Susan Sontag. Cóżeśmy narobili!

6
 Susan Sontag żeśmy narobili! Przynajmniej od sześćdziesięciu lat to fotografia określa w jaki sposób oceniamy i zachowujemy w  pamięci najważnie jsze konfli kty . Dzisie jsze muze um pami ęci to prze de wszystk im muze um wizualne. Fotografia decyduje, co zapamiętamy z wydarzeń i bardzo możliwe, że śmierdząca wojna, z którą Amerykanie wyrwali się w zeszłym roku na Irak, będzie kojarzyła się głównie ze zdjęciami torturowanych jeńców irackich w okrytym ponurą sławą więzieniu reżimu Saddama Husajna, Abu Ghraib. Slogany i określenia użyte przez administrację Busha oraz jej zwolenników miały na celu głównie zminimalizowanie katastrofy PR, a przeniknięcie zdjęć do powszechnego obiegu było katastrofą. Ujawnione dzięki nim złożone problemy przemocy, władzy, stosowanej polityki były tu mniej istotne. Ważniejsze, że zdjęcia zostały urealnione. Mówiło się, że wywołały w prezydencie wstrząs i wzbudziły niesmak – taka była pierwsza reakcja administracji: jakby wina i koszmar tkwiły w nich, a nie w tym, co przedstawiały. Unikano słowa „tortury”. Więźniowie stali się  prawdopo dobnie ofi arami „prze mocy”, w najgorszym razie byli „poniżani” – t o wszystko . „Moim zdaniem mamy tu do czynienia ze znęcaniem się, ale nie torturowaniem, które, technicznie, jest czymś innym” – mówił sekretarz obrony Donald Rumsfeld w czasie konferencji prasowej – „i dlatego nie będę używał słowa tortury”. Słowa zmieniają, dodają, odejmują. Kiedy 10 lat temu dokonywało się ludobójstwo na Tutsich w Rwandzie, skrupulatnie unikano słowa „ludobójstwo”, co pozwoliło rządowi amerykańskiemu nie podejmować żadnych kroków w tej sprawie. Nazwanie  po imie niu – tortura mi – tego , co działo się w Abu Ghrai b i niem al na pew no w innyc h więzie niach w Iraku, Afganistanie i Guantánamo, oznaczałoby wszczęcie oficjalnego dochodzenia, procesy, stawianie winnych przed sądem wojskowym, zwolnienia, dymisje wysokich stopniem wojskowych i funkcjonariuszy cywilnych oraz wysokie reparacje dla ofiar. Taka odpowiedź na nasze nadużycia władzy w Iraku byłaby zaprzeczeniem wszystkiego, co administracja wmawiała społeczeństwu na temat szlachetnych pobudek Ameryki i prawa USA do unilateralnych działań w obronie własnych interesów i własnego bezpieczeństwa. Reputacja Ameryki w świecie doznała na tyle poważnego uszczerbku, że prezydent musiał w końcu użyć słowa „żałuję”, ale żal, jak się wydaje, płynął głównie z faktu, iż mogły zostać nadwątlone amerykańskie roszczenia do moralnej wyższości oraz hegemonii w zaprowadzaniu „wolności i demokracji” na nieoświeconym Bliskim Wschodzie. Owszem, 6 maja [2004 r.] w Waszyngtonie, Bush, w obecności króla Abdullaha II z Jordanii, wyrażał żal z powodu upokorzeń, które spotkały irackich więźniów i ich rodziny, ale – mówił dalej – żałuję też, że ludzie, którzy oglądali zdjęcia, nie rozumieją jaka naprawdę jest Ameryka”[the true nature and heart of America]. Ocenianie interwencji w Iraku na podstawie zdjęć z Abu Ghraib musiało się wydawać nie fair tym, dla których obalenie tyrana-potwora w jakimś sensie uzasadniało wojnę. Wojna, okupacja, to z konieczności ogromna mozaika działań. Dlaczego jedne są reprezentatywne, a inne nie? Nie w tym rzecz, że podejmują je jednostki (a nie „wszyscy”). Każde działanie jest czyimś dziełem. Nieważne ilu torturowało, ważne, czy tortury wpisywały się w system. Czy były autoryzowane? Akceptowane? Tuszowane? Odpowiedź w każdym przypadku brzmi: tak, były. Nieważne czy takie czyny należą do wyjątków czy popełnia je większość Amerykanów, ważne czy polityka obecnej administracji i struktury tę politykę realizujące czynią podobne akty możliwymi.

