POWIAT.ELK.PL

9
POWIAT .ELK.PL Gmina Miasto Ełk, Gmina Ełk, Gmina Kalinowo, Gmina Prostki, Gmina Stare Juchy BEZPŁATNA GAZETA WYDAWANA PRZEZ STAROSTWO POWIATOWE W EŁKU Nr 6/2012 Święta Bożego Narodzenia to czas przepełniony magią wigilijnej nocy, czas przebaczania i miłości, okres wielu refleksji osobistych i pamięci o bliskich. W nastroju Wigilijnej Wieczerzy pozostańmy jak najdłużej. Niech Nowy Rok będzie rokiem życia z pasją, realizacji najśmielszych marzeń i zamierzeń, bogatym w sukcesy zawodowe, a przede wszystkim czasem pomyślności, serdeczności i międzyludzkiej życzliwości. Wesołych Świąt i szczęśliwego Nowego Roku życzy Samorząd Powiatu Ełckiego. Gdyby każda noc w naszym życiu mogła być jak noc Bożego Narodzenia, rozjaśniona światłem wewnętrznym... brat Roger Schütz

description

Gazeta nr 6

Transcript of POWIAT.ELK.PL

Page 1: POWIAT.ELK.PL

POWIAT.ELK.PLGmina Miasto Ełk, Gmina Ełk, Gmina Kalinowo, Gmina Prostki, Gmina Stare Juchy

BEZPŁATNA GAZETA WYDAWANA PRZEZ STAROSTWO POWIATOWE W EŁKU Nr 6/2012

Święta Bożego Narodzenia to czas przepełniony magią wigilijnej nocy, czas przebaczania i miłości, okres wielu refleksji osobistych i pamięci o bliskich.

W nastroju Wigilijnej Wieczerzy pozostańmy jak najdłużej.

Niech Nowy Rok będzie rokiem życia z pasją, realizacji najśmielszych marzeń i zamierzeń, bogatym w sukcesy zawodowe,

a przede wszystkim czasem pomyślności, serdeczności i międzyludzkiej życzliwości.

Wesołych Świąt i szczęśliwego Nowego Roku życzy Samorząd Powiatu Ełckiego.

Gdyby każda noc w naszym życiu mogła być jak noc Bożego Narodzenia, rozjaśniona światłem wewnętrznym... brat Roger Schütz

Page 2: POWIAT.ELK.PL

2 36/2012 POWIAT.ELK.PL

Dużo się ostatnio mówi, że samorządy muszą „na-brać oddechu” przed następnym okresem finansowa-nia w Unii Europejskiej. Czy budżet Powiatu Ełckiego jest skonstruowany w ten właśnie sposób, aby „nabrać oddechu inwestycyjnego”?

Krzysztof Piłat: Oczywiście fakt, iż kończą się pie-niądze na projekty unijne, powoduje, że w następnych 2 latach inwestycji będzie mniej, ale z pewnością dalecy jesteśmy od „zadyszki” inwestycyjnej, chociaż poprzedni okres to forsowny marsz. W przyszłym roku na zadania inwestycyjne przeznaczymy blisko 21 mln złotych. To sa-tysfakcjonujący poziom.

Niemniej budżet na rok 2013 będzie wyraźnie oszczęd-niejszy. Przewidujemy, iż wydatki budżetu wyniosą prze-szło 114 mln złotych. Dla porównania przypomnę, że w 2012 roku wydatki powiatu wynosiły ponad 123 mln złotych. Gdybym chciał podsumować jednym zdaniem przyszłoroczny budżet, powiedziałbym: „oszczędnie, ale cały czas do przodu”.

Czy przyszedł zatem czas na oszczędzanie?

K.P.: Oszczędności, w prostym rozumieniu - jak w go-spodarstwie domowym, to pozostające do wykorzystania środki, jeżeli zrezygnujemy ze zbędnych wydatków i za nie możemy zrobić coś więcej ponad niezbędne potrzeby.

W budżecie powiatu jest to bardziej skomplikowane – środki pozostające przepadają. Niczego więcej nie można zrobić, trzeba zwrócić państwu. W wyniku oszczędności zadania wykonaliśmy gorzej, w mniejszym zakresie, bo za mniej. A przecież już na starcie na dosłownie każdą dzie-dzinę było za mało. Wszystko było okrojone, bo z budżetu państwa nie otrzymujemy wystarczających środków na postawione zadania. Dalsze więc „obcinanie” w imię pro-sto pojmowanych oszczędności, to zdecydowanie pogar-szanie warunków działania i pogłębianie niezadowolenia ludzi. Deficyt możliwy do obsługi jest akceptowalny, wręcz niezbędny. Oczywiście na dopuszczalnym, bezpiecznym poziomie.

Wydatki na realizację zadań zaplanowano w budżecie Powiatu Ełckiego jak zawsze w sposób bardzo oszczędny, bo optymalny. Od początku obecnej kadencji racjonali-zujemy zarządzanie kosztami w Powiecie i efekty tej pra-cy już widać w przyszłorocznym planie finansowym. Dla przykładu podam, iż największe środki zawsze przezna-czamy na oświatę. W przyszłym roku planujemy wydatki na edukację w wysokości około 44 mln złotych – w roku 2012 planowane było przeszło 49 mln złotych. Tak zna-cząca różnica to właśnie efekt konsekwentnie realizowa-nych przez Zarząd Powiatu zmian w sieci szkół Powiatu Ełckiego, które doprowadzą do tego, że nasze szkoły będą kształcić w sposób nowoczesny, dostosowany do warun-ków i praw rynku pracy oraz aspiracji młodzieży - ale tak-że ograniczą koszty.

Nauczycieli czekają oszczędności …

K.P.: Nie będziemy oszczędzać na szkoleniu i dosko-naleniu nauczycieli. W przyszłorocznym budżecie na ten cel zaplanowano środki finansowe w kwocie blisko 522 tys. złotych.

Czy oszczędności będą także w wydatkach admini-stracyjnych?

K.P.: Wzrost wydatków na administrację publiczną jest mniej więcej na tym samym poziomie, wzrosną o tro-chę ponad 1%. Chcę jednak zwrócić uwagę, że należy od-notować planowany spadek wydatków związanych z pra-

cą i utrzymaniem urzędu, czyli Starostwa Powiatowego w Ełku. Biorąc pod uwagę inflację realnie te wydatki będą jeszcze niższe.

Oprócz oświaty jakie wydatki najbardziej obciążą budżet powiatu?

K.P.: Ponad 20 mln złotych wydamy na pomoc spo-łeczną. To bardzo ważna część działalności samorządu powiatowego i nie miejsce na drastyczne oszczędzanie. W ciągu br. roku w 142 rodzinach zastępczych na terenie powiatu ełckiego objętych opieką było łącznie 248 dzieci, a w placówkach opiekuńczo-wychowawczych funkcjo-nujących na terenie innych powiatów, przebywa obecnie 13 dzieci pochodzących z naszego powiatu. Warto dodać, że jak co roku planujemy pokryć wydatki związane z za-spokojeniem potrzeb usamodzielnianych wychowanków różnych typów placówek, które wyniosą 230 tys. złotych. Ponadto pamiętajmy, że na terenie powiatu ełckiego funk-cjonują także domy rodzinne, które także finansujemy.

A to nie wszystko. W Domu Pomocy Społecznej w No-wej Wsi Ełckiej przebywa 280 pensjonariuszy. W roku 2013 na ich utrzymanie zostaną przeznaczone środki w wysokości 4,8 mln złotych. Przewidujemy także prze-kazywanie dotacji na Środowiskowy Dom Samopomocy prowadzony przez Zgromadzenie Sióstr Benedyktynek Misjonarek w Ełku, który jest placówką dziennego poby-tu dla chłopców z upośledzeniem umysłowym oraz nowy Środowiskowy Dom Samopomocy w Nowej Wsi Ełckiej.

To oczywiście tylko przykłady działalności społecznej finansowanej z budżetu Powiatu Ełckiego. Nie zapomi-najmy o Powiatowym Centrum Pomocy Rodzinie, który realizuje mnóstwo zadań.

Czy jakaś grupa wydatków wzrośnie w przyszłorocz-nym budżecie?

K.P.: Znaczny wzrost funduszy planujemy na bezpie-czeństwo publiczne i ochronę przeciwpożarową. W br. wy-datki z tym związane wyniosą ponad 4 mln złotych, w przy-szłym będą prawie dwukrotnie wyższe. Jest to związane z szykowaną inwestycją pn. „Termomodernizacja obiek-tów strażnicy Komendy Powiatowej Państwowej Straży Pożarnej w Ełku przy ul. Suwalskiej 50”. Jej realizacja będzie przeprowadzona w ramach Programu Zielonych Inwestycji, co oznacza 100 proc. dotację z Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej.

Skoro o inwestycjach mowa, czy mógłby Pan Sta-rosta poinformować jakich jeszcze inwestycji możemy spodziewać się w przyszłym roku?

K.P.: Najważniejszym według mnie zadaniem reali-zowanym w 2013 roku będzie budowa nowoczesnej bazy kształcenia zawodowego przy ul. Koszykowej. Inwestycja będzie realizowana do 2015 roku i pochłonie ponad 12,5 mln złotych. W przyszłym roku możemy przewidywać, że wydamy na ten cel aż 7,5 mln złotych. Przypomnę tylko, że chodzi o budowę nowych obiektów, które aktualnie są zarządzane przez Centrum Kształcenia Praktycznego i Ustawicznego. Na najbliższy rok planujemy zakończenie prac projektowych, wyłonienie wykonawcy i rozpoczęcie pierwszego etapu tej inwestycji, czyli budowę warsztatów z zapleczem magazynowym, stacjię kontroli pojazdów i poligonu budowlanego.

Jak co roku znaczące kwoty wydamy na budowę i mo-dernizację budowy dróg powiatowych. W przyszłym roku ich wartość wyniesie ponad 8,6 mln złotych. Oczywiście nie wszystko będzie pochodziło z budżetu powiatu. Więk-szość to zewnętrzne środki finansowe. Prawie 3 mln zło-tych pochodzić będzie z Narodowego Programu Przebu-dowy Dróg Lokalnych, ponad 1,3 mln złotych pozyskamy w formie dotacji z budżetu państwa oraz trochę ponad 2 mln złotych od innych jednostek samorządu terytorial-nego.

O których drogach mowa?

K.P.: W gminie Prostki droga Sokoły Jeziorne - Mar-chewki - Prostki oraz budowa chodnika na odcinku Kru-pin – Prostki, w gminie Kalinowo droga Piętki – Kalino-wo, natomiast w gminie Stare Juchy przebudujemy drogę powiatową Stare Juchy -Bałamutowo - Woszczele przez m. Szczecinowo.

O czym jeszcze warto wspomnieć?

K.P.: Z całą pewnością o budowie boiska sportowe-go przy I Liceum Ogólnokształcącym w Ełku. Całkowita wartość projektu wynosi 714,5 tys. złotych. Część tych wy-datków poniesiemy w przyszłym roku. Projekt jest reali-zowany w ramach Programu Współpracy Transgranicznej Litwa – Polska, wspólnie z litewskim miastem Birsto-nas. Jego celem jest zwiększenie dostępności do nowych obiektów sportowych i sprzętu sportowego oraz wymia-na doświadczeń w zakresie szkolenia sportowego dzieci i młodzieży.

Nie możemy też zapomnieć, iż z budżetu Powiatu Ełc-kiego przekazywane są znaczne kwoty na wsparcie inwe-stycji realizowanych przez inne samorządy.

A w 2013 roku przeznaczy je na …?

K.P.: Kwota 651 tys. złotych stanowi dotacje zaplano-wane do przekazania jako pomoc finansową udzielaną na budowę dróg, w tym 300 tys. złotych dla Gminy Kalinowo na przebudowę drogi gminnej Romanowo - Romoty oraz 351 tys. złotych dla Gminy Miasta Ełk na „Przebudowę uli-cy Kolonia w Ełku jako drogi dojazdowej do obwodnicy miasta”.

Miasto Ełk uzyska też z budżetu Powiatu ponad 515 tys. złotych na podstawie porozumienia na „Elkman - roz-budowę sieci szerokopasmowej aglomeracji Miasta Ełku”. Projekt realizowany jest przez Gminę Miasto Ełk i zakłada

budowę superszybkiej sieci komputerowej Pionier na te-renie miasta, w którą włączone zostaną także jednostki or-ganizacyjne Powiatu. Tradycyjnie już przekażemy 15 tys. złotych Miejskiej Bibliotece Publicznej w Ełku.

Powiat Ełcki co roku realizował dużo tzw. projektów „miękkich”. Czego można spodziewać się w 2013 roku?

K.P.: W przyszłorocznym budżecie przewidziano wy-datki na trzy projekty realizowane ze środków unijnych. W Zespole Szkół nr 6 im. Macieja Rataja zaplanowano kontynuację projektu „Polsko - Włoska Podróż Kulinar-na”. Będzie wydany m.in. „Poradnik Kulinarny”. W tej samej szkole rozpoczyna się realizacja projektu „Lep-szy start w przyszłość edukacyjno - zawodową uczniów/uczennic Zespołu Szkół nr 6 im. Macieja Rataja w Ełku”.

Centrum Kształcenia Praktycznego i Ustawicznego chce realizować projekt „Nowy zawód - nowa firma” Obej-mie wsparciem 40 osób, które w okresie 6 miesięcy stra-ciły pracę z przyczyn dotyczących zakładów pracy prze-chodzących procesy adaptacyjne i modernizacyjne oraz 12 osób pracujących w przedsiębiorstwie dotkniętym proce-sami restrukturyzacji.

Przewiduje się także do pozyskania środki z Funduszu Pracy na kontynuację projektu „Inwestycja w kadry” reali-zowanego przez Powiatowy Urząd Pracy.

Jakie jeszcze zadania będą realizowane przez Po-wiat Ełcki?

K.P.: Może zacznę od kontynuowania powiatowego systemu stypendialnego. Na stypendia im. Jana Pawła II przeznaczymy środki w wysokości 74,5 tys. złotych. Warto wymienić także realizację zadania „Plaża wiejska w każdej gminie Powiatu Ełckiego”, a właściwie „Miejsca spotkań w każdej gminie”, bo przypominam, iż od br. program nosi już inną nazwę, a realizowane zadania zostały znacznie rozszerzone. Przewidujemy na to kwotę 40 tys. złotych.

Na dofinansowanie organizacji dożynek w gminach wiejskich przeznaczymy 16 tys. złotych. Ważne w przy-szłym roku będzie wykonanie audytów energetycznych budynków, aktualizację posiadanych audytów i świadectw energetycznych w budynkach jednostek organizacyjnych. Będzie to nas kosztować około 15 tys. złotych. Podobną kwotę przekażemy na dofinansowanie patroli w okresie wakacyjnym przy akwenach powiatowych.

Kwota 20 tys. złotych zostanie przeznaczona w formie dotacji celowej na wsparcie ratownictwa wodnego, porząd-kowanie i oznakowanie szlaków turystycznych, podniesie-nie atrakcyjności turystycznej powiatu ełckiego poprzez za-gospodarowanie kąpielisk gminnych wraz z infrastrukturą.

Nie zapominajmy, iż mnóstwo zadań realizowanych będzie przez organizacje pozarządowe w ramach „Gran-tów Powiatu Ełckiego”. W przyszłym roku na ten cel prze-każemy kwotę 350 tys. złotych.

Czy Powiat będzie angażował się w działania zwią-zane z ochroną środowiska?

K.P.: Na zadania z zakresu ochrony środowiska w 2013 roku zaplanowano środki w wysokości 155 tys. zło-tych z przeznaczeniem m.in. na: sadzonki drzew do na-sadzenia przy drogach powiatowych, zdjęcie i utylizację eternitu, przydomowe oczyszczalnie ścieków, sporządze-nie uproszczonych planów urządzania lasów niepaństwo-wych na terenie gminy Ełk, nagrody w konkursach ekolo-gicznych, akcję „Sprzątanie świata” …

Budżet Powiatu Ełckiego to bardzo obszerny doku-ment finansowy, naprawdę nie sposób w jednym wywia-dzie udzielić szczegółowych odpowiedzi na temat wszyst-kich planowanych do realizacji zadań.

W takim razie ostatnie pytanie – na jakim poziomie będzie zadłużenie Powiatu Ełckiego?

K.P.: Oczywiście na bezpiecznym. Na koniec 2013 roku wskaźnik zadłużenia i relacja deficytu do dochodów nie przekroczą ustawowych granic. Dodam, że w przyszłym roku planujemy przeznaczyć znaczne środki na obsługę do-tychczasowego zadłużenia. Na spłacenie rat zaciągniętych wcześniej pożyczek oraz wykup obligacji zaplanowaliśmy ponad 3 mln 246 tys. złotych. Pamiętajmy, że kredytujemy wyłącznie wydatki inwestycyjne – nigdy bieżących.

Rozmawiał: Robert Klimowicz

POMOC PUBLICZNA POWIATU EŁCKIEGO

Powiat Ełcki, jak każda inna jednostka samorządu terytorialnego może udzielić pomocy publicznej podmio-tom, które jej potrzebują.

Prawo zezwala na to w imię uwzględnienia słusznego interesu dłużnika lub interesu społecznego. Samorząd po-dejmuje taką decyzję kierując się przede wszystkim korzy-ściami społecznymi, jakimi takie decyzje przynoszą.

Ogółem w roku 2011 Powiat Ełcki udzielił pomocy publicznej 141 podmiotów, zarówno osobom fizycznym, osobom prawnym oraz jednostkom organizacyjnym nie posiadającym osobowości prawnej. Pomoc publiczna Po-wiatu Ełckiego polegała przede wszystkim na odstąpieniu od obowiązku windykacji dochodów publicznych. Przy-kładem są należności z tytułu najmu, dzierżawy, z opłat za użytkowanie wieczyste i użytkowanie, z opłat od świad-czonych usług, z kar umownych od kontrahentów, należ-ności z tytułu spłat pożyczek udzielanych osobom trzecim z budżetu jednostek samorządu terytorialnego. Ulgi są uznaniowe, właściwy organ każdorazowo i indywidualnie ocenia słuszność interesu dłużnika lub zgodność ulgi z in-teresem społecznym.

Wśród powodów takich decyzji władz naszego powia-tu wymienić można przykładowo prowadzenie inwestycji przez dany podmiot, tworzenie przez niego nowych miejsc pracy, czy pomoc zakładom w ciężkiej sytuacji finansowej, aby nie doszło do zwolnień zatrudnionych tam pracowni-ków.

Już od 65 lat w Ełku istnieje szkoła, która aktualnie kształ-ci młodzież w zawodach mechaniczno – elektrycznych.

Obecnie młodzież kształci się w Technikum nr 6 w zawodach:• technik mechanik,• technik elektronik,• technik elektryk,• technik mechatronik,• technik pojazdów samochodowych,• technik urządzeń i systemów energetyki odnawialnej,• technik telekomunikacji.

oraz w Zasadniczej Szkole Zawodowej nr 6, w za-wodach:• mechanik pojazdów samochodowych,• elektromechanik pojazdów samochodowych,• blacharz samochodowy,• operator obrabiarek skrawających,• monter mechatronik.

Szkoła dysponuje nowocześnie wyposażoną pracownią samochodową (stanowiska dydaktyczne do mechatro-niki samochodowej - pomoce pozyskane w ramach pro-jektu unijnego), nowocześnie wyposażoną pracownią mechatroniczną (stanowiska pneumatyki i hydrauliki, programowania sterowników PLC, elektropneumatyki i elektrohydrauliki), trzema pracowniami informatyczny-mi, pracownią przedmiotów elektrycznych i pracownią elektroniki.

OSZCZĘDNIE, ALE CAŁY CZAS DO PRZODU

EŁCKIE SZKOŁY PONADGIMNAZJALNE – CZ. IV

Zespół Szkół Mechaniczno – Elektrycznych w Ełku, ul. Armii Krajowej 1

Celem Ośrodka jest stwarzanie możliwości nauki, wycho-wania i opieki dzieciom niepełnosprawnym intelektual-nie. Dzieciom, które ze względu na obniżony poziom in-telektualny, deficyty rozwojowe nie są w stanie realizować obowiązku szkolnego w szkołach masowych.

