Łóżko Majora

29
- I -

description

Magazyn artystyczny. Fotografia, filozofia, literatura, muzyka, sztuka. Bierz co chcesz.

Transcript of Łóżko Majora

Page 1: Łóżko Majora

- I -

Łóżko

FotografiaDyskusja między sztuką, a odpowiedzialnością

MuzykaShiningPapblopavo & Ludziki

Stalinizm. Dziewczyny i Jazz

LiteraturaEmil Cioran

AutorDrożdże

Page 2: Łóżko Majora

Witamy w pierwszym numerze „Łóżka Ma-jora”. Nie ma sensu domyślać się skąd nazwa pochodzi, powiedzmy że to był nasz kolektyw-ny wybuch nadmiaru energii. Następne strony będą poświęcone wszelkiego rodzaju częściom kultury ludzkiej, do wyboru do koloru.

„Zin” może się wydawać trochę chaotycz-ny – i prosimy o wybaczenie, taka nasza natu-ra. Może wydawać się, że całość jest oparta na jakiejś kontrkulturze, i może nawet trochę jest, ale nie sugerujcie się tym w żaden sposób, za-wartość tego jest formą przekazu naszych po-mysłów, czasem opinii.

Właśnie, opinie. Na tematy polityczne tako-wych tutaj nie znajdziecie, odcięliśmy się od te-matu, nie chcemy, aby tego co przedstawiamy, kojarzono z jakąkolwiek partią, tudzież konkret-nymi poglądami. Szczególnie, że wszyscy w re-dakcji mają zróżnicowane poglądy, i naprawdę nam już starczy fakt, że spotykając się czasami je poruszymy.

Tyle słowem wstępu, czytajcie, krytykujcie, zachwycajcie się.

Jak sobie tylko chcecie.

Wstępniak 2Spis treści 2Fotografia 5

Fotograficzne słowo wstępu 4Dyskusja między sztuką, a odpowiedzialnością 5Subiektywny przepis na zdjęcie 7

Literatura 12Literackie słowo wstępu 12Emil Cioran Być lirycznym 13Poezja 15Istota poezji 17Stalinizm. Dziewczyny i Jazz 19

Muzyka 21Muzyczne słowo wstępu 21Tape Five Tonight: Josephine! 21Shining Blackjazz 22Pablopavo & Ludziki Telehon 23Koniec Świata Oranżada 24The Saturday Tea vs. Funktor 25

Autor 27Drożdże 27

- 2 -

Fotografia: Przemek KrólMuzyka: Michał „Miguel” MaciejewskiLiteratura: Przemek Król, MiguelDział autorski: Patric „Valaris” BanaszkiewiczKorekta: Anna MilitzSkład i oprawa graficzna: Beata Rączka, Oskar GargasGrafika na okładce: Alicja Leszyńska

Tymczasowy adres naszej strony: http://wilkolak.ovh.org/lozko

Kontakt z nami we wszelkich sprawach:[email protected]

Dennis Hopper 17/05/1936 - 29/05/2010

R.I.P

Page 3: Łóżko Majora

- 3 -

Łóżko

Tutaj i w innych miejscach z chęcią umieścimy nadesłane zdję-cia i grafiki. Jesteśmy za promowaniem sztuki. Sztuki, która ma czasem wielkie problemy z przebiciem się w mainstream w cza-sach gdy wszystko zależy od komercyjnych mediów. Koniec z tym! Przysyłajcie nam swoje zdjęcia, swoje rysunki, grafiki, animacje i filmy. Najlepsze z prac będą zamieszczane w Łóżku, a wszystkie inne trzymające poziom znajdą swe miejsce na łóżkowej stronie.

PS Oczywiście znajdziemy też kawałek miejsca dla naszych przyszłych mecenasów. :)

Page 4: Łóżko Majora

- 4 -

(czy miejsca w gazecie, na jedno wychodzi), bę-dzie on rozłożony na kilka numerów, ale posta-ram się utrzymać wątek i sprawić, żeby całość była w miarę spójna. Zaczynamy od konstrukty-wizmu rosyjskiego i Aleksandra Rodczenki oraz dość subiektywnego przepisu na wykonanie zdjęcia konstruktywistycznego.

Nie mając nic więcej do dodania, polecam przejście do części właściwej działu.

PS. W galerii publikujemy naprawdę różne zdjęcia, więc jeżeli jesteś zainteresowany/a pu-blikacją, znajdź na stronie mail któregokolwiek z nas i prześlij próbki prac.

Przemek Król

No więc czas start. Jak na dział o fotografii przystało będzie dużo i różnorodnie, od dagero-typii po cyfrę i od mokrego kolodionu po lomo. Na pewno sporo zdjęć (autorskich i znanych), a jeżeli chodzi o historię tematu, to także należy się spodziewać poważnej reprezentacji, a to z racji tego, że w naszych realiach z tym gorzej, jak powiesz Kertesz czy Bresson to jeszcze cza-sem słychać odzew, ale jak powiesz Rodczen-ko to najprawdopodobniej gość zapyta czemu przeskakujesz z foto na temat radzieckiej fizy-ki jądrowej, a na hasło Stieglitz dowiesz się, że „Bękarty” owszem niezłe ale jak na Tarantino dość kiepska forma. Może to trochę misyjne gadanie, ale w tym konkretnym temacie akurat ta kwestia jest ważna, chociażby z technicznego punktu widzenia.

W temacie sprzętu natomiast należy się spo-dziewać bardziej tradycyjnych pozycji (co wyni-ka z głęboko zakorzenionych osobistych prefe-rencji niżej podpisanego) lub kompromisowo, starych unowocześnionych. Będzie też sporo o optyce oraz szeroko pojętym problemie światła i jego modyfikacji. Obiecuję, że pojawi się też kwestia zamienników (przykładowo pończocha albo zwinięta kartka papieru) oraz innych cieka-wych chałupniczych metod. Co jakiś czas też się będzie pojawiał też poddział „Ciemnia”, aczkol-wiek tam też znajdziecie prędzej różne ekspe-rymentalne metody niż odpowiedź na pytanie w czym wołać Ilforda HP 5.

Na koniec kilka słów na temat aktualnego numeru. Zaczynamy od awangardy XX- lecia, te-matu moim zdaniem o tyle dawnego, co współ-czesnego. Z racji zagadnienia przydziału papieru

Fotograficzne słowo wstępu

Page 5: Łóżko Majora

- 5 -

fikę, a przede wszystkim fotografię, tworzoną przez artystę od 1925 roku, oraz fotomontaże, przejęte od dadaistów.

Geniusz i świeżość tych dzieł polega głównie na tym, że o ile malarstwo z tego samego okre-su można zestawić z wcześniejszą sztuką (cho-ciażby z Kubizmem), to zdjęcia Rodczenki są rzeczywiście niepodobne do czegokolwiek in-nego. Po kilkudziesięciu latach fotografii, która starała się poprzez maksymalną dokładność w odtworzeniu realnego piękna świata, przekonać wszystkich dookoła, że jest pełnoprawną dzie-dziną sztuki, nagle dostajemy do ręki coś czego sobie nigdy nawet nie wyobrażaliśmy. Mamy prawdziwy, normalny świat (w wypadku foto-grafii nie mamy przecież możliwości tworzenia abstrakcji jako takiej), jednak sposób kadrowa-nia i operowania perspektywą sprawia, że to już nie jest nasz dobrze znany świat. Szczególnie piorunujące wrażenie musiał zrobić na miesz-kańcach ulicy Miaśnickiej w Moskwie, cykl zdjęć zrobionych przez Rodczenkę w tym miejscu. Znana oswojona przestrzeń zostaje nagle po-kazana przy bardzo mocnym zaakcentowaniu geometrycznych, silnie zrytmizowanych form oraz niespotykanych dotąd perspektyw. Jednak wszystkie te środki są zastosowane z pewnym umiarem, mającym na celu nie stworzyć zu-pełnie nowe twory, tylko pozostawić stare na poziomie pozwalającym minimalną identyfi-kację i jednoczesnym pokazaniu ich od nowej strony. Interesujące w tego rodzaju działalności jest to, że gdy się nad tym głębiej zastanowić dochodzimy do wniosku, że można ją uznać za sposób modyfikowania rzeczywistości poprzez jej obrazowanie. Bo jeżeli pokażesz człowieko-wi zdjęcie jego domu, w którym jego rodzina

Aleksander Rodczenko urodził się w 1891 roku w Petersburgu. Pod względem zakresu i ro-dzaju zainteresowań w temacie sztuki nie różnił się bardzo od innych artystów swoich czasów. Tak samo był artystą z dyplomem, tak samo za-czynał do malarstwa i grafiki żeby potem zająć się nowymi środkami wyrazu, sztuką plakatu, fotografii czy fotomontażu. Kształcił się w Kaza-niu, jednym z ważniejszych rosyjskich ośrodków akademickich. Po wybuchu rewolucji paździer-nikowej, związuje się z radykalną awangardą moskiewską, Konstruktywistami i grupą LEF, aktywnie wspierającymi bolszewików i upatru-jącymi w ich zwycięstwie, początku końca tzw. Starej sztuki. Okres ten, przypadający na lata 20., jest uznawany za najbardziej płodny pod względem artystycznym w życiu Rodczenki. Mo-żemy tam znaleźć nowatorskie malarstwo, gra-

Dyskusja między sztuką, a odpowiedzialnością

Page 6: Łóżko Majora

- 6 -

partię za formalizm, jednak po złożeniu sa-mokrytyki otrzymali szansę prowadzenia dalszej działalności, oczywiście pod warun-kiem spełniania norm socrealizmu, oficjal-nej sztuki od 1934 roku. Okres ten pokazał Rodczenkę jako znakomitego reportażystę (co ciekawe w ogóle niezajmującego się geometrycznymi aspektami rzeczywisto-ści), portretującego jednakże tylko rzeczy i sytuacje, które portretować było wolno.