Transcript of Susan Sontag. Cóżeśmy narobili!

Page 1: Susan Sontag. Cóżeśmy narobili!

5/17/2018 Susan Sontag. Cóżeśmy narobili! - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/susan-sontag-cozesmy-narobili 1/6

 

Susan Sontag

Cóżeśmy narobili!

Przynajmniej od sześćdziesięciu lat to fotografia określa w jaki sposób oceniamy i zachowujemy w

 pamięci najważniejsze konflikty. Dzisiejsze muzeum pamięci to przede wszystkim muzeumwizualne. Fotografia decyduje, co zapamiętamy z wydarzeń i bardzo możliwe, że śmierdzącawojna, z którą Amerykanie wyrwali się w zeszłym roku na Irak, będzie kojarzyła się głównie zezdjęciami torturowanych jeńców irackich w okrytym ponurą sławą więzieniu reżimu SaddamaHusajna, Abu Ghraib.

Slogany i określenia użyte przez administrację Busha oraz jej zwolenników miały na celu główniezminimalizowanie katastrofy PR, a przeniknięcie zdjęć do powszechnego obiegu było katastrofą.Ujawnione dzięki nim złożone problemy przemocy, władzy, stosowanej polityki były tu mniejistotne. Ważniejsze, że zdjęcia zostały urealnione. Mówiło się, że wywołały w prezydencie wstrząsi wzbudziły niesmak – taka była pierwsza reakcja administracji: jakby wina i koszmar tkwiły w

nich, a nie w tym, co przedstawiały. Unikano słowa „tortury”. Więźniowie stali się  prawdopodobnie ofiarami „przemocy”, w najgorszym razie byli „poniżani” – to wszystko. „Moimzdaniem mamy tu do czynienia ze znęcaniem się, ale nie torturowaniem, które, technicznie, jestczymś innym” – mówił sekretarz obrony Donald Rumsfeld w czasie konferencji prasowej – „idlatego nie będę używał słowa tortury”. Słowa zmieniają, dodają, odejmują. Kiedy 10 lat temudokonywało się ludobójstwo na Tutsich w Rwandzie, skrupulatnie unikano słowa „ludobójstwo”,co pozwoliło rządowi amerykańskiemu nie podejmować żadnych kroków w tej sprawie. Nazwanie po imieniu – torturami – tego, co działo się w Abu Ghraib i niemal na pewno w innych więzieniachw Iraku, Afganistanie i Guantánamo, oznaczałoby wszczęcie oficjalnego dochodzenia, procesy,stawianie winnych przed sądem wojskowym, zwolnienia, dymisje wysokich stopniem wojskowychi funkcjonariuszy cywilnych oraz wysokie reparacje dla ofiar. Taka odpowiedź na nasze nadużycia

władzy w Iraku byłaby zaprzeczeniem wszystkiego, co administracja wmawiała społeczeństwu natemat szlachetnych pobudek Ameryki i prawa USA do unilateralnych działań w obronie własnychinteresów i własnego bezpieczeństwa.

Reputacja Ameryki w świecie doznała na tyle poważnego uszczerbku, że prezydent musiał wkońcu użyć słowa „żałuję”, ale żal, jak się wydaje, płynął głównie z faktu, iż mogły zostaćnadwątlone amerykańskie roszczenia do moralnej wyższości oraz hegemonii w zaprowadzaniu„wolności i demokracji” na nieoświeconym Bliskim Wschodzie. Owszem, 6 maja [2004 r.] wWaszyngtonie, Bush, w obecności króla Abdullaha II z Jordanii, wyrażał „żal z powodu upokorzeń,które spotkały irackich więźniów i ich rodziny, ale – mówił dalej – żałuję też, że ludzie, którzyoglądali zdjęcia, nie rozumieją jaka naprawdę jest Ameryka”[the true nature and heart of America].

