PRL bez maski

19

description

PRL bez maski

Transcript of PRL bez maski

Page 1: PRL bez maski
Page 2: PRL bez maski

Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragmentpełnej wersji całej publikacji.

Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj.

Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnierozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przezNetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym możnanabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione sąjakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgodyNetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu.

Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepieinternetowym Kiosk za rogiem.

Page 3: PRL bez maski

Opowieść, napisana w formie pamiętników, czterech byłychwięźniów nazistowskich obozów koncentracyjnych, którzyw pierwszych powojennych latach powrócili z Zachodu dokraju zwanego w tamtych latach Polską Ludową i zaczynająwcale niełatwy proces dostosowania się do zastanejrzeczywistości, systemu, o którym niewiele wiedzą, i któregow gruncie rzeczy nie rozumieją.Jest w tym gronie jest człowiek wyjątkowy; z poglądówlewicowiec, nawet komunista, znany w kołach sprawującychwładzę. Natychmiast obejmuje wysokie i wpływowestanowisko, ale również właśnie on w pierwszymdziesięcioleciu PRL zaczyna odczuwać coraz większerozczarowanie, oddalać się od systemu, który początkowowydawał mu się słuszny. Pozostali, choć nie lubią i nie wierząlewicy, jak większość Polaków, starają się znaleźć sposóbdostosowania się do sytuacji i urządzenia sobie życia.Czytelnik bardzo szybko zorientuje się o co chodzi autorowi.A chodzi o tak trudne i nieczęste pokazanie w naszejliteraturze obiektywnej, nie zakłamanej prawdy o tamtymrozdziale naszej historii. Książka daleka jest od sławienia systemu PRL, ale też dalekaod nienawiści, opluwania tamtej epoki i kół sprawującychwładzę, co dziś tak powszechne jest w literaturze, szczególniew opracowaniach historyków. Trwająca około 40 lat epokaPRL była i pozostanie ważnym rozdziałem naszej historii,rozdziałem bardzo różnorodnym i trudnym do oceny, pełnymskrajnego zła, ale nie pozbawionym cech wcale pozytywnych.Książka Stanisława Głąbińskiego skłania do przemyśleniatamtych lat, do obiektywnej oceny, do zrozumienia tego, cowniosła ona do naszej historii, tak w sensie negatywnym, jaki pozytywnym. Trzeba i warto to zrozumieć, jeśli chcemyzrozumieć dzisiejszą Polskę i trafnie ocenić to, co czeka nasw rozpoczynającym się właśnie nowym stuleciu.

Page 4: PRL bez maski

3

Stanisław Głąbiński

Wydawnictwo Placet

Page 5: PRL bez maski

5

Rozdział 1

Olek – powrót

Stach potrząsnął głową, by odsunąć wspomnienia w jakich siępogrążył. Nie zdawał sobie sprawy, że mogą one być tak żywe, pla-styczne i przejmujące, jakby te wydarzenia sprzed lat przeżywał po-nownie, i to na dodatek wzbogacone własną fantazją. Przecież przedchwilą zdawało mu się, że sam jest Olkiem. Myśli, poglądy i przygo-dy jakie spotkały tamtego znał z tekstu jego wspomnień, ale myślało tym tak, jakby patrzył na wydarzenia z dawnych czasów oczami nieżyjącego już przyjaciela. Odczuwał w tym coś niesamowitego. Miałwrażenie, jakby Olek pojawił się ponownie i przekazywał mu swojemyśli. Zdawał sobie sprawę, że to dziecinne odczucie, a w najlepszymrazie objaw starczej sklerozy. Ostatecznie przekroczył już osiemdzie-siątkę i być może w takim wieku fantazja wymyka się spod kontroli.Chcąc powrócić do rzeczywistości, postanowił, że lekturę wspomnieńzacznie od tekstu Olka. Stach czytał go dwukrotnie, ale było to conajmniej dwadzieścia lat temu. Nie pamiętał już nawet wszystkichszczegółów.

Kartki otrzymane od Andrzeja włożył do ostatniej teczki z napi-sem „Andrzej”. Wyjął trzy teczki z hasłem „Olek”. Resztę schował dopudła. Ułożył się wygodnie na kozetce, na stoliku obok położył dłu-gopis, by ewentualnie wprowadzić jakieś drobne poprawki, a na pod-kurczonych kolanach położył pierwszą z teczek i otworzył ją. Zanimrozpoczął lekturę zauważył, że papier już zżółkł. Uświadomił sobiewtedy, że będzie czytał tekst napisany przed blisko sześćdziesięciulaty. Czy zachował swoją wartość? Czy będzie zrozumiały? Czy poopublikowaniu go, znajdzie czytelników? Przecież o autorze tekstunikt nie mógł już pamiętać. Czy on sam wszystko zapamiętał? A jed-nak w wyobraźni ponownie ujrzał Olka tak, jakby siedział na krześleobok kozetki i uśmiechał się do niego.

Page 6: PRL bez maski

6

***

W prawym rogu strony widniała data 25 grudnia 1945 roku. Podspodem, dużymi literami znajdowało się zdanie, odgrywające zapew-ne rolę tytułu: „Tekst Olka do zbiorowej Kroniki. Część pierwsza –obejmuje lata od połowy 1945 roku do 1948 roku.”