Z tego powodu podnosi się wiele głosów po-tępiających taką postawę, twierdzących, że z moralnego punktu widzenia była nie do przyję-cia. W tym momencie człowiek zaczyna się za-stanawiać czy kalendarz go regularnie nie okła-muje, przecież żyje na początku XXI wieku a nie XIX. Wydawałoby się, że nauczyliśmy się już, że łączenie estetyki i etyki nigdy nikomu na dobre nie wyszło, a sztuce w szczególności. Kim arty-sta by nie był, nie wolno łączyć jego prywatnych poglądów, postaw czy czegokolwiek innego z jego twórczością. Estetykę oceniać wyłącznie w kategoriach estetycznych, etykę wyłącznie w etycznych, nigdy jedno przez pryzmat drugiego.

P.K.

mieszka od pokoleń, w którym zna każdy kąt, z zupełnie innego punktu widzenia, sprawisz że w jego oczach ten dom zmieni się, kolejne spojrzenie zostanie „dodane” do bazy danej zapisanej w pamięci odbiorcy, co na poziomie indywidualnym będzie oznaczać modyfikację przestrzeni. I to właśnie jest podstawowy sens fotografii konstruktywistycznej, nie mając moż-liwości stworzenia niczego nowego (siłą rzeczy aparatem odtwarzamy rzeczywistość), artyście pozostaje użycie takich sposobów obrazowa-nia i prezentacji swoich prac, żeby wpłynąć na zastane formy, przystosowując je do zmieniają-cych się czasów.

Zajmując się każdorazowo tematem rosyj-skich twórców porewolucyjnych, ryzykuje się wpadnięcie w dyskusję o moralny aspekt ich sztuki. W totalitarnym państwie nie dało się pracować, być rozpoznawalnym jako arty-sta i mieć dostęp do mate-riałów, nie wpisując się w jakiś odcinek polityki władz. Rosyjscy konstruktywiści, a Rodczenko w szczególności, na początku lat trzydzie-stych zostali potępieni przez

Page 7: Łóżko Majora

- 7 -

Tekst ten, zapowiadany we wstępniaku, w początkowej koncepcji miał być jednorazo-wym wybrykiem, ale po namyśle doszedłem do wniosku, że w zasadzie fajnie by było zrobić z tego stałą rubrykę. A więc w każdym numerze, po tekstach (lub raczej tekście, przynajmniej za-nim się rozkręcę) o konkretnym fotografie lub stylu dostaniecie garść porad jak zrobić zdjęcie w podobnym klimacie, oczywiście jeżeli komuś się ten konkretny nurt podoba. Słowa „przepis” nie należy traktować w tym momencie dosłow-nie, raczej nastawcie się na opisy rozgryzionych tricków i specjalnych technik stosowanych przez większość tych starych cwaniaków, czy przykła-dowe zastosowanie teoretycznych wytycznych gatunku. Zastrzegam sobie także prawo do wy-magania nietraktowania moich wypocin jako prawdy objawionej.

A teraz, zgodnie z obietnicą:Konstruktywizm1. Zasadniczo poleca się wzięcie do tej za-

bawy analoga. Po prostu kwestia tego, że mile widziany byłby mocno kontrastowy efekt koń-cowy, a w takim przypadku analog dający nam takie możliwości będzie tańszy. Bierzemy czar-nobiały film, kolory schrzanią nam cały efekt.

2. Krótki obiektyw. Realne 35 mm to abso-lutne maksimum (dla tych co mnie nie posłu-chali w punkcie 1 i mają śmieszny ekranik z tyłu aparatu – 18mm), a tak naprawdę przydałoby się i mniej, ja np. ostatnio się bardzo polubiłem z pentaxowym 28 mm 1:2,8. Patologiczni fani armat mających wysokie właściwości obronne mogą od razu przerzucić stronę.

Subiektywny przepis na zdjęcie 3. Ważny punkt. Idziemy na miasto, nie do

lasu, i to idziemy w jego jak najbardziej zurbani-zowaną część. Niezłym pomysłem na początek jest złapanie jakiegoś regularnie zaprojektowa-nego, szklanego wysokościowca. Dla ambitniej-szych i lubiących się namęczyć z szukaniem mo-tywu poleca się stare dzielnice przemysłowe. Wersja super easy – architektoniczne relikty po-przedniej epoki, których u nas wujaszek Stalin zostawił całkiem sporo. Nie wybieramy miejsca całkowicie wymarłego, przypadkowi przechod-nie nam się przydadzą. Chyba że mamy modela, wtedy czynnik ludzki nas nie interesuje. Analo-gicznie do punktu 2. – leśnicy i odmawiający ro-bienia zdjęć ludziom przerzucają stronę.

4. Jak już mamy interesujące nas miejsce, szukamy jak największej ilości rytmicznie po-wtarzających się geometrycznych motywów. Na początek proponuje linie proste, stosunkowo łatwo się nimi komponuje. Jest jednak pewne ale, wybieramy linie ułożone w poziomie, albo lepiej względnym poziomie, generalnie prefe-rowany przedział to ok. 20-45 stopni.

5. Ustawiamy kadr wedle własnego wi-dzimisię, aczkolwiek motywy znalezione w punkcie 4 powinny być głównym elementem. Gdy już mamy ustawiony cały kadr, przekrzy-wiamy go tak, żeby nasze poprzednio ukośne linie, wyprostowały się praktycznie do jakichś 5-10 stopni (do takiej operacji przydaje się sta-tyw). Na tym etapie przydaje się właśnie sze-rokokątny obiektyw, który pozwoli nam z jed-nej strony mieć na tyle szeroki kadr żeby móc w nim zmieścić bez problemu duże obiekty, a jednocześnie takie np. 28mm w ładny spo-sób delikatnie zniekształci nam krawędzie.

Page 8: Łóżko Majora

- 8 -

6. Czekamy na nieświadomego niczego przechodnia i strzelamy zdjęcie w momencie kiedy pojawi się tam gdzie chcemy. Mając mo-dela nie musimy na nikogo czekać.

7. Kwestia kontrastu i ekspozycji. Poleca się zacząć od jasnego, letniego dnia, gdzieś ok. godziny 14. Jest to niezły wybór z kilku powo-dów. Po pierwsze ostre światło dam nam od ręki duże kontrasty, które są w omawianym temacie bardzo na miejscu. Po drugie, absolut-nie podstawowa jest tu wysoka głębia ostrości. Fani rozmazanego tła i innych takich bajerów są proszeni o przejście do sekcji fotografia huma-nistyczna. Jeżeli chodzi o samą głębię to pole-cam na początku nie patyczkować się, zamknąć przysłonę do oporu i dobrać do tego czas na-świetlania (znowu statyw może być niezłym po-mysłem). Aha i przy ostrym świetle niegłupim pomysłem jest założyć lekki filtr ocieplający, chociażby zwykłego skylight’a. Chodzi o kwestię przepaleń, które przy czerni i bieli powinny dać się poskromić tym sposobem.

Ad. 1 i 2 – Przykład odnosi się do małego ob-razka, kto ma średni format albo miech pewnie sam umie sobie wszystko przeliczyć.

Na następnych stronach znajdują się zdjęcia prezentujące możliwe do uzyskania efekty.

P.K.

Page 9: Łóżko Majora

- 9 -

Page 10: Łóżko Majora

- 10 -

Page 11: Łóżko Majora

- 11 -

Page 12: Łóżko Majora

- 12 -

tego, że nie zaczniemy tu pisać o Kalicińskiej. Sprawa smaku, jak mawiał klasyk. Jedyne co możemy obiecać to, to że w sekcji teoretyczno--literackiej będziemy się starali zachować zasa-dę „1 numer – 1 temat”, natomiast jeżeli chodzi o recenzje, postaramy się o rzeczy świeże, ale niech Potocki waszych oczu nie zdziwi.

Na zakończenie kilka słów o numerze. Na warsztat bierzemy Emila Ciorana, rumuńskiego filozofa w zasadzie prawie całego XX wieku, bo skubany przeżył wszystkie najbardziej znaczące wydarzenia naszych czasów, od I wojny świa-towej poczynając na Jesieni ludów kończąc. U nas człowiek mniej znany, a jeżeli już znany to można o nim usłyszeć np. „głupi faszysta” (se-rio, kiedyś takie stwierdzenie na temat Ciorana usłyszałem), co, moim skromnym zdaniem, nie tyle co mija się z prawdą, co nie wyczerpuje te-matu. Zresztą kto znający całą sprawę powie, że Legion św. Michała Archanioła nie miał krzty uroku, ten kłamca i hipokryta.

