Paweł Zuchniewicz, "Zakochany mnich. Biografia o. Leona Knabita"
description
Transcript of Paweł Zuchniewicz, "Zakochany mnich. Biografia o. Leona Knabita"
Paw e ł Z u c h n i e w i c z
Zakochany mnich
o. Leona KnabitaBiografia
Wydawnictwo Znak Kraków 2014
7
Rozdział I
Korzenie
Oktawa Bożego Narodzenia
Czy wierzysz, Czytelniku, w mowę liczb? W Biblii mają one swoje znaczenie. Siedem to liczba doskonałości, dziesięć to wszechogarniający porządek Boży wyrażają
cy się w dziesięciu przykazaniach, dwanaście to całość. Dwanaście pokoleń Izraela to cały lud Boży pochodzący od dwunastu synów Jakuba i złączony z Bogiem przymierzem. W Nowym Przymierzu nowy lud Boży opiera się na dwunastu apostołach – po zdradzie Judasza jednego zabrakło i trzeba było wybrać kolejnego, aby dochować pełni.
Siedem dni trwa tydzień, przez osiem dni (oktawa) świętuje się najważniejsze uroczystości w chrześcijaństwie: Wielkanoc i Boże Narodzenie, dziewięć dni (nowenna) trwa przygotowanie do różnych świąt.
Bohater naszej opowieści opuścił łono matki w oktawie Narodzenia Jezusa.
– Urodziłem się pięć po dwunastej – mówi ojciec Leon. – Gdyby stało się to dziesięć minut wcześniej, to przyszedłbym
8
Za kocha n y mnich
na świat w Boże Narodzenie. A tak wszedłem już w męczeństwo Świętego Szczepana. Lecz nie do męczeństwa się urodziłem.
Jednak Szczepan (po grecku Stéphanos), zanim został męczennikiem, był jednym z siedmiu diakonów, którzy dbali o świadczenie miłosierdzia w pierwotnym Kościele. Stefan Knabit, bo tak brzmiało imię chrzcielne ojca Leona, doświadczał miłosierdzia jako młodzieniec i odpłacał miłosierdziem za otrzymane dobro jako kapłan i mnich. Męczeństwo, choć nie za wiarę, stało się udziałem jego rodziny. Pod koniec oktawy Bożego Narodzenia, lecz czternaście lat później Aleksandra, ojca przyszłego mnicha, rozstrzelali hitlerowcy. Ksiądz Antoni BesztaBorowski, kapłan, który chrzcił małego Stefana, został beatyfikowany jako jeden ze stu ośmiu męczenników zamordowanych w czasie drugiej wojny światowej.
W bożonarodzeniowej oktawie miało miejsce jeszcze jedno ważne wydarzenie. Dzień po swoich dwudziestych czwartych urodzinach, trzeciego dnia oktawy, diakon Stefan Knabit został wyświęcony na księdza.
W swoich archiwach ojciec Leon ma niezwykły dokument. Jest to gruby, liczący kilkaset stron zeszyt oprawiony w okładkę z wytłoczonym imieniem zakonnym i nazwiskiem posiadacza. Na pierwszej stronie od lewego górnego rogu do dolnego prawego skosem biegną litery, które układają się w zagadkowy napis: „MENOLOGIUM”. Men po grecku oznacza „miesiąc”, a klasycznych ksiąg o takiej nazwie (po grecku menológion) używa się w Kościołach wschodnich jako swoistego kalendarza, w którym zawarte są życiorysy świętych. Tytuł oznacza zorganizowanie zawartości według miesięcy. Menologium ojca Leona
Strona tytułowa Menologium ojca Leona
10
Za kocha n y mnich
składa się z trzystu sześćdziesięciu pięciu kart, z których każda przeznaczona jest na jeden dzień roku.
Właściciel pod określoną datą wpisuje ważne dla siebie wydarzenie, a wraz z upływem lat te listy na poszczególnych stronach się wydłużają. Gdybyśmy zatem poznawali jego życie w ten sposób, to na ostatnich stronach księgi znaleźlibyśmy następujące zapisy:
26 grudnia1929 – *Stefan Knabit (narodziny)
27 grudnia1953 – Stefan Knabit Siedlce sacerdos factus (wyświęcony
na kapłana w Siedlcach)31 grudnia
1943 – Pater obiit Varsaviae a Germanis impie occisus (Ojciec zmarł w Warszawie przez Niemców bezbożnie zabity)
Pierwszy dzień po Bożym Narodzeniu był pierwszym dniem życia ojca Leona, ostatni dzień roku 1943 był zarazem ostatnim dniem życia jego taty. Pomiędzy tymi dwiema datami – święcenia kapłańskie, które przyjął samotnie w zupełnie nietypowej porze roku (zazwyczaj mają miejsce na przełomie wiosny i lata). Czy to tylko przypadek? Czy te daty mówią jeszcze o czymś? Czy to przypadek, że po raz pierwszy do klasztoru Benedyktynów w Tyńcu przyjechał w sam dzień Bożego Narodzenia? Zakochał się w tym miejscu i po latach miłość ta zaowocowała założeniem mniszego habitu.
Te pytania zaczęły mnie nurtować, gdy spotkałem się z ojcem Leonem właśnie w oktawie Bożego Narodzenia, tyle że
11
Kor zenie
osiemdziesiąt cztery lata po jego narodzinach, sześćdziesiąt lat po święceniach kapłańskich, w przededniu niemal siedemdziesiątej rocznicy śmierci jego – jak mówi do dziś – Tatusia. Kalendarium życia człowieka składa się z suchych faktów, ale ich suma nie daje jeszcze całej prawdy. Prawda odkrywa się stopniowo, ujawniając, że każdy ma swoją niepowtarzalną drogę, którą zmierza na spotkanie PRAWDY właśnie. Jeśli nią podąża, jest szczęśliwy bez względu na upływające lata.
Co jest tajemnicą szczęścia ojca Leona, dziś niewątpliwie najbardziej znanego benedyktyna w Polsce, dobrego znajomego Jana Pawła II i rozchwytywanego rekolekcjonisty?
Jakich wyborów dokonywał i dlaczego te wybory okazały się słuszne?
Jak wyglądało jego wzrastanie, dojrzewanie i owocowanie?
Zaczęło się od bagna
„Przez te okolice zasobne w lasy i środki żywności przechodziły główne drogi łączące Słowiańszczyznę północną, Nowogród, Litwę, Jaćwież – z Rusią Kijowską, zachodem i południem Europy. Dogodne warunki obronne na pięciu wyspach, wśród niezamarzających bagien doliny rzek Lubki i Białej, w chwilach niebezpieczeństwa zachęcały ludność nierolniczą – kupców i rzemieślników – do osiedlania się tu na stałe, dając początek miastu” – tak charakteryzuje miejsce narodzin ojca Leona Tadeusz Miller w publikacji Bielsk Podlaski jakiego nie znamy: „Etymologia nazwy grodu związana jest z jego usytuowaniem
12
Za kocha n y mnich
wśród trzęsawisk i bagien na topielisku, to znaczy na bielsku, stąd jego pierwotna nazwa Bielsko”1.
