Paweł Jaworski - Przestrzeń radykalnej demokracji

8
Przestrzeń RADYKALNEJ DEMOKRACJI Paweł Jaworski Ilustracja: Anna Zabdyrska

description

Autoportret 2 [37] 2012

Transcript of Paweł Jaworski - Przestrzeń radykalnej demokracji

Page 1: Paweł Jaworski - Przestrzeń radykalnej demokracji

Przestrzeń radykalnejdemokracji

Paweł Jaworski

Ilustracja: Anna Zabdyrska

autoportret 2 [37] 2012 | 17

Page 2: Paweł Jaworski - Przestrzeń radykalnej demokracji

Dla prób uporządkowania określonej grupy zjawisk tradycyjnie rezer-wowano pojęcie teorii, czyli oglądu z dystansu, opartego na wyraźnym

odgraniczeniu patrzącego podmiotu i obserwo-wanego przedmiotu. Teoretyk beznamiętnie i bez zaangażowania mógł kontemplować to, od czego był przestrzennie odseparowany, gdyż wówczas zmysłowy i emocjonalny chaos codzienności go nie rozpraszał. Ważne było to, żeby spoglądał lub wsłuchiwał się, a nie do-tykał, smakował i angażował się w działanie. Musiał przecież zachować odpowiedni dystans. Chodziło zatem nie tylko o to, by odizolować człowieka od przedmiotu, lecz również o to, by oddzielić go od tego, co mogłoby zaburzać przejrzystość i czystą logikę jego myślenia; od tego, co było obce rozumowi, który sam siebie uzasadniał – od emocji czy tradycji. Hegel odsunął ponadto teoretyka w czasie od świata, któremu się przyglądał, wskazując, że namysł nad jakimkolwiek procesem społecznym wy-maga, by ten najpierw w pełni wybrzmiał. Teo-ria to oglądanie się za siebie, a nie rozglądanie wokół, lub tym bardziej patrzenie przed siebie. Nie zapominajmy jeszcze, że teoretykiem nie było się ze względu na jednostkowy wybór: społeczeństwo musiało uprzednio stworzyć odpowiednie warunki, by taka rola społeczna mogła się wykształcić.

Dyskusja nad partycypacją nie rodzi się w opi-sanych powyżej warunkach, ponieważ ani samych siebie, ani sytuacji podejmowania de-cyzji, w których uczestniczymy lub od których jesteśmy odseparowani, nie można odciąć od politycznego i ekonomicznego tła: napiętego sporu, konfliktu wartości i zaangażowania. Nie możemy stanąć na zewnątrz i poczekać, aż wszyscy ochłoną, uzgodnią język wypowie-dzi, którym się posługują, zajmą neutralne stanowiska, a następnie będą toczyli spór na argumenty. Nie będą już wówczas mieli o czym rozmawiać.

W jaki sposób analizować problem polityki par-tycypacyjnej, w tym partycypacyjnej polityki przestrzennej – nie na poziomie operacyjno- -narzędziowym, lecz strategicznym – skoro zawsze jesteśmy „w środku” i „teraz”? A może taka perspektywa jest nieporozumieniem, gdyż – jak utrzymuje Markus Miessen – rzucić hasło „partycypacja” to jak wypowiedzieć słowo „mło-tek”, gdy chce się zbudować dom?1 Gdyby było to tylko narzędzie, moglibyśmy podejrzewać, że mamy do dyspozycji również inne, pozwalające wznieść rzeczony budynek szybciej. O kształt domu, ulicy i rynku nie musielibyśmy, a ra-czej nie moglibyśmy się wówczas spierać, gdyż niezależnie od narzędzi użytych do realizacji założonej idei, powinny one przyjąć formę określoną przez tego, kto posiada właściwe przygotowanie w tym temacie i nie kieruje się wiedzą potoczną. Otrzymalibyśmy ostatecznie formę „naturalną” – archetypiczną, tradycyjną lub po prostu taką, którą ustalą eksperci. Może powinniśmy zatem ograniczyć nasze poszuki-wania do technè – wiedzy o tym, w jaki sposób wytwarzać formy przestrzenne według zasad, których w granicach horyzontu technicznego nie poddaje się już krytyce? Naszym zadaniem będzie wtedy opisanie każdego narzędzia z osobna oraz stworzenie procedur wyboru jednego z nich, w zależności od celu, do którego zmierzamy – oczywiście uprzednio zaprogramo-wanego. Jednakże, zapętlając wstępne pytania – czy takie procedury są neutralne i czy wszyscy zainteresowani rozwojem miasta są w stanie je przyjąć? A może wybór narzędzia determinuje w jakimś stopniu również cel, który wypracu-jemy z jego pomocą? Czy przestrzeń, o której zdecydują władze miejskie, będzie się różniła od przestrzeni, którą wybiorą mieszkańcy – pracu-jąc jako kolektyw lub próbując indywidualnie kształtować różne jej fragmenty? Ostatecz-nie: czy uczestniczymy w zagospodarowaniu

1 M. Miessen, The Nightmare of Participation, New York: Stern-berg Press, 2010, s. 43.

naszego otoczenia, żeby coś osiągnąć, a nasz cel znajduje się poza zasięgiem teorii partycypacji, czy też samo uczestnictwo jest również zasadą?

