Dziennikarz berlińskiej „die tageszeitung” pisze o...

1
24kurier.pl INNYM OKIEM 12 MAJA 2017 r. 17 „Park Żeromskiego był zmorą, kręciły się po nim podejrzane typy, pijacy, panie lekkich obyczajów” – wspominała Krystyna Feldman, która w1948 r. została zaangażo- wana do Teatru Polskiego. Pisała po latach, że to portowe miasto „miało w sobie coś egzotycznego”, ale „było takie nieprzyjemne, odpychające, groźne”. Aby z centrum dojść do pracy, musiała przeciąć park Żeromskie- go. Jako że dla niej i dla gości teatru był to koszmar, zarządca Polskiego zorganizował kilka samochodów, które ich dowoziły. Dziś park Żeromskiego jest pięknym miejscem, jednym z terenów zielonych, których w Szczecinie, najbardziej zielonym mieście w Polsce, jest dużo. Jednak plac przed teatrem jest chyba taki sam jak 70 lat temu. Jedną jego stronę wieńczy teatr stojący tyłem do Odry, zbudowany około 1920 r. w duchu moderny, a z drugiej strony, naprzeciw teatru, stoją ściśnięte niczym rząd widzów najbardziej może urokliwe w Szczecinie secesyjne kamienice z balko- nami zdobionymi przez kunsztownie kute balustrady. W jednej z tych kamienic Kry- styna Feldman znalazła przejściowe lokum, jednak opinii o Szczecinie nie zmieniła. „Te zburzone domy, te zwalone piwnice, z których cuchnęło, i opowieści o ukrywających się Niemcach. I Rosjan było aż za dużo. Z nimi też nieprzyjemnie było się spotkać, bo jak nie zgwałcili, to okradli” – wspominała. „Niekochane” – tak Inga Iwasiów, pisar - ka urodzona i mieszkająca w Szczecinie, nazwała kiedyś swoje miasto; niekochane przez Warszawę, Kraków, przez swoich mieszkańców. Po prostu Szczecin leżał za blisko granicy. Gdy w 1948 r. Krystyna Feldman zaczynała pracę w teatrze, panowała tu jeszcze nie- pewność: „Czy będzie to polskie, czy nie?”. I nawet później, w 1972 r., gdy Feldman ponownie gościła w Szczecinie, czuła tę niepewność. Zapisała: „W enerdowskie wolne soboty przez Szczecin przewalały się tłumy Niemców. Kiedy oni szli na zakupy, ja nie wychodziłam z domu. Tak dużo ich było. Tłumy! Tłumy byłych faszystów, którzy przefarbowali się na komunistów”. Falujący autoportret Być może, rozglądając się po placach miast, najlepiej można zrozumieć, czym kiedyś te miasta mogły być, czym są i czym chciałyby być. Place to przestrzeń otoczona budynka- mi, lecz także otwarta na życie publiczne. Kamienie spotykają się tu z ludźmi, a ludzie z kamieniami. Jednak takie spotkania to mało, by zrozumieć Szczecin. Kto bowiem, będąc na placu przy Teatrze Polskim, przemknie przez bramę przejazdową, znajdzie się nagle na błotnistym parkingu. Zaskoczy go piękny widok na Odrę i wyspę Łasztownia. Przecież mógłby tu być miejski taras, kunsztowny balkon widokowy jak Altonaer Balkon nad Łabą w Hamburgu. Dlaczego nie jest? Aby dostać się do tego potencjalnego balkonu z Wałów Chrobrego, najbardziej znanego tarasu Szczecina, trzeba najpierw pokonać wiele schodów w dół, a potem przy ul. Kapitańskiej wspiąć się schodami na ulicę Swarożyca, przy której stoi teatr. Tak więc topografia miasta, obok ludzi i kamieni, jest kolejnym elementem kształtującym jego charakter. Szczecin rozłożył się na lewym brzegu Odry niczym na falach, raz w górę, raz w dół, w górę, w dół. Na planie miasta wykreślono więc poziomice, które są jak metafora jego losu, falujący autoportret. Trudno tu o twardy grunt. Trudno było zarówno przed rokiem 1945, gdy przeprowadzka stoczni „Vulkan” do Hamburga spowodowała pierwszy kryzys stoczniowy w Szczecinie, jak i po roku 1945, gdy Szczecin stał się zbiorowiskiem przybyszów z wszystkich stron Polski. Tak jest nawet dziś, bo gdy Wrocław, Poznań i Gdańsk już dawno znalazły swoje miejsce w Europie, Szczecin wciąż go szuka. Zakotwiczenie w czasie Gdy bywam w Szczecinie, często jestem pytany o to, gdzie według mnie jest centrum miasta, jakbym ja, gość z Berlina, gdzie też nie ma centrum, mógł na to pytanie odpo- wiedzieć. Mogę je oczywiście zrozumieć, bo jeśli wrocławianie przyjmują gości, to prowadzą ich na piękny rynek, a dokąd swoich gości mają prowadzić szczecinianie? Pewno na Wały Chrobrego, Jasne Błonia, a może też na grząski parking za Teatrem Polskim? Mój szczeciński przyjaciel zabrał mnie do kina „Pionier”, gdzie pierwsze filmy pokazywano już w 1907 r. i dlatego mówi się, że jest to najstarsze kino świata. „Pionier” ma dwie sale – jedną na parterze, a drugą, klubową, w podziemiu. To „Kiniarnia” z cudowną atmosferą kina i kawiarni, nostalgicznymi napisami i starym radiem Pionier. Są więc w Szczecinie takie miejsca, które pozwalają zrozumieć, jak w tym mie- ście pulsuje czas. Jego mieszkaniec, pisarz Artur D. Liskowacki, napomykał kiedyś, że Szczecin cierpi na kompleks niższości, że dlatego wszędzie tu szuka się tradycji, zakotwiczenia w czasie, jakby trzeba było się upewnić, że taki jest los niekochanych. „Kiniarnia” była pełna. Grali „Pokot”, thriller ekologiczny Agnieszki Holland i Olgi Tokarczuk, który na Berlinale dostał Srebrnego Niedźwiedzia. Bliski polskiemu rządowi portal wpolityce.pl zarzucił mu, że propaguje terroryzm ekologiczny. Ale krytyczne filmy mają swoją publiczność także w Szczecinie, o którego mieszkań- cach, jeżdżąc po zachodniej Polsce, nieraz słyszałem, że nie są tak otwarci na świat jak wrocławianie ani tak przedsiębiorczy jak poznaniacy. Czasem Szczecin wydaje się miastem pro- wincjonalnym, chociaż czy miasto liczące 400 tys. mieszkańców może być prowincjonalne? Może prowincjonalność to tarcza ochron- na, druga skóra tutejszych mieszkańców, w której wyrośli i którą lubią, bo chroni przed ranami, zbytnimi oczekiwaniami i rozczarowaniami, a którą, gdy przyjdzie czas, będzie można zrzucić? Paryż, Berlin, Kreuzberg Oszczędzona przez wojnę północna część śródmieścia przypomina swymi kolistymi placami bardziej Paryż niż Berlin, z którego w XIX w. przybył do Szczecina budowniczy miast James Hobrecht, by nadać mu, po- dobnie jak Berlinowi, niepowtarzalną sieć ulic. Z dzisiejszego Berlina pochodzi pomysł takiej przebudowy podwórek śródmieścia, aby były bardziej znośne dla mieszkańców. Wzorem Zielonych Podwórek Kreuzberga stworzono więc ponad sto zielonych oaz. Równocześnie trwa rewitalizacja starych kamienic. Jednak „wystrzałowej” dzielnicy Szczecin nie ma. To co rozwija się we Wrocławiu, szum wokół dzielnicy, wspólna promocja galerii, butików, barów, wspólne akcje mieszkańców, nie dotarło do miasta nad dolną Odrą. Być może dlatego że dzielnice, w których miasto się zaczynało, nie mają tak chwy- tliwych nazw jak wrocławskie Nadodrze czy berliński Kreuzberg, a może dlatego że więcej kreatywnych szczecinian mieszka na Kreuzbergu niż wokół kina „Pionier”. Nie wspiera to lokalnej tożsamości, z której budowaniem w Szczecinie wciąż nie jest łatwo. W szkołach obowiązkowa jest tylko historia Polski, a lokalną wprowadzają na lekcjach