KOCHAM TO, CO ROBIĘ - Alma Mater · się czuję. Nie mam wielkich wymagań wobec życia. Nie...

6
80 ALMA MATER nr 130–131 KOCHAM TO, CO ROBIĘ... W dniu 3 października 2010 roku obchodził Pan piękny jubileusz – 70. rocznicę urodzin. W przeddzień tego święta rodzina, przyjaciele, bliscy znajomi i współpracownicy ze- brali się w dworku w Modlnicy, by złożyć Panu najlepsze ży- czenia. Tego słonecznego dnia wiele mówiono o Pana zasłu- gach na polu nauki, kultury i szkolnictwa wyższego. Wśród przysłanych Panu licznych listów gratulacyjnych był adres od prezydenta RP Bronisława Komorowskiego oraz pryma- sa Polski Józefa Kowalczyka... To były niezapomniane chwile, które miałem możliwość spę- dzić w gronie tylu bliskich mi osób, ile mógł pomieścić dworek w Modlnicy. Wielką radość sprawili mi swą obecnością także goście spoza Krakowa, w tym byli rektorzy współpracujący ze mną podczas pełnienia przeze mnie funkcji przewodniczącego Konferencji Rektorów Akademickich Szkół Polskich. Przy- znam, że byłem zaskoczony adresem prezydenta RP Bronisła- wa Komorowskiego, a wzruszyłem się słowami, które zawarł w swoim liście mój wieloletni przyjaciel (jesteśmy absolwen- tami tego samego Liceum Ogólnokształcącego w Radłowie!), a obecnie prymas Polski, ksiądz arcybiskup Józef Kowalczyk. Siedemdziesiąte urodziny to moment w życiu człowieka, który obliguje do szczególnego obrachunku z samym sobą. Dla- tego dobrze mieć poczucie, że jest się wciąż w gronie przyjaciół. Wówczas łatwiej rozpoczynać kolejny dziesiątek, tym bardziej że będzie on już związany z moim odejściem z pracy dydaktycz- nej na uczelni. Najpiękniejsze życzenia popłynęły od wnuków: Urszuli, Filipa i Tymka... Życzyli mi stu lat życia. A ja dodaję: koniecznie z VAT-em! I mam nadzieję, że to się spełni, bo moje plany naukowe są bar- dzo bogate. Jubileusze są doskonałą okazją do podróży w przeszłość. Czy mogę zatem prosić o kilka wyjątkowych wspomnień z lat młodzieńczych... Zawsze z wielkim sentymentem wspominam moją pierwszą wy- prawę do Krakowa. Miałem wtedy 14 lat i przyjechałem tu jako członek chóru szkolnego. Występ odbywał się w Domu Żołnierza. Pamiętam chwile radości, które przeżywałem, kiedy w pierwszych Rozmowa z prof. Franciszkiem Ziejką, przewodniczącym Społecznego Komitetu Odnowy Zabytków Krakowa, rektorem Uniwersytetu Jagiellońskiego w latach 1999–2005 dniach lipca 1958 roku dostałem się na studia na Uniwersytet Ja- gielloński. Prosto z dworca pobiegłem wtedy do Collegium No- vum, gdzie przy dziekanacie filologicznym rozwieszone były listy przyjętych na pierwszy rok. Znalazłem się na miejscu 110.! Ale kiedy niedługo potem opuszczałem dom rodzinny, prze- pełniony byłem pewnym żalem, a także niepewnością, bo prze- cież nie miałem pojęcia, co mnie w Krakowie czeka. Wiedzia- łem tylko, że rozpoczynam nowy etap w życiu. Z Radłowa do Bogumiłowic przyjechałem z ojcem, który zaprzągł jedynego konia, jakiego wówczas miał, i dziesięć kilo- metrów wiózł mnie zwyczajnym wiejskim wozem. Stamtąd do Krakowa pojechałem już pociągiem. Pamiętam, że była wów- czas ładna pogoda. Jako tzw. „wyprawę” na nową drogę życia dostałem od rodziców poduszkę, którą przywiozłem w walizce. A wyjątkowe wspomnienia z czasu studiów? Na drugim roku studiów prawie cała moja grupa, którą od początku prowadził prof. Wacław Kubacki, należała do Klubu Miłośników Teatru, działającego w Pałacu pod Baranami. Ini- cjatorką tego przedsięwzięcia była redaktor Krystyna Zbijew- ska. Pamiętam, że w ramach tych zajęć mogliśmy kilka razy uczestniczyć w próbach spektakli teatralnych w Teatrze im. Juliusza Słowackiego; to dzięki prof. Kubackiemu – jego przy- jaciel, Bronisław Dąbrowski, był tam dyrektorem naczelnym i artystycznym. Dzięki temu kilkunastoosobową grupą pozna- waliśmy warsztat teatralny od podszewki, asystując we wszyst- kich bodaj próbach (od czytanej do generalnej) jednej ze sztuk Leona Kruczkowskiego. Poza tym, chyba na pierwszym roku, podjąłem decyzję, że muszę nauczyć się tańczyć, i zapisałem się na kurs tańca do prof. Mariana Wieczystego. Dotrwałem chyba do trzeciego stopnia. Ta umiejętność była bardzo przydatna na wieczorkach ta- necznych w Rotundzie, a zwłaszcza na jednym z nich, kiedy poznał Pan swą przyszłą żonę... Kiedyś, w rozmowie z kolegami ze studiów – z niektórymi do dziś spotykam się lub utrzymuję korespondencyjny kontakt – podjąłem zobowiązanie, że ożenię się tylko z dziewczyną, któ- rą poznam w Rotundzie. I faktycznie, tak się złożyło, że w 1966 roku moja późniejsza żona, wówczas studentka biologii, jeden jedyny raz przyszła do Rotundy i wtedy się poznaliśmy. A. Wojnar

Transcript of KOCHAM TO, CO ROBIĘ - Alma Mater · się czuję. Nie mam wielkich wymagań wobec życia. Nie...