Ważne miejsce w sieci szkół na terenie powiatu ełckiego zajmuje szkolnictwo specjalne zorganizowane w ramach Specjalnego Ośrodka Szkolno-Wychowawczego. Do szkół w SOS-W uczęszczają uczniowie z lekką, umiarkowaną, znaczną i głęboką niepełnosprawnością intelektualną kie-rowani na podstawie orzeczenia do kształcenia specjalne-go, wydanego przez poradnię psychologiczno – pedago-giczną.

W ramach Specjalnego Ośrodka Szkolno – Wychowaw-czego funkcjonują dwie szkoły podstawowe specjalne, dwa gimnazja specjalne, Szkoła Specjalna Przysposabiająca do Pracy w zawodach ogrodnik i kucharz małej gastronomii dla uczniów z głęboką niepełnosprawnością, a także Za-sadnicza Szkoła Zawodowa kształcąca w zawodach cukier-nik, piekarz, stolarz, kucharz małej gastronomii oraz Uzu-pełniające Liceum Ogólnokształcące. Dla zamiejscowych wychowanków Ośrodek prowadzi internat.

Specjalny Ośrodek Szkolno – Wychowawczy w Ełku, ul. Grajewska 16 A

Placówka stwarza niepełnosprawnym wychowankom możliwość usprawniania, korygowania i kompensowania zaburzonych funkcji. Oprócz zajęć dydaktycznych i wy-chowawczych prowadzone są zajęcia rewalidacyjne, wy-równawcze, korekcyjno – kompensacyjne, logopedyczne, gimnastyka korekcyjna, terapia komputerowa, socjotera-pia i muzykoterapia.

Page 3: POWIAT.ELK.PL

4 56/2012 POWIAT.ELK.PL

IwonaGerus Pedagog z prawie dwu-dziestoletnim stażem, wicedyrektor w Miejskim Przedszkolu „Mali Od-krywcy”, ale także dyplo-mowana pielęgniarka.

Czy lubię swoją pracę?

Praca z dziećmi spra-wia mi ogromną radość oraz dostarcza dużo przy-jemności i satysfakcji.

Cieszy mnie wspólne odkrywanie z najmłodszymi tego, co nieznane, obserwowanie ogromnych postępów w ich rozwoju i zdobywaniu coraz to nowych umiejętności. Uważam, że w mojej pracy najważniejsze jest nawiązanie pozytywnego kontaktu z dziećmi, dawanie im poczucia bezpieczeństwa i przynależności do grupy, w której mogą się realizować w różnych rolach. Jako pedagog, w codzien-nym działaniu staram się postrzegać świat z perspektywy dziecka, odnaleźć „klucz” do jego zachowania, a tym sa-mym stworzyć atmosferę zrozumienia i ciepła. Jako wice-dyrektor moim celem jest stworzenie miejsca, w którym dzieci czują się bezpieczne i szczęśliwe.

Czego dzieci uczą się od dorosłych?

Wiadomo, że my, rodzice, wychowawcy, jesteśmy dla dzieci pierwszymi i zazwyczaj najważniejszymi nauczycie-lami życia. Uczymy je wszystkiego: od pierwszych kroków, poprzez rysunek, literki, na szacunku do innych skoń-czywszy. Długo można by wymieniać, czego dziecko uczy się od nas wychowawców.

Czego dorośli uczą się od dzieci?

One nas uczą bezinteresownej życzliwości, cierpliwo-ści, otwartości, empatii, radości życia, spontaniczności i doceniania prostych przyjemności. Kontakt z dzieckiem stwarza okazję do patrzenia na świat i otaczające zjawiska oczami dziecka, zachęca do przeżywania go w odmienny sposób. Dzieci uczą nas dystansu wobec drobnych proble-mów, które wcześniej potrafiły zatruć życie. Jest tak wiele spraw i rzeczy, których możemy się od nich nauczyć, pyta-nie tylko na ile my dorośli umiemy te lekcje wykorzystać.

Czy z pracą z najmłodszymi wiąże się jakaś za-bawna sytuacja - bo pomysłów maluchom nie bra-kuje…

Nie ma dnia pracy, w którym nie występowały takie sytuacje. Nieraz są bardzo pouczające i zastanawiające. Najwięcej jest ich w młodszych grupach. Przykładowo przesympatyczny Jaś (lat 3) tłumaczy pani, że niedługo przyjdzie Św. Mikołaj, a jutro przychodzi „butny” Mikołaj. Na pytanie o tego „butnego” odpowiada z cała powagą - bo zostawia prezenty w butach. W starszej grupie, Wojtek (lat 4,5) podsumowując pytanie na temat tradycji świą-tecznych mówi: dzielimy się opłatkiem, zasiadamy do sto-łu... a ja tam będę pilnował choinki!

Można powiedzieć, że praca z dziećmi to Pani pa-sja?

Tak. Praca zawodowa i praca w samorządzie pochła-nia dużo czasu, ale bardzo to lubię. I na tym nie kończą się moje zainteresowania. Lubię przeczytać dobrą książkę, obejrzeć film, posłuchać muzyki. Relaksuje mnie przyro-da, wolny czas spędzam z rodziną i przyjaciółmi nad jezio-rem łowiąc ryby, chodząc po lesie. Uwielbiam sztukę pla-styczną, krawiecką … sama trochę maluję … może mam „artystyczną duszę „. W swojej pracy z dziećmi staram się odkrywać rąbek tej „duszy”, moja dewiza to: „Każde dzieło wychodzące spod ręki dziecka jest piękne i wartościowe”.

Mariusz KlepackiNa co dzień

Zawodowo pracuję w Urzędzie Gminy Kalinowo na stanowi-sku sekretarza gminy. Oprócz wykonywanych obowiązków sekreta-rza zajmuję się pozy-skiwaniem środków zewnętrznych, zarów-no tych unijnych, jak i z programów krajo-

wych na szeroko rozumianą infrastrukturę gminy. Wy-chowuję dwóch wspaniałych synów: Jakuba - lat 9 i Filipa lat – 4, którym poświęcam każdą wolną chwilę.

Jestem członkiem rady Lokalnej Grupy Działania „Lider w EGO”, gdzie poddajemy ocenie projekty składane w ra-mach konkursów osi Leader z Programu Rozwoju Obsza-rów Wiejskich na lata 2007 -2013.

W samorządzie jestem, bo...?

Z samorządem gminnym jestem związany od roku 2003, kiedy to rozpocząłem pracę w Urzędzie Gminy Ełk. Kan-dydując na radnego powiatu przyświecała mi idea pracy na rzecz społeczności lokalnej. Obecnie będąc w Radzie Powiatu Ełckiego podejmuję działania zmierzające do po-prawy „lepszego jutra” dla mieszkańców naszego powiatu. Łącząc funkcję radnego powiatowego i sekretarza gminy staram się zacieśniać współpracę samorządów i podejmo-wać działania zmierzające do jak najlepszego wykorzy-stania zasobów oraz możliwości realizacji inwestycji przy pozyskaniu środków zewnętrznych dla dobra wspólnego nas wszystkich.

W wolne dni

Kiedy tylko mam wolne popołudnie i pozwala na to po-goda, chętnie spędzam czas na wsi. Pasjonuję się rolnic-twem i wszystkim, co jest z nim związane, szczególnie mechanizacją. A mam to szczęście, że rodzice posiadają gospodarstwo rolne niedaleko Ełku. Tam spędzam więk-szość wolnego czasu pracując fizycznie. To pozwala mi się zrelaksować i odpocząć psychicznie. Wolne wieczory lubię spędzić w kuchni eksperymentując z różnymi przyprawami tworząc potrawy, których smak długo pozostaje w pamięci i którego nie jestem w stanie po raz drugi odtworzyć. Sport i podróże

Kiedyś byłem związany z lekkoatletyką, a ściślej mówiąc z biegami przełajowymi. Zawsze uwielbiałem wodę i pły-wanie, stąd częsta obecność na pływalni w Ełku. Lubię też oglądać sport. W sezonie zimowym, oczywiście, skoki narciarskie, biatlon i biegi narciarskie. W sezonie letnim, jeśli nie ma olimpiady, czy też mistrzostw świata lub Eu-ropy w piłce nożnej, chętnie oglądam lekkoatletykę i piłkę siatkową.

Urlop tak, ale nie dłuższy niż tygodniowy, wakacyjny wy-jazd. Jeżeli Polska, to oczywiście nasze morze. Lubię od-poczywać aktywnie, czyli pływanie, jazda na rowerze czy też spacer boso brzegiem morza o zachodzie słońca.

Urlop to czas, w którym mogę pobyć z dziećmi i cieszyć się z zabawy i bycia razem. Udało mi się spędzić kiedyś urlop w Turcji oraz w Grecji. Niesamowite wrażenie ro-bią tamtejsze widoki i błękitne morze. Polecam przede wszystkim ze względu na temperaturę, która tam panu-je, i kuchnię – bo naprawdę można smacznie i oryginal-nie zjeść.

Trudno jest opowiadać o tym co robię, gdy nie je-stem w pracy, ponieważ od kilku dobrych lat, a więc od momentu gdy pracuję w samorządzie, bardziej in-teresowano się mną jako urzędnikiem i tym co robię zawodowo. A tu raptem mam powiedzieć o sobie poza pracą.

Spróbuję …

Oczywiście jak u każdego z nas po pracy jest rodzina, dzieci, prace w domu i na działce i mnóstwo innych za-jęć, o których mógłbym opowiadać godzinami. Ale przede wszystkim w moim życiu jest też sport. Kiedyś był to sport przez duże „S”- biegałem przez płotki, skakałem wzwyż. Dziś jest to już rekreacja w postaci roweru, pływania, że-glowania … i kibicowania.

Fan sportu

Jestem zagorzałym kibicem piłki nożnej. Transmisje z meczów naszej ekstraklasy, Ligi Mistrzów i Ligi Euro-py staram się oglądać na bieżąco. Jest to też okazja do spotkania się ze znajomymi. Od pewnego czasu staram się oglądać mecze polskiej reprezentacji, ale nie przed telewizorem (to robiłem od najmłodszych lat) tylko na stadionie. I tak razem z grupką podobnych jak ja kibiców wyjeżdżamy prawie na wszystkie mecze naszej reprezen-tacji rozgrywane w kraju.

Nie ma nic piękniejszego dla kibica jak moment odśpie-wania hymnu narodowego przez wielotysięczny chór Polaków. Ciarki na plecach i łzy w oczach to normalna sprawa. Radość po golu biało-czerwonych jest nie do za-pomnienia. Byłem z naszą reprezentacją na wielu arenach piłkarskich w Polsce. Byłem też na otwarciu nowych sta-dionów (Legii w Warszawie, PGE Areny w Gdańsku, Sta-dionu Narodowego w Warszawie).

Bywalec stadionów

Na pytanie, który z tych stadionów wyżej oceniam, nie potrafię dać jednoznacznej odpowiedzi. W moim prze-konaniu każdy ma coś, co go wyróżnia spośród innych obiektów. Stadion Legii to piękny „kameralny” obiekt w sam raz na potrzeby klubu z ekstraklasy. Stadion w Gdańsku zachwyca zewnętrzną bursztynową elewacją. Stadion Narodowy w Warszawie najpiękniej wygląda w nocy przy pełnym oświetleniu. Może nowe władze PZPN znajdą pomysły na zapełnienie tych stadionów kibicami? Oby tak się stało.

Jedno jest pewne, stadiony w naszym kraju zmieni-ły się na plus. Jest to po prostu skok cywilizacyjny. Pierwszy mecz naszej reprezentacji oglądałem jesz-cze pod koniec lat siedemdziesiątych XX wieku bę-dąc na Stadionie Dziesięciolecia w Warszawie. Dziś w samym naszym pięknym powiecie mamy kilka no-woczesnych obiektów sportowych. Na obiektach tych wychowają się na pewno następcy Dejny czy Bońka i żadne ulewy, ani brak dachu, im w tym nie prze-szkodzą.

CENTRUM KSZTAŁCENIA ZAWODOWEGO

Starostwo Powiatowe w Ełku otrzymało opis koncepcji architektonicznej dotyczącej inwestycji pn. „Budowa i do-posażenie bazy kształcenia w Centrum Kształcenia Prak-tycznego i Ustawicznego w Ełku przy ulicy Koszykowej”.

Celem zadania jest zaprojektowanie budynków szkol-nych, warsztatowych i hali sportowej. Istniejące budyn-ki szkolne zostaną przebudowane i rozbudowane. Sala gimnastyczna zostanie zburzona, a następnie w jej miej-scu powstanie nowoczesna hala sportowa z siłownią i podziemnymi garażami. W kompleksie warsztatowym przewiduje się budynek warsztatowy z częścią socjalną i magazynową z dwiema kondygnacjami naziemnymi. Powstaną następujące działy: mechaniki samochodowej, mechaniki ogólnej, elektryczny, budowlany i stolarnia z wydzielonymi stanowiskami do nauki praktycznych umiejętności tzw. pracownie. Na parterze budynku pla-nowany jest dział mechaniki samochodowej i mechaniki ogólnej, a na piętrze - dział budowlany i stolarnia. W skład budynku wchodzi Stacja Kontroli Pojazdów.

Na projektowanym terenie powstanie boisko do koszy-kówki. Wejście główne do obiektu lokalizuje się od strony ulicy Koszykowej. W poziomie wszystkich kondygnacji zaprojektowano łazienki dla osób niepełnosprawnych. Na klatkach schodowych planuje się zamontować windę (budynek warsztatowy) lub platformę (budynki szkoły) z przeznaczeniem dla osób niepełnosprawnych. We wszystkich budynkach zastosowane zostaną alternatywne źródła energii.

Głównym założeniem projektantów było stworzenie obiektu oświatowego jako unikalnego, będącego symbo-lem miasta, ale również funkcjonalnego i nowoczesnego. Z uwagi na monotonność istniejącej architektury, zamie-rzeniem projektantów jest przełamanie tej tendencji przez ekspresyjną, nowoczesną bryłę. Ideą przewodnią jest uka-zanie w czytelny sposób przynależności budynków do cza-sów w jakich zostały zaprojektowane. Wykorzystując moż-liwości współczesnych technologii oraz dostępny materiał projektuje się bryłę nowoczesną, a zarazem prostą w swo-im przekazie. W ten sposób powstanie unikalny charakter inwestycji, który ściśle związany jest z funkcją obiektu.

Jak ocenia Pani pierwsze miesiące funkcjonowania dziennika elektronicznego?

Barbara Fiedoruk: Pracę z systemem kontroli fre-kwencji i postępów w nauce, bo tak naprawdę nazywa się dziennik elektroniczny funkcjonujący w naszej szko-le, rozpoczęliśmy może trochę nietypowo, bo w kwietniu 2012 roku. Czas ubiegłego roku szkolnego poświęciliśmy na nauczenie się systemu, na opracowanie własnych roz-wiązań niektórych kwestii organizacyjnych. W tym czasie dziennik elektroniczny funkcjonował tylko wśród nauczy-cieli Zespołu Szkół nr 2 w Ełku, nie mieli do niego dostępu ani uczniowie, ani rodzice. W związku z tym maj i czerwiec to miesiące prób i czas oswajania systemu.

Od 1 września 2012 roku wdrożyliśmy dziennik elektro-niczny w naszej szkole w pełnym zakresie przygotowując się do odejścia od dzienników papierowych. Na pierwszej, wrześniowej wywiadówce umożliwiliśmy uczniom i ich ro-dzicom dostęp do e-dziennika w zakresie podstawowym.

Jestem przekonana o tym, że funkcjonujący w szkole system kontroli frekwencji i postępów w nauce, spełnia wszystkie wymagania dokumentowania pracy szkoły od strony dziennika lekcyjnego. Widać już, że działa moty-wująco zarówno na uczniów, jak i nauczycieli, znacznie ułatwia zbieranie i opracowywanie danych statystycznych opartych na danych zapisywanych w dzienniku lekcyjnym.

Myślę, że wdrażanie systemów informatycznych w różnych dziedzinach życia wymusza na nas wszystkich czas, w któ-rym żyjemy, także powszechne wprowadzanie e-dzienni-ków jest kwestią czasu. My mamy to już za sobą. Myślę, że już teraz zalety tego systemu dostrzegają wszyscy jego użytkownicy: zarówno nauczyciele, rodzice jak i uczniowie.

Szkoła musiała odpowiednio wyposażyć się w sprzęt komputerowy. Skąd pozyskała na ten cel fundusze?

B.F.: W związku z wprowadzeniem nowych ramowych planów nauczania w szkołach ponadgimnazjalnych znacz-nie zmniejszyła się liczba godzin informatyki. Do niedawna w szkole funkcjonowały cztery pracownie informatyczne. W ubiegłym roku szkolnym nauczyciele informatyki roz-budowali szkolną sieć komputerową i w tej chwili dyspo-nujemy dwiema pracowniami komputerowymi. Dodatko-wo w każdej innej klasopracowni jest zestaw komputerowy z dostępem do Internetu. W przypadku awarii nauczyciele mogą wypożyczać (tak jak do tej pory) przenośne zestawy komputerowe z biblioteki szkolnej. Docelowo chciałabym, aby komputery w pracowniach przedmiotowych doposa-żyć w rzutniki i w pełni wykorzystywać podczas lekcji, a nie tylko w celu uzupełniania dziennika lekcyjnego.

Pytał Pan o fundusze - jak widać na razie poradziliśmy sobie prawie bez ponoszenia dodatkowych kosztów (oczywiście nie licząc pracy informatyków). Na pewno nie unikniemy ich podczas eksploatacji sprzętu, ale jest to chyba oczywiste.

Czy był opór wśród nauczycieli?

B.F.: Na pewno część nauczycieli nie była zachwycona, ale tak naprawdę wdrożenie systemu wyniknęło z opraco-wywanej na początku ubiegłego roku szkolnego przez całą społeczność szkolną (nauczycieli, uczniów i ich rodziców) koncepcji pracy szkoły na najbliższe pięć lat. Właśnie wtedy w anonimowych ankietach część nauczycieli za-uważyła taką możliwość, a nawet konieczność. Wpisali-śmy to do wspomnianej koncepcji i teraz tylko realizuje-

my wspólnie przyjęty plan.

Jak długo przygotowywaliście się do wdrożenia tego systemu?

B.F.: Pierwszy raz mówiliśmy o wprowadzeniu dziennika elektronicznego w 2007 roku. Gościliśmy wówczas na ze-braniu rady pedagogicznej przedstawiciela firmy LIBRUS. Niestety nie było jeszcze wtedy w szkole tak sprzyjających okoliczności ani prawnych, ani organizacyjnych.

Przygotowania tak na poważnie, o czym już wspomina-łam, ruszyły w ubiegłym roku szkolnym, po przyjęciu kon-cepcji pracy szkoły.

Wprowadziliście e-dziennik jako pierwsi. Czy inne szkoły korzystają z waszych doświadczeń?

B.F.: Zdarzało się, że koledzy rozmawiali ze mną na te-mat wprowadzanego dziennika elektronicznego. Oczywi-ście chętnie dzielę się swoimi doświadczeniami, jednak każdy, według mnie, musi wypracować własną procedurę wdrożeniową. Każdy z nas jest inny, pracujemy z innymi radami pedagogicznymi. Każda szkoła ma swój charakter i to wymaga wypracowania własnych rozwiązań.

Co z rodzicami, którzy nie mają dostępu do Internetu?

B.F.: Relacje rodzic - szkoła, czy też szkoła - rodzic nie muszą się zmieniać. Cieszymy się z wizyt rodziców w szko-le. Podczas nich chętnie udzielamy wszelkich niezbędnych informacji, m.in. na temat ocen czy frekwencji. Jest to o tyle łatwiejsze, że nie musimy szukać dziennika, zabierać go z lekcji. Zarówno wychowawca, jak dyrektor czy peda-gog, mają szybki dostęp do tych informacji.

