Kontakt nr 28: Małe obczyzny (zajawka)

13
Julia Lis Biblijny komunizm Edwin Bendyk Demokracja energetyczna Wendy Carlin Ekonomiści zawstydzeni bezradnością temat numeru: Robert Traba Nieprześniona rewolucja 1945 Paweł Cywiński Chorobliwa nostalgia za Kresami Jarosław Ziółkowski Werbusi i gorole na Ślunsku 28 Małe obczyzny WIARA KATOLEW KULTURA POZA EUROPĄ OBYWATEL magazyn nieuziemiony magazynkontakt.pl lato 2015 KRAJOZNAWCZY

description

 

Transcript of Kontakt nr 28: Małe obczyzny (zajawka)

28

Julia LisBiblijny komunizm

Edwin BendykDemokracja energetyczna

Wendy Carlin Ekonomiści zawstydzeni bezradnością

temat numeru:

Robert TrabaNieprześniona rewolucja 1945

Paweł CywińskiChorobliwa nostalgia za Kresami

Jarosław ZiółkowskiWerbusi i gorole na Ślunsku

28

Małe obczyzny

WIA

RAK

ATO

LEW

KULT

URA

POZA

EU

ROPĄ

OBY

WAT

EL

magazyn nieuziemionymagazynkontakt.pl

lato 2015

KR

AJO

ZNA

WCZ

Y

magazyn nieuziemiony

O mazurskiej wsi Nakomiady głośno zrobiło się w 2005 roku. Właśnie wtedy miejscowy wójt zdecydował o postawieniu na cokole kamienia upamiętniającego Kanclerza Rzeszy Otto von Bismarcka. Kamień ten, zwalony po 1945 roku, wrastał w ziemię na rozstaju dróg. Choć wójt miał poparcie mieszkańców gminy, w lokalnych gazetach zawrzało. Części komentatorów pomysł ustawienia pomnika najsłynniejszemu dziewiętnastowieczne-mu polakożercy po prostu nie mieścił się w głowie. Inni prze-konywali, że kamień należy pozostawić na cokole jako istotny element krajobrazu kulturowego tych okolic. Proponowano przy tym, żeby opatrzyć go dodatkową tabliczką, która jedno-znacznie wskazywałaby na niechlubną rolę Bismarcka w polskiej historii. Sprzeciw wyraziła jednak Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, a odpowiednie służby uznały kamień za samo-wolę budowlaną. Obalono go więc ponownie, z tą różnicą, że teraz leży napisem do góry.

Siedemdziesiąt lat po wojnie wciąż nie wiemy, jak radzić so-bie z historią ziem, które przyłączono do Polski na mocy decyzji podjętych w Jałcie. Przejawem tej bezradności jest ciągłe po-wielanie klisz wypracowanych przez propagandę PRL. Zdaje-my się wierzyć w to, że dzięki wojennym przesunięciom granic odwiecznie piastowskie ziemie wróciły do macierzy. Tereny na północy i zachodzie Polski są dla nas wciąż „Ziemiami Odzyska-nymi”. Kłopoty z nazwaniem i przyswojeniem tego dziedzictwa mają niepokojące skutki: mieszkańcom terenów poprzesiedleń-czych trudniej niż innym budować swoją tożsamość.

Problem ten dotyczy mieszkańców jednej trzeciej teryto-rium dzisiejszej Polski. A nawet większej ich liczby, bo masowe wędrówki Polaków nie były w tym czasie jedynie skutkiem wo-jennej zawieruchy i wymuszonych siłą przesiedleń. W związ-ku z realizowaniem przez komunistyczne władze w niezwykle szybkim tempie programu industrializacji kraju, coraz większa część mieszkańców wsi szukała zatrudnienia w nowych fabry-kach. Przemysłowe miasta pęczniały, niektóre z nich budowano od zera. Wprowadzając się do bloków, ludzie ze wsi przeżywali nieraz większy szok kulturowy niż „pionierzy”, którzy zajmowali poniemieckie domy.

W pewnym sensie jesteśmy więc narodem migrantów i prze-siedleńców. I chociaż historyczne zaszłości w niewielkim stopniu dotykają młodsze pokolenia, chociaż na terenach włączonych do Polski po wojnie działają lokalne stowarzyszenia, które starają się oswajać ich prawdziwy krajobraz kulturowy, to wielu Polaków wciąż bardziej niż w „małych ojczyznach” żyje w „małych obczy-znach”. W niniejszym numerze „Kontaktu” staramy się opisać tę lukę w polskiej tożsamości, zrozumieć jej przyczyny i znaleźć sposób na to, jak ją załatać. Dużo w tym numerze historii, ale piszemy o niej tylko w takim zakresie, w jakim wpływa ona na teraźniejszą polską tożsamość.

