słów zawsze za mało List ANDRZEJ C. LESZCZYÑSKI · 10 nr 192 - LIPIEC 2012 MARTA BRANDT...

1
10 nr 192 - LIPIEC 2012 MARTA BRANDT Kolczyki, chyba z³ote – dosta³am je w prezencie. £adnie zapakowane, pod- pisane starannie: „Od serca dla serca”, pasuj¹ce do koloru moich oczu, w sty- lu innej bi¿uterii, któr¹ bardzo lubiê nosiæ. Widaæ, ¿e wybiera³a je osoba, która doskonale mnie zna. Podarowa³ mi je ch³opak, który codziennie po- wtarza, ¿e jestem wyj¹tkowa, jedyna, wspania³a. Czêsto tak¿e pyta mnie, czy zdajê sobie sprawê, jak bardzo mnie kocha. Tak, jakby ca³y czas myœ- la³, ¿e nie umie pokazaæ mi ogromu swojego uczucia. Jakby wszystkie je- go gesty, s³owa i czyny by³y tylko przedmow¹ do ogromnej ksi¹¿ki. Wci¹¿ jednak próbuje powiedzieæ mi wszystko na nowo. Po co? Czy w ogóle mo¿liwe jest zdefiniowanie mi³oœci, pokazanie jej, zamkniêcie w ma³ym pude³ku ze z³otymi kol- czykami? Bo¿e mój (z lêkiem napisa³am te s³owa)! Mam na imiê Halinka. Pew- nie wiesz co chcê powiedzieæ, a na- wet to, czego sama nie wiem. Chcia- ³abym, ¿eby tak by³o, czasami tylko na to ju¿ liczê. Chyba wywy¿szam siê teraz trochê. S³ucham w³aœnie Maryli Rodowicz, œpiewa „ludzie, ludzie, ko- cham was”. Mnie ludzie mêcz¹. Ale gdy sama jestem, te¿ siê mêczê. No wiêc wymyœli³am sobie sposób. Wsia- dam do byle jakiego autobusu, tylko po to, ¿eby byæ wœród nieznajomych. Jak widzê kogoœ znajomego, wysia- dam. Nie chcê rozmawiaæ z ludŸmi, ale wiedzieæ, ¿e s¹ obok mnie. Nie lu- biê rozmów, chyba bojê siê wtedy. Wolê myœli. Na przyk³ad rankami budzê siê i nie otwieram oczu. Nie chcê czy nie potrafiê, sama nie wiem. Le¿ê tak sobie i zastanawiam siê, co zobaczê gdy ju¿ otworzê oczy. Mi³oœæ. Wiele razy ludzie próbowali t³umaczyæ mi, co oznacza to s³owo. S³ysza³am, jak próbowali je definio- waæ, rozbieraæ na czynniki pierwsze. Jedni mówili, ¿e s¹ to motyle w brzu- chu, inni, ¿e jest to mêtlik w g³owie, têsknota, szaleñstwo, potrzeba bliskoœ- ci. Ja jednak uwa¿am, ¿e wszystkie te s³owa, jakkolwiek piêkne czy obrazo- we by nie by³y, nie oddadz¹ wszyst- kiego, co kryje w sobie mi³oœæ. Nie wyra¿¹ ka¿dego jej oblicza i nie zobra- zuj¹ ka¿dego uczucia, które jej nieod- zownie towarzyszy. Uwa¿am wrêcz, ¿e nie wolno nam mi³oœci definiowaæ, gdy¿ w ten sposób j¹ niszczymy. Jak wiele byœmy nie napisali, i tak pomi- niemy jakiœ element, zawsze bêdzie za ma³o, zawsze niepe³nie. Jedyne co mo¿emy, to poczuæ, jak mi³oœæ nas wype³nia i dodaje kolejnych barw na- szemu ¿yciu. Mo¿emy zaufaæ jej i daæ siê ponieœæ. Ktoœ mnie kiedyœ zapyta³, czy ko- cham za coœ, czy pomimo czegoœ. Odpowiedzia³am wtedy, ¿e ja po prostu kocham. Nie szukam wymó- wek, nie szukam powodów. Czujê, ¿e kocham i to mi wystarczy. Ufam swoim uczuciom. Nie wiem, czy dob- rze robiê. Nie myœlê, co mogê straciæ, a co zyskaæ. Uwa¿am, ¿e osoba, która szuka podstaw swojej mi³oœci i pró- buje j¹ logicznie wyt³umaczyæ, tak