Romeo i Julia

364
Aby rozpocząć lekturę, kliknij na taki przycisk , który da ci pełny dostęp do spisu treści książki. Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym LITERATURA.NET.PL kliknij na logo poniżej.

Transcript of Romeo i Julia

Page 1: Romeo i Julia

Aby rozpocząć lekturę,

kliknij na taki przycisk ,

który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.

Jeśli chcesz połączyć się z Portem WydawniczymLITERATURA.NET.PL

kliknij na logo poniżej.

Page 2: Romeo i Julia

2

W I L I A M S Z E K S P I R

TRAGEDIEII

ROMEO I JULIAMAKBETOTELLO

PrzełożyłJÓZEF PASZKOWSKI

Page 3: Romeo i Julia

3

Tower Press 2000

Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000

Page 4: Romeo i Julia

4

R O M E O I J U L I A

PrzełożyłJÓZEF PASZKOWSKI

Page 5: Romeo i Julia

5

OSOBY

E s k a l u s – książę panujący w WeronieP a r y s – młody Weroneńczyk, szlachetnego rodu, krewny księciaM o n t e k i o i K a p u l e t – naczelnicy dwóch domów nieprzyjaznych sobieS t a r z e c – stryjeczny brat K a p u l e t aR o m e o – syn M o n t e k i e g oM e r k u c j o – krewny księcia, przyjaciel R o m e aB e n w o l i o – synowiec M o n t e k i e g o, przyjaciel R o m e aT y b a l t – krewny P a n i K a p u l e tL a u r e n t y – ojciec franciszkaninJ a n – brat z tegoż zgromadzeniaB a l t a z a r – służący R o m e aS a m s o n i G r z e g o r z – słudzy K a p u l e t aA b r a h a m – służący M o n t e k i e g oA p t e k a r zT r z e c h m u z y k a n t ó wP a ź P a r y s aP i o t rD o w ó d c a w a r t yP a n i M o n t e k i o – małżonka M o n t e k i e g oP a n i K a p u l e t – małżonka K a p u l e t aJ u l i a – córka K a p u l e t ó wM a r t a – mamka J u l i iObywatele weroneńscy, różne osoby płci obojej, liczące się do przyjaciół obu domów, ma-

ski, straż wojskowa i inne osoby.

Rzecz odbywa się przez większą część sztuki w Weronie, przez część piątego aktu w Man-tui.

Page 6: Romeo i Julia

6

PROLOG

Dwa wielkie domy w uroczej Weronie,Równie słynące z bogactwa i chwały,Co dzień odwieczną zawiść odnawiały,Obywatelską krwią broczyły dłonie.

Lecz gdy nienawiść pierś ojców pożera,Fatalna miłość dzieci ich jednoczyI krwawa wojna, co z wieków się toczy,W cichym ich grobie na wieki umiera.

Miłość, kochanków śmiercią naznaczona,Wściekłość rodziców i wojna szalona,Zerwana późno nad mogiłą dzieci,

Przed waszym okiem na scenie przeleci.Jeśli nas słuchać będziecie łaskawi,Błędy obrazu chęć nasza naprawi.

Page 7: Romeo i Julia

7

AKT PIERWSZY

SCENA PIERWSZA

Plac publiczny.Wchodzą S a m s o n i G r z e g o r z uzbrojeni w tarcze i miecze.

SAMSONDalipan, Grzegorzu, nie będziem darli pierza.

GRZEGORZMa się rozumieć, bobyśmy byli zdziercami.

SAMSONAle będziemy darli koty, jak z nami zadrą.

GRZEGORZKto zechce zadrzeć z nami, będzie musiał zadrżeć.

SAMSONMam zwyczaj drapać zaraz, jak mię kto rozrucha.

GRZEGORZTak, ale nie zaraz zwykłeś się dać rozruchać.

SAMSONTe psy z domu Montekich rozruchać mię mogą bardzo łatwo.

GRZEGORZRozruchać się tyle znaczy, co ruszyć się z miejsca; być walecznym, jest to stać nieporu-szenie: pojmuję więc, że skutkiem rozruchania się twego będzie – drapnięcie.

SAMSONTe psy z domu Montekich rozruchać mię mogą tylkodo stania na miejscu. Będę jak murdla każdego mężczyzny i dla każdej kobiety z tego domu.

Page 8: Romeo i Julia

8

GRZEGORZTo właśnie pokazuje twoją słabą stronę; mur dla nikogo niestraszny i tylko słabi go siętrzymają.

SAMSONPrawda, dlatego to kobiety, jako najsłabsze, tulą się zawsze do muru. Ja też odtrącę od mu-ru ludzi Montekich, a kobiety Montekich przyprę do muru.

GRZEGORZSpór jest tylko między naszymi panami i między nami, ich ludźmi.

SAMSONMniejsza mi o to; będę nieubłagany. Pobiwszy ludzi, wywrę wściekłość na kobietach: rzeźmiędzy nimi sprawię.

GRZEGORZRzeź kobiet chcesz przedsiębrać?

SAMSONNie inaczej: wtłoczę miecz w każdą po kolei. Wiadomo, że się do lwów liczę.

GRZEGORZTym lepiej, że się liczysz do zwierząt; bo gdybyś się liczył do ryb, to byłbyś pewnie sztok-fiszem. Weź no się za instrument, bo oto nadchodzi dwóch domowników Montekiego.

Wchodzą A b r a h a m i B a l t a z a r

SAMSONMój giwer już dobyty: zaczep ich, ja stanę z tyłu.

GRZEGORZGwoli drapania?

SAMSONNie bój się.

GRZEGORZJa bym się miał bać z twojej przyczyny!

SAMSONMiejmy prawo za sobą, niech oni zaczną.

GRZEGORZMarsa im nastawię przechodząc; niech go sobie, jak chcą, tłumaczą.

SAMSONNie jak chcą, ale jak śmią. Ja im gębę wykrzywię; hańba im, jeśli to ścierpią.

ABRAHAMSkrzywiłeś się na nas, mości panie?

Page 9: Romeo i Julia

9

SAMSONNie inaczej, skrzywiłem się.

ABRAHAMCzy na nas się skrzywiłeś, mości panie?

SAMSON do G r z e g o r z aBędziemyż mieli prawo za sobą, jak powiem: tak jest?

GRZEGORZNie.

SAMSON do A b r a h a m aNie, mości panie; nie skrzywiłem się na was, tyłko skrzywiłem się tak sobie.

GRZEGORZ do A b r a h a m aZaczepki waść szukasz?

ABRAHAMZaczepki? nie.

SAMSONJeżeli jej szukasz, to jestem na waścine usługi. Mój pan tak dobry jak i wasz.

ABRAHAMNie lepszy.

SAMSONNiech i tak będzie.

B e n w o l i o ukazuje się w głębi.

GRZEGORZ na stronie do SamsonaPowiedz: lepszy. Oto nadchodzi jeden z krewnych mego pana.

SAMSONNie inaczej; lepszy.

ABRAHAMKłamiesz.

SAMSONDobądźcie mieczów, jeśli macie serca. Grzegorzu, pamiętaj o swoim pchnięciu.

BENWOLIOOdstąpcie, głupcy; schowajcie miecze do pochew. Sami nie wiecie, co robicie.

Rozdziela ich swoim mieczem.Wchodzi T y b a l t.

Page 10: Romeo i Julia

10

TYBALTCóż to? krzyżujesz oręż z parobkami?Do mnie, Benwolio! pilnuj swego życia.

BENWOLIOPrzywracam tylko pokój. Włóż miecz nazadAlbo wraz ze mną rozdziel nim tych ludzi.

TYBALTZ gołym orężem pokój? NienawidzęTego wyrazu, tak jak nienawidzęSzatana, wszystkich Montekich i ciebie.Broń się, nikczemny tchórzu.

Walczą.Nadchodzi kilku przyjaciół obu partii i mieszają się do zwady; wkrótce potem wchodzą

mieszczanie z pałkami.

PIERWSZY OBYWATELHola! berdyszów! pałek! Dalej po nich!Precz z Montekimi, precz z Kapuletami!

Wchodzą K a p u l e t i P a n i K a p u l e t.

KAPULETCo to za hałas? Podajcie mi długiMój miecz! hej!

PANI KAPULETRaczej kulę; co ci z miecza?

KAPULETMiecz, mówię! Stary Monteki nadchodzi.I szydnie swoją klingą mi urąga.

Wchodzą M o n t e k i i P a n i M o n t e k i.

MONTEKIHa! nędzny Kapulecie!

do żony

Puść mię, pani.

PANI MONTEKINie puszczę cię na krok, gdy wróg przed tobą.

Wchodzi K s i ą ż ę z orszakiem.

Page 11: Romeo i Julia

11

KSIĄŻĘZapamiętali, niesforni poddani,Bezcześciciele bratniej stali! Cóż to,Czy nie słyszycie? Ludzie czy zwierzęta,Co wściekłych swoich gniewów żar gasicieW własnych żył swoich źródle purpurowym:Pod karą tortur wypuśćcie natychmiastZ dłoni skrwawionych tę broń buntownicząI posłuchajcie tego, co niniejszymWasz rozjątrzony książę postanawia.Domowe starcia, z marnych słów zrodzonePrzez was, Monteki oraz Kapulecie,Trzykroć już spokój miasta zakłóciły,Tak że poważni wiekiem i zasługąObywatele werońscy musieliPorzucić swoje wygodne przyboryI w stare dłonie stare ująć miecze,By zardzewiałym ostrzem zardzewiałeNiechęci wasze przecinać. JeżeliWzniecicie jeszcze kiedyś waśń podobną,Zamęt pokoju opłacicie życiem.A teraz wszyscy ustąpcie niezwłocznie.Ty, Kapulecie, pójdziesz ze mną razem;Ty zaś, Monteki, przyjdziesz po południuNa ratusz, gdzie ci dokładnie w tym względzieDalsza ma wola oznajmiona będzie.Jeszcze raz wzywam wszystkich tu obecnychPod karą śmierci, aby się rozeszli.

K s i ą ż ę z orszakiem wychodzi. Podobnież K a p u l e t, P a n i K a p u l e t, T y b a l t,obywatele i słudzy.

MONTEKIKto wszczął tę nową zwadę? Mów, synowcze,Byłżeś tu wtedy, gdy się to zaczęło?

BENWOLIONieprzyjaciela naszego pachołcyI wasi już się bili, kiedym nadszedł;Dobyłem broni, aby ich rozdzielić:Wtem wpadł szalony Tybalt, z gołym mieczem,I harde zionąc mi w uszy wyzwanie,Jął się wywijać nim i siec powietrze,Które świszczało tylko, szydząc z marnychJego zamachów. Gdyśmy tak ze sobąCięcia i pchnięcia zamieniali, zbiegł sięWiększy tłum ludzi; z obu stron walczono,Aż książę nadszedł i rozdzielił wszystkich.

Page 12: Romeo i Julia

12

PANI MONTEKILecz gdzież Romeo? Widziałżeś go dzisiaj?Jakże się cieszę, że nie był w tym starciu.

BENWOLIOGodziną pierwej, nim wspaniałe słońceW złotych się oknach wschodu ukazało,Troski wygnały mię z dala od domuW sykomorowy ów gaj, co się ciągnieKu południowi od naszego miasta.Tam, już tak rano, syn wasz się przechadzał.Ledwiem go ujrzał, pobiegłem ku niemu;Lecz on, spostrzegłszy mię, skręcił natychmiastI w najciemniejszej ukrył się gęstwinie.Pociąg ten jego do odosobnieniaMierząc mym własnym (serce nasze bowiemJest najczynniejsze, kiedyśmy samotni),Nie przeszkadzałem mu w jego dumaniachI w inną stronę się udałem, chętnieStroniąc od tego, co rad mnie unikał.

MONTEKINieraz o świcie już go tam widzianoŁzami poranną mnożącego rosę,A chmury – swego oblicza chmurami.Aliści ledwo na najdalszym wschodzieWesołe słońce sprzed łoża AuroryZaczęło ściągać cienistą kotarę,On, uciekając od widoku światła,Co tchu zamykał się w swoim pokoju;Zasłaniał okna przed jasnym dnia blaskiemI sztuczną sobie ciemnicę utwarzał.W czarne bezdroże dusza jego zajdzie,Jeśli się na to lekarstwo nie znajdzie.

BENWOLIOSzanowny stryju, znaszże powód tego?

MONTEKINie znam i z niego wydobyć nie mogę.

BENWOLIOWybadywałżeś go jakim sposobem?

MONTEKIWybadywałem i sam, i przez drugich;Lecz on jedyny powiernik swych smutków.Tak im jest wierny, tak zamknięty w sobie,Od otwartości wszelkiej tak dalekiJak pączek kwiatu, co go robak gryzie,

Page 13: Romeo i Julia

13

Nim światu wonny swój kielich roztoczyłI pełność swoją rozwinął przed słońcem.Gdybyśmy mogli dojść tych trosk zarodka,Nie zbrakłoby nam zaradczego środka.

R o m e o ukazuje się w głębi.

BENWOLIOOto nadchodzi. Odstąpcie na stronę;Wyrwę mu z piersi cierpienia tajone.

MONTEKIObyś w tej sprawie, co nam serce rani,Mógł być szczęśliwszym od nas! Pójdźmy, pani.

Wychodzą M o n t e k i i P a n i M o n t e k i.

BENWOLIODzień dobry, bracie.

ROMEO. Jeszczeż nie południe?

BENWOLIODziewiąta biła dopiero.

ROMEO Jak nudnie

Wloką się chwile. Moiż to rodziceTak spiesznie w tamtą zboczyli ulicę?

BENWOLIOTak jest. Lecz cóż tak chwile twoje dłuży?

ROMEONieposiadanie tego, co je skraca.

BENWOLIOMiłość więc?

ROMEO Brak jej.

BENWOLIOJak to? brak miłości?

ROMEOBrak jej tam, skąd bym pragnął wzajemności.

Page 14: Romeo i Julia

14

BENWOLIONiestety! Czemuż, zdając się niebianką,Miłość jest w gruncie tak srogą tyranką?

ROMEONiestety! Czemuż, z zasłoną na skroni,Miłość na oślep zawsze cel swój goni!Gdzież dziś jeść będziem? Ach! Był tu podobnoJakiś spór? Nie mów mi o nim, wiem wszystko.„W grze tu nienawiść wielka, lecz i miłość.O! wy sprzeczności niepojęte dziwa:Szorstka miłości! nienawiści tkliwa!Coś narodzone z niczego! PieszczotoOdpychająca! Poważna pustoto!Szpetny chaosie wdzięków! Ciężki puchu!Jasna mgło! Zimny żarze! Martwy ruchu!Śnie bez snu! Taką to w sobie zawiłość,Taką niełączność łączy moja miłość,Czy się nie śmiejesz?

BENWOLIO Nie, płakałbym raczej.

ROMEONad czym, poczciwa duszo?

BENWOLIONad uciskiemPoczciwej duszy twojej.

ROMEO A więc strzała

Miłości nawet przez odbitkę działa?Dość mi już ciężył mój smutek, ty jegoBrzemię powiększasz przewyżką twojego;Współczucie twoje nad moim cierpieniemNie ulgą, ale nowym jest. kamieniemDla mego serca. Miłość, przyjacielu,To dym, co z parą westchnień się unosi;To żar, co w oku szczęśliwego płonie;Morze łez, w którym nieszczęśliwy tonie.Czymże jest więcej? Istnym amalgamem,Żółcią trawiącą i zbawczym balsamem.Bądź zdrów.

Chce odejść.

BENWOLIO Zaczekaj! krzywdę byś mi sprawił,

Gdybyś mą przyjaźń z kwitkiem tak zostawił.

Page 15: Romeo i Julia

15

ROMEOAch! ja nie jestem tu, nie jestem sobą;To nie Romeo, co rozmawia z tobą.

BENWOLIOKogóż to kochasz? mów!

ROMEO Przestań mię dręczyć.

Mamże wraz jęczyć i mówić?

BENWOLIO Nie jęczyć,

Tylko mi klucz dać do tego problemu,Kogóż to kochasz? powiedz?

ROMEO Każ choremu

Pisać testament: będzież to wezwanieDobre dla tego, co jest w tak złym stanie?A więc, kobietę kocham.

BENWOLIO Celniem mierzył,

Gdym to pomyślał, nimeś mi powierzył.

ROMEOBiegle celujesz. I ta, którą kocham,Jest piękna.

BENWOLIO W piękny cel trafić najłatwiej.

ROMEOA właśnieś chybił. Niczym tu kołczanyKupida; ona ma naturę Diany:Pod twardą zbroją wstydliwości swojejGrotów miłości wcale się nie boi;Szydzi z nawału zaklęć oblężniczych;Odpiera szturmy spojrzeń napastniczych;Nawet jej złota wszechwładztwo nie zjedna.Bogata w wdzięki, w tym jedynie biedna,Ze kiedy umrze, do grobu z nią zstąpiCałe bogactwo, którego tak skąpi.

BENWOLIOWiecznież chce sama zostać z swym bogactwem?

Page 16: Romeo i Julia

16

ROMEOTak jest; i skąpstwo to jest marnotrawstwem,Bo piękność, którą własna srogość strawia,Całą potomność piękności pozbawia.Zbyt ona piękna, zbyt mądra zarazem;Zbyt mądrze piękna: stąd istnym jest głazem.Przysięgła nigdy nie kochać i .dziękiTemu skazanym wiecznie cierpieć męki.

BENWOLIOJest na to rada: przestań myśleć o niej.

ROMEODoradźże także, jakim bym sposobemMógł przestać myśleć.

BENWOLIO Dając oczom wolność

Rozpatrywania się w innych pięknościach.

ROMEOTo byłby tylko sposób przywołaniaJej cudnych wdzięków tym żywiej na pamięć.Maska kryjąca lica pięknej damy,Choć czarna, nęci nas, bo przeczuwamyPod nią zbiór ponęt; ten, co wzrok postradał,Zapomniż kiedy, jaki skarb posiadał?Pokaż mi jaki ideał dziewczęcy,Będzież on dla mnie w istocie czym więcejJak przypomnieniem, że jest piękność inna,Przed którą ta by uklęknąć powinna?Bądź zdrów, niewczesną podajesz mi radę.

BENWOLIONajpraktyczniejszą – życie w zastaw kładę.

Wychodzą.

SCENA DRUGA

Ulica.Wchodzą K a p u l e t i P a r y s, za nimi S ł u ż ą c y.

KAPULETPodobną jak mnie karą zagrożonoI Montekiemu; ależ w wieku naszymSpokojnie siedzieć rzecz nietrudna.

Page 17: Romeo i Julia

17

PARYS Oba

Szanownych szczepów jesteście odrośle;Tym ci żałośniej, że od tyła czasuŻyjecie w takim rozdwojeniu z sobą.Co mówisz, panie, na moje zabiegi?

KAPULETTo samo, co już dawniej powiedziałem:Mojemu dziecku świat jest jeszcze obcy,Ledwie czternastu lat wysnuła przędzę;Parę jej wiosen jeszcze przeżyć trzeba,Nim małżeńskiego zakosztuje chleba.

PARYSZ młodszych bywały nieraz szczęsne matki.

KAPULETLecz prędko więdną przedwczesne mężatki.Ziemia schłonęła wszystkie me nadzieje:Oprócz tej jednej; ona jest, Parysie,Przyszłą, jedyną moich ziem dziedziczką.Staraj się jednak, skarb sobie jej serce,Chęć ma z jej chęcią nie będzie w rozterce;Jeśli cię przyjmie, głos ojca w tym względzieJej pozwolenia echem tylko będzie.Daję dziś wieczór, na który niemałoGości sprosiłem; gdyby ci się dałoByć jednym więcej, w nader miły sposóbZwiększyłbyś przez to zbiór miłych mi osób.W biednym mym domu, jednocześnie z nocą,Takie dziś gwiazdy ziemskie zamigocą,Ze od ich blasku blask niebieskich zblednie.Uciechy, młodym ludziom odpowiednie,Podobne do tych, jakie kwiecień sprawia,Gdy w starym progu zimy się pojawia;Takie uciechy, w całej swojej mocy,Wśród hożych dziewic staną się tej nocyUdziałem twoim w domu Kapuletów.Przyjdź, przejrz i wybierz sobie z tych bukietówKwiat najpiękniejszy. I mój kwiat tam lubyWejdzie do liczby, choć nie do rachuby.Idźmy.

do S ł u g iA wasze obejdź w krąg Weronę,

Wynajdź osoby tu wyszczególnione,oddaje mu papier

I powiedz każdej: że mój dom otworemNa ich usługi stanie dziś wieczorem.

Wychodzą K a p u l e t i P a r y s.

Page 18: Romeo i Julia

18

SŁUŻĄCYMam wynaleźć osoby tu wyszczególnione: to się znaczy, według tego, co tu napisano... Acóż tu napisano? Oto: że szewc ma pilnować łokcia, a krawiec kopyta; rybak pędzla, amalarz więcierza. Jakże wynajdę osoby tu wyszczególnione, kiedy nie mogę wynaleźćśrodka na wyczytanie tego, co osoba pisząca tu wyszczególniła? Kazano mi jednak; muszęsię udać do uczonych. Oto jacyś ichmoście; w samą porę nadchodzą.

Wchodzi R o m e o i B e n w o l i o.

BENWOLIOTak, bracie, płomień spędza się płomieniem,Ból dawny nowym leczy się cierpieniem;Kręć się na odwrót, gdy masz zawrót głowy;Klin wyrugujesz, klin wbijając nowy;Zaczerpnij nowej zarazy do łona,A jad dawniejszej niewątpliwie skona.

ROMEOLiść pokrzywiany wyborny jest na to.

BENWOLIONa cóż to, proszę?

ROMEO Na oparzeliznę;

Spróbuj no tylko.

BENWOLIO Powiedz mi, Romeo.

Czyś ty oszalał?

ROMEO Nie, nie oszalałem;

Lecz wpadłem w gorszy stan niż szalonego.W loch się dostałem, jestem pastwą głodu,Chłost i mąk... Dobry wieczór, przyjacielu.

SŁUŻĄCYNawzajem, panie. Czy umiesz pan czytać?

ROMEONiestety! umiem w moim przeznaczeniuCzytać niedolę.

SŁUŻĄCY . Tego się bez książki

Można nauczyć; ale ja się pytam,Czy pan pisane rzeczy umie czytać?

Page 19: Romeo i Julia

19

ROMEOMałej mi rzeczy do tego potrzeba,To jest znać tylko język i litery.

SŁUŻĄCYSłusznie pan mówisz, bądźże zdrów i wesół.

Chce odejść.ROMEO

Czekaj no, wasze, umiem czytać.

czyta

„Sinior Martino, jego małżonka i córki. Hrabia Anzelm ze swymi pięknymi siostrami. Si-niora wdowa po Witruwiuszu. Sinior Placentio i jego miłe siostrzenice. Merkucjusz i jegobrat Walenty. Mój brat Kapulet z małżonką i córkami. Moja śliczna siostrzenica, Rozalina,Liwia, sinior Valentio i nasz kuzyn Tybalt. Lucjusz i nadobna Helena.” Wspaniałe grono!

oddaje kartęGdzież oni przyjść mają?

SŁUŻĄCYOwdzie.

ROMEOGdzie?

SŁUŻĄCYDo naszego pałacu, na wieczerzę.

ROMEODo czyjego pałacu?

SŁUŻĄCYMojego pana.

ROMEOW istocie, powinienem się był przede wszystkim spytać, kto nim jest.

SŁUŻĄCYOznajmię to panu bez pytania: moim panem jest możny, bogaty Kapulet; jeżeli panowienie jesteście z domu Montekich, to was zapraszam do niego na kubek wina. Bądźcie wese-li.

Wychodzi.

BENWOLIONa tym wieczorze Kapuleta będzieBożyszcze twoje, piękna Rozalina,Obok najpierwszych piękności werońskich.

Page 20: Romeo i Julia

20

Pójdź tam i okiem bezstronnym porównajJej twarz z obliczem tych, które ci wskażę:Wnet nowe bóstwo ślad dawnego zmaże.

ROMEOGdyby rzetelny mój wzrok tak fałszyweMiał dać świadectwo, łzy, stańcie się żarem!Wy, zalewane wciąż, a jeszcze żywePrzezrocza, spłońcie pod kłamstwa nadmiaremlZatrzeć jej wdzięki! Nigdy wszechwidząceRównej piękności nie widziało słońce.

BENWOLIOWielbisz ją, boś ją jedną na oboichWażył dotychczas szalach oczu swoich,Lecz umieść na tej wadze kryształowejObok niej inną, którą ci gotowyBędę dziś wskazać; a ręczę, że owaNieporównana w kąt się przed tą schowa.

ROMEOPójdę tam, ale z obojętnym okiem,Jednej wyłącznie poić się widokiem.

Wychodzą.

SCENA TRZECIA

Pokój w domu Kapuletów.Wchodzi P a n i K a p u l e t i M a r t a.

PANI KAPULETGdzie moja córka? Idź ją tu przywołać.

MARTANa moją cnotę do dwunastu wiosen –Już ją wołałam. Pieszczotko, biedronko!Julciu! pieszczotko moja! moje złotko!Boże, zmiłuj się! Gdzież ona jest? Julciu!

Wchodzi J u l i a.JULIA

Czy mnie kto wołał?

MARTA Mama.

Page 21: Romeo i Julia

21

JULIA Jestem, pani;

Co mi rozkażesz?

PANI KAPULET Słuchaj. Odejdź, Marto;

Mam z nią sam na sam coś do pomówienia.Marto, pozostań; przychodzi mi na myśl,Że twa obecność może być potrzebna.Julka ma piękny już, wiek, wszakże prawda?

MARTABa, mogę wiek jej policzyć na palcach.

PANI KAPULETCzternaście ma już lat, jak mi się zdaje.

MARTACzternaście moich zębów w zakład stawię(Chociaż właściwie mam ich tylko cztery),Że jeszcze nie ma. Rychłoż będzie świętoPiotra i Pawła?

PANI KAPULET Za parę tygodni

Mniej więcej.

MARTA Mniej czy więcej, czy okrągło,

Ale dopiero w wieczór na świętegoPiotra i Pawła skończy lat czternaście.Ona z Zuzanką, Boże zbaw nas grzesznych!Były rówieśne. Zuzanka u Boga –Byłże to anioł! ale, jak mówiłam,Julcia dopiero na świętego PiotraI Pawła skończy spełna lat czternaście.Tak, tak; pamiętam dobrze. Mija terazRok jedenasty od trzęsienia ziemi;Właśnie od piersi była odsadzona.Spomiędzy wszystkich dni bożego rokuTego jednego nigdy nie zapomnę.Piołunem sobie wtedy pierś potarłam,Siedząc na słońcu tuż pod gołębnikiem.Państwo byliście tego dnia w Mantui.A co? mam pamięć? Ale jak mówiłam,Skoro pieszczotka moja na brodawcePoczuła gorycz, trzeba było widzieć,Jak się skrzywiła, szarpnęła od piersi;Gołębnik za mną: skrzyp! a ja co żywoNa równe nogi: hyc! nie myśląc czekać,

Page 22: Romeo i Julia

22

Aż mi kto każe. Upłynęło odtądLat jedenaście. Umiała już wtedyO własnej sile stać, co mówię, biegać,Dyrdać. Dniem pierwej zbiła sobie czoło.Mój mąż, świeć Panie jego duszy! podniósłZ ziemi niebogę; był to wielki figlarz.„Plackiem – rzekł – padasz teraz, a jak przyjdzieWiększy rozumek, to na wznak upadniesz,Nieprawdaż, Julciu?” A ten mały łotrzyk,Jak mi Bóg miły! przestał zaraz krzyczećI odpowiedział: „tak”. Chociażbym żyłaTysiąc lat, nigdy tego nie zapomnę.„Nieprawdaż, Julciu – rzekł – że padniesz wznak?”A mały urwis odpowiedział „tak”.

PANI KAPULETDość tego, Marto, skończ już tę historię,Proszę cię.

MARTA Dobrze, miłościwa pani.

Ale nie mogę wstrzymać się od śmiechu,Kiedy przypomnę sobie, jak to onaPrzestała krzyczeć i odpowiedziała:„Tak”. Miała jednak guz jak kurze jaje,Siniec porządny i płakała gorzko;Ale gdy mąż mój rzekł: „Plackiem dziś padasz,A jak dorośniesz, to na wznak upadniesz,Nieprawdaż, Julciu?”, tak i niebożątkoZaraz ucichło i odrzekło: „tak”.

JULIAUcichnij też i ty, proszę cię, nianiu.

MARTAJużem ucichła przecie. Pan Bóg z tobą!Ty jesteś perłą ze wszystkich niemowląt,Jakie karmiłam. Gdybym jeszcze mogłaPatrzeć na twoje zamęście!...

PANI KAPULET Zamęście!

To jest punkt właśnie, o którym chcę mówić.Powiedz mi, Julio, co myślisz i jakieSą chęci twoje we względzie małżeństwa?

JULIAO tym zaszczycie jeszcze nie myślałam.

Page 23: Romeo i Julia

23

MARTAO tym zaszczycie! Gdybym nie ja byłaTwą karmicielką, rzekłabym, żeś mądrośćWyssała z mlekiem.

PANI KAPULET Myślże o tym teraz.

Młodsze od ciebie dziewczęta z szlachetnychDomów w Weronie wcześnie stan zmieniają;Ja sama byłam już matką w tym wieku,W którym tyś jeszcze panną. Krótko mówiąc,Waleczny Parys stara się o ciebie.

MARTATo mi kawaler! panniuniu, to brylantTaki kawaler: chłopiec gdyby z wosku!

PANI KAPULETNie ma w Weronie równego mu kwiatu.

MARTACo to, to prawda: kwiat to, kwiat prawdziwy.

PANI KAPULETCóż, Julio? Będzieszże mogła go kochać?Dziś w wieczór ujrzysz go wśród naszych gości.Wczytaj się w księgę jego lic, na którychPióro piękności wypisało miłość;Przypatrz się jego rysom, jak uroczo,Zgodnie się schodzą z sobą i jednoczą;A co w tej księdze wyda ci się mrocznym,To w jego oczach stanieć się widocznym.Do upięknienia tej zaprawdę rzadkiejEdycji męża brak tylko okładki.Roślina w ziemi, ryba w wodzie żyje;Miło, gdy piękną treść piękny wierzch kryje;I tym wspanialsza, tym więcej jest wartaZłota myśl w złotej oprawie zawarta.Tak więc z nim wszystką jego właść posiędzieszI w niczym sama ujmy mieć nie będziesz.

MARTAUjmy? Ba, owszem przyrost, boć to przecieZawżdy z mężczyzną przybywa kobiecie.

PANI KAPULETChceszże go? powiedz krótko, węzłowato.

Page 24: Romeo i Julia

24

JULIAZobaczę, jeśli patrzenia dość na to;Nie głębiej jednak myślę w tę rzecz wglądać,Jak tobie, pani, podoba się żądać.

Wchodzi S ł u ż ą c y.

SŁUŻĄCYPani, goście już przybyli; wieczerza zastawiona, czekają na panie, pytają o pannę Julię,przeklinają w kuchni panią Martę; słowem, niecierpliwość powszechna. Niech panie racząpośpieszyć.

Wychodzi.PANI KAPULET

Pójdź, Julio; w hrabi serce tam dygoce.

MARTAIdź i po błogich dniach błogie znajdź noce.

Wychodzą.

SCENA CZWARTA

Ulica.Wchodzą R o m e o, M e r k u c j o i B e n w o l i o w towarzystwie pięciu czy sześciu

masek. Ludzie z pochodniami i inne osoby.

ROMEOMamyż przy wejściu z przemową wystąpićCzy też po prostu wejść?

BENWOLIO Wyszły już z mody

Te ceremonie; nie będziemy z sobąWiedli Kupida z bindą wkoło skroni,Łuk malowany z gontu niosącegoI straszącego dziewczęta jak ptaki,Ani też owych prawili oracji,Mdło za suflerem cedzonych na wstępie.Niech sobie o nas pomyślą, co zechcą;Wejdziem, pokręcim się i znikniem potem.

ROMEOKręćcie się, kiedy chcecie, jam do tegoDziś niesposobny.

Page 25: Romeo i Julia

25

MERKUCJO Kochany Romeo,

Musisz potańczyć także.

ROMEONie, doprawdy,

Wy macie lekkie trzewiki, to tańczcie;Mnie ołów serce tłoczy, ledwie mogęRuszyć się z miejsca.

MERKUCJOZakochany jesteś;

Pożycz strzelistych od Kupida skrzydełI wznieś się nimi nad poziomą sferę.

ROMEONie mnie, tkniętemu srodze jego strzałą,Strzeliście wzbijać się na jego skrzydłach;Nie mnie się wznosić nad poziom, co noszącBrzemię milości, na poziom upadam.

MERKUCJOA gdybyś upadł z nią, ją byś obrzemił.Tak delikatną rzecz przygniótłbyś srodze.

ROMEONazywasz, miłość rzeczą delikatną?Zbyt, owszem, twarda, szorstka i koląca.

MERKUCJOTwardali dla cię, bądź i dla niej twardy;Kol ją, gdy kole, a zwalisz ją łatwo.Hola! podajcie mi na twarz pokrowiec!Maskę na maskę!

wkłada maskę

Niechaj sobie terazCiekawe oko nicuje mą szpetność!Ta larwa za mnie będzie się rumienić.

BENWOLIOIdźmy, panowie; zadzwońmy, a potemOstro już tylko polećmy się nogom.

ROMEONiech trzpioty łechcą nieczułą posadzkę!Pochodni dla mnie! bom ja dziś skazany,Jak ów pachołek, co świeci swej pani,Stać nieruchomie i martwym być widzem.

Page 26: Romeo i Julia

26

MERKUCJOStój, jak chcesz, byłeś tylko nie stał o to,Co cię tak martwi, a w czym (z całym winnymUszanowaniem dla twojej miłości)Jak w błocie, widzę, po uszy zagrzązłeś.Nuże, nie palmy świec w dzień.

ROMEOPalmyż teraz,

Bo noc jest.

MERKUCJOMniemam, panie, że czas tracąc

Zarówno psujem świece bez potrzeby,Jak w dzień je paląc. Przyjmij tę uwagę;Bo w niej pięć razy więcej jest logikiNiż w naszych pięciu zmysłach.

ROMEOUważamy

Za rzecz stosowną pójść tam na ten festyn,Chociaż logiki w tym nie ma.

MERKUCJODlaczego?

ROMEOMiałem tej nocy marzenie.

MERKUCJOJa także.

ROMEOCóż ci się śniło?

MERKUCJOTo, że marzyciele

Najczęściej zwykli kłamać.

ROMEOPrzez sen, w łóżku,

Gdy w gruncie marzą o rzeczach prawdziwych.

MERKUCJOSnadź się królowa Mab widziała z tobą;Ta, co to babi wieszczkom i w postaciKobietki, mało co większej niż agatNa wskazującym palcu aldermana,

Page 27: Romeo i Julia

27

Ciągniona cugiem drobniuchnym atomów,Tuż, tuż śpiącemu przeciąga pod nosem.Szprychy jej wozu z długich nóg pajęczych;Osłona z lśniących skrzydełek szarańczy;Sprzężaj z plecionych nitek pajęczyny;Lejce z wilgotnych księżyca promyków;Bicz z cienkiej żyłki na świerszcza szkielecie;A jej forszpanem mała, szara muszkaPrzez pół tak wielka jak ów krągły owad,Co siedzi w palcu leniwej dziewczyny;Wozem zaś próżny laskowy orzeszek;Dzieło wiewiórki lub majstra robaka,Tych z dawien dawna akredytowanychStelmachów wieszczek. W takich to przyborachCo noc harcuje po głowach kochanków,Którzy natenczas marzą o miłości;Albo po giętkich kolanach dworaków,Którzy natenczas o ukłonach marzą;Albo po chudych palcach adwokatów,Którym się wtedy roją honoraria;Albo po ustach romansowych damul,Którym się wtedy marzą pocałunki;Często atoli Mab na te ostatnieZsyła przedwczesne zmarszczki, gdy ich oddechZa bardzo znajdzie cukrem przesycony.Czasem też wjeżdża na nos dworakowi:Wtedy śnią mu się nowe łaski pańskie;Czasem i księdza plebana odwiedzi,Gdy ten spokojnie drzemie, i ogonemDziesięcinnego wieprza w nos go łechce:Wtedy mu nowe śnią się beneficja.Czasem wkłusuje na kark żołnierzowi:Ten wtedy marzy o cięciach i pchnięciach,O szturmach, breszach, o hiszpańskich klingachCzy o pucharach, co mają pięć sążni;Wtem mu zatrąbi w ucho: nasz bohaterTruchleje, zrywa się, klnąc zmawia pacierzI znów zasypia. Taka jest Mab: ona,Ona to w nocy zlepia grzywy koniomI włos ich gładki w szpetne kudły zbija,Które rozczesać niebezpiecznie; onaJest ową zmorą, co na wznak leżąceDziewczęta dusi i wcześnie je uczyDźwigać ciężary, by się z czasem mogłyZawołanymi stać gospodyniami.Ona to, ona...

ROMEOSkończ już, skończ, Merkucjo;

Prawisz o niczym.

Page 28: Romeo i Julia

28

MERKUCJOPrawię o marzeniach,

Które w istocie niczym innym nie sąJak wylęgłymi w chorobliwym mózguDziećmi fantazji; ta zaś jest pierwiastkuTak subtelnego właśnie jak powietrze;Bardziej niestała niż wiatr, który już toMroźną całuje północ, już to z wstrętemRzuca ją, dążąc w objęcia południa.

BENWOLIOCoś ten wiatr zawiał, zdaje się, i na nas.Wieczerza stoi, spóźnimy się na nią.

ROMEOBoję się, czyli nie przyjdziem za wcześnie;Bo moja dusza przeczuwa, że jakieśNieszczęście, jeszcze wpośród gwiazd wiszące,Złowrogi bieg swój rozpocznie od datyUciech tej nocy i kres zamkniętegoW mej piersi, zbyt już nieznośnego życiaPrzyśpieszy jakimś strasznym śmierci ciosem.Lecz niech Ten, który ma ster mój w swym ręku,Kieruje moim żaglem! Dalej! Idźmy!

BENWOLIOUderzcie w bębny!

Wychodzą.

SCENA PIĄTA

Sala w domu Kapuletów.Wchodzą muzykanci i słudzy.

PIERWSZY SŁUGAGdzie Potpan? Czemu nie pomaga sprzątać? Gęsi mu paść, nie służyć.

DRUGI SŁUGATak to, kiedy ważne obowiązki lokaja powierzają ludziom złej maniery; na diabła się to

zdało.

Page 29: Romeo i Julia

29

PIERWSZY SŁUGAPowynoście stołki! usuńcie na bok bufet! Pozbierajcie srebra! Schowaj no tam dla mnie,braciszku, kawałek marcepana i szepnij na ucho odźwiernemu, żeby wpuścił ZuzannęGrindston i Nelly; jak mię kochasz! Antoni! Potpan!

DRUGI SŁUGADobrze, chłopcze, gotowe.

PIERWSZY SŁUGAWołają was, pytają o was, czekają na was, niecierpliwią się na was w wielkiej sali.

TRZECI SŁUGANie możemy być tu i tam razem. Dalej, chłopcy, pohulajmyż dzisiaj! Kto umie czekać,wszystkiego się doczeka.

Oddalają się.K a p u l e t i inni wchodzą z gośćmi i maskami.

KAPULETWitaj, cna młodzi! Wolne od nagniotkówDamy rachują na waszą ruchawość.Śliczne panienki, któraż z was odmówiStanąć do tańca? O takiej wręcz powiem,Ze ma nagniotki. A co? Tom was zażył!Dalej, panowie! I ja kiedyś takżeMaskę nosiłem i umiałem szeptaćW ucho pięknościom jedwabne powieści,Co szły do serca; przeszło to już, przeszło.Nuże, panowie! Grajki, zaczynajcie!Miejsca! rozstąpmy się! dalej, dziewczęta!

Muzyka gra. Młodzież tańczy.

Hej! więcej światła! Wynieście te stoły!I zgaście ogień, bo zbyt już gorąco.Siadajże, siadaj, bracie Kapulecie!Dla nas dwóch czasy pląsów już minęły.Jakże to dawno byliśmy obydwajPo raz ostatni w maskach?

DRUGI KAPULETBędzie temu

Lat ze trzydzieści.

KAPULETCo? Co! Nie tak dawno.

Było to, pomnę, na godach Lucencja;Na te Zielone Świątki, da Bóg dożyć,Będzie dwadzieścia pięć lat.

Page 30: Romeo i Julia

30

DRUGI KAPULETDawniej, dawniej,

Wszak już syn jego jest trzydziestoletni.

KAPULETCo mi waść prawisz? Przede dwoma latySyn jego nie był jeszcze pełnoletni.

ROMEO do jednego ze sługCo to za dama, co w tej chwili tańczyZ tym kawalerem?

SŁUGANie wiem, jaśnie panie,

ROMEOOna zawstydza świec jarzących blaski;Piękność jej wisi u nocnej opaskiJak drogi klejnot u uszu Etiopa.Nie tknęła ziemi wytworniejsza stopa.Jak śnieżny gołąb wśród kawek, tak onaŚwieci wśród swoich towarzyszek grona.Zaraz po tańcu przybliżę się do niejI dłoń mą uczczę dotknięciem jej dłoni.Kochałżem dotąd? O! zaprzecz, mój wzrokulBoś jeszcze nie znał równego uroku.

TYBALTSądząc po głosie, z Montekich to któryś.Daj no mi rapir, chłopcze. Jak się ważyTen łotr tu wchodzić i kłamaną larwąSzyderczo naszej urągać zabawie?Na krew szlachetną, co mi wzdyma serce,Nie będzie grzechu, jeśli go uśmiercę.

KAPULETTybalcie, co ci to? Czego się zżymasz?

TYBALTUjmy tej, stryju, pewno nie wytrzymasz:Jeden z Montekich, twych śmiertelnych wrogów,Śmie tu znieważać gościnność twych progów.

KAPULETCzy to Romeo?

TYBALTTak, ten to nikczemnik.

Page 31: Romeo i Julia

31

KAPULETDaj mu waść pokój; nie wychodzi przecieZ granic wytkniętych dobrym wychowaniem;I, prawdę mówiąc, cała go WeronaMa za młodzieńca pełnego przymiotów;Nie chciałbym za nic w świecie w moim domuCzynić mu krzywdy. Uspokój się zatem,Miły synowcze, nie zważaj na niego;Taka ma wola; jeśli ją szanujesz,Okaż uprzejmość i spędź precz z obliczaTen mars niezgodny z weselem tej doby.

TYBALTTaki gość w domu nabawia choroby;Nie ścierpię go tu.

KAPULETChcę go mieć cierpianym.

Cóż to, zuchwalcze? Mówię, że chcę! Cóż to?Czy ja tu jestem, czy waść jesteś panem?Waść go tu nie chcesz ścierpieć! Boże odpuść!Waść mi chcesz gości porozpędzać? kołkiNa łbie mi strugać? przewodzić w mym domu?

TYBALTStryju, to zakał.

KAPULETCicho! burdą jesteś.

Z tą porywczością doigrasz się waszmość.Zawsze mi musisz się sprzeciwiać! – Brawo,Kochana młodzi! – Urwipołeć z waści!Siedź cicho albo... Hola! Więcej światła! –Ja cię uciszę. Patrz go! – Żwawo, chłopcy!

TYBALTGniew dobrowolny z flegmą przymuszonąNa krzyż się schodząc wstrząsają mi łono,Muszę ustąpić; wkrótce się atoliW gorzką żółć zmieni ta słodycz wbrew woli.

Oddala się.

ROMEO do J u l i iJeśli dłoń moja, co tę świętość trzyma,Bluźni dotknięciem: zuchwalstwo takoweOdpokutować usta me gotowePocałowaniem pobożnym pielgrzyma.

Page 32: Romeo i Julia

32

sJULIA do R o m e aMości pielgrzymie, bluźnisz swojej dłoni,Która nie grzeszy zdrożnym dotykaniem;Jestli ujęcie rąk pocałowaniem,Nikt go ze świętych pielgrzymom nie broni.

ROMEO jak pierwejNie mająż święci ust tak jak pielgrzymi?

JULIA jak pierwejMają ku modłom lub kornej podzięce.

ROMEONiechże ich usta czynią to co ręce;Moje się modlą, przyjm modły ich, przyjmij.

JULIANiewzruszonymi pozostają święci,Choć gwoli modłów niewzbronne ich chęci.

ROMEOZiść więc cel moich, stojąc niewzruszenie,I z ust swych moim daj wziąć rozgrzeszenie,

Całuje ją.

JULIAMoje więc teraz obciąża grzech zdjęty.

ROMEOZ mych ust? O! grzechu, zbyt pełen ponęty!Niechże go nazad rozgrzeszony zdejmie!Pozwól.

Całuje ją znowu.

JULIAJak z książki całujesz, pielgrzymie.

MARTAPanienko, jejmość pani matka prosi.

ROMEOKtóż jest jej matką?

MARTAJej matką? Bajbardzo!

Nikt inny, jedno pani tego domu;I dobra pani, mądra a cnotliwa.Ja byłam mamką tej, coś z nią pan mówił.Smaczny by kąsek miał, kto by ją złowił.

Page 33: Romeo i Julia

33

ROMEOJulia Kapulet! O dolo zbyt sroga!Życie me jest więc w ręku mego wroga.

BENWOLIOWychodźmy, wieczór dobiega już końca.

ROMEONiestety! z wschodem dla mnie zachód słońca.

KAPULET do rozchodzących się gościEjże, panowie, pozostańcie jeszcze:Mają nam wkrótce dać małą przekąskę.Chcecie koniecznie? Muszę więc ustąpić.Dzięki wam, mili panowie i panie.Dobranoc. Światła! Idźmy ż spać.

do D r u g i e g o K a p u l e t a

Braciszku,Zapóźniliśmy się; idę wypocząć.

Wychodzą wszyscy prócz J u l i i i M a r t y.

JULIACzy nie wiesz, nianiu, kto jest ten pan?

MARTATen, tu?

To syn starego Tyberia.

JULIAA tamten,

Co właśnie ku drzwiom zmierza?

MARTATo podobno

Młody Petrycy.

JULIAA ów, tam na prawo,

Co nie chciał tańczyć?

MARTANie wiem.

Page 34: Romeo i Julia

34

JULIASpytaj, proszę,

Jak się nazywa. Jeżeli żonaty,Całun mię czeka zamiast ślubnej szaty.

MARTAZwie się Romeo, jest z rodu Montekich.Synem waszego największego wroga.

JULIAJako obcego za wcześnie ujrzałam!Jako lubego za późno poznałam!Dziwny miłości traf się na mnie iści,Że muszę kochać przedmiot nienawiści.

MARTACo to jest? co to takiego?

JULIATo wiersze,

Których mię jeden tancerz dziś nauczył.

MARTAPójdź spać, waćpanna.

Glos za sceną: „Julio!”

MARTADalej! dalej!

Wołają panny i pusto już w sali.

Wychodzą.

Page 35: Romeo i Julia

35

AKT DRUGI

PROLOG

CHÓRNamiętność dawna blednieje i kona,Na jej mogile kwiat wyrasta nowy.Piękność, dla której umrzeć był gotowy,Zbladła już, Julii spojrzeniem zgaszona.

Kocha kochany; pierś mu rozpłomieniaCzar jej źrenicy; córce przeciwnikaJak miłość wyzna? a ona połykaPonętą miłość na wędce cierpienia.

Lecz dziecię wroga jak zbliży się do niej?Jakże jej serce namiętność odsłoni?W kochanki piersiach jeszcze mniej nadzieje

Ujrzeć lubego ócz ogień, lic róże;Czas i namiętność da sposób, zalejeMorzem rozkoszy niebezpieczeństw morze.

SCENA PIERWSZA

Pusty plac przytykający do ogrodu Kapuletów.Wchodzi R o m e o.

ROMEOMamże iść dalej, gdy tu moje serce?Cofnij się, ziemio, wynajdź sobie centrum!

Page 36: Romeo i Julia

36

Wchodzi na mur i spuszcza się do ogrodu.Wchodzą M e r k u c j o i B e n w o l i o.

BENWOLIORomeo! bracie! Romeo!

MERKUCJOMa rozum;

Powietrze chłodne, więc dyrnął do łóżka.

BENWOLIOPobiegł tą drogą i przełazi przez parkan.Wołaj, Merkucjo!

MERKUCJOUżyję nań zaklęć:

Romeo! gachu! cietrzewiu! wariacie!Ukaż się w lotnej postaci westchnienia,Powiedz choć jeden wiersz, a dość mi będzie;Jęknij: ach! połącz w rym: kochać i szlochać;Szepnij Wenerze jakie piękne słówko;Daj jaki nowy epitet ślepemuJej synalkowi, co tak celnie strzelałZa owych czasów, gdy król KofetuaW zaloty chodził do córki żebraczej.Nie słucha; ani piśnie, ani trunie;Zdechł robak; musze zakląć go inaczej.Klnę cię na żywe oczy Rozaliny,Na jej wysokie czoło, krasne usta,Wysmukłe nóżki i toczone biodraZ przyleglościami, abyś się przed namiW właściwej sobie postaci ukazał.

BENWOLIOGniewać się będzie, jeśli cię usłyszy.

MERKUCJOCo się ma gniewać? Mógłby się rozgniewać,Gdyby za sprawą mojego zaklęciaW zaczarowane koło jego paniInny duch wkroczył i stał tam dopóty,Dopóki by go nie zmogła: to byłbyPowód do uraz; moja inwokacjaJest przyjacielska i godziwa razem,Bo wywołuje w imię jego paniJego jedynie naturalną postać.

Page 37: Romeo i Julia

37

BENWOLIOPójdź! skrył się owdzie pomiędzy drzewami,By się tam zbratał ż tajemniczą nocą –Ślepym w miłości ciemność jest najmilsza.

MERKUCJOMożeż w cel trafić miłość będąc ślepą?Teraz usiądzie sobie pod jabłonkąI będzie wzdychał, by jego kochankaByła owocem, który młode panny,Kiedy są same – nazywają figą.Oby, Romeo, była, oby byłaTaką otwartą fiigą, a ty, chłopcze,Obyś był gruszką. Dobranoc, Romeo!Idę lec w moim łóżku za kotarą,Bo to polowe tu dla mnie za chłodne.Czy idziesz także?

BENWOLIOIdę; próżno szukać

Takiego, co być nie chce znaleziony.

Wychodzą.

SCENA DRUGA

Ogród Kapuletów.Wchodzi R o m e o.

ROMEODrwi z blizn, kto nigdy nie doświadczył rany.

J u l i a ukazuje się w oknie.Lecz cicho! Co za blask strzelił tam z okna!Ono jest wschodem, a Julia jest słońcem!Wnijdź, cudne słońce, zgładź zazdrosną lunę,Która aż zbladła z gniewu, że ty jesteśOd niej piękniejsza; o, jeśli zazdrosna,Nie bądź jej służką! Jej szatkę zielonąI bladą noszą jeno głupcy. Zrzuć ją!To moja pani, to moja kochanka!O! gdyby mogła wiedzieć, czym jest dla mnie!Przemawia, chociaż nic nie mówi; cóż stąd?Jej oczy mówią, oczom więc odpowiem.Za śmiały jestem; mówią, lecz nie do mnie.Dwie najjaśniejsze, najpiękniejsze gwiazdyZ całego nieba, gdzie indziej zajęte,

Page 38: Romeo i Julia

38

Prosiły oczu jej, aby zastępczoStały w ich sferach, dopóki nie wrócą.Lecz choćby oczy jej były na niebie,A owe gwiazdy w oprawie jej oczu:Blask jej oblicza zawstydziłby gwiazdyJak zorza lampę; gdyby zaś jej oczyWśród eterycznej zabłysły przezroczy,Ptaki ocknęłyby się i śpiewały,Myśląc, że to już nie noc, lecz dzień biały.Patrz, jak na dłoni smutnie wsparła liczko!O! gdybym mógł być tylko rękawiczką,Co tę dłoń kryje!

JULIAAch!

ROMEOCicho! coś mówi.

O! mów, mów dalej, uroczy aniele;Bo ty mi w noc tę tak wspaniale świeciszJak lotny goniec niebios rozwartemuOd podziwienia oku śmiertelników,Które się wlepia w niego, aby patrzeć,Jak on po ciężkich chmurach się przesuwaI po powietrznej żegluje przestrzeni.

JULIARomeo! Czemuż ty jesteś Romeo!Wyrzecz się swego rodu, rzuć tę nazwę!Lub jeśli tego nie możesz uczynić,To przysiąż wiernym być mojej miłości,A ja przestanę być z krwi Kapuletów.

ROMEOMamże przemówić czy też słuchać dalej?

JULIANazwa twa tylko jest mi nieprzyjazna,Boś ty w istocie nie Montekim dla mnie.Jestże Montekio choćby tylko ręką,Ramieniem, twarzą, zgoła jakąkolwiekCzęścią człowieka? O! weź inną nazwę!Czymże jest nazwa? To, co zowiem różą,Pod inną nazwą równie by pachniało;Tak i Romeo bez nazwy RomeaPrzecieżby całą swą wartość zatrzymał.Romeo! porzuć tę nazwę, a w zamianZa to, co nawet cząstką ciebie nie jest,Weź mię, ach! całą!

Page 39: Romeo i Julia

39

ROMEOBiorę cię za słowo:

Zwij mię kochankiem, a krzyżmo chrztu tegoSprawi, że odtąd nie będę Romeem.

JULIAKtoś ty jest, co się nocą osłaniając,Podchodzisz moją samotność?

ROMEOZ nazwiska

Nie mógłbym tobie powiedzieć, kto jestem;Nazwisko moje jest mi nienawistne,Bo jest, o! święta, nieprzyjazne tobie;Zdarłbym je, gdybym miał je napisane.

JULIAJeszcze me ucho stu słów nie wypiłoZ tych ust, a przecież dźwięk już ich mi znany.Jestżeś Romeo, mów? jestżeś Montekio?

ROMEONie jestem ani jednym, ani drugim,Jednoli z dwojga jest niemiłe tobie.

JULIAJakżeś tu przyszedł, powiedz, i dlaczego?Mur jest wysoki i trudny do przejścia,A miejsce zgubne; gdyby cię kto z moichKrewnych tu zastał...

ROMEONa skrzydłach miłości

Lekko, bezpiecznie mur ten przesadziłem,Bo miłość nie zna żadnych tam i granic;A co potrafi, na to się i waży;Krewni więc twoi nie trwożą mię wcale.

JULIAZabiliby cię, gdyby cię ujrzeli.

ROMEOAch! więcej groźby leży w oczach twoichNiż w ich dwudziestu mieczach; patrz łaskawie,A będę silny przeciw ich gniewowi.

JULIANa Boga! niech cię oni tu nie ujrzą!

Page 40: Romeo i Julia

40

ROMEOCiemny płaszcz nocy skryje mię przed nimi.Lecz niech mię znajdą, jeśli ty mię kochasz.Lepszy kres życia skutkiem ich niechęciNiż przedłużony zgon w braku twych uczuć.

JULIAKto ci dopomógł znaleźć to ustronie?

ROMEOMiłość, co mi go doradziła szukać;Ona mi instynkt, ja jej oczy dałem.Nie jestem sternik, gdybyś jednak byłaRównie daleko jak ów brzeg, któregoMorze najdalsze podmywa krawędzie,Śmiało po taki klejnot bym popłynął.

JULIAGdyby nie ciemność, co mi twarz maskuje,Widziałbyś na niej rozlany rumieniecPo tym, co z ust mych słyszałeś tej nocy.Rada bym form się trzymać, rada cofnąćTo, co wyrzekłam; ale precz udanie!Czy ty mię kochasz? Wiem, że powiesz: tak jest,I jać uwierzę; mimo przysiąg jednakMożesz mię zawieść. Z wiarołomstwa mężczyznŚmieje się, mówią, Jowisz. O! Romeo!Jeśli mię kochasz, wyrzecz to rzetelnie;Lecz jeśli masz mię za podbój zbyt łatwy,To zmarszczę czoło i przewrotną będę,I na miłosne twoje oświadczeniaPowiem: nie, w innym razie za nic w świecie.Za czuła może jestem, o! Monteki,Stąd możesz sądzić me obejście płochym;Ufaj mi jednak, będę ja wierniejszaOd tych, co bieglej umieją się drożyć.Byłabym ja , się była, prawdę mówiąc,Także drożyła, gdybyś był tajnegoGłosu miłości mojej nie podchwycił.Nie wiń mię przeto ani też przypisujPłochości tego wylania mych uczuć,Które zdradziła noc ciemna.

ROMEOO! Julio,

Przysięgam na ten księżyc, co wspanialePowleka srebrem tamtych drzew wierzchołki...

Page 41: Romeo i Julia

41

JULIAO! nie przysięgaj na księżyc, bo księżycCo tydzień zmienia kształt swej pięknej tarczy;I miłość twoja po takiej przysiędzeMogłaby również zmienną się okazać.

ROMEONa cóż mam przysiąc?

JULIANie przysięgaj wcale;

Lub wreszcie przysiąż na samego siebie:Na ten uroczy przedmiot mych uwielbień,To ci uwierzę.

ROMEOJeśli szczera miłość

Mojego serca...

JULIADaj pokój przysięgom;

Lubo się cieszę z twojej obecności,Te nocne śluby nie cieszą mnie jakoś;Za nagłe one są, za nierozważne,Podobne niby do blasku, co znika,Nim człowiek zdąży powiedzieć: „Błysnęło.”Dobranoc, luby! Oby nam. ten wonnyMiłości pączek przyniósł kwiat niepłonny!Bądź zdrów! i zaśnij z tak błogim spokojem,Jaki, z twej łaski, czuję w sercu mojem.

ROMEOTakże mam odejść nie zaspokojony?

JULIAJakiegoż więcej chcesz zaspokojenia?

ROMEOZamiany twoich zapewnień za moje.

JULIAJużem ci dała je, nimeś zażądał;Rada bym jednak one mieć na powrót.

ROMEOChciałażbyś cofnąć je? Dlaczego? luba!

JULIAAżebym mogła oddać ci je znowu.A przecież jest to żądanie zbyteczne;

Page 42: Romeo i Julia

42

Bo moja miłość równie jest głębokaJak morze, równie jak ono bez końca;Im więcej ci jej udzielam, tym więcejCzuję jej w sercu.

Słychać w pokojach głos M a r t y.

Wołają mię. – Zaraz.Bądź zdrów, kochanku drogi! – Zaraz, zaraz.– Najmilszy, pomnij być stałym! – Zaczekaj,Zaczekaj trochę, powrócę za chwilę.

Wychodzi.

ROMEOBłogosławiona, o! błogosławionaPo dwakroć nocy! Ale czy to wszystko,Dziejąc się w nocy, nie jest marą tylko?Coś tak lubego możeż być istotnym?

JULIA ukazując się znowuJeszcze słów parę, a potem dobranoc,Drogi Romeo! jeśli twoja skłonnośćJest prawą, twoim zamiarem małżeństwo:To mię uwiadom jutro przez osobę,Którą do ciebie przyślę, gdzie i kiedyZechcesz dopełnić obrzędu; a wtedyCałą mą przyszłość u nóg twoich złożęI w świat za tobą pójdę w imię Boże.

MARTA za scenąPanienko!

JULIAIdę. – Lecz jeśli mię zwodzisz,

To cię zaklinam...

MARTA za scenąJulciu!

JULIAZaraz idę.

– Jeśli mię zwodzisz, o! to cię zaklinam,Skończ te zabiegi i zostaw mię żalom.– Jutro więc przyślę.

ROMEOJak pragnę zbawienia...

Page 43: Romeo i Julia

43

JULIAPo tysiąc razy dobranoc.

Odchodzi.

ROMEOPo tysiąc

Razy niedobra tam, gdzie ty nie świecisz.Jak żak, gdy rzuca książkę, tak kochanekDo celu swego pospiesza wesoły;A gdy nadejdzie z kochanką rozstanek,Wlecze się smutnie, jak ów żak do szkoły.

Odchodzi.

JULIA ukazuje się znowuPst! Pst! Romeo! O, gdybym mieć mogłaGłos sokolnika, by tego mężaNazad przywołać! Przymus jest ochrypły,Nie może głośno mówić; gdyby nie to,Wstrząsłabym góry, gdzie się echo kryje,I głos bym jego zrobiła chrapliwszyNiż mój od rozbrzmień imienia Romeo!

ROMEOMoja to dusza dzwoni imię moje,Jak srebrny dźwięk ma nocą głos kochanki!I jestże słodsza muzyka na świecie?

JULIARomeo!

ROMEOLuba!

JULIAO której godzinie

Jutro mam przysłać?

ROMEOO dziewiątej.

JULIADobrze.

Dwudziestoletni to termin. Nie pomnę,Po com tu ciebie znowu przywołała.

ROMEOPozwól mi czekać, aż sobie przypomnisz.

Page 44: Romeo i Julia

44

JULIAZapomnę znowu, po co czekasz, pomnącO twojej tylko lubej obecności.

ROMEOA ja wciąż czekać będę, abyś ciągleZapominała, sam zapominając,Że mam gdzie inny dom jak tutaj.

JULIAWkrótce

Dnieć będzie: rada bym, żebyś już odszedł;Nie dalej jednak jak ów biedny ptaszek,Co go swawolne dziecko z rąk wypuszczaI wnet, zazdroszcząc mu krótkiej wolności,Jak niewolnika trzymanego w więzachJedwabnym sznurkiem przyciąga na powrót.

ROMEOChciałbym być biednym ptaszkiem w twoich ręku.

JULIAO! ja bym zbytkiem pieszczot cię zabiła.Dobranoc, luby! jeszcze raz dobranoc!Smutek rozstania tak bardzo jest miły,Że by dobranoc wciąż usta mówiły.

Odchodzi.

ROMEOSen na twe oczy, pokój w pierś niech spłynie;Obym był nimi w tej błogiej godzinie!Spieszę do ojca Laurentego celi,On mi pomocy i rady udzieli.

Wychodzi.

SCENA TRZECIA

Cela O j c a L a u r e n t e g o.Wchodzi O j c i e c L a u r e n t y z koszykiem w ręku.

OJCIEC LAURENTYSzary poranek spędza mrok ponuryPasami światła znacząc wschodnie muryI noc się na bok chyli jak pijana

Page 45: Romeo i Julia

45

Z dróg dnia ubitych kołami Tytana.Nim oko słońca pełnym blaskiem strzeli,Rosę wypije i świat rozweseli,Muszę uzbierać w ten koszyk z sitowiaRoślin tak zbawczych, jak zgubnych dla zdrowia.Ziemia jest matką natury i grobem,Grzebie i życia obdziela zasobem.I mnóstwo dzieci jej łona widzimyCiągnących pokarm z jej piersi rodzimej;Niejedno w skutkach swoich wyśmienite,Każde do czegoś, wszystko rozmaite.O! moc to pełna cudów, co się mieściW sokach ziół, krzewów, w martwej kruszców treści!Bo nie ma rzeczy tak podłych na ziemi,Aby nie mogły stać się przydatnemi;Ni tak przydatnych, aby zamiast służyćNie zaszkodziły pod wpływem nadużyć.Wszakże i cnota może zajść w bezdroże.A błąd się czynem uszlachetnić może.W mdłym kwiatku, w ziółku jednym i tym samemMa nieraz miejsce jad wespół z balsamem,Co zmysły razi i to, co im sprzyja,Bo jego zapach rzeźwi, smak zabija.Podobnie sprzeczna i w człowieku gościDwójca pierwiastków: dobroci i złości;A kędy górę gorsza weźmie strona,Tam śmierć przychodzi i roślina kona.

Wchodzi R o m e o.

ROMEODzień dobry, ojcze mój.

OJCIEC LAURENTYBenedicite!1

Cóż to za ranny głos tak mnie pozdrawia!Młody mój synu, zły to znak, kto łożePróżne zostawia o tak wczesnej porze.Troska odbywa straż w oczach starego,A sen tych mija, których troski strzegą;Ale gdzie czerstwa, wolna od kłopotówMłódź głowę złoży, sen zawżdy przyjść gotów.To więc tak ranne twe przybycie zdradzaJakiś niepokój, któremu snu władzaUlec musiała. Czy tylko się kładłeś?Możeś do łóżka i nie zajrzał?

1 Niech cię Bóg błogosławi (łac.)

Page 46: Romeo i Julia

46

ROMEOZgadłeś;

Błożej niż w łóżku przeszły mi godziny.

OJCIEC LAURENTYGrzeszniku, pewnieś był u Rozaliny.

ROMEOU Rozaliny? Nie, ojcze; to imięW pamięci mojej wiecznym snem już drzemie.

OJCIEC LAURENTYBrawo, mój synu! Lecz gdzieżeś to bywał?

ROMEOZaraz ci powiem: próżno byś zgadywał;Byłem na balu w domu mego wroga,Gdziem został ranny, lecz zbój czy ni srogaCzuje cios wzajem przeze mnie zadany,Tak że na nasze obopólne ranyŚwięty wpływ tylko twej, ojcze, opiekiPoradzić zdoła i dać zbawcze leki.Po chrześcijańsku, jak widzisz, przemawiam,Skoro się nawet za mym wrogiem wstawiam.

OJCIEC LAURENTYMów jaśniej, synu; zagadkowa spowiedźDwuznaczną także znajduje odpowiedź.

ROMEODowiedz się zatem, że anioł kobieta,Którąm ukochał, jest z krwi Kapuleta.Jego to dziecko i nadzieja cała;Jak ja ją, tak mnie ona ukochała.I do jedności, która nas już splata,Brakuje tylko, byś nas ty dla świataStułą zjednoczył. Gdzie, o jakiej dobieDozgonną miłość przysięgliśmy sobie,Powiem ci idąc, czcigodny kapłanie;Błagam cię tylko, niech się to dziś stanie.

OJCIEC LAURENTYŚwięty Franciszku! Cóż to za przemiana!Toż Rozalina, owa ukochana,Niczym już dla cię? Miłość więc młodzieżyW oczach jedynie, a nie w sercu leży?Jezus! Maryja! Ileż to solankiŚciekło z twych oczu dla owej kochanki!I nadaremnie, bowiem twe zapałyWciąż zalewane, wciąż się powiększały.

Page 47: Romeo i Julia

47

Jeszcze twych westchnień nie rozwiał Fawoni;Jeszcze twój dawny jęk w uszach mi dzwoni,I na twych licach, bladością pokrytych,Widoczny jeszcze ślad łez nie obmytych,Wszystko, coś cierpiał z miłosnej przyczyny,Cierpiałeś tylko gwoli Rozaliny.A teraz! nie dziw, gdy mdła płeć upadnie,Kiedy miężczyźni szwankują tak snadnie.

ROMEOGdym kochał tamtą, takżeś nie pochwalał.

OJCIEC LAURENTYNie, żeś ją kochał, lecz żeś za nią szalał.

ROMEOPogrześć tę miłość kazałeś.

OJCIEC LAURENTYNie w grobie

By tę pochować, a inną wziąć sobie.

ROMEONie łaj mię, proszę; ta, co mi dziś luba,Miłość mą płaci miłością cheruba;Z tamtą inaczej było.

OJCIEC LAURENTYBo odgadła,

Że w rzeczach serca nie znasz abecadła,Tylko z rutyny czytasz. Pójdź, wietrzniku;Do sankcji tego nowego wybrykuJeden i jeden tylko wzgląd mię skłania:To jest, że może z tego zawiązaniaWyniknie węzeł, który wasze rodyZawistne złączy w piękny łańcuch zgody.

ROMEOO! prędzej! pilno mi!

OJCIEC LAURENTYFestina lente!2

Zdradne są kroki za spiesznie podjęte.

Wychodzą.

2 Spiesz się powoli! (łac.)

Page 48: Romeo i Julia

48

SCENA CZWARTA

Ulica.Wchodzą M e r k u c j o i B e n w o l i o.

MERKUCJOGdzież, u diabła, ugrzązł Romeo! Czy był tej nocy w domu?

BENWOLIONie w domu swego ojca przynajmniej; mówiłem z jego służącym.

MERKUCJOTa blada sekutnica RozalinaNa wariata go wnet wykieruje.

BENWOLIOTybalt, starego Kapuleta krewny,Pisał do niego list.

MERKUCJOZ wyzwaniem, ręczę.

BENWOLIORomeo mu odpowie.

MERKUCJOKażdy człowiek

Piśmienny może na list odpowiedzieć.

BENWOLIOOn mu odpowie odpowiednio, jak człowiek wyzwany.

MERKUCJOBiedny Romeo! Już trup z niego! Zakłuty czarnymi oczyma białogłowy; przestrzelony nawskroś uszu romansową piosnką; ugodzony w sam rdzeń serca postrzałem ślepego malcałucznika; potrafiż on Tybaltowi stawić czoło?

BENWOLIOA cóż to takiego Tybalt?