Przyjmujemy, że pojęcie partycypacji mieści w sobie i zasadę, i narzędzia, co znajduje swoje odzwierciedlenie w debacie na temat przestrzeni miejskiej i może być podstawą jej zasadniczych przekształceń.

SPołecZeńStwA SymetrycZne I ASymetrycZne

Z pozoru każde pytanie o partycypacyjne projektowanie urbanistyczne oraz planowanie przestrzenne ma wyłącznie naturę techniczną, nie kieruje nas ku kwestiom politycznym i jest przede wszystkim atrakcyjne dla architektów i urbanistów rozwijających zdolności komu-nikacyjne, a także animatorów zaintereso-wanych aktywizacją społeczności lokalnych. Potwierdza to liczba publikacji poświęconych tym zagadnieniom. Taka perspektywa coraz częściej nie budzi już kontrowersji: nie dys-kutujemy o tym, czy uczestniczyć, ale w jaki sposób zorganizować proces partycypacyjny. Wówczas z jednej strony mamy teorię formy miejskiej, z drugiej – całkowicie od niej odse-parowaną – teorię partycypacji jako narzędzia prowadzenia procesu projektowego.

Spróbujmy jednak przesunąć się ku temu eta-powi zarządzania przestrzenią, gdy ustalane i weryfikowane są reguły i gdy nie mamy jeszcze do czynienia z hipostazą w postaci projektu lub planu. Będziemy zatem obserwo-wać planowanie, przekształcanie i utylizowa-nie różnych form przestrzeni publicznej oraz napięcie między wartościami, które przypi-suje się tej przestrzeni lub jej poszczególnym fragmentom. Nie wskrzeszając determinizmu urbanistycznego, porzucimy metaforę prze-strzeni publicznej jako sceny, na której rozgry-wają się procesy życia społecznego. Nie będą

Przestrzeń radykalnejdemokracji

autoportret 2 [37] 2012 | 17

Page 3: Paweł Jaworski - Przestrzeń radykalnej demokracji

nas interesowały wzniesione na skorodowa-nym fundamencie rozróżnienia formy i treści, wyrastające ze sporu fakultetów, przeciwstaw-ne perspektywy analityczne: „architektonicz-na” i „społeczna”, zakładające, że albo anga-żujemy się w pozornie „apolityczną” dyskusję o narzędziach planowania przestrzennego lub projektowania urbanistycznego, zarezerwowa-ną dla specjalistów od „architektury miasta”, albo zwracamy się ku społeczności miejskiej: bytowi, którego przestrzenność jest – być może ważnym, ale tylko – akcydensem, i można ją z tego względu w analizie pominąć.

Oczywiście istnieją z jednej strony architekto-nicznie nieuporządkowane przestrzenie pełne miejskiego gwaru, a z drugiej – spektakular-nie zaprojektowane miejsca, które pozostają puste. Dzieje się tak jednak nie dlatego, że interwencja architektoniczna i logika procesu społecznego są od siebie niezależne; to skutek głębszych przemian. Próba skierowania debaty o zagospodarowaniu przestrzeni w sposób partycypacyjny na tory „architektoniczne” („porozmawiajmy o ścieżkach rowerowych i lokalizacji ławek, wysokości wieżowców, osiach i dominantach kompozycyjnych, a nie o wizji centrum miasta i prawach do decy-dowania o sposobie użytkowania przestrzeni publicznej”) lub „społeczne” („nie debatujmy o infrastrukturze, ale o ludziach, którzy za-mieszkują miasto”) jest z tego punktu widze-nia ideologicznie nacechowana, a w konse-kwencji dyskusja zostaje ucięta, zanim w ogóle zdąży się rozpocząć. Odmawiając prawa głosu wszystkim, którzy podważają panujący porzą-dek, czyni ona miasto zjawiskiem oczywistym i danym: przekazanym z jednej strony przez tradycję życia społecznego, z drugiej – przez tradycję architektoniczną. Kwestionuje się istnienie sporu, gdyż przyjmuje się, że w sprawach fundamentalnych już uzgodni-liśmy nasze stanowiska, albo też, że nie ma o czym dyskutować. Nie chcemy zaprzeczać, że

miasto może być badane jako przedmiot (teorii projektowania urbanistycznego lub socjologii), jednak wychodzimy z założenia, że jest ono procesem politycznym, w którym formy zasta-ne są powtórzone i przekształcone albo umiar-kowanie lub radykalnie zakwestionowane.

