Rozdział pierwszy › fragmenty › THE DAY OF TH… · żadnej zmarszczki na powierzchni...

17

Transcript of Rozdział pierwszy › fragmenty › THE DAY OF TH… · żadnej zmarszczki na powierzchni...

Page 1: Rozdział pierwszy › fragmenty › THE DAY OF TH… · żadnej zmarszczki na powierzchni budzącego się do życia miasta. Huk pojedynczego wystrzału, który po kilku sekundach
Page 2: Rozdział pierwszy › fragmenty › THE DAY OF TH… · żadnej zmarszczki na powierzchni budzącego się do życia miasta. Huk pojedynczego wystrzału, który po kilku sekundach

Rozdział pierwszy

W marcu, o szóstej czterdzieści rano, w Paryżu bywa zimno.Szczególnie zimno musi się wydawać człowiekowi, który zachwilę stanie oko w oko z plutonem egzekucyjnym. O tejwłaśnie porze, jedenastego marca tysiąc dziewięćset sześć-dziesiątego trzeciego roku, podpułkownik francuskich sił po-wietrznych stał na chłodnym żwirze fortu d’Ivry, z rękamiskrępowanymi za słupem. Ze słabnącą nadzieją spoglądał naoddział ustawiony w odległości dwudziestu metrów od niego.

Jean-Marie Bastien-Thiry poruszył stopami, kiedy zawiązy-wali mu oczy. Po raz ostatni spojrzał w słońce. Szept księdzaprzypominał cichy kontrapunkt rozbrzmiewający na tle szczękuprzeładowywanych i unoszonych karabinów.

Zza murów bazy doleciał basowy klakson ciężarowego ber-lieta, któremu zajechał drogę jakiś mniejszy pojazd kierującysię w stronę centrum. „Cel!”, zawołał oficer dowodzący plu-tonem. Salwa, która rozległa się chwilę później, nie wywołałażadnej zmarszczki na powierzchni budzącego się do życiamiasta. Huk pojedynczego wystrzału, który po kilku sekundachdobił skazańca, rozpłynął się w narastającym zgiełku ulicznegoruchu.

Page 3: Rozdział pierwszy › fragmenty › THE DAY OF TH… · żadnej zmarszczki na powierzchni budzącego się do życia miasta. Huk pojedynczego wystrzału, który po kilku sekundach

Chociaż śmierć przywódcy terrorystycznej Organizacji TajnejArmii1, dążącej do zamordowania prezydenta Francji, miałapołożyć kres dalszym zamachom na jego życie, dziwnymzrządzeniem losu zapoczątkowała nową falę przemocy. Abyzrozumieć, dlaczego tak się stało, trzeba cofnąć się w czasiei wyjaśnić, czemu w tamten marcowy poranek podziurawionekulami ciało zawisło bezwładnie na powrozach w więzieniuwojskowym pod Paryżem...

� � �

Słońce zniknęło za murami pałacu, kładąc na dziedzińcuupragnione długie cienie. O dziewiętnastej wieczorem w naj-gorętszy dzień roku temperatura wynosiła dwadzieścia trzystopnie Celsjusza. W mieście oblewającym się potem paryżanieładowali do samochodów i pociągów zdenerwowane małżonkii rozwrzeszczane bachory, aby spędzić weekend na wsi. Byłdwudziesty drugi sierpnia tysiąc dziewięćset sześćdziesiątegodrugiego roku — dzień, w którym garstka mężczyzn zaczajo-nych na przedmieściach uznała, że prezydent Francji, generałCharles de Gaulle, musi umrzeć.

Kiedy mieszkańcy Paryża szykowali się do ucieczki przedskwaremnadnieco chłodniejsze brzegi rzek i plaże, radaministrówobradowała za bogato zdobioną fasadą Pałacu Elizejskiego. Najasnobrązowymżwirze dziedzińca frontowegowchłodnymcieniustało szesnaście czarnych limuzyn, citroenówds, zaparkowanychzderzak w zderzak, tworząc krąg opasujący trzy czwarte placu.

Szoferzy ukryli się w najgłębszym cieniu przy zachodniejścianie, tam gdzie najpierw zrobiło się chłodniej. Prowadzilibłahe rozmowy ludzi oczekujących całe dnie na spełnieniekaprysu przełożonego.

1 Organisation de l’Armee Secrete, w skrócie OAS.

Page 4: Rozdział pierwszy › fragmenty › THE DAY OF TH… · żadnej zmarszczki na powierzchni budzącego się do życia miasta. Huk pojedynczego wystrzału, który po kilku sekundach

Bez większego entuzjazmu narzekali na przeciągające sięobrady, gdy tuż przed dziewiętnastą trzydzieści za szklanymidrzwiami stanął obwieszony łańcuchami i medalami odźwierny,by skinąć dłonią obstawie. Kierowcy cisnęli wypalone dopołowy gaulloisy, gasząc je podeszwą. Ochroniarze i strażnicyzamarli na baczność w budkach obok masywnej bramy, którąotworzono na oścież.

