Ludzie torpedy (Żółty Tygrys)

53

Transcript of Ludzie torpedy (Żółty Tygrys)

Page 1: Ludzie torpedy (Żółty Tygrys)
Page 2: Ludzie torpedy (Żółty Tygrys)

STANISŁAW BISKUPSKI

LUDZIE-TORPEDY

| SCAN & OCR by [email protected] |

1

WYDAWNICTWO MINISTERSTWA OBRONY NARODOWEJ

Page 3: Ludzie torpedy (Żółty Tygrys)

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1957/02 Stanisław Biskupicki

2

Okładkę projektował M. Wiśniewski Scan & OCR [email protected] © Copyright by Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej Warszawa 1957 r., Wydanie I

SCAN & OCR by [email protected] 2009 Printed in Poland Nakład 100 000 egz. Objętość 3,9 ark. wyd. 5-ark. druk. Papier druk. mat. VII kl. 70 g. Format 70 x 100/32 z Fabryki Papieru w Myszkowie. Oddano do składu 4.10.57 r. Druk ukończono dn. 20.11.57. Wojskowa Drukarnia w Łodzi. Zam. nr 901 z dn. 7.10.57 Cena zł 5.- D-8

Page 4: Ludzie torpedy (Żółty Tygrys)

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1957/02 Stanisław Biskupicki

3

SPIS TREŚCI: WYBUCH NASTĄPI ZA PIĘC MINUT...........................................................5 WIELKA MISTYFIKACJA.............................................................................13 GOŚCIE Z WILLI „CARMELLA”..................................................................17 „OLTERRA” ....................................................................................................23 „DECIMA FLOTTIGLIA MAS” .....................................................................30 DROGA DO RAJU ..........................................................................................35 ZEMSTA KAPITANA HASIMOTO...............................................................43 ZAKOŃCZENIE..............................................................................................49

Page 5: Ludzie torpedy (Żółty Tygrys)

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1957/02 Stanisław Biskupicki

4

Wszystko zaczęło się jeszcze ćwierć wieku temu. Rankiem 1 listopada 1918

roku, a więc zaledwie na dziesięć dni przed zakończeniem pierwszej wojny światowej, cichym portem austriackim Pori wstrząsnął potężny wybuch. Zanim ktokolwiek zdołał się zorientować, krążownik „Viribus unitis” poszedł na dno.

Był to okres, kiedy ludzkość miała już tak dość wojennych sensacji, że nawet owo niezwykłe zdarzenie przeminęło bez większego echa.

Sprawa była jednak godna uwagi. Energiczny i pomysłowy porucznik marynarki włoskiej Rafael Paolucci

zameldował się któregoś dnia u swych przełożonych przedstawiając projekt minowania nieprzyjacielskich obiektów przez wytrawnych pływaków. Aby przekonać swe władze o realności tego projektu, postanowił osobiście przygotować się do eksperymentu. Długotrwałe ćwiczenia nie przyniosły jednak oczekiwanych rezultatów. Młodemu zapaleńcowi przyszedł z pomocą inżynier Rosetti. Wspólna praca przyniosła w rezultacie oryginalną konstrukcję przypominającą kształtem torpedę, którą kierować miał uczepiony za nią człowiek. Głowica torpedy, w której znajdowało się 170 kilogramów materiału wybuchowego, zaopatrzona była w silny magnes utrzymujący ładunek przy burcie statku. Po wielokrotnych próbach Paolucci doczekał się wreszcie swego Wielkiego Dnia. 31 października dokonał wypadu do Pori i wypad ten uwieńczył sukcesem.

W dowództwie włoskim wydarzenie to zanotowano jednak nie tyle jako fakt o znaczeniu historycznym, ile jako pomysł godny szerszego zastosowania w przyszłości...

Page 6: Ludzie torpedy (Żółty Tygrys)

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1957/02 Stanisław Biskupicki

5

WYBUCH NASTĄPI ZA PIĘC MINUT Dowódca pancernika „Valiant”, komandor Morgan, jeszcze raz spojrzał na

swych niecodziennych gości i zwróciwszy się do pierwszego z nich spokojnym, trochę znudzonym głosem zapytał:

— Więc to już wszystko? Tamten skinął głową. — Tak, to niewiele... hm... — Morgan mówił jak gdyby do siebie — bardzo

niewiele, signer... — ...De la Penne... — podpowiedział człowiek siedzący w dziwacznym

kostiumie naprzeciw komandora. — ...Signor De la Penne. To szkoda... Wielka szkoda... Jest pan człowiekiem

inteligentnym i powinien pan zrozumieć, że prawa wojny są równe wobec wszystkich, że nie mogę dla pana robić wyjątku, chociaż jestem osobiście pełen uznania dla pańskiej odwagi i determinacji... O ile się domyślam, pański zamiar należał do rzędu tych, które godne są szerszego opisu i upamiętnienia w latach pokoju. Bardzo żałuję, że swą tajemnicę tak uparcie trzyma pan, signor De la Penne, wyłącznie przy sobie. Zapewniam pana, że wnet będziemy wiedzieli wszystko... Więc?

De la Penne siedział z opuszczoną głową i nie reagował na słowa swego rozmówcy. Zdawałoby się, że błądzi myślami poza tematem, do którego skłonić go chciał komandor. Półgodzinne powtarzanie w kółko czterech słów „więcej nic nie powiem” znużyło go do tego stopnia, że zastępował je teraz ruchem głowy.

Obok De la Penne siedział drugi jeniec, który przedstawił się jako signor Bianci. Ten jednak nie zdradzał najmniejszej ochoty do jakiejkolwiek rozmowy ze względu choćby na stan krańcowego wyczerpania. Morgan przyjrzawszy się im obu doszedł do przekonania, że De la Penne jest tym, który miałby więcej do powiedzenia, pozostawił więc Bianci w spokoju, całą uwagę poświęcając jego towarzyszowi.

Komandor wpatrywał się w De la Penne oczekując przemiany, ten jednak trwał nadal w odrętwieniu. Morgan był zakłopotany. Po raz pierwszy stwierdził, że nie umie badać jeńców lub, że jeniec ten jest szczególnie zdeterminowany, milczący i uparty. Znajdował się w jego rękach, ale ręce te były wobec niego bezradne. Można było z nim zrobić wszystko, ale komandor na nic nie mógł się zdecydować. Przecież nie chodziło tu o ukaranie sabotażystów i dywersantów, na to zawsze był czas: ważniejszą rzeczą było zdobycie obszerniejszych wiadomości, których znaczenie doceniał w pełni.

Dowództwo Royal Navy już od dawna było poinformowane o planach włoskiej dywersji podwodnej, ale sygnały te były dotychczas lekceważone. W ostatnim jednak czasie komunikaty o niebezpieczeństwie stały się alarmujące. Kto wie, czy nie rozpoczynała się cicha, podjazdowa walka grożąca nieoczekiwanymi ciosami

Page 7: Ludzie torpedy (Żółty Tygrys)

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1957/02 Stanisław Biskupicki

6

1 nieobliczalnymi skutkami. O tym, że obaj jeńcy są przedstawicielami owej podwodnej dywersji, która

miała zagrażać Royal Navy na Morzu Śródziemnym, Morgan nie wątpił, a tamci nawet nie zaprzeczali.

W tej chwili jednak komandor chciał wiedzieć jedno: czy obaj dywersanci zdążyli dokonać swego dzieła i jeśli tak, to kiedy i gdzie należy oczekiwać eksplozji.

Tymczasem śledztwo przeciągnęło się i nie nie wskazywało na to, że uwieńczone zostanie sukcesem. Komandor czuł ogarniającą go apatię. Został obudzony w parę minut po godzinie 3.30. Wtedy to zameldowano mu, że przy jednej z pław wykryto i zatrzymano dziwnych ludzi w gumowych kostiumach, którzy nie dawali odpowiedzi na żadne pytania, żądając jedynie doprowadzenia ich do dowódcy.

De la Penne wyczerpany i ociekający jeszcze wodą stanął w gabinecie komandora usiłując zachować postawę pełną godności i swobody jednocześnie.

— Pan wybaczy spóźnioną porę i nasz strój, panie... — tu spojrzał na złote paski Morgana — panie komandorze, ale przybywam w okolicznościach dość nieoczekiwanych dla siebie i sądzę, że również dla pana...

— Oh... — zaśmiał się Morgan. — Niech się panowie nie krępują... Tak rozpoczęło się przesłuchanie. Morgan próbował początkowo prowadzić

zwykłą towarzyską rozmowę, sądząc, że w ten sposób zyska więcej niż podczas normalnego przesłuchiwania prowadzonego urzędowo przy rozłożonej karcie protokołu. De la Penne był jednak zbyt starym wygą, aby dać się wyprowadzić w pole. Nie zmieniając swobodnego tonu chętnie rozmawiał na wszystkie tematy z wyjątkiem tych, które komandora interesowały najwięcej. Skoro tylko Morgan stawiał -.mu pytania bardziej konkretne, De la Penne zbywał je milczeniem, jak gdyby pytania te dotyczyły rzeczy nieistotnych, nieciekawych i niegodnych tematu towarzyskiej rozmowy. Wtedy Anglik przeszedł na ton bardziej urzędowy dając swemu gościowi do zrozumienia, że jest jeńcem i musi się podporządkować jego wymaganiom. Wówczas De la Penne zamknął usta powtarzając tylko swoje „więcej nic nie powiem” lub odpowiadając na pytania jedynie ruchem głowy. Sprawiał przy tym wrażenie człowieka zaskoczonego złym wychowaniem swego rozmówcy.

Morgan doszedł do przekonania, że w tej chwili z jeńca nie da się nic wydobyć. Sytuacja jednak była zbyt poważna, by można go zostawić w całkowitym spokoju. Obok Gibraltaru Aleksandria byłą najruchliwszym portem na Morzu Śródziemnym. Podwodna dywersja Włochów zorganizowana w sposób sprężysty i dysponująca dobrym sprzętem technicznym mogła w istocie poczynić tu poważne szkody. Zwłaszcza dziś, gdy w porcie gościły pancerniki „Valiant” i „Queen Elizabeth”, lotniskowiec i zbiornikowiec, nie Ucząc pomniejszych jednostek. Wróg miał w czym wybierać. — Signor Bianci...

Page 8: Ludzie torpedy (Żółty Tygrys)

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1957/02 Stanisław Biskupicki

7

Włoch szeroko otworzył oczy i bezmyślnie wpatrywał się w twarz komandora. — Pan jest zmęczony, signor Bianci... Powinien pan odpocząć... Życzyłbym

panu rychłego odpoczynku, ale to zależy od pana. Pan rozumie... Komandor wpatrywał się w oczy Włocha, ale te nie ożywiły się ani na chwilę. —. Czy pan jest gotów odpowiedzieć mi na kilka pytań? — kontynuował

Morgan. — To pozwoliłoby mi zwolnić pana wcześniej, signor Bianci... Włoch nie odpowiedział nawet skinieniem głowy. Komandor się zniecierpliwił,

przycisnął guzik dzwonka. W drzwiach stanął wysoki oficer. — Do Ras el Tin... — wskazał ręką na jeńców. Komandor nie czekał na

rezultaty śledztwa, które w Ras el Tin miał przeprowadzić oficer Intelligence Service. Fakt, iż De la

Penne oraz Bianci mimo wszystko przedostali się w wewnętrzne rejony portu, mógł oznaczać, że zakotwiczonym tu okrętom może w każdej chwili grozić niebezpieczeństwo.

Pod kadłubem „Valianta” przeciągnięto stalową linę. Bez rezultatu. Przeciągnięto po raz drugi i trzeci. Poszukiwania okazały się bezskuteczne: nigdzie nie natrafiono na ślad miny. Mimo to Morgan miał jak najgorsze przeczucie. Niepokój jego wzmógł się jeszcze bardziej, kiedy po krótkim czasie zameldowano mu powrót jeńców z Ras el Tin. Wszystkiego mógł oczekiwać, nawet eksplozji „Valianta”, tylko nie tego, że będzie zmuszony ponownie oglądać twarze De la Penne i Bianci.

Wraz z przybyciem jeńców komandor otrzymał list od oficera Intelligence Service.

„Wyjątkowo uparci — czytał Morgan — sprawa niezwykłej wagi. Jeśli zależy

panu na tym, by zapobiec ewentualnej katastrofie, mogę poradzić tylko jedno... — Komandor uśmiechnął się — ...należy przypuszczać — pisał dalej oficer Intelligence Service — że jeśli mają coś na sumieniu, nerwy ich nie wytrzymają...”

Morgan nie wydawał się być niezadowolony z takiego rozwiązania. — Mam polecenie, signor De la Penne, zatrzymać pana wraz z pańskim

przyjacielem na okręcie... — rzekł swobodnie do jeńca. — Panowie wybaczą, że nie będę mógł gościć ich tutaj. Z rozmaitych względów byłoby to niewskazane. Jestem zmuszony umieścić panów trochę bliżej... Możliwie blisko dna okrętu...

Morgan nie zauważył żadnych zmian na twarzach De la Penne i Bianci. Obaj Włosi zrozumieli sens tej decyzji i obaj zareagowali na nią jednakowo obojętnie, aczkolwiek źródło tej obojętności w obu wypadkach było inne. O ile Bianci sprawiał wrażenie człowieka, któremu już na niczym nie zależy, o tyle De la Penne pod maską obojętności usiłował ukryć lęk. który urodziła decyzja komandora.

W drzwiach stanął oficer wywołany dźwiękiem dzwonka. — Panie poruczniku, proszę wskazać panom ich miejsca...

Page 9: Ludzie torpedy (Żółty Tygrys)

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1957/02 Stanisław Biskupicki

8

— Tak jest, sir. Pomieszczenie, w którym znalazł się De la Penne wraz z współtowarzyszem,

trudno było nazwać kabiną. Ciemna i wilgotna nora, przesiąknięta wilgocią i stęchłymi smarami, mówiła o bezpośredniej bliskości dna. De la Penne nigdy nie lubił zaglądać do podobnych pomieszczeń, a tym razem przerażało go nie tylko swym obskurnym wyglądem, ale czymś, co stanowiło znacznie poważniejszą groźbę, o której Anglicy musieli zapewne cośkolwiek wiedzieć, skoro ich obu umieszczono właśnie tutaj.

Żółte światło odratowanej żarówki rzucało mdły blask, w którym twarz Bianci wydawała się jeszcze bardziej przerażona i blada. Korzyści De la Penne nie mógł z niego mieć już żadnej. Nie nadawał się nawet do tego, by rozmową skrócić ów krótki, lecz tak dłużący się czas, dzielący ich od momentu, który przecież musiał nastąpić.

Tu w ciemności, kiedy nawet przjmiknięte oczy najbliższego współtowarzysza nie mogły widzieć De la Penne, nie potrzebował on grać roli niewzruszonego rycerza. Mógł stać się człowiekiem, zwykłym człowiekiem, który jak wszyscy boi się śmierci.

Historia ostatniej doby jeszcze raz przesunęła się przed jego oczyma. Wydarzenia następowały po sobie tak szybko, że po prostu brak było czasu na rozmyślania.

Dopiero teraz, tu, w tej ciemnej norze, De la Penne mógł z zupełnym chłodem rozważyć tragiczną historię ostatnich dwudziestu czterech godzin.

Było ich sześciu. Pierwszą torpedą dowodził kapitan De la Penne mając do pomocy mechanika Bianci, na drugiej miał płynąć kapitan Martellotta z mechanikiem Marino, na trzecim Marceglia z Schergatem.

Wyspę Leros opuścił 14 grudnia 1941 roku na pokładzie okrętu podwodnego „Scire”. Informacje zwiadu zachęciły do obrania kursu na Aleksandrię. W porcie tym zgromadziły się „grubsze sztuki” w postaci dwu pancerników, lotniskowca i kilku krążowników. Okazja, którą trzeba było wykorzystać. W obawie, aby łup nie zniknął niespodziewanie z portu, termin ataku wyznaczono już na 18 grudnia, skracając jednocześnie czas na prace przygotowawcze.

Wieczór 18 grudnia był wymarzony. Te ostatnie chwile na pokładzie „Scire” De la Penne pamiętał w najdrobniejszych szczegółach. Oto dowódca, komandor Borghesi, daje znak i „Scire” unosi się ku górze. Przez otwarte włazy wpływa chłodne, świeże powietrze. Dowódca z pomostu śledzi przebieg ostatnich przygotowań. „Scire” zanurzona jest jedynie po pokład, na którym w grubych rurach spoczywają torpedy. Kształt ich i wygląd jest niezwykły, jak niezwykłą jest owa noc z 18 na 19 grudnia 1941 roku.

Na pokład wychodzi sześciu ludzi — trzy „żywe torpedy”. De la Penne podchodzi do swojej. Po omacku znajduje swoje miejsce tuż za głowicą bojową. Rękami sprawdza przed sobą osłonę, która ma go ochronić przed zalewem fali. Z

Page 10: Ludzie torpedy (Żółty Tygrys)

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1957/02 Stanisław Biskupicki

9

tyłu drepce Bianci. Przekłada nogę na drugą stronę torpedy, coś tam sprawdza jeszcze, melduje gotowość. „Osiodłana” torpeda gotowa jest do wyprawy. Borghesi jednak nie podaje jeszcze komendy. Widocznie inne załogi opóźniają ten sygnał.

W tej chwili jeszcze czują się bezpieczni. Pod nogami tkwi twardy, pewny pokład „Scire”.

Jakiś dreszcz przeszywa ciało od stóp do głowy. Jest grudzień, woda jest zimna, ale ten dreszcz spowodowany jest nie tylko chłodem. Nerwy nie są w najlepszym porządku. Ciemna noc kryje nieznane losy sześciu ludzi.

Tych sześciu ludzi ma wpłynąć na losy wojny morskiej na Morzu Śródziemnym. Odpowiedzialność wielka, ale niebezpieczeństwo wydaje się być niewspółmiernie duże. Trzeba wedrzeć się do strzeżonego portu, dobrnąć do obranego celu, zamocować głowicę torpedy z mechanizmem zegarowym pod dnem okrętu, wycofać się uzgodnionym szlakiem i spotkać w wyznaczonym miejscu.

De la Penne nie widzi twarzy ani Martellotty, ani Marceglia. Obaj szykują się gdzieś z tyłu za kioskiem.

Jest mu trochę pusto i samotnie. Ogląda się na mechanika. Jego sylwetka wciśnięta w kostium nurkowy, twarz obciągnięta maską o śmiesznym ryju z karbowanej rury gumowej sprawiają wrażenie niesamowite.

Wreszcie zaczyna się coś dziać. Borghesi na pomoście odwraca się do tyłu, później spogląda na De la Penne, podnosi rękę do góry.

— Adio... — plusk fali i wiatr zagłuszają jego ciche słowa. , — Adio... — odpowiada szeptem De la Penne. Borghesi znika z pomostu.

Słychać ryglowanie włazów, jakieś komendy. Spod nóg ucieka pokład „Scire”. Są teraz sami. Przed nimi majaczą wzgórza

portu. Torpeda zanurza się tak, że De la Penne siedzi prawie na powierzchni morza.