Rozstrzyganie o kształcie wspólnoty i modelu władzy jest zawsze gestem porządkującym fizyczne zagospodarowanie przestrzeni pu-blicznej. Możemy zatem mówić o przestrzeni publicznej totalitarnej albo demokratycznej i partycypacyjnej, konsensualnej lub ago-nistycznej: o stopniu i sposobie kontroli jej transformacji decyduje wybór polityczny. Przesądza on o tym, kto, dlaczego, w jakim zakresie i za pomocą jakich narzędzi może mieć wpływ na plan i projekt, lub bardziej współcześnie: na proces planowania i projekto-wania. Stanowi następnie o tym, kto decyduje o użytkowaniu i przekształceniach już zabudo-wanej przestrzeni i czy działania podejmowa-ne spontanicznie, bez legitymacji prawnej lub politycznej, podlegają osmotycznej samoregu-lacji, czy też są przykrojone zgodnie z normą prawną lub polityczną: czy „partyzancko” nasadzone drzewa zostaną wycięte, czy ławki przyniesione przez mieszkańców i stoły do wspólnego spożywania posiłków zostaną usunięte, gdyż nie mieszczą się w wizji urba-nistycznej opracowanej na zlecenie władz. Oddziela i antagonizuje ponadto lub zbliża do siebie ludzi, którzy rozstrzygają o zagospoda-rowaniu przestrzeni w jej aspekcie funkcjonal-nym, estetycznym i symbolicznym, oraz tych, którzy jedynie z niej korzystają lub są z niej wykluczeni. Określa, kto dopuszcza kolejnych uczestników procesu zarządzania przestrzenią miejską oraz jakie kryteria selekcji stosuje: ra-cjonalność, dochód, interes prawny, posiadane prawa rzeczowe lub inne.

Decyzją polityczną jest wreszcie określenie, czy przestrzeń publiczna będzie „salonem

miasta” dla tych, którzy w tym salonie mogą się pojawić, a także dla tych, którzy tworząc salon, chcą wykreować swój wizerunek; miej-scem spędzania wolnego czasu, a nawet – jak wskazuje Harald Bodenschatz – rodzajem „par-ku tematycznego «wielkomiejskie centrum dla klasy średniej»”2 – dla tych, którzy tym czasem dysponują; miejscem społecznej integracji tych, którzy są na tę integrację gotowi oraz otwarci; ewentualnie przestrzenią tranzytu dla tych, którzy potrzebują jedynie przemiesz-czać się pomiędzy rozproszonymi przestrzenia-mi prywatnymi i niczego więcej w mieście nie poszukują. Rozszerzanie lub zawężanie zakre-su kontroli przyczynia się również do blokowa-nia lub wspierania rozwoju przestrzeni stale lub czasowo autonomicznych, które stanowią alternatywę dla uporządkowanej przestrzeni publicznej władzy miejskiej – na przykład squatów czy zabudowy wzniesionej poza kontrolą administracyjną. Przesądza ponadto o ich skali: wówczas wiemy, czy Inny może podporządkować sobie całą dzielnicę, cały budynek, czy jest zepchnięty do pojedynczych enklaw, czy wreszcie zupełnie znika, gdyż władza penetruje każdy element przestrzeni miasta i nadaje mu odpowiedni wyraz, zgod-nie z zasadą kompozycyjnej spójności. Stajemy wobec tego przed pytaniem, jakie relacje spo-łeczne i między kim a kim chcemy wzmacniać lub kształtować, a także gdzie w przestrzeni będą mogły one znaleźć swój wyraz.

Decyzja polityczna ustanawia w ogóle pole pojęciowe debaty nad stanem i kierunkiem rozwoju przestrzeni publicznej, czyli określa jej przedmiot, rozróżniając to, co istotne, od tego, co marginalne. Determinuje więc miejsce wartości kompozycyjno-architektonicznej

2 H. Bodenschatz, Die Zentren im Wettbewerb am Beispiel Berlin: Historisches Leitbild – zukunftsfähige Strategien, [w:] Die Zukunft der Zentren. Die Zukunft des Handels, Hamburg: Stadtentwic-Stadtentwic-klungsbehörde, 1999, s. 17.

autoportret 2 [37] 2012 | 18 autoportret 2 [37] 2012 | 19

Page 4: Paweł Jaworski - Przestrzeń radykalnej demokracji

przestrzeni w procesie jej społecznej ewaluacji oraz ustawia architekta w społecznym szeregu.

Wszystko to nie jest neutralnym dodatkiem, lecz stanowi sam rdzeń koncepcji demokracji: kształt wspólnoty i kształt miasta są od siebie zależne. Z tego to powodu Georg Simmel mógł naszkicować zarys estetyki socjologicznej, wskazując na to, że systemy totalitarne są splotem programów odgórnego kontrolowania i porządkowania społeczeństwa oraz przestrze-ni zgodnie z ideą symetrii: odpowiedniości części wobec całości3. Postulują one istnienie transcendentnego punktu obserwacyjnego leżącego poza obszarem procesów społecznych i poza miastem – ustanawiają zatem spojrzenie totalne: można nie tylko wziąć pod lupę każdą część z osobna, ale również całość, dostrzec centrum i peryferia, powiedzieć, co jest ważne, a co mniej istotne dla budowania eurytmicz-nej kompozycji, a następnie nadzorować jej formowanie. Architekt i urbanista moderni-styczny podobnie: może stanąć „na zewnątrz” dzieła, które tworzy, może uczynić je jako całość przedmiotem swojej percepcji, może narysować koncepcję, a następnie ją zrealizować.

