LITERACKAliterackisopot.pl/upload/redactor_files/Literacka 2018 2... · 2018-08-17 · kwestii...

5
1 LITERACKA nr 2 (17) | 17 sierpnia 2018 www.literackisopot.pl Przez pryzmat rzeczy Odrzuca perspektywę ptaka, bo z góry widać tylko to, co potężne i spektakularne. Nie przekonuje go optyka żaby; wprawdzie z dołu można dostrzec więcej, ale nadal wszystko jest na dystans. Poprzez rzeczy – tak na świat patrzy Marcin Wicha. Literacki coming out Dziś książki piszą piłkarze, wokalistki i blogerzy. Wszyscy radzą, jak żyć, choć każdy inaczej. Mówiąc oględnie, różnie im to wychodzi. Zazwyczaj przedsięwzięcie kończy się spektakularną klapą. Zdarza- ją się jednak wyjątki, jak debiut niekojarzonego wcześniej z polem literatury Marcina Wichy, który w 2015 roku opublikował w Karakterze książkę Jak przestałem kochać design. Swoją klasę literacką potwierdził wydanymi dwa lata później w tej samej oficynie Rzeczami, których nie wyrzuciłem. Wcześniej zajmował się głównie grafiką i projektowaniem, tworzył opowieści dla dzieci i publicystyczne teksty dla dorosłych. Wicha pisze: „Trzeba się wtrącać. W projektowaniu chodzi o słowa. O łączenie słów z obrazami. Jeżeli można je rozdzielić, to projekt graficzny nie był wiele warty. Na ASP tego nie mówią, ale graficy pracują w języku”. Jego słowa nie tylko tłumaczą, skąd wzięło się udane przejście z przestrzeni sztuk wizualnych do literatury, ale też ukazują, o co zabiega w swojej twórczości literackiej. Zależy mu, żeby się wtrącać, a robi to, pisząc o tym, co najważniejsze, w zupełnie nowy sposób. Zakurzone barykady „I przedmioty już wiedziały. Czuły, że wkrótce będą przesuwane. Przekładane w niewłaściwe miejsca. Dotykane cudzymi rękami. Będą się kurzyć. Będą się rozbijać. Pękać. Łamać pod obcym dotykiem. […] Ale przedmioty szykowały się do walki. Zamierzały stawiać opór. Moja matka szykowała się do walki. – Co z tym wszystkim zrobisz? Wiele osób stawia to pytanie. Nie znikniemy bez śladu. A nawet jak znikniemy, to zostaną nasze rzeczy, zakurzone barykady”. Obie książki Wichy otwiera zapis doświadczenia utraty. W Jak przestałem kochać design autor mierzy się z odejściem ojca; w Rzeczach, których nie wyrzuciłem –pogrążony jest w żałobie po śmierci matki. Wymowne są te uwertury. Scena pierwsza: syn architekta szuka urny zadowalającej uczucia estetyczne ojca, „który brzydoty nie wpuszczał za próg”. Kiedy wreszcie udaje mu się zorganizować minimalistyczny czarny sześcian z granitu, uświadamia sobie, że jedynej osoby, która by go doceniła, już nie ma. Scena druga: syn zatroskanej przyszłością młodzieży kobiety musi zatroszczyć się o „masę spadkową” pozo- stawioną w mieszkaniu zmarłej matki. Często pytała go, co z tym wszystkim zrobi; teraz decyzji w tej kwestii domagają się same pozostawione przez nią przedmioty. Osierocony został nie tylko autor tych wspomnień, ale i rzeczy z niebywałą starannością dobierane i gromadzone przez Wichów. Przedmioty określone przez autora jako „jedyna forma nieśmiertelności, na jaką możemy liczyć”, pozwalają mu choć na chwilę wskrzesić przeszłość i przywrócić do życia rodziców. Rzeczy w służbie człowiekowi, człowiek w służbie rzeczy Książki Wichy mają podobne początki, ale im dalej w tekst, tym bardziej się od siebie różnią. Pierwsza to do pewnego momentu swoista opowieść inicjacyjna, w której młody Wicha z początku tylko przygląda się krytycznemu zbieractwu rodziców, chcąc nie chcąc przystając na dziwaczne zasady panujące w domu („embargo” obejmowało m.in. peerelowskie kapcie, meblościanki i szklanki w metalowych koszyczkach). Szybko jednak zostaje ich wspólnikiem (najpierw nieformalnie, później jako zawodowy grafik), a przed- mioty opatrzone komentarzami matki i ojca służą mu jako kanwa do przedstawienia historii przemian estetycznych, jakie zaszły w Polsce od lat 70. minionego wieku. Wicha pokazuje, jak z designu czytać specyfikę czasów, w których dany artefakt stworzono. Wojna lubi funkcjonalność i oczyszcza wzornic- two („komfort oznaczał zapomnienie”). W PRL-u panoszyła się brzydota („bo były ważniejsze sprawy i pilniejsze potrzeby”), szczególnie czytelna była wówczas przestrzeń miejska (przestrzeń „porzuconych zamiarów i części […], skamieniała tymczasowość”). Wraz z rozkwitem kapitalizmu kwitły logotypy („lo- gosy, logoski, loginki”, jak czule nazywają je klienci). Kiedy zaczęliśmy dusić się w miastach, wszystko stylizowane było na ludowe. I tak dalej. Wicha zauważa jeszcze jedną ważną rzecz: podczas gdy „design jest procesem, antydesign jest stanem”. Designerskimi nazywamy te przedmioty, którym przyznajemy wysoką wartość estetyczną i za które każą nam słono zapłacić. Nikt nie zastanawia się, skąd wzięły się wszystkie pozostałe rzeczy, bez których nie moglibyśmy funkcjonować. Ani formularze PIT, których wypełnianie to powracający co roku horror. Rzeczy z kolei są książką bardziej osobistą, zbiorem wspomnień powracających do autora w trakcie li- kwidowania matczynego mieszkania. Porządkowa- nie jej przestrzeni staje się przede wszystkim próbą zmierzenia się z emocjami, które uparcie wywołuje porzucona materia. Szczególne miejsce w tekście Wicha poświęca piętrzącym się stosom książek, od których nikt nie chce go uwolnić. W poczuciu bezrad- ności stwierdza: „[…] biblioteki są zapisami naszych czytelniczych porażek. Jak mało jest w nich książek, które naprawdę nam się podobały. Jeszcze mniej takich, które podobają nam się przy kolejnej lekturze. Większość to pamiątki po ludziach, którymi chcie- liśmy być. Których braliśmy za siebie”. To właśnie z ludźmi rozstać się nam najtrudniej. Matka „nie pozwalała kombinować ze słowami” – wspomina Wicha. Syn wziął sobie jej przestrogę do serca. Minimalistyczna narracja, jaką się posługuje – obok precyzji w formułowaniu myśli, czujności w postrzeganiu świata oraz poczucia humoru – jest znakiem rozpoznawczym jego twórczości. Wszystko to sprawia, że Marcin Wicha to nie tylko grafik, ilu- strator i felietonista, ale także świetny pisarz, o czym świadczy chociażby wyróżnienie Rzeczy, których nie wyrzuciłem Paszportem „Polityki” oraz nominacja do tegorocznej Nagrody Literackiej „Nike”. » Z Marcinem Wichą będzie można porozmawiać 17 sierpnia o godz. 14:30 na plaży obok Klubu Atelier. Spotkanie poprowadzi Michał Nogaś. Paulina Frankiewicz Marcin Wicha fot. Paweł Krzywicki

Transcript of LITERACKAliterackisopot.pl/upload/redactor_files/Literacka 2018 2... · 2018-08-17 · kwestii...

1

LITERACKAnr

2 (1

7) |

17 s

ierp

nia

2018

www.literackisopot.pl

Przez pryzmat rzeczyOdrzuca perspektywę ptaka, bo z góry widać tylko to, co potężne

i spektakularne. Nie przekonuje go optyka żaby; wprawdzie z dołu można

dostrzec więcej, ale nadal wszystko jest na dystans. Poprzez rzeczy –

tak na świat patrzy Marcin Wicha.