Jak wdrożenie e-dziennika przyjęli uczniowie?

B.F.: Słyszałam takie określenie, że to diabelski pomysł, ale myślę że jak każda zmiana niesie ze sobą na począt-ku opór i niechęć, tak było i z e-dziennikiem. W tej chwili uczniowie również dostrzegają zalety systemu. Sami na bieżąco monitorują nie tylko oceny czy frekwencję, ale także chociażby zapowiedziane sprawdziany oraz zadania domowe zapisane w systemie.

Czy to prawda, że e-dzienniki sprawdzają się tylko gdy uzupełniane są na bieżąco?

B.F.: Wypełnianie dziennika (obojętne jakiego) jest obo-wiązkiem nauczyciela. To taka lista obecności w pracy i oczywistym jest, że choćby z tego powodu powinna być na bieżąco uzupełniana. Z drugiej strony, jeżeli dostęp do systemu mają również uczniowie i ich rodzice, to niepro-fesjonalnym jest nieuzupełnianie e-dziennika na bieżąco. Według mnie zatraca się wtedy sens prowadzenia e-dzien-nika i opowiadania, że wszystkie dane można z niego od-czytać „od razu”.

Ile kosztuje dostęp do danych?

B.F.: Dostęp podstawowy, czyli sprawdzanie terminarza, planu lekcji, modułu wiadomości jest bezpłatny. Rodzice, chcąc na bieżąco śledzić poczynania edukacyjne (oceny i frekwencję) swoich pociech, muszą zapłacić firmie Li-brus, z usług której korzystamy - 22 złote (rodzeństwo 32 złote). Do 15 grudnia 2012 roku przedłużono nam promo-cję, która polegała na tym, że opłaty uiszczane poprzez li-sty aktywacyjne w szkole obniżono o 2 złote.

Czy elektroniczny dziennik nie zniechęci rodziców do udziału w wywiadówkach?

B.F.: Mam nadzieję, że nie i szczerze w to wierzę. Jeżeli wprowadzenie e-dziennika miałoby do tego doprowadzić zrezygnujemy z jego prowadzenia. A tak serio, szkoła w kon-takcie z rodzicem to wbrew pozorom nie tyko informacje o ocenach i frekwencji uczniów. Do tej pory można było to też „załatwić” przy pomocy karteczek przekazywanych ro-dzicom. Spotkanie wychowawcy z rodzicami daje możliwość skonsultowania pomysłów klasowych czy szkolnych, przed-stawienia sukcesów i porażek oraz możliwość rozwiązania (a przynajmniej podjęcia próby rozwiązania) problemów.

Czy boicie się ataków hackerów?

B.F.: Firma Librus, której systemu używamy przechowuje dane pozyskane z e-dziennika na serwerach zewnętrznych. Dane te zapisywane są w czasie rzeczywistym na 4-5 serwe-rach, kopiowane są na następny serwer co godzinę i dodat-kowo jeszcze raz dziennie przenoszone są na serwer firmowy. Procedury postępowania z danymi osobowymi zastosowane w elektronicznym dzienniku są analogiczne jak sposób postę-powania z danymi przetwarzanymi przez banki.

Także oceny naszych uczniów i dane o ich frekwencji leżą sobie gdzieś obok danych zwierających konta bankowe z zawartością klientów bankowych.

Jestem przekonana, że dane osobowe zapisane w systemie kontroli frekwencji i postępów w nauce uczniów Zespołu Szkół nr 2 im. Krzysztofa Kamila Baczyńskiego w Ełku są zabezpieczone na najwyższym poziomie.

Rozmawiał: Robert Klimowicz

POZNAJ SWOJEGO RADNEGO ROZMOWA Z BARBARĄ FIEDORUK – DYREKTOREM ZESPOŁU SZKÓŁ NR 2 IM. K.K.BACZYŃSKIEGO W EŁKU

Włodzimierz Szelążek

Page 4: POWIAT.ELK.PL

6 76/2012 POWIAT.ELK.PL

WywózkaByło to na pograniczu sierpnia i września 1944 roku.

Chyba w ostatnich dniach sierpnia. Niemcy chodząc od domu do domu, ulica po ulicy, oznajmiali ludziom, żeby się pakowali i szli na miejsce zbiórki, że bezdyskusyjnie musimy opuścić miasto. Wywózki były przez nich orga-nizowane wcześniej … ale nigdy na taką skalę. Z tego co pamiętam, tym razem było inaczej.

Wypędzono nas na plac Hitlera. Gdy tam przyszyliśmy było już mnóstwo ludzi. Na placu stały furmanki, które jak nietrudno było się domyśleć, miały wywieść zgromadzo-nych ludzi z miasta.

Były inne niż te jakie dziś znamy – rolnicze. To były bardziej platformy na kołach. Nie miały „boków” ani po-ręczy, były całkowicie odsłonięte. Ponieważ ojciec był rol-nikiem, miał pole 7 km za miastem, miał konia i własną furmankę, więc spytał, czy może je zabrać. Niemcy bez problemu się zgodzili.

Gdy zapakowano wszystkich ludzi ruszyliśmy. Nikt nie wiedział dokąd, ani po co. Z Augustowa wyruszyło co najmniej piętnaście furmanek. Ludzi było naprawdę dużo, szczególnie dzieci. Kto tylko mógł zabrał swój najcen-niejszy dobytek, co tylko był w stanie w pospiechu wziąć w ręce. Moi rodzice zabrali trochę jedzenia i … kołdrę pu-chową. Dla nas. Przydała się później, i to bardzo.

DrogaJechaliśmy przez Żarnowo, Jeziorki, Rutki, Reszki do

Borzym. Na wozach były głównie dzieci i starsi. Młodzi szli obok, moi rodzice także. Szybko zorientowaliśmy się w ja-kim kierunku zmierzamy – do Prus. Wzbudzało to niepo-kój. Ludzie zastanawiali się i pytali coraz częściej - czemu nas wiozą do Niemiec? Co oni z nami zrobią?

Następną za Borzymami miejscowością było niemiec-kie Katrynowo. Tam nocowaliśmy. Mężczyznom kazano iść gotować posiłek dla całego pochodu. Pamiętam, że dostaliśmy kaszę manną. Do wielkiego kotła wsypano ją z worka … porobiły się grudy … no ale smakowało całkiem nieźle. Położyliśmy się spać w pustych oborach na słomie. Następnego dnia ruszyliśmy dalej, w kierunku Prostek. Wkrótce okazało się, że docelowym miejscem podróży były Bogusze. Nikt nie miał odwagi zapytać eskortujących nas Niemców po co nas tam wiozą. Co prawda nazwa Bogusze niewiele nam mówiła, to jednak z czasem zaczęły pojawiać się plotki o lagrach i że ludzie tam giną jak w gettach.

W Prostkach przywitały nas Niemki – Mazurki. Mó-wiły do nas po polsku bez ogródek, ale z wyczuwalnym współczuciem: No jo, będzie to już po was. Rodzice zaczęli płakać, inni zaczęli płakać. Wszyscy bardzo się denerwo-wali … byli przekonani … wiozą nas na stracenie! Niektó-rzy dorośli panikowali.

Jedna z Niemek podeszła do mamy. Dała jej blachę ciasta. No jo matka – powiedziała – będziesz miała co swoim dzieciom dać. Druga Niemka dała komuś ogórki, trzecia też jeszcze coś wrzuciła … chciały pomóc jak tylko mogły, jak tylko umiały. Świetnie zdawały sobie sprawę czym są Bogusze i co może się tam z nami stać.

Podczas całej drogi pilnowali nas Niemcy, szli obok, wzdłuż całego pochodu. Zachowywali się całkowicie obo-jętnie, tak jakby nas wcale nie było. Nie reagowali, nie przeszkadzali, nie krzyczeli do Niemek, że nie wolno … było im dalej wszystko jedno. Mieli za zadanie tylko nas doprowadzić na miejsce. I doprowadzili, zobaczyliśmy obóz – był ogromny – wkrótce minęliśmy jego bramę.

ObózGdy przekraczaliśmy obozową bramę, siostry zakonne,

które jechały ściśnięte na jednej z pierwszych furmanek, zaczęły śpiewać: „Kiedy ranne wstają zorze”. Dzieci śpie-

wały razem z nimi. Dla nas, niezdających sobie sprawy z tego gdzie się znaleźliśmy, były to raczej radosne chwile. Śpiew odbieraliśmy jako coś pozytywnego … moi rodzice jednak płakali. Oni się bali.

Zawieźli nas do sektora bez zabudowań. Trawa oto-czona drutem kolczastym. Obóz był duży. Może dalej były jakieś budynki, sanitariaty … nie u nas i nie w najbliższym sąsiedztwie. Dopiero później zobaczyliśmy, że są tam zie-mianki. Wyścielone starą, zgniłą już słomą, nie nadawały się do użytku. Przy pierwszym deszczu uciekliśmy stam-tąd … dodatkowo oblazły nas, gnieżdżące się w tej słomie, natrętne i dokuczliwe muszki. Zdecydowanie lepiej już było spać pod gołym niebem.

Na szczęście pozwolili ojcu zatrzymać konia i jego fur-mankę, więc mogliśmy pod nią spać. Tatuś dodatkowo zbudował z patyków i trawy taką ściankę przy furmance, która chroniła nas przed wiatrem. Nie było źle. Przez cały okres pobytu w obozie było ciepło, czasem padał deszcz, ale było ciepło. Jak cała późniejsza jesień.

Obok zaczynały się sektory z jeńcami wojennymi. Tam też nie było budynków, a jedynie ziemianki, z których co jakiś czas wyglądali więźniowie w zniszczonych pasiakach. Wyglądali strasznie. Brudni, nieogoleni, pozbawieni sił i chęci do życia. Często wychodzili z ziemianek na czwora-kach, bo schorowani lub wycieńczeni nie byli w stanie się podnieść. Tylko niektórzy z nich trzymali się dłońmi dru-tów i patrzyli, obserwowali nas przez cały okres naszego pobytu. My obserwowaliśmy ich, ale nigdy nie zdarzyło się, aby ktoś rozmawiał. Może dlatego, że pomiędzy sektorami i drutami czasem chodzili hitlerowcy, którzy ich pilnowali? Było tam jakoś dziwnie cicho. Nikt nie rozmawiał, nie krzy-czał, nie było słychać strzałów, czy jęczenia schorowanych i cierpiących ludzi. Nie było też jakiegoś rytmu dnia, nie było porannych apeli, jakby świat zapomniał o tym miej-scu. Do nas Niemcy przyjeżdżali tylko w ciągu dnia, do nich bardzo różnie, czasem w dzień, zawsze w nocy.

Gdy zajechaliśmy, kazano nam wysiadać. Furmanki odjechały, Niemcy którzy dotychczas nas pilnowali ode-szli. Zostaliśmy sami sobie. Nikt nas nie pilnował. Jeńcy byli pilnowani cały czas, my nie, nawet przez moment. Już pierwszego dnia, po południu, ktoś przeciął druty

i po prostu wyszedł z obozu. Poszedł przed siebie i nikt go nie zatrzymywał. Nikogo też nie obchodziło uszkodzone ogrodzenie – a nie był to jeden drut. Były one rozciągnięte w pasmach odległych od siebie około metra.

Jeszcze tego samego dnia, zupełnie nieświadomie, ra-zem z koleżanką także przeszłam przez druty. Niedaleko od ogrodzenia rosły żółte śliwki – mirabelki. My po pro-stu poszłyśmy je nazbierać. Zaraz potem wróciłyśmy. Nikt nas nie zatrzymywał, nikt nie krzyczał, nikt nie reagował. Mimo to rodzice byli źli. Zabronili nam zbliżać się do tego przejścia. Bali się, że ktoś jednak może to zauważyć i strze-lić. Niemcom pilnującym jeńców taka nasza swoboda mo-głaby się nie spodobać.

Gdzieś po dwu, trzech godzinach naszego pobytu przy-jechał do nas samochód wojskowy. Wyszedł z niego jakiś oficer niemiecki i rozkazał policzyć ile jest dzieci. Przez zgromadzony tłumek przeszedł szmer niepokoju. Po co im to wiedzieć? Co oni chcą zrobić naszym dzieciom? Może podać mniejszą liczbę, tak przynajmniej kilkoro uda się uratować … no tak, ale co mogą nam zrobić jak odkryją kłamstwo? W końcu policzono dzieci i podano prawi-dłową ich liczbę. Niemiec wziął kartkę z zapisaną liczbą i odjechał. Nikt nie wiedział co będzie jak wróci. Pozostało mieć nadzieję, że nic złego.

Wrócił gdzieś po około dwóch godzinach. Poprosił mężczyzn do siebie, aby podeszli do samochodu … i wydał im kartony, w których były suchary dla wszystkich będą-cych w obozie dzieci. Każdy z nas dosłał po paczce sucha-rów. Gdy rozdano cały zapas Niemiec zapewnił, że wkrót-ce dostaniemy obiad. Z niecierpliwością czekaliśmy na jakiś ciepły posiłek. Czas oczekiwania na obiad wypełniała nam gra w klasy, dorośli siedzieli na trawie i rozmawiali – cały czas dominowało pytanie: po co nas tu przywieźli? Nikt nie wiedział po co …

Długo nie czekaliśmy. Przyjechała kuchnia polowa. Dali nam miski, łyżki i zupę brukwiową. Do tego rozdali blachy z chlebem – chleb nie był taki jak dziś, okrągły, tyl-ko w blachach. Zapowiedzieli, że na drugi dzień też dosta-niemy obiad. I tak było. Kuchnia przyjeżdżała codziennie. Jedzenia było dla nas coraz więcej … bo ludzi było coraz mniej. Ośmieleni tym, że nikt nie pilnował, nie reagował i nie naprawiał ogrodzenia, jak tylko się ściemniało coraz to kolejni przechodzili na wolność i szli gdzieś przed sie-bie, nie oglądając się na miejsce w którym nie chcieli być. My zostaliśmy. Ojciec nie chciał zostawiać konia i furman-ki. Poza tym … co z dziećmi? A jak ktoś ruszy w pogoń? Jak uciekać z dziećmi? Co będzie jak złapią? Uciekało co-dziennie kilka osób.

Po dwóch tygodniach, bo tyle czasu byliśmy w obozie, zostało niewielu. W końcu Niemiec, który przywoził nam obiad powiedział wprost – wy nie jesteście pilnowani, mo-żecie stąd wyjść i jechać dokąd chcecie. Skoro tak, to po co nas tu przygnano? – ktoś odważył się w końcu i spytał. Chroniliśmy was przed wrogiem – usłyszeliśmy w odpo-wiedzi – zabraliśmy was, by chronić przed Rosjanami.

Wracamy do domuOjciec wówczas stwierdził, iż nic tu po nas, że wra-

camy. Załadowaliśmy się na furmankę i ruszyliśmy do domu. Do wieczora dojechaliśmy do wsi Pomiany. Tam poszliśmy do pierwszej lepszej rodziny z prośbą o nocleg. Bali się. Nie wiedzieli kim jesteśmy, co tu robimy i skąd przyszliśmy. Po ponad dwu tygodniach bez mycia, zmia-ny ubrań, dobrego posiłku musieliśmy wyglądać bardzo nędznie. Po dwóch tygodniach bez wody miałam wraże-nie, że brud nas dosłownie żarł do żywca, aż do krwi.

W końcu znaleźliśmy miejsce, w którym mogliśmy się zatrzymać. Musieliśmy zostać tam kilka dni, bo nie wie-dzieliśmy czy uda nam się dostać do Augustowa. Docho-dziły do nas pogłoski, że wojna jest tuż, tuż. Było jednak spokojnie. Nie było słychać odgłosów walki, strzałów, bombardowań. Tylko tatuś ciągle pilnował konia, który stał się jakiś niespokojny. Jak pies za ojcem chodził i była obawa, że jak zostanie sam to jeszcze kogoś stratuje.

Któregoś dnia jak byliśmy w Pomianach słyszałam jak tatuś rozmawiał z mamą na temat obozu. Chyba często na ten temat rozmawiali. Mówił o jeńcach: wiesz co, tam chy-ba ich dużo umierało, bo każdej nocy przyjeżdżał samo-chód, ładowali ich ciała i gdzieś wywozili. W dzień nie, tyl-ko w nocy. Ty wiesz – mówił – ilu ich wywieźli. Noc w noc, przez dwa tygodnie … Myślałam wówczas - Ci jeńcy nie wyglądali jak ludzie, wyglądali strasznie, ale to byli ludzie.

Opracowanie: Robert Klimowicz

Człowiek ze skórzaną teczkąŚwietny nauczyciel ze skórzaną teczką w ręku, etnograf

przemierzający na rowerze ziemię mazurską ze skrzypca-mi pod pachą – tak właśnie Jana Kaweckiego zapamiętała rodzina i jego współpracownicy. Z zawodu pedagog, a z powołania społecznik żył w latach 1903 – 1977. Pozostawił po sobie niesamowite wspomnienia, zdjęcia i pamiętniki, dzięki którym historia Mazur i gminy Stare Juchy staje się bardziej znana.

Urodził się 5 stycznia 1903 roku w Suchej Beskidzkiej koło Żywca. Był to teren ówczesnego zaboru austriackiego, gdzie warunki kształcenia były bez porównania lepsze niż w innych zaborach. Nic więc dziwnego, że po zakończeniu I wojny światowej świetnie wyedukowani pedagodzy byli przenoszeni na tereny, gdzie oświata i kultura wyraźnie kulały. Tak góral trafił najpierw do Wilna, Grodna i Białe-gostoku, a potem do Knyszyna i w końcu do Starych Juch. Zauroczony pięknem Mazur pozostał w tym regionie już do śmierci.

- Gdzie nie osiadał, wszędzie zbierał materiały etno-graficzne – wspomina wieloletni znajomy Jana Kaweckie-go, Zygmunt Kałmucki. - On to kochał, lubił znać historię i tradycje regionu, w którym aktualnie mieszkał.

W liście do przyjaciela w 1956 roku Jan Kawecki pisał: „... wędruję nadal po moim terenie i zbieram, szukam, łażę, bo to już resztki, a i te uciekają.” To dzięki niemu znamy dziś blisko 500 pieśni ludowych, w tym około 300 mazurskich.

- Przydział dostał na motorower, do dziś go mamy na pamiątkę, miał taką skórzaną kurtkę i jeździł w niej po terenie, tak poznał Mazury – opowiada Danuta Ka-wecka, synowa pana Jana. - Zajmował się ludźmi, którzy zostali na Mazurach, a były tam i polskie nazwiska. On ich wszystkich poznawał, spisywał ich legendy, spisywał nuty piosenek, które śpiewali. Angażował ich w ogniska muzyczne, w chór, Mazurzy go lubili, mimo że był Po-lakiem. On znał niemiecki, więc oni po niemiecku i po mazursku rozmawiali. To, co robił tutaj Jan Kawecki, było ważne. Trzeba pamiętać, że były to lata powojenne, kiedy między Polakami a Mazurami było mnóstwo wro-gości i wzajemnych pretensji.

- A ten Kawecki ich tak fajnie jednoczył wszystkich z nami, że nie było tam jakiś antagonizmów – dodaje pani Danuta. - On naprawdę wokół siebie wszystko skupiał i ciągle coś robił, nawet jak miał wakacje. Przez wiele, wiele lat ludzie pamiętali mojego teścia. Można z nim było porozmawiać o wszystkim, mimo że wzbudzał re-spekt.

- Pamiętam, że nawet jak byliśmy już w szkole śred-niej, to jak ktoś miał problem, jechał właśnie do pana Ka-weckiego – mówi pani Danuta. - Nawet w takich czasem intymnych sprawach. Była nas paczka młodzieży. Jak przychodziliśmy do syna pana Kaweckiego, to czuło się jednak ten respekt, tu musieliśmy się inaczej zachować, byliśmy bardziej skrępowani, chociaż on nas wszystkich znał i lubił. Był taki, że zachowywał ten dystans, a jedno-cześnie się go lubiło. A już później, chociaż miał już swoje lata, to nie widziałam go, żeby siedział bezczynnie w fo-telu. Miał na górze swój pokoik, w którym pisał książki, malował, coś szkicował, albo nuty pisał.