Szoferzy siedzieli już za kierownicami swoich limuzyn, gdyza szklaną szybą pojawiła się pierwsza grupa ministrów. Ot-worzono drzwi i mężczyźni zaczęli schodzić po stopniach,wymieniając ostatnie uprzejmości i życząc kolegom spokojnegoweekendu. Limuzyny zaczęły podjeżdżać do schodów w usta-lonej kolejności, odźwierny z głębokim ukłonem otwierał tylnedrzwiczki, a ministrowie wsiadali do swoich wozów i odjeżdżaliFaubourg St Honore, żegnani honorami Gwardii Republikań-skiej.

Rozjechali się w ciągu dziesięciu minut. Na dziedzińcupozostały jedynie dwa długie czarne citroeny ds dziewiętnaście,zaparkowane u podstawy schodów. Pierwszym wozem, z po-wiewającą chorągiewką prezydenta Republiki Francuskiej, kie-rował Francis Marroux, policyjny szofer z kwatery główneji ośrodka szkoleniowego Żandarmerii Narodowej w Satory.Znany z milczącego usposobienia, trzymał się z dala od dowcip-kujących kolegów. Dzięki stalowym nerwom i umiejętnościszybkiego, a jednocześnie bezpiecznego prowadzenia samo-chodu został osobistym szoferem de Gaulle’a. Oprócz Marrouxw limuzynie nie było nikogo. Za kierownicą drugiego citroenads dziewiętnaście siedział inny żandarm z Satory.

O dziewiętnastej czterdzieści pięć za szklanymi drzwiamiukazała się kolejna grupa. Ludzie stojący na żwirze ponowniewyprężyli się na baczność. W drzwiach ukazał się Charles deGaulle ubrany w charakterystyczny dwurzędowy ciemnografi-

Page 5: Rozdział pierwszy › fragmenty › THE DAY OF TH… · żadnej zmarszczki na powierzchni budzącego się do życia miasta. Huk pojedynczego wystrzału, który po kilku sekundach

towy garnitur i czarny krawat. Zgodnie ze starym zwyczajemprzepuścił w drzwiach panią Yvonne de Gaulle, a następnieusłużył ramieniem, aby pomóc jej zejść do oczekującego cit-roena. Obok limuzyny rozdzielili się. Żona prezydenta usiadłaz tyłu, po lewej stronie. Generał otworzył prawe drzwiczkii zajął miejsce obok niej.

Ich zięć, pułkownik Alain de Boissieu, ówczesny szef sztabufrancuskiej kawalerii zmechanizowanej, sprawdził, czy jednei drugie drzwi zostały należycie zamknięte, a następnie usiadłz przodu, obok Marroux.

Do następnej limuzyny wsiedli dwaj funkcjonariusze, którzyzeszli za prezydencką parą po schodach. Henri d’Jouder, zwalis-ty ochroniarz z algierskiego plemienia Kabilów, który pełniłtego dnia służbę, poprawił ciężki rewolwer w kaburze umiesz-czonej pod lewą pachą i opadł na fotel. Rozglądał się wokół,mrugając oczami — nie patrzył na jadącą przodem limuzynę,lecz na chodniki i skrzyżowania mijanych ulic. Zamieniwszyostatnie słowo z ochroniarzem, który pozostał w pałacu, natylnym fotelu usiadł drugi funkcjonariusz, komisarz Jean Ducret,szef prezydenckiej ochrony.

Przy zachodnim murze dwaj policjanci w białych kaskachuruchomili motocykle i wolno podjechali do bramy. Zatrzymalisię tuż przed nią w odległości trzech metrów od siebie i obejrzelisię w kierunku limuzyn. Marroux ruszył pierwszy, zbliżającsię do eskorty motocyklowej. Za nim podążyła druga limuzyna.Była dziewiętnasta pięćdziesiąt.

Żelazna brama otworzyła się ponownie i mała kolumnaminęła wyprężonych strażników, wjeżdżając na Faubourg StHonore. Dojechawszy do końca Faubourg St Honore, konwójruszył Avenue de Marigny. Na ulicach panował ruch typowydla sierpniowego weekendu i nic nie zapowiadało, że prezydentopuści pałac. Jedynie wycie motocyklowych syren informowało

Page 6: Rozdział pierwszy › fragmenty › THE DAY OF TH… · żadnej zmarszczki na powierzchni budzącego się do życia miasta. Huk pojedynczego wystrzału, który po kilku sekundach

policjantów kierujących ruchem o zbliżaniu się konwoju. Funk-cjonariusze gestykulowali i gwizdali jak oszalali, aby w poręzatrzymać ruch.