MERKUCJOCoś więcej niż książę kotów; możesz mi wierzyć! Nieustraszony rębacz, bije się jak z nut,zna czas, odległość i miarę; pauzuje w sam raz jak potrzeba: raz, dwa, a trzy to już w pierś.Żaden jedwabny guzik nie wykręci mu się od śmierci. Duelista to, duelista pierwszej klasy.Owe nieśmiertelne passado! Owe punto reverso! Owe ha!

BENWOLIOCo takiego?

Page 49: Romeo i Julia

49

MERKUCJONiech kaci porwą to plemię śmiesznych, sepleniących, przesadnych fantastyków, z ichnowo kutymi termina mi! Na Boga, doskonała klinga! Dzielny mąż! Wspaniała dziewka!Nie jestże to rzecz opłakana, że nas i obsiadły te zagraniczne muchy, te modne sroki, tepardonez moi3, którym tak bardzo idzie o nową formę, że nawet na starej ławce wygodniesiedzieć nie mogą; te bąki, co bąkają: bon! bon!4

Wchodzi R o m e o.

BENWOLIOOto Romeo, nasz Romeo idzie.

MERKUCJOBez mlecza, jak śledź suszony. O! człowieku! Jakżeś się w rybę przedzierzgnął! Teraz gorymy Petrarki rozczulają. Laura naprzeciw jego bóstwa jest prostą pomywaczką, lubotamta miała kochanka, co ją opiewał; Dydona flądrą; Kleopatra Cyganką; Helena i Heroszurgotami i otłukami; Tyzbe kopciuchem lub czymś podobnym, ale zawsze nie dystyn-gowanym. Bon jour5, sinior Romeo! Oto masz francuskie pozdrowie nie na cześć twoichfrancuskich pantalonów. Pięknie nas zażyłeś tej nocy.

ROMEODzień dobry wam, moi drodzy. Jakże to was zażyłem?

MERKUCJOPokazałeś nam odwrotną stronę medalu, odwrotną stronę swego medalu.

ROMEOTo się znaczy, żem wam zdezerterował. Wybacz, kochany Merkucjo; miałem pilny interes,a w takim przypadku człowiek może zgrzeszyć na polu uprzejmości.

MERKUCJOTo się znaczy, że w takim przypadku człowiek mózg być zniewolony zgiąć kolana.

ROMEOMa się rozumieć – z uprzejmości,

MERKUCJOBardzoś zgrabnie trafił w sedno.

ROMEOA ty bardzoś zgrabnie to wyłożył,

MERKUCJOJa bo jestem kwiatem uprzejmości.

ROMEOKwiatem kwiatów.

3 wybacz (fr.)4 dobrze, dobrze (fr.)5 dzień dobry (fr.)

Page 50: Romeo i Julia

50

MERKUCJORacja.

ROMEOJeżeliś ty kwiatem, to moje trzewiki są w kwitnącym stanie.

MERKUCJOBrawo! pielęgnuj mi ten dowcip; ażeby skoro ci się do reszty zedrze podeszwa u trzewi-ków, twój dowcip mógł tam po prostu figurować.

ROMEOO! godny zdartej podeszwy dowcipie! O! figuro pełna prostoty, z powodu swego prostac-

twa!

MERKUCJONa pomoc. Benwolio! moje koncepta dech tracą.

ROMEOPejczą je i ostrogą! pejczą je i ostrogą, inaczej nazwę je hetkami.

MERKUCJOJeżeli twój dowcip poluje na dzikie gęsi, to kapituluję; bo on ma więcej kwalifikacji kutemu niż wszystkie moje umysłowe władze. Czy ja ci się zdaję na to, żebym miał z gęsiamido czynienia?

ROMEOTyś mi się nigdy na nic nie zdał wyjąwszy, kiedy miałem do czynienia z gęsiami.

MERKUCJOZa ten koncept ugryzę cię w ucho.

ROMEOChyba udziobiesz!

MERKUCJOTwój dowcip jest gorzką konfiturą, diabelnie ostrym sosem.

ROMEOStosownym do gęsi.

MERKUCJOTo koncept z koźlej skórki, której cal. da się rozciągnać tak, że nim opaszesz całą głowę.

ROMEORozciągnę go do wyrazu „głowę”, który połączywszy z gęsią, będziesz miał gęsią głowę.

MERKUCJONie jestże to lepiej niż jęczeć z miłości? Teraz to co innego; teraz mi jesteś towarzyski, je-steś Romeem, jesteś tym, czym jesteś; miłość zaś jest podobna do owego gapia, co sięszwenda wywiesiwszy język, szukając dziury, gdzie by mógł palec wścibić.

Page 51: Romeo i Julia

51

ROMEOStój! Stój!

MERKUCJOChcesz, aby się mój dowcip zastanowił w samym środku weny?

ROMEOZ obawy, abyś tej weny zbyt nie rozszerzył.

MERKUCJOMylisz się, właśnie byłem bliski ją ścieśnić, bo jużem był doszedł do jej dna i nie miałemzamiaru dłużej wyczerpywać materii.

ROMEOPatrzcie, co za dziwadła!

Wchodzi M a r t a z P i o t r e m.

MERKUCJOŻagiel! żagiel! żagiel!

BENWOLIODwa, dwa: spodnie i spódnica.

MARTAPiotrze.

PIOTRSłucham,

MARTAPiotrze, gdzie mój wachlarz?

MERKUCJOProszę cię, mój Piotrze, zakryj wachlarzem twarz jejmości; bo z dwojga tego, jej wachlarzjest piękniejszy.

MARTAŻyczę panom dnia dobrego.

MERKUCJOŻyczymy ci dobrego południa, piękna sinioro.

MARTACzy to już południe?

MERKUCJONie inaczej; bo nieczysta ręka wskazówki na kompasie trzyma już południe za ogon.

Page 52: Romeo i Julia

52

MARTAChryste Panie! Cóż to za człowiek z waćpana?

ROMEOCzłowiek, którego Pan Bóg skazał na zepsucie.

MARTADobrześ pan powiedział, na poczciwość! Nie wie też czasem który z panów, gdzie bymmogła znaleźć młodego Romea?

ROMEOJa wiem czasem, ale młodego Romea znajdziesz waćpani starszym, niż był, kiedyś go szu-kać zaczęła. Jestem najmłodszy z tych, co noszą to imię w braku gorszego

MARTAAch, to dobrze!

MERKUCJOMożeż być dobrym to, co jest gorszym?

MARTAJeżeli waćpan nim jesteś, to rada bym z nim pomówić sam na sam.

BENWOLIOZaprosi go na jakąś wieczorynkę.

MERKUCJOPośredniczka to Wenery. Huź ha!

ROMEOCóż to, czyś kota upatrzył?

MERKUCJOKotlinę, panie, nie kota; i to w starym piecu, nie w polu.

Bodaj to kotlina,Gdzie siedzi kocina,

Ta nie osmali...Lecz zmykaj, chudzino,

Przed taką kotliną,Gdzie diabeł pali!

Romeo, czy będziesz u ojca na obiedzie? My tam idziemy.

ROMEOPośpieszę za wami.

Page 53: Romeo i Julia

53

MERKUCJODo widzenia, starożytna damo; damo, damo, damo!

Wychodzą M e r k u c j o i B e n w o l i o.

MARTATak, tak, do widzenia! Co to za infamis, proszę pana, co się tak poważył rozpuścić cugleswemu grubiaństwu?

ROMEOJest to panicz zakochany w swym języku, zdolny wypowiedzieć więcej w ciągu jednej mi-nuty niż milczeć przez cały miesiąc.

MARTAJeżeli on na mnie co powiedział, dam ja mu, chociażby był zuchwalszy, niż jest, i miał zesobą dwudziestu sobie podobnych drabów; a jeżeli mi ujdzie, to znajdę takich, co to potra-fią. A hultaj! czy to ja jestem jego kochanicą, jego poniewieradłem!

do P i o t r a

I ty tu stałeś także i mogłeś ścierpieć, żeby mnie lada gbur używał wedle upodobania zaprzedmiot swych bezwstydnych żartów?

PIOTRNie widziałem jeszcze, żeby kto używał jejmości wedle upodobania; gdybym był to wi-dział, byłbym był pewnie zaraz giwer wydobył, ręczę za to. Umiem się najeżyć tak dobrzejak kto inny, kiedy mam sposobność po temu i prawo za sobą.

MARTADla Boga! tak jestem rozdrażniona, że się wszystko we mnie trzęsie. A hultaj! Otóż, proszępana, tak jak powiedziałam, młoda moja pani kazała mi się wywiedzieć o panu; co mi ka-zała powiedzieć, to sobie zachowuję; ale przede wszystkim oświadczam panu, że jeżelibyśją osadził na koszu, jak to mówią, bo panienka, o której mówię, jest młodą, i dlatego, gdy-byś ją pan wywiódł w pole, byłoby to tak ciężkim psikusem, jaki tylko młodej paniencemożna wyrządzić.

ROMEOPozdrów ją, waćpani, ode mnie i powiedz, że jej daję rendez-vous...

MARTAPoczciwości! oświadczę jej to, oświadczę. Niebożę, nie posiędzie się z radości.

ROMEOCo jej waćpani chcesz oświadczyć? Nie wiesz, co mówić miałem.

MARTAOświadczę jej, że pan dajesz randewu; co jest, jeżeli się nie mylę, ofiarą godną prawdzi-wego szlachcica.

Page 54: Romeo i Julia

54

ROMEOPowiedz jej, aby pod pozorem spowiedzi przyszła za parę godzin do celi ojca Laurentego –tam ślub weźmiemy. Oto masz waćpani za swoje trudy.

MARTANie, panie; ani fenika.

ROMEONo, no, bez ceremonii.

MARTAZa parę godzin więc; dobrze, nie zaniedba się stawić.

ROMEOWaćpani staniesz za murem klasztornym,Tam ci mój człowiek przyniesie drabinkęZ sznurków skręconą, która mi w noc późnaDo szczytu mego szczęścia wstęp ułatwi.Bądź zdrowa! Wierność twa znajdzie nagrodę.Poleć mię swojej młodej pani.

MARTANiech wam Bóg błogosławi! Ale, ale...

ROMEOCóż mi waćpani jeszcze powiesz?

MARTACzy człowiek pański dobry do sekretu?Bo gdzie się skrycie prowadzą układy,Tam dwóch już, mówią, za wiele do rady.

ROMEORęczę za niego: jest to wierność sama.

MARTAA więc wszystko dobrze. Co też to za miłe stworzenie ta moja panienka! Co to nie wypra-wiało, jak było małym! Chryste Panie! Ale, ale, jest tu na mieście jeden pan, niejaki Parys,ten ma na nią diabli apetyt; ale ona, poczciwina, wolałaby patrzeć na bazyliszka niż naniego. Przekomarzam się z nią nieraz i mówię, że ten Parys, to wcale przystojny mężczy-zna; wtedy ona, powiadam panu, za każdym razem aż blednie, zupełnie tak jak pąsowachusta na słońcu. Proszę też pana, czy rozmaryn i Romeo nie zaczyna się od takiej samejlitery?

ROMEONie inaczej: jedno i drugie od R.

MARTAKpiarz z waszmości. To psie imię. To litera dla... Nie, tamto zaczyna się od innej litery. Coteż ona o tym prawi, to jest o rozmarynie i o panu: rada bym, żebyś pan to słyszał.

Page 55: Romeo i Julia

55

ROMEOPoleć jej służby moje.

Wychodzi.

MARTAUczynię to, uczynię po tysiąc razy. – Piotrze!

PIOTRJestem.

MARTAPiotrze, naści mój wachlarz i idź przodem.

Wychodzą.

SCENA PIĄTA

Ogród Kapuletów.Wchodzi J u l i a.

JULIADziewiąta biła, kiedym ją posłała;Przyrzekła wrócić się za pół godziny.Nie znalazła go może? nie, to nie to;Słabe ma nogi. Heroldem miłościPowinna by być myśl, która o dziesięćRazy mknie prędzej niż promienie słońca,Kiedy z pochyłych wzgórków cień spędzają.Nie darmo lotne gołębie są w cugachBóstwa miłości i nie darmo KupidMa skrzydła z wiatrem idące w zawody.Już teraz słońce jest w samej połowieDzisiejszej drogi swojej; od dziewiątejAż do dwunastej trzy już upłynęłyDługie godziny, a jeszcze jej nie ma.Gdyby krew miała młodą i uczucia,Jak piłka byłaby chyżą i lekką,I słowa moje do mego kochanka,A jego do mnie, w lot by ją popchnęły;Lecz starzy wcześnie są jakby nieżywi;Jak ołów ciężcy, zimni, więc leniwi.

Wchodzą M a r t a i P i o t r

Page 56: Romeo i Julia

56

Ha! otóż idzie. I cóż, złota nianiu?Czyś się widziała z nim? Każ odejść słudze.

MARTAIdź, stań za progiem. Piotrze.

Wychodzi P i o t r.

JULIAMów, droga, luba nianiu! Ależ przebóg!Czemu tak smutno wyglądasz? ChociażbyśZłe wieści miała, powiedz je wesoło;Jeśli zaś dobre przynosisz, ta minaFałszywy miesza ton do ich muzyki.

MARTATchu nie mam, pozwól mi trochę odpocząć;Ach! moje kości! To był harc nie lada!

JULIAWeź moje kości, a daj mi wieść swoją.Mówże, mów prędzej, mów, nianiuniu droga.

MARTACo za gwałt! Folguj, dlaboga, choć chwilkę,Czyliż nie widzisz, że ledwie oddycham?

JULIALedwie oddychasz; kiedy masz dość tchnieniaDo powiedzenia, że ledwie oddychasz?To tłumaczenie się twoje jest dłuższeOd wieści, której zwłokę nim tłumaczysz;Maszli wieść dobrą czy złą? niech przynajmniejTego się dowiem, poczekam, na resztę;Tylko mi powiedz: czy jest złą, czy dobrą?

MARTATak, tak, pięknyś panna wybór zrobiła! pannie właśnie męża wybierać. Romeo! żal się Bo-że! Co mi toza gagatek! Ma wprawdzie twarz gładszą niż niejeden, ale oczy, niech sięwszystkie inne schowają; co się zaś tyczy rąk i nóg, i całej budowy, chociaż o tym nie maco wspominać, przyznać trzeba, że nieporównane. Nie jest to wprawdzie galant całą gębą,ale słodziuchny jak baranek. No, no, dziewczyno! Bóg pomagaj! A czy jedliście już obiad?

JULIANie. Ale o tym wszystkim już wiedziałam.Cóż o małżeństwie naszym mówił? powiedz.

MARTAAch! jak mnie głowa boli! tak w niej lupie,Jakby się miała w kawałki rozlecieć.

Page 57: Romeo i Julia

57

A krzyż! krzyż! biedny krzyż! niechaj waćpannieBóg nie pamięta, żeś mię posyłała,Aby mi przez ten kurs śmierci przyśpieszyć.

JULIADoprawdy, przykro mi, że jesteś słabą.Nianiu, nianiuniu, nianiunieczku droga,Powiedz mi, co ci mówił mój kochanek?

MARTAMówił, jak dobrze wychowany młodzian,Grzeczny, stateczny, a przy tym, upewniam,Pełen zacności. Gdzie waćpanny matka?

JULIAGdzie moja matka? Gdzież ma być? jest w domu.Co też nie pleciesz, nianiu, mój kochanekMówił, jak dobrze wychowany młodzian,Gdzie moja matka?

MARTAO mój miły Jezu!

Takżeś mi aśćka w ukropie kąpana!I takąż to jest maść na moje kości?Bądźże na przyszłość sama sobie posłem.

JULIAO męki! Co ci powiedział Romeo?

MARTAMasz pozwoleństwo iść dziś do spowiedzi?

JULIAMam je.

MARTASpiesz więc do celi ojca Laurentego;Tam znajdziesz kogoś, coć pojmie za żonę.Jak ci jagódki pokraśniały! Czekaj!Zaraz je w szkarłat zmienię inną wieścią:Idź do kościoła, ja tymczasem pójdęPrzynieść drabinkę, po której twój ptaszekMa się do gniazdka wśliznąć, jak się ściemni.Jak tragarz, muszę być ci ku pomocy;Ty za to ciężar dźwigać będziesz w nocy;Idź: trza mi zjeść co po takim zmachaniu.

JULIAIdę raj posiąść. Adieu, złota nianiu.

Wychodzą.

Page 58: Romeo i Julia

58

SCENA SZÓSTA

Cela O j c a L a u r e n t e g o.O j c i e c L a u r e n t y i R o m e o.

OJCIEC LAURENTYOby ten święty akt był miły niebuI przyszłość smutkiem nas nie ukarała.

ROMEOAmen! lecz choćby przyszedł nawał smutku,Nie sprzeciwważyłby on tej radości,Jaką mię darzy jedna przy niej chwila.Złącz tylko nasze dłonie świętym węzłem;Niech go śmierć potem przetnie, kiedy zechce,Dość, że wprzód będę mógł ją nazwać moją.

OJCIEC LAURENTYGwałtownych uciech i koniec gwałtowny;Są one na kształt prochu zatlonego,Co wystrzeliwszy gaśnie. Miód jest słodki,Lecz słodkość jego graniczy z ckliwościąI zbytkiem smaku zabija apetyt.Miarkuj więc miłość twoją; zbyt skwapliwyTak samo spóźnia się jak zbyt leniwy.

Wchodzi J u l i a.

Otóż i panna młoda. Mech najcieńszyNie ugiąłby się pod tak lekką stopą.Kochankom mogłyby do jazdy służyćOwe słoneczne pyłki, co igrająLatem w powietrzu; tak lekką jest marność.

JULIACzcigodny spowiedniku, bądź pozdrowion.

OJCIEC LAURENTYRomeo, córko, podziękuje tobieZa nas obydwu.

JULIAPozdrawiam go również,

By dzięki jego zbytnimi nie były.

Page 59: Romeo i Julia

59

ROMEOO! Julio, jeśli miara twej radościRówna się mojej, a dar jej skreśleniaWiększy od mego: to osłódź twym tchnieniemPowietrze i niech muzyka ust twoichObjawi obraz szczęścia, jakie spływaNa nas oboje w tym błogim spotkaniu.

JULIACzucie bogatsze w osnowę niż w słowaPyszni się z swojej wartości, nie z ozdób;Żebracy tylko rachują swe mienie.Mojej miłości skarb jest tak niezmierny,Że i pół sumy tej nie zdołam zliczyć...

OJCIEC LAURENTYPójdźcie, załatwim rzecz w krótkich wyrazach,Nie wprzód będziecie sobie zostawieni,Aż was sakrament z dwojga w jedno zmieni,

Wychodzą.

Page 60: Romeo i Julia

60

AKT TRZECI

SCENA PIERWSZA

Plac publiczny.Wchodzą B e n w o l i o, M e r k u c j o, P a ź i słudzy.

BENWOLIOOddalmy się stąd, proszę cię, Merkucjo,Dzień dziś gorący, Kapuleci krążą;Jak ich zdybiemy, nie unikniem zajścia,Bo w tak gorące dni krew nie jest lodem.

MERKUCJOPodobnyś do owego burdy, co wchodząc do winiarni rzuca szpadę i mówi: „Daj Boże,abym cię nie potrzebował!”, a po wypróżnieniu drugiego kubka dobywa jej na dobywaczakorków bez najmniejszej w świecie potrzeby.

BENWOLIOMasz mię za takiego burdę?

MERKUCJOMam cię za tak wielkiego zawadiakę, jakiemu chyba równy jest we Włoszech; bardziejzaiste skłonnego do breweryj niż do brewiarza.

BENWOLIOCóż dalej?

MERKUCJOGdybyśmy mieli dwóch takich, to byśmy wkrótce nie mieli żadnego, bo jeden by drugiegozagryzł. Tyś gotów człowieka napastować za to, że ma w brodzie jeden włos mniej lubwięcej od ciebie. Tyś gotów napastować człowieka za to, że piwo pije, bo w tym upatrzyszprzytyk do swoich piwnych oczu; chociaż żadne inne oko, jak piwne, nie upatrzyłoby wtym. przytyku. W twojej głowie tak się lęgną swary jak bekasy w ługu, toś też nieraz za to

Page 61: Romeo i Julia

61

beknął i głowę ci zmyto bez ługu. Pobiłeś raz człowieka za to, że kaszlnął na ulicy i prze-budził przez to twego psa, który się wysypiał przed domem. Nie napastowałżeś raz krawcaza to, że wdział na siebie nowy kaftan w dzień powszedni? Kogoś innego za to, że miałstare wstążki u nowych trzewików? I ty mię chcesz moralizować za kłótliwość?

BENWOLIOGdybym był tak skory do kłótni, jak ty jesteś, nikt by mi życia na pięć kwadransów nie za-

ręczył.

MERKUCJOŻycie twoje przeszłoby zatem bez zaręczyn.

Wchodzi T y b a l t z poplecznikami swymi.

BENWOLIOPatrz, oto idą Kapuleci.

MERKUCJOZamknij oczy! Co mi do tego!

TYBALT do swoichPójdźcie tu, bo chcę się z nimi rozmówić.

do tamtychMości panowie, słowo.

MERKUCJOSłowo tylko?

I samo słowo? Połącz je z czymś drugim;Z pchnięciem na przykład.

TYBALTZnajdziesz mię ku temu

Gotowym, panie, jeśli dasz okazję.

MERKUCJOSam ją wziąć możesz bez mego dawania.

TYBALTPan jesteś w dobrej harmonii z Romeem?

MERKUCJOW harmonii? Maszli nas za muzykusów!Jeśli tak, to się nie spodziewaj słyszećCzego innego, jedno dysonanse.Oto mój smyczek; zaraz ci on gotówZagrać do tańca. Patrzaj go! w harmonii!

BENWOLIOJesteśmy w miejscu publicznym panowie;Albo usuńcie się gdzie na ustronie,

Page 62: Romeo i Julia

62

Albo też zimną krwią połóżcie tamęTej kłótni. Wszystkich oczy w nas wlepione.

MERKUCJOOczy są na to, ażeby patrzały;Niech robią swoje, a my róbmy swoje.

Wchodzi R o m e o.

TYBALTZ panem nic nie mam do mówienia. OtoNadchodzi właśnie ten, którego szukam.

MERKUCJOJeżeli szukasz guza, mogę ręczyć,Że się z nim spotkasz.

TYBALTRomeo, nienawiść

Moja do ciebie nie może się zdobyćNa lepszy wyraz jak ten: jesteś podły.

ROMEOTybalcie, powód do kochania ciebie,Jaki mam, tłumi gniew słusznie wzbudzonyTaką przemową. Nie jestem ja podły;Bądź więc zdrów, widzę, że mię nie znasz.

TYBALTSmyku,

Nie zatrzesz takim tłumaczeniem obelgMi uczynionych: stań więc i wyjm szpadę.

ROMEOKlnę się, żem nigdy obelg ci nie czynił;Sprzyjam ci, owszem, bardziej, niżeś zdolnyPomyśleć o tym, nie znając powodu.Uspokój się więc, zacny Kapulecie,Którego imię milsze mi niż moje.

MERKUCJOSpokojna, nędzna, niegodna submisjo!Alla stoccata6 wnet jej kres położy.

dobywa szpady

Pójdź tu, Tybalcie, pójdź tu, dusiszczurze!

6 Pchnięcie, termin w szermierce.

Page 63: Romeo i Julia

63

TYBALTCzego ten człowiek chce ode mnie?

MERKUCJONiczego, mój ty kocikrólu, chcę ci wziąć tylko jedno życie spomiędzy dziewięciu, jakiemasz, abym się nim trochę popieścił; a za nowym spotkaniem uskubnąć ci i tamte ośmjedno po drugim. Dalej! wyciągnij za uszy szpadę z powijaka, inaczej moja gwiźnie ci kołouszu, nim wyciągniesz swoją.

TYBALTSłużę waćpanu.

Dobywa szpady.

ROMEOMerkucjo, schowaj szpadę, jak mię kochasz.

MERKUCJOPokaż no swoje passado.

Biją się.

ROMEOBenwolio,

Rozdziel ich! Wstydźcie się, mości panowielWybaczcie sobie. Tybalcie! Merkucjo!Książę wyraźnie zabronił podobnychStarć na ulicach. Merkucjo! Tybalcie!

T y b a l t odchodzi ze swoimi.

MERKUCJOZranił mię. Kaduk zabierz wasze domy!Nie wybrnę z tego. Czy odszedł ten hultajI nie oberwał nic?

BENWOLIOJestżeś raniony?

MERKUCJOTak, tak, draśniętym trochę, ale rdzennie.Gdzie mój paź? Chłopcze, biegnij po chirurga,

Wychodzi P a ź.

ROMEOZbierz męstwo, rana nie musi być wielka.

MERKUCJOZapewne, nie tak głęboka jak studniaAni szeroka tak jak drzwi kościelne,Ale wystarcza w sam raz, ręczę za to.

Page 64: Romeo i Julia

64

Znajdziesz mię jutro spokojnym jak trusia.Już się dla tego świata na nic nie zdam.Bierz licho wasze domy! Żeby takiPies, szczur, kot na śmierć zadrapał człowieka!Taki cap, taki warchoł, taki ciura,Co się bić umie jak z arytmetyki!Po kiego czorta ci się było mieszaćMiędzy nas! Zranił mię pod bokiem twoim.

ROMEOChciałem, Bóg widzi, jak najlepiej.

MERKUCJOBenwolio, pomóż mi wejść gdzie do domu.Słabnę. Bierz licho oba wasze domy!One mię dały na strawę robakom;Będę nią, i to wnet. Kaduk was zabierz!

Wychodzą M e r k u c j o i B e n w o l i o.

ROMEOTen dzielny człowiek, bliski krewny księciaI mój najlepszy przyjaciel, śmiertelnyPoniósł cios za mnie; moją dobrą sławęTybalt znieważył; Tybalt, który nie maGodziny jeszcze, jak został mym krewnym.O Julio! wdzięki twe mię zniewieściłyI z hartu zwykłej wyzuły mię siły.

B e n w o l i o powraca.

BENWOLIORomeo, Romeo, Merkucjo skonał!Mężny duch jego uleciał wysokoGardząc przedwcześnie swą ziemską powłoką.

ROMEODzień ten fatalny więcej takich wróży;Gdy się raz zacznie złe, zwykle trwa dłużej.

T y b a l t powraca.

BENWOLIOOto szalony Tybalt wraca znowu.

ROMEOOn żyw! Zwycięzca! A Merkucjo trupem!Precz, pobłażliwa teraz łagodności!Płomiennooka furio, ty mną kieruj!Tybalcie, odbierz nazad swoje „podły”;

Page 65: Romeo i Julia

65

Zwracam ci, co mi dałeś! Duch MerkucjaWznosi się ponad naszymi głowamiDopominając się za swoją twojej.Ty lub ja albo oba musim legnąć.

TYBALTNikczemny chłystku, tyś mu tu był druhem,Bądźże i owdzie.

ROMEOTo się tym rozstrzygnie.

Walczą. T y b a l t pada.

BENWOLIORomeo, uchodź, oddal się, uciekaj!Rozruch się wszczyna i Tybalt nie żyje.Nie stój jak wryty; jeśli cię schwytają,Książę cię na śmierć skaże; chroń się zatem!

ROMEOJestem igraszką losu!

BENWOLIOPrędzej! prędzej!

R o m e o wychodzi.Wchodzą obywatele itd.

PIERWSZY OBYWATELGdzie on? Gdzie uszedł zabójca Merkucja?Zabójca Tybalt w którą uszedł stronę?

BENWOLIOTybalt tu leży.

PIERWSZY OBYWATELZa mną, mości panie;W imieniu księcia każęć być posłusznym.

Wchodzą K s i ą ż ę z orszakiem, M o n t e k i oi K a p u l e t z małżonkami swymi i inne osoby.

KSIĄŻĘGdzie są nikczemni sprawcy tej rozterki?

BENWOLIODostojny książę, ja mogę objaśnićCały bieg tego nieszczęsnego starcia.

Page 66: Romeo i Julia

66

Oto tu leży, przez Romea zgładzon,Zabójca twego krewnego Merkucja.

PANI KAPULETTybalt! Mój krewny! Syn mojego brata!Boże! Tak marnie zgładzony ze świata!O mości książę, błagam twej opieki,Niech za krew naszą odda krew Monteki.

KSIĄŻĘBenwolio, powiedz, kto ten spór zapalił?

BENWOLIOTybalt, którego Romeo powalił.Romeo darmo przekładał, jak próżnąByła ta kłótnia, przypominał zakazWaszej książęcej mości, ale wszystkieTe przedstawienia, uczynione grzecznie,Spokojnym głosem, nawet w korny sposób,Nie mogły wpłynąć na zawzięty umysłTybalta. Zamiast skłonić się do zgodyZwraca morderczą stal w Merkucja piersi,Który, podobnież uniesiony, ostrzeOdpiera ostrzem i uszedłszy śmierci,Śle ją nawzajem Tybaltowi: aleBez skutku, dzięki zręczności tamtego.Romeo woła: „Hola! przyjaciele!Stójcie! odstąpcie!”, i ramieniem szybszymOd słów rozdziela skrzyżowane klingi,Wpadając między nich; lecz w tejże chwiliCios wymierzony z boku przez TybaltaPrzeciął Merkucja życie. Tybalt zniknął;Wkrótce atoli ukazał się znowu,Kiedy Romeo już był zemstą zawrzał.Starli się w okamgnieniu i nim szpadęWyjąć zdołałem, by wstrzymać tę zwadę,Już mężny Tybalt wskroś poległ przeszytyZ ręki Romea, a Romeo uszedł.Tak się rzecz miała: jeżelim się minąłZ prawdą bodajem ciężką śmiercią zginął.

PANI KAPULETOn jest Montekich krewnym, przywiązanieCzyni go kłamcą, nie wierz mu, o panie!Ich tu przynajmniej ze dwudziestu było;Dwudziestu przeciw jednemu walczyło.Sprawiedliwości, panie! Kto śmierć zadał,Słuszna, by śmiercią za to odpowiadał.

Page 67: Romeo i Julia

67

KSIĄŻĘTybalt ją zadał wprzód Merkucjuszowi,Romeo jemu; któż słusznie odpowie?

MONTEKIONie mój syn, panie; o, nie wyrzecz tego!On był Merkucja najlepszym kolegąI przyjacielem; w tym jedynie zgrzeszył,Że Tybaltowi nieprawnie przyspieszyłRygoru prawa.

KSIĄŻĘI za ten to błąd

Banitujemy go na zawsze stąd.Z bliska mię wasze dotknęły niesnaski,Skoro mój własny dom cierpi z ich łaski;Ale ja takie znajdę środki na nie,Że wam spór każdy obmierzłym się stanie,Wszelkie wykręty na nic się nie zdadzą:Ni łzy, ni prośby winnym nie poradzą,Uprzedzam! Niechaj Romeo ucieka,Bo gdy schwytany będzie, śmierć go czeka.Każcie stąd zabrać te zwłoki. ŁaskawośćZbrodnią jest, kiedy oszczędza nieprawość.

Wychodzą.

SCENA DRUGA

Pokój w domu Kapuletów.J u l i a sama.

JULIAPędźcie, ognistokopyte rumaki,Ku państwom Feba; oby nowy jakiFaeton dodał wam bodźca i rączejPognał was owdzie, gdzie się szlak dnia kończy?Wierna kochankom nocy, spuść zasłonę,By się wznieść mogły oczy w dzień spuszczoneI w te objęcia niedostrzeżonegoSprowadź, ach! sprowadź mi Romea mego!Miłości świeci pod twą czarną krepąJej własna piękność, a jeśli jest ślepą,Tym stosowniejszy mrok dla niej. O nocy!Cicha matrono, w ciemnej twej karocyPrzybądź i naucz mię niemym wyrazem,

Page 68: Romeo i Julia

68

Jak się to traci i wygrywa razemWśród gry niewinnej dwojga serc dziewiczych;Skryj w płaszcza twego zwojach tajemniczychKrew, co roi do lic bije z głębi łona;Aż nieświadoma miłość ośmielonaZa skromność weźmie czyn swej świadomości.Przyjdź, ciemna nocy! Przyjdź, mój dniu w ciemności!To twój blask, o mój luby, jaśnieć będzieNa skrzydłach nocy, jak pióro łabędzieNa grzbiecie kruka. Wstąp, o, wstąp w te progi!Daj mi Romea, a po jego zgonieRozsyp go w gwiazdki! A niebo zapłonieTak, że się cały świat w tobie zakochaI czci odmówi słońcu. Ach, jam sobieKupiła piękny przybytek miłości,A w posiadanie jego wejść nie mogę;Nabytą jestem także, a nabywcaJeszcze mię nie ma! Dzień ten ml nieznośnyJak noc, co święto jakowe poprzedza,Niecierpliwemu dziecku, które noweDostało szaty, a nie może zarazW nie się przystroić. A! niania kochana.

Wchodzi M a r t a z drabinką sznurową w ręku.

Niesie mi wieści o nim, a kto tylkoWymawia imię Romea, ten boskiMa dar wymowy. Cóż tam, moja nianiu?Co to masz? Czy to ta drabinka, którąRomeo przynieść kazał?

MARTATak, drabinka!

Rzuca ją.

JULIADlaboga! czego załamujesz ręce?

MARTAAch! on nie żyje, nie żyje! nie żyje!Biada nam! biada nam! wszystko stracone!On zginął! on nie żyje! on zabity!

JULIAMożeż być niebo tak okrutne?

Page 69: Romeo i Julia

69

MARTANiebo

Nie jest okrutne, lecz Romeo; on to,On jest okrutny. O Romeo! któż bySię był spodziewał! Romeo! Romeo!

JULIACóżeś za szatan, że tak mię udręczasz?Taki głos w piekle by tylko brzmieć winien.Czyliż Romeo odjął sobie życie?Powiedz: tak! a te trzy litery gorszyJad będą miały niż wzrok bazyliszka.Jeżeli takie „tak” istnieje, JuliaIstnieć nie będzie; zawrą się na zawszeTe usta, które to „tak” wywołały.Zginąłli, powiedz: tak, jeżeli nie – nie;W krótkich wyrazach zbaw albo mnie zabij.

MARTAWidziałam ranę na me własne oczy.Boże, zmiłuj się nad nim, tu, tu oto,Tu w samym środku mężnej jego piersi.Straszny trup! straszny trup! blady jak popiół;Cały zbroczony, cały krwią zbryzgany,Zgęstłą krwią: ażem wzdrygnęła się patrząc.

JULIAO pęknij, serce! pęknij w tym przeskokuZ bogactw do nędzy! Do więzienia, wzroku!Już ty nie zaznasz swobody uroku.Jak nas na ziemi złączył jeden ślub,Tak niech nas w ziemi złączy jeden grób.

MARTATybalcie! mój najlepszy przyjacielu!Luby Tybalcie! dziarski, walny chłopcze!Czemuż mi, czemuż przyszło przeżyć ciebie?

JULIACóż to za wicher dmie z dwóch stron przeciwnych?Romeo zginął? i Tybalt zabity?Ogłoś więc, straszna trąbo, koniec świata!Bo gdzież są żywi, gdy ci dwaj nie żyją?

MARTATybalt nie żyje, Romeo wygnany,Romeo zabił go, jest więc wygnany.

JULIABoże! Romeo przelał krew Tybalta?

Page 70: Romeo i Julia

70

MARTAOn to, niestety, on, on to uczynił.

JULIAO serce żmii pod kwiecistą maską!Kryłże się kiedy smok w tak pięknym lochu?Luby tyranie, anielski szatanie!Kruku w gołębich pierzach! Wilku w runie!Nikczemny wątku w niebiańskiej postaci!We wszystkim sprzeczny z tym, czym się wydajesz:Szlachetny zbrodniu! Potępieńcze święty!O, cóżeś miała do czynienia w piekle,Naturo, kiedyś taki duch szatańskiW raj tak pięknego ciała wprowadziła?Byłaż gdzie książka tak ohydnej treściW oprawie tak ozdobnej? Trzebaż, abyFałsz zamieszkiwał tak przepyszny pałac?!

MARTANie ma czci, nie ma wiary, nie ma prawdy,Nie ma sumienia w ludziach; sama zmienność,Sama przewrotność, chytrość i obłuda.Pietrze! daj no mi trochę akwawity.Te smutki, te zgryzoty, te cierpieniaRobią mię starą. Przeklęty Romeo!Hańba mu!

JULIABodaj ci język oniemiał

Za to przekleństwo! Romeo nie zrodzonDo hańby; hańba by wstydem spłonęłaNa jego czole! bo ono jest tronem,Na którym honor śmiało by mógł zostaćKoronowany na monarchę świata.O, jakże mogłam mu złorzeczyć!

MARTAChceszże

Zbójcę krewnego twego uniewinniać?

JULIAMamże potępiać mojego małżonka?O biedny! któż by popieścił twe imię,Gdybym ja, od trzech godzin twoja żona,Miała je szarpać? Ależ, niegodziwy,Za co ty mego zabiłeś krewnego!Za to, że krewny niegodziwy zabićChciał mego męża. Precz, precz, łzy niewczesne!Spłyńcie do źródła, które was wydało;

Page 71: Romeo i Julia

71

Dań waszych kropel przypada żalowi,A nie radości, której ją płacicie.Mój mąż, co Tybalt go chciał zabić, żyje,A Tybalt, co chciał zabić mego męża,Śmierć poniósł; w tym pociecha. Czegóż płaczę?Ha! doszło do mych uszu coś gorszegoNiż śmierć Tybalta, co mię wskroś przeszyło.Chętnie bym o tym zapomniała, aleTo coś wcisnęło się tak w moją pamięćJak karygodny czyn w umysł grzesznika.Tybalt nie żyje – Romeo wygnany!To jedno słowo: wygnany, zabiłoTysiąc Tybaltów. Śmierć Tybalta byłaSama już przez się dostatecznym ciosem;Jeśli zaś ciosy lubią towarzystwoI gwałtem muszą mieć za sobą świtę,Dlaczegóż w ślad tych słów: Tybalt nie żyje!Nie nastąpiło: twój ojciec nie żyjeLub matka, albo i ojciec, i matka?Żal byłby wtenczas całkiem pospolity,Lecz gdy Tybalta śmierć ma za następstwoTo przeraźliwe: Romeo wygnany!O, jednocześnie z tym wykrzykiem Tybalt,Matka i ojciec, Romeo i Julia,Wszyscy nie żyją. Romeo wygnany!Z zbójczego tego wyrazu płynącaŚmierć nie ma granic ni miary, ni końcaI żaden język nie odda boleści,Jaką to straszne słowo w sobie mieści.Gdzie moja matka i ojciec?

MARTAPrzy zwłokach

Tybalta jęczą i łzy wylewają.Chcesz tam panienka iść, to zaprowadzę.

JULIANie mnie oblewać łzami jego rany:Moich przedmiotem Romeo wygnany.Weź tę drabinkę. Biedna ty plecionko!Ty zawód dzielisz z Romea małżonką;Obie nas chybił los oczekiwany,Bo on wygnany, Romeo wygnany!Ty pozostajesz spuścizną jałową,A ja w panieńskim stanie jestem wdową.Pójdź, nianiu, prowadź mię w małżeńskie łoże,Nie mąż, już tylko śmierć w nie wstąpić może.

Page 72: Romeo i Julia

72

MARTACzekaj no, pójdę sprowadzić Romea,By cię pocieszył. Wiem, gdzie on jest teraz.Nie płacz; użyjem jeszcze tych plecionekI twój Romeo wnet przed tobą stanie.

JULIAO, znajdź go! daj mu w zakład ten pierścionekI na ostatnie proś go pożegnanie.

Wychodzą.

SCENA TRZECIA

Cela O j c a L a u r e n t e g o.Wchodzi O j c i e c L a u r e n t y i R o m e o.

OJCIEC LAURENTY wchodzącRomeo! Pójdź tu, pognębiony człeku!Smutek zakochał się w umyśle twoimI poślubiony jesteś niefortunnie.

ROMEOCóż tam, cny ojcze? Jakiż wyrok księcia?I jakaż dola nieznana ma zostaćMą towarzyszką?

OJCIEC LAURENTYZbyt już oswojony

Jest mój syn drogi z takim towarzystwem.Przynoszęć wieści o wyroku księcia.

ROMEOJakiż by mógł być łaskawszy prócz śmierci?

OJCIEC LAURENTYZ ust jego padło łagodniejsze słowo:Wygnanie ciała, nie śmierć ciała, wyrzekł.

ROMEOWygnanie? Zmiłuj się, jeszcze śmierć dodaj!Wygnanie bowiem wygląda okropniejNiż śmierć. Zaklinam cię, nie mów: wygnanie.

Page 73: Romeo i Julia

73

OJCIEC LAURENTYWygnany jesteś z obrębu Werony.Zbierz męstwo, świat jest długi i szeroki.

ROMEOZewnątrz Werony nie ma, nie ma świata,Tylko tortury, czyściec, piekło samo!Stąd być wygnanym, jest to być wygnanymZe świata; być zaś wygnanym ze świata,Jest to śmierć ponieść; wygnanie jest zatemŚmiercią barwioną. Mieniąc śmierć wygnaniem,Złotym toporem ucinasz mi głowę,Z uśmiechem patrząc na ten cios śmiertelny.

OJCIEC LAURENTYO ciężki grzechu! O niewdzięczne serce!Błąd twój pociąga z prawa śmierć za sobą:Książę, ujmując się jednak za tobą,Prawo życzliwie usuwa na stronę,I groźny wyraz: śmierć – w wygnanie zmienia.Łaska to, i ty tego nie uznajesz?

ROMEOKatusza to, nie łaska. Tu jest niebo,Gdzie Julia żyje; lada pies, kot, ladaMysz marna, lada nikczemne stworzenieŻyje tu w niebie, może na nią patrzeć,Tylko Romeo nie może. Mdła muchaWięcej ma mocy, więcej czci i szczęściaNiźli Romeo; jej wolno dotykaćBiałego cudu, drogiej ręki Julii,I nieśmiertelne z ust jej kraść zbawienie;Z tych ust, co pełne westalczej skromnościBez przerwy płoną i pocałowanieGrzechem być sądzą; mucha ma tę wolność,Ale Romeo nie ma: on wygnany.I mówisz, że wygnanie nie jest śmiercią?Nie maszli żadnej trucizny, żadnegoOstrza, żadnego środka nagłej śmierci,Aby mię zabić, tylko ten fatalnyWyraz – wygnanie? O księże, złe duchyWyją, gdy w piekle usłyszą ten wyraz:I ty masz serce, ty, święty spowiednik,Rozgrześca grzechów i szczery przyjaciel,Pasy drzeć ze mnie tym słowem: wygnanie?

OJCIEC LAURENTYSentymentalny szaleńcze, posłuchaj!

Page 74: Romeo i Julia

74

ROMEOZnowu mi będziesz prawił o wygnaniu.

OJCIEC LAURENTYDam ci broń przeciw temu wyrazowi;Balsamem w przeciwnościach – filozofia;W tej więc otuchę czerp będąc wygnanym.

ROMEOWygnanym jednak! O, precz z filozofią!Czyż filozofia zdoła stworzyć Julię?Przestawić miasto? Zmienić wyrok księcia?Nic z niej; bezsilna ona, nie mów o niej.

OJCIEC LAURENTYSzaleni są więc głuchymi, jak widzę.

ROMEOJak mają nie być, gdy mądrzy nie widzą.

OJCIEC LAURENTYDajże mi mówić; przyjm słowa rozsądku.

ROMEONie możesz mówić tam, gdzie nic nie czujesz.Bądź jak ja młodym, posiądź miłość Julii,Zaślub ją tylko co, zabij Tybalta,Bądź zakochanym jak ja i wygnanymA wtedy będziesz mógł mówić; o, wtedyBędziesz mógł sobie z rozpaczy rwać włosyI rzucać się na ziemię, jak ja teraz,Na grób zawczasu biorąc sobie miarę.

Rzuca się na ziemię. Słychać kołatanie.

OJCIEC LAURENTYCicho, ktoś puka; ukryj się, Romeo.

ROMEONie; chyba para powstała z mych jęków,Jak mgła, ukryje mię przed ludzkim wzrokiem.

Kołatanie.

OJCIEC LAURENTYSłyszysz? pukają znowu. Kto tam? Powstań,Powstań, Romeo! Chcesz być wziętym? Powstań;

Kołatanie.

Page 75: Romeo i Julia

75

Wnijdź do pracowni mojej. Zaraz, zaraz.Cóż to za upór!

Kołatanie.

Idę, idę, któż toTak na gwałt puka? Skąd wy? Czego chcecie?

MARTA zewnątrzWpuśćcie mię, wnet się o wszystkim dowiecie,Julia przysyła mię.

OJCIEC LAURENTYWitajże, witaj.

Wchodzi M a r t a.

MARTAO! świątobliwy ojcze, powiedz proszę,Gdzie jest mąż mojej pani, gdzie Romeo?

OJCIEC LAURENTYTu, na podłodze, łzami upojony.

MARTAAch, on jest właśnie w stanie mojej pani,Właśnie w jej stanie. Nieszczęsna sympatio!Smutne zbliżenie! I ona tak leżyPłacząc i łkając, szlochając i płacząc.Powstań pan, powstań, jeśli jesteś mężem!O, powstań, podnieś się, przez wzgląd na Julię!Dlaczego dać się przygnębiać tak srodze?

ROMEOMarto!

MARTAAch panie! Wszystko na tym świecie

Kończy się śmiercią.

ROMEOMówiłaś o Julii?

Cóż się z nią dzieje? O, pewnie mię onaMa za mordercę zakamieniałego,Kiedym mógł naszych rozkoszy dzieciństwoSplamić krwią, jeszcze tak bliską jej własnej,Gdzie ona? Jak się miewa i co mówiNa zawód w świeżo błysłym nam zawodzie?

Page 76: Romeo i Julia

76

MARTANic, tylko szlocha i szlocha, i szlocha;To się na łóżko rzuca, to powstaje,To woła: „Tybalt!”, to krzyczy: „Romeo!” –I znowu pada.

ROMEOJak gdyby to imię

Z śmiertelnej paszczy działa wystrzeloneMiało ją zabić, tak jak jej krewnegoZabiła ręka tego, co je nosi.O! powiedz, powiedz mi, ojcze, przez litość,W którym zakątku tej nędznej budowyMieszka me imię; powiedz, abym zburzyłTo nienawistne siedlisko.

Dobywa miecza.

OJCIEC LAURENTYStój! Wstrzymaj

Dłoń rozpaczliwą! Czy jesteś ty mężem?Postać wskazuje twoja, że nim jesteś;Łzy twe niewieście; dzikie twoje czynyCechują wściekłość bezrozumną zwierza.W pozornym mężu ukryta niewiasto!Zwierzu, przybrany w pozór tego dwojga!Ty mnie w zdumienie wprawiasz. Jakem kapłan!Myślałem, że masz więcej hartu w sobie.Tybaltaś zabił, chcesz zabić sam siebieI przez haniebny ten na siebie zamachZabić chcesz także tę, co żyje tobą?Przecz tak uwłaczasz swemu urodzeniu,Niebu i ziemi, skoro urodzenie,Niebo i ziemia ci się śmieją? Wstydź się!Krzywdzisz swą postać, swą miłość, swój rozum,Boś ty jak lichwiarz bogaty w to wszystko,Ale niczego tego nie używaszW sposób mogący te dary ozdobić.Kształtna twa postać jest figurą z wosku,Skoro nie z męską cnotą idzie w parze;Miłość twa w gruncie czczym krzywoprzysięstwem,Skoro chcesz zabić tę, którejś ją ślubił.Twój rozum, chluba kształtów i miłości,Niezręczny w korzystaniu z tego dwojga,Jest jak proch w flaszce płochego żołnierza,Co się zapala z własnej jego winyI razi tego, którego miał bronić.Otrząś się, człeku! Julia twoja żyje;Julia, dla której umrzeć byłeś gotów;W tymeś szczęśliwy. Tybalt chciał cię zabić,

Page 77: Romeo i Julia

77

Tyś jego zabił; w tym szczęśliwyś także.Prawo, grożące ci śmiercią, zamieniaŚmierć na wygnanie, i w tymeś szczęśliwy.Stosy na głowie błogosławieństw dźwigasz,Szczęście najwabniej wdzięczy się do ciebie,A ty, jak dziewka zepsuta, kapryśna,Fochasz się7 na tę szczodrotę fortuny.Strzeż się, bo tacy marnie umierają.Terazże idź do żony, jak to byłoWprzód umówione, i pociesz niebogę.Pomnij wyjść jednak przed wart rozstawieniem,Bo później przejść byś nie mógł do Mantui,Gdzie masz przebywać tak długo, aż znajdziemCzas do odkrycia waszego małżeństwa,Do pojednania waszych nieprzyjaciół,Do przebłagania księcia, na ostatekDo sprowadzenia cię nazad, z radościąDziesięćkroć sto tysięcy razy większąNiż teraźniejszy twój smutek. WaćpaniIdź naprzód; pozdrów ode mnie swą paniąI każ jej naglić wszystkich do spoczynku,Ku czemu żal ich ułatwi namowę,Romeo przyjdzie niebawem.

MARTAO panie!

Mogłabym całą noc stać tu i słuchać,Co też to może nauczoność! BiegnęUprzedzić moją panią, że pan przyjdziesz.

ROMEOIdź, proś ją, niech się gotuje mię zgromić.

MARTAOto pierścionek, który mi kazałaDoręczyć panu. Spiesz się pan, już późno.

Wychodzi M a r t a.

ROMEOO, jakże mi ten dar dodał otuchy!

OJCIEC LAURENTYIdź już, dobranoc! a pamiętajWyjść jeszcze dzisiaj, nim zaciągną warty,Albo w przebraniu wyjść jutro o świcie.Osiądź w Mantui. Jeden z naszych braciNosić ci będzie od czasu do czasuZawiadomienie o każdym wypadku,

7 tj. dąsasz się.

Page 78: Romeo i Julia

78

Jaki na twoją korzyść tu się zdarzy.Daj rękę; późno już, bądź zdrów, dobranoc.

ROMEOGdyby nie radość, co mię czeka, wczesnyTen rozdział z tobą byłby zbyt bolesny.Zegnam cię, ojcze.

Wychodzą.

SCENA CZWARTA

Pokój w domu Kapuletów.Wchodzą K a p u l e t, P a n i K a p u l e t i P a r y s.

KAPULETTak smutny dotknął nas, panie, wypadek,Żeśmy nie mieli czasu mówić z Julią.Krewny nasz, Tybalt, był jej nader drogim,Nam także, ale rodzim się, by umrzeć.Dziś ona już nie zejdzie, bo już późno.Gdyby nie twoje, hrabio, odwiedziny,Ja sam bym w łóżku był już od godziny.

PARYSPora żałoby nie sprzyja zalotom;Dobranoc; pani, poleć mnie swej córce.

PANI KAPULETNajchętniej, zaraz jutro ją wybadam;Na dziś zamknęła się, by żal swój spłakać.

KAPULETHrabio, za miłość naszego dziecięciaMogę ci ręczyć; mniemam, że się skłoniDo mych przełożeń, co więcej, nie wątpię.Pójdź do niej, żono, nim się spać położysz;Oznajm jej cnego Parysa zamiaryI powiedzże jej, uważasz, iż w środę...Zaczekaj, cóż to dzisiaj?

PARYSPoniedziałek.

Page 79: Romeo i Julia

79

KAPULETA! poniedziałek! Za wcześnie we środę;Odłóżmy to na czwartek; w ten więc czwartekZostanie żoną szlachetnego hrabi.Będzieszli gotów? Czy ci to dogadza?Cicho się sprawim; jeden, dwóch przyjaciół...Gdybyśmy bowiem po tak świeżej stracieBardzo hulali, ludzie, widzisz, hrabio,Mogliby myśleć, że za lekko bierzemZgon tak bliskiego krewnego; dlategoWezwiem przyjaciół z jakie pół tuzina,I na tym koniec. Cóż mówisz na czwartek?

PARYSRad bym, o panie, żeby już był jutro.

KAPULETTo dobrze. Bądź nam zdrów. A więc we czwartek.Wstąpże do Julii, żono, nim spać pójdziesz,Przygotuj ją do ślubu. Bądź zdrów, hrabio.Światła! hej! światła do mego pokoju!Tak już jest późno, żebyśmy nieledwieMogli powiedzieć: tak rano. Dobranoc,

Wychodzą.

SCENA PIĄTA

Pokój J u l i i.Wchodzą R o m e o i J u l i a.

JULIAChcesz już iść? Jeszcze ranek nie tak bliski,Słowik to, a nie skowronek się zrywaI śpiewem przeszył trwożne ucho twoje.Co noc on śpiewa owdzie na gałązceGranatu, wierzaj mi, że to był słowik.

ROMEOSkowronek to, ów czujny herold ranku,Nie słowik; widzisz te zazdrosne smugi,Co tam na wschodzie złocą chmur krawędzie?Pochodnie nocy już się wypaliłyI dzień się wspina raźnie na gór szczyty.Chcąc żyć, iść muszę lub zostając – umrzeć.

Page 80: Romeo i Julia

80

JULIAOwo światełko nie jest świtem; jest toJakiś meteor od słońca wysłany,Aby ci służył w noc za przewodnikaI do Mantui rozjaśniał ci drogę,Zostań więc, nie masz potrzeby się spieszyć.

ROMEONiech mię schwytają, na śmierć zaprowadzą,Rad temu będę, bo Julia chce tego.Nie, ten brzask nie jest zapowiedzią ranku,To tylko blady odblask lica luny;To nie skowronek, co owdzie piosenkąBijąc w niebiosa wznosi się nad nami.Więcej mię względów skłania tu pozostaćNiż nagle odejść. O śmierci, przybywaj!Chętnie cię przyjmę, bo Julia chce tego.Cóż, luba? prawda, że jeszcze nie dnieje?

JULIAO, dnieje, dnieje! Idź, spiesz się, uciekaj?Głos to skowronka brzmi tak przeraźliwieI niestrojnymi, ostrymi dźwiękamiRazi me ucho. Mówią, że skowronekMiło wywodzi; z tym się ma przeciwnie,Bo on wywodzi nas z objęć wzajemnych.Skowronek, mówią, z obrzydłą ropuchąZamienił oczy, o, rada bym teraz,Żeby był także i głos z nią zamienił,Bo ten głos, w smutnej rozstania potrzebie,Dzień przywołując, odwołuje ciebie.Idź już, idź: ciemność coraz to się zmniejsza.

ROMEOA dola nasza coraz to ciemniejsza!

Wchodzi M a r t a.

MARTAPst! pst!

JULIACo?

MARTAStarsza pani tu nadchodzi,

Dzień świta: baczność, bo się narazicie.

Wychodzi.

Page 81: Romeo i Julia

81

JULIAO okno, wpuśćże dzień, a wypuść życie!

ROMEO wychodząc przez oknoBądź zdrowa! Jeszcze jeden uścisk krótki.

JULIAJuż idziesz; o mój drogi! mój milutki!Muszę mieć co dzień wiadomość o tobie;A każda chwila równą będzie dobie,Zgrzybieję licząc podług tej rachuby,Nim cię zobaczę znowu, o mój luby.

ROMEOIlekroć będę mógł, tylekroć twojęDrogą troskliwość pewnie zaspokoję.

Znika za oknem.

JULIAJak myślisz, czy się znów ujrzymy kiedy?

ROMEONie wątpię o tym, najmilsza, a wtedyWszystkie cierpienia nasze kwiatem tkanąKanwą do słodkich rozmów nam się staną.

JULIABoże! przeczuwam jakąś ciężką dolę;Wydajesz mi się teraz tam na doleJak trup, z którego znikły życia ślady.Czy mię wzrok myli! Jakiżeś ty blady!

ROMEOI twoja także twarz jak pogrobowa.Smutek nas trawi. Bądź zdrowa! bądź zdrowa!

JULIA odstępując od oknaO losie! ludzie mienią cię niestałym;Toż więc przez zawiść tylko prześladujeszTych, co kochają stale? Bądź niestały,Bo wtedy będę mogła mieć nadzieję,Ze go niedługo będziesz zatrzymywałI wrócisz nazad.

PANI KAPULET za scenąJulio! czyś już wstała?

Page 82: Romeo i Julia

82

JULIAKtóż to mię woła! Głosże to mej matki?Nie spałaż ona, czy wstała tak rano?Jakiż niezwykły powód ją sprowadza?

Wchodzi P a n i K a p u l e t.

PANI KAPULETJak się masz, Julciu?

JULIANiedobrze mi, matko!

PANI KAPULETWciąż jeszcze płaczesz nad stratą Tybalta?Chceszże go łzami dobyć z grobu? ChoćbyśDopięła tego, wskrzesić go nie zdołasz.Przestań więc; pewien żal może dowodzićWielkiej miłości, ale wielkość żaluDowodzi pewnej płytkości pojęcia.

JULIATrudno na taką stratę nie być czułą.

PANI KAPULETTak, ale płacząc czujesz tylko stratę,Nie tego, po kim płaczesz, moje dziecko.

JULIATak czując stratę, mogę tylko płakać.

PANI KAPULETPrzyznaj się jednak, że nie tyle płaczeszNad jego śmiercią, jako raczej nad tym,Że jeszcze żyje ten łotr, co go zabił.

JULIAJaki łotr, pani?

PANI KAPULETTen ci łotr Romeo.

JULIA na stronieOn i łotr żyją daleko od siebie.

głośno

Przebacz mu Boże, tak jak ja przebaczam.A przecież nie ma na świecie człowieka,Który by bardziej ciężył mi na sercu.

Page 83: Romeo i Julia

83

PANI KAPULETŻe mimo swoich niecnot jeszcze żyje.

JULIAŻe go nie mogę dosiąc tym ramieniem,Rada bym sama móc się na nim zemścić.

PANI KAPULETDozna on zemsty; nie troszcz się i nie płacz,Zlecę ja pewnej osobie w Mantui,Gdzie ten wygnany renegat się schronił,Dać mu traktament tak zniewalający,Że wnet pospieszy za Tybaltem. WtedyBędziesz, spodziewam się, zaspokojona.

JULIANie zaspokoi mię Romeo nigdy,Dopóki tylko żyć będzie; tak silnieBoleść po krewnym rozjątrza mi serce.O pani, jeśli tylko znajdziesz kogo,Co się podejmie podać mu truciznę,Ja ją przyrządzę, by po jej wypiciuRomeo zasnąć mógł jak najspokojniej.Jakże mię korci słyszeć jego imięI nie móc zaraz dostać się do niego,By przywiązaniu memu do TybaltaDać odwet na tym, co go zamordował.

PANI KAPULETZnajdź ty sposoby, ja znajdę człowieka,Terazże mam ci udzielić, dziewczyno,Wesołych nowin.

JULIAWesołe nowiny

Pożądanymi są w tak smutnych czasach.Jakaż tych nowin treść, kochana matko?

PANI KAPULETMasz troskliwego ojca, moje dziecię;On to, ażeby smutek twój rozproszyć,Umyślił i wyznaczył dzień na radośćTak dla cię, jak i dla mnie niespodzianą.

JULIACóż to za radość, matko? mogęż wiedzieć?

PANI KAPULETTa, a nie inna, że w ten czwartek z ranaPiękny, szlachetny, młody hrabia Parys

Page 84: Romeo i Julia

84

Ma cię uczynić szczęśliwą małżonkąW Świętego Piotra kościele.

JULIANa kościół

Świętego Piotra i Piotra samego!Nigdy on, nigdy tego nie uczyni!Zdumiewa mię ten pośpiech. Mam iść za mąż,Nim ten, co moim ma być mężem, zacząłStarać się o mnie, nim mi się dał poznać?Proszę cię, matko, powiedz memu ojcuŻe jeszcze nie chcę iść za mąż, a gdybymKoniecznie miała iść, to bym wolałaPójść za Romea, który, jak wiesz dobrze,Jest mi z całego serca nienawistny,Niż za Parysa. Ha! to mi nowina!

Wchodzi K a p u l e t i M a r t a.

PANI KAPULETOto twój ojciec, powiedz mu to sama;Zobaczym, jak on przyjmie twą odpowiedź.

KAPULETKiedy dzień kona, niebo spuszcza rosę;Ale po skonie naszego krewnegoPada ulewny deszcz. Cóż to, dziewczyno?Czy jesteś cebrem? Ciągle jeszcze we łzach?Ciągłe wezbranie? W małej swej istotcePrzedstawiasz obraz łodzi, morza, wiatru:Bo twoje oczy, jakby morze, ciągleFalują łzami; biedne twoje ciałoJak łódź żegluje po tych słonych falach.Wiatrem na koniec są westchnienia twoje,Które ze łzami walcząc, a łzy z nimi,Jeżeli nagła nie nastąpi cisza,Strzaskają twoją łódkę. I cóż, żono?Czyś jej zamiary nasze objawiła?

PANI KAPULETTak; ale nie chce i dziękuje za nie,Bodajby była z grobem zaślubiona!

KAPULETCo? Jak to? Nie chce? Nie chce? Nie chce, mówisz?Nie jest nam wdzięczną? Nie pyszni się z tego?Nie poczytuje sobie za szczyt szczęścia,Niegodna, żeśmy jej najgodniejszegoZ werońskich chłopców wybrali za męża?

Page 85: Romeo i Julia

85

JULIANiepysznam z tego, alem wdzięczna za to.Pyszną zaiste, nie mogę być z tego,Co nienawidzę; lecz wdzięczna być winnamI za nienawiść w postaci miłości.

KAPULETCóż to znów? cóż to? Logika w spódnicy!Pysznam i wdzięcznam, i zasię niewdzięcznam,Jednak niepysznam! Słuchaj, świdrzygłówko!Nie dziękuj wdzięcznie ni się pyszń z niepyszna,Lecz zbierz swe sprytne klepki na ten czwartek,By pójść z Parysem do Świętego Piotra,Albo cię każę zawlec tam na smyczy.Rozumiesz? Ty białaczko! ty szuswale!Lalko łojowa!

PANI KAPULETWstydź się! czyś oszalał?

JULIABłagam cię, ojcze, na klęczkach cię błagam,Pozwól powiedzieć sobie tylko słowo.

KAPULETPrecz, wszetecznico! dziewko nieposłuszna!Ja ci powiadam: gotuj się w ten czwartekIść do kościoła lub nigdy, przenigdyNa oczy mi się więcej nie pokazuj.Nic nie mów ani piśnij, ani trunij:Palce mię świerzbią. Myśleliśmy, żono,Że nas za skąpo Bóg pobłogosławiłDając nam jedno dziecko; teraz widzę,Że i to jedno jest jednym za wieleI że w niej mamy bicz boży. Precz, plucho!Cyganko jakaś!

MARTABłogosław jej Boże!

Jegomość grzeszy, tak fukając na nią.

KAPULETDoprawdy! Czy tak sądzi wasza mądrość?Idź waść pytlować gębą z kumoszkami.

MARTANie mówięć bluźnierstw.

KAPULETTerefere kuku!

Page 86: Romeo i Julia

86

MARTACzyż mówić zbrodnia?

KAPULETMilcz, stara trajkotko!

Schowaj swój rozum na babskie sejmiki.Tu niepotrzebny.

PANI KAPULETZa gorący jesteś.

KAPULETNa miłość boską, to trzeba oszaleć!W dzień, w noc, wieczorem, rano, w domu, w mieście,Sam, w towarzystwie, we śnie i na jawieCiągle i ciągle rozmyślałem tylkoO jej zamęściu; i teraz, gdym znalazłDlań oblubieńca książęcego rodu,Pana rozległych majątków, młodego,Ukształconego, uposażonegoDokolusieńka, jak mówią, w przymioty,Jakich się można od mężczyzny żądać;Trzeba, ażeby mi jedna smarkata,Mazgajowata gęś odpowiadała:Nie chcę iść za mąż, nie mogę pokochać,Jestem za młoda, wybaczcie mi, proszę.Nie chcesz iść za mąż? a to nie idź, zgoda,Ale mi nie właź w oczy; żeruj sobie,Gdzie tylko zechcesz, byle nie w mym domu.Zważ to, pamiętaj, nie zwykłem żartować.Czwartek za pasem; przyłóż dłoń do serca;Namyśl się dobrze; będzieszli powolna,Znajdziesz dobrego we mnie przyjaciela;A nie, to marniej, żebrz, jęcz, mrzej pod płotem;Bo jak Bóg w niebie, nigdy cię nie uznamZa moje dziecko i z mojego mieniaNawet źdźbło nigdy ci się nie oberwie.Możesz się na to spuścić, jestem słowny.

Wychodzi.

JULIANie masz litości w niebie, które widziCałą głębokość mojego cierpienia?Ty mię przynajmniej nie odpychaj, matko!Zwlecz to małżeństwo na miesiąc, na tydzieńAlbo mi pościel oblubieńcze łożeW tymże grobowcu, w którym Tybalt leży.

Page 87: Romeo i Julia

87

PANI KAPULETNie mów nic do mnie, nic ci nie odpowiem;Rób, co chcesz, wszystko mi to obojętne.

Wychodzi.

JULIAO Boże! O ty, moja karmicielko!Poradź mi, powiedz, jak temu zaradzić?Mój mąż na ziemi, moja wiara w niebie;Jakżeż ta wiara ma na ziemię wrócić,Nim mój mąż sam mi ją powróci z niebaPo opuszczeniu ziemi? Daj mi radę.Niestety! Że też nieba mogą nękaćTak mdłą istotę jak ja! Nic nie mówisz?Nie maszże żadnej pociechy, żadnegoNa to lekarstwa?

MARTAMam ci, a to takie:

Romeo na wygnaniu i o wszystkoMożna iść w zakład, że cię już nie przyjdzieNagabać więcej, chybaby ukradkiem.Ponieważ tedy rzecz tak stoi, sądzę,Ze nic lepszego nie masz do zrobieniaJak pójść za hrabię. Dalipan, to wcale,Co się nazywa, przystojny mężczyzna.Romeo kołek przy nim; orzeł, pani,Nie ma tak pięknych, żywych, bystrych oczuJak Parys. Nazwij mię hetką-pętelką,Jeśli nie będziesz z kretesem szczęśliwaW tym nowym stadle, bo ono jest stokroćLepsze niż pierwsze; a choćby nie było,To i tak tamten pierwszy już nie żyje;Tak jakby nie żył; przynajmniej dla ciebie,Skoro, choć żyje, nie masz zeń pożytku.

JULIACzy z serca mówisz?

MARTABa, i z duszy całej!

Jeśli nie z serca i nie z duszy, to jePrzeklnij oboje.

JULIAAmen!

MARTANa co amen?

Page 88: Romeo i Julia

88

JULIABardzoś mi przez to dodała otuchy,Idźźe i powiedz teraz mojej matce,Ze naraziwszy się na gniew rodzica,Poszłam do celi ojca LaurentegoOdprawić spowiedź i wziąć rozgrzeszenie.

MARTAO, idę! to mi pięknie i roztropnie.

Wychodzi.

JULIAStara niecnoto! Zdradziecki szatanie!Cóż jest niegodniej, cóż jest większym grzechem:Czy tak mię kusić do krzywoprzysięstwa?Czy lżyć małżonka mego tymiż usty,Którymi tyle razy go pod nieboWznosiłaś chwaląc? Precz, uwodzicielko!Serce me odtąd zamknięte dla ciebie.Pójdę poprosić ojca Laurentego,By mi dał radę, a jeśli żadnegoNa tę przeciwność nie będzie sposobu,Znajdę moc w sobie wstąpienia do grobu.

Wychodzi.

Page 89: Romeo i Julia

89

AKT CZWARTY

SCENA PIERWSZA

Cela O j c a L a u r e n t e g o.O j c i e c L a u r en t y i P a r y s.

OJCIEC LAURENTYW ten czwartek zatem? to bardzo pośpiesznie.

PARYSMój teść, Kapulet, życzy sobie tego:A ja powodu nie mam rzecz odwlekać.

OJCIEC LAURENTYNie znasz pan, mówisz, uczuć swojej przyszłej;Krzywa to droga, ja takich nie lubię.

PARYSBez miary płacze nad śmiercią Tybalta,Małom jej przeto mówił o miłości,Bo Wenus w domu łez się nie uśmiecha,Ojciec jej, mając to za niebezpieczne,Że się tak bardzo poddaje żalowi,W mądrości swojej przyśpiesza nasz związek,By zatamować źródło tych łez, któreW odosobnieniu cieką za obficie,A w towarzystwie prędzej mogą ustać.Znasz teraz, ojcze, powód tej nagłości.

OJCIEC LAURENTY na stronieObym mógł nie znać powodów do zwłoki!

głośno

Page 90: Romeo i Julia

90

Patrz, hrabio, oto twa przyszła nadchodzi.

Wchodzi J u l i a

PARYSSzczęsny traf dla mnie, piękna przyszła żono!

JULIAByć może, przyszłość jest nieodgadnioną.

PARYSTo „może” ma być już w ten czwartek z rana.