Nie tylko miłośnik regionalnej kultury, ale również nauczyciel, który umiał pozyskać sympatię i zaufanie młodzieży

W pamięci ówczesnych mieszkańców Starych Juch Jan Kawecki zapisał się nie tylko jako zapalony etnograf, ale przede wszystkim jako wspaniały nauczyciel.

- Zawsze szedł do szkoły z taką skórzaną teczką, całe życie z tą samą – opowiada Danuta Kawecka, najpierw uczennica, potem synowa. – Miał ulubioną marynarkę, zawsze schludny, elegancki, a przy tym taki skromny. To był niesamowity nauczyciel. Nie bił, nie krzyczał, ale wzbudzał w nas respekt i szacunek. Miał taki autorytet, że jak szedł, to panował od razu spokój i porządek nie tyl-ko wśród uczniów, ale i wśród nauczycieli, mimo że nie był dyrektorem szkoły. Uczył nas geografii, polskiego, rysunku, muzyki, ale oprócz tego, w międzyczasie, na-wet nie wiadomo kiedy, mówił, jak mamy się zachować przy stole, patrzeć na ludzi i odbierać świat oraz jakie są zasady. Wszystko to wiemy od niego. Organizował nam wiele zajęć. To dzięki niemu pojechaliśmy do radia, planetarium, filharmonii czy zwiedziliśmy Olsztyn, Mal-bork, Toruń, a przede wszystkim wzdłuż i wszerz naszą najbliższą okolicę. Nie wiem, jak on to robił. Był tak lu-biany, a jednocześnie w ryzach nas trzymał niesamowi-cie. Nawet gdy mając 30 kilka lat, paliłam papierosy i byłam już jego synową, to przy nim nigdy nie wyjęłam papierosa. Niesamowity człowiek.

Pracował w szkołach: w Raduniu koło Lidy, w Łomży i Krynkach, prowadząc jednocześnie wszechstronną dzia-łalność kulturalno-oświatową wśród młodzieży (zespo-ły muzyczne, chóry, koła plastyczne). Po wyzwoleniu we wrześniu 1944 r. organizował polską szkołę w Rybnikach, a w 1945 roku Uniwersytet Ludowy w Krasnem (woje-wództwo białostockie). W 1949 roku założył w Starych Juchach pierwsze w województwie białostockim Wiejskie Ognisko Muzyczne. W tym to mniej więcej okresie spotkał go Zygmunt Kałmucki. Oto, jak go wspomina.

- Pan Jan pracował w szkole w Starych Juchach, ja w szkole w Grabniku - opowiada. - Kawecki miał wtedy około 50 lat, my dużo młodsi, więc był dla nas autoryte-tem. Był to człowiek niezwykle pracowity, zdolny, z po-czuciem odpowiedzialności za nas, młodych. On kończył seminarium nauczycielskie przed wojną, a my byliśmy po liceach pedagogicznych, nie w pełni wykwalifikowani i niedoświadczeni. Pan Jan czuł się w obowiązku, żeby nam jak najwięcej przekazywać wiedzy i doświadcze-nia. Był surowym krytykiem. Zwracał uwagę na wygląd zewnętrzny nauczyciela, na jego postawę życiową. Na-uczyciel miał być wzorem dla innych członków społecz-ności. W kontaktach codziennych był wymagający, ale jeżeli widział, że ktoś jest dokładny, obowiązkowy, lubił go. Nie lubił natomiast, i szybko wyczuwał ludzi, którzy pływali po temacie. Takim było u niego ciężko. Wyma-

gania miał także wobec uczniów. Cenił u nich dokład-ność wykonania, np. zeszyt do zajęć technicznych miał być estetyczny i czytelny. Cieszę się, że takiego człowieka spotkałem, a szczególnie wtedy, kiedy startowałem w za-wodzie nauczyciela.

Ocalał od zapomnieniaPod koniec 1947 roku Jan Kawecki wybrał na Ziemiach

Odzyskanych Stare Juchy na siedzibę Uniwersytetu Ludo-wego i tu został przeniesiony. Zadaniem tej placówki była repolonizacja młodzieży mazurskiej i przygotowanie jej do nowych warunków życia i współżycia z ludnością osadni-czą. W owych czasach była to praca pionierska, nie pozba-wiona ryzyka i odwagi. Do chwili likwidacji Uniwersytetu w Starych Juchach, w 1952 roku, przeszkolono i przygoto-wano do pracy oświatowo-społecznej około 260 osób.

- Jeździł rowerem, kierował nim jedną ręką, ze skrzypcami pod pachą – wspomina Zygmunt Kałmucki. – Jeździł do Mazurów, żeby śpiewali mu swoje piosen-ki, a on próbował szybko złapać te nuty i zapisać. Nigdy więcej nie spotkałem w życiu człowieka tak dalece zaan-gażowanego w sprawy regionu.

Jako malarz amator malował głównie pejzaże mazur-skie i suwalskie akwarelą, pozostawił też szereg rysunków zabytkowych chat mazurskich i innych obiektów. Jan Ka-wecki nie tylko zbierał materiały, pisał także i publikował liczne prace. Będąc na emeryturze nie zaniedbał pracy publicystycznej, a wręcz przeciwnie był pochłonięty pracą badawczą. W 1970 roku w konkursie Centralnej Komisji do spraw Upowszechniania Kultury za napisany pamięt-nik zdobył II nagrodę. Niemal do końca życia walczył z miejscową władzą o zachowanie wspaniałej architektury mazurskiej, wkomponowanej w całość zabudowy Starych Juch. Korespondował z Ministrem Kultury i Sztuki, pro-fesorem Wiktorem Zinem. Minister w porozumieniu z Urzędem Wojewódzkim mianował go społecznym kusto-szem zabytkowej architektury Starych Juch.

- Zawsze miał swoje poglądy i nie zawsze podobał się władzom – mówi Danuta Kawecka. -Bardzo się dener-wował, jak rozbierano te mazurskie budynki. Przez jakiś czas był społecznym kuratorem zabytków z upoważnie-nia ministra kultury, żeby móc interweniować w takich sprawach, choć władze nie chciały go słuchać. Już samo to, że działał, nie podobało się.

- Poza zbieractwem folkloru mazurskiego intereso-wała go również ochrona przyrody – dodaje Zygmunt Kałmucki. - Nie daj Boże, jak ktoś wyciął np. zabytkową lipę, tyle krzyku robił w gminie. Pilnował wszystkiego, dlatego nie wszyscy go lubili.

Sport też…Zajmował się również turystyką i sportem. Wniósł

duży wkład w rozwój Ludowych Zespołów Sportowych na terenie gminy. Do tej pory nie bardzo wiadomo, jak zna-lazł czas i na to.

- W LZS był formalnym członkiem zarządu – opowia-da pani Danuta. - Zakładali drużynę piłkarską, on mu-siał tam być, chodził na mecze. Potem zaczęli organizo-wać biegi przełajowe. I później przez dwadzieścia kilka lat te biegi były nazwane jego imieniem. Moi następcy nazwali je teraz inaczej.

A w domu…Miłością do kultury regionu zaraził także członków

swojej rodziny. Dzieło dziadka przejął jego wnuk, Michał. - Opowiadał jak dziadek zabierał go na dworzec kolejo-wy i pokazywał mu parowozy – wspomina pani Danuta - I tak w niego to zaszczepił, że Michał miłośnikiem kolei jest do dziś. Podobnie było z turystyką i z zamiłowaniem do ziemi mazurskiej. Michał to „encyklopedia mazurska”, on każdą dróżkę zna, sama korzystałam z jego pomocy przy pisaniu monografii gminy.

Zawsze nam wymyślał jakieś zajęcia, nie było tak, żeby jakieś głupoty do głowy nam przychodziły. I tradycji bar-dzo pilnował, niczego nie mogło zabraknąć np. w święta. Na choince wisiała bombka z orłem w koronie, pilnowa-liśmy jej jak oka w głowie, żeby się nie stłukła, bo dzia-dek miałby za złe. Wielki patriota, nie daj Boże flagi nie powiesić, to w nas zostało. Był taki czas, kiedy w Starych Juchach tylko u nas wisiała flaga na święta narodowe.

NIKT NIE WIE PO CO …

Urodziłam się w Augustowie w roku 1933 – dziś mam 79 lat. Wspomnienia z dzieciństwa powo-li się zamazują, niemniej te z końca wojny są

jeszcze wyraźne. Bo choć ze względu na młody wiek nie do końca zdawałam sobie sprawę z tego co się dzieje, to sam fakt opuszczenia rodzinnego domu i znalezienia się w strasznym miejscu odcisnął swoje piętno …

Wywieziona byłam z Augustowa z rodzicami i rodzeń-stwem – siostrą urodzoną w roku 1935, pięcioletnim bra-tem i najmłodszą z nas, roczną jedynie siostrzyczką. Ja miałam wówczas 11 lat, które skończyłam 5 czerwca.

Ze wspomnień Krystyny Niedźwiedzkiej

CZŁOWIEK ZESKÓRZANĄ TECZKĄ

Dokończenie str. 8

WYBITNI MIESZKAŃCY POWIATU EŁCKIEGO

Page 5: POWIAT.ELK.PL

9POWIAT.ELK.PL8 6/2012

Jan Kawecki zmarł 29 grudnia 1977 roku w Warszawie, pochowa-ny został na cmentarzu w Starych Juchach. Rada Gminy Stare Juchy doceniła jego zasługi i jego imieniem nazwała Gminny Ośrodek Kultury w Starych Juchach. Wiele cennych do-kumentów i materiałów żona Pana Jana przekazała do Ośrodka Badań Naukowych im. Wojciecha Kętrzyń-skiego w Olsztynie.

Publikacje

Jan Kawecki napisał i opublikował blisko 100 artykułów zamieszczanych w prasie olsztyńskiej („Słowo na War-mii i Mazurach”, „Komunikaty Ma-zursko-Warmińskie”), białostockich „Kontrastach” i ogólnopolskiej „Li-teraturze”. Do najważniejszych jego prac należą: „Stare Juchy – 500 lat osady” (1966) i „Ełk – z dziejów miasta i powiatu (1970) – współautor. Wśród niewydanych materiałów znalazła się monografia parafii Stare Juchy. Pozo-stawił materiały do historii szkolnic-twa w powiecie ełckim i projekt prze-wodnika po Starych Juchach.

Nagrody i wyróżnienia

• Nagroda województwa białostockie-go (1957)• I nagroda w Olsztynie w konkursie na kronikę wiejską• II nagroda w konkursie Centralnej Komisji ds. Upowszechniania Kultury za napisany pamiętnik (1970)

Ciekawostki

Był propagatorem twórczości Michała Kajki, podejmował działania mające na celu zorganizowanie Muzeum Kaj-ki w Ogródku. Protestował, gdy pisa-no o rzekomej „niemieckości” Kajki. Spowodował, że Melchior Wańkowicz w kolejnych wydaniach „Na tropach Smętka” usunął nieprawdziwe opinie o rodzinie Kajki.

Odkrył też mazurską śpiewaczkę lu-dową Charlottę Ludorf, u której ekipa Państwowego Instytutu Sztuki PAN zarejestrowała na taśmie magnetofo-nowej ponad 100 oryginalnych pieśni i opowiadań mazurskich.

Agnieszka Żukowska i Magda Kołodziej

Bronisław Nerko wygrał sześć spo-śród ośmiu etapów, w tym ten z metą w Ełku. Bezapelacyjnie wygrał cały wyścig, Janusz Zimiński był szósty. Drużynowo Spójnia Ełk zajęła drugie miejsce. Warto przypomnieć, iż Bronisław Nerko był uwa-żany za jednego z najbardziej utalentowa-nych kolarzy ówczesnej Polski. Niestety jego śmierć w wyniku nieszczęśliwego wypadku, do którego doszło na treningu 13 lipca 1955 roku, zakończyła świetnie za-powiadającą się karierę w wieku 22 lat. Od 1965 roku aż do 1988 roku odbywały się coroczne memoriały jego imienia.

W następnym, 1954 roku, w ekipie z Ełku nie występowali już goście. Klub Budowlanych Ełk reprezentowali: Mariusz Dziekanowski, Tadeusz Sztamber i Piotr Szyszko. Niestety ełczanie nie odegrali kluczowych ról w tym wyścigu, ale warto odnotować, iż zawodnicy rywalizowali już tylko w klasie wyczynowej. Klasa tury-styczna różniła się od wyczynowej tym, że zawodnicy startowali na innych rowerach – zazwyczaj turystycznych bez przerzutki.

W roku 1955, Zdzisław Janion wraz z Olgierdem Okuniewiczen wzieli udział w III Wyścigu Dookoła Województwa Bia-łostockiego w klubie o nazwie Sparta Ełk. Nie udało im się odnieść w tym wyścigu sukcesu. Wkrótce potem Zdzisław Janion i Janusz Zimiński wyjechali z Ełku, aby ści-gać się w jednym z białostockich klubów.

Odejście tych zawodników nie zakoń-czyło kolarstwa w Ełku. Jerzy Kłoszew-ski, jeden z najwybitniejszych trenerów polskiego kolarstwa wraz ze swoim wycho-wankiem Emilem Sawickim oraz Konstan-

tym Gajewskim stworzyli klub, który przez najbliższe prawie pięćdziesiąt lat był zna-czącą siłą kolarstwa w północno-wschod-nim regionie kraju, klub który wychował liczących się w kraju, a nawet na świecie, kolarzy. W latach 1956 – 1957 ełccy zawod-nicy startowali pod nazwą LZS Ełk (Ludo-we Zrzeszenie Sportowe), a od 1958 roku, aż do 1973 roku pod nazwą LZS ZIM Ełk (LZS przy Zakładach Instalacyjno-Monta-żowych w Ełku).

Ciekawą postacią był Konstanty Ga-jewski. Jeszcze pod koniec lat 90-tych odbywały się w Ełku wyścigi przełajowe – memoriał Konstantego Gajewskiego. Po każdym memoriale, na zakończenie wyści-gu, zawodnicy chodzili na cmentarz i palili znicze na jego grobie, jako symbol pamięci i wdzięczności za wkład wniesiony w ełckie kolarstwo.

Dla powstania i rozwoju ełckiego ko-larstwa najbardziej znaczącą postacią był Emil Sawicki. Osiągał on sukcesy zarów-no jako zawodnik, jak i trener, wychowując znanych w kraju zawodników. Niestety ten wybitny ełczanin zmarł 23 kwietnia 2000 roku po długiej i ciężkiej chorobie w wieku 64 lat. Miałem to szczęście poznać Emila Sawickiego. Mimo iż bardzo chore ciało odmawiało mu posłuszeństwa, znajdował w sobie cierpliwość do ludzi. Pamiętam jak młodzi chłopcy, którzy dopiero co trafili do kolarstwa dostali polecenie złożenia sobie roweru. Magazyn z częściami wyglądał jak jakieś gradowisko i czasem ciężko było się połapać gdzie co jest nawet doświadczo-nym zawodnikom. Emil Sawicki siadał z nimi i spokojnie tłumaczył jakie części do czego pasują, jak naprawić rower, jak go przygotować do wyścigu, aby był naszym sprzymierzeńcem, a nie wrogiem. Jedno-cześnie pojawiały się historie, anegdoty z wyścigów … poświęcał naprawdę dużo czasu każdemu z nas.

W roku 1959 rozegrane zostały indywi-dualne mistrzostwa okręgu w kolarstwie, których organizatorem była ełcka sekcja LZS. W barwach ełczan wystartowali: Emil Sawicki, Paweł Świderski, Ryszard Kali-nowski, Józef Bienasz, Józef Kapica, Ino-centy Bogucki, Kazimierz Bańkowski oraz Jan Pietkiewicz. Ich trenerem był Jerzy Kłoszewski. To była grupa wybitnych kola-rzy, z których kilku trafiło do grona najlep-szych kolarzy w historii naszego kraju.

Rok 1960 był rokiem Jana Pietkie-wicza. Wygrywał wyścigi regionalne, a także plasował się w czołówce silnie ob-sadzonych wyścigów krajowych – m.in. zajął jedenaste miejsce w Górskich Mi-strzostwach Polski. Był członkiem Kadry

Narodowej Polski, a w 1963 roku jednym z kandydatów do startu w Wyścigu Poko-ju. W roku 1960 był drugi w plebiscycie na najlepszego sportowca Białostocczyzny. Przypomnę, że Ełk do 1975 roku był czę-ścią województwa białostockiego.

W roku 1961 w regionalnych wyścigach kolarze LZS-u nie mieli sobie równych. Wygrywali drużynowo Wyścig Dookoła Województwa Białostockiego, czwarty był niepokorny Kazimierz Bańkowski – wielki talent, zawodnik który seryjnie wy-grywał lokalne wyścigi. Zawodnik ten star-tował także w Tour de Pologne. W roku 1962 wygrał jubileuszowy Wyścig Dookoła Województwa Białostockiego – warto za-znaczyć, że wówczas całe podium należało do ełczan. Drugi był Emil Sawicki, trzeci Mikołaj Fiedorow.

Mikołaj Fiedorow to kolejny wybit-ny polski kolarz. Poza sukcesami w lokal-nych wyścigach, startował z powodzeniem w Tour de Pologne, gdzie w 1963 roku był jednym z najaktywniejszych kolarzy. W wieku zaledwie 20 lat został powołany do Kadry Polski seniorów. W plebiscycie na najlepszego sportowca Białostocczyzny w 1963 roku zajął trzecie miejsce.

Spośród grupy zawodników z mi-strzostw okręgu z roku 1959 na uwagę zasługuje także Józef Bienasz. Mimo, iż jako zawodnik nie odnosił takich suk-cesów jak koledzy z drużyny, to już jako trener Gwardii Białystok i LKS Teka Prim Białystok zasłynął jako wychowawca wy-bitnych białostockich kolarzy.

W roku 1962 kolejny ełcki kolarz od-niósł sukces. Stanisław Dawidowski zdo-był tytuł mistrza Polski LZS licencji III (w kat. juniorów), a rok później zdobył ty-tuł wicemistrza Polski LZS licencji III.

Rok 1964, to rok kolejnego kolarza z tej grupy. Paweł Świderski został po-wołany do reprezentacji Polski na Między-narodowy Wyścig Dookoła Bułgarii. Był niezwykle uzdolnionym wychowankiem Jerzego Kłoszewskiego. Apogeum osią-gnięć sportowych przypadało na lata 1964-69, kiedy to był uznawany za najlepszego

kolarza województwa białostockiego. W tych latach był etatowym reprezentan-tem Polski. Do jego wielkich osiągnięć należy zaliczyć wielokrotne starty w wyści-gach na terenie całej Europy, w tym bar-dzo udany start w Wyścigu Dookoła Anglii. Sześć razy startował w Tour de Pologne, był jedenasty i trzynasty na Mistrzostwach Polski w wyścigach szosowych, szósty w Mistrzostwach Polski Seniorów w wyści-gu na dochodzenie. W 1969 roku został wi-cemistrzem Polski w przełajach. Dwukrot-nie wygrał Wyścig Dookoła Województwa Białostockiego, raz był drugi. Wygrywał wiele lokalnych wyścigów. Cztery razy znajdował się na liście plebiscytowej naj-lepszych sportowców Białostocczyzny.

Uznanie zyskują nie tylko zawodnicy. Jerzy Kłoszewski został trenerem koor-dynatorem reprezentacji Białegostoku w wyścigach międzynarodowych – po raz pierwszy na II Bałtyckim Wyścigu Przy-jaźni w roku 1966. Później, często współ-pracował z kadrą narodową Polski. Emil Sawicki był mechanikiem drużyny na tym wyścigu, a rok później zostaje człon-kiem Zarządu Białostockiego Związku Kolarskiego. Warto przy tej okazji przypo-mnieć, że kiedy 5 stycznia 1973 roku zginął w wypadku chyba najlepszy trener w hi-storii polskiego kolarstwa – Henryk Łasak, funkcję trenera kadry w przygotowaniach do mistrzostw świata objął jego najbliż-szy współpracownik, szef szkolenia PZKol – Wojciech Walkiewicz. Poprowadził wówczas polskich zawodników do zwy-cięstw w mistrzostwach świata roku 1973. Wojciech Walkiewicz był jednym z współ-twórców ełckiego kolarstwa. W latach 1958-1963 był zawodnikiem i trenerem w klubie LZS ZIM Ełk.