Pojęcia witruwiańskiej teorii kompozycji architektonicznej i koncepcji procesu pro-jektowego stają się jednak niewystarczające, gdy próbujemy opisać asymetryczny, niehie-rarchiczny urok przestrzeni demokratycznej. „Ideał symetrii – pisze Simmel – i logicznej spójności, która centralnie wyznacza sens każdego poszczególnego elementu, odrzuca się tu na rzecz innego ideału, który pozwala każdemu elementowi żyć niezależnie, według własnych dyspozycji, skutkiem czego całość przedstawia, rzecz jasna, obraz chaotyczny

3 G. Simmel, Estetyka socjologiczna, [w:] tegoż, Most i drzwi. Wybór esejów, tłum. M. Łukasiewicz, Warszawa: Oficyna Naukowa, 2006, s. 42.

i nieregularny”4. Zauważmy – co będzie nam pomocne w dalszych rozważaniach – że w ten sposób można opisać partycypacyjne struktu-ry architektoniczne, których projektowanie animuje i nadzoruje Lucien Kroll.

Jaki szkic estetyczno-socjologiczny moglibyśmy narysować, próbując ująć politykę partycypa-cyjną wobec przestrzeni publicznej w naszym mieście?

ProJektowAnIe urbAnIStycZne JAko Problem PolItycZny

Obecnie mamy do czynienia z wprowadzaniem lub zrzucaniem z różnych szczebli drabiny partycypacji tych, którzy dotychczas byli wykluczeni z projektowania zagospodarowania przestrzeni publicznej miasta. Z jednej strony wprowadza się uprzednie badanie preferencji, zasięga się opinii na temat gotowych rozwiązań, angażuje w pracę warsztatową – z drugiej strony następuje częściowe lub całkowite izolowanie mieszkańców od informacji i decyzji. Odnosimy się oczywiście do przestrzeni, która była uprzed-nio kształtowana przez silną, scentralizowaną władzę osadzoną na skonsolidowanej własności (przestrzeń publiczna oraz budynki tworzące jej obudowę), zlecającą wytwarzanie wielkoskalo-wych projektów państwowym pracowniom. To sytuacja, do której w pierwszej kolejności odno-sił się Simmel. Teraz przestrzeń ta jest zarządza-na w sposób rozproszony, co z natury opiera się na konflikcie przeplatanym stanami względnej równowagi pomiędzy interesami różnych pod-miotów osadzonych na własności komunalnej i prywatnej, zapisanymi w mikroprojektach sporządzanych na podstawie konkursów, prze-targów lub jednostkowych zleceń.

Nie usadawiamy się jednak – jak mogłoby się wydawać – tylko w domenie kruchego

4 Tamże, s. 40−41.

konsensusu pomiędzy racjonalnymi w sensie ekonomicznym aktorami gry o miasto czy też w polu debaty, której stróżują regulatywne idee racjonalności komunikacyjnej. Znajdu-jemy się w obszarze trwałego sporu, walki o grunty ekonomicznie i społecznie atrak-cyjne, o miejsce ekspresji aspiracji władz miejskich z jednej strony, z drugiej – obywa-telskich dążeń mieszkańców i użytkowników miasta, domagających się miejsca dla różnych praktyk życia codziennego, często wykracza-jących poza ramy kreacji wizerunku miasta. Nie jest zatem tak, że udział właścicieli grun-tów, których prawo do nieruchomości jest chronione, naturalnie pociąga za sobą party-cypację mieszkańców i użytkowników miasta – a nawet jeżeli tak się dzieje, to nie mamy pewności, czy służy to rzeczywistemu ich upodmiotowieniu, czy jest jedynie wyreżyse-rowanym spektaklem kreowania pozornego uczestnictwa, gdzie zaproszeni wybierają to, co wybrali już zapraszający, albo potwierdza-ją swym głosem dominującą ideologię i tym samym konserwują system.

Powyższe praktyki należy jednak widzieć – jak już wspominaliśmy – na dyskursywnym tle. Oprócz refleksji nad opisanym proce-sem stawiane są pytania o to, kto z punktu widzenia zarządzania miastem dysponuje istotną wiedzą o przestrzeni, czy można ją uporządkować, podkreślając niektóre treści, a usuwając pozostałe, i kto jest podmiotem wartości, której nosicielem jest przestrzeń publiczna. Ponadto: czy wszystkie poglądy estetyczne są uprawnione i czy sprowadzanie dyskusji nad kształtowaniem tej przestrzeni do konfrontacji sądów smaku nie masku-je istotnych problemów. Ostatecznie: kto i po spełnieniu jakich kryteriów może w tę debatę się włączyć. Uzyskanie odpowiedzi na te pytania wymaga zwrócenia się ku wybo-rom politycznym, gdyż sama debata nie jest chaotyczną plątaniną równoprawnych głosów

autoportret 2 [37] 2012 | 18 autoportret 2 [37] 2012 | 19

Page 5: Paweł Jaworski - Przestrzeń radykalnej demokracji

)

i wątków: każde stanowisko zakłada rozdzie-lenie episteme od doxa i rości sobie prawo do uniwersalności.

Przesuwanie granicy pomiędzy tym, co w dys-kusji o przestrzeni publicznej miasta i w dzia-łaniach projektowych dopuszczone, a tym, co z nich wykluczone, nie jest kwestią jedynie reform ustrojowo-prawnych. Nakłada się na złamanie paradygmatu modernistycznego my-ślenia o mieście, co już wspomniany nestor ar-chitektury partycypacyjnej widzi jako przejście od systemu opartego na wykluczeniu wszelkiej alternatywy względem wizualnego porządku i racjonalnego spojrzenia ahistorycznego – od zdefiniowanych, ostatecznych i wielkoskalo-wych rozstrzygnięć projektowych, umożliwiają-cych skupienie w rękach polityków i ekspertów odpowiedniej władzy (w tym władzy nad kształ-towaniem środowiska), uprzednio ustanowio-nej jako system „cichej” samorządności (quiet self-management), do systemu rozwijających się w czasie, małoskalowych interwencji, w którym ujmuje się środowisko i człowieka holistycznie5. Takie przesunięcie – o czym Kroll nie wspomina wprost – prowadzi nas jednak do przewartościo-wania koncepcji przestrzeni publicznej.