JULIACo ma być, będzie.

OJCIEC LAURENTYPrawda to zbyt znana.

PARYSPrzyszłaś się, pani, spowiadać przed ojcem?

JULIAMówiąc to, panu bym się spowiadała.

PARYSNie zaprzecz przed nim, pani, że mię kochasz.

JULIAŻe jego kocham, to wyznam i panu.

PARYSWyznasz mi także, tuszę, że mnie kochasz.

JULIAGdyby tak było, większą by to miałoWartość wyznane z daleka niż w oczy.

PARYSBiedna! łzy bardzo twarz twą oszpeciły.

JULIANiewielkie przez to odniosły zwycięstwo;Dosyć już była uboga przed nimi.

PARYSTym słowem bardziej ją krzywdzisz niż łzami.

Page 91: Romeo i Julia

91

JULIANie jest to krzywda, panie, ale prawda,I w oczy sobie ją mówię.

PARYSTwarz twoja

Do mnie należy, a ty jej uwłaczasz.

JULIANie przeczę; moja bowiem była inna.Maszli czas teraz, mój ojcze duchowny,Czyli też mam przyjść wieczór po nieszporach?

OJCIEC LAURENTYNie brak mi teraz czasu, smętne dziecię.Racz, panie hrabio, zostawić nas samych.

PARYSNiech mię Bóg broni świętym obowiązkomStać na przeszkodzie! Julio, w czwartek z ranaPrzyjdę cię zbudzić. Bądź zdrowa tymczasemI przyjm pobożne to pocałowanie.

Wychodzi.

JULIAO! Zamknij, ojcze, drzwi; a jak je zamkniesz,Przyjdź płakać ze mną. Nie ma już nadziei!Nie ma ratunku! Nie ma ocalenia!

OJCIEC LAURENTYAch, Julio! Znam twą boleść; mnie samegoNabawia ona prawie odurzenia,Słyszałem, i nic tego nie odwlecze,Ze w przyszły czwartek wziąć masz ślub z tym hrabią.

JULIANie mów mi, ojcze, że o tym słyszałeś;Chyba że powiesz, jak tego uniknąć,Jeżeli w swojej mądrości nie znajdzieszŻadnego na to środka, to przynajmniejPostanowienie moje nazwij mądrym,A w tym sztylecie zaraz znajdę środek.Bóg złączył moje i Romea serce,Ty nasze dłonie; i nim ta dłoń, świętąPieczęcią twoją z Romeem spojona,Inny akt stwierdzi, nim to wierne serceW zdradzieckim buncie odda się innemu,To ostrze zada śmierć sercu i dłoni.Daj mi więc jaką radę zaczerpniętą

Page 92: Romeo i Julia

92

Z długoletniego doświadczenia twegoAlbo bądź świadkiem, jak ten nóż rozstrzygnieSprawę pomiędzy mną a moim losem,Wnet zaradzając temu, czego aniWiek, ani rozum nie mógł doprowadzićDo rozwiązania zgodnego z honorem.Mów prędko; pilno mi wstąpić do grobu,Jeśli mi powiesz, że nie ma sposobu.

OJCIEC LAURENTYStój, córko! Mam ja w myśli pewien środek,Wymagający równie rozpaczliwejDeterminacji, jak jest rozpaczliweTo, czemu chcemy zapobiec. Jeżeli,Dla uniknienia małżeństwa z Parysem,Masz siłę woli odjąć sobie życie,To się odważysz snadź na coś takiego,Co będąc tylko podobnym do śmierciUwolni cię od hańby, jakiej chciałaśUjść przez zadanie jej sobie naprawdę.Maszli odwagę, toć wskaże ten środek.

JULIAO! każ mi, zamiast być żoną Parysa,Skoczyć ze szczytu wieży; w rozbójniczychGościć jaskiniach, w legowiskach wężów;Zamknij mię w jedną klatkę z niedźwiedziamiAlbo mię wepchnij nocą do kostnicy,Zewsząd pokrytej szczątkami szkieletów,Poczerniałymi kośćmi i czaszkami,Każ mi wejść żywcem w grób świeżo kopanyI w jeden całun z trupem się obwinąć;Wszystko to dawniej dreszcz budziło we mnie,Ale bez trwogi uczynię to zaraz,Bylebym tylko pozostała czystąMałżonką mego lubego kochanka.

OJCIEC LAURENTYSłuchaj więc: idź do domu, bądź wesoła,Przystań na związek z hrabią. Jutro środa;Staraj się jutro na noc zostać sama,Niech Marta nie śpi ten raz w twym pokoju.Masz tu flaszeczkę: weźmiesz ją do łóżkaI filtrowany likwor ten wypijesz;A wnet po wszystkich żyłach cię przebiegnieUsypiający dreszcz, który owładnieWszelką żywotną funkcją; wszystkie pulsaWstrzymają w tobie swe zwyczajne bicie;Ni dech, ni ciepło nie wskaże, że żyjesz.Róże ust twoich i policzków zbledną

Page 93: Romeo i Julia

93

Jak popiół; oczu zasłony zapadną,Jak gdy dłoń śmierci zakrywa dzień życia;Każdy twój członek, pozbawiony władzy,Zdrętwieje, stęgnie, zziębnie jak u trupa.I w tym pozornym stanie nagłej śmierciZostawać będziesz czterdzieści dwie godzin,Wtedy się ockniesz jak ze snu błogiego.Gdy więc nazajutrz z rana narzeczonyPrzyjdzie cię zbudzić, znajdzie cię umarłą;Po czym, jak każe zwyczaj, przystrojonaW godowe szaty, w odsłoniętej trumnie,Złożoną będziesz pod owym sklepieniem,Gdzie leżą wszyscy ze krwi Kapuletów.Uwiadomiony tymczasem przeze mnieO naszym planie, Romeo przybędzie;Wraz ze mną czekać będzie w owym lochuNa twe ocknienie i tej samej nocyUprowadzi cię skrycie do Mantui.To cię uchroni od hańby grożącej;Jeśli brak woli lub niewieścia bojaźńOd wykonania tego cię nie wstrzyma.

JULIAO, daj mi, daj mi! nie mów o bojaźni!

OJCIEC LAURENTYMasz, idź, bądź niewzruszona i szczęśliwaW tym przedsięwzięciu! Wyprawię natychmiastJednego z naszych braci do MantuiZ listem do twego męża.

JULIAO nadziejo!

Ty mi bądź bodźcem, a hasłem Romeo!Bądź zdrów, mój ojcze!

Odchodzi.

SCENA DRUGA

Pokój w domu Kapuletów.Wchodzą K a p u l e t, P a n i K a p u l e t, M a r t a i słudzy.

KAPULET do S ł u ż ą c e g oProś te osoby co tu są spisane

S ł u ż ą c y wychodzi.

Page 94: Romeo i Julia

94

A waść dwudziestu biegłych zbierz kucharzy.

DRUGI SŁUŻĄCYNie będzie zły ani jeden, jaśnie panie, bo się przekonam wprzód o każdym, czy umie sobieoblizywać palce.

KAPULETA to na co?

DRUGI SŁUŻĄCYZły to kucharz, jaśnie panie, co nie oblizuje sobie palców; o którym się więc przekonam,że tego nie umie, tego nie sprowadzę.

KAPULETRuszaj!

Wychodzi S ł u ż ą c y.

Wątpię, czy wszystko na czas wygotujem.Bodaj cię! Prawdaż to, że Julia poszłaDo ojca Laurentego?

MARTAPoszła, panie.

KAPULETTo dobrze; może on co na niej wskóra.Cięta, uparta to skóra na buty.

Wchodzi J u l i a.

MARTAPatrz pan, jak raźnie wraca od spowiedzi.

KAPULETNo, sekutnico, gdzieżeś to bywała?

JULIAGdzie mię żałować nauczono, panie,Za grzech uporu i nieposłuszeństwaNaprzeciw woli twojej. ŚwiętobliwyKapłan Laurenty kazał mi się rzucićDo twych nóg i o przebaczenie prosić.Przebacz mi, ojcze! będę już uległa.

KAPULETNiech tam kto pójdzie prosić pana hrabię:Jutro mieć muszę spleciony ten węzeł.

Page 95: Romeo i Julia

95

JULIASpotkałam hrabię w celi LaurentegoI okazałam mu miłość, jak mogłam,Nie przekraczając granicy skromności.

KAPULETTo co innego; tak, to dobrze, powstań;Tak być powinno, tak córce przystoi.Prosić tu hrabię, żeby przyszedł zaraz.Dalipan, święty to człek z tego mnicha;Słusznie mu całe miasto cześć oddaje.

JULIAMarto, pójdź ze mną do mego pokoju.Wszak mi pomożesz przymierzać przyborów,Jakie na jutro uznasz za stosowne?

PANI KAPULETPo co dziś? jutro będzie dosyć czasu.

KAPULETIdź z nią, waść, Jutro pójdziem do kościoła.

J u l i a z M a r t ą wychodzi.

PANI KAPULETNie wiem, czy zdążym z przygotowaniami;Już wieczór.

KAPULETNie troszcz się; dojrzę wszystkiego

I wszystko będzie dobrze, za to ręczę.Idź do Juleczki, pomóż jej się przybrać.Ja się tej nocy nie położę; będęNa ten raz pełnił urząd gospodyni.Hej, służba! Cóż to? wszyscy się rozeszli?Mniejsza z tym, pójdę sam hrabię uprzedzićO zaszłej zmianie. Lekko mi na sercu,Ze się ten kozioł przecie opamiętał.

Wychodzą.

Page 96: Romeo i Julia

96

SCENA TRZECIA

Pokój J u l i i.Wchodzi J u l i a i M a r t a.

JULIATak, ten strój wezmę. Ale, złota nianiu,Proszę cię, zostaw mię na tę noc samą,Bo dużo muszę pacierzy odmówićDla uproszenia sobie względów niebiosNad moim stanem, jak wiesz, pełnym grzechu.

Wchodzi P a n i K a p u l e t.

PANI KAPULETTakaś zajęta? Mamże ci dopomóc?

JULIANie, pani; jużeśmy we dwie wybrały.Co mi na jutro może być potrzebne.Pozwól, bym teraz sama pozostała,I niechaj Marta spędzi tę noc z tobą.Pewnam, że wszyscy macie dość robotyPrzy tym tak nagłym obchodzie.

PANI KAPULETDobranoc!

Połóż się, spocznij; potrzebujesz tego.

Wychodzą P a n i K a p u l e t i M a r t a.

JULIADobranoc! Bóg wie, kiedy się zobaczym.Zimny dreszcz trwogi na wskroś mię przejmujeI jakby mrozi we mnie ciepło życia.Zawołam na nie, by mnie pokrzepiły;Nianiu! I po cóż tu ona? StraszliwyTen czyn wymaga właśnie samotności.Ha! pójdź, flakonie!Gdyby jednakże ten płyn nie skutkował?Miałażbym gwałtem z hrabią być złączona?Nie, me; ucieczka w tym: leż tu w odwodzie.

kładzie na stole sztylet

A gdyby też to miała być trucizna,Którą mi ksiądz ten zręcznie śmierć chce zadać,By ujść zarzutu, że dał ślub kobiecie,Którą już pierwej zaślubił z kim innym?

Page 97: Romeo i Julia

97

To by być mogło; ale nie, tak nie jest,Bo jego świętość jest wypróbowana,I nawet myśli tej nie chcę przypuszczać.Lecz gdybym w grobie się ocknęła pierwej,Nim mię Romeo przyjdzie oswobodzić?To byłoby okropnie!Nie udusiłażbym się wśród tych sklepień,Gdzie nigdy zdrowe nie wnika powietrze,I nie umarłażbym wprzód, nim RomeoPrzyjdzie na pomoc? A choćbym i żyła.Czyliżby straszny wpływ nocy i śmierci,Którą dokoła będę otoczona,Obok wrażenia, jakie sprawiać musiSamaż miejscowość tego sklepionegoStarożytnego lochu, w którym kościZmarłych mych przodków od lat niepamiętnychNagromadzone leżą, kędy świeżoZłożony Tybalt gnije pod całunem;I kędy nocą o pewnych godzinachDuchy, jak mówią, odbywają schadzki;Niestety! czyliżby prawdopodobnieTo wszystko, gdybym wcześniej się ocknęła,A potem zapach trupi, krzyk podobnyDo tego, jaki wydaje ów korzeńZiela pokrzyku, gdy się go wyrywa,Krzyk wprawiający ludzi w obłąkanie,Czyliżby wszystko to, w razie ocknienia –Nie pomieszało mi zmysłów? CzyliżbymPo szalonemu nie igrała wtedyZ kośćmi mych przodków? nie poszła się pieścićZ trupem Tybalta? i w tym rozstrojeniuNie rozbtłażbym sobie rozpaczliwieGłowy piszczelą którego z pradziadówJak pałką? Patrzcie! patrzcie! zdaje mi się,Że duch Tybalta widzę ścigającyRomea za to, że go wygnał z ciała.Stój! stój, Tybalcie!

przytyka flakon do ust

Do ciebie, mój luby,Spełniam ten toast zbawienia lub zguby.

Wypija napój i rzuca się na łóżko.

Page 98: Romeo i Julia

98

SCENA CZWARTA

Sala w domu Kapuletów.Wchodzi P a n i K a p u l e t i M a r t a.

PANI KAPULETWeź te półmiski i wydaj korzenie.

MARTAPiekarz o pigwy woła i daktyle.

Wchodzi K a p u l e t.

KAPULETŚpieszcie się, śpieszcie! Już drugi kur zapiał;Poranny dzwonek ozwał się: to trzecia;Dojrzyj ciast, moja Marto; nie szczędź przypraw.

MARTACo to za wścibstwo! Idźże się pan przespać.Dalipan, jutro się nam rozchorujeszZ tego niewczasu.

KAPULETAni krzty! Do licha!

Nie wysypiałem się dla spraw mniej ważnych,A przecież nigdy nie zachorowałem.

PANI KAPULETWiem ci ja dobrze, wiem; umiał jegomośćSwojego czasu myszkować; lecz terazJa czuwam nad tym, abyś pan nie czuwał.

Wychodzą P a n i K a p u l e t i M a r t a.

KAPULETZazdrosna sztuka!

Wchodzą słudzy z różnymi koszami i drzewem.

Hej! co tam niesiecie?

PIERWSZY SŁUGARzeczy do kuchni, ale nie wiem jakie.

KAPULETŚpiesz się.

Page 99: Romeo i Julia

99

Wychodzi S ł u ż ą c y.

Idź, wasze, suchszych szczap narąbać;Piotr ci kloc wskaże po temu.

DRUGI SŁUGAJeżeli

O kloca idzie, to dość mnie samego;Nie potrzebuję się zwracać do Piotra.

Wychodzi.

KAPULETMasz słuszność; żywo! Wesołe ladaco!Sam będziesz klocem. Dalipan, już dniejeI hrabia będzie tu zaraz z muzyką.Tak przyrzekł.

Słychać muzykę.

Otóż idzie; już go słychać.Hej! Żono! Marto! Chodźcie tu! Hej! Marto!

Wchodzi M a r t a.

Idź, obudź Julkę, ubierz ją co żywo,Ja pogawędzę tymczasem z Parysem.Spiesz się, nie marudź; pan młody już przyszedł.Co tchu się zwijaj.

Wychodzi.

SCENA PIĄTA

Pokój J u l i i. J u l i a w łóżku.Wchodzi M a r t a.

MARTAPanienko! Julciu! Jak się to zaspało!Wstawaj, gołąbku! Wstawaj! Wstydź się, śpiochu!Panienko! duszko! rybko! Ani mrumru!Chcesz, widzę, wyspać się za cały tydzień,Jakbyś wiedziała, że ci hrabia ParysNastępnej nocy nie da oka zmrużyć.Odpuść mi Panie, amen! Jak śpi smacznie!Muszę ją jednak zbudzić. Julciu! Julciu!

Page 100: Romeo i Julia

100

Niech no cię hrabia Parys tak zastanie,To się dopiero zerwiesz. Cóż to? w sukni?Jużeś ubrana i znów się pokładłaś?Dosyć już tego! Julciu! Panno Julio! –Ha! przez Bóg żywy! Na pomoc! na pomoc!Ona nie żyje! O, ja nieszczęśliwa!Po co mi było się rodzić? Na pomoc!Choć trochę akwawitu! Panie! Panie!

Wchodzi P a n i K a p u l e t.

PANI KAPULETCo to za hałas?

MARTAO dniu niefortunny!

PANI KAPULETMów, co się stało?

MARTAPatrz, pani.

PANI KAPULETO nieba!

O moje dziecię! o moja pociecho!Wstań! odżyj albo umrę razem z tobą!Na pomoc! wołaj pomocy!

Wchodzi K a p u l e t.

KAPULETCo za guzdralstwo! Pan młody już czeka.

MARTAOna nie żyje; rozstała się z życiem!O dniu żałosny!

PANI KAPULETO dniu opłakany!

Ona nie żyje, nie żyje, nie żyje!

KAPULETPuśćcie minie, niech zobaczę... Jak lód zimna;Krew w niej zastygła; członki jej zdrętwiały...Dawno już życie z tych ust uleciało.Śmierć ją zwarzyła, jak mróz najpiękniejszyPierwiosnek w maju. Nieszczęsny ja starzec!

Page 101: Romeo i Julia

101

MARTAO niefortunny dniu!

PANI KAPULETO dniu boleści!

KAPULETŚmierć ta, niszcząca wszystkie me nadzieje,Glos mi tamuje i zamyka usta.

Wchodzi O j c i e c L a u r e n t y i P a r y sz muzykantami.

OJCIEC LAURENTYCzy panna młoda już jest w pogotowiuIść do kościoła?

KAPULETIść, ale nie wrócić:O synu, w wilię dnia twojego ślubuŚmierć zaślubiła twą oblubienicę.Patrz, oto leży ten kwiat w jej uścisku.Śmierć jest mym zięciem, śmierć jest mym dziedzicem.Umrę i wszystko jej oddam, bo wszystkoOddaje śmierci, kto oddaje ducha.

PARYSTak dawnom wzdychał do tego porankuI takiż widok czekał mię u mety!

PANI KAPULETDniu nienawistny, przeklęty! ohydny,Stokroć obmierzły, jakiemu równegoW obiegu swoim czas jeszcze nie widział!Jedno mieć tylko, jedno biedne dziecko,Jedną uciechę i jedną pociechę,I tę zabiera śmierć nielitościwa!

MARTAO smutny, smutny dniu! o dniu żałosny!Najopłakańszy, najniefortunniejszy,Jaki widziałam w życiu kiedykolwiek!O dniu! o smutny dniu! O dniu żałosny!Nie było nigdy jeszcze dnia takiego.O! stokroć smutny dniu, stokroć żałosny!

PARYSOkrutna, sroga świętokradzka śmierci!Tyś mię podeszła, obdarła, zgnębiła,Przez ciebiem niebo stracił, okrutnico!

Page 102: Romeo i Julia

102

O Julio! luba! życie! już nie życie,Niemniej jednakże luba i po śmierci!

KAPULETZawistny, twardy, niecny, zbójczy losie!Po cóż ci, po co było tak tyrańskoWniwecz obracać naszą uroczystość!O moje dziecko! raczej duszo moja,Nie moje dziecko; bo dziecko jest trupem;I wraz z nim cała pociech mych ostoja,Cały wdzięk życia stał się śmierci łupem!

OJCIEC LAURENTYPrzestańcie! rozpacz nie leczy rozpaczy.Nadobne dziecię to było własnościąZarówno nieba, jak i waszą; nieboZabrało swoją część; tym lepiej dla niej.Wyście nie mogli waszej części ziemskiejUstrzec od śmierci, ale część jej lepsząNiebo zachowa w wiekuistym życiu.Jej wywyższenie było szczytem waszychŻyczeń i dążeń. W nim zakładaliścieSwój raj na ziemi i płaczecież teraz,I rozpaczacież widząc ją wzniesionąPonad obłoki do istnego raju?O, zła to miłość jęczeć z żalu wtedy,Kiedy tym, których kochamy, jest dobrze.Nie ta dziewica dobrze poszła za mąż,Co długie lata przeżyła w zamęściu,Lecz ta, co młodo zamężną umiera.Połóżcie tamę łzom i umaiwszyTo piękne ciało liśćmi rozmarynu,Każcie je; wedle zwyczaju, niebawemW świątecznych szatach zanieść do kościoła.Świętymi wprawdzie są boleści prawa,Przecież rozsądek z łez się naigrawa.

KAPULETCośmy na gody poprzysposabiali,To musi teraz posłużyć na pogrzeb;Weselna uczta zamieni się w stypę,Dźwięk strun w jęk dzwonów, pieśni w smętne treny,Mirtowy wieniec martwą skroń otoczy,Słowem, wszystko się w opak przeistoczy.

OJCIEC LAURENTYWyjdźcie stąd, państwo, i ty, hrabio, także,Niech się gotuje każdy odprowadzićTe piękne zwłoki na wieczny spoczynek.Snadź niebo na was o coś zagniewane;

Page 103: Romeo i Julia

103

Nie jątrzcież jego gniewu jeszcze gorzejOporem przeciw świętej woli bożej.

Wychodzą K a p u l e t, P a n i K a p u l e t, P a r y si O j c i e c L a u r e n t y.

PIERWSZY MUZYKANTTrzeba nam podobno schować dudy w miech i wynieść się za drzwi.

MARTATak, tak, schowajcie swoje instrumenta,Poczciwi ludzie, nie ma tu co robić.

Wychodzi.

DRUGI MUZYKANTMożeć się jeszcze co znajdzie.

Wchodzi P i o t r.

PIOTRZagrajcie mi na basetli, panowie muzykanci, zagrajcie mi na basetli, jeżeli mi dobrze ży-czycie.

PIERWSZY. MUZYKANT,Dlaczego na basietli?

PIOTRBo moja dusza gra teraz na drumli. Zagrajcie mi co smętnie skocznego dla rozweselenia.

PIERWSZY MUZYKANTDaj nam waść pokój; nie pora teraz do gędźby.

PIOTRNie chcecie zatem?

PIERWSZY MUZYKANTNie.

PIOTRCzekajcie, zapłacę wam za to.

PIERWSZY MUZYKANTCzym takim?

PIOTRNie brzęczącą monetą, jak mi Bóg miły! ale bitą monetą; monetą godną rzępołów.

PIERWSZY MUZYKANTTo my się waćpanu równą monetą odpłacimy; monetą godną lokajów.

Page 104: Romeo i Julia

104

PIOTRWprzód ja wam lokajską klingą zagram po brzuchu.

DRUGI MUZYKANTSchowaj waćpan swój rożen, a wydobądź lepiej swój dowcip.

PIOTRStrzeżcie się ostrza mego dowcipu, bo was przeszyje na wylot. Baczność!

śpiewa

Gdy z piersi płynie jęk,A serce żal rozkrwawia,

Muzyki srebrny dźwięk...

Dlaczego srebrny dźwięk? Dlaczego muzyki srebrny dźwięk? Cóż waść na to, mości pry-musie gaj do?

PIERWSZY MUZYKANTJużci dlatego, że srebro ma dźwięk miły.

PIOTRBrawo! a waść co na to, mości Klawicymbale?

DRUGI MUZYKANTDlatego, sądzę, że muzykanci grają za srebro.

PIOTRBrawo także! A waść co o tym sądzisz, mości Kaleczyuchu?

TRZECI MUZYKANTNie wiem doprawdy, co o tym sądzić.

PIOTRO, przepraszam, zapomniałem, że jesteś śpiewakiem. No, to ja powiem za ciebie: „Muzykisrebrny dźwięk” mówi się dlatego, że muzykanci rzadko kiedy złoto za muzykę dostają.

wychodzi śpiewając

Muzyki srebrny dźwiękNatychmiast ulgę sprawia.

PIERWSZY MUZYKANTCóż to za bezczelny łotr z tego hultaja!

DRUGI MUZYKANTPal go kaci! Zejdźmy tam na dół wmieszać się między orszak żałobny i czekać, rychło cospadnie z półmiska.

Wychodzą.

Page 105: Romeo i Julia

105

AKT PIĄTY

SCENA PIERWSZA

Mantua. Ulica.Wchodzi R o m e o.

ROMEOJeżeli można ufać sennym wróżbom,Wkrótce mię czeka jakaś wieść radosna.Król mego łona oddycha swobodnieI duch mój przez dzień cały niezwyczajnieLekkim nad ziemię wznosi się polotem:Śniłem, że moja ukochana przyszłaI że znalazła mię nieżywym (dziwnySen, co pozwala myśleć umarłemu!),Lecz ona swymi pocałowaniamiTyle tchu wlała w martwe moje usta,Żem nagle odżył i został cesarzem.Ach, jakże słodką jest miłość naprawdę,Kiedy jej mara taką rozkosz sprawia!

Wchodzi B a l t a z a r.

Wieści z Werony! – Cóż tam, Baltazarze?Czy mi przynosisz list od Laurentego?Co robi Julia? Czy zdrów jest mój ojciec?Jak się ma Julia? Po raz drugi pytam.Bo nie ma złego, jeśli jej jest dobrze.

BALTAZARWszystko więc dobrze, bo jej już źle nie jest;Ciało jej leży w lochach Kapuletów,A duch jej gości między aniołami.

Page 106: Romeo i Julia

106

Widziałem, jak ją złożono do sklepień,I wziąłem pocztę, aby o tym panuDonieść czym prędzej. Przebacz pan, że takąZłą wieść przynoszę; wszakże uwiadamiaćPana o wszystkim byłem w obowiązku.

ROMEOMaż to być prawdą? Drwię sobie z was, gwiazdy!Wszak wiesz, gdzie mieszkam? Przynieś mi papieruI atramentu, idź potem na pocztęZamówić konie. Wyjeżdżam tej nocy.

BALTAZARBłagam cię, panie, zachowaj cierpliwość;Wyglądasz blado, ponuro i wzrok twójCoś niedobrego zapowiada.

ROMEOCicho.

Mylisz się; zostaw mię i zrób, com kazał.Czy nie masz listu od księdza?

BALTAZARNie, panie.

ROMEOMniejsza mi o to. Idź zamówić konie;Wkrótce pospieszę za tobą.

Wychodzi B a l t a z a r.

Tak, Julio!Tej jeszcze nocy spocznę przy twym boku:O środek tylko idzie. O, jak prędkoZły zamiar wnika w myśl zrozpaczonego!Gdzieś niedaleko stąd mieszka aptekarz:Przed paru dniami widziałem go, pomnę,Jak zasępiony, w podartym odzieniu,Przebierał zioła; zapadłe miał oczy,Ciało od wielkiej nędzy jak wiór wyschłe.W nikczemnym jego sklepiku żółw wisiał,Wypchany aligator obok szczątkówDziwnego kształtu ryb; na jego półkachLeżała tu i ówdzie zbieraninaPróżnych flasz, słojów, zielonych czerepów,Pęcherzów, stęchłych nasion; resztki sznurkówI zapleśniałe kawałki lukrecji.Na widok tego pomyślałem sobie:Komu by była potrzebna trucizna,Której w Mantui sprzedaż gardłem karzą,

Page 107: Romeo i Julia

107

Niechajby przyszedł do tego hołysza,On by dostarczył mu jej. Myśl ta była,Niestety! wróżbą mej potrzeby własnej;Sam w niej dziś jestem i tenże sam człowiekZ potrzeby będzie musiał jej zaradzić.Jeżeli się nie mylę, tu on mieszka;Z powodu święta kram jego zamknięty –Hej! aptekarzu!

Wchodzi A p t e k a r z.

APTEKARZKtóż to woła takim

Donośnym głosem?

ROMEOZbliż się tu, człowieku,

Widzę, że jesteś w niezamożnym stanie;Weź te czterdzieści dukatów, a daj miDrachmę trucizny takiej, co by mogłaPo wszystkich żyłach rozejść się od razuI nienawistne życie odjąć temu,Co jej zażyje; co by tak gwałtownieWygnała oddech z piersi, jak gwałtownieLontem dotknięty proch wypędza pociskZ czeluści działa.

APTEKARZMam ja taki środek;

Ale w Mantui prawo śmiercią karzeKażdego, co się waży go udzielić.

ROMEOTak bardzo jesteś biedny, tak cię srodzeLos upośledza i boisz się umrzeć?Głód z twych lic, z oczu patrzy niedostatek;Łatana nędza wisi na twym grzbiecie;Świat ci nie sprzyja ani prawo świata,Bo świat nie dajeć prawa być bogatym;Drwij więc z praw, przyjm to i przestań być biednym.

APTEKARZUbóstwo, a nie chęć skłania mnie ulec.

ROMEOUbóstwo twoje też, nie chęć opłacam.

Page 108: Romeo i Julia

108

APTEKARZWeź pan to, rozczyń w jakimkolwiek płynieI płyn ten wypij, a choćbyś miał siłęDwudziestu ludzi, wnet wyzioniesz ducha!

ROMEOOto masz złoto, tę truciznę zgubnąDla duszy ludzkiej, która więcej zabójstwNa tym obmierzłym świecie dokonywaNiż owe marne preparata, którychPod karą śmierci sprzedać ci nie wolno.Nie ty mnie, ja ci sprzedałem truciznę.Bądź zdrów: kup strawy i odziej się w mięso,Kordiale, nie trucizno, pójdź mi służyćU grobu Julii, bo tam cię mam użyć.

Rozchodzą się.

SCENA DRUGA

Cela O j c a L a u r e n t e g o.O j c i e c L a u r e n t y sam.

BRAT JAN za scenąOtwórz, wielebny ojcze franciszkanie.

OJCIEC LAURENTYToć nie czyj inny glos jak brata Jana.

otwiera drzwi

Witaj z Mantui! Cóż Romeo? maszliUstną odpowiedz jego czy na piśmie?

Wchodzi B r a t J a n.

BRAT JANKiedy za jednym bosym zakonnikiemNaszej reguły, który miał iść ze mnąI był przy chorym, poszedłem na miastoI jużem znalazł go, miejscy pachołcyPodejrzewając, żeśmy byli w domuTkniętym zarazą, opieczętowaliDrzwi i nie chcieli nas puścić na zewnątrz.Nie mogłem się więc udać do Mantui.

Page 109: Romeo i Julia

109

OJCIEC LAURENTYKtóż tedy zaniósł mój list do Romea?

BRAT JANNikt go nie zaniósł – oto jest; nie mogłemAni go posłać do Mantui, aniWam go odesłać, tak nas pilnowano.

OJCIEC LAURENTYNieszczęsny trafie! ten list był tak ważny!Niedoręczenie go może fatalneSkutki sprowadzić. Biegnij, Bracie Janie;Postaraj no się gdzie o drąg żelaznyI tu go przynieś.

BRAT JANNatychmiast przyniosę.

OJCIEC LAURENTYMuszę czym prędzej spieszyć do grobowca.W ciągu trzech godzin Julia się przebudzi.Gniewać się na mnie będzie, żem RomeaNie uwiadomił o tym, co się stało;Ale napiszę do niego raz jeszczeI tu ją skryję do jego przybycia.Biedny ty prochu: w grobie już za życia!

Wychodzi.

SCENA TRZECIA

Cmentarz, na nim grobowiec rodziny Kapuletów.Wchodzi P a r y s z P a z i e m, niosącym kwiaty i pochodnie.

PARYSDaj mi pochodnię, chłopcze, i idź z Bogiem,Lub zgaś ją, nie chcę, żeby mię widziano.Idź się położyć owdzie pod cisamiI ucho przyłóż do ziemi, a skoroUsłyszysz czyje kroki na cmentarzu,Którego ryty grunt łatwo je zdradzi,Wtedy zagwizdnij na znak, że ktoś idzie.Daj mi te kwiaty. Idź, zrób, jakem kazał.

PAŹStraszno mi będzie pozostać samemuWpośród cmentarza; jednakże spróbuję.

Page 110: Romeo i Julia

110

Oddala się.PARYS

Drogi mój kwiecie, kwieciem posypujęTwe oblubieńcze łoże. BaldachimemTwym są, niestety, głazy i proch marny,Które ożywczą wodą co noc zroszęLub, gdy jej braknie, łzami mej rozpaczy.I tak co nocy na twoją mogiłęKwiat będę sypał i gorzkie łzy ronił.

P a ź gwiżdże.

Chłopiec mój daje hasło; ktoś się zbliża.Czyjaż to stopa śmie nocą tu zmierzaćI ten żałobny mój przerywać obrzęd?Z pochodnią nawet! Odstąpmy na chwilę.

Oddala się.Wchodzi R o m e o i B a l t a z a r z pochodnią,

oskardem itp.

ROMEOPodaj mi oskard i drąg. Weź to pismo;Oddasz je memu ojcu jak najraniej.Daj no pochodnię. Co bądź tu usłyszyszAlbo zobaczysz, pamiętaj, jeżeliMiłe ci życie, pozostać z dalekaI nie przerywać biegu mej czynności.W to łoże śmierci wejść chcę częścią po to,Aby zobaczyć tę, co w nim spoczywa,Lecz głównie po to, aby zdjąć z jej palcaSzacowny pierścień, który mi do czegośWażnego nieodbicie jest potrzebny.Idź więc, zastosuj się do moich życzeń.Gdybyś zaś płochą zdjęty ciekawością,Wrócił podglądać dalsze moje kroki,Na Boga, wszystkie kości bym ci roztrząsłI posiał nimi ten niesyty cmentarz.Umysł mój dziko jest usposobiony,Niepowstrzymaniej i nieubłaganiejNiż głodny tygrys lub wzburzone morze.

BALTAZAROdejdę, panie, i będęć posłuszny.

ROMEOOkażesz mi tym przyjaźń. Weź ten worek,Poczciwy chłopcze, bądź zdrów i szczęśliwy.

Page 111: Romeo i Julia

111

BALTAZAR na stronieBądź jak bądź, stanę tu gdzie na uboczu,Bo mu zły jakiś zamiar patrzy z oczu.

Oddala się.

ROMEOCzarna pieczaro, o! ty wnętrze śmierci,Tuczne najdroższym na tej ziemi szczątkiem,Otwórz mi swoją zardzewiałą paszczę,A ja ci nową żertwę rzucę za to.

Odbija drzwi grobowca.

PARYSTo ten wygnany, zuchwały Monteki,Co zamordował Tybalta, po którymŻal, jak mniemają, sprowadził śmierć Julii;I on tu przyszedł knuć jeszcze zamachyPrzeciw umarłym; muszę go przytrzymać.

postępuje naprzód

Spuść świętokradzką dłoń, niecny Monteki!Możeż się zemsta aż za grób rozciągać?Skazany zbrodniu, aresztuję ciebie;Bądź mi posłuszny i pójdź; musisz umrzeć.

ROMEOMuszę, zaprawdę, i po tom tu przyszedł.Młodzieńcze, nie drażń człowieka w rozpaczy;Zostaw mię, odejdź; pomyśl o tych zmarłychI zadrżyj. Błagam cię na wszystkie względy,Nie wal nowego grzechu na mą głowę,Przyprowadzając mię do pasji; odejdź!Na Boga, życzę ci lepiej niż sobie;Bom ja tu przyszedł przeciw sobie zbrojny.O! odejdź, odejdź! żyj i powiedz potem:„Z łaski szaleńca cieszę się żywotem.”

PARYSZa nic mam wszelkie twoje przełożeniaI aresztuję cię jako złoczyńcę.

ROMEOWyzywasz moją wściekłość, broń się zatem.

Walczą.PAŹ

O nieba! biją się, biegnę po wartę.

Page 112: Romeo i Julia

112

Wychodzi.PARYS padając

Zabity jestem. O, jeśli masz litość,Otwórz grobowiec i złóż mię przy Julii.

Umiera.ROMEO

Stanieć się zadość. Lecz któż to jest taki?To hrabia Parys, Merkucja plemiennik!Cóż to mi w drodze prawił mój służący?Lecz wtedy moja nieprzytomna duszaUwagi na to nie zwróciła; Parys,Mówił, podobno miał zaślubić Julię.Czy on to mówił? czy mi się to śniło?Czyli też jestem w obłąkaniu myśląc,Że jego wzmianka o Julii tak brzmiała?Daj mi uścisnąć twą dłoń, o ty, w jednąKsięgę niedoli ze mną zapisany!Złożę twe zwłoki w tryumfalnym grobie.W grobie? nie, młoda ofiaro, nie w grobie,W latarni raczej, bo tu Julia leży;A blask jej wdzięków zmienia to sklepienieW przybytek światła. Spoczywaj w pokoju,Trupie, rękami trupa pogrzebiony!

składa ciało P a r y s a w grobowcu

Mówią, że nieraz ludzie bliscy śmierciMiewali chwile wesołe; ich stróżeZwą to ostatnim przedśmiertnym wybłyskiem;Coś podobnego i u mnież się zdarza?Julio! kochanko moja! moja żono!Śmierć, co wyssała miód twojego tchnienia,Wdzięków twych zatrzeć nie zdołała jeszcze.Nie jesteś jeszcze zwyciężoną: karmin,Ten sztandar wdzięków, nie przestał powiewaćNa twoich licach i bladej swej flagiZniszczenie na nich jeszcze nie zatknęło.Tybalcie, tyż to śpisz pod tym całunem?Mogęż czym lepszym zadość ci uczynić,Jak że tą ręką, co zabiła ciebie,Przetnę dni tego, co był twoim wrogiem?Przebacz mi, przebacz, Tybalcie! Ach, Julio!Jakżeś ty jeszcze piękna! Mamże myśleć,Że bezcielesna nawet śmierć ulegaWpływom miłości? że chudy ten potwórW ciemnicy tej cię trzyma jak kochankę?Bojąc się tego, zostanę przy tobie

Page 113: Romeo i Julia

113

I nigdy, nigdy już nie wyjdę z tegoPałacu nocy; tu, tu mieszkać będęPośród twojego orszaku – robactwa.Tu sobie stałą założę siedzibę,Gdy z tego ciała znużonego światemOtrząsnę jarzmo gwiazd zawistnych. Oczy,Spojrzyjcie po raz ostatni! ramiona,Po raz ostatni zegnijcie się w uścisk!A wy, podwoje tchu, zapieczętujciePocałowaniem akt sojuszu z śmierciąNa wieczne czasy mający się zawrzeć!Pójdź, ty niesmaczny, cierpki przewodniku!Blady sterniku, pójdź rzucić o skałyFalami życia skołataną łódkę!Do ciebie, Julio!

pije

Walny aptekarzu!Płyn twój skutkuje: całując – umieram.

Umiera.

Wchodzi O j c i e c L a u r e n t y z przeciwnej strony cmentarza,z latarnią, drągiem żelaznym i rydlem.

OJCIEC LAURENTYŚwięty Franciszku, wspieraj mię! Jak częstoO takiej porze stare moje stopyO głazy grobów potrącały! Kto tu?

BALTAZARPrzyjaciel, który was dobrze zna, ojcze.

OJCIEC LAURENTYBóg z tobą! Powiedz mi, mój przyjacielu,Co znaczy owa pochodnia świecącaChyba robakom i bezocznym czaszkom?Nie tlejeż ona w grobach Kapuletów?

BALTAZARTam właśnie; jest tam i mój pan, któremuSprzyjacie, ojcze.

OJCIEC LAURENTYKto taki?

BALTAZARRomeo.

Page 114: Romeo i Julia

114

OJCIEC LAURENTYJak dawno on tam jest?!

BALTAZAROd pół godziny.

OJCIEC LAURENTYPójdź ze mną, bracie, do tych sklepień.

BALTAZARNie śmiem;

Bo mi pan kazał odejść i straszliwieZagroził śmiercią, jeśli tu zostanęI kroki jego ważę się podglądać.

OJCIEC LAURENTYZostań więc, ja sam pójdę. Drżę z obawy,Czy się nie stało co nieszczęśliwego.

BALTAZARGdym drzymał, leżąc owdzie pod cisami,Marzyło mi się, ze mój pan z kimś walczyłI że pokonał tamtego.

OJCIEC LAURENTY postępując naprzódRomeo!

Na miłość boską, czyjaż to krew broczyKamienne wnijście do tego grobowca?Czyjeż to miecze samopas rzuconeLeżą u tego siedliska pokoju?

wchodzi do grobowca

Romeo! blady! – Parys! i on także!I krwią zalany? Ach! cóż za fatalnośćTak opłakany zrządziła wypadek! –Julia się budzi.

JULIA budząc się i podnoszącO pocieszycielu!

Gdzie mój kochanek? Wiem, gdzie być powinnamI tam też jestem; lecz gdzie mój Romeo?

Hałas za sceną.

OJCIEC LAURENTYCóż to za hałas? Julio, wyjdźmy z tegoMieszkania śmierci, zgrozy i zniszczenia.Potęga, której nikt z nas się nie oprze,Wniwecz zamiary nasze obróciła.

Page 115: Romeo i Julia

115

Pójdź; twój mąż leży martwy obok ciebieI Parys także. Pójdź; pójdź, zaprowadzęćDo monasteru świętych sióstr zakonnych.Nie zwłócz, nie pytaj, bo warta nadchodzi.Pójdź, biedna Julio!

Znowu hałas.

Nie mogę już czekać.Wychodzi.

JULIAIdź z Bogiem, starcze; idź, ja tu zostanę.Cóż to jest? Czara w zaciśniętej dłoniMego kochanka? Truciznę więc zażył!O skąpiec! Wypił wszystko; ani kropliNie pozostawił dla mnie! Przytknę ustaDo twych kochanych ust, może tam jeszczeZnajdzie się jaka odrobina jadu,Co mię zabije w upojeniu błogim.

całuje goTwe usta ciepłe.

DOWÓDCA WARTY za scenąGdzie to? pokaż, chłopcze,

JULIAIdą, czas kończyć.

chwytając sztylet R o m e a

Zbawczy puginale!Tu twoja pochwa.

przebija się

Tkwij w tym futerale.

Pada na ciało R o m e a i umiera.

Wchodzi warta z P a z i e m P a r y s a.PAŹ

Tu, tu, w tym miejscu, gdzie płonie pochodnia.

DOWÓDCA WARTYZiemia zbroczona: obejdźcie w krąg cmentarzI przytrzymajcie, kogo napotkacie.

Wychodzi kilku ludzi z warty.

Smutny widoku! tu hrabia zabity,Tu Julia we krwi pływa, jeszcze ciepła,

Page 116: Romeo i Julia

116

Tylko co zmarła; ona, co przed dwomaDniami w tym grobie była pochowana.Idźcie powiedzieć o tym księciu; śpieszcie,Wy do Montekich, wy do Kapuletów,A wy odbądźcie przegląd w innej stronie.

Wychodzi kilku innych wartowników.

Widzimy miejsce, gdzie zaszła tu zgroza,Lecz w jaki ona sposób miała miejsce,Tego nie możem pojąć bez objaśnień.

Wchodzi kilku innych wartowników z B a l t a z a r e m.

PIERWSZY WARTOWNIKOto Romea sługa, znaleźliśmyGo na cmentarzu.

DOWÓDCANiech będzie pod strażą,

Dopóki książę nie nadejdzie.

Wchodzi kilku innych wartowników,prowadząc O j c a L a u r e n t e g o.

DRUGI WARTOWNIKOto mnich jakiś drżący i płaczący;Odebraliśmy mu ten drąg i rydel,Kiedy się bokiem cmentarza wykradał.

DOWÓDCATo jakiś ptaszek; trzymajcie go także.

Wchodzi K s i ą ż ę ze swym orszakiem.

KSIĄŻĘCo za nieszczęście o tak rannej porzeSen nasz przerwało i aż tu nas wzywa?

Wchodzi K a p u l e t, P a n i K a p u l e t i inne osoby.

KAPULETJakiż być może powód tego zgiełku?

PANI KAPULETLud po ulicach wykrzykuje: „Julia!Parys! Romeo!”, i jedni przez drugichTłumnie tu dążą do naszego grobu.

Page 117: Romeo i Julia

117

KSIĄŻĘCóż to za postrach rozruch ten sprowadza?!Odpowiadajcie!

DOWÓDCAMiłościwy panie!

Oto zabity leży hrabia Parys!Romeo martwy i Julia, wprzód zmarła,A teraz ciepła z puginałem w piersi.

KSIĄŻĘSzukajcie, śledźcie sprawców tego mordu.

DOWÓDCAOto mnich jakiś i Romea sługa,Których tu moi ludzie przytrzymaliI którzy mieli przy sobie narzędziaDo odbijania grobów.

KAPULETO nieba! żono, patrz, jak ją krew broczy!Puginał zbłądził z drogi; oto bowiemPochwa od niego wisi przy Montekim;Zamiast w nią trafić, trafił w pierś mej córki.

PANI KAPULETNiestety! widok ten, jak odgłos dzwonu,Ostrzega starość mą o chwili zgonu.

Wchodzi M o n t e k i i inne osoby.

KSIĄŻĘMonteki, wcześnie wstałeś, aby ujrzećNadziei swoich wcześniejszy upadek!

MONTEKIAch! miłościwy książę, żona mojaZmarła tej nocy z tęsknoty za synem;Jakiż cios jeszcze niebo mi przeznaczać

KSIĄŻĘPatrz, a zobaczysz!

MONTEKIO niedobry synu!

Jak się ważyłeś w grób uprzedzić ojca?

KSIĄŻĘZamknijcie usta żalowi na chwilę,Póki zagadki tej nie rozwiążemy

Page 118: Romeo i Julia

118

I nie zbadamy jej źródła i wątku;Wtedy sam stanę na skarg waszych czeleI będę waszej boleści heroldemDo samej śmierci. Proszę was o spokójI niech ulegnie zły los cierpliwości.Stawcie, na kogo pada podejrzenie.

OJCIEC LAURENTYJa to, o panie! lubo najmniej zdolnyDo popełnienia czegoś podobnego,Jestem, ze względu na okoliczności,Poszlakowany najprawdopodobniejO dzieło tego okropnego mordu.Staję więc jako własny oskarżycielI jako własny obrońca w tej sprawie,By się potępić i usprawiedliwić.

KSIĄŻĘMów, czegoś świadom.

OJCIEC LAURENTYZwięźle rzecz opowiem,

Bo tchnień mych pasmo krótsze jest zaisteNiż długa powieść. Romeo, któregoZwłoki tu leżą, był małżonkiem Julii,A Julia była prawą jego żoną;Jam ich zaślubił, a dniem tajemnegoIch połączenia był ów dzień nieszczęsnejTybalta śmierci, która nowożeńcaWygnała z miasta; i ten to był powódCierpienia Julii, nie żal po Tybalcie.

do K a p u l e t ó w

Wy, chcąc oddalić od niej chmury smutku,Zaręczyliście ją i do małżeństwaZ hrabią Parysem chcieliście ją zmusić.W tej alternacie przyszła ona do mnieI nalegała usilnymi prośbyO doradzenie jej jakiego środka,Co by od tego powtórnego związkuMógł ją uwolnić; w przeciwnym zaś razieChciała w mej celi życie sobie odjąć.Dałem jej tedy, ufny w mojej sztuce,Usypiające krople, których skutekBynajmniej mię nie zawiódł, bo jej nadałPozór umarłej. Napisałem przy tymList do Romea, wzywając go, abyDzisiejszej nocy, o tej porze, w którejDziałanie owych kropel miało ustać,

Page 119: Romeo i Julia

119

Zszedł się tu ze mną dla wyswobodzeniaTej, co mu dała taki dowód wiary,Z tymczasowego jej grobu. Traf zrządził,Że brat Jan, który z listem był wysłany,Nie mógł się z miasta wydostać i wczorajList ten mi zwrócił. O godzinie zatemNa jej ocknienie ściśle naznaczonejSam pospieszyłem wyrwać ją z tych sklepień,Chcąc ją następnie umieścić w mej celi,Póki Romeo nie przybędzie; aleKiedym tu przyszedł (na niewiele minutPrzed jej zbudzeniem), już szlachetny ParysLeżał bez duszy i Romeo także.Ona się budzi, jam się jął przekładać,By poszła ze mną i to dopuszczenieNieba przyjęła z korną uległością,Gdy wtem zgiełk nagły spłoszył mię od grobu,A ona, głucha na moje namowy,Rozpaczą zdjęta, pozostała w miejscuI, jak się zdaje, cios zadała sobie.Oto jest wszystko, co wiem; o małżeństwieMarta zaświadczy. Jeśli to nieszczęścieChoć najmniej z mojej nastąpiło winy,Niech mój sędziwy wiek odpowie za toNa kilka godzin przed bliskim już kresemWedle rygoru praw jak najsurowszych.

KSIĄŻĘJako mąż święty zawsześ nam był znany.Gdzie jest Romea sługa? Cóż on powie?

BALTAZARZaniosłem panu wieść o śmierci Julii;Wraz on wziął pocztę i z Mantui przybyłProsto w to miejsce, do tego grobowca.Ten list mi kazał rano oddać ojcu;I w grób wstępując zagroził mi śmiercią,Jeśli nie pójdę precz lub nazad wrócę.

KSIĄŻĘDaj mi to pismo, przejrzę je – a teraz,Gdzie paź hrabiego, co wartę sprowadził?Co twój pan, chłopcze, porabiał w tym miejscu?

PAŹPrzyszedł kwiatami ubrać grób swej przyszłej;Kazał mi stanąć z dala, com też zrobił;Wtem ktoś ze światłem przyszedł grób otwieraćI mój pan dobył szpady przeciw niemu;Co zobaczywszy, pobiegłem po wartę.

Page 120: Romeo i Julia

120

KSIĄŻĘList ten potwierdza słowa zakonnika,Bieg ich miłości i Romea rozpacz.Biedny młodzieniec pisze oprócz tego,Że sobie kupił gdzieś u aptekarzaTrucizny, którą postanowił zażyćW tym tu grobowcu, by umrzeć przy Julii.Rzecz jasna! Gdzie są ci nieprzyjaciele?Patrzcie, Monteki! Kapulecie! jakaChłosta spotyka wasze nienawiści,Niebo obrało miłość za narzędzieZabicia pociech waszego żywota;I ja za moje zbytnie pobłażanieWaszym niesnaskom straciłem dwóch krewnych.Wszyscy jesteśmy ukarani.

KAPULETMonteki, bracie mój, podaj mi rękę:Niech to oprawą8 będzie dla mej córki;Więcej nie mogę żądać.

MONTEKILecz ja mogę

Więcej dać tobie nad to: każę bowiemPosąg jej ulać ze szczerego złota,By się nie znalazł szacowniejszy pomnikPo wszystkie czasy istnienia WeronyJak ten, pamięci Julii poświęcony.

KAPULETTak i Romeo stanie przy swej żonie;Dzieląc za życia, złączmy ich po zgonie.

KSIĄŻĘChodźmy stąd, by pomówić O tych smutkach,Jednym wybaczę, a drugich ukarzę,Ponurą zgodę ranek ten skojarzył;Słońce się z żalu w chmur zasłonę tuli;Smutniejszej bowiem los jeszcze nie zdarzył ,Jak ta historia Romea i Julii.

Wychodzą.

8 tj. posagiem

Page 121: Romeo i Julia

121

M A K B E T

PrzełożyłJÓZEF PASZKOWSKI

Page 122: Romeo i Julia

122

OSOBYD u n k a n – król szkockiM a l k o l m i D o n a l b e i n – jego synowieM a k b e t i B a n k o – wodzowieM a k d u f, L e n n o x, R o s s e, M e n t e i t h, A n g u s, C a i t h n e s s – panowieszkoccyF l e a n c e – syn B a n k aS i w a r d – hrabia Northumberland, dowódca wojsk angielskichM ł o d y S i w a r d – jego synS e j t o n – oficer pod rozkazami M a k b e t aC h ł o p i e c – syn M a k d u f aL e k a r z a n g i e l s k iL e k a r z s z k o c k iŻ o ł n i e r zO d ź w i e r n yS t a r z e cL a d y M a k b e tL a d y M a k d u fD a m a – na usługach L a d y M a k b e tH e k a t e i T r z y C z a r o w n i c eLordowie, panowie, dowódcy wojsk, żołnierze, zbójcy, słudzy i gońcy. D u c h B a n k ai wiele innych zjawisk.

Rzecz dzieje się przy końcu czwartego aktu w Anglii, przez wszystkie inne – w Szkocji.

Page 123: Romeo i Julia

123

AKT PIERWSZY

SCENA PIERWSZA

Pusta okolica.Grzmoty i błyskawice. T r z y c z a r o w n i c e wchodzą

PIERWSZA CZAROWNICARychłoż się zejdziem znów przy blaskuBłyskawic i piorunów trzasku?

DRUGA CZAROWNICAGdy bitwa owdzie wrzącaDociągnie się do końca.

TRZECIA CZAROWNICAWięc przed zachodem słońca,

PIERWSZA CZAROWNICAGdzież schadzka?

DRUGA CZAROWNICAJak ten chrust

Na wrzosach.

TRZECIA CZAROWNICATam Makbet z naszych ustDowie się o swych losach.

PIERWSZA CZAROWNICASłyszę głos arcywiedźmy.

WSZYSTKIE TRZYRopucha skrzeczy. Jedźmy!Szpetność upięknia, piękność szpeci;Nuże przez mgły i par zamieci!

Znikają.

Page 124: Romeo i Julia

124

SCENA DRUGA

Obóz pod Forres.Wojenna wrzawa za sceną. K r ó l D u n k a n, M a l k o l m,

D o n a l b e i n, L e n n o x z orszakiem wchodząi spotykają rannego Ż o ł n i e r z a.

DUNKANCóż to za człowiek krwią zbroczony? WnoszącZ jego ran, będzie on mógł nam udzielićNajświeższą wieść o bitwie.

MALKOLMJest to mężny

Wojownik, panie, którego odwadzeWinienem wolność. Witaj, przyjacielu!Powiedz królowi, jaki był los bitwy,Kiedyś jej pole opuszczał.

ŻOŁNIERZWątpliwy,

Jak los dwóch burzą miotanych pływaków.Którzy o siebie zwarci wysilająCałą swą sztukę. Okrutny Makdonwald(Godzien haniebnej nazwy buntownika,Bo go natura mnóstwem wszelkich złościUposażyła), wsparty posiłkamiKemów z zachodnich wysp i galloglasów.Brał już nad nami górę i fortuna,Jak nierządnica, zdała się uśmiechaćPrzeklętej jego sprawie: gdy wtem Makbet,Dzielny nasz Makbet, gardząc szalą szczęścia,Mieczem, dymiącym się krwią jak kadzidłem,Torując sobie drogę wśród zastępów,Przedarł się aż do zdrajcy i dopótyNieubłagane zadawał mu cięcia,Aż go rozrąbał od czaszki do szczękiI głowę jego zatknął u blank naszych.

DUNKANO zacny mężu, waleczny Makbecie!

ŻOŁNIERZJak gdy ze wschodu, skąd słońce zabłysło,Wypada burza brzemienna gromami,Tak z radosnego nam przed chwilą źródłaWynikła nagle bieda. Uważ, królu:Zaledwie słuszność, uzbrojona męstwem,

Page 125: Romeo i Julia

125

Zmusiła nędznych kemów do ucieczka.Aliści szczęścia próbując na nowo,Wzmocniony świeżym ludem i rynsztunkiem,Natarł norweski władca.

DUNKANNie strwożyłoż

To naszych wodzów, Makbeta i Banka?

ŻOŁNIERZJak wróble orła albo lwa zające.Zaprawdę, zdało się, że to dwa działaPodwójnie ostrym ładunkiem nabite.Z tak podwojoną uderzyli siląNa nieprzyjaciół. Czy chcieli się skąpaćW gorących ranach, czy też upamiętnićDrugą Golgotę, tego już nie umiemPowiedzieć. Siły już mnie opuszczająI rany moje wzywają pomocy.

DUNKANZdobią cię one tak samo jak wieści,Które przyniosłeś: jak jedne, tak drugieTchną chwałą. Niech go opatrzą lekarze.

Ż o ł n i e r z wsparty na ramieniu dwóch innych wychodzi.Wchodzi R o s s e.

Któż się to zbliża?

MALKOLMSzlachetny tan Rosse.

LENNOXSkwapliwy pośpiech widać w jego oczach.Kto tak wygląda, ten bywa zwiastunemNiezwykłych rzeczy.

ROSSENiech Bóg chroni króla!

DUNKANWitaj, szlachetny tanie! skąd przybywasz?

ROSSEZ Fajf, miłościwy królu, gdzie norweskiSztandar przed naszym pochylony wiejeI chłodzi nasze wojska. Dumny Norweg,Sam przez się silny, a do tego jeszczeWsparty przez tego nikczemnego zdrajcę

Page 126: Romeo i Julia

126

Tana Kawdoru, srogi bój rozpoczął –Gdy wtem Bellony szczęsny oblubieniec,Makbet, okryty zbroją, jako skałaStanął przeciwko niemu i samowtórRamię z ramieniem, ostrze z ostrzem starłszy,Ukrócił hardy jego umysł: słowem,Zwycięstwo przy nas.

DUNKANSzczęsny dniu!

ROSSEKról Sweno

Prosi o pokój i nie wprzód mu wolnoPogrzebać ludzi poległych w tej bitwie,Aż nam do skarbca na wyspie Sankt KolmesDziesięć tysięcy dolarów wypłaci.

DUNKANNie będzie mi już bruździł ten tan Kawdor;Już zdradom jego naznaczona meta.Idź mu śmierć obwieść, tanie, i MakbetaPowitaj jego mianem.

ROSSEŚpieszę panie.

DUNKANCo on utracił, to Makbet dostanie.

Wychodzą wszyscy.

SCENA TRZECIA

Dzika okolica.Grzmi. Wchodzą T r z y c z a r o w n i c e.

PIERWSZA CZAROWNICAGdzieś była, siostro?

DRUGA CZAROWNICAWieprzem rżnęła.

TRZECIA CZAROWNICAA ty gdzie? Opisz swoje dzieła.

Page 127: Romeo i Julia

127

PIERWSZA CZAROWNICAŻona jednego kupca wełnyKasztanów miała rańtuch pełnyI złote łuszczyła z nich jądro.„Daj mi je”, rzekłam, a ta kukłaZe wzgardą na mnie fukła:„Precz, stary czopie, precz, ty flądro!”Poczekaj no, pomyślałam, ptaszku,Pokażę ja ci, czym ja czop!Mąż jej popłynął do Damaszku,Na sicie śmignę za nim w tropI w spodzie okrętu skurczonaPrzycupnę jak szczur bez ogona;Za babę odpowie mi chłop.

DRUGA CZAROWNICAMój wiatr ci dam.

TRZECIA CZAROWNICAI ja mój dam.

PIERWSZA CZAROWNICADziękuję wam.W mocy mej wszystkie inne mam;Wszystkie porty, gdzie szaleją,I przeciągi, kędy wiejąZmienną róży swej koleją;Kłuć go będę, szczypać, dręczyć,Cherlać musi i kawęczyć;Snu nie znajdzie w noc i we dnie.Przez dni siedm, siedm razy siedmPastwą będzie wrażych wiedm;A jeżeli z burz nawałyOkręt jego ma wyjść cały,Trzeba, by go wichrów szałyTęgo pierwej skołatały.Patrzcie, co to ja mam.

DRUGA CZAROWNICAPokaż nam.Jakiś skóry kawalec.

PIERWSZA CZAROWNICASternika to jest palec,Którego orkan mój pomacał,Kiedy do domu wracał.

TRZECIA CZAROWNICATrąba brzmi, puzon dmie:Makbet, Makbet zbliża się.

Page 128: Romeo i Julia

128

WSZYSTKIE TRZYDalej, dalej, siostry wiedźmy,Czarodziejski krąg zawiedźmyOt tak, ot tak, ot tak;Trzykroć tak i trzykroć wspak,Trzykroć jeszcze do dziewięciu:Pst! – już po zaklęciu.

Wchodzą M a k b e t z B a n k o.

MAKBETTak ponurego dnia i tak pięknego,Jak żyję, nigdy jeszcze nie widziałem.

BANKODalekoż jeszcze Forres? Ale któż sąTe tam postacie wywiędłe i szpetne?Nie zdają się mieć nic wspólnego z ziemią,Są jednak: na niej. Żyweż wy jesteście?Zdolne na ludzką mowę odpowiedzieć?Zdawałoby się, ze mnie rozumiecie,Bo wszystkie razem chude swoje palceDo ust zapadłych przykładacie. PozórNiewieści macie, ale wasze brodyNie pozwalają mi w tę płeć uwierzyć.

MAKBETJeśli możecie, mówcie – kto jesteście?

PIERWSZA CZAROWNICACześć ci, Makbecie! Cześć ci, tanie Glamis!

DRUGA CZAROWNICACześć ci, Makbecie! Cześć ci, tanie Kawdor!

TRZECIA CZAROWNICACześć ci, Makbecie! Przyszły królu, cześć ci!

BANKOCzego się wzdrygasz, zacny przyjacielu?Zdajesz się jakby przerażony wróżbąTak mile brzmiącą? W imię prawdy! mówcie:Czyście wy tylko łudzącymi mary,Czy rzeczywiście tym, czym się rzekomo .Jawicie oku? Szlachetnego megoWspółtowarzysza broni pozdrawiacieRzędem tytułów, przechodzących wszelkieJego nadzieje, mnie nic nie mówicie.Jeśli, świadome siejby czasu, wiecie,

Page 129: Romeo i Julia

129

Które się ziarno udać ma, a któreZmarnieć, żadnego nie wydawszy plonu,Przemówcie do mnie, który ani stojęO wasze względy, ani się niełaskiWaszej obawiam,

CZAROWNICECześć ci, Banko, cześć!

PIERWSZA CZAROWNICAMniej wielkim będziesz niż Makbet, a większym.

DRUGA CZAROWNICANie tak szczęśliwym, a przecie szczęśliwszym.

TRZECIA CZAROWNICANie będąc królem, królów płodzić będziesz:Cześć wam więc obu, Makbecie i Banko!

PIERWSZA CZAROWNICAMakbecie, Banko, cześć wam!

DRUGA CZAROWNICACześć wam!

TRZECIA CZAROWNICACześć wam!

MAKBETCiemne Sybille, więcej mi powiedzcie!Przez śmierć Sinela jestem tanem Glamis,O tym wiem; ale skądże tanem Kawdor?Tan Kawdor żyje w szczęściu i dostatku.Królem zaś zostać jest to dla mnie rzecząMniej jeszcze mieścić się mogącą w sferzePrawdopodobieństw niż być tanem Kawdor,Mówcie, skąd macie tę dziwną wiadomość?I w jakim celu nas tu na tych wrzosachZatrzymujecie tak dziwnym proroctwem?Odpowiadajcie, rozkazuję wam.

C z a r o w n i c e znikają.

BANKOZiemia wydaje bańki tak jak woda:Mieliśmy próbę ich. Gdzież one prysły?

MAKBETW powietrze. Co się zdawało cielesne,To się rozwiało jako z wiatrem oddech,

Page 130: Romeo i Julia

130

Gdyby się były jedną chwilę dłużejWstrzymały!

BANKOPowiedz mi, czy rzeczywiście

Było tu coś takiego, o czym mówim,Czy też, nie wiedząc o tym, spożyliśmyOwej niezdrowej rośliny, od którejZmysły durzeją?

MAKBETMasz być ojcem królów.

BANKOA ty sam królem.

MAKBETI tanem Kawdoru.

Nie także brzmiało to, cośmy słyszeli?

BANKOTak, co do joty. Któż to ku nam zdąża?

Wchodzą R o s s e i A n g u s.

ROSSEKról się z najwyższą radością dowiedziałO tym podwójnym zwycięstwie, Makbecie.Kiedy mu twoje osobiste starcieZ wodzem powstańczych wojsk opisywano,Zdumienie wiodło w nim spór z uwielbieniemI usta jego sypały pochwały;Lecz słów mu na nie zbrakło, gdy usłyszał,Jakeś to jeszcze w tym samym dniu, niczymNieustraszony, bo nawet widokiemWłasnego dzieła, na pobojowiskuRozbił norweskie hufce. Lotem ptakaSzła wieść za wieścią, a każdy jej goniecPodnosił twoje zasługi w obroniePraw majestatu i dodawał wątkuDo chwały twego imienia.

ANGUSJesteśmy

Przysłani, wodzu, żeby ci oznajmićKrólewskie dzięki, żeby cię przed królaPowieść oblicze, nie żeby wypłacićDług waleczności twojej przynależny.

Page 131: Romeo i Julia

131

ROSSENa wstęp do większych zaszczytów, Makbecie,Jakieć czekają, kazał mi król ciebiePowitać tanem Kawdoru.Cześć ci więc pod tym tytułem, cny tanie,Bo od tej pory on jest twoim.

BANKO do siebiePrzebóg!

Więc szatan mówi prawdę?

MAKBET.Kawdor żyje,

Dlaczegoż w cudze szaty mnie stroicie?

ROSSETen, co tę nazwę nosił, żyje jeszcze;Ale na życiu, którego niegodzien,Surowy cięży wyrok! Czy on w zmowieBył z Norweżczykiem, czy skrytą pomocąWspierał przywódcę buntu, czy nareszcieKnuł z obydwoma zamach na kraj własny,Tego ja nie wiem, tylko wiem, że zdradaStanu, wyznana i udowodniona,Upadku jego stała się przyczyną.

MAKBET do siebieGlamis i Kawdor! Najważniejszej jeszczeBrakuje rzeczy.

głośnoDzięki wam, panowie;

na stronie do B a n k a

Wątpiszże widzieć twe dzieci królami,Gdy ci te same usta to przyrzekły,Które nazwały mnie tanem Kawdoru?

BANKO podobnież do niegoWieszczba ta, jeśli wiarę w niej położysz,Może zapalić w tobie niebezpiecznąŻądzę korony. Często, przyjacielu,Narzędzia piekła prawdę nam podają,Aby nas w zgubne potem sieci wplątać;Łudzą nam duszę uczciwym pozorem,Aby nas znęcić w przepaść następstw;

głośno

Słówko,Mości panowie.

Page 132: Romeo i Julia

132

MAKBET do siebieDwie wróżby, będące

Niby prologiem świetniejszej przyszłości,Już się sprawdziły.

głośnoZa trud wasz, panowie,

Wdzięczny wam jestem.

znowu do siebie

To nadprzyrodzoneProroctwo złym być nie może, nie możeTakże być dobrym. Jestli złym, dlaczegóżZapowiedziało mi wiernie godziwyPoczątek mego powodzenia? jestli,Przeciwnie, dobrym, dlaczegóż mi skrycieNasuwa myśli, od których strasznegoObrazu włos mi się jeży i serceMoje hartowne w kontr naturze bije?Obecna zgroza nie tyle jest straszna,Ile okropne twory wyobraźni,Mordercze widma, bytujące dotądTylko w fantazji mojej, tak daleceWstrząsają moje jestestwo, że wszystkieMęskie me władze w sen się ulatniająI to jest tylko we mnie, czego nie ma,

BANKO na stronieCzy uważacie, jak się nasz przyjacielZadumał?

MAKBET zawsze do siebieChceli los, abym był królem,

Niech mię bez przyczynienia się mojegoUkoronuje.

BANKO jak wyżejNowe dostojeństwa

Są snadź dla niego jako nowa suknia,Która czas jakiś noszona dopieroDobrze przystaje.

MAKBET jak wyżejNiech będzie, co będzie;

Czas wszystko równo w swym unosi pędzie.

BANKOSzlachetny tanie, czekamy na ciebie.

Page 133: Romeo i Julia

133

MAKBETWybaczcie, umysł mój był zaprzątnionyOdgrzebywaniem zapomnianych rzeczy.Trud wasz, panowie moi, zapisałemDo księgi, którą co dzień odczytuję.Idźmy do króla.

do B a n k aNie zapomnij o tym,

Co zaszło, a gdy czas znajdziesz po temuI bieg wypadków pokaże, o ileMożna do tego wagę przywiązywać,Poufnie o tym pomówimy znowu.

BANKONajchętniej.

MAKBETTeraz dość. Idźmy, panowie.

Wychodzą.

SCENA CZWARTA

Forres. Pokój w pałacu.Odgłos trąb. Wchodzi D u n k a n, za nim M a l k o l m,

D o n a l b e i n, L e n n o x i orszak.

DUNKANCzy wykonany wyrok na Kawdorze?I ci, co byli w tym celu wysłani,Sąli z powrotem już?

MALKOLMJeszcze ich nie ma,

Ale mówiłem z kimś, co był obecnyPrzy jego śmierci; bez ogródki wyznałOn swoją zdradę, błagał przebaczeniaWaszej królewskiej mości i okazałSzczery, głęboki żal; nic w ciągu życiaNie odznaczyło go tak szlachetnościąJak rozstawanie się z życiem. Umierał,Jakby był w śmierci ćwiczony, i jakoNikczemną fraszkę odrzucił od siebieTo, co mu było najdroższe.

Page 134: Romeo i Julia

134

DUNKANNie sposób

Z oblicza dociec usposobień duszy.Ja w tym człowieku pokładałem ufnośćNajzupełniejszą, nieograniczoną. –Witaj, przezacny kuzynie.

