Batorakbatorak.pl/wordpress/wp-content/uploads/2018/08/7-50-min-1.pdfczas, czyli trzy zagadki na...

28
Batorak Numer 7 (50) ISSN 2081-6863 czerwIec 2012 najLepsi W poLsCe! stało się. „Batorak” zwycięzcą 17. ogólnopolskiego konkursu mam forum pismaków. Ludzie Boją się reform Wyjęte z kontekstu Bokser-ministrant GeneraLska tWierdza I miejsce w Ogólnopolskim Konkursie Forum Pismaków 2012

Transcript of Batorakbatorak.pl/wordpress/wp-content/uploads/2018/08/7-50-min-1.pdfczas, czyli trzy zagadki na...

BatorakNumer 7 (50) ISSN 2081-6863 czerwIec 2012

najLepsi W poLsCe!

stało się. „Batorak” zwycięzcą 17. ogólnopolskiego konkursu

mam forum pismaków.

Ludzie Boją się reform Wyjęte z kontekstuBokser-ministrant GeneraLska tWierdza

I miejsce w Ogólnopolskim Konkursie Forum Pismaków 2012

spis treści

spis treŚCi

spis treścitytułspis treści

foto na okładCe:od lewej: Elżbieta Sura (pomysłodawczyni konkursu),

Natalia Skorupska, Bartłomiej Pograniczny, Justyna Żarkowska,Robert Bogdański (przewodniczący jury)

(foto: pani prof. Magdalena Brzezińska)na dole po prawej: Filip Fijałkowski

(foto oraz fotomontaż: Bartłomiej Pograniczny)

spis treści

batorak.pl2 Batorak Czerwiec 2012

udało się!

najLepsi W poLsCe! 3tegoroczne MAM Forum Pismaków

to Była niezła przyGoda 6pożegnanie maturzystów

przepraszam marszałku... 8odszedł Wiesław Chrzanowski

Ludzie Boją się reform 9odszedł Wiesław Chrzanowski

Bokser-ministrant 13pogawędki z Antepowiczem cz. III, ostatnia

GeneraLska tWierdza 1430 lat pracy jednego człowieka

raport ze znikająCeGo miasta 17spotkanie z Filipem Springerem

ŚWięto saskiej kępy 18kulturowa parada

Wyjęte z kontekstu 19czyli rozmowa z Mają Pietruszką, artystką

,,móWią że...” 24,,...wszystko jest tutaj możliwe” - ,,Polita”

,,daiLy soup” 24rodzinna wojna domowa z zupą w tle

janda, jak zWykLe ,,Boska” 25recenzja spektaklu

pani duLska z CiupaGą... 25“Moralność pani Dulskiej” w Teatrze Współczesnym

Co noWeGo W CzerWCu... 26co warto przeczytać przez wakacje

zaGadki 26

Udało się, dzięki wspólnej pracy ,,Batorak” zajął pierwsze miejsce w 17. edycji Ogólnopolskiego Konkursu MAMForum Pismaków! Jesteśmy bardzo dumni z tego osiągnięcia, więc od tego numeru na okładce będzie pojawiał siępodpis przypominający wszystkim o naszym sukcesie. W tym numerze znajdziecie też artykuł napisany przez delega-cję, która pojechała do Wałbrzycha na warsztaty dziennikarskie i galę rozdania nagród.

Gazety niestety dawno nie było, ale nie martwcie się, ta na pewno Wam się spodoba! Znajdziecie w niej aż czterywywiady (na str. 9, 13, 14, 19), cztery recenzje teatralne (str. 24,25) oraz nowość, która mam nadzieję umili Wamczas, czyli trzy zagadki na ostatnich stronach.

Wakacje już za kilka dni, mam nadzieję, że wszyscy wypoczniemy i we wrześniu wrócimy pełni energii na nowyrok szkolny, jeśli ktoś chciałby opisać swoje wakacyjne przygody w ,,Batoraku” niech wysyła propozycje na [email protected]!

Mam nadzieję, że nie zapomnieliście o nas!

Miłej lektury ostatniej w tym roku gazety!

melisa Gul

Czerwiec 2012 Batorak 3batorak.pl

forum pismaków

Znowu czekam na maila. Kiedy w koń-cu napiszą, że wygraliśmy? Świetnie, jestjakaś informacja: w piątek mają indywi-dualnie zaprosić redakcje do Wałbrzycha.Nadchodzi piątek, ale maila nie ma. Co,przegraliśmy? Dwa dni później przychodziwiadomość: tak, jednak zwycięstwo! Dotego jeszcze trzy osoby dostały nagrody in-dywidualne. Natalia Skorupska z 1 pre-IBza genialny tekst o sytuacji mieszkańcówdomów starców, pt. „Tak sobie leżę i cze-kam”, Filip Fijałkowski z 2 D za wciągającąhistorię Olega Pieńkowskiego opisanąw materiale „Mentalność szpiega”, i na za-kończenie mojego pobytu w Batorym, ja zajeden z moich wywiadów. Czyli znowu je-

dziemy do Wałbrzycha. Melisa będziemiała swój pierwszy wielki sukces. Poznawybitne redakcje z różnych części Polski,nawiąże kontakty. Nie, jednak nie. Dzieńprzed Redaktor Naczelna choruje. Mamyzaproszenie dla pięciu dziennikarzy „Ba-toraka”. Filip bardzo chce jechać, ale poprzeczytaniu relacji z zeszłorocznej gali, do-chodzi do wniosku, że z nogą tuż po ope-racji sobie nie poradzi. Zamiast Melisy je-dzie Justyna Żarkowska. Nagrodę odbierzewłasnoręcznie Natalia. Jako opiekun dele-gacji pojedzie pani profesor MagdalenaBrzezińska. I świetnie. Trzydniowy urlopprzed maturami się przyda. Polska kolej tużprzed EURO zdaje egzamin (aż dziwne)

i dojeżdżamy na czas. Jest dużo osób no-wych, ale co i rusz widzę starych znajo-mych. Czekają nas trzy dni integracji,warsztatów i oczywiście gala rozdania na-gród. A jak to wszystko wyglądało niech jużopowiedzą dziewczyny. (Bp)

Gra miejska

Czyż to nie urocze? Zawsze podzi-wiałam kreatywność ludzką jeśli chodzio pomysły na integrację. Gra miejska nibytaka oklepana, a proszę… Koperta z enig-matycznymi wskazówkami, czas nie-ubłaganie płynący i lista miejsc, które mu-sisz znaleźć, zadań, którym musisz podołać.

najLepsi W poLsCe!„Batorak” zwycięzcą 17. Ogólnopolskiego Konkursu MAM Forum Pismaków

Stało się. Po raz czwarty wzięliśmy udział w konkursie i po raz czwarty osiągnęliśmy sukces.Tym razem największy. „Batorak” został uznany najlepszą gazetą w kraju, a troje jego dzienni-karzy zostało indywidualnie nagrodzonych. Troje na dziesięciu wyróżnionych z całej Polski!

foto: pani prof. m

agdalena Brzezińska

delegacja „Batoraka” udziela wywiadu po odebraniu nagrody

4 Batorak Czerwiec 2012batorak.pl

tytułforum pismaków

Emocje, cóż za emocje! Podniecenie, przy-spieszone tętno – czy nam się uda, czy bę-dziemy pierwsi? Szybkim krokiem prze-mierzamy zabytkowe brukowane uliczkiWałbrzycha. „Znajdź aptekę”, „Znajdźkościół” – nie ma czasu za nasyceniezmysłów zabytkami architektury. Tyk-tak,tyk-tak. Nareszcie – skończone! Po wszyst-kich zadaniach pokroju „ustawcie się w na-pis…”, „napiszcie na chodniku”, „wymy-ślcie wierszyk…” („w końcu warsztaty dlahumanistów” – myślę ja, przyszły lekarz,umysł ściśle ścisły). Teraz tylko na metę.Nadzieja rozgorzała w mym sercu –czyżbyśmy byli pierwsi? Czyżbyśmy wy-grali? Nie – zaszczytne drugie miejsce.Drużyna Bartłomieja, mająca już sporedoświadczenie w tego typu zabawach,przybyła przed nami. Takie małe, a tak za-suwa…. Kto by pomyślał… (ns)

jak zmanipulować czytelnika?

Wałbrzych, dzień drugi. O siódmejrano dzwoni budzik. Około dwie godzinypóźniej nasza dzielna redakcja (czy możeraczej jej jakże liczni przedstawiciele) jadąautobusem do wałbrzyskiego II LO. Przywejściu stoją, poznane dzień wcześniej,uczennice w spódniczkach w szkocką krat-kę i prowadzą nas do odpowiednich sal.Szkoła jest wielka, stara, nawet podobnado naszej, tylko taka trochę… mroczniej-sza. Część uczestników idzie na warsztatyo cenzurze i manipulacji (baaaardzo nie-pedagogiczne), część na te poświęconeprawu autorskiemu. Dla mnie wybór byłprosty – cenzura. To idziemy. Ja i Bartekwchodzimy do prawie pełnej sali. Mnóstworedaktorów już zaczyna się integrować(nie znoszę tego słowa, ale w pewnychchwilach po prostu trzeba). Po chwilido klasy wchodzi przewodniczący jury, panRobert Bogdański. „Super – myślę – „pro-fesjonalizm, powaga, opanowanie”. Pro-fesjonalizm profesjonalizmem, ale nudnonie było. Po krótkich tradycyjnych „Na-zywam się ________ *wstawić imię* jes-tem z _________ *wstawić nazwę redak-cji i miasta*”, które wszyscy uwielbiają,prowadzący rozpoczyna. I mówi napraw-dę ciekawie. A najlepsze jest to, że nie tyl-ko mówi. Na początku wspomina, jak to siępisało za PRL-u, o tych wszystkich ogra-niczeniach, o cenzurze właśnie. Mnie to bar-dzo ciekawi (wygląda na to, że historia naj-nowsza ciekawi mnie najbardziej, z tegomiejsca pragnę podziękować temu, ktotworzy program nauczania historii, a raczej