Na koniec pozostaje mi powiedzieć, że Cio-ran z pewnością jeszcze na naszych łamach się pojawi (w tym dziale lub innym) i nakłonić do przejścia dalej. Enjoy!

Michał „Miguel” MaciejewskiPrzemek Król

Przed Wami dość świeża rzecz, pierwsza edycja działu Literatura, w pierwszym numerze „Łóżka majora” (nie pytajcie o nazwę, ktoś inny wam to wyjaśni). Dział specyficzny z dwóch po-wodów. Po pierwsze prowadzony symultanicz-nie przez dwóch redaktorów, Miguela i mnie, ludzi z dość nietypowo wybudowanymi połą-czeniami w mózgach, mającymi różne fobie i paranoje, generalnie z pewnym zacięciem ar-tystycznym (lub pseudoartystycznym, zależy od momentu i punktu widzenia). Ponadto, literatu-ra jako taka jest dla nas obu trochę poboczną pasją (co nie zmienia faktu, że obaj mamy za sobą semestr lub dwa studiów mniej lub bar-dziej około literaturoznawczych). Czy to wyjdzie temu działowi na zdrowie? Ponownie, zależy od punktu i momentu, jeden powie, że się nie będziemy przykładać, a drugi, że „niesiedzenie” w temacie daje nam świeżość spojrzenia. Praw-dopodobnie po kilku numerach zobaczycie, że obie te odpowiedzi da się całkiem nieźle uza-sadnić.

Jeżeli chodzi o drugi powód, to jest nim fakt, że wchodzimy w temat rozległy, pełen grząskich gruntów, bagien miejscami, krętych ścieżek i ogólnie elementów utrudniających życie. Ale jak to mówią górale, łatwy to jest tetris panoc-ku, a w życiu bywa różnie, więc wchodzimy w temat głową do przodu. Czego możecie się spo-dziewać? Różnych rzeczy, na pewno będą tek-sty mocno teoretyczne, na pewno będzie sporo recenzji, nie zdziwcie się też jak w którymś nu-merze zobaczycie zapis naszej kłótni na temat jakiegoś mało istotnego szczegółu w mało zna-nej książce. Jedyne czego możecie być pewni to

Literackie słowo wstępu

Page 13: Łóżko Majora

- 13 -

doświadczenia i gdy rytm traci swoją równo-wagę i jednostajność - wówczas z wierzchołków życia spadasz w śmierć, choć w jej obliczu nie ogarnia cię owa groza, jaka towarzyszy męczą-cej obsesji śmierci. Jest to uczucie podobne do tego, jakiego doznają kochankowie, gdy w kul-minacyjnym momencie szczęścia przelotnie, choć wyraziście, staje przed nimi obraz śmierci; albo do chwili niepewności, kiedy właśnie rodzi się miłość i razem pojawia się przeczucie końca lub porzucenia.

Ci, którzy potrafią wytrzymać tego rodzaju doświadczenia aż do końca, są nader nieliczni. Powściąganie treści domagających się obiek-tywizacji, tamowanie energii dążących do eks-plozji zawsze grozi poważnym niebezpieczeń-stwem, jako że może nadejść chwila, gdy nie da się już panować nad wzbierającą energią. Wówczas następuje załamanie, które jest wyni-kiem nadmiaru. Są przeżycia i obsesje, z który-mi nie sposób dalej żyć. Czyż ratunkiem nie jest wtedy wyznanie ich? Straszne doświadczenie i napawająca grozą obsesja śmierci stają się nisz-czące, gdy przechowywane są w świadomości. Gdy mówisz o śmierci, ocalasz coś z siebie, ale jednocześnie coś z twojego bytu umiera, gdyż

Dlaczego człowiek nie może trwać zamknię-ty w samym sobie? Dlaczego goni za wyrazem i formą, usiłuje wyzuć się z wszelkich treści i ja-koś uładzić chaotyczny, niesforny proces? Czy nie byłoby pożyteczniej zatonąć w nurcie we-wnętrzności, nie myśląc zgoła o żadnej obiekty-wizacji, i smakować tylko z cichą rozkoszą najin-tymniejsze swoje porywy i poruszenia? Gdyby to się człowiekowi udało, przeżywałby w sposób nieskończenie wprost intensywny i bogaty cały ów wewnętrzny wzrost, który dzięki doświad-czeniom duchowym może osiągać pełnię. Roz-maite, wielopostaciowe przeżycia stapiają się w jeden wielki, nadzwyczaj płodny płomień. W wyniku takiego wzrostu podobnego do piętrze-nia się morskich fal lub zachwycenia muzyką, rodzi się doznanie aktualności, skomplikowa-nej obecności treści duchowych. Gdy człowiek pełen jest samego siebie - nie w sensie pychy, ale bogactwa - gdy odczuwa mękę wewnętrznej nieskończoności i krańcowego napięcia, znaczy to, że żyje w sposób tak intensywny, iż czuje, jak umiera z nadmiaru życia. Doznanie to jest tak rzadkie i dziwne, że właściwie powinniśmy przeżywać je krzycząc. Czu-ję, jak to jest, gdybym musiał umrzeć z nadmiaru życia, i za-stanawiam się, czy ma jakikol-wiek sens szukanie wyjaśnie-nia. Kiedy wszystko, co nosisz w sobie jako duchową przeszłość zaczyna nagle pulsować w tobie z niesłychanym napięciem, kie-dy całkowita, zupełna obecność aktualizuje zamknięte w tobie

Emil Cioran Być lirycznym

Emil Cioran

Page 14: Łóżko Majora

- 14 -

Są ludzie, którzy stają się liryczni tylko w roz-strzygających momentach życia, niektórzy zaś wyłącznie w chwili agonii, kiedy cała ich prze-szłość aktualizuje się i porywa ich niczym potok. Większość wszakże poddaje się liryczności w na-stępstwie doświadczeń zasadniczych, gdy wzbu-rzenie najgłębszych warstw ich osobowości osiąga szczytowy paroksyzm. Na przykład kiedy ludzie o nastawieniu obiektywnym i bezosobo-wym. obcy samym sobie i głębokim aspektom rzeczywistości stają się więźniami miłości - do-świadczają uczucia, które uruchamia wszystkie ich rezerwy osobowe. Fakt, że niemal wszyscy ludzie układają wiersze, gdy kochają, dowodzi, że środki myślenia pojęciowego są zbyt ubogie, aby mogły wyrazić ich wewnętrzną nieskończo-ność i że liryzm, jaki w sobie noszą, może się w sposób adekwatny zobiektywizować jedynie wykorzystując tworzywo płynne i irracjonalne. A czy nie jest podobnie z przeżywaniem cierpie-nia? Nigdyś, człowiecze, nie podejrzewał, co w sobie chowasz i co skrywa w sobie świat, żyłeś peryferyjnie i beztrosko, a tu nagle doświadcze-nie najpoważniejsze po doświadczeniu śmierci (jako przeczuciu umierania) - cierpienie - bierze cię w swoją władzę, przenosząc cię w rejony istnienia niesłychanie skomplikowane, gdzie twoja subiektywność rozpada się na kawałki, jakby ogarnięta potężnym wirem. Być lirycznym wskutek cierpienia znaczy przeżywać proces wewnętrznego płonięcia i oczyszczenia; wów-czas rany przestają być po prostu zewnętrzny-mi objawami bez głębszych komplikacji, ow-szem, zyskują udział w samym jądrze naszego jestestwa. Liryzm cierpienia to pieśń krwi, ciała i nerwów. Prawdziwe cierpienie ma źródło w chorobie. Dlatego w prawie wszystkich choro-

aktualność zobiektywizowanych treści ginie ze świadomości. Z tego samego powodu liryzm stanowi bodziec do rozpraszania subiektyw-ności, ponieważ wskazuje na rozpłomienie-nie się w człowieku życia, którego nie można okiełznać i które niepowstrzymanie domaga się wyrażenia. Być lirycznym znaczy nie móc trwać zamkniętym w samym sobie. Ta potrzeba uzewnętrznienia jest tym intensywniejsza, im liryzm jest intymniejszy, głębszy i bardziej sku-piony. Dlaczego liryczny jest człowiek, gdy cier-pi lub jest zakochany? Dlatego, że te stany, jak-kolwiek różnej natury i różnie ukierunkowane, wypływają z najgłębszych i najintymniejszych warstw naszego jestestwa, z istotowego cen-trum naszej podmiotowości, które jest czymś w rodzaju strefy projekcji i promieniowania. Li-ryczny stajesz się wtedy, gdy życie w tobie pul-suje jakimś elementarnym rytmem i gdy dozna-nie to jest tak potężne, iż syntetycznie mieści w sobie całość sensu osobowości. To, co jest w nas jedyne i specyficzne, urzeczywistnia się w for-mie tak ekspresywnej, że pojedynczy osobnik osiąga rangę powszechnika. Najgłębsze subiek-tywne przeżycia są zarazem doświadczeniami najbardziej uniwersalnymi, gdyż dosięgamy w nich najpierwotniejszych złóż życia. Prawdziwa interioryzacja wiedzie do powszechności niedo-stępnej tym, którzy pozostają gdzieś na pery-feriach. Pospolita interpretacja powszechności upatruje w tym raczej formę złożoności rozcią-głej niż wsobność jakościową, bogatą. Dlatego liryzm jest dla nas zjawiskiem peryferyjnym i poślednim, produktem duchowej niezborności. Tymczasem należałoby zauważyć, że liryczne zasoby subiektywności świadczą o nadzwyczaj-nej wewnętrznej świeżości i głębi.