Od redakcji

[email protected]

redaktor naczelnyMisza [email protected] zastępca redaktora naczelnegoCyryl Skibiń[email protected] sekretarz redakcjiTomek [email protected]

zespół redakcyjny: redaktor prowadzący numerCyryl Skibiński Katolew Misza Tomaszewski KulturaKatarzyna Kucharska-Hornung Obywatel Konstancja Święcicka Poza EuropąPaweł Cywiński KrajoznawczyTomek Kaczor WiaraIgnacy Dudkiewicz Zmienna/Zmiennik: Mateusz Luft

Ala Budzyńska, Jan Mencwel, Maciek Onyszkiewicz, Joanna Sawicka, Ignacy Święcicki, Konstancja Święcicka, Jan Wiśniewski, Stanisław Zakroczymski, Jarosław Ziółkowski Redakcja dwutygodnika magazynkontakt.pl: Ala Budzyńska, Stanisław Chankowski, Anna Dobrowolska, Arek Gruszczyński, Wanda Kaczor, Mateusz Luft, Zuzanna Morawska, Szymon Rębowski, Stanisław Zakroczymski

Stale współpracują:Rafał Bakalarczyk, Jędrzej Dudkiewicz, Maciej Folta, ks. Andrzej Gałka, Monika Grubizna, Ewa Kiedio, Karol Kleczka, Anna Libera, Jan Libera, Anna Litwiniuk, Piotr Maciejewski, Katarzyna Majchrowska, Hanka Mazurkiewicz, Kuba Mazurkiewicz, ks. Wacław Oszajca, Piotr Popiołek, Antek Sieczkowski, Ewa Smyk, Joanna Święcicka, Agnieszka Wiśniewska, Krzysztof Wołodźko, Piotr Wójcik, Martyna Wójcik-Śmierska, Bartosz Wróblewski, Paweł Zerka, Marysia Złonkiewicz

projekt graficznyUrszula Woź[email protected] skład i łamanieRafał Kucharczuk Zosia Mironiuk

fotoedycja Tomek Kaczor

ilustracja na pierwszej stronie okładki Anna [email protected]

komiks na str. 2–3Kuba Mazurkiewiczzespolwespol.org

korektaEwa Wasilewska i zespół redakcyjny

nakład1000 egzemplarzy

wydawca KIK Warszawa

prenumeratamagazynkontakt.pl/prenumerata

złożono krojamiRange Serif, Bree, Tabac Sans

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

2 lato 2015numer:

Mała ojczyzna to kraina silnego zakorzenienia w regional-nej specyfice. O „małych obczyznach” możemy mówić wtedy, gdy lokalna pamięć naznaczona jest jakąś wyrwą. Taką na przykład, jak nieprzepracowana historia powo-jennych przesiedleń.

m a ł e o b c z y z n y

28

5 Dorota Borodaj:

Małe obczyzny

10 Rozmowa z Robertem Trabą:

Powrót przesiedlonych

19 Tomek Kaczor:

Krajobraz wielokulturowy

24 Rozmowa z Ewą Klekot:

Rzeczy odzyskane

30 Infografika:

Polacy tęsknią bardziej niż Niemcy

32 Paweł Cywiński:

Kresy. Między winą a powinnością

38 Karol Janas:

Nomadowie z Nowej Huty

45 Jarosław Ziółkowski:

Opowieść o ludziach „stond”

3

k u lt u r a

78 Rozmowa z Edwinem Bendykiem: Demokracja energetyczna

82 Aleksandra Jach:

Krajobrazy antropocenu

p o z a e u r o p ą

88 Rozmowa z Małgorzatą Polańską:

Meksyk w odcieniach szarości

94 Monika Erva Banach:

Listki Świętej Katarzyny. O ludobójstwie w Gwatemali

o b y w a t e l

100 Rozmowa z Wendy Carlin:

Więcej niż lifting

104 Konstancja Święcicka:

Skąd się biorą ekonomiści?

