socjopata
description
Transcript of socjopata
* * *
Lubię osiedlowe sklepy, w których panie kroją rzeczy w plasterki na olbrzymich krajalnicach. Po
pierwsze – dlatego, że mogę kupowad wędlinę czy sery w takich ilościach, na jakie mam tylko ochotę,
a po drugie – dlatego, że jest coś mrożącego krew w żyłach w oglądaniu zmagao pani ubranej jedynie
w foliowe rękawiczki z olbrzymim ostrzem krajalnicy. Szczególnie, jeśli widziało się kiedyś ofiarę
takiego ostrza.
Tak, czasami chodziłem tam specjalnie po to, żeby wystawiad na próbę ich cierpliwośd, badad ich
profesjonalizm, jeśli słowo „profesjonalizm” można było w ogóle odnosid do tak prozaicznej sytuacji,
jak krojenie sopockiej czy goudy. Granica ich cierpliwości zdawała się nadszarpywad na pięciu
plasterkach, co znajdowało wyraz w nieprzyjemnym spojrzeniu. Kiedy ktoś obniżał stawkę do
czterech, oprócz nieprzyjemnego spojrzenia, można było posłuchad sobie nieprzyjemnych
westchnieo. Przy trzech plasterkach ekspedientka – jak to określają Anglicy – was giving evil, głośno
wzdychała, kręciła głową, chwytała w hamletycznym geście za mięso, jakby wahając się, czy
ostatecznie ma spełnid żądanie, czy też bezczelnie odmówid z wymyślonego naprędce powodu. Albo
stwierdzid dyplomatycznie: „Tego akurat nie kroimy”.
Jedna z najbardziej nieprzyjemnych ekspedientek, ilekrod widziała mnie, oczekującego na obsługę,
kaszlała w dłonie, żeby w ogóle mnie zniechęcid do zakupów. Skutkowało.
Dzisiaj nadszedł czas na kolejny krok – na obniżenie pułapu do dwóch plasterków.
– Dzieo dobry – powiedziałem spokojnie. Sądząc po charakterystycznym spojrzeniu, które mi rzuciła,
rozpoznała mnie bez problemu. – Wziąłbym tego schabu z ziołami.
– Ile?
– Tak dla posmakowania...
– Ile, pytałam? – rzuciła zniecierpliwiona, mierząc mnie niechętnym wzrokiem.
– No, ze dwa plasterki – wydobyłem z siebie wreszcie.
– Słucham?
– Dwa plasterki – powtórzyłem. – Do posmakowania. Przecież mówię...
– Dwa plasterki? Mam kroid dwa plasterki?
– Jeśli nie ma pani nic przeciwko temu... – niedobrze, poczułem, że spycha mnie do defensywy. – Tak,
prosiłbym właśnie o dwa... Ni mniej, ni więcej, tylko dwa.
– Nie wiem, czy jest w ogóle sens kroid – groźnie zmarszczyła brwi.
– A może pani zadecyduje za mnie, ile potrzebuję? Tak jak na ciastkach. Ilekrod poproszę o piętnaście
deko, dostaję prawie dwadzieścia. I oczywiście za te prawie dwadzieścia się mnie kasuje. Wie pani
co? Może wezmę tylko jeden plasterek. Tak, tylko jeden! – przeszedłem do frontalnego kontrataku.
– No niech się nie wygłupia! – rozłożyła ręce, a następnie krzyknęła w kierunku zaplecza: – Jadzia,
słyszałaś go?
Ale Jadzia nie odpowiadała.
– Nalegam – poczułem, że odzyskuję równowagę.
Mówiła coś pod nosem. Z ruchu warg odczytałem tylko „głupi chuj”. Chyba się poddała. Za chwilę dał
się słyszed przeraźliwy krzyk, a krajalnica zrobiła się w jednej chwili czerwona od krwi. Obok leżało to
coś. Nie wiem, czy to ten mój plasterek czy też kawałek jej palca.
W tej sytuacji uznałem zakupy za skooczone i powoli wycofałem się z miejsca zdarzenia. Nie chciałem
brad odpowiedzialności za to, co się stało. Po pierwsze – nasz klient, nasz pan, do krwi ostatniej. Po
drugie – wypadki przy pracy zdarzają się. Po trzecie – ten nieprzewidziany trend społeczny,
polegający na tym, że z powodu masowej emigracji zawód ekspedientki znowu był w cenie, nie mógł
w żaden sposób rzutowad na obniżenie względem nich pułapu oczekiwao.
Daniel Koziarski
„Przypadki Tomasza Płachty. Życie i śmierć socjopaty”
Wydawnictwo MG
KUP TĘ KSIĄŻKĘ – KLIK!