Ocenianie interwencji w Iraku na podstawie zdjęć z Abu Ghraib musiało się wydawać nie fair tym,dla których obalenie tyrana-potwora w jakimś sensie uzasadniało wojnę. Wojna, okupacja, to zkonieczności ogromna mozaika działań. Dlaczego jedne są reprezentatywne, a inne nie? Nie w tymrzecz, że podejmują je jednostki (a nie „wszyscy”). Każde działanie jest czyimś dziełem. Nieważneilu torturowało, ważne, czy tortury wpisywały się w system. Czy były autoryzowane?Akceptowane? Tuszowane? Odpowiedź w każdym przypadku brzmi: tak, były. Nieważne czy takieczyny należą do wyjątków czy popełnia je większość Amerykanów, ważne czy polityka obecnejadministracji i struktury tę politykę realizujące czynią podobne akty możliwymi.

Page 2: Susan Sontag. Cóżeśmy narobili!

5/17/2018 Susan Sontag. Cóżeśmy narobili! - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/susan-sontag-cozesmy-narobili 2/6

 

Widziane w takim świetle zdjęcia z Abu Ghraib to my. Mówiąc inaczej, reprezentują one określoną  politykę i fundamentalne grzechy kolonializmu. Belgowie w Kongo, Francuzi w Algierii, popełniali identyczne okropności, torturowali i poniżali seksualnie opornych, pogardzanychkrajowców. Dodajmy do tego niemal całkowite nieprzygotowanie amerykańskich władców doradzenia sobie ze złożoną rzeczywistością Iraku po jego „wyzwoleniu” – tj. podbiciu. Dodajmy do

tego doktrynę administracji Busha, zgodnie z którą USA wydały bezterminową wojnę enigmatycznemu wrogowi, zwanemu „terroryzmem”, wojnę, której jeńcy to „pozbawieni prawkombatanci” – jak oświadczył Rumsfeld już w styczniu 2002 r. – których nie dotyczy konwencjagenewska, i już będziemy mieć gotową receptę na okrucieństwa popełniane wobec tysięcyuwięzionych bez stawiania im zarzutów, bez prawa do formalnej obrony, zamkniętych wnadzorowanych przez Amerykanów więzieniach powstających w odpowiedzi na atak z 11 września2001 r. Bezterminowa wojna pozwala na bezterminowe przetrzymywanie, którego nie reguluje prawo.

Czy zatem ważne jest w zdjęciach to, że ukazują one co dzieje się z „podejrzanymi” przetrzymywanymi przez Amerykanów? Nie. Koszmaru ukazywanego przez zdjęcia nie da się oddzielić od innego koszmaru: że zostały zrobione, że sprawcy do nich pozują, że napawają się sobą i bezbronnością przetrzymywanych. Niemieccy żołnierze w czasie II wojny światowejfotografowali potworności, których dopuszczali się w Polsce i w Rosji, ale niezwykle rzadkomożna zobaczyć na nich oprawców razem z ofiarami (odsyłam tu do niedawno opublikowanejksiążki Janiny Struk Photographing the Holocaust). Jeśli można z czymś porównać zdjęcia z AbuGhraib, to z niektórymi fotografiami zamieszczonymi w Without Sanctuary, książce o czarnychofiarach linczów w okresie od lat 80. XIX w. do lat 30. wieku ubiegłego. Widzimy tuamerykańskich prowincjuszy, w większości zapewne przykładnych parafian, szanowanychobywateli: uśmiechnięci pozują pod gałęzią, na której wisi nagie, zmaltretowane ciało czarnegomężczyzny czy czarnej kobiety. To pamiątkowe zdjęcia wykonywane po zbiorowych akcjach,których to akcji uczestnicy mieli absolutną pewność, że oto postąpili słusznie. Tak samo jest w przypadku zdjęć z Abu Ghraib.