Początek lat siedemdziesiątych to eksplozja talentu kolejnego ełckiego ko-larza. W 1971 roku drużyna ełckiego LZS wygrała w Szczytnie bardzo mocno obsa-dzony wyścig o Puchar Przewodniczącego Rady Narodowej. Indywidualnie błyszczał w wyścigu Władysław Jankowski, któ-ry ostatecznie zajął czwarte miejsce. Za-wodnik ten był w czołówce nie tylko wy-ścigów okręgowych, ale także krajowych. Na przełajowych Mistrzostwach Polski Juniorów w Gdańsku zajął bardzo dobre szóste miejsce. W 1972 roku w plebiscycie na najlepszego sportowca Białostocczyzny zajął drugie miejsce. Bardzo dobra forma

umożliwia mu starty w wyścigach mię-dzynarodowych – w wyścigu juniorskim w Wiedniu we wrześniu 1972 roku odniósł sukces zajmując trzecie miejsce (inny ko-larz ełckiego LZS-u Jan Karaś był siedem-nasty).

Władysław Jankowski był też człon-kiem ełckiej drużyny, która w 1972 roku na Drużynowych Mistrzostwach Polski Juniorów zajęła czwarte miejsce. Drużyna pod kierunkiem trenera Emila Sawickiego wystartowała w składzie: Władysław Jan-kowski, Jan Karaś, Wiesław Wyrzykowski, Stanisław Osiecki. Władysław Jankowski pracował później także z kadrą narodową.

Wymieniony przed chwilą Jan Karaś jest obecnie uważany za jednego z trzy-dziestu najwybitniejszych kolarzy Biało-stocczyzny. Ten niezwykle utalentowany wychowanek Emila Sawickiego w latach 1971 – 75 był czołowym kolarzem mło-dzieżowej kadry Polski. Z powodzeniem startował w Szwajcarii, Jugosławii i Cze-chosłowacji. W 1972 roku w juniorskim challenge’u był trzeci. W tym samym roku razem z Jerzym Kuczko (zawodnikiem Spółdzielca Hajnówka) zdobył Mistrzo-stwo Polski Juniorów Zrzeszenia Sporto-wego LZS. W 1974 i 1975 roku wygrywał wyścigi memoriałowe im. Michała Kajki, w 1975 roku zajął trzecią lokatę w Bał-tyckim Wyścigu Przyjaźni. W 1976 roku w drużynie zajął drugie miejsce w wyści-gu „Dookoła Austrii”. Również w tamtym roku wygrał bezapelacyjnie dwa wyścigi na Litwie. Ścigał się także w Afryce, gdzie w wyścigu Dookoła Algierii był piąty. W latach swoich startów wygrywał i pla-sował się na czołowych pozycjach w regio-nalnych i krajowych wyścigach kolarskich. W plebiscycie na najlepszego sportowca trzech województw – białostockiego, su-walskiego i łomżyńskiego w 1975 roku był pierwszy. Wierny jednej drużynie (nigdy nie zmienił barw klubowych) zakończył karierę w 1978 roku.

W 1973 roku do Emila Sawickiego, w charakterze trenera dołączył Walde-mar Grygo. Jednocześnie ełcki klub zmienił nazwę na LKS PRIM Ełk. Wal-demar Grygo wkrótce potem wykazał się niezwykłymi zdolnościami trenerskimi. Wyławiał i szkolił całą plejadę młodych talentów, był także sprawnym organizato-rem wielu imprez kolarskich.

W roku 1975 wśród wytypowanej czter-nastoosobowej ekipy najzdolniejszych zawodników, która miała reprezentować województwo białostockie na IV Ogól-nopolskiej Spartakiadzie Młodzieży, aż ośmiu kolarzy było z Ełku: Lech Gawędz-ki, Ryszard Żukowski, Andrzej Baranow-ski, Andrzej Persjanow, Andrzej Bućko, Jan Zalewski, Ireneusz Gawędzki, Tade-usz Pawlik. Trenerem koordynatorem ca-łej grupy był Jerzy Kłoszewski, którego wspierali trenerzy klubowi ełckiego PRIM--u – Emil Sawicki i Waldemar Grygo. W grupie tej zabrakło Jana Zalewskie-go, który przygotowywał się do innych zawodów. Został przełajowym mistrzem Polski, a później na przełajowych Mistrzo-stwach Europy Juniorów zajął dobre dzie-wiąte miejsce.

Końcówka lat 70-tych, to „eksplozja talentu” dwóch pierwszych wychowanków Waldemara Grygo. Znaczące sukcesy za-częli odnosić Dieter Kleinschmidt oraz Jan Wiejak. Pierwszy z nich największe osiągnięcia miał w wyścigach przełajo-wych. Należał do ścisłej czołówki krajowej. W Mistrzostwach Polski Seniorów w 1979 roku zajął szóste miejsce, w 1980 roku – ósme miejsce, w 1982 roku – ósme miej-sce, w 1984 roku – siódme miejsce. Dieter Kleinschmidt był trzeci w plebiscycie na najpopularniejszego sportowca białostoc-czyzny w roku 1979.

Dieter Kleinschmidt miał w ełckim klu-bie godnego rywala w osobie Jana Wie-jaka. Już w swoim debiutanckim sezonie pokazał wielki talent stając na podium ważnych i dobrze obsadzonych zawodów juniorskich, ale prawdziwą klasę poka-zał w zawodach przełajowych. Niemal w każdych zawodach, także tych ogólno-polskich, przyjeżdżał w czołówce, czego efektem było powołanie do kadry narodo-wej w 1986 roku. Zdobywał coraz wyższe laury w zawodach przełajowych w kraju i za granicą. Na Mistrzostwach Polski w przełajach: w roku 1983 był ósmy, w 1984 roku, 1985 roku i 1986 roku zdobył wice-mistrzostwo Polski, a w 1987 roku brązowy medal. W roku 1996 był także trzeci na Mi-strzostwach Polski w kolarstwie górskim. W 1987 roku startował w Mistrzostwach Świata w Mlada Bolesław (zajął tam czter-naste miejsce). W roku 1985 zdobył Pu-char Europy, a w 1991 zajął doskonałe trze-cie miejsce w Pucharze Świata, natomiast w 1993 roku był dziewiąty. W plebiscytach na najlepszego sportowca województwa suwalskiego w 1980 roku był drugi, a pięć kolejnych edycji wygrał.

Na Mistrzostwach Świata w Mlada Bo-lesław w roku 1987 razem z Janem Wie-jakiem wystartował także inny zawodnik ełckiego PRIM-u. Był nim Wiesław Ma-łyszko. Jego kariera kolarska nie była zbyt długa, a szkoda, bo niezwykle owocna. Poza miejscami na podium w lokalnych za-wodach, odnotować należy brązowy medal na Mistrzostwach Polski Juniorów w roku 1985, tytuł Mistrza Polski w kategorii ju-nior młodszy w roku następnym. W roku 1988 na Mistrzostwach Polski w kategorii junior starszy zdobył brązowy medal.

U boku Dietera Kleinschmidta oraz Jan Wiejaka dojrzewał talent najwybit-niejszego kolarza w całej historii ełckiego kolarstwa. Cezary Zamana już w 1982 roku pojawił się na podium lokalnych za-wodów i rzadko z niego schodził. W lipcu 1984 roku osiągnął pierwszy znaczący suk-ces krajowy wygrywając we wspaniałym stylu Spartakiadę Młodzieży w Szczepan-

WYBITNI MIESZKAŃCY POWIATU EŁCKIEGO

14 lipca 1953 roku, mimo deszczu, w miejscu startu I Wyścigu Dookoła Wo-jewództwa Białostockiego pojawiły się tłumy. Wśród kolarzy rywalizujących w dwóch klasach: wyczynowej oraz turystycznej, zjawili się zawodnicy re-prezentujący drużynę z Ełku - klub Spójnia Ełk: Janusz Zimiński, Zdzisław Janion, a przede wszystkim Bronisław Nerko występujący gościnnie w bar-wach ełczan (był zawodnikiem Spójni Kolno). Zdominowali wyścig w klasie turystycznej.

kowie. W tym samym roku był czwarty w plebiscycie na najlepszego sportowca województwa suwalskiego. Od 1985 roku stał się liczącym się zawodnikiem ogólno-polskich zawodów.

W czerwcu 1986 roku podopieczni tre-nera Waldemara Grygo – Cezary Zamana i Marek Zawistowski zdobyli tytuł mistrza Polski juniorów w jeździe parami wyprze-dzając 64 ekipy na trudnej 30-kilometro-wej trasie. Zawody odbywały się w Kaliszu.

Jeszcze tego samego roku Cezary Za-mana razem z Janem Wiejakiem zostali powołani do kadry narodowej. Rok później Zamana zajął trzecie miejsce w mistrzo-stwach Polski w jeździe indywidualnej na czas. W roku 1988 wystartował w Wyści-gu Pokoju – był dwudziesty czwarty. Jest jedynym kolarzem z naszego regionu, któ-ry wystartował w tej niegdyś prestiżowej imprezie. Był też rezerwowym w drużynie olimpijskiej, która w 1988 roku w Seulu zdobyła srebrny medal w wyścigu na 100 km. Po wyjeździe do USA startował w wy-ścigach zawodowych. Spośród niezwykle licznych, udanych startów należy wymie-nić niezwykle prestiżowe na świecie wyści-gi: Dookoła Stanów Zjednoczonych, Tour de France, Mistrzostwa Świata Kolarzy Zawodowych. Był wicemistrzem Polski w kolarstwie górskim w roku 1996, zwyciężył w Tour de Pologne w 2003 roku. Odniósł liczne zwycięstwa etapowe w wielu znaczą-cych wyścigach. Był najlepszym kolarzem Polski w roku 2003.

Marek Zawistowski to kolejny z wy-chowanków Waldemar Grygo, który zasłu-guje na określenie „wielki”. Już od 1984 roku zaczął pojawiać się w czołówce ogól-nopolskich wyścigów juniorskich. W roku 1985 na Górskich Mistrzostwach Polski Ju-niorów odniósł pierwszy znaczący sukces zdobywając brązowy medal. W drużyno-wych mistrzostwach Polski zajął pierwsze miejsce wraz z Dariuszem Gajdzińskim, Arturem Lachowiczem i Tomaszem Su-chaczewskim. W czerwcu 1986 roku zdo-był wspomniany już tytuł Mistrza Polski. W tym samym roku wystartował w Mi-strzostwach Świata juniorów w kolarstwie przełajowym zajmując tam doskonałe dwunaste miejsce. Rok później na Mistrzo-stwach Polski juniorów starszych w jeździe indywidualnej na czas zdobył brązowy me-dal. Wyścig ten zakończył jego niestety za krótką karierę kolarską. Warto także odno-tować, iż Marek Zawistowski w plebiscycie na najlepszego sportowca województwa suwalskiego dwukrotnie był drugi – w la-tach 1986 i 1987. Dodając od siebie napiszę jeszcze, że Marek był także wspaniałym ko-legą, na pomoc którego zawsze można było liczyć, niezależnie od okoliczności.

Lata osiemdziesiąte należą do „złotych lat ełckiego kolarstwa”, a warto też wspo-mnieć, iż poza wymienionymi powyżej za-wodnikami bardzo dobre wyniki osiągali także w tym okresie i inni ełccy kolarze, m.in. Paweł Konwi, Piotr Brakoniecki, To-masz Suchaczewski, Dariusz Gajdziński.

Odejście z klubu Jana Wiejaka, Cezare-go Zamany, Marka Zawistowskiego i Wie-sława Małyszko nie spowodowały, iż na-stąpiły „chudsze” lata dla sekcji kolarskiej PRIM Ełk. Wkrótce za sprawą pań ponow-nie zrobiło się bardzo głośno o ełckim ko-larstwie, ale to już zostawmy do następne-go artykułu na temat naszego kolarstwa.

Robert Klimowicz

O TYM, CO ZAPOMNIANE – EŁCKIE KOLARSTWO

Page 6: POWIAT.ELK.PL

10 11POWIAT.ELK.PL6/2012

WYWIAD Z WALDEMAREM GRYGOMłody, dwudziestoletni – właściwie jeszcze chłopak, trafia do klubu w charakterze trenera. Jak to możliwe?

To zasługa trenera Jerzego Kłoszew-skiego, pod którego okiem miałem szczę-ście i zaszczyt trenować. Jeszcze będąc zawodnikiem wykazywałem się chyba większym talentem do podpowiadania innym co mogą zrobić, aby osiągać lepsze wyniki niż do własnego ścigania. Dostrzegł to Jerzy Kłoszewski i tak trafiłem na kurs trenerski. Ukończyłem go w 1972 roku i już jesienią, ku mojemu zaskoczeniu, za-proponował mi pracę w Ełku. Grzechem byłoby jej nie przyjąć.

Jerzy Kłoszewski był niekwestionowa-nym autorytetem trenerskim. To człowiek, który miał pod opieką trenerską niemal wszystkie drużyny LZS-u dawnego woje-wództwa białostockiego. To dusza ełckiego i białostockiego kolarstwa, właściwie od niego wszystko się zaczęło. Moja kariera też.

Jak wyglądały początki Pana pracy?

Na początku wyłącznie uczyłem się trenerskiego rzemiosła. To Emil Sawicki o wszystkim decydował. Rozpisywał tre-

ningi, wyznaczał kto gdzie startuje i w ja-kiej roli. Na samym początku byłem bar-dziej do pomocy, co z moim charakterem nie było łatwe, bo bardzo chciałem sam sprawdzić czego się nauczyłem i realizo-wać swoje pomysły. Ciężko było utrzymać mnie w miejscu. Z czasem miałem coraz więcej samodzielności. Wkrótce mogłem podejmować suwerenne decyzje i miałem pod opieką „swoją” grupę kolarzy.

Jak układała się współpraca ze starszymi zawodnikami? Dostosowywali się do za-leceń młodego trenera?

To nigdy nie było problemem. O wszystkim rozmawialiśmy otwarcie. Często jak kolega z kolegą, choć muszę

Trenujcie sport, bo warto – z takim przesłaniem przyjechała do Ełku Magdalena Fularczyk, brązowa medalistka Igrzysk Olimpijskich w Londynie w dwójce podwójnej. Wioślarka spotkała się z uczniami ełckich szkół gimnazjalnych i po-nadgimnazjalnych. Olimpijki wysłu-chało około 200 osób.

Spotkanie rozpoczęło się od projekcji finałowego wyścigu, w którym Magdalena Fularczyk i Julia Michalska zdobyły brązo-wy medal. Wyścig miał dramatyczny prze-bieg.

- Na półtorej godziny przed startem do-stałam zastrzyk przeciwbólowy, bo przyda-rzyła mi się kontuzja pleców – opowiadała Magdalena Fularczyk. – Na tej blokadzie przejechałam 1500 metrów, potem wszyst-ko puściło. Ostatnich 500 metrów nie pa-miętam. Na mecie zemdlałam, świado-mość odzyskałam dopiero przy podium. Ale to cudowne uczucie, życzę każdemu sportowcowi, żeby stanął na podium w ja-kichkolwiek zawodach.

Ale wioślarka mówiła nie tylko o Igrzy-

Jak długo trenuje Pani wioślarstwo?

Magdalena Fularczyk: Moja przygoda z wiosłami zaczęła się przez przypadek w szkole gimnazjalnej. Nauczycielka wy-chowania fizycznego namówiła mnie na trening. Uważała że mam to coś do wioseł. Długo nie chciałam iść, nie byłam prze-konana, ale jak już poszłam bardzo mi się spodobało i tak trenuję już dwanaście lat!!!

Dlaczego warto uprawiać tę dyscyplinę sportu?

M.F.: Myślę, że warto uprawiać tą dyscy-plinę, gdyż jest ona bardzo rozwojowa. Nie jest skierowana tylko na jedną formę ru-chu, tu się uprawia wszystko (rower, narty, basen, siłownia itp.). Nie tylko pływa się na wodzie. Do tego w wioślarstwie codzien-ne obcuje się z naturą – woda, las, góry… a także bywa się w różnych miejscach na świecie podczas obozów i zawodów – to piękno tego sportu!

W jakich okolicznościach zaczęłyście pływać razem z Julią Michalską?

M.F.: Z Julią znamy się już od czasów juniorskich, lecz pierwsze wspólne starty rozpoczęłyśmy w młodzieżówce – w bar-wach klubowych podczas Mistrzostw Pol-ski. Nasza przygoda w dwójce podwójnej w reprezentacji rozpoczęła się w 2009 roku, w sumie całkiem przez przypadek.

Trudno dopasować się dwóm zawodniczkom, aby pływać na światowym poziomie?

M.F.: Myślę, że jest to dość trudne patrząc szczególnie na to, iż z Julią jesteśmy od-miennej budowy ciała. Różni nas prawie 6 cm wzrostu, a to dużo jak na dwójkę. Do tego trzeba dopasować warunki fizyczne, przygotowanie techniczne, własne para-metry treningowe. Jest trochę czynników do zgrania i dużo pracy do wykonania… ale nam się jakoś udało. Może dzięki swojej wytrwałości i dobremu oku naszego trene-ra Marcina Witkowskiego.

Media rozpisywały się, iż na Igrzyskach startowała Pani z silnym bólem pleców, a po wyścigu była pani tak wykończona, że zasłabła. Warto ryzykować utratę zdrowia dla medalu olimpijskiego?

M.F.: Niestety w dzisiejszym świecie sportu trzeba wykrzesać z siebie bardzo dużo aby być w czołówce światowej. Żeby stanąć na podium Igrzysk Olimpijskich, trzeba wspiąć się na szczyty swoich moż-liwości. Faktycznie trochę ryzykowałam swoje zdrowie, ale trzeba pamiętać, że nie pływam sama. Jestem odpowiedzialna za moją partnerkę, trenera i osoby nam po-magające. Pomyślałam o tym jak o ryzyku zawodowym, które występuje w każdym zawodzie. Nie mogłam zaprzepaścić czte-rech lat ciężkiej pracy naszej ekipy… a było bardzo blisko aby tak się stało.

Na Igrzyskach Olimpijskich liczyły-ście na medal, czy celem był po pro-stu dobry występ?

M.F.: Podczas Igrzysk zależało nam na jak najlepszym występie, by dać z siebie wszystko, ale też nie będę owijać w ba-wełnę i powiem, że faktycznie liczyłyśmy na medal. Po to trenowałyśmy, przełamy-wałyśmy własne słabości. W końcu medal

Igrzysk Olimpijskich to marzenie każdego sportowca.

Czy podczas przygotowań przychodziły chwile zwątpienia?

M.F.: Tak, oczywiście, że są momenty zwątpienia. Dla mnie takim momentem była śmierć mojego Taty na trzy miesiące przed Igrzyskami Olimpijskimi… Mojego największego kibica, który czekał na mój występ… Wówczas, w takich chwilach, człowiekowi świat się wali i zastanawia się po co mu to wszystko… Na szczęście mogłam liczyć na wsparcie mojego narze-czonego, Juli, trenera i rodziny. Gdyby nie oni myślę, że nie dała bym rady dokończyć przygotowań.

Czy występ na Igrzyskach Olimpijskich był stresujący, czy raczej kojarzy się z niezapomnianym przeżyciem?

M.F.: Same Igrzyska, nie były dla mnie czymś stresującym. Myślałam że będzie inaczej, w końcu to święto sportu, które odbywa się raz na cztery lata. Dla mnie były to zawody jak każde inne. Stres przy-szedł dzień przed finałem, kiedy to wyszła moja kontuzja i start w finale stanął pod wielkim znakiem zapytania. Przyznam, że

przyznać, że zdarzały się i zawzięte dysku-sje. Jednakże ostatnie słowo należało do mnie. Poza tym wielkim autorytetem był Emil, który od początku bardzo wspierał wszystkie moje decyzje. Tak więc wybór przeze mnie najlepszego wariantu trenin-gu lub rozgrywania wyścigu był powszech-nie akceptowany.