Literacki coming outDziś książki piszą piłkarze, wokalistki i blogerzy. Wszyscy radzą, jak żyć, choć każdy inaczej. Mówiąc oględnie, różnie im to wychodzi. Zazwyczaj przedsięwzięcie kończy się spektakularną klapą. Zdarza-ją się jednak wyjątki, jak debiut niekojarzonego wcześniej z polem literatury Marcina Wichy, który w 2015 roku opublikował w Karakterze książkę Jak przestałem kochać design. Swoją klasę literacką potwierdził wydanymi dwa lata później w tej samej oficynie Rzeczami, których nie wyrzuciłem. Wcześniej zajmował się głównie grafiką i projektowaniem, tworzył opowieści dla dzieci i publicystyczne teksty dla dorosłych. Wicha pisze: „Trzeba się wtrącać. W projektowaniu chodzi o słowa. O łączenie słów z obrazami. Jeżeli można je rozdzielić, to projekt graficzny nie był wiele warty. Na ASP tego nie mówią, ale graficy pracują w języku”. Jego słowa nie tylko tłumaczą, skąd wzięło się udane przejście z przestrzeni sztuk wizualnych do literatury, ale też ukazują, o co zabiega w swojej twórczości literackiej. Zależy mu, żeby się wtrącać, a robi to, pisząc o tym, co najważniejsze, w zupełnie nowy sposób.

Zakurzone barykady„I przedmioty już wiedziały. Czuły, że wkrótce będą przesuwane. Przekładane w niewłaściwe miejsca. Dotykane cudzymi rękami. Będą się kurzyć. Będą się rozbijać. Pękać. Łamać pod obcym dotykiem. […] Ale przedmioty szykowały się do walki. Zamierzały stawiać opór. Moja matka szykowała się do walki.– Co z tym wszystkim zrobisz?Wiele osób stawia to pytanie. Nie znikniemy bez śladu. A nawet jak znikniemy, to zostaną nasze rzeczy, zakurzone barykady”.Obie książki Wichy otwiera zapis doświadczenia utraty. W Jak przestałem kochać design autor mierzy się z odejściem ojca; w Rzeczach, których nie wyrzuciłem –pogrążony jest w żałobie po śmierci matki. Wymowne są te uwertury. Scena pierwsza: syn architekta szuka urny zadowalającej uczucia estetyczne ojca, „który brzydoty nie wpuszczał za próg”. Kiedy wreszcie udaje mu się zorganizować minimalistyczny czarny sześcian z granitu, uświadamia sobie, że jedynej osoby, która by go doceniła, już nie ma. Scena druga: syn zatroskanej przyszłością młodzieży kobiety musi zatroszczyć się o „masę spadkową” pozo-stawioną w mieszkaniu zmarłej matki. Często pytała go, co z tym wszystkim zrobi; teraz decyzji w tej kwestii domagają się same pozostawione przez nią przedmioty. Osierocony został nie tylko autor tych wspomnień, ale i rzeczy z niebywałą starannością dobierane i gromadzone przez Wichów. Przedmioty określone przez autora jako „jedyna forma nieśmiertelności, na jaką możemy liczyć”, pozwalają mu choć na chwilę wskrzesić przeszłość i przywrócić do życia rodziców.

Rzeczy w służbie człowiekowi, człowiek w służbie rzeczyKsiążki Wichy mają podobne początki, ale im dalej w tekst, tym bardziej się od siebie różnią. Pierwsza to do pewnego momentu swoista opowieść inicjacyjna, w której młody Wicha z początku tylko przygląda się krytycznemu zbieractwu rodziców, chcąc nie chcąc przystając na dziwaczne zasady panujące w domu („embargo” obejmowało m.in. peerelowskie kapcie, meblościanki i szklanki w metalowych koszyczkach). Szybko jednak zostaje ich wspólnikiem (najpierw nieformalnie, później jako zawodowy grafik), a przed-mioty opatrzone komentarzami matki i ojca służą mu jako kanwa do przedstawienia historii przemian estetycznych, jakie zaszły w Polsce od lat 70. minionego wieku. Wicha pokazuje, jak z designu czytać specyfikę czasów, w których dany artefakt stworzono. Wojna lubi funkcjonalność i oczyszcza wzornic-two („komfort oznaczał zapomnienie”). W PRL-u panoszyła się brzydota („bo były ważniejsze sprawy i pilniejsze potrzeby”), szczególnie czytelna była wówczas przestrzeń miejska (przestrzeń „porzuconych zamiarów i części […], skamieniała tymczasowość”). Wraz z rozkwitem kapitalizmu kwitły logotypy („lo-gosy, logoski, loginki”, jak czule nazywają je klienci). Kiedy zaczęliśmy dusić się w miastach, wszystko stylizowane było na ludowe. I tak dalej. Wicha zauważa jeszcze jedną ważną rzecz: podczas gdy „design jest procesem, antydesign jest stanem”. Designerskimi nazywamy te przedmioty, którym przyznajemy wysoką wartość estetyczną i za które każą nam słono zapłacić. Nikt nie zastanawia się, skąd wzięły się wszystkie pozostałe rzeczy, bez których nie moglibyśmy funkcjonować. Ani formularze PIT, których wypełnianie to powracający co roku horror.

Rzeczy z kolei są książką bardziej osobistą, zbiorem wspomnień powracających do autora w trakcie li-kwidowania matczynego mieszkania. Porządkowa-nie jej przestrzeni staje się przede wszystkim próbą zmierzenia się z emocjami, które uparcie wywołuje porzucona materia. Szczególne miejsce w tekście Wicha poświęca piętrzącym się stosom książek, od których nikt nie chce go uwolnić. W poczuciu bezrad-ności stwierdza: „[…] biblioteki są zapisami naszych czytelniczych porażek. Jak mało jest w nich książek, które naprawdę nam się podobały. Jeszcze mniej takich, które podobają nam się przy kolejnej lekturze. Większość to pamiątki po ludziach, którymi chcie-liśmy być. Których braliśmy za siebie”. To właśnie z ludźmi rozstać się nam najtrudniej.Matka „nie pozwalała kombinować ze słowami” – wspomina Wicha. Syn wziął sobie jej przestrogę do serca. Minimalistyczna narracja, jaką się posługuje – obok precyzji w formułowaniu myśli, czujności w postrzeganiu świata oraz poczucia humoru – jest znakiem rozpoznawczym jego twórczości. Wszystko to sprawia, że Marcin Wicha to nie tylko grafik, ilu-strator i felietonista, ale także świetny pisarz, o czym świadczy chociażby wyróżnienie Rzeczy, których nie wyrzuciłem Paszportem „Polityki” oraz nominacja do tegorocznej Nagrody Literackiej „Nike”.» Z Marcinem Wichą będzie można porozmawiać 17 sierpnia o godz. 14:30 na plaży obok Klubu Atelier. Spotkanie poprowadzi Michał Nogaś.

Paulina Frankiewicz

Marcin Wicha fot. Paweł Krzywicki

2 3

Do zobaczenia na listach bestsellerówPodobno niekwestionowanymi mistrzami kryminału są Skandynawowie.

Camilla Läckberg, Jo Nesbø czy Håkan Nesser – któż z miłośników

beletrystyki choć raz nie sięgnął po ich książki? Jednak na listach

bestsellerów widnieje jeszcze jedno nazwisko, brzmiące zupełnie nie po

skandynawsku: Pierre Lemaitre. Pisarz, który udowodnił, że nie trzeba być

mieszkańcem Północy, aby tworzyć świetne kryminały.

