JVi 43. Warszawa, d. 23 Października 1892 r. · czają technice, nadaje znaczenie praktycz ne...

16
JVi 43. Warszawa, d. 23 Października 1892 r. Tom X I. TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM. PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA". W Warszawie: Z przesyłką pocztową: rocznie kwartalnie rocznie półrocznie rs. 8 „ 2 10 „ 6 Prenumerować można w Redakcyi Wszechświata i we wszystkich księgarniach w kraju i zagranicą. Komitet Redakcyjny Wszechświata stanowią panowie: Aleksandrowicz J., Deike K„ Dickstein S., Hoyer H., Jurkiewicz K., Kwietniewski W ł., Kramsztyk S., Natanson J., Prauss St., Sztolcmau J. i Wróblewski W . „Wszechświat11 przyjmuje ogłoszenia, których treśó ma jakikolwiek związek z nauką, na następujących warunkach: Za 1 wiersz zwykłego druku w szpalcie albo jego miejsce pobiera się za pierwszy raz kop. 7'/j za sześć następnych razy kop. 6, za dalsze kop. 5. A d re s ZRedałccyl: i^rafeo-wslsie-IFrzed.zaaieście, 3STr 63. Fig. 1. Pracownia do badań nad spadkiem ciat w powietrzu na drugiej platformie wieży Eiffla.

Transcript of JVi 43. Warszawa, d. 23 Października 1892 r. · czają technice, nadaje znaczenie praktycz ne...

Page 1: JVi 43. Warszawa, d. 23 Października 1892 r. · czają technice, nadaje znaczenie praktycz ne kwestyi, która dotąd rozbieraną była głównie ze względów teoretycznych, a mia

JVi 4 3 . Warszawa, d. 23 Października 1892 r. T o m X I .

T Y G O D N IK P O P U L A R N Y , POŚW IĘCONY NAUKOM P R Z Y R O D N IC ZY M .P R E N U M E R A T A „ W S Z E C H Ś W I A T A " .

W W a r s z a w ie :

Z p r z e s y łk ą p o c z to w ą :

roczniek w arta ln ieroczn iepółrocznie

rs. 8„ 2 „ 10 „ 6

Pren u m ero w ać m o żn a w R ed ak cy i W szechśw iatai w e w szystk ich k s ięg arn iach w k ra ju i zagran icą .

K o m ite t R e d a k c y jn y W s ze c h ś w ia ta stanowią panowie: Aleksandrowicz J ., Deike K„ Dickstein S., Hoyer H., Jurkiew icz K., Kwietniewski W ł., Kramsztyk S., Natanson J ., Prauss St., Sztolcmau J . i W róblewski W . „W szechśw iat11 p rzy jm u je og łoszenia, k tó ry c h treśó m a jak ik o lw iek zw iązek z n au k ą , n a n astęp u jący ch w aru n k ach : Z a 1 w iersz zw ykłego d ru k u w szpalcie a lbo jego m ie jsce p o b ie ra się za p ierw szy ra z kop. 7 '/ j

za sześć n astęp n y ch ra zy kop. 6, za dalsze kop. 5.

A d r e s Z R e d a łc cy l: i^ r a fe o -w s ls ie -IF r z e d .z a a ie ś c ie , 3STr 6 3 .

Fig . 1. P racow nia do b ad ań n ad spadkiem c ia t w pow ie trzu na d rug iej p la tfo rm ie w ieży Eiffla.

Page 2: JVi 43. Warszawa, d. 23 Października 1892 r. · czają technice, nadaje znaczenie praktycz ne kwestyi, która dotąd rozbieraną była głównie ze względów teoretycznych, a mia

6 7 4 WSZECHŚWIAT. N r 4 3 .

DOŚWIADCZENIANAD

BIEGIEM C IA Ł W P O W IE T R Z U .

Liczne zadania, jak ie się obecnie nastrę­czają technice, nadaje znaczenie praktycz­ne kw estyi, która dotąd rozbieraną była głów nie ze w zględów teoretycznych, a m ia­now icie kw estyi oporu, jak i ciałom biegną­cym stawia powietrze. Opór ten, jak w ia­domo, wzrasta wraz z szybkością biegu ciała; dopóki w ięc pociągi na drogach że­laznych posuw ały się z prędkością um iar­kowaną, opór powietrza uw zględnienia nie wymagał; gdy jednak w ostatnich czasach zaczęto pociągom nadawać prędkość coraz znaczniejszą, w p ływ tego czynnika ujaw nił się bardzo wyraźnie. P róby, przeprowa­dzone we Francyi, w ykazały, że pociąg opatrzony z przodu rodzajem ostrogi do łatw iejszego przerzynania powietrza; w y­maga daleko m niejszego nakładu węgla, aniżeli pociąg o lokom otyw ie zw ykłej, prze­dzierającej się płaską ścianą, przez pow ie­trze. Toż samo tyczy się i b iegu okrętów, a w w yższym jeszc ze stopniu żeglugi po wietrznej; obchodzi także i welocypedystów, którzy znaczną część nakładu pracy swych mięśni na przezw yciężenie oporu powietrza łożyć muszą. O kazała się leż potrzeba do­kładniejszego uw zględnienia naporu w ia­trów na mosty i inne budow le, lepszego wyzyskania ich siły przy budowie m ły ­nów.

W szystkie te zadania wym agają w ięc na­leżytej znajomości praw oporu powietrza; doświadczenia zaś dotychczasowe w tym przedm iocie bardzo są skąpe i niedostatecz­ne; szczerba ta wszakże zostanie wkrótce zapewne w znacznej przynajmniej mierze wypełniona, głośny bowiem fizyk francuski, p. Cailletet w espół z p. Colardeau, rospo- c z ą łsz e r eg ścisłych bardzo badań dośw iad­czalnych nad spadkiem ciał w powietrzu. M ożnaby sądzić, że sw obodny spadek ciał stanowi tylko przypadek szczególny biegu w powietrzu, ponieważ wszakże dokonywa i

[ się z chyżością wciąż wzrastającą, nastręcza przeto możność ogólnego ujęcia zależności, jaka zachodzi między szybkością biegu a oporem powietrza.

Doświadczenia dotychczasowe nad spad­kiem ciał w powietrzu na tem głów nie szwankowały, że nie rosporządzały znaczną wysokością spadku. Pan C ailletet skorzy­stał więc z wieży Eiffla, która, jak to czy­telnikom naszym wiadomo, nie pierwszą ju ż nauce oddaje usługę. Pracownię swą um ieścił p. C ailletet na drugiej platformie wieży, znajdującej się na wysokości 120 metrów. Na przebieżenie drogi takiej w próżni ciało potrzebowałoby prawie p ię­ciu sekund, osięgając przy tem prędkość końcową 50 metrów; przedstawia się tu za ­tem możność dochodzenia oporu powietrza przy szybkościach od 0 do 50 metrów na sekundę. O pis tych doświadczeń podajemy według sprawozdania, złożonego przez auto­rów akademii nauk w Paryżu, z La Naturę zaś czerpiem y rysunki, które opis ten do­brze uzupełniają.

A by w yśledzić prawo ruchu ciała spada­jącego w powietrzu, należy znać w każdej chw ili położenie tego ciała w przestrzeni. W tym celu pp. Cailletet i Colardeau ucze­pili je na końcu nici bardzo cienkiej i bar­dzo lekkiej, która, rozwijając się, wraz z niem posuwa się na całej drodze i stawia mu opór nader słaby zaledw ie. N ić po­dzielona jest na odstępy długości 20 m e­trów, a każdy z nich nawinięty jest na stoż­ku drewnianym C1} C2, C3, których w ierz­chołki zwrócone są ku dołowi. Z powodu tej postaci stożkowej nić rozwija się z nich prawie bez tarcia; przez bespośrednie zresz­tą próby oznaczono wpływ, jakiby na opóź­nienie spadku wywierać m ógł opór, pocho­dzący z rozwijania się nici.

Skoro z jednego odstępu, czyli z jednego stożka nić jest już rozw inięta i zaczyna się się rozwijać z następnego, kontakt elektry-

[ czny wprawia w ruch pióro przyrządu re- giestrującego, które chw ilę tę zaznacza; do m ierzenia czasu służy tu kamerton elek­tryczny, który dozwala chw ilę tę uchwycić z przybliżeniem, dochodząeem setnej części sekundy. W ten sposób całe to urządzenie podaje, jakich przeciągów czasu potrzebuje

Page 3: JVi 43. Warszawa, d. 23 Października 1892 r. · czają technice, nadaje znaczenie praktycz ne kwestyi, która dotąd rozbieraną była głównie ze względów teoretycznych, a mia

N r 4 3 . w s z e c h ś w i a t . 6 7 5

ciało spadające na przebieżenie 20, 40, 60 i t. d. metrów.

W spom niany zaś kontakt elektryczny urządzony jest w sposób następujący: Przy przejściu z jednego stożka do następnego nić w kierunku MNO (fig. 2 Nr 2) przesu­wa się przez dw ie blaszki m etalowe LL', odosobnione przy I płytką ebonitową, a ze ­tknięte końcami dolnemi. Przez cążki te przebiega prąd elektryczny, który działa na pióro przyrządu zapisującego i który się przerywa, gdy obie gałęzie metalowe rossu- wają się, jedna od drugiej, co właśnie za­chodzi, skoro nić ze stożka C, ulega zupeł­nemu rozwinięciu, poczem blaszki stykają

sokości 20 metrów, doznałby opóźnienia za­ledw ie o 0 ,2 milimetra, to jest o ' / iooooo

swój drogi.Co się tyczy oporu sprowadzanego przez

rozwijanie się nici i jćj tarcie w powietrzu,I to autorowie oznaczyli go dwoma sposoba- j mi. P ierw szy polegał na opuszczaniu wal- ! ca drewnianego, zakończonego u dołu za­

ostrzonym stożkiem metalowym; była to więc jakby strzała, która z powodu wąskiój i wydłużonój postaci doznawała sama bardzo nieznacznego oporu powietrza, tak, że sw o­bodny jćj spadek w powietrzu zachodzi prawie tak samo, jak w próżni. Doświad­czenia zaś wykazały, że spadek tój strzały,

Fig . 2. Szczegóły u rząd zen ia cew ek, dokoła k tó ry ch zw inięta je s t nić, po łączona z c iafera sp ad a jącem .

się natychmiast ze sobą. W tćj chw ili pió- [ ro przyrządu zapisującego pozostawia ślad { na obracającym się walcu. Następnie roz­wija się z kolei stożek C2, a po przebiegu 20 metrów otwierają się drugie cążki i ten­że sam przebieg powtarza się dalój.

Blaszki L L ' są bardzo giętkie, opór więc, i

jak i stawiają swemu rossunięciu się przy przejściu nici, jest nadzwyczaj słaby. Przy próbach, które m iały na celu ocenę tego oporu, do rossunięcia blaszek wystarczył ciężarek zaledwie dwu gramów, zbiegający z wysokości 10 centymetrów; wypływa stąd, że ciężar 1 kilograma opadający z w y- j

gdy była uczepiona do nici, opóźniał się zaledwie o 20/iooo względem teoretycznie obliczonej drogi w próżni.