tylko ci nauczyciele, którzy wiedzą, jak jest ważna. Czas na wyspę Dawno temu Szczecin wyłonił się z wód Odry i ulokował tam, gdzie dziś jest Zamek Książąt Pomorskich… Tak mógłby brzmieć mit założycielski Szczecina, lecz po wojnie został zapomniany. Polski Szczecin w czasach swego pierwszego prezydenta Piotra Zaremby odwrócił się od Odry i obok rzekomej skóry prowincjonalności przy- wdział z czasem drugą skórę – niepamięci przeszłości. Uważano, że nic nie powinno przypominać czasów niemieckich, a za- miast tego chciał się Szczecin, przeciwnie niż Gdańsk czy Wrocław, odbudować jako miasto socjalistyczne. Dopiero od niedawna znów uświadamia sobie narodziny z wody. Nad Odrą zbudowano promenady – jedną tam gdzie kiedyś znajdo- wała się Starówka, a drugą na przeciwnym brzegu rzeki, na wyspie Łasztownia, gdzie do 1945 r. pulsowało jego gospodarcze serce. Na Łasztowni serce znów bije, choć jeszcze niezbyt mocno. Zaczęło pulsować w Starej Rzeźni, którą prywatny inwestor przebudował na centrum kultury. Jarosław Bondar, architekt miasta, mówi, że to począ- tek, że na 200 hektarach wyspy ma powstać nowe centrum Szczecina porównywalne z Hafencity w Hamburgu. Pierwsze kroki już zostały uczynione: w 2017 r. rozpisano międzynarodowy konkurs, w którym in- westorzy mają przedstawić swoje wizje przyszłości Łasztowni. Do 2021 r. ma być zbudowany nowy most przez Odrę, który połączy Łasztownię ze zbudowaną na nowo Starówką u stóp zamku. – Ożywianie Łasztowni można porównać z rozbieraniem twierdzy 150 lat temu. Także wówczas Szczecin otrzymał silny impuls rozwoju – mówi J. Bondar. Wielkie plany, ale czy realistyczne? Oczy- wiście Jarosław Bondar wie, że w Szczecinie, inaczej niż w Hamburgu, liczba mieszkańców nie rośnie, że młodzi szczecinianie wolą studiować w Warszawie, Berlinie, Wro- cławiu, że Szczecin wciąż nie jest silnym ośrodkiem gospodarczym między Berlinem a Gdańskiem, jakim chciałby być. Bondar uważa, że aby Łasztownia stała się sukcesem, miasto musi, po pierwsze, wrócić do dawniejszych planów. Na początku powinien powstać most, a następnie Cen- trum Nauki naprzeciw Wałów Chrobrego, na wyspę mógłby się także przeprowadzić Teatr Współczesny. Jeśli na Łasztowni zbudowano by jeszcze, jak planowano, 13 tys. mieszkań, serce miasta znów mogłoby bić nad Odrą, tam gdzie dawno temu Szczecin powstał. Miasto zrzuca skórę niepamięci historii i wraca do swych źródeł. Miejsce protestu Rewolta, zamieszki: zdjęcia przypominają Paryż, Budapeszt, Berlin. Podpis: 17 grudnia 1970 roku. Tłum przed gmachem PZPR, ponad 10 000 demonstrantów przyszło ze stoczni, aby protestować przeciw podwyżce cen żywności. Lecą koktajle Mołotowa, siły bezpieczeństwa otwierają ogień, wjeżdżają czołgi. Tamtego czwartku zginęło szesnaście osób. Jedna z nich to szesnastoletnia Ja- dwiga Kowalczyk, uczennica, która została śmiertelnie trafiona, gdy z okna swego domu patrzyła na ulicę. Grudzień 1970 roku, jak mówi dziś nie- jeden z mieszkańców, był punktem zwrot- nym w powojennych dziejach Szczecina. W mieście, które do tamtej pory wciąż dla wielu było obce, pojawiło się nowe słowo: my. My, szczecinianie. My walczyliśmy. Za swoje miasto. O naszą przyszłość. Krwawo stłumiony bunt Grudnia ’70 upamiętnia wystawa w Centrum Dialogu „Przełomy”, zbudowanym na pl. Solidarno- ści w miejscu, gdzie padło najwięcej ofiar. Upamiętniony jest także Sierpień 1980, gdy w Szczecinie, dzień