Szybkość około dwu węzłów nie jest duża. Przy większej szybkości torpeda mogłaby być łatwo zauważona, a ponadto fala zmyłaby załogę. Luigi nie wie, ile czasu już tak idą, najważniejsze, że w mroku rysuje się prosta linia falochronu, pierwszy znak orientacyjny. Idąc wzdłuż falochronu łatwiej będzie można przeniknąć na wody wewnętrzne. De la Penne nie wie jeszcze w tej chwili, jak tego dokonać. Port jest niewątpliwie strzeżony. Podwodna sieć zagrodowa chroni go przed niespodziewanym atakiem torpedowym, a setki oczu śledzą powierzchnię wody wypatrując zdradzieckiego peryskopu.

W dali sunie sylwetka jakiegoś okrętu. De la Penne wytęża wzrok. „To chyba patrolowiec” — mówi do siebie rozpoznając kontury niewielkiej jednostki. Nagły wstrząs unosi ich na fali. Teraz następuje wybuch po wybuchu. Patrolowiec bombami głębinowymi odstrasza ewentualnego napastnika kryjącego się, być może, w głębi przyportowych wód. Bomby rzucane są na oślep, w różnych

Page 11: Ludzie torpedy (Żółty Tygrys)

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1957/02 Stanisław Biskupicki

10

miejscach, w różnych odstępach czasu, na wszelki wypadek. Co chwila potężny gejzer wody wytryska w górę. Widok bynajmniej nie zachęcający. Nagle bombardowanie urywa się i u wejścia zapalają się światła nawigacyjne. Teraz zbliża się niewielki okręcik i De la Penne domyśla się raczej, niż widzi, że sieć zagrodowa zamykająca wejście do portu odsuwa się w bok. Los nie mógł się okazać bardziej sprzyjający! Do portu wchodzą dwa niszczyciele. Luigi idzie śladem torowym ostatniego. Rozgląda się, czy w pobliżu nie spotka się z Martellottą lub Marceglia. Ale mrok jest zbyt gęsty. To dobrze, to znaczy, że i on będzie mógł niepostrzeżenie wśliznąć się do portu.

Niszczyciele podchodzą obok nabrzeża i giną w głębi. De la Penne rozgląda się wokół. Rozlokowanie okrętów zgodne jest z planem dostarczonym przez lotnicze rozpoznanie. Na wprost ciemnieje sylwetka „Valianta”, z lewej strony rysują się ostre kontury pancernika „Queen Elizabeth”, z prawej strony lotniskowiec. Jeśli Marceglia i Martellottą idą za nim, to w tym właśnie punkcie drogi ich rozejdą się w trzy różne strony. Luigi miał „załatwić” „Valianta”, Marceglia „Queen Elizabeth”, a lotniskowiec pozostawiono dla Martellotty.

De la Penne wpija wzrok w swego wroga. Wyrasta potężnym cielskiem z wody, jak groźna, nieporuszona skała. Dwoje przyczajonych w wodzie ludzi: on i Bianci mają wysadzić tę skałę w powietrze. Teraz trzeba zdwoić uwagę, stać się naprawdę niewidzialnym. Torpeda zanurza się w głębię, znika z powierzchni morza. Tlenowe butle przekształcają się w stalowe płuca. Pod wodą jest cicho i spokojnie, ale zarazem jeszcze ciemniej niż na powierzchni.

Sądząc po czasie powinni już być w pobliżu. De la Penne kurczy się za przesłoną, jak gdyby już chciał dostrzec ciemną ścianę kadłuba.

Nagły, silny wstrząs zatrzymuje ich na miejscu. Przerażenie rozwiera szeroko oczy. Luigi nie rozumie, co się stało. Wszystko, zdawałoby się, jest w porządku. Nogami wyczuwa okrągły kształt torpedy, żadnych śladów uszkodzeń, a jednak nie posuwają się naprzód ani na krok!

— Sieć przeciwtorpedowa — domyśla się wreszcie i chciałby kląć na czym świat stoi. W ich całym drobiazgowo przemyślanym planie nie przewidziano tej jednej przeszkody, która teraz mogła zadecydować o wszystkim.

Cofnąć się było już za późno. Trzeba było dobrnąć do celu, który krył się w odległości paru metrów od przeklętej sieci. Torpeda zsuwa się w dół. Sieć jest jednolita. W żadnym miejscu nie trafiono na otwór umożliwiający przedostanie się na drugą stronę. Pozostaje jedno wyjście: przepłynięcie ponad siecią. De la Penne nie zastanawia się w tej chwili, nie myśli o tym, że zamiar ten jest prawie szaleństwem. To niemożliwe wprost, żeby Anglicy nie zauważyli go wynurzającego się pod samym ich nosem. Tu już nie odwagi trzeba, lecz bezczelności.

Nagle Luigi czuje za plecami przeraźliwy ziąb. Porusza ramionami i z przerażeniem stwierdza, że gumowy skafander został przebity, woda sączy się do

Page 12: Ludzie torpedy (Żółty Tygrys)

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1957/02 Stanisław Biskupicki

11

wewnątrz. Na szczęście sieć jest już poza nimi. Teraz już na drodze do „Valianta” nie ma żadnej przeszkody. Torpeda posuwa się naprzód metr, dwa i znowuż utyka. De la Penne się niecierpliwi. Coś musiało się stać ze śrubą. Luigi wyczuwa raczej, niż słyszy, jej nierównomierny rytm. Ale to sprawa Bianci. On powinien to natychmiast sprawdzić i uszkodzenie usunąć. Bianci jest świetnym mechanikiem i da sobie radę. Byle prędzej, byle jeszcze zdążyć! Torpeda dygoce w miejscu, nie posuwając się ani na krok. Wreszcie cierpliwość opuszcza Luigi. Postanawia sprawdzić sam. Schodzi ze swego stanowiska, podpływa do miejsca, gdzie powinien być Bianci. i czuje, jak włosy jeżą mu się pod gumowym skafandrem: miejsce mechanika jest. puste. De la Penne nerwowym ruchem rozplątuje nawinięty na śrubę drut. Każda sekunda wydaje się wiekiem, każdy ruch ręką jest olbrzymią wycieńczającą pracą.

Zdenerwowanie i przemęczenie utrudniają pracę. Czas mija nieuchronnie. Luigi zagryza wargi z wściekłości, szarpie raz i drugi. Nadaremnie. Beznadziejność sytuacji wzmaga w nim zaciętość i upór. „To niemożliwe, to niemożliwe •— szepce do siebie — po tylu przejściach, po tylu przeszkodach utknąć o krok od celu.” Torpeda tkwi jednak w miejscu. De la Penne zastanawia się chwilę: „Tak, to jedyne wyjście, jedyna szansa” — myśli. Podpływa do głowicy bojowej torpedy i odkręca ją. Tu na szczęście nie napotyka oporu. Wszystko idzie gładko. Ładunek wybuchowy, który ma. rozsadzić pancernego kolosa, opada na dno. Luigi wlecze go pod śródokręcie. Na podczepienie nie ma już czasu, ale w tej odległości od dna okrętu swoje zrobi. Zadanie może uznać za wykonane. Powrót nie przyniesie wstydu. Ostatnia sprawa: mechanizm zegarowy. Luigi nastawia go z takim spokojem, jak gdyby nakręcał budzik. Teraz wreszcie jest wolny! Z radością odpycha się od dna, powoli wypływa ku górze.

Na powierzchni w kostiumie nurkowym jest ciężko i niezręcznie. De la Penne odrzuca to wszystko, co ciąży najbardziej. Na wpół omdlały płynie powoli do obranego miejsca. Oślepia go nagły błysk reflektora. Przypadek? Reflektor pełznie po drobnych falach, przesuwa się w prawo i przykleja się do Luigi. Teraz nie opuści go już, będzie mu towarzyszyć stale, dopóki go nie wydobędą. Co to? Karabin maszynowy? Śmieszne! Luigi wcale nie zamierza uciekać. Dokąd? Cóż tu w obcym, wrogim porcie, obstawionym zewsząd pływającymi twierdzami, mógłby zdziałać samotny, bezbronny i wycieńczony całkowicie człowiek ? Te strzały to tylko ostrzeżenie. De la Penne wie, że „oni” muszą tak celować, aby nie trafić. „Im” zależy na jego życiu. Luigi spokojnie podpływa do najbliższej pławy. Reflektor usłużnie oświetla mu drogę. De la Penne sięga ręką do pławy... i dostrzega przy niej wybladłą twarz Bianci. Patrzy w jego błyszczące oczy, zlepione wodą włosy, wsłuchuje się w oddech pośpieszny, nierówny. „Ten chłopiec ma już dosyć” — myśli. Powoli i jego ogarnia obojętność. Nie wie nawet, jak długo musieli czekać na motorówkę. W każdym razie miał wrażenie, że bardzo długo...

Page 13: Ludzie torpedy (Żółty Tygrys)

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1957/02 Stanisław Biskupicki

12

De la Penne otrząsa się i otwiera szeroko oczy, „O czym to myślałem? Motorówka? Jaka motorówka? Przecież tu nie ma żadnej motorówki! Bianci! Aha, jesteś, druhu! To dobrze, we dwóch zawsze weselej! Dlaczego tu jest tak ciemno!”

Luigi obmacuje ściany, patrzy zdziwionymi oczyma na odrutowaną żarówkę. Skąd tu żarówka? Przecież spotkali się przy pławie! Bianci nie odpowiada. Jest cicho, tak cicho, że Luigi słyszy tykanie własnego zegarka. „Czy na pewno zegarka?” De la Penne czuje, jak oblewa go zimny pot. Przecież gdzieś tu, za skorupą pancerza, mechanizm zegarowy jego własnej miny odmierza teraz ostatnie minuty...

Nerwy nie wytrzymują. De la Penne podbiega do drzwi i wali w nie z całej siły pięściami. Wartownik otwiera ostrożnie.

— Co... . . — Do dowódcy! Do dowódcy! — przerywa mu De la Penne. Przerażenie jeńca wystarcza za wszystko. Wartownik nie pyta o nic. Wie, że

musi się dziać coś naprawdę ważnego, poza tym został uprzednio poinstruowany. Komandor Morgan jest na pomoście bojowym. Wpatruje się w niespokojną

twarz jeńca, który nie może jeszcze złapać tchu. — Ma pan coś do zakomunikowania? De la Penne chce coś powiedzieć, ale w tej chwili rozlega się potężny wstrząs.

Oczy wszystkich zwracają się w stronę zbiornikowca. — Martellotta... — szepce Luigi. — Co? — zwraca się do niego ostro Morgan. Ale Włoch milczy. Wpatruje się

wraz z innymi w cielsko zbiornikowca, który ciężko osiada na dnie. — Czy ,,Valiant”... — oczy komandora są tak ostre i przenikliwe, że o

kłamstwie nie może być mowy. De la Penne jeszcze się waha, czuje jednak, że teraz sytuacja jego może być

naprawdę niebezpieczna, a los „Valianta” i tak jest przesądzony. Podnosi głowę i mówi cichym, urywanym głosem:

— Za pięć minut nastąpi wybuch...

Page 14: Ludzie torpedy (Żółty Tygrys)

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1957/02 Stanisław Biskupicki

13

WIELKA MISTYFIKACJA Pięć minut to niewiele, jak na czas potrzebny do zabezpieczenia okrętu przed

skutkami wybuchu, któremu już nie można zapobiec. Komandor Morgan wydal te rozkazy, jakie mogły już tylko jedynie ograniczyć

rozmiary katastrofy. Grodzie wodoszczelne zostały zamknięte, przygotowano do akcji pompy, załoga zgromadziła się na pokładzie.

Pływająca twierdza zamarła w bezruchu, oczekując potężnego ciosu, którego nie można już uniknąć. Tylko w głębi, w pobliżu dna, grupa awaryjna szybko i sprawnie przygotowywała wszystko to, co mogło' się jeszcze okazać niezbędne.

Punktualnie o godzinie 6.30 „Valiant” zadrżał. Morze zafalowało wzdłuż linii Wodnej -i pancernik osunął się w głąb.

Morgan okazał się przewidujący. Na płytkich wodach portu aleksandryjskiego najgroźniejszym dla pancernika mógł być przechył. Ale przed tą groźbą komandor zdołał się zabezpieczyć zatapiając w chwilę po wybuchu odpowiednie komory. ,,Valiant” osunął się głębiej i stał teraz na dnie wyprostowany i rzec by można, nienaruszony.

De la Penne odetchnął. Zadanie zostało wykonane. Morgan patrzył na niego. Komandor był spokojny i opanowany. Zrobił

wszystko, co do niego należało. Włoch nie interesował go więcej. Odeśle go w możliwie krótkim czasie do Intelligence Service. Może tamci zdołają wyciągnąć od niego jeszcze coś ciekawego. Tutaj jego rola została zakończona.

Morgan właśnie wchodził na pomost dowódcy, kiedy trzeci potężny wybuch skierował wzrok wszystkich ku ,,Queen Elizabeth”. Nie ulegało wątpliwości, że siostrzany pancernik uległ temu samemu losowi.

„Marceglia”... — pomyślał De la Penne. Cios był poważny. Dwa pancerniki przez długi czas nie będą mogły opuścić

portu i wyjść na morze. Po zbombardowaniu „Warspite” i storpedowaniu przez U-331 „Barhama” ani jeden angielski pancernik nie był zdolny do walki na Morzu Śródziemnym.

Jeśli Włosi zorientują się w porę w rozmiarach zadanej Anglikom klęski, da to im pełną możliwość wyzyskania sukcesu i zdobycia decydującej przewagi na tych akwenach.

Jeśli Włosi dowiedzą się o tym, że sześciu ludzi wycofało z walki trzy potężne jednostki, zrobią wszystko, aby powiększyć oddziały „żywych torped”, a wtedy sytuacja stanie się jeszcze groźniejsza.

Jeśli Włosi dowiedzą się o odniesionym w grudniową noc zwycięstwie, wzmoże to ich morale, wzmocni ducha oporu.

Jeśli Włosi dowiedzą się... Włosi o niczym więc wiedzieć nie mogą!

Page 15: Ludzie torpedy (Żółty Tygrys)

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1957/02 Stanisław Biskupicki

14

Admirał Cunningham nie miał powodów do radości. Takie straty mogłyby być jeszcze jako tako usprawiedliwione, gdyby były wynikiem wyjątkowo ciężkiej bitwy. Ale tu, w porcie, bez żadnego strzału, nie licząc kilku serii z karabinów maszynowych! To mogło wyprowadzić z równowagi każdego. Tym bardziej że Cunningham ostatnio miał dziwne przeczucie. To przeczucie i wrodzona ostrożność spowodowały, że na jego rozkaz, dosłownie w przeddzień katastrofalnego ataku, założono wokół pancerników dodatkowe sieci ochronne.

Meldunki, jakie nadeszły z okrętów, nie były bynajmniej pocieszające. Na „Queen Elizabeth” wybuch wyszarpał część dna pod kotłownią, a na pancerniku „Valiant” pomiędzy pierwszą i drugą wieżą artyleryjską powstał otwór, przez który swobodnie mogłaby przejechać ciężarówka.

Admirał poprosił do siebie komandora Wheelera i poruczył mu akcję ratowniczą. W czasie tej właśnie narady zameldowano przybycie z Ras el Tin oficera Intelligence Service. Admirał poprosił go natychmiast.

Major Jones był wysokim, szczupłym mężczyzną o wyschniętej twarzy i spokojnych, jak gdyby znudzonych oczach. Usiadł na wskazanym mu przez admirała miejscu i dyskretnie zlustrował umeblowanie gabinetu.

— - Po tym, co się stało — zauważył — nie sądzę, abyśmy mieli powody do dalszych zmartwień.

— Trudno byłoby... — uśmiechnął się gorzko admirał. — Nie to miałem na myśli — zaprzeczył Jones. — Chciałem powiedzieć, że

dalszy rozwój wypadków powinien być dla nas pomyślny. — Życzyłbym sobie tego bardzo. — Cunningham stawał się coraz bardziej

rozdrażniony widokiem tego obojętnego gentlemana. — Sądzę, że życzylibyśmy sobie tego wszyscy, a są dane ku temu, aby

życzenia nasze zostały spełnione. — Pan ma na myśli... — Likwidację skutków nieszczęścia. Admirał wzruszył ramionami. — Właśnie omówiliśmy z komandorem Wheelerem techniczną stronę akcji

ratowniczej i natychmiast do niej przystępujemy... — Znów nie zrozumieliśmy się, sir. Chodzi mi o skutki natury taktycznej, a nie

technicznej. Los. sprawił, że sześciu dywersantów, a więc cała operująca dziś w nocy grupa wpadła w nasze ręce.

—: Przyznam się, że wolałbym, aby wpadli o dobę wcześniej... — wtrącił Cunningham.

Jones się uśmiechnął. Uśmiech jednak tak nie pasował do jego twarzy, że należałoby raczej powiedzieć: Jones skrzywił twarz w uśmiechu. Uczynił to jak gdyby niechętnie, wbrew własnej woli,

— Lepiej później niż wcale. (Przysłowie to jest w danym przypadku bardzo na czasie, sir. Ale przypuszczam, że interesują pana szczegóły. Otóż załoga drugiej torpedy w osobach kapitana Marceglia i jego mechanika była bardzo bliska

Page 16: Ludzie torpedy (Żółty Tygrys)

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1957/02 Stanisław Biskupicki

15

wolności. Zatrzymano ich w pobliżu Rosetta, a więc w miejscu, w którym miało nastąpić spotkanie wszystkich dywersantów. Kapitan Martellotta miał znacznie mniej szczęścia. Jego zatrzymano w obrębie portu, kiedy zamierzał rozpocząć marsz w kierunku Rosetta. Co do De la Penne, to jego losy pan zna chyba najlepiej...

Jones przerwał na chwilę i poprzez iluminator spojrzał na morze. — Zanim zameldowałem się u pana, sir, pozwoliłem sobie na mały spacer

wzdłuż portu. To bardzo ładny port. Nigdy przed wojną nie zdarzyło mi się go odwiedzić. Drogi moich podróży turystycznych i służbowych zawsze omijały teren Morza Śródziemnego. Sam się nieraz dziwię, dlaczego dowództwo skierowało mnie właśnie tutaj. Przez długi czas uważałem to za wygnanie. Kiedyś w pewnej sprawie nie miałem szczęścia. Może dziś właśnie cierpię skutki tego. — Jones machnął ręką lekceważąco. — Proszę mi wybaczyć te reminiscencje. Każdy człowiek ma swoją chimerę.

Major, przygładził dłonią ostrą brodę i nagle zupełnie innym wzrokiem spojrzał na Cunninghama.