Z wykształcenia jest psychologiem, a przez wiele lat pracował jako nauczyciel. Pierwsze próby literackie podjął, mając 17 lat. „Zacząłem powieść przygodową w stylu Verne’a i Dumasa, jednak dałem spokój” – mówi w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”. Pasjonował się teatrem. Chciał zostać aktorem. Swoją pierwszą książkę napisał osiem lat później. Jednak żadne z wydawnictw, do których się zwrócił, nie było zainteresowane jej publikacją. Jak sam twierdzi, jego powieść była bardzo zła: „Stanowiła połączenie twórczości Edgara Allana Poe z Czarodziejską górą Manna. Jestem szczęśliwy, że jej nie wydano” – wyznaje Jackowi Szczerbie. Mimo to zawsze czuł się pisarzem. „Ale co to za pisarz bez opublikowanych książek” – zauważa.Choć całe jego życie krążyło wokół literatury, zadebiutował dopiero w wieku pięćdziesięciu pięciu lat. To właśnie wtedy ukazała się jego Koronkowa robota (2006) – pierwszy kryminał z cyklu, którego bohaterem jest mierzący ledwie półtora metra komisarz francuskiej policji Camille Verhoeven. We Francji popularne przysłowie mówi, że „jeden Francuz na dwóch pisze, a ten drugi maluje”: „Ja jestem ten, który pisze, a Ver-hoeven, którego wymyśliłem, to ten, który maluje” – żartuje w rozmowie ze Szczerbą.Lemaitre twierdzi, że czytelnicy zazwyczaj wyobrażają sobie pisarza jako kogoś natchnionego. On jednak uważa siebie za rzemieślnika. Metoda jego pracy jest prosta. „Pracuję w domu. […] Mam pięcioletnią córkę – zawożę ją do przedszkola, na 8.30, wracam do domu, kawa i do roboty. Pracuję, dopóki w przedszkolu nie rozlegnie się dzwonek” – opowiada „Gazecie Wyborczej”. Mówi też, że pisze tylko takie książki, które chciałby zekranizować Alfred Hitchcock – sięga po identyczne chwyty, dzięki czemu klimatem przypominają najlepsze filmy mistrza suspensu. Przyznaje również, że w jego powieściach to kobiety zwyciężają: „Kocham kobiety! […] Los, który gotuję im w książkach, nie różni się bardzo od tego, co spotyka je w prawdziwym życiu […]. Ale koniec końców ich przeznaczeniem jest zwycięstwo” – mówi Portalowi Kryminalnemu.Mimo że książki Lemaitre’a od lat goszczą na listach bestsellerów, czytelnicy często kierują wobec pisarza zarzut, że są one przesadnie okrutne, brutalne i pełne makabrycznych opisów. „To nie ja jestem okrutny, ale świat. Powieść jest tylko pudłem rezonansowym, które wzmacnia przekaz tego, co dzieje się w życiu” – tłumaczy Milenie Buszkiewicz w Booklips.pl. Na łamach Onet.pl dodaje z kolei, że jeżeli czytelnik sięga po jego książki, oznacza to tylko, że sam potrzebuje przemocy. „Oby pragnął jej doświadczyć wyłącznie za pośrednictwem powieści” – zastrzega. Twierdzi również, że kryminał wciąż jest bardzo marginalizowany i bagatelizowany. „Jestem pisarzem kryminałów i kocham ten gatunek, ale Nagrodę Goncourtów zdoby-łem za powieść historyczną. To dobitnie pokazuje, że rzeczywiście pozostaje on niedoceniany” – podkreśla w wywiadzie dla Onet.pl.Być może dlatego tak chętnie łamie reguły tego gatunku. Przykładem jest choćby powieść Trzy dni i jedno życie (2016), w której mordercę poznajemy od razu – to niepewność, czy zostanie on ukarany za zbrodnię, buduje napięcie. Czasem też porzuca kryminał na rzecz innej formuły. Tak stało się, gdy napisał znakomitą i niedawno zekranizowaną powieść Do zobaczenia w zaświatach (2013) – groteskę o następstwach kosz-maru I wojny światowej. Ryzyko opłaciło się, bo to właśnie za tę książkę został uhonorowany prestiżową Nagrodą Goncourtów.Dziś Lemaitre jest jednym z najpopularniejszych pisarzy francuskich. Trudno uwierzyć, że Koronkową robotę początkowo odrzuciły aż dwadzieścia dwa wydawnictwa. Ich redaktorzy mogą tylko pluć sobie w brodę, że nie poznali się na talencie pisarza. Ten doceniany jest także przez polskie środowisko literackie. Jak mówi Zygmunt Miłoszewski: „Nie ma dziś w europejskiej literaturze lepszych kryminałów niż te, które pisze Pierre Lemaitre”.» Na spotkanie z Pierre’em Lemaitre’em zapraszamy 17 sierpnia o godz. 19:30 do Państwowej Galerii Sztuki. Rozmowę poprowadzi Zygmunt Miłoszewski.

Magdalena Bojanowska

Fascynacje i spory paryskiej „Kultury”W 1947 roku w niepozornej

posiadłości pod Paryżem

zamieszkali ludzie, których połączył

wojenny los. Ich magnetyczne

osobowości sprawiły, że

powstawało tam najważniejsze

pismo polskiej emigracji

po II wojnie światowej.

Pomimo że współcześnie najczęściej obieranym kie-runkiem polskiej emigracji jest Wielka Brytania, to w przeszłości ośrodek polskiej kultury emigracyjnej stanowiła bez wątpienia Francja. W pierwszej poło-wie XIX wieku Europa była świadkiem tak zwanej Wielkiej Emigracji, czyli ruchu emigracyjnego polskiej ludności, który miał podłoże patriotyczno-polityczne i był efektem upadku powstania listopadowego. To w tym czasie Francja po raz pierwszy na tak wielką skalę została drugą ojczyzną uchodzących z Polski romantyków. Wśród emigrantów znaleźli się między innymi Adam Mickiewicz, Juliusz Słowacki i książę Adam Jerzy Czartoryski – założyciel monarchistycz-nego obozu konserwatywno-liberalnego o nazwie Hotel Lambert, działającego w Paryżu i skupiają-cego w swoich kręgach elitę intelektualną Wielkiej Emigracji.Druga fala emigracji czekała Paryż około stu lat później. Od początku II wojny światowej oczy Po-laków były skierowane na Francję, gdzie siedzibę miał do czerwca 1940 Rząd RP na Uchodźstwie (w późniejszych latach urzędujący w Londynie). Nie-wątpliwie centralnym punktem emigracji cywilnej był Paryż – to tam rząd RP reaktywował Fundusz Kultury Narodowej, którego celem było udzielanie pomocy materialnej pisarzom. Doszło w tym czasie również do założenia czasopism poświęconych lite-raturze, takich jak „Wiadomości Polskie, Polityczne i Literackie” (pod wieloma względami kontynuacja dawnych „Wiadomości Literackich”, których redak-torem pozostał Mieczysław Grydzewski) lub „Głos Polski” („La Voix de la Pologne”). Jednak tuż po wojnie powstał nowy periodyk i – ściślej mówiąc – kulturalny fenomen, stanowiący centrum kulturalno-polityczne dla emigracji polskiej po II wojnie światowej.Miesięcznik „Kultura”, bo o nim mowa, ukazywał się w latach 1947–2000, początkowo w Rzymie, a potem w Paryżu. Ramieniem wydawniczym periodyku był In-stytut Literacki utworzony przez Jerzego Giedroycia – publicystę, polityka i działacza emigracyjnego. We Francji Instytut Literacki znalazł siedzibę w Maisons--Laffitte – niewielkiej miejscowości pod Paryżem.Najważniejszą osobą w redakcji był właśnie Giedroyc, wspierany aktywnie przez małżeństwo Zofii i Zyg-munta Hertzów, Józefa Czapskiego oraz Gustawa Her-linga-Grudzińskiego. Dzięki pracy redaktorskiej przy-czynił się do zebrania twórczości najważniejszych

nazwisk polskiej literatury rozproszonych po świecie, takich jak Witold Gombrowicz, Czesław Miłosz i Andrzej Bobkowski. Na łamach „Kultury” pojawiała się jednak nie tylko polska twórczość, ale i teksty najwybitniej-szych powojennych myślicieli: Alberta Camusa, Thomasa S. Eliota czy Emila Ciorana.Paryska „Kultura” podejmowała rozległą inicjatywę wydawniczą, wspierając pisarzy niewygodnych dla ówcześnie panującej sytuacji politycznej. Przykład może stanowić złożona George’owi Orwellowi propozycja wydania na łamach „Kultury” Roku 1984 – powieści współcześnie kultowej, ale ówcześnie nieakceptowanej przez angielskich wydawców. Działalność paryskiej „Kultury” nie ograniczała się do wspierania pisarzy na emigracji – Jerzy Giedroyc postanowił również wydawać (w tak zwanej Bibliotece „Kultury”) dzieła pisarzy zza żelaznej kurtyny. Wśród nich znaleźli się Zbigniew Herbert, Marek Hłasko oraz pisarze rosyjscy: Borys Pasternak, Anna Achmatowa i Aleksander Sołżenicyn.Nie ulega wątpliwości, że nie sposób zajmować się historią polskiego powojennego wychodź-stwa z pominięciem ogromnego dorobku Jerzego Giedroycia i grona jego najbliższych współ-pracowników z niewielkiej podparyskiej miejscowości Maisons-Laffitte – symbolu niezależności Polaków oraz ich walki z komunizmem. Redakcja Instytutu Literackiego dążyła do uformowania nowo-czesnej kultury polskiej – wolnej od megalomanii i wolnej od iluzji. Właśnie ze względu na ten kulturalno- -polityczny charakter działalności Instytutu Literackiego w kręgu redakcji oraz poza nią dochodziło do wielu nieporozumień. Najważniejszy wydaje się konflikt między Giedroyciem a gen. Władysławem Andersem (to z jego ramienia Giedroyc został mianowany kierownikiem Instytutu) w sprawie zapatrywań na sytuację Polski w roku 1947. Spór był bezpośrednią przyczyną przeniesienia „Kultury” z Rzymu do Paryża. Instytut Literacki musiał uniezależnić się finansowo od wojska, co udało się Giedroyciowi dzięki spłacie zaciągniętych pożyczek. Z kolei władze PRL określały paryskie wydawnictwo jako wrogie i zagrażające systemowi. Chcia-no zwalczać środowisko „Kultury” wszelkimi drogami. Za rządów Władysława Gomułki zintensyfikowano metody inwigilacyjne wymierzone w redakcję „Kultury”, a Jerzemu Giedroyciowi założono osobną teczkę oraz rozpoczęto postępowanie o kryptonimie „Proust”. Spory paryskiej „Kultury” to przede wszystkim walka między ustrojem panującym w Polsce a młodą myślą demokratyczną wypełniającą mury domu w Maisons-Laffitte. Konflikty, które nierzadko przecież wybuchają w spotkaniu mocnych osobowości, nie obniżają jednak rangi ich dokonań. „Kultura” i Instytut Literacki należą bez wątpienia do najważniejszych zjawisk w literaturze polskiej drugiej połowy XX wieku.» O tym, jak autorzy paryskiej „Kultury” widzieli Francję, będzie można dowiedzieć się podczas debaty z cyklu La table ronde która odbędzie się 17 sierpnia o godz. 13:00 na Scenie Kameralnej Teatru Wybrzeże. W rozmowie udział wezmą Brigitte Gautier, Paweł Rodak i Paweł Bem, a poprowadzi ją Piotr Kieżun.

