wyjaśnić, dlaczego dokumenty Sztabu Gene-
ralnego Żukow określał jako „mój raport" lub „moja notatka"?
Powtarzam: w tym wypadku nie chodzi o jeden dokument,
lecz o cały komplet dokumentów, które z nieznanych przyczyn
dotychczas są niedostępne dla badaczy. Dokumenty przygo-
towywał generał-major Wasilewski, poprawiał generał-puł-
kownik Watutin, pod dokumentami widnieje podpis narkoma
obrony marszałka Timoszenki i szefa Sztabu Generalnego
generała armii Żukowa. Innymi słowy, w opracowaniu całego
projektu brali udział zarówno podwładni Żukowa, jak i jego
bezpośredni przełożony. Dlaczego w takim razie komplet
dokumentów nazwano notatką, w dodatku jeszcze moją.
Przy komplecie dokumentów z pieczątką: „Ściśle tajne.
Szczególnego przeznaczenia. Wyłącznie osobiście", zwróćmy
uwagę na dwa ostatnie wyrazy: WYŁĄCZNIE OSOBIŚCIE!
Teraz na chwilę uwierzmy w wymysły Swietliszyna o tym, że
123
łamiąc rozkazy i instrukcje dotyczące prowadzenia tajnej do-
kumentacji, Żukow przekazał w obce ręce komplet ściśle taj-
nych dokumentów o szczególnym znaczeniu, który miał pra-
wo oddać wyłącznie Stalinowi. To przecież przestępstwo. Jeśli
cały ten fantastyczny scenariusz rzeczywiście się zdarzył, to
oznacza, że Żukow za swoją przestępczą działalność zasłużył
na rozstrzelanie. W tym wypadku Żukow złamał przysięgę,
gdyż zobowiązał się zachowywać tajemnice wojskowe i pań-
stwowe. Nie zachowywał ich jednak i zachować nie umiał. Do
dokumentów ściśle tajnych o szczególnym znaczeniu odnosił
się jak do bezwartościowych papierów. Ludzi rozstrzeliwano
za lekceważący stosunek do tajemnic o zdecydowanie mniej-
szej wadze.
Nie mniej zadziwiające jest zachowanie Stalina. Załóżmy,
że odrzucił on plan Sztabu Generalnego. Jednak nawet odrzu-
cony plan powinien pozostać ściśle tajny, niezwykle ważny.
Załóżmy, że z jakichś przyczyn nie włączyliśmy do uzbroje-
nia nowego rodzaju broni jądrowej. Jednak nie oznacza to, że
z całej dokumentacji technicznej można zdjąć pieczęć tajem-
nicy. Co robi Stalin? Najbardziej tajny, o szczególnej ważno-
ści plan rzekomo odrzuca, ale natychmiast opowiada o nim
swemu sekretarzowi Poskriebyszewowi. Po czym ten zarzuca
Żukowowi: ale wymyśliłeś, atakowanie Niemców, i w dodat-
ku w najbliższym czasie. Tymczasem my będziemy się bronili
i mamy wystarczająco czasu na przygotowanie się do tego!
Nawet jeśli na chwilę uwierzyliśmy Swietliszynowi, po
czym natychmiast złapaliśmy go na kłamstwie i głupocie, to
pisarzowi Jakowlewowi nie możemy wierzyć ani na sekun-
dę. Jakowlew mówi o „niezwykłym uporze głowy państwa ra-
dzieckiego", która rzekomo odrzuciła genialny plan Żukowa.
Jednak nie można zapominać, że władza u nas należała do
ludu - robotników i chłopów. Na czele państwa stał organ
kolektywny - Rada Najwyższa. Żadnego uporu organ ten nie
przejawiał. Zatwierdzał wszystko, co robił towarzysz Stalin.
Co istotne - zatwierdzał zawsze, natychmiast i jednogłośnie.
Na czele Rady Najwyższej stało Prezydium. Ono też jednak
nie słynęło z oślego uporu. Natomiast na czele Prezydium
Rady Najwyższej stał dobry dziadunio Kalinin. Najważniej-
124
sza cecha jego charakteru - niezwykła giętkość kręgosłupa.
„Swoim podpisem Kalinin sankcjonował wszystkie działania
Stalina, nadając bezprawiu kształt prawa" (K. A. Zaleski,
Impieria Stalina. Biograficzeskij encykiopiediczeskij słowar',
Moskwa 2000, s. 203).
Zapominając o naszej niezwykłej demokracji, N. N. Jakow-
lew nazywa Stalina głową państwa. Jak można wierzyć de-
klaracjom Jakowlewa o „niezwykłym uporze", jeżeli szanowny
badacz nie wie nawet, jakie funkcje pełnił wielki przywódca?
Mówią mi: może w Lodołamaczu zawarte są prawdziwe
informacje, ale gdzie jest dokument?
Odpowiadam: dokument znajduje się w Centralnym Ar-
chiwum Ministerstwa Obrony Federacji Rosyjskiej, zbiór 16,
opis 2951, akta 241, strony 1-16.
Wszystkie dokumenty z czasów wojny w nowej demokra-
tycznej Rosji odtajniono. Jest to dobra wiadomość.
A oto zła wiadomość: zamiast pieczątek „Tajne", „Ściśle
tajne", „Ściśle tajne. Szczególnego przeznaczenia", „Ściśle taj-
ne. Szczególnego przeznaczenia. Wyłącznie osobiście", które
zdjęto z dokumentów pochodzących z czasów wojny, wprowa-
dzono nową pieczątkę: „Nie podlega wydaniu". Tak więc moż-
na się cieszyć - żadnych tajemnic o wojnie nie ma. I znowu do
najciekawszych i najważniejszych dokumentów dostępu jak
nie było, tak nie ma. Ano: jak nie kijem, to pałką.
Jeżeli mówimy poważnie, to jesteśmy jedynym narodem
na świecie, który całkowicie nie pamięta drugiej wojny świa-
towej i niczego o niej nie wie. Jesteśmy jedynymi, których
wojna w ogóle nie dotknęła i nie poruszyła. Na poziomie ofi-
cjalnym nie mieliśmy i nie mamy ani książek, ani podręczni-
ków, ani badań, ani artykułów, ani filmów o wojnie. Fałszyw-
ki się nie liczą. Wojny nie badano ani w szkołach wojskowych,
ani na uniwersytetach, ani w akademiach wojskowych, ani
w Akademii Nauk. Jesteśmy jedynym krajem na świecie, w któ-
rym badanie wojny jest surowo zabronione.
Jak można badać historię, jeżeli Gorkowy, Gajdary, Picho-
je, Primakowy i Biezymienscy siedzą i bronią archiwów, wy-
dając nam tylko to, co obecnie jest im na rękę?
125
Rozdział 10
Jak Żukow próbował dogodzić Stalinowi
Żukow jest niebezpiecznym, a nawet strasznym czło-
wiekiem (...) 30 lat pracuję z Żukowem, który jest (...) de-
spotycznym, bezlitosnym człowiekiem... Widziałem, jakie
niewiarygodne chamstwo przejawiał Żukow wobec wielu
osób, w tym też wielkich (...) ludzi.
Marszałek Związku Radzieckiego R. J. MALINOWSKI Gieorgij Żukow, Stienogramma oktiabrskogo (1957 g.) ple-
numa CK KPSS i drugije dokumienty, Moskwa 2001, s. 487
I
Począwszy od Lodołamacza, we wszystkich książkach o woj-
nie eksponuję niewiarygodne wprost nieścisłości we wspom-
nieniach Żukowa. Oficjalni ideologowie kremlowscy nie pozo-
stają dłużni, jako najważniejszego argumentu używając: nie
nadążasz, szanowny! Już dawno odrzuciliśmy sześć koniunk-
turalnych wydań wspomnień Żukowa i opieramy się tylko na
jednym prawdziwym i właściwym wydaniu - siódmym. Ty
natomiast nadal powołujesz się na pierwsze.
Mijał czas. Wyjaśniło się, że wydanie siódme jest rów-
nież zniekształcone przez cenzurę, podobnie jak wszystkie
poprzednie. Ten sam los spotkał ósme i dziewiąte wydania.
Znów rzuca się we mnie bronią proletariuszy: akurat my kro-
czymy zgodnie z duchem czasu, sprawnie piszemy historię na
126
nowo, zgodnie z najbardziej prawdziwym dziesiątym wyda-
niem. Ty natomiast żadną miarą nie chcesz się oderwać od
pierwszego.
Musiałem przyznać się sobie sam: zostałem wpędzony w śle-
py zaułek. Jak zwyciężyć w tym wyścigu? Oni są w Moskwie.
Publikowane jest najnowsze wydanie Wspomnień i reflek-
sji, które dementuje wszystkie poprzednie. Sprytni i szybcy
wielbiciele Żukowa natychmiast zmieniają poglądy na prze-
bieg wojny zgodnie z najnowszymi wskazówkami. Ja jestem
daleko. Zanim nowe wydanie trafi w moje ręce, kremlowscy
ideologowie ogłaszają je już za koniunkturalne. Tymczasem
zaczynają pracę nad nowym - najbardziej prawdziwym.
Co robić w tej sytuacji?
Wyjście nasuwało się samo: zebrać wszystkie wydania
wspomnień Żukowa, przeczytać je, porównać, uchwycić ten-
dencje i na tej podstawie tworzyć prognozę rozwoju. Wiedząc,
w jaki sposób zniekształcono wspomnienia wczoraj i przed-
wczoraj, można przewidzieć, w jakim kierunku pójdą one ju-
tro. Wykorzystując zwyczajną analizę, można spojrzeć w przy-
szłość, można się dowiedzieć, na jakie szerokie wody wyniesie
wielkiego pamiętnikarza. Największy strateg wszech czasów
i narodów miał (jeżeli wierzyć jego słowom) zdolności prze-
widywania naukowego. Właśnie tę jego zdolność przewidy-
wania postanowiłem obrać za główną broń. Wykorzystując
ją, można wyprzedzić tych, którzy dopiero czekają na wyjście
najnowszego, jedynie właściwego wydania.
W taki oto sposób zostałem wróżbitą.
I co się okazało? Otóż w tej sytuacji wróżenie nie jest zbyt
trudne. Nowe wydanie, nie wiem jeszcze które z kolei, naj-
większego dowódcy dopiero jest przygotowywane do druku,
lecz ja już dzisiaj spoglądam przez nieprzeniknioną mgłę
przyszłości i widzę nadchodzące zmiany.
Zdradzę tajemnicę daru jasnowidzenia. Trzeba dokładnie
czytać to, co dziś piszą obrońcy Żukowa w swoich dziełach,
artykułach i rozprawach naukowych. Trzeba wpatrywać się,
wczytywać, wsłuchiwać w ich argumenty. To jest kluczem do
rozwiązania tajemnicy. Wszystko, o czym obrońcy Żukowa
mówią dziś, jutro obowiązkowo i na pewno zostanie znalezio-
127
ne w zapomnianych rękopisach dowódcy i najnowsze wydanie
zostanie poprawione zgodnie z duchem czasu.
Omówmy to na przykładzie.
II
Nie tylko Swietliszyn omawiał z Żukowem plan Sztabu
Generalnego z dnia 15 maja 1941 roku. Później o spotkaniach
z jedynym wybawicielem ojczyzny wspominał również nauko-
wiec Anfiłow: „Spotkałem się z Żukowem na początku 1965
roku. Byłem wówczas w stopniu pułkownika kierownikiem
katedry historii wojny i wojskowości Akademii Wojskowej
Sztabu Generalnego" („Krasnaja zwiezda", 26 marca 1996 r.).
W latach 1995-1996 na łamach wielu gazet i czasopism Anfi-
łow opowiedział, że plan Sztabu Generalnego z dnia 15 maja
1941 roku odnalazł on, i to nie na początku lat sześćdzie-
siątych, ale jeszcze wcześniej niż Swietliszyn, w 1958 roku.
Wtedy, podczas spotkania z Żukowem w 1965 roku, Anfiłow
zadawał pytania dotyczące tego dokumentu, na co marsza-
łek rzekomo odpowiedział: „Nie podpisaliśmy tego projektu,
natomiast postanowiliśmy najpierw zameldować o nim Stali-
nowi. Ale w nim wprost się zagotowało, gdy usłyszał o uprze-
dzającym ataku na wojska niemieckie. Powoływaliśmy się
na panującą przy granicach ZSRR sytuację, na idee zawarte
w jego wystąpieniach z 5 maja (...) «Powiedziałem, że to prze-
cież dlatego, żeby podtrzymać na duchu obecnych, aby myśle-
li o zwycięstwie, a nie o nieprzezwyciężonej armii niemiec-
kiej, o czym trąbią wszystkie gazety na świecie» — wrzasnął
Stalin" („Kuranty", 15-16 kwietnia 1995).
„Krasnaja zwiezda", „Wojenno-istoriczeskij żurnał" oraz
wiele innych gazet i czasopism wielokrotnie powtarzały słowa
Stalina: „Powiedziałem, że to przecież dlatego, żeby podtrzy-
mać na duchu obecnych..." Wydawało się, że wszystko jest
jak trzeba: Żukow zaproponował plan, rozdrażniony Stalin
zdecydowanie go odrzucił. Czy mamy się o co sprzeczać?
Mamy.
Zwyczajna rzetelność wymaga od wszystkich, którzy po-
wtarzają te bzdury, poinformować czytelnika, że to nie są
128
słowa Stalina. To słowa Anfiłowa, któremu rzekomo powie-
dział to Żukow, któremu z kolei miał to powiedzieć Stalin.
Jednak zanim redaktorzy i wydawcy zaczęli powtarzać
bajki Anfiłowa, powinni byli zadać mu jedno istotne pytanie:
dlaczego więc milczałeś przez trzydzieści siedem lat, od 1958
do 1995 roku? Napisałeś górę książek o początku wojny, o wiel-
kości Żukowa, ale o tej rozmowie milczałeś. Powiedzmy, 1965
rok był złą porą, aby móc o tym mówić. Jednak pod koniec
lat osiemdziesiątych, gdy srożyła się tak zwana głasnost,
paplać można było o byle czym. Dlaczego wówczas nie po-
wiedzieć o tym? Później upadł Związek Radziecki, wówczas
w pierwszych miesiącach wolności można było robić wszyst-
ko, czego dusza zapragnie. Jednak dopiero po tym, jak Kar-
pow opublikował plan Sztabu Generalnego z dnia 15 maja
1941 roku, oraz przeczytawszy Lodolamacz, zwykli ludzie
potrafili rzetelnie ocenić znaczenie tego dokumentu. Dopiero
wtedy Anfiłow oprzytomniał. Dopiero wtedy przypomniał so-
bie o planie, o którym wiedział od dawna, o tym, że omawiał
go z Żukowem, o tym, że Żukow opowiadał o stalinowskim
zbulwersowaniu i wrzasku.
Kolejne, bardziej istotne pytanie: dlaczego po spotkaniu
z Żukowem w 1965 roku wojskowy historyk Anfiłow nigdzie
nie utrwalił wyjaśnienia wielkiego dowódcy? Jeżeli wówczas
nie uważał tematu za bardzo ważny, to po co w takim razie
w 1995 roku, po upływie trzydziestu lat, ogłaszać siebie stró-
żem tajemnicy historycznej o wyjątkowym znaczeniu. Sko-
ro wówczas uważał on wyjaśnienia Żukowa za niezwykle
istotne, to trzeba było treść rozmowy utrwalić na papierze
i przekazać Wojskowo-Historycznemu Archiwum Sztabu Ge-
neralnego.
I jeszcze jedno. Anfiłow powinien powiedzieć Żukowowi: to
ja, historyk wojskowości, odnalazłem plan Sztabu Generalne-
go z dnia 15 maja 1941 roku. Niewykluczone też, że ktoś po
mnie może na niego natrafić, dlatego, Gieorgiju Konstanty-
nowiczu, powinniście zawrzeć informację o planie w swoich
wspomnieniach. A wszystko po to, żeby jakiś łajdak, powiedz-
my, jakiś palacz z lodołamacza, nie zechciał przekręcać na-
szej sławnej historii.
129
Niezrozumiałe też jest zachowanie samego Żukowa. Za-
łóżmy: jest rok 1965, przychodzi do niego Swietliszyn i mówi
o tym planie. Tymczasem Żukow akurat zaczął pisać wspo-
mnienia. Jako obywatel i patriota Żukow powinien był re-
agować na takie rozmowy. Jego powinnością było wyjaśnić
wszystko tak, aby potomni nie mieli żadnych możliwości fał-
szywie przekręcać bohaterskiej historii Związku Radzieckie-
go. Nawet nie powołując się na ten dokument, Żukow mógł
powiedzieć coś konkretnego: mieliśmy też inne warianty i in-
ne pomysły, ale Stalin je odrzucił. Tylko tyle. Tylko jedno
zdanie.
Żukow jednak tego nie zrobił.
Z tego można wyciągnąć dwa wnioski.
Pierwszy. Żukow nie dbał o godność swojej ojczyzny i swo-
jej armii. Wiedział, że pojawił się dokument, który można
interpretować w skrajnie niekorzystnym dla Związku Ra-
dzieckiego świetle. Jednak zdecydowanie nie zrobił nic, żeby
z rąk przyszłych złośliwców wytrącić asa atutowego, żeby
uniemożliwić wykorzystanie przez potencjalnych przeciwni-
ków komunizmu tego kompromitującego dokumentu w posta-
ci materiału świadczącego o agresywnej istocie komunizmu
w ogóle i stalinowskiej dyktatury w szczególności.
Wniosek drugi. Ani Anfiłow, ani Swietliszyn, ani nikt inny
w tamtych czasach nie miał dostępu do tego planu, co ozna-
cza, że nie męczyli wielkiego stratega żadnymi pytaniami.
Żukow był pewien niewzruszonosci komunizmu, ponieważ nie
niepokoił się tym, że świadectwa o przestępczym charakterze
reżimu kiedykolwiek ujrzą światło dzienne. Właśnie dlatego
nic nie robił, by unieszkodliwić tę tykającą bombę podłożoną
pod historię Kraju Rad.
Do grona odkrywców nie należy zaliczać ani Swietliszy-
na, ani Anfiłowa pod koniec lat pięćdziesiątych i sześćdzie-
siątych, tylko Wołkogonowa i Karpowa pod koniec lat osiem-
dziesiątych. Jeden napomknął o planie, a drugi opublikował
go niemal w całości, nie zdając sobie sprawy, że nie było to
potwierdzenie geniuszu Żukowa, lecz oskarżenie całego reżi-
mu. Jednak gdy oprzytomnieli, było już za późno.
Właśnie dlatego dokonano zabiegów, zresztą zupełnie nie-
130
przekonujących, aby ogłosić, że dokument istniał, ale nie wy-
korzystano go.
Właśnie dlatego potrzebne były solowe występy fałszy-
wych świadków w rodzaju: A to mi Żukow przy herbatce opo-
wiedział... Co prawda, nie postarałem się, aby utrwalić jego
słowa, ale teraz wszystko sobie przypominam...
III
Interesujące, że oficjalna propaganda powołuje się za-
równo na Swietliszyna, jak i Anfiłowa. Obydwaj rozmawiali
/, Żukowem, w obydwu wypadkach w 1965 roku, obydwóm
Żukow opowiedział, że Stalin odrzucił plan niespodziewanego
ataku na Niemcy.
Z grubsza opowiadania dwóch wielkich badaczy są zbież-
ne, jednak w szczegółach niezupełnie. Do Anfiłowa Żukow
rzekomo powiedział „nie podpisywaliśmy", a do Swietliszy-
na - „moja notatka". Niby drobnostka, ale różnica w znaczeniu
zasadnicza. W pierwszym wypadku Żukow mówi o twórczości
zespołowej, w drugim nazywa siebie jedynym autorem.
Żukow powiedział rzekomo Swietliszynowi, że Stalin oso-
biście nie oznajmił mu swej decyzji. Swoje niezadowolenie
„rozgniewany" przywódca przekazał przez sekretarza Po-
skriebyszewa. Z kolei Anfiłowowi w tym samym roku rzeko-
mo powiedział, że Stalin swoje niezadowolenie wyraził osobi-
ście, przy czym „gotowało się w nim" i „wrzeszczał".
Domyślając się, że zdemaskowanie fałszywych świadków
nie wymaga większego wysiłku, filary rodzimej ideologii zwró-
ciły się o opinię „większości historyków wojskowości", którzy
potwierdzili: plan został odrzucony przez Stalina. Jakie są
dowody? Na to też mieli gotową odpowiedź: przecież nie ma
podpisu Stalina!
Towarzysze naukowcy, przypomnijcie sobie: wszystkie
działania, które uwzględniał dokument Sztabu Generalnego
z dnia 15 maja 1941 roku, zostały wykonane.
1. Pod koniec maja i na początku czerwca nastąpił po-
tajemny przerzut zmobilizowanych wojsk pod pozorem ćwi-
czeń rezerwistów. Dodatkowo powołano 813 tysięcy rezer-
131
wistów. Z głębi kraju potajemnie przewożono ich do zachod-
nich okręgów przygranicznych. Dzięki temu pułki, bryga-
dy i dywizje stacjonujące w rejonach przygranicznych uzy-
skały pełne stany według norm obwiązujących na czas
wojny.
2. Pod pozorem wyjścia do obozów potajemnie dokona-
no przegrupowania wojska w pobliże granicy zachodniej.
Wszystkie armie, o których mówi się w dokumencie, zostały
uformowane w głębi kraju i potajemnie przerzucano je w re-
jony wskazane w planie Sztabu Generalriego z dnia 15 maja
1941 roku. Większość dywizji w dniu 22 czerwca 1941 roku
była w trakcie przerzucania w eszelonach lub kolumnach
marszowych. Ponadto w kierunku granic zachodnich koleją
przerzucano 47 tysięcy wagonów z ładunkami wojskowymi.
3. Pułki i dywizje lotnicze potajemnie przerzucano na lot-
niska polowe nieopodal granicy. W miejscach tych rozwinię-
to również tyły lotnicze, zawierające setki tysięcy ton pali-
wa lotniczego, bomb, nabojów, części zamiennych, prowiantu
i wszystkiego innego.
4. Pod pozorem obozów szkoleniowych oraz manewrów zo-
stały rozwinięte służby tyłowe wojsk lądowych oraz baza me-
dyczna. Oto jedno z mnóstwa świadectw: podczas pierwszych
dni wojny sam Front Zachodni w zachodniej Białorusi stracił
3 szpitalne bazy armijne, 13 punktów przerzutowo-ewaku-
acyjnych, 3 zmotoryzowane kompanie sanitarne, 3 magazyny
sanitarne, 44 szpitale polowe, w tym 32 chirurgiczne, ponad-
to ewakuacyjne szpitale wojskowe na 17 tysięcy łóżek oraz
35 innych jednostek medycznych (genefał-pułkownik służ-
by medycznej F. I. Komarów, „WIŻ" 1980, nr 8, s. 43). Znisz-
czono przy tym niepoliczalne ilości sprzętu medycznego,
m.in.: narzędzi chirurgicznych, bandaży, leków, krwi, szpi-
talnych namiotów itd. Tymczasem we wschodniej części Bia-
łorusi nie pozostało nic. „Jednostki sanitarne frontu formo-
wane na terytorium wschodniej Białorusi pozostały bez sprzę-
tu" (tamże).
Po co w takim razie dyskutować o tym, czy dokument
został podpisany czy nie, skoro wszystko, co zawierał, było
w trakcie realizacji lub już wykonane?
132
Wyobraźcie sobie, szanowni towarzysze naukowcy, że was
wszystkich spędzono do kopalni odkrywkowej i za wasze
wszystkie przestępstwa wobec narodu, za zniekształcanie
i fałszowanie naszej historii, za kłamstwo, za wierną służbę
szatańskiemu antynarodowemu reżimowi, rozstrzelano. Po-
tem jednak nagle okazało się, że rozkaz ten nie był podpi-
sany. Przecież to koszmar. Ale wam nie jest łatwiej z tego
powodu.
Wszystko, co zakładał plan Sztabu Generalnego, było
starannie wykonane. Dlatego nie ma żadnego znaczenia, czy
Stalin podpisał dokument czy nie, czy wrzeszczał przy tym,
czy nie wrzeszczał. Brak podpisów nie ma w ogóle żadnego
znaczenia. Argument ten jest fałszywy. Wykorzystują go
obrońcy Hitlera i Stalina. Hitler eksterminował miliony osób,
ale jego podpisu pod wyrokami na nich nie znaleziono. Czyżby
to nie było wystarczające, aby nazwać go niewinnym jagnię-
ciem? Na początku lat trzydziestych Stalin zgładził miliony
ludzi w Związku Radzieckim, ale podpisu nie ma. Nie ma
też tych dokumentów, w których nakazywał przeprowadzić
te czystki. Jeśli nie ma podpisu albo dokumentu w ogóle, to
oznacza, że jest niewinny albo wcale nie było żadnej ekster-
minacji?
IV
A oto jeszcze jedno pytanie do „większości historyków woj-
skowości": KTO WYKONAŁ TEN PLAN?
Załóżmy i uwierzmy, że rozgniewany Stalin pieklił się
i wrzeszczał. Timoszenko i Żukow zapamiętali nauczkę, na-
tychmiast zrezygnowali ze swego planu i więcej do tej spra-
wy nie powracali. Plan napisano ręcznie w jednym egzem-
plarzu, po czym poszedł do archiwum. Wiedziało o nim pięć
osób: Stalin, Timoszenko, Żukow, Watutin i Wasilewski. Jeśli
uwierzymy fantazjom Swietliszyna, okaże się, że treść planu
znana była również sekretarzowi Stalina, Poskriebyszewo-
wi. Załóżmy, że Timoszenko, Żukow, Watutin i Wasilewski,
przestraszywszy się stalinowskiego wrzasku, odstąpili od re-
alizacji planu i już nigdy o nim nie wspominali. Jak to się
133
stało jednak, że dowódcy oddalonych okręgów wojskowych
na Syberii i północnym Kaukazie, na Uralu i nad Wołgą, nie
umawiając się, sformowali siedem nowych armii i skierowali
je na zachód, zgodnie z nie znanym im planem? Jak to się
stało, że ktoś poderwał lotnictwo na Ałtaju i Dalekim Wscho-
dzie, w nadwołżańskim, moskiewskim, archangielskim i in-
nych okręgach wojskowych oraz przerzucił na lotniska przy-
graniczne? Kto miał prawo wzywać setki tysięcy rezerwistów
i pędzić ich przez tysiące kilometrów pod samą granicę? Kto
nad granicą rozwinął magazyny zawierające dziesiątki milio-
nów pocisków artyleryjskich i miliardy naboi? Kto i dlaczego
załadował dziesiątki tysięcy wagonów sprzętem wojskowym
i skierował na zachód? Czyżby miejscowa inicjatywa? Prze-
cież narkom łączności, towarzysz Kaganowicz, nie udostęp-
niłby takiej liczby parowozów i wagonów miejscowym wła-
dzom. Nie udostępniłby też Żukowowi, ponieważ Kaganowicz
słuchał wyłącznie Stalina. Dlatego tylko z rozkazu Stalina
mógł przeprowadzić tę największą operację kolejową w histo-
rii ludzkości.
Co w takim razie z tego wynika? Stalin wrzeszczy, gotu-
je się, wali pięściami i tupie, tymczasem dowódcy okręgów
i armii, dowódcy pułków, brygad, dywizji i korpusów, wbrew
zakazom wodza wypełniają plan, którego treści nie znają.
Stalin ogłasza, że wypełnienie tego planu byłoby „na rękę je-
dynie wrogom władzy radzieckiej", jednak cała Armia Czer-
wona jest postawiona na nogi i realizuje plan.
To w takim razie może oni wszyscy szli, jechali i lecieli
w kierunku granicy w celach obronnych?
Ta rozmowa jednak nie mieści się w ramach podejścia
naukowego. Plan niespodziewanego ataku na Niemcy jest,
niechby nawet nie był podpisany. Gdzie w takim razie jest
plan obrony? Proszę go pokazać. Zgadzam się na byle jaki
brudnopis, roboczą wersję, przez nikogo nie zatwierdzoną
i nie podpisaną.
Mówią mi: można się zgodzić z tezami zawartymi w Lo-
dołamaczu, można się sprzeczać, ale gdzie się znajduje do-
kument potwierdzający? Pozwólcie walnąć tym samym obu-
chem w głowę „większość historyków wojskowości" i zapytać:
134
gdzie jest ten dokument, drodzy towarzysze? Gdzie jest plan
wojny obronnej? Gdzie plany operacji obronnych?
Przeciwko mnie wystąpił generał-pułkownik J. A. Gor-
kow z serią druzgocących artykułów o wdzięcznej nazwie
„Koniec globalnego kłamstwa". Generał-pułkownik opubliko-
wał „plany osłony granicy państwowej podczas koncentracji
wojsk" i ogłosił: oto są plany obrony kraju! Nieszczęsny ge-
nerał zwyczajnie nie rozumie różnicy pomiędzy obroną kra-
ju a osłoną granicy. Czyżby na tym właśnie poziomie wy-
czerpały się nasze pomysły strategiczne? Czyżby cała obro-
na wielkiego mocarstwa sprowadzała się do tego, by osłonić
granicę? Czyli siłami armii wesprzeć straż graniczną, przy
czym tylko dopóki odbywa się koncentracja głównych sił?
A gdy główne siły już się zgromadzą, to według jakich pla-
nów mają działać?
O, towarzyszu generale, o najgodniejszy przeciwniku,
do pańskiej wiadomości: dopóki odbywała się koncentracja
wojsk niemieckich wzdłuż naszych granic, po przeciwnej stro-
nie działał ten sam plan osłony. Wojska w eszelonach, w ko-
lumnach marszowych, w miejscach załadunku są najbar-
dziej odsłonięte, niemal bezbronne. Dlatego rejony koncen-
tracji trzeba osłaniać oddziałami czołowymi, które zawczasu
są wysunięte przed pierwszą linię lub przed granicę. To nie
przeszkadza zamiarom niespodziewanego ataku, co więcej,
potwierdza je.
Teraz zagadka: jak to się stało, że Stalin w gniewie, go-
tując się i wrzeszcząc, odrzucił plan ataku na Niemcy; Ti-
moszenko i Żukow, odsalutowawszy, zrezygnowali z planu,
tymczasem dowódcy, zarówno wszystkich przygranicznych,
jak i wewnętrznych okręgów, nie znając planu, nawet nie do-
myślając się jego istnienia, jak jeden mąż rzucili się go wypeł-
niać? W końcu go zrealizowali. Tylko troszkę za późno. Hitler
przeszkodził. Gdzie znajduje się odpowiedź?
Zagadkę tę rozwiązał sam pułkownik Gorkow, w tej sa-
mej serii demaskujących artykułów „Koniec globalnego
kłamstwa". Wyjaśnił, według jakich planów działali dowódcy,
sztaby i okręgi wojskowe. Generał-pułkownik oznajmił: „Plan
strategiczny opracowany przez Sztab Generalny Armii Czer-
135
wonej i zatwierdzony 15 maja 1941 roku przez dowództwo
polityczne kraju ma dominujące znaczenie w stosunku do
materiałów operacyjnych okręgów wojskowych" („WIŻ" 1996,
nr 2, s. 2).
To właśnie to! Plan strategiczny był zatwierdzony. Poli-
tyczne kierownictwo kraju to towarzysz Stalin. Właśnie zgod-
nie ze strategicznym planem i wolą Stalina działali wszyscy
niżej postawieni dowódcy. Aby nie wzbudzić podejrzeń, że za-
szła pomyłka, generał-pułkownik Gorkow powtórzył tę samą
myśl w innym artykule: „Szczególne miejsce wyznacza się tu
ostatniemu operacyjnemu planowi wojny (...) opracowanemu
przez Sztab Generalny Armii Czerwonej według stanu z dnia
15 maja 1941 roku. I to całkiem zrozumiałe. Przecież wła-
śnie z tym planem rozpoczęliśmy wojnę. Kierowali się nim
dowódcy wojskowych okręgów i ich sztaby, działały wojska"
(Gotowil li Stalin uprieżdajuszczij udarprotiw Gitlera w 1941
godu, w: Wojna 1939-1945. Dwa podchoda, Moskwa 1995,
s. 58).
Generał-pułkownik Gorkow oznajmił, że plan został zaak-
ceptowany przez Stalina, że plan z dnia 15 maja 1941 roku
był jedynym, żaden inny nie istniał, oraz właśnie według
niego działała Armia Czerwona w pierwszych dniach wojny.
Dopiero potem generał zaczął się zastanawiać nad swoimi
słowami. Dopiero później zrozumiał, że się pomylił. Co zro-
bić? Cofnąć swoje słowa? W żadnym wypadku! Wtedy do na-
stępnych publikacji Gorkow wniósł wyjaśnienie: plan strate-
giczny z dnia 15 maja 1941 roku został zaakceptowany przez
Stalina, jednak „został usunięty z niego rozdział o zadaniu
uprzedzającego uderzenia".
Ach, towarzyszu generale, gdybym miał pański talent wy-
kręcania się na wszelkie sposoby! Przeczytawszy pana wyja-
śnienie, pokusiłem się o eksperyment. Zapraszam pana, to-
warzyszu generale, oraz wszystkich chętnych do powtórze-
nia go po mnie. Wziąłem plan ataku Niemiec z dnia 15 maja
1941 roku i zaostrzony ołówek i zacząłem wykreślać z planu
wszystko, co dotyczy niespodziewanego ataku na Niemcy i Ru-
munię.
Wykreśliłem niepotrzebne. I co się okazało? Pozostała
136
jedynie data 15 maja 1941 roku oraz dane o przeciwniku.
Więcej nic. Spróbujcie sami powtórzyć mój eksperyment. Nie
zapomnijcie poinformować, co pozostanie, jeżeli z tego planu
wykreślić składnik agresywnego ataku.
V
Teraz powróćmy do Anfiłowa. 5 maja 1941 roku na Krem-
lu Stalin wystąpił przed absolwentami akademii wojskowych,
potem wzniósł kilka toastów, uściślając swoją wypowiedź.
Z grubsza brzmiało to tak: już dość rozprawiania o pokoju, już
dość rozprawiania o obronie, nadeszła pora, aby wziąć inicja-
tywę w swoje ręce, aby przejść do natarcia.
Jeśli wierzyć doniesieniom Anfiłowa, Żukow, usłyszawszy
Stalinowską wypowiedź, natychmiast rzucił się układać plan
niespodziewanego ataku na Niemcy. Potem jednak nagle się
okazało, że Stalin wcale nie chciał atakować Niemiec, on po
prostu chciał podtrzymać na duchu wystraszonych absolwen-
tów akademii wojskowych.
Jeżeli temu się uwierzy, to wynika z tego, że Stalin to kom-
pletny idiota. Z opowiadań Żukowa wynika, że się bał wojny.
Z tego wynika, że zarówno absolwenci akademii wojskowych,
jak też całe dowództwo Armii Czerwonej, które było obecne
na przyjęciu na Kremlu, te wszystkie tysiące najlepszych ofi-
cerów, generałów, admirałów i marszałków, również drżeli ze
strachu, tak że trzeba ich było podtrzymać na duchu. Lecz za-
miast w ostatnich dniach i tygodniach ustawić obronę, zrobić
okopy i umocnienia, założyć miny, postawić zasieki, biedny
Stalin ogłasza: do diabła z obroną, wystarczy! Nie potrzebu-
jemy obrony!
Rzeczywiście podniósł na duchu...
Anfiłow wyjaśnia nierozumiejącym: gazety całego świata
trąbiły o niezwyciężonej sile armii niemieckiej, a tu Stalin
postanowił podnieść na duchu absolwentów akademii wojsko-
wych, mówiąc tym samym: nie taki diabeł straszny...
Jednak w tym wszystkim jest pewna nieścisłość. Gazety
całego świata może i trąbiły, ale absolwenci akademii woj-
skowych nie mieli do nich dostępu. W tamtych latach nie
137
było też wrogich głosów. Zdecydowana większość ludzi ra-
dzieckich nie miała wówczas radioodbiorników, tylko czar-
ne talerze głośników. Dlatego słuchać mogli tylko Między-
narodówki - hymnu proletariuszy całego świata, którym
zaczynał się i kończył dzień pracy. Słuchali też wiadomości
z pól, przemówień towarzysza Stalina oraz innych towarzy-
szy, piosenek o niezmierzonych bezkresach ojczyzny i nie-
zwyciężonej Armii Czerwonej. Nawet gdyby istniały głosy
wroga, nawet gdyby były radioodbiorniki, nawet wtedy, pa-
miętając 1937 rok, dowódcy baliby się słuchać tych głosów.
Oni czytali „Prawdę", „Izwiestia", Krasnuju zwiezdu", czytali
wiele innych rzeczy, łącznie z „Krokodylem" i „Murziłką"*,
skąd mogli jedynie zaczerpnąć informacje o niespotykanej si-
le Związku Radzieckiego i jego walecznej, niezwyciężonej Ar-
mii Czerwonej.
Dlatego towarzysz Stalin nie musiał podczas swego wystą-
pienia przed absolwentami akademii wojskowych demento-
wać tego, o czym trąbiły gazety całego świata.
VI
W opowiadaniu Anfiłowa Żukow wygląda jeszcze bardziej
niestosownie. On rzekomo uważał, że Armia Czerwona nie
jest gotowa na odparcie ataku, że sił do obrony nie ma. Nawet
inaczej: „Nie mamy na granicach wystarczających sił nawet
do osłony. Nie możemy w sposób zorganizowany połączyć się
i odeprzeć ataku wojsk niemieckich" (Wspomnienia i reflek-
sje, Moskwa 2003, tom 1, str. 258). Ale strateg usłyszał prze-
mowę Stalina i wbrew swoim przekonaniom, zapominając
o wszystkich sprawach i kłopotach, pospiesznie rzucił się do
pisania nowego planu wojny. Dopiero załapał nowy powiew
i natychmiast, nawet bez wskazówek dowódcy, wbrew wła-
snym poglądom, niczym wiatrowskaz odwrócił się w przeciw-
nym kierunku i po upływie dziesięciu dni niesie gotowy plan
natarcia, doskonale wiedząc, że ani na obronę, ani nawet na
* Popularne w ZSRR czasopisma humorystyczne. Pierwsze dla dorosłych, drugie dla dzieci.
138
osłonę sił nie ma. Niesie Stalinowi nie ten plan, który uwa-
ża za niezbędny, tylko ten, który mógłby się spodobać przy-
wódcy.
Przykra sprawa jednak: nie spodobał się.
Dalej jest jeszcze lepiej. Żukow się nie sprzeczał i natych-
miast zrezygnował ze swego nowego pomysłu- Jednak znów
pojawia się drobny, ale istotny szczegół. Żukow napisał nowy
plan, by dogodzić Stalinowi... jednak ten z niewiadomych po-
wodów nie podpisał go.
W Związku Radzieckim działało pięć złotych zasad, któ-
rych przestrzeganie gwarantowało przeżycie w każdych wa-
runkach:
1. Nie myśl!
2. Jeżeli pomyślałeś, nie mów!
3. Jeżeli powiedziałeś, nie pisz!
4. Jeżeli napisałeś, nie publikuj!
5. Jeżeli opublikowałeś - odżegnaj się od tego!
A oto właśnie doskonały przykład stosowania tych re-
guł.
Z jednej strony Żukow dumnie oznajmia: moja notatka!
Z drugiej strony - notatka napisana jest ręką Wasilewskiego,
a podpisu Żukowa nie ma.
Z jednej strony z całego serca pragnie on dogodzić Stali-
nowi, w locie wyłapując i przyswajając myśli i słowa wodza,
natychmiast urzeczywistniając je w postaci śmiałych planów.
Z długiej strony - zapomniał postawić swój podpis pod tymi
planami. Tak na wszelki wypadek.
I ten sługus ma być przykładem do naśladowania? To od
niego mamy się uczyć uczynnie schylać plecy i machnąć pod-
pis, kiedy rozkażą?
VII
Krótkie podsumowanie: dokument o przygotowaniu ataku
na Niemcy znaleziono, opublikowano i jest on powszechnie
znany. Dokument o przygotowaniu kraju do odparcia wrogie-
go natarcia nie jest znany, nie odnaleziono go i nie opubliko-
wano.
139
Zgodziłbym się nawet na nie podpisany, ale gdzie on
jest?
Jeśli jednak kiedykolwiek uda się go odnaleźć, to trzeba
będzie wytłumaczyć, dlaczego przy genialnym planowaniu
w dniu 22 czerwca 1941 roku cała armia działała bez żad-
nych planów. Dlaczego pierwszego dnia wojny nikt nie myślał
o obronie, a Żukow podpisywał dyrektywy ataku. Najbardziej
zadziwiające jednak jest to, że 22 czerwca 1941 roku Żukow
podpisał dyrektywę na jednoczesny atak trzech frontów, w któ-
rych skład wchodziło trzydzieści armii. Z opowieści Żukowa
wynika, że podpisywał on nie z własnej woli, lecz z rozkazu
Stalina.
Istne cuda:
5 maja 1941 roku Stalin żąda od absolwentów akademii
wojskowych i od całego dowództwa Armii Czerwonej, aby
przestali nawet myśleć o obronie i przygotowywali się do
ataku.
15 maja rozgniewany Stalin rzekomo wrzeszczy na Żuko-
wa i nakazuje zapomnieć o ataku.
22 czerwca Stalin żąda od Armii Czerwonej, aby przeszła
w zdecydowane natarcie. Tymczasem o obronie ani słowa.
Z tych trzech wydarzeń wielokrotnie potwierdzone doku-
mentami są pierwsze i trzecie.
Natomiast drugie, o wrzeszczącym Stalinie, znane jest tyl-
ko z opowiadań Swietliszyna i Anfiłowa, wielokrotnie przyła-
panych na kłamstwie.
Rozdział ten rozpocząłem oświadczeniem, że przepowie-
dzenie przyszłych zmian we wspomnieniach Żukowa jest sto-
sunkowe łatwe. Świadectwa Swietliszyna i Anfiłowa są zbyt
ewidentnym kłamstwem. Natomiast przyszłym pokoleniom
trzeba będzie udowodnić, że plan Sztabu Generalnego Armii
Czerwonej datowany na dzień 15 maja 1941 roku został przez
Stalina odrzucony. Przepowiadam, że już wkrótce zostanie od-
naleziony fragment tekstu, którego w swoim czasie nie prze-
puściła cenzura. Wówczas w najnowszym, najbardziej praw-
dziwym wydaniu wspomnień największego dowódcy prze-
czytamy jego własną wersję wydarzeń. Nieżyjący Żukow ma
140
przed sobą zadanie: osobiście opowiedzieć o niezwykłym upo-
rze Stalina, o tym, jak dokument przeznaczony wyłącznie
do rąk własnych przywódcy przekazał komuś innemu, oraz
o tym, jak rozgniewany Stalin wrzeszczał i gotował się we-
wnętrznie.
Rozdział 11
Kto zechce kłaść głowę pod topór?
W tym miejscu znajduje się memoriałowy kompleks
„Ojczyzna marszałka Żukowa", którego twórcy (...) są kan-
dydatami do otrzymania państwowego odznaczenia Fede-
racji Rosyjskiej im. G. K. Żukowa (...) I oto jesteśmy w Mu-
zeum Żukowa w mieście Żukowa.
„Krasnaja zwiezda", 19 lutego 1999
I
W 1943 roku na Łuku Kurskim wojsko niemieckie dyspo-
nowało ciężkimi czołgami. Niemcy mieli za zadanie zniszczyć
obronę Armii Czerwonej.
Ta z kolei miała zatrzymać wojsko niemieckie. Obrona
wojska radzieckiego opierała się na umocnieniach polowych,
czyli na zwykłych okopach i transzejach. Armia Czerwona
była skompletowana z niewyszkolonych rezerwistów. Ktoś
stwierdzi, że mieli oni doświadczenie bojowe. Otóż żołnierze,
sierżanci i oficerowie niższego stopnia Armii Czerwonej, któ-
rzy walczyli jesienią 1941 roku, w większości nie przeżyli na-
wet do roku 1942. Natomiast ci, co walczyli w 1942 roku, nie
przeżyli do 1943 roku. Przeżyli tylko ci, co byli na tyłach lub
na pasywnych odcinkach frontu. Ich doświadczenie wojskowe
było mizerne. Tak samo było później. W 1944 roku walczyli
niewyszkoleni rezerwiści, to samo było w 1945 roku. W jed-
nostkach bojowych żołnierze, sierżanci i oficerowie niższego
142
stopnia nie żyli zbyt długo, dlatego też nie mieli możliwości
zdobycia doświadczenia. Na przykład: latem 1944 roku pod-
czas operacji „Bagration" Armia Czerwona straciła 765 813
ludzi. Byli to zabici, ranni i zaginieni. „Krasnaja zwiezda"
(22 czerwca 2004) wyjaśnia przyczynę tego stanu rzeczy: woj-
sko kompletowano z żołnierzy, którzy „nie mieli wstępnego
przeszkolenia wojskowego". Interesująca wydaje się notatka
w dzienniku generała armii A. I. Jeriemienki z marca 1945
roku: przed nami decydujące walki, a wojsko jest niezwykle
słabo wyszkolone.
Jednak w czerwcu 1941 roku Armia Czerwona składała
się z wyszkolonej kadry, powołanej do służby w ciągu dwóch
ostatnich lat. Jeśli rezerwiści na Łuku Kurskim powstrzyma-
li ciężkie czołgi, to armia prawie zawodowa w zupełności mo-
gła sobie poradzić z tym zadaniem w 1941 roku. Tym bardziej
że wówczas nikt inny na świecie nie miał ciężkich czołgów.
Ponadto Armia Czerwona mogła się oprzeć nie tylko na tran-
szejach, ale też na solidnych umocnieniach.
Co w takim razie się stało? Dlaczego w roku 1943 re-
zerwiści w zwykłych okopach i transzejach zatrzymali cięż-
kie czołgi, a w roku 1941 wyszkolone wojsko osadzone w po-
tężnych umocnieniach obronnych »nie potrafiło powstrzy-
mać lekkich czołgów? Na czym polega problem? Otóż na
tym:
„Proszę zameldować narkomowi, na jakiej podstawie jed-
nostki umocnionego rejonu w Specjalnym Kijowskim Okręgu
Wojskowym otrzymały rozkaz o zajęciu przedpola. Działanie
to może natychmiast sprowokować Niemców do ataku zbroj-
nego i grozi różnymi poważnymi konsekwencjami. Rozkaz
ten odwołać w trybie natychmiastowym i zameldować, kto
konkretnie wydał takie samodzielne rozporządzenie. Żukow.
10.06.41 r."
Jeszcze na początku maja 1941 roku na rozkaz Żukowa od-
działy wojska zostały wyprowadzone z rejonów umocnionych.
Żukow bardzo pilnował tego, żeby ani w rejonach umocnio-
nych, ani przy nich nie było oddziałów radzieckich. 11 czerw-
ca skierował rozkaz do wszystkich dowódców Specjalnego
Okręgu Zachodniego: „Bez specjalnego rozkazu nie zajmować
143
strefy przedpola jednostkami polowymi oraz przeznaczonymi
do obsady rejonów umocnionych".
Dlatego 22 czerwca wyszło tak: wzdłuż granicy zachodniej
rejony umocnione pozostały bez wojska, natomiast wojsko po-
zostało bez rejonów umocnionych, okopów i transzei.
Żukow nie tylko wydawał zbrodnicze rozkazy, których
wykonanie zakończyło się śmiercią wyszkolonej armii, ale
dodatkowo dławił wszystkie inicjatywy swoich podwładnych:
zameldować, kto konkretnie wydał takie samodzielne roz-
porządzenie... Mało tego, pod gradem nieludzkich rozkazów
Żukowa dowódcy niższej rangi po prostu tracili zdolność do
samodzielnych działań. Za Żukowa przetrwał tylko ten, kto
nic nie robił. Ten, kto coś robił, trafiał w szeregi przestępców.
Po wojnie Żukow ogłosił: rejony umocnione znajdowały się
zbyt blisko granicy, wojsko było niezrównoważone i wpadało
w panikę. Jednak gdyby nie rozkazy Żukowa, które się sy-
pały niczym lawina, wojsko znajdowałoby się w żelbetowych
ufortyfikowanych umocnieniach. Wówczas ludzie byliby opa-
nowani i nie mieliby powodu wpadać w panikę.
II
W żadnym wypadku nie przesadzam, nazywając działa-
nia Żukowa zbrodniczymi. Wypełnienie rozkazów Żukowa
pociągnęło za sobą zagładę i wzięcie do niewoli wyszkolonej
Armii Czerwonej. Skutkiem tego z kolei była utrata wielkiego
terytorium i zagłada milionów ludzi. Artykuł 58-1 Kodeksu
Karnego Rosyjskiej Socjalistycznej Federacyjnej Republi-
ki Radzieckiej dokładnie określał, za co można było zostać
oskarżonym. Między innymi za „działanie na rzecz podwa-
żania lub osłabiania bezpieczeństwa zewnętrznego ZSRR".
Jak inaczej można zinterpretować rozkazy Żukowa? Właśnie
tylko tak: działanie na rzecz podważania i osłabiania bezpie-
czeństwa zewnętrznego. Punkt 4. tegoż artykułu przewidział
„najwyższą karę - rozstrzeliwanie" za „okazanie w jakikol-
wiek sposób pomocy tej części międzynarodowej burżuazji,
która nie uznając równouprawnienia systemu komunistycz-
nego, nadchodzącego, aby zastąpić kapitalizm, dąży do jego
144
zagłady". W tym miejscu przedstawiciel dowolnego trybunału
mógł wydać obywatelowi Żukowowi najwyższy wyrok, ponie-
waż Hitler dążył do zniszczenia władzy komunistycznej, a Zu-
ków poprzez swoje rozkazy całkiem świadomie mu w tym po-
magał.
Jak w takim razie można usprawiedliwić potworne prze-
stępstwo Żukowa, które doprowadziło do zagłady dziesiątków
milionów osób?
Wielki historyk Swietliszyn znalazł wyjście. Rzekomo spo-
tykał się z Żukowem, zadawał mu pytania, natomiast jedy-
ny wybawca ojczyzny podobno mu odpowijidał następująco:
„10 czerwca narkom obrony marszałek Tinioszenko wraz ze
mną, jako szefem Sztabu Generalnego, został wezwany do Sta-
lina, który ostro obwinił nas o prowokowanie wojny. Na miej-
scu, w swoim gabinecie, Stalin podyktował treść telegramu,
który później rozesłano do dowódców poszczególnych okręgów
przygranicznych (...) byłem przekonany, że gdybym nie podpisał
podyktowanego przez Stalina telegramu, to zapewnie obecny przy
rozmowie Beria natychmiast by mnie aresztował..."
(N. A. Swietliszyn, Krutyje stupieni sud'by, Chabarowsk
1992, s. 55-56).
Zwróćmy uwagę na brak protestów Żukowa. Jednak gróźb
również nie było ani ze strony Stalina, ani Berii. Po prostu
jedyny wybawca ojczyzny był przekonany, że go natychmiast
aresztują... Wystarczyła sama obecność i widok narkoma
spraw wewnętrznych, aby nieustraszony dowódca, nie prote-
stując i nie odmawiając, podpisał rozkaz, który zgubił Armię
Czerwoną.
W celu ustalenia, na ile poważne było zagrożenie bezpie-
czeństwa osobistego Żukowa, otwórzmy „Dziennik rejestracji
osób, które przyjął J. W. Stalin". Ponieważ całkiem możliwe,
że Żukow był w gabinecie Stalina o jednej porze, a groźny
narkom Beria, którego tak się bał nieustraszony dowódca,
o innej.
Otworzyliśmy i przekonaliśmy się.
10 czerwca 1941 roku Beria przebywał w gabinecie Stalina
od godziny 22.30 do godziny 0.15. Żukowa W tym czasie w ga-
binecie Stalina nie było. Szczerze mówiąc, tego dnia Żukowa
145
w gabinecie Stalina w ogóle nie było. Z tego wynika, że swoich
przestępczych rozkazów nie pisał on w gabinecie Stalina ani
też pod jego dyktando, ani też pod groźbą aresztu.
W gabinecie Stalina Żukow był dopiero następnego dnia -
11 czerwca — w dodatku dwukrotnie. Jednak Berii tego dnia
tam nie było.
Jednak załóżmy, że wszystko było tak, jak opowiada Swie-
tliszyn. Co z tego wynika? Na jednej szali mamy bezpieczeń-
stwo kraju i życie dziesiątków milionów ludzi, a może nawet
wyniszczenie całego narodu. Na drugiej — iluzoryczne praw-
dopodobieństwo aresztowania.
Wtedy jedyny wybawca ojczyzny decyduje: a niech tę oj-
czyznę diabli wezmą, czort z nimi, z milionami, oby tylko
mnie nikt nie ruszał.
Rozumiejąc, że wyjaśnienie Swietliszyna nie wystarczy,
by usprawiedliwić Żukowa, „Krasnaja zwiezda" (19 czerwca
2001) zastosowała inny trik: „10 czerwca 1941 roku Sztab Ge-
neralny zmuszony był skierować do wojskowej rady KOWO
następujący telegram (...)" Jakież to wszystko łatwe - Sztab
Generalny był zmuszony... Dlaczegóż to był zmuszony do wy-
dawania idiotycznych rozkazów? Kto zmuszał go do szkodli-
wych działań, osłabiających bezpieczeństwo własnej armii,
narodu i kraju? Natomiast według towarzyszy z „Krasnoj
zwiezdy" wychodzi na to, że szef Sztabu Generalnego nie ma
nic do tego. Cały Sztab Generalny jest winny, ale przecież
w sztabie są tysiące osób. Kto konkretnie w takim razie jest
złoczyńcą i szkodnikiem? Otóż nikt. Szyfrogram został pod-
pisany przez jedną osobę - Żukowa. Jednak on dzięki sta-
raniom „Krasnoj zwiezdy" został uniewinniony i odsunięty
w cień, natomiast resztę Sztabu Generalnego wystrychnięto
na dudka.
Dobrze. Powiedzmy, że Żukow został zmuszony przez ko-
goś i podporządkował się. Jednak co do tego wariantu też są
zastrzeżenia. W 1957 roku przywódcy, niczym psy łańcucho-
we, zwarli się w walce o władzę. Zrzucani z wierzchołków wła-
dzy tłumaczyli się, że za Stalina wbrew swojej woli zmuszani
byli do podpisywania zbrodniczych rozkazów. Uzasadniając,
że takie były czasy. Na to dumny Żukow oznajmił, że on nie
146
jest taki, że on to wyjątek. Aż tu się wyjaśnia - podpisywał.
Tylko jeden szkodliwy szyfrogram Żukowa z dnia 10 czerw-
ca w skutkach był bardziej niszczycielski niż setki rozkazów
Chruszczowa, Mołotowa, Malenkowa i Kaganowicza o maso-
wych rozstrzeliwaniach.
III
Należy zwrócić uwagę na niesamowitą głupotę rozkazu
Żukowa: Działanie to może natychmiast sprowokować Niem-
ców do ataku zbrojnego. Bzdura. Oto logika Żukowa: jeśli
w naszych rejonach umocnionych nie będzie wojska, to Hi-
tler nie zaatakuje. Zapytajmy: jak wam się podoba taki tekst?
Czyżby ziściły się proroctwa genialnego wojskowego myślicie-
la? Zameldowano Hitlerowi, że radzieckie rejony umocnione
w ogóle nie są zajmowane przez oddziały wojskowe, i co - na-
tychmiast odwołał on decyzję o realizacji operacji „Barbarossa"?
Zdecydowanie Żukowowi brakuje zdrowego rozsądku.
Wszystko się działo na odwrót. Wyobraźmy sobie inną sy-
tuację: w każdym rejonie umocnionym wzdłuż granicy sta-
cjonują stałe garnizony. W każdym betonowym schronie
ogniowym po pięciu, dziesięciu, piętnastu żołnierzy ze środka-
mi łączności, przyrządami optycznymi, z zapasem amunicji,
wyżywienia, wody, leków itd. Z przodu i na bokach każdego
rejonu umocnionego rowy i zapory przeciwczołgowe, zasieki
i pola minowe nie do pokonania. Ponadto, jako uzupełnienie
stałych garnizonów, w każdym z rejonów umocnionych oko-
pała się cała dywizja strzelecka, a może nawet korpus bądź
armia. Przez trzy-cztery miesiące przed rozpoczęciem wojny
wykopali oni setki kilometrów transzei, wybudowali i zama-
skowali setki schronów podziemnych, tysiące stanowisk strze-
leckich i innych umocnień polowych. Natomiast pomiędzy re-
jonami umocnionymi miała stacjonować obrona polowa. Do
tego dziesięć-piętnaście linii transzei i oddzielonych węzłów
obrony, zapory przeciwpancerne i przeciwpiechotne, zama-
skowane działa i wkopane w ziemię czołgi. W głębi terytorium
radzieckiego zaś, wzdłuż starej granicy państwowej, kolejna
linia rejonów umocnionych, obsadzonych zarówno przez sta-
147
łe garnizony, jak też wojska w polu. Na Dnieprze - flotylla.
Wzdłuż wschodniego brzegu Dniepru - trzecia linia obrony
strategicznej... W tym właśnie wypadku Hitler i jego gene-
rałowie dobrze by się zastanowili, czy mają atakować, czy
się wstrzymać. Całkowity brak obrony, zgodnie z genialny-
mi pomysłami wielkiego stratega, to dopiero prowokacja. To
brzmi jak zachęta dla agresora: nacieraj, nie mamy wojska
w naszych rejonach umocnionych, pól minowych nie zakłada-
liśmy, natomiast druty kolczaste sami pocięliśmy. Atakujcie
nasze rejony umocnione nawet gołymi rękoma.
Rozkaz Żukowa: nie dawać powodu do ataku i nie ulegać
prowokacjom, to schizofrenia w czystej postaci. Jeżeli wojska
niemieckie nie mają rozkazu rozpoczęcia wojny, to można je
prowokować w dowolny sposób; choćby goły tyłek przez gra-
nicę pokazać, a i tak się nie ruszą. Natomiast jeżeli mają roz-
kaz rozpocząć wojnę, to można ile się da demonstrować swoje
pokojowe nastawienie, nic nie pomoże.
IV
Tymczasem dowódcy okręgów przygranicznych i armii
bezustannie domagali się pozwolenia na zajęcie pozycji obron-
nych. Na przykład prosi o to dowodzący Specjalnym Okręgiem
Zachodnim generał armii D. G. Pawłow. „20 czerwca 1941
roku szyfrogramem z podpisem zastępcy dowódcy Wydziału
Operacyjnego Sztabu Generalnego Pawłowa poinformowano,
że jego prośba została przekazana narkomowi i ten nie wydał
zgody na zajęcie umocnień polowych, ponieważ może to wy-
wołać prowokację ze strony Niemców" („Krasnaja zwiezda",
24 lipca 2001).
W tym wypadku wszystko jasne: winni są zastępca szefa
Sztabu Generalnego Wasilewski oraz narkom obrony Timo-
szenko, natomiast o szefie Sztabu Generalnego ani słowa. Co
ciekawe, żądania generała armii Pawłowa oraz innych do-
wódców okręgów przygranicznych, aby zająć pozycje obronne,
są udokumentowane, jednak podobnych żądań ze strony Żu-
kowa nie da się odnaleźć. O czym w takim razie myślał mózg
armii i jego genialny, niemalże święty dowódca?
148
Żukow myślał o tym, w jaki sposób odebrać wojsku amuni-
cję. Wydawał też rozkazy: w pułkach i dywizjach pierwszego
rzutu skonfiskować naboje i pociski artyleryjskie, by żołnie-
rze nie dali się sprowokować.
18 czerwca dowódca Specjalnego Nadbałtyckiego Okręgu
wydał rozkaz o podwyższeniu gotowości oddziałów obrony
przeciwlotniczej. Reakcja Żukowa: „Wydaliście rozkaz obronie
przeciwlotniczej wprowadzający drugi stopień gotowości, bez
zezwolenia narkoma (...) Pańskie rozporządzenie budzi plotki
i niepokój społeczny. Żądam odwołania w trybie natychmia-
stowym wydanego rozkazu i przygotowania wyjaśnienia dla
narkoma. Żukow".
Bohater Związku Radzieckiego pisarz Karpow w ten spo-
sób wyjaśnia działania geniusza: szef Sztabu Generalnego
Żukow, wbrew swojej woli i przekonaniom, w ostateczności
chcąc doprowadzić armię do pełnej gotowości, zmuszony był
wydawać takie polecenia" (W. Karpow, Marszal Żukow, Mo-
skwa 1992, s. 219).
Znów znaleziono usprawiedliwienie: on był zmuszony. Mo-
że w takim razie tę myśl trzeba wyrazić inaczej: on był po
prostu mazgajem! Wszyscy, którzy mieli do czynienia z Żuko-
wem, wspominali, że był to typ pozbawiony siły woli, mięczak
nie mający własnego zdania. Karpow musiał głośno i wprost
powiedzieć właśnie o tym.
Podpisów Stalina pod tymi rozkazami nie ma. Nie ma też
żadnych wskazówek, że to Stalin żądał od Żukowa przekazy-
wania takich rozkazów w teren. Winny jest jednak Stalin.
Pod tymi szkodliwymi szyfrogramami nie ma również
podpisu narkoma obrony, marszałka Związku Radzieckiego
Timoszenki, jak też nie ma dowodów, że wymagał on od Żu-
kowa pisania tego paskudztwa wbrew jego woli i rozumieniu
sytuacji. Jednak Timoszenko również jest winny.
Pod tymi dokumentami nie ma podpisów narkoma spraw
wewnętrznych Berii i narkoma bezpieczeństwa państwowego
Mierkułowa. Ale oni też są winni.
Każdy, kto wypełniał rozkazy Żukowa, również jest winny.
Przecież oni tylko zachowywali wierność przysiędze wojsko-
wej, ponieważ 23 lutego 1939 roku przysięgali „bezwzględnie
149
przestrzegać regulaminu wojskowego oraz wypełniać rozka-
zy dowódców i komisarzy". W lipcu 1941 roku za wykonanie
rozkazów Żukowa bezlitośnie ich rozstrzeliwano, a teraz tak
samo bezlitośnie wyśmiewano: głuptasy, zachowywali wier-
ność przysiędze, chyba oszaleli!
I tylko Żukow, którego podpis widnieje pod tymi rozkaza-
mi, nie jest niczemu winny.
V
Tak więc Żukow rozumiał, że niebawem zacznie się wojna,
jednak przez swoje szkodliwe działania zabraniał armii przy-
gotować się do stawienia czoła wrogowi. Do ostatniej chwili
pod groźbą śmierci Żukow zabraniał dowódcom okręgów przy-
granicznych i armii robić cokolwiek w celu przygotowania się
do odparcia niemieckiego ataku.
Co właściwie Żukow mógł zrobić?
Na tym polega cała sprawa, że nic nie trzeba było robić.
Gdyby nie było rozkazów Żukowa, Pawłow, Kirponos i inni
mądrzy dowódcy wojsk Specjalnego Okręgu Zachodniego
sami by sobie poradzili i odparli atak. Gdyby tylko Żukow nie
spętał ich więzami zakazów.
Protestują: przecież od Żukowa wymagano tego odgórnie!
Z tym jestem zmuszony się nie zgodzić. Kto wymagał?
Stalin? Timoszenko czy też Beria? Żadnych śladów Stalinow-
skich „wymagań" nie udało się odnaleźć obrońcom Żukowa.
Natomiast zbrodnicze rozkazy są.
Lecz nawet jeśliby Stalin żądał, to w tym wypadku też ża-
den trybunał takiego usprawiedliwienia nie mógłby potrak-
tować jako przekonującego. Jeśli dowódca plutonu podpisał
się pod zdradzieckim rozkazem, to on ponosi pełną odpowie-
dzialność. W tym wypadku nikogo nie interesuje, czy dowód-
ca kompanii wydał mu polecenie ustne czy nie. Twój podpis,
odpowiadaj. Nawet jeżeli dowódca batalionu ustnie rozkazał,
również słowami przekaż jego rozkaz, po co coś podpisywać...
Żukow miał wiele sposobów, aby nie robić tego, co uważał
za szkodliwe i zgubne.
Po pierwsze, trzeba było żądać od narkoma obrony mar-
150
szalka Timoszenki podpisu potwierdzającego: ja, Żukow, zde-
cydowanie się nie zgadzam z taką decyzją, jednak w wyniku
braku siły woli jestem zmuszony ją podpisać i podpiszę, ale
dopiero po tobie, Siemionie Konstantynowiczu.
Po drugie, żądać potwierdzającego podpisu Stalina: po-
dobne decyzje prowadzą kraj, naród i armię do zagłady, i ja,
Żukow, wbrew własnej woli podpisuję, ale tylko po was, towa-
rzyszu Stalinie, i po narkomie Timoszence.
Po trzecie, można było przejawić własną wolę: wy nalega-
cie, to wy podpisujcie, a mnie zwolnijcie z tego.
Co Żukow ryzykował? Karierę? Życie?
Załóżmy jednak, że Stalin za niesforność odsunął Żukowa
od pełnienia funkcji szefa Sztabu Generalnego. Cóż w tym
złego? Sam Żukow pisze, że ta funkcja nie jest dla niego. Pi-
sze też, że nie jest stworzony do pracy w sztabie, że prote-
stował i bronił się, kiedy nominowano go na to stanowisko.
A skoro tak, to była przyczyna do odejścia: zwolnijcie, towa-
rzyszu Stalin, nie jestem w stanie poradzić sobie z taką wy-
soką funkcją. Nie ma nic gorszego niż dowódca, który niena-
widzi swojej pracy i doskonale zdaje sobie sprawę, że nie jest
do niej stworzony.
VI
Występując w redakcji „Wojenno-istoriczeskogo żurnała"
13 sierpnia 1966 roku, Żukow tak usprawiedliwiał swoje za-
chowanie: „Kto zechce kłaść głowę pod topór! Oto, powiedz-
my, ja, Żukow, przeczuwając nadciągające niebezpieczeń-
stwo, wydaję rozkaz: «Rozwinąć oddziały». Melduję Stalinowi.
Aon: na jakiej podstawie? Ze względu na niebezpieczeństwo.
Wiesz co, Beria, weź go do siebie, do lochów" („Ogoniok" 1989,
nr 25, s. 7).
Nikt nie groził Żukowowi Berią ani lochami. Jednak
ostrożny strateg przewidywał, że sprawa może przyjąć rów-
nież taki obrót, dlatego rozważnie milczał i pokornie podpi-
sywał zbrodnicze rozkazy, z których treścią rzekomo się nie
zgadzał. On tylko gorliwie podpisywał.
Przecież jeśli on rzeczywiście przewidział, że będzie in-
151
wazja, można było zaryzykować. Publicznie się nie zgodzić
ze Stalinem i niech zabiorą do lochów Berii. Hitler zaatakuje
i wtedy naród sobie przypomni: o tak, Żukow był odważnym
człowiekiem...
No cóż, strateg nie przejawił wielkiego bohaterstwa, dla-
tego obecni obrońcy Żukowa muszą jego waleczne czyny prze-
pisywać ze wspomnień lub wprost wymyślać.
Jestem zmuszony zwrócić uwagę na dokument, pod którym
niemal każdy obywatel Związku Radzieckiego płci męskiej
zostawiał swój podpis. Dokument ten to przysięga wojskowa.
W czerwcu 1941 roku złamał ją szef Sztabu Generalnego Ar-
mii Czerwonej generał armii G. K. Żukow. Przecież on też
podpisywał tekst przysięgi. On też przysięgał bronić ojczyzny
„mężnie, umiejętnie, z godnością i honorem, nie żałując swej
krwi oraz własnego życia". Męstwo żołnierza polega na tym,
aby iść do przodu pod kule i na wrogie bagnety. Męstwo sze-
fa Sztabu Generalnego oznacza: mieć własne zdanie i bronić
go za każdą cenę. W pierwszej połowie 1941 roku ratunek
dziesiątek milionów osób zależał od uczciwości i nieugiętości
szefa Sztabu Generalnego, jak też od jego osobistego bohater-
stwa. Mógł on uratować wszystkich, rozumiał, że za chwilę
nastąpi atak, ale nic nie robił w celu obrony swej ojczyzny.
Przeciwnie, świadomie szkodził. W jego sytuacji działania
w obronie ojczyzny polegały na tym, aby przeciwko zbrodni-
czym rozkazom wystąpić z godnością i honorem, jak wymaga-
ła tego przysięga, albo przynajmniej zachować neutralny sto-
sunek wobec swej ojczyzny i swego narodu i nie podpisywać
karygodnych dyrektyw.
Żukow miał do wyboru: wystąpić w obronie Ojczyzny, nie
żałując krwi i życia, lub ratować własną skórę za cenę zdrady
armii, kraju i narodu. Wybrał drogę zdrady ojczyzny.
Zdradzając przysięgę, Żukow skrył się za ratującym go
schlebianiem: podpiszę, co rozkażą, machnę, co powiecie, by-
leby ocalić siebie, byleby nie wypowiedzieć zdania, z którym
Stalin mógłby się nie zgodzić.
A przecież miał godne i sprawiedliwe wyjście: nie podpi-
szę tego obrzydlistwa! Proszę nawet nie myśleć o tym, aby
straszyć mnie Berią i lochami, sam się zastrzelę, ale pod roz-
152
kazami, które prowadzą mój naród, moją ojczyznę i armię do
zagłady, nie wymusicie mego podpisu nawet torturami. Nie
zdradzę swego narodu!
Jednak Żukow zdradził.
Żukow osądził generała-pułkownika Własowa za to, że ten
dostał się do niewoli. Uważał Własowa za tchórza i upierał się
przy tym, że gdy generał znalazł się w sytuacji bez wyjścia,
powinien był się zastrzelić.
Porównajmy działania Własowa i Żukowa. Własow zo-
stał wzięty do niewoli, jednak przez to nikomu nie wyrzą-
dził żadnej szkody. Tymczasem Żukow, rozsyłając do wojska
zdradzieckie rozkazy, wydal na rzeź wyszkolonego żołnierza
Armii Czerwonej, oddał przeciwnikowi niezliczoną ilość zapa-
sów amunicji oraz 85 procent przemysłu zbrojeniowego kra-
ju. Za tym poszły wielomilionowe ofiary i zniszczenie kultury
materialnej, którą kraj tworzył przez wieki.
Skoro ktoś zmuszał Żukowa do podpisywania tych szaleń-
czych rozkazów, to trzeba było od razu po prostu żądać dymi-
sji albo w ostateczności - zastrzelić się. Jednak tu zadziałała
inna filozofia: kto zechce kłaść głowę pod topór...
Zdaniem Żukowa, w sytuacji bez wyjścia Własow powi-
nien się zastrzelić. Natomiast sam Żukow, choć nie znalazł
się w sytuacji bez wyjścia, musiał za wszelką cenę ratować
własną skórę.
Nawet za cenę zagłady całej armii, narodu i kraju.
Rozdział 12
Jak Żukow budził Stalina
Inny fakt: dyrektywa o postawieniu w gotowość bojo-
wą sił Zachodniego Okręgu Wojskowego i floty, wydana
w nocy 22 czerwca. Obecnie traktowana na wiele sposo-
bów, ale nie można jej porównać z prostymi, wyraźnymi
rozkazami w rodzaju: „Do broni!", „Do boju!", które spra-
wiają, że odbywający służbę zasadniczą lub podlegający
obowiązkowej służbie wojskowej w jednej chwili staje się
żołnierzem; do tego wyraźnego sygnału „W kraju aktyw-
ność mobilizacyjna!", który zwołuje cały naród na wojnę.
Jest w niej tyle niejasności, tyle rzeczy skomplikowanych.
Co istotne, działo się to wówczas, gdy z wielu różnych źró-
deł napływały informacje o dokładnym terminie inwazji.
„Wojenno-istoriczeskij żumał" 1989, nr 6, s. 37.
„Dziennik rejestracji osób, które przyjął J. W. Stalin" de-
maskuje nie jedno kłamstwo Żukowa, ale całe ich mnóstwo.
Przytoczę dwa opowiadania wielkiego dowódcy.
Pierwsze. Wieczorem 21 czerwca on, genialny strateg, po-
dobno ostatecznie i wyraźnie zrozumiał, że inwazja niemiecka
jest nieunikniona i nastąpi w najbliższych godzinach, ponie-
waż „doniesienia niemieckich dezerterów rozwiały wszelkie
iluzje" („WIŻ" 1995, nr 3, s. 41).
Opowiadanie drugie. „O godzinie 3.30 szef sztabu Okrę-
gu Zachodniego generał W. E. Klimowski zameldował o nalo-
154
cie lotnictwa niemieckiego na miasta Białorusi. Mniej więcej
trzy minuty później szef sztabu Okręgu Kijowskiego generał
M. A. Purkajew zameldował o nalocie na miasta Ukrainy.
O godzinie 3.40 zadzwonił dowódca Nadbałtyckiego Okrę-
gu Wojskowego generał F. I. Kuzniecow, który zameldował
o atakach powietrznych wrogiego lotnictwa na Kowno oraz
inne miasta. Narkom rozkazał mi, abym dzwonił do Stalina.
Dzwonię. Nikt nie odbiera. Ciągle dzwonię. Wreszcie słyszę
senny głos dyżurnego generała z wydziału ochrony" (Wspo-
mnienia i refleksje, Moskwa 1969, s. 247).
Przyjmijmy do wiadomości oba opowiadania. Potem spójrz-
my do dziennika, w którym rejestrowano odwiedzających ga-
binet Stalina.
II
21 czerwca 1941 roku Żukow był w gabinecie Stalina
w godzinach od 20.50 do 22.20. Kiedy w takim razie ostatecz-
nie i wyraźnie rozwiały się wszelkie iluzje i genialny dowódca
zrozumiał, że inwazja jest nieunikniona?
Załóżmy, że Żukow zrozumiał to, zanim wszedł do gabine-
tu Stalina, czyli przed godziną 20.50. W tym wypadku jego za-
chowanie nie jest zrozumiałe. Nagle strateg uświadomił sobie,
że już za chwilę, za kilka godzin, zostanie wymierzony śmier-
telny cios w Związek Radziecki, w którego wyniku zginą dzie-
siątki milionów ludzi, a kraj stoczy się na pozycje Trzeciego
Świata, nigdy nie będzie mógł wyleczyć potężnej rany i w re-
zultacie się rozpadnie. Jak w takiej sytuacji wielki dowódca
mógł dopuścić, aby Stalin poszedł spać? Jeżeli on nagle zro-
zumiał, że zaraz wybuchnie wojna, to trzeba było łapać Stali-
na za portki i wrzeszczeć co tchu: Stój, gadzino! Nie puszczę
spać! Mobilizuj wojsko! Bij we wszystkie dzwony!!!
Teraz załóżmy, że „ostatnie iluzje zostały rozwiane" i myśl
o nieuniknionej inwazji niemieckiej oświeciła Żukowa pod-
czas narady w gabinecie Stalina. W tej sytuacji strateg powi-
nien był działać tak samo. Prośbą czy groźbą, a nawet ręko-
czynem utrzymać Stalina na stanowisku bojowym i zmusić go
do działania stosownie do sytuacji.
155
A jak Żukow opisuje ten ostatni wieczór spędzony w ga-
binecie Stalina? W ogóle nie opisuje. Wynikają z tego same
banialuki. Skoro on, wielki, wszystko rozumiał, a głupi Sta-
lin nie rozumiał niczego, to - logicznie biorąc _ powinno było
nastąpić wielkie starcie. Żukow wrzeszczy, Stalin wrzeszczy,
Żukow udowadnia, Stalin nie wierzy, członkowie Biura Po-
litycznego, schyliwszy głowy, boją się nawet oczu podnieść
na pojedynek dwóch wściekłych tytanów. We wspomnieniach
scena ta powinna być punktem kulminacyjnym, przełomowa,
najważniejsza.
Próżno jej jednak szukać we wspomnieniach. Wygląda na
to, że bystry i przenikliwy Żukow wszystko zrozumiał, wysie-
dział półtorej godziny w gabinecie Stalin^, życzył mu spokoj-
nej nocy, kolorowych snów i się oddalił...
III
Całkiem śmieszne staje się opowiadanie stratega^ jeżeli
przypomnimy, że 22 czerwca 1941 roku o godzinie 0.30 do
wszystkich jednostek wysłano „Dyrektywę nr 1" z podpisami
Timoszenki i Żukowa o następującej treści: „(...) Zadaniem
naszych jednostek jest niepoddawanie się żadnym działaniom
prowokacyjnym... Bez specjalnego rozkazu nie podejmować
żadnych innych działań".
Rozwiały się wszelkie iluzje wielkiego dowódcy, zrozu-
miał, że zaraz zaatakują, i natychmiast zabronił swemu woj-
sku otwierać ogień! Dla niego, genialnego, jest jasne, że zaraz
nastąpi śmiertelny dla kraju cios, i oto on swoją dyrektywą
wiąże ręce wszystkim dowódcom frontów i armii, wszystkim
dowódcom korpusów, dywizji, brygad, pułków i wszystkim ni-
żej stojącym, zabraniając strzelać, zakazuje też JAKICH-
KOLWIEK działań!
Ostatni wariant. Myśl o nieuniknionej inwazji olśniła Żu-
kowa po tym, jak pożegnał się ze Stalinem. O godzinie 22.20
opuścił gabinet. Minął kilka poziomów ochrony, przeszedł
przez plac Iwanowski na Kremlu, doszedł do samochodu,
wyjechał z Kremla (znów minął ochronę), dotarł do siedziby
Sztabu Generalnego, wszedł do gabinetu, rozgrzebał stertę
156
papierów, przeczytał raporty, porównał, skonfrontował, aż tu
nagle... olśnienie — przecież oni zaraz zaatakują!
Wariant ten jest nie do zaakceptowania. Żukow opowia-
dał, że wieczorem ostatecznie rozwiały się wszelkie jego iluzje
i wszystko zrozumiał. Natomiast w tym wariancie wszystko
się rozgrywa bliżej północy.
Ale nawet jeżeli tak było, jeżeli Żukow wszystko zrozumiał
po tym, jak się pożegnał ze Stalinem, to dlaczego od razu do
niego nie zadzwonił? Dlaczego wydał szkodliwą dyrektywę?
On jeszcze nie takie rzeczy opowiadał! 22 czerwca o go-
dzinie 0.30 Żukow telefonicznie zameldował Stalinowi o tym,
że dyrektywa, która zabraniała dowódcom wszystkich rang po-
dejmowania jakichkolwiek działań, została wysłana do wszyst-
kich jednostek (Wspomnienia i refleksje, Moskwa 2003, tom 1,
s. 263). Dziesięciolecia po tych wydarzeniach Żukow głosił
dumnie: wieczorem 21 czerwca wszystko zrozumiałem, roz-
wiały się wszystkie moje iluzje! Natomiast 22 czerwca 1941
roku o godzinie 0.30 najwybitniejszy dowódca rozmawiał ze
Stalinem, ale o rozwianych iluzjach nawet nie wspomniał.
Widocznie nie chciał przywódcy psuć humoru przed snem.
I towarzysz Stalin wpakował się do łóżka.
Wyjaśnijcie mi całą tę sytuację. Wieczorem 21 czerwca Żu-
ków zrozumiał: inwazja jest nieunikniona, tymczasem Sta-
lina zaczął budzić telefonami dopiero 22 czerwca o godzinie
3.40? Co więcej, nie dzwonił z własnej inicjatywy, ale z rozka-
zu narkoma obrony Timoszenki.
IV
Wyobrażam sobie tę samą sytuację w Ameryce. Jakiś ge-
niusz strategiczny przechwala się: jestem taki mądry, taki
przebiegły, wieczorem 10 września 2001 roku nikt o niczym
nie wiedział i niczego nie rozumiał, a ja zorientowałem się,
że jutro z rana zamachowcy-samobójcy porwą samoloty i za-
atakują Nowy Jork i Waszyngton. Cały wieczór przesiedzia-
łem w gabinecie u prezydenta, ale nic mu nie powiedziałem.
Gdy on poszedł spać, szybciutko machnąłem dyrektywę, żeby
nikt nie podejmował żadnych działań przeciwko terrorystom
157
i nie poddawał się żadnym prowokacjom. A rano oni uderzyli!
Przewidziałem to. Nie miałem zamiaru dzwonić do prezyden-
ta, ale mój przełożony rozkazał - obudź i poinformuj prezy-
denta...
Śmiejecie się, a ja wcale. Przecież właśnie to wielki strateg
Żukow nam opowiada, dodając, że już od dawna miał zamiar
nakreślić Stalinowi sytuację strategiczną, ale po prostu nie
było takiej możliwości, ponieważ Stalin mało się interesował
sprawami Sztabu Generalnego.
Mam dwa wytłumaczenia zachowania Żukowa. Niech każ-
dy wybierze sobie to, które mu się spodoba.
Wyjaśnienie pierwsze: Żukow-zbrodniarz. Wiedział, że
atak jest nieunikniony i nastąpi w najbliższych godzinach,
ale tchórzliwą bezczynnością i zdradziecką dyrektywą w ostat-
nich godzinach pokoju wystawił armię, kraj i swój naród
na śmiertelny cios. Za takie działania, a raczej bezczynność
zgodnie z artykułem 193. Kodeksu Karnego Rosyjskiej Socja-
listycznej Federacyjnej Republiki Radzieckiej (bezczynność
władz) należy rozstrzelać.
Wyjaśnienie drugie: Żukow-samochwała. Wieczorem 21
czerwca 1941 roku wcale nie przypuszczał, że istnieje możli-
wość ataku wojsk niemieckich. Dopiero po wojnie przejawił
się talent wyjątkowego przewidywania.
Już po fakcie.
Rozdział 13
Nie miał pełnomocnictwa!
Na pytanie o rolę Chruszczowa odpowiedział:
- Piastował takie stanowisko, że nie mógł nie podej-
mować decyzji o represjach.
- A ty miałeś z nimi coś wspólnego? - zapytałam.
- Nie. Nigdy - zdecydowanie, patrząc mi w oczy, od-
parł ojciec.
ERA i EI.I.A ŻUKOWE, Marszal pobiedy.
Wospominanija i razmyszlenija, Moskwa 1996, s. 149
I
Otóż wieczorem 21 czerwca 1941 roku wielki strateg zro-
zumiał: zaraz zaatakują! Skoro tak, to trzeba było działać.
Trzeba było w trybie alarmowym podrywać wojsko. Skoro ilu-
zje się rozwiały, to dlaczego nie działał?
Ideologowie komunistyczni nawet w tym wypadku znaleź-
li wyjaśnienie: przecież nie miał pełnomocnictwa!
Drodzy towarzysze, jeżeli wiemy, że dom jest zaminowa-
ny i w każdej chwili może wybuchnąć, jeżeli wiemy, że w do-
mu są ludzie, to jakiego pełnomocnictwa potrzebujemy, żeby
wszcząć alarm?
Jeśli mamy rozkaz dokładnie trzymać się wskazanego
kursu, a jednak widzimy, że nasz statek za chwilę zderzy się
z górą lodową, czyż nie skręcimy sterem, próbując uniknąć
zderzenia? Czy najpierw pobiegniemy prosić o pełnomocnic-
two, a dopiero potem zmienimy kurs?
159
Jeśli wiemy, że samolot zaraz uderzy w drapacz chmur,
czy trzeba pytać kogoś o pozwolenie, żeby włączyć alarm
i ewakuować ludzi z budynku?
Powiedzmy, że wiadomo nam, iż dyletanckie i chaotyczne
działania operatorów reaktora jądrowego prowadzą do wybu-
chu, w którego konsekwencji ucierpią setki tysięcy osób, a mi-
liony kilometrów kwadratowych terytorium na setki i tysiące
lat nie będą mogły być zamieszkane przez ludzi i zwierzęta,
czy w tej sytuacji będziemy czekać na formalne potwierdze-
nie niezbędnego działania w celu zapobieżenia wybuchowi?
21 czerwca 1941 roku chodziło nie o wybuch domu ani
o statek, niechby nawet był olbrzymi, ani o drapacz chmur
i nawet nie o reaktor w Czarnobylu. Sprawa dotyczyła życia
milionów ludzi, niebywałych strat materialnych i zniszczeń.
Powiem więcej — na ostrzu noża znalazła się sprawa istnienia
narodów i kraju, który zamieszkują. Wielki geniusz strate-
giczny, jak sam twierdzi, rozumiał, że katastrofa zbliża się
nieubłaganie i gwałtownie. Nie zrobił jednak nic, aby jej za-
pobiec, ponieważ zabrakło mu pełnomocnictwa.
Żukow miał pełnomocnictwo, by wydawać wojsku zbrodni-
cze rozkazy, natomiast do odwołania własnych rozkazów go
nie miał.
II
W nocy z 21 na 22 czerwca Żukow, który rzekomo do-
skonale zrozumiał, że inwazja jest nieunikniona, podpisuje
Dyrektywę nr 1: „Nie poddawać się żadnym działaniom pro-
wokacyjnym (...) bez specjalnego rozkazu nie podejmować
żadnych innych działań". Dyrektywa ta po prostu zabrania-
ła wprowadzenia w życie planu osłony granicy państwowej
i wszczynania alarmu bojowego: gdy przyjdzie specjalne pole-
cenie z Moskwy - ogłosić alarm, nie przyjdzie - przypłacicie
własnymi głowami, jeśli go ogłosicie.
Na takie działania Żukow również miał pełnomocnictwo,
natomiast na odwołanie własnych rozkazów go nie miał.
Tą sprytną odpowiedzią Żukow oczyszcza siebie z wsze-
lakiej odpowiedzialności. Z jednej strony wojsko było w po-
160
gotowiu, z drugiej - żadnych działań. Cokolwiek by się wy-
darzyło, Żukow pozostaje na uboczu, gdyż wydał polecenie
i takie, i całkiem przeciwstawne. Natomiast dowódcy w tere-
nie są winni w każdym wypadku: poderwałeś jednostki alar-
mem - rozstrzelać, nie poderwałeś - też rozstrzelać.
Generał-pułkownik I. W. Bołdin w roku 1941 był zastęp-
cą dowódcy Frontu Zachodniego. Opowiedział o rozmowach
z Moskwą wczesnym rankiem 22 czerwca. Dowódca frontu,
generał armii Pawłow krzyczał do słuchawki: „Wojna! Dajcie
pozwolenie na działanie! Dajcie pozwolenie na otwarcie ognia
artyleryjskiego! Dajcie pozwolenie na strącanie samolotów
niemieckich!"
Na co usłyszał: nie dawać się sprowokować!
Po chwili odbywa się druga rozmowa z Moskwą. Odpowiedź
ta sama. Dowódca wywiadu Frontu Zachodniego, pułkownik
Błochin melduje: przeciwko oddziałom Frontu Zachodniego
jednocześnie idą następujące dywizje: ponad trzydzieści pie-
choty, pięć pancernych, dwie zmotoryzowane i jedna spado-
chronowa, czterdzieści pułków artyleryjskich i pięć lotni-
czych. To nie jest prowokacja. Moskwa jednak twardo obstaje
przy swoim.
Po jakimś czasie trzecia rozmowa z Moskwą. Potem
czwarta.
Zamiast dowódcy frontu, generała armii Pawłowa, z Mo-
skwą rozmawia generał-pułkownik Bołdin.
Odpowiedzi jednak są te same: zabraniam otwarcia ognia
artyleryjskiego, nie podejmować żadnych działań! Nie dać się
sprowokować! (I. W. Bołdin, Stranicy żyzni, Moskwa 1963,
s. 84-85; „WIŻ" 1961, nr 4, s. 65).
Wtedy dowódca Frontu Zachodniego, generał armii Paw-
łów dokonuje bohaterskiego czynu. Nie pyta już więcej o peł-
nomocnictwa, po prostu odmawia wykonania rozkazów Mo-
skwy. Biorąc na siebie całą odpowiedzialność, swoim rozka-
zem w istocie rzeczy ogłasza wojnę w odpowiedzi na atak
Niemców. Bez tego bohaterskiego czynu zniszczenie wojska
radzieckiego byłoby jeszcze bardziej spektakularne. Za ten
czyn Pawłowowi należało przyznać drugą Złotą Gwiazdę.
Jednak Złote Gwiazdy otrzymał Żukow, który rzekomo już
161
wieczorem 21 czerwca wiedział, że inwazja jest nieunikniona,
ale konsekwentnie żądał od wojska, aby nie ulegało prowo-
kacjom.
22 czerwca 1941 roku o godzinie 7.15 Żukow zabrał się do
pisania Dyrektywy nr 2, która pozwalała wojsku prowadzić
działania bojowe, lecz z pewnymi zastrzeżeniami.
O godzinie 21.15 do wszystkich jednostek zostaje skiero-
wana Dyrektywa nr 3, podpisana przez Timoszenkę, Malen-
kowa i Żukowa. Nakazuje ona wszystkim oddziałom frontów
Północno-Zachodniego, Zachodniego i Południowo-Zachodnie-
go niezwłocznie przejść do zdecydowanego ataku. Oddziałom
frontów Północno-Zachodniego i Zachodniego postawiono za-
danie „do 24 czerwca zdobycie rejonu Suwałk". Południowo-
-Zachodni front otrzymał zadanie „do 24 czerwca zdobycie
rejonu Lublina".
Po wojnie Żukow ogłosił: wróg był silniejszy! Opowiadał,
że rzekomo jeszcze latem 1940 roku zrozumiał, że wróg jest
silniejszy i nie jesteśmy gotowi do walki. Skoro tak, to daj
rozkaz do obrony! Jeśli nie ma sił na obronę, daj rozkaz do
odwrotu. Rosja jest wielka, cofać się można aż do Moskwy,
powoli męcząc wroga. Jednak w pierwszym dniu wojny Zu-
ków wraz z Malenkowem i Timoszenką podpisali samobójczy
rozkaz o zdobyciu polskich miast Suwałk i Lublina. Miało to
nastąpić bez żadnego przygotowania i W niezwykle krótkim
czasie. Armii Czerwonej rozkaz ten nie przyniósł niczego
oprócz zagłady i hańby, i niczego innego przynieść nie mógł.
Lecz do podpisania takiego haniebnego rozkazu Żukow miał
pełnomocnictwa.
W tym miejscu również można protestować: takie były cza-
sy, należało podpisywać zdradzieckie rozkazy wbrew swojej
woli... Sam Żukow jednak temu zaprzecza. Z jego opowieści
wynika, że 22 czerwca Stalin rzekomo był zagubiony, na nic
nie nalegał, gdyż nie wiedział, co robić. Skoro tak, to nie pyta-
jąc o pełnomocnictwa, Żukow powinien był wziąć ster władzy
w swoje ręce i działać. Ale nie.
Pełnomocnictwa na rzeczy mądre Żukow nie miał, a na
głupie i zbrodnicze — ile dusza zapragnie.
162
III
Minęły trzy lata i 22 czerwca 1944 roku towarzysze Be-
ria i Żukow podpisali rozkaz nr 0078/42 dotyczący likwida-
cji Ukrainy. Rozkaz przechowywany jest w (centralnym Ar-
chiwum Państwowym Ukrainy - zbiór 1, opis 70, akta 997,
strona 91. Dokument był wielokrotnie publikowany, dlatego
nie będę przytaczał go w całości. Część wstępna mówi o tym,
że „półfaszystowska ukraińska ludność" aktywnie sprzeciwia
się władzy radzieckiej, a w szczególności powstawaniu koł-
chozów. Na podstawie tego...
„ROZKAZUJĘ:
1. Wysiedlić do odległych rejonów ZSRR wszystkich
Ukraińców mieszkających pod niemieckimi rządami okupa-
cyjnymi.
2. Wysiedlenie dotyczy:
a) w pierwszej kolejności Ukraińców, którzy pracowali
i służyli Niemcom;
b) w drugiej kolejności pozostałych Ukraińców, którzy
znają warunki życiowe panujące podczas okupacji niemiec-
kiej;
c) wysiedlenie rozpocząć po tym, jak zostaną zebrane plo-
ny i przekazane na rzecz państwa na potrzeby Armii Czer-
wonej;
d) wysiedlenie powinno się odbywać wyłącznie w nocy
i niespodziewanie, żeby nikomu nie udało się ukryć i żeby
nikt nie mógł się kontaktować z członkami rodziny, którzy są
w Armii Czerwonej.
3. Nad czerwonoarmistami i dowódcami z okupowanych
terenów ustalić nadzór:
a) w specjalnych wydziałach każdemu z nich założyć
akta;
b) wszystkie listy sprawdzać, ale nie przez cenzurę, tylko
przez wydział specjalny;
c) wystosować jednego tajnego współpracownika na 5 do-
wódców i czerwonoarmistów.
4. Do walk z antyradzieckimi bandami przerzucić 12. i 25.
dywizje NKWD.
163
Rozkaz ogłosić dowódcom do dowódcy pułku włącznie.
Komisarz ludowy spraw wewnętrznych ZSRR Beria
zastępca komisarza ludowego obrony ZSRR
marszałek Związku Radzieckiego Żukow".
Dla Berii i Żukowa wszyscy, którzy widzieli okupację nie-
miecką na własne oczy, stanowili szczególne zagrożenie. Obaj
rozumieli, że dla zdecydowanej większości ludności okupacja
hitlerowska to wielka tragedia, jednakże jest ona lepszym
wariantem niż okupacja typu leninowsko-stalinowskiego.
Dlatego rozkazali wysiedlać wszystkich.
W gruncie rzeczy dla Ukrainy był to śmiertelny wyrok.
„Ojczyzna" wyznaczyła los Ukrainy, przewyższając w swoich
zwierzęcych pomysłach nawet Hitlera. Jednak po wojnie do-
mowej, „rewolucji kulturalnej", głodzie w latach dwudziestych
i trzydziestych, dwóch wojnach światowych oraz zbliżają-
cym się wysiedleniu całej ludności na Sybir Ukraina już nig-
dy nie potrafiłaby się podnieść. Przy czym Żukow i Beria wca-
le nie mieli zamiaru kiedykolwiek i kogokolwiek sprowadzać
z powrotem. Wysiedleniu podlegali wszyscy i na zawsze.
Do takich działań Żukowowi nie było potrzebne pełnomoc-
nictwo.
Rozkaz ten był nie tylko zbrodniczy, ale też głupi: Ukra-
ińcy będący na froncie nie wybaczyliby tego... Stalin to zro-
zumiał i dlatego powstrzymał Żukowa i Berię. Powstrzymał
jednak nie dlatego, że był dobry, ale dlatego, że mogło to mieć
dla niego przykre skutki.
I tu, w nowej „demokratycznej" Rosji, wprowadzili tak
zwany Dzień Pojednania, zalecając pogodzić się z zabójcami,
sadystami i katami. Rosja powinna się pojednać z Jeżowem,
Dzierżyńskim, Frinowskim, Żakowskim, Żukowem, Trockim,
Andropowem, Wyszyńskim. Ale ja pytam: był przecież wielo-
krotny morderca Czikatiło, dlaczegóż nie wprowadzić ogólno-
narodowej zgody akurat z nim? Przecież on jest tylko drob-
nym przestępcą w porównaniu ze zdecydowaną większością
przywódców partii komunistycznej oraz jej kompetentnych
organów. Czikatiło zabił tylko kilkadziesiąt osób. Dlaczego
nie można pojednać się z nim, tylko z tymi, których ofiary
164
liczono w dziesiątkach milionów? Moim zdaniem, przymie-
rze ze ziem jest grzeszne i amoralne. O żadnym przymierzu
nie może być mowy. Przestępstwa powinny być wykryte,
a przestępcy - ponieść zasłużoną karę. Jeśli narody byłe-
go Związku Radzieckiego pogodzą się ze zbrodniami, któ-
rych dokonano przeciwko nim, to nie doczekają następnego
wieku.
IV
Rozkaz dotyczący likwidacji Ukrainy, który podpisali Zu-
ków i Beria, nigdy i przez nikogo nie został zakwestionowany
ani zdementowany. Jeśli jednak u kogoś pojawią się wątpli-
wości, to istniejące świadectwa mogą je rozwiać.
Przede wszystkim naród ukraiński pamięta, jak rozkaz
Berii i Żukowa towarzysze zaczęli wykonywać z zimną krwią.
Pamięć ta jest ciągle żywa w świadomości narodu.
Po drugie, zawsze w planach komunistów była zagłada
Ukrainy. W tym celu władza komunistyczna na ziemiach
ukraińskich trzykrotnie rozmyślnie doprowadzała do klęski
głodu w latach 1921-1923, 1932-1933 oraz 1946-1947. Za
każdym razem miała na celu zniszczyć miliony ludzi, co wię-
cej, realizowała swoje zamierzenia. Ponadto wykorzeniono
całą ukraińską inteligencję. Jednak tego było wciąż za mało.
„Aresztowania i deportacje, rozpoczęte przez NKWD tuż po
wejściu Armii Czerwonej na zachodnią Ukrainę, trwały aż do
wejścia w te rejony oddziałów niemieckich. Według niektó-
rych danych, tylko w latach 1939-1940 bez sądów i śledztwa
do wschodniej części ZSRR wywieziono 1 400 000 mieszkań-
ców zachodniej Ukrainy i zachodniej Białorusi" („Rodina"
1991, nr 6-7). To są fakty, które uznają sami komuniści, to,
co opublikowano w periodyku Rady Najwyższej Federacji
Rosyjskiej - który przecież zawsze wyróżniał się szczególną
starannością w obronie komunistycznych sadystów i „bojow-
ników socjalizmu".
Po trzecie, diabelskie rządy wysiedliły ponadto czternaście
innych narodów. Ukraińcy nie trafili na listę tylko dlatego, że
było ich zbyt wielu. Deportacja ludności ukraińskiej w 1944
165
roku mogła się zmienić w wojnę domową i zahamować zwy-
cięski pochód Armii Czerwonej za Zachód.
Podczas XX Zjazdu KPZR, który komuniści do dziś uwa-
żają za wybitne wydarzenie w swojej historii, Nikita Chrusz-
czow, będący wówczas czołowym komunistą, mówiąc o przy-
musowych wysiedleniach całych narodów, powiedział: „Ukra-
ińcom udało się uniknąć tego losu tylko dlatego, że jest ich
zbyt dużo i nie było gdzie ich wysłać. W przeciwnym razie on
[Stalin] by ich wysłał". W tym miejscu stenograf zanotował
śmiech i ożywienie na sali.
Ani prawnych, ani moralnych, ani żadnych innych hamul-
ców władza ta nie miała. Po prostu przywódca ocenił z grub-
sza: wysiedlenie całej ludności Ukrainy, w dodatku w takim
momencie, nie jest na nasze siły.
Po czwarte, ideowi komuniści również pamiętają roz-
kaz Berii i Żukowa. Nie ukrywają też własnego udziału. Na-
wet są z tego dumni. Na dowódcę jednostek karnych został
wyznaczony narkom spraw wewnętrznych Ukrainy, Wasi-
lij Stiepanowicz Riasnoj. O rozkazie Beria-Żukow emery-
towany generał-pułkownik powiedział: „Rozkaz został wy-
konany częściowo i ja bezpośrednio się do tego przyczy-
niłem (...) Owszem, wysiedlić Ukrainę to nie to samo co
Czeczeńców albo Tatarów krymskich. Wskazałem najaktyw-
niejszych, zażartych wrogów narodu rosyjskiego i władzy ra-
dzieckiej. Moi chłopcy wypełnili nimi kilka kolejowych skła-
dów. Jednak później rozkaz nagle wstrzymano (...) Mówiło
się, że dowódcy ukraińscy rzucili się na kolana przed Stali-
nem, błagając o powstrzymanie wysiedleń. I Stalin ustąpił.
Całkiem możliwe, że wszystko było właśnie tak. Przecież
Mustafa Kemal Pasza całował buty Stalina, aby ten nie ru-
szał Turcji!" (F. Czujew, Sołdaty impierii, Moskwa 1998,
s. 178-179).
Całkiem możliwe, że wszystko było właśnie tak, ale nie za-
pominajmy, że pod zabójczym rozkazem wydanym na Ukra-
inę podpisu Stalina nie ma, a Żukowa jest. Rozkazu nie wyko-
nano, ale nie dlatego, że Żukow był dobry. On podpisał wyrok,
ale nie on go odwołał.
Później, u kresu życia, bohaterski strateg opowiadał swo-
166
im córkom, że nie podpisywał zbrodniczych rozkazów i z re-
presjami nie miał nic wspólnego.
Komentarz generała-pułkownika NKWD Riasnogo rzuca
światło na kolejną stronę „Wielkiej Wojny Ojczyźnianej". Wal-
czyliśmy rzekomo o ukochaną ojczyznę, o wolność sąsiednich
narodów. Jakoś jednak tak wyszło, że przywódca neutralnego
państwa musiał całować buty głównemu wybawicielowi, żeby
ten odwołał zaplanowane uwolnienie. Wcale nie dlatego Sta-
lin nie uwolnił Turcji, że się zlitował, tylko dlatego, że brako-
wało siły nawet na utrzymanie tego, co zostało zdobyte.
Czy nie pora położyć kres mitom o tym, że Armia Czer-
wona, oprócz operacji karnych, rzekomo wykonywała misję
wyzwoleńczą? Czy nie pora zakończyć rozmowy o tym, że Ar-
mia Czerwona jakoby wybawiała Europę z więzów faszyzmu?
Skoro nasz naród siedzi za płotem z drutu kolczastego i nie
może wydostać się z kraju, to jaką wolność i komu mógł on
przynieść? Jaką wolność mógł przynieść sąsiednim narodom
najbardziej krwawy reżim w historii ludzkości? I dlaczego
nikt, prócz ideologów kremlowskich, nie uważa Armii Czer-
wonej za wyzwoleńczą?
Gdybyśmy odbili adwersarzowi jego niewolników i puścili-
byśmy ich wolno, to byłoby wyzwolenie... A jeżeli niewolników
odbito i natychmiast przykuto łańcuchami do rydwanu, to...
Pomyślmy inaczej: czy Stalin potrzebował Europy wyzwo-
lonej i kwitnącej? Po co ona mu taka? Żeby mieć konkurencję
pod bokiem? Czy też Stalin marzył o tym, by mieć obok kwit-
nącą Europę po to, by służyła narodom Związku Radzieckie-
go za naukę i przykład: oto, jak dobrze się żyje bez komuni-
stów.
Nawet czasopismo komunistyczne „Rodina" (1991, nr 6—7)
jest zmuszone uznać: „Stalin i jego otoczenie nie dążyli do
wyzwolenia Europy, oni chcieli dostać ją w swoje ręce".
Uznajmy w takim razie, że Armia Czerwona walczyła
przeciwko Hitlerowi nie dlatego, żeby kogoś obdarzyć wolno-
ścią, tylko dlatego, żeby spędzić ludzkość do obozów i łagrów
Marksa, Lenina, Trockiego i Stalina.
Nie można też uważać za wielką zasługę Żukowa, że pod-
pisał śmiertelny wyrok na Ukrainę, a na Rosję nie!
167
Zaprzeczmy: Rosja nie była pod okupacją. Przez całą woj-
nę wróg przebywał tylko w niektórych obwodach potężnej Ro-
sji, i to niedługo. Jednak po wojnie terytoria te trzeba było
oczyszczać z niezadowolonej ludności tak samo intensywnie
jak w wypadku Ukrainy, Białorusi, Estonii, Litwy i Łotwy.
Gdyby Rosja wystąpiła przeciwko komunizmowi, Żukow
i na nią wydałby śmiertelny wyrok.
On robił to już na początku lat dwudziestych, kiedy pod
dowództwem Tuchaczewskiego i Uborieczewa puszczał z dy-
mem wioski i rozstrzeliwał zakładników w guberni tambow-
skiej.
W istocie rozkazy Żukowa z 1941 roku, żeby wyprowadzić
wojsko z umocnionych rejonów, obniżyć stopień gotowości
obrony przeciwlotniczej, nie dawać się sprowokować i nie po-
dejmować żadnych działań - to właśnie wyrok śmierci wyda-
ny na Rosję.
V
W 1957 roku Żukow dokonał zamachu stanu. Większość
członków Prezydium KC KPZR (tak wówczas nazywano Biu-
ro Polityczne, czyli najwyższy organ dyktatury politycznej)
zbuntowała się przeciwko Chruszczowowi. Natomiast Żukow
wystąpił po jego stronie. Wygonił z Olimpu komunistycznego
najważniejszych przywódców, takich jak: Mołotow, Malen-
kow, Kaganowicz i Szepiłow, który do nich dołączył. I nikogo
ten wielki strateg nie pytał o pełnomocnictwo. Przejrzyście
i zrozumiale wyjaśnił, że siły zbrojne znajdują się pod jego
osobistym i całkowitym dowództwem.
Aby drapieżne zwierzę nie rzuciło się na swego właści-
ciela, jest ono prowadzone na dwóch smyczach. Jeżeli ruszy
w prawo, powstrzymają je z lewej strony, rzuci się w lewo —
zostanie odciągnięte w prawo. Właśnie w ten sposób dyktatu-
ra komunistyczna trzymała na smyczach siły zbrojne. Z jed-
nej strony - zarządy specjalne, z drugiej — polityczne. Z jednej
strony - kontrola bezpieczeństwa państwowego, z drugiej —
kontrola partii.
Po unicestwieniu swego przyjaciela i krwiożerczego towa-
168
rzysza broni Berii oraz jego otoczenia, po mocnych drenażach
w jednostkach NKWD i ich osłabieniu Żukowowi piekielnie
potrzebny był XX Zjazd KPZR. Dlatego właśnie zorganizował
go przy współpracy Chruszczowa. Podczas tego zjazdu przed
obywatelami uchylono rąbka tajemnicy dziejów towarzysza
Stalina. W ten sposób umazano błotem i krwią zarówno mun-
dur organów bezpieczeństwa, jak i półwojskowy frencz par-
tii, na której czele przez trzydzieści lat stał towarzysz Stalin.
Obydwie smycze poluzowano i Żukow oznajmił osłupiałym
przywódcom, że dowodzone przez niego siły zbrojne już nie
podporządkowują się ani Komitetowi Centralnemu, ani pre-
zydium. Co więcej, organom bezpieczeństwa też się nie będą
podporządkowywać. Żukow rozkaże i czołgi będą zgniatać
i strzelać, a rozkaże co innego — czołgi zastygną nieruchomo
i nie ruszą się z miejsca. Ogłosiwszy, kto jest w domu gospo-
darzem, Żukow zaczął zrzucać z wierzchołków władzy niewy-
godnych i nieposłusznych. Obalanie przebiegało pod hasłem
„odnowienia socjalistycznej praworządności i leninowskich
norm życia partyjnego".
Żukow jednak nie znał dzieł wielkiego NiccolóMachiavel-
lego, a ten uporczywie doradzał: bij do śmierci! Uderzenie po-
winno być albo zabójcze, albo się od niego powstrzymaj.
Żukow o tym nie wiedział. Rozpędził większość prezydium,
a mniejszość w osobie Chruszczowa pozostawił. 22 czerw-
ca 1957 roku, dokładnie po trzynastu latach od podpisania
śmiertelnego wyroku na Ukrainę, Żukow podczas Plenum KC
wygłosił swą historyczną mowę. Szczerze mówiąc, przemowa
była niedorzeczna. Żukow naiwnie odsłonił swoje karty i po-
wiedział m.in.: „Podczas XX zjazdu partii, jak wiadomo, z po-
lecenia Prezydium KC, towarzysz Chruszczow poinformował
o masowych bezprawnych represjach i zagładach, do których
doszło wskutek nadużycia władzy ze strony Stalina. Jednak
wówczas, z wiadomych przyczyn, nie zostały wymienione na-
zwiska Malenkowa, Kaganowicza, Mołotowa jako głównych
winowajców aresztowań oraz rozstrzeliwań partyjnych i ra-
dzieckich kadr" (Gieorgij Żukow, Stienogramma oktiabrskogo
(1957 g.) plenarna CK KPSS i drugije dokumienty, Moskwa
2001, s. 157).
169
Każdy z obecnych słowa te powinien był odebrać następu-
jąco: w lutym 1956 roku Chruszczow i Żukow zdemaskowali
Stalina jako wielkiego łotra. Jednak wówczas z pewnych przy-
czyn nie tknęli jego najbliższego otoczenia. Teraz, w czerw-
cu 1957 roku, przyszła kolej i na nich, irn też wypomniano
ich przestępstwa. A co będzie dalej? W każdej chwili Żukow
i Chruszczow mogą przypomnieć sobie każdego. Przecież
wszyscy obecni na Plenum KC, odbywającym się w czerwcu
1957 roku, to stalinowskie pisklęta. Przywódca wybierał każ-
dego osobiście. Każdy był dla Stalina zadłużony. Każdy był
zbrukany krwią.
I w tym samym miejscu najmądrzejszy Żukow powiedział:
„Towarzysz Stalin, jak i każdy z nas, ma swoje wady i pewien
bagaż błędów popełnionych podczas pracy, o których towa-
rzysz Chruszczow z charakterystyczną dla niego prostolinij-
nością powiedział na prezydium. Jednak, towarzysze, błędy
Chruszczowa, powiedziałbym, nie dawały żadnego powodu, by
chociażby w najmniejszym stopniu go oskarżać o odchylenie od linii
partii".
Żukowowi starczyło rozumu na tyle, by kopnąć nawet
Chruszczowa, swego jedynego sojusznika w walce o władzę.
Wyszło, że wszyscy dookoła są umoczeni W szambie, ale Gie-
orgij Konstantynowicz jest czyściutki i bielutki. Ochlapani są
wszyscy, począwszy od Chruszczowa, ale nieskazitelny Zu-
ków wspaniałomyślnie mu przebacza, na fazie.
Chruszczow mógł wyciągnąć wnioski z przemówienia Żu-
kowa. Rok wcześniej współtowarzysze Stalina - Mołotow, Ka-
ganowicz i Malenkow - nie byli wymienieni jako przestępcy,
a teraz Żukow wypomina im przestępstwa. Dziś Żukow nie
nazywa Chruszczowa przestępcą, chociaż jest on takim sa-
mym krwawym współtowarzyszem Stalina jak reszta w oto-
czeniu przywódcy. A co będzie, jeżeli jutro Żukow zmieni zda-
nie?
Na zakończenie marszałek oznajmił: „Trzeba powiedzieć,
że winni są też i inni towarzysze, byli członkowie Biura Poli-
tycznego. Mam nadzieję, towarzysze, że wiecie, o kim mowa.
Wiecie też jednak, że towarzysze ci swoją uczciwą pracą i pro-
stolinijnością zasłużyli, aby Komitet Centralny partii oraz
170
cała nasza partia ufali im. I jestem pewien, że w przyszłości,
dzięki prostolinijności i szczerości, przyznaniu się do błędów
będziemy ich uznawali za naszych przywódców". Plenum
odpowiedziało gromkimi oklaskami. A Żukow dodał: „Tutaj,
podczas plenum, powinni oni powiedzieć wszystko bez tajem-
nic, a już potem zobaczymy, co z nimi robić" (tamże, s. 161).
Właśnie na tym w swoim czasie złamał kark Robespierre.
Swoich współtowarzyszy po jednym, a czasem grupowo ska-
zywał na gilotynę. Tymczasem tchórzliwa większość wybrań-
ców narodowych odpowiadała okrzykami zachwytu. Każdy
obawiał się o własną skórę i gdy się dowiedział, że dzisiaj
się udało, aż unosił się i piszczał ze szczęścia. Aż tu pewnego
razu Robespierre ogłosił: ujawniłem wśród nas jeszcze kilku
wrogów narodu, którym dawno już należało ściąć głowy. Wła-
śnie jutro tak zrobimy, ale nazwisk na razie nie podam.
Oczywiście każdy taką uwagę wziął sobie do serca. Na-
stępnie wszystkie jeszcze nie ścięte głowy jednocześnie pomy-
ślały o jednym, paradoksalnym rozwiązaniu: a dlaczego nie
odciąć głowy Robespierre'owi? Tak postanowili uczynić.
Żukow szedł tym samym tropem. Tych ja pogonię, ale
reszta też jest winna, nie wymienię nazwisk, ale przecież
sami, towarzysze, dobrze je znacie. Ale cóż, niech będzie, na
dziś wybaczam, na razie niech będą w gronie przywódców,
a potem się zobaczy.
Żukow nie zrozumiał, że wszyscy obecni na plenum, a by-
ło ich 235 bojowników doświadczonych w zakulisowych wal-
kach, stali się jednocześnie jego śmiertelnymi wrogami. Nato-
miast burzliwe owacje to nic innego jak strach wywodzący się
z instynktu stadnego. To on właśnie skupia ich wszystkich
i łączy we wspólnym dążeniu do pozbycia się Żukowa.
Marszałek uroił sobie, że jest gospodarzem. W swym oto-
czeniu, nawet w rodzinie, nie ukrywał, że następny w kolejce
będzie Chruszczow. Nie ukrywają tego też współcześni kapła-
ni kultu Żukowa: miał on zamiar doprowadzić do końca to, co
zapoczątkował XX Zjazd KPZR, czyli ujawnienie wszystkich
przestępców. Ale przestępcami byli wszyscy przywódcy par-
tii, od Komitetu Centralnego po najniższych członków.
Doprowadzenie do końca tego, co zapoczątkował XX Zjazd
171
KPZR, oznaczało tylko jedno: Żukow miał zamiar wymienić
całą kadrę kierowniczą, ponieważ wszyscy zostali wybrani
przez Stalina, wszyscy byli powiązani z jego władzą krwawy-
mi więzami.
Oczywiście z wyjątkiem jego, wielkiego stratega, który -
jak sam głosił - żadnych przestępstw za czasów Stalina nie
popełnił.
VI
Na tym samym plenum KC KPZR pod adresem Żukowa
zostało rzucone oskarżenie: jesteś taki sam! Jeżeli pogrzebie
się w archiwach, to pod zbrodniczymi rozkazami można też
znaleźć twój podpis! Ale strateg dumnie odpowiedział: „Pro-
szę bardzo, grzebcie sobie! Mojego podpisu tam nie znajdzie-
cie!" I swoim córkom, patrząc im prosto w oczy, wielki do-
wódca zdecydowanie odpowiadał, że nie miał nic wspólnego
z represjami. Nigdy!
Natychmiast poderwali się też obrońcy Żukowa - oto, jaki
on jest nieskazitelny! Po prostu święty!
Protestują: jeśli przestępca zaprzecza, że jest winien, to
z tego wcale nie wynika, że jest on niewinny. Tym bardziej że
zarzuty przedstawiono mu bez dowodów.
Mojego podpisu nie znajdziecie! — wrzeszczał Żukow
w czerwcu 1957 roku, a w roku 1953 zrzucił Berię za to, że
ten przestał budować socjalizm w NRD. Dewizą Żukowa było:
miażdżyć ludzi czołgami, dopóki nie zrozumieją przewagi so-
cjalistycznego sposobu życia. On niezwykle pragnął zdema-
skować przestępstwa poprzedniego przywódcy: socjalizm Sta-
lina był zły, a mój będzie dobry! Eksperymenty socjalistyczne
będę kontynuował za wszelką cenę i nikogo nie wypuszczę
z klatki!
25 lutego 1956 roku w Moskwie zakończono haniebny XX
Zjazd KPZR, który rzekomo osądził kult jednostki Stalina,
a już 9 marca Żukow wydał rozkaz, by strzelać do pokojo-
wej manifestacji w Tbilisi. Na jesieni tegoż roku strateg pod-
pisał rozkaz, by za wszelką cenę rzucić na kolana Węgry,
a przy okazji krótko trzymać na smyczy Polskę. Gdyby inni
172
też mieli odwagę się sprzeciwić, to ich też zmiażdżyłby czoł-
gami.
Swój pierwszy order wielki wybawca ojczyzny otrzymał za
operacje karne. Zabijania rosyjskich chłopów nie zaliczał do
kategorii represji. Rozkaz zniszczenia Ukrainy, zdaniem wiel-
kiego dowódcy, to też nie jest terror. Nie licząc emerytalnych
drobiazgów, swoje ostatnie odznaczenia w służbie czynnej,
czyli czwarty Order Lenina i Złotą Gwiazdę Bohatera, Żu-
ków otrzymał 1 grudnia 1956 roku. Oficjalnie za całokształt,
a tak naprawdę dlatego, że cztery tygodnie wcześniej utopił
we krwi Węgry. To też nie było zaliczone do kategorii represji.
Zwróćmy też uwagę na drobny szczegół: podczas Plenum KC
KPZR „krystalicznie uczciwy dowódca oskarżył zbójów na pod-
stawie materiałów zebranych dla niego" (N. Jakowlew, Mar-
szał Żukow, Moskwa 1995, s. 278). Szczególnie proszę zwró-
cić uwagę na wyrażenie: „materiałów zebranych dla niego".
Szkopuł w tym, że Żukow nie zaprzeczał wcale, iż podpi-
sywał zbrodnicze dokumenty. Podczas plenum współtowarzy-
szom z Komitetu Centralnego powiedział coś innego: spóźni-
liście się, chłopcy! Po to w roku 1953 zrzuciłem Berię, żeby
na czele kompetentnych organów umieścić swego przyjaciela
Wanię Sierowa. Otóż to, on nie marnował czasu, i na każdego
z was założył teczkę, i przez trzy lata pozbierał w nich papie-
ry z waszymi podpisami. I teraz ja wraz z Wanią będę dema-
skować wszystkich, którzy nam nie odpowiadają. A wszystko,
co ja podpisywałem, i wszystko, co Wania sam podpisywał,
już spłonęło. Tak że proszę, grzebcie, nie znajdziecie!
Ale znalazło się.