Jeśli jest jakaś różnica, wynika ona z coraz większej powszechności samego fotografowania. Te zlinczów to zdjęcia trofealne – robione przez fotografa, przeznaczone do albumów i domowejekspozycji. Zdjęcia robione przez amerykańskich żołnierzy w Abu Ghraib odzwierciedlają  przesunięcie, jakie nastąpiło w pojmowaniu funkcji fotografii – to już nie tyle rzecz do przechowywania, ile ulotny komunikat do rozpowszechniania. Większość żołnierzy posiadaaparaty cyfrowe. Kiedyś fotografowanie wojen było domeną fotoreporterów, teraz to samiżołnierze są fotografami – zapisują swoją wojnę, swoje rozrywki, swoje spotkania z tym, co uznają za malownicze, swoje okrucieństwa: wymieniają się fotkami i rozsyłają je w e-mailach po całymświecie.

Ludzie rejestrują niemal wszystko, co ich dotyczy. Ideał Andy Warhola, filmowanie realnychzdarzeń w czasie realnym (w życiu nie ma montażu, dlaczego jego zapis miałby być montowany?)stał się normą dla milionów przekazów w sieci: indywidualnych reality shows. To ja: budzę się,ziewam, przeciągam, myję zęby, robię śniadanie, wyprawiam dzieci do szkoły. Ludzie odnotowują każdy aspekt swojego życia, zapisują to potem w komputerze, rozsyłają pliki. Życie rodzinnedopełnia rejestrowanie życia rodzinnego – nawet wtedy, albo szczególnie wtedy, gdy rodzina przeżywa kryzys albo traci dobre imię. (Domowe taśmy wideo, nagrywane latami rozmowy imonologi, to zdumiewający materiał wykorzystany w filmie dokumentalnym Andrew Jareckiego

Page 3: Susan Sontag. Cóżeśmy narobili!

5/17/2018 Susan Sontag. Cóżeśmy narobili! - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/susan-sontag-cozesmy-narobili 3/6

 

Capturing the Friedmans [2003], o rodzinie uwikłanej w oskarżenia o pedofilię.) Coraz więcejludzi rejestruje na wideo swoje życie erotyczne.

Żyć to być fotografowanymi, sporządzać zapis swojego życia i w ten sposób egzystować,niepomnym, przynajmniej z założenia, stałej obecności kamery. To poza. Żyjemy przedobiektywem, akcja się toczy, działanie jest akcją rejestrowaną w obrazach. Satysfakcja z aktówtortur zadawanych bezbronnym, skrępowanym, nagim ofiarom to tylko część historii. Jest też pierwotna satysfakcja czerpana z samego faktu bycia fotografowanym: zamiast przybierać sztywne pozy (jak niegdyś) uśmiechamy się do obiektywu. Zdarzenia są po części zdarzeniami dosfotografowania. Uśmiech jest uśmiechem do obiektywu. Czegoś by brakowało, gdybyśmy poułożeniu nagich ludzi w stertę nie mogli ich sfotografować.

Człowiek zadaje sobie pytanie: jak ktoś może się uśmiechać w obliczu cierpienia i poniżenia innejistoty ludzkiej – kiedy zawiązuje pasek na szyi nagiego Irakijczyka i ciągnie go po podłodze; kiedy psy kąsają po genitaliach i nogach kulących się, nagich więźniów; kiedy gwałci; kiedy zmuszaskutych, zakapturzonych więźniów do masturbacji i aktów seksualnych z innymi więźniami; kiedy pochyla się nad zakatowanym na śmierć? Naiwne pytania, jako że odpowiedź jest oczywista:ludzie robią takie rzeczy. Nie tylko w nazistowskich obozach koncentracyjnych czy w Abu Ghraibza rządów Saddama Husajna. Amerykanie też to robią, kiedy mają przyzwolenie. Kiedy im powiedzieć, czy dać do zrozumienia, że ci, nad którymi mają władzę absolutną, zasługują na złetraktowanie, na poniżanie, dręczenie. Robią takie rzeczy, kiedy są przekonani, że ci, którychtorturują, należą do niższej, godnej pogardy rasy, wyznają gorszą religię. Zdjęcia z Abu Ghraib tonie tylko świadectwo czynów, ale i dowód, że sprawcy nie mieli poczucia, że jest w tych zdjęciachcoś złego. Były zabawne, jako takie miały krążyć wśród ludzi i to jest jeszcze bardziej przerażające. I nijak ma się do tego, co Bush mówi światu o „the true nature and heart of America”.