80 ALMA MATER nr 130–131

KOCHAM TO, CO ROBIĘ...

□ W dniu 3 października 2010 roku obchodził Pan piękny jubileusz – 70. rocznicę urodzin. W przeddzień tego święta rodzina, przyjaciele, bliscy znajomi i współpracownicy ze-brali się w dworku w Modlnicy, by złożyć Panu najlepsze ży-czenia. Tego słonecznego dnia wiele mówiono o Pana zasłu-gach na polu nauki, kultury i szkolnictwa wyższego. Wśród przysłanych Panu licznych listów gratulacyjnych był adres od prezydenta RP Bronisława Komorowskiego oraz pryma-sa Polski Józefa Kowalczyka...

■ To były niezapomniane chwile, które miałem możliwość spę-dzić w gronie tylu bliskich mi osób, ile mógł pomieścić dworek w Modlnicy. Wielką radość sprawili mi swą obecnością także goście spoza Krakowa, w tym byli rektorzy współpracujący ze mną podczas pełnienia przeze mnie funkcji przewodniczącego Konferencji Rektorów Akademickich Szkół Polskich. Przy-znam, że byłem zaskoczony adresem prezydenta RP Bronisła-wa Komorowskiego, a wzruszyłem się słowami, które zawarł w swoim liście mój wieloletni przyjaciel (jesteśmy absolwen-tami tego samego Liceum Ogólnokształcącego w Radłowie!), a obecnie prymas Polski, ksiądz arcybiskup Józef Kowalczyk.

Siedemdziesiąte urodziny to moment w życiu człowieka, który obliguje do szczególnego obrachunku z samym sobą. Dla-tego dobrze mieć poczucie, że jest się wciąż w gronie przyjaciół. Wówczas łatwiej rozpoczynać kolejny dziesiątek, tym bardziej że będzie on już związany z moim odejściem z pracy dydaktycz-nej na uczelni.

□ Najpiękniejsze życzenia popłynęły od wnuków: Urszuli, Filipa i Tymka...

■ Życzyli mi stu lat życia. A ja dodaję: koniecznie z VAT-em! I mam nadzieję, że to się spełni, bo moje plany naukowe są bar-dzo bogate.

□ Jubileusze są doskonałą okazją do podróży w przeszłość. Czy mogę zatem prosić o kilka wyjątkowych wspomnień z lat młodzieńczych...

■ Zawsze z wielkim sentymentem wspominam moją pierwszą wy-prawę do Krakowa. Miałem wtedy 14 lat i przyjechałem tu jako członek chóru szkolnego. Występ odbywał się w Domu Żołnierza. Pamiętam chwile radości, które przeżywałem, kiedy w pierwszych

Rozmowa z prof. Franciszkiem Ziejką, przewodniczącym Społecznego Komitetu Odnowy Zabytków Krakowa,rektorem Uniwersytetu Jagiellońskiego w latach 1999–2005

dniach lipca 1958 roku dostałem się na studia na Uniwersytet Ja-gielloński. Prosto z dworca pobiegłem wtedy do Collegium No-vum, gdzie przy dziekanacie fi lologicznym rozwieszone były listy przyjętych na pierwszy rok. Znalazłem się na miejscu 110.!

Ale kiedy niedługo potem opuszczałem dom rodzinny, prze-pełniony byłem pewnym żalem, a także niepewnością, bo prze-cież nie miałem pojęcia, co mnie w Krakowie czeka. Wiedzia-łem tylko, że rozpoczynam nowy etap w życiu.

Z Radłowa do Bogumiłowic przyjechałem z ojcem, który zaprzągł jedynego konia, jakiego wówczas miał, i dziesięć kilo-metrów wiózł mnie zwyczajnym wiejskim wozem. Stamtąd do Krakowa pojechałem już pociągiem. Pamiętam, że była wów-czas ładna pogoda. Jako tzw. „wyprawę” na nową drogę życia dostałem od rodziców poduszkę, którą przywiozłem w walizce.

□ A wyjątkowe wspomnienia z czasu studiów?