Aleksandra Suchecka

Niepodległość i tożsamośćLiteracki Sopot to nie tylko ciekawe

spotkania autorskie, ale też

pasjonujące debaty. W tym roku

tematem dyskusji staną się m.in.

kondycja Polski w setną rocznicę

odzyskania niepodległości oraz

kształt wspólnoty w XXI wieku.

Nad kształtem wspólnoty w XXI wieku będą się za-stanawiać redaktor naczelny „Kultury Liberalnej” Jarosław Kuisz oraz goście z Francji: dziennikarz Ber-nard Lecomte, pisarz Olivier Mongin oraz pisarka i dziennikarka Florence Noiville. Czym charakteryzują się współczesna wspólnotowość i tożsamość?» Odpowiedź na to pytanie będzie można usłyszeć w trakcie debaty z cyklu La table ronde, która od-będzie się 17 sierpnia o godz. 15:00 w Państwowej Galerii Sztuki. Poprowadzi ją Piotr Witwicki. W setną rocznicę odzyskania niepodległości nie może zabraknąć rozmowy o Polsce, o jej przemia-nach społeczno-politycznych, jakie dokonały się w ciągu wieku, trudnych wydarzeniach historycz-nych, rozwoju w dziedzinie nauki, kultury, nauk przyrodniczych i technologii, a także kształtowaniu narodowej tożsamości. Przyczynkiem do dyskusji stanie się zbiór 39 esejów Polska. Eseje o stuleciu. » Debata odbędzie się 18 sierpnia o godz. 15:00 w Sopotece. Udział w niej wezmą Krystyna Skar-żyńska i Andrzej Mencwel, a rozmowę poprowadzi Grzegorz Gauden.

Dominika Prais

Pierre Lemaitre fot. Luca Grappi

Jarosław Kamiński – pisarz czekający na odkrycieI do tego może jeszcze śpiewa, tańczy i maluje?! – aż chciałoby się krzyknąć po zapoznaniu z wszechstronnym dorobkiem Jarosława Kamińskiego. Bo jest i scenarzystą hitowych seriali HBO (Pakt 2, Bez tajemnic), i autorem nagradzanych sztuk teatralnych (Szczęśliwego Nowego ‘68, Proces Johnny’ego D.), i eseistą publikującym w topowych polskich tytułach (Dwutygodnik.com, „Polityka”, „Duży Format”), a podobno nawet autorem pierwszego e-booka w polskim internecie.

Jakby tego było mało, zdobywa prestiżowe międzynarodowe nagrody, jak choćby za scenariusz do krótko-metrażowego filmu 3xLove, dzięki któremu sięgnął po laur na festiwalu Oddalenia 2016 w Dublinie i wygrał Los Angeles Independent Film Award 2016. A na dokładkę pisze powieści, które wciskają czytelnika w fotel od pierwszej do ostatniej strony. W 2012 roku wydał swój debiut prozatorski Rozwiązła, który został okrzyknięty jednym z najważniejszych wydarzeń literackich roku między innymi przez magazyn „Książki”. Trzy lata później zdołał podzielić krytyków powieścią Wiwarium, w nietypowy sposób dotykającą wciąż roz-palającego Polaków tematu katastrofy smoleńskiej. Można tę pozycję nazwać kontrowersyjną, ale na pewno nie nudną. Kiedy część literackiego świata zarzucała mu granie na politycznych emocjach dla rozgłosu, on poszedł swoją drogą. W ubiegłym roku po raz kolejny zachwycił nawet nieprzekonanych czytelników książką Tylko Lola, w której w mistrzowski sposób żongluje stylami, aby przybliżyć nam splecione losy dwóch bohaterek. I choć krytycy zachwycają się od dawna prozą Kamińskiego, on sam czeka wciąż na odkrycie przez szersze grono czytelników. Tym bardziej warto więc nie tylko sięgnąć po jego książki, ale i przyjść posłuchać go podczas spotkania prowadzonego przez Michała Nogasia. Być może dzięki temu za jakiś czas będziecie mogli powiedzieć, że czytaliście Kamińskiego, zanim to było modne. » Na spotkanie zapraszamy 18 sierpnia o godzinie 14:30 na plażę przy Klubie Atelier. Poprowadzi je Michał Nogaś.

Kamila Fobke

Jarosław Kuisz fot. Bartek Molga

Florence Noiville fot. z archiwum autorki

Bernard Lecomte fot. B. Klein

Jarosław Kamiński fot. A. Georgiew

4 5

Pytania, których nie wolno unikaćReporterka, dziennikarka, pisarka, wydawczyni i producentka telewizyjna,

współpracująca przy produkcji jednego z najpopularniejszych programów

radiowych w Szwecji. Poznajcie Elisabeth Åsbrink.

Urodziła się niemal dokładnie 20 lat po zakończeniu II wojny światowej, ale to właśnie ten okres historii stanowi tło jej najbardziej znanej książki reporterskiej. W Lesie Wiedeńskim wciąż szumią drzewa opowiada o Ingvarze Kampradzie, twórcy popularnej na całym świecie sieci sklepów IKEA, i jego żydowskim przy-jacielu Ottonie Ullmannie. Reportaż wzbudził sporo kontrowersji jeszcze przed premierą. Wszystko przez to, że mieszańcy Szwecji byli, delikatnie mówiąc, niezadowoleni z faktu, iż ktoś demitologizuje ich historię, wywlekając przy okazji sprawy związane z Holokaustem. „Kamprad nikogo nie zamordował, ale przyjaźnił się z mordercami; to modelowy przykład, jak Szwedzi uwikłani byli w nazizm” – mówi autorka w rozmowie z Agatą Szwedowicz z PAP. Dodaje, że Szwedzi wyobrażają sobie własny kraj jako państwo, które nie będąc zaangażowane w wojnę, stało się schronieniem dla ludzi uciekających z III Rzeszy i okupowanych przez nią terytoriów. Ciężka i żmudna praca nad zebraniem imponującej dokumentacji, a później nad samą książ-ką przyniosła efekty – za swój reportaż Elisabeth Åsbrink otrzymała Nagrodę Augusta oraz Nagrodę im. Ryszarda Kapuścińskiego za Reportaż Literacki.W listopadzie zeszłego roku nakładem Wydawnictwa Poznańskiego ukazała się w Polsce kolejna książka Åsbrink, zatytułowana 1947. Świat zaczyna się teraz. Dziennikarka przyznaje, że jest ona bezpośrednią konsekwencją W Lesie Wiedeńskim…: „Kiedy przez prawie dwa lata od wydania poprzedniej książki rozma-wiałam o niej przede wszystkim ze szwedzkimi czytelnikami, zdałam sobie sprawę, że postać Pera Engdahla [szwedzki działacz faszystowski – przyp. red.] jest nieznana, prawie nikt nie wiedział, kim był ani co robił” – wyjaśnia Natalii Kołaczek w rozmowie opublikowanej na CzytamRecenzuje.pl. Åsbrink postanowiła napisać jego biografię. Wszystko zaczęło się od zdania o nim, które pisarka przeczytała w jednej z książek Stiega Larssona poświęconych źródłom prawicowego ekstremizmu. Brzmiało ono: „W 1947 roku Per Engdahl wy-jechał do Kopenhagi, by założyć duńską partię nazistowską”. Mimo iż Larsson był niezwykle skrupulatny, nie podał w tym miejscu żadnego źródła. Autorka zaczęła przeszukiwać rozmaite archiwa, ale nie znalazła tam niczego, co potwierdzałoby prawdziwość wspomnianego zdania. Postanowiła więc sięgnąć po prasę z 1947 roku – wybrała dwie duże gazety i przeczytała wszystkie numery, które ukazały się w tamtym okresie. „Dzięki temu zobaczyłam, jak interesujący był to czas. Można powiedzieć, że w 1946 roku panowała jedna rzeczywistość, w 1948 to nasza rzeczywistość, a rok 1947 jest tym, kiedy wszystko się zmienia” – opowiada Natalii Kołaczek.„Reporterzy zadają dziś pytania, których unika większość historyków. Bo są zbyt niepokojące. Bo można się poplamić. Bo nie ma odpowiedzi” – wygłosił w laudacji dla dziennikarki Maciej Zaremba Bielawski, prze-wodniczący jury Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego. Trudno znaleźć lepsze słowa określające to, co robi Elisabeth Åsbrink.» Na spotkanie z reporterką zapraszamy 17 sierpnia o godz. 16:00 na Scenę Kameralną Teatru Wybrzeże. Rozmowę poprowadzi Paweł Goźliński.