k a t o l e w

70 Julia Lis:

Wszystko mieli wspólne

76 Krzysztof Wołodźko:

Dorothy Day – matka wydziedziczonych

w i a r a

58 Rozmowa z o. Józefem Puciłowskim:

Gniew z miłości

64 Karol Kleczka :

Święte oburzenie

69 Ignacy Dudkiewicz: Ludzie drogi

f o t o r e p o r t a ż

52 Karolina Grzywnowicz: Chwasty

Istotą gniewu jest opór wobec zła, przekonuje autor tekstu o wartości gniewu w życiu chrześcijanina. Żeby jednak nie przerodził się w nienawiść, musi być nakie-rowany na obronę konkretnych wartości, a nie przeciw drugiemu człowiekowi.

m a ł e o b c z y z n y4

5

Zachodnie i północne tereny Polski to dla większości ich mieszkańców wciąż „Ziemie Odzyskane”. Określenie to, utrwalone w języku przez PRL-owską propagandę, jest jak zrobiony w młodości tatuaż. Wiemy, że po latach nie przystaje do rzeczywistości, ale wysiłek usunięcia go zdaje się nie wart zachodu.

Małe obczyzny

W jednej z dolnośląskich wsi do ko-tów mówi się po niemiecku. Osie-

dlający się tu po wojnie mieszkańcy zastali we wsi nie tylko domy, ale i „po-niemieckie” zwierzęta domowe. Zauwa-żyli, że te reagują na znane niemieckie słowa. Do napotykanych kotów wołali więc „raus” i „komm” i tak już zosta-ło. W wielkopolskim miasteczku w kil-ku poniemieckich domach po dziś dzień kurki przy zlewie oznaczone są napisa-mi „kälte” i „wärme”.

W niemal każdym długo po wojnie można było znaleźć przedmiot będący śladem po poprzednich mieszkańcach: zegar, młynek do kawy, mityczna już nie-mal porcelana, którą pradziadek zastał w kredensie (a może i „zdobył”, komu to dzisiaj wiedzieć).

Siedemdziesiąt lat po tym, jak przy-jechały tu pierwsze transporty z osad-nikami, przeszłość nadal wychodzi na wierzch, jak podszewka przez przedar-ty materiał spódnicy.

Niepotrzebne przesiedlenia

Blisko pięć milionów ludzi. Tyle łącznie zamieszkało opustoszałe po wysiedleniu niemieckich mieszkańców wsie i miasta na zachodzie i północy Polski. Ich mi-gracja trwała od 1945 roku do połowy lat 50. Przyjeżdżali tu z różnych stron i z różnych powodów – z Polski central-nej, kuszeni propagandowymi hasłami budowania nowego życia na „Ziemiach Odzyskanych”; z Kresów Wschodnich, przymusowo przesiedlani w ramach Ak-cji „Wisła”; z Niemiec i Francji, powra-cający z obozów i wojennej emigracji. Wreszcie – z zesłania w głębi ZSRR.

W pustych domach natrafiali na wspomniane „poniemieckie” sprzę-ty codziennego użytku. Architektura, układ ulic, wyposażenie domowych go-spodarstw i zakładów rzemieślniczych, wnętrza i symbolika świątyń, cmentarze – wszystko to przypominało o niedaw-nej obecności poprzednich mieszkań-ców. Wielu z nich nie zdążyło wyjechać przed przyjazdem polskich osadników. Zdarzało się, że polskie i niemieckie ro-dziny mieszkały pod jednym dachem przez kilka miesięcy. Dwie gospodynie

w jednej kuchni: ta niemiecka – właści-wie już spakowana, ale wciąż przecież jeszcze u siebie, i ta polska – używająca wciąż jeszcze nie swoich talerzy, obru-sów, pościeli. Na kilkudziesięciu me-trach kwadratowych trwała niezwykła faza przejścia – jedni przygotowywali się do odejścia, drudzy wciąż jeszcze nie byli w domu.