Skoro jednak zdecydujemy się na deregulację i rozpraszanie odpowiedzialności za przestrzeń publiczną i miasto, jakich możemy spodziewać się efektów? Odpowiedź wcale nie jest oczywista.

Od „subsydiarnOści decyzji” dO „subsydiarnOści kOmpOzycji”6

Jakie jest zadanie projektanta lub plani-sty, który włącza się we wskazany proces deregulacji?

5 L. Kroll, Manifesto: Slow Mutation of Housing Politics, „Architextos” 2001, 18 November (www.vitruvius.com.br/revistas/read/arquitextos/02018/830/en, dostęp: 22 marca 2012).6 Tamże.

Czy jako osoba o odpowiednim wykształceniu i przygotowaniu praktycznym, zgodnie z ideą podziału pracy, który kulminuje w zawodowej, sektorowej specjalizacji, powinien jedynie opracowywać pod względem formalno-este-tycznym i techniczno-konstrukcyjnym wyniki warsztatów projektowych, w których biorą udział mieszkańcy lub użytkownicy przestrze-ni publicznej (oczywiście nie oceniając tych wyników)? Czy powinien również animować takie warsztaty, ewentualnie wspierać pro-fesjonalnych moderatorów albo uczestniczyć w nich jako zewnętrzny ekspert od projekto-wania przestrzeni?

Może oprócz architektów i urbanistów racjo-nalnych potrzebujemy również rozumnych, którzy dysponowaliby krytycznym ostrzem do operowania szeroko pojmowanej przestrzeni publicznej z architektonicznej perspekty-wy? W końcu zaproponowane przez Krolla zastąpienie racjonalnych, ahistorycznych i wielkoskalowych wizji przez symbolicznie nasycone, świadome swych korzeni i kon-tekstu mikroprojekty może być narzędziem wykluczania tych, którzy w ramach nowej wizji się nie mieszczą, nie odnajdują sensu w przywracaniu tożsamości przestrzeni w taki sposób, jakby modernizm nigdy nie zaistniał i nie zmienił w sposób nieodwracalny naszych miast. Wszak opisywany przez niego krok niekoniecznie musi być przejściem od mo-dernistycznego „przeznaczenia” – posługując się pojęciami Leona Kriera – do postmoder-nistycznego „wyboru”, lecz odnowieniem or-todoksyjnego myślenia: będziemy się upierać przy innym programie, lecz z równie żelazną konsekwencją. Zadaniem architekta w takich warunkach byłaby „estetyczna psychoanali-za”, która – zgodnie ze słowami Wolfganga Welscha – służyłaby ujawnieniu właśnie tego, co w konwencjonalnym wyobrażeniu o prze-strzeni i zasadach jej kształtowania się nie mieści, a także przebudowie doświadczenia

i praktyki projektowej poprzez przywrócenie wykluczonych treści7.

Może nawet więcej: dla architektów i urbani-stów jest miejsce wśród „miejskich partyzan-tów”, którzy – rozwijając działania, którym patronuje hasło DIY urbanism – dokonują kry-tycznych wyborów praktycznych i bezpośred-nio, bez legitymacji walczą o jakość zagospoda-rowania przestrzeni?8

Zmęczenie żmudnym procesem planowania lub projektowania, w ramach którego nie zawsze osiąga się spektakularne efekty, skutkuje fascy-nacją widowiskową wypowiedzią „geniusza” – posługując się językiem estetyki romantycz-nej, czy też „starchitecta” – używając pojęcia współczesnego: postaci, która dzięki swej bie-głości i inwencji jednym gestem projektowym, zrodzonym w trakcie podmiotowo ufundowane-go procesu projektowego, rozwiązuje problem i w ślad za rozstrzygającą decyzją władzy przedstawia przedmiot – dzieło, o którego proces powstania nie musimy się troszczyć. To, co estetycznie intrygujące, jawi się jednocze-śnie jako ekonomicznie właściwe, gdyż przy minimalnym nakładzie pracy otrzymujemy maksimum przestrzennego efektu. W końcu nie zależy nam na używaniu konkretnych narzędzi, ale na zagospodarowaniu placu.