Zwracał uwagę fakt, że tekst był pisany na maszynie, ale datęwpisano długopisem lub piórem. „Kronika” – co mogło nieco dziwić– zaczynała się od usprawiedliwienia. Olek pisał:

Muszę na wstępie przeprosić ewentualnych czytelników za dwierzeczy. Po pierwsze, pomijam całkowicie sam fakt wyzwolenia i kilkamiesięcy pobytu w zachodniej, a ściśle brytyjskiej strefie okupacyjnej.Sam nie mam wiele na ten temat do powiedzenia, a prawie wszyscypozostali współautorzy tej Kroniki znają te wydarzenia tak samo, jakja. Może oni będą chcieli je opisywać, choć nie ma tu wiele do opisy-wania, z jednym wyjątkiem. Mam na myśli poczucie niepewności: corobić, wracać do kraju, czy zostać? Właściwie wszyscy wokół byliw takim stanie. Ja nie przeżywałem takiej rozterki. Nie miałem żadnejwątpliwości, że należy wracać i – jeśli o mnie chodzi – wrócę.Wprawdzie nie byłem pewien, co stanie się ze mną w kraju, jak siętam urządzę, czy też jak inni mnie urządzą. Dobiegające stamtąd wie-ści były niepokojące, ale nie wiedziałem, ile w tym było prawdy, ilepropagandy, a ile po prostu zwykłej niewiedzy.

Sprawa druga była już bardziej skomplikowana. Dość rychło powyzwoleniu nawiązała ze mną kontakt warszawska placówka han-dlowo-konsularna w strefie brytyjskiej. Placówka miała swoją siedzi-bę w Kolonii i w zasadzie zajmowała się wydawaniem papierów re-patriantom, a jednocześnie próbowała nawiązywać jakieś stosunkihandlowe. Z moich kontaktów z nimi wynikało jednoznacznie, żeludzie z tej placówki uważali mnie za zwolennika władz warszaw-skich, który powróci niebawem do Warszawy, a na dodatek za czło-wieka, od którego można oczekiwać pewnych informacji. Proszonomnie na przykład o relacje na temat nastrojów Polaków znajdującychsię w strefie zajmowanej przez Pierwszą Pancerną Dywizję gen. Sta-nisława Maczka, pytano jak zachowuje się i jaką działalność prowadzidowództwo dywizji, wreszcie indagowano o konkretnych ludzi, prze-

Page 7: PRL bez maski

7

ważnie wysłanników różnych partii politycznych z Londynu. Byłemtym niemile zaskoczony i zachowywałem dużą ostrożność. Nie ule-gało wątpliwości, o co chodzi tym z Warszawy. Nie miałem ochotyzajmować się działalnością szpiegowską, tym bardziej, że nie wie-działem, do kogo miałyby w Warszawie dochodzić moje informacje,w jaki sposób wykorzystywano by je i czy nie wróciłyby one w takiejczy w innej formie na Zachód. Nie chciałem stać się w opinii czy toBrytyjczyków, czy to londyńskiej Polonii agentem donoszącym War-szawie o tym, co dzieje się na Zachodzie. Uważałem, że należy robićwszystko co możliwe, by doprowadzić do zbliżenia Wschodu z Za-chodem, a nie uprawiać wzajemne szpiegostwo. Byłem wówczas na-iwny. Dodam tylko, że utrzymując kontakty z przedstawicielamiwładz warszawskich, nie pozwoliłem zrobić z siebie agenta.

Powróciłem ostatecznie do kraju w bardzo szczególny sposób,który zaważył na moim dalszym życiu. Wróciłem w połowie lipca1945 roku, ale początkowo nie do Warszawy, lecz do Berlina. 17 lipcaw Poczdamie pod Berlinem rozpoczęły się dwutygodniowe obradykonferencji z udziałem przywódców „Wielkiej Trójki”: premieraW.Brytanii, Winstona Churchilla (do 25 lipca), zastąpionego od 28lipca przez kolejnego szefa rządu londyńskiego Clementa Attlee, pre-zydenta USA, Harry’ego S. Trumana i ze strony Związku Radzieckie-go, pełniącego oficjalnie funkcję premiera, Józefa W. Stalina. Rzeczjasna, nie miałem możności widzieć tych „Wielkich” nawet z daleka.Włączono mnie natomiast do zespołu doradców delegacji warszaw-skiej, w której najważniejszą rolę odgrywali Bolesław Bierut, EdwardOsóbka-Morawski i Władysław Gomułka. Tych polityków spotyka-łem, i jak się okazało później, miało to dla mnie zasadnicze znaczenie.