Stefan przyszedł tu na świat 26 grudnia 1929 roku, ale zarówno dla jego rodziców, jak i dla niego był to zaledwie przystanek w wędrówce z północnego wschodu na południowy zachód.
– Tatuś urodził się w niewielkiej miejscowości Turmont Koszarka (na terenie dzisiejszej Litwy). Była to ostatnia graniczna stacja przed Łotwą – mówi ojciec Leon. – Babcia twierdziła, że miała siedmiu synów, ale udokumentowanych jest dwóch: mój tata Aleksander oraz Michał, który zmarł dzień po moim urodzeniu. Mój prapradziadek nosił nazwisko Knabson (lub Knapson), ale według relacji babci zmieniono mu je na Knabit. Knabit po łotewsku znaczy „dziubek”. Faktycznie zdarzało się tak, że następowały zmiany nazwiska. Tak było na przykład w przypadku rodziny Łabędzkich, która przeniosła się na Litwę. Łabędź po litewsku to gulbė i tak dziś znamy kardynała Henryka Gulbinowicza.
Oryginalne nazwisko wskazuje na to, że rodzina wywodzi swoje korzenie z położonego nad Bałtykiem półwyspu stanowiącego zachodnią część Łotwy.
Ojciec Leon: – Kiedy byłem przeorem w Lubiniu, przyjechał do nas oj
ciec Paweł, amerykański kameduła pochodzenia polskiego. Jak tylko mnie zobaczył, wykrzyknął: „Ależ ojciec jest kurlandzkim typem!”.
Po śmierci dziadka Kazimierza babcia Stefania przeprowadziła się do Małkini. Rodzina zamieszkała w kamienicy
1 Tadeusz Miller, Bielsk Podlaski jakiego nie znamy, Bielsk Podlaski 1991, s. 3.
13
Kor zenie
niejakiego pana Pawłowskiego, który był właścicielem bufetu na stacji kolejowej Małkinia. Wdowa z dwoma synami dostała to lokum jako część wynagrodzenia za pracę w rzeczonym bufecie. Największym i wyczekiwanym wydarzeniem w tej miejscowości był przejazd pociągu Warszawa – Wilno.
– Miejscowe damy wychodziły i przechadzały się po peronie – mówi ojciec Leon. – Dworzec był deptakiem – jak na Riwierze.
Jaki był tata naszego bohatera w wieku dorastania? To ważne pytanie, bo wiadomo, że w jakiś sposób dzieci idą duchowo i fizycznie ścieżką wyznaczoną przez swoich rodziców.
– Gdy wybuchła wielka wojna, Tatuś z Michałkiem uciekli z domu – benedyktyn przytacza rodzinną opowieść – i zostawili na studni kartkę: „My poszli strzelać”. Tatuś miał wtedy jedenaście lat. Wrócili jednak po kilku dniach, bo nie znaleźli oddziału, do którego mogliby się przyłączyć.
Raczej była to więc młodzieńcza chęć przeżycia przygody niż zwiastun zapału do wojaczki. Tym bardziej że rodzinne annały nie odnotowały udziału Aleksandra w Bitwie Warszawskiej 1920 roku.
W Małkini Aleksander dorósł i zaczął pracę w urzędzie pocztowym. Gdy pojawiła się korzystniejsza oferta, przeniósł się do Bielska Podlaskiego i tu spotkał imienniczkę – Aleksandrę. Ona nie musiała wędrować aż z tak daleka. Pochodziła z wioski Kalnica położonej niespełna dwadzieścia kilometrów od Bielska.
– Barwną postacią w rodzinie Mamusi był ponoć mój dziadek Władysław Magdziarek (Magzar). Miał kolejno cztery żony, a kiedy chciał się ożenić po raz piąty, dzieci ubłagały go, żeby nie sprowadzał nieszczęścia na jeszcze jedną. „Niech ją tata
14
Za kocha n y mnich
zostawi – mówiły – lepiej, żeby żyła”. Relacje Mamusi z dziadkiem nie były zbyt bliskie. Trudno powiedzieć z jakiego powodu.
Aleksandra była najstarszą córką Władysława – z pierwszego małżeństwa. Być może źle znosiła pomysły matrymonialne ojca. Jako dorastająca dziewczyna przebywała przez pewien czas u krewnych w Łodzi i w Warszawie. Ostatecznie wróciła do Bielska, gdzie znalazła pracę na poczcie i tu spotkała przyszłego męża. Pobrali się w 1929 roku i na sam koniec tego roku wydała na świat pierworodnego syna. Zanieśli go do chrztu półtora miesiąca później.
Z ręki błogosławionego
Roku tysiąc dziewięćset trzydziestego, dnia 6 lutego w Bielskim Rz.Kat. Farnym Kościele, ks. Antoni Borowski Proboszcz i Dziekan Bielski, ochrzcił niemowlę płci męskiej imieniem Stefan urodzony z małżonków ślubnych Aleksandra i Aleksandry ur. Magdziarek Knabit dnia dwudziestego szóstego grudnia tysiąc dziewięćset dwudziestego dziewiątego roku, w m. Bielsku parafii Bielskiej. Trzymali do chrztu: Wacław Lubański Stefanja Knabit, wdowa2.
Taki zapis widnieje pod numerem 22 w archiwach Parafii pod wezwaniem Narodzenia Najświętszej Maryi Panny i Świętego Mikołaja.
2 Pisownia oryginalna.
15
Kor zenie
– Chrzest miał miejsce 6 lutego 1930 roku, podobno był wtedy bardzo duży mróz – ojciec Leon do dziś woli, gdy jest ciepło. – Chrzcił mnie ksiądz Antoni BesztaBorowski.
Kapłan ten był ważną postacią w Bielsku, co możemy wywnioskować z zapisu w księdze chrztów. Ani on, ani rodzice i chrzestni, którzy tego zimnego dnia przynieśli do chrztu miesięcznego chłopca, nie domyślali się, że odrodzona po stu dwudziestu trzech latach ojczyzna znajduje się na półmetku swojego niepodległego bytu. Za niespełna dziesięć lat na Polskę napadną dwie totalitarne potęgi – hitlerowskie Niemcy i stalinowski Związek Sowiecki. Ksiądz Antoni BesztaBorowski zostanie mianowany przez biskupa Pińska Kazimierza Bukrabę wikariuszem generalnym diecezji pińskiej. 15 lipca 1943 roku jako znany przedstawiciel bielskiej inteligencji znajdzie się wśród pięćdziesięciu przeznaczonych na rozstrzelanie mieszkańców tego miasta. Uprzedzano go o możliwości aresztowania, ale nie chciał opuścić swoich parafian. Spowiadał jeszcze w więzieniu, za co został dotkliwie pobity. W ostatnią drogę na miejsce egzekucji do lasu pilickiego zabrał modlitewnik kapłański i różaniec. Papież Jan Paweł II ogłosił go błogosławionym podczas pielgrzymki do Polski w 1999 roku.