Sposób drugi dozwalał w pływ nici oce­niać bespośrednio, opuszczano bowiem ciało spadające zupełnie swobodnie, nieuwiązane do nici, przyczem zarówno początkowa jak i końcowa chwila spadku zaznaczała się automatycznie na przyrządzie regiestrują- cym. Skoro więc całkow ity czas spadku ciała zupełnie swobodnego zestawiono z cza­sem spadku tegoż samego ciała, gdy było uczepione do nici, różnica dawała opóźnie­nie, jakiego ciało spadające doznaje z po­

Page 4: JVi 43. Warszawa, d. 23 Października 1892 r. · czają technice, nadaje znaczenie praktycz ne kwestyi, która dotąd rozbieraną była głównie ze względów teoretycznych, a mia

676 W SZECHŚW IAT. Nr 43.-

wodu oporów, zależących od samego przy­rządu. Z prób tych, do których użyto wal­ca miedzianego, ważącego 2080 gramów, okazało się, że opóźnienie, o którem mowa, w ynosiło 0,04 sekundy na przeciąg całego spadku, trwającego 5 sekund, co znaczy, że opóźnienie powodowane przez udział nici nic dochodzi '/100.

Z opisu tego widzim y, że metoda użyta przez pp. Cailletet i Colardeau przy zu p eł­nej prostocie zaleca się ścisłością i w ytw or- nością zarazem. F ig . 1 daje w idok w ew ­nętrzny pracowni: eksperym entator odcina właśnie górny koniec nici, która dźwiga ciało, mające od tćj chw ili przebiedz drogę 120 metrów, aż do spodu w ieży, przyczem pozostaje ono uwiązane wciąż do tej nici, owijającćj się dokoła stożków, o których

R ezultaty te przedstawione są graficznie na fig. 3, która jest zmniejszoną kopiją ry­sunków, otrzymanych na przyrządzie regie- strującym, a których znaczenie, po wyjaś­nieniach wyżćj podanych, łatwo rozumie­my. Odcinki, m ianowicie, na linijach pro­stych oznaczone, odpowiadają przeciągom czasu, potrzebnym na przebieżenie przez ciało spadające każdych 20 metrów. L i- nija 1 daje rys teoretyczny przebiegu ciała w próżni, widzim y tu, że na przebieżenie pierwszych 20 metrów ciało potrzebuje 2 sekund, na następne 20 metrów już niespeł­na sekundy i dalej czasów coraz krótszych. N iew iele od tego odstępuje linija 2, która przedstawia przebieg w powietrzu przyto­czonej wyżćj długiej strzały drewnianej, zakończonej zaostrzonym ątożkiem m etalicz-

.

( 3 i

2 •

t i - 2 .-------------------- -------------------- --------1---------- --------- 1------------------ 1--------------1----------- 1---------- 1--------------------- -------------1----------------------

F ig . 3. G raficzne p rzed staw ien ie rezu lta tó w dośw iadczeń.

mówiliśm y wyżój, a przedstaw ionych w y­raźniej na fig. 2.

F ig . 4 wskazuje m iejsce pracowni na platformie oraz, przy A , punkt spadku ciała P na ziemię.

Dotąd przez obu fizyków przeprow adzo­ne doświadczenia mają znaczenie robót przygotow aw czych dopiero; zajęli się już wszakże rozbiorem pytania, czy opór sta­w iany przez powietrze płaszczyznom , ma­jącym jednakie pow ierzchnie, zależy od ich postaci. U żyli więc pow ierzchni k oło­wych, trójkątnych, kwadratowych i t. p., um ieszczonych prostopadle do kierunku spadku. Okazało się, że czasy spadku róż­nych tych powierzchni bardzo nieznacznie ty lko różnią się między sobą, co zresztą potwierdza ty lk o fakt ju ż znany, że opór powietrza od postaci powierzchni nie za­leży.

nym. F ig . 3 i 4 dają obraz spadku płasz­czyzny kwadratowej i płaszczyzny trójkąt­nej, o jednakiej powierzchni 0,025 metra kwadratowego i obciążonych balastem 800 gramów. Spadek, jak widzim y, dokony­w ał się jednakowo i trwał 7 sekund. Czas odczytać można na lin ii falowej dolnej, na­kreślonej w przypuszczeniu, że kamerton dokonywał tylko 25 drgań na sekundę.

A by dalej sprawdzić, czy opór, jakiego doznaje płaszczyzna przebiegająca przez powietrze, jest proporcyjonalny do jój po­wierzchni, użyto w jednem z doświadczeń dwu płaszczyzn kwadratowych, których po­wierzchnie były w stosunku 1 : 2 i obcią­żonych w tymże samym stosunku. Czasy spadku okazały się prawie jednakow e, 6,92 i 6,96 sekund, co uzasadnia tę proporcyjo- nalność.

Poniew aż prędkość ciała spadającego

Page 5: JVi 43. Warszawa, d. 23 Października 1892 r. · czają technice, nadaje znaczenie praktycz ne kwestyi, która dotąd rozbieraną była głównie ze względów teoretycznych, a mia

N r 43. WSZECHŚWIAT.

w pierwszych chwilach spadku wciąż wzra­sta, powiększa się i opór, jak i mu pow ie­trze stawia, po pewnym więc czasie opór ten dorównywa już ciężarowi ciała. Od tej chw ili usuwa się tedy w pływ siły przy­spieszającej, a ciało odtąd posuwa się już biegiem jednostajnym . Na tój więc zasa­dzie opór ten łatwo ocenić można w kilo­gramach, skoro bowiem zważy się ciało spadające wraz z obciążającym je balastem, znamy tem samem opór, odpowiadający da­nej prędkości, gdy już spadek jest jedno­stajny. W doświadczeniach w yżej przyto-

Fig. 4. S—p racow nia na d rug iej p la tfo rm ie wieży. P —ciało spadające . A — m iejsce sp ad k u c ia ła n a

ziem ię.

czonych obciążenie tak było dobrane, aby spadek stawał się jednostajnym po przebie- żeniu 60 do 100 m etrów.

Zmieniając balast użyty na jednę i tęż samę powierzchnię, otrzymać można ruchy jednostajne przy różnych prędkościach, tą drogą zatem badać można, jak się zmienia opór powietrza zależnie od szybkości ru­chu- Przyjm uje się dotąd w ogólności, że opór ten, przynajm niej, gdy idzie o szyb­kości umiarkowane, jest proporcyjonalny do kwadratu z szybkości co się wyraża wzorem P —R V 2, gdzie P oznacza ciśnienie powie­

trza w kilogramach na metr kwadratowy. V szybkość w metrach na sekundę, a R spółczynnik stały.

G dyby więc wzór ten był dokładny, war­tość na R, wyprowadzona z różnych d o­świadczeń, powinnaby być zawsze stateczną przy jakichkolw iek odpowiadających sobie wartościach P i V. Doświadczenia nie po­tw ierdziły wszakże tego wrniosku, spółczyn­nik bowiem R powiększa się wraz z szyb­kością, opór więc powietrza rośnie prędzej, aniżeli kwadrat z szybkości, nie jest tedy do niej proporcyjonalny. D la płaszczyzn przebiegających z szybkością 25 metrów na sekundę wartość tego współczynnika R okazała się równą 0,071.

Doświadczenia prowadzone były podczas dni od wiatru wolnych; niew ielkie zaś róż­nice, jakie wtedy w warunkach atmosfe­rycznych zachodziły, wyraźnego w pływ u na przebieg spadku nie m iały. O dalszych rezultatach ważnych tych badań wkrótce zapewne podać będziemy m ogli wiadomość.

S. K.

O ZNIKANIU

I S i Ę M H G A T U N K Ó W I W E f t Z f t

Gatunki zwierząt znikające z powierzch­ni ziem i są bardzo liczne, do tego nawet stopnia, że trudno byłoby ściśle podać ich liczbę, tembardziej, że niektóre znikają po­woli bez naszej uw agi i wiedzy, gdy zaś to znikanie spostrzeżemy, częstokroć w te­dy już niema żadnego środka zaradzenia złemu.

M ożnaby zapobiedz w porę dziełu zn isz­czenia, gdyby postępowano w ten sposób, jak to radzi jeden z kustoszów muzeum na­rodowego w Stanach Zjednoczonych,a m ia­nowicie proponuje on ,aby ci co strzegą w iel­kich zbiorów zoologicznych dowiadywali się przy zdarzonej sposobności o rzadkości gatunków, z których posiadają egzem pla­rze, czy one są liczne, lub rzadkie, czy się liczebnie powiększają, czy zmniejszają. D la

Page 6: JVi 43. Warszawa, d. 23 Października 1892 r. · czają technice, nadaje znaczenie praktycz ne kwestyi, która dotąd rozbieraną była głównie ze względów teoretycznych, a mia

678 W SZECHŚW IAT.

jednej osoby byłaby to praca uciążliwa, a nawet wprost niem ożebna,ale przy pomocy współpracowników, z których każdy ma sobie powierzony pewien dzia ł zoologii, lub botaniki, każdy dyrektor muzeum przepro­wadzić to może, a dla nauki m ogłyby z tego wypłynąć nieobliczone pożytki. Człow iek przez swoję chciw ość i brak rossądku sam spow odow ał zanikanie żubrów am erykań­skich (bizonów ') i sam podniósł okrzyki alarmujące, że ludzkość traci zw ierzęta bar­dzo pożyteczne, łatw e do zadom owienia i dostarczające bardzo cennego mięsa na pokarm. M oże te groźne okrzyki zmuszą nareszcie kogo należy do przedsięwzięcia odpowiednich środków, celem zapobieżenia zupełnemu wytępieniu żubrów am erykań­skich. W każdym razie dobry przykład w tój mierze dał F . Lucas, kustosz muzeum narodowego anatom ii porównawczej w W a- szyngtonie. Zrobił on spis zw ierząt, które znajdują się w zbiorze przez niego strzeżo­nym, a których zagłada wydaje mu się nie­uchronną, albo też jest ju ż faktem dokona­nym. Nad temi ostatniemi tylko ju ż p ła­kać można... można nakreślić ich historyją, opowiedzieć ich zgon i zredagow ać im na­pis grobowy. Co do innych, położenie jest groźne, ale można jeszcze pow ołać ludzi nauki i dobrej w oli do przedsięwzięcia energicznych środków, żeby zapobiedz zu ­pełnej ich zagładzie.

