READ Magazyn #10

48
READ

description

 

Transcript of READ Magazyn #10

READ

OLA BĄK REKLAMA / PATRONATY [email protected] JAKUB CIOSIŃSKI REKLAMA / OPRAWA GRAFICZNA [email protected]

ZESPÓŁ REDAKCYJNY DOMINIK KOWOL KAMIL ŁUKOWICZ JAROSŁAW MAJĘTNY MACIEJ MAŃKA WOJCIECH MAZUR JUDYTA PATOKA KATARZYNA ROMANIUK KOREKTA PAULINA IMIELA KATARZYNA ROMANIUK ZDJĘCIA MAT. PRASOWE OKŁADKA ZDJĘCIE PROMOCYJNE FILMU ZAGINIONA DZIEWCZYNA

READ #10

readmagazyn.pl

facebook.com/readmagazyn

[email protected]

w tym numerze

TEKSTY • NEWSY • HAPPYSAD: WYWIAD • KRÓL NACIĄGANEGO HORRORU • THE KNICK • MUZYKA SEATTLE • HARRY POTTER I CO POTEM • JEDNOOSOBAWA FABRYKA SNÓW

recenzje • ZAGINIONA DZIEWCZYNA • INTERSTELLAR • I FORGET WHERE WE WERE • FURIA • BARDZO POSZU- KIWANY CZŁOWIEK • THE GRAND BUDAPEST HOTEL • ROGI

NEWSy

Youtube Music Key

Już za niedługo YouTube zacznie oferować nową usługę służącą do strumieniowego przesyłania multimediów. Music Key całymi

garściami czerpie z modelu, jaki wykorzystuje Spotify. Ofertuje nieograniczony dostęp do mu-zyki oraz teledysków. Playlisty, rekomendowana muzyka, piosenki zyskujące na popularności, wszystko to już znamy. Niedługo zostanie rów-nież możliwość odtwarzania całych dyskografii czy albumów. Istnieje jednak również możliwość wykupienia płatnej subskrypcji - 10$ za miesiąc. Co zyskuje-my? Brak reklam, nieskończone playlisty (radio w Spotify) oraz dostęp do całej bazy muzyki w Google Play. Aktualizacja do Muzyki Google Play pozwoli na oglądanie oficjalnego teledysku dla danej piosenki, bez wychodzenia z aplikacji, a rekomendacje piosenek, będą na podstawie słuchanej muzyki zarówno na serwisie YouTube jak i Muzyki Google Play. Niestety, aktualnie usługa jest w fazie zamkniętej--beta, co oznacza, że potrzebujemy zaproszenia. Co ciekawe, YouTube wysyła najpierw zaprosze-nia tylko „największym fanom muzyki”. Szczęścia-rze, którzy dostaną zaproszenie w trakcie trwania obecnej fazy, dostaną dożywotni rabat na usługę, zapłacą za nią osiem dolarów, funtów lub euro.

DARMOWE WI-FI W NOWYM JORKU

Od połowy przyszłego roku, w Nowym Jor-ku będzie dostępne całkowicie darmowe publiczne Wi-Fi. LinkNYC planuje usunąć z ulic 10 000 budek telefonicznych i za-stąpić je nowoczesnymi pylonami Wi-Fi, obejmując bezpłatnym internetem wszyst-kie pięć dzielnic Nowego Jorku.

Pylony ponadto będą wyposażone w stację, w której będzie można podładować telefon oraz w dotykowe tablety, dzięki którym będziemy mieć dostęp do nowojorskiego punktu informacji.

Co najciekawsze, projekt wcale nie będzie realizowany z pieniędzy podatników. Całe przedsięwzięcie będzie utrzymywane z reklam wyświetlanych na ekranach po bokach każdej stacji.

Rusza Tour Of The Year

15 listopada w naszych głośnikach zawitał numer Tour Of The Year autorstwa Ku-bana, W.E.N.Y. , Kuby Knapa oraz VNM-a.

Utwór wyprodukowany przez znanego producenta SoDrumatica promuje najnow-szą trasę koncertową ty czterech MC’s . Trasa obejmuje 7 miast, w których będzie można zobaczyć artystów do końca listo-pada. Pierwszy koncert odbył się już 21.11 w klubie Estrada w Bydgoszczy. Do utworu promującego te wydarzenia został nakręco-ny klip.

WEAK FREAK

Kiedy kilka tygodni temu nadcho-dził dzień premiery najnowszego sezonu American Horror Story,

oczekiwania były ogromne, a każdy news tylko podsycał apetyt. Zapowiadało się świetnie, cyrk dziwadeł na czele z Elsą Mars graną przez Jessicę Lange, w towa-rzystwie Sary Paulson i Evana Petersa. Zawodzi jednak nawet sama czołówka. Jest zdecydowanie mnej przemyślana, a co za tym idzie, słabsza od tych z pozo-stałych sezonów. Jeśli zaś chodzi o samą treść... wystarczy zajerzeć na choćby jedną stronę łączącą fanów serialu, żeby się przekonać, że to nie do końca to na co liczyliśmy. Mimo to wszyscy czekają na kolejny odcinek i kolejne wcielenia znanych z poprzednich sezonów postaci. Miejmy nadzieję, że akcja jeszcze nas zaskoczy!

trzecie miejsce Interstellar Christophera Nolana, które w tym samym czasie zaro-biło 15 milionów. To wyjątkowo dzielące widzów widowisko swój sukces kasowy zawdzięcza przede wszystkim marce, jaką wyrobił sobie reżyser. I choć zajmuje wy-sokie miejsca w światowych rankingach, krytycy filmowi nie zostawiają na nim suchej nitki. Czwarte miejsce należy obecnie do drugiej części Głupiego i głupszego, natomiast na piątym miejscu utrzymuje się Zaginiona Dziewczyna Davida Finchera, co nie po-winno dziwić, biorac pod uwagę atrakcyj-ność, a także kunszt tego filmu. Zarobił on 3 miliony w ten weekend, a 156 w osiem tygodni. Kolejne miejsca należą się Beyond the Li-ghts, Mów mi Vincent, Furii i Birdmanowi.

SHADY’S BACK... AGAIN?!

d opiero co, bo 24 listopada ukała się nowa płyta prawdopodobnie naj-bardziej znanego rapera na świe-

cie, a mianowicie Eminema. Jeśli jednak oczekujecie wielu świeżości w wykonaniu samego Marshalla to muszę Was rozcza-rować. Shady XV, bo tak zatytułowany jest album, składa się z 2 płyt CD z czego jedna jest składanką największych hitów artysty, z czym ciężko mi się zgodzić bę-dąc jego wieloletnim fanem i sprawdzając tracklistę. Druga co prawda zawiera 11 nowych utworów, jednak nie tylko solo-wych, ale też kolaboracji między innymi z Royce Da 5’9” czy Yelawolfem, co również nie napawa mnie optymizmem, znając efekty ich poprzedniej współpracy. Jak to mawiał klasyk „Trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść” i pomimo mojej ogromnej sympatii to tego rapera, sądzę, że jego 5 minut już minęło i czas ustąpić miejsca innym twórcom.

Box Office

Na chwilę obecną Box Office USA, największy wyznacznik mająt-kowego sukcesu przezentuje

się niezwykle interesująco. Na miejscu pierwszy znajdują się oczywiście naj-nowsze Igrzyska Śmierci, z dochodem aż 123 mln dolarów, jednak wydawać by się mogło, że miejsce drugie powinno należeć do Nolana lub Finchera, okazuje się jednak być inaczej. Czarnym koniem tego wyścigu jest Wielka Szóstka, Disneyowska animacja o chłop-cu, który, wraz ze swoim robotem zostaje uwikłany w plan zniszczenia rodzinne-go miasta. Bardzo słabo jak dotychczas rozreklamowany w Polsce, choć premiera już 28 listopada, film zarobił w Stanach 20 milionów dolarów w ten weekend. Tym sa-mym udało mu się przeskoczyć, zajmujące

HAPPY-SAD

ZADEBIUTOWALI 10 LAT TEMU, A DZIŚ MAJĄ JUŻ BLISKO PÓŁ MILIO-NA FANÓW. O TYM CO

ZMIENIŁO SIĘ W ICH MUZYCE NA PRZESTRZENI DEKATY, NO-WEJ PŁYCIE, JEDZENIU I TYM, CO ZROBILIBY, GDYBY MIAŁO NIE BYĆ JUTRA ODPOWIE-DZIAŁ NAM ŁUKASZ CEGLIŃ-SKI: W TYM ROKU ŚWIĘ TO WA LI-ŚCIE DZIE SIĘ CIO LE CIE WA-SZEGO DEBIU TANC KIEGO KRĄŻKA. JAK WSPO MI NA CIE TAM TEN CZAS? SPO DZIE WA LI-ŚCIE SIĘ TAKIEGO SUKCESU? To był czas robie nia wielu rze czy na ślepo, kie ro wa nia się instynk-tem, podej mo wa nia nie ko niecz nie świet nych decy zji. Ale wyszli śmy z tego wszyst kiego obronną ręką. Na pły cie brzmią cej jak śred niej jako ści demówka, zna lazł się utwór, który tra fił do szer szego grona odbior-ców muzyki mło dzie żo wej i tak się zaczęło. Nikt oprócz nas nie przej-mo wał się tym, jak ta płyta brzmi,

a i nam przy szło mach nąć na to ręką. Pio senki obro niły się same. Całe szczę ście. Każdy pew nie miał nadzieję na jakiś suk ces, ale przy-zwy cza jeni do cią głych życio wych roz cza ro wań, nie liczy li śmy na nic. No może, że faj nie byłoby pograć tro chę kon cer tów, pograć dla ludzi. POD CZAS WIO SEN NEJ TRASY ZAGRA LI ŚCIE SPORO KAWAŁ-KÓW Z „WSZYSTKO JEDNO”, MAJĄC TYM SAMYM OKA ZJĘ PORÓW NA NIA ICH Z TYMI NOW SZYMI KOMPOZYCJAMI.JAK NA PRZE ŁO MIE TEJ DE-KADY ZMIE NIŁA SIĘ WASZA MUZYKA?