Uderzające są te wspomnienia o współ-byciu. Jak to, w którym nie-miecka kobieta uczy młodą Polkę szyć na maszynie i, odjeżdżając, zostawia jej swoją. Albo inna, o Polaku i Niemce, któ-rzy przez tych kilka tygodni zdążyli się w sobie zakochać. A gdzieś między sło-wami daje się wyczuć grozę. Jak wtedy, gdy Polak wspomina Sowietów, któ-rzy „ganiali po wsi Niemki”, w związ-ku z czym bały się wychodzić z domów po zmroku. To wszystko – gotowanie w tych samych garnkach, spakowane kufry jednych i drugich (bo przecież nie wiadomo, czy zaraz nie przyjdzie nam wracać do siebie), wspólny ogród, któ-ry trzeba było plewić, strach młodych kobiet przed pijanym rosyjskim żołda-kiem – działo się w tle pracującej już

Dorota Borodaj

Rafał Kucharczuk

m a ł e o b c z y z n y6

na pełnych obrotach machiny propagan-dy państwowej. Przekonywano, że „zie-mia czeka na Zachodzie”, a „powrót do słowiańskiej macierzy” stanowi ostatni etap zwycięstwa nad niemieckim agre-sorem. W zasiedlanych miejscowościach, zamiast śladów tej „odwiecznej słowiań-skości”, na każdym jednak kroku widocz-ne były niemieckie szyldy. To, czego nie zdążyli wywieźć szabrownicy, z jednej strony pozwalało rekompensować so-bie wojenne straty, z drugiej – było jak świeża blizna po wojennym koszmarze.

Układający od początku swoje życie nowi mieszkańcy poniemieckich do-mów – niezależnie od tego, czy przybyli do nich dobrowolnie, czy zostali przy-musowo przesiedleni – musieli oswa-jać otaczające ich elementy krajobrazu i dostosowywać je do własnych potrzeb. Na ten trudny, rozciągający się często na kolejne pokolenie proces nałożyło się jeszcze jedno zjawisko – powojenna rze-czywistość polityczna, której architekci próbowali od nowa kształtować pamięć historyczną. Niektóre z jej kluczowych sloganów, takie jak „repolonizacja” czy „degermanizacja” odeszły już chyba do językowo-historycznego lamusa. Inne, takie jak „Ziemie Odzyskane” i „repatria-cja”, funkcjonują po dziś dzień. Ciekawe jest to, jak „zapomina się” o ich pejora-tywnym, zakłamującym rzeczywistość

znaczeniu. Używa się ich nie tylko w sfe-rze czysto językowej, ale i symbolicznej. Czy nie jest tak, że choć nie działają już tryby PRL-owskiej propagandy, wciąż trochę udajemy, że nie pamiętamy o hi-storii najnowszej zachodniej i północnej Polski? Choć w podręcznikach nikt już nie przekłamuje opresyjnego charakte-ru Akcji „Wisła”, polski uczeń nieporów-nywalnie więcej uwagi poświęca analizie kultur starożytnych i polityce Jagiello-nów niż wydarzeniom, które odcisnęły trwałe piętno na życiu mieszkańców bli-sko jednej trzeciej terytorium dzisiejszej Polski. Wciąż, poza wyspecjalizowanym kręgiem akademickim, brakuje języka, który adekwatnie opisywałby kształ-towanie się postmigracyjnej tożsamo-ści Polaków i współczesne skutki tego procesu.

Jedno z najbardziej znaczących dla po-wojennego życia społecznego, kulturo-wego i politycznego doświadczeń wciąż pozostaje nieprzepracowane i niedopo-wiedziane – tak w publicznym dyskursie, jak i w prywatnych doświadczeniach po-tomków powojennych migrantów.

Komu przepracowanie tego doświad-czenia jest dziś potrzebne? Odchodzi już przecież najstarsze pokolenie – zarówno dumnych „pionierów”, jak i zapatrzonych na Wschód nestorów rodów, trzymają-cych przy łóżku kufer ze spakowaną

najlepszą domową zastawą i odświęt-ną pościelą – na wypadek, gdyby można już było wracać „do siebie”. Następne po-kolenie, urodzone w latach 50. i 60., od początku jest „u siebie”. Wchodzący dziś w dorosłość wnukowie i prawnukowie powojennych migrantów na ostatnim możliwym miejscu (jeśli w ogóle!) wy-mieniliby przesiedlenia jako doświad-czenie mające jakikolwiek wpływ na ich poczucie narodowego, kulturowego czy społecznego „ja”.

Trzy pocztówki z Zachodu

W miejscach niedopowiedzianej, nie-przepracowanej historii tworzą się luki. Pustkę trzeba czymś wypełnić – z histo-rii i kultury wybierane są elementy, przy pomocy których tworzy się „protezy pa-mięci”. Uzupełniają one ów brak, masku-ją go, ale nie są w stanie całkowicie mu zaprzeczyć.