Na pierwazem miejscu stoi w tój katego- ryi M onachus tropicalis z Indyj zachodnich. K rzysztof Kolum b znalazł to zw ierzę w w iel­kiej obfitości w A lta Y illa 1494 r. Jestto jeden z dwu gatunków fok, z rodzaju sp o­tykanego w krajach gorących, zw ierzę bar­dzo pożyteczne, mogące obyw ać się trzy lub cztery m iesiące bez pożywienia i do­starczające znacznej ilości tłuszczu. P o ­cząw szy od X V II wieku, było ono ścigane przez liczne w ypraw y, a przy końcu tej epoki było jeszcze mimo to bardzo obfite. Sloane wspomina w r. 1688, że w yspy Ba- hamskie są niemi przepełnione i że ich m ożna złapać około stu osobników w prze­ciągu jednej nocy. A le od początku bieżą­

•) P a trz p ro f. W rzesn iow ski: „O w y g aśn ięciu źu- b rów “ W szech św ia t N r 25 i 26, 1890 r.

cego stulecia rzeczy zm ieniły się o tyle, że dziś M onachus tropicalis znajduje się tylko na pewnych małych wysepkach na południu Jam ajki i w niektórych punktach zatoki M eksykańskiej. Gatunek ten stał się bar­dzo rzadkim, a zupełne jego zniknięcie jest nieuchronnem.

G orzej jest jeszcze z Macrorhinus angu- stirostris (Cystophora proboscidea N ils). Zwierzę to, noszące nazwę morskiego słonia kalifornijskiego, je st największem ze sw o­ich współplem ienników, dochodzi od 15 do 16 stóp i posiada olbrzymią masę tłuszczu. B yło ono niezm iernie licznem na wybrze­żach K alifornii aż do roku 1852, epoki, w której marynarze łow ili je w wielkiem mnóstwie na wybrzeżach i mordowali. Od roku 1860 słonie morskie stały się tak nie- licznem i, że polowanie na nie jest już zu ­pełnie niekorzystnem i dzisiaj zaprzestano go też zupełnie. N iew iele to jednak po­m ogło, bo nie było system atyczności w dzia­łaniu; w r. 1880 zabito 30 sztuk, w 1882 sztuk 40, w 1883 sztuk 110, a w 1884 sztuk 93. P rzy końcu tego samego roku 1884 widziano ich tylko trzy, a w chwili obecnej nie ujrzanoby już ani jednego. Gatunek ten wymiera i zanika, jeśli już zupełnie nie zaginął.

Lepiój nieco dzieje się z morsem, Odoe- benus (Trichechus) ro3marus i Odoebenus obesus z A tlantyku i oceanu Spokojnego, mimo to wszakże liczba osobników tego dru­g iego gatunku (O. obesus) zm niejszyła się w przeciągu ostatnich lat dziesięciu prawie o połowę; rybacy chętnie go poszukują, bo w ieloryby są coraz rzadsze i niekażdy chę­tnie się naraża na ostrość 6trefy podbiegu­nowej. Odoboenus, oprócz tłuszczu, daje jeszcze zęby zdatne na różne wyroby ozdo­bne. D o roku 1860 zostawiano go jeszcze we względnym spokoju, ale od tej daty po-

j cząwszy, wypowiedziano mu otwartą wojnę: i łatw o go zabić, a miejsce jego zamieszkania

je st bardzo ograniczone. Czyż i temu zw ie­rzęciu pozwolą wyginąć zupełnie?

T en sam los groził żubrowi litew skiem u (Bison europaeus, Bos bison), ale umiano przedsięwziąć środki odpowiednie, żeby tę­pienie powstrzymać w porę i zabespieczyć zwierzę w jego siedzibie, ograniczonej w y­łącznie do puszczy Białowieskiej i Kaukazu

Page 7: JVi 43. Warszawa, d. 23 Października 1892 r. · czają technice, nadaje znaczenie praktycz ne kwestyi, która dotąd rozbieraną była głównie ze względów teoretycznych, a mia

N r 4 3 . WSZECHŚWIAT. 6 7 9

na zachód od Elbrusa. Pomimo jednak w szelkich usiłowań liczba żubrów w pusz­czy Białowieskiej stopniowo się zmniejsza i przed czterema laty było sztuk 420 w puszczy, a w zwierzyńcu 11 sztuk ').

Daleko gorszy los spotkał bobra (Castor fiber), który kiedyś rospowszechniony po całej prawie Europie i A zyi północnej, dziś zaledw ie znajduje się w niektórych zakąt­kach E uropy, np. na Polesiu Słuckiem 2).

R ytina zwana krową morską (Rhitina Stelleri) już przepadła bespowrotnie; m iej­sce jej zam ieszkania było bardzo ograni­czone (wyspa Behringa), zwierzę miało ru­chy pow olne, łatw e było do zabicia, roz­mnażało się w olno. D latego też tępiono wiele osobników i około roku 1867 w idzia­no jedyny żywry okaz. Odtąd nikt nie spo­tykał tego zwierzęcia, należy ono już do za­ginionych i tylko liczne szkielety, znalezio­ne w ostatnich czasach na wyspie B ehrin­ga, świadczą o ilości kiedyś żyjących zwie­rząt.

To samo jest z ptakiem Drepanis paci- fica, który był dawniej bardzo pospolity na wyspach H awai. B y ł on zabijany przez krajowców, którzy zazwyczaj wyrywali mu kilka piór połyskujących, by niemi zdobić płaszcze i naszyjniki. Na płaszcze królew ­skie potrzeba było ogromnego mnóstwa pta­ków, które zamiast puszczać na swobodę po wyrwaniu im piór potrzebnych, zabi­jano; gatunek w ygasi. To samo miało m iej­sce z innym ptakiem, także z archipelagu, Chaetoptila angustiplum a. Inne jeszcze g a ­tunki są także na drodze do zanikania, skutkiem wycinania lasów i skutkiem in ­nych przyczyn.

Sęp kalifornijski (Pseudogryphus cali- fornianus) nie zginął jeszcze całkowicie, ale niew iele do tego brakuje. N ie był on n i­gdy zbyt obfitym, ale używanie strychniny

f) Po szczegółow e w iadom ości odsy łam y czy te l­n ik a do p ra c y A. W ałeck ieg o „ Ż u b r i B óbr“ P a ­m ię tn ik F izy jograficzny , tom V. „O w ygaśnięciu ż u b ró w 11, A. W rześn iow sk i; dalej „S praw ozdan ie z w ycieczki b o tan iczn e j, o d b y te j do puszczy B ia ­łow ieskiej w 1887 r .“ , K. D rym m er, P am ię tn . F iz. tom V III.

2) „O zn a jd o w an iu się bobrów w różnych k r a ­ja c h E u ro p y 11 A. S., W szechśw ia t N r 29, 1889 r.

do tępienia w ilków i innych zwierząt dra­pieżnych, szkodliw ych pasterstwu, zadało mu cios ostateczny; żyw iąc się padliną zw ierząt zatrutych, sam się zatruwał tym sposobem, dziś jest już okazem bardzo rzad­kim.

Dodo, czyli D idus ineptu3 z wyspy Sw. M aurycego, był rzadkością już przed dw u­stu laty, a od dość dawna w ygasł całkow i­cie. W zmiankę o nim pierwszą spotykamy w’ r. 1598; był to ptak lądowy, bardzo ogra­niczony i niezręczny, o ciele ciężkiem, n o­gach krótkich i olbrzymim haczykowatym dziobie. Mięso tego ptaka nie było zbyt smaczne, zabijano go jednak z przyjem no­ścią i dlatego od r. 1693 gatunek zaginął zupełnie. W tem dziele zniszczenia zna­komicie człow iekow i dopomagał kot, pies i dzik, które wybierały jajka i młode ptaki. Ten sam przypadek ma miejsce obecnie w N ow ej Zelandyi z K iw i, które także za­ginie, jeżeli rozumne postępowanie nie za­pobiegnie temu. Pokrewny z Dodo samo­tnik (Pezophas solitarea) zaginął również i oto dwa znowu gatunki w liczbie tych, które człowiek w łasnowolnie wytępił. O sa­m otniku wTiemy tylko to, co o nim m ów ił Franciszek Leguat, który go obserwował w r. 1691 bardzo dokładnie; dziś niektóre muzea posiadają tylko jego kości.

W krótce i z innego ptaka tylko tyle po­zostanie, mianowicie z kaczki labradorskiej (Camptolaimus labradorius). N ie była ona nigdy bardzo liczna, ale od 1878 roku nie złow iono ani jednój. Czy by to było skut­kiem jakiejś epidemii? co bywa niekiedy: p. Steineger w idział ginącą tysiącami Pha- lacrocorax pelagicus w r. 1876 — 1877 na wyspach sąsiadujących z wybrzeżami ame­rykańskiemu Zdaje się jednak, że nie to było główną przyczyną, tylko to, że kaczka, o którój mówimy, była szczególniej nisz­czona przez indyjan, którzy poszukiwali, o ile się zdaje, jajek. Obecnie istnieje zaledwie kilka par tych ptaków. W tych warunkach można uważać gatunek za bli­ski zatracenia, zniknie on jak wiele innych ptaków wodnych. A lca impennis bliska pingwinom , niegdyś rozmieszczona była od Islandyi do zatoki B iskajskiej, od G renlan- dyi do wybrzeży W irginii. R ozm nożyły się one szczególniej na wyspie Funk i na wy-

Page 8: JVi 43. Warszawa, d. 23 Października 1892 r. · czają technice, nadaje znaczenie praktycz ne kwestyi, która dotąd rozbieraną była głównie ze względów teoretycznych, a mia

6 8 0 WSZECHŚW IAT. N r 4 3 .