Chyba nie nam to oce niać. Z naszej per spek tywy mniej wię cej od trze-ciej płyty muzyka wycho dzi z tła. Jest mniej pod rzędna wzglę dem tek-stów. Wię cej muzy ku jemy, doda jemy nowe instru menty, dobar wiamy to wszystko kla wi szami czy, jak to ludzie teraz koja rzą, elek tro niką. Wydaje mi się, że w tek stach wię-cej jest obser wa cji spo łecz nych, a nie tylko tych z wła snego ogródka, takich wewnętrz nych rozmyślań.

OLA BĄK

MIE LI ŚCIE TEŻ MAŁY EPI ZOD Z BRANŻĄ KULI-NARNĄ. PRZEZ KRÓTKI CZAS PRO WA DZI LI ŚCIE BLOGA, NA KTÓ RYM PISA LI ŚCIE GDZIE I CO WAR-TO ZJEŚĆ. SKĄD WZIĄŁ SIĘ TEN POMYSŁ? MOŻE-MY LICZYĆ NA JEGO REAK TY WA CJĘ POD CZAS JESIEN NEJ TRASY?

Oczy wi ście, że powró cimy. Ze zdwo joną siłą. Chwi lowo nie mie li śmy czasu na roz pły wa nie się nad kuli na riami, ale płyta już skoń czona i od trasy jesien nej, która rusza 3 paź dzier nika, wra camy do naszego bloga. Zasta na wiamy się czy nie przejść tylko na Fejsa, bo łatwość pro wa dze nia takiej dzia łal no ści jest nie po rów ny wal nie więk sza tam, niż na jakimś blogu z zaawan so wa nym CMSem. A pomysł na Żar cie w Tra sie wziął się z naszych podróży kuli nar-nych oraz nudy. Doszli śmy do wnio sku, że skoro jeź dzimy w trasy, mamy swoje ulu bione bary, restau ra cje, knajpki, chaty itd, to z przy jem no ścią tą wie dzą podzie limy się z innymi żyją cymi w trasie. NA RAZIE TRZY MA CIE SWO ICH FANÓW W NIE-PEW NO ŚCI – NIE ZNAMY OSTA TECZ NEJ DATY PRE MIERY NOWEGO WYDAW NIC TWA, CZE KAMY NA SIN GLA. CZYM NAS ZASKO CZY CIE NA „JAKBY NIE BYŁO JUTRA”?

Zasko czymy naj mniej skoczną, naj bar dziej przy gnę bia-jącą, naj smut niej szą i naj dusz niej szą płytą w dorobku. Nie któ rych już zra zi li śmy utwo rem Ciała Detale, ale to tylko jeden z odcieni tego mate riału. Pre miery spo dzie-wamy się mniej wię cej w poło wie października.

TYM RAZEM WYBÓR PADŁ NA GDAŃ SKIE CU-STOM34 STU DIO. JAK WYGLĄ DAŁA PRACA NAD ALBUMEM?

Po raz pierw szy nagry wa li śmy płytę na tzw. setkę czy-li wszy scy razem i tro chę wyglą dało to tak, jak by śmy nagry wali demówkę. Ten poziom luzu w każ dym aspek cie przed się wzię cia. Z tego co wiemy, Custom 34 jest ide al-nym miej scem na tego typu akcje, dla tego wybór padł na nie. Mie li śmy prze zna czone 10 dni na nagra nie instru-men tów, ale jakoś udało się to zro bić w cza sie nie mal 5 razy krót szym. Bio rąc pod uwagę, że w sumie chwilę wcze śniej te utwory zostały nieco prze aran żo wane przez Mar cina Borsa, to myślę, że wyko na li śmy plan mak si mum w mini mal nym cza sie. Na efekty cały czas cze kamy, bo mixy trwają.

KTÓRY KAWA ŁEK Z NOWEGO ALBUMU JEST WAM NAJBLIŻSZY?

Trudno powie dzieć. Mate riał musi się ule żeć, ograć kon-cer towo itp. Na to pyta nie odpo wiemy za rok.

NAWIĄ ZA LI ŚCIE WSPÓŁ PRACĘ Z MATE USZEM HOLA KIEM Z KUMKI OLIK, KTÓRY ZAJĄŁ SIĘ OPRAWĄ GRA FICZNĄ. JAK SIĘ WAM RAZEM PRA CO WAŁO? MYŚLE LI ŚCIE BY WSPÓL NIE COŚ NAGRAĆ? No jesz cze nie;-) Póki co sku pi li śmy się nad roz pra co wy-wa niem mate rii wizu al nej. Prace Mate usza prze wi jały nam się gdzieś na fejs buku. Raz były to pla katy kon cer-towe, raz jakieś gra fiki, okładki płyt. Gdy pod ję li śmy decy zję o gra fice typu “mini mal” na okładce, Mate usz przy szedł nam po chwili do głowy i szybko się z nim skon tak to wa li śmy. On jest bar dzo kon kretny. Dużo chciał wie dzieć o pły cie, o muzyce, o tek stach. Zro bił wszystko na czuja. Czy ta jąc tylko tek sty i tro chę z nami rozmawia-jąc. WASZ KALEN DARZ JEST ZAPEŁ NIONY PO BRZEGI, JESTE ŚCIE NIE MALŻE BEZ PRZE RWY W TRA SIE, A W WOL NYCH CHWI LACH ZAJ MO WA LI ŚCIE SIĘ NAGRY WA NIEM NOWEJ PŁYTY. MACIE CZA SAMI OCHOTĘ ZRO BIĆ SOBIE PRZE RWĘ I ODPO CZĄĆ OD TEGO WSZYSTKIEGO?

Ten rok na serio jest wyjąt kowy. Nie pamię tamy kiedy ostat nio spę dza li śmy ze sobą tyle czasu. Całe szczę ście mię dzy nami panują dość zdrowe sto sunki, nie męczymy się prze by wa jąc razem. Gra nie w kapeli to są w sumie wieczne waka cje, a komu by się chciało z nich wracać;-)

JESTE ŚCIE JED NYM Z NAJ BAR DZIEJ „LUBIA-NYCH” POL SKICH ZESPO ŁÓW NA FACE BO OKU. BAR DZO TRUDNO JEST W DZI SIEJ SZYM ŚWIE CIE ZNA LEŹĆ SWOJĄ GRUPĘ FANÓW, A WASZA LICZY JUŻ BLI SKO PÓŁ MILIONA. Z DRU GIEJ STRONY JEST O WAS CICHO W MASS MEDIACH – NIE CHO DZI CIE NA BAN KIETY, NIE GRA CIE W PRO-GRA MACH ŚNIA DA NIO WYCH. JAK MYŚLI CIE, CO SPRA WIŁO, ŻE UDAŁO SIĘ WAM TO OSIĄGNĄĆ?

Wszystko to, o czym opo wia da łem w pierw szym pyta niu plus praca, instynkt, fart, jakieś zdol no ści, umie jęt no ści, zna le zie nie się w odpo wied nim miej scu i cza sie, pozna nie przy chyl nych nam osób, lubią cych nas pry wat nie i tym samym chcą cym nam pomóc ot tak, z przy ja ciel skiego odru chu. Jakąś wspólną wraż li wość z publicz no ścią i fanami musimy też mieć, bo ina czej chyba by nas ole wali. To nie jest odkryw cza muzyka, nie wyzna czamy nowych tren dów. Gramy to co lubimy, to co umiemy. Tak, ważna jest też szcze rość. Nam nie można zarzu cić jej braku.

JAKBY NIE BYŁO JUTRA, TO…

To trzeba by pozmy wać wszystko dzisiaj…

KROL NACIA- GANEGO HORRORU

Wszyscy znamy Stephe-na Kinga, każdy z nas w którymś momencie życia

miał z nim styczność - czytając książki, opowiadania, oglądając filmy na podstawie jego książek, nawet Simpsonowie nie mogli uciec od tak potężnej popkulturowej ikony, jaką King jest, był i jeszcze przez wiele lat będzie. Mogę się założyć, że masz znajomego (a może to właśnie Ty), który z wytrwałością godną klasz-tornego mnicha stara się przeczytać wszystko, co spod pióra owego ge-nialnego pisarza wyjdzie, i z nie-malże sakralnym oddaniem brnie w mroczne światy szczelnie zamknięte na stronicach takich bestsellerów jak Lśnienie, Cmętarz dla zwierzaków czy Misery.

Muszę przyznać, że King w chwi-lach swojej chwały potrafi wywołać gęsią skórkę u czytelnika, ale jeszcze lepiej niż straszenie nas wychodzi mu tworzenie przesiąkniętego do samych majtek amerykańską kulturą przerysowanego kiczu. Jego wielkim talentem jest przeobrażanie rzeczy, które nie są straszne, w rzeczy jesz-cze mniej straszne. Nie mówię tutaj o całej twórczości, ale zbierając do kupy cały dorobek autora, zawiera-jący ponad siedemdziesiąt tytułów (liczba jest zależna od tego, jak bę-dziemy liczyć wydania opowiadań), często trafimy na absurdy, które wypowiedziane na głos brzmią dość komicznie. Klaun-kosmita? Morder-cze krzaki? Żyjący wąż strażacki? Na samą myśl zaczynam mdleć!

TO NIE TAK MIAŁO BYĆ!Mimo że o książkach Kinga można opowiadać godzinami i, pomijając te (świadome lub nie) potknięcia, czę-sto zdarza mu się stworzyć cholernie solidne historie i postacie, ale to nie na słowie pisanym chciałem skupić się w tym tekście. Pamiętacie wszystkie te świetne ekranizacje jego książek? Lśnie-nie było genialne, uwielbiam Kubricka. A pamiętacie Misery albo Skazanych na Shawshank i Zieloną milę? To dopiero były hity. Nie wszyscy wiedzą, że do maj-stersztyku w postaci Lśnienia Kubricka sam wielki król amerykańskiego horroru nie przyznał się i powiedział, że To nie tak miało być! Więc niby jak?

DOMINIK KOWOL

King nie był zadowolo-ny z filmowej wersji Lśnienia, zarzucając Kubrickowi brak zrozumienia mo-tywacji głównego bohatera oraz zatra-

cenie klimatu i przesłania oryginału. Co więc zrobił? Napisał swój własny scenariusz do miniserialu (którego na szczęście sam nie wyreżyserował), i świat po wielu latach oczekiwań mógł ujrzeć wydarzenia z hotelu Overlook takimi, jakimi ukazały się w umyśle autora. Fani z zapartym tchem obser-wowali ciągnące się w nieskończo-ność, bezcelowe dialogi, przerywane klimatycznymi scenami grozy. Co prawda owe sceny grozy prowadziły za każdym razem do kolejnych, cią-gnących się dialogów, a w najlepszych przypadkach do beztroskich zabaw na śniegu i czytania bajek przed snem. A pamiętacie te idiotyczne sceny, w których Jack chce zamordować swoją rodzinę siekierą? Zapomnijcie o czymś tak trywialnym jak siekiera! Teraz to młotek do krykieta nie pozwoli wam zmrużyć oka! Panie King, jak to ma mnie straszyć?