Dolny Śląsk. „Krzywa Wieża oraz le-genda doktora Frankensteina to atrak-cje, które nas wyróżniają!” – piszą na Facebooku autorzy strony poświęco-nej Ząbkowicom Śląskim. W budynku Izby Pamiątek Regionalnych znajduje się ekspozycja zatytułowana „Śladami doktora Frankensteina”. Od 1996 roku w mieście organizowany jest Weekend Frankensteina. Co ma wspólnego boha-ter powieści Mary Shelly z dolnośląskim

7

miasteczkiem? Po pierwsze, na począt-ku XVII wieku schwytano tu i osądzono szajkę grabarzy, posądzonych o czary, rozprzestrzenienie epidemii i bogace-nie się na licznych pogrzebach. Po drugie, w czasie tych wydarzeń i później, do 1945 roku, miasto nazywało się Frankenstein.

Lubuskie. Na obrzeżach jednej z wio-sek znajduje się skansen – filia zielono-górskiego Muzeum Etnograficznego. Odtworzono tu układ tradycyjnych wiejskich zabudowań, przenosząc bądź rekonstruując zabytkowe chału-py z przedwojennych terenów Niemiec: Łużyc, Dolnego Śląska i zachodniej Wielkopolski. Wyposażenie prezento-wane w tych chatach to jednak w znacz-nej mierze przedmioty przywiezione tu po 1945 roku przez wysiedlonych mieszkańców Kresów Wschodnich. Na terenie skansenu znajduje się także zrekonstruowana chałupa z Bukowiny, a w niej wystawa „Bukowina – dziedzic-two kulturowe”, prezentująca kulturę pogranicza rumuńsko-ukraińskiego. W „poniemieckich” chałupach można wziąć udział w zajęciach edukacyjnych poświęconych między innymi kulturze bukowińskiej oraz historii i tradycji Kre-sów Wschodnich.

Zachodniopomorskie. W Kamieniu Pomorskim od dwudziestu lat organizo-wany jest Festiwal Współczesnej Kultury

Ludowej. W prezentacjach uczestniczyć mogą wykonawcy z województw włączo-nych do Polski po II wojnie światowej. „Na tych ziemiach od ponad sześćdzie-sięciu lat powstaje nowa kultura lokalna, regionalna i ludowa. Mieszkańcy tworzą ją w oparciu o własne tradycje, dawne i rodzące się współcześnie” – czytamy w regulaminie festiwalowego konkursu. Te dawne tradycje trudno jednak odna-leźć w repertuarze większości występu-jących zespołów – z rzadka na przykład trafiają się kresowe pieśni wielogłosowe, które zapewne przywozili ze sobą powo-jenni przesiedleńcy.

Znakomita większość to piosenki o jarzębinie i urokach życia oraz pisa-ne współcześnie, stylizowane na wiej-skie przyśpiewki, utwory o rodzinnych stronach w zachodniej i północnej Pol-sce. „W naszej wiosce Lubanice tylko jed-na jest ulica […]. Nasza mała to ojczyzna i bogata ziemia żyzna” – śpiewa zespół Czerwona Jarzębina.

Trzy pocztówki. Pierwsza z ponie-mieckiego miasteczka, którego nieofi-cjalny patron nigdy nie istniał. Druga z pruskiej chaty z zawieszoną w kącie prawosławną ikoną przywiezioną zza Buga. Trzecia – z amfiteatru, na deskach którego zespoły Nadodrzanie, Karkono-sze i Bukowina śpiewają o swoich „ma-łych ojczyznach”.

Patchwork

Co łączy te trzy miejsca? Po pierwsze, województwa, o których mowa, przy-łączono do Polski w 1945 roku, a ich mieszkańcy przybyli tu w wyniku tuż-powojennych przesiedleń i migracji.

Po drugie, wszystkie stanowią dość jaskrawe przykłady tego, w jaki sposób może tworzyć się dziś lokalna specyfika kulturowa podobnych miejsc – złożo-na z tego, co w nich zastali nowi miesz-kańcy, i (w znacznej części) z tego, co przywieźli ze sobą tuż po wojnie w kul-turowo-społecznym bagażu.