Trudno zmierzyć wzrost przyzwolenia dla brutalności wśród Amerykanów, ale dowody tego mamywszędzie, począwszy od gier w zabijanie, stanowiących główną rozrywkę małych chłopców, przez

endemiczną przemoc grupowych rytów obowiązujących wśród nastolatków, „falę” w szkołachśrednich – pokazaną w filmie Richarda Linklatera Dazed and Confused (1993), przez rytuały, polegające na fizycznej przemocy i seksualnym poniżeniu, jakie odnajdujemy w kulturze lumpów[working-class bar culture] po zinstytucjonalizowany w naszych college’ach i uniwersytetachhazing. Ameryka stała się krajem, w którym wyobrażenia przemocy i akty przemocy postrzeganesą coraz częściej jako dobra zabawa i rozrywka.

To, co wcześniej klasyfikowało się jako pornografię, jako skrajny sadomasochizm – jak w Saló(1975), ostatnim filmie nakręconym przez Pasoliniego, którego niemal nie da się oglądać – dlaapostołów nowej, wojowniczej, imperialnej Ameryki jest normą: żartem i wentylem. „Sterta nagichmężczyzn” to to samo, co psikus studenckiej korporacji, twierdzi rozmówca Rusha Limbaugha, a z

nim miliony słuchaczy popularnego programu. Człowiek zastanawia się czy rozmówca widziałzdjęcia z Abu Ghraib? Nieważne. Komentarz był charakterystyczny. Szokować mogła natomiastreakcja prowadzącego: „Dokładnie!” – wykrzyknął Limbaugh. – „Też tak myślę. Niczym się to nieróżni od inicjacji Skull and Bones, a my gotowi jesteśmy zniszczyć ludziom życie, kwestionowaćnasze działania militarne, a potem jeszcze wyciągać wobec nich konsekwencje tylko dlatego, że się zabawili.” „Wobec nich” czyli wobec amerykańskich żołnierzy zadających tortury. „Oni” – ciągnąłLimbaugh – „codziennie wystawiają się na strzały. Mają prawo do odrobiny rozrywki. Słyszeliścieo czymś takim jak emocjonalne odreagowanie?”

Page 4: Susan Sontag. Cóżeśmy narobili!

5/17/2018 Susan Sontag. Cóżeśmy narobili! - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/susan-sontag-cozesmy-narobili 4/6

 

Prawdopodobnie spora liczba Amerykanów skłonna jest raczej uznać, że nie ma nic złego wzadawaniu tortur i poniżaniu innych ludzi – którzy, jako nasi domniemani czy przypuszczalniwrogowie, utracili wszelkie prawa – niż przyznać, że nasza interwencja w Iraku była niepotrzebna iabsurdalna. Nic dziwnego, że tortury i poniżanie seksualne traktuje się w kategoriach zabawy,skoro Ameryka zamienia się w państwo garnizonowe, w którym patriotyzm jest równoznaczny z

 bezwarunkowym respektowaniem siły zbrojnej i godzeniem się na maksymalny nadzór na fronciewewnętrznym. Shock and awe – obiecywali nasi wojskowi Irakijczykom niechętnymamerykańskim wyzwolicielom. Shock and the awful – to przynieśli, jeśli sądzić po zdjęciach: przestępcze zachowania przy całkowitym, jawnym lekceważeniu międzynarodowych konwencjihumanitarnych. Ameryka nadal jednak żyje w poczuciu słuszności własnych działań, a kulturanarastającej, wymykającej się spod kontroli przemocy spotyka się z biernym przyzwoleniem.Żołnierze pozują z kciukami do góry na tle popełnianych przez siebie okrucieństw, a potemwysyłają rodzinie i kolegom zdjęcia, z których wyziera bezwstyd i podziw dla jawnej brutalności.Jesteśmy społeczeństwem, w którym kiedyś człowiek był gotów prawie na wszystko, bylezachować sekrety prywatnego życia, teraz dobijamy się, żeby opowiadać o nich w programachtelewizyjnych.