go okraja), zastanawiam się, jakie to mu-siało być uczucie. Nie muszę poprzestać nazastanawianiu, mamy odliczyć do dwóch.„Jeden”. Niech dwójki na chwilę wyjdą. Nodobra. „Jesteście redaktorami magazynuwydawanego w totalitarnym państwierządzonym przez Ciemność – mówi panRobert – wszelkie jasne słowa są zakaza-ne, nade wszystko: „słońce”. Wasz maga-zyn nosi tytuł „Blady ciemniak”, jesteściegazetą, która stawia się władzy. Macie za-komunikować, że, tak jak obywatele, jes-teście przeciwni takim rządom. Napiszciekrótki tekst, który będzie to wyrażał.Wplećcie w to jasne słowa, jasne przesłania.Jednak jest haczyk. Macie na karku cenzora,który musi zatwierdzić wasze teksty. Możezmieniać słowa, ale nie może zmieniać sen-su wypowiedzi”. Pan Robert kończy treśćzadania, ja się ożywiam. Mam napisać coś,co jest nielegalne, ale żeby nie mogli sięprzyczepić? Dla mnie bomba. Temat do-wolny. Po chwili namysłu dołączamdo skrobiących kolegów-redaktorów. Te-matyka – wyjazd na obóz. Ambitnie, aleczego można się po mnie spodziewać? Kil-ka zgrabnych metafor, promieniejącychsłówek, słońce pod kryptonimem „gwiaz-da wstrzymana przez Kopernika” i gotowe.Moja para – cenzor – wkracza po zakoń-czeniu pisania. Od razu wyłapuje „jasne”słowa, nie wszystkie potrafi zmienić tak,żeby było zgodnie z ustalonymi zasadamii, oczywiście, żebym nie zaczęła się o niewykłócać. A wykłócam się do ostatniejchwili. Słucham kilku pierwszych tekstów,brzmią znacznie lepiej od moich, bardziejbuntowniczo, jaśniej… a tu pochwała. Ażmi się miło zrobiło. Następnie krótka prze-rwa, potem część o manipulacji w mediach.Dostajemy teksty wydrukowane z jakiejśaustralijskiej strony internetowej. Dotyczą„monotlenku diwodoru”, nazwanego przezautorów tekstu DHMO. Po głowie chodzimi coś w rodzaju „coś mi to mówi, ale pew-nie jak zwykle coś pokręciłam”. Zabieramsię do lektury. „Zakazać DHMO! […]składnik kwasów […], znaleziony w ciałachchorych na raka […], powoduje oparzenia[…]”, cała litania okropieństw powodo-wanych tym strasznym DHMO. A jestnim… woda. And that’s the point. Pomi-nięcie niektórych szczegółów tak, abyprzekaz pozostał prawdziwy, a zupełniezmienił swój wydźwięk. Znowu dobieramysię w grupy, teraz czteroosobowe. Fabry-kujemy dwa dokumenty, na podstawiektórych zamierzamy wykiwać odbiorcę.Ogólnie z rzekomej wypowiedzi ministra

zdrowia, że „Polacy za mało odpoczy-wają” zrobiło się „rząd wydłuży ciszęnocną, odbiera nam wolność! PROTES-TUJMY!”. Jak wyżej – bardzo niepeda-gogicznie, ale chyba właśnie te warsztatybyły najciekawsze ze wszystkich, na któ-rych byłam. (jż)

Gazetki niezgodne z prawem

Jury oceniało gazetki także pod wzglę-dem „zgodności z prawem”. I, jak się oka-zało na warsztatach o prawie autorskim, nie-stety wiele z nich zgodnych bynajmniej niebyło (nie dotyczy to oczywiście naszej). Re-daktorzy wykorzystywali zdjęcia żywcemwzięte z Internetu, niepodpisane lub pod-pisane niepoprawnie. Wyjaśniło się, że cy-towanie też nie zawsze jest dozwolone.Kary za tego typu przewinienie sięgają kil-kudziesięciu tysięcy złotych, więc po-przysięgłam sobie już nigdy nie zżynaćz Wikipedii. Osobiście w życiu bym nie po-wiedziała, że prawne „lanie wody” na ta-kowy temat może być aż tak kontrowersyjnei prowadzić do aż tak zażartych dyskusji.Po godzinie obliczania prawdopodobień-stwa zakończenia warsztatów wcześniej,z rozmyślań wyrwała mnie pewna gim-nazjalna wałbrzyszanka – tak głośna, jakgłupia. Temat dyskusji zszedł na dziedzi-czenie, mianowicie, jeśli moja prababkaumrze, a ja odziedziczę po niej biurko,a w tym biurku będzie kuferek, który jaotworzę i znajdę w nim zeszyt wypełnio-ny wierszykami jej autorstwa, to mamprawo wydać go w formie ksiązki, zarobići kupić dom na Mazurach. Oburzyło to bar-dzo co poniektórych (jedną wyżej wymie-nioną osobę). „Ale jak to?! A może ja, jakota prababka, nie chciałam, żeby ktoś zara-biał na moich wierszach?!” Usłyszaław odpowiedzi argument racjonalny – „byłospalić”. „Ale może ja nie chciałam spalić?!”Fakt faktem, nie każdy spalać lubi. „No totrudno…” „Ale może ja chciałam, żeby tepieniądze trafiły na rzecz organizacji cha-rytatywnych?!” „Mogłaś napisać testa-ment.” „Ale może ja nie wiedziałam,że umrę?” Na tym o to przykładzie możemypotwierdzić słuszność przysłowia„Strzeżonego Pan Bóg strzeże” – było na-pisać zawczasu. „Ale może ja o tym nie po-myślałam!?” Nikogo to nie zdziwiło. „Amoże ja nie chciałam, żeby pieniądzez tego były roztrwonione przez moje głupiedzieci?!” „Było je wychować.” „No dobrze,ale może ja nie chcę, żeby one z tego w ogó-le korzystały?!” I tak, szanowni państwo,

Czerwiec 2012 Batorak 5batorak.pl

forum pismaków

przez resztę warsztatów. W końcu ktoś jejuświadomił, że w tejże sytuacji ona by NIEŻYŁA, co jednak jej nie powstrzymało.

Później zresztą, w wałbrzyskim ratuszu,odbyła się już oficjalna debata na ten temat.Nasza waleczna mała dziennikarka popisałasię tymi samymi argumentami. Urzekłamnie jej historia – ta zażartość, zaciekłośćw dążeniu do rozwiązania sprawy. I taiskierka w oku, gdy ciętym językiem ri-postowała dziennikarzy. Waleczna, nawetpo śmierci, jak można było wydedukować.Mogę się założyć, iż sama wstanie z gro-bu, by zabronić dzieciom publikacji jejdzieł. Śmierć jej nie powstrzyma! I to jestto, co nazywam żarem młodości!

Drugie warsztaty, w jakich uczestni-czyłam, prowadzone były przez MarianaMaciejewskiego, znanego polskiego dzien-nikarza. Ich założeniem było uzmysłowie-nie nam, jak ważne jest dojście do odbior-cy i w jaki sposób to osiągnąć. Trochę aneg-dotek, ćwiczonek i wsio. Miło, ale bez więk-szych emocji. (ns)

GaLa

Niezmiennie Wałbrzych, dzień trzeci.Dzień, który zaważy o losach gazety!Dzień, na który wszyscy czekaliśmy!.Dzień (oby) zwycięstwa! Dzień… trochęzbyt podniośle? Oj tam, ta gala to ważne

wydarzenie, chyba raz mogę sobie po-zwolić. Wchodzimy do Teatru Drama-tycznego. Zbierają się tłumy. W powietrzuwyczuwam powszechne podniecenie,dreszczyk emocji. Nie tylko w powietrzu,również na twarzy byłego Rednacza, któ-rego mina wskazuje na skupienie oraz po-wstrzymywane emocje. Zasiadamy nawidowni, na której zbiera się łącznie kil-kadziesiąt osób, sama sala jest nieduża. Poczęści artystycznej (kilka piosenek z mu-sicalu „Metro” w wykonaniu uczniówz II LO, nawiasem mówiąc świetne) długooczekiwany moment. I miejsce podsta-wówek… „Piątka na szóstkę” z Wałbrzy-cha. I miejsce gimnazjów… „MIG13”z Wałbrzycha (przypadek?). III miejsceszkół ponadgimnazjalnych… „REaD”i „Gimpel”. „Teraz wszystko zależyod tego, kto ma drugie miejsce”, mówiBartek, któremu coraz trudniej wychodziukrywanie emocji. II miejsce… „bezMy-ślnik”. W tym momencie Rednacz (były,ale jakoś nie mogę się przestawić) wyko-nuje serię dziwnych ruchów, nazywanychpowszechnie „tańcem radości”, o ilemożna takowy odtańczyć na siedząco.I oficjalnie już. I miejsce… „Batorak”z Warszawy! Podobnie, jak w każdej tegotypu sytuacji rozbrzmiewają fanfary, wsta-je pani Brzezińska, Natalia, Bartek i ja,w zastępstwie za Melę (która mentalnie ra-zem z Filipem Fijałkowskim odbiera na-

grodę razem z nami). Wchodzimy na sce-nę, tłum bije brawo, oślepia blask reflek-torów i błyski fleszy…! Teraz trochęprzesadziłam, ale to było niezwykłe uczu-cie… Dalej, szczerze mówiąc, nieuważałam już tak bardzo. Po zakończeniucałej ceremonii (jeszcze było rozdanie na-gród w kategoriach srebro i platyna – dlatych, którzy już kiedyś zdobyli pierwszemiejsce, a wciąż są na wysokim poziomieoraz nagród za reportaż filmowy) obo-wiązkowo – sesja okładkowa do „Bato-raka”. Po zejściu ze sceny atakuje nasdziennikarz RMF Maxxx, prosząc o wy-wiad, a potem jeszcze uczeń z II LO, au-tor filmowej relacji z trzech dni. Po tej se-rii przewracającej w głowach (na szczęś-cie od razu po wyjściu nam przeszło)dołączyliśmy do reszty redaktorów, którzypałaszowali chleb ze smalcem. Po ostat-nich wymianach telefonów wyszliśmy„świętować”. Do pobliskiej karczmy. Jai Natalia po szarlotce, pani Brzezińska kon-kretny obiad, a Bartek… przed lapto-pem, strona sama się nie uaktualni, dzien-nikarze są zawsze na bieżąco (tak… za-wsze… deadline… muszę nad sobą pra-cować). „Ja tu jestem w pracy”, mówi. Jakwidać ta praca się opłaciła. (jż)

natalia skorupska,justyna żarkowska,

Bartłomiej pograniczny

foto: justyn

a żark

owska

debata na temat praw autorskich w wałbrzyskim ratuszu

6 Batorak Czerwiec 2012batorak.pl

maturzyścif

oto: tom

asz pograniczny

stasiek pietrzak na zakończeniu roku maturzystów

przemówienie wygłoszone 26 kwietnia nazakończeniu roku trzecich klas liceum.

Tyle dzisiaj wyróżnień… Ja też zostałemwyróżniony – jako jeden z niewielu z klasy IBnie mam świadectwa z czerwonym paskiem.

Szanowna pani dyrektor, szanownegrono pedagogiczne, zgromadzeni goście,koledzy i koleżanki. Zastanawiałem sięw jaki sposób powiedzieć parę słów w imie-niu tegorocznych maturzystów – dowcip-nie, zwięźle, i niezbyt patetycznie. Lecztrudno uniknąć patosu w sytuacji, w którejodchodzimy z miejsca, w którym spędzi-liśmy, czy raczej przeżyliśmy, tyle pięknychi ważnych chwil..

Do pierwszej matury zostało 7 dni i 16 go-dzin. Za jakiś miesiąc będziemy się już wy-grzewać na słońcu podczas najdłuższych wa-kacji naszego życia, a we wrześniu nie wró-cimy już na Myśliwiecką 6 – ale Batorakamibędziemy zawsze. Nigdy nie zapomnimy latspędzonych w tej szkole, kolejek w Pauzie, po-gawędek z panią Bogusią (ciągle nie jestemw stanie pojąć jak pani Bogusia pamięta tewszystkie imiona), pracy przy UFO, MUN-ie, w gazetce szkolnej, WFKU czy Batory Cup.Nigdy nie zapomnimy przyjaźni z tych lat, ko-legów i koleżanek z ławki, spotkań za winklemczy w końcu wspaniałych nauczycieli.