Wchodzą M a k b e t, B a n k o, R o s s e i A n g u s.

NiewdzięcznośćKamieniem właśnie tłoczyła mi serce.Takeś daleko naprzód się posunął,Ze najskwapliwszy pochop zawdzięczeniaNie zdołałby cię doścignąć. Wolałbym,Żebyś był zasług nie tyle położył,Bobym mógł prędzej znaleźć odpowiedniStosunek podzięk i nagród. Przyjm chociażW ich niedostatku to szczere wyznanie,Żem więcej dłużny, niżem oddać w stanie.

MAKBETSłużba i honor, którym życie święcę,W wykonywaniu swoich obowiązkówHojną znajdują już nagrodę. Waszej,Królewskiej mości pozostaje tylkoPrzyjmować owoc naszych usiłowań;Boć siły nasze są dziećmi, sługamiTronu i państwa i pełnią jedynieSwoją powinność, ściśle wypełniającTo, co im miłość ku swemu monarszeI dobro kraju nakazuje.

DUNKANBądź mi

Pozdrowion na tym miejscu; jesteś drzewemMego szczepienia, które pielęgnowaćBędę, ażeby bujnie się rozrosło.Szlachetny Banko, tyś nie mniej położyłZasług i nie mniej też będzie wiadomym,Żeś je położył. Pójdź, niech cię przycisnęDo mego serca.

BANKOBędęli na takim

Rósł gruncie, żniwo twoim będzie, królu.

DUNKANObecna moja radość w pełni swojejNie zapomina o troskach. Synowie,

Page 135: Romeo i Julia

135

Krewni, tanowie i wy zgoła wszyscy,Którzy najbliżej nas stoicie, wiedzcie,Żeśmy koronę naszą zamierzyliZdać najstarszemu z synów, Malkolmowi,Który się odtąd księciem KumberlanduNazywać będzie. Nie on jednak tylkoSam jeden nową ma otrzymać godność;Znaki szlachectwa jako gwiazdy błyszczećBędą na wszystkich, którzy tego warci.Terazże dalej do Inverness! Sprawcie,Bym wam i nadal był obowiązany.

MAKBETStarać się o to będziem. Sam pośpieszęUcieszyć ucho mojej żony wieściąO bliskim władcy naszego przybyciu.Wybaczy wasza królewska mość przeto,Ze się oddalę.

DUNKANKochany Kawdorzel

MAKBET do siebieKsiążę Kumberland! Trzeba mi usunąćZ drogi ten szkopuł, inaczej bym runąćMusiał w pochodzie. Gwiazdy, skryjcie światło,Czystych swych blasków nie rzucajcie na tłoMych czarnych myśli; nie pozwólcie okuNapotkać dłoni ukrytej w pomroku,Aby się mogło przy spełnieniu zatrzećTo, na co strach mam po spełnieniu patrzeć.

Wychodzi.DUNKAN

W istocie dzielny to człowiek, mój Banku,Nie mogę się dość jego zaletamiI oddawaniem mu pochwał nasycić:To bankiet dla mnie. Udajmyż się za nimTam, gdzie nas jego troskliwość uprzedza.Nieporównany to skarb taki krewny.

Odgłos trąb. Wychodzą.

Page 136: Romeo i Julia

136

SCENA PIĄTA

Inverness. Pokój w zamku M a k b e t a.Wchodzi L a d y M a k b e t czytając list.

LADY MAKBET„Spotkałem je w dniu zwycięstwa i przekonałem się najdowodniej, że ich wiedza przecho-dzi zakres śmiertelnej natury. Kiedy, pałając chęcią dowiedzenia się czegoś więcej, miałemim dalsze czynić pytania, rozpłynęły się w powietrzu i znikły. Jeszczem stał odurzony tymtrafem, gdy wtem nadeszli posłowie odkróla, powitali mię tanem Kawdoru, którym to ty-tułem pozdrowiły mię były przed chwilą owe tajemnicze zjawiska, przekazując mi zara-zem na później świetniejszy tytuł wyrazami: «Cześć ci, przyszły królu!» Uznałem za sto-sowne uwiadomić cię o tym, droga wielkości mojej uczestniczko, abyś przez niewiado-mość, jaka ci przyszłość jest zapowiedziana, nie straciła należnego udziału w wynikającejstąd radości. Weź to do serca i bądź zdrowa.”

Glamisu tanem jesteś i Kawdoru,I będziesz, czym ci, że będziesz, wróżono;Boję się tylko, czy twoja natura,Zaprawna mlekiem dobroci, obierzeNajkrótszą drogę ku temu. Znam ciebie,Rad byś być wielkim, nie wolnyś od dumy,Ale uczciwie chciałbyś cel jej posiąść;Wyniosłość chciałbyś zgodzić ze świętością;Nieprawo grać byś nie chciał, a jednakżePragnąłbyś krzywo wygrać. O Glamisie!Chciałbyś pozyskać to, coc głośno woła:„Uczyń tak! chceszli mieć to, czego pragniesz”,A czego lękasz się dokonać bardziej,Niż pragniesz, aby nie było spełnionym.Spiesz się, przybywaj, abym duch mój mogłaPrzelać w twe ucho i ust mych potęgąRozwiać to wszystko, co od twojej głowyOddala krąg ów złoty, którym, widno,Sam los i wpływy tajemniczych potęgPostanowiły cię uwieńczyć. Cóż tam?

Wchodzi S ł u g a.SŁUGA

Król na noc będzie tu.

LADY MAKBETSzalony jesteś.

Nie jestże z nim twój pan? Gdyby tak było,Byłby mię o tym uwiadomił.

Page 137: Romeo i Julia

137

SŁUGAWybacz,

Dostojna lady, szczerą mówię prawdę –Nasz tan przybędzie lada chwila: jedenNadworny luzak przyniósł tę wiadomość,Tak zadyszany, że mu tchu nie stałoDo wymówienia jej.

LADY MAKBETNiechaj mu dadzą

Wszelkie wygody. Wielką wieść zwiastuje:Nie dziw, że stracił dech.

Wychodzi S ł u g a.

Ochrypł kruk nawet,Który fatalne przybycie DunkanaDo mych bram, kracząc, obwieszcza. Przybądźcie,Przybądźcie, o wy duchy, karmicieleZabójczych myśli, z płci mej mię wyzujcieI napełnijcie mię od stóp do głowyNieubłaganym okrucieństwem! ZgęśćcieKrew w moich żyłach: zatamujcie wszelkiW mym łonie przystęp wyrzutom sumienia,By żaden poszept natury nie zdołałWielkiego mego przedsięwzięcia zachwiaćNi stanąć w poprzek między mną a skutkiem!Zbliżcie się do mych piersi, przeistoczcieW żółć moje mleko, o wy, śmierć niosącePotęgi, które niewidzialnie krążącNa szkodę świata czatujecie! Spuść się,Ponura nocy, oblecz się w najgęstszyDym piekieł, aby mój sztylet nie ujrzałRany przez siebie zadanej i niebo,Przez nie dość ciemny kir mroku przejrzawszy,Nie zawołało: „Stój!”

Wchodzi M a k b e t.

Dzielny Glamisie!Wielki Kawdorze! Stokroć jeszcze większyOczekującą cię przyszłością! List twójDaleko przeniósł mię nad zakres marnejTeraźniejszości i w obecnej chwiliCzuję następne.

MAKBETLuba żono, Dunkan

Zjeżdża tu na noc.

Page 138: Romeo i Julia

138

LADY MAKBETI odjeżdża?

MAKBETJutro.

Taki przynajmniej jego zamiar.

LADY MAKBETNigdy

Nie ujrzy słońce tego jutra! TwojeOblicze, mężu, jest istną tablicą,Na której skryte rzeczy można czytać.Chcąc świat oszukać stosuj się do świata,Ubierz w uprzejmość oko, dłoń i usta,Wyglądaj jako kwiat niewinny, aleNiechaj pod kwiatem tym wąż się ukrywa.Dołóżmy wszelkich starań, żeby tego,Co tu ma przybyć, przyjąć jak najlepiej,Myśl o tym tylko, memu zaś myśleniuPozostaw wielkie zadanie tej nocy,Które, jeśli się działać nie ustraszym,Nada blask przyszłym dniom i nocom naszym.

MAKBETPomówim o tym jeszcze.

LADY MAKBETRozjaśń czoło:

Lęka się, kto się nie patrzy wesoło.Resztę zdaj na mnie.

Wychodzą.

SCENA SZÓSTA

Tamże. Przed zamkiem.Odgłos obojów. Słudzy M a k b e t a rozstawieni,

Wchodzą D u n k a n, M a l k o l m, D o n a l b e i n,B a n k o, L e n n o x, M a k d u f, R o s s e i A n g u s.

Za nimi orszak królewski.

DUNKANZamek ten w miejscu wdzięcznym położony,Powietrze jego przyjemnie napawaI rzeźwi moje zmysły.

Page 139: Romeo i Julia

139

BANKOGość wiosenny,

Jaskółka, owdzie u blank się gnieżdżąca,Wskazuje swoim pobytem, że nieboTchnie tu przyjaźnie: nie ma gzymsu, łuku,Zakąta, gdzie by ten ptak nie przyczepiłDla swoich piskląt wiszącej kołyski.Zauważyłem, że gdzie te ptaszynyNajchętniej goszczą, tam powietrze bywaNajczystsze.

Wchodzi L a d y M a k b e t.

DUNKANOtóż nasza cna gosposia.

Życzliwość, której odbieramy dowód,Często nas trudów nabawia, jednakżeWdzięczniśmy za nią, bo z serca pochodzi;Powiedz nam przeto, milady: „Bóg zapłać”,I bądź nam wdzięczną za to, że cię trudzim.

LADY MAKBETWszelkie usługi po dwakroć spełnionePod każdym względem, następnie w dwójnasóbByłyby jeszcze za błahe, za licheDo wyrównania temu wysokiemu,Drogocennemu zaszczytowi, którymWasza królewska mość nasz dom obdarzasz.Pomni łask dawnych i świeżo doznanych,Będziem się, panie, za pomyślność twojąSzczerze modlili.

DUNKANGdzież jest nasz tan Kawdor?

Biegliśmy za nim w trop; chcieliśmy nawetNocleg dla niego przygotować, ależJemu niełatwo sprostać w konnej jeździeI miłość jego, szybsza od rumaka,Dawno musiała nas uprzedzić. Tak więc,Piękna, kochana gosposiu, jesteśmyNa tę noc gościem waszym.

LADY MAKBETSłudzy waszej

Królewskiej mości zawsze są gotowiZdać porachunek z tego, co im byłoDane pod zarząd, i na rozkaz waszejKrólewskiej mości powrócić jej własność.

Page 140: Romeo i Julia

140

DUNKANPodaj mi rękę, nadobna milady;Zaprowadź mię do gospodarza domu:Wielce kochamy go i nie przestaniemNadal go o tym przekonywać. Pozwól.

Wychodzą.

SCENA SIÓDMA

Tamże. Pokój w pałacu.Odgłos obojów. Pochodnie pozapalane. Krajczy nadworny, a za nim kilku sług z półmi-

skami i różnym przyrządem przechodzą przez scenę. Po niejakiej chwili wchodzi M a k b e t.

MAKBETJeśli to, co się ma stać, stać się musi,Niechby przynajmniej stało się niezwłocznie.Gdyby ten straszny cios mógł przeciąć wszelkieDalsze następstwa, gdyby ten czyn mógł byćSam w sobie wszystkim i końcem wszystkiegoTylko tu, na tej doczesnej mieliźnie,O przyszłe życie bym nie stał. Lecz zwykleW podobnych razach tu już kaźń nas czeka.Krwawa nauka, którą dajem, spadaNa własną naszą głowę, SprawiedliwośćZwraca podaną przez nas czarę jaduDo własnych naszych ust. Z podwójnych względówNależy mu się u mnie bezpieczeństwo:Jestem i krewnym jego, i wasalem.To samo zbyt już przeważnie potępiaTaki postępek – lecz jestem, co więcej,I gospodarzem jego, który winienDrzwi zamknąć jego zabójcy, nie, owszem,Sam mu do piersi zbójczy nóż przykładać.A potem – Dunkan tak skromnie piastowałSwą godność, tak był nieskalanie czystymW pełnieniu swego wielkiego urzędu,Że cnoty jego, jak anioły nieba,Piorunującym głosem świadczyć będąPrzeciw wyrodnym sprawcom jego śmierci,I litość, jako nowo narodzone,Nagie niemowlę lub cherub siedzącyNa niewdzialnych, powietrznych rumakach,Wiać będzie w oczy każdemu okropnyObraz tej zbrodni, aż łzy wiatr zaleją.Jeden, wyłącznie jeden tylko bodziec

Page 141: Romeo i Julia

141

Podżega we mnie tę pokusę, to jestAmbicja, która przeskakując siebieSpada po drugiej stronie.

Wchodzi L a d y M a k b e t.

Cóż tam?

LADY MAKBETWłaśnie

Wstał od wieczerzy. Po coś się oddalił?

MAKBETCzy pytał o mnie?

LADY MAKBETTy mnie o to pytasz?

MAKBETNie postępujmy dalej na tej drodze:Dopiero co mnie obdarzył godnościąI sam dopiero co sobie kupiłemZłotą u ludzi sławę, sławę, którąGodziłoby się jak najdłużej w świeżymUtrzymać blasku, nie zaś tak skwapliwieOdrzucać.

LADY MAKBETByłaż pijana nadzieja,

Co cię niedawno jeszcze kołysała?Zasnęłaż potem i budziż się teraz,Żeby ospale, trwożnie patrzeć na to,Na co tak raźnie wtedy poglądała?Nie lepsze dajesz mi wyobrażenieI o miłości twojej. Maszli skrupułMężnie w czyn przelać to, czego pożądasz?Chciałbyś posiadać to, co sam uznajeszOzdobą życia, i chcesz żyć zarazemW własnym uznaniu jak tchórz albo jakoÓw kot w przysłowiu gminnym, u którego„Nie śmiem” przeważa „chciałbym”.

MAKBETPrzestań, proszę.

Na wszystkom gotów, co jest godne męża;Kto więcej waży, nie jest nim.

Page 142: Romeo i Julia

142

LADY MAKBETI jakiż

Zły duch ci kazał tę myśl mi nasunąć?Kiedyś ją powziął, wtedy byłeś mężem:O ile byś był więcej tym, czym byłeś,O tyle więcej byłbyś nim. Nie byłaWtedy po temu pora ani miejsce,Jedno i drugie stworzyć byłbyś gotów;Teraz się jedno i drugie nastręcza,A ty się cofasz? Byłam karmicielkąI wiem, jak to jest słodko kochać dziecię,Które się karmi; byłabym mu jednakWyrwała była pierś z ust nadstawionych,Które się do mnie tkliwie uśmiechały,I roztrzaskała czaszkę, gdybym byłaZobowiązała się do tego czynu,Jak ty do tego.

MAKBETGdybyśmy chybili?

LADY MAKBETChybić! Obwaruj jeno swoje męstwo,A nie chybimy. Skoro Dunkan zaśnie(Co naturalnie po trudach dnia prędkoPewnie nastąpi), przyrządzonym winemDwóch pokojowców jego tak uraczę,Ze się ich pamięć, ten stróż mózgu, w parę,A władz siedlisko zamieni w alembik.Gdy snem zwierzęcym ujęci jak trupySpoczywać będą, czegóż nie zdołamyDokazać wtedy ze śpiącym Dunkanem?Czego nie złożyć na jego pijanąSłużbę, na którą spadnie cała winaNaszego mordu?

MAKBETRodź mi samych chłopców!

Bo męstwa twego nieugięty kruszecNic niewieściego od dziś dnia nie spłodzi.Skoro tych śpiących ludzi krwią pomażemI użyjemy ich własnych sztyletów,Któż nie pomyśli, że ta zbrodnia byłaIch dziełem?

LADY MAKBETKtóż ma pomyśleć inaczej?

Jeżeli zwłaszcza jękiem i lamentemNad jego śmiercią napełnimy zamek.

Page 143: Romeo i Julia

143

MAKBETNiech się więc stanie! Wszystkie moje siłyNagnę do tego okropnego czynu.Idźmy i szydźmy z świata jasnym czołem:Fałsz serca i fałsz lic muszą iść społem.

Wychodzą.

Page 144: Romeo i Julia

144

AKT DRUGI

SCENA PIERWSZA

Inverness. Dziedziniec zamkowy.Wchodzą B a n k o i F l e a n c e, przed nimi sługa z pochodnią.

BANKOJak późno już w noc, chłopcze?

FLEANCEKsiężyc zaszedł;

Bicia zegaru nie słyszałem.

BANKOKsiężyc

Zachodzi teraz około dwunastej.

FLEANCEMusi już później być, mój ojcze.

BANKOWeź no

Mój miecz. Tam w niebie spać się widać kładąPo gospodarsku; zgaszono już światła.Sen mi się ciśnie do oczu, a przecieżZasnąć bym nie chciał. Dobroczynne moce!Umórzcie we mnie te okropne myśli,Które się budzą, gdy ciało spoczywa!Daj mi miecz!

M a k b e t wchodzi, przed nim sługa z pochodnią.Kto tam?

Page 145: Romeo i Julia

145

MAKBETPrzyjaciel.

BANKOCo widzę?

Ty, panie, jeszcze na nogach? Król śpi już.W niepospolicie dobrym był humorzeI szczodre dary posłał twoim ludziom;Małżonce twojej w dank za jej uprzejmośćKazał mi pierścień ten doręczyć; słowem,Zadowolony był zupełnie.

MAKBETDobra

Chęć nasza była niewolnicą brakuPrzygotowania; gdyby była mogłaSwobodnie działać, byłoby inaczej.

BANKOO, i tak wszystko było jak najlepiej.Myślałem tego wieczora o owychTrzech widmach: wróżba ich już się po częściSprawdziła.

MAKBETAni pomyślałem o nich,

Warto by jednak w wolnej chwili znowuO tym pomówić. Oznacz czas, kochanyBanko.

BANKOZostawiam ci go do wyboru.

MAKBETJeżeli zechcesz wybór mój potwierdzić,Wypadek9 jego będzie ku tym większejCzci twojej.

BANKOŻebym jej tylko nie stracił,

Chcąc ją powiększyć, a zachować zdołałCzyste sumienie i wiarę niezłomną,Służyć ci będę.

MAKBETDobranoc, tymczasem.

BANKODziękuję; życzę ci nawzajem dobrej.

9 tj. wynik

Page 146: Romeo i Julia

146

Wychodzi B a n k o i F l e a n c e.MAKBET

Idź powiedz pani, żeby zadzwoniła,Skoro ów napój dla mnie będzie gotów.Możesz się potem położyć.

Wychodzi sługa.

Jestli to sztylet, co przed sobą widzę,Z zwróconą ku mej dłoni rękojeścią?Pójdź, niech cię ujmę! Nie mam cię, a jednakCiągle cię widzę. Fatalne widziadło!Nie jestżeś ty dla zmysłu dotykania,Tylko dla zmysłu widzenia dostępny?Jestżeś sztyletem tylko wyobraźni?Rozpalonego tylko mózgu tworem?Widzę cię jednak tak samo wyraźnieJako ten, który właśnie wydobywam.Ty mi wskazujesz jak przewodnik drogę,Którą iść miałem; takiego też miałemUżyć narzędzia. Albo mój wzrok błaznemJest w porównaniu z resztą moich zmysłów,Albo jest więcej wart niż wszystkie razem.Ciągle cię widzę, a na twojej klindzeI rękojeści znamiona krwi, którychPierwej nie było. Nie ma ich w istocie:Moja to krwawa myśl jawi je oczom.Na całym teraz półobszarze świataNatura zdaje się martwa i straszneMarzenia szarpią snu cichą zasłonę.Teraz to władza czarodziejska święciOfiary bladej Hekacie i dzikiMord, podniesiony z legowiska wyciemCzujnego swego czatownika, wilka,Którego odgłos jest dlań ekscytarzem,Chyłkiem, jak złodziej lub duch, mknie do celu,O ty spokojna, niewzruszona w swoichPosadach ziemio, nie słysz moich kroków,Aby kamienie nie wypowiedziały,Gdzie idę, i nie zdradziły alarmemTej zgrozy, co ma nastąpić.Ja się odgrażam, a on jeszcze żyje;Żar czynu ziębią słów jałowe chryje.

Słyszeć się daje odgłos dzwonka.

Dalej! czas nagli; już dzwonka wezwanieDaje mi sygnał. Nie słysz go, Dunkanie,

Page 147: Romeo i Julia

147

Bo tego dzwonka melodia straszliwaDo nieba ciebie lub do piekła wzywa.

Wychodzi.

SCENA DRUGA

Tamże.Wchodzi L a d y M a k b e t.

LADY MAKBETCo ich uśpiło, to mnie ocuciło,Co ich zniemogło, we mnie wzmogło siły.Cóż to jest? Cicho! To puszczyk zahuczał,Złowrogi ten stróż nocny, który groźnieWoła dobranoc. On tam jest; podwojeNa wpół otwarte; pijane pachołkiSzydzą chrapaniem z swego obowiązku.Taki im napój dałam, że naturaI śmierć spór teraz wiodą o ich życie.

MAKBET za scenąKto tu? hej!

LADY MAKBETBiada! pewnie się ocknęli

I wszystko na nic. Zamach to, nie zbrodnia,Zgubi nas. Cicho! Pokładłam sztyletyTuż przecie przy nich; nie mógł ich nie znaleźć.Gdyby był we śnie nie tyle podobnyDo mego ojca, byłabym się byłaNiechybnie sama na to odważyła.Ha! I cóż?

Wchodzi M a k b e t.

MAKBETStało się. Słyszałaś hałas?

LADY MAKBETSłyszałam sowy krzyk i poświerk świerszcza.Cóżeś to mówił, mężu?

MAKBETKiedy?

Page 148: Romeo i Julia

148

LADY MAKBETTeraz.

MAKBETKiedym tu wchodził?

LADY MAKBETTak.

MAKBETCicho! Czy słyszysz?

Kto tam śpi w tamtym pokoju?

LADY MAKBETDonalbein.

MAKBET przypatrując się swoim rękomŻałosnyż to jest widok!

LADY MAKBETWstydź się mówić:

Żałosny widok; niemężny tak mówi.

MAKBETJeden się zaśmiał przez sen, drugi krzyknął:„Ratunku!”, aż się przebudzili wzajem;Jam stał i słuchał, ale oni cichoZmawiali pacierz i znów się spokojnieDo snu pokładli.

LADY MAKBETTam ich dwóch jest.

MAKBETJeden

Zawołał: „Boże, zmiłuj się nad nami!”,A drugi: „Amen”, jakby mię widzieliZ tymi rękami kata stojącegoI śledzącego ich trwogę. Jam nie mógłPowiedzieć amen, wtenczas kiedy oniMówili: „Boże, zmiłuj się nad nami!”

LADY MAKBETNie zastanawiaj się nad tym tak pilnie.

MAKBETDlaczegoż tego nie mogłem powiedzieć?Potrzebowałem bardzo zmiłowania,A jednak amen zamarło mi w ustach.

Page 149: Romeo i Julia

149

LADY MAKBETNie trzeba sobie takich rzeczy w takimŚwietle wystawiać; inaczej by przyszłoOszaleć.

MAKBETZdało mi się, że słyszałem

Głos wołający: „Nie zaśniesz już więcej!”Makbet zabija sen, niewinny sen,Który zwikłane węzły trosk rozplata,Grzebie codzienne nędze; sen, tę kąpielZnużonej pracy, cierpiących serc balsam.Odżywiciela natury, głównegoPosiłkodawcę na uczcie żywota.

LADY MAKBETCo wygadujesz!

MAKBETCiągle mi brzmiał w uszach

Ten glos: „Nie zaśniesz, nie zaśniesz już więcej!”Glamis sen zabił, dlatego też KawdorNie zaśnie; Makbet nigdy już nie zaśnie.

LADY MAKBETKtóż to tak wołał? O szlachetny tanie,Rozmiękczasz w sobie tęgość ducha marzącTak chorobliwie. Idź, weź trochę wodyI obmyj rękę z tych plugawych znamion.Po coś tu z sobą przyniósł te sztylety?Tam jest ich miejsce. Idź, odnieś je, pomażKrwią tamtych ludzi.

MAKBETJuż tam moja noga

Nie wnijdzie. Wzdrygam się, kiedy pomyślęO tym, com zrobił; widok tego byłbyNad moje siły.

LADY MAKBETKaleka na duchu!

Daj te sztylety. Śpiący i umarliSą obrazkami tylko; nikt prócz dzieciMalowanego nie lęka się diabła.Sama ubarwię krwią ręce i szatyTych dwóch pachołków, bo oni się musząWydać sprawcami zbrodni.

Wychodzi.Słychać z zewnątrz kołatanie.

Page 150: Romeo i Julia

150

MAKBETSkąd ten odgłos?

Cóż się to ze mną stało, kiedy ladaSzmer, lada szelest przejmuje mię dreszczem?Co to za ręce? Ha! wzrok mi pożeraIch widok. Mógłżeby cały oceanTe krwawe ślady spłukać z mojej ręki?Nie, nigdy! raczej by ta moja rękaZdołała wszystkich mórz wody zrumienićI ich zieloność w purpurę zamienić.

L a d y M a k b e t wraca.LADY MAKBET

Ręce mam twoim podobne, lecz wstyd bySpalił mi lica, gdybym miała serceBiałe10 jak twoje.

Kołatanie.Słychać kołatanie.

U południowej bramy; przejdźmy żywoDo naszych komnat. Kilka kropel wodyOczyści nas wnet z plamy tego czynu.Jakże on wtedy będzie lekkim! MęstwoCałkiem cię, widzę, opuściło.

Kołatanie.Słyszysz,

Znów kołatają. Przywdziej nocny ubiór,Ażeby skoro wyjść potrzeba będzie,Nie pokazało się, żeśmy czuwali.Przestańże gubić się tak nędznie w myślach.

MAKBETObok uczucia takiej okropności.Lepiej byłoby utracić poczucieSamego siebie.

Kołatanie.Zbudź tym kołataniem

Dunkana! Obyś mógł tego dokazać!

Kołatanie.

10 tj. lękliwe

Page 151: Romeo i Julia

151

SCENA TRZECIA

Tamże.Wchodzi O d ź w i e r n y. Ciągłe kołatanie do bramy.

ODŹWIERNYTo dopiero wybijanie! Gdyby przy bramie piekła był odźwierny, wiecznie by tylko musiałklucz obracać.

kołatanie

Stuk! stuk! stuk! kto tam? W imię Belzebuba! To jakiś dzierżawca, co się obwiesił z roz-paczy, że się zboże zanadto sypało. W porę waść przychodzisz. A czy masz przy sobie za-pas chustek? bo się tu siarczyście napocisz.

kołatanie

Stuk! stuk! stuk! kto tam? W imię innego diabła! To jakiś krętacz, co umiał na dwóch stoł-kach siadać i na każdym odprzysięgał się drugiego; co w imię Boże popełnił szkarad bezliku, a jednak nie mógł się wkręcić do nieba. Pójdź, pójdź, mości krętaczu.

kołatanie

Stuk! stuk! stuk! kto tam? Do wszystkich diabłów! To angielski krawiec, co spekulował naodkrawkach z francuskich spodni. Pójdź tu, krawcze. A czy przynosisz z sobą żelazko doprasowania? bo tu będziesz mógł wybornie rozgrzać duszę.

kołatanie

Stuk! stuk! stuk! Rychłoż się to skończy? Co ty za jeden? Ale tu za chłodno na piekło i niechce mi się być dłużej odźwiernym u Lucypera, a chciałem wpuścić po jednym z każdegocechu, z takich co to wesołą, wiośnianą drogą zdążają do wieczystych sobótek.

kołatanie

Zaraz! zaraz! A proszę, nie zapomnijcie też o odźwiernym!

Otwiera bramę.Wchodzą M a k d u f i L e n n o x.

MAKDUFCzyś się tak późno spać położył, mój przyjacielu, że tak późno wstajesz?

ODŹWIERNYW rzeczy samej, do usług waszej wielmożności, piło się trochę tej nocy! już drugi kur piał,kiedyśmy się spać pokładli, a picie, z przeproszeniem waszej wielmożności, jest ojcemtrzech rzeczy.

MAKDUFCóż to za trzy rzeczy, które piciu swój byt winny?

Page 152: Romeo i Julia

152

ODŹWIERNYCzerwony nos, panie, śpiączka i uryna. Co się tyczy miłości, jest ono po części jej ojcem, apo części nie jest, bo pobudza żądzę, a wstrzymuje wykonanie; dlatego wielkie picie moż-na nazwać przeniewiercą względem miłości, bo ją rodzi i uśmierca; podżega ją i ostudza;pociąga ją i odpycha; daje jej egzystencję, ale bez konsystencji; kołysze ją do snu i kłamiącjej rzeczywistością, upośledza ją w rzeczywistości.

MAKDUFMusiało ci ono dużo tej nocy nakłamać.

ODŹWIERNYNie inaczej, panie, miałem jego kłamstw aż po dziurki, ale mu się nie dałem i chociaż miękilka razy z nóg ścięło, przecież w końcu udało mi się je zrzucić.

MAKDUFCzy twój pan wstał już? Nasze kołataniePrzebudziło go pewnie. Oto idzie.

M a k b e t wchodzi.LENNOX

Dzień dobry, wodzu.

MAKBETDzień dobry wam wzajem.

Mili panowie.

MAKDUFCzy król wstał?

MAKBETNie jeszcze.

MAKDUFKazał mi wcześnie się zbudzić, i tak jużSpóźniliśmy się o godzinę.

MAKBETChcecież,

Bym was do niego zaprowadził?

MAKDUFWiem ja,

Szlachetny tanie, że podejmowaneW podobnych razach trudy są radosneWaszemu sercu, trudami jednakżeByć nie przestają.

Page 153: Romeo i Julia

153

MAKBETOchoczość usługi

Rzeźwi fatygę. Oto drzwi do króla.

MAKDUFBędę tak śmiały wejść, bo mam po temuWyraźny rozkaz.

Wychodzi.

LENNOXCzy król dziś odjeżdża?

MAKBETTak postanowił.

LENNOXNoc ta nadzwyczajnie

Była burzliwa; gdzieśmy spali, wicherZerwał kominy i w powietrzu słychaćByło, jak mówią, żałosne jęczenia,Dziwne rzężenia jakby konającychI głośnym głosem zwiastowane wieszczbyStraszliwych pożóg i różnych wypadkówZnamionujących opłakane czasy.Ptak nocny kwilił i ziemia podobnoTrzęsła się cała jak w febrze.

MAKBETW istocie,

Straszna to była noc.

LENNOXMłoda ma pamięć

Nie może sobie przypomnieć podobnej,

M a k d u f wraca.

MAKDUFO zgrozo, zgrozo nad wszelkie pojęcie,Nad wszelki ludzki wyraz!

MAKBET I LENNOX razemCo się stało?

MAKDUFOdmęt dokonał swego arcydzieła.Mord świętokradzki zgwałcił namaszczonąŚwiątynię Pana i wydarł z niej życie!

Page 154: Romeo i Julia

154

MAKBETCo mówisz? życie?

LENNOXCzyje życie?

MAKDUFIdźcie

Tam i osłupcie kamieniem na widokNowej Gorgony. Nie każcie mi mówić.Idźcie, zajrzyjcie tam i sami mówcie.

M a k b e t i L e n n o x wychodzą.

Hola! Wstawajcie! Przybywajcie! BijcieW dzwony na alarm. Mord! piekielna zdrada!Banko! Donalbein, Malkolm! Przybywajcie!Otrząście z siebie sen, tę maskę śmierci,By śmierć prawdziwą ujrzeć. PrzybywajcieCo tchu! i patrzcie na ostatecznegoSądu przedobraz! Hej! Malkolmie! Banko!Jak duchy z grobów wywołane śpieszciePrzypatrzyć się tej zgrozie!

Dzwon bije na gwałt.L a d y M a k b e t wchodzi.

LADY MAKBETCo się stało,

Że tak złowrogiej trąby odgłos wszystkichW domu rozbudza? Dlaboga, Makdufie,Mów, co się stało?

MAKDUFO szlachetna pani,

Nie wam to słyszeć, co bym mógł powiedzieć:Wiadomość tego rodzaju, trafiwszyNiewieście ucho, zabiłaby.

B a n k o wchodzi.Banko!

O Banko! Król, nasz pan, zamordowany!

LADY MAKBETNiestety! w naszym domu!

Page 155: Romeo i Julia

155

BANKOW czyimkolwiek,

Zbyt to okropne! O kochany Dufie,Bądź z sobą samym w sprzeczności i powiedz,Że to fałsz.

M a k b e t i L e n n o x wchodzą.

MAKBETGdybym był umarł godzinę

Przed tym wypadkiem, zamknąłbym był pięknyOkres żywota. Nie ma od tej poryNic szanownego na tym świecie; wszystkoJest tylko blichtrem; wielkość, świętość znikły,Scedzone wino życia, same tylkoMęty zostały w tym lochu marności.

M a l k o l m i D o n a l b e i n wchodzą.DONALBEIN

Co za nieszczęście tu się stało? kogoDotknęło?

MAKBETNaprzód was i wy ostatni

Dowiadujecie się o tym: cne źródło,Z którego wasza krew początek wzięła,Zatamowane na wieki.

MAKDUFWasz rodzic

Zamordowany został.

MALKOLMO, przez kogo?

LENNOXSprawcami zbrodni byli, jak się zdaje,Dwaj pokojowcy: ręce ich i twarzeNosiły ślady krwi, toż ich sztylety,Któreśmy na ich posłaniu znaleźli.Wzrok mieli błędny, jakby obłąkany,Kiedyśmy weszli. Pod strażą tych ludziNiczyje życie nie było bezpieczne.

MAKBETŻałuję teraz, żem ich w uniesieniuWściekłości zabił.

MAKDUFA to na co? na co?

Page 156: Romeo i Julia

156

MAKBETKtóż jednocześnie może być roztropnymI przerażonym, łagodnym i gniewnym,Wiernym i obojętnym? Nikt zaiste.Żarliwa moja przychylność stłumiłaZimną rozwagę. Tu Dunkan leżący,Z srebrnym, krwią złotą powleczonym włosem,Okryty rany wyglądającymiJako wyłomy w naturze, przez któreSzerokie przejście otwarto zniszczeniu –A tu mordercy, naznaczeni barwąSwego postępku, z świeżo zbroczonymiPuginałami: któż żywiący w sercuMiłość, a obok miłości odwagę,Byłby inaczej tej miłości dowiódł?

LADY MAKBETPomóżcie mi wyjść, ach!

MAKDUFLady zasłabła!

Wezwijcie ludzi na pomoc.

MALKOLM na stronie do brataDlaczegóż

Stoimy niemi, my, których najbliżejTen cios dotyka?

DONALBEINCóż się nam odzywać

Tu, gdzie ukryty wróg nasz niewidzialnieMoże gdzieś czyha, by nagle nas dosiąc.Precz stąd! Łzy nasze jeszcze niedojrzałe.

MALKOLMI ciężka boleść nasza nie jest jeszczeNa czynnej stopie.

BANKO do sług nadchodzącychOdprowadźcie panią.

L a d y M a k b e t wychodzi wsparta na sługach.

My zaś okrywszy na wpół nagie ciała,Które na chłody wystawione marzną,Zbierzmy się celem jak najściślejszegoZbadania tego strasznego wypadku.Każdym z nas miota niepewność; co do mnie,Oświadczam wobec majestatu Boga,

Page 157: Romeo i Julia

157

Ze walczyć będę przeciw skrytym planomTej niecnej złości.

MAKBETI ja.

WSZYSCYI my wszyscy.

MAKBETIdźmyż się przybrać, jak przystoi mężom.W głównej się sali zgromadzimy.

WSZYSCYZgoda.

Wszyscy wychodzą prócz M a l k o l m a i D o n a l b e i n a.

MALKOLMCóż ty zamyślasz? Nie łączmy się z nimi,Udawać żałość jest to rola łatwaDla dusz nasiąkłych fałszem. Ja natychmiastJadę do Anglii.

DONALBEINA ja do Irlandii.

Odosobnieni bezpieczniejsi będziem!Tu każdy uśmiech jest nożem.Im kto krwią bliższy, tym bliższy krwotoku.

MALKOLMJeszcze ten pocisk ukrytego strzelcaNie padł na ziemię: najbezpieczniej będzieZejść z celu. Na koń więc! nie traćmy czasuNa pożegnalne formy, ale chyżoWynośmy się z tych miejsc. Gdzie grozi zdrada,Godziwie kradnie, kto sam się wykrada.

Wychodzą.

Page 158: Romeo i Julia

158

SCENA CZWARTA

Za obrębem zamku.Wchodzą R o s s e i S t a r z e c.

STARZECKopę lat z górą pamiętam, widziałemWiele widowisk, wiele okropności,Ale dzisiejsza noc wszystko dawniejszeW śmiech obróciła.

ROSSEPatrz, poczciwy starcze,

Jak samo niebo w gniewie na złość ludzkąZdaje się grozić jej krwawej widowni;Podług zegara to dzień, a jednakżeGruby mrok tłumi wschodzącą pochodnię.Jestli to przemoc nocy czyli wstyd dnia,Że ciemność kryje tak oblicze ziemi,Kiedy ją miało ucałować słońceOżywcze?

STARZECJest to tak nienaturalne,

Jak ów czyn świeżo teraz dokonany,Przyszłego wtorku widziałem sokołaMajestatycznie się unoszącego;Wtem nędzna sowa napadła go z bokuI zadziobała.

ROSSEA konie Dunkana

(Rzecz nie do wiary, a jednak istotna),Owe rumaki tak piękne i rącze,Prawdziwe w swoim rodzaju pieścidła,Zdziczały nagle, stargały uwięzieI z bram stajennych wypadły, jak gdybyChciały wojować z ludźmi.

STARZECPowiadają,

Że się pożarły.

ROSSEW istocie tak było, .

Ku osłupieniu moich oczu, któreNa to patrzały. Oto zacny Makduf.

M a k d u f wchodzi.

Page 159: Romeo i Julia

159

Cóż tam na świecie słychać?

MAKDUFCzyliż nie wiesz?

ROSSEWiadomoż, kto był sprawcą tego czynu,Przechodzącego wszelką nazwę zbrodni?

MAKDUFCi, których Makbet zabił.

ROSSEO nieszczęśni!

Cóż ich do tego skłoniło?

MAKDUFNamowa.

Synowie króla, Malkolm i Donalbein,Uszli: to rzuca na nich podejrzenie.

ROSSEOni! Natura nie ma już rękojmi!O marnotrawna wyniosłości, samaNiweczysz własne środki życia! Tak więc,Według wszelkiego prawdopodobieństwaWładza królewska na Makbeta spadnie.

MAKDUFJuż go obrano, i ruszył do SkonyNa koronację.

ROSSEGdzież złożono zwłoki

Dunkana?

MAKDUFW Kolmes-hill, w świętych podziemiach,

Gdzie spoczywają kości jego przodków.

ROSSEUdajeszli się do Skony?

MAKDUFNie, bracie:

Do Fajfu.

ROSSEA ja do Skony.

Page 160: Romeo i Julia

160

MAKDUFBodajbyś

Wszystko tam znalazł po myśli, inaczejByłoby prawdą, że się w starej szacieWygodniej chodzi niż w nowym szkarłacie.

ROSSEBądź zdrów, mnie zwodny pozór nie omami.Bywaj zdrów, starcze.

STARZECNiech Bóg będzie z wamiI z każdym, który w imię ZbawicielaZłe zmieni w dobre, wroga w przyjaciela!

Wychodzą.

Page 161: Romeo i Julia

161

AKT TRZECI

SCENA PIERWSZA

Forres. Sala w pałacu.Wchodzi B a n k o.

BANKOMasz tedy berło, Kawdor, Glamis, wszystkoTak, jak ci owe czarodziejskie widmaPrzepowiedziały, obawiam się tylko,Czy nie za krzywo do tego przyszedłeś.Bądź jak bądź, było przecież powiedziane,Że się to twoim zstępnym nie dostanie,Że raczej ja mam być szczepem i ojcemMnogich królewskich odrośli. JeżeliIch przepowiednia nie kłamie (a MakbetTego dowodem), dlaczegóż by oneNie miały być i dla mnie wyroczniamiTak jak dla niego i niepłonną we mnieBudzić nadzieję? Ale pst! dość tego.

Odgłos trąb.Wchodzą M a k b e t i L a d y M a k b e t przybrani po królewsku.

L e n n o x, R o s s e, lordowie, damy i orszak.

MAKBETOto nasz główny gość.

LADY MAKBETGdyby nam zbywał,

Byłaby w naszym towarzystwie próżniaI niezupełna radość.

Page 162: Romeo i Julia

162

MAKBETWydajemy

Tego wieczoru uroczystą ucztęI o obecność waszą na niej prosim.

BANKOWasza wysokość może mną rozrządzać,Bo obowiązki me z nią są spojoneŚcisłymi węzły.

MAKBETWyjeżdżasz, milordzie,

Dziś po południu?

BANKOTaki jest mój zamiar.

MAKBETKrzyżuje nas to; radzi byśmy byliUsłyszeć głos wasz dzisiaj na obradach(Głos, który zawsze miał tyle trafności,Ile powagi); nagrodzim to jutro.Dalekoż jedziesz?

BANKOTak daleko, panie,

Że czas potrzebny do odbycia drogiWypełnia właśnie w samą miarę przeciągMiędzy tą chwilą a ucztą; jeżeliMój biegun skrewi, będę musiał jednąAlbo dwie godzin nocy zostać dłużnym,

MAKBETNie omieszkajże się stawić.

BANKOUpewniam

Waszą królewską mość, że nie omieszkam.

MAKBETDoszło do naszych uszu, że wyrodniNasi kuzyni skierowali drogę:Jeden do Anglii, drugi do Irlandii,Ze wypierając się swej czarnej zbrodniSzerzą tam dziwne fałsze. Ale o tymDo jutra: będzie to jedna z spraw stanu,O których wspólnie naradzać się mamy.Siadajże na koń i wracaj nam zdrowo.Czy Fleance jedzie także?

Page 163: Romeo i Julia

163

BANKOJedzie, panie;

Interes nagli nas.

MAKBETŻyczymy waszym

Koniom szybkości i pewności w nogachI poruczamy was ich grzbietom.

Wychodzi B a n k o.

Niech każdy będzie panem swego czasuDo siódmej wieczór; pragnąc wam na potemMilszym uczynić nasze towarzystwo,Pozostajemy do wieczerzy sami;Bogu tymczasem was oddajem!

Wychodzą L a d y M a k b e t, lordowie, damy itd.

Hola,Czy owi ludzie, których zamówiłem,Czekają na me rozkazy?

SŁUGACzekają

U bram zamkowych, panie.

MAKBETNiech tu przyjdą.

Wychodzi S ł u g a.

Być tym, czym jestem, jest to niczym nie być,Jeślibym nie mógł być tym bez obawy.Ten Banko jest mi groźny: ma on w sobieCoś królewskiego, czego się bać trzeba.Nieustraszony on i z gotowościąWażenia się na wszystko łączy w sobieZimną rozwagę, która jego męstwoPo pewnej drodze kieruje do celu;Prócz niego nie ma na świecie człowieka,Którego bym się lękał: obok niegoCzuje się duch mój uciśnionym, jakoWedle podania czuł się uciśnionymDuch Antoniusza przy Cezarze. ZgromiłOwe niewiasty, kiedy mię nazwałyKrólem, i kazał im do siebie mówić;Wtedy go one pozdrowiły ojcemSzeregu królów. Mnie więc bezowocnąDały koronę, wsadziły mi w rękę

Page 164: Romeo i Julia

164

Jałowe berło, mające plonowaćKomuś obcemu, nie moim potomkom.Toż więc sumienie sobie splugawiłemDla rodu Banka, dla jego korzyściZamordowałem zacnego Dunkana;Spokojność sobie zatrułem jedynieDla rodu Banka i wieczny mój klejnotWspólnemu ludzi nieprzyjacielowiNa łup oddałem po to tylko, żebyUkoronować ród, nasienie Banka!O, niech się raczej ostateczność stanie.Losie, wyzywam cię w zapasy! Kto tam?

S ł u g a z dwoma zbójcami wchodzi.

Idź i za drzwiami czekaj, aż cię wezwę.

Wychodzi S ł u g a.

Z wamiż to wczoraj mówiłem?

PIERWSZY ZBÓJCATak, panie.

MAKBETDobrze więc. Czyście rozważyli ściśleI przetrawili to, com wam powiedział?Wiecie już, że to on owego czasuObszedł się z wami tak niesprawiedliwieI żeście winni byli, posądzającMoją niewinność, tego wam dowiodłemW ostatniej naszej rozmowie; wykryłemWam jak na dłoni, jak was oszukano,Jak z was zadrwiono, zrobiono narzędzia,Kto was tak zażył i inne szczegóły,W których osnowie najograniczeńszyPółgłówek byłby namacać mógł Banka.

PIERWSZY ZBÓJCATak, powiedziałeś nam, panie, to wszystko.

MAKBETTak, powiedziałem wam to wszystko; terazPowiem wam, co jest celem obecnegoMego widzenia się z wami. AzaliżW waszej naturze przemaga cierpliwośćDo tego stopnia, że mimo puszczacieNajcięższe krzywdy? Azaliż jesteścieTak świątobliwi, żeby się aż modlićZa zdrowie i za dom tego człowieka,

Page 165: Romeo i Julia

165

Którego ręka w grób was pochyliłaI dzieci wasze przymusiła żebrać?

PIERWSZY ZBÓJCAZ mężami, panie, masz sprawę.

MAKBETWiem dobrze,

Że się liczycie do mężów tak samoJak wyżeł, ogar, chart, jamnik i kundel,Brytan, mops, pudel, buldog i tam dalejDo psów się liczą. Oddzielna rubrykaWskazuje, który z nich chyży, powolny,Dobry stróż domu lub zdatny do łowówI tym podobnie, odpowiednio darom,Jakimi matka natura każdegoUposażyła, i taki dopieroSzczególny tytuł nadaje każdemuWłaściwą cechę na ogólnej liściePsiego rodzaju – tak się ma i z ludźmi.Jeżeli przeto zajmujecie miejsceW rubryce mężów z sercem, nie w ostatniejKlasie ras ludzkich, wyrzeczcie to śmiało,A ja wam wskażę pewną czynność, którejUskutecznienie na zawsze uwolniWas od waszego śmiertelnego wrogaI łaskę naszą wam zjedna za zdrowie,Które w nas cherla, dopóki on żyje,A z śmiercią jego by zakwitło.

DRUGI ZBÓJCAJestem

Człowiekiem, panie, którego zawziętyBicz świata przywiódł do tego, że gotówNa wszystko, byle na przekorę światu.

PIERWSZY ZBÓJCAWe mnie zaś widzisz, panie, chudeusza,Tak znękanego igraszkami losu,Że rad wystawi swoje nędzne życieNa wszelki hazard, byle je poprawićLub się go pozbyć.

MAKBETWiecie już obadwaj,

Że Banko waszym był nieprzyjacielem.

ZBÓJCYJuż to wiadoma rzecz.

Page 166: Romeo i Julia

166

MAKBETJest on i moim,

I to tak groźnym, że każda minutaJego istnienia czyni moje życieNiepewnym. Mógłbym go sprzątnąć otwarcieMocą jedynie władzy mej i woli.Lecz wzgląd na pewnych wspólnych nam przyjaciół,Których życzliwość jest mi pożądana,Wstrzymuje mnie od tego: muszę raczejUdawać boleść nad upadkiem tego,Którego strącę. W takiej koniunkturzeWzywam pomocy waszej i powierzamWam wykonanie dzieła, które winnoPrzed okiem świata pozostać ukryte,Dla wielu ważnych powodów.

DRUGI ZBÓJCASpełnimy,

Panie, co każesz.

PIERWSZY ZBÓJCAChoćby nasze życie...

MAKBETMęstwo wam patrzy z oczu. Za godzinęWskażę wam miejsce, które macie zająć,Gdy mrok zapadnie, bo się to stać musiDzisiejszej nocy i nieco opodalOd zamku. Bądźcie szpiegami sposobnejKu temu chwili, a pomnijcie ciągle,By na mnie nie padł i cień podejrzenia;Aby zaś w sprawie tej nie było żadnejBreszy i luki, trzeba, żeby Fleance,Syn jego, który towarzyszy ojcu,A który również nie jest mi na rękę,Los z nim podzielił. Zostawiam was samych,Namyślcie się tu, powrócę niebawem.

DRUGI ZBÓJCANamyśliliśmy się już dość.

MAKBETTym lepiej.

Rzecz więc skończona, zaraz was przywołam.Jeśli ci, Banko, niebo przeznaczone,Dziś jeszcze pewną znajdziesz w nim koronę.

Wychodzą.

Page 167: Romeo i Julia

167

SCENA DRUGA

Tamże. Inny pokój.Wchodzi L a d y M a k b e t, za nią S ł u ż ą c a.

LADY MAKBETNie wiesz, czy Banko wyjechał?

SŁUŻĄCAWyjechał,

Łaskawa pani, lecz wraca dziś na noc.

LADY MAKBETPowiedz królowi, że chcę z nim pomówić,Jak znajdzie wolną chwilę.

SŁUŻĄCASpieszę, pani.

Wychodzi.

LADY MAKBETWszystko chybione, na nic wszystko, jeśliDrżymy o skutek, któryśmy odnieśli.Lepiej śmierć ponieść niż czyniąc jej zadośćZ dzieła zniszczenia wątpliwą mieć radość.

Wchodzi M a k b e t.

Cóż, mój małżonku? Czemu tak samotny,W ponurych tylko marzeń towarzystwie?Żywiący ciągle owe myśli, którePowinny były umrzeć razem z tymiCo je wzbudzają. Na co nie ma środka,Nad tym się nie ma i co zastanawiać;Co się raz stało, już się nie odstanie.

MAKBETRozpłataliśmy węża, nie zabili –Zrośnie się, będzie znów gadem: ząb jegoJadem zaprawny nie przestaje grozićBiednej niecnocie naszej. Niechaj raczejKształt rzeczy runie, oba światy zadrżą,Niżbyśmy mieli nasze jadło dzienneZ trwogą pożywać i sypiać pod wpływemTych snów, co w nocy nami trzęsą; raczejZająć nam miejsce przy tym, któregośmyW grób wyprawili, niż w ciągłych konwulsjach

Page 168: Romeo i Julia

168

Leżeć na strasznych torturach sumienia.Dunkan spoczywa; dobrze śpi po febrzeZiemskiego życia; zdrada dokonałaArcymistrzowskiej sprawy; stal, trucizna,Domowy zamach ani obcy najazdNic mu zaszkodzić już nie może.

LADY MAKBETDalej,

Szlachetny tanie! Precz fałdy z oblicza!Bądź wesół, rad bądź dzisiejszym twym gościom.

MAKBETBędę rad, bądź i ty, luba, podobnież,Miej zaś szczególnie Banka na pamięci,Odznaczające okazuj mu względyZarówno usty, jak oczyma. W takim,Jak my jesteśmy dzisiaj, położeniuTrzeba nam naszą niedojrzałą władzęPolewać rosą pochlebstwa, obliczaCzynić serc larwą, aby nikt nie dostrzegł,Co się pod nimi kryje.

LADY MAKBETBądź spokojny.

MAKBETO żono, serce me skorpionów pełne!Wszak wiesz, że Banko, Fleance jeszcze żyją.

LADY MAKBETWiem, ale przecie dzierżawa ich życiaNie jest wieczysta.

MAKBETW tym nasza otucha,

Że z ciała obaj są i z krwi. SwobodniePatrzmy więc w przyszłość. Nim nietoperz skończySwój rewir wkoło zamku, nim na rozkazBladej Hekaty nocny chrząszcz wybrzęczyChrapliwy nokturn, spełnione zostanieStrasznej ważności dzieło.

LADY MAKBETJakie dzieło?

MAKBETNie pytaj, luba, bądź przez niewiadomośćWolna od winy, dopóki nie będzieszMogła przyklasnąć temu dziełu. Przybądź,

Page 169: Romeo i Julia

169

Ślepiąca nocy, zasłoń kataraktąLitościwego dnia czułe źrenice,Stargaj, zniszcz krwawą, niewidzialną dłoniąTe pęta, które swobody nam bronią!Światło dokoła ziemskiego przestworuPrzygasa, wrona pociąga do boru,Wdzięczny dnia orszak mdleje, chyli głowy,Natomiast nocna czerń zaczyna łowy.Pójdź, żono, nie mów nic. Zły plon bezprawiaNowym się tylko bezprawiem poprawia.

Wychodzą.

SCENA TRZECIA

Tamże.Część lasu z bramą do zamku prowadzącą.

Z b ó j c y.

PIERWSZY ZBÓJCAKto ci się kazał z nami złączyć?

TRZECI ZBÓJCAMakbet.

DRUGI ZBÓJCAMożna mu ufać, skoro tak dokładnieWie, o co idzie.

PIERWSZY ZBÓJCAWięc pozostań z nami.

Szczątki dnia tleją jeszcze na zachodzieI spóźnionego podróżnika nagląWracać do domu. Cel naszych czat wkrótceNadejdzie.

TRZECI ZBÓJCACicho! Słyszę tętent koni.

BANKO za scenąDajcie tu światła! hej!

Page 170: Romeo i Julia

170

DRUGI ZBÓJCATo on niechybnie,

Bo wszyscy inni goście już są w zamku.

PIERWSZY ZBÓJCAKonie wysyła luzem naokoło.

TRZECI ZBÓJCATak każdy czyni, bo stąd na piechotęDroga o milę krótsza.

B a n k o i F l e a n c e wchodzą, przed nimi pachołekz pochodnią.

DRUGI ZBÓJCAŚwiatło! światło!

TRZECI ZBÓJCATo on.

PIERWSZY ZBÓJCATak, to on sam. Nie traćmy czasu.

BANKOTej nocy będzie deszcz.

PIERWSZY ZBÓJCANatychmiast lunie.

Napada B a n k a.

BANKO padającZdrada! Uciekaj, Fleansie, uciekaj,Bądź mym mścicielem. Ha! Nędzniku!

Umiera.F l e a n c e i P a c h o ł e k uciekają.

TRZECI ZBÓJCAKtóż to

Zgasił pochodnię?

PIERWSZY ZBÓJCANie takiż był rozkaz?

TRZECI ZBÓJCAJeden legł tylko, drugi umknął.

DRUGI ZBÓJCASzkoda,

Wypuściliśmy połowę zarobku.

Page 171: Romeo i Julia

171

PIERWSZY ZBÓJCABądź co bądź, idźmy donieść, co się stało.

Wychodzą.

SCENA CZWARTA

Wielka sala w pałacu.Uczta przygotowana. M a k b e t, L a d y M a k b e t, R o s s e, L e n n o x,

lordowie i inne osoby.

MAKBETZnacie panowie swoje stopnie: siądźcieżI od pierwszego aż do ostatniego,Bądźcie nam z serc, a pozdrowieni.

LORDOWIEDzięki

Waszej królewskiej mości.

MAKBETUsiądziemy

Wpośród was, jak przystoi uprzejmemuGospodarzowi; co do gospodyni,Ta zachowuje pierwsze miejsce, wszakżeW stosownej chwili zażądamy od niejObjawu serdeczności.

LADY MAKBETZechciej

Zapewnić o niej, mój małżonku, wszystkichNaszych przyjaciół tu się znajdujących;Serce me bowiem wielce im jest rade.

P i e r w s z y z b ó j c a ukazuje się we drzwiach.

MAKBETOni też z serca ci dziękują za to,Już wypełnione obie strony stołu,Ja tu w pośrodku usiądę. Wesoło,

Page 172: Romeo i Julia

172

Moi panowie! bądźcie w pogotowiu,Bo wnet kolejny kielich zacznie krążyć.

zbliża się do Z b ó j c y; na stronie

Na twojej twarzy krew.

ZBÓJCATo więc krew Banka.

MAKBETWolę ją zewnątrz u ciebie niżeliWewnątrz u niego. Więc już usunięty?

ZBÓJCAKrtań ma przerżniętą, panie: tę przysługęJam mu wyświadczył.

MAKBETWalny z ciebie rzeźnik,

Lecz i ten niemniej walny, co z FleancemRównież postąpił; jeśliś ty to zrobił,Nieporównanyś zuch.

ZBÓJCANajmiłościwszy!

Fleance się wymknął.

MAKBETMoja więc choroba

Powraca znowu. Byłbym, gdyby nie to,Zdrów jak lew, silny jak marmur, jak skałaNieporuszony, lekki jak powietrze,Które ogarnia wszystko; tak zaś jestemSpętany, wątły, ścieśniony, oddanyNa łup kapryśnych trosk i niepewności.Zabezpieczonyż aby tamten?

ZBÓJCATamten

Jak najbezpieczniej leży w dole, z głowąTuzinem ciosów oszamerowaną,Z których najlżejszy byłby już śmiertelnym.

MAKBETTo dobrze: stary wąż już nie powstanie.Ów gad, co uciekł, ma w sobie zarodyTrucizny, z czasem mogącej zaszkodzić,Ale na teraz nie ma jeszcze żądła.Oddal się jutro, rozmówim się znowu.

Page 173: Romeo i Julia

173

Z b ó j c a wychodzi.

LADY MAKBETMałżonku mój i panie zapominaszO swoich gościach: za nic wszelka uczta,Jeśli się przy niej często nie objawia,Że to, co dajem, dajemy ochoczo.Lepiej się w własnym je domu; zachętaJest w obcym, jako sól, zaprawą jadła,Bez niej gościnność, byłaby niesmaczna.

MAKBETLuba mentorko! Niech się więc apetytZ strawnością złączy i wiwat oboje!

LENNOXNie raczysz wasza królewska mość zasiąść?

Duch B a n k a wychodzi spod ziemi i siada na miejscuM a k b e t a.

MAKBETWidzielibyśmy tu w pełni zbiór ozdóbNaszego państwa, gdyby nam nie zbywałKochany Banko, którego wolimyO nieuprzejmość obwinić niż myśleć,Że mu się jakie nieszczęście trafiło.

ROSSEJego spóźnianie się lży jego słowu.Niechże nas wasza królewska mość raczySwym uczestnictwem uszczęśliwić.

MAKBETWszystkie

Miejsca zajęte.

LENNOXTu próżne jest jedno.

MAKBETGdzie? Gdzie?

LENNOXTu, panie. Co się stało waszej

Królewskiej mości?

MAKBETKto z was to uczynił?

Page 174: Romeo i Julia

174

LORDOWIECo, miłościwy królu?

MAKBETTy nie możesz

Powiedzieć, że to ja; nie wstrząsaj ku mnieTak groźnie swymi skrwawionymi włosy.

ROSSEWstańmy, panowie, królowi niedobrze.

LADY MAKBETSiedźcie, o! siedźcie, zacni przyjaciele,Naszemu panu często się to zdarzaOd lat najmłodszych; pozostańcie w miejscu:Jest to chwilowy przystęp, wkrótce minie.Jeśli będziecie na niego zważali,Rozdrażni go to i złe jego zwiększy.Jedzcie i ani spojrzyjcie na niego.

na stronie do M a k b e t aJestżeś ty mężem czy nie jesteś?

MAKBETJestem,

I to odważnym, kiedy mogę patrzećNa coś, na widok czego sam LucyperMusiałby zblednąć.

LADY MAKBETBrawo! jest to godny

Utwór bojaźni twojej jak ów sztylet,Co to, mówiłeś, wiódł cię do Dunkana.Takie wybryki, słupienia, drętwieniaByłyby dobre przy słuchaniu bajekOpowiadanych zimą przy kominkuPrzez zabobonne białogłowy, którymStara babunia, potakuje; wstydź sięWyczyniać takie miny! boć zaprawdę,Wlepiasz wzrok w próżne krzesło.

MAKBETPatrz, spójrz tylko!

Czy widzisz? Ale cóż mnie to ma trwożyć?Możeszli kiwać głową, to i przemów.Jeśli kostnice i groby wracająTych, których grzebiem, to żołądki sępówBędą naszymi pomnikami.

Duch znika.

Page 175: Romeo i Julia

175

LADY MAKBET na stronie do M a k b e t aTakżeż

Szał ci do szczętu upośledził męstwo?

MAKBETJak żyw tu stoję, widziałem go.

LADY MAKBETNędzne,

Śmiechu i wzgardy godne przywidzenie!

MAKBETKrew przelewana była z dawien dawna,Nim jeszcze ludzkich praw nastały rządy;Dokonywano i później morderstwaStraszne dla ucha; ale do tej poryPo wyjściu duszy umierali ludzieI wszystko już się kończyło: dziś oniPodnoszą z grobu czoło obciążoneMnogimi rany i z miejsc nas rugują.Straszniejsze to jest od samego mordu.

LADY MAKBETKrólu i panie, przyjaciele nasiCzekają na cię.

MAKBETPrawda, zapomniałem.

Nie zdumiewajcie się, cni przyjaciele,Nad tym, co zaszło; jest to osobliwszaSłabość, niedziwna dla tych, co mię znają.Dalej! Niech żyje wino i wesołość!Zaraz usiądę, nalejcie mi kielichPo same brzegi! Piję za pomyślnośćMoich przezacnych gości. I naszegoUkochanego przyjaciela Banka,Który nas smuci swą nieobecnością.W wasze i jego ręce! Oby wszystkimWszystko się dobrze działo!

Duch ukazuje się znowu.LORDOWIE

Przyjm, o panie,Wzajemny toast na podziękowanie.

MAKBETPrecz z moich oczu! Zapadnij się w ziemię!Krew twoja zimna, kości twe bez szpiku,

Page 176: Romeo i Julia

176

Nie ma już siły widzenia w tych oczach,Którymi błyszczysz.

LADY MAKBETSzlachetni lordowie,

Chciejcie uważać to za rzecz zwyczajną;Jest to w istocie niczym, szkoda tylko,Ze nam zasępia swobodę tej chwili.

MAKBETCo bądź kto śmie, i ja śmiem; przystąp do mnieJako kudłaty niedźwiedź puszcz północnych,Opancerzony nosorożec alboTygrys hirkański; przywdziej, jaką zechcesz,Postać, wyjąwszy tę, a silne mojeNerwy nie zadrżą; wróć wreszcie do życiaI w głąb pustyni wyzwij mię na ostrze,Jeśli drżąc cofnę kroku, to mnie ogłośLalką bez serca. Precz, okropny cieniu!

Duch znika.

Zwodnicza maro, precz! Ha! znikłeś przecie!Teraz znów jestem mężem. Siedźcie, proszę.

LADY MAKBETPrzerwałeś ucztę, popsułeś wesołośćTym osobliwszym dziwactwa napadem.

MAKBETMożeż się zdarzać coś takiego? Lotnie,Jak letni obłok, mimo nas przeciągaćI nie przejmować nas na wskroś zdumieniem?Wy mię kłócicie z własną świadomością,Bo nie pojmuję, jak mogliście patrzećNa to widziadło i zachować przy tymNa licach zdrową, naturalną cerę,Gdy moje trwoga ubieliła.

ROSSEJakie

Widziadło, panie?

LADY MAKBETNie mówcie nic, proszę,

Bo pogorszycie jego stan. PytaniaW podobnych razach w wściekłość go wprawiają.Dobranoc, mili panowie, odejdźcie.Nie oczekujcie hasła etykiety,Ale oddalcie się natychmiast.

Page 177: Romeo i Julia

177

ROSSEDobrej

Nocy życzymy i lepszego zdrowiaJego królewskiej mości.

LADY MAKBETBądźcie zdrowi.

Lordowie i słudzy wychodzą.

MAKBETTo o krew woła: krew, mówią, krwi żąda.Słyszano drzewa mówiące, widzianoPodnoszące się głazy, augurowieTajemniczymi sposoby umieliZa pośrednictwem wron, kruków i kawekOdkryć przelewcę krwi. Która godzina?

LADY MAKBETNoc walczy z brzaskiem dnia.

MAKBETCzy wiesz, że Makduf

Wzbrania się stawić aa nasze wezwanie?

LADY MAKBETCzyliżeś, panie, posyłał do niego?

MAKBETNie jeszcze, z boku tylko tak słyszałem,Mam bowiem w domu każdego z tych tanówZaufanego sługę. Zaraz jutro,Nie odkładając, pójdę do czarownic:Muszą mi one coś więcej powiedzieć.Co bądź mię czeka, wolę się dowiedziećPrędzej niż później, abym oko w okoSpojrzał losowi. Jużem tak głębokoW krwi zagrzązł, że wstecz iść niepodobieństwo,W miejscu zaś grozi mi niebezpieczeństwo;Trzeba więc dalej brnąć. Wesprzyjcie czary,Czarne, drzemiące w mym mózgu zamiary!Bo ten płód głowy dłoń musi urodzićWprzód, nim się wyda cel, gdzie ma ugodzić.

LADY MAKBETPójdź, siły twoje potrzebują wczasu.

MAKBETZapewne, idźmy spocząć. Moja dusza

Page 178: Romeo i Julia

178

Ulega jeszcze trwogom nowicjuszaMłodziśmy jeszcze na tym polu.

Wychodzą.

SCENA PIĄTA

Okolica pokryta wrzosem.Grzmot. Wchodzi H e k a t e

i spotyka T r z y c z a r o w n i c e.

PIERWSZA CZAROWNICACo ci to, co ci to, Hekate?Skąd to oblicze marsowate?

HEKATECo mi jest? niby to nie wiecie!Zuchwałe baby, jak wy śmiecieZ Makbetem w tajne szachry wchodzić,Z zbrodni do zbrodni go przywodzić,A mnie, mistrzynię waszą, mnie,Krzewiącą głównie wszystko złe,Nie wezwać nawet do udziałuW tym dziele śmierci i zakału?Co gorsza jedna, o! niecnoty,To to, że dotąd wasze psotyNa korzyść tylko wyszły temuZłoczyńcy zapamiętałemu,Który, jak każdy taki gad,Nie wam, lecz sobie służyć rad.Pomnijcie mi ten błąd naprawić.Nim świt obłoki zacznie krwawić,Znajdziecie mnie nad Acheronem,W miejscu na czary przeznaczonem:On tam przybędzie dla zbadania,Jaką mu przyszłość los zasłania.Miejcie tam w pogotowiu saganI cały przyrząd doń wymaganW podobnych razach. Ja odlatam:Tej nocy siła złego spłatam.Będzie to dzieło arcywalne,Okropne w skutkach i fatalne.Miesiąc dziś w sutej czapce lisiej;Przy jednym jego rogu wisiZaklęta kropla: tę ja w porę,Gdy spadać będzie, skrzętnie zbiorę,

Page 179: Romeo i Julia

179

A gdy zostanie w filtr nasz wlaną,Magicznie przedestylowaną,Tak sztuczne widma z niej powstaną,Ze ich działalność razem wziętaDo reszty zmysły mu opęta.Drwić będzie z losu, z śmierci szydzić,Dolę swą niewzruszoną widzieć,I lekceważąc wszystko w świecieSądzić się wiecznym – a wy wiecie,Jak zbytnia ufność w bezpieczeństwoPogrąża w przepaść człowieczeństwo.

Śpiew za sceną: „Przybywaj tu, przybywaj tu” itd.

Słyszycie? kania woła dżdżu.Mój mały diablik, jak świerszcz w murze,Gwiżdże tam na mnie w mglistej chmurze

Wychodzi.

PIERWSZA CZAROWNICASpieszmy się, pędźmy chyżym lotem,Bo stara będzie wnet z powrotem.

Wybiegają.

SCENA SZÓSTA

Forres. Pokój w zamku.Wchodzi L e n n o x z drugim L o r d e m,

LENNOXTo, com ci mówił, jest tylko wskazówką;Jak chcesz, ją sobie tłumacz. Krótko mówiąc,Dziwne się rzeczy działy. Makbet roniłŁzy nad Dunkanem, lecz Dunkan już nie żył;Poczciwy Banko późno gdzieś wyjechałI przepadł; powiesz, że go Fleance zabił,Bo Fleance uciekł. Któż jeździ tak późno?Cóż to za niecne wyrodki, ten MalkolmI ten Donalbein, żeby tak dobregoOjca zabijać! Piekielne potwory!Jakąż to zgrozą przejęło Makbeta!Nie utopiłże zaraz w świętym gniewieSztyletu w piersiach owych dwóch zbrodniarzy,Podłych opilstwa i snu niewolników?

Page 180: Romeo i Julia

180

Niepięknyż to był czyn? ba, i roztropny,Boby to było oburzyło wszystkich,Gdyby się byli ci hultaje śmieliUsprawiedliwiać. Dość, że jak powiadam,We wszystkim znalazł się on jak najtrafniej,I zdaje mi się, że gdyby miał terazPod kluczem synów Dunkana (do czego,Da Bóg, nie przyjdzie), dowiedzieliby się,Co to jest zgładzać ojca. Toż i Fleance...Ale dość tego! Słyszałem, że MakdufZ powodu kilku wyrazów niebacznychI nieprzybycia na ucztę tyranaPopadł w niełaskę. Czy ci nie wiadomo,Gdzie on jest teraz?