Wybiegliśmy nieco naprzód. Chronologicznie nadal jeste-
śmy w czerwcu 1941 roku. Natomiast o latach 1944 i 1957
pisałem tylko po to, żeby pokazać, że aby odwołać własne roz-
kazy, które nie pozwoliły wojsku bronić kraju i narodu, Żu-
ków pełnomocnictwa nie miał. Ale by niszczyć własny naród,
nie potrzebował pełnomocnictwa. Wydać rozkaz czołgom, by
uderzyły na najeźdźcę, pełnomocnictwa nie ma, ale skierować
czołgi przeciwko sąsiednim narodom i najwyższym przywód-
com kraju, proszę bardzo.
173
Rozdział 14
Opierając się na dokumentach
Wzruszające, że myśląc o „obiektywnej historii", uzbro-
jeni „w dokumenty" kierownicy historycznych „instytu-
tów" i „akademii" wysysają „fakty" ze wspomnień Żukowa
i Kratkoj istorii Wielikoj Otieczestwiennoj wojny.
WŁADIMIR BIESZANOW,
Diesiat' stalinskich udafow, Mińsk 2003, s. 753.
I
Wielki rzymski historyk Korneliusz Tacyt wykpił ulubio-
ny trik fałszerzy historii: bohaterskimi czynami zasłaniać
hańbę i przestępstwo. Zamiast rzetelnego opisu przebiegu
wojny, fałszerze opisują poszczególne heroiczne dokonania.
I problem wcale nie polega na tym, że czyny te są upiększa-
ne lub po prostu zmyślone, tylko na tym, że mają one za-
słonić, zaćmić i zastąpić prawdziwą historię. Obłudny dwo-
rzanin, który wymyśla wersję pożądaną przez władcę, gdy
nie może faktów przeinaczyć, po prostu je opuszcza. Milczy
o przyczynach wojny, o siłach stron, o stanie i położeniu wojsk,
o zamiarach i planach dowódców, stratach, o wynikach bitew
i wojen. Ciągle tylko opiewa bohaterskie czyny.
Tacyt to wszystko wyśmiewał. A blisko dwa tysiąclecia
później nastąpiło pełne urzeczywistnienie tych wad w przed-
stawianiu historii wojny, nazywanej przez niektórych - może
złośliwie, a może z tępoty - „wielką" albo nawet „ojczyźnia-
174
ną". Od pierwszego dnia wojny ponad sześćdziesiąt lat opo-
wiada się nam o bohaterstwie i jeszcze raz o bohaterstwie,
ale historii wojny nikt nie raczył napisać. Ta historia, którą
pisano za Stalina, uważana była za właściwą tylko za jego
rządów. Wystarczyło, że odszedł, a natychmiast o niej zapo-
mniano. Zresztą podejrzanie szybko. Historia wojny, ułożo-
na za Stalina, stała się niczym wstydliwy dźwięk, który ktoś
przypadkowo wydał w przyzwoitym towarzystwie. O tym wa-
riancie historii po prostu przestano wspominać, jakby nigdy
tej wersji nie było.
Za Chruszczowa ci sami nadworni bezwstydnicy, którzy
całkiem niedawno, ku radości przywódcy, popisywali się
efektownymi słowami, ułożyli inną, tym razem obiektywną
i prawdziwą historię. Jednak prawdziwa i obiektywna była
tylko do momentu zrzucenia „naszego drogiego Nikity Sier-
giejewicza" ze stołka. Natychmiast odkryto, że druga wer-
sja wojny też jest nieprawdziwa i nieobiektywna. Ogromny
wstyd. Im wcześniej o niej zapomnimy, tym lepiej dla naszego
samopoczucia.
Za Breżniewa wymyślono trzecią wersję. Wszyscy jednak
wiedzieli, że Breżniewa ona nie przeżyje. Umrze wraz z nim,
a wszyscy będą się z niej śmiali. I tak właśnie było.
Po tym wszystkim żadnej oficjalnej historii wojny nie
mamy, mimo że była to najstraszniejsza i najbardziej krwa-
wa wojna w historii ludzkości. Zadziwiająca sprawa: z jed-
nej strony wojna niby „wielka", a nawet „ojczyźniana", ale
jej historia jest nieprzyzwoita. Lecz przyzwoitej napisać się
nie udaje. Jeżeli ułożyłoby się stos ze wszystkich książek
o tej wojnie, to wierzchołek tego stosu, zgodnie z prawem fi-
zyki, pokryty byłby śniegiem i tonąłby we mgle, a po zboczach
schodziłyby lawiny. Ułożyć wszystkie książki razem może na-
wet by się udało, ale zgrabnej historii z tych wszystkich wo-
luminów w żaden sposób się nie da ułożyć. Mimo trwających
pół wieku starań wielotysięcznych zespołów naukowych, ta-
bunów pisarzy, reżyserów, propagandystow, bez względu na
wydane miliardy rubli i dolarów.
Sytuacja ta zaczyna niepokoić nawet najbardziej zatwar-
działych komunistów. Bohater Związku Radzieckiego Kar-
175
pow napisał: „Smutne i niezrozumiałe jest co innego. W Rosji
dotychczas nie ma rzeczywistej i prawdziwej historii wojny
ojczyźnianej, chociaż niebawem będziemy obchodzili 60-le-
cie Wielkiego Zwycięstwa" („Litieraturnaja gazieta" 2004, nr
17).
Władimirze Wasiliewiczu Karpow, zapewniam, historia
wojny, którą pan nazywa „ojczyźnianą", nigdy nie zostanie
napisana. Z bardzo prostej przyczyny — najpierw trzeba zba-
dać zjawisko, a dopiero potem nadawać mu odpowiednią
nazwę. A u pana wszystko na odwrót. Najpierw zostało wy-
myślone określenie, a potem starano się do niego dopasować
fakty. Wielu faktów jednak w żaden sposób nie można łączyć
z pojęciem „wojna ojczyźniana". One po prostu nie wpisują się
w tę nazwę, krzyczą i wyłamują się z tego miana. Ktoś mądry
powiedział: właściwie określić znaczy właściwie zrozumieć.
Proponuję więc nie szermować wzniosłymi terminami.
Właściwą nazwę tej wojnie będzie można nadać tylko wtedy,
gdy zostaną udostępnione archiwa, gdy ciemność się rozjaśni.
Gdy zostanie napisana jej historia. Taka historia, w której
wszystko się zgadza. Której nikt nie będzie wyśmiewał, która
nie będzie cuchnęła kłamstwem.
Jeśli odrzuci się urzędowy patriotyzm, to sytuacja z woj-
ną wygląda dość prosto: dwa pierwsze w świecie kraje so-
cjalistyczne dążyły do panowania nad światem. Były one
podobne do siebie niczym dwa ciężkie buty wojskowe. Tylko
że w jednym bucie koniec noska, jak trzeba, był nieco przechy-
lony w lewo, a w drugim - nieco w prawo.
Co ciekawe, przywódcy obydwu krajów nosili buty z chole-
wami. Może ktoś wymyśli bardziej trafne określenie, jednak
jak na razie, z braku lepszego, proponuję nazwać tę wojnę
Pierwszą Socjalistyczną.
II
Kłamać o wojnie zaczęto od pierwszego dnia. I nie zmie-
nia się to już od przeszło sześćdziesięciu lat. Wieczorem
22 czerwca 1941 roku spiker Jurij Lewitan doniosłym gło-
sem na cały kraj, na cały świat przeczytał do mikrofonu:
176
„Komunikat Naczelnego Dowództwa Armii Czerwonej z dnia
22 czerwca 1941 roku". Pokrótce sens jego był taki: Hurra!
Nacieramy! Niemcy ulegają!
Następnego dnia zabrzmiał kolejny komunikat Naczelnego
Dowództwa. Od 24 czerwca zaczęto przekazywać nie komuni-
katy Naczelnego Dowództwa, tylko doniesienia Radzieckiego
Biura Informacyjnego*. Po jednym dziennie. Sowinformbiuro
wymyślono tylko po to, żeby ludzie nie śmiali się z Naczelne-
go Dowództwa Armii Czerwonej.
Od 29 czerwca do końca wojny podawano po dwa komuni-
katy RBI. Codziennie grzmiały poranne doniesienia, w któ-
rych wysławiano bohaterskie czyny armii. Następnie emito-
wano doniesienie wieczorne, w którym znów... wysławiano
bohaterskie czyny. Często pomiędzy doniesieniami porannym
i wieczornym było jeszcze doniesienie nadzwyczajne. Podczas
niego wysławiano...
Oto jedno z pierwszych doniesień, najskromniejsze z tej
oszałamiającej serii. To samo, które rozległo się 22 czerw-
ca 1941 roku: „Nad ranem 22 czerwca 1941 roku regularne
oddziały wojsk niemieckich zaatakowały nasze jednostki
przygraniczne na odcinku od Morza Bałtyckiego aż po Mo-
rze Czarne. Przez pół dnia były przez nas powstrzymywane.
W drugiej połowie dnia wojska niemieckie starły się z czoło-
wymi grupami wojsk Armii Czerwonej. Po zaciętych walkach
przeciwnik został odrzucony, ponosząc wielkie straty. Tylko
w okolicach Grodna i Krystynopola nieprzyjacielowi udało się
osiągnąć nieznaczne sukcesy taktyczne i zająć miasteczka
Kalwaria, Stojanów i Ciechanowice (pierwsze dwa są odda-
lone o 15 km od granicy, a trzecie o 10 km). Wrogie lotnictwo
atakowało wiele naszych lotnisk i miejscowości, wszędzie jed-
nak napotykało zdecydowany odpór naszych myśliwców oraz
dział przeciwlotniczych, który przyniósł przeciwnikowi zna-
czące straty. Zniszczonych zostało 65 samolotów wroga" (So-
obszczenija Sowietskogo Informbiuro, Moskwa 1944, tom 1,
s. 3). O naszych stratach nie mówiono. Należy domniemywać,
że 22 czerwca 1941 roku Armia Czerwona nie poniosła strat.
* Sowinformbiuro (Sowietskoje Informacjonnoje Biuro).
177
A teraz zastanówmy się, kto wymyślał te tak surowe i tak
prawdziwe doniesienia. Jurij Lewitan jedynie czytał, co mu
przekazywano. On był tylko głosem, ale tego nie wymyślał.
Strumień surowej i gorzkiej prawdy wypływał z głębin Na-
czelnego Dowództwa Armii Czerwonej. A konkretnie? Ze Szta-
bu Generalnego. Wszystkie informacje o własnych wojskach
oraz wojskach przeciwnika, o sukcesach i porażkach, o stanie
wojsk i ich przemieszczeniach, o stratach i wielu innych rze-
czach napływały do Sztabu Generalnego. A tam poddawano
je obróbce, ponieważ Sztab Generalny to mózg armii.
Właśnie ten mózg, po ocenie, wszechstronnej analizie i roz-
ważeniu skomplikowanej sytuacji na koniec pierwszego dnia
wojny radziecko-niemieckiej wystosował pierwszą dawkę praw-
dziwej i obiektywnej informacji.
Do tego trzeba dodać, że szefem Sztabu Generalnego Ro-
botniczo-Chłopskiej Armii Czerwonej w dniu 22 czerwca 1941
roku był generał armii Żukow. Właśnie on stał się głównym
walczącym o prawdę. Właśnie on odkręcił kurki, z których
szumiąc, popłynęły strumyki i potoki czystej, iskrzącej się
prawdy o bitwach i walkach.
Te zawory już nigdy nie zostały zamknięte.
III
A oto fragment doniesienia z dnia 23 czerwca: „(...) Wszyst-
kie ataki przeciwnika na odcinkach włodzimiersko-wołyń-
skim i brodzkim zostały odparte z wielkimi stratami dla nie-
go. Na odcinku szawelskim i rawo-ruskim nieprzyjaciel, który
z rana wbił się klinem w nasze terytorium, po południu dzięki
kontratakom naszych oddziałów został rozbity i odrzucony za
granicę państwa. Przy tym na odcinku szawelskim ogniem
artyleryjskim zniszczonych zostało ok. 300 czołgów wroga.
W walkach powietrznych i ogniem dział przeciwlotniczych
w ciągu dnia zestrzelonych zostało 51 samolotów przeciwni-
ka; jeden samolot zmuszono do lądowania na lotnisku w rejo-
nie Mińska. W dniach 22 i 23 czerwca nasze wojska wzięły do
niewoli około pięciu tysięcy niemieckich żołnierzy i oficerów.
Według sprawdzonych danych, w dniu 22 czerwca ogółem ze-
178
strzelonych zostało 76 samolotów przeciwnika, a nie 65, jak
podano w doniesieniu Naczelnego Dowództwa Armii Czerwo-
nej z dnia 22 czerwca 41 r." (Soobszczenija Sowietskogo In-
formbiuro, Moskwa 1944, tom 1, s. 3).
Jak widać, około 300 czołgów zniszczono tylko 23 czerwca
i to tylko na jednym odcinku. A przecież to była dziesiąta
część wszystkich czołgów, które Hitler skierował przeciwko
Związkowi Radzieckiemu. Zresztą tego samego dnia na in-
nych odcinkach nasza bohaterska armia również paliła i miaż-
dżyła niemieckie czołgi. Jeżeli tak będzie dalej, to Hitlerowi
czołgów nie wystarczy nawet na tydzień. Natomiast o naszych
stratach znowu ani słowa. Wszystko idzie jak po maśle.
Co prawda w tym samym doniesieniu z 23 czerwca po
cichu powiedziano, że „po zaciętych walkach przeciwnikowi
udało się odeprzeć nasze oddziały osłaniające i zająć Kolno,
Łomżę i Brześć". Interesujące sformułowanie: nasze oddziały
nie są okrążone ani rozbite, tylko „odparte". Co więcej, „od-
parte" zostały nie siły główne, lecz tylko oddziały osłaniające.
Z takim podtekstem, że niby zaraz nadejdą siły główne i...
Interesujące jest też co innego. W tekście nie ma mowy
o tym, że Niemcy zdobyli Brześć, tylko nieznane wielu Kolno
i Łomżę, no i razem z nimi bramę kraju, Brześć. Tę tenden-
cję utrzymywano też dalej: nasze wojska pozostawiły Pipi-
dówkę, Zaściankówkę... i Smoleńsk; Szarówkę, Nikczemne...
i Kijów.
Natychmiast po paplaninie o pozostawieniu miast idą
informacje o niesamowitych stratach wojsk niemieckich.
A u nas - żadnych strat. A u nas — bezgraniczne bohaterstwo.
U nas — wciąż heroiczne czyny.
Odpowiadają mi, że w pierwszych dniach wojny Żukow
z rozkazu Stalina poleciał na Front Południowo-Zachodni
i nie było go w Moskwie, czyli pierwsze doniesienia Naczelne-
go Dowództwa przygotowywano podczas jego nieobecności.
Po pierwsze. Jak wiadomo, szefem Sztabu Generalnego był
Żukow i to właśnie on odpowiadał za wszystko, co się działo
w Sztabie Generalnym, zarówno podczas swojej obecności,
jak też nieobecności. Inaczej: cóż to za dowódca, jeśli podczas
jego obecności wszystko pięknie działa, ale tylko nos wychyli
179
za próg, a tu jego podwładni wyczyniają swawole i zachowują
się skandalicznie.
Po drugie. Cały kraj słuchał audycji radiowych, cały kraj
czytał gazety. Nawet będąc poza stolicą, Żukow powinien był
słuchać głosu Moskwy i reagować: podnieść słuchawkę i na-
kazać swoim podwładnym ze Sztabu Generalnego, by prze-
stali kłamać! Należało mówić prawdę albo milczeć! Jednak
szef Sztabu Generalnego, generał armii Żukow w żaden spo-
sób nie reagował na te rewelacje. I proces rozpoczęty za Żu-
kowa ruszył.
Nawołują, abym pisał, opierając się na dokumentach.
Właśnie tak robię. Cytuję najbardziej oficjalne dokumen-
ty. „Doniesienie Naczelnego Dowództwa Armii Czerwonej
z dnia 22 czerwca 1941 roku" - bardziej oficjalnego i poważ-
nego dokumentu nie da się przedstawić. Nie mogę zrozu-
mieć, dlaczego moi szanowni oponenci nie opierają się na tak
wiarygodnym źródle. Dlaczego ta szorstka i twarda prawda
o pierwszych dniach walk nie ma odzwierciedlenia w podej-
ściu naukowym?
IV
Dalej przekonamy się, że 22 czerwca 1941 roku Żukow
jednak przebywał w Moskwie. Wersja o wyjeździe pierwsze-
go dnia wojny na Front Południowo-Zachodni została wymy-
ślona już po fakcie w celu ucieczki od odpowiedzialności za
nieodpowiedzialne, szkodliwe i zdradzieckie działania naj-
wyższego dowództwa państwa i armii w najbardziej drama-
tycznym momencie wojny. Ta wersja nie wytrzymuje żadnej
konfrontacji. Wszystkim, którzy budują pomnik Żukowowi,
stanowczo radzę wykuć na granitowym postumencie pełny
tekst „Doniesienia Naczelnego Dowództwa Armii Czerwonej
z dnia 22 czerwca 1941 roku". Po prostu z szacunku dla praw-
dy historycznej. W tym wypadku nieśmiertelna sława wiel-
kiego dowódcy będzie się pewnie opierała nie na bohaterskich
doniesieniach, które on sam wymyślił, ale na monolitowym
źródłowym fundamencie. To będą laury opierające się na do-
kumencie.
180
I dobrze by było, aby przewodnicy, wskazując konny po-
sąg Jedynego, opowiadali dociekliwym o skutkach publikacji
i przekazania w eter „Doniesienia Naczelnego Dowództwa
Armii Czerwonej z dnia 22 czerwca 1941 roku".
Pierwszym skutkiem było to, że Armia Czerwona w chwi-
li rozpoczęcia wojny straciła zaufanie do swego naczelnego
dowództwa. Żołnierze i dowódcy widzieli na własne oczy, co
się dzieje na froncie, na własnej skórze odczuli mądrość ge-
nialnych strategów, słyszeli natomiast gładkie wypowiedzi
o niebywałych zwycięstwach, o strąconych niemieckich samo-
lotach i spalonych czołgach. Komuniści oszukiwali chłopów,
począwszy od 1917 roku. Z jednej strony „Dekret pokojowy",
z drugiej — „Przekształcimy wojnę imperialistyczną w wojnę
domową!" Z jednej strony — ziemia chłopom! Z drugiej - pro-
drazwiorstka: ziemia twoja, ale wszystko, co na niej urośnie,
zabiorą komisarze. Potem zabrano też ziemię... Chłopa oszu-
kiwano co roku, codziennie. Okłamywano go, mówiąc o uro-
dzaju i o trosce partii. Okłamywano go, mówiąc o wielkich
osiągnięciach i o świetlanym jutrze, które jakoś nie mogło
nadejść. Jego dzieci puchły z głodu, ale dalej okłamywano
go, mówiąc o niesamowitych cierpieniach ludzi pracy w Pary-
żu i Amsterdamie.
Aż tu 22 czerwca nad płonącymi radzieckimi lotniskami,
nad spalonymi wrakami czołgów, nad porzuconymi stertami
amunicji, nad uciekającymi hordami żołnierzy i dowódców
zabrzmiały radosne wieści o nowych zwycięstwach... Zaczę-
ło się masowe oddawanie się w niewolę wyszkolonej Armii
Czerwonej. Żołnierze poddawali się pojedynczo i w grupach.
Plutonami i kampaniami. Setkami, tysiącami. Brygadami,
dywizjami i korpusami. Szkoda tylko, że największy strateg
w swoich Wspomnieniach i refleksjach nie chciał o tym ani
wspominać, ani tego rozważać.
Latem 1941 roku zawodowa Armia Czerwona, licząca
4 miliony żołnierzy, poddała się bez szczególnej walki, dlate-
go że jednym doniesieniem zostało zniszczone zaufanie żoł-
nierza do dowódców, począwszy od plutonowego do narkoma
obrony.
Tymczasem nad krajem rozbrzmiewały radosne wieści.
181
Mieszkańcy byli celowo dezinformowani. Jeżeli przewodni-
czącemu kołchozu (kierownikowi wydziału, sekretarzowi ko-
mitetu rejonowego, naczelnikowi wydziału rejonowego NKWD
itd.) meldują, że sytuacja jest trudna, to on podejmuje sto-
sowną decyzję i nią się kieruje. Natomiast jeśli Moskwa try-
umfująco ogłasza, że wszystko toczy się gładko, przewodni-
czący i cała reszta podejmują inne decyzje i działają inaczej.
Kłamstwa dowodzonego przez Żukowa Sztabu General-
nego na krótko wzbudziły entuzjazm narodu. Właśnie w ten
sposób litr wypitej wódki może wszczepić przekonanie i wiarę
we własne siły i niespotykaną odwagę, podnieść ducha bojo-
wego i wymieść z głowy troski. Tylko czasowo. Tym gorszy
jest kac, kiedy rano głowa pęka, kiedy nagle pojawiają się
wspomnienia o jakichś tam wczorajszych nieprzyjemnych
wydarzeniach.
Oprócz „Doniesienia Naczelnego Dowództwa", które usły-
szał cały świat, tego samego dnia, 22 czerwca, o godzinie
21.15 2a pośrednictwem tajnych kanałów łączności do punk-
tów dowódców pięciu frontów została przekazana utajniona
Dyrektywa nr 3. Informowano w niej dowódców frontów, że
„przeciwnik, uderzywszy z okolic Suwałk na Olitę oraz z re-
jonu Zamościa na kierunek włodzimiersko-wołyński i radzi-
chowski, prowadząc uderzenia wspomagające w kierunku
Tylży, Szawle i Siedlec, Wołkowyska, 2% czerwca, ponosząc
wielkie straty, osiągnął niewielkie sukcesy na wskazanych
odcinkach. Na pozostałych odcinkach granicy państwowej
z Niemcami i na całej granicy z Rumunią ataki przeciwnika
zostały odparte z jego wielkimi stratami (...)" Do tej dyrek-
tywy wrócimy później. Teraz zwróćmy uwagę tylko na to, że
nie ma pod nią podpisu Stalina. Jest jednak podpis Żukowa.
Wielki strategiczny dezinformator okłamywał nie tylko naród
na falach eteru, ale też za pośrednictwem tajnych kanałów
rządowej łączności swoich podwładnych.
Gdyby dowódcom frontów powiedziano prawdę o klęsce
od morza do morza, podejmowaliby inne decyzje. Ale Żukow
ich okłamał. I każdy myślał: to nic, że ja mam problemy, są-
siednie fronty utrzymują granicę. Skoro tak, można się nie
niepokoić o flanki.
182
Niebywałe okrążenie całych radzieckich armii, a nawet
frontów latem 1941 roku było możliwe również dlatego, że
Sztab Generalny świadomie i celowo oszukiwał swoich do-
wódców wysokiej rangi.
Te same szkodliwe dyrektywy Sztabu Generalnego po-
pychały dowódców frontowych do kłamstwa. Skoro wszyscy
odnoszą sukcesy, a ja poniosłem porażkę... to czyż nie lepiej
zaczekać z meldunkiem? Może akurat jutro, kiedy na całym
froncie Niemców pogonią do Berlina, będzie mi lżej. Dowód-
ców frontowych oszukiwano, dlatego nie troszczyli się o od-
wrót wojska. Dlatego zawczasu nie przygotowywali pozafron-
towego zaplecza. Dlatego nie zawracali eszelonow z amunicją
i nie wywozili wszystkiego, co było zgromadzone przy granicy.
Każdy żył w oczekiwaniu na przełomową chwilę, która miała
nastąpić w najbliższych dniach, a może godzinach.
Oszukując dowódców frontów i armii, Sztab Generalny
sam stawał się ofiarą własnego kłamstwa. Bujda się zwielo-
krotniała do niewiarygodnych rozmiarów.
V
Po pięciu miesiącach wojny, 26 listopada 1941 roku, So-
winformbiuro ogłosiło, jak powiedziano, „niepodważalne
dane": „od 22 czerwca do 21 listopada armia niemiecka na
radziecko-niemieckim froncie straciła: 6 milionów zabitych,
rannych i wziętych do niewoli, ponad 15 tysięcy czołgów,
około 13 tysięcy samolotów i do 19 tysięcy dział". Zadziwia-
jące, okazało się nagle, że my również mamy jakieś straty.
Tym razem ogłoszono je otwarcie i bez utajniania: „Zabitych
490 tysięcy, rannych do 1112 tysięcy, zaginionych 520 tysię-
cy. Straty w uzbrojeniu: czołgów - 7900, samolotów - 6400,
dział — 12 900" (Soobszczenija Sowietskogo Informbiuro, Mo-
skwa 1944, tom 1, s. 375).
I tym zwycięskim liczbom po raz kolejny towarzyszyły do-
niesienia o bohaterskich czynach. Lubowano się w nich, de-
lektowano nimi. Na przykład takie: „Pluton sierżanta towa-
rzysza Porosionkowa w ciągu tylko jednej bitwy trzykrotnie
odbył walkę na bagnety. Zabił 150 faszystowskich okupantów.
183
Sam towarzysz Porosionkow podczas walki zakłuł 11 wro-
gich żołnierzy" (tamże, tom 1, s. 412).
„Czerwonoarmista towarzysz Worobiew przedostał się w po-
bliże niemieckiego schronu podziemnego i celnymi strzałami
zlikwidował dwóch wartowników. Wybiegających ze schro-
nu Niemców towarzysz Worobiew obrzucił granatami. W tej
walce dzielny czerwonoarmista zabił 25 faszystowskich żoł-
nierzy" (tamże, s. 419). Sam, rzecz jasna, jest cały i zdrowy.
Przygotowuje się do kolejnych walk, do nowych bohaterskich
czynów.
I jeszcze jeden przykład: „Czerwonoarmijcy kucharze
Czadin i Iwanow zostali otoczeni przez dziesięciu fizylie-
rów. Śmiałkowie podjęli walkę z wrogiem. Towarzysz Cza-
din zakłuł bagnetem 3 żołnierzy, towarzysz Iwanow za-
strzelił oficera, reszta wrogów ratowała się ucieczką" (tamże,
s. 447).
Towarzysz Czadin mistrzowsko władający karabinem z ba-
gnetem rozpruwał niczym prosięta przestraszonych żołnierzy
niemieckich, a tamci, barany, nie pomyśleli, aby puścić serię
z pistoletu maszynowego.
W tych samych klimatach utrzymanych jest sześć tomów.
2384 strony. Masowe bohaterstwo sięgające poza granice wy-
obraźni.
Ale to nie wszystko. Sześć tomów doniesień Sowinform-
biura, które wydano w 1944 roku, to już prawda oczyszczo-
na, ostateczna. To, co wyemitowano w radiu i wydrukowano
w gazetach w 1941 roku, po trzech latach było przefiltrowane
i opublikowane w jeszcze bardziej krystalicznej postaci. Do
1944 roku całkiem zapomniano o tysiącach jeszcze bardziej
bohaterskich czynów i dokonań, którymi od początku wojny
radzieccy generałowie i komisarze zadziwiali świat. Każdy
osobiście może się o tym przekonać. Trzeba tylko przekartko-
wać „Prawdę" i „Krasnuju zwiezdu" z 1941 roku, z 1942 ro-
ku - i napotka się fantastyczne rewelacje. Nasi żołnierze szli
sam na sam na czołgi, siekierami gięli lufy dział, grabiami
powstrzymywali motocyklistów z karabinami maszynowymi,
wyrostki z widłami i kosami więziły plutony fizylierów. Ach,
cóż tam się działo! W 1944 roku najbardziej bohaterskie (czyli
184
najśmieszniejsze) czyny z pierwszych lat wojny nie trafiły do
wydania sześciotomowego.
Pomału zapominano również o tym, co było publikowa-
ne w 1944 roku. Historię oszlifowano na oślepiający połysk.
I oprócz bohaterskich czynów nie zostało w niej nic. Co praw-
da z setek tysięcy wybrano tylko dziesiątki, jak się wydawało,
najbardziej prawdziwych.
A preludium epopei stała się bohaterska obrona twierdzy
w Brześciu.
VI
Na temat obrony twierdzy brzeskiej napisano tony ksią-
żek, nakręcono filmy fabularne i dokumentalne, twierdza
otrzymała tytuł „twierdza-bohater", na jej terytorium powstał
potężny kompleks upamiętniający tamte wydarzenia. Zlece-
niodawca nie skąpił ani pieniędzy, ani cementu, ani stali.
Postarali się też architekci. W niebo wzniósł się stumetrowy
bagnet, wzdłuż obwodu umieszczono cyklopowe monumenty
bohaterów, na brzegu rzeki Muchawiec umęczony żelbetowy
żołnierz hełmem o niesamowitych wymiarach czerpie wodę...
Monument nosi nazwę Pragnienie. Obrońcom twierdzy za-
brakło nie tylko amunicji, chleba i bandaży, ale też wody. Za
każdy łyk płaciło się wiadrem krwi żołnierskiej. Fragment
ten w filmie Nieśmiertelny garnizon jest szczegółowo przed-
stawiony. Wracają ranni żołnierze z akcji i w podziemnych
szpitalach zostawiają blisko dziesięć manierek wypełnio-
nych wodą. Sanitariuszka: No cóż wy! Przecież mam setki
rannych! Tego nie wystarczy ani żeby ugasić pragnienie ich
wszystkich, ani żeby przemyć rany. Odpowiada jej wtedy do-
wódca wywiadowców: Czy ty wiesz, ilu żołnierzy poległo tam,
przy rzece, żeby móc te manierki napełnić?!
Na bohaterskim czynie obrońców brzeskiej twierdzy wy-
chowano całe pokolenia ludzi radzieckich. Ja też oglądałem
w dzieciństwie Nieśmiertelny garnizon, też bawiłem się w woj-
nę, broniłem fortów i kazamat przed atakującymi wrogami.
Gdy dorastałem, zainteresowanie obroną brzeskiej twierdzy
nie słabło, lecz wręcz wzrastało. Tymczasem wszystko się co-
185
raz bardziej zaciemniało, a rzeczy niezrozumiałe się zagęsz-
czały.
Zacznijmy jednak od czegoś innego. Co to za tytuł „twier-
dza-bohater"? Matka-bohaterka, to znaczy, że i twierdza musi
być bohaterką. Jak jeszcze inaczej, skoro to rodzaj żeński?
Dobrze, to są pretensje, ale niezbyt istotne w sprawie.
Wróćmy do istoty rzeczy: dlaczego twierdza brzeska została
tak szybko, tak bezsensownie i tak haniebnie pozostawiona
sama sobie, nie zatrzymując przeciwnika, nie zadając mu
znacznych strat? Dlaczego wszystko o obronie twierdzy jest
jasne, ale tylko do momentu, gdy zacznie się wnikać w szcze-
góły? Dlaczego powstaje odwrotna proporcja: im więcej wiesz
o tym bohaterskim fragmencie historii, tym mniej rozumiesz
przebieg wydarzeń?
VII
Agitatorzy komunistyczni wyjaśniali to bardzo prosto:
twierdza przestarzała, z XIX wieku, sił było niewiele, a Niem-
cy mieli zdecydowaną przewagę.
Podważmy to.
Twierdza rzeczywiście została wybudowana w XIX wieku.
Jednak jak wskazywało zarówno wcześniejsze, jak też póź-
niejsze doświadczenie, najbardziej pospolite transzeje potra-
fią być przeszkodą nie do pokonania. Przykładem jest cała
pierwsza wojna światowa. Przed drugą wojną światową wiele
się zmieniło. Jeśli jednak dywizja znajduje się w transzejach,
to niestraszne jej czołgi, lotnictwem czy też artylerią piecho-
ty nie przestraszysz, gdy siedzi w okopach. Przykład - Łuk
Kurski. Podczas drugiej wojny światowej niemiecka artyleria
haubiczna praktycznie niczym się nie różniła od tej z czasów
pierwszej wojny światowej. Za pomocą takiej artylerii piecho-
ty wykurzyć z transzei się nie da. Strzelanie z dział w ogóle
nie jest groźne dla okopanego wojska.
Natomiast jeżeli pomiędzy naszymi transzejami znala-
złyby się jakieś mocne budowle typu: murowany dom z piw-
nicami, studzienki i tunele kanalizacyjne, murowane płoty,
nasypy kolejowe itd., to piechocie całkiem łatwo się bronić.
186
Wszelkie trwałe budowle ułatwiają sytuację broniącym się
i utrudniają zadanie stronie atakującej. Doskonały przy-
kład — ruiny Stalingradu albo ruiny Berlina. Najzwyczajniej-
sze domy mieszkalne, dworce, bloki fabryczne lub więzienne,
nawet gdy są doszczętnie zniszczone, ale umiejętnie i odważ-
nie bronione, stają się przeszkodą nie do pokonania dla prze-
ciwnika. Berlina bronili dzieci i starcy, jednak oni spalili tyle
czołgów z czerwonymi gwiazdami, zabili i poranili tylu żołnie-
rzy i oficerów, że zwycięstwo Armii Czerwonej można śmiało
nazwać pyrrusowym. Teraz wyobraźmy sobie, że w Berlinie
oprócz domów, dworców, więzień i zakładów byłaby jeszcze
twierdza z prawdziwego zdarzenia, mająca setki kazamat,
bastiony i betonowe forty, obfite zapasy amunicji, wyżywie-
nia i reszty. Ile by wówczas kosztował Armię Czerwoną ten
haniebny szturm?
Wyobraźmy też sobie, że na Łuku Kurskim oprócz oko-
pów, które przykrywano zeszłorocznymi łodygami kukury-
dzy i chrustem albo w ogóle niczym nie przykrywano, Armia
Czerwona posiada jeszcze prawdziwą twierdzę z zewnętrz-
nym obwodem obrony wynoszącym 40 kilometrów. Ma też
mocne podziemia, których nie da się dosięgnąć żadną bombą,
żadnym pociskiem, ma grube mury, wały ziemne o dziesięcio-
metrowej wysokości, do których podejścia są osłonięte głębo-
kimi kanałami i rowami. Co powiemy na to: łatwiej byłoby się
bronić, mając okopy i twierdzę, czy mając same okopy?
Doświadczenie mówi samo za siebie. Zimą 1939-1940
roku Armia Czerwona walczyła w Finlandii. Radzieccy do-
wódcy mieli wystarczająco dużo powodów, by się przekonać,
że łatwiej atakować tam, gdzie nie ma żadnych budowli, niż
tam, gdzie są zwyczajne kamienne lub ceglane domy. Każdy
taki dom, nawet gdy go broni niewielki garnizon, może stać
się punktem oporu. I nie jest tak łatwo sobie z nim poradzić.
A w Brześciu nie kamienny dom, nie zniszczony zakład,
lecz twierdza! W dodatku z prawdziwego zdarzenia. We-
wnętrzny trzon twierdzy to cytadela umieszczona na wsypie.
Przed frontem cytadeli dosyć szeroka żeglowna rzeka - Bug.
Od tyłu i po bokach cytadela jest omywana przez wody rze-
ki Muchawiec, która w tym miejscu wpada do Bugu. Apro-
187
pos, rzeka Muchawiec jest również żeglowna. Otóż dookoła
woda. Już to jedno czyni cytadelę niemal niedostępną. Spró-
bujcie się przebić przez głębokie wody, gdy z setek otworów
strzelniczych, zza ścian nie do przebicia walą w was pociski.
A ściany cytadeli w rzeczywistości były nie do przebicia. Cały
obwód wyspy centralnej był otoczony jednolitą, piętrową ce-
glaną budowlą w kształcie koła. Średnica tego koła ma mniej
więcej dwa kilometry. Grubość murów blisko dwa metry. W jed-
nym tylko centralnym budynku w kształcie koła znajdowało
się 500 kazamat, w których można było umieścić 12 tysięcy
żołnierzy wraz z całym wyposażeniem, niezbędnym do dłu-
gotrwałej obrony. Pod kazamatami znajdowała się jeszcze
jedna podziemna kondygnacja, która mogła służyć jako skład
na zapasy oraz schron. Jeszcze niżej, na drugiej podziem-
nej kondygnacji, znajdowały się korytarze prowadzące pod
całą cytadelą, pod rzekami, i umocnienia na sąsiednich wy-
spach. Te przejścia pozwalały na manewrowanie siłami rezer-
wowymi z jakiejkolwiek części twierdzy do dowolnej innej.
Niektóre tunele wybiegały kilka kilometrów poza obszar
twierdzy.
Twierdzę brzeską uważano za arcydzieło sztuki inżynier-
skiej. Niemieccy generałowie nazywali ją „wschodnim Ver-
dun" lub „rosyjską Kartaginą". Podczas budowy twierdzy wy-
korzystywano najbardziej nowoczesne, jak na tamte czasy,
technologie. Technika układania murów twierdzy była taka,
że mury nawet po upływie stuleci od zakończenia budowy
wytrzymywały trafienia praktycznie wszystkich pocisków ar-
tyleryjskich. W murach znajdowały się wąskie otwory strzel-
nicze, które pozwalały na prowadzenie krzyżowego ognia po
wodnej gładzi w dowolnym kierunku. Na zewnętrznej części
cytadeli znajdowały się sponsony z otworami strzelniczymi
dla ostrzału po bokach najbliższych dojść do murów.
Centralna wyspa z trzech stron była osłonięta przez in-
ne wyspy: Graniczną (Zachodnią), Szpitalną (Południową)
i Północną. Na każdej z tych wysp znajdowały się umocnie-
nia, które tworzyły łańcuch mocnych bastionów o wysokoś-
ci do 15 metrów. Pomiędzy bastionami był usypany wał ziem-
ny o łącznej długości ponad sześciu kilometrów i wysokości
188
ponad dziesięciu metrów. Od strony wewnętrznej wałów
i bastionów wykopano magazyny, punkty dowodzenia, schro-
ny, stanowiska zakryte artylerii, które umożliwiały ostrzał
całego terenu przyległego do twierdzy na wielokilometrowej
przestrzeni. Każde z tych dzieł fortyfikacyjnych rozmiarami
przewyższało cytadelę. Każde można było obsadzić kilkoma
tysiącami żołnierzy i zgromadzić wszystko, co niezbędne do
długotrwałej obrony. Podejścia do bastionów i wały były z ko-
lei osłonięte przez odnogi rzek, kanały i szerokie fosy wypeł-
nione wodą. Wszystkie podejścia do bastionów i wałów ziem-
nych były ostro ostrzeliwane krzyżowym ogniem z różnych
kierunków. Wszystkie forty broniły mostów i przykrywały
ogniem dojście do cytadeli, nie pozwalając przeciwnikowi ata-
kować jej bezpośrednio. Żeby dostać się do cytadeli, przeciw-
nik musiał pokonać nie jedną, ale kilka przeszkód wodnych.
Najpierw przez kanały i rowy przedostać się do jednego fortu,
zdobyć go szturmem, a potem forsować główną przeszkodę
wodną, aby wylądować przy cytadeli, pod jej murami, gdzie
nie miał możliwości ukrycia się przed ogniem zaporowym
i krzyżowym prowadzonym ze wszystkich stron.
Ponadto na niektórych odcinkach bastiony i mury były
osłonięte jeszcze jednym rzędem dziesięciometrowych wałów
i głębokich fos wypełnionych wodą. Twierdza brzeska słusznie
była uważana za jedno z najpotężniejszych umocnień fortyfi-
kacyjnych w Europie. Wielu zachodnich znawców fortyfikacji
stawiało ją na pierwszym miejscu.
Twierdza ciągle była modernizowana. Pod koniec XIX
wieku wybudowano wokół niej dziewięć fortów. Każdy z nich
był samodzielną twierdzą z możliwością prowadzenia obrony
okrężnej. Wzniesiono je po to, by nie pozwolić przeciwnikowi
zbliżyć się do twierdzy i ostrzeliwać jej z bliskiej odległości.
Każdy z fortów miał silną artylerię. Każdy z nich był przy-
gotowany do długotrwałej obrony w warunkach pełnego od-
izolowania. Każdy z fortów mógł wspierać ogniem inne forty
i cytadelę, co tworzyło twierdzę pierścieniową lub, jak to po
pierwszej wojnie określano, obóz warowny.
Na początku XX wieku w odległości 6-7 kilometrów od
głównego trzonu twierdzy powstał drugi pierścień obro-
189
ny, składający się z fortów żelbetowych. Ogólny obwód linii
obronnych zwiększył się do 45 kilometrów.
Jak na początek XX wieku twierdza brzeska była na-
prawdę wspaniałym dziełem sztuki fortyfikacyjnej, trud-
nym do zdobycia. Potwierdza to nawet SWE (tom 1, s. 590).
Niemożliwe przecież, żeby pierwszorzędna twierdza, jak na
warunki początku XX wieku, nagle się zestarzała przed 1941
rokiem. Nie zestarzały się przecież forty i reduty Królewca
do roku 1945. A ile krwi żołnierskiej kosztowało zdobycie ich
na rozkaz czerwonych marszałków! Pod koniec drugiej woj-
ny światowej żołnierze Armii Czerwonej musieli sztur-
mować następujące miasta-twierdze: Wrocław, Bydgoszcz,
Budapeszt, Głogów, Grudziądz, Gubin, Kostrzyn, Kraków,
Kielce, Kolberg, Kotbus, Giżycko, Łódź, Malbork, Mławę,
Modlin, Nysę, Szczecinek, Opole, Bałtyjsk, Poznań, Radom,
Racibórz, Rummelsburg, Spałę, Toruń, Chełmno, Chmielnik,
Fordon, Forst, Fiirstenberg, Frankfurt, Piłę, Stolp, Sprem-
berg, Szczecin, Elbląg, Wrocław oraz wiele innych, łącznie
z samym Brześciem. I za każdą twierdzę trzeba było pła-
cić krwią, krwią i jeszcze raz krwią. I niechby któryś
z marszałków radzieckich mógł nazwać którąkolwiek z tych
twierdz „przestarzałą"! A przecież tylko Królewiec i parę in-
nych mogło dorównać brzeskiej twierdzy. Reszta była słabsza
i starsza.
O tym, że twierdza brzeska nie jest przestarzała, dowódz-
two radzieckie przekonało się we wrześniu 1939 roku, podczas
wspólnego radziecko-niemieckiego podziału Polski. Brzeskiej
twierdzy bronił bohaterski polski garnizon, a szturmowali ją
hitlerowcy i stalinowcy pod dowództwem Guderiana i Kriwo-
szejewa. I kiedy będą wam pokazywać ruiny Brześcia, pamię-
tajcie, są to nie tylko ślady szturmu z 1941 roku, ale też ślady
„pochodu wyzwoleńczego" z 1939 roku. Nie tylko niemieckie
pociski uszkodziły mury. Tu też artyleria stalinowska zrobiła
swoje przy ścisłej współpracy z hitlerowską.
W 1944 roku twierdzę brzeską szturmował Rokossowski.
Wtedy już była porządnie zniszczona. Jednak dwudniowy
szturm utopił się w krwi radzieckich żołnierzy, ponieważ na-
wet zniszczona, twierdza brzeska była groźną ostoją.
190
A w 1941 roku niemiecka piechota dotarła do cytadeli ran-
kiem pierwszego dnia wojny.
Powtarzam: każda twierdza, każdy fort, elewator czy
klasztor nadaje się do prowadzenia obrony. Tam, gdzie jest
twierdza, znacznie łatwiej zorganizować obronę. Kolejny
przykład: twierdza Szlisselburg, zwana też Orzeszkiem lub
Noteburgiem. Twierdza ta została założona w XIV wieku,
ostatni raz modernizowano ją na początku XVII wieku. Od
XVIII wieku pełniła funkcję więzienia. Aż tu podczas drugiej
wojny światowej trzeba było jej ponownie bronić. Twierdza-
-więzienie wytrzymała najazd od 8 września 1941 roku do
18 stycznia 1943 roku, ale i tak nie została zdobyta przez woj-
ska niemieckie. Twierdza Szlisselburg nie mogła konkurować
z twierdzą brzeską. To rzeczywiście stara i przestarzała cyta-
dela. Obroniono ją jednak. Co ciekawe, twierdzy Szlisselburg
nikt nie nadał bohaterskiego tytułu. Dlaczego tak wyróżniono
twierdzę brzeską?
Otóż w Brześciu bohaterskimi odznaczeniami trzeba było
zatuszować okrutną hańbę.
Rozdział 15
Bohaterska hańba
Historia Kraju Rad jest pełna nikczemnych tajemnic
i absurdów, które przy bliższym poznaniu układają się
w potworny, ale prawdziwy obraz.
I
W czerwcu 1941 roku w rejonie Brześcia znajdowała się ta
sama radziecka 4. Armia, która we wrześniu 1939 roku sztur-
mowała twierdzę brzeską, a potem w zwycięskiej paradzie
wraz z dywizjami Guderiana maszerowała ulicami Brześcia.
W czerwcu 1941 roku Guderian znalazł się po tamtej stro-
nie granicy.
W chwili rozpoczęcia wojny w składzie 4. Armii, którą do-
wodził generał-major A. A. Korobkow, znajdowały się: dwa
korpusy (XXVIII strzelecki i XIV zmechanizowany), dwie
dywizje strzeleckie i jedna lotnicza, 62. Rejon Umocniony,
Korbiński Rejon Obrony Przeciwlotniczej, 120. Pułk Haubic
z Odwodu Naczelnego Dowództwa.
Łącznie w składzie 4. Armii było osiem dywizji: cztery
strzeleckie (6., 42., 49., 75.), dwie pancerne (22. i 30.), jedna
zmotoryzowana (205.), jedna lotnicza (10.). Garnizon brze-
skiego rejonu umocnionego ze względu na swe znaczenie miał
siłę dywizji, a jego komendantem był generał-major. Oprócz
192
tego w Brześciu znajdował się 33. okręgowy Pułk Inżynieryj-
ny, szpital wojskowy, liczne oddziały tyłowe oraz magazyny.
Ponadto stacjonowały tam też oddziały NKWD.
Operacyjny szyk 4. Armii to dwa rzuty. W pierwszym: jed-
na dywizja pancerna i cztery strzeleckie; w drugim: dywizja
pancerna i zmotoryzowane. Lotniska 10. Mieszanej Dywizji
Lotniczej były przeniesione w pobliże samej granicy. Niektóre
znajdowały się w odległości 8 kilometrów od słupów granicz-
nych.
Jednak komunistyczni historycy nie dają za wygraną,
uważają, że twierdzę brzeską trzeba było haniebnie porzucić
dlatego, że nie miał kto jej bronić. Oto przykład ich twórczo-
ści: „Lewe skrzydło Frontu Zachodniego znalazło się w trud-
nym położeniu. Na cztery dywizje strzeleckie 4. Armii, prze-
znaczone do obrony granic w rejonie Brześcia, uderzyło dzie-
sięć dywizji prawego skrzydła Grupy Armii Centrum, w tym
też cztery pancerne" (Istorija Wielikoj Otieczestwiennoj wojny
Sowietskogo Sojuza, Moskwa 1961, tom 2, s. 18).
Wydawałoby się, że wróg jest silniejszy: dziesięć wrogich
dywizji, w tym cztery pancerne, przeciwko czterem radziec-
kim dywizjom strzeleckim. Jednak obłudni historycy, opowia-
dając o zdecydowanej przewadze wojsk niemieckich, w tym
konkretnym wypadku „zapomnieli" o radzieckiej 22. Dywi-
zji Pancernej, która stacjonowała w Brześciu, o 62. Rejonie
Umocnionym oraz o samej twierdzy brzeskiej. Ponadto za
„czterema radzieckimi dywizjami strzeleckimi" też nie było
pustki. Z tyłu były: 30. Pancerna i 205. Zmechanizowana na-
leżąca do XIV Korpusu Zmechanizowanego, ciężkie haubice
120. Pułku i Rejon Obrony Przeciwlotniczej wyposażony w ar-
maty kalibru 85 mm, które były w stanie z każdej odległości
przebić ówczesne niemieckie czołgi na wylot.
Podsumowując:
Dziesięć dywizji, w tym cztery pancerne i jedna kawaleryj-
ska - po stronie niemieckiej.
Rejon umocniony, twierdza oraz siedem dywizji, w tym
dwie pancerne i jedna zmotoryzowana (z czołgami) - po stro-
nie radzieckiej.
Generał-pułkownik Ł. M. Sandałów, który w 1941 roku
193
był pułkownikiem, szefem sztabu 4. Armii, przyznaje:
„Z przedstawionych danych wynika, że armia dysponowała
dużymi siłami. Odcinek osłaniania granicy państwowej przy-
padający na armię nie przekraczał stu pięćdziesięciu kilo-
metrów, z których blisko sześćdziesiąt nie nadawało się na
prowadzenie działań wojennych. Uwzględniając to, można
powiedzieć, że armia zdołałaby stworzyć obronę z wielką kon-
centracją wojska i sprzętu bojowego na jeden kilometr frontu"
(Sandałów, Pierwyje dni wojny, Moskwa 1989, s. 55).
II
Kiedy historycy stwierdzają, że dziesięć niemieckich dywi-
zji działało przeciwko radzieckiej 4. Armii w rejonie Brześcia,
zapominają o istotnej rzeczy. Niemieckie dywizje pancerne
nie mogły sforsować Bugu w pierwszym rzucie. W armii nie-
mieckiej w ogóle nie było pływających czołgów. Natomiast
czołgów, które mogły sforsować przeszkody wodne, jadąc po
dnie, w armii niemieckiej było zaledwie 168. Po przejściu na
drugi brzeg czołg należało rozhermetyzować. Czynność ta
zajmowała pół godziny, a czołgi w tym czasie były całkiem
bezbronne. W większości były to Pz Kpfw III Aufs. f. Uzbroje-
nie: działo kal. 37 mm. Natomiast najbardziej „przestarzały"
czołg radziecki T-26 był wyposażony w działo kal. 45 mm. Ich
czołgi stoją bezbronne na brzegu, a nasze czołgi nie muszą
pchać się do wody — tylko ładować i strzelać!
Forsowanie przeszkody wodnej, tym bardziej żeglownej
rzeki, jest zawsze piekielnie niewygodne dla strony atakują-
cej. Natomiast stronie broniącej się daje to dodatkową, znacz-
ną przewagę.
Niemieckie dywizje pancerne, jak zresztą i piechoty, miały
ogromne, mocno rozrośnięte tyły. Za każdą kolumną czołgów
podążały jeszcze dłuższe kolumny ciężarówek nieprzystoso-
wanych do pokonywania przeszkód terenowych. I choć część
czołgów mogła się przeprawić przez rzekę, jadąc po dnie, jed-
nak większości czołgów, samochodom i transportowi konne-
mu potrzebne były mosty.
Na Bugu, na odcinku kontrolowanym przez 4. Armię,
194
znajdowały się dwa mosty kolejowe (Brześć i Siemiatycze)
i cztery samochodowe (Drohiczyn, Kodeń, Domaczewo, Wło-
dawa). „Mosty te znajdowały się pod ochroną 89. (brzeskiego)
Oddziału Granicznego, który (...) nie otrzymał żadnych roz-
kazów dotyczących przygotowania tych mostów do wysadze-
nia. W rezultacie w pierwszym dniu wojny przeciwnik zdobył
wszystkie przeprawy i mosty w stanie nienaruszonym" (San-
dałów, Pierwyje dni wojny, s. 47).
Nawet jeżeli na brzeskim odcinku Niemcy mieli jakąś
przewagę, to trzeba też pamiętać, że bez mostów nie mogła
być ona wykorzystana. Przeprawienie się samej tylko piecho-
ty niemieckiej, bez czołgów, artylerii, sztabów, pododdziałów
tyłowych i całej reszty, pod ogniem twierdzy brzeskiej, rejonu
umocnionego, czterech dywizji strzeleckich i jednej pancer-
nej oznaczałoby katastrofę dla niemieckich wojsk. Sumienny
historyk powinien doszukiwać się przyczyny rozbicia radziec-
kich wojsk w rejonie Brześcia nie w tym, że strona niemiecka
miała przewagę liczebną, tylko w tym, że Armia Czerwona
nie wysadziła mostów na Bugu.
III
22 czerwca 1941 roku o godzinie 4.10 rozpoczął się ostrzał
Brześcia i twierdzy brzeskiej. W przygotowaniu artyleryjskim
uczestniczyła artyleria 45. Dywizji Piechoty oraz XII Korpu-
su. Ponadto ogień prowadziło dziewięć lekkich i trzy ciężkie
baterie artyleryjskie, bateria dział wielkokalibrowych i trzy
dywizjony moździerzy (R. S. Irinarchow, Zapadnyj osobyj,
Mińsk 2002, s. 227). Siły były owszem, ogromne, ale przecież
wojska radzieckie w Brześciu miały czym odpowiedzieć.
Znajdował się tam sztab XVIII Korpusu Strzeleckiego
4. Armii. W jego skład wchodziły: dwie dywizje strzeleckie
(6. i 42.), dwa korpuśne pułki artylerii (447. i 445.), dywizjon
artylerii przeciwlotniczej, eskadra zwiadowcza i inne jed-
nostki. Każdy korpuśny pułk artylerii miał po 36 haubic oraz
haubicoarmat kalibru 156 mm. 447. Pułk Artylerii znajdował
się w Brześciu, w północnym miasteczku wojskowym. 455.
Pułk stacjonował na okręgowym poligonie wojskowym pięć
195
kilometrów na południe od Brześcia. W dwóch pułkach było
18 baterii ciężkich dział. Korpuśne pułki artyleryjskie to jed-
nostki kontrbateryjne. Ich podstawowym zadaniem jest wal-
ka z artylerią wroga. Te dwa pułki w zupełności wystarczyły,
żeby zdławić ogień niemieckich moździerzy i haubic. Po tym
twierdzy brzeskiej już nic nie mogło grozić. Z moździerzami
piechoty oraz lekkimi haubicami nie da się zdobyć twierdzy.
Czołgów też się nie bała.
W Brześciu znajdowały się też sztaby 6. i 42. dywizji strze-
leckich. Każda taka dywizja to pięć pułków (trzy strzeleckie
i dwa artyleryjskie - armatni i haubiczny), dwa dywizjony
(przeciwpancerny i przeciwlotniczy) oraz pięć batalionów
(zwiadowczy, saperski, łącznościowy, transportowy i medycz-
no-sanitarny).
Ponadto w Brześciu znajdował się sztab 22. Dywizji Pan-
cernej XIV Korpusu Zmechanizowanego. W skład dywizji
wchodziły cztery pułki (dwa pancerne, artyleryjski, zmecha-
nizowany) i siedem samodzielnych batalionów piechoty i dy-
wizjonów artylerii.
Otóż w mieście, w twierdzy i w okolicy znajdowało się
siedem pułków artylerii — dwa korpuśne i pięć dywizyjnych.
Ponadto dywizjony artylerii przeciwpancernej, trzynaście ba-
terii artylerii pułkowej i przeciwpancernej, 372 moździerze
pułkowe, batalionowe i kompanijne.
Najprościej rzecz ujmując - artylerii nawet więcej niż trze-
ba. Zresztą amunicji też. Na przykład 6. Dywizja Strzelecka,
która znajdowała się w twierdzy brzeskiej, miała półtorakrot-
nie większe zapasy amunicji, niż to jest wymagane. Miała też
34 wagony amunicji ponad stan. Takimi samymi zapasami
amunicji dysponowała również 42. Dywizja Strzelecka, a po-
nadto jeszcze dodatkowymi 9 wagonami (Sandałów, Pierwyje
dni wojny, s. 47).
W Brześciu znajdowało się dowództwo 62. Rejonu Umoc-
nionego. W jego skład wchodziło m.in. pięć batalionów artyle-
rii fortecznej po 1500 osób w każdym (tamże, s. 55).
Jednak to nie wszystko. Nieco bardziej na północ znajdo-
wała się 49. Dywizja Strzelecka, na południe — 75. W każ-
dej z nich było po pięć pułków, w tym po dwa artyleryjskie.
196
Może dywizje nie były w pełnym składzie? Nie, to nie tak.
„Dywizje strzeleckie znajdujące się w strefie przygranicz-
nej były niemal całkowicie skompletowane i miały wyma-
gane uzbrojenie" (R. S. Irinarchow, Zapadnyj osobyj, s. 30).
„Do czerwca 1941 roku zgrupowania i jednostki wchodzące
w skład 4. Armii były w gruncie rzeczy skompletowane pod
względem osobowym i sprzętu bojowego w ramach przewi-
dzianego stanu" (Sandałów, Pierwyje dni wojny, s. 55).
Oto wspomniane stany: w każdej dywizji strzeleckiej 14483
żołnierzy i oficerów, 16 czołgów pływających, 13 samochodów
pancernych, 78 dział i haubic - kaliber 76-152 mm, 12 moź-
dzierzy - kaliber 37 mm-76 mm, 54 działa przeciwpancer-
ne - kaliber 45 mm, 150 moździerzy - kaliber 50 mm —
120 mm, 392 ręczne karabiny maszynowe i 166 ciężkich ka-
rabinów maszynowych, 558 samochodów, 99 ciągników, 3039
koni.
Oprócz jednostek i pododdziałów Armii Czerwonej w twier-
dzy brzeskiej znajdował się przygraniczny oddział NKWD
i 132. Batalion Konwojowy NKWD. Oddział graniczny ma
stan równy pułkowi strzeleckiemu, czyli 2500-3000 osób.
Średnio każdy z pięciu oddziałów, które w 1941 roku znaj-
dowały się na granicy państwowej Białorusi, był uzbrojony
w 1300 karabinków, 500 ręcznych pistoletów maszynowych,
80 ręcznych i 40 ciężkich karabinów maszynowych (R. S. Iri-
narchow, Zapadnyj osobyj, s. 111).
„Jednym słowem, w Brześciu zgromadziła się potężna ilość
wojska" (Sandałów, Na moskowskom naprawlenii, Moskwa
1970, s. 58).
Jeżeli jednak komuś nadal majaczy się niemiecka prze-
waga w rejonie Brześcia, to przypomnę, że wiosną 1941 roku
na tyły 4. Armii przywieziono 480 haubicoarmat kalibru 152
mm typu ML-20 („WIŻ" 1971, nr 7, s. 19). ML-20 ważyła
7270 kg. Maksymalny zasięg ognia 17400 metrów. Masa po-
cisku - 43,6 kg. 480 takich dział to 120 baterii. Niczego
porównywalnego, ani pod względem jakości, ani ilości, po
stronie niemieckiej nie było.
Do każdego z nich przygotowano po dziesięć jednostek
ogniowych. Jedna taka jednostka to 60 pocisków i 60 ła-
197
dunków miotających. Ogólną liczbę pocisków i ładunków ła-
two obliczyć. 60 pocisków i 60 ładunków razy 10, a potem
razy 480.
Tylko te 480 haubicoarmat wystarczyłoby do rozbicia na-
tarcia przeciwnika w puch. Tym bardziej że po tamtej stronie
nie było ani twierdzy, ani rejonu umocnionego.
IV
I oto, bez względu na taką liczbę zgromadzonego wojska
radzieckiego (i masowe, jak nam się opowiadało, bohater-
stwo), w pierwszych godzinach rozegrały się dosyć interesu-
jące wydarzenia. „Przed godziną 7 jednostki 45. i 34. dywizji
piechoty XII Korpusu zajęły Brześć" (Sandałów, Pierwyje dni
wojny, s. 84).
U nich dwie dywizje piechoty, a u nas w Brześciu dwie
dywizje strzeleckie i jedna pancerna.
U nich w dywizjach po jednym pułku artyleryjskim, a u nas
w dywizjach strzeleckich po dwa pułki artyleryjskie, do tego
jeszcze jeden artyleryjski pułk w dywizji pancernej.
U nich haubice z czasów pierwszej wojny światowej, tylko
lekko zmodernizowane. W dywizjach radzieckich najnowo-
cześniejsze działa, którym wówczas nie mógł dorównać nikt
w świecie.
Im ciężko, bo oni atakują. Nam lżej, bo się bronimy.
Im trzykrotnie ciężej, bo muszą jeszcze sforsować poważną
przeszkodę wodną - Bug. Dla nich rzeka to przeszkoda trud-
na do pokonania, dla nas zaś - wygodna linia obronna.
Pierwsza fala atakujących nie ma ze sobą ciężkiej broni
i zapasy amunicji też nie mogą być duże. Natomiast nasze
wojska mają ciężkie uzbrojenie oraz niewyczerpane zapasy
amunicji. Brześć i twierdza brzeska są wypełnione po brze-
gi magazynami dla pułków, dywizji, korpusów, armii i okrę-
gów.
U nich w dywizjach piechoty nie ma żadnego czołgu, a u nas
w strzeleckich są. Ponadto mamy całą dywizję pancerną! Oto,
jak można się zabawić! Miażdżyć czołgami bezbronną pie-
chotę!
198
Ale gdzie jest ta 22. Dywizja Pancerna XIV Korpusu Zme-
chanizowanego 4. Armii Frontu Zachodniego?
V
Palące pytanie: jak radziecka dywizja pancerna mogła do-
puścić do sforsowania Bugu przez niemiecką piechotę?
Odpowiada generał-pułkownik Ł. M. Sandałów: „Podczas
przygotowania artyleryjskiego niemiecka 34. Dywizja Piecho-
ty wyrządziła wielkie szkody naszej 22. Dywizji Pancernej,
która znajdowała się w południowym miasteczku wojskowym
Brześcia w odległości 2,5—3,5 kilometra od granicy państwo-
wej. Miasteczko to znajdowało się na otwartej przestrzeni,
doskonale widocznej od strony przeciwnika (...) Zginęło i zo-
stało rannych wielu żołnierzy (...) Sprzyjało temu skoncen-
trowanie jednostek dywizji (...) Dywizja straciła też większą
część czołgów, artylerii i samochodów, ponad połowę cystern
samochodowych, warsztatów i kuchni. Pod ogniem nieprzyja-
ciela zapaliły się, a potem wybuchły magazyny amunicji ar-
tyleryjskiej oraz paliwa i smarów (...) Znaczna część artylerii
dywizyjnej została zniszczona przez ogień nieprzyjaciela lub
z braku środków transportu nie ruszyła do akcji" (Sandałów,
Pierwyje dni wojny, s. 76-77). „Niefortunne rozlokowanie
22. Dywizji Pancernej i bezmyślnie zaplanowane rozwinię-
cie dywizji w rejon Żabinki spowodowały ogromne straty
w ludziach oraz zniszczenie wielkiej liczby sprzętu bojowego
i zapasów dywizji" (tamże, s. 35).
Książka generała-pułkownika została wydana w wersji od-
tajnionej w roku 1989. Ale napisał ją w roku 1961. W tamtych
czasach nie mógł powiedzieć całej prawdy. Prawda została
ujawniona dopiero teraz. 22. Dywizja Pancerna znajdowała
się nie, jak się mówi, 2,5—3,5 kilometra od granicy, lecz „bez-
pośrednio przy granicy" (R. S. Irinarchow, Zapadnyj osobyj,
s. 52).
O bohaterstwie obrońców twierdzy brzeskiej powiedzia-
no wiele, nazbyt wiele. My natomiast mówimy o strasznej
hańbie tak zwanej obrony twierdzy brzeskiej. Gdzie i kiedy
zdarzyło się coś podobnego, żeby dywizja piechoty rozbiła
199
w drobny mak dywizję pancerną? I to jeszcze w sytuacji, gdy
dywizja pancerna znajdowała się w bardzo dogodnej pozycji —
przed jej frontem była żeglowna rzeka.
Nasuwa się uzasadnione pytanie: dlaczego dywizja pan-
cerna znalazła się tak blisko granicy i jaki sens miało to, by
tam stacjonowała? Na te pytania komunistyczni agitatorzy
jednak wymyślili odpowiedź: dywizja pancerna (jak i cała
reszta) znajdowała się przy samej granicy w jednym celu -
aby odeprzeć atak przeciwnika.
To odpowiedź dla głupców. Człowiek normalny zapyta:
skoro zadaniem dywizji było odparcie ataku, to dlaczego
go nie odparła? I czy to w ogóle było możliwe? 22. Dywizja
Pancerna znajdowała się w takim położeniu, w którym nie-
możliwe są żadne kontrdziałania, nawet teoretycznie. Cały
sprzęt bojowy dywizji znajduje się na otwartym terenie przy
granicy. Przeciwnik widzi gigantyczne skupienie czołgów, ar-
tylerii, samochodów, magazynów i całej reszty. Wystarczy, że
zacznie niespodziewany ostrzał nawet z lekkich moździerzy
i żaden czołgista nie przedostanie się do swego czołgu. Albo
można po prostu wszystko załatwić cekaemami. Właśnie to
uczynił dowódca niemieckiej 34. Dywizji Piechoty. Intensyw-
nym ogniem z karabinów maszynowych, moździerzy i haubic
rozbił 22. Dywizję Pancerną. Co więcej, niemiecka dywizja
piechoty nie tylko zmiotła z powierzchni ziemi radziecką dy-
wizję pancerną, ale zajęło jej to... trzy godziny.
VI
Protestują: na miasto, twierdzę oraz ogromne skupiska
wojska zostało skierowane nie tylko potężne uderzenie arty-
leryjskie, ale też lotnicze. To prawda. Jednak i w tym wypad-
ku było czym się bronić. Wszystkie radzieckie pułki: strze-
lecki, pancerny i zmechanizowany miały do dyspozycji kom-
panię karabinów przeciwlotniczych. Większość czołgów 22.
Dywizji Pancernej miała na wieżach zamontowane karabiny
maszynowe do obrony przed samolotami. Każda z pięciu dy-
wizji pierwszego rzutu 4. Armii miała własny dywizjon arty-
lerii przeciwlotniczej. Oprócz tego dowódca XXVIII Korpusu
200
Strzeleckiego dysponował jeszcze jednym dywizjonem prze-
ciwlotniczym. W dodatku Brześć i okolice osłaniał Kobryński
Rejon Obrony Przeciwlotniczej (XI Batalion Artylerii Prze-
ciwlotniczej, batalion obserwacji powietrznej, powiadomienia
i łączności oraz 6 dywizjonów artylerii przeciwlotniczej: 69.,
202., 218., 296., 298., 301.).
Ponadto 10. Mieszana Dywizja Lotnicza z 241 samolota-
mi \»jw*y m\, -w tym 1SS «\yślv««yw. Oprótz niej „do dzAai&ń
na odcinku Barafiowicze-Brześć mogły być zaangażowane
dywizje: jedna bombowa (około 180 średnich bombowców)
i pół myśliwskiej (około setki myśliwców), będące w dyspozy-
cji okręgu" (Sandałów, Pierwyje dni wojny, s. 55).
Jednak uderzenie niemieckiego lotnictwa okazało się dru-
zgocące.
Tymczasem cuda działy się dalej: „Przed godziną 9 rano
twierdza została całkowicie otoczona" (R. S. Irinarchow, Za-
padnyj osobyj, s. 228).
Jak mogło do tego dojść! Przecież minęło dopiero pięć go-
dzin wojny, a już miasto zostało zdobyte i potężna twierdza
otoczona. A co z dwoma pierścieniami fortów dookoła cyta-
deli? A dwie dywizje strzeleckie i jedna pancerna w samej
twierdzy? Co one robiły?
„Oddziały 45. Dywizji Piechoty sforsowały Bug i wdarły
się na wyspy Zachodnią i Południową. Broniły ich niewielkie
grupy wojsk granicznych NKWD (...) Tłumy fizylierów wy-
pełniły obydwie wyspy" (tamże).
„24 czerwca utworzono sztab obrony twierdzy i wspólne
dowództwo na czele z "komunistą kapitanem 1. N. Zubacze-
wem i komisarzem pułkowym E. M. Fominem" (SWE, tom 1,
s. 590). Komisarza mianowano, by podkreślić kierowniczą
rolę partii komunistycznej.
W tym celu wspomniano też partyjnego kapitana Zubacze-
wa. Te sztuczki jednak nie mogą przesłonić głównej sprawy:
obroną pierwszorzędnej, jednej z najmocniejszych twierdz
w Europie, której wewnętrzny obwód obrony wynosił 45 ki-
lometrów, dowodził kapitan, a jej sztab powołano dopiero
w trzecim dniu wojny.
Jak to rozumieć? Twierdza była pod ostrzałem artyleryj-
201
skini od pierwszych chwil wojny. Od tego zresztą zaczęła się
wojna. Dlaczego sztab obrony został powołany dopiero trze-
ciego dnia? A przed wojną o czym myślano? I dlaczego obroną
twierdzy dowodzi kapitan? Gdzie są dowódcy i sztaby dwóch
dywizji strzeleckich i jednej pancernej? Gdzie się podział ko-
mendant rejonu umocnionego? A dowódcy i sztaby sześciu
pułków strzeleckich, czterech artyleryjskich, dwóch pancer-
nych, jednego zmechanizowanego i jednego inżynieryjno-sa-
perskiego? Co robią dowódca i sztab oddziałów granicznych?
Gdzie są dowódcy i sztaby 46 batalionów i 19 dywizjonów ar-
tyleryjskich?
6. i 42. dywizje strzeleckie to XXVIII Korpus Strzelecki.
Obroną powinien był dowodzić dowódca korpusu. Gdzie on
był? I co robił jego sztab?
22 czerwca 1941 roku w Brześciu przebywali:
- generał-major W. S. Popów - dowódca XXVIII Korpusu
Strzeleckiego;
- komisarz dywizjonowy F. I. Szłykow — członek rady wo-
jennej 4. Armii;
- generał-major M. I. Puzyriew — komendant 62. Rejonu
Umocnionego;
- generał-major artylerii M. P. Dmitrijew — dowódca arty-
lerii 4. Armii;
- generał-major I. S. Łazarienko - dowódca 42. Dywizji
Strzeleckiej;
- generał-major wojsk pancernych W. P. Puganow - do-
wódca 22. Dywizji Pancernej.
Przebywali tam również pułkownicy, którzy pełnili funk-
cje generalskie:
- P. S. Sieriegin - zastępca dowódcy XXVIII Korpusu
Strzeleckiego;
- G. S. Łukin - dowódca sztabu XXVIII Korpusu Strze-
leckiego;
- M. A. Popsuj-Szapko - dowódca 6. Dywizji Strzeleckiej
Orłowskiej, odznaczonej Orderem Czerwonego Sztandaru.
Oto bohaterski epizod: obroną miasta Brześcia nikt nie do-
wodził, a obroną twierdzy brzeskiej kierował kapitan. Jednak
jak podaje encyklopedia, „Scentralizowane dowodzenie zosta-
202
ło niebawem złamane" (SWE, tom 1, s. 590). Innymi słowy,
obroną twierdzy brzeskiej też nikt nie kierował.
Oprowadzając was po zakamarkach bohaterskiej twier-
dzy, przewodnicy nie opowiedzą o bałaganie, który tu pano-
wał. Opowiedzą wam o bohaterskich czynach.
VII
Teraz otwórzmy książkę Żukowa, wielkiego dowódcy
wszech czasów i narodów. Brześć to brama kraju. O bitwach
w rejonie Brześcia w każdym wydaniu Żukowa napisano...
13 linijek. O czym? O zdecydowanej niemieckiej przewadze
i o niesamowitym bohaterstwie wojsk radzieckich. Żukow
zmuszony jest przyznać, że oprócz dwóch radzieckich dywizji
strzeleckich w rejonie Brześcia i dwóch dywizji strzeleckich
w samym Brześciu w mieście znajdowała się tylko 22. Dy-
wizja Pancerna. Ale o tym, w jaki sposób się tam znalazła
i jak została rozbita przez niemiecką dywizję piechoty, Żukow
zapomniał opowiedzieć.
W tym rejonie (jeśli wierzyć Żukowowi) przeciwnik miał
5-6-krotną przewagę liczebną. Deklarację tę dobrze by było
podeprzeć jakimiś liczbami, ale wielki dowódca nie wdaje się
w szczegóły. Opowiada o bohaterstwie: „Wrogom nie udało
się jednak przełamać oporu obrońców twierdzy brzeskiej.
Osaczeni bohaterowie godnie odparli atak. Dla Niemców
twierdza brzeska okazała się zupełnym zaskoczeniem. Pan-
cerna grupa Guderiana oraz niemiecka 4. Armia zmuszone
były ominąć miasto" (Wspomnienia i refleksje, Moskwa 1969,
s. 266).
W tym miejscu wielki dowódca leciutko skłamał. Dywizje
niemieckie nie ominęły Brześcia, lecz go zdobyły. Każdy in-
formator historyczny poda oficjalną datę: Armia Czerwona
porzuciła Brześć 22 czerwca 1941 roku. Natomiast uczestnicy
wydarzeń nie mniej oficjalnie uściślają: o godzinie 7 rano. Po-
nadto i ta data, i ta godzina są potwierdzone w dokumentach.
22 czerwca o godzinie 11.55 sztab 4. Armii skierował do szta-
bu Frontu Zachodniego i Sztabu Generalnego „Doniesienie
bojowe nr 5", w którym zameldował: „22 czerwca przed godzi-
203
ną 7.00 6. Dywizja Strzelecka, walcząc, zmuszona była oddać
Brześć" („WIŻ" 1989, nr 5).
Jeżeli nie wierzymy temu dokumentowi, uwierzmy sa-
memu Zukowowi. Dowodzony przez niego Sztab Generalny
w „Doniesieniu Głównego Dowództwa Armii Czerwonej z dnia
22 czerwca 1941 roku" oficjalnie na cały świat ogłosił, że
Brześć został zdobyty. Dopiero co czytaliśmy o tym w po-
przednim rozdziale: „Po zaciętych walkach przeciwnikowi
udało się pokonać nasze oddziały osłonowe i zająć Kolno,
Łomżę i Brześć".
Niezłe... oddziały osłonowe.
Jednak ćwierć wieku później Żukow nagle się opamiętał
i ogłosił, że „osaczeni bohaterowie godnie odparli atak", że
Niemcy połamali sobie na Brześciu zęby, rzekomo nie potra-
fili go zdobyć i byli zmuszeni go ominąć.
Żukow nie fałszuje jednak historii przez cały czas. Niekie-
dy mówi też prawdę: „Dla Niemców twierdza brzeska okazała
się zupełnym zaskoczeniem". Złote słowa. Święta prawda.
W rejonie Brześcia znajdowało się sześć mostów na Bu-
gu, w tym dwa kolejowe. I wszystkie trafiły w ręce Niemców
w stanie nienaruszonym. To rzeczywiście było niespodzianką
dla armii niemieckiej. Artyleria radziecka, bez względu na
swoją przewagę, w pierwszych godzinach wojny nie prowa-
dziła ognia, ponieważ wykonywała rozkaz Żukowa: nie dać
się sprowokować. Właśnie to było dla Niemców całkowitym
zaskoczeniem.
Radziecka dywizja pancerna znajdowała się przy samej
granicy. Niemiecka dywizja piechoty rozbiła ją w kilka go-
dzin. Tego Niemcy się nie spodziewali.
Radzieckie lotniska znajdowały się przy samej granicy
i były po brzegi wypełnione samolotami. Lotnicy jednak otrzy-
mali rozkaz nie strzelać, tylko manewrami zmuszać samoloty
przeciwnika do lądowania. To dla niemieckich lotników rów-
nież było zaskoczeniem. Na takie zachowanie oni też odpo-
wiadali unikaniem...
W nieosłoniętym Brześciu przy samej granicy znalazł się
sztab radzieckiego korpusu, sztab rejonu umocnionego, szta-
by dwóch dywizji strzeleckich i jednej dywizji pancernej. I to
204
wszystko zostało unicestwione jednym uderzeniem. W rejonie
Brześcia od pierwszych chwil nikt nie dowodził wojskiem. To
też dla Niemców było całkowitym zaskoczeniem.
Po trzech dniach szybkiego posuwania się naprzód, które-
mu faktycznie nikt nie przeszkadzał, na poligonie okręgowym
w rejonie Baranowicz wojska niemieckie zdobyły 480 nowiut-
kich, prosto z taśmy, haubicoarmat typu ML-20 kalibru 152
mm i po dziesięć jednostek ognia do każdego z dział. Działa
te sprowadzono na poligon jeszcze w maju, w celu stworzenia
nowych artyleryjskich pułków Odwodu Naczelnego Dowódz-
twa, jednak obsługa jeszcze nie dotarła. To był prawdziwy
skarb. Dla niemieckich artylerzystów całkowite zaskoczenie.
Radzieckie działa były wykorzystywane przez wojska nie-
mieckie na frontach do ostatniego dnia wojny.
I oto szef Sztabu Generalnego Żukow zrzuca całą odpo-
wiedzialność za ten skandal na dowódcę 4- Armii generała-
-majora Korobkowa.
Jakby KOTobkw«, a nie Ż\ikww, c>k"ceś\a\ miejsca stacjono-
wania dywizji i ich sztabów.
Jakby Korobkow wybierał miejsca budowy nowych lotnisk.
Jakby Korobkow miał prawo w czasie pokoju przesuwać
dywizje pancerne w kierunku granicy, narażając je na bezpo-
średni atak i zniszczenie.
Jakby Korobkow, a nie Żukow, przesunął w rejon przy-
graniczny setki ciężkich dział w celu formowania nowych
artyleryjskich pułków Odwodu Naczelnego Dowództwa, nie
troszcząc się jednak, by zapewnić im obsługę i transport.
Jakby Korobkow, a nie Żukow, powinien przed rządem
ostro postawić kwestię wcześniejszego zniszczenia niepo-
trzebnych podczas wojny obronnej mostów na rzekach gra-
nicznych.
Jakby Korobkow, a nie Żukow, podpisywał dyrektywy:
„Nie prowadzić żadnych innych działań bez specjalnego roz-
kazu".
Jakby Korobkow, a nie Żukow, oddawał pod sąd wojskowy
wszystkich, którzy łamali żelazne rozkazy nieulegania pro-
wokacjom, nieodpowiadania ogniem, jedynie... akrobacjami
powietrznymi.
205
Rozdział 16
Kto i w jaki sposób przygotowywał obronę Brześcia?
Podstawową wadą planów okręgowego i armijnego by-
ła ich nierealność.
Ł. M. SANDAŁÓW,
Pierwyje dni wojny, Moskwa 1989, s. 31.
I
Prowadzą turystów przez twierdzę brzeską: popatrzcie
w lewo, popatrzcie w prawo, oto cytadela, oto wyspa Granicz-
na, a oto Szpitalna...
Wszystko jasne, wszystko zrozumiałe. Jednak coś...
Na wyspie Granicznej w terespolskiej reducie brzeskiej na
zachodnim brzegu Bugu znajdował się 132. Samodzielny Ba-
talion wojsk NKWD. W muzeum obrony twierdzy opowiedzą
wam o specyfice tegoż batalionu. Był to batalion konwojowy.
Fakt ten potwierdza też Wielikaja Otieczestwiennaja Wojna.
Encykłopiedia, Moskwa 1985, s. 590. Odległość od koszar
tego batalionu do granicy państwowej wynosiła kilkadziesiąt
kroków.
Niczego tu nie rozumiem. Niech mi ktoś wyjaśni, po co
najbliżej granicy umieszczono strażników więziennych? Jeże-
li przygotowywali się do niespodziewanego, niszczycielskiego
ataku na Niemcy, no to wiadomo. W wypadku zaatakowa-
nia Niemiec przez Armię Czerwoną w tym miejscu zostałby
206
utworzony punkt przesiewowo-przerzutowy dla jeńców oraz
klasowo obcego elementu. Rowy twierdzy, kazamaty i bastio-
ny to wzniesienia podobne konstrukcją i duchem do więzień.
Od wieków twierdze wykorzystywano jako więzienia. Tak
na przykład wybudowana za Piotra Wielkiego twierdza pie-
tropawłowska w Petersburgu jeszcze za jego rządów zaczęła
pełnić funkcję więzienia. Jednak żadnych bohaterskich, bojo-
wych dokonań w jej historii nie odnotowano.
Twierdza brzeska w sam raz nadawała się na punkt prze-
siewowo-przerzutowy. Nie byłoby też problemu z transpor-
tem jeńców z miasta. Brześć — brama Związku Radzieckiego.
Stąd potężna magistrala prowadzi wprost do Moskwy, a ta to
największy transportowy węzeł kolejowy świata. Z Brześcia
do Moskwy, a dalej dokądkolwiek, można wozić w wagonach
bydlęcych sto tysięcy wrogów, a nawet milion. Obok prze-
syłowego łagru Brześć można było utworzyć podobozy. Dwa
pierścienie fortów wokół twierdzy nadawałyby się doskona-
le. Mury są tam grube, nie do przebicia. Niech wrzeszczą
w celach tortur, i tak nikt nie usłyszy. Tu też można zorga-
nizować miejsca rozstrzeliwań. Urocze Borki i Wiedźmy Lisie
położone na południe od Brześcia były po prostu stworzone do
tych celów. Wrogów można też oczywiście rozstrzeliwać nie-
co dalej od granicy. Apropos, jeśli tą magistralą pojechałoby
się nieco dalej na wschód, to właśnie tam znaleźlibyśmy „naj-
słynniejsze" (ze znanych) miejsca rozstrzeliwania w Związku
Radzieckim: Kuropatwy pod Mińskiem, Katyń pod Smoleń-
skiem.
Skoro jednak nie przygotowywano ataku na Niemcy, to
przeznaczenie 132. Samodzielnego Batalionu Konwojowego
NKWD, a co najważniejsze, jego lokalizacja, to zupełny idio-
tyzm, jeśli nie wręcz sabotaż.
II
Obok wyspy Granicznej leży Szpitalna. Na tej wyspie usy-
tuowano centralny szpital wojskowy Specjalnego Okręgu Za-
chodniego. Jak to rozumieć? Kraj wiedział - granica jest za-
mknięta. Każdy pamiętał, że najlepiej trzymać się od granicy
207
jak najdalej - stalinowscy strażnicy graniczni, niczym cerbe-
rzy w łagrze, strzelają bez uprzedzenia. Jednak na wyspie
Szpitalnej twierdzy brzeskiej przed wojną działy się rzeczy
przeczące logice i duchowi socjalizmu. Pomyślmy: bezpośred-
nio w strefie przygranicznej, wzdłuż brzegu rzeki, spacerują
mężczyźni w białych kitlach i białych pantoflach. A co będzie,
jeżeli któryś zanurkuje i popłynie do wrogów klasowych? Kto
na to pozwolił? Kto do tego dopuścił? I gdzie, przepraszam,
patrzyły czuwające organy?
Mówią nam, że atak Niemiec był niespodziewany, czyli
przywódcy radzieccy nie spodziewali się wojny w przewidy-
walnej przyszłości i, rzecz jasna, nie planowali też żadnego
ataku. Po prostu żyli sobie w pokoju. Uwierzmy. W czasach
pokojowych opieka medyczna w wojsku była dwustopniowa:
jednostka sanitarna pułku (czasami dywizji) i okręgowy szpi-
tal wojskowy. Żołnierz to chłopak młody i zdrowy, nie powi-
nien chorować, dlatego też zazwyczaj leczono go na miejscu.
I dopiero wtedy, kiedy potrzebne było bardziej skomplikowa-
ne leczenie, na przykład zabieg chirurgiczny, wysyłano go do
okręgowego szpitala wojskowego.
W okresie pokoju w skład Specjalnego Okręgu Zachodnie-
go wchodziły armie: 3., 4., 10. i 13. Oprócz tego cztery kor-
pusy strzeleckie, jeden powietrznodesantowy, dwa zmecha-
nizowane; sześć rejonów umocnionych i kilka samodzielnych
dywizji, brygad, pułków i batalionów, które nie należały do
składu armii, lecz były podporządkowane bezpośrednio do-
wódcy okręgu. Teraz wyobraźmy sobie taką sytuację: w 100.
Dywizji Strzeleckiej, w rejonie Mińska, szeregowy Iwanow
dostał zapalenia wyrostka robaczkowego. Miejscowy lekarz
wydaje polecenie: dostarczyć Iwanowa do strefy przygranicz-
nej w celu pilnego zabiegu...
Przed atakiem niemieckim do okręgowego szpitala wojsko-
wego na wyspie Szpitalnej twierdzy brzeskiej zwożono żołnie-
rzy i dowódców z Witebska, Mohylewa, Smoleńska, oddalo-
nych o 400, 500, 600 kilometrów, z głębokich tyłów wprost
pod słupki graniczne.
Taką lokalizację szpitala wojskowego Specjalnego Okręgu
Zachodniego wyjaśnia się następująco: tak się historycznie
208
złożyło... Nic podobnego! Przed wrześniem 1939 roku okręgo-
wy szpital wojskowy znajdował się w Mińsku. A jeszcze wcze-
śniej w Smoleńsku. Po „wyzwoleńczym pochodzie" Brześć
przeszedł w ręce ZSRR i tam właśnie przeniesiono okręgowy
szpital wojskowy. Po co?
Gdy się dowiedziałem o tym szpitalu i jego, delikatnie mó-
wiąc, nietypowym umiejscowieniu, pomyślałem, że towarzysz
Stalin po „wyzwoleńczych pochodach" w latach 1939-1940
wprowadził więcej swobody. Że niby to naród może podziwiać
zagraniczne okolice, niech więc sobie popatrzy! Nie wszystko
jednak jest takie łatwe. Skoro dąży się do złagodzenia oby-
czajów ludobójczego reżimu, po co w takim razie w tej samej
twierdzy na sąsiedniej wyspie trzymać batalion więziennych
strażników?
Z wojskowego punktu widzenia też nie wszystko wyglą-
da tak gładko. Czy spotkaliście się kiedykolwiek z tym, żeby
państwo usytuowało duży szpital wojskowy wprost na grani-
cy z sąsiednim krajem? I to nie po prostu na granicy, ale na
centralnej magistrali łączącej dwie stolice?! Tuż obok poste-
runków granicznych. Czy jest do pomyślenia, żeby w czasach
pokoju armia Pakistanu ulokowała największy stacjonarny
szpital wojskowy sto metrów od granicy z Indiami? W do-
datku w miejscu, gdzie granicę przecina droga łącząca dwie
stolice. Albo, załóżmy, że na granicy przyjaznego Izraela po-
jawia się syryjski szpital wojskowy. Dlaczego? Czyżby w Syrii
zabrakło ziemi?
Ja też się zastanawiam, czyżby towarzyszowi Stalinowi
zabrakło ziemi w Rosji, że szpitale wojskowe przeniósł pod
same słupy graniczne?
Teraz wyobraźmy sobie tę samą sytuację, ale na mniejszą
skalę. Wyobraźcie sobie siebie jako dowódcę sztabu korpusu
lub armii. Wojna nie jest wykluczona. Wasze dywizje szykują
się do obrony. Każda dywizja zajmuje pozycję: 30 kilometrów
wzdłuż frontu i 20 kilometrów w głąb. Aż tu nagle dowódca
jednej z dywizji postanawia umieścić wojskowy szpital bez-
pośrednio na pierwszej linii, co więcej, nie w środku szyku
bojowego, lecz na lewym skrzydle, na samym jego obrzeżu.
Wychodzi na to, że podczas walki rannych trzeba trans-
209
portować wzdłuż frontu z prawego skrzydła na lewe, na odle-
głość 30 kilometrów. Jednak nawet jeżeli dowieziemy takiego
biedaka na miejsce, to trzeba będzie leczyć go na pierwszej
linii, pod ogniem przeciwnika.
Teraz wróćmy do skali rzeczywistej.
Każda dywizja ma własny batalion medyczno-sanitarny.
Każda armia podczas wojny ma własną bazę szpitalną skła-
dającą się z kilku szpitali ewakuacyjnych i chirurgicznych.
Ponadto okręg wojskowy, który w wypadku wojny staje się
frontem, ma własną bazę szpitalną - do dziesięciu, a nawet
więcej szpitali polowych. Otóż to, najważniejszy z tych szpita-
li został umiejscowiony w twierdzy brzeskiej, na skraju lewe-
go skrzydła Frontu Zachodniego, zaledwie sto metrów od gra-
nicy państwowej. Front Zachodni to 470 kilometrów z północy
na południe, od granicy z Litwą do granicy z Ukrainą. Na
skraju lewego skrzydła - centralny szpital Frontu Zachod-
niego. Jeżeli szykowano się do obrony, to ulokowanie szpitala
w tym miejscu jest przestępstwem. W jaki sposób dostarczać
tutaj rannych z sąsiednich armii? Na odległość 200, 300, 400
kilometrów wzdłuż linii frontu? Wśród wybuchających poci-
sków? Pod gradem odłamków? Chorzy i ranni będą jednak
nie tylko na pierwszej linii, ale też na tyłach. Na przykład ci,
co ucierpieli podczas bombardowania. Wozić ich z głębokich
tyłów na linię ognia? Ponadto jaki sens ma transportowanie
ciężko rannych z głębokich tyłów do twierdzy brzeskiej, skoro
od pierwszych chwil wojny obronnej będzie ona pod ostrzałem
wroga?
III
Dowódca Frontu Zachodniego generał armii D. G. Pawłow,
jak nas uczono, nie wyróżniał się wybitnymi zdolnościami.
Nie będziemy temu zaprzeczać. Ale nad Pawłowem był wyż-
szy organ. Sztab Generalny Armii Czerwonej. Na jego czele
stał największy dowódca wszech czasów i narodów, generał
armii Żukow. Jestem ciekaw: na co patrzył Sztab Generalny?
O czym myślał jego genialny szef?
Przed wojną oraz na samym jej początku tyłami dowodzi-
210
ły sztaby ogólno wojsko we. „Szefowie sztabów ponosili osobi-
stą odpowiedzialność za organizację i pracę tyłów w zakresie
wszechstronnego zaopatrzenia wojsk podczas prowadzenia
działań bojowych. W skład Sztabu Generalnego Armii Czer-
wonej wchodził zarząd zagospodarowania tyłów i zaopatrze-
nia (...) Przez zagospodarowanie tyłów rozumiano wyzna-
czenie rejonów tyłowych, rozmieszczenie jednostek tyłowych
i placówek, przygotowanie i wykorzystanie szlaków komu-
nikacyjnych" (Tył sowietskich woorużennych sit w Wielikoj
Otieczestwiennoj wojnie, pod red. S. K. Kurkotkina, Moskwa
1977, s. 46).
Do tyłów Armii Czerwonej należały służby zaopatrzenia
i zabezpieczenia: samochodowo-pancerna, artyleryjska, in-
żynierska, obrony przeciwchemicznej, łączności, aprowizacji
(spożywczo-furażerska, rzeczowa i obozowo-gospodarcza),
materiałów ropopochodnych, sanitarna, weterynaryjna i fi-
nansowa.
Za organizację i funkcjonowanie tych służb odpowiedzialni
byli szefowie sztabów batalionów, pułków, brygad, dywizji,
korpusów, armii, okręgów wojskowych i frontów. Na szczycie
piramidy stał szef Sztabu Generalnego. Wytyczne i instruk-
cje z tamtego czasu podkreślały, że jego odpowiedzialność
jest osobista. Za tyły Specjalnego Zachodniego Ogólno woj-
skowego Okręgu (podczas wojny - Frontu Zachodniego) od-
powiedzialność osobistą ponosił szef sztabu okręgu (frontu)
generał-major W. E. Klimowski. To on wyznaczał rejony dla
jednostek tyłowych, podporządkowane okręgowi, w tym też
lokalizację okręgowego szpitala wojskowego w twierdzy brze-
skiej. Natomiast za całe tyły Armii Czerwonej, m.in. Frontu
Zachodniego, osobiście odpowiadał szef Sztabu Generalne-
go generał armii Żukow. Praca dowódcy wyższego szczebla
polegała na kierowaniu pracą podwładnych i kontrolowaniu
jej. I jeżeli podwładni popełniają głupstwa, zwierzchnik zobo-
wiązany jest wskazać uchybienia i zażądać ich naprawienia.
Wydaje mi się, że przed wojną centralny szpital wojskowy zo-
stał usytuowany na brzegu przygranicznej rzeki tylko dlate-
go, że zdecydowano się na nieznaczne przesunięcie granicy.
W niedalekiej przyszłości. Jeżeli szykował się atak na Niem-
211
cy, to nie było lepszego miejsca na centralny szpital wojsko-
wy Frontu Zachodniego. Moskwa-Smoleńsk-Mińsk-Bara-
nowicze-Brześć-Warszawa-Berlin to główny kierunek stra-
tegiczny wojny. To centralny trzon. To główna oś natarcia.
Nią będzie się przemieszczał główny transport ładunków do
armii. Tym samym szlakiem, w przeciwnym kierunku — stru-
mień jeńców i rannych. Właśnie dlatego przy tej magistrali,
właśnie dlatego przy samej granicy w Brześciu, na skraw-
ku ziemi radzieckiej, trzeba było umieścić najlepszy szpital
wojskowy Frontu Zachodniego. Dalej, za granicę państwa,
w ślad za szybko przesuwającym się wojskiem wyruszą szpi-
tale polowe. A tu musi być stacjonarny. Zorganizowany jesz-
cze w czasach pokoju. Tak, by nie przewozić nikogo do Mińska,
Smoleńska i Moskwy, jeżeli niezbędna jest pilna i skompli-
kowana operacja... Jeżeli natomiast odrzuci się agresywne
zamiary i pomysły dowództwa Armii Czerwonej, to nie tylko
generała-majora Klimowskiego, ale też generała armii Żuko-
wa należu uważać za kretyna i przestępcę.
IV
Jeszcze jedno pytanie: jak to się stało, że potężna twier-
dza z wewnętrznym obwodem liczącym 45 kilometrów została
otoczona w ciągu kilku godzin?
Tuż przed upadkiem Związku Radzieckiego odpowiedzi
na to pytanie udzielił zastępca szefa Sztabu Generalnego sił
zbrojnych ZSRR, generał armii M. A. G^riejew: „Na odcin-
ku o długości 80-100 kilometrów na północ i na południe od
Brześcia w ogóle nie było żadnego wojska" („Mużestwo" 1991,
nr 5, s. 256).
I to właśnie jest przyczyna okrążenia- Z jednej strony -
„w Brześciu zgromadzono wielką ilość wojska" (Sandałów, Na
Moskowskom naprawlenii, s. 58). Z drugiej - na północ i po-
łudnie od Brześcia w odległości dziesiątków kilometrów nie
było żywej duszy. Niesamowity natłok W centrum, a flanki
bezbronne. Przy takim rozkładzie wojska radzieckie w Brze-
ściu były po prostu skazane na okrążenie i pogrom.
To czym w takim razie te wojska się zajmowały? Skoro po
212
prawej i lewej stronie na przestrzeni setek kilometrów nikt
nie bronił granicy, to może w Brześciu wojska przygotowywa-
ły się do obrony miasta i twierdzy?
Otóż nie. „Na właściwą obronę twierdzy, według planu,
wyznaczony był jeden batalion strzelecki oraz dywizjon arty-
lerii" (tamże, s. 52).
W roku 1941 batalion strzelecki powinien był liczyć 827
ludzi. Tymczasem radzieccy generałowie historycy zapewnia-
ją nas, że wszędzie były straszliwe luki w stanie liczbowym
oddziałów.
Dywizjon artylerii to 12 dział i 220-296 osób, w zależności
od rodzaju dział i siły pociągowej.
Jeżeli rozstawimy jeden batalion i jeden dywizjon artylerii
wzdłuż 45-kilometrowego obwodu, to wyjdzie, że na jeden kilo-
metr przypadało ponad dwudziestu żołnierzy. To tylko teoria.
W praktyce było ich mniej, ponieważ w batalionie strzeleckim
nie wszyscy byli strzelcami z karabinami. Batalion strzelecki
miał też w swoim składzie kompanię moździerzy oraz pluton
przeciwpancerny. Umieszcza sieje bliżej punktu dowodzenia,
aby w odpowiednim momencie skierować we właściwe miej-
sce. W dywizjonie artylerii też nie wszyscy są obsługą armat.
Zarówno w batalionie, jak i w dywizjonie są również medycy,
kucharze, łącznościowcy, plutonowi w plutonach i bateriach,
kanceliści w sztabach, ktoś powinien siedzieć też w magazy-
nie gospodarczym i liczyć buty, ktoś inny - zaopatrywać żoł-
nierzy w środki pieniężne i tytoń, trzeci dostarczać amunicję,
dowozić chleb i kaszę, a jeszcze inny powinien dbać o konie
i naprawiać samochody. Ktoś powinien kierować ogniem ba-
terii, prowadzić obserwację, oceniać sytuację, podejmować de-
cyzje, wydawać rozkazy, pilnować ich wypełniania. Wywiad
też przecież powinien pracować. Wtedy okazuje się, że w ba-
talionie strzeleckim tak naprawdę piechoty z karabinami
i kaemami jest 36 drużyn po 12 żołnierzy w każdej. Jeżeli te
drużyny odpowiednio się skompletuje i rozmieści na obwodzie
zewnętrznym, to na każdą drużynę przypadnie ponadkilome-
trowy odcinek. Wtedy jednak wewnątrz twierdzy: w cytadeli,
w trzech umocnieniach przed mostami, w bastionach i fortach
w ogóle nie będzie piechoty. W rezerwie dowódcy batalionu
213
nie pozostanie ani pluton, ani drużyna. Czym więc będzie on
łatał dziury w obronie?
I tylko 12 dział na wszystkich. Jeżeli uwzględnić pluton
przeciwpancerny, to dział będzie 14. Też je rozstawić na ob-
wodzie? Nie będzie to za gęsto. Czy zebrać wszystkich ra-
zem? Wyjdzie słabiutka garstka. Jak w takim razie kierować
ogniem? We wszystkich kierunkach wysyłać obserwatorów
artyleryjskich? Przecież nie będzie ich tylu w dywizjonie.
Otóż — wielkie zgromadzenie wojska w potężnej twierdzy
i obok niej, a na obronę twierdzy przeznaczono tyle wojska,
że wystarczy zaledwie na pełnienie służby patrolowej. Może
w takim razie resztę batalionów, pułków i dywizji zgromadzo-
no do obrony nie w samej twierdzy, tylko wokół niej?
Znowu nie. „Okopy w większości budowano jako indywi-
dualne stanowiska strzeleckie na jedną-dwie osoby bez ro-
wów łączących, bez maskowania; zapory, osłony przeciwpan-
cerne budowano tylko na poszczególnych odcinkach w postaci
rowów przeciwpancernych i przeszkód przeciwczołgowych.
Zasieków przeciw piechocie nie minowano. Punktów obser-
wacyjnych i dowodzenia było niewiele" (Sandałów, Pierwyje
dni wojny, s. 46).
Z tego fragmentu dowiadujemy się dwóch istotnych rze-
czy.
Po pierwsze. W ogóle nie wykorzystywano minowych
przeszkód ani przeciwpancernych, ani przeciwpiechotnych.
Zapory i rowy przeciwczołgowe są dobre, ale dopiero wtedy,
gdy za nimi są okopy i transzeje. W dodatku nie puste, tylko
wypełnione żołnierzami, którzy ogniem nie dopuszczają wro-
gich saperów do zapór. Jeżeli nikt nie osłania rowów i zapór
przeciwpancernych, to nie ma z nich wiele pożytku. Saperzy
wroga podejdą, nie śpiesząc się, wysadzą zapory przeciwpan-
cerne czy też zbocza rowów. Pracy na dziesięć minut. Albo na-
wet pięć. Jest też łatwiejszy wariant: przeciwnik może takie
przeszkody ominąć. Tym bardziej że występują tylko na nie-
których odcinkach. Jak uściśla generał-pułkownik Sandałów,
„liczba przeszkód była nieznaczna". Co istotne, przeszkody są
widoczne dla przeciwnika i z lądu, i z powietrza. On po prostu
nie będzie atakował w tym miejscu. Natomiast miny przeciw-
214
pancerne nie są widoczne, ponadto nie tylko zatrzymują prze-
ciwnika, ale też kaleczą go i zabijają. To dopiero byłby widok:
wypełzają czołgi Guderiana z rzeki wprost na pole minowe.
Nie było jednak przeciwpancernych pól minowych, tak samo
jak przeciwpiechotnych. Można było zapory przeciwpancer-
ne opleść drutem kolczastym, a teren obok zaminować, żeby
wrogim saperom służba nie wydała się zbyt łatwa. Ale nikt
się tym nie zajął.
Po drugie. Z tego niewielkiego fragmentu dowiadujemy
się, że w rejonie Brześcia trzy radzieckie dywizje strzeleckie
i jedna pancerna nie kopały transzei. Stanowiska ogniowe
przeznaczone dla jednej—dwóch osób nie były połączone żad-
nymi transzejami ani rowami. Przy natarciu silnego przeciw-
nika utrzymanie takiej obrony jest niemożliwe. W jaki sposób
zaopatrywać strzelców w naboje? Jak ich żywić? Jak zmie-
niać na czas snu i wypoczynku? W jaki sposób ewakuować
rannych? Jak przerzucić rezerwy tam, gdzie wróg dokonał
włamania? W jaki sposób dowodzić strzelcami? Jak dowódca
drużyny może sprawdzić, czy żołnierz nie zasnął w okopie?
Czy prowadzi walkę? A nuż sprytnie zwinął się w kłębek na
dnie okopu i póki reszta odpiera atak, on, chytrus, nawet gło-
wy nie wystawi ponad przedpiersie. Jeżeli okopy są połączone
transzejami, to nie ma problemu. Dowódca drużyny przeszedł
się po transzei, pogadał z każdym, wyznaczył każdemu za-
danie, każdego sprawdził, rzucił parę przekleństw. Okopem
przejdzie się też lekarz, żołnierz przebiegnie, podniesie nabo-
je albo termos z kawą. Jeżeli zaś nie ma transzei, to dowódca
drużyny musi biegać albo pełzać po polu. Dużo się nie na-
biega — zabiją. Pełzać też długo się nie da. Jakże plutonowy
ma kierować plutonem? A dowódca kompanii swoim oddzia-
łem?
Żołnierzowi też nie jest łatwo siedzieć ciągle w takiej tran-
szei. Marszałek Związku Radzieckiego Rokossowski w pierw-
szych dniach wojny, kiedy jeszcze był generałem-majorem,
przeprowadził na sobie eksperyment. Wpełznął do pojedyn-
czego stanowiska strzeleckiego i chwilę tam posiedział. Potem
przyznał: było potwornie. Siedzisz i nie wiesz, czy po lewej
lub po prawej stronie jest ktoś obok ciebie, czy już go nie ma.
215
s. 45). „Stawianie trwałych budowli obronnych i prace nad
polowymi fortyfikacjami rejonów umocnionych na poszczegól-
nych odcinkach prowadzone były bezpośrednio wzdłuż gra-
nicy pod okiem niemieckich strażnic granicznych. Betonowe
i drewniane schrony bojowe były dobrze widoczne z niemiec-
kich punktów obserwacyjnych" (tamże, s. 12).
Dalej można nie cytować. Nie potrzeba też bujnej wyobraź-
ni, żeby zrozumieć, co się stało 22 czerwca 1941 roku.
Przeciwnik wiedział, gdzie konkretnie budowane są beto-
nowe schrony ogniowe, widział dokładne położenie każdego
z nich, znał też sektor ostrzału każdego otworu strzelniczego.
Przed schronami ogniowymi nie było przedpola ani zasieków,
ani pól minowych. W dodatku betonowe schrony ogniowe nie
były nawet obsadzone załogami. Nie trzeba być genialnym
strategiem, aby się domyślić, że podczas niespodziewane-
go ataku wróg może przeprawić się przez rzekę pontonami
i zdobyć schrony, jeszcze zanim żołnierzy radzieckich obudzi
alarm i zdążą je obsadzić. Z koszar droga daleka, czasami
nawet około dziesięciu kilometrów.
Guderian wspomina: „Umocnienia brzegowe wzdłuż rzeki
Bug nie były obsadzone przez wojska rosyjskie".
W innych rejonach, na przykład pod Brześciem, działo się
podobnie. „Betonowe schrony ogniowe przed Grajewem nie
miały załóg i zostały zdobyte przez wrogich dywersantów"
(R. S. Irinarchow, Zapadnyj osobyj, s. 183).
Niezwykle ważne jest, że w rejonach umocnionych nie było
umocnień polowych, osadzonych przez zwykłą piechotę, któ-
ra siedzi w okopach pomiędzy betonowymi schronami ognio-
wymi, przed i za nimi. Betonowy schron ogniowy to groźny
krokodyl, jednak jeśli usiądzie mu się na grzbiet, nie ugry-
zie. Wokół niego występują martwe pola ostrzału, które nie
mogą być pod ogniem z jego otworów strzelniczych. Dlatego
buduje się grupy warowne. Martwe strefy jednego schronu
są pokrywane przez ostrzał drugiego i trzeciego. Natomiast
jeżeli jeden betonowy schron ogniowy jest obsadzony załogą,
a pobliskie są puste lub w ogóle nie dokończone, to ryzykuje-
my znalezienie się w sytuacji krokodyla, na którego grzbiecie
siedzi wujek z siekierą. Jeśli betonowy schron ogniowy jest
218
jeden, to saperzy wroga przejdą poprzez nie ostrzeliwany te-
ren i zdetonują na jego dachu zwykłe lub kumulacyjne ładun-
ki wybuchowe albo po prostu zarzucą granatami dymnymi
kanały wentylacyjne. Saperzy są pomysłowi i zdolni do wielu
przykrych rzeczy. W tym wypadku sytuację mogą uratować
żołnierze z umocnień polowych. Oni wystrzelają wrogich sa-
perów. Jeśli jednak betonowy schron nie ma osłony na ca-
łym swoim obwodzie (a takich jest zdecydowana większość)
albo nie jest osłonięty ogniem innych schronów lub też nie
jest osłaniany przez choć jedną drużynę strzelców, którzy
siedzą w okopach wokół niego, to lepiej, żeby załoga takiego
schronu od razu się poddała albo go opuściła i walczyła na
zewnątrz. Przynajmniej wszystko dookoła będzie widoczne,
będzie można strzelać we wszystkich kierurikach. Przykład:
„Na południe od twierdzy, przy miejscowościach Mićki i Ber-
nady, broniła się 2. kompania pułkownika I. M. Borisowa.
Ciągłej linii obrony tu nie było, pojedyncze betonowe schrony
ogniowe nie były jeszcze ukończone. Po kilkugodzinnej walce
zostały one zablokowane przez Niemców i wysadzone wraz
z załogami" (tamże, s. 192).
VI
„W pasie 4. Armii dowództwo okręgu określiło czas objęcia
brzeskiego rejonu umocnionego: dla jednej dywizji strzelec-
kiej - 30 godzin, dla drugiej - 91" (Sandałów, Pierwyje dni
wojny, s. 12). Plan jest łatwy i zrozumiały: jeśli Niemcy nie-
spodziewanie zaatakują o godzinie 4 nad ranem, to jedna
dywizja strzelecka zajmie się obroną betonowych schronów
ogniowych, które są budowane wzdłuż przygranicznej rzeki,
przed godziną 13, a druga dywizja za 24 godziny, około 10
rano następnego dnia. Do tego generał-pułkownik Sandałów
dodaje, że „podczas ćwiczeń wyjaśniło się, że czas ten jest za
krótki". Innymi słowy, nierealny. W tak niebywale krótkim
czasie dywizje po prostu nie nadążały zająć stanowisk w rejo-
nie umocnionym. Skoro tak, to należałoby załogi betonowych
schronów ogniowych i wojska obsadzające umocnienia polowe
trzymać w polu, gdzie miały walczyć, a nie W koszarach.
219
Oto opowiadanie o jednej tylko kompanii brzeskiego rejonu
umocnionego. „Niemal przez cały kwiecień 1941 roku obsada
betonowych schronów ogniowych przebywała na miejscu. Jed-
nak na początku maja przyszedł rozkaz i załogi wyprowadzo-
no ze schronów. Żołnierzy umieszczono w koszarach, żywność
i amunicja wróciły do magazynów kompanii. W ten sposób na
początku wojny w punktach ogniowych nie było ani żywności,
ani amunicji, oprócz kilku skrzynek w schronie plutonu war-
towniczego. Od chwili rozpoczęcia wojny schrony bojowe znaj-
dowały się pod ogniem. Z 18 żołnierzy stanowiących obsadę
betonowego schronu ogniowego Szańkowa do schronu dotarło
tylko 5 osób. Po amunicję trzeba było się przedzierać do ma-
gazynu plutonu. Jednak wkrótce wyleciał on w powietrze po
trafieniu pociskiem" (R. S. Irinarchow, Zapadnyj osobyj, s. 192).
Propagandyści komunistyczni przez dziesiątki lat opo-
wiadali historie o tym, że radzieckie budowle fortyfikacyjne
były słabe, źle uzbrojone, że miały złe przyrządy optyczne,
że w gruncie rzeczy miały cekaemy, a dział było zbyt mało.
To nieprawda. Istnieje sporo dowodów zaprzeczających tym
wymysłom. Wielką pracę badawczą, bezpośrednio w terenie,
zwłaszcza w okolicach rejonu umocnionego nr 1 (kijowskiego),
wykonał ukraiński historyk Aleksander Kuziak. Szczególnie
polecam jego artykuły w ukraińskim czasopiśmie „Sierżant"
z 2000 r., nr 13-15, oraz polskim wydawnictwie „Forteca".
Każdy chętny może się również zająć poszukiwaniami na-
ukowymi w korościeńskim, nowogrodzko-wołyńskim, szawel-
skim, mińskim oraz w dziesiątkach innych porzuconych ra-
dzieckich rejonach i przekonać się osobiście o kłamliwych
oficjalnych kremlowsko-łubiańskich bajeczkach. Powróćmy
jednak do brzeskiego rejonu umocnionego: „Wiele betonowych
schronów ogniowych miało po jednym lub kilka dział sprzę-
żonych z cekaemem. Działa były półautomatyczne. Budowle
zaopatrywano w bardzo dobre urządzenia optyczne" (tamże,
s. 231).
Jednak problem polegał nie na tym, że betonowe schrony
ogniowe były niewytrzymałe albo źle uzbrojone, tylko na tym,
że załogi nie zdążyły ich obsadzić. Oto przykład z obrony rejo-
nu nr 6 (rawo-ruskiego), sąsiadującego z Frontem Południo-
220
wo-Zachodnim. Piętrowy betonowy schron ogniowy „Niedź-
wiedź". 2 działa kalibru 76 mm sprzężone z cekaemami, po-
nadto dwa stanowiska karabinów maszynowych. 22 czerwca
1941 roku w tym schronie na dwa działa i cztery cekaemy
były trzy osoby. „Każdy schron był nieprzystępnym bastio-
nem na drodze wroga (...) W schronie «Niedźwiedź» oprócz
Sołowiewa było tylko dwóch żołnierzy - Pawłow i Karaczin-
cew. Sołowiew zajął miejsce przy jednym z dział, przy drugim
umieścił Pawłowa. Znajdującemu się po lewej stronie Kara-
czincewowi rozkazał w razie konieczności prowadzić ogień
z dwóch cekaemów po kolei" (God 1941. Jugo-Zapadnyj front,
Lwów 1975, s. 67-69). Pomyślmy: działo obsługuje jedna oso-
ba. Mistrz „złota rączka": sam dla siebie dowódca, celowniczy,
ładowniczy, zamkowy oraz amunicyjny. Przy drugim dziale
to samo. A cekaemista biega od jednego cekaemu do drugiego.
Nikt nie prowadzi obserwacji terenu, ponieważ w peryskopy
nie ma kto patrzeć. Ognia dział i cekaemu nikt nie koordynu-
je. Łączności z innymi schronami nie ma. Znów nie ma kto się
tym zająć. Nikt też nie kieruje strzelcami z okopów. Zresztą
o nich nie ma nawet co marzyć.
Wyobraźmy sobie, że w takim samym betonowym schronie
ogniowym są nie dwie podziemne kondygnacje, lecz cztery, nie
dwa działa, lecz cztery, nie cztery cekaemy, lecz dziesięć. Czy
z tego powodu będzie łatwiej, jeżeli zamiast - zgodnie z prze-
pisami - dziesiątek osób załogi w schronie jest tylko trzech
żołnierzy? Jeżeli zamiast plutonu osłony dookoła schronu
w okopach nie ma żywej duszy? Jeżeli nawet tych okopów
obok nie ma?
I wzdłuż całej granicy to samo. Opowiada pułkownik
D. A. Morozów, którego wojna zastała w całkiem w innym
rejonie: „Potężne fortyfikacje nie zostały obsadzone przez
wojska radzieckie w odpowiednim czasie i nie spełniły oczeki-
wań dowództwa. W pierwszych godzinach wojny umocnienia
znalazły się na tyłach wroga. A nasza dywizja, jak zresztą
wiele innych, pozostała bez batalionu saperskiego" (O nich
nie upominałoś' w swodkach, Moskwa 1965, s. 9).
A tu propaganda komunistyczna opowiada sentymentalne
historie o tym, że w Armii Czerwonej brakowało broni —jeden
221
karabin na trzech. Płatni koledzy za granicą szczególnie chęt-
nie powtarzają te historie. Do „jednego karabinu na trzech"
to jeszcze dojdziemy. Jednak jeżeli rzeczywiście tak było, to
tych, co byli bez karabinów, należało stawiać w betonowych
schronach jako cekaemistów oraz amunicyjnych i zamkowych
do dział, stawiać ich do peryskopów i telefonów.
Problem wcale nie polegał na braku broni, tylko na genial-
nym planowaniu szefa Sztabu Generalnego, u którego na lot-
niskach przygranicznych na każdego pilota przypadały dwa
samoloty. A w tym samym czasie w wewnętrznych okręgach
wojskowych obijało się ponad sto t y s i ę c y pilotów bez sa-
molotów.
Rozkaz wyprowadzenia wszystkich garnizonów z umoc-
nień i zwrócenia wszystkich zapasów do magazynów Żukow
wydał 2 maja 1941 roku. We wszystkich kompaniach, od Bał-
tyku po ujście Dunaju, w betonowych schronach ogniowych
nie było ani załóg, ani amunicji, ani prowiantu.
Jednym słowem, Brzeski Rejon Umocniony niczym się nie
wyróżnił, wroga nie zatrzymał, nie wyrządził mu żadnych
szkód. Środki, które zostały wydane na jego budowę, zmarno-
wano. Poszły one na korzyść Hitlera przeciwko Armii Czerwo-
nej i Związkowi Radzieckiemu. Gdyby rejonów umocnionych
nie budowano przy samej granicy, to przynajmniej ekipy kon-
strukcyjne z całym sprzętem oraz setki batalionów saperskich
nie trafiłyby do niewoli w pierwszych chwilach wojny.
Brzeski Rejon Umocniony nie był osamotniony. Wzdłuż
całej granicy działo się to samo. W ręce Niemców trafiły ty-
siące przodowników — wykwalifikowanych budowniczych
wraz ze sprzętem, setki tysięcy ton materiałów budowlanych,
uzbrojenie i wyposażenie do betonowych schronów ognio-
wych, amunicja i cała reszta, co było niezbędne do obrony, ale
przechowywane nie w żelbetowych schronach, lecz w drew-
nianych magazynach lub po prostu za płotem z drutu kol-
czastego pod gołym niebem, daleko od węzłów oporu rejonów
umocnionych.
Otóż podczas wojny obronnej wszystkie umocnione rejony
na granicy zachodniej Związku Radzieckiego miały konkret-
ne zadania i powinny być w pełni gotowe je wypełnić.
222
Natomiast w przypadku ataku ze strony Armii Czerwo-
nej żaden rejon umocniony nie był istotny i nie musiał być
do niego gotów. I dlatego w obszarze działania 4. Armii nie
były obsadzone żadne fortyfikacje. We wszystkich innych ar-
miach pierwszego rzutu strategicznego sprawa wyglądała
tak samo.
VII
„Bliżej wieczora 22 czerwca niemieckie zgrupowania pan-
cerne przesunęły się 50—60 kilometrów od granicy i zdoby-
ły Kobryń. Tu, tak samo jak na prawym skrzydle frontu,
w związku z brakiem rezerw na tyłowych pozycjach obron-
nych powstało realne zagrożenie głębokiego przerwania fron-
tu przez wojska nieprzyjacielskie i oskrzydlenia lewej flanki
sił głównych Frontu Zachodniego" (Istorija Wielikoj Otiecze-
stwiennoj wojny Sowietskogo Sojuza, Moskwa 1961, tom 2,
s. 20).
Tak pisano oficjalną historię dla tłumów. W tych samych
latach nasi marszałkowie oraz wielogwiazdkowi generałowie
pisali inną, tajną historię dla zamkniętej grupy osób. Gene-
rałowie i marszałkowie w tych utajnionych książkach też
oszczędzali na prawdzie, jednak podawali więcej szczegółów.
Niektóre książki generałów zostały odtajnione dopiero po
upływie pół wieku od zakończenia wojny.
Otóż tak, oficjalnie do narodu mówiło się: „w związku z bra-
kiem na tyłowych pozycjach obronnych rezerw". Natomiast
do zamkniętej grupy mówiło się, że nie tylko rezerw nie było,
ale nie było też samych pozycji obronnych (Sandałów, Boje-
wyje dejstwija wojsk 4. Armii Zapadnogo Fronta w naczal-
nyj pieriod Wielikoj Otieczestwiennoj wojny, Moskwa 1961,
s. 106). Generał-pułkownik W. F. Zotow walczył na sąsiednim
froncie: „Zaminowanych przeszkód terenowych nie było wca-
le. Przeciwpiechotne zapory i zasieki były, ale w niewystar-
czającej ilości. Budowa tyłowych pozycji obronnych, niestety,
nawet nie była planowana" (Na Siewiero-Zapadnom Frontie
(1941-1943). Sbornik statiej uczastnikow bojewych diejstwij.
Pod redakcją P. A. Żylina, Moskwa 1969, s. 175).
223
Oficjalna historia nie dostarczała szczegółów. Powiedzia-
no nam, że 22 czerwca pod wieczór zdobyto Kobryń i galopem
popędzono dalej. A co tam jakiś Kobryń.