Zresztą nie od razu ich spotkałem. Umieścili mnie w jakimś ze-spole budynków koło Poczdamu, gdzie miała mieszkać polska delega-cja z doradcami, ekspertami i całym sztabem ludzi z różnych urzędów.Nasza grupa liczyła blisko trzydzieści osób i zwano ją grupą osóbtowarzyszących. Nikogo z nich nie znałem, natomiast odnosiłem wra-żenie, że sami między sobą znali się doskonale. Stanowiłem wyjąteki wyraźnie czułem, że pozostali woleli mnie unikać, tym bardziej kie-dy dowiedzieli się, że przyjechałem z Kolonii. Byli wobec mniegrzeczni, ale raczej unikali kontaktów i rozmów. Wydawało mi się, że

Page 8: PRL bez maski

8

uważają mnie za przedstawiciela sił specjalnych, agenta wywiadu,a może nawet człowieka z NKWD. Były to moje pierwsze doświad-czenia w tym zakresie, i nawet mi na myśl nie przyszło, że wcale nieostatnie i nie najbardziej dramatyczne.

17 lipca rozpoczęły się obrady konferencji, a naszych jeszcze niebyło. Dowiedziałem się, że mają przyjechać po 20 lipca, by dać„Wielkim” czas na porozumienie się i uzgodnienie stanowisk w spra-wie polskiej. Rzecz jasna, chodziło o takie kwestie, jak ustalenie gra-nicy zachodniej, odszkodowania, zasady pobytu w Polsce wojsk ra-dzieckich i wreszcie o wyznaczenie terminu wyborów w Polsce. Wie-działem o tym z gazet amerykańskich i angielskich, jakie rano wykła-dano w holu domku, gdzie jadaliśmy i nawet mi przez myśl nie prze-szło, że pozostali tych gazet wcale nie czytali. Pewnie nie znali języ-ków lub nie mieli nawyku porannego przeglądania zagranicznej prasy.Jak zauważyłem, wszyscy wchodząc na śniadanie zabierali wyłożonena stołach w holu „Życie Warszawy” lub „Rzeczpospolitą”. Ja rów-nież sięgałem po te tytuły. „Życie Warszawy” dostawałem już czasa-mi w Kolonii, ale „Rzeczpospolitą” widziałem po raz pierwszy. Prasępolską jednak przeglądałem po prostu z ciekawości, a gazety amery-kańskie czytałem uważnie, by wiedzieć co się dzieje na świecie i wo-kół naszego kraju. Stąd też znałem program obrad konferencji i zda-wałem sobie sprawę, że dyskusja nie będzie ani łatwa, ani prosta,i nikt nie był w stanie przewidzieć, jakie będą jej rezultaty. Dostrze-gałem to, o czym jeszcze wyraźnie nie pisano, to jest – narastającąpodejrzliwość, jeśli nie niechęć w stosunkach Wschód–Zachód. Oka-zało się wkrótce, że dysponuję tu większą wiedzą niż pozostali z gro-na osób towarzyszących. Doprowadziło to do dość zabawnej sytuacji.Drugiego, czy trzeciego dnia oczekiwania na przyjazd przywództwakraju, siedzieliśmy przy kolacji i ludzie z Warszawy głośno przewi-dywali, że część obrad dotycząca spraw polskich nie potrwa dłużej niżdwa do trzech dni, bo wszystko, no, może z wyjątkiem wysokościreparacji, jest już uzgodnione.

Pewien wysoki i niemłody już mężczyzna, do którego zwracanosię per „dyrektorze”, wygłosił na ten temat cały wykład:

– Jest oczywiste, że alianci nie będą chcieli mieć z Moskwą awanturo Polskę. Szczęśliwie, także i Moskwa nie szuka kłopotów z Zachodem.

Page 9: PRL bez maski

9

W ciągu dwóch dni omówią wszystko, co nas dotyczy i będziemy wracaćdo domu jako zwycięzcy. Zresztą nasi, a w zwłaszcza Bierut, to ludzieo ogromnym doświadczeniu. Już przed wojną zjeździł pół świata i do-skonale wie, jak negocjować. Jak słyszałem, w wielu sprawach doradzałStalinowi.

Wszyscy „eksperci” przytaknęli skinieniem głów, tylko ja spo-kojnie popijałem herbatą kanapkę z serem, a napar był rzeczywiściedoskonały. Człowiek zwany dyrektorem zauważył moją obojętną re-akcję, bo zwrócił się teraz do mnie.

– Pan się z tym najwyraźniej nie zgadza, panie przepraszam, niewiem nawet, jak się do pana zwracać.

– Mam na imię Aleksander, ale wszyscy mówią po prostu – Olek.Ma pan rację. Nie ze wszystkim co pan powiedział, zgadzam się.W przeciwieństwie do pana, nie zajmuję żadnej wysokiej pozycji, niejestem żadnym dygnitarzem, nawet jeszcze nie mieszkam w kraju.Dopiero tam wracam. Natomiast znam tych, o których pan, i słusznie,wyraża się z takim szacunkiem. Wprawdzie nie słyszałem, aby panBierut jeździł gdziekolwiek po świecie, ale pewnie pan wie lepiej. Niesłyszałem też, by doradzał Stalinowi. W każdym razie kiedy ja sięz nim spotykałem, nikomu nie doradzał. Mówiliśmy do niego „To-masz”, i dopiero po latach dowiedziałem się, że ma na imię Bolesław.Czy tu pójdzie mu tak dobrze i łatwo, zobaczymy. Odnoszę wrażenie,że Zachód wcale nie jest do nas szczególnie przyjaźnie nastawiony,ale nie będę dyskutował. Naprawdę, nie wiem. Z tego, co słyszę i coczytam w zachodniej prasie wyciągam wniosek, że do Polaków, jakodo narodu, nie żywi się tu szczególnych pretensji, ale do władzyw Warszawie – chyba tak. Uchodzi ona po prostu za wykonawcę po-leceń Moskwy i rzecznika jej interesów.