■ Na drugim roku studiów prawie cała moja grupa, którą od początku prowadził prof. Wacław Kubacki, należała do Klubu Miłośników Teatru, działającego w Pałacu pod Baranami. Ini-cjatorką tego przedsięwzięcia była redaktor Krystyna Zbijew-ska. Pamiętam, że w ramach tych zajęć mogliśmy kilka razy uczestniczyć w próbach spektakli teatralnych w Teatrze im. Juliusza Słowackiego; to dzięki prof. Kubackiemu – jego przy-jaciel, Bronisław Dąbrowski, był tam dyrektorem naczelnym i artystycznym. Dzięki temu kilkunastoosobową grupą pozna-waliśmy warsztat teatralny od podszewki, asystując we wszyst-kich bodaj próbach (od czytanej do generalnej) jednej ze sztuk Leona Kruczkowskiego. Poza tym, chyba na pierwszym roku, podjąłem decyzję, że muszę nauczyć się tańczyć, i zapisałem się na kurs tańca do prof. Mariana Wieczystego. Dotrwałem chyba do trzeciego stopnia.

□ Ta umiejętność była bardzo przydatna na wieczorkach ta-necznych w Rotundzie, a zwłaszcza na jednym z nich, kiedy poznał Pan swą przyszłą żonę...

■ Kiedyś, w rozmowie z kolegami ze studiów – z niektórymi do dziś spotykam się lub utrzymuję korespondencyjny kontakt – podjąłem zobowiązanie, że ożenię się tylko z dziewczyną, któ-rą poznam w Rotundzie. I faktycznie, tak się złożyło, że w 1966 roku moja późniejsza żona, wówczas studentka biologii, jeden jedyny raz przyszła do Rotundy i wtedy się poznaliśmy.

A. W

ojn

ar

81ALMA MATER nr 130–131

Rotundę pamiętam jako miły klub, w którym niemal we wszystkie soboty, z wyjątkiem adwentu i Wielkiego Postu, spo-tykała się znaczna gromada studentów ze wszystkich uczelni krakowskich. Mam stamtąd wiele dobrych wspomnień. Podob-nie zresztą jak z Żaczka, który podczas studiów stał się w pew-nym sensie moim nowym domem. W nim człowiek właściwie na nowo się kształtował. To była dobra szkoła życia...

Kiedy wspominam spotkania z kolegami, to przed oczami po-jawia mi się bar usytuowany na rogu ulic Piłsudskiego i Straszew-skiego, gdzie po zajęciach odbywaliśmy długie rozmowy przy pi-wie... Dlatego też z pewnym żalem przyglądam się teraz pracom wyburzeniowym budynku, w którym ów bar funkcjonował.

W mojej pamięci zachowały się też momenty zaskakujące, jak choćby ten, kiedy w kilka dni po obronie pracy magisterskiej, która odbyła się 21 czerwca 1963 roku, otrzymałem pismo od pana Romana Kwiatkowskiego, jedynego wówczas pracownika administracyjnego w Katedrze Historii Literatury Polskiej UJ, z informacją, że decyzją prof. Kubackiego zostałem skierowa-ny na staż asystencki. Co prawda, po trzech miesiącach okazało się, że jednak tego stażu nie mam i musiałem szukać innej pracy, ale sam fakt, że prof. Wacław Kubacki spośród licznego grona swoich studentów wybrał wtedy właśnie mnie – był dla mnie sympatycznym zaskoczeniem. Pracę na Uczelni rozpocząłem 1 listopada 1963 roku. Obfi towała ona w różne, lepsze i gorsze, chwile, ale nade wszystko pozwoliła mi się spełnić. A swoją dro-gą, nigdy nie przypuszczałem, że zostanę na Uniwersytecie.

□ Gdyby dziś rozpoczynał Pan studia, jaki kierunek wybrałby Pan z przebogatej oferty naszej Uczelni?

■ Oczywiście, wybrałbym to samo, czyli polonistykę. Rodzi-ce chcieli, abym został księdzem, ale ja nie miałem powołania. Chciałem spróbować sił w Wyższej Szkole Morskiej w Gdyni. Było to romantyczne marzenie młodego chłopaka, którego dwaj starsi bracia mieszkali już w Gdyni. Podobała mi się perspekty-wa przygody, podróży, ale nie zdawałem sobie sprawy z tego, ile taki zawód kosztuje wyrzeczeń. Zbierałem nawet kolejne nume-ry miesięcznika „Morze”, które później, niestety, gdzieś prze-padły. Tak więc pierwsze do-kumenty, jeszcze przed maturą, składałem w Gdyni, o ile dobrze pamiętam przy ul. Czerwonych Kosynierów. Nie przyjęto mnie jednak ze względu na moje wa-runki fi zyczne (za mała waga!). W ostatnim roku nauki w liceum nauczyciele namawiali mnie, bym poszedł na politechnikę, ale w końcu zdecydowałem, że będę studiować historię. Wypełniłem już nawet papiery, ale w nocy tuż przed ich wysłaniem zmie-niłem zdanie i ostatecznie posta-nowiłem ubiegać się o przyjęcie na polonistykę. Historia jednak pozostała moim hobby, dlatego też teraz tak chętnie do niej wra-cam.

□ Pełnił Pan wiele ważnych funkcji administracyjnych, między innymi kierownika katedry, dziekana, prorektora, rektora, przewodniczącego KRASP, obecnie jest Pan prze-wodniczącym Społecznego Komitetu Odnowy Zabytków Krakowa. Co jest dla Pana najważniejsze w pracy?