LORDStarszy syn Dunkana,

Co go z praw rodu wyzuł przywłaszczyciel,Żyje na dworze Anglii, tak uprzejmiePrzez pobożnego goszczony Edwarda,Że nieżyczliwość losu i złość ludzkaW niczym czci jego nie czynią uszczerbku,Tam to się udał Makduf, chcąc uprosićŚwiętobliwego króla o wysłanieNorthumberlanda z walecznym SiwardemNa naszą ziemię, byśmy przy pomocyTych wojowników (i Tego nad nami,Który uświęca wszelkie przedsięwzięcia)Trwale na koniec zdołali zapewnićChleb naszym ustom i sen nocom naszym;Abyśmy w czasie uczt, zabezpieczeniOd zbójczych nożów, mogli niezmyśloneHołdy oddawać i przyjmować praweNagrody, czego wszystkiego dziś łakniem.Głucha wieść o tym tak ubodła króla,Że się wraz począł gotować do wojny.

LENNOXCzy on posyłał do Makdufa?

LORDTak jest.

Lecz poseł wrócił z lakonicznym: „Nie chcę” –Mrucząc pod nosem, jakby chciał powiedzieć;„Będziesz żałował tej godziny, w którejTaką odpowiedź włożyłeś mi w usta.”

LENNOXTo mu powinno wskazać, jak daleceMa być ostrożny. Oby jaki anioł

Page 181: Romeo i Julia

181

Uprzedził jego przybycie do AngliiI naprzód odkrył cel onego! ObyBłogosławieństwo prędzej mogło wrócićTemu krajowi, gniecionemu jarzmemPrzeklętej ręki.

LORDDałyby to nieba!

Wychodzą.

Page 182: Romeo i Julia

182

AKT CZWARTY

SCENA PIERWSZA

Ciemna jaskinia.W pośrodku wrzący kociol. Grzmot i błyskawice.

T r z y c z a r o w n i c e przy kotle.

PIERWSZA CZAROWNICATrzykroć miauknął bury kot.

DRUGA CZAROWNICATak, i trzykroć puszczyk wrzasł.

TRZECIA CZAROWNICALelek jęczy: czas już, czas.

PIERWSZA CZAROWNICADalej, dalej, siostry wiedźmy,Czarodziejski krąg zawiedźmyWkoło kotła, wrzućmy dońZbójczych jadów pełną dłoń.Ropuszysko, siostro płazu,Coś pod zimną bryłą głazuPrzez trzydzieści dni i nocyW odrętwiałej śpiąc niemocy,Skisło, zgniło w własnej ropie,Ciebie naprzód w kotle topię.

WSZYSTKIE TRZY tańcząc wkoło kotłaDalej! żwawo! hasa! hej!Buchaj, ogniu! kotle, wrzej!

DRUGA CZAROWNICABagnistego węża szczękaNiech w ukropie tym rozmięka:

Page 183: Romeo i Julia

183

Żabie oko, łapki jeża,Psi pysk i puch nietoperza,Żądło żmii, łeb jaszczurzy,Sowi lot i ogon szczurzy,Niech to wszystko się na kupieWarzy w tej piekielnej zupie.

WSZYSTKIE TRZY jak wyżejDalej żwawo! hasa! hej!Buchaj, ogniu! kotle, wrzej!

TRZECIA CZAROWNICAJeszcze ingrediencyj kilka!Łuska smocza i ząb wilka,Z mumii sok, kiszka i ślinaZbójcy morskiego, rekina,Korzeń lulka i cykutyZ łona ziemi w noc wypruty,Język bluźniącego Żyda,Koźla żółć, i ta się przyda,A do tego Turka nosI z Tatara brody włos,Dwa paluszki małych dziatekZaduszonych; na ostatek,Dla nadania konsystencjiTej przeklętej kwintesencji,Tygrysicy scuchłe trzewo.

WSZYSTKIE TRZY jak wyżejDalej! żwawo! w prawo! w lewo!W lewo! w prawo! hasa! hej!Buchaj, ogniu! kotle, wrzej!

DRUGA CZAROWNICABy zaś zakląć wszelkie duchy,Wlejcie jeszcze małpiej juchy.

Wchodzi H e k a t e.HEKATE

Dobrzeście mi się popisały,Trud wasz i pośpiech wart pochwały,Terazże dalej, wszystkie społemOpaszcie sagan skocznym kołemI ponad parą jego warówŚpiewając dokonajcie czarów.

Wychodzi.Muzyka.Śpiew.

Page 184: Romeo i Julia

184

Duchy czarne, białe,Bure i szare

Zstąpicie, zstąpcie, zstąpcieW tę tu pieczarę.

DRUGA CZAROWNICAPalec mię świerzbi, to dowodzi,Ze jakiś potwór tu nadchodzi:Odsłońcie otwór, niech wnijdzie potwór!

Wchodzi M a k b e t.

MAKBETNuże, pokątne, stare prorokinie,Co tam stwarzacie?

WSZYSTKIE TRZY razemBezimieinne dzieło.

MAKBETW imię tych potęg, którym hołdujecie,Jakie bądź one są i skąd bądź możePochodzić wasza tajemnicza wiedza,Odpowiadajcie mi, zaklinam was!Choćbyście miały rozpętać orkanyI zwrócić wściekłość rozhukanych wichrówPrzeciw kościołom; choćby wzdęte wałyRoztrzaskać miały i pochłonąć w sobieWszelką żeglowną łódź; choćbyście miałyZmiąć bujne zboża, drzewa wykorzeniać,Zamki powalić na głowy obrońców;Choćby pałace, piramidy miałyPochylić czoła aż do fundamentów;Chociażby wszystkie skarby przyrodzeniaW zarodach swoich miały zmarnieć, ażbySamo zniszczenie osłabło z znużenia:Odpowiedzcie mi, odpowiedzcie na to,O co was pytam.

PIERWSZA CZAROWNICAMów.

DRUGA CZAROWNICAPytaj.

TRZECIA CZAROWNICASłuchamy.

Page 185: Romeo i Julia

185

PIERWSZA CZAROWNICAPowiedz nam pierwej, czyli wolisz z naszychUst to usłyszeć, czy z ust naszych władców?

MAKBETDobrze, wezwijcie ich, niech ich zobaczę.

PIERWSZA CZAROWNICAKrwi maciory, która zjadłaSwój płód własny, trochę sadłaPociekłego z szubienicy,Gdzie wisieli rozbójnicy –Wrzućcie w kocieł.

WSZYSTKIE TRZY razemWielcy, mali,

Wzywamy was z bliska, z dali,Abyście się ukazali.

Grzmot.Ukazuje się G ł o w a w h e ł m i e.

MAKBETPowiedz, nieznana potęgo!

PIERWSZA CZAROWNICAOn wie, co kryje twoja głowa:Słuchaj nie mówiąc ani słowa.

ZJAWISKOMakbecie! Makbet! Lękaj się Makdufa,Lękaj się tana Fajf! – przyjm tę przestrogę.Jeśli jej twoja dusza nie zaufa,Zginiesz. Dość. Więcej powiedzieć nie mogę.

Znika.

MAKBETKtokolwiek jesteś, dzięki ci! trafiłeśW sam rdzeń obawy mojej. Jeszcze słowo!

PIERWSZA CZAROWNICAOn nie zna, co to rozkaz. Oto drugiJeszcze silniejszy.

Grzmot.Ukazuje się Z a k r w a w i o n e d z i e c k o.

ZJAWISKOMakbet! Makbet!

Page 186: Romeo i Julia

186

MAKBETChoćbym

Miał troje uszu, słuchałbym cię każdym.

ZJAWISKOMakbet! bądź mężny, nieugięty, srogi,Gardź siłą ludzką i skrytymi wrogi,Z tych bowiem, których rodziła kobieta,Nikt potężnego nie zmoże Makbeta.

Znika.

MAKBETŻyj więc, Makdufie, niestrasznyś mi teraz.Wolę się jednak podwójnie zapewnićI wziąć od losu zakład: musisz umrzeć,Bym mógł fałsz zadać trwodze i spokojnieSpać przy łoskocie gromów.

Grzmot.Ukazuje się D z i e c k o w k o r o n i e, z gałęzią w ręce.

Cóż to terazZjawia się niby królewski potomek,Z koronowanym czołem?

WSZYSTKIE TRZYMilcz i słuchaj.

ZJAWISKOBądź jak lew śmiały, dumny, przedsiębierczy;Nie tknie Makbeta żaden cios morderczy,Póki las Birnam ku dunzynańskiemuWzgórzu nie pójdzie walczyć przeciw niemu.

Znika.

MAKBETDo tego nigdy nie przyjdzie. Któż zdołaLas Wzruszyć z posad, kazać jego drzewomDobyć korzenie z głębokości gruntu?Święć się, przyjazna wróżbo! Hydro buntu,Nie podnoś głowy wprzód, aż się podniesieLas Birnam. Wielki, jak drzewa w tym lesie,Żyć będzie Makbet, nie dbając o burze,Podległy tylko śmiertelnej naturzeI prawom czasu. Lecz jedną rzecz jeszczeTrzeba mi wiedzieć. O wy, twory wieszcze,Jeśli przed wami przeznaczenie chyliWszelką zasłonę, powiedzcie mi, czyli

Page 187: Romeo i Julia

187

Potomstwo Banka będzie kiedykolwiekRządzić tym krajem?

WSZYSTKIE razemO to nas nie pytaj.

MAKBETMuszę w tym względzie być zaspokojony;Jeśli mi tego odmówicie, niechajWieczne przekleństwo na was spada! Mówcie!

Odgłos obojów. Kocioł znika.

Czemu znikł kocioł i co to za odgłos?

PIERWSZA CZAROWNICAUkażcie się!

DRUGA CZAROWNICAUkażcie się!

TRZECIA CZAROWNICAUkażcie się!

WSZYSTKIE TRZYPokażcie mu to, czego chce.Jak lekki dym lub lotny gaz,Ukażcie się i zgińcie wraz!

Ukazuje się ośmiu królów i przechodzi przez scenę jeden za drugim, za ostatnim, trzymają-cym zwierciadło w ręku, postępuje B a n k o.

MAKBETTyś żywy obraz Banka. Precz! przepadnij!Korona twoja pali mi źrenice.A ty, ty druga maro w złotym wieńcu,Twój włos jest taki sam jak u pierwszegoI trzeci jeszcze, podobny do tamtych!Złośliwe wiedźmy, po co mi ten obrazUkazujecie? Ha! otóż i czwarty!I piąty? Czyliż ten pochód trwać będzieDo końca świata! Jeszcze jeden! Siódmy!Tego już nadto! Ale oto jeszczeÓsmy z kolei zbliża się z zwierciadłem,W którym spostrzegam długi szereg takichSamych postaci, a niektóre mająPodwójne jabłka i potrójne berła.Okropny, stokroć przeklęty widoku!Maż to być prawda? Krwią zbroczony BankoŚmieje się ze mnie i wskazuje na tych,

Page 188: Romeo i Julia

188

Co po nim idą, jakby chciał powiedzieć;„To moi.” Więc to tak?

PIERWSZA CZAROWNICATak, panie, ten to znak.Lecz czemuż się Makbeta duszaTak bardzo na ten widok wzrusza?Orzeźwmy, siostry, jego męstwo,Niech szczytu dojdzie czarnoksięstwoJa zbudzę dźwięk, a wy bez zwłokiW korowód rozpocznijcie skoki,By się w nim nowy zapał wzmógłI wielki król powiedzieć mógł,Ze starożytne wiłyGodnie go ugościły.

Muzyka.C z a r o w n i c e tańczą, a następnie znikają.

MAKBETGdzież one? Wyszły? Niechaj ta godzinaJako przeklęta zapisaną będzieNa wieczne czasy w kalendarzu! Hola!Wnijdź, kto tam jesteś.

LENNOX wchodzącCo rozkażesz, panie?

MAKBETWidziałeś tam te wiedźmy?

LENNOXNie widziałem,

MAKBETNie przechodziłyż tamtędy?

LENNOXNie, panie.

MAKBETZapowietrzona niech będzie ich drogaI potępiony, kto im daje wiarę!Słyszałem tętent koni: ktoś przejeżdżał?

LENNOXTo dwóch rycerzy, panie, którzy waszejKrólewskiej mości przywieźli wiadomość,Że Makduf zbiegł do Anglii.

Page 189: Romeo i Julia

189

MAKBETZbiegł do Anglii?

LENNOXTak, panie.

MAKBETCzasie, ty uprzedzasz straszne

Moje ocknienie. Zamiary są wiatrem,Kiedy nie idą z wykonaniem w parze.Od dziś dnia każdy płód mojego mózguBędzie bliźniącym bratem mojej rękiI przedsięwzięcie to ziszczę natychmiast:Napadnę zamek Makdufa, zdobędęCały Fajf, oddam na pastwę żelazuJego niewiastę, jego dzieci, wszystko,Co ma z krwią jego jakikolwiek związek.Dość tych przechwałek! Niech skutek dowodnieOdpowie słowom, nim zamiar ochłodnie.Tylko już pokój czarom! Gdzie ci gońcy?Prowadź mię do nich.

Wychodzą.

SCENA DRUGA

Fajf. Komnata w zamku M a k d u f a,L a d y M a k d u f, jej mały S y n e k i R o s s e.

LADY MAKDUFCóż on uczynił, żeby być zmuszonyUciekać z kraju? Co uczynił?

ROSSEChciej zważyć, pani...

LADY MAKDUFOn na nic nie zważał;

Jego ucieczka jest szaleństwem. BojaźńTak dobrze czyni zdrajcą jak i zdrada.

ROSSENie wiesz, o pani, czy to krok obawy,Czy roztropności.

Page 190: Romeo i Julia

190

LADY MAKDUFRoztropności? Żonę,

Dzieci porzucać, dom i dostojeństwa,Wszystko, co ludzi przykuwa do miejsca?On nas nie kocha, w nim nie ma czułości.Najlichszy ptaszek, drobny mysikrólikNie walczyż z sową, broniąc piskląt w gnieździe?Bojaźń u niego wszystkim, niczym miłość.Niewielka też i mądrość, gdzie ucieczkaSprzeczna z rozumem.

ROSSEUspokój się, pani,

I nie uwłaczaj małżonkowi. Jest onSzlachetny, mądry, bardziej niż ktokolwiekŚwiadomy praktyk dzisiejszej epoki.Nie mogę nad tym dłużej się rozwodzić.Ciężkie to czasy, w których człek jest zdrajcą,Nie wiedząc o tym; słyszy wieści o czymś,Czego się lęka, czego się zaś lęka,Nie wie sam, krążąc na oślep po dzikim,Wzburzonym morzu. Zostawiam cię, pani;Wkrótce tu będę znowu: mam nadzieję,Gdzie nadmiar złego, tam złe musi ustaćAlbo powrócić do dawnego stanu.Bądź zdrów, mój mały przyjacielu, niech cięBóg ma w opiece.

LADY MAKDUFMa ojca, niebożę,

A jest sierotą.

ROSSEDłuższy mój tu pobyt

Naraziłby mnie na niebezpieczeństwo.A ciebie, pani, na przykrość; dlategoWybacz, że spiesznie się oddalam.

Wychodzi.LADY MAKDUF

Chłopcze,Twój ojciec umarł. Cóż poczniesz bez ojća?Jakież to teraz będzie życie twoje?

SYNEKTakie jak ptaszka, matko.

LADY MAKDUFŻyć więc będziesz

Muchami tylko, robaczkami?

Page 191: Romeo i Julia

191

SYNEKWszystkim,Co mi się uda złowić: tak jak ptaszek.

LADY MAKDUFBiedny mój ptaszku, nie lękasz się sideł,Ani potrzasków, ani lepu?

SYNEKCzegoż

Miałbym się lękać, matko? Biednym ptaszkomNie czynią przecie nic złego. A potemOjciec nie umarł, choć tak mówisz.

LADY MAKDUFUmarł,

Umarł doprawdy. Skąd weźmiesz, niebożę,Drugiego ojca?

SYNEKA skąd ty, mateczko,

Weźmiesz drugiego męża?

LADY MAKDUFPięćdziesięciu

Kupić bym mogła na pierwszym jarmarku.

SYNEKAby ich potem odprzedać, nieprawdaż?

LADY MAKDUFMasz dowcip, lubo ten twój dowcip nie jestJeszcze nad lata.

SYNEKMateczko, czy ojciec

Był zdrajcą?

LADY MAKDUFBył nim.

SYNEKA co to jest zdrajca?

LADY MAKDUFTen, co przysięga i kłamie.

SYNEKCzy wszyscy,

Którzy to czynią, są zdrajcami?

Page 192: Romeo i Julia

192

LADY MAKDUFKażdy,

Który to czyni, jest zdrajcą i wisiećZa to powinien.

SYNEKCzyliż wszyscy tacy

Powinni wisieć?

LADY MAKDUFWszyscy.

SYNEKKtóż ich wiesza?

LADY MAKDUFMa się rozumieć, że poczciwi ludzie.

SYNEKTakim sposobem przysiężcy i kłamcySą bardzo głupi: jest ich bowiem tylu,Żeby poczciwych ludzi mogli pobićI powywieszać.

LADY MAKDUFPomagaj ci Boże,

Biedny błazenku! Lecz skąd weźmiesz ojca?

SYNEKGdybym go nie miał, płakałabyś po nim,Matko; a gdybyś po nim nie płakała,Byłby to dowód, że wkrótce mieć będęNowego.

LADY MAKDUFBiedny ty paplo, co bajesz!

Wchodzi N i e z n a j o m y.

NIEZNAJOMYBądź pozdrowiona, piękna pani! JestemObcy dla ciebie, ale twoja godnośćJest mi dokładnie znana. Chroń się, uchodź,Niebezpieczeństwo wisi tuż nad tobą.Nie gardź przestrogą prostego człowieka,Weź dzieci, opuść natychmiast te miejsca.Jest to zaiste okrucieństwem tak cięPrzerażać, pani. Coś gorszego nad toChcieć ci wyrządzić, byłoby srogością

Page 193: Romeo i Julia

193

Potworną, która jest jednak zbyt bliskaTwojej osoby. Niech cię chronią nieba!Nie mogę bawić dłużej.

Wychodzi.

LADY MAKDUFGdzież mam uciec?

Cóżem zrobiła złego? Ale prawda,Żyję na świecie, na którym zło częstoBywa chwalebne, a dobro jest mianeZa zgubne głupstwo. Biada mi! Czyż zdołamZnaleźć obronę w tych jedynie słowach:Jestem niewinna?

Wchodzą mordercy

Ha, cóż to za twarze!

MORDERCAGdzie mąż waćpani?

LADY MAKDUFMój mąż? Pewnie w żadnym

Tak niecnym miejscu, gdzie by go mógł znaleźćPodobny tobie.

MORDERCAOn jest zdrajcą.

SYNEKKłamiesz.

Kudłaty łotrze!

MORDERCAA ty jaje! Mała,

przebija go

Krnąbrna gadzino, leż!

SYNEKZabił mnie! Matko!

Uciekaj! błagam cię!

Umiera.

L a d y M a k d u f, ścigana przez morderców, uciekawołając: „Morderstwo! Ratunku!”

Page 194: Romeo i Julia

194

SCENA TRZECIA

W Anglii. Pokój w pałacu królewskim.M a l k o l m i M a k d u f.

MALKOLMIdźmy poszukać ustronnego cieniaI tam spokojnie spłakać naszą boleść.

MAKDUFIdźmy wznieść raczej miecz nieubłaganyI, jak przystoi prawym mężom, walczyćZa poniżone nasze gniazdo. Z każdymNowym porankiem nowe wdów jęczenia,Nowy płacz sierot, nowe skargi głośnoBiją w niebiosa, tak że te wydająŻałobny odgłos, jak gdyby toż samoCzuły co Szkocja i tak samo pomstyWzywały.

MALKOLMCierpię nad tym, czemu wierzę,

A wierzę temu, co wiem; co zaś mogęUczynić w takim razie, to uczynię,Gdy w sposobności znajdę sprzymierzeńca.To, coś powiedział, mogłoby być prawdą.Ten krwawy tyran, na którego wzmiankęJęzyk drętwieje, uchodził był dawniejZa cnotliwego; sprzyjałeś mu waćpan,On cię też jeszcze nie skrzywdził. Jam młody,Mógłbyś go sobie zjednać moim kosztem.Roztropność nawet radziłaby biedne,Bezsilne jagnię oddać na ofiaręGniewnemu bóstwu.

MAKDUFJam nie zdrajca.

MALKOLMAle

Makbet jest takim, a przeważny nakazPanującego najpoczciwszych możeSprowadzić z prawej drogi. Wybacz jednak;Czym jesteś, jesteś; gruntu duszy twojejNiedowierzanie moje nie przemieni;Wszak aniołowie jaśnieć nie przestają,Choć najjaśniejszy z nich upadł. Chociażby

Page 195: Romeo i Julia

195

Wszystek kał świata przywdział maskę cnoty,Przecieżby cnota musiała się w takimŚwietle przedstawiać.

MAKDUFStraciłem nadzieję.

MALKOLMPodobno właśnie tam, gdzie ja powziąłemPowątpiewanie. Odbiegłeś tak nagleŻony i dzieci (te najdroższe węzły,Te najsilniejsze ogniwa miłości),Nie pożegnawszy ich nawet. O! wybacz!Niechaj ta moja nieufność nie będzieW twych oczach ujmą twojej poczciwości,Ale rękojmią mego bezpieczeństwa.Co bądź ja myślę, serce twoje możeByć czyste.

MAKDUFBrocz się, brocz, biedny nasz kraju!

Gruntuj spokojnie fundament bezprawia,Tyranio! cnota nie wstrząśnie już tobą!,Puść wodze gwałtom! Prawomocność twojaZyskała sankcję! Zegnam cię, o panie!Nie byłbym takim nędznikiem, jak sądzisz,Za wszystką przestrzeń, którą tyran dzierży,Za wszystkie skarby Wschodu.

MALKOLMNie miej do mnie

Żalu, Makdufie! W tym, co powiedziałem,Obawa ciebie mały miała udział.Wierzę, iż kraj nasz upada pod jarzmem,Że jęczy, we krwi się pławi, że z każdymNowym dniem nowa przybywa mu rana.Nie wątpię także, że liczne by dłonieWzniosły się za mnie. Już wspaniała AngliaOfiarowała do rozporządzeniaKilka tysięcy mężnych. Ale cóż stąd?Chociażbym zdeptał kark przywłaszczycielaI głowę jego na mym mieczu zatknął,Nieszczęsna nasza Szkocja nic by na tymNie skorzystała; cierpiałaby, owszem,Nierównie bardziej i dotkliwiej pod tym,Co by nastąpił.

MAKDUFKtóż by to był taki?

Page 196: Romeo i Julia

196

MALKOLMPrzypuszczam, że to ja. Owóż w mym sercuZarody niecnot tak są zagęszczone,Że gdyby wzięły wzrost, sam czarny MakbetJak śnieg wydałby się biały i biednyKraj by w nim widział jagnię w porównaniuZ bezmiarem moich nieprawości.

MAKDUFNie maW zastępach piekieł szatana zdolnegoPrzewyższyć w złości Makbeta.

MALKOLMTo prawda,

Że on jest krwawy, gwałtowny, złośliwy,Fałszywy, chytry, drapieżny, wszeteczny,Pełen wszelkiego rodzaju ohydy,Noszącej znaną nazwę, ale mojaRozpusta nie ma granic. Wasze żony,Córy, dziewice, ba! nawet matronyNie napełniłyby studni żądz moich.Chuci me wszelką zerwałyby tamęStawioną mojej woli. Lepszy MakbetNiż taki władca.

MAKDUFNiepohamowana

Krewkość jest wprawdzie w dziedzinie naturyTakże tyranią; niejeden już pięknyTron opróżniła i stała się zgubąWielu monarchów. Tej jednak słabościNie bój się, panie; będziesz mógł w tej mierzePopędom swoim szeroko dogadzać,Zimnym na zewnątrz się wydając; szaleć,Na oczy świata wkładając przepaskę.Chętnych białogłów mamy dość. Nie mogęUwierzyć, panie, abyś w sobie żywiłTakiego sępa, który by był zdolnyTyle ich schłonąć, ile się ich zwykłoNastręczać władzy, kiedy ją do tegoZnajdują skłonną.

MALKOLMOprócz tego leży

W usposobieniu moim taka niczymNienasycona chciwość, że zostawszyKrólem, gnębiłbym, mordowałbym szlachtęDla zagarnięcia jej dóbr, pożądałbymTego klejnotów, a zamków tamtego.

Page 197: Romeo i Julia

197

Wzrost mienia byłby dla mego łakomstwaJak sos korzenny, co wzmaga apetyt.Knułbym intrygi, zasiewałbym waśnie,Niesprawiedliwe wytaczałbym sporyWiernym poddanym, rujnując ich gwoliZyskania wziątku.

MAKDUFTa wada tkwi głębiej,

Szkodliwsze puszcza korzenie niż jareZiarno rozpusty: ona to bywałaMieczem, co naszych królów dni przecinał.Nie bój się jednak, panie: nasza SzkocjaDość jest zamożna, potrafi wystarczyćTwym wymaganiom. Jeszcze to jest znośne,Gdy inne cnoty przeciwważą.

MALKOLMAle

Ja nie mam żadnej. Sprawiedliwość, prawość,Umiarkowanie, łaskawość, wspaniałość,Stałość, uprzejmość, pobożność, cierpliwość,Męstwo, energia te wszystkie przymiotyWłaściwe królom są mi całkiem obce.Nie ma ich we mnie i cienia. NatomiastBogaty jestem w wszelki rodzaj przywar,W rozliczny sposób zdolnych się objawić.Gdybym miał władzę, słodkie mleko zgodyW piekło bym wylał, zakłóciłbym pokójPowszechny, zniósłbym, rozerwałbym wszelkąJedność na ziemi.

MAKDUFSzkocjo! Szkocjo!

MALKOLMCzyliż

Ktoś taki byłby godzien władzy? Powiedz!Jam właśnie taki.

MAKDUFGodzien władzy? Nawet

Życia niegodny! Nieszczęsny narodzie,Pod krwawym berłem niecnego przybyszaJęczący, kiedyż ci wrócą dni błogie,Skoro najbliższy, prawy spadkobiercaTwojego tronu zostaje pod klątwąWłasnych zarzutów i własnej krwi bluźni?Nieboszczyk rodzic twój, książę, był królemZe wszech miar świętym, królowa, dawczyni

Page 198: Romeo i Julia

198

Twego żywota, pędziła dni raczejNa klęczkach niż na nogach, umierającZ każdą godziną życia. Bądź mi zdrowy!Takie to właśnie niecnoty, o któreSiebie oskarżasz, wygnały mnie z Szkocji.Nadzieje moje, żegnam was!

MALKOLMMakdufie,

Ten żal szlachetny, ten poczciwy zapał,Nadobne dziecko nieskazitelności,Rozprasza w mojej duszy czarne cieniePowątpiewania i myśl moją godziZ twoim, honorem i wiarą. Ten chytryPiekielnik Makbet nieraz usiłowałTaką przynętą wciągnąć mnie w moc swoją.Skromnej jedynie rozwadze winienem,Żem łatwowiernie tym próbom nie uległ.Niech Ten, co rządzi tam na wysokości,Rozstrzyga teraz między mną i tobą,Bo od tej pory powierzam łódź mojąTwemu sterowi; cofam to, com zeznał,I wyprzysięgam się wszelkich plam, wszelkichGrzechów, którymi obarczyłem siebie.Bom w gruncie od nich wolny. Nigdym jeszczeNie tknął kobiety, nigdym nie pożądałCudzego mienia, rządkom nawet sięgnąłPo własne, nigdy nie złamałem słowa.Nie byłbym zdolny zdradzić nawet diabłaPrzed diabłem. Prawdę miłuję jak życie,Pierwszym mym kłamstwem było to świadectwoPrzeciwko sobie. Czym jestem, to święcęTobie i naszej nieszczęśliwej ziemi,Ku której, jeszcze przed twoim przybyciem,Sędziwy Siward z dziesiątkiem tysięcyAnglików już był gotowy wyruszyć.Razem pójdziemy teraz. Oby szczęścieByło podobne naszej sprawie! Milczysz?

MAKDUFTyle bolesnych i radosnych wrażeńTrudno pogodzić.

Wchodzi L e k a r z.

MALKOLMJeszcze o tym z sobą

Pomówim. Mości lekarzu, czy prędkoKról wyjdzie?

Page 199: Romeo i Julia

199

LEKARZWkrótce, panie. Tłum biedaków

Czeka na niego; niemoc ich upartaŻartuje z wszelkich usiłowań sztuki.Lecz gdy on do nich przystąpi i swojąBłogosławioną ręką ich się dotknie,Wnet ozdrowieją.

MALKOLMDziękujęć, lekarzu.

Wychodzi L e k a r z.

MAKDUFO jakiejże to on chorobie prawił?

MALKOLMSą to tak zwane skrofuły. Od czasuMego pobytu w Anglii jużem nierazBył świadkiem takiej cudownej kuracjiKróla Edwarda. Jakim on sposobemWyprasza sobie to u nieba, jemuTylko wiadomo, lecz pewna, że ludzieSrodze dotknięci tą plagą, opuchli,Aż smutno patrzeć, odzyskują zdrowie,Gdy im na szyi jakiś zloty medalZawiesi, cichą zmawiając modlitwę.Mówią, że święty ten sekret zamierzaPrzekazać swoim następcom. Prócz tegoMa on proroczy dar przepowiadaniaI wiele innych zbawczych wpływów zlewaNa lud, który go mieni łaski pełnym.

Wchodzi R o s s e.

MAKDUFPatrz, panie, kto się tu zbliża.

MALKOLMKtoś z naszych,

Ale go jeszcze nie poznaję.

MAKDUFStale

Miły nam bracie, bądź nam na tym miejscuZ serca pozdrowion!

MALKOLMPoznaję go teraz.

Oddalcie, nieba, to, co by nas mogłoCzynić obcymi sobie!

Page 200: Romeo i Julia

200

ROSSEAmen, panie.

MAKDUFJeszczeż tak samo w Szkocji?

ROSSEBiedna ziemia!

Nieledwie sama sobie jest postrachem.Nie matką nam ją zwać, grobowcem raczej,Gdzie uśmiech tylko tym ożywia usta,Co nic nie wiedzą; gdzie westchnienia, jęki,Krzyki i łkania w krąg sieką powietrzeI przebrzmiewają bez słychu; gdzie rozpaczGminnym wydaje się szałem; gdzie kiedyDzwon pogrzebowy zawyje żałośnie,Nikt się nie spyta nawet, komu dzwonią;Gdzie sprawiedliwy obumiera prędzejNiż kwiat zdobiący mu czapkę i konaNie pośpieszywszy zachorować.

MAKDUFStraszny,

A jednak pełen prawdy wizerunek!

MALKOLMJakież najnowsze nieszczęście?

ROSSENajnowsze?

Kto mówi, co się przed godziną stało,Ten prawi stare rzeczy: każda chwilaWylęga nową biedę, nową zgrozę.

MAKDUFJak się ma moja żona? Powiedz.

ROSSEDobrze.

MAKDUFI wszystkie moje dzieci?

ROSSETakże dobrze.

MAKDUFNie targnął się więc tyran na spokojnośćMojej rodziny?

Page 201: Romeo i Julia

201

ROSSENie, spokojna była,

Gdym ją opuszczał.

MAKDUFNie skąp słów, mów wszystko!

ROSSEKiedym tu zdążał z wieścią, której ciężarTłoczył mi serce, chodziła pogłoska,Że wielu naszych szlachetnych rodakówZa broń chwyciło, co mi stwierdził widokWojowniczego ruchu wojsk tyrana.Teraz lub nigdy czas śpieszyć z pomocą.Ukazanie się twoje, panie, w SzkocjiW lot by stworzyło mnogie hufce, słabymKobietom nawet podałoby orężDo walki, koniec mającej położyćDotychczasowej ich niedoli.

MALKOLMNiech ich

Krzepi tymczasem to, że tam idziemy.Wspaniała Anglia użycza nam dziesięćTysięcy ludzi pod wodzą Siwarda,Najdzielniejszego, najdoświadczeńszegoŻołnierza w całym chrześcijaństwie.

ROSSEObym

Za tę pociechę mógł się wywzajemnićCzymsiś podobnym! Ale moje ustaWiężą, niestety, w sobie takie słowa,Które by trzeba w pustyni wyzionąć,Aby ich ludzki słuch nie przejął.

MAKDUFKogoż

One dotyczą? ogółu czy jakiejPrywatnej sprawy?

ROSSEWszelki duch, niosący

Cześć cnocie, bierze udział w tej boleści,Ale jej główna część przypada tobie.

MAKDUFJeśli mnie, to mi ją oddaj bez zwłoki.

Page 202: Romeo i Julia

202

ROSSENiech ucho twoje nie przeklnie na zawszeMego języka, który w nie ma wrazićNajprzeraźliwszy dźwięk ze wszystkich, jakieDotąd słyszało.

MAKDUFHa! zgaduję.

ROSSEZamek

Twój został wzięty, żona twoja, dzieciZamordowane. Chcieć ci opisywać,Jak się to stało, byłoby to dodaćDo liczby twoich zakłutych sarenekRównież śmierć twoją.

MALKOLMLitościwe nieba!

Nieszczęsny! nie chyl przyłbicy na czoło;Daj głos boleści! ona milcząc wzdymaZaparte serce i pęknąć mu każe.

MAKDUFI moje dzieci?!

ROSSEŻona, dzieci, słudzy,

Wszystko, co było.

MAKDUFI jam tam być nie mógł!

I żona moja także?

ROSSEPowiedziałem.

MALKOLMPociesz się! Niechaj sroga nasza zemstaBędzie lekarstwem na ten cios śmiertelny!

MAKDUFOn nie ma dzieci! Moje pacholęta!Wszystkie, powiadasz? O piekielny sępie!Wszystkie pieszczoty moje razem z matkąZa jednym krwawym zamachem!

MALKOLMZnieś to nieszczęście jak mąż.

Page 203: Romeo i Julia

203

MAKDUFTak uczynię,

Lecz muszęć także i jak mąż je uczuć.Nie mogę o tym pomyśleć, że miałemCoś tak drogiego i już nie mam. Jak to!Nieba patrzały na to i ścierpiałyTaką okropność? Występny Makdufie,Tyś to je. zabił. Nie skutkiem to własnej,Lecz twojej winy śmierć poniosły. Daj imWieczny mir, Panie!

MALKOLMNie miękcz w sobie serca!

Niechaj ta żałość będzie raczej żagwiąTwojej dzielności, szlifierskim kamieniemTwojego miecza.

MAKDUFO, mógłbym jak dziecko

Płakać i usty miotać się jak junak!Ale przetnijcie, dobre nieba, wszelkąDłuższą odwłokę! Stawcie mię naprzeciwTego szatana Szkocji oko w oko,Tylko na długość miecza mi go dajcie:Jeżeli zdoła ujść, niechże mu wtedyPan Bóg przebaczy.

MALKOLMTen ton brzmi po męsku.

Idźmy do króla. Gdy go pożegnamy,Nic nas wstrzymywać nie będzie, bo owocZbrodni Makbeta w sam raz już dojrzałyDo otrząśnięcia i przedwieczny SędziaPosyła swoje ku temu narzędzia.Miejmy otuchę! Ta tylko noc nęka,Po której nigdy nie ma wznijść jutrzenka.

Wychodzą.

Page 204: Romeo i Julia

204

AKT PIĄTY

SCENA PIERWSZA

Dunzynan. Komnata w zamku.L e k a r z i J e d n a z d a m pałacowych,

LEKARZJużem z panią czuwał przez dwie noce i przekonać się o prawdzie jej twierdzenia nie mo-gę. Dawnoż się to zdarzyło po raz ostatni?

DAMAZaraz po wyjściu jego królewskiej mości w pole. Widziałam na własne oczy, jak wstała złóżka, zarzuciła na siebie nocny ubiór, otworzyła szkatułę, wyjęła papier, złożyła go, napi-sała coś na wierzchu, przeczytała potem i zapieczętowawszy położyła się znowu: wszystkoto we śnie jak najgłębszym.

LEKARZDziwne zboczenie natury! Zostawać pod dobroczynnym wpływem snu i pełnić zarazemfunkcję czuwającego. Ale pominąwszy jej przechadzkę i inne czynne manifestacje, nie sły-szałażeś, pani, aby w tym sennym stanie co mówiła?

DAMAI owszem, takie rzeczy, których za nic nie powtórzę.

LEKARZMnie możesz, pani; potrzeba nawet, abyś to uczyniła.

DAMANie powtórzę nikomu w świecie; nie mam bowiem świadka, który by to potwierdził.

L a d y M a k b e t wchodzi ze świecą w ręku.

Patrz pan, oto idzie! Tym samym trybem jak zawsze i najzupełniej uśpiona. Uważaj tylko,stój cicho.

Page 205: Romeo i Julia

205

LEKARZSkąd ona wzięła tę świecę?

DAMAStała przy jej łóżku. Ciągle musi mieć światło przy sobie. Taki wydała rozkaz.

LEKARZWidzisz, pani – oczy ma otwarte.

DAMATak, ale ma zawartą ich władzę.

LEKARZCóż to ona robi? Patrz, pani, jak sobie ręce obciera.

DAMATo jej ruch zwyczajny; zdaje się jej, że tym sposobem umywa sobie ręce; widziałam ją torobiącą, bywało, przez cały kwadrans.

LADY MAKBETJeszcze jedna plama.

LEKARZCicho, zaczyna mówić; muszę sobie zapisać wszystko, co usłyszę, abym mógł lepiej spa-miętać.

LADY MAKBETPrecz, przeklęta plamo! precz! mówię. Raz dwa – czas działać. – Piekło ciemne. – Wstydźsię, mężu, wstydź się! Żołnierzem jesteś, a tchórzysz? Cóż stąd, chociażby się wydało?Nikt nas przecie nie pociągnie do tłumaczenia. – Jednakże kto by się był spodziewał tylekrwi w tym starcu!

LEKARZSłyszysz, pani?

LADY MAKBETTan Fajf miał żonę; gdzież ona jest? Cóż to? Czyliż te ręce nigdy obmyć się nie dadzą?Dość tego, mężu, dość tego! Wszystko popsujesz tym obłąkanym wzrokiem.

LEKARZNieszczęsna, wiadome jej są rzeczy, których nie powinna wiedzieć.

DAMAPowiedziała, czego nie powinna była mówić; to rzecz pewna. Bóg raczy wiedzieć, co jestjej wiadome!

LADY MAKBETCiągle ten zapach krwi! Wszystkie wonie Arabii nie odejmą tego zapachu z tej małej ręki.Och! och! och!

Page 206: Romeo i Julia

206

LEKARZCo to było za westchnienie! Ciężkież musi być brzemię na sercu.

DAMANie chciałabym mieć jej serca w moim łonie za wszystkie zaszczyty tego świata.

LEKARZW rzeczy samej.

DAMANie daj mi Panie, tego dożyć!

LEKARZChoroba tego rodzaju leży za obrębem mojej umiejętności. Znałem jednakże ludzi, cośpiąc chodzili, a mimo tego skonali bogobojnie na łożu.

LADY MAKBETUmyj ręce, weź szlafrok; nie wyglądaj tak blado. Powtarzam ci. Banko pogrzebany, niepowstanie więcej.

LEKARZCzy tak?

LADY MAKBETDo łóżka! do łóżka! kołatają do bramy. Pójdź, pójdź! pójdź! daj rękę! Co się stało, odstaćsię nie może. Do łóżka! do łóżka! do łóżka!

Wychodzi.LEKARZ

Teraz się idzie położyć?

DAMANie inaczej.

LEKARZZły to stan. Czyny przeciwne naturzeRodzą przeciwny naturze niepokój;Skrycie dręczone sumienie powierzaNieraz poduszce tajemnice duszy.Jej potrzebniejszy ksiądz niż lekarz, BożePrzebacz nam grzesznym! Nie odstąp jej, pani;Miej ją na oku i pochowaj wszystko,Czym by się mogła uszkodzić. Dobranoc.To, co widziałem, i to, co słyszałem,Wprawiło umysł mój i zmysły mojeW niewysłowione odurzenie. Myślę,Lecz nie śmiem mówić.

Page 207: Romeo i Julia

207

DAMADobranoc ci, panie.

Wychodzą.

SCENA DRUGA

W okolicy dunzynańskiego zamku.M e n t e i t h, C a i t h n e s s, A n g u s, L e n n o x

i żołnierze z muzyką i chorągwiami.

MENTEITHAngielskie wojska nadciągają. Malkolm,Wuj jego Siward i dzielny nasz MakdufSą na ich czele. Zemsta wre w ich piersiach,I nie dziw: bowiem to, co oni znieśli,Trupa by mogło wściekłością zapalić.

ANGUSPod lasem Birnam zejdziemy się z nimi:Tamtędy idzie ich droga.

CAITHNESSNie wiecież,

Czy jest Donalbein z bratem?

LENNOXŻe go nie ma,

Mogę zapewnić: mam spis wszystkich osóbPrzy nim będących. Jest tam syn SiwardaI siła młodzi gołobrodej, któraPierwszy raz teraz ma dać walną próbęSwojego męstwa.

MENTEITHCóż porabia tyran?

CAITHNESSObwarowywa dunzynański zamek;Niektórzy mówią, że oszalał; inni,Mniejszą żywiący ku niemu nienawiść,Zwą to rycerskim zapałem. Z tym wszystkimPewną jest rzeczą, że chorej swej sprawyNie może oprzeć na karbach porządku.

Page 208: Romeo i Julia

208

ANGUSCzuje on teraz u rąk ciężar swoichKryjomych mordów; ustawiczne buntyOdpłacają mu jego wiarołomstwa.Ci, co są pod nim, spełniają rozkazyZ musu jedynie, bynajmniej z miłości.Teraz on widzi swą dostojność luźnieWiszącą na nim, jak suknię olbrzymaNa nędznym karle.

MENTEITHNie dziw więc, że zmysły

Zakłopotane mieszać mu się muszą,Gdy wszystko zgoła, co w nim jest, złorzeczySamemu sobie, że jest w nim.

CAITHNESSNie traćmy

Czasu, panowie. Idźmy dań wiernościWypłacić temu, komu się należy;Ramieniem naszym poprzeć siły tegoLekarza naszej schorowanej ziemi,Z nim działać i z nim przelać za jej sprawęWszystką krew naszą.

LENNOXLub taką jej ilość,

Jaka wystarczy do nadania wzrostuKrólewskiej róży i zalania ostu.Ruszajmy tedy ku Birnam!

Wychodzą przy odgłosie muzyki.

SCENA TRZECIA

Dunzynan. Jedna z komnat zamkowych.Wchodzi M a k be t, a za nim przyboczny orszak.

MAKBETJuż mi języka nie przynoście! niech mięWszyscy odstąpią! Dopóki las BirnamPod dunzynański nie podstąpi zamek,Urągam trwodze. Czy ten dzieciuch MalkolmNie wyszedł z łona kobiety? PotęgiŚwiadome losów ludzkich najwyraźniejMi powiedziały: „Nie bój się, Makbecie,

Page 209: Romeo i Julia

209

Nikt z ludzi, których rodziła kobieta,Nie weźmie nigdy przewagi nad tobą.”Precz więc, odstępcy, precz! Łączcie się z tymiNiewieściuchami Anglii; nie dbam o was.Duch mój i serce pod wyższą załogąNie zwątpi nigdy ani zadrży trwogą.

J e d e n ze s ł u g wbiega.

Żeby cię szatan poczernił! Nieszczęsny,Skąd ci się wzięło to gęsie oblicze?

SŁUGAO panie, zbliża się dziesięć tysięcy...

MAKBETGęsi, hultaju? hę?

SŁUGAŻołnierzy, panie.

MAKBETIdź, potrzyj sobie twarz, pomaluj ćwikłąTen blansz tchórzostwa. Co? dziesięć tysięcyŻołnierzy? Żeby ci język skamieniał!Blejwas lic twoich jest trwogi doradcą.Jacy żołnierze? mów!

SŁUGAAngielskie wojsko,

Do usług waszej wielkości.

MAKBETUciekaj

Sprzed moich oczu! Gdzie Sejton? Sejtonie!Słabnę na sercu, widząc... Hola! Sejton!To najście albo dźwignie mnie na zawsze,Albo powali. Dość już żyłem; wiosnaŻycia mojego prędko przeszła, prędkoŻółtym, zwarzonym pokryła się liściem,A to, co miało być działem starości:Cześć, posłuszeństwo, miłość, grono wiernychSług i przyjaciół – wszystko to nie dla mnie.Raczej przekleństwo, nienawiść, tym głębsza,Że cicha, cześć ust, posługi służalców,Którzy by radzi mię odbiec, lecz nie śmią.Sejton!

S e j t o n wchodzi.

Page 210: Romeo i Julia

210

SEJTONCo wasza królewska mość każe?

MAKBETCóż tam nowego?

SEJTONTo, co doniesiono,

Sprawdza się, panie.

MAKBETWalczyć będę, póki

Mi nie odrąbią mięsa z wszystkich kości.Podaj mi zbroję!

SEJTONJeszcze niepotrzebna.

MAKBETWdzieję ją. Idź, zbierz co najwięcej koni,Przebiegnij w okrąg całą okolicę!Kto bądź da hasło popłochu, niech wisiNa pierwszym drzewie. Podaj mi hełm, pancerz.

L e k a r z wchodzi.

Jak się ma waści pacjentka?

LEKARZNie tyle

Chora jest, panie, ile udręczonaOsobliwszymi widzeniami, któreNie pozwalają jej użyć spoczynku.

MAKBETWylecz ją z tego! Nie jesteśli zdolnymPoradzić chorym na duszy? GłębokoZakorzeniony smutek wylwać z myśli?Wygnać zalęgłe w mózgu niepokoje?I antydotem zapomnienia wyprzećZ uciśnionego łona ten tłok, któryPrzygniata serce?

LEKARZW takich razach chory

Musi sam sobie radzić.

Page 211: Romeo i Julia

211

MAKBETRzuć więc w śmietnik

Swoje dryjakwie; nie chcę wiedzieć o nich.Jest tam kto? Podać mi zbroję, buławę!Sejtonie, wyślij ludzi. – Patrz, doktorze,Tanowie przeszli na stronę najeźdźców!Dalej, Sejtonie, śpiesz się! – O! doktorze.Gdybyś mógł zbadać wodę11 mego państwa,Poznać z niej jego defekt i przywrócićJej dawny kolor, zwiastujący zdrowie,Stałbym się echem, które by rozniosłoPo całym świecie poklask dla twej sztuki.Sejtonie, śpiesz się! Żeby znaleźć jakiSenes, jalapę albo rumbarbarum,Co by stąd wyparł tych Anglików! Pomyśl,Słyszałeś o ich najściu?

LEKARZZ mowy waszej

Królewskiej mości doszło o tym niecoDo mojej wiedzy.

MAKBETZanieście to za mną.

Drwię z klęsk i śmierci, póki cię, Birnamie,Przy dunzynańskiej nie zobaczę bramie.

Wychodzą wszyscy prócz L e k a r z a.

LEKARZGdybym się za tę bramę raz wydostał,Sam diabeł by mnie zawrócić nie sprostał.

Wychodzi.

SCENA CZWARTA

Okolica w pobliżu Dunzynanu. Las opodal.Przy odgłosie trąb wchodzą z wojskiem i chorągwiami

M a l k o l m, stary S i w a r d z S y n e m, M a k d u f,M e n t e i t h, C a i t h n e s s, A n g u s, L e n n o x, R o s s e i inni.

MALKOLMWkrótce, spodziewam się, nadejdą czasy,Że człowiek będzie bezpieczny pod dachem.

11 tu: urynę

Page 212: Romeo i Julia

212

MENTEITHNie wątpim o tym, panie.

MALKOLMJak się zowie

Ten las?

MENTEITHLas Birnam.

MALKOLMNiech każdy wojownik

Utnie w nim gałąź i przed sobą niesie:Przez taki fortel ukryjemy nasząIstotną siłę i sprawim, że szpiegiW błąd wprowadzeni będą.

ŻOŁNIERZTak się stanie.

Żołnierze wychodzą.

SIWARDNie powzięliśmy innego języka,Jedno że tyran, zaufany w sobie,Zamknął Dunzynan i chce oblężenieNasze wytrzymać.

MALKOLMW tym ci jest ostatnia

Jego ucieczka, gdziekolwiek się bowiemZdarzy sposobność, tak mali, jak wielcyPowstają przeciw niemu i obecnieSłużą mu tylko najemnicy, obcyRodem i sercem.

MAKDUFSchowamy na później

Uwagi nasze i sądy, a terazMężnie i czynnie weźmy się do dzieła.

SIWARDZbliża się chwila mająca nam wskazać,Co mamy nazwać naszym lub wymazaćZ ksiąg należności. Rozbiór12 nie zwycięża,Rękojmia skutku jest w sile oręża,Dalej więc, naprzód!

Wychodzą przy odgłosie muzyki. 12 Tu w znaczeniu: rozważanie, analza.

Page 213: Romeo i Julia

213

SCENA PIĄTA

Dunzynan. Wewnątrz zamku.M a k b e t, S e j t o n i żołnierze wchodzą z muzyką

i chorągwiami.

MAKBETZatknijcie sztandar na wałach. Wciąż słychaćTen przeraźliwy okrzyk: Idą! idą!Warowny zamek nasz szydzi z ich groźby.Niech go obiegną, niechaj leżą pod nim,Dopóki ich głód i mór nie wytępi.Gdyby nie byli wsparci przez tych, którzyTu być powinni, wyszlibyśmy na nichI dalibyśmy im poczuć na karkachHart naszych mieczów.

Krzyk kobiet za sceną.

Cóż to znów za wrzawa?

SEJTONTo krzyki kobiet, miłościwy panie.

Oddala się.

MAKBETDawno już smaku trwogi zapomniałem:Był czas, gdym drętwiał, słysząc głos puszczyka,Gdy przy słuchaniu powieści o strachachWłos mi się jeżył i prężył na głowie,Jakby był żywy; czas ten prędko minął;Przeładowałem się okropnościami:Spoufalone z zgrozą zmysły mojeStępiały na wpływ wrażeń.

S e j t o n powraca.Co znaczyły

Te krzyki?

SEJTONPanie, królowa umarła!

MAKBETPowinna była umrzeć nieco później;Czego się było tak śpieszyć z tą wieścią?

Page 214: Romeo i Julia

214

Ciągle to jutro, jutro i znów jutroWije się w ciasnym kółku od dnia do dniaAż do ostatniej głoski czasokresu;A wszystkie wczora to były pochodnie,Które głupocie naszej przyświecałyW drodze do śmierci. Zgaśnij, wątłe światło!Życie jest tylko przechodnim półcieniem,Nędznym aktorem, który swoją rolęPrzez parę godzin wygrawszy na scenieW nicość przepada – powieścią idioty,Głośną, wrzaskliwą, a nic nie znaczącą.

Ż o ł n i e r z wchodzi.

Przyszedłeś zrobić użytek z języka,Mów prędko!

ŻOŁNIERZPanie, przychodzęć oznajmić

Coś, co powiedzieć mogę, że widziałem,Ale sam nie wiem, jak powiedzieć.

MAKBETPowiedz,

Jak możesz.

ŻOŁNIERZKiedy odbywałem wartę

Owdzie na wzgórzu, spojrzałem ku Birnam:Wtem las, zdawało mi się najwyraźniej,Zaczął się ruszać z miejsca.

MAKBET chwytając go za pierśKłamiesz, łotrze!

ŻOŁNIERZWywrzyj, o panie, na mnie swój gniew cały,Jeśli tak nie jest. O trzy mile w daliWidać go, jak się rusza i posuwaProsto w tę stronę.

MAKBETJeśli fałsz donosisz,

Dopóty żywcem wisieć nie przestaniesz,Aż umrzesz z głodu; jeśli prawdę mówisz,Wolno ci będzie tak uczynić ze mną.Teraz poznaję dwuznaczność wyrazówWiecznego mego wroga, który, kłamiącPozorem prawdy, mówił mi zdradziecko:„Nie bój się, póki las Birnam nie przyjdzie

Page 215: Romeo i Julia

215

Pod mury twego Dunzynanu.” OtóżZbliża się jakiś las do Dunzynanu!Dalej, do broni! do broni! i naprzód!Jestli to prawda, nie mam czego czekać,Na nic mi zostać, na nic mi uciekać,Zbrzydło mi słońce; rad bym, żeby całaBudowa świata w proch się rozleciała.Uderzcie w dzwony! Dmij, wichrze! wrzej, toni!Mamli umierać, umrę z mieczem w dłoni.

Wychodzą.

SCENA SZÓSTA

Tamże. Równina przed zamkiem.Przy odgłosie muzyki wojennej wchodzą z chorągwiami: M a l k o l m, stary S i w a r d,

M a k d u f i żołnierze z gałęziami w ręku.

MALKOLMJesteśmy już dość blisko; rzućcie terazPrecz te zielone zasłony i w całymBlasku okażcie się tym, czym jesteście.Ty, mój szanowny wuju, wespół z swoimSzlachetnym synem, stoczysz wstępną bitwę,A zacny Makduf i my baczyć będziem,Co pozostanie dalej do zrobieniaZgodnie z przyjętym planem.

SIWARDBądźcie zdrowi.

Jeśli wróg tylko czekać nam nie każe,Czy walczyć umiem, wnet plac boju wskaże.

MAKDUFZadmijcie w trąby! zlejcie wszystkie tchnieniaW tych krwi heroldów, śmierci i zniszczenia.

Wychodzą.Okrzyk wojenny i odgłos trąb nieustający.

Page 216: Romeo i Julia

216

SCENA SIÓDMA

Tamże. Inna część równiny.Wchodzi M a k b e t.

MAKBETW ostęp mnie wzięli: nie mogę uciekać,Jak niedźwiedź muszę psiarni stawić czoło.Któż jest ten, co się nie rodził z kobiety?Tego się tylko mam bać lub nikogo.

M ł o d y S i w a r d wchodzi.MŁODY SIWARD

Jak się nazywasz?

MAKBETZadrżysz, gdy usłyszysz.

MŁODY SIWARDNie, choćbyś gorsze nazwisko wymieniłOd wszystkich w piekle znanych.

MAKBETMakbet jestem.

MŁODY SIWARDMakbet! Sam szatan nie mógł wyrzec nazwyNienawistniejszej dla mojego ucha.

MAKBETStraszniejszej chyba.

MŁODY SIWARDKłamiesz, podły zbóju!

Zaraz ci zadam fałsz tym mieczem.

Walczą.M ł o d y S i w a r d pada.

MAKBETTyś był z kobiety zrodzon: leż junaku!Igraszką dla mnie miecze i sztylety,Póki je dzierży mąż zrodzon z kobiety.

Wychodzi.M a k d u f wchodzi.

Page 217: Romeo i Julia

217

MAKDUFZgiełk był w tej stronie. Ukaż się, zbrodniarzu:Gdybyś legł z innej dłoni, a nie z mojej,Duch mojej żony i duchy mych dziatekWiecznie by za to mnie prześladowały.Nie mogę godzić w czerń, co swoje dłonieW najem oddała. Albo się na tobie,Makbecie, stępi ostrze mego miecza,Albo nietknięte powróci do pochwy.Tam on być musi: ta donośna wrzawaWskazuje, że tam rzeź toczy się krwawaPod wodzą kogoś niepospolitego.O losie, daj mi go znaleźć! niczegoWięcej nie żądam.

Wychodzi.M a l k o l m i stary S i w a r d wchodzą.

SIWARDTędy, milordzie; zamek już się poddał,Ludzie tyrana walczą po dwu stronach,Ale i tanom nie brak animuszu.Sam dzień po twej się opowiada stronie.Już prawie koniec.

MALKOLMSpotkaliśmy wrogów,

Co zamiast przeciw nam walczyć, walczyliPrzy boku naszym.

SIWARDWnijdź, panie, do zamku.

Wychodzą.M a k b e t wraca.

MAKBETMamli rzymskiego głupca naśladującPrzebić się własnym mieczem? Nie! dopókiŻycie przed sobą widzę, wolę raczejPrzeszywać cudze piersi.

M a k d u f wraca.MAKDUF

Stój, psie z piekła!

MAKBETNie unikałem nikogo prócz ciebie:Odstąp! krew twoich i tak mi już dosyćCięży na duszy.

Page 218: Romeo i Julia

218

MAKDUFNie mam słów: mój wszystek

Głos jest w tym mieczu; okrutniku, sroższyNad wszelki wyraz ludzkiego języka!

Walczą.

MAKBETPróżno się trudzisz: równie byś potrafiłPrzeciąć powietrze mieczem jak mnie zranić;Zwróć więc to ostrze na tych, których ciałaCiosy się mogą imać; moje życieZaczarowane: nikt zrodzon z kobietyNie zdoła mi go odjąć.

MAKDUF.Zwątp więc w czary!

Zapytaj tego anioła, któremuSprzedałeś duszę, toć powie, że MakdufPrzedwcześnie z łona matki był wypruty.

MAKBETPrzeklęty język, co mi to powiada!Czuję, jak męska dzielność we mnie mięknie.Przekleństwo owym szalbierskim potęgom,Które nas duszą dwuznacznymi słowy!Przynoszą złote obietnice uszom,A odbierają je oczekiwaniom.Nie walczę z tobą.

MAKDUFWięc poddaj się, tchórzu,

I żyj, by palcem cię pokazywano.Obraz twój, niby arcyrzadkiej bestii,Jakie nam w budach są pokazywane,Na drągu zatknąć każem i pod spodemPołożym napis: Tu jest do widzeniaKrwiożerczy podlec!

MAKBETNie poddam się! nie chcę

Całować ziemi u nóg tego żakaMalkolma ani motłochowi służyćZa przedmiot obelg. Nie! Chociaż las BirnamPrzyszedł pod mury Dunzynanu, chociażTy się z kobiety nie zrodzonym mienisz,Dotrwam do końca. Pod schroną tej tarczyBezpieczna moja pierś; złóż się, Makdufie!Niech potępiony będzie, kto się znużyI pierwszy krzyknie: „Stój! Nie mogę dłużej!”

Page 219: Romeo i Julia

219

Walcząc, wychodzą. Odwrót.Przy odgłosie trąb i kotłów wchodzą z wojskiem i chorągwiami M a l k o l m

i stary S i w a r d , R o s s e, L e n n o x, A n g u s, M e n t e i t h i C a i t h n e s s.

MALKOLMRad bym tu widzieć tych, których nam braknie.

SIWARDKtoś musiał ubyć; ale dzień tak pięknyTanio, jak widzę, został okupiony.

MALKOLMMakdufa braknie i waszego syna.

ROSSESyn wasz, milordzie, wypłacił dług męstwu:Póty żył, póki nie wyszedł na męża;Zaledwie tego walecznością dowiódł,Nie ustępując na krok z miejsca walki,Padł jak bohater.

SIWARDA więc zginął?

ROSSETak jest.

I z pola bitwy został uniesiony;A gdyby boleść wasza wyrównałaWartości straty, nie miałaby granic.

SIWARDGdzież on ma rany? z przodu?

ROSSETak, na czole.

SIWARDNiechajże będzie wojownikiem Boga!Choćbym miał tylu synów, ile włosów,Piękniejszej dla nich nie żądałbym śmierci:W ten sposób nucę mu hymn pogrzebowy.

MALKOLMGodzien on, żeby bardziej go żałować,I ten żal serce moje uzupełni.

SIWARDDlaczego bardziej? powiedziano przecie,Że dług żołnierza sumiennie wypłacił;Bóg więc z nim! Oto przybywa pociecha.

Page 220: Romeo i Julia

220

M a k d u f wchodzi niosąc głowę M a k b e t a zatkniętą na włóczni.

MAKDUFCześć ci, o królu! bo teraz nim jesteś.Przywłaszczyciela głowa na tej włóczniI uciśniony kraj nasz znów jest wolny.Widzę wokoło ciebie perły państwa,Serca ich wtórzą memu pozdrowieniu,Niechże i głosy ich złączą się z moim,Wołając: „Witaj! witaj, królu Szkocji!”

WSZYSCYWitaj nam! witaj, witaj, królu Szkocji!

Odgłos trąb.

MALKOLMNie potrzebujem długiego namysłuDo porachunku z waszymi zasługiI skwitowania się. Zacni tanowieI mili bracia, bądźcie od tej poryHrabiami, którym to mianem zaszczytnymNikogo jeszcze nie nazwała Szkocja.Co pozostaje więcej do zrobieniaI czego może stan rzeczy wymagaćJak przywołanie na powrót do krajuWygnanych naszych przyjaciół, co zbiegliPrzed zasadzkami czujnego ciemięstwa,Wyśladowanie krwawych pomocnikówTego zmarłego oprawcy i jegoSzatańskiej żony, która jak słyszałem,Sama gwałtowną sobie śmierć zadała –To i co jeszcze prócz tego wypadnie,Przy łasce nieba spełnić tuszym sobieW właściwym czasie, miejscu i sposobie.Wam, ile wydać pierś nasza sposobna,Składamy dzięki, każdemu z osobnaI wszystkim, których na dzień wyznaczonyNa koronację wzywamy do Skony.

Odgłos trąb. Wychodzą.

Page 221: Romeo i Julia

221

O T E L L O

PrzełożyłJÓZEF PASZKOWSKI

Page 222: Romeo i Julia

222

OSOBYD o ż a w e n e c k iB r a b a n c j o – senatorDwóch innych senatorówL o d o w i k o – krewny B r a b a n c j aG r a c j a n o – brat B r a b a n c j aO t e l l o – wódz, MurzynK a s j o – jego namiestnikJ a g o – jego chorążyR o d r y g o – młody WenecjaninM o n t a n o – zarządca CypruS ł u ż ą c y O t e l l aH e r o l dD e s d e m o n a – córka B r a b a n c j aE m i l i a – żona J a g o n aB i a n k a – metresa K a s j aOficerowie, panowie, gońcy, muzykanci, majtkowie, słudzy i inne osoby.

Rzecz się odbywa w pierwszym akcie w Wenecji; przez resztę dramatu na Cyprze.

Page 223: Romeo i Julia

223

AKT PIERWSZY

SCENA PIERWSZA

Wenecja. Ulica, przy której położony jest dom B r a b a n c j a.Wchodzą R o d r y g o i J a g o.

RODRYGONie mów mi tego, Jagonie, nie mogęSłuchać tej mowy. Tyż to, coś mą kiesąTak rozporządzał, jakby była twoja,Śmiesz mi powiadać, żeś tego był świadom?

JAGODo licha! słuchajże lepiej, co mówię;Jeżeli mi się o tym kiedy śniło,To mną pogardzaj.

RODRYGOCzyżeś mi nie mówił,

Że go nie cierpisz?

JAGOBrzydź się mną, jeżelim

Nie mówił prawdy. Trzech magnatów naszychForytowało mię na namiestnikaI osobiście czapkowało przed nim,Aby mi dał ten stopień; jakem żołnierz.Stopień ten słusznie mi się przynależał:Znam moją wartość; a on, zatopionyW swym widzimisię i w swej dumie, zbył ichNapuszonymi frazesami, srodzeNastrzępionymi w wojenne termina:

Page 224: Romeo i Julia

224

„Wierzcie mi – prawił moim protektorom –Żem już mianował kogoś na to miejsce.”I któż to taki ten ktoś? Patrzcie jeno:Ot, zawołany jakiś arytmetyk,Jakiś tam Michał Kasjo, Florentyńczyk.Podwikarz, na wpół potępiony w związkachZ piękną kobietą, który, póki życia,Jednego hufca nie powiódł do bojuI na sprawieniu wojska w polu zna sięTyle co prządka; bohater książkowy,Co o teorii umie pleść nie gorzejNiż jaki burmistrz; cała bowiem jegoSztuka wojenna w gębie, nie w praktyce.Ten to wybrany został, a ja, panie,Com w jego oczach pokazał, co umiem,W Rodos i w Cyprze, i po innych ziemiachTak chrześcijańskich, jak pogańskich, pchniętymPod wiatr i wodę przez tego plus minus,Przez tę chodzącą kredkę; on to został,Pożal się Boże! namiestnikiem jegoMurzyńskiej mości, a ja, ja być muszęJego chorążym.

RODRYGOJa bym wolał zostać

Jego oprawcą!

JAGONie ma na to środka;

Taki to służby przeklęty porządek:Awans zależy od łask i protekcji,A nie od prawa starszeństwa, co każe,Aby po jednym odziedziczał miejsceDrugi z kolei. Osądźże sam teraz,Czy mam jaki bądź obowiązek kochaćTego Murzyna.

RODRYGOTo bym go porzucił.

JAGOO, pozwól: służę mu gwoli odwetu.Nie wszyscy, bracie, możem być panami,Ale nie wszyscy też panowie mogąMieć wierne sługi. Znajdziesz niejednegoW kabłąk zgiętego, potulnego ciurę,Co w niewolniczych kochając się więzach,Trzyma się miejsca jak osioł za lichąGarstkę obroku; a kiedy zepsieje,Na stare lata bywa odpędzony.

Page 225: Romeo i Julia

225

W skórę takiego kornego cymbała!Są znowu inni, co pod wymuskanąFormą i strojną barwą uległościChowają serce, siebie tylko pomne;Co dając tylko pozór wiernych usługSwym przełożonym, popierają przez toWłasny interes, a porósłszy w pierze,Nie potrzebują już nikogo słuchaćPrócz siebie samych. Ci mają krztę duchaI do tych rzędu ja się liczę. Jużci,Gdybym był w skórze Otella, nie chciałbym,Ma się rozumieć, być w skórze Jagona:Rzecz to tak pewna, jak żeś ty Rodrygo.Służąc mu, służęli samemu sobie:Nie z przywiązania ani z obowiązku,Niebo mi świadkiem! ale pod pokrywkąTego obojga – dla widoków własnych.Gdyby me czyny miały kiedykolwiekWydać na zewnątrz wewnętrzny stan, zakrójMojego serca, niedługo bym potemMusiał to serce nosić u rękawaNa żer dla kruków. Nie jestem, czym jestem.

RODRYGOJakież, u licha, szczęście niesłychaneMa ten grubodziób, że mógł tego dopiąć!

JAGOOstrzeż jej ojca, zbudź go ze snu, otwórzStaremu oczy, zatruj mu pociechę;Narób hałasu w mieście; podszczuj krewnych;Niechaj go muchy tną za twoją sprawą.Chociaż łagodny zamieszkuje klimat;Choćbyś mu szczęścia nie wydarł, przynajmniejTak mu je zapraw piołunem udręczeń,Iżby cokolwiek zbladło.

RODRYGOW tym tu domu

Mieszka jej ojciec, zawołam na niego.

JAGOZrób to, i głosem tak alarmującymJak ktoś, co w nocy zapuszczony ogieńDostrzeże nagle w ludnej części miasta.

RODRYGOHola! Brabancjo! hej! sinior Brabancjo!

Page 226: Romeo i Julia

226

JAGOWstawaj, Brabancjo! Złodzieje! Złodzieje!Strzeż się! Chroń swoją córkę! Chroń swe worki!Złodzieje! Gwałtu! Złodzieje!

B r a b a n c j o ukazuje się w oknie.

BRABANCJOJakiż jest powód tego zgiełku? Co sięTakiego stało?

RODRYGOWszyscyż twoi, panie,

Są w domu?

JAGOSąli drzwi twojego domu

Zamknięte, panie?

BRABANCJOPo co te pytania?

JAGONiech diabli wezmą! Okradli was: weźciePrędzej opończę! Przeszyto wam serce;Utraciliście połowę swej duszy.W tej właśnie chwili czarny baran trykaBiałą owieczkę waszą. Żywo! żywo!Bijcie w dzwon; zbudźcie chrapiących sąsiadów.Inaczej czart was wystrychnie na dziadka.Żywo! powiadam.

BRABANCJOCzyście oszaleli?

RODRYGOPoznajeszże mój głos, czcigodny panie?

BRABANCJONie: któż waść jesteś?

RODRYGOImię me Rodrygo.

BRABANCJOImię to jeszcze bardziej cię potępia.Wzbroniłem ci się zbliżać do mych progów;Zapowiedziałem ci, że moja córkaNie jest dla ciebie; a ty, wiedzion szałem,Przebrawszy miarę napoju przy uczcie,

Page 227: Romeo i Julia

227

Przychodzisz teraz zuchwale przerywaćMój wypoczynek.

RODRYGOSiniore! siniore!

BRABANCJOAle wiedz o tym, że gniewowi memuI stanowisku nie zbywa na środkachDania ci tego gorzko pożałować.

RODRYGOUspokój się, siniore.