Magdalena Bojanowska

A skąd pani weźmie prawdę?W pracy reporterskiej fascynują ją ludzie, którzy są zupełnie inni od

niej samej. Ludzie, którzy mają inne poglądy i inaczej widzą świat.

Mowa o polskiej reporterce Katarzynie Surmiak-Domańskiej.

„Ofiara powinna zachowywać się jak ofiara”Kato-tata. Nie-pamiętnik oraz Monidło. Życie po Kato-tacie to tytuły autobiograficznych książek Halszki Opfer. Autorka opowiada w nich o wydarzeniach z czasów dzieciństwa i wczesnej dorosłości. Ojciec Halszki zmuszał ją do uprawiania seksu oraz znęcał się psychicznie i fizycznie nad całą rodziną.Surmiak-Domańska poznała Halszkę Opfer, kiedy przeprowadzała z nią wywiad na temat jej książki. Wywiad Mamo, odkryj kołdrę ze zbioru reportaży Żyletka (2011) przerodził się w reportaż Mokradełko (2012), który znalazł się w finale Nagrody Literackiej „Nike” 2013.Reporterkę zaintrygowała postać matki Halszki – kobiety, która wieczorami przynosiła mężowi do łóżka wykąpaną kilkuletnią córkę, „kobiety niewzruszenie wypierającej fakty, racjonalizującej to, co, zdawałoby się, niemożliwe do zracjonalizowania, niewychodzącej przy tym ani na chwilę z roli Matki Polki, chrześcijanki, dobrej gospodyni”.Reportaż Mokradełko to nie tylko portret matki, ale także – jak przyznaje sama autorka – próba znalezienia odpowiedzi na pytanie, jak po ujawnieniu tak dramatycznej przeszłości może toczyć się dalsze życie rodziny. Mimo że książki Opfer są wydane pod pseudonimem, mieszkańcy (fikcyjnego) Mokradełka wiedzą, o kogo chodzi. Rozmowy z najbliższym otoczeniem Opfer: mężem, teściową, sąsiadką, koleżanką, pasierbicą i le-karzem, mają różny przebieg. Jedni nie dowierzają ofierze, drudzy, nawet jeśli uważają, że mówi prawdę, zarzucają jej, że nie zachowuje się jak ofiara. Co ważne, reporterka przedstawia swoją bohaterkę taką, jaka jest, mimo że niektóre sytuacje mogą postawić Halszkę w niekorzystnym świetle.

„Moja rodzina wydawała się tradycyjna”Zapowiedzią podejmowania tematów o trudnych relacjach rodzinnych i ciężkich sytuacjach życiowych były wcześniejsze zbiory reportaży Beznadziejna ucieczka przed Basią. Reportaże seksualne (2007) oraz Żyletka. Oba te zbiory łączy temat samotności, wyobcowania oraz niezdolności znalezienia swojego miejsca w społeczeństwie. W pierwszym reporterka przygląda się tym tematom w perspektywie szeroko pojętej seksualności. Opisuje historie transwestytów, transseksualistów, prostytutek i homoseksu-alistów wychowujących dzieci. Z kolei w Żyletce motywem spajającym teksty są nieprzepracowane relacje z rodzicami. W dziesięciu reportażach poznajemy między innymi historię samobójczej śmierci nastolatka, matki oskarżonej o próbę zabicia własnej córki, samookaleczających się dziewczyn czy mężczyzny, który zabił własnych rodziców.

„Zaczynam zwracać uwagę na kolor skóry”Warto zauważyć, że ostatni reportaż Surmiak-Domańskiej odbiega od podejmowanej wcześniej tematyki.Nominowany do Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego 2015 oraz Nagrody im. Beaty Pawlak Ku Klux Klan. Tu mieszka miłość (2015) to wyraz zafascynowania historią Stanów Zjednoczonych. Reporterka jako gość Dorocznego Zjazdu KKK przygląda się członkom organizacji z bliska. Rozmawia ze zwykłymi ludźmi i najważniejszymi postaciami Klanu. Opowieść o teraźniejszości przeplata fragmentami doty-czącymi historii USA, opisując też zagadnienie niewolnictwa oraz segregacji rasowej.Reporterce udało się sportretować świat amerykańskiego Południa. Opisuje miasteczko Harrison w Ar-kansas – jego mieszkańcy to biali chrześcijanie z klasy średniej, którzy surowo wychowują dzieci, cenią tradycję i porządek. Surmiak-Domańska rozmawia z tamtejszymi członkami Ku Klux Klanu, a największe zdziwienie budzi to, jak bardzo zwyczajne, normalne są to rodziny.

„Nie chciałaby pani się dowiedzieć prawdy?” – reporterka zapytała matkę Halszki Opfer. „A skąd pani weźmie prawdę?”Więc jacy są inni ludzie, ci, którzy różnią się od samej reporterki? W Beznadziejnej ucieczce przed Basią są to osoby, które nie mogą odnaleźć swojego miejsca w społeczeństwie. W Żyletce – bohaterowie, którzy mają nieprzepracowane relacje z rodzicami. W Mokradełku jest to społeczeństwo, które usprawiedliwia mężczyznę gwałcącego własną córkę. W Ku Klux Klanie wreszcie – amerykańscy rasiści. Najnowszą książkę Surmiak-Domańska dość nieoczekiwanie poświęciła reżyserowi Krzysztofowi Kieślowskiemu.Reporterka w swoich książkach nie osądza i nie ocenia. Każdy z jej bohaterów ma bowiem swoją własną prawdę. Zadaniem reportera nie jest wskazać, której z tych prawd można zawierzyć, tylko przedstawić je tak, by swobodę wyboru pozostawić czytelnikowi.» Spotkanie z Katarzyną Surmiak-Domańską odbędzie się 17 sierpnia o godzinie 18:00 na Scenie Kameralnej Teatru Wybrzeże. Poprowadzi je Dorota Karaś.

Dominika Stańkowska

Zarażona GombrowiczemJuż na początku obszernej biografii

Mariana Witolda Gombrowicza

Klementyna Suchanow zaznacza,

że pisarz otrzymał takie, a nie

inne drugie imię, ponieważ został

ochrzczony w dniu św. Witolda.

Tego dnia wypada też św.

Klementyny. „Wydawało mi się, że

jak się pisze o Gombrowiczu,

to trzeba to robić w zgodzie z jego

filozofią i podkreślać swoje »ja«”

– mówi w jednym z wywiadów

autorka książki

Gombrowicz. Ja, geniusz.