■ Często powtarzam, że jestem człowiekiem urodzonym pod szczęśliwą gwiazdą, bo kocham to, co robię. Oczywiście, w ży-ciu zdarzały mi się również prace „z musu”, na przykład kiedy w spółdzielni Żaczek dostałem z kolegą do wyładunku wagon węgla przy ul. Kamiennej. To były jednak sytuacje wyjątkowe, kiedy trzeba było zarobić pieniądze na utrzymanie.

Zatem, po pierwsze, trzeba kochać swoją pracę, zwłaszcza jeśli to praca naukowa.

Poza tym niezwykle ważna jest konsekwencja w działaniu. Także sprawa odpowiedniej organizacji czy też podziału pracy pomiędzy współpracowników bądź podwładnych. Niezbędna jest łatwość i szybkość podejmowania decyzji. Złe są decyzje podejmowane natychmiast, bez jakiegokolwiek zastanowienia się, ale znacznie gorzej, gdy z podjęciem decyzji niepotrzebnie się zwleka. Ważna jest także odwaga w podejmowaniu niepopu-larnych decyzji.

Dobrze pamiętam, na przykład, moją walkę z wieloetato-wością na uczelniach wyższych. Wydawało się, że to walka z wiatrakami. Tematem zainteresowałem się przypadkowo pod-czas rozmowy z jednym z profesorów z Warszawy, który po-wiedział mi, że jest zatrudniony na sześciu etatach – jeden miał na uniwersytecie, drugi w szkole pod Warszawą, a do czterech kolejnych miejsc podał tylko swoje nazwisko i numer konta. Dla mnie to było coś porażającego, czego nie mogłem zrozumieć. Nie ukrywam, że moja walka z tym problemem przysporzyła mi wielu wrogów. Ale warto było. Po pewnym czasie przyjęto rozwiązanie kompromisowe, polegające na tym, że wolno pra-cować na drugim etacie, natomiast na pracę na trzecim trzeba mieć zgodę władz uczelni. Mam nadzieję, że planowana obecnie zmiana ustawy defi nitywnie rozwiąże także i tę sprawę.

Ważne jest, by nie działać wbrew sobie, by być uczciwym wobec samego siebie, bronić swojego zdania, jeśli się jest prze-

Uczestnicy jubileuszowego spotkania w Modlnicy

82 ALMA MATER nr 130–131

konanym o jego słuszności. Cenna jest także zdolność do kompro-misu. Czasem warto zrobić krok do tyłu, po to by później, w innych okolicznościach, pójść dwa kroki do przodu. W moim przypadku na taki kompromis musiałem iść na przykład podczas rozbudowy Biblioteki Jagiellońskiej czy budowy Auditorium Maximum.

Zarządzanie uczelnią nie sprawiało mi kłopotu, bo chyba dość dobrze radziłem sobie właśnie we wszystkich tych kwe-stiach. Miałem jeszcze to szczęście, że zazwyczaj dobierałem sobie dobrych współpracowników i miałem do nich zaufanie.

Poza tym jest jeszcze jedna ważna rzecz – zawsze łatwiej jest pracować, kiedy człowiek się uśmiecha.

□ A co jest najważniejsze dla Pana w życiu?

■ Zdrowie i rodzina. Cóż, tak poukładało się w moim życiu, że od dziesięciu lat jestem wdowcem. Ale mam bardzo dobre dzieci i wnuki. Utrzymuję z nimi codzienny kontakt i nie wyobrażam sobie dnia bez telefonu od nich. Na zdrowie nie narzekam, dużo pracuję, pamięć mi służy, nadal mam wiele planów naukowych. Ponadto niezwykle cenię sobie to, że mam przyjaciół.

□ Jest Pan dumny ze swoich dzieci?

Oczywiście. Córka rozwija swoje talenty w zakresie medycyny, a konkretniej w stomatologii. To był jej wybór. Podobnie jak syna, który został prawnikiem. Najważniejsze jest to, że mamy wzajemne zaufanie do siebie i tworzymy zgodną rodzinę.

□ Może wnuczka lub któryś z Pana wnuków wybierze polo-nistykę lub historię?

■ Jeszcze za wcześnie, by wyrokować, ale chyba jednak tak się nie stanie. Wnuczka ma w tej chwili 14 lat, a jej zainteresowa-nia koncentrują się raczej na naukach przyrodniczych. Chłopcy uwielbiają sport, a konkretnie piłkę nożną. Deklarują, że dadzą mi powody do dumy, kiedy będą grać w reprezentacji Polski. Zobaczymy.

□ Jest Pan bardzo aktywnym człowiekiem – na Uczelni jest Pan kierownikiem katedry, prowadzi Pan wykłady, se-

minarium, wydaje Pan kolejne książki. Po-wszechnie wiadomo, że najchętniej niemal każdą wolną chwilę przeznaczyłby Pan na pracę w Bibliotece Jagiellońskiej lub przy swoim domowym komputerze. Ale znajduje Pan także czas na to, by pełnić funkcję szefa SKOZK, co wiąże się z częstymi dyżurami, spotkaniami, uczestnictwem w komisjach odbioru itp. Regularnie chodzi Pan do te-atru, fi lharmonii, odwiedza wystawy, a na-wet... uprawia kwiaty na balkonie. Jak udaje się Panu to wszystko pogodzić?