A my się trzymamy.
W Kobryniu znajdował się sztab 4. Armii. Wojskiem tym,
jak też pozostałymi armiami pierwszego rzutu strategiczne-
go od pierwszych chwil wojny nikt nie dowodził tylko dla-
tego, że wojna obronna nie była planowana. Upadek Kobry-
nia oznaczał, że wróg zdobył sztab, punkt dowodzenia i cen-
trum łączności 4. Armii. A to z kolei oznaczało, że wieczorem
22 czerwca koordynacja działań na szczeblu 4. Armii skoń-
czyła się całkowicie i ostatecznie.
W Kobryniu znajdował się również sztab XIV Korpusu
Zmechanizowanego. Sztab 4. Armii nie wydawał rozkazów
swym korpusom, jednak obydwa korpusy również nie kiero-
wały swymi dywizjami: sztab XXVIII Korpusu Strzeleckiego
został rozgromiony wczesnym rankiem 22 czerwca w Brze-
ściu, sztab XIV Korpusu Zmechanizowanego spotkało to po
południu tegoż dnia w Kobryniu.
Mówi się, że 4. Armia Frontu Zachodniego miała mało sa-
molotów. Święta prawda. Jednak wszystko trzeba przedsta-
wiać w jakimś kontekście. Tylko sama 4. Armia w rejonie
Brześcia miała więcej samolotów, niż było ich podczas niespo-
dziewanego japońskiego ataku na Pearl Harbor. Lotnictwo
4. Armii to 10. Mieszana Dywizja Lotnicza. Sztab mieścił się
w Kobryniu. Tamże było główne lotnisko dywizji i 123. Pułk
Myśliwski.
Wczesnym rankiem niemieckie lotnictwo nakrył nalotami
lotniska 10. Mieszanej Dywizji Lotniczej. Lotnisko Wysokoje
ze wszystkimi zasobami zostało zdobyte w pierwszych godzi-
nach wojny. Pod koniec dnia rozgromiony został sztab dywizji
lotniczej i zdobyto lotnisko Kobryń. Od tej chwili nikt nie do-
wodził lotnictwem 4. Armii.
W Kobryniu też znajdował się sztab rejonu artylerii prze-
ciwlotniczej. Po jego rozgromieniu i zdobyciu służba obserwa-
cji, powiadomienia i łączności powietrznej przestała działać.
Więcej nikt nie uprzedzał wojska 4. Armii o nadciągających
samolotach przeciwnika, nie kierował ogniem przeciwlotni-
224
czym i nie koordynował go z działaniami jednostek myśliw-
skich.
I wreszcie w Kobryniu usytuowano polowe szpitale woj-
skowe. One też zostały zdobyte przez przeciwnika. Ciekawe,
prawda? Polowe szpitale wojskowe w odległości 50-60 kilo-
metrów od granicy, a centralny frontowy szpital wojskowy,
czyli szpital wyższej rangi (czy instancji), przy samej granicy,
w twierdzy brzeskiej. Jak to wyjaśnić? Bardzo prosto: wojsko-
we tyły są mobilne. Szpitale wojskowe i pozostałe jednostki
szykowały się do wymarszu naprzód. Różnica niewielka, czy
podczas ataku przejdą po terytorium wroga 500 kilometrów,
czy też 560 kilometrów, zaczynając wymarsz z głębi teryto-
rium radzieckiego. Natomiast „zakładano, że tyły frontowe ze
stacjonarnymi magazynami, medycznymi, remontowymi i in-
nymi jednostkami i placówkami będą stabilne" (G. P. Pastu-
chowski, „WIŻ" 1988, nr 6, s. 19). Ponieważ szpital wojskowy
najwyższej rangi podczas pierwszego ataku zamierzano zo-
stawić na miejscu, zawczasu przesunięto go bliżej granicy,
żeby nie znalazł się zbyt daleko od miejsca walk.
W Kobryniu składowano też ogromne ilości amunicji, pali-
wa, żywności, sprzętu inżynieryjnego itd. Krótko mówiąc, pod
wieczór 22 czerwca 4. Armia została rozgromiona, a brzeski
odcinek frontu ogołocony. Część wojsk 4. Armii została oto-
czona w twierdzy brzeskiej.
VIII
Oto kolejna zagadka. Trzydzieści lat po wojnie w twierdzy
brzeskiej otwarto muzeum upamiętniające tamte wydarze-
nia. Wiele osób zachwycało się, a ja nic nie rozumiałem. Naj-
bardziej niezrozumiały jest monument o nazwie Pragnienie.
Żelbetowy żołnierz o cyklopowych wymiarach schyla się nad
lustrem rzecznej wody... Skąd to pragnienie? Dookoła woda.
Twierdza położona na wyspach, wzniesiona w miejscu, gdzie
rzeka Muchawiec wpada do Bugu. Potoki, kanały, fosy wy-
pełnione wodą są jednym z podstawowych elementów obrony
twierdzy. Twierdza znajdowała się tu też wcześniej. Starą
zniszczyli, wybudowali nową. Na tysiąc lat przed atakiem
225
niemieckim miejsce to wybrano na twierdzę, ponieważ jest
trudno dostępne, otoczone wodą. Przyległe tereny są nizin-
ne, miejscami bagniste. Wody gruntowe są blisko. Kto i w ja-
ki sposób przygotowywał twierdzę brzeską do obrony? W każ-
dym pułku jest pluton saperski. A dowódca korpusu ma jesz-
cze jeden pułk saperski. Pułków, jak pisałem, w Brześciu było
wystarczająco dużo. Ponadto - w każdej dywizji batalion sa-
perski. Dowódca korpusu ma jeszcze jeden batalion saperski.
I wreszcie w samej twierdzy jest 33. Pułk Saperski.
Czyżby przed wojną nikt się nie pofatygował całemu temu
zgrupowaniu saperów wyznaczyć celu — wykopania studzien
w obrębie twierdzy? Przecież nie jesteśmy na pustyni.
Na tę zagadkę też jest odpowiedź. Niezwykle łatwa. Jak
już wiemy, 24 czerwca został powołany sztab obrony twierdzy
i odbyło się też pierwsze posiedzenie. Wzięli w nim udział
kapitan Zubaczew, komisarz pułkowy Fomin i starszy puł-
kownik Siemienkow. „Podjęto decyzję — walcząc, wydostać się
z twierdzy" (R. S. Irinarchow, Zapadnyj osobyj, Charwest,
Mińsk 2002, s. 231). Po co gdzieś się przedzierać? Przecież
macie twierdzę! Czyżby w szczerym polu było lepiej niż
w twierdzy?
Kiedyś, bardzo dawno, kiedy miałem dziesięć lat, jesienią
1957 roku, słuchałem audycji radiowej „Opowiadania o boha-
terstwie". Prowadził ją pisarz Siergiej Smirnow. Opowiadał
o twierdzy brzeskiej. Audycję prowadził po mistrzowsku, za-
pierało dech w piersiach. Nie słuchałem tego sam, cały kraj
słuchał ze mną. Zdecydowana większość społeczeństwa wów-
czas nie miała telewizji, a opowieści Smirnowa rzeczywiście
były interesujące. Jedna wypowiedź jednak mnie uderzyła.
Właśnie ta: „24 czerwca został powołany sztab obrony twier-
dzy i podjęto decyzję, aby się wydostać..." Jak to możliwe?
Skoro powołano sztab obrony, to on powinien podjąć decyzję
o obronie. Jeśli natomiast sztab na swoim pierwszym posie-
dzeniu podejmuje decyzję o opuszczeniu twierdzy, to w takim
razie nie jest to sztab obrony. Ten sztab trzeba określić jakoś
inaczej.
Tymczasem w muzeum obrony twierdzy brzeskiej w nie-
zliczonej liczbie artykułów i książek tysiąckrotnie powtórzo-
226
no: tak zwany sztab obrony twierdzy jako pierwszą podjął
decyzję, aby z niej uciec. Krótko mówiąc, sztab obrony nie był
tworzony do obrony i o niej nie myślał.
Możliwe, że był stworzony jakiś tam sztab. Jednak do ran-
gi sztabu obrony po fakcie zaliczył go pisarz Siergiej Smir-
now.
Można się śmiać, można płakać, jednak fakt pozostaje
faktem: decyzji o obronie twierdzy nikt nie podejmował ani
przed wojną, ani potem, kiedy wojna się skończyła.
Podjęto jedynie decyzję o przedzieraniu się i wydostaniu
z twierdzy. Nie jest jednak łatwo wydostać się z twierdzy.
Fachowcy Mikołaja I odpowiednio ją urządzili.
Niemiecka 45. Dywizja Piechoty otoczyła twierdzę brze-
ską, wystawiła posterunki przy wyjściach i otworzyła ogień
do poszczególnych kazamat z moździerzy. Natomiast twierdza
brzeska milczała. Nie zważając na ogromną jakościową i iloś-
ciową przewagę artylerii radzieckiej, i tak się nie odezwała.
„Bohaterska obrona" twierdzy brzeskiej nie jest wynikiem
wybitnego planowania i ukierunkowanego przygotowania. Wca-
le nie. „Większa część składu osobowego jednostek 6. i 42. dy-
wizji strzeleckich pozostała w twierdzy brzeskiej nie dlatego,
że miała za zadanie jej bronić, tylko dlatego, że nie potrafiła
się z niej wydostać" („WIŻ" 1988, nr 12, s. 21).
„Główne siły tych dywizji zostały zamknięte w twierdzy
zaporowym ogniem przeciwnika, i nie mając możliwości wyj-
ścia z niej, znalazły się w ogniowej pułapce" (R. S. Irinarchow,
Zapadnyj osobyj, s. 219).
Odporne na przebicie mury bastionów i fortów twierdzy
brzeskiej wznoszono, by powstrzymywać natarcie przeciwni-
ka. A teraz te mury, wały i rowy stały się pułapką dla radziec-
kich dywizji.
Wybitni rosyjscy inżynierowie, którzy budowali twierdzę,
oczywiście przewidzieli wystarczającą liczbę studzien. Stud-
nie były i są do tej pory. Każdy może się o tym przekonać,
odwiedzając cytadelę. Chodzi o to, że twierdza była przy-
gotowana na scentralizowaną obronę. Wówczas wody wy-
starczyłoby dla wszystkich. Jednak piechota niemiecka już
22 czerwca opanowała nie tylko forty i wszystkie trzy przy-
227
czółki mostowe, ale wdarła się też do cytadeli. Wielkie i małe
grupy żołnierzy i oficerów radzieckich zostały odizolowane
w różnych zakątkach twierdzy. Jednolitej scentralizowanej
obrony nie było, jedynie poszczególne ogniska oporu. W tych
miejscach, gdzie starczało wody i amunicji, ludzie trzymali się
długo. Nie wszystkim się jednak udało. Jakaś grupa została
zamknięta w podziemnym magazynie amunicyjnym. Ale co
komu po pociskach, skoro działa zostały zniszczone na plat-
formach kolejowych? Druga grupa broniła się w kazamatach
przekształconych w magazyn. Tysiące par butów i szyneli, ale
naboi nie ma. Komuś udało się trafić do magazynu żywności.
Jedz, ile się da, ale wody nie ma. Wody nie trzymano w ma-
gazynie. Studnia mogła być tuż za ścianą. Ale ściany są nie
do przebicia. Stąd też pragnienie.
Nie mogli więc wielcy inżynierowie, którzy tworzyli per-
łę sztuki fortyfikacyjnej, założyć, że obrona pierwszorzędnej
twierdzy od pierwszych chwil wojny się rozproszy. Nie mogli
carscy inżynierowie przewidzieć, że wróg jest w stanie pierw-
szego dnia wedrzeć się do cytadeli. Takiej hańby żaden z nich
nie mógł sobie wyobrazić.
IX
Pozostaje pytanie: jeżeli pułki, dywizje i korpusy 4. Armii
(jak również pozostałych armii) nie zajmowały się przygoto-
waniem do odparcia agresji, to co w takim razie robiły?
Odpowiedzi nie trzeba długo szukać.
„Jesienią 1940 roku (...) w okręgu rozpoczęła się seria
manewrów sztabowych oraz ćwiczeń polowych. Pokazowe zo-
stały zorganizowane w centralnych okręgach osobiście przez
narkoma obrony marszałka Związku Radzieckiego S. K. Ti-
moszenkę. Posłużyły do nich doświadczenia z wojny radziec-
ko-fińskiej. U nas, w 4. Armii, takie szkolenie na temat «ata-
ku pułku strzeleckiego» odbyło się na poligonie artyleryjskim
pod Brześciem. Przypominam sobie, jakie niezwykłe wy-
dawało się puste pole, na którym za kilka minut miały się
zacząć ćwiczenia taktyczne. Minęło tych kilka minut i arty-
leria otworzyła ogień. Pod jej osłoną pod zasieki i pola mino-
228
we (miny były ćwiczebne), pełznąc, dotarli saperzy i zaczęli
torować przejścia. Potem z głębokich okopów podniosła się
piechota i ruszyła do ataku. Razem z piechotą jechały czołgi
i prowadziły ogień ostrą amunicją.
Podsumowując te ćwiczenia, Timoszenko wielokrotnie
podkreślał:
- Trzeba uczyć wojsko działać jak na wojnie i tylko tego,
co będzie na wojnie potrzebne" (Ł. M. Sandałów, Na moskow-
skom naprawlenii, s. 55).
„Manewry sztabowe i wyjścia w pole odbywały się w ciągu
całej zimy oraz wiosny 1941 roku i obejmowały wyłącznie te-
maty ataków..." (tamże).
Czasami, dla urozmaicenia, tematem ćwiczeń i gier woj-
skowych nie było natarcie, ale kontrnatarcie. Wróg zaatako-
wał, a my w tym momencie dokonujemy kontruderzenia. Je-
żeli tak, to zanim tego dokonamy, należy odeprzeć uderzenie
przeciwnika. Ale właśnie to zawsze pozostawało poza kadrem:
„Jesienią 1940 roku po opracowaniu i pod kierunkiem Sztabu
Generalnego na Białorusi odbywała się wielka gra sztabowa
w terenie z wykorzystywaniem środków łączności (...) Ta
wielka gra wojenna miała pewien mankament. Całą uwagę
skupiano nie na organizacji odparcia natarcia przeciwnika,
lecz na dokonywaniu kontrnatarcia" (tamże, s. 41).
Tu też jest wszystko zrozumiałe i wytłumaczalne. Wojska
uczono prowadzenia „kontrnatarcia" na podstawie doświad-
czeń wojny zimowej z Finlandią: podli Finowie zaatakowali,
a my odparliśmy ich inwazję, po czym w odpowiedzi dokona-
liśmy natarcia... Finlandia nie zaatakowała ZSRR, więc była
to jedynie wymówka i nie ćwiczono wojny obronnej, bo nie
było takiej potrzeby. Radzieccy marszałkowie i generałowie
planowali dokładnie taką samą wojnę „obronną" przeciwko
Niemcom. „Odparcie natarcia" to listek figowy dla osłonięcia
celów ćwiczeń. Szybko jednak radzieccy stratedzy powracali
do przerabiania wyłącznie tematów ataku. „W marcu i kwiet-
niu 1941 roku sztab 4. Armii brał udział w okręgowej grze
operacyjnej na mapach Mińska. Przerabiane było natarcie
frontu z terytorium zachodniej Białorusi w kierunku Biały-
stok-Warszawa" (tamże, s. 41).
229
„Pod koniec maja odbyły się manewry, zakończyły się grą
na mapach. Ćwiczono natarcie" (tamże, s. 41).
„21 czerwca 1941 roku zakończyły się zorganizowane
przez sztab armii dwustronne ćwiczenia sztabowe pod ha-
słem «Atak korpusu strzeleckiego z forsowaniem przeszkody
wodnej»" (tamże). Sztab XXVIII Korpusu Strzeleckiego, jak
pamiętamy, znajdował się w Brześciu, na skraju bużańskiego
brzegu. W tym samym miejscu były obydwie dywizje i oby-
dwa korpuśne pułki artylerii. Spróbujcie się domyślić, w ja-
kim celu przerabiany był taki temat.
Po śmierci Stalina wszystkim generałom średniego szcze-
bla (do generała-pułkownika włącznie) kazano napisać wyja-
śnienia swoich działań latem 1941 roku. Generał-pułkownik
Popów, były dowódca XXVIII Korpusu Strzeleckiego 4. Ar-
mii, w swoim wyjaśnieniu z dnia 10 marca 1953 roku napi-
sał: „Plan obrony granicy państwowej do mnie, jako dowódcy
XXVIII Korpusu Strzeleckiego, nie dotarł" („WIŻ" 1989, nr
3, s. 65). Otóż XXVIII Korpus Strzelecki, który znajdował
się bezpośrednio na brzegu rzeki granicznej, przerabia temat
„Atak korpusu strzeleckiego z forsowaniem przeszkody wod-
nej", ale nikt z tego korpusu, począwszy od dowódcy, nie był
zapoznany z planem obrony granicy państwowej i na oczy nie
widział takich planów.
„Na następny tydzień czerwca sztab okręgu przygotował
grę ze sztabem 4. Armii, również związaną z tematem natar-
cia" (Sandałów, Pierwyje dni wojny, s. 40-41).
„Na poligonie artyleryjskim armii, znajdującym się na po-
łudnie od Brześcia, sztab armii zaplanował na rano 22 czerw-
ca odbycie w obecności przedstawicieli okręgu przygotowa-
nych przez okręg doświadczalno-pokazowych ćwiczeń na te-
mat «Pokonanie drugiej linii rejonu umocnionego*" (tamże,
s. 57). Na te ćwiczenia powinni byli przybyć przedstawiciele
Narodowego Komisariatu Obrony.
Nie trzeba wyjaśniać, że na naszym terytorium nie ma
i być nie może rejonów umocnionych przeciwnika. One są po
tamtej stronie rzeki.
Jak widzimy, ćwiczenia w 4. Armii odbywały się nie-
przerwanie, niekiedy nakładały się na siebie. Odbywały się
230
dniem i nocą. Jesienią, zimą, wiosną i latem. W dni powszednie
i święta. To były ćwiczenia na poziomie pułku, dywizji, kor-
pusu, armii i frontu. W Sztabie Generalnym Armii Czerwo-
nej przygotowywano się jedynie do przerwania obrony, forso-
wania przeszkód wodnych, szturmowania rejonów umocnio-
nych, zrzutu desantu powietrznego, gwałtownego wdarcia się
na głębokie tyły przeciwnika. I do tego Armia Czerwona była
dobrze przygotowana.
Natomiast obrony nie ćwiczyli na żadnym poziomie.
Rozdział 17
Wszystkiemu jest winny Wojentorg
Gieorgij Konstantynowicz Żukow miał wyjątkowy dar
przewidywania. Potrafił przewidzieć i przepowiedzieć wy-
darzenia tak, jak następowały.
„Nasz sowriemiennik" 1993, nr 5, s. 11
I
21 czerwca 1941 roku Stalin zatwierdził decyzję o stwo-
rzeniu frontów: Północnego, Północno-Zachodniego, Zachod-
niego, Południowo-Zachodniego i Południowego. Pięć frontów
wraz z trzema flotami utworzyło pierwszy rzut strategiczny
Armii Czerwonej.
Centrum rzutu strategicznego stanowił Front Zachodni.
Po rozbiorze Polski w 1939 roku granica pomiędzy Niemcami
i Związkiem Radzieckim stała się meandrowata. W zachod-
niej Białorusi, w rejonie Białegostoku, wychylała się półko-
lem w kierunku Niemiec. Białostocki uskok głęboko wrzynał
się w okupowane przez Niemcy terytorium polskie. Właśnie
tam były skoncentrowane główne siły Frontu Zachodniego.
Białostocki uskok to radziecki klin wbity głęboko w cia-
ło podbitej przez Hitlera Polski. Na ostrzu klina znajdowała
się supersilna 10. Armia Frontu Zachodniego. Dowodził nią
generał-major K. D. Gołubiew. Porównywalnymi siłami nie
dysponował ani Hitler, ani Roosevelt, ani Churchill, ani ja-
poński cesarz.
232
W skład 10. Armii wchodziło pięć korpusów: dwa zmecha-
nizowane (VI i XIII), jeden kawaleryjski (VI) i dwa strzeleckie
(I i V). Ponadto w składzie 10. Armii był 66. Rejon Umocnio-
ny, 155. Dywizja Strzelecka i 9. Mieszana Dywizja Lotnicza.
Ogólna liczba dywizji w 10. Armii: pancerne - 4, zmechani-
zowane - 2, strzeleckie - 6, kawaleryjskie - 2, lotnicze - 1,
rejon umocniony — 1.
O sile 10. Armii mogą świadczyć następujące dane. W 9. Mie-
szanej Dywizji Lotniczej było 435 samych tylko myśliwców.
Przestarzałych, mówią komuniści. Wcale nie.
41. Pułk Myśliwski tej dywizji miał 100 samolotów typu
MiG-3 i 19 typu I-15bis.
124. Pułk - 78 MiG-3 i 29 1-16.
126. Pułk - 68 MiG-3 i 23 1-16.
129. Pułk - 57 MiG-3 i 611-16.
9. Mieszaną Dywizją Lotniczą dowodził doświadczony
as lotnictwa, bohater Związku Radzieckiego generał-major
A. S. Czernych. Bohatera zdobył w Hiszpanii.
W ciągu całej wojny żadna dywizja lotnicza nie miała ta-
kiej liczby samolotów. Mało który korpus mógł się pochwalić
taką liczbą. Zdarzało się, że nawet armia powietrzna nie mia-
ła tylu samolotów.
Nie można też zapominać o VI Korpusie Kawalerii 10. Ar-
mii. W jego skład wchodziło m.in. 112 czołgów. Kawaleria ra-
dziecka w 1941 roku nie była typu husarskiego, tylko dra-
gońskiego. To nie była ciężka kawaleria przełamująca, lecz
osadzona na koniach piechota: poruszali się konno, walczyli
natomiast w pieszym szyku. W odróżnieniu od piechoty jed-
nak kawaleria tego typu miała niezwykłą siłę ognia dzięki
dużej liczbie cekaemów, mogła też mieć ze sobą większy zapas
amunicji. Pod względem szybkości przemieszczania się pod-
czas manewrów kawaleria znacznie przewyższała piechotę,
a pod względem zdolności pokonywania przeszkód tereno-
wych — nawet wojska pancerne. W wypadku niespodziewa-
nego ataku stanowiła groźną siłę. Działając tuż za czołgami,
wymierzając ciosy na otwartych, nie bronionych flankach,
poruszając się w trudno dostępnym terenie, po bezdrożach,
w lesie, w terenie bagnistym, kawaleria potrafiła przedostać
233
się tam, gdzie czołgi były bezradne. Co najważniejsze, mogła
to zrobić szybciej od piechoty.
W grupie pancernej Guderiana była jedna dywizja kawa-
lerii. Co prawda w jej składzie nie było czołgów, jednak na-
wet bez nich, w tym samym terenie, pokazała się z najlepszej
strony. Dowództwo niemieckie, obserwując dokonania swojej
jedynej dywizji kawalerii, doszło do wniosku, że rola kawa-
lerii we współczesnej wojnie nie została doceniona, i podjęło
decyzję o pilnym formowaniu dywizji kawalerii Wehrmachtu
iSS.
Po stronie radzieckiej w składzie 10. Armii znajdowała się
nie jedna taka dywizja, lecz cały korpus, w dodatku z czołga-
mi.
Potężną siłę stanowiły obydwa pełne korpusy strzeleckie
10. Armii. Ogólna liczba pułków w I Korpusie Strzeleckim —
6 strzeleckich i 6 artyleryjskich. W V Korpusie Strzelec-
kim - 9 strzeleckich i 8 artyleryjskich. W gruncie rzeczy były
to dwa korpusy strzelecko-artyłeryjskie.
Chlubą 10. Armii był VI Korpus Zmechanizowany. W jego
składzie było m.in.: 1021 czołgów, 229 samochodów pancer-
nych, w tym też 127 ciężkich typu BA-10, 163 moździerze,
76 haubic o kalibrze 122-152 mm oraz działa: 24 polowe, 36
przeciwpancernych i 36 przeciwlotniczych („WIZ" 1989, nr 4,
s. 25). W ogólnej liczbie czołgów znajdowało się: 114 cięż-
kich typu KW oraz 238 średnich - T-34. Ciężkie samochody
opancerzone BA-10 z powodzeniem mogły się zmierzyć z ów-
czesnymi czołgami niemieckimi. Ich działa bez problemu dziu-
rawiły pancerz każdego niemieckiego czołgu. Żaden korpus
zmechanizowany na świecie nie był tak potężny ani na po-
czątku drugiej wojny światowej, ani podczas niej, ani na jej
końcu.
Dla ataku na Związek Radziecki Hitler połączył wszystkie
wojska pancerne w cztery grupy, które liczyły po kilka korpu-
sów. Jednak żadna z niemieckich grup pancernych nie mogła
się równać z VI Korpusem 10. Armii. 352 najnowsze czołgi
typu KW i T-34 w składzie VI Korpusu Zmechanizowanego
dawały mu przewagę nie tylko nad jakimkolwiek niemieckim
korpusem czterech grup pancernych, ale też nad wszystki-
234
mi niemieckimi wojskami pancernymi razem wziętymi. Po-
wiedzmy inaczej: VI Korpus 10. Armii potęgą przewyższał
wszystkie razem wzięte wojska pancerne wszystkich krajów
świata.
Nawiasem mówiąc, w 1945 roku główną siłą uderzeniową
Armii Czerwonej na Dalekim Wschodzie była 6. Gwardyjska
Armia Pancerna. Czołgów miała ona mniej niż VI Korpus
w roku 1941 - tylko 1019. Wystarczyło to jednak, by doko-
nać druzgocącego uderzenia na armię japońską w Mandżurii.
Zmiażdżenie wojsk japońskich w 1945 roku — olśniewająca,
błyskawiczna, niezwykle ryzykowna i spektakularna opera-
cja w historii sztuki wojennej - to skok od radzieckiej granicy
do oceanu na odległość 1100 kilometrów w ciągu 11 dni, przez
pustynię bez wody, przez nieprzebyty (teoretycznie) górski
grzbiet Wielki Chingan i pola ryżowe. Otóż w 6. Gwardyjskiej
Armii Pancernej w sierpniu 1945 roku wcale nie wszystkie
czołgi były najnowsze. W skład tej armii wchodziło 110 „prze-
starzałych" czołgów typu T-26 i 31 - BT-7.
W 1941 roku VI. Korpus Zmechanizowany 10. Armii mógł
dokonać czegoś podobnego przeciwko Niemcom, tym bardziej
że w drodze do oceanu nie napotkał ani pustyni, ani górskich
grzbietów, ani pól ryżowych.
W tej kwestii protestują tak: ale XIII Korpus Zmechani-
zowany 10. Armii nie miał pełnych stanów etatowych. Było
w nim „wszystkiego tylko": 294 czołgi, 34 samochody pan-
cerne, 144 działa i 148 moździerzy. Zgadzam się. Jednak
sam VI Korpus 10. Armii z czołgami typu KW wystarczył,
żeby przełamać front niemiecki, odciąć szlaki komunikacyj-
ne, zgnieść sztaby, rozproszyć tyły, przewrócić do góry no-
gami lotniska. Natomiast XIII Korpus Zmechanizowany to
była siła wspomagająca. Jego stan można było dokompleto-
wać w trakcie walk. Na wojnie zawsze tak się robiło. Jeżeli
była głowa i szkielet dywizji, korpusu bądź armii, to szybko
je uzupełniano jednostkami napływającymi z tyłów. Nawet
w ciągu kilku dni.
235
II
Słabość 10. Armii polegała na czym innym.
Armia ta znajdowała się w klinie wcinającym się we wro-
gie terytorium. Jeszcze w czasach pokoju z trzech stron była
otoczona przez wojska niemieckie. Daleko w tyle na jej flan-
kach, u podstawy klina, znajdowały się dosyć słabe armie: po
prawej — 3. generała-lejtnanta W. J. Kuzniecowa, po lewej —
generała-majora A. A. Korobkowa. Z tyłu 10. Armii znajdo-
wała się 13. Armia, dopiero jednak w stadium formowania.
Słabość tych armii była względna. Tylko według radziec-
kich norm, tylko w porównaniu z centralną 10. Armią można
je uważać za słabe. Na przykładzie 4. Armii przekonaliśmy
się, że do odparcia ataku sił było dość. Tyle że siły obu armii
były podzielone na ugrupowania uderzeniowe, a nie rozcią-
gnięte wzdłuż granicy.
Słabość 10. Armii polegała na tym, że jej lotniska znajdo-
wały się przy samej granicy, a na nich zwartymi szeregami
stały najnowsze myśliwce MiG-3. Najsłabszy pułk liczył 91
myśliwców, w tym 68 najnowszych. W reszcie pułków - po-
nad setka maszyn w każdym. Wyobraźcie sobie sto myśliw-
ców na jednym lotnisku i obliczcie, ile czasu zajmie, aby taki
pułk wzniósł się w przestworza, korzystając z jednego pasa
startowego. Do tego dodajcie rozkaz Żukowa: nie dać się spro-
wokować! Pamiętajcie: za złamanie rozkazu - rozstrzelać!
Jeżeli pilot nie wystartuje, niczego nie dokona. Jeżeli wy-
startuje i będzie odpierał atak wroga, wtedy albo Niemiec go
strąci, albo czekista zastrzeli po powrocie na lotnisko. Żeby
już nigdy nikt nie uległ prowokacji.
Słabość 10. Armii polegała na tym, że jej dywizje znajdo-
wały się przy samej granicy, lecz nie miały prawa zająć pozy-
cji obronnych. Amunicja leżała w magazynach, pod strażą. Na
rozkaz Żukowa armia nie mogła mieć wyposażenia bojowego.
10. Armia stała się idealnym celem. Uderzono w jej lot-
niska, sztaby i magazyny. Natomiast czołgi nie zaatakowały
bezpośrednio jej właśnie, lecz armie skrzydłowe - 3. i 4. Got
i Guderian ominęli 10. Armię z dwóch stron i zamknęli za nią
pierścień okrążenia.
236
III
4. Armia na lewym skrzydle Frontu Zachodniego została
rozbita 22 czerwca 1941 roku. Jak widać jednak, to nie koniec
tragedii, lecz dopiero jej początek. Od bramy kraju - Brze-
ścia, poprzez Baranowicze, Mińsk, Smoleńsk i dalej, biegnie
główna strategiczna magistrala kolejowa. Wszystkie stacje
na całej jej długości były przepełnione radzieckimi eszelona-
mi z paliwem, amunicją, żywnością. Wzdłuż magistrali ata-
kował Guderian i zbierał trofea. Jak pamiętamy, w rejonie
Baranowicz czekał na niego prezent, 480 haubicoarmat typu
ML-20 z zapasem pocisków, jednak bez obsługi transportu.
Nie będzie wielkim grzechem przypomnieć w tym miejscu
genialnego stratega oraz jego wrzaski o „jednym karabinie
na trzech". Tych bez karabinów, jeżeli rzeczywiście tacy byli,
trzeba było posłać do dział. Genialny strateg jednak o tym nie
pomyślał.
Ale nie to jest najważniejsze. W rejonie Baranowicz, na
stacji Obuz-Leśna, znajdował się tajny punkt dowodzenia
Frontu Zachodniego. Guderian zdobył Baranowicze 27 czerw-
ca. Potem dowodzenie Frontem Zachodnim było już zupełnie
niemożliwe. 2. Grupa Pancerna Guderiana i 3. Grupa Pancer-
na Gota spotkały się w rejonie Mińska, odcinając szlaki za-
opatrzenia i odwrotu. Okrążone zostały: supermocna 10. Ar-
mia, resztki 3., 4. i 13. Armii, kilka poszczególnych korpusów
i dywizji, słowem - cały Front Zachodni. Przeciwnik wziął do
niewoli 324 tysiące radzieckich żołnierzy i oficerów, zdobył
3332 czołgi i 1809 dział. Ponadto niezliczone ilości samocho-
dów, traktorów, koni, części zamiennych, żywności, sprzętu
inżynieryjnego, paliwa, cekaemow, moździerzy, karabinów
i pistoletów maszynowych, amunicji, parowozów, wagonów,
szyn, kabli telefonicznych, miliony par butów wojskowych,
setki tysięcy szyneli i pałatek, dziesiątki szpitali z całym wy-
posażeniem i wiele innego dobra. I to nie licząc zniszczonych
samolotów, czołgów i dział, spalonych i wysadzonych maga-
zynów, nie licząc tych, którzy zginęli, i tych, którzy pouciekali
do okolicznych lasów.
Towarzysz Stalin natychmiast musiał znaleźć winnych
237
porażki Frontu Zachodniego i surowo ich ukarać. Na Białoruś
natychmiast poleciał komisarz wojskowy pierwszego stopnia
L. Z. Mechlis, który wówczas pełnił funkcję zastępcy prze-
wodniczącego Ludowej Rady Komisarzy, narkoma kontroli
państwowej i zastępcy narkoma obrony. Swoją zawrotną ka-
rierę zaczynał jako osobisty sekretarz Stalina „ds. ciemnych".
Przybywszy na Białoruś, Mechlis na trzech kartkach z notesu
napisał tekst telegramu do Stalina. Oprócz niego telegram
podpisali białoruski sekretarz KC WKP(b) P. K. Ponomarenko
i narkom obrony, marszałek Związku Radzieckiego S. K. Ti-
moszenko, który też przybył na miejsce wydarzeń.
Oto pełny tekst telegramu:
„Moskwa. Kreml. Do Stalina.
Rada wojenna ustaliła, że wielu dowódców prowadziło
działalność przestępczą, w której wyniku Front Zachodni po-
niósł całkowitą klęskę.
Rada wojskowa postanowiła:
1) Aresztować byłego szefa sztabu Klimowskiego, byłego
zastępcę dowódcy lotnictwa frontu Tajurskiego oraz dowódcę
artylerii Klicza.
2) Przekazać pod sąd wojskowy dowódcę 4. Armii Ko-
robkowa, dowódcę 9. Dywizji Lotniczej Czernycha, dowódcę
42. Dywizji Strzeleckiej Łazarenkę, dowódcę korpusu pancer-
nego Oborina.
3) Aresztowaliśmy: dowódcę łączności frontu Grigoriewa,
naczelnika wydziału topografii frontu Dorofiejewa, dowódcę
zaopatrzenia frontu Kirsanowa, inspektora zaopatrzenia Ju-
rowa i dowódcę Wojentorgu Szejnkina.
4) Oddani pod sąd zostali: zastępca dowódcy pododdzia-
łu samochodów pancernych Berkowicz, dowódca 8. batalionu
karnego Dykman i jego zastępca Kroi, naczelnik mińskie-
go okręgowego magazynu sanitarnego Bielawski, naczel-
nik okręgowego wojskowego laboratorium weterynaryjnego
Owczinnikow, dowódca dywizjonu artylerii Sbirannik.
Timoszenko. Mechlis. Ponomarenko. 6. 7. 41 r."
Tego samego dnia towarzysz Stalin zatwierdził decyzję
narkoma kontroli państwowej, jak też narkoma obrony i bia-
238
łoruskiego pierwszego sekretarza KC WKP(b), Oto odpowiedź
Stalina:
„Do Timoszenki, Mechlisa, Ponomarenki.
Państwowy Komitet Obrony aprobuje wasze przedsię-
wzięcia dotyczące aresztowania Klimowskiego, Oborina, Ta-
jurskiego i innych i popiera te kroki jako jeden z właściwych
sposobów na uzdrowienie frontu.
Nr 7387
6 lipca 41 r. J. Stalin".
IV
W telegramach nie mówi się o Pawłowie, ponieważ dowód-
ca Frontu Zachodniego, bohater Związku Radzieckiego, gene-
rał armii Pawłow został aresztowany wcześniej, 4 lipca 1941
roku. Rozstrzelano go 22 lipca, a razem z nim: szefa sztabu
Frontu Zachodniego generała-majora W. E. Klimowskiego,
dowódcę artylerii Frontu Zachodniego generała-pułkownika
artylerii N. A. Klicza, dowódcę łączności Frontu Zachodniego
generała-majora wojsk łączności A. T. Grigoriewa, dowódcę
XIV Korpusu Zmechanizowanego generała-majora S. I. Obo-
rina i innych.
Dowódca sił powietrznych Frontu Zachodniego, generał-
-major lotnictwa I. I. Kopiec zastrzelił się, dlatego pod Sta-
linowski topór trafił jego zastępca, generał-major lotnictwa
A. I. Tajurski.
Ze wszystkich wymienionych w telegramie Mechlisa przy
życiu pozostał tylko dowódca zamkniętej w twierdzy brze-
skiej 42. Dywizji Strzeleckiej generał-major Łazarenko. Był
skazany na rozstrzelanie, jednak wyrok złagodzono. Stalin
i Żukow mieli dobry system: za bezczynność - rozstrzelanie,
za jakiekolwiek działania - również. 22 czerwca o godzinie
0.30 do wojska została skierowana Dyrektywa nr 1, podpisa-
na przez Żukowa i Timoszenkę. Dyrektywa zdecydowanie na-
kazywała: „Nie prowadzić żadnych dodatkowych działań bez
specjalnego rozkazu". Pawłow, Klimowski, Tajurski, Kopiec,
Korobkow, Łazarenko i cała reszta spełnili rozkaz Timoszen-
ki i Żukowa. I właśnie za to czekał ich sąd wojskowy i wyrok
239
śmierci. Nie ci, którzy wysyłali zbrodnicze dyrektywy, mieli
być rozstrzelani, ale ci, którzy je wykonywali. I z nich szydzą
komunistyczni historycy: czemu się, głupi, nie domyślili! Wy-
konali rozkaz Moskwy! A trzeba było nie wykonywać! Trzeba
było nie podporządkowywać się rozkazom!
Armia bez dyscypliny to tylko uzbrojony tłum. Rozkaz do-
wódcy to prawo dla podwładnego. Rozkaz powinien być wy-
konany bezwarunkowo, ściśle i w terminie. Armia powinna
działać niczym wyregulowany komputer: przyciska się kla-
wisz i otrzymuje oczekiwany wynik. Dyscyplina nakłada jed-
nak na wyżej postawionych dowódców wyjątkową odpowie-
dzialność: nie wydawać głupich rozkazów, przyciskać tylko
odpowiednie klawisze w odpowiednim momencie. A tymcza-
sem Żukow wydał godzące w rację stanu rozkazy, podwładni,
zgodnie z regulaminem, wykonali je i teraz za to ogłoszono, że
to kretyni i przestępcy. Genialny Żukow przycisnął nieodpo-
wiednie klawisze, komputer przez to eksplodował i się spalił,
a tłumaczy się tak: głupi komputer nam się trafił, a przecież
operator był prawdziwym geniuszem.
Poszczęściło się zdegradowanemu generałowi Łazarence,
który po wyroku spędził dwa miesiące w celi, czekając na roz-
strzelanie. Najwyższą karę zamieniono mu na dwadzieścia
pięć lat więzienia. W 1941 roku skierowano go na front jako
szeregowego. W 1943 roku został przywrócony do stopnia puł-
kownika, a w 1944 roku do stopnia generała-majora. Bez za-
rzutu dowodził 369. Dywizją Strzelecką. W tym samym, 1944
roku, zginął na polu walki.
Wielu dowódcom Frontu Zachodniego udało się uniknąć
rozstrzelania latem 1941 roku, gdyż zdążyli zginąć w walce.
Wśród nich byli:
- pułkownik M. A. Popsuj-Szapko, dowódca zamkniętej
w twierdzy brzeskiej 6. Dywizji Strzeleckiej;
- generał-major wojsk pancernych W. P. Puganow, dowód-
ca rozbitej w Brześciu 22. Dywizji Pancernej;
- pułkownik N. G. Biełow, dowódca rozbitej w rejonie
Brześcia 10. Mieszanej Dywizji Lotniczej;
- generał-major M. I. Puzyriew, komendant 62. Brzeskie-
go Rejonu Umocnionego.
240
Jednakże stalinowskiej logiki nie zrozumiemy bez szcze-
gólnego wysiłku intelektualnego. Na pierwszy rzut oka trud-
no zrozumieć listę „winnych" porażki Frontu Zachodniego.
W jaki sposób na tę listę trafił dowódca 9. Mieszanej Dywizji
Lotniczej 10. Armii, bohater Związku Radzieckiego, generał-
-major A. S. Czernych? Czyżby on sam wyznaczał miejsce pod
lotniska? Czyżby z własnej woli trzymał po sto samolotów na
każdym lotnisku? Czyżby to on wydał rozkaz, żeby nie ze-
strzeliwać samolotów niemieckich, lecz zmuszać je do lądo-
wania, wykonując akrobacje?
W jaki sposób na tę listę trafił dowódca sieci sklepów woj-
skowych Wojentorg, magazynu sanitarnego i laboratorium
weterynaryj nego?
I dlaczego na listę nie trafili na przykład: dowódca XXVIII
korpusu Strzeleckiego, szef sztabu 4. Armii i dowódca 3. Ar-
mii?
XXVIII Korpus Strzelecki znajdował się w Brześciu. Jego
dowódca, generał-major Popów, był najwyższym rangą woj-
skowym w Brześciu i dowódcą garnizonu. Miasto porzucono
po trzech godzinach od chwili rozpoczęcia wojny. Za coś takie-
go wyżsi dowódcy powinni zostać rozstrzelani. Stacjonujący
na tyłach dowódca korpusu Oborin też powinien być rozstrze-
lany. Niższy stopniem generał Łazarenko został skazany na
rozstrzelanie, zamienione na dwadzieścia pięć lat więzienia.
A generał-major Popów zasłużył na szubienicę. We wrze-
śniu 1941 roku został wyznaczony na zastępcę dowódcy 50.
Armii. Pięć miesięcy później został dowódcą na nowo sfor-
mowanej 10. Armii. Wojska pod dowództwem Popowa brały
udział w wielu operacjach strategicznych od Moskwy do Ber-
lina. Szczególnie wyróżniły się podczas wyzwolenia Brześcia
w 1944 roku. Pod koniec wojny Popów miał stopień genera-
ła-pułkownika, odznaczenie bohatera Związku Radzieckiego
i dowodził 70. Armią.
Całkowicie niezrozumiały jest los pułkownika Sandałowa.
Był szefem sztabu 4. Armii. Właśnie on planował wszystkie
wyżej opisane skandaliczne działania na odcinku brzeskim.
Sam przyznaje, że plany osłony granicy miały pewne manka-
menty - były nierealne, a plan wyjścia alarmowego 22. Dywi-
241
zji Pancernej z Brześcia po prostu nierozsądny. Otóż tak, dla
dowódcy 4. Armii - kulka w tył głowy, a dla dowódcy szta-
bu - niewiarygodny awans.
Do żałosnych resztek rozbitej 4. Armii dołączono nowe dy-
wizje i korpusy, którymi dowodzili generałowie, tymczasem
8 lipca 1941 roku na dowódcę armii został wyznaczony puł-
kownik Sandałów. Po dwóch tygodniach kolejny awans:
pułkownik Sandałów został szefem sztabu Frontu Central-
nego. Koniec wojny witał w stopniu generała-pułkownika, do-
wodząc 4. Frontem Ukraińskim.
Dowódca Wojentorgu w Mińsku winny jest klęski Frontu
Zachodniego. Ewidentnie wrogi wysłannik sprzedawał żoł-
nierzom i ich dowódcom pierniczki i wodę kolońską, na ich
szkodę. Zapewne, chytrus, miał złe zamiary: tak zorganizo-
wać handel mydłem i powidłem, żeby ułatwić Gotowi i Gu-
derianowi okrążenie i rozbicie wszystkich radzieckich armii
Frontu Zachodniego. Niczemu jednak nie jest winny szef szta-
bu 4. Armii, która została rozbita w ciągu jednego dnia, któ-
ra po trzech godzinach porzuciła Brześć, pierwszorzędną
twierdzę, niezliczone zapasy wojskowe. W ciągu miesiąca wy-
cofywania się i ucieczki pułkownik awansował dwukrotnie,
wspiął się na niedostępne dla tej szarży szczyty.
V
Wytłumaczyć to wszystko można było tylko w jeden spo-
sób: winnych na tym poziomie nie było. Wybierano ofiary na
chybił trafił. Kandydatura dowódcy Frontu Zachodniego ge-
nerała armii Pawłowa jest zrozumiała i oczywista, natomiast
reszta to - kto się pod rękę nawinął. Na prawym skrzydle
Frontu Zachodniego znajdowała się 3. Armia generała-lejt-
nanta Kuzniecowa. Jego rozbito tak samo szybko i hanieb-
nie jak 4. Armię na lewym skrzydle. Przyczyny i skutki są
te same. Grupa pancerna Gota rozniosła obronę 3. Armii
Kuzniecowa z taką samą łatwością jak grupa pancerna Gu-
deriana 4. Armię Korobkowa. Jej dowódca został rozstrze-
lany. Skoro tak, to dowódcę 3. Armii Kuzniecowa powinien
spotkać ten sam los. Jego jednak nie rozstrzelano, nie zdegra-
242
dowano ani nie wsadzono do więzienia. Gdy narkom kontroli
państwowej, towarzysz Mechlis dokonywał serii aresztowań
„winowajców" klęski Frontu Zachodniego, łączność ze szta-
bem 3. Armii została przerwana. Dlatego nie udało się wydać
rozkazu rozstrzelania dowódcy 3. Armii generała-lejtnanta
Kuzniecowa. A dowódcę batalionu karnego wraz z zastępcą,
naczelnika magazynu sanitarnego i innych dało się znaleźć,
więc to właśnie ich aresztowano i rozstrzelano.
Liczbę aresztowanych „winowajców" Stalin uznał za wy-
starczającą, dlatego o dowódcy 3. Armii nikt więcej sobie nie
przypomniał. Nie obwiniano go już także o pogrom Frontu
Zachodniego. Dalszy los Kuzniecowa jest zadziwiająco podob-
ny do losu dowódcy XXVIII Korpusu Strzeleckiego Popowa.
Kuzniecow również dotarł do Berlina, również jako dowód-
ca armii, też dostał bohatera Związku Radzieckiego i też
w stopniu generała-pułkownika. 3. Armia Uderzeniowa gene-
rała-lejtnanta Kuzniecowa szturmowała Reichstag i Kance-
larię Rzeszy. Był dobrym generałem. Nie wiadomo tylko, dla-
czego przeżył latem 1941, inaczej niż pozostali? Albo inaczej,
przeżył jak niektórzy.
VI
Można zrozumieć i logicznie wytłumaczyć nieobecność
trzech osób na liście rozstrzelanych winowajców hańby brze-
skiej. Oczywiście, sam towarzysz Stalin. Przecież przywód-
ca międzynarodowego proletariatu, ojciec narodów, w takiej
dramatycznej sytuacji sam siebie nie mógł ogłosić winowajcą.
Nie mógł też obwinie komisarza obrony, marszałka Związ-
ku Radzieckiego Timoszenki oraz szefa Sztabu Generalnego
generała armii Żukowa. Jeżeli obwiniałoby się Timoszenkę
albo Żukowa, to przecież cień padłby na samego Stalina.
I zapytano by: a gdzie patrzył Stalin, kiedy obok niego rzą-
dzili zbrodniarze?
Dlatego listę winowajców trzeba było odciąć przy wodzu
naczelnym, który działał na peryferiach, ale nie włączać do
niej nikogo, kto pracowałby w stolicy. Tak też zrobiono.
Wina Stalina jest oczywista i udowodniona. Sam Stalin
243
również przyznał się do winy - co prawda krótko, ale niezwy-
kle wyraźnie. 24 maja 1945 roku podczas przyjęcia na Krem-
lu na cześć dowodzących wojskami Armii Czerwonej wygło-
sił on toast „Za zdrowie rosyjskiego narodu". Głowa rządu,
Stalin, powiedział: „Nasz rząd popełnił wiele błędów, byliśmy
w rozpaczliwym położeniu w latach 1941-1942". Stwierdził,
że za takie rządzenie krajem przywódców powinno się wy-
gnać: „Inny naród mógłby powiedzieć rządowi: Nie spełnili-
ście naszych oczekiwań, idźcie precz..."
Stalin dosyć konkretnie powiedział, że sam stał na czele
rządu, który zasłużył na kopniaka w tyłek. A w ślad za odsu-
nięciem posypałyby się inne kary. Stalin dziękował narodowi
rosyjskiemu za zaufanie. Dziękował za to, że naród rosyjski
nie przepędził go ze stanowiska w latach 1941-1942.
Tak samo oczywista jest wina ludowego komisarza obrony,
marszałka Związku Radzieckiego Timoszenki. Sam rozumiał
swoją winę i był jej głęboko świadom. Po wojnie na nikogo
winy nie zrzucał i nie tłumaczył się. Zdecydowanie odmówił
też napisania wspomnień. Historycy i twórcy wspomnień
rzucali w niego niesamowitymi obelgami - nie odpowiadał.
Milczał jak milczy, patrząc w ziemię, zawstydzony żołnierz,
któremu dowódca przed całą kompanią rzuca najgorsze prze-
kleństwa w twarz. Milczał jak oskarżony, który nie ma czemu
zaprzeczyć.
Ale ostatni z tej trójcy nie poczuwał się do winy. Marsza-
łek Związku Radzieckiego Żukow sam siebie ogłosił wielkim
dowódcą. Swoją winę za pogrom Armii Czerwonej w 1941
roku, a w szczególności za klęskę zniszczenia Frontu Zachod-
niego, Żukow zrzucił na znajdującego się wyżej Stalina i na
znajdujących się niżej: Pawłowa, Korobkowa, Klimowskiego,
Oborina, Tajurskiego i pozostałych. Mógłby przecież choć raz
powiedzieć: Pawłow jest winny, Klimowski jest winny, ale
przecież dowódca sieci sklepów Wojentorgu, Szejnkin, może
i jest winny jakichś tam drobnych przekrętów, ale strategicz-
ną klęskę na Białorusi przypisali mu niepotrzebnie. Jednak
niczego takiego wielki strateg towarzysz Żukow nie powie-
dział. Dlatego nadal się uważa za winnych tej przytłaczają-
cej klęski dowódcę batalionu karnego wraz z dowódcą i za-
244
stępcą laboratorium weterynaryjnego oraz dowódcą Wojen-
torgu. Oni są winni, a szef Sztabu Generalnego nie pono-
si żadnej odpowiedzialności. Szef Sztabu Generalnego jest
uważany za geniusza, a nawet świętego. I pojawiła się pro-
pozycja, całkiem jawna, aby stworzyć na Rusi monarchię
i Georgija - wnuka największego stratega wszech czasów i na-
rodów - ukoronować. Żeby potomkowie wielkiego geniusza
dziedziczyli władzę nad Rosją z ojca na syna, z pokolenia na
pokolenie.
VII
Po wojnie - co całkowicie zrozumiałe - pojawiały się pyta-
nia dotyczące zachowania Stalina przed niemieckim atakiem.
Wówczas Żukow udzielił wyczerpującej odpowiedzi. 13 sierp-
nia 1966 roku, goszcząc w redakcji „Wojenno-istoriczeskogo
żurnała", powiedział: „Najważniejsze, oczywiście, co go przy-
gnębiało, co wisiało nad wszystkimi jego przedsięwzięciami,
które odbijały się na nas, to strach przed Niemcami. On bał
się niemieckich sił zbrojnych" („Ogoniok" 1989, nr 25, s. 7).
O Stalinowskich obawach Żukow chętnie opowiadał zarówno
w wypełnionych po brzegi salach, jak też w wąskim kręgu.
Gdy pytano go o przyczyny zachowania Stalina, geniusz stra-
tegiczny wypowiadał gorzką prawdę: „Stalin bał się wojny,
a strach jest złym doradcą". Żukow powtarzał, że Stalin był
tchórzem, a on sam nie tylko jest geniuszem, ale w dodatku
odważnym. Stalin się bał, a ja nie. Stalin jest winny, a ja —
niby z jakiego powodu?
Żukow łatwo udowadniał swoją niewinność. Ogłosił, że od
stycznia 1941 roku do 22 czerwca po prostu nie zdążył się
wdrożyć w sytuację („Krasnaja zwiezda", 30 listopada 1996).
Opowiadania o tym, że pół roku nie starczyło mu, by zrozu-
mieć sytuację i podjąć właściwe decyzje, Żukow lubił rozcień-
czać opowiadaniami o sobie: wystarczy mu jedno spojrzenie
na mapę, by zrozumieć nawet najbardziej skomplikowaną
sytuację.
Mądry po szkodzie, niezniszczalny jak granit Żukow miał
jeszcze przed wojną twierdzić: „Rejony umocnione budowa-
245
ne są zbyt blisko granicy i trudno tam przeprowadzać ja-
kiekolwiek operacje, szczególnie w rejonie uskoku białostoc-
kiego. Pozwala to na uderzenia wroga z rejonu Brześcia i Su-
wałk na tyły zgrupowania białostockiego. Ponadto, ze względu
na niewielką głębokość, rejony umocnione nie mogą długo się
utrzymywać, ponieważ są na wylot przestrzeliwane przez ar-
tylerię" (Wspomnienia i refleksje, Moskwa 1969, s. 194).
Zaskakująca zdolność przewidywania.
Otóż, jeżeli wierzyć Żukowowi, Stalin bał się wojny, a on
sam wyraźnie widział, jak Niemcy zniszczą Front Zachod-
ni. Skoro tak, powinien był dokładnie objaśnić przywódcy:
uskok białostocki to pułapka. Wyprowadźmy z niej 10. Armię!
3. i 4. też nie mają co robić przy granicy. A 13. najlepiej for-
mować za Wołgą. Kiedy będzie gotowa, wówczas wyślemy ją
na front. Po co nam nieprzygotowana armia na Białorusi?
Jednak rozumując, że uskok białostocki to zasadzka dla
armii radzieckiej, Żukow nie żądał od Stalina wyprowadze-
nia wojsk przed potencjalnym uderzeniem. Wręcz odwrotnie.
Przed wojną Żukow żądał spędzenia do uskoku białostoc-
kiego większej liczby wojska. XIII Korpus Zmechanizowany
10. Armii został utworzony na żądanie Żukowa i wbrew wąt-
pliwościom Stalina. Żukow sam o tym pisze. To samo doty-
czy XIV Korpusu Zmechanizowanego 4. Armii, XI Korpusu
3. Armii, XVII i XX, które też nie wiadomo po co znajdowały
się na uskoku.
Stalin nie tylko się sprzeciwiał rozmieszczeniu korpusów
zmechanizowanych na uskoku białostockim i przy jego pod-
stawie, ale też w ogóle wątpił w słuszność ich formowania.
Generał armii Pawłow był zdecydowanie przeciwny tworzeniu
korpusów zmechanizowanych. Rozumiał, że to potężne na-
gromadzenie ludzi, czołgów, dział i samochodów w razie woj-
ny obronnej będzie łatwym celem. Żukow jednak nalegał na
ich tworzenie. Wynik jest znany.
Widzieliśmy klęskę 22. Dywizji Pancernej XIV Korpusu
Zmechanizowanego w Brześciu w pierwszych godzinach woj-
ny. Można zwalić winę na dowódcę Frontu Zachodniego, ge-
nerała armii Pawłowa, za to, że rzekomo umieścił dywizję nie
tam gdzie trzeba.
246
Lecz za umiejscowienie dywizji odpowiada Sztab General-
ny oraz jego szef. XX Dywizja została utworzona na polecenie
Żukowa, zresztą nie tylko ta. Z dziesięciu dywizji pancernych
Frontu Zachodniego osiem utworzono na żądanie Żukowa.
I na jego rozkaz zostały umieszczone tam, gdzie je zniszczono
w pierwszych dniach wojny. Jak wiele lotniczych, strzelec-
kich, kawaleryjskich i pozostałych dywizji i korpusów.
Oto 4. Byvńxja P&uceraa VI Korpusu Zmech&TYYŁWw&ra-
go Frontu Zachodniego. Jej sztaby, magazyny i parki samo-
chodowe były tuż przy granicy. 22 czerwca 1941 roku w tym
miejscu przebieg wydarzeń był taki sam jak wszędzie, wzdłuż
całej granicy: „Płonęły parki maszynowe. Miotając się przez
jakiś czas w rozpaczy, prawie bezbronni czołgiści wraz z pie-
chotą zaczęli się wycofywać. Na drogach panował tłok. Nie-
mieccy piloci bezkarnie bombardowali i ostrzeliwali ludzi z lo-
tu koszącego. Łączność z wojskiem została zerwana, dowodze-
nie uniemożliwione" („Krasnaja zwiezda", 19 marca 1999).
Chodzi tu o jedną z najpotężniejszych dywizji Armii Czer-
wonej, w której składzie było 357 czołgów, w tym też 176 naj-
nowszych KW i T-34.
Żukow wspomniał o nieokreślonych dyletantach, którzy
budowali rejony umocnione nie tam, gdzie należało. Zapo-
mniał jednak powiedzieć, że główna przyczyna szybkiego zdo-
bycia przez przeciwnika rejonów umocnionych leżała gdzie
indziej. Chodziło o to, że owe rejony, nawet nie dokończone,
nie były obsadzone wojskiem, betonowych schronów ognio-
wych nie osłonięto drutem kolczastym ani polami minowymi.
Mało tego - w schronach ogniowych nie było ani załóg, ani
amunicji, ani żywności, ani wody. I to wszystko zgodnie z roz-
kazem Żukowa z dnia 2 maja 1941 roku.
I skoro Żukow za wszystko obarcza winą zwrotniczych*, to
przynajmniej dowódcę Wojentorgu mógłby wykluczyć z grona
winowajców.
* „Wszystkiemu jest winien zwrotniczy" - dosłowne tłumaczenie
rosyjskiego powiedzenia, które wywodzi się właśnie z czasów stali-
nowskich. Coś się działo na samej górze, a winę ponosił... zwrotniczy.
Doskonałym przykładem są wydarzenia opisane w tym rozdziale.
247
Rozdział 18
Niezwykła podróż do Tarnopola
Napoleon nie zdołał, jak mu się to zazwyczaj udawało,
sprowokować nas do decydującej bitwy przy granicy, nie
potrafił otoczyć armii rosyjskiej. Dlaczego? Otóż ówcześni rosyjscy dowódcy znali prze-
ciwnika, jego przyzwyczajenia, sposób działania, i odpo-
wiednio mogli przewidzieć rozwój wydarzeń. I właśnie
na tym samym terytorium w pierwszych dniach Wielkiej
Wojny Ojczyźnianej u nas zostało okrążonych i wziętych
do niewoli około czterech milionów ludzi, ludzi zorgani-
zowanych w pułki, dywizje, korpusy, armie. W rzeczywi-
stości nacierało na nich półtora—dwa miliony, reszta to
drugi rzut. Dlaczego nie potrafili skutecznie się bronić „od
wewnątrz", będąc w okrążeniu? Gdzie w ogóle kryje się
przyczyna wszystkiego, co zaszło w 1941 roku? „Krasnaja zwiezda", 16 czerwca 2001
Odpowiedź na tę zagadkę, myślę, można znaleźć, jeżeli
nie odrzuca się pewnej całkiem oczywistej, niepodważalnej
kwestii: wszelkie strategiczne plany i działania w Armii
Czerwonej od jesieni 1940 roku do początku wojny były
podyktowane nie celami obronnymi, lecz ofensywnymi.
P. N. Bobylew „Otieczestwiennaja istorija" 2000, nr 1, s. 41
I
„22 czerwca mniej więcej około godziny 13 zadzwonił do
mnie Stalin i powiedział:
248
- Nasi dowódcy frontów nie mają wystarczającego do-
świadczenia w prowadzeniu działań bojowych i chyba trochę
się pogubili. Biuro Polityczne podjęło decyzję o wysłaniu was
na Front Południowo-Zachodni jako przedstawiciela Kwatery
Głównej. Na Front Zachodni wyślemy Szaposznikowa i Kuli-
ka. Wezwałem ich do siebie i dałem im odpowiednie instruk-
cje. Wy musicie niezwłocznie polecieć do Kijowa i stamtąd
wraz z Chruszczowem udać się do sztabu frontu w Tarnopolu.
- A kto będzie dowodził Sztabem Generalnym w tak trud-
nej sytuacji? — zapytałem.
Stalin odpowiedział:
- Zostawcie w zastępstwie Watutina. — Po chwili dodał
nieco zirytowany: - Nie traćcie czasu. My tu jakoś sobie po-
radzimy.
Zadzwoniłem do domu, aby na mnie nie czekali, i mniej
więcej po czterdziestu minutach byłem już w powietrzu.
Dopiero wtedy przypomniałem sobie, że od wczoraj nic nie
jadłem. Uratowali mnie piloci, częstując mocną herbatą i ka-
napkami.
Pod koniec dnia byłem już w Kijowie w KC RKP(b)U, gdzie
czekał na mnie Chruszczow. Powiedział, że niebezpiecznie jest
lecieć dalej. Niemieccy lotnicy polują na samoloty transporto-
we. Trzeba jechać samochodami. Otrzymawszy od Watutina
ostatnie dane o sytuacji, wyjechaliśmy do Tarnopola, gdzie
w tym czasie mieścił się punkt dowodzenia dowódcy Fron-
tu Południowo-Zachodniego generała-pułkownika M. P. Kir-
ponosa.
Do punktu dowodzenia dotarliśmy późnym wieczorem i na-
tychmiast odbyłem rozmowę z Watutinem (...)
Watutin powiedział, że Stalin zatwierdził projekt Dyrek-
tywy nr 3 i rozkazał, by się podpisać.
- Co to za dyrektywa? - zapytałem.
- Dyrektywa przewiduje przejście naszych wojsk do kontr-
ataku w celu zniszczenia przeciwnika na najważniejszych od-
cinkach, uwzględniających wkroczenie na zajmowany przez
niego teren.
- Ale my dokładnie jeszcze nie wiemy, gdzie i jakimi siła-
mi przeciwnik uderza — odparłem. - Czy nie byłoby lepiej do
249
rana zorientować się, co i jak się dzieje na froncie, i dopiero
wtedy podejmować decyzje?
— Podzielam wasz punkt widzenia, ale sprawa jest już
przesądzona.
- Dobrze - powiedziałem. - Proszę dać mi to do podpisu.
Dyrektywa ta dotarła do dowódcy Frontu Południowo-Za-
chodniego około godziny 24.00. Jak się spodziewałem, spo-
wodowała ona zdecydowany sprzeciw dowódcy frontu Pur-
kajewa, który uważał, że front nie ma sił i środków, aby ją
wprowadzić w życie" (Wspomnienia i refleksje, Moskwa 2003,
tom 1, s. 268).
II
Wszystko niby bardzo zwięźle. Zwróćmy jednak uwagę na
pewne szczegóły.
Z tego wynika, że nie Moskwa ponosi winę za klęskę
z 22 czerwca, nie najwyższe dowództwo i nie Sztab General-
ny, lecz dowódcy w terenie. Przyczyną haniebnej bezczynno-
ści Armii Czerwonej, jak się okazuje, nie było to, że Żukow
i Timoszenko 22 czerwca o godzinie 0.30 podpisali Dyrekty-
wę nr 1, która zdecydowanie zabraniała dowódcom frontów
i armii odpowiadać ogniem i w ogóle dokonywać jakichkol-
wiek działań. Jak z tego wynika, główną przyczyną było to,
że głupi dowódcy frontów „nie mają wystarczającego doświad-
czenia w prowadzeniu działań bojowych i widocznie nieco się
pogubili". I dlatego Stalin wysyła im do pomocy wielkiego Żu-
kowa, który ma wystarczające doświadczenie i nigdy się nie
gubi.
Pięknie to wszystko brzmi... Tylko że nie było takiej roz-
mowy telefonicznej Żukowa ze Stalinem 22 czerwca. I być nie
mogło.
A oto dlaczego.
Stalin przygotowywał zdecydowany atak na Niemcy i Ru-
munię. 21 czerwca 1941 roku Biuro Polityczne uchwaliło po-
stanowienie o powołaniu frontów. Pięć przygranicznych okrę-
gów wojskowych potajemnie przeformowywano na fronty.
W tym samym postanowieniu ustanowiono wspólne do-
250
wództwo nad siedmioma armiami drugiego rzutu strate-
gicznego. Na dowódcę „armii drugiej linii" został powołany
marszałek Związku Radzieckiego S. M. Budionny, na członka
rady wojskowej — członek Biura Politycznego G. M. Malen-
kow, na szefa sztabu — generał-adiutant narkoma obrony,
generał-major A. P. Pokrowski. Sztab ulokowano w Briańsku.
Następny fragment tego postanowienia: „Powierzyć sze-
fowi Sztabu Generalnego towarzyszowi Żukowowi ogólne
dowództwo nad frontami: Południowo-Zachodnim i Południo-
wym, z wyjazdem na miejsce. Poruczyć towarzyszowi Mierec-
kowowi ogólne dowództwo nad Frontem Północnym, z wyjaz-
dem na miejsce".
Postanowienie Biura Politycznego osobiście podpisał Ma-
lenkow. Żukow znajdował się w gabinecie Stalina i przeka-
zywał treść dokumentu wszystkim zainteresowanym, w czę-
ściach, które ich dotyczyły. Decyzja o wyjeździe na granicę
zachodnią przywódców politycznych i wojskowych pierwszej
wielkości została podjęta nie 22 czerwca po rozpoczęciu inwa-
zji niemieckiej, tylko 21 czerwca, przed nią.
Miereckow niezwłocznie udał się do Leningradu, Pokrow-
ski - do Briańska, a Malenkowa, Budionnego i Żukowa za-
trzymał Stalin. 21 czerwca Żukow już wydawał rozkazy
związane z wykonaniem postanowienia Biura Politycznego
i sam się przygotowywał do jego wykonania. Dlatego Stalin
nie musiał „22 czerwca mniej więcej około godziny 13" dzwo-
nić do Żukowa i drugi raz przekazywać postanowienia Biura
Politycznego. Żukow wiedział o tym postanowieniu, i Stalin
wiedział, że Żukow wie.
III
Żukow jest podejrzanie dokładny: mniej więcej około godzi-
ny 13... po około czterdziestu minutach byłem już w powietrzu...
Krótko mówiąc, około godz. 14 Żukow (jak wynika z jego
opowiadania) już leciał. Po co opowiada takie szczegóły? Jaka
to różnica, czy Stalin zadzwonił o godzinie 10, o 12 czy też
o 15? Jaka to różnica, czy strateg był w powietrzu po czter-
dziestu minutach czy po paru godzinach?
251
Zadziwiający jest następujący fakt. Dyrektywa nr 3, któ-
ra, jak pisze Żukow, „przewiduje przejście naszych wojsk do
kontrataku w celu zniszczenia przeciwnika na najważniej-
szych odcinkach, uwzględniając wkroczenie na jego teren",
to dokument o szczególnym znaczeniu. Pod wieczór 22 czerw-
ca 1941 roku najwyższe kierownictwo Związku Radzieckie-
go, ocknąwszy się po pierwszym wstrząsie, wydało dowód-
com wojsk frontów pierwszy konkretny rozkaz, co kto po-
winien robić. We wspomnieniach szef Sztabu Generalnego
Żukow pisze, że nic nie jadł przez cały dzień. Wspomina o do-
brych lotnikach, o mocnej herbacie i kanapkach, zapomniał
jednak o przytoczeniu tekstu najważniejszego dokumentu
wojny.
Z opowiadania Żukowa dowiadujemy się jedynie, że:
a) Dyrektywy nr 3 nie pisał;
b) nie czytał jej;
c) Dyrektywa nr 3 była nie do wykonania, czyli głupia
i zdradziecka;
d) wątpił w sens Dyrektywy nr 3, proponował zapoznać się
z sytuacją, a potem wydawać rozkazy;
e) decyzji o skierowaniu Dyrektywy nr 3 do wszystkich
jednostek nie podejmował, o wszystkim zadecydowano bez
niego, podczas jego nieobecności;
f) podpis stratega pojawił się pod Dyrektywą nr 3 nie
z jego własnej i nieprzymuszonej woli, lecz tylko dlatego, że
tak powiedział towarzysz Stalin, i dlatego, że sprawa już była
przesądzona.
Zastanówmy się: czyż nie nazbyt lekkomyślnie zachowuje
się szef Sztabu Generalnego, pierwszego dnia wojny podpi-
sując decyzję, której nie czytał? Czy człowiek szanujący się
będzie podpisywał dokument, którego treść przekazano mu
w dwóch słowach, nie zagłębiając się w szczegóły, w dodatku
przez telefon?
Żukow rzekomo się nie zgadzał z treścią dyrektywy, pod-
pisał ją jednak, nie patrząc. Gdzie się podziała tak chwalona
pryncypialność geniusza strategii? Nie musimy też słuchać,
że kwestia i tak była przesądzona, dlatego nie miało znacze-
nia, czy pod dyrektywą jest parafka Żukowa, czy jej nie ma.
252
O tym nie należało opowiadać po upływie dziesięcioleci od
wojny, o tym trzeba było powiedzieć wtedy tym, którzy ją
napisali: drodzy towarzysze, skoro kwestia została przez was
zamknięta, sami to podpiszcie. Skoro mój podpis i tak niczego
nie zmienia, to można się obejść bez niego. Wasze podpisy
w zupełności wystarczą, szanowni przyjaciele.
IV
Teraz powróćmy do wyjazdu Żukowa do Tarnopola.
Otóż wypiwszy mocną herbatę i posiliwszy się kanapkami,
Żukow, jak twierdzi, wyleciał do Kijowa. Każdy może sam
obliczyć czas jego podróży. Ile czasu potrzebuje Douglas, by
dolecieć do Kijowa? Odległość wynosi 860 kilometrów. Mak-
symalna prędkość 330 kilometrów na godzinę przy ziemi, 350
na wysokości. Nie narzucam swoich obliczeń - liczcie sami.
Samolot nie może jednak ciągle lecieć z maksymalną pręd-
kością. Najpierw trzeba osiągnąć odpowiedni pułap, potem
znowu trzeba podchodzić do lądowania. Już dolecieliśmy
i wylądowaliśmy. Podkołowaliśmy. Zaczekaliśmy, aż staną
śmigła. Wyszliśmy na płytę lotniska. Nadjechały samochody.
Wsiedliśmy i pojechaliśmy. Kijów to nie Moskwa. Nie ma lot-
niska w środku miasta, a to znaczy, że droga daleka. Teraz
mamy asfalt, wówczas go nie było. Nasze drogi, jak wiado-
mo, to niesamowita wręcz prowizorka, pełna dziur. Pędzić się
nie da. Kończy się pierwszy dzień wojny. Wprowadzono już
stan wojenny. Dlatego na mostach i skrzyżowaniach kordony
NKWD: Stój! Gdzie jedziesz? Pokaż dokumenty!
Dwa warianty.
Pierwszy: Proszę jechać!
Drugi: O, faszystowskie dranie, podrobili podpis samego
towarzysza Stalina!
„Profesor nauk dywersyjnych" pułkownik Starinow opo-
wiadał, że wielokrotnie miał problemy z patrolami NKWD
właśnie dlatego, że jego dokumenty były podpisane przez
marszałka Timoszenkę. To wzbudzało podejrzenia. Właśnie
przez to nigdzie go nie wpuszczano. Za to go o mało co nie
postawiono pod murem.
253
Dobrze. Wjechał do Kijowa. Jak Żukow pisze, „pod ko-
niec dnia". Gdy mówiło się o wyjeździe z Moskwy, tam się
pojawiały godziny i minuty. Tu precyzyjności ubywa. I to nie
z byle powodu. Przyczynę odkryjemy później. Co to jest „ko-
niec dnia", nie chcę osądzać. 22 czerwca — najdłuższy dzień
roku. O godzinie 16 — sam szczyt. Zresztą nie dało się wyle-
cieć z Moskwy o 14 i dotrzeć do kijowskiego lotniska przed go-
dziną 16. Przed 17 też by się nie dało. Potem jeszcze dotrzeć
do KC, spotkać się z Chruszczowem. Pogadali. Do Moskwy
zadzwonił, jeszcze pogadali.
A teraz samochodami do Tarnopola.
Najkrótsza droga liczy 431 kilometrów. Strateg musiał się
przedostać przez Kalinówkę, Wasilków, Ksawerówkę, Gre-
bienki, Białą Cerkiew, Szamrajewkę, Skwir, Rużyn, Koziatyń,
Komsomolskie, Kordelowkę, jeszcze przez jedną Kalinówkę,
Winnicę, Litin, Leticzew, Międzybórz, Proskurow, Wojtow-
ce, Wołoczysk i Podwołoczysk. Nie licząc wielu innych siół
i chutorów. Drogi nasze, jak wiadomo, nie prowadziły okręż-
ną trasą, tylko przez centrum, przez wsie, gdzie wieczorem
pędzą bydło, przez miasta, w których nie każde skrzyżowa-
nie od razu da się przeskoczyć. U nas, na prawym brzegu
Dniepru, wsie są rozległe. Jedziesz niczym po Manhattanie.
Tylko domy nieco niższe. I kury przez drogę przebiegają,
i rozmach nie ten. Jakoś nieprawdopodobnie szybko przele-
ciał Żukow przez wszystkie te wsie i miasta. Do Tarnopola,
do punktu dowodzenia Południowo-Zachodniego Frontu, do-
tarli „późnym wieczorem".
W najlepszym wypadku drogi są wybrukowane kostką.
W wybrukowanych drogach wyboje. Na niewybrukowanych
drogach, w piasku lub zaschniętej glinie są wyżłobione głę-
bokie koleiny. Sporo mostów. Drewnianych, z dziurami. Przy
mostach patrole NKWD. Za każdym razem: Stój, bo strzelam!
Kim jesteście? Pokaż dokumenty!
Pomyślmy, ile czasu zajęło Żukowowi wydostanie się poza
Kijów? Opowiem tym, którzy nie byli w Kijowie: miasto nie
jest małe. Od Komitetu Centralnego nie da się szybko dotrzeć
na peryferie. Ile czasu zajęło Żukowowi przejechanie przez
Białą Cerkiew? A przez Winnicę i Proskurow?
254
Możliwe, że w kierunku Winnicy droga stratega prze-
biegała przez Żytomierz i Berdyczów. Ale to niczego nie uła-
twia.
Na drogach tłok, korki. Wojna zastała wszystkie dywizje
tyłowe Okręgu Kijowskiego w trakcie marszu. Akurat po tych
drogach, którymi jechał Żukow, w kierunku granicy przerzu-
cane były: XXXI, XXXVI i LV korpusy strzeleckie. W każdym
korpusie było po 50 tysięcy żołnierzy, 23 tysiące koni, 900
dział i moździerzy, 2500 samochodów, 400 ciągników. Czy
mieliście może okazję wyprzedzać kolumnę wojsk na naszych
drogach? Spróbujcie tylko sobie to wyobrazić: 23 tysiące koni
na jednej drodze, w dodatku z furmankami, z artyleryjskimi
przodkami i z samymi działami, z jaszczami wypełnionymi
pociskami. A jeżeli nie jeden korpus na drodze, lecz dwa, to
co wtedy? A tak naprawdę było ich nie dwa i nie trzy. Tymi
samymi drogami przesuwały się w kierunku granicy korpusy
zmechanizowane: XI, XIX i XXIV. To dziesiątki tysięcy żoł-
nierzy, tysiące czołgów i samochodów, setki ciągników z do-
czepionymi działami.
To dopiero początek.
Tuż przed wyjazdem z Kijowa wszystkie stacje są zapcha-
ne eszelonami wojskowymi, a wszystkie drogi — kolumnami
wojsk. Tu rozładowywały się przybywające z północnego Kau-
kazu dywizje 19. Armii Koniewa. Oprócz tego bezpośrednio
w miejsca rozładunku 19. Armii z okręgu charkowskiego
przerzucano dywizje: trzy strzeleckie, dwie pancerne i jed-
ną zmotoryzowaną. Zamierzano je włączyć w skład 19. Armii
w charakterze wzmocnienia.
Gdy przejedziesz nieco naprzód, trafisz w wir dywizji 16.
Armii Łukina, którą potajemnie przerzucono z Zabajkala.
W tej armii samych tylko czołgów było ponad 1200. Armia
ta w miejscach rozładunku była wzmacniana 217. Dywizją
Strzelecką z orłowskiego okręgu wojennego i dwoma korpusa-
mi strzeleckimi z okręgu moskiewskiego. Cały ten ogrom woj-
ska zapchał drogi nie w dniu rozpoczęcia wojny, lecz jeszcze
13 czerwca. Setki tysięcy ludzi i dziesiątki tysięcy samocho-
dów. Nie kończącym się strumieniem wszyscy oni podążali
w kierunku granicy. Te skupiska wojska wypełniły i przepeł-
255
niły wszystkie szlaki komunikacyjne. I korek przy kaśdym
moście. A z naprzeciwka tłumy uchodźców...
Dlaczego ja to mówię?
Dlatego, że nie mógł Żukow „przed końcem dnia" przybyć
do Kijowa, a „późnym wieczorem" o 431 kilometrów na za-
chód, do Tarnopola, przemknąwszy samochodem blisko pół
tysiąca kilometrów.
Nie mógł, nawet gdyby drogi były puste.
Nie mógł, nawet gdyby jego szabla brzęczała po słupach
telefonicznych jak po płocie ze sztachet.
V
Żukow po śmierci Stalina nagle przeistoczył się w zacie-
kłego przeciwnika stalinizmu. Odważnie rzucił się do kopa-
nia błyszczącymi marszałkowskimi butami cienia martwego
Stalina: „Jesteśmy zobowiązani wyciągnąć z tego wszystkie
niezbędne wnioski, wciąż wyjaśniać uparcie antyleninowską
istotę kultu jednostki, pokonując przy tym lęk ujawniania
faktów, które stają na przeszkodzie do likwidacji kultu jed-
nostki". To są słowa pochodzące z projektu wystąpienia Żuko-
wa na plenum KC KPZR w maju 1956 roku (Gieorgij Żukow,
Stienogramma oktiabrskogo (1957 g.) plenuma CK KPSS
i drugije dokumienty, Moskwa 2001, s. 137).
Zaciekle i z poświęceniem wielki strateg walczył z kultem
jednostki Stalina... zarazem rozdmuchując swój własny. W tej
samej przemowie na plenum KC, „pokonując przy tym lęk
ujawniania faktów", Żukow opowiedział o tym, jak bezmyśl-
nie Stalin dowodził wojną: „Zamiast niezwłocznie zorganizo-
wać Naczelne Dowództwo w celu kierowania wojskami, Stalin
rozkazał: wysłać na drugi dzień wojny szefa Sztabu General-
nego na Ukrainę, w rejon Tarnopola, w celu pomocy dowódcy
Frontu Południowo-Zachodniego" (tamże, s. 141).
Otóż to! Nie pierwszego dnia wojny Stalin skierował Żuko-
wa do Tarnopola, tylko drugiego. Wówczas wszystko pasuje.
Wówczas można było przylecieć rano do Kijowa, a pod wie-
czór 23 czerwca trafić do Tarnopola.
W 1956 roku Żukow, nie myśląc, „obnażył fakty, które
256
stają na przeszkodzie do likwidacji kultu jednostki"... Potem
się spostrzegł: jeżeli Stalin rozkazał mu jechać do Tarnopola
23 czerwca, to któż w takim razie wraz ze Stalinem ponosi
odpowiedzialność za bezmyślne dyrektywy z pierwszego dnia
wojny?
Żeby wywinąć się od odpowiedzialności za 22 czerwca, Żu-
kowowi potrzebna była nowa, „bardziej prawdziwa wersja"
wydarzeń oraz wyjazd do Tarnopola nie w drugim dniu woj-
ny, lecz jeszcze w pierwszym. Nagle oprzytomniał: otóż to!
Właśnie! Stalin wydelegował mnie do Tarnopola nie 23 czerw-
ca, lecz 22! Tak, tak, przypominam sobie! Zadzwonił około
godziny 13 i skierował mnie na Front Południowo-Zachodni.
Upierałem się wówczas: a któż będzie dowodził Sztabem Ge-
neralnym? A on do mnie zbulwersowany: lepiej szybciej leć!
Poradzimy tu sobie sami!
Pod zbrodniczą samobójczą Dyrektywą nr 3, która ozna-
czała śmiertelny wyrok dla Armii Czerwonej i Związku Ra-
dzieckiego, podpisu Stalina nie ma.
Za to jest podpis Żukowa.
Dlatego wielki strateg, zgubiwszy Związek Radziecki i mi-
liony jego obywateli, wywija się niczym piskorz. Ponieważ
trzeba uciec od odpowiedzialności za zagładę kraju i dziesią-
tek milionów ludzi, których on podstawił pod hitlerowski to-
pór. Oto, dlaczego w „najprawdziwszej książce" przypomi-
na sobie, że przez cały dzień (aż do godziny 14) nic nie jadł.
Gdyby w rządowym samolocie nie znalazły się kanapki, to
zupełnie by sczezł z głodu. Opowieść o kanapkach potrzebna
jest po to, żeby wypełnić lukę, żeby we wspomnieniach nie
przypominać sobie raz jeszcze o Dyrektywie nr 3 i nie publi-
kować jej tekstu.
Oto powód, dla którego wymyślona została rozmowa ze
Stalinem „22 czerwca, około godziny 13" i wylot czterdzieści
minut później.
Okazuje się, że Stalin dosłownie wypędzał Żukowa z Mo-
skwy. Stalin jakoby z rozdrażnieniem w głosie rozkazał: jedź
szybciej, poradzimy sobie bez ciebie!
Oto, po co wymyślony jest niewiarygodny wyjazd do Tar-
nopola: nie było mnie, wielkiego, w Moskwie! To nie ja ukła-
257
dałem dyrektywę! Poradzili sobie beze mnie! To Stalin polecił
postawić mój podpis! Tymczasem ja pędziłem do Tarnopola!
Ja protestowałem! Ja się nie godziłem! Jednak sprawa była
już przesądzona, beze mnie! Mój podpis niczego nie zmie-
niał!
Strateg jednak nie pomyślał o tym, że jego rękopisy nie
spłoną.
VI
Żukow opowiada, że 22 czerwca Stalin był okropnie rozko-
jarzony i nie wiedział, co należy robić. On sam, rzecz jasna,
był skupiony i zdecydowany. Dlaczego w takim razie pierw-
szy rozkaz dla dowództwa sił powietrznych Żukow wystoso-
wał dopiero po południu? Przez to większa część lotnictwa
radzieckiego przed południem nie brała udziału w walkach.
A gdy wreszcie Żukow doszedł do siebie i wysłał rozkazy do-
wództwu sił powietrznych, front już został złamany. Niemiec-
kie czołgi wdarły się daleko i teraz ocalałe lotnictwo jak naj-
szybciej trzeba było przerzucić na lotniska na tyłach, które
były nieprzygotowane, gdzie nie było ani amunicji, ani pali-
wa, ani ochrony, ani osłony przeciwlotniczej, ani sztabów, ani
personelu technicznego. Samoloty leciały na wschód, a per-
sonel techniczny, sztaby, łączność, wszystko pozostało na lot-
niskach przygranicznych. I wpadło w ręce Guderiana, Man-
steina, Kleista, Buscha, Gota. I znów lotnictwo radzieckie
w większości nie mogło walczyć - bez amunicji, bez bomb,
bez sztabów i naziemnego personelu technicznego. Wszystko
to zrównało nieduże siły niemieckiej Luftwaffe z gigantyczną
radziecką potęgą lotniczą.
Zadanie bojowe, które w drugiej połowie dnia Żukow po-
stawił przed dowództwem sił powietrznych, jest kolejnym
dowodem na to, że cały dzień 22 czerwca znajdował się on
w Moskwie. Przecież nie mógł, pędząc samochodem po na-
szych drogach, jednocześnie rozsyłać rozkazów podwładnym.
Wówczas nie było takich środków łączności. Nie mógł również
z samolotu kierować działaniami sił powietrznych. Co praw-
da z pokładu można było przekazywać informacje, ale prze-
258
cięż nie ściśle tajną dyrektywę dotyczącą działań bojowych
całego lotnictwa radzieckiego. Zresztą Żukow nie mówi o tym,
że wysyłał dyrektywy i kierował działaniami całego lotnictwa
z pokładu samolotu.
On przypomniał sobie tylko o kanapkach.
Z opowiadania Żukowa wynika, że 22 czerwca około godzi-
ny 14 już na pewno był w powietrzu. Natomiast „Dziennik re-
jestracji osób, które przyjął Stalin" utrwalił obecność Żukowa
w gabinecie Stalina 22 czerwca 1941 roku w godzinach: od
5.45 do 8.30 i od 14 do 16.
Jeżeli nawet Stalin dzwonił do Żukowa 22 czerwca o go-
dzinie 13, to nie dlatego, żeby ze zdenerwowaniem w głosie
wysłać go z Moskwy, tylko dlatego, żeby wezwać go do swego
gabinetu, gdzie Żukow podpisał dyrektywę, która zniszczyła
Armię Czerwoną.
Nie tylko notatki sekretarzy Stalinowskich przyłapują Żu-
kowa na najpospolitszym przekręcaniu faktów. Strateg wie-
lokrotnie wygadał się sam, na przykład przekazując słowa
Stalina z 22 czerwca: „Biuro Polityczne podjęło decyzję o wy-
słaniu was na Front Południowo-Zachodni jako przedstawi-
ciela Kwatery Głównej".
Tak jest napisane na stronie 268 trzynastego wydania
wspomnień.
Natomiast na stronie 312 tej samej książki ten sam au-
tor informuje, że „Kwatera Dowództwa została utworzona
23 czerwca 1941 roku".
W jaki sposób 22 czerwca członkowie Biura Politycznego
wyznaczyli Żukowa na przedstawiciela Kwatery Głównej,
skoro takowa jeszcze nie istniała?
Z tych nieścisłości wynika, że Stalin mógł skierować Żuko-
wa do Tarnopola 22 czerwca. Z tego zaś, że 22 czerwca Żukow
przebywał w Moskwie i dlatego jest w pełni odpowiedzialny
za potok szalonych dyrektyw, który wylewał się z moskiew-
skich gabinetów na generałów, oficerów i żołnierzy Armii
Czerwonej.
Rozdział 19
Natarcie czy kontrnatarcie?
Kontrnatarcie - jest to szczególny rodzaj natarcia, do
którego przechodzą broniące się wojska po odparciu ataku
przeciwnika.
SWE, tom 4,s. 318
I
Dlaczego z „najprawdziwszej książki o wojnie" dowiaduje-
my się o niewiarygodnym wyjeździe? Dlaczego we wspomnie-
niach najbardziej uczciwego dowódcy znajduje się to, co się
nie mogło wydarzyć? Aby odpowiedzieć na to pytanie, musimy
przeczytać Dyrektywę nr 3, którą otrzymali pod koniec dnia,
22 czerwca 1941 roku. Dowodzący de facto Armią Czerwoną
Żukow podpisał ją, jak sam mówi, nie patrząc, ale zapomniał
opublikować w swojej książce.
Oto ona:
„1. Przeciwnik, uderzając z uskoku suwalskiego w kierun-
ku Olity oraz z okręgu Zamość na froncie włodzimiersko-wo-
łyńskim, w kierunku na Radziechów, jak też wykonując ude-
rzenia wspomagające w kierunkach Tylży, Szawle i Siedlec
oraz Wołkowyska, w ciągu 22 czerwca, ponosząc duże straty,
osiągnął niewielkie sukcesy na wskazanych odcinkach.
Na pozostałych odcinkach granicy państwowej z Niemca-
mi i na całej długości granicy państwowej z Rumunią ataki
przeciwnika zostały odparte, ze znacznymi dla niego stratami.
260
2. Jako najbliższe zadanie na 23-24 czerwca wyzna-
czam:
a) współśrodkowymi ukierunkowanymi uderzeniami wojsk
frontów: Północno-Zachodniego i Zachodniego okrążyć i znisz-
czyć suwalskie zgrupowanie wojsk przeciwnika i do 24 czerw-
ca opanować rejon Suwałk;
b) potężnymi współśrodkowymi uderzeniami korpusów
zmechanizowanych, wykorzystując lotnictwo Frontu Połud-
niowo-Zachodniego i innych wojsk 5. i 6. Armii, okrążyć
i zniszczyć zgrupowanie przeciwnika, nacierające w kierun-
ku linii włodzimiersko-wołyńskiej, Brody. Do 24 czerwca opa-
nować rejon Lublina.
3. ROZKAZUJĘ:
a) Armiom Frontu Północnego kontynuować stabilną osło-
nę granicy państwowej.
Granica po lewej stronie -jak dotychczas.
b) Armiom Frontu Północno-Zachodniego stabilnie utrzy-
mywać wybrzeże Morza Bałtyckiego, wymierzyć potężny kontr-
atak z rejonu Kowna we flankę i tyły suwalskiego zgrupowa-
nia przeciwnika oraz zniszczyć je we współdziałaniu z Fron-
tem Zachodnim i przed upływem 24 czerwca opanować rejon
Suwałk.
Granica po lewej stronie -jak dotychczas.
c) Armiom Frontu Zachodniego, powstrzymując przeciw-
nika na odcinku warszawskim, wymierzyć potężny kontratak
we flankę i tył suwalskiego zgrupowania przeciwnika, siłami
nie mniejszymi niż dwa korpusy zmechanizowane i lotnicze,
i zniszczyć je wspólnie z Frontem Północno-Zachodnim. Przed
upływem 24 czerwca opanować rejon Suwałk.
Granica po lewej stronie —jak dotychczas.
d) Armiom Frontu Południowo-Zachodniego stabilnie utrzy-
mywać granicę z Węgrami, współśrodkowymi uderzeniami
w kierunku na Lublin siłami 5. i 6. Armii, co najmniej pięć
korpusów zmechanizowanych i całe lotnictwo frontu, okrążyć
i zniszczyć zgrupowanie przeciwnika, nacierające na odcin-
ku włodzimiersko-wołyńskim, Krystynopol, i przed upływem
26 czerwca opanować rejon Lublina. Zapewnić sobie stabilny
kanał zaopatrzenia z odcinka krakowskiego.
261
e) Armiom Frontu Południowego nie dopuścić do wkro-
czenia przeciwnika na nasze terytorium. Gdyby przeciwnik
próbował uderzyć na odcinku czemiowieckim lub forsować
rzeki Prut i Dunaj, uderzeniami flankowymi wojsk lądo-
wych we współdziałaniu z lotnictwem zniszczyć go; w nocy na
23 czerwca dwoma korpusami zmechanizowanymi skupić się
w okolicach Kiszyniowa i lasów położonych na północny za-
chód od Kiszyniowa.
4. Na odcinku frontu od Morza Bałtyckiego do granicy
z Węgrami pozwalam na przekroczenie granicy państwowej
i działania bez uwzględniania granicy państwowej.
5. Lotnictwo Naczelnego Dowództwa:
a) wesprzeć Front Północno-Zachodni jednym nalotem
I Korpusu Lotniczego Dalekiego Zasięgu i Front Zachodni
jednym nalotem III Korpusu Lotniczego Dalekiego Zasięgu
podczas realizacji zadania związanego ze zniszczeniem su-
walskiego zgrupowania przeciwnika;
b) dołączyć do składu Frontu Południowo-Zachodniego
18. Dywizję Lotniczą Dalekiego Zasięgu i wesprzeć Front Po-
łudniowo-Zachodni jednym nalotem II Korpusu Lotniczego
Dalekiego Zasięgu podczas realizacji zadania związanego ze
zniszczeniem lubelskiego zgrupowania przeciwnika;
c) IV Mieszany Korpus Lotniczy Dalekiego Zasięgu pozo-
stawić do mojej dyspozycji w gotowości do wspierania główne-
go ugrupowania Frontu Południowo-Zachodniego i części sił
Floty Czarnomorskiej.
Ludowy komisarz obrony ZSRR,
marszałek Związku Radzieckiego Timoszenko
członek Naczelnej Rady Wojennej Malenkow
szef Sztabu Generalnego Armii Czerwonej
generał armii Żukow".
II
Jeżeli biją toporem po głowie, to trzeba się uchylić przed
ciosem. W ostateczności można się czymś osłonić. W naszym
wypadku, jeżeli przeciwnik dokonuje uderzenia w Armię
Czerwoną, trzeba się wycofać, niech uderzenie będzie skie-
262
rowane w próżnię. W ostateczności można się osłonić przed
uderzeniem, czyli przyjąć pozycję obronną.
Wczesnym rankiem 22 czerwca Hitler dokonał miażdżące-
go uderzenia w głowę Armii Czerwonej i rozciął ją. Armia nie
uchyliła się przed ciosem ani się nie osłoniła. Stało się tak,
ponieważ zabroniono jej robić cokolwiek, gdyż jej ręce i nogi
były związane Dyrektywą nr 1.
Rankiem 22 czerwca do wojsk została skierowana Dyrek-
tywa nr 2, podpisana przez Timoszenkę, Malenkowa i Żuko-
wa. Wszystkie informacje o niej można znaleźć w pierwszej
części trylogii Cień zwycięstwa. W dyrektywie tej również nie
było ani słowa ani o obronie, ani o wycofaniu. Armia Czerwo-
na znów nie miała żadnego polecenia, które mogłoby uchronić
ją od haniebnej klęski.
Słusznie się obawiano, że 23 czerwca Hitler powtórnie
uderzy tym samym toporem wzdłuż rozciętego kręgosłupa
Armii Czerwonej. I chociażby teraz armii należało wydać roz-
kaz, aby uchyliła się przed ciosem lub chociaż osłoniła, czyli
zacząć się wycofywać lub przynajmniej zająć pozycje obronne.
Tymczasem późnym wieczorem 22 czerwca wojska otrzyma-
ły Dyrektywę nr 3. I znów nie ma w niej nic o tym, aby się
uchylić przed ciosem. I nic o tym, by się bronić. Zamiast tego
Armii Czerwonej wydano rozkaz zamachnąć się...
Jeśli spływacie krwią, jeśli wasza czaszka jest już rozcięta
po same uszy poprzednim uderzeniem świszczącego topora,
to ani zamachnięcie się, ani uderzenie się nie powiodą. Jeśli
bierzecie rozmach w momencie, kiedy znowu was biją, jeste-
ście bezbronni.
Na tyłach Armii Czerwonej znajdują się dwa porzucone re-
jony umocnione. Jednak Dyrektywa nr 3 nic o nich nie mówi
i nie wyznacza wojskom zadania ukrycia się w tych rejonach.
Z tyłu Armii Czerwonej setki i tysiące rzek. Każda z nich to
naturalna linia obrony, którą łatwo osłonić się przed uderze-
niem, której łatwo bronić, przez którą przeciwnikowi trudno
dokonywać uderzenia. Jednak Dyrektywa nr 3 nie nakazu-
je wojsku powstrzymać uderzenia poprzez wykorzystanie licz-
nych przeszkód wodnych.
Armia Czerwona w ciągu jednej nocy potrafiłaby wyko-
263
pać okopy i transzeje oraz przywitać uderzenie wroga ogniem
z umocnionych pozycji polowych. Jednak tego jej też nie po-
zwolono zrobić. Naprzód! Tylko naprzód! Na Suwałki! Na Lu-
blin! Zapewnić sobie stabilny kanał zaopatrzenia z odcinka
krakowskiego!
III
Nawet oficjalna (i zakłamana) Istorija Wielikoj Otiecze-
stwiennoj wojny Sowietskogo Sojuza 1941-1945 (tom 2, s. 30)
jest zmuszona uznać, że dyrektywa była niewykonalna i przez
to zgubna: „Dyrektywa żądała od wojsk przejścia do natar-
cia na głównych odcinkach w celu zniszczenia zgrupowań
uderzeniowych wroga oraz przeniesienia działań bojowych
na jego terytorium (...) Plan ten był nierealny, ponieważ
nie uwzględniał stanu i możliwości wojsk, które te zadania
miały wypełnić. Trudno sobie nawet wyobrazić, żeby woj-
ska zaangażowane do operacji mogły w tak krótkim czasie
zgrupować się na odpowiednich odcinkach i w sposób zorga-
nizowany wymierzyć zmasowane uderzenia we wroga (...)
Poniesione straty, zdezorganizowana praca dowództwa i nie-
zadowalająco zorganizowana praca tyłów operacyjnych stwa-
rzały nieprzezwyciężone trudności w dokonaniu zakrojonych
na szeroką skalę operacji ofensywnych na głębokość 100-150
kilometrów, zgodnie z wymaganiami dyrektywy (...) W związ-
ku z ograniczeniami czasowymi uderzenia przygotowywane
były w pośpiechu i nie były do końca przemyślane i zabezpie-
czone. Nasze lotnictwo, które poniosło znaczne straty, nie po-
trafiło skutecznie osłonić lądowych wojsk przed nalotami wro-
gich bombowców, dlatego kiedy pancerne i zmechanizowane
korpusy przesuwały się na pozycje wyjściowe do natarcia,
były narażone na zmasowane uderzenia z powietrza i po-
niosły ogromne straty. Niezwykle trudne okazało się zorga-
nizowanie wsparcia artyleryjskiego podczas natarcia. Arty-
leria korpuśna, której rozpaczliwie brakowało środków trans-
portu, nie mogła szybko grupować swoich sił w decydujących
momentach. Nasze ogólnowojskowe zgrupowania, pozbawione
transportu samochodowego, również nie były w stanie w ter-
264
minie dotrzeć do wyznaczonych rejonów. Wszystko to w rezul-
tacie doprowadziło do tego, że działania nacierające wojsk
radzieckich na linii frontów Północno-Zachc>dniego i Zachod-
niego, zgodnie z Dyrektywą nr 3 przedsięwzięte 23-25 czerw-
ca, przybrały postać źle zorganizowanych i nie zharmonizo-
wanych kontrnatarć zgrupowań zmechanizowanych. Opera-
cyjny wynik kontrnatarć, pomimo ofiarnych działań wojsk,
był mierny, natomiast poniesione straty zbyt duże (...) Próby
dokonania kontrnatarcia z rejonu położonego na północny
zachód od Kowna na flanki wojsk niemieckiej 4. Grupy
Pancernej podjęte przez dowództwo Frontu Północno-Zachod-
niego zakończyły się niepowodzeniem". Itd., itd.
W tym fragmencie proszę zwrócić uwagę na określenia
„natarcie", „ofensywne operacje".
IV
<5eżeh rzucacie do natarcia niewielką "Aosć -wojska, Tia
przykład sto tysięcy, to nawet w tym wypadku należy dać
im na przygotowanie jakiś czas. Chociażby z tydzień. Przede
wszystkim trzeba wiedzieć, gdzie znajduje się przeciwnik,
jakimi siłami dysponuje, co robi i co ma zamiar uczynić.
Sztaby muszą zaplanować działania bojowe i dać wskazów-
ki niższym szczeblom. Trzeba zorganizować współdziałanie
i łączność. Dowódcy wszystkich rang muszą poznać rejony
przyszłych działań bojowych i na miejscu ustalić wszystkie
szczegóły. Saperzy muszą przeprowadzić wywiad i wyznaczyć
marszrutę, sztaby - zaplanować i zorganizować ruch kolumn.
Szczególną pracę miały jednostki pozafrontowe: tam, dokąd
trzeba, dostarczyć ogrom zapasów. I to nie byle co, byle gdzie:
tutaj - pociski do haubic 122 mm, tam - dla dział przeciw-
pancernych, tutaj - naboje do karabinów, a tam - pociski do
dział przeciwlotniczych 37 mm. Trzeba zorganizować zaple-
cze medyczne, zaopatrzenie w wodę, zawczasu w przygoto-
wanych miejscach zgromadzić zapasy paliwa i smarów. Nie
zapomnieć też o punktach zbiórki i remontu uszkodzonych
maszyn. Trzeba zaopatrzyć wojsko w mapy. I jeszcze zająć się
mnóstwem ważnych spraw, z których każda, gdy sieją zigno-
265
ruje, może doprowadzić do upadku całego olbrzymiego przed-
sięwzięcia. No i rzecz najważniejsza — wojska trzeba ściągnąć
do rejonów wyjściowych. Żeby nie wyszło tak, że jedni już się
rzucili w wir walki, a drudzy jeszcze nawet tam nie dotarli.
Ponadto przed walką, po marszach i przejściach, trzeba dać
żołnierzowi chociażby chwilę odsapnąć.
Jednak u naszego wielkiego stratega wszystko stoi na
głowie. Wojska poderwał alarm bojowy wczesnym rankiem
22 czerwca. Żołnierze mieli przy sobie tylko to, co zdążyli
chwycić. Wszystkie jednostki saperskie przed atakiem zosta-
ły przerzucone na granicę najdalej na zachód, gdzie w pierw-
szych dniach wojny zostały zniszczone lub trafiły do niewoli.
Praktycznie wszystkie korpusy i dywizje były pozbawione
artylerii przeciwlotniczej. Pułki i dywizje się wymieszały. Do-
wódcy bez żołnierzy, żołnierze bez dowódców. Sztaby utraci-
ły możliwość dowodzenia. Łączności brak. Przez cały dzień
ostrzeliwały ich wroga artyleria i lotnictwo. Miażdżono ich
czołgami i rozstrzeliwano z dalekich i bliskich odległości. Daj-
cie im chociażby przez noc dojść do siebie- Dajcie żołnierzom
się umyć. Nakarmcie ich! Ugaście ich pragnienie! Pozwólcie
im się przespać chociażby pół godziny. Dajcie czołgistom czas
na zatankowanie czołgów, uzupełnienie amunicji, sprawdze-
nie, czy wszystko działa. Nic z tego! W nocy z 22 na 23 czerwca
Dyrektywa nr 3 rzuciła do natarcia milionowe rzesze wojska.
Wszyscy naprzód! Nie jedząc i nie pijąc! Rannych porzucić na
drogach i skraju lasów! Maszerować całą noc! O świcie - do
walki! Bez informacji o pozycjach przeciwnika! Bez map re-
jonów przyszłych walk! Bez informacji o trasach i miejscach
wprowadzenia do walki! Bez łączności i współdziałania! Ani
planów walk, ani żadnych zapasów: amunicji, paliwa i sma-
rów. Bez zwiadu lotniczego i bez osłony z powietrza.
Jeżeli nie ma środków transportu dla artylerii, przygo-
tuj ją do obrony. Jeżeli nie ma transportu samochodowego
do przewozu piechoty i wszystkiego, co niezbędne do prowa-
dzenia walki, przygotuj piechotę do obrony, w dodatku bliżej
artylerii i tych miejsc, gdzie umieszczone są zapasy strate-
giczne. Nie było takich rozkazów.
Rano 23 czerwca kolumny piechoty, wykończone i śmier-
266
teinie zmęczone po nie kończących się przemarszach, pozosta-
ły daleko w tyle za czołgami. Ludzie nie spali po dwadzieścia
cztery godziny i więcej. Nic nie jedli. Artyleria albo też była
w tyle, albo w ogóle pozostała na miejscu. Kolumny czołgów,
bez piechoty, bez artylerii, bez osłony lotnictwa, nie kończą-
cym się sznurem podążały w kierunku granicy. A cały czas
bezkarnie je bombardowano i ostrzeliwano z powietrza. W miej-
scach wejścia do walk radzieckim dywizjom pancernym za-
brakło paliwa i stanęły. Tysiące czołgów, które kraj, nie do-
jadając, budował latami, zostały porzucone w ciągu kilku
dni. Dziesiątki tysięcy wyszkolonych czołgistów znalazły się
w niewoli. Po nich w dywizjach pancernych walczyli ludzie
praktycznie nieprzygotowani...
Piechotę bez czołgów i artylerii (i bez amunicji) lotnictwo
niemieckie niszczyło tak samo bezkarnie.
Artyleria bez osłony piechoty i czołgów jest całkowicie bez-
bronna...
23 czerwca Armia Czerwona powtórnie otrzymała miaż-
dżące uderzenie w tę samą, już przebitą czaszkę. I skończyło
się... Wyszkolona Armia Czerwona została rozbita i wzięta
do niewoli.
Dlatego towarzysz Stalin został zmuszony odstąpić od
„wyzwalania" Europy.
V
Ciekawe, w jaki sposób sam Żukow ocenia ten dokument
i kogo oskarża.
„Należy wskazać jeszcze jeden błąd, którego dopuściło się
Naczelne Dowództwo i Sztab Generalny, o czym po części już
mówiłem. Chodzi o kontrnatarcie zgodnie z Dyrektywą nr 3
z dnia 22.6.41 roku. Stawiając zadanie kontrnatarcia, Kwa-
tera Naczelnego Dowództwa nie znała sytuacji, która zaist-
niała u schyłku dnia 22 czerwca. Sytuacji nie znały również
dowództwa frontów. Podejmując decyzję, Stawka nie opierała
się na analizie zaistniałej sytuacji i właściwych obliczeniach,
lecz na intuicji i działaniach bez uwzględniania możliwości
wojsk, czego w żadnym wypadku nie wolno robić w tak de-
267
cydującej chwili" (Wspomnienia i refleksje, Moskwa 1969,
s. 264).
Wciąż nieodmiennie zadziwia mnie niespotykana obojęt-
ność Żukowa: to oni wszyscy, Kwatera Naczelnego Dowódz-
twa i Sztab Generalny, popełnili niewybaczalne błędy. A sam
genialny szef Sztabu Generalnego, który podpisał dyrektywę,
nie ma nic do tego. W ten sam sposób Żukow zarzuca Kwa-
terze Naczelnego Dowództwa i Sztabowi Generalnemu: nie
wolno tak, drodzy koledzy! Nie wolno! W przełomowych mo-
mentach walki zbrojnej trzeba działać inaczej!
Nie ma sensu jednak obwiniać „Kwatery Naczelnego Do-
wództwa" za dyrektywy wystosowane w dniu 22 czerwca, po-
nieważ została ona powołana dopiero 23 czerwca. Przecież
sam Żukow o tym pisał.
Natomiast jako głównego autora Dyrektywy nr 3 Żukow
przedstawia Stalina. Jakoby on, nie naradziwszy się z wiel-
kim dowódcą, zdecydował o wszystkim sam i nakazał złożyć
podpis Żukowa... Chociaż sam Żukow opowiada, że 22 czerw-
ca widział Stalina zmieszanego i przygnębionego. Ale prze-
cież człowiek zdezorientowany, który nie wie, co robić i co
przedsięwziąć, nie potrafi być natarczywy.
Jednak nie to jest najważniejsze.
Żukow opowiada o jakimś kontrnatarciu, chociaż w tek-
ście Dyrektywy nr 3 nie ma takiego terminu. Wówczas nie
było mowy o żadnym kontrnatarciu. I nawet w oficjalnej Isto-
rii Wielikoj Otieczestwiennoj wojny... przyznano, że wojska
rzucono nie do kontrnatarcia, tylko do natarcia, które później
okazało się serią nieudanych kontruderzeń. Innymi słowy:
plan był jeden, a wynik całkiem inny. A Żukow mówi o tym,
że początkowo planowano kontrnatarcie.
Czy to wielka różnica?
Wielka.
„Kontrnatarcie to przejście od obrony do zdecydowanego
natarcia w celu ostatecznego rozbicia nacierającego przeciw-
nika, osłabionego podczas wcześniejszych walk i pozbawionego
zdolności rozwinięcia udanego ataku. Kontrnatarcie w odróż-
nieniu od zwyczajnego natarcia przygotowuje się podczas
walk i bitew obronnych, kiedy broniący się maksymalnie wy-
268
cieńczył i wykrwawił atakującego wroga" (Kratkij słowar' opie-
ratiwno-takticzeskich i obszczewojennych słów (terminów),
Moskwa 1958, s. 142).
Oficjalny wariant historii, jak widzieliśmy wyżej, mówi
nie o kontrnatarciu, lecz o natarciu. I tylko z książki Żukowa
można się dowiedzieć, że przed wojskiem postawiono zada-
nie właśnie kontrnatarcia. Oto, do czego sprowadza się sens
kłamstwa Żukowa. Termin „kontrnatarcie" zakłada działania
odwetowe na dużą skalę. Takich jednak nie było. Dowództwo
Armii Czerwonej rzuciło fronty Północno-Zachodni, Zachodni
i Południowo-Zachodni do natarcia na terytorium przeciwnika,
próbując działać według swoich przedwojennych planów ofen-
sywnych (ponieważ innych nie było). Obydwaj agresorzy, i czer-
wony, i brązowy, nacierali jednocześnie. Jednak Hitler miał
przewagę: on uderzył pierwszy. I jeszcze coś: radziecka inwa-
zja była przygotowywana na 6 lipca 1941 roku. Rozkazano
jednak rozpocząć ją 23 czerwca.
Lecz przed każdym największym przedsięwzięciem przy-
chodzi chwila pełnej niego to wości. Na godzinę przed meczem
finałowym wszyscy hokeiści są w szatni i bez portek. Dzień
przed ślubem - krzątanina, zamieszanie, stoły nie są na-
kryte i jeszcze nikt nie zaczął nawet piec chleba. Na dwa ty-
godnie przed niespodziewanym uderzeniem na przeciwnika
milionowe rzesze wojsk są dopiero w wagonach, na drogach
lub w przygranicznych lasach, miliony ton amunicji, paliwa,
części zamiennych - w drodze; systemy łączności pokojo-
wej już nie działają, a systemy łączności okresu wojennego
jeszcze nie, sztaby potajemnie już się zwinęły z miejsc sta-
łego stacjonowania, ale jeszcze całkowicie się nie rozwinęły
w punktach dowodzenia podczas wojny; samochody przecho-
dzą ostatnie remonty, silniki czołgów są rozebrane, regulowa-
ne, dopasowywane, docierane.
Hitler zaatakował Armię Czerwoną w chwili, gdy przypo-
minała mordercę przed popełnieniem przestępstwa. Kiedy
tłumik, zamek, magazynek i naboje są rozłożone na stole.
Kiedy w lufie jeszcze tkwi wycior.
269
VI
Wykorzystując fałszywy, niestosowny do sytuacji termin
„kontrnatarcie", Żukow próbuje tworzyć iluzję, jakoby działa-
nia Armii Czerwonej były odpowiedzią na atak. W tej sytuacji
jednak odpowiedzią na atak Hitlera mogły być tylko działa-
nia obronne większej części wojsk radzieckich na głównych
odcinkach w połączeniu z kontrnatarciami mniejszej liczby
wojsk. I dopiero wymęczywszy i wykrwawiwszy przeciwnika,
główne siły mogłyby iść naprzód na Warszawę, Berlin, Wie-
deń, Bukareszt i Paryż. To dopiero byłoby najprawdziwsze
kontrnatarcie.
Lecz przeciwnik nie był wycieńczony i wykrwawiony wcze-
śniejszymi walkami, nie był pozbawiony inicjatywy. Takiej
próby nie podjęto, nie zakładały tego też pierwsze dyrektywy
dowództwa naczelnego. Armię Czerwoną rzucili nie do kontr-
natarcia, wstępnie obroną wymęczywszy przeciwnika, lecz
do zwykłego natarcia, które obróciło się w niezorganizowane
manewry odwrotowe.
Żukow jednak znów ma tłum obrońców. Wymyślili oni
taki podstęp: powiedzieli: nie przygotowywaliśmy uderzenia
na Niemców! Zgodnie z planem Żukowa, przeciwnika nale-
żało szybciutko zatrzymać, wyrzucić poza nasze terytorium
i natychmiast przejść do zdecydowanego natarcia na wrogiej
ziemi! Oto solowe wystąpienie na ten temat marszałka wojsk
pancernych O. Łosika: „Tak, wówczas rzeczywiście wszyscy
mieli niewłaściwe wyobrażenia o charakterze operacji obron-
nych w początkowej fazie wojny. Wydawało się, że to tylko
krótkotrwałe działania poprzedzające zdecydowaną ofensy-
wę. Jednak tylko człowiek zdolny do grubych krętactw i fał-
szowania może takie błędy strategiczne przedstawiać jako
przygotowanie do uderzeń prewencyjnych" („Krasnaja zwiez-
da", 21 listopada 2000).
Towarzyszu marszałku wojsk pancernych, to gdzie są te
wasze krótkotrwałe operacje obronne? Jeżeli Żukow plano-
wał je, to dlaczego nie wydał rozkazu ich przeprowadzenia?
Dlaczego od razu rozkazano: „Do wymarszu"? Dlaczego woj-
skom od samego początku wydawano rozkazy atakowania,
270
zajmowania miast na obcym terytorium? Strateg zarządził
zdobycie Suwałk i Lublina, nie zapomniał też o kierunkach
warszawskim i krakowskim, ale o obronie Brześcia, Grodna,
Mińska, Kobrynia, Słonimia, Lwowa, Wilna, Libawy ani słowa.
I mówią, że brakowało mu pełnomocnictw.
Z tego wynika, że na zdobycie obcych miast pełnomocnictwa
były, a na obronę ziemi ojczystej - nie było.
Rozdział 20
Mądry zrozumie?
W radzieckich siłach zbrojnych wielcy dowódcy wojsko-
wi, nie wspominając o ministrze obrony, sami swych
wspomnień nie pisali. Wysoko postawionemu „autorowi"
przygotowywano pewną „surówkę", a on już później decy-
dował, co nadaje się do książki, a co trzeba wyrzucić. „Krasnaja zwiezda", 20 października 1998
I
O wspomnieniach Żukowa stworzono nie mniej legend niż
o nim samym. Wymyślał je zarówno sam towarzysz Żukow,
jak i inni towarzysze.
Lejtmotyw legend brzmi: Wspomnienia i refleksje to naj-
lepsza książka o wojnie, to wyjątkowe dzieło, które swym bla-
skiem nie tylko przyćmiewa wszystkie pozostałe książki, ale
też je zastępuje. Wystarczy przeczytać Wspomnienia i reflek-
sje, resztę można sobie darować. Tu jest wszystko!
W tych pieniach pobrzmiewa ta sama myśl: wielki geniusz
strategii był nie tylko jedynym wybawcą ojczyzny, ale do tego
wszystkiego tylko on, jedyny, potrafił opowiedzieć prawdę
o wojnie. Oto kilka przykładów.
A. Iwaszczenko: „Dopiero z chwilą ukazania się wspomnień
Żukowa, chociaż znacznie przefiltrowanych, zaczęła wyłaniać
się w ogóle jakaś prawda o początkowej fazie wojny" („Wie-
czernaja Moskwa", 6 maja 1995). Sens tego jest taki: o, gdyby
272
tylko wielkiemu dowódcy nie przeszkadzano pisać, gdyby nie
filtrowano jego wspomnień, poznalibyśmy całą prawdę!
W. Morozów: „Książce Żukowa pisane jest na długo stać
się jedynym źródłem, w którym zawarta jest cała, nie ubar-
wiona prawda o Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej" („Krasnaja
zwiezda", 15 stycznia 1994).
Żukow bronił tych samych pozycji: oprócz niego, wielkiego,
nikt prawdy nie mówił i nigdy nie powie. Siergiej Marków,
ostatni dowódca ochrony Żukowa, twierdzi: „Po plenum paź-
dziernikowym, niech będzie ono trzykrotnie przeklęte, Żukow
poprosił kierownictwo o trzymiesięczny urlop (...) Kiedyś
podczas spaceru powiedział do mnie: «Przypominam sobie,
Siergieju Pietrowiczu, że jeszcze za czasów Biedowa istniała
lista moich wyjazdów na front: gdzie i kiedy bywałem. Proszę
mi odszukać tę listę. Nie mam co robić, więc zajmę się pracą
papierkową. Chcę sobie przypomnieć, jaka ta wojna była dla
naszej armii i narodu. Być może po mojej śmierci jakiś archi-
wista to przeczyta i pozna całą prawdę o wojnie" („Krasnaja
zwiezda", 30 listopada 1996).
Oto sytuacja: archiwista przyszłości przebywa w pełnej
ciemności i ignorancji i nie ma na książkowo-gazetowej pu-
styni źródeł, z których mógłby on, nieszczęsny, zaczerpnąć
życiodajnej prawdy. Aż tu pewnego razu trafia na zakurzony
rękopis stratega i natychmiast rozjaśnia się ciemność, hory-
zonty rozbłyskają światłem prawdy i wiedzy.
Ach, jakże ciężko było geniuszowi strategii przebijać się
z tą prawdą o wojnie!
Generał armii M. A. Gariejew: „Wiele wysiłku kosztowało
Żukowa opublikowanie jego znakomitej i najbardziej prawdzi-
wej książki o wojnie Wspomnienia i refleksje" („Krasnaja zwiez-
da", 28 kwietnia 2000). „Z wielkim wysiłkiem, po pokonaniu
przeróżnych kruczków biurokratycznych, udało mu się napi-
sać swoją, popularną obecnie, książkę Wspomnienia i reflek-
sje. Na drodze jego twórczości stawiano wiele przeszkód, jego
artykuły prawie nie były publikowane" („Krasnaja zwiezda",
18 lutego 1998).
Pytanie do generała armii Gariejewa: a kto wam, towarzy-
szu generale, przewodniczącemu Wojskowej Akademii Nauk,
273
przeszkadza dzisiaj opublikować artykuły wielkiego geniusza
strategicznego? Przeszkoda, jeżeli się nie mylę, jest tylko jed-
na: Żukow specjalnie się nie przemęczał pisaniem. Nie ma
tych artykułów. Geniusz sztuki wojennej nie pozostawił po
sobie żadnej spuścizny teoretycznej.
„Niezwykle ciężko walczył Gieorgij Konstantynowicz o każ-
dą linijkę rękopisu, nie zawsze jednak zwyciężał. To, co nie
wpisywało się w ramy odgórnie dozwolonego, skreślane było
bezlitośnie" („WIŻ" 1988, nr 11, s. 57).
Sam Żukow rzekomo wypowiedział się tak: „Dla mnie
książka to kwestia życiowa" („Litieraturnaja gazieta", 27 li-
stopada 1996).