Konwój nabrał prędkości w ocienionej drzewami alei i wje-chał pędem na oświetlony promieniami słońca plac Clemenceau,zmierzając w kierunku mostu Aleksandra III. Facet na skuterzez trudnością nadążał za rządową kolumną. Po przejechaniumostu Marroux skręcił za motocyklową eskortą w AvenueGeneral Gallieni, a stamtąd w szeroki Boulevard des Invalides.Mężczyzna na skuterze zdobył już informację, na którą czekał.Na skrzyżowaniu Boulevard des Invalides z Rue de Varennezwolnił, aby stanąć przed kawiarnią z telefonem i odbyć roz-mowę miejscową.

� � �

Podpułkownik Jean-Marie Bastien-Thiry czekał w kawiaren-ce w podmiejskim Meudon. Ten trzydziestopięcioletni żonatymężczyzna miał trójkę dzieci i pracował w Ministerstwie Lot-nictwa. Pod maską profesjonalisty i człowieka oddanego ro-dzinie skrywał głęboką niechęć do Charles’a de Gaulle’a;według niego generał zdradził Francję i ludzi, którzy w tysiącdziewięćset pięćdziesiątym ósmym roku pomogli mu ponowniesięgnąć po władzę, oddając Algierię w ręce arabskich nacjo-nalistów.

Chociaż nie poniósł osobistej szkody z powodu wycofaniasię Francji z Algierii, nie kierowały nim względy prywatne.Jako patriota uważał, że przysłuży się ukochanej ojczyźnie,zabijając człowieka, który ją zdradził. W tym czasie stanowiskoto podzielały tysiące Francuzów, lecz tylko nieliczni byli fa-natycznymi członkami Organizacji Tajnej Armii, zdecydowa-nymi zamordować de Gaulle’a i położyć kres jego rządom.Takim człowiekiem był Bastien-Thiry.

Page 7: Rozdział pierwszy › fragmenty › THE DAY OF TH… · żadnej zmarszczki na powierzchni budzącego się do życia miasta. Huk pojedynczego wystrzału, który po kilku sekundach

Kiedy zadzwonił telefon, sączył piwo. Barman podał musłuchawkę, a następnie poszedł na drugi koniec baru i włączyłtelewizor. Bastien-Thiry słuchał kilka sekund, aby w końcumruknąć: „Znakomicie, dziękuję” i odłożyć słuchawkę. Jużwcześniej zapłacił za piwo. Wyszedł z baru na ulicę, wyciągnąłgazetę, którą trzymał pod pachą, i złożył ją dwukrotnie.

W mieszkaniu na pierwszym piętrze, po drugiej stronie ulicy,młoda kobieta zaciągnęła zasłonę z koronki i powiedziaładwunastu mężczyznom, którzy czekali w pokoju: „Trasa numerdwa”. Pięciu młodzików, amatorów w dziedzinie zabijania,przestało wykręcać nerwowo ręce i skoczyło na równe nogi.

Siedmiu pozostałych było bardziej doświadczonych i mniejnerwowych. Grupą zamachowców dowodził zastępca Bastiena--Thiry’ego, wywodzący się z rodziny ziemiańskiej porucznikAlain Bougrenet de la Tocnaye, zwolennik skrajnej prawicy.Trzydziestopięcioletni mężczyzna miał żonę i dwójkę dzieci.

Najbardziej groźnym z zamachowców był trzydziestodzie-więcioletni Georges Watin, barczysty facet o kwadratowejszczęce, fanatyczny członek OAS, niegdyś inżynier rolnictwaz Algierii, który w ciągu dwóch lat okazał się jednym z naj-bardziej niebezpiecznych zabójców tajnej organizacji. Z powoduodniesionej rany nogi utykał i dlatego koledzy nazywali go„Kulawy”.

Po otrzymaniu wiadomości od dziewczyny dwunastu męż-czyzn zbiegło po schodach na tył domu, gdzie w bocznej uliczceczekało sześć skradzionych lub wynajętych pojazdów. Byładziewiętnasta pięćdziesiąt pięć.

Bastien-Thiry poświęcił wiele dni na przygotowanie zasadzki,określenie kątów ostrzału, szybkości i odległości poruszającychsię pojazdów oraz siły ognia niezbędnej do zatrzymania pre-zydenckiego konwoju. Wybrał długi prosty odcinek drogi na-zywany Avenue de la Liberation, prowadzący do głównego

Page 8: Rozdział pierwszy › fragmenty › THE DAY OF TH… · żadnej zmarszczki na powierzchni budzącego się do życia miasta. Huk pojedynczego wystrzału, który po kilku sekundach

skrzyżowania Petit-Clamart. Pierwsza grupa ze snajperem miałarozpocząć ogień do prezydenckiej limuzyny w odległości dwu-stu metrów przed skrzyżowaniem. Mężczyźni ukryci za fur-gonetką marki Renault Estafette zaparkowaną przy poboczumieli strzelać pod ostrym kątem, aby dać czas snajperowi.