■ Generalnie rzecz biorąc, potrafi ę panować nad czasem. Wykształciłem w sobie pewne nawyki, jak na przykład to, że codziennie muszę napi-sać choćby jedną stronę tekstu, bo inaczej źle się czuję. Nie mam wielkich wymagań wobec życia. Nie tęsknię za tak zwanym życiem wiel-koświatowym. Bardzo cenię sobie natomiast

kontakty z ludźmi, a już prawdziwą przyjemność sprawiają mi spotkania czy rozmowy z bliskimi osobami.

Jeśli chodzi o kwiaty – to one mnie po prostu lubią. Podob-nie zresztą jak mój kanarek, z którym jestem zaprzyjaźniony. Kwiaty, nawet takie bardzo wymagające, świetnie u mnie rosną, podobno mam do nich rękę. To taka namiastka ogródka, którego nie posiadam. Co prawda po stanie wojennym mieliśmy z żoną działkę. Pracowaliśmy na niej intensywnie już od wiosny, co dawało nam wiele radości, tak się jednak najczęściej składało, że plony zbierali sąsiedzi.

W tej chwili jestem współwłaścicielem domku w Wysowej i bardzo lubię wyjazdy rodzinne w tamte strony. W lipcu i sierp-niu moją pasją są jeszcze wyprawy na grzyby. A praca w Spo-łecznym Komitecie Odnowy Zabytków Krakowa, którą wyko-nuję całkowicie społecznie, daje mi ogromną satysfakcję.

□ Czy nadal zaczyna Pan dzień przed 6 rano?

■ Wstaję mniej więcej wtedy, kiedy wstaje słońce. Ale nie kładę się spać, kiedy ono zachodzi. Szkoda mi tracić tak pięknego wi-doku, jakim jest wschód słońca z okna mojego mieszkania. Poza tym lubię rano pracować.

□ Lubi Pan też wyzwania i potrafi stawiać czoło trudnym problemom. Kiedy w 1979 roku na Uniwersytecie w Lizbo-nie zakładał Pan lektorat języka polskiego, w ciągu zaledwie kilku miesięcy nauczył się Pan języka portugalskiego. Tych wyzwań nie brakowało Panu zwłaszcza podczas pełnienia funkcji prorektora i rektora Uniwersytetu Jagiellońskiego, kiedy rozbudowywał Pan uniwersytecki kampus, Bibliotekę Jagiellońską, przygotowywał jubileusz 600-lecia odnowienia UJ, budował Auditorium Maximum... Ma Pan wiele powo-dów do satysfakcji ze swoich dokonań. Z których jest Pan najbardziej dumny?

■ Dumny mogę być z moich książek. Natomiast jeśli chodzi o pracę prorektora czy rektora, to właściwie nigdy nie ma sukce-su indywidualnego. Zawsze jest to sukces zbiorowy. To prawda, że przypisuje mi się, że doprowadziłem do uchwalenia ustawy o fi nansowaniu Kampusu 600-lecia Odnowienia UJ. W rzeczy

Otwarcie nowego budynku Instytutu Biologii Molekularnej i Biotechnologii na Kampusie 600-lecia Odnowienia UJ; 12 października 2001 r.

A. W

ojn

ar

ALMA MATER nr 130–131

samej, ja byłem wówczas rektorem Uniwersytetu, ale w tę akcję włączona była spora gromada ludzi. Z jednej strony działał po-mysłodawca Kazimierz Barczyk – ówczesny podsekretarz stanu w kancelarii premiera Jerzego Buzka, z drugiej poseł Stanisław Kracik, który zgłaszał w Sejmie ustawę przygotowaną wcześniej w moim gabinecie. Zawsze będę podkreślał, że dla tej sprawy naprawdę ogromne zasługi oddał mój ówczesny zastępca prof. Wojciech Froncisz, a także obecny kanclerz UJ dr Tadeusz Skar-bek. Z nimi z kolei współpracował cały sztab kolejnych osób, między innymi Teresa Kozera, Jerzy Boruta i wielu innych. Ten sukces fi rmuję swoim nazwiskiem zatem ze względu na zajmo-wane wówczas stanowisko. To prawda, że byłem wtedy bardzo konsekwentny, ale wszystkiego nie zdołałbym zrobić sam. Z ko-lei przy budowie Auditorium Maximum swój wielki udział miał mój zastępca drugiej kadencji, a obecny rektor UJ prof. Karol Musioł, który objął funkcję prorektora ds. rozwoju po prof. Woj-ciechu Fronciszu. Owszem, kiedy jeszcze byłem prorektorem, uparłem się, żeby rozbudować i uratować Bibliotekę Jagielloń-ską. I to się udało. Podobnie było z budową Auditorium Maxi-mum. Tym swoim uporem przysporzyłem sobie wielu wrogów, ale nie żałuję, bo było warto.

A jeśli już Pani pyta o sukces, to za największy poczytuję sobie to, że uratowałem przez wycięciem dąb szypułkowy, który rośnie przy Auditorium Maximum. Pamiętam długą i na swój sposób dramatyczną rozmowę z projektantem tego obiektu, in-żynierem Stanisławem Deńką, z której wynikało, że nic się nie da zrobić. Wziąłem wtedy ołówek i na projekcie wyciąłem ka-wałek budynku, co dla mnie było rozwiązaniem najprostszym. Udało się. Później bałem się tylko, że dąb uschnie podczas rea-lizacji tego wielkiego przedsięwzięcia, ale pracujący tam robot-nicy dbali o niego bardzo solidnie. Dziś drzewo pięknie rośnie, a na pamiątkę szczęśliwego zakończenia sprawy, decyzją rekto-ra Karola Musioła, nadano mu imię Franciszek.