na- prawdê nie kocha. S³ysza³am kiedyœ, ¿e mi³oœæ powstaje z potrzeby blis- koœci i samotnoœci. Sama uwa¿am jednak, ¿e prawdziwa mi³oœæ nie ma przyczyny. Pojawia siê nagle, nie- spodziewanie, najczêœciej wtedy, gdy jej wcale nie szukamy. Zaskakuje czêsto w najmniej odpowiednim mo- mencie. Ma jednak tak¹ si³ê, ¿e nie potrafimy z ni¹ walczyæ. Zreszt¹ i tak byœmy nie wygrali. Wszelkie próby pokazania mi³oœci tak¿e nie oddaj¹ wszystkiego, co czu- jemy. Ka¿dy z nas jest inny, wiêc ka¿- dy kocha inaczej. Ile osób na œwiecie, tyle ró¿nych twarzy ma mi³oœæ. Nie mo¿emy jej porównywaæ, nie mo¿e- my te¿ staraæ siê zrozumieæ mi³oœci innej osoby. Zakochani ¿yj¹ w swoim ma³ym, prywatnym œwiecie, który tyl- ko oni rozumiej¹. Ten œwiat stanowi swoist¹ zagadkê dla innych. Wszyst- kie gesty i s³owa, to jedynie umowne znaki, które ludzie wymyœlaj¹, aby powiedzieæ drugiej osobie co czuj¹. Rysujemy wiêc serca, mówimy do- stojne s³owa, obdarowujemy prezen- tami, staramy siê ca³y czas byæ przy drugiej osobie. Wci¹¿ odczuwamy jednak niedosyt, ¿e wszystkie nasze czyny to o wiele za ma³o. Czujemy Czujemy siê nie do koñca zrozumia- ni przez innych. Wci¹¿ chcemy moc- niej, lepiej, dok³adniej pokazaæ to, co tkwi w naszym wnêtrzu. Okazuj¹c mi³oœæ czêsto próbujemy tak¿e oddaæ siebie ca³ego tej drugiej osobie. Wydaje siê nam, ¿e jesteœmy wtedy bardziej wiarygodni, ¿e jest to najlepszy dowód mi³oœci, jaki mo¿e- my daæ. Sami oczekujemy tego same- go od partnera. Chcemy byæ w cen- trum jego œwiata. Czy s³usznie? Uwa- ¿am, ¿e oddaj¹c ca³ego siebie, wiele ryzykujemy. Mi³oœæ musi pozostaæ zagadk¹. Musi intrygowaæ. W ten spo- sób bardzo przyci¹ga. W momencie, gdy druga osoba pozna nas ca³ych, przestajemy byæ tajemnic¹. Znika ma- gia towarzysz¹ca odkrywaniu. Mi- ³oœæ zamienia siê w przyzwyczajenie. W takim wypadku ludzie czêsto za- czynaj¹ szukaæ tajemnicy w innych. Dlatego uwa¿am, ¿e w zwi¹zku z dru- g¹ osob¹ ka¿dy potrzebuje tak¿e prze- strzeni prywatnej. Jednym s³owem - nie sposób ani okreœliæ, ani pokazywaæ mi³oœci. Wszelkie starania czynione w tym celu nigdy nie doprowadz¹ nas do zadawalaj¹cego wyniku. Stworzona przez nas definicja zawsze bêdzie niepe³na, a obraz z pewnoœci¹ bêdzie niekompletny. Mo¿e lepiej, zamiast wk³adaæ tyle energii w okreœlanie mi- ³oœci, zacz¹æ po prostu prawdziwie kochaæ? O miłości słów zawsze za mało Wiem ¿e bêdzie okno, ale co za nim? Pamiêtam dom. Tam zawsze, kiedy budzi³am siê, widzia³am za oknem w³oski orzech. Ko³ysa³ siê, mrucza³ i ca³y czas patrzy³ na mnie. Wiem, ¿e teraz nie mo¿e byæ tamten orzech, bo jestem doros³a, ale w takim razie co? Gdzie ja le¿ê, co jest wokó³ mnie? Na- prawdê, muszê otworzyæ oczy ¿eby siê o tym przekonaæ. Moje ma³¿eñstwo trwa³o krótko, pó³tora roku. Nie czu³am siê wtedy dobrze. Znajomi mówili ¿e dziwaczê. Ten zwi¹zek skoñczy³ siê dla mnie tak naprawdê w dniu, kiedy m¹¿ by³ za- jêty w swoim pokoju jak¹œ gr¹ kom- puterow¹. By³am wtedy na górze. Otworzy³am szafê, ¿a³uj¹c, ¿e nie skrzypi. Spod nakrochmalonej poœcie- li wyci¹gnê³am zawiniêty w rw¹cy siê papier spory kawa³ek perkalu, z któ- rego mama chcia³a mi kiedyœ uszyæ sukienkê. Rozwinê³am papier, pow¹- cha³am materia³ i a¿ zaœmia³am siê do kwiatów, jakie rozsia³y siê wokó³. Przystroi³am siê nimi jak nimfa grec- ka, nuci³am coœ krêc¹c siê w ko³o, uœmiecha³am siê gdy umilk³ komputer na dole, gdy s³ysza³am kroki, otwo- rzy³y siê drzwi i zobaczy³am wzrok swego mê¿a. Uœmiecha³am siê i za- klina³am w duchu: powiedz coœ, wy- krztuœ! M¹¿ zszed³ bez s³owa, a ja na- s³uchiwa³am przez d³u¿sz¹ chwilê czy siê nie potknie. Schowa³am perkal do szafy, ubra³am siê i wysz³am z miesz- kania. Zaczyna³o siê œciemniaæ, mimo drobnej m¿awki na ulicy by³o jeszcze gwarno, chodzi³am tak chyba dwie godziny. Trochê pi³am, ale to nic nie dawa³o, zawsze pozostawa³a s³ona kropla na dnie kieliszka. Kiedyœ, po pracy, nie chcia³am od razu wracaæ do domu. Siedzia³am na przystanku, gdy odje¿d¿a³y kolejne moje autobusy. W koñcu zrobi³o siê zimno i wsiad³am do jakiegoœ. Sie- dzia³am naprzeciwko ch³opca du¿o m³odszego ode mnie i nagle starsze- go, bo cofnê³am swój czas. Ten ch³o- piec, myœla³am sobie, œpi¹cy teraz dziêki temu ¿e chcê, by spa³ spokoj- nie, on mo¿e byæ cz¹stk¹ mojego ¿ycia, to mo¿e byæ mój mê¿czyzna, który zrobi, ¿e wreszcie myœleæ prze- stanê. Wiêc jeœli tak by siê sta³o, co jest jak wszystko mo¿liwe, jeœli by³o- by ju¿ potem, ciekawe czy pomyœla- ³abym wtedy o chwili ka¿¹cej mi tak fantazjowaæ w autobusie. W koñcu ka¿d¹ chwilê mo¿na umieœciæ na ta- kiej niby taœmie, która nie zaczê³a siê jeszcze przesuwaæ w czyimœ znieru- chomia³ym oku. Za jakiœ czas da siê popatrzeæ na t¹ chwilê nawet z sym- pati¹, bo ju¿ nie boli, do biografii na- le¿y, która jest przecie¿ zmyœleniem. Kiedy myœlê o swoim ¿yciu, widzê je jako czekanie i uciekanie. Najpierw ze skwerku dzieciñstwa, zbyt szybko, wbieg³am na bulwar m³odoœci. Stam- t¹d na ulicê doros³¹. Wszêdzie goni- ³y mnie k³opoty, wrzaskliwe wyrost- ki. Próbowa³am obróciæ wszystko w ¿art: okej, ch³opaki. Teraz mam czterdzieœci szeœæ lat. Dlaczego wszys- cy na mnie? Wiêc tylko trwaæ. Zamiar staroœci: w³oski orzech, niebo krzy- ¿em przekreœlone, tam dadz¹ mi spo- kój, tam siê nie oœmiel¹. Mrugnij do mnie czasami. Nie wzru- szê ramionami. ANDRZEJ C. LESZCZYÑSKI List Wis³awa Szymborska PIERWSZA MI£OŒÆ Mówi¹, ¿e pierwsza mi³oœæ najwa¿niejsza. To bardzo romantyczny, ale nie mój przypadek. Coœ miêdzy nami by³o i nie by³o, dzia³o siê i podzia³o. Nie dr¿¹ mi rêce, kiedy natrafiam na drobne pami¹tki i zwitek listów przewi¹zanych sznurkiem ¿eby chocia¿ wst¹¿eczk¹. Nasze jedyne spotkanie po latach to rozmowa dwóch krzese³ przy zimnym stoliku. Inne mi³oœci g³êboko do tej pory oddychaj¹ we mnie. Tej braknie tchu, ¿eby westchn¹æ.