wcześniej niż w Gdań- sku, podpisano porozumienie o utworzeniu wolnych związków zawodowych. – Jednak gdy mówi się o zwycięstwie „Solidarności”, większość ludzi ma na myśli Gdańsk – mówi Agnieszka Kuchcińska-Kurcz, która prowadzi Centrum „Przełomy”, nowe muzeum poświęcone historii miasta w latach 1939-1989. Jego katalog ma tytuł: „Miasto sprzeciwu. Miasto protestu”. Dzięki Centrum, za którego projekt Robert Konieczny otrzymał główną na- grodę na festiwalu architektury w Berli- nie, plac Solidarności stał się wyjątkowy wśród charakterystycznych miejsc i placów Szczecina. Międzynarodowe uznanie zyskał także dzięki gmachowi nowej filharmonii, uhonorowanemu w 2015 r. unijną Nagrodą Miesa van der Rohe, a zaprojektowanemu przez barcelońskie Estudio Barozzi Veiga. Wraz z Centrum Dialogu i filharmonią dopełnił się na pl. Solidarności zespół architektoniczny odzwierciedlający róż- norodność historii Szczecina. Jest tu więc gotycki kościół pw. Świętych Piotra i Pawła z czasu książąt pomorskich, barokowa Brama Królewska z XVIII w., gdy Szwedzi oddali Szczecin Prusom, gmach policji, w którym najpierw służyli urzędnicy pruscy i nazistow- scy, a gdzie od 1945 r. jest komenda polska. Znaczenie czwartej władzy akcentuje dawna siedziba „Pommersche Zeitung”, ostatniego niemieckiego dziennika w Stettinie, w której od 1945 r. gospodaruje „Kurier Szczeciński”, pierwszy dziennik polski. Kto nie jest pewny swoich poglądów, może powiedzieć, że na pl. Solidarności jest bała- gan, wszystko wymieszane. Jednak jest wielu, którzy uważają, że dzięki tej różnorodności plac symbolizuje wyjątkową siłę miasta. – To fascynujące miejsce – podkreślił Mateusz Czar - nowski, kompozytor pracujący w filharmonii. Być może pewnego dnia szczecinianie jasno odpowiedzą na pytanie, gdzie jest centrum ich miasta. Biegun magnetyczny Szczecin miasto protestu – slogan ten przyswoili sobie także przeciwnicy prawico- wo-narodowego rządu w Warszawie, którzy obrali pl. Solidarności na centrum swoich demonstracji. Odpowiedzieli tym samym jednoznacznie na pytanie, gdzie jest centrum miasta. Na pl. Solidarności protestował nie tylko Komitet Obrony Demokracji, był tu także „czarny protest kobiet” i strajk kobiet 8 marca. Szczecin wraca więc do swojej historii jako miasta sprzeciwu i to w tym samym miejscu co dawniej. Tak jak na Łasztowni dzisiejszy Szczecin zrzuca skórę niepamięci przeszłości, tak na pl. Solidarności zrzuca skórę prowincji. Jest dziś miastem zupełnie innym niż to, które poznała Krystyna Feldman. Gdy więc ktoś znów mnie spyta, gdzie jest biegun magnetyczny Szczecina, odpowiem: – Na placu Solidarności. Uwe RADA Publicysta, twórca portalu o rzekach, autor m.in.: monografii Odry, Niemna i Adriatyku, wydanych także po polsku, oraz wielu artykułów o Szczecinie. Niedawno był w Kurierze Szczecińskim na praktyce doskonalącej język polski. Dziennikarz berlińskiej „die tageszeitung” pisze o Szczecinie Tożsamość miasta protestu Kiedy trzy lata po wojnie Krystyna Feldman, lwowska aktorka szukająca sobie miejsca w powojennej Polsce, przyjechała do Szczecina, miasto wydawało jej się straszne. Dziś w Szczecinie można usłyszeć, że wielu mieszkańców dopiero po wydarzeniach Grudnia ’70 roku zaczęło je traktować jako swoje i że teraz zaczyna się jego nowy rozdział. Aby Łasztownia stała się sukcesem, miasto musi, po pierwsze, wrócić do dawniejszych planów. Fot. Robert STACHNIK