brzeżaoh Islandyi. W r. 1534 Cartier w i­dział ich całe grom ady na wyspie Funk; przez czas długi okręty przejeżdżające za­opatryw ały się stale w te ptaki i chociaż alka znosi tylko jedno jajko, nie ubyw ało wcale osobników aż do chw ili, kiedy zaczę­to je zabijać dla piór. W tedy to zaczęła się rzeź prawdziwa, zabijano je tysiącam i, w r. 1840 w yginęły zupełn ie prawie w E u ­ropie i A m eryce. W yspa F unk posiada mnóstwo szkieletów tego ptaka, tw orzą­cych istną warstwę organiczną na skalach. Za jeden szkielet płacono w ostatnich cza­sach 3000 franków, za skórkę 3250 fran­ków, a za jajko 7 500 franków. Tak jak A lca żył również kormoran P allasa (P ha- lacrocorax perspicillatus). Zam ieszkiwał on wyspę B ehringa w r. 1741, gdzie znaj­dow ał się bardzo obficie i dostarczał dobre­go pożywienia, a dziś w posiadaniu muzeów są tylko cztery egzem plarze wypchane i stos kości bezładnych. T en sam los czeka wkrótce żółw ie lądow e z wysp Galapagos. D am pier znalazł je w dużój liczb ie w roku 1680; w roku 1813 w ygin ęły na pewnych wyspach w yniszczone'ręką ludzką, która je mordowała w celach korzyści; w roku 1829 kolonija poprawcza osiedlona została na j e ­dnaj z wysp i w części żyw iła się żółwiam i; ■wielu rybaków robiło też wtedy oliw ę z żół­wia i w r. 1888 znaleziono już zaledwie kilka tylko egzem plarzy bardzo zm niejszo­nych rozmiarów. G atunek ginie przeto1 liczebnie i jakościowo; wkrótce za liczo­nym będzie do całkiem zaginionych. To samo będzie z Lopholatilus cham eleonti- ceps, piękną rybą z południow ych w ybrze­ży Stanów Zjednoczonych odkrytą dopiero w r. 1879 przypadkowym sposobem przez rybaka, który szukając dorsza, w yciągnął2 000 kilogram ów ryby, całkiem mu przed­tem nieznanćj, a która odtąd otrzym ała n a­zw ę powyżćj przytoczoną. Zaczęto ją ło ­wić w rozmaitych porach w tych samych okolicach. W roku 1882 w idziano jój całe masy. Spotykano je n ieżyw e, lub zdycha­jące na powierzchni i statek nieraz płynął 200 kilom etrów , otoczony, jak okiem się ­gnąć było można, samemi nieżywem i ryba­mi. Trupy te zajm owały przestrzeń prze­szło 10000 kilom etrów kw adratow ych, ! a m usiały ich tam być m ilijardy. P rzyczy­

na tćj nadzwyczajnej śmiertelności n iew ia­doma; nie zdaje się, żeby to był jakiś ro­dzaj epidemii, przypuszczać raczój należy jak ieś zaburzenie podmorskie, lub też nagłą zm ianę temperatury. Pew na tylko, że od roku 1882 nie widziano ani jednój z tych ryb, chociaż szukano ich w miejscach, gdzie się przedtem znajdowały. Czy ten gatunek zaginął? N ie je st to niem ożliwem . Z drugićj strony można przypuszczać, że przeniósł się w inne strony i może być, że kiedyś, z cza­sem znowu się odnajdzie. W każdym razie jest to fakt szczególny, że istnienie tój ryby tak długo było niewiadom e.

Spis p. Lucasa ukończony, ale jest on za- krótki; gdyby inni zoologowie chcieli zw ró ­cić uw agę na ten przedmiot i gdyby bota­nicy idąc za przykładem towarzystwa ochro­ny roślin w G ienewie, chcieli dorzucić swo- ję pracę, rzecz cała wzięłaby inny obrót. W każdym razie praca ta będzie użyteczna w celu wskazania gatunków, które zaginęły i przyczyn ich wygaśnięcia oraz w celu w y­kazania tych, co są zagrożone w ygaśnię­ciem. D o niój też należy szukać środków, ażeby zapobiedz złemu i zachować gatunek w celach użytecznych.

Jest to n iestety jedyny cel, na którym oprzeć się można, bo innych pobudek ogół nawet ucyw ilizow any nie zrozumie. W ięk­szość nie pojmuje, że ze zwierzętam i zagi- nionem i zaciera się jednocześnie jedna z kart historyi przyrody. (Revue Scientifique, tom 49, Nr 18, I ser.).

T łum aczyła J. S.

(O dczy t w ygłoszony w Z u ry ch u ')•

(C iąg dalszy).

Przejrzyjm y teraz pobieżnie procesy i ro­boty, przy pomocy których wyrabiano daw-

>) T łum aczy li z m an u sk ry p tu a u to ra L . P . M. i K. R .

Page 9: JVi 43. Warszawa, d. 23 Października 1892 r. · czają technice, nadaje znaczenie praktycz ne kwestyi, która dotąd rozbieraną była głównie ze względów teoretycznych, a mia

N r 4 3 . w s z e c h ś w i a t . 6 8 1

niej te różne gatunki żelaza; metody te prze­trw ały po dzień dzisiejszy.

Starożytni um ieli wyrabiać wyłącznie żelazo kute czyli sztabowe, bespośrednio z bardzo rospowszechnionych rud, które już wówczas były znane. W dzisiejszych naw et czasach napotykamy wśród dzikich lub nawpół ucyw ilizow anych narodów, wy­rabiających żelazo, taką samę metodę, ja­kiej używali starożytni grecy i rzymianie, a która nosi dziś nazwę metody „kataloń- sk ićj”. Posiłkow ano się w tym wypadku zwyczajnym piecem kowalskim , posiadają­cym pewne zagłębienie dla mięszaniny rudy i w ęgla drzew nego, albo też niskim piecem szybowym. P iec taki znaleziono w pobliżu Hamburga, na skraju dawnych posiadłości rzymskich; w większej ilości — w górach Jura w Szwajcaryi, gdzie za czasów rzym­skich wytapianie żelaza było dość rospow- szechnione.

Jnko materyjał opałow y używ any był w yłącznie wTęgiel drzewny; pożądaną tem­peraturę otrzym ywano przy pomocy m ie­cha, którego kształt oraz siła działania za czasów greckich i rzymskich nie różniły się od tych, jakie napotykamy dziś jeszcze wśród nawpół dzikich Indyjan, zam ieszku­jących okolice górzyste, wśród malajczy- ków oraz narodów A fryki środkowej.

Na tćj drodze można przerabiać bardzo niew ielkie ilości rudy, przy małej wydaj­ności oraz w ielkim nakładzie pracy i węgla. Otrzym ujem y nadto produkt w ielce nieje­dnolity, w jednym wypadku żelazo miękkie, w innym — zbliżone do stali, zależnie od ro­dzaju rudy oraz przypadkowych zmian w sposobie w ykonyw ania roboty. Żelazo, otrzymane przy pomocy tćj metody, nie jest w stanie stopionym , ma ono postać poro­watej, gąbczastćj bryły, „dułem ” albo „lu­pą” zwanej, którą uw alnia się od domię- szek (żużla) zapomocą przekuwania; pod­czas tej operacyi odosobnione kaw ałki że­laza skuwają się i w rezultacie otrzymuje­my m asywną bryłę. W aga takiego „duła”, rzadko przenosi 10 kg, zw ykle jest m niej­szą. Taki właśnie „dul” stanow ił nagrodę zw ycięscy podczas igrzysk na cześć Patro- kła. Indusi ju ż od bardzo dawnych cza­sów posiadali w zdum iewającym stopniu

nietylko umiejętność wytapiania żelaza przy pomocy najpierwotniejszych środków, lecz i spajania tegoż. Jako przykład służyć mo-

| że mało znana w Europie, niemniej jednak I godna podziwu kolumna żelazna w D elhi, i mająca u podstawy 41 centymetrów średni­

cy, 18 metrów wysoka i ważąca 19000 kg;I składa się ona może z tysiąca duli spojo­

nych ze sobą. Podobne dzieło sztuki m o­głoby być dziś wykonane chyba w fabryce

j Kruppa, lub w innym olbrzymim zakładzie. W jaki sposób indusi mogli wykonywać po­dobne roboty, nieposiłkując się ani maszy­nami parowemi, ani nawet motorami wo- dnemi (gdyż i tych ostatnich nie znali), po­zostanie to dla nas zagadką nazawsze. Oni to również już przed wielu tysiącami lat wynaleźli sztukę otrzym ywania właściwej stali wyborowej dobroci, przetapiając w ty ­glach niew ielkie kawałki żelaza dulowego wraz ze sproszkowanym węglem . Stal ta podobną jest w zupełności do naszej najlep­szej stali lanej i znana była zapewne wśród narodów klasycznych, które zresztą spro­wadzały stal przeważnie z Arm enii i z d zi­siejszej Styryi.

Brak nam pewnych wiadomości co do sposobów wytapiania żelaza w początkach

i wieków średnich. Przem ysłem tym zajmo- ] wano się od najdawniejszych czasów w Al*] pach austryjackich; rozwinął się on również | bardzo wcześnie w krajach wzdłuż dolnego i Renu, jakkolw iek początkowo ograniczał

się do pojedyńczych odosobnionych kuźni I i dopiero za najnowszych czasów rozwinął

się i wybujał do tak olbrzymich rozmiarów. W tych okolicach, jak również w sąsiedniej

| W estfalii (Siegenerland) napotykamy o l­brzymie pokłady rud żelaznych; jeszcze dzi­siaj pokłady te zaliczane są do najbogat-

! szych w Niemczech. Pew na część tych rud nadaje się bardzo do wytapiania stali.

W miarę rozwoju przem ysłu żelaznego próbowano zw iększyć wydajność przera­biania w ten sposób, że powiększano i p o ­głębiano piece oraz ulepszano pierwotne przyrządy dmuchawkowe (m iechy). Około roku 1400 zaczęto wprowadzać zamiast pracy ludzkiej—siłę wody.

Prawdopodobnie przypadkowo odkryto, że żelazo, otrzymane w głębokim piecu

Page 10: JVi 43. Warszawa, d. 23 Października 1892 r. · czają technice, nadaje znaczenie praktycz ne kwestyi, która dotąd rozbieraną była głównie ze względów teoretycznych, a mia

6 8 2 W SZECHŚW IAT. N r 4 3 .

przy zbyt wysokiej temperaturze posia­dało zupełnie inne w łasności. O trzym y­wano go m ianowicie w tym wypadku w stanie płynnym , nie zaś pod postacią gąbczastego duła; w tym stanie otrzym a­ny produkt m ógł być wypuszczonym na- zewnątrz przez otwór, zrobiony w dolnej części pieca. Początkow o uważano praw ­dopodobnie w ten sposób prowadzoną robo­tę za błędną. W krótce jednak przekonano się, że hutnictwo zostaje przez to nadzw y­czaj ułatwionem . Stosując dotychczasową metodę katalońską, musiano wyjm ować z pieca każdy gotow y dul; w razie nieco większych rozmiarów tego ostatniego trzeba było rozbijać jednę ze ścian pieca a później zamurowywać znowu. Przy nowym sposo­bie prowadzenia roboty można było bez przerwy napełniać piec przez otwór górny rudą i węglem , utw orzone zaś żelazo p ły n ­ne wraz z żużlem w ypuszczać przez otw ór dolny.

Otrzymane na tćj drodze żelazo nie może być zużytkowane bespośrednio w kow al­stwie (w przeciwstawieniu do żelaza dulo- wego); jestto właśnie znany już nam suro­wiec, a zatem produkt n iekow alny. M u ­siano jednak wkrótce zauw ażyć, że przeta­piając otrzym any produkt w piecu przy pom ocy miechów, otrzym ujem y znów żela­zo pod postacią duła, że robota powyższa jest tańszą niż pierwotna, a produkt bar­dziej jednolitym i cenniejszym . Nadto bardzo prędko spostrzeżono, że otrzym a­ny łatw iej topliw y produkt można nano- vvo przetapiać i odlewać w formy, tem - bardzićj, że sztuka odlew ania różnych przedm iotów ze spiżu znaną już była od tysięcy lat. P rzy końcu X V w. sztuka la ­nia żelaza była w pełnym rozwoju w N iem ­czech.