Na korzyść wersji serialowej musze przyznać, że Jack w wersji Kinga jest bardziej autentyczny. Nicholson od początku wygląda na psychopatę, więc trudniej mu współczuć. Steven Weber zaczyna jako normalny człowiek, może i z problemami, ale cały czas jest człowiekiem, który wraz z postępem fabuły zatraca świadomość i daje się ponieść własnym (i hotelowym) de-monom. Na podstawie książek Kinga powstało jeszcze kilka miniseriali, zainteresowanych odysyłam na poszu-kiwania w Internecie.

TYM RAZEM NIE MA MIEJSCA NA BŁĘDNĄ INTERPRETACJĘCzuliście kiedyś, że chcecie spróbować czegoś nowego mimo świadomości, że nie macie poję-cia jak się do tego zabrać? Stephen King czuł to samo, więc postanowił skoczyć na głęboką wodę i wyreżyserować swój własny, autorski film na podstawie własnego opowiadania. Tym razem nie ma miejsca na błędną interpretację, wszyst-ko jest na miejscu. Wydaje się to całkiem logicz-nym wyjściem, w końcu kto może zrozumieć jego twórczość lepiej niż on sam?

Co z tego wyszło? Tani, kiczowaty film akcji o nawiedzonych ciężarówkach. Przed Państwem Maximum Overdrive, film tak nieudany, że przy nim Wickerman z Nicolasem Cagem wydaje się być klasyką horroru. Tak absurdalny, że Shark-nado przy nim wygląda jak film dokumentalny BBC. Gra aktorska jest poniżej krytyki, efekty specjalne są przesadzone, fabuła… obca cy-wilizacja z kosmosu przejmuje kontrolę nad ziemskimi maszynami (Transformers?), a do przejęcia władzy nad naszą planetą potrzebuje niewolników, którzy będą je tankować. Cywili-zacje bardziej zaawansowane od naszej mają w swych zastępach strategów, wyspecjalizowanych do walki z ludźmi. Jak wszyscy wiemy, najwięk-szą słabością naszej prymitywnej rasy ludzkiej jest agresywne jeżdżenie wokół naszych domów bez jasno określonego celu. Wspominając te sceny do teraz włosy jeżą mi się na głowie. Jeśli to Wam nie wystarczy, to dodam, że najstrasz-niejszy ze strasznych TIRów ma przytwierdzoną od frontu gigantyczną maskę Green Goblina. Cóż za horror!

Nie wspominam nawet o typowych dla Kinga, powtarzanych do znudzenia wzorach, które mu-szą pojawić się w co drugim jego dziele. Mamy szalonego katolika, który ginie przez własną głupotę, sceny seksu w najmniej odpowiednim

momencie, ożywające sprzęty codziennego użytku, kosmitów, alkoholików - wszystko za co kochamy i jednocześnie nienawidzimy Króla.

Czytając ten akapit macie już chyba mniej więcej wyrobione zdanie na temat Maksymal-nego Przyspieszenia, więc na koniec zaskoczę Was czymś tak dziwnym i nielogicznym, że sam nie umiałem w to uwierzyć. Przygotujcie się na szok – muzykę do tego hitu kina klasy Z napisał i wykonał zespół AC/DC. Nie AB/CD, nie AD/HD, tylko samo legendarne AC/DC! Nie wiem ile im zapłacili, nie wiem jaki wcisnęli im kit, nie wiem czy byli wtedy trzeźwi, ale jakimś cu-dem podpisali umowę i stworzyli to arcydzieło jeszcze bardziej przesadzonym i absurdalnym niż byłoby bez takiej ścieżki dźwiękowej.

NIKT INNY NIE JEST NA TYLE SZALONY Piszę o tym, jak niepoważna jest większość prac Kinga, i dochodzę do wniosku, że trochę przesadzam. Może nie powinniśmy brać tego wszystkiego na poważnie, może taki był za-mysł? Może King nigdy nie chciał żebyśmy brali to wszystko na poważnie i doszukiwali się sen-su? Nie mówię tutaj o takich książkach jak Ska-zani na Shawshank i innych klasykach, mam na myśli te mniej wyszukane dziełka, za których ekranizację bierze się dopiero sam King, bo nikt inny nie jest na tyle szalony. Nie ja pierw-szy na to wpadłem i nie chcę w stu procentach przypisywać sobie tych przemyśleń, ale sądzę, że warto propagować takie podejście. Musimy nauczyć się patrzeć na filmy i inne dzieła poza określonymi schematami i nie brać wszystkie-go na poważnie (czuję się jakbym pisał to setny raz, ale niektóre prawdy trzeba powtarzać do znudzenia, aż ludzie coś zrozumieją). Czasami coś jest słabe bo ktoś uznał, że powinno takie być, i jedyne co możemy z tym zrobić to spró-bować docenić to w jego brzydocie.

THE KNICK CHIRURGIA W STYLU RETRO

18 PAŹDZIERNIKA NA KANALE CINEMAX MIAŁA MIEJSCE PREMIERA OSTATNIE-GO, DZIESIĄTEGO ODCINKA SERIALU THE KNICK. TEMATYKI PRZEDSTAWIO-NEJ W SERII PRÓŻNO SZUKAĆ W JA-KICHKOLWIEK INNYCH KOMERCYJNYCH PRODUKCJACH NA TAKĄ SKALĘ. PO-BIJAJĄCY REKORDY POPULARNOŚCI SERIAL OPOWIADA HISTORIĘ CHIRUR-GÓW W NOWOJORSKIM SZPITALU THE KNICKERBROCKER NA POCZĄTKU XX WIEKU. CHIRURGÓW ŻYJĄCYCH NA GRANICY POMIĘDZY CZASAMI, KIEDY DROBNA RANA OZNACZAŁA CAŁKIEM REALNE RYZYKO ŚMIERCI, A CZASAMI W KTÓRYCH WYKONUJE SIĘ OPERACJE NA OTWARTYM ŁOŻYSKU. CHIRURGÓW, KTÓRZY KREW WIDZĄ CZĘŚCIEJ NIŻ WODĘ, A ŚMIERĆ JEST ICH CHLEBEM POWSZEDNIM.

MACIEJ MAŃKA

Sickness isn’t a result of poor character. Germs don’t examine your bank account

Szpital, nazywany w serialu „The Knick”, to największa placówka oferująca usługi medyczne w centrum miasta. W przeci-wieństwie do wielu innych, tutaj może leczyć się każdy, co odziera medycynę z arystokratycznej aury. Dyrektorem szpi-tala jest Herman Barrow (Jeremy Bobb), pocieszny człowieczek w okrągłych oku-larkach, balansujący pomiędzy miłością

do prostytutki, długami u najgorszego mafioso w Nowym Jorku, a konieczno-ścią utrzymania szpitala zaopatrzonego i prosperującego. W serialu stworzona została niesamowita atmosfera miejsca, jakim jest The Knick. Po dodaniu ge-nialnie odwzorowanych w kostiumach i scenerii wczesnych lat XX, dostajemy intrygujące, vintage’owe danie, złożone z niezwykle wciągającej fabuły, profesjo-nalnie zarysowanych postaci i ciętych, szybkich dialogów. Ale wracając do dyrektora naszego cyrku, okazuje się, że to wcale nie on trzęsie całym szpitalem. Wszyscy bowiem są w rękach Dr Joh-na W. Thackery’ego, (CliveOven), szefa chirurgii, który jest fenomenem, jeśli chodzi o charyzmatycznych głównych bohaterów.

- There are good sur-geons everywhere. - Good is not enough, good does not chan-ge the World

Oglądając Thackery’ ego w akcji nie sposób nie zadać sobie pytania skąd biorą się tacy ludzie. John to zdecydowanie najbardziej utalentowany, sprytny i innowacyjny chirurg swojego poko-lenia, dla którego każda operacja jest swoistą zagadką do rozwikłania. Kiedy dodamy do tego jego celne, cyniczne wypowiedzi, bardzo boga-tą historię zawodową i prywatną, intrygujący wygląd i uzależnienie od kokainy, otrzymujemy w efekcie mistrzowską mieszankę Dr. House’ a, Tony’ ego Starka i Tyriona Lannistera. W pierwszych momentach Thack jawi się nam jako nadczłowiek. Utalentowany, zrobi wszystko by uratować życie i nigdy się w sobie nie załamie. Później jednak ujawnia się mroczny aspekt jego duszy: rasizm, uzależnienie i częste odwiedzi-ny w burdelach. I, kiedy mamy już niemalże dosyć tego samolubnego człowieka, pojawiają się odcinki, kiedy z narażeniem życia ratuje on zdrowie rzeszy ofiar pogromu, spędza dni nad znajdywaniem nowych technik, pozwalających na uratowanie pacjentów. Thackery zapada w pamięć, lecz na szczęście nie udaje mu się całko-wicie skraść serc widzów dla siebie.