Transcript of Dziennikarz berlińskiej „die tageszeitung” pisze o...

24kurier.pl INNYM OKIEM • 12 MAJA 2017 r. • 17

„Park Żeromskiego był zmorą, kręciły się po nim podejrzane typy, pijacy, panie lekkich obyczajów” – wspominała Krystyna Feldman, która w 1948 r. została zaangażo-wana do Teatru Polskiego. Pisała po latach, że to portowe miasto „miało w  sobie coś egzotycznego”, ale „było takie nieprzyjemne, odpychające, groźne”. Aby z centrum dojść do pracy, musiała przeciąć park Żeromskie-go. Jako że dla niej i dla gości teatru był to koszmar, zarządca Polskiego zorganizował kilka samochodów, które ich dowoziły.

Dziś park Żeromskiego jest pięknym miejscem, jednym z  terenów zielonych, których w Szczecinie, najbardziej zielonym mieście w  Polsce, jest dużo. Jednak plac przed teatrem jest chyba taki sam jak 70 lat temu. Jedną jego stronę wieńczy teatr stojący tyłem do Odry, zbudowany około 1920 r. w duchu moderny, a z drugiej strony, naprzeciw teatru, stoją ściśnięte niczym rząd widzów najbardziej może urokliwe w Szczecinie secesyjne kamienice z balko-nami zdobionymi przez kunsztownie kute balustrady. W jednej z tych kamienic Kry-styna Feldman znalazła przejściowe lokum, jednak opinii o Szczecinie nie zmieniła. „Te zburzone domy, te zwalone piwnice, z których cuchnęło, i opowieści o ukrywających się Niemcach. I Rosjan było aż za dużo. Z nimi też nieprzyjemnie było się spotkać, bo jak nie zgwałcili, to okradli” – wspominała.

„Niekochane” – tak Inga Iwasiów, pisar-ka urodzona i  mieszkająca w  Szczecinie, nazwała kiedyś swoje miasto; niekochane przez Warszawę, Kraków, przez swoich mieszkańców.

Po prostu Szczecin leżał za blisko granicy. Gdy w 1948 r. Krystyna Feldman zaczynała pracę w teatrze, panowała tu jeszcze nie-pewność: „Czy będzie to polskie, czy nie?”. I  nawet później, w  1972 r., gdy Feldman ponownie gościła w  Szczecinie, czuła tę niepewność. Zapisała: „W enerdowskie wolne soboty przez Szczecin przewalały się tłumy Niemców. Kiedy oni szli na zakupy, ja nie wychodziłam z domu. Tak dużo ich było. Tłumy! Tłumy byłych faszystów, którzy przefarbowali się na komunistów”.

Falujący autoportretByć może, rozglądając się po placach miast,

najlepiej można zrozumieć, czym kiedyś te miasta mogły być, czym są i czym chciałyby być. Place to przestrzeń otoczona budynka-mi, lecz także otwarta na życie publiczne. Kamienie spotykają się tu z ludźmi, a ludzie z kamieniami. Jednak takie spotkania to mało, by zrozumieć Szczecin. Kto bowiem, będąc na placu przy Teatrze Polskim, przemknie przez bramę przejazdową, znajdzie się nagle na błotnistym parkingu. Zaskoczy go piękny widok na Odrę i wyspę Łasztownia. Przecież mógłby tu być miejski taras, kunsztowny balkon widokowy jak Altonaer Balkon nad Łabą w Hamburgu. Dlaczego nie jest?

Aby dostać się do tego potencjalnego balkonu z  Wałów Chrobrego, najbardziej znanego tarasu Szczecina, trzeba najpierw pokonać wiele schodów w dół, a potem przy ul. Kapitańskiej wspiąć się schodami na ulicę Swarożyca, przy której stoi teatr. Tak więc topografia miasta, obok ludzi i kamieni, jest kolejnym elementem kształtującym jego charakter. Szczecin rozłożył się na lewym brzegu Odry niczym na falach, raz w górę, raz w dół, w górę, w dół. Na planie miasta wykreślono więc poziomice, które są jak metafora jego losu, falujący autoportret. Trudno tu o twardy grunt.

Trudno było zarówno przed rokiem 1945, gdy przeprowadzka stoczni „Vulkan” do Hamburga spowodowała pierwszy kryzys stoczniowy w  Szczecinie, jak i po roku 1945, gdy Szczecin stał się zbiorowiskiem przybyszów z wszystkich stron Polski.