□ Czternaście lat temu z Pana inicjatywy powstało czasopis-mo Uniwersytetu Jagiellońskiego „Alma Mater”. Początko-wo ukazywało się jako kwartalnik, potem przekształciło się w dwumiesięcznik, by tuż przed jubileuszem 600-lecia odno-wienia UJ stać się miesięcznikiem. W jakim kierunku Pana zdaniem powinno rozwijać się to pismo, by być atrakcyjnym dla bardzo wymagającego dziś współczesnego czytelnika?

■ Dobrze, że to pismo powstało. Od wielu przedstawicieli in-nych uniwersytetów słyszę, że jest jednym z najlepszych pism akademickich w Polsce, że ma bardzo ładny dorobek. To na-turalne, że pismo musi się zmieniać, dostosowywać do gustów i wymagań czytelników. Uważam, że najlepszym rozwiązaniem jest mariaż artykułów popularnonaukowych, dotyczących ba-dań, z tekstami poświęconymi wyjątkowym postaciom z Uni-wersytetu, zarówno tym współczesnym, jak i tym historycznym. Czytelnicy potrzebują różnorodności. Moim zdaniem byłoby idealnie, gdyby te elementy ze sobą współgrały tak, by żaden z nich nie przeważał.

To powinna być wizytówka całego Uniwersytetu. Także stu-dentów. Ale oni nie powinni dominować. Studenci mają przecież swoje pisma. W moim przekonaniu „Alma Mater” powinno być adresowane zarówno do nauczycieli akademickich, jak i do stu-dentów, pracowników administracyjnych, absolwentów, a także do licznego grona przyjaciół Uniwersytetu, którzy nie są bezpo-

średnio związani z naszą Uczelnią, ale którzy chcieliby zdoby-wać o niej informacje, nie tylko te dotyczące wydarzeń z ostat-nich miesięcy. Pismo powinno pozyskiwać kolejnych przyjaciół Uczelni w różnym wieku i skupiać ich wokół naszych spraw.

Celem „Alma Mater” ma być promocja Uniwersytetu, który od 646 lat działa w Krakowie. Stąd potrzeba otwarcia się pisma również na tematy krakowskie. Może raz w roku powinien uka-zywać się numer w języku angielskim przygotowany wyłącznie pod kątem czytelników zagranicznych?

□ Jest Pan także pomysłodawcą utworzenia krypty wielkich Polaków w podziemiach kościoła św.św. Piotra i Pawła, jed-nogłośnie został Pan wybrany na przewodniczącego Rady Fundacji „Panteon Narodowy”. Jeśli wszystko przebiegać będzie zgodnie z planem, to we wrześniu 2012 roku zakończy się pierwszy etap tego wyjątkowego przedsięwzięcia. Wokół jakich prac skoncentrowane są obecnie działania Fundacji?

■ Projekt stworzenia krypt wielkich Polaków w podziemiach kościoła świętych apostołów Piotra i Pawła przyszedł mi do głowy, gdy okazało się, że ojcowie paulini wycofali się z roz-budowy Krypty Zasłużonych na Skałce. Zaproponowałem wówczas nową formułę Fundacji, do której weszło 11 uczel-ni krakowskich oraz Polska Akademia Umiejętności i kuria metropolitalna krakowska. Fundacja została zarejestrowa-na w Krajowym Rejestrze Sądowym. Władze Uniwersytetu Jagiellońskiego udostępniły dla niej lokal przy ul. Kanoni-czej, składający się z dwóch niewielkich pokoi. Oczywiście, mamy pewne problemy, jak to zawsze na początku. Na razie nie mamy źródeł dochodu na utrzymanie biura Fundacji. Ale dzięki dotacji prezydenta Krakowa podjęto w obiekcie prace wykopaliskowe. Mamy nadzieję, że po wyborach samorządo-wych wreszcie nastanie dla nas bardziej sprzyjająca atmosfera, że uda się wreszcie nasz projekt włączyć do zadań fi nanso-wanych przez Urząd Marszałkowski Województwa Małopol-skiego. Chodzi nam o sfi nansowanie tego projektu przede wszystkim z funduszy europejskich. Mam nadzieję, że uda się nam zdobyć także pewne środki z Narodowego Funduszu Re-waloryzacji Zabytków Krakowa. Wciąż mam nadzieję, że uda się otworzyć owe krypty wielkich Polaków jesienią 2012 roku, w 400. rocznicę śmierci księdza Piotra Skargi, ich patrona. Nie nazywam owych krypt panteonem, bo w moim przekona-niu panteon krakowski ma swą specyfi kę, której nie posiada ani panteon westminsterski, ani paryski. Nasz panteon trochę zbliża się do panteonu włoskiego. We Włoszech składa się on z dwóch części: panteonu rzymskiego oraz fl orenckiego (w obu spoczywają wybitni twórcy kultury światowej). W Krakowie