Możemy znaleźć jeszcze wiele wypowiedzi o tym, że Żuko-
wowi rzekomo przeszkadzano mówić i pisać. Jednak pewnego
razu W. G. Komołow, szef całego zespołu autorskiego wspo-
mnień Żukowa, wygadał się. Opowiedział, że Wspomnienia
i refleksje publikowano „na podstawie wskazówek sekreta-
rza generalnego", czyli na rozkaz L. I. Breżniewa („Krasnaja
zwiezda", 12 stycznia 1989). Chciałbym więc widzieć śmiałka,
który odważyłby się przeszkadzać autorom wspomnień Żuko-
wa w ich szlachetnym przedsięwzięciu.
O tym samym napisała do Żukowa A. D. Mirkina, jeden
z głównych autorów Wspomnień i refleksji: „Wielce szanowny
Gieorgiju Konstantynowiczu! (...) z całą odpowiedzialnością
mówię Wam: nikt nie czyni żadnych przeszkód w wydaniu
książki, odwrotnie, robi się wszystko, aby ukazała się ona jak
najszybciej" („Ogoniok" 1988, nr 19, s. 20).
II
Każdemu, kto czytał książkę Żukowa, nieuchronnie na-
suwa się pytanie: czyżby marszałek nie mógł uniknąć tego
haniebnego zajęcia? Każdy rozsądny człowiek, obojętnie w ja-
kich czasach, zdaje sobie sprawę, że antynarodowa szatańska
władza zmusi każdego pamiętnikarza do oczerniania swojej
ojczyzny i swojego narodu. Każdy rozumiał, że komuniści nie
dopuszczą do pisania prawdy. Dlatego każdy poszukujący
miał wybór: albo nie pisać wspomnień, albo podporządkować
274
się ideologom kremlowskim i pod ich dyktando fabrykować
oszczerstwa o swoim kraju, swoim narodzie, swojej armii.
Protestują: wszystkich radzieckich generałów, admirałów
i marszałków komuniści przekupywali i zastraszali, nie dało
się od tego uciec. Z tym się prawie zgadzam. Ale przecież są
przykłady niezłomności. Nawet w środowisku radzieckich ge-
nerałów i marszałków czasem, co prawda niezwykle rzadko,
pojawiali się ludzie, którzy nie frymarczyli ojczyzną, którzy
zdecydowanie oświadczali: róbcie, co tylko chcecie, ale wspo-
mnień za mego życia ode mnie się nie doczekacie, po śmierci
w moim imieniu możecie wymyślać wszystko, co się wam
żywnie podoba, ja jednak nie poniosę za to żadnej odpowie-
dzialności. W ten sposób zachował się marszałek Związku
Radzieckiego Siemion Konstantynowicz Timoszenko. On zde-
cydowanie powiedział: nie będę pisał! I komuniści dali mu
spokój. Pytanie: dlaczego Żukow stchórzył? Mógł oświadczyć:
nie będę pisał, a jeżeli napiszecie za mnie, publicznie popeł-
nię samobójstwo. Jednak wielki strateg tego nie powiedział.
Z jakiegoś powodu natychmiast strzelił obcasami i zasaluto-
wał, i rzucił się wykonywać polecenia Komitetu Centralnego
KPZR.
Były też inne sposoby, inne możliwości, aby uniknąć pisa-
nia wspomnień. Marszałek Związku Radzieckiego K. K. Ro-
kossowski uległ naciskom ideologów, w swej książce jednak
oświadczył: „Nie poruszałem i nie poruszam kwestii związa-
nych z dużą polityką" (Soldatskij dołg, Moskwa 1968, s. 8).
I Żukow tak się powinien zachować: książkę napisać nieco
cieńszą i nie zagłębiać się w szczegóły...
Marszałek Związku Radzieckiego Filip Iwanowicz Golikow
w 1941 roku był generałem-lejtnantem, dowódcą Zarządu
Wywiadowczego Sztabu Generalnego Armii Czerwonej. Na-
pisał wspomnienia, ale dotyczyły one roku 1918. Przywódcy
komunistyczni żądają kolejnych wspomnień? Proszę bardzo:
napisał o tym, jak w grudniu 1941 roku walczył pod Moskwą
jako dowódca 10. Armii. Ale to, jak wojna się zaczęła, prze-
milczał. Wiedział, że prawdy powiedzieć nie pozwolą, wobec
tego lepiej milczeć.
Jeszcze mądrzej zachował się marszałek Związku Ra-
275
dzieckiego Iwan Stiepanowicz Koniew: żądacie ode mnie
wspomnień, drodzy towarzysze ideologowie, proszę bardzo!
Koniew napisał książkę, ale nie o początku wojny, lecz o jej
końcu, Czterdziesty piąty, Warszawa 1968. Ideolodzy nie
ustępują? Koniew wydaje kolejną książkę. O wydarzeniach
z lat 1943 i 1944. Ot, spryt rosyjski! Przebiegły Koniew za-
czął od drugiej strony, opisywał wojnę nie od początku, lecz
od jej zwycięskiego zakończenia. A przeciągał, przeciągał...
aż tu nagle śmierć go zabrała. W ten sposób mądry Koniew
uwolnił się od haniebnej i poniżającej konieczności kłamstwa
o 1941 roku. W ten sposób Koniew odszedł z tego świata, nie
brukając swojego imienia oszczerstwem wobec kraju, narodu
i jego armii.
Nasuwa się pytanie: to dlaczego Żukow tak nie postąpił?
Przeciągałby sprawę, a potem by umarł. Wszystko, co po
śmierci, to nie jego. Zmarłych hańba się nie ima.
A jednak Żukow nie naśladował towarzyszy broni. Usłuż-
nie wpisywał do swoich wspomnień wszystko, co mu dyk-
towali towarzysze z działu ideologicznego KC, wszystko to,
czego wymagała partia komunistyczna. A ona żądała tylko
jednego: więcej błota oraz wymysłów o braku przygotowania
do wojny.
III
Każdego czytającego wspomnienia Żukowa powala z nóg
gorąca miłość, z jaką nieugięty dowódca całuje w zad sekre-
tarza generalnego Partii Komunistycznej Związku Radziec-
kiego towarzysza Breżniewa: właśnie on, Żukow, marszałek
Związku Radzieckiego, zastępca naczelnego wodza, pierw-
szy zastępca ludowego komisarza obrony, członek Kwatery
Najwyższego Dowództwa, podczas wojny niezwykle pragnął
odnaleźć nikomu wówczas nie znanego krzykacza polityczne-
go Breżniewa, by się go poradzić. Przez całe życie towarzysz
Breżniew nie tylko nie brał udziału w żadnej walce ani opera-
cji, ale nawet nie zorganizował żadnych ćwiczeń wojskowych.
Zadanie towarzysza Breżniewa było prostsze. Miał opowia-
dać żołnierzom, jakież to piękne będzie życie po całkowitym
276
zwycięstwie komunizmu. Właśnie z nim pragnął się naradzić
Żukow. Bez podpowiedzi agitatora Breżniewa w Kwaterze
Najwyższego Dowództwa sprawy jakoś się nie układały...
Otóż tak: takiego stopnia nikczemności w historii globalnej
nikt nie osiągnął. Żaden radziecki generał, admirał lub mar-
szałek nie wylizywał ani nie polerował komunistom tyłka na
tak wysoki połysk. Nikt. I poza naszą ukochaną ojczyzną do
takiej podłości nie posunął się żaden pamiętnikarz. O starej
Rosji, którą utraciliśmy, nawet nie wspomnę. W tamtej Rosji
panowie oficerowie wiedzieli, czym jest honor. W ten sposób
nie postąpiłby żaden z nich. A gdyby nawet tak postąpił, to
taką obrzydliwą książeczkę palono by w ogniskach, a autoro-
wi oraz wszystkim, którzy odważyliby się przechowywać na
półce to obrzydlistwo, pluto by w twarz.
Historia o tym, jak pułkownik Breżniew trafił do wspo-
mnień marszałka Żukowa, ma kilka wersji. Najpierw A. D. Mir-
kina, jeden z głównych autorów wspomnień Żukowa, przeka-
zywała to w ten oto sposób: rękopisu rzekomo nie chciano do-
puścić do druku. „Wreszcie dali do zrozumienia, że L. I. Breż-
niew życzył sobie, żeby marszałek Żukow wspomniał o nim
w swojej książce. Był jednak pewien problem: przez wszyst-
kie lata wojny nie spotkali się ani razu na żadnym z fron-
tów. Co robić? I wówczas napisali, że przebywając w 18. Ar-
mii generała K. N. Lesielidze, marszałek Żukow rzekomo
pojechał naradzić się z dowódcą wydziału politycznego armii
L. I. Breżniewem, niestety jednak nie zastał go na miejscu.
On akurat znajdował się na Małej Ziemi*, gdzie doszło do
ciężkich walk. «Mądry zrozumie» - powiedział autor z gorzkim
uśmiechem. To niedorzeczne zdanie przeszło przez cenzurę
* Malaja ziemia - to tytuł jednej z książek-wspomnień Breżnie-
wa, która opisuje wydarzenia drugiej wojny światowej, zwłaszcza
zacięte walki nad Morzeni Czarnym w okolicach Bierczy i Noworo-
syjska. Rosjanie bohatersko bronili niewielkiego skrawka lądu oto-
czonego górami. Epizod ten propaganda komunistyczna wykorzysty-
wała jako jeden z najważniejszych fragmentów Wojny Ojczyźnianej.
Za książkę tę Breżniew dostał nagrodę literacką. Jednak powszech-
nie wiedziano, że napisał to za niego zespół historyków.
277
we wszystkich wydaniach Wspomnień i refleksji, od pierw-
szego po szóste włącznie. Tylko w jubileuszowym, siódmym
wydaniu opuszczono je" („Ogoniok" 1988, nr 18, s. 19).
Rzekomo Breżniew chciał się znaleźć w książce Żukowa.
Lizusi z Komitetu Centralnego podobno napomknęli o tym
zespołowi autorskiemu. Autorzy wspomnień Żukowa bili się
z myślami: co robić? Długo myśleli i znaleźli rozwiązanie:
podczas wojny Żukow nie spotkał Breżniewa, choć bardzo
tego chciał, dążył do tego, ale mu nie wyszło.
Mirkina z całej siły starała się usprawiedliwić Żukowa,
że niby to nie on podejmował decyzję o wpisaniu Breżniewa,
decyzję podjął nie wiadomo kto, na dodatek wspomniany jest
przez Mirkinę w liczbie mnogiej: „i wtedy napisali". Jacyś bez-
imienni obywatele wpisali do wspomnień wielkiego stratega
niedorzeczne zdanie o spotkaniu z przyszłym sekretarzem ge-
neralnym KC KPZR, które nigdy się nie odbyło.
W tym usprawiedliwieniu kryje się przyznanie, że wspo-
mnienia Żukowa były pisane przez całą grupę, decyzje podej-
mowano wspólnie, a on, Żukow, miał tylko to zaaprobować.
Po pewnym czasie ta sama historia nabrała dramatyzmu.
Mirkina oświadczyła: „Breżniew również pragnął trafić do
wspomnień Żukowa (...) Ktoś z pomocników podpowiedział
sekretarzowi generalnemu inny przebieg wydarzeń. Żukowo-
wi «zaproponowali» wstawienie fragmentu tekstu (...) Po tym
oczywiście w daczy Żukowa była burza. Przyjechałam już po
niej: dla wszystkich było jasne, że bez tego fragmentu książka
się nie ukaże. Żukow był mroczny niczym cień. Długo milczał,
potem powiedział: «No, dobra, mądry zrozumie» i podpisał
tekst" („Argumienty i fakty" 1995, s. 18-19).
Różnica dosyć istotna.
W pierwszym wariancie ktoś anonimowy z KC KPZR na-
pomknął autorom wspomnień Żukowa o konieczności wymie-
nienia Breżniewa. Zespół autorów szukał rozwiązania i je
znalazł.
W drugim wariancie inicjatywa należała do samego Breż-
niewa. Fragment wymyślili nie autorzy wspomnień Żukowa,
lecz ktoś z pomocników sekretarza generalnego. Po naciskach
Breżniewa narzucili tę wersję wielkiemu dowódcy.
278
W pierwszym wariancie burzy nie było. Zresztą to zrozu-
miałe: zdanie wymyślili w swoim kręgu.
W drugim wariancie — burza, ponieważ strategowi próbu-
ją narzucić to, czego on nie chce.
Uwierzmy na chwilę, że Żukow został zmuszony. Zgodził
się i filozoficznie podkreślił: „Mądry zrozumie". Ależ to filozo-
fia! Według Żukowa ten, kto pokornie ugina się przed kolej-
nym genialnym przywódcą, kto rozumie Żukowowską nad-
gorliwość na tym froncie i szanuje ją, jest mądry. A ten, kto
nie rozumie zapału Żukowa, kto go nie docenia, kto sam się
nie ugnie, jest głupcem.
IV
Pomysły Mirkiny obalił W. G. Komołow, kierownik zespo-
łu autorów wspomnień Żukowa: „Dlaczego komuś się wydaje,
że do wymienienia nazwiska Breżniewa autor Wspomnień
i refleksji został zmuszony? Czyżby osobowość Breżniewa
w latach, kiedy powstawały wspomnienia, wszyscy oceniali
tak samo, jak oceniamy ją obecnie?" („Krasnaja zwiezda",
12 stycznia 1989). Komołow myślał sobie: teraz dopiero się
śmiejemy z Leonida Ilicza, ale kiedy on był przy władzy, my
wszyscy, autorzy wspomnień Żukowa, uważaliśmy go za wy-
bitnego dowódcę i wpisaliśmy go z podszeptu serca, bez ja-
kichś tam podpowiedzi.
Komołow rozwija swoją myśl: „We wspomnieniach w takim
samym kontekście wymieniony jest nie tylko Breżniew. Mówi
się tam też o A. N. Kosyginie, N. S. Patoliczewie, N. S. Chrusz-
czowie. Wiem na pewno, że kiedy Kosygin przeczytał o sobie
w książce, po prostu nie uwierzył, że Żukow tak ciepło się
o nim wyraził, i poprosił o pokazanie mu oryginału. I kiedy
się przekonał o autentyczności pisma Żukowa, uspokoił się
i był zadowolony" („Krasnaja zwiezda", 12 stycznia 1989).
Zabójczy argument. Załóżmy, że Żukowa zmusili, aby się
ugiął przed Breżniewem, ale kto w takim razie zmuszał go do
takiego samego zachowania w stosunku do Kosygina i Pato-
liczewa?
Podczas wojny Aleksiej Nikołajewicz Kosygin był partyj-
279
nym biurokratą wysokiej rangi. Ale takich były setki. Jednak
w chwili, gdy grupa autorska lepiła nieskazitelny twór Żuko-
wa, Kosygin wspiął się wysoko, był głowii państwa, drugim
po Breżniewie człowiekiem w Związku Radzieckim. Nikt nie
zmuszał Żukowa do jego wymienienia. Kosygin jednak został
wpisany do wspomnień: niby bez przywódców takiej klasy
nie zobaczylibyśmy zwycięstwa. Kiedy Kosygina wpisywano
do „najprawdziwszej książki o wojnie", Żukow nie wiadomo
dlaczego nie protestował i nie wiadomo dlaczego nie szala-
ła burza w jego daczy, nie grzmiało i nie błyskało. Nikomu
też nawet do głowy nie przyszło oświadczać, że Żukow został
zmuszony do wpisania Kosygina.
W latach 1941-1946, czyli przez cały okres wojenny, Ni-
kołaj Siemienowicz Patoliczew był pierwszym sekretarzem
Komitetu Obwodowego RKP(b) w Czelabińsku. Oto, co o nim
napisano we wspomnieniach Żukowa: „Ogromną pracę orga-
nizacyjną wykonał zwłaszcza Komitet Obwodowego RKP(b)
"w C^etófcóńslKU pou tóertmkiem pierwszego ^eJKrefcaraa N. S. ? a-
toliczewa. Jest to człowiek o niespożytych siłach i sporych zdol-
nościach organizacyjnych. Nikołaj Siemienowicz wiele energii
twórczej poświęcił przebudowie pracy przedsiębiorstw prze-
mysłowych obwodu, organizacji niezawodnej współpracy. Jego
wytrwałość w wypełnianiu zadań wyznaczonych przez partię
nieraz była podkreślana przez rząd..." (Wspomnienia i re-
fleksje, Moskwa 2003, tom 1, s. 295).
Laureat nagród: Lenina, Stalina i Nobla, Michaił Szoło-
chow, oceniał styl Żukowa najwyżej: „Czasami zawodowym
pisarzom niełatwo rywalizować z taką literaturą". Jestem pe-
wien, że jak tylko Szołochow przeczytał fragment o towarzy-
szu Patoliczewie, o jego „wytrwałości w wypełnianiu zadań",
natychmiast uznał Żukowa za bratnią duszę-
Takich jak Patoliczew Stalin miał całe stada w obwodach,
krajach, republikach, narkomatach, komitetach państwo-
wych, w armii, we flocie, w NKWD. Drogi Żukowa i Patoli-
czewa podczas wojny nigdy się nie skrzyżowały. Towarzysz
Patoliczew siedział zbyt głęboko na tyłach. Ale strateg Żukow
(a raczej ci, co pisali jego książkę) jest zachwycony: ach, jakiż
to przywódca! Skąd ten zachwyt? Ano stąd, że w chwili pisa-
280
nia wspomnień towarzysz Patoliczew był ministrem handlu
zagranicznego ZSRR.
Wierzę, że nikt Żukowowi ultimatum nie stawiał: nie wpi-
szesz Patoliczewa do swoich wspomnień, to nie opublikujemy
twojej książki! To znaczy, że Patoliczew został wpisany nie
z polecenia z góry, tylko z inicjatywy od dołu.
Otóż u Mirkinej widać pewną niekonsekwencję: Breżnie-
wa narzucili, ale Patoliczewa, od którego w żaden sposób
nie zależała pomyślność Żukowa, wpisaliśmy do wspomnień
z własnej inicjatywy „wiernych poddanych".
Anno Dawidowno Mirkina, jeżeli wasza lizusowska świa-
domość dyktowała wam z własnej inicjatywy bić pokłony ja-
kiemuś Patoliczewowi, to już zapewne Breżniewowi kłaniali-
ście się bez przymusu.
Niezrozumiałe jest też co innego. Żukow jakoby pisał
książkę nie dla pieniędzy ani też nie dla natychmiastowych
korzyści, ani dla łaskawych uśmiechów ideologów partyjnych,
lecz szczerze mówiąc, pisał dla wieczności, licząc na samotne-
go archiwistę, który po upływie wielu lat od śmierci wielkiego
stratega być może znajdzie rękopis i pozna całą prawdę. Po
co jednak w takim razie plamić rękopis służalczymi ukłona-
mi w stronę Breżniewa, a tym bardziej — Kosygina i Patoli-
czewa?
I jeszcze coś: nikt nie zmuszał Żukowa oraz autorów jego
wspomnień do wyzywania armii od nierozumnej i klękania
przed kolektywną mądrością Komitetu Centralnego. Żu-
ków lizał kolektywny tyłek Komitetu Centralnego i nikt nie
widział w tym niczego wstydliwego, i nikt nie mówił, że go
zmusili. Ale kiedy rzucił się polerować tyłek sekretarza gene-
ralnego, natychmiast wyjaśniają: nieszczęśnik został do tego
zmuszony.
Mówią, że Żukow chciał przekazać prawdę o wojnie, dla-
tego był zmuszony pójść na kompromisy... To też słusznie.
Jednak każda prostytutka usprawiedliwia swoje działania
właśnie tak — twardą koniecznością.
A jeżeli chodzi o prawdę, którą Żukow chciał przekazać...
281
V
Wspomnienia Żukowa przytłaczają każdego, kto je czytał,
swoją rażącą ignorancją.
Powtarzam: zarzucam Żukowowi tylko pierwsze wydanie
jego wspomnień - Moskwa, APN, 1969 rok. Za wszystko, co
było napisane po jego śmierci w „bardziej prawdziwych wa-
riantach", odpowiedzialność ponoszą jego córka oraz liczni
współautorzy. Natomiast wydanie pierwsze ukazało się za
życia stratega, dlatego jest on odpowiedzialny za to wszyst-
ko, co w tej książce jest zawarte. A opisane w niej rzeczy są
po prostu zadziwiające. Zaskakuje ona jednak również tym,
czego w niej nie ma. Nie wspomina się w niej ni słowem o do-
browolnym i masowym oddaniu się w niewolę związków tak-
tycznych Armii Czerwonej w pierwszych miesiącach wojny,
nie ma nic o oddziałach osłaniających, które ogniem z ceka-
emów wymierzonych w plecy utrzymywały Armię Czerwoną
na pozycjach, nie ma nic o represjach, o rozstrzeliwaniu przed
szeregiem bez sądu i śledztwa.
Jednak nie to jest najważniejsze. Dla stratega najważniej-
sze są mapy. Dla byłego szefa Sztabu Generalnego mapy są
podstawą. Wspomnień można było nie pisać, jedynie opubliko-
wać mapę rozlokowania wojsk radzieckich w dniu 21 czerwca
1941 roku. Dla każdego wojskowego wszystko od razu zrobi-
łoby się jasne. Jednak rozlokowanie wojsk radzieckich w dniu
21 czerwca 1941 roku to najwyższa tajemnica państwowa.
Szczególnie czujnie strzeżono jej za czasów ZSRR, a teraz
w „demokratycznej" Rosji miłośnicy historii z drobnych odłam-
ków układają obraz, ale państwo milczy. „Instytuty historii
wojskowości" i „akademie nauk wojskowych" wszystkich rang
stworzone są nie po to, by wyjaśniać sytuację, tylko żeby ją
jeszcze bardziej zagmatwać. Jeżeli ujawniłoby się prawdę
o rozlokowaniu wojsk radzieckich, to mitom o tym, że wojna
rzekomo była „wielka i ojczyźniana", zostanie zadany osta-
teczny i śmiertelny cios.
Rzecz jasna, Żukow kwestię dotyczącą rozlokowania wojsk
radzieckich pominął milczeniem. Jednak wspomnienia szefa
Sztabu Generalnego, do których nie dołączono mapy sytu-
282
acyjnej, wyglądają jak luksusowe pudełko firmy jubilerskiej,
na którym złotymi literami wygrawerowano imię znane w ca-
łym świecie, ale nie wiadomo dlaczego w środku nie ma bry-
lantowego naszyjnika. Takie wspomnienia są jak smoczek
dla głodnego dziecka. Gumka jest, a mleko nie leci: ssijcie,
drodzy towarzysze!
Żukow wiedział, że nie pozwolą mu ujawnić, jak wyglądało
rozlokowanie wojsk radzieckich, a skoro tak, nie było sen-
su nawet się zabierać do pisania wspomnień, ponieważ tekst
książki to rzecz drugorzędna, to jedynie objaśnienie tego, co
jest naniesione na mapę.
Lecz strateg i jego kompania znaleźli wyjście. Na stronie
225 wydania pierwszego umieszczono mapę: położenie wojsk
radzieckich, które powinny były, jak nas zapewniają, „ode-
przeć inwazję niemiecką". Ideologowie komunistyczni nie
skąpili środków na wydanie książki Żukowa. Mirkina pisze:
„Taka urocza, w purpurowej błyszczącej okładce, prawdziwie
królewska księga!" („Ogoniok" 1988, nr 18, s. 20).
Owszem, Komitet Centralny KPZR nie skąpił środków:
i papier dobry, i okładka jaskrawa, i mapy kolorowe, rozkła-
dane. Jednak ta najważniejsza mapa, która powinna była
rozjaśnić ciemność 1941 roku, jest mała, czarno-biała, a na-
wet szara, i nierozkładana. Cały front radziecko-niemiecki od
Bałtyku do Morza Czarnego jest przedstawiony na 56 milime-
trach. Niemowlę swoją dłonią za jednym zamachem nakryje
fronty: Północno-Zachodni, Zachodni, Południowo-Zachodni
i Południowy oraz dwadzieścia armii, które wchodziły w skład
tych czterech frontów i potajemnie były przesuwane z głębin
kraju na przestworza Białorusi i Ukrainy. Mapa celowo jest
taka mała, żeby niczego nie dało się na niej umieścić. Niby
jest, ale taka, jakby jej nie było.
Armie na tej mapie są wymienione, ale położenie ich nie
jest wskazane. Napisano po prostu: „Specjalny Zachodni
Okręg Wojskowy (armie: 3., 4., 10.). Towarzysze szachiści,
wyobraźcie sobie, że macie zadanie przeanalizować partię
szachów (...) mówią wam, że na szachownicy jest król, het-
man, koń i trzy piony, ale gdzie się znajdują, to tajemnica
państwowa. I co, jak byście to zanalizowali? Żukow uważał
283
swoich czytelników za umysłowo upośledzonych i właśnie na
takich odbiorców licząc, pisał swoje dzieła.
To jednak nie wszystko. Na terenie państw nadbałtyckich
znajdowała się 27. Armia generała-majora Nikołaja Erasto-
wicza Bierzarina. Nie tylko nie wskazano jej położenia, ale
nie była nawet wymieniona. Po prostu została opuszczona.
Bierzarin pod koniec wojny był już generałem-pułkownikiem,
bohaterem Związku Radzieckiego, odznaczony dziewięcioma
orderami bojowymi jako dowódca 5. Armii Uderzeniowej,
pierwszy radziecki komendant Berlina. Zgodnie z dawną tra-
dycją bojową, najlepszego z dowódców już podczas walki wy-
znaczano na komendanta wrogiego miasta lub twierdzy. Za-
szczytu tego Bierzarin dostąpił 24 kwietnia 1945 roku, kiedy
do zakończenia zaciętych walk o Berlin było jeszcze daleko.
A teraz wskażcie mi inny przykład w historii światowej,
żeby szef Sztabu Generalnego pisał wspomnienia i opuścił
całą armię. Zdumiewające, że na mapie ugrupowań wojsk
radzieckich Żukow opuścił armię tegoż Bierzarina, którego
osobiście mianował w 1945 roku na komendanta Berlina.
Co ciekawe, armia Bierzarina jest wymieniona w tekście,
ale na mapie jej nie ma. Drobiazgi te ewidentnie wskazują na
to, że tekst pisali jedni, a mapy przygotowywali całkiem inni.
Żukow nie koordynował pracy tych wszystkich ludzi i jej nie
kontrolował. Inaczej jak wierzyć legendom, że wystarczyło
mu jedno spojrzenie na mapę, by odkryć perfidne zamierzenia
przeciwników? Z drugiej strony, Żukow miał mnóstwo kon-
sultantów, redaktorów oraz wszelkich innych pomocników,
a jednak ani sam wielki strateg, ani oni nie zwrócili uwagi na
zniknięcie całej armii.
Towarzysz Żukow przeoczył nie jedną armię, nie tylko
Bierzarina. Od pierwszego dnia wojny na Froncie Zachod-
nim walczyła 13. Armia generała-lejtnanta P. M. Fiłatowa.
Ta armia była utworzona zgodnie z decyzją Rady Komisarzy
Ludowych RKL nr 1113-460ss 23 kwietnia 1941 roku. Żukow
o tym albo nie wiedział, albo zapomniał. Ale 13. Armii na
mapie nie ma.
21 czerwca 1941 roku decyzją Biura Politycznego został
sformowany Front Południowy składający się z 9. i 18. Armii.
284
Na mapie Żukowa obydwie armie są opuszczone. Opuszczo-
ny jest również cały drugi rzut strategiczny składający się
z siedmiu armii oraz cały trzeci rzut strategiczny, będący
w stadium formowania. Żukow wymienił dwanaście armii,
nie wskazując ich położenia, a jedenaście opuścił w ogóle.
Wielki dowódca nawet się nie zniżał do takich drobnostek
jak korpusy, dywizje i brygady - ich też nie wskazał. A potem
ogłosił: wróg miał większe siły!
Strateg się pomylił. Nawet jeżeli pominąć połowę armii
radzieckich, jak to uczynił Żukow, to i w tym wypadku po
stronie radzieckiej pozostaje znaczna przewaga ilościowa i ja-
kościowa, jeżeli chodzi o czołgi, lotnictwo i artylerię.
Wyjaśniają, że Żukow zmuszony był płaszczyć się przed
Breżniewem, żeby opowiedzieć prawdę o wojnie. Czy warto
było płaszczyć się dla takiej prawdy? Komu taka powy-
krzywiana prawda jest potrzebna?
VI
Przed autorami Wspomnień i refleksji postawiono zada-
nie udowodnienia braku przygotowania do wojny. Starali się
dobrze sprawić. Przy wyborze metody oszukiwania nie krę-
powali się. Książka liczy 734 strony, na zdementowanie na-
leży przeznaczyć dwukrotnie więcej, ponieważ Żukowowskie
kłamstwo jest wielowarstwowe, jest przesiąknięte wzgardą do
własnego narodu i mdłą lizusowską miłością do kolejnego se-
kretarza generalnego KPZR. Oto tylko jeden przykład nasze-
go „braku przygotowania". Na stronie 214 Żukow oznajmia,
że na dwa lata przed atakiem niemieckim w Związku Ra-
dzieckim zostało uformowanych 125 nowych dywizji. Liczbę
tę powtarzano i przed Żukowem, i po nim. Takie bzdury wy-
gadywał również zupełny ignorant, marszałek Związku Ra-
dzieckiego A. A. Greczko: „Pozwoliło to na uformowanie w la-
tach 1939-1941 125 nowych dywizji" (Woorużennyje siły So-
wietskogo gosudarstwa, Moskwa 1974, s. 60). Wraz z nim
również czołowy historyk wojskowy generał-pułkownik P. A. Ży-
lin: „W latach 1939-1941 zostało uformowanych 125 nowych
dywizji" (Wielikaja Otieczestwiennaja Wojna, Moskwa 1973, c. 46).
285
Ja też kiedyś w to wierzyłem, później zacząłem wątpić.
Zacząłem liczyć, zakładać kartoteki dla każdej dywizji i wpi-
sywać dane o nich. Szybko się wyjaśniło, że samych tylko dy-
wizji strzeleckich utworzono 125, przy czym 23 z nich zostały
natychmiast przeformowane na zmechanizowane. Warto pa-
miętać, że takie dywizje pod względem liczby czołgów niewiele
się różnią od pancernych. Ponadto oprócz dywizji strzeleckich
tylko w ostatnim roku przed inwazją niemiecką na Związek
Radziecki utworzono 61 dywizji pancernych oraz 78 dywizji
lotniczych. Żukow wymienił 125 nowych dywizji, ale jeszcze
o 140 zapomniał. Wymienił dywizje strzeleckie, natomiast o pan-
cernych i lotniczych nawet nie wspomniał.
W tym samym czasie utworzono też pięć korpusów po-
wietrznodesantowych, a kolejne pięć przygotowywano do
przekształcenia. Zostały uformowane dziesiątki brygad prze-
ciwpancernych itp., itd. Żukow o tym też zapomniał.
Hitler zaczął wojnę o dominację światową, mając 6 dywizji
pancernych. A my w ciągu roku utworzyliśmy więcej dywi-
zji pancernych niż wszystkie armie świata razem wzięte w ca-
łej historii ludzkości. Jednak szef Sztabu Generalnego, za
którego rządów to przekształcanie się odbywało, nic o tym
nie wie.
Oprócz dywizji Armii Czerwonej w tym samym okresie jak
grzyby po deszczu rosły dywizje NKWD. Po stronie niemiec-
kiej Żukow przeliczył wszystkie dywizje SS, a po naszej stro-
nie dywizji NKWD nawet nie dołączył do statystyk. Dlaczego?
Czym one się różnią od SS? Tylko formą. I jeszcze nieludzkim
okrucieństwem. SS to organizacja przestępcza. Jednak wobec
własnej ludności SS nie dokonało nawet setnej części tego,
czego dopuścili się nasi bohaterscy czekiści przeciwko naro-
dom ZSRR.
Odpowiadają, że żadna dywizja radziecka nie była pełna.
To wy, moi drodzy, naczytaliście się Żukowa. Bądźcie czujni:
Żukow kłamie. Na razie w celu oszczędzenia miejsca i czasu
opuścimy tę kwestię. Dowody obiecuję dostarczyć.
Współautorzy książki Żukowa powtórzyli znane już kłam-
stwo radzieckie: na granicach zachodnich Związku Radziec-
kiego znajdowało się 170 dywizji i 2 brygady (Moskwa 1969,
286
s. 204, Moskwa 2003, tom 1, s. 212). Do tej kwestii kiedyś
powrócę i omówię ją w szczegółach. Bzdurę tę od lat powta-
rzają nasi łysiejący eksperci. Wspomnienia Żukowa chwalili
marszałkowie Związku Radzieckiego W. G. Kulikow i S. K.
Kurkotkin, marszałek wojsk pancernych O. Łosik oraz ostat-
ni minister obrony ZSRR, marszałek Związku Radzieckie-
go D. T. Jazów, który nie tylko chwalił wspomnienia Żuko-
wa, ale też potwierdził liczbę: 170 dywizji i 2 brygady („WIŻ"
1991, nr 6, s. 7). Kłamstwa, które wypływały z murów Mi-
nisterstwa Obrony ZSRR i Sztabu Generalnego, są wciąż
w obiegu.
Nasi marszałkowie na tyle wciągnęli się w swoje oszustwa,
że przestali odróżniać prawdę od wymysłów. Zgadzam się,
sprawdzenie danych o liczbie dywizji radzieckich przy grani-
cach zachodnich nie jest łatwe. Nie każdy marszałek Związ-
ku Radzieckiego potrafi zliczyć do 170. Bardzo łatwo jednak
można było sprawdzić informacje o brygadach. To przecież
tylko zgięcie dwóch palców. Oto brygada - zginamy jeden
palec. A to druga - to jeszcze jeden zginamy. A oto jeszcze
dziesięć! Jeśli którykolwiek z naszych szanownych marszał-
ków (oraz czołowych pracowników naukowych) raczyłby poli-
czyć brygady, to mit o 170 i 2 zostałby obalony natychmiast.
Jakakolwiek encyklopedia na temat wojny podaje liczby:
w zachodnich przygranicznych okręgach wojskowych znaj-
dowało się 15 samych tylko brygad powietrznodesantowych.
Przy tym określona jest ich lokalizacja, wskazani są dowódcy,
rozpisana struktura, liczebność, uzbrojenie, szlak bojowy bry-
gad i dalszy los. Tamże, w zachodnich przygranicznych okrę-
gach, znajdowało się 10 brygad artylerii przeciwpancernej.
I jedna brygada piechoty morskiej, 7 brygad obrony przeciw-
lotniczej, 10 brygad kolejowych i 2 brygady strzeleckie.
Łącznie — 45.
Oto Żukowowskie liczenie: 2 brygady wymienił, 43 opu-
ścił.
Ponadto istniała jeszcze jednostka organizacyjna zwana
przeciwlotniczym rejonem. To jest brygada przeciwlotnicza,
tylko że rozmieszczona na większym terytorium. Brygada
przeciwlotnicza osłaniała jeden duży ważny obiekt, a prze-
287
ciwlotniczy rejon kilka mniej ważnych. W pięciu okręgach
przygranicznych było 20 takich rejonów przeciwlotniczych.
Jeżeli do 45 brygad dołączymy też przeciwlotnicze rejony
brygadowe, okaże się, że z 65 jednostek bojowych na poziomie
brygady geniusz sztuki wojennej opuścił 63. Z takimi zdolno-
ściami matematycznymi nietrudno udowodnić, że wróg był
silniejszy.
A teraz wyobraźmy sobie, że wiosną 1941 roku siedzi sobie
w Sztabie Generalnym największy dowódca XX wieku. Przed
nim zadanie - zaplanować wojnę. Działania dwóch brygad
jest w stanie zaplanować, ponieważ wie, że one istnieją. Ale
w jaki sposób geniusz ten mógł planować działania pozosta-
łych 63 brygad i rejonów, skoro nawet nie podejrzewał ich
istnienia?
Taka sama sytuacja jest z dywizjami. W ciągu roku w kra-
ju zostało utworzonych 61 pancernych i 79 lotniczych dywizji,
jednak geniusz nie miał o tym zielonego pojęcia. W jaki spo-
sób mógł planować działania dywizji pancernych i lotniczych,
skoro nie wiedział o ich istnieniu?
Pewien krytyk wypowiedział się o Lodolamaczu — to na
poziomie kawału. Nie będę się sprzeczał. Ale dlaczego kry-
tycy milczą, czytając dzieła wielkiego dowódcy XX wieku?
A opowiadanie o dwóch brygadach na jakim jest poziomie?
Otóż skończyła się wojna. Strateg usiadł i pisał wspomnie-
nia. Jeśli podczas wojny zupełnie nie wyobrażał sobie siły bo-
jowej Armii Czerwonej, to przynajmniej po wojnie trzeba było
wypełnić tę lukę. Do połowy lat sześćdziesiątych zostało wy-
danych wystarczająco dużo książek i o wojskach pancernych,
i o lotnictwie, i o strategii oraz taktyce. Otwierasz książkę
o artylerii, a w niej opisano wszystkie dziesięć brygad prze-
ciwpancernych, które były uformowane w zachodniej części
kraju przed inwazją niemiecką. Gdyby Żukow lub jego pomoc-
nicy otworzyli przynajmniej jedną taką książkę, toby wiedzie-
li, że w samej tylko artylerii brygad było nie dwie, lecz więcej.
Co więcej, gdyby otworzyli książkę o obronie przeciwlotniczej,
toby przeczytali o 65 brygadach i 20 rejonach...
Wspomnienia Żukowa zostały podparte zaklęciami: „Gie-
orgij Konstantynowicz miał wyjątkowo odpowiedzialne po-
288
dejście do pracy nad swoimi wspomnieniami. Przewrócone
zostały stosy dokumentów archiwalnych, odbyły się rozmowy
z wieloma byłymi podwładnymi, setki razy sprawdzano licz-
by, fakty" („Krasnaja zwiezda", 12 stycznia 1989). Kto nie
czytał tych wspomnień, może uwierzyć. Najlepiej po prostu
przekartkować oficjalną komunistyczną makulaturę o wojnie
i porównać ze wspomnieniami geniusza strategicznego. Z tego
porównania wynika tylko jedno: nikt żadnych liczb i faktów
nie sprawdzał i nie korzystał z archiwów. Żukow i jego brać le-
pili „najprawdziwszą książkę o wojnie" nierzetelnie, nieuczci-
wie przepisując liczby i fakty z książek autorstwa takich sa-
mych nieodpowiedzialnych blagierów. Z poznawczego punktu
widzenia książki Żukowa to wojskowo-historyczny Czarnobyl.
Doświadczenia wojenne w Związku Radzieckim, a obecnie
w Rosji nie było badane w żaden sposób. Marszałkowie Związ-
ku Radzieckiego Kurkotkin, Kulikow i Jazów to przypadko-
wi ludzie w wojsku. Chodziło im tylko o to, żeby łóżka były
wzorowo pościelone, taborety błyszczały świeżą farbą, a ga-
zetki ścienne odzwierciedlały idee przewodnie naszej par-
tii. Ich wiedzę wojskową każdy może sam ocenić. Jak moż-
na poznawać historię wojny, jak można wyciągnąć wnioski
z popełnionych błędów i niedociągnięć, skoro nasi strategowie
nie mają nawet przybliżonego pojęcia o liczebności wojsk oraz
ich wyposażeniu technicznym? Nasi marszałkowie chwalą
książkę, której autorzy nie mieli nawet najmniejszego pojęcia
o Armii Czerwonej. Rzecz jasna, poziom wiedzy wojskowej
Kurkotkina, Jazowa, Łosika, Kulikowa i innych jest taki sam
jak Żukowa. A może nawet jeszcze niższy.
VII
Gdy mówimy o tym, czego nie ma we wspomnieniach, dla
sprawiedliwości należy zaznaczyć, co w nich jest. Po śmierci
Stalina, dorwawszy się do władzy, Żukow dążył do podporząd-
kowania sił zbrojnych wyłącznie sobie. W tym celu armię na-
leżało wydrzeć spod kontroli partii i organów karnych. Tym
właśnie zajmował się Żukow. Pracownicy polityczni nie mieli
przy nim życia. Właśnie na tym strateg się spalił. Świadectwo
289
tego daje generał-lejtnant N. G. Pawlenko: „Żukow nie ne-
gował błędów, które popełnił, będąc na stanowisku ministra
obrony. Szczególnie martwiły go te, które były związane z nie-
docenianiem roli wojskowych organizacji partyjnych oraz
jawnym skrzywieniem w praktyce dyscyplinarnej" („WIZ"
1988, nr 12, s. 34). Żukowa pogonili z góry. I natychmiast się
dostosował. Cała jego książka to hymn pochwalny na cześć
działaczy politycznych. W każdym fragmencie obecny jest mą-
dry komisarz lub zastępca ds. politycznych, który dobrą radą
i osobistym przykładem prowadzi bataliony do zwycięstwa.
Wróćmy jednak do tego, czego nie ma.
A więc, pierwsze, co powinno się znaleźć we wspomnie-
niach uczciwego szefa Sztabu Generalnego, to mapa sytuacyj-
na. Nie było jej. A raczej ukazało się coś, co miało zastąpić
wymowną pustkę. Praca ta nie została wykonana, tylko okre-
ślona.
Drugie, co powinno się znaleźć w podobnych wspomnie-
niach, to stosunek sił: przeciwnik ma tyle i tyle czołgów, tyle
i tyle samolotów, a ja mam tyle.
Trzecie - zamierzenia i plany: na co liczyliśmy, co z tego
się nie udało, kto jest temu winien.
Reszta jest nieważna.
Do zamierzeń i planów powrócimy w trzeciej książce, a te-
raz omówię stosunek sił. Przy naświetlaniu tej kwestii Żukow
wykorzystywał metodę ulicznych łajdaków, oszustów najniż-
szego sortu, którzy zamiast sumienia mają wzorzysty listek
klonowy, szeroki jak na fladze kanadyjskiej.
Wspomnienia Żukowa nie wytrzymują próby matematycz-
nej.
Liczby niemieckich czołgów i samolotów Żukow wymieniał
dwukrotnie: „W składzie Grup Armii «Północ», «Centrum»
i «Południe» przeciwnik wprowadził do działania 3712 czoł-
gów i dział szturmowych. Wojska lądowe wspierane były
przez 4950 samolotów bojowych". To jest strona 263, na stro-
nie 411 Żukow powtórzył te liczby.
A u nas? A u nas — próżnia. O towarzyszu Patoliczewie,
będącym na tyłach, wielki dowódca wspomniał, a o czołgach
na froncie zapomniał. W „najprawdziwszej książce o wojnie"
290
Żukow ujawniał najstraszliwsze tajemnice: „Ponad 50 pro-
cent ludności kraju stanowiły kobiety" (Moskwa 2003, tom 1,
s. 296). Ale o tym, żeby powiedzieć coś o samolotach, nie po-
myślał. Zamiast liczb: „Ilościowa przewaga wojska przeciw-
nika była wielka — 5-6 i więcej razy, szczególnie czołgów,
artylerii, lotnictwa". O, nieszczęsny archiwista! Jak on ma
sobie poradzić: czy mieliśmy pięciokrotnie mniej czołgów czy
sześciokrotnie? A może dziewięciokrotnie?
Jeżeli strateg zna ilość sprzętu bojowego przeciwnika z do-
kładnością do sztuki, to przecież własne pięć palców tym bar-
dziej powinien znać! Po co historykowi Żukowowskie „-krot-
nie"? Dlaczego nie wymieniono konkretnych liczb? Tym bar-
dziej że nie mogły one być wielkie (jeżeli wierzyć Żukowowi).
Jeżeli przeciwnik ma 3712 czołgów i jest to pięciokrotnie wię-
cej, niż my mamy, to z tego wynika, że w Armii Czerwonej
były 742 czołgi. Tak trzeba było otwarcie powiedzieć. Nato-
miast jeżeli my mamy sześciokrotnie mniej czołgów, to jest
ich 618. A co to znaczy „i więcej razy"?
Oto precyzja sztabowa: według Żukowa, czołgów w Armii
Czerwonej było może 742, a może nie 742. Może ich było 618,
a może nie. Jeżeli przeciwnik miał siedmiokrotną przewagę,
to czołgów mieliśmy 530, a może 371, gdyby przewaga prze-
ciwnika była dziesięciokrotna. Większym optymistą był Gie-
orgij Konstantynowicz, kiedy wołał: mądry zrozumie!
Żukow wymienia tylko nasze najnowsze czołgi. Skoro
o tym mowa, to trzeba było dokładnie podać ich stan: KW —
711, T-34 - 1400, T-40 - 233, BT-7M - 704; łącznie - 3048.
Skoro naszych najnowszych czołgów było prawie tyle samo,
ile w Niemczech czołgów wszystkich typów i rodzajów, to
skąd się wzięła wielokrotna przewaga niemiecka?
Jeżeli przeciwnik ma 4950 samolotów i to jest „5—6 i wię-
cej razy" więcej niż u nas, to oznacza, że w Armii Czerwonej
było 990 samolotów albo 825. A może 618 albo 495. Do wy-
boru.
Zamiast podania dokładnej liczby samolotów, w tym „je-
dynym źródle prawdy o wojnie" powiedziano: „W lotnictwie
przeważały maszyny starych typów. Mniej więcej 75-80 pro-
cent ogólnej liczby maszyn według danych lotniczo-technicz-
291
nych nie dorównywało samolotom tego samego typu Niemiec
faszystowskich" (tamże, s. 210).
Jeżeli przewaga przeciwnika była pięciokrotna, a przy tym
75-80 procent naszych samolotów było przestarzałych, to
z tego wynika, że nowych samolotów w Armii Czerwonej było
200—250. A gdyby przewaga przeciwnika była dziesięciokrot-
na, to nowych samolotów w Armii Czerwonej było dwukrotnie
mniej: 100-125 sztuk.
Wychodzi więc kompletna bzdura, którą łatwo obalić, po-
wołując się na wspomnienia samego Żukowa.
„Marszałek zwycięstwa" wykorzystywał prymitywny, ale
skuteczny trik. Podał dane, których nie można ze sobą po-
równać: ile samolotów u nich i jakie u nas. Pomyślmy:
interesuje nas ilość wody, a mówią nam, że jest mokra.
Towarzysze triumfują: „Dopiero po ukazaniu się wspo-
mnień G. Żukowa zaczęła wyjaśniać się prawda o począt-
kowym etapie wojny". Dla wyjaśnienia przypomnę: czołgów
w Armii Czerwonej było nie 300 ani 600, a nawet nie 900,
tylko 23 925.
A samolotów bojowych nie 500 i nie 900, a nawet nie 1000,
tylko 21 130.
Żukow po prostu kłamał o 75-80 procentach przestarza-
łych samolotów. Maszyny 11-2 policzył, 11-4 - pominął; Pe-2 —
policzył, Pe-8 — pominął; Jak-1 — zaliczony, Jak-2 i Jak-4 —
zapomniany itd., itp.
Pamiętniki nazwano pretensjonalnie: Wspomnienia i re-
fleksje. O jakich wspomnieniach może być mowa, skoro stra-
teg niczego nie pamięta? Jeżeli nawet w przybliżeniu nie wy-
obrażał sobie siły Armii Czerwonej? Nad czym tu można snuć
refleksje?
Wiadomo, że Żukow nie czytał książek. Fakt ten jest udo-
kumentowany. Potwierdzenie znajduje się w protokole nie-
oficjalnej rewizji, którą przeprowadzono w daczy Żukowa
w nocy z 8 na 9 stycznia 1948 roku. Zapisano tam: „W daczy
nie ma żadnej książki radzieckiej, jednak w szafach zgroma-
dzono wielką liczbę książek w pięknych okładkach ze złotymi
napisami, wyłącznie w języku niemieckim" („Wojennyje ar-
chiwy Rossii" 1993, nr 1, s. 190). Żukow nie znał języków ob-
292
cych. Oznacza to, że nie mógł czytać książek niemieckich. Na-
suwa się pytanie: czy raczył w ogóle przeczytać „swoje" wspo-
mnienia? Jeżeli czytał te śmieci, to dlaczego nie protestował?
Gdzie się podziała nieugięta wola „wielkiego dowódcy"?
VIII
Kiedy wypłynęła cała zgnilizna i fałsz Żukowowskiej twór-
czości, ideologowie natychmiast znaleźli odpowiedź: on nie
kłamał! On po prostu nie wiedział, ile w Armii Czerwonej
było czołgów i samolotów. Metoda nadal ta sama: żeby nie
nazwać Żukowa kłamcą, przeniesiono go do kategorii idiotów.
Ogłosił to jeden z najważniejszych komunistycznych history-
ków wojskowości, generał-lejtnant N. G. Pawlenko („WIŻ"
1988, nr 11, s. 26).
Znów jesteśmy w ślepym zaułku.
Jeżeli młody, świeżo upieczony pułkownik obejmuje do-
wództwo nad pYatonern, to przede wszystkim ptrwinreTi się
dowiedzieć, jaką liczbą żołnierzy i sierżantów będzie dowo-
dził, za ile czołgów, cekaemów i pistoletów maszynowych bę-
dzie odpowiadał.
Jeżeli sierżant obejmuje kompanię, to powinien dokładnie
wiedzieć, ile par butów ma w kompanii, ile kołder, łóżek i szy-
neli.
Jeżeli bufetowa ma prowadzić bufet, to powinna wiedzieć,
ile pieniędzy ma w kasie i ile skrzynek wódki w magazynie.
Na początku 1941 roku Żukow przejął Sztab Generalny.
Powinien był zażądać od swego poprzednika, generała armii
Miereckowa, krótkiego sprawozdania: ludzi w Armii Czer-
wonej jest tyle i tyle, dywizji, korpusów, armii - tyle. W ich
skład wchodzą: czołgi, działa, haubice... W magazynach prze-
chowywano: pociski, naboje, cekaemy, karabiny...
I natychmiast obdzwonić wszystkich dowódców okręgów:
ile masz samolotów? A ty, ile masz czołgów?
Powiedzmy, że Miereckow nie potrafił określić dokład-
nych liczb. W tym wypadku Żukow powinien napisać raport
do Stalina: Miereckowowi natychmiast trzeba zedrzeć nara-
mienniki generalskie i wysłać do kompanii karnej. Albo przyj-
293
mijmy, że Miereckow podał konkretną liczbę, jednak różni-
ła się ona od tej, którą przekazano z okręgów wojskowych.
W tym wypadku również trzeba było bić we wszystkie dzwo-
ny, pilnie powoływać komisje w celu zbadania sprawy w cen-
trali i w terenie.
Jednak żadnych śladów aktywności w tym kierunku nikt
nigdy nie znalazł.
To znaczy, że:
— albo przy przekazywaniu spraw generał armii Mierec-
kow podał generałowi armii Żukowowi dokładną liczbę czoł-
gów, samolotów, artylerii, dywizji i całej reszty, a Żukow to
wszystko natychmiast zapomniał;
- albo Żukow po prostu nie interesował się liczbą czołgów,
samolotów i dywizji.
Oto całe rozwiązanie zagadki katastrofy 1941 roku. Szef
Sztabu Generalnego Armii Czerwonej generał armii Żukow
powinien był planować działania bojowe niemal 24 tysięcy
czołgów i 21 tysięcy samolotów, ale on o ich istnieniu po pro-
stu po ludzku zapomniał. Dlatego planował działania dla
500-900 samolotów i 300—600 czołgów. Cała reszta czołgów
zwyczajnie wypadła z pola jego genialnego widzenia i nie zo-
stała objęta planowaniem.
I kolejna nieścisłość. Żukow wraz z innymi komunistycz-
nymi strategami twierdzi: nie przygotowywaliśmy niespodzie-
wanego uderzenia na Niemcy. Czekaliśmy, aż Hitler uderzy
pierwszy, spali nasze samoloty i czołgi, wywróci do góry no-
gami lotniska, zniszczy punkty dowodzenia, zdobędzie zapa-
sy strategiczne, a dopiero potem mieliśmy zamiar szybciutko
wykurzyć go z naszej ziemi i natychmiast przenieść działania
wojenne na terytorium wroga.
Drodzy towarzysze, jeżeli przeciwnik ma przewagę w czoł-
gach i samolotach „5-6 i więcej razy", jeżeli do tego nasze sa-
moloty w 75-80 procentach są przestarzałe, to po pierwszym
niespodziewanym uderzeniu sytuacja się pogorszy i przewaga
przeciwnika będzie jeszcze bardziej przytłaczająca. Czy nie
wydaje wam się, że w takim układzie tylko kretyn mógłby pla-
nować krótkoterminowe walki obronne z natychmiastowym
przeniesieniem działań wojennych na terytorium wroga?
294
I jeszcze: jak nazwać tego nikczemnika, któremu naród,
zmuszony do kanibalizmu i jedzenia trupów, udostępnił 23
tysiące czołgów, w tym również tysiące najlepszych w świe-
cie, a on nawet nie raczył się zainteresować, ile ich tam było?
I jaka jest wartość wspomnień szefa Sztabu Generalnego,
który albo jest kretynem, albo takiego udaje?
Przypomnijmy teraz stwierdzenie Żukowa o tym, że przed
wojną Stalin nie interesował się sprawami Sztabu General-
nego. Wielki strateg jakoby chciał zameldować o stanie swo-
jego wojska, ale nie miał takiej możliwości.
Uwierzmy temu. Zapytajmy jednak: a czy mógł Żukow za-
meldować o stanie Armii Czerwonej, jeżeli nawet w przybliże-
niu nie znał ani liczby dywizji, ani liczby czołgów, samolotów
i dział?
Nie wiem jak Stalin, ale ze wspomnień wynika, że Żukow
zapewne nie interesował się sprawami Sztabu Generalnego.
Trąby jerychońskie grzmią coraz głośniej: „Jako szef Szta-
bu Generalnego właściwie oceniał armię wroga oraz stan swe-
go wojska" (Marszał Sowietskogo Sojuza D. T. Jazów, „Kra-
snaja zwiezda", 20 kwietnia 2004). Właściwiej już rzeczywi-
ście nie można.
No cóż... albo w całym świecie nadal będą nas uważać za
kompletnych idiotów (a Żukowa za geniusza), albo książkę
Żukowa jednak przeczytamy i ujawnimy jej niektóre, eufemi-
stycznie mówiąc, nieścisłości.
Oto opinia Konstantyna Simonowa o wszystkich naszych
wspomnieniach, przede wszystkim o Żukowie: „Wielu z nich
przyzwyczaiło się, że za nich piszą, że oni tylko podpisują to,
co im się proponuje, a proponuje im się to, co jest wymagane,
to, co trzeba. Nie znają wartości słowa ani odpowiedzialności
za słowa" („Znamia" 1997, nr 2, s. 188).
Za to stwierdzenie można odpuścić Simonowowi wszystkie
grzechy.
Rozdział 21
O Kuliku i Pawłowie
W zaistniałej sytuacji Stalin i Żukow, zrozumiawszy,
że za wszystkie te karygodne błędy oprócz nich tak na-
prawdę nie ma kogo obwiniać, szybko znaleźli „rudego"*.
Okazał się nim Pawłow. I chociaż tak naprawdę był on zmuszony działać na
odcinku głównego uderzenia Niemców w sytuacji, którą
stworzyli mu jego zwierzchnicy (przy czym oficjalnie na po-
czątku „pomagało" mu trzech marszałków - Szaposzni-
kow, Kulik, Woroszyłow, później kolejni dwaj - Timoszen-
ko i Budionny i „dołączony" do nich Mechlis), to z genera-
łami okręgów rozstrzelano tylko jego. M. W. SAFIR
„Wojenno-istoriczeskij archiw" 2001, nr 2, s. 94
To bardzo stary zabieg: żeby uwidocznić coś olśniewające-
go i wielkiego, trzeba obok dla kontrastu umieścić coś ciem-
nego, mrocznego, nikczemnego.
Kontrapunktem genialnego stratega wszech czasów i na-
rodów jest obraz nikczemnych drobnych ludzików, tępych
sługusów, do niczego nie zdolnych, niczego nie rozumieją-
cych. W trudnej sytuacji na początku wojny przejawiali oni
* Jedno z rosyjskich określeń winowajcy.
296
brak zorganizowania, rozproszenie, brak roztropności, brak
umiejętności dowodzenia ludźmi, a nieraz najzwyklejsze tchó-
rzostwo. Jako antypody geniusza strategicznego XX wieku
propaganda komunistyczna wybrała marszałka Związku Ra-
dzieckiego Grigorija Iwanowicza Kulika i generała armii
Dmitrija Grigoriewicza Pawłowa.
Obrzucanie błotem Kulika i Pawłowa to zajęcie opłacalne,
nie wymagające też wysiłku intelektualnego. Zarówno Ku-
lik, jak i Pawłow zostali rozstrzelani na rozkaz Stalina. Nie
byli w stanie przeciwstawić się nagonce. Nie pozostawili też
wspomnień. Za to tomy Żukowa, proszę, leżą stosami. Czerp
wiadrami błoto z Żukowowskich wspomnień i dodawaj jesz-
cze od siebie.
Pierwszy przeciwko Kulikowi i Pawłowowi wystąpił sam
Żukow. I jego wybór nie był przypadkowy. A przyczyna nastę-
pująca. Rzucił się Żukow demaskować generała Kuzniecowa,
a ten mu odpowiedział: sam jesteś głupi! Zaatakował Ro-
kossowskiego, ten się odgryzł. Wyrządził podłość Wasilew-
skiemu, a ten mu tego nie zapomniał. Przyciskał Malinow-
skiego, ale ten też znalazł sposób, żeby się wybronić. Gnębił
Sokołowskiego, a ten mu oddał. Zaczął donosić na Koniewa,
ten mu o mało w pysk nie strzelił, w dodatku publicznie.
Szkoda, że ich rozłączyli.
I wtedy Żukow zrozumiał: tu się nie da przebić. Trzeba
poszukać łatwego kąska. Właśnie w ten sposób Pawłow z Ku-
likiem stali się ulubionym celem „obiektywnej krytyki". Wy-
godnym - bo nie odpowiadali na ataki.
II
Na czym jednak polega wina Kulika i Pawłowa?
Łańcuch zarzutów przeciwko Pawłowowi składa się z trzech
ogniw.
Pierwsze. W styczniu 1941 roku podczas gry strategicznej
na mapach okazał zupełną bezradność. Podobno wówczas Żu-
ków pokonał Pawłowa.
Drugie. Pół roku później, wieczorem 21 czerwca, kiedy
trzeba było ogłosić alarm, kiedy liczyła się każda godzina
297
i każda minuta, beztroski Pawłow zabawiał się w teatrze, ra-
zem ze swoimi zastępcami.
Trzecie. Kiedy wybuchła wojna, Pawłow jakoby przejawił
całkowity brak zrozumienia istoty współczesnej wojny, brak
zdolności dowodzenia wojskiem w skomplikowanej, niezrozu-
miałej sytuacji. Stąd katastrofa Frontu Zachodniego, a za nią
cały łańcuch następnych. Trzeba było rozstrzelać Pawłowa.
Szkoda, ale co zrobisz, sam na to zasłużył. Za jego grzechy
taka pokuta.
Przypatrzmy się jednak dokładnie grzechom, przewinie-
niom i błędom generała armii Pawłowa.
Zacznijmy od najważniejszego zarzutu, który polega na
tym, że Pawłow źle działał w pierwszych dniach wojny. Za-
rzuty te są niesprawiedliwe. Latem 1941 roku w Armii Czer-
wonej było pięciu marszałków Związku Radzieckiego: Wo-
roszyłow, Budionny, Timoszenko, Szaposznikow i Kulik.
W pierwszych dniach wojny c a ł a piątka znajdowała się
na Froncie Zachodnim. Wszyscy „pomagali" Pawłowowi.
W dniu 22 czerwca pełnili oni następujące funkcje:
Woroszyłow - członek Biura Politycznego KC, zastępca
przewodniczącego Rady Komisarzy Ludowych, przewodni-
czący komitetu obrony przy tejże radzie ZSRR. Przed rokiem
1940 Woroszyłow był narkomem obrony ZSRR.
Timoszenko — członek KC, ludowy komisarz obrony
ZSRR.
Budionny — członek KC, pierwszy zastępca ludowego ko-
misarza obrony ZSRR.
Szaposznikow - kandydat na członka KC, zastępca ludo-
wego komisarza obrony, były (i przyszły) szef Sztabu Gene-
ralnego.
Kulik - zastępca ludowego komisarza obrony, dowódca
Głównego Zarządu Artylerii Armii Czerwonej.
Pomyślmy. Mniej niż w tydzień został rozbity Front Za-
chodni — uzbrojone zgodnie z najnowszymi wymogami tech-
niki półmilionowe zgrupowanie wojsk radzieckich na naj-
ważniejszym odcinku strategicznym wojny. Czyżby nie było
w tym winy przewodniczącego komitetu obrony Woroszyłowa,
który przez piętnaście lat stał na czele narkomatu obrony?
298
Odcinek zachodni od wieków był ustalonym szlakiem, którym
przez Smoleńsk zdobywcy zawsze podążali na Moskwę. Od
1925 roku Woroszyłow, jako szef resortu obrony, powinien
był wzmocnić akurat ten odcinek, przygotowywać go do od-
parcia ataku. I skoro główny wyłom nastąpił właśnie tam,
czyżby nie było w tym winy Woroszyłowa? Czyżby nie za-
służył na taką samą karę jak dowódca Frontu Zachodniego?
Załóżmy, w latach 1925-1940 narkom obrony szykował
wojska i terytorium Białorusi do odparcia ataku, ale w 1940
roku na dowódcę w Mińsku wyznaczono niefrasobliwego
Pawłowa, który zmarnował wszystko, co zrobił narkom Wo-
roszyłow. Powstaje pytanie: a czym się zajmowali członkowie
Biura Politycznego, między innymi zastępca przewodniczą-
cego Rady Komisarzy Ludowych, przewodniczący komitetu
obrony Woroszyłow? Jeżeli wiedział, że Pawłow w ostatnim
roku przed niemiecką inwazją marnuje wszystko, to dlaczego
się nie wtrącił?
To znaczy, że:
- albo przed atakiem Woroszyłow pobłażał Pawłowowi, gdy
ten osłabiał obronę — wówczas obydwaj zasłużyli na karę;
- albo Woroszyłow przez szesnaście lat burzliwej działal-
ności nie przygotował wojsk Okręgu Zachodniego i Białorusi
do odparcia ataku. W tym wypadku należało ukarać samego
Woroszyłowa. Co mógł w Mińsku zrobić sam Pawłow w ciągu
roku, skoro narkom obrony w Moskwie na swym wysokim
stanowisku nie zrobił nic w ciągu szesnastu lat?
Od 1940 roku fotel narkoma obrony zajmował marszałek
Timoszenko.
Zadajmy następujące pytanie: czy Timoszenko wiedział,
w jaki sposób trzeba zorganizować odparcie ataku na odcinku
zachodnim czy nie?
Jeżeli wiedział, to dlaczego nie wydał odpowiednich roz-
kazów Pawłowowi? Przy mądrym narkomie nawet beztroski
Pawłow powinien działać właściwie. Przy dobrym dowódcy
kompanii nawet nierozgarnięci plutonowi dobrze i właściwie
pracują. A jeżeli niewłaściwie, to dowódca kompanii też jest
za to odpowiedzialny: od czego jest?
W rękach narkoma obrony spoczywa cała moc Armii Czer-
299
wonej. Jeżeli mając podporządkowaną sobie całą Armię Czer-
woną i wszystkie zasoby kraju, narkom obrony nie wiedział,
jak zorganizować odparcie ataku na ziemi białoruskiej, to
czego można wymagać od szefa miejscowego sztabu?
I jeśli doszło do strategicznego pogromu Frontu Zachod-
niego, to czyżby pierwszy zastępca narkoma obrony, marsza-
łek Budionny, nie był winny? Jeżeli nie przygotował odparcia
ataku, to czym w ogóle się zajmował przed uderzeniem nie-
mieckim?
Czyżby bez winy był marszałek Związku Radzieckiego
Szaposznikow, który od maja 1937 roku do sierpnia 1940
roku był szefem Sztabu Generalnego? W jaki sposób przed
wojną planował obronę na odcinku zachodnim?
I jeżeli wszyscy marszałkowie Związku Radzieckiego
razem wzięci, łącznie z przewodniczącym komitetu obrony,
narkomem obrony i jego pierwszym zastępcą oraz dwoma za-
stępcami, przy całym swoim wspólnym doświadczeniu, przy
swoich wpływach i nieograniczonej władzy, znajdując się obok
Pawłowa, wspólnie nie mogli zatrzymać Gota i Guderiana, to
czy Pawłow mógł zrobić to sam?
Moje pytanie brzmi: czy przed niemieckim atakiem wy-
socy moskiewscy przywódcy zdawali sobie sprawę z tego, że
Front Zachodni może upaść po tygodniu, czy tego nie rozu-
mieli? Jeżeli nie, to ich wszystkich trzeba osądzić za karygod-
ną niedbałość. Natomiast jeżeli rozumieli niebezpieczeństwo,
ale niczego nie zrobili w celu przygotowania obrony na odcin-
ku zachodnim, sądzić ich trzeba za sabotaż.
Wszyscy - pięciu marszałków Związku Radzieckiego ra-
zem wziętych — na Białorusi wykazali się pełną bezradnością.
Czy sprawiedliwe jest w takim razie oskarżanie o to samego
Pawłowa? Niektórzy z marszałków potajemnie pojawili się na
Białorusi jeszcze przed atakiem niemieckim. I jeżeli widzie-
li, że Pawłow nie pracuje, tylko siedzi w teatrze, to dlaczego
go stamtąd nie wyrzucili? Dlaczego nie postawili w Moskwie
kwestii natychmiastowego odsunięcia Pawłowa?
Ale przecież marszałkowie też nie byli sami. Na Białoru-
si znajdował się także narkom kontroli państwowej Mechlis,
mający w rzeczywistości nieograniczone pełnomocnictwa, je-
300
żeli chodzi o rozstrzeliwanie. Dlaczego nie zatrzymał nie-
mieckich czołgów? I jeżeli w ciągu ostatnich lat, miesięcy
i dni przed wybuchem wojny w Specjalnym Zachodnim Okrę-
gu Wojskowym nikt się nie przygotowywał do odparcia ata-
ku, to na co zwracał uwagę główny stalinowski kontroler Me-
chlis? Prócz spraw wojskowych w naszym kraju nic nie było
ważne. Wszystko było podporządkowane przygotowywaniu
się do wojny. Jakże Mechlis mógł przeoczyć taki nieład?
Oprócz niego na Białorusi w pierwszych dniach wojny (jak
też na kilka dni przed nią) przebywał przedstawiciel Kwa-
tery Naczelnego Dowództwa generał-lejtnant wojsk inżynie-
ryjnych D. Karbyszew. W pierwszych dniach wojny byli tam
także pierwszy zastępca szefa Sztabu Generalnego generał-
-lejtnant W. D. Sokołowski i dowódca Zarządu Operacyjne-
go Sztabu Generalnego generał-lejtnant G. K. Małandin. To
oni planowali wojnę, także na Froncie Zachodnim. To wła-
śnie ich należałoby pociągnąć do odpowiedzialności w ślad za
Woroszykwem, Budionnym, Timoszenką i innymi. Jednak
wszyscy oni wyszli z wody nie zmoczeni, a z płomieni - nawet
nie nadpaleni.
III
Jeszcze więcej podstaw do pociągnięcia do odpowiedzial-
ności było w wypadku generała-majora A. M. Wasilewskiego.
Od 1940 roku pełnił on funkcję zastępcy dowódcy Zarządu
Operacyjnego Sztabu Generalnego. Osobiście opracowywał
operacyjną część planu przekształcania radzieckich sił zbroj-
nych na odcinkach: północnym, północno-zachodnim i za-
chodnim (SWE, t. 2, s. 27). To on planował działania frontów:
Północnego, Północno-Zachodniego i Zachodniego. To on ma
na sumieniu pogrom Armii Czerwonej nie tylko na Froncie
Zachodnim, ale też Północno-Zachodnim - nad Bałtykiem,
oraz dotarcie wojsk niemieckich pod Leningrad. Blokada,
która pociągnęła za sobą milion ofiar, to też wynik jego pla-
nowania, jego owocnej działalności.
Jednak to Pawłowa rozstrzelano, a nikt z moskiewskich
przywódców nie ucierpiał (Kulika zdegradowano później, za
301
co innego, a pięć lat po wojnie rozstrzelano z całkiem innych
paragrafów). Większość przywódców moskiewskich, którzy
w pierwszych dniach wojny znajdowali się na Froncie Za-
chodnim, wkrótce awansowała.
Marszałek Woroszyłow po kilku dniach od klęski Frontu
Zachodniego wszedł w skład Państwowego Komitetu Obrony -
nadzwyczajnego najwyższego organu, w którym skupiała się
cała pełnia władzy państwowej; Woroszyłow został członkiem
Kwatery Naczelnego Dowództwa.
Marszałek Szaposznikow jeszcze w tym samym miesiącu,
w lipcu, wrócił do pełnienia funkcji szefa Sztabu Generalnego.
Generał-lejtnant Maładin po siedmiu latach awansował
na generała armii, a generał-lejtnant Sokołowski po pięciu
latach - na marszałka Związku Radzieckiego.
Na szczególną uwagę zasługuje generał-major Wasilew-
ski. Nie był na Froncie Zachodnim, ale to on właśnie plano-
wał działania tego frontu. Za haniebną klęskę Armii Czerwo-
nej na Białorusi i nad Bałtykiem, za okrążenie Leningradu
generała-majora Wasilewskiego czekał najbardziej zawrotny
awans w całej Armii Czerwonej. Trzy tygodnie po areszto-
waniu dowództwa Frontu Zachodniego Wasilewski został
zastępcą szefa Sztabu Generalnego, dowódcą Zarządu Ope-
racyjnego. Przedtem odpowiadał tylko za planowanie działań
wojennych od Morza Białego do Brześcia. I na tym polu po-
niósł totalną klęskę. Teraz Stalin powierzył mu planowanie
działań całej Armii Czerwonej. W październiku 1941 roku
Wasilewski został generałem-majorem. Pół roku później - ge-
nerałem-Iejtnantem. Po kolejnym miesiącu Stalin nominował
go na stanowisko szefa Sztabu Generalnego. Minęło kolejne
pół roku i Wasilewski otrzymał stopień generała armii. Po 29
dniach był już marszałkiem Związku Radzieckiego.
I w tej sytuacji całkiem niezrozumiały jest los Żukowa.
Front Zachodni upadł, Północno-Zachodni też, i jeszcze Po-
łudniowo-Zachodni, jak też Południowy i Północny. Gdyby
Północny się utrzymał, nie byłoby blokady Leningradu. Zała-
mało się wszystkie pięć frontów, których działanie planował
Żukow. Pod topór jednak poszło tylko całe dowództwo Frontu
Zachodniego.
302
Natomiast szefa Sztabu Generalnego zaliczyli do grona
świętych.
Mało tego, 26 czerwca 1941 roku Stalin postawił przed Żu-
kowem zadanie: zająć się tylko sprawami Frontu Zachodnie-
go. Oto, jak sam Żukow o tym opowiada: „Tego samego dnia
[26 czerwca — W. S.] wieczorem na wezwanie Stalina wraca-
łem do Moskwy i od razu stawiłem się w jego gabinecie. Sta-
lin polecił mi zorganizowanie obrony na odcinku Płock-Wi-
tebsk-Orsza—Mohylew-Homel, aby zatrzymać natarcie prze-
ciwnika w związku z krytycznym położeniem na Froncie
Zachodnim" („Krasnaja zwiezda", 26 marca 1996).
Jak widać, Pawłowowi pomagali nie tylko wszyscy mar-
szałkowie, ale też sam największy dowódca XX wieku. Jed-
nak ani marszałkom, ani genialnemu dowódcy nic z tego nie
wyszło.
A winnym pozostał Pawłow.
IV
Pawłowa oskarżono o to, że nie wykazał się w styczniu
1941 roku podczas gier strategicznych. Źródło oskarżenia jest
znane. To wynika z porywających myśliwskich opowiadań Żu-
kowa. Materiały dotyczące gier strategicznych były objęte ści-
słą tajemnicą, dlatego Żukow mógł sobie wymyślać wszystko,
co mu się żywnie podobało, opowiadać naiwnym wszystko, do
czego była zdolna jego bujna wyobraźnia i długi język. I wy-
myślał. I opowiadał. Jednak gdy uchylono nieco archiwalne
sejfy, okazało się, że Pawłow podczas tych gier wcale nie był
gorszy od Żukowa. Okazało się, że Żukow po prostu wymyślał
tok i wynik gier. Opowiadania Żukowa to tylko paplanina
i złośliwe wymysły starego samochwały.
A oto kolejne oskarżenie: wieczorem 21 czerwca 1941 ge-
nerał armii Pawłow bawił się w teatrze, a przecież trzeba
było...
Głupota Pawłowa jest oczywista, i w tym wypadku jednak
jest czemu zaprzeczyć. Pawłow nie siedział w teatrze sam.
Uważnym czytelnikom polecam przekartkowanie wspomnień
innych generałów z innych okręgów wojennych. Gwarantu-
303
ję, każdy, kogo interesują zagadki związane z początkowym
okresem wojny, znajdzie dziesiątki wspomnień o stołecz-
nych artystach, którzy w drugiej połowie czerwca śpiewali
i tańczyli w dużych i małych garnizonach wzdłuż całej za-
chodniej granicy Związku Radzieckiego. To nie Pawłow rzą-
dził stołecznymi zespołami koncertowymi, to nie on wysyłał je
na granicę. Nie miał takiej władzy, aby tym zarządzać.
Młode pokolenie nie zrozumie, lecz moi rówieśnicy po-
twierdzą — u nas tak to było zorganizowane: ludzie przygo-
towują się do żniw, a tu cały przekrój artystów, od szkolnych
kółek teatralnych po moskiewskie znakomitości. Na polowych
scenach podnoszą ducha bojowego rolników przed wspaniałą
bitwą o urodzaj. Albo prowadzi się przygotowania do wybo-
rów. A tu do sklepów kiełbaski podrzucą i jakieś puszki z ko-
lorowymi etykietkami, a nawet wina kwaśnego przywiozą, aż
z Algierii. Pewnego razu w Kujbyszewie przed wyborami
sprzedawali nawet banany. Co prawda tylko od godziny dzie-
siątej do obiadu, a w dodatku tylko w centralnych dzielnicach.
Ale wódki, pamiętam na pewno, wystarczyło dla wszystkich,
którzy mieli pieniądze. I tam, obok sklepów, tych, którym tak
niespodziewanie udało się zdobyć przekąskę i trunki, ponio-
sła ogólnonarodowa radość: dzwonią dzwonki, brzęczą gitary,
harmoszki pobrzmiewają. A w zakładowych klubach, nawet
w halach produkcyjnych artyści, ulubieńcy narodu, od Piechi
po Zykiną, sieją w duszach ludzkich nadzieję, ciepło i bezgra-
niczne szczęście.
Albo to: w 1968 roku, około sierpnia, miłośnicy estrady
i cyrku, wielbiciele operetki, satyry i dramatu, baletu i opery
w Moskwie nie mieli co robić. Powinni byli w tym momencie
znaleźć się w Zakarpackim Okręgu Wojskowym, na granicy
z Czechosłowacją. Tam panowała pełna swoboda! Oglądaj
i rozkoszuj się osiągnięciami sztuki radzieckiej, najbardziej
humanistycznej w świecie! Co najważniejsze - wszystko bez-
płatnie.
W czerwcu 1941 roku coś podobnego działo się wzdłuż
całej granicy zachodniej Związku Radzieckiego. Miłośnikom
sztuki polecam przejrzenie wspomnień piosenkarzy i tance-
rzy, skrzypków i pianistów, popularnych artystów kina i te-
304
atru. Wydawałoby się, że w tym okresie, w czerwcu 1941
roku, przed żniwami, ich miejsce jest nad Donem, w Kuba-
niu, w Ałtaju, na Powołżu. Lecz nie, wszyscy oni, nie wiado-
mo dlaczego, tłumnie przemieszczali się wzdłuż zachodnich
granic. Niektórzy z nich bawili dowództwo i sztab Frontu Za-
chodniego. Właśnie tak: frontu! Wieczorem 21 czerwca, w tej
samej chwili, gdy Pawłow ze swoim sztabem klaskał w dłonie
w teatrze, na Kremlu towarzysz Stalin podejmował decyzję
o powołaniu pięciu frontów radzieckich, od Morza Białego do
Czarnego. Wówczas między innymi została podjęta decyzja
o stworzeniu Frontu Zachodniego i powołaniu na jego dowód-
cę generała armii Pawłowa. A skoro tak, to do Pawłowa powi-
nien był zadzwonić stalinowski sekretarz, towarzysz Poskrie-
byszew, i poinformować: ważą się wasze losy, macie polecenie
siedzieć przy telefonie w gabinecie służbowym i czekać na
decyzję.
A skoro Pawłow beztrosko bawił się w teatrze, to z tego
wynika, że podobne zarządzenie z Kremla nie napłynęło.
Każdy się może śmiać z Pawłowa, ale jak rozumieć zacho-
wanie Stalina? W okresie jego rządów cały aparat państwo-
wy pracował w stalinowskim rytmie i był podporządkowany
rozkładowi dnia ojca narodów. Stalin pracował po nocach,
dlatego wszyscy narkomowie, a później ministrowie, siedzieli
w swych gabinetach do rana: a nuż Stalin zadzwoni? Tak
samo siedzieli ich zastępcy: a nuż narkomowi pilnie potrzebne
będą jakieś informacje? A skoro w fotelach siedzieli zastępcy
narkomów, to na miejscach pracy pozostawali też naczelnicy
głównych wydziałów. I ich zastępcy też. I naczelnicy oddzia-
łów, i też wraz z zastępcami. I naczelnicy działów. I wszyscy
pozostali. Każdy chętny znajdzie sporo podobnych informa-
cji: „W narkomacie obrony, w Zarządzie Politycznym Armii
Czerwonej, tak samo jak i w aparacie KC WKP(b), panował
wtedy tryb nocnej pracy w pełnym pogotowiu. Powiem tak,
Mechlis nie wyjeżdżał do domu wcześniej niż o godzinie 5 lub
6 nad ranem" (Generał-major J. A. Bołtin, „Krasnaja zwiez-
da", 10 marca 2004). „We wszystkich narkomatach pracowa-
no nocami" (W. S. Jemielianow, Na porogie wojny, Moskwa
1971, s. 23). O stalinowskim stylu pracy opowiada kandydat
305
na członka Biura Politycznego D. T. Szepiłow: „Praca trwała
do rana (...) Nierzadko koniec jednego dnia roboczego (raczej
nocy) zazębiał się z początkiem innego (...) Praca szła aż do
wykończenia. Zawały, udary i śmierci sypały się wszędzie"
(„Woprosy istorii" 1998, nr 5, s. 12-13).
W takim trybie funkcjonowała nie tylko rządowo-urzęd-
nicza Moskwa, ale też cały kraj. Cały aparat rządzący był
zmuszony dostosować się do rytmu stolicy. Siedzi w nocy se-
kretarz partii w jakimś tam Urkagańsku i odejść nie może:
a nuż pomocnik moskiewskiego zastępcy, zastępca działu za-
żąda natychmiastowej odpowiedzi... Dobrze, że na Dalekim
Wschodzie, kiedy w Moskwie jest noc, tam już dzień. A co
pozostali?
Aż tu wyjątek, który wyłamuje się ze wszystkich reguł.
21 czerwca 1941 roku w Moskwie omawiano kwestię nad-
zwyczajnej wagi: po raz pierwszy w historii Związku Radziec-
kiego, w czasach pokoju, w atmosferze ścisłej tajemnicy po-
wstawało pięć frontów. Stalin formował fronty nie dla obrony
i nie dla odparcia ataku hitlerowskiego. Stalin zdecydowanie
nie chciał wierzyć w taką możliwość. Dlatego fronty tworzono
w celu dla nas nie znanym. Przy tym Front Zachodni miał
być głównym narzędziem wojny, centrum, rdzeniem ustawia-
nia szyku strategicznego. I oto w tym decydującym momencie
Stalin nie zażądał obecności Pawłowa w swoim punkcie do-
wodzenia lub w gabinecie.
Nie zażądał tego też narkom obrony Timoszenko. Żeby
chociaż szef Sztabu Generalnego uprzedził Pawłowa: hej,
Dmitriju Grigoriewiczu Pawłowie, nigdzie daleko nie uciekaj,
nie oddalaj się od kremlowskiego telefonu.
Oto obraz sytuacji: nie tylko generał armii Pawłow, ale
też generał-major Klimowski siedział w teatrze. A przecież on
był szefem sztabu Specjalnego Zachodniego Okręgu Wojsko-
wego, który w tym czasie był przekształcany w sztab Frontu
Zachodniego. Był tam też naczelnik artylerii, teraz już fron-
tu, generał-lejtnant artylerii Klicz. Front się rodzi, a całe do-
wództwo w teatrze!
Tak się działo nie tylko na Froncie Zachodnim. Nasi histo-
rycy, nie wiadomo dlaczego, nie lubią wspominać, że 21 czerw-
306
ca 1941 roku dowódca Specjalnego Kijowskiego Okręgu Woj-
skowego generał-major M. P. Kirponos wraz z najbliższym oto-
czeniem siedzieli sobie na trybunach stadionu „Dynamo",
a wieczorem poszli do teatru. I znów w towarzystwie odpo-
wiedzialnych towarzyszy. Marszałek Związku Radzieckiego
I. Ch. Bagramian opisuje morderczy rytm pracy w sztabie
okręgu: począwszy od wczesnej wiosny 1941 roku, nie było
ani dni wolnych, ani świąt; praca od świtu do świtu i na-
stępnie od nocy do następnego świtu, wszyscy padają z nóg
ze zmęczenia i braku snu... Aż tu nagle stadion, teatr...
w chwili gdy Specjalny Kijowski Okręg Wojskowy potajemnie
jest przekształcany we Front Południowo-Zachodni. Genera-
łowie nie mają czasu na teatr, oni chcieliby dokończyć spra-
wy. Chcieliby się przespać z godzinkę!
A tu i w Rydze teatr, i w Odessie.
Jak tę komedię należy rozumieć?
W takim razie śmiejmy się nie z beztroskiego Pawłowa,
Klimowskiego, Klicza, śmiejmy się ze Stalina, Timoszenki
i Żukowa.
Zresztą, można się nie śmiać. Niespełna trzy miesiące po
opisywanych wydarzeniach na Morzu Śródziemnym, u przy-
lądka Matapan, rozegrała się bitwa morska pomiędzy zgru-
powaniami włoskich i brytyjskich okrętów, zakończona wspa-
niałym zwycięstwem floty brytyjskiej. Decydującą rolę w zwy-
cięstwie Wielkiej Brytanii odegrało lotnictwo pokładowe
i zastosowanie nowego środka rozpoznawczego - radaru. Po-
nadto po stronie floty brytyjskiej - i to była rzecz najważ-
niejsza — było zaskoczenie. Zgrupowanie okrętów pojawiło się
tam wtedy, gdy ich obecności się nie spodziewano, a nawet
całkowicie ją wykluczano. Najdziwniejsze jest to, że kilka dni,
a nawet godzin przed wyjściem w morze wydawało się, że bez-
troscy brytyjscy admirałowie wcale nie interesują się sprawa-
mi floty. Prowadzili oni dosyć intensywne życie towarzyskie:
bawili się na balach, grali w golfa, pojawiali się w teatrze.
A potem jakoś niepostrzeżenie, po angielsku, nie żegnając się,
jeden po drugim znikli.
I po zwycięstwie nad flotą włoską przy przylądku Mata-
pan nikt się nie śmieje z zachowania admirałów brytyjskich.
307
O, gdyby Włosi nagle napadli na flotę brytyjską, tuż przed
jej wypłynięciem z baz, to wtedy historycy wypomnieliby
brytyjskim admirałom i bale, i golfa, i pokera, i beztroskie
wieczory w teatrach.
V
Decyzja Stalina o utworzeniu pięciu frontów 21 czerwca
1941 roku była końcowym etapem długotrwałego, niezauwa-
żalnego procesu. Rozkaz o natychmiastowym rozpoczęciu bu-
dowy frontowych i wojskowych punktów dowodzenia został
wydany jeszcze 27 maja („Krasnaja zwiezda", 29 maja 1991).
W połowie czerwca do tych punktów dowodzenia przerzuco-
no grupy operacyjne. 13 czerwca 1941 roku wszystkie stacje
radiowe Związku Radzieckiego podały wiadomość TASS: „Po-
głoski o tym, że ZSRR przygotowuje się do wojny z Niemcami,
są kłamstwem i prowokacją (...) odbywające się obecnie letnie
zgrupowania rezerwistów Armii Czerwonej i manewry mają
na celu ich szkolenie oraz sprawdzenie działania infrastruk-
tury kolejowej, i jak wiadomo, są przeprowadzane co roku,
wobec tego przedstawienie tych przedsięwzięć jako wrogiego
nastawienia wobec Niemiec jest bezsensowne".
Właśnie tego dnia, 13 czerwca 1941 roku, nastąpił osta-
teczny i pełny podział struktur zarządu w zachodnich nad-
granicznych okręgach wojskowych, oprócz Leningradzkiego.
Tego dnia narkom obrony wydał polecenie wyprowadzenia
dowództwa frontowego do polowych punktów dowodzenia.
W Specjalnym Zachodnim Okręgu Wojskowym, tak samo
jak w Specjalnych Okręgach Nadbałtyckim i Kijowskim, już
od 13 czerwca istniały fronty. Równolegle funkcjonowały też
okręgi wojskowe, z których wyłoniły się fronty.
Od 13 czerwca 1941 roku na Białorusi istniały dwa nie-
zależne wojenne układy dowodzenia: potajemnie utworzony
Front Zachodni (dowódca frontu generał armii D. G. Paw-
łów, punkt dowodzenia w lesie, w rejonie stacji Obuz-Leśna)
oraz Specjalny Zachodni Okręg Wojskowy (dowódca gene-
rał-lejtnant W. N. Kurdiumow, sztab w Mińsku). Pawłow
wciąż odgrywał rolę dowódcy okręgu, oficjalnie jednak był
308
już dowódcą frontu i jego sztab był już przerzucany do taj-
nego punktu dowodzenia, by funkcjonować niezależnie od
Specjalnego Zachodniego Okręgu Wojskowego. Sam Pawłow
z najwyższym dowództwem frontu przebywał w Mińsku. W te-
atrze.
Całą tę farsę stworzono, żeby pokazać wywiadowi nie-
mieckiemu: na Froncie Zachodnim bez zmian, u nas - tu,
w Związku Radzieckim - życie toczy się po swojemu, niczego
poważnego nie planujemy, nikt nigdzie potajemnie nie od-
chodzi, oto oni, dowódcy, wszyscy jak jeden siedzą w teatrze.
I pora zrozumieć, drodzy państwo, że pogłoski o tym, że ZSRR
przygotowuje się do wojny z Niemcami, są kłamstwem i pro-
wokacją...
Gdy Stalin w Moskwie zatwierdzał decyzje o utworzeniu
frontów, punkty dowodzenia pięciu frontów były już wyposa-
żone, w wielu z nich znajdowali się już oficerowie i genera-
łowie sztabów. Wydawali już rozkazy w imieniu dowództwa
frontowego. Przykład: 21 czerwca 1941 roku o godzinie 14.30
armiom 8., 11. i 27. wydano rozkaz o wprowadzeniu zaciem-
niania w garnizonach i w miejscach rozmieszczenia wojsk.
Zarządzenie podpisał zastępca dowódcy Frontu Północno-
-Zachodniego ds. obrony przeciwlotniczej pułkownik Karlin
(CAMO, zbiór 344, spis 5564, akta 1, s. 62). Zwracam uwagę:
dokument podpisał nie zastępca dowódcy okręgu, lecz frontu!
Niemieckiego ataku się nie spodziewano, ale fronty były już
utworzone.
VI
W teatrze obok Pawłowa siedział generał-lejtnant arty-
lerii N. A. Klicz, dowódca artylerii Specjalnego Zachodniego
Okręgu Wojskowego, a tak naprawdę Frontu Zachodniego.
Oto niewielki fragment o nim i generale I. N. Russijanowie,
dowódcy 100. Dywizji Strzeleckiej. Nieco później, 18 września
1941 roku, 100. Dywizja Strzelecka zostanie przeformowa-
na w 1. Gwardyjską. W rozkazie głównodowodzącego nr 308,
o utworzeniu pierwszych czterech dywizji gwardyjskich, gene-
rał-major Russijanow był wymieniony pierwszy. Właśnie on
309
oficjalnie stał się radzieckim gwardzistą nr 1. Teraz jednak
mowa nie o wrześniu, lecz o początku czerwca 1941 roku.
„100. Dywizja Strzelecka przed wojną stacjonowała na
obrzeżach Mińska, dlatego nieoficjalnie zwano ją stołeczną.
Na początku czerwca 1941 roku jej dowódca generał-major
Russijanow został wezwany do sztabu okręgu: mieli otrzymać
nowe działa kalibru 76 mm. Dowódca artylerii okręgu ge-
nerał-lejtnant Klicz powitał Iwana Nikiticza, swego starego
znajomego. Kiedy zostali sami, Klicz cicho i dość niepewnie
(co zazwyczaj było do niego niepodobne) powiedział:
- Iwanie Nikiticzu, radzę ci nowych dział siedemdziesię-
ciosześciomilimetrowych na razie nie odbierać. Ale tylko ra-
dzę. Decyduj sam.
- Czyżby to były złe działa?
- Nowe siedemdziesiątki szóstki to nie działa, to marzenie.
Ale na razie mamy tylko jedną jednostkę ogniową na każde.
A do starych dział... amunicji całe góry. Zacznie się wojna
i w ciągu dwóch dni zużyjesz całą amunicję do nowych dział.
Co dalej będziesz robił?
- A co, wojna się zbliża?
- Ja ci i tak powiedziałem więcej, niż mogłem.
- To jak długo będę musiał odwlekać odbiór nowych dział?
- Sądzę, że około miesiąca" („Krasnaja zwiezda", 17 lipca
1991).
Ten fragment jest jak heksogen. Niewielki, ale ile w nim
mocy!
Siedział w Sztabie Generalnym w Moskwie jakiś tam
geniusz i wysyłał na Białoruś najlepsze na świecie 152 mm
haubicoarmaty ML-20 i po dziesięć jednostek ognia do każ-
dej. Jednak działa te są bez obsługi, bez dowódców, bez tyłów
zaopatrzeniowych. Jeżeli nie ma artylerzystów, to poczekaj,
aż przybędą; na uralskich poligonach uformuj baterie, dywi-
zjony, pułki, przygotuj, zgrupuj i dopiero wtedy wysyłaj na
Białoruś.
Ten sam geniusz ze Sztabu Generalnego wysyłał tam naj-
lepsze na świecie armaty 76 mm i tylko po jednej jednostce
310
ognia do każdej. Jeżeli nie ma wystarczającej ilości pocisków
do nowych dział, to trzymaj je za Wołgą. Kiedy produkcja
pocisków rozwinie się pełną parą, wówczas skierujesz działa
do natarcia. Inaczej sprawisz, że wojsko będzie bezbronne.
Komu są potrzebne działa bez pocisków? Tylko wrogom. Tyl-
ko Hitlerowi. Hitlerowcy włączyli do uzbrojenia nasze zdobyte
działa 76 mm i uruchomili produkcję amunicji. W pierwszej
poltowie wojny radzieckie działa 76 mm były najlepszą bronią
przeciwpancerną armii hitlerowskiej. Niczego porównywal-
nego Hitler wcześniej nie miał.
A nawet nasze ,,przestarzałe" działa były wiele warte. Fi-
glarze ze Sztabu Generalnego i Instytutu Historii Wojskowo-
ści nie uwzględniali nawet w statystykach naszych „przesta-
rzałych" dział. Oni szydzili z tej broni. Jednak oto przykład:
generał-major Russijanow zrezygnował z nowych, najlep-
szych na świecie dział, pozostały u niego w dywizji trzycalo-
we - wzór z 1902 roku. I dlatego jego dywizja w niecałe dwa
miesiące stała się gwardyjską. Pierwszą.
Nie chodzi jednak o „przestarzałą" broń.
VII
Na początku wojny generał-lejtnant artylerii Klicz zna-
lazł się w gronie „winowajców". „Profesor nauk dywersyjnych"
pułkownik I. G. Starinow był świadkiem jego aresztowania.
Oto jego opowieść: „W szczególności wstrząsnęło mną aresz-
towanie N. A. Klicza. Byłem przekonany o jego uczciwości
i niewinności (...) Klicz robił wszystko, by podnieść zdolność
bojową artylerii okręgu. Zabierano mu jednak sprzęt, zdej-
mowali jego ludzi z pozycji do... prac obronnych. Zabierano
mu stare działa z amunicją, a w zamian przysyłano nowe bez
pocisków. Cóż Klicz mógł zrobić?! Protestować? Protestował,
ale go usadzano" (I. G. Starinow, Miny żdut swojego czasa,
Moskwa 1964, s. 211).
Teraz jednak nie rozmawiamy o pociskach i działach, lecz
o tym, że dowódca artylerii Specjalnego Zachodniego Okręgu
Wojskowego o specjalnym przeznaczeniu generał-lejtnant ar-
tylerii N. A. Klicz na początku czerwca 1941 roku wiedział:
311
najpóźniej za miesiąc, czyli gdzieś na początku lipca, zacznie
się wojna. O tym napomykał generałowi-mąjorowi Russijano-
wowi. „Krasnaja zwiezda" donosi, że Russijanow zrozumiał
podpowiedz: „Po rozmowie z Kliczem, pojąwszy, że czasu jest
niewiele, dowódca dywizji szczególny akcent kładł na przygo-
towanie ogniowe, na ćwiczenia taktyczne, szkolił też sztab.
Dywizję wymęczył całkowicie. Ajednak wcześniej, niż się spo-
dziewano, nastał pierwszy dzień wojny".
Russijanow przygotowywał się na początek lipca, a wojna
zaczęła się dwa tygodnie wcześniej...
Dowódca 100. Strzeleckiej Dywizji geoerał-major Russi-
janow dowiedział się o zbliżaniu się wojny od dowódcy arty-
lerii Specjalnego Zachodniego Okręgu Wojskowego generała-
-lejtnanta Klicza. Ciekawe, od kogo Klicz mógł się dowiedzieć
o planowanej na początek lipca wojnie? Najprawdopodobniej
od dowódcy Specjalnego Zachodniego Okręgu Wojskowego ge-
nerała armii Pawłowa.
Nie sądzę, żeby Klicz Yub Pawiom wiedzieli o planach Hi-
tlera. Ale oni znali plany Stalina. I nawet jeżeli nie w pełnym
zakresie, to zapewne w części ich dotyczącej.
Załóżmy jednak niemożliwe: generał-lejtnant artylerii
Klicz na początku czerwca 1941 roku znał plany Hitlera,
który zaatakuje najpóźniej za miesiąc. Jeżeli on w Mińsku
wiedział to i rozumiał, to z pewnością i genialny Żukow po-
winien był o tym wiedzieć. Z góry Żukow lepiej widzi. Ma do
dyspozycji Zarząd Wywiadowczy Sztabu Generalnego, jemu
wszystkie zarządy wywiadów sztabów okręgów dostarczają
informacje. Jak to się stało, że dowódca stosunkowo niskiej
rangi na początku czerwca bije na alarm, a genialny strateg
w Moskwie sam alarmu nie wywołuje i innych „usadza"?
Mam inne pytanie: po co informacje o zbliżającym się po-
czątku wojny trzymać w tajemnicy? Dlaczego jeden generał
radziecki o możliwym terminie początku wojny napomyka in-
nemu? W dodatku nie pierwszemu lepszemu, tylko swojemu
przyjacielowi Russijanowowi, pewien, że ten się nie wygada.
Zastanówmy się, kto jest zainteresowany tym, aby trzymać
w tajemnicy termin rozpoczęcia wojny? Tylko agresor, stro-
na atakująca. Jeżeli Hitler to agresor, to niech on zachowuje
312
swoje tajemnice. A po co my mamy strzec hitlerowskich ta-
jemnic? Odgórnie, na cały świat trzeba było trąbić: nie krzą-
taj się tak, Hitlerze, znamy twoje zamiary!
Ale przecież nie tylko Russijanowowi napomykali.
Generał-major wojsk łączności Agafonow przed wojną był
dowódcą łączności 11. Armii Specjalnego Nadbałtyckiego
Okręgu Wojskowego. W jego opowiadaniu wymieniony jest
generał-major I. T. Szlemin. Był on dowódcą sztabu 11. Ar-
mii. A więc: „Na kilka dni przed wojną odbyło się ostatnie
ćwiczenie 128. Dywizji Strzeleckiej w rejonie Kalwarii. Pa-
miętam, że potem podszedłem do szefa sztabu generała Szle-
mina i poprosiłem o pozwolenie na ściągnięcie rozciągniętych
linii łączności.
- W żadnym wypadku tego nie róbcie! - zdecydowanie po-
wiedział szef sztabu, a potem łagodniej zapytał: — Czyżbyście,
towarzyszu Agafonow, nie rozumieli sytuacji, nie wiedzieli,
po co to wszystko?
- Tak jest, towarzyszu generale..." (W. P. Agafonow, Nie-
man! Nieman! Ja - Dunaj!, Moskwa 1967, s. 20).
Tak to było: ćwiczenia polowe się zakończyły, a kable po-
zostały, i to wcale nie do ćwiczeń. I nie do wojny obronnej.
128. Dywizja Strzelecka, jak cała reszta, nie przygotowywała
się do obrony, nie kopała transzei, tylko się uczyła „bić wroga
na jego terenie". Szczególnie dociekliwym radzę znaleźć na
mapie tę Kalwarię i linię graniczną z 1941 roku...
Dla dowódcy łączności 11. Armii zagadka: rozwinięte linie
łączności nie są do ćwiczeń. Sam wymyśl do czego.
Jeżeli powiedziałem coś nie tak, to towarzysze sprostują,
ale wydaje mi się, że jeżeli generałowie szeptali o zbliżającej
się wojnie, napomykali sobie o przypuszczalnych terminach
jej rozpoczęcia, to oznacza, że mowa była nie o hitlerowskim
ataku, tylko o stalinowskim.
I nie dlatego Pawłow, Klicz, Klimowski, Kopiec, Tajurski
beztrosko siedzieli w teatrze, że nie mieli co robić, i nie dlate-
go, że liczyli na pokojowe współistnienie z Hitlerem. Akurat
odwrotnie. Oni wiedzieli: zbliża się wojna, dlatego właśnie
trzeba iść do teatru.
Co jakiś czas.
313
A czy na kontach Kulika i Pawłowa były jakieś przestęp-
stwa?
Trzeba przyznać: były.
Nie chcę być nierzetelny. Gwoli sprawiedliwości trzeba
wspomnieć przestępstwa Pawłowa i Kulika. Niektórych nie
można zapomnieć. Na przykład: obydwaj pod koniec lat trzy-
dziestych walczyli w Hiszpanii. „By w Grenadzie ziemię oddać
chłopom". Na pierwszy rzut oka sprawa szlachetna - walka
z faszyzmem. A jednak...
Jednak u nas przez rokiem 1936 wymordowano już milio-
ny ludzi. Niczego podobnego faszysta Franko w Hiszpanii nie
zrobił.
U nas miliony już siedziały w gułagach, a Hiszpania
w gruncie rzeczy obeszła się bez tego.
Naszych chłopów pędzono do kołchozów, a hiszpański
chłop pozostawał wolny. Granice Hiszpanii były otwarte
i każdy, komu dyktatura generalissimusa Franko się nie
podobała, mógł swobodnie wyjechać w którąkolwiek stronę
świata, choćby do Argentyny, choćby do Australii, choćby do
ojczyzny światowego proletariatu. A nasze granice były za-
mknięte na siedem spustów. Na każdego, kto marzył o odwie-
dzeniu kapitalistycznego piekła, na granicy czekał, trzaska-
jąc zamkiem karabinu, strażnik graniczny Karacupa wraz ze
swoim wiernym psem.
W 1932 roku komuniści celowo spowodowali głód, przede
wszystkim na ziemiach Ukrainy, i zagłodzili kolejne miliony.
A w 1936 roku nasi bohaterscy żołnierze pojechali wyzwa-
lać Hiszpanię, chociaż nie było tam żadnego głodu ani go nie
przewidywano. Nasi żołnierze-internacjonaliści nie powinni
byli lecieć do obcych krajów, lecz walczyć o wolność własnego
kraju, własnego narodu.
Po jakiego diabła leźliście wyzwalać obcy naród, jeśli nasz
w tym czasie był na łańcuchu? Skąd ta odpowiedzialność za
losy dalekich krajów przy braku całkowitej odpowiedzialności
za własny los?
Rozdział 22
Kto dorówna Pawłowowi?
„Prawdziwa historia" Wielkiej Wojny Oj-
czyźnianej przedstawia się jak fantastyczna
kompozycja z fałszywych wspomnień Żukowa,
na wylot fałszywych powieści Stadniuka oraz
filmów Ozerowa.
ANATOLU TARAS,
Wstęp do książki I. Drogowoza,
Bolszoj flot Strany Sowietów, Mińsk 2003, s. 8
I
Nie mogąc się przyczepić do czynów wojennych dowódcy
Frontu Zachodniego generała armii D. G. Pawłowa, obrońcy
Żukowa rzucili się na jego niemoralne postępowanie. Jak się
poczyta o zachowaniu Pawłowa w życiu codziennym, od razu
zaczyna się rozumieć przyczyny klęski Frontu Zachodniego
w pierwszym tygodniu wojny.
Oto przykład.
Artykuł pt. „Oficer GRU aresztował dowódcę armii". Opu-
blikowany w „Niezawisimom wojennom obozrienii" 5 grudnia
2003 roku. Autor — Michaił Jefimowicz Bołtunow - „pisarz
wojskowy, autor książek z historii służby wywiadowczo-dy-
wersyjnej". Artykuł opowiada o aresztowaniu „komandarma
I stopnia" Pawłowa przez „pułkownika GRU" Mamsurowa.
W samym tytule pisarz wojskowy Bołtunow popełnił dwa
315
błędy. Pawłow pełnił funkcję dowódcy Frontu Zachodniego
i służył w randze generała armii.
A Bołtunow uporczywie nazywa Pawłowa komandarmem
I stopnia. Pawłow nigdy nie miał takiej rangi. Po powrocie
z Hiszpanii bohater Związku Radzieckiego dowódca brygady
(kombryg) Pawłow otrzymał stopień wojskowy dowódcy kor-
pusu (komkor) i funkcję dowódcy Wydziału Motopancernego
Armii Czerwonej. Po wojnie zimowej w Finlandii — za sukces
podczas działań wojsk pancernych w nieludzkich warunkach
w terenie „przeciwpancernym" przeciwko silnemu, wytrzy-
małemu i mądremu przeciwnikowi; za rozwiązanie nawet
teoretycznie nierozwiązywalnego zadania bojowego Dmitrij
Pawłow został awansowany na dowódcę armii (koman-
dami) II stopnia. 4 czerwca 1940 roku w Armii Czerwonej
wprowadzono stopnie generalskie. Tego dnia postanowie-
niem Rady Komisarzy Ludowych Pawłow otrzymał stopień
generała-pułkownika wojsk pancernych. W styczniu 1941
roku podczas gry strategicznej na mapach, działając prze-
ciwko Żukowowi, przejawił godny podziwu talent dowodze-
nia i 23 lutego 1941 roku został nominowany na generała
armii.
0 aresztowaniu którego dowódcy latem 1941 roku opowia-
da nam „pisarz wojskowy" Bołtunow?
1 skąd w czerwcu 1941 roku mógł się pojawić pułkownik
GRU? Autor książek „z historii służby wywiadowczo-dywer-
syjnej" powinien wiedzieć, że GRU stworzono 16 lutego 1942
roku.
Znajomość przedmiotu wykazywana przez „pisarza woj-
skowego" uwidacznia się nie tylko w tytule, ale też w tytułach
rozdziałów. Na przykład w takich: „W poszukiwaniu sztabu
Okręgu Białoruskiego". Autor przekazuje, że „29 czerwca Wo-
roszyłow wydał rozkaz Mamsurowi, by aresztować koman-
darma I stopnia Dmitrija Pawłowa, komandarma II stopnia
Władimira Klimowskiego i komandarma Nikołaja Kłycza".
Jednak „pułkownik GRU" Mamsurow w żaden sposób nie
mógł odszukać sztabu Okręgu Białoruskiego. I nie dziwota.
W 1941 roku okręg taki nie istniał. 11 lipca 1940 roku Bia-
łoruski Okręg Wojskowy został przemianowany na Specjal-
316
ny Zachodni Okręg Wojskowy. To nie tylko zmiana szyldu.
W skład okręgu został włączony obwód smoleński - to zaprze-
czało nazwie „Białoruski".
Jednak jeżeli „pułkownik GRU" szukał sztabu Specjal-
nego Zachodniego Okręgu Wojskowego, to trzeba było zapy-
tać pierwszego lepszego przechodnia. Każdy odpowiedział-
by: w centrum Mińska. I wcale nie Pawłow dowodził okręgiem
w pierwszych dniach wojny, tylko Kurdiumow. 21 czerwca
1941 roku nastąpił podział struktur. Główna część dowódz-
twa i sztabu Specjalnego Zachodniego Okręgu Wojskowego
przekształciły się w dowództwo i sztab Frontu Zachodniego
i były potajemnie przerzucone do punktu dowodzenia w rejo-
nie Baranowicz. Właśnie tam po wybuchu wojny znajdował
się Pawłow. Właśnie tam „pułkownik GRU" powinien go szu-
kać. Mniejsza część dowództwa i sztabu pozostała na miejscu
i zachowała nazwę: sztab okręgu.
Przed wyjazdem z Moskwy „pułkownik GRU" powinien się
dowiedzieć w Sztabie Generalnym, gdzie znajduje się sztab
Frontu Zachodniego. Miejsca lokalizacji sztabów niższego
szczebla określają i zatwierdzają sztaby szczebla wyższego.
W Sztabie Generalnym powinni byli wiedzieć, że sztab Fron-
tu Zachodniego znajduje się w rejonie stacji Obuz-Leśna, na
południowy-zachód od Baranowicz. A skoro go tam nie ma,
to nie wina dowódcy frontu generała armii Pawłowa. Szef
Sztabu Generalnego, generał armii Żukow wiedział jakoby,
że niemieckie uderzenie będzie skierowane w okolice Bara-
nowicz, i właśnie na drodze niemieckiego klina pancernego
wybrał miejsce na punkt dowodzenia Frontem Zachodnim.
Przeczytajmy jeszcze raz plan Sztabu Generalnego z dnia
15 maja 1941 roku. Żukow mówi o tym planie: „moja notat-
ka". Właśnie tam jest wskazane miejsce stacjonowania szta-
bu Frontu Zachodniego — Baranowicze.
Z jednej strony, Żukow jakoby przewidział, że główne ude-
rzenie wojsk niemieckich zostanie skierowane na Baranowi-
cze. Z drugiej — właśnie tam umieścił sztab Frontu Zachod-
niego. Czyż to nie jest działanie na własną szkodę?
Z jednej strony, Stalin jakoby z wrzaskiem odrzucił plan
z dnia 15 maja 1941 roku, a z drugiej - sztab Frontu Zachod-
317
niego jednak znalazł się tam, w okolicach Baranowicz. Zgod-
nie z planem i wbrew wrzaskom.
Jeżeli Pawłow nadużył pełnomocnictwa, wyprowadził swój
punkt dowodzenia spod uderzenia, to nie jest to jego winą,
lecz zasługą. A winić trzeba pewnego geniusza w Sztabie Ge-
neralnym.
II
Czytamy artykuł pióra „pisarza wojskowego" dalej i po-
dziwiamy. Władimir Jefimowicz Klimowski nie był koman-
darmem II stopnia, lecz generałem-majorem. I w ogóle w Ar-
mii Czerwonej w 1941 roku nie istniał stopień wojskowy ko-
mandarm. W czerwcu 1940 roku zdecydowanie większa część
składu najwyższego dowództwa Armii Czerwonej otrzyma-
ła stopnie generalskie i admiralskie. Ze starymi stopniami
pozostali niektórzy dowódcy brygad i dywizji, wypuszczeni
z więzień. Im też jednak w większości wypadków przyznawa-
no stopnie generalskie. Na przykład: zwolniony z więzienia
dowódca dywizji K. K. Rokossowski (stopień nadano w 1935
roku) 4 czerwca 1940 roku został generałem-majorem. Do-
wódców brygad w 1941 roku jeszcze było wielu. Dowódców
dywizji mniej — ośmiu. Dowódca korpusu w całej historii Ar-
mii Czerwonej był tylko jeden - L. G. Pietrowski. A dowód-
ców armii nie było. Albo ich rozstrzelano, albo przekształcono
w generałów.
Przed wprowadzeniem stopni generalskich stopień ko-
mandarma istniał krócej niż pięć lat. Komandarmów nie było
wielu: w roku 1937 - pięciu I stopnia i dziesięciu II stopnia.
Po rozstrzelaniach jeszcze kilka osób otrzymało stopnie ko-
mandarmów. Wśród nich byli: Koniew, Kulik, Mierieckow,
Timoszenko, Szaposznikow, Kowalew, Tiuleniew. Nie było
jednak żadnego o nazwisku Klimowski. I już na pewno nie
było „komandarma Kłycza". Natomiast był na Froncie Za-
chodnim generał-lejtnant Nikołaj Aleksandrowicz Klicz.
Dalej w opowieści „pisarza wojennego" pojawia się „ko-
mandami" Jeriomienko. Po wojnie Andriej Iwanowicz został
marszałkiem Związku Radzieckiego. Czyżby „autorowi wielu
318
książek z historii służby wywiadowczo-dywersyjnej" trudno
było wziąć do ręki książki marszałka i sprawdzić, jaki miał
stopień w opisywanym czasie? Stopień komkor Jeriomien-
ko otrzymał 4 listopada 1939 roku, a generała-lejtnanta -
4 czerwca 1940 roku. Nie był on komandarmem ani przed
wprowadzeniem tytułów generalskich, ani potem. I skoro „pi-
sarzowi wojennemu" tak się spodobały zniesione tytuły woj-
skowe, to dlaczego Żukowa nie nazywa komandarmem?
Z marszałkami jest problem. Nasz autor wymienił „Kon-
stantyna Miereckowa". Jeżeli pisze pan, mistrzu, o przyszłym
marszałku Związku Radzieckiego, to miał on na imię Kiryłł
Afanasjewicz.
Zademonstrowawszy znajomość przedmiotu, „pisarz wo-
jenny" oskarża Pawłowa: rzekomo był to niedobry człowiek.
Jako jedyne źródło wymienia wspomnienia „pułkownika
GRU" Mamsurowa, który aresztował Pawłowa. Czyżby cerber
Mamsurow mógł coś dobrego powiedzieć o aresztowanym?
Nawiasem mówiąc, Hadżi-Umar Dżiorowicz Mamsurow,
awansowany do stopnia generała-pułkownika, w 1957 roku
szykował wraz z Żukowem zamach stanu, jednak w ostatniej
chwili stchórzył i wyznał skruchę przed Chruszczowem.
Całkiem zwala z nóg końcówka podtytułu artykułu: „Na-
szywki za skok przez okno". „Pisarz wojskowy" kontynuuje
opowieść o sytuacji w sztabie Frontu Zachodniego w dniu
5 lipca 1941 roku: „Z okna sztabowego baraku wyskoczył
znany w swoim czasie dowódca wojskowy (...) Wylądował
niefortunnie i skręcił nogę w kostce, po czym zabrano go do
punktu medycznego. Następnego dnia Mamsurow widział go
chodzącego o kulach. Jednak najbardziej zadziwił fakt, że na
bluzie wojskowej dowódcy pojawiły się dwie tasiemki: złota
i czerwona, oznaczające ciężkie i lekkie zranienie. Oznacze-
nie to wprowadzono dzień wcześniej. Widocznie dowódca był
przekonany, że walka nie będzie już trwała długo, i chciał
w przyszłości mieć jak największą korzyść ze swego udzia-
łu w działaniach bojowych. To, że «okaleczenia» i «otarcia» naba-
wił się, skacząc przez okno sztabu, specjalnie go nie zawsty-
dzało. Ten oficer przypominał komandarma I stopnia Pawłowa".
Widzicie, jakie to łatwe: sam „komandarm I stopnia" Paw-
319
łow przez okno ze strachu nie skakał i naszywek za ten skok
sobie nie przywieszał, ale ktoś bezimienny to zrobił i było to
niezwykle podobne do zachowania Pawłowa. Przy takich do-
wódcach trudno się dziwić klęsce Frontu Zachodniego.
Jednak ja, szanowny „pisarzu wojskowy", panu nie wie-
rzę. Nie było czegoś takiego w sztabie Frontu Zachodniego
w dniu 5 lipca 1941 roku. I być nie mogło. Pański „pułkownik
GRU" kłamie. Dziwię się: czyżby pan, „pisarz wojskowy", nie po-
trafił rozpoznać kłamstwa? W Armii Czerwonej naszywki za
zranienia były wprowadzone rozkazem PKO nr 213 z dnia 14 lip-
ca 1942 roku. Rok i tydzień po opisywanych wydarzeniach.
III
O Kuliku i Pawłowie napisano wiele artykułów i książek.
W swoich epopejach na zamówienie wyśmiewał ich niejaki
Ozerow. Natrząsali się z nich różni Bondariewy i Stadniu-
cy. Jednak wszystkie zarzuty pod adresem Pawłowa i Kuli-
ka były na poziomie „Niezawisimogo wojennogo obozrienija".
Ludzie podobni do „pisarza wojskowego" Bołtunowa zabierają
się do opisywania zdolności generała armii Pawłowa, nie ra-
czywszy się nawet zainteresować, jaki miał stopień wojskowy.
Nie znając nazwy okręgu, którym dowodził przed wojną, nie
mając zielonego pojęcia o procesach, które zachodziły w sze-
regach Armii Czerwonej, myląc imiona znanych dowódców,
nie znając nazwisk generałów i imion marszałków, o których
opowiada naiwnym czytelnikom.
Sprzeczać się z Ozerowem, Bołtunowem, Bondariewem,
Stadniukiem nie ma sensu.
O Dmitriju Grigoriewiczu Pawłowowie i Gregoriju Iwano-
wiczu Kuliku są inne świadectwa. I są też dokumenty.
Na przykład: Na naradzie związanej z ideologią wojskową
dnia 13 maja 1940 roku Pawłow powiedział: „Okazało się, że
mamy tylu wrogów ludu, że nie wiadomo, czy oni wszyscy są
wrogami" (RGWA*, zbiór 9, opis 36, akta 2861, s. 160).
Wielkiemu strategowi na taki wyczyn wystarczyło odwa-
* Rosyjskie Państwowe Archiwum Wojskowe.
320
gi dopiero po śmierci Stalina. W dodatku tylko wtedy, kie-
dy krytyka Stalina była mile widziana i zaaprobowana przez
odgórne instancje. A kiedy - znowu po poleceniach odgór-
nych - krytycy Stalina umilkli, znikła też zdolność Żukowa
do dementowania. Pawłow zaś miał wystarczająco odwagi,
aby coś takiego powiedzieć publicznie, w dodatku w tam-
tych czasach. Robił to z pełną świadomością, że jego słowa
natychmiast zostaną przekazane Stalinowi, Berii, Mołotowo-
wi i Wyszyńskiemu.
Tchórzliwy nie był również marszałek Związku Radziec-
kiego Kulik. W 1938 roku, gdy terror sięgnął zenitu, D. G. Pa-
włów, G. I. Kulik, G. K. Sawczenko i P. S. Allilujew napisali
list do Stalina, zdecydowanie żądając zaprzestania terroru
wobec Armii Czerwonej. „Czwórka ta dołączyła nawet projekt
decyzji Biura Politycznego KC WKP(b) dotyczący tej kwestii"
(O. F. Suwienirow, Tragiedija RKKA 1937-1938, Moskwa
1998, s. 334).
Także na swoich sprawach Kulik i Pawłow się znali.
Przez cztery przedwojenne lata, od maja 1937 roku
do sierpnia 1941 roku, Kulik stał na czele artylerii Armii
Czerwonej. W zasadzie wszystko, z czym Armia Czerwona
przeszła całą wojnę i zakończyła ją w roku 1945, wzięto na
uzbrojenie właśnie w tym okresie: działa kal. 76 mm, hau-
bice typu M-30 kal. 122 mm, haubice typu M-10 kal. 152
mm, haubicoarmaty typu ML-20 kal. 152 mm, działa typu
Br-17 kal. 210 mm, moździerze typu Br-5 kal. 280 mm, hau-
bice typu Br-18 kal. 305 mm, działka przeciwlotnicze kal. 25,
37, 76 i 85 mm, moździerze kal. 50, 82, 107 i 120 mm, pociski
rakietowe typu BM-8 i BM-13. U Kulika można znaleźć wie-
le mankamentów, można go wyzywać jak tylko się chce, ale
artyleria Armii Czerwonej była najlepsza na świecie. Takiego
marszałka nie było ani w Niemczech, ani w Wielkiej Brytanii,
ani w USA, ani we Francji, ani we Włoszech, ani w Japonii.