Transcript of słów zawsze za mało List ANDRZEJ C. LESZCZYÑSKI · 10 nr 192 - LIPIEC 2012 MARTA BRANDT...

10 nr 192 - LIPIEC 2012

MARTA BRANDT Kolczyki, chyba z³ote – dosta³am je w prezencie. £adnie zapakowane, pod-pisane starannie: „Od serca dla serca”,pasuj¹ce do koloru moich oczu, w sty-lu innej bi¿uterii, któr¹ bardzo lubiê nosiæ. Widaæ, ¿e wybiera³a je osoba, która doskonale mnie zna. Podarowa³ mi je ch³opak, który codziennie po-wtarza, ¿e jestem wyj¹tkowa, jedyna, wspania³a. Czêsto tak¿e pyta mnie, czy zdajê sobie sprawê, jak bardzo mnie kocha. Tak, jakby ca³y czas myœ-la³, ¿e nie umie pokazaæ mi ogromu swojego uczucia. Jakby wszystkie je-go gesty, s³owa i czyny by³y tylko przedmow¹ do ogromnej ksi¹¿ki. Wci¹¿ jednak próbuje powiedzieæ mi wszystko na nowo. Po co? Czy w ogóle mo¿liwe jest zdefiniowanie mi³oœci, pokazanie jej, zamkniêcie w ma³ym pude³ku ze z³otymi kol-czykami?

Bo¿e mój (z lêkiem napisa³am te s³owa)! Mam na imiê Halinka. Pew-nie wiesz co chcê powiedzieæ, a na-wet to, czego sama nie wiem. Chcia-³abym, ¿eby tak by³o, czasami tylko na to ju¿ liczê. Chyba wywy¿szam siêteraz trochê. S³ucham w³aœnie Maryli Rodowicz, œpiewa „ludzie, ludzie, ko-cham was”. Mnie ludzie mêcz¹. Ale gdy sama jestem, te¿ siê mêczê. No wiêc wymyœli³am sobie sposób. Wsia-dam do byle jakiego autobusu, tylko po to, ¿eby byæ wœród nieznajomych. Jak widzê kogoœ znajomego, wysia-dam. Nie chcê rozmawiaæ z ludŸmi, ale wiedzieæ, ¿e s¹ obok mnie. Nie lu-biê rozmów, chyba bojê siê wtedy. Wolê myœli. Na przyk³ad rankami budzê siê i nie otwieram oczu. Nie chcê czy nie potrafiê, sama nie wiem. Le¿ê tak sobie i zastanawiam siê, co zobaczê gdy ju¿ otworzê oczy.

Mi³oœæ. Wiele razy ludzie próbowali t³umaczyæ mi, co oznacza to s³owo. S³ysza³am, jak próbowali je definio-waæ, rozbieraæ na czynniki pierwsze. Jedni mówili, ¿e s¹ to motyle w brzu-chu, inni, ¿e jest to mêtlik w g³owie, têsknota, szaleñstwo, potrzeba bliskoœ-ci. Ja jednak uwa¿am, ¿e wszystkie te s³owa, jakkolwiek piêkne czy obrazo-we by nie by³y, nie oddadz¹ wszyst-kiego, co kryje w sobie mi³oœæ. Nie wyra¿¹ ka¿dego jej oblicza i nie zobra-zuj¹ ka¿dego uczucia, które jej nieod-zownie towarzyszy. Uwa¿am wrêcz, ¿e nie wolno nam mi³oœci definiowaæ, gdy¿ w ten sposób j¹ niszczymy. Jak wiele byœmy nie napisali, i tak pomi-niemy jakiœ element, zawsze bêdzie za ma³o, zawsze niepe³nie. Jedyne co mo¿emy, to poczuæ, jak mi³oœæ nas wype³nia i dodaje kolejnych barw na-szemu ¿yciu. Mo¿emy zaufaæ jej i daæ siê ponieœæ. Ktoœ mnie kiedyœ zapyta³, czy ko-cham za coœ, czy pomimo czegoœ. Odpowiedzia³am wtedy, ¿e ja po prostu kocham. Nie szukam wymó-wek, nie szukam powodów. Czujê, ¿e kocham i to mi wystarczy. Ufam swoim uczuciom. Nie wiem, czy dob-rze robiê. Nie myœlê, co mogê straciæ, a co zyskaæ. Uwa¿am, ¿e osoba, któraszuka podstaw swojej mi³oœci i pró-buje j¹ logicznie wyt³umaczyæ, tak na-prawdê nie kocha. S³ysza³am kiedyœ, ¿e mi³oœæ powstaje z potrzeby blis-koœci i samotnoœci. Sama uwa¿am jednak, ¿e prawdziwa mi³oœæ nie ma przyczyny. Pojawia siê nagle, nie-spodziewanie, najczêœciej wtedy, gdy