Można jednak także zaproponować argumen-tację skupioną na procesie. Właściciel terenu może swobodnie, w granicach prawa, dyspono-wać swoją nieruchomością na cele budowlane; właścicielem przestrzeni publicznej jest gmi-na, a gmina to jej mieszkańcy. Zatem powinni oni albo poprzez swoich reprezentantów, albo bezpośrednio sterować zagospodarowaniem

7 W. Welsch, Estetyka i anestetyka, tłum. M. Łukasiewicz, [w:] Postmodernizm. Antologia przekładów, red. R. Nycz, Kraków: Baran i Suszczyński, 1997, s. 540−541.8 M. Spasiewicz, Architektura i partycypacja, „Kultura Enter” 2011, nr 36.

autoportret 2 [37] 2012 | 20 autoportret 2 [37] 2012 | 21

Page 6: Paweł Jaworski - Przestrzeń radykalnej demokracji

swojej własności – niezależnie od tego, jak bar-dzo czasochłonny i kosztochłonny byłby ten proces i jakie byłyby jego urbanistyczne efekty. Dokładając do założeń politycznych kolejne – że mieszkańcy w sposób bezbłędny formułują nie tylko sądy smaku, lecz również w pełni rozpoznają konsekwencje swoich estetycznych wyborów, otrzymujemy drugi prosty schemat: kolektywny inwestor zatrudnia architekta i włącza jego projektową wypowiedź w szeroki proces planowania.

Oba schematy rażą uproszczonymi przesłankami. Z jednej strony należy podkreślić, że urbani-styczny proces projektowy nie jest procesem psychologicznym, ale społecznym i w warunkach demokratycznych takim powinien pozostać. Z drugiej – estetyczny egalitaryzm nie pozwala nam dostrzec, że różne osoby mogą wzbogacać jego przebieg i rezultaty w odmienny sposób, a zadanie profesjonalnego projektanta jest w takiej sytuacji bardzo istotne. Z jednej strony konieczne jest animowanie przebiegu, z drugiej – krytyka zgłaszanych propozycji, gdyż za fasadą estetycznych preferencji kryje się szereg aneste-tycznych, czyli „niewidocznych” problemów.

Oczywiście można przyznać, że rolą architek-ta lub urbanisty jest wydobycie i nazwanie wszystkich naszych przestrzennych przy-zwyczajeń, które uznajemy za dane i któ-rych obecną formę afirmujemy, a następnie zorganizowanie projektowanej przestrzeni w taki sposób, żeby była ona podporządkowana wyrażonym preferencjom. Projektant może i powinien pełnić jednak również funkcję krytyka, jeżeli będzie ujawniał to, co umyka naszym konwencjonalnym obrazom przestrze-ni i jej standardowym konceptualizacjom. Nie znaczy to wcale, że ma być ucieleśnieniem wszechogarniającego rozumu.

Posługując się w tym kontekście Freudowskim pojęciem, które powtarza Welsch, proces ujaw-

niania tego, co ucieka naszemu spojrzeniu, oraz rozszerzania doświadczenia, jakim jest obco-wanie z przestrzenią, poprzez nadanie nowego znaczenia ukrytemu, czyli temu, co właśnie nie jest doświadczane, można nazwać „prze-pracowaniem” (Durcharbeitung). „Urbanistyczna psychoanaliza” skoncentrowana na tej funkcji uzyskiwałaby wsparcie ze strony anestetyki, po-zwalającej odkryć, że naturalne dla nas i oczy-wiste ujmowanie obecnego ukształtowania przestrzeni oraz wyobrażenie o jej pożądanym ukształtowaniu są anestetycznie podbudowane: opierają się one na ograniczeniach indywidual-nego sposobu doświadczania środowiska (który najczęściej podlega stępieniu i standaryzacji, sprawiając, że stajemy się niewrażliwi na różne nietypowe aspekty doznawania), a także na wpojonych nam „obrazach archetypicznych” („archetypische” Schemata)9, które organizują naszą percepcję. Kiedy jesteśmy pytani o rynek, widzimy przestrzeń obudowaną w pierzejach kamienicami, z fontanną na środku; kiedy o ulicę śródmiejską – widzimy „salon”, eleganc-ki deptak obsadzony szpalerami drzew i z ka-wiarniami w parterach budynków. Pozornie od wieków nic się nie zmieniło: „obraz arche-typiczny” dobrego miasta skupia nadal te same treści. Praca nad tą ideą powinna jednak prowa-dzić do wskazania, że przestrzeni publicznej zawsze można doświadczać szerzej – a zatem możną ją także użytkować i kształtować inaczej.

Zadaniem krytycznej urbanistyki będzie ujaw-nianie tego, co dominujący w danym momen-cie konsensus w odniesieniu do przestrzeni publicznej próbuje wyprzeć. „Chodzi o oddanie głosu wszystkim uciszanym w ramach istniejącej hegemonii” – wskazuje Chantal Mouffe, opisując funkcje sztuki krytycznej; o „wydobycie wielości praktyk i doświadczeń, które stanowią tkankę danego społeczeństwa, wraz z konfliktami,

9 W. Welsch, Ästhetisches Denken, [w:] tegoż, Ästhetisches Denken, Stuttgart: Reclam, 2003, s. 34.

jakie za sobą pociągają”10. Będziemy wówczas eksperymentować, pokazywać alternatywne rozwiązania, wskazywać, w jaki sposób narzuca-na jest jedna obowiązująca wizja urbanistycznej rzeczywistości – przez to uniemożliwiając debatę i konfrontację stanowisk. To są realne zagro-żenia partycypacyjnego zarządzania miastem, zwłaszcza w sytuacji, gdy do głosu dochodzą najsilniejsze podmioty (władza polityczna lub ekonomiczna). Oprócz moderowania, procesy wymagają zatem gruntownej, równoczesnej krytyki ze strony osób wprawionych w przeszu-kiwaniu społecznej podświadomości. Oczywiście nie tylko architektów i urbanistów.