– Jest to dla mnie wielkie zobowiązanie – mówi ojciec Leon. – Może dlatego tak wiele rzeczy się udaje, bo ten, który chrzcił, w pewien sposób ma ochrzczonego pod swoją opieką duchową. Może to on pilnował, żeby temu człowiekowi nic złego się nie działo i żeby innym nie działo się zło przez niego.
Może to on też – już z nieba – przyczynił się do wyboru kapłańskiej drogi przez ochrzczonego przez siebie chłopca. Rok jego śmierci – 1943 – był też rokiem, gdy Stefan po raz
16
Za kocha n y mnich
pierwszy służył do Mszy Świętej. Ale nie wybiegajmy zbytnio w przyszłość...
Jest początek lat trzydziestych, Aleksander i Aleksandra cieszą się swoim małym Fankiem. Zdrobnienie pochodzi od imienia Stefan. Mały Stefan to Stefanek, czyli krócej Fanek. Pochodząca ze Żmudzi babcia woła na niego Fanulinka. Nikt nie myśli wtedy, że Święty Szczepan – patron z dnia narodzin chłopca – to właściwie Stefan.
Stéphanos pochodzi od greckiego wyrazu stépho – okrążać, zakładać naokoło głowy. Chodziło o wieniec z gałązek lub liści oliwek, dębu albo zrobionych ze złota. W starożytności otrzymywali go zwycięzcy w zawodach, żołnierze byli w ten sposób nagradzani za dzielność. Święty Szczepan zwyciężył jako świadek Chrystusa, czyli zdobył koronę męczeństwa, więc do historii przeszedł pod tym imieniem. Niegdyś w języku polskim spółgłoska „f ” była zastępowana przez „p” i tak narodziło się u nas imię Szczepan. Potem wróciło do naszego języka w brzmieniu Stefan, lecz raczej kojarzono je ze świętym królem Węgier Stefanem I.
– Jego wspomnienie obchodzono wtedy 2 września – mówi ojciec Leon. – Obchodziliśmy imieniny razem z babcią. Dopiero po wielu latach miałem możliwość być w Esztergom, gdzie oglądałem ruiny zamku, w tym miejsce, gdzie miała znajdować się komnata będąca świadkiem narodzin Świętego Stefana. Teraz ten zamek jest już odbudowany. Byłem zadowolony, że mam takiego patrona, bo Węgrzy robili zawsze wrażenie sympatycznego narodu, choć ich mowa jest straszna.
Mały Stefan Knabit z rodzicami
18
Za kocha n y mnich
Osiedlony na walizkach
Aleksander Knabit przypuszczalnie pracował na początku jako goniec. Na pewno był zatrudniony w solidnej i ogólnopolskiej instytucji, to znaczy w Poczcie Polskiej. Dzięki temu dowiedział się, że lepsze stanowisko pracy może uzyskać w Siedlcach, i po dwóch latach rodzina opuściła Bielsk.
Ojciec Leon ujawnia jeszcze jedną możliwą przyczynę przenosin:
– W domu obecna była taka myśl, że przeprowadziliśmy się, żebym nie „skacapiał”. W Bielsku połowę mieszkańców stanowili Białorusini, zwani zwyczajnie Ruskimi, prawosławni. Mały chłopiec przesiąkał tym językiem. Dwulatek biegał po podwórzu między kurami z innymi dwulatkami „ruskimi” i goworił.
Do dziś benedyktyn wplata chętnie w rozmowę powiedzonka typu: Rabota durakow lubit albo Dumał nie dumał, carom nie budiesz.
Miastem jego młodości stały się więc Siedlce. Mimo że ich nazwa nawiązuje do osiadłego trybu życia, rodzina Knabitów, mieszkając tam, stosunkowo często przenosiła się z miejsca na miejsce. Od sprowadzenia się do Siedlec do opuszczenia rodzinnego domu (już po okupacji – gdy wstąpił do seminarium) ojciec Leon doliczył się sześciu miejsc pobytu. Wylicza:
– Ulica Starowiejska u państwa Szcześniaków, u Sokołowskich na Ogińskich, na Sokołowskiej u Mystkowskich, u pana naczelnika w sądzie przy Kazimierzowskiej, Prusa 2 mieszkania 7, Kilińskiego.
19
Kor zenie
– Tata był zaradny, ciągle chciał nam udoskonalić życie – dodaje młodsza siostra benedyktyna Krystyna Michałowska. – Jak dowiedział się o jakimś wolnym mieszkaniu, to mówił do Mamusi: „Luńka, wiesz, tam są dwa pokoje od południa, od północy jest kuchnia, jest przedpokoik, jest komórka na węgiel. Może byśmy się tam przenieśli?”. Dwa dni później na podwórko podjeżdżała furmanka i przenosiliśmy się... Mamusia była zadowolona, że ma lepsze warunki.
Ostatnim miejscem zamieszkania rodziny przed wojną była kamienica w Nowych Siedlcach. Knabitowie zajęli dwa pokoje z kuchnią w oficynie w podwórku. Od strony ulicy znajdowała się tam już nowoczesna dwupiętrowa kamienica z łazien kami, budzącymi wśród konserwatywnych siedlczan zrozumiały niepokój.
– Kiedy się przeprowadzaliśmy w trzydziestym ósmym, ludzie się dziwili – śmieje się ojciec Leon: – Co, ustęp w domu? Niemożliwe, będzie śmierdziało.
Te liczne przeprowadzki wyrobiły w nim przekonanie, że dom to nie mury, lecz rodzina, ludzie.
– Kto wie, może to mi pomogło potem w życiu zakonnym – zastanawia się. – Mnich zasadniczo żyje stałością miejsca, ślubuje się na klasztor, a nie na zakon w ogóle. Ale mną sporo
„rzucało”. Przyszedłem do Tyńca, lecz trzeba było go opuścić: przez rok przebywałem w Izabelinie, gdzie badałem możliwość założenia klasztoru benedyktyńskiego, oraz przez dziesięć lat w naszym domu w Lubiniu koło Kościana. Nie mówiąc już o licznych wyjazdach, głównie rekolekcyjnych. Zrozumiałem, że to Pan Jezus jest stałością i to On mną dysponuje.
20
Za kocha n y mnich
Jeszcze jedno doświadczenie z domu rodzinnego sprawiło, że łatwiej mu było odnaleźć się w mniszych zwyczajach.