I’m not leaving this circus until I learn everything you have to teach

Kolejną mocną stroną serialu są postacie drugo-planowe, które sekundują Johnowi w kreowaniu arcydzieła serii, łączącej medycynę z klimatem rodem z Downtown Abbey. Przede wszystkim ,bardzo od siebie różni, pozostali chirurdzy. Dr Bertie Chickering (Michael Angarano) to naj-młodszy, niezwykle miły i dobroduszny lekarz, którego nie możemy nie kochać. Bertie jest zainspirowany Thackerym, ku dezaprobacie swojego ojca, który widzi dlań lepszą przy-

szłość niż w Knicku. Po drugiej stronie sali operacyjnej stoi Dr Everett Gallinger (Eric Johnson), stereotyp białego, wyniosłego lekarza, który jest przeświadczony, że żyje na innym świecie niż większość jego pacjen-tów, co przy okazji bardzo mocno odbija się na nim w jednym z odcinków. Everett jest największym przeciwnikiem nowozatrud-nionego na prośbę córki właściciela – Cor-nelii Robertson (JulietRylance), która steruje szpitalem – czarnoskórego zastępcy szefa chirurgii, Dr Algernona Edwardsa (Andre Holland). Szybko staje się on naszą ulubioną postacią. Nieustannie znosząc rasistowskie uwagi i przeszkody, zawsze stara się tylko i wyłącznie pomóc swoim pacjentom, nie-ważne jak mocno by go nie znieważali. Żyje w spartańskich warunkach, wszystko po to, żeby prowadzić potajemnie klinikę leczącą najbiedniejszych. Edwards jest drugim najja-śniejszym punktem fabuły, który wprowadza jakże cenny i pouczający wątek czarnoskó-rych w młodej, wolnej Ameryce. A gdybyśmy przypadkiem znudzili się głównymi posta-ciami, reżyserzy mają dla nas masę niesamo-wicie interesujących, pomniejszych charakte-rów, jak chociażby niesamowity duet siostry zakonnej Harriet (Cara Seymour) i szpital-nego dorożkarza (Chris Sullivan), który jest bardziej Irish niż Hobbici. Ta niemożliwie wręcz kontrastująca ze sobą para zabiera się za bardzo kontrowersyjny biznes…

God is not wat-ching. He’s too busy not saving sick children and let-ting people starve

Oprócz świetnie zarysowanej, oryginalnie zaserwowanej historii, która czyni nas uzależnionymi od serialu niczym głów-ny bohater od operacji i kokainy, seria jest niezwykle pouczająca i stawia wiele trudnych pytań. Ukazuje nam dylemat ludzi, którzy stoją przed niezwykle szybko rozwijającą się technologią, która może być użyta do ratowania wielu istnień, ale wciąż nie rozumieją wielu podstawowych mechanizmów fizjologicznych. Ukazują się nam początki Roentgena, automatycznych

ssaków i miejscowej anestezjologii. Twór-cy puszczają nam oko, ukazując zmagania głównego bohatera z sekretami przeszcze-pów czy transfuzji. Widzimy ogrom znisz-czeń, do jakich prowadzi ludzka arogancja i ignorancja. Wreszcie serial pokazuje nam, że nikt nie jest niezniszczalny, a każ-dy medal ma dwie strony. Zdecydowanie jedno z największych dzieł małego ekranu ostatnich lat, więc jeśli tylko masz odwagę zagłębić się w świat dwudziestowiecznych strojów, fryzur, porządku społecznego, i nie odrzuca Cię widok przerażająco realistycznych dokonań chirurgów, dzie-sięć odcinków The Knick to zdecydowanie pozycja do zobaczenia.

MUZYKA SEATTLE

Serię artykułów o mu-zyce amerykańskich miast zaczynamy od miejsca bez wątpie-nia wyjątkowego.

Największe miasto stanu Waszyngton kontrastu-je samo ze sobą, gdyż ze względu na infrastrukturę jest uważane za jedno z najpiękniejszych w Amery-ce, jednak jest też miejscem narodzenia jednego z naj-brudniejszych i najbardziej chaotycznych rodzajów mu-zyki, a mianowicie grunge’ u.

Trudno stwierdzić, dlaczego akurat to miasto ma tak bo-gatą historię muzyczną, ale zespoły, które grały niegdyś w jego garażach, zapisały się na zawsze w świecie muzyki jako legendy alternatywne-go rocka i nie tylko. Przejdź-my więc do zestawienia tych, którzy zdzierali struny głosowe, roztrzaskiwali gita-ry i łamali pałki perkusyjne na scenach tego przesiąknię-tego dymem papierosowym, heroiną i flanelą miejsca.

JAROSŁAW MAJĘTNY

NIRVANA

Zaczynamy więc od zespołu, który dzieli fanów rocka na tych, którzy uważają owe trio za kompletne beztalencia bazujące na 3

akordach i wykrzykujące nie mające sensu zdania oraz tych, dla których są oni niemal religią, a ich muzyka kovmpasem życiowym. Nie ważne do któ-rej grupy się zaliczasz, faktem jest, że Kurt Cobain, Dave Grohl i Krist Novoselic na zawsze odmienili rocka i wywarli gigantyczny wpływ na dzisiejszy rynek muzyczny. Poprzez brudne i ciężkie brzmie-nie gitarowe, agresywną perkusję i przepalony, przepity oraz zdarty wokal udało im się niejako zdefiniować melodię grunge rocka. Pierwszy z trzech studyjnych albumów, o tytule Bleach ,ukazał się w 1989 roku ,to wydarzenie niejako rozpoczęło ogólno amerykańską modę na alternatywnego rocka, krążek jednak mimo wszystko jest przez fanów uważany za najgorszy z 3 oficjalnych płyt wydanych przez zespół. Dopiero wydane w 1991 roku Nevermind, z nieobecnym wcześniej na pokładzie Davem Grohlem, przeszło najśmielsze oczekiwania fanów i krytyków na całym świecie, plasując się na 1 miejscu jednej z najbardzie prestiżowych list, a mianowicie Bill-

Ta grupa z Seattle miała wyjątkowo ciężką i skom-plikowaną historię jeszcze

przed jej oficjalnym powstaniem. Jej członkowie łapali się każdego możliwego projektu, co owoco-wało ich wkładem w takie bandy jak Mother Love Bone, Temple of the Dog czy nawet jeden z tak zwanej Wielkiej czwórki z Seattle, czyli Soundgarden. Ofi-cjalnie Pearl Jam powstał dopie-

ro w 1990. Ich pierwszy album przyciągnął rzeszę fanów. Ten, bo tak zatytułowana była płyta, kładła nacisk na czysto grun-ge’owe brzmienie, podejmując trudną tematykę śmierci, chorób psychicznych i ciężkiego dzieciń-stwa wokalisty Eddiego Veddera. Jeden z utworów, który obec-nie jest jednym z największych hitów zespołu, nazwany Jeremy, opowiada historię chłopca, który chcąc zwrócić na siebie uwagę zastrzelił się na oczach całej kla-sy. Za ich największe osiągnięcie uważa się wydanie w 1996 roku płyty No Code, sprytnie łączącej dynamiczny i agresywny grunge ze spokojnymi balladami.

Pearl Jam

NIRVANAboard 200. Osiągnięcie to powtórzył ich trzeci i ostat-ni album studyjny In Utero, mimo że był komercyjnie dużo mniejszym sukcesem niż poprzednik. W 1993 roku Nirvana zgo-dziła się zagrać akustyczny koncert Unplugged dla MTV, w którym zdecydo-wali się wykonać swoje mniej znane utwory, takie jak About A Girl czy On A Plain. Rok po tym koncercie i 6 miesięcy po samobój-czej śmierci Kurta Cobaina został wydany krążek z na-graniem tego wydarzenia, który również znalazł się na 1 miejscu Billboard 200, a sam Cobain trafił do Rock and Roll Hall of Fame.

Urodzony w 1942 roku James Marshall Hendrix jest do dziś uważany za jednego z

najlepszych gitarzystów w histo-rii, a to między innymi za sprawą licznych popisów scenicznych, które nie przeszkadzały mu w utrzymywaniu czystego brzmie-nia. Sławę w Ameryce zyskał tak naprawdę dopiero po powrocie z trasy europejskiej. Jego anonimo-wość przerwał sam Paul McCart-ney, który zarekomendował jego zespół organizatorom festiwalu w Monterey. Jego umiejętności przyniosły mu tytuł wirtuoza gita-ry elektrycznej, a sam Jimi został wpisany do Encyklopedii artystów którzy zmienili świat.

Pomimo wielu projektów muzycz-nych, jest on najbardziej znany z bycia liderem The Jimi Hendrix Experience. Za ich szczytowy moment uważany jest występ jako gwiazdy Woodstocku w 1969 roku. Ich debiutancka płyta, nazwana Are You Experienced?, zawiera takie hity jak Hey Joe, Purple Haze czy Foxy Lady. Sam Jimi był ulubieńcem wspomniane-go wcześniej wokalisty The Beat-les, czyli Paula McCartneya. Poza nim na jego angielskie koncerty

przychodziły takie osobistości jak George Harrison czy Eric Clapton. Po rozpadzie The Jimi Hendrix Experience muzyk na krótki czas był częścią grupy Band of Gypsys. Niezadowolony z jej rezultatów zdecydował się na reaktywację poprzedniego zespołu. Zmarł w 1970 roku w wyniku przedawkowania leków nasen-nych, i tym samym jako druga osoba na tej liście (obok Kurta Cobaina) dołączył do niesławnego Klubu 27.

JIMI HENDRIX

Alice In Chains P

oczątkowo nazwany Alice N’ Chains aby uniknąć kontrower-sji związanej z niewolnictwem

kobiet kwartet, pomimo zaliczania się do Wielkiej Czwórki z Seattle, nienawidził nazywania ich stylu gry grungem, mimo że naleciałości tego gatunku muzyki są u nich bardzo widoczne. Prawdą jest, że pomimo

mrocznych tekstów, wszechobecnej nienawiści i rozczarowania światem, tak typowych dla wymienionego wcześniej gatunku, ich instrumental jest znacznie bardziej melodyjny i łatwiejszy do tolerowania przez przeciętnego odbiorcę. Sami przy-znali, że ich największą inspiracją był hard rock z lat 70-tych czy też akustyczne ballady z tego okresu. Dwa z ich albumów, czyli Jar of Flies oraz Alice In Chains osiągnęły 1 miejsce na Billboard 200, przy czym Jar of Flies był pierwszym w histo-rii minialbumem , który osiągnął szczyt wspomnianej listy. Po śmierci wokalisty Layne’a Stanleya w 2002 roku zespół zawiesił działalność aż do 2006 roku, w którym miejsce Stanleya zajął William DuVall. Jest to jeden z niewielu przypadków, gdy prawie wszyscy fani byli zadowoleni z wyboru nowego lidera zespołu.

HARRY POTTER

I CO POTEM?