jej wcale nie szukamy. Zaskakujeczêsto w najmniej odpowiednim mo-mencie. Ma jednak tak¹ si³ê, ¿e nie potrafimy z ni¹ walczyæ. Zreszt¹ i tak byœmy nie wygrali. Wszelkie próby pokazania mi³oœcitak¿e nie oddaj¹ wszystkiego, co czu-jemy. Ka¿dy z nas jest inny, wiêc ka¿-dy kocha inaczej. Ile osób na œwiecie, tyle ró¿nych twarzy ma mi³oœæ. Niemo¿emy jej porównywaæ, nie mo¿e-my te¿ staraæ siê zrozumieæ mi³oœci innej osoby. Zakochani ¿yj¹ w swoim ma³ym, prywatnym œwiecie, który tyl-ko oni rozumiej¹. Ten œwiat stanowi swoist¹ zagadkê dla innych. Wszyst-kie gesty i s³owa, to jedynie umowne znaki, które ludzie wymyœlaj¹, aby powiedzieæ drugiej osobie co czuj¹.Rysujemy wiêc serca, mówimy do-stojne s³owa, obdarowujemy prezen-tami, staramy siê ca³y czas byæ przy

drugiej osobie. Wci¹¿ odczuwamy jednak niedosyt, ¿e wszystkie nasze czyny to o wiele za ma³o. Czujemy Czujemy siê nie do koñca zrozumia-ni przez innych. Wci¹¿ chcemy moc-niej, lepiej, dok³adniej pokazaæ to, cotkwi w naszym wnêtrzu. Okazuj¹c mi³oœæ czêsto próbujemy tak¿e oddaæ siebie ca³ego tej drugiej osobie. Wydaje siê nam, ¿e jesteœmy wtedy bardziej wiarygodni, ¿e jest to najlepszy dowód mi³oœci, jaki mo¿e-my daæ. Sami oczekujemy tego same-go od partnera. Chcemy byæ w cen-trum jego œwiata. Czy s³usznie? Uwa-¿am, ¿e oddaj¹c ca³ego siebie, wiele ryzykujemy. Mi³oœæ musi pozostaæ zagadk¹. Musi intrygowaæ. W ten spo- sób bardzo przyci¹ga. W momencie,gdy druga osoba pozna nas ca³ych, przestajemy byæ tajemnic¹. Znika ma- gia towarzysz¹ca odkrywaniu. Mi- ³oœæ zamienia siê w przyzwyczajenie. W takim wypadku ludzie czêsto za-czynaj¹ szukaæ tajemnicy w innych.Dlatego uwa¿am, ¿e w zwi¹zku z dru-g¹ osob¹ ka¿dy potrzebuje tak¿e prze-strzeni prywatnej. Jednym s³owem - nie sposób aniokreœliæ, ani pokazywaæ mi³oœci. Wszelkie starania czynione w tym celu nigdy nie doprowadz¹ nas do zadawalaj¹cego wyniku. Stworzona przez nas definicja zawsze bêdzie niepe³na, a obraz z pewnoœci¹ bêdzie niekompletny. Mo¿e lepiej, zamiast wk³adaæ tyle energii w okreœlanie mi-³oœci, zacz¹æ po prostu prawdziwie kochaæ?