Napięcie między przedmiotowym i procesu-alnym spojrzeniem na przestrzeń publiczną jest widoczne nie tylko w dziedzinie partycy-pacyjnego planowania i projektowania, lecz również w dyskusji o tym, czy możemy się zgodzić, by przestrzeń publiczna sama w sobie była partycypacyjna, oraz o tym, jakie mogą być konsekwencje naszych decyzji. W założe-niu, że proces planowania i projektowania jest ciągły i przekracza ramy projektu bądź planu (rysunku architektonicznego lub urbanistycz-nego), nie chodzi o to, by uznać, że przestrzeń jest tworzona na bazie jednego profesjonalne-go projektu, a następnie przebudowywana na podstawie kolejnego i tak dalej, lecz o to, że oprócz gestu projektanta o kształcie przestrze-ni decyduje równoprawny gest użytkownika. Zależność pomiędzy planem lub projektem, opracowanymi nawet z użyciem narzędzi partycypacyjnych, a przestrzenią, nie jest wówczas kwestią prostego determinizmu. Współbieżne przekonanie o przedmiotowej naturze formy architektury oraz fetyszyza-cja projektu zostają zastąpione przez analizę

10 Ch. Mouffe, Agonistyczne przestrzenie publiczne i polityka de-mokratyczna, tłum. J. Maciejczyk, [w:] Recykling idei, http://recyklingidei.pl/mouffe_agonistyczne_przestrzenie_pu-bliczne_polityka_demokratyczna (dostęp: 22 marca 2012).

autoportret 2 [37] 2012 | 20 autoportret 2 [37] 2012 | 21

Page 7: Paweł Jaworski - Przestrzeń radykalnej demokracji

miasta jako procesu, natomiast rola architekta ulega odczarowaniu. Skutki takiego przesu-nięcia w skali architektonicznej pozwala nam śledzić Kroll, wskazują na nią także poszuki-wania kolejnych anarchitektów.

Rozszerzając nasze rozważania i powracając jednocześnie do kwestii zarysowanej przez Simmela w szkicu estetyki socjologicznej, mo-żemy teraz zapytać o kształt partycypacyjnej przestrzeni publicznej. Po pierwsze, możemy poszukiwać przestrzeni konsensualnych, które oddane są zorganizowanym wspólnotom lokalnym: mogą je przebudowywać zgodnie ze swoimi oczekiwaniami, wznosić w nich po-mniki, nasycać je swoimi symbolami, a każde z tych działań może się odbywać poza grani-cami kontroli polityczno-urbanistycznej, choć w ramach legalnej procedury. Zainteresowanie władzy koncentruje się na koordynowaniu rozwoju całego miasta, natomiast przestrzenie publiczne pozostawia mieszkańcom. Z wy-jątkiem przestrzeni kluczowych dla kreacji wizerunku i najcenniejszych pod względem ekonomicznym, które nadal nie są partycypa-cyjne. Nie to jest jednak najważniejsze, lecz dwustopniowy charakter całej struktury: na szkielecie rozpostartym przez władze miejskie przy wsparciu ekspertów urbanistów rozpina się partycypacyjna przestrzeń publiczna.

Czy możliwa jest jednak przestrzeń publicz-na, która byłaby radykalnie partycypacyjna? Wówczas mielibyśmy do czynienia z obszarami w pełni autonomicznymi, spośród których każdy oddawany byłby temu, kto zgłasza akces do procesu zarządzania miastem, a raczej jego częścią. Zamiast jednej przestrzeni publicznej mielibyśmy takich przestrzeni wiele. Nie mo-glibyśmy po prostu uzgadniać interesów, gdyż uznawalibyśmy w pełni nieredukowalny plura-lizm i antagonizm społeczności miejskiej. Nie moglibyśmy wznieść się na metapoziom urbani-stycznego spojrzenia i kontroli, nie moglibyśmy

ujmować przestrzeni publicznej w całości, gdyż każda próba kartograficzna kończyłaby się fia-skiem. Nie moglibyśmy zarządzać nią globalnie i opisywać jej uniwersalnym językiem, którego ersatz stanowi język kompozycji urbanistycz-nej. Jedyne, co moglibyśmy robić, to poznawać je jedna po drugiej, respektując logikę każdej z nich i równocześnie poszukując połączeń.

Wizję takiego miasta jako Nowego Babilonu przedstawił Constant Nieuwenhuys. Czy jednak miasto dla agresywnego nomady, nowego homo ludens, jest dla nas nadal inspirujące? Czy też po półwieczu, po przewartościowaniu kon-cepcji klasy kreatywnej, patrzymy bardziej kry-tycznie na taką próbę uczynienia przestrzeni radykalnie partycypacyjną? Czy nie jest zatem tak, że odgórny proces rozpraszania odpowie-dzialności za przestrzeń publiczną powinien łączyć się z oddolnym procesem jej podejmowa-nia? Być może pierwszych form autonomizacji uprzednio totalnej przestrzeni publicznej powinniśmy poszukiwać w squattingu?

kto JeSt włAścIcIelem PrZeStrZe-nI PublIcZneJ?