KATARZYNA ROMANIUK

O problemie zaszufladko-wania najczęściej mówi się w kontekście aktorów. Czasem zagranie cha-

rakterystycznej roli może oznaczać zakończenie funkcjonowania pod własnym imieniem i nazwiskiem, w skrajnych przypadkach wręcz… zmianę profesji. Brzmi to ciut nie-prawdopodobnie, jednak aktorzy odgrywający role chirurgów czy internistów w serialach o tematyce medycznej bywają niejednokrotnie proszeni o poradę lekarską przez napotkanych przypadkiem fanów. Trudno powiedzieć, ilu jeszcze cwa-niaków i kobieciarzy będzie musiał zagrać Piotr Adamczyk, by starsze panie przestały wołać za nim Ojcze Święty!. Piotr Cyrwus , notabene ceniony aktor teatralny, stwierdził kiedyś, że nie zdziwiłoby go, gdyby w przyszłości na jego nagrobku zamiast jego imienia i nazwiska widniał Rysio z Klanu. Jack Sparrow pozosta-nie synonimem Johnny’ ego Deppa zapewne jeszcze przez długi czas, choć ten grywa właściwie wyłącznie charakterystyczne role. Leonardo DiCaprio, mimo upływu lat i wielu o niebo lepszych ról, dla wielu pozosta-nie miłym chłopcem, dla którego po katastrofie statku zabrakło miejsca na drzwiach, zaś Daniel Radcliffe, choćby się dwoił, troił i rozbierał, nie pozbędzie się łatki Harry’ego Pottera, chłopca, który przeżył.

Joanne Kathleen Rowling, a właści-wie Joanne Murray, przeszła dość wyboistą drogę nim dostała się na szczyt i złotymi literami zapisała

się w historii literatury dla młodzieży i literatury fantastycznej. Jeszcze na długo przed jej słynną serią, autorka napisała dwa utwory, żaden z nich nie został jed-nak opublikowany. Natomiast pomysł na Harry’ ego Pottera zaczął kiełkować w jej głowie w dość trudnym momencie życia – w trakcie rozstania z ówczesnym mężem, podczas, gdy jej sytuacja finansowa pozo-stawiała wiele do życzenia ( i zupełnie nie przypominała obecnej). Podobno główny zarys postaci i fabuły powstał podczas kilkugodzinnej podróży pociągiem. Dalej oczywiście nie poszło tak gładko – Row-ling wysłała powieść wydawnictwu, które uznało, że jest ona o wiele za długa, jak na literaturę młodzieżową i odmówiło wyda-

Z KOLEI Z TWÓRCAMI, STAJĄCYMI SIĘ SILNĄ MARKĄ ZA POŚREDNICTWEM KONKRETNEGO DZIEŁA BYWA RÓŻNIE - JEDNI BĘDĄ ZBIJAĆ NA NIM DALSZY KAPITAŁ, ODGRZEWAJĄC DZIESIĄTKI RAZY TEGO SAMEGO KOTLETA, INNI BĘDĄ WOLELI ZE SCENY ZEJŚĆ NIE-POKONANI I ŻYĆ DALEJ Z PRAW AU-TORSKICH I GADŻETÓW NA LICENCJI. JESZCZE INNI NA TYM NIE POPRZE-STANĄ I PODEJMĄ PRÓBĘ WYJŚCIA ZE SWOJEJ SZUFLADKI. TĄ DROGĄ PO-STANOWIŁA PÓJŚĆ AUTORKA ZNANEJ CHYBA KAŻDEMU, KTO POTRAFI CZY-TAĆ SERII O NASTOLETNIM CZARO-DZIEJU, J.K. ROWLING. Z JAKIM EFEK-TEM? I CZY TO ODSZUFLADKOWANIE JEST W OGÓLE MOŻLIWE?

nia jej. Oj, ktoś teraz pewnie troszkę żałuje, komuś przeszło koło nosa kilka (milionów) dolarów… Jednak także w tej historii po-jawiła się dobra wróżka - wydawnictwo Bloomsbury, które postanowiło wypuścić jej książkę na rynek. I tak rozpoczęła się potte-romania, trwająca właściwie po dziś dzień. Bez wątpienia to spory fenomen – ilość miłośników powieści obala mugolski mit o tym, że w dobie komputerów sztuka czy-tania zanikła, a nawet jeśli znajdą się tacy, którzy nie przeczytali książek, z pewnością widzieli film. Od premiery ostatniej części ekranizacji minęło już kilka lat, a entuzjazm nadal nie słabnie. Świadczyć o tym może choćby ilość poświęconych tej serii stron na facebooku oraz osób deklarujących, że jest to dla nich całe życie, esencja dzieciństwa, że dorastali razem z tą książką i wciąż cze-kają na list z Hogwartu. Odpowiedzią na te potrzeby jest nieustająca produkcja pottero-wych gadżetów – jedna z sieciówek odzieżo-wych sprzedaje na przykład bluzy w stylu uniwersyteckim z logiem Szkoły Magii i Czarodziejstwa (domyślam się, że ten towar nie zalega na półkach, przecenia-ny w okresie wyprzedaży do 9,99). Modę na Harry’ ego Pottera można porównać do tej na spodnie rurki – niby nic nowego, ale tak naprawdę nigdy nie będzie passe .

W tej sytuacji Rowling mogłaby już do końca życia odcinać kupony od swojej fenomenalnej serii, liczyć zera przybywające na koncie i żyć z odse-tek. Mogłaby także czuć się spełniona jako autor-ka – uznanie milionów czytelników, krytyków i nagrody literackie mówią przecież same za siebie. Gdyby było jej mało, mogłaby dopisać na siłę ja-kąś kontynuację w stylu co robią po latach dzieci Harry’ ego. Ale tego nie zrobiła. I chwała jej za to.

Zamiast tego podjęła próbę przekonania czytelni-ków, że jej umiejętności literackie nie ograniczają się wyłącznie do książek fantasy dla młodzieży. Aby to udowodnić wydała już trzy książki, próżno w nich szukać związków z Harrym. Czy wyszła z owej próby zwycięsko?

Pierwsza z powieści, Trafny wybór , zdecydo-wanie znajduje się na mojej liście ulubieńców. Ukazuje ona chaos, który następuje w małej spo-łeczności po śmierci jednego z radnych lokalnego samorządu, na którego stanowisko momentalnie znajduje się wielu amatorów. Ale spokojnie, brak tu nudzenia o polityce. Zamiast tego mamy pełen przekrój społecznych problemów, ludzkich reakcji i zachowań w trudnych, wręcz kryzysowych sytuacjach. Bohaterowie są nie tyle konkretnymi osobami, co przykładami ludzkich postaw, typów osobowości, co paradoksalnie dodaje im realizmu. Każdy z nich ma coś do ukrycia, pokazuje zarów-no pozytywne cechy swojego charakteru, jak i ciemne strony, każdy ma swoje pobudki do takich, a nie innych działań, przez co trudno o uprosz-czony podział na tych dobrych i tych złych. Moim skromnym zdaniem jest to prawdziwy popis au-torki – pokaz literackiej inteligencji i wrażliwości, dowód na to, że potrafi poruszyć także dorosłego czytelnika. Trudno porównać jedną książkę do se-rii siedmiu, jednak zaryzykuję stwierdzenie, że na mojej liście ulubieńców Trafny Wybór zdecydowa-nie znajduje się o kilka pozycji wyżej od Pottera. Bo jest po prostu świetny – mądry, wzruszający, jest w nim także pewien wyczuwalny rys i klimat, typowy dla narracji Rowling. Plotki głoszą, że

także ma doczekać się adaptacji w postaci serialu telewizyjnego. Co z tego wyjdzie – (mam nadzieję) zobaczymy.

Po powieści obyczajowej przyszedł czas na… kryminał. Tu także pisarka wykazała się sporą odwagą – Wołania Kukułki , bo taki jej kolejna powieść nosi tytuł, nie podpisała własnym imie-niem i nazwiskiem, lecz pseudonimem, w dodat-ku męskim. Czyżby chciała sprawdzić czy ludzie kupują jej książki, bo są po prostu dobre, czy tylko ze względu na znaną markę? Tak czy inaczej, po pierwszych (dość przychylnych) recenzjach kry-tyków, na okładce pojawiła się informacja o tym, kto tak naprawdę jest autorem. Osobiście trudno ocenić mi tę książkę zdecydowanie pozytywnie lub negatywnie. Dużym plusem jest ciekawa po-stać detektywa – jednonogiego buca, poobijanego przez życie weterana wojennego, zestawiona z młodą asystentką o urodzie jak z żurnala. Świat pięknych, młodych i bogatych jako tło przestęp-stwa natomiast nie do końca mnie przekonuje. Kolejnym zarzutem jak dla mnie jest trochę wolno i opornie tocząca się akcja, z licznymi przestojami. Argumentem obronnym jest jednak dość nieźle uknuta intryga, sposób, w jaki detektyw Kormo-ran Strike dociera po nitce do kłębka. Zdarzają się także humorystyczne wstawki, także pozytywne. Jednak nie jest to do końca to, Kukułce zdecy-dowanie daleko do Sagi Millennium czy innych szwedzkich kryminałów. W sumie bilans wycho-dzi na zero, choć plus należy się Rowling za to, że nie bała się podjąć kolejnego wyzwania i spró-bować czegoś zupełnie nowego. Jak widać bycie Robertem Galbraithem przypadło jej do gustu, bo postanowiła pod tym pseudonimem kontynuować przygody Kormorana Strike’ a.

24 września w księgarniach pojawił się Jedwab-nik, jej trzecia powieść. Niestety, na jej temat trud-no mi się wypowiedzieć, ponieważ niewiele mi na jej temat wiadomo, jednak po lekturze poprzed-nich jej dzieł chętnie się z nią zapoznam. Jedno jest pewne: J. K. Rowling vs. szuflada – 1:0.

DAVID FINCHEr

JEDNOOSOBOWA FABRYKA SNOW

Człowiek, którego nazwisko samo w sobie jest marką. Tak to już bywa ze świetnymi reżyse-rami, że czegokolwiek by nie nakręcili, każdy będzie chciał w ciemno to zobaczyć. Jednak co

decyduje o tym, że każdy film Finchera jest tak oryginal-ny, ciekawy i zaznacza się bardzo mocno w przeglądach filmowych kolejnych lat? Dlaczego udało mu się we wszystkich swoich produkcjach zgromadzić całą gamę największych gwiazd Hollywood, tak świetnie dobranych do roli? Charakterystyczne u Finchera jest to, że każdy lubi jego styl. Reżyser ten udowadnia nam, że nie trzeba mieć Oscara, żeby być jednym z najwybitniejszych ludzi kina ostatniej dekady.