BRABANCJOCo mi prawisz

O okradzeniu? To przecie Wenecja,A mój dom to nie lamus.

RODRYGOZacny panie,

W czystych, niewinnych chęciach tu przyszedłem.

JAGONiech kaci porwą! Jesteś, panie, jednymZ tych, co się nie chcą modlić, gdy ich szatanDo tego nagli. Masz nas za szubrawców,Dlatego że cię przychodzimy ostrzec?Chcesz sprząc swą córkę z berberyjskim koniem,Mieć rżące wnuki, bachmatów za krewnychI z dzianetami być w powinowactwie?

BRABANCJOCoś ty za jeden, bluźnierczy szczekaczu?

JAGOKtoś, co ci przyszedł oznajmić, siniore,Że twoja córka w chwili, gdy tu stoim,Klei z Murzynem zwierza o dwu grzbietach,

BRABANCJOJesteś nędznikiem.

JAGOA pan – senatorem.

BRABANCJOZa ten żart ty mi odpowiesz, Rodrygo,Znam cię.

Page 228: Romeo i Julia

228

RODRYGOOdpowiem za wszystko, siniore.

Ależ, dlaboga! za wasząż to wiedząI mądrą wolą dzieje się (a prawieMógłbym tak sądzić), że o tej spóźnionejNocnej godzinie piękna wasza córka,Pod najemnego gondoliera strażą,Zostaje w sprośnych objęciach Murzyna?Jeżeli o tym wiesz, panie, jeżeliśNa to pozwolił, toć zaiste ciężką,Grubą zniewagęśmy ci wyrządzili;Ale jeżeli nie wiesz o tym, mojeWyobrażenie o przyzwoitościMówi mi, żeśmy niesłusznie zostaliZnieważonymi przez was. Nie sądź, panie,Abym, wyzuty z wszelkich winnych względów,Takiego sobie z waszą dostojnościąŻartu pozwalał. Jeżeliście, panie,Córki swej k’temu nie upoważnili,Powtarzam jeszcze raz, to popełniłaWielki występek, pomiótłszy w ten sposóbObowiązkami, pięknością, rozumem,Przyszłością swoją dla awanturnika,Dla wszędobylca, goniącego szczęściePo całym świecie. Sprawdź natychmiast, panie,Czy jest w sypialni, nawet gdzie bądź w domu;Jeśli ją znajdziesz, niechaj sprawiedliwośćŚciga mię z całą surowością za to,Żem cię tak czelnie zdurzył.

BRABANCJOSkrzeszcie ognia!

Światła! hej! Zbudźcie wszystkich moich łudziłCoś podobnego już mi się marzyło,To przypuszczenie samo mię przygniata.Światła! hej! Światła!

Znika z okna.

JAGOBądź zdrów; muszę odejść;

Nie byłoby to stosowne i dla mnieBezpieczne nawet, gdybym był stawionyZa świadka przeciw temu Murzynowi,A pozostając tu świadczyć bym musiał;Bo chociaż może skarci go, to jednakRzeczpospolita nie będzie go mogłaPotępić, bacząc na interes własny,Przy gotującej się cypryjskiej wojnie,Do prowadzenia której nie ma wodzaRównego jemu kalibru. Dlatego

Page 229: Romeo i Julia

229

Choć się nim brzydzę jak piekielną plagą,Ze względu jednak na doczesny żywot,Zmuszony jestem opuścić banderęI znak przyjaźni,

do siebie

który rzeczywiścieJest tylko znakiem. Zawiedź pod „Łucznika”Tych, co go będą szukali; niechybnieTam go znajdziecie, i ja też tam będę.

Wychodzi. B r a b a n c j o wchodzi z domownikamiswymi niosącymi pochodnie

BRABANCJONie ma najmniejszej wątpliwości: zbiegła;I nic mi więcej po niej nie zostałoU schyłku tego obmierzłego życiaJak sama gorycz. Powiedz mi, Rodrygo,Gdzie ją widziałeś? Niegodziwe dziecko!Z Murzynem, mówisz? Któż by chciał być ojcem!Skądże wiesz, waćpan, że to ona była?To nie do wiary, jak mnie oszukała!O hańbo! Cóż ci rzekła? – Więcej światła!Zwołajcie wszystkich mych krewnych! – Jak myślisz,Czy wzięli oni ślub?

RODRYGOSądzę, że wzięli.

BRABANCJOO nieba! Jak wyjść mogła? O wyrodna!Ojcowie, nigdy już odtąd nie mierzcieMyśli swych córek wedle ich postępków;Chyba istnieją jakie czary, zdolnePodejść niewinność młodości, dziewictwa.Nie wyczytałżeś gdzie tego, Rodrygo?

RODRYGOW istocie, panie, czytałem gdzieś o tym.

BRABANCJOWezwijcie mego brata. O, wolałbym,Żebyś ją waćpan był posiadł. BiegnijcieJedni w tę, drudzy w tę stronę. Czy nie wiesz,Gdzie by ją można znaleźć z tym Murzynem?

Page 230: Romeo i Julia

230

RODRYGORozumiem, że go wyśledzę, jeżeliRaczysz mi, panie, towarzyszyć, wziąwszyDobrą straż z sobą.

BRABANCJOBądź nam przewodnikiem.

Przed każdym domem wołać będę; w wieluMam wpływ przeważny. Podajcie mi szpadę,Sprowadźcie mi tu policyjne sługiI siłę zbrojną. Poczciwy Rodrygo,Wskazuj mi drogę, zawdzięczę twe trudy.

Wychodzą.

SCENA DRUGA

Tamże. Inna ulica.Wchodzą O t e l l o i J a g o z orszakiem.

JAGONa wojnie, panie, niejednegom zabił,Ale popełnić rozmyślne morderstwo,Jakoś to z moim sumieniem niezgodne.Braknie mi czasem złości, co by mogłaW czymś mi dopomóc. Z jakie dziesięć razyMiałem myśl pchnąć go tu, pomiędzy żebra.

OTELLOLepiej jest tak, jak jest.

JAGOKiedyż bo prawił

Takie szkarady i w tak obelżywyO waszej cześci wyrażał się sposób,Że gdyby nie ten kęs bogobojności,Jaką mam, byłby mi żywcem nie uszedł.Ale czy tylko twe małżeństwo, panie,Szczelnie zawarte? bo ten magnifikusMa popleczników i gdy się uweźmieCo przeprowadzić, głos jego dorównaGłosowi doży. On was zechce rozwieśćAlbo wam tyle narobi trudnościI tarapatów, o ile mu prawoWszystkimi jego wpływami poparteDa k’temu kiersztak13.

13 Tj. swobodę, luz. Kiersztak to nazwa wielkiej liny okrętowej (w oryg. „cable”).

Page 231: Romeo i Julia

231

OTELLONiech czyni, co zechce.

Usługi, jakiem oddał senatowi,Zagłuszą jego skargę. Wiedz, Jagonie,I nie zaniedbam z tym jawnie wystąpić,Skoro się dowiem, że chwalba uzacnia;Wiedz, że wywodzę ród ze krwi królewskiej,Zasługi moje mogą i bez czapkiRównać się z taką wysoką fortunąJak ta, po którą sięgnąłem. O gdybymNie kochał czule pięknej Desdemony,Pewnie bym nie był mej niezależności,Nie krępowanej żadnym stałym miejscem,Samochcąc ujął w granice i ścieśniłZa wszystkie skarby mórz. Co to za światła?

JAGOTo gniewny ojciec z swymi przyjaciółmi:Ustąpmy, panie.

OTELLONie mnie to przystoi.

Stawię im czoło: godność moja, stopieńI nieskażona prawość mojej duszyBędą świadczyły za mną. Czyż to oni?

JAGONa twarz Janusa! podobno nie.

Wchodzi K a s j o z dwoma posłańcami D o ż y.

OTELLOSą to

Przyboczni słudzy doży i mój Kasjo.Pomyślnej nocy, moi przyjaciele!Cóż tam nowego?

KASJODoża cię pozdrawia,

Wodzu, i wzywa, abyś się niezwłocznie,Jak najniezwłoczniej stawił.

OTELLOW jakim celu?

Nie wiesz?

KASJOJeżeli domysł mój prawdziwy,

O Cypr to idzie: jakoś tam gorąco.

Page 232: Romeo i Julia

232

Flota przysłała ze dwunastu gońcówW ciągu tej nocy, jednego za drugim.Zbudzonych ze snu wielu panów RadyJuż się zebrało u doży, wysłanoNa gwałt po ciebie, panie, a gdy w domuCię nie zastano, senat pchnął umyślnychW trzy różne strony, aby cię wyszukać.

OTELLODobrze się stało, żeście mię znaleźli.Zostawię tylko parę słów w tym domuI pójdę z wami.

Wychodzi.

KASJOCo on tu porabia,

Jagonie?

JAGOHm! hm! co? Pojmał tej nocy

Lądową szkutę: zdobycz to na wieki,Jeżeli tylko się okaże prawną.

KASJONie zrozumiałem.

JAGOOżenił się.

KASJOZ kim?

O t e l l o powraca.JAGO

Ba! z kim... Idziemy, panie?

OTELLOJestem gotów,

KASJOOto nadchodzi drugi poczet, wodzu,Szukając ciebie.

JAGOTo Brabancjo, miej się

Na ostrożności, wodzu, bo on nie maDobrych zamiarów.

B r a b a n c j o, R o d r y g o i urzędnicy policyjniwchodzą uzbrojeni i z pochodniami.

Page 233: Romeo i Julia

233

OTELLOHola! stójcie no taml

RODRYGO do B r a b a n c j aSiniore, to ten Murzyn.

BRABANCJOHa! rabusiu!

Z obu stron dobywają mieczów.

JAGORodrygo? Jestem na pańskie usługi.

OTELLOSchowajcie miecze, bo się rdzą pokryjąOd rosy nocnej. Wiek wasz, panie, więcejDokazać może niżeli wasz oręż.

BRABANCJONędzny rabusiu! gdzieś podział mą córkę?Oczarowałeś mi ją, potępieńcze;Bo powołuję się na wszystko w świecie,W czym jest choć trochę zdrowego rozsądku,Czy młoda dziewka, piękna i szczęśliwa,I tak stanowczą mająca odrazęDo małżeńskiego stanu, że wzgardziłaKwiatem najpierwszej tutejszej młodzieży,Bez popadnięcia w czarodziejskie wnyki,Byłaby kiedy na ogólny pośmiechZbiegła z ojcowskich progów, by się rzucićNa powleczone sadzą łono takiejJak ty istoty, wzbudzającej postrach,Nie pociąg? Niechaj cały świat osądzi,Czyli to nie jest tak jasne jak słońce,Żeś ją ty kunsztem piekielnym usidlił,Uwiódł jej młodość jakimiś kroplamiLub czymś podobnym, co o szał przyprawia;Śledztwo to musi wykryć: jest to bowiemJawne dla myśli, prawie dotykalne.Aresztuję cię przeto i oskarżamJako oszusta praktykującegoW pokątny sposób zakazane sztuki.Bierzcie go: jeśli zaś będzie się ważyłStawić wam opór, użyjcie przemocy,Choćby miał życiem przypłacić.

Page 234: Romeo i Julia

234

OTELLOOdstąpcie,

Wy, co trzymacie ze mną, i wy drudzy.Gdyby mi z roli wypadało walczyć,Byłbym był o tym wiedział bez suflera.Gdzież mam pójść, panie, aby odpowiedziećNa uczyniony mi zarzut?

BRABANCJODo turmy.

Gdzie siedzieć będziesz, dopóki cię zwykłyBieg procedury przed sąd nie powoła.

OTELLOGdybym, przypuśćmy, był posłuszny temu,Ciekawy jestem, co by w takim raziePowiedział doża, którego posłańcyPrzyszli mię w nagłym interesie państwaWezwać do niego i oto tu stojąCzekając na mnie.

POSŁANIECNie inaczej, panie;

Doża jest w sali obrad i dostojnaOsoba wasza była niewątpliwieWezwana tamże.

BRABANCJODoża w sali obrad?

Teraz, wśród nocy? Wiedźcie go tam! WażnąI ja mam sprawę. Wspaniały nasz dożaI każdy z moich współkolegów pewnieUczuje moją krzywdę tak jak swoją;Bo gdyby taki czyn płazem uchodził,Lada poganin rej by u nas wodził.

Wychodzą.

SCENA TRZECIA

Tamże. Sala obrad.D o ż a i senatorowie siedzą wkoło stołu przy świecach.

Kilku urzędników stoi opodal, czekając na rozkazy.

DOŻAWieści w tych listach nie są zgodne z sobą:Trudno polegać na nich.

Page 235: Romeo i Julia

235

PIERWSZY SENATORW rzeczy samej,

Sprzeczne są sobie: w moim wymienionoSto siedem galer.

DOŻAW moim sto czterdzieści.

DRUGI SENATORA w moim dwieście. Jakkolwiek się jednakCyfry w nich różnią (co się musi zdarzaćTam, gdzie podobne dane są oparteNa przypuszczeniu), we wszystkich atoliJedna jest wzmianka o tureckiej flociePosuwającej się w kierunku Cypru.

DOŻAZważywszy dobrze, rzecz to jest możebna.Nie ubezpiecza mnie błąd w tych raportach,Raczej nabawia trwogi treść ich główna.

MAJTEK za scenąWieści! hej! wieścił

Wchodzi U r z ę d n i k, za nim M a j t e k.

URZĘDNIKNowy goniec.

DOŻACóż tam?

MAJTEKTurecka flota żegluje ku Rodos:Mam polecenie od sinior AngelaUprzedzić o tym senat.

DOŻACo myślicie

O tej przemianie?

PIERWSZY SENATORTo niepodobieństwo,

Rozsądnie rzeczy biorąc: demonstracjaDla zamydlenia nam oczu. Gdy zważym,Jak wiele Turkom zależy na Cyprze,I pod wzgląd weźmiem, że jak z jednej stronyWyspa ta dla nich ważniejsza niż Rodos,Tak z drugiej, łatwiej zdobytą być może,

Page 236: Romeo i Julia

236

Bo mniej jest silnie fortyfikowanąI do obrony sposobną niż Rodos:Gdy te uwagi obok siebie stawim,Nie przypiszemy wtedy bisurmanomNiedorzeczności takiej, iżby mieliChować na później to, co przede wszystkimIm pożądane, i porzucać zamiar,Obiecujący im wygodną korzyść,Dla narażania się na bezowocneNiebezpieczeństwo.

DOŻANie ma wątpliwości,

Nie idzie im o Rodos.

URZĘDNIKZnów posłaniec.

Wchodzi G o n i e c.

GONIECNajdostojniejsza Rado! Ottomanie,W prostym kierunku sterując ku Rodos,W pośrodku drogi złączyli się z drugąCzęścią swej floty.

PIERWSZY SENATORTegom się spodziewał.

Ileż przybyło im żagli?

GONIECOkoło

Trzydziestu, panie, i teraz się znowuW tył zawrócili, zamierzając, widno,Pokusić się o Cypr. Sinior Montano,Wasz zaufany i gorliwy sługa,Za obowiązek poczytuje sobieDonieść wam o tym, czcigodni panowie,Prosząc o danie mu wiary i pomoc.

DOŻAZ pewnością zatem na Cypr godzą. Gdzie jestMarco Lucchese?

PIERWSZY SENATORWe Florencji.

DOŻAPiszcie

Zaraz do niego, niech wraca czym prędzej.

Page 237: Romeo i Julia

237

PIERWSZY SENATOROto Brabancjo i dzielny nasz Murzyn.

B r a b a n c j o, O t e l l o, J a g o, R o d r y g oi urzędnicy policyjni wchodzą.

DOŻAMężny Otello, musimy niezwłocznieUżyć twej dłoni przeciw Ottomanom.

do B r a b a n c j a

A, to wy! Witaj, cny siniore; właśnieBrakło nam waszej rady i pomocy.

BRABANCJOTak jak mnie waszej; miłościwy książę,Wybacz: nie służba ni żadna wiadomość,Żem tu potrzebny, podniosła mnie z łóżkaAni troskliwość o publiczne dobroMyśl mą .zakłóca, bo własny mój smutek,Jest tak gwałtownej, nawalnej natury,Że wszelkie inne kłopoty pochłania,Siebie jedynie pomny.

DOŻACóż się stało?

BRABANCJOAch! moja córka!

DOŻAUmarła?

BRABANCJOTak, dla mnie,Wydarto mi ją, podle uwiedziono,Hańbą okryto za pomocą czarówI szarlatańskich środków; bo dziewczynaPrzy zdrowych zmysłach, nie upośledzonaAni na wzroku, ani na umyśle,Nie mogła popaść w tak krzyczący obłęd,Bez czarodziejskiej w tym sprawy.

DOŻAKtokolwiek

W tak niecny sposób o stratę czci wasząCórkę przyprawił, a was o jej stratę,Do tego sami w krwawej księdze ustaw

Page 238: Romeo i Julia

238

Zastosujecie najsurowszą karę,Choćby nasz własny syn był tym przestępcą.

BRABANCJOKornie dziękuję waszej wysokości.Oto ten człowiek: ten to właśnie Murzyn,Coście go, panie, jak słyszałem, terazW naglącej sprawie rzeczypospolitejTu zawezwali.

DOŻA I SENATOROWIEBolejemy nad tym.

DOŻAOtello, cóż ty na to?

BRABANCJONic innego

Zeznać nie może, jak że to jest prawda.

OTELLOPotężni, światli, szanowni panowie,Wielce szlachetni i łaskawi moiRozkazodawcy! Żem starcowi temuWziął córkę, prawdą jest; prawdą jest niemniej,Żem ją zaślubił: popóty, nie dalejSięga istota mego wykroczeniaI jego zakres. Szorstka moja mowa,Obrana z krasnych wyrażeń właściwychCzasom pokoju. Zaledwie to ramięUczuło w sobie siedmioletnie siły,Od tej już pory, aż dotąd, odjąwszyDziewięć ostatnich miesięcy, jedynymMoim zajęciem, w polu i w obozie,Było wojenne rzemiosło; o sprawachTego wielkiego świata mało więcejPowiedzieć mogę nad to, co dotyczyBitw i szczegółów żołnierskiego życia;Toteż i mówiąc w własnej sprawie małoBarw mogę użyć. Za czym w zaufaniuWaszych łaskawych względów, bez ogródki,W prostych wyrazach po żołniersku skreślęCały bieg mojej miłości; poznacie,Jakich to zaklęć, jakich eliksirów,Jakich użyłem uroków i czarów,Ażeby sobie ująć jego córkę,O to albowiem jestem posądzonyI oskarżony.

Page 239: Romeo i Julia

239

BRABANCJODziewczyna tak skromna,

Cicha, spokojna i tak pełna wstydu,Że ją wzruszenie każde rumieniło,Byłażby zdolna, pytam, w kontr naturze,Wiekowi swemu, nie pomna ojczyzny,Rodu, imienia, wszystkiego na świecie,Rozmiłowywać się w czymś, co ją samymWidokiem swoim musiało przestraszać?Byłby to bardzo chory sąd, ze wszech miarNiedoskonały, przypuszczać na chwilę,Że doskonałość może się tak zbłąkać.Bez chytrych praktyk piekielnych, do którychMusim koniecznie domagać się klucza,Stać się to nigdy nie mogło. DlategoJeszcze raz twierdzę, że on za pomocąJakowychś mikstur na krew działających,Lub jakichś kropel, zaklętych w tym celu,Wywarł tak zgubny wpływ na nią.

DOŻATwierdzenie

Nie jest dowodem: w braku jawnych świadectwTo, co przeciwko niemu przytaczacie,Są to domysły tylko, przypuszczenia,W cienką pozoru szatę obleczone.

PIERWSZY SENATORPowiedz, Otello, azaliś istotnieNadzwyczajnymi, niegodnymi środkiZatruł i podbił skłonność tej dziewicyCzy też dopiąłeś tego przez zalotyI dozwolone zabiegi, co serceSercu jednają?

OTELLORaczcie po nią posłać

Pod znak „Łucznika” i zażądać od niejWobec jej ojca objaśnień w tej mierze.Jeśli jej usta przeciw mnie zaświadczą,Niechaj nie tylko wasze zaufanieI stopień, który mam od was, utracę,Ale i życie.

DOŻAPrzyprowadźcie ją tu.

Parę osób ze służby wychodzi.

Page 240: Romeo i Julia

240

OTELLOChorąży, prowadź ich, lepiej znasz miejsce.

J a g o wychodzi.

Nim zaś nadejdzie, z równą rzetelnością,Jak się z mych grzechów spowiadam przed niebem,Wyznam przed wami, poważni mężowie,Jakim sposobem pozyskałem miłośćTej pięknej, godnej kochania dziewicyI ona moją wzajem.

DOŻAMów, Otello.

OTELLOJej ojciec lubił mnie; często, bywało,W dom mnie zapraszał, badał mnie o dziejeMojego życia w tych a w tych epokach,O bitwy, szturmy, przebyte koleje.Opowiadałem mu one, począwszyOd lat chłopięcych aż do owej chwili,W której mi one kazał opowiadać;Prawiłem mu o ciężkich moich przejściach,Strasznych przygodach na morzu i lądzie;Jakem to o włos ledwie się wydobyłZ śmiercią ziejących bresz; jak mnie wróg pojmałI sprzedał w jasyr; jakem z tej niewoliWyswobodzony tułał się po świecie;Przy czym zdarzało mi się wzmiankę czynićO dzikich stepach, szerokich jaskiniach,O rafach, skalach, niebotycznych górach,O ludożercach i o samojedach,Co się żrą wzajem, albo też o ludziach,Co mają głowy niżej ramion. RadaSłuchała tego piękna Desdemona;Jeśli ją jaki domowy interesZnaglił do wyjścia, jak mogła, najprędzejWracała znowu i łakomym uchemChwytała moje słowa. Co spostrzegłszy,Razu jednego, w stosowną godzinę,Doprowadziłem ją do wynurzeniaSerdecznej prośby, abym jej opisałCały ciąg mojej tułaczej pielgrzymki,Którą dotychczas słyszała częściowoI niedokładnie. Zgodziłem się na toI nieraz z oczu jej łzy wycisnąłemMówiąc o różnych żałosnych wypadkachMojej młodości. Gdym skończył mą powieść.Obdarzyła mnie hojnie westchnieniami

Page 241: Romeo i Julia

241

I rzekła: – Dziwnie to brzmiało, w istocie,Nadzwyczaj dziwnie; lubo, dziwnie lubo –Że lepiej było jej tego nie słyszeć:A jednak, jednak chciałaby się byłaUrodzić takim mężczyzną, i czulePodziękowała mi, i oświadczyła,Że jeśli kiedy kto z moich przyjaciółKochać ją będzie i pozyskać zechce,Niechby się tylko ode mnie nauczyłTego opisu, a cel go nie minie.Taką wskazówkę mając, przemówiłem.Ona mnie pokochała za przebyteNiebezpieczeństwa, a jam ją pokochałZa okazane nad nimi współczucie.Takich to zaklęć użyłem, nie innych.Otóż i ona, niech sama zaświadczy.

D e s d e m o n a i J a g o wchodzą, za nimi służba.

DOŻAW istocie, powieść taka mogła ująćI moją córkę. Kochany Brabancjo,Spójrz na tę sprawę z nieco lepszej strony.Spękanym mieczem lepiej przecie walczyćNiż gołą ręką.

BRABANCJOKaż jej mówić, panie.

Jeżeli wyzna, że pierwsza choć jedenKrok uczyniła ku niemu, przekleństwoMojej siwiźnie, jeśli dłużej będęJego obwiniał. Zbliż się, mościa panno;Kogo tu widzisz w tym szlachetnym gronie,Komu najpierwej winnaś posłuszeństwo?

DESDEMONAOjcze mój, widzę tu naprzeciw siebieDwa obowiązki: tobie winnam życieI wychowanie, a jedno i drugieKaże mi ciebie czcić; ty jesteś panemMych obowiązków, bom ja twoja córka;Ale tu stoi także mój małżonek,A takie same obowiązki, jakieSkłoniły były niegdyś moją matkęCiebie nad ojca przenieść, takie sameKażą mi teraz uznawać za panaTego Murzyna.

Page 242: Romeo i Julia

242

BRABANCJOBóg z tobą! Skończyłem.

Racz, panie, teraz przejść do spraw publicznych.Przysposobione mi było mieć raczej,Nie własne dziecko. Przystąp tu, Murzynie:Bezwarunkowo oddajęć to, czegoBezwarunkowo byłbym ci odmówił,Gdyby nie było już twoim. – Przez ciebie,Mój ty klejnocie, cieszę się, że nie mamDrugiego dziecka, bo dzięki twej sprawce,Byłbym dla niego tyranem i w dybyOkuć je kazał. Jużem skończył, panie.

DOŻANiechże ja jeszcze coś za ciebie powiemI niech te kilka uwag, jakie rzucę,Będą niejako szczeblem dla tej paryDo twoich względów.Gdzie środków braknie, tam z nikłą nadziejąKończą się żale i skargi niemieją.Nad niecofnioną biedą utyskiwaćJest to chcieć nową biedę wywoływać.Utarczka z losem płonnym jest szermierstwem;Więcej z nim wskórasz spokojnym szyderstwem.Kto się uśmiecha będąc okradziony,Ten rabusiowi kradnie jego plony;Ale zaprawdę sam siebie okrada,Kto się tam trapi, gdzie daremna rada.

BRABANCJOTrzeba więc Cypru obrony zaniechać;Nasz on, dopóki możem się uśmiechać.Dobre uwagi dla tych, co im błogo,Ale w cierpieniu nie krzepią nikogo;Raczej przeciwnie, bo zamiast ból koić,Zmuszają w nową cierpliwość się zbroić,Takie sentencje miewają dwa smaki:Cukru i żółci, wpływ też ich dwojaki.Lecz słowa wiatrem: nawet siła dożyPlastrem przez ucho serca nie obłoży.Proszę waszej wysokości najpokorniej przystąpić dospraw państwa.

DOŻATurcy z ogromną potęgą posuwają się ku Cyprowi. Otello, tobie są najlepiej znane umoc-nienia tego miejsca, a chociaż mamy tam komendanta wysoko cenionej biegłości, przecieżgłos powszechny, ten wszechwładny regulator rzeczy ludzkich, przemawia z większymzaufaniem za tobą. Musisz się przeto poddać konieczności i przyćmić świeży blask swegoszczęścia tą pochmurną i burzliwą wyprawą.

Page 243: Romeo i Julia

243

OTELLOMoc przywyknienia, cni senatorowie,Czyni mi twardą kamienistą pościelPuchowym łożem. Mogę się pochlubićWrodzoną, skorą do czynu rześkościąW nagłej potrzebie: jakoż gotów jestemDo tej wyprawy przeciw Ottomanom.Kornie więc chyląc się przed waszym sterem,Żądam stosownej pieczy nad mą żoną;Przyzwoitego dla niej utrzymaniaI pomieszczenia: obsługi i wygódJej urodzeniu odpowiednich.

DOŻAPójść do ojca może,

Jeżeli wola.

BRABANCJONa to się nie zgadzam,

OTELLOAni ja.

DESDEMONAAni ja: będąc na oczach

Mojemu ojcu, ciągle bym gniew jegoDrażnić musiała. Racz, wspaniały dożo,Przychylne ucho skłonić do mych życzeń,I przywilejem łaskawego słowaWesprzeć je.

DOŻACzego żądasz, Desdemono?

DESDEMONAŻe kocham tego Murzyna i żyjęDla niego tylko, niech o tym gwałtownaPrzemiana losu mojego obwieściCałemu światu: serce me zarównoJest przywiązane do jego osoby,Jak i do jego urzędu. Jam w duszyMego Otella jego twarz ujrzałaI jego sławie, jego bohaterstwuDuszę i przyszłość poświęciłla moją.Gdybym tu przeto pozostała, na kształtWegetującej w pokoju monady,Gdy on na wojnę pójdzie, w takim razieOgołocona bym została z tego,Co mi go głównie uczyniło drogim;I przez ten rozdział byłabym skazana

Page 244: Romeo i Julia

244

Na tymczasowy byt nader dotkliwy,Pozwólcie mi więc udać się z nim razem.

OTELLOUczyńcie zadość jej chęciom, dostojniSenatorowie, zostawcie jej wolność.Niebo mi świadkiem, że nie proszę o toDla dogodzenia podniebieniu żądzyNi za podnietą krwi, która już we mniePrzestała kipieć z młodzieńczym zapałem;Ale jedynie tylko przez uprzejmąPowolność dla niej. I niech Bóg broniMych miłościwych panów od myślenia,Że poruczonej mi tak ważnej sprawyZaniedbam, skoro ona będzie ze mną.Nie: jeśli płoche igraszki AmoraGnuśną ciężkością owładną i stępiąWładz mych działalność tak, że skutkiem tegoCel mej wyprawy narażony będzieNa szwank i szkodę, niech mi lada babaRynkę na głowę wsadzi zamiast hełmu,I wszelkie szpetne znamiona niesławyKałem okryją moje dobre imię.

DOŻAJak uradzicie sami, tak niech będzie;Wolno jej zostać lub jechać. Rzecz nagli;Równie też nagłym pośpiech być powinien.Musisz odpłynąć tej nocy.

DESDEMONATej nocy,

Mój panie?

DOŻATak, tej nocy.

OTELLOCałym sercem.

DOŻADziesiąta rano zejdziem się tu znowu.Otello, zostaw kogo z podkomendnych,Co ci powiezie od nas nominacjęOraz to, czego twój urząd i stopieńWymagać będzie.

OTELLOOto mój chorąży,

Rzetelny, godzien zaufania człowiek;

Page 245: Romeo i Julia

245

Jemu powierzę mą żonę, on takżeZabierze z sobą to, co wasza mądrośćPrzesiać mi uzna za stosowne.

DOŻADobrze.

Dobranoc zatem każdemu z osobna.

do B r a b a n c j a

No, no, siniore, przestań chmurzyć czoło.Słusznali szpetność przypisać niecnocie,Zięć wasz, choć czarny, jest pięknym w istocie.

PIERWSZY SENATORBądź zdrów, Otello, a oszczędzaj żonę.

BRABANCJOPilnuj jej, odkąd jest na twoim chlebie;Bo zwiódłszy ojca, może zwieść i ciebie.

D o ż a, senatorowie i urzędnicy wychodzą.

OTELLOŻycie dam za jej wiarę. Tak więc, Jago,Tobie zostawiam moją Desdemonę.Proszę cię, poleć swojej żonie być przy niejI sprowadź mi ją. jak się da najprędzej;Pójdź, Desdemono; godzinę mam tylkoDo poświęcenia miłości i innymSprawom domowym. Musim ulec temu,Czego chwilowa wymaga konieczność.

Wychodzi z D e s d e m o n ą.

RODRYGOJagonie!

JAGOCzego chcesz, zacna duszo?

RODRYGOCóż mi teraz czynić pozostaje, jak sądzisz?

JAGOCo? pójść do łóżka i spać.

RODRYGOPójdę się natychmiast utopić.

Page 246: Romeo i Julia

246

JAGOJeżeli to uczynisz, przestanę być twoim przyjacielem na zawsze. Jakież ci głupstwo przy-szło do głowy?

RODRYGOGłupstwo żyć, kiedy życie jest męczarnią, a odjęcie go sobie jest receptą, kiedy śmierć mabyć lekarstwem.

JAGOO nikczemności! Patrzę na ten świat od siedmiu lat cztery razy wziętych i odkąd mogę od-różnić dobrodziejstwo od krzywdy, nie spotkałem jeszcze człowieka, który by umiał byćprzyjacielem samego siebie. Co do mnie, wolałbym się na człowieczeństwo pomie niać zpawianem, nimbym powiedział, że się chcę utopić z miłości ku pętarce.

RODRYGOCóż mam tedy czynić? Wyznaję, że mi wstyd być tak zakochanym, ale nie w mej mocytemu zaradzić.

JAGONie w twej mocy! Psu na budę! Od nas samych zależy być takimi lub owymi. Nasze jeste-stwo jest ogrodem, a nasza wola ogrodnikiem: jeżeli chcemy w tym ogrodzie siać pokrzy-wy lub sałatę sadzić; rozpleniać hyzop, a wyrywać macierzankę; hodować jedno ziele albopielęgnować różnego rodzaju rośliny; zapuszczać go niedbale lub skrzętnie uprawiać:możność ku temu i środki odpowiednie leżą w woli naszej. Gdyby waga władz naszych niemiała z jednej strony szali rozumu dla zrównoważenia szali zmysłowości z drugiej strony,wtedy krew i ułomność naszej natury doprowadziłaby nas do najhaniebniejszych ostatecz-ności: ale mamy rozum na poskromienie w nas dzikich popędów, cielesnych bodźców irozkiełzanych chuci; z czego wyprowadzam wniosek, że to, co ty nazywasz miłością, jestpo prostu szczepem, ablegrem.

RODRYGOTo być nie może.

JAGOMiłość jest jedynie krwi chucią i ustępstwem woli. Nuże! Bądź mężem! Utopić się? Topkoty i ślepe szczenięta. Mienię się twoim przyjacielem i deklaruję się do ciebie być przy-wiązany liną nieprzełomnej wytrwałości: nigdym ci nie mógł bardziej pomóc jak teraz.Naładuj kiesę, udaj się za nią na tę wojnę; przebierz sobie twarz w fałszywą brodę; a kiesęnaładuj, powiadam. Ani można przypuścić, żeby Desdemona miała długo kochać tego Mu-rzyna – naładuj kiesę – a on ją nawzajem: był to gwałtowny przypływ i odpływ taki sambędzie, zobaczysz – naładuj . tylko kiesę. Ci Murzyni nie są stali w swych sentymentach –miej kiesę dobrze podszytą – łakoć, która mu teraz smakuje przesłodko jak chleb święto-jański, wyda mu się wkrótce gorzka jak ośli ogórek. Jej skłonność musi się zmienić, bomłoda; nasyciwszy się nim, pozna niestosowność swego wyboru. Ona musi zmiany zapra-gnąć, musi, ani wątpić; dlatego miej kiesę naładowaną. Jeżeli chcesz gwałtem pójść napotępienie, obierzże przyjemniejszą drogę ku temu jak utopienie. Weź pieniędzy, co tylkobędziesz mógł. Jeżeli trwałość wiary i świętość ślubów afrykańskiego włóczęgi i kutoprzebieglej Wenecjanki nie są rzeczą dla mego dowcipu i piekielnych potęg nieprzełomną,to ją posiadać będziesz. Dlatego zaopatrz się w pieniądze. Topić się? Co za myśl dzika!

Page 247: Romeo i Julia

247

Nie tędy droga do celu: raczej ci zostać obwiesiem dopiąwszy swego niż topielcem nic niewskórawszy.

RODRYGOZaręczyszże mi za skutek, jeżeli na tym oprę moją nadzieję?

JAGOMożesz śmiało na mnie liczyć. Idź, postaraj się o pieniądze. Mawiałem ci często i powta-rzam jeszcze raz, że nienawidzę tego Murzyna. Moja ansa z serca pochodzi i twoja nie zinnego źródła; działajmy więc wspólnie w interesie zemsty. Jeżeli mu zdołasz przypiąć ro-gi, sprawisz sobie przez to uciechę, a mnie pociechę. Leży jeszcze coś więcej w łonie przy-szłości, co się dopiero ma narodzić. Allons! marsz! Zaopatrz się w pieniądze. Jutro o tymobszerniej pogadamy. Bądź zdrów!

RODRYGOGdzież się zejdziemy z rana?

JAGOW mojej kwaterze.

RODRYGOPrzybędę jak najwcześniej.

JAGOBądź zdrów! do zobaczyska! Ale, ale...

RODRYGOCo takiego?

JAGONie topże się już, słyszysz?

RODRYGOJużem tej myśli zaniechał. Spieniężę cały mój majątek.

JAGOBądź zdrów! do zobaczyska! Naładuj trzos, a dobrze.

R o d r y g o wychodzi.

Tak zawsze z głupców robię sobie łyko.Krzywdę bym czynił memu rozsądkowi,Gdybym czas marnie tracił z takim dudkiemI nie korzystał na tym. NienawidzęTego Murzyna: chodzą pogadanki,Że on przy mojej żonie mnie luzował;Może to bajka, nie mam pewnych danych,Że tak jest; samo jednak podejrzenieTego rodzaju staje mi za pewność.Murzyn ma o mnie wysokie mniemanie,

Page 248: Romeo i Julia

248

Tym ci skuteczniej mogę dopiąć celu.Kasjo przystojny: pomyślmy no trochę.Zabrać mu miejsce i nasycić zemstęJednym zamachem; ale jak? pomyślmy.Gdybym po pewnym czasie otumaniłUcho Otella nieznacznym poszeptem,Że on i jego żona są na stopieZa poufałej? Kasjo miły człowiek,Kształtny, mogący wzbudzić podejrzenie;Na serc podbójcę stworzony; a MurzynJest charakteru łatwego, prawego,Wierzy w uczciwość, gdzie widzi jej pozór,I najdokładniej daje się jak osiołZa nos prowadzić. Plan mój już osnuty;Rzucone ziarno: piekło i noc czarnaWyda potworny owoc z tego ziarna.

Wychodzi.

Page 249: Romeo i Julia

249

AKT DRUGI

SCENA PIERWSZA

Miasto portowe na Cyprze. Taras nad morzemWchodzi M o n t a n o z dwoma obywatelami.

MONTANOCzy tam co widać na morzu z przylądka?

PIERWSZY OBYWATELNic prócz wysoko wezbranej powodzi.Nie mogłem dostrzec ni jednego żaglaPomiędzy niebem a powierzchnią fali.

MONTANOCoś dziś wiatr głośno przemawiał do lądu;Nie pomnę, aby kiedy szturm podobnyDo parapetów naszych zakołatał.Jeśli tak samo dął na pełnym morzu,Jakiż dębowy bal, bity kafaremWalących się nań fal, mógł nie wyjść z fugi?O czymże przyjdzie nam usłyszeć?

DRUGI OBYWATELPewnie

O rozproszeniu tureckiej eskadry.Bo stańcie jeno na wspienionym brzeguI patrzcie, jak to rozdąsane wałyMiotają się ku chmurom, jak bałwanyRozkołysane, z monstrualną grzywą,Rzygają wodę w oczy NiedźwiedzicyI zdają się chcieć zalać wieczny świecznikGwiazdy Polarnej. Nigdym jeszcze dotądNie widział takiej wściekłości żywiołu.

Page 250: Romeo i Julia

250

MONTANOJeśli turecka flota nie zdążyłaWcześnie się schronić do jakiej zatoki,To po niej; ujść jej nie będzie podobna.

Wchodzi T r z e c i o b y w a t e l.

TRZECI OBYWATELWieści, panowie! Wojna już skończona.Tak srodze Turkom dała się we znakiTa nawałnica, że plan ich okulał;Jeden z weneckich okrętów był świadkiemCiężkiego szwanku i rozbicia większejCzęści ich floty.

MONTANOPewnaż to wiadomość?

TRZECI OBYWATELOkręt ów właśnie zawinął do portu:Jest to weroński bryg. Kasjo, namiestnikBohaterskiego Murzyna Otella,Wysiadł już na ląd; sam wódz, opatrzonyW pełnomocnictwo nieograniczone,Na morzu jeszcze jest żeglując ku nam.

MONTANOCieszę się z tego, godzien on być rządcą.

TRZECI OBYWATELTenże sam jednak Kasjo, co nam przyniósłPociechę wieścią o klęsce tureckiej,Smutną ma minę i modły zanosiZa całość wodza, bo ich rozdzieliłaGwałtowna burza.

MONTANOBogdajby ocalał!

Służyłem pod nim; jest to całą gębąŻołnierz i hetman. Idźmy do przystaniPrzybyły okręt powitać i posłaćWzrok na spotkanie dzielnego OtellaAż tam, gdzie krańce morza i błękituW jedno spływają.

TRZECI OBYWATELIdźmy, bo co chwila

Nowych się gości możemy spodziewać.

Page 251: Romeo i Julia

251

Wchodzi K a s j o.

KASJODzięki wam, mężni obrońcy tej wyspy,Za te przychylne uczucia dla wodza.Oby go nieba zachowały cało!Bo oddzielony od niego zostałemPośród bałwanów wzburzonego morza.

MONTANODobryż ma okręt?

KASJOMocno zbudowany,

I sternik mistrzem jest w swoim rzemiośle;Nadzieje moje przeto nie są jeszczeŚmiertelnie chore i liczą na bliskiPowrót do zdrowia.

Glosy za sceną: „Żagiel! żagiel! żagiel!”

Co to za krzyki słychać?

Wchodzi C z w a r t y o b y w a t e l.

CZWARTY OBYWATELMiasto opustoszało. Tłumy luduNa brzeg wybiegły i wołają: żagiel!

KASJOMoja nadzieja zwiastuje Otella.

Słychać wystrzały.

DRUGI OBYWATELWydają teraz powitalne salwy:Nie jest to zatem w każdym razie okrętNieprzyjacielski.

KASJOIdź pan, proszę, zobacz,

I przynieś nam wieść pewną, kto to przybył.

DRUGI OBYWATELSpieszę natychmiast.

Wychodzi.

MONTANOPanie namiestniku,

Chciej mi powiedzieć, czy wasz wódz ma żonę?

Page 252: Romeo i Julia

252

KASJOI jaką jeszcze! Zaślubił dziewicę,Która z opisem najidealniejszymMoże się równać, która by zdołałaNajwytworniejsze pióro w kłopot wprawić,Bo mieści w sobie wszelką doskonałość,Na jaką może zdobyć się natura.

D r u g i o b y w a t e l wraca.

Któż to przypłynął?

DRUGI OBYWATELTo niejaki Jago,

Chorąży wodza.

KASJOSzczęśliwą zaiste

Miał podróż, kiedy mógł przybyć tak prędko.Orkany nawet, wichry i topiele,Spiczaste rafy i w mur zbite piaski,Te przyczajone wrogi niewinnegoTramu okrętów, jakby ulegającWpływom piękności, stłumiły złość w sobieDla przepuszczenia boskiej Desdemony.

MONTANOKtóż ona?

KASJOTa to, o której mówiłem,

Pani naszego pana, powierzonaPieczy dzielnego Jaga, który naszeOczekiwania uprzedził o tydzieńPrzybywszy teraz, panie chroń Otella!Zbawczym swym tchnieniem wezdmij jego żagiel,By mógł okrętem swym ten port ucieszyć,Chyżo w objęciach Desdemony spocząć,Wlać nowy zapał w nasz duch półprzygasłyI uszczęśliwić cały Cypr. O, patrzcie!

Wchodzą z orszakiem D e s d e m o n a, E m i l i a,J a g o i R o d r y g o.

Klejnot okrętu na brzeg wysiadł. Cyprze,Zegnij kolana przed nią. Cześć ci, pani!Błogosławieństwo nieba niechaj będzieZ tobą, za tobą, w krąg ciebie!

Page 253: Romeo i Julia

253

DESDEMONADziękujęć,

Waleczny Kasjo: wiesz co o mym mężu?

KASJOJeszcze nie przybył i nic więcej nie wiemNad to, że zdrów jest i wkrótce tu będzie.

DESDEMONABoję się tylko – czemuś się z nim rozstał?

KASJOStraszny spór morza ze sklepieniem niebiosRozdzielił nasze statki.

Słychać wystrzały.

Słyszysz, pani?Zbliża się jakiś okręt.

Głosy za sceną: „Żagiel! żagiel!”

DRUGI OBYWATELOgniem z dział wita naszą cytadelę,Snadź i to nasi.

KASJOChciej pan pójść to sprawdzić.

Wychodzi D r u g i o b y w a t e l.

Mości chorąży, witaj! Witaj, pani!Całuje E m i l i ę.

Niech ci ta moja śmiałość krwi nie psuje,Kochany Jago, wiem ja, co wypada,I stąd ten śmiały objaw uprzejmości.

JAGOGdyby jej usta były dla waszmościPodobnie szczodre jak jej język dla mnie,Wnet byś był syty.

DESDEMONABiedna, słów jej braknie.

JAGOMa niepośledni ich magazyn: nierazDoświadczam tego, kiedy bym chciał zasnąć.W twej obecności, pani, naturalnieCofa się trochę z językiem za szaniecI w myśli tylko gdera.

Page 254: Romeo i Julia

254

EMILIACo też pleciesz!

JAGOIdź, idź; obrazki z was za progiem domu,Dzwony w pokojach, dzikie koty w kuchni,Święte, jeżeli same co zbroicie,Diablice, gdy kto wam w czym nie dogodzi;Komedyjantki koło gospodarstwa,A gospodynie w łóżku.

DESDEMONAO bluźnierco!

JAGOJeśli to kłamstwo – Turkiem mnie nazwiecie,W dzień się bawicie, w nocy pracujecie.

EMILIAPochwalnych ód mi nie pisz.

JAGONie chciej tego.

DESDEMONACóż byś napisał, gdybyś mnie miał chwalić?

JAGOO, nie wyzywaj mnie do tego, pani,Bo Jago zero, jeżeli nie gani.

DESDEMONASpróbuj. Czy poszedł kto do portu?

JAGOPoszedł.

DESDEMONA do siebieNie w smak mi żarty, chcę atoli pokryćStan mój wewnętrzny wesołym pozorem,No, jakżebyś mnie pochwalił, Jagonie?

JAGOMyślęć ja nad tym, lecz pomysł w tej mierzeTak się odczepia od mej mózgownicyJak muchy z lepu, wyrywa mózg z sobą,Wszystko; wszelako muza ma pracujeI w taki sposób wydaje swój poród:Białam, piękna i sprytna, stąd dwie mam korzyści:Piękność wróży mi szczęście, spryt takowe iści.

Page 255: Romeo i Julia

255

DESDEMONAA jeśli piękność jest czarna przy sprycie?

JAGOJestli czarna i sprytna, daję w zakład szyję,Że ktoś biały niebawem jej czarność pokryje.

DESDEMONACoraz to gorzej.

EMILIAA jeżeli która

Jest, dajmy na to, piękna, ale głupia?

JAGOGłupstwo pięknej kobiecie nie może zawadzić,Bo przy piękności każda umie sobie radzić.

DESDEMONANiesmaczne to, stare koncepta, zdolne rozśmieszyć karczemną kompanię. Cóż byś powie-dział o kobiecie brzydkiej i głupiej zarazem?

JAGONiech będzie jak gęś głupia i szpetna jak flądra,Potrafi to, co każda i piękna, i mądra.

DESDEMONACóż za straszne nieuctwo! Najgorszą pochwaliłeś najlepiej. Jakaż ci pochwała pozostajedla prawdziwie zacnej kobiety? Dla kobiety, której wszechstronna wartość zmusza złośli-wość nawet do oddania jej sprawiedliwości?

JAGOTaka, co krasą nęci, a nie razi pychą,Ma język nie dla kształtu, jednakże jest cichą;Choć jej złota nie braknie, nie pstrzy się jak lala,Mogłaby, przecież nigdy sobie nie pozwala;Gdy ma powód do gniewu i do zemsty możność,Zniesie urazę, odwet mając za bezbożność;Której nigdy do głowy nie przyjdzie myśl taka,Że lepszy jest mlecz śledzia niż ogon szczupaka;Co powierzone sobie szanuje sekreta,A sama nie ma żadnych: o, taka kobietaWarta – jeżeli tylko jest gdzie takie dziwo...

DESDEMONACzegóż warta?

JAGOKarmić bębny i cienkie butelkować piwo.

Page 256: Romeo i Julia

256

DESDEMONAMożnaż się zdobyć na bardziej kulawą, nieudolną konkluzję? Nie ucz się od niego, Emilio,choć jest twoim mężem. Cóż ty na to, mości Kasjo? Nie jestże to najbezbożniejszy, naj-bezwstydniejszy bajarz?

KASJORąbie krzyżową sztuką, łaskawa pani: więcej ma zalet jako żołnierz niżeli jako światowiec.

JAGO do siebieBierze ją za rękę; tak, tak, szeptajcie do siebie: w takiej to wątłej tkance uwikłam tak wiel-ką muchę jak Kasjo. Tak, tak, uśmiechaj się do niej, uśmiechaj; równaj nogi, tym dogod-niej cię spętam przez tę dworność. O, tak, tak, przewybornie! Jeżeli ta uprzejmość wyzujecię z twego namiestnikostwa, to lepiej ci było tak często nie całować swych, trzech pal-ców, którymi z taką gracją odgrywasz rolę galanta. Brawo! Ślicznie całujesz: co za wy-tworna dworność! w rzeczy samej. Znowu palce do ust? Rad bym, żeby ci się zamieniły wlewatywy.

Słychać trąbkę.To wódz, znam jego trąbkę.

KASJOTak, to on.

DESDEMONAIdźmy naprzeciw niego.

KASJOOto idzie.

Wchodzi O t e l l o z orszakiem.

OTELLOO mój piękny żołnierzu!

DESDEMONAMój Otello!

OTELLOZdumienie moje, żem cię tu już zastał,Równa się mojej radości. O drogi,Zachwycający skarbie duszy mojej!Gdyby po każdej burzy miała takaCisza nastawać, niech szaleją wichry,Póki uśpionej śmierci nie przebudzą;Niech się na góry fal pnie łódź wędrownaAż po sam Olimp i w głąb spada nazadAż po kraj piekieł! Gdyby trzeba byłoUmrzeć natychmiast, skonanie w tej chwiliBłogosławieństwem by mi się wydało,

Page 257: Romeo i Julia

257

Bo rozkosz mojej duszy tak jest wielka,Ze się obawiam, czy druga podobnaWe mgle przyszłości jest mi zachowana.

DESDEMONANiechże Bóg broni, aby nasza miłośćI nasze szczęście nie miało się, owszem,Z liczbą dni zwiększać!

OTELLOŚwięte twe życzenie!

Nie mogę zmieścić mej radości w słowach;Oby w harmonii serc naszych nie zaszłaInna niezgodność jak obecnie.

Całuje ją.

JAGO do siebieBrawo!

Jesteście teraz dobrze nastrojeni;Ale ja wkrótce odkręcę te kołki,Co dają taką dźwięczność waszym strunom.Jakem uczciwy, rozstroję ten współdźwięk.

OTELLOPójdźmy na zamek. Tak więc, przyjaciele,Wojna skończona. Turcy potonęli.Jakże się macie, moi dobrzy, moiStarzy znajomi? Luba, znajdziesz w CyprzeDobre przyjęcie, bo mam na tej wyspieWielu życzliwych. O najukochańsza,Nie kleją mi się wyrazy, majaczęZe zbytku szczęścia. Proszę cię, Jagonie,Każ moje skrzynie poznosić z okrętuI kapitana przyprowadź mi z sobąDo cytadeli; dzielny to marynarz.Jego zasługi o wielki szacunekSłusznie wołają. Idźmy, Desdemono,Jeszcze raz, bądź mi w Cyprze pozdrowiona!

O t e l l o i D e s d e m o n a wychodzą ze swymorszakiem.

JAGO do swego sługiIdź do portu i czekaj tam na mnie.

do R o d r y g a

Zbliż no się, bracie: jeżeli masz odwagę – a mówią, że nawet tchórze, zakochani będąc,nabierają szlachetnych impulsów, których im odmówiła natura – jeżeli tak jest, to słuchaj,

Page 258: Romeo i Julia

258

co ci powiem. Kasjo będzie miał tej nocy straż w zamku; przede wszystkim jednak muszęci powiedzieć, że Desdemona jest w nim naprawdę zakochana.

RODRYGOW nim? To być nie może.

JAGOPrzyłóż palec, ot tak, i zważ, co ci powiem. Przypominasz sobie, jak ona namiętnie poko-chała zrazu tego Murzyna, za to tylko, że przed nią junaczył i prawił smalone duby. Moż-naż przypuścić, że go stale kochać będzie za gadulstwo? Odwołuję się do twego rozsądku.Jej oczy potrzebują karmi, a cóż im za rozkosz patrzeć na diabła? Aby krew, po pewnymczasie pożycia ochłodzona, na nowo mogła zakipieć i namiętność, ukołysana, na nowo sięrozbudzić, niezbędną jest ku temu kształtność postawy, stosowność wieku, gładkość obli-cza i obejścia, czego wszystkiego Murzynowi braknie. Otóż w braku tego rodzaju dezyde-riów subtelna jej czułość widzieć będzie zawód, zacznie czuć niesmak, ckliwość, a następ-nie odrazę do tego Murzyna; sama natura do tego ją przywiedzie i znagli do nowego wybo-ru. Przypuściwszy to, przyjacielu, a przypuszczenie to jest niezbite, bynajmniej nie nakrę-cone, któż stoi na wyższym szczeblu do tego szczęścia jak Kasjo? Zręczny to hultaj, nieposuwający skrupulatności dalej jak do nadania sobie uczciwego przyzwoitego pozoru,pod którym by tym lepiej mógł zaspokajać swoje sprośne, kryjome chuci? Nikt jak on, niktjak on: przebiegły to, szczwany hultaj; wyżeł na gratki, którego oko umie bić fałszywąmonetę sposobności, gdy prawdziwa się nie nastręcza: szatan wcielony. Przy tym hultaj tenjest młody i przystojny i posiada wszelkie warunki, za którymi pstre, puste głowy szaleją;hultaj to kompletny, z piekła rodem! i ona go już sobie upatrzyła.

RODRYGONie mogę temu uwierzyć; znam jej bogobojny sposób myślenia.

JAGOOt wyjechał z bogobojnością jak na targ z łysą kobyłą. Toć przecie wino, które ona pije,jest z gron nie z czego; gdyby była bogobojna, nie zakochałaby się była w Murzynie. Bo-gobojna głupoto! Nie uważałźeś, jak mu dłoń muskała palcami? nie uważałżeś tego?

RODRYGOUważałem; ale to tylko tak, z życzliwości.

JAGOZ lubieżności, tak to pewne, jak że mam pięć palców u ręki. Był to wstęp, nieznacznyprolog do dzieła bezwstydu i nierządu. Tak się do siebie zbliżyli ustami że się ich tchnieniaobjęły nawzajem. Obmierzłe myśli! nieprawdaż, Rodrygo? Skoro te porozumienia utorująsobie drogę, tuż za nimi pójdzie akcja główna i ostateczne rozwiązanie; tfy! Ale jest na tosposób; posłuchaj mojej rady, przyjacielu, nie na próżno sprowadziłem cię z Wenecji.Bądź tej nocy na warcie; moją rzeczą będzie naznaczyć ci posterunek; Kasjo nie zna cię; jabędę w pobliskości; staraj się jakim bądź sposobem w gniew go wprawić, bądź to mówiącza głośno, bądź to szydząc z jego służbistości, bądź to innym jakim środkiem drażniącym,który czas i okoliczności za najstosowniejszy ci wskażą.

RODRYGODobrze.

Page 259: Romeo i Julia

259

JAGOOn jest porywczy, pasjonat; zechce cię może laską uderzyć; połechcz no go tak, żeby tozrobił; będzie to dla mnie dostateczne do podburzenia Cypryjczyków, którzy się nie prę-dzej uspokoją, aż Kasjo od obowiązków oddalony zostanie. Wtedy będziesz miał uprosz-czoną drogę do celu środkami, jakimi będę mógł rozporządzać; i tym sposobem pozbę-dziemy się zawady, bez usunięcia której nie moglibyśmy się spodziewać powodzenia.

RODRYGOZgoda, uczynię to, tylko mi nastręcz sposobność.

JAGOO to się nie troszcz; przyjdź tylko niebawem do cytadeli. Muszę pójść teraz na okręt po je-go rzeczy, bądź zdrów.

RODRYGODo widzenia.

Wychodzi.

JAGOŻe się w niej Kasjo kocha, temu wierzę;Że ona kocha go, to wiarogodne.Murzyn ma stały, szlachetny charakter(Choć go nie cierpię, muszę mu to przyznać)I, ani wątpić, będzie dobrym mężemDla Desdemony. Ja ją także kocham,Nie samą tylko zmysłową miłością,Jakkolwiek, prawdę mówiąc, niedalekimOd tak wielkiego grzechu, głównie jednakW widoku zemsty; podejrzenie bowiem,Że się ten Murzyn wkradł do mej kwatery,Jak witriolem pali mi wnętrzności.Póty nie zdoła nic mnie zaspokoić,Póki nie oddam mu wet za wet; gdybyTo zaś chybiło, opętam mu duszęTaką zazdrością, że jej nie uleczyŻadna rozwaga; do spełnienia czego,Byle mi tylko nie skrewił ten małyWenecki szpiczak, którego podjudzam,Pan Michał Kasjo za most mi posłuży.Opiszę go jak węża przed Murzynem,Bo się obawiam, aby i on takżeNie znalazł drogi do mojej szlafmycy;Zyskam Murzyna serce, zaufanieI wdzięczność za to, że go wykierujęNa błazna; że go z pokoju i szczęściaW szaleństwo strącę. Oto szkic tej matni,Blady on jeszcze, czas go uwydatni.

Wychodzi.

Page 260: Romeo i Julia

260

SCENA DRUGA

Ulica.Wchodzi H e r o l d z proklamacją w ręku; za nim lud.

HEROLDWolą jest Otella, dostojnego, walecznego generała naszego, ażeby z powodu świeżo nade-szłych wieści o zupełnym zniszczeniu floty tureckiej, całe miasto objawiło swą radość,bądź to przez taniec, bądź to przez fajerwerki, bądź przez inne jakiekolwiek zabawy i ucie-chy, odpowiednie upodobaniu każdego; tym bardziej że obok tak fortunnego wypadku ge-nerał święci dziś swoje zaślubiny. Generał pragnął, aby to ogłosić. Wszystkie kuchniezamku są otwarte i wolno w nich każdemu weselić się i bankietować od tej, to jest piątejgodziny, aż dopóki zegar nie wybije jedenastej. Niech nieba błogosławią wyspę Cypr i na-szego dostojnego generała Otella!

Wychodzą.

SCENA TRZECIA

Przedsień w zamku.Wchodzą O t e l l o, D e s d e m o n a, K a s j o i służba.

OTELLOŚcisłą tej nocy miej straż, mój Michale;Trzeba nam samym mieć się na baczności,Aby uciecha miary nie przebrała.

KASJOJago otrzymał już rozkaz po temu;Pomimo tego jednak osobiścieOko mieć będę.

OTELLOJago jest sumienny.

Bądź zdrów, Michale; jutro jak najraniejPomnij przyjść do mnie. Pójdź, najukochańsza.Kto targu dobił, może zyski ciągnąć;Nam już się godzi korzyść tę osiągnąć.Dobranoc.

Wychodzi z D e s d e m o n ą i służbą. Wchodzi J a g o.

Page 261: Romeo i Julia

261

KASJOTrzeba nam pójść na wartę, Jagonie.

JAGOJeszcze nie teraz, namiestniku, dopiero dziesiąta. Generał pozbywa się nas tak wcześnie zmiłości ku swojej Desdemonie i za złe mu tego wziąć nie można, jeszcze się nią nie nacie-szył, a to kąsek godzien Jowisza.

KASJORzadka to kobieta, w rzeczy samej.

JAGOI ognista, na honor.

KASJOW istocie, dziwnie hoże i nadobne stworzenie.

JAGOCo to za oczy! Zdaje mi się, że jest w nich coś wyzywającego.

KASJOCoś podbijającego, a przy tym, zdaje mi się, nadzwyczaj skromnego.

JAGOA kiedy mówi, to tak, jak gdyby do serca szturm przypuszczała.

KASJOW istocie, doskonałość sama.

JAGODaj im Boże szczęście w łożu! Pójdź, namiestniku, mam gąsiorek wina, a tam wpodle jestkilku cypryjskich zuchów, co by radzi szturchnąć w kubki za zdrowie czarnego Otella.

KASJOTej nocy ani kropli, Jagonie. Mam słabą, nieszczęśliwą głowę do picia. Rad bym, żebykoleżeństwo wynalazło inny jaki obyczaj na objawienie serdeczności.

JAGOTo walni chłopcy; tylko jeden kubek, ja za ciebie pić będę.

KASJOWypiłem dziś wieczór tylko jeden kubek, i to dobrze wodą zobojętniony, a patrz, jaką turewolucję wywołał. Już to takie moje upośledzenie; nie mogę brawować z moją słabością.

JAGOEjże! ejże! toć to noc na hulankę przeznaczona, a ci panowie tak bardzo sobie tego życzą.

KASJOGdzież oni są?

Page 262: Romeo i Julia

262

JAGOU bramy wchodowej; gdybyś chciał ich tu zaprosić.

KASJONo, mniejsza zresztą, ale niechętnie to czynię.

Wychodzi K a s j o.

JAGOJeśli choć jeden kubek wlać weń zdołamDo tego, co już dziś wieczorem wypił,Tak się drażliwy stanie i zajadłyJak mały piesek bonoński. Rodrygo,Któremu miłość przewróciła głowęPrawie na wywrót, wychylił już kilkaPorządnych miarek na cześć DesdemonyI jest na warcie. Uraczyłem przy tymTęgo przed chwilą trzech cypryjskich chwatów,Hardych i ciętych, i dbałych o honor,Prawdziwe jądro tutejszej młodzieży;Ci są na straży także. Owoż tedyWśród tej drużyny dobrze podchmielonejPrzywiodę Kasja do czegoś takiego,Co całą wyspę oburzy. Już idą.Niech jeno plan mój nogi nie wywinie,Z wiatrem i nurtem łódź moja popłynie.

Wchodzi K a s j o, z nim M o n t a n o i dwóch innychCypryjczyków.

KASJONa honor, już mi się w głowie kręci.

MONTANOCóż znowu? Od kilku kropel? Nie było nawet flaszki, jakem żołnierz.

JAGOHej, wina!

śpiewa

Uderzmy w puchary: buch! buch!Uderzmy w puchary: buch!

Łyk rzeźwi człowieka,A życie ucieka,

Więc dalej! niech pije, kto zuch!Wina, chłopcy!

Przynoszą wino.

Page 263: Romeo i Julia

263

KASJONa honor, przednia śpiewka.

JAGONauczyłem się jej w Anglii, gdzie są zawołane majstry od kufla. Ani Duńczyk, ani Nie-miec, ani nawet opasły Holender – hej, wina! – nie dotrzyma placu Anglikowi.

KASJOTo więc Anglicy mają takie tęgie głowy?

JAGOBa! kiedy Duńczyk legnie trupem, Niemiec pod ławę się stoczy z przepicia, a Holenderodda to, co wypił, Anglik spokojnie każe sobie nalewać nowy puchar.

KASJOZa zdrowie naszego generała!

MONTANOChętnie je przyjmuję, namiestniku, i godnie na nie odpowiem.

JAGOO kochana Anglio!

śpiewa

Król Stefan nie był marnotrawca,Z szaraku nosił szarawary;Dał za nie tylko dwa talary

I jeszcze zdziercą nazwał krawca.Pan to na wielkie był rozmiary,A tyś niebogim jest chudziną;Zbytkiem narody nawet giną,

Wdziej więc na siebie płaszcz swój stary.Hola! jeszcze wina!

KASJOTo jeszcze przedniejsza śpiewka niż tamta.

JAGOChceszże, abym ją powtórzył?

KASJONie, nie; bo mi się zdaje niegodnym swego miejsca, kto coś takiego czyni. Tak, tak.Opatrzność jest nad wszystkimi, są dusze, co się doczekają zbawienia, i są dusze, co się niedoczekają zbawienia.

JAGOMasz słuszność, kochany namiestniku.

Page 264: Romeo i Julia

264

KASJOCo do mnie, bez obrazy generała i kogo bądź wyższej rangi spodziewam się doczekaćzbawienia.

JAGOTak samo i ja, mój namiestniku.

KASJOZa pozwoleniem, tylko nie wprzód ode mnie: namiestnik powinien być wprzód zbawio-nym niż chorąży. Ale dość tego: idźmy na służbę. Przebacz nam Panie nasze grzechy!Idźmy, panowie. Nie myślicie przecie, żem ja pijany! To mój chorąży, to moja lewa ręka, ato prawa, widzicie, żem nie pijany; mogę jeszcze dobrze stać i mówić dobrze.

WSZYSCYZupełnie dobrze.

KASJONo, to bardzo dobrze; nie trzeba wam przeto myśleć żem pijany.

Wychodzi.

MONTANOIdźmy, panowie; czas już na tarasieWartę rozstawić.

JAGOMieliście, panowie,

Próbkę naszego namiestnika, jest toWojownik, godzien przy Cezarze służyćI rozkazywać, ale ma tę wadę,Coście widzieli, ta zaś do istotnejJego wartości w takim jest stosunkuJak dzień do nocy w czasie porównania:Długość ich równa. Szkoda go prawdziwie.Boję się, żeby Otella w nim ufnośćNie zamieszała spokojności Cypru,Gdy go ta jego słabość w niewłaściwejPorze napadnie.

MONTANOCzęstoż on tak bywa?

JAGOCo dzień przed pójściem spać; zdolny jest czuwaćCałe dwie doby, jeżeli go trunekNie ukołysze.

MONTANONie byłożby dobrze

Uprzedzić o tym generała? Może

Page 265: Romeo i Julia

265

On o tym nie wie? Może jego dobroćDostrzega tylko cnót Kasja, a wadyRaczej przeocza? Azaliż tak nie jest?

Wchodzi R o d r y g o.

JAGORodrygo?!

po cichu do niegoCzego chcesz? ruszajże za nim.Wychodzi R o d r y g o.

MONTANOSzkoda, doprawdy, że zacny OtelloTak ważne miejsce, bo drugiego siebie,Nałogowemu zwierza pijanicy.Miałby zasługę, kto by mu w tej mierzeOczy otworzył.

JAGONie zrobię ja tego,

Choćby mi cały Cypr dawano za to.Szczerze miłuję Kasja i wolałbymUleczyć go z tej wady. Ale cicho!Cóż to za hałas?

Krzyki za sceną: „Na pomoc! na pomoc!”R o d r y g o wbiega, K a s j o ściga go.

KASJOHa, psie! gałganie!

MONTANOCo to, namiestniku?

KASJOA łajdak! uczyć mię mych obowiązków?Zbiję na leśne jabłko tego szelmę.

RODRYGOBić mnie!

KASJOUjadasz jeszcze?

Uderza R o d r y g a.

MONTANONamiestniku,

Powściągnij swój gniew, proszę.

Page 266: Romeo i Julia

266

Wstrzymuje go.

KASJOPuść mię waćpan,

Jeżeli nie chcesz sam oberwać guza.

MONTANOWstydź się, pijany jesteś.

KASJOJa pijany?

Biją się.

JAGOPanowie, dajcie pokój!

Do R o d r y g a na stronie

Idź, krzycz: gwałtu!

Wychodzi R o d r y g o.

Mój namiestniku! przestańcie, panowie!Panie Montano! Namiestniku! Hola!Na pomoc! Także straż odbywać mamy?

Dzwon bije na alarm.

Diavolo! któż to na alarm uderzył!Całe się miasto poruszy. Dlaboga!Stój, namiestniku! zhańbisz się na zawsze.

Wchodzi O t e l l o z orszakiem.

OTELLOCo się tu dzieje?

MONTANOKrew się leje ze mnie.

Zranił mię. Musi umrzeć!

OTELLOAch, stójcie,

Jeśli wam życie miłe!

JAGONamiestniku!

Panie Montano! Przestańcie, na Boga!Zgodneż to z waszym stopniem, obowiązkiem?Stójcie! generał mówi: dajcież pokój!

Page 267: Romeo i Julia

267

OTELLOCo się to znaczy? Jak przyszło do tego?Czyśmy się w Turków przemienili? MamyżCzynić to, czego nawet bisurmanomIch Bóg zabrania? Przez wstyd chrześcijańskiPołóżcie koniec tej pogańskiej walce.Kto pierwszy w nowym przystępie wściekłościDrgnie z miejsca, życiem odpowie mi za to.Niech zaprzestaną tego bicia w dzwony!Straszny ich odgłos rzuca próżną trwogęNa miasto. Co się tu stało, panowie?Poczciwy Jago, coś aż zbladł z zmartwienia,Powiedz, kto powód dał do tego? W imięTwej przychylności wzywam, cię, mów.

JAGONie wiem.

Przed chwilą jeszcze, przed pół, ćwierć minutą,W najlepszej zgodzie z sobą, w zażyłościNajpoufalszej, jako oblubieniecZ oblubienicą w łoże zmierzający –Wtem jakby jaki planeta ich urzekł,Łap za oręże i dalej po sobieGrzmotać zaczęli. Nie umiem powiedzieć,Z czego powstała ta jałowa zwada.Było mi raczej w jakiej chlubnej sprawieStracić tę nogę, co mię tu przywiodła.

OTELLOJakeś mógł tak się zapomnieć, Michale?

KASJOWybacz mi, wodzu, nie mogę rzec słowa.

OTELLOZacny Montano, znany byłeś z taktu;Wysoko cenił świat rozwagę twojąW tak młodym wieku i twe imię brzmiałoPochwalnie w ustach najświatlejszych sędziów.Skądże ci przyszło kazić tak swą przeszłośćI klejnot sławy zamieniać na imięBurdy nocnego? Odpowiedz mi na to.