– Przy posiłku się nie rozmawiało, także potem milczenie w refektarzu: czy to w seminarium, czy w zakonie, nie było niczym dziwnym i trudnym. Dla wielu to jest tortura, a dla mnie to było zwyczajne3. Mówiło się też „dziękuję” za śniadanie, za obiad, za kolację. Tatuś miał przerwę w pracy na obiad i przychodził do domu.
Siostra potwierdza: – Musieliśmy być bardzo grzeczni i posłuszni. Na przykład
nie można było wstać od obiadu, dopóki wszyscy nie zjedli. Nie można było rozmawiać. Jak Tatuś zapytał, to można było odpowiedzieć, ale poza tym to tylko: „Poproszę o jeszcze” lub
„Dziękuję, już nie”. Dryl był duży.Ale to nie przeszkadzało, by po posiłku, gdy zostało jeszcze
trochę czasu (bo tata musiał wracać do pracy), ojciec i syn baraszkowali sobie na kanapie.
Kim chciałbyś być?
Ojciec miał czas dla syna i potrafił też ten czas organizować. Kiedy robiło się cieplej, wstawali wcześnie rano i jechali do lasu. Jak? Ano, na rowerze – tata sadzał syna na ramie zaopatrzonej w poduszeczkę, bo o fotelikach tudzież doczepianych dwukółkach okrytych celofanem nikomu się wtedy nie śniło. Kanapki
3 Dodajmy, że w czasie obiadu u benedyktynów co prawda nie rozmawia się, ale jest czytana lektura.
21
Kor zenie
i picie przygotowywała mama. Nie chodziło tylko o to, aby oddychać świeżym powietrzem i zbierać grzyby (gdy już się pojawiły).
– Gadaliśmy – mówi ojciec Leon. – Pytał mnie, kim chciałbym być.
Aleksander miał na ten temat dobrze wyrobione zdanie. „Musisz mieć konkretny fach w ręku” – mówił synowi. Całe życie ciężko pracował, awansując od wspomnianego gońca, przez listonosza po kierownika ambulansu pocztowego. Wiedział, że w niepewnych czasach (a sam pamiętał dwie wojny: rosyjskojapońską i światową) największym kapitałem są własne ręce i umiejętność wykonywania zawodu, który jest potrzebny jak największej liczbie ludzi. Sam był bardzo pracowity. Także w domu. Przy licznych przeprowadzkach zawsze odnawiał mieszkanie, do którego się przenosili.
– Mamusia nigdy nie skarżyła się na to, że obija się w domu. Starał się o wszystko, co potrzeba, włącznie z węglem w czasie okupacji. I nie tylko dla nas. Pamiętam, że po wybuchu wojny Tatuś „zorganizował” węgiel dla pani Aldony Jakubowicz, starszej już nauczycielki, dawnej mojej wychowawczyni, którą do dzisiaj pamiętam i cenię.
Takich lekcji bez słów było więcej: – Byłem ciekawy, jak wypisywał różne dokumenty poczto
we, a on pozwalał mi patrzeć. Niektóre rzeczy związane z pracą robił w domu. Pewnego razu zobaczyłem, że ma paczkę zaadresowaną do naszych sąsiadów. Jak to mały chłopak, pobiegłem zaraz do Mamusi z wiadomością: „Tatuś ma paczkę dla państwa Polkowskich!”. Ojciec fuknął na mnie ostro i od tego dnia
22
Za kocha n y mnich
skończyło się patrzenie na jego pracę. On wiedział, co to jest tajemnica służbowa, no i ja też się dowiedziałem.
To doświadczenie głęboko zapadło ojcu Leonowi w pamięć. Tak głęboko, że opowiada o nim, jakby to było wczoraj. Wiele lat później istotną częścią jego własnego życia będzie przestrzeganie tajemnicy spowiedzi.
Mimo że dzieci zwracały się do pana Aleksandra „Tatusiu”, to sama jego obecność budziła respekt.
– Jedyny lęk, jaki pamiętam, to właśnie przed tatą. Naszą reakcję na jego wejście do domu dobrze odzwierciedla rosyjskie powiedzenie: „ruki po szwam” (czyli ręce wzdłuż szwów spodni i postawa „na baczność”). Raz, już w czasie okupacji, miałem odprowadzić kolegę i wrócić za godzinę. Ale jak to z chłopakami bywa, on odprowadzał mnie, a ja jego i nie było mnie w sumie przez trzy godziny. Wracam i widzę Mamusię, jak wychodzi z domu, twarz poważna, coś nie tak. „Tatuś na ciebie czeka – powiedziała. – Nie chcę na to patrzyć”. Faktycznie czekał, i to z rózgą. Chciał, żebym przewiózł na rowerze jakąś pilną przesyłkę konspiracyjną. Dziecko nie zwracało takiej uwagi okupanta i w ten sposób można było bezpieczniej przekazać paczkę. No ale nie pojawiłem się o czasie, choć zapowiedziałem, że będę. Sprał mnie na kwaśne jabłko. Było to jednak dla mnie zupełnie zrozumiałe. Potem byliśmy w dobrej relacji, cała sprawa poszła w niepamięć.
Wśród tych najwcześniejszych wspomnień z dzieciństwa przeżytego u boku ojca pozostało jeszcze jedno – niezwykle wymowne:
– Kiedyś pojechaliśmy z kolegą do mojej babci. On coś zjadł, zaczął go boleć brzuch. Babcia wsadziła go do pociągu i wysłała z powrotem do domu, a ja zostałem z nią. Nie było to
23
Kor zenie
zbyt roztropne. Tata strasznie mnie zrugał. „Jak ty mogłeś puścić kolegę samego, chorego?!!!”. Ta postawa mi zaimponowała. Byłem skruszony jak sałatka.
Zawsze był bardzo stanowczy. – Nie mogło być żadnej dyskusji ani przekomarzań, że
to niby „zaraz” albo „potem”. Jak powiedział, tak musiało być, i to w trybie natychmiastowym! Mimo że chadzam często własnymi ścieżkami myślowymi i po swojemu interpretuję rozmaite sprawy, taki dryl bardzo mi później pomógł w życiu. Nigdy nie miałem pretensji, że ktoś mi coś narzuca, a nakładane obowiązki, czy to w szkole, seminarium, czy w zakonie, godzą w moją godność osobistą. Wiem, że jest pewna hierarchia i przełożonych trzeba słuchać4.
Opisując tatę, ojciec Leon używa przymiotnika „ostry”: – Palił papierosy i miał mocny charakter. Kiedyś nawet do
stał naganę, „bo stemplował listy na stole zamiast na pieńku do tego przeznaczonym”. Kiedy kontroler go upomniał, odparł zwięźle: „Może pan straszyć babkę”. Kontroler poskarżył się wyżej i tak Tatuś otrzymał pisemko upominające.