Na czele artylerii mamy „idiotę", ale artyleria jest dobra. Ależ
geniusze. Tylko praktycznie ci wszyscy geniusze przed drugą
wojną światową wypowiadali głośne „uzasadnienia naukowe"
o „wymieraniu artylerii", absolutnie nie doceniali artylerii
polowej, wręcz negowali jej rolę.
321
Szef Sztabu Generalnego wojsk lądowych Niemiec gene-
rał-pułkownik F. Haider 2 lutego 1941 roku zanotował w swym
dzienniku roboczym to, co wiedział na temat artylerii radziec-
kiej: przestarzała baza. 22 czerwca 1941 roku Niemcy doko-
nali niespodziewanego uderzenia na Związek Radziecki i opi-
nia Haidera na temat artylerii radzieckiej zdecydowanie się
zmieniła. Notatka w tym samym dzienniku na ten sam temat
z dnia 12 lipca 1941 roku: „Dobra skuteczność pocisków, silne
oddziaływanie na morale. Sporo najnowszych, dotychczas nie
znanych nam systemów artyleryjskich". Oto uznanie zasług
marszałka Związku Radzieckiego Kulika.
Główny artylerzysta radziecki nie tylko zapewniał Armii
Czerwonej najlepszą i największą na świecie bazę material-
ną, ale potrafił to zrobić w taki sposób, że wywiad niemiec-
ki nie zauważył ani prac prowadzonych nad projektem, ani
testów najnowszych systemów artyleryjskich, ani masowego
ich wdrażania do produkcji, ani uzbrojenia artylerii radziec-
kiej w nową broń.
Przed 1940 rokiem wojskami pancernymi dowodził Paw-
łów. Za jego kadencji w ich uzbrojeniu pojawił się najlepszy
na świecie lekki czołg pływający T-40, najlepszy czołg średni
T-34, najlepszy ówczesny ciężki czołg KW.
I nie trzeba mówić, że czołgi były projektowane przez kon-
struktorów, a Pawłow jedynie był obecny przy tym procesie.
Nie trzeba mówić też, że czołgi znalazły się w uzbrojeniu nie
dzięki Pawłowowi, lecz wbrew niemu. W tej kwestii również
mam dosyć mocne argumenty.
Dopuśćmy do głosu bohatera pracy socjalistycznej, człon-
ka-korespondenta Akademii Nauk ZSRR Wasilija Siemiono-
wicza Jemielianowa. Przed wojną był on naczelnikiem Wy-
działu Głównego ds. produkcji uzbrojenia. Po egzekucji Paw-
łowa mógł sobie przypisać jego różne pomysły. Nie zrobił tego
jednak.
Jemielianow sam wpadł na pomysł zbudowania czołgu
z pancerzem nowej generacji, niezależnie jednak od niego roz-
wiązanie to obmyślił też Pawłow. W dodatku zyskał aprobatę
Stalina w tej kwestii.
Jemielianow opowiada:
322
„Znów poruszyłem kwestię nowych czołgów z ciężkim pan-
cerzem, który lepiej chroniłby przed pociskjirni przeciwpan-
cernymi.
- Niełatwo zrobić takie czołgi, ale jeżeli pomożesz, to mo-
glibyśmy szybko zacząć pracę.
Pawłow uśmiechnął się i powiedział:
- Ja też nie jestem w ciemię bity. - Wyciągnął ze swojej
szafy pancernej kartkę papieru i pokazał mi ją. - Patrz.
W krótkiej notatce o konieczności rozpoczęcia opracowy-
wania ciężkich czołgów było napisane: «Jestem za. Stalin»"
(W. S. Jemielianow, Na porogie wojny, Moskwa 1971, s. 82).
W pierwszej połowie XX wieku przejście od pancerza sta-
lowego do pancerza kompozytowego było jednym z możliwych
kierunków rozwoju czołgów, rzecz jasna oprócz kwestii ich
możliwości pokonywania przeszkód wodnych- Patrząc z per-
spektywy XXI wieku, czasami się dziwimy: czyżby ktoś wąt-
pił? Czyżby wówczas to nie dla wszystkich było zrozumiałe?
Z punktu widzenia naszej wiedzy trudno sobie wyobrazić
wątpliwości ówczesnych projektantów czołgów. Jednak w la-
tach trzydziestych XX wieku tę ideę trzeba było przebijać
lodołamaczem na skutym lodem oceanie niezrozumienia.
W Niemczech generała, który dorównałby Pawłowowi, nie
było. Koncepcji tej nie bronili, nawet nie próbowali, ani Gu-
derian, ani Got, ani Manstein. Żaden niemiecki generał nie
mógł po wojnie się pochwalić tym, że przed wojną zdobył pa-
pier z rezolucją: „Jestem za. Hitler".
Nikomu nie udało się to również ani w USA, ani w Japo-
nii, ani we Włoszech. Nie mieli oni generałów takich jak nasz
Dmitrij Grigoriewicz Pawłow. Nieśmiałe próby odbywały się
w Wielkiej Brytanii, jednak w gruncie rzeczy zakończyły się
fiaskiem. Matilda miała dobry pancerz, ale działo kalibru 40
mm. Nawet najbardziej „przestarzały" radziecki czołg T-26
miał działo większego kalibru. Ponadto Matilda mogła się po-
ruszać jedynie po płaskim terenie lub stoczyć się z górki. Na
pokonanie wzniesienia nie miała siły.
Dowcip czołgistów z początków drugiej wojny światowej
brzmiał: jak nazwać Matilda na szczycie wzgórza?
Odpowiedź: cudem!
323
Jednak brytyjskim generałom nie było do śmiechu. Ko-
lumny czołgów typu Matilda musiały eskortować kolumny
ciągników, których zadaniem było wciągnięcie czołgów na
wzniesienie. Wszystkim, którzy się interesują tym zagadnie-
niem, szczególnie polecam książkę D. Fletchera, The Great
Tank Scandal: British Armour in the Second World War,
Londyn 1989.
Nie lepszy był też brytyjski Churchill. Pancerz był mocny,
prawie jak w czołgach radzieckich. Różnica jednak polegała
na tym, że płyty pancerne w radzieckich czołgach spawano,
co dawało efekt monolitowego pudełka. Przy tym miejsca spa-
wów były mocniejsze od samego pancerza. Brytyjska techno-
logia tamtych czasów do tego nie dojrzała. Dlatego do sta-
lowej konstrukcji nośnej mocowano nitami metalowe blachy,
a dopiero na nich za pomocą śrub mocowano płyty pancerne,
których ze sobą nie łączono. Mimo mocnego pancerza całość
była dosyć słaba. Bywało, że płyty pancerne po prostu od-
padały. Działo Churchilla było śmiesznie słabe, szczególnie
w pierwszych modelach. Silnik zresztą też. Winston Chur-
chill żartował: „Czołg, który nosi moje imię, ma więcej wad
niż ja sam".
Dla Churchilla poruszanie się pod górę było prawdziwą
męką.
Tak a propos, jest to jeden z podstawowych argumentów
przeciwko czołgom z grubym pancerzem. Obliczenia zachod-
nich specjalistów wykazały, że czołg mający gruby pancerz
nie będzie mógł działać w terenie trudno dostępnym. Jakiż
z niego pożytek, skoro z górki się toczy, a pod górę trzeba go
wciągać?
Czołgów T-34 ten problem nie dotyczył. „Bardzo mi się
podoba konstrukcja czołgu T-34. Podczas prób kierowca po-
prowadził jeden z tych czołgów pod bardzo strome wzniesie-
nie. Obok mnie stał Woroszyłow. Widziałem, jak się zaczął
denerwować.
- Gdzie on się pcha? Przecież maszyna zaraz się przewró-
ci. Czy można się wspinać na taki kręty podjazd?
Woroszyłow mocno, do bólu, ścisnął moje ramię i nie spusz-
czał oczu z czołgu.
324
A kierowca uporczywie jechał wyżej i wyżej. Serce mi się
ścisnęło. Ale... ostatni wysiłek i... maszyna, pokonując kręte
wzgórze, znalazła się na szczycie. Wszyscy klaskali.
- Wspaniale! - wykrzyknął Woroszyłow, puszczając moje
ramię. — Żaden przeciwnik nie będzie się spodziewał ataku
czołgów na takich wzgórzach. Ależ jesteście zuchy, chłop-
cy...!
W program prób było wpisane też pokonanie zapór prze-
ciwpancernych i żelbetonowych słupów wkopanych w ziemię,
jak też rowów i wielu innych przeszkód.
Kierowca czołgu T-34 stanął przed jedną z przeszkód i nie
mógł jej pokonać. Pawłow podbiegł, usiadł na jego miejsce,
rozpędził czołg i przeleciał przez nią jak jaskółka" (W. S. Je-
mielianow, Na porogie wojny, Moskwa 1971, s. 173-174).
W tym czasie Pawłow był dowódcą Zwiadu Autopancer-
nego Armii Czerwonej. Nie musiał prowadzić czołgu. Jednak
czołg T-34 był jego dzieckiem. Tak samo jak KW, jak też T-40.
Pawłow potrafił prowadzić czołg lepiej niż kierowcy. Nie zwy-
kli kierowcy, lecz specjaliści z Centrum Doświadczalnego
Broni Pancernej.
IV
Kiedy mówi się o twórcach czołgu T-34, na pierwszym miej-
scu stawiany jest główny konstruktor Michaił Ilicz Koszkin,
a gdy o twórcach KW — Józef Jakowlewicz Kotin. Obaj byli
utalentowanymi konstruktorami. Ich zaangażowanie w spra-
wę tworzenia najlepszych czołgów na świecie nie jest w żaden
sposób pomniejszane, im nikt nie odbiera sławy.
A jednak konstruktor to wykonawca zamówienia. Jak in-
żynier budowniczy. Jeżeli rozkażą wybudować pałac królew-
ski, wybuduje pałac. A jeżeli jutro każą mu zbudować bloki
czteropiętrowe z trzema klatkami, będzie budował bloki czte-
ropiętrowe. Jeżeli zamówią wybudowanie budynku o wyso-
kości 500 metrów ze stumetrowym obracającym się posągiem
Lenina, no cóż, będzie kopał, będzie wylewał beton, żeby kie-
dyś na moskiewskim niebie Lenin-wiatrowskaz obracał się
na wszystkie cztery strony świata. Tak samo jest z konstruk-
325
torami czołgów. Jeżeli zamawiającemu potrzebne są czołgi
do zrywu po autostradach, to konstruktor wykona to, co za-
mawiają. Jeżeli dowództwo potrzebuje czołgów pływających,
otrzyma je.
Zastanówmy się nad rzeczą następującą. Jednocześnie,
niezależnie od siebie, w atmosferze szczególnej tajemnicy zo-
stały skonstruowane dwa czołgi - KW i T-34. Obydwa weszły
w skład uzbrojenia tego samego dnia - 19 stycznia 1939 ro-
ku. Jeden czołg tworzono w Leningradzie, drugi w Charko-
wie. Jeden to czołg ciężki, drugi — średni. Konstruktorzy kon-
sultować się ze sobą nie mogli i nie mieli prawa.
Jednak obydwaj, Kotin i Koszkin, niezależnie od siebie za-
stosowali pięć podstawowych elementów, dzięki którym ich
czołgi stały się najlepsze na świecie. Obydwaj zamontowali
długolufowe działa o kalibrze 76 mm, obydwa czołgi miały
lany pancerz. W obu zastosowano taki sam silnik Diesla W-2
(tylko że dla ciężkiego był wzmocniony, a dla średniego - zwy-
kły). Obydwa czołgi miały podobne zawieszenie i niewielki
nacisk na podłoże dzięki zastosowaniu szerokich gąsienic.
Zbieżności można mnożyć. Jednak pierwsza zasada wywiadu
mówi: jeżeli zbieżności dotyczą więcej niż dwóch elementów,
to już jest system.
Kotin tworzył czołg ciężki, Koszkin - średni. Jednak ktoś
u nich te czołgi zamówił - tego samego dnia i zakończenia
pracy też wymagał w tym samym terminie. Zamawiający
doskonale się orientował, czego potrzebuje. Mimo że i ciężki
czołg, i średni mają inne zastosowanie na wojnie, konstru-
owane były przez różne zespoły i produkowano je w różnych
zakładach, w konstrukcji obydwu maszyn można prześledzić
tę samą logikę, jednakowy styl, jednakowe podejście.
Któż był tym zamawiającym?
„Wpatrując się w nieprzeniknioną ciemność przyszłej woj-
ny, nieznany rosyjski geniusz potrafił w niej wypatrzyć to,
czego nikt nie widział. Stworzył czołgi właśnie do tych warun-
ków, które później dyktowała wojna". W ten sposób za grani-
cą opisywano twórcę najlepszych czołgów w świecie.
Imię „nieznanego rosyjskiego geniusza" jest znane. Na-
zywał się Dmitrij Grigoriewicz Pawłow. „Czołgi T-34 i inne,
326
rozsławione w latach Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, były
marzeniem D. G. Pawłowa, które ziściło się w metalu". Te
słowa wypowiedział marszałek Związku Radzieckiego Kiryłł
Afanasjewicz Miereckow (Na służbie narodu, Moskwa 1968,
s. 201).
Jednak nazwisko Pawłowa ciągle na nowo jest wdeptywa-
ne w szambo. Robią to „autorzy wielu książek o historii służby
wywiadowczo-dywersyjnej" według zamówienia lublańskie-
go. Motyw jest oczywisty. Gdzie młode pokolenie na początku
nowego tysiąclecia może przeczytać o wiodącej roli Komitetu
Centralnego partii komunistycznej? O decydującym wkładzie
KC w sprawę rozgromienia hitlerowskich Niemiec? O czymś
takim można się dowiedzieć tylko z książki Żukowa Wspo-
mnienia i refleksje. Właśnie dlatego książkę wywyższają,
a wielkiemu strategowi budują pomniki jeden po drugim. Że-
by rola Komitetu Centralnego nie została zapomniana, trze-
ba wychwalać Żukowa ile sił i zaciemniać wszystko, co świeci
i błyszczy poza nim. Jeżeli zaneguje się osiągnięcia generała
armii Pawłowa, to widoczny będzie Żukow. Zgniłka widać na-
wet w ciemnościach.
Natomiast jeżeli przypomnieć zasługi Pawłowa i oddać
mu sprawiedliwość, to na tym tle zapewne zgaśnie wyblakły
blask majestatu Żukowa. A jeżeli umilknie nieżyjący Żukow,
kto wówczas będzie wyśpiewywał chwałę partii komunistycz-
nej i jej Komitetu Centralnego?
Rozdział 23
O niewiarygodnej zdolności przewidywania
Trzeba przyznać, że Gieorgij Konstantynowicz do koń-
ca starał się bronić prawdy o wojnie - takiej, jaką ją wi-
dział.
A. D. MlRKINA,
redaktor dwunastu różnych wersji książki Żukowa
Wspomnienia i refleksje,
„Argumienty i fakty" 1995, nr 18-19
I
Żukow to geniusz sztuki wojennej. Przynajmniej tak ogło-
szono w głównym periodyku Ministerstwa Obrony Federacji
Rosyjskiej, gazecie „Krasnaja zwiezda" z dnia 19 lutego 1999
roku.
Jedno z największych poczynań geniusza to uratowanie
Leningradu jesienią 1941 roku. „Mając ogólną trzykrotną
przewagę, a na odcinkach głównych uderzeń nawet ośmio-
krotną, oraz dużą przewagę techniczną oraz w sile ognia,
wojska niemieckie zadały znaczne straty Frontowi Północno-
-Zachodniemu i przed 10 lipca dotarły na dalekie przedpola
Leningradu (...) Leningrad rzeczywiście był na granicy upad-
ku. Jedynie zbawczy geniusz G. K. Żukowa, nieposkromiona
wola dowódcy zapobiegły..." itd. (Generał-major M. Biełow.
„Krasnaja zwiezda", 19 kwietnia 1996).
328
Niemcy mieli 3 tysiące czołgów, a my - 23 tysiące. Mniej wię-
cej takie same proporcje dotyczyły lotnictwa i artylerii. W ja-
ki sposób, przy tym stanie rzeczy, generałowie niemieccy zdo-
łali utrzymać trzykrotną przewagę, a na odcinkach głównych
uderzeń - ośmiokrotną? Jeżeli wierzyć treści tego tekstu, to
wynika z tego, że Żukow, który na początku wojny był szefem
Sztabu Generalnego, wszystkie swoje czołgi, samoloty i dzia-
ła trzymał tam, gdzie przeciwnika nie było, i nie pomyślał,
żeby przerzucić je tam, gdzie przeciwnik działał.
I jeszcze coś: przeciwnik znalazł się na dalekich przed-
polach Leningradu 10 lipca, a wybawca Żukow pojawił się
w mieście 13 września. Kto i w jaki sposób zdołał na przed-
polach Leningradu powstrzymywać przez dwa miesiące wro-
ga, który miał ośmiokrotną przewagę, zanim nadciągnął wy-
bawca?
II
Aby ocenić osobiste zaangażowanie genialnego dowódcy
w sprawę ratowania północnej stolicy, trzeba przypomnieć, że
niebezpieczeństwo zdobycia Leningradu istniało od 10 lipca do
6 września 1941 roku. W tych dniach Żukowa w Pitrze nie by-
ło. Za to byli tam Mołotow, Malenkow, Woroszyłow i Żdanow.
Mołotow to druga po Stalinie osoba w Związku Radziec-
kim. Malenkow - trzecia. Czasami zamieniali się miejscami.
Jeżeli patrzeć na tę grupę przywódców z punktu widzenia
hierarchii partyjnej, Mołotow, Malenkow, Woroszyłow i Żda-
now to centralna grupa Biura Politycznego. Brakuje tu tylko
Berii.
Państwowy Komitet Obrony, jak pamiętamy, to „nadzwy-
czajny najwyższy organ państwowy ZSRR, w którym podczas
wojny była skoncentrowana pełnia władzy. Jego postanowie-
nia miały moc prawa wojennego". W sierpniu, podczas kry-
tycznych dla Leningradu dni, trzech z pięciu jego członków
przebywało w Leningradzie, a tylko dwaj, Stalin i Beria, w Mo-
skwie.
Oprócz tego w Leningradzie znajdowali się Wozniesienski,
Kosygin, Rodionow, Sztykow i Popków. Każdy z nich mógł do-
329
konać rzeczy niemożliwych. Udowodnili to podczas kolekty-
wizacji i industrializacji. Na wojnie też działali zdecydowanie
i okrutnie. We wrześniu generał armii Żukow zastąpił mar-
szałka Woroszyłowa na stanowisku dowódcy Frontu Lenin-
gradzkiego. Była to dosyć wysoka funkcja. Obrona Leningra-
du nie kończyła się jednak jedynie na działaniach wojennych.
Przywódcy wysokiej rangi, którym Stalin ją powierzył, oprócz
wojskowych, musieli też rozwiązywać mnóstwo innych kwe-
stii: politycznych, gospodarczych, organizacyjnych, mobiliza-
cyjnych, zaopatrzeniowych, transportowych, ewakuacyjnych,
finansowych, medycznych, sanitarnych oraz innych, których
końca nie widać. Szczerze mówiąc, dali sobie radę z tym za-
daniem, więc Żukow wśród nich wcale nie był głównym „wy-
bawcą".
Zaprotestują: przecież to nie byli wojskowi.
Rzeczywiście, ale 23 sierpnia, trzy tygodnie przed pojawie-
niem się Żukowa, do Leningradu przybyli narkom marynarki
wojennej, admirał N. G. Kuzniecow, dowódca sił powietrz-
nych Armii Czerwonej, generał-lejtnant lotnictwa P. F. Żyga-
riew, dowódca artylerii Armii Czerwonej, generał-pułkownik
artylerii N. N. Woronow. Jak widać, w Leningradzie zebra-
na była nie tylko wpływowa część przywódców partyjnych,
ale też najwyższe dowództwo sił zbrojnych. Brakowało tylko
Naczelnego Wodza. I to nie licząc dowódców Floty Bałtyckiej
i Frontu Leningradzkiego wraz z ich sztabami.
A więc obroną Leningradu miał kto dowodzić.
Szesnaście lat po tych wydarzeniach, w 1957 roku, Żu-
ków dokonał zamachu stanu. Wielki strateg chwilowo, jak
wtedy uważał, umieścił na tronie Chruszczowa, zrzucając ze
stanowisk większość Prezydium KC KPZR, w tym też Mo-
łotowa, Malenkowa i Kaganowicza oraz Szepiłowa. Wszyscy
wypędzeni z góry zostali zakwalifikowani jako „źli ludzie"
i skreśleni z naszej historii. Po prostu przestano o nich wspo-
minać, jak to u nas jest przyjęte. Po upływie kilku dziesię-
cioleci zasługi Mołotowa, Malenkowa, Żdanowa, Kuzniecowa,
Rodionowa i jeszcze jednego Kuzniecowa (admirała), Żygarie-
wa, Nowikowa, Woronina i innych przywódców zostały przy-
pisane Żukowowi.
330
III
W pierwszym wydaniu wspomnień Żukowa ratowanie Le-
ningradu jest opisane wspaniale. W następnych jeszcze le-
piej.
Niepokoi jednak obfita liczba wariantów.
Zacznijmy od początku. Wszystko się zaczęło od tego, że 29
lipca 1941 roku szef Sztabu Generalnego Żukow w gabinecie
Stalina przepowiedział katastrofę wojsk radzieckich pod Ki-
jowem. Proponował wycofanie wojska i oddanie Kijowa prze-
ciwnikowi. Stalin się nie zgodził. W tej historycznej chwili
w gabinecie Stalina znajdowali się Malenkow i „ograniczony"
Mechlis. Nie słuchali mądrych rad wielkiego dowódcy, tylko
przytakiwali Stalinowi. Rozmowa prowadzona była podnie-
sionym głosem. Genialną przepowiednię wielkiego dowódcy
Stalin nazwał kompletną bzdurą. Dumny dowódca nie wy-
trzymał takiego traktowania i zażądał dymisji ze stanowiska
szefa Sztabu Generalnego...
Wszystko to wyglądało dosyć prawdopodobnie. Ale tylko
na pierwszy rzut oka. Wystarczyło jednak przyjrzeć się spra-
wie i pojawiały się drobne wątpliwości. Tę samą sprzeczkę ze
Stalinem o wycofanie wojska z okolic Kijowa Żukow opisał pi-
sarzowi Konstantynowi Simonowowi. Tylko tym razem Sta-
linowi przytakiwali nie Malenkow i Mechlis, lecz łotr Beria.
Można powiedzieć: też mi wielka różnica, który z bezmyśl-
nych łajdaków przytakiwał przywódcy w sprzeczce z Żuko-
wem, kto wraz ze Stalinem odrzucał niezwykle mądre i sen-
sowne rady największego stratega? Różnica niewielka. My
jednak gwoli sprawiedliwości spróbujemy odtworzyć przebieg
wydarzeń.
Otwieramy „Dziennik rejestracji osób, które przyjął Sta-
lin". Wyjaśnia się: w dniu 29 lipca 1941 roku w gabinecie
Stalina „ograniczony" Mechlis był nieobecny. Dlatego też nie
mógł on przytakiwać Stalinowi. Malenkowa też tam nie było.
I łotra Berii też. Co najważniejsze, tego historycznego dnia
nie było tam nawet samego Żukowa. Cała jego mądrość, nie-
zwykły dar jasnowidzenia ma pochodzenie nieco późniejsze...
emerytalne.
331
Zresztą Żukow nie mógł w dniu 29 lipca 1941 roku żądać
wycofania wojska z Kijowa, ponieważ nie było takiej potrze-
by. Wojska niemieckie czołowo szturmowały Kijowski Rejon
Umocniony, a wojska 37. Armii generała-majora Własowa bo-
hatersko odpierały wszystkie próby zdobycia miasta. Wtedy,
w lipcu, dowództwo niemieckie nie miało możliwości dalekie-
go okrążenia całego ugrupowania kijowskiego wojsk radziec-
kich. Możliwość ta pojawiła się dopiero pod koniec sierpnia,
w wyniku bitwy smoleńskiej i wielu starć w dolnym biegu
Dunaju. Jednak wtedy również dowództwo niemieckie stanę-
ło przed nierozwiązywalnym problemem: kierować się od razu
na Moskwę czy najpierw uderzyć z drugiej strony Kijowa?
W lipcu, kiedy Żukow jakoby żądał wycofania wojsk ra-
dzieckich z okolic Kijowa, ani Hitler, ani jego generałowie
nie planowali żadnego okrążenia w tym rejonie. Nie mogli
wiedzieć, jaka będzie sytuacja strategiczna w drugiej poło-
wie sierpnia, a tym bardziej we wrześniu. Tymczasem Żukow
przewidział już ich działania nie tylko na cały sierpień, ale
też na wrzesień. Żukow przewidział wszystkie podstępne pla-
ny Hitlera jeszcze przed tym, nim się zrodziły...
Albo już po fakcie.
IV
Cokolwiek by było, 29 lipca 1941 roku Żukow został zdy-
misjonowany z funkcji szefa Sztabu Generalnego i skiero-
wany do dowodzenia wojskami Frontu Rezerwowego. A we
wrześniu Stalin wezwał go na Kreml. W pierwszym wydaniu
Wspomnień i refleksji zostało to opisane tak: „8 września
zostałem wezwany do Stalina. Późnym wieczorem wszedłem
do sekretariatu. Przekazano mi, że Stalin czeka na mnie
w mieszkaniu na Kremlu..." (s. 310).
Geniusza sztuki wojskowej natychmiast przyłapali jednak
jego towarzysze i byli przełożeni. Chodzi o to, że od 30 sierpnia
do 8 września Front Rezerwowy pod mądrym dowództwem
wybitnego stratega Żukowa bezskutecznie próbował okrążyć
zgrupowanie wojsk niemieckich w okolicach Jelni. Przygoto-
wanie było bezsensowne i operacja się nie udała. Tylko na
332
darmo przelano cysterny krwi żołnierskiej. Dla Frontu Rezer-
wowego finał operacji był tragiczny. Jeszcze w grudniu 1940
roku, podczas narady dowództwa wojsk Armii Czerwonej, Żu-
ków opowiadał o niespodziewanych gwałtownych operacjach
na obcej ziemi, o okrążeniach olbrzymich zgrupowań wroga.
W odpowiedzi na to wystąpił marszałek Związku Radziec-
kiego Siemion Michajłowicz Budionny. Wypowiedź jego była
niezwykle prosta, zrozumiała i rzeczowa. Powiedział m.in.:
„Jeżeli chcesz zajść przeciwnika od tyłu, chcesz go okrążyć,
musisz wiedzieć, że sam zostaniesz okrążony" (Nakanunie
wojny. Matieriały sowieszczanija wysszego rukowodiaszczego
sostawa RKKA 23-31 diekabria 1940, Moskwa 1993, s. 272).
To się właśnie przydarzyło Żukowowi w rejonie Jelni.
Strateg próbował okrążyć zgrupowanie przeciwnika, jed-
nak 8 września wojska niemieckie dokonały kontruderzenia,
które przekreśliło wszystkie wysiłki i ofiary Frontu Rezerwo-
wego. Wszystko skończyło się okrążeniem i klęską.
W tym samym czasie 600 kilometrów na północ, w rejo-
nie Leningradu, cichły walki. Pamiętnikarz Żukow w swoich
wspomnieniach powinien jak najszybciej znaleźć się właśnie
tam, w Leningradzie, zanim dym się rozwiał, zanim zamarł
front, zanim ostatecznie ucichły walki. I dlatego Żukow ogło-
sił, jakoby 8 września wezwał go Stalin i rozkazał mu prze-
jąć dowództwo nad Frontem Leningradzkim. Jeżeli wierzyć
pierwszemu wydaniu wspomnień Żukowa, to już 9 września
przyleciał do Leningradu...
Otóż kiedy ukazało się pierwsze wydanie wspomnień, zbyt
wielu było jeszcze świadków tych wydarzeń. I posypały się
listy: czyżby wtedy, gdy Front Rezerwowy wpadł w tarapaty,
dowódca frontu generał armii Żukow porzucił wojska, ruszył
do Moskwy, a stamtąd do Leningradu? Front Rezerwowy
znalazł się na granicy katastrofy z winy swego wielkiego do-
wódcy. To on prowadził waleczne pułki po trupach ku nowym
dokonaniom. Doprowadził do ostateczności, a sam uciekł? Kto
to wszystko rozwikłał?
Wielki geniusz sztuki wojennej się nie sprzeczał. Jednak
drugie wydanie zostało dodatkowo uzupełnione opowiada-
niem o „młodym, niewystarczająco doświadczonym dowódcy
333
dywizji", który nie został wymieniony ani z nazwiska, ani na-
wet ze stopnia. W tamtych szalonych czasach dywizją mógł
dowodzić i generał, i pułkownik, podpułkownik, a nawet ma-
jor. Numer dywizji też nie był podany, dlatego nie było możli-
we odszukanie tego niewystarczająco doświadczonego młoko-
sa. Jednak to on jest wszystkiemu winien, ktoś niewyraźny,
bez imienia i stopnia. Oto on, łajdak, właśnie się pomylił.
„Z pomyłki natychmiast skorzystał przeciwnik. Kontratakiem
czołgów zmiażdżył szyki bojowe dywizji (...) Teraz trudno po-
wiedzieć, która ze stron miała większe straty. Kontratak hi-
tlerowców został odparty, jednak my też byliśmy zmuszeni
powstrzymać się od ataku na tym odcinku. Taka była cena
za nierozważne działania dowódcy dywizji. Prawie od same-
go wieczora 9 września musiałem przebywać wraz z dowód-
cą w jego punkcie dowodzenia i poprawiać popełniony przez
niego błąd. W dzień niespodziewanie dotarł telefonogram od
Szaposznikowa: na godzinę 20 tego samego dnia głównodo-
wodzący wezwał mnie do kwatery" (Wspomnienia i refleksje,
Moskwa 1975, t. 1, s. 376).
A więc w pierwszym wydaniu Żukow już 9 września boha-
tersko bronił Leningradu, odpierając zacięte ataki przeciwni-
ka. A w drugim — tego samego dnia w okolicach Jelni popra-
wiał najgłupsze błędy młodego, niedoświadczonego dowódcy
bliżej nieokreślonej dywizji.
W pierwszym wydaniu (s. 306) Żukow przyznał, że „nie
udało się nam okrążenie przeciwnika i wzięcie do niewoli
zgrupowania jelnieńskiego" (to godny naśladowania zabieg
autorski. Kiedy osiąga się zwycięstwo, Żukow pisze: mi się
udało, a kiedy jest klęska, wtedy: nam się nie udało...).
Geniusz sztuki wojennej wyjaśnił przyczynę porażki pod
Jelnią: miał zbyt mało czołgów. Wyjaśnienie trochę dziwne.
Jeżeli w portfelu nie ma pieniędzy, nie zamawia się obiadu
w „Metropolu". Jeżeli nie ma wystarczającej liczby czołgów,
nie porywa się na olbrzymie okrążenie. Żukow się przechwa-
la, że to on nalegał na przeprowadzenie operacji w okolicach
Jelni. To po co w takim razie nalegał, jeżeli wiedział, że bra-
kuje sił na takie działania?
W drugim wydaniu geniusz sztuki wojennej zmuszony był
334
wspomnieć też o stratach. Co prawda jemu „trudno powie-
dzieć, która strona miała większe straty". Nie wiedział, kto
bardziej ucierpiał w wyniku operacji w okolicach Jelni, komu
przyniosła ona większe straty. Ale dzięki i za to. W innych
wypadkach Żukow w ogóle nie wspomina o swoich stratach.
A tu przyznał: czasami my też je ponosiliśmy.
V
Bitwa stała się już przeszłością, a Żukow już spieszy na
wołanie Stalina. W pierwszym wydaniu, jak pamiętamy, póź-
nym wieczorem strateg wszedł do sekretariatu Stalina. Dy-
żurny sekretarz przekazał, że głównodowodzącego nie ma tu,
że czeka na Żukowa w swym mieszkaniu na Kremlu...
W drugim wydaniu Żukow został wezwany do Stalina
nie 8, tylko 9 września. Ale zmieniła się nie tylko data. „Na
Kreml wjeżdżaliśmy w pełnym mroku. Nagle ostre światło la-
tarki oślepiło mnie. Samochód się zatrzymał. W wojskowym,
który do nas podszedł, poznałem dowódcę ochrony, generała
Własika. Przywitaliśmy się.
— Głównodowodzący rozkazał wyjść po was i odprowadzić
do jego mieszkania".
Która wersja jest prawdziwa?
Jeżeli, jak napisano w wydaniu pierwszym, Żukow poszedł
do gabinetu Stalina, to oznacza, że przy bramie Borowickiej Wła-
sik na niego nie czekał i nie przekazał mu rozkazu Stalina.
Natomiast jeżeli, jak napisano w wydaniu drugim, tuż
przy bramie Żukowa powitał Własik i na rozkaz Stalina od-
prowadził go wprost do mieszkania, to znaczy, że Żukow nie
był w gabinecie.
Jakkolwiek spojrzeć, jedna z tych scen jest wymyślona,
jeżeli nie obydwie.
Można oczywiście założyć, że działo się i jedno, i drugie:
przy bramie Borowickiej Żukowa powitał dowódca ochrony
Stalina, przekazał rozkaz: iść nie do gabinetu, tylko od razu
do mieszkania, Żukow jednak nie posłuchał i poszedł do gabi-
netu, a tam sekretarz dyżurny jeszcze raz wyjaśnił stratego-
wi: nie ma go tu przecież, jest w swoim mieszkaniu...
335
Czy warto jednak zwracać uwagę na takie drobnostki? Czy
to nie obojętne, czy przy bramie Borowickiej dowódca ochrony
przekazał Żukowowi rozkaz udania się do mieszkania przy-
wódcy, czy oznajmił mu to dyżurny sekretarz w sekretaria-
cie?
Może i nie byłoby warto, ale jak wiadomo, diabeł tkwi
w szczegółach. Wszystko się z nich składa. W tym też wspo-
mnienia stratega. I w tych szczegółach ciągle i podejrzanie
się on plącze. Wspomnienia napisane i wielokrotnie przepi-
sane na nowo skandalicznie i z ignorancją. A zatem powstaje
szokujący domysł, w który się nie chce wierzyć: a jeśli on tak
samo bezładnie wałczył, jak pisał swoje wspomnienia? Jeżeli
do wykonania swych obowiązków służbowych podchodził tak
samo lekceważąco i nieodpowiedzialnie jak do pisania swych
bajek o wojnie?
Kolejny szczegół. Żukow nazywa „generała" Własika „do-
wódcą ochrony". Do wiadomości dociekliwych: Nikołaj Sido-
rowicz Własik podczas wojny nie miał stopnia generalskiego.
Został mianowany na generała 12 lipca 1945 roku. A we wrze-
śniu był komisarzem bezpieczeństwa państwowego III stop-
nia. Różnica polega chociażby na tym, że generałowie chodzi-
li w spodniach z lampasami, a komisarzom bezpieczeństwa
państwowego takie spodnie się nie należały. Ponadto Własik
był wówczas naczelnikiem 1. wydziału NKWD. Dowódcą wy-
działu został 12 maja 1943 roku.
VI
I wreszcie Żukow w mieszkaniu Stalina. Oprócz gospoda-
rza „przy stole siedzieli A. S. Szczerbakow, W. M. Mołotow,
G. M. Malenkow i inni członkowie Biura Politycznego".
Tak napisano w wydaniu pierwszym. W wydaniu drugim
z tej listy wypadł Malenkow. W następnych, „bardziej praw-
dziwych" wydaniach, Malenkow powrócił do stołu.
Stalin (jeżeli wierzyć wspomnieniom) jakoby pochwalił
Żukowa za sukces pod Jelnią... Chociaż cztery strony wcze-
śniej sam Żukow przyznał, że „nie udało się nam okrążenie
przeciwnika i wzięcie do niewoli zgrupowania jelnieńskiego".
336
Wygląda na to, że Stalin chwalił Żukowa za to, że ten nie po-
trafił doprowadzić do końca operacji. Za niepowodzenie.
W tym samym miejscu Stalin jakoby powiedział: „Mieli-
ście wówczas rację (mając na myśli mój raport z 29 lipca)"
(Wspomnienia i refleksje, Moskwa 1969, s. 310).
Jeśliby Stalin rzeczywiście wypowiedział te słowa, to pu-
blicznie by przyznał, że dymisja Żukowa z funkcji szefa Szta-
bu Generalnego była nieuzasadniona i niesprawiedliwa.
Jednak Stalin takich słów nie wypowiedział. Ustaliliśmy
już, że 29 lipca Żukowa nie było w gabinecie Stalina. 29 lip-
ca Żukow nie wypowiadał żadnych przepowiedni dotyczących
działań Hitlera. I to z tej prostej przyczyny, że nie było cze-
go przepowiadać: ani Hitler, ani jego feldmarszałkowie nie
mogli wiedzieć, czym się zakończy bitwa smoleńska i jaka
będzie sytuacja pod koniec sierpnia, a tym bardziej w połowie
września. Nie mogli wiedzieć, kiedy i jak zakończy się bitwa
w okolicach Umani, Kriemienczuga i Dniepropietrowska. Nie
wiedzieli i nie mogli wiedzieć, co będą robić w sierpniu.
Załóżmy na chwilę, że wszystko tak się właśnie odbyło.
Uwierzmy, że jeszcze 29 lipca 1941 roku Żukow przewidział
działania Hitlera na półtora miesiąca do przodu i zażądał
wycofania wojsk radzieckich z Kijowa. Uwierzmy, że Stalin
w lipcu się nie zgodził, a jednak na początku września wresz-
cie zrozumiał, że popełnił błąd, i w obecności Mołotowa, Ma-
lenkowa, Szczerbakowa i innych jakoby zgodził się z wielkim
strategiem: ależ miałeś rację, Gieorgiju Konstantynowiczu,
w lipcu, jeszcze wtedy trzeba było oddać Kijów.
Pytanie: co powinien zrobić Stalin, kiedy zrozumiał, że po-
pełnił błąd, kiedy w obecności swoich najbliższych współpra-
cowników przyznał rację Żukowowi?
Odpowiedź: Stalin powinien był działać, jak mu radził Żu-
ków, czyli powinien podnieść słuchawkę i bezzwłocznie wydać
rozkaz dowódcy Frontu Południowo-Zachodniego, generało-
wi-pułkownikowi Kirponosowi, o natychmiastowym wycofa-
niu się z Kijowa. Wydawałoby się, że jeśli w lipcu Żukowa nie
posłuchali i Kijowa nie oddali, i w sierpniu też nie, to chociaż
na początku września trzeba go było jak najszybciej oddać.
Zadziwiające: Stalin, który podobno przyznał rację wiel-
337
kiemu geniuszowi sztuki wojennej, nie wiadomo dlaczego nie
skorzystał z jego genialnej propozycji i nie wydał rozkazu
o wycofaniu wojska z okolic Kijowa. Wręcz odwrotnie: Sta-
lin podniósł słuchawkę i przekazał Kirponosowi, żeby ten na-
wet nie myślał o wycofaniu wojska z Kijowa.
Najbardziej zadziwiające jest nie zachowanie Stalina,
tylko Żukowa. Na następnej stronie wielki strateg sam de-
mentuje swoje słowa. W dodatku nie po raz pierwszy. Nie
wiadomo po co, przytacza tekst rozmów z dnia 11 września
1941 roku pomiędzy Stalinem a dowództwem Frontu Połu-
dniowo-Zachodniego. W Moskwie przy aparacie znajdowali
się Stalin, Szaposznikow i Timoszenko; w Kijowie — Kirponos,
Burmistrienko i Tupikow. Stalin groźnie żądał „zaprzestania
poszukiwań przestrzeni do odwrotu, a szukania kierunku
oporu i tylko oporu". I dalej: „Kijowa nie opuszczać i mostów
nie wysadzać, dopóki nie będzie specjalnego rozkazu kwate-
ry". Stalin grozi Kirponosowi: ależ wymyśliłeś, wyprowadzać
wojska!
Krótko mówiąc, słowa Stalina nie potwierdzają słów Żu-
kowa.
Dla mnie niezrozumiała jest rzecz następująca. Jeżeli już
wpisano do wspomnień Stalinowskie uznanie dla genialności
Żukowa, to po co natychmiast na następnej stronie przyta-
czać dokument, który zaprzecza tym wymysłom?
VII
Rozmowa w mieszkaniu Stalina trwa. Miał on powiedzieć
do stratega: „Jedźcie do Leningradu. Leningrad jest w nie-
zwykle ciężkiej sytuacji. Jeżeli Niemcy go zdobędą i połączą
się z Finami, mogą uderzyć na Moskwę z drugiej strony, z pół-
nocnego wschodu, i wtedy sytuacja skomplikuje się jeszcze
bardziej" (Wspomnienia i refleksje, Moskwa 1969, s. 310).
Opowiadanie to ma kilka wersji.
W wydaniu pierwszym sytuację pod Leningradem oceniał
Stalin, a Żukow uważnie słuchał. Wielki dowódca jedynie
podpowiedział Stalinowi, do jakiej funkcji wyznaczyć I. S. Ko-
niewa, a do jakiej marszałka S. K. Timoszenkę (Stalin, rzecz
338
jasna, natychmiast się zgodził). Żukow jakoby wskazał Sta-
linowi, że „Front Południowo-Zachodni jest zagrożony". Stra-
teg bezbłędnie przepowiedział, że „Grupa Armii «Południe»,
która zdobyła teren w okolicach Kriemienczuga, będzie ope-
racyjnie współpracowała z siłami Guderiana". (Świetna spra-
wa, być prorokiem po dwudziestu ośmiu latach od wydarzeń.
Kiedy nie ma już świadków twoich proroctw).
W wydaniu drugim Żukow poczynał sobie śmielej. Nie
tylko wskazał Stalinowi na zagrożenie na terenie działań
wojskowych w okolicach Kriemienczuga, nie tylko przepowie-
dział, w którą stronę feldmarszałek Rundstedt skieruje kliny
swoich czołgów, nie tylko udzielił dobrych rad dotyczących
podziału funkcji pomiędzy generałami i marszałkami, ale też
dokładnie opisał sytuację pod Leningradem. Jak się wyjaśni-
ło w późniejszej wersji, Stalin nie miał swego zdania na ten
temat. Poprosił więc stratega, by się wypowiedział, i Żukow
poukładał wszystko na swoje miejsce: „Nie ukończywszy ope-
racji pod Leningradem i nie połączywszy się z wojskim fiń-
skim, Niemcy prawdopodobnie nie będą szli na Moskwę".
A więc w wydaniu pierwszym Stalin oceniał sytuację w re-
jonie Leningradu, a Żukow słuchał. W wydaniu drugim jed-
nak zamienili się rolami: Żukow oceniał sytuację w okoli-
cach Leningradu, a Stalin słuchał i przytakiwał. W wydaniu
drugim Żukow powiedział to samo, co Stalin w pierwszym.
Głównodowodzący nie miał innego wyjścia, jak tylko się zgo-
dzić z opinią stratega: „J. W. Stalin zadowolony skinął gło-
wą..."
W wydaniu pierwszym Stalin czasami wypowiadał swo-
je zdanie, jednak w „bardziej prawdziwych" wydaniach, po-
cząwszy od drugiego, zdecydowano się wyeksponować rolę
Żukowa. Strateg z łatwością zgaduje, gdzie i jak będą działać
Guderian i Kleist, von Leeb i von Rundstedt. Żukow wskazu-
je Stalinowi, gdzie i jakie powstają zagrożenia, którego mar-
szałka i na jakie stanowisko skierować. Stalin tylko siedzi
i przytakuje zadowolony. Prawie zawsze się zgadza. A kiedy
się nie zgadza, to jest zmuszony publicznie uznać swój błąd.
Zgodnie z tym słowa, które w wydaniu pierwszym jakoby wy-
powiedział Stalin, w drugim zostały przypisane Żukowowi.
339
I przesadzili.
Przecież każdy uczeń wie, że Niemcy jednak zaczęli ope-
rację w kierunku Moskwy, nie kończąc jej pod Leningradem,
nie połączywszy się z Finami. W wydaniu pierwszym sytuację
oceniał Stalin, i jak widać się pomylił.
W wydaniu drugim, kiedy słowa Stalina przypisano Żuko-
wowi, wielki strateg został wystrychnięty na dudka. Z tego
wynika, że niewłaściwie ocenił sytuację i jego prognoza też
była nieprawidłowa.
Po śmierci Stalina, kiedy już nikt nie był w stanie przyła-
pać Żukowa na przechwalaniu się, wielki strateg wcielił się
nagle w rolę nieszczęsnej Kasandry: widzę Troję w płomie-
niach!
Nagle zaczął opowiadać o swej niezwykłej zdolności prze-
widywania rozwoju wydarzeń. Był to jednak głos wołającego
na puszczy! Pod koniec lipca 1940 roku Hitler po raz pierw-
szy wypowiedział myśl o możliwości wojny ze Związkiem Ra-
dzieckim. Jednak półtora miesiąca wcześniej Żukow rzekomo
już wiedział o tym, że właśnie taka myśl przyjdzie Hitlerowi
do głowy. Pod koniec sierpnia 1941 roku Hitler zdecydował
się nie iść na Moskwę, lecz zawrócić na Kijów. A Żukow już
miesiąc wcześniej bardzo dobrze rozumiał, że Hitler zdecy-
duje się akurat na to rozwiązanie. Miał jeszcze w zanadrzu
wiele podobnych przepowiedni.
Nie ma to jednak odzwierciedlenia w żadnych dokumen-
tach. Powiedzmy, że na początku czerwca 1940 roku Hitler
jeszcze nie myślał o wojnie ze Związkiem Radzieckim, a Żu-
ków już wiedział, że niebawem Hitler wpadnie na taką myśl.
Dlaczego w takim razie Żukow nie napisał raportu do Stali-
na? Dlaczego potem, po wojnie, nie odszukano takiego rapor-
tu i nie pokazano go potomnym?
Powiedzmy, że Żukow pod koniec lipca 1941 roku wiedział,
jaka myśl przyjdzie Hitlerowi do głowy za miesiąc. Dlaczego
nie udokumentować tego na papierze? Pierwszy egzemplarz
dla Stalina, drugi podpiąć do akt, trzeci do Archiwum Sztabu
Generalnego. A potem Stalinowi zarzucić: przecież cię uprze-
dzałem. I nie tylko tak po prostu zarzucić mu, lecz zrobić to
340
w obecności... Potem, po upływie dziesięcioleci, po wojnie
papier ten wkleić do wspomnień: oto ono, świadectwo mojej
przenikliwości.
Na razie jednak nikomu nie udało się odszukać żadnych
śladów Żukowowskich przewidywań. Jednak nie to jest naj-
ważniejsze, lecz to, że opowiadania o zdolności przewidywa-
nia nie są potwierdzone czynami Żukowa, przewidział atak
Hitlera, robił jednak wszystko, aby ułatwić przeciwnikowi po-
grom Armii Czerwonej. Przewidział odwrót czołgów niemiec-
kich, które miały z innej strony podejść zgrupowanie wojsk
radzieckich pod Kijowem, zrobił jednak wszystko, żeby uła-
twić Guderianowi uderzenie z okolic Konotopa na Łoch wice.
Przewidział wiele rzeczy, ale nie wiadomo dlaczego, dzia-
łał wbrew swoim przewidywaniom.
Rozdział 24
O beznadziejnej sytuacji
Żukow jako człowiek - niezwykle zadufana i apodyk- tyczna osobowość.
Marszałek Związku Radzieckiego W. D. SOKOŁOWSKI, wystąpienie podczas aktywu partyjnego
Ministerstwa Obrony ZSRR, 2 listopada 1957
I
Oprócz różnych wersji ratowania Leningradu, przedsta-
wionych w różnych wydaniach wspomnień Żukowa, liczni
biografowie wielkiego dowódcy udokumentowali również jego
opowiadania ustne. Udramatyzowano je i „dodano" trochę bo-
haterstwa. Doktor nauk historycznych, profesor G. A. Kuma-
niew: „Marszałek Gieorgij Konstantynowicz Żukow opowiadał
mi, jak wezwał go Stalin i zwrócił się do niego takimi słowa-
mi: «Jedźcie do Leningradu, jego położenie jest beznadziej-
ne. Spróbujcie jednak cokolwiek zrobić»" („Krasnaja zwiezda",
24 stycznia 2004).
Jeszcze raz uwierzmy bohaterskim baśniom wielkiego do-
wódcy. Z jego twierdzeń wynika, że:
- Leningrad znajdował się w sytuacji bez wyjścia;
- Stalin to rozumiał i pogodził się już ze stratą miasta;
- nikomu nie stawiano zadania uratowania Leningra-
du, wszyscy, począwszy od Stalina, rozumieli, że to niemoż-
liwe.
342
Potem Stalin powiedział wielkiemu dowódcy XX wieku:
zrób cokolwiek.
A Żukow wziął i uratował Leningrad! Dokonał niemożli-
wego!
Jednak profesorowi Kumaniewowi w tym samym miejscu,
na tej samej stronie „Krasnoj zwiezdy", oględnie zaprzecza
uczestnik obrony Leningradu, generał-major S. A. Tiuszkie-
wicz: „Słowa Żukowa o tym, że Stalin uważał położenie za
beznadziejne, nigdzie więcej nie są potwierdzone".
II
Zainteresowanie Żukowa jest zrozumiałe: Stalin i wszyscy
dookoła gotowi byli oddać Hitlerowi kolebkę rewolucji! Aż tu
pojawiłem się JA!
A my zwątpimy. A my zapytamy: czy tak jest naprawdę?
Skąd się wzięło przekonanie, że położenie Leningradu jest
beznadziejne? Z jakich źródeł wiadomo, że miasto było na
granicy upadku?
Obecnie wiadomo, że okręty Floty Bałtyckiej i najważniej-
sze obiekty Leningradu zostały zaminowane. Ale przecież
najważniejsze obiekty Moskwy też były zaminowane, od bu-
dynku KC po kanały kanalizacyjne. Wcale z tego nie wyni-
ka, że Stalin przygotował Moskwę do oddania. Admirał floty
Związku Radzieckiego N. G. Kuzniecow jest zdecydowany:
„Tak, Stalin liczył się z możliwością pozostawienia Lenin-
gradu, inaczej nie podjąłby takiej poważnej decyzji. Jednak
to nie oznacza, że uznawał sytuację Leningradu za bezna-
dziejną" (N. G. Kuzniecow, Kursom k pobiedie, Moskwa 1975,
s. 120-121).
Każdy okręt ma kingstony - zawory denne, za pomocą
których można statek zatopić. Jednak samo posiadanie king-
stonów nie świadczy o tym, że trzeba ich natychmiast użyć.
Używa się ich w ostateczności. W każdej chwili może zdarzyć
się coś nieprzewidzianego, i właśnie w razie takiego skrajne-
go przypadku zaminowano zarówno Moskwę, jak i Leningrad
oraz założono ładunki na okrętach Floty Bałtyckiej.
Zdobyć Moskwę było trudno, a Leningrad jeszcze trudniej.
343
Na zachód od Leningradu znajduje się zalew. Jego wody
na przestrzeni wielu kilometrów były naszpikowane tysiąca-
mi min kontaktowych, które uniemożliwiały przedostanie się
floty nieprzyjacielskiej. Trałowanie było niemożliwe, ponie-
waż cały akwen znajdował się w zasięgu ostrzału twierdzy
morskiej Kronsztad, brzegowych rejonów umocnionych, for-
tów i baterii. Żadna flota przeciwnika nie była w stanie się
przedrzeć do Leningradu. Ponadto nie było na Bałtyku du-
żych sił Kriegsmarine. Natomiast w Kronsztadzie i w Lenin-
gradzie skupiła się cała stalinowska Flota Bałtycka. Dlatego
ataku od strony zachodniej można się było nie obawiać.
Na wschód od Leningradu leży ogromne jezioro, które
od morza różni się tylko słodką wodą. Na jeziorze Ładoga
wrogich okrętów nie było, a po naszej stronie — flotylla pod
dowódcą kontradmirała. W sierpniu 1941 roku w składzie
flotylli było 66 jednostek. Dlatego przeciwnik nie mógł się
przedrzeć przez Ładogę. Nawet teoretycznie. O ten odcinek
również można się było nie martwić.
Na północ od Leningradu armia Finlandii wywalczyła swo-
je terytorium, utracone podczas wojny zimowej 1939-1940
roku, wyrzuciła Armię Czerwoną z terenów działań bojowych
dogodnych dla nowego „marszu wyzwalającego", i od 1 wrze-
śnia 1941 roku zatrzymała się na starej granicy państwowej.
Od strony radzieckiej na Przesmyku Karelskim podejścia do
Leningradu broniła 23. Armia. Jej obrona opierała się na po-
tężnym Karelskim Rejonie Umocnionym, którego skrzydła
dochodziły do Morza Bałtyckiego i jeziora Ładoga. Ani omi-
nięcie, ani przełamanie obrony 23. Armii nie było możliwe,
jak pokazały doświadczenia trzech następnych lat. Armia fiń-
ska nawet nie podejmowała takich prób. Zdobycie Leningra-
du nie było w planach przywódców Finlandii. Także o odcinek
północny można się było nie niepokoić.
III
Niemiecka armia mogła szturmować Leningrad jedynie
z południa. A tu na wąskim froncie obronę trzymała Newska
Grupa Operacyjna i trzy armie: 8., 42. i 55. Bezpośredniego
344
podejścia do Leningradu broniło sześć rejonów umocnionych:
trzy morskie - Kronsztadzki, Iżorski i Łużski oraz trzy lądo-
we: Karelski, Krasnogwardyjski i Słucko-Kołpiński. Obrona
każdej armii opierała się na potężnym rejonie umocnionym.
Ponadto siły armii i floty zaangażowane były w budowę New-
skiego Rejonu Umocnionego.
Podejścia do miasta ostrzeliwane były krzyżowym ogniem
dział wielkokalibrowych z różnych kierunków. Każda bateria,
każdy fort, każdy rejon umocniony i twierdza morska miały
nieprzebrane zapasy amunicji. Artyleria nadbrzeżna Floty
Bałtyckiej miała 124 baterie, w których skład wchodziły 253
działa kalibru od 100 do 406 mm i 60 dział kalibru 45 i 76
mm {Krasnoznamiennyj bałtijskij flot w bitwie za Leningrad,
Moskwa 1973, s. 8).
Oprócz tych baterii i fortów w rejonie Leningradu skoncen-
trowana była znaczna liczba dział morskich na lawetach kole-
jowych ukrytych w betonowych schronach. Leningrad opasy-
wała rozgałęziona sieć magistrali kolejowych. Działa te mogły
się przemieszczać i prowadzić ogień z wcześniej przygotowa-
nych i zamaskowanych pozycji, a potem szybko je opuszczać.
W rejonie Leningradu zgromadzono największą w świecie
liczbę ciężkiej artylerii nadbrzeżnej. Do tego cała Flota Bał-
tycka. Jeżeli okręt liniowy, krążownik lub niszczyciel znaj-
dzie się na mieliźnie, to staje się on niezatapialnym bastio-
nem pancernym z potężną artylerią.
Obrona przeciwlotnicza Leningradu kilkakrotnie przewyż-
szała obronę Berlina. Tylko sama Flota Bałtycka miała 91
baterii przeciwlotniczych z ogólną liczbą dział - 352, nie li-
cząc mocy okrętowych dział przeciwlotniczych. Ponadto w Le-
ningradzie znajdował się II Korpus Artylerii Przeciwlotni-
czej. Dodatkowo były jeszcze armie, dywizje, brygady i pułki
artylerii przeciwlotniczej.
Przestworzy nad Leningradem pilnowały siły powietrzne
Frontu Leningradzkiego, V. Korpus Myśliwski oraz siły po-
wietrzne Floty Bałtyckiej.
Wojska w Leningradzie było tak dużo, że miasto trzeba
było „rozbrajać". Tylko w październiku w rejon Tichwina zo-
stały przerzucone 44. i 191. dywizje strzeleckie i 6. Brygada
345
Piechoty Morskiej (/WCWSS 1941-1945, t. 2, s. 213). Znane
są informacje, że w tym samym miesiącu z Leningradu zosta-
ły wyprowadzone jeszcze dwie dywizje strzeleckie. Przedtem
na Front Karelski z Leningradu przerzucono 3. Samodzielną
Brygadę Morską.
Oprócz jednostek wojskowych w mieście znajdowały się
potężne zgrupowania sił NKWD.
Ponadto Flota Bałtycka stała zakotwiczona bez żadnych
perspektyw wyjścia w morze w najbliższym czasie. Dlatego
oprócz artylerzystów reszta marynarzy nie miała na statkach
nic do roboty. „Ponad 125 tysięcy marynarzy zostało zdję-
tych z okrętów i przeniesionych do wzmocnienia sił lądowych"
(N. G. Kuzniecow, Na flotach bojewaja triewoga, Moskwa
1971, s. 73). Gdyby marynarzy przydzielono nie do bezmyśl-
nych kontrataków, do których nie byli wyszkoleni, lecz pozo-
stawiono ich w obronie, gdzie niepotrzebne jest doświadcze-
nie, to potrafiliby oni utrzymać Leningrad własnymi siłami.
Nawet bez udziału czterech ogólno wojsko wy eh armii.
W 1941 roku Leningrad był najbardziej umocnionym mia-
stem świata. Centrum obrony — twierdza pietropawłowska.
Ten, kto w niej był, potwierdzi - umieszczenie w niej pułku
NKWD z cekaemami uczyniłoby z niej twierdzę nie do zdo-
bycia. Nigdy. Dookoła twierdzy ogromne miasto z mocnymi
ceglanymi i kamiennymi domami, z mnóstwem budynków
stawianych na wieki. Spróbujcie szturmować Admiralicję,
Smolny albo Krzyże. W Leningradzie było mnóstwo zakła-
dów, więzień, koszar, dworców. Bronić ich łatwo, szturmować
je trudno.
Intensywne prace przygotowujące miasto do obrony, wzmoc-
nienie i rozwój rejonów umocnionych wokół niego zaczęto
jeszcze 27 czerwca 1941 roku. „W lipcu i sierpniu 1941 roku
w pracach budowlanych mających na celu wzmocnienie i wy-
budowanie umocnień wokół Leningradu brało udział do 500
tysięcy osób" (IWOWSS 1941-1945, t. 2, s. 80). „Wszystkie
miejscowości w okolicach Leningradu, jak również drogi i uli-
ce miast były cięte okopami, rowami, szczelinami, owinięte
drutem kolczastym, przykryte przeróżnymi przeszkodami
przeciwpancernymi" (tamże, s. 86).
346
„Wykopano 700 kilometrów rowów przeciwczołgowych,
stworzono ponad 300 kilometrów zawałów leśnych, ustawio-
no 635 kilometrów zasieków, wybudowano 5000 betonowych
i drewnianych schronów ogniowych. Ponadto w samym mie-
ście wybudowano ponad 4 tysiące umocnionych punktów
ogniowych, w murowanych częściach domów wybito 17 tysięcy
otworów strzelniczych i wybudowano 25 kilometrów barykad"
(tamże, s. 216). Bynajmniej nie chodzi o barykady w postaci
sterty zwalonych szaf i łóżek. Leningradzkie barykady bu-
dowano pod kierownictwem wybitnych mistrzów fortyfikacji
według wszelkich zasad sztuki inżynierskiej - kilka rzędów
zapór stalowych zespawanych z kawałków szyn i owiniętych
drutem kolczastym. Za tą przeszkodą na szerokość całej ulicy
budowano ścianę z worków wypełnionych piaskiem. Grubość
barykady dochodziła do trzech metrów, wysokość — do czte-
rech. Robiono w niej otwory strzelnicze do prowadzenia ognia
z karabinów i cekaemów. Z tyłu budowano też schron, który
ze wszystkich stron był otoczony murem nieprzepuszczalnym
dla kul i odłamków, a z góry był przykryty płytami betonowy-
mi lub szynami.
Betonowe schrony ogniowe również nie były zwyczajne.
Przypomnijmy, że Leningrad to miasto, w którym carowie
i komuniści budowali pancerniki, krążowniki i niszczyciele.
W zakładach Leningradu znajdowały się ogromne zapasy
płyt pancernych o grubości od 12 do 406 mm. Budowę okrę-
tów wstrzymano jeszcze w czerwcu, jednak walcownie wciąż
działały. Stal pancerna została przeznaczona na produkcję
czołgów, pociągów pancernych i elementów pancernych do
umocnień. „Przed 13 września wyprodukowano i zamontowa-
no 400 pancernych i żelbetowych punktów pod działa wszyst-
kich kalibrów i do 650 punktów ogniowych dla cekaemów, jak
też 24 tysiące żelbetowych zapór przeciwczołgowych w kształ-
cie piramidy o masie od 0,5 do 3 ton" (tamże, s. 85). Dodajmy,
że pancerne punkty ogniowe często były uzbrajane w działa
okrętowe i osłaniane pancerzem, którego nie da się zniszczyć
środkami ogniowymi wojsk lądowych.
Latem 1941 roku w Leningradzie znajdował się jedy-
ny na świecie zakład produkujący ciężkie czołgi. W drugiej
347
połowie 1941 roku w mieście wyprodukowano 713 czołgów,
w większości KW. Na inne fronty te czołgi nie mogły wyjechać.
Dlatego wykorzystywano je do obrony miasta. A w Niemczech
i w ogóle na całym świecie nie było nawet jednego podobnego
czołgu. W tym samym okresie wyprodukowano 480 samocho-
dów pancernych i 58 pociągów pancernych (tamże, s. 216).
Czy można sobie wyobrazić 58 pociągów pancernych kur-
sujących w mieście i dookoła niego? I znów nie zapominajmy,
że do uzbrojenia pociągów pancernych wykorzystano działa
morskie, przygotowane do wyposażenia okrętów.
W drugiej połowie 1941 roku zakłady Leningradu wypro-
dukowały 3,2 miliona pocisków (Generał-pułkownik artylerii
I. Wołkotrubienko „WIŻ" 1984, nr 1, s. 91). Oznacza to, że co
najmniej dziesięć pocisków przypadało na każdego niemiec-
kiego żołnierza, który blokował miasto. Nie licząc wyprodu-
kowanych przed wojną.
W Leningradzie uzbierało się tak dużo broni, że trzeba
było ją stamtąd wywozić. W listopadzie 1941 roku z oblężone-
go Leningradu do Moskwy zostało skierowanych: 431 dział,
926 moździerzy i 40 tysięcy pocisków 76 mm przeciwpancer-
nych (tamże). Warto się nad tym zastanowić: tylko z same-
go Leningradu do samej tylko Moskwy i tylko w listopadzie
1941 roku skierowano tyle pocisków przeciwpancernych, że
przypadało więcej niż dziesięć na każdy niemiecki czołg, któ-
ry działał na całym odcinku frontu od Morza Białego do Czar-
nego. Wywożenie broni i amunicji z Leningradu trwało. Było
jej za dużo, nawet dużo za dużo. A zakłady dostarczały coraz
to nową produkcję.
IV
Przypomnieliśmy tutaj tylko to, co robili mieszkańcy mia-
sta. Lecz armia radziecka też nie siedziała bezczynnie. „Łuż-
ski Rejon Umocniony składał się z dwóch pasów obrony, o dłu-
gości 175 kilometrów i głębokości 10-12 kilometrów. Przed
pierwszym stawiano miny, wykopywano rowy przeciwczołgo-
we, urządzano zasieki leśne i przekształcano teren w bagna.
Tylko do budowy przeszkód było zaangażowanych pięć bata-
348
lionów saperów, jeden inżynieryjny, dwa pontonowe i osiem
budowlanych" (Inżeniernyje wojska w bojach za Sowietskuju
Rodinu, Moskwa 1970, s. 83).
Aby zdobyć Leningrad, wojska niemieckie musiały sforso-
wać Newę. A to było niemożliwie tylko dlatego, że na Newie
stały okręty Floty Bałtyckiej i Flotylli Ładożańskiej. Sztur-
mujący mieli łodzie nadmuchiwane lub składane drewniane
jednostki, wyściełane specjalnym brezentem. Spróbujcie prze-
prawić się przez rzekę, jeżeli zza zakrętu wyłania się kuter
opancerzony uzbrojony w działka i broń maszynową, w za-
sadzkach ciężkie czołgi KW i pociągi pancerne...
O przygotowaniu do obrony Leningradu można mówić bez
końca. Jednak wniosek nasuwał się jeden: niemożliwe było
zdobycie tego miasta z marszu.
Pod koniec sierpnia wojska niemieckie dotarły na peryfe-
rie Leningradu, jednak czy z tego od razu należy wnioskować,
że miasto jest skazane na zagładę, że natychmiast trzeba je
poddać?
Niemal dosłownie po dwunastu miesiącach, w 1942 roku,
wojska niemieckie dotarły na peryferie Stalingradu. Czy
to jednak też oznaczało, że na tym trzeba zaprzestać walki
i oddać miasto hitlerowcom? W żadnym wypadku! Walki
w mieście są wygodne dla tych, którzy się bronią, i niezwykle
niewygodne dla szturmujących.
Leningrad położony jest na licznych wyspach. Między wy-
spami — czarna, zimna woda. W niektórych miejscach prze-
strzeń wodna jest bardzo szeroka i ma silny nurt. Brzegi są
w granicie. Jeżeli mosty zostaną wysadzone, szturm się zdła-
wi. Łatwiej forsować przeszkody wodne, kiedy i tu, i tam brze-
gi są łagodne. A jeżeli tu granitowa ściana i po drugiej stro-
nie też... Spróbujcie zwykły karabin maszynowy pod ogniem
przeciwnika załadować do łodzi, a potem po drugiej stronie go
wyładować. Do tego kilka tysięcy naboi.
Przez rok niemiecka armia szturmowała Stalingrad. Czer-
wonej Armii było niezwykle trudno bronić tego miasta. Stalin-
grad wąskim pasem ciągnie się wzdłuż Wołgi, jest całkowicie
otwarty na uderzenie z zachodu, ulice są proste i szerokie, ani
kanałów, ani mostów. Za plecami wojsk radzieckich - szeroka
349
rzeka. Są więc przyciśnięte do brzegu, uzupełnianie i zaopa-
trywanie ich to wielki problem. Wojskom niemieckim niezwy-
kle łatwo było szturmować Stalingrad. Przed nacierającymi
nie ma przeszkód wodnych do sforsowania. Nie ma w Stalin-
gradzie niczego podobnego do twierdzy pietropawłowskiej lub
Łużskiego Rejonu Umocnionego. Generałowie niemieccy dla-
tego zdecydowali się na szturmowanie Stalingradu, że był on
łatwym celem. Natomiast Leningrad odwrotnie, dla obrony
jest wygodny, a szturmować go po prostu się nie da. W wy-
padku szturmu Leningradu generałowie niemieccy musieliby
zapłacić niewiarygodnie wysoką cenę w porównaniu z póź-
niejszym szturmem na Stalingrad. W Leningradzie straty
armii niemieckiej byłyby rzeczywiście ogromne. Rozumieli
to nie tylko generałowie niemieccy, ale też sam Hitler. Dlate-
go nie wydał rozkazu szturmu.
V
Żukowa przedstawia się nam jako jedynego wybawcę Le-
ningradu. On sam też siebie tak przedstawia. Zwróćmy więc
uwagę nie na słowa Żukowa, lecz na czyny Stalina.
Geniusz wszech czasów i narodów Stalin zwracał szcze-
gólną uwagę na kwestię zacierania śladów po sobie. W pierw-
szym tygodniu upadł Mińsk - stolica Białorusi. Na Białorusi
przeciwnik zdobył trofea szczególnej wagi, ale nie udało mu
się zająć archiwów. Nawet w sytuacji ogólnej paniki i chaosu
odpowiedni towarzysze zatroszczyli się o archiwa i zdążyli
je spalić. W pierwszych miesiącach wojny armia niemiecka
zdobyła dziesiątki miast i setki miasteczek. Jednak tak na-
prawdę w ręce Hitlera trafiło tylko archiwum w Smoleńsku,
co w przyszłości miało dla Związku Radzieckiego oraz samego
towarzysza Stalina niezwykle poważne konsekwencje. Potem
kwestiom zabezpieczenia archiwów Stalin poświęcał jeszcze
więcej uwagi. W październiku 1941 roku nie miał zamiaru
oddawać Moskwy, jednak na wszelki wypadek rozkazał spa-
lić papiery. Niszczenie archiwów było prowadzone na taką
skalę, że w stolicy wybuchła panika i ludzie zaczęli uciekać
z „Białokamiennej".
350
Spójrzmy teraz na Leningrad pod tym kątem. Z opowia-
dań Żukowa wynika, że Stalin we wrześniu 1941 roku uwa-
żał to miasto za stracone, jednak dziwna sprawa: nie wydano
rozkazu zniszczenia archiwów.
Jeżeli Stalin uważał sytuację Leningradu za beznadziej-
ną, to po co wysyłał tam Mołotowa, Malenkowa i innych to-
warzyszy? Wystarczyłoby, żeby do komisarza bezpieczeństwa
państwowego III stopnia, towarzysza Pawła Tichonowicza
Kuprina powiedział kilka słów, a nad północną stolicą poja-
wiłyby się gęste chmury dymu do samego nieba. Jednak le-
ningradzkich archiwów nikt nie spalił.
Kiedy Stalin zdecydował, że Leningradu nie da się ura-
tować, musiał wydać rozkaz zatopienia Floty Bałtyckiej, spa-
lenia jej zasobów, wysadzenia magazynów amunicji i bate-
rii brzegowych. Okręty i zapasy floty przedstawiają nie-
zwykłą wartość. Należało je zdecydowanie i niezwłocznie
zlikwidować, żeby nie trafiły w ręce Hitlera. Do takich dzia-
łań też nie ma po co wysyłać do Leningradu towarzyszy Mo-
łotowa i Malenkowa. Wystarczyłoby wysłać szyfrogram człon-
kom Biura Politycznego Woroszyłowowi i Zdanowowi, którzy
przebywali w mieście. Jednak Stalin nie wydał takiego roz-
kazu.
Jeśliby uważał sytuację za przegraną, to wydałby rozkaz
przeniesienia lotnictwa Floty Bałtyckiej i Frontu Leningradz-
kiego na Wielką Ziemię. Jednak tego nie zrobił.
Gdyby Stalin uważał, że Leningradu nie da się utrzymać,
to rozkazałby wysadzać zakłady. Wówczas w Leningradzie
znajdował się jedyny w świecie zakład produkujący ciężkie
czołgi. Należałoby go wyburzyć aż do fundamentów, a może
nawet niżej. Ale z tego powodu również nie trzeba wysyłać
do Leningradu Mołotowa i Malenkowa. Wystarczyłoby za-
dzwonić do towarzysza Kuzniecowa, Kapustina, Subbotina,
Popkowa. Oni zadbaliby o przedsiębiorstwa. Jednak nikt
w Leningradzie nie wysadzał zakładów, gdyż nie było takiego
rozkazu. Stalin nie wydał takiego rozkazu, gdyż nie uważał,
że Leningrad jest skazany na zagładę.
Jeżeli położenie byłoby beznadziejne, to Stalin musiałby
wydać rozkaz ewakuacji z Leningradu najwyższej nomenkla-
351
tury, przede wszystkim Żdanowa, Woroszyłowa, Kuzniecowa,
Kapustina, Subbotina, Sztykowa, Popkowa i innych. Ponadto
trzeba by natychmiast ewakuować Kuprina, Fiodora Iwano-
wicza Gusiewa i cały zespół. A jeszcze Zygariewa, admirała
Kuzniecowa, Koronowa, dowództwo i sztaby Floty Bałtyckiej,
Frontu Leningradzkiego i czterech armii, które tam były.
Jednak Stalin nie wydał rozkazu o ewakuacji przywódców,
czekistów, generałów i admirałów. Przeciwnie - wydelego-
wał do Leningradu przywódców, którzy rangą dorównywali
Goebbelsowi, Goeringowi, Bormannowi w Niemczech hitle-
rowskich, czyli, nie licząc jego, najwyższe kierownictwo kraju
i armii.
I skoro Stalin wydelegował do Leningradu Mołotowa, Ma-
lenkowa i osoby towarzyszące, to musiał postawić przed nimi
nie abstrakcyjne zadanie w rodzaju: „zróbcie tam choć co-
kolwiek", tylko całkiem konkretne: „palcie, wysadzajcie, za-
tapiajcie".
Krótko mówiąc: gdyby Stalin uważał położenie Leningra-
du za beznadziejne, to nie wysłałby tam przywódców najwyż-
szej rangi. A jeśliby wysłał, to w bardzo konkretnym celu:
zniszczyć wszystko, co może przedstawiać jakąkolwiek war-
tość dla wroga.
Z opowiadania Żukowa wynika, że głupiutki Stalin miał za-
miar oddać Leningrad wraz archiwami, w których znajdowa-
ły się takie materiały kompromitujące komunistów, że i ko-
muniści w ogóle, i Stalin w szczególności nie byliby w stanie
wytłumaczyć się na żadnym procesie. Ponadto, jeżeli wie-
rzyć Zukowowi, Stalin miał zamiar oddać Hitlerowi czterech
członków Biura Politycznego, szesnastu kandydatów i człon-
ków KC, całe stada czekistów najwyższego szczebla, genera-
łów, admirałów, łącznie z największym strategiem wszech
czasów i narodów.
Jeżeli miasto znajduje się na krawędzi upadku, to trzeba
wszystkich z niego wyprowadzać, a nie spędzać potencjalnych
jeńców najwyższej rangi.
352
VI
Niemiecka Grupa Armii „Północ" uderzyła z terytorium Nie-
miec, z Prus Wschodnich. Jej tyły: magazyny, punkty dowo-
dzenia, węzły łączności, szpitale wojskowe, bazy remontowe —
wszystko to znajdowało się obok. 22 czerwca Grupa Armii
„Północ" wtargnęła na terytorium Związku Radzieckiego, ma-
jąc front o szerokości 230 kilometrów. Do Leningradu w linii
prostej było 800 kilometrów przez piaski i bagna, po drogach
wybrukowanych i gruntówkach. Prawdę mówiąc: buty się ze-
drze. Trzeba się zatrzymać, podkuć konie i podzelować obcasy.
Komunikacja się rozciągnęła. Co innego zasoby paliwa tuż
za plecami, a całkiem inaczej, gdy trzeba je wozić setki ki-
lometrów. Bombardować Armię Czerwoną tuż przy granicy,
startując z lotnisk pod Królewcem i Tylżą to jedno, a całkiem
inaczej, gdy trzeba latać pod Leningrad.
Rozciągnięte linie komunikacyjne Grupy Armii „Północ"
trzeba było osłaniać. W każdym zdobytym mieście trzeba
było zostawić garnizon. I przy każdym zdobytym moście wy-
stawić wartę z cekaemami. Im dalej docierała grupa armii,
tym więcej wojska pozostawało na tyłach. Wszystkie linie
i węzły kolejowe wymagają osłony. Trzeba było przenosić lot-
nictwo na lotniska polowe na zdobytym terytorium, czujnie je
ochraniać i wytrwale ich bronić. Im dalej szła Grupa Armii
„Północ", tym szybciej słabła. A front natarcia rozszerzył się
najpierw półtora raza, potem dwa, a w końcu dwa i pół razy.
Zwarta masa wojska przekształca się w papkę.
Hitler uderzył od razu na Odessę, Krym, Kijów, Char-
ków, na Orzeł i Tułę, Moskwę i Witebsk, Nowgorod, Le-
ningrad. Im dalej szły wojska niemieckie, tym szerszy sta-
wał się front. Trafili w lej, który stawał się coraz szerszy.
Kontakt pomiędzy grupami armii zanikał. Zanikał on też
i między poszczególnymi armiami, korpusami i dywizjami.
Grupa Armii „Północ" kierowała się na Leningrad. To upor-
czywe posuwanie się w linii prostej w jasnym, otwarcie i bez-
czelnie głoszonym celu zaprzeczało wszelakim zasadom stra-
tegii. Nie możecie pokazywać przeciwnikowi kierunku, w któ-
rym się poruszacie. On zawsze musi się bić z myślami, co
353
planujecie i czy nie podążacie tam, gdzie nikt się was nie spo-
dziewa.
Jednak Hitler miał strategię liniową: do przodu i do przo-
du! Dalej chłopcy, na Piter!
Niezmiennie utrzymując kierunek na Leningrad, Grupa
Armii „Północ" nie tylko ujawniła swój cel, ale też trafiła
w „korytarz". Od zachodu — radziecka 8. Armia. Przetrzepa-
na, pobita, ale nie rozbita. I niemieccy dowódcy przez cały
czas musieli osłaniać swój lewy bok. Od wschodu radziecki
Front Połnocno-Zachodni, który ciągle wymierzał ciosy w bok
niemieckiej grupie armii. Niekiedy uderzenia te były dość
srogie. Przyznaje to też Manstein. 14 lipca wojska 11. Armii
(generał W. I. Morozów) kontratakowały z okolic Solec. Prze-
ciwnika odrzucono o 40 kilometrów. Uderzenie to zatrzymało
niemieckie natarcie prawie na miesiąc.
I jeszcze to: „W okresie działań wojennych wojsku radziec-
kiemu, które na przedpolach Leningradu znajdowało się
w ciężkim położeniu, pomogło natarcie Frontu Północno-
-Zachodniego, które zaczęło się 12 sierpnia w rejonie Starej
Russy. Głównego uderzenia dokonała 34. Armia znad rzeki
Łować. Zgrupowanie armii przed 14 sierpnia przesunęło się
na głębokość 60 kilometrów i stanowiło zagrożenie dla tyłów
ugrupowań uderzeniowych wroga" (Inżeniernyje wojska w bo-
jach za Sowietskuju Rodinu, s. 84).
Takie uderzenia mogły się powtórzyć w każdej chwili.
A więc, Leningrad z przodu; jeżeli niemiecka armia rzuci
się do szturmu, to z jej prawa na flankę i tył uderzą wojska
radzieckie. A mogą uderzyć też z lewa.
Położenie Grupy Armii „Północ" było dosyć nieciekawe.
Nawet oficjalna komunistyczna historia zmuszona była przy-
znać, że Leningradowi nie groził szturm. „Docierając do Le-
ningradu, wroga Grupa Armii «Północ» rozciąga front na
przeszło 600 kilometrów wzdłuż łuku od zalewu Koporskiego
przez południowe okolice Leningradu, południowy brzeg je-
ziora Ładoga, Kiriszy i dalej wzdłuż rzek Wołchow i Łować,
aż do Wielkich Łuk. Możliwości ataku wojsk niemieckich się
wyczerpały" (7WOWSS 1941-1945, t. 2, s. 91).
Twierdzenia Żukowa o tym, że położenie Leningradu było
354
beznadziejne, zdementowano nie tylko w źródłach niemiec-
kich, ale też w oficjalnych radzieckich. Strateg podnosił swoją
wartość: położenie było beznadziejne, ale ja uratowałem mia-
sto. Lecz jeżeli przyznać, że położenie było stabilne, to wy-
bawca okazuje się samochwałą, ponieważ nie było tam czego
ratować i wybawca był niepotrzebny.
Najbardziej interesujące jest jednak to, że Żukow i tym
razem się zdemaskował.
Wróćmy do raportu Żukowa dla Stalina z dnia 29 lipca
1941 roku. Kiedy to Żukow jakoby proponuje Stalinowi od-
danie Kijowa. Ponadto Żukow tego dnia zameldował Stalino-
wi: „Na leningradzkim odcinku bez dodatkowych sił Niemcy
nie będą w stanie rozpocząć operacji zdobywania Leningradu
i połączyć swojego zgrupowania z Finami" (Wspomnienia i re-
fleksje, Moskwa 1969, s. 300).
Tak napisano we wspomnieniach stratega. W wydaniu
pierwszym. Za życia Żukowa. Jeżeli ten podły fragment wpi-
sali sabotażyści z Komitetu Centralnego, to Żukow powinien
był protestować: nie podpiszę! Jednak geniusz sztuki wojen-
nej nie protestował.
A więc w lipcu 1941 roku armii niemieckiej brakowało sił
do szturmu Leningradu. Tak powiedział sam Żukow. Tak na-
pisał we wspomnieniach. W sierpniu siły się nie zwiększyły,
bo nie mogły się zwiększyć. Siły armii niemieckiej ubywały,
front się rozszerzał, rezerw nie było, armia niemiecka rozpeł-
zała się po nieprzebytych terytoriach. I na początku września
żadnych dodatkowych sił Grupa Armii „Północ" nie otrzyma-
ła. Wręcz odwrotnie - uporczywie i regularnie rozciągano ją
w różne strony.
I oto mądry strateg jeszcze w czerwcu 1941 roku zameldo-
wał Stalinowi, że o Leningrad można się nie niepokoić, Hitler
nie ma sił, aby go zdobyć. A po upływie dwudziestu ośmiu
lat opowiada nam, że przed bramami Leningradu skupiły się
ogromne zastępy wojska i jeżeliby on, wielki, nie wkroczył do
akcji, nastąpiłaby katastrofa...
Dosyć ciekawe jest to, że fragment „bez dodatkowych sił
Niemcy nie będą w stanie rozpocząć operacji zdobywania Le-
ningradu", wypadł już z wydania drugiego.
355
Żyjący Żukow wygadał się. Żukow wypaplał. Jednak ktoś
bardzo czujny już po śmierci wielkiego geniusza sztuki wojen-
nej wypatrzył paplaninę i usunął ją z tekstu.
Szkoda tylko, że wyrzuciwszy jedną głupotę, te same ręce
powpisywały do wspomnień wiele innych bzdur.
Rozdział 25
Jak obejmował departament
Potrzebujemy historii, która nie opisuje, lecz wyjaśnia.
ANATOLU KOPIEJKIN
I
Żegnając Żukowa przed wyjazdem do Leningradu, Stalin
podobno powiedział: „Oto notatka, przekażcie ją Woroszy-
łowowi, natomiast rozkaz o waszym mianowaniu zostanie
przekazany, gdy dotrzecie do Leningradu. W posłaniu do Wo-
roszyłowa było napisane: Przekażcie dowodzenie frontem Żu-
kowowi, a sami niezwłocznie wracajcie do Moskwy" (Wspo-
mnienia i refleksje, Moskwa 1969, s. 313).
„9 września 1941 roku wraz generałem-lejtnantem M. S. Cho-
zinem i generałem-majorem I. I. Fediuninskim poleciałem
do oblężonego Leningradu" (tamże, s. 327). Nie wiadomo dla-
czego, Żukow nie wymienił generała-majora Pietra Iwanowi-
cza Kokoriewa, który też leciał z nimi. Sporo dokumentów
potwierdza ten fakt. Kokoriew pełnił funkcję naczelnika od-
działu w Zarządzie Operacyjnym Sztabu Generalnego. Po
przybyciu do Leningradu został wyznaczony na stanowisko
szefa sztabu 8. Armii. Później otrzymał stopień generała-puł-
kownika, został szefem sztabu 2. Armii Uderzeniowej.
Interesujące, że w następnych wydaniach, już po śmierci
Żukowa, została zmieniona nie tylko data lotu do Leningra-
du z 9 na 10 września, ale też cały tekst. Dodano do nie-
357
go barwne szczegóły. Ten sam fragment w wydaniu drugim
brzmi: „Ranek 10 września 1941 roku był chłodny i ponury.
Na centralnym lotnisku stolicy, gdzie przybyłem, żeby lecieć
do oblężonego Leningradu, przed stojącym na pasie starto-
wym samolotem krzątały się trzy postacie: jedna wysoka
generała-lejtnanta M. S. Chozina, druga, nieco niższa - ge-
nerała-majora I. I. Fediuninskiego, trzecia - pilota, dowódcy
załogi".
Jeżeli wierzyć wspomnieniom, Żukow dotarł do Leningra-
du i natychmiast pojechał do Smolnego. A tam członek Biura
Politycznego i marszałek Związku Radzieckiego Woroszyłow,
członek Biura Politycznego Zdanow, dowództwo frontu i Flo-
ty Bałtyckiej, „a także dyrektorzy najważniejszych obiektów
państwowych" naradzali się, jak przed oddaniem Leningradu
wysadzić i zniszczyć wszystko, co się da...
I wtedy pojawił się Żukow.
Podobno poprosił obecnych o pozwolenie na uczestnictwo
w naradzie, posiedział, posłuchał, a potem przekazał Woro-
szyłowowi notatkę od Stalina. Woroszyłow przeczytał, przy-
gasł, zgarbił się, od razu się postarzał. Żukow natychmiast
zamknął naradę, odwołał wszystkie rozkazy o wysadzaniu
zakładów, dworców, pałaców, mostów, magazynów, budyn-
ków portowych, okrętów. Zaczął wydawać zdecydowane pole-
cenia, które właśnie uratowały miasto...
Żukow pojawił się w Leningradzie, gdy bezpośrednie za-
grożenie dla miasta już minęło. Przeciwnik nie podejmował
żadnych prób szturmowania miasta. Trudno więc mówić
o bohaterstwie Żukowa, nie ma też żadnych świadectw ge-
nialnych decyzji dowódcy. Jak to możliwe? Czym poprzeć opo-
wieści Żukowa-wybawcy? Na jakiej podstawie zaliczyć go do
grona obrońców?
Wyjście było jedno: datę pojawienia się Żukowa w Lenin-
gradzie przesunąć jak najbliżej rzeczywiście niebezpiecznego
okresu. Dlatego pojawiło się też opowiadanie o locie z lotni-
ska centralnego. Fakt ten został szczególnie zaakcentowa-
358
ny. Po co? Żeby podkreślić, że jego misja jest sprawą nie cier-
piącą zwłoki: wieczorem z Frontu Rezerwowego - na Kreml,
w nocy - praca w Sztabie Generalnym, a wczesnym rankiem
9 września wprost z centrum Moskwy podniósł się w powie-
trze...
Kiedy wymysł o 9 września został odkryty, autorzy Żuko-
wowskich wspomnień musieli przyznać: o, rzeczywiście, przy-
leciał do Leningradu 10 września.
Zostawmy tekst z wydania pierwszego i uwierzmy bardziej
prawdziwym wydaniom. Żeby ostatecznie rozwiać wszelkie
wątpliwości, otwórzmy wspomnienia tych, którzy byli z Żuko-
wem w tej historycznej chwili.
Generałowie Kokoriew i Chozin nie pozostawili po sobie
wspomnień. Tymczasem generał-major Fediuninski już po
miesiącu zastąpił Żukowa na stanowisku dowódcy Frontu Le-
ningradzkiego, później został generałem armii, czyli według
hierarchii wojskowej osiągnął niemal poziom Żukowa. Tak
wspomina ten okres: „Rano 13 września samolot Li-2 wystar-
tował z lotniska we Wnukowie i pod eskortą myśliwców ob-
rał kurs na Leningrad. W samolocie znajdowali się: generał
armii Żukow, mianowany dowódcą Frontu Leningradzkiego,
generałowie M. S. Chozin, P. I. Kokoriew i ja" (I. I. Fediunin-
ski, Podniatyje po triewogie, Moskwa 1964, s. 41).
A więc Żukow pilnie wylatywał do Leningradu z Moskwy,
z lotniska centralnego, może 9, a może 10 września. A Fediu-
ninski leciał z nim w jednym samolocie bez żadnego pośpie-
chu, z lotniska we Wnukowie 13 września.
Przeanalizujmy.
III
Żeby zrozumieć sytuację, jeszcze raz przeczytajmy opowia-
danie Żukowa pod kątem poszukiwania rzeczy dziwnych, któ-
re posłużą nam jako wytrych.
W zasadzie rzeczy dziwnych specjalnie nie trzeba szukać.
One są przed wami. Oto chociażby notatka, którą Stalin rze-
komo napisał do Woroszyłowa: „Przekażcie dowodzenie fron-
tem Żukowowi, a sami niezwłocznie wracajcie (...)". Chwila,
359
w której Żukow przekazuje ją Woroszyłowowi, z wydania na
wydanie opisywana jest coraz bardziej dramatycznie.
„Weszliśmy na pierwsze piętro do gabinetu dowodzą-
cego. W dużym pomieszczeniu przy stole przykrytym czer-
wonym suknem siedziało z dziesięć osób. Przywitawszy się
z K. E. Woroszyłowem i A. A. Zdanowem, zapytałem, czy
mogę uczestniczyć w posiedzeniu. Po jakimś czasie wręczyłem
K. E. Woroszyłowowi notatkę od Stalina. Muszę się przyznać,
że zrobiłem to nie bez zdenerwowania. Marszałek przeczytał
notatkę, skinął głową i przekazał ją Żdanowowi, prowadząc
dalej posiedzenie. Na obradach Rady Wojennej Frontu Lenin-
gradzkiego omawiano, co należy zrobić, gdyby miasta nie dało
się utrzymać. Wypowiadano się krótko i zwięźle. Środki te
uwzględniały zniszczenie obiektów o znaczeniu wojskowym,
przemysłowym itd. Obecnie, po upływie trzydziestu lat, plany
te wyglądają nieprawdopodobnie. A wtedy? Wtedy sytuacja
była krytyczna..." (Wspomnienia i refleksje, Moskwa 2003,
t. 1, s. 385).
Solowe wystąpienie Żukowa było wsparte przez mocny ze-
spół: Czakowski, Gariejew, Simonów, Jakowlew i inni. Oto ta
sama aria, tylko w jeszcze bardziej dramatycznym wykona-
niu Władimira Wasiliewicza Karpowa. On mówił nie o bez-
nadziejnym położeniu Leningradu i nawet nie o „katastrofie
leningradzkiej". Z teorii Karpowa wynika, że rozumiejąc nie-
zwykłe trudności tego zadania, Żukow jakoby zaproponował,
że sam obejmie tę - wiadomo z góry, że beznadziejną i prze-
graną - funkcję. Rzekomo z własnej inicjatywy rzucił się na
przysłowiowy otwór strzelniczy. I nie było czym bronić Lenin-
gradu. Ani nie było nikogo, kto mógłby to robić. Pozostał tylko
sam Żukow. Oto opowiadanie Karpowa:
„Stalin zadumał się i jakby myśląc na głos, powiedział:
- Pod Leningradem zaistniała bardzo ciężka sytuacja,
powiedziałbym nawet, katastrofalna. — Zawiesił głos, chcąc
widocznie dobrać jeszcze jakieś słowo określające skompliko-
waną sytuację na Froncie Leningradzkim, i wreszcie rzekł: -
Powiedziałbym nawet: beznadziejna. Utrata Leningradu do-
prowadzi do konsekwencji, które nawet trudno przewidzieć.
Moskwa będzie zagrożona uderzeniem z północy.
360
Dla Żukowa stało się jasne, że Stalin chce dać do zro-
zumienia, iż tylko on może zlikwidować katastrofę lenin-
gradzką. Widząc, że Stalin już zdecydował, że wyśle go na
tę «beznadziejną sprawę», Gieorgij Konstantynowicz powie-
dział:
- No, skoro tam jest tak ciężko, jestem gotów tam jechać
jako dowódca Frontu Leningradzkiego.
Stalin, próbując jakby znaleźć się w sytuacji Żukowa, wy-
powiedział te same słowa, wpatrując się w niego uważnie:
- A jeżeli to rzeczywiście beznadziejna sprawa?
Żukowa zdziwiło to powtarzanie. Rozumiał, że Stalin robi
to nie bez powodu, ale dlaczego - nie wiedział. A przyczyna
rzeczywiście istniała. Jeszcze pod koniec sierpnia w okolicach
Leningradu sytuacja stała się krytyczna i Stalin wydelegował
tam komisję KC WKP(b) i PKO w składzie: N. N. Woroszyłow,
P. F. Żygariew, A. N. Kosygin, N. G. Kuzniecow, G. M. Ma-
lenkow i W. M. Mołotow. Jak widać, komisja była reprezen-
tacyjna i miała szerokie pełnomocnictwa. Wiele zrobiła w celu
zmobilizowania będących do dyspozycji wojsk i środków oraz
zorganizowania obrony. Przeciwnik kontynuował marsz na
miasto, nie miał go kto zatrzymać. Widocznie Woroszyłow nie
był do tego zdolny. Stalin rozumiał, że zastosowane przez niego
środki nie przyniosły rezultatu. Dlatego właśnie w jego świa-
domości pulsowały te nieprzyjemne, ale trafne słowa: "Sy-
tuacja beznadziejna». Żukow pozostawał ostatnią nadzieją
i Stalin prawie tego nie ukrywał" (W. Karpow, Marszał wojny
Żukow. Jego soratniki i protiwniki w dni wojny i mira, Mo-
skwa 1992, s. 339-340).
Książka Karpowa została oddana do druku 1 października
1990 roku. A podpisana do druku 7 marca 1991 roku. Czyli
jeszcze za czasów sierpa i młota. Karpow był wówczas władcą
wszystkich pisarzy Związku Radzieckiego, rozdysponowywał
dacze, samochody, mieszkania, premie, ordery, wycieczki, kie-
rował strumieniem finansowym, określał, komu można nadać
tytuł pisarza, a komu nie, kogo oszczędzić, a kogo bić i do
jakiego stopnia. Najważniejsze było to, że ustalał wielkości
nakładów. Nie zapominając oczywiście o sobie.
Dzieło o „katastrofie leningradzkiej", o tym, że miasta nie
361
miał kto ani czym obronić, Karpow nakazał wydać w nakła-
dzie z wielką liczbą zer po jedynce.
Według Karpowa, Mołotow, Malenkow, narkom marynar-
ki wojennej admirał Kuzniecow, szef Głównego Zarządu Ar-
tylerii Armii Czerwonej generał-pułkownik Woronow, dowód-
ca sił powietrznych Robotniczo-Chłopskiej Armii Czerwonej
generał-lejtnant Żygariew, dowódca sił powietrznych Frontu
Leningradzkiego generał-lejtnant Nowikow i inni jakoby nic
nie potrafili zrobić w celu obrony Pitra. Obrona nie do poko-
nania, wzniesiona dookoła miasta według ich planów i pod
ich kierownictwem - się nie liczyła. Tylko sam Żukow potrafił
tutaj coś zaradzić...
Czytam ten fragment i nie mogę się oprzeć wrażeniu, że
już go skądś znam... Nikt nie mógł sobie poradzić z zadaniem
i cała nadzieja w jednym... Tylko on sam potrafiłby... Gdzie
ja to już widziałem? Czy nie u Karpowa? To u kogo? Piter...
Piter... O tak! Rzeczywiście. W tym samym mieście setki lat
temu zaistniała taka sama sytuacja: nikt nie mógł... Pozosta-
wał tylko jeden kandydat, którego nawet pewnego razu uzna-
no za głównodowodzącego. „I naturalnie ruszyły rozmowy:
jak i kto ma zająć miejsce? Znajdowali się ochotnicy, wielu
generałów, ale zrobili podejście, bywało, i... nie, zbyt skom-
plikowana sprawa. Wydawało się, że to na pierwszy rzut oka
łatwe, ale podejdzie - i diabli by to wzięli! Potem widzą, nic
się nie da zrobić, i do mnie. I w tej samej chwili kurierzy,
kurierzy, kurierzy... «Proszę bardzo, panowie, przyjmę to sta-
nowisko, mówię, sam o wszystkim decyduję! No bo ja...»
I faktycznie: zdarzało się, idę czasami przez departament,
a tu po prostu trzęsienie ziemi, wszystko drży i trzęsie się jak
liść".
Władimira Wasiliewicza Karpowa widocznie natchnęła
historia o tym, jak Iwan Aleksandrowicz Chlestakow obejmo-
wał departament 1. Właśnie tak samo Karpow opisał pojawie-
nie się Żukowa w mieście, przed którym nie było już nadziei.
N. N. Jakowlew posunął się dalej: „Jako warunek dowo-
dzenia w Leningradzie Żukow określił: żadnego wtrącania
się w sprawy operacyjne ze strony członka Rady Wojennej
Frontu Leningradzkiego A. A. Żdanowa. Stalin obiecał, że
362
osobiście porozmawia o tym ze Zdanowem" (N. N. Jakowlew,
Marszal Żukow, Moskwa 1995, s. 87).
Widzicie, generał Żukow nie tylko wskazywał naczel-
nemu wodzowi, na jakie stanowiska wyznaczać marszał-
ka, ale też stawiał warunki, pod jakimi zgadzał się jechać do
Leningradu: przyjmuję stanowisko, przyjmuję, mówię, niech
wam będzie, mówię, przyjmuję...
I oto Żukow jest już w sztabie frontu. Karpow kontynu-
uje: „Słyszałem czy gdzieś czytałem o tym, że Żukow jakoby
wszedł do gabinetu dowódcy frontu, otwierając drzwi nogą.
Nawet jeżeli coś takiego się zdarzyło, to wszystko, co poprze-
dziło te wydarzenia, wydaje mi się, wyjaśnia nerwowe zacho-
wanie Gieorgija Konstantynowicza.
Nie zdejmując szynela i kaszkietu, Żukow wszedł do ga-
binetu marszałka Woroszyłowa. W tym czasie w gabinecie
obraduje Rada Wojenna Frontu Leningradzkiego, na której
obecni byli Woroszyłow, Żdanow, Kuzniecow i inni jej człon-
kowie. Omawiali kwestię, jak zniszczyć najważniejsze obiek-
ty miasta, ponieważ utrzymanie go wydawało się już całkiem
nierealne, oraz kiedy i w jaki sposób przygotować do wysa-
dzenia okręty, żeby przeciwnik ich nie zdobył.
Żukow usiadł na wolnym krześle i przez pewien czas przy-
słuchiwał się rozmowie. Jej temat jeszcze bardziej go nakrę-
cił. Przyjechał do Leningradu po to, żeby go bronić, a tu się
mówi o oddaniu miasta. Podał Woroszyłowowi notatkę od
Stalina o swoim mianowaniu. Marszałek przeczytał tę notat-
kę, przygasł jakoś i nic nie powiedział obecnym. Żukow mu-
siał sam oznajmić, że został mianowany na dowódcę frontu.
Zaproponował, by zamknąć naradę i w ogóle nie prowadzić
żadnych rozmów o oddaniu miasta, tylko podjąć wszelkie sta-
rania, żeby je utrzymać.
- Będziemy bronili Leningradu do ostatniego człowie-
ka!" — zakończył.
N. N. Jakowlew dodaje: „Żukow pojawił się w momencie
kulminacyjnym narady, na której pod przewodnictwem sa-
mozwańczego stratega Żdanowa i posłusznego Woroszyłowa
omawiano, co robić, jeżeli nie uda się utrzymać Leningradu.
Krótko meldowano o tym, w jaki sposób wysadzić i zniszczyć
363
najważniejsze obiekty miasta. Żukow posłuchał i przekazał
notatkę Stalinowską Woroszyłowowi, ten ją przeczytał i wrę-
czył Żdanowowi. Posiedzenie kontynuowano. Żukow był zmu-
szony zamknąć posiedzenie. Przekazanie spraw przez byłego
dowódcę odbyło się bez żadnych formalności" (tamże, s. 88).
IV
Dobrze napisane! Wszystko jest. Brakuje tylko realizmu.
Zwróćmy się do autora tej fantastycznej akcji, bohatera
Związku Radzieckiego pisarza Karpowa i poprośmy, by cofnął
swoje słowa. I pisarza Jakowlewa poprosimy o to samo.
Władimir Wasiliewicz Karpow to wojskowy, oczywiście ro-
zumie, że nic podobnego nigdy się nie wydarzyło. Z bardzo
ważnego powodu: takie coś nie mogło się wydarzyć.
Władimirze Wasiliewiczu Karpow, przecież pan jest wy-
wiadowcą, wykorzystajmy trik, którego uczono nas w wywia-
dzie. Każdą niejasną sytuację trzeba w myślach zmniejszyć
dwukrotnie, trzykrotnie, pięciokrotnie, dziesięciokrotnie; albo
zwiększyć. Wówczas ta dziwaczność może ukazać się bardziej
wyraziście i dokładnie.
W myślach zmniejszam skalę tej sytuacji trzykrotnie. Wy-
obraźmy sobie Dniepr, który wygląda cudownie podczas pięk-
nej pogody, i przepiękne miasto Czerkasy położone na wyso-
kim brzegu. Pięknie tak samo jak w Kijowie. Czas akcji,
powiedzmy, 1970 rok. W obszernym jasnym gabinecie przy
dużym stole zasiada pierwszy sekretarz czerkaskiego komi-
tetu obwodowego (tak wówczas nazywano gubernatora) to-
warzysz Andriejew i cały jego zespół. Naprzeciwko - najważ-
niejszy miejscowy dowódca wojskowy generał-major wojsk
pancernych A. Roman, dowódca 41. Gwardyjskiej Dywizji Pan-
cernej odznaczonej Orderem Suworowa. Jemu też towarzyszy
zespół. Tuż obok wielcy goście ze stolicy. Debatują nad pew-
ną niezwykle ważną kwestią. Na przykład: w jaki sposób
skierować dywizję pancerną do wyłomu. Czyli na ziemnia-
ki. W wojsku operacje o podobnym charakterze nazywane są
„ziemniakami w mundurkach".
Wszystko toczy się zgodnie z planem. Aż tu nagle poja-
364
wia się niejaki pułkowniczek Żukowkin, a wraz z nim major
i kapitan. Obecni wiedzą o pułkowniku tylko tyle, że wspiął
się wysoko i szybko, ale nie udało mu się utrzymać pozycji.
Z trzaskiem i hukiem został zrzucony i skierowany na prowin-
cję do dowodzenia czymś rezerwowo-drugorzędnym. Nie ma
a on żadnych związków ani z obwodem czerkaskim, ani z 41.
Gwardyjską Dywizją Pancerną. O majorze i kapitanie w ogó-
le nic nie wiadomo.
- No to - mówi pułkownik - usiądziemy wśród was i po-
słuchamy, o czym wy tu miauczycie.
- Siadaj, przyjacielu - szerokim gestem zaprasza gospo-
darz, towarzysz Andriejew.
Siedział sobie pułkownik, siedział, słuchał i słuchał, aż tu
nie wytrzymał.
- To nie ziemniaki trzeba zbierać! — krzyczy. - Trzeba się
zająć szkoleniem wojskowym! Oto notatka dla was! Wyzna-
czono mnie na dowódcę dywizji!
Władimirze Wasiliewiczu Karpow, proszę się zgodzić, że
to głupkowaty scenariusz. Przede wszystkim nie wpuszczą
pułkownika wraz z majorem i kapitanem do gabinetu, w któ-
rym trwa narada pierwszego sekretarza obwodu i generała-
-majora. Pułkownikowi wyjaśniliby grzecznie, że towarzysz
Andriejew jest zajęty. Trzeba zaczekać. I dowódca dywizji
generał-major Roman też jest zajęty. Jeżeli, towarzyszu puł-
kowniku, macie jakąś pilną sprawę, proszę powiedzieć jaką,
to powiadomimy.
Jednak tak, żeby: proszę wchodzić, drodzy, nie wiadomo
po co przybyli towarzysze, siadajcie, słuchajcie - takie coś się
nie zdarza. Nawet jeżeli omawiana jest kwestia ziemniaków
w przepięknym rozległym obwodzie czerkaskim.
A teraz wróćmy do spraw leningradzkich.
W gabinecie siedzi członek PKO i Biura Politycznego
marszałek Związku Radzieckiego K. E. Woroszyłow. W PKO
oprócz Stalina — czterech. I jeden z nich to właśnie Woroszy-
łow. W tym samym miejscu - towarzysz A. A. Żdanow, też
członek Biura Politycznego. Samo Biuro Polityczne utajniło
się i się nie ujawnia. Jednak tytuł członka Biura Politycznego
oznaczał, że posiadacz tego tytułu jest w dziesiątce nąjbliż-
365
szych ludzi Stalina. W takim razie Żdanow był w hierarchii
imperium gdzieś na piątym lub szóstym miejscu po Stalinie.
Oprócz nich jest wystarczająca liczba towarzyszy dosyć wy-
sokiej rangi. I omawiają nie sprawy związane ze zbiorem
ziemniaków, lecz kwestię zniszczenia Leningradu i Floty Bał-
tyckiej, oddania przeciwnikowi czterech armii i nieprawdo-
podobnych, według każdych norm, zapasów wojennych. Aż
tu nagle pojawia się generał armii Żukow. Obecni wiedzą,
że był szefem Sztabu Generalnego, ale nieco ponad miesiąc
temu spadł ze stanowiska i został skierowany do dowodze-
nia Frontem Rezerwowym. I tak naprawdę nie wiadomo, po
co pojawia się tu, w Leningradzie, przychodzi na posiedzenie
Rady Wojennej Frontu Leningradzkiego i Floty Bałtyckiej,
siada na krzesełku i słucha, o czym tu gadają. On nie ma
żadnego związku z Leningradem, Flotą Bałtycką i Frontem
Leningradzkim. Oficjalnie jest dowódcą całkiem innego fron-
tu, na zupełnie innym odcinku, oddalonym o 600 kilometrów
na południe stąd. I nikomu nie nasunęło się pytanie: hej, ty,
czego tutaj szukasz? Turysta czy jak?
Ale przecież on nie jest sam. Żukow pisze: weszliśmy. Z nim
byli: Chozin, Fediuninski, możliwe też, że i Kokoriew.
Proszę się nie śpieszyć i nie rzucać we mnie kamieniami.
Ja tylko zachowuję hierarchię: dla marszałka Związku Ra-
dzieckiego Woroszyłowa generał-lejtnant Chozin to jak dla
dowódcy dywizji pancernej w Czerkasach nie wiadomo skąd
przybyły major. Czy pozwoli generał-major jakiemuś tam
nieznanemu majorowi, który nie ma żadnego związku z jego
dywizją, siedzieć i słuchać jego rozmowy, nawet jeżeli chodzi
o zbiór ziemniaków? Powiedz, kim jesteś, jaką masz sprawę,
a wtedy, być może, pozwolimy ci tu posiedzieć.
Generał-major Fediuninski dla marszałka Woroszyłowa to
jak kapitan dla dowódcy dywizji. Czyżby rzeczywiście było
tak: siadaj, drogi towarzyszu, słuchaj, a jeśli czegoś nie rozu-
miesz, pytaj...
A tu, posiedziawszy i posłuchawszy, Żukow nie wytrzymał
i wreszcie powiedział, że on tutaj nie przyszedł z byle czym
i nie z ciekawości wpadł sobie na herbatkę, a w kieszeni ma
notatkę... Przeanalizujmy: do momentu gdy Żukow wręczył
366
Woroszyłowowi notatkę, dla obecnych był całkiem obcym czło-
wiekiem, który nie miał żadnego prawa przebywać na posie-
dzeniu rady wojennej. Nie miał również prawa znajdować się
tam, nawet gdyby omawiano nie najbardziej tajne kwestie,
lecz najprostsze, na przykład takie jak gromadzenie drewna
na opał. Obcym wstęp wzbroniony! Ponadto towarzyszący Żu-
kowowi generałowie byli nie tylko obcy do momentu ogłosze-
nia pełnomocnictw, ale nawet po prostu nie mogli przebywać
w takim miejscu tylko dlatego, że ich stopnie wojskowe były
zbyt niskie dla zebrania tak poważnego szczebla.
Admirał J. A. Pantielejew, który w początkowym okresie
wojny był szefem sztabu Floty Bałtyckiej, ujawnia: przygo-
towanie okrętów do wysadzenia odbywało się w atmosferze
szczególnej tajemnicy. We flocie wiedzieli o tym tylko: do-
wódca, szef sztabu, dowódca zarządu operacyjnego sztabu,
dowódca bazy floty i bezpośredni wykonawcy (J. A. Pantiele-
jew, Morskoj front, Moskwa 1965, s. 204). A Żukow i wraz
z nim Karpow, Czakowski, Sarajew, Jakowlew i inni opowia-
dają dziwne historie o tym, że obcy ludzie przyszli na posie-
dzenie rady wojennej frontu i floty, siedzieli i słuchali sobie
ściśle tajnych rozmów.
V
Rzeczom dziwnym nie ma końca.
Kilka stron dalej Żukow wyjaśnił: „Rada Wojenna, w któ-
rej skład, oprócz A. A. Żdanowa, A. A. Kuzniecowa i mnie,
wchodzili sekretarz leningradzkiego komitetu obwodowego
partii T. F. Sztykow, przewodniczący obwodowego komitetu
wykonawczego N. W. Sołowiew, przewodniczący miejskiego
komitetu partii P. E. Popków, pracowała zgodnie i energicz-
nie, nie licząc się ani z czasem, ani ze zmęczeniem. Wszyscy
ci towarzysze już nie żyją. Muszę przyznać, że były to wybit-
ne osobowości naszej partii i państwa. Zrobili wszystko co
się dało dla zwycięstwa, walcząc o Leningrad, nad którym
wisiało śmiertelne niebezpieczeństwo. Leningradczycy znali
ich dobrze i szanowali za mężną postawę i nieugięte dążenie
ku zwycięstwu".
367
Tak napisano w wydaniu drugim (Wspomnienia i reflek-
sje, Moskwa 1975, t. 1, s. 397). Niebezpieczny ideolog Susłow
zakazał mówić prawdę o decydującej roli partii komunistycz-
nej w osiągnięciu zwycięstwa, dlatego te ciepłe słowa o „wy-
bitnych działaczach naszej partii i państwa" zostały wycięte
z wydania pierwszego. Później jednak uległ i pozwolił...
Niełatwo jednak być ideologiem komunistycznym. Z jednej
strony, trzeba udowodnić, że Żukow i tylko Żukow uratował
Leningrad. Z drugiej, trzeba wykazać przewodnią i kierowni-
czą rolę partii komunistycznej. Dlatego z jednej strony Żukow
rzekomo postawił Stalinowi warunek: członek Biura Politycz-
nego i Rady Wojennej Frontu Leningradzkiego „samozwanczy
strateg" Żdanow nie powinien się wtrącać w decyzje Żukowa.
Stalin, rzecz jasna, na to się zgodził. A skoro już Żdanow nie
może przeszkadzać decyzjom Żukowa, to tym bardziej jakiś
Popków. Z drugiej strony jednak, ze wszystkimi tymi „wybit-
nymi działaczami naszej partii i państwa" Żukow pracował
w zgodzie, twórczo i energicznie.
Chwileczkę, jeżeli Żukow nie omawiał z nimi kwestii ope-
racyjnych, jakie w takim razie omawiał? Jak usprawnić pracę
kanalizacji? Jak łapać kanibali i co z nimi robić? Jak wywozić
trupy z miasta?
Te kwestie, podejrzewam, rozwiązaliby i bez Żukowa.
Chodzi mi jednak o co innego. W chwili pojawienia się Żu-
kowa na posiedzeniu Rady Wojennej Frontu Leningradzkiego
„przy stole przykrytym czerwonym suknem siedziało z dzie-
sięć osób". Teraz znamy ich nazwiska: Woroszyłow, Żdanow,
Kuzniecow, Popków, Sztykow, Sołowiew... Nie mogli również
być nieobecni szef sztabu Frontu Leningradzkiego i dowódca
bazy floty. Żukow opowiada, że przy stole siedzieli dowódcy
wszystkich rodzajów wojska. Czyli — dowódcy lotnictwa, ar-
tylerii, obrony przeciwlotniczej, wojsk pancernych, wojsk in-
żynieryjnych, łączności oraz inni. I obok każdego z nich nad-
zorca partyjny. Towarzysze ci mieli różne tytuły: członkowie
rad wojskowych, komisarze itd., choć zadanie to samo - ob-
serwacja. Jednak najwięcej, jak wynika z opisu Żukowa, na
posiedzeniu tym było towarzyszy z floty, gdyż omawiana była
kwestia zniszczenia okrętów. Skoro tak, to zapewne obecny
368
był dowódca Floty Bałtyckiej admirał Tribuc ze swoim nad-
zorcą, dowódca sztabu, szef sztabu, dowódca bazy floty i po-
zostali.
Oprócz najwyższego kierownictwa partyjnego, generałów
i admirałów, jak opowiada Żukow, byli jeszcze dyrektorzy
najważniejszych obiektów państwowych... I wszystko to —
„z dziesięć osób"?
Sądzę, że dowódców armii Frontu Leningradzkiego nie za-
proszono na tę naradę. Czterech dowódców armii, a przy każ-
dym nadzorca - to już osiem osób. Skoro przy stole siedziało
z dziesięć osób, to dla dowódców armii nie było miejsca.
I teraz wyobraźmy sobie sytuację: na naradę najwyższego
szczebla, na którą nie zaproszono dowódców armii Frontu Le-
ningradzkiego, wchodzi obcy generał-major I. I. Fediuninski,
dowódca 32. Armii Frontu Rezerwowego.
Swoich komandarmów nie zaproszono, a ten obcy, nie wia-
domo skąd, niech siedzi...
VI
Jeśli wierzyć propagandzie komunistycznej, to Woroszy-
łow był głupcem, a Żukow - geniuszem. Przy takim rozkładzie
niby wszystko się zgadza: w sytuacji krytycznej Stalin głupca
wymienił na geniusza. Ale tu pojawia się kolejna nieścisłość.
We wrześniu Woroszyłow wrócił do Moskwy i natychmiast na
rozkaz Stalina zaczął przygotowania do zorganizowania kon-
ferencji trzech mocarstw: USA, Wielkiej Brytanii i Związku
Radzieckiego. Obrady rozpoczęły się w Moskwie 29 września
1941 roku. Na czele delegacji radzieckiej stanął Stalin. Za-
stępcą był Woroszyłow. Oprócz tego w skład delegacji weszli
Golikow, Małyszew, Wyszyński, Mikojan, Szachurin.
Nie upieram się, ale zmiana dowództwa Frontu Lenin-
gradzkiego we wrześniu 1941 roku mogła mieć inne wytłu-
maczenie: Stalin musiał wezwać Woroszyłowa do Moskwy
w celu przygotowania przedsięwzięcia szczególnej wagi. A ko-
go postawi się na jego miejsce, nie miało znaczenia. Nawiasem
mówiąc, później też Stalin angażował głupca Woroszyłowa do
udziału w rozmowach na najwyższym szczeblu. Na przykład,
369
Woroszyłow jeździł ze Stalinem do Teheranu na spotkanie
z Rooseveltem i Churchillem. Genialnemu Zukowowi Stalin
nie powierzał takich spraw.
I jeszcze jedno. W 1943 roku koordynacją działań dwóch
frontów przy przerwaniu blokady Leningradu zajmowało
się dwóch dowódców: Woroszyłow i Żukow. Tak ogłoszono
w oficjalnym komunikacie Sowinformbiura z dnia 18 stycznia
1943 roku. Gdyby Stalin jeszcze w 1941 roku przekonał się
o nieprzydatności Woroszyłowa, to w 1943 roku zapewne nie
uczyniłby go współodpowiedzialnym za przerwanie blokady
Leningradu.
Następnie nazwisko Woroszyłowa zatarło się w bohater-
skiej kronice przerwania blokady Leningradu, a nazwisko
Żukowa zostało.
Nieco później przekonamy się, jak Żukow poradził sobie
z zadaniem przerwania blokady.
Wróćmy jednak do 1941 roku. Wyobraźmy sobie, że wszyst-
ko dzieje się tak, jak opisywał Żukow i przytakujący mu towa-
rzysze. A więc Woroszyłow przekazał front Zukowowi, a sam
natychmiast tym samym samolotem odleciał do Moskwy. A tu
Żukow chodzi sobie korytarzami sztabu. Wyobrażam sobie,
jak to mogło wyglądać.
Stuk-puk do zarządu operacyjnego: otwórzcie! A oni na to —
a figę z makiem! Obcym wstęp wzbroniony! Byle kogo do za-
rządu operacyjnego nie wpuszczamy.
- Przecież jestem waszym nowym dowódcą frontu!!!
- Czyżby?
- No, poważnie mówię!
- A gdzie rozkaz?
- Niebawem podpiszą.
- Kiedy podpiszą, wtedy wejdziesz.
- Ale ja mam notatkę towarzysza Stalina.
- Zwiń ją w rulonik i wsadź sobie gdziekolwiek. Skąd
mamy wiedzieć, że notatka jest autentyczna?
Przychodzi Żukow do zarządu wywiadowczego: pokażcie
mi mapę sytuacyjną! Nikt mu mapy nie pokazuje. W 1937
roku przyzwyczajono się do czujności. Ale to dopiero po dru-
gie.
370
A po pierwsze - do zarządu wywiadowczego po prostu go
nie wpuszczą. Zresztą do żadnego innego też nie.
Postanowił Żukow poskarżyć się towarzyszowi Stalinowi.
Ale jak? Do węzła łączności na pewno nie ma dostępu. Zbyt
poważna sprawa. Tym bardziej że linia Moskwa-Leningrad
to najważniejsza linia łączności. A chłopaki w łączności rzą-
dowej nikogo się nie boją oprócz towarzysza Stalina i bez-
pośrednich przełożonych. Wyrzucą przybysza na zbity pysk.
I nic im nie zrobisz. Poza tym łączności telefonicznej i telegra-
ficznej między Moskwą i Leningradem w tym czasie nie było.
Miasto zablokowane, kabel łączności rządowej przebiegał
przez terytorium będące w rękach przeciwnika. O tym mówi
i sam Żukow w liście do P. N. Diemiczewa z dnia 27 lipca 1971
roku (Gieorgij Żukow, Stienogramma oktiabrskogo (1957 g.)
plenuma CK KPSS i drugije dokumienty, Moskwa 2001,
s. 567).