Jej zainteresowanie pisarzem zaczęło się, kiedy miała 15 lat i trafiła w księgarni na jego dzienniki. Już w 2005 roku napisała Argentyńskie przygody Gombrowicza, stanowiące „studium obecności pisarza w życiu li-terackim i kulturze Argentyny” oraz analizę prze-nikania elementów latynoskich do jego twórczości. Publikacja ta miała być końcem przygody Suchanow z Gombrowiczem. Jednak życie zweryfikowało jej postanowienie: „Zostałam zaangażowana do ro-bienia przypisów do Kronosu i wszystko rozgrzebało się na nowo. Zdałam sobie sprawę, że jest tam tyle do zrobienia i że wiem już tyle rzeczy, które mogła-bym przekazać dalej, że byłoby grzechem, gdybym tego nie zrobiła” – opowiada w rozmowie dla portalu Dwutygodnik.com.Dwutomową biografię zatytułowaną Gombrowicz. Ja, geniusz zaczyna nie od autora Trans-Atlantyku, a od jego przodków. Dlatego też, mimo że Gombrowicz urodził się w 1904 roku, książkowa podróż rozpoczy-na się już w XV wieku. „Założyłam, że to nie będzie książka dla gombrowiczologów. […] Wiedziałam, że muszę tak to napisać, żeby dotrzeć do młodzieży, ale aby nie obrazić dorosłego inteligentnego czy-telnika” – tłumaczy w rozmowie z tygodnikiem „Po-lityka”. „Skupiłam się na życiu, nie robię analiz dzieł. […] Interpretacje tracą aktualność, a mnie bardziej intrygowało, jak to się stało, że Gombrowicz zo-stał artystą, jak wyglądały te momenty twórcze,

tajemnicze sam na sam ze swoją wyobraźnią”. Książka oparta na imponującej dokumentacji źródłowej zdo-była Nagrodę Miesięcznika „Odra”, O!Lśnienia Onetu w kategorii Literatura, a także nominację do Nagrody Literackiej „Nike”.„Znakomicie napisana, podyktowana wieloletnią pasją badawczą i jak dotąd najpełniejsza spośród wydanych w Polsce biografia Gombrowicza” – uza-sadniła przyznanie Klementynie Suchanow nagrody redakcja miesięcznika „Odra”. I to właśnie wydaje się przepisem na sukces literaturoznawczyni: połączenie pasji, zaangażowania i pracowitości. Klementyna Suchanow jest nie tylko badaczką życia i twórczości Witolda Gombrowicza, ale także dzia-łaczką społeczną, a konkretnie jedną z liderek Ogól-nopolskiego Strajku Kobiet. Jej determinacja w walce m.in. o prawa kobiet i niezależność sądownictwa w Polsce wywołała konflikt z władzą. „Działam nie-zależnie od tego, czy widzę nadzieję, czy przynosi to efekt. Robię to, co słuszne” – tłumaczy dla TOK FM. „Najbardziej przygnębia mnie, że Polska w szybkim tempie obiera kierunek na wschód. Moja córka do-rastała, kiedy byliśmy już w UE, była wychowywana w duchu poszanowania prawa głosu, zależy jej na tej mocy sprawczej. Ale kiedy dojdzie do wieku, w którym można głosować, może już nie być wolnych wybo-rów”. Kilka miesięcy temu przebywającej w domu dziennikarce wizytę złożyła policja, a następnie ABW. Rzekomym powodem miał być wpis na facebooko-wym profilu Suchanow. „Może zachodzić podejrzenie, że był on inspiracją dla NN do podpalenia biura Beaty Kempy” – napisała na portalu społecznościowym po zdarzeniu. Za swoją odwagę i walkę o podstawowe prawa człowieka Klementyna Suchanow wraz z or-ganizatorkami czarnych protestów została laureatką nagrody Człowiek Roku „Gazety Wyborczej”. » Na spotkanie z Klementyną Suchanow zaprasza-my 19 sierpnia o godz. 14:30 na plażę obok Klubu Atelier. Rozmowę poprowadzi Michał Nogaś.

Magdalena Bojanowska

Elisabeth Åsbrink fot. Eva Tedesjo

Katarzyna Surmiak-Domańskafot. Maciej Zienkiewicz

Klementyna Suchanowfot. z archiwum autorki

6 7

Czasy nadchodzą noweHistoria zna przypadki, kiedy głównym bohaterem książki był

konkretny rok. Mieliśmy 1945 Grzebałkowskiej, 1956 Bojarskiego, mamy

w końcu 1968 duetu Winnicka i Łazarewicz. Jak to się stało, że w jednej

pracy zmieściły się apogeum beatlemanii na świecie, amerykańskie

Lato Miłości, wkroczenie wojsk Układu Warszawskiego do Czechosłowacji

i rewolucja obyczajowa w Europie, opowiedzieli mi jej autorzy.

Natalia Soszyńska: Bohaterem Państwa książki jest rok 1968. Czy pisanie takiej książki różni się od innych? Nie dość, że bohater nieoczywisty, to i autorów dwoje.Cezary Łazarewicz: Mieliśmy łatwiej niż Magda Grzebałkowska, która przecierała szlaki i ustawiła standardy naprawdę wysoko. Dostaliśmy propozycję napisania dużego reportażu o tamtych czasach. Mieliśmy kon-kretny temat, ramy, materiały. Wiedzieliśmy, o czym pisać i jak ta książka ma wyglądać. Pisaliśmy razem, ale oddzielnie. Wspólnie wybieraliśmy tematy, ale teksty przygotowywaliśmy osobno. Ewa napisała pięć tekstów, ja napisałem pięć, a nad ostatnim pracowaliśmy wspólnie. Z tym ‘68 było trochę tak, jakbyśmy pracowali nad kilkoma dużymi reportażami do gazety, a to przecież potrafimy robić.Ewa Winnicka: Chcieliśmy skupić się na historiach nieoczywistych i do tej pory nieopowiedzianych. Wie-dzieliśmy, że nie zmieścimy w książce wszystkiego, co chcemy. I to chyba, paradoksalnie, jej największa zaleta. Oczywiście, są czytelnicy, którzy pytają: a dlaczego nie wspomnieliście o zdjęciu Dziadów? Ale są też czytelnicy, których ta lekka dezynwoltura cieszy. Z rozmysłem nie ma tam Dziadów Dejmka, komandosów, Michnika, a wydarzenia marcowe są tylko w tle i na prowincji – bo te historie zostały doskonale opowiedziane i można je znaleźć wszędzie.To w nich toczą się wydarzenia?EW: Jasne. W 1968 roku znacznie ciekawszy do opisania od Warszawy jest Sosnowiec i Drezdenko, bo tam można jeszcze coś odkryć. Rok 1968 był rokiem przełomu w całej Europie i na świecie. Był przeżywany w różnych miejscach na wiele sposobów. Czasem, także w Polsce, w sposób zupełnie zaskakujący.Historia rodzeństwa, które zostało porwane z Ameryki do Gliwic, jest tego przykładem. Stefan w żółtym kożuchu i Jola w spodniach w kolorową kratę, którzy z Ameryki przywieźli płyty z muzyką Lata Miłości z San Francisco. To musiało być szokujące dla Gliwic, które, jak pewnie określiłby je Andrzej Wajda, były „szare na szarym”, czyli zupełnie niewyraźne i zatopione w siermiężności PRL-u.Jak się odnajduje takich bohaterów?CŁ: Zwyczajnie, po dziennikarsku – kopie się w archiwach i czyta książki, również te nieoczywiste. Tak Ewa dowiedziała się o istnieniu Joli i Stefana, pierwszych hipisów w Polsce. Ich nazwiska odnaleźliśmy potem w ak-tach SB. A na końcu trzeba było dowiedzieć się, gdzie teraz mieszkają w USA, i namówić do zwierzeń. I Ewie się to wszystko udało. Kiedy w latach 60. przyjechali do Polski, nawet SB miała kłopoty, jak ich nazywać, bo w języku służb nie istniało jeszcze słowo „hipis”. Służba Bezpieczeństwa nazwała ich więc „grupą brudasów”.Czy zdarzyły się historie lub bohaterowie, których chcieli Państwo umieścić w książce, ale ostatecznie się w niej nie znaleźli?EW: Były pomysły, ale trafialiśmy na mielizny i nie było jak tego opowiedzieć. A czasem im głębiej spraw-dzaliśmy, tym bardziej historia nam się wymykała. Tak było ze wspomnieniami Kazika Staszewskiego, który opisał epizod swojego ojca Stanisława z Maja ‘68. W Paryżu mieli być wtedy artyści z Piwnicy pod Baranami, którzy przecierali oczy ze zdumienia, gdy obserwowali paryską młodzież domagającą się komunizmu. Czarek dotarł do Zygmunta Koniecznego, jednego z filarów Piwnicy, który jednak nie mógł sobie takiego wyjazdu przypomnieć. Byli w Paryżu, ale raczej nie w 1968 roku i nie w czasie zamieszek.Widać historie lubią zmieniać oblicze, rozmywać się, tracić wymiar.CŁ: Szukaliśmy dziennikarzy prowadzących pięćdziesiąt lat temu kampanię antysemicką, tych, którzy pisali te straszne teksty. Odnalazłem jednego z czołowych ówczesnych propagandystów. Dziś to bardzo stary człowiek. Nie chciał rozmawiać. Tłumaczył, że nie było go wtedy w kraju, że nic nie pamięta. Liczyłem, że po tylu latach będzie w stanie uderzyć się w pierś, opowiedzieć o motywach z perspektywy tamtych lat. Widocznie te pięćdziesiąt lat to za mało, by się z tym zderzyć. Ale warto próbować, bo ci ludzie mają dziś około dziewięćdziesiątki. Może nie wystarczyć czasu, by ich wysłuchać, gdyby zmienili zdanie.Mam wrażenie, że Czesi na przykład nie roztrząsają historii w taki sposób jak my. Nikt nie wypomina już Układu Warszawskiego. Nie stawia hurtowo pomników. Czesi oczywiście pamiętają, ale – oswojeni z poczuciem wolności – żyją, patrząc w przyszłość.CŁ: Mariusz Szczygieł o tym pisał. Pytał Czechów, dlaczego nie postawili pomnika partyzantom z ruchu oporu, którzy dokonali zamachu na kata Pragi Reinharda Heydricha. „A dlaczego mamy coś stawiać?” – py-tali. „Jak jesteśmy na piwie, spojrzymy w okno, z którego strzelali, i porozmawiamy o tym wydarzeniu”. Ten pragmatyzm, Kościół, który nie jest tak silny jak u nas – to powoduje, że Czesi przeżywają historię inaczej.A co się działo w polskim Kościele w 1968 roku?CŁ: Chyba niezbyt wiele, bo wiele działo się w 1965 roku. To wtedy, przy okazji przygotowań obchodów Mille-nium Chrztu Polski, biskupi polscy wystosowali zaproszenie do biskupów niemieckich ze słynnym cytatem „przebaczamy i prosimy o wybaczenie”, będące pierwszą oficjalną deklaracją pojednania polsko-niemieckiego po II wojnie światowej, która tak rozsierdziła władze PRL. Kościół rzeczywiście potępiał sposób działania