Przyjaźń (także z własnym synem), lojalność, dyskrecja, odwaga, niezależność myślenia – tak można pokrótce podsumować nauki Aleksandra skierowane do Stefana. Najlepiej zapamiętane zostały te, które wiązały się z doświadczeniem – czasem przykrym (jak upomnienie czy kara cielesna), a czasem przyjemnym (jak wspólne wyprawy).
Była też nauka trudnej sztuki wybierania. Pewnego razu ojciec postanowił nagrodzić Fanka za bardzo dobre świadectwo.
4 Leon Knabit, Alfabet. Moje życie, Kraków 2010, s. 22–23.
24
Za kocha n y mnich
– Możesz dostać dwadzieścia złotych albo pojedziemy razem do Warszawy – zaproponował. Dwadzieścia złotych wówczas to nie było mało, biorąc pod uwagę, że dwadzieścia pięć złotych kosztował miesiąc nauki w gimnazjum, a pan Aleksander zarabiał sto pięćdziesiąt.
– O co mam prosić? – radził się mamy. – Oczywiście jedź do Warszawy – pani Aleksandra nie zasta
nawiała się ani chwili. – Pieniądze dostaniesz i wydasz, poza tym zawsze będziesz mógł je mieć, a taki wyjazd to wyjątkowa okazja.
– To miasto mnie oszołomiło – mówi ojciec Leon. – Stolica była w przedwojennym rozkwicie. Pamiętam, że mieszkaliśmy przy ulicy Pięknej u niejakiego pana Takajewa, syna oficera rosyjskiego, jakiegoś znajomego babci.
Jak widać, ojciec specjalizował się w wychowywaniu syna na porządnego człowieka. A przekaz wiary?
– Nie klękał z nami do modlitwy, ale bardzo szanował wartości religijne. Chyba był trochę lewicujący. Jak do niego przychodzili koledzy, to mówili sobie na „wy”. Natomiast pilnował, aby dzieci odmawiały pacierz. Kiedyś wrócił późno wieczorem, a my (moje dwie siostry: Jadwiga, czyli Dziunia, i Krystyna oraz ja), chcieliśmy się przemknąć bez modlitwy: umyliśmy się, rozebraliśmy i do łóżka. Tata przychodzi i pyta:
– A pacierz był? – Nie było. – No to klękajcie.I jeszcze jedno. Ojciec Leon na pamięć zna wpis do dziecię
cego pamiętnika, który na prośbę syna umieścił pan Aleksander: O radach matki pamiętaj zawsze, choćby nadeszły dni naj-krwawsze. Serce przed ludźmi chroń, ojczystej mowy broń. Tata.
25
Kor zenie
Ty byś go chciała na ministra wychować
Benedyktyn, mówiąc o rodzicach, zawsze konsekwentnie używa zdrobnienia: „Mamusia”, „Tatuś”.
W ustach mnicha z ósmym krzyżykiem na karku te słowa zaskakują, a jednak brzmią naturalnie.
– Tak się zawsze mówiło u nas w domu – stwierdza z prostotą. Niestety papier nie może oddać ciepła głosu i jakiegoś szczególnego sentymentu, który słychać, gdy mówi o swoich rodzicach:
– Mamusia była mało konsekwentna. Potrafiła przejechać ścierką, ale nie stawiała specjalnych wymagań. Troszczyła się o wychowanie religijne, o uczciwość, troszczyła się o biedniejszych od nas.
Z opowieści ojca Leona wyłania się kobieta wrażliwa i zapobiegliwa, która jednak czasem potrafiła okazać stanowczość, gdy syn przekraczał granice.
– Byłem w zuchach, ale Mamusia mnie wypisała. Otóż dokuczałem mojej młodszej siostrze. Akurat przechodziła obok jakaś starsza pani i w myśl zasady „wszystkie dzieci są nasze” zwróciła mi uwagę. Na to ja odpyskowałem. Siostra o wszystkim opowiedziała i wtedy Mamusia zakazała mi chodzić na zbiórki, które bardzo lubiłem.
Stefan był najstarszy, po nim przyszły na świat jeszcze dwie dziewczynki – Jadwiga, czyli Dziunia (od Jadziunia), młodsza od niego o dwa lata i trzy miesiące, oraz Krystyna – urodzona sześć lat po Dziuni. Krystyna do dziś mieszka w Siedlcach, zaledwie o rzut kamieniem od miejsca, gdzie niegdyś stał dom, w którym mieszkała cała rodzina Knabitów.
26
Za kocha n y mnich
– Mamusia miała serce na dłoni i placki na patelni – opowiada. – Jak przychodziło do nas więcej osób, to mówiła: „Siadajcie, śpiewajcie, a ja zaraz placki zrobię”. I były w mig. Do dziś i ja, i braciszek bardzo lubimy placki ziemniaczane.
Również trzecie pokolenie w osobie jej syna Jacka Michałowskiego potwierdza tę opinię:
– Babcia to był człowiek chodzącej miłości, bardzo wysokich cnót moralnych. Człowiek, który bardzo dużo cierpiał, ale zawsze pokazywał uśmiechniętą twarz. Rozsiewała wokół siebie atmosferę miłości i życzliwości. Przyjdź do mnie, siadaj, zupy ci naleję. Wujek [czyli ojciec Leon – dop. P.Z.] to jest cała babcia. Jak wsiadaliśmy razem do autobusu (babcia lubiła odwiedzać znajomych po okolicy), to dwa przystanki dalej już wszyscy pasażerowie się śmiali. Wszyscy ze wszystkimi rozmawiali, wszyscy byli zakolegowani.
Potwierdzam. Raz jechałem z ojcem Leonem pociągiem z Krakowa do Warszawy. Po piętnastu minutach wszyscy w przedziale ze sobą rozmawiali, a raczej rozmawiali z nim.
– Myślę, że odziedziczył po niej te zdolności – mówi pani Krystyna. – Jak usłyszy, że jakaś osoba ma problem, to od razu się za nią modli. „Od razu”, żeby nie zapomnieć. Szczególnie jeśli nie może pomóc w inny sposób.
Najmłodsza córka państwa Knabitów ujawnia jeszcze jeden interesujący zwyczaj:
– W rodzinie było dużo śpiewania. Mamusia, jak była bardzo zła, to śpiewała jak w operze. A śpiewała bardzo pięknie. Tatuś też śpiewał i grał chyba na mandolinie. Stefanek był śpiewający i solo, i w chórze. Już w seminarium często śpiewał psalmy, różne hymny. Kiedyś przybiegł i mówi: „Chodź ze mną, na
27
Kor zenie
sumie będę śpiewał takie nowe Alleluja”. Ponieważ też bardzo lubiłam śpiewać (choć mnie nie było słychać, gdy sześćdziesięciu mężczyzn – kleryków – śpiewało), to pobiegłam.