Page 15: Łóżko Majora

- 15 -

bach kryją się moce liryczne. Tylko ludzie we-getujący w jakiejś skandalicznej niewrażliwości zachowują stosunek bezosobowy do choroby, która skądinnąd zawsze prowadzi do osobowe-go pogłębienia.

Stajemy się liryczni tylko w następstwie to-talnej organicznej zapaści. Liryzm przypadkowy ma źródło w czynnikach zewnętrznych, z któ-rych zniknięciem znika też ich wewnętrzny kore-lat. Nie ma autentycznego liryzmu bez szczypty wewnętrznego szaleństwa. Charakterystyczne jest, że początek choroby psychicznej cechuje się fazą liryczną, w której znikają wszelkie zwy-kłe bariery i granice, aby ustąpić miejsca niesły-chanie płodnemu wewnętrznemu upojeniu. W ten sposób tłumaczy się poetycka produktyw-ność z pierwszych faz choroby psychicznej. Sza-leństwo można rozważać jako napad liryzmu. Dlatego zadowalamy się sławieniem liryzmu, aby nie wysławiać szaleństwa. Stan liryczny to stan poza formami i systemami. Nieokreślone, płynne wewnętrzne prądy zlewają się w jeden poryw, wszystkie elementy życia duchowego stapiają się jakby w jeden idealny nurt - i wy-twarzają mocny, pełny rytm. Wobec wyrafino-wania kultury o maskujących wszystko, skost-niałych formach i ramach, liryzm jest wyrazem barbarzyństwa. W tym właśnie tkwi jego war-tość, że jest barbarzyński, to znaczy jest tylko krwią, szczerością i płomieniem.

PoezjaDla Ciorana fundamentalne znaczenie ma

kwestia nadmiaru emocji. Zaczyna od posta-wienia pytania co by było gdybyśmy byli wsta-nie wchłonąć i utrzymać dowolną ich ilość, przeżywając je w pełni, nieskażone formą.

Oczywiście, praktycznie każdy się zgodzi, że bez emocji czy przeżyć (niektórzy rozdzielają te dwa pojęcia, nie bez racji, co warto zauważyć), nie tylko poezja, ale sztuka w ogóle nie istnieje. Nawet futuryści, którzy uznawali potrzebę na-tchnienia za należącą do przeszłości, w końcu przekonali się, że nie da się pisać całkowicie bez emocji, a prawdziwą linią sporu jest to do jakie-go stopnia należy je kształtować i kontrolować. Jednak postawienie na samą kwestię nadmia-ru budzi pewne wątpliwości. Co na przykład z dekadentyzmem, w którym, jak w „Na wspak” Huysmansa, przesyt stopniowo rodzi niedosyt i powstaje pętla, ale każde kolejne koło jest węż-sze z powodu ciągłej pogoni za nowymi dozna-niami. Tutaj nadmiar przeżyć nie powoduje ich ekspresji tylko komasację czy nawet implozję, będącą pewnym „wyzerowaniem” całego cy-klu. Pomijam już fakt, że jeżeli wyobrazić sobie koncepcję Ciorana na bardzo podstawowym poziomie to dojdziemy do wniosku, że poezja czy sztuka w szerokim ujęciu, jest przypadkową nadwyżką cieczy, która wylewa się z naczynia do którego ktoś po prostu za dużo nalał.

Sama konstrukcja postaci poety w teorii ru-muńskiego filozofa pozostawia też sporo do ży-czenia. Cioran pisze, że Ci, którzy nie uzewnętrz-niają swoich emocji, to albo tacy, którzy potrafią je utrzymać w sobie i przeżywać nie trwoniąc ani kropli, albo tacy, którzy są całkowicie lub prawie całkowicie pozbawieni tego aspektu ży-cia, więc siłą rzeczy kwestia nadmiaru ich nie dotyczy. Jednych i drugich jest raczej niewielu. Z takim razie cała reszta, która jest zdolna do wyrażania emocji (a raczej niezdolna do za-chowywania ich dla siebie, bo z tekstu można odnieść wrażenie, że według autora ta pierw-

Page 16: Łóżko Majora

- 16 -

żadnego celu, jest tylko skutkiem ubocznym na-szego braku kontroli nad emocjami. Założenie to nie uwzględnia jednej istotnej rzeczy - pa-mięci i problemu jej ograniczeń. W większości przypadków impulsem do tworzenia nie jest nadmiar przeżyć i silna potrzeba pozbycia się ich (sam pomysł, że przelewając emocje na papier, czy na jakikolwiek inny materiał pozbywamy się ich z własnej psychiki jest co najmniej dziwny), tylko wręcz odwrotnie, potrzeba zachowania w jakiejkolwiek formie jak największej ilości prze-żyć, a gdyby pójść jeszcze głębiej, to będzie to potrzeba pokonania własnych ograniczeń. Pi-szemy nawet nie tyle, żeby upływ czasu nie za-tarł konkretnego wrażenia w naszym umyśle, a raczej żeby przezwyciężyć efekty tego zatarcia. Sensem horacjańskiego exegi monumentum nie jest zapewnienie nieśmiertelności sobie, tylko własnym przeżyciom, pokonując wpływ czasu na pamięć, a trwanie ich dłużej niż nasze własne życie jest pewnego rodzaju skutkiem ubocznym.

Cały proces ma jeden słaby punkt, wspomi-nany już wcześniej. Tworzenie to nadawanie for-my (w tym przypadku zapisu) treści (emocjom, przeżyciom, czy wrażeniom). Nic co istnieje poza sferą psychiki nie może się składać tylko z jednej z tych rzeczy. Kłopot polega na tym, że nadanie określonej formy wymaga od nas umiejętności posługiwania się odpowiednimi narzędziami, których opanowanie nigdy nie jest doskonałe. Prawdopodobnie jeżeli ktoś byłby w stanie w stopniu całkowitym opanować jakieś narzędzie twórcze (np. język) doszedłby do wniosku, że problem leży w niedoskonałości samego instru-mentu, a po pokonaniu tego aspektu znalazło-by się pewnie coś jeszcze innego. Dzieje się tak

sza grupa stoi wyżej w hierarchii) to artyści, w tym wypadku poeci. „Fakt, że niemal wszyscy ludzie układają wiersze, gdy kochają, dowodzi, że środki myślenia pojęciowego są zbyt ubogie, aby mogły wyrazić ich wewnętrzną nieskończo-ność i że liryzm, jaki w sobie noszą, może się w sposób adekwatny zobiektywizować jedynie wykorzystując tworzywo płynne i irracjonalne.” Na przykładzie tego cytatu dość dobrze może-my zobaczyć, że Cioran trafnie odnajduje źródło poezji. Jednak zapomina o pewnej dość istotnej kwestii. Zdecydowana większość wierszy pisa-nych przez zakochanych (niżej podpisany jest skłonny zaryzykować stwierdzenie, że jakieś 95%) to całkowicie niestrawna grafomania. Sy-tuacja ta dowodzi, że przeżywanie owszem jest istotne, bez tego po prostu nie mamy „materia-łu”, ale żeby coś nazywać poezją, twórca musi też umiejętnie posłużyć się właśnie wzgardzo-nymi przez Ciorana „środkami myślenia poję-ciowego”. Wiersz sam w sobie jest emocją, któ-rej ktoś nadał formę, zakodował ją. I teraz żeby ktoś inny „kupił” tę emocję, jej forma musi być po pierwsze czytelna, a po drugie atrakcyjna. Idąc tym tropem, dochodzimy do wniosku, że właściwie to zewnętrzna część jest istotniejsza, uczucia przecież, pomijając sposób ich prze-żywania, wszyscy mamy takie same, miłość to miłość, nienawiść to nienawiść, cała sprawa rozbija się więc nie o „co” tylko o „jak”, co przy-należy do sfery formy. W tym momencie należy też uznać, że najważniejsze w postaci poety jest nie nieumiejętność radzenia sobie z nadmiarem emocji, tylko umiejętność kontrolowania ich i opisywania.

Gdyby przyjąć perspektywę Emila Ciorana, doszlibyśmy do wniosku, że tworzenie nie ma

Page 17: Łóżko Majora

- 17 -

dlatego, że proces nadawania formy jest zawsze skażeniem treści, samej w sobie niewyrażalnej. Uzyskujemy efekt lepszy lub gorszy, czasem na-wet przebłysk geniuszu, ale nigdy nie ideał. Im bardziej staramy się nadać czemuś kształt, tym bardziej zaciera się pierwotna treść; z kolei je-żeli dbamy bardziej o materiał to, w którymś momencie, efekt przestaje być czytelny nawet dla nas samych, zatracając tym samym swój cel. Problem formy jest jednak głębszy niż indywi-dualny akt tworzenia. Kultura, rozumiana jako całość dorobku człowieka, nie istnieje bez opi-sanego wyżej procesu, wszystko co nas otacza jest efektem tego właśnie kompromisu, między treścią a formą.

P.K.