— Co by pan powiedział, sir, gdybyśmy zorganizowali bal... — Bal? — Admirał był pewien, że się przesłyszał. — No, nie taki jakiś zwykły bal, oczywiście, ale uroczysty, z huczkiem, z

zaproszonymi gośćmi. Zbliżają się święta, okazja naprawdę wspaniała. Admirał wciąż nic nie rozumiał. — ...Bal połączony ze zwiedzaniem okrętów na przykład... — ciągnął Jones —

niech pan popatrzy, sir, jak świetnie prezentują się pańskie pancerniki. Zanurzenie wprawdzie trochę się zwiększyło, ale stoją prosto jak wrośnięte w wodę.

— Nie wydaje mi się, aby ta chwila była najodpowiedniejsza dla tego rodzaju imprezy — wtrącił admirał.

— Jest mi przykro, lecz mam przeciwne zdanie. Trzeba to koniecznie zorganizować. Nie będzie pan miał trudności z zaproszeniem przedstawicieli świata arabskiego z Aleksandrii i Kairu. Dobrze byłoby, gdyby przybyli także dziennikarze. Osobiście bardzo mi zależy na tym, by okręty nasze mógł odwiedzić pan Sabre, korespondent jednego z pism szwajcarskich. Jak mi się wydaje, pana Sabre szczególnie interesują te sprawy. Trzeba byłoby mu ułatwić pracę. Pana pomoc, sir, byłaby szczególnie cenna.

Admirał uśmiechnął się. Plan był rzeczywiście znakomity, a jeśli to prawda, że Jonesa wysłano tu ,,na wygnanie”, jak sam twierdził, to jego pomysłowość absolutnie nie uzasadniała takiej decyzji.

W parę dni potem zaproszeni goście mieli rzadką w owym czasie okazję miłego spędzenia czasu na pokładzie angielskich pancerników. Wprawdzie samoloty włoskie kilkakrotnie przeprowadziły naloty na Aleksandrię i kotwiczące tu okręty, ale rzęsisty ogień artylerii przeciwlotniczej uspokoił gości.

Page 17: Ludzie torpedy (Żółty Tygrys)

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1957/02 Stanisław Biskupicki

16

Gospodarze starali się być jak najbardziej uprzejmi i przepraszali jedynie, że ze zrozumiałych względów nie mogą pokazać wnętrza okrętów, gdyż przed oczekującą je lada dzień podróżą trwa tam usilna praca nad ładowaniem paliwa i amunicji. Stojący przy burcie zbiornikowiec całkowicie potwierdzał te wiadomości.

Tego, że zamiast ładować paliwo, pompy usuwały z uszkodzonych pomieszczeń wodę, nikt nie był w stanie zauważyć i nikomu to zresztą nie mogło przyjść do głowy.

Mr Jones w szczególności zaopiekował się obywatelem szwajcarskim, panem Sabre, niezwykle sympatycznym dziennikarzem, dla którego, jak wynikało z rozmowy, sprawy morskie nie były bynajmniej obce.

Pan Sabre z zainteresowaniem błyskał okularami w różne strony, podziwiał potężną artylerię, a nawet poprowadzony przez mister Jonesa wdrapał się na wysoki pomost dowódcy, aby stąd ogarnąć wzrokiem całą pływającą twierdzę.

Po zakończeniu przyjęcia pan Sabre zaprosił na kolację mr. Jonesa, który przyjął zaproszenie z zadowoleniem. Wieczór należał do bardzo przyjemnych, a tych wszystkich, którzy znali Jonesa jako małomównego ponuraka, zdumiałaby z pewnością jego dzisiejsza gadatliwość, jakiej dobrze wychowany pan Sabre nie starał się pohamować.

Nazajutrz Jones miał możność święcić całkowity triumf swojej pomysłowości. Oddział szyfrów dostarczył mu odpis depeszy, jaką pan Sabre zdążył nadać do swej redakcji jeszcze tej nocy.

Major pośpiesznie pojechał do admirała Cunninghama złożyć mu gratulacje z powodu „cudownego” powrotu do życia pancerników.

Stało się tak, jak przewidywano: całkowita dyskrecja załóg i niewinny fortel wprowadziły Włochów w błąd. Do końca wojny nie dowiedzieli się oni nic o swym aleksandryjskim sukcesie, nie potrafili wykorzystać jego owoców. Mistyfikacja Anglików święciła triumf.

Na pełną radość było jednak za wcześnie. Włosi nie zamierzali zrezygnować z dalszego stosowania „żywych torped”. Nadejść miały jeszcze dni, w których nerwy angielskiego marynarza nie wytrzymywały prób, niewinny kawał drewna przybierał w jego oczach kształt „żywej torpedy”, a fałszywe alarmy spędzały sen z powiek wymęczonych załóg.

Tym razem ciężar walki z podwodną dywersją przenieść się miał na teren potężnej i niezastąpionej bazy wojennej Wielkiej Brytanii — na Gibraltar.

Page 18: Ludzie torpedy (Żółty Tygrys)

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1957/02 Stanisław Biskupicki

17

GOŚCIE Z WILLI „CARMELLA” Tego dnia stary Jose był podniecony jak nigdy. Kilka poprzednich dni strawił

na doprowadzeniu willi do porządku. Wprawdzie piękny ten budynek trudno byłoby zaliczyć do zaniedbanych, ale Jose zawsze mógł znaleźć jakieś usterki. Tego właśnie dnia wstał wyjątkowo wcześnie, żeby jeszcze raz rzucić okiem na całość. Pokoje były wysprzątane, kurze obmiecione, pokrowce na fotelach zmienione, a stary zegar po wielodniowym odpoczynku rozpoczął swój monotonny marsz i już nawet tylko dzięki temu opustoszały dom ożył.

Jose wyszedł do ogrodu. Wygracowane ścieżki krzyżowały się tuż przed altaną, której ściany przykrywały girlandy pnących się róż. Z tarasu biegła dróżka wprost ku piaszczystej plaży nad morzem. Jose mógł być zadowolony ze swej pracy i był pewien, że goście nie będą mieli powodów do narzekań.

O godzinie 8 rano zaczął się niecierpliwić. Przypuszczał, że przybysze nadjadą ze strony La Linea, ale droga od miasteczka była wciąż pusta. Jose usiadł pod willą i zamyślił się. Depesza, jaką przed kilku dniami otrzymał, zdziwiła go. Cóż mogło sprowadzać signora Antonio do Hiszpanii teraz, kiedy krwawiła jego własna ojczyzna? Wtedy gdy toczyła się tu wojna domowa, Antonio miał wiele do roboty, lecz teraz? W dodatku tutaj, w bezpośrednie sąsiedztwo Gibraltaru, angielskiej twierdzy, której widok dla signora Antonio z całą pewnością nie mógł być miły. Zapewne kaprys jego małżonki, Conchity, która nagle zatęskniła do ojczyzny. Było to o tyle prawdopodobne, że Jose nie otrzymał żadnych wskazówek co do służby. Kto wie, czy piękna pani Ramognino nie zechciała nagle sama poprowadzić gospodarstwo w pustkowiu, znajdując w tym zajęciu jeszcze jedną rozrywkę. Tak czy inaczej Jose nie zamierzał sprawdzać słuszności swoich domysłów pytając gości o powód nagłego ich przyjazdu. Przez ułamek sekundy wprawdzie błysnęła mu myśl, że, być może, Ramognino przybywa tu bynajmniej nie z romantycznych powodów, ale później sam zaśmiał się z tak niedorzecznego pomysłu. „Do takich spraw nie | miesza się żony” — pomyślał, po czym myśl swoją uzupełnił opinią: „zwłaszcza takiej jak signora...”

Goście nie zawiedli Josego. Przybyli wprawdzie z blisko dwugodzinnym opóźnieniem, ale nie trzeba się temu dziwić, skoro za Pirenejami trwała wojna, która nie sprzyja normalnej komunikacji.

Jose dostrzegł najpierw kłąb kurzu na drodze i w parę minut później witał już gości w bramie malowniczej posesji.

— Buenos dias! — wykrzyknął do niego jak zawsze pełen życia i energii signor Antonio. — Świetnie wyglądasz, mój stary, magnifico! Nic się nie zestarzałeś!

Jose wyprężył się i stanął na baczność.

Page 19: Ludzie torpedy (Żółty Tygrys)

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1957/02 Stanisław Biskupicki

18

— Salud! — odpowiedział żołnierskim pozdrowieniem. — A signor Antonio stał się prawdziwym mężczyzną. Pamiętam pana jeszcze jako chłopaczka. Oho! to nie to, co teraz. A signora...

Zamilkł nie znalazłszy słów, którymi mógłby oddać swój podziw dla urody pięknej kobiety.

Conchita podała mu dłoń uśmiechając się do niego przyjaźnie! Kiedy goście wchodzili do wnętrza, serce starego Jose biło z niepokojem, lecz

wszystko okazało się jak najlepiej. Każde słowo pochwały uspokajało go i ośmielało.

Pierwsza lustracja sprawiła na gościach jak najlepsze wrażenie. Conchita, zmęczona podróżą, udała się do łazienki, signor Ramognino wyszedł zaś na taras nasycić się pięknym widokiem. Jose stał obok w milczeniu.

Antonio dłuższy czas wodził wzrokiem po morzu, obojętnie spoglądając na zatokę Gibraltaru zatłoczoną stojącymi statkami.

— Jak tu u was? — zapytał ogólnikowo. — Ta skała przeszkadza nam żyć. — Jose brodą wskazał potężny masyw

Gibraltaru. — Zasłania wam świat? — Zasłania i zamyka... — Nam także — powiedział w zamyśleniu Antonio, zaledwie kilkaset metrów

przed nimi usadowiły się na falach statki alianckich bander. Ramognino powrócił do pokoju i po chwili

oglądał redę przez lornetkę. — Tam jest... — wskazał ręką przed siebie. — Algeciras — podpowiedział Jose. — Kiedyś był żywym, ruchliwym portem.

Teraz... — machnął ręką i z żalem westchnął — teraz martwa dziura. Sterczy tam jeszcze kadłub „Olterry”.

— „Olterry”? — Ach prawda! Signor pewnie nic nawet nie wie o tym, a to przecież wasz

włoski statek. Kapitan Amoretti zatopił go, żeby nie wpadł w ręce Anglików. Stoi już od dłuższego czasu, tylko nadbudówki widać. Jeśli signor będzie miał ochotę, może tam pojechać. Kapitan Amoretti ucieszy się bardzo. Jest razem z załogą w Algeciras i takie odwiedziny w tej dziurze sprawią mu prawdziwą przyjemność.

Ramognino przyjaźnie poklepał starego po ramieniu. — Nie tak od razu, Jose, nie tak od razu. Wystarczy nam czasu i na to. Na razie

muszę się rozejrzeć w najbliższej okolicy. Przede wszystkim zaś odpoczynek. Tak, tak, Jose: odpocząć!

— Ja od razu tak myślałem — wtrącił stary — że signor przyjechał tu wypocząć, a signora z pewnością zatęskniła za starym krajem, oho, ja wiem, jak to bywa...

Ramognino uśmiechnął się zagadkowo.

Page 20: Ludzie torpedy (Żółty Tygrys)

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1957/02 Stanisław Biskupicki

19

— Widzę, że nie przestałeś być ciekawy, drogi Jose. Oby twoja ciekawość nie szła w parze z gadatliwością. Czy mówiłeś już komuś, że mamy przyjechać?

Jose zastanowił się i pokręcił głową. — Nie, chyba nie — powiedział niepewnie — poza starą Dolores, która sama

domyślała się tego, że ktoś ma tutaj przybyć. — To dobrze, mój Jose. Nie trzeba o tym mówić! Nie chcielibyśmy tu nikogo

widzieć... poza garstką starych przyjaciół, jeśli zechcą nas odwiedzić. To wszystko. Powiedz mi, mój drogi, jeszcze jedno: macie tu spokój?

— Tu... tak. Gorzej jest tam... — wskazał na morze. — Stamtąd nieraz się słyszy huk, a i skała nie milczy...

— Aha, to dobrze, to bardzo dobrze. Jeszcze jedno. Czy w La Linea nie ma nowych mieszkańców? Znacie ich chyba wszystkich, prawda?

— Naturalnie! Poza oddziałem żandarmów, których sprowadzono tu i do Algeciras, nie ma nikogo nowego. Jeśli signor kogoś oczekuje, mógłbym...

— Nie, nie, nic nie trzeba — gwałtownie przerwał Ramognino — przecież umówiliśmy się...

— Myślałem... — Jeśli będę miał do was jakąś prośbę, drogi Jose, to sam powiem, ale na razie

nic, dosłownie nic. Przygotowałeś wszystko tak cudownie, że powinienem ci podziękować i nie więcej.

Jose skłonił głowę w dowód wdzięczności za słowa uznania, odniósł jednak wrażenie, że dotknął jakiejś tajemnicy. Nie zdradził się z tym nawet przed Dolores, która usiłowała go wypytać o szczegóły dotyczące gości.

Hiszpania była krajem neutralnym, ale Jose wiedział doskonale, że neutralność może być różna. Nie tak dawno jeszcze na ziemi hiszpańskiej „gościły” włoskie i niemieckie czołgi i nikt w Hiszpanii nie wątpił w to, że generał Franco pozostał dłużny zagranicznym przyjaciołom za ich pomoc w latach wojny domowej. Tego długu nie można było spłacić w sposób otwarty, żeby nie narazić się na przykrości ze strony tych, którzy od wieków usadowili się na Gibraltarze. Ten dług musiał być spłacony po cichu i w rozmaitej formie, kto wie, na przykład, czy nie przez zapewnienie spokojnego wypoczynku panu Ramognino i jego małżonce. Tak czy inaczej, lepiej było nie wtrącać się w cudze sprawy, gdyby to nawet były tylko sprawy małżeńskie.

Jose więc nie naprzykrzał się gościom, zjawiał się tylko wtedy, gdy go potrzebowali, a znikał natychmiast, kiedy wyczuwał, że jego obecność jest zbędna.

Państwo Ramognino tymczasem wypoczywali. Czarnowłosa o smagłej cerze signora Conchita wciąż mało miała słońca i powietrza. Nie trzeba się więc dziwić, że najmilszym miejscem był dla niej taras, z którego rozciągał się wspaniały widok na zatokę i redę Gibraltaru. Jej czuły małżonek albo towarzyszył jej na tarasie, albo też przesiadywał w gabinecie o osłoniętych oknach. W przeciwieństwie bowiem do Conchity Antonio nie lubił słońca i najlepiej czuł się w mrocznym pokoju.

Page 21: Ludzie torpedy (Żółty Tygrys)

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1957/02 Stanisław Biskupicki

20

W parę dni po przyjeździe państwa Ramognino do willi „Carmella” radiotelegrafista z angielskiej stacji w Gibraltarze zameldował przełożonemu, że natknął się na nowe, nie odbierane dotychczas sygnały, których treści nie może zrozumieć. Jak się okazało, sygnałów tych nie mógł nadawać żaden statek znajdujący się na morzu. Stacja nadawcza musiała się znajdować w zupełnie innym miejscu.

Po blisko miesięcznym pobycie Conchita najwyraźniej znudziła się oglądanym widokiem. Coraz rzadziej przebywała na tarasie i nagle zapragnęła większego towarzystwa. Antonio nie sprzeciwiał się temu. Na jego zaproszenie odpowiedział szereg przyjaciół obiecując rychły przyjazd.

Jose miał wtedy więcej kłopotów. Poza normalną dostawą żywności musiał się postarać o dodatkowy zapas win, koniaków i zakąsek. Przyzwyczajony do niezadawania niedyskretnych pytań i tym razem powściągał ciekawość spełniając swe obowiązki najbardziej obojętnie, jak gdyby wszystko to, czego był świadkiem, było zupełnie zrozumiałe i naturalne.

Nie dziwił się nawet i temu, że wśród przybyłych W odwiedziny do państwa Ramognino znajdowali się sarni mężczyźni obarczeni dość dużym bagażem, jak gdyby pobyt ich miał trwać znacznie dłużej, niż tego oczekiwał.

W parę dni później, kiedy willa wypełniła się gwarem rozmów, wieczorem miało się odbyć większe przyjęcie. Jose poznał to już po samych przygotowaniach. Żeby być całkowicie w porządku, zapytał pana Ramognino, czy będzie mu na dziś wieczór potrzebny, ale otrzymał odpowiedź przeczącą.

Kiedy następnego rana zjawił się o zwykłej porze, I nie zdziwił się wcale, że goście pogrążeni byli jeszcze w głębokim śnie. Najwidoczniej bal przeciągnął się do późnej nocy. Dziwiło go jednak to, że tak przyjemna zabawa odbywała się niemal całkowicie bez napojów ; alkoholowych; jedna tylko butelka była zaledwie napoczęta.

Kiedy sprzątał w pokoju jadalnym, wszedł pan Ramognino. gignor Antonio sprawiał wrażenie człowieka niewyspanego i podnieconego. Kryjąc swe zdenerwowanie usiadł w fotelu i powiedział pozornie spokojnym głosem:

— Piękny dzień dziś mamy, po prostu szkoda czasu na spanie. Cóż to u was nowego, mój drogi Jose?

Ramognino był ostatnio raczej milczący i wyrażana przezeń chęć rozmowy zdziwiła starego.

— A cóż może być w La Linea nowego, signior — Antonio rozłożył ręce. — Chociaż... — przypomniał sobie — Miguel opowiadał mi...

— Kto? — Miguel, policjant. Spotkałem go dziś rano, kiedy szedłem tu, do willi. Otóż

Miguel opowiadał, że w zatoce musiało się coś stać, bo dwa statki angielskie nagle otoczyły się dymem i słychać było dwie silne eksplozje. Signor nie słyszał?

Antonio potrząsnął głową.

Page 22: Ludzie torpedy (Żółty Tygrys)

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1957/02 Stanisław Biskupicki

21

— Tu ciągle słychać jakieś wybuchy. Nie zwróciłem uwagi. — Musiało to być coś niezwykłego, bo jak rni mówił Migu6l, w parę minut

później przyszło kilka okrętów i obrzucało zatokę bombami... Anglicy musieli porządnie się wystraszyć...

— Ciekawe... — powiedział w zamyśleniu Ra»iognino. — Tak... — potwierdził Jose — tego tu jeszcze nie było. Ramognino był niezmiernie zaintrygowany opowiadaniem starego. Poprosił go,

aby posłuchał w mieście, co ludzie mówią na ten temat. La Linea żyła jednak swoim życiem małego, pogranicznego miasteczka,

pogrążonego w codzienności, zatrwożonego odgłosami pobliskich wybuchów i szczęśliwego, że los pozwolił mu uniknąć nieszczęścia wojny.

Wbrew oczekiwaniom Josego pobyt gości u signora Ramognino przedłużał się. Co więcej, Jose był prawie przekonany, że z wizytą łączą się pewne wydarzenia, o których nawet mieszkańcy La Linea zaczynali od czasu do czasu przebąkiwać.

Eksplozje na angielskich statkach powtarzały się co kilka dni, przy czym Jose zauważył, że z reguły następowały one nazajutrz po libacjach urządzanych w willi „Carmella”.