Charakteryzując starsze pokolenie, pan Jacek zauważa, że charakterami najbardziej byli zbliżeni wujek Stefan i jego mama Krystyna, natomiast Dziunia – średnia – była raczej bardziej surowa, jak pan Aleksander.
A jak układały się relacje między rodzeństwem? – Jako dzieci żyliśmy we względnej zgodzie, ale oczywiście
dość często żeśmy się czubili – mówi ojciec Leon. – Najgorsze było to, że jako najstarszy musiałem im zawsze ustępować. Pamiętam, jak kiedyś niespełna dwuletnia wówczas Krysia powierzona przez Mamusię naszej opiece po prostu gdzieś zginęła. Szukaliśmy jej po całej okolicy, także w parku, gdzie był staw. Mieliśmy najgorsze przeczucia. Odnalazła się po paru godzinach, ni stąd, ni zowąd przybiegła do nas uśmiechnięta5. Zdarzały się oczywiście i psikusy, gdy starsze rodzeństwo prosiło siostrzyczkę, by im zerwała kwiatek, który okazywał się... pokrzywą.
Wychowanie religijne dzieci było troską mamy.
Pod koniec wakacji kupowało się książki do szkoły i pamiętam, że któregoś dnia – to musiało być przed trzecią klasą – Mamusia przyniosła do domu małą »biblijkę«. To był rodzaj podręcznika, w którym streszczone były najważniejsze historie biblijne. Mamusia usiadła z nami i zaczęła opowiadać niektóre z nich. Mówiła na przykład o Józefie i Beniaminie, a myśmy
5 Tamże, s. 128–129.
28
Za kocha n y mnich
z rozdziawionymi buziami patrzyli na te czarnobiałe grafiki i nie odzywali się. Było w tym coś bardzo uroczystego i radosnego. Ciekawe, że właśnie ten moment tak mocno zapamiętałem: kiedy radość bycia rodziną połączyła się z przeżyciem religijnym6.
Gdy pada pytanie: „Co zawdzięcza rodzicom?”, ojciec Leon odpowiada natychmiast:
– Mieli powody do sporów, a jednak się nie rozlecieli.Może to dziwić. Wtedy? Przed wojną? Ale ojciec Leon roz
wiewa wizję przeszłości nieskalanej ludzkimi słabościami: – Przed wojną różnie z tym bywało.Rzeczywiście, przecież nawet sam marszałek Piłsudski, nie
kwestionowana ikona Polski międzywojennej i niepodległej, miał w życiu taki smutny epizod.
Aleksander i Aleksandra byli jednością, ale mieli różne zdania w niektórych sprawach, między innymi na temat przyszłości syna.
– Wysyłał brata na krawca albo na szewca do terminu – mówi pani Krystyna. – Miał powiedzieć, że księdzem to on będzie po moim trupie.
– Kiedy, już podczas okupacji, Tatuś przychodził z pracy – wspomina nasz bohater – to nie podobało mu się, że siedzę przy książkach i uczę się. Uważał, że powinienem drzewo porąbać, zrobić coś konkretnego. Na ten temat były spory w domu. Tatuś mówił do Mamusi: „Ty byś go chciała na ministra wychować”. Mamusia zwyciężyła w tym sporze i zapisała mnie na tajne komplety na poziomie gimnazjum i to w Gimnazjum Biskupim...
6 Leon Knabit, O radości, Kraków 2004, s. 10.
29
Kor zenie
Ale awantur nie było. Również dlatego, że mama potrafiła uporać się i z tym, że mężczyźni ulegali rozmaitym pokusom, wśród których także w tamtych czasach na czoło wysuwał się alkohol.
– Pod gazem widziałem go raz czy dwa, ale zasadniczo Mamusia powiedziała, że z pijaństwem koniec. „Jak chcesz, to przyprowadź kolegę, rozrobimy spirytus wisienkami, poczęstujesz go, a potem spać, żeby nie było pętania się po pijanemu” – takie było stanowisko Mamusi, skutecznie wprowadzone w życie. Lubił wypić kieliszeczek. Ale jak się spierali, to na trzeźwo. Było jak w każdym domu: raz słońce, raz zachmurzenie.
– Mamusia była dla nas światem, wyrocznią i wszystkim – dodaje Krystyna Michałowska – była sercem domu.
Szóstka
Przekonanie pani Aleksandry o tym, że jej jedyny syn powinien uplasować się wyżej na społecznej drabinie, wynikało przypuszczalnie z obserwacji naturalnych zdolności chłopca. Umiał czytać jeszcze przed pójściem do szkoły:
– Kiedy Tatuś leżał chory w łóżku, czytałem mu gazetę, choć sam z pewnością nie wszystko rozumiałem.
Do Szkoły Powszechnej nr 6 imienia Ignacego Mościckiego w Siedlcach został zapisany w 1936 roku, a już po trzech dniach przeniesiono go do drugiej klasy – widocznie musiał się wyróżniać wśród rówieśników. Co prawda w ślad za czytaniem nie szły umiejętności pisania („długo nie potrafiłem łączyć liter w wyrazach”), natomiast szybko ujawniły się talenty aktorskie. Już w trzeciej klasie występował w przedstawieniach. W pierwszym,
30
Za kocha n y mnich
wystawionym w 1937 roku: „zagrałem zniszczoną książkę, użalając się nad zachowaniem dzieci, które tak okrutnie się ze mną obchodzą”.
Na świadectwach – same piątki. Tylko jeden wyjątek – czwórka z... religii. Pierwszą trójkę w karierze ucznia zaliczył z... łaciny. „I pomyśleć, że potem już w seminarium po łacinie zdawałem egzaminy”.
– Był poważnym, budzącym zaufanie mężczyzną. Uczył nas przyrody – tak ojciec Leon charakteryzuje dyrektora Szóstki Michała Wierzejskiego. – Do dziś pamiętam, jak usiłowałem mu wmówić, że oddałem mu zeszyt, choć oczywiście tego nie zrobiłem. „Jak to można tak kłamać w żywe oczy?”, pytam do dzisiaj sam siebie. No cóż, trafił na moją słabiznę charakteru; wtedy zupełnie się tym nie przejąłem.
Ale zapamiętał. I powiedział o tym siedemdziesiąt lat później, nie dbając o zachowanie idealnego obrazu własnej młodości. Może dlatego budzi takie zaufanie jako ojciec duchowny?
– Kiedyś poprosiła mnie o spowiedź moja była nauczycielka – wspomina. – Spowiedź była trudna, bo pierwsza od pięćdziesięciu lat, a poza tym penitentka traktowała mnie jak swojego ucznia. Zaczęła od tego, że ma różne problemy. Odpowiedziałem: „Po to jest spowiedź, by rozwiązywać problemy”. Na to ona: „Pierwszym problemem jest to, że nie widzę sensu... spowiedzi”. Pomyślałem: Panie Boże, nie mogłeś wymyślić czegoś innego? Spowiedź trwała dwa dni, w każdym po trzy godziny. W końcu powiedziałem Bogu: „Twoja baba, nie moja. Zrób coś, bo ja sobie z tym nie poradzę!”. Ostatecznie dostała rozgrzeszenie i przyjęła Najświętszy Sakrament.