Z obliczeń Bastiena-Thiry’ego wynikało, że w pierwszejlimuzynie utkwi sto pięćdziesiąt pocisków, zanim zrówna sięz furgonetką. Kiedy prezydencki citroen zostanie zatrzyma-ny, z bocznej uliczki wybiegnie druga grupa, aby razić ogniemwóz ochrony z bliskiej odległości. Obie grupy miały kilkasekund na dokończenie dzieła i dotarcie do trzech pojazdówczekających w bocznej uliczce.

Bastien-Thiry, trzynasty członek grupy uderzeniowej, pełniłfunkcję obserwatora. O dwudziestej pięć obie grupy zajęływyznaczone pozycje. W odległości stu metrów od miejscazasadzki, na przystanku autobusowym, stał bezczynnie Bastien--Thiry z gazetą w dłoni. Machnięcie gazetą miało być sygnałemdla Serge’a Berniera, dowódcy pierwszego oddziału, czekają-cego w ukryciu obok renault estafette. Bernier miał przekazaćrozkaz strzelcowi leżącemu w trawie u jego stóp, a AlainBougrenet de la Tocnaye — zajechać drogę wozowi ochrony.Watin zwany Kulawym czekał obok, ściskając w dłoni pistoletmaszynowy.

� � �

Po odblokowaniu Petit-Clamart konwój generała de Gaulle’aopuścił zatłoczone ulice centrum Paryża i wjechał na pustepodmiejskie arterie. Szofer przyspieszył do niemal dziewięć-dziesięciu kilometrów na godzinę.

Wjeżdżając na pusty odcinek drogi, Francis Marroux rzuciłokiem na zegarek, wyczuwając zniecierpliwienie starego ge-nerała i jeszcze bardziej przyspieszając. Dwaj policjanci na

Page 9: Rozdział pierwszy › fragmenty › THE DAY OF TH… · żadnej zmarszczki na powierzchni budzącego się do życia miasta. Huk pojedynczego wystrzału, który po kilku sekundach

motocyklach zostali w tyle, zajmując miejsce na końcu konwoju.De Gaulle nie lubił afiszować się ochroną i rezygnował z moto-cyklowej eskorty, gdy tylko mógł. W ten sposób kawalkadadotarła do Avenue de la Division Leclerc w Petit-Clamart. Byładwudziesta siedemnaście.

Dwa kilometry dalej Bastien-Thirymiał doświadczyć skutkówswojej fatalnej pomyłki. Dowie się o niej od policji kilkamiesięcypóźniej, w celi, oczekując wykonania kary śmierci. Planując datęzamachu, sięgnął po kalendarz i zanotował, że dwudziestegodrugiego sierpnia zmrok zapadnie o dwudziestej trzydzieści pięć,co dawało spiskowcom dość czasu, nawet gdyby de Gaulle zjawiłsię później niż zwykle, jak się faktycznie stało. Niestety, kalen-darz, z którego korzystał, pochodził z tysiąc dziewięćset sześć-dziesiątego pierwszego. Rok później dwudziestego drugiegosierpnia zmierzch zapadł o dwudziestej dziesięć. Te dwadzieściapięćminut miało zaważyć na całej współczesnej historii Francji.O dwudziestej osiemnaście Bastien-Thiry dostrzegł konwójpędzący Avenue de la Liberation z prędkością stu dziesięciukilometrów na godzinę. Zaczął machać gazetą jak oszalały.

Sto metrów dalej Bernier wpatrywał się gniewnie w niewy-raźną postać na przystanku autobusowym.

— Czy pułkownik dał znak gazetą? — zapytał samegosiebie. Nie zdążył dokończyć, gdy ostry nos prezydenckiej limu-zyny śmignął obok przystanku, pędząc ku niemu. — Ognia! —krzyknął do snajpera leżącego u jego stóp. Zaczęli strzelać podkątem dziewięćdziesięciu stopni do ruchomego celu mijającegoich z prędkością ponad stu kilometrów na godzinę.

W limuzynę trafiło dwanaście kul — jedynie wskutek świet-nego wyszkolenia snajpera. Większość pocisków utkwiła w ja-dącym z tyłu citroenie. Kule rozerwały dwie opony. Chociażbyły to opony samouszczelniające, nagły spadek ciśnieniaspowodował, że pędzący samochód zakołysał się i przednie

Page 10: Rozdział pierwszy › fragmenty › THE DAY OF TH… · żadnej zmarszczki na powierzchni budzącego się do życia miasta. Huk pojedynczego wystrzału, który po kilku sekundach

koła wpadły w poślizg. Właśnie w tym momencie FrancisMarroux ocalił de Gaulle’owi życie.