Tak jest nawet dziś, bo gdy Wrocław, Poznań i Gdańsk już dawno znalazły swoje miejsce w Europie, Szczecin wciąż go szuka.

Zakotwiczenie w czasieGdy bywam w Szczecinie, często jestem

pytany o to, gdzie według mnie jest centrum miasta, jakbym ja, gość z Berlina, gdzie też

nie ma centrum, mógł na to pytanie odpo-wiedzieć. Mogę je oczywiście zrozumieć, bo jeśli wrocławianie przyjmują gości, to prowadzą ich na piękny rynek, a  dokąd swoich gości mają prowadzić szczecinianie? Pewno na Wały Chrobrego, Jasne Błonia, a może też na grząski parking za Teatrem Polskim?

Mój szczeciński przyjaciel zabrał mnie do kina „Pionier”, gdzie pierwsze filmy pokazywano już w 1907 r. i dlatego mówi się, że jest to najstarsze kino świata. „Pionier” ma dwie sale – jedną na parterze, a drugą, klubową, w  podziemiu. To „Kiniarnia” z  cudowną atmosferą kina i  kawiarni, nostalgicznymi napisami i starym radiem Pionier. Są więc w Szczecinie takie miejsca, które pozwalają zrozumieć, jak w tym mie-ście pulsuje czas. Jego mieszkaniec, pisarz Artur D. Liskowacki, napomykał kiedyś, że Szczecin cierpi na kompleks niższości, że dlatego wszędzie tu szuka się tradycji, zakotwiczenia w czasie, jakby trzeba było się upewnić, że taki jest los niekochanych.

„Kiniarnia” była pełna. Grali „Pokot”, thriller ekologiczny Agnieszki Holland i Olgi Tokarczuk, który na Berlinale dostał Srebrnego Niedźwiedzia. Bliski polskiemu rządowi portal wpolityce.pl zarzucił mu, że propaguje terroryzm ekologiczny. Ale krytyczne filmy mają swoją publiczność także w  Szczecinie, o  którego mieszkań-cach, jeżdżąc po zachodniej Polsce, nieraz słyszałem, że nie są tak otwarci na świat

jak wrocławianie ani tak przedsiębiorczy jak poznaniacy.

Czasem Szczecin wydaje się miastem pro-wincjonalnym, chociaż czy miasto liczące 400 tys. mieszkańców może być prowincjonalne? Może prowincjonalność to tarcza ochron-na, druga skóra tutejszych mieszkańców, w  której wyrośli i  którą lubią, bo chroni przed ranami, zbytnimi oczekiwaniami i rozczarowaniami, a którą, gdy przyjdzie czas, będzie można zrzucić?

Paryż, Berlin, KreuzbergOszczędzona przez wojnę północna część

śródmieścia przypomina swymi kolistymi placami bardziej Paryż niż Berlin, z którego w XIX w. przybył do Szczecina budowniczy miast James Hobrecht, by nadać mu, po-dobnie jak Berlinowi, niepowtarzalną sieć ulic. Z dzisiejszego Berlina pochodzi pomysł takiej przebudowy podwórek śródmieścia, aby były bardziej znośne dla mieszkańców. Wzorem Zielonych Podwórek Kreuzberga stworzono więc ponad sto zielonych oaz. Równocześnie trwa rewitalizacja starych kamienic.

Jednak „wystrzałowej” dzielnicy Szczecin nie ma. To co rozwija się we Wrocławiu, szum wokół dzielnicy, wspólna promocja galerii, butików, barów, wspólne akcje mieszkańców, nie dotarło do miasta nad dolną Odrą. Być może dlatego że dzielnice, w których

miasto się zaczynało, nie mają tak chwy-tliwych nazw jak wrocławskie Nadodrze czy berliński Kreuzberg, a może dlatego że więcej kreatywnych szczecinian mieszka na Kreuzbergu niż wokół kina „Pionier”. Nie wspiera to lokalnej tożsamości, z  której budowaniem w  Szczecinie wciąż nie jest łatwo. W szkołach obowiązkowa jest tylko historia Polski, a lokalną wprowadzają na lekcjach tylko ci nauczyciele, którzy wiedzą, jak jest ważna.