Przez ponad czterdzieści powojennych lat lokalne historie i lokalne tożsamości tkane były według odgórnie narzuconych wzorów. Mieszkaniec zachodniej czy pół-nocnej Polski był spadkobiercą Piastów Śląskich, tym, który powrócił, odzyskał, ponownie udomowił ten fragment ojczy-zny. Przełom 1989 roku nie przyniósł od razu nowego sposobu rozumienia tych miejsc i skutków historii, która się przez nie przetoczyła. Przystąpienie do Unii Europejskiej otworzyło nie tylko granice państwowe, ale też społeczne i kulturowe. Zgodnie z mottem Unii, jej mieszkańcy mają pozostawać „zjednoczeni w różno-rodności”, to znaczy „wspólnie działać, aby zapewnić pokój i dobrobyt oraz chronić bogactwo kultur, tradycji i języków w Eu-ropie”. Owa różnorodność definiowana

Przekonywano, że „ziemia czeka na

Zachodzie”, a „powrót do słowiańskiej

macierzy” stanowi ostatni etap

zwycięstwa nad niemieckim agresorem.

m a ł e o b c z y z n y8

jest zarówno na poziomie międzynarodo-wym, jak i regionalnym. Kluczem do jej wspierania jest wzmacnianie idei „ma-łych ojczyzn”.

Mała ojczyzna to kraina silnego za-korzenienia, obejmującą szeroko ro-zumiany krajobraz kulturowy – wraz z jego regionalną specyfiką, językiem i zwyczajami. To fizyczny i symboliczny obszar, w którym kształtują się odpo-wiedzi na pytanie „kim jestem?”, two-rzą się więzi społeczne, a wszystko to umacniane jest w trakcie i pomimo hi-storycznych zawieruch i wymiany po-koleń (a może nawet – dzięki nim). W ostatnich latach jak grzyby po desz-czu wyrastają lokalne i ponadlokal-ne działania edukacyjne, wspierane przez polskie i europejskie instytucje. Co roku ogłaszane są liczne konkur-sy na projekty opisujące i wzmacnia-jące kształtowanie się małych ojczyzn. Do listy konkursowych tematów wła-śnie doszedł jeszcze jeden. W tym roku mija siedemdziesiąt lat, odkąd pierw-si przesiedleńcy przybyli na Zachód. Okrągła rocznica stanowi pretekst do organizowania wydarzeń rocznicowych i edukacyjnych, które mają przypomi-nać o historycznych, społecznych i kul-turowych skutkach II wojny światowej.

Jak to wszystko – zwrot ku lokalno-ści z jednej i ogólnoeuropejska reflek-sja historyczna z drugiej strony – ma się

do ziem zachodnich i północnych? Po pierwsze, wydaje się, że w ich tożsamość wciąż w minimalnym stopniu wpisane jest doświadczenie migracji.

Od kilkunastu lat wzrasta zaintere-sowanie historią lokalną, dużą popular-nością cieszą się projekty z zakresu tak zwanej historii mówionej, polegające na rejestrowaniu i opracowywaniu wspo-mnień mieszkańców. Do tej pory jednak znaczna część tych opowieści powielała znany już obraz pionierów, z poświęce-niem budujących nowy porządek lub tę-skniących za utraconymi na wschodzie domami. Dopiero od jakiegoś czasu uwa-ga mieszkańców kieruje się ku miejscu, w którym żyją od kilku pokoleń, a nawet – ku ludziom, którzy żyli tu przed nimi. Dziesięciolecia historycznej amnezji nie zostały jeszcze zrekompensowane.

Po drugie, zastany przez pionierów siedemdziesiąt lat temu krajobraz kul-turowy wciąż nie składa się na obraz małych ojczyzn. Lata zaniedbań dopro-wadziły do ruiny tysiące niemieckich do-mów i kamienic, ewangelickie kościoły ogołacano z wyposażenia i rozbierano, cmentarze równano z ziemią i przera-biano na parki. Przestrzeń publiczną znaczyły – i w dużej mierze nadal znaczą – pomniki, niezliczone osiedla nazywa-ne na cześć Piastów Śląskich, popadające w ruinę poniemieckie pałacyki przero-bione na PGR-y, „czworaki” i wielka płyta

wciśnięte pomiędzy kamienice z czer-wonej cegły. A także napisy takie jak ten w jednej z północnych miejscowości, gło-szący: „Myśmy tu nie przyszli, myśmy tu wrócili”. Ten ostatni przykład ma, swo-ją drogą, również współczesną konty-nuację. W wielkopolskiej miejscowości Krzyż w 1995 roku na rynku stanął głaz narzutowy z tablicą o treści „W 50. rocz-nicę powrotu ziem krzyskich do macie-rzy” (wspomina o tym Anna Wylegała w wydanej niedawno książce „Przesie-dlenia a pamięć. Studium (nie)pamięci społecznej na przykładzie ukraińskiej Galicji i polskich «Ziem Odzyskanych»”).