Przesądzenie o włączaniu różnych podmiotów w proces decydowania o przestrzeni lub wyłą-czaniu z niego jest sprawą polityczną, a brak konsekwencji w tym zakresie obnaża nieredu-kowalną różnorodność perspektyw. W rezulta-cie nie możemy uzgodnić, czy chcemy spraw-nie i szybko działającej władzy, formułującej problemy na podstawie obiektywnych diagnoz bazujących na eksperckiej wiedzy o przestrze-ni, a także profesjonalnie rozwiązującej posta-wione kwestie. Władzy, która jedynie w sposób przejrzysty informuje o swoich zamierzeniach inwestycyjnych dotyczących przestrzeni publicznej. Nie potrafimy rozstrzygnąć, jak powinniśmy uczestniczyć w decydowaniu o zagospodarowaniu przestrzeni: czy w for-mie umiarkowanej, czyli takiej, gdzie nasze

preferencje ex ante lub opinie ex post są badane i uwzględniane pod warunkiem, że zostaną uprzednio uznane za zasadne (przez kogo? we-dług jakich kryteriów?), czy też w formie ra-dykalnie uspołecznionej – gdzie jak najszersze grono mieszkańców i użytkowników miasta stanowi o jego kształcie, a władze jedynie wy-konują ich wolę. Nie wydaje się, żebyśmy tak samo oceniali, czy oprócz skutków podejmowa-nia decyzji przestrzennych jest dla nas ważny również sposób dochodzenia do rozwiązania i czy odpowiedzialność za przestrzeń, która kształtuje się przy okazji współdecydowania, była warta poświęcenia. Schodząc o poziom niżej: nie jest do końca jasne, za które prze-strzenie chcemy czuć się odpowiedzialni i czy ta odpowiedzialność jest w przestrzeni równo rozłożona. Nie stawiamy wprost problemu wieloznaczności pojęcia własności.

Za opisanymi kwestiami skrywa się odmien-ność racji stojących za decyzją o inicjowaniu oraz o skali i przebiegu procesów partycypa-cyjnych, a także za żądaniem uczestnictwa lub odmową udziału. Nie jest to jednak kwestia wyłącznie filozoficznego sporu o uzasadnienie, który możemy rozważać teoretycznie. Partycy-pacja nie jest neutralnym narzędziem, które możemy przekazywać sobie z rąk do rąk, nie-zależnie od zajmowanego stanowiska politycz-nego. Stanowi narzędzie politycznie nacecho-wane – i projektując przestrzeń publiczną, nie będziemy mogli od tego uciec.

W związku z powyższym staniemy, po pierw-sze, obok tych, którzy uważają, że rozszerzanie współuczestnictwa spowalnia sam proces, znacząco i nadmiernie go komplikuje lub kie-ruje ku rozwiązaniom wtórnym: wybieramy to, co dobrze znamy. Tych nie będzie intere-sowała swobodna dyskusja na poziomie doxa lecz, „twardej” episteme, której ucieleśnieniem jest wiedza ekspercka. Partycypacja będzie dla nich procedurą, którą można – jak każdą

autoportret 2 [37] 2012 | 22

Page 8: Paweł Jaworski - Przestrzeń radykalnej demokracji

procedurę – zastąpić inną, bardziej efektyw-ną, pozwalającą osiągać urbanistyczne cele szybciej albo zmaksymalizować efekty naszej pracy. Dom będzie ważniejszy od młotka, którym wbijamy kolejne gwoździe. Ludzie ci będą rzecznikami społeczności czy grup, dla których taka koncepcja architektury przestrzeni publicznej jest zadowalająca lub po prostu wygodna.

Po drugie, pojawią się tu ci, dla których kreowanie zagospodarowania przestrzeni publicznej jest elementem partycypacyjnego zarządzania miastem prowadzonego przez jego mieszkańców. Partycypacja jest dla nich zasadą możliwą do zrealizowania za pomocą różnych partycypacyjnych narzędzi, o które można toczyć spór natury technicznej.

Rozumienie pojęcia „mieszkańcy” będzie źró-dłem dalszych podziałów. Dla jednych będą to wszyscy mieszkańcy decydujący bezpo-średnio, dla innych, uwikłanych w założenia teorii reprezentacji – mieszkańcy wybierają-cy za pośrednictwem swoich liderów. Jedni, wychodząc ze stanowiska legalistycznego, będą tym pojęciem chcieli określić wszyst-kich mieszkańców wskazanych przepisami prawa, inni – wszystkich użytkowników przestrzeni miejskiej. Jeszcze inni, opierając się na założeniach etycznych, będą poszuki-wali drogi maksymalnego rozszerzenia grona uczestników procesów zarządzania miastem.

Zanim zaczniemy prowadzić jakiekolwiek warsztaty projektowe lub pisać specustawę partycypacyjną, upewnijmy się zatem, jaki światopogląd polityczny zakreśla horyzont naszych działań i jakiej wizji wspólnoty służymy. Uchylanie się od deklaracji jest już zajęciem stanowiska.

klatka schodowa centrum socjalnego katolickiego Uniwersytetu w louvain, proj. lucien kroll, 1970–1972

fot.

: x. d

e ja

urã

©gu

iber

ry

autoportret 2 [37] 2012 | 22