31
Kor zenie
Solfeż
Wielu nauczycieli z tamtych czasów pamięta do dziś. Także woźnego, pana Romana Duszczyka, który „był jakby wujkiem w szkole, ale potrafił pogonić.
– Śpiewu uczyła nas pani Zawirska, bardzo sympatyczna kobieta – ćwiczyliśmy z nią solfeż. Pamiętam do dzisiaj”.
Solfeż to nauka czytania nut głosem. – Nutki nazywane do re mi fa sol la si do śpiewało się tak,
aby łapać odległości – wyjaśnia ojciec Leon i zaczyna śpiewać: sol fa mi re sol la do si sol fa mi re re re do si do... Do dziś pamiętam pełną melodię. Ej wolny, ja chłopiec wolny, wolny jako pta-szek polny...
Naturalne zamiłowanie do śpiewu wyniesione z domu plus porządna nauka śpiewu w szkole powszechnej i średniej stanowiły poniekąd podwaliny pod wrażliwość muzyczną przyszłego księdza i mnicha, podwaliny solidne i bardzo ważne, bo jako nastolatek zafascynuje się śpiewem gregoriańskim, który „miał przemożny wpływ na utwierdzenie mojego powołania kapłańskiego i zakonnego. [...] Zostawiałem nawet towarzystwo miłych dziewcząt, od których na ogół nie stroniłem, a których najmilsze nawet głosy musiały ustąpić przed pięknem prostej melodii gregoriańskiej antyfony”7.
Nazwy nut wykorzystywane przy solfeżu pochodzą też z chorału gregoriańskiego, a konkretnie z hymnu o Świętym Janie Chrzcicielu Ut queant laxis. Wprowadził je w XI wieku Guido
7 L. Knabit, Alfabet, dz. cyt., s. 61.
32
Za kocha n y mnich
z Arezzo, który utworzył skalę sześciostopniową, a poszczególne stopnie oznaczył pierwszymi zgłoskami wersów hymnu na cześć Świętego Jana: Ut queant laxis, Resonare fibris. Mira ge-storum, Famuli tuorum. Solve polluti Labii reatum Sancte Ioan-nes. (By zdolne były wdzięcznymi pieśniami / Twe dziwne dzieła sławić nieprzerwanie / Pył wszelkiej winy, co wargi nam plami / Zmyj święty Janie. Pięć wieków później za sprawą Anzelma z Flandrii z połączenia pierwszych liter wyrazów Sancte Ioannes powstało Si. Z kolei Do zastąpiło Ut w XVII wieku. Powstało ono z pierwszej sylaby nazwiska Giovanniego Battisty Doniego, który tej zmiany dokonał.
Tak oto lekcje solfeżu wprowadziły małego Fanka na drogę wiodącą do benedyktyńskiego chóru.
Od śpiewu zaczynał się też szkolny dzień. Oczami wyobraźni możemy zobaczyć przeszło czterystuosobową rzeszę uczniów, którzy rano zbierają się w dużej sali gimnastycznej zbudowanej na planie krzyża greckiego.
Ojciec Leon: – Rano zawsze odbywał się tam apel wszystkich klas. Śpie
wało się Kiedy ranne wstają zorze. Potem każda klasa odchodziła do swoich zajęć i każda śpiewała coś innego – był taki miły gwar. Śpiewaliśmy piosenki patriotyczne i ludowe. W końcu śpiewy cichły i zaczynały się lekcje.
Wśród pieśni i wierszy zapamiętanych przez benedyktyna są też świadectwa wydarzeń i nastrojów tamtych lat. To nieprawda, że ciebie już nie ma, to nieprawda, że już leżysz w grobie, chociaż płacze cała polska ziemia, cała polska ziemia jest w żałobie – to o Piłsudskim, który zmarł w 1935 roku. W pamięci pięcioletniego wówczas chłopca zostało wrażenie wielkiego
Kor zenie
wydarzenia, wielkiego smutku, i te strofy, które dziś mogą wydawać się pompatyczne, a wówczas były świadectwem ogromnego przywiązania Polaków do Komendanta. Fanek zapamiętał też peany na cześć RydzaŚmigłego:
Naprzód, żołnierze, stara wiara, młode zuchy.Za ŚmigłymRydzem pomni jego w boju chwał,On nas wywiedzie cało z każdej zawieruchy,Sam Komendant, sam Komendant nam go dał,Sam Komendant, sam Komendant,Nam go na Wodza dał!Marszałek ŚmigłyRydz, nasz drogi, dzielny Wódz,Gdy każe, pójdziem z nim najeźdźców tłuc.Nikt nam nie ruszy nic, nikt nam nie zrobi nic,Bo z nami Śmigły, Śmigły, ŚmigłyRydz!W brzasku wolności w krwi i ogniu nam przewodził.Zwycięskim szlakiem do Kijowa wiódł nas bram.Jak szeregowiec z piechurami w piachu brodził,Dobry przykład, dobry przykład dawał nam,Dobry przykład, dobry przykład, zawsze dawał nam.
– Była to wtedy, jakbyśmy to dziś powiedzieli, propaganda sukcesu, jeszcze lepsza niż dziś – mówi ojciec Leon. – Chodziłem oglądać capstrzyki 22. Siedleckiego Pułku Piechoty na placu przed katedrą i wydawało się, że jesteśmy tacy silni.
Weryfikacja tego przekonania pojawiła się pierwszego dnia roku szkolnego 1939/1940.
35
Rozdział II
Dojrzewanie
1 września
Pierwszy piątek miesiąca. Około godz. 6.50, gdy przechodzi-łem przez salon tronowy, by udać się do kaplicy, usłyszałem straszliwą detonację, po której nastąpiły dalsze – zanoto
wał prymas Polski kardynał August Hlond w swoim dzienniku pod datą 1 września 1939 roku. Prymas przebywał wtedy w swojej stolicy arcybiskupiej w Poznaniu, ale już w nocy z 3 na 4 września na żądanie władz Polski opuści to miasto i uda się do Warszawy, stamtąd zaś, po kolejnych kilku dniach – dalej na wschód. 6 września dotrze do Siedlec. Przybywam do Siedlec o godz. 7.30. W mieście ślady bombardowania przez sa-moloty niemieckie – pisze.