Kiedy strzelec wyborowy, dawny legionista Varga, celowałw opony, pozostali strzelali w tylne okno oddalającej się limu-zyny. Kilka kul przeszyło karoserię, a jedna rozbiła tylną szybę,przelatując w odległości kilkunastu centymetrów od prezydenta.Siedzący z przodu pułkownik de Boissieu odwrócił się i krzyk-nął do teściów: „Na podłogę!”. Pani de Gaulle położyła głowęna kolanach męża, a generał rzucił lodowato: „Co? Znowu?”,wyglądając przez tylną szybę.

Marroux skręcił drżącą kierownicę, wchodząc w delikatnypoślizg i spuszczając nogę z gazu. Po chwilowej utracie mocycitroen przyspieszył w kierunku skrzyżowania z Avenue duBois, gdzie czekali mężczyźni z drugiej grupy uderzeniowejOAS. Marroux ujrzał nagle za sobą drugi wóz prezydenckiejochrony nietknięty przez kule.

Dla Bougreneta de la Tocnaye’a siedzącego w wozie z włączo-nym silnikiem, zaparkowanym w Avenue du Bois, widok rozpę-dzonych limuzyn oznaczał jasny wybór: zajechać im drogęi popełnić samobójstwo lub zwolnić sprzęgło pół sekundy później.Wybrał drugie rozwiązanie. Kiedy ruszył od krawężnika i zrównałsię z prezydenckim konwojem, znalazł się nie obok limuzyny deGaulle’a, lecz strzelca wyborowego d’Joudera i komisarza Ducre-ta. Watin wychylił się przez okno z prawej strony i wpakował całymagazynek w tył jadącego przed nim citroena ds, w którym zarozbitą szybą dostrzegł dumny profil de Gaulle’a.

— Czemu ci idioci nie odpowiadają ogniem? — spytałżałośnie prezydent. D’Jouder próbował strzelić do zamachow-ców z odległości trzech metrów dzielących oba samochody,lecz policyjny kierowca blokował mu widok. Ducret krzyknął,aby szofer jechał na ogonie prezydenckiej limuzyny i sekundępóźniej wóz OAS pozostał w tyle. Dwaj motocykliści, których

Page 11: Rozdział pierwszy › fragmenty › THE DAY OF TH… · żadnej zmarszczki na powierzchni budzącego się do życia miasta. Huk pojedynczego wystrzału, który po kilku sekundach

niemal przewróciło nagłe wtargnięcie wozu de la Tocnaye’a,odzyskali równowagę i dogonili konwój. Przemknęli rondoi skrzyżowanie, pędząc w stronę Villacoublay.

Oasowcy, którzy pozostali na miejscu zamachu, nie mieli czasuna wzajemne oskarżenia. Wiedzieli, że pomówią o tym później.Porzucili trzy wozy użyte podczas operacji, wsiedli do przygoto-wanych samochodów i zniknęli w zapadających ciemnościach.

Używając umieszczonego w samochodzie nadajnika, komi-sarz Ducret nawiązał łączność z komendą policji w Villacoublay,opisując przebieg wydarzeń. Kiedy konwój nadjechał dziesięćminut później, generał de Gaulle polecił, aby jechać prosto napłytę lotniska, gdzie czekał helikopter. Gdy limuzyna stanęła,otoczyła ją grupa oficerów i funkcjonariuszy, otwierając drzwii pomagając stanąć na nogi drżącej pani de Gaulle. Z drugiejstrony rozbitej limuzyny wyłonił się generał, strząsając kawałkiszkła z klap marynarki. Ignorując nacechowane paniką prośbyoficerów, obszedł samochód, aby podać ramię żonie.

— Chodź, kochanie. Pojedziemy do domu — oznajmił mał-żonce i przedstawił personelowi lotniczemu swoją opinię natemat OAS: — Ci ludzie nie potrafią strzelać. — Po tychsłowach zaprowadził żonę do helikoptera i zajął miejsce obokniej. Do prezydenckiej pary dołączył d’Jouder i chwilę późniejodlecieli, aby spędzić weekend na wsi.

Francis Marroux siedział cały czas za kółkiem z twarzą bladąjak płótno. Obie opony z prawej strony w końcu się poddałyi citroen ds jechał na felgach. Ducret wymamrotał ciche po-dziękowanie pod jego adresem i poszedł ustalić, co się stało.