– Jej interesów? – w głosie dyrektora brzmiało tyle samo szyder-stwa, co zdumienia. – Czy pan, panie Olku, przyjechał tu jako repre-zentant władzy londyńskiej?

– Pan żartuje. W życiu nie byłem w Londynie, a z londyńskąwładzą nie mam nic a nic wspólnego. Nieco z warszawską, ale teżniewiele. Kazano mi tu przyjechać i dołączyć do grupy ekspertów. Niewiem, od czego mam być ekspertem i komu miałbym doradzać. Możechcą tu mieć kogoś, kto orientuje się w nastrojach Zachodu, a na do-

Page 10: PRL bez maski

10

datek, można od niego oczekiwać, że będzie mówił prawdę, a nietylko wychwalał pod niebiosa polskich przywódców. To pozostawiaminnym.

Dyrektor nie miał najmniejszych wątpliwości, co miało oznaczaćto ostatnie zdanie nieznanego mu przybysza, bo wzruszył ramionami.Rzucił jeszcze: – Idę sprawdzić, czy mam wszystkie dokumentyw porządku – i wstał opuszczając stołówkę bez słowa pożegnania.Pozostali, też najwidoczniej nieco skonsternowani, poszli w jego śla-dy. Zostałem sam i pomyślałem, że niezbyt zręcznie zaczynam powrótdo kraju. W każdym razie nasunął mi się wniosek, że w kraju należybardziej uważać na to, co się mówi. Powinienem był to wiedzieć.Ostatecznie kilkanaście miesięcy spędziłem przed wojną w Moskwie,a potem kilka miesięcy w republikańskiej Hiszpanii, gdzie atmosferai stosunki międzyludzkie pozostawiały sporo do życzenia.

Następnego dnia, a było to 21 lipca, przyleciał polski samolotz naszym kierownictwem. W każdym razie byli w tym gronie ci, naktórych czekałem, a więc Bierut, Gomułka i Osóbka-Morawski.Pierwszym, na którego się natknąłem, był Gomułka. Niewiele sięzmienił od lwowskich czasów. Podobnie jak tam, we Lwowie, byłustawicznie nieco naburmuszony, stale poważny, sprawiał wrażeniezamyślonego. Zastanawiałem się, czy mnie pozna, ale zapewne musiałwiedzieć, że tu będę, bo wyciągnął rękę i powiedział nieco chrapli-wym głosem:

– Jesteście już. To dobrze. Będziecie potrzebni. Potrzebujemy ta-kich jak wy, których znamy od lat i którym ufamy. Wy byliściew Hiszpanii?

– Tak, w Hiszpanii. Potem dostałem się do obozu, do Gross-Rosen. Odpoczywałem po tych przeżyciach w obozie dla Polakóww Niemczech Zachodnich. Wezwano mnie, i wracam do Polski. DoWarszawy.

– Wiem. W Warszawie zgłoście się do mnie zaraz po przylocie.Pomyślimy, gdzie was umieścić.

Na tym skończyła się nasza pierwsza rozmowa. Nie przypomnia-łem mu, że we Lwowie zwracaliśmy się do siebie po imieniu, a nieper „wy”, jak obecnie, ale wtedy były inne czasy, a Gomułka z tam-tych lat, to nie obecny Gomułka, sekretarz rządzącej partii.

Page 11: PRL bez maski

11

Do końca tego dnia nic się już nie wydarzyło, co byłoby warteodnotowania, chyba to, że udałem się do mojego pokoiku, położyłemsię na wersalce wstawionej tu w miejsce łóżka i zacząłem rozmyślać.Przede wszystkim zaczynałem rozważać, jak bardzo ja i moje otocze-nie, w jakim do tej pory żyłem, różni się od ludzi, spotykanych obec-nie, włącznie z Gomułką. Czy tacy byli wszyscy ludzie żyjący w kra-ju? Bo ci, tutaj, byli wyraźnie zarozumiali, dawali odczuć, że są lepsiod nas, Polaków z emigracji, a na dodatek – czego najlepszy przykładdał „dyrektor” – nie byli szczerzy, a może nawet fałszywi. Ten dy-rektor wychwalał obecne warszawskie kierownictwo, a ja nie byłemw stanie uwierzyć, by rzeczywiście tak wysoko je cenił. Słuchaczepotakiwali mu, ale to potakiwanie też nie odbierało się jako auten-tycznie szczere. Czy ci ludzie rzeczywiście reprezentowali atmosferęi nastroje w kraju? Lektura gazet krajowych, które przeglądałem,zdawała się to potwierdzać. Zdawały się to potwierdzać także opowie-ści tych, którzy wyjechali z kraju na Zachód. Ci, odsądzali obecnychprzywódców od czci i wiary i najczęściej określali ich jako „pachołkiMoskwy”. Opinie takie wyrażali nawet ci, którzy mieli zamiar powró-cić do kraju. Czyżbyśmy więc mieli w Polsce do czynienia po prostuz dwulicowością? A może to zwykły strach, który zmuszał ludzi dogłośnego wychwalania przywódców, w głębi duszy ocenianych zupeł-nie inaczej. Z czymś takim spotkałem się w Moskwie, z tym jednak,że tam przywódcy rzeczywiście wzbudzali strach, ale sam kraj kocha-no i uznawano za najwspanialszy na świecie, a w wypowiedziachrodaków z kraju wcale takiego podziwu dla współczesnej Polski niewyczuwało się. W zależności od okoliczności, gdzie i kto mówił, sły-szałem albo zaciekłą krytykę i pogardę wobec rządzących i całegokraju, albo mało wiarygodne wychwalania i komplementy. Czy byłoto wyrazem atmosfery dominującej w Polsce, czy może tylko po pro-stu dowodem strachu, by się nie narazić, bo narażając się, człowiekryzykował wolność, przyszłość, własną i swojej rodziny? I jednoi drugie budziło moje zaniepokojenie, a nawet poważne obawy. Wie-rzyłem i chciałem wierzyć, że socjalizm stworzy warunki dla rzeczy-wistej demokracji, w której nikt się nie będzie bał, a w każdym razienie będzie obawiał się mówić tego, co rzeczywiście myśli. Oczywi-ście, należało przestrzegać prawa i dbać o interesy kraju, a w interesie