MONTANOZacny Otello, ciężko jestem ranny,Nie mogę mówić; Jago, twój chorąży,Powie ci wszystko, co wiem: nie wiem wszakże,Abym cokolwiek zdrożnego powiedziałAlbo uczynił, jeśli zachowanieWłasnego życia nie zwie się występkiem,

Page 268: Romeo i Julia

268

I grzechem nie jest bronić się, gdy napaśćGrozi całości naszej.

OTELLOJuż krew we mnie

Zaczyna górę brać nad cierpliwościąI gniew, ćmiąc jasny mój pogląd, nurtujePo moich żyłach. Gdy krok zrobię naprzód,Gdy raz dłoń wzniosę – i najlepsi padną.Mówcie więc, jak się wszczął ten bój ohydny?Kto dał do niego powód? Na kimkolwiekCiąży stąd wina, tego się wyrzekam,Choćby był nawet mym bliźnięcym bratem.Jak to? W samejże twierdzy? Gdy lud jeszczeTrwogą przejęty, skłonny do popłochu,Wzniecać domowe kłótnie i rozterki,W noc, w czasie służby, na głównym odwachu?To niesłychane. – Jagonie, kto zaczął?

MONTANOJeśli przez stronność, z koleżeńskich względówMniej albo więcej powiesz, niż jest prawdą,Nie żołnierz z ciebie.

JAGONie łechc mię z tej strony:

Wolałbym raczej mieć ucięty językNiż świadczyć przeciw Michałowi Kasjo;Pewnym atoli, że mu objaw prawdyNic nie zaszkodzi. Tak było, mój wodzu:Jam tu rozmawiał z Montanem, aliści,Krzycząc o pomoc, wbiega jakiś człowiek,A za nim Kasjo z wydobytym mieczem,Jakby w zamiarze pchnięcia go. Montano,Chcąc go powstrzymać, postąpił ku niemu,Ja zaś pobiegłem za tamtym, co krzyczał,By swoim wrzaskiem (co się jednak stało)Nie rozsiał trwogi. Ów ptak, chyży w nogach,Umknął mi, spiesznie więc wróciłem nazad,Tym bardziej żem już posłyszał szczęk broni,A przy tym Kasja przeklinającegoJak jeszcze nigdy dotąd. Gdym powrócił,Po krótkiej chwili, znalazłem ich zwartychW zaciętej walce, jaką wiedli właśnie,Gdyś ich rozdzielił, wodzu. Oto wszystko,Co w tym przedmiocie mam do powiedzenia.Ludzie są ludźmi, panie; niejednemuTrafi się zbłądzić i, aczkolwiek KasjoSkrzywdził poniekąd zacnego Montana(Jak się to w gniewie zdarza człowiekowi

Page 269: Romeo i Julia

269

Względem tych nawet, co mu dobrze życzą),Jednakże Kasjo musiał, mniemam, doznaćCiężkiej zniewagi od tego, co uszedł,Zniewagi, jakiej żaden prawy żołnierzNie zdoła z flegmą strawić.

OTELLOWiem, Jagonie,

Że twa poczciwość stara się tę sprawęPostawić w świetle mniej rażącym, abyKasja oszczędzić. Kasjo, sprzyjam tobie,Ale przestajesz być mym namiestnikiem.

Wchodzi D e s d e m o n a ze swym orszakiem.

Otóż i wdzięczny mój anioł się zbudził.

do K a s j aMuszę dać z ciebie przykład.

DESDEMONACo się stało?

OTELLOWszystko już dobrze, luba, idź się połóż,Ran twych, Montano, sam będę lekarzem.Hej, służba! niech go do domu prowadzą.

Wychodzi M o n t a n o wsparty na sługach.

Jagonie, obejdź miasto i uspokójTych, co się mogli zajściem tym przerazić.Pójdź, Desdemono, tak to dla żołnierzaNie ma stałego z wytchnieniem przymierza.

Wychodzą wszyscy prócz K a s j a i J a g o n a.

JAGOJestżeś raniony, namiestniku?

KASJOTak, że mi żaden chirurg nie pomoże.

JAGONiechże Bóg broni, aby tak być miało!

KASJODobre imię! Dobre imię! Moje dobre imię! Utraciłem dobre imię; utraciłem nieśmiertelnącześć mojego jestestwa, a pozostała jest bydlęca. O Jagonie! Już po moim dobrym imieniu.

Page 270: Romeo i Julia

270

JAGONa poczciwość, rozumiałem, żeś jaką cielesną ranę odebrał, nad tym by warto było uty-skiwać prędzej niż nad dobrym imieniem. Dobre imię jest to rzecz nader wietrzna i za-wodna; rzecz, którą się częstokroć niezasłużenie nabywa i niewinnie traci. Utraciłeś dobreimię o tyle chyba, o ile się sam mienisz stratnym w tej mierze. Kuraż, przyjacielu! Są prze-cie środki odzyskania względów generała, zły tylko jego humor dał ci dymisję; ukarał oncię przez politykę, a nie przez niechęć ku tobie, tak właśnie jak ktoś, co by nieszkodliwegopsa smagał, aby groźnego lwa nastraszyć. Zakołataj jeno do niego znowu, a pewnie drzwici otworzy.

KASJOWolałbym go prosić, żeby mnie całkiem odepchnął, jak żeby tak dobry dowódca takiegoladaco, takiego pijanicę, takiego wartogłowa cierpiał dłużej przy sobie oficerem. Spić się!Pleść duby! Zżymać się! Kląć! Junaczyć! Szermować gębą z własnym cieniem! O, ty nie-widzialna potęgo wina! Jeżeli jeszcze nie wynaleziono godnej ciebie nazwy, bądź nazwanaszatanem.

JAGOCo to był za człowiek, którego ścigałeś z mieczem w ręku? Co on ci zrobił?

KASJONie wiem.

JAGOCzy to być może?

KASJOPrzypominam sobie masę rzeczy, ale żadnej dokładnie; wiem, że była jakaś kłótnia, ale za-bij mnie, nie wiem o co. Że też ludzie mogą do ust przyjmować wroga, co ich okrada z ro-zumu! Uciechy, rozrywki, hulanki na to są tylko, aby nas obracały w bydlęta.

JAGOWcale przytomnie mówisz teraz, jakżeś mógł tak prędko wytrzeźwieć?

KASJOPodobało się biesowi pijaństwa ustąpić z pola biesowi gniewu; jedno licho przerodziła sięw drugie, aby mnie we własnych oczach zmierzić ze szczętem.

JAGOEjże, ejże! za surowy z ciebie moralista. Ze względu na czas, miejsce i usposobienie tegokraju, z serca bym rad, żeby się to nie było stało; ponieważ jednak stało się i odstać się niemoże, trzeba, żebyś to jakoś załatał dla własnego swego dobra.

KASJOPoproszę go, żeby mnie powrócił do posady, to mi powie, żem pijak. Choćbym miał tylegąb co hydra, wszystkie by mi zatkał tą odpowiedzią. Dopiero co być człowiekiem rozsąd-nym i nagle zmienić się w głupca, a na koniec w bydlę! To okropne! Przeklęty każdy ku-bek nad miarę! Na dnie jego czart siedzi.

Page 271: Romeo i Julia

271

JAGOEjże, ejże! dobre wino to dobra, niewinna istota, kiedy odpowiednio użyta; przestań muzłorzeczyć. Kochany namiestniku, nie wątpię, że o przychylności mej nie wątpisz?

KASJOPrzekonany o niej jestem. Ja pijany!

JAGONie ma człowieka, przyjacielu, któremu by się raz w życiu nie zdarzyło upić. Posłuchajmojej rady. Żona naszego generała jest teraz generałem; mogę się poniekąd tak wyrazić,bo on się całkiem pogrążył i zatopił w rozpatrywaniu, badaniu i studiowaniu jej talentów iwdzięków. Wywnętrz się jej otwarcie, natrzyj na nią, ona ci do odzyskania miejsca dopo-może. Ona jest tak łatwego, słodkiego, dobrotliwego charakteru, że za grzech sobie po-czytuje w swej dobroci nie zrobić więcej nad to, o co jest proszoną. Błagaj ją, aby ten zła-many członek pomiędzy tobą a jej mężem w łupki wsadziła, a stawiam mienie moje prze-ciw wszelkiemu zakładowi, że przyjaźń wasza wyjdzie z tego wyłomu silniejsza, niż byławprzódy.

KASJODobrze radzisz.

JAGOZ rzetelnej przychylności i najlepszego serca; za to ręczę.

KASJOJak najmocniej temu wierzę; zaraz z rana prosić będę cnotliwej Desdemony, aby się zamną wstawiła. Zwątpię o mym losie, jeżeli mię ten krok zawiedzie.

JAGOSłusznie mówisz. Dobranoc, namiestniku, muszę pójść na patrol.

KASJODobranoc, poczciwy Jagonie.

Wychodzi.

JAGONiechże kto o mnie powie, żem niecnota,Skoro ta moja rada tak jest dobra,Przeświadczająco trafna, i w istocieDo przebłagania Murzyna jedyna.Jak łatwo czułe Desdemony serceDa się do prośby lada jakiej skłonić,Gdy cel jej prawy! Ona jest tak plennaJak dobroczynne żywioły, a dla niejCóż łatwiejszego jak skłonić MurzynaDo czegokolwiek, chociażby do tego,Żeby się wyrzekł chrztu i wszelkich innychRękojmi odkupienia? Jego serceTak jest miłością ku niej okiełznane,Że się jej daje najpotulniej wodzić

Page 272: Romeo i Julia

272

Jak kapryśnemu bóstwu, które igraZ ludzką słabością. Jestżem więc niecnotą,Gdy prostą drogę Kasjowi wskazujęDo jego dobra? Piekielna prawości!Gdy czart chce kogo wwieść w grzech najczarniejszy,Przybiera k’temu świątobliwy pozór;Tak i ja teraz czynię: skoro bowiemTen dobroduszny półgłówek wymożeNa Desdemonie poparcie swej sprawyI ona wstawi się za nim usilnieDo swego męża, ja w Murzyna uchoWleję zjadliwy ten poszept, że onaDla dogodzenia swej cielesnej żądzyChce go przywrócić nazad, i im bardziejStarać się będzie dobrze mu uczynić,Tym bardziej straci wiarę u Murzyna,Takim sposobem zmienię w kał jej cnotęI z jej dobroci zgubną sieć uplotęDla wszystkich trojga.

Wchodzi R o d r y g o.

No, cóż tam, Rodrygo?

RODRYGOJestem tu, widzę, na łowach jak pies, który na polowaniu robi dużo hałasu, a nie jak piesdo chwytania zwierzyny. Wydałem już prawie wszystkie pieniądze, dostałem tej nocy poskórze, i na tym się wszystko skończy podobno, że w nagrodę trudów nabędę doświadcze-nia i że bez grosza, z trochą tylko rozumu więcej, powrócę do Wenecji.

JAGOJak biedny jest, kto nie ma cierpliwości.Gojąż się rany zaraz czy stopniowo?Wiesz, że działamy sprytem, nie czarami,A spryt wybierać musi czas stosowny.Czyż nam źle idzie zresztą? Kasjo zbił cię,A ty z krztą bólu skasowałeś Kasja.Wiele się rzeczy udaje pod słońcem,Ten wszakże owoc dojrzewa najpierwej,Co najpierw kwitnął, nie bądź więc gorączką.Przebóg! już świta; wśród zabaw i zajęćCzas leci. Oddal się, idź na kwaterę;Bądź zdrów, niebawem usłyszysz coś więcej.Idźże.

Wychodzi R o d r y g o.

Dwie rzeczy są do uczynienia:Trzeba, ażeby moja pani żonaZa Kasjem rzekła słówko Desdemonie;Już ja nakłonię ją do tego; sam zaś

Page 273: Romeo i Julia

273

Ściągnę Murzyna i znienacka wwiodęTam, gdzie pan Michał Kasjo jego żonęUpraszać będzie. To droga do celu.Nie stępże, zwłoko, ostrz tego fortelu.

Wychodzi.

Page 274: Romeo i Julia

274

AKT TRZECI

SCENA PIERWSZA

Przed zamkiem.Wchodzi K a s j o z muzykantami.

KASJOZagrajcie co krótkiego na dzień dobryDla generała, zawdzięczę wam trudy.

Muzykanci grać zaczynają. Wchodzi B ł a z e n.

BŁAZENZa pozwoleniem, panowie: czy te wasze instrumenta były w Neapolu, że tak przez nosmówią?

PIERWSZY MUZYKANTJak to, panie?

BŁAZENNie sąż to pędziwiatry, proszę panów?

PIERWSZY MUZYKANTCo pan przez to rozumie?

BŁAZENTak zwane dęte instrumenta, które wiatr puszczają.

PIERWSZY MUZYKANTNie inaczej: dęte są.

BŁAZENOto macie za fatygę, generał nie lubi takich instrumentów, co skutkiem wzdęcia wiatrpuszczają, i dlatego życzy sobie, żebyście mu tą muzyką nie robili dłużej hałasu.

Page 275: Romeo i Julia

275

PIERWSZY MUZYKANTDobrze, panie; nie będziemy.

BŁAZENJeżeli macie taką muzykę, której słyszeć nie można, to grajcie; ale jak mówią, generał niedba o muzykę.

PIERWSZY MUZYKANTNie mamy takiej, panie.

BŁAZENWięc wsadźcie dudy w miech, bo ja zmiatam! Rozpłyńcie się w powietrze i fora ze dwora!

Wychodzą muzykanci.

KASJO do odchodzącego B ł a z n aHej! hej! Słyszysz, moje serce?

BŁAZENNie słyszę waszego serca, tylko was.

KASJOSchowaj, proszę, swoje koncepta. Masz tu złoty pieniądz: jeżeli ta pani, co zostaje przymałżonce generała, jest już na nogach, to jej powiedz, że niejaki Kasjo prosi ją o chwilkęrozmowy i tu na nią czeka. Dobrze?

BŁAZENJest ci na nogach, jeżeli tylko zechce ich użyć ku przyjściu, to jej powiem, o co idzie.

Wychodzi. J a g o wchodzi.

KASJOUczyń to. W porę przychodzisz, Jagonie.

JAGOJak to? nie kładłeś się wcale?

KASJOCzyż mogłem?

Dobrze już dniało, gdyśmy się rozeszli.W tej właśnie chwili pozwoliłem sobiePosłać po twoją żonę: chcę ją prosić,Aby mi jakoś ułatwiła przystępDo Desdemony.

JAGOZaraz ci ją przyślę;

Pomyślę przy tym także o sposobie,

Page 276: Romeo i Julia

276

Jakby Murzyna usunąć na stronę,Abyście mogli swobodnie pomówić.

Wychodzi.

KASJODzięki ci! Jeszczem nie znał FlorentczykaTak poczciwego i przyjacielskiego.

E m i l i a wchodzi.

EMILIADzień dobry, zacny namiestniku, los waszŻywo mnie obszedł; lecz bądźcie spokojni,Wszystko się jeszcze odmieni na dobre.Generał mówi o tym z swoją żonąI ona z zwykłą sobie wytrwałościąPrzemawia w waszej sprawie; on jej mówi,Że roztropnymi krępowany względy,Nie może teraz nic dla was uczynić,Bo ten Cypryjczyk, coście go zranili,Wielki ma tutaj wpływ i zachowanie;Ale zapewnił przy tym, że wam sprzyja,I nie potrzeba wam innej protekcjiJak jego dobra chęć do odzyskaniaNamiestnikostwa.

KASJOMimo tego jednak,

Jeżeli się to wam zdaje stosownymI wykonalnym, nastręczcie mi, proszę,Sposobność pomówienia z DesdemonąNa osobności.

EMILIADobrze, pójdźcie jeno,

Wskażę wam miejsce, gdzie będziecie mogliZ całą swobodą wywnętrzyć się przed nią.Pójdźcie.

KASJOO! jakąż wdzięczność wam winienem.

Wychodzą.

Page 277: Romeo i Julia

277

SCENA DRUGA

Tamże w innym miejscu.Wchodzą O t e l l o, J a g o i kilku obywateli.

OTELLOJagonie, oddaj ten list sternikowiI każ mu senat pozdrowić ode mnie.Idę na szańce, przyjdź tam.

JAGODobrze, wodzu.

OTELLOChcecież, panowie, pójść ze mną obejrzećFortyfikacje?

OBYWATELESłużym waszej cześci.

Wychodzą.

SCENA TRZECIA

Tamże, w innym miejscu.Wchodzą D e s d e m o n a, K a s j o i E m i l i a.

DESDEMONABądź pewny, panie Kasjo, że uczynię,Co będę mogła, aby ci dopomóc.

EMILIAUczyń to, pani; mój mąż tak się martwiTą sprawą, jakby była jego własna.

DESDEMONADobry to człowiek. Nie wątp, panie Kasjo,Ze cię postawię na tej, co wprzód byłeś,Stopie z mym mężem.

KASJOO łaskawa pani!

Cokolwiek stanie się z Michałem Kasjo,Wiernym twym sługą być on nie przestanie.

Page 278: Romeo i Julia

278

DESDEMONAWierzę ci, panie Kasjo. Wiem, że jesteśSzczerze do mego męża przywiązany;Znasz go od dawna, bądź więc przekonany,Że usunięcie się jego od ciebieNie będzie większe nad zakres wytkniętyPolitycznymi względy.

KASJOAleż, pani,

Ta polityka może trwać tak długo,Może się żywić tak błahym pokarmemI tak się wzmagać z okolicznościami,Że gdy kto inny będzie na mym miejscu,A ja daleko, generał zapomniO przywiązaniu mym i o mej służbie.

DESDEMONANie sądź tak: ręczę ci wobec Emilii,Miejsce odzyskasz. Bądź o nie spokojny;Kiedy raz komu przychylność przyrzeknę,Dotrzymam tego co do joty. Mąż mójNie będzie odtąd miał chwili spokojnej:Nie dam mu zasnąć, będę mu nad głowąKlektać i piszczeć do zniecierpliwienia;Łóżko mu w szkołę, obiad zmienię w spowiedź,Słowem, we wszystko, czego się tknie, wmieszamInteres Kasja. Nabierz więc otuchy,Bo protektorka twoja umrze raczej,Niż się wyrzecze twojej sprawy.

O t e l l o i J a g o ukazują się w pewnej odległości.

EMILIAPani,

Generał idzie.

KASJOŻegnam cię, o pani.

DESDEMONADlaczego? Zostań i słuchaj, co powiem.

KASJONie mogę, pani, nie jestem na terazPrzygotowany.

DESDEMONAMiejże wolę swoją.

Wychodzi K a s j o.

Page 279: Romeo i Julia

279

JAGO na pół do siebie

To mi się nie podoba.

OTELLOCo takiego?

JAGONic, panie; gdyby jednak... nie wiem sam co.

OTELLOCzy to nie Kasjo odszedł od mej żony?

JAGOKasjo? Nie, tego nie przypuszczam, panie.Aby on chronił się jak winowajca,Widząc, że idziesz.

OTELLOZdaje mi się jednak,

Że to był nie kto inny.

DESDEMONAMój małżonku,

Właśnie mówiłam z jednym suplikantem,Co pod niełaską twoją jęczy.

OTELLOKtóż on?

DESDEMONAKasjo, namiestnik twój. Luby Otello,Mamli moc jaką, zdolną wzruszyć ciebie,To go ułaskaw; bo jeśli on nie jestJednym z tych, co cię rzetelnie miłują,Co mimo wiedzy, nie z umysłu błądzą,To na poczciwym nie znam się obliczu.Przywróć go, proszę.

OTELLOCzy to on stąd odszedł?

DESDEMONAOn; z taką skruchą i upokorzeniem,Że część cierpienia swego mnie zostawił,Bym z nim cierpiała. Przyzwij go, mój drogi,

OTELLONie teraz, moje serce; innym razem.

Page 280: Romeo i Julia

280

DESDEMONAPrędkoż?

OTELLOJak tylko będę mógł najprędzej,

Gdy tego żądasz.

DESDEMONADziś więc na wieczerzę?

OTELLODziś? Nie.

DESDEMONANie dzisiaj, to jutro na obiad?

OTELLOJutro nie będę w domu na obiedzie:W fortecy mam się zejść z oficerami.

DESDEMONATo jutro w wieczór lub we wtorek z rana,W południe, w wieczór, lub z rana we środę?Naznacz czas, tylko niech się nie przeciągaDłużej nad trzy dni. On żałuje szczerze.Postępek jego, odłożywszy na bokTo, że jak mówią, w czasie wojny trzebaNajlepszych nawet karać dla przykładu,Jest ledwie błędem, na prostą naganęZasługującym. Kiedyż się ma stawić?Powiedz, Otello. Pytam siebie w duszy,Czego bym tobie odmówiła, gdybyśMnie o co prosił, i czylibym mogłaStać tak milcząco? Jak to? Michał Kasjo,Co ci był druhem, gdyś się o mnie starał,Co tyle razy w twej obronie stawał,Gdym mniej korzystnie mówiła o tobie,On potrzebuje tyle korowodówDo przebłagania ciebie? Wierz mi, wiele,Wiele bym mogła...

OTELLOProszę cię, dość tego,

Niech przyjdzie, kiedy zechce; nie odmawiamTobie niczego.

DESDEMONA.To nie żadna łaska;

To tak, jak gdybym cię prosiła, abyś

Page 281: Romeo i Julia

281

Kładł rękawiczki, ciepło się odziewałAlbo posilnych używał pokarmów,Słowem, ażebyś miał troskliwą pieczęO sobie samym. Gdy będę cię prosićO coś, co stawia miłość twą na próbę,Będzie to prośba trudna, pełna wagiI ryzykowna w spełnieniu.

OTELLONiczego

Ci nie odmawiam, tymczasem zrób dla mnieTo tylko, abym sam został na chwilę.

DESDEMONAMiałażbym tego odmówić? Nie, panie:Bądź zdrów.

OTELLOBądź zdrowa, moja Desdemono,

Zaraz do ciebie przyjdę.

DESDEMONAPójdź, Emilio.

Niech się fantazji twojej zadość stanie;Jaka bądź ona, jestem ci posłuszną.

Wychodzi z E m i l i ą.

OTELLOLube stworzenie! Wieczna kaźń mej duszy,Jeśli nie kocham cię! A gdybym przestał,Świat by się zmienił w chaos.

JAGOZ przeproszeniem,

Łaskawy panie.

OTELLOMów, kochany Jago.

JAGOCzy Kasjo wiedział o twojej miłości,Gdyś o małżonkę swoją się ubiegał?

OTELLOOd pierwszej chwili do ostatniej, na coTo zapytanie?

Page 282: Romeo i Julia

282

JAGOOt tak, przez ciekawość,

Nic złego zresztą.

OTELLOSkąd ci ta ciekawość?

JAGONie przeszło mi przez głowę, że się znał z nią,

OTELLOO tak, i często bywał pośrednikiemPomiędzy nami.

JAGODoprawdy!

OTELLODoprawdy!

Toż cóż? doprawdy. Co w tym upatrujesz?Nie jest uczciwy?

JAGOZapytujesz, panie,

Czy on uczciwy?

OTELLOPytam, czy uczciwy?J

Jużci, uczciwy.

JAGOO ile wiem o tym.

OTELLOCo ty masz w myśli?

JAGOJa, w myśli?

OTELLOJa, w myśli!

Przebóg! Czyś ty mym echem? Przebąkujesz,Jakby w twej głowie siedział jaki potwor,Tak straszny, że go boisz się pokazać.Ty się domyślasz czegoś. Swieżoś wyrzekł:„To mi się nie podoba”, kiedy KasjoStąd się oddalał, cóż to ci się wtedyNie podobało? A gdym ci powiedział,Że on miłostek mych był powiernikiem,Wtedy znacząco krzyknąłeś: „Doprawdy!”,

Page 283: Romeo i Julia

283

I brwi ściągnąłeś, i zmarszczyłeś czoło,Jakbyś był w mózgu swym zamykał jakiśOkropny domysł. Jeżeli mnie kochasz,Powiedz, co myślisz.

JAGOWiesz, łaskawy panie,

Żem ci przychylny?

OTELLOTak myślę, i przeto

Że znam przychylność i uczciwość twoją,I wiem, że ważysz to, co masz powiedzieć,Tym bardziej trwożą mnie te urywaneTwoje wykrzyki. Takie demonstracjeSą obyczajem nikczemnych szalbierzy,U prawych ludzi są one objawemWstrzymywanego w piersi oburzenia,Które się gwałtem wyrywa na zewnątrz.

JAGOKasjo jest, mniemam, uczciwym człowiekiem.

OTELLOI ja tak mniemam.

JAGOLudzie by powinni

Być w rzeczy samej tym, czym się wydają,A ci, co nie są, niechby się takimiNie wydawali.

OTELLOAni słowa, ludzie

Być by powinni tym, czym się wydają.

JAGOToteż ja Kasja mam za uczciwego.

OTELLONie, w tym się święci coś więcej. Mów do mnie,Jakbyś rozmawiał sam z sobą; wypowiedzŻywcem swe myśli i najgorszej nadajNajgorszy wyraz.

JAGOWybacz mi, mój wodzu,

Winienem tobie wszelkie posłuszeństwo,Nie w tym jednakże, w czym niewolnik nawetJest panem siebie. Myśli me wyjawić!

Page 284: Romeo i Julia

284

Przypuśćmy, że są zdrożne i opaczne,Jestże gdzie pałac, w którym by się jakiśZakał nie zakradł? Gdzież serce tak czyste,Aby w nim jakieś brudne podejrzenieNie odbywało czasem walnych sądów,Przy drzwiach zamkniętych trutynując pewneZawiłe kwestie?

OTELLODopuszczasz się istnej

Zdrady, Jagonie, względem przyjaciela,Gdy go uważasz za pokrzywdzonegoI nie chcesz jego ucha zaznajomićZ swymi myślami.

JAGOO, błagam cię, panie,

Jeśli przypadkiem domysł mój jest błędny(Co by być mogło, wyznaję albowiem,Że mam z natury nieszczęśliwą manięSiedzenia bezpraw i nieufność mojaTworzy częstokroć winy, których nie ma),Błagam cię tedy, panie, by twa mądrośćDo niezręcznego postrzegacza słowaNajmniejszej wagi nie przywiązywałaNi wniosków jakich chciała wyprowadzaćNiepokojących z jego niedokładnychI luźnych uwag. Nie byłoby zgodneZ twą spokojnością i twym szczęściem, panie,Ni z uczciwością moją i rozsądkiem,Gdybym ci moje myśli wypowiedział.

OTELLOCo się to wszystko znaczy?

JAGODobre imię,

Łaskawy panie, jest najdroższym skarbemMężów i niewiast: kto mi kradnie worek,Kradnie drań marną, coś i nic; rzecz, któraW tysiącznych była rękach wprzód niż w moich;Ale kto dobre imię mi wydziera,Grabi mi dobro, z którego sam nie maKorzyści, mnie zaś przyprawia o nędzę.

OTELLONa Boga, musisz mi odkryć swe myśli!

Page 285: Romeo i Julia

285

JAGOTo być nie może, choćby moje serceByło w twym ręku, panie, i nie będzie,Póki to serce jest pod moim kluczem.

OTELLOHa!

JAGOStrzeż się, panie, zazdrości! O, strzeż się

Tego potwora zielonookiego,Co pożerając ofiarę – z niej szydzi.Szczęsny, kto wiedząc o tym, że jest zdradzon,Może nie kochać tych, co go zdradzili;Ale jak wielkie ten cierpi katusze,Co wielbiąc wątpi, mając podejrzenieNamiętnie kocha!

OTELLOO nędzo!

JAGOUbogi,

Rad z swego losu, jest arcybogaty,Ale sam Krezus jest jak Job ubogi,Gdy się wciąż lęka, aby nie zubożał.Chroń Panie Boże od zazdrości wszystkich,Których miłuję!

OTELLOCo? Cóż to? Czy myślisz,

Że moje życie zazdrości poświęcę?Że się jak miesiąc zmieniać będę w ciągłychKwadrach podejrzeń? Nie: raz zacząć wątpić,Jest to od razu zbyć się wątpliwości.Miej mnie za capa, jeśli kiedykolwiekWładze mej duszy zajmę tak wydętąI wietrzną bańką jak ta, którą puszczasz.Niech sobie mówi świat, że moja żonaJest piękna, dobrze gra, śpiewa i tańczy;Ze jest rozmowna, lubi towarzystwo,Wcale to we mnie podejrzeń nie wzbudzi,Bo gdzie jest cnota, tam ją to ozdabia:Ani ze względu na brak mych powabówPowezmę choćby cień niedowierzania.Boć miała oczy, gdy mnie wybierała.Nie, mój Jagonie, muszę widzieć pierwej,Nim zacznę wątpić, mieć dowód, gdy zwątpię,Skoro zaś dowód mieć będę, o, wtedyPrecz i z miłością, i z podejrzeniami!

Page 286: Romeo i Julia

286

JAGOSzczerze się z tego cieszę, teraz bowiemMogę ci, panie, okazać swobodniejMoją przychylność. Posłuchaj mnie przeto:Jeszcze na teraz milczę o dowodach;Uważaj, panie, na swą żonę; śledź jąW stosunkach z Kasjem; miej zwrócone oko,Tak ni zazdrośnie, ni z ubezpieczeniem.Nie rad bym, aby twe szlachetne serceKrzywdy doznało z zbytku swej dobroci.Baczność więc! Znam ja dobrze obyczajeNaszego kraju: weneckie niewiastyJawią częstokroć niebu takie figle,Jakich by mężom pokazać nie śmiały;Sumienie ich nie mówi: „Nie czyń tego”,Ale: „Nie wydaj się z tym.”

OTELLOCzy tak myślisz?

JAGOŻona twa, panie, oszukała ojcaIdąc za ciebie; a gdy się zdawałaDrżeć na twój widok i truchleć, miłościąTchnęła ku tobie.

OTELLOW rzeczy samej.

JAGOErgo14

Kiedy tak młodo mogła tak udawaćI nawet oczy ojca otumanićDo tego stopnia, że krok jej przypisałWpływowi czarów... Ale ja źle czynię:Błagam cię, panie, najpokorniej, wybacz,Wybacz mi zbytek mego przywiązania.

OTELLOObowiązanym ci na zawsze.

JAGOWidzę,

Że cię to, panie, zmieszało cokolwiek.

OTELLOWcale nie, wcale nie.

14 więc (łac.)

Page 287: Romeo i Julia

287

JAGOObym się mylił!

Tuszę przynajmniej, że raczysz położyćTo, com powiedział, na karb mej miłości.Ale ja widzę, panie, żeś wzruszony.Na Boga! nie chciej mowy mej rozciągaćDo grubszych wniosków i do granic dalszychJak przypuszczenie.

OTELLONie myślę inaczej.

JAGOW przeciwnym bowiem razie mowa mojaDoprowadziłaby do takich następstw,O jakich mi się nie marzyło. KasjoJest przyjacielem moim. Ależ, panie,Wyraźnie jesteś wzruszony.

OTELLONie bardzo.

Sądzę, że jest mi wierna Desdemona.

JAGOBogdaj nią długo była i bogdajbyśTy, panie, długo tak sądził!

OTELLOA jednak,

O ile może natura się zbłąkać...

JAGOTak, właśnie o to idzie; jak na przykład:Ze się poważam zrobić tę uwagę –Odmówić ręki licznym wielbicielomJednego kraju, plemienia i stopnia;Wzgardzić związkami takimi, do jakichWszystko, jaki wiemy, w naturze jest skłonnym;Hm! w tym by mógł ktoś upatrzyć chęć zdrożną,Sprzeczność niegodną, myśl nienaturalną.Wybacz mi jednak, panie; to, com wyrzekł,Nie wprost się do niej odnosi, jakkolwiekMógłbym się lękać, by z czasem jej chęciom,Do normalnego zwróconym kierunku,Nie przyszło stawić twej urody, panie,Obok urody którego z jej ziomkówI pożałować wyboru.

Page 288: Romeo i Julia

288

OTELLODość tego;

Bądź zdrów. Jeżeli dostrzeżesz co więcej,Więcej mi powiesz. Zaleć swojej żonieMieć ją na oku. Opuść mnie, Jagonie.

JAGOŻegnam cię, wodzu.

Odchodzi.

OTELLOPo cóżem się żenił?

Zacny ten człowiek niezawodnie widziI wie nierównie więcej, niż wyjawia.

JAGO wracającŁaskawy panie, błagam cię, zaklinam,Przestań się dłużej nad tym zastanawiać,Pozostaw resztę czasowi. JakkolwiekDobrze by było, żeby Kasjo wróciłNazad do służby, bo trzeba mu przyznaćWiele zdolności po temu. Z tym wszystkim,Jeślibyś, panie, uznał za stosowneJeszcze czas jakiś potrzymać go z dala,Łatwiej byś jego obrotów mógł dostrzec.Uważ, mój wodzu, azali twa żonaNie będzie czasem w sposób za żarliwy,Za natarczywy wstawiała się za nim;Z tego się wiele da wnieść. Racz tymczasem,Pomyśleć sobie, żem był za gorliwyW powzięciu obaw i w ich wynurzeniuJakoż istotnie boję się, czym nie był),I ufaj jej jak wprzód: błagam cię o to!

OTELLONie bój się, umiem nad sobą panować,

JAGOJeszcze raz ścielę się do nóg twych, panie.

Wychodzi.

OTELLOJest to niezwykłej uczciwości człowiekI doświadczony znawca wszelkich sprężynLudzkiej natury. Jeśli się przekonam,Mój ty sokole, że jesteś dzikowcem,Choćbyś miał pęta z sercem mym splecione,Puszczę cię, poślę w świat na cztery wiatry,Abyś polował na, własny rachunek.

Page 289: Romeo i Julia

289

Może dlatego, żem czarny i nie mamTego łatwego obejścia, co dajePowab fircykom, lub żem już zszedł niecoW dolinę wieku; mniejsza z tym... już po niejZwiedziony jestem i nienawiść ku niejTo cała moja pociecha. PrzekleństwoMałżeńskim związkom! Możemyż się mienićPanami wietrznych tych istot, nie będącŻądz ich panami? Ropuchą być raczejI żyć miazmami pieczar niż posiadaćDo spółki z drugim tę, którą się kocha;Taki to jednak jest los wielkich świata:Upośledzeni oni pod tym względemW prerogatywach bardziej niż maluczcy;Nieuniknione to jak śmierć: zaledwieZadrga w nas życie, już rogata plagaZaczyna na nas ciążyć. Ha! to ona.

Wchodzą D e s d e m o n a i E m i l i a.

Jeżeli ta jest kobietą fałszywą,To chyba niebo samo z siebie szydzi.Nie wierzę temu.

DESDEMONAKochany Otello,

Obiad i goście, których zaprosiłeś,Szlachetni Cypryjczycy, już czekają.

OTELLONaganym godzien.

DESDEMONADlaczego twa mowa

Tak przytłumiona? Czyś nie słaby?

OTELLOTrochę,

Mam ból tu w skroniach.

DESDEMONAZ niewczasu, to przejdzie.

Ścisnę ci czoło chustką, a w godzinęBól ten ustanie.

OTELLOChustka twa za mała;

D e s d e m o n a upuszcza chustkę.

Daj pokój, idźmy.

Page 290: Romeo i Julia

290

DESDEMONAPrzykro mi, żeś słaby.

D e s d e m o n a i O t e l l o wychodzą.

EMILIA podnosząc chustkęCieszę się, żem tę chustkę tu znalazła,Pierwsza to była pamiątka Murzyna.Mój dziwak mało sto razy mi kazałWykraść tę chustkę, ale DesdemonaTak w niej lubuje i mąż tak ją zaklął,Aby się nigdy z nią nie rozstawała,Że ją wciąż nosi przy sobie, całujeI z nią rozmawia; wyhaftuję drugąNa ten sam deseń i dam Jagonowi.Na co mu ona może być potrzebna,Bóg to wie, mniejsza z tym, nie chcę w to wchodzić,Li tylko jego fantazji dogodzić.

Wchodzi J a g o.

JAGOCzego się szwendasz? Co tu robisz?

EMILIAOt, byś

Nie gderał lepiej! Mam tu coś dla ciebie.

JAGOTy masz coś dla mnie? To rzecz zbyt powszednia.

EMILIATakże? na przykład co?

JAGOMieć głupią żonę.

EMILIANic więcej? Jesteś nadzwyczaj uprzejmy,Cóż mi dasz za tę chustkę?

JAGOJaką chustkę?

EMILIAJakąż? tę, z której Murzyn DesdemoniePierwszy dar zrobił, którąś tyle razyWykraść mi kazał.

Page 291: Romeo i Julia

291

JAGOWięceś ją wykradła?

EMILIANie, upuściła ją przez nieuwagę,A ja, tu będąc, podniosłam ją z ziemi.Oto jest.

JAGODaj ją, nieoszacowana

Kobieta z ciebie.

EMILIANa co ci ta chustka,

Że tak usilriie nalegałeś na mnie.Bym ją wykradła?

JAGO wyrywając jej chustkęCo tobie do tego?

EMILIAJeżeli nie masz bardzo ważnych przyczyn,To mi ją oddaj, oszaleje biedna,Jak jej nie znajdzie.

JAGOUdaj, że nic nie wiesz.

Potrzebna mi jest, i kwita: idź z Bogiem.

Wychodzi E m i l i a.

W kwaterze Kasja podrzucę tę chustkę;Tam on ją znajdzie. Fraszki, jak puch błahe,Są dla zazdrosnych zarówno silnymiDokumentami jak cytaty z Pisma.To może zrządzić jaki taki skutek.Już Murzyn toczy walkę z moim jadem,Zdradliwy poszept jest istną trucizną,Co zrazu ledwie w smaku da się poczuć,Ale niebawem, z krwią złączona, paliJak roztopiona siarka.

Wchodzi O t e l l o.

Miałem słuszność.Ni wyskok z maku, ni sok mandragory,Ni żadna siła ziół usypiającychJuż mu nie wróci tego snu błogiego,Jakim spał wczoraj.

Page 292: Romeo i Julia

292

OTELLOHa! ha! mnie niewierna?

JAGOEjże, zapomnij już o tym, mój wodzu.

OTELLOPrecz! precz! tyś to mię rzucił na katownię,O, lepiej tysiąc razy być zdradzonymNiż przez pół wiedzieć, że się nim jest.

JAGOJak to?

Łaskawy panie!

OTELLOCzyliżem zamarzył

O jakichkolwiek jej pokątnych związkach?Dostrzegłżem tego? Trwożyłżem się o to?Dobrzem spał, dobrzem jadł, byłem swobodny,Lekki, wesoły; na jej słodkich ustachNie znachodziłem Kasja pocałunków.Gdy okradziony nie uczuwa brakuRzeczy skradzionej, nie mów mu nic o tym:A okradzionym, tak dobrze jak nie jest.

JAGOBoleśnie mi to słyszeć.

OTELLONiechby ją cały obóz był posiadał,Nie wyłączając ciur, szczęśliwy byłbym,Gdybym był tego nieświadom. O, teraz,Bądź zdrów na zawsze, spokoju! Bądź zdrowa,Pogodo myśli! Wy w kity piór strojneI wy poważne, w pancerz kute hufce,Co pychę w cnotę mienicie, o, bądźcie,Bądźcie mi zdrowe! Bądźcie i wy zdrowe,Rżące rumaki, grzmiące trąby, kotły,Ducha rzeźwiące, wy rozgłośne flety,Świetne proporce, z wszelkimi przyboryI przepychami właściwymi wojnie;I wy śmiertelne spiże, których gardłaNieśmiertelnego władcy na OlimpieGłos przedrzeźniają, bywajcie mi zdrowe!Otello skończył swój zawód.

JAGOO panie!

Mamże mym uszom wierzyć? Czy podobna?

Page 293: Romeo i Julia

293

OTELLONędzniku, dowiedź mi, że moja żonaJest wiarołomna; daj mi jaki dowódLub na istnienie wieczne duszy mojejLepiej ci było urodzić się kundlem.Niż gniew mój budzić.

JAGODo tegoż mi przyszło?

OTELLOSpraw, bym to ujrzał, lub przynajmniej daj miDowód, bez żadnych haczyków, na którychMogłaby jakaś wątpliwość zawisnąć:Inaczej biada ci!

JAGOSzlachetny panie!

OTELLOJeśli ją czernisz, a mnie próżno dręczysz,Nie módl się odtąd, wyrzecz się sumienia;Na okropnościach okropności gromadź,Czyń takie rzeczy, iżby patrząc na nieNiebo aż płakać musiało, a ziemiaDrętwieć ze zgrozy; nic gorszego bowiemDodać byś nie mógł do szczytu ohydyNad ten postępek.

JAGOLitościwe nieba,

Wejrzyjcie na mnie! Jestżeś, panie, mężem?Gdzież twoja mądrość, gdzie dusza? Bóg z tobą!Składam mój urząd. O, nędzny ja głupiec,Com swą uczciwość wystrychnął na zbrodnię!Przewrotny świecie! Zapisz to, że dzisiajPrawym, rzetelnym być jest niebezpiecznie.Dzięki ci, panie, za naukę! odtądNikt przyjaciela nie znajdzie w Jagonie,Skoro przychylność tak na złe wychodzi.

Chce odejść.

OTELLOStój! Powinien byś jednak być poczciwym.

JAGOPowinienem był raczej być roztropnym.Poczciwość głupstwo, kiedy chybia celu,Którego stara się dosiąc.

Page 294: Romeo i Julia

294

OTELLONa Boga!

Myślę, że moja żona jest niewinnaI że nią nie jest; myślę, żeś ty prawyI żeś nim nie jest. Dowodu mi trzeba.Imię jej, niegdyś tak jasne, tak czysteJak lice Diany, tak się stało czarnymI powleczonym sadzą jak twarz moja,Sąli na świecie noże, stryczki, jady,Płomienie albo chłonące topiele:Nie zniosę tego. Gdybym się przekonał!

JAGOWidzę, o panie, żeć namiętność trawi;Żałuję, żem ci to nasunął. ChciałbyśSię więc przekonać?

OTELLOChciałbym? Nie. Chcę tego.

JAGOI możesz; ale jak, łaskawy panie?Jakże chcesz nabyć przekonania? ChceszliJej przeniewierstwa być naocznym świadkiem?Chceszli ich zejść na dobie?

OTELLOŚmierć i piekło!

JAGOTrudnym to, mniemam, byłoby zadaniem,Chcieć ich wypatrzyć w takiej koniunkturze.Przeklnij ich, panie, jeśli kiedykolwiekWięcej ócz ludzkich jak ich cztery będziePrzy tym obecnych. Jakże więc? Cóż tedy?Skąd przekonanie? Niepodobna, panie,Abyś to ujrzał, choćby byli krewcyJak małpy albo wilki w czas wesela,I rozbestwieni jak pijana gawiedź.Oświadczam wszakże, iż jeżeli ważneOkoliczności, niezbite poszlaki,Wiodące prosto do bram prawdy, mogąćDać przekonanie, to je mam w mym ręku.

OTELLODaj mi wyraźny dowód jej niewiary.

JAGOArcy to dla mnie nieprzyjemna sprawa;Skorom jednakże zaszedł tak daleko,

Page 295: Romeo i Julia

295

Powodowany głupią uczciwościąI przywiązaniem, zajdę jeszcze dalej.Spędziłem świeżo noc tuż obok Kasja,Że zaś cierpiałem ogromny ból zębów,Nie mogłem zasnąć. Zdarzają się ludzieDuszy tak słabej i niepowściągliwej,Że przez sen paplą o swych interesach.Tego rodzaju jest Kasjo, słyszałem,Jak mówił przez sen: „Luba Desdemono!Bądźmy ostrożni, kryjmy się z miłością”;A potem chwytał mię, ściskał za rękęI wołał: „Luba istoto!”, a potemTak zapalczywie zaczął mię całować,Jakby mi wyrwać chciał z ust pocałunkiAż do korzenia; potem na mym udziePołożył nogę, całował mię, wzdychał:„Przeklęty los, co dał cię Murzynowi!”

OTELLOO, to okropne! To okropne!

JAGOWszakże

To był sen tylko.

OTELLOAle ten sen zdradził

Poprzednie czyny, jaskrawa wskazówka,Choć tylko przez sen.

JAGOI mogąca poprzeć

Inne dowody, które lada jakoRzecz objaśniają.

OTELLORozszarpię ją.

JAGOZ wolna,

Łaskawy panie, jeszcze nic nie widzim;Jeszcze być ona może wolną zmazy.Powiedz mi proszę, tylko czyś czasamiNie widział kiedy w ręku swojej żonyChustki w poziomki haftowanej?

OTELLOWłaśnie

Dałem jej niegdyś taką: był to pierwszyMój podarunek.

Page 296: Romeo i Julia

296

JAGONie wiedziałem o tym:

Taką jednakże chustką (jestem pewny,Że to jej była) widziałem, jak sobiePan Michał Kasjo brodę dziś obcierał.

OTELLOGdyby to była ta...

JAGOCzy ta, czy inna,

Byle jej, zawsze to przeciw niej mówi,Łącznie z tym, co się wyżej powiedziało.

OTELLOŻeby ten nędznik miał nie jedno życie,Lecz sto ich, tysiąc! jednego za małoDla mojej zemsty. Ha! teraz już widzę,Że to jest prawda. Patrz, Jagonie, otoOddaję niebu z tym westchnieniem całySkarb mej miłości: stało się! już po niej!Wstań, czarna zemsto, z głębokości piekieł!Miłości, ustąp twego tronu w sercuNieubłaganej nienawiści! Pęknij,Piersi nabrzękła od padalczych żądeł,Co cię pokłuły!

JAGOUspokój się, panie.

OTELLOKrwi! krwi! krwi!

JAGOUzbrój się, panie, w cierpliwość:

Możesz odmienić jeszcze zdanie.

OTELLONigdy,

Nigdy, Jagonie! Jak Pontyńskie Morze,Którego wzdęta, lodem ścięta falaNie zna odpływu wstecz, ale wciąż dążyDo Propontydu i do Hellespontu,Tak krwawa moja myśl w niepowstrzymanymNaprzód pochodzie nigdy w tył nie spojrzyAni się cofnie ku brzegom miłościI nie wprzód spocznie, aż ją przestwór zemstySpełna pochłonie.

klękając

Page 297: Romeo i Julia

297

Na ten błękit niebios!Z całą należną czcią dla świętych ślubówPrzysięgam, że tak będzie.

JAGO klękając takżeCzekaj, panie,

Zaświadczcie, o wy wiecznie tam u góry,Tlejące światła! wy żywioły, któreNas otaczacie! zaświadczcie, że JagoCałą działalność swojego umysłu,Swych rąk i serca święci na usługiPokrzywdzonego Otella! JakkolwiekMoże być krwawym to, co on mi każe,Mym obowiązkiem będzie posłuszeństwo

OTELLONie odpowiadam na twoją przychylnośćMarną podzięką, ale jej przyjęciemI wystawieniem niezwłocznym na próbę:Spraw, bym za trzy dni z ust twych się dowiedział,Że Kasjo przestał żyć.

JAGOZmarł mój przyjaciel:

żądałeś tego, panie, tak się stało;Niech aby ona żyje!

OTELLONiech przepadnie,

Kukła wszeteczna! Pójdź ze mną, pomyślimO jakim szybkim pośredniku śmierciDla tej uroczej diablicy. Tyś terazMym namiestnikiem.

JAGOTwym sługą na zawsze.

Wychodzą.

Page 298: Romeo i Julia

298

SCENA CZWARTA

Tamże.Wchodzą D e s d e m o n a, E m i l i a i B ł a z e n.

DESDEMONANie wiesz, kochanku, gdzie stoi namiestnik Kasjo?

BŁAZENNa polu bitwy.

DESDEMONAJak to?

BŁAZENOn żołnierz, a kto by o żołnierzu powiedział, że nie stoi na polu bitwy, ten by swoją skóręnaraził.

DESDEMONAPytam się, gdzie on stoi kwaterą.

BŁAZENPowiedzieć wam, gdzie on stoi kwaterą, na jedno by wyszło co skłamać.

DESDEMONAMożeż kto z tego być mądrym?

BŁAZENNie wiem, gdzie on stoi kwaterą; gdybym przeto powiedział, że stoi nią tu lub owdzie, po-wiedziałbym wierutne kłamstwo.

DESDEMONANie mógłżebyś powziąć o nim języka, wywiedzieć się o niego?

BŁAZENUczynię to katechetycznym sposobem, to jest przez pytania i odpowiedzi.

DESDEMONAWyszukaj go, proszę, i proś go, aby tu przyszedł. Powiedz mu, żem o nim mówiła z moimmężem i mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze.

BŁAZENTaka rzecz nie przechodzi granic ludzkiego rozumu, gotów przeto jestem przedsięwziąć jejwykonanie.

Wychodzi.

Page 299: Romeo i Julia

299

DESDEMONAGdzieżem ja mogła zapodziać tę chustkę?Nie wiesz?

EMILIANie, pani.

DESDEMONAWolałabym była

Zgubić sakiewkę pełną kruzadosów.Gdyby szlachetny mój mąż mniej miał prawySposób myślenia i mniej był dalekiOd nikczemności, właściwej zazdrosnym,Coś podobnego mogłoby w nim jakąZłą myśl obudzić.

EMILIATo on nie zazdrosny?

DESDEMONAOn? Słońce jego ojczyzny wyssało,Zdaję się, z niego wszelkie takie miazma.

EMILIAOto nadchodzi.

DESDEMONANie dam mu tym razem

Pokoju, póki Kasja nie odwoła.

Wchodzi O t e l l o.

Jak się masz, mój Otello?

OTELLODobrze, pani.

do siebie

O, co za męka udawać!głośno

A tyżeJak, Desdemono?

DESDEMONAO, dobrze.

OTELLODaj rękę.

Wilgotna ręka u pani.

Page 300: Romeo i Julia

300

DESDEMONABo jeszcze

Wiek jej nie zmroził ni żadne cierpienie.

OTELLOTo znaczy płodność, szczodrobliwość serca...I ciepła! Ciepła i wilgotna, takiejRęce przystoi zaparcie się świata,Post i modlitwa, chłosta, umartwienie;Bo wewnątrz siedzi młody, krewki szatan,Co lubi broić. Łaskawa to rękaI hojna.

DESDEMONASłusznie mianujesz ją taką,

Ona ci bowiem serce me oddała.

OTELLOHojna to ręka: w dawnych czasach serceDawało rękę, nowsza herladykaUmieszcza w herbach rękę, a nie serce.

DESDEMONANie znam się na tym. Pamiętasz, coś przyrzekł?

OTELLOCóżem to przyrzekł, kochanie?

DESDEMONAPosłałam

Po Kasja, aby przyszedł mówić z tobą.

OTELLONieznośny katar mam; tak mi dokucza!Pozwól mi chustki.

DESDEMONAOto jest, mój mężu.

OTELLOTej, co ci dałem.

DESDEMONANie mam jej przy sobie.

OTELLONie masz jej?

Page 301: Romeo i Julia

301

DESDEMONANie mam, w istocie.

OTELLOTo szkoda;

Chustkę tę dała była mojej matceJedna Cyganka, wróżka, co umiałaNajskrytsze myśli ludzkie odgadywać,I powiedziała jej, że moc tej chustki,Póki ją będzie miała w posiadaniu,Nada jej urok i przywiąże do niejMojego ojca; gdyby zaś, broń Boże!Miała ją zgubić lub darować komu,Wraz by się od niej odwróciło serceMojego ojca i wzrok by się jegoZaczął obracać ku innym pięknościom;Przy zgonie dala mi ją z tym zleceniem,Abym ją wzajem dał tej, z którą kiedyśLos mnie połączyć zechce. Tak zrobiłem;Strzeżże jej, pilnuj jako oka w głowie;Zguba jej bowiem lub podarowanieKomu innemu mogłoby sprowadzićNajfatalniejsze skutki.

DESDEMONACzy podobna?

OTELLOZ całą pewnością magiczny to wyrób.Pewna Sybilla, która policzyłaDwieście obiegów słońca na tym świecie,W wieszczym natchnieniu utkała tę chustkę;Jedwab doń snuły czarowne robaki,A farbowana była w soku, któryWtajemniczone ręce z serc dziewiczychPrzysposobiły.

DESDEMONAPrawdaż to istotna?

OTELLONajistotniejsza, chowajże ją dobrze.

DESDEMONAObym więc nigdy jej nie była znała!

OTELLOHa! czemu?

Page 302: Romeo i Julia

302

DESDEMONASkąd ta zmiana w twoim głosie?

OTELLOZginęłaż? Poszłaż do ludzi? Przepadłaż?Mów, pani.

DESDEMONABoże zmiłuj się nade mną!

OTELLOHę!

DESDEMONANie zginęła, lecz gdyby zginęła?

OTELLOCo?

DESDEMONANie zginęła, mówię.

OTELLOTo ją przynieś;

Pokaż ją zaraz.

DESDEMONAMogłabym, lecz nie chcę.

To tylko wybieg, aby mnie zbić z toruW mej prośbie, proszę cię, przebacz Kasjowi.

OTELLOIdź po tę chustkę, przeczuwam coś złego.

DESDEMONADaj pokój, nigdy nie znajdziesz człowiekaRównych mu zalet.

OTELLOIdź, przynieś tę chustkę.

DESDEMONAProszę cię, mów o Kasju.

OTELLOChustkę, chustkę!

DESDEMONACzłowieka, który całe swoje szczęściePrzez tyle czasów pokładał jedynie

Page 303: Romeo i Julia

303

W twej życzliwości; który dzielił z tobąNiebezpieczeństwa.

OTELLOIdź, mówię, po chustkę.

DESDEMONAEjże, niedobry jesteś.

OTELLOPrecz ode mnie!

Wychodzi.

EMILIANie jestże zazdrosny ten człowiek?

DESDEMONAJeszczem w nim tego nigdy nie dostrzegła.Niechybnie jakieś czary są w tej chustce.O, nieszczęśliważ ja, żem ją zgubiła!

EMILIAW rok ni w dwa lata nie poznasz mężczyzny,Oni żołądki, a myśmy ich strawą;Chciwie nas chłoną, a gdy są już syci,Kadzi by nas się pozbyć. Oto KasjoI mąż mój.

Wchodzą J a g o i K a s j o.

JAGONie ma, bracie, innej drogi,

Trzeba, ażeby ona to sprawiła.Patrz, co za szczęście! Przypuśćże szturm do niej.

DESDEMONAWitaj, kochany Kasjo! co tam słychać?

KASJOPani, przychodzę powtórzyć mą prośbę.Spraw, bym za wpływem twego przyczynieniaOdżył na nowo i odzyskał względyTego, którego z całej mocy duszyCzczę i miłuję. Zwłoka mi nieznośna,Jeżeli moja wina tak jest ciężka,Że ani służba upłyniona, aniŻal teraźniejszy, ani zamierzonaNadal poprawa nie mogą mi wrócićJego życzliwych chęci, niech przynajmniej

Page 304: Romeo i Julia

304

Wolno mi będzie prędzej o tym wiedzieć,Wtedy, przybrawszy przymuszony spokój,Na innej drodze pójdę sobie szukaćJałmużny losu.

DESDEMONAO szlachetny Kasjo!

Bezsilny teraz jest mój głas; OtelloJuż nie Otello, anibyś go poznał,Gdyby się jego twarz tak odmieniłaJak jego humor. Oby mi tak zawszeBłogosławione pomagały duchy,Jakem usilnie mówiła za tobą;Gniew jego nawet nie zdołał mnie wstrzymaćOd nalegania. Bądź jeszcze cierpliwy:Zrobię, co będę mogła, więcej nawet,Niżbym uczynić śmiała w własnej sprawie.Poprzestań na tym, zacny przyjacielu.

JAGOTo on był w gniewie?

EMILIATylko co stąd wyszedł;

W istocie, dziwnie wzburzony.

JAGOOn w gniewie?

Byłem obecny, gdy kule armatnieSzeregi wkoło niego rozrywałyI gdy z nich jedna tuż przy jego bokuSprzątnęła jego rodzonego brata...I on jest w gniewie? To nie bez kozery.Idę natychmiast do niego, niechybnieJest w tym coś, kiedy on jest rozgniewany.

Wychodzi.

DESDEMONAIdź, proszę. Pewnie coś dotyczącegoSpraw państwa; bądź to jaka wieść z Wenecji,Bądź potajemna jaka złość, uknutaTu w Cyprze, której ślad tylko co odkrył,Pogodny jego zachmurzyła umysł.W podobnych razach zwykli się mężczyźniO małe rzeczy obruszać, choć w gruncieWielkie ich drażnią. I nie dziw: jeżeliPalec nas boli, czyliż się ból z niegoDo innych zdrowych nie rozchodzi członków?Nie powinnyśmy mężów mieć za bóstwa

Page 305: Romeo i Julia

305

Ni żądać od nich takiej uprzejmości,Jaka przystoi kochankom przed ślubem.Zgrom mię, Emilio; już serce me chciałoPrzed sąd wojenny stawić jego szorstkość,Lecz widzę, że się dało uwieść świadkomI oskarżyło go niesprawiedliwie.

EMILIAOby to tylko był interes państwa,A nie zazdrosne jakie widzimisię,Wprost dotyczące cię, pani!

DESDEMONANiestety!

Dałażem kiedy mu do tego powód?

EMILIACóż stąd? Zazdrośni o to nie pytają;Nie zawsze oni zazdroszczą dlatego,Ze mają powód taki lub owaki,Ale zazdroszczą, bo zazdroszczą, zazdrośćJest to poczwara, co się sama płodzi,Sama wylęga.

DESDEMONANiechże nieba chronią

Od tej poczwary mego męża!

EMILIAAmen!

DESDEMONAPójdę do niego. Pozostań tu, Kasjo:Jeśli go znajdę lepiej nastrojonym,Poprę twą prośbę i wyczerpnę resztęMojej wymowy, by osiągnąć skutek,

KASJODzięki, o, dzięki ci, łaskawa pani!

Wychodzą E m i l i a i D e s d e m o n a.Wchodzi B i a n k a.

BIANKAJak się masz, Kasjo?

KASJOSkądeś się tu wzięła?

Jak mi się miewasz, śliczna moja Bianko?Właśniem się, luba, wybierał do ciebie.

Page 306: Romeo i Julia

306

BIANKAA jam szła właśnie do twojej kwatery.Jak to? nie widzieć się ze mną przez tydzień?Spędzić beze mnie siedem dni i nocy?Aż osiemdziesiąt godzin w dubelt wziętych,I jeszcze osiem? Godzin, które z dalaOd przyjaciela osiemdziesiąt razyDłużej się wloką niż na cyferblacie?O, co za nudny obrachunek!

KASJOPrzebacz,

Przebacz mi, Bianko, ciężkie mię kłopotyGniotły w tych czasach; ale ja umorzęTen twój rachunek w sposobniejszej porze.Kochana Bianko,

podając jej chustkę D e s d e m o n y

wyhaftuj mi chustkęNa wzór tej.

BIANKASkądżeś przyszedł do tej chustki?

Dar to od jakiejś nowej przyjaciółki.Dotkliwie czułam twoją nieobecność,Ale dotkliwiej czuję jej przyczynę.Takiś to? dobrze, dobrze.

KASJODajże pokój!

Rzuć te domysły w oczy szatanowi,Co ci je poddał. Myśliszże na serio,Że mam tę chustkę od jakiejś kochanki?Nie, wierz mi, Bianko.

BIANKACzyjaż więc jest, powiedz?

KASJONie wiem, znalazłem ją w moim pokoju.Podoba mi się haft na niej i zanimZgłoszą się po nią, co się pewno stanie,Chciałbym mieć deseń ten przekopiowany.Weźże ją, zrób to i odejdź stąd teraz.

BIANKAOdejść? dlaczego?

Page 307: Romeo i Julia

307

KASJOCzekam tu na wodza,

Złą by to miało minę i nie rad bym,Żeby mię zdybał w towarzystwie z tobą.

BIANKAA to dlaczego, proszę?

KASJONie dlatego,

Żebym cię nie miał kochać.

BIANKALecz dlatego,

Że mię nie kochasz. Odprowadź mię trochęI powiedz, czy się prędko dziś zobaczym?

KASJONie mogęć dalej odprowadzić, serce,Jak kilka kroków, bo muszę tu czekać;Ale zobaczym się wkrótce.

BIANKANo, zgoda,

Nie mogę podejść, to muszę przeskoczyć.

Wychodzą.

Page 308: Romeo i Julia

308

AKT CZWARTY

SCENA PIERWSZA

Tamże.Wchodzą O t e l l o i J a g o.

JAGOSądziszli, panie, że to można?

OTELLOMożna?

Co można?

JAGOMożnaż ściskać się pokątnie?

OTELLOZakazane są takie uściśnienia.

JAGOAlbo być nago w łożnicy u gachaPrzez parę godzin i więcej i myśleć,Że to nic złego?

OTELLOByć w objęciach gacha

I myśleć, że to nic złego? Jagonie,To by prawdziwą było hipokryzjąDla zamydlenia oczu szatanowi.Kto by uczciwym być chciał i tak czynił,Ten by ulegał pokusom szatanaI sam by kusił sprawiedliwość niebios.

Page 309: Romeo i Julia

309

JAGOJeśliby jednak nie czynił nic więcej,Taki by usterk był do przebaczenia.Z tym wszystkim, gdybym mej żonie dał chustkę...

OTELLOTo cóż?

JAGOTo chustka ta byłaby, panie,

Prawną własnością mej żony i onaMiałaby jako właścicielka prawoPodarowania jej, komu by chciała.

OTELLOOnać jest panią i swego honoru;Mogłażby i ten podarować?

JAGOHonor

Jest to istota, której się nie widzi.I bardzo często bywa tych udziałem,Co go nie mają, ale chustka, chustka...

OTELLONa Boga! rad bym był o tym zapomnieć.Mówiłeś – o, ta myśl krąży w mej duszy,Jak kruk nad domem dotkniętym zarazą,W złowieszczy sposób dla wszystkich – mówiłeś,Że on tę chustkę posiada.

JAGOCóż z tego?

OTELLOZaprawdę, nie jest to wcale pomyślne.

JAGOA gdybym też był mówił, że widziałem,Jak on cię krzywdził, panie? że słyszałem,Są bowiem takie niecnoty na świecie,Co zniewoliwszy sobie lub posiadłszyJaką kobietę, skutkiem swych zabiegówLub jej łatwości do zbałamucenia,Żyć by nie mogli, gdyby tego zarazNie wypaplali.

OTELLOTo więc on co mówił?

Page 310: Romeo i Julia

310

JAGOMówił ci, panie; nic takiego jednak,Czego by nie mógł się wyprzeć.

OTELLOCóż mówił?

JAGOŻe z nią – ej, nie wiem co...

OTELLOCo? Co? Mów zaraz.

JAGOBył jak mąż z żoną.

OTELLOOn? z nią! jak mąż z żoną! Kto mówi, że z nią leżał – to ohydne! Ta chustka – te wyznania– ta chustka. Kto czyni wyznania, z tym na szubienicę! Nie, wprzód z nim na szubienicę, apotem niech wyznaje! Dreszcz mię przechodzi. Takie wrzenie w mózgu byłoby przeciwnaturze, gdyby nie było wskazówką; Nie słowa to tak mię wstrząsają. Nosy, uszy, wargi!Fuj! fuj! Czy być może? Przyznał się! Gdzie chustka? O szatanie!

Wpada w odrętwienie.

JAGODziałaj, trucizno moja, działaj! Tak toŁowi się w matnię łatwowiernych głupców;Niejedna zacna, uczciwa kobietaTakim sposobem osławioną byłaJak najniewinniej. Ejże, ejże, panie!Otello! wodzu mój!

Wchodzi K a s j o.

Czego chcesz, Kasjo?

KASJOCo się tu stało?

JAGOWpadł w wielką chorobę;

Już to od wczoraj drugi taki atak,

KASJOTrzeba mu potrzeć skronie.

JAGONie, daj pokój.

Niemoc ta musi przejść swój bieg spokojnie,Inaczej, pianą usta by mu zaszły,

Page 311: Romeo i Julia

311

Szaleć by zaczął. Patrz, już się porusza,Oddal się, oddal na chwilę; niebawemOdzyska zmysły. Jak go tu nie będzie,Chciałbym pomówić z tobą o czymś ważnym.

K a s j o wychodzi.

Jakże ci, panie? Nie zraniłżeś głowy?

OTELLODrwisz ze mnie?

JAGOJaż bym miał z ciebie drwić, panie?

Nie, Bóg mi świadkiem! Rad bym, abyś przyjąłTo dopuszczenie jak mąż.

OTELLOMąż z rogami!

To istny potwór, bydlę; nic innego.

JAGOJest więc niemało bydląt w ludnych miastach.I znakomitych potworów niemało.

OTELLOWięc on to wyznał?

JAGOBądź mężem, mój wodzu,

Pomyśl, że każdy, co ma włos na brodzie,W małżeńskim jarzmie może los twój dzielić,Miliony takich się znajdą, co, leżącW zbrukanym łożu, gotowi są przysiąc,Że ono czyste, z tobą tak źle nie jest.O, nie ma większej dla piekła uciechy,Jak gdy kto pieści chytrą rozkosznicęI dobrodusznie ma ją za cnotliwą.Nie, tu potrzeba mego przeświadczenia,Wiedząc, czym jestem, wiem, czym ona będzie,Czym dlań być wzajem.

OTELLOO, słusznie; to pewna.

JAGOZejdź, panie, trochę na stronę i uwięźSwoje uczucia w szrankach cierpliwości.Gdy cię przed chwilą przygniotło cierpienie(W sposób niegodny takiego człowieka),

Page 312: Romeo i Julia

312

Nadszedł tu Kasjo; zbyłem go, jak mogłem,I ubarwiwszy przed nim ów paroksyzm,Prosiłem, aby się później tu stawiłDla pomówienia ze mną, co i przyrzekł.Skryjże się, panie, gdziekolwiek opodalI zapisz sobie każdy pogardliwy,Przedrwiwający i szyderczy wyraz,Jaki na jego twarzy się ukaże;Bo on mi musi jeszcze raz wygadać,Gdzie, jak, jak często, jak długo i kiedyMiał z twoją żoną schadzkę i mieć będzie;Uważaj, panie, na grę jego twarzy,Powtarzam. Tylkoż uzbrój się w cierpliwość,Bo powiem, że masz żółć jedynie w sobie,A męstwa ani krzty.

OTELLOSłuchaj, Jagonie,

Będę cierpliwy, ale ta cierpliwośćKrwawo się skończy; słyszysz?

JAGOTak też trzeba,

Byleby w porę. Usuńże się, panie.

O t e l l o odchodzi na stronę.

O Biankę go się wypytywać będę,O tę wytartą nimfę, co frymarczącSwymi pieszczoty, kupuje chleb sobieI odzież; ona szaleje za Kasjem,Lecz kosa trafiła tym razem na kamień,Jak się to zwykle zdarza takim dziewkom:Ilekroć Kasjo słyszy o niej wzmiankę,Tylekroć parska śmiechem. – Otóż idzie.

Wchodzi K a s j o.

Im bardziej on się śmiać będzie, tym bardziejWściekać się będzie Otello; a głupiaZazdrość Murzyna wytłumaczy sobieUśmiechy, gesta i jowialne żartyBiednego Kasja zupełnie na opak.Jak się masz, namiestniku?

KASJOTym ci gorzej,

Gdy mi nadajesz ten tytuł, któregoBrak mię zabija!

Page 313: Romeo i Julia

313

JAGOZakołataj jeno

Do Desdemony, a nie doznasz braku.

ciszej

Gdyby to tylko było w mocy Bianki,Jakżebyś prędko cel życzeń otrzymał!

KASJOBiedna istotka!

OTELLO do siebieO, jak się już śmieje!

JAGODalipan, jeszczem nie widział kobietyTak zakochanej jak ona.

KASJOBiedactwo!

W istocie, zdaje się do mnie mieć słabość.

OTELLO do siebieJak słabo przeczy, jak drwiąco się śmieje!

JAGOSłuchaj no, Kasjo.

OTELLO do siebieTeraz go wyciąga

Na dobitniejsze słowo. Nuże! dalej!

JAGOOna się daje z tym słyszeć, że myśliszWziąć ją za żonę, szczerze masz ten zamiar?

KASJOCha! cha! cha!

OTELLO do siebieTriumfujesz, Rzymianinie?

KASJOJa wziąć za żonę fryjerkę? Proszę cię, miejże litość nad moim rozsądkiem; nie sądź go takniezdrowym. Cha! cha! cha!

OTELLO do siebieTak, tak, tak: śmieje się, kto wygrywa.

Page 314: Romeo i Julia

314

JAGODoprawdy, wieści chodzą, że się z nią ożenisz.

KASJOPowiedz prawdę.