To właśnie nauczycielom i dyrekcjichciałbym podziękować w pierwszejkolejności.

Pani dyrektor Barbarze Kordas pragnę po-dziękować i pogratulować pierwszego rokupełnienia obowiązków dyrektora oraz życzyćkolejnych owocnych lat pracy. Panom dyrek-torom Chmielewskiemu, Lisowi oraz Malar-skiemu dziękujemy za utrzymanie sprawnej pra-cy aparatu szkolnego i wszelką pomocw uczniowskich przedsięwzięciach. Podzię-kowania należą się też Opiekunowi SamorząduUczniowskiego – panu Lubańskiemu, zwłasz-cza za wytrwałość na posiedzeniach Senatu Klas.

Szczególnie chciałbym podziękowaćwychowawcom i nauczycielom za przejś-cie z nami przez tą trzyletnią podróż. Za pod-trzymywanie nas na duchu w trudnychchwilach i motywowanie nas, kiedy nam tejmotywacji brakowało. Dziękuję, że pod-chodzicie państwo do zawodu nauczyciela

to Była niezła przyGodaDo pierwszej matury zostało 7 dni i 16 godzin. Za jakiś miesiąc będziemy się już wygrzewać

na słońcu podczas najdłuższych wakacji naszego życia, a we wrześniu nie wrócimy już na Myśliwiecką 6 – ale Batorakami będziemy zawsze.

Czerwiec 2012 Batorak 7batorak.pl

maturzyścif

oto: tom

asz pograniczny

zdobywcy nagrody dyrektora

Na zakończeniu roku trzecich klas lice-um, zgodnie z batorackim zwyczajem, na-grodzono najlepszych maturzystów. Przy-znano trzy najważniejsze nagrody: Pomi-rowskiego, Łukasiewicza, Dębińskich. Niktnie otrzymał za to nagrody im. zmarłej nie-dawno pani profesor Wandy Olszewskiej.Piąta nagroda, dla najlepszego medyka, po-wędruje w trakcie Święta Szkoły do absol-wenta, który z najlepszym wynikiem dostaniesię na Warszawski Uniwersytet Medyczny.

Dziewięciu wyróżniających się uczniówodebrało z rąk pani dyrektor Barbary Kor-das nagrody Dyrektora Szkoły. Razemze zdobywcami trzech najważniejszych lau-rów dostali oni w ramach nagrody też oko-licznościowe medale, pierwszy raz w historii

szkoły. Jeden z uczniów odebrał najmłodszewyróżnienie Batorego, ufundowaną w ze-szłym roku przez Radę Rodziców, nagrodędla największego społecznika.

najWażniejsze naGrodyotrzymaLi:

im. ryszarda pomirowskiego:Grzegorz Rak z klasy III B

im. juliusza łukasiewicza: Karolina Zawiślińska z klasy III A

im. państwa dębińskich: Aleksandra Szyk z klasy III iB .

naGrody dyrektoraszkoły dostaLi:

Maciej Olejnik z klasy III A.Franciszek Bojańczyk z klasy III E.

Wiktor Zień z klasy III E.Piotr Wieczorek z klasy III iB.Ewa Wołkowicz z klasy III C .

Jakub Rokicki z klasy III B.Giulia Facca z klasy III C .

Bogna Haponiuk z klasy III iB.Karina Balcer z klasy III D.

specjalną nagrodę rady rodziców otrzymał:

Bartłomiej Pograniczny z klasy III E.

nie tylko jak do zwykłej pracy, co czyniz Batorego liceum niezwykłe, gdzie każdyuczeń może poznać swoje możliwości i roz-wijać się w przyjaznej atmosferze.

Dziękujemy również Radzie Rodzicówza nieustającą pomoc i zaangażowaniew życie szkoły, a także Stowarzyszeniu Wy-chowanków za wieloletnią pracę na rzecz za-chowania pamięci o historii Batorego.

W końcu podziękowania należą się te-gorocznym absolwentom za działalnośćpodczas lat spędzonych w szkole. Dzięku-jemy za niepowtarzalne wspomnienia i pra-cę włożoną w wydarzenia, dzięki którym Ba-tory żyje. Chciałbym wymienić chociażby

Unikatowy Festiwal Offowy, MUN, ki-piący emocjami Batory Cup oraz oczywiś-cie pracę redakcji „Batoraka”. To właśnie tewydarzenia, inicjatywy ze zwykłej szkołyczynią z naszego liceum szkołę życia.

Za 10/20 lat będziemy rozsiani poświecie, niewątpliwie osiągając niewyob-rażalne sukcesy.

Bartek Pograniczny będzie na pierw-szych stronach gazet opiniował pracę, jużnie batorackiego, ale prawdziwego Senatu.

Kuba Rokicki będzie sprawdzał zgod-ność ustępu czwartego paragrafu ósmego re-gulaminu z paragrafem dziesiątym kodeksu.

Wictor Zień będzie omawiany w ser-wisie pudelek.pl.

Olaf Koprowicz zastąpi Darka Szpa-kowskiego.

A ja będę stał na Chmielnej grając naharmonijce.

Niezależnie od tego, gdzie się znaj-dziemy i co będziemy robić przez Batore-go będą przechodziły następne pokoleniai przeżywały to, co my teraz. Lecz my nazawsze będziemy wiedzieć, co to znaczybyć częścią pięknej historii i tradycji Ba-torego, co to znaczy być Batorakiem. Mu-szę przyznać, że była to niezła przygoda.

Dziękuje i powodzenia.

stanisław pietrzak

najWażniejsze BatoraCkie Wyróżnienia otrzymują...

8 Batorak Czerwiec 2012batorak.pl

odszedł Wiesław Chrzanowski

Poznałem go na spotkaniu w szkole.Przyszedł, usiadł na środku sceny w auli,pogadał co nieco o prawie, potem posiedziałw bibliotece szkolnej i tyle. Nic wielkiego.Zapytałem, czy może udzieli mi wywiadu,porozmawiamy o ostatnich latach naszegoparlamentaryzmu. Zgodził się od razu, dałwizytówkę, kazał dzwonić. To kilka dni pó-źniej zadzwoniłem. Nie skojarzył od razunazwiska, trzeba było przypomnieć, kiedyi gdzie się spotkaliśmy. I zaczęliśmy szu-kać terminu. – Nie, wtedy nie mogę. Mamspotkanie autorskie – powiedział. – Nie, tendzień też mam zajęty – dwa dni później miałmieć spotkanie honorowych mieszkańcówWarszawy. Ale znaleźliśmy termin. I tak 13marca pojawiłem się w jego mieszkaniu naPowiślu. Na drzwiach, co już chyba dzisiajjest rzadkością, tabliczka z imieniem i na-zwiskiem. Chrzanowski proponuje kawęi zostawia mnie w pokoju. W niewielkimpomieszczeniu pamiątki solidarnościowe,parę zdjęć, na łóżku nowy numer „UważamRze” z Janem Rokitą na okładce. Po chwi-li marszałek wnosi dwie małe filiżanki, sta-wia talerz z ciastkami, i zaczynamy. Ale nieod wywiadu, nie teraz. Najpierw trochę po-gaduszek. Ja jeszcze w liceum, to on po-opowiada o swoim. Najpierw był w Sta-szicu, potem już na kompletach, jakoże wolał iść w kierunku humanistycznym,w liceum Mickiewicza. Pokazałem mu

kilka wydań mojej batorackiej gazetki,pochwaliłem się, że „Batorak” znowu bę-dzie miał nagrodę w jednym z ogólnopol-skich konkursów. Okazało się, że marszałekteż wydawał pisemko, tylko że, jak sam jenazwał, „podziemne” – „Głos spod ławki”.– To była gazetka ścienna. Jeden sprytny ko-lega przychodził wcześniej i wieszał z ranazłośliwe wierszyki na temat ciała pedago-gicznego – śmiał się profesor. Redaktorówszybko wykryto. Wychowawczyni Chrza-nowskiego, germanistka, zgodziła się nadalszą pracę gazety, ale dziennikarze mu-sieli przed publikacją pokazywać materiałynauczycielce. Po jakimś kolejnym wybry-ku gazetę zamknięto. Kilka minut history-jek i przechodzimy do pracy. Na mojepierwsze pytania były minister sprawied-liwości, jak przystało na polityka, odpo-wiadał naokoło. Zanim się dowiedziałem,co sądzi o roli Polski w Unii Europejskiej,najpierw poznałem jej historię, problemyi usłyszałem mnóstwo nawiązań do sytua-cji politycznej w innych częściach konty-nentu. Marszałek co prawda w 2001 rokuzrezygnował z działalności publicznej,jednak wciąż był na bieżąco. Żył politykąi potrafił ją wspaniale tłumaczyć. Opowiadało zabawnych sytuacjach w Sejmie, wspom-niał niedawny wywiad z Mazurkiemz „Rzeczpospolitej”, jak to bojowo dzien-nikarz tamtą rozmowę przeprowadzał,

zdradził, dlaczego wiedząc, że PJN nie miałżadnych szans w wyborach, oficjalnie po-parł nową partię.

I tak na takich historiach spędziliśmyprawie trzy godziny. Cały czas „per pan”mimo różnicy 70 lat. No może nie cały czas.Pod koniec profesor zaczął już mówić „perkolega”. Obiecałem, że przygotuję wy-wiad jak najszybciej i zadzwonię, kiedy jużbędzie w sieci. Zapytałem, czy Chrzanow-ski korzysta z komputera. – Tylko jak jes-tem u siostrzenicy – odpowiedział. Gotowąrozmowę przesłałem do redakcji 6 kwietnia.

30 kwietnia

Siedzę na łóżku, uczę się do maturyz angielskiego. Słyszę szybkie kroki do po-koju. Mama głośno: „Chrzanowski nieżyje”. Umarł mój rozmówca. Wywiaduw sieci nie doczekał. Pewnie teraz redak-cja go opublikuje. I rzeczywiście, dostajęSMS-a z pytaniem o termin przeprowa-dzenia rozmowy. Gdy to piszę, jeszcze niewiem, czy wywiad jest na stronie. Pewnieza chwilę będzie. Ale co z tego, kiedy onmiał go jeszcze przeczytać?

Wiem Marszałku, miałem zadzwonić.Przepraszam, ale nie zdążyłem.

Bartłomiej pograniczny

przepraszam marszałku, nie zdążyłem zadzWonić

Nie sądziłem, że stanie się to tak szybko. Umarł jeden z bohaterów moich wywiadów. Do tego ostatni. Półtora miesiąca po naszej rozmowie nagle słyszę: Nie żyje Chrzanowski.

na początku marca w Batorym pojawił się szczególny człowiek, profesor nauk prawnych Wiesław Chrzanowski.Większości uczniów, z którymi się spotkał, mógł się pewnie kojarzyć z lekcji Wos-u. parę osób pewnie sobie przy-pomniało, że profesor był kiedyś marszałkiem sejmu. i to by było wszystko. dopiero potem jakiś zainteresowanymógł przeczytać, że Chrzanowski był też ministrem sprawiedliwości, a także otrzymał order orła Białego. jakoże przewodniczył obradom sejmu i kadencji, można powiedzieć, że był jednym z twórców polskiej demokracji.

po spotkaniu zapytałem go, czy nie udzieliłby wywiadu dla serwisu internetowego tygodnika „Wprost”. spotkaliśmy się potem 13 marca. półtora miesiąca później okazało się, że byłem jednym z ostatnich dziennika-rzy, którzy mieli ten zaszczyt i mogli zająć mu kilka godzin, zadając mnóstwo dziwnych pytań. Chrzanowskizmarł 29 kwietnia w wieku 88 lat. nasza rozmowa została opublikowana dopiero dzień później. Cóż, takie są

media. Czasem ktoś musi umrzeć, żeby stać się newsem. na wieść o śmierci marszałka napisałem krótkiewspomnienia z naszego spotkania. redakcja ich nie zamieściła, ale Wy możecie je znaleźć poniżej. a na dal-

szych stronach obszerne fragmenty rozmowy opublikowanej w serwisie Wprost.pl.