Jednem słowem , w ten sposób w ynalezio­ny został „wielki p iec” hutniczy oraz suro­wiec. W tym wynalazku dopiero przem ysł żelazny uzyskał istotne podstawy dalszego rozwoju.

Od ow ego czasu wyrabiano przedewszyst- kiem bogatszy pod w zględem zawartości węgla surowiec, jed n ę część którego zu ży t­kowano bespośrednio na odlewy; z drugiej przy pomocy tak zw . „św ieżen ia” (odw ę-

glania) otrzym ywano żelazo sztabowe, lub stal.

P ierw sze „piece w ielk ie” pow stały już na początku X III stulecia w W estfalii, lecz prawa miejscowe wzmiankują o nich do­piero w roku 1443. O koło roku 1500 piec w ielki przez robotników niem ieckich prze­dostał się do A nglii; tutaj, również jak w Niem czech, posiłkowano się tylko w ę­glem drzewnym. Lecz w ubogiej pod w zg lę­dem lasów A n g lii przem ysł ten był nadto kosztownym . Dopiero kiedy w roku 1735 Abraham Darby w ynalazł sposób w ytapia­nia surowca przy pomocy koksu, otrzym a­nego z węgli kam iennych, przem ysł ten za ­czął się rozwijać i zużytkow yw ać olbrzymie bogactwo kraju, zawarte w pokładach rudy żelaznej oraz w ęgla kam iennego. P ierw ­sze piece dostarczały zaledw ie kilka setek kilogram ów żelaza dziennie.

Porównawszy teraźniejsze piece w ielkie z dawnemi, ujrzym y obecnie zupełnie inny widok. Zam iast pieców o 4 — 5 m w yso­kości, w idzim y piece 25 — 30 m wysokie,0 odpowiedniej średnicy; zamiast miechów, poruszanych ręką ludzką, łub zapomocą niew ielk iego koła wodnego, ujrzym y ma­chiny o sile w ielu tysięcy koni parowych. Tysiące tysięcy kilogram ów rudy, koksu1 kamienia wapiennego bez przerwy wzno­szą się zapomocą wind parowych do w yso­kości górnego otworu pieca i przez ten otwór wszystko to zostaje strącane w zie­jącą paszczę. Dawniej z otworu wydosta­w ał się olbrzymi słup płom ieni. D ziś je ­dnak owe palne gazy wylotowe bywają o d ­prowadzane przy pomocy rur żelaznych i zużytkow yw ane do ogrzew ania kotłów parowych, a najczęściej —powietrza do m ie­chów, które zanim zostanie w tłoczone przez tak zwane „dysze” do pieca, zostaje bardzo siln ie ogrzane. Z pieca, jak z czynnego wulkanu, w ypływ a przez dzień cały stru­mień stopionego żużla, który, stygnąc, tw o ­rzy całe góry w okolicy pieca. P łyn n y surow iec pozostaje w piecu i podczas dnia wypuszczany bywa wielokrotnie nazew- nątrz.

W ielki piec (w Europie) produkuje dzien­nie 8 0 —120 tysięcy, w razach w yjątkowych 200, w Am eryce nawet do 400 tysięcy k i­logram ów surowca; wydajność jego jest za-

Page 11: JVi 43. Warszawa, d. 23 Października 1892 r. · czają technice, nadaje znaczenie praktycz ne kwestyi, która dotąd rozbieraną była głównie ze względów teoretycznych, a mia

N r 4 3 . W SZECIIŚW U T. 683

tem prawdopodobnie tysiąc razy większa, aniżeli w czasach średniowiecznych, zaś sto razy większa, niż wydajność przed stu laty.

Cały ten olbrzym i aparat znajduje się w mocy kierownika, który może otrzym y­wać z najrozmaitszych rud pod względem ilości i jakości, stosownie do życzenia, biały lub szary surowiec.

W ten sposób otrzymaliśmy produkt przejściowy, surowiec, z którego w dalszym ciągu łatwićj otrzym ać możemy żelazo szta­bowe, lub stal, aniżeli bespośrednio z rud. Przerabianie to polega na częściowem spa­leniu, podczas którego zostają usunięte ■wszelkie zanieczyszczonia oraz w ęgiel, do pewnego pożądanego stopnia. Do celu tego poświęcam y pewną ilość żelaza, która łącz­nie z innemi zanieczyszczeniam i spływa pod postacią żużla, podczas kiedy reszta pozostaje w stanie czystym . Operacyja powyższa nazywa się „świeżeniem ” su ­rowca.

D o końca zeszłego wieku świeżenie odby­wało się przy pom ocy w ęgla drzewnego w nadzwyczaj prostem ognisku, stanowią* cem zaledw ie cokolw iek ulepszone staro­żytne palenisko kowalskie. Nowy okres rospoczął się od roku 1784, kiedy anglik H enryk Cort, w ynalazł tak zwany piec „pudlowy". P rzy zastosowaniu tego pieca można używać w ęgiel kamienny zamiast drogiego w ęgla drzew nego. Nadto przy zastosowaniu metody pudlowania można przerabiać daleko większe ilości surowca, aniżeli to było możliwem podczas okresu świeżenia ogniskow ego. D opiero ta m eto­da um ożliw iła otrzym ywanie taniego żelaza w wielkićj ilości i dlatego też wynalazek Corta słusznie nazwać można epokowym. N iestety, udziałem Corta był los, jaki spo­tykał już tylu dobroczyńców ludzkości i w y- nałasców: umarł on w roku 1800 w ciężkićj biedzie, niebiorąc najm niejszego udziału w tem niezm iernem wytwarzaniu bogactw, które w yw ołał jego w ynalazek.

P rzy pomocy metody Corta, która była j

wielokrotnie ulepszana przez jego współ- j

ziomków, można otrzymać m iękkie żelazo sztabowe, lecz nie stal. Pudlow anie na stal je st wynalazkiem niemieckim. Stosowano |

go od roku 1840 w W estfalii, lecz dopiero od czasu wystawy powszechnój w Londynie w roku 1851 stał się rospowszechnionym. D o tego czasu, a nawet w wielu razach i późnićj otrzymywano stal przeważnie przy pomocy starego świeżenia ogniskow ego na węglu drzewnym, zaś lepsze jćj gatunki przy pomocy tak zwanego „cementowania”. B yła ona używana do wyrabiania narzędzi ostrych, sprężyn, oręża i w ogóle w tych wypadkach, gdzie były niezbędne jćj spe- cyjalne właściwości; nie m ogła jednak za­stąpić żelaza sztabowego we wszystkich dziedzinach przemysłu, ponieważ była nad­to kosztowna. W ynalazek pudlowania umo­ż liw ił nastanie epoki żelaznćj, w tem zna­czeniu, jak to już poprzednio zaznaczy­łem.

Epoka ta rospoczęła się nadobre wraz z zastosowaniem takich kapitalnych w yna­lazków, jakiem i są maszyny parowe i ko­leje żelazne, które również anglikom za­wdzięczam y. Budowanie kolei w yw ołało właściwie wprowadzenie konstrukcyj żelaz­nych. Lecz epoka stali nie nadeszła je sz ­cze. Rospocząć mogła się ona dopiero, gdy nauka doszła do w’yżyn, z których ujrzała

i nowe niezmierzone pole działalności ludz- | kićj. Mamy tu na myśli wynalazek, k tó ­

ry po wszystkie czasy uznawany być po­winien za jeden z najśmielszych i najgie-

| nijalniejszych. Jest nim sposób wyrabia­nia stali, w ynaleziony przez H enryka Bes-

| semera z Sheffield, opatentowany w dniu I 17 Listopada 1855 roku. W r. 1856 wyna-

lasca m iał odczyt w towarzystwie przyro- j dniczem angielskiem; od tego czasu m yśl ( jego stała się własnością ogółu.

Początkowo wyśm iany jako utopija, w y­nalazek ten zw yciężył wkrótce w szelkie

| przeszkody. On to um ożliw ił ów zdum ie­wający postęp pod względem zastosowania

I maszyn parowych, kolei żelaznych, parow­ców wodnych, jak i cechuje drugą połow ę naszego wieku.

(dok. nast.).

Page 12: JVi 43. Warszawa, d. 23 Października 1892 r. · czają technice, nadaje znaczenie praktycz ne kwestyi, która dotąd rozbieraną była głównie ze względów teoretycznych, a mia

684 w s z e c h ś w i a t . N r 43.

NAJNOWSZA W Y P R A W A

POD BIEGUN PÓŁNOCNY.

Dawno już kronika badań podbieguno­w ych nie zapisała tak doniosłej podróży, jak ta, o którćj w d. 11 W rześnia r. b. te le ­graf z portu St. Johns (N ew Foundland) rozniósł wieść po św iecie. W dniu tym właśnie do owego portu pow rócił statek „K ite”, który przed trzema miesiącami w y­ruszył stamtąd pod biegun w celu niesienia pomocy wyprawie Peary. Porucznik Pea- ry z zawodu inżynier marynarki Stanów Zjednoczonych opuścił w roku zeszłym wczesną, porą A m erykę na czele małćj w y­prawy, złożonćj z p ięciu tylko ludzi, z za­miarem przepędzenia jednój, lub dwu zim w G renlandyi na badaniach naukowych i spróbowania, czy nie uda się przez w nę­trze Grenlandyi dotrzeć do bieguna.

Dow ódzcy w drodze tow arzyszyła jego młoda żona. Na leże zim owe wybrano oko­licę zatoki Mc Corm ick, położonej na za- chodniem wybrzeżu G renlandyi pod 78° szer.; stądto porucznik Peary w ykonał d łu­gi na 1300 mil pochód na północ po lodzie wewnętrznym , który przedstawiał warunki przyjazne dla podobnćj wypraw y. P o do­konaniu wielu nader ważnych odkryć, ba­dacz szczęśliw ie wrócił do swojćj leży nad zatoką Mc Cormick, gdzie, zgodnie z um o­wą, oczekiw ał na wspom nianą wyżćj w y­praw ę ratunkową. Porucznik P eary, jego żona i pięciu ludzi znajdowali się w zupeł­nie dobrym stanie zdrowia.

Szczegóły w ielkiej podróży poi-. Peary są następujące. W dniu 15 M aja r. b. w y­ruszył na sankach, zaprzężonych w 14-e psów i w tow arzystw ie jednego tylko czło­wieka na północ; droga w iodła po lodzie na 4000 stóp ponad poziom em morza, naj­pierw u stóp lodowca H um boldta, a potem przez rozgałęziony system at lodow ców św. Jerzego i Osborne. D nia 26 C zerwca P e a ­ry dosięgnął 82° szer. północnej i od tego miejsca brzeg przybrał kierunek najpierw północno - wschodni, a potem w ybitnie wschodni, a w końcu naw et zm usił podróż­

nika do skierowania się ku południo-w scho- dowi.