Pomysł, że „wyrazy żalu” czy deklarowanie „niesmaku” i „odrazy” przez prezydenta i sekretarzaobrony są wystarczającą reakcją w obliczu systematycznego torturowania i mordowania więźniów, jak to miało miejsce w Abu Ghraib, jest obrazą dla zmysłu historycznego i poczucia moralności.Torturowanie więźniów to nie wynaturzenie, tylko bezpośrednia konsekwencja doktrynyświatowego konfliktu, za pomocą której administracja Busha próbuje całkowicie zmienić politykę wewnętrzną i zagraniczną USA. To quasi religijna doktryna wojny bez końca, bo czymże innym jest „wojna z terroryzmem”. To, co się stało w nowym, więziennym imperium, zarządzanym przezUSA, przekracza nawet to, co działo się na francuskiej Ile du Diable czy w sowieckich gułagach.W pierwszym przypadku odbywały się procesy, zapadały sentencje, w ZSRR zsyłano do obozu, namocy jakichś tam zarzutów i wyroków, na określoną ilość lat. Wojna bez końca pozwala więzić bezkońca – bez oskarżenia, bez ujawniania nazwisk więzionych, bez prawa do kontaktu z rodziną, zadwokatem, bez sądu, bez wyroku. W ultra-legalistycznym penalnym imperium amerykańskimmamy „zatrzymanych”; słowo „więzień” raptem wyszło z użycia, bo ten mógłby mieć prawaokreślane przez kodeksy międzynarodowe i kodeksy krajów cywilizowanych. Nie mająca końca„wojna z terroryzmem” nieuchronnie prowadzi do demonizacji i odczłowieczenia każdego, kogoadministracja Busha uzna za potencjalnego terrorystę: definicja nie podlega dyskusji. Podczas bezterminowej wojny bezterminowe przetrzymywanie wydaje się właściwą taktyką.

 Nie ma żadnych zarzutów wobec osób przetrzymywanych w więzieniach w Iraku i Afganistanie:według szacunków Czerwonego Krzyża 70 do 90 proc. więzionych nie popełniło żadnej zbrodni poza tym, że po prostu znaleźli się w nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie i zostalizgarnięci w łapance na „podejrzanych” – głównym uzasadnieniem dla ich przetrzymywania są 

„przesłuchania”. Przesłuchania na jaką okoliczność? Na żadną. I na każdą. Jeśli przesłuchiwanie jest powodem bezterminowego przetrzymywania, to nieuchronnie pociąga to za sobą stosowanie przymusu fizycznego, poniżanie i tortury.

Pamiętajmy: nie mówimy tu o niezwykle rzadkiej sytuacji „tykającej bomby”, scenariuszu, który przywoływany jest czasami dla uzasadnienie tortur. Tu chodzi o zbieranie informacji za przyzwoleniem amerykańskich władz wojskowych i cywilnych. Zbieranie informacji o mglistymimperium zła, o którym Amerykanie wiedzą tyle, co nic. W krajach, o których nie mają zielonego

Page 5: Susan Sontag. Cóżeśmy narobili!