Gdyby Jose był odważniejszy i zdecydował się na ryzyko, mógłby z łatwością zaspokoić swoją ciekawość, kryjąc się którejś nocy w pobliżu plaży należącej do wilii. Wówczas ujrzałby dziwne postacie w jeszcze dziwniejszych 'kostiumach, które, poruszając się niezgrabnie na lądzie, schodziły do morza, zanurzały się. w wodzie i wreszcie zniknęły pod jej powierzchnią. Więcej Jose ze swego stanowiska obserwacyjnego nie mógłby zobaczyć. Nie widziałby więc, jak owe postacie przedostają się po pewnym czasie na zanurzony okręt podwodny „Scire” i stąd, „osiodławszy” torpedy, podpływają pod kadłuby alianckich statków kotwiczących spokojnie w gibraltarskiej zatoce.

Cała ta akcja odbywała się pod osłoną nocy. Anglicy zdwoili czujność i obserwację morza. Bliskość terytorium hiszpańskiego nie nasuwała żadnych wątpliwości co do położenia bazy włoskich „żywych torped”. Ale na dyplomatyczny protest lub zagrożenie konsekwencjami nie było podstaw. Orientowali się w tym zarówno alianci, jak Hiszpanie i Włosi. Wróg tymczasem był nieuchwytny i szczególnie kąśliwy. Straty zadawane przez niego nie tylko uszczuplały flotę, ale podważały wartość Gibraltaru jako bazy morskiej.

Zanim Brytyjczycy przystąpili do jakiegokolwiek czynnego przeciwdziałania, musieli zorganizować obronę bierną. Wzmocniono więc i zwiększono posterunki obserwacyjne, większe jednostki otoczono sieciami ochronnymi, a reflektory obmacywały każdy metr powierzchni wody.

Nawet te utrudnienia nie potrafiły odstraszyć Ramognino i jego ludzi od ryzykownych wypraw. W dodatku położenie willi było tak idealne, że trudno byłoby sobie wymarzyć lepsze miejsce na bazę. Bignor Antonio jednakże zdawał sobie sprawę, że kiedyś będzie zmuszony opuścić ponętne siedlisko. Nie można

Page 23: Ludzie torpedy (Żółty Tygrys)

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1957/02 Stanisław Biskupicki

22

było nadużywać gościnności Hiszpanów. Zresztą nie chodziło tu nawet o to. Cały teren Hiszpanii był niezwykle dogodny dla prowadzenia różnorodnej akcji i jeśli istniała obawa zdemaskowania jakiejś placówki, to obawa ta nie łączyła się z bezpieczeństwem Hiszpanii, lecz z ryzykiem utraty niezwykle dogodnego dla siebie terytorium. Ramognino musiał to mieć na uwadze i być na tyle sprytnym, aby ani o jedną niepotrzebną godzinę nie przedłużyć swej działalności w willi.

Drugą sprawą, która łączyła się bezpośrednio z pierwszą, był udział w tych akcjach okrętu podwodnego „Scire”. Wzmożona czujność Brytyjczyków utrudniała, ostatnio zaś wręcz uniemożliwiała okrętowi podwodnemu przedostawanie się do zatoki.

Wszystko to sprawiało, że Ramognino był w nie lada kłopocie. Musiał powziąć decyzję i zwlekał z nią czekając, nie wiadomo czemu, na jakiś moment, który jego zdaniem powinien przynieść rozwiązanie.

Chwila taka nadeszła zupełnie nieoczekiwanie i w wyjątkowych okolicznościach.

Którejś nocy, a właściwie już nad ranem jeden z nurków wracając na ląd zbłądził i trafił prosto w ręce policjanta Miguela. Moment spotkania był dramatyczny i humorystyczny zarazem.

Miguel obchodząc swój odcinek zatrzymał się w pewnej chwili nad brzegiem zaintrygowany niezwykłym zjawiskiem. Oto ni stąd ni zowąd z morza wyłoniła się dziwna postać ludzka i najwidoczniej nie dostrzegając Miguela szła wprost w jego kierunku. Przerażony strażnik w pierwszej chwili złapał za karabin, później przeżegnał się i stanął pod drzewem drżąc ze strachu. Kiedy człowiek idący od morza zbliżył się, Miguel nie wytrzymał i najwyraźniej chcąc sobie dodać odwagi wrzasnął na całe gardło:

— O, carramba! Wtedy obaj odskoczyli od siebie, stali jakiś czas patrząc sobie w oczy, po czym

dopiero Miguel przypomniał sobie, że w ręku trzyma karabin, i skierował jego lufę w niesamowite widmo, wciąż jeszcze nie zdając sobie sprawy, czy to wszystko nie jest upiornym snem.

Na posterunku Guardia Civil sprawa się wyjaśniła o tyle, że zawiadomiony Ramognino przyjechał odebrać niefortunnego dywersanta, ale stało się jednocześnie jasne, że musiała to być ostatnia akcja z willi.

W kilka dni później Jose opowiedział, że zarówno Miguel, jak i cały jego oddział opuścił La Linea, a ich miejsce zajęli nowi żandarmi.

Ale w tym czasie signor Antonio miał już w zanadrzu nowy pomysł...

Page 24: Ludzie torpedy (Żółty Tygrys)

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1957/02 Stanisław Biskupicki

23

„OLTERRA” Kapitan Amoretti był punktualny. Ramognino wprowadził go do swego

gabinetu i ruchem ręki wskazał głęboki fotel obok stolika pod palmą. Przez chwilę obaj mężczyźni dyskretnie lustrowali się wzajemnie, nie mogąc

się zdecydować na rozpoczęcie rozmowy. Gospodarz należał widocznie do ludzi bardziej energicznych i zaczął pierwszy:

— Pan, signor Amoretti, już od dość dawna w tej okolicy ? Było to raczej stwierdzenie niż pytanie, toteż Amoretti w odpowiedzi jedynie

lekko skłonił głową, po czym dodał: — Wojna wysadziła mnie na ląd... — Tak, tak, słyszałem coś niecoś. Jose... to znaczy jeden z tutejszych

mieszkańców, opowiadał mi o panu. Przyznam się, że pański postępek bardzo mi się podobał. Dobrze, że statek nie trafił w „ich” ręce. Może on nam oddać jeszcze niejedną przysługę.

— Nam? — zapytał zdziwiony Amoretti. — Tak, nam — ostatnie słowo Ramognino podkreślił. — Pan jest Włochem? — Oczywiście! Zdawało -mi się, że pan wie o tym... Przepraszam, że od razu

nie wyjaśniłem sytuacji. Amoretti nie dowierzał. Spoglądał na gospodarza cokolwiek nieufnie. . — W takim razie dlaczego? — zrobił okrągły ruch ręką wskazując na

otoczenie. — Dlaczego jestem w Hiszpanii, a nie w kraju, tak? Ma pan prawo tak pytać,

skoro i ja znam przyczyny pańskiej obecności w Algeciras. Widzi pan, jestem tu na zdrowotnym urlopie. Już w czasie tej wojny byłem ranny, leżałem w szpitalu i obecnie dochodzę do zdrowia. A to, że moja rekonwalescencja odbywa się właśnie tu, jest zasługą mojej żony, która jest Hiszpanką i pochodzi z tych okolic. Sądzę, że ta panu wystarczy, prawda? — wyjaśnił z uśmiechem.

Amoretti poczuł się trochę zażenowany własną nieufnością. — Przepraszam... — Ależ! Jak panu powiedziałem, miał pan zupełne prawo! Ramognino podsunął pudełko z cygarami. Było to niezbędne dla zapełnienia

chwili kłopotliwego milczenia. — Co by pan powiedział, drogi Amoretti, gdybyśmy podjęli próbę podniesienia

pańskiej „Olterry”? Kapitan zdziwił się zupełnie szczerze. — W tej chwili nie widzę takiej potrzeby. Przecież i tak nie można byłoby

statku eksploatować. Leży na wodach neutralnych i w najlepszym wypadku mógłby być internowany.

Page 25: Ludzie torpedy (Żółty Tygrys)

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1957/02 Stanisław Biskupicki

24

— Sądzę, że zaoszczędziłoby to panu czasu w późniejszym okresie. Po co czekać z tym wszystkim do zakończenia działań wojennych ? Poza tym nie przekona mnie pan, że maszyny i urządzenia są teraz mniej narażone na zniszczenie. Proponuję to dlatego, że będę miał możność przyjść panu z pomocą.

Amoretti ożywił się. — To zmienia postać rzeczy, signor Ramognino. Rzeczywiście ma pan rację.

Pozostawałyby do omówienia sprawy finansowe... — Zostawmy to na potem — przerwał mu Antonio — przypuszczam, że panu

zależy tak samo na tym jak i mnie, żebyśmy w wojnie tej ponieśli jak najmniejsze straty. To jest cel...

Amoretti nie mógł być niezadowolony z takiego obrotu sprawy. Ramognino całkowicie go przekonał co do słuszności jego stanowiska, tym bardziej że płacić nie trzeba było zaraz...

W Gibraltarze przez dłuższy czas panował spokój. Na przestrzeni kilku

miesięcy nie zanotowano ataków „żywych torped”, a odpowiedzialny za obronę portu komandor Ralph Hancock święcił triumf własnej teorii, według której Włochów nie stać było na większej miary sukcesy. To lekceważenie bojowych możliwości Włochów sprawiło, że utworzona przez komandora jednostka pod nazwą „Underwater Party” liczyła ogółem... dwie osoby i w pewnym sensie „zorganizowana” była raczej dla uspokojenia przełożonych niż z myślą o walce z podwodną dywersją. Dowódca jednostki, porucznik Bailey, oraz jego oddział w liczbie... jednego marynarza (!) zaopatrzeni w aparaty nurkowe kontrolowali od czasu do czasu kadłuby statków. Gdy znajdowali miny, po prostu przekłuwali gumowe pływaki, za pomocą których miny te utrzymywały się przy kadłubach.

Opinii komandora Hancocka nie podzielał bynajmniej porucznik Bailey, doprowadzony do rozpaczy wielokrotnymi alarmami, najczęściej zresztą... fałszywymi.

Okres ciszy i względnego spokoju trwał do jesieni 1942 roku. Tyle bowiem czasu potrzebowali Włosi na remont „Olterry”.

Ramognino otrzymawszy zgodę Amorettiego rozwinął całą swoją energię i pomysłowość. Hiszpańskie towarzystwo ratownicze bez specjalnych trudności przeholowało „Olterrę” do portu Algeciras i tu dopiero rozpoczęło właściwy remont. „Neutralność” Hiszpanii wymagała pewnych form. Wyrazem tego byli żandarmi i celnicy, którzy zaczęli urzędowanie przy odholowanym do portu kadłubie. Ramognino starał się być wyrozumiały i nie protestował przeciwko takiemu zarządzeniu. Nie znaczy to, że obecność przedstawicieli władz ułatwiała sytuację, ale signor Antonio liczył na spryt swój i swoich ludzi.

Stocznie włoskie, które otrzymały zamówienie na dostarczenie zamiennych części, były punktualne i sumienne. Do Algeciras zaczęły przychodzić pierwsze transporty, przeglądane przez celników, którzy przy tej okazji mogli się zapoznać z

Page 26: Ludzie torpedy (Żółty Tygrys)

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1957/02 Stanisław Biskupicki

25

niezwykle skomplikowanymi i urządzeniami siłowni statku. Szczególnie zastanawiająca była duża ilość stalowych podłużnych części, których przeznaczenia nie mógł się domyślić nawet najbardziej zaawansowany w wiedzy morskiej strażnik.

Kierownik maszyn „Olterry” signor De Negris był; nawet o to kilkakrotnie pytany, ale w odpowiedzi rozchylał zawsze ręce i dawał taką odpowiedź, z której właściwie nic nie wynikało.

Ramognino był słowny. Amoretti stwierdzić to mógł nie tylko na tej podstawie, że praca naprawdę ruszyła, z miejsca i że zamienne części przybywały z taką punktualnością, jak gdyby wojna nie utrudniała komunikacji, ale również i dlatego, że otrzymał obiecaną pomoc w ludziach. Przełożonym ich, do którego Ramognino czasem na osobności zwracał się jako do „porucznika”, był wysoki brunet o żywych oczach: signor Visintini. Kapitan obserwując ich pracę dochodził często do przekonania, że nie miałby nic przeciwko temu, żeby ci właśnie ludzie stanowili kiedyś załogę uratowanego przez nich samych statku.

Któregoś dnia żandarm Jaime, który zdążył się już zaprzyjaźnić z wesołymi chłopcami ze statku, przyszedł, jak zwykle na swoją zmianę i zaczął swój nudny, mo-J notonny spacer po nabrzeżu. W pewnej chwili na pokład: wyszedł kucharz z „Olterry” i konspiracyjnie pomachał ręką w stronę Jaime.

Zaintrygowany strażnik podszedł bliżej i wtedy dopiero Julio pokazał mu wyjętą z kieszeni flaszkę oryginalnego koniaku. Jaime rozglądnął się dokoła, poczym zaprotestował.

— Nie można, nie wolno... Ale Julio był uparty, a zaproszenie zbyt ponętne dla Jaime. Strażnik wcisnął się

do, kuchni i stwierdził, że tu dopiero przygotowana była dla niego cała uczta. Chłopcy z „Olterry” byli bardzo sympatyczni. Zaopiekowali się swym gościem

niezwykle troskliwie. Jaime wzięty przez nich w obroty nie mógł słyszeć podejrzanych kiedy indziej zgrzytów w głębi statku. Gdyby zresztą był nawet bardziej przytomny, prawdopodobnie nie potrafiłby zrozumieć, dlaczego robotnicy, załatawszy jedne uszkodzenia, wycinają teraz... otwór w przedniej części statku. Jaime we wspaniałym humorze doczekał się swej zmiany, przy czym dzisiejszy dyżur mógł zaliczyć do najprzyjemniejszych chwil w swej służbie.

Ramognino miał wszelkie powody do tego, by być zadowolonym tak ze swego pomysłu, jak i jego realizacji. W ramach transportu „części zamiennych” dla „Olterry” dostarczono wystarczającą ilość torped i „Scire” mógł obecnie zaniechać swych ryzykownych wypraw do zatoki.

Teraz można było spokojnie wypoczywać w willi „Carmella” oczekując najbardziej odpowiedniej chwili.

Któregoś z pierwszych dni grudnia 1942 roku signora Conchita niespodziewanie poprosiła do swego pokoju Antonio. Ramognino sądził, że

Page 27: Ludzie torpedy (Żółty Tygrys)

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1957/02 Stanisław Biskupicki

26

małżonka cierpi na jeden ze swoich ataków migreny i zaopatrzony w proszki udał się do niej. Conchita stała przy oknie wpatrzona w zatokę.

— Chodź, kochanie — skinęła do niego dłonią — i spójrz, oo za wspaniały widok... Antonio podszedł szybkim krokiem do okna i przez chwilę patrzył w milczeniu

nie mniej zachwycony niż jego małżonka. — Conchito, jesteś cudowna! — wykrzyknął. Do zatoki wolno wchodziły trzy potężne jednostki zdążające na miejsce swego

kotwiczenia. Porucznik Yisintini, którego Ranaognino również po- I prosił dla obejrzenia

niecodziennego widoku, nie miał żadnych trudności ze zidentyfikowaniem jednostek.

W potężnej sylwetce idącej na samym przedzie z łatwością rozpoznał pancernik „Nelson” zbudowany co prawda w 1925 roku, ale niewiele ustępujący najnowocześniejszym jednostkom tego rodzaju. Jego 34 tysiące ton wyporności wspaniale prezentowały się na tle małych statków i. okręcików zapełniających zatokę, lekceważąco traktowanych dotychczas przez 4 mieszkańców willi „Carmella”.

Tuż za „Nelsonem” szedł lotniskowiec „Formidable”. Ten okręt prezentował się jeszcze okazalej. Wprawdzie jego pokład nie był najeżony artylerią tak bardzo jak pokład „Nelsona”, ale masa pływającej stali budziła respekt samym swoim wyglądem. Ostatni z okrętów, „Furious”, bardzo zresztą groźny, teraz przy swych poprzednikach wyglądał skromnie, nawet niepozornie.

— „Nelson”... — Visintini wskazał wzrokiem panu Ramognino. Ten uśmiechnął się przyzwalająco.

— Zgoda. Zdawałoby się, że przybycie okrętów, które zawsze wzmacnia bazę, powinno

cieszyć jej obrońców. Innych uczuć doświadczał porucznik Bailey, który ponurym wzrokiem śledził ruchy przybyłych jednostek. Po namyśle wezwał do siebie marynarza Browna,

— Słucham, sir — zameldował się Brown i spojrzawszy na przełożonego od razu domyślił się treści rozmowy.

— Czego najbardziej nie lubicie, Brown? — Najbardziej nie lubię widoku okrętów, panie poruczniku. — Bardzo dobrze — pochwalił Bailey — a powiedzcie mi: dlaczego nie lubicie

widoku okrętów? — Nie lubię widoku okrętów, sir, dlatego, że przypominają mi o obowiązkach,

których nie jesteśmy w stanie wykonać ze względu na małą liczebność oddziału. — Brown, piątka! Wobec tego, co musimy? — Musimy działać!

Page 28: Ludzie torpedy (Żółty Tygrys)

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1957/02 Stanisław Biskupicki

27

— Świetnie, mój drogi, bardzo dobrze. Powiedzcie mi teraz: jak musimy działać?

Brown stropił się. Jego dłonie oderwały się na chwilę od spodni i zaczęły niespokojnie o nie uderzać.

— Tego... panie poruczniku... jeszcze nie przerabialiśmy... Bailey westchnął. — Określiliśmy więc nasz cel, ale nie przeanalizowaliśmy metod, które

prowadziłyby do osiągnięcia tego celu, czy tak? —- Tak jest — zgodził się skwapliwie Brown — określiliśmy, ale jeszcze nie...

tego... nie przeanalizowaliśmy. — Możecie odejść, Brown. Dziękuję wam za służbę. Bailey siedział dalej przy

stole wichrząc sobie włosy. Nigdy jeszcze nie zdarzyło mu się, żeby komandor Hancock zechciał

wysłuchać go do końca. Pisemne raporty musiały również tonąć gdzieś w nie znanym mu miejscu, skoro dotychczas nie otrzymał na nie żadnej odpowiedzi. A tymczasem sytuacja przedstawiała się coraz gorzej. Bailey nie przeceniał tej kilkumiesięcznej względnej ciszy, która nastąpiła po serii ataków w ubiegłym roku. Wróg najprawdopodobniej nie zrezygnował ze stosowania „żywych torped” i okres przerwy poświęcił na dalsze przygotowanie się do akcji. To wszystko było : niewątpliwie prawdą, ale jak przekonać o tym komandora Hancocka ? Poprzednie prawdziwe i fałszywe alarmy wytrąciły z równowagi i nadszarpnęły nerwy nie-; jednej załodze kotwiczących tu jednostek. Za nie Bailey też czuł się odpowiedzialny.