Który z zawodników robił na Panu największe wrażenie?

Przez tyle lat było wielu zawodników, którzy zrobili na mnie duże wrażenie, głów-nie swoim uporem i pracowitością: Karaś, Zajkowski, Modzelewski, bracia Osieccy … długo by wymieniać. Każdy z nich był inny, każdy ścigał się w innej rzeczywistości. Z pewnością zawodnicy z początku mojej trenerskiej kariery wywarli na mnie naj-większy wpływ … może dlatego, że od nich sam wiele się nauczyłem.

Kto okazał się największym talentem w Pana karierze trenerskiej?

Z pewnością Cezary Zamana. Świad-czą o tym jego wyniki. Wystarczy przypo-mnieć, że wygrał Tour de Pologne w roku 2003 i bardzo dobrze sobie radził w zawo-dowym peletonie. Zawsze pracowity i am-bitny, bardzo dobrze umiał wykorzystać swój nieprzeciętny talent. Ale myślę, że go nie trzeba specjalnie przedstawiać. W Ełku Czarka znają chyba wszyscy.

Gdzie tkwi tajemnica sukcesu ełckiego kolarstwa na przestrzeni tylu lat?

To żadna tajemnica. To ciężka pra-ca. Sześć dni w tygodniu po 4 – 8 godzin dziennie. Bez względu na pogodę czy porę roku.

Dlaczego kolarstwo umarło w Ełku?

Kolarstwo nie umarło. Po prostu mało kto obecnie dostrzega potrzebę istnienia w Ełku tej pięknej dyscypliny sportu. A szkoda, bo ciągle jeszcze istnieje dobre zaplecze trenerskie, doświadczenie organi-zacyjne, a przede wszystkim jest młodzież garnąca się do tego sportu. Szkoda, że za-przepaszcza się tak bogate tradycje.

Szczerze mówiąc jestem trochę podła-many, że nie odróżnia się sportu od rekre-acji ruchowej. Chyba m.in. trochę przez to sport w naszym mieście jest coraz słabszy. Aktywność fizyczna mieszkańców jest waż-na, ale nie będziemy mieli wyników, jeżeli nie postawimy na profesjonalizm.

Widzi Pan szansę na powrót do Ełku tego sportu?

Szansa taka zawsze istnieje. Gdyby wła-dze i sponsorzy chcieli pomóc, to myślę, że przy niewielkich stosunkowo nakładach, sporty indywidualne, takie jak kolarstwo, boks, wioślarstwo, nawet lekka atletyka dalej liczyły by się w kraju, rozsławiając nasze miasto tak jak to było dawniej. Czy tak będzie? Nie wiem. Chciałbym. To moje marzenie.

Rozmawiał: Robert Klimowicz

Kto był pomysłodawcą projektu? Urszula Mikłosz: Projekt „Młodzieżowe Miniprzedsiębiorstwo” jest grą edukacyj-ną opracowaną do realizacji programu na-uczania w ramach przedmiotu ekonomia w praktyce. Projekt jest współfinansowany ze środków Unii Europejskiej.

Skąd pomysł na nazwę firmy?

U.M.: Skąd pomysł? No cóż, w zespole są młode dziewczyny, same „baby”, ale bardzo kreatywne i z dużym poczuciem humoru. A tak na serio - zespół składa się z trzynastu uczennic naszego technikum, opiekunem grupy jestem ja - też kobie-ta. To tłumaczy pierwszy człon nazwy. W przypadku drugiej części to wynika ona z tego czym się zajmujemy, czyli produk-cją ozdób świątecznych, m.in. bombek.

Na jakich zasadach działa przedsiębiorstwo?

U.M.: Młodzieżowe miniprzedsiębior-stwo „Babobomby” działa na wzór spół-ki jawnej, ale nie jest prawdziwą spółką – niemniej symulacja wiernie odzwier-ciedla rzeczywistość. Nasza firma pła-

ci podatki takie same jakie obowiązują w realnym świecie. Składki ZUS nalicza-ne są od rzeczywistej urzędowej podsta-wy pomniejszonej 1000 razy. Uczniowie prowadzą dokumentację finansową z wy-korzystaniem programu komputerowego dostępnego na platformie internetowej gry. Wszystkie dokumenty wykorzystywa-ne przez miniprzedsiębiorstwo (faktury, rejestry zakupów, sprzedaży VAT, PIT-y, KPiR i inne druki) opatrzone są napisem „gra edukacyjna”.

Jakie jest cel realizacji takiego projektu?

U.M.: Głównym założeniem projektu jest nabycie przez uczniów praktycznych umiejętności związanych z otwarciem i prowadzeniem własnego przedsiębior-stwa. Ale to nie jedyny cel. Ważne jest aby uczniowie nauczyli się realizacji jakiego-kolwiek przedsięwzięcia, od etapu projek-towania do realizacji takiego zadania.

Gdzie można kupić wykonane przez Was ozdoby świąteczne?

U.M.: Nasze dekoracje świąteczne można nabyć w każdą środę podczas zajęć, odby-wających się w szkole w godz. od 15.20 do

16.00. Nasze wyroby zaprezentowaliśmy również na festynie świątecznym.

Jakie macie dalsze plany?

U.M.: Kiedy minie okres bożonarodzenio-wy, zaczniemy przygotowywać dekoracje na stół wielkanocny. Z nową ofertą zapre-zentujemy się podczas Jarmarku Kaziuka.

Warto zauważyć, iż to nie pierwsza działal-

ność gospodarcza, którą prowadzą ucznio-wie Zespołu Szkół nr 6 im. M. Rataja w Ełku. W ubiegłym roku z sukcesem zaj-mowali się produkcją i sprzedażą kanapek. Jak twierdzą nauczyciele, ich uczniowie maja niezliczoną liczbę pomysłów na po-dobne inicjatywy. Z niecierpliwością za-tem czekamy, aż je zrealizują.

Rozmawiała: Magda Kołodziej

BABOBOMBYPod taką nazwą działa firma prowadzona przez uczennice w Zespole Szkół nr 6 w Ełku. Pierwsze efekty ich pracy mogliśmy zobaczyć 6 października br. podczas III Salonu Kobiet. Miejsce i czas debiutu firmy, świetnie wpisały się w cele Salonu, ponieważ właśnie podczas tego spotkania rozmawiamy o aktywności kobiet we wszystkich sferach życia.

Dyżury aptek w Powiecie Ełckim www.powiat.elk.pl

MIEĆ „TO COŚ” DO WIOSEŁ

wtedy pojawiły się bardzo duże nerwy.

Czy powalczycie o złoty medal olimpijski w Rio de Janeiro?

M.F.: Zaczyna się nowe czterolecie do Igrzysk w Rio de Janeiro, a to długi okres. Zobaczymy co nam przyniosą dni, jakie nowe rozwiązania, osady itp. Na pewno dużo ciężkiej pracy przed nami i potrzeba jeszcze więcej cierpliwości i wytrwałości.

Czy to pani pierwsza wizyta w Ełku?M.F.: Niestety pierwsza, ale mam nadzieję że nie ostatnia. Zawsze o Ełku dużo słysza-łam, ale same superlatywy, dlatego chcia-łam do was przyjechać. Mam tu dużo zna-jomych z „rodziny” wioślarskiej, w końcu Ełk to taka kuźnia wioślarskich talentów.

Jakie Pani zdaniem warunki musimy spełniać, aby wioślarstwo w Ełku było na wysokim poziomie?

M.F.: Podstawowy warunek jest już speł-niony – to piękne i duże jezioro, na któ-rym można trenować. Do tego potrzebna jest dobra kadra trenerska. W Ełku jest bardzo obiecujące połączenie młodości z doświadczeniem, co daje zawsze cudowne możliwości do rozwoju. Następna ważna sprawa, o której trzeba pamiętać, to inwe-stycja w sprzęt (łódki, ergometry, sprzęt na siłownie itp.). Bez dobrej bazy treningowej ciężko przyciągnąć dzieci do trenowania, bo gdy jest sprzęt młodzi ludzie mogą tre-nować, startować i zbierać doświadczenie!

Na koniec chciałbym zapytać o Pani plany na przyszłość? Może jako trener wioślarstwa?

M.F.: Moje plany na dzień dzisiejszy zwią-zane są ze startem w Rio de Janeiro, ale tak-że ukończenie studiów i bycie szczęśliwym człowiekiem, który robi to co lubi. A plany na trochę dalszą przyszłość to pojawienie się potomstwa na świecie… a w życiu zawodo-wym myślę że i tak będę związana ze spor-tem, tylko jeszcze nie wiem w jaki sposób.

Rozmawiał: Robert Klimowicz

skach Olimpijskich, opowiedziała także o swoich sportowych początkach, karierze i treningach.

- Zachęcam do uprawiania tej dyscy-pliny – mówiła. – Wioślarstwo kształtuje charakter i sylwetkę, uczy pokonywania własnych słabości i walki do końca. I mogę zapewnić, że jak już spróbujecie, to ten sport was wciągnie.

Magdalena Fularczyk była pod wraże-niem Międzyszkolnego Ośrodka Sporto-wego, w którym szkolą się ełccy wioślarze. Codziennie przychodzi ich tam około 30.

- Zazdroszczę wam jeziora, macie świetne warunki do uprawiania wioseł, do-bre szkolenie, no i wyniki – mówiła. – Na

tle innych klubów wypadacie świetnie. Jest czego Wam zazdrościć.

Medalistka spotkała się także z władza-mi powiatu. Podczas rozmowy pojawiła się propozycja, by poprowadziła w Ełku trening wioślarski. Zawodniczka nie wy-kluczyła takiej możliwości, o ile pozwoli na

MAGDALENA FULARCZYK

W EŁKU

to kalendarz przygotowań do igrzysk w Rio de Janeiro w 2016 roku.

Organizatorem wizyty był Międzysz-kolny Ośrodek Sportowy. Patronat nad wydarzeniem objął Starosta Ełcki Krzysz-tof Piłat.

Agnieszka Żukowska

Page 7: POWIAT.ELK.PL

12 13POWIAT.ELK.PL6/2012

I MiejsceByć czy nie być… kobietą?

Postscriptum do III Salonu Kobiet – 6 października 2012 roku w Zespole Szkół nr 6 im. M. Rataja w Ełku.

Salon kobiet - raczej kuchnia, ła-zienka, pokój dla dziecka, co tam jeszcze – pralnia, suszarnia, żłobek, przedszkole, szkoła. No i, jak można pominąć, sypial-nia, miejsce pracy. Oto przestrzeń, w któ-rej kulturowo zamknięto kobietę.

Salon kobiet wcale nie brzmi lepiej. Inaczej, ma lepsze konotacje, elegantsze skojarzenia, budzi pozytywne doznania, ale wciąż dookreśla tę samą przestrzeń, wciąż buduje ten sam wizerunek gospody-ni, towarzyszki, animatorki życia rodzin-nego. I tyle, nawet nie - aż tyle.

Kobieta współczesna - kobieta ak-tywna - kolejny frazes ukuty na potrzeby czasów, w interesie wielu. Co on oznacza? „kobietę działającą lub skłonną do działa-nia, czynną, dynamiczną”. No cóż, moja pobudka o 5. rano, intensywna mobiliza-cja najpierw jednego oka, potem drugie-go, lewej nogi, prawej ręki (może odwrot-nie, mózg dopiero się włącza) i o 5.30 parzę kawę, celebruję picie przez kolejne 20 minut, a potem nikt już za mną nie nadąży…. Jedna uczelnia, druga uczel-nia, korepetycje w różnych stronach mia-sta, biblioteka, sprawy w urzędzie, spo-tkanie z promotorem, ortodonta, znów uczelnia…. Staję pod drzwiami własnego mieszkania. Jest 20.30. Nie zrobiłam za-kupów, lodówka pusta. Nie mam sił, by zejść do sklepu po pieczywo (IV piętro). Znowu kawa, książki. Nawet nie patrzę na zegarek.

Kobieta aktywna - to kobieta zapra-cowana, to kobieta zajęta, to ja i wiele in-nych. To ja w dżinsach i baletkach, z dużą torbą lub plecakiem, rowerem wiosną i la-tem, samochodem jesienią i zimą, w miej-skim autobusie, gdy brakuje mi pieniędzy na paliwo albo uliczne korki dają się we znaki. To ja - ciągle w ruchu. Wymuszonym momentem historycznym, normą kulturo-wą, ekonomią. Widzą mnie, jak chcą i jak wypada: nie mężatka, lecz nie rozwódka, wciąż panna, nie w związku, lecz singielka, bez partnera, przyjaciela, narzeczonego, nie kobieta pracująca, lecz studentka, nie pracująca, ale jeszcze nie bezrobotna, nie matka, ale bezdzietna, nie ładna, ale nie brzydka, nie gruba, ale nie szczupła… I tak dalej, i w tym tonie.

Zapędziłam się, ale czyż nie umiejsca-wia się kobiety pomiędzy czymś a czymś, z włączeniem do czegoś i wyłączeniem z cze-goś? Sztywne ramy służą komercji i… po-lityce. Sfrustrowane i zaniedbane gospo-dynie domowe kupiły Hankę Mostowiak z całym dobrodziejstwem inwentarza, czyli całą resztą żeńskiej części tej telewizyjnej rodziny: piękne (?), zadbane i elegancko

ubrane (wiejska gospodyni, pielęgniarka, pani sędzia, nauczyciela dopiero zdoby-wająca kwalifikacje, bezrobotna architekt ogrodów dziwnym trafem przypominają zamożne panie ubierające się w drogich sieciówkach - H&m-ie, Promodzie, Nexcie - czyżby kryptoreklama?), z problemami, które w cudowny sposób rozwiązują, czyn-ne zawodowo i prężne społecznie, poma-gają innym doraźnie i długofalowo (czytaj: udzielając się w fundacjach), szlachetne i prawe do bólu, z wizją siebie, własnego ży-cia i rodziny. Z mężczyzną u boku, wspie-rającym ją (żeby nie było słodko - po tym, jak ona go przekona do swoich jedynych i słusznych racji).

Hanka Mostowiak na premiera! Han-ka Mostowiak na prezydenta - wołam głośno. Jasny gwint, przegapiłam kilka odcinków. Kinga krzyczy, że Hanki już nie ma. Zaczynam płakać - świat już nie będzie taki sam. Jak ja sobie poradzę bez jej cierpiętniczej miny, wiecznego zatro-skania, nowej garderoby, krótkich wło-sów, przelewania z pustego w próżne, cudownej ekonomii (jak ja nigdy nie ma pieniędzy, ale zawsze jak spod krawiec-kiej igły i fryzjerskich nożyczek, z lodów-ką pełną produktów, blatem kuchenki, na którym wciąż stoją pełne jedzenia garnki i stołem, na którym obowiązkowo talerz z ciastem)?!!!!

Kiepski żart, ale i kiepski film, nachal-ny i tendencyjny w swej wymowie. O czym świadczy? Kinga - przyjaciółka, wojująca feministka - mówi, że to świadectwo na to, że kobieta nigdy nie posiadała i nadal nie posiada szczególnego wpływu na działanie w życiu publicznym, w kluczowych dla ży-cia publicznego instytucjach.

Gdy pytam innych moich rówieśni-ków, co oznacza parytet, co piąty łączy je z obecnością kobiet w sejmie, tylko 1 na 10 mówi o procentowym udziale. Gdy pytam o kobiety sukcesu, to ten wcale nie jest mierzony osiągnięciami, a popular-nością i skandalem. Ciekawe, że rozmów-cy wskazują przede wszystkim nazwiska znane z show-biznesu, kojarzone z modą. Tylko 2 na 10 moich rozmówców wymie-niło dr Irenę Eris. Jak przyznali, tylko dlatego, ze ich matki używają kosmety-ków jej firmy, a ta ma nazwisko właści-cielki w swojej nazwie.

Salon kobiet - nie należy, z pewno-ścią nie warto spierać się o nazwę, rzecz nie w niej. O kobietach wie się za mało, o twórczych - prawie lub zupełnie nic. Ich twarze powinne być rozpoznawalne, a suk-ces nie mierzony szminką. Chcę wiedzieć, jak zmienić swoje życie, jak przestawić je na inne, może trudniejsze, ale biegnące we właściwym kierunku tory. Nie chcę wojny męsko- żeńskiej.

Jestem aktywna, chcę być aktywna inaczej. Już piszę w swoim kalendarzu - 6 października 2012 roku III Salon Kobiet w Zespole Szkół Nr 6 im. M. Rataja w Ełku.

Olga Ladzińska

II MiejsceBiegłam zdyszana do pracy. Bałam

się, że się spóźnię, a moja szefowa zjawi się przede mną. To by oznaczało jedno – afera na całą redakcję. Spojrzałam na wy-świetlacz telefonu, który służył mi niecały miesiąc. Byłam już spóźniona okrągłe 10 minut, a wciąż pozostawało mi około 5 mi-nut drogi! Wysokie obcasy stukały głośno o bruk, a włosy targał wiosenny wiatr. Mia-łam nadzieję, że idealny makijaż, jaki zro-biłam rano, nie zniszczy się przez łzy, które co jakiś czas pojawiały się na moich policz-kach. W końcu stanęłam przed szklanymi drzwiami ogromnego budynku. Przejrza-łam się w nich, wygładziłam włosy, popra-wiłam sukienkę i wzięłam głęboki oddech.

- Jest już szefowa? – zapytałam re-cepcjonistkę, która żuła irytująco gumę i rozmawiała przez telefon komórkowy. Spojrzałam na nią zniecierpliwiona i po-wtórzyłam głośniej. – Jest, czy nie?

- Spóźni się 10 minut. – odpowiedziała leniwie, robiąc niewielki balon z różowej gumy do żucia, który zaraz pękł. Uśmiech-nęłam się tylko i ruszyłam do windy. Po-wtarzałam w myślach, że nikt nie zrujnuje mi dzisiejszego dnia, ponieważ będzie on początkiem lepszego okresu w moim ży-ciu. A dlaczego tak myślałam? Nie mam pojęcia.

Kiedy znalazłam się już na swoim sta-nowisku, zobaczyłam, że na biurku leży stos listów, na które, jak zawsze, muszę odpowiedzieć. Od razu zabrałam się do ro-boty. Musiałam skończyć wszystko przed 14, ponieważ następnie w kolejce było spo-tkanie z mężczyzną, z którym mam prze-prowadzić wywiad. Jeśli wszystko dobrze się ułoży, dostanę awans. Później czeka mnie jeszcze kilka mniejszych spraw, na przykład wizyta w banku, gdzie rozegram kolejny spór z przygłuchą, starszą kobietą. I jeszcze muszę odebrać dziecko z przed-szkola, następnie zawieźć je do domu, zrobić obiad, sprzątnąć, umówić się z opie-kunką, wrócić do pracy przed 18, spisać wcześniej przygotowany wywiad, dokład-nie go sprawdzić. Przed 21 ma on znaleźć się na biurku szefowej, ona go przeczyta, a jeśli coś się nie spodoba, ja mam po-prawić. I jeszcze muszę wrócić do domu. Dam radę. Przecież następnego dnia mam pierwszą sprawę rozwodową. A do tego wszystkiego – muszę kontrolować swoje emocje.

Dochodzi godzina osiemnasta. Siedzę przy biurku i patrzę się w monitor swoje-go laptopa, który ostatnimi czasy, stał się moim najbliższym przyjacielem. Spędzam z nim ponad połowę swojego dnia, a jesz-

cze nigdy nie narzekał na mnie. Nie skarży się na nic, nawet na to, że czasem ponoszą mnie emocje i uderzam w klawiaturę jak oszalała. Rozpoczęłam spisywanie wywia-du, który wyszedł znakomicie. Okazało się, że muszę przygotować jeszcze edycję multimedialną, ponieważ będzie ona do-datkiem do gazety, dla której piszę. Czyli dwa razy więcej roboty, a tyle samo czasu. I jeszcze muszę znaleźć słuchawki, żeby nie przeszkadzać innym pracownikom, kiedy będę go odsłuchiwać.