O miłości słów zawsze za mało

Wiem ¿e bêdzie okno, ale co za nim? Pamiêtam dom. Tam zawsze, kiedy budzi³am siê, widzia³am za oknem w³oski orzech. Ko³ysa³ siê, mrucza³ i ca³y czas patrzy³ na mnie. Wiem, ¿e teraz nie mo¿e byæ tamten orzech, bo jestem doros³a, ale w takim razie co? Gdzie ja le¿ê, co jest wokó³ mnie? Na-prawdê, muszê otworzyæ oczy ¿eby siê o tym przekonaæ. Moje ma³¿eñstwo trwa³o krótko, pó³tora roku. Nie czu³am siê wtedy dobrze. Znajomi mówili ¿e dziwaczê. Ten zwi¹zek skoñczy³ siê dla mnie tak naprawdê w dniu, kiedy m¹¿ by³ za-jêty w swoim pokoju jak¹œ gr¹ kom-puterow¹. By³am wtedy na górze. Otworzy³am szafê, ¿a³uj¹c, ¿e nie skrzypi. Spod nakrochmalonej poœcie-li wyci¹gnê³am zawiniêty w rw¹cy siê papier spory kawa³ek perkalu, z któ-rego mama chcia³a mi kiedyœ uszyæ sukienkê. Rozwinê³am papier, pow¹-cha³am materia³ i a¿ zaœmia³am siê do kwiatów, jakie rozsia³y siê wokó³. Przystroi³am siê nimi jak nimfa grec-ka, nuci³am coœ krêc¹c siê w ko³o, uœmiecha³am siê gdy umilk³ komputer na dole, gdy s³ysza³am kroki, otwo-rzy³y siê drzwi i zobaczy³am wzrok swego mê¿a. Uœmiecha³am siê i za-klina³am w duchu: powiedz coœ, wy-krztuœ! M¹¿ zszed³ bez s³owa, a ja na-s³uchiwa³am przez d³u¿sz¹ chwilê czy siê nie potknie. Schowa³am perkal do szafy, ubra³am siê i wysz³am z miesz-kania. Zaczyna³o siê œciemniaæ, mimo drobnej m¿awki na ulicy by³o jeszcze gwarno, chodzi³am tak chyba dwie godziny.

Trochê pi³am, ale to nic nie dawa³o, zawsze pozostawa³a s³ona kropla na dnie kieliszka. Kiedyœ, po pracy, nie chcia³am od razu wracaæ do domu. Siedzia³am na przystanku, gdy odje¿d¿a³y kolejne moje autobusy. W koñcu zrobi³o siêzimno i wsiad³am do jakiegoœ. Sie-dzia³am naprzeciwko ch³opca du¿o m³odszego ode mnie i nagle starsze-go, bo cofnê³am swój czas. Ten ch³o-piec, myœla³am sobie, œpi¹cy teraz dziêki temu ¿e chcê, by spa³ spokoj-nie, on mo¿e byæ cz¹stk¹ mojego ¿ycia, to mo¿e byæ mój mê¿czyzna, który zrobi, ¿e wreszcie myœleæ prze-stanê. Wiêc jeœli tak by siê sta³o, co jest jak wszystko mo¿liwe, jeœli by³o-by ju¿ potem, ciekawe czy pomyœla-³abym wtedy o chwili ka¿¹cej mi tak fantazjowaæ w autobusie. W koñcu ka¿d¹ chwilê mo¿na umieœciæ na ta-

kiej niby taœmie, która nie zaczê³a siêjeszcze przesuwaæ w czyimœ znieru-chomia³ym oku. Za jakiœ czas da siê popatrzeæ na t¹ chwilê nawet z sym-pati¹, bo ju¿ nie boli, do biografii na-le¿y, która jest przecie¿ zmyœleniem. Kiedy myœlê o swoim ¿yciu, widzê je jako czekanie i uciekanie. Najpierwze skwerku dzieciñstwa, zbyt szybko, wbieg³am na bulwar m³odoœci. Stam-t¹d na ulicê doros³¹. Wszêdzie goni-³y mnie k³opoty, wrzaskliwe wyrost-ki. Próbowa³am obróciæ wszystko w ¿art: okej, ch³opaki. Teraz mam czterdzieœci szeœæ lat. Dlaczego wszys-cy na mnie? Wiêc tylko trwaæ. Zamiar staroœci: w³oski orzech, niebo krzy-¿em przekreœlone, tam dadz¹ mi spo-kój, tam siê nie oœmiel¹. Mrugnij do mnie czasami. Nie wzru-szê ramionami.

ANDRZEJ C. LESZCZYÑSKI

List

Wis³awa Szymborska

PIERWSZA MI£OŒÆ

Mówi¹,¿e pierwsza mi³oœæ najwa¿niejsza.To bardzo romantyczny,ale nie mój przypadek.

Coœ miêdzy nami by³o i nie by³o,dzia³o siê i podzia³o.

Nie dr¿¹ mi rêce,kiedy natrafiam na drobne pami¹tkii zwitek listów przewi¹zanych sznurkiem– ¿eby chocia¿ wst¹¿eczk¹.

Nasze jedyne spotkanie po latachto rozmowa dwóch krzese³przy zimnym stoliku.

Inne mi³oœcig³êboko do tej pory oddychaj¹ we mnie.Tej braknie tchu, ¿eby westchn¹æ.