Komandor zaś nadal by! nieporuszony. Bailey wiedział o jednym: dopóki jego własny „oddział” znajdował się w całości, o „reorganizacji” nie mogło być mowy. Postanowił więc go Uszczuplić i zmniejszyć dokładnie o... połowę. Teraz oczekiwał tylko okazji, aby o wszystkim zameldować komandorowi. W związku z przybyciem^ okrętów porucznik w każdej chwili oczekiwał wezwą-; nia. Przewidywanie to okazało się słuszne. Hancock; wezwał go na godzinę trzynastą.

— Jak u was? — zapytał wpatrując się w młodą twarz porucznika. — Niestety, panie komandorze, jest zupełnie źle. I Zmuszony jestem

zameldować, że zostałem właściwie; sam. — A Brown? — Krańcowe wyczerpanie nerwowo. W służbie kompletne zero. — Cóż mù się stało? — Kompleks, sir. Kompleks na tle... Panie komandorze, Brown jest tutaj, zaraz

go zawołam — nie czekając na zgodę Hancocka porucznik podszedł do drzwi i otworzył je.

Marynarz niespokojnym wzrokiem obrzucił gabinet.

Page 29: Ludzie torpedy (Żółty Tygrys)

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1957/02 Stanisław Biskupicki

28

— Tylko spokojnie, Brown — powiedział Bailey takim tonem, który wystarczył, aby jeszcze bardziej zaniepokoić marynarza. — Powiedzcie nam: czego nie lubicie; najbardziej ?

— Najbardziej nie lubię widoku okrętów, sir. — A dlaczego? — Nie lubię widoku okrętów dlatego, że przypominają mi o obowiązkach,

których nie jesteśmy w stanie wykonać — wyrecytował bez zająknienia Brown. — Dobrze, Brown, możecie odejść. Hancock uśmiechnął się. — Dobre przedstawienie, poruczniku, ale już nieaktualne, bo właśnie chciałem

panu przedstawić...—nacisnął przycisk dzwonka i do pokoju wszedł szczupły mężczyzna o chudej, wyciągniętej twarzy.

— Mister Crabb... Bailey skłonił głowę. — Wierzę w energię i zapał mr Crabba i pańskie doświadczenie, poruczniku

Bailey. Zgadzam się na zwiększenie oddziału, ale ludzi szukajcie sobie sami. Dziękuję, to wszystko.

„To wszystko” oznaczało co prawda bardzo niewiele, ale ostatecznie Browna będzie można „uzdrowić” — pocieszał się Bailey. Trzeba jednak przyznać, że nawet taki sąd był krzywdzący dla Crabba. Energia i zapał tego człowieka w ciągu najbliższych dni przyniosły tyle zmian na lepsze, że porucznik nie oczekiwał tego w swych najśmielszych nawet marzeniach.

Crabb z kolei już po następnej nocy musiał przyznać porucznikowi, że jego zadanie wcale nie należało do łatwych.

Ta noc z 7 grudnia 1942 roku była ciemna i wprost wymarzona, dla dywersantów. Bailey wiedział o tym najwięcej, ale nie znaczy to, że załogi okrętów nie doceniały niebezpieczeństw. Czuwały posterunki alarmowe, reflektory obmacywały powierzchnię zatoki, setki oczu wypatrywały czającego się w głębinach wroga.

W taką noc na statku „Olterra” trwały ostatnie przygotowania. Porucznik Visintini wraz ze swym pomocnikiem Magno sprawdzali głowicę

torpedy, jej silnik, przyrządy sterowe. Oprócz nich miały pójść dzisiaj dwie inne załogi. Ramognimo był słowny, obiecał „Nelsona” Visintiniemu i decyzji nie zmienił. Zadanie było trudne, ale zarazem ponętne, jeśli wszystko pójdzie po myśli porucznika, będzie on mógł nazajutrz z okna willi obserwować rezultat swej nocnej pracy.

Signor Antonio towarzyszy im do ostatniej chwili. Stoi na trapie i przygląda się troskliwie przygotowaniom. Visintmi wciąga swój kostium, który deformuje kształt ciała. Teraz w miejsce przystojnego mężczyzny pojawił się cudaczny potworek, zjawa, której lękliwy Miguel mógł z powodzeniem się wystraszyć. Magno jest niższy, pękaty i postać jego wydaje się wprost pokraczna.

Page 30: Ludzie torpedy (Żółty Tygrys)

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1957/02 Stanisław Biskupicki

29

Torpeda podsuwa się pod otwór wycięty podczas niezapomnianej uczty Jaime. Visintini odwraca głowę i podnosi rękę. Ramognino odpowiada mu podobnym gestem pożegnania. Wreszcie pada sygnał. Torpeda rusza w noc.

Visintini widzi przed sobą tylko mrok i wodę, która uderza o osłonę i przelewa się z obu stron. W dali migocą ścieżki wydeptywane błyskami reflektorów. Jeszcze jeden rzut oka na masyw pancernika „Nelson” ciemniejący przed nimi jak skała i teraz można, a nawet trzeba się zanurzyć. Torpeda wgłębia się w toń. Tu świat jest inny, cichy, spokojny, jednolity. Gdzieś na wodzie ślizga się bezradny snop światła.

Dwie inne torpedy poszły każda w swoim kierunku. Jest cisza, a dopóki trwa cisza, wszystko jest w porządku. Od celu dzielić ich może niewielka odległość. Za godzinę, za pół mogą już być w drodze powrotnej. Serce tłucze w piersiach Visintiniego, który nie czuje chłodu. Przeciwnie, jakieś gorąco oblewa mu twarz, całe jego ciało.

Nagle ciszę głębi przerywa wstrząs. Za nim drugi, trzeci... „To gdzieś daleko” — uspokaja siebie porucznik, ale lęk wzmaga się, a niepewność porusza każdy nerw. Nie wiadomo, czy Anglicy wykryli jedną z torped, czy bombardowanie ma charakter profilaktyczny. Bombardowanie nie ustaje. Chwilami jego odgłosy zbliżają się, narastają jak kroki olbrzyma, który zdolny jest zdeptać na miazgę każdego śmiałka, chwilami zaś oddalają się, tłumione grubiejącą warstwą wody.

Pół godziny to potwornie długi okres czasu, jeśli składa się on z trzydziestu minut, z których każda zabija dziesiątki razy.

Tutaj nie trzeba nawet trafić. Wystarczy, jeśli zbłąkany wybuch uszkodzi przewód oddechowy, dostarczający płucom tlenu, wystarczy silniejszy wstrząs, który zmiażdży dwa ludzkie ciała, odbierając im życie.

Kiedy bombardowanie ustaje, cisza nabrzmiała oczekiwaniem wydaje się jeszcze groźniejsza. Visintini wytęża wzrok usiłując dojrzeć stalową ścianę burty „Nelsona”. Nagle tuż pod nim jeden, jedyny wstrząs. Porucznik czuje, jak coś zwala mu się na głowę, z potworną siłą spycha go z torpedy i rzuca w bezdenną otchłań...

Page 31: Ludzie torpedy (Żółty Tygrys)

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1957/02 Stanisław Biskupicki

30

„DECIMA FLOTTIGLIA MAS” Pomysł porucznika Paolucciego z roku 1918 nie został zapominany. W 1930

roku próbują go udoskonalić włoscy oficerowie Tosci i Toschi. Ich poszukiwania idą w kierunku wynalezienia takiej konstrukcji, która zapewniłaby znacznie większą siłę wybuchową, gwarantowała dyskrecję operacji oraz umożliwiała powrót do bazy. W sześć lat później w zakładach broni podwodnej w La Spezia powstaje prototyp takiej konstrukcji. Ma ona również kształt torpedy o długości 670 cm i średnicy 53 cm. Ilość materiału wybuchowego zostaje zwiększona do 300 kilogramów, a miejsce magnesu zastępuje specjalny zaczep. Torpeda napędzana jest elektrycznie, prąd czerpany jest z akumulatorów, dwie przeciwbieżne śruby nadają ruch postępowy, prędkość wynosi 3 węzły, a zasięg 10 mil morskich. Zbiorniki trymowe umożliwiają utrzymanie torpedy w pożądanym zanurzeniu.

Pomieszczenia dwuosobowej załogi znajdują się na torpedzie. Dowódca zajmuje miejsce z przodu, ma przed sobą tarczę osłaniającą go przed prądem wody oraz przyrządy pokładowe, jak kompas, głębokościomierz oraz drążek sterowy, włączniki silnika i pompy zbiorników trymowych.

Torpeda ponadto wyposażona jest w zapasowy aparat tlenowy, przecinak do lin i sieci zagrodowych oraz liny i klamry do podwieszania ładunku wybuchowego. Mechanik zajmuje miejsce za dowódcą. Załoga wkłada na siebie gumowy kostium nurkowy wraz z tlenowym aparatem do oddychania.

Pierwsze próby dokonane przed wybuchem wojny zachwyciły admirała Cavagnari, który składa oficjalne zamówienie na budowę dwunastu torped. Taka też ilość wkrótce spoczywa w wielkiej tajemnicy w magazynach w La Spezia.

Wynalazcy niecierpliwili się. Żadne z większych wydarzeń politycznych nie stwarza okazji do praktycznego wypróbowania nowej broni. Ale napięcie międzynarodowe rośnie, wreszcie wybucha oczekiwany konflikt.

Torpedy opuszczają magazyn, rozpoczyna się rekrutacja i szkolenie załóg. Dowództwo włoskie przykłada dużą wagę do organizacji oddziałów dywersji podwodnej. Powstaje „Decima Flottiglia Mas” — „Dziesiąta Lekka Flotylla”, a na jej czele staje komandor Vittorio Moecagatta. Dowództwo nad podwodnym bojowym dywizjonem obejmuje kapitan Valerio Borghesi. Organizuje się baza „żywych torped”, część okrętów podwodnych zostaje przystosowana do transportu torped, starannie dobiera się kandydatów do grupy sabotażystów podwodnych „Gamma”.

To ostatnie jest przedmiotem szczególnej troski dowództwa. Do „Grupy Gamma” nie może należeć każdy, nie wystarczy tu jedynie gotowość złożenia swego życia w ofierze. Kandydat musi mieć wszystkie zalety i żadnej wady. Przede wszystkim więc nieskazitelny życiorys i takiż charakter. Bez tego nie ma mowy, aby zakwalifikować go do dalszych prób. Następny warunek to zdrowie nie

Page 32: Ludzie torpedy (Żółty Tygrys)

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1957/02 Stanisław Biskupicki

31

budzące żadnych wątpliwości i obaw. W Centrum Biologicznym przeprowadzane są próby. Nurkowie poddawani są wyczerpującym, drobiazgowym badaniom. Specjaliści-lekarze notują każdy charakterystyczny objaw. Potrzebne to jest nie tylko dla wydania konkretnej opinii o kandydacie, lecz przede wszystkim dla opracowania teoretycznych założeń i wysnucia słusznych wniosków wynikających z naukowych doświadczeń.

Organizacja grup dywersyjnych odbywa się w najgłębszej tajemnicy. Najbliższy sojusznik, Niemcy, przez długi czas nie wiedzą nic o „Grupie Gamma”. „Decima Flottiglia Mas” jest jednostką całkowicie samodzielną i aczkolwiek operacje jej mają charakter operacji morskich, nie podlega ona dowództwu marynarki wojennej i akcje swoje uzgadnia jedynie z naczelnym dowództwem. Co więcej, aby zachować jak najściślejszą tajemnicę, dowództwo marynarki wojennej często nie jest nawet powiadamiane o zamierzonych akcjach.

„Grupa Gamma” ma proste zadanie: podwodny terror ma zdezorganizować flotę angielską i zdemoralizować jej załogi. Trzeba przyznać, iż w niektórych okresach cel ten bywał osiągany, pierwsze jednak wyprawy zawiodły nadzieje zarówno twórców nowej broni, jak i dowództwo włoskie.

Pierwszy wypad okrętu podwodnego „Iride” skończył się niepowodzeniem. Okręt ten zabrawszy torpedy udał się w kierunku jednego z portów afrykańskich, w którym nastąpić miało spotkanie z załogami „żywych torped”. Dla Włochów na zawsze pozostało tajemnicą, czy nalot lotniczy, którego ofiarą padł „Iride”, był dziełem przypadku, czy też Anglicy z góry powiadomieni byli o zadaniach tego okrętu. Tak czy inaczej okręt nie dotarłszy do miejsca spotkania spoczął na zawsze na dnie morza.

Kiedy zaś w niedługi czas potem tonie następny transportowiec „żywych torped”, okręt podwodny „Condor”, Włosi skłonni są wierzyć w przepotężną siłę Intelligence Service, tym bardziej że wyprawa De la Penne kończy się nie znanym dla nich efektem. W końcu jednak przychodzą pomyślne wieści. Napływają one głównie z zakonspirowanych baz w Hiszpanii i Portugalii.

Borghesi, jeden z najgorliwszych zwolenników stosowania „żywych torped”, oddycha z ulgą. Dni niepowodzeń nagrodzone zostają listami zatopionych jednostek. To daje mu możność przeforsowania dalszych pomysłów. Warsztaty w La Spezia otrzymują nowe zlecenia. Będą to podobne torpedy, ale jeszcze groźniejsze, jeszcze bardziej precyzyjne i doskonałe. Powstaje typ SSB. Torpeda jest większa, jej długość bez głowy bojowej wynosi 550 cm, szybkość zostaje zwiększona do 7 węzłów, a zasięg do 20 mil. Już nie trzeba podsuwać się pod sam nos nieprzyjaciela, można stanąć w bezpiecznej odległości i zadać mu bolesny, nieoczekiwany cios. Ale załoga torpedy musi mieć teraz wygodniejsze pomieszczenie. Buduje się więc specjalną kabinę osłaniającą nie tylko przed naporem wody, ale i przed wybucham. Są i inne udoskonalenia. Do nich należą

Page 33: Ludzie torpedy (Żółty Tygrys)

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1957/02 Stanisław Biskupicki

32

zapasowe butle tlenowe, z których można doładowywać wyczerpujący się tlen. Ładunek wybuchowy zostaje zwiększony do 500 kilogramów.

Borghesi może być dumny z tego osiągnięcia. Torpeda staje się groźna w rękach zdecydowanych na wszystko dywersantów z „Grupy Gamma”. Trzeba teraz jedynie oczekiwać najlepszej okazji.

Samodzielność „Dziesiątej Flotylli” to jej wielka zaleta. Nie potrzebuje ona uzgadniać swych operacji z dowództwem. Ale samodzielność ta jest zaletą do czasu, dopóki trwa normalny tok działań wojennych. Tymczasem jest już rok 1943. Oddziały alianckie lądują na Sycylii. Widmo klęski stoi u bram faszystowskiej Italii. Ludność ma dość wojny, nastroje kapitulanckie ogarniają wojsko, marynarkę wojenną. Dowództwo pod naciskiem hitlerowskich „przyjaciół” usiłuje ratować sytuację, łatać dziury, utrzymać rwące się kontakty. Los wydaje się jednak przesądzony. W obliczu narastającej groźby, wobec powagi zagadnień wielkich i prób ratowania własnej skóry nikt nie jest w stanie pamiętać o operujących gdzieś w oderwaniu od dowództwa okrętach samodzielnej „Dziesiątej Flotylli”.

Tymczasem komandor Borghesi, pełen ufności w doskonałość torped SSB, zmierza na okręcie podwodnym wprost na Gibraltar. Teraz są szanse zadania przeciwnikowi takich strat jak nigdy, teraz niewzruszona twierdza zadrży od Wybuchów, które wysadzą w powietrze przedniejsze reprezentantki brytyjskiej floty. Mały okręt podwodny zadziwi świat, imię dowódcy będzie na zawsze wpisane do historii wielkich czynów wojennych. Kto wie, czy ten właśnie wTypad nie zadecyduje o utracie hegemonii Anglików w basenie Morza Śródziemnego? Gibraltar, owe potężne „słupy Herkulesa” runą poważnie naruszając potęgę Albionu. Drogi komunikacyjne przez Suez do Indii nie będą już bezpiecznym szlakiem, skoro Gibraltar przestanie być bezpieczną bazą...

Torpedy SSB, dzieło inżynierów majora Masciulli i kapitana Travaligni, drzemały w pojemnikach w kształcie długich rur, gotowe do użycia. Łączności z lądem okręt nie utrzymywał żadnej. Radio służyło głównie do przechwytywania nieprzyjacielskich komunikatów, które mogłyby być wykorzystywane przy przeprowadzaniu operacji.

8 września Borghesi włącza radio. W jego uszy wpadają słowa, które kładą kres marzeniom o sławie. Powtórzenie komunikatu upewnia go w tym, że nie uległ złudzeniu. Tak, to prawda — wojna została zakończona... Walka w pojedynkę nie może dać żadnych szans. Nie pozostaje nic innego jak powrót do bazy. Okręt podwodny wynurza się i kładzie na powrotny kurs.

Zakończeniem historii włoskich „żywych torped” może być niezwykły epizod,

który rozegrał się po zakończeniu działań wojennych. Mimo że formalnie trwał jeszcze stan wojny z Italią, obozy angielskie zaczynały już zwalniać włoskich jeńców.

Page 34: Ludzie torpedy (Żółty Tygrys)

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1957/02 Stanisław Biskupicki

33

Komandor Morgan, dowódca „Valianta”, uzyskał stopień admirała i w charakterze reprezentanta zwycięskiej floty bawił właśnie w jednym- z włoskich portów, kiedy do nabrzeża dobił statek wiozący jeńców włoskich z dalekich Indii.

Admirałowi, który przyglądał się długim szeregom wychudzonych postaci, jedna z nich wydała się szczególnie znajoma. Morgan nie mógł sobie odmówić przyjemności spotkania się z człowiekiem, z którym ostatnią rozmowę odbył w zupełnie niezwykłej sytuacji.

Jeniec wszedł do gabinetu niepewnie i ze źle tajoną nieufnością. Wbrew jego oczekiwaniom Morgan przywitał go bardzo serdecznie i posadził w fotelu. Przez chwilę trwało krępujące milczenie. Pierwszy przerwał je admirał.

— Pan, zdaje się, nie przypomina mnie sobie... Jeniec potrząsnął głową. — Proszę mi wybaczyć, ale pamięć ludzka... — Tak, tak, rozumiem... postaram się panu pomóc. Dowodziłem „Valiantem”

swego czasu w Aleksandrii... — Ach... — jeniec przeraził się. — Signor De la Penne, jeśli się nie mylę? — zapytał Morgan. — Tak, panie admirale, nie myli się pan. Morgan wypuściwszy kłąb dymu z cygara wpatrywał się z zainteresowaniem w

niebieski obłok. — Chciałem panu wyrazić swoje uznanie, panie kapitanie, za pańską odwagę i

męską postawę... De la Penne uśmiechnął się. — Czy pan wie, panie admirale, że wówczas w Aleksandrii mógł pan bez trudu

uniknąć niebezpieczeństwa, gdyby... — Gdyby? — Wystarczyłoby przesunąć okręt o pół długości. — Nie rozumiem. — To bardzo proste. Mina zostawiona przeze mnie pod kadłubem nie była

uczepiona. Z kolei zaśmiał się Morgan. — Nie byłem na tyle domyślny, a pan nie był zbyt wielomówny. De la Penne rozłożył ręce. — Proszę mi wybaczyć ten nietakt, panie admirale, ale okoliczności nie

pozwalały mi na to... — Tak... — powiedział w zamyśleniu Morgan — wówczas niewiele

brakowało, abym dał rozkaz rozstrzelania pana. Niewiele też brakuje dziś, abym wystąpił z wnioskiem o... odznaczenie pana.