Jak dobrze, że mój pięcioletni synek po-radził sobie z faktem, że nie spędzi ze mną reszty dnia. Oby tylko nie był chory! Takie zachowanie nie zwiastuje niczego dobrego... Kiedy usłyszałam swój głos w słuchawkach, automatycznie przestałam snuć jakiekol-wiek refleksje i zabrałam się do pracy.

Następnego dnia, już o godzinie 9, stałam przed drzwiami Sali sądowej. Dziś miał odbyć się mój rozwód. To było chy-ba jedyne rozsądne rozwiązanie. Ciągłe kłótnie sprawiały, że wszystko było bar-dzo trudne. Straciłam pewność w siebie i w to, co robię. Najwidoczniej mój mąż to zauważył… Najmniejsze problemy wyda-wały mi się czymś niemożliwym. Zawsze dochodziłam do wniosku, że sobie nie po-radzę. Wszystko coraz bardziej się kompli-kowało… Jednak praca okazała się wspa-niałym lekiem. W końcu się pozbierałam. Samodzielnie zaczęłam prowadzić dom, zajmować się dzieckiem, rozwijać karie-rę. I mimo, że miałam jeszcze więcej obo-wiązków, wcale mi to nie przeszkadzało, ponieważ zajmowałam się tym, co tak na-prawdę sprawia mi przyjemność. Okazało się, że potrafię znaleźć czas dla siebie, żeby wybrać się do kosmetyczki, czy na zakupy z koleżankami. Teraz czuję się zadbaną i spełnioną kobietą. Chwytam się dosłownie wszystkiego. Moje artykuły drukowane są w wielu gazetach, nawet w tych poza moim krajem. Zapisałam się do dwóch stowarzy-szeń i jednej organizacji charytatywnej. Rozwijam się, poznaję inne kultury i w końcu zaczęłam podróżować! Na dodatek schudłam, czuję się lepiej w swoim ciele, bardziej atrakcyjnie. Regularne ćwiczenia sprawiają, że każdy, nowy początek dnia, nie jest już taki przerażający. I wierzę w to, że potrafię dokonać rzeczy, które kiedyś wydawały mi się niemożliwymi.

Cała moja pewność siebie zachwiała się, kiedy po raz pierwszy od kilku miesię-cy zobaczyłam mojego męża. Nie dałam po sobie nic poznać, lecz na jego twarzy widać było zdziwienie oraz… Zdumienie? Nie ro-zumiem, dlaczego. Przecież jestem tą samą osobą, co wcześniej, więc skąd ta reakcja? Założyłam kosmyk włosów za ucho, pa-

trząc, jak mężczyzna, który kiedyś był dla mnie kimś wyjątkowym, którego kochałam całym sercem, zbliża się do mnie. Wiem, że mimo wszystko coś jeszcze do niego czuję, lecz mam mu po prostu za złe, że zostawił mnie wtedy, kiedy najbardziej go potrze-bowałam. I zrobił bez żadnego ale.

- Cześć. – po przywitaniu, uśmiech-nął się do mnie tak, jak kiedyś. Poczułam dziwne ukłucie i wiem, skąd ono się wzię-ło. Wszystkie wspomnienia powróciły na-gle ze zdwojoną siłą. Przypomniałam sobie list, w którym pisał, że nie widzi we mnie kobiety, którą pokochał. Ciekawa jestem, czy teraz mu ją przypominam. – Nie po-znałem Cię.

- Cześć. – odpowiedziałam, modląc się, żeby nie rzucić mu się w ramiona. Zbyt wiele mam do stracenia, by pozwolić sobie na ponowne zranienie. Posłałam mu jed-nak uśmiech wypełniony tymi wszystkimi emocjami, które teraz we mnie walczą. – Ty jednak nic się nie zmieniłeś. – Czyżbym zauważyła zazdrość w jego oczach? Cóż.. Nie każdy ma talent, by z upływem czasu, wyglądać coraz młodziej. – Chodźmy już. – nie czekając na jego odpowiedź, ruszy-łam do Sali, stukając obcasami, których nie widział u mnie już od dłuższego czasu.

Rozwód nie dotrwał końca. Został przesunięty na inny termin, ponieważ, jak to określił sędzia: „nie potrafimy dogadać się nawet w tej sprawie, czy w ogóle chce-

Nie tylko nieznajomość prawa, ale samo niezrozumienie języka pisma urzę-dowego może być przyczyną poczucia krzywdy w kontakcie z urzędem.

Idealną w codzienności urzędu byłaby taka sytuacja: po otrzymaniu pisma urzę-dowego klient urzędu poddaje się decyzji administracyjnej z przekonaniem spra-wiedliwego potraktowania niezależnie od tego, czy jest to zgodne z jego interesem i wolą, więc nawet niekorzystnej. Rozumie wymowę pisma – decyzję, uzasadnienie i pouczenie. Wie po prostu, jak działała procedura w jego sprawie. Rozumie, że system jest dwuinstancyjny i zgodnie z po-uczeniem może się odwołać „wyżej” i że to nic strasznego, a wynika z trudnej czasami interpretacji nieścisłego prawa. Docenia, że każdy z uczestników ma te same prawa i może korzystać z tych samych „narzędzi”.

Urzędnik, formułując pismo urzędo-we, ma na uwadze co najmniej dwóch od-biorców. Pierwszym jest oczywiście zwy-kły człowiek, którego dokument dotyczy. Drugim kolejny urzędnik, do którego tra-fi sprawa w razie odwołania lub kontroli. Z jednej strony pismo powinno więc być napisane komunikatywnie ludzkim języ-kiem, z drugiej zaś precyzyjnie w odniesie-niu do zagadnień prawniczych – po urzęd-niczemu. Przyjazny obywatelom urzędowy styl językowy musi problem uwzględnić w taki sposób, aby wilk był syty i owca cała.

Konwencjonalizacja języka w stylu urzędowo-kancelaryjnym ma ułatwiać komunikację. Jeżeli nie ułatwia, to czę-sto przez stosowanie zbytecznych lub mających charakter błędu językowego elementów. Styl urzędowo-kancelaryj-ny stosowany w pismach instytucji jest charakterystyczny dla zarządzeń, przepi-

sów, instrukcji, podań, pism urzędowych. Nie może odwoływać się do mądrości czy uczuć odbiorcy, bo wszyscy powinni być traktowani jednakowo, stąd sformułowane są one bezosobowo, jednoznacznie, zwięź-le i ściśle. Stosowana jest swoista, typowa jedynie dla tego stylu terminologia, utarte związki frazeologiczne. Typowy dla wypo-wiedzi w stylu urzędowo-kancelaryjnym jest ponadto zwyczajowo ustalony porzą-dek kompozycyjny, w tym częste ujmo-wanie wypowiedzi w punkty i paragrafy. W niektórych typach tekstów urzędowych, zwłaszcza prawnych, posługiwanie się pewnymi gotowymi formułami ma charak-ter obligatoryjny.

Kongres Języka Urzędowego sfor-mułował wobec instytucji państwowych i samorządowych oczekiwanie zorganizo-wania dla urzędników szkoleń w zakresie kultury języka polskiego oraz praw per-cepcji związanych z odczytywaniem tek-stu. Wobec językoznawców – sformuło-wania norm dla tej specyficznej odmiany polszczyzny w przystępnych publikacjach o charakterze poradnikowym. A wobec urzędników, autorów i odbiorców tekstów urzędowych i prawnych – zwiększonego poczucia odpowiedzialności za udaną ko-munikację.

Co jest w naszym zasięgu, co my mo-żemy już zmienić na lepsze na rzecz pod-noszenia poziomu kultury języka urzędo-wego? Po naszej stronie leży doskonalenie kompetencji językowych urzędników, ich odpowiedzialności za skuteczną komuni-kację i stosowanie standardów popraw-nej polszczyzny w języku urzędowym, jak również zwiększenie komunikatywności języka prawniczego w pismach i wypowie-dziach o charakterze urzędowym.

PRACE NAGRODZONE W KONKURSIE „KOBIETA WSPÓŁCZESNA – KOBIETA AKTYWNA”

my się rozwodzić”. Zawsze się droczyliśmy, a dzisiaj powróciło to znikąd, w dodatku na Sali sądowej.

Jednak nie mogę powiedzieć, że jestem rozczarowana.

- Może wybierzemy się na kawę? – usłyszałam głos mężczyzny, który nadal jest moim mężem.

- Nie piję kawy o tej godzinie. – odpo-wiedziałam, mimo, że wszystko we mnie krzyczało: „TAK! ZABIERZ MNIE NA KAWĘ!!”

- Od kiedy? – spytał zdziwiony, marsz-cząc przy tym brwi.

- Od kiedy mam inny tryb życia. – To znaczyło: od kiedy mnie zostawiłeś. Widać było, że to zrozumiał. Wzruszył tylko ra-mionami, spuszczając wzrok, a dłonie wbił w kieszenie spodni. Miał już się odwrócić, by odejść bez pożegnania – chyba weszło mu to w nawyk. – Ale herbaty mogę się na-pić. – odparłam szybko. Nie chciałam tego mówić, ale coś we mnie pękło. Mąż posłał mi pełne wdzięczności spojrzenie.

- Z cytryną? – spytał, jakby się upew-niał.

- W tej kwestii nic się nie zmieniło. – śmiejąc się, ruszyliśmy do wyjścia. Miałam ochotę złapać go za dłoń, ponieważ potem zawsze mnie obejmował. Jednak… Jedy-ne, co zrobiłam, to przełożyłam torebkę w dłoń, która znajdowała się bliżej niego.

Minęły trzy miesiące. W tym czasie

DOBRA OBSŁUGA – JĘZYK URZĘDOWY PRZYJAZNY OBYWATELOM

sprawa rozwodu została przesunięta po raz kolejny. Te trzy miesiące okazały się bardzo miłym okresem. Dostałam awans, na który tak ciężko pracowałam. I wcale nie mam zamiaru zmniejszyć obrotów, na których pracuję. Mąż – tak, wciąż jesteśmy małżeństwem – stał się tylko dodatkiem do mojego życia. Mimo, iż nie jesteśmy ze sobą, coraz lepiej się dogadujemy. Spę-dzamy ze sobą więcej czasu, a to wpływa dobrze też na naszego synka. I na mnie. Ja także czuję się lepiej. Dołożyłam sobie jeszcze więcej obowiązków, ponieważ po-stanowiłam zmienić mieszkanie, a na do-datek jego projekt ułożę sama. Wszystko, od początku do końca, będzie według mo-jego gustu.

Cieszę się, że moje życie w końcu się układa, ponieważ mimo tego, że podnio-słam się z emocjonalnej porażki, brakowa-ło mi miłości. Ludzie, którzy uważają, że potrafią się bez niej obejść, są w wielkim błędzie. Jej brak, czasem zaczyna prze-kształcać się w wielką, życiową pustkę i jest tylko na to jeden sposób: kolejna dawka miłości, a co za tym idzie, szczęście. I to jest jeden, jedyny sposób – innego nie ma i nigdy się nie znajdzie.

Natalia MakowskaIII Miejsce

Kobieta współczesna – kobieta aktywna

Choć kobieta to zjawisko,To historia robi wszystko,By móc w rolach ją obsadzić,W uproszczone ramy wsadzić.Co epoka - inny typ,Tak się rodził stereotyp!Jak w antyku – sekutnica,W średniowieczu – czarownica,W oświeceniu – sufrażystka,W Młodej Polsce – polonistka!Lecz współczesne nam kobietyTrochę inne są niestety.Ról im przyszło grać tysiące!Dom, małżonek, potem brzdące,Edukacja no i praca,Co nie zawsze się opłaca.Na tym jeszcze nie jest koniec,Bo kobieta niczym goniec,Zadań w ciągu dnia ma mnóstwo:Najpierw robi się na bóstwo,Potem dba o innych także,Choć to nie jest proste wszakżeCzas dla siebie znaleźć musi – Joga, basen, może sushi…Robi więcej niż by chciała,Często też społecznie działa,Jednak dla niej to codzienność,Choć dla mężczyzn – nieprzeciętność!Bo aktywność to styl życia,A współczesność to fakt ,, bycia”.

Agata Steckiewicz

Page 8: POWIAT.ELK.PL

14 15POWIAT.ELK.PL6/2012

Przeszliśmy chyba z kilka kilometrów, ale jakoś nie byłem zmęczony. Wciągająca zabawa oraz złota polska jesień, która do-piero tu za miastem, w lesie, ukazała swo-je piękne oblicze, sprawiły że czułem się dosłownie świetnie. Dałem się namówić na ten dłuższy spacer, bo byłem ciekawy, czym jest coraz bardziej popularny w Pol-sce Air Soft Guns, zabawa, która w Powie-cie Ełckim ma znaczną liczbę pasjonatów.

Tutaj chwilę odpoczniemy – padła ko-menda – do celu mamy jeszcze kawałek drogi. Nie słyszałem abyśmy ustalali kto tego dnia dowodzi, ale muszę uczciwie dodać, że byłem tam gościnnie, więc nie musiałem tego wiedzieć. Dwudziestokil-kuletni mężczyzna wyróżniający się cie-kawą bródką, ze skupieniem analizował bardzo dokładną mapę. To wojskowa – powiedział z dumą, jakby jej zdobycie graniczyło z cudem. Czego szukamy – spytałem. Mimo, że jestem od niego chyba prawie dwa razy starszy popatrzył na mnie jak mentor na zupełnego nowicjusza. A ty co? Spałeś na odprawie? No tak, głupio za-pytałem. Zabawa w Air Soft Guns polega na odszukaniu i zniszczeniu wroga. Nie jakiegoś wydumanego, ale prawdziwego i w dodatku uzbrojonego „po zęby”. Mu-szę przyznać, iż realizm zabawy zaskoczył mnie bardzo pozytywnie.

Air Soft to gra terenowa. Najlepszą do niej scenerią jest las, stara fabryka … lub jakiekolwiek inne miejsce, gdzie nie bę-dzie postronnych gapiów, gdzie można się schować, czołgać, skakać … i walczyć jak na prawdziwym polu bitwy. Bo o to w niej chodzi. Duży realizm Air Soft pozwala do-skonale wczuć się w postać prawdziwego żołnierza, a zabawa wymaga od graczy peł-nego zaangażowania oraz odpowiedniego wyposażenia. Jest kilka fajnych miejsc w okolicy Ełku, tak dla przykładu tzw. Wąwóz, Żwirownia, Mrozowy Las, Liski … - słyszę. Staramy się tam jeździć raz w tygodniu, zwykle jest to niedziela rano. Wówczas większość z nas może przyje-chać, bo tak w tygodniu to nie da rady, ludzie pracują.

Ile kosztuje takie cacko? – pytam, pa-trząc z niemałą zazdrością, na doskonałą - wydaje mi się replikę jakiegoś karabinu. Nie tak znowu dużo – odpowiada Kamil, właściciel karabinu. To trochę koszto-wało, ale już za stówę można jakąś broń kupić. Taką, która wystarczy do zabawy. Wszystkie wyglądają bardzo realistycz-nie, przed każdym strzałem wymagają ręcznego przeładowania. I to jest właśnie fajne. – uprzedza moje pytanie.

Broń to najmniejszy wydatek – do-daje Paweł, to ten z bródką, brat Kamila – najwięcej wydaje się na wyposażenie. Ubiór militarny, plecaki, torby, ochrania-cze … bezwzględnie trzeba mieć specjalne okulary lub gogle ochronne, bo szkoda by było stracić oko … w sumie jest tego bardzo dużo. ”Głupie” naszywki kosztują ponad dwadzieścia złotych. Ale bez tego ani rusz. To tworzy dodatkowy klimat. Wszystko ma być takie jak w „realu”.

Jak i czym to strzela? – pytam biorąc broń do ręki. O… jest tego dużo – Kamil najwyraźniej jest specem w temacie … za-powiada się więc dłuższy wykład - repliki mogą być sprężynowe, gazowe oraz elek-tryczne. Rodzajów broni jest bez liku. Są to zarówno pistolety, pistolety maszyno-we, subkarabinki, jak i karabiny, a nawet strzelby pump-action – cokolwiek to zna-czy – pomyślałem. Wszystkie w skali 1:1. Długo by gadać. Wejdź na Internet i sobie popatrz. A czym to strzela? – przypomniał sobie po chwili, że i o to pytałem. Podał mi do ręki plastikową kulę. Kaliber 6 mm, mogą być też kauczukowe. Widziałem też takie z farbą.

Tak jak w paintballu? – wyrwałem się z tezą - Jakim paintballu? – oburza się. Air Soft jest dużo lepszy. I przede wszyst-kim tańszy. Na paintball nie byłoby nas stać – Kamil definitywnie kończy dyskusję o wyższości jednej zabawy nad drugą, jedno-cześnie ruchem reki każąc nam się chować.

Instynktownie przywarłem do ziemi za jakimś brudnym krzakiem. Dobrze że jest sucho – na szczęście tylko o tym pomyśla-łem, a nie powiedziałem na głos – wyszedł-bym w ich oczach na fajtłapę amatora. Fałszywy alarm - usłyszałem po chwili. Ruszamy. Czas wygrać tę rozgrywkę.

Czy to boli? Jak dostanie się taką kul-ką? – pytam. Paweł celuje we mnie jakby chciał to zademonstrować, widząc jednak moją reakcję przekłada broń do lewej ręki i odpowiada – jak ma się odpowiedni ubiór to nie, prawie nic się nie czuje … a tak … zależy z jak dobrej broni i z jakiej odległości do Ciebie strzelają. Zazwyczaj to tak, jakby komar ugryzł. Poza tym – do-daje Kamil – jak człowiek oberwie to jest tak wściekły, że wypada z gry, że nic poza irytacją nie czuje. Dlatego my zawsze sta-ramy się wygrać – śmieje się – choć nigdy nie jest łatwo. Przeciwnicy są coraz lepsi.

A jak wiecie, że ktoś inny dostał? No, jak nie macie kul z farbą? – pytam. Nigdy nie mamy, ciuchy niszczą … Zazwyczaj nie wiemy – wrócił do mojego pytania – brak śladu pozostawianego przez kulki

na ubraniu czyni z tej zabawy elitarną formę rozgrywki, stawiającą fair play na najwyższym poziomie – zakończył filozo-ficznie, ale widać było, że jego samego roz-bawiła taka odpowiedź.

Daleko latają takie kule? – rozmowa wciąga mnie coraz bardziej. Te tańsze mo-dele sprężynowe ze dwadzieścia metrów, te lepsze nawet pięćdziesiąt metrów. Wi-działem jednak karabinek snajperski, prawdziwe cudo … gość twierdził, że ma zasięg sto metrów i ja mu wierzę. Kiedyś będę taki miał – uśmiechnął się od ucha do ucha. Na razie zbieram na laserowy wskaźnik celu, to też fajny gadżet.

To legalne? – pytam, choć znam odpo-wiedź i wiem, że tak. No jasne. Wszystko można kupić bez zezwolenia.

Paweł dał znak abyśmy zamilkli. Co za-jąc? – zaśmiał się cicho Kamil. Zając? – byłem zdziwiony. No tak, myślałem wów-czas że padnę na ziemie i nie wstanę. Ze śmiechu. Inni też mieli spory ubaw. Pod-czas jednej z zabaw – wyjaśnia - chcieli-śmy obejść przeciwnika i zaatakować go od tyłu. Po wyjściu z lasu weszliśmy na pole. W tym właśnie momencie, nie wiem jak i skąd, prosto na Pawła skoczył cał-kiem duży zając. Odbił się od niego i po-gnał w otwarte pole. Nikt nie zwrócił by na to większej uwagi gdyby nie jego za-chowanie. Był zaskoczony, zszokowany i nieźle wystraszony. Widok jego miny był dosłownie bezcenny.

W odległości jakichś dwudziestu me-trów od nas znajdował się zbudowany z gałęzi szałas. Tam trzymają jednego z naszych – Kamil ledwie słyszalnie szep-nął mi do ucha, po czym chyba odrucho-wo przeładował broń. To dobrze strzeżone wiezienie, należy być ostrożnym, nie wy-kluczam zasadzki – dodał Paweł.