Z jednej strony lepiono więc powo-jenne tożsamości z tego, co narzucało państwo i z tego, co udało się zacho-wać większym, bardziej zintegrowa-nym grupom przesiedleńców. Z drugiej – proces ten odbywał się w bardzo spe-cyficznych „dekoracjach”, wśród obce-go kulturowo, stopniowo oswajanego krajobrazu, przekształcanego dodatko-wo przez panujący ustrój. W tym pat-chworku dorastały kolejne pokolenia, przyjmując go za stan naturalny, nie do-magając się wyjaśnień. Czy nie jest za-tem prawdą, że w ideę „małych ojczyzn” na terenach powojennych przesiedleń wpisana jest pewnego rodzaju obcość, potrzeba wypełnienia nową treścią elementów wyrwanych z rzeczywisto-ści lub niepasujących do niej? Zamiast

W budynku Izby Pamiątek Regionalnych

w Ząbkowicach Śląskich znajduje się

ekspozycja zatytułowana „Śladami

doktora Frankensteina”.

9

„małych ojczyzn” mamy tu „małe obczy-zny” – naznaczone pewnym brakiem, wciąż potrzebujące wypracowania no-wej narracji. Takiej, która umożliwiłaby włączenie w mozaikę lokalnej pamięci elementów zastanego siedemdziesiąt lat temu krajobrazu i tych, którzy ów krajobraz tworzyli.

Pamięć skrojona na miarę

Widać już pierwsze jaskółki zwrotu ku nowym sposobom pamiętania o prze-szłości i jej upamiętniania. Profesor Ma-ria Lewicka, badająca zależności między przywiązaniem do miejsca a świadomo-ścią jego historii, podkreśla, że młode pokolenia nie mają problemu z przy-pominaniem o niemieckiej historii swo-ich rodzinnych stron. Taka postawa nie tylko wzmacnia ich poczucie przynależ-ności, ale sprzyja również niwelowaniu postaw ksenofobicznych: im więcej wie-my o historii danego miejsca, tym więk-szą bierzemy za nie odpowiedzialność, uwzględniając jego złożoną specyfikę ja-ko coś naturalnego.

Ciekawym tego przykładem jest też opublikowany w marcu 2015 roku w „Rzeczpospolitej” tekst Kazimie-rza Kleiny, senatora ze Słupska, któ-ry postuluje powołanie w tym mieście Centrum Osadników. Centrum „ma być naszą zbiorową pamięcią o tych, którzy stracili swoje domy i zaczęli je

budować na nowo. Ma przypominać hi-storię tworzenia nowej tożsamości tak zwanych Ziem Odzyskanych. Ich kul-tury, gospodarki, więzów społecznych, a z czasem zwyczajów i tradycji" – pisze Kleina i dodaje, że misją Centrum było-by tworzenie wspólnej narracji i pola do pojednania wszystkich, którzy w wyni-ku powojennego rozkładu sił politycz-nych musieli opuścić swoje domy: od Polaków, przez Łemków i Ukraińców, po Niemców. Pamiętać trzeba też o organi-zacjach takich jak chociażby olsztyńska Borussia, które jako pierwsze zauwa-żyły opisane tu luki w pamięci lokalnej i od lat prowadzą działania animacyjne i badawcze, konsekwentnie wypełniając te puste miejsca treścią.

Dlaczego wciąż łatwiej zbudować lo-kalną legendę wokół oswojonej posta-ci literackiej, niż w słowa przyśpiewki o rodzinnej wiosce wpleść historię tych, w których domach zamieszkali-śmy? Opowieść o przyjściu potrzebna jest nie tylko bezpośrednim potomkom przesiedleńców. Musi się w niej zna-leźć miejsce zarówno dla tych, którzy nadeszli, jak i tych, których zastąpili. Opowiedziana, będzie jak dobrze skro-jona podszewka – mocna, trzymająca formę całego ubrania, bez której traci ono na jakości.

Rafał Kucharczukzuwiu.toxic.pl

Dorota Borodajjest animatorką kultury, pracuje w Towarzystwie Inicjatyw Twórczych „ę”.

28

cena: 15 pln (w tym 5% VAT)