— To chyba niemożliwe! — De la Penne był szczerze zdumiony. — Nie ma rzeczy niemożliwych, drogi kapitanie... Tym razem admirał Morgan był w błędzie. Dekoracja De la Penne

rzeczywiście okazała się niemożliwa. Między Anglią a Włochami trwał jeszcze

Page 35: Ludzie torpedy (Żółty Tygrys)

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1957/02 Stanisław Biskupicki

34

nadal stan wojny i formalnie pokój nie został zawarty, żaden zaś kodeks nie przewidywał możliwości odznaczenia wroga... dopóki trwała wojna.

Opinia admirała była jednak błędna tylko w połowie. De la Penne mógł być przecież odznaczony przez władze włoskie.

Odpowiedni wniosek został wysłany. Uroczystość była zarówno skromna, jak i niezwykła. Dekoracji miał dokonać książę Umberto, w ostatniej jednak chwili zmieniono decyzję.

Najwyższe odznaczenie włoskie „Medaglio d'Oro” De la Penne otrzymał za zatopienie pancernika „Valiant”.

Odznaczenie to wręczył mu... dowódca „Valianta”, admirał Morgan. Zakończenie działań wojennych nie zakończyło działalności „Grupy Gamma”.

Większość dywersantów stanęła tym razem u boku aliantów oddając im wiele usług, a skromny porucznik z ,,Underwater Party”, Crabb, niezmiernie wiele skorzystał z udostępnionych mu materiałów bazy w La Spezia...

Jeśli Włochów bez wątpienia należy uznać za pionierów podwodnej dywersji, a w szczególności za twórców „żywych torped”, to trzeba stwierdzić, że II wojna światowa wprowadziła tego rodzaju broń nie tylko w akwenie Morza Śródziemnego...

Page 36: Ludzie torpedy (Żółty Tygrys)

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1957/02 Stanisław Biskupicki

35

DROGA DO RAJU — Od dziś wyspa ta będzie nosiła nazwę Baza II... — palec admirała wskazał

najpierw port Kure i później przesunął się na południe. Nikt nie był zdziwiony z powodu takiej decyzji. Ostatecznie kierunek polityki

rządu Tojo od dawna był znany nie tylko samym Japończykom. Militarystyczny skład rządu, gospodarka narodowa podporządkowana zbrojeniom wojennym, powszechna cześć dla munduru — oto zjawiska, które nie mogły ujść uwagi nawet najmniej bystrych obserwatorów. To było widoczne dla wszystkich, niemożliwe do ukrycia, a więc i nie ukrywane. Nie znaczy to, że sztab japoński nie miał tajemnic. Miał ich wiele, pilnie strzeżonych przed okiem i uchem niepowołanych. W kraju powstało coraz więcej stref zakazanych, a goście cesarstwa wschodzącego słońca czuli się w nim coraz bardziej nieswojo, obco, a czasem wręcz niebezpiecznie.

W chwili, w której zapadła decyzja dotycząca maleńkiej wysepki położonej w pobliżu bazy morskiej Kure, nikt jeszcze nie wiedział, na co w tym miejscu japońskie dowództwo zamierza opuścić nieprzeniknioną zasłonę. Mogła to być z powodzeniem baza okrętów podwodnych, mogły tam się znaleźć tajne • zakłady zbrojeniowe lub podziemne lotniska, w których budowie japońscy inżynierowie zaczynali się specjalizować. Jeśli zaś w zatoce Tokujama utworzono w tym samym czasie strefę zakazaną, każdy przyjął tę wiadomość jako rzecz normalną i nikt bynajmniej nie próbował małej wysepki koło Kure i zatoki Tokujama wiązać w jakąś logiczną całość.

Ale jedno zostało stworzone dla drugiego. O tym, że wojna, którą szykowano, nie będzie łatwa, wiedział każdy. Trzeba było więc być na wszystko przygotowanym, nie wolno było pominąć żadnego szczegółu, który mógłby chociaż częściowo przyczynić się do zwycięstwa. Może to brzmieć jak paradoks, ale właśnie w tych drobiazgach, w tych szczegółach sztab japoński utopił generalny cel.

Gdyby w tym czasie zapytano kogokolwiek z japońskiego dowództwa, jak sobie wyobraża końcowe osiągnięcie zwycięstwa, kiedy, w jakim momencie powinno onó nastąpić i czym jest uwarunkowane — prawdopodobnie nie potrafiłby odpowiedzieć. Istniały plany zdobycia poszczególnych terenów, wysp, ale co dalej ? A przecież przyszłego przeciwnika trzeba było powalić, tak aby stał się niezdolny do walki.

Nad tym, jak tego dokonać, nie zastanawiał się nikt. Pośpiesznie, gorączkowo szykowano te niespodzianki, które miały zaskoczyć wroga i zadać mu najcięższe straty.

Tojo i jego współpracownicy wiedzieli przede wszystkim jedno: ludzi gotowych w każdej chwili umrzeć za cesarza nie zabraknie. Ale sama ich śmierć

Page 37: Ludzie torpedy (Żółty Tygrys)

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1957/02 Stanisław Biskupicki

36

nie wystarczy, aby osiągnąć zwycięstwo. Potrzebne było jeszcze ich życie, ściślej — ostatnie chwile ich życia.

W zatoce Tokujama zorganizowano szkołę... samobójców. Nie byli to ludzie, którzy z ulgą opuszczają ten świat, nie mogąc z nim dojść do porozumienia, i dla których śmierć przynosi ostateczne rozwiązanie problemów, w jakie zawikłało ich życie. Byli to ludzie młodzi, pełni energii, niełatwo rezygnujący z ziemskiej radości, wierzący w swą wspaniałą przyszłość. Jak wyrok zaciążyło nad nimi słowo „Bushido”, nazwa żołnierskiego kodeksu, z którego nie mogli się wyłamać, aby nie rzucić cienia hańby na swoje życie i pamięć przodków.

Narzędzia, które miały im pomóc w osiągnięciu pośmiertnych zaszczytów, zdawały egzamin sprawności na wysepce opodal bazy morskiej w Kure.

Kilka egzemplarzy „żywych torped” dostarczono do Bazy II jeszcze przed atakiem na Pearl Harbor. Konstrukcję w zasadzie można było uznać za udaną. Zamierzano już zatwierdzić prototypy i skierować je do produkcji seryjnej, kiedy pewien „szczegół” zwrócił uwagę wyższych oficerów japońskiego dowództwa.

Kierowca torpedy był z góry skazany na pewną zagładę i nie miał żadnych szans ratunku.

Zdaniem niektórych ten właśnie „drobiazg” można było uznać za usterkę. Bo gdybyż przynajmniej stworzyć pozory. Wojna się jeszcze nie rozpoczęła, można było sobie pozwolić na luksus zaczekania na lepsze pomysły.

Dopóki trwały błyskawiczne, zadziwiające świat zwycięstwa oręża japońskiego, rzadko kiedy wspominano o torpedach, które nigdy nie miały chybiać celu. Pierwsze klęski dopiero przypomniały czasowo zarzucone pomysły.

W lutym 1944 roku sztab japoński otrzymał pierwszy egzemplarz udoskonalonej „żywej torpedy”. Kierowca jej przy użyciu specjalnego urządzenia mógł być odrzucony od torpedy w odległości 45 metrów od celu. Tak przynajmniej głosiła teoria. Niezbyt wiele jednak musiało być osób, które wierzyły w skuteczność urządzenia, skoro torpeda otrzymała wcale niedwuznaczną nazwę: „Droga do raju”... Taka nieufność nie była bynajmniej nieuzasadniona: pierwszy dzień prób z torpeda w zatoce Tokujama zakończył się tragicznie. Jeden z największych zwolenników nowej broni, dokonując osobiście ćwiczebnego ataku utonął, w mulistym dnie morze znajdując swoją „drogę do raju”. Była to zła wróżba na przyszłość, ale nie potrafiła zmusić oficerów sztabu do zrezygnowania z broni, która ich zdaniem mogła zdecydowanie wpłynąć na ostateczne osiągnięcie zwycięstwa.

Po dwumiesięcznym szkoleniu, 8 listopada 1944 roku, pierwszy zespól pod nazwą „Kikumidzu” w sile trzech okrętów podwodnych „I-36”, „I-47” oraz I-37” wyruszył w swój rejs bojowy. Morze było spokojne i wszystko wskazywało na to, że okręty powrócą do bazy przynosząc wieść o pierwszych wspaniałych zwycięstwach „żywych torped”. Zgodnie z rozkazem „I-36” ora?; ,,I-47” wzięły

Page 38: Ludzie torpedy (Żółty Tygrys)

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1957/02 Stanisław Biskupicki

37

kurs ku niewielkim wyspom, w rejonie których rozpoznanie wykryło większy zespół amerykańskich okrętów.

Dowódca „I-47” w kilku krótkich obserwacjach ogarnął całą sytuację. To było coś, na co czekali wszyscy. W okularach peryskopu czerniały sylwetki silnego zespołu.

Dowódca nie potrzebował im się przyglądać dłużej, aby spośród tak licznej grupy wyłowić charakterystyczne kontury potężnych lotniskowców i pływających twierdz-paucerników. Łup sam szedł im w ręce. Takiej akcji pominąć nie wolno.

,,I-47” czaił się w głębinie do skoku. W pomieszczeniach okrętu panowała niczym nie zmącona cisza. Skupiona twarz dowódcy była wystarczającym dowodem, że na powierzchni kryje się cel godny „żywych torped”. Okręt na najmniejszych obrotach, cicho jak dziki drapieżnik, podchodził pod nie przeczuwające niebezpieczeństwa stado. Kiedy „I-47” stopował silniki, nie było to oznaką, że dowódca waha się przed ostatecznym powzięciem decyzji o ataku, przeciwnie — mówiło to, że działa ostrożnie, z namysłem, że skrupulatnie i spokojnie wybiera spośród stada właściwą ofiarę. Za chwilę miała nastąpić pierwsza bojowa próba nowej broni, która w dowództwie budziła tyle nadziei.

W dali zarysowała się. wyraźnie ociężała sylwetka lotniskowca. Szedł w eskorcie niszczycieli, które wyglądały przy nim jak dziecinne zabawki.

Dowódca jeszcze zwleka. Chwila jest zbyt poważna, a okazja zbyt rzadka, by można było sobie pozwolić na odrobinę nieuwagi.

Pierwszą torpedę prowadzić ma najstarszy oficer. Z chwilą wykrycia amerykańskiego zespołu wiedział, że atak jest nieunikniony. Ukradkiem, aby nie pomyślano o nim, że żal mu tego świata, kreśli parę słów do dowódcy.

„Dziękuję ci za wielką pomoc, jaką mi okazałeś — pisał szybko, nerwowo. —

Przekaż pozdrowienia tym, którzy pójdą w moje ślady...” Na to, by wyrazie resztę myśli, zabrakło mu czasu. Tych myśli w ostatniej

chwili życia jest zbyt wiele, aby można je było spisać z całym spokojem. Dowódca jeszcze raz macnął peryskopem i odwrócił twarz. Każdy pojął, że

moment nadszedł. Jeden krótki sygnał i pierwsza torpeda jak zły, kąśliwy pies pomknęła w przód... Za nią poszły następne. Cztery szarpnięcia wstrząsnęły kadłubem „I-47”.

— Do zanurzenia! Okręt pogrążył się w wodzie. Na obserwację peryskopem nie można było sobie

pozwolić. Torpedy mogą być w każdej chwili dostrzeżone. A tam gdzie są torpedy, jest i okręt. Lotnictwo amerykańskie bez trudu wykryłoby nieporadny mały okręt usiłujący skryć się pod cienką warstwą wody. Ryzyko było zbyt wielkie.

Wynik tego ataku pozostał tajemnicą do dzisiejszego dnia...

Page 39: Ludzie torpedy (Żółty Tygrys)

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1957/02 Stanisław Biskupicki

38

Pierwszego grudnia baza w Kure witała wchodzące do portu po bojowym rejsie dwa okręty: „I-36” oraz „I-47”. Trzeci okręt podwodny „I-37” operujący w rejonie Palau nie powrócił do bazy nigdy.

Mimo iż rezultaty pierwszych operacji „żywych torped” pozostały nieznane, Japończycy nie ustawali w pracy nad organizowaniem dalszych jednostek. Wkrótce potem powstał oddział „Konho”, złożony z sześciu nowoczesnych okrętów podwodnych: „I-36”, „I-47”, „I-56”, „I-53”, „I-58” oraz „I-48”.

Należało się liczyć, że operacje nowego oddziału będą znacznie trudniejsze. Nie ulegało najmniejszej wątpliwości, iż bez względu na rezultat pierwszego ataku „żywe torpedy” przestały być dla Amerykanów tajemnicą. Ich wzmożona z tego powodu czujność, zwielokrotniona obserwacja morza, nie ułatwiała zadania zespołom japońskich okrętów podwodnych.

29 grudnia 1944 roku okręt podwodny „I-58” opuścił bazę w Kure i zgodnie z rozkazem wyruszył w kierunku wyspy Guam. Należało oczekiwać, że wyspa ta posiadająca dla Amerykanów olbrzymie znaczenie jako baza w centralnej części Pacyfiku będzie broniona silnie i odpowiednio zabezpieczona przed nagłym atakiem. Dlatego dowódca „I-58” postanowił obejść wyspę i zbliżyć się od tej strony, z której obrona powinna być słabsza. W miarę jak okręt zbliżał się do miejsca przeznaczenia, okresy marszu pod wodą stawały się coraz dłuższe. Wprawdzie „I-58” posiadał już urządzenia radiolokacyjne, ale wadliwe ich działanie nie zabezpieczało przed nagłym wykryciem okrętu przez lotnictwo nieprzyjaciela, którego samoloty spotykano coraz częściej.

9 stycznia Amerykanie rozpoczęli operację desantową na Luzon, głównej wyspie archipelagu filipińskiego. Sytuacja stawała się coraz groźniejsza. Załoga „I-58” pałała żądzą odwetu. Okręt zbliżał się dp rejonu działania.

Posłuchajmy, co o dalszych wydarzeniach opowie nam dowódca „I-58” Mochitura Hasimoto1...

„Otrzymaliśmy relację z rozpoznawczego lotu naszego lotnictwa nad wyspą

Guam. Zaniepokoiło nas to, że w meldunku tym nie wspomniano nic o okrętach przeciwnika. Istota rzeczy tkwiła w tym, że według meldunku porannego w pobliżu wyspy Guam stał na kotwicy lotniskowiec i 60—70 mniejszych okrętów. Oczekiwaliśmy więc, że znajduje się tam jeszcze jeden lub dwa większe okręty.

10 stycznia otrzymaliśmy rozkaz przeprowadzenia ataku zgodnie z opracowanym planem. O rozkazie tym powiadomiłem kierowców torped...

Nazajutrz o godzinie drugiej zauważyliśmy samolot i natychmiast poszliśmy w zanurzenie. Przychwytywanie radiogramów przeciwnika umożliwiało mi określenie czasu przylotu i odlotu samolotów nieprzyjacielskich i dlatego dzisiejsze nagle pojawienie się wroga było dla nas niespodzianką. Być może, że był to samolot łącznikowy. Począwszy od 6 stycznia spotykaliśmy dość często amerykańskie

1 Mochitura Hasimoto: Sunk – The Story of the Japanese Submarine Fleet – 1941-1945.

Page 40: Ludzie torpedy (Żółty Tygrys)

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1957/02 Stanisław Biskupicki

39

okręty i samoloty przypuszczając, że sami jesteśmy wciąż nie wykryci. Zdawaliśmy sobie jednak sprawę, że gdyby przeciwnik rozpoczął intensywne poszukiwania, akcja jego byłaby najprawdopodobniej uwieńczona sukcesem. Nieoczekiwane spotkanie z samolotem utwierdziło nas jeszcze bardziej w przekonaniu, że na nasze urządzenia radiolokacyjne liczyć nie możemy.

11 stycznia około godziny 9 posłyszeliśmy szum zbliżającego się statku. Sądząc po parowym napędzie był to najprawdopodobniej statek handlowy idący bez eskorty. To z kolei upewniało nas, że przeciwnik nic nie wie o naszej obecności w tym sektorze. Po dwu godzinach dotarliśmy do miejsca, z którego Guam mógł być widoczny. Ostrożnie podniósłszy peryskop z trudnością rozpoznałem wyspę. Oficer nawigacyjny zameldował mi, że znajdujemy się od niej w odległości 26 mil.

Poprosiłem do siebie kierowców torped, pokazałem im cel, po czym natychmiast zanurzyliśmy się. Od czasu do czasu dochodził do nas szum śrub statków, które wciąż szły bez eskorty.

Nieprzyjaciel nie podejrzewał niczego... O godzinie 21 wykryliśmy duży transportowiec, który dosłownie otarł <tę o nas.

Zgodnie z rozkazem jednak nie zaatakowaliśmy go. Tego wieczoru po kolacji wznieśliśmy toast za powodzenie kierowców torped,

wypiliśmy za ich pomyślność. O godzinie 21.43 wynurzyliśmy się. Byliśmy w odległości 11 mil na zachód od

zatoki Apra na -wyspie Guam. Idąc w wynurzeniu z szybkością 7 węzłów skierowaliśmy się w kierunku punktu, z którego mieliśmy wypuścić „żywe torpedy”. W 13 minut później radiotelegrafista zameldował, że przychwycona z Guare depesza nieprzyjaciela donosiła o odkryciu w pobliżu wyspy podejrzanego okrętu. Czyżby tu chodziło o nas? Mieliśmy przed sobą jeszcze dwie godziny marszu i nie pozostawało nam nic innego, jak uparcie dążyć do celu.

Rozpoznanie lotnicze przeprowadzone 9 stycznia ustaliło, że w zatoce na wyspie Guam znajduje się 20 większych i 40 mniejszych transportowców oraz 4 doki pływające, które w porównaniu z większymi okrętami wojennymi były obiektami o mniejszym znaczeniu. W tej sytuacji kierowcom torped można było jedynie współczuć. Poradziłem im jednak, aby poszukali największych i załadowanych transportowców. Wyjaśniłem im również, iż dok znajdujący się w samym kącie zatoki jest również celem godnym uwagi. Pocieszyłem ich, iż od 9 stycznia mogły zajść poważne zmiany i kto wie, czy w zatoce nie natkną się również i na większy lotniskowiec.

Jeden z oficerów-kierowców torped pozostawił list, którego treści nie zapomnę nigdy: „Chciałem znać — pisał ów oficer — wszystkie szczegóły lotniczego rozpoznania. Czyż nie jest to oczywistym dowodem braku jakiegokolwiek poczucia odpowiedzialności takie wysyłanie nas do ataku bez zaznajomienia z obroną przeciwnika i sytuacją wewnątrz portu?