Czerwiec 2012 Batorak 9batorak.pl

odszedł Wiesław Chrzanowski

Poniższa rozmowa to fragmenty wywiadu opublikowanego 30 marcaw serwisie internetowym Wprost.pl.

pańska partia w trakcie pierwszej ka-dencji sejmu była przeciwna polityce in-tegracji europejskiej.

Nie była przeciwna. U nas był szereg ko-legów, rzeczywiście przeciwnych, naprzykład Marek Jurek. Ale my we wszyst-

kich głosowaniach, jako stronnictwo, za-wsze byliśmy na tak. Owszem mieliśmy za-strzeżenia co do różnych rozwiązań w Unii.Ale wie pan, czy można sobie wyobrazić,że wszyscy będą w Unii, a jedna Polska nie?Poza tym myśmy zawsze mówili, że to jestkwestia pewnego bezpieczeństwa. Bo prze-cież i pierwsza, i druga wojna światowa wy-buchły na skutek konfliktów wewnątrzeu-ropejskich. Natomiast to co Unia dała, to to,że dzięki niej trudno sobie dzisiaj wyobrazićwojnę światową, która się zacznie od kon-

fliktu w Europie. Są konflikty regionalne,ale nie ma takich konfliktów, które bymogły rzutować na cały kontynent.

A negatywne aspekty unii?

Kiedy Jan Paweł II przemawiał w polskimparlamencie, to na końcu wyraźnie wypo-wiedział się za uczestnictwem w Unii, alepowiedział, że o ile Unia ograniczy się tyl-ko do rozwiązań organizacyjno-ekono-micznych, to nie przetrwa. Musi być też ja-

Ludzie Boją się reform„Tusk przez pierwsze cztery lata wprowadził minimalną ilość reform i pewnie dzięki temu

wygrał kolejne wybory”. O 20 latach polskiego parlamentaryzmu, rządach, partiach, braku ideowców wśród polityków i dzisiejszej roli Unii Europejskiej mówił 13 marca

Bartłomiejowi Pogranicznemu marszałek Sejmu I kadencji, były minister sprawiedliwości,kawaler Orderu Orła Białego, profesor Wiesław Chrzanowski.

profesor Wiesław Chrzanowski (1923-2012)

foto: B

artłomiej p

ograniczny

10 Batorak Czerwiec 2012batorak.pl

tytułodszedł Wiesław Chrzanowski

kiś wspólny mianownik o charakterze war-tości. Są tacy, tak jak grupa Marka Jurka,którzy mówią, że uczestnictwo w Uniigrozi utratą tożsamości narodowej, ale jużNorwid mówił, że o tożsamości nie decy-duje tylko to, co nas dzieli, ale i to co nasłączy z innymi, co jest wspólne. Inaczej trud-no by mówić o cywilizacji chrześcijańskiej,cywilizacji europejskiej. Musi być jakaśtożsamość, bo inaczej nie wiadomo, gdzieUnia się kończy, jakie są jej granice. Ja naprzykład uważam, że gdyby przyjąć Turcję,to Unia przestałaby być Unią. Mam nawetpewne wątpliwości, czy obcym ciałem niebyłaby już Ukraina. Bo chociaż to jestchrześcijaństwo, to jednak wschodnie. Niechodzi mi o sprawę religijną, ale cywiliza-cyjną. Ono jest w tej kwestii bardzo od-mienne. Tutaj są sceptyczni i Francuzi,i Niemcy. Ja się do tego, w Polsce niepo-pularnego, stanowiska przychylam.

jak pan ocenia osiem lat członkowstwapolski w ue?

Na pewno w różnych zakresach są osiągnię-cia. Przecież nasz eksport w ponad 80 pro-centach idzie do państw Unii. Już to jestniewątpliwym plusem. Poza tym dzisiaj dlaAmeryki bardziej ciekawy niż kierunek eu-ropejski jest kierunek azjatycki, toteż spada rolaNATO. Dlatego, w razie jakiegoś zagrożenia,ekonomiczna łączność europejska będzie sil-niejszą klamrą niż umowy militarne.

Czy z polską w unii się rzeczywiście liczą,skoro musieliśmy walczyć o dopuszcze-nie do rozmów o euro?

Problemem, który na pewno stawia Uniępod znakiem zapytania, jest sytuacja, w któ-rej tworzą się dwie grupy państw. W Uniido pewnych decyzji potrzebna jest jedno-myślność. Wobec tego, że tej jednomyśl-ności ze strony Anglii nie było, to ten układeuro to nie jest Unia. To jest odrębnyukład zespołu państw należących do Unii.Tworzą się różne wewnętrzne układy.Dążenie rządu Tuska, żeby być obecnym naobradach jako obserwator, to jest symbo-liczny krok przeciwko uznaniu Unii dwóchszybkości. W tym wypadku to nie jest szyb-kość, tylko odmienność.

który z dotychczasowych rządów uzna-je pan za najlepszy?

Nie odważyłbym się powiedzieć który.W jednym z rządów sam byłem, ale nie

będę mówił, że to on był najlepszy. Bu-zek wprowadził bardzo wiele reform, aleto doprowadziło do tego, że następne wy-bory przegrał. Bo ludzie w sumie reformsię trochę boją. Tusk przez pierwszecztery lata wprowadził minimalną ilośćreform i pewnie dzięki temu wygrał ko-lejne wybory. Ale w tej chwili jestw opałach. Nie grozi to nowymi wybo-rami, bo przecież u nas może rządzić rządmniejszościowy. Według konstytucji rządmożna zmienić poprzez konstruktywnewotum nieufności, czyli kiedy chce sięodwołać rząd, trzeba podać nazwisko kan-dydata na premiera. Ale łatwo jest zmo-bilizować do głosowania tych, którzy sąprzeciwko rządzącym, ale bardzo trudnojest, żeby rządzący zdecydowali się natego samego kandydata, zgłoszonegoprzez opozycję. Na pewno PiS razemz SLD czy Palikotem nie wytypuje kan-dydata na nowego premiera.

A jak pan już mówi o konstytucji, to czyzapisy odnośnie relacji prezydenta i pre-miera sprawdziły się?

Nie, najlepiej to było widoczne w ostatniejfazie rządów prezydenta Kaczyńskiego.Ten sam problem jest we Francji. Tylkotam jest wyraźnie podkreślony elementprezydencki. A u nas mówi się, że prezy-dent i rząd to jedno i drugie władza wy-konawcza. Ale w jakim układzie i w jakimzakresie, tego się nie mówi. W nauce eu-ropejskiej pewien węgierski uczony, Do-mes, twierdzi, że władza prezydenckaw Europie to czwarta władza. Bo trzywładze są w Stanach Zjednoczonych.Tam prezydent to następca gubernatora ge-neralnego z czasów, kiedy to była koloniabrytyjska. On miał większą władzę niż królkonstytucyjny w Anglii. Dlatego tam niema osobno premiera. Natomiast prezydenteuropejski to następca króla konstytucyj-nego, który w zasadzie ma funkcję hono-rową. Funkcję, której wpływ opiera się naautorytecie. On ma dążyć do tego, że jakwładze ze sobą konkurują to on ma byćtym elementem, który stara się łagodzić,który stara się pośredniczyć. U nas w sze-regu wypadków mówi się, że prezydentmusi działać z rządem. Ale jak prezydentjest z innego obozu, rząd z innego, to niewiadomo, kto ma zadecydować o miejscuw samolocie. Przecież sama tragedia smo-leńska też się z tym wiązała. Kancelariapremiera nie chciała się przeciwstawić, boby było powiedziane, że to ze względów

politycznych. Trzeba było udawać, że sięnie widzi pewnych rzeczy, pewnych za-niedbań. Nawet dwie uroczystości byłyz tego powodu. Oczywiście wypadekmógł być i przy jednej, i przy drugiej, tegonie można przesądzać.

Nasza konstytucja mówi, że jedno i drugieto jest władza wykonawcza, ale jest tak naprzykład, że to prezydent mianuje amba-sadorów. W okresie prezydentury Ka-czyńskiego szereg ważnych ambasad niebyło obsadzonych. Dlaczego? Bo prezydentmianuje na wniosek ministra spraw zagra-nicznych. Minister wysuwał kandydatów,ale prezydent ich nie aprobował i nie mia-nował. Wobec tego ważne stolice byłynieobsadzone. Wewnętrzne sprawy kładłysię cieniem na nasze stosunki międzyna-rodowe. Po latach widać, że pewne rzeczynależałoby w konstytucji zmienić.

jakby pan ją zmienił? dałby pan wię-cej praw prezydentowi, jakby pan torozdzielił?

Mnie bliższy jest system, że tak powiem,kanclerski. Uważam, że prezydent powinienraczej być tym czynnikiem, który pośred-niczy, stara się pomóc omówić pewne rze-czy, a nie sam podejmuje decyzje. Oczy-wiście zostawiłbym jego indywidualneuprawnienia, jak prawo łaski. Pewnym pro-blemem jest też nasz parlament. W dalszymciągu w konstytucji zasada dwuizbowościjest bardzo niedoprecyzowana, bo w istociefunkcja Senatu jest dość symboliczna.

ale skoro senatorzy są teraz wybieraniw okręgach jednomandatowych, musząrzeczywiście pokonać każdego z kandy-datów, mają duże poparcie społeczne, tomoże rola senatu wzrośnie?

Niestety w naszych warunkach nie ma sil-nych, podstawowych partii. Dzisiaj każdymoże być senatorem, kto zostanie popartydwudziestoma paroma procentami głosów.Ale mogłoby być kilku kandydatów, tak jakbyło w pierwszych wyborach do Senatu.Były wtedy dwie tury i w drugiej turze mu-siała być na jednego z dwóch zdecydowa-na większość. A w tej chwili ktoś, kto maspore pieniądze, może powiedzieć:„Słuchaj, kandyduj, ja ci to sfinansuję, tynie wejdziesz, ale uszczkniesz nawet te trzygłosy, i te trzy glosy mogą zadecydować,że ja przejdę”. Przecież można w ten spo-sób wysunąć pięciu kandydatów.

Czerwiec 2012 Batorak 11batorak.pl

tytułodszedł Wiesław Chrzanowski

to jak pan mówi, że rola senatu jest nie-wielka, to warto pójść za głosem niektó-rych partii, żeby się go pozbyć?