P o czterech dniach podróży ku południo- wschodowi Peary w d. 4 Lipca stanął pod 81° 37' szer. i 34° dług. wsch. nad wielko zatoką, którćj, na cześć dnia, nadał nazwę zatoki „Niepodległości". Lodow iec, koń­czący się tuż nad zatoką, otrzym ał nazwę „A kadem ickiego”. Krajobraz odznaczał się barwą brunatno-czerwoną, przytem nigdzie nie było widać śniegu. K w iaty i owady znajdowały się w obfitości; woły piżmowe, zające, lisy i inne zwierzęta arktyczne m ia­ły licznych przedstawicieli. D nia 9 Lipca por. Peary i jego towarzysz zabrali się do powrotu, obierając drogę bardzićj w ew nę­trzną i siedem dni podróżowali po miękkim śniegu wyżyny na wysokości 8 000 stóp po­nad morzem. W tedy znowu spuścili się ku wybrzeżu, przez cały czas robiąc po 30 mil na dzień. Tutaj nad zatoką Mc Cormick d. 4 Sierpnia wyprawa zetknęła się z osadą statku „K ite”, który wiernie, stosownie do przyrzeczenia, przybył na ratunek. P r o ­gram więc został w całości uskuteczniony.

Odkrycia gieologiczne wyprawy Peary polegają na wyznaczeniu wybrzeża G ren­landyi daleko na północ poza 79° szer. półn., na stwierdzeniu, że lody wewnętrzne G renlandyi kończą się poniżój Y ictoria Inlet oraz że lodow ce istnieją we w szystkich fijordach północnych. Do innych zdobyczy należy w iele bardzo spostrzeżeń m eteoro­logicznych, jakoteż m ateryjały etnologicz­ne, dotyczące eskim osów północnych, w p o ­staci ubrań, szałasów, narzędzi i sanek, zdjęć fotograficznych krajowców i widoków północnych. D uży zbiór florystyki i fauni- styki podbiegunowej stanowi cenne uzupeł­nienie tój pięknój podróży. (Naturę, 1194).

S. St.

KRONIKA NAUKOWA*

— mjl. Temperatura mózgu. Z n an y fizyjolog tu - ry ń sk i Angelo M osso ogłasza re zu lta ty licznych szeregów b ad ań n a d w pływ em czynności p sy c h icz ­nej n a tem p e ra tu rę m ózgu. Z an im s tre śc im y w y­n ik i ty ch c iekaw ych dośw iadczeń, zaznaczm y, że.

Page 13: JVi 43. Warszawa, d. 23 Października 1892 r. · czają technice, nadaje znaczenie praktycz ne kwestyi, która dotąd rozbieraną była głównie ze względów teoretycznych, a mia

Nr 43. w s z e c h ś w i a t . 685

au to r n ie posługiw ał się, ja k to zw ykle sig czyni w m ie rzen iach podobnych , stosam i te rm o elek try - cznem i, lecz n iez m ie rn ie czułem i, um yśln ie w ty m celu sporządzonem i te rm o m etram i, na k tó rych z ła tw o śc ią m ożna by ło poznać w ahan ia do 0,002 sto p n ia C elsyjusza. K ażdy z tych m ałych te rm o ­m etrów zaw ie ra ł ty lk o -i g rtgci.

T em p era tu rg m ózgu Mosso porów nyw ał 2 tem ­p e ra tu rą k rw i tę tn icze j w m ięśn iach oraz z te m ­p e ra tu rą o d b y tu , lu b m acicy . P ierw sze szeregi b a d ań dokonyw ane b y ły n a zw ierzętach zn ieczu ­lonych m orfiną, lu b innem i aneste tycznem i ś ro d ­kam i, w końcu i n a człow ieku.

Gdy zw ierzg zn a jd u je się w g łęb o k im śnie, wów­czas n ieznaczny szm er, lub in n y jak iko lw iek bo­dziec d z ia ła jący na zm ysły w ystarcza n a sp row a­dzen ie słabego p o d n ies ien ia te m p e ra tu ry mózgu, zw ierzg jed n a k że sig n ie budzi.

W g łgbokim śn ie i przy zupełnej ciszy tem p e ­ra tu r a m ózgu m o że opaść poniżej te m p e ra tu ry krw i tę tn iczej w in n y c h o rg an ach c ia ła . P ocho­dzi to ze znacznego p rom ien io w an ia c iep ła n a p o ­w ierzch n i głow y.

G dy m ózg p o d lega zw ykłem u d z ia łan iu p rą d u p rzery w an eg o , te m p e ra tu ra w n im sig podnosi. W zm ożenie sig te m p e ra tu ry w cześniej d o strzeg a­m y w m ózgu, an iżeli we k rw i i je s t ono w m ózgu znaczn iejsze , n iż w ogólnym krw iobiegu, lub w kisz­ce p roste j.

W w aru n k ach n o rm aln y ch te m p e ra tu ra m ózgu n iższa je s t n iż w odbycie; lecz natgżone zjaw iska psych iczne albo p o b u d zające d z ia łan ie pew nych c ia ł chem iczn y ch m ogą sprow adzić znaczne w y­tw arzan ie sig c iep ła , tak , że p rzez dłuższy czas te m p e ra tu ra m ózgu m oże być w yższą o 0,2, lub 0,3° C. od te m p e ra tu ry o d by tu .

Gdy psu zadać k u ra rg , te m p e ra tu ra m ózgu u trz y ­m uje sig n a dość w ysokim stop n iu , podczas gdy opada te m p e ra tu ra m ięśn i i krw i. R óżnica tu je s t dość znaczna i w jed n y m w ypadku doszła do 1,6° (m ózg w p o rów nan iu z k rw ią tg tn iczą aorty ). Spo­strz eż en ia te dow odzą, że n ie na leży w m igśniach u p a tryw ać głów nego siedliska pow staw ania c iep ła, ja k to ogóln ie dziś je s t p rzy jm ow ane.

W ah a n ia te m p e ra tu ry m ózgu pod wpływ em u w a­gi, c ie rp ie n ia lub in n y ch czuć, są n iezm iern ie m a­łe . Podczas gdy zw ierzg je s t p rz y św iadom ości, wówczas zm iana, w y n ik a jąca z jak iegoko lw iek sk ie ­ro w an ia jego p ra cy psych icznej w in n ą strong, w yw ołu je ba rd zo n iezn aczn y w pływ na tem pera- tu rg m ózgu.

Pod w pływ em m akow ca (op ium ) m ózg pierw szy ze w szystk ich o rganów o b n iża sw ą tem pera tu rg . P rzez k ilk an aśc ie m in u t te m p e ra tu ra jego sig o b n i­ża, g d y w spółcześnie podnosi się we k rw i i w m a ­cicy.

B ad ając d z ia łan ie środków n ark o ty czn y ch i zn ie ­czu la jących , dochodzim y do w niosku, że c ia ła te zaw ieszają chem iczne fu nkcy je ko m ó rek n e rw o ­w ych. U p sa zu p ełn ie znieczulonego niem ożna

sprow adzić podniesien ia tem p e ra tu ry m ózgu, n a ­wet przez d rażn ien ie ko ry m ózgowej p rąd em elek­trycznym . N iem ożna teg o objaśn ić zm ianam i, za- chodzącem i w k rążen iu k rw i. R aczej p rzypuścić trzeb a , że zjaw iska psychiczne po legają na p ro ce ­sach n a tu ry chem icznej.

W in n em znów dośw iadczeniu , w k tó rein zw ie­rzę b y ło znieczulone chloralem , krzyw e tem p e ra tu r w skazują, że podczas sk u rczan ia m ięśni jak ieg o ­ko lw iek członka te m p e ra tu ra m ięśn i się podnosi, lecz n a ty ch m iast opada do no rm y , gdy d rażn ien ie m ięśn i u sta je . Inaczej wszakże, ja k w idzieliśm y, dzieje sig z m ózgiem .

P om ijam y streszczan ie rezu lta tó w in n y ch do ­św iadczeń, w ykonanych z innem i śro d k am i znie- czu lającem i. Moaso d o k ładnem i tem i pom iaram i term om etrycznem i m ózgu staw ia p ierw sze k rok i na tem po lu i spodziew ać się należy , że b ad an ia tego ro d zaju w n ie jed n y m k ie ru n k u pom ogą w y­ja śn ić tak zawiłe zjaw iska życia. (R ev. g ener. d. sc. p u r. e t ap.).

— zn: H id r o k s y lija k , N H 2OH, zo sta ł o trzy m an y w s tan ie doskonałej czystości p rzez L o b ry de B ru y n a p rz y rosk ład z ie ch lorow odanu tej zasady, rospuszczonego w alkoholu m etylow ym , m ety la tem sodu. Po odpow iedniem oczyszczeniu h id ro k sy li­ja k s tanow i c iało k ry s ta lizu jące się w blaszki, lub ig ie łk i, n ie posiada zapachu, top i się p rzy 33° i m oże być dysty low any pod zm niejszonem c iśn ie ­niem . O grzany w przystgp ie po w ie trza zapala sig, a p rzy nag łem o g rzan iu w ybucha. Z w iązek ten silnie d z ia ła na szkło i n ag ry za je , ja k a lk a lija m in eraln e . R ospuszcza się w wodzie ła tw o i obfi­cie, j e s t zaś n ierospuszczalny w ta k ic h c ieczach , ja k e te r , benzol, ch loroform , s ia rek w ęgla i t. p. R ospuszcza w sobie w iele soli m in eraln y ch i czę­sto z n iem i w chodzi w zw iązki. Z e tk n ig ty z ch lo ­row cam i, łączy sig z n iem i g w ałtow nie i w a tm o ­sferze ch lo ru zapala sig płom ieniem p rzy zwykłej tem p e ra tu rze . U tlen ia sig n iezm ie rn ie łatw o i n a ­wet w stan ie s ta ły m , sproszkow any, u lega d z ia ła ­n iu t le n u z p o w ie trza , p rzech o d ząc w kw as azo­taw y. Potasow ce d z ia ła ją en erg iczn ie n a h id ro ­k sy lijak —z sodem o sta teczny p ro d u k t reak cy i m a sk ład NH jO Na. O znaczenie c ięża ru cząsteczkow e­go w edług m etody R ao u lta po tw ierdz iło wzór i w ielkość cząsteczki NH2OH.

— zn. Izopren, C5H8) inaczej hem iterp en em zw a­ny , je s t ciałem blisko spokrew nionem z te rp e n a ­m i, a tw orzy sig na jła tw ie j z kauczuku przy jeg o suchej dysty lacyi. W . T ild en , chem ik aD gielsk i, donosi, że p rzygotow any przez niego z różnych te rp en ó w izopren , p o d łuższem przechow yw aniu , p rzeszed ł w tru d n o p ły n n ą ciecz, w śród k tó re j p ływ ały b ry łk i c ia ła stałego, zabarw ionego ż ó łta ­wo, u tw orzone w zn acznej ilości. O sta tn ie to c ia ło posiada w łasności kauczuku i przy p ilnem p o ró w ­n an iu okaza ło się id en ty czu em z n im w e w szyst­k ich szczegółach. S postrzeżen ie pow yższe je s t osta-

Page 14: JVi 43. Warszawa, d. 23 Października 1892 r. · czają technice, nadaje znaczenie praktycz ne kwestyi, która dotąd rozbieraną była głównie ze względów teoretycznych, a mia

686 w s z e c h ś w i a t . Nr 43.

teoznym dow odem , że kauczuk n a leży uw ażać za zw iązek po lim eryczny z te rp e n a m i i z a liczać do ich grom ady .