� � �

Podczas gdy dziennikarze na całym świecie snuli spekulacjena temat zamachu, dysponując jedynie własnymi domysłami,francuska policja pod kierunkiem Surete Nationale, przy wspar-

Page 12: Rozdział pierwszy › fragmenty › THE DAY OF TH… · żadnej zmarszczki na powierzchni budzącego się do życia miasta. Huk pojedynczego wystrzału, który po kilku sekundach

ciu tajnych służb i żandarmerii, przeprowadzała największąoperację w historii Francji. Akcja policyjna przerodziła sięniebawem w największą obławę, jaką znał ten kraj. Wkrótcemiało ją przyćmić polowanie na innego zabójcę o nieznanejtożsamości, który figurował w kartotekach pod kryptonimem„Szakal”.

Do pierwszego przełomu doszło podczas rutynowej kontroliprzeprowadzonej trzeciego września, jak to zwykle bywa w poli-cyjnej robocie. Nieopodal Valence, na południe od Lyonu,podczas blokady głównej drogi wiodącej z Paryża do Marsylii,zatrzymano prywatny samochód z czterema mężczyznami. Tegodnia skontrolowano setki wozów w celu sprawdzenia dokumen-tów pasażerów. Tym razem okazało się, że jeden z mężczyznich nie ma. Utrzymywał, że je zgubił. Wraz z pozostałymizostał przewieziony do Valence na rutynowe przesłuchanie.

Na posterunku okazało się, że trzej pierwsi nie mieli nicwspólnego z czwartym, którego najzwyczajniej w świeciezabrali po drodze. Wypuszczono ich. Czwartemu pobrano od-ciski palców i przesłano je do Paryża, aby sprawdzić, czy jesttym, za kogo się podaje. Odpowiedź nadeszła dwanaście godzinpóźniej: odciski palców należały do dwudziestodwuletniegodezertera z legii cudzoziemskiej oskarżonego o naruszenieprzepisów wojskowych. Człowiek ten podał policji prawdziwenazwisko — Pierre-Denis Magade.

Magade został przewieziony do kwatery głównej policjikryminalnej w Lyonie. Przed przesłuchaniem jeden z pilnują-cych go policjantów spytał żartem:

— Wiesz coś o zamachu w Petit-Clamart?Magade wzruszył obojętnie ramionami.— Tak, a co chcesz wiedzieć?Magade „śpiewał” przez bite osiem godzin. Oficerowie policji

słuchali jak skamieniali, a stenografowie zapisywali jeden

Page 13: Rozdział pierwszy › fragmenty › THE DAY OF TH… · żadnej zmarszczki na powierzchni budzącego się do życia miasta. Huk pojedynczego wystrzału, który po kilku sekundach

notatnik po drugim. W końcu Pierre-Denis Magade wymieniłwszystkich uczestników zamachu w Petit-Clamart oraz dziewię-ciu innych, którzy odegrali pomniejszą rolę w fazie planowanialub zdobywania sprzętu. W sumie dwadzieścia dwie osoby.Polowanie trwało, lecz teraz policja wiedziała już, kogo szukać.

W końcu tylko jednemu zamachowcowi udało się uciec i nieschwytano go do dziś. Georges Watin zdołał się wymknąć.Podobno mieszka w Hiszpanii razem z innymi przywódcamiOAS, ukrywając się wśród emigrantów z Algierii.

Przesłuchania i przygotowanie aktu oskarżenia przeciwkoBastieneowi-Thiry’emu, Bougrenetowi de la Tocnaye’owi i po-zostałym uczestnikom spisku zakończono w grudniu, a w stycz-niu tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego trzeciego wszyscy sta-nęli przed sądem.

Podczas rozprawy OAS przypuściła kolejny zmasowany atakna gaullistowski rząd, a francuskie tajne służby odpowiedziałykłami i pazurami. Pod powierzchnią eleganckiego paryskiegożycia, pod płaszczykiem kultury i cywilizacji, toczyła się jednaz najbardziej zaciekłych i sadystycznych podziemnych wojenw historii współczesnego świata.

Francuskie służby specjalne nosiły nazwę Służby Dokumen-tacji Zagranicznej i Kontrwywiadu, w skrócie SDECE1. Ichzadaniem było prowadzenie działalności wywiadowczej pozagranicami Francji i działalności kontrwywiadowczej na jejterytorium, co się niekiedy pokrywało. Tak zwany wydziałpierwszy parał się typową działalnością wywiadowczą i dzieliłna komórki oznaczone literą R2. R1 zajmowała się analiządanych wywiadowczych, R2 Europą Wschodnią, R3 EuropąZachodnią, R4 Afryką, R5 Bliskim Wschodem, R6 Dalekim

1 Service de Documentation Exterieure et de Contre-espionnage (fr.).2 Renseignement (fr.), informacje.

Page 14: Rozdział pierwszy › fragmenty › THE DAY OF TH… · żadnej zmarszczki na powierzchni budzącego się do życia miasta. Huk pojedynczego wystrzału, który po kilku sekundach

Wschodem, R7 Ameryką/półkulą zachodnią. Działalność kontr-wywiadowcza była domeną wydziału drugiego. Wydziały trzecii czwarty tworzyły tak zwaną sekcję komunistyczną. Wydziałszósty zajmował się finansami, a wydział siódmy administracją.