SB wobec studentów, ale nie był w tamtym czasie wyraźnym ośrodkiem sprzeciwu wobec państwa.Poza „małymi historiami” serwują Państwo prze-krój najważniejszych wydarzeń, o których mówił świat. Narodziny beatlemanii – czegoś, co wyrzu-ciło młodych z domów i po czym nic już nie miało być takie samo. Czterech chłopaków z prowin-cjonalnego Liverpoolu, w brązowych garniturach i za długich grzywkach, których pierwszą wizytę w USA radio WMCA zapowiedziało tak: „Jest szósta trzydzieści czasu Beatlesów. Pół godziny temu opuścili Londyn. W tej chwili znajdują się nad Atlan-tykiem, zmierzając do Nowego Jorku. Temperatura wynosi trzydzieści dwa stopnie Beatlesów”.EW: Oni wyznaczali wszystkie możliwe trendy. Byli pierwszym europejskim zespołem, przed którym Ameryka padła na kolana i przyjęła ich bezdysku-syjnie. Gdyby nie ścieżka przetarta przez Beatlesów, Stonesi mieliby większy problem z przebiciem się do słuchaczy amerykańskich.CŁ: Ich fenomen polegał też na tym, że rock’n’roll na-rodził się w Stanach Zjednoczonych i zawędrował do Wielkiej Brytanii. Tam młodzi ludzie zakładali kapele i kopiowali to, co słyszeli na amerykańskich płytach. I ten sam rock’n’roll, ale w zupełnie innym wydaniu, wrócił do Ameryki za sprawą Beatlesów i ustawił ten nurt na wiele lat. No i był wolnością.Jeśli Beatlesi, to John Lennon. Jeśli Lennon, to Yoko Ono. Jak się rozmawia z Yoko Ono?EW: Wymieniałam z nią listy, pytałam o zamieszki przy Grosvenor Square w Londynie. To było chwilę przed wybuchem romansu z Lennonem. Ono jest oso-bą tak otoczoną ochroną, asystentami i masą ludzi, że trudno się do niej dostać. Nie była zbyt chętna do rozmowy, mówiła, że niewiele pamięta. Prawdą jest jednak, że 1968 rok mógł być dla niej trudny. Ona też dla nowej miłości poświęciła całe swoje dotych-czasowe życie. Dla fanów Beatlesów była po prostu żółtą kobietą, która zabiera ich wielkiego Johna. Była wrogiem numer jeden.CŁ: Z drugiej strony Lennon sam, podczas pracy nad Białym albumem, zaprosił ją do studia, co się nigdy wcześniej nie zdarzało i nie miało prawa zdarzyć. Nikt obcy nie był tam wpuszczany. A przyszła niewielka, enigmatyczna kobieta i pozwalała sobie krytykować brzmienie. Na albumie słychać również jej śpiew, dość okropny, ale słychać.EW: To była synergia, ona potrzebowała Lennona do promocji swojej sztuki, a Lennon potrzebował kobiety, która po prostu powie mu, jak żyć.Z Yoko wymieniała Pani listy, z Romanem Po-lańskim rozmawiała przez telefon. Jaka to była rozmowa?EW: Roman Polański to wymagający rozmówca, ale z drugiej strony jasny, bystry intelekt. Czekałam na jego telefon z bijącym sercem i cieszę się, że jego wątek znalazł się w naszej książce. Opowiedział mi historię ważnej części swojego reżyserskiego i oso-bistego życia. Bez tej historii książka nie byłaby peł-na. Dziecko Rosemary to kamień milowy światowej kinematografii.Minęło równo pół wieku i trudno nie doszukiwać się analogii w tym, co dzieje się w przestrzeni publicznej w naszym kraju. Wrócił temat wol-ności mediów, po propozycji reformy szkolnic-twa wyższego przez Uniwersytet Warszawski i w Białymstoku przetoczyły się strajki. W ubie-głym roku Piotr Szczęsny podpalił się w ramach

protestu przeciw działaniom obecnej władzy. Czy ponownie „czasy nadchodzą nowe”?EW: Mam poczucie wielkiego niepokoju i napięcia. Nie wiadomo jednak, co jest za zakrętem, co wyłoni się po tym, jak już opadnie kurz.CŁ: Dzieją się rzeczy zaskakujące – sukcesy Marine Le Pen we Francji, niepokoje na Słowacji, w Czechach, nacjonalizm na Węgrzech. Czesi jeszcze mają ten swój pragmatyzm, który cechuje wyłącznie ich, więc nastroje wewnątrz kraju wyglądają inaczej niż w po-zostałych krajach Europy Wschodniej, ale i tam czuć wielki niepokój.» Spotkanie z Cezarym Łazarewiczem i Ewą Win-nicką odbyło się 19 kwietnia w Sopotece.

Natalia Soszyńska

Dowiedzieć się, by lepiej rozumieć

„Remigiusz Grzela napisał o nich

ważną i mądrą książkę. Nie

paraliżował go strach przed

nieuchronnym porównaniem.

I słusznie. Jest godnym partnerem

dla obu: dla Oriany Fallaci i dla Teresy

Torańskiej” – tak o najnowszej

książce Grzeli Podwójne życie

reporterki (2017) pisała Hanna Krall.