Istota poezjiJak człowiek staje się poetą? W swoim eseju

„Być lirycznym” Emil Cioran stawia tezę, że tylko przeżywający najcięższe emocje – czyli miłość i śmierć – mogą być poetami. Wtedy ich struktu-ra wręcz domaga się tego. Krzyczy o to. Ale czy tak jest naprawdę? Czy na pewno tylko miłość i śmierć mogą wywołać w zwykłym człowieku poetę?

Przez wiele setek lat utrzymywał się etos poety rzemieślnika, utalentowanego, ale wciąż rzemieślnika, który tygodniami poszukiwał upragnionego rymu. Tak więc, co było w tym kanonie istotą poezji? Umiejętności. Wyuczone elementy, znajomość rytmiki, słownika i teorii wersyfikacyjnych. Tylko że gubiono gdzieś po drodze najbardziej zasadniczy element – emo-cje. Potem można było oczywiście w skom-plikowanym układzie niedokładnych rymów i heksametr doszukiwać się odczuć podmiotu

lirycznego. Przecież emocje powinny być na pierwszym planie. Ale ich nie było. Poeta ma-nufakturzysta, produkujący swoje twory, które ze względu na podręczniki do poetyki zwano szumnie wierszami. Podziwiam ich talent i nie-samowite umiejętności kreacji rymów i ryt-mów. Lecz większość jest bardzo wymęczona.

Potem nadeszła era romantyzmu. I tutaj też objawiło się mnóstwo wytrenowanych ludzi, którzy skupiali się na dwunastozgłoskowcach. Ale wreszcie do wierszy zaczęły przekradać się emocje. Zaczęli pojawiać się poeci, którym forma przeszkadzała. Nie do pomyślenia były wiersze bez rymów, o nie nie. Jeszcze dalej sie-dzieliśmy w średniowieczu. Lecz można było tworzyć już coś na kształt liryki bezpośredniej. Odpowiednio nafaszerowany emocjami młody człowiek mógł już pozbyć się tego co się działo w jego głowie. Twórczość Norwida to przecież same takie wymioty. Nieakceptowane przez ówczesnych twórców i krytyków. Zapomniane, a potem odkopane i odkurzone, stały się pod-waliną dla poezji Młodej Polski. Nawet Mickie-wicz pozwalał sobie na takie szaleństwa. Ale tyl-ko czasem i żeby broń Boże nie przesadzić.

Nadchodzi modernizm – w Polsce zwany Młodą Polską. No i tu zaczyna robić się ciekawie. Forma coraz bardziej ucieka od poezji. Sztucz-ne granice ją niszczą. Francuscy poeci pokole-nia Baudelaire'a i Rimbaud zaczynają pisać to, co mają w głowie. Nie interesuje ich dokładny rym do co trzeciego wyrazu w co drugim wer-sie. Mają emocje. Targa nimi wielki ogień, musi uciec. Piszą. Składnie czy nie – jest to prawdzi-wa poezja. Dopiero tutaj zaczyna się liryka w pełnym słowa tego znaczeniu. Piszą i spalają się w wewnętrznym ogniu. Weltschmertz Goethe-

Page 18: Łóżko Majora

- 18 -

pięcia. Natężenie Twojego ego rozsadza Ci gło-wę. Wyniszcza Cię, czujesz się podle. Wyraź to.

Bierzesz kartkę, kredkę, długopis, ołówek, klawiaturę. Cokolwiek. Piszesz. Wybijasz rytm równy, albo i nie. Przecież nie każda głowa dzia-ła jak maszyna. Poetą możesz być w każdym momencie. Tylko jest warunek – nie tłumienie emocji i moc. Jak nie działają na Ciebie silne emocje to się nie wyrzucisz na zewnątrz. Nie pogromisz przerośniętego „Ja”, które stara się pochłonąć Twoje jestestwo. Uwalniasz się po-przez poezję.

Więc jak? Bycie poetą to bycie samoukiem. Nie nauczysz się nigdy jak wyrażać emocje. Nikt Ci tego nie pokaże. Przecież jesteśmy jednost-kami, każdy z nas ma indywidualne cechy. Tak więc piszcie. Każda emocja która was dręczy może stać się czymś genialnym. Niech powsta-nie naród poetów. Bo tylko wtedy wyjdziemy z podziemi. I nie tylko Kochanowski i Rej będą wielcy, nie tylko Mickiewicza i Słowackiego bę-dziemy opiewać. Każdy będzie mógł być swoim wieszczem. Ale nie bójcie się swoich głów. Tylko wtedy gdy zgubiliście drogę do wyrażenia siebie możecie pozwolić sobie na przerażenie. Nigdy więcej.

Poezja to wielka siła. Bądźmy liryczni. Nie płońmy jak pochodnie. Przecież nie warto.

Miguel

go pojawia się w nowej, pełniejszej formie. Oni niszczą siebie wyzwalając ten płomień.

A potem? Potem bywa różnie. Historia po-ezji jest pełna takich wzlotów i upadków. Wie-lu poetów wypala się, ale pisze uparcie dalej, chociaż ich twórczość traci moc. Za to technika opanowana jest do perfekcji. Jednak nadcho-dzą czasy poetów wyklętych. Oderwanych od rzeczywistości poprzez swoje choroby lub zwy-czajną nadwrażliwość. Bursa, Poświatowska, Grochowiak, Wojaczek. Piszą o brudzie, miło-ści, krwi i rozpaczy. Turpizm zapoczątkowany przez Grochowiaka, później rozwijany mocno przez Wojaczka. Poświatowska ze swoją bezsil-ną nienawiścią wobec świata, który pozbawia ją przyjemności. Który pozbawia ją możliwości emocji, tylko dlatego, że może jej to zaszko-dzić. Umierają. Żyją. Ich emocje nie tracą na aktualności. Dlaczego Rimbaud czyta się dalej z żywym zainteresowaniem, a na przykład Tu-wim lub chociażby Kochanowski to ciekawostki historyczne? Bo Rimbaud był żywy. Miał serce i głowę rozpalone. Wypaliły mu się szybko, ale on to zrozumiał. Uciekł od poezji, nie popadł w maniakalną rutynę.

Więc jak to jest być lirycznym? Gdy czujesz emocje, jakiekolwiek, to wiesz,

że musisz się ich wyzbyć. Przecież nie musi to być agonalny stan. Niektórych rozbija nieudany mecz naszej reprezentacji. Albo chociażby krzy-wo położony widelec. I wtedy możesz napisać. Wiersz, piosenkę, prozę, cokolwiek. Wyrazić siebie. Każda wena pisarska wywodzi się z emo-cji. Albo umiejętności. Ale czy wtedy jest weną?

Wena musi być emocjonalnym wymiotem. Musi wytworzyć się wskutek nadmiernego na-

Page 19: Łóżko Majora

- 19 -

Nikomu kto żył w tamtych czasach nie trzeba tłumaczyć jak wyglądała Polska schyłku stalini-zmu. Nędza, na ulicach widoczne gołym okiem ślady wojny i wszechwładza UB. Andrzej Krajew-ski, w swojej debiutanckiej powieści „Skyliner”, odmalowuje ten świat w trochę innych bar-wach. Jego bohater, dwudziestolatek o zdecydowanie prozachodnich prze-konaniach, zaczyna swoją opowieść od jednego z popularniejszych proble-mów młodzieży tamtych czasów - we-zwania na komisję wojskową. Jednak jego przypadek różni się od standardu faktem, że z racji bycia modelowym przykładem elementu antysocjalistycz-nego, grozi mu wcielenie do kompanii karnej co, jak wiadomo, jeszcze nikomu na dobre nie wyszło. Jedynym rozwią-zaniem jest ucieczka na Zachód. Przy-jemność ta jednak kosztuje okrągłe sto tysięcy, a czasu do przyjścia zawiado-mienia o terminie extra coraz mniej.

Akcja powieści dzieje się w 1954 roku, we Wrocławiu, podnoszącym sie w dalszym ciągu po Festung Breslau. Co i rusz napotykamy opisy zrujnowa-nych domów, wraków czołgów i wozów bojowych czy innych charakterystycz-nych elementów krajobrazu po bitwie. Narracja pierwszoosobowa zapewnia nam szybkie tempo akcji i wiele barw-nych przemyśleń głównego bohatera. W tych ostatnich dominują dwa ele-menty: chłopstwo zalewające miasto i znienawidzone ZMP (traktowane przez

narratora bardziej jako typ umysłowości niż or-ganizacja sensu stricte). Stosunek bohatera do szeroko pojętych warstw niższych poznajemy już na samym początku książki, kiedy dowia-dujemy się o jego ziemiańskim pochodzeniu i o tym, że rodzina od strony matki została ciężko doświadczona podczas rabacji galicyjskiej. Mó-wiąc oględnie, chłopstwo zostaje tu uznane za

Stalinizm. Dziewczyny i Jazz

Page 20: Łóżko Majora

- 20 -

Wrocław w tamtych czasach nie różnił się dużo od Nowego Yorku czy San Francisco.

„Skyliner” jest bardzo adekwatnie reklamo-wany jako nowy Tyrmand. Rzeczywiście czyta-jąc powieść Krajewskiego ciężko się opędzić od skojarzeń z „Dziennikiem 1954”. Te same realia, bardzo podobne nastawienie bohatera do rze-czywistości, obaj autorzy w swojej krytyce sys-temu skupiają się z grubsza na tych samych ele-mentach, głównie zapóźnieniu cywilizacyjnemu kraju i ludziom wysługującym się nowej władzy, z głupoty, cynizmu czy innych niskich pobudek. Podobnie jak u Tyrmanda, nie znajdziemy tu także polemiki ideologicznej czy politycznej z komunizmem.