Nasuwa się pytanie: po co w ogóle potrzebna była notat-
ka Stalina? Czyżby Stalin nie rozumiał, że Żukow bez rozka-
zu naczelnego wodza nie może przejąć frontu? Notatką tego
w żaden sposób się nie załatwi. Nawet jeżeli to pismo od sa-
mego Stalina. Sprawa polega na tym, że front to ogromny or-
ganizm wojskowy. W jego skład wchodzą: kilka armii, lotnic-
two frontu, jak też mnóstwo korpusów, dywizji, brygad, puł-
ków, jednostek pozafrontowych i innych instytucji. Dowódcy
wszystkich rang muszą wiedzieć dokładnie, do kiedy działa
władza starego dowódcy, a od kiedy już nowego. Wyraźna ce-
zura czasowa dotyczy też odpowiedzialności: to twoje dokona-
nia, zwycięstwa, uchybienia, błędy, porażki i przestępstwa,
a to moje. Dlatego rozkaz powinien brzmieć: od godziny 23.45
JA dowodzę frontem!
Bez takiego rozkazu setki i tysiące niższych dowódców po
prostu nie wiedzą, czyje rozkazy w konkretnym czasie nale-
ży wykonywać. Zjawisko to określa się strasznym terminem
„utrata dowodzenia", a winni karani są kulką w łeb.
Aby więc nie wypuścić wodzy ani na minutę, by uniemożli-
wić utratę dowodzenia, trzeba wydać polecenie na całym fron-
cie. Taki jednak rozkaz może zostać wydany tylko na podsta-
wie rozkazu naczelnego wodza. A jego rozkazu, jak opowiada
371
Żukow, nie było. Była tylko notatka do Woroszyłowa. Mając
w rękach tylko notatkę, Woroszyłow nie mógł przekazać fron-
tu. W każdej chwili mogło się zdarzyć cokolwiek. Zwłaszcza
że z opowiadań Żukowa-Karpowa wynika, iż miasto było na
krawędzi upadku. Jeżeli Woroszyłow ma w ręku rozkaz na-
czelnego wodza, to może się usprawiedliwić przed każdym
trybunałem. A notatka mu nie pomoże.
Zapomnijmy o frontach i armiach. Oto zapomniany gar-
nizon, a w nim czterokrotnie przeklęty pułk motorowy. Puł-
kownik Iwanow przekazuje wartę pułkownikowi Pietrowo-
wi. Obydwaj są przyjaciółmi od lat. Wspólnie piją w święta.
W wolnym czasie razem bawią się z dziewczynami. Jednak
aby jeden mógł przekazać wartę drugiemu, musi przyjść roz-
kaz z pułku. I wyznaczone hasło, i podpisy powinny być pod
dokumentem. Zanim się obydwaj podpiszą - odpowiedzial-
ność twoja, a później - moja. I notatka - nawet od samego
dowódcy pułku, w stylu: Wasia, przekaż Koli wartę - w tym
wypadku nie przejdzie.
A Leningrad to nie warta pułku motorowego. Tam trzeba
było przekazywać odpowiedzialność za front składający się
z czterech armii, Floty Bałtyckiej i potężnego miasta. To jedno
z najpiękniejszych miast na świecie. Brama morska Związku
Radzieckiego. Prawdziwa skarbnica. Centrum przemysłowe
na skalę światową. Tu budowano wszystko, począwszy od
okrętów podwodnych i samolotów po urządzenia do kierowa-
nia ogniem artyleryjskim, od najpotężniejszych czołgów na
świecie po największe w Związku Radzieckim działa artyleryj-
skie, od najprostszych moździerzy po najbardziej skompliko-
wany sprzęt nawigacyjny. Dlaczego w takim razie Stalin nie
podpisał rozkazu: Woroszyłow ma przekazać odpowiedzial-
ność za to wszystko, a Żukow ma tę odpowiedzialność przejąć?
Za życia Żukowa nikt nie wymyślił odpowiedzi na to pyta-
nie. Ale ono pozostało. Później, w wydaniu drugim, nieżyjący
Żukow wyjaśniał: Stalin obawiał się „o powodzenie naszego
przelotu".
Sprytnie wymyślone. Na pierwszy rzut oka. A przy bacz-
niejszym spojrzeniu - bardzo głupio. W decyzjach Stalina za-
wsze widać było logikę. Atu jej nie ma ani krztyny.
372
Żukow bez rozkazu o mianowaniu go na dowódcę Frontu
Leningradzkiego nie przedstawiał żadnej wartości. Nikt nie
otworzyłby przed nim szaf pancernych. Dlatego Stalin powi-
nien był mu wręczać nie notatkę, lecz podpisany rozkaz. Tylko
w tym wypadku Żukow mógłby bez problemów i przeciągania
wziąć ster władzy w swoje ręce. W przeciwnym razie byłby on
kierowcą, któremu dali nowy samochód, ale bez kluczyków.
A gdyby Żukow nie doleciał do Leningradu? Gdyby samo-
lot został zestrzelony, rozbił się, spalił lub utonął w jeziorze
Ładoga, co wtedy? A nic! W tym wypadku rozkaz spaliłby
się lub utonął razem z Żukowem. Nawet gdyby Żukow zginął
w samolocie, a rozkaz został przekazany do sztabu Frontu
Leningradzkiego innymi kanałami, to i w tym wypadku nic
by się nie stało. Skoro zmiennik nie przyleciał, to dowództwa
frontu nie byłoby komu przekazać, więc rozkaz nie nabrał-
by mocy. Woroszyłow jeszcze przez kilka dni pełniłby swo-
ją funkcję, dopóki Stalin nie znalazłby innego geniusza na
zmianę.
Jeśli spojrzeć na to z tej strony, to sytuacja staje się zu-
pełnie niezrozumiała: dlaczego Stalin mógł podpisać notatkę,
a rozkazu nie? Stalin wiedział, że potwierdzić autentyczności
notatki nie będzie mógł ani przez telefon, ani telegraficznie.
Przez radiostację wiadomości takiej wagi nie są przekazywa-
ne. Poza tym nikt w nie nie uwierzy. W Związku Radzieckim
wierzyło się papierom. Dowódca libawskiej bazy morskiej
kapitan I stopnia Klewanski uwierzył ustnemu poleceniu,
by wysadzać okręty, które nie mogą wyjść w morze. A za
to - czapa. Wszyscy, którzy polecenie wydali, wycofali się. Ot
i wszystko. Potem go rozstrzelano.
We wrześniu 1941 roku dowódca Frontu Południowo-
-Zachodniego generał-pułkownik Kirponos otrzymał rozkaz
wymarszu. Rozkaz ustny, przekazany przez pułkownika Ba-
gramiana. Kirponos odmówił jego wykonania: a gdzie papier?
W rezultacie milionowe zgrupowanie wojsk radzieckich w oko-
licach Kijowa zostało unicestwione.
Kirponos jednak nie miał wyboru. Nie miał prawa wierzyć
na słowo.
W październiku 1941 roku pod Moskwą Rokossowski,
373
otrzymawszy od Koniewa rozkaz wymarszu, odmówił jego wy-
konania na tej samej podstawie: a gdzie papier? Koniew zmu-
szony był papier podpisać i wtedy Rokossowski wycofał się na
wskazane rubieże, a tu mu grozi rozstrzelanie. On wskazuje
na Koniewa. A ten milczy, że niby niczemu nie jest winien.
Wtedy Rokossowski wyciągnął papier podpisany przez Konie-
wa... Tylko w ten sposób uniknął rozstrzelania.
Jednak oficjalne dokumenty nie zawsze ratowały. Generał
armii Pawłow wykonywał przecież pisemne polecenia Żuko-
wa, ale nie uniknął rozstrzelania.
Po co więc Stalin komplikował sytuację? Jeśli wiedział, że
notatce mogą nie uwierzyć, a potwierdzenie jej autentyczno-
ści jest niemożliwe z powodu braku łączności, dlaczego nie
napisał rozkazu?
Całą tę historię z notatką obalił sam Żukow. 27 lipca 1971
roku napisał list do P. N. Diemiczewa z KC KPZR. Czytamy
w nim: „Marszałek K. E. Woroszyłow wyjechał z Leningra-
du po dwóch dobach, po szczegółowym zapoznaniu mnie ze
stanem rzeczy" (Gieorgij Żukow, Stienogramma oktiabrskogo
(1957 g.) plenuma CK KPSS i drugije dokumienty, Moskwa
2001, s. 556).
To dziwne. Żukow opowiedział, że w notatce Stalin pole-
cił Woroszyłowowi przekazać front i natychmiast wracać do
Moskwy. A do KC KPZR napisał, że Woroszyłow nie poleciał
natychmiast do Moskwy. Woroszyłow, nie śpiesząc się, przez
dwie doby przekazywał sprawy.
Wychodzi na to, że Woroszyłow uwierzył pierwszej części
Stalinowskiej notatki i przekazał front, natomiast drugiej
części notatki nie uwierzył i nie poleciał natychmiast do Mo-
skwy.
Są dwie możliwości:
—albo Żukow wymyślił treść notatki,
—albo w ogóle nie było żadnej notatki.
VII
Nadszedł czas, aby sięgnąć do dokumentów archiwal-
nych.
374
„Do dowódcy Frontu Leningradzkiego
Do dowódcy Frontu Rezerwowego
11 września 1941 r.
godzina 19.10
1. Zwolnić marszałka Związku Radzieckiego tow. Woro-
szyłowa z obowiązków dowódcy Frontu Leningradzkiego.
2. Wyznaczyć na dowódcę Frontu Leningradzkiego gene-
rała armii tow. Żukowa ze zwolnieniem go z obowiązków do-
wódcy Frontu Rezerwowego.
3. Tow. Woroszyłowowi nakazać przekazanie spraw fron-
tu, a tow. Zukowowi przejęcie ich w ciągu 24 godzin od chwili
przybycia tow. Żukowa do Leningradu.
Generała-lejtnanta Chozina wyznaczyć na szefa sztabu
Frontu Leningradzkiego.
STALIN, B. SZAPOSZNIKOW"
Rozkaz ten został opublikowany. W drugim wydaniu nie-
żyjący już Żukow zmuszony był przyznać, że taki rozkaz ist-
nieje, a nawet cytować punkt trzeci.
Jeżeli uważnie przeczyta się polecenia Stalina i Szaposz-
nikowa, to wątpliwości znikają: ten dokument obala wymysły
Żukowa.
Żukow opowiada, że dowództwo objął na radzie wojennej
i natychmiast odwołał niewłaściwe rozkazy, zaczął zaś wy-
dawać właściwe. Jednak dokument, podpisany przez Stalina
i Szaposznikowa, nakazywał nie śpieszyć się z przekazywa-
niem spraw. Według tego dokumentu, Woroszyłow jeszcze
przez całą dobę pozostawał na stanowisku dowódcy Frontu
Leningradzkiego, jego rozkazy miały moc prawną, a rozkazy
Żukowa w tym czasie były nieważne.
W notatce Stalin jakoby pisał do Woroszyłowa, żeby ten
natychmiast wracał do Moskwy, a w rozkazie dał mu 24 go-
dziny na przekazanie spraw.
Z tego wynika, że pośpiechu nie było, że naczelny wódz nie
uważał sytuacji za beznadziejną i wcale nie myślał, że Lenin-
grad z godziny na godzinę trzeba będzie oddać...
I po co Stalin wieczorem 11 września miałby pisać w roz-
kazie, że na przekazanie spraw daje 24 godziny, jeżeli z opo-
375
wiadania Żukowa wynika, że sprawy przekazane zostały bez-
pośrednio podczas posiedzenia rady wojskowej, a Woroszyłow
w tym samym miejscu ni to 9, ni to 10 września odleciał do
Moskwy. Należy się domyślać, że po przybyciu Woroszyłow
zameldował się u Stalina...
I jeszcze: gdyby w chwili podpisania rozkazu Żukow był
już w Leningradzie, to zameldowałby Stalinowi, że doleciał
szczęśliwie. Od tego momentu zaczęłoby się odliczanie czasu
na przejęcie dowodzenia. Jednak wieczorem 11 września, kie-
dy Stalin i Szaposznikow podpisywali rozkaz, Żukowa jeszcze
nie było w Leningradzie. I nie wiadomo było, kiedy pogoda i sy-
tuacja w powietrzu pozwolą mu tam dotrzeć. Dlatego w roz-
kazie wyznaczono: od chwili przylotu odliczać 24 godziny.
Wszystko się zgadza, jeżeli przyjmiemy wersję generała
armii Iwana Iwanowicza Fieduninskiego: on, Żukow i inni
generałowie lecieli do Leningradu nie 9 i nie 10, lecz 13 wrze-
śnia 1941 roku.
Łańcuch zdarzeń był taki: wieczorem 11 września Stalin
i Szaposznikow podpisali rozkaz o wyznaczeniu Żukowa na
dowódcę Frontu Leningradzkiego, a Chozina - na szefa szta-
bu. 12 września lot się nie odbył z powodu złych warunków
atmosferycznych. 13 września - lot. 14 września, przez 24 go-
dziny od chwili przylotu, Żukow zgodnie z poleceniem przej-
muje obowiązki.
Ten wariant potwierdza też meldunek z 14 września, który
Żukow złożył Szaposznikowowi: objąłem dowództwo frontu.
Meldował o pierwszych wrażeniach. A wcześniej milczał.
Jeżeli 14 września przyjąć jako datę objęcia funkcji przez
Żukowa, wtedy wszystko nabiera sensu i staje się logiczne,
wszystko łączy się w jednolitą całość. Wariant ten jednak nie
satysfakcjonował pamiętnikarza Żukowa. Wyszło tak, że po-
jawił się w Pitrze, kiedy los wielkiego miasta został już roz-
strzygnięty.
Właśnie dlatego w swoich pamiętnikach rwał się do Pitra
chociażby o dzień lub dwa wcześniej. Jednak jak obejść ofi-
cjalny rozkaz Stalina?
Właśnie dlatego została wymyślona notatka.
376
Rozdział 26
O Flocie Bałtyckiej
Ceniono i wynoszono tylko tak zwanych dowódców
z charakterem. Pod tym określeniem rozumiano dowód-
ców-dzierżymordy, w których wypadku było wiadomo, że
gdziekolwiek by dowodzili, wszyscy podwładni będą się
ich śmiertelni bali i ich nienawidzili. Klasycznym przy-
kładem byli: Żukow, Jeriomienko, Koniew.
W. BATUJEW,
Włosow, Frankfurt nad Menem 2001, cz. 1, s. 23
I
W swoich wspomnieniach Żukow przekazał rzeczy zadzi-
wiające, a prócz wspomnień - wręcz wstrząsające. Oto, co
strateg zdradził bohaterowi pracy socjalistycznej pisarzowi
Konstantynowi Simonowowi.
„Marynarze omawiali kwestię, w jakiej kolejności mają
wysadzać okręty, żeby nie trafiły w ręce Niemców. Powie-
działem do dowódcy floty Tribuca: «Jako dowódca frontu
zabraniam wam to robić. Po pierwsze, proszę zdemontować
ładunki z okrętów, aby nie wybuchły samoczynnie, po dru-
gie, podprowadźcie je bliżej miasta, żeby mogły wykorzystać
całą swoją artylerię». Słyszał to kto — omawiali kwestię wy-
sadzenia okrętów, na których pokładach znajdowało się po
czterdzieści jednostek ognia. Powiedziałem im: «Jak tak
w ogóle można - założyć ładunki na okrętach? Tak, możliwe,
że zostaną zniszczone. Jeżeli jednak nawet tak się stanie, to
377
powinny zostać zniszczone w walce». I kiedy Niemcy zaczę-
li atakować na nadmorskim odcinku frontu, marynarze tak
dali im popalić ze swoich okrętów, że po prostu rzucili się
do ucieczki. W końcu to działa szesnastocalowe! Wyobraźcie
sobie, jaka to moc".
Motywów zachowania Konstantyna Simonowa jak na ra-
zie nikt nie wyjaśnił. Simonów mógłby się roześmiać, pokle-
pać stratega po ramieniu i poradzić, aby już więcej nikomu
nigdy nie opowiadał takich bzdur. Simonów jednak, nie wia-
domo po co, notował opowiadania o niezwykłych przygodach
dowódcy, a potem w dodatku jeszcze je opublikował.
Jeszcze dziwniejsze jest to, że bohater Związku Radziec-
kiego pisarz Władimir Karpow te bajeczne opowiadania prze-
pisywał w swojej książce (Marszał Żukow. Jego soratniki
i protiwniki w dni wojny i mira, Moskwa 1992, s. 344).
W ślad za Karpowem podążył pisarz N. N. Jakowlew.
Napisał książkę pod tym samym tytułem, tylko bez podty-
tułu (N. N. Jakowlew, Marszal Żukow, Moskwa 1995, s. 86).
Karpow, cytując ten dziwny fragment tekstu, powołuje się na
Konstantyna Simonowa. Tymczasem Jakowlew już na niko-
go się nie powołuje. Przepisał ten fragment jako fakt ogólnie
znany, który nie potrzebuje odnośników i wyjaśnień.
II
Pisarze-bohaterowie Simonów, Karpow i Jakowlew powin-
ni byli sprawdzić, z czego tak naprawdę składa się jednostka
ognia, zanim zaczęli powtarzać opowiadania geniusza o czter-
dziestu takich jednostkach na okrętach.
Główną moc ogniową i uderzeniową Floty Bałtyckiej sta-
nowiły dwa pancerniki typu „Sewastopol": Marat i Oktiabr-
skaja Riewolucija. „Jedna tylko salwa burtowa ważyła sześć
ton, a w ciągu minuty okręt mógł rzucić na wroga pięćdziesiąt
ton pocisków" (N. G. Kuzniecow, Kursom k pobiedie, Moskwa
1975, s. 115). Rzecz jasna, pancerniki nie były przeznaczone
do jednominutowej walki, co oznaczało, że na ich pokładzie
znajdowało się więcej niż pięćdziesiąt ton pocisków.
Każdy pancernik typu „Sewastopol" miał na uzbrojeniu
378
dwanaście dział 305 mm oraz dwanaście 120 mm. Nie licząc
działek przeciwlotniczych i cekaemów. Konstrukcja okrętu
była przystosowana do dokładnie ustalonej jeszcze w sta-
dium opracowania projektu liczby pocisków. Taka liczba po-
cisków właśnie jest nazywana jednostką ognia. Dla pancer-
ników typu „Sewastopol" składa się ona z 1200 pocisków 305
mm (po 100 sztuk na działo), 4800 pocisków 120 mm (po 300
sztuk na działo), nie licząc torped i nabojów do działek prze-
ciwlotniczych i cekaemów (M. S. Sobański, Rosyjskie pancer-
niki typu SEWASTOPOL, Warszawa-Tarnowskie Góry 2003,
ss. 18, 20).
Pociski małego kalibru i naboje ponad stan jakoś moż-
na umieścić - poupychać skrzynki w korytarzach, kajutach
i kubrykach. Jednak załadowanie ponad stan chociażby jed-
nej jednostki ognia pocisków głównego kalibru jest praktycz-
nie niemożliwe. Pocisk 305 mm waży 470,9 kg. Konstrukcja
okrętu obliczona jest na całą drogę, którą pokonuje pocisk
z barki zaopatrzeniowej do magazynu artyleryjskiego, a póź-
niej do działa. Pociski przyjmujemy w tym miejscu, specjal-
nym dźwigiem wyliczonym na konkretne pociski przenosimy
do magazynu na samym dnie i układamy na specjalnie do
tego przeznaczonych stelażach. I tak przenosi się wszystkie
1200 pocisków. A jeśli dowiozłoby się, powiedzmy, dziesięć
dodatkowych pocisków... To gdzie je umieścić? Po trapach na
dół przenosić? Za ciężkie. I gdzie je składować? W jaki sposób
mocować? A przecież przy wysokiej fali będą się przetaczać po
podłodze. Idziesz sobie korytarzem, a tu nagle z hukiem coś
takiego się na ciebie toczy.
Z pociskami jednak jakoś można by sobie poradzić. Pro-
blem polega na tym, że do każdego pocisku jest jeszcze ładu-
nek miotający. To proch w jedwabnych workach. Jeden ła-
dunek waży 132 kg. Ładunki są przechowywane w specjal-
nych pomieszczeniach. Jedwabne worki z prochem trzeba
chronić przed wilgocią i kurzem. W pomieszczeniach, gdzie
się je przechowuje, kontroluje się temperaturę i wilgotność
powietrza. Ze szczególną troską pilnuje się też, by jakiś łaj-
dak nie wszedł tam w podkutych butach, gdyż mógłby obca-
sem wykrzesać iskrę.
379
W magazynach amunicyjnych pancernika mieści się do-
kładnie 1200 pocisków do dział głównego kalibru i tyle samo
ładunków miotających o łącznej wadze 158 ton. Przypuśćmy,
że załadowano dwie jednostki ognia - pociski powpychano
gdzie się da, ale co z ładunkami miotającymi, na które brak
miejsca w magazynie? Porozkładać na korytarzach? Kurzu
można się nie obawiać, ale jeśli chodzi o wilgoć, to jest jej
w okrętowych zakamarkach w nadmiarze. A jeszcze maryna-
rze z papierosami...
Jednostka ognia do dział to 723 tony. A jeszcze przecież
4800 pocisków 120 mm. Te nie są duże - 29,48 kg każdy. Po-
mnóżmy jednak ten ciężar przez ich liczbę i otrzymamy pra-
wie 150 ton pocisków. Do tego też dodajmy ciężar ładunków
miotających. W tym wypadku proch nie jest przechowywany
w workach, tylko w mosiężnych łuskach. Kolejny dodatkowy
ciężar. Nie zapomnijmy o 2000 pocisków na każde działko
przeciwlotnicze i po 30 tysięcy nabojów na każdy karabin ma-
szynowy. Z grubsza, jedna jednostka ognia pancernika typu
„Sewastopol" to tysiąc ton. Jeżeli sieją załaduje, okręt już się
porządnie zanurzy. Drugiej po prostu nie ma gdzie umieścić.
Gdzie ją umieszczał Żukow, nie wiem. A co będzie, jeżeli na
okręt o wyporności 23 tysięcy ton załaduje się czterdzieści
jednostek ognia? O to trzeba zapytać wykładowcę fizyki, ge-
niusza sztuki wojennej i pisarzy-bohaterów, którzy powtarza-
li te fantastyczne opowieści.
Zaprotestują: przecież na krążownikach działa nie są ta-
kie duże jak na pancernikach!
Zgadza się. Krążownik Kirów miał 9 dział 180 mm i 8 dział
100 mm, 10 działek przeciwlotniczych 37 mm i karabiny ma-
szynowe. Prócz tego dwie potrójne wyrzutnie torpedowe oraz
dwa wodne samoloty. Mógł też przyjąć na pokład 170 min
morskich.
Jednostka ognia Kirowa to 1800 pocisków głównego kali-
bru. Pociski — 97,5 kg oraz ładunki do nich. Pociski, rzeczywi-
ście, nie są takie duże, aczkolwiek i krążownik ma skromniej-
sze rozmiary — 8600 ton. Tylko że niewesoło jest, gdy po ko-
rytarzach toczą się stukilogramowe pociski. Na krążowniku
też nie ma gdzie umieścić drugiej jednostki ognia. Na nim,
380
prócz całej reszty, są jeszcze torpedy, samoloty i miny mor-
skie.
To samo dotyczy niszczycieli. Tam są działa 130 mm -
proporcjonalnie do wymiarów i wyporności okrętów. Tam też
panuje ciasnota. W jaki sposób Żukow umieszczał po czter-
dzieści jednostek ognia na okrętach podwodnych i kutrach
torpedowych - trzeba było go spytać. Szkoda tylko, że pisarz
nie trafił na dociekliwych.
Flota Bałtycka rzeczywiście miała niemal niewyczerpane
zapasy pocisków. Nie na okrętach jednak, jak opowiada Żu-
ków, tylko na lądzie.
III
Żukow polecił więc, by okręty znalazły się bliżej miasta
i otworzyły ogień ze swych szesnastocalowych dział...
16 cali to 406 mm.
Zanim pisarze-bohaterowie Simonów i Karpow coś opubli-
kowali, powinni byli sprawdzić, jakie działa były na wyposa-
żeniu okrętów radzieckich. Otóż, towarzysze, nie było takich
dział na okrętach radzieckich. O działach szesnastocalowych
Żukow mówił w liczbie mnogiej. A tak mówić nie wolno. Po-
nieważ w Związku Radzieckim działo takie było tylko jedno.
Działo nr 1 kalibru 406 mm rzeczywiście brało udział
w obronie Leningradu. Był to jednak egzemplarz eksperymen-
talny. Działo znajdowało się na poligonie w okolicach stacji
Rżewka. Lufa o długości 18,28 metra ważyła 109,4 tony. Waga
pocisku — 1116,3 kg, ładunku miotającego - 347 kg. Działo to
było skonstruowane z myślą o nowej generacji okrętów wojen-
nych typu „Sowieckij Sojuz" oraz baterii nadbrzeżnych. Pełna
wyporność takiego pancernika to 65150 ton. Każdy pancernik
nowego typu miał mieć po trzy trzydziałowe wieże głównego
kalibru. Każda wieża to masa prawie dwóch tysięcy ton. Gdy-
by takie wieże zamontowano na starych pancernikach typu
„Sewastopol", to zatonęłyby one nawet bez amunicji.
Opowiadania wielkiego stratega o działach szesnastocalo-
wych i czterdziestu jednostkach ognia na okrętach to zwykłe
brednie.
381
IV
Jeżeli wierzyć opowiadaniom Żukowa, to wygląda na to,
że nasz dowódca - prócz innych funkcji - był jeszcze dowódcą
floty. Polecił admirałom podciągnąć okręty bliżej miasta, ad-
mirałowie posłuchali geniusza i potem uderzyli z dział okrę-
towych. A gdyby strateg im tego nie rozkazał, nie uderzyliby.
Tymczasem przebieg wydarzeń był całkiem inny niż ten,
który przedstawiał po wojnie geniusz sztuki wojennej.
29 sierpnia 1941 roku o godzinie 17 okręty bojowe Floty
Bałtyckiej rzuciły kotwice na kronsztadzkiej redzie. Pokiere-
szowana flota przedarła się z Tallina. Poniosła ogromne stra-
ty i teraz była dosłownie zapędzona do kąta: płytka zatoka,
z trzech stron ląd, a od strony morza przeciwnik zamknął wyj-
ście minami. Flota Bałtycka była najpotężniejsza z czterech
radzieckich flot, W Leningradzie i Kronsztadzie na początku
września 1941 foku znajdowały się: 2 pancerniki, 2 krążow-
niki, 13 niszczycieli, 12 dozorowców, 42 okręty podwodne,
62 trałowce, 38 kutrów torpedowych, 60 kutrów typu „MO",
3 kutry pancerce, nie licząc stawiaczy min i sieci, kanonie-
rek, okrętów szkoleniowych i będących jeszcze w budowie
(niektóre z nich też mogły prowadzić ogień, także z bardzo
potężnych dział)-
Tymczasem dopóki Leningrad się trzymał, flocie pozosta-
wał skrawek rodzimego brzegu, do którego można się było
przytulić i z którego do niej nie strzelano. Gdyby przeciw-
nik zdobył Leningrad, dla floty oznaczałoby to koniec. Byłaby
wtedy jak mysz w pułapce w pełnym okrężeniu..
Powtórzyła się sytuacja z 1904 roku. Port Arthur - miasto,
port, twierdza, baza morska. W porcie stacjonowała eskadra,
którą flota japońska zapędziła w kozi róg i nie wypuszczała
w morze. Jeżeli przeciwnik zdobędzie Port Arthur, eskadrę
trzeba będzie zatopić. Jedyne, co mogła robić eskadra w 1904
roku, to ze wszystkich sił bronić portu, odwlekając swoją za-
gładę. Jedynym ratunkiem dla Floty Bałtyckiej w 1941 roku
było wszystkimi siłami bronić Leningradu i Kronsztadu.
Wszyscy rozumieli powagę sytuacji. I to bez podpowiedzi
Żukowa. Dlatego o wiele wcześniej od Żukowa do Leningradu
382
przybył narkom marynarki wojennej admirał N. G. Kuznie-
cow. Niemal cały czas w Kronsztadzie i Leningradzie znajdo-
wał się pierwszy zastępca narkoma marynarki wojennej, szef
głównego sztabu morskiego admirał I. S. Isakow. Ich najważ-
niejszym zadaniem było utrzymanie Leningradu. W przeciw-
nym razie najpotężniejsza z czterech flot Stalinowskich zosta-
nie zniszczona. Właśnie dlatego na rozkaz admirała Kuznie-
cowa natychmiast po wydostaniu się z Tallina wszystkie siły
Floty Bałtyckiej były nastawione na przygotowanie odparcia
ewentualnego szturmu na Leningrad. Już tego samego dnia,
29 sierpnia, dowódca artylerii Floty Bałtyckiej kontradmirał
LI. Grien wydał rozkaz o postawieniu całej artylerii okrę-
towej w gotowości bojowej, by natychmiast otworzyć ogień
do celów brzegowych na pierwszy rozkaz dowództwa obrony
miasta. Natomiast artyleria nadbrzeżna floty takie polecenie
otrzymała już wcześniej. Jak tylko pojawił się przeciwnik, ar-
tyleria floty otworzyła ogień. Zdarzyło się to 30 sierpnia. Tego
dnia okręty na Newie i działa poligonu morskiego w oko-
licach Rżewki na żądanie dowództwa obrony dwadzieścia
osiem razy otwierały ogień do celów brzegowych, wystrzeli-
wując 340 pocisków kalibru od 130 do 406 mm. Następnego
dnia ogień artylerii okrętowej był jeszcze intensywniejszy.
1 września przeciwnik wszedł w strefę zasięgu baterii fortu
Czerwona Górka i trafił pod morderczy ogień jego dział 305
mm.
O udziale floty podczas obrony Leningradu traktowało wie-
le książek. Opisano i wyjaśniono, dlaczego pancernik Marat
zajmował pozycję u wylotu kanału Morskiego, a Oktiabrskaja
Riewołucija pozycję naprzeciwko Strielny, dlaczego krążow-
nik Maksim Gorki zajmował pozycję przy molo Chlebowym,
a nieukończony krążownik Pietropawłowsk - w okolicach por-
tu Węglowego. Uwzględnione są wszystkie akcje, w których
brały udział okręty, stacjonarne nadbrzeżne i kolejowe ba-
terie floty, wskazane są cele, zużycie amunicji oraz ostrza-
łów.
Szczególną uwagę dowództwo floty poświęciło kwestiom
stworzenia linii obronnej na Newie. Sformowano flotyllę skła-
dającą się z dwóch najnowszych niszczycieli, czterech kano-
383
nierek, dwóch kutrów torpedowych i dwunastu obozowców,
czterech kutrów pancernych i baterii pływającej. Ten oddział
pod dowództwem kapitana I stopnia W. S. Czerokowa zajął
pozycje między Smolnym i Iżorą. Ponadto jeszcze w sierpniu
w okolice Newskiej Dubrowki przerzucono sześć baterii, któ-
re były uzbrojone w 120 i 180 mm działa zdemontowane
z okrętów. Obronę utrzymywała tam 4. Brygada Piechoty
Morskiej.
W nocy 9 września, jeszcze przed pojawieniem się Żukowa
w Leningradzie, przeciwnik próbował sforsować Newę, został
jednak odrzucony i zniszczony ogniem artylerii okrętowej
i przybrzeżnej floty. 4. Brygada Piechoty Morskiej obroniła
północny brzeg Newy. Później, podczas blokady Leningradu,
wojskom niemieckim nie udało się przedrzeć przez Newę.
Minęło ponad ćwierćwiecze od tamtych wydarzeń i na-
gle Żukow ogłosił, że narkom marynarki wojennej admirał
N. G. Kuzniecow, jego pierwszy zastępca, szef głównego szta-
bu morskiego admirał I. S. Isakow, dowódca Floty Bałtyckiej
admirał Tribuc, szef sztabu floty wiceadmirał J. A. Pantie-
lejew, dowódca artylerii kontradmirał I. I. Grien, dowódca
eskadry floty kontradmirał D. D. Wdowiczenko, dowódca sił
lekkich floty kontradmirał W. P. Drozd niczego nie rozumieli
i niczego nie robili, by obronić Leningrad. I tylko on, wiel-
ki Żukow, gdy się pojawił w mieście, gdy wróg był już za-
trzymany, jakoby wydał rozkaz ściągnięcia części marynarzy
z okrętów i skierowania ich na fronty lądowe. Ponadto ge-
niusz strategiczny zarządził podobno „ściągnięcie okrętów bli-
żej miasta". I dopiero potem, spełniwszy rozkazy wybitnego
stratega, marynarze wreszcie się wykazali. A bez rozkazów
Żukowa pogrążyliby się w słodkim lenistwie i przygotowywa-
liby swoje okręty do wysadzenia.
Żukow przechwalał się, że w Smolnym to właśnie on żą-
dał ściągnięcia okrętów bliżej miasta, tymczasem już od daw-
na stały one na Newie. Wprost pod oknami Smolnego. Okna
drżały od ich ognia. A ściągnięci z okrętów marynarze, szyb-
ko przekwalifikowani na piechotę morską, już przed poja-
wieniem się Żukowa zatrzymali przeciwnika na linii rzeki
i umocnili front.
384
Zapomniawszy o wszystkich tych szczegółach i faktach,
pisarze Simonów i Karpow, a za nimi przeróżni Jakowlewo-
wie, Garejewowie i Czakowscy powtarzali: ach, gdyby ge-
niusz nie wydał rozkazów, to przecież ani Kuzniecow, ani Isa-
kow nie domyśliliby się, że trzeba bronić Leningradu, nie do-
myśliliby się, że z dział okrętowych trzeba strzelać do wroga,
tylko bezmyślnie zatopiliby okręty, nie strzelając ani razu.
V
Rosja niejednokrotnie zatapiała swoje okręty: podczas
wojny krymskiej w Sewastopolu, podczas wojny rosyjsko-ja-
pońskiej w Port Arthur, potem w 1918 roku zdrajca ojczyzny
Lenin rozwiązał wojsko, potem - by dogodzić cesarzowi nie-
mieckiemu - zatopił Flotę Czarnomorską. W 1941 roku zaist-
niała taka sama sytuacja, kiedy położenie floty było niemal
beznadziejne. Nie z jej winy jednak. Na zamkniętym akwe-
nie flota była całkowicie zależna od stabilności nadmorskich
skrzydeł frontu lądowego, od stałości i bezpieczeństwa baz
morskich. Głównym przeciwnikiem zarówno Floty Bałtyckiej,
jak też Floty Czarnomorskiej były wojska lądowe przeciwnika.
Flota nie jest w stanie powstrzymać wrogich ataków czołgo-
wych. Przecież to nie jej zadanie. Zatrzymać wroga na lądzie
powinny wojska lądowe. Jeżeli nie obronią one baz morskich,
oznacza to koniec dla floty.
„G. K. Żukow we wszystkich wypadkach, z jednej strony
uznawał zwierzchnictwo tylko dowódcy lądowego, a z dru-
giej - nie chciał cedować na niego całej odpowiedzialnoś-
ci. Wskutek tego od początku wojny w Libawie było w istocie
dwóch niezależnych dowódców: dowódca 67. Dywizji Strze-
leckiej N. A. Diedajew i dowódca bazy M. S. Klewanski" (Ad-
mirał flota Sowietskogo Sojuza N. G. Kuzniecow, „WIZ" 1992,
nr 1, s. 76).
„Żadnych dokumentów o współpracy bazy marynarki w Li-
bawie i 67. Dywizji przed wojną nie opracowano. Dowódca
bazy nie znał planów dowództwa wojskowego w razie koniecz-
ności obrony Libawy z lądu (...) W Libawie stacjonował
lotniczy 148. Pułk Myśliwski przeznaczony do osłony bazy
385
z powietrza. Pułk ten nie podlegał dowództwu bazy i przed
wojną nie opracowano dokumentów, które określałyby współ-
działanie artylerii przeciwlotniczej bazy oraz lotnictwa" (Kra-
snoznamionnyj bałtijskij flot w bitwie za Leningrad. 1941-
-1944, Moskwa 1973, s. 22).
„Prośba dowódcy floty o rozmieszczenie przewidzianych
w planie minowych przeszkód obronnych raz jeszcze została
kategorycznie odrzucona" {Bor'ba za sowietskuju Pribałtiku
w Wielikoj Otieczestwiennoj wojnie. 1941—1945, Ryga 1966,
tom 1, s. 53).
W marcu 1941 roku niespokojny Żukow wysmażył do-
nos na dowódcę narkomatu marynarki wojennej: patrzcie
no, wpadli na pomysł, do samolotów naruszających granice
otwierać ogień! Żądam, nalegam - wszystkich pod sąd!
Koledzy z NKWD gorliwie zareagowali na donos Żukowa.
Jednak do rozumu przemówił im Stalin: w tym wypadku za-
kończy się na pouczeniu.
W nocy z 21 na 22 czerwca Żukow skierował dyrektywę
do wojska: nie dawać się sprowokować. Na podstawie tego
rozkazu dowództwo marynarki wojennej wystosowało własną
dyrektywę do floty. „Dokument pod względem dwuznaczno-
ści, pod względem zamierzeń, które w nim zawarto, czyli:
zagmatwać, zbić z tropu każdego, kto go czyta, przewyższa
dyrektywę wysłaną do wojsk lądowych (...) Wyczuwa się, że
oskarżenie, które w marcu NKWD wystosowało do dowódz-
twa marynarki wojennej, nie zostało zapomniane" („WIŻ"
1989, nr 6, s. 38).
Tymczasem niżsi dowódcy apelowali i żądali...
„Dowódca libawskiej bazy morskiej kapitan I stopnia
M. S. Klewanski uporczywie prosił o pozwolenie na otwar-
cie choćby ognia ostrzegawczego do niemieckich samolotów
pojawiających się nad bazą" (J. A. Pantielejew, Morskoj front,
Moskwa 1965, s. 30). Jasne, że mu na to nie pozwolono.
„Dowództwo bazy i stacjonującej tu 67. Dywizji Strzelec-
kiej przystąpiło do wspólnego wdrażania przedsięwzięć obron-
nych dopiero na początku wojny" („WIŻ" 1962, nr 4, s. 45).
Libawa leży przy samej granicy. Żukow powinien był
wziąć na siebie odpowiedzialność za obronę od strony lądu
386
oraz osłonięcie bazy z powietrza. W tym celu należało wydać
odpowiednie rozkazy dowódcy 67. Dywizji Strzeleckiej gene-
rałowi-majorowi Diedajewowi i dowódcy pułku myśliwskiego.
W ostateczności całą odpowiedzialność można było delego-
wać na flotę: sami planujcie obronę swojej bazy- Podejmując
taką decyzję, trzeba by było dywizję strzelecką i pułk lotniczy
przekazać pod dowództwo operacyjne floty. Czyli: pozostają
w składzie Armii Czerwonej, ale działania bojowe prowadzą
według planów i rozkazów dowództwa floty.
Żukow jednak nie zrobił ani jednego, ani drugiego: dywi-
zji strzeleckiej wraz z pułkiem lotniczym nie przekazał flocie,
a swoich planów obronnych ujawnić nie pozwolił. Jak się póź-
niej okazało, żadnych planów obrony LibawY nie było. Mało
tego, 148. Pułk Myśliwski, jak również pozostałe pułki lotni-
cze otrzymały zdecydowany rozkaz, by nie zestrzel i wać samo-
lotów przeciwnika.
Pierwszego dnia wojny Libawa znalazła się w strefie dzia-
stała wysadzona. Niektóre się znalazły w rękach przeciwnika.
Dowódcę bazy kapitana I stopnia M. S. Klewanskiego uznano
za winnego i rozstrzelano. Jednak wszystko 3iC stało dlatego,
że niemiecka 291. Dywizja Piechoty już pierwszego dnia woj-
ny odcięła Libawę i z obrzeża miasta zaczęła ostrzeliwać port.
Zgodnie z genialnym planem Żukowa piechocie niemieckiej
powinna była stawiać opór 67. Dywizja Strzelecka, jednak
z nieznanych przyczyn nasza dywizja, znajdując się przy
samej granicy, „nie miała zawczasu przygotowanej obrony"
(„WIŻ" 1962, nr 4, s. 45).
„Po upadku Libawy nad Rygą, a później nad Tallinem
zawisło zagrożenie zdobycia od strony lądu. Lądowa obrona
tych baz nie była przygotowana" (IWOWSS, tom 2, s. 44).
„Lądowa obrona głównej bazy Floty Bałtyckiej - Tallina
przed rozpoczęciem wojny w ogóle nie była planowana" (Kra-
snoznamionnyj bałtijskij flot w bitwie za Leningrad. 1941—
-1944, Moskwa 1973, s. 51).
387
dostały się w ręce przeciwnika. Obrona lądowa nie tylko baz
bałtyckich, ale również czarnomorskich nie była przygotowy-
wana dlatego, że wielki Żukow był przekonany, iż przeciwnik
tam nie dotrze.
Kolejny był Leningrad. „Zagrożenia dla Leningradu od
strony południowo-zachodniej, od strony Prus Wschodnich
prawie nie brano pod uwagę i w planie naszej obrony możli-
wość wdarcia się przeciwnika na tym odcinku naszej obrony
w gruncie rzeczy nie była brana pod uwagę" (Generał-major
awiacii A. Nowikow, „WIŻ" 1969, nr 1, s. 63).
Zatapiać flotę to zbrodnia. Ale oddać przeciwnikowi — jesz-
cze większa. Aż tu we wrześniu 1941 roku w Leningradzie
pojawia się Żukow, którego już zrzucono ze stanowiska szefa
Sztabu Generalnego, i rozkazuje dowódcy floty admirałowi
Tribucowi: zdejmuj ładunki wybuchowe z okrętów!
Na jakiej podstawie? Ponieważ Żukow nadal jest pewien,
iż przeciwnik tutaj nie dotrze. Żukow już kilkakrotnie bar-
dzo się mylił i za jego błędy byli rozstrzeliwani inni. Gdzie
gwarancja tego, że nie podstawi frontu pod śmiertelny cios,
jak już podstawił dunajską i pińską flotyllę, Libawę, Odessę,
Rygę, Tallin? A co jeśli i tym razem Żukow się pomyli? Kto za
to odpowie? Kto zostanie rozstrzelany?
VI
Jako pisarz Konstantyn Simonów powinien był wykazywać
czujność i zwracać uwagę na drobne, na pierwszy rzut oka
niewidoczne szczegóły. To, co Żukow mu opowiadał, świadczy
nie o zdecydowaniu i odwadze, lecz o straszliwym braku od-
powiedzialności. Co to znaczy: „Powiedziałem dowódcy floty
Tribucowi"?
Generał armii Pawłow wykonywał pisemne dyrektywy
Żukowa. Później oskarżono go, że rozkaz wykonał, i za to go
rozstrzelano. Wraz z całym jego sztabem. A w Leningradzie
Żukow nie wydawał nawet pisemnych rozkazów: powie-
d z i a ł e m dowódcy floty! Skoro Żukow okazał się taki mądry,
stanowczy i pewny zwycięstwa, to trzeba było przynajmniej
oświadczyć: ja, Żukow, biorę na siebie odpowiedzialność za
388
los floty! Oto pisemny rozkaz: natychmiast zdemontować ła-
dunki na okrętach! Jeżeli choć jeden trafi w ręce przeciwnika,
niech mnie rozstrzelają!
Jednak wielki strateg nigdy ani słowem nie wspomniał
o takim pisemnym poleceniu. I żaden z jego obrońców ni-
gdy nie przedstawił takiego dokumentu: oto, proszę, jaki był
odważny, wziął na siebie całą odpowiedzialność! I Konstan-
tynowi Simonowowi do głowy nie przyszło oburzyć się na ten
dziki brak odpowiedzialności: wydawać rozkazy ustne, nie zo-
stawiając pisemnych śladów.
Pisarz Simonów powinien był zadać strategowi również
kolejne pytanie: dlaczego, Gieorgiju Konstantynowiczu, opo-
wiadasz mi, że wydałeś rozkaz rozbrojenia ładunków na okrę-
tach, a we wspomnieniach o tym ani słowem się nie zdradzi-
łeś? Krępujesz się czy co?
A jeszcze Simonów powinien był zapytać: jak na rozkaz
Żukowa zareagował admirał Tribuc, dowódca Floty Bałtyc-
kiej?
Ciekawie jest posłuchać, jak ktoś stanowczo i odważnie
wydaje rozkazy. Jednak dla mnie nie mniej ciekawe jest to,
jak te rozkazy są wykonywane. Nie ma bardziej żałosnego
widoku, gdy dowódca wrzeszczy, tryska śliną, a podwładni
ignorują jego polecenia.
Zanim zaczną w uniesieniu opisywać geniusza strate-
gicznego wydającego rozkaz zdemontowania ładunków wy-
buchowych na okrętach, pisarze powinni się zainteresować,
czy rozkaz Żukowa został wykonany. Przecież dowódca sam
opowiedział, że rozkaz wydał, zapomniał jednak sprawdzić,
czy został on wykonany czy nie?
Szkopuł w tym, że okręty Floty Bałtyckiej zostały pozba-
wione ładunków samoniszczących rok później, jesienią 1942
roku, kiedy było już zupełnie jasne, że w żadnym wypadku
nie dostaną się w ręce wroga. W tym czasie Żukowa już daw-
no w Leningradzie nie było.
Możliwy jest jeden z dwóch wariantów:
- albo we wrześniu 1941 roku strateg wydał kategoryczny
rozkaz, z którego dowództwo floty się uśmiało i go nie wyko-
nało;
389
— albo swoje stanowcze działania w Leningradzie strateg
po prostu wymyślił i naiwnemu pisarzowi Simonowowi opo-
wiedział to, co się w ogóle nie zdarzyło.
VII
Pomyślmy: dlaczego niby dowódca Floty Bałtyckiej ad-
mirał Tribuc miał wykonywać rozkaz Żukowa? Podczas blo-
kady flota, zamknięta w Kronsztadzie i Leningradzie, była
operacyjnie podporządkowana Frontowi Leningradzkiemu.
Oznacza to, że w kwestiach prowadzenia działań wojennych
dowódca floty na pewien czas był podporządkowany dowód-
cy Frontu Leningradzkiego. Jakie jednak działania wojenne
mogła prowadzić flota pozbawiona swobody manewru? Co jej
pozostawało? Jedynie prowadzenie ognia przy użyciu artyle-
rii okrętowej, brzegowej i przeciwlotniczej. I wtedy dowódca
Frontu Leningradzkiego mógł rozkazać: kwadrat 13-42, hej,
marynarzyki, dajcie ognia! Ot, tyle. Na tym kończyły się peł-
nomocnictwa dowódcy Frontu Leningradzkiego. Nic więcej
nie mógł rozkazać Flocie Bałtyckiej.
W pozostałych kwestiach nie była ona podporządkowana
dowódcy Frontu Leningradzkiego. Obowiązywał wtedy zwy-
czajny łańcuch dowodzenia: dowódca floty admirał Tribuc,
nad nim narkom marynarki wojennej admirał Kuzniecow,
a nad nim naczelny wódz. Żukowa w tym łańcuchu dowodze-
nia nie ma. I nie on miał decydować, czy okręty trzeba wysa-
dzać teraz czy odczekać.
Następne kwestie są wprost śmieszne. Według pierwszej
wersji Żukow przybył do Leningradu 9 września, według dru-
giej - 10 września. Od razu wdarł się na naradę i kazał zdjąć
ładunki z okrętów. Jednak 11 września generał armii Żukow
oficjalnie był jeszcze dowódcą Frontu Rezerwowego. I właśnie
jako dowódca Frontu Rezerwowego jest wymieniony w rozka-
zie Stalina, który został podpisany wieczorem 11 września.
A Front Rezerwowy prowadził działania wojenne na odcinku
smoleńskim.
Wyobraźmy sobie taką sytuację: 9 lub 10 września generał,
który oficjalne dowodzi Frontem Rezerwowym, który nie ma
390
żadnego związku z Leningradem ani z Flotą Bałtycką, wyda-
je ustny rozkaz dowódcy floty o usunięciu ładunków wybu-
chowych z okrętów. Dowódca floty Tribuc odpowiada głową
za to, żeby okręty nie dostały się w ręce wroga. A dowódca
Frontu Rezerwowego Żukow tutaj za nic nie odpowiada. Czy
dowódca Floty Bałtyckiej rzuci się, by wykonać rozkaz obcego
człowieka, który nie ma tutaj nic do gadania?
Co najważniejsze, skoro Żukow postanowił odwołać roz-
kaz, to przede wszystkim trzeba się było zainteresować, kto
podjął decyzję, by okręty przygotować do zatopienia. Czyj roz-
kaz Żukow odwołuje?
Otóż: decyzja ta nie mogła być podjęta samodzielnie przez
dowódcę Floty Bałtyckiej. Kto po roku 1937 ośmieliłby się
na własne ryzyko w magazynach artyleryjskich pancernika
Marata umieścić detonatory i przełączniki z kablami? A na
czterdziestu okrętach podwodnych? Za taką samowolę należy
się najwyższa kara bez możliwości odwołania.
I narkom marynarki wojennej też by się nie zdecydował.
On też chce żyć. Jak obecnie wiadomo, nie zdecydował się na
to. Pozostaje założyć, że tylko Stalin mógł wydać taki rozkaz.
Przypuszczenie to potwierdzają też dokumenty oraz wspo-
mnienia dowódców flot, którym nie wierzyć w tej kwestii nie
ma powodu.
Admirał floty Związku Radzieckiego Nikołaj Gierasimo-
wicz Kuzniecow potwierdza: rozkaz wydał Stalin. „Zapytaw-
szy ponownie, czy dobrze zrozumiałem, Stalin podkreślił, że
w wypadku niewykonania tego rozkazu winni poniosą ciężkie
kary" (N. G. Kuzniecow, Na flotach bojewaja triewoga, Mo-
skwa 1971, s. 78).
Możemy być pewni, że gdyby okręty trafiły w ręce prze-
ciwnika, ukaranie winnych nie skończyłoby się na srogiej na-
ganie. Towarzysz Stalin miał własne wyobrażenia na temat
srogości.
Wydawszy ustny rozkaz, Stalin kazał Kuzniecowowi przed-
stawić go w formie pisemnej i podpisać. A Kuzniecow odmówił
podpisania: „Żeby wydać takie poważne polecenie, potrzebny
jest szczególny autorytet i sam rozkaz narkoma marynarki
wojennej to za mało" (tamże).
391
Wówczas Stalin nakazał złożyć dwa podpisy: narkoma
marynarki wojennej admirała Kuzniecowa i szefa Sztabu Ge-
neralnego Robotniczo-Chłopskiej Armii Czerwonej marszałka
Związku Radzieckiego Szaposznikowa. Szaposznikow i Ku-
zniecow ułożyli dyrektywę i podpisali, a potem razem poszli
do Stalina i zażądali, aby ten złożył podpis zatwierdzający.
Gdy Kuzniecow pisał wspomnienia, w żaden sposób nie
mógł potwierdzić swoich słów. Nie miał prawa cytować ściśle
tajnych dokumentów. Jednak po dwudziestu latach od wyda-
nia jego książki Związek Radziecki się rozsypał, pewna część
dokumentów została odtajniona, między innymi ta dyrekty-
wa. Wyjaśniło się, że Kuzniecow miał całkowitą rację. A Żu-
ków, oględnie mówiąc, jej nie miał.
Punkt 4. dyrektywy mówił: „Zniszczenie odbywa się we-
dług ściśle określonego planu od momentu wydania sygnału
przez naczelnego wodza". To oznacza, że zarzucanie dowódz-
twu Floty Bałtyckiej tchórzostwa i panikarstwa przez Żu-
kowa było niesprawiedliwe. Przygotowanie okrętów do znisz-
czenia odbyło się nie z inicjatywy miejscowego dowództwa, tyl-
ko z rozkazu Moskwy. I wysadzenie mogło się odbyć jedy-
nie z rozkazu najwyższego przywódcy państwa i sił zbroj-
nych.
I oto taka sytuacja: siedzą sobie na naradzie w Smolnym
najwyżsi dowódcy Floty Bałtyckiej, omawiają, jak zrealizo-
wać dyrektywę, którą podpisał narkom marynarki wojennej,
szef Sztabu Generalnego oraz zatwierdził naczelny wódz. Aż
tu nagle wpada geniusz sztuki wojennej i odwołuje rozkaz
naczelnego szefa Sztabu Generalnego i narkoma marynarki
wojennej. Wygląda na to, że wszechmogący Żukow odwołuje
dyrektywy nie tylko Sztabu Generalnego, ale też rozkazy sa-
mego Stalina.
Czy nie za bardzo poniosło naszego stratega?
Czy mogłoby się zdarzyć coś takiego, że dowództwo Floty
Bałtyckiej postanowiło nie podporządkowywać się ani Szta-
bowi Generalnemu, ani swemu narkomowi, ani towarzyszo-
wi Stalinowi, ale zdecydowało się podporządkować dowódcy
Frontu Rezerwowego, którego wojska zachłysnęły się krwią
w okolicach Smoleńska? Cudownie: oni natychmiast uwie-
392
rzyli notatce Stalina, a oficjalnego rozkazu, zatwiei&łlBDBSgO
przez Stalina, postanowili nie wykonywać.
To tylko wstęp do bajki - bajka dopiero będzie.
Najciekawsza jest jednak rezolucja naczelnego wodza pod
rozkazem o przygotowaniu okrętów Floty Bałtyckiej do wy-
sadzenia. Tekst jest prosty i krótki: „Zatwierdzam. 13.9.41.
Stalin".
VIII
Zakładanie ładunków wybuchowych na okrętach jest spra-
wą odpowiedzialną i skomplikowaną. Ze świadectw admira-
łów Kuzniecowa, Tribuca, Pantielejewa wynika, że nie moż-
na było tego zacząć od razu po otrzymaniu rozkazu. Przede
wszystkim trzeba było dobrać ludzi o silnej psychice, którym
można by było powierzyć przełączniki. A przecież okrętów
było ponad dwieście, nie licząc obiektów lądowych floty. Trze-
ba było zapobiec panice i upadkowi morale załóg okrętów. Za-
pobiec panice można było tylko przez utajnianie akcji. Dlate-
go w taki sposób trzeba było dobrać setki wykonawców, żeby
pogłoski nie rozeszły się po całej flocie. Było też sporo innych
problemów. Najpierw okręty trzeba było ustawić w ten spo-
sób, żeby nie tylko zostały wysadzone, ale tuż kadłubami za-
tarasowały tory wodne. Jednym słowem, operacja nie mogła
się zacząć 13 września. Zaczęła się później.
Z opowiadań Żukowa wynika, że okręty były przygotowa-
ne do zniszczenia, a on rozkazał: „Proszę zdemontować ładun-
ki". Z dokumentów wynika jednak, że okręty w chwili poja-
wienia się Żukowa w Leningradzie jeszcze nie były przygoto-
wane do zniszczenia. Odbyło się to po tym, jak Żukow został
mianowany na stanowisko dowódcy Frontu Leningradzkiego,
po tym, jak przybył do Leningradu i przejął urząd.
Według opowiadania Żukowa pojawił się w Leningradzie
albo 9, albo 10 września i natychmiast odwołał rozkaz Stali-
na, który został podpisany 13 września.
Wychodzi na to, że Żukow nie tylko odwołał rozkaz Stali-
na - on go odwołał trzy dni przed podpisaniem.
Z tego z kolei wynika, że bohaterskie sceny podczas na-
393
rady w Smolnym to tylko owoc chorej wyobraźni stratega…
i gapiostwa pisarzy.
Żukow przebywał w Leningradzie niespełna miesiąc. Przy-
był 13 września, a wyjechał 6 października. Jego pojawienie
się w oblężonym mieście niczego nie zmieniło i niczego nie
mogło zmienić.
Nikt nie wysadzał w Leningradzie ważnych obiektów ani
przed przyjazdem Żukowa, ani podczas jego obecności, ani po
jego wyjeździe.
Na czym więc polegał osobisty wkład wybawcy? Co się
zmieniło, gdy się pojawił?
Żukow się przechwalał: pojawiłem się i rozkazałem nie
niszczyć okrętów.
Było wprost odwrotnie. Już po jego przyjeździe rozpoczę-
ła się operacja minowania obiektów o znaczeniu szczególnym
dla miasta i floty. Nikt nie pytał Żukowa o zdanie, nikt nie
prosił go ani o radę, ani o zgodę, ani o decyzję.
Rozdział 27
Wybawca
Żukow - ten, który oszukał naród rosyjski. A. WARŁAMOW
„Litieraturnaja gazieta", 3-9 września 2003
I
Każdy, kogo szkolono w wywiadzie wojskowo-strategicz-
nym, pamięta główne przykazanie: powinieneś zdobyć nie-
zbite dowody. Trzeba szukać takich faktów, w które uwierzy
nawet ten, kto nie chce wierzyć. Na koniec jednak siwy puł-
kownik machnie ręką i z żalem powie: jednak zdarzają się
tacy mądrzy strategowie, których żadnymi faktami, żadnymi
dowodami nie przekonasz, w tej sytuacji wywiad jest bezsil-
ny. Powiedzenie to poprzeć można opowiadaniem o konflik-
cie interesów dowódcy frontu generała armii G. K. Żukowa
i dowódcy zarządu wywiadowczego Frontu Leningradzkiego
kombryga Pietra Pietrowicza Jewstigniejewa...
Sam Żukow, rzecz jasna, na temat tego epizodu żadnych
refleksji nie snuje. Wspomina całkiem co innego. Za mało mu
było opowiedzieć o Stalinie, który jakoby uważał położenie
Leningradu za beznadziejne i już pogodził się z jego utratą.
Żukow opowiedział o Hitlerze i jego otoczeniu: „Dowódca nie-
mieckiej Grupy Armii «Północ» von Leeb ponaglał wojska.
Żądał szybszego złamania oporu obrońców Leningradu, żeby
połączyć się z karelskim zgrupowaniem wojsk fińskich. Po
395
zdobyciu Leningradu dowództwo niemieckie chciało wszyst-
kimi siłami uderzyć na Moskwę, zachodząc ją od strony pół-
nocno-wschodniej. Leningrad jednak mocno się trzymał i nie
poddawał wrogowi, bez względu na zaciekłość i moc ataków.
Hitler był wściekły" (Wspomnienia i refleksje, Moskwa 1969,
s. 331).
Jeżeli wierzyć Żukowowi, to od chwili jego pojawienia się
w Leningradzie wojska niemieckie nieustannie szturmowa-
ły miasto. Gdyby je zdobyły, dalej poszłyby na Moskwę. Ale
Żukow uratował Leningrad. Odparł natarcia, nie pozwalając
Hitlerowi przerzucić zwolnionych po zdobyciu Leningradu
wojsk na odcinek moskiewski. Wychodzi na to, że broniąc Le-
ningradu, Żukow uratował także Moskwę. Rzecz jasna, Hi-
tler się wściekł.
Wszystko niby się zgadza.
Pomyślmy: skąd Żukow wiedział, czego dowództwo nie-
mieckie żądało od swoich podwładnych? Z jakich źródeł Żu-
ków się dowiedział, że Hitler był wściekły? Gdzie strateg wy-
czytał, że von Leeb ponaglał wojska? Jeżeli Żukow tę wiedzę
zaczerpnął z przechwyconych dokumentów, to trzeba było się
na nie powołać. A jeszcze lepiej je opublikować.
W wydaniu drugim wydźwięk jest znacznie wzmocniony:
„Hitler ponaglał dowódcę Grupy Armii «Północ» feldmar-
szałka von Leeba do jak najszybszego zdobycia Leningradu
i przerzucenia mobilnych zgrupowań 4. Grupy Pancernej na
odcinek moskiewski w ramach Grupy Armii «Północ». I dalej:
„Feldmarszałek von Leeb wyłaził ze skóry, aby za wszelką
cenę wypełnić rozkaz Hitlera - skończyć z operacją lenin-
gradzką przed natarciem wojsk niemieckich na Moskwę"
(Wspomnienia i refleksje, Moskwa 1975, t. 1, s. 400, 408).
W wydaniu pierwszym von Leeb ponaglał, w drugim, bar-
dziej prawdziwym, ponaglał już sam Hitler.
Po wojnie niemieccy historycy niezwykle poważnie zajęli
się obliczeniem uchybień i błędów, których dopuścili się Hi-
tler i jego dowódcy. Dostęp do wszystkich dokumentów, które
zostały po wojnie na terytorium Niemiec Zachodnich, został
praktycznie natychmiast umożliwiony. Zdecydowaną więk-
szość tych dokumentów opublikowano.
396
Niezwykła szkoda, że oficjalna propaganda Związku Ra-
dzieckiego, a teraz Rosji buduje naszą historię i kult jednostki
Żukowa, ignorując treść dokumentów archiwalnych. Wszel-
kiego autoramentu Karpowowie, Simonowowie, Gariejewo-
wie i Czakowscy twierdzą, że nie mają zamiaru korzystać
z archiwów, że w zupełności wystarczą im bohaterskie opo-
wiadania Żukowa.
Chętnie bym się z nimi zgodził, jest jednak pewien szko-
puł: w różnych latach różnym ludziom Żukow opowiadał róż-
ne historie. Nie tylko ci, którzy byli przy Żukowie, dementują
jego wymysły, on też ciągle sam sobie zaprzecza.
II
Przyjrzyjmy się dokumentom niemieckim, których ani Żu-
ków, ani jego obrońcy nie biorą w ogóle pod uwagę.
Hitlerowi widocznie brakowało sił, aby uderzyć jednocze-
śnie i na południe, i na wschód, i na północ. Nie miał dość
sił, by w tym samym czasie zdobyć i Krym, i Donbas, i pół-
nocny Kaukaz, i Moskwę, i Kijów, i Charków, i Leningrad.
Dlatego 6 września 1941 roku podpisał Dyrektywę nr 35,
w której w punkcie 3. rozkazywał okrążyć Leningrad. Nie
zdobywać go, lecz tylko odciąć od kraju. Jednak nawet takie
zadanie wydawało się trudne, a jego wykonanie - problema-
tyczne. Dlatego Hitler przedstawiał je w sposób wyważony:
„Dążyć do całkowitego okrążenia Leningradu, przynajmniej
od wschodu". W dyrektywie nie ma nawet aluzji na temat
możliwości szturmowaniu Leningradu. Przeciwnie - Fiihrer
odrzucał taką możliwość, nakazując przerzucić spod Lenin-
gradu znaczną część mobilnego wojska i zgrupowań 1. Floty
Powietrznej do Grupy Armii „Centrum", czyli na odcinek mo-
skiewski.
Dyrektywę nr 35 każdy może znaleźć w jakimkolwiek nie-
mieckim opracowaniu dotyczącym wojny. Przetłumaczono ją
też na język rosyjski i wielokrotnie publikowano, na przykład
w zbiorze W. I. Daszyczewa, Bankrotstwo stratiegii gierman-
skogo faszyzma. Istoriczeskije oczerki. Dokumienty i materia-
ły (Moskwa 1973, t. 2, s. 241-243).
397
W celu strategicznego okrążenia Moskwy z północnego
wschodu Hitlerowi potrzebne były mobilne zgrupowania: dy-
wizje zmotoryzowane i pancerne. W Grupie Armii „Centrum",
która nacierała na Leningrad, wszystkie zgrupowania mo-
bilne były połączone w 4. Grupę Pancerną. Żukow przeby-
wał w okolicach Jelni, Stalin jeszcze go nawet do Moskwy
nie wzywał, a Hitler już wydał rozkaz przerzucenia 4. Grupy
Pancernej z odcinka leningradzkiego na moskiewski, w oko-
lice Rosławla. Żukow ze Stalinem rozmawiał na Kremlu,
Stalin mu wyznaczał zadanie, a niemiecka 4. Grupa Pancer-
na już zakończyła działania pod Leningradem. Kolumny jej
dywizji już się odwróciły od murów Leningradu i pociągnęły
na południe. Po odejściu 4. Grupy Pancernej pod Leningra-
dem pozostała tylko wzmocniona artyleria wielkokalibrowa.
W składzie niemieckich wojsk pod Leningradem nie został
ani j e d e n czołg. Ponadto spod Leningradu na odcinek
moskiewski została przegrupowana większa część lotnictwa.
Ani Hitler, ani jego feldmarszałkowie nie wydali rozkazu
szturmowania Leningradu. Dlatego opowieści Żukowa o tym,
że „Leningrad trzymał się mocno i nie poddawał się wrogo-
wi, bez względu na zaciekłość i siłę ataków", trzeba uznać za
mocną przesadę. Miejscami dochodziło do walki, ale szturmu
nie było.
Hitler nie miał powodu się wściekać na nieudane próby
zdobycia Leningradu. Dlatego że takich prób nie było. I von
Leeb „nie wyłaził ze skóry, żeby za wszelką cenę wypełnić
rozkaz Hitlera", ponieważ Hitler takiego rozkazu nie wydał.
Żukowa poniosło, gdy opowiadał o tym, że broniąc Lenin-
gradu, wiązał siły armii niemieckiej i tym samym nie dawał
Hitlerowi możliwości przerzucenia ich na odcinek moskiew-
ski. Wszystko, co tylko się dało, Hitler tam właśnie skierował.
Jeśli nawet Leningrad by się poddał, to Hitler i tak nie miał-
by czego przerzucać stamtąd do okrążenia Moskwy. Wszyst-
kie siły albo już zostały przegrupowane, albo przygotowywa-
ły się do tej operacji. Z tego wynika, że obrona Leningradu
w okresie, kiedy był tam Żukow, nie odwracała uwagi nie tyl-
ko żadnych niemieckich mobilnych zgrupowań, ale też żadne-
go niemieckiego czołgu.
398
Córki Żukowa napisały książkę o niewiarygodnych zdol-
nościach i przygodach swego rodzica. Nie tylko same wiele
opowiedziały, ale też zaprosiły znanych historyków: głoście
chwałę! I tamci głosili. Lecz nawet oni się wygadali. Doktor
nauk historycznych kapitan II stopnia A. W. Basów: „5 wrze-
śnia Hitler ogłosił, że pod Leningradem cel został osiągnięty
i «odtąd rejon Leningradu będzie drugorzędną sceną działań
wojennych». Następnego dnia podpisał Dyrektywę nr 35,
w której określił zadanie okrążenia wojsk radzieckich w Le-
ningradzie, tak żeby nie później niż 15 września zgrupowania
mobilne i 1. Flota Powietrzna mogły zostać wcielone do Gru-
py Armii «Centrum»" (Era i Ella Żukowe, Marszał pobiedy.
Wospominanija i raźmyszlenija, Moskwa 1996, s. 245).
Nawet jeżeli uwierzymy opowiadaniom Żukowa o tym, że
pojawił się w Leningradzie 9 lub 10 września, to i tak wy-
bawcy z niego nie będzie. Hitler już zrezygnował z pomysłu
szturmu Leningradu. Nie zapowiadał się żaden general-
ny szturm. Żukow nie odpierał zaciętych ataków. A Hitler
wcale nie kipiał ze złości.
III
Żukow lubił opowiadać o swoich niebywałych zdolnościach
strategicznych; wystarczało mu jakoby jedno spojrzenie na
mapę, żeby zrozumieć każdą, nawet najtrudniejszą i najbar-
dziej skomplikowaną sytuację, żeby rozgryźć podstępne pla-
ny nieprzyjaciela. Opłacani chwalcy Żukowa niezwykle lubią
o tej zdolności geniusza opowiadać widzom, czytelnikom, słu-
chaczom: „Gieorgij Konstantynowicz (...) jakby czytał myśli
dowódców niemieckich" (N. N. Jakowlew, Marszał Żukow,
s. 111).
Jednak w Leningradzie wielki strateg się przeliczył. Sytu-
acja była niezwykle przejrzysta, a Żukow nie dał rady w nią
wniknąć. Zresztą nawet się nie starał.
Żukow powinien był w myślach postawić się na miejscu
strategów niemieckich i spróbować ocenić sytuację z ich punk-
tu widzenia. Okrążane miasto lub twierdzę przeciwnik może
zdobyć tylko na dwa sposoby: albo szturmem, albo przez oblę-
399
żenię. Szturm kosztuje wiele krwi, oblężenie - czasu. Nie ule-
ga wątpliwości, że Żukow na miejscu niemieckich generałów
od razu rzuciłby się do szturmu. Ale przecież praca Żukowa
polegała na tym, żeby zrozumieć: czyżby ktoś jeszcze oprócz
Armii Czerwonej zdecydował się na szturm najbardziej umoc-
nionego miasta na świecie, miasta, w którym jest tyle broni,
że dosłownie nie mieli z nią co zrobić, i tyle wojska, że trze-
ba je było wywozić całymi brygadami i dywizjami? Czyżby
niemieccy generałowie myśleli tak samo jak radzieccy? Nam
przecież jest obojętne, czy stracimy milion żołnierzy, czy dwa
miliony, czy też pięć. Nie ma różnicy. Ale przecież w armii
niemieckiej wszystko funkcjonuje inaczej. Generałowie nie-
mieccy myślą inaczej. Dla nas niepotrzebne poświęcenie trzy-
stu tysięcy żołnierzy to po prostu drobna taktyczna strata,
a dla nich to prawie porażka strategiczna. Zanim się zdecy-
dują na taki krok, dobrze się zastanowią.
Praca Żukowa polegała na tym, aby przeszkodzić planom
armii niemieckiej. W tym celu trzeba było odgadnąć zamiary
przeciwnika, czyli określić, na co się on zdecydował: na krót-
kotrwały, ale krwawy szturm czy niemal bezkrwawe wzięcie
miasta głodem.
Jeżeli wróg zdecydował się na szturm, to Żukow powinien
był na najbardziej zagrożonych odcinkach ustawić do stabil-
nej obrony silne oddziały wojska. Ponadto utworzyć mocne
rezerwy mobilne, które w decydującej chwili można by było
rzucić tam, gdzie przeciwnik szykuje przerwanie obrony. Ina-
czej mówiąc, zamknąć wyłom.
Natomiast jeżeli przeciwnik zdecydowałby się na długo-
trwałe oblężenie, to Żukow powinien był działać inaczej:
w obronie pozostawić jak najmniejszą liczbę wojska, a wszyst-
ko, co się da, rzucić na odbicie stacji Mga. Tutaj przeciwnik
odciął ostatnią magistralę kolejową łączącą Leningrad z kra-
jem. Zanim wroga obrona się wzmocniła, trzeba było stację
odbić. Do tego trzeba rzucić wszystkie rezerwy. W tym wy-
padku należało odbić stację za wszelką cenę. Natychmiast.
W przeciwnym razie trzeba już będzie płacić milionami ofiar
inteligentnych, mądrych, wykształconych, pracowitych ludzi.
Gdyby hitlerowcy rzucili główne siły do szturmu na Lenin-
400
grad, to Żukow powinien by swoje siły główne skierować do
jego odparcia. W tej sytuacji jakieś miasteczka i stacje kole-
jowe na wschód od Leningradu nie miały już znaczenia. Stra-
ciwszy milion, nie płacze się za grosikiem.
Gdyby zaś Hitler się zdecydował na blokadę, wówczas nie-
wielka stacja na wschód od Leningradu istotnie nabrałaby
strategicznego znaczenia. Chwyciwszy za to gardło, Hitler
miał zamiar zadusić miasto, front i flotę.
Właśnie na ten wariant Hitler się zdecydował. Podjął decy-
zję zdobycia Leningradu głodem. Dlatego musiał kontrolować
magistrale kolejowe na wschód od miasta. Odciąwszy je, dy-
wizje niemieckie natychmiast się wgryzły w ziemię. Żołnierze
nieustannie kopali, i w dzień, i w nocy. Okopy do strzelania
w pozycji leżącej pogłębiały się w oczach, aż można w nich
było strzelać na stojąco. Okopy łączono transzejami, które się
krzyżowały. Przy pierwszej linii powstawały coraz to nowe
zasieki, zagęszczały się pola minowe. Za pierwszą linią umoc-
nień kopano drugą, po niej trzecią. Jak grzyby po deszczu
powstawały punkty ogniowe, bunkry, schrony podziemne. Na
trzecią warstwę belkowania nakładała się czwarta, potem
piąta, za nią... dziesiąta. Obrona się umacniała. Tymczasem
Żukow działał według wariantu pierwszego. Odpierał sztur-
my i natarcia... których nie było.
Ze wschodu w kierunku Leningradu podążała 54. Armia
pod dowództwem marszałka Związku Radzieckiego G. I. Ku-
lika. Kulik żądał: uderzaj z drugiej strony!
I Żukow uderzył! Do przełamania blokady Leningradu we
wrześniu 1941 roku Żukow skierował osłabioną w walkach
115. Dywizję Strzelecką i nie opanowaną, dopiero co uformo-
waną, nie wyszkoloną do prowadzenia walki na lądzie 4. Bry-
gadę Piechoty Morskiej. Rzecz jasna, nic z tego przełamania
nie wyszło, bo wyjść nie mogło. A winny temu jest (według
wersji Żukowa) marszałek Związku Radzieckiego G. I. Kulik,
który niewystarczająco aktywnie przebijał się z naprzeciwka.
Kulik wyciągnął do Żukowa pomocną dłoń w postaci 54. Ar-
mii. A Żukow wyciągnął do Kulika... palec. Miał do dyspozycji
24 dywizje i 17 brygad, ale do przerwania blokady wyznaczył
jedną dywizję i jedną brygadę.
401
A pozostałe?
Pozostałe na rozkaz Żukowa odpierały szturm Leningra-
du... którego dowództwo niemieckie nawet nie planowało.
Już 14 września 1941 roku, po przejęciu dowodzenia fron-
tem, Żukow skontaktował się ze Sztabem Generalnym i za-
meldował marszałkowi Związku Radzieckiego Szaposzniko-
wowi: „Sytuacja na południowym odcinku frontu jest bardziej
skomplikowana, niż się wydawało Sztabowi Generalnemu.
Pod koniec dzisiejszego dnia przeciwnik, usiłował przerwać
obronę siłami trzech, czterech dywizji i wprowadzając do wal-
ki niemal dwie dywizje pancerne..."
To jest nasz styl. Nasz system. Dowódcy radzieccy cią-
gle wyolbrzymiali siły i straty wroga, zmniejszając zarazem
swoje siły i straty. I oto doskonały przykład. Żukow zameldo-
wał o straszliwej sytuacji, żeby wyżej oceniono jego starania
i zasługi. Jednak ani wtedy, ani po wojnie nie określił nume-
rów dywizji wroga, które jakoby „usiłowały przerwać obro-
nę" - oto, w czym tkwi problem. Zgadzam się, podczas walk
nie zawsze wiadomo, jaka jednostka jest przed tobą. Lecz
po wojnie, kiedy zostają odsłonięte wszystkie karty, kiedy
wszystkie archiwa przeciwnika są zdobyte, a jego generało-
wie wyłapani i czekają na decyzję co do swego losu, numery
tych dywizji można łatwo ustalić. Niemieckich dywizji pan-
cernych na froncie radziecko-niemieckim nie uzbierałoby się
nawet dwudziestu. Szlak wojenny każdej z nich jest znany
z dokładnością co do godziny, a nawet minuty, ponieważ
w każdej dywizji prowadzono dziennik działań bojowych.
I właśnie na potwierdzenie swoich słów dobrze byłoby wymie-
nić numery wrogich jednostek. Jednak w wydaniu pierwszym
swoich wspomnień Żukow w ogóle nie wspomniał o tym epi-
zodzie. A w następnych wydaniach, „bardziej prawdziwych",
wspomniał jedynie o swoim meldunku do Sztabu Generalne-
go i przytoczył cytaty z niego.
Raport ten jednak był fałszywy.
14 września 1941 roku w rozmowie z Moskwą Żukow wy-
raźnie dezinformował Sztab Generalny. Potwierdził obecność
po Leningradem dwóch dywizji pancernych, co oznaczało, że
do informacji o pojawieniu się ich na odcinku moskiewskim
402
Sztab Generalny odniósł się sceptycznie. Oszukując Sztab
Generalny, Żukow szedł na rękę Hitlerowi, usypiał czujność
Stalina: skoro dywizje pancerne 4. Grupy Pancernej nadal
są pod Leningradem, to oznacza, że można się nie niepokoić
o bezpieczeństwo Moskwy. W wydaniu pierwszym cały ten
epizod został pominięty. Jednak w wydaniu drugim współau-
torzy, widząc, że nikt nie przyłapał ich na kłamstwie, umie-
ścili fragment meldunku, który Żukow przygotował dla Sza-
posznikowa (Wspomnienia i refleksje, Moskwa 1975, t. 1.,
s. 403). I natychmiast Karpow powtórzył w swojej książce
kłamstwo genialnego stratega: oto widzicie, jak bohatersko
Żukow się bronił! Trzy, cztery dywizje piechoty i niemal dwie
pancerne próbowały wedrzeć się do miasta Lenina! A Żukow
je zatrzymał!
W ślad za Karpowem uczynił to N. Jakowlew. On też opo-
wiedział o dwóch dywizjach pancernych i podsumował: „Szy-
kował się szturm generalny" (N. N. Jakowlew, Marszal Zu-
ków, s. 90).
Nie, drodzy towarzysze! Nie szykował się żaden szturm
generalny. I skoro wy tak na to nalegacie, to chociaż zadaj-
cie sobie trud odszukania numerów tych niemieckich dywizji
pancernych, których atak rzekomo odpierał Żukow 14 wrze-
śnia 1941 roku.
Jeżeli nawet wojska niemieckie podejmowały ataki pod
Leningradem, robiły to w jednym celu: poprawić położenie
taktyczne, ścisnąć pierścień oblężenia, najważniejsze — od-
wrócić uwagę od stacji Mga, od Lubani, Czudowa i Tosna,
znajdującym się tam wojskom niemieckim dać możliwość
trwałego umocnienia. Przez to, że Żukow na tym odcinku dzia-
łał zbyt anemicznie, wojska niemieckie umocniły się tu tak,
że do lutego 1944 roku utrzymywały te miasta, stacje i magi-
strale kolejowe.
Będą protestować: na wojnie niełatwo podejmować decy-
zje. Zdarzają się sytuacje, kiedy trzeba zrobić jedno, a strate-
gowie robią coś całkiem innego. Jednak nie należy tego prze-
milczać. Nie trzeba z Żukowa robić geniusza. Trzeba uczciwie
przyznać: we wrześniu 1941 roku w Leningradzie, zamiast
nie pozwolić przeciwnikowi umacniać blokady wokół miasta,
403
Żukow zajmował się całkiem czym innym: przygotowywał się
do odpierania szturmu, którego dowództwo niemieckie nie
przygotowywało i nie planowało.
Postawmy sprawę jasno. Nie było żadnych informacji
o przygotowywaniu szturmu, a informacje o tym, że przeciw-
nik planuje blokadę, były wyczerpujące. Jednak Żukow nie
zaufał wywiadowi.
Co więcej, dowódca Zarządu Wywiadowczego sztabu Fron-
tu Leningradzkiego kombryg P. P. Jewstigniejew zameldował:
niemieckie czołgi się wycofują. Wynikało z tego tylko jedno:
szturmu nie będzie. Przed szturmowaniem potężnego miasta
zgrupowanie wojsk zazwyczaj trzeba wzmocnić, tymczasem
Hitler je osłabił.
IV
Z jakich źródeł wywiad Frontu Leningradzkiego czerpał
te wiadomości?
Z wielu.
Przede wszystkim - doniesienia z pierwszej linii. W każ-
dym pułku jest sztab, a na jego czele dowódca wywiadu. Co-
dziennie wymaga on od dowódców batalionów meldunków
dotyczących aktualnej sytuacji: gdzie się pojawiła nowa ba-
teria moździerzy, a gdzie jej już nie ma, gdzie nowe działo
przeciwpancerne, gdzie przeciwnik się okopuje i natychmiast
to maskuje, a gdzie kopie otwarcie, gdzie błyszczą szkiełka
lornetek, gdzie pojawia się dym... I żąda uściślenia, czy to
jest dym ogniska, schronu ziemnego czy też kuchni polowej.
Wywiad pułku patrzy, słucha, węszy na tyłach wroga. Do-
wódca wywiadu pułku żąda od dowódców batalionów zorgani-
zowania całodobowej obserwacji i podsłuchiwania przeciwni-
ka. Żąda wysyłania na tyły przeciwnika grup zwiadowczych
i patroli. Ponadto do dyspozycji dowódcy wywiadu pułku jest
pluton wywiadowczy, sami bystrzy chłopcy. A nawet cała
kompania. Potrafią oni przyprowadzić nieprzyjacielskiego
żołnierzyka, a czasem oficera. To niezwykle cenne źródło in-
formacji.
W pułkach artyleryjskich wywiadowcy są w każdym do-
404
wództwie baterii. I w każdym dywizjonie. I przy dowódcy puł-
ku też. Ze wszystkich pułków do sztabów dywizji strumienia-
mi płyną informacje i są tam analizowane.
W sztabie każdej dywizji również siedzi wywiadowca. Ten
ma całą armię podwładnych. I ma pod sobą zapewne całą
kompanię wywiadowczą. Ona też myszkuje na tyłach.
Korpusy strzeleckie do tego czasu zostały rozwiązane.
Uformowano mnóstwo brygad. Brygada jest większa od puł-
ku, ale mniejsza od dywizji. Oznacza to jednak, że wywia-
dowców w brygadzie jest mniej niż w dywizji, ale więcej niż
w pułku. Brygadami i dywizjami dowodzi sztab armii. W tych
sztabach są zarządy wywiadowcze. Do swojej dyspozycji mają
potężne siły: nasłuch radiowy, wywiad dźwiękowy, własnych
dywersantów, pracę informacyjną na odpowiednim poziomie,
łącznie z własną agenturą informacyjną, jak też jednostki za-
rządu.
Nad nimi jest zarząd wywiadowczy sztabu frontu. Koordy-
nuje on działania wszystkich niższych jednostek, opracowuje
potoki informacyjne, ponadto ma własne siły i prowadzi wy-
wiad samodzielnie w pełnym zakresie, począwszy od zrzutu
agentury i grup głębokiego rozpoznania, do nasłuchu radio-
wego i zwiadu lotniczego z sekcją interpretacji zdjęć.
Aż w końcu analitycy-informatorzy zwracają uwagę na
dziwną rzecz: we wszystkich doniesieniach z pułków, brygad,
dywizji i armii nie ma już ani słowa o czołgach. Zniknęły.
A co mówi wywiad radiowy? Twierdzi, że do niedawna tak-
tyczna sieć radiowa wojsk pancernych działała, ale teraz jej
nie słychać. Tutaj działa tylko sieć radiowa 3. Dywizji Pan-
cernej. Jednak to ewidentne fałszerstwo: według wszelkich
oznak dywizja odeszła, pozostawiając na miejscu radioopera-
torów i radiostację. Lecz nas nie oszukasz. Są znaki, dzięki
którym doświadczeni radiowcy rozgryzą każdy podstęp. A co
na ten temat mówi lotnictwo? Lotnictwo potwierdza.
Dowódca wywiadu frontu ma kontakt z naszymi rozbity-
mi oddziałami, które przebijają się z okrążenia. Oni widzieli
odchodzące zgrupowania pancerne. I agentura coś melduje.
Zarząd Wywiadowczy Frontu Leningradzkiego ma też kon-
takt z partyzantami. A co, nie było wówczas partyzantów
405
w obwodzie leningradzkim? Właśnie że byli. 8 sierpnia 1941
roku dowódca oddziału specjalnego (dywersji i likwidacji)
Zarządu Wywiadowczego Sztabu Generalnego pułkownik
Ch. U. Mamsurow został skierowany do Leningradu jako peł-
nomocnik ds. dowodzenia działalnością partyzancką (CAMO,
zbiór 249, opis 1554, akta 1, strona 1). Przejął on kontrolę
nad grupami wywiadowczymi i dywersyjnymi, które już znaj-
dowały się za linią frontu i którym wydano rozkaz przejścia
do działań partyzanckich i zaangażowania do tego żołnierzy
i dowódców, którzy znaleźli się na tyłach wroga. Ponadto
wraz z Mamsurowem z Moskwy przybyły grupy dywersyjne,
które natychmiast udały się na tyły przeciwnika.
Trzeba pamiętać, że równolegle z grupami wywiadu woj-
skowego własną partyzancką strukturę rozwijali towarzysze
z NKWD. Mało jeszcze było partyzantów, ale oni już byli. Oni
już meldowali.
Jednym słowem, dowódca wywiadu Frontu Leningradz-
kiego kombryg Jewstigniejew w chwili pojawienia się Żuko-
wa w Leningradzie miał precyzyjny obraz sytuacji: 4. Gru-
pa Pancerna odchodzi spod Leningradu. Nasuwał się jedyny
możliwy wniosek: szturmu nie będzie. To znaczy, że będzie
blokada. Na tej podstawie w celu przerwania dopiero co do-
mkniętego pierścienia okrążenia trzeba było rzucać całe re-
zerwy w okolice stacji Mga.
Jednak Żukow, który - jak nas informują - umiał czytać
myśli hitlerowców, tym razem nie dał rady ich przejrzeć. Na
Kremlu jakoby wskazywał Stalinowi wszystkie możliwe nie-
bezpieczeństwa na innych frontach, z którymi w tamtym cza-
sie nie miał nic wspólnego, jednak nie wiadomo dlaczego nie
wskazał na możliwość blokady Leningradu. I nie proponował
niczego, aby jej zapobiec. Żukow oczekiwał szturmu.
A wywiad mu mówi: nie czekaj, szturmu nie będzie!
Jednak geniusz nie uwierzył wywiadowi.
Na jakiej podstawie?
Tak po prostu. Ot, nie uwierzył.
406
V
Jakie podstawy miał Żukow, aby nie wierzyć wywiadowi?
Żadnych.
Do 9 września włącznie walczył w okolicach Smoleńska.
Nie mógł wiedzieć, co się dzieje w okolicach Leningradu.
Później Stalin wezwał go do Moskwy i wyznaczył mu funk-
cję dowódcy Frontu Leningradzkiego. Żukow twierdzi, że
natychmiast odleciał do Leningradu, bezpośrednio z lotniska
centralnego.
Ze wspomnień innych uczestników wydarzeń wynika jed-
nak, że miał jeszcze kilka dni na szczegółowe zapoznanie się
z sytuacją panującą pod Leningradem. Czego jednak Żukow
mógł się dowiedzieć w Moskwie? Praktycznie wszystkiego
0 położeniu i stanie wojska. A o przeciwniku? Grupy wywia-
dowcze z Moskwy nie penetrują terenu pod Leningradem.
1 jeńców nie biorą. Nie obserwują też pierwszej linii. Samo-
loty rozpoznawcze nie latają z odcinka moskiewskiego na
leningradzki. Mają dość swojej pracy. Agentura wojskowa?
Jednak łączność z nią w tych krytycznych chwilach została
utracona. Gdyby nawet działała łączność z rezydenturami
w Genewie i Bernie, w Berlinie, w Wiedniu i Amsterdamie,
to nawet wtedy agentura wojskowa wywiadu nie doniosłaby
o przygotowaniu szturmu Leningradu. Ponieważ ani rozka-
zu, ani samego przygotowania do szturmu nie było.
Krótko mówiąc, podstawowym i jedynym źródłem infor-
macji o położeniu przeciwnika pod Leningradem, o jego za-
miarach, planach i pomysłach mógł być tylko wywiad Frontu
Leningradzkiego i Floty Bałtyckiej.
Wywiadowcy-analitycy Zarządu Wywiadowczego sztabu
Frontu Leningradzkiego mogli wyciągać wnioski na podsta-
wie wielkiej liczby, niechby nawet krótkich, urywanych, a cza-
sem sprzecznych ze sobą informacji. Wnioski te mogły być
właściwe lub błędne. Przynajmniej mieli materiał, który moż-
na było analizować. Teraz już wiemy, że wnioski te były wła-
ściwe.
Żukow im nie uwierzył.
Pomyłka Żukowa byłaby wybaczalna, gdyby miał jakieś
407
informacje. Lecz oprócz tego, co zdobył wywiad Frontu Lenin-
gradzkiego, Żukow nie miał i nie mógł nic mieć. Nie wierzył
doniesieniom wywiadu, nie uzasadniając tej nieufności żad-
nymi argumentami: nie wierzy, i tylko tyle.
VI
Generał-pułkownik wojsk inżynieryjnych B. W. Byczewski
potwierdza, że przez kilka dni Żukow nie chciał się pogodzić
z dowodami zgromadzonymi przez wywiad. Ogłosił, że donie-
sienia te są prowokacyjne, rozkazał się dowiedzieć, kto się
zajmuje tą sprawą (B. W. Byczewski, Gorod-front, Leningrad
1967, s. 124). Przypadek ten jest opisany w kilku linijkach.
Nie wiemy, jak się skończyła ta historia dla oficera Zarządu
Wywiadowczego, który został przez Żukowa okrzyknięty pro-
wokatorem. Możemy sobie jednak to wyobrazić. Kto u nas
zna się na prowokatorach? Oczywiście, czujne organy. I jeżeli
dowódca Frontu Leningradzkiego generał armii Żukow roz-
kazał dowódcy Oddziału Specjalnego frontu zbadać sprawę
z prowokatorem, to nie ma wątpliwości co do jej finału: lenin-
gradzcy czekiści potrafili to załatwić.
Praca wywiadowcy jest niezwykle trudna. Nigdy nie może
być pewien: czy widzi rzeczywisty obraz wydarzeń czy to tyl-
ko miraż, tylko to, co przedstawia mu przeciwnik. Dowódcy
żądają, aby meldować dokładnie, konkretnie i w odpowied-
nim czasie. To jest jednak niemożliwe. Meldujesz o pierw-
szych oznakach jakichś zmian, a dowódca ci zmyje głowę:
dlaczego meldujesz niesprawdzone informacje? Dobrze... za-
czynasz sprawdzać, uściślać. To pochłania cenny czas. Zanim
uzbierasz dowody, do wydarzenia, o którym miałeś uprzedzić,
już doszło. Znów się nie udało. Znów pytanie: po kiego diabła
milczałeś wcześniej?
Otóż to, każdy dowódca powinien szanować pracę innych.
Nawet jeśli wywiadowca się pomylił, nie osądzaj go zbyt su-
rowo. Postaw się na jego miejscu. Z tysiąca urywków i odłam-
ków oni układają obraz, który nigdy nie będzie pełny, który
ciągle się zmienia. I to, co wczoraj było dokładnie ustaloną
prawdą, dziś już może być fałszem. Wczoraj było pewne, że
408
przygotowania do operacji „Lew morski" są w pełnym toku
i w najbliższym czasie zostanie wydany rozkaz jej wykona-
nia. A dziś przygotowanie do inwazji na Anglię wykorzysty-
wane jest w celu odwrócenia uwagi, osłonięcia innej operacji
na innych frontach. Jednak we wrześniu 1941 roku wywiad
Frontu Leningradzkiego zdążył przekazać wiarygodne infor-
macje o szczególnym znaczeniu. Zanim się kogoś zwymyślało
od prowokatorów i oddało w ręce kompetentnych organów,
dowódca powinien się przekonać, kto ma rację: on, wielki ge-
niusz, czy pewien major wywiadu?
Czy więc, gdy po kilku dniach się wyjaśniło, że wywiadow-
ca-analityk miał rację, Żukow przypomniał sobie o nim, kazał
wypuścić go z więzienia? Czy w ogóle było kogo wypuszczać?
Czy zostało coś z tego oficera?
Teraz spróbujmy wyobrazić sobie sytuację w sztabie Fron-
tu Leningradzkiego, kiedy frontem dowodził nasz geniusz.
Za meldunek w odpowiednim czasie, wiarygodny i dokład-
ny, ogłaszają, że oficer jest prowokatorem, czekają go więc
wszystkie wynikające z tego konsekwencje czasu wojennego.
Dowódca wywiadu frontu kombryg Jewstigniejew też o mały
włos nie został wysłany na front w stopniu szeregowego. I to
za właściwy meldunek. Strach pomyśleć, co by było, gdyby się
przypadkiem pomylił?
Możecie protestować, ale uważam, że żaden aparat dowód-
czy nie jest w stanie skutecznie pracować w takim chaosie. Nic
dziwnego, że Żukowa nie spotkało na Froncie Leningradzkim
nic innego prócz niepowodzeń.
Na innych frontach zresztą też.
VII
W opisach Żukowa - samo bohaterstwo. W okolicach Le-
ningradu wielki strateg próbował naprawić sytuację strate-
giczną, przeprowadzając piękną operację. W rejonie Peterho-
fu wojska niemieckie zbliżyły się do wybrzeża Zatoki Fińskiej,
odcinając radziecką 8. Armię od głównych sił Frontu Lenin-
gradzkiego i spychając ją ku morzu. Powstał Oranienbaumski
rejon działań wojennych. Żukow postanowił wyprzeć wojska
409
niemieckie z wybrzeży Zatoki Fińskiej. W tym celu rozkazał
uderzyć z dwóch zbieżnych kierunków wzdłuż linii brzego-
wej: jednostki 8. Armii z oranienbaumskiego rejonu działań
wojennych, część wojsk 42. Armii z okolic Uricka. W miejscu,
gdzie wojska miały się spotkać, wylądował desant morski.
Od razu powiem: pomysł jest beznadziejny. Milionowe
miasto, Flota Bałtycka, armie 23., 42. i 55., lotnictwo floty
i dwa korpusy obrony przeciwlotniczej są odcięte od kraju.
Oprócz tego od głównego zgrupowania Frontu Leningradzkie-
go odcięta jest 8. Armia. O czym trzeba było myśleć w pierw-
szej kolejności? O mieście, flocie i głównych siłach Frontu Le-
ningradzkiego czy o drugorzędnej 8. Armii? Gdzie trzeba było
przebijać korytarz? Na wschód, żeby uniknąć blokady Le-
ningradu, czy na zachód, żeby oblężone miasto połączyło się
z tak samo wygłodzoną armią? I geniusz postanowił przerwać
blokadę Leningradu jedną wymęczoną dywizją oraz niegoto-
wą do boju brygadą, z czego, jak już wiemy, nic nie wyszło,
a głównymi siłami przebijać korytarz na zachód, w celu połą-
czenia się z 8. Armią. Po co? Jeśli miasto, flota i główne siły
Frontu Leningradzkiego umrą z głodu, to zginie też 8. Armia
w oranienbaumskim rejonie działań wojennych, niezależnie
od tego, czy się połączy z głównymi siłami czy nie.
I wtedy armie 8. i 42. wykonują uderzenie naprzeciw siebie.
Żukow tak opisuje to wszystko: „W okolicach Peterhofu na
tyłach wroga wysadzono oddział desantu morskiego w celu
pomagania nadmorskiej grupie przy wykonaniu operacji. Ma-
rynarze działali odważnie, a nawet brawurowo. Przeciwnik
jednak zauważył nadejście desantu i jeszcze na wodzie po-
witał go ogniem. Marynarzy nie wystraszył ogień przeciw-
nika. Wydostali się na brzeg, a Niemcy oczywiście rzucili
się do ucieczki. Do tego czasu już dobrze wiedzieli, co znaczy
schwarz Tod („czarna śmierć") - tak nazywali piechotę mor-
ską. Niestety, nie zapamiętałem nazwiska dowódcy oddziału
piechoty morskiej. Zachęceni pierwszym sukcesem maryna-
rze ścigali uciekającego wroga, nad ranem jednak okazało się,
że sami są odcięci od morza. Większość z nich nie powróciła.
Nie powrócił też dowódca" {Wspomnienia i refleksje, Moskwa
1969, s. 330).
410
A więc u naszych bezgraniczne bohaterstwo, a Niemcy
„oczywiście" pod naciskiem „czarnej śmierci" w panice ucie-
kli. Przeczytajmy jeszcze raz uważnie ten niewielki fragment.
Bohaterstwo bohaterstwem, nic dodać, nic ująć, ale operacja
desantowa została przygotowana nieodpowiedzialnie i niepro-
fesjonalnie, a nawet karygodnie. Jeżeli przeciwnik „zauważył
jednak nadejście desantu" i powitał go ogniem jeszcze na wo-
dzie, to za takie przygotowanie trzeba sądzić dowódców, po-
cząwszy od Żukowa.
Marynarze byli odważni, ale nie rozumieli taktyki. „Mary-
narze z wielkim trudem walczyli na lądzie. Ucząc się od pod-
staw tego rodzaju walki, często ponosili ogromne straty z po-
wodu braku umiejętności kamuflażu lub wykorzystywania
terenu (...) Nierzadko dowódcy usiłowali wykonać zadania
bojowe, wykorzystując heroizm i odwagę marynarzy" („WIZ"
1976, nr 11, s. 36). Tylko zbrodniarz wojenny mógł wysłać
do walki ludzi, którym wojna na lądzie kojarzyła się jedy-
nie z okrzykami „Hura!" i „Do boju!" Przeciwnik nie prze-
lewał krwi swoich żołnierzy, by utrzymać pusty brzeg. Wy-
cofał swoje wojska, a marynarze ze zwycięskimi okrzyka-
mi rzucili się za nimi. Pozorowany odwrót to najprostsza,
najbardziej prymitywna pułapka, jaką wykorzystywano
od zarania dziejów. Niedokształceni w sprawach taktycz-
nych marynarze dali się złapać jak dzieci. Zostali odcię-
ci od brzegu, czyli od wsparcia i drogi ewakuacji. Pozostali
bez sucharów, bez bandaży, bez ziemniaków, bez nabojów
i pocisków. Potem rzeczywiście dopadła ich prawdziwa „czar-
na śmierć". Ilu tam zginęło, Żukow jakoś zapomniał powie-
dzieć. O tym, jak zakończyła się akcja grupy nadmorskiej,
w której interesach wylądował desant morski, w „najpraw-
dziwszej książce o wojnie" Żukow też nic nie pisze. Niemcy
pod naciskiem bohaterskich marynarzy „oczywiście" zaczęli
uciekać. Jednak natychmiast tam wrócili. I wybić Niemców
z wybrzeża nie udało się ani we wrześniu 1941 roku, ani
w październiku, ani w listopadzie, ani w grudniu. W 1942 ro-
ku też się nie udało tego zrobić. Tak samo w 1943.
Wychwalaniem zuchwałości i bohaterstwa marynarzy Żu-
ków chciał zatuszować hańbę nieodpowiedzialnych organiza-
411
torów operacji, którą miał przeprowadzić on sam. Po pierw-
szej klęsce można było już nie powtarzać brawurowych ope-
racji, ale Żukow żądał: dawaj jeszcze! I znów lądował nowy
desant. A po nim kolejny, i jeszcze, i jeszcze. A finał zawsze
był taki sam. Nawet w pochwalnych książkach o wielkim do-
wódcy pojawiają się podobne stwierdzenia: „Żukow żądał od
floty wzmocnienia aktywności podczas natarcia, a szczególnie
podczas lądowania desantu morskiego w okolicach Peterho-
fu. Desanty przygotowywano w pośpiechu, były w dużej mie-
rze improwizacją i miały jedynie odwrócić uwagę przeciwni-
ka. Desanty takie ponosiły ogromne straty, a nieraz ginęły
w całości" („Kapitan 1 ranga A. Basów" w książce Ery i Elli
Żukowych Marszał pobiedy. Wospominanija i razmyszlenija,
Moskwa 1996, s. 255). Dla każdego niepowodzenia Żukowa
znaleziono uniwersalne wytłumaczenie: i tak nie zamyślał ni-
czego poważnego. Po prostu chciał odwrócić uwagę wroga.
To tylko wstęp do bajki. Najważniejsze jest to: żyjący Żu-
ków przyznał uczciwie, że „niestety, nie zapamiętał nazwiska
dowódcy oddziału piechoty morskiej". Lecz w późniejszych
wydaniach, czyli „najbardziej prawdziwych", nieżyjący Żu-
ków przypomniał sobie nazwisko dzielnego marynarza! „Za-
chęceni pierwszym sukcesem marynarze ścigali uciekającego
wroga, nad ranem jednak okazało się, że sami są odcięci od
morza. Większość z nich zginęła bohaterską śmiercią. Nie po-
wrócił też dowódca bohaterskiego desantu pułkownik Andriej
Trofimowicz Worożyłow" (Wspomnienia i refleksje, Moskwa
2003, t. 1, s. 399).
Żyjący Żukow nie pamiętał nic o bohaterskim dowódcy, a nie-
żyjący Żukow przypomniał sobie i stopień, i nazwisko, a na-
wet imię i otczestwo. Ależ pamięć ma nieboszczyk!
A my przypomnijmy, że jesieną 1941 roku z powodu nie-
wyobrażalnych strat pułkami na froncie dowodzili majorzy,
a nawet kapitanowie. Jeżeli bohaterskim desantem dowodzi]
pułkownik, to zapewne był tam nie mniej niż pułk. Można
założyć, że nawet więcej. Poza tym wielki strateg nie wspomi-
nałby o klęsce jakiegoś tam pułku.
Widocznie walczono z niezwykłym heroizmem, ale klęska
była straszliwa.
412
I przestańmy obwiniać Niemców za potworne straty Związ-
ku Radzieckiego w wojnie. Nasi dowódcy, przede wszystkim
Żukow, walczyli tak, że straty mogły iść tylko w dziesiątki
milionów.
W połowie września 1941 roku istniała realna możliwość
zapobieżenia blokadzie Leningradu. Naprzeciw 54. Armii Ku-
lika Żukow powinien był wysłać nie wymęczoną w walkach
dywizję i jedną brygadę, a ogromne siły, które miał do dyspo-
zycji, lecz je nieudolnie rozrzucał w lewo i w prawo na innych
odcinkach. Przerywając blokadę, trzeba było natychmiast
zorganizować obronę w rejonie stacji Mga. Doświadczenie ar-
mii niemieckiej pokazało: tu można było nawet niewielkimi
siłami utrzymywać się latami.
Żukow nie zrobił żadnej z tych rzeczy. Wysyłał desanty
w całkiem inne miejsce i w całkiem innym celu. Planował
uderzenia 8. i 42. armii z lądowaniem desantu i ich dokony-
wał. Były to uderzenia bezmyślne i skazane na niepowodze-
nie. Nie wspomagały obrony miasta i nie próbowały przerwać
pierścienia wokół niego. Zawinił tu tępy upór geniusza sztu-
ki wojennej. Decyzja Żukowa, by nie przerywać blokady we
wrześniu 1941 roku, gdy obrona przeciwnika jeszcze się nie
umocniła, nie ma żadnego logicznego uzasadnienia.
Minęły dziesięciolecia. Nikt nie ukrywa tego, że blokada
skostniała z winy Żukowa, że ma na swoim sumieniu miliony
ofiar. On ich zabił.
Mając to wszystko na względzie, zastanawiali się: czy nie
postawić jemu, leningradzkiemu mordercy, pomnika?
I postawili.
Rozdział 28
Jak Żukow gromił fałszerzy
Żukow rozstrzeliwał całe wycofujące się bataliony. Nie
biegał z pistoletem w ręku, jak Woroszyłow, nie prowadził
sam żołnierzy do ataku, lecz ustawiał za plecami ataku-
jących cekaemy i kazał strzelać do cofających się swoich
ludzi.
Marszałek lotnictwa A. GOŁOWANOW
F. Czujew, Soldaty impierii, Moskwa 1998, s. 314
I
Jesienią 1964 roku, tuż po obaleniu Chruszczowa, Komi-
tet Centralny wydał pracownikom frontu ideologicznego roz-
kaz wzniesienia Żukowowi pomnika nie uczynionego ludzką
ręką. Wyniesienia stratega na szczyt nieprzemijającej chwa-
ły. Inżynierowie ludzkich dusz, odsalutowawszy, rzucili się
wykonywać polecenie.
Tamta decyzja KC KPZR do dzisiaj nie została odwołana,
dlatego komunistyczni pisarze, malarze, rzeźbiarze z żarli-
wością godną lepszej sprawy, zgodnie z wydanym poleceniem
opiewają czyny stratega, rzeźbią jego nowe pomniki konne,
utrwalają jego profil w granicie i marmurze, wychwalają w po-
wieściach i dysertacjach, odlewają w gipsie i brązie. Najła-
twiej jest pisarzom. Ich twórcze podejście jest bezkrytyczne.
Otwierają Wspomnienia i refleksje „pióra" Żukowa i wszyst-
414
ko, co tam znajdują, przekazują innymi słowami, dodając od
siebie dialogi, których nikt nigdy nie zanotował, opisując stan
duszy wielkiego dowódcy i jego myśli. Najważniejsze to mieć
w ręku ostatnie wydanie, żeby — jak uczył Żukow - iść z du-
chem czasu.
Pierwszy na froncie pisarskim wyróżnił się Aleksandr Bo-
rysowicz Czakowski. Otrzymawszy rozkaz, natychmiast za-
brał się do pisania i po kilku latach wydał oszałamiającą serię
„Blokada": kilka tomów po 700-800 stron każda. Książki te
już dawno poszły w zapomnienie. A w tamtych czasach szum-
nie je reklamowano i machina ruszyła.
Główną ideę „Blokady" można wyrazić w trzech słowach:
Żukow uratował Leningrad. Czakowski dokładnie przepisał
z jego wspomnień porywającą historię o tym, jak strateg
przybył na posiedzenie Rady Wojennej Frontu Leningradz-
kiego i w niej uczestniczył, a nikt się nie zainteresował, ja-
kim prawem obce osoby są obecne podczas omawiania spraw
szczególnej wagi państwowej. Dalej też wszystko jest tak jak
u Żukowa: strateg przekazał Woroszyłowowi notatkę Stalina,
natychmiast chwycił wodze i twardą ręką zaprowadził rewo-
lucyjny porządek. Samą swoją obecnością Żukow ustabilizo-
wał sytuację i wróg natychmiast został zatrzymany tuż pod
murami Leningradu...
Czakowski jednak poszedł nieco dalej. Dodał coś od siebie.
Ale nie dlatego, żeby przedstawić coś i zdemaskować. W żad-
nym wypadku! I nie dlatego, by powiedzieć prawdę. Cel był
inny: bardziej jaskrawo i plastycznie przedstawić upór stra-
tega. Według Czakowskiego, wybawca Leningradu strateg
Żukow nawet nakrzyczał na pewnego dowódcę batalionu, gdy
ten panikował.
I wszystko byłoby dobrze, gdyby Czakowski nie przekro-
czył pewnej granicy. Zdobył się na niesłychaną zuchwałość:
napisał, że Żukow temu dowódcy batalionu z a g r o z i ł nawet
rozstrzelaniem. Nie, nie. Proszę źle nie zrozumieć. Żukow z po-
wieści nikogo nie rozstrzeliwał. Nikogo nie postawił przed są-
dem. Powiedział tylko: „Jeżeli chociażby jeden Niemiec przej-
dzie na twoim odcinku, czy czołgiem, czy motocyklem, czy ska-
cząc na kiju, rozstrzelam! Rozstrzelam cię, zrozumiałeś?"
415
Powieść Czakowskiego dotarła do rąk Żukowa.
I największy strateg XX wieku się wściekł.
II
Żukow natychmiast napisał gniewny donos i 27 lipca 1971
roku skierował go do sekretarza KC towarzysza P. N. Diemi-
czewa, który miał wówczas władzę absolutną nad pisarzami,
klownami, poetami, żonglerami, baletmistrzami, iluzjonista-
mi, artystami dramatycznymi i komicznymi, scenarzystami,
operatorami, scenografami, wykonawcami estradowymi, dy-
rygentami, suflerami, oświetleniowcami, rzeźbiarzami, ku-
stoszami, malarzami i pozostałymi pracownikami kultury
bezkresnego Związku Radzieckiego. W swoim donosie zbul-
wersowany strateg pisał: „(...) Moim zdaniem, autor, który
się odważył opisywać najważniejsze wydarzenia historyczne,
i to tak nieodległej przeszłości jak Wojna Ojczyźniana, powi-
nien być niezwykle ostrożny, prawdomówny i taktowny przy
opisywaniu tych lub innych faktów (...) W powieści Czakow-
skiego, poświęconej blokadzie Leningradu, pojawia się wiele
wykroczeń w opisywaniu rzeczywistości, przeinaczanie fak-
tów, które mogą stworzyć u czytelnika fałszywe wyobrażenie
o tym najważniejszym etapie Wielkiej Wojny Ojczyźnianej
(...) W powieści niejednokrotnie przewija się myśl, że dowódz-
two radzieckie egzekwowało wykonanie rozkazów nie metodą
przymusu, nie osobistym autorytetem, nie odwoływaniem się
do uczuć patriotycznych żołnierzy i dowódców, tylko bezpo-
średnio grożąc rozstrzelaniem. Wygląda na to, że żołnierze
i dowódcy Armii Czerwonej wykonywali rozkazy nie tak, jak
powinni to robić komuniści, ludzie radzieccy i patrioci, tylko
z poczucia zwierzęcego strachu, zagrożeni utratą życia (...)
Przytoczone fakty, tak samo jak przydawanie niemiłych epi-
tetów bohaterom powieści, pozostałyby na sumieniu autora,
gdyby za tym wszystkim nie stały poważniejsze kwestie, któ-
re niewątpliwie mają znaczenie polityczne. Burżuazyjni fał-
szerze historii, czyli nasi przeciwnicy ideologiczni, na wszel-
kie sposoby starają się podkreślić właśnie tę myśl, że Wielką
Wojnę Ojczyźnianą Rosjanie wygrali nie dzięki przewadze
416
radzieckich sił zbrojnych, nie dzięki sile głębokiego patrio-
tyzmu narodu radzieckiego, nie dzięki przewadze i niezłom-
ności radzieckiego ustroju socjalistycznego, tylko pod groźbą
rozstrzelania i obawy o swoje życie. Że dowództwo radziec-
kie osiągało sukces w tej lub innej operacji nie dzięki swemu
operacyjno-strategicznemu mistrzostwu, tylko w wyniku wie-
lokrotnej przewagi wojska, osobistej szorstkości, ponoszenia
niepotrzebnych ofiar. Czytelnikowi może się wydawać, że nie
mieliśmy wojskowych sądów polowych, które osądzały za te
lub inne przestępstwa, panoszyła się za to samowola dowód-
ców wojskowych, którzy bez sądu i śledztwa rozstrzeliwali
podwładnych. Niezrozumiałe jest, w jakim celu A. Czakowski
uprawia propagandę kłamstwa? Propaganda taka niezaprze-
czalnie jest szkodliwa i jest na rękę naszym wrogom ideolo-
gicznym.
Jest to tym bardziej przerażające, że sceny i dialogi prowa-
dzone przez niemieckich dowódców napisane są w całkiem in-
nym tonie. W porównaniu z radzieckimi dowódcami faszyści
są przedstawieni jako ludzie szlachetni i wykształceni. Taki
kontrast powoduje zrozumiałe oburzenie (...)"
W dalszej części strateg pisze, że dziwi się stanowisku cza-
sopisma „Znamia", które opublikowało fragmenty powieści
Czakowskiego. Dlaczego redaktorzy nie naradzili się z nim?
On, jako geniusz sztuki wojennej, powiedziałby, że egzekwo-
wał wykonywanie rozkazów nie „osobistą szorstkością", nie
„groźbami rozstrzelania", lecz osobistym przykładem, odwo-
łując się do patriotyzmu.
Donos wielki dowódca kończy tak: „Mam nadzieję, że wstęp-
ne zapoznanie się z tym dziełem byłych dowódców wojsk
Frontu Leningradzkiego przyniosłoby niezmierne korzyści
i umożliwiłoby autorowi A. B. Czakowskiemu uniknięcie po-
ważnych błędów ideologicznych i zniekształcania prawdy hi-
storycznej".
List wielkiego myśliciela wojskowego w całości opublikowa-
no w zbiorze Gieorgij Żukow, Stienogramma oktiabrskogo
(1957g.) plenuma CKKPSS i drugije dokumienty (s. 566—568).
417
III
Wybryk Czakowskiego jest bulwersujący. Jak można było
napisać, że Żukow kiedyś komuś zagroził rozstrzelaniem, je-
śli we wspomnieniach Żukowa, w tej najprawdziwszej książce
o wojnie, nie ma słowa o rozstrzeliwaniu ani nawet o groź-
bach rozstrzeliwania?
Jednak zanim zaczniemy kopać Czakowskiego za popie-
ranie „burżuazyjnych fałszerzy", sięgnijmy do dokumentów.
Nie, nie, nie do jakichś tam ściśle tajnych, lecz do tych, któ-
re są publikowane i ogólnodostępne. Zapoznawszy się tylko
z pojedynczymi z wieluset podobnych, wyciągamy nieunik-
niony wniosek: Czakowski prawdę przekręcił i wypaczył. Por-
tret Żukowa trzeba było malować całkiem innymi farbami.
A więc, dokumenty:
„ROZKAZ BOJOWY
dla wojsk Frontu Leningradzkiego 17.09.41
(...) za opuszczenie wskazanych pozycji bez pisemnego
rozkazu Rady Wojennej Frontu wszyscy dowódcy, pracownicy
polityczni i żołnierze podlegają natychmiastowemu rozstrze-
laniu (...)
Dowódca wojsk FL
[Frontu Leningradzkiego]
bohater Związku Radzieckiego
generał armii Żukow,
członek Rady Wojskowej FL
sekretarz KC WKP(b) Żdanow,
szef sztabu FL generał-lejtnant Chozin".
Ten dokument został opublikowany w 1988 roku („WIŻ",
nr 11, s. 95).
W ten właśnie sposób Żukow perswadował, tak odwoły-
wał się do uczuć żołnierzy i dowódców. I żadnego zwierzęcego
strachu. Patriotyzm w czystej postaci.
A oto jeszcze jeden rozkaz. Dwa dni później.
418
„ŚCIŚLE TAJNE.
ROZKAZ
dla wojsk Frontu Leningradzkiego
nr 0040
m. Leningrad 19 września 1941 roku
(...) Rada Wojskowa Frontu Leningradzkiego ROZKAZU-
JE dowódcom jednostek i oddziałów specjalnych rozstrzeliwać
wszystkie osoby, które porzucają broń i uciekają z pola walki.
Rady wojenne armii, dowódcy, komisarze dywizji, pułków i or-
gany polityczne mają zapoznać z niniejszym rozkazem cały
skład osobowy jednostek wojskowych.
Rozkaz rozesłać do dowódców i komisarzy pułków włącz-
nie.
Dowódca wojsk FL
bohater Związku Radzieckiego
generał armii Żukow,
członek Rady Wojskowej FL
sekretarz KC WKP(b) Żdanow,
szef sztabu FL
generał-lejtnant Chozin".
Dokument po raz pierwszy opublikowano w czasopiśmie
„Istorija Pietierburga" (2001, nr 2, s. 85, z odesłaniem do Ar-
chiwum sztabu Leningradzkiego Okręgu Wojskowego, zbiór
21, opis 44917, akta 1, strona 16).
Na tej samej stronie opublikowany został inny, tym razem
nietajny, rozkaz Żukowa o rozstrzelaniach. Został on podpi-
sany tego samego dnia - 19 września 1941 roku. Ale to już
0 innych rozstrzelaniach, do których doszło dzień wcześniej.
A tu jeszcze kolejny rozkaz Żukowa z dnia 21 września.
1 znów o rozstrzelaniach. Również podpisany przez stratega.
To nie są groźby rozstrzelania, lecz informacja o tym, co wy-
konano wcześniej.
22 września Żukow i Żdanow skierowali do rady wojen-
nej 8. Armii szyfrogram. W składzie rady - dowódca 8. Armii
generał-major W. I. Szczerbakow, członek rady wojennej ko-
419
misarz dywizji I. F. Czuchnow, zastępca dowódcy armii gene-
ral-lejtnant T. I. Szewaldin i szef sztabu armii generał-ma-
jor P. I. Kokoriew. Oto ostatnie jego słowa: „(...) Taka rada
wojenna całkowicie zasługuje na surową karę, łącznie z roz-
strzelaniem. Żądam, żeby Szczerbakow, Czuchnow, Kokoriew
pojechali do 2. Dywizji Ochotniczej, 11. Dywizji Strzeleckiej,
10. Dywizji Strzeleckiej i osobiście poprowadzili je do boju.
Szewaldin i Kokoriew mają uprzedzić dowódców wszystkich
szczebli, że za samowolne opuszczenie Peterhofu zostaną roz-
strzelani jako tchórze i zdrajcy. Wszystkim wytłumaczyć —
ANI KROKU W TYŁ" („WIŻ" 1992, nr 6, s. 18). To pięć dni
Gieorgija Konstantynowicza. To tylko okruchy tego, co się
zachowało w archiwum. Ale przecież nie wszystko się za-
chowało i nie wszystko jest dostępne. Ponadto nie wszystkie
zbrodnie świętego geniusza były odnotowywane i trafiały do
archiwów.
IV
Żukow przebywał w Leningradzie bez mała trzy tygodnie.
I codziennie — rozstrzeliwania, rozstrzeliwania, rozstrzeliwa-
nia. I grożenie rozstrzelaniem wszystkim, począwszy od do-
wódców armii, na szeregowych żołnierzach kończąc. Rozkazy
Żukowa o rozstrzeliwaniu są tajne albo ściśle tajne - w zależ-
ności od tego, do jakiej kategorii dowódców były adresowane.
Są też rozkazy rozstrzelania nietajne, dla wszystkich żołnie-
rzy i dowódców. A jeszcze rozkaz, by zastępcy dowódców ar-
mii oraz szefowie ich sztabów osobiście prowadzili do boju
dywizje strzeleckie i dywizje ochotnicze. Z przodu na rączym
koniu! Tak jak uczy Żukow!
Oto cała strategia. Oto przewaga Żukowowskiego mistrzo-
stwa operacyjno-strategicznego nad nauką generałów nie-
mieckich. Zapewne hitlerowcy nie osiągnęli podobnych wyżyn
sztuki wojennej. U nich szefowie sztabów armii nie podrywali
poszczególnych dywizji do boju osobiście.