84 ALMA MATER nr 130–131

mamy panteon złożony z co najmniej pięciu części: na Wawe-lu mamy bowiem nekropolię królewską, ale także nekropolię wielkich bohaterów narodowych i Kryptę Wieszczów. Nadto istnieje Krypta Zasłużonych na Skałce. Teraz dochodziłaby właśnie ta piąta część Panteonu Narodowego: krypty wielkich Polaków w podziemiach kościoła św.św. Piotra i Pawła. Nie chciałbym jednak, abyśmy budowali ten panteon przeciwko komuś. Jestem człowiekiem dialogu i uważam, że należy trzy-mać się pewnej zasady, wypracowanej przez naszych przod-ków jeszcze w XIX wieku: że w krakowskim panteonie obok królów spoczywają najwięksi twórcy kultury, sztuki, literatury i nauki. Dla wybitnych polityków przewidziano swego czasu krypty pod katedrą św. Jana Chrzciciela w Warszawie. Spoczy-wają tam prochy Gabriela Narutowicza, Ignacego Jana Pade-rewskiego, Kazimierza Sosnkowskiego, Ignacego Mościckie-go. Sądziłem, że ta tradycja będzie kontynuowana. Okazało się jednak, że decyzja metropolity krakowskiego z kwietnia 2010 roku zburzyła ten porządek. W obecnej sytuacji nic jednak nie stoi na przeszkodzie, by w przyszłości wielkich naszych po-lityków można grzebać czy to w katedrze warszawskiej, czy w świątyni Opatrzności Bożej, w której pochowano między innymi ostatniego prezydenta RP na uchodźstwie Ryszarda Kaczorowskiego. Wierzę, że znajdziemy porozumienie. Bo przecież chodzi też o to, by ci wielcy nasi rodacy stanowili dla młodych ludzi wzorce osobowe, zwłaszcza w dzisiejszych cza-sach, kiedy rodzina w całej Europie przeżywa pewien kryzys. Jestem przekonany, że wielcy Polacy, którzy swoim talentem, swoimi dziełami rozsławili Polskę w całym świecie, mogą stać

się trwałymi fi larami, na których opierać się będzie tożsamość narodowa naszych kolejnych pokoleń.

□ Lubi Pan podróże, odwiedził Pan wiele wyjątkowych miejsc na świecie. Proszę wymienić trzy miasta, w których mógłby Pan zamieszkać na stałe.

■ Kraków, Kraków i Kraków. Nie wyobrażam sobie mieszka-nia na stałe gdzie indziej niż w Krakowie. Nawet w Paryżu, do którego jeżdżę dość często ze względu na funkcje, które tam pełnię. Kiedyś proponowano mi, abym pozostał w Prowansji i pracował na Uniwersytecie w Aix-en-Provence, ale się nie zdecydowałem. Lubię podróżować, ale moje miejsce jest tu. Byłaby to dla mnie straszliwa kara, gdybym musiał stąd wy-jechać.

□ W takim razie – jako podróżnik, a jednocześnie znawca i miłośnik Krakowa – proszę powiedzieć, czego Pana zda-niem brakuje w naszym mieście?

■ Krakowowi brakuje odpowiednich rozwiązań komunikacyj-nych, które pozwoliłyby jego mieszkańcom normalnie funk-cjonować. Przede wszystkim mam tu na myśli domknięcie wielkiej obwodnicy miasta. To sprawa najważniejsza. Bardzo doskwiera nam brak planu zagospodarowania. Nie może być tak, żeby przez tyle lat miasto nie miało takiego planu! Dziś powstają straszliwe osiedla, na których blok stawia się przy bloku. Nasi politycy doprowadzili do absurdu, anulując do-tychczasowe plany rozwoju miast z dnia na dzień w sytuacji, kiedy nie było nowych. To dało asumpt do tej dzikiej zabudo-wy terenu, która w tej chwili przybrała monstrualne wymiary. Wystarczy przyjrzeć się temu, co stało się po lewej stronie ul. Grota-Roweckiego.

Poza tym, od lat powtarzam, że zamiast wprowadzać samo-chody do centrum, należy je stąd wyprowadzić. Czy napraw-dę nie można wykorzystać podziemi Błoń na wielki parking? W Rzymie autokary podjeżdżają na obrzeża Watykanu i za-trzymują się w podziemnych parkingach, skąd turyści prze-mieszczają się w stronę centrum. Czy nie możemy skorzystać z tamtych doświadczeń?

Kraków z lotu ptaka…

P. K

ozi

Prof. Franciszek Ziejka w rozmowie z dyrektorem Wydziału Kultury i Dziedzictwa

Narodowego UMK Stanisławem Dziedzicem, 18 listopada 2010 r. podczas spotkania

w Śródmiejskim Ośrodku Kultury

A. W

ojn

ar

85ALMA MATER nr 130–131

KRAKÓW I GALICJADziekan Wydziału Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego prof. Jacek Popiel oraz pracownicy Katedry Historii Lite-ratury Pozytywizmu i Młodej Polski zapraszają na konfrencję naukową dedykowaną profesorowi Franciszkowi Ziejce w 70. rocznicę urodzin. Sesja zatytułowana Kraków i Galicja wobec przemian cywilizacyjnych 1866–1914 odbędzie się w dniach 16–17 grud-nia 2010 roku w auli Collegium Novum Uniwersytetu Jagiellońskiego.W ramach konferencji swoje referaty wygłoszą: Norman Davies, Stanisław Grodziski, Krzysztof Zamorski, Andrzej Chwalba, Justyna Miklaszewska,Tadeusz Budrewicz, Andrzej Borowski, Andrzej Banach, Kazimierz Karolczak, Jan Woleński, Jacek Purchla, Wojciech Bałus, Tadeusz Bujnicki, Andrzej Romanowski, Maria Podraza-Kwiatkowska, Anna Czabanowska-Wróbel, Jan Michalik, Gabriela Matuszek oraz Marian Stala. Patronat honorowy na przedsięwzięciem objęli prezydent Krakowa prof. Jacek Majchrowski oraz rektor UJ prof. Karol Musioł.