TRUDNA ŚCIEŻKA CHWAŁY David Fincher urodził się w 1962 roku w Denver, w Kolorado. Już w wieku osiemnastu lat zaczął pracę w wytwórni George’ a Lucasa - Industrial Light & Magic. Tam pracował m.in. nad takimi filmami jak Powrót Jedi czy Indiana Jones i Świątynia Zagłady. Taka margine-sowa działalność dla kinematografii nie była jednak dla niego wystarczająca. Po kilku latach opuścił wytwórnię aby działać na własną rękę. Karierę reżyserską rozpoczął od reklam. Bardzo szybko doceniono jego kunszt i talent. W kolejce do jego biurka zaczęli się ustawiać tacy giganci jak Pepsi, Levi’ s czy Nike. Później wypracował sobie statuetkę MTV Video Music Award za zrealizowanie teledysku do dwóch utworów Madonny: Express Yourself (1989) oraz Vogue (1990). Krótko po otrzymaniu tej na-grody opuścił świat muzyczny aby poszukiwać możliwo-ści na nakręcenie filmu pełnometrażowego.

W przeciwieństwie do wielu wybitnych reżyserów, Fincher zaczął prawdziwą karierę reżyserską z buta, bez pierwszych słabych filmowych prób. Jego pierwszym filmem był Obcy 3, który być może nie powalił, ale utrzy-mał serię na powierzchni. W tym momencie dla kariery Finchera przyszedł najgorszy moment, bo krytycy nie zostawili na nim suchej nitki za Obcego. Mimo to już zaczęło się o nim mówić, bo przecież mało który reżyser w wieku 30 lat realizuje trzecią część legendarnej serii science fiction. Na szczęście David nie dał się krytykom i już trzy lata później nakręcił film, którym pokazał wątpiącym w jego talent, co naprawdę potrafi. Mowa tu o Siedem, arcydziele thrilleru i kryminału. Cała plejada gwiazd, która zagrała w tym filmie (Morgan Freeman, Brad Pitt, Kevin Spacey), pozwoliła mu wyrobić sobie wygodne miejsce w Hollywood i rozpocząć realizowanie swojej kinematograficznej wizji.

Po Siedem Fincher pozostał przy swoim thrillerowym stylu. W 1997 światło dzienne ujrzała genialna Gra z Michaelem Douglasem, film, który w bardzo impo-nujący sposób robił ludziom wodę z mózgu. Davidowi najwyraźniej zabawa w oszukiwanie widza bardzo się spodobała, czego upust dał w kultowym Fight Clubie, filmie, który każdy musi zobaczyć. Po raz kolejny Fincher dał się wykazać Bradowi Pittowi, a ten dzięki niemu zdo-był ogromne uznanie. Gwiazdy zaczęły ustawiać się do reżysera w kolejce, czego efektem był Azyl, ciekawy, lecz nie legendarny film, obsadzony m.in. przez Jodie Foster , Jareda Leto i Kirsten Stewart. Po Azylu musieliśmy cze-kać pięć lat na kolejny film, który trzyma nas w maksy-malnym napięciu przez ponad dwie i pół godziny. Jest to oczywiście legendarny Zodiak, nazywany arcydziełem kryminalnego thrillera.

MACIEJ MAŃKA

SIEDEM FILM O PUDEŁKACH Siedem to arcydzieło pod względem intrygowania widza coraz bardziej i bardziej. Na początku reżyser przedstawia nam bardzo różniących się od siebie gliniarzy. Starego, czarnoskórego Williama Somer-seta (Morgan Freeman) oraz młodego, gniewnego i białego Davida Millsa (Brad Pitt). Początek ich współpracy daje o sobie znać bardzo mocno. Dostają oni zawiadomienie o morderstwie, które zostało po-pełnione w brutalnych okolicznościach. Okazuje się, że morderca w bardzo wyrafinowany sposób, przy użyciu śmierci w męczarniach, przedstawił jeden z siedmiu grzechów głównych - obżarstwo. W ten sposób zaczyna się detektywistyczne otwie-ranie kolejnych przygotowanych przez psychopatę „pudełek”, wewnątrz których zawsze jest morder-stwo odnoszące się do kolejnego z siedmiu grze-chów głównych. W niezwykle kunsztowny sposób widz wchodzi rękami i nogami w pełny napięcia i bezradności pościg za ześwirowanym na punkcie grzechu tajemniczym mordercą. Reżyser świetnie operuje naszymi emocjami, przechodzącymi od stra-chu i obrzydzenia po tzw. guilty pleasure. W końcu dochodzimy do finałowej, kultowej sceny, po której naprawdę trudno jest wstać z fotela.

W tym filmie Fincher popisał się swoim filmowym szóstym zmysłem i umiejętnością aptekarsko do-kładnego wyważenia wszystkich składników fabuły. Był to także początek stylu reżysera – narastającej przez cały film akcji, powodującej, że aż nie możemy się doczekać punktu kulminacyjnego, który coraz bardziej nas przeraża. Oczywiście żaden thriller Fin-chera nie może się obejść bez kompletnego zwrotu akcji, co zauważymy także w dalszych produkcjach.

FIGHT CLUB PSYCHOLOGIA SPRZECIWU Fight Club to pod wieloma względami film wybitny oraz oryginalny. Pierwsze skrzypce grają tam Edward Norton - narrator, wokół którego kreci się cała fabuła, oraz diabolicz-ny Brad Pitt jako tajemniczy Tyler Durden. Narrator odnajduje siebie w nudnym, szarym świecie pracy. Jest niesamowicie ironiczny, cynicznie wypowiada się o życiu. Jego postępujące problemy psychiczne prowadzą do spotkania z Tylerem, który pokazuje mu kompletnie inne, uderzająco pragmatyczne spojrzenie na świat. Film stał się swoistym symbolem sprzeciwu, kultury underground. Fincher w kompletnie innym wydaniu zadziwia atrakcyjnością aktorów oraz fabułą, jakiej nie znajdziemy nigdzie indziej.

w czasie fabułę, w samym środku której znajduje się dziennikarz Robert Graysmith (Jake Gylenhaal), dziwaczny, choć niezwykle utalentowany. Pojawia się także tajemniczy morderca Zodiak, owiany tajemnicą, popełniający najgorsze możliwe zbrodnie. Zodiak posługuje się wieloma kodami, zostawiając przeróżne poszlaki. Sam film skupia się na uciążliwym docho-dzeniu do prawdy, brawurowo przedstawionym przez Gylenhaala. Za każdym razem, kiedy wydaje nam się być tak blisko Zodiaka, nagle wszystko się sypie. Ważną cechą tego filmu jest rozciągnięcie czasu akcji. W miarę biegu fabuły ludzie rezygnują ze śledztwa, żenią się, umierają, ale jedno się nie zmienia – Robert Graysmith uparcie dąży do celu, obsesyjnie starając się rozgryźć Zodiaka. Ten film to mroczna opowieść o syzyfowych pracach, o ludzkim uporze, poświęce-niu oraz o tym, że jest nam bardzo trudno zaakcepto-wać coś, co wykracza poza schemat.

Po Zodiaku, reżyser postanowił odejść wreszcie od thrillerów. W jego eksperymencie (bo trudno ten film inaczej nazwać) po raz kolejny główną rolę zagrał Brad Pitt. Świat kina zatrząsł się kiedy wyszło na jaw, że David Fincher kręci melodramat fantasy, w którym drugie skrzypce gra Cate Blanchett. Na szczęście Ciekawy Przypadek Benjamina Buttona okazał się dziełem historycznym, które wytyczyło nowe granice łączenia wybujałej fantazji z genialną, wzruszająca do łez fabułą. Najlepsze, że na drugi wyjątkowy dla tego reżysera film musieliśmy czekać niecałe dwa lata! Około cztery lata temu powstał bowiem The Social Network z genialnie dobranym do roli Jessem Eisen-bergiem, który pokazał nam historię powstania Face-booka z perspektywy Marka Zuckerberga. Szybkie, bardzo nowoczesne kino, które opiera się głównie na wartkiej fabule i niesamowitym kunszcie aktorskim, zostało nagrodzone trzema Oscarami i Złotym Globem.

GRA I ZODIAK MROCZNA ZABAWA Z WIDZEM Pomimo tego że filmy te dzieli aż dziesięć lat, są re-alizowane w bardzo podobnym stylu. Obydwa bardzo mroczne, owiane sferą tajemniczości. W obydwu też reżyser przedstawia głównego bohatera znajdującego się w samym środku niezwykłych zdarzeń.

Gra to jeden z mniej znanych filmów Finchera, ale niewątpliwie jeden z najciekawszych. Opowiada ona historię znudzonego życiem milionera Nicholasa Van Ortona (Michael Douglas), o którego bardzo martwi się jego syn. Na czterdzieste ósme urodziny daruje mu więc możliwość zagrania w Grę, która odmie-ni jego życie. Jak nietrudno się domyślić, główny bohater się na to decyduje i cała jego dotychczasowa rzeczywistość staje na głowie. Wielokrotnie podczas fabuły zmienia się nasz pogląd na to, czym tak na-prawdę jest Gra - oszustwem, zabawą, a może bardzo dziwną usługą? Ale ostatecznie zostajemy z wrażeniem niezwykłego, zawiłego filmu, który jest tak mroczny, jak intencje niektórych bohaterów. Wraz z Grą, Fincher wytyczył sobie styl i sposób prowadze-nia akcji, który potem widoczny jest we wszystkich jego thrillerach.

Jak więc jest w Zodiaku? Przede wszystkim, najbar-dziej uderzające jest to, że film oparty jest na fak-tach. Fincher przedstawia nam bardzo rozciągniętą

BENJAMIN BUTTON i THE SOCIAL NETWORK UDANE EKSPERYMENTY Totalne odejście od thrilleru było dla Finchera z pew-nością wypłynięciem na szerokie wody. Na szczęście w obu filmach widać wręcz kubrickowski perfekcjo-nizm. Ciekawy przypadek… jest według mnie jedną z największych perełek współczesnego kina. Film, opowiadający przedstawioną jako opowieść umiera-jącej kobiety (Cate Blanchett) historię człowieka, któ-ry urodził się starcem, a z wiekiem młodniał. Trudno jest mi opisać geniusz i moc tego dzieła. Niesamowity pomysł w połączeniu ze świetną, wciągająca narra-cją, bardzo klimatyczne miejsca akcji, sceny pełne genialnych dialogów. No i oczywiście przekaz filmu, który pozostawia nas ze wzruszeniem w sercach kiedy historia dobiega końca. Benjamin Button to film o życiu, o tym, jak zdarza nam się go nie doceniać. Opowiada o poświęceniu i miłości w sposób, którego nie powstydziłby się żaden romantyk. To swoisty fe-lieton o naturze problemów ludzkich. To wzruszające dziecko Finchera. To film zasługujący na maksymalne oceny.