Bombardowania rozpoczęły się w sobotę, 2 września, dzień po agresji niemieckiej na Polskę, w niedzielę zaś nastąpił zmasowany atak na miasto. Dwadzieścia cztery bombowce Heinkel 111 zbombardowały urzędy, szkoły, dzielnicę zamieszkiwaną przez ludność żydowską, wieżę ciśnień oraz węzeł kolejowy. W wyniku kolejnego nalotu jeszcze tego samego dnia ponad
36
Za kocha n y mnich
siedemdziesiąt domów stanęło w płomieniach. Przerażonych uciekających mieszkańców ostrzeliwały niemieckie samoloty. Nadchodzą pierwsze, bardzo smutne wiadomości o bombardowa-niu i ostrzeliwaniu ludności cywilnej przez lotników niemieckich w pociągach, na drogach, na polu – notuje prymas Hlond. – Palą się wsie i miasta.
Niemcy rzucali bomby zapalające, które pochłaniały drewnianą zabudowę miasta. Duże jego połacie zamieniły się w pogorzelisko, z którego wystawały tylko murowane kominy.
Nazajutrz po przyjeździe prymasa ataki ponowiono z jeszcze większą siłą.
O godzinie 9.30 wielki nalot na Siedlce – zapisuje kardynał Hlond. – Naokoło pałacu spadło 30 bomb, z których dwie roz-biły i zapaliły domy tuż naprzeciw pałacu. Schodziłem wtedy na prośbę otoczenia do schronu, ciśnienie powietrza od eksplodującej bomby obaliło mnie w holu, skaleczyłem nogę. Wszystkie fronto-we szyby pałacu wyleciały, salony zapełniły się szarym, gryzącym dymem. Liczne pożary wokoło.
Ciężkie naloty były prawdopodobnie spowodowane tym, że ewakuacja rządu RP z marszałkiem RydzemŚmigłym miała według Niemców odbywać się właśnie przez Siedlce. Miasto przez szereg dni, aż do 9 września włącznie, przeżywało przynajmniej dwa naloty bombowe – rano, między dziewiątą a jedenastą, oraz po południu. Blisko połowa zabudowy uległa zniszczeniu. Ludzie uciekali, a gdy wracali, zastawali jedynie zgliszcza.
Aleksander Knabit został zmobilizowany, jego żona i dzieci pozostały w mieście. Krótko po rozpoczęciu nalotów pojawił
37
Dojr zewa nie
się u nich przyjaciel rodziny, krawiec Tadeusz Polkowski, który zabrał ich do oddalonej o osiem kilometrów od Siedlec wioski Błogoszcz.
– Wtedy zginęły mi znaczki pocztowe – mówi ojciec Leon.Jako chłopak zaraził się pasją filatelistyczną, w realizacji któ
rej pomagał mu wydatnie jego ojciec – pracownik poczty. Ktoś zabrał kolekcję w czasie ich nieobecności w domu. Wzięli przecież ze sobą tylko najpotrzebniejsze rzeczy, ratując się ucieczką i nie wiedząc, czy po powrocie zastaną jeszcze swój dobytek i dwupokojowe mieszkanie.
To właśnie w Błogoszczy dotarła do nich wiadomość, że ktoś widział martwego Aleksandra. Byli przekonani, że ojciec zginął na froncie, gdy pewnego dnia pojawił się cały i zdrów. Pani Knabitowa zemdlała na jego widok.
Niemcy wkroczyli do Siedlec w poniedziałek, 11 września. Ojciec Leon pamięta, że ich pobyt w mieście trwał stosunkowo krótko, ponieważ cofnęli się i ustąpili miejsca Armii Czerwonej. Sowieccy żołnierze byli gorąco witani szczególnie przez Żydów.
– Podobno Tatuś zrywał plakaty popierające Sowietów, chociaż miał poglądy lewicowe – mówi. – Potem Rosjanie cofnęli się do linii Bugu i ponownie wkroczyli Niemcy. Tym razem już na najbliższe – jak się miało okazać – pięć lat.
Okupacja
Knabitowie od ponad roku zajmowali mieszkanie przy ulicy Bolesława Prusa (przez Niemców przemianowanej na ulicę Pruską – Preussenstrasse). Kamienica znajdowała się w zbudowanej
38
Za kocha n y mnich
w latach trzydziestych dzielnicy Nowe Siedlce i szczęśliwie nie została zniszczona w czasie walk. W dużym stopniu było to osiedle willowe, toteż cały ten rejon został zajęty na potrzeby mieszkaniowe okupanta. Polaków wysiedlono.
Ojciec Leon: – Pamiętam, jak przyszedł do nas bardzo elegancki niemiec
ki porucznik, nazywał się Samp. W domu była Mamusia z naszą trójką, Tatuś był w pracy. Niemcy zarządzili wcześniej, że mają się stawić wszystkie służby mundurowe, a on jako pracownik poczty do nich należał. Ten porucznik rozejrzał się po mieszkaniu i zaproponował Mamusi czystą polszczyzną, że mogłaby tu zostać, o ile zgodzi się pracować u Kreishauptmanna, czyli naczelnika powiatu. Mamusia, jak na dobrą żonę przystało, powiedziała, że musi najpierw porozumieć się z mężem. Tatuś się ucieszył. Już wtedy brał udział w konspiracji, więc pomyślał, że bardzo dobrze jest być pod bokiem Niemców, bo to daje dodatkowe zabezpieczenie. Mamusia miała pracować w kuchni, więc nie byłoby też problemu z aprowizacją. Jak to się mówi: ich było nasze i nasze było ich.
Z tamtych lat wyniósł trwałe doświadczenie, że ludzie dzielą się bardziej według tego, jacy są, niż do jakiej narodowości należą.
– Byli Niemcy i Niemcy – mówi. – W sąsiednim domu znajdowała się siedziba Gestapo i SS. Na nich ci zwykli Niemcy patrzyli z niechęcią. Niemieckie dziewczyny, które pracowały w urzędzie, chodziły z Mamusią na Mszę Świętą na 6.30 rano. Żandarmi, Austriacy, zapraszali Tatusia na słuchanie wiadomości z Radia Londyn.
Niejaki Müller, zastępca naczelnika, wykazał się taką nielojalnością wobec Rzeszy, że pewnego dnia wyprowadzono go
Spis treści
Rozdział I. Korzenie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 7Rozdział II. Dojrzewanie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 35Rozdział III. KsiądzStefan . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 85Rozdział IV. Leon . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 135Rozdział V. Bliskowielkich . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 183Rozdział VI. HabemusPapam . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 223Rozdział VII. Zesłanieczywezwanie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 279RozdziałVIII. Niebierztorbyanisandałów . . . . . . . . . . . . . . 313Epilog.Drogamnicha . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 345
Podziękowania . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 369KalendariumżyciaojcaLeonaKnabita . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 371PublikacjeksiążkoweojcaLeonaKnabita . . . . . . . . . . . . . . . . . 377Spisilustracji . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 381