Na pewno to nie jest tak konieczna izba jakw państwach, które są państwami federa-cyjnymi. Tam to jest to reprezentacja bez-pośrednia, a izba niższa jest reprezentacjązwiązaną z poszczególnymi landami czystanami. Ale w Polsce można określić pe-wien podział we władzy wykonawczej, tyl-ko wtedy trzeba przesądzić, że Senat to niejest tylko zgłaszanie wniosków dotyczącychpoprawienia nieporządnie zredagowanejustawy, bo to nie jest sprawa senatorów, któ-rzy mogą się nie znać, tylko odpowiednie-go biura legislacyjnego.

Czyli bardziej by pan zrezygnował z se-natu czy nadał mu większe uprawnienia?

Jestem bardziej za tym, żeby były dwie izby,chociaż nie twierdzę, że jest to jakiś postulat,bez którego świat się zawali.

obywatele często mówią, że nie ma nakogo głosować.

Ja też tak nieraz myślę.

może po prostu z naszą elitą politycznąjest coś nie tak?

Klasa polityczna się zamyka, tworzy sięoligarchia. Jeden z uczniów włoskiegosocjologa Vilfreda Pareta – twórcy teo-rii krążenia elit – Robert Michels, teo-retyk socjologii partii, stworzył żelazneprawo oligarchii. Powiedział, że demo-kraci mogą zwyciężyć, ale demokracjanigdy. Dlatego, że jak tylko się demo-kracja stworzy, to zaraz w ramach niejzaczyna się wytwarzać oligarchia. W par-tii tworzy się drużyna wodza. Statutypartii, dziwię się, że nikt tego nie prze-analizował, są skrajnie niedemokra-tyczne. Pan Kaczyński w każdej chwili

może nawet wiceprzewodniczącego par-tii wykluczyć z PiS-u. Premier Tusk teżsobie daje radę.

Stworzono u nas system intensywnego fi-nansowania partii. I to jest system, który za-myka możność startowania jakiegoś no-wego nurtu. Albo jak startuje nowy, tak jakteraz Ruch Palikota, to jak mu się to uda-je? Palikot zdobył przecież olbrzymimajątek, nie wiem skąd, gdzie i jak. Ma teżfinansowe zaplecze, na przykład ten Ro-zenek był wicenaczelnym „Nie”, „Nie” tojest równocześnie ekonomiczna potęga.Dalej ma poparcie ruchu gejowskiego, cojest proszę pana swoistą, międzynarodowąmafią o wielkich wpływach i możliwościach

ekonomicznych. On zdobył jeszcze szeregfeministek i szereg innych środowisk. Ina-czej było, jak byłem prezesem Zjednocze-nia Chrześcijańsko-Narodowego, W pierw-szych wyborach pieniędzy nie mieliśmyżadnych. W pierwszych wyborach to jesz-cze można było na tej zasadzie, że sami żeś-my naklejali plakaty, wtedy można było na-klejać wszędzie. Dzisiaj to pan musi wy-kupić miejsce, wtedy się szło i naklejało.I wtedy wchodziliśmy do parlamentu na za-sadzie ideowej, dzisiaj przebić się bezśrodków jest już bardzo trudno.

A jak sam pan uznaje, że z elitą poli-tyczną nie jest wszystko w porządku, toda się w ogóle poprawić frekwencję nawyborach?

Prawdziwa partia powinna mieć jakieś za-plecze ideowe. To nie jest to, że ma pomysły,jak zorganizować podatki. To są sprawy eks-pertów. Ludzie nie będą głosowali, czy tatechnika jest lepsza czy inna. Ludzie głosująna to, który z szefów partii bardziej ich prze-konuje. I wtedy cała kampania wyborcza tojest obrzydzenie kandydatów konkurencji.Walka na haki. I to dotyczy całego światapolitycznego, bo przecież każdego można

obgadać. Bo co innego walka na idee, czyta jest lepsza czy druga. Na pozytywne rze-czy. Na technice podatkowej czy innej, toludzie i tak się nie znają.

Prawdziwa partia powinna mieć jakieśzałożenia, przesłanie ideowe. W każdymokresie są jakieś podstawowe problemy,o których wszyscy mówią. Są wtedy różnekoncepcje, jak je rozwiązać. W ten sposóbpowstają dwie, trzy czy cztery partie. Takw końcu dziewiętnastego wieku powstałukład: ruch narodowy, ludowy, socjalis-tyczny. Później ten podstawowy problemsię kończy. Wtedy było to stworzenie na-rodu, odzyskanie niepodległości, po pierw-szej wojnie światowej to już była prze-

szłość. To nie to, że tamte partie przegrały.Tamte partie wypełniły swoje zadanie.Dzisiaj nowy układ nie powstał, mnie sięzdaje, że dzisiejszy układ, jak już po-wstanie, a wierzę, że jeszcze w pana po-koleniu tak się stanie, będzie się opierał nastosunku do tego, jaka ma być Europa.Dziś, kiedy ludzie decydują się na kogogłosować, bo jedni się boją Kaczyńskiego,a drudzy Tuska, nie są za, tylko są przeciw,to taka demokracja to wątpliwa demokra-cja. Ale jak skupimy się wokół jakiegośpodstawowego problemu, będziemy miećwpływ na kierunek zmian, to to spowodujemiędzy innymi, że głosować będzie nie po-niżej czterdziestu procent, a sześćdziesiątczy siedemdziesiąt. Jak powstaną pewnenurty ideowe.

„ostatnie lata to maniera koncentro-wania się na historii naszego narodowe-go wstydu, a nie chwały” tak pan po-wiedział cztery lata temu. Brakuje w pol-sce polityki historycznej?

Polityka historyczna, ta polityka wstydu,to też polityka historyczna. To jest poli-tyka, która wyziera choćby z GazetyWyborczej. Teraz była próba odtwarzania

Dziś, kiedy ludzie decydują się na kogo głosować, bo jedni się boją

Kaczyńskiego, a drudzy Tuska, nie są za, tylko są przeciw, to taka demo-

kracja to wątpliwa demokracja. wątpliwa demokracja. Ale jak skupimy

się wokół jakiegoś podstawowego problemu, będziemy mieć wpływ

na kierunek zmian, to to spowoduje między innymi, że głosować będzie

nie poniżej czterdziestu procent, a sześćdziesiąt czy siedemdziesiąt.

12 Batorak Czerwiec 2012batorak.pl

tytułodszedł Wiesław Chrzanowski

polityki historycznej, na przykład Mu-zeum Powstania Warszawskiego. Brałemudział w powstaniu warszawskim, ale de-cyzję polityczną oceniam bardzo rady-kalnie, krytycznie. Co innego jest odda-nie hołdu bohaterstwu, ale samo po-wstanie to niepowetowane straty. Oczy-wiście nie można się ograniczać do his-torii, ale jednak wyciąganie z niej pew-nych wniosków jest bardzo istotne.

to co by pan zmienił w polskiej polity-ce historycznej?

Są pewne założenia wyjściowe. Ja jestemz tradycji obozu narodowego. Ta myślopierała się na czymś takim: z jednej stro-ny podstawowe wartości, ale z drugiejstrony realizm. Czyli nie gest. Powstanie tobyła wiara w znaczenie gestu. My tych ges-tów w historii mamy dużo i różne były ichnastępstwa. Stąd mój stosunek do powsta-nia. Ludzie emocjonalnie nastawieni mó-wią, że takie ocenianie go zachwieje nasząautentycznością. To nie znaczy, że uważam,że nie ma za tym jakiś niebezpieczeństw. Natym właśnie polega cała polityka, żeby po-kazać to, co wartościowe, niezbędne. Wiepan, pozytywna wizja szalenie wzmacniazaangażowanie społeczne. Takim łączni-kiem jest to, że dzisiaj dla dużej częścispołeczeństwa istotne są losy indywidual-ne, rodzinne, a szersze już nie. Jest pode-jście, że jak będzie trudno, to pojadędo Anglii czy gdzie indziej. Powinno byćpoczucie, że skoro jestem Polakiem, to niechodzi o to, że jestem w antagonizmiedo Niemców, tylko że z tej polskości cośwynika. Że to jest jakąś siłą napędową.Chcemy coś wnieść, stworzyć, to świadczyo sensie i dynamizmie narodowym. Dzisiajtakim dynamizmem jest koncepcja Unii Eu-ropejskiej. Jeżeli będą ugrupowania poli-tyczne, wtedy człowiek się zaangażuje.Człowiek wstępuje do jakieś organizacji niedlatego, że myśli, że zdobędzie pozycjęasystenta czy posła, tylko gotów jest sięograniczać. Ma niewiele, a jeszcze oddajena jakieś cele, bo czuje, że coś tworzy.

„przez ostatnich kilkanaście lat istniaław polskim życiu publicznym blokada codo mówienia o pewnych sprawach: roz-liczenia przeszłości, lustracji, dekomu-nizacji, ujawnienia agentury”. to kolej-na pańska wypowiedź. pan sam został do-tknięty przez lustrację, kiedy znalazłsię na liście macierewicza. sąd panaoczyścił. Lustracja nadal jest potrzebna?

Lustracja ma znaczenie dla badań his-toryków. W sensie politycznymz każdym rokiem traci na znaczeniu. Ciludzie jeszcze żyją, ale to są już ludziew tych wyższych kategoriach wieko-wych. Jeżeli jeszcze nie wzięli udziałuw polityce, to już raczej nie wezmą, lust-racja w ich przypadku ma małe znacze-nie. To nie znaczy, że należy kończyć czyuniemożliwiać lustrację. W tej chwili do-minującą rolę zaczynają grać ci, którzyw ogóle nie podlegają lustracji. Ale ge-neralnie to powinien być swobodny do-stęp do źródeł historycznych. Tworzeniewłaściwych procedur pod lustrację byłobardzo ważne, ale dużo wcześniej. Mię-dzy innymi to, co zrobił wtedy Macie-rewicz, nastąpiło przed stworzeniemwszelkich procedur. Nawet na posie-dzeniu gabinetu Olszewskiego niezłożono o tym projektu ustawy, bo jużpojawił się wniosek o wotum nieufnoś-ci dla rządu. Wniosek, który było oczy-wiste, że przejdzie. I był ostatni moment:albo pokażemy to, co mamy, albo już niebędziemy mogli pokazać. Przecież całaustawa była króciutka. To nastąpiłow gwałtowny, nieprzygotowany spo-sób. Potem były projekty uchwały, aleWałęsa natychmiast rozwiązał parla-ment. To była kwestia kilkunastu dniod projektu. To, że problem nie zostałrozwiązany, że na przykład nie zostałaprzeprowadzona żadna weryfikacjaw sądach, lotnictwie, to na pewno siębardzo negatywnie odbiło. Ale dzisiajtrudno mówić, że teraz do tego wrócimy.To jest dwadzieścia lat!

jak będzie wyglądać polityka, kiedykaczyński i tusk odejdą na politycznąemeryturę?