Czas na wyspęDawno temu Szczecin wyłonił się z

wód Odry i ulokował tam, gdzie dziś jest Zamek Książąt Pomorskich… Tak mógłby brzmieć mit założycielski Szczecina, lecz po wojnie został zapomniany. Polski Szczecin w  czasach swego pierwszego prezydenta Piotra Zaremby odwrócił się od Odry i obok rzekomej skóry prowincjonalności przy-wdział z czasem drugą skórę – niepamięci przeszłości. Uważano, że nic nie powinno przypominać czasów niemieckich, a  za-miast tego chciał się Szczecin, przeciwnie niż Gdańsk czy Wrocław, odbudować jako miasto socjalistyczne.

Dopiero od niedawna znów uświadamia sobie narodziny z wody. Nad Odrą zbudowano promenady – jedną tam gdzie kiedyś znajdo-wała się Starówka, a drugą na przeciwnym brzegu rzeki, na wyspie Łasztownia, gdzie do 1945 r. pulsowało jego gospodarcze serce.

Na Łasztowni serce znów bije, choć jeszcze niezbyt mocno. Zaczęło pulsować w Starej Rzeźni, którą prywatny inwestor przebudował na centrum kultury. Jarosław Bondar, architekt miasta, mówi, że to począ-tek, że na 200 hektarach wyspy ma powstać nowe centrum Szczecina porównywalne

z Hafencity w Hamburgu. Pierwsze kroki już zostały uczynione: w 2017 r. rozpisano międzynarodowy konkurs, w  którym in-westorzy mają przedstawić swoje wizje przyszłości Łasztowni. Do 2021 r. ma być zbudowany nowy most przez Odrę, który połączy Łasztownię ze zbudowaną na nowo Starówką u stóp zamku.

– Ożywianie Łasztowni można porównać z rozbieraniem twierdzy 150 lat temu. Także wówczas Szczecin otrzymał silny impuls rozwoju – mówi J. Bondar.

Wielkie plany, ale czy realistyczne? Oczy-wiście Jarosław Bondar wie, że w Szczecinie, inaczej niż w Hamburgu, liczba mieszkańców nie rośnie, że młodzi szczecinianie wolą studiować w  Warszawie, Berlinie, Wro-cławiu, że Szczecin wciąż nie jest silnym ośrodkiem gospodarczym między Berlinem a Gdańskiem, jakim chciałby być.

Bondar uważa, że aby Łasztownia stała się sukcesem, miasto musi, po pierwsze, wrócić do dawniejszych planów. Na początku powinien powstać most, a następnie Cen-trum Nauki naprzeciw Wałów Chrobrego, na wyspę mógłby się także przeprowadzić Teatr Współczesny. Jeśli na Łasztowni zbudowano by jeszcze, jak planowano, 13 tys. mieszkań, serce miasta znów mogłoby bić nad Odrą, tam gdzie dawno temu Szczecin powstał.

Miasto zrzuca skórę niepamięci historii i wraca do swych źródeł.

Miejsce protestuRewolta, zamieszki: zdjęcia przypominają

Paryż, Budapeszt, Berlin. Podpis: 17 grudnia 1970 roku. Tłum przed gmachem PZPR, ponad 10 000 demonstrantów przyszło ze stoczni, aby protestować przeciw podwyżce cen żywności. Lecą koktajle Mołotowa, siły bezpieczeństwa otwierają ogień, wjeżdżają czołgi. Tamtego czwartku zginęło szesnaście osób. Jedna z nich to szesnastoletnia Ja-dwiga Kowalczyk, uczennica, która została śmiertelnie trafiona, gdy z  okna swego domu patrzyła na ulicę.

Grudzień 1970 roku, jak mówi dziś nie-jeden z mieszkańców, był punktem zwrot-nym w powojennych dziejach Szczecina. W mieście, które do tamtej pory wciąż dla wielu było obce, pojawiło się nowe słowo: my. My, szczecinianie. My walczyliśmy. Za swoje miasto. O naszą przyszłość.

Krwawo stłumiony bunt Grudnia ’70 upamiętnia wystawa w Centrum Dialogu „Przełomy”, zbudowanym na pl. Solidarno-ści w miejscu, gdzie padło najwięcej ofiar. Upamiętniony jest także Sierpień 1980, gdy w Szczecinie, dzień wcześniej niż w Gdań-sku, podpisano porozumienie o utworzeniu wolnych związków zawodowych.