Prawdopodobnie zostaliśmy wykryci... Poleciłem kierowcom torped nr 2 i 3 natychmiast zająć swoje miejsca. Noc była ciemna, chmurna. Na niebie tylko gdzieniegdzie świeciły jasne gwiazdy. W mroku nie mogliśmy widzieć twarzy tych, którzy mieli nas opuścić. „Obaj stali chwilę w milczeniu. Nagle jeden z nich zwrócił się do mnie:

Page 41: Ludzie torpedy (Żółty Tygrys)

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1957/02 Stanisław Biskupicki

40

— Gdzie jest Krzyż Południa? Zmieszałem się. Obejrzałem niebo, ale konstelacji, o którą chodziło młodemu

oficerowi, znaleźć nie mogłem. Z pomocą przyszedł mi oficer nawigacyjny, który zauważył, że w tej chwili Krzyż Południa jest niewidoczny i że wkrótce pojawi się on na południowym wschodzie. Ta informacja okazała się wystarczająca. Obaj uścisnęli nam ręce i podeszli do torped.

Przed nami czerniał masyw wyspy Guam. Po jakimś czasie nad wyspą wzniósł się słup jasnego dymu. O godzinie 23.00 zwiększyliśmy szybkość do 12 węzłów. Mimo to do miejsca, z którego miały wyruszyć torpedy, zostawała jeszcze godzina drogi.

O północy na ekranie radaru pojawiły się silne impulsy, które zbliżały się z dwóch różnych kierunków.

Czy były to okręty, czy też przeciwnik wykrył nas z lądu? Tak czy inaczej, jego stacje radarowe najwidoczniej trafiły na nasz ślad. Nie znaliśmy dokładnie swojej pozycji, najgorsze zaś, że mogło się okazać, iż jesteśmy dalej od wyspy, niż wskazywały na to nasze obliczenia. Szliśmy wciąż naprzód posługując się radarem dla określenia odległości od lądu.

Miałem właśnie zamiar przejść w zanurzenie, aby zaatakować i uprzedzić atak przeciwnika, kiedy z siłowni nadszedł meldunek o uszkodzeniu, które wykluczało możność zanurzenia. Chcąc nie chcąc musieliśmy iść dalej na powierzchni. Sytuacja nasza była nie do pozazdroszczenia, ale w ciągu 10 minut uszkodzenie zostało na szczęście usunięte. O godzinie 2.00 pokazałem światła Guam kierowcom torped nr 1 i 4 i życząc im sukcesu poleciłem zająć swoje miejsca.

Do dzisiejszego dnia nie mogę zapomnieć opanowania i spokoju tych dwu młodych ludzi.

Marynarz, który miał dokonać ostatniego manewru przed wypuszczeniem torped, podniósł rękę.

— Gotowe!... O godzinie 2.30 stery torped stanęły w położeniu odpowiadającym sterom

okrętu podwodnego. Do czasu opuszczenia torped utrzymywano z nimi łączność telefoniczną.

W ciągu 1.0 minut wszystko, cokolwiek było potrzebne do wypuszczenia torped, było gotowe zgodnie z planem, który termin ataku ustalał na godzinę 3.00.

Od kierowcy torpedy nr 1 nadszedł meldunek. — Gotów... Ostatni sygnał, silnik torpedy zadygotał i pierwszy oficer pomknął do celu.

Ostatnia łączność z nim zerwała się w chwili, gdy torpeda oddzieliła się od okrętu i ruszyła na spotkanie nieprzyjacielskim okrętom stojącym w przystani Guam.

— Niech żyje cesarz! — zabrzmiały w słuchawce jego ostatnie słowa. Wypuszczenie torpedy nr 2 odbyło się w identyczny sposób. Młody oficer

zachował spokój do końca i opuścił okręt w milczeniu. Do silnika torpedy nr 3 dostało się sporo wody, toteż wypuszczenie jej odsunięto

do dalszej kolejności. Torpeda nr 4 pomknęła zostawiając w uszach znane już trzy słowa: „Niech żyje cesarz”. Kiedy ruszała torpeda nr 3, w dali nad wyspą Guam potężny wybuch wstrząsnął powietrzem. Wynurzyliśmy się i zaczęliśmy odchodzić

Page 42: Ludzie torpedy (Żółty Tygrys)

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1957/02 Stanisław Biskupicki

41

na pełne morze. Niespodziewanie w pobliżu ukazał się samolot. Okręt zanurzył się ponownie. Przy pomocy szumonarnierndków próbowaliśmy usłyszeć wybuch torped. Przed świtem wyszliśmy na głębokość peryskopową i obejrzeliśmy wschodni odcinek horyzontu.

Nie było żadnych oznak, które by potwierdzały pomyślne zakończenie nocnego ataku.

Tego dnia przebywaliśmy pod wodą do godziny 23.00. Po kolacji pomodliliśmy się za dusze czterech przyjaciół i zaczęliśmy porządkować ich osobiste rzeczy. Jeden z nich. porucznik Isikawa, napisał przed atakiem następujące słowa:

„Dzień decydujących działań, w których uczestniczę wraz z trzema towarzyszami, nadszedł. Jesteśmy wszyscy zdrowi i zdecydowani. Apra będzie zdumiona naszą operacją. Z nieba spogląda blady księżyc, w górze migocą rzadkie gwiazdy. W początkach stycznia wyspa Guam śpi cichym snem i spokojnie przepływa przed moimi oczyma. Któż wie, jaka panika wybuchnie tam za kilka godzin? W imieniu naszej ojczyzny przyszliśmy tu, w oznaczone miejsce.

Zaledwie 21 lat przebytych jak we śnie. Dopiero dziś jednak danym mi będzie poznać istotny sens tego życia.

W okresie decydującej walki między Japonią i Ameryką powinniśmy jednym ciosem poprawić naszą trudną sytuację i tym samym umocnić na zawsze Świętą Wielką Japonię istniejącą od trzech tysięcy lat.

Wielka Japonia jest ojczyzną bogów. Ojczyzna bogów jest' wieczna i niezniszczalna. Śmierć dla nas nie jest straszna, w przyszłości zastąpią nas tysiące młodych ludzi, teraz zaś spokojnie możemy złożyć ofiarę swojego żyda dla dobra ojczyzny.

Oddaliliśmy się od płytkich spraw ziemskich i przenikniemy w świat, w którym panuje wieczna sprawiedliwość.”

Inny z kierowców torped zostawił następujący list: „Niezależnie od tego, czy bogowie sprzyjają naszemu cesarstwu, potrzebny jest

teraz wysiłek, energia, sprawiedliwość i honor, bo bez tego nic nie ma wartości. W przyszłości, nawet i polegając na miłości bogów, trzeba pamiętać o niebezpieczeństwie.

Wielka Japonia jest zdecydowana zwyciężyć. Decydująca bitwa odbywa się na terytorium nieprzyjaciela. Niech duch bohaterów idący do nieba stanie się świadkiem naszej walki do samego końca.”

Z goryczą i żalem ruszyliśmy w drogę powrotną biorąc kurs na północ... 14 stycznia otrzymaliśmy informacje o rezultatach rozpoznania

przeprowadzonego przez nasze lotnictwo w dniu 9 stycznia. Jak się okazało, w porcie na wyspie Guam wciąż jeszcze znajdował się jeden lotniskowiec i myśl o tym, że mógł on opuścić port przed naszym atakiem „żywych torped”, napełniała mnie uczuciem głębokiego żalu.

16 stycznia wysłałem do dowództwa następujący meldunek: »Atak przeprowadzano 12 stycznia zgodnie z planem. Wszystkie torpedy zostały wypuszczone. Rezultatów ataku ustalić się nie udało«. Był to mój pierwszy meldunek od czasu opuszczenia bazy...”

Page 43: Ludzie torpedy (Żółty Tygrys)

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1957/02 Stanisław Biskupicki

42

Losy innych japońskich okrętów podwodnych zespołu „Konho”, które w tym samym okresie wyruszyły na wody nieprzyjacielskie z „żywymi torpedami” na pokładzie, ułożyły się różnie. „I-56” nie miała szczęścia. Zadanie wytyczało jej kurs ku Wyspom Admiralicji. Tu jednak spotkano się z taką obroną, że o przeforsowaniu jej nie 'mogło być mowy. „I-56” po kilkakrotnych próbach przeniknięcia w głąb portu musiała zrezygnować z wykonania zadania.

Silnej obronie Wysp Admiralicji czterech młodych Japończyków mogło zawdzięczać swoje życie.

Dowódca „I-47” miał znacznie więcej szczęścia. 11 stycznia wszedł do wyznaczonego portu na Nowej Gwinei akurat w tym momencie, kiedy dozorowiec zajęty był ćwiczebnym strzelaniem. Następnego dnia o godzinie 4.00 cztery „żywe torpedy” w półgodzinnych odstępach czasu pomknęły do z góry obranych celów.

Atak musiał być udany, skoro „I-47” przejął w ciągu dnia kilka depesz przeciwnika mówiących o niebezpieczeństwie podwodnych okrętów.

Jeszcze inaczej ułożyły się losy „I-53”. Ten okręt podwodny po przybyciu na miejsce w pobliżu wyspy Palau rozpoczął atak od nieudanego wyrzucenia torpedy nr 1. Uszkodzenie, którego nie zdołano usunąć, uratowało życie jednemu z potencjalnych samobójców. Drugi' oficer zginął nie wykonawszy zadania. Wybuch jego torpedy nastąpił bezpośrednio po opuszczeniu okrętu, który omalże sam nie zginął śmiercią samobójczą. Pierwsze niepowodzenia speszyły dowódcę i jego załogę. Dwie następne torpedy wprawdzie wystartowały pomyślnie, ale rezultat ich ataku pozostał nieznany.

„I-36”, który pe raz drugi uczestniczył w operacjach z „żywymi torpedami”, tym razem pomimo pechowego uszkodzenia okrętu na podwodnej rafie wyrzucił w kierunku wroga 4 torpedy. Podobnie jak i w innych wypadkach załodze okrętu nie udało się stwierdzić, czy atak został zakończony pomyślnym rezultatem.

Ostatni z okrętów zespołu „Konho” — „I-48”, nie powrócił nigdy do bazy. Ogółem zespół „Konho” wyrzucił pomyślnie 24 torpedy, 10 zaś zostało

wycofanych na skutek najrozmaitszych uszkodzeń i usterek. Rezultaty tych ataków pozostały tajemnicą na zawsze.

Dowódca „I-58” Mochitura Hasimoto miał jednak jeszcze w tej wojnie przeżyć dzień, który później zaliczał do najwspanialszych dni swojego życia.

Page 44: Ludzie torpedy (Żółty Tygrys)

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1957/02 Stanisław Biskupicki

43

ZEMSTA KAPITANA HASIMOTO Kiedy 16 czerwca 1945 roku „I-58” pod dźwięki pożegnalnego marsza

wyruszał z bazy morskiej w Kurę na swój ryzykowny rejs, dowódca tego okrętu, Mochitura Hasimoto, miał jak najbardziej pesymistyczne przeczucia. Był to bowiem okres, w którym jedynie wiarą w posłannictwo Japonii i nadzieją na pomoc bogów próbowano równoważyć tę przewagę, jaką na morzu i w powietrzu zdołali sobie zapewnić Amerykanie.

W tym czasie zbyt często okręty podwodne, które wyruszały z nielicznych baz, nie powracały do nich już nigdy. Nawet więc na tym krótkim odcinku od Kure do zatoki Tokujama w bezpośredniej bliskości ojczystego lądu Hasimoto nie zaniedbał niczego, aby zabezpieczyć się przed ewentualnym nagłym atakiem wroga. „I-58” posuwał się wolno zygzakiem, węszył radarem, wsłuchiwał się w morze szumonamiernikiem, wychwytywał z powietrza każdy sygnał radiowy wróżący niebezpieczeństwo. Rejs do Tokujama minął jednak bez przygód.

Nocą w zatoce odbyła się mała uroczystość. Załoga „I-58” była już nieraz świadkiem takiej ceremonii, za każdym jednak razem przeżywała ją na nowo. „I-58” nie był bowiem zwykłym okrętem podwodnym. W zespole „Konho” chodził już kilkakrotnie i ataki przy użyciu „żywych torped” nie były dlań nowością. Dziś mieli przyjąć na pokład nowych śmiałków, wiernych synów

Tenno. Stali na nabrzeżu, w blasku gwiazd widać było ich powłóczyste, odświętne stroje.

Pod gładko golonymi czaszkami błyszczały ciemne oczy, wargi ściskały się w wąską szczelinę. Wchodzili na okręt otoczeni najwyższym szacunkiem, należnym jedynie bohaterom.

Tu w Tokujama przeszli przeszkolenie w kierowaniu torpedami, które ich ręce miały niezawodnie poprowadzić ku wrogim celom. Dziś mieli wyruszyć w drogę, aby wykonać zadanie ciążące na nich z chwilą zgłoszenia się do zespołów samobójczych.

Uroczystość ma się ku końcowi. Czas nagli, okręt musi wyruszyć, zanim blask słońca nie odsłoni tajemnic dzisiejszej ceremonii.

O świcie „I-58” udał się w drogę mając na swym pokładzie o sześciu członków załogi więcej. W cieśninie Bungo dowódca zarządził próbne zanurzenie. Naprawiono zauważone usterki, usunięto braki i podwodny okręt ruszył ku liniom komunikacyjnym wiążącym Saipan z Okinawą. Tej nocy, pierwszej nocy niebezpiecznego rejsu, okrętowa stacja radarowa wykryła silny zespół bombowców B-29 zmierzających w przeciwnym niż „I-58” kierunku. Księżyc z wysoka rzucał płaski blask na ciemną, zagadkową otchłań morza, kryjącą tysiące niespodzianek, z których jedną stanowił „I-58”. Nocą odżywały wszystkie okręty podwodne znajdujące się na morzu, noc stanowiła okres ich najintensywniejszego

Page 45: Ludzie torpedy (Żółty Tygrys)

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1957/02 Stanisław Biskupicki

44

życia. W dzień kładły się na dno lub posuwały się w zanurzeniu, od czasu do czasu macając horyzont peryskopem. Dzień był dla załogi okresem względnego odpoczynku.

Tego dnia o świcie, a więc tuż po kolacji, załoga „I-58” uczciła uroczystym toastem sześciu ludzi, którzy mieli przynieść sławę sobie i okrętowi, a cesarstwu zwycięstwo.

Szóstego dnia rejsu, 22 czerwca, była pełnia. Srebrzysta noc stwarzała wymarzone warunki do ataku. Dowódca spędził całą noc na pomoście bojowym oczekując pojawienia się przeciwnika. W tym miejscu, między Okinawą a Guam, ruch był w tym czasie niezwykły i należało oczekiwać, że lada chwila radar zamelduje o ukazaniu się podejrzanego echa. Wbrew oczekiwaniom i najgorętszym pragnieniom Hasimoto noc nie nastręczyła okazji.

W pięć dni później „I-58” podszedł zgodnie z otrzymanym rozkazem ku linii Guam—Leyte. Tu trzeba było być szczególnie ostrożnym. O godzinie 5.30 amerykański samolot zmusił okręt do głębszego zanurzenia się i przez dłuższy czas „I-58” nie odważył się podejść ku powierzchni. Dopiero o godzinie 14.00 niecierpliwość Hasimoto wzmogła się do tego stopnia, że zarządził wynurzenie się na głębokość peryskopową. Dowódca miał powody ku temu, by być zadowolonym ze swojej decyzji. Przed nimi szedł nie podejrzewając niczego duży statek, najprawdopodobniej zbiornikowiec.

Oczy przywykłe ostatnio do gładkiej i pustej przestrzeni morza z lubością wpatrywały się w zarysy nieprzyjacielskiego statku. Urzeczony tym widokiem Hasimoto ryzykownie przedłużał czas obserwacji. Jak wielkie to było ryzyko, dowódca zorientował się dopiero w chwili, gdy w okularze peryskopu pojawił się kształt niszczyciela nieoczekiwanie komplikujący sytuację.

— Kierowcy torped, przygotować się do ataku — powiedział z trudem ukrywając podniecenie.

— Przygotować wszystkie aparaty — uzupełnił poprzedni rozkaz, którego treść niedwuznacznie zapoznawała załogę z sytuacją.

W tej jednak chwili Hasimoto wiedział już, że z aparatów tych nie skorzysta. Szumonamierniki nie należały do przyrządów precyzyjnych, a przeprowadzenie ataku bez dokładnej znajomości pozycji niszczyciela byłoby niewybaczalną głupotą. Wyjście mogło być tylko jedno i Hasimoto zdecydował się na nie.

— Kierowcy torped nr 1 i 2 — uwaga! — Nr 2 gotów.., — zameldował w słuchawce młody głos. Dowódca się niecierpliwił. Nr 1 wciąż jeszcze nie meldował swej gotowości.

Tam, na powierzchni, każda sekunda zmieniała położenie obu jednostek. Czekać nie można było.

Ostatecznie nr 2 pójdzie jako pierwsza torpeda... — Kurs 60°, szybkość 20... — Gotów... — w słuchawce telefonu zadygotał silnik „żywej torpedy”.

Page 46: Ludzie torpedy (Żółty Tygrys)

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1957/02 Stanisław Biskupicki

45

Dowódca dał sygnał. Człowiek oderwał się od okrętu i stanowiąc nieodłączną część podwodnego pocisku pomknął ku wskazanemu celowi.

W dziesięć minut później ruszyła torpeda nr 1. Teraz dopiero czas powlókł się żółwio. Hasimoto wpił palce w uchwyty

peryskopu w milczeniu śledząc bieg wskazówki zegara. To oczekiwanie przechodziło granice jego cierpliwości.

— Głębokość peryskopowa! Szkwał podnosił pył wodny i zasłaniał okręty w peryskopie. Ocean wydawał

się pusty, ale Hasimoto wiedział, że to tylko złudzenie. Gdzieś tu za chwilę rozegra się tragedia, ocean otworzy swe czeluści, wchłonie w siebie setki ludzi i tysiące ton stali, po czym szkwał przykryje wszystko.

W pięćdziesiątą pierwszą minutę ocean wytrysnął wybuchem. W dziesięć minut później nastąpił drugi.

Najstarszy z marynarzy, mechanik Kawabe, zdjął czapkę. — Kusigo i Hasari odeszli w krainę bogów... — powiedział szeptem. W dwadzieścia dni od wyjścia z Kure na okręcie zabrakło owoców i świeżych

jarzyn. Pozostała tylko niewielka ilość cebuli. Jej przykra woń zmieszana z kwaśnym zapachem wyziewów z akumulatorów stawała się nieznośna. Noc odświeżała powietrze, a dzień przeznaczony na odpoczynek wypełniał pomieszczenia obrzydliwym odorem. Zadanie nie było wypełnione do końca i okręt musiał nadal pełnić służbę.