Nad podwójnym portretem „demonek i gigantek dziennikarstwa” – jak sam określił je autor – pracował cztery lata. Trzy lata poświęcił na dokumentację, rok na pisanie. Pomysł na książkę narodził się z poczucia, że trzeba podsumować to, czego dokonały – ich pracę dziennikarską oraz wspaniały warsztat.Oriana Fallaci, zaczynając jako dziennikarka na Za-chodzie, mogła zajmować się tym, czym chciała. Teresa Torańska na początku opisywała świat ko-munistyczny w tekstach interwencyjnych. Włoska dziennikarka często przekraczała granice w rozmo-wach ze swoimi bohaterami. Polska reporterka – jak sama o sobie mówiła –„zadawała ludziom proste pytania” i była nie tak emocjonalna jak Fallaci, ale nie mniej ostra niż ona. Obie dziennikarki – podsumowuje Grzela – „rozmawiały ze wszystkimi. Rozmawiały, bo chciały się dowiedzieć, a potem zrozumieć”. Grzela, przeplatając życiorysy włoskiej i polskiej dziennikarki, pokazuje, jak wiele je łączyło i ile dzieliło. Nie tylko pod względem charakteru, ale też pod względem środowiska, w którym żyły.W swojej najnowszej książce autor bowiem nie tyle opisuje swoje bohaterki, co atmosferę i klimat epoki oraz świat, w którym funkcjonowały. Poprzez barwne i żywe obrazki z życia co rusz odsłania inny fragment ich biografii. Grzela przybliża czytelnikowi historie obu bohaterek, najlepsze momenty w karierze, kulisy pisania tekstów oraz sam warsztat dziennikarski, ich charakter i sposób bycia, a pomiędzy tym wszystkim nie zapomina o zwykłej codzienności. Taką narrację uzupełnia wspomnieniami najbliższych, relacjami osób, które zetknęły się z Fallaci czy Torańską, frag-mentami książek, artykułów oraz wycinkami z prasy.Grzela ma już na swoim koncie wybitne książki (m.in. Rozum spokorniał. Rozmowy z twórcami kultury; Było, więc minęło. Joanna Penson – dziewczyna z Ravens-brück, kobieta Solidarności, lekarka Wałęsy; Hotel Europa. Rozmowy; Krafftówna w krainie czarów). Ostatnia tylko potwierdza jego niesamowity warsz-tat. Grzeli w Podwójnym portrecie udało się bowiem stworzyć wiarygodny i wszechstronny portret dwóch legend dziennikarstwa.» Spotkanie z Remigiuszem Grzelą odbędzie się 17 sierpnia o godzinie 16:30 w Sopotece. Popro-wadzi je Dagny Kurdwanowska.

Dominika Stańkowska

fot. Bogna Kociumbas

Remigiusz Grzela fot. z archiwum autora

8

mecenat:organizator:

Honorowy patronat Ambasadora Francji w Polsce, Pierre’a Lévy’ego

Honorowy patronat Minister Kultury Republiki Francuskiej Françoise Nyssen

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego i Miasta Sopotu

Romain Puértolas i jego niezwykła podróżGłówny bohater bestsellerowej książki Romaina Puértolasa zostaje

pisarzem i za swoją pierwszą książkę otrzymuje zaliczkę w wysokości

100 000 euro. W jednym z wywiadów autor stwierdził: „Podałem taką

liczbę, bo mi się podobała, wydawała się ogromna. Dzisiaj 100 000 euro

wydaje mi się małą sumą”. I nie powinno to nikogo dziwić.

W końcu mamy do czynienia z autorem bestsellerów.

Romain Puértolas jest francuskim pisarzem, który zyskał sławę dzięki swojej powieści Niezwykła podróż fakira, który utknął w szafie IKEA . Książka zyskała status międzynarodowego bestsellera, przynosząc Francuzowi sławę także poza Francją. A tak niewiele brakowało, by zamiast pisarzem został… policjantem.Puértolas urodził się w 1975 roku w Montpellier w południowej Francji. Od dziecka dużo czytał, a wier-sze i krótkie opowiadania zaczął pisać, mając 7 lat. Próbował wyrazić siebie na różne sposoby: poprzez literaturę, muzykę, krótkie filmy. Mieszkał w Anglii i Hiszpanii, gdzie doskonalił się w zawodzie wy-kładowcy języka angielskiego i hiszpańskiego, a później tłumacza. W 2005 roku powrócił do pisania. Dwie pierwsze powieści napisane po hiszpańsku (mieszkał wtedy w Madrycie) zostały odrzucone przez tamtejszych wydawców. Dwie kolejne, napisane już po francusku, spotkał podobny los. W tym czasie Puértolas szykował się do zdobycia szlifów w zawodzie policjanta i powrotu do Francji. Pisanie znów musiało poczekać.Mając 33 lata, został policjantem i strażnikiem granicznym we Francji. Specjalizował się w badaniu fałszerstw dokumentów w nielegalnych sieciach imigracyjnych kraju. Nadal próbował wydawać swoje książki, ale z mizernym skutkiem. Napisał osiem powieści, z których siedem zostało odrzuconych. Na pytanie, czy nie zniechęciło go to, odpowiada przecząco, tłumacząc, że pisał je „dla samej przyjemności pisania”, nie myślał o ich wydaniu, a rękopisy wysyłał do wydawców po prostu z zasady, nie przykładając do tego większej uwagi i niczego nie oczekując.Cierpliwość w końcu się jednak opłaciła. W 2012 roku Dominique Gaultier, szef wydawnictwa Le Dilet-tante, który wcześniej odrzucił rękopis Le jour où Shakespeare a inventé le moonwalk, zgodził się wy-dać ósmą powieść Puértolasa o niezwykłych przygodach fakira. Sam autor o swojej książce Niezwykła podróż fakira, który utknął w szafie IKEA powiedział w „Le Figaro”: „Pomyślałem o niezwykłej podróży fakira, który utknął w szafie IKEA i wziąłem się do pisania książki bez planu, jak zwykle, nie wiedząc, co stanie się w następnym rozdziale”. Nie da się ukryć, że powieść jest zaskakująca, w pewnym sensie wyjątkowa. Być może dlatego, że Puértolas napisał ją podczas codziennych podróży RER (Szybka Sieć Regionalna) na telefonie, przesyłając sobie teksty na pocztę, by wieczorem przenieść je na komputer – co więcej, zajęło mu to wszystko zaledwie dwa miesiące.Główny bohater, o trudnym do wymówienia imieniu Ajatashatru Oghash Rathod, niczym Kandyd Wol-tera przemierza różne kraje i doświadcza nieprawdopodobnych przygód. W czasie swojej podróży fakir zaczyna zmieniać spojrzenie na świat, ludzi i swoje życie. Sytuacje, których doświadcza, sprawiają, że chce się zmienić, stać się lepszym człowiekiem.W powieści znajduje swoje odzwierciedlenie wiele aktualnych problemów. Puértolas w lekki, momentami zabawny sposób zmusza nas do myślenia o ważnych sprawach, choćby o problemach imigrantów. Pokazuje, jakie mamy szczęście, że urodziliśmy się po „dobrej stronie” Morza Śródziemnego. Można powiedzieć, że jest to opis współczesnego społeczeństwa, a sam autor stwierdził w „Libération”: „Przekaz mojej książki może być trochę głupi, ale takie mam wyobrażenie świata”.W Polsce ukazały się do tej pory cztery jego książki – poza Niezwykłą podróżą fakira także Całe lato bez Facebooka, Niech od-żyje Cesarz! i O dziewczynce, która połknęła chmurę tak wielką jak wieża Eiffla. Gdyby nie wytrwałość Romaina Puértolasa w wysyłaniu rękopisów, nigdy nie poznalibyśmy ani fakira, ani reszty dorobku upartego Francuza. A suma 100 000 euro nadal wydawałaby mu się ogromna.» Na spotkanie z Romainem Puértolasem zapraszamy 17 sierpnia o godz. 17:30 do Państwowej Galerii Sztuki. Rozmowę poprowadzi Patrycja Wanat.

Klaudia Czaboryk

O losach polskiej emigracji w Ameryce ŁacińskiejTomasz Pindel, znawca i tłumacz

literatury hiszpańskojęzycznej,

będzie gościem tegorocznej edycji

Literackiego Sopotu. Spotkanie

z autorem odbędzie się w ramach

cyklu spotkań H/historia.

Na język polski przełożył już ponad 50 dzieł litera-tury hiszpańskojęzycznej – wśród nich znalazły się m.in. książki Roberta Bolaño, Javiera Maríasa, Virgilia Piñery, a także zbiór esejów Maria Vargasa Llosy. Temu wielkiemu nobliście Pindel poświęcił zresz-tą także obszerną i pasjonującą biografię.Z kolei w tym roku ukazała się jego książka repor-terska Za horyzont. Polaków latynoamerykańskie przygody o nieznanych losach naszych rodaków w Ameryce Łacińskiej. Pindel odmalował w niej zróżnicowany portret polskiej emigracji, w którym historie Polaków splatają się z doniosłymi wyda-rzeniami historycznymi na kontynencie.» Książka trafiła do księgarń na początku lipca, a 17 sierpnia o godz. 14:00 będzie można spotkać się z autorem w Sopotece. Rozmowę poprowadzi Magdalena Kicińska.

Dominika Prais

Romain Puértolas fot. Eric Clément

Tomasz Pindel fot. z archiwum autora