Page 12: PRL bez maski

12

Polski leżały możliwie najlepsze stosunki z Moskwą. Być może,w imię tych interesów należało zrezygnować ze Lwowa, nie należałokrytykować Stalina, ale nie potrzeba było wcale kłamać. OstatecznieGomułka, osobiście niezbyt sympatyczny, wydawał się mówić prawdęi to bez obaw. Ku memu własnemu zdumieniu i zaniepokojeniu za-cząłem się zastanawiać, czy dobrze robię, decydując się na powrót.Z tego, co wspominał Gomułka, miałbym zostać zaangażowany dopracy politycznej. Czy oznaczałoby to, że i ja będę musiał bezkry-tycznie chwalić kierownictwo i prawić podobne banialuki, jak ów„dyrektor”? Na to nie miałem najmniejszej ochoty. Zasnąłem, pogrą-żony w tych ponurych myślach, i spałem jak kamień do rana. To mipomogło. Wstałem, ogoliłem się, wziąłem prysznic i poszedłem naśniadanie, gdzie czekała mnie prawdziwa niespodzianka. Przy jednymze stolików, w towarzystwie jakiejś elegancko ubranej pani, jadł śnia-danie nie kto inny, jak Bierut. Ukłoniłem się, a ten przez chwilę pa-trzył na mnie jakby się zastanawiał, kim jestem i nagle zawołał:

– Ty jesteś przecież Olek!– Jak najbardziej, panie Tomaszu. Olek we własnej osobie.Bierut był najwyraźniej uradowany, jakby spotkał dawno nie wi-

dzianego bliskiego przyjaciela, choć byliśmy najwyżej kolegami najakimś kursie marksizmu w moskiewskiej szkole partyjnej.

– Daj spokój z tym panem – powiedział. – Wiedziałem, że maszsię tu pojawić. Miło cię zobaczyć po latach. Byłeś w Hiszpanii, a po-tem znalazłeś się w obozie koncentracyjnym, prawda? – zapytał.

– Tak. Teraz wracam do kraju, a na dodatek otrzymałem wezwa-nie, by się tu pokazać – odpowiedziałem.

– Wiem, wiem. To przecież ja sam poleciłem, aby cię zaproszo-no. Musimy znać nastawienie wobec nas w kołach na Zachodzie, a tymożesz nas o tym poinformować. Ponadto, z tobą możemy rozmawiaćszczerze.

Ton, w jakim Bierut zwracał się do mnie był najwyraźniej bezpo-średni i pełen sympatii. W każdym razie bardzo różny od tonu Go-mułki. Sprawiało mi to zdecydowaną przyjemność. Ostatecznie roz-mawiałem z człowiekiem, który w praktyce był przywódcą mojegokraju. Wątpliwości, z jakimi zasypiałem, rozwiały się. Przyniosłemsobie jakieś niewielkie śniadanie, dosiadłem się do stołu Bieruta, któ-

Page 13: PRL bez maski

13

ry przedstawił mi teraz siedzącą obok niego panią, jako szefa swegogabinetu. Ze sposobu, w jaki się do niej zwracał i o niej mówił odnio-słem wrażenie, że łączą ich bliższe stosunki, niż szefa z sekretarką.Jeszcze w Moskwie słyszałem, że Bierut ma żonę w kraju. Podobnosiedziała w więzieniu za komunizm, ale nic o niej więcej nie wiedzia-łem i nawet nie pamiętałem, jak się nazywała. Byłem jednak pewien,że to nie była ta osoba. Ostatecznie niewiele mnie to obchodziło.Tymczasem Bierut, do którego zwracałem się zgodnie z jego życze-niem, per Tomasz, wypytywał mnie o nastroje wobec Polski w stre-fach zachodnich. Trwało to około pół godziny. Wreszcie Bierut po-wiedział:

– Ciekawe rzeczy opowiadasz. Będę tu ze cztery dni, najwyżej do25 lipca. Zobaczymy co się da załatwić, ale sądzę, że to, o co namnajbardziej chodzi, załatwimy. Myślę o zatwierdzeniu linii granicz-nych i odszkodowaniach. Martwi mnie, że w naszym gronie, wśródnaszej delegacji nie ma w tej sprawie pełnej jednomyślności. Ciz Zachodu doskonale o tym wiedzą i na dodatek dopatrują się w tymoznak nastrojów antyradzieckich – westchnął. – Niektórzy z nas sącałkowicie bezmyślni, jeśli nie gorzej. – Nie powiedział jednak kogoma na myśli, choć nie miałem najmniejszych wątpliwości, o kim mo-wa. Sam jednak nie poczyniłem w tej sprawie żadnej uwagi. Uznałem,że tak będzie najlepiej. Bierut albo tego nie zauważył, albo udał, żenie zauważa. Na koniec powiedział:

– Olek, jak skończymy, wrócisz z nami do Warszawy. Tam za-czniemy od tego, że będziesz pracował w moim gabinecie jako dorad-ca do spraw zagranicznych. Znasz świat, języki, a ja mam do ciebiezaufanie. Po jakimś czasie, jak już mój gabinet zacznie odpowiedniodziałać, zaproponuję ci coś interesującego. Mam na myśli wywiadwojskowy. Potrzebuję tam swojego człowieka. Dostaniesz stopieńpułkownika i będziesz się w wojsku zajmować światem. Będzieszcałkiem niezależny od resortu spraw wewnętrznych i wywiadu cywil-nego. Zależy mi na tym. Muszę tam mieć swego, zaufanego i całko-wicie samodzielnego człowieka, a z góry wiem, że nacisków na ciebiebędzie do cholery, i to z każdej strony – zaśmiał się, i dodał: – Tooczywiście wstępna propozycja. Jeszcze zobaczymy, a ty sam jąprzemyśl. Zgoda?

Page 14: PRL bez maski

14

– Zgoda – odpowiedziałem, uważając, że jeszcze nie ma żadnychostatecznych postanowień.

***

Stach nie przypominał sobie, kiedy czytał pierwszą część tekstuOlka, a nawet wydawało mu się, że ten fragment tekstu autor dołożyłjakoś później, bo o ile pamiętał, poprzedni tekst zaczynał się mniejwięcej od przyjazdu do Warszawy. Świadectwem tego była zresztądata widniejąca w prawym roku kolejnej strony wpisana długopisem:Warszawa, wrzesień 1968.

W skali ogólnej, był to okres napięć – począwszy od wydarzeńmarcowych w Polsce pod znakiem kampanii antysemickiej, po „pra-ską wiosnę”. Wyglądało na to, że Olek dopisał powyższy fragmentw lata, po opisywanych w nim wydarzeniach. Zapewne nie chciałzdradzać faktu swoich tak zdumiewająco bliskich kontaktów z przy-wódcami z tamtego okresu: Bierutem, Cyrankiewiczem, Gomułką.Czyżby nie wierzył najbliższym przyjaciołom? A może po prostuwstydził się tych kontaktów? Niewykluczone też, że bał się, by infor-macja ta, jeszcze w latach czterdziestych, nie przeciekła na zewnątrz.

Pod datą umieszczono wystukany już na maszynie podtytuł:„Powrót do Warszawy”. Stach czytał więc ze wzrastającym zacieka-wieniem przekonany już, że poznaje fragment dodany do tekstuw wiele lat po tym, jak Kronika zaczęła powstawać.

***

Po śniadaniu i rozmowie, która trwała blisko godzinę ktoś, kogonie znałem, wpadł do jadalni, podszedł do stołu i pochylając się nadBierutem powiedział cicho, choć dokładnie słyszałem każde słowo: –Za około czterdzieści minut jesteście proszeni na spotkanie na szczy-cie. Przedtem chce z wami kilka słów zamienić towarzysz Stalin,a ponadto ostrzegam, że towarzysz Gomułka przygotował tekstoświadczenia, które chciałby odczytać na szczycie. Musicie się z tymtekstem zapoznać. Wydaje mi się ... – mówiący przez chwilę szukałokreślenia, wreszcie powiedział – dyskusyjny.

– O cholera. Spodziewałem się kłopotów, ale nie aż takich. Do-brze, że mnie ostrzegacie. – Wstając, Bierut wskazał ręką na Olka: –

Page 15: PRL bez maski

15

To mój nowy ekspert od spraw międzynarodowych. Znamy się jesz-cze z Moskwy. Dopilnujcie, by znalazł się na liście lecących naszymsamolotem do Warszawy.

Sekretarz obiecał, że się wszystkim zajmie, a Bierut wstał, skinąłgłową w moim kierunku i szybko wyszedł. Zostałem przy stolikuz kierowniczką jego sekretariatu. Odezwała się:

– Sami widzicie, ile kłopotów. Ci, z Warszawy, są niemożliwi.Niczego nie rozumieją – spojrzała uważnie na mnie i widocznie do-tarło do niej, że nie bardzo pojmuję o czy mowa, bo dodała: – Mam namyśli tak zwanych krajowców, Gomułkę i Spychalskiego. Okupacjęprzesiedzieli w Warszawie i dlatego nazywamy ich „krajowcami”. Podrugiej stronie jest kilku naszych, którzy przybyli z Moskwy. Musicieich znać. To przede wszystkim Tomasz, Minc i Berman. Teraz rozu-miecie?