Pojawiają się zarzuty, że w tekście widać bardzo silnie wątki autobiograficzne (Krajewski urodził się w 1933 roku, a w latach 50. mieszkał we Wrocławiu), że to wspomnienie młodości, które zawsze jest kolorowe. Podnoszącym ten argument chciałbym przypomnieć, że nie jest to podręcznik historii najnowszej tylko romans łotrzykowski. Tak jak już to było wspomniane, książka poddaje nas złudzeniu mającemu nie-dużo wspólnego z prawdą historyczną. Jedna-kowoż ja temu złudzeniu poddałem się z dużą przyjemnością i z czystym sumieniem mogę po-lecić „Skylinera”, każdemu mającemu podobne podejście do literatury.

P.K.

grupę dość destrukcyjną. Natomiast ZMP to już zupełnie inna bajka. Wszechmocna w szkołach wyższych i niższych organizacja jest tu najwy-raźniejszym symbolem znienawidzonego sys-temu. Główny bohater, zdeklarowany bikiniarz, różni się od zetempowców dosłownie wszyst-kim, od stroju, przez słuchaną muzykę, noszoną fryzurę i używany język, po szeroko rozumiane poglądy społeczno-polityczne, oczywiście przy założeniu, że standardowy zetempowiec ma ja-kieś swoje poglądy. Nie zdziwiłbym się gdyby w poczet różnic zaliczały się też preferencje kuli-narne, tego jednak możemy się tylko domyślać. Kolejnymi dwoma istotnymi elementami po-wieści są jazz, w którym bohater jest zakochany do szaleństwa (jego radio jest nastawione non--stop na amerykańskie stacje dla żołnierzy sta-cjonujących w Niemczech) oraz liczne przygody z kobietami, których narrator także jest wielkim entuzjastą.

Sposób prowadzenia fabuły, z charaktery-styczną drugorzędną rolą szerszego kontekstu historycznego i achronologizmem, budzi sko-jarzenia z klasyczną powieścią szkatułkową w stylu „Rękopisu znalezionego w Saragossie”. Podobnie jak tam, mamy tu do czynienia ze zmniejszeniem znaczenia głównego wątku na korzyść wspomnień bohatera, przeplatających się ze sobą i uruchamiających po drodze kolej-ne. Zabieg ten daje jeszcze jeden efekt, sprawia, że sceneria zostaje właściwie wyrwana ze swo-jego historycznego kontekstu (rozczaruje się ten kto oczekuje emocjonujących opisów ucieczek przed ubekami czy analiz ówczesnej sytuacji po-litycznej ), co w połączeniu z wszechobecnym jazzem i silną „amerykańskością” głównego bo-hatera, pozwala nam poddać się złudzeniu, że

Page 21: Łóżko Majora

- 21 -

Muzyczne słowo wstępu

Pamparampam! Tak tak, wiem, dziwny po-czątek wstępniaka. Ale przecież muzyczna du-sza to jest to, więc czemu na wstępie nie śpie-wać? Przed wami pierwsze spotkanie z działem muzycznym „Łóżka Majora”, które mam nie-watpliwy zaszczyt prowadzić jako reżyser, sce-narzysta i jedyny aktor.

Pasjonuję się muzyką. Bardzo. Od lat. Do-kładnie od 9 roku życia słucham namiętnie i na-łogowo muzyki wszelkiej. Przechodziłem przez mnóstwo fascynacji ale dalej nie ma złego ga-tunku – są podli wykonawcy.

Jestem Miguel, mam lat tyle ile powinienem i mogę was zarzucić informacjami z pierwszych stron pudelka jak i niszowych portali o dark--ambiencie. Do wyboru do koloru. Żadnych ograniczeń. Recenzje, teksty, rozmyślania, kłót-nie, polemiki. Tak to ma wyglądać. Jak będzie? Zobaczymy.

W tym numerze recenzje. 4 płyty, każda z innego gatunku, inaczej odbierana i inni jej słuchają.

Tylko jedna nie nadaję się zbytnio do słu-chania, pozostałe są naprawdę świetne, mam nadzieję że dzięki mnie zainteresujecie się tym co pojawia się na współczesnym ryn-ku muzycznym i to nie tylko tym o którym słychać w radio.

I słuchajcie dobrej muzyki.

Michał „Miguel” Maciejewski

Nudny wieczór przy komputerze. Kolejna go-dzina mijająca na klikaniu a to na jednym porta-lu, a to na drugim, a to przejrzałem co mam w dokumentach. No bo dopiero 2 w nocy, po co iść spać?

Wtem na moje głośniki spływa swingowe błogosławieństwo. I wieczór przestał już być nudny. Nogi same poderwały się do tańca i tak przez całą noc, aż w końcu zmęczony padłem na łoże.

Tape Five to niemiecki kolektyw muzyczny łączący elementy muzyki etnicznej, retro, jaz-zu i popu z taneczną elektroniką. Podobno są straszną podróbką Parov Stelara. Ja sądzę, że jednak Tape Five jest do rozgrzania parkietu, a Parov do tego by z tego parkietu ludzi wygonić.

Płyta składa się z 12 piosenek, intra i inter-mezzo. No i jest tanecznie. Bardzo. Nogi od

pierwszego kawałka same biegną na parkiet. A potem

Tape Five Tonight: Josephine!

Page 22: Łóżko Majora

- 22 -

„Miazga, czołg, cholerny walec!” - takie myśli toczyły się po moim łbie gdy przesłuchałem po raz pierwszy płytę grupy Shining. Chłopaki wie-dzą, co tygryski lubią najbardziej. Oj wiedzą.

Płyta „Blackjazz” to pierwsza promowana ogólnoświatowo płyta grupy. Wywodzący się z akustycznego awangardowego kwartetu zespół ewoluował w jedną z najciekawiej zapowia-dających się grup awangardowego metalu na świecie. Czego nie ma na tej płycie? Chwili wy-tchnienia. Tylko tego brakuje.

Sekcja rytmiczna pracuje jak dobrze naoli-wiona maszyna, chociaż co najciekawsze – na co dzień grają w zespołach trochę bardziej kon-wencjonalnych, tu jakiś pop, tu jakiś jazz czy ja-kiś inny delikatny rock. A tu proszę – odważyli się na coś takiego.

tupią jak płyta się skończy, bo takiej muzyki rzadko jest dość.

Muzycznie jest jak w big-bandach. Sekcja dęta buczy aż miło, trzęsą się od perkusji szyby, klarnet dodaje temu eleganckich smaczków. A wszystko podbijane nowoczesnymi bitami, któ-re sprawiają, że swing znowu może być wspa-niały i trafiać do dość ubogiej w tych czasach młodzieży i wygonić ich z electro-półświatka.

Wokalnie też jest znakomicie. Czwórka wo-kalistów znakomicie spisuje się w swoich kawał-kach. Renda Boykin swoim silnym, bluesowo--jazzowym głosem roznosi piosenki na kawałki, Henrik Wager wspiera swoim śpiewem rozgrze-wanie desek w tańcbudach, zaś Yuliet Topaz i Ian Mackenzie koją, ale i kołyszą.

Płyta zawiera też dwa ciekawe smaczki. Je-den to śpiewany przez wyżej wymienionego Iana, klasyk rockowy lat 70 czyli „Far Far Away” zespołu Slade, który zaskakuje ciekawą aranża-cją na pograniczu swingu i rocksteady. A drugim smaczkiem jest motyw ze „Smurfów”, improwi-zowany i zagrany z przytupem.

Słuchajcie, jeśli potrzebujecie dobrej płyty która rozniesie wam parkiet, to w ciemno zdo-bywajcie „Tonight: Josephine!”. Nie przekazują tu szczególnych treści, nie ma tu wielkiego prze-kazu. Jest mnóstwo dobrej zabawy. Więc miło-śnikom muzyki z przekazem, a także fanów jaz-zu opornych na nowinki, przeganiam precz od tej płyty. Bo nie chcę widzieć skwaszonych min, gdy znowu będę tańczył w metrze przy „Bad boy good man”.

Miguel

Shining Blackjazz

Page 23: Łóżko Majora

- 23 -

jako dziecko rodzone w bólach może mieć jakieś wrodzone wady – ale nie. 10 w skali Apgar. W pełni sprawne, zdrowe i drze się w niebogłosy.

Pablopavo, jako jeden z głosów zespołu Va-vamuffin, dał się poznać jako znakomity wokali-sta, jego na wpół śpiewany, na wpół rymowany styl był bardzo charakterystyczny, a przez wielu jest uznawany za jednego z najlepszych pol-skich nawijaczy poruszających się w klimacie dancehall/raggamuffin.

Wielu myślało pewnie, że Pablo, skoro jest tak „regałowy”, to solówkę poleci tak samo, bę-dziemy mieli kolejną solidną porcję tanecznej muzyki z Jamajki z lekkim słowiańskim zacię-ciem. A tu nie.