— jm . C ie k a w o s p o s t r z e ż e n ia n a d tw o r z e n ie m się te n a rd y tu (N a j S 0 4) i g la z e r y tu (K j S 0 4) podaje R e tg ers. W iadom o, że s ia rczan sodu je9t c ia łem dw upostaciow em : z ro stw o ró w z im n y ch k ry s ta li­zuje z 10 cząsteczk am i w ody (sól g lau b e rsk a ) i tw o­rzy k ry sz ta ły jednoskośnoosiow e; k ry sz ta ły zaś wy­ro s łe w ro s tw o rze g o rący m (w yżej 32° C) n a leżą do u k ład u rom bow ego i są bezw odne. W n a tu rz e (n p . w p o k ład ach to li w S tasfu rc ie ) sia rczan sodu w ystępu je ty lko w d ru g ie j p o stac i, t. j . w postac i te n a rd y tu . R e tg e rs dow iódł d o św iad cza ln ie , że te- n a rd y t pow staje n ie ty lk o z rostw orów g o rą cy c h , lecz rów nież i z rostw orów , zaw ie ra jący ch w cdan lub ch lo rek sodu , co m a m ie jsce w n a tu rz e , gdyż m in era ło w i tem u sta le tow arzyszy sól k u chenna . T a k sam o sia rczan p o tasu z ro stw orów zw ykłych k ry sta lizu je w p iram id y , lu b słu p y h eksagonalne, z rostw orów zaś zaw ie ra jący o h sól k u c h en n ą w ta ­b lice heksagonalne; w te j o s ta tn ie j p ostaci zn a j­du je się w p o k ład a ch soli w n a tu rz e i zn an y je s t pod nazw ą g lazery tu . S p o strzeżen ia R e tg e rsa t łu ­m aczą najzupełn ie j zn a jd o w an ie się w n a tu rz e obu pom ien ionych s ia rczan ó w w p ostaci te n a rd y tu i g laz e ry tu , gdyż w y stęp u ją one w yłączn ie w po ­k ład a ch soli, a w ięc o siad a ły z rostw orów boga­ty ch w c h lo re k sodu.

— rr. Postępy badania głebokośei mórz i oceanów w latach 1888—90. W ty ch trz e c h la tach b ad an ia g łębokości oceanów b y ły n a d e r liczne i obfite w re zu lta ty . N ie b rak o w ało p o tężn y ch p rzed się ­w zięć, jak w y p raw y ang ie lsk iego s ta tk u „S e in e ‘‘, lu b am ery kańsk iego „ D o lp h in “, k tó re w ro k u 1889 w d w u k ie ru n k ach sw em i b a d an iam i skrzyżow ały cały ocean A tlan ty c k i, ja k am ery kańsk iego s ta tk u „A lb a tro s” , k tó ry w pó łn o cn y m Pacyfiku w ykonał se tk i now ych po m iaró w . O cean In d y jsk i został zupełn ie ponow nie zb ad an y . O gran iczym y się na tem m iejscu na p o d an iu najw iększych głębokości, ja k ie w ro zm a ity ch częśc iach oceanów i m órz zo­s ta ły poraź p ierw szy znalezione.

O k rę t a u s try ja c k i „ P o la “ w r . 1891 zna laz ł n a m orzu Ś ródziem nem , na lin ii K orfu - B ark a , n a j­w iększą do ty ch czas z n a n ą g łębokość 440 0 m; na m orzu C zarnem ro ssy jsk i „C ze rn o m o rec“ znalaz ł g łębokość 2618 m\ w ocean ie In d y jsk im „R ecor- d e r ‘‘ sp o tk a ł p ie rw szą te ra z d o p ie ro p o z n an ą g łę ­bokość powyżej 6000 m. N ajw iększa g łębokość oceanu znaleziona przez „ R e c o rd e r1’ w ro k u 1888 w ynosi 6205 m (n a poł. od w ysp M ałych S undz- k ich); w p c łu d n . Pacyfiku s ta te k an g ie lsk i „ E g e - r ia “ Znalazł n a jw iększą w te j części o c ea n u g łę ­bokość koło wysp Sam oa 8284 m w ynoszącą . Prócz teg o poznano n a jw iększą g łębokość śró d z iem n y ch m órz C elebes (5111 m) i F lo re s (5120 m). N aj­w iększa d o ty chczas z n a n a g łębokość oceanów zn aj­d u je się w pó łn .-zach o d n im P acyfiku . G łębokość

ta , g łęb ią T u sk a ro ry n a cześć znanego o krę tu a m e ­rykań sk ieg o nazw ana, w ynosi 8515 m, u s tęp u je t e ­d y jeszcze p rzeszło o 30 m najw yższej górze n a ku li ziem skiej.

— sst. T e m p e ra tu r a z ie m i. W yznać m usim y, że o ile znane są nam dość d o b rze z jaw iska fizycz­ne zachodzące na pow ierzchni z iem i, o ty le m ało, lub n ic praw ie n ie w iem y o tem co się dzieje w je j w nętrzu . T rudnośc i tech n iczn e w rzad k ich ty lk o w ypadkaeh pozwoliły ludziom p rzek roczyć g łęb ię 1 k ilo m e tra ; tu na leżą o tw ory św idrow e w m iejscow ościach Sennew itz pod H allą (1111 m e­trów ), S p e ren b erg na p o łudn ie od B erlin a (1273 m), L in th w H olsztynie (1338 m) i S ch iadebach m ię­dzy L ip sk iem a M erseburg iem (1748 m etró w ). T a o s ta tn ia m iejscow ość przew yższa d o tąd wszystkie p o d w zględem osięgn iętej g łębokości o tw oru św i­drow ego. J a k w iadom o, jed n e m z ba rd zo w aż­nych zadań fizycznych n as tręcza jący ch się p rzy tem je s t zbadan ie i sp raw d zen ie stopniow ego w zra ­s ta n ia te m p e ra tu ry w m ia rę posuw ania się w g łąb ziem i. Chodzi tu , inaczej m ów iąc, o zn alez ien ie , ile po trzeb a zrob ić m etró w d rog i w g łąb ziem i w k ie ru n k u p ro m ie n ia ziem skiego, a te h y o trzy ­m ać p rzy ro s t te m p e ra tu ry o 1° C, a lbo o znalezie­n ie g ieo term icznego sto p n ia g łębokości. Spostrze­żen ia dokonane w pow yższych m iejscow ościach d a ły d la tego o sta tn iego liczby n astęp u jące : 36,06, 32,00, 35,07 i 86 86 m etrów . N ajw yższą do tąd te m ­p e ra tu rę 56,6° C znaleziono w S ch iad eb ach n a g łę ­bokości 1716 m etrów .

O becnie do liczby m iejscow ości pow yższych p rz y ­byw a, dzięki szczęśliw em u zbiegow i okoliczności, now y o tw ó r św idrow y w W heeling w W irg in ii za­ch o d n ie j, k tó ry b a rd zo n iedaw no posiadał ju ż g łę ­bokość 1372 m, a pom im o to p o g łęb ia się bez p rzerw y da le j. Z b a rdzo s ta ran n y ch spostrzeżeń n a d tą s tu d n ią , d o k o n an y ch co 125 stóp ang., wy­n ik a , że podczas gdy te m p e ra tu ra na pow ierzchn i ziem i b y ła 10,5° C, n a głębokości 306 m etrów m ia ­no 20,4° C, n a 914 m — 30,5°, na 1219 m — 39°. a n a sam em d n ie 43,4°. P rz y ro s t w ięc tem p e ra ­tu ry w g łęb i z iem i zo sta ł s tw ierdzony , aczkolw iek, ja k ła tw o się z cy fr p rzy to czo n y ch p rzekonać, n ie b y ł on sta ły n a całe j wysokości o tw oru ; p rzec ię ­tn ie b io rąc , g ieo te rm iczn y stopień g łębokości s ta ­now ił tu 39,5 m.

WIADOMOŚCI BIEŻĄCE.

— R o p a n a fto w a w Peru. Do liczby m iejsoow ości, d o starczających o leju skalnego, p rzybyw a P eru . W arstw y naftow e zn a jd u ją się tu ta j n a sam em wy­brzeżu o cean u Spokojnego, a pró b y w ie rcen ia by ły w ykonane, ja k do tychczas, w jed n y m ty lk o p u n k ­c ie , a m ianow icie w Z o rr ito s pod T um bezem . R o­

Page 15: JVi 43. Warszawa, d. 23 Października 1892 r. · czają technice, nadaje znaczenie praktycz ne kwestyi, która dotąd rozbieraną była głównie ze względów teoretycznych, a mia

Nr 48. WSZECHŚWIAT. 687

pa tu w ydobyta okazu je c iężar w łaściw y 0,810 do 0,840, je s t b a rd zo p ły n n a , b o g a ta w nisko w rące węglow odory i n ie w ydziela żadnych osadów tw a r­dych n aw et p rzy tem p e ra tu rz e —30°. Obecność w ęglow odorów a ro m aty czn y ch została w y k azan a w tej rop ie. C ała okolica Z o rr ito s jes t pozbaw io­n a ź ró d e ł wody słodk iej, gdzien iegdzie zaś, z po­k ładu g liny n ieb iesk iej, w ydobyw ają się ź ród ła słone. P rz y b ic iu o tw orów św idrow ych natrafiono rów nież n a pokłady siln ie b itum iczne.

— P. C hruszczów ogłosił dokonaną p rzez siebie s y n te zę a m fibo lu n a drodze hydrochem icznej, przez o g rzew an ie odpow iedniej m ięszan iny w m ocnych i za top ionych naczy n iach szklanych. Synteza ta ze w zg lędu n a swoję w ażność w ym aga pow tó­rzen ia .

R O Z M A I T O Ś C I .