Choć nie dostrzegłem tam dobrze strzeżonego więzienia, ba nawet w ogóle więzienia, a tylko rozlatującą się, źle uło-żoną, nawet jak na szałas kupę gałęzi, to siedziałem cicho. Tak widocznie było w na-prędce i chyba tylko dla mnie skleconym scenariuszu. To ja chciałem zobaczyć jak wygląda zabawa, wiec coś tam wymyślili i zabrali mnie do lasu. Normalnie tworzenie scenariusza trwa znacznie dłużej i poświęca-ny jest na niego czas wielu osób. Wszystko po to, aby w jak najdrobniejszych szczegó-łach zaplanować grę, tak by była realna, nie taka prosta jak dziś, no i najważniejsze - aby nikt przypadkowo nie przeszkodził, bo to psuje realizm. Czasem jednak są to „spon-tany”, ktoś rzuci jakiś pomysł i tak zostaje, przeważnie akcje odgrywane są po dwa razy – słyszę wyjaśnienie. Jednakże cel za-wsze jest ogólnie prosty – wykonać jakieś wymyślone zadanie lub zadania przy jed-noczesnym wyeliminowaniu przeciwnika. I trzeba cały czas pamiętać, że każde tra-fienie kulką wyklucza z dalszej gry, jak na realnym polu walki.

Ostatnio mieliśmy odnaleźć skocz-ka spadochronowego. Drużyny, których było kilka, mogły walczyć przeciw sobie, a ta, która znalazła skoczka wygrała. Ko-niec gry skoczek zasygnalizował wystrze-leniem racy. To była jedna z lepszych gier - Paweł wzdycha z sentymentem. W su-mie w Ełku w Air Soft bawi się czterdzie-ści osób – dodaje Kamil - ale nawet jak zbierze się dziesięć osób można rozegrać krótkie scenariusze jak np. ochrona Vipa – sześć, siedem osób ochrania, a reszta „poluje” na Vipa – opowiada. Są w sumie trzy grupy: „ACE”, „Zajechani” oraz „Sek-cja 8”. Nasza liczba zmienia się co sezon, dochodzą nowe osoby, a stare odchodzą z różnych przyczyn. Niestety sporo mło-dych osób wyjeżdża z miasta za pracą.

PORADNIK INTERESANTA

PRAWO JAZDY PO ZMIANACHSpore zmiany czekają przyszłych kursantów. Najprawdopodobniej od 19 stycznia 2013 roku zaczną obo-wiązywać nowe zasady zdawania eg-zaminów oraz kategorie praw jazdy.

Profil kierowcy w sieci

Drogę do zdobycia prawa jazdy rozpocz-niemy w Starostwie Powiatowym. Po zło-żeniu wniosku i pozostałych dokumentów, w systemie teleinformatycznym wygenero-wany zostanie profil kandydata na kierow-cę (PKK). Na potwierdzenie otrzymamy specjalny kod (numer identyfikacyjny). Ośrodek szkolenia kierowców będzie miał dostęp do naszego profilu i potwierdzi ukończenie kursu. Wtedy będziemy mogli przystąpić do egzaminu na prawo jazdy. Gdy Wojewódzki Ośrodek Ruchu Dro-gowego w systemie uzupełni nasze dane o wynik egzaminu, Starostwo Powiatowe może zamówić druk naszego prawa jazdy.

Egzamin

Najistotniejszymi zmianami dla przyszłych kierowców będą te, dotyczące egzaminu teoretycznego. Baza pytań teoretycznych wzrośnie i - uwaga – wcześniej nie bę-dzie udostępniona. Sam egzamin będzie składał się z dwóch części: ogólnej i spe-cjalistycznej. Pierwsza będzie składać się z dwudziestu pytań z filmami sytuacyjnymi i zdjęciami, a druga z dwunastu pytań. Pra-widłowa może być tylko i wyłącznie jedna odpowiedź. Co ważne - nie będzie można wrócić do raz wskazanej odpowiedzi.

Motocykliści

Zmiany nie ominą także kierowców jedno-śladów. Przyszłych motocyklistów czeka-ją nowe zadania na placu manewrowym, m.in. test z omijania przeszkody oraz sla-lom. Zmienione będą także przepisy doty-czące wieku. Dziś kategoria A dozwolona jest od 18. roku życia, według nowych prze-pisów - od 24. roku. Zdobycie prawa jazdy kategorii A będzie możliwe w dwóch eta-pach: najpierw trzeba będzie zdobyć pra-wo jazdy na małe motocykle (A1 w wieku 16 lat lub A2 w wieku 18 lat), a następnie po 2 latach, starać się o uzyskanie prawa jazdy na większe motocykle (odpowiednio A2 lub A). Nowość – prawo jazdy na motorower

Nowe kategorie praw jazdy pojawią się dla pojazdów dwu- i trzykołowych. Do ist-niejących kategorii A1, B1, A, A2 dołączy kategoria AM - uprawniająca do kierowa-nia motorowerami oraz czterokołowcami

lekkimi (quadami), jednocześnie podwyż-szając minimalny wiek z 13 na 14 lat. Do tej pory do jazdy motorowerem wystar-czyła karta motorowerowa. Jest to istotna zmiana, ponieważ obecnie kartę motoro-werową można zdobyć za pośrednictwem szkoły, która zajmuje się też organizowa-niem egzaminów. Z chwilą wejścia w życie zapowiadanych zmian, przyszły kierowca będzie musiał odbyć szkolenie zakończo-ne wydaniem zaświadczenia o ukończeniu kursu. Dopiero wówczas (za zgodą rodzi-ców) będzie mógł przystąpić do egzaminu państwowego, który będzie płatny.

Prawo jazdy z terminem ważności

Zgodnie z nowelizacją ustawy, prawa jazdy kategorii AM, A1, A2, A, B1, B, B+E będą ważne przez 15 lat, a pozostałe przez 5 lat. Przed upływem terminu, przy wymianie prawa jazdy na nowe, kierowca zobowią-zany będzie do dostarczenia orzeczenia lekarskiego stwierdzającego brak przeciw-wskazań zdrowotnych do kierowania po-jazdami.

Debiutanci na okresie próbnym

Początkujący kierowcy będą musieli do-datkowo przejść dwuletni okres próbny. W momencie, gdy młody adept kierow-nicy popełni dwa wykroczenia, zostanie skierowany na kurs reedukacyjny. Po po-pełnieniu trzech wykroczeń lub jednego przestępstwa drogowego straci prawo jaz-dy. Ponadto kierowcy zobowiązani będą do odbycia szkolenia z zakresu doskonalenia techniki jazdy. Od dnia otrzymania prawa jazdy, kierowca przez osiem miesięcy bę-dzie musiał jeździć samochodem oznaczo-nym na przedniej i tylnej szybie zielonym symbolem liścia klonowego. Co więcej, obowiązywać go będą ograniczenia pręd-kości 50 km/h w terenie zabudowanym, 80 km/h poza nim oraz 100 km/h na drodze ekspresowej dwujezdniowej i autostradzie.

Od 19 stycznia 2013 roku będą wydawa-ne nowe wzory dokumentów – zgodne ze wzorem obowiązującym dla wszystkich państw Unii Europejskiej.

Magda Kołodziej

W niezwykle radosnej, mikołajkowej atmosferze swój drugi sezon rozpoczyna „Biały Orlik” przy Zespole Szkół nr 6 im. Macieja Rataja w Ełku.

Jak pokazał pierwszy sezon, powiatowe lodowisko cieszyło się ogromnym zainte-resowaniem.

Podobnie jak w ubiegłym roku, z re-kreacji na łyżwach możemy korzystać sie-dem dni w tygodniu. Od poniedziałku do piątku w godzinach od 16:00 do 20:00. Natomiast w sobotę i niedzielę lodowisko otwarte będzie od godziny 10:00 do 20:00 (od 14:00 do 15:00 przewidziana jest prze-rwa techniczna).

Z LEGEND POWIATUSkomack Wielki to wieś położona w gminie Stare Juchy. Powstała w 1499 roku. Rudolf von Tippelskirchen, komtur ryński, nadał 30 listopada 1499 roku Janowi Grabnikowi 68 włók na prawie chełmińskim celem założenia wsi czynszowej Skomack (Skomantken) nad jeziorami Czarne, Tałto, Milusze i Druglin. Nazwa wywodzi się od imienia wodza Jaćwingów Skomanda, który po klęsce Jaćwieży przeszedł na służbę do Krzyżaków. W 1517 roku istniały tam dwie karczmy i młyn. W 1939 roku wieś liczyła 815 mieszkańców. Po mazursku nazywała się Skomatzko, niemiecku Dippelsee, później po polsku Skomack Wielki. Po Mazurach w Skomacku zostało bardzo dużo książek pisanych niemieckim gotykiem. Większość ksiądz kazał spalić. Zachowały się nieliczne, w większości w prywatnych domach.

Najciekawszym miejscem we wsi jest góra potocznie zwana „Ciborką”. Legenda o jej powstaniu jest następująca:

W latach dawnych, gdy ludzie nie znali zła, żyła kobieta piękna i mądra. Wielu chłopów podziwiało jej urok, lecz ta w miłość nie wierzyła i serce z kamienia miała. Każde zalety ku niej skierowane, oddalała. Dnia pewnego, gdy życie płynęło naturalnie, wieś odwiedził mężczyzna młody, o zniewalającej urodzie. Wszelakie panny go pokochały. Gdy doszło do spotkania damy o sercu z kamienia i chłopa młodego, serce jej się roztopiło, oszalała z miłości, choć go nie znała, oszalała choć serce zimne miała. Mężczyzna dziewki nie kochał, za innymi się uganiał, a ta choć oszalała, co wieczór na górze stawała i o ukochanego pytała. Krzyk rozpaczy się roznosił, ból, cierpienie, żal. A ta chora z miłości, osłabła i zginąć musiała. Dnia każdego, kto wyjdzie w wieczór deszczowy, słyszy jak dama: Mój ci on, mój!! krzyczy. Ludzie od nawoływań panny nazwali górę Ciborką, nikt nie wie dlaczego.

szukaj nas na

Facebooku

Rozdzielamy się – usłyszałem. Ale za-raz, ja nie mam broni – zabrzmiało to jak krzyk rozpaczy. No tak – Paweł był trochę zakłopotany – zapomniałem, weź mój pi-stolet – na szczęście uzbrojony był lepiej niż myślałem. Rozbiegli się na boki, zostałem sam i za bardzo nie wiedziałem co robić. Oni już nie raz grali razem i pewnie mieli jakąś swoją taktykę, a ja … nawet nie myślałem, że dam się w to wciągnąć. Stałem przez chwilę gapiąc się na stojące obok drzewo. I co da-lej? Zostałem sam … a co mi tam, idę!

Długo się nie pobawiłem. Jak tylko wy-chyliłem się zza drzewa kawałek plastiku uderzył mnie w pierś. Przyznam byłem rozczarowany, widziałem się przez chwilę nawet w roli bohatera, a tak … no nic, na-stępnym razem. Ale misja zakończyła się sukcesem. Uwolnienie zakładnika oraz li-kwidacja wrogów była niezwykle sprawna i zakończyła się pełnym powodzeniem! I to dzięki mnie … bo byłem „przynętą”, która ujawniła wrogów. Muszę przyznać - sku-teczna taktyka.

Jednakże, nie mogłem oprzeć się wra-żeniu, obserwując niektórych kumpli Paw-ła i Kamila, że ta fascynująca i niezwykle realistyczna zabawa w wojnę jest jednak przez niektórych traktowana chyba zbyt poważnie. Przegrana jest jakby ujmą na honorze. To jeszcze nic – Kamil przyniósł mi ciepłej herbaty - widzisz na niektórych strzelankach niektórzy dorośli zachowują się gorzej niż ci co mają dwanaście – trzy-naście lat. W życiu byś nie pomyślał, że dorosły może tak się zachowywać. Tacy często porażki biorą niezwykle serio. Kie-dyś pamiętam jakiś facet obładowany sprzętem za grube tysiące, któremu chyba wydawało się, że jest królem dżungli, wy-pada zza pagórka i … dostaje kulkę prosto w klatę. Przechytrzył go dzieciak, który miał 13 lat i najtańszą na rynku broń, a ze sprzętu tylko jakieś stare, kupione z odzysku okulary. Gościu zdziwiony ob-rzucał młodego bluzgami, pamiętam jak krzyczał, że młody gra za dobrze i na pew-no oszukuje, a po czasie doszukiwał się w zasadach czort wie czego … ubaw mie-liśmy po pachy, ale prawda jest taka, że takich ludzi, nie mających odpowiedniego dystansu do zabawy, w ogóle nie powin-no z nami być. To przecież tylko zabawa. Na szczęście tacy trafiają się rzadko.

Ile trzeba mieć lat, aby korzystać z Air Soft Guns? – pytam przy tej okazji. W Polsce nie ma ograniczeń wiekowych. Teoretycznie bawić się mogą osoby w dowolnym wieku. Czasem jeździ z nami w drużynie czterna-stolatek, który naprawdę potrafi zaskoczyć pomysłowością, a i samo zachowanie z re-pliką pod względem bezpieczeństwa też opanował na dobrym poziomie. Nie ma więc reguły, ale lepiej jak osoby młodsze bawią się wyłącznie pod opieką osób dorosłych.

To co tego dnia przeżyłem, to tylko nie-wielka namiastka zabawy. W Polsce orga-nizowane są dochodzące nawet do kilkuset (a i kilku tysięcy) uczestników manewry i zloty pasjonatów. Są to spotkania ludzi o tej samej pasji, na których rozgrywane są liczne scenariusze o charakterze militar-nym. Liczy się dobra i kulturalna zabawa. Mimo że Air Soft przybiera różne formy - dla jednych jest to zwykła zabawa połączo-na z pasją, dla drugich element szkolenia w działalności paramilitarnej - to na polu walki airsoftowej spotykają się i spraw-dzają swoje umiejętności przedstawiciele zarówno pierwszych jak i drugich.

Air Soft cechuje uniwersalność, jest to doskonała zabawa dla każdego bez wzglę-du na wiek, płeć, czy pozycję społeczną. Dlatego gorąco polecam ją każdemu.

Robert Klimowicz

- AIR SOFT GUNS

PASJE MIESZKAŃCÓW POWIATU Mikołajkowe szaleństwo na Białym Orliku

Na miejscu odpłatnie można wypoży-czyć łyżwy.

Wkrótce znany będzie harmonogram pracy Białego Orlika podczas nadchodzą-cych Świąt Bożego Narodzenia.

20 grudnia ubiegłego roku odbyło się uroczyste otwarcie kompleksu boisk spor-towych przy Zespole Szkół nr 6 im. Ma-cieja Rataja w Ełku. W ramach projektu „Orlik 2012″ przy szkole powstało między innymi boisko do piłki nożnej pokryte sztuczną trawą oraz boisko wielofunkcyj-ne, które do marca będzie służyło uczniom i mieszkańcom powiatu ełckiego jako lo-dowisko.

Page 9: POWIAT.ELK.PL

Projekt nr 2 - 201 głosów

Głosy na kolejne projekty rozkładały się następująco:

Projekt nr 1 - 136 głosów

RAZEM WYBIERALIŚMY HERB

Projekt nr 3 - 117 głosów

Projekt nr 4 - 50 głosów

Zakończyła się sonda dotycząca herbu powiatu ełckiego. Przez miesiąc in-ternauci mogli oddawać głosy na swojego faworyta. Za pośrednictwem na-szej strony oddano 504 głosy. Poniżej prezentujemy wyniki.

Najwięcej głosów zostało oddanych na propozycję nr 2, która w swojej symbolice odwołuje się do Skomanda, przywódcy Sudawów – plemiona Ja-ćwieskiego, żyjącego w pobliżu dzisiejszego Ełku.

Otrzymaliśmy również kilka opinii dotyczących propozycji herbu na naszą skrzynkę e-mail. Oto niektóre komenta-rze w tej sprawie. Pani Natalia napisała: „wybieram herb nr 3, ponieważ jest prosty i czytelny”. Z kolei pani Agnieszce, jak na-pisała, bardzo przypadł do gustu projekt herbu z głowami orłów. Głównie ze wzglę-du na estetykę oraz dostojność i powagę projektu. Na drugim miejscu stawia wersję nr 2 odwołującą się do Skomanda.

Teraz Zarząd Powiatu przekaże pro-pozycję herbu i flagi powiatu ełckiego do konsultacji Radnym Powiatu Ełckiego, a następnie do zaopiniowania przez Komisję Heraldyczną działającą przy Ministerstwie Administracji i Cyfryzacji.

Poniżej podajemy opisy projek-tów herbu.

Projekt nr 1 odwołuje się do koncep-cji herbu używanego w latach 1699-1960 przez miasto Ełk. Twarze Janusa z her-bu miejskiego, który nie może być użyty w herbie powiatu, zastąpiono złączonymi głowami orłów: polskiego srebrnego ze złotym dziobem, w złotej koronie oraz pru-skiego czarnego ze złotym dziobem i złotą koroną na szyi – na znak zależności lennej od króla polskiego; wspólne pole obu go-deł – czerwone. Zestawienie orła polskiego i pruskiego występuje m.in. na chorągwi lennej użytej przez Jerzego Fryderyka Ho-henzolerna składającego hołd Stefanowi Batoremu w 1578 r. (S.-K. Kuczyński, Pol-skie herby ziemskie, Warszawa 1993, s. 206-209). Smutnym nieporozumieniem prowadzonej przez lata polityki historycz-

Zachęcamy do kontaktowania się z nami. Jesteśmy do Państwa dyspozycji.- za pośrednictwem naszej strony internetowej www.powiat.elk.pl, zakładka Napisz do Nas;- osobiście pokój 393 i 396, II piętro, tel. 87/621-83-36 i 87/621-83-52,- e-mail: [email protected]

Zespół ds. Informacji: Zastępca Naczelnika - Robert Klimowicz,Magdalena Zawadzka, Agnieszka Żukowska, Magda Kołodziej

no-kulturalnej jest wymazanie ze świado-mości Polaków faktu, że Prusy Książęce były lennem polskim i jako takie otrzymały swój herb, zmieniony w wyniku później-szych zmian politycznych.

Projekt drugi odwołuje się do wspo-mnianego Skomanda (Skumanda, Ko-mantasa), przywódcy Sudawów, żyjącego w okręgu Krasima, w pobliżu dzisiejszego Ełku, któremu wiele miejsca poświęca Piotr z Dusburga w Kronice Ziemi Pruskiej. Jego burzliwe życie: zwycięskie wyprawy na Ziemię Chełmińską w latach 1263 i 1277, upadek Jaćwieży w 1283 r. i ucieczka Sko-manda na Ruś, powrót i przyjęcie chrze-ścijaństwa, a potem rola przewodnika w krzyżackiej wyprawie na Grodno w 1284 r., potem rychła śmierć, są świadectwem dziejów rdzennych mieszkańców ziem pod panowaniem krzyżackim. W polu błękit-nym pod srebrnym „Krzyżem Skomanda” kwiat lilii wodnej (grzybienia) tej samej barwy, nawiązujący do jaćwieskiej nazwy Ełk i bogactwa miejscowej flory. Umiesz-czenie symboli na błękitnym tle oznacza w tym przypadku czyste powietrze i jezio-ra, koresponduje z herbem miejskim.

W projekcie nr 3, w polu górnym, zie-lonym tarczy dwudzielnej w pas linią falo-waną, kwiat lilii wodnej (grzybienia), pole dolne podzielone na sześć pasów falowa-nych srebrnych i błękitnych. Kompozycja odnosi się do wcześniej przytoczonych wa-lorów ekologicznych i nazwy Biała Woda podanej przez Długosza.

Projekt czwarty przedstawia w polu błękitnym kwiat lilii wodnej srebrny mię-dzy trzema złotymi liśćmi tejże rośliny uło-żonymi w rosochę. Symbolika jak wyżej.