5/17/2018 Susan Sontag. Cóżeśmy narobili! - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/susan-sontag-cozesmy-narobili 5/6

 

 pojęcia. Wątpliwe by jakakolwiek „informacja” mogła być tu użyteczna. Przesłuchania, które nie przynoszą informacji (cokolwiek takie informacje miałyby zawierać), to przesłuchanianieskuteczne. Więzień powinien zacząć mówić. Trzeba nad nim popracować. Należy go zmiękczaći naciskać – oto zwykle eufemizmy na bestialskie praktyki szerzące się w amerykańskichwięzieniach, gdzie trzymani są „podejrzani o terroryzm”. Na nieszczęście, sporo z nich, zbyt

mocno „naciskanych”, zmarło.Zdjęcia nie znikną. Taka jest natura cyfrowego świata, w którym żyjemy. I chyba były naprawdę  potrzebne dla uświadomienia naszym przywódcom, że oto mają problem. RaportMiędzynarodowego Komitetu Czerwonego Krzyża, wyrywkowe doniesienia dziennikarzy i protesty organizacji humanitarnych od ponad roku zwracały uwagę na okrutne traktowanie„zatrzymanych” i „podejrzanych o terroryzm” w więzieniach pod kontrolą wojsk amerykańskich.Wątpliwe by pan Bush, pan Cheney, pani Rice czy pan Rumsfeld czytali któryś z tych raportów.Trzeba było dopiero zdjęć, by zareagowali, a zareagować musieli, bo sprawy nie dało się już przemilczeć; zdjęcia „urealniły” ją panu Bushowi i jego wspólnikom. Wcześniej były tylko słowa,a słowa łatwiej się gubią w epoce lawinowego cyfrowego powielania i rozsyłania.

Zdjęcia będą nas teraz „obrażać” – tak to odczuwa wielu Amerykanów. Czy spowszednieją? Niektórzy już mówią, że „dość się naoglądali”. Ale nie reszta świata. Niekończąca się wojna:niekończący się strumień zdjęć. Czy wydawcy amerykańskich gazet, czasopism i wiadomościtelewizyjnych zastanawiają się teraz: pokazywać więcej, pokazywać nieocenzurowane (w przypadku niektórych okrucieństwa popełniane w Abu Ghraib jawią się jeszcze bardziej przerażające), czy byłoby to w „złym guście” albo zbyt upolitycznione – czytaj: krytyczne wobecadministracji Busha. Zdjęcia, jak ujął to Rumsfeld, zniszczyły reputację „służących w naszej armiiuczciwych mężczyzn i kobiet, ludzi odważnych, odpowiedzialnych, profesjonalnych, którzy bronią naszych swobód na całym globie”. Nad tym najbardziej ubolewa administracja Busha – nadzmąceniem reputacji, wizerunku i naszego sukcesu, jako mocarstwa imperialnego. Dlaczegoochrona „naszych swobód” – a mowa o swobodach wyłącznie Amerykanów, czyli 6 proc.

światowej populacji – wymaga obecności wojsk amerykańskich w każdym dowolnym kraju („nacałym globie”)? O tym już się nie mówi. Ameryka jest zagrożona. Ameryka postrzega siebie jakoofiarę potencjalnego czy też przyszłego terroru. Ameryka tylko się broni przed zaciekłymi,ukrytymi wrogami.

Mamy już sprzeciwy. Ostrzeżenia przed samooskarżeniami. Ciągłe publikowanie zdjęć jest dlawielu Amerykanów równoznaczne z twierdzeniem, że nie mamy prawa się bronić. W końcu to oni(czyli terroryści, fanatycy) zaczęli. Oni – Osama bin Laden? Saddam Husajn? Co za różnica? Onizaatakowali pierwsi. James Inhofe z Oklahomy, republikański członek senackiej Komisji SłużbWojskowych [Senate Armed Services Committee], przed którą zeznawał sekretarz Rumsfeld,twierdził, że z całą pewnością nie jest jedynym jej członkiem „oburzonym oburzeniem”, jakie

wywołały zdjęcia z Abu Ghraib. „Ci więźniowie” – mówił senator Inhofe – „nie trafili tam za przekroczenie szybkości. Jeśli są w bloku 1-A albo 1-B, to znaczy, że to mordercy, terroryści,rebelianci. Wielu z nich ma prawdopodobnie amerykańską krew na rękach, a my bolejemy nad tym jak są traktowani”. To wina „mediów” – zwykle nazywanych „liberalnymi mediami” – to one prowokują i będą nadal prowokować ataki na Amerykanów na całym świecie. Będą ginąć kolejniAmerykanie. Przez te zdjęcia.