— rr. K o s z t y w y p r a w y K o lu m b a . P o d sk arb i h isz­pańsk i L ouis de S. A ngel w ydał K olum bow i na p okryc ie kosztów w ypraw y odkryw czej 1140000 m araw ed i. Co do w arto ści te j sum y is tn ie ją do­syć n ie?godi.e p o g lądy . Proboszcz kościo ła L o re ­tańsk iego w L izb o n ie , Peragallo oznacza, p o d łu g w spółczesnych w zm ianek , w arto ść jed n eg o m ara- w edi n a 1 '/a cen tym a: w ty m ted y razie koszty o d kryc ia A m eryki w ynosiłyby 17100 franków . R u ­gę z L ip sk a dochodzi in n ą d re g ą do znacznie w iększej sum y. P o d łu g Aloizego H eissa w roku 1497 m o n eta z ło ta odpow iadająca d u katow i by ła w a rta 375 m araw edi; s tą d ted y K olum bow a eks- p edycy ja kosz tow ałaby 3040 dukatów , to jes t 12380 ru b li. W k ażd y m raz ie , (i czy 12 tysięcy ru b li, tan im kosztem od k ry to sk a rb y i ziem ię n o ­wego św ia ta.

— rr. G ę s to ś ć z a lu d n ie n ia A tla n ty k u . M orza i ocea­ny też n ie są b ez lu d n e . Każdy sta tek przedstaw ia gęsto za lu d n io n ą oazę: jeśli zesum ujem y ilość s ta t­ków w raz z załogą okrętow ą i pasażeiów , k tó re w c iąg u całego r e k u n a ocean ie się znajdu ją, jeś li n a s tęp n ie tę ilość podzielim y przez 365, t. j . przez liczbę dn i roku , o trzy m am y ilość p rzec ię tn ie stale n a ocean ie s ię 'z n a jd u ją c y c h oaz, t. j . s ta tk o w i ich m ieszkańców . R ach u n ek ten w ykazał, że na A tlan ty ­ku przebyw a sta le 3651 żaglowców, a 1504 p arow ­ców ze 130727 ludźm i. T a wysoka c j f r a za ludn ie­n ia d a je ty lk o pojęcie o o lb rzym iej pow ierzchni oceanu , skoro cy fra ta p rzed staw ia gęstość 1 czło­w ieka n a 5G0 km1. N iem a k ra ju n a św iecie, k tó ry ­by m ożna p rzy ró w n ać w ty m w zględzie do oceanu. P o la rn e d z iedziny L a b ra d o ru zam ieszkują dw ie osoby n a rów nym obszarze i ch y b a n a lodach k ra ju Baffina podobna się ilość ludzi zn ajd u je . N iek tó re je d n a k części oceanu są silniej n iż P a ta -

gonija , a kanał „ la M anche” je s t gęściej n iż p ro- w incy ja jak u ck a zaludn iony (7 osób n a 100 km2).

— sst. Z d o b y c z e k o lo n ija ln e . D w a p ań stw a czy ­n ią usilne postępy w ty m k ie ru n k u — A nglija i F ra n c y ja . P ism a donoszą o zajęciu w d n iu 12 Czerwca r. b. przez p ierw szą n a oceanie W ielk im a rch ip e lag u G ilb e rta , położonego na północo- wschód od Nowej Gw inei. G ru p a G ilb erta sk ład a się z 16 wysp ba rd zo n isk ich , nsjw yższa bow iem ledw ie o k ilk a m etró w sięga p o n ad poziom m orza, z resz tą ba rd zo u ro d zajnych . G łów nym p rzed m io ­tem wyw ozu stąd do portów au stra lijsk ich jes t olej K opra. Na w yspach zn a jd u je się dość liczna k o lon ija am ery k ań sk a . S podziew ają się też w k ró t­ce zajęc ia p rzez A n g liją g ru p y E llice , położonej n a p o łudn ie od poprzedniej.

N iezb y t daw no A nglija usadow iła się n a w ys­pach A ld ab ra , stan o w iący ch w ażny b a rd zo p oste­ru n e k o b se rw acy jn y w obec M adagaskaru , a z d ru ­giej s tro n y d o sta rcza jący ch do handlu, słynnych o lb rzym ich żółw i. W odpow iedzi na to F ra n c y ja zajęła w yspy Nowy A m ste rd am i św. Paw ła na oceanie Indy jsk im , stanow iące w raz ie p o trzeby stacy ją oraz w ażny p o ste ru n ek na d rodze okrętów p ły n ący ch z A u s tra lii do P rzy lądka D obrej N adzie i. N ad to d. 23 S ie rp n ia r. b . fran cu z i zajęli g rupę G lorioso, położoną n a p o łudn ie wysp A ld a b ra i w te n sposób zrów now ażyli n ab y tek an g ie lsk i pod względem politycznym . (L a G eographie , 197).

— sst. O d k ry c ie a r c h e o lo g ic zn e . Poru czn ik Bo- w er o d k ry ł w T u rk ie s tan ie ch ińsk im m iasto p o d ­ziem ne, a w jed n e j z jeg o p ieczar ba rd zo c iekaw y rękop ism na korze brzozowej. Rękopism oddany został do zb ad an ia d r H oernle, znaw cy języków w schodnich. Z re fe ra tu jego, pom ieszczonego w p a­m ię tn ik u azy jatyck icgo tow arzystw a bengalskiego w yn ika , że rękopism p isan y j t s t po san sk rycku , a le ty p em bard zo a rcha icznym G upta , n ie zaś m łodszym odeń S arad a. Pow stan ie tego zabytku odnieść na leży w części do d ru g ie j połow y V w ie­ku , p rzy p uszczaln ie do r . 475 p rzed Chr., w części do p ierw szej połow y IV w., w yraźn ie też pisany by ł w ro zm aity ch la ta c h i p rzez ro zm aity ch pisa* rzów. Sk łada się z 55 k a r t, w znacznej części p rze tłu m aczo n y ch już przez d ra H oern le i p o d a ­n y ch p rzezeń w raz z tłu m aczen iem do P am ię tn ika rzeczonego. B ędzie to , zdaje się, najdaw niejszy p o m n ik indy jsk i i zapew ne je d e n z najsta rszych is tn ie jąc y ch rękopism ów n a św iecie. (N a tu rę , 1190).

O D P O W IE D Z I R E D A K C Y I.

W P . K . P . A. Ł om nick i, M ineralog ija i g ieolo- g ija . Lw ów , 1883, I I w ydanie; M. B au er, L eh r- buch d e r M ineralog ie. L ipsk i B erlin , 1886; J . Da­na, P odręczn ik g ieologii, spolszczony przez S ierai-

Page 16: JVi 43. Warszawa, d. 23 Października 1892 r. · czają technice, nadaje znaczenie praktycz ne kwestyi, która dotąd rozbieraną była głównie ze względów teoretycznych, a mia

Nr 43

radzk iego . W arszaw a, 1891; C red n er, G rundziige d e r Geologie; A. F ra n k , L eh rb u c h d e r B otan ik n ach dem g eg enw artigen S tan d d e r W issenschaft. L ipsk , 1892; B r. Z natow icz, Z asad y ch em ii ogól­nej. W arszaw a, 1884. C eny ty c h w szystk ich książek są zn an e w k sięg arn iach . „ Z ie ln ik a " d o tą d n iem a w sp rzedaży . 0 zasuszaniu ro ś lin p isa ł S t. D awid we W szechśw iecie z r. 1885 p. t. „H erb o ry zaey ja“ i w skazał l ite ra tu rę . P ren u m era to ro w ie X II tom u P a m ię tn ik a F izy jo g raficznego m ogą nab y w ać dz ie ­sięć tom ów p o p rz ed n ich (oprócz X l-go z r . 1891) po 3 rub le za tom , zarów no b io rąc kom ple t, jak i p o jedyncze tom y.

B u l e t y n m e t e o r o l o g - i c z n y

za tydzioń od 12 do 18 P aźd ziern ik a 1892 r.

(ze sp o strzeżeń na s tacy i m eteo ro log icznej przy M uzeum P rzem y słu i R oln ic tw a w W arszaw ie).

'n

B a ro m e tr 700 mm -(- T e m p e ra tu ra w st.

1 Cc . r

72 K ieru n ek w ia truSum aopadu

U w a g i .

7 r. l p . 9 w. 7 r. 1 P. 9 w. Najvr. N ajn . ^

12 Ś. 50,5 50,5 51,7 8,1 13,4 8,4 13,7|

5,1 73 SW *,W ',W * 0,0 Pogodnie

13 C. 52,8 53,2 54,6 4,4 9,4 7,8 10,7 2,3 80I

S W 2, E 1, Cisza 0,0 R ano m gła , półpogodnie

14 P. 54,4 53,8 53,0 3,8 12,0 6,2 12,7 1,7 79 E 2,E 4,E* 0,0 R ano szron, pogodnie

15 S. 50,5 48,2 44,2 4,8 11.2 9,4 12,0 2,2 711 '

E 5,E I0,S E 4 3,9 Od 1 do 1 i pół pop. łuk zen it, ko ła w ie lk .,w n .d .

16 N. 41,5 42,2 42,7 9,8 12,6 9,0 13,5 7,3 j 81 W'*,SW«,SW* 0,0 R ano w ich., p o chm urno

17 P. 41,7 40,9 37,2 9,6 12,4 11,4 13,2 4,1 86 S6,S E 2,S' 12,0 Od 4 popoł. do nocy d.

18 W. 44,2' 1

Ś red n ia

48,0 51,11 I

47,9

6,8

oo ( JL

11,4 4,6 ;87

80

W N 8,N 3,Cisza l.«

17,6

Od 7 ra n o do 3 popoł. deszcz z p rzerw am i

UW AGI. K ie ru n ek w ia tru dan y je s t d la trze ch godzin obserw acyj: 7-ej ra n o , 1-ej po p o łu d n iu i 9-ej

w ieczorem . Szybkość w ia tru w m e trac h n a sek u n d ę , b. znaczy b u rza . d .— deszcz.

SP R O ST O W A N IE .

W N r z e 41 W szechśw iata n a s tr . 650, w t a ­bliczce stosunków części sk ładow ych pożyw ien ia, zam iast:

1) d la norm . robotn .2) d la jap o ń czy k a

pow inno być:

1) d la norm . robo tn .2) d la japończyka

(stosunek b ia łk a \ 1 : 6,1 do n ieb ia łk a / 1 : 5,3

(stosunek b ia łk a \ 1 : 5,3 do n ieb ia łk a / 1 i 6,1

T R E Ś ć . D ośw iadczenia n a d b ieg iem c ia ł w pow ietrzu , p rzez S. K. — 0 z n ik an iu w iększych g a tu n ­ków zw ierząt, tłu m aczy ła J . S. — Je rz y L u n g e . W iek sta li. (O dczyt w ygłoszony w Z u ry ch u ), tłu m a ­czyli L . P. M. i K. R .—N ajnow sza w y p raw a pod b ieg u n pó łnocny , p rzez S. S t. — K ro n ik a naukow a. — W iadom ości b ieżące . — R ozm aitości. — O dpow iedzi R ed ak cy i. — S prostow anie . — B u letyn m eteo ro ­

logiczny.

W ydaw ca A. Ślósarski. R e d ak to r B r . Z n a t o w i c z .

3o3BOJieHO Ęcusypoio, BapmaBa 9 OsTaSpa 1892 r. W arszaw a. D ru k E m ila Skiw skiego.