Wstęp niby jeszcze jest trochę w stylu Vava, ale pierwszy kawałek, zresztą i tytułowy i sin-

Do wokalisty też nie mogę się przycze-pić. Jak trzeba – to zawarczy. Jak nie trze-ba – to ciekawie zaśpiewa, tu mu wyjdzie ciekawa wokaliza, tu fajny falset. Widać, że nie pierwszyzna w jego wykonaniu, konsekwentnie rozwija swoje możliwości.

Gatunkowo – jest bardzo różnorodnie. Poprzez wykorzystania całego spektrum instrumentarium tradycyjnego dla cięż-kiej muzyki – czyli gitara, bas, perkusja, przez syntezator po saksofon, który do-daje całości jeszcze bardziej psychode-licznego brzmienia. Mamy elementy black metalu, jazzu, fusion, industrialu, trochę EBM czy trancecore'u. Każdy fan ekstremalnych doznań muzycznych znajdzie tu coś dla siebie.

Płyta „Blackjazz” to propozycja dla ludzi o mocnych muzycznych nerwach, nie bojących się naprawdę ciężkich brzmień które mogą zniszczyć bębenki i śmiertelnie wy-straszyć sąsiadów. Jeśli kochaliście Johna Zorna, Atheist, Cynic czy chociażby polską Nyię – po-winniście koniecznie posłuchać tą płytę. Ale ortodoksyjnych fanów metalu ostrzegam – to nie dla was, przy tym nie da się zbytnio machać włosami. ;)

Miguel

Nareszcie!!!Płyta Pablopavo była zapowiadana już od

mniej więcej 2007 roku. A wreszcie pod koniec 2009 roku pojawiła się na świecie. Myślałem, że

Pablopavo & Ludziki Telehon

Page 24: Łóżko Majora

- 24 -

glowy pt. Telehon, to typowe elektroniczne sza-leństwo eksperymentujących hip-hopowców. Potem już jest różnie – a to ballada trochę w kli-macie 5'nizzy, a to jakieś funkowe klimaty, tro-chę przaśnego reggae, refleksyjnego jazzu albo klasycznego hip-hopu. Do wyboru, do koloru – widać, że Pablo długo i zawzięcie pracował ze swoimi Ludzikami nad podkładami, żeby płyta brzmiała świeżo i naprawdę różnorodnie.

Ale najważniejsze dla mnie są tu teksty. I do-chodzę do wniosku, że wreszcie mamy war-szawskiego barda na miarę XXI wieku. Czło-wieka zakochanego w Warszawie, żyjącego tym miastem, będącym uczestnikiem prozy życia. Miłosne historie - obie piękne i smut-ne zarazem – są specyficzne dla Warszawy – bo w końcu to tutaj mamy najwięcej przy-jezdnych, spotykają się ludzie z całego kraju, kochają i zasilają różnorodnością.

Zostawiając refleksje o miłościach stolicz-nych – jest tu i nocne życie, i wspomnienia nastolatka, refleksje człowieka w jakiś sposób doświadczonego przez życie na temat warto-ści pamięci i obietnic czy, w końcu, tradycyj-nie już buntowniczo przeciwko sytuacji poli-tycznej i społecznej.

Pablopavo – człowiek młody duchem, cho-ciaż metryka nie jest dla niego aż tak łaskawa, skończył już 32 lata. Ale jest niekwestiono-wanym liderem w wyścigu o to, kto pisze tek-sty najlepiej trafiające do młodych – bo każda epoka ma swojego barda. Ja swoim ogłaszam Pablopavo – bo też kocham to cholerne miasto z iglicą w tle.

Miguel

No tak. Kolejna płyta zespołu Koniec Świata. A końca nie widać.

Szczerze przyznam, nie jestem entuzjastą tego zespołu odkąd po znakomitej płycie pt. „Kino Moskwa”, pokarali mnie „Burgerbarem”. No i niestety niewiele się zmieniło.

Koniec Świata to polski zespół grający po-mieszanie ska, reggae, punka i jakichś różnych

domieszek muzycznych, zależnie od koncepcji kompozytora. Grają razem już 10 lat, wyda-li, włącznie z tą, 5 studyjnych płyt, no i mają strasznie wysokiego gitarzysto-wokalistę. Na-prawdę grali kiedyś dobrą muzykę. Nie mam pojęcia gdzie się zagubili.

„Oranżada” to 13 piosenek. W czym 12 to normalne wersje, a 13 to lekko przearanżowana

Koniec Świata Oranżada

Page 25: Łóżko Majora

- 25 -

wersja piosenki „Pust Wsiegda”. Nie chcę być złośliwy, ale dobrze, że tak mało.

Muzycznie jak jest? Jak zwykle. Tutaj można sobie pokicać, tu nawet nóżką zarzucić, tu się pobujać. Na czoło wysunięta jest trąbka i gita-ra, reszta trochę z tyłu, co by nie przeszkadzała. Nie ma ani polotu, ani też szczególnej wpadki. Nawet jakaś harmoszka się trafiła, żeby było w jednej piosence bardziej piracko.

Tekstowo to jest to, co mnie odrzuciło od płyty poprzedniej. Kiedyś to ich teksty były ab-surdalne, ale jednocześnie bawiły i intrygowały. Teraz stracili ten absurd. Wtopili się w jedno-znaczny tłum regałowo-punkowych zespołów śpiewających o tym, jak jest źle, jak trzeba nisz-czyć system itp. itd. Najlepiej z całej płyty wy-pada piosenka z gościnnym występem Tomka Kłaptocza, zresztą piosenka tytułowa. Napraw-dę mnie wciągnęła. Ale niestety jako jedyna.

Podsumujmy. Płyta średnia. Całkowity prze-ciętniak, który kupią starzy fani i młode rozchi-chotane alternatywne dziewczynki, które są za mało tru, żeby być indie. Szkoda. Bo chłopaki naprawdę mogli wiele zdziałać. Ale poszli trochę na łatwiznę. Nie zmienili ani na jotę brzmienia. Nie wrócili do poziomu który zaprezentowali na „Kinie Moskwa”. Taplają się w tym alternatyw-nym błotku i są szczęśliwi. Ale na tym mają swój Koniec Świata.

Miguel

Wchodząc wieczorem do HRC zawsze mam wrażenie, że to miejsce, pomimo swojej tzw. „komercjalizacji”, klimatem przyciąga nawet tych, którzy takowej nie lubią. Spotykam zna-jomych, ludzi z innych zespołów, którzy przyszli zobaczyć „kolegów po fachu”.

Kupuję piwo, staję pod sceną gadając z wo-kalistą kolejnego zespołu, który dzisiaj NIE gra. Sprzęt rozkłada TST, zespół Janka Wiśniewskie-go. Chłopaki kiedyś grały Brit-Rocka, w mój gust akurat mało trafiając, ale potrafiłem docenić „szoł”. Potem zaczęli bardziej interesować się punkiem, co w połączeniu dało swoisty pop--punk. Perkusja działała świetnie, trzymała ze-spół w ryzach, basista spokojnie, w skupieniu robił swoje, a Janek… Janek pomimo swej szyb-kości, technikę ma bardzo chaotyczną, pomija-jąc fakt, że jego styl śpiewania i poruszania się po scenie przypomina połączenie Iana Curtisa z Joy Division i Kurta Cobaina. „Little girl” robi największą furorę, i rzeczywiście ten kawałek ma w sobie kopa. Rytm mają dobry, ale woka-lista sprawia wrażenie, jakby silił się na artyzm. Ale jak mówiłem, „szoł” można docenić. Na ko-niec swojego koncertu oddaje gitarę perkusi-ście, i sam zaczyna biegać od ściany do ściany, obijając się o nie. Schodzą ze sceny, w ciszy, nie patrząc na boki.

Tu zaczyna się skandowanie. „FUNKTOR, FUNKTOR”. Widać różnicę w doświadczeniu, Funktor grał o wiele więcej koncertów od TST, i grają dłużej. Trzaska na wokalu robi wrażenie, ubrany w pelerynę i sztuczne afro. Tutaj za-

The Saturday Tea vs. Funktor

Page 26: Łóżko Majora

- 26 -

czyna się inny rodzaj show, wokalista ma zna-komity kontakt z publicznością, zabawia ich, i sam się przy tym świetnie bawi. Zaczyna się od „Brzuszków”, podczas innych piosenek wciąga-ją dziewczyny na scenę, ubaw po pachy. Muszę przyznać, że Majk, grający na gitarze, gra niesa-mowicie. Chłopak niepozorny, ale widać, że sta-ra się zapiąć wszystko na ostatni guzik. Zespół grający Funk połączony z mocnym uderzeniem raz na jakiś czas, naprawdę rozgrzewa ludzi w Sali, szczególnie, że na koniec ludzie krzyczą „bis”. Koncert. To już jest koncert.

Tak jak nie mam wiele przeciwko TST, to nie robią takiego wrażenia i takiego „Funu”, jak Funktor. Logiczne było kto „wygrał”, tylko nie było jury. Chłopaki z TST potrzebują więcej do-świadczenia, zaś wokalista powinien śpiewać bardziej zrozumiale, bo czasem ciężko rozróżnić to od zwykłego krzyku. Jednak przyznać im mu-szę, że potrafią się wczuć w to co grają, a już na pewno Janek.