Wciąż mam nadzieję, że większą rolę za-czną odgrywać ludzie, którzy będą mie-li większe motywacje ideowe. To nieznaczy, że będą chodzić z łatami w port-kach, ale że pieniądze to nie będzie spra-wa numer jeden. Miałem konfliktz posłami, bo zawsze byłem przeciwkopodnoszeniu pensji. Oni chcieli mieć ta-kie pensje jak wiceministrowie. Jak się jestministrem czy wiceministrem to jestciężka robota. Sam takim byłem, jeź-dziłem do pracy o ósmej i wracałemczęsto o jedenastej wieczorem. A poseł?Może być taki, który referuje, dobrze sięsprawuje, a może być taki, który dostajetę samą pensję za nic. Wystąpi przez

całą kadencję trzy razy, przy głosowaniudostanie od swojego klubu ściągawkę,że na to ma być za, a na to przeciw, na-wet nie przeczyta o co chodzi. To są jed-nak zupełnie inne obowiązki.

a jak pan porówna dzisiejszą dyskusjępolityczną do tej za czasów, kiedy pan byłmarszałkiem?

Nie mówię, że tamto było idealne. Cho-ciaż myślę, że więcej było tematów za-sadniczych. To się mogło wiązać z tam-tym okresem. Wtedy jeszcze prezydiumczy marszałek mieli niewiele do powie-dzenia, bo wszystko było poddawanedo dyskusji. Dopiero walczyliśmy o re-gulamin obrad. Nawet regulaminu jesz-cze nie było! Tyle, że prezydium było sze-rokie, z różnych ugrupowań politycznych.Jakoś zdobyłem autorytet i liczyli sięz moim zdaniem, ale każde ustalenie po-rządku obrad trwało dwie-trzy godzinyniesamowitych targów.

Było też dużo nawet takich efektownych,dowcipnych rzeczy. Kiedyś Konfedera-cja Polski Niepodległej wniosła pro-jekt ustawy o przywróceniu Polsce nie-podległości. Ustawa wchodzi pod dys-kusję wieczorem, kiedy nie ma jużtransmisji telewizyjnej. I oczywiścieszef klubu, Król, zięć Moczulskiego(założyciela KPN-u – przyp. red.), wy-stępuje: „Sprawa taka istotna, ważna.Jesteśmy zmęczeni, proponuję, żebyprzenieść ten punkt na rano”. Wszyscywiedzą o co chodzi, że trzeba się za-prezentować w środkach przekazu. Nie-siołowski prosi o głos. Udzielam. Mówi:„Kolego Król, czy niepodległość możeczekać?”. Cała sala w śmiech i sprawazałatwiona. Król nie miał szczęścia.

Innym razem Moczulski mówi o SLD,że to bandyci. O głos prosi Borowski.Mówi: „Panie pośle Moczulski, radziłbymbyć ostrożnym w wypowiedziach, bo jakbędą głosowania, my nie będziemy pod-nosić ręki i nie będziecie wiedzieli, jakgłosować”. Bo KPN, chcąc dezorganizo-wać prace, zawsze głosował tak jak SLD.I znów cała sala w śmiech. Ale wie pan,to jest taka efektowna gra w parlamencie.To nie jest tak, że jeden drugiemu nawy-myśla. Nie tak jak dzisiaj.

Bartłomiej pograniczny

Czerwiec 2012 Batorak 13batorak.pl

tytułpograniczny pyta jerzego antepowicza

najsmaczniejsze ziemniaki w życiu

jerzy antepowicz: W czasie okupacjibyłem ministrantem w kościele św. Krzyża.Koło ministrantów było wtedy przecho-walnią młodzieży. Ponad 100 ministrantóww kole. Kościół był ostoją patriotyzmu,wszystkiego co piękne, tradycyjne. W okre-sie wojny spełniał niezmiernie ważną funk-cję. Opiekowali się nami księża. Doskonalewiedzieli, że starsi z nas byli w jednostkachwojskowych- harcerskich. Ja należałemdo najmłodszej grupy – „Zawisza”. Tam tra-fiali chłopcy 13-14-letni.

Jeździliśmy na wycieczki. Razemz księżmi pojechaliśmy kiedyś gdzieś zaWilanów, tam miały swoją siedzibę za-konnice. Zrobiły nam wannę zsiadłegomleka i gorące ziemniaki. O Jezus Ma-ria, w tym głodzie my wtedy byliśmy na-jedzeni! A potem poszliśmy na wy-cieczkę do lasu. W rzeczywistości to byłazbiórka harcerska, ćwiczenia. Opieku-nowie wyjęli rewolwer. Pokazali jaksię go rozkłada, składa. Ale oficjalnie tobyła wycieczka ministrancka. W tensposób byliśmy przygotowywanido służby w harcerstwie. Już najmłodszepokolenie – Zawiszacy. I trudno, żebyś-my w takiej atmosferze nie czuli, że cośsię szykowało, że coś wybuchnie. Ale tona razie był ’41 rok, jeszcze trzy lata. Toprzecież niewyobrażalna przestrzeń cza-sowa. W tym czasie zginęło pięć milio-nów Polaków, w tym czasie wymordo-wano 1,5 miliona Żydów. Działy się rze-czy niewyobrażalne.

piąchą w pysk ministrantowi

Wśród ministrantów pojawił sięchłopak, z którym zawsze sobie dogry-zaliśmy. W maju ’44 roku przyszliśmyktóregoś dnia wieczorem na mszę. Ubie-ramy się w komże. On mi coś wtedyprzygadał. Nie wytrzymałem. Jakwalnąłem faceta w pysk, od razu się prze-wrócił. Wstał i skacze do mnie, ja do nie-go. Rzucamy się na siebie. Starsi naszłapali i rozdzielili. I tak poszliśmysłużyć do mszy. Obrażeni na siebie.Przychodzimy na kolejne nabożeństwoi wtedy jeden starszy ministrant, TadeuszSławik, mówi: „Tak to nie może być. Mu-sicie stoczyć pojedynek w rękawicach bo-kserskich”. No to poszliśmy walczyć naulicę Aleja na Skarpie. Przyszło 30 czynawet 40 ministrantów. Wzięli się podręce i zrobili cztery ściany ringu. I za-częła się walka – do pierwszej krwi. Dwakurduple się lały. Ale tylko boksowanie,żadnego kopania. Zakrwawiliśmy się. Tobyła walka na rundy! Trzy rundy! Skoń-czyliśmy. „A teraz podajcie sobie ręce”.Ale wciąż byliśmy na siebie obrażeni.

Tak wyglądało wychowanie harcer-skie. Skończyło się powstanie, natych-miast wróciłem do św. Krzyża. I naglepojawia się dawny przeciwnik. A terazto był kumpel! Zaczęliśmy z powrotemsłużyć do mszy. Tak do ’48 roku. Wte-dy facet przestał chodzić do ŚwiętegoKrzyża, bo został oficerem UB. Zostałzwerbowany i wolał się nie pokazywaćw naszym środowisku. Nie chciał niko-go z nas sypnąć.

młody staruszek

Wiele lat po wojnie spotkałem się z ko-legą ze szkoły Górskiego, Romkiem Za-wadą. Jak miał te piętnaście lat to był naj-gorszy łobuz, chłopak był straszny. Nau-czyciele mówili: „Zawada, jaką ty jesteś za-wadą”. Minęły dziesiątki lat. Roman do-piero potem opowiedział mi, jak przy-szedł w trakcie wojny do domu i zastał za-pieczętowane mieszkanie. Niemcy za-aresztowali jego rodziców. Został sam naschodach. Nie jadł dwa dni. Błąkał się poulicach, aż go przygarnęli dobrzy ludzie.I ten chłopak, który był największym łobu-zem w trakcie wojny, jak poszliśmy razemdo Batorego, to już był najspokojniejszychłopak w szkole. Przewartościowało gożycie. Stał się młodym staruszkiem.

kurdupel z pistoletem

Jako Zawiszacy mieliśmy raz przenieśćsztandar na przyrzeczenie harcerskie. Szliś-my w trzech, sztandar w teczce. Byliśmyuzbrojeni. Jeden chłopak miał pistolet za-tknięty za pasem. Jezus Maria, jak ja sobie te-raz uświadamiam, jakie my robiliśmy głupo-ty. Skąd tamten chłopak miał pistolet? Niktnie wiedział. Czy on go ukradł czy pożyczył,po prostu chciał żebyśmy byli uzbrojeni.A myśmy byli mali chłopcy, kurdupelki.Niemiec mógłby się po prostu odwrócić,kopnąć nas i po sprawie. Ale myśmy byliuzbrojeni! I donieśliśmy ten sztandar.

tekst i zdjęcie: Bartłomiej pograniczny

Pogawędki z Antepowiczem, część III, ostatnia

Bokser-ministrant– ubieramy się w komże. ten chłopak mi coś wtedy przygadał. nie wytrzymałem.

jak walnąłem faceta w pysk, od razu się przewrócił. Wstał i skacze do mnie, ja do niego. starsi nas złapali i rozdzielili. przychodzimy na kolejne nabożeństwo

i wtedy jeden starszy ministrant mówi: „tak to nie może być. musicie stoczyć pojedynek w rękawicach bokserskich”. i zaczęła się walka – do pierwszej krwi

– opowiada 82-letni Batorak, Jerzy Antepowicz.

14 Batorak Czerwiec 2012batorak.pl

30 lat pracy jednego człowieka

Zaułek Adamowa, wsi położonej okołotrzydziestu kilometrów od Warszawy,

niedaleko Kuklówki, gdzie powstawałyukazujące okoliczne tereny obrazy

Chełmońskiego.

Ślepa, odgrodzona od reszty miejsco-wości bramą, szeroka ścieżka. Nikt próczposiadaczy mieszczących się wzdłuż niejdziałek prawie nigdy tu nie zagląda. Nie-liczni zbłąkani wędrowcy wracają skądprzyszli po dojściu do nieprzekraczalnejbariery – leniwie płynącej, urokliwejrzeczki – Pisi Tucznej.

Mała, wiejska uliczka nosi szumnemiano ulicy Nad Jarem – niskim, leczdość stromym nasypem przeciętym doliną

wysychającego dopływu Pisi, nad którymbiegnie wąska, pozwalająca nią przejść tyl-ko jednej osobie naraz, ścieżynka, zwanaprzez niektóre dzieci Piracką Ścieżką.

Cała okolica pobudza dziecięcą wyob-raźnię. Większość dorosłych jednak nie do-strzegłoby w niej niczego godnego uwagi.Zakątek ten jest jednak tylko z pozoru nie-zbyt fascynujący. Najciekawszy mieszkaniectego miejsca to właściciel najokazalszej, naj-bardziej tajemniczej, chronionej przed wzro-kiem sąsiadów i przypadkowych przechod-niów przez pas wysokich drzew, budowli.Budowli, która mnie, osobie znającej jej his-torię, przypomina nieukończoną, lecz wciążrozrastającą się twierdzę. Budynek ten zda-je się rozrastać wyłącznie wedle jego włas-

nych zachcianek. Od lat na moich oczach do-budowywane są doń kolejne elementy.