29 czerwca u Hasimoto zameldował się mechanik. — Jak długo będziemy w zanurzeniu? — zapytał dowódcy. — Około dwu godzin. Kawabe ucieszył się. — To dobrze, to bardzo dobrze, mamy uszkodzenie diesli, które w tym czasie

zdążymy usunąć. Mętne światło sączyło wewnątrz okrętu słaby blask. Charakterystyczny dźwięk

poruszanych sterów kierunkowych i głębokości, monotonny rytm zegarów, duszne, gorące powietrze — wszystko to działało usypiająco. Dwie trzecie rozebranej do naga załogi spało na torpedach i workach z ryżem. Hasimoto korzystając z chwili względnego spokoju poszedł do mesy. Zaledwie zdążył ułożyć się do snu, kiedy nieludzki, przeraźliwy krzyk poderwał go na nogi. Krzyk urwał się nagle, tak jak i nagle się pojawił. Dowódca przeszedł do centrali.

W otwartym otworze wodoszczelnej grodzi stał jeden z kierowców „żywych torped” z pobladłą twarzą. W przerażonych oczach tkwił niesamowity lęk, usta poruszały się wymawiając wciąż jedno i to samo słowo. Hasimoto musiał się wsłuchać, aby zrozumieć jego sens.

— Szczur... szczury... To była plaga okrętu. Szczury czuły się w nim wspaniale i żadne z

dotychczasowych środków nie były w stanie ich zwalczyć. Bezczelność ich była

Page 47: Ludzie torpedy (Żółty Tygrys)

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1957/02 Stanisław Biskupicki

46

tej miary, że wystarczyło zasnąć, aby któryś z nich najspokojniej w świecie zabrał się do konsumowania odsłoniętej kończyny.

Hasimoto powrócił do mesy z dziwnym wrażeniem. Oto człowiek, który nie boi się śmierci, przeraził się szczura. „A więc śmierć nie jest najstraszniejsza...” — myślał pogrążając się w śnie.

Zgodnie z rozkazem bosman obudził dowódcę o godzinie 22.30. Hasimoto wstał, pomodlił się przed okrętowym ołtarzem i wyszedł na pomost. Oficer wachtowy zameldował mu, że w czasie jego służby nie zaszło nic godnego uwagi. Wiedziony jakimś przeczuciem Hasimoto nagle rozkazał:

— Wszyscy na wachtę! Głębokość 18 metrów, szybkość 11 węzłów... Noc była ciepła i parna. Księżyc wypłynął wysoko i rzucał od wschodu jasny

blask. Warunki do ataku wymarzone... — Przygotować radar... Antena radaru przekłuła powierzchnię oceanu i snopem promieni omiotła

horyzont i niebo. — Samolotów nieprzyjaciela nie wykryto — zabrzmiał meldunek. — Załoga na stanowiska manewrowe do wynurzenia! — Hasimoto poczuł

nagły przypływ energii i chęć zdecydowanego działania. — Silniki gotowe... — Ster gotów... — Balasty gotowe... W ciągu jednej minuty ze wszystkich stanowisk popłynęły meldunki o

gotowości. — Do wynurzenia! Szas balastów głównych! Syk sprężonego powietrza był potwierdzeniem wykonania rozkazu. ,,I-58”

wysunął się na powierzchnię. Świeży powiew wionął w zatęchłą atmosferę pomieszczeń. Dla zaoszczędzenia sprężonego powietrza balasty przedmuchano za pomocą pomp. Hasimoto zrobił pierwszy krok w kierunku pomostu bojowego, kiedy nagle Oficer nawigacyjny zameldował:

— Kąt kursowy prawo, 90, prawdopodobnie nieprzyjacielski okręt! Dowódca przywarł oczyma do lornetki. W kierunku, w którym wskazywał

oficer nawigacyjny, na tle świetlistej dróżki księżycowej widniała wyraźnie czarna plama. Hasimoto nie namyślał się ani chwili.

— Do zanurzenia! Hasimoto z napięciem wpatrywał się w ciemną noc. — Widzę okręt — powiedział nagle i szybko, jak gdyby w obawie, że

zjawisko, którego był świadkiem, nagle rozwieje się w ciemności. — Przygotować aparaty torpedowe! Kierowcy torped na stanowiska! Była godzina 23.08. Zanim cień przysunął się na dogodną odległość, „I-58” był gotów do oddania

salwy sześcioma torpedami.

Page 48: Ludzie torpedy (Żółty Tygrys)

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1957/02 Stanisław Biskupicki

47

Nieprzyjaciel najwyraźniej nie przeczuwając niebezpieczeństwa sunął wprost na nich. W pewnej chwili Hasimoto zadrżał. Jeśli to był niszczyciel, to w każdej chwili role ich mogły się zmienić. Noc przykrywała zarysy okrętu i niemożliwością było rozpoznanie jego klasy.

Szumonamiernik wciąż jeszcze nie pozwalał na ustalenie mocy maszyn. Wewnątrz ,,I-58” panuje napięta oczekiwaniem cisza. Przyćmione światła kryją

twarze załogi i jedynie drżący głos dowódcy mówi wszystkim, że to, co ma się stać za chwilę, będzie wydarzeniem niecodziennym.

Okrągfy ciemny kontur zmienia się w wyraźny trójkąt. O godzinie 23.09 dowódca wyjaśnił:

— Strzelać będziemy salwą z sześciu aparatów! Kierowca torpedy nr 6 — na stanowisko, kierowca torpedy nr 5, przygotować, się do zajęcia stanowiska...

Potężny cień rósł wraz z narastającym szumem śrub. Musiał to być pancernik łub co najmniej ciężki krążownik. Jego potężna sylweta rysowała się groźnie w okularze peryskopu. Odległość zmniejszyła się do 3650 metrów...

Księżyc oświetlał wieże pancerne, z których wysuwały się długie palce dział. Hasimoto był teraz pewien, że tuż przed nim przesuwa swoje cielsko potężny pancernik „Idaho”. Kiedy kolos zbliżył się na odległość 1370 metrów, dowódca zarządził dodatkowy manewr poprawiając kąt kursowy do 60°.

Moment ataku zbliżał się nieuchronnie. — Aparaty torpedowe — uwaga! Chwila naprężonej ciszy. Oczy załogi wpatrzone w dowódcę, postacie zgięte w

pół, pochylone, jak gdyby nie torpeda, lecz załoga miała zaraz skoczyć na wroga i przegryźć mu gardło.

— Pal! I znów każda minuta wiecznością. Na wysokości dziobowej, a w parę sekund później na wysokości rufowej wieży

artyleryjskiej wzbiły się w górę wysokie słupy wody i potężne wybuchy przyniosły wieść o zwycięstwie.

Okręt jak raniony koń zatrzymał się w biegu, stanął, jak gdyby nie zdając sobie sprawy z tego, co zaszło. Nagle trzy, a następnie nowych sześć wybuchów wstrząsnęło „I-58”.

— Bomby głębinowe... Hasimoto był spokojny. Wiedział, że tonący kolos zajęty jest teraz bardziej

sobą niż napastnikiem. Na atak bombami głębinowymi nie mógłby sobie pozwolić. — Eksplozje na pancerniku — uspokoił załogę i nadal wpatrywał się w tonący

okręt. Kiedy wydawało się, że pancernik utrzyma się jeszcze dłuższy czas na wodzie,

dowódca zarządził zanurzenie dla załadowania nowych torped. Pod wodą hydroakustyk zameldował, że szum śrub ustał zupełnie. „I-58” wyszedł na

Page 49: Ludzie torpedy (Żółty Tygrys)

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1957/02 Stanisław Biskupicki

48

powierzchnię. Ocean był pusty i jedynie blask księżyca pełzał leniwie po falach niewzruszony tragedią, której przed chwilą była świadkiem.

W trzy dni po storpedowaniu okrętu „I-58” przyjął następujący sygnał węzła łączności zwiadu Jawata:

„Intensywna praca nieprzyjacielskich radiostacji wskazuje na to, że znaczne siły

biorą udział w poszukiwaniach zaginionego okrętu”. W tym czasie Hasimoto nie wiedział jeszcze, że w rozpoznaniu wrogiego

okrętu popełnił błąd. Zatopiona przez niego jednostka nie była pancernikiem „Idaho”, lecz ciężkim krążownikiem „Indianopolis”. Osłabiło to wagę zwycięstwa, ale... tylko na pewien czas.

W 1949 roku Hasimoto dowiedział się, że „Indianopolis” był tym właśnie okrętem, który dostarczył do Tengan na Wyspach Marshalla jedną z najsilniejszych części pewnej bomby. Bomba ta z napisem „Podarunek za dusze zaginionych członków załogi «Indianopolis»„ zrzucona została 6 sierpnia z samolotu B-29 na ulice Hiroszimy.

Dopiero w cztery lata po storpedowaniu okrętu Hasimoto mógł święcić pełen triumf swej zemsty...

„Żywe torpedy” nie spełniły pokładanych w nich nadziei. Amerykańskie

lotnictwo i flota wojenna tropiły japońskie okręty podwodne. Ulepszona taktyka walki, wzmożona czujność i ostrożność zmniejszyły do minimum listę ofiar „żywych torped”. Ich udział w wojnie nie zdołał zmienić sytuacji.

Zastanawiające jest, że nikt z kierowniczych osób ówczesnej Japonii z „boskim Tenno” na czele nie pomyślał ani przez chwilę, że szaleńcze wysyłanie młodych ludzi na nieuniknioną śmierć jest po prostu zwykłym morderstwem.

Page 50: Ludzie torpedy (Żółty Tygrys)

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1957/02 Stanisław Biskupicki

49

ZAKOŃCZENIE Na dwu końcach świata jednocześnie szły poszukiwania niezawodnej, morskiej

broni, która by nigdy nie chybiała celu. Jeśli jednak japoński fanatyzm zwalniał konstruktorów z troski o życie

kierowców torped, to w innych państwach sprawa ta miała zasadnicze znaczenie. Do krajów europejskich, które prowadziły prace nad technicznym

rozwiązaniem problemu „żywych torped”, poza pionierskimi w tej dziedzinie Włochami należały Anglia i Niemcy.

Anglicy rozpoczęli od badań naukowych i formułowania teoretycznych założeń. Powołana w tym celu „Admirality Experimental Diving Unit” przeprowadzała liczne doświadczenia z nurkami, badając reakcję ich organizmów w rozmaitych warunkach nurkowania. Badania te zresztą miały na celu nie tylko utworzenie oddziałów „żywych torped”, ale i innych jednostek specjalnych, jak np. morskich saperów czy też podwodnych czołgistów.

Istnieje duże prawdopodobieństwo, że w budowie „żywej torpedy” Anglicy korzystali początkowo z wzorów włoskich, a dopiero później stworzyli oryginalne własne konstrukcje. W 1942 roku Admiralicja rozporządza torpedą typu „Mark II” pod względem technicznym przewyższającą ostatnie osiągnięcie włoskie w rodzaju SSB.

Pilot w tej torpedzie znajduje się w pomieszczeniu wodoszczelnym, załoga czerpie tlen z butli wewnątrz torpedy, rozporządzając jednocześnie indywidualnymi butlami jako rezerwą. Szybkość i zdolności manewrowe „Mark II” znacznie przewyższają włoską SSB. Kolejny typ, „Mark III”, miał szereg dalszych, drobnych ulepszeń.

Warto tu przytoczyć kilka dowodów angielskiej pomysłowości, które pilotom torped znakomicie ułatwiały wykonanie zadania i wydobycie się z ewentualnych skomplikowanych sytuacji.

Poza ciepłym, wełnianym ubraniem załogi torped nosiły gumowe kostiumy oraz maski zaopatrzone w podłużne odsuwane szybki ułatwiające obserwację przez specjalnie skonstruowaną lornetkę. W dwu guzikach ubrania ukryto kompasy, podszewka stanowiła schowek dla drukowanej na kawałku jedwabiu mapy terenu nieprzyjacielskiego, w rejonie którego torpeda miała działać, w kołnierzu zaś mieścił się zwój niezwykle mocnej i cienkiej linki przydatnej przy próbach ucieczki z zamkniętego pomieszczenia. Bogaty zapas tabletek odżywczo-wzmacniających uzupełniał ów „magazyn osobliwości”.

Z operacji przewidzianych dla akcji „żywych torped” wymienić należy dwie szczególnie interesujące.

Pierwsza z nich pod kryptonimem „Artur” miała na celu zniszczenie pancernika. „Tirpitz” kotwiczącego w fiordach północnej Norwegii.

Page 51: Ludzie torpedy (Żółty Tygrys)

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1957/02 Stanisław Biskupicki

50

Torpedy zamocowano na uchwytach pod dnem rybackiego trawlera, który pod dowództwem Norwega, kapitana Larsena.. z norweską załogą i norweskimi dokumentami wyruszył w październiku 1942 roku ku fiordom. W ładowni, w niezbyt wygodnej skrytce, podróżowało czterech angielskich pilotów.

Po przebyciu gwałtownych sztormów, tuż przy brzegach norweskich, trawler został zatrzymany przez niemiecki patrolowiec. Dokumenty i załoga nie wzbudziły jednak podejrzeń i trawler szczęśliwie minąwszy jeszcze kilka okrętów niemieckich zakotwiczył pomyślnie pod bokiem samego „Tirpitza”.

Noc jednak miała przynieść przykrą niespodziankę. Kiedy nurkowie zeszli pod dno trawlera, aby przygotować torpedy do startu, zastali tam jedynie smętnie zwisające liny i samotnie sterczące haki. Sztorm musiał zerwać torpedy, które powędrowały na dno nie spełniwszy swego zadania.

Rzadko który okręt może zawdzięczać owe ocalenie... sztormowi, tak jednak było z pancernikiem „Tirpitz”.

Inną operację — „Principle” — przeprowadzono na Morzu Śródziemnym w Palermo. Dwa okręty podwodne „Thunderbołt” i „Trooper” przetransportowały w okolice portu pięć załóg, z których tylko dwie szczęśliwie przedostały się do Palermo. Ofiarą tych dwu padł włoski krążownik „Ulpio Traiano”. Uszkodzony ponadto został pasażerski statek S/S „Viminale” i cztery mniejsze jednostki.

Angielskie załogi torpedowe brały ponadto udział w wyprawie zwiadowczej ku wybrzeżom Sycylii w celu wyboru najlepszego terenu do lądowania jednostek inwazyjnych.

W końcowej fazie wojny angielska służba podmorska mogła na swoje konto zaliczyć szereg sukcesów, a gibraltarska „Underwater Party” pod kierownictwem Crabba okrzepła i przeistoczyła się w silną jednostkę. Czytelników z pewnością zainteresuje fakt, że nikt inny jak właśnie Crabb był tym, Mory wydobył z dna zwłoki gen. Sikorskiego i innych ofiar tragicznej katastrofy.

W wiele lat później ten sam Crabb okrył się smutną sławą usiłując przeprowadzić podwodne badanie radzieckich okrętów bawiących z oficjalną wizytą w Anglii. Wykonując to zadanie Crabb zginął.

Niemcy stosunkowo mało interesowali się problemem „żywych torped”, a ich osiągnięcia w tej dziedzinie opierały się całkowicie na zdobyczach włoskich. Techniczne rozwiązanie stanęło na pograniczu „klasycznej żywej torpedy” i jednoosobowej łodzi podwodnej. Łódź taka, kierowana przez jednego człowieka, posiadała dwie umocowane z zewnątrz torpedy odpalane z pomieszczenia wewnętrznego. Łodzi tego typu używali Niemcy do atakowania jednostek inwazyjnych, do walk na rzekach, wysadzania mostów i śluz. Jedna z baz mieściła się w Słupsku. „Klasyczna” niemiecka „żywa torpeda” składała się jak gdyby z dwu torped ułożonych jedna nad drugą. Górna konstrukcja spełniała rolę „pojazdu” pilota, którego pomieszczenie przykryte było ochronną kabiną z „plexiglasu”. Pilot czerpał powietrze, a ściślej tlen z butli. Wyrzucenie właściwej torpedy odbywało

Page 52: Ludzie torpedy (Żółty Tygrys)

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1957/02 Stanisław Biskupicki

51

się przez przełożenie dźwigni. Torpeda poruszała się dzięki spalaniu mieszanki powietrzno-spirytusowej. Jej zasięg wynosił 12 mil przy szybkości do 6 węzłów. Wielką niedogodnością „żywej torpedy” made in Germany było to, że wystrzeliwanie jej mogło się odbywać jedynie przy położeniu nawodnym, co dla pilota było szczególnie niebezpieczne.

Jakkolwiek „żywe torpedy” nie odegrały w czasie II wojny światowej większej roli, trudno pominąć ich znaczenie dla rozwoju taktyki walki na morzu. Zastosowanie ich zwróciło uwagę sztabów na znacznie szerszą niż dotychczas możliwość wykorzystania do walki terenów podwodnych. Działalność „żywych torped” i podwodnych sabotażystów zmusiła np. szereg państw do organizacji oddziałów podwodnych saperów. Doświadczenia wojny stały się podstawą do badań naukowych wszczętych w wielu krajach i prowadzonych nieraz z dużym nakładem sił i kosztów. Jak wynika z dotychczasowych wyników tych badań, morskie tereny podwodne mogą mieć szczególne znaczenie w warunkach wojny atomowej.

Page 53: Ludzie torpedy (Żółty Tygrys)

Cena zł 5. —

C Y K L D R U G A W O J N A Ś W I A T O W A :

B O H A T E R O W I E - O P E R A C J E - K U L I S Y

Wielki dzień Dywizjonu 303 Zamach na Kutscherę. Kamikaze — lotnicy śmierci Zagłada Pearl Harbor Tajemnice łuku kurskiego Ostatni zamach na Hitlera Ludzie — torpedy Duchy dżungli Cyrk Skalskiego Lew pustyni w potrzasku Ludzie z innego świata „Altmark” — okręt widmo W pościgu za V-1 Gdzie jest oberleutnant Slebert Wielki bluff admiralicji Cichociemni Poszczególne tomiki cyklu ukazują się co 2 tygodnie. Ze względu na ograniczony nakład zamawiajcie je z góry w punktach sprzedaży P.P.K. „Ruch”.

DR

UG

A W

OJ

NA

ŚW

IAT

OW

A:

BOH

ATE

ROW

IE -

OPE

RAC

JE -

KU

LISY

D

ram

atyc

zne

wyd

arze

nia

najw

ięks

zych

zm

agań

woj

enny

ch w

his

tori

i, pr

zeło

mow

e,

niez

nane

mom

enty

wal

k; c

zujn

ie s

trzeżo

ne t

ajem

nice

pól

bite

wny

ch, d

yplo

mat

yczn

ych

gabi

netó

w, głó

wny

ch s

ztab

ów i

cent

ral w

ywia

du

uk

azuj

e C

YKL

WYD

AW

NIC

ZY,

W S

KŁA

D K

TÓRE

GO

WC

HO

DZI

NIN

IEJS

ZY T

OM

IK

ZAPAMIĘTAJCIE TEN ZNAK