 Na takie oskarżenia jest oczywiście odpowiedź. To nie przez zdjęcia, ale przez to, co się na nich

Page 6: Susan Sontag. Cóżeśmy narobili!

5/17/2018 Susan Sontag. Cóżeśmy narobili! - slidepdf.com

http://slidepdf.com/reader/full/susan-sontag-cozesmy-narobili 6/6

 

dzieje, a dzieje się na rozkaz i przy współudziale kolejnych szczebli władzy, aż po sam szczytadministracji Busha. Rozróżnienie między zdjęciem i rzeczywistością, między polityką imanipulacją łatwo się zaciera w umysłach większości ludzi. I tego właśnie chce administracja.

„Istnieje znacznie więcej zdjęć i nagrań wideo” – mówił Rumsfeld zeznając przed Komisją. – „jeśli przedostaną się do obiegu publicznego, pogorszy to tylko sytuację”. Sytuację USA, zapewne. Bonie ofiar tortur. Media mogą stosować autocenzurę, zwykle tak robią. Ale, jak przyznał Rumsfeld,trudno cenzurować żołnierzy, którzy zamiast pisać listy do domu, jak za dawnych czasów – a listymożna otworzyć i wykreślić niedopuszczalne zdania – zachowują się jak turyści „biegają zaparatami cyfrowymi, robią te nie mieszczące się w głowie zdjęcia, a potem przekazują je,niezgodnie z prawem, i ku naszemu zdumieniu, mediom”. Administracja będzie się oczywiściestarała blokować zdjęcia, a rzecz nabiera teraz wymiaru prawnego: fotografie są „dowodami” wczekających na rozpoczęcie procesach, i mogą, jeśli będą powszechnie dostępne, wpłynąć nawyroki. Tak naprawdę maksymalne ograniczenie dostępności zdjęć związane będzie z aktualnymiwysiłkami, by chronić administrację Busha i jej politykę: „oburzenie” zdjęciami utożsami się zkampanią podważania amerykańskiej siły militarnej i celów, którym obecnie ta siła służy. Tak jak  pokazywanie w telewizji zdjęć żołnierzy amerykańskich, którzy zginęli w Iraku, było przez wieluodbierane jako artykułowana nie wprost krytyka wojny, tak teraz rozpowszechnianie aberracyjnychzdjęć z Abu Ghraib będzie uważane za niepatriotyczne szarganie reputacji – czyli wizerunku – Ameryki.

W końcu prowadzimy wojnę. Wojnę bez końca. A wojna to piekło. Dobry Indianin to martwyIndianin. O co chodzi, my się tylko bawimy. W naszym cyfrowym gabinecie luster zdjęcia nieznikną. Tak, wygląda na to, że jedno zdjęcie warte jest tyle, co tysiąc słów. A przybędą kolejnetysiące zdjęć i nagrań wideo. Nic tego nie powstrzyma. Pojawią się gry wideo „Fala w AbuGhraib” albo „Przesłuchiwanie terrorystów”.

tłum. Ewa Mikina

O autorce:

Susan Sontag (ur. 1933 – zm. 2004) – amerykańska pisarka, eseistka, krytyk literacki i społeczny,aktywistka praw człowieka. Brała udział w ruchu antywojennym podczas wojny w Wietnamie,solidaryzowała się z polską „Solidarnością” (na wiecu na Manhattanie powiedziała wówczas, żeeuropejski komunizm to „faszyzm z ludzką twarzą”). W latach 1987-1989 była przewodniczącą amerykańskiego Pen Clubu. Latem 1993 r. wystawiła „Czekając na Godota” w oblężonymSarajewie. Po zamachach z 11 września 2001 r. piętnowała politykę reżimu Busha jako zmierzającą ku faszyzmowi. Wiele z jej książek wydano w Polsce: O fotografii (1988), Zestaw do śmierci(1989), Miłośnik wulkanów (1997), Choroba jako metafora (1999), W Ameryce (2003).