Wydział piąty, określany mianem „operacyjnego”, powołanodo zwalczania OAS. W jego kwaterze głównej, zlokalizowanejw kompleksie niepozornych gmachów przy Boulevard Mortier,nieopodal Porte des Lilas, w obskurnej podmiejskiej dzielnicyParyża, walkę z terrorystami toczyły setki pracowników wy-działu operacyjnego. Ludzie ci, głównie Korsykanie, stanowiliniemal idealne uosobienie „twardzieli”. Świetnie wyszkolonychfunkcjonariuszy wysłano do ośrodka Satory, gdzie z najlepszychutworzono sekcję specjalną, ucząc ich wszystkiego o sztuceniszczenia i zabijania. Stali się mistrzami we władaniu broniąręczną i w walce wręcz, opanowali karate i judo. Ukończylikursy radiołączności, saperski i sabotażu. Wiedzieli, jak prze-słuchiwać, uciekając się do tortur i bez ich pomocy, jak porywaćludzi, podpalać i zabijać.

Niektórzy mówili wyłącznie po francusku, inni posługiwalisię biegle kilkoma językami i czuli jak w domu w wielkichstolicach świata. Mieli prawo zabijać podczas wykonywaniazadań i często to czynili.

Kiedy działania OAS przybrały na sile i stały się bardziejbrutalne, szef SDECE, generał Eugene Guibaud, spuścił psyze smyczy. Niektórzy z agentów wstąpili do OAS i przeniknęlina najwyższe szczeble organizacji. Dostarczali później cennychinformacji, które umożliwiały podejmowanie skutecznych dzia-łań ich kolegom. Członkowie OAS wykonujący zadania weFrancji lub innych krajach byli narażeni na represje policjiz powodu informacji przekazanych przez agentów wydziałuoperacyjnego, którzy przeniknęli do organizacji terrorystycz-nych. Inni byli poszukiwani przez policję, nie mogli wjechać

Page 15: Rozdział pierwszy › fragmenty › THE DAY OF TH… · żadnej zmarszczki na powierzchni budzącego się do życia miasta. Huk pojedynczego wystrzału, który po kilku sekundach

do Francji i ginęli poza jej granicami. Wielu krewnych członkówOAS, którzy zniknęli w tajemniczych okolicznościach, uważa,że ich bliscy zostali zlikwidowani przez funkcjonariuszy wy-działu operacyjnego.

Oasowcy nie potrzebowali nauki w dziedzinie przemocy.Nienawidzili agentów wydziału operacyjnego, których nazywalibarbouze — „brodatymi”, tajną policją, ponieważ działalipotajemnie, bardziej skrycie niż zwykła policja. W okresiewalki o władzę między OAS i rządem gaullistowskim oasowcyschwytali w Algierii siedmiu „brodatych”. Później znalezionoich okaleczone, pozbawione uszu i nosa ciała dyndające nabalkonach i latarniach. Tajna wojna trwała, nigdy nie dowiemysię dokładnie, ilu ludzi zginęło podczas tortur w piwnicach pojednej i drugiej stronie.

Pozostali agenci działali na zewnątrz OAS, gotowi przystąpićdo akcji na rozkaz SDECE. Niektórzy przed wstąpieniem nasłużbę mieli kontakt ze światem przestępczym i podtrzymywalistare znajomości, skłaniając dawnych przyjaciół do wykonaniabrudnej roboty dla rządu. Działania te spowodowały, że weFrancji zaczęto mówić o policji „równoległej” (nieoficjalnej)wykonującej rozkazy prawej ręki prezydenta de Gaulle’a, mon-sieur Jacques’a Foccarta. W rzeczywistości nie istniała żadnapolicja „równoległa”, a akcje jej przypisywane były dziełemagentów wydziału operacyjnego lub szefów grup mafijnychz tak zwanego środowiska wykonujących zlecenia dla rządu.

Korsykanie, którzy zdominowali wydział operacyjny orazświatek przestępczy Paryża i Marsylii, wiedzieli to i owo natemat wendety, dlatego po zamordowaniu siedmiu „brodatych”,wchodzących w skład działającej w Algierii Misji C, wydalikrwawą wojnę OAS. Wcześniej, w tysiąc dziewięćset czter-dziestym czwartym roku, korsykańscy przestępcy pomoglialiantom w lądowaniu na południu Francji (uczynili to we

Page 16: Rozdział pierwszy › fragmenty › THE DAY OF TH… · żadnej zmarszczki na powierzchni budzącego się do życia miasta. Huk pojedynczego wystrzału, który po kilku sekundach

własnym interesie, aby w nagrodę mieć pod swoją kontroląhandel narkotykami na Lazurowym Wybrzeżu). Na początkulat sześćdziesiątych dwudziestego wieku Korsykanie stanęliponownie po stronie Francji w okresie krwawej wendety prze-ciwko OAS. Ponieważ wielu członków OAS było pieds-noirs1

i zewnętrznie przypominało Korsykanów, czasami wojna spra-wiała wrażenie bratobójczej.