Skinąłem głową, że rozumiem. Kobieta wstała, pomachała midłonią i wyszła. Wspominam ten drobny w zasadzie epizod, bo po razpierwszy zetknąłem się z podziałem w kierownictwie partii i właśnieod tego momentu zacząłem zdawać sobie sprawę, że coś idzie w złymkierunku, zarówno w partii, jak i w ogóle w kraju. Nie uświadamiałemsobie jeszcze, że zaczynam się ocierać o polską tragedię, ale z czasemsprawa zaczynała się stawać dla mnie jasna. Zaczynało do mnie docie-rać, że Polacy zawsze, a w każdym razie od wieków, byli narodempodzielonym, skłóconym, nie rozumiejącym znaczenia jednościi groźby rozbicia, co wielokrotnie, również i w naszej epoce, prowa-dziło do absolutnych katastrof. W okresie, który tu opisuję, także i janie w pełni zdawałem sobie z tego sprawę, choć od lat raziła mnienasza skłonność do pieniactwa. Nie uświadamiałem sobie tylko takwyraziście jak teraz, że ta właśnie cecha jest podstawowym źródłemnaszych tragedii.

Jako członek grupy doradców, do końca spotkania na szczycie nieodegrałem już większej roli, choć Bierut raz jeszcze mnie wezwałi wypytywał o działalność i wpływy Polonii brytyjskiej. Niewielemiałem mu do powiedzenia, ale twierdziłem, że nie ma ona w prakty-ce żadnych wpływów politycznych, ani w Londynie, ani w Waszyng-tonie. Taki pogląd dominował w każdym razie w środowiskach polo-nijnych w Niemczech Zachodnich, a ja byłem przekonany o słuszno-

Page 16: PRL bez maski

16

ści takich opinii. Bierut słuchał z zaciekawieniem i najwyraźniej się zemną zgadzał. Właściwie na tym mógłbym zamknąć ten fragment tek-stu, a tym samym fragment wstępu do kolejnego etapu mego życiai mojej działalności politycznej, gdyby nie jeszcze jedno spotkaniez Gomułką. Piszę to w kilka lat po spotkaniu, ale wobec tego, co potemnastąpiło, zapamiętałem prawie każde słowo. Spotkaliśmy się przypad-kowo wieczorem w jadalni, na dzień przed powrotem do Warszawy.Gomułka był wyraźnie zdenerwowany. W gronie ekspertów towarzy-szących przywódcom opowiadano, że pomiędzy Gomułką a Bierutemdoszło do jakiejś ostrej rozmowy, prawie kłótni. Bierut uważał, że Go-mułka niepotrzebnie i ze szkodą dla naszego stanowiska denerwowałStalina, przeciwstawiał się jego poglądom, nie chciał rezygnować zeLwowa, domagał się wyższych odszkodowań wojennych dla Polski, i tokosztem obniżenia odszkodowań dla strony radzieckiej, a wreszcie – copodobno najbardziej rozsierdziło Wodza – możliwie jak najszybszegowycofania wojsk radzieckich z Polski. W każdym razie to wycofaniemiałoby bezwzględnie nastąpić przed wyborami. Opowiadano sobie, żeStalin tak się zdenerwował żądaniami towarzysza Wiesława – jak jużpowszechnie mówiono o Gomułce – że o problemach polskich rozma-wiał wyłącznie z Bierutem.

A więc spotkałem Gomułkę, który dosiadł się do mojego stolikai zagadnął wyraźnie zdenerwowanym głosem:

– Czy i wy też mnie unikacie?– Dlaczego miałbym unikać? – odpowiedziałem ze szczerym

zdumieniem. – Przecież między nami nigdy nie doszło do żadnychsporów i nic do was nie mam, ani żalu, ani pretensji. Bo i dlaczegomiałbym mieć. Nie przypominam też sobie, byśmy się kiedykolwiekkłócili.

– Nie udawajcie idioty. Doskonale wiecie o co chodzi. Słyszeli-ście, że opowiada się o moich sporach z Bierutem, a nawet ze Stali-nem, i wszyscy, którym zależy na karierze, wolą się ze mną nie poka-zywać. Mogłoby to im zaszkodzić.

Wzruszyłem ramionami.– Co mi może zaszkodzić? Nie mam żadnego stanowiska i o żad-

ne nie zabiegam. Nie zrobiłem też nic złego i nie ma powodu mnie zacokolwiek karać, to dlaczego miałbym się bać kontaktów z wami?

Page 17: PRL bez maski

17

– Doskonale wiecie, dlaczego – burknął Gomułka, ale już łagod-niejszym tonem. – O rozbieżnościach w naszej delegacji musieliściesłyszeć. Co wy na to?