Jest tylko jeden szkopuł: prowadzić dywizje do boju można
podczas natarcia. Podczas obrony nigdzie ich prowadzić nie
trzeba. Jeżeli (według Żukowa) Leningrad znajdował się w po-
420
łożeniu krytycznym, to trzeba ustawić wojsko do obrony. Przy-
pomnijmy książkę z dzieciństwa, Wyspę skarbów. Dobrych lu-
dzi na wyspie jest garstka, a złych cała banda. Jednak przez
przypadek w krzakach się znalazł... nie, nie; nie fortepian.
W krzakach był drewniany domek otoczony częstokołem. W nim
się zasadzili pozytywni bohaterowie. Częstokół broni przed
kulami, a w dodatku ściany domku są mocne. Wychylisz się
z okna i palniesz z muszkietu - już o jednego wroga mniej.
Wróg się wdziera przez płot, a ty mu... po głowie! I nie mo-
gą wszyscy się przedostać jednocześnie. Jeden przeskoczył,
a drugi dopiero się przymierza. Tak można bić wszystkich po
kolei. Gdyby bohaterowie podjęli walkę w szczerym polu, to
zginęliby jak amen w pacierzu. A tak ściany ich uratowały.
W Leningradzie Żukow miał nie jakiś drewniany domek,
lecz niedostępne rejony umocnione, forty umocnione, kaponie-
ry oraz bastiony. Je właśnie obsadź dywizjami! Nawet w naj-
prostszym okopie żołnierz jest niemal całkowicie osłonięty,
tylko głowa wystaje. I strzela z miejsca. A nacierający wróg
w szczerym polu jest widoczny w całej krasie. Do tego jest
zdyszany: biegnie obwieszony ekwipunkiem. Broniący się
strzela z miejsca, może się oprzeć; a nacierający w biegu - z rę-
ki. Jeżeli jednak wojsko broniące się zasadziło się nie w tran-
szejach, lecz betonowych lub pancernych kazamatach, to tym
bardziej nie ma się czego bać - tylko strzelać.
Gdyby wielki strateg przeczytał Wyspę skarbów, gdyby
zgłębił wiedzę taktyczną na poziomie młodzieżowej literatury
przygodowej, nie pędziłby wojska z nieprzystępnych kaponier
i blokhauzów w szczere pole, do bezmyślnych ataków, w do-
datku z generałami-majorami i generałami-pułkownikami na
czele.
W swojej najprawdziwszej książce o wojnie Wspomnienia
i refleksje geniusz strategiczny o tych atakach nie wspominał
i nie snuł na ich temat refleksji. I o rozstrzeliwaniach rów-
nież. A ciekawe by było policzyć, ile takich rozkazów wydał
w całej swej karierze i ilu ludzi w ten sposób osobiście za-
bił.
Jednak obrońcy Żukowa na każde przestępstwo, na każdą
zbrodnię mają wyjaśnienie i rzeczową odpowiedź: tak, przy-
421
znają, były takie rozkazy, jednak tylko po to, żeby pogrozić,
Gieorgij Konstantynowicz tylko straszył. Codziennie podpisy-
wał rozkazy rozstrzelania, ale w ten sposób pokazywał tylko,
jaki jest surowy. Nikt nawet nie myślał, by te rozkazy wyko-
nywać... „Oczywiście, Żukow nikogo nie rozstrzelał i nie po-
wiesił. Jednak sytuacja wymagała zdecydowanych rozkazów"
(N. N. Jakowlew, Marszał Żukow, s. 91).
Byłoby lepiej, gdybyście wy, jego obrońcy, tego nie mówili.
Nie ma nic bardziej żałosnego niż dowódca wydający rozkazy,
o których z góry wiadomo, że nie będą wykonane.
V
Na rozstrzeliwaniach się nie skończyło,
Żukow, jak wiadomo, był wiernym uczniem zbrodniarza
wojennego Tuchaczewskiego, który rozstrzeliwał zakładni-
ków. Pierwsze, co zrobił Żukow po przybyciu do Leningra-
du, to wziął na zakładników rodziny Swoich podkomend-
nych, żony, matki, siostry i dzieci. Wysłał do dowódców armii
Frontu Leningradzkiego oraz Floty Bałtyckiej szyfrogram nr
4976: „Ogłoście wszystkim, że rodziny tych, którzy poddadzą
się wrogom, zostaną rozstrzelane, a po powrocie z niewoli oni
też zostaną rozstrzelani". Rozkaz Żukowa o zakładnikach po
raz pierwszy został opublikowany w 1991 ł-oku w czasopiśmie
„Naczało" nr 3.
Zgodnie z rozkazem Żukowa, wśród zakładników znalazły
się rodziny żołnierzy i dowódców czterech armii i lotnictwa
Frontu Leningradzkiego, dwóch korpusów obrony przeciw-
lotniczej i Floty Bałtyckiej. Łączna liczba wojskowych tych
zgrupowań w tym czasie wynosiła - 516 tysięcy. A ich krewni
to miliony. Właśnie te miliony na rozkaz pisemny Żukowa
zostały zakładnikami. Żukow nie uściślał, kto konkretnie
zostanie rozstrzelany. Tylko żony czy siostry też? Jeśli będą
rozstrzeliwać dzieci, to w jakim wieku? A czy są jakieś ogra-
niczenia wiekowe odnośnie do osób starszych?
Różnica pomiędzy Żukowem i najbardziej okrutnymi hi-
tlerowskimi łajdakami polega na tym, że żaden z hitlerowców
nie brał na zakładników miliona osób. Ani sam Hitler, ani
422
Stalin takich rozkazów nie wydawali. Przynajmniej w formie
pisemnej.
I oto nam tłumaczą, że w czerwcu 1941 roku Żukow riie
miał pełnomocnictwa, żeby odwołać własne rozkazy, które
skuwały armii ręce i nogi, które zabraniały armii odpierać
natarcie wroga. Ale żeby uznać miliony ludzi za zakładni-
ków - na to Żukow miał pełnomocnictwo. Kim on w takim
razie był? Dobrze, swoich generałów, oficerów, żołnierzy nisz-
czył bezlitośnie. Jakie jednak miał prawo ogłaszać, że żony
i rodzice żołnierzy w jakiejś wiosce w Ałtaju lub na Syberii
zostają jego zakładnikami? Jakie pełnomocnictwa miał do-
wódca Frontu Leningradzkiego, aby rozstrzelać czyjeś dzieci
w Kazachstanie czy na Uralu?
Branie zakładników jest zabronione przez konwencje pod-
pisane w Hadze w 1907 roku i jest uznane za ciężką zbrod-
nię wojenną. Żołnierz nie może dokonać takiego obrzydliwego
i haniebnego czynu. W historii ludzkości nigdy nikt nie brał
takiej liczby zakładników. Również tutaj Żukow pobił wszel-
kie rekordy.
A w stosunku do swoich podkomendnych Żukow zdecydo-
wanie nadużywał władzy. U nas traktowano ludzi humani-
tarnie: walczysz za ojczyznę, z winy wielkiego stratega tra-
fiasz do niewoli, powiedzmy pod Jelnią, więc jeśli w niewoli
nie współpracowałeś z wrogiem, to po powrocie odsiedzisz
najwyżej dziesięć lat w łagrze i jesteś wolny. Później odsiad-
kę przedłużono do dwudziestu pięciu lat. To też przecież do
wytrzymania. A u Żukowa - rozstrzelanie i ciebie, i rodziny.
W jaki sposób wielki strateg zamierzał egzekwować swoje
rozkazy? Oto wojna zakończyła się zwycięsko, bramy hitle-
rowskich obozów zostały otwarte, wszystkich jeńców przenosi
się do obozów stalinowskich i zaczyna się segregowanie: ty
nie walczyłeś pod dowództwem Żukowa, dla ciebie dwadzie-
ścia pięć lat, i dla ciebie, i dla ciebie; a ty trafiłeś do niewoli
na Froncie Leningradzkim - pod ścianę... Czy tak Żukow wy-
obrażał sobie zwycięstwo czy jakoś inaczej? Kto dał mu prawo
i pełnomocnictwa prowadzenia w stosunku do wojskowych
polityki nie mającej nic wspólnego z oficjalną, niezgodnej
z tym, co zostało zatwierdzone przez naczelnego wodza?
423
. Ludzie, którzy stawiali pomnik Żukowowi, wiedzieli, że
jest on mordercą i największym zbrodniarzem kraju. W chwi-
li gdy pewien znany artysta rzeźbił stratega na rumaku, roz-
kaz Żukowa o zakładnikach został już opublikowany i był
powszechnie znany. Chciałbym tylko wiedzieć, jakie ukryte
znaczenie zawarł rzeźbiarz w tym monumencie? I w zamian
za jakie skarby zdecydował się na taki ohydny czyn?
VI
Flota Bałtycka operacyjnie była podporządkowana Fronto-
wi Leningradzkiemu. Jednak tylko operacyjnie. Dowódca flo-
ty admirał Tribuc zwrócił się do dowódcy Robotniczo-Chłop-
skiej Marynarki Wojennej ZSRR, komisarza wojskowego II
stopnia Iwana Wasiliewicza Rogowa z zapytaniem, jak reago-
wać na szyfrogram Żukowa. Rogów skierował protest do Ma-
lenkowa. Ten znajdował się wtedy w Leningradzie i odwołał
rozkaz Żukowa o zakładnikach. Zatem i na Żukowa znalazł
się w Pitrze sposób, dzięki któremu można było powstrzymać
zbrodnicze zakusy wielkiego patrioty ziemi rosyjskiej.
Bez tych hamulców strateg dopiero by poszalał.
Nawiasem mówiąc, odwołanie rozkazu o zakładnikach to
przejaw nie tyle humanitaryzmu i praworządności, ile zdro-
wego rozsądku. I Rogów, i Malenkow sami byli katami, co
prawda nie na taką skalę jak Żukow. Mieli oni jednak dość
rozsądku, żeby zrozumieć, że rozkaz o zakładnikach może
tylko zaszkodzić. Lotnicy pod jakimkolwiek pretekstem prze-
stali przekraczać linię frontu. Zestrzelą cię nad wrogim te-
rytorium, a potem udowadniaj, że dobrowolnie nie dałeś się
wziąć do niewoli. Po wydaniu rozkazu o zakładnikach wywia-
dowcy też szukali wymówek, żeby nie iść na tyły przeciwnika,
a nawet jeżeli szli, to zbytnio nie ryzykowali i szybko wracali.
I w ogóle wszyscy żołnierze i dowódcy starali się trzymać jak
najdalej od pierwszej linii: a nuż...
Był sposób na Żukowa, dlatego nie mógł on w pełni roz-
winąć skrzydeł, zresztą i jego pełnomocnictwa do rozstrze-
liwania działały tylko przez cztery lata wojny. Gdyby miał
trzydzieści lat władzy najwyższej bez ograniczeń, tak jak Sta-
424
lin, toby pokazał, na co go stać. We wszystkim widoczne są
przejawy szaleńczego bestialstwa.
Po Leningradzie Żukow dowodził Frontem Zachodnim,
w tym samym stylu zresztą. Przejął Front Zachodni 8 paź-
dziernika 1941 roku. Oto szyfrogram do dowódcy 49. Armii
generała-lejtnanta I. G. Zacharkina z dnia 12 październi-
ka: „(...) Przejściem do kontrataku odwrócić sytuację. W prze-
ciwnym razie za samowolne opuszczenie miasta Kaługa nie
tylko dowództwo jednostek, ale też wy zostaniecie rozstrze-
lani (...)" (A. N. Miercałow, L. A. Miercałowa, Inoj Żukow,
Moskwa 1996, s. 66).
Żukow ewidentnie cierpiał na zaburzenia psychiczne. 8 li-
stopada 1941 roku dowódca 43. Armii Frontu Zachodniego
generał-major K. D. Gołubiew zwrócił się do naczelnego wo-
dza: tak się nie da pracować. Pisał do Stalina: „Drugiego dnia
po przyjeździe oznajmiono mi, że zostanę rozstrzelany, trze-
ciego dnia miałem iść pod sąd, czwartego grożono, że zosta-
nę rozstrzelany przed frontem armii" („Izwestia CK KPSS",
1991, nr 3, s. 220-221).
Na usprawiedliwienie Żukowa jednak trzeba powiedzieć,
że męczyło go przepełniające go poczucie sprawiedliwości.
J. Sygaczew o Żukowie: „Za jedną z najważniejszych kwestii
życia partii uważał on przełamanie dziedzictwa kultu jednost-
ki Stalina. I w latach Chruszczowowskiej niełaski marszałek
pozostawał wierny zaaprobowanej przez XX zjazd destalini-
zacji, pragnął opowiedzieć narodowi prawdę «o wodzu wszech
czasów», prawdę o wydarzeniach Wielkiej Wojny Ojczyźnia-
nej, tak jak on je widział" („Rodina", październik 2000).
Widzicie, jaki dobry był Gieorgij Konstantynowicz: strasz-
nie chciał zdemaskować Stalina za to, że on, łajdak, powra-
cających jeńców wsadzał do łagrów. A sam, gdyby taka była
jego wola, do łagrów by nie wsadzał, tylko rozstrzeliwał. Wraz
z dziećmi, braćmi, siostrami, ojcami i matkami.
Dążenie Żukowa do demaskowania Stalina jest warte po-
chwały. Ale byłoby dobrze, gdyby opowiedział też coś o sobie.
Czytajcie rozkazy Stalina, które zostały podpisane podczas
wojny. Czy jest w nich wyraz „rozstrzelanie"? Szukajcie, szpe-
rajcie - nie znajdziecie. Stalin był największym zbrodnia-
425
rzem, miał jednak dość rozumu, żeby mówić do narodu i ar-
mii w inny sposób.
VII
Nie tylko Stalina Żukow demaskował za nieludzki stosu-
nek wobec żołnierzy i dowódców, którzy trafili do niemieckiej
niewoli. Oskarżał stalinowskiego narkoma kontroli państwo-
wej Mechlisa, a Konstantyn Simonów starannie notował i pu-
blikował słowa naszego świętego Jerzego: „Mechlis posunął
się do tego, że ustalił formułę: «Każdy, kto trafił do niewoli,
to wróg ojczyzny» (...) Z teorii Mechlisa wynikało, że nawet ci,
co przeszedłszy przez to piekło, wrócili, powinni w domu być
tak przyjęci, żeby pożałowali tego, że wtedy, w 1941 lub 1942
roku, nie popełnili samobójstwa (...) W jaki sposób można żą-
dać powszechnej pogardy wobec wszystkich, którzy trafili do
niewoli w wyniku katastrof, które dopadły nas na początku
wojny!" (K. M. Simonów, Głazami czeiowieka mojego pokole-
nia, Moskwa 1988, s. 329).
Morderca Mechlis żądał pogardy wobec wszystkich, któ-
rzy trafili do niewoli, a czuły Żukow p o d p i s a ł rozkaz o roz-
strzelaniu rodzin żołnierzy i dowódców, którzy zostali jeńca-
mi, i rozstrzelaniu ich samych po powrocie z niewoli.
A jednak Żukow jest oburzony nieludzkim zachowaniem
Mechlisa.
Oficjalne pismo agitacyjnej propagandy Rosji „Rodina" (pa-
ździernik 2000) wprost nie posiada się z zachwytu: Żukow na-
pisał „szczere, nie oszczędzające nikogo wspomnienia"! Uści-
ślijmy to: oprócz siebie samego. Siebie oczywiście oszczędził.
Żukow rzucił się do demaskowania Stalina, wściekł się
jednak, kiedy pisarz Czakowski miał odwagę napisać, że wiel-
ki dowódca pewnego razu zagroził komuś rozstrzelaniem. I to
nie tylko się wściekł, w dodatku napisał donos do KC KPZR:
sprawa jest polityczna, oszczerca Czakowski dokonał dywer-
sji ideologicznej, leje wodę na młyn burżuazyjnych fałszerzy!
Najstraszniejsze w tym wszystkim jest to, że wściekłość
Żukowa nie jest fałszywa. On szczerze wierzył w to, że sam
nikogo nie rozstrzeliwał, nie brał zakładników, nie podpisy-
426
wał rozkazów o rozstrzeliwaniach i nawet nigdy nikomu nie
groził rozstrzelaniem. Wierzył w to, że podczas wojny utrzy-
mywał pozycje nie za pomocą masowych rozstrzeliwań, lecz
metodą perswazji, dzięki osobistemu autorytetowi, odwołu-
jąc się do uczuć patriotycznych żołnierzy i dowódców. Żukow
zwrócił się do KC, ale przecież właśnie tam przechowywano
niezwykłe ilości świadectw o jego bestialstwach.
Pewnego razu byłem na przyjęciu, gdzie się zgromadzi-
li lekarze o znanych nazwiskach: chirurdzy, kardiolodzy,
neurolodzy. I wśród nich psychiatra światowej sławy. Takiej
okazji nie mogłem zmarnować. Nie podając nazwiska bohate-
ra, pokrótce go opisałem. A więc... pewna osoba, mająca sa-
dystyczną naturę, popełniła mnóstwo przestępstw, ale o nich
nie pamięta. Człowiek ten jest przekonany, że czegoś takie-
go nie było i być nie mogło. Niezwykle boleśnie reaguje nawet
na drobne aluzje do swoich przestępstw. Przy czym te alu-
zje są czynione nie po to, żeby go osądzać, tylko żeby go roz-
sławić, żeby w oczach społeczeństwa zbrodnie te przekształ-
cić w przejaw zbawczej energii. Człowiek ten kieruje donos
na „oszczercę" do najwyższych instancji, wiedząc, że właśnie
tam, w tych instancjach, przechowywane są liczne dokumen-
ty, które „oszczerstwa" nie dementują, lecz wręcz je potwier-
dzają. Jednocześnie sadysta ten stawia sobie życiowy cel: zde-
maskować innych morderców, którzy popełnili podobne zbrod-
nie, co prawda z mniejszym okrucieństwem.
Nie zastanawiając się ani chwili, psychiatra stawia dia-
gnozę.
Powtarzałem to wszystko kilkakrotnie w różnych czasach,
w różnych sytuacjach.
Każdemu, kto wątpi, proponuję powtórzenie mojego eks-
perymentu. Gwarantuję: reakcja zawsze będzie taka sama.
Jakikolwiek psychiatra natychmiast poda wam nazwę cho-
roby. Zrobi to w mgnieniu oka. I nie będzie zróżnicowanych
odpowiedzi. Stan ten jest dobrze znany nauce i doskonale
zbadany.
427
VIII
W donosie na Czakowskiego Żukow pisał: „Tylko pogonią
za tanią sensacją, dążeniem do wywołania efektu za granicą
mogę wytłumaczyć te wymyślone, nie odpowiadające rzeczy-
wistości sceny odsunięcia od dowodzenia marszałka Woro-
szyłowa i moje zastąpienie go na stanowisku dowódcy Fron-
tu Leningradzkiego. W rzeczywistości nie miało miejsca nic
podobnego ani choćby zbliżonego. Przekazanie to odbyło się
osobiście, tete-a-tete" (Gieorgij Żukow, Stienogramma oktia-
brskogo (1957 g.) plenuma CK KPSS i drugije dokumienty,
Moskwa 2001, s. 556).
Gdy tylko donos Żukowa został wyciągnięty z zakamar-
ków archiwów, „Rodina" (październik 2000) odpowiedziała
ogromnym artykułem zatytułowanym: „Przez wzgląd na ta-
nią sensację..." Podtytuł - „Protest skrzywdzonego marszał-
ka: prawda i fałsz".
Oto pokrótce sens artykułu: o, jakiż strateg jest zasadni-
czy! Jakież ma odpowiednie podejście! Widzicie: Żukow na-
pomina autorów, którzy się odważyli opisywać najważniejsze
wydarzenia historyczne, takie jak wojna, by byli niezwykle
ostrożni, prawdomówni, rzetelni i taktowni... Patrzcie, w jaki
właściwy sposób demaskuje kłamcę Czakowskiego, który lał
wodę na młyn burżuazyjnych fałszerzy! „List Żukowa do se-
kretarza KC KPZR P. N. Diemiczewa wyraźnie charaktery-
zuje jego stosunek do wykorzystywania w literaturze faktów
historycznych. Swojego zdania marszałek broni z charakte-
rystyczną dla niego prostolinijnością i konsekwencją". I dalej
takie samo uderzanie w wysokie tony: znaleźli się tu przeróż-
ni Czakowscy wypaczający historię...
W tym miejscu jestem zmuszony stanąć po stronie Cza-
kowskiego. Drodzy towarzysze z „Rodiny", Aleksandr Boryso-
wicz Czakowski niczego sam nie wymyślił. Scena odsunięcia
Woroszyłowa podczas posiedzenia Rady Wojennej Frontu Le-
ningradzkiego po raz pierwszy została opisana we wspomnie-
niach Żukowa. Otwórzcie je i przeczytajcie: oto on, wchodzi,
a oni siedzą przy stole i dyskutują, w jaki sposób będą wysa-
dzać pałace, mosty, zakłady i okręty. Żukow posiedział, po-
słuchał, nie wytrzymał i przekazał notatkę...
428
Żukow to wszystko opublikował w 1969 roku. Czakowski
scenę tę przepisał i w 1971 roku wydał swoją książkę, dokład-
nie przekazując opowiadanie stratega: ale głupcy, postanowili
zatopić flotę, a tu Żukow przekazuje notatkę... I natychmiast
Żukow oskarża Czakowskiego o działanie w interesie ideolo-
gicznego wroga: nie było żadnego posiedzenia Rady Wojennej!
Nie było żadnej dyskusji o tym, jak zatopić flotę! Nie było też
żadnej notatki! Przejmowałem sprawy w gabinecie Woroszy-
łowa w cztery oczy, bez osób postronnych!
Demaskując „fałszerza" Czakowskiego, który działając przez
wzgląd „na tanią sensację", lał wodę na wrogie młyny, Żu-
ków zdemaskował sam siebie. To on sam przez wzgląd na
tanią sensację wymyślił to wszystko.
Najpierw więc sam wszystko napisał, a po dwóch latach
wszystkiemu zaprzeczył. A później wydarzył się cud. Po czte-
rech latach wyszło wydanie drugie wspomnień Żukowa, w któ-
rym scena odsunięcia Woroszyłowa na podstawie notatki Sta-
lina jest opisana z jeszcze większym dramatyzmem: „W wiel-
kim gabinecie, za przykrytym czerwonym suknem stołem
siedziało z dziesięć osób (...) Zapytałem o pozwolenie na po-
zostanie (...) Po jakimś czasie wręczyłem Woroszyłowowi no-
tatkę Stalina (...) Muszę przyznać, że robiłem to nie bez zde-
nerwowania (...) Podczas posiedzenia Rady Wojennej frontu
rozpatrywana był kwestia środków (...)" Itd.
I w następnych najprawdziwszych wydaniach to wszystko
się powtarza. Jakże w to wierzyć, jeśli strateg sam napisał spro-
stowanie do sekretarza KC KPZR: nie było niczego takiego!
Zadziwiający jest punkt widzenia towarzyszy z „Rodiny": je-
śli Czakowski przepisał scenę ze wspomnień Żukowa, to ozna-
cza, że jest oszczercą. A jeżeli Żukow sam to wszystko napisał
przed Czakowskim i po nim, to oznacza, że walczy o prawdę.
Towarzysze Gariejewie, Karpowie, Jakowlewie, zostaliście
zdemaskowani. Wszyscy opisywaliście scenę z notatką. Wszys-
cy przez wzgląd na tanią sensację lejecie wodę na młyn bur-
żuazyjnych fałszerzy.
I zdemaskował was nie kto inny, tylko wasz idol, którego
z takim wysiłkiem bronicie i wychwalacie.
429
Rozdział 29
On - o sobie
We wspomnieniach Żukow wyolbrzymiał swoją rolę
w wojnie, przedstawiając siebie jako niemalże jedynego
utalentowanego dowódcę ZSRR. K. A. ZALESKI,
Impieria Stalina. Biograficzeskij encykłopiediczeskij słowar', Moskwa 2000, s. 171
I
Podobno Żukow w dzieciństwie założył się, że prześpi całą
noc na cmentarzu. Owinął się w kożuch, ułożył wśród mogił
i przespał tam noc.
W wieku czternastu lat podczas pożaru we wsi uratował
z płonącego domu dwoje dzieci.
Szkoda, że nie zachowali się świadkowie tych bohater-
skich czynów. A ściślej - zachował się tylko jeden. To Gieorgij
Konstantynowicz Żukow. Właśnie on o nich opowiedział.
Wiele rzeczy o sobie opowiadał.
Jesienią 1941 roku, gdy Niemcy zbliżyli się do Moskwy,
kiedy przez lornetki widzieli już gwiazdy na wieżach Kremla,
Stalin wyznaczył Żukowa na dowódcę Frontu Zachodniego.
W najbardziej krytycznym momencie zadzwonił do niego i za-
pytał: czy zdołamy utrzymać Moskwę? Żukow zdecydowanie
odparł: zdołamy!
Sytuacja była na skraju katastrofy. Niemcy naciskali. Pod-
430
czas natarcia, jak nas uczono, „przeważających sił przeciw-
nika" wojska radzieckie się wycofywały. Jednak Żukow ze
swoim sztabem pozostawał na miejscu. Rozkazał nie wycofy-
wać na tyły swego punktu dowodzenia. I wtedy punkty dowo-
dzenia armii również wstrzymały odejście. A w ślad za nimi
punkty dowodzenia dywizji, brygad i pułków przyhamowały
odwrót na wschód. Wycofywały się, ale coraz wolniej, aż do
zatrzymania. Nacierający przeciwnik tak zgniótł front, że
punkt dowodzenia Żukowa znalazł się niemal na pierwszej
linii. Stalin zadzwonił do Żukowa i przypomniał mu, że takie
położenie jest niebezpieczne. Na co Żukow odpowiedział: jeże-
li ja przesunę swój sztab, to inni też się przesuną...
Jednym słowem, i z góry radzą mu się wycofać, i z dołu
wyczuwa się nacisk, ale Żukow nawet nie drgnął. Pozostał na
pierwszej linii w swoim punkcie dowodzenia. I tak wytrzy-
mał. Dzięki swojemu bohaterstwu, wbrew naporowi wojsk
niemieckich oraz wbrew radom Stalina Żukow utrzymał front
i uratował Moskwę.
Skąd to wiadomo?
Z opowieści Gieorgija Konstantynowicza Żukowa.
A czy są jacyś świadkowie? Owszem, w dodatku wysokiej
rangi: marszałek Związku Radzieckiego A. M. Wasilewski,
marszałek lotnictwa A. E. Gołowanow, generał armii S. M. Szte-
mienko.
Świadkowie opowiadają całkiem co innego.
II
Żadnemu ze świadków nie można zarzucić złośliwości.
Wasilewskiego z Żukowem łączyły więzy rodzinne, zawsze
dobrze o nim mówił. Jednak tym razem marszałek nie zgadza
się z wersją Żukowa.
Sztemienko to najbliższy współpracownik Żukowa, jeden
z jego najbardziej zaufanych ludzi. Zamach stanu jesienią
1957 roku przygotowywał triumwirat: minister obrony mar-
szałek Związku Radzieckiego Żukow, dowódca GRU generał
armii Sztemienko i jego pierwszy zastępca, generał-pułkow-
nik Mamsurow - przy milczącej aprobacie przewodniczącego
431
KGB generała armii Sierowa. Mamsurow zdradził Żukowa,
a Sztemienko okazał się mu oddany do końca. Zawsze dobrze
pisał o Zukowie. Jednak w tym konkretnym wypadku on też
nie zgadza się z wersją stratega.
Marszałek lotnictwa Gołowanow nie należał do kliki Żu-
kowa. Ich stosunki zawsze były oziębłe, ponieważ na wojnie
Gołowanow podporządkowywał się wyłącznie naczelnemu wo-
dzowi, a zastępcy nie. Demonstracyjnie. Za to Żukow osobi-
ście wykreślił Gołowanowa z listy kandydatów do tytułu bo-
hatera Związku Radzieckiego za operację berlińską. Jednak
Gołowanow nie był ani drobiazgowy, ani mściwy. W 1957
roku Żukowa zrzucono ze wszystkich stanowisk. Cała sfora
lizusów odeszła wtedy od niego. Gołowanow zaś przyjechał
do Żukowa, by go pocieszyć, porozmawiać o życiu, co zresztą
mocno zadziwiło Gieorgija Konstantynowicza.
Otóż to: szlachetny Gołowanow w tym wypadku również
zdecydowanie się nie zgadza z wersją Żukowa.
III
Żukow miał zamiar podzielić sztab Frontu Zachodniego
na dwie części. Pierwszą, niewielką, po oddaniu Moskwy Hi-
tlerowi umieścić na wschodnich obrzeżach stolicy, a główną
część sztabu Frontu Zachodniego przenieść w rejon Arzama-
su, czyli mniej więcej 400 kilometrów na wschód od Moskwy.
Sam Żukow na razie nie wspominał o tym pomyśle Stalinowi,
zrobili to jednak jego podwładni. 7 października 1941 roku
do dyspozycji dowódcy Frontu Zachodniego został przydzie-
lony członek Rady Wojennej Sił Powietrznych Armii Czer-
wonej generał korpusu P S. Stiepanow w celu koordynacji
działań lotnictwa z Frontem Zachodnim (M. N. Kożewnikow,
Komandowanije i sztab WWS Sowietskoj Armii w Wielikoj
Otieczestwiennoj wojnie 1941-1945 gg., Moskwa 1977, s. 61).
Natychmiast Stalin nadał mu stopień komisarza wojsko-
wego II stopnia, by podnieść jego autorytet i wpływ. Nieba-
wem na dowódcę Frontu Zachodniego wyznaczono Żukowa,
a Stiepanow przy nim pozostał. I właśnie on się zwrócił do
Stalina.
432
Świadków tej rozmowy jest kilku, począwszy od marszał-
ka lotnictwa A. E. Gołowanowa do stalinowskiego ochronia-
rza majora A. T. Rybina.
Oto opowiadanie Gołowanowa. Gdy zadzwonił Stiepanow,
znajdował się on w gabinecie Stalina. „Naczelny zapytał:
- Jak się miewacie?
- Dowództwo jest zaniepokojone, że sztab frontu znajduje
się zbyt blisko pierwszej linii frontu. Trzeba go przenieść na
wschód, poza Moskwę, w okolice Arzamasu. A punkt dowo-
dzenia zorganizować na wschodnich obrzeżach Moskwy.
Nastąpiła długa chwili ciszy.
- Towarzyszu Stiepanow, zapytajcie w sztabie, czy mają
łopaty - nie podnosząc głosu, odezwał się Stalin. - Teraz.
I znów milczenie.
- A jakie łopaty, towarzyszu Stalin?
- Obojętnie jakie.
- Momencik... Łopaty są, towarzyszu Stalin.
- Przekażcie towarzyszom, niech biorą łopaty i kopią sobie
groby. Sztab frontu pozostaje w Pierchuszkowie, a ja pozosta-
nę w Moskwie. Do widzenia.
Powiedział to wszystko spokojnie i niespiesznie odłożył
słuchawkę. Nie spytawszy nawet, kto konkretnie stawia ta-
kie pytania, chociaż wiadomo było, że bez wiedzy dowódcy
frontu Żukowa Stiepanow nie dzwoniłby do Stalina" (F. Czu-
jew, Soldaty impierii, Moskwa 1998, s. 342).
Potem kwestię przeniesienia punktu dowodzenia Frontu
Zachodniego na wschód podejmowali członek Rady Wojennej
Frontu Zachodniego N. A. Bułganin i szef sztabu Frontu Za-
chodniego generał-lejtnant W. D. Sokołowski. Jednak oni też
otrzymali „Stalinowską reprymendę".
Położenie pogarszało się, Żukowowi nie pozostawało nic
innego, jak osobiście zgłosić się do Stalina. O Arzamasie na-
wet nie napomknął. Jego żądania były skromniejsze: prze-
nieść punkt dowodzenia Frontu Zachodniego jeżeli nie na
wschodnie obrzeża, to przynajmniej na zachodnie.
Świadectwo generała armii S. M. Sztemienki: „Żukow zwró-
cił się do Stalina z prośbą o pozwolenie przeniesienia swe-
go punktu dowodzenia dalej od pierwszej linii obrony, przed
433
Dworzec Białoruski. Stalin odpowiedział, że jeśli Żukow się
tam przeniesie, to on zajmie jego miejsce".
Żeby rozwiać wątpliwości, sięgnijmy do najważniejszych ga-
zet Związku Radzieckiego z 3 i 4 stycznia 1941 roku. W tych
dniach opublikowano rozkazy o nagrodzeniu dużej grupy do-
wódców Frontu Zachodniego, którzy wyróżnili się podczas bi-
twy o Moskwę. Dowódca 20. Armii generał-lejtnant Własow
otrzymał najwyższą nagrodę - Order Lenina. Dowódca 16.
Armii generał-lejtnant Rokossowski - Order Lenina. Dowód-
ca 10. Armii generał-lejtnant Golikow - Order Czerwonego
Sztandaru. Dowódca 5. Armii generał-lejtnant artylerii Go-
worow - Order Lenina. Obok tekstu rozkazów umieszczono
portrety dowódców armii Frontu Zachodniego. Brakuje je-
dynie portretu dowódcy Frontu Zachodniego generała armii
Żukowa. Stalin niczym go nie nagrodził za bitwę pod Mo-
skwą.
Stalin nie skąpił Żukowowi nagród. Obsypywał go nimi od
szyi do pępka i niżej. Jednak żądania oddania Moskwy mu
nie wybaczył.
IV
Żukow z lubością opowiadał o swym udziale w bitwie sta-
lingradzkiej i o walce na Łuku Kurskim. Nikt, oprócz niego,
tego uczestnictwa nie zauważył. Obecnie już nikt nie kruszy
kopii w tej kwestii. Zostało już ustalone: strateg się prze-
chwalał.
Dyskusję o roli Żukowa pod Stalingradem i na Łuku Kur-
skim podsumował główny marszałek lotnictwa Gołowanow:
„Żukow nie ma bezpośredniego związku ani z bitwą stalin-
gradzką, ani z bitwą na Łuku Kurskim, ani z wieloma inny-
mi operacjami" (F. Czujew, Sołdaty impierii, Moskwa 1998,
s. 314).
W zakrojonej na dużą skalę operacji korsuńskiej Żukow
odegrał negatywną rolę. Za tę operację I. S. Koniew otrzy-
mał tytuł marszałka Związku Radzieckiego, A. A. Nowikow -
marszałka lotnictwa, P. A. Rotmistrow - marszałka wojsk
pancernych. A Żukow nic nie otrzymał. Ponadto towarzysz
434
Stalin na piśmie wyraził swoje niezadowolenie i wezwał go
do Moskwy.
Jeśli zaś posłuchać Żukowa...
V
Żukow „akademii nie kończył". Brakiem wojskowego i jakie-
gokolwiek wykształcenia nawet się szczycił: i bez „akademii"
jestem piśmienny. Wielki strateg lubił szokować słuchaczy
swoją wprost niewiarygodną erudycją, a zarazem cechowała
go prawie leninowska skromność. Gieorgij Konstantynowicz
przyznawał, że nawet on nie wie wszystkiego, nawet jego sze-
rokie horyzonty mają granice. Zycie ułożyło się tak, że nie
miał możliwości pobierania nauk przyrodniczych, w szczegól-
ności biologii. Strateg żałował, że nie posiadał „wiedzy z za-
kresu biologii, nauk przyrodniczych, z którymi ma się do czy-
nienia (...) w ściśle wojskowych kwestiach" („Ogoniok" 1986,
nr 48, s. 7). Otóż to, gdyby wiedział, jak funkcjonuje wątroba
pingwina, to rozważania na temat strategii przebiegałyby
całkiem inaczej. Mnóstwo wiedzy zdobył sam, prześcignął na-
ukę książkową. Tylko biologii mu zabrakło. Gdyby wiedział,
jak się rozmnażają orzęski, byłoby całkiem inaczej. A bez tego
było mu o wiele trudniej na wojnie. Bez tego decyzje strate-
giczne okazywały się jednostronne.
Córka stratega Maria Gieorgiewna dodaje: „Jego wiedzę
z różnych dziedzin można nazwać rozległą, nawet w kwe-
stiach, które, wydawałoby się, do niczego się nie przydadzą...
Zadziwiająca jest prostota, nie rozumu, oczywiście, tylko ser-
ca. Nigdy nie podkreślał swojej erudycji, żeby poniżyć rozmów-
cę. Z każdym człowiekiem znajdował wspólny język, z chło-
pem czy żołnierzem - inny, z profesorem — inny, z muzykiem -
inny. I oczywiście nigdy nie słyszałam od niego wulgarnych
słów, nawet zwyczajnych zdawkowych rozmów nie prowadził"
(„Tribuna", 24 czerwca 2004).
Tak, erudycja przekraczająca wszelkie granice. Szkoda
tylko, że strateg nie znał się na sztuce wojennej. Nie miał
zielonego pojęcia, ile czołgów, samolotów i dział, dywizji, kor-
pusów i armii ma do dyspozycji. Na wojnie nie wiedział i gdy
435
zabierał się do pisania wspomnień, też się tym nie zaintereso-
wał, nie przypomniał sobie. Nawet w przybliżeniu.
Tych, którzy mieli wykształcenie wojskowe, zwłaszcza
wyższe, Żukow nienawidził i publicznie obrażał. Można po-
wiedzieć, że znajdował dla nich swój język. Generał armii Ni-
kołaj Grigoriewicz Laszczenko zaświadcza:
„Żukow nagle zapytał:
- Wyście pewnie akademię kończyli?
-Tak.
- Wiedziałem. Co dureń to absolwent akademii" (O. F. Su-
wienirow, Tragiedia RKKA 1937-1938, Moskwa 1998, s. 323).
W tym czasie Laszczenko był jeszcze pułkownikiem i do-
wodził dywizją. Ale nawet pułkownikowi, jak sądzę, nie jest
przyjemnie usłyszeć podobny komplement od przełożonego.
Żukow niejednokrotnie powtarzał, że „mądrale" nie są do
niczego zdolni. „Niektórzy nasi wojskowi z wyższym wykształ-
ceniem, profesorowie, którzy jako dowódcy znaleźli się na
tych lub innych frontach wojny, nie pokazali się z dobrej stro-
ny... Czasami proponowali zbyt powierzchowne rozwiązania
skomplikowanych problemów, które wykraczały poza ich pro-
fesorską wiedzę" („Ogoniok" 1986, nr 50, s. 8).
Na próżno Żukow się złościł. Powierzchowne decyzje po-
dejmował nie mający akademickiego wykształcenia Tucha-
czewski. Tak jak i sam genialny strateg. A na przykład Ger-
man Kapitonowicz Małandin takich nieudolnych decyzji nie
podejmował. On miał gruntowne przygotowanie wojskowe.
Skończył Aleksandrowską Szkołę Wojskową, kursy wyższego
dowództwa przy Wojskowej Akademii im. Frunzego i Akade-
mię Sztabu Generalnego. Przed wojną zajmował stanowiska
dowódcze, do dowódcy pułku włącznie, na stanowiskach szta-
bowych: szef sztabu brygady, dywizji, korpusu, zastępca szefa
sztabu Specjalnego Kijowskiego Okręgu Wojskowego, ponad-
to pracował jako wykładowca w Akademii Sztabu Generalne-
go. Wszędzie go ceniono. Ze stanowisk dowódczych nie chcieli
go puszczać na sztabowe, ze sztabowych - na akademickie,
a z akademickich znów na sztabowe. Z ciekawości już od wielu
lat szukam negatywnych opinii o Germanie Kapitonowiczu.
Bez skutku. Mówi się o nim: spokojny, mądry, opanowany,
436
kulturalny, ludzki, wykształcony. I dobrze walczył. Tego sa-
mego zdania zresztą był też Żukow. Na początku 1941 roku,
gdy strateg został wyznaczony na stanowisko szefa Sztabu
Generalnego, pociągnął za sobą grupę generałów. Wśród nich
był też Małandin. Z polecenia Żukowa został nominowany na
stanowisko dowódcy Zarządu Operacyjnego Sztabu General-
nego. Koniec wojny witał w Pradze jako szef sztabu 13. Ar-
mii. Po wojnie - generał armii, profesor, zastępca szefa Szta-
bu Generalnego.
Marszałek Związku Radzieckiego Leonid Aleksandrowicz
Goworow również nie podejmował chybionych decyzji. Ze
wszystkich marszałków radzieckich miał najgruntowniejsze
przygotowanie. Ukończył Konstantynowską Szkołę Artyleryj-
ską, artyleryjskie kursy oficerskie, wyższe kursy akademic-
kie przy Akademii Wojskowej im. Frunzego, zaoczne studia
Wojskowej Akademii im. Frunzego oraz Wojskową Akademię
Sztabu Generalnego. Sam był starszym wykładowcą w kate-
drze Akademii Artyleryjskiej Armii Czerwonej im. Dzierżyń-
skiego, a także szefem tej uczelni. I wszystko to przed wojną.
Do wojny był więc teoretycznie przygotowany. I dał się poznać
jako wybitny strateg. Od nadania stopnia generała-majora do
otrzymania rangi marszałka Związku Radzieckiego minęły
4 lata i 12 dni. Nie ma o nim żadnej negatywnej opinii. Sza-
nowali go wszyscy, począwszy od szeregowych żołnierzy do
naczelnego wodza. A przeprowadzone przez niego operacje
były godne naśladowania.
Nikołaj Pawłowicz Puchów od 1930 do 1941 roku był wy-
kładowcą oraz zajmował stanowiska sztabowe. W czerwcu
1941 roku był dowódcą oddziału szkoleniowego Akademii
Technicznej Armii Czerwonej. Jak wysoko może zajść taki
intendent? Otóż we wrześniu 1941 roku Puchów został do-
wódcą świeżo sformowanej z rezerwistów 304. Dywizji Strze-
leckiej. Walczył dobrze. W styczniu 1941 roku, już jako gene-
rał-major, przeskoczywszy od razu o trzy stopnie służbowe,
został dowódcą 13. Armii. Tu dopiero się wykazał. Świetnie
dowodził nią do końca wojny. Wyróżnił się pod Kurskiem,
a także w operacjach Wisła-Odra, berlińskiej, praskiej i innych.
W chwili zakończenia wojny był generałem-pułkownikiem,
437
bohaterem Związku Radzieckiego i kawalerem sześciu wy-
sokich odznaczeń I stopnia. Dopiero marszałek Związku
Radzieckiego Sokołowski doścignął Puchowa pod względem
liczby otrzymanych wysokich odznaczeń. Swój szósty order
jednak Sokołowski otrzymał nie za działania wojenne, lecz
za karną ekspedycję na Węgrzech. Dlatego można uważać, że
tak naprawdę nikt się z Puchowem nie zrównał. Oto proszę:
„profesor nauk intendenckich".
A to jeszcze jeden „mądrala", marszałek Związku Radziec-
kiego Rodion Jakowlewicz Malinowski. Z wykształceniem
akademickim i doświadczeniem wykładowcy. Ukończył Woj-
skową Akademię im. Frunzego. Przez kilka lat był tam star-
szym wykładowcą. Na początku wojny w stopniu generała-
-majora dowodził XLVIII Korpusem Strzeleckim. Dowodził
armiami i frontami. W sierpniu 1945 roku dokonał prawdzi-
wego cudu. Niemiecki generał F. W. von Mellenthin: „Aby
zilustrować rosnącą elastyczność działań bojowych Armii
Czerwonej i jej zdolności do przeprowadzania operacji uwień-
czonych sukcesem, chcę wskazać na rewelacyjne posunięcie
marszałka Malinowskiego w Mandżurii w 1945 roku" (Tan-
kowyje srażenija 1939-1945, Moskwa 1957, s. 249). Przedar-
cie się Malinowskiego do oceanu to olśniewający pokaz sztuki
wojennej. Żukow w całym swoim życiu nie dokonał niczego
podobnego.
Dlatego twierdzenie stratega, że niewykształceni dowódcy
są lepsi od wykształconych, zaliczymy do kwestii spornych.
VI
Po wojnie Stalin zdjął Żukowa ze wszystkich wysokich
stanowisk. Wysłał go, by dowodził Odeskim Okręgiem Woj-
skowym, później Uralskim. Jednak przed samą śmiercią Sta-
lin uświadomił sobie, że był niesprawiedliwy, i postanowił
przywrócić Żukowa na szczyty władzy. Ale nie zdążył...
Skąd to wiadomo?
Z opowieści samego wielkiego stratega. Żukow nawet
przedstawił dowód: w październiku 1952 roku na XIX zjeź-
dzie partii po siedmiu latach niełaski wyznaczono go na kan-
438
dydata na członka Komitetu Centralnego... (U komunistów
przyjęte było mówić: wybrali. Oni mają taki styl: „Mówi-
my — Lenin, myślimy — partia!" Mówią jedno, a na myśli mają
co innego).
Tak więc w październiku 1952 roku gwiazda Żukowa znów
zaczęła wschodzić na nomenklaturowym firmamencie. Wy-
dawałoby się, że wszystko się układa: Stalin zmienił gniew
w łaskawość, zrozumiał, że bez wielkiego dowódcy sobie nie
poradzi...
Tylko że przedstawiony dowód rzekomej łaskawości Stali-
na działa akurat na niekorzyść Żukowa.
XIX zjazd partii został zwołany w październiku 1952 roku
wbrew woli Stalina. Był to wprost bunt najwyższej nomenkla-
tury przeciwko starzejącemu się wodzowi. To były porachun-
ki kryminalne na najwyższym szczeblu. Góra bandy przego-
niła głównego szefa na złoconą pryczę przy wtórze gwizdów
i kpin. Podczas zjazdu zmieniono nazwę partii. Komunistycz-
ne bractwo ogłosiło: nie jesteśmy już bolszewikami! Zlikwido-
wano Biuro Polityczne. Zamiast niego powstało Prezydium
KC. Zjazd przyjął nowy (antystalinowski) statut partii. Pra-
wie wszystko, co proponował Stalin, zostało odrzucone przez
zjazd, przyjęto zaś to, przeciwko czemu Stalin występował.
Kadry decydują o wszystkim.
Właśnie to po raz kolejny potwierdził XIX zjazd partii.
Stalinowskie kadry zbuntowały się przeciwko Stalinowi. I de-
cydowały o wszystkim. Po swojemu. Wprowadzały do kierow-
nictwa tego, kto był dla nich użyteczny, a nie przegranego już
Stalina.
Mianowanie Żukowa na członka KC właśnie podczas tej
antystalinowskiej zbiórki świadczy o tym, że Żukow nie był
po stronie Stalina, lecz przeciwko niemu. Beria, Malenkow,
Chruszczow i Bułganin przyjęli Żukowa z powrotem do swo-
jej kliki. To była nagroda dla Żukowa za udział w odsunięciu
Stalina od realnej władzy.
W marcu 1953 roku Stalin został zamordowany. (Według
niektórych niepotwierdzonych wersji zmarł śmiercią natu-
ralną.) Zachwyceni satrapowie niezwłocznie rozpędzili reszt-
ki zwolenników wodza, jednak dowódcę Uralskiego Okręgu
439
Wojskowego Żukowa wyznaczyli na stanowisko pierwszego
zastępcy ministra obrony. Cztery miesiące później Żukow zo-
stał pełnoprawnym członkiem Komitetu Centralnego, który
podczas następnego XX zjazdu partii publicznie zdemasko-
wał Stalina jako największego zbrodniarza wszech czasów
i narodów. Głównymi organizatorami i inspiratorami XX zjaz-
du byli wówczas Chruszczow i Żukow. W zasadzie XX zjazd
partii tylko podsumował i publicznie ogłosił wyniki poprzed-
niego, antystalinowskiego XIX zjazdu.
Mamy wybór:
- albo powinniśmy przyjąć, że w październiku 1952 roku
Żukow był w zmowie z przeciwnikami Stalina i dlatego wła-
śnie oni wbrew woli wodza wynieśli będącego w jego niełasce
marszałka na szczyty władzy;
- albo uwierzymy porywającemu opowiadaniu wielkiego
stratega: starzejący się wódz sam postanowił przywrócić Żu-
kowa do łask. W tym wypadku Stalin popełnił niewybaczalny,
samobójczy błąd. Wyniósł tego, który wyczuwając słabość naj-
wyższej władzy, natychmiast przerzucił się na stronę zbun-
towanych satrapów, a potem się wczepił żelaznym chwytem
w szyję zamordowanego, czyli już niegroźnego Stalina.
VII
W 1957 roku tym razem Chruszczow odsunął Żukowa.
Jednak w październiku 1964 roku uświadomił sobie, że po-
stąpił niesprawiedliwie, zadzwonił do Żukowa i zapropono-
wał mu funkcję ministra obrony...
No, ale Żukowowi nie było pisane: Chruszczow nie zdążył!
Spóźnił się o włos, ale wcześniej usunięto go ze stołka.
A tymczasem Żukow byłby znów na wierzchołku władzy.
Skąd wiemy o tym szlachetnym zamiarze Chruszczowa?
Znowu z opowiadań Gieorgija Konstantynowicza Żukowa.
Oto, rzekomo, Stalin mnie zrzucił, ale nie potrafił beze mnie
przeżyć. I z Chruszczowem powtórzyła się ta sama historia:
odsunąć to może go i odsunęli, ale jak mu teraz beze mnie?
Opowiadania Żukowa podchwycono: „W 1964 roku -jak wia-
domo z niektórych źródeł — w rozmowie telefonicznej z Żu-
440
kowem Nikita Siergiejewicz Chruszczow miał przyznać, że
jesienią 1957 roku został niewłaściwie poinformowany i po
powrocie z urlopu chciałby się spotkać z marszałkiem. Jeżeli
ta informacja jest wiarygodna, Chruszczow, domyśliwszy się,
że zaczęto knuć intrygi, być może chciał przywrócić popular-
nego dowódcę na szczyty władzy..." („Krasnaja zwiezda", 26
października 2002).
Tymczasem w październiku 1964 roku Chruszczow za-
mierzał przywrócić stratega do łask, ale nie zdążył... Żu-
ków miał wówczas prawie 68 lat. Przez ostatnie siedem lat
nie miał żadnego kontaktu z wojskiem. A ono przez te lata
radykalnie się zmieniło. W kierownictwie partii, państwa
i armii utworzyły się nowe ugrupowania i kliki. I w żadnej
z tych koterii Żukow nie miał kontaktów ani wsparcia, ani
żadnego zwolennika.
Chruszczow nie miał po co przywracać Żukowa na szczyty
władzy. A przyczyna jest prosta: Żukow nie miał swojej kliki,
był całkiem sam.
Marszałek lotnictwa A. E. Gołowanow zaświadcza: „Gdy
był ministrem obrony za Chruszczowa, zaczął się otaczać kla-
kierami, a ludzi, którzy otwarcie mówili o wadach, po prostu
zmiatał na bok" (F. Czujew, Soldaty impierii, s. 318).
O tym samym mówi też „Krasnaja zwiezda" (29 stycznia
2003): „Ludzi, którzy w piramidzie władzy zajmują tak wy-
soką pozycję, zawsze otaczało niemało pochlebców i kariero-
wiczów. W otoczeniu Żukowa znajdowali się ludzie, którzy
dążyli do podniesienia zasług słynnego dowódcy. Przecież
nie samemu Gieorgijowi Konstantynowieżowi przychodziła
do głowy szalona myśl, aby na drogach pokonanych Niemiec
wywieszać plakaty z napisem „Chwała marszałkowi Żuko-
wowi", wysyłać do ojczyzny dziesiątki zdobycznych dywanów
i zastaw stołowych, za co zresztą w 1946 r. marszałka szar-
pała bezpieka".
Ale przecież sam marszałek z wiadrem i pędzlem nie okle-
jał ścian niemieckich miast plakatami chwalącymi siebie sa-
mego. I przecież do wagonów kradzionego dobra sam nie ła-
dował. Robiły to za niego lizusy z jego otoczenia. Jednak taki-
mi wazeliniarzami Żukow otoczył się sam.
441
I znów przywołam nieśmiertelną myśl wielkiej formu-
ły Niccoló Machiavellego: o tym, że o mądrości rządzącego
świadczy to, jakich ludzi skupia przy sobie. Myśl ta została
potwierdzona na przestrzeni dziejów tysiącami świadectw.
I nie świadczy dobrze o wielkim strategu: nie mając wielkiego
rozumu, otaczał się lizusami. Gdy w 1957 roku zdejmowano
Żukowa ze stanowisk ministra obrony i członka Prezydium
KC, jak jeden wystąpili przeciwko niemu wszyscy przywódcy
wszystkich szczebli, ministrowie, generałowie, admirałowie.
A klika Żukowa okazała się zwykłym kisielem, natychmiast
się rozpełzła, rozciekła, rozpadła. Wszyscy, których stra-
teg sobie wybrał, odskoczyli od niego przy pierwszych ozna-
kach nadchodzącej burzy.
Dowódcy pierwszej wielkości również nie popierali Żuko-
wa. „W chwilach krytycznych, na przykład jesienią 1957 roku,
Żukow był pozbawiony wsparcia ze strony wielu towarzyszy
broni, jeszcze z czasów wojny" („WIŻ" 1988, nr 10, s. 18). To
też nie działo się bez przyczyny: i Wasilewski, i Rokossowski,
i Malinowski, i Koniew, i cała reszta doskonale rozumieli, co
dla nich mogą oznaczać rządy Żukowa.
A po siedmiu latach niełaski z pewnością nikt już go nie
popierał.
Siłę każdego polityka w Związku Radzieckim mierzy się
mocą kliki, która stoi za nim. Każdy, kto dążył do góry, two-
rzył swoją grupę, którą za sobą ciągnął. Jeden bez obciążenia
wspina się po skale, wbija haki. Grupa go ubezpiecza. Potem
wyznaczonym szlakiem, po zrzuconej z góry linie, wspina się
cała grupa, a lider znów wyżej... Im grupa mocniejsza i bar-
dziej zjednoczona, tym wyżej zajdzie lider i wciągnie za sobą
swoich stronników.
Żukow miał ogromną watahę krzykaczy. Jednak każdy
w niej myślał tylko o sobie. Kiedy przywódca spadał w prze-
paść, jego sługusy w panice się odcinały, aby nie pociągnął
ich za sobą.
Żukow pozostał sam.
Gdyby nawet po siedmiu latach od upadku Żukowa Chrusz-
czowowi przyszła do głowy szalona myśl, by przywrócić stra-
tega na stanowisko ministra obrony, to nie umocniłby w ten
442
sposób swojej władzy. Żukow wówczas nie miał żadnej podpo-
ry, a na górze miał samych przeciwników.
Przez całe życie jednak Żukow chciał wierzyć, że bez nie-
go ani Stalin, ani Chruszczow nie mogli działać. I opowiadał
o tym wszystkim przechodniom napotkanym na swojej dro-
dze.
Gdyby Breżniew zmarł wcześniej niż Żukow, opowiadania
geniusza strategicznego wzbogaciłyby się o kolejny epizod:
nie mógł przecież Leonid Ilicz beze mnie sobie poradzić, cały
czas chciał mi przywrócić władzę, zadzwonił, pogadaliśmy,
umówiliśmy się, szkoda, że staruszek nie w porę kopnął w ka-
lendarz, już ręka z piórem zawisła w powietrzu nad doku-
mentem... Dosłownie odrobinę się spóźnił... A to by...
VIII
Żukowa lubili wszyscy. Nawet gdy go zdymisjonowano ze
wszystkich stanowisk, dalej był lubiany (w każdym razie tak
twierdził).
Oto fascynująca historia: odsunięty od władzy Żukow przy-
jechał do sanatorium. „Była godzina ciszy. Brama zamknię-
ta, stróż odszedł gdzieś na chwilę. Nie możemy się dostać do
środka. Nagle któryś z kuracjuszy podszedł do bramy, spoj-
rzał, coś wymamrotał i uciekł. Po kilku minutach biegnie
horda młodych oficerów, radośnie witają, ktoś pobiegł szukać
stróża.
- Hej, chłopaki? - krzyknął nagle kapitan. - Przecież to
marszałek Żukow. Pokażmy mu, co potrafimy.
I wyrwali bramę z zawiasów, rzucili ją na ziemię, wypro-
stowali się.
- Prosimy przejść, towarzyszu marszałku! — woła kapitan.
Tak przeszliśmy wzdłuż szeregu, oklaskiwani, po wyrwa-
nej bramie" („Ogoniok" 1988, nr 18, s. 19).
Wzruszające i romantyczne.
Ja jednak zwróciłem uwagę na pewien szczegół: młodymi
oficerami dowodził kapitan... Skąd Żukow o tym wie? U nas
w sanatoriach chodziło się w piżamach. A jeszcze wydawano
do tego szlafrok szpitalny. A tu proszę - kapitan w epoletach,
443
i to w sanatorium. Biedaczyna zdrowie ratował, pozostając
w czujności i gotowości bojowej, z epoletami, w butach z cho-
lewami, i z pasem, ba, pewnie jeszcze z koalicyjką...
W tym wypadku innych świadków, oprócz Żukowa, też
nie było. Nikt z młodych oficerów wyłamujących bramę tego
epizodu sobie nie przypominał. A przecież taka historyjka
niezwykle wiarygodnie zabrzmiałaby w ustach tego kapitana
lub jednego z jego kolegów. Ale taki się nie znalazł, choć było
już po wojnie, i młody był jeszcze, więc powinien był przeżyć
Żukowa. I opowiedzieć zachwyconym słuchaczom, jak rozwa-
lał przeszkody na drodze wielkiego stratega.
Wielka szkoda, że i tym razem świadków nie było.
A pytania pozostają. Jeżeli młodymi oficerami dowodził
kapitan, to reszta miała niższe stopnie. Albo równe. I tutaj
natrafiamy na przeszkodę o większej skali: jakie wiatry przy-
gnały marszałka Związku Radzieckiego - niechby nawet w sta-
nie spoczynku i w niełasce - do sanatorium, gdzie się kurują
pułkownicy i kapitanowie? Jak to możliwe, żeby marszałko-
wie z kapitanami w jednym sanatorium po krzakach gorzałkę
ze szklanek pili? Pokażcie mi takie miejsce...
Czyżby nieszczęsnego Żukowa tak samo żywiono w tym
sanatorium, jak się u nas karmi pułkowników i kapitanów?
0 nieszczęsny, spałby na szarych zwykłych prześcieradłach.
1 lekarze by go tak samo leczyli...
Przypomnę tym, którzy nie pamiętają: generałowie z czte-
rema gwiazdkami, admirałowie flot, marszałkowie i marszał-
kowie rodzajów broni, a tym bardziej marszałkowie Związ-
ku Radzieckiego to nie nomenklatura KC. Patrz wyżej. To
nomenklatura Biura Politycznego. I nie ma znaczenia, czy
jeszcze rządzisz, czy jesteś już w stanie spoczynku. Jesteś
w nomenklaturze Biura Politycznego i wszystko jasne.
Oto przykład. Zmarł sekretarz generalny. I rozpadła się
partia komunistyczna wraz z Komitetem Centralnym i jego
wierzchołkiem — Biurem Politycznym KC. W nowej „demo-
kratycznej" Rosji choruje żona od lat nieżyjącego sekretarza
generalnego. I leczą ją nie gdziekolwiek, lecz w sanatorium
Barwicha. Bezpłatnie. Kimże ona jest? Jakim prawem? Ano
takim: nomenklatura Biura Politycznego.
444
Otóż to: Żukow - nie ma znaczenia, czy w niełasce czy
w stanie spoczynku — to nomenklatura Biura Politycznego. Dla-
tego zachował wszystkie przywileje i prawa. W tym też moż-
liwość korzystania z kremlowskiej stołówki, kremlowskie-
go szpitala i telefonów. Ma również własną daczę. Mając to
wszystko, Żukow mógł nawet się nie pchać do tych sana-
toriów, gdzie się kurowali pułkownicy wraz z kapitanami.
I on się tam nie pchał. Kurował się wyłącznie w „sanatorium
Barwicha" i innych podobnych przybytkach. I nie ma w tych
miejscach zamkniętych bram z pijanym stróżem. A wśród ku-
racjuszy nie ma ani kapitanów, ani majorów, ani generałów-
-majorów. I generałów-pułkowników też tam nie ma. Stop-
niem i gębą tam nie pasują.
Wygląda na to, że historia o wyrwanej bramie należy do
tej samej serii co opowiadania o tym, jak to Żukow Leningrad
ratował.
Rozdział 30
A teraz - o nim
Żukow proponował poddać Moskwę. Tak by się wła-
śnie stało, gdyby nie Stalin. Marszałek lotnictwa A. E. GOLOWANOW
F. Czujew, Sołdaty impierii, s. 311
I
Ciekawe jest posłuchać, co opowiada o sobie Żukow. A jesz-
cze ciekawsze jest to, co o nim mówią. Od razu uprzedzę — wie-
lu z tych, którzy go dobrze i z bliska znali, w ogóle nie chciało
o nim rozmawiać. Na przykład: „Dwukrotny bohater Związ-
ku Radzieckiego M. G. Kuzniecow uznawał talent i istotny
wkład Żukowa w zwycięstwo, jednak zdecydowanie odmówił
pisania czegokolwiek o Gieorgiju Konstantynowiczu" („Kra-
snaja zwiezda", 16 kwietnia 1999). I nie tylko on. A to może
o czymś świadczyć.
Zacznijmy jednak po kolei.
Oto w 1939 roku Żukow walczy nad Chałchyn-goł. Tam
też został skierowany sekretarz generalny Związku Pisarzy
ZSRR W. P. Stawski. Zameldował on Stalinowi: „W ciągu kil-
ku miesięcy rozstrzelanych zostało 600 osób, odznaczonych -
83" („Wiesti", 10 lipca 2003).
Żukow przybył do Mongolii 5 czerwca 1939 roku. 16 wrze-
śnia działania wojenne zostały zakończone, skończyło się też
446
pełnomocnictwo Żukowa do rozstrzeliwania. 600 rozstrze-
lanych w 104 dni. Gdzież jego chrześcijańska dusza! Wyba-
czajcie, a będzie wam wybaczone! Ten chrześcijanin wydawał
po sześć wyroków śmierci dziennie. Bez świąt i dni wolnych.
Jeżeli założyć, że spał sześć godzin na dobę, to przez osiemna-
ście godzin czuwania co trzy godziny wydawał wyrok śmierci.
Oto, kogo postanowiono u nas zaliczyć do grona świętych.
Jego można by przedstawiać na ikonach z siekierą.
I najbardziej uczciwa córka wielkiego stratega jest cieka-
wa nagiej prawdy.
— A ty miałeś jakikolwiek związek z represjami? - pyta
swego wielkiego rodzica.
- Nie. Nigdy — zdecydowanie, patrząc jej wprost w oczy,
odpowiada prawdomówny ojciec.
600 rozstrzelanych - błahostka. Zresztą rozstrzeliwał też
drobnicę - dowódców pułków i batalionów. To mają być repre-
sje? Ponadto nie wiemy do końca, czy Stawski podsumował
wynik, czy tylko napisał list do Stalina w szczytowym mo-
mencie cudotwórczego działania niemalże świętego Jerzego.
Zaprotestują: to przecież nie on wydawał wyroki śmierci.
To jest sprawa trybunału i prokuratora. A wcale nie. Swoją
krwawą epopeję nad Chałchyn-goł Żukow zaczął od tego, że nie
tylko rozpędził dowództwo i sztab wojsk radzieckich w Mon-
golii, ale też pozbawił stanowiska prokuratora wojskowego
1. Zgrupowania Armijnego Chutoriana. Ślad po nim ginie
w ciemnościach. Nie wspominają o nim żadne opracowania
ani encyklopedie. Nie znamy nawet jego inicjałów. Zamiast
niewygodnego dla Żukowa prawnika przysłano innego. „Woj-
skowy prokurator nalegał na przestrzeganie prawa. Wówczas
dowódca 1. Zgrupowania Armijnego komkor Żukow powie-
dział mu: «Słuchajcie, co się do was mówi, i nie dyskutujcie.
Pamiętajcie, że Chutoriana za to zdjęto»" (O. F. Suwienirow,
Tragiedija RKKA 1937-1938, Moskwa 1998, s. 288). Proku-
rator, zgodnie z logiką Żukowa, to ten, kto wykonuje rozkazy
i nie dyskutuje.
1. Zgrupowanie Armijne, którym dowodził Żukow, to 57 ty-
sięcy żołnierzy i oficerów. A teraz wyobraźmy sobie, co by było,
gdyby przeprowadzenie czystki w wojsku towarzysz Stalin
447
powierzył nie Nikołajowi Iwanowiczowi Jeżowowi, lecz Gie-
orgijowi Konstantynowiczowi Żukowowi. Każdy mógłby ob-
liczyć, jak horrendalny wynik osiągnąłby Żukow, gdyby pod
jego dowództwem znalazło się nie 57 tysięcy, lecz cała Armia
Czerwona licząca półtora miliona żołnierzy. Gdyby pełnomoc-
nictwo do rozstrzeliwania było wydane nie na trzy miesiące,
tylko na dwa lata.
Żukow ze łzami w oczach ubolewał, że nieszczęsną Armię
Czerwoną w latach 1937-1938 jakoby pozbawiono głowy. Jed-
nak w tak krótkim czasie takiej intensywności rozstrzeliwań
wojskowych, do jakiej doszedł Żukow w Mongolii latem 1939
roku, nie było w Armii Czerwonej ani w 1937, ani 1938 roku.
Takie bestialstwo nie śniło się nawet Jeżowowi ani Frinow-
skiemu, ani Żakowskiemu, ani Ulrichowi.
A ilu zamknięto w więzieniach! W książce Cień zwycięstwa
opowiedziałem o pobycie Żukowa w Mongolii. Zaczął od odsu-
nięcia dowódców. Najpierw odsunął szefa sztabu kombryga
Aleksandra Michajłowicza Kuszczewa. Jako komdyw Żukow
nie miał pełnomocnictwa, by wydać rozkaz rozstrzelania kom-
bryga. Dlatego po prostu go usunięto. Co się z nim jednak sta-
ło? Dokąd go, odsuniętego, przeniesiono? Wówczas tego nie
wiedziałem. Teraz już to wyjaśniłem. Kombryga Kuszczewa
wysłano do wyrębu lasu. I czarnej kufajki mu nie pożałowa-
no. Skazano go na dwadzieścia lat. O zaostrzonym rygorze.
Później dodano jeszcze pięć („Krasnaja zwiezda", 2 kwietnia
2002). A przecież był niezłym dowódcą. Przypomniano o nim
w grudniu 1943 roku. Skończył przecież dwie akademie, w tym
Akademię Sztabu Generalnego. Służył w randze pułkownika.
We wrześniu 1944 roku otrzymał stopień generała-majora.
Był szefem sztabu 5. Armii Uderzeniowej. Walczył odważnie.
Został bohaterem Związku Radzieckiego. Odniósł jedenaście
ran postrzałowych i odłamkowych. Pracował rewelacyjnie, to
musiał przyznać nawet Żukow. Zakończył służbę w stopniu
generała-pułkownika.
A w 1939 roku do Mongolii przybył Żukow i pierwsze, co
zrobił, to wsadził kombryga Kuszczewa do więzienia, skoro
nie mógł go rozstrzelać.
448
II
Po Mongolii, w 1940 roku, wielkiego stratega wyznaczo-
no na stanowisko dowódcy Specjalnego Kijowskiego Okręgu
Wojskowego. Wojny na razie nie było, dlatego Żukow nie mógł
rozstrzeliwać kogo popadnie. Przychodziło mu to z wielkim
trudem.
„Krępy generał stał w otoczeniu swoich oficerów przy wej-
ściu do Domu Armii Czerwonej w Mohylewie Podolskim. A na
chodniku naprzeciwko, w odległości około dziesięciu metrów -
my, garstka czternastoletnich chłopców pożerających bohate-
ra wzrokiem.
Przez pusty plac po zburzonym kościele niespiesznie szedł
kapitan straży granicznej. Wracał z łaźni z brudną bielizną
owiniętą w gazetę pod pachą. Nie wiedział, co czeka na nie-
go za rogiem. Od rogu Domu Armii Czerwonej do generałów
było nie więcej niż pięć metrów. Z zawiniątkiem pod pachą
speszony kapitan zasalutował, zmieniając krok na defilado-
wy. Twarz generała Żukowa wykrzywił grymas obrzydzenia
i pogardy:
- Nie uczono was, kapitanie, jak się wita starszych stop-
niem? Powtórzyć!
Kapitan, czerwony ze wstydu, wrócił za róg, położył zawi-
niątko na chodniku, wyszedł na drogę, żeby uzyskać odległość
na siedem kroków marszowych, i przeszedł przed generałami
tak elegancko, że nawet nam, przyzwyczajonym do defilad,
z zachwytu brakło tchu w piersiach. Strażnik graniczny miał
doskonały krok defiladowy i energiczne ruchy. Któryś z chło-
paków rzucił się do zawiniątka, żeby kapitan nie musiał po
nie wracać.
- Powtórzyć! — wycedził przez zęby Żukow.
Na chodniku oprócz nas uzbierał się już spory tłumek ga-
piów. Siedem razy kapitan prezentował swój krok defiladowy
przed generałem. Nie wiem, jak się czuło otoczenie Żukowa,
ale my byliśmy zażenowani.
W ciągu dwóch dni pobytu generała armii Żukowa w Mo-
hylewie Podolskim najprawdopodobniej obserwowała go po-
nad setka chłopców. Uprzedzaliśmy dowódców i czerwonoar-
449
mistów o obecności pyszałka. Po incydencie z kapitanem na
ulicach miasta Żukowa nie powitał żaden wojskowy. Znikali
w odpowiednim czasie" (I. L. Diegin, Czetyrie goda, Chołon
2001, s. 276-277).
A to przecież nie pierwsze świadectwo tego, że wojskowi
uciekali, gdy Żukow się zbliżał. Gdzie, kiedy, w jakich ar-
miach znajdziecie dowódców, przed którymi uciekają i żołnie-
rze, i oficerowie, i generałowie?
III
Wybuchła wojna.
„Głównym zajęciem Żukowa podczas wojny było upajanie
się swoją niekontrolowaną władzą" (A. Tonów, „Niezawisima-
ja gazieta", 5 marca 1994).
Opowiada szeregowy radiooperator Nikołaj Lazarenko:
„Galowy portret dowódcy wcale nie zawsze odpowiada rze-
czywistości wojennej. Nasi radiooperatorzy, którzy pracowa-
li na samej «górze», najbardziej bali się nie niemieckich kul
i odłamków, tylko własnego dowódcy. Chodzi o to, że Żu-
ków był chimeryczny i łatwo wpadał we wściekłość... W cza-
sie wojny legendarny dowódca oddał pod sąd blisko 40 procent
swoich radiooperatorów. To tak, jakby własnoręcznie ich roz-
strzelał. Ich «wina» zazwyczaj polegała na tym, że nie mogli
natychmiast nawiązać łączności. A przecież mogły tu wcho-
dzić w grę nie tylko przyczyny techniczne. Człowiek na dru-
gim końcu mógł po prostu już nie żyć. Żukowa jednak takie
«drobiazgi» w ogóle nie obchodziły. Potrzebna mu była łącz-
ność natychmiastowa, a jej brak odbierał jako niewykonanie
rozkazu. Nigdy inaczej. Stąd też pseudoprawna strona jego
okrucieństwa — sąd za niewykonanie rozkazu podczas wojny.
Zresztą często nie dochodziło do sądu polowego. Rozwście-
czony brakiem łączności bohater wojny był w stanie własno-
ręcznie zastrzelić Bogu ducha winnego żołnierza" (N. Laza-
renko, Tot samyj Żukow, „Jewropa-Ekspress", 24 lutego 2002).
Mamy pełny przekrój. I chłopcy z ulicy, i szeregowi żoł-
nierze, i marszałkowie opowiadają o Żukowie takie same hi-
storie.
450
IV
Wypowiada się generał-lejtnant wojsk inżynieryjnych B. W.
Byczewski. We wrześniu 1941 roku był podpułkownikiem,
pełnił jednak wyjątkową i wysoką funkcję dowódcy wojsk in-
żynieryjnych Frontu Leningradzkiego: „Moje pierwsze spot-
kanie z nowym dowódcą miało nieco dziwny charakter. Wy-
słuchawszy mojego, tradycyjnego w takich wypadkach przed-
stawienia się, przez kilka sekund mierzył mnie nieufnym
i zimnym spojrzeniem. Potem nagle ostro zapytał:
- Kim jesteś?
Nie zrozumiałem pytania i jeszcze raz się zameldowałem:
- Dowódca Zarządu Inżynieryjnego frontu podpułkownik
Byczewski.
- Pytam, kim ty jesteś? Skąd się wziąłeś?
W jego głosie wyczuwało się zdenerwowanie. Ciężki pod-
bródek Żukowa wysunął się do przodu. Niewysoka, ale nabi-
ta, krępa postać uniosła się zza biurka.
Czyżby chodziło mu o mój życiorys? Komu to jest teraz po-
trzebne? — pomyślałem, nie zrozumiawszy, że dowódca ocze-
kiwał na tym stanowisku kogoś innego. Niepewnie zacząłem
meldować, że dowódcą Zarządu Inżynieryjnego okręgu, a póź-
niej frontu jestem od półtora roku, podczas radziecko-fińskiej
wojny byłem dowódcą wojsk inżynieryjnych 13. Armii na Prze-
smyku Karelskim.
- Czyżbyś zastąpił tutaj Chrenowa? To mów tak od razu!
A gdzie generał Nazarów? Wzywałem go.
- Generał Nazarów pracował w sztabie głównego dowódcy
Frontu Północno-Zachodniego i koordynował przedsięwzię-
cia inżynieryjne dwóch frontów — uściśliłem. - Wyleciał dziś
w nocy razem z marszałkiem.
- Koordynował... wyleciał... — wymamrotał Żukow. — A do
diabła z nim! Melduj, co tam masz.
Położyłem mapy i pokazałem, co zrobiono przed przebi-
ciem się pod Czerwonym Siołem, Krasnogwardziejskiem i Koł-
pinem, co mamy teraz na pierwszej linii frontu, co się dzieje
w mieście nad Newą, na Przesmyku Karelskim, gdzie działa-
ją saperzy i jednostki pontonowo-mostowe.
451
Żukow słuchał, nie zadając pytań... Potem, przez przypa-
dek czy celowo, nagle przesunął mapy, tak że kartki spadły
ze stołu i rozsypały się po podłodze, i bez słowa zaczął oglądać
umocowany na ścianie duży schemat obrony miasta.
- Co to za czołgi znalazły się w rejonie Pietrosłowianki? —
zapytał nagle, znów odwróciwszy się do mnie, patrząc, jak
wkładam do teczki zrzucone na podłogę mapy. - Co chowasz,
daj mi to! Bzdura tam jakaś...
- To są atrapy czołgów, towarzyszu dowodzący - wska-
załem na mapie znaczek fałszywego zgrupowania czołgów,
które rzuciło mu się w oczy. - Pięćdziesiąt sztuk zrobionych
w pracowni Teatru Marininskiego. Niemcy dwukrotnie je
bombardowali...
- Dwukrotnie! — szyderczo przerwał Żukow. - I długo je
tam trzymasz?
- Dwa dni.
- Głupków szukasz? Czekasz, aż Niemcy też będą bombar-
dowali kawałkami drewna? Dziś w nocy pozbierać to stam-
tąd! Zrobić jeszcze sto sztuk i jutro rano umieścić za Średnią
Rogatką. Tu i tu - wskazał ołówkiem.
- Nie zdążą zrobić stu atrap w jedną noc - powiedziałem
nieostrożnie.
Żukow podniósł głowę i zmierzył mnie wzrokiem.
- Nie zdążą... pójdziesz pod sąd. Jutro osobiście sprawdzę.
Urywane groźby Żukowa były jak uderzenia biczem. Wy-
dawało się, że specjalnie sprawdza moją cierpliwość.
- Jutro pojadę na wzniesienie Łupkowskie, zobaczę, coście
tam nabroili... Dlaczego tak późno zaczęto je umacniać? -
Natychmiast, nie oczekując odpowiedzi, rzucił: - Możesz już
iść!..." (B. W. Byczewski, Gorod-front, Leningrad 1967, s. 121).
Oto proletariackie chamstwo w całej krasie. Do podwład-
nych Żukow zwracał się per „ty". Do wszystkich. Byczewski
był wtedy podpułkownikiem. U nas jednak hierarchię okre-
ślało się nie stopniem wojskowym, lecz pełnioną funkcją.
A miał wówczas stanowisko dowódcy wojsk inżynieryjnych
Frontu Leningradzkiego. W każdym pułku była kompania
saperska. I w każdej brygadzie. We wrześniu 1941 roku
w składzie Frontu Leningradzkiego takich kompanii była po-
452
nad setka. Każda dywizja miała własny batalion saperski.
Takich batalionów było 24. W każdej armii - komplet jedno-
stek inżynieryjnych: saperskich, pontonowo-mostowych, prze-
prawowych, maskujących i pozostałych. W składzie czterech
armii było jeszcze 10 batalionów saperskich, nie licząc samo-
dzielnych kompanii. Ponadto inżynieryjno-saperskie jednost-
ki frontu. Wówczas bezpośrednio podporządkowane frontowi
były: zarząd budownictwa wojskowo-polowego (odpowiednik
armii inżynieryjno-saperskiej), 14 samodzielnych batalionów
saperskich i 6 samodzielnych kompanii, nie licząc oddziałów
zaporowych, plutonów techniki specjalnej, parków przepraw
mostowych i całej reszty (Patrz: Inżeniernyje wojska w bojach
za Sowietskuju Rodinu, s. 106).
Dziesiątki tysięcy osób, od których zależała obrona Lenin-
gradu, były podporządkowane podpułkownikowi Byczewskie-
mu. Był na razie podpułkownikiem, ale szybko przeszedł ko-
lejne szczeble aż do generała-lejtnanta wojsk inżynieryjnych.
Jednak mając jedynie stopień podpułkownika, miał nad swy-
mi podwładnymi taką samą władzę jak wtedy, gdy został ge-
nerałem. W dowództwie Frontu Leningradzkiego podpułkow-
nik Byczewski zajmował miejsce w dziesiątce najbliższych
podkomendnych i współpracowników Żukowa. Wśród nich
byli: jego pierwszy zastępca, szef sztabu frontu, dowódcy lot-
nictwa, artylerii, obrony przeciwlotniczej, wojsk pancernych,
dowódca tyłu, łączności i oczywiście dowódca wojsk inżynie-
ryjnych, który stoi w hierarchii wyżej nawet niż dowódca wy-
wiadu, gdyż ten jest podporządkowany szefowi sztabu, a do-
piero potem dowódcy frontu, a dowódca wojsk inżynieryjnych
podlega bezpośrednio dowódcy frontu.
I oto wielki dowódca od pierwszego spotkania zachowuje
się grubiańsko wobec swego pomocnika i w dodatku mu grozi.
Tymczasem pracownia Teatru Marininskiego w żaden sposób
nie była podporządkowana dowódcy wojsk inżynieryjnych.
Ludzie z własnej inicjatywy robili czołgi. Podpułkownik By-
czewski przy całych swoich możliwościach nie mógł rozkazać
cywilnym pracownikom, żeby przez noc wybudowali sto ma-
kiet. Nie miał nad nimi żadnej władzy. Jednak Żukowa to nie
obchodziło: nie zrobisz — pójdziesz pod sąd...
453
Swymi działaniami Żukow pokazywał podwładnym, że ini-
cjatywa jest karana. Gdyby pracownicy Teatru Marininskie-
go nie zrobili pierwszych pięćdziesięciu czołgów, to wszystko
byłoby w porządku. A skoro zrobili, to stawia się przed nimi
nowe zadanie, ponad ich siły, i ustala się nierealne terminy.
A dowódcy wojsk inżynieryjnych grozi się sądem.
V
Generał armii N. G. Laszczenko wspomina dzień 18 stycz-
nia 1943 roku. Był wówczas pułkownikiem, dowódcą 90. Dy-
wizji Strzeleckiej odznaczonej Orderem Czerwonego Sztan-
daru. „W pewnym momencie zadzwonił Gieorgij Konstanty-
nowicz Żukow. Dowiedziawszy się, że chcemy w nocy zdobyć
Siniawino, bardzo się zirytował... «To nie jest wytłumacze-
nie! - rzucił szorstko. Po chwili dodał: - Siedzicie tam i nawet
stopni dowódców nie znacie?» Potem zacząłem analizować
jego słowa. Okazało się, że tego dnia otrzymał stopień mar-
szałka Związku Radzieckiego, a ja rzeczywiście nic o tym nie
wiedziałem" („Krasnaja zwiezda", 16 maja 2000).
A skąd mógłby wiedzieć? Front. Wojna- Gazety docierają
po tygodniu, a nieraz po dwóch. I to nie wszystkie. I nie za-
wsze. Nie udaje się słuchać audycji z Moskwy. Toczą się walki.
Ponadto doniesień o przyznaniu stopni wojskowych podczas
wojny nie przekazywano. Z jednego tylko źródła można się
było dowiedzieć o największej radości, o przyznaniu wybit-
nemu geniuszowi strategii stopnia marszałkowskiego. Tego
dnia, 18 stycznia 1943 roku, moskiewskie radio nadało in-
formacje Sowinformbiura o przerwaniu blokady Leningradu.
Mówiono o działaniach wojsk radzieckich, o obronie przeciw-
nika, o tym, jak została ona przełamana, wymieniono nazwi-
ska wyróżniających się dowódców i wyzwolone miejscowości.
Powiedziano między innymi: „Działania obydwu frontów ko-
ordynowali przedstawiciele kwatery dowództwa, towarzysze
marszałkowie G. K. Żukow i towarzysz K. J. Woroszyłow" (So-
obszczenija Sowietskogo Informbiuro, Moskwa 1944, t. 4, s. 48).
Trzeba by mieć niezwykłą zdolność koncentracji i podziel-
ność uwagi, żeby w wirze walki wysłuchać mnóstwa liczb,
454
nazwisk, nazw i wychwycić taki szczegół: Żukowa nazwano
nie generałem, lecz marszałkiem. Pułkownik Laszczenko nie
miał wtedy głowy ani do szczegółów, ani do doniesień o zwy-
cięstwach. Chodziło o to, że w celu przerwania blokady Le-
ningradu trzeba było zdobyć Siniawino. Tę przeklętą miejsco-
wość wojska radzieckie szturmowały od września 1941 roku
do stycznia 1943. Kości żołnierzy tworzyły tam piramidy. To
nie są li tylko piękne słowa. Termin „Siniawińskie wzgórza"
nabrał podczas wojny innego znaczenia. Przedtem rozumiano
to jako teren pagórkowaty, w czasie wojny zaś — symbolizo-
wało to stosy ciał żołnierzy radzieckich. Po wojnie niektórych
pogrzebano, ale nie wszystkich. U nas wszystko jest łatwe —
straty obliczano na podstawie liczby pochowanych. A ci, któ-
rych nie chowano? Tamci się nie liczą. Wypadli ze statysty-
ki. Właśnie tak uczyliśmy się historii wojennej. W Akademii
Wojskowo-Dyplomatycznej armii radzieckiej tłumaczono mi:
w rejonie Siniawina obeszło się prawie bez strat. Tam zginęło
ze sto tysięcy, nie więcej. Proporcjonalnie do liczby zabitych
powinno tam być trzysta-czterysta tysięcy rannych i okale-
czonych. Jednak sam Żukow kwestie strat pod Siniawinem
ominął wielkim łukiem.
Prawda jednak nie tonie. Nawet „Krasnąja zwiezda" (11 grud-
nia 2001) zmuszona była przyznać: niewielka liczba pocho-
wanych żołnierzy to jedno, lecz jeżeli wspomnieć tych, któ-
rych nie pochowano, to wyjdzie coś całkiem innego: „Nasze
wojska szturmowały Siniawińskie wzgórza i w roku 1941,
i w 1942, i w 1943. W tym miejscu została przerwana blokada
Leningradu. Dlatego zabitych jest niezliczona ilość, chociaż
oficjalnie się mówi, że pochowanych zostało 128 390 żołnierzy
i oficerów". Trzeba pamiętać, że chowano tylko tych, którzy
leżeli w poprzek drogi. A do tych, co leżeli w krzakach czy
w rowach, nie docierano. Dlatego wychodzi, że strat tam pra-
wie nie było. Tylko 128 tysięcy zabitych.
I oto 18 stycznia 1943 roku Żukow zameldował Stalinowi,
że Siniawino wreszcie zostało zdobyte, a blokada Leningradu
przerwana. Natychmiast pojawiła się długa informacja Sowin-
formbiura, w której powiedziano o zdobyciu Siniawina, a Żu-
kowa nazwano marszałkiem.
455
Pozostawało tak niewiele: zdobyć to Siniawino. Dokonać
tego małego cudu, zrobić to, co już tysiące razy obracało się
w krwawą klęskę, było zadaniem 90. Dywizji Strzeleckiej
pułkownika Laszczenki. Trzeba było dopasować rzeczywiste
wydarzenia do zwycięskich doniesień. Rzecz jasna, pułkow-
nikowi Laszczence, któremu przypadło to wykonać, nie spra-
wiało przyjemności słuchanie informacji o tym, że zadanie już
wykonano, że wielki strateg za zdobyte Siniawino (którego
jeszcze nie zdobyto) już został awansowany na marszałka.
Atu jeszcze on sam się dołączył: I jak? Jeszcze nie wiecie,
że otrzymałem tytuł marszałka za wybitne zwycięstwo na Si-
niawińskich wzgórzach? Siedzicie tam przecież!
W karierze Żukowa nie był to odosobniony przypadek, kie-
dy najpierw meldował, a potem za wszelką cenę dopasowywał
działania do upragnionego efektu.
W Berlinie wielki strateg opublikował zwycięski rozkaz
o zdobyciu Reichstagu. Natychmiast radio moskiewskie ogło-
siło to na cały świat. W rozkazie Żukowa były opisane wszyst-
kie szczegóły walki na korytarzach i w salach. Rozkaz został
podpisany, kiedy przyciśnięta ogniem piechota radziecka le-
żała na podejściach do Reichstagu. Zanim pierwszy żołnierz
radziecki przekroczył próg budynku. Do tego epizodu jeszcze
powrócimy.
VI
Marszałek lotnictwa A. E. Gołowanow: „Gdyby przekli-
nał — to nic, to normalna sprawa na wojnie, ale on poniżał,
żeby człowieka rozgnieść. Pamiętam, jak Żukow spotkał się
z pewnym generałem. «Kim ty jesteś?» — zapytał. Tamten za-
meldował. A on do niego: «Jesteś workiem z łajnem, a nie ge-
nerałem!" (...) Żukowowi nie robiło różnicy po rozmowie z ge-
nerałem powiedzieć: Do widzenia, pułkowniku!" (F. Czujew,
Sołdaty impierii, s. 316).
Z Żukowem było tak: kogo się da, rozstrzela. Kogo nie
może rozstrzelać, nad tym się znęca. Nie wyglądało to tak, że
znęcał się tylko nad kapitanami lub zrzucał na podłogę ma-
py albo zmuszał dowódcę wojsk inżynieryjnych frontu do peł-
456
zania przed nim. Nie ograniczał się do generałów. Nad mar-
szałkami Związku Radzieckiego też się znęcał. Pierwszy do
Berlina dotarł marszałek Związku Radzieckiego Rokossow-
ski, który dowodził 1. Frontem Białoruskim. Rokossowski
był wzorem dowódcy. Oto pułkownik co się zowie: rosły, uro-
dziwy, dzielny, waleczny i utalentowany. Ale nazwisko mu
się nie udało. Dlatego na samej mecie wojny go poniżono.
Człowiek z polskim nazwiskiem nie mógł zdobywać Berlina.
Na jego miejsce towarzysz Stalin skierował Żukowa...
Rokossowski zapytał Stalina: Skąd ta niełaska?
Stalin: Widzisz, to polityka. Nie obrażaj się.
Przejmując 1. Front Białoruski od Rokossowskiego, Żukow
zorganizował bankiet. To jasne, że organizatorem nie był Ro-
kossowski, bo nie miał czego świętować.
Opowiada artysta Borys Siczkin: „Doskonale pamiętam
bankiet z okazji przekazania naszego frontu z rąk Rokossow-
skiego Żukowowi. Podczas tego wieczoru występował nasz
zespół. Na podium stały dwa duże krzesła, na których za-
siedli obydwaj marszałkowie (...) Solistą w zespole był Jasza
Mucznik (...) Po jego występie Żukow przywołał go do siebie
i posadziwszy obok, na miejscu marszałka Rokossowskiego,
nie puszczał go przez cały wieczór. Jasza próbował coś powie-
dzieć marszałkowi, ale Żukow go uciszył.
- Nie denerwuj się, siedź spokojnie, on sobie pospaceruje.
Żołnierz-Żyd Jasza Mucznik cały wieczór przesiedział na
tronie zamiast Rokossowskiego ze sławnym marszałkiem
Gieorgijem Konstantynowiczem Żukowem" (B. Siczkin, Ja iz
Odessy... s. 75-76).
Borys Siczkin jest zachwycony: oto, jak Żukow kochał i sza-
nował naród żydowski!
Jednak miłość i szacunek do narodu żydowskiego można
było wyrazić w inny sposób i w innych okolicznościach. Tu
chodziło o coś zupełnie innego: o świadome i publiczne poni-
żenie marszałka Rokossowskiego. On pierwszy przedarł się
do Berlina, a Żukow przyszedł na gotowe, na etap końcowy,
żeby odebrać laury. W tej sytuacji powinien był współczuć Ro-
kossowskiemu: to nie moja wina, Kostia, nie ja się wprosiłem
na twoje miejsce zwycięzcy, sam Gospodarz tak zadecydował.
457
Ty doprowadziłeś front do Berlina, historia ci tego nie zapo-
mni, a mnie przypadło rozwieszać flagi, pisać relacje o zwy-
cięstwie, przyjmować kapitulację i wiercić dziury na kolejne
ordery.
Żukow jednak nie tak się zachowuje. Musi wdeptać Rokos-
sowskiego w błoto. W dodatku na oczach publiczności.
Od czasów najdawniejszych cywilizacji we wszystkich ple-
mionach na ucztach szczególną uwagę zwracało się na zaj-
mowane miejsce przy stole. I u nas, w Rosji też, czy to wesele
wiejskie, czy to apartamenty carskie czy cela więzienna, uwa-
ga skierowana jest na miejsce: ty - na tronie, ty - po prawej
ręce, ty - po lewej, ty - w izbie w ciemnym kącie, ty — na
pryczy przy oknie, ty - przy kiblu, a ty, suko, schowaj się pod
pryczę. I oto Żukow na miejscu marszałka sadza pajaca. Tu
nie chodzi o narodowość. Gdyby na tamtej imprezie tańczyli
Cyganie czy Czukczowie, Żukow im wyraziłby swoją miłość
i szacunek. Dlatego że miejsce wybitnego dowódcy marszał-
ka Związku Radzieckiego Konstantyna Konstantynowicza
Rokossowskiego musiał ktoś zająć. Żeby on nie miał gdzie
usiąść. Żeby bohaterski marszałek „pospacerował" sobie, nie
mając miejsca.
VII
Ofiarami zwierzęcego okrucieństwa i legendarnego cham-
stwa Żukowa byli nie tylko żołnierze, oficerowie, generałowie
i marszałkowie. Dostawało się też obcokrajowcom.
Borys Siczkin kontynuuje opowiadanie: „Po zakończeniu
wojny, by uczcić zwycięstwo, zorganizowano bankiet dla de-
legacji zagranicznych. Wystąpił minister Francji, który długo
chwalił Armię Radziecką i powiedział sporo pochlebnych słów
pod adresem Żukowa. Po nim zabrał głos Żukow. Tłumacz
przekazywał jego wystąpienie po francusku. I nagle Żukow
zatrzymał go i powiedział, że nie trzeba tłumaczyć. Oni i tak
zrozumiejąbez tłumacza, ponieważ wcześniej czy później Fran-
cuzi będą tańczyli tak, jak im zagramy. Większość się prze-
raziła. Marszałek nie grzeszył dyplomacją. A do tego z pew-
nością za dużo wypił.
458
Tego wieczoru Gieorgij Konstantynowicz popełnił kolejny
nietakt wobec Francuzów. Francuski minister podszedł do
Żukowa i zaproponował toast. Marszałek odmówił wypicia
i przekazawszy generałowi Czujkowowi swój kieliszek, polecił
mu wypić z Francuzem" (B. Siczkin, Ja iz Odessy... s. 83).
Wojna Związku Radzieckiego o światową supremację była
przegrana. Również z winy Żukowa. Ambicje jednak pozosta-
ły. Zapewne tylko u niego: niebawem będę rządził Francją!
Komuniści mówią: jesteśmy tak pokojowo nastawieni. Mo-
gliśmy w 1945 roku wyrzucić Amerykanów z kontynentu, ale
tego nie zrobiliśmy. Mogliśmy i Francję, i Włochy nawrócić na
komunizm, ale się nam nie chciało...
W 1945 roku Związek Radziecki był zrujnowany przez woj-
nę. Kilka roczników młodych mężczyzn było wytrzebionych nie-
mal całkowicie. Nie miał kto iść do wojska. Ostatni nabór służył
w wojsku od 1945 do 1953 „bezterminowo". Nikt nie wiedział,
kiedy wyjdzie do cywila. Gdyby nie śmierć Stalina, chłopcy słu-
żyliby nadal. W 1947 roku w kraju zapanował głód. Przemysł
i transport były zniszczone, wieś zrujnowana i wykrwawiona.
Amerykanie mieli bombę. My nie. Mówią, że mieli tylko kilka
takich bomb. Dobrze. A trzeba wam dużo? I skoro mało, to
za rok, dwa dodaliby kolejne. A my i tak na razie niczego nie
mieliśmy. Kiedy jednak bomba się pojawiła, nie było dla niej
rakiety nośnej.
Amerykanie mieli flotę oceaniczną. Myśmy jej nie mieli.
Amerykanie mieli lotnictwo strategiczne. Myśmy go nie mie-
li. Nawet bez bomby jądrowej mogli wyrządzić niesamowite
szkody. Amerykanie mieli ogromną, dobrze odżywioną armię.
My — niezliczoną armię kalek i inwalidów, których nie było
czym nakarmić.
Amerykanie mogli nas dosięgnąć z dowolnego kierunku,
a jak my się tam mieliśmy dostać?
A oto Żukow marzy o Francji. Marzyć można, tylko gadać
trzeba mniej.
Za takie sztuczki w stosunku do oficjalnych przedstawi-
cieli obcego kraju Stalin powinien był niezwłocznie usunąć
Żukowa ze wszystkich zajmowanych stanowisk.
Nie daj Boże świni rogów, a chłopu pańskości.
459
VIII
A oto wielki strateg po wojnie. Borys Siczkin jest w niego
bezkrytycznie wpatrzony. Jednak to, co opowiada o Zukowie,
w żaden sposób nie upiększa stratega i nie dodaje mu chwały.
„Po kilku minutach przybiegł nasz major. Żukow popatrzył
na niego jak na szczura. Oficer próbował zameldować, kim
jest i że zjawił się na rozkaz, ale język przysechł mu do pod-
niebienia, szczęka drżała, oczy niczego nie wyrażały. Żukow
powiedział, że jeżeli jeszcze raz zobaczy go w pobliżu swojej
posiadłości, to potem już nigdy go nie zobaczy, i posłał go do
wszystkich diabłów. Major Korniejew zastygł w bezruchu.
Potem niespodziewanie dla wszystkich rzucił się do ucieczki.
Żukow nie wytrzymał i roześmiał się razem z nami. Z radości
razem z marszałkiem zacząłem śpiewać «Nie za pijaństwo»"
(B. Siczkin, Ja iz Odessy... s. 82).
Na czym polegała wina kierownika zespołu majora Kor-
niej ewa?
Borys Siczkin wyjaśnia: „Żukow lubił śpiewać pieśni bie-
siadne. Jego najulubieńsza piosenka to: «Nie za pijaństwo,
nie za awanturnictwo i nie za nocny rozbój...» Zazwyczaj Kor-
niejew odwoził nas do marszałka, a sam czekał przy wejściu
w dyżurce. Jakoś z radości za dużo wypiłem i z całej duszy
zacząłem śpiewać z Żukowem w duecie: «Nie za pijaństwo,
nie za awanturnictwo i nie za nocny rozbój...» Głos brzmiał
rewelacyjnie. Nie był aksamitny, raczej metaliczny. Daleko,
w dyżurce, kierownik usłyszał mój głos. Nie wiedział, że Żu-
kowowi się podoba. Zrobiło mu się wstyd, że tak brzydko się
wydzieram w takim miejscu. Wezwał mnie do siebie. Wysze-
dłem i zastałem majora roztrzęsionego.
- Borys - powiedział - proszę, nie śpiewaj już. Będę miał
problemy.
- To rozkaz? - zapytałem.
-Tak.
- W porządku, więcej nie będę śpiewał - odpowiedziałem.
Wróciłem i siadłem przy stole, gdzie czekał na mnie Gieorgij
Konstantynowicz. Wypiliśmy jeszcze, pożartowaliśmy. Te-
go dnia Żukow miał doskonały humor. Objął mnie i powiedział:
460
- Dawaj, Borys, zaśpiewamy naszą ulubioną.
Z niecierpliwością czekałem na tę chwilę.
- Przepraszam, Gieorgiju Konstantynowiczu, ale zabro-
niono śpiewać!
Żukowa zatkało, zadrżały mu usta, oczy nabiegły krwią,
długo milczał, aż nagle wysyczał:
- Niby kto zabronił ci śpiewać?
Wykrztusiłem nazwisko kierownika zespołu.
- Zawołajcie ją (najprawdopodobniej marszałek miał na
myśli «tę kurwę») - powiedział Żukow".
Chcę jednak zwrócić uwagę na inny szczegół. Artysta
Borys Siczkin i marszałek Żukow są kumplami od kielicha.
Obejmują się i razem się obrzydliwie wydzierają. Artysta jed-
nak zwraca się do marszałka per „wy", a marszałek per „ty".
A to niby dlaczego? No to albo brudzia z artystą wypij, albo
okaż mu taki sam szacunek, jaki on okazuje tobie. Jednak do-
rwawszy się do pańskości, wczorajszy chłop Żukow zachowuje
się wobec ludzi tak, jakby byli niewolniczymi komediantami.
Tylko że na czele takich zespołów za carycy Katarzyny i cara
Aleksandra nie stał major. Tylko u nas, w kraju zwycięskiego
socjalizmu, major przywoził grupę śpiewaków i tancerzy do
jaśnie wielmożnego pana, a sam ze szwajcarami czekał pod
schodami.
I jeżeli już porównywać braterstwo komunistyczne ludzi
z przeklętym niewolnictwem z przeszłości, to porównanie
w żaden sposób nie wychodzi na korzyść wolności, równo-
ści i braterstwu. Nie mogę sobie wyobrazić feldmarszałka
księcia Michaiła Iłłarionowicza Goleniszczewa-Kutuzowa,
który opiwszy się gorzały, zabawiałby swój sztab pijackimi,
wulgarnymi krzykami. I trudno sobie wyobrazić, żeby wiel-
ki dowódca Kutuzow, wydając rozkazy, nie mówił, lecz sy-
czał, żeby patrzył na majora jak na szczura, żeby nazywał go
w rodzaju żeńskim, dając do zrozumienia, że ma do czynienia
nie ze starszym oficerem zwycięskiej armii, lecz z brudną,
sprzedajną dziwką.
Żukow w tej sytuacji mógłby powiedzieć: majorze, wszyst-
ko w porządku, nie denerwuj się, to ja zamówiłem te śpie-
wy u Siczkina. Jednak nie! Żukowowi oczy nabiegły krwią.
461
Usta mu drżą. Żukow syczy. Żukow chce, żeby wszyscy drżeli
i trzęśli się przed nim.
Na czym więc polega wina kierownika zespołu majora
Korniejewa? Ano na tym, że nie zbadał prostackich gustów
dowódcy-oberwańca. Major chciał jak najlepiej. Uważał, że
w takich kręgach, na takim poziomie powinny brzmieć od-
powiednie piosenki. I się pomylił. W towarzystwie Żukowa
śpiewało się i tańczyło niczym w złodziejskiej melinie. W kra-
ju głód, a tu stoły się uginają. Borys Siczkin opisuje niespo-
tykany dostatek: tu i kawior, i łosoś, i bałyk, wszystko, czego
dusza zapragnie. Uczta na całego! Nic, tylko się wydzierać:
„szampan i dziewczynki!"
Tu są sojusznicy, wobec których pijany Żukow demonstra-
cyjnie i specjalnie zachowuje się po chamsku. Siczkin kon-
tynuuje: „Zaczęły się tańce. Członek rady wojennej frontu
generał-lejtnant Telekin tańczył rosyjski taniec z chusteczką
w ręce i przypominał kołchozowego homoseksualistę (...) Bo-
hater Stalingradu generał Czujkow był legendarną i nietu-
zinkową postacią. Bez względu na swoją sławę w życiu był
zwyczajnym, wesołym człowiekiem. Nie uznawał konwencjo-
nalnego zachowania. Pamiętam, jak na jakimś bankiecie roz-
piął kurtkę mundurową, spod której pokazała się tielniasz-
ka... Żukow zaprosił do tańca generała Czujkowa. Czujkow
w marynarskim podkoszulku, potężny, z metalowymi zęba-
mi..." Itd.
Dlaczego głównodowodzący grupą radzieckich wojsk oku-
pacyjnych w Niemczech marszałek Związku Radzieckiego
G. K. Żukow zaprasza do tańca dowódcę 8. Armii Gwardii
generała-pułkownika W. I. Czujkowa? Co o tych tańcach my-
ślą sojusznicy? Za mało ma Żukow bab? Nie, bab jest pod
dostatkiem. Rozkaz dla generała-pułkownika Sierowa: za-
pewnić obcokrajowcom! „Sierow znał się na prostytutkach:
w Moskwie miał ich cały sztab i to na każdy gust..." A tu nie
Moskwa, tu Berlin, wojna dopiero co się skończyła, ale gene-
rał-pułkownik działa...
„Sierow, nie zwracając na mnie uwagi, wykręcił numer
i grubym głosem powiedział:
- Potrzebne są dziwki. Może z osiem sztuk. Zostają Fran-
462
cuzi i kilku Anglików. Nic nie wiem. Załatw dziwki, gdzie
chcesz. Zrozum, to ważne. Cztery to za mało, powinno być nie
mniej niż osiem. Masz około dwóch, trzech godzin. Posłuchaj,
powinny być dobrze ubrane, w wieczorowych sukniach. Co
to znaczy... nie ma sukni? Załatw. Wejdź do Niemców i weź.
Przy okazji weź od Niemców cienie do powiek, aby je podma-
lować, perfumy, żeby odświeżyć. Przypnij im do sukienek me-
dale i ordery. Z jednej zrób bohaterkę Związku Radzieckiego.
No, działaj!" (B. Siczkin, Ja iz Odessy... s. 85).
Dalej wszystko jak w zegarku: w terminie otrzymali gwar-
dyjsko-bohaterskie dziwki, sojusznicy docenili...
A Czujkow fika koziołki.
A Żukow tańczy i śpiewa. I na harmonijce gra. I nic go nie
kosztuje powiesić dziwkom na cyckach Złotą Gwiazdę. „Żu-
ków śmiał się do łez. Nasza Kława — bohater Związku Ra-
dzieckiego - miała ogromne piersi, jej krótkie ręce nie sięgały
do sutków, a na nich wisiały Złota Gwiazda i Order Lenina.
Francuz był zachwycony piersiami Klawy i czule je całował,
uważając, jak wszyscy pijani, że nikt tego nie widzi. Patrząc
z boku jednak, miało się wrażenie, że on całuje Lenina na
orderze".
Nieco wcześniej, podczas wojny, generał de Gaulle był
w Związku Radzieckim i opisał bankiety, „które się wyróż-
niały niesamowitą obfitością i wprost nieprzyzwoitym prze-
pychem".
Wodzowie i strategowie potrafili się zabawiać.
Władimir Bieszanow przytoczył interesującą myśl: ksią-
żę Kondeusz uważał, że aby być dobrym generałem, trzeba
się nauczyć dobrze grać w szachy. Ciekawe, czy Żukow umiał
grać w szachy? Czy tylko na harmonijce?
Rozdział 31
O Własowie
Kiedy wzywał Żukow, miało się chęć nie odpowiadać
na okrzyk wartownika - niech strzela.
Generał-lejtnant M. MILSZTEJN,
zastępca dowódcy
Głównego Zarządu Wywiadowczego
„Wiesti", 10 lipca 2003
I
„Własow" to temat rzeka. Tak samo jak temat „Beria".
Może kiedyś dojdziemy też do nich.
Ale teraz mówimy o Żukowie. Interesujące są jego oceny.
Zastępca dowódcy Frontu Wołchowskiego generał-lejtnant
Andriej Andriejewicz Własow w 1942 roku trafił do niewoli.
Pod koniec wojny wbrew sprzeciwom Hitlera zdołał stworzyć
z radzieckich jeńców wojennych antykomunistyczne formacje
wojskowe pod nazwą ROA*.
Oto opowiadanie Żukowa: „Znałem go od dawna - w 1924
roku uczyliśmy się na kawaleryjskich kursach podnoszenia
kwalifikacji dowódczych. W 1940 roku odbywał służbę w Spe-
cjalnym Ukraińskim Okręgu Wojskowym, którym wówczas
dowodziłem. Na początku wojny pod Moskwą dowodził 40.
* ROA (ros.) - Rosyjska Armia Wyzwoleńcza.
464
Dywizją. Okazał się słabym dowódcą. Myślałem nawet, żeby
go odsunąć. Nagle jednak zadzwonił Stalin.
- Pomyśleliśmy, że zabierzemy od was Własowa. Na od-
cinku wołchowskim mamy przerwany front.
Bardzo się ucieszyłem.
- No cóż - mówię - bierzcie.
Sądzę, że na początku nie planował zdrady. Znalazł się
jednak w trudnej sytuacji. Korytarz był wąski, złapano go
w worek. Trudno było wyjść. Błądził po lasach ponad miesiąc.
Potem z tchórzostwa poddał się Niemcom — chciał żyć, marzył
o ucieczce do Ameryki, zabrał ze sobą walizeczkę ze złotem.
W okolicach Poczdamu przeszedł na naszą stronę jego
adiutant. Zawiadomił nas, gdzie jest Własow. Wyznaczyli jed-
nostkę. Dogonili. Okrążyli.
- To jego samochód! - krzyczy adiutant.
Zatrzymaliśmy się. Był kierowca i jeszcze ktoś, jakieś to-
boły z rzeczami. Własowa nie było.
- Szukajcie go, jest pod ciuchami! — nie daje za wygraną
adiutant.
Otworzyli toboły. Własow wyskoczył stamtąd i zaczął ucie-
kać przez miedzę. Adiutant dogonił go i uderzył rewolwerem
w tył głowy. Własow się przewrócił. Schwytano go. Potem
osądzono i powieszono.
Tchórz! Powinien był się zastrzelić, zanim trafił do nie-
mieckiej niewoli" („Ogoniok" 1988, nr 18, s. 18).
W opowiadaniach Żukowa najbardziej zadziwia mnie
mnóstwo szczegółów: walizeczka ze złotem, toboły z ciucha-
mi... Skąd to wszystko? O Własowie nigdy nikt niczego po-
dobnego w żadnych dokumentach nie pisał. Dowództwo od-
działów specjalnych NKWD w zaświadczeniu pod nr 4-7796
z dnia 7 lutego 1941 roku poinformowało Wydział Kadr KC:
„Nie znaleziono kompromitujących materiałów na towarzy-
sza Własowa". Andrieja Andriejewicza Własowa nie uważano
za krętacza. To Żukowa uważano za rabusia i specjalistę od
przywłaszczania cudzych trofeów. W dużych ilościach. Wali-
zeczki z brylantami, dacze wypełnione workami kradzionego
dobra, ściany ozdobione zabytkowymi gobelinami i obrazami
o wielomilionowej wartości - to nie o Własowie tak pisano,
465
lecz o Żukowie, w dodatku w oficjalnych dokumentach. Wi-
docznie wielki strateg wszystkich mierzył swoją miarą.
II
Rozłóżmy opowiadanie Żukowa na czynniki pierwsze.
Zaczniemy od skarbów Własowa. Z jakich źródeł Żukow
dowiedział się o walizeczce ze złotem? 13 maja 1945 roku Wła-
sow wpadł w ręce oddziału kontrwywiadu SMIERSZ* 13. Ar-
mii 1. Frontu Ukraińskiego. Dowodził nią generał-pułkownik
Nikołaj Pawłowicz Puchów, 1. Frontem Ukraińskim - mar-
szałek Związku Radzieckiego Iwan Stiepanowicz Koniew.
O schwytaniu takiego jeńca Puchów powinien był zameldo-
wać Koniewowi, a ten - naczelnemu wodzowi. Puchów przed
zameldowaniem Koniewowi powinien był uściślić szczegóły,
tak samo Koniew przed złożeniem meldunku Stalinowi. To-
warzysz Stalin mógł zadawać rozmaite pytania, dlatego za-
równo Puchów, jak i Koniew powinni byli się zainteresować
tym, w jakim stanie znajduje się jeniec. Czy jest ranny czy
nie? Zdrowy czy chory? Czy wraz z nim schwytano wiele osób?
Kogo konkretnie? Czy zastosowano wszelkie środki, by złapać
pozostałych? Czy ma przy sobie jakieś dokumenty? Itd., itd.
Towarzysz Stalin lubił wyczerpujące meldunki.
Co ciekawe, ani Puchów, ani Koniew, którzy ze wzglę-
du na obowiązki służbowe byli bezpośrednio związani z tą
sprawą, nigdy niczego o walizeczce ze złotem nie opowiadali.
O tym opowiedział Gieorgij Konstantynowicz Żukow, który
z tą sprawą nie miał nic wspólnego i którego wtedy w ogóle
w Czechosłowacji nie było.
Gdy Własow dostał się w sprawne ręce NKWD, natych-
miast został przeszukany. Od upadku Związku Radzieckiego
protokół rewizji jest dostępny dla każdego badacza. Właso-
* GUKR „SMIERSZ" NKO SSSR (Glawnoje Uprawlenije Kontr-
razwiedki „SMIERT SZPIONOM" Narodnogo Komissariata Obo-
rony SSSR) - Główny Zarząd Kontrwywiadu „Śmierć Szpiegom"
Ludowego Komisariatu Obrony ZSRR.
466
wowi skonfiskowano trzydzieści tysięcy marek niemieckich.
Żadnych innych wartościowych przedmiotów przy nim nie
znaleziono. Ani złotych zegarków, ani monet, ani sztabek.
Tylko krzyż, który z niego zerwali, ale ten nie był ani złoty,
ani srebrny, tylko cynowy.
Pochodzenie trzydziestu tysięcy łatwo wytłumaczyć. W ar-
mii niemieckiej Własow był generałem-pułkownikiem, otrzy-
mywał pensję ministerialną - sześć tysięcy miesięcznie. Ani
w 1944, ani tym bardziej w 1945 roku nie było zbyt wielu
możliwości wydawania pieniędzy, ponieważ prawie wszystko
wydawano na kartki. Prócz tego po klęsce i kapitulacji Nie-
miec jego wojsko przestało istnieć. Co można zrobić z finan-
sami pułków, dywizji i całej Rosyjskiej Armii Wyzwoleńczej?
Rozdzielić. A cóż jeszcze?
Jeżeli trzydzieści tysięcy marek było częścią środków fi-
nansowych ROA, to Własowowi nie przypadło zbyt wiele
w udziale. Zwłaszcza jeżeli porównać to z Żukowowskim roz-
machem. Sam marszałek i jego towarzysze mieli całe wagony
i piwnice wypełnione markami i wydawali je, nie licząc, mi-
lionami, skrzynkami i workami.
Gdzie w takim razie jest walizeczka, z którą Własow chciał
uciec do Ameryki?
Są tylko dwa warianty.
Pierwszy. Towarzysze z działu kontrwywiadu SMIERSZ
13. Armii, mający gorące serca, zdrowy rozsądek i czyste
ręce, po prostu po ludzku zapomnieli wpisać walizeczkę do
protokołu i po bratersku podzielili zawartość.
Drugi. Nie było żadnej walizeczki ze złotem. Żukow po
prostu powtórzył czyjeś kłamstwo.
Rozpatrzmy wariant pierwszy. Jeżeli nasi czujni kompe-
tentni towarzysze rzeczywiście sprzątnęli walizeczkę, to po-
winni byli podzielić się zawartością. Przede wszystkim z Pu-
chowem i Koniewem, ponieważ obaj mieli wiele podstaw
i pełne prawo, by porozmawiać z jeńcem przed wysłaniem go
do Moskwy. A podczas rozmowy jeniec mógłby wspomnieć
o niewłaściwym zachowaniu czekistów o czystych rękach.
Ponadto dowódca oddziału SMIERSZ 13. Armii powinien
podzielić się z dowódcą SMIERSZ 1. Frontu Ukraińskiego,
467
a ten z kolei - z naczelnym SMIERSZ komisarzem bezpie-
czeństwa państwowego II stopnia Wiktorem Siemienowiczem
Ab akumo wem.
To jednak też nie wszystko. Należałoby się podzielić z całym
szeregiem prokuratorów, począwszy od prokuratora 13. Ar-
mii, do prokuratora generalnego ZSRR. Ponieważ każdy z nich
mógł odkryć istnienie walizeczki i nadać sprawie tok.
I to nie koniec łańcuszka. Własow to zbyt znana postać.
Do śledztwa musieliby też dołączyć nie tylko dowództwo
SMIERSZ, ale również NKWD. Gdyby się nie podzielili z nar-
komem spraw wewnętrznych komisarzem generalnym bez-
pieczeństwa państwowego Ławrientijem Pawłowiczem Berią,
to on mógłby się obrazić. I o jego podwładnych nie można było
zapomnieć.
Niewykluczone jednak, że odbyło się też spotkanie towa-
rzysza Stalina z tak sławnym jeńcem. I całkiem możliwe, że
jeniec powiedział: „Wy, towarzyszu Stalin, oczywiście mnie
powiesicie. W takim razie nie zapomnijcie też o złodziejach-
-towarzyszach Berii, Abakumowie, Koniewie, Puchowie..."
Spierać się nie będę, dla mnie jednak sprawa jest jasna:
Własow był takim jeńcem, któremu nie dałoby się zabrać
i przywłaszczyć sobie ani butów z cholewami, ani szynela, ani
nawet szczotki do butów. Szykowało się śledztwo na najwyż-
szym szczeblu. I nasi czekiści, prokuratorzy i generałowie nie
byli tacy głupi, by ukraść walizeczkę i przypłacić to głową.
Wniosek jest prosty: jeżeli walizeczka ze złotem nie jest
wymieniona w protokole rewizji, to znaczy, że jej nie było.
I jeżeli pierwszy wariant odpada, to pozostaje tylko drugi:
Żukow jest oszczercą i plotkarzem.
III
Opowiadanie Żukowa o adiutancie Własowa to coś więcej
niż fantastyka. To surrealizm. Kto jak kto, ale własowcy do
czerwonoarmistów nie uciekali. Doskonale wiedzieli, co ich
czeka. Oto opowiadanie szeregowego własowca: „Niemcy nie
byli głupi, od razu dali nam najczarniejszą robotę, żeby nie
było drogi odwrotu, więc grzęzłeś po uszy. I z Niemcami droga
468
do pierwszej klęski, a trafimy na czerwonych - za jaja powie-
szą" (A. Kuzniecow, Babij Jar, Nowy Jork 1986, s. 425).
Opowiedzieć o własowskim oficerze jako o zbiegu, który
przeszedł na stronę czerwonych, nie mógł człowiek zdrowy
psychicznie. Jeżeli jednak nawet uwierzymy w te brednie, je-
żeli założymy, że Żukow był zdrów i trzeźwy, to i wtedy na-
suwają się pytania. Na przykład: skąd Żukow wiedział, że
krzyczał właśnie adiutant Własowa? I skąd strategowi wia-
domo, że Własow pobiegł wzdłuż miedzy? Dlaczego nie ścież-
ką? Dlaczego nie przesieką? Nie szczerym polem wreszcie?
Skąd Żukow miał to klarowne widzenie wydarzeń, których
uczestnikiem nie był i być nie mógł?
A skąd w 1945 roku pojawił się rewolwer? Chyba z mu-
zeum. Pod koniec wojny z rewolwerów zarówno w Wehrmach-
cie, jak i w Armii Czerwonej dawno i ostatecznie zrezygnowa-
no. I w jaki sposób rewolwer ten znalazł się właśnie w rękach
adiutanta Własowa, który przeszedł do czerwonych? Pomyśl-
my: oto własowiec się poddał. Któż w oddziale kontrwywiadu
SMIERSZ mógł zdecydować się na coś takiego: kto dał wła-
sowskiemu jeńcowi broń do ręki?
Przecież jednak to nie byle własowiec, lecz oficer. Adiutant
samego Własowa.
Kto wziąłby na siebie odpowiedzialność za to, by dać mu
rewolwer, niechby nawet muzealny?
O, taka jest właśnie Żukowowska dokładność! Ta zadzi-
wiająca zdolność zauważania szczegółów, których nigdy sam
nie widział: adiutant dogonił Własowa i walnął go rewolwe-
rem w tył głowy... Nie w ciemię, nie w skroń, nie w szyję, nie
w kark. Otóż właśnie — w tył głowy.
Skąd więc Żukow zaczerpnął podobne szczegóły?