Podczas procesu Bastiena-Thiry’ego i jego towarzyszy trwałakampania terroru rozpętana przez OAS. Jej przywódcą i ukrytympomysłodawcą zamachu w Petit-Clamart był pułkownik AntoineArgoud. Ukończył jedną z czołowych francuskich uczelni, EcolePolytechnique, odznaczał się przenikliwym umysłem i nie-spożytą energią. W okresie Wolnej Francji służył w stopniuporucznika pod de Gaulle’em, działając na rzecz wyzwoleniakraju spod nazistowskiej okupacji. Później dowodził pułkiemkawalerii zmechanizowanej w Algierii. Ten niski, żylasty męż-czyzna był świetnym, choć bezlitosnym żołnierzem. W tysiącdziewięćset sześćdziesiątym drugim roku został szefem komórkioperacyjnej OAS na wygnaniu.

Ponieważ miał doświadczenie w prowadzeniu wojny psycho-logicznej, wiedział, że walka przeciw gaullistowskiej Francjimusi być toczona na wszystkich frontach środkami terroru,dyplomacji i narzędziami public relations. Elementem kampaniibyło zaproszenie szefa Krajowej Rady Ruchu Oporu2, poli-tycznego ramienia OAS, dawnego ministra spraw zagranicznychFrancji Georges’a Bidaulta, do udzielenia szeregu wywiadówprasowych i telewizyjnych w Europie Zachodniej, w którychwyjaśnił w „cywilizowany” sposób, dlaczego OAS sprzeciwiasię polityce generała de Gaulle’a.

1 Francuscy mieszkańcy Algierii w czasach kolonialnych (fr.).2 Conseil National del la Resistance, CNR (fr.).

Page 17: Rozdział pierwszy › fragmenty › THE DAY OF TH… · żadnej zmarszczki na powierzchni budzącego się do życia miasta. Huk pojedynczego wystrzału, który po kilku sekundach

Niezwykła inteligencja Argouda, która kiedyś uczyniła gonajmłodszym pułkownikiem armii francuskiej, sprawiła, że stałsię najbardziej niebezpiecznym członkiem OAS. ZorganizowałBidaultowi cykl wywiadów z korespondentami głównych siecitelewizyjnych i gazet, podczas których wytrawny polityk przed-stawił w oględny sposób mniej chlubne działania zbirów z OAS.

Sukces kampanii medialnej Bidaulta zaniepokoił rząd francu-ski równie mocno jak taktyka terroru i seria wybuchów bombz plastycznym materiałem wybuchowym w kinach i kawiarniachcałej Francji. Czternastego lutego wykryto kolejny spisek,którego celem było zgładzenie generała de Gaulle’a. Następnegodnia prezydent miał wygłosić odczyt w Ecole Militaire na PoluMarsowym. Zamachowcy chcieli go zgładzić strzałem w plecyz broni snajpera ukrytego pod okapem sąsiedniego budynku.

Wkrótce przed sądem stanęli kolejni spiskowcy: Jean Bichon,kapitan artylerii Robert Poinard i pani Paule Rousselet de Liffiac,nauczycielka angielskiego z Akademii Wojskowej. Snajperembył Georges Watin, lecz Kulawemu i tym razem udało się ujśćcało. Karabin z lunetą snajperską został znaleziony w mieszka-niu Poinarda i cała trójka trafiła do aresztu. Podczas późniejsze-go procesu zeznali, że zastanawiając się nad sposobem przemy-cenia Watina i karabinu do gmachu akademii, zasięgnęli radychorążego Mariusa Tho, który udał się wprost na policję.Generał de Gaulle zgodnie z planem wziął udział w uroczystościwojskowej piętnastego lutego, musiał jednak przyjechać w opan-cerzonym samochodzie, co bardzo go zdenerwowało.

Chociaż akcja była przeprowadzona w sposób niesłychanieamatorski, rozzłościła prezydenta. Następnego dnia wezwał dosiebie ministra spraw wewnętrznych Freya, walnął pięścią w stółi oznajmił urzędnikowi odpowiedzialnemu za bezpieczeństwokraju: „Trzeba położyć temu kres!”.

Zdecydowano, że należy dać nauczkę oasowcom i wymierzyć