– Jednak gdy mówi się o  zwycięstwie „Solidarności”, większość ludzi ma na myśli Gdańsk – mówi Agnieszka Kuchcińska-Kurcz, która prowadzi Centrum „Przełomy”, nowe muzeum poświęcone historii miasta w latach 1939-1989. Jego katalog ma tytuł: „Miasto sprzeciwu. Miasto protestu”.

Dzięki Centrum, za którego projekt Robert Konieczny otrzymał główną na-grodę na festiwalu architektury w Berli-nie, plac Solidarności stał się wyjątkowy wśród charakterystycznych miejsc i placów Szczecina. Międzynarodowe uznanie zyskał także dzięki gmachowi nowej filharmonii, uhonorowanemu w 2015 r. unijną Nagrodą Miesa van der Rohe, a zaprojektowanemu przez barcelońskie Estudio Barozzi Veiga.

Wraz z Centrum Dialogu i filharmonią dopełnił się na pl. Solidarności zespół architektoniczny odzwierciedlający róż-norodność historii Szczecina. Jest tu więc gotycki kościół pw. Świętych Piotra i Pawła z czasu książąt pomorskich, barokowa Brama Królewska z XVIII w., gdy Szwedzi oddali Szczecin Prusom, gmach policji, w którym najpierw służyli urzędnicy pruscy i nazistow-scy, a gdzie od 1945 r. jest komenda polska. Znaczenie czwartej władzy akcentuje dawna siedziba „Pommersche Zeitung”, ostatniego niemieckiego dziennika w Stettinie, w której od 1945 r. gospodaruje „Kurier Szczeciński”, pierwszy dziennik polski.

Kto nie jest pewny swoich poglądów, może powiedzieć, że na pl. Solidarności jest bała-gan, wszystko wymieszane. Jednak jest wielu, którzy uważają, że dzięki tej różnorodności plac symbolizuje wyjątkową siłę miasta. – To fascynujące miejsce – podkreślił Mateusz Czar-nowski, kompozytor pracujący w filharmonii.

Być może pewnego dnia szczecinianie jasno odpowiedzą na pytanie, gdzie jest centrum ich miasta.

Biegun magnetycznySzczecin miasto protestu – slogan ten

przyswoili sobie także przeciwnicy prawico-wo-narodowego rządu w Warszawie, którzy obrali pl. Solidarności na centrum swoich demonstracji. Odpowiedzieli tym samym jednoznacznie na pytanie, gdzie jest centrum miasta. Na pl. Solidarności protestował nie tylko Komitet Obrony Demokracji, był tu także „czarny protest kobiet” i strajk kobiet 8 marca. Szczecin wraca więc do swojej historii jako miasta sprzeciwu i  to w tym samym miejscu co dawniej.

Tak jak na Łasztowni dzisiejszy Szczecin zrzuca skórę niepamięci przeszłości, tak na pl. Solidarności zrzuca skórę prowincji. Jest dziś miastem zupełnie innym niż to, które poznała Krystyna Feldman. Gdy więc ktoś znów mnie spyta, gdzie jest biegun magnetyczny Szczecina, odpowiem: – Na placu Solidarności.

Uwe RADA

Publicysta, twórca portalu o rzekach, autor m.in.: monografii Odry, Niemna i Adriatyku, wydanych także po polsku, oraz wielu artykułów o Szczecinie. Niedawno był w Kurierze Szczecińskim na praktyce doskonalącej język polski.

Dziennikarz berlińskiej „die tageszeitung” pisze o Szczecinie

Tożsamość miasta protestuKiedy trzy lata po wojnie Krystyna Feldman, lwowska aktorka szukająca sobie miejsca w powojennej Polsce, przyjechała do Szczecina, miasto wydawało jej się straszne. Dziś w Szczecinie można usłyszeć, że wielu mieszkańców dopiero po wydarzeniach Grudnia ’70 roku zaczęło je traktować jako swoje i że teraz zaczyna się jego nowy rozdział.

Aby Łasztownia stała się sukcesem, miasto musi, po pierwsze, wrócić do dawniejszych planów. Fot. Robert STACHNIK