Red.

□ Lesław Peters w artykule Z Radłowa w świat, opubliko-wanym w miesięczniku „Kraków”, napisał, że jest Pan hi-storykiem literatury niestandardowym. Trudno się z tym nie zgodzić, zwłaszcza że ostatnio coraz częściej ujawnia Pan swe pasje detektywistyczne. 2 listopada 2010 roku w Instytucie Ekspertyz Sądowych wy-głosił Pan intrygujący wykład pod nie mniej intrygującym tytułem To nie Jan. Może Dorota? Chodzi oczywiście o czasz-kę Jana Kochanowskiego, która od 1796 roku znajduje się w zbiorach Muzeum Książąt Czartoryskich, a która dzięki Pana inicjatywie została poddana szcze-gółowym badaniom właśnie w IES. Wy-niki tych badań wskazują, że czaszka uważana dotąd za czaszkę Jana Kocha-nowskiego jest czaszką kobiety. W swo-im wykładzie, popartym szczegółowymi badaniami historyczno-literacko-detek-tywistycznymi, wysunął Pan hipotezę, że czaszka należała do żony Kochanowskie-go – Doroty Podlodowskiej... To kolejna Pana niezwykła inicjatywa, która pro-wadzi do rozwikłania pewnej zagadki.

■ To jest moje hobby, któremu teraz mogę poświęcić trochę czasu. Pomysł zajęcia się tym tematem zrodził się przypadko-wo. Otóż w 1891 roku Wacław Rolicz-Lieder napisał wiersz zatytułowany Czaszka Kochanowskiego, w którym nawoły-wał, aby tę czaszkę („narodową relikwię”) uszanować i zło-żyć ją w ziemi rodzinnej poety, czyli w Zwoleniu. W latach 70. ubiegłego wieku apel ten powtórzył prof. Czesław Hernas z Uniwersytetu Wrocławskiego. Przed kilku laty postanowiłem zrealizować testament przynajmniej tych dwóch osób. Wystą-piłem więc z inicjatywą złożenia tej czaszki w Krypcie Wiesz-czów na Wawelu. Ponieważ zarząd Fundacji Książąt Czarto-ryskich odmówił zgody, oświadczając, że istnieją wątpliwości co do autentyczności czaszki poety, podjąłem starania o prze-prowadzenie szczegółowych jej badań w Instytucie Ekspertyz Sądowych. Ich wyniki dowodzą, że czaszka, którą dotąd uwa-żano za czaszkę Jana Kochanowskiego, jest czaszką kobiecą.

Wszystkie dotychczasowe ekspertyzy i opinie na temat tej czaszki, począwszy od pierwszej, sporządzonej w 1926 roku, do ostatniej, zostaną opublikowane w mojej książce, która nie-długo powinna ukazać się nakładem Księgarni Akademickiej. Tego typu fascynujących zagadek jest więcej. Przystąpiłem do

próby rozwikłania kolejnej, ale o tym za wcześnie mówić...

□ W październiku ukazała się wydana pod Pana redakcją książka Nieśmiertel-ni. Z kolei ostatnia Pana książka – Serce Polski – w listopadzie 2010 roku została uznana za Krakowską Książkę Miesią-ca. Fundatorem tej nagrody jest gmina miasta Krakowa. Wiem, że plan wydaw-niczy na koniec roku, a także na rok na-stępny ma Pan już precyzyjnie opraco-wany...

■ W rzeczy samej, niedługo, może jesz-cze przed Bożym Narodzeniem, nakładem Księgarni Akademickiej ukaże się książka, o której już wspomniałem, zatytułowana Mistrzowie słowa i czynu. Zawierać ona będzie dwadzieścia kilka moich rozpraw

naukowych, w tym także tę o czaszce Jana Kochanowskiego. W pierwszym kwartale przyszłego roku powinna ukazać się kolejna moja książka, zatytułowana Polska poetów. Z dziejów kształtowania tożsamości narodowej Polaków w czasach nie-woli. Znajdzie się w niej również ponad dwieście barwnych ilustracji. Będzie to więc swoisty album. Planuję, że w przy-szłym roku oddam wydawcy Kryptę wieszczów na Wawelu, która w dużej mierze jest już gotowa. W kolejce czeka na wydanie też trzeci tom „tryptyku europejskiego” zatytułowa-ny Moja Prowansja. Jak widać, pomysłów na kolejne książki mam sporo...

□ Życzę zatem realizacji zamierzonych celów i dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała Rita Pagacz-Moczarska