JAGOSzelma jestem, jeżeli nie.

OTELLO do siebieWięceście się mnie już pozbyli? Dobrze.

KASJOTo własny wymysł tej błaźnicy; wbiła sobie w głowę, że się z nią ożenię, przeto że sobietego życzy, nie że ja jej to przyrzekłem.

OTELLO do siebieJago daje mi znak, teraz się zacznie wywnętrzać.

KASJOTylko co tu była, ściga mnie, gdzie się ruszę. Niedawno stałem na wybrzeżu rozmawiającz kilku Wenecjanami, aż oto nadbiega ta lala i bez ceremonii rzuca mi się na szyję, ot tak.

OTELLO do siebieI woła: O mój Kasjo! lub coś podobnego, z jego gestów można się tego domyślić.

KASJOI wiesza się na mnie, i cmokta mnie, i kwili, i skubie mnie, i ciągnie. Cha! cha! cha!

OTELLO do siebieTeraz powie, jak go wciągnęła do mego pokoju. O nędznik! widzę nos jego, ale nie widzępsa, któremu go rzucę.

KASJONa poczciwość! muszę z nią zerwać stosunki;

JAGOTam do licha! patrz, kto to idzie.

Wchodzi B i a n k a.

KASJOBiadaż mi z tym koczkodanem! Perfumowany koczkodan! Co się to znaczy, że się takwłóczysz za mną?

BIANKANiech się czort i jego ciotka włóczy za tobą! Co znaczy ta chustka, co mi ją dałeś przedchwilą? Byłam tak głupia, żem ją wzięła. Mam z niej haft zdejmować? Tak misterny wy-rób znalazłeś w swojej kwaterze i niby nie wiesz, kto go tam zostawił?! To prezent od ja-

Page 315: Romeo i Julia

315

kiejś marmuzeli i ja mam z niej haft zdejmować! Daj ją jakiej hetce pętelce, a nie mnie: odkogokolwiek ją masz, nie myślę zdejmować z niej haftu.

KASJONo, no, kochana Bianko! Zgoda, zgoda!

OTELLO do siebieNieba, byłażby to owa chustka ode mnie?

BIANKAJeżeli chcesz dziś przyjść na kolację, to dobrze: a nie, to przyjdź, kiedy ci przyjdzie ochota.

Wychodzi.

JAGONuże za nią! Nuże za nią!

KASJONa honor! muszę pójść: inaczej zbeształaby mnie na ulicy.

JAGOBędzieszże u niej na kolacji?

KASJOZapewne.

JAGONo, to może się tam zobaczym, bo. w istocie potrzebuję z tobą pomówić.

KASJOPrzyjdź, przyjdź; przyjdzieszże pewno?

JAGOPrzyjdę, przyjdę. Nie mów więcej.

Wychodzi K a s j o.

OTELLO zbliżając sięJak go mam zamordować, Jagonie?

JAGOCzy uważałeś, panie, jak się naśmiewał z własnego grzechu?

OTELLOO Jagonie!

JAGOI widziałeś ową chustkę?

Page 316: Romeo i Julia

316

OTELLOMojaż to była?

JAGOTwoja, panie, jak żyw tu stoję. Miałeś dowód, jak on ceni tę szaloną kobietę, mówię otwojej żonie, ona mu ją dała, a on ją daje swojej utrzymance.

OTELLOO, gdybym go mógł przez dziesięć lat mordować Piękna kobieta! Śliczna kobieta! Lubakobieta!

JAGOTrzeba o tym teraz zapomnieć.

OTELLONiech zgnije, niech zmarnieje i do piekła pójdzie tej nocy! Bo że musi umrzeć, to pewna.Serce moje obróciło się w kamień, kaleczy mi rękę, gdy w nie uderzę. O, świat nie maśliczniejszej istoty! mogłaby leżeć w łożnicy cesarza i mieć go niewolnikiem swych ski-nień.

JAGONie w porę te rozpamiętywania.

OTELLONiech przepadnie! powiadam tylko, jaką jest. Tak zgrabna z igłą w ręku! Tak czarodziej-sko muzykalna! Ach! Ona by swoim śpiewem zaklęła dzikość niedźwiedzia. Tak pełnawielkiego rozumu i pomysłowości.

JAGOTym ci godniejsza potępienia.

OTELLOO, po tysiąc, po tysiąc razy! A przy tym tak słodka, tak uprzejma w obcowaniu!

JAGOW istocie, za uprzejma.

OTELLOTo pewna. Co za szkoda jednak! O Jagonie! Co za szkoda!

JAGOJeżeli się, panie, nad jej niecnotą rozczulasz, to daj jej patent do grzeszenia, bo jeżeli tociebie nie obchodzi, nikt pewnie inny nie weźmie tego do serca.

OTELLORozsiekam ją na drobne kawałki. Mnie zdradzać tak haniebnie!

JAGOTo szkaradnie z jej strony.

Page 317: Romeo i Julia

317

OTELLOZ moim podkomendnym!

JAGOTo jeszcze szkaradniej.

OTELLOPostaraj mi się, Jagonie, o truciznę na tę noc. Nie będę się z nią wdawał w rozprawy, abymnie jej postać i piękność nie rozbroiła. Na tę noc, Jagonie.

JAGODaj, panie, pokój truciźnie; uduś ją w łóżku, w tym samym łóżku, które zbezcześciła.

OTELLODobrze, sprawiedliwość tego kroku podoba mi się, tak uczynię.

JAGOA co do Kasja, tego ja biorę na siebie, o północy dowiesz się, panie, czegoś więcej.

Słychać trąbienie.

OTELLOWybornie. Co ma znaczyć to trąbienie?

JAGOPewnie nadeszła jaka wieść z Wenecji.To Lodowiko, w poselstwie od doży,Zbliża się, a z nim twoja żona, panie.

Wchodzą z orszakiem L o d o w i k o i D e s d e m o n a.

LODOWIKOWitaj, cny generale!

OTELLOWitaj, panie.

LODOWIKODoża i senat pozdrawiają ciebie.

Oddaje mu list.

OTELLOCałuję tego tłumacza ich woli.

Otwiera list i czyta.

DESDEMONACóż nam nowego przynosisz, kuzynie?

Page 318: Romeo i Julia

318

JAGOSiniore, pozwól mi wyrazić radośćZ ujrzenia ciebie.

LODOWIKODziękuję waćpanu.

Jakże się miewa Kasjo?

JAGOŻyje, panie.

DESDEMONASmutne pomiędzy nim a moim mężemZaszło w tych czasach rozdwojenie, aleTy ich pojednasz.

OTELLOCzy tak?

DESDEMONACo, mój mężu?

OTELLO czytając„Nie zwlekaj tego uczynić, jak tylko...”

LODOWIKOOn nie do pani mówił, on jest całyListem zajęty. To więc twój małżonekJest poróżniony z Kasjem?

DESDEMONANa nieszczęście,

Dałabym, nie wiem co, żeby znów byliNa dawnej stopie, bo sprzyjam Kasjowi.

OTELLOOgnia i siarki!

DESDEMONAMężu!

OTELLOMaszli rozum?

DESDEMONAGniewa się?

Page 319: Romeo i Julia

319

LODOWIKOPewnie go ten list tak wzburzył,

Bo go podobno senat odwołujeI zarząd wyspy powierza Kasjowi.

DESDEMONADoprawdy, cieszę się z tego.

OTELLOW istocie?

DESDEMONACo, panie?

OTELLOCieszę się, żeś oszalała,

DESDEMONAJak to? Kochany mężu?

OTELLOPrecz, diablico!

Uderza ją.

DESDEMONANie zasłużyłam na to.

LODOWIKOGenerale,

Temu w Wenecji wiary by nie dano,Chociażbym przysiągł, że na to patrzałem.Taki postępek jest twardy nad miarę,Przeproś ją, płacze.

OTELLOO diablico! gdyby

Ziemię zapłodnić mogły łzy niewieście,Z każdej ich kropli powstałby krokodyl.Precz z moich oczu!

DESDEMONANie chcę cię już drażnić.

Odchodzi.

LODOWIKOCo za uległość i pokora! Każ jejPowrócić nazad, panie generale.

Page 320: Romeo i Julia

320

OTELLOWróć się!

DESDEMONACo każesz?

OTELLOCzego pan chcesz od niej?

LODOWIKOJa?

OTELLOChciałeś przecie, aby przyszła nazad,

O, ona umie się, jak chcesz, obracać;Iść wstecz, a przecie naprzód, i znów wstecznie;I płakać umie, panie, umie płakać;I jest uległa, jak mówisz – uległa,Bardzo uległa nawet. Płaczże jeszcze.O, co do tego, jest to, panie, tylkoBól malowany. Mam więc Cypr opuścić.Odejdź stąd, przyślę niedługo po ciebie.Panie, posłuszny jestem rozkazowiI do Wenecji wracam. Precz mi zaraz!

Wychodzi D e s d e m o n a.

Kasjo obejmie mój urząd. Bądź łaskawPrzyjąć dziś u mnie wieczerzę, siniore,Szanowny z pana gość. Kozły i małpy!

Wychodzi.

LODOWIKOToż to szlachetny ów Murzyn, któregoCały nasz senat ma za doskonałość?Toż to ów umysł szlachetny, któregoNigdy namiętność zachwiać nie zdołała?Którego cnoty stałej i hartownejŻaden traf, żadna przeciwność nie mogłaZgiąć ni wykrzywić?

JAGOBardzo się odmienił.

LODOWIKOPowiedz mi, jestli on zdrów na umyśle?

Page 321: Romeo i Julia

321

JAGOJest, panie – tym, czym jest, sąd mój tu milczy. Dałby Bóg, aby był tym, czym by mógłbyć, Jeśli tym, czym by mógł być, nie jest teraz.

LODOWIKOŻeby aż żonę uderzyć!

JAGOZaprawdę

Nie był to wcale uprzejmy postępek;Rad bym jednakże, aby się skończyłoLi na tym.

LODOWIKOCzy to taki Jego zwyczaj?

Czyli też może ten list na krew jegoWywarł wpływ taki i do tej zdrożnościDziś po raz pierwszy go przywiódł?

JAGONiestety!

Ladaco byłbym, gdybym mówił o tym,Com widział albo czegom się dowiedział.Miej go na oku, siniore, a własneJego czynności zastąpią świadectwoMego języka. Miej tylko nań okoZwrócone, panie, gdy będziecie razem.

LODOWIKOPrzykro mi, że się na nim tak zawiodłem.

Wychodzą.

SCENA DRUGA

Pokój w zamku.Wchodzą O t e l l o i E m i l i a.

OTELLOWięc nie dostrzegłaś niczego?

EMILIANie, panie,

Anim słyszała, anim pomyślałaCoś podobnego.

Page 322: Romeo i Julia

322

OTELLOWidywałaś jednak

Kasja z nią razem.

EMILIAAle nie widziałam

Nic nagannego wtedy i słyszałamKażdą sylabę przez nich wymówioną.

OTELLONigdyż do siebie nie szeptali?

EMILIANigdy.

OTELLOI nigdy cię nie wysyłali?

EMILIANigdy.

OTELLOPo wachlarz albo rękawiczki, po nic?

EMILIAPo nic, a po nic, panie.

OTELLOTo rzecz dziwna.

EMILIAGotowam stawić duszę moją w zakładZa jej niewinność; jeżeli inaczejMyślisz, o panie, oddal tę myśl; onaPróżno zakłóca twój spokój. JeżeliJaki niecnota ci to poddał, niechajNiebo go za to zetrze jako węża!Jeżeli bowiem ta kobieta nie jestCnotliwą, czystą i wierną, to nie ma,Nie ma na świecie szczęśliwego mężaI najzacniejsza żona tak jest niecnąJak potwarz.

OTELLOPowiedz jej, żeby tu przyszła.

Idź.

Wychodzi E m i l i a.

Page 323: Romeo i Julia

323

Dość już chyba powiedziała, przecieKażda rajfurka tyle samo powie,Chyba że bardzo głupia. To rufiankaArcyprzebiegła, istny klucz i rygielDo zamykania wszetecznych tajemnic.A przecież klęka, modli się, bywałemSam nieraz świadkiem tych pobożnych praktyk.

D e s d e m o n a i E m i l i a wchodzą.

DESDEMONACo mi rozkażesz, panie?

OTELLOPójdź tu, rybko,

DESDEMONACzego ode mnie żądasz?

OTELLOPokaż oczy;

Patrz mi w twarz.

DESDEMONACóż to za kaprys okropny?

OTELLO do E m i l i iA aśćka dalej do swych obowiązków!Zamknij drzwi, zostaw czułą parę samą;Kaszlaj, chrząkaj, jak się kto przybliży.Nuże, pełń swoje rzemiosło, no, spiesz się.

Wychodzi E m i l i a.

DESDEMONABłagam cię, panie, na kolanach, powiedz,Co znaczy twoja mowa, nie pojmujęTwych słów, pojmuję tylko jakąś wściekłośćW tych słowach.

OTELLOPowiedz mi, coś ty za jedna?

DESDEMONATwa żona, panie; wierna twoja żona.

OTELLOPoprzysiąż na to, potęp sama siebie;Inaczej, widząc twą anielską postać,Pochwycić ciebie baliby się diabli,

Page 324: Romeo i Julia

324

Bądź więc po dwakroć potępiona, przysiąż,Żeś jest uczciwa.

DESDEMONANiebu to wiadomo.

OTELLONiebo wie, żeś jest zdradziecka jak szatan.

DESDEMONAKogóż ja zdradzam, panie? w czym? dla kogo?

OTELLOO Desdemono! precz! precz!

DESDEMONAO mój Boże!

Ty płaczesz? Jestżem ja tych łez przyczyną?Jeśli przypadkiem sądzisz, że mój ojciecJest sprawcą twego odwołania, nie kładźTej winy na mnie, jeżeliś ty straciłW nim przyjaciela, ja straciłam także.

OTELLONiechby mnie niebo jak bądź doświadczałoUtrapieniami, niechby na mą głowęZlało nawałem krzywdy i cierpienia,Niechby mnie całkiem pogrążyło w nędzy,W loch mnie rzuciło i pogrzebło wszelkieMoje nadzieje, jeszcze bym gdzieś w duszyZnalazł cierpliwość do zniesienia tego;Lecz czynić ze mnie cel naigrawania,Wieczysty przedmiot wzgardy czasów, którySztywnym by swoim palcem wskazywały...I to bym jednak zniósł, znieść miałbym siłę;Ale tam, kędy serce me przyrosło,Kędy żyć muszę albo nie żyć wcale,Tam być wygnańcom; od zdroju, z któregoWypływa strumień mojego istnienia,A bez którego wysechłby koniecznie,Od tego zdroju zostać odepchniętymAlbo go widzieć obróconym w bagno,W którym osiada skrzek – o! cierpliwości,Młody, różanousty cherubinie,Zmień twą naturę wobec takiej doli,I przybierz postać tak groźną jak piekło!

DESDEMONATuszę przynajmniej, że mnie mój małżonekMa za uczciwą.

Page 325: Romeo i Julia

325

OTELLOO, za tak uczciwą

Jak owe muchy w jatkach w czasie lata,Co się gżą wraz po lęgu. O ty chwaście,Tak wdzięcznie piękny, tak słodko pachnący,Że aż odurzasz; bogdajbyś był nigdyNa świat nie przyszedł!

DESDEMONANieszczęsnaż ja! Jakiż

Grzech popełniłam, o którym nic nie wiem?

OTELLONa toż ta piękna książka dzień ujrzała,Aby jej czyste karty bezwstyd kalał?„Com popełniła?!” O gminna sprośnico!W hutnicze piece zmieniłbym me lica,I srom mój w popiół obrócić bym musiał,Gdybym o twoich czynach wspomniał tylko.„Com popełniła?” Niebu ckliwo, księżycNa widok tego chmurą się zasłania,A wiatr lubieżny, co zwykł w swym przelocieWszystko całować, chowa się w głąb ziemiNa wzmiankę o tym. „Cóżem popełniła?!”O ty bezczelna wszetecznico!

DESDEMONAPrzebóg!

Krzywdzisz mnie, panie.

OTELLONie jestżeś wszeteczna?

DESDEMONANie jestem, panie, jakem chrześcijanka!Jeśli zachować tę ziemską powłokę,Którą wyłącznie tobie poślubiłam,Wolną od zmazy obcego dotknięciaI być wszeteczną nie jest tymże samym,Tom nie jest taką.

OTELLOTy wolna od zmazy?

DESDEMONAJak być zbawiona pragnę!

OTELLOCzy podobna?

Page 326: Romeo i Julia

326

DESDEMONAO Boże, zmiłuj się!

OTELLOPrzebacz mi zatem:

Wziąłem cię za wenecką nierządnicę,Co zaślubiła Otella.

Wchodzi E m i l i a.

Ty, nimfo,Co wręcz przeciwny świętemu PiotrowiUrząd sprawujesz, bo strzeżesz bram piekła.Ty, ty – jużeśmy interes skończyli.Masz tu za swoje trudy; zasuń rygielI trzymaj szczelnie język za zębami.

Wychodzi.

EMILIADlaboga! Co mu przychodzi do głowy?O pani, co ci to? Takaś zmieniona?

DESDEMONAJestem jak we śnie.

EMILIAO kochana pani!

Co się naszemu panu stało?

DESDEMONAKomu?

EMILIAMojemu panu.

DESDEMONAKto jest twoim panem?

EMILIATen, kto i twoim.

DESDEMONAJa już nie mam pana.

Nie mów nic do mnie, Emilio, nie pytaj,Nie mogę płakać, odpowiedzią mojąByłyby tylko łzy. Okryj mi łóżkoNa tę noc ślubną kołdrą, nie zapomnij:I męża swego tu przywołaj.

Page 327: Romeo i Julia

327

EMILIADobrze;

Natychmiast, pani. Jak się tu zmieniło!

Wychodzi.

DESDEMONASłusznie mnie los ten spotyka, o, słusznie!Cóż jednak było w mym postępowaniu,Żeby upatrzyć mógł najlżejszy pozórPodobnej winy?

Wchodzi E m i l i a, a z nią J a g o.

JAGOStaję na twój rozkaz,

Łaskawa pani; o cóż idzie?

DESDEMONANie wiem,

Jak to powiedzieć. Ci, co uczą dzieci,Czynią to w sposób łagodny, podająŁatwe zadania, należało jemuW taki sam sposób zgromić mnie, bo jestemGodnym zgromienia dzieckiem, w rzeczy samej.

JAGOCo ci się stało, pani?

EMILIAAch, Jagonie!

Generał nazwał ją wszeteczną, zelżyłTak hańbiącymi, ohydnymi słowy,Jakich nie mogą znieść uczciwe serca.

DESDEMONAJestżem ja taką? powiedz.

JAGOJaką, pani?

DESDEMONATaką, jak ona mówi, że mnie nazwał.

EMILIAJagonie, nazwał ją dziewką, wstyd mówić;Pijany prostak nawet by nie użyłTakich terminów na ostatnią dziewkę.

Page 328: Romeo i Julia

328

JAGOJakiż on powód miał do tego?

DESDEMONANie wiem,

Ale to pewna, żem nie zasłużyłaNa nic takiego.

JAGONie płacz, droga pani,

O, nie płacz, nie płacz! Biedaż się uwzięła!

EMILIANa toż się ona wyrzekła ojczyzny,Ojca, przyjaciół; na toż odrzuciłaTyle ponętnych, tyle świetnych związków,Aby otrzymać miano wszetecznicy?Jak tu nie płakać?

DESDEMONATaki mój los.

JAGONiech go

Pomsta ogarnie! Skąd mu to przyjść mogło?

DESDEMONABóg raczy wiedzieć.

EMILIAGardło w zakład daję,

Że jakiś szczwany nędznik, jakiś chytry,Przymilający się łotr, jakiś lizusBez czci i wiary wymyślił tę potwarz,By się dochrapać jakiegoś urzędu.Gardło dam za to.

JAGOFuj! To być nie może,

Nie ma na świecie takiego człowieka.

DESDEMONAA jeśli taki jest, niech mu złość jegoPan Bóg przebaczy.

EMILIANiech mu kat przebaczy

I piekło wszystek szpik wysuszy w kościach!Ją zwać wszeteczną? Któż z nią ma stosunki?Gdzie, jak i kiedy? Skąd cień podobieństwa?

Page 329: Romeo i Julia

329

Jakiś wierutny łotr Murzyna zdurzył,Jakiś nikczemny oszust, podły hultaj.Oby go nieba odkryć pozwoliłyI bicz podały w każdą dłoń uczciwąDo przepędzenia tego szelmy nagoPrzez obszar świata, od wschodu na zachód!

JAGOCzego tak wrzeszczysz?

EMILIAO, wieczna kaźń jemu!

Taki to ptaszek pomieszał był niegdyśKlepki i tobie i nabił ci głowę,Że ja mam jakieś konszachty z Murzynem.

JAGOCicho bądź, głupia.

DESDEMONAKochany Jagonie,

Cóż mam uczynić, aby go przejednać?Idź za nim, pomów z nim, bo na to słońce,Ani wiem, w jaki sposób go straciłam.Oto na klęczkach klnę się, żem niewinna,Jeżeli chęci moje kiedykolwiekPrzeciw miłości jego spiskowały,Czy to uczynkiem, czy to pożądaniem;Jeżeli wzrok mój, słuch lub jakikolwiekZmysł mój lubował kiedy w kim bądź innym;Jeśli go teraz nie kocham wyłącznieI nie kochałam zawsze, i nie będęZawsze kochała chociażby mnie nawetSkazał na rozwód z sobą jak żebraczkę,To niech nie zaznam pociechy w tym życiu!Wiele dokazać może złe obejście,On mnie nim może zabić, ale nigdyZmniejszyć miłości mojej. Ja wszeteczna!Sam już ten wyraz zgrozą mnie przejmuje;Do zasłużenia czynem na to mianoŻadna potęga próżności światowychNie potrafiłaby mnie doprowadzić.

JAGOO pani, nie bierz tego tak do serca;W złym był humorze tylko, list z WenecjiW niesmak mu poszedł i niechęć się jegoKrupi na tobie.

Page 330: Romeo i Julia

330

DESDEMONABogdajby tak było!

JAGORęczę, że tak jest.

Słychać trąbienie.

Słyszysz, pani? TrąbaWzywa na ucztę; posłowie weneccyRadzi by zasiąść do stołu. Idź, pani,I przestań płakać; wszystko będzie dobrze.

Wychodzą D e s d e m o n a i E m i l i a.Wchodzi R o d r y g o.

Cóż tam, Rodrygo?

RODRYGONie zdajesz mi się rzetelnie ze mną wychodzić.

JAGOZ powodu?

RODRYGOCo dzień mnie zbywasz jakimś wykrętem i zamiast mnie posuwać naprzód w mych na-dziejach, usuwasz raczej, jak uważam, ode mnie wszelką pożądaną sposobność. Na honor!nie myślę tego dłużej cierpieć ani schować do kieszeni tego, com zniósł dotychczas.

JAGOPosłuchaj mnie, Rodrygo.

RODRYGOJużem się dosyć nasłuchał i przekonał się aż nadto, że twoje słowa i czyny nie chodzą zsobą pod rękę.

JAGOObwiniasz mnie najniesłuszniej.

RODRYGOWysuwam tylko prawdziwe zarzuty. Wyszastałem się co do grosza. Klejnoty, com ci je dałdla Desdemony (połowa ich byłaby nawet mniszkę ujęła), powiedziałeś mi, że zostałyprzez nią przyjęte; i otworzyłeś mi pocieszające widoki rychłego pozyskania jej względówi przystępu do niej; tymczasem nic z tego nie widzę.

JAGODobrze, dobrze, dalej!

Page 331: Romeo i Julia

331

RODRYGODobrze, dalej! Dalej tak iść nie może, i wcale to niedobrze. Na tę dłoń! powiadam, że toniegodziwie, i zaczynam się domyślać, że ze mnie zakpiono.

JAGODobrze.

RODRYGOPowtarzam, że to niedobrze. Odkryję wszystko przed Desdemoną: jeżeli mi zechce zwró-cić klejnoty, to zaniecham dalszych zabiegów i żałować będę mych nieprawych uroszczeń;jeżeli zaś mi ich nie zwróci, bądź pewien, że zażądana zadośćuczynienia od ciebie.

JAGOCzyś już wszystko wypowiedział?

RODRYGONie inaczej, i niewzruszone mam postanowienie postąpić nie inaczej, jak powiedziałem.

JAGOTeraz widzę, że masz w sobie animusz, I od tej pory zaczynam mieć lepsze wyobrażenie otobie niż kiedykolwiek. Daj mi rękę, Rodrygo, obarczyłeś mnie nader uzasadnionymi za-rzutami, a przecież, klnę się na wszystko, żem działał jak najgorliwiej w twej sprawie.

RODRYGOTo się nie pokazało.

JAGOPrzyznaję, że się nie pokazało, i podejrzenie twoje nie jest bez trafności i rozsądku. Ależ,Rodrygo, jeżeli istotnie jest w twoim łonie to, o czym teraz więcej niż kiedykolwiek mampowodów nie wątpić, to jest: wola, odwaga i męstwo, daj tego dowód tej nocy, a jeżeli na-stępnej nie ujrzysz Desdemony w swoich objęciach, to zastaw sidła na me życie i sprzątnijmnie zdradziecko ze świata.

RODRYGONo, no, o cóż to idzie? Jestli to w granicach możliwości i rozsądku?

JAGOTrzeba ci wiedzieć, że nadszedł wyraźny rozkaz z Wenecji, ażeby Kasjo zajął miejsce

Otella.

RODRYGOCzy być może? Takim sposobem Otello i Desdemona powrócą nazad do Wenecji.

JAGOO nie: on się uda do Maurytanii i zabierze tam z sobą piękną Desdemonę: chybaby tu byłzatrzymany jakim wypadkiem, żaden zaś inny wypadek nie mógłby być bardziej stanow-czy w tej mierze jak usunięcie Kasja.

RODRYGOCo rozumiesz przez usunięcie go?

Page 332: Romeo i Julia

332

JAGOBa, nic innego jak uczynienie go niezdatnym do zajęcia miejsca Otella: ewakuowanie muczaszki.

RODRYGOI chcesz, abym ja to uczynił?

JAGOTak właśnie, jeżeli chcesz sięgnąć po korzyść, słusznie ci przynależną. On dziś przepędzawieczór u pewnej marmuzeli; tam się z nim zejdę. Nic jeszcze nie wie o swoim wyniesie-niu. Jeżeli zechcesz czatować na niego, jak stamtąd będzie powracał (a moją rzeczą będzietak urządzić ten powrót, aby wypadł między dwunastą a pierwszą), to będziesz mógł żgnąćgo jak najwygodniej. Ja będę tuż, aby cię wesprzeć, i padnie pomiędzy nami. Pójdź, niestój taki osłupiały; wykażę ci przez drogę tak dowodnie potrzebę jego śmierci, że poczy-tasz sobie za powinność o nią go przyprawić. Już najwyższy czas na kolację, wieczór ucie-ka. Idźmy!

RODRYGOMusisz mi udzielić jeszcze więcej objaśnień.

JAGOBędziesz ich miał, ile zechcesz.

Wychodzą.

SCENA TRZECIA

Inny pokój w zamku.Wchodzą O t e l l o, L o d o w i k o, D e s d e m o n a,

E m i l i a i służba.

LODOWIKONie trudź się, panie generale; proszę.

OTELLOWybacz, przechadzka dobrze mi posłuży.

LODOWIKODobranoc, pani, przyjm dzięki.

DESDEMONAMy raczej

Dziękujem tobie, siniore.

Page 333: Romeo i Julia

333

OTELLOIdziemy?

O! – Desdemono...

DESDEMONACo każesz, mój mężu?

OTELLOIdź się położyć zaraz, wkrótce wrócę;Oddal Emilię, bacz, aby tak było.

DESDEMONABędzie tak, panie.

Wychodzą O t e l l o i L o d o w i k o, za nimi służba.

EMILIANo cóż? Jak tam teraz?

Złagodniał jakoś.

DESDEMONAWkrótce wróci, mówił.

Kazał mi pójść się położyć i ciebieOddalić, moja droga.

EMILIAMnie oddalić?

DESDEMONATak kazał; zatem, kochana Emilio,Daj mi mój nocny ubiór i bądź zdrowa.Nie trzeba nam się mu sprzeciwiać teraz.

EMILIAObyś go nigdy nie była ujrzała,Kochana pani!

DESDEMONATego ja nie powiem.

Serce me tak jest ku niemu zwrócone,Że nawet jego gniew, jego zniewagiI jego groźby – rozepnij mnie, proszę –Mają w mych oczach urok.

EMILIAPołożyłam

Na łóżku pani tę kołdę, coś chciała.

Page 334: Romeo i Julia

334

DESDEMONAWszystko mi jedno. Biedneż nasze głowy!Jeżeli umrę wprzód niż ty, Emilio,Pamiętaj przykryć mnie tą kołdrą.

EMILIAEjże,

Co pani prawisz!

DESDEMONAU mej matki była

Sługa, Barbara było jej na imię,Miała kochanka, a ten był okrutny,Bo ją porzucił. Śpiewywała sobiePiosnkę o wierzbie; była to pieśń stara,Ale stosowna do jej położenia,Umarła nucąc ją. Pieśń ta dziś w wieczórWciąż mi brzmi w uszach i gwałt sobie czynię,Abym tak samo nie zwiesiła głowyI nie śpiewała jak biedna Barbara.Proszę cię, śpiesz się.

EMILIAMamże pani przynieść

Nocne ubranie?

DESDEMONANie, rozbierz mnie tylko.

Ten Lodowiko jest wcale przystojny.

EMILIAPiękny mężczyzna.

DESDEMONAI miły w rozmowie.

EMILIAZnam pewną damę w Wenecji, co chętnieBoso by poszła do JerozolimyZa jedno tknienie jego wargi dolnej.

DESDEMONA śpiewaPod wierzbą płaczącą dziewczyna łzy roni

I śpiewa: wierzbo! wierzbo!W dół główkę spuściła, skroń wsparła na dłoni

I śpiewa: wierzbo! wierzbo!Zdrój, mrucząc opodal, przywtarza jej jękom:

O wierzbo! wierzbo! wierzbo!Od łez jej gorących kamienie aż miękną;

Złóż to na boku.

Page 335: Romeo i Julia

335

O wierzbo! wierzbo! wierzbo!Proszę cię, śpiesz się, on wkrótce powróci.

Z gałązek ja wierzby splotę sobie wianek.Nie gańcie mu tego, przyjmuję mój los.

Nie, to przypada w innej strofce. Słyszysz,Ktoś zakołatał do drzwi.

EMILIATo wiatr, pani.

DESDEMONANazwałam go zmiennym, a on mi rzekł; ach!

Płacz wierzbo! wierzbo! wierzbo!Niejeden ci przecie zastąpi mnie gach.

Idź już, dobranoc. Coś mnie oczy swędzą,Nie zapowiadaż to łez?

EMILIASkądże znowu?

DESDEMONATak mówią. O, ci mężczyźni, mężczyźni.Powiedz mi szczerze, Emilio, czy myślisz,Że są kobiety zdolne tak okropnieZdradzać swych mężów?

EMILIASą takie, bez kwestii.

DESDEMONACzyżbyś za cały świat to uczyniła?

EMILIAA ty, o pani?

DESDEMONANa światło dnia – nigdy!

EMILIAW świetle dnia pewnie bym nie uczyniła,Lecz ciemność nocy zmienia postać rzeczy.

DESDEMONAA za świat cały – odpowiedz, Emilio?

EMILIAHm! świat nie fraszka; z małej bagatelkiZysk byłby wielki.

Page 336: Romeo i Julia

336

DESDEMONAO nie, pewna jestem,

Że nigdy tego byś nie uczyniła.

EMILIAZ całą pewnością bym to uczyniła,I odczyniłabym po uczynieniu.Ma się rozumieć, żebym takiej rzeczyNie uczyniła za marny pierścionekAni za parę batystowych szmatek,Ani za kornet, ani za mantolet,Ani za żaden rupieć tym podobny;Ale za cały świat! Któraż kobietaNie zapragnęłaby swemu mężowiPrzyprawić rogów i zrobić go przez toMonarchą świata? Za tak wielką korzyśćGotowa bym się narazić na czyściec.

DESDEMONANiebo mi świadkiem, żebym za świat całyNie popełniła takiego bezprawia.

EMILIABezprawie takie jest bezprawiem tylkoW opinii świata; skorobyś zaś, pani,W nagrodę trudu cały świat posiadła,Własny by świat twój sądził to bezprawie,Łatwo byś przeto mogła je uprawnić.

DESDEMONANie sądzę, aby istniała choć jednaTaka kobieta.

EMILIATuzin ich się znajdzie,

Nie tylko jedna, i w dodatku tyle,Ile by trzeba, żeby w krąg zapełnićTen świat, o który by się ubiegały.Rozumiem jednak, że to wina mężów,Ilekroć żona się potknie. Jeżeli,Zapominając o swych obowiązkach,Na łonie innych skarby nasze trwonią;Jeśli kapryśną zwiedzeni zazdrościąŚcieśniają naszą swobodę, a nawet,Co gorsza, biją nas; jeśli nam czyniąUjmę w tym, cośmy wprzódy posiadały,Toć nic dziwnego, że w nas żółć zakipi;Jesteśmy korne w duchu, ale przy tymI mściwe trochę. Niech wiedzą mężowie,Że żony mają zmysły tak jak oni,

Page 337: Romeo i Julia

337

Ze mają oczy, węch i podniebienieZdolne odróżnić słodycz od goryczy,Tak jak i oni. Czegóż oni pragną,Gdy nad nas inne przenoszą. Rozkoszy?Tak myślę. Wiedzież ich k’temu namiętność?Zapewne. Słabośćli temu jest winną?Jużci tak. A czyż my jesteśmy wolneOd namiętności, od żądzy rozkoszyI od słabości bardziej niż mężczyźni?Niech nas szanują, a potem nie mruczą,Żeśmy złe, gdy nas sami złego uczą.

DESDEMONADobranoc, niebo krzyż ten na mnie zsyła,Bym trwała w dobrym, nie złym złe płaciła.

Wychodzą.

Page 338: Romeo i Julia

338

AKT PIĄTY

SCENA PIERWSZA

Ulica.Wchodzą J a g o i R o d r y g o.

JAGOStań tu za słupem; wnet przechodzić będzie:Wyjm rapier, dzierż go krzepko i wtłocz gracko.Nie bój się, będę tuż opodal ciebie.Ten krok nas zbawi lub zgubi; pamiętajI wolę w sobie skup.

RODRYGOBądź jednak blisko.

Jagonie, boję się, że plan zawiedzie.

JAGOBędę tuż. Śmiało! marsz na stanowisko!

Oddala się i staje w pewnej odległości.

RODRYGONiewielki pochop mam do tego czynu;Ale powody podał tak zasadne...Mniej, więcej jeden człowiek, cóż to znaczy?Nuże, mój mieczu, pójdź, zapadł nań wyrok.

Idzie na stanowisko.

JAGOPotarłem ten świerzb młody do żywego;Ot się i jątrzy. Czy on sprzątnie Kasja,Czy Kasjo jego, czy oba się sprzątną,

Page 339: Romeo i Julia

339

Zawsze coś wygram. Jeżeli RodrygoUniknie śmierci, zażąda ode mnieZwrotu pieniędzy i owych klejnotów,Które od niego wyłudziłem nibyDla Desdemony, nie będzie nic z tego,Jeżeli Kasjo zostanie przy życiu,Co dzień się jaki przymiot w nim okaże,Aby mnie zaćmił; może też i MurzynWydać mnie przed nim, ten punkt zbyt jest groźny;Musi więc umrzeć. Cicho! to on idzie.

Wchodzi K a s j o.

RODRYGOPoznaję jego chód, to on. Giń, wrogu!

Rzuca się na K a s j a i rani go.

KASJOTo pchnięcie było nieźle wymierzone,Ale mój kaftan lepszy jest, niż sądzisz,Doświadczę zaraz twego.

Dobywa szpady i rani R o d r y g a.

RODRYGOO, zabitym!

Pada. J a g o nadbiega, zadaje K a s j o w i pchnięciew udo i wychodzi.

KASJOOkaleczonym na zawsze. Ratunku!Hola! ratunku! Mordercy, mordercy!

Pada. O t e l l o ukazuje się w głębi.

OTELLOGłos Kasja, Jago dotrzymuje słowa.

RODRYGOBiada mi! o, ja nędzny!

OTELLOW rzeczy samej.

KASJONa pomoc! Hej! kto żyw! światła! felczera!

Page 340: Romeo i Julia

340

OTELLOTo on. O, walny, poczciwy Jagonie,Coś tak wziął żywo krzywdę przyjaciela,Ty mnie pouczasz. – Pupko ubóstwiana!Twój ulubieniec legł trupem i twojaBije godzina. Idę, wszetecznico!Już mnie nie złudzisz swymi ponętami;Splamione łoże sprośna krew twa splami.

Wychodzi. L o d o w i k o i G r a c j a n o ukazują sięw pewnej odległości.

KASJOCóż to? Czy nie ma ani straży, aniŻywego ducha? Mordercy! Mordercy!

GRACJANOJakieś nieszczęście się stało; te krzykiTragiczny jakiś wskazują wypadek.

KASJONa pomoc!

LODOWIKOSłyszysz?

RODRYGOO nędznik przeklęty!

LODOWIKODwóch czy trzech jęczy. Noc ta jest złowroga.Może to jaka zasadzka, czekajmy,Póki kto więcej nie przyjdzie na pomoc.

RODRYGONikt nie nadchodzi, na śmierć mnie krew ujdzie.

LODOWIKOSłuchaj!

J a g o na wpół rozebrany wchodzi ze światłem i gołą szpadą.

GRACJANOKtoś tu w koszuli zdąża, z światłem w rękuI bronią.

JAGOKto tu? Skąd ten zgiełk? Kto krzyczał?

Page 341: Romeo i Julia

341

LODOWIKONie wiemy.

JAGOCzyście krzyku nie słyszeli?

KASJOTu, tu! dlaboga, ratuj!

JAGOCo się stało?

GRACJANOZda mi się, że to chorąży Otella.

LODOWIKOTak, to on, pełen to dzielności człowiek.

JAGOKtoście wy, co tak żałośnie krzyczycie?

KASJOJagonie! łotry przebiły mnie, ratuj!Sprowadź mi pomoc!

JAGOTo ty, namiestniku?

Dlaboga! Jakież łotry to zrobiły?

KASJOJeden z nich, zda mi się, leży tu wpodleI ujść nie może.

JAGOO nikczemne łotry!

do L o d o w i k a i G r a c j a n a

Co wy za jedni? Pójdźcie tu na pomoc.

RODRYGORatujcie mnie!

KASJOTo jeden z nich.

JAGOHa, łotrze!

Zbóju pokątny!

Page 342: Romeo i Julia

342

Przebija R o d r y g a.

RODRYGOPrzeklęty Jagonie!

Nieludzki psie! och! och!

JAGOZabijać w mroku!

Gdzie się podziała reszta tych hultajów?Jak też w tym mieście pusto! – Hej! na pomoc! –Kto wy? jesteścież źli czy dobrzy?

LODOWIKOPisz nas

Tak, jak nas widzisz.

JAGOSinior Lodowiko?

LODOWIKOTen sam.

JAGOPrzepraszam was, Kasjo tu leży,

Ciężko raniony przez hultajów.

GRACJANOKasjo?

JAGOJakże się czujesz, kolego? Gdzie rana?

KASJONa wpół przecięte mam udo.

JAGOBroń Chryste!

Świećcie, panowie, zwiążę je koszulą.

Wchodzi B i a n k a.

BIANKACo to jest? Kto tak krzyczał?

JAGOKto tak krzyczał?

BIANKAO drogi Kasjo! mój najmilszy Kasjo!O Kasjo! Kasjo! Kasjo!

Page 343: Romeo i Julia

343

JAGOO łajdaczko!

Powiedz mi, Kasjo, czy się nie domyślasz,Kto są ci, co ci tak się przysłużyli?

KASJONie.

GRACJANOŻal mi, panie, że cię w tak żałosnym

Stanie zastaję; szukałem cię wszędzie.

JAGODaj no podwiązkę. Tak. Żeby kto kazałPrzynieść lektykę, abyśmy go mogliSpokojnie przenieść.

BIANKAMdleje. Kasjo! Kasjo!

JAGOPanowie, mam tę nimfę w podejrzeniuO uczestnictwo w tej zbójeckiej sprawce.Kochany Kasjo, bądź chwilkę cierpliwy.Pozwólcie światła, panowie; ciekawym,Czy znamy tego ptaszka, czy nie znamy.Co widzę! mójże to ziomek, przyjaciel,Rodrygo? nie! o tak! nieba! Rodrygo.

GRACJANORodrygo? Ten z Wenecji?

JAGOTen sam właśnie.

Czyś go znał waćpan?

GRACJANOCzym go znał? O, znałem!

JAGOSinior Gracjano? Wybaczcie mi, proszę,Krwawe to zajście niech usprawiedliwiMoją niegrzeczność.

GRACJANOMiło mi cię widzieć,

Panie chorąży.

Page 344: Romeo i Julia

344

JAGOJakże ci jest, Kasjo?

Lektyki! prędzej! Czy poszedł kto po nią?

GRACJANORodrygo!

JAGOOn to, on.

Wnoszą lektykę.

Lektyka, przecie!Nieście go, dobrzy ludzie, jak najwolniej,Ja po felczera skoczę.

do B i a n k i

Oszczędź sobiePracy waćpanna.

do K a s j a

Kasjo, ten nieszczęsny,Co tutaj leży, był mym przyjacielem,Jakież z nim miałeś nieporozumienie?

KASJOŻadnego w świecie; nie znałem go nawet.

JAGO do B i a n k iO, jakżeś zbladła!

do lektykarzy

Nieście go do domu!

Wynoszą K a s j a i R o d r y g a.J a g o do L o d o w i k a i G r a c j a n a.

Zostańcie chwilę, szanowni panowie.Cóż to waćpannie, żeś tak zbladła? Patrzcie:Czy uważacie, jak jej wzrok zobłędniał?W tym wzroku można wiele się doczytać.Tylko się dobrze przyjrzyjcie, panowie.Nieprawdaż? Wina musi się odezwać,Chociażby język odmawiał posługi.

Wchodzi E m i l i a.EMILIA

Co się tu stało, mężu? co się stało?

Page 345: Romeo i Julia

345

JAGOKasjo w ciemności napadnięty zostałPrzez Roderyga i jego wspólników,Którzy uciekli. Rodrygo nie żyje,A Kasjo bliski śmierci.

EMILIAWielki Boże!

Biedny młodzieniec! poczciwy nasz Kasjo!

JAGOTakie to skutki rozwiązłości. Spytaj,Proszę cię, Kasjo gdzie dzisiaj wieczerzał?

do B i a n k iCóż to? drżysz aśćka?

BIANKAWieczerzał dziś u mnie,

Ale dlatego drżeć nie mam przyczyny.

JAGOU ciebie? Pójdziesz ze mną, mościa panno.

EMILIAFuj, bezwstydnico!

BIANKAJa nie bezwstydnica;

Jam równie pełna sromu jak waćpani,Co mnie znieważasz.

EMILIAJak ja? O bezczelna!

JAGOIdźmy, łaskawi panowie, zobaczyć,Jak będą rany Kasja opatrzone.Pójdź aśćka, wnet nam zaśpiewasz inaczej.A ty, Emilio, spiesz do cytadeliDonieść naszemu państwu, co się stało.Idziem, panowie?

do siebie

Ta noc ma rozstrzygnąćMój los: ze szczętem zwalić mnie lub dźwignąć.

Wychodzi.

Page 346: Romeo i Julia

346

SCENA DRUGA

Sypialnia.D e s d e m o n a w łóżku śpiąca. Świeca się pali.

O t e l l o wchodzi.

OTELLOOto przyczyna, to przyczyna – duszo!Nie chciejcie, proszę, abym ją wyjawił,O czyste gwiazdy! Oto jest przyczyna.Ale ja krwi jej nie przeleję; szkoda,Szkoda byłoby zrysować żelazemTę skórę bielszą od śniegu i gładkąJak pomnikowy alabaster.Musi jednakże umrzeć, bo tak samoZwiodłaby innych jeszcze. Zgaszę światło,A potem – zgaszę światło; skoro zgaszęCiebie, mój służko świecący w pomroku,Łatwo cię będę mógł znów rozpłomienić,Gdy mi żal będzie; ale raz zgasiwszyTwoje żywotne światło, o! ty cudnieMisterny wzorze wytwornej natury,Gdzież znajdę iskrę prometeuszową,Co by to światło roztliła na nowo?Gdy raz twą różę zerwę, już jej życiaWrócić nie zdołam; musi, musi zwiędnąć,Niechże się jeszcze jej wonią nacieszę,Póki jest na pniu.

całuje ją

O słodki oddechu!Ty byś nieledwie z rąk sprawiedliwościMógł miecz wytrącić. Jeszcze, jeszcze jedenBędzieszli taką, jak jesteś, po śmierci,Którą ci zadam, to cię kochać będęNawet po śmierci. Jeszcze tylko jeden,Ostatni, nigdy słodszy pocałunekNie był zgubniejszy. Nie mogę się wstrzymaćOd łez; okrutne to łzy jednak; żal mójJest żalem nieba, co chłoszcze kochając.Budzi się.

DESDEMONAKto tu? Czy to ty, Otello?

OTELLOTak, Desdemono.

Page 347: Romeo i Julia

347

DESDEMONACzy chcesz się położyć?

OTELLOCzyś odmówiła pacierz, Desdemono?

DESDEMONATak, panie.

OTELLOJeśli sobie przypominasz

Jaki grzech, skruchą dotąd nie obmyty,To go natychmiast niebu wyspowiadaj.

DESDEMONADlaboga! mężu! co znaczy ta mowa?

OTELLOMódl się, a prędko; usunę się na bok;Nie chcę cię zabić nie przygotowanej;Boże broń! nie chcę zabić duszy twojej,Módl się więc.

DESDEMONAMówisz o zabiciu?

OTELLOTak jest.

DESDEMONANiechże się niebo zmiłuje nade mną!

OTELLOAmen! z całego serca tego pragnę.

DESDEMONASkoro tak, to mnie przecie nie zabijesz.

OTELLOHm!

DESDEMONAJednak boję się ciebie, boś straszny,

Kiedy tak dziko przewracasz oczyma.Dlaczego boję się, nie wiem, bo nie wiem,Com winna; ale czuję, że się boję.

OTELLOPomyśl o swoich grzechach.

Page 348: Romeo i Julia

348

DESDEMONAMoje grzechy

Naprzeciw ciebie są z zbytku miłości.

OTELLOZa to też umrzesz.

DESDEMONAZa to, żem kochała?

Przebóg! dlaczego tak przygryzasz wargi?Jakaś myśl krwawa wstrząsa tobą całym.Groźne to znaki, ale mam nadzieję,Że nie mnie grożą.

OTELLOCicho bądź! milcz!

DESDEMONAMilczę.

Cóż masz przeciwko mnie? Mów.

OTELLOOwą chustkę,

Którą ci dałem, a którąm tak cenił,Dałaś Kasjowi.

DESDEMONANie dałam, jak pragnęZbawienia duszy i dłuższego życia!Poślij po niego i spytaj go.

OTELLOStrzeż się

Krzywoprzysięstwa, duszyczko kochana;Pomnij, że leżysz na śmiertelnym łożu.

DESDEMONAAleż nie zaraz mam umrzeć.

OTELLONiezwłocznie.

Żałuj więc z całą szczerością za grzechy,Choćbyś się bowiem jednego po drugimNajuroczystszą zaparła przysięgą,Nie osłabiłabyś i nie zachwiałaNiewzruszonego przekonania tego,Pod którym jęczę. Śmierć twa nieuchronna.

Page 349: Romeo i Julia

349

DESDEMONAO Boże, zmiłuj się nade mną!

OTELLOAmen.

DESDEMONAI ty się zmiłuj! Jam cię nigdy w życiuNie obraziła; nigdym nie kochałaInną miłością Kasja, tylko taką,Na jaką niebo ogólnie pozwala;Nigdym mu nic nie dała.

OTELLONiebo świadkiem,

Żem ową chustkę widział w jego ręku.Kobieto bez czci i wiary, ty zmieniaszSerce me w kamień i nazwać mi każeszTo, co uczynić zamierzam, morderstwem,Nie zaś ofiarą, za którą to miałem.Widziałem ową chustkę.

DESDEMONAWięc ją znalazł;

Jam mu jej nigdy nie dała. O panie,Poślij po niego, każ mu prawdę wyznać.

OTELLOJuż on ją wyznał,

DESDEMONACo?

OTELLOŻe cię posiadał.

DESDEMONAJak to? W nieprawy sposób?

OTELLONie inaczej.

DESDEMONANie może tego powiedzieć.

OTELLOW istocie,

Nie może teraz, bo ma zwarte usta,Poczciwy Jago o to się postarał.

Page 350: Romeo i Julia

350

DESDEMONAAch! objaśniają się moje obawy.Więc on nie żyje?

OTELLOChoćby był miał tyle

Organów życia co włosów na głowie,Zemsta ma byłaby schłonęła wszystkie.

DESDEMONAO wielki Boże! on jest oszukany,A ja zgubiona.

OTELLOHa! niecna fryjerko!

Śmiesz za nim płakać wobec mnie?

DESDEMONAO panie,

Odtrąć mnie, wygnaj, ale nie zabijaj!

OTELLOGiń, nierządnico! nic cię nie ocali.

DESDEMONAZabij mnie jutro, oszczędź mnie dziś tylko.

OTELLOChcesz się opierać?

DESDEMONATylko pół godziny.

OTELLO do siebiePo dokonaniu skończy się wahanie.

DESDEMONANiech się pomodlę tylko.

OTELLOJuż za późno.

Dławi ją.

EMILIA za drzwiamiPanie, łaskawy panie! otwórz, otwórz!

OTELLOCóż to za hałas! Jeszcze żyje, dyszy.Okrutnym wprawdzie, lecz i miłosierny;

Page 351: Romeo i Julia

351

Nie chcę przeciągać dłużej twoich cierpieńTak, tak!

Dusi ją

EMILIA za drzwiamiOtwórz, pan! otwórz, proszę.

OTELLOKto tam?

EMILIAOtwórz, pan, to ja, mam pilny interes.

OTELLOTak! To Emilia; zaraz. Już nie żyje.Pewnie przynosi wieść o śmierci Kasja,Zgiełk tam był wielki. Ha! już się nie rusza:Jak grób milcząca. Mamże jej otworzyć?Zda mi się, że się poruszyła znowu:Nie. Cóż mam czynić? Wpuścić ją? Jak wpuszczę,Zechce zagadać pewnie do mej żony.Do mojej żony! Żony! Jakiej żony?Ja nie mam żony. O fatalna chwilo!Nie do zniesienia! Zda mi się, że terazBędzie zaćmienie słońca i księżycaI że krąg cały ziemi przerażonyRozpadnie się ze zgrozy.

EMILIA za drzwiamiWpuść mnie, panie.

Muszę się widzieć z panem. Otwórz, otwórz,Łaskawy panie!

OTELLOZapomniałem o niej.

Zaraz, Emilio. Spuśćmy wprzód firankę.

otwiera drzwi

Gdzie jesteś? Po co przychodzisz w tej porze?

E m i l i a wchodzi ze świecą.

EMILIAAch, panie, niecne morderstwo spełniono!

OTELLOJak to? W tej chwili?

Page 352: Romeo i Julia

352

EMILIATak, właśnie w tej chwili.

OTELLOTo księżyc temu winien: on w tych czasachBardziej niż zwykle zbliżył się do ziemi,Stąd szał napada ludzi.

EMILIAKasjo, panie,

Zabił Rodryga, owego młodegoWenecjanina.

OTELLOCo? Rodrygo zginął?

I Kasjo zginął?

EMILIANie, Kasjo nie zginął.

OTELLONie zginął Kasjo? Morderstwo więc traciSwój dźwięk i chrypnie słodko brzmiąca zemsta.

DESDEMONABez winy życie straciłam!

EMILIAO Boże!

Czyj to głos?

OTELLOCzyj? Co?

EMILIATo głos mojej pani.

Nieba! Na pomoc! Na pomoc! O pani!O Desdemono! przemów jeszcze! przemów,Kochana pani!

DESDEMONAUmieram niewinna.

EMILIAHa! któż jest sprawcą tego?

Page 353: Romeo i Julia

353

DESDEMONANikt, ja sama.

Bądź zdrowa. Pozdrów ode mnie mojegoUkochanego małżonka. Bądź zdrowa!

Umiera.

OTELLOJak ona mogła być zamordowana?

EMILIANiestety! któż to wie?

OTELLOSłyszałaś przecie

Z jej ust, że sprawcą tego ja nie jestem.

EMILIATak powiedziała, muszę to zaświadczyć.

OTELLOZ kłamstwem na ustach poszła wprost do piekła –Jam to ją zabił.

EMILIATym czystszy z niej anioł,

A tym czarniejszy szatan z ciebie, zbójco.

OTELLOOna puściła wodze sprośnym chuciom.

EMILIATo istna potwarz, a ty istny szatan.

OTELLONiestała była jak wiatr.

EMILIAA tyś wściekły

Jak ogień, kiedy ją mienisz niestałą,Jej wierność była godną niebian.

OTELLOKasjo

Miał z nią stosunki; spytaj swego męża.Obym się zapadł w najgłębsze dno piekieł,Jeślim się chwycił tej ostatecznościBez pewnych danych. Twój mąż wie o wszystkim.

Page 354: Romeo i Julia

354

EMILIAMój mąż?

OTELLOTak, mąż twój.

EMILIAŻe miała nieprawe

Z kim bądź stosunki?

OTELLONie inaczej, z Kasjem.

O, gdybym był miał pewność jej wiernościI niebo było mi za nią dawałoDrugi świat taki, utworzony z jednej,Całej, rodzimej sztuki chryzolitu,Nie byłbym jej był oddał.

EMILIAMój mąż?

OTELLOTak jest,

On pierwszy ostrzegł mnie o jej miłostkach;Prawy to człowiek, brzydzący się szlamemPowlekającym sromotne postępki.

EMILIAMój mąż?

OTELLODopókiż tych pytań, kobieto?

Twój mąż, powiadam.

EMILIAO kochana pani!

Miłość wywiodła nikczemna złość w pole.Mój mąż obwinia ją o wiarołomstwo?

OTELLOOn, twój mąż; cóż to? Czy mnie nie rozumiesz?Przyjaciel mój, twój mąż, poczciwy Jago.

EMILIANiechże mu zgnije jadowita duszaCo dzień o jeden grań! Łże najbezczelniej,Zbyt drogo ona, owszem, swój potwornyCeniła związek.

Page 355: Romeo i Julia

355

OTELLOHa!

EMILIAWywrzyj twą, wściekłość!

Ten twój postępek równie jest wart nieba,Jak ty jej byłeś wart.

OTELLORadzę ci milczeć.

EMILIANie lękam się twych gróźb, nie masz ty w sobieDo zaszkodzenia mi przez pół tej siły,Co ja mam do zniesienia tych zamachów.O dudku! głąbie ty z zakutym mózgiem!Ten twój czyn – co mnie tam twój miecz obchodzi!Wydam cię, choćbym dwadzieściakroć razyŚmierć miała ponieść. Na pomoc! na pomoc!Morderstwo! Murzyn zabił moją panią!

Wchodzą M o n t a n o, G r a c j a n o i J a g o.

MONTANOCo to jest? Co się stało, generale?

EMILIA do J a g o n aPójdź tu, pójdź, dobrześ dbał o swoją sławę,Gdy ludzie mordy na twój karb składają.

GRACJANOCo się tu stało?

EMILIA jak wprzódyJeżeliś nie podlec,

Zadaj fałsz temu niecnocie; on twierdzi,Żeś ty oskarżył przed nim jego żonęO wiarołomstwo. Wiem, że tak nie było;Nie jesteś zdolny do takiej szkarady.Mów, mów, bo serce moje przepełnione.

JAGONie powiedziałem mu nic więcej nad to,Com w duchu myślał i co on sam uznałZa wiarogodne i prawdopodobne.

EMILIAAle czyś kiedykolwiek mu powiedział,Że ona wiarołomna?

Page 356: Romeo i Julia

356

JAGOPowiedziałem.

EMILIASkłamałeś, podle skłamałeś; to kłamstwo,Piekielne kłamstwo, kłamstwo, jak Bóg w niebie!Ona występne mieć stosunki z Kasjem!Z Kasjem, mówiłeś?

JAGOZ Kasjem, mościa pani.

Powściągnij język.

EMILIA,Ja, powściągnąć język?

Ja muszę, muszę mówić, oto w łóżkuZamordowana leży moja pani.

WSZYSCYBoże uchowaj!

EMILIATwoje to poszepty

Spowodowały tę okropną zbrodnię.

OTELLOWyjdźcie z zdumienia, panowie, to prawda.

GRACJANONieszczęsna prawda!

MONTANOO potworny czynie!

EMILIACo za nikczemność! Ha! Co za nikczemność!Wiem, wiem, domyślam się, zgaduję wszystko.Jużem się pierwej tego domyślała.Co za nikczemność! Zabiję się z żalu.

JAGOCzyś zwariowała? Idź do domu zaraz.

EMILIANa Boga! niech mi wolno będzie mówić!Winnam mu w każdym razie posłuszeństwo,Tylko nie teraz; o, tylko nie teraz.

do J a g o n aMoże już nigdy nie wrócę do domu.

Page 357: Romeo i Julia

357

OTELLOOch! och! och!

Rzuca się na łóżko.

EMILIATak, tak, rycz, wij się z boleści,

Boś zamordował najczystszą niewinność,Jaką świat widział.

OTELLO zrywając sięNie! Występna była.

do G r a c j a n a

I ty tu, stryju? Dopierom cię spostrzegł.Patrz, oto leży twoja synowica.Zgładzona tymi rękami. Zaprawdę,Czyn ten wydaje się dziki i straszny.

GRACJANOBiedna istoto! W porę zmarł twój ojciec,Związek twój był dlań zabójczy, cierpieniePrzecięło starą nić, gdyby żył teraz,Widok ten w rozpacz by go wtrącił taką,Iżby anioła stróża swego zraziłI duszy swojej zbawienie naraził.

OTELLOSerce się na to ściska, ale JagoWie, że się ona jakie tysiąc razyZ Kasjem sprośnego dopuszczała czynu –Kasjo to wyznał – i zapały jegoWynagrodziła tym samym podarkiem,Który ode mnie dawniej otrzymała.Widziałem przedmiot ten u niego w ręku:Była to chustka, pamiątka rodzinna,Którą mój ojciec dał był mojej matce.

EMILIAO nieba! nieba!

JAGOBędzieszże ty milczeć?

EMILIATo musi na wierzch wyjść, musi wyjść na wierzch.Ja milczeć, panie? Nie, ja mówić będę,Tak głośno jak wiatr północny. Niech niebo,

Page 358: Romeo i Julia

358

Ludzie, szatany, wszystkie moce świataWołają na mnie: „Milcz”, ja mówić będę.

JAGOMiejże rozwagę i ruszaj do domu.

EMILIANie pójdę.

J a g o usiłuje przebić żonę.GRACJANO

Wstydź się! dobywać orężaPrzeciw kobiecie?

EMILIAO głupi Murzynie!

Tę chustkę, chustkę tę, o której mówisz,Ja przypadkowo znalazłam i dałamMemu mężowi; bo niejednokrotnieW nalegający, uroczysty sposób(Jakby mu wiele na tym zależało)Żądał ode mnie, abym ją wykradła.

JAGOKlępo przeklęta!

EMILIAOna dać tę chustkę

Kasjowi? Nigdy! Ja to ją znalazłamI Jagonowi dałam.

JAGOKłamiesz, draniu.

EMILIANie, jak Bóg w niebie! Nie kłamię, panowie.

do O t e l l a

O krwawy capie! Jak mógł taki bałwanŻyć z tak cnotliwą kobietą?

OTELLOCzy gromy

Na to są tylko w niebie, aby grzmiały?Superfinowy łotrze!

Rzuca się na J a g o n a.J a g o przebija E m i l i ę i ucieka.

Page 359: Romeo i Julia

359

GRACJANOPatrzcie, pada,

Niechybnie zadał jej śmiertelne pchnięcie.

EMILIATak, tak. O złóżcie mię przy mojej pani!

GRACJANOI uciekł, ale żonę zamordował.

MONTANOTo łotr, ten Jago – sinior Gracyjano,Weź ten miecz, com go zabrał Murzynowi;Obsadź drzwi zewnątrz, niech go nie puszczają,Zabiją raczej. Ja muszę podążyćZa tym hultajem, bo to pies skazanyNa potępienie.

Wychodzi z G r a c j a n e m.

OTELLOJużem ja niemężny

I byle fagas może miecz mi zabrać.Na cóż by sława miała cnotę przeżyć?Niech wszystko w nicość przepada!

EMILIACo znaczył

Ów śpiew twój, pani? Słyszyszże mię jeszcze?Pożegnam świat ten jak łabędź i umręZ pieśnią na ustach: Wierzbo! wierzbo! wierzbo!Murzynie, ona była czysta, onaKochała ciebie, okrutny Murzynie.Ostatni to już raz usta otwieram,Więc mi wierz: mówiąc, co myślę, umieram.

Umiera.

OTELLOMam jeszcze inny oręż w tym pokoju.Miecz to hiszpański, w lodzie hartowany.Oto jest. Stryju, muszę wyjść.

GRACJANO zewnątrzJeżeli

Krok zrobisz za próg, przypłacisz to drogo.Jesteś bezbronny, musisz przeto ulec.

Page 360: Romeo i Julia

360

OTELLOTo przyjdź tu do mnie na chwilę rozmowyLub z gołą pięścią rzucę się na ciebie.

GRACJANO wchodzącCzego chcesz?

OTELLOMam miecz, widzisz, nigdy jeszcze

Lepszy nie zdobił boku wojownika.Był czas, gdym mieczem tym i tym ramieniemTorował sobie drogę przez zawadyDwadzieścia razy większe niż zapora,Którą mi stawiasz. O czcze to przechwałki!Któż zdoła los swój przejrzeć? Dziś tak nie jest.Nie bój się, choć mię uzbrojonym widzisz:Tu kres żeglugi mojej, moja przystań,Ostatni morski znak dla mego statku.Czego się cofasz? Płonne twe obawy:Trąć tylko trzciną o piersi Otella,A wnet ustąpi. Gdzieżbym ja się udał?Jakże wyglądasz teraz? O wybraneDziecię niedoli! bladaś jak to giezło!Gdy się zejdziemy tam do porachunku,Widok twój wygna mą duszę sprzed niebiosI czartom na łup odda. Jakżeś zimna,Moja pieszczoto! zimna jak, o! wstyd twój.Przeklęty zdrajco! – Odtrąćcie mię, furie,Sprzed tego niebian godnego oblicza!Rozwiejcie mię wichrami! Stopcie w siarce!Wtrąćcie w głęboką czeluść płynnych żarów!O Desdemono! Martwa Desdemono!Martwa! och! och! och!

Wchodzq L o d o w i k o, M o n t a n o. K a s j o w lektycei straż prowadząca ujętego J a g o n a.

LODOWIKOGdzie ten szalony, nieszczęśliwy człowiek?

OTELLOOto jest: oto ten, co był Otellem.

LODOWIKOGdzie ów gad? stawcie tu przed nas tę żmiję.

OTELLONa nogi patrzę mu; ale to bajka.Jeżeli diabeł, nie będęć mógł zabić.

Page 361: Romeo i Julia

361

Rzuca się na J a g o n a i rani go.

LODOWIKOOdbierzcie mu miecz.

JAGORannym, lecz nie na śmierć.

OTELLOTym lepiej, wolę, że jeszcze pożyjesz;Bo umrzeć, czuję to, jest szczęśliwością.

LODOWIKOO ty, niedawno jeszcze tak cnotliwy,Nimeś wpadł w sidła zdrajcy, o Otello!Cóż świat o tobie powie?

OTELLOWszystko jedno,

Może mię nazwać uczciwym mordercą,Jeżeli zechce; bom nic nie uczyniłPrzez podłość; wszystko przez miłość honoru.

LODOWIKOTen nędznik wyznał już przez pół swe sprawki;Byłżeś z nim w zmowie przeciw życiu Kasja?

OTELLOTak jest.

KASJOKochany wodzu, czy być może?

Nigdym do tego nie dał ci przyczyny.

OTELLOWierzęć i proszę cię o przebaczenie.Spytaj się tego szatana, dlaczegoTak mi opętał i duszę, i ciało!

JAGOPróżno by pytał, co wiecie, to wiecie;Od tej już chwili nieme moje usta.

LODOWIKONawet do modłów?

GRACJANOMęki je otworzą.

Page 362: Romeo i Julia

362

OTELLONiech pozostaną nieme, to i lepiej.

LODOWIKODowiesz się, panie, szczegółów, o którychNic jeszcze nie wiesz, jak się zdaje. OtoList znaleziony w kieszeni Rodryga,Tu drugi. W pierwszym wzmianka, że RodrygoBył poduszczony do zabicia Kasja.

Oddaje list O t e l l o w i.

OTELLO po przeczytaniuO nędznik!

KASJOCo za pogańskie oszustwo!

LODOWIKOA oto drugi list pełen wyrzutów,Również w kieszeni jego znaleziony,Rodrygo miał go, jak się zdaje, przesłaćTemu łotrowi, ale on tymczasemNadszedł i niechęć jego ułagodził.

OTELLO po przeczytaniuO, łajdak szkodny! Jakimże sposobemChustka mej żony przeszła w twoje ręce,Kasjo?

KASJOZnalazłem ją w moim pokoju

I on sam wyznał, gdy go tu wiedziono.Że ją upuścił tam umyślnie w celu,Którego dopiął.

OTELLOO moja ślepoto!

KASJOJest też w tym liście Rodryga ślad, jak goNamówił Jago do szukania ze mnąOwej na warcie kłótni, skutkiem którejStraciłem miejsce; i tenże Rodrygo,Z pozornej śmierci ocknąwszy się, zeznałPrzed chwilą właśnie, że go Jago podżegłDo napadnięcia mnie i przebił potem.

Page 363: Romeo i Julia

363

LODOWIKOOtello, musisz wyjść stąd i pójść z nami,Pełnomocnictwo twe ustało. KasjoZarządza teraz Cyprem. PozostanieszPod ścisłą strażą, póki rząd weneckiUwiadomiony nie będzie o winie,Jaka na tobie cięży. Co się tyczyTego wyrodka, czekają go mękiNajwyszukańsze, jakim kiedykolwiekZbrodniarz ulegał. Prowadźcie ich!

OTELLOZaraz,

Parę słów tylko. Oddałem WenecjiPewne przysługi, są one wiadome;Nie mówmy o tym. W doniesieniu, któreO tych nieszczęsnych sprawach prześlesz, panie,Wystaw mię, proszę, takim, jakim jestem;Nie ujmij ani nie dodaj niczego.Przyjdzie ci przeto mówić o człowieku,Co nieroztropnie, ale bardzo kochał;Co nie był skory do podejrzeń, aleRaz je powziąwszy, nie był siebie panem;Którego ręka na wzór indyjskiegoProstego parii odrzuciła perłęWięcej niż całe jego plemię wartą;Którego oczy dotąd zawsze suche,Ronią łzy teraz, jak arabskie drzewaSwój balsamiczny sok. Napisz to wszystko,A w końcu dodaj, że gdy raz w AleppoZuchwały Turczyn bił WenecjaninaI bluźnił państwu waszemu, jam tegoPsa rzezanego uchwycił za gardłoI pierś mu przeszył – tak.

Przebija się.

LODOWIKOO krwawy końcu!

GRACJANOZa nic już teraz wszystko, co się rzekło.

OTELLO padając na D e s d e m o n ęJak przed zabiciem całowałem ciebie,Tak niech umieram, sam zabiwszy siebie.

Umiera.

Page 364: Romeo i Julia

364

KASJOBałem się tego, ale rozumiałem,Że jest bezbronny, dusza jego byłaWzniosła i wielka.

LODOWIKO do J a g o n aSpartański psie! sroższy

Od moru, głodu i dzikich fal morza,Patrz na tragiczne żniwo tego łoża:Twoje to dzieło. Takiego widokuWzrok nie wytrzyma; zakryjcie go oku.

do G r a c j a n a

Gracjano, zostań tu jeszcze i zajmijMienie Murzyna, ono bowiem z prawaSpada na ciebie.

do K a s j a

Od was, panie rządco,Zależy kara tego piekielnika,Czas, miejsce, rodzaj mąk: obostrz je, obostrz!Co do mnie, siadam natychmiast na okrętI wracam nazad, abym senatowiZ zbolałym sercem skreślił, jako świadek,Ten zbyt bolesny dla wszystkich wypadek.

Wychodzi.