– Oczywiście słyszałem, ale nie znam całej prawdy. Generalnie są-dzę, że – czy się to nam podoba, czy nie – lepiej mieć dobre stosunkiz Moskwą. Wiecie, że tam studiowałem, i nie wszystko mi się podoba-ło, ale sądziłem i sądzę, że lepiej być z nimi w dobrych stosunkach,zachowywać się ostrożnie i pamiętać, że lepiej ich nie pouczać, przy ichskłonności do zarozumiałości. Co gorsza, mają mnóstwo kompleksów,które pokrywają czasami dość nachalną pewnością siebie.

Gomułka słuchał z zaciekawieniem, nawet przytakiwał lekkimruchem głowy.

– Nie wykluczam, że to racja. I ja mam takie wrażenie. Ale nawetjeśli tak jest, to nie możemy z tego powodu rezygnować z naszychzasadniczych interesów. Nie po to nas naród tu przysłał, byśmy leczyliradzieckich polityków z ich kompleksów. Niech się sami leczą.A wam powiem tylko jedno. Słyszałem, że spodobaliście się Bieruto-wi. Nie wiedziałem, że przyjaźniliście się już w Moskwie. To waszaprywatna sprawa. Przyjaźnijcie się nadal. Pamiętajcie jednak, że do-bro kraju i narodu jest o wiele ważniejsze od waszej przyjaźni, a napewno, od waszej kariery.

Wzruszyłem ramionami.– To oczywiste, i nawet nie ma co na ten temat dyskutować, tym

bardziej, że znam Bieruta z Moskwy, ale o przyjaźni i jakichś bliskichstosunkach mowy nie ma. Nie ma też mowy o jakiejkolwiek mojejkarierze. Naturalnie, chciałbym robić w kraju coś znaczącego, ale niemyślę nawet o karierze politycznej, a już zwłaszcza jako członek ja-kiejkolwiek politycznej sitwy. – Powiedziawszy to, zastanawiałem się,czy dobrze zrobiłem używając określenia „sitwa” i uznałem, że lepiejbędzie się poprawić, bo dodałem: – politycznego ugrupowania. – Go-mułka zrozumiał dokładnie co mam na myśli, bo uśmiechając się po-wtórzył: – Tak, politycznego ugrupowania. Zgadzam się z wami. Jeślimówicie szczerze, a na to wygląda, to zgadzam się z wami. I ja niemyślę o jakimkolwiek ugrupowaniu. Zapamiętajcie jednak, co wampowiedziałem. Może kiedyś przyda się to nam obu, tak mnie, jaki wam. Praca dla interesów narodu, rzeczywistych interesów, jest bar-

Page 18: PRL bez maski

18

dzo trudna, czasami bardzo niebezpieczna i zawsze wymaga odwagi.Jak przypuszczam, jeszcze kiedyś powrócimy do tego. – Mówił jużcałkiem spokojnie, bez cienia zdenerwowania. Potem nie żegnając sięwstał i wyszedł z jadalni. Nawet nie wiem, czy zjadł kolację. Zoba-czyłem go nazajutrz rano, kiedy wsiadaliśmy do samolotu.

Dalej, pod tą częścią tekstu, następowały trzy gwiazdki, a podnimi dopisano kilka zdań długopisem, czy raczej wiecznym piórem:

Później, przez blisko trzy lata nie kontynuowałem dalszego pisa-nia naszej „Kroniki”, a tego, co zanotowałem, też nikomu nie poka-zywałem. Obawiałem się, by nie przedostało się do wiadomości in-nych. Nie chciałem, by wiedziano, że już w kilka miesięcy po wojnie,dostrzegłem podziały, jakie zaczynały następować w łonie partii.Osobiście, nie miałem w tej sprawie wyraźnie sprecyzowanego zda-nia, a na dodatek, moja sympatia była niewątpliwie po stronie Bieruta.W każdym razie w początkowym okresie. Gomułka wydawał mi sięczłowiekiem uczciwym, ale nieopanowanym. Wyczuwałem w nimjakieś poczucie wyższości nad innymi, nawet dążność do władzy,choć nie wątpiłem w jego uczciwość. Zresztą od razu zaznaczę, żeBieruta też uważam za osobiście uczciwego, tylko był o wiele słabsząosobowością niż Gomułka. Chyba sam nigdy nie przypuszczał, żezajdzie tak wysoko i nie jestem pewien, czy mu to odpowiadało. Szu-kał ludzi, którzy by go popierali i za niego myśleli, rządzili oraz po-dejmowali decyzje. Stąd tak ogromna rola, jaką odgrywali HilaryMinc, Jakub Berman i kilku innych. Za Gomułki takich potężnychdygnitarzy już nie było. Gomułka rządził sam. No, ale do tego jeszczedojdziemy. Na razie, jednym samolotem z kierownictwem wracałempełen emocji do Warszawy. Odczuwałem wzruszenie, choć po tylulatach nieobecności w Polsce, nie mogłem ocenić ówczesnych stosun-ków jakie panowały w kraju. Nie miałem po temu wystarczającejwiedzy.

Page 19: PRL bez maski

Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragmentpełnej wersji całej publikacji.

Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj.

Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnierozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przezNetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym możnanabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione sąjakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgodyNetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu.

Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepieinternetowym Kiosk za rogiem.