Pogląd, że wprawne oko dostrzegłobyw tej budowli jej pierwotny zarys, całkowi-cie mija się z prawdą. Trudno nawet obiecwzrokiem dwupiętrowy dom, zadaszone,wsparte na ozdobnych kolumnach wejście,cztery ganki, z których ostatni wciąż jest w bu-dowie, jego żółte ściany, zieleń drzew i krze-wów, czerwień stojących w kilku miejscachstert cegieł, brąz ław i drewnianego paraso-la altanki i szarość usypanych tu i ówdzie górpiachu. Z całą pewnością nie mogłabym na-zwać tego pełnego barw miejsca ładnym, anitym bardziej pięknym, bo naprawdę niegrzeszy ono urodą. Zdecydowanie lepiej pa-suje do niego określenie „intrygujący”.

zdzisław szyminkowski, od ponad 30 lat buduje swoją twierdzę w adamowie

foto: m

artyna engeset

GeneraLska tWierdzaDom tu zbudowany naprawdę może fascynować, jeśli wie się, że jest on kolosalnym pomni-

kiem pracy jednego człowieka, od ponad trzydziestu lat stanowiącym sens jego życia.Człowiek ten jest jednym z najbardziej ekscentrycznych i najbardziej godnych podziwu

ludzi, jakich znam. Nazywa się Zdzisław Szyminkowski, od dziecka zwracam się do niegoper „Panie Generale”. Postanowiłam opisać jego przedziwne domostwo i spisać historię

długiego, bogatego, momentami bardzo smutnego życia Pana Generała. Oto zapis tego, comi powiedział pewnego sierpniowego poranka prawie dwa lata temu:

Czerwiec 2012 Batorak 15batorak.pl

30 lat pracy jednego człowieka

Dom tu zbudowany naprawdę może fas-cynować, jeśli wie się, że jest on kolosal-nym pomnikiem pracy jednego człowieka,od ponad trzydziestu lat stanowiącym sensjego życia. Człowiek ten jest jednym z naj-bardziej ekscentrycznych i najbardziejgodnych podziwu ludzi, jakich znam. Na-zywa się Zdzisław Szyminkowski, od dziec-ka zwracam się do niego per „Panie Ge-nerale”. Postanowiłam opisać jego prze-dziwne domostwo i spisać historię długie-go, bogatego, momentami bardzo smutne-go życia Pana Generała. Oto zapis tego, comi powiedział pewnego sierpniowego po-ranka prawie dwa lata temu:

załatwiałem generałów

Pochodzę z Wileńszczyzny, gdzie miałzaścianek Hołownia Franciszek, to bardzoblisko nas. Drugi był taki Hołownia Waw-rzyniec, Hołownia Cyprian, i Hołownia Jan.Tam było czterech Hołowni, ale to byli lu-dzie tacy, że oni z ludźmi ze wsi tak bardzosię nie kontaktowali, to byli najbogatsi gos-podarze. A ten Hołownia, co mnie nazwałGenerałem, dziadek twój, oficer, to służyłblisko nas i przyjeżdżał tam nieraz.

On mnie tak nazwał, dlatego że ja załat-wiałem generałów, jak byli przenoszenido rezerwy. Ja ich przenosiłem, to znaczy tyl-ko wykonywałem papierkowe prace, boprzenosi Minister Obrony, to on decyduje.Trafił się z Anglii taki był generał, który do-wodził łącznością i ja też go załatwiałem, bowyszedł z więzienia. Heliodor Cepa się na-zywał. Ja mówiłem dziadkowi, że ja załat-wiałem tego Heliodora Cepę, on najbardziejmi się spodobał z tych wszystkich generałów,a to był jakiś przełożony Hołowni.

Ja stopień miałem podoficerski, bo jabyłem na Syberii i nie ujawniłem tego. Dopartii nie chciałem wstąpić, na szkołę ofi-cerską mnie posyłali trzy razy, namawiali– nie poszedłem. Wykształcenie miałem lep-sze od nich dlatego, że miałem liceum, a tenkomendant, Żyd, to miał cztery klasy chy-ba. Chociaż mówił, że siedem klas ma... A jabyłem w liceum, ale liceum dla dorosłychi jak po trzeciej fizycznie pracowałem,w stolarni robiłem, to potem rano siły jużna naukę brakło. Ale liceum miałem. A pa-nienka do której klasy teraz idzie? A, też li-ceum. Ogólnokształcące? Liceum rozwijainteligencję. Urzędnikiem można potemzostać.... A ten mój komendant to liceum napewno nie miał. Bytom się nazywał. Żydzito mają takie nazwiska jak miasta nieraz:Warszawski, Kalisz – Kalisz jest Żyd zKa-

lisza! No i ten Bytom tak jak ja przy-szedłem, to on zrobił podobnież naradę i po-wiedział: uważajcie, bo ten Szyminkowski,czyli ja, to jest student! Student! On to na-wet nie wiedział, co studia znaczą, jaki tostopień jest studia, a jaki liceum. On nawettego nie rozróżniał, to był ciemny Żyd. AleŻydzi rządzili w Polsce po wojnie, prze-ważnie w wojsku, bo wykorzystywali ichkomuniści do niecnych celów.

No i tak załatwiałem tego Cepę, pół dniaz nim rozmawiałem. To był, mówię, inteli-gentny człowiek, Przyjemnie się z nim roz-mawiało, bo ja zanim mu akta zrobiłem, boprzy tym kupa roboty była, to pół dnia roz-mawialiśmy. On po wyjściu z więzienia totylko narzekał, nic mu, mówił, nie jest żal,tylko tego, że jego pracę zabrali komuniścii wsadzili go do więzienia, a te prace prze-padły, mówił. Bo on chciał ulepszyć łączno-ść w Polsce, tak jak na Zachodzie było, bona Zachodzie to była walizeczka, a tutaj trze-ba było dwóch żołnierzy, żeby dźwigali ku-fer, to była radiostacja krótkiego zasięgu, botaka była technika w tym czasie. Bo dzisiajto o, ty masz radiostację ze sobą (komórkę– przyp. autora), taką to ma każdy smyk, codo pierwszej klasy chodzi, a dawniej to...A jak Cepa chciał ulepszyć, to go do wię-zienia wsadzili, bo przecież Związek Ra-dziecki to najlepsze miał mieć wszystko, bylegówno, ale radzieckie, to najlepsze!

nie umiem mówić o syberii

Sybirakiem jestem, a na Syberię przezprzeszłość ojca trafiłem w ’39, jak trzy-naście lat miałem. Mój ojciec przed wojnąbrał udział w walkach z bolszewikami.W ’20 roku, pod Warszawę jak przyszli, toojciec bronił Warszawy, a oni się mścili natych ludziach, do więzień wsadzali, na Sy-bir wywozili… Ja mam nerwicę wspom-nieniową, ja nie potrafię, nie umiem o tymmówić... No ale wróciłem, ja wróciłemwcześniej niż rodzice, bo ja uciekałem...

Tam na Syberii dali mi dwóch starychchłopów, żeby uczyli się ode mnie roboty. Przymnie rok uczyli się dwaj Rosjanie koła robići się nie nauczyli. Są ludzie, którzy nie powinniw ogóle w rzemiośle pracować, a tamci pra-cowali, bo zamiast łopatą, to woleli w rzemiośle– w cieple, w warsztacie. Ale to byli tacy lu-dzie, co nigdy dobrze nic nie zrobią. No jaz nimi robiłem koła do wozów. Był tamtransport końmi. Dwieście koni było, ze stowielbłądów, byków ileś tam i tyle. Tam trans-port opierał się właśnie na wozach, nie było żad-nej innej komunikacji. Do najbliższego mias-

ta, najbliższego ludzkiego osiedla, Stalińska,to było sto kilometrów, a kolejne sto stamtąddo Makinki, najbliższej stacji kolejowej.WStalińsku były kopalnie rudy złotej. I my teżbyliśmy w kopalni rudy złotej. Dwieście ki-lometrów od stacji i żywego ducha nie było.

W urzędzie stwierdzili, że buduję willę

Dobrze, że ja te koła robić umiałem.To jest dar boży. Ja jak coś zobaczę, po-patrzę... Jak coś jest takiego nieuchwyt-nego, to spytam i już umiem, i zrobię bezszwanku. Ten dom ja sam zbudowałem.I nie wali się. Jedyne co, to wziąłem ta-kiego tutaj murarza, no i tam się psuje,gdzie murarz robił. Jeszcze brałem takiegoze wsi, co betoniarkę włączał, wyłączał,wsypywał i robił zaprawę. Bo to trzebazrobić w jednym dniu. Strop nad każdympomieszczeniem robi się w jednym dniui nie można przerwać, bo pęknie.

Ja kupiłem tę działkę, bo brat mój tu w le-sie miał działkę i ja mu drewniany domek wy-budowałem no i spodobało mi się tu. Ta działkajuż ostatnia była. Wszystkie inne sprzedane.Nikt tego terenu nie chciał nabyć, bo to takienieforemne nic. I parów jeszcze, i wilgotno...

Wtym miejscu, gdzie stoisz, sadzawka była,ale ja to zlikwidowałem, bo zimą ściana byłamokra. Tu były ryby. 11 lat ryby były i przy-chodzili tu ze wsi wędkować, podkradać. Ja anijednej ryby nie zjadłem, bo tak lubiłem z górypopatrzeć, jak one pływają. Mam tu dwa koty.Zwierzęta lubię. Jedna kotka tylko straszniedużo rodzi. Już trzeci raz w ciąży jest. Będę mu-siał ją zabrać do weterynarza i oczyścić, bo tonieprzyjemne... Topić nie lubię.

To było tak. Był dom 60 metrów i par-ter, ten parter to jest piwnica na planie. Aże tubyła woda, to trzeba było budować nad zie-mią. Plan wziąłem. Poszedłem do gminy,a ona mi daje taką pierdółkę, byle jaki domek.Takie domki, mówię, to się buduje na takichdziałkach warzywniczych w mieście, ale, mó-wię, tu jest działka wypoczynkowa, tu jakiślepszy dom trzeba! Ja mam materiał, mówię,bo w Ursusie budowałem, ja mam duży domw Ursusie, mam materiał i nie potrzebujęprzydziału. Strasznie z tym przydziałembyło wtedy. No to mi powiedzieli: „Niech panbuduje, jak ma pan swój materiał”. Noi jeszcze powiedzieli do jakiego mam iść ar-chitekta. I on mi zrobił plan. Przynoszęplan do gminy, a urzędniczka krzyczy: „Towilla!”. Willa! Jaka tam z tego willa była? Tendom na planie to był tak z dziesięć na dwa-naście metrów. Aja mówię, że to połowa, bo

16 Batorak Czerwiec 2012batorak.pl

tytuł30 lat pracy jednego człowieka

druga to jest taras... Te kolumny, co je byłoparę lat temu widać, to był taras.

Wybudowałem wreszcie, ale po latachparu dom osiadł, bo dom zawsze siada, a ko-lumny były brzydko – wyżej niż ściana i jesz-cze zaczęło zalewać. Ja z początku takze trzy centymetry podlałem betonem, ale zajakieś dwa czy trzy lata patrzę – znówwoda na ścianę się leje i ściana mi się psu-je. Ja myślałem, że każą plan robić, a oni mibez niczego rozpatrzyli. Sam im napisałem,jak to jest, a oni na to: „Prześlemy decyzję”.Przysłali po dwóch tygodniach i odtąd tendom jest jako dom we wsi, a nie rekreacyj-ny, i przysłali mi, że cena jest niższa i wię-cej zbudować mogę, bo przerejestrowany tenmój dom na dom mieszkalny. No i zlikwi-dowałem taras. Wpierw był tak ze dwanaś-cie metrów, potem to i nawet dwadzieściapięć, ale go zlikwidowałem. Schody były nazewnątrz i też zaciekało. Ja tu metr podmu-rowałem schody – schodów już nie było.I wtedy cały dom się mógł bardzo przesunąćdo przodu. I tak jakoś powstał wielki dom.