The Social Network to z kolei bardzo szybka, wcią-gająca opowieść o branży internetowej, sukcesach młodych przedsiębiorców oraz o zwykłym ludzkim chamstwie. Bardzo ważną rolę w wartości tego filmu odgrywa Jesse Eisenberg, wcielający się w Zuckerber-ga. Wraz z nim podróżujemy przez świat wyższych sfer prosto z amerykańskiej Ivy League, obserwujemy nieopowiedzianą dotąd historię powstawania Face-booka od samego zarodka. Szybki, ciekawy i prosty w odbiorze The Social Network to komercyjny film, którego kontekst przyciągnął rzeszę fanów.

Ostatnie dwa filmy Davida Finchera to już bardzo niedawne wydarzenia. W 2011 rozpoczął on ada-ptowanie genialnej szwedzkiej serii kryminalnej Millennium. Film Dziewczyna z tatuażem to pierwsza część trylogii, którą odtwarza ten bardzo zapraco-wany człowiek. I wreszcie dochodzimy do Zaginio-nej Dziewczyny, gorącego jeszcze thrillera z Benem Affleckiem, na który możemy wybrać się do kin w zaufaniu dla reżysera, który nie potrafi zawieść mierną produkcją.

RECENZJE

Kiedy ktoś taki jak David Fincher, artysta thrilleru, odpowiedzialny za niejeden zawał w fotelu kinowym, informuje o tym, że powstaje jego nowy film, media

szaleją. Tak też stało się w tym przypadku, ponadto Fincher ogłosił, że robi film na podstawie powieści Zaginiona Dziewczyna Gillian Flynn, która napisała także scenariusz. Niektórzy niecierpliwie rzucili się do księgarń, ale ci bardziej wierni magii ekranu postanowili poczekać aż historię tę opowie im jeden z najlepszych reżyserów współczesnego kina. I nie zawiedli się.

Film opowiada nam historię małżonków: Nicka (Ben Affleck) i Amy (Rosamund Pike) Dunne’ów. Najważ-niejsze, i jedyne, co mogę Wam zdradzić: Amy znika. Nick od razu zgłasza jej zaginięcie, wtedy wchodzimy już rękami i nogami w niesamowitą fincherowską fabułę. Przygotujcie się na to, że wiele rzeczy będzie się Wam wydawać niejasne, wiele rzeczy kompletnie Was zaskoczy, ale to jest właśnie cały Fincher. Tym

razem w nieco bardziej miasteczkowym stylu, mamy okazję zobaczyć dwie i pół godziny mistrzowskie-go kina, które nie daje chwili wytchnienia. Mimo typowo teatralnego scenariusza, niewielu bohaterów i niewielkiej lokacji, film niesamowicie przyciąga swoim tajemniczym klimatem, który aż prosi się o rozwikłanie kolejnych zagadek. Często na granicy percepcji zauważamy, że coś tutaj chyba nie do końca jest tak, jak być powinno. Czy to dziwne zachowanie męża, któremu zaginęła żona, czy to niepasująca do całej historii gra we wskazówki powoduje, że ogląda-my coraz podejrzliwiej.

Reżyser użył mało znanych z filmów kinowych aktorów, którzy nie kojarzą się nam jeszcze tak mocno jak inne gwiazdy Hollywood. Pozwoliło mu to na stworzenie charakterystycznych, a zarazem bardzo nowatorskich kreacji, które wymiatają nam w głowach. Entuzjaści doczekają się także Emily Ratajkowski, i Neila Patricka Harrisa, grających jedne z ważniejszych ról.

David Fincher po raz kolejny pokazał, że jest mi-strzem dreszczowców. Ostatnio, na fali nowocześnie kręconych filmów, reżyser powoduje, że każda jego produkcja to bardzo ważne wydarzenie kinowe roku. Po prostu chce się oglądać. I warto, bo jest to film z najwyższej półki.

MACIEJ MAŃKA

ZAGINIONA DZIEWCZYNA

8

REŻ. DAVID FINCHER

interstellarREŻ. CHRISTOPHER NOLAN

7.5

Mimo młodego wieku i zaledwie ośmiu filmów na swoim koncie, Christopher Nolan to obecne jedna z najbardziej dochodowych osób w całym

Hollywood. Reputacja pozwala mu na nakręcenie dowol-nego filmu, praktycznie bez ograniczeń finansowych ze strony wytwórni. Szkoda jedynie, że budżet jego produk-cji rośnie w ostatnim czasie odwrotnie proporcjonalnie do ich jakości.

Pisząc o Interstellar trudno uniknąć porównań do zeszło-rocznej Grawitacji, w której wizualizacje kosmosu grały pierwsze skrzypce i zepchnęły całą resztę filmu na drugi plan. W Interstellar akcja i fabuła są podane jednak w znacznie lepszych proporcjach dzięki czemu nie mamy nieustannego wrażenia, że efekty specjalne dominują nad opowiadaną historią.

Poza świetnymi zdjęciami i dobrze wyplecionymi w fabułę efektami, film Nolana ma również bardzo ob-szerny i rozbudowany scenariusz, co paradoksalnie jest największą wadą całej produkcji. Podobnie jak w trzeciej części trylogii o Mrocznym Rycerzu, reżyser postanowił wepchnąć (bo inaczej się tego nie da określić) do filmu niewyobrażalną ilość wątków pobocznych, przez nagro-madzenie których, żaden nie może się wystarczająco rozwinąć. Skutkuje to licznymi dziurami fabularnymi i sprawia wrażenie, że wszystkie strony scenariusza zostały zszyte bardzo grubymi nićmi, prowadząc finalnie do wymuszonego i całkowicie niesatysfakcjonującego za-kończenia. Dialogi również nie zostały napisane ze zbyt dużą dawką polotu, a jedynie kumulują uczucie taniej ckliwości i podniosłości niektórych scen.

Christopher Nolan przelał na kartkę milion niewiarygod-nych pomysłów. Samej spójności pod kątem naukowym jednak nie mnie oceniać. Wielu fizyków już od jakiegoś czasu dwoi się i troi, aby szczegółowo przeanalizować Interstellar i odpowiedzieć na pytanie czy wydarzenia przedstawione w filmie mają swoje podłoże fizyczne, czy są one po prostu czysta fikcja. Mnie jednak najbardziej zastanawia gdzie podział się dawny Nolan. Reżyser z niekonwencjonalnym podejściem do kina, pełen nowatorskich rozwiązań i pomysłów. Cóż, najwyraźniej uniesiony na fali sukcesów dopłyną już do brzegu swoich umiejętności i zaczyna powoli cumować w porcie tandety i szmiry współczesnego Hollywood. JAKUB CIOSIŃSKI

Po takim debiucie, jaki miał Ben Howard, wydawało się niemożli-wym nagranie albumu, który nie

uległby tzw. syndromowi drugiej płyty. Większość artystów idzie utartą ścieżką, powielając sprawdzone schematy lub na fali popularności szybko nagrywają byle jaki nowy materiał. Ben na ten album kazał nam czekać dokładnie 3 lata. W zamian stworzył krążek przemyślany, do bólu szczery i niezwykle dojrzały. O tym, że Brytyjczyk nie stoi w miejscu i wciąż poszukuje nowych muzycznych inspiracji przekonujemy się już od pierwszych dźwięków I Forget Where We Were. Otwierające Small Things za-sługuje na miano arcydzieła – mroczne dźwięki oplatają słuchacza i sprawiają, że nie może on przejść obojętnie zarów-no obok przejmującego wokalu Bena, jak i tekstu. Nie zabrakło również dopra-cowanych folkowych pozycji, takich jak wesołe Conrad, podczas której noga aż sama chodzi w rytm perkusji. Najjaśniejszym punktem krążka jest ty-tułowy I Forget Where We Were. Z każdą sekundą utwór nabiera jeszcze większej głębi za sprawą pełnego emocji woka-lu Bena, połączonego z narastajacym dźwiękiem gitary i perkusji. Howard

śpiewa całym sobą tak, że nie sposób nie wczuć się w sytuację bohatera. Szko-da tylko, że zdecydował się umieścić ten utwór na początku albumu, bo po takim ładunku emocjonalnym trudno jest się skupić na kolejnych kompozy-cjach. Następne trzy piosenki, znacznie spokojniejsze, tracą się i po prostu nie zapadają w pamięć. Moją uwagę na nowo przyciąga End of the Affair. Utwór składa się z wyraźnych dwóch części – pierwszej, która jest znaczenie bardziej liryczna i delikatna, nawiązująca do kompozycji z Every Kingdom, druga natomiast jest zdecydowanie mroczniej-sza, pokazująca zupełnie nowe oblicze, które na tym krążku ujawnił wokalista. Trudno jednoznacznie stwierdzić co na tym albumie jest najlepsze i w tym tkwi właśnie jego siła. Całość – warstwa liryczna, wokal, muzyka, to wszyst-ko jest na równym, wybitnym jak na dzisiejsze standardy poziomie. Utwory przenikają się, żaden dźwięk nie wydaje się tu przypadkowy. Przy pomocy prze-myślanych przejść Ben zgrabnie łączy smutne tony (wspomniane Small Thin-gs) z nieco weselszymi kompozycjami (Rivers In Your Mouth), dając nam tym samym chwilę wytchnienia.