Sprawa była jasna jak słońce. Swego czasu została wydana
obrzydliwa książeczka W czas dnia, wasze priewoschoditiel-
stwo autorstwa Arkadija Wasiliewa. To powieść. Upichcono ją
w kuchni łubiańskiej. Tam potrafią. Na Łubiance „powieścią"
nazywali nie to, co my wszyscy mamy na myśli. „Powieść"
w gwarze łubiańskiej to wymyślone i całkiem nieprawdopodob-
ne zeznania aresztowanych. „Powieściopisarzami" nazywa-
li najbardziej utalentowanych łubianskich sadystów, którzy
469
byli zdolni do wymyślania niewiarygodnych scenariuszy tor-
tur, a potem sprytnie i szybko wydobywali zeznania z więź-
niów. „Prozaik" Arkadij Wasiliew - opłacany agent bezpie-
czeństwa państwowego, wykonywał najbardziej brutalne po-
lecenia. Występował na przykład w roli „oskarżyciela w imie-
niu społeczeństwa" na procesie Daniela i Siniawskiego. Oskar-
żył ich o to, że ośmielili się myśleć samodzielnie. Cały proces
był niczym pokazowa chłosta - nauczka dla narodów Związ-
ku Radzieckiego i wszystkich „bratnich" krajów: nawet nie
ważcie się myśleć! Za was ma kto myśleć! Za was myśli Ko-
mitet Centralny!
Praca „oskarżyciela w imieniu społeczeństwa" przynosiła
Wasiliewowi niezły dochód. Szczegóły - w książce L. Władimi-
rowa Rossija bież prikras i umolczanij (Monachium 1968).
Dla Wasiliewa ułożenie „powieści" o dobrym Dzierżyńskim,
o czekistach z gorącymi sercami i czystymi rękoma, o złych,
podstępnych wrogach to nadal gorliwe pełnienie obowiąz-
ków „oskarżyciela w imieniu społeczeństwa". Książka W czas
dnia, wasze priewoschoditielstwo to błyszczący laur prokura-
torskiej kariery Wasiliewa. Fałszerstwo już w samym tytule.
Nie było w Rosyjskiej Armii Wyzwoleńczej „wielmożnych pa-
nów" i „ekscelencji". Byli gospoda (panowie): gospodin lejt-
nant, gospodin major. I tylko dlatego że w języku rosyjskim
nie ma więcej nic, ani panów, ani herrów, ani misterów, ani
sirów. Gospoda albo towarzysze. Tertium non datur. Towa-
rzyszami żadną miarą nie chcieli być. Był więc jeszcze wa-
riant: obywatelu naczelniku... Z wielu przyczyn jednak nie
został przyjęty. Cóż prócz gospoda pozostawało?
„Powieść" Wasiliewa nawet nie jest o Własowie. To przede
wszystkim tekst o bohaterskich i odważnych czekistach z mą-
drymi, nieco zmęczonymi oczami. Okazało się, że radzieccy wy-
wiadowcy otaczali Własowa szczelnym kordonem. Wszystko
wiedzieli, wszystko widzieli, wszystko przewidywali. To oni two-
rzyli przeszkody. To oni, dzielni i mężni, uratowali ojczyznę.
W tej „powieści" wszystko jest wypaczone, wymyślono
w niej mnóstwo szczegółów. Dokumentów o upodobaniach
do tandety Własowa nie ma. Dlatego Wasiliew musiał opisać
szczegóły, opierając się wyłącznie na swojej wyobraźni.
470
Oprócz Wasiliewa byli też inni „prozaicy" podobnego pokro-
ju. Również śpiewali ballady o bohaterskich czekistach, któ-
rzy się przedarli do najbliższego otoczenia Własowa. A wiel-
ki strateg Żukow wszystkie te brednie powtarzał, nawet
w najlepszych kręgach.
Żukow pełnił rolę nagłaśniacza plotek. Na pierwszym eta-
pie - „powieści" Wasiliewów, Kożewnikowów i innych z bez-
pieczeństwa państwa. Na drugim - wspomnienia Żukowa.
Najpierw oni wymyślali, a później Żukow wszystko wymyślo-
ne nagle „wspominał". Nikt nie ukrywał, że „powieści" Wa-
siliewa i jemu podobnych to wymysł, i to bez polotu. Ale po
potwierdzeniach Żukowa wymysły te stawały się „faktami hi-
storycznymi".
IV
Nie mniej zadziwiające są opowiadania Żukowa o tym, że
znał Własowa w latach dwudziestych. Ani wtedy, ani w latach
trzydziestych się nie znali i nie spotykali. Życiorys Własowa,
opowiedziany przez Żukowa, w ogóle nie pasuje do rzeczy-
wistości. Nawet łubiańscy „prozaicy" musieliby się wstydzić,
czytając wynurzenia stratega.
Żukow był na kursach w 1924 roku, Własow - w 1920,
na innych kursach w latach - 1928-1929, w akademii -
w 1934-1935.
Przed 1940 rokiem drogi bojowe Żukowa i Własowa nie
łączyły się nie tylko w czasie, ale też w przestrzeni. Żukow
był kawalerzystą, a Własow z kawalerią nie miał nic wspól-
nego. Przebieg służby Własowa: szeregowy w 27. Nadwołżań-
skim Pułku Strzeleckim, następnie w 14. Smoleńskim Pułku
Strzeleckim, 2. Dońskiej Dywizji Strzeleckiej. W tej dywizji,
później przemianowanej na 9. Dońską Strzelecką, Własow
przeszedł wszystkie stopnie w służbowej hierarchii, nie pomi-
jając ani jednego - od plutonowego do pełniącego obowiązki
dowódcy pułku strzeleckiego. Przez dwa lata był wykładowcą
taktyki. Następnie dowodził 215. i 133. pułkami strzeleckimi.
W różnych latach piastował też kilka funkcji w wywiadzie:
od pomocnika dowódcy 1. (informacyjnego) sektora oddziału
471
zwiadowczego sztabu Leningradzkiego Okręgu Wojskowe-
go do naczelnika zarządu zwiadowczego sztabu Kijowskiego
Specjalnego Okręgu Wojskowego. We wrześniu 1938 roku
Własow został dowódcą 72. Dywizji Strzeleckiej. Od paź-
dziernika 1938 do listopada 1939 roku - wyjechał w delega-
cję służbową do Chin, gdzie pracował jako doradca wojskowy
i otrzymał złoty order chiński. Po powrocie, w styczniu 1940
roku, Własow został dowódcą 99. Dywizji Strzeleckiej, na-
stępnie, w lutym 1941 roku - dowódcą IV Korpusu Zmecha-
nizowanego.
Własow zdecydowanie nie miał co robić na kursach ka-
waleryjskich, gdzie jakoby Żukow go spotykał. Własow ukoń-
czył: 24. Niżegorodzkie kursy doskonalenia dowódców Armii
Czerwonej, taktyczno-strzeleckie kursy doskonalenia kadry
dowódczej Armii Czerwonej („Wystrieł") i pierwszy kurs Aka-
demii Wojskowej im. Frunzego.
W „Specjalnym Ukraińskim Okręgu Wojskowym" Własow
nie służył ani w 1940, ani w żadnym innym roku. Ponadto
nie mógł w takim okręgu służyć. I Żukow nie dowodził tym
okręgiem. Taki okręg nigdy nie istniał. Był Ukraiński Okręg
Wojskowy, ale nie miał specjalnego przeznaczenia. Poza tym
istniał on tylko do 16 maja 1935 roku. Wtedy ani Żukowa, ani
Własowa tam nie było. 17 maja 1935 roku Ukraiński Okręg
Wojskowy został podzielony na Kijowski i Charkowski. 26 lip-
ca 1938 roku Kijowski Okręg Wojskowy zyskał status okręgu
specjalnego.
Wielki strateg przedstawia życiorys Własowa, nie pa-
miętając własnego. Nie pisze, gdzie i kiedy sam służył. Nie
pamięta, kim dowodził. A już o innych tym bardziej nic nie
wie.
Własow nie mógł dowodzić 40. Dywizją Strzelecką w bitwie
pod Moskwą. Formacja ta, im. Ordżonikidzego, odznaczona
Orderem Lenina, nie walczyła pod Moskwą. I w ogóle na ra-
dziecko-niemieckim froncie jej nie było. 40. znajdowała się
w miejscowości Posjet, na skraju ziemi radzieckiej. To zna-
komita dywizja chasańska. Były dwie takie dywizje: 32. i 40.
Jesienią 1941 roku 32. dywizję pod dowództwem pułkownika
W. I. Połosuchina przerzucono z Dalekiego Wschodu, a 40. dy-
472
wizja kombryga S. K. Mamonowa tam pozostała. Przez całą
wojnę znajdowała się w składzie 25. Armii Frontu Daleko-
wschodniego.
Opowiadanie Żukowa o tym, że Własow „okazał się sła-
bym dowódcą", to kłamstwo. Przed wojną Własow dowodził
99. Dywizją Strzelecką, która pod jego dowództwem stała się
najlepszą dywizją Armii Czerwonej. Najlepszą wśród 303 ist-
niejących dywizji, strzeleckich i pozostałych. Przygotowana
przez Własowa 99. Dywizja Strzelecka pierwsza ze wszyst-
kich w całej Armii Czerwonej w pierwszym miesiącu wojny
otrzymała order bojowy. O tym mówi sam Żukow: „99. dywi-
zja, zadając poważne straty przeciwnikowi, nie oddała nawet
metra swoich pozycji. Za bohaterskie działania została odzna-
czona Orderem Czerwonego Sztandaru" (Wspomnienia i re-
fleksje, Moskwa 2003, tom 1, s. 273).
Podczas wojny Własow nie dowodził ani 40. Dywizją Strze-
lecką, ani inną. Przed wojną otrzymał awans, został dowódcą
IV Korpusu Zmechanizowanego 6. Armii. Na tym stanowi-
sku był 22 czerwca. W katastrofalnej sytuacji w lecie 1941
roku pokazał się od najlepszej strony. W drugim miesiącu
wojny został komendantem Kijowskiego Rejonu Umocnio-
nego. Jednocześnie otrzymał rozkaz utworzenia (z tego, co
miał pod ręką) i kierowania 37. Armią. Własow wykonał
zadanie i opierając się na Kijowskim Rejonie Umocnionym,
przez długi czas powstrzymywał natarcie niemieckie. Fakt
ten muszą uznawać nawet radzieccy dowódcy wysokiej ran-
gi i nieskazitelnej reputacji. Dwukrotny bohater Związku
Radzieckiego generał-pułkownik A. I. Rodimcew: „Dzięki
bohaterskim wysiłkom 37. Armii odsunięto bezpośrednie za-
grożenie Kijowa" („WIŻ" 1961, nr 8, s. 69). Co prawda Rodim-
cew nie uściślił, kto konkretnie w pustym miejscu z niewy-
szkolonych rezerw utworzył 37. Armię i umiejętnie nią do-
wodził.
„Na pierwszej linii Kijowskiego Rejonu Umocnionego, 11—
-14 lipca, został odparty pierwszy atak piechoty i czołgów
przeciwnika, które próbowały z marszu zdobyć Kijów i prze-
prawić się przez Dniepr. Następnie, opierając się na tym sa-
mym Rejonie Umocnionym, wojska 37. Armii w ciągu 71 dób
473
odpierały ataki 17 dywizji przeciwnika" (Inżeniernyje wojska
Sowietskoj Armii, s. 195).
Na październikowym (w 1957 roku) plenum KC KPZR
Chruszczow zmuszony był przyznać: „37. Armią dowodził
wtedy Własow, dowodził wspaniale" (Gieorgij Żukow, Stieno-
gramma oktiabrskogo (1957 g.) plenuma CK KPSS i drugije
dokumienty, Moskwa 2001, s. 385).
W 1941 roku bohaterscy obrońcy Kijowa dumnie nazywali
siebie własowcami.
To nie jest wina Własowa, że 37. Armia została oskrzy-
dlona. Winien temu jest Żukow. W czerwcu pod Mińskiem
wskutek „genialnego" planowania Żukowa załamał się cały
Front Zachodni. Stalin stworzył nowy Front Zachodni, jed-
nak Żukow przeniósł go w lipcu pod Smoleńsk. Właśnie tam
rozwinęły się do ataku czołgi Guderiana i uderzyły w tył
Frontu Południowo-Zachodniego, wielkim łukiem obchodząc
pięć radzieckich armii, a wśród nich 37. Armię Własowa.
A bardziej na południe takim samym łukiem wojska radziec-
kie omijała 1. niemiecka grupa pancerna. Pozyskała ona swo-
bodę manewru strategicznego w wyniku największej w histo-
rii wojen bitwy pancernej w rejonie Dubna, Równa i Łucka.
Od strony radzieckiej bitwą tą bezpośrednio dowodził Żukow.
Mając ośmiokrotną ilościową i jeszcze większą jakościową
przewagę nad Niemcami, Żukow zdołał przegrać tę bitwę.
W rezultacie przeciwnik zyskał swobodę manewru na zie-
miach Ukrainy, sforsował Dniepr, a potem czołgi Guderia-
na i Kleista, spotkawszy się w rejonie Łochwicy, zamknęły
pierścień - najpotężniejszego w historii ludzkości - okrążenia
kijowskiego.
Własow utrzymywał Kijów do ostatka. Zostawił miasto nie
z własnej inicjatywy, lecz na rozkaz naczelnego wodza. „Prze-
konawszy się o skuteczności czołowych ataków na Kijowski
Rejon Umocniony, pod koniec lipca 1941 roku niemieckie do-
wództwo zastąpiło zgrupowania 1. grupy pancernej dywizja-
mi piechoty i wszystkie wojska mobilne skupiło na flankach,
w celu głębokiego obejścia stolicy Ukrainy. We wrześniu
dwoma schodzącymi się klinami czołgów, które nacierały
jednocześnie z południa, z Kriemienczuga, i z północy, z Ko-
474
notopa, wróg zamknął pierścień okrążenia wokół naszych
wojsk, znacznie osłabionych przez nieprzerwane walki, znaj-
dujących się w Kijowie i na wschodnim brzegu Dniepru. Na
rozkaz głównodowodzącego 19 września miasto zostało opusz-
czone przez nasze wojska" („WIŻ" 1984, nr 6, s. 71). Gdyby na
innych odcinkach chociaż połowa lub nawet ćwierć rejonów
umocnionych trzymała się tak samo, jak trwał Kijowski Re-
jon Umocniony pod dowództwem Własowa, to nie byłoby żad-
nego blitzkriegu, przeciwnik nigdy by się nie przedarł przez
Dźwinę i Dniepr.
Od 20 września do 1 listopada 1941 roku Własow wydosta-
wał się z okrążenia. Pieszo, tyłami wojsk niemieckich, prze-
mierzył drogę z Kijowa do Kurska. Stalin wiedział, że Własow
nie jest winien, dlatego po wyjściu z okrążenia znów powierzył
mu dowodzenie, tym razem 20. Armią Frontu Zachodniego.
Znów jesteśmy w ślepym zaułku. Czyżby Żukow, który od
października 1941 roku był dowódcą Frontu Zachodniego, za-
pomniał, kto na tym froncie dowodził najlepszą armią?
20. Armia Własowa pod Moskwą wyróżniała się nawet
na tle armii Rokossowskiego, Golikowa i Goworowa. Własow
awansował pierwszy - został mianowany zastępcą dowódcy
frontu. O sukcesach Własowa każdy może się sam przekonać,
otwierając gazety radzieckie z dnia 13 grudnia 1941 roku.
Wśród bohaterów obrony Moskwy -jego portret. I 3 stycznia
1942 roku - też.
Żukow opowiadał, że Własow nie był zdolny dowodzić na-
wet dywizją, i jakoby miał zamiar odebrać mu dowództwo.
Jednak to już po fakcie. No, a co wtedy? W 1940 roku Żukow
napisał Własowowi, dowódcy 99. Dywizji Strzeleckiej, praw-
dziwą (czyli znakomitą) charakterystykę jako najlepszemu
dowódcy dywizji Kijowskiego Specjalnego Okręgu Wojskowe-
go i całej Armii Czerwonej. W rezultacie Własow (w czasach
pokoju!) otrzymał najwyższą nagrodę państwową — Order Le-
nina. 24 stycznia 1942 roku Żukow podpisał jeszcze kolejną cha-
rakterystykę: „Generał-lejtnant Własow w kontekście opera-
cyjnym jest dobrze przygotowany, ma zdolności organizacyj-
ne. Z dowodzeniem wojskami armii radzi sobie w zupełności".
Jednak po wojnie Żukow o tym wszystkim zapomniał.
475
V
W opowiadaniu Żukowa głupota goni głupotę.
Nie mógł Żukow „rozważać" odsunięcia Własowa od do-
wództwa.
Po pierwsze, nie było powodu go odsuwać. Operacja Wła-
sowa nad rzeką Lamą została opisana we wszystkich podręcz-
nikach jako wzorowa. Co prawda bez wymienienia samego
Własowa. Innego takiego dowódcy armii w Związku Radziec-
kim wtedy po prostu nie było.
A po drugie, dowódca frontu nie ma prawa odsunąć dowód-
cy armii. Za taką próbę lub nawet za samą myśl wtrącenia
się w Stalinowskie zarządzanie kadrami można było wpaść
w niezłe tarapaty.
Jeżeli nawet uwierzymy Zukowowi, że Własow w bitwie
pod Moskwą dowodził zaledwie dywizją, która ponadto znaj-
dowała się dziesięć tysięcy kilometrów od Moskwy, na drugiej
półkuli, to i wtedy nic się nie da połączyć. Prawda, że ciekawe:
Własow jakoby dowodził tylko dywizją, a oto Stalin wyznacza
go od razu na zastępcę dowódcy Frontu Wołchowskiego!
Coś takiego nie zdarzało się nawet w imperium Stalina.
Niejednokrotnie wskazywałem, że dialogi Żukowa ze Sta-
linem są zmyślane. Oto jeszcze jeden przykład: Stalin dzwoni
do Żukowa i mówi, że zabiera Własowa, ponieważ Front Woł-
chowski został przerwany.
Stalin nie mówił czegoś takiego Zukowowi. I mówić nie
mógł. Z dwóch powodów.
Po pierwsze, Stalin ściągnął Własowa spod dowództwa Żu-
kowa wcale nie dlatego, by skierować go na Front Wołchow-
ski. Na wiosnę 1942 roku Stalin planował operację przebicia
się w kierunku Zaporoża i sforsowania Dniepru. Przygotowu-
jąc się do tej potężnej operacji, Stalin wzmacniał flankę połu-
dniową. Także kadrą. Wysłał Własowa na Front Południowo-
-Zachodni jako zastępcę dowódcy.
Po drugie, dowódca 20. Armii Frontu Zachodniego gene-
rał-lejtnant Własow był podporządkowany Zukowowi tylko
do 7 lutego 1942 roku. Ani w styczniu, ani na początku lutego
1942 roku Stalin nie mógł rozmawiać z Żukowem o ciężkim
476
położeniu na Froncie Wołchowskim, ponieważ nie było tam
jeszcze żadnej katastrofy i się takowej nie spodziewano.
I dopiero miesiąc później, 8 marca 1942 roku, Stalin wezwał
Własowa ze stacji Swatowo obwodu Woroszyłowogradzkiego,
gdzie znajdował się sztab Frontu Południowo-Zachodniego,
i wyznaczył go na zastępcę dowódcy Frontu Wołchowskiego.
Własow otrzymał polecenie ratowania 2. Armii Uderzeniowej.
Jej sytuacja jednak była beznadziejna. Oto tylko jeden przy-
kład. Dowódca Oddziału Specjalnego NKWD Frontu Woł-
chowskiego, starszy major bezpieczeństwa państwowego Miel-
ników 6 sierpnia 1942 roku skierował do zastępcy narkoma
spraw wewnętrznych, komisarza bezpieczeństwa państwo-
wego III stopnia Abakumowa, notatkę „O przerwaniu opera-
cji bojowej po wyprowadzeniu wojsk 2. Armii Uderzeniowej
z wrogiego okrążenia". Wśród mnóstwa przykładów sytua-
cji, która zaistniała w 2. Armii Uderzeniowej, jest też taki:
„Zastępca dowódcy zarządu politycznego 46. dywizji Zubow
zatrzymał żołnierza Afinogienowa z 57. brygady strzeleckiej,
który wycinał z trupa zabitego czerwonoarmisty kawałek
mięsa w celu zjedzenia go. Afinogienow zmarł po drodze z wy-
cieńczenia".
2. Armia Uderzeniowa nie miała amunicji, paliwa i środ-
ków transportu, bo konie dawno zjedzono. Armia żywiła się
okruchami sucharów. Racje żywnościowe były obniżane z 50
gramów okruszków dziennie do 10 gramów. W końcu przesta-
no wydawać nawet okruchy. 2. Armia Uderzeniowa gotowała
cholewy butów, pasy, mapniki. I jadła trupy swoich kolegów.
Oświadczenie Żukowa o tym, że Własow poddał się sam,
dawno obalono na podstawie dokumentów. Własow został
schwytany do niewoli 12 lipca 1942 roku we wsi Tuchowieża
w obwodzie leningradzkim. Błąkającego się i wygłodzonego
generała przygarnęli i ukryli ludzie radzieccy, i... wydali go
Niemcom. I nie za worek ziemniaków, nie za kilogram słoni-
ny, lecz z powodów ideowych.
477
VI
Apropos zdrajców.
Zadziwiający jest stosunek propagandy komunistycznej do
Andrieja Andriejewicza Własowa. Przed upadkiem Związku
Radzieckiego komuniści nazywali go zdrajcą. I nie ma co się
temu dziwić. Chociaż tu też jest czemu zaprzeczyć. Za rządów
Lenina w Rosji zgładzono więcej ludzi niż podczas okupacji
hitlerowskiej. Lenin był niemieckim szpiegiem. O to już nikt
się nie spiera. Niedobrze służyć Niemcom- A służyć niemiec-
kiemu szpiegowi lepiej? O Leninie jako zdrajcy Rosji pisze te-
raz nawet „Litieraturnaja gazieta" (2004, nr 19): wielki wódz
brał pieniądze nie tylko od niemieckiego sztabu generalnego,
ale też, podczas wojny rosyjsko-japońskiej, brał pieniądze od
japońskiego wywiadu za osłabienie swojej ojczyzny. Jeżeli to
nie zdrada ojczyzny, to co w takim razie?
Hitler rabował Rosję. A Lenin nie? Oto fragmenty świad-
ciące. o, liraww5<«ck\«j <kforocL Rok \ftlft. „Da Polski wysia-
no nielegalnie dużą grupę dowódców dywizji z komisarzem
politycznym, byłym porucznikiem carskiej armii Stiefanem
Żbikowskim na czele. Grupa ta stworzyła aparat wojskowy
polskiej partii komunistycznej i przygotowywała powstanie
zbrojne. Dysponowała nieograniczonymi środkami finanso-
wymi, które otrzymała od Kominternu" (W-1- Piatnicki, Osip
Piatnickij i Komintiern na wiesach istorii, Mińsk 2004, s. 76).
Słowem kluczowym jest tutaj „nieograniczone".
I znów rok 1919. „W drugiej połowie maja do Wiednia
przybył emisariusz Kun Beła, jeden z wybitnych komunistów
węgierskich - Ernie Bettelheim. Przywiózł ze sobą kupę pie-
niędzy i szalony plan rewolucji socjalistycznej w Wiedniu"
(tamże, s. 79).
Wrzesień 1919 roku. Z polecenia Lenina do Berlina w celu
rozniecania rewolucji światowej w Niemczech skierowany zo-
stał niejaki Reich Jaków Samuiłowicz - „towarzysz Tomas".
Oto jego opowiadanie:
„Instrukcje Lenina były krótkie: « Weźcie jak najwięcej pie-
niędzy, przysyłajcie sprawozdania i -jeżeli się uda - gazety,
a tak w ogóle działajcie stosownie do sytuacji. Tylko działaj-
478
cie!» Natychmiast napisał odpowiednie notatki: do Ganiec-
kiego, do Dzierżyńskiego (...) Ganiecki zarządzał wówczas
partyjną kasą - nie oficjalną, którą dysponował KC partii,
i nie rządową, którą zarządzały odpowiednie instancje, lecz
tajną kasą partyjną, którą osobiście zarządzał Lenin, według
swego uznania i przed nikim nie zdając sprawozdań. Lenin
przekazał Ganieckiemu opiekę nad tą kasą (...) Znałem Ga-
nieckiego już wiele lat i przyjął mnie jak starego przyjaciela,
wydał milion rubli w walucie niemieckiej i szwedzkiej. Na-
stępnie zaprowadził mnie do skarbca tajnej kasy partyjnej
(...) Wszędzie złoto i kosztowności: kamienie szlachetne, wy-
jęte z opraw, leżały na półkach, widać było, że ktoś próbował
je sortować. W skrzynce koło wejścia leżało sporo pierścieni.
W innych złote oprawy, z których już wyjęto kamienie. Ga-
niecki poświecił dookoła latarką i uśmiechając się, powiedział:
«Wybierajcie!» Potem wyjaśnił, że te wszystkie kosztowności,
odebrane przez CzeKę osobom prywatnym na rozkaz Lenina,
Dzierżyński przekazał tutaj na tajne potrzeby partii (...) Nie-
łatwo było wybierać: jak dokonać oceny? Przecież ja się nie
znam na kamieniach. «Myślisz, że ja się lepiej znam? - odpo-
wiedział Ganiecki. - Tutaj trafiają tylko ci, którym Ilicz ufa.
Wybierajcie na oko - ile uznacie za konieczne. Ilicz napisał,
żebyście wzięli więcej». (...) Zacząłem nakładać, a Ganiecki
cały czas powtarzał: bierzcie więcej, i radził w Niemczech nie
sprzedawać wszystkiego od razu, lecz w miarę potrzeb. I rze-
czywiście, sprzedawałem je potem przez kilka lat (...) Zapako-
wałem pełną walizkę kamieni, złota nie brałem: zbyt ciężkie.
Żadnego pokwitowania na kamienie ode mnie nie chcieli. Na
walutę, tak, oczywiście, pokwitowanie dałem" (W. I. Piatnic-
ki, Osip Piatnickij... Mińsk 2004, s. 150-151).
Walizka z brylantami i milion w walucie - tylko na najpil-
niejsze potrzeby. Żeby się urządzić w Berlinie. Potem środki
do „towarzysza Tomasa" zaczęły napływać oficjalnymi ka-
nałami. „Z Rosji szła z dyplomatyczną pocztą do Reicha nie
tylko waluta, ale też klejnoty (...) Z Moskwy przekazywano
nie tylko walutę, ale również brylanty, kolekcje dzieł sztuki
i numizmaty. Niełatwo było to wszystko upłynnić. Na przy-
kład długo nie można było sprzedać zbioru srebrnych mo-
479
net - berlińscy antykwariusze nie potrafili określić ich rze-
czywistej wartości (...) Ponieważ wyjazdy do Rosji po pienią-
dze i kosztowności były dla Reicha dość uciążliwe, dostawa
odbywała się za pośrednictwem kuriera narkoma spraw we-
wnętrznych (...) Przychodziły też pieniądze z przeznaczeniem
na przekupywanie różnych funkcjonariuszy policyjnych, wy-
kupywanie środków transportu, w tym też samolotów, na-
bywanie mieszkań konspiracyjnych, zakup i przekazywanie
do Moskwy nowości literatury, sekretarek władających języ-
kiem niemieckim i nawet «na wszelkie smaczne rzeczy», jak
pisał sam Reich w liście z dnia 19 sierpnia 1920 roku. Do jego
dyspozycji w pogotowiu znajdowały się dwa samoloty (...) Pie-
niądze były przechowywane w zasadzie w mieszkaniu towa-
rzysza Tomasa. Leżały w walizkach, torbach, szafach, czasem
w grubych paczkach na półkach na książki lub za książkami.
Przekazywanie ich odbywało się późnym wieczorem w na-
szych mieszkaniach, w kilku tekturowych pudłach po 10-15
kg każde; niejednokrotnie musiałem usuwać z drogi paczki
pieniędzy, które utrudniały przejście" (tamże, s. 152-161).
To fragment książki liczącej 715 stron drobnym drukiem.
I wszystko o tym, że Lenin był strasznie hojny — bierzcie jesz-
cze! W kraju straszny głód, a Lenin nie żałuje brylantów. Nie
żałuje narodowych skarbów, których wartości nie są w stanie
oszacować obcy eksperci. I „towarzysz Tomas" nie jest osa-
motniony. Lenin przekazywał narodowe mienie i do Ameryki,
i do Japonii, i do Rumunii. Gdyby na Antarktydzie prócz pin-
gwinów mieszkał ktoś jeszcze, to Lenin i tam organizowałby
partię komunistyczną. I napchałby walizki brylantami, a pół-
ki na książki skrzynkami z pieniędzmi. A skąd Lenin miał te
skarby? Od towarzysza Dzierżyńskiego. On, zgodnie z nauką
Marksa, niszczył klasę panującą. Przy tym nie zapominał
0 sobie i swoich chłopcach. Większość klejnotów, które po-
zostawały po zagładzie milionów obywateli, lądowała w kie-
szeniach ludzi o gorących sercach i czystych rękach. Część
przekazywano na potrzeby rządu i partii, coś szło do osobistej
Leninowskiej skarbonki, którą on tak szczodrze zarządzał.
1 nie zubożała ręka dającego.
Ciekawe, że przed zdobyciem władzy Lenin został oskarżo-
480
ny o szpiegostwo na rzecz Niemiec. Oskarżenia były w pełni
udowodnione. Pozostawało tylko jedno słabe ogniwo - zwią-
zek Lenina z Ganieckim. Tego właśnie uchwycił się Lenin:
tak, Ganiecki to szpieg, tak, otrzymywał pieniądze od cesarza
na zrujnowanie Rosji, tylko jaki w tym mój udział? Nie znam
żadnego Ganieckiego. Pieniędzy od niego nie otrzymywa-
łem... I natychmiast, zdobywszy władzę, Lenin wyznacza te-
goż Ganieckiego na dyspozytora stosów brylantów, z których
przed nikim nie musiał się rozliczać.
Żeby być sprawiedliwym, trzeba dodać, że nie tylko sam
Władimir Ilicz wypełniał brylantami własne przechowalnie.
Takie same prywatne fundusze mieli towarzysze Trocki,
Swierdłow, Bucharin, Zinowiew i inni. Oni też się przed ni-
kim nie rozliczali.
Hitler rękoma swoich katów zabijał miliony naszych ludzi,
rabował skarby Rosji i wywoził je do Niemiec, by tam budo-
wać społeczeństwo socjalistyczne.
Lenin rękoma swoich katów zabijał miliony naszych ludzi,
rabował skarby Rosji i wywoził je do Niemiec, by tam budo-
wać społeczeństwo socjalistyczne.
Własow służył Hitlerowi. To zdrada ojczyzny.
Żukow służył Leninowi...
Służyć Hitlerowi to podłość i zdrada. A Leninowi? W czym
Lenin jest lepszy od Hitlera?
Lenin i Stalin zgładzili więcej ludzi niż Hitler, dlatego
z punktu widzenia arytmetyki wybór Własowa jest lepszy niż
wybór Żukowa. Wznieśmy się jednak ponad arytmetykę. Hi-
tlerowcy nieśli śmierć. A marksiści, leniniści, trockiści, sta-
liniści nieśli nie tylko śmierć fizyczną, ale również moralne
zniszczenie całej ludzkości. U hitlerowców - po prostu znisz-
czenie. A komunistom nie dość tego było. Przed zniszczeniem
musieli wpierw „wychować na nowo" miliony ludzi, czyli
zmienić ich w bezdusznych hipokrytów, których jedynym ce-
lem było przeżycie za wszelką cenę.
481
VII
Za Stalina zgładzono jeszcze więcej ludzi niż za Lenina.
Nie dlatego, że Stalin był gorszy od Lenina, po prostu dlate-
go, że rządził sześć razy dłużej. Niewielki to honor służyć pod
czerwonym sztandarem kata Hitlera. Ale w czym lepszy jest
czerwony sztandar kata Stalina?
Jednak nie o to chodzi. Pod przewodnictwem partii komu-
nistycznej Związek Radziecki został zrujnowany i rozpadł się
na kawałki. I oto już po upadku szatańskiego reżimu pewne-
go razu zdarzyło się coś nieprawdopodobnego. Gazeta „Argu-
mienty i fakty" (1996, nr 9) nagle nazwała generała-lejtnanta
Andrieja Andriejewicza Własowa zdrajcą. Przetarłem oczy,
nie uwierzyłem. W gazecie jednak napisano właśnie tak:
„W naszej świadomości narodowej określenie «własowiec» do
dziś wyraźnie kojarzy się z pojęciem «zdrajca»"!
Dosłownie tak było napisane.
Drodzy towarzysze, obejrzyjcie się, porozglądajcie się!
Czy mamy uważać Własowa za wzór nikczemności? Podam
bliższy przykład. Obok was, w tym miejscu i w tym czasie,
w Moskwie mieszka niejaki Wiktor Gieorgijewicz Kulikow,
marszałek Związku Radzieckiego, bohater Związku Radziec-
kiego. W Armii Czerwonej od 21 grudnia 1939 roku. Czy są
jakiekolwiek dowody na to, że próbował uciec z Armii Czer-
wonej? Niestety, takich informacji na razie nikomu nie udało
się zdobyć. A przecież w tamtym czasie Armia Czerwona była
wiernym sojusznikiem Hitlera i walczyła po stronie Niemiec.
Razem z Hitlerem Armia Czerwona dręczyła i miażdżyła Eu-
ropę. Razem organizowano represje, na przykład w Polsce.
Razem niszczono rzesze ludzi. Oni do nas jeździli się uczyć,
jak budować obozy koncentracyjne. (A potem, po wojnie, my
hitlerowskie obozy koncentracyjne dopasowywaliśmy do na-
szych potrzeb).
Dziwną logiką się kierują towarzysze komuniści z czaso-
pisma „Argumienty i fakty": kiedy Własow służył w wojsku,
które walczyło po stronie Hitlera - to było źle, ale gdy Kuli-
kow służył w wojsku, które walczyło po stronie Hitlera - to
było dobrze.
482
Ratując honor swojego kraju, swojego narodu i swojej ar-
mii, krzyczę na wszystkie strony świata: my nie zamierzali-
śmy pozostawać hitlerowcami! Chcieliśmy zerwać z hitlery-
zmem.
Cóż w tym złego?
A jednak! Marszałek Związku Radzieckiego Kulikow nie
zgadza się: nie zamierzaliśmy zrywać z Hitlerem! My wszyscy,
a ja osobiście, chcieliśmy zachować wierność Hitlerowi!
Cóż więc z tego wynika? Ano to, że marszałek Związku
Radzieckiego Kulikow był antyfaszystą mimo woli. Po prostu
Hitler nie chciał się już dłużej przyjaźnić z narodem radziec-
kim i jego wielkimi wodzami. Gdyby jednak Hitler nie zaata-
kował, Kulikow pozostałby wiernym hitlerowcem.
A oto zwierzchnik wszystkich pisarzy ZSRR, bohater Związ-
ku Radzieckiego Karpow. I ta sama myśl: przyznaję się, wal-
czyłem przeciwko Hitlerowi, ale nie z własnej woli! To Hitler
nie chciał mieć z nami nic wspólnego, lecz gdyby to ode mnie
zależało, to dalej bym razem z SS palił wsie i tysiącami roz-
strzeliwał jeńców.
I wielu takich jeszcze się znalazło.
Każdy, kto głosi, że Związek Radziecki nie miał zamiaru
atakować Niemiec, przyznaje, że jest hitlerowskim pachoł-
kiem: rad bym Hitlerowi służyć, tylko on mnie nie wziął do
służby. I całe błoto wylewane na generała-lejtnanta Andrie-
ja Andriejewicza Własowa bierze się z zazdrości: jego Hitler
wziął do służby, a mnie nie. A już ja bym wiarą i życiem...!
Rozdział 32
O gorzkich łzach
Już 6 marca 1953 roku, czyli następnego dnia po śmier-
ci Stalina, Beria nakazuje pierwszemu wiceministrowi
spraw wewnętrznych S. N. Krugłowowi przygotować pro-
pozycje przekazania wszystkich budowlanych departamen-
tów MSW odpowiednim ministerstwom, a łagry i kolonie -
Ministerstwu Sprawiedliwości. 17 marca nowy minister
MSW przekazał projekt decyzji Prezydium Rady Mini-
strów, a 18 marca już go ogłoszono. W ten sposób decydu-
jące kroki mające doprowadzić do likwidacji gułagów zosta-
ły podjęte przez Berię już w marcu 1953 roku, a Chruszczow
zrobił tylko kolejny nieuchronny krok dotyczący zwolnienia
więźniów politycznych. Niezbyt się z tym śpieszył.
„Krasnaja zwiezda", 20 grudnia 2003
Jeszcze bardziej zadziwia opowiadanie Żukowa o Ław-
rientiju Pawłowiczu Berii.
Oto, co Żukow powiedział Annie Mirkinej, współautorce
swojej książki, podczas pierwszego spotkania: „On się zacho-
wywał jak ostatni tchórz, płakał podczas procesu, błagał, by
go zachować przy życiu. Nie, skoro trzeba umrzeć, przyjmij
śmierć z godnością!"
Anna Dawidowna przypomina sobie, że wypowiadając te
słowa o zachowaniu Berii podczas procesu, Żukow „wypro-
stował się jak struna, znów stał się nieprzystępny i majesta-
484
tycznie srogi. I wierzysz, że tylko tak ten człowiek mógłby
umrzeć - z wysoko podniesioną głową" („Ogoniok" 1988, nr
16, s. 14).
Żukow niejednokrotnie wracał do tego tematu: „Podczas
rozstrzeliwania Beria zachowywał się okropnie, jak ostatni
tchórz. Histerycznie płakał, klękał i wreszcie cały się uwalał"
(Gieorgij Żukow, Stienogramma oktiabrskogo (1957 g.) plenu-
ma CK KPSS i drugije dokumienty, Moskwa 2001, s. 624).
Tu znów przypomina się obraz mitycznego adiutanta Wła-
sowa z rewolwerem w ręku. I znów zadziwia nas dokładność,
z jaką strateg przypomina sobie o zdarzeniach, w których nie
brał udziału.
Sprawę grupy Berii prowadził specjalny skład sędziowski
Sądu Najwyższego ZSRR. Jego przewodniczącym był mar-
szałek Związku Radzieckiego I. S. Koniew. W składzie tego
gremium znaleźli się: N. M. Szwiernik, E. Ł. Zejdin, K. S.
Moskalenko, N. A. Michajłow, Ł. A. Gromów, K. F. Łuniew,
M. I. Kuczawa.
Proces był niejawny. Żukowa na nim nie było.
Wyrok wykonał generał-pułkownik Baticki, przyszły mar-
szałek Związku Radzieckiego.
Przy wykonywaniu wyroku byli obecni: generał armii Mo-
skalenko, przyszły marszałek Związku Radzieckiego, i proku-
rator generalny ZSRR Rudenko.
Żukowa tam też nie było.
Marszałkowie Związku Radzieckiego Koniew, Baticki i Mo-
skalenko nie rozpowiadali wszem i wobec o udziale w procesie
i rozstrzelaniu marszałka Związku Radzieckiego Ławrientija
Pawłowicza Berii. Żaden z nich nie pozostawił (o ile obecnie
wiadomo) pisemnych świadectw o tej sprawie. Tak samo po-
stąpili wszyscy pozostali uczestnicy tego haniebnego procesu.
(Jeżeli Beria był winny, trzeba go było sądzić jawnie).
Marszałek Związku Radzieckiego Koniew, kiedy została
ujawniona jego rola w tej sprawie, powiedział krótko: „To nie
jest żołnierska sprawa".
Wszyscy, których wciągnięto w sądowy cyrk i wykonanie
wyroku, uważali swój udział za nader wstydliwy, dlatego też
z byle kim o nim nie gadali.
485
I tylko marszałek Związku Radzieckiego Żukow, który nie
miał żadnego związku z procesem ani rozstrzelaniem, opisał
w prasie szczegóły sprawy. Opowiadał o tym, czego sam nie
widział, czego nie był świadkiem. Opowiadał to nawet niezna-
nej kobiecie podczas pierwszego spotkania.
I nie miał nic przeciwko temu, by ona notowała jego słowa
i je opublikowała.
II
Prawdopodobnie nigdy się nie dowiemy, jak naprawę za-
chowywał się Beria podczas sądu i egzekucji. Nikt o tym nie
opowiedział wprost. Jednak sędziów, oskarżycieli i katów
było ponad dziesięciu. A rozstrzelanie pierwszego zastępcy
głowy państwa ze stopniem marszałka Związku Radzieckie-
go jest wydarzeniem szczególnym nawet w wesołej historii
naszej ukochanej ojczyzny. Dlatego pogłoski o zachowaniu
Berii podczas procesu i rozstrzelania krążyły we wszystkich
kręgach społeczeństwa. I wszystkie obalają wersję Żuko-
wa. „Ławrientij Pawłowicz prosił, by go nie pozbawiać ży-
cia - bez łez jednak i przed nikim nie klękał, i się nie czoł-
gał. Minutę przed strzałem Beria próbował nawet rozedrzeć
koszulę na piersi, lecz uszyta była z mocnego materiału
i się nie poddała" („Krasnaja zwiezda", 28 czerwca 2003).
I chciałbym zobaczyć, jak zachowałby się Żukow, gdyby
znalazł się na miejscu Ławrientija Pawłowicza.
Ale tu niczego nie trzeba wymyślać. Opublikowano steno-
gram październikowego (1957 r.) plenum KC KPZR, podczas
którego Żukowa usunięto ze wszystkich stanowisk. Steno-
gram utrwalił, mówiąc oględnie, uniżone zachowanie pobite-
go sługusa Żukowa. Ach, jak on błagał o litość! Jak się korzył!
„Szczerze dziękuję, towarzysze, za tę gorzką, ale obiektywną
krytykę, wypełnioną partyjną troską Komitetu Centralnego
o nasze siły zbrojne..."
A przecież to nie rozstrzelanie - po prostu wysłano to-
warzysza na dostatnią emeryturę. Z zachowaniem mnóstwa
przywilejów, mieszkań, dacz, możliwością korzystania z sana-
toriów dla nomenklatury, zamkniętych sklepów z przydziała-
486
mi, restauracji kremlowskiej, gdzie za grosze można się było
najeść do syta, do przesytu.
Opublikowane wspomnienia i słowne wypowiedzi Żuko-
wa, przesiąknięte łzawym błaganiem o przebaczenie, wyraża-
ją czołobitną chwalbę Komitetu Centralnego.
III
O tym, jak mógłby się zachowywać Żukow, gdyby się zna-
lazł na miejscu Berii w piwnicy przeznaczonej do rozstrzeli-
wań, możemy sądzić według wielu faktów. Wiadomo, co robił
w sytuacjach nieprzyjemnych dla niego.
Anna Mirkina, która wierzy, że Żukow nie płakałby pod-
czas rozstrzeliwania, opowiada: „W marcu 1971 roku roz-
począł się XXIV Zjazd KPZR. Marszałek Żukow był delega-
tem z obwodu moskiewskiego. Zdecydował, że pojedzie. Uszył
nowy mundur. Denerwował się, bo to przecież pierwsze pu-
bliczne pojawienie się po wielu latach zapomnienia. Ale
stała się rzecz nieprzewidziana. Halinie Aleksandrownie
odmówiono wydania wejściówki. Wtedy zadzwoniła do Breż-
niewa.
Po wymianie uprzejmości Breżniew zapytał wprost:
- Czyżby marszałek wybierał się na zjazd?
- Tak, przecież został wybrany jako delegat.
- Wiem o tym. Ale przecież to takie obciążenie. W jego
stanie! Przez cztery godziny bez przerwy wstawać i siadać.
Sam bym nie poszedł - zażartował Breżniew - trzeba jednak.
O, gardło mnie boli, wczoraj u lekarza byłem, nie wiem, jak
wygłoszę przemówienie. Ja bym nie radził.
- Ale Gieorgij Konstantynowicz tak bardzo chce być na
zjeździe... dla niego to obowiązek wobec partii. Wreszcie samą
obecność na zjeździe odbiera jako swoją rehabilitację.
- To, że został wybrany na delegata — powiedział suge-
stywnie Breżniew, stawiając akcent na słowo «wybrany» - to
właśnie jest uznanie i rehabilitacja.
- Nie zdążyłam odwiesić słuchawki — opowiada Halina
Aleksandrowna - a tu już dosłownie zaczęły się pielgrzym-
ki. Przybiegli lekarze, marszałek Bagramian, różne ważne
487
osoby. Wszyscy jak jeden mąż zaczęli namawiać Gieorgija
Konstantynowicza, by oszczędzał zdrowie. Nie protestował.
Wszystko zrozumiał...
- Chciałem pojechać na zjazd. To przecież ostatni raz
w życiu. Nie udało się. - Drżały mu wargi, a po policzku po-
woli spłynęła jedyna łza. Już nigdy więcej nie widziałam łez
w jego oczach" („Ogoniok" 1988, nr 19, s. 20).
Anna Dawidowna nigdy więcej nie widziała łez w oczach
największego dowódcy. Ale inni widzieli. Kto czytał Cień zwy-
cięstwa, niech przypomni sobie rozdział „O płaczącym bolsze-
wiku". Gieorgij Konstantynowicz był mazgajem. Czterdziesto-
dwuletni chłop, z pięcioma gwiazdkami generalskimi i Złotą
Gwiazdą bohatera Związku Radzieckiego, publicznie płakał
na dworcu Kijowskim w stolicy, dlatego że wyznaczono go na
inną funkcję niż ta, którą sobie wymarzył. Ten sam potężny
chłop w wieku pięćdziesięciu jeden lat, z epoletami marszał-
ka i trzema Złotymi Gwiazdami na piersi, płakał dlatego, że
nikt nie przyszedł do niego w gościnę...
A gdyby na rozstrzelanie, to on by zapewne z wysoko pod-
niesioną głową...
IV
Teraz spójrzmy na ten sam przypadek oczyma sekretarza
generalnego KC KPZR Leonida Ilicza Breżniewa.
Jest wielu mężczyzn, którzy przeżywszy życie z jedną żoną
(lub kilkoma, jak w wypadku Żukowa), u schyłku swego życia
wypędzają żony z domu niczym stare psy i znajdują sobie
nowe. O połowę młodsze. Nie podaję w wątpliwość gorącej
miłości ostatniej żony Żukowa, Haliny Aleksandrowny, która
była młodsza od niego dokładnie o trzydzieści lat. I nie zada-
ję pytania, czy kochałaby go jeszcze bardziej, gdyby nie był
marszałkiem, lecz na przykład dozorcą lub stróżem w kołcho-
zie. To nie nasza sprawa. Chodzi mi o coś innego.
Damulki tego pokroju odznaczają się niedopuszczalną bez-
czelnością. Żukow był delegatem na zjazd komunistów. No
i dobrze. Jechałby sobie na zjazd. A tu nic z tego. Jej też się
zachciało tam znaleźć. Nie zastanawiając się, podnosi słu-
488
chawkę z kości słoniowej ze złotą tarczą, z sylwetką Wieży
Spaskiej Kremla, i żąda:
- Proszę z Leonidem Iliczem. Leonid Ilicz? Dzień dobry!
Nie poznajecie? Przecież jestem małżonką Żukowa! Nie. Nie
ta, która... Jestem tą nową. Tak, o co mi chodzi... Chciałabym
bilecik! Nie będzie jakiegoś na zbyciu?
Leonid Ilicz prowadzi z Amerykanami rozmowy o rakie-
tach. Ma na głowie nieurodzaj. Wali mu się plan pięciolet-
ni. Korupcja zżera kraj i w Uzbekistanie, i w Kazachstanie,
i w Gruzji, i na Ukrainie, i w Rosji. A co się dzieje w samej
tylko Moskwie? Polska staje mu okoniem. A Czechosłowa-
cję dopiero co przydusili. Jednak tam też może wybuchnąć
w każdej chwili. Leonid Ilicz ma 7000 kilometrów wspólnej
granicy z Chinami, której nie ma jak strzec. Leonid Ilicz ma
na głowie kłótnie GRU i KGB. Nie wiadomo: skłócić je jeszcze
bardziej czy rozdzielić? Leonidowi Iliczowi genialny admirał
Gorszkow taką flotę wybudował, że nowe okręty natychmiast
trzeba ciąć: nie ma wystarczającej liczby baz i zaplecza re-
montowego na taką armadę. Córeczka odstawia mu takie
numery, że tylko siąść i płakać. Serce mu szwankuje i ciśnie-
nie skacze. I brać z Biura Politycznego w każdej chwili może
skoczyć mu do gardła. Diabli wiedzą, czym się skończy nad-
chodzący zjazd... Podczas takiego samego zjazdu samego Sta-
lina zrzucili z głównej funkcji partyjnej. A przecież wszyscy
tak słodziutko się uśmiechali przed zjazdem. Leonidowi Ili-
czowi...
Atu jakaś łajdaczyna przez „kriemlewkę", telefon łączno-
ści rządowej, żąda zbędnego bilecika.
Żukow - marszałek. Powiedzmy, nie najlepszy. A ty, zło-
ciutka, kim jesteś? Jaka jest twoja zasługa? Paszła...
Nawiasem mówiąc, tak właśnie Leonid Ilicz zrobił. Co
prawda przekleństw nie użył. Wyraził jednak tę samą myśl,
tylko delikatnie: poszłabyś ty, kochana, do „Barwiszy"! I chło-
pa swojego ze sobą zabierz. Żeby znał swoje miejsce i żonę
swoją trzymał na łańcuchu.
Leonid Ilicz postąpił właściwie. A Żukow dostał nauczkę:
znaj swoje miejsce!
Każdy oficer idzie ze swoją towarzyszką życia przez lata
489
i garnizony. I już pierwszego dnia wyjaśnia jej elementar-
ne podstawy etyki żołnierskiej: jestem lejtnantem, nie mam
prawa zwrócić się w sprawach osobistych bezpośrednio do do-
wódcy batalionu, nie pytając o pozwolenie dowódcy kompanii.
A ty, kochana, w ogóle do żadnych dowódców nie masz pra-
wa się zwracać. Twoje zadanie - wytrwale znosić wszystkie
trudności i niewygody żołnierskiej służby. Jeżeli pojawią się
jakieś problemy, powiedz mi, ja je będę rozwiązywać.
Ostatnia (nie pamiętam która z kolei) żona Żukowa nie
miała garnizonowej zaprawy. Dlatego Żukow powinien był ja-
sno i prosto jej powiedzieć: obecnie w hierarchii państwowej
dla mnie, Żukowa, nie ma już miejsca. Wyrzucono mnie stam-
tąd. Jednak gdybym nawet w niej był, to w żadnym wypad-
ku nie masz prawa zwracać się do mężów stanu w sprawach
osobistych. Tak nie wolno. Breżniew jest głową państwa, nie
dużego, lecz ogromnego. Ja jestem starym marszałkiem, od-
suniętym od wszystkich spraw. Między mną a Breżniewem
jest przepaść. Nie mogę się zwracać do niego w sprawach oso-
bistych, nie spróbowawszy rozwiązać problemu na niższych
szczeblach. Trzeba mieć honor. Nigdy nikogo o nic nie proś!
Powiedz mi, że czegoś potrzebujesz, postaram się to załatwić.
I jeszcze: to jest telefon łączności rządowej. Należę do nomen-
klatury Biura Politycznego. Telefon zamontowano dla mnie,
i tylko ja mam prawo z niego korzystać.
Żukow nie nauczył swojej młodej żony podstaw etyki pań-
stwowej, wojennej i nomenklaturowej. I poniósł zasłużoną
karę: twoja żona nie dostanie zbędnego bilecika, a dla ciebie
nie ma miejsca na naszym zjeździe.
Żukow powinien pomyśleć: w jaki sposób on sam postąpił-
by na miejscu Breżniewa, gdyby od ważnych spraw odrywała
go jakaś damulka, która wyszła za mąż za stratega będącego
w niełasce?
Każdy zrozumiałby, że żona postąpiła, delikatnie mówiąc,
nieprzemyślanie, i byłby spokój.
A Żukow - w płacz.
490
V
Czołgi, jak też inny sprzęt wojskowy, dzielono na: bojowe,
szkoleniowo-bojowe i szkoleniowe. Zgodnie i- tą klasyfikacją
podczas wojny dowódca każdej rangi, oprócz towarzyszki bo-
jowej, która czekała na tyłach, miał na froricie przyjaciółkę
szkoleniowo-bojową. Nazywano je jeszcze PPŻ - marszowo-
-polowa żona.
Żukow nie znosił tego zjawiska. Stanowczo i bezlitośnie
z nim walczył.
„ŚCIŚLE TAJNE.
Rozkaz
dla wojsk Frontu Leningradzkiego
nr 0055
m. Leningrad, 22 września 1941
W sztabach \ ^ punktach dwwodzwwa dowódców dywizji,
pułków jest wiele kobiet niby to obsługujących, wydelegowa-
nych itp. Wielu dowódców, straciwszy twarz komunisty, po
prostu współżyje...
Rozkazuję:
do 23.9.41 r. oddalić ze sztabów i punktów dowodzenia
wszystkie kobiety. Pozostawić tylko ograniczoną liczbę ma-
szynistek po uzgodnieniu z Wydziałem Specjalnym. Odpo-
wiedzialni za wykonanie rozkazu są: rady wojenne, dowódcy
i komisarze poszczególnych oddziałów.
O wykonaniu meldować 24.09.41.
Dowódca Frontu Leningradzkiego
bohater Związku Radzieckiego generał armii Żukow".
Rozkaz ten po raz pierwszy został opublikowany w czaso-
piśmie „Istorija Pietierburga" (2001, nr 2, s. 87-88).
W tym samym miejscu - jeszcze jeden rozkaz, nr 0066
z dnia 24 września. Chodzi o 8. Armię Frontu Leningradzkie-
go: „W sztabie armii, wśród dowódców oddziałów i zgrupowań
szerzy się pijaństwo i rozpusta".
Podobnych dokumentów i świadectw bezlitosnej walki wiel-
491
kiego stratega o czystość moralną dowódców-komunistów
można znaleźć ile dusza zapragnie. Jednak...
Jednak sam strateg nie mógł wytrzymać.
Jeszcze w 1928 roku wyszła na jaw sprawa bigamii do-
wódcy pułku Żukowa. Prawie jednocześnie urodziły mu się
dwie córki. Aleksandra Zujkowa urodziła Erę, a Maria Woło-
chowa - Margaritę.
Potem jeszcze wiele różnych plam pojawiło się na mun-
durze wielkiego stratega. A na wojnie zaszalał. Nie obeszło
się bez polowych burdeli, które utrzymywali dla stratega jego
gorliwi podwładni pod płaszczykiem batalionów medyczno-
-sanitamych, szpitali polowych i węzłów łączności.
A oprócz tego miał jeszcze stałą PPŻ - Lidię Władimirow-
ną Zacharową. Żołnierski stopień - starszy lejtnant, stanowi-
sko - osobista pielęgniarka Żukowa. Geniusz sztuki wojennej
bywał na wielu frontach. I jeżeli źle się czuł, to zawsze i wszę-
dzie pomocy medycznej mogli mu natychmiast udzielić naj-
bardziej wykwalifikowani lekarze. Jemu jednak było tego za
mało. Za nim, zdrowym chłopem, całą wojnę, nie odstępując
go ani na krok, podążała osobista pielęgniarka.
Pielęgniarce stopień oficerski się nie należał. Stopnie ofi-
cerskie można było nadawać wyłącznie lekarzom. Starsza
instrumentariuszka szpitala ewakuacyjnego mogła co naj-
wyżej liczyć na naramienniki starszego sierżanta. A zwykła
pielęgniarka mogła być sierżantem. Żukow jednak nie szano-
wał prawa. Swoją PPŻ awansował na oficera. I całą obwiesił
orderami. Gazeta „SM Siegodnia" z dnia 21-27 lutego 1997
roku zamieściła zdjęcie starszego lejtnanta L. W. Zacharowej.
Otrzymała dziesięć (!) odznaczeń bojowych. Medal „Za zasługi
bojowe" (pospolicie - „Za usługi seksualne") jest wytłuma-
czalny - to standardowa nagroda dla PPŻ. Jednak za co ma
na piersi Order Czerwonej Gwiazdy? I Czerwonego Sztan-
daru?
W sierpniu 1941 roku pięć czołgów KW pod dowództwem
starszego lejtnanta Z. G. Kołobanowa na szosie Łużskiej
przez miesiąc powstrzymywało atak niemieckich czołgów
i w ten sposób uratowało Leningrad (zresztą przed pojawie-
niem się Żukowa). 19 sierpnia Kołobanow, działając z zasadz-
492
ki, zniszczył najpierw czołg prowadzący niemiecką kolumnę,
a następnie - zamykający. Po prawej i lewej stronie drogi -
błoto. Kolumna znalazła się w potrzasku, bez możliwości ma-
newru, a Kołobanow kolejno rozstrzeliwał niemieckie czołgi.
Było ich 22. Ogólnie grupa Kołobanowa zniszczyła 43 czołgi
niemieckie. Niezależny badacz Danijał Ibragimow wykonał
ogromną pracę. Znalazł świadków i dokumenty. Bohaterski
czyn czołgistów z grupy Kołobanowa obecnie jest potwierdzo-
ny w rosyjskich i niemieckich archiwach, wpisany w oficjalną
historię Leningradzkiego Okręgu Wojskowego, a w Gatczy-
nie na postumencie, na którym wypisano nazwisko Zinowija
Grigoriewicza Kołobanowa, ustawiony jest czołg KW. Za ten
czyn celowniczy czołgu starszy sierżant A. M. Usow otrzymał
Order Lenina, Kołobanow - Order Czerwonego Sztandaru,
a wszyscy pozostali uczestnicy boju — Order Czerwonej
Gwiazdy.
A PPŻ Żukowa ma na piersi i Order Czerwonego Sztanda-
ru, i Order Czerwonej Gwiazdy. Chociaż ona własną piersią
nie zatrzymywała czołgów przeciwnika i nie ratowała Lenin-
gradu.
A miała też jeszcze polskie ordery. W tym wypadku jednak
wszystko jest jasne. Pod koniec wojny komunistyczny rząd
Polski znajdował się pod osobistą kontrolą Iwana Sierowa,
serdecznego przyjaciela wielkiego stratega. Polskie ordery
bojowe w tamtych trudnych czasach nadawano na polecenie
Sierowa. Żukow nadawał radzieckie ordery Sierowowi i jego
łajdakom, a Sierow polskie — Żukowowi i jego klice.
Na froncie Żukow szalał: „Wielu dowódców, straciwszy
twarz komunisty, po prostu współżyje..." Sam dowódca Żu-
ków jednak, straciwszy twarz komunisty, nie tylko po prostu
współżył, ale też popełniał przestępstwa kryminalne. Nada-
jąc swojej osobistej pielęgniarce tytuł oficerski i bezprawnie
odznaczając ją orderami bojowymi, Żukow dwa razy przekro-
czył granice prawa. I na pierwsze, i na drugie wykroczenie
był odpowiedni paragraf. 2 maja 1943 roku Rada Naczelna
ZSRR wydała Ustawę o odpowiedzialności za bezprawne
odznaczanie orderami i medalami ZSRR. Zgodnie z tą usta-
wą przestępstwo to było karane pozbawieniem wolności od
493
6 miesięcy do 2 lat. W ciągu całej wojny Żukow dopuszczał
się przestępstw, rozdając bojowe ordery śpiewaczkom i ak-
torkom, które wpadały mu w oko, nadwornym błaznom, lizu-
som i pochlebcom. Stalin czasami wykazywał niezwykłą do-
broć i miękkość charakteru. Inaczej Jurek kryminalista sie-
działby za kratkami.
Gdy sprawa dotyczy Własowa, to wypominają mu i zarzu-
cają wszystko, począwszy od tego, że był niemoralny. Zastęp-
ca dowódcy frontu Własow miał PPŻ! „Wojenno-istoriczeskij
żurnał" bez skrępowania opublikował prywatne listy kobiety,
która była z Własowem podczas okrążenia i wydostała się
z niego, przechodząc pieszo przez tyły wroga od Kijowa do
Kurska. Jaki związek z historią wojenną mają osobiste kon-
takty mężczyzny i kobiety? Ale nasi historycy z naramienni-
kami triumfują: czytajcie, rozkoszujcie się!
A przecież nikt nie pisze, że Własow swoją PPŻ bezprawnie
mianował oficerem i nagradzał bojowymi orderami za usługi
seksualne. Gdyby coś takiego się zdarzyło, to na pewno by
sobie o tym przypomnieli.
Ale oto jeszcze jeden generał. Nieco wyższy rangą - do-
wódca frontu Żukow.
Nie wiadomo dlaczego nikt nie publikuje listów jego PPŻ
i nikt nie oskarża samego Żukowa.
Własow jest zdemoralizowany, a Żukow zakochany.
Własow bezczelnie współżył, a Żukowa frontowa miłość
ogrzewała, pomagała mu w trudnej chwili, inspirowała do
wielkich czynów i dokonań.
VI
Córka stratega Ella Gieorgiewna opowiada o przymio-
tach moralnych swojego rodzica: „Muszę zauważyć, że ojciec
zdecydowanie negatywnie odnosił się do rozwodów, uważał,
że rodzina powinna być jedna na całe życie. Pamiętam taki
epizod. Pewnego razu, gdy był ministrem obrony, podwoził
mnie z daczy do Moskwy. Przed przejazdem kolejowym na
szosie rublewskiej nasz samochód zatrzymał się obok samo-
chodu N. A. Bułganina, w którym oprócz niego znajdowała
494
się jeszcze jakaś kobieta. Dość długo staliśmy na przejeździe.
Otworzywszy drzwiczki samochodu, Bułganin przywitał się
z ojcem i zapytał, z kim jedzie. Ojciec odpowiedział, że z cór-
ką, i z kolei zapytał: «A kto z tobą jest w samochodzie?»
«A to... - Bułganin nieco się zmieszał - moja Lidia Iwanow-
na».
Byłam niemile zdziwiona, ponieważ dobrze znałam żonę
Bułganina, Jelenę Michajłowne... Przy kolacji zaczęłam wy-
pytywać ojca o poranne zajście. Wygłosił wtedy gniewną tyra-
dę pod adresem ludzi, którzy przeżywszy wiele lat z żonami,
które dzieliły z nimi wszystkie trudności i niewygody, zmie-
niają je na młode. «Wiele może się zdarzyć — mówił — ale ro-
dziny niszczyć nie wolno»" (Era i Ella Żukowe, Marszał pobie-
dy. Wospominanija i raźmyszlenija, Moskwa 1996, s. 122-123).
Żukow był zdecydowanie nietolerancyjny wobec cudzych
wad. Jednak gdy „wygłaszał gniewną tyradę" pod adresem
tych, którzy zmieniają stare żony na młodsze, już miał Hali-
nę, z którą wkrótce się ożenił, wygoniwszy starą żonę. I z nią,
z nielegalnie-równoległą, a nie z prawną żoną minister obro-
ny ZSRR marszałek Związku Radzieckiego Żukow jeździł na
wypoczynek do Bułgarii, demonstrując młodszym towarzy-
szom swobodę obyczajów komunistycznych. Różnica wieku —
dokładnie trzydzieści lat. I mieli nieślubną córkę Marię.
We Wspomnieniach i refleksjach Żukow umieścił zdjęcie,
na którym są trzy jego córki. Zdjęcie to „stało się swego rodza-
ju dokumentem świadczącym o obecności trzech córek, które
ojciec chciał widzieć przy sobie: Ery, Marii i mnie. O czwartej
córce, Margaricie, o której niespodziewanie się dowiedzieli-
śmy, w ogóle się wtedy nie mówiło" (Era i Ella Żukowe, Mar-
szał pobiedy... Moskwa 1996, s. 163).
Nie mam zamiaru grzebać się w osobistych sprawach
Żukowa. To błoto nie do przejścia. Wskazałem tylko na jego
czysto komunistyczną nietolerancję wobec zdemoralizowania
otaczających go osób.
To właśnie ta ostatnia młoda żona posłużyła się Żukowem,
żądając od Breżniewa zbędnego bileciku. I strateg się rozpła-
kał.
495
VH
Po co płakać?
Nie puścili na zjazd. To trzeba się było cieszyć!
Trzeba było po prostu zwrócić jasne spojrzenie na Kreml
i jego okolice. Oto, na przykład, tuż obok Kremla - ogrom-
ny hotel o dumnej nazwie „Rossija". Otóż do tego hotelu nie
wpuszczano Rosjan - właśnie dlatego, że są Rosjanami. Tam
wpuszczano tylko cudzoziemców. A Rosjanie w tym hotelu
myli naczynia i sprzątali toalety, ciągali walizki, zajmowali
się obsługą seksualną drogich zagranicznych gości.
Gdzie, kiedy i w jakim kraju coś takiego było lub jest moż-
liwe? Nie znam innego takiego kraju!
Czy można wyobrazić sobie taką sytuację, że w Waszyng-
tonie do hotelu o dumnej nazwie „Ameryka" nie wpuszcza-
ją Amerykanina, tylko dlatego że jest Amerykaninem? Albo
w Paryżu - Francuza?
Takie coś było możliwe tylko u nas. W kraju zwycięskiego
socjalizmu. To był prawdziwy rasizm. Jednak rasizm szcze-
gólnego rodzaju. Niespotykany nigdzie w świecie. Pomyśleć
tylko: nienawiść rasowa wobec rdzennej ludności, własnego
narodu. Można zrozumieć, kiedy czasami Rosjan nie wpusz-
czano do „Mietropolu", „Nationalu", „Inturista". Diabeł z ni-
mi, z „Mietropolami". Ale ich nie wpuszczano do „Rossii"! Ko-
muniści wyraźnie określili: Rosja nie dla Rosjan!
I tylko raz na pięć lat kwaterowano w tym hotelu wyse-
lekcjonowanych delegatów komunistycznego zbiegowiska na
kilka dni. Nie wszystkich. Większość delegatów zjazdów mia-
ła swoje rezydencje w Moskwie lub w jej okolicach. Wszelkie-
go autoramentu Kunajewy, Alijewy, Raszydowy i Szołocho-
wy posiadali dosyć komfortowe nieruchomości w Moskwie, by
się nie gnieździć po jakichś „Mietropolach". A mniejszość -
hutników i górników - umieszczano na kilka dni w „Rossii".
Przepełniała ich wtedy szczególna duma: traktują mnie pra-
wie jak cudzoziemca! Za taką szczodrość nomenklatury do-
jarki i wytapiacze byli gotowi wiarą i życiem służyć spra-
wie Lenina i popierać każde przestępstwo kremlowskich ra-
sistów.
496
A tu Żukowa nie puścili na to rasistowskie święto. I on
nieszczęsny się rozpłakał.
Na kremlowskim zjeździe obradowali wrogowie narodu.
Doprowadzili oni bardzo bogaty kraj do stanu, kiedy nie było
jak wyżywić narodu. Gdyby wybili dziesięć ton złotych czer-
wońców i zapłacili chłopom za ziarno, kraj byłby zawalony
nie tylko chlebem, ale też mięsem i ziemniakami. Kremlow-
scy rasiści zdecydowali jednak inaczej: niech amerykańskim
farmerom przypadnie w udziale złoto, a nasz chłop niech
siedzi w nędzy. Nie dziesięć, lecz setki i tysiące ton zło-
ta przerzucili do Ameryki, by ich ludowi nic nie przypadło
w udziale. To dopiero prawdziwa zdrada ojczyzny. Każdy, kto
siedział na tych zjazdach, to wróg narodu, zdrajca i sabota-
żysta.
Mówią, że wszystko to się działo nie ze złej woli, lecz przez
głupotę. Wszelkiej maści Ogarkowy i Kulikowy utrzymywali
naród w nędzy i pijaństwie, na granicy i poza granicą de-
gradacji umysłowej, zwyrodnienia i wymierania, przerzucali
rosyjskie złoto do Ameryki, ale nic z tego nie mieli i do wła-
snej kieszeni ani jednej tony złota nie wrzucili. Przypuśćmy.
Chociaż trudno w coś takiego uwierzyć.
Jeżeli oddawali skarby narodowe i przy tym część zagar-
niali dla siebie, to znaczy, że to łajdacy i złodzieje.
Jeżeli zaś przerzucali mienie narodowe po prostu dlatego,
by Ameryka mogła się wzbogacić, a własny naród puszczali
z torbami i sami z tego niczego nie mieli, to znaczy, że w do-
datku byli jeszcze skończonymi kretynami.
Rozdział 33
Jak wielki strateg dogodził wrogom ideologicznym
Żukowowska sztuka operacyjna to 5~6-krotna przewa-
ga sił. On się bał nawet wtedy, gdy Watutin skupił na wą-
skim froncie armię pancerną towarzysza Romanienki, dwa
całkiem świeżutkie samodzielne korpusy pancerne, 3. Ar-
mię Uderzeniową towarzysza Kuzniecowa, 21. Armię, kil-
ka samodzielnych brygad pancernych, kawaleryjski kor-
pus i wiele innych jednostek wzmacniających. Z taką potę-
gą tchórzył, chciał, żeby wojska Frontu Stalingradzkiego
odciągnęły na siebie siły przeciwnika. Oto, kiedy Żukow
pokazał swoje oblicze.
Marszałek Związku Radzieckiego A. I. JERIEMIENKO
„WIŻ" 1994, nr 5
Żukow był nietolerancyjny wobec fałszerzy historii. O tym
świadczy choćby wspomniany donos do KC KPZR na Czakow-
skiego. I to, co Żukow zarzucał pisarzowi, który go wysławiał:
uprawiając tanią sensację, Czakowski chce się przypodobać
naszym wrogom ideologicznym.
Sam Żukow jednak napisał książkę, którą wrogowie ideolo-
giczni uznali za wybite arcydzieło. Anna Mirkina jest dumna
z tego, że wrogom strasznie się podoba książka największego
dowódcy XX wieku. Pisze ona: „Na kolorowej okładce stutt-
498
garckiej oficyny DVA („Deutsche Verlags Anschalt"), która
wydała dwa nakłady tej książki w Niemczech, wzdłuż całego
obwodu napisano czerwonymi literami: Eines der GroBen Do-
kumente unserer Epoche („Jeden z największych dokumen-
tów naszej epoki"). Tak ocenili dzieło radzieckiego marszałka
przeciwnicy ideologiczni" („Ogoniok" 1988, nr 18, s. 20).
To oczywiście cud: napisać tak, żeby się podobało ideolo-
gicznym wrogom. Zgrzytam zębami z zazdrości. Wrogów mam
wystarczająco dużo. Budzę się w nocy i myślę, jak by tu im
dogodzić. Napisać coś takiego, żeby moi ideologiczni przeciw-
nicy przywitali moje nowe arcydzieło burzliwymi owacjami.
Nie jestem pyszałkiem, nie liczę, że wrogowie uznają moje
utwory za największy dokument epoki, chociaż jednak kape-
lusze by zdjęli z głów na znak szacunku. Ale nie, jakkolwiek
bym się starał, nic nie wychodzi. Cokolwiek bym napisał,
w moją stronę lecą kamienie. AGieorgij Konstantynowicz Żu-
ków nie tylko jest wielkim strategiem, ale w dodatku wielkim
pisarzem. Tak się wysilił i tak napisał, że wrogowie ideolo-
giczni natychmiast zerwali się z miejsc i witali jego nieśmier-
telne dzieło okrzykami zachwytu.
II
Mówią mi: dobrze, przypuśćmy, że w Lodołamaczu wszyst-
ko jest napisane poprawnie, a jednak... Czy Armia Czerwona
była przygotowana do wojny? W tym momencie burzą całą
moją konstrukcję poprzez proste, a jednak straszne świadec-
twa naszej niegotowości. Jeden tylko przykład: 21 czerwca
1941 roku Armii Czerwonej brakowało 32 tysięcy czołgów,
w tym 16 600 czołgów najnowszych typów.
Źródło takich wiadomości - Marszałek Związku Radzieckie-
go G. K. Żukow (Wspomnienia i refleksje, Moskwa 1969, s. 205).
Druga wojna światowa, jeżeli nie brać pod uwagę wojny na
morzu, przede wszystkim była wojną czołgów, a nikomu na
świecie tak nie brakowało wojskowej techniki pancernej jak
nam. Powiem więcej: we wszystkich armiach świata razem
wziętych nie brakowało aż tyle owej podstawowej broni tej
wojny. Te liczby to nasza narodowa hańba. Znalazły się one
499
we wszystkich zachodnich monografiach o wojnie, we wszyst-
kich podręcznikach. Uczą ich we wszystkich akademiach wojs-
kowych na świecie. Eksperci pamiętają te liczby i już od wielu
lat bezlitośnie je wbijają do mojej biednej głowy.
Oto, z jakiej przyczyny toczy się walka. Hitlerowcy potra-
fili wmówić całemu światu, że Niemcy to rasa wyższa, a Sło-
wianie, Semici i jeszcze inni to rasy niższe. Hitlerowcy pisali:
podludzie. Obecnie nie mówią o tym otwarcie, ale mają to na
myśli, zwłaszcza gdy mówi się o wojnie. A ja się sprzeciwiam.
Udowadniam, że mieliśmy i czołgi, i samoloty i dorównywały
one światowym standardom, a nawet je przewyższały; mieli-
śmy też lepszą artylerię i więcej amunicji niż wszystkie po-
zostałe kraje świata razem wzięte. Tylko że przygotowywali-
śmy się nie do obrony, lecz do czegoś innego. Zaskoczono nas
znienacka, wojnę trzeba było prowadzić według innych sce-
nariuszy... Nie można jednak 1941 roku tłumaczyć naszym
zacofaniem i głupotą...
Odpowiadają mi: a czy wiesz, że Stalin był tchórzem? To
powiedział sam Żukow! Czy wiesz, że brak uzbrojenia w Ar-
mii Czerwonej był rzeczywiście katastrofalny, samych tylko
czołgów brakowało 32 tysiące, w tym też 16 600 najnow-
szych? I to powiedział sam Żukow! A czy wiesz, że samoloty
były przestarzałe? To słowa Żukowa! A wiesz, że ani jedna
dywizja nie była w pełni skompletowana? I to też powiedział
sam Żukow!
My wszyscy, mieszkańcy byłego Związku, w oczach Za-
chodu, zresztą we własnych też — wychodzimy na głupców,
i wszystko u nas było nie tak. As atutowy wszystkich naszych
wrogów i przeciwników, wszystkich hitlerowców i rasistów
to Gieorgij Konstantynowicz Żukow. Naszą „niegotowość" Żu-
ków opisał barwnie i kolorowo i wszystkim wrogom Rosji dał
nieskończony zapas argumentów.
W Armii Brytyjskiej, na przykład, omawiając udział
Związku Radzieckiego w drugiej wojnie światowej, zaczynają
od liczb: Armii Czerwonej dotkliwie brakowało techniki bojo-
wej, samych tylko czołgów potrzeba było...
Wnioski niech każdy wyciągnie sam.
A jakie wnioski można wyciągnąć po takich porażających
500
liczbach? Tu wszystko jest jasne: Rosjanie nie mogli wal
oni w ogóle w żaden sposób do wojny się nie przygotowywali.
Dalej podręcznika można nie czytać. Wszystko jest jasne
bez niego: Stalin był śmiertelnie przerażony, Rosjanie-Wańki
pili, wylegiwali się na piecach i wszyscy w zwierzęcym stra-
chu oczekiwali na atak, wiedząc, że jest nieunikniony, nie ro-
bili jednak niczego, by się obronić. Bo przecież czego dowodzą
liczby już choćby tylko brakujących czołgów?
Liczby te powtarzają się nie tylko na brytyjskich wykła-
dach i w podręcznikach, ale też w amerykańskich, francu-
skich, hiszpańskich, algierskich. I wszędzie podsumowanie:
w drugiej wojnie światowej udział brali Niemcy, Grecja, Japo-
nia, Wielka Brytania, Norwegia, Francja, Albania, USA, Luk-
semburg, Australia... Właśnie oni wnieśli decydujący wkład.
A nieprzygotowany do wojny Związek Radziecki żadnego
wkładu wnieść nie mógł. Spójrzcie tylko na straszliwy brak
czołgów!
Z liczb tych można wyciągnąć też kolejny wniosek: Żukow
to geniusz. Przy takich potwornych brakach czołgów, dzięki
swojej mądrości, zdolnościom i umiejętności dowodzenia, za
sprawą swojego geniuszu potrafił jednak tych Iwanów-głup-
ków doprowadzić do samego Berlina!
III
KC KPZR postawił przed Żukowem i zespołem autorów
jego wspomnień zadanie - wymyślić takie świństwo o swojej
ojczyźnie, które poraziłoby rozumnych ludzi na całym świe-
cie. I współautorzy Żukowa wpadli na pomysł: trzeba po pro-
stu zapomnieć o wszystkim, co się ma, a przypominać tylko
to, co chciałoby się mieć. Gotowość każdej armii do wojny za-
wsze określa się wystarczającą ilością sił i środków: u Han-
nibala było tyle i tyle słoni, a u Bonapartego - tyle i tyle ar-
mat. Geniusz Żukowa i jego współautorów polegał na tym, że
pierwsi wpadli na pomysł, by gotowość (a raczej niegotowość)
do wojny określać nie według liczby posiadanych czołgów,
dział i samolotów, lecz według ich braków. Tę metodę Żukow
i współautorzy zastosowali tylko przeciwko własnemu kra-
501
jowi i własnej armii: nam nie wystarczyło! Przeciwko innym
krajom i armiom Żukow swojej metody nie stosował. Dlatego
cały świat śmieje się tylko z nas. Wszystkim wystarczało, tyl-
ko u nas brakowało...
Lista tego, czego nam brakowało, zawsze będzie bardzo
długa. Powiem więcej: ona się nigdy nie skończy. Niedaw-
no spotkałem w Londynie pewnego okropnie biednego Ro-
sjanina, który strasznie by chciał kupić kompleks rafinerii
z doprowadzającym rurociągiem naftowym w Zjednoczonych
Emiratach Arabskich, ale brakuje mu ośmiu miliardów do-
larów. Kwota powala z nóg: pomyśleć tylko, jakiż on biedny,
jak wiele mu brakuje! Braki u niego są czysto żukowowskie.
Z rozmachem.
Zapytajcie sułtana, ile dziewcząt brakuje mu w haremie.
Nieszczęsny sułtan. W porównaniu z nim jesteśmy w pełni
zaopatrzeni. Tylko dlatego, że nie mamy haremów. Tylko
dlatego, że nam taki brak żon i nałożnic nawet się nie może
przyśnić.
Żukowowskim sposobem można kalać nie tylko własne
gniazdo, ale również każde inne. Na przykład: zapomnijcie
o wszystkich osiągnięciach Ameryki, o wszystkim, co w niej
jest dobrego, a sporządźcie listę tego, czego by pragnął na-
ród i rząd amerykański. Wpiszcie od razu wszystkie możli-
we osiągnięcia najbliższych dziesięcioleci: wszystko to bę-
dzie, na razie jednak tego wszystkiego jeszcze nie ma, a więc -
brak.
Zapytajcie amerykańskiego ministra obrony: czy wystar-
cza mu lotniskowców, stacji kosmicznych, satelitów, czołgów,
samolotów, komputerów? Tak po prostu zapytajcie, czy wy-
starcza mu pieniędzy. Czy wystarcza mu miliardowych bu-
dżetów?
Żukowowską metodę pewnego razu wypróbowałem na so-
bie. Zlekceważywszy wszystko, czym mnie obdarzył los i przy-
roda, spisałem to, czego mi w życiu brak. Spis wyszedł prze-
rażający i przygnębiający. Samemu siebie mi żal. Piszę i pła-
czę...
502
IV
We wrześniu 1939 roku Hitler miał 2977 czołgów. Żaden
z nich, według ciężaru bojowego, nie osiągał 20 ton, a 2668
maszyn, czyli zdecydowana większość, nie miała nawet 10 ton.
Innymi słowy, wszystkie czołgi były lekkie, a w zdecydowanej
większości - bardzo lekkie, czyli tankietki. Połowa niemiec-
kich czołgów z tego okresu nie miała dział, tylko karabiny ma-
szynowe. Pozostałe miały działa kalibru 20 mm. Natomiast
najpotężniejsze czołgi niemieckie w 1939 roku miały działa
37 mm. I było ich... 98. Czołgi te w armii niemieckiej nazywa-
no średnimi. Ale to była tylko nazwa. Prawdziwych czołgów
średnich w Niemczech nie było w ogóle. Ciężkich - tym bar-
dziej, ich nie było nawet w najśmielszych marzeniach.
Dla porównania: Armia Czerwona wówczas już dawno
zrezygnowała z kalibru 37 mm i przestawiła się na kaliber
45 mm. W Armii Czerwonej we wrześniu 1939 roku było 15
tysięcy czołgów z działami 45 mm, oprócz tego setki czołgów
z działami o krótkich i długich lufach kalibru 76 mm. Żeby
obraz był pełny: w Niemczech było 211 czołgów z działami 75
mm, lufy jednak miały tak krótkie, że były nieskuteczne jako
broń przeciwpancerna.
W Armii Czerwonej jesienią 1939 roku dobiegały końca
próby czołgów KW i T-34, którym było pisane dokonać rewolu-
cji w dziedzinie światowej budowy czołgów. W grudniu tegoż
roku zostały przyjęte na wyposażenie. W tym samym czasie
w Niemczech nie planowano żadnych zmian uzbrojenia.
I oto pytanie: czy Hitler miał dość czołgów, by podbić
świat? Ilu mu brakowało? Tych pytań nikt nigdy nie posta-
wił. Dlatego z Hitlera nikt się nie śmieje. Rozumie się to samo
przez się: jemu wystarczało.
Hitler rozgromił Francję w ciągu miesiąca. Czołgi fran-
cuskie i brytyjskie były gorsze od niemieckich. Oprócz tego
w armiach brytyjskiej i francuskiej nie było zgodności w kwe-
stiach ich zastosowania bojowego. Francja padła, a Brytania
ocalała i to tylko dlatego, że miała potężną granicę przeciw-
pancerną — kanał La Manche. Latem 1940 roku na Wyspach
Brytyjskich było mniej niż sto przestarzałych czołgów. Nikt
503
nie pyta, ile czołgów brakowało Francji i ile Wielkiej Brytanii.
Skoro nie ma pytania, to tu również poglądy ekspertów są
jednogłośne: wystarczało.
W chwili pogromu brytyjskich i francuskich armii amery-
kański senator Henry Cabot Lodge przyglądał się najwięk-
szym manewrom armii amerykańskiej, w których brały udział
wszystkie czołgi Stanów Zjednoczonych. W Senacie podzielił
się wrażeniami: „Właśnie widziałem wszystkie czołgi Sta-
nów Zjednoczonych (...) Mamy ich prawie 400". Amerykanie
nie mieli wtedy prawie wojsk pancernych. Czołgi wchodziły
w skład uzbrojenia piechoty i kawalerii. Jako osobny rodzaj
wojska, wojska pancerne USA zostały utworzone dopiero
w lipcu 1940 roku. I jeszcze słowo na temat jakości - naj-
większy kaliber działa czołgu to znowu 37 mm. Ale większość
czołgów nie miała nawet tego, jedynie karabiny maszynowe.
Opancerzenie na wszystkich czołgach tylko chroniące przed
ostrzałem broni maszynowej i odłamkami, mocowanie płyt
pancernych za pomocą nitów. Silniki - tylko benzynowe. Gą-
sienice - bardzo wąskie, nacisk na grunt duży, możliwość
pokonywania trudnego terenu - niewielka. Zasięg śmiesz-
ny - 150 km na drogach. W trudnym terenie jeszcze mniejszy.
I nikt nie pyta: ilu czołgów brakowało Amerykanom? Dlatego
uważa się, że im wystarczało. Dlatego z nich też nikt się nie
śmieje.
W księgarniach na Zachodzie półki uginają się od książek
o działaniach wojennych w Afryce Północnej: Rommel przeciw-
ko Monty'emu, Monty przeciwko Rommlowi, przełom w woj-
nie... Czasem zachodni historycy stawiają bitwy w Afryce
w jednym szeregu ze Stalingradem. A czasem nie stawiają,
Stalingrad opuszczają. Połowa tekstu w brytyjskich książ-
kach o wojnie dotyczy działań na pustyni. A oto szczegóły:
„Kiedy 23 czerwca afrykański korpus brytyjski stanął, by
walczyć o utrzymanie pozycji, były w nim 44 czołgi zdolne do
prowadzenia działań bojowych, Włosi mieli 14" (B. H. Lid-
dell Hart, History Of the Second World War, Londyn 1973,
s. 288).
W historii Wielkiej Brytanii to chwila największego kryzy-
su. Czołgi Rommla mogły przeciąć Kanał Sueski i wtedy bry-
504
tyjskie imperium byłoby rozcięte na pół, połączenie metropolii
z dalekimi koloniami byłoby przerwane lub znacznie utrud-
nione. Niemieckie czołgi niesamowitym wysiłkiem udało się
zatrzymać. Bitwie tej są poświęcone dziesiątki filmów, setki
książek, tysiące artykułów. A z naszej dzwonnicy wielkość
tej bitwy jest niewidoczna. Co to za skala działań bojowych:
44 czołgi? 14 czołgów? I nikt nie pyta, ilu czołgów brakowało
w takim razie Rommlowi, by się przedrzeć do kanału i go
sforsować. I ilu czołgów brakowało brytyjskim wojskom, żeby
jeden niemiecki batalion pancerny i jedną włoską kompanię
czołgów w kilka godzin zrzucić do Morza Śródziemnego i wię-
cej nigdy o nich nie wspominać?
Pytanie nie zostało postawione, dlatego odnosi się wraże-
nie, że i Niemcom wystarczyło, i Brytyjczykom.
22 czerwca 1941 roku Hitler wkroczył na ziemie Związku
Radzieckiego z dziwną liczbą czołgów - 3712. Żukow powta-
rza tę liczbę wielokrotnie (Niemcy mieli mniej czołgów, ale nie
będziemy się czepiali). Tych samych typów, którymi najecha-
li Polskę. Przez dwa lata wojny nic nowego w uzbrojeniu się
nie pojawiło. Zmieniły się proporcje na korzyść cięższych ty-
pów, oprócz tego czołgi modernizowano, na niektórych monto-
wano mocniejsze działa 50 mm, zawieszano dodatkowe pan-
cerze, dlatego wzrósł ich ciężar bojowy. 1404 niemieckie
czołgi z lekkich zamieniły się w średnie: ich ciężar bojowy
przekroczył granicę 20 ton. Wszystkie jednak tworzone były
jako lekkie i przez to, że wzmocniono uzbrojenie i pancerz,
ucierpiały ich zdolności manewrowe. Spróbuj wbiec pod gór-
kę. Lekko, jeżeli niczego ze sobą nie niesiesz. A jeżeli
biegniesz w pełnym rynsztunku i z lufą od moździerza na
plecach? Ten sam efekt dotyczy czołgu. Modernizacja przesta-
rzałych niemieckich czołgów lekkich i przekształcenie niektó-
rych z nich w średnie nie przyniosły zdecydowanej poprawy.
I nie wiadomo dlaczego nikt nie pyta: czy można zdobyć
Rosję, mając 3712 przestarzałych czołgów, które są zdolne
działać tylko latem (w dodatku nie w deszczu), jeżeli te czołgi
mają ograniczony resurs, dziwnie mały zasięg, niezadowala-
jącą zdolność pokonywania trudnego terenu, pancerz chro-
niący jedynie przed ostrzałem broni maszynowej i odłamkami
505
i działa, które nie przebijają pancerzy radzieckich KW i T-34.
I dlaczego nikt nie wylicza, ilu czołgów zabrakło Hitlerowi do
podboju światowego mocarstwa. Dlatego właśnie uważa się,
że Hitlerowi wystarczyło czołgów.
W tych latach Japonia ugrzęzła w Chinach. Zwycięstwo
nie było możliwe. Chińczyków było strasznie dużo. Oprócz
tego w każdej chwili mogła wybuchnąć wojna pomiędzy Japo-
nią i Związkiem Radzieckim. Jeden po drugim pojawiały się
konflikty zbrojne między wojskami radzieckimi i japońskimi.
Dochodziło do poważnych starć z udziałem setek samolotów,
czołgów i dział, dziesiątków tysięcy żołnierzy. I na dodatek
Japonia zaatakowała Stany Zjednoczone i Wielką Brytanię,
zmieniwszy w swoich wrogów wszystkie liczące się kraje re-
gionu Oceanu Spokojnego i Oceanu Indyjskiego. Czy Japonia
była gotowa walczyć jednocześnie przeciwko całemu światu?
Nie powiem złego słowa o japońskim lotnictwie i flocie, ja-
pońskie czołgi jednak nie zasługują na to, by o nich mówić.
Ani pod względem liczby, ani pod względem jakości. Nikt jed-
nak nie pyta, ilu czołgów brakowało Japończykom, by podbić
Chiny, Mongolię, Syberię, Indie, Indochiny, Australię, Stany
Zjednoczone, Wielką Brytanię i wszystkie pozostałe kraje.
I nikt się z nich nie śmiał. Dlatego uważa się, że Japończycy
byli przygotowani do wojny, jakoś samo przez się jest to zro-
zumiałe: im wystarczało.
Zachód przyzwyczaił się do dziecinnie małych liczb: 3712,
2977, 400, 44, 14, dlatego liczby naszych braków są wstrzą-
sające. Zabrakło 32 tysięcy czołgów! W tym 16 600 najnow-
szych! I komuniści rozpowszechniają liczby Żukowa na całym
świecie. Rektor Akademii Wojskowej generał armii M. Garie-
jew - też o tym mówi: o, widzicie, ile nam zabrakło! (Czytajcie
zbiór Mużestwo, s. 241-242).
By rozpowszechniać Żukowowską „prawdę o wojnie", ko-
muniści wysyłają na Zachód swoich ludzi. Oto jeden z tych
wysłanników, pułkownik Josif Saksonow, w tytule artykułu
pyta: „CZY ZSRR MÓGŁ ZAATAKOWAĆ NIEMCY W LIP-
CU 1941 ROKU?" („Panorama", Nowy Jork, 13 września 1995).
Nagłówek jest wydrukowany ogromnymi literami i na pół
strony - znak zapytania. Saksonow powtarza argument Żu-
506
kowa: „potrzebne było 16 600 tylko nowych czołgów, a ogólnie
32 tysiące czołgów". I nie jest w tym osamotniony.
V
Stany Zjednoczone, Wielka Brytania, Francja, Japonia,
Włochy wkroczyły w drugą wojnę światową z przestarzały-
mi czołgami. Przez całą wojnę w tych krajach produkowano
tylko takie czołgi. Do końca wojny nie potrafiono stworzyć ni-
czego godnego uwagi. Tak więc i zakończyły one wojnę z ar-
chaiczną techniką.
Niemcy też rozpoczęły wojnę z przestarzałymi czołgami.
Jednak w trakcie wojny potrafiły stworzyć Panterę, Tygrysa
i Tygrysa królewskiego. Ale wszystkie te czołgi miały silniki
benzynowe. Ogromna wada — przestarzały technika. Przez to
nie utrzymano maszyny w zaprojektowanym dla niej ciężarze.
Dowództwo zamówiło Panterę o wadze 30 ton, a wyszło 45.
Tygrys miał ważyć 45 ton, a wyszło - 56. Nadwaga sprawiała,
że czołgi były powolne i ociężałe. Właściwa moc okazała się za
niska. Wytrzymałość techniczna — bardzo niska. Zawieszenia
na wałkach skrętnych, które niemieccy konstruktorzy wyko-
rzystali w Panterach i Tygrysach, już nigdy więcej w historii
światowego przemysłu budowy czołgów nie zastosowano, po-
nieważ był to oczywisty błąd. W dodatku wszystkie te maszy-
ny były bardzo skomplikowane, a ich produkcja kosztowna.
Dlatego podczas wojny udało się wyprodukować 4884 Pantery
i 392 działa samobieżne na tej bazie (Jagdpanther), 88 Ele-
fantów, 1354 Tygrysy, 489 Tygrysów królewskich i 77 dział
samobieżnych na tej bazie (Jagdtiger). Jeżeli te czołgi uważać
za najnowsze, to przez całą wojnę wyprodukowano ich 7284.
Podkreślam jednak: zaczęto je wprowadzać dopiero w 1943
roku, kiedy wynik wojny był już wyraźnie przesądzony. I na-
pływały one nie wszystkie od razu, lecz niewielkimi partiami,
w miarę postępowania produkcji. A na początku wojny nicze-
go podobnego w armii niemieckiej jeszcze nie było.
I tylko Armia Czerwona rozpoczęła wojnę, mając czołgi
najnowszej konstrukcji: 711 KW-1 i KW-2 i 1400 T-34/16.
Jeżeli nie liczyć najnowszych T-40, T-50 i BT-7M, to nawet
507
samych tylko T-34 i KW było 2111. Potem, w trakcie wojny,
czołgi ciężkie produkowano tysiącami, a średnie T-34 - dzie-
siątkami tysięcy.
W 1941 roku każdy czołg KW, sam pozostając poza za-
sięgiem, mógł zniszczyć kilka najlepszych niemieckich czoł-
gów. KW były silniejsze nie tylko od wszystkich niemiec-
kich wojsk pancernych, ale w ogóle od wszystkich wojsk
pancernych świata razem wziętych. 711 sztuk KW, przy
mądrym ich wykorzystaniu, mogło zatrzymać inwazję nie-
miecką.
To samo dotyczy 1400 czołgów T-34/16. Wystarczyłoby
ich, by roznieść nacierającego przeciwnika.
Jeżeli natomiast policzyć 704 - BT-7M, 277 - T-40 i 63 -
T-50, to ogólna liczba najnowszych czołgów w Armii Czerwo-
nej w dniu 22 czerwca 1941 roku wynosiła 3155.
Otóż: inne kraje nie przygotowywały się do wojny. Przy-
gotowywał się tylko Związek Radziecki. Cały świat zadowa-
lał się przestarzałymi czołgami i ich wszystkich na początku
wojny w żaden sposób nie nazbierałoby się nawet dziesięć ty-
sięcy. W 1941 roku Związek Radziecki miał co najmniej dwa
razy więcej czołgów niż wszystkie kraje świata, łącznie z 3155
najnowszymi, których nie miał nikt oprócz Armii Czerwonej.
T-34 i KW miały pancerz odporny na uderzenia pocisków prze-
ciwpancernych, a reszta wszystkich czołgów świata... My
mieliśmy działa zdolne przebić pancerz każdego istnieją-
cego wówczas czołgu oraz każdego, jaki mógłby się pojawić
w niedalekiej przyszłości aż do końca drugiej wojny światowej.
A ich działa z tamtego czasu potrafiły razić KW i T-34 tylko
z krótkiej odległości i to jedynie w bok lub w tył. Nasze czołgi
miały gąsienice, na których można jechać po śniegu i błocie,
a ich czołgi się ślizgały. My mieliśmy potężne ekonomiczne
silniki Diesla, a oni - słabe, żarłoczne i w dodatku łatwopal-
ne silniki benzynowe. Otóż: 2111 - T-34 i KW wystarczało,
by odeprzeć każdy atak. Pozostałe tysiące naszych czołgów
mogłyby w ogóle nie brać udziału w walkach czołgów, lecz po
prostu gonić piechotę niemiecką.
Żukowowi jednak tego było mało. On w chwili wybuchu
wojny chciałby mieć jeszcze 16600 najnowszych czołgów...
508
I cały świat się z nas śmieje: oto widzicie, jakie były braki!
Brakowało im zwłaszcza najnowszych! Jakież to zacofanie!
VI
Żukow wyliczył, ile czołgów brakowało, i ogłosił to na cały
świat. A czego w takim razie „nie brakowało"? Żeby określić
deficyt, trzeba znać stan: powinno być dziesięć par butów,
jest tylko dziewięć, więc jednej pary brakuje. A Żukow, jak
widzieliśmy, liczby radzieckich czołgów nie przedstawiał na-
wet w przybliżeniu. Oświadczono to oficjalnie. I oto, nie zna-
jąc stanu, wyliczył braki. Geniusz i tyle.
Hitler ma, jak donosi Żukow, 3712 czołgów. Aby zrówno-
ważyć siły nacierających, strona broniąca się może mieć siły
trzykrotnie mniejsze. To formuła znana każdemu rekrutowi
każdej armii świata, w ciągu wieków i tysiącleci. W danym
wypadku, w czerwcu 1941 roku, Armii Czerwonej do obro-
ny wystarczyłoby 1237 takich samych czołgów, jakie miał
Hitler, przestarzałych, z silnikami benzynowymi, z cienkimi
pancerzami i wąskimi gąsienicami. I wtedy siły strony nacie-
rającej i broniącej byłyby równe. Przy tym najnowsze czołgi
nie byłyby wcale potrzebne. Naród swoją bohaterską pracą,
niesamowitymi wyrzeczeniami, niepowetowanymi stratami
i nadludzkimi ofiarami zbudował zakłady i dał Żukowowi
23925 czołgów, czyli 19 razy więcej niż było potrzebne do
obrony. Największemu strategowi tego było mało, on chciał
mieć jeszcze 32 tysiące wraz z 16 600 najnowszych. W tym
wypadku bilans radzieckich czołgów wyniósłby 55767, łącz-
nie z 18660 najnowszego typu, przeciwko 3712 przestarza-
łym czołgom niemieckim, wśród których nie było ani jednego
czołgu nowego typu. Żukow pragnąłby mieć na każdy prze-
starzały niemiecki czołg po 15 radzieckich czołgów, w tym -
po 5 najnowszych.
Przy zapoznaniu się z tymi liczbami nasuwa się nie-
uchronnie myśl, że Żukow tak zmieszał z błotem nasz lud, że
zmywać go trzeba będzie przez wiele dziesięcioleci, jeżeli nie
wieków.
Jest jeszcze i takie wyjaśnienie katastrofy z 1941 roku:
509
Niemcy skupili siły na wąskich odcinkach... Oto doradca pre-
zydenta Rosji generał-pułkownik D. Wołkogonow wyjaśnia:
„Chodzi o to, że wojska Wehrmachtu były skoncentrowane
w kilku potężnych zgrupowaniach, dzięki czemu na głównych
kierunkach uderzeń przeciwnik stworzył cztero- bądź pię-
ciokrotną przewagę w siłach i środkach" („Russkaja mysi",
11-17 maja 1995).
Obliczmy: bójka na ulicy, po jednej stronie dwudziestu czte-
rech chłopa, w tym trzech pięściarzy - mistrzów olimpijskich,
po drugiej stronie - czterech chłopa, a dokładnie - trzech i pół,
i nie mają mistrzów... W jaki sposób ci trzej mogą się skupić
na wąskich odcinkach, żeby dać łupnia dwudziestu czterem,
łącznie z mistrzami? Oni jednak znaleźli sposób. Wyjaśniają,
że dwudziestu czterech nie potrafiło sobie poradzić, było ich
zbyt mało, zabrakło im kolejnych trzydziestu dwóch, łącznie
z szesnastoma olimpijczykami. Przeciwko trzem. I pół.
Ludzie na świecie czytają, dziwią się, porównują, wyciąga-
ją wnioski. I nie wypadają one na korzyść zdolności intelek-
tualnych naszego narodu.
Załóżmy jednak, że Żukow rzeczywiście nie wiedział, ile
ma czołgów. Załóżmy, że mamy okrągłe zero. Ale nawet gdy-
byśmy w ogóle nie mieli czołgów, to i wtedy oświadczenie
Żukowa, że przeciwko niepełnym czterem tysiącom czołgów
niemieckich potrzebujemy 32 tysięcy, jest obrazą. Przede
wszystkim to narodowa obraza rosyjskiego ludu. I wszyst-
kich pozostałych narodów byłego Związku Radzieckiego też.
W świetle tej arytmetyki wszyscy wychodzimy na głupców
i debili. Tylko za to jedno oświadczenie powinno się zrzucić
Żukowa-idola z postumentu.
Rodacy, mamy wybór: albo uznamy, że nasz zbrodniczy
reżim przygotowywał wojnę zaborczą, a do obrony wcale się
nie przygotowywał, dlatego zaskoczyli nas znienacka i pędzili
do samej Moskwy, albo powinniśmy uznać siebie za idiotów.
Książka Żukowa jest rasistowska, ponieważ wbija w na-
sze głowy ideę o marności naszego narodu. Hitlerowcy chcieli
nam narzucić ideę przewagi rasowej Niemców nad Słowia-
nami. Im się to nie udało. A marksiście Żukowowi się udało.
Marksiści-leniniści nauczyli nas gardzić samymi sobą i sa-
510
mych siebie nienawidzić. Nauczyli nas pluć na poprzednie
i przyszłe pokolenia, na swoją ziemię, na własną historię. Hi-
tlerowi nie udało się nas zdobyć. Żukowowi się udało.
Książkę Żukowa wychwalali wszyscy nienawidzący narodu
rosyjskiego. Koledzy z „Krasnoj zwiezdy" zwrócili się wprost
do Michaiła Aleksandrowicza Szołochowa: powiedz słowo...
Jednak na oceny Szołochow okazał się za skąpy („Wymienię
jednego - inni się obrażą"). Zresztą jeden komplement wygło-
sił: „Wspomnienia wojenne marszałków Żukowa i Rokossow-
skiego to wspaniałe książki" („Krasnaja zwiezda", 24 maja
1995).
Niepotrzebnie Michaił Aleksandrowicz pomieszał sacrum
z profanum. We wspomnieniach Rokossowskiego nie ma ni-
czego podobnego do tego, co jest napisane w haniebnych two-
rach Żukowa.
A chór wrogów śpiewa: o, wielki Żukow!
I oto pytanie do naszych laureatów, naszych strategów
w generalskich i marszałkowskich epoletach: a wy, drodzy
towarzysze, nie czujecie obrzydzenia, otrzymując swoje srebr-
niki za wychwalanie tej ohydnej książeczki?
VII
Laury Żukowa-oszczercy nie dają spokoju naszym stra-
tegom. Ostatni szef sztabu generalnego sił zbrojnych ZSRR
generał armii M. Moisiejew już u schyłku komunistycznego
reżimu postanowił się wyróżnić. Poszedł dalej: ogłosił, że sa-
mych tylko najnowszych czołgów potrzebowaliśmy nie 16600,
jak oświadczał Żukow, lecz 31400 („Prawda", 19 lipca 1991).
Żukowowska metoda jest nieskończona, jak nasze potrze-
by. Towarzysze bezwstydni generałowie, jeżeli któryś z was
pragnie nagród, orderów i posad, ogłoście, że Rosjanie są tak
głupi, że potrzebowali dodatkowo 100 tysięcy najnowszych
czołgów, nie licząc tych, które już były na uzbrojeniu Armii
Czerwonej. Gwarantuję: komuniści wam również zmajstrują
pomnik.
Przyczyny popularności Żukowa w Niemczech, we Francji,
w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych są zrozumiałe:
511
sytym mieszczuchom przyjemnie się czyta, że Rosjanie są
najgłupsi na świecie. Fałszerstwa Żukowa łechcą narodowe
ambicje i Niemca, i Amerykanina, i Brytyjczyka, i Francuza:
Rosjanie sami uświadamiają sobie swoją niepełnowartościo-
wość!
I niech Ukraińcy, Tatarzy, Żydzi, Gruzini lub Ormianie
się nie łudzą. Kiedy inni mówią o Rosjanach, mają na myśli
nas wszystkich. Dzięki lekkiej ręce Gieorgija Konstantyno-
wicza Żukowa, „marszałka zwycięstwa", wszyscy jesteśmy
niższą rasą.
A Niemcy — wyższą.
Nikt z przywódców współczesnej Rosji nie ukrywa, że
książka Żukowa to ideologiczna dywersja. Dlaczego, w takim
razie, wychwalają Żukowa i jego, przepraszam za wyraże-
nie, „wspomnienia"? Oto, dlaczego: zbrodnia XX wieku się
w pełni nie dokonała, „wyzwolenie" Europy, Azji i Afryki nie
nastąpiło, ale ślady przygotowań są widoczne gołym okiem.
Żeby zapobiec zdemaskowaniu, komuniści rozpuszczają (i to
z wielkim powodzeniem) bajki o „niegotowości". Ogłosili ca-
łemu światu, że nasz naród nie jest do niczego zdolny: nie
mając dwudziestokrotnej liczebnej i absolutnej jakościowej
przewagi, żołnierz rosyjski jest niezdolny do walki.
Ze wszystkich marszałków czasu wojny Żukow wykazał
największą gorliwość i żarliwość w służeniu antynarodowemu
reżimowi. Dlatego reżim rozdmuchuje kult Żukowa. Dlatego
Żukowa-oszczercę wyniósł na postument: dętą wielkością Żu-
kowa popiera wierutne bzdury o braku czołgów, o „przesta-
rzałych" samolotach i „nie skompletowanych" dywizjach. Pom-
nik Żukowa to świadectwo tego, że pogodziliśmy się z osz-
czerstwem, że zgadzamy się z Żukowowską oceną naszych
zdolności.
Każdy, kto czytał wspomnienia Żukowa, zgadza się z tym:
bardziej dzikiego oszczerstwa pod adresem Rosji nikt nie mógł
wymyślić. Powtarzam to we wszystkich swoich książkach.
Ale też jestem ofiarą komunistycznej propagandy. Uważałem
książkę za kłamliwą, lecz samego Żukowa — za wielkiego do-
wódcę...
Pomyliłem się. Żukow nie był ani wielkim, ani dowódcą.
512
Cofam swoje słowa o jego rzekomej wielkości, o tym, że nie
poniósł ani jednej porażki.
Wszystkich moich czytelników przepraszam za błąd.
Żukow oświadczył, że brakowało mu 32 tysięcy czołgów
przeciwko trzem tysiącom niemieckich. W ten sposób sam
przyznał, że nie jest dowódcą.
13 lipca 2004
Bristol
Bibliografia
Beer H., Moskaus As im Kampfder Geheimdienste, Monachium
1983. Bieszanow W., Dziesięć stalinowskich uderzeń, Mińsk 2000. Bojewoj i czislennyj sostaw Woorużonnych SU SSSR w pieriod
Wielikoj Otieczestwiennoj wojny, Statystyczny zbiór nr 1 (22 czerwca
1941 roku), Moskwa 1994. British and American Tanks of World War II, Nowy Jork 1969. Encyclopedia of German Tanks of World War Two, Londyn 1978. God 1941. Jugo-zapadnyj front, Lwów 1975. Gotowił li Stalin nastupatielnuju wojnu protiw Gitlera? (zebr.
W. A. Niewieżyn), Moskwa 1995. Gregory J., Batchelor D., Airborne Warfare 1918-1941, Leeds
1978. Guderian R., Wospominanija sołdata (tłum z niem.), Smoleńsk
1998 [wyd. pol. Wspomnienia żołnierza, Warszawa 1991]. Haider F., Wojennyj dniewnik (tłum. z niem.), Moskwa 1969-
-1971 [wyd. pol. Dziennik wojenny, Warszawa 1974]. Hitler A., Mein Kampf Monachiuml933 [wyd. pol. Moja walka,
Kraków 1992]. Hoth G., Tankowyje opieracii (tłum z niem.), Moskwa 1961. Irinarchow R. S., Zapadnyj osobyj, Mińsk 2002. Istorija Wielikoj Otieczestwennoj Wojny Sowietskogo Sojuza,
1941-1945, w 6 t., Moskwa 1960-1965 [wyd. pol. Historia Wielkiej
Wojny Narodowej Związku Radzieckiego 1941-1945, t. 1/6, Warsza-
wa 1976-1985]. Istorija Wtoroj mirowoj wojny (1939-1945), w 12 t., Moskwa
1973-1982 [wyd. pol. Historia Drugiej Wojny Światowej 1939-1945,
t. 1/12, Warszawa 1964-1967]. Jakowlew N. N., Marszał Żukow, Moskwa 1995. Karpienko A. W., Obozrienije bronietankowoj tiechniki. 1905-
-1995 gg, Sankt Petersburg 1996. Krasnoznamionnyj baltijshij flot w bitwie za Leningrad, Mo-
skwa 1973.
514
Kucenko A., Mar szały i Admirały flota Sowietskogo Sojuza, Mo-
skwa 2001. Kuzniecow A., Babij Jar, Nowy Jork 1986. Liddell Hart B., Stratiegia niepriamych diejstwij (tłum. z ang.).,
Moskwa 1957. Liddell Hart B., Wtoraja mirowaja wojna (tłum. z ang.), Moskwa
1976. Manstein E. von, Utieriannyje pobiedy (tłum. z niem.), Moskwa
1999 [wyd. pol. Stracone zwycięstwa, Warszawa 2001]. Marszały Sowietskogo Sojuza, Moskwa 1996. Mellenthin F. W. von., Panzer Battles, Londyn 1955 [wyd. pol.
Bitwy pancerne, Warszawa 2002T. Middeldorf E., Taktika w russkoj kompanii (tłum. z niem.), Mo-
skwa 1958 [wyd.pol. Taktyka w kampanii rosyjskiej, Warszawa 1961]. Miercałow A. N., Miercałowa Ł. A., Inoj Żukow, Moskwa 1996. Morozów D. A., O nich nie upominałoś' w swodkach, Moskwa
1965. Miiller-Hillebrand B., Suchoputnaja armia Germanii 1933-1945
gg., w 3 t. (tłum. z niem.), Moskwa 1956-1958. Nakanunie wojny: Matieriały sowieszczanija wysszego rukowo-
diaszczewo sostawa RKKA. 23-31 diekabria 1940 goda, Moskwa
1993. Na Siewiero-Zapadnom frontie (1941-1943): Sbornik statiej
uczastnikow bojewych diejstwij, red. P. A. Żylina, Moskwa 1969. Niewieżyn W. A., Sindrom nastupatielnoj wojny: Sowietskaja
propaganda w prieddwierii „swiaszczennych bojów" 1939-1941,
Moskwa 1997. Nikołajewski B. I., Tajnyje stranicy istorii, Moskwa 1995. Niurenbiergskij process nad gławnymi niemieckimi wojennymi
priestupnikami. Sbornik matieriałow, w 7 t., Moskwa 1960. Oktiabrskij plenum CK KPSS: Stienograficzeskij otczet, Moskwa
1957. Ordiena Lenina Moskowskij wojennyj okrug, Moskwa 1985. Picker G., Zastolnyje razgowory Gitlera (tłum. z niem.), Smo-
leńsk 1993. Pietrow N. W., Sorokin K. W., Kto rukowodil NKWD 1934-1941,
Moskwa 1999. Proektor D. M., Wojna w Jewropie, Moskwa 1963 Reinhardt D., Poworot pod Moskwoj, Moskwa 1980. Reinhardt K., Die Wende vor Moskau, Stuttgart 1978. Ribbentrop I. von., Mieżdu Londonom i Moskwoj (tłum. z niem.),
Moskwa 1996.
515
Riendulicz Ł., Uprawlenije wojskami (tłum. z niem.), Moskwa
1974. Rokossowski K. K., Sołdatskij dolg, Moskwa 1968 [wyd. pol. Żoł-
nierski obowiązek, Warszawa 1976]. Rosenberg A., Der Zukunftweg einer deutschen Aussenpolitik,
Monachium 1927. Rugę F., Wojna na morie 1939-1945 gg (tłum. z niem.), Moskwa
1957. Rybin A. T., Stalin i Żukow, Moskwa 1994. Samsonow A. M., Znat' i pomnit', Moskwa 1989. Sandałów Ł. M., Bojewyje diejstwija wojsk 4-j armii Zapadnogo
fronta w naczalnyj pieriod Wielikoj Otieczestwiennoj wojny, Moskwa
1961. Sandałów Ł. M., Na moskowskom naprawlenii, Moskwa 1970. Sandałów L. M., Pierieżytoje, Moskwa 1966. Sandałów Ł. M., Pierwyje dni wojny, Moskwa 1989. Sandałów Ł. M., Trudny je rubieży, Moskwa 1965. Siczkin B., Ja iz Odiessy, zdras'tie..., Sankt Petersburg 1996. Simonów K. M., Głazami czełowieka mojego pokolenia, Moskwa
1988. Smirnow N. G., Wpłot' do wysszej miery, Moskwa 1997. Sokołów B., Nieizwiestnyj Żukow: portriet bież rietuszy, Mińsk
2000. Sołoniewicz I. L., Narodnaja monarchia, Mińsk 1997. Sołoniewicz I. L., Rossija w koncłagierie, Moskwa 1999. Sowierszenno siekrietno! Tolko dla komandowanija, Moskwa 1967. Sowietskąja wojennaja encykłopiedija, w 8 t., Moskwa 1976—
-1980. Sowietskije Woorużonnyje Siły: Istorija stoitielstwa, Moskwa
1978. Soobszczenija Sowietskogo lnformbiuro, Moskwa 1945-1947. Speer A., Wospominanija (tłum. z niem.), Smoleńsk 1997 [wyd.
pol. Wspomnienia, Warszawa 1990]. SSSR - Giermanija. 1939-1941, zebr. J. Fielsztynski, Nowy
Jork 1983. Szaposznikow B. M., Mozg armii, t. 1-3, Moskwa 1927-1929. Triandafiłłow W. K, Charaktier opieracij sowriemiennych armij,
Moskwa 1929. Triandafiłłow W. K., Razmach opieracyj sowriemiennych armij,
Moskwa 1926. Tył Sowietskich Woorużonnych Sił w Wielikoj Otieczestwiennoj
wojnie, pod red. generała armii S. K. Kurkotkina, Moskwa 1977.
516
Westfal Z., Rreipe W., Blumentrit G. i inni, Rokowyje rieszenija
(tłum. z niem.), Moskwa 1958. Władimirów L. W., Rossija bezprikras i umołczanij, Monachium
1968. Zaleski K. A., Impieria Stalina, Biograficzeskij encykłopiedicze-
skij slowar', Moskwa 2000. Żukow G. K., Wospominanija i raźmyszlenija, Moskwa 1969
[wyd. pol. Wspomnienia i refleksje, Warszawa 1970]. Żukow G., Stienogramma oktiabrskogo (1957 g.) plenuma CK
KPSS i drugije dokumienty. Moskwa 2001. XVII sjezd partii. Stienograficzeskij otczot, Moskwa 1934.
Czasopisma: „Biuletien' oppozicii", „Wojenno-istoriczeskij żur-
nał", „Wojennyje archiwa Rossii", „Woprosy istorii", „22", „Znamia",
„Magazin", „Nasz sowriemiennik", „Nowaja i nowiejszaja istorija",
„Ogoniok", „Rossijskoje wozrożdienije", „Rodina".
Gazety: „Argumienty i fakty", „Wiesti", „Izwiestia", „Krasnaja
zwiezda", „Rossijskaja gazieta", „Litieraturnaja gazieta", Moskow-
skije nowosti", „Moskowskij komsomolec", „Niezawisimaja gazieta",
„Niezawisimost"', „Niezawisimoje obozrienije", „ Nowoje russkoje
słowo", „Prawda", „Russkaja mysi", „Siegodnia" (Kijów), „Czas".
Spis treści
Zamiast wstępu. Jedyny? ........................................................................... 5
Rozdział 1. Prawda z zastrzeżeniami ...................................................... 15
Rozdział 2. O rzeczywistych poglądach wielkiego dowódcy ... 30
Rozdział 3. O nierozgarniętej armii ......................................................... 40
Rozdział 4. Jak Żukow próbował zameldować o sytuacji ....................... 51
Rozdział 5. Jeszcze raz o głupim Stalinie ................................................ 65
Rozdział 6. W ten sposób o wojnie dotychczas
nikt nie pisał! .................................................................... 74
Rozdział 7. O Golikowie ......................................................................... 86
Rozdział 8. Nie machnij się! ................................................................... 98
Rozdział 9. Wyłącznie osobiście! ........................................................... 111
Rozdział 10. Jak Żukow próbował dogodzić Stalinowi ............................ 126
Rozdział 11. Kto zechce kłaść głowę pod topór? ...................................... 142
Rozdział 12. Jak Żukow budził Stalina ..................................................... 154
Rozdział 13. Nie miał pełnomocnictwa! ................................................... 159
Rozdział 14. Opierając się na dokumentach .............................................. 174
Rozdział 15. Bohaterska hańba .................................................................. 192
Rozdział 16. Kto i w jaki sposób przygotowywał
obronę Brześcia? ............................................................. 206
Rozdział 17. Wszystkiemu jest winny Wojentorg .................................... 232
Rozdział 18. Niezwykła podróż do Tarnopola .......................................... 248
Rozdział 19. Natarcie czy kontrnatarcie? ................................................. 260
Rozdział 20. Mądry zrozumie? .................................................................. 272
Rozdział 21. O Kuliku i Pawłowie ........................................................... 296
Rozdział 22. Kto dorówna Pawłowowi? ................................................... 315
Rozdział 23. O niewiarygodnej zdolności przewidywania ........................ 328
519
Rozdział 24. O beznadziejnej sytuacji ........................................... 342
Rozdział 25. Jak obejmował departament ...................................... 357
Rozdział 26. O Flocie Bałtyckiej ................................................... 377
Rozdział 27. Wybawca .................................................................. 395
Rozdział 28. Jak Żukow gromił fałszerzy ...................................... 414
Rozdział 29. On - o sobie ............................................................... 430
Rozdział 30. A teraz - o nim .......................................................... 446
Rozdział 31. O Własowie .............................................................. 464
Rozdział 32. O gorzkich łzach ....................................................... 484
Rozdział 33. Jak wielki strateg dogodził
wrogom ideologicznym ........................................... 498
Bibliografia .................................................................................. 514