Val

Page 27: Łóżko Majora

- 27 -

Drożdże, drożdże, drożdże…Wstaję z fotela, rozglądam się po znajo-

mych twarzach. Twarzach, które widzę od 2 lat codziennie. Światła w Sali odbijają się od szklanych i metalowych obiektów. Metalowe obiekty. Wszystko jest z jakiejś plastali, czy in-nego materiału, lecimy w przestrzeni wielkim, ok. trzy tysiące tonowym żelastwem. Dwa lata. Moja mózgownica tak bardzo pragnie jakiego-kolwiek zróżnicowania dnia, godzin, minut, że nie wytrzymuję w fotelu kilku drobnych chwil. Zjadłbym coś. Pizzę. CHCĘ KURWA PIZZĘ.- Daniels… uspokój się. – Rzuca niedbale kapi-tan. Siadam powoli. – Ściągnąłem was do poko-ju odpraw, bo mam bardzo dobrą wiadomość.

Cisza. Ludzie wbijają wzrok w kapitana Bry-ce’a, jakby wytłumaczył im właśnie tajemnice nieśmiertelności, albo co najmniej urodził wła-śnie trojaczki.- Błagam, darujmy sobie dramatyczne pauzy. – odezwała się Dr. Iwanowna. - Mamy przed sobą planetę. Obwód ¾ ziemii, klimat raczej chłodny. Większość pokryta lodem i śniegami, tylko na równiku jest zmarzlina i na-wet śladowe ilości roślin.- Boże, miałem nadzieję, że to coś więcej. Jaką ja sobie kurna nadzieję robiłem. – Mechanik główny, poniekąd brat kapitana, był człowie-kiem od zawsze sfrustrowanym, zapewne z po-wodu że to jego brat, a nie on, jest kapitanem.- Jest coś więcej. – Kapitan heroicznie przywraca nadzieję. Nawet podnosi rękę z palcem skiero-wanym w sufit. – Otóż na planecie tej, jak łatwo się domyślić, jest tlen, skoro jest woda. Stwier-dziłem, że przyda wam się odetchnąć świeżym

Drożdże powietrzem. Ale nie to jest głównym powodem mojego zainteresowania tym globem. Zajrza-łem do raportów związanych z tym systemem, i akurat na tej planecie, z powodu dużych ilości palladium, znajduje się stacja wydobywcza. - No i mamy szansę dostać trochę tego palla-dium. – dorzuciła pani doktor.

O tak. Okazja do rozmowy z kimś obcym. Z kimś, kogo nie musiałem oglądać przez ostatnie dwa lata przelotu. - Dokładnie. Planowałem przerzucić lądownik w okolicach równika, ale niestety sama stacja znajduje się dwa i pół tysiąca kilometrów od niego. Dlatego wylądujemy od razu pod samym punktem docelowym. Mam nadzieję tylko, że warunki pogodowe nam nie przeszkodzą.

Warunki pogodowe. Żesz do kurwy nędzy, przecież to jest pieprzone piekło. Już w momen-cie lądowania mieliśmy problemy z czujnikami, walnęliśmy w grunt tak mocno, że przez chwilę się zastanawiałem, czy przypadkiem nie scaliły mi się wszystkie kręgi szyjne.

Po wyjściu na zewnątrz, pomimo grubego kombinezonu, miałem wrażenie, że palce mi odmarzną. Musieliśmy używać obiegu z maska-mi tlenowymi, bo stężenie tlenu pozostawiało wiele do życzenia. „Odetchnąć świeżym powie-trzem”. Cieszę się, że nasz drogi kapitan poleciał z nami. Niech się chłopak dotleni.

Nawet papierosa nie mogę zapalić.Bryce pokazuje palcem w stronę ledwo wi-

docznych świateł, próbujących się przebić przez zasłonę śnieżycy. Jakieś trzysta metrów. Zmie-rzamy powoli do celu. Po trzech minutach mam wrażenie, że się w ogóle nie zbliżyliśmy. Śnieg, śmiertelna cisza, tylko wiatr zawodzi. W słu-chawkach nic, nikomu nie chce się marnować

Page 28: Łóżko Majora

- 28 -

zautomatyzowana, wszelkie informacje można znaleźć w każdym panelu kontrolnym, tudzież planowym. – żeński, zrobotyzowany głos (Szlag, jakie to typowe), uświadamia mnie o fakcie, że jednak z nikim nowym sobie nie pogadam. A to wskazuje na kolejny fakt – nic dobrego do jedze-nia tu nie znajdę. Może jakieś racje awaryjne. - Co za bzdura. – Tanja, zastępczyni kapitana, która na domiar złego wygląda jak sekretarka z kiepskiego pornosa (blond włosy, duży biust, idealna buźka, i te durne okulary – kto w tych czasach osi okulary?! Każdego stać na korekcję), szlaja się za kapitanem cały czas. - Nie jest wcale źle – wszyscy spoglądają na ka-pitana zdejmującego maskę, gogle, i kaptur ter-miczny. – Możemy po prostu wziąć palladium, i sobie pójść. – Kapitan wskazał transporter sto-jący pod przeciwległą ścianą hali. – Weźmiemy transporter, przewieziemy tyle, ile nam potrze-ba.- Kapitanie?- Tak?- Skoro jest to stacja w pełni zautomatyzowana, to czemu są tutaj wózki przewozowe, i trans-porter? – Pyta Tanja.Cisza.- Nie dość, że naprawdę zaczynam się czuć, jak w filmie klasy C, to jeszcze do tego sama się nad tym zastanawiam. – pani doktor czuje się nieco zdezorientowana. – Jednak jest to proste do wytłumaczenia. Jest to stacja wydobywcza, więc ktoś musi przylatywać po wydobyty tu ma-teriał, droga Tanju.

Kapitan podchodzi pod panel kontrolny. Stu-ka chwilę w klawisze, po czym marszczy brwi. Rozgląda się dookoła, po czym mamrocze coś pod nosem.

tlenu. Idziemy zwartą grupą, żeby się nie pogu-bić.

Po nieokreślonym czasie, dochodzimy do metalowej ściany, z dwiema lampami. Po chwili znajdujemy bramę, szczelnie zamkniętą. Obok interkom. Kapitan podchodzi do niego, naci-ska duży zielony przycisk, i po chwili brama się otwiera.

W środku ciemno.- Mam nadzieję, że to nie jest mroczna opusz-czona stacja, której wszyscy pracownicy zostali rozerwani przez pozaziemskie insekty, a my nie jesteśmy tą grupą śmiałków, z której może prze-żywają dwie osoby, i ostatecznie tryumfalnie odlatują po wysadzeniu Siedliszcza zła?- Stare ziemskie filmy Ci mózg wyprały, Haim. – Rzuca doktor Iwanowna.

Haim jest naszym „komandosem”. Mamy na pokładzie ok. dziesięcioosobową grupę żołnie-rzy, gdyby ktoś wpadł na pomysł nas abordażo-wać w kosmosie. Haim jest jej kapitanem, i na takie wypady zawsze idzie z nami. Nie jest taki głupi, jeśli podstawić go do stereotypu faceta chodzącego z gnatem cały czas. Oczywiście każ-dy członek załogi, niezależnie od zajęcia, nosi przy sobie pistolet służbowy, ale tylko Haim i jego oddział, to ludzie szkoleni wojskowo i do-świadczeni pod tym względem.

Brama się zamyka, świetlówki w hali się za-palają.

Hala jest olbrzymia. W zasadzie jest to garaż, wypełniony skrzyniami z nieokreśloną zawarto-ścią. W większości, bo logiczne jest to, że jest tu też palladium. Sufit znajduje się na wysokości przynajmniej siedmiu metrów, stoi też dookoła kilka wózków.- Witamy na stacji Ofelia 8. Stacja jest w pełni

Page 29: Łóżko Majora

- 29 -

- Coś nie tak? – zapytuję, podchodząc do niego.- Potrzeba hasła do aktywacji pojazdów i do otwarcia drzwi na górne poziomy stacji. Zaj-miesz się tym?- Mogę spróbować. – spoglądam na konsolę, która wygląda, jakby miała ponad pięćdziesiąt lat. I ewidentnie oprogramowanie wygląda na tak stare. Otwieram klapkę pod pulpitem, i pod-łączam wytrych. Obieg wygląda na dość prosty, do tego odpowiada za wszystkie urządzenia i drzwi na stacji, co jest dość mało bezpiecznym rozwiązaniem, jeśli ma chronić budynek. Wyła-puję łącza, i nagle zaczynają się schody.- System wewnętrzny bezpieczeństwa naru-szony, proszę o wpisanie kodu centralnego, w przeciwnym razie odpowiednie kroki zostaną podjęte wobec intruzów. – Syntetyczny głos przebija się przez hałas syreny alarmowej. Czer-wone światła walą po oczach z każdej strony. Wszyscy gapią się na mnie.- Nawet nie zdążyłem zacząć! – Krzyczę.- Do wprowadzenia kodu zostało: 10, 9, 8… - w suficie otwierają się klapy, z nich zaczynają się wysuwać wieże automatyczne. Kalibru na tyle dużego, że strzał w głowę wysadzi ją jak arbuz.- Spierdalamy!!! – krzyczy kapitan. Biegniemy wszyscy do bramy.- 5, 4…-Drzwi są zablokowane! – Krzyczy Haim. Matko jedyna, nie chcę, żeby to były ostatnie słowa, jakie usłyszę.- 2, 1…

O kurwa.C.D.N.

Val