Cały ten krążek jest wyrazem odwagi i niezwykіego rozwoju, jaki dokonał się w Brytyjczyku na przestrzeni tych trzech lat. Choć jest to ten sam Ben, to nie znajdziecie tu następcy Only Love, na próżno szukać tu także innych znajomych dźwięków z Every Kingdom. Benowi udało się nagrać materiał, o którym nie zapomina się zaraz po wyjęciu płyty z odtwarzacza. Materiał, który niesie ze sobą jakąś merytoryczną treść, która wyróżnia go na tle innych, często dużo bardziej znanych brytyjskich chłoptasi z gitar-kami. Nie bez znaczenia jest również fakt, że Ben naprawdę potrafi grać. Nie trzeba długo szukać, niemalże każdy kawałek wzbogacony jest o jego gitarowe solówki , które są najlepszym potwierdzeniem jego klasy. Ben mógł nagrać komercyjny krążek i tym sa-mym powiększyć grono miałkich Edów Sheeranów, ale zamiast tego skupił się na tym, by jego muzyka (choć z pozoru prosta) zawierała drugie dno. OLA BĄK

Ben Howard

I FORGET WHERE WE WERE

9

Kocham filmy, które nie boją się tematów tabu. Na samym początku chciałbym wyprowadzić z błędu wszystkich, którzy

twierdzą, że dobre filmy wojenne, które miały coś więcej ponad akcję, wymarły po Szeregowcu Ryanie. O ile nigdy specjalnie nie lubowałem się w tym gatunku produkcji filmowych, to zaliczy-łem tak zwane „obowiązki moralne fana kinema-tografii” jak Czas Apokalipsy, Łowca Jeleni, Full Metal Jacket czy właśnie wspomniany wyżej Sze-regowiec Ryan. Do Furii podszedłem z zimną gło-wą, jak najbardziej obiektywnie, a nawet trochę sceptycznie, znając tendencję amerykanów do gloryfikowania własnych osiągnięć historycznych i... zostałem absolutnie przez ten film zmieciony. Wróćmy więc do zdania rozpoczynającego tę recenzję - uwielbiam produkcje dla dorosłych, które nie boją się być dorosłe. Nie ma tu tak naprawdę podziału na czarne i białe, nie ma tu pozytywnych postaci. Amerykanie nie są tu uka-zani jako najczystsze dobro, nie wahają się przed zastrzeleniem uzbrojonego dziecka, egzekucją błagającego o litość żołnierza SS czy wykorzy-staniem kobiet w nowo zdobytym mieście. Co za tym idzie, również i Niemcy nie są ukazani jako piekielna armia, tylko ludzie, którzy też mają uczucia.

Motywem przewodnim tej produkcji jest de-struktywny wpływ wojny na człowieka, dobitny realizm pokazuje, jakimi zwierzętami stajemy się w kryzysowych sytuacjach. W kwestii obsady reżyser wiele zaryzykował, wybierając do jednej z głównych ról niesławnego Shię LaBeouf, jednak i on ku mojemu zdziwieniu zagrał swoją rolę perfekcyjnie, nie odstając od niezawodnego Bra-da Pitta i jednego z najbardziej niedocenionych aktorów ostatnich czasów, czyli Jona Bernthala. W tym punkcie recenzji powinienem przejść do wymienienia słabszych stron produkcji, ale jeśli mam być szczery, to nie zauważyłem takich w Fu-rii. Poza świetną fabułą, postaciami i realizmem, pozostaje jeszcze strona czysto techniczna, która również jest perfekcyjna. Wszystkie efekty spe-cjalne wyglądają niesamowicie, i przede wszyst-kim są wiarygodne, a rewelacyjna i klimatyczna muzyka tylko dopełnia całości. Jeśli ten film zgarnie laury na które zasługuje, to jestem prze-konany, że w przyszłości jakość produkcji tego gatunku będzie porównywana nie do Szeregowca Ryana, ale właśnie do Furii. Jest to dzieło niemal idealne, z rewelacyjnym i wzruszającym zakoń-czeniem które jest tylko wisienką na torcie. JAROSŁAW MAJĘTNY

FURIAREŻ. DAVID AYER

9.5

Nie ukrywajmy, gdyby nie śmierć Philipa Seymo-ura Hoffmana, odtwórcy głównej roli - szefa ultra-tajnej komórki antyterrorystycznej

w Hamburgu, film ten nie odbiłby się tak szerokim echem. Jednakże ta mimowolna darmowa reklama spowodowała, że zwróciliśmy uwagę na ciekawą, mało komercyjną sztukę. Bardzo Poszukiwany Człowiek to szpiegowskie, trzymające w napięciu kino bez jednego wystrzału. Twórcy w alternatywny sposób przedstawia-ją sposoby zwalczania islamskich terrorystów, podkre-ślając żmudność, subtelność i wagę tej pracy. Historia przedstawia się następująco: zbiegły Czeczen Issa (Grigoriy Dobrygin) dostaje się do Hamburga, gdzie znajduje się skrytka bankowa ze spadkiem jego ojca, rosyjskiego kryminalisty. Stara się, przy pomocy młodej, buntowniczej adwokat (Rachel McAdams), wydobyć pie-niądze od szefa banku (Willem Dafoe). Nad nimi wszyst-kimi unosi się jednak grubawy, nieco obleśny Günther Bachmann (Philip Seumour Hoffman), szef działającej poza granicami konstytucyjnymi komórki zwalczającej dżichadystów.

Bardzo dobra kreacja zmarłego aktora pokazuje, jak, pociągając za odpowiednie sznurki, umiejętnie posłu-guje się on tymi bohaterami by złapać naprawdę grubą rybę – biznesmena podejrzanego o dostarczanie broni na Bliski Wschód. Co cechuje grę aktorską tego filmu, to obnażony realizm – każda postać mogłaby spokojnie żyć w prawdziwym świecie. Nie ma tu miejsca na filmową fantazję, jest tylko twarda rzeczywistość, dzięki czemu film jest niemalże dokumentem o działaniu tych służb specjalnych, o których istnieniu wie tylko kilka osób. Pomimo tego, że brak tutaj pościgów i wybuchów, film w mistrzowski sposób wciąga nas w fabułę i trzyma w napięciu. Podsłuchy, psychologiczne pojedynki, spo-tkania w mrocznych zaułkach – to wszystko składa się na niesamowity klimat tego filmu, czyniąc zeń bardzo ciekawą rozrywkę na nudny wieczór. MACIEJ MAŃKA

6

Bardzo Poszuki-wany Czlowiek

REŻ. ANTON CORBIJN

The Grand Budapest

Hotel

Od jakiegoś czasu nie pojawił się film, który można by spokojnie nazwać arcydziełem. Na szczęście The Grand Budapest Hotel trudno znaleźć coś

do zarzucenia. Film emanuje kunsztem i inteligencją, co doceniło kanneńskie jury, przyznając mu swoje Grand Prix, chrzcząc go najlepszym filmem roku. Humor, który prze-śwituje przez większość scen, jest z tak wysokiej półki, że panowie z Monthy Pythona prosiliby reżysera o możliwość inscenizacji. Wszystko dopięte na ostatni guzik, sztuka w czystym wydaniu.

Film jest pisaną w klimacie lat dwudziestych mroczną bajką o konsjerżu pewnego hotelu w państwie Żubrówka – Gustave’a H., do którego na staż przychodzi początkujący boy – Zero Mustafa. Rozpoczynając od klasycznej narracji pudełkowej, wchodzimy w świat bohaterów, dla których cała groteska otaczającego ich świata oraz ich samych jest całkowicie naturalna. Niezwykle charyzmatyczny konsjerż, pan Gustave (Ralph Fiennes) to dziwaczny, lecz interesujący człowiek, który silną ręką sprawuje władzę nad hotelem. Dostaje on w spadku po swej kochance obraz, który decydu-je się ukraść przy pomocy Zero, z którym szybko się zaprzy-jaźnia. Historia rozwija się dalej, pokazując nam genialną artystyczną wizję reżysera, którą podkreślają doskonałe ujęcia. Większość scen jest niesamowicie symetryczna, ukazując przesadzony porządek jaki panuje w tym świecie, który jest krzywym zwierciadłem naszej historii i rzeczywi-stości. Często prześmiewczy, reżyser mistrzowsko bawi się z widzem, posyłając mu pełno mrugnięć, jak np. scena prze-mytu narzędzi do celi więziennej, kreacja Willema Dafoe, okrutnego zabójcy czy analogie do I Wojny Światowej.

Gra aktorska, pomimo plejady gwiazd przewijającej się przez film (Fiennes, Dafoe, Norton, Murray, Wilson), jest dokładnie taka, jaka powinna być, ani mierna, ani wybitna. Ten film to przede wszystkim arcydzieło reżyserii, każdy spełnia tam jak w zegarku swoją rolę, co sprawia, że aż czuć perfekcjonizm tego obrazu. Miód na duszę i świetna zabawa dla świadomego widza.

MACIEJ MAŃKA

10

REŻ. WES ANDERSON

REŻ. ALEXANDRE AJAROGI

7

Trudno byłoby jednoznacznie określić gatunek tego filmu, gdyż sprawia on wrażenie hybrydy kil-

ku zupełnie przeciwstawnych rodzajów produkcji. Oficjalnie jest on uważany za horror, ale muszę przyznać, że horroru nie ma tu właściwie wcale. Nie ukrywam, że byłem wyjątkowo zdziwiony tym, że przez prawie pół filmu wszyscy na sali kinowej (łącznie ze mną) śmiali się zamiast się bać, i to wcale nie przez kiczowatość poszcze-gólnych scen, ale po prostu dlatego, że ten film jest w dużej części komedią. Fabuła, która początkowo wydaje się do bólu oklepana, z czasem rozkręca się i, o ile nie jest wyjątkowo ambitna, ma w sobie parę ciekawych zabiegów i zwrotów fabularnych, z których jeden jest naprawdę świetny. Mniej więcej w połowie czasu trwania tej produkcji jej klimat zmienia się o 180 stopni i z komedii staje się pomieszaniem thril-lera z dramatem, i wiecie co? To działa i jest zrobione z niespotykanym dla tego typu filmów smakiem.

Daniel Radcliffe (tak, to Harry Potter) obsadzony w głównej roli również pozytywnie zaskoczył mnie swoją grą, która naprawdę diametralnie zmieniła się od czasu, kiedy ostatni raz widzia-łem go na ekranie jako małego chłopca w okrągłych okularkach i z blizną na czole. Tym, na co w tej produkcji zwróciłem uwagę w szczególności, jest doskonały soundtrack. Pojawiają się w nim takie hity jak Heroes Davida Bo-wie, Where Is My Mind? zespołu Pixies czy Personal Jesus Marylina Mansona, które idealnie wpasowują się w po-szczególne sceny. Ogólnie rzecz biorąc nie jest to film wy-bitny i z pewnością nie jest to horror, ale warto się na niego wybrać z ciekawości, bo z pewnością jest to twór oryginalny i pomysłowy. JAROSŁAW MAJĘTNY

WWW

readmagazyn.pl

/readmagazyn

readmagazyn.pl

R