Aostatnie piętro... Ja robiłem dach z wiat-rołomów, drewnianych żerdzi od chłopa, boz przydziałem drewna też źle było. Potem po-lepszyła się sytuacja i można było kupić bla-chę. Ten szkodliwy eternit zlikwidowałemi blachę położyłem, a przy tym, robiąc, pod-wyższyłem ileś tam centymetrów, chyba po-nad pół metra. No i powstał wysoki strych.

Ja tu mieszkam zima, wiosna. Tylkoze dwa razy w tygodniu do Ursusa jeżdżę,do żony, jeśli trzeba tam coś porobić. Możnatu zrobić mieszkania, ale na razie nie robię, bopo co? Pranie można powiesić, wygoda jest.

A ganki? Jak jeden zbudowałem na-rożnik, to trzeba było wejście zrobić, boschody zabudowane zostały i musiała po-wstać dobudowa. Ale jak zrobiłem te fila-ry od frontu i od narożnika, to pomyślałem,że to brzydko będzie, jeśli w jednym rogubędzie ganek, a w drugim nie, to trzeba i tuzrobić. A że ja mam na podwórzu dużosprzętu i narzędzi, one stoją na wejściu i ta-rasują mi też trzy rowery na wejściu, to jasobie tu zrobię taki zbudowany warsztati schowek na narzędzia. Półki porobięi będzie. Materiałów mi starczy. Ja mamemeryturę, to z emerytury pójdzie. Mniedużo nie trzeba, żona ode mnie nic nie bie-rze, bo w Ursusie wynajmuje robotnikommieszkania w tym dużym domu, co go jejwybudowałem. Leków niedużo kupuję.

Śledzili mnie, ale ja byłem cwany

Najgorzej, że ja na Syberii pokaleczo-ny byłem... miałem ubytek kości czaszki.

Byłem w Polsce leczony, w wojsku. Czasz-ka próchniała, początkowo chcieli mi to wy-ciąć i włożyć blachę, ale po roku leczeniapoprawiło się, ale ja to odczuwam cały czasprzy zmianie pogody. Badali mózg na sten-tygramie. To był taki aparat jedyny w Pol-sce, w Centrum Medycyny Nuklearnej naSzaserów, no i stwierdzili, że nie ma uszko-dzenia żadnej komórki mózgu, tylko że jestubytek kości – dali mi orzeczenie. Miałemje jak szedłem już na emeryturę z wojska.

Ja z wojska uciekałem tak samo jak z Sy-biru, dlatego, że za mną zaczęli chodzić. Śle-dzili mnie, bo chcieli do więzienia wpakować.Ja nie ujawniłem z początku, że byłem na Sy-berii. Dopiero powiedziałem, jak Stalin, tenskurwysyn, zmarł. Ale obalili Chruszczowa,przyszedł Breżniew, stalinowiec cholerny,i znów komuna się nasiliła, w Polsce też. Noi zaczęli mnie śledzić... I były prowokacje,i mnie taki jeden dziwnie zaczepiał, zaczął wy-zywać, myślał, że go w mordę rąbnę, ale ja nate rzeczy jestem za cwany! Jak któryś za mnąchodził to z początku nie wiedziałem, ale po-tem ciągle spotykałem człowieka, ni to, ni owo,ciągle ten sam i już wiedziałem... Zauważyłem,że chodzą. Chodzili w ślad, żeby znaleźć ja-kieś kompromitujące materiały...

W wojsku byłem 27 lat. No więc jakszedłem do cywila, to komendant mówił:„Co ty robisz? Jeszcze nie masz pełnejwysługi lat”. Ja mu na to: „Bo chory jes-tem”. Ja nie byłem chory, badano mnie razdziewięć miesięcy i nie mogli żadnej cho-roby znaleźć. W końcu znaleźli nerwicę niepoddającą się leczeniu. Jak ktoś ze mną zadużo o Syberii gada, to ja milknę.

Przetrwałem, bo ja mam dar boży. Tu nazewnątrz są te kolumny poozdabiane, a w środ-ku gipsowe rzeźby. Rzeźba to jest trójwymiar,to trzeba widzieć: w górę, w dół, prawo, lewo,przód, tył. To trzeba wszystko widzieć, żebyrobić. Mam i tu, i w Ursusie parę figur z gip-su. To są te, no, greckie boginie. Wystarczy miećzdjęcie, żeby coś zrobić. To dar jest, wyczu-cie. I mój syn to po mnie ma. Jak czasem rzeź-bił płaskorzeźby na nagrobki, to ludzie mówili:„On tu jak żywy jak ze zdjęcia, ten zmarły”.

politycy to dranieI tak sobie jakoś żyję. Dzień... najczęś-

ciej nie mam zamiaru robić to, co robię. Ro-bota mi nakazuje. A czasem przemyślam, cotrzeba zrobić, ale najczęściej to sama robotapodpowiada. Czasem i radia posłucham, i te-lewizję pooglądam, ale rzadko.

Ja polityków nie poważam. To są ludziezdolni do gadania, kłamania, do świństw. Naj-częściej bez sumienia. Ja miałem większą świa-

domość, niż ktokolwiek w sztabie. I dlategotrzy razy na siłę na szkołę namawiali, bo ja jes-tem bardziej świadomy, niż niejeden oficer. Aleoni nie wiedzieli, skąd ta świadomość... Noi dzisiaj ja przeczuwam, co nastąpi. To co dzi-siaj jest – draństwo – to draństwo wyjdzie najaw, po latach będzie potępione. Bo to ludziewychowani przez komunizm rządzą, ludziew których nie zamieszkał patriotyzm. Wszyst-ko przez komunę, która tak wychowywałamłodzież. I dziś patriotyzmu próżno szukać.

Chciałeś mieć pracę, musiałeś być w partii

U nas było milion partyjnych, albo i wię-cej. Wielu znich to byli podli ludzie. Nie wszys-cy, bo niektórzy musieli. Skończył taki wyższąszkołę i musiał przyjąć tę legitymację partyjną,bo by pracy nie miał. I mój brat, AK-owiec, dziśw stopniu pułkownika na emeryturze, po stu-diach na SGGW, wydział przemysłu rolnego,pracował w rzeźniach. Po dwóch tygodniachw zakładach mięsnych w Rembertowie per-sonalny mówi: „No, niestety muszę panazwolnić, bo jest zarządzenie”. Poszedł gdzie in-dziej – to samo. Wreszcie wyraźnie mu po-wiedzieli: „Panie, pan był w AK...”. No i onwstąpił do partii i pracował jako projektantmięsnych zakładów. Już go nie ruszyli. Dopierojak na Śląsku zaatakowali robotników w Wuj-ku to on przyszedł, na zebraniu rzucił legity-mację i powiedział, że on do takiej Partii niebędzie należał, gdzie robotników zabijają.A tam wszyscy zaczęli klaskać...

Komuna zmuszała wielu. Oni zupełnieinaczej myśleli, ale musieli. I ci profesoro-wie, wykładowcy, ktoś by powiedział – topartyjni. Ale nie wszyscy byli źli. Mój bratnie był. Długo już żyję, to wiem, co i jak.

Pracuję i dzięki temu żyję. Ja mampodły charakter. Bez pracy żyć nie mogę.Lubią nieraz młodzi do mnie przycho-dzić, porozmawiać, jak ty teraz. Siadamy,rozmawiamy, nieraz i godzina się zejdzie,pijemy kawę, a mnie tego czasu tak szko-da! Jeśli człowiek w moim wieku usiądzie,to szybko umrze. Ja sam po sobie wiem. Jakja się położę – rano już wstać nie mogę. Jakzimą dwa, trzy dni nic nie robiłem, tylko te-lewizorek i w fotelu, to już ruszyć się niemogłem. Krążenie ustaje, serce przestajepracować i człowiek umiera. Stary człowiekmusi być w ruchu, musi napędzać siebie!Osiemdziesiąt cztery mam lata i wciąż ro-bię. Dobrze, że ja to i lubię, i się na tymznam. Do ostatniego dnia będę robił, a po-tem położę się i umrę... I tylko domy, jeś-li nie zburzą, po mnie zostaną...

martyna engeset

Czerwiec 2012 Batorak 17batorak.pl

spotkania w Batorym

Pierwsza fotografia była czarno-biała iprzedstawiała małe niemieckie miasteczko.Po brukowanej ulicy wlokły się samocho-dy, z obu stron wznosiły się rzędy ciasnoprzytulonych kamieniczek, świeciło słoń-ce . Dwóch panów rozmawiało o czymś zprzejęciem. Ktoś z kimś spacerował podrękę, ktoś wchodził do sklepu, ktoś siedziałna ławce. Pod nogami plątał się mały,czarny piesek, jeszcze przedwojenny. W tlewidoczna była biała wieża kościoła, jednegoz kilku w tym mieście, słynnym na całą Rze-szę ze swego leczniczego powietrza. . Jed-nak w głębi krajobrazu niebo robiło sięciemniejsze. Nad miasteczkiem zaczynałyzbierać się czarne chmury.

Druga fotografia została wykonana wtym samym miejscu. Przedstawiała łąkę.W tle – chaszcze.

Jedyna różnica między nimi: to, żepierwszą zrobiono dziewięćdziesiąt lattemu, a drugą całkiem niedawno. Co tu sięstało? Dlaczego miasteczko zniknęło zpowierzchni ziemi? Czego szukały w nimarmie III Rzeszy i Związku Radzieckiego,gdzie podziali się mieszkańcy? O tym nienapiszę. Historia Miedzianki nie powinnabyć opowiadana w skrócie, jest na to zbytniezwykła.

Dzieje tego miasta to jedna z niezliczo-nych tajemnic, które skrywa w sobie Śląsk.Choć właściwie już niezupełnie jest to ta-jemnica, bowiem cała sprawa została fascy-nująco opisana przez reportera Filipa Sprin-gera, który niedawno odwiedził Batorego.

Springer z wykształcenia jest archeolo-giem, lecz dziś odkopuje przede wszystkimwspomnienia ludzi, którzy znali i tworzylitamten zaginiony świat. Jak sam mówi,niełatwo jest dotrzeć do prawdy, gdyżspołeczność zawsze pilnie strzeże swoich se-kretów, nawet jeśli nie ma już wspólnegodomu. Nie o wszystkim można napisać, re-porter musi trzymać dystans i szukać kom-promisów.

By napisać książkę o Miedziance, Sprin-ger spędził cały rok w bibliotece, przepro-wadził ponad setkę wywiadów i wysłuchałniezliczonych historii. Wszystko po to, byzbudować w sobie obraz miasta, którego już

nie ma, i by nam o nim opowiedzieć.Drugą sferą jego zainteresowań są

wielkie, ginące budynki PRL-u. Reporterzbadał od podszewki te „źle urodzone” dzie-ci architektury, których twórcy marzyli oświatowej klasy projektach, lecz musieli jedegenerować z powodu realiów epoki.Choć za dawną aurą Dworca Centralnegochyba nikt nie będzie tęsknił, warto poznaćdrugie oblicze tych budynków, zanimwszystkie rozpadną się w gruzy.

Swoją drogą ciekawe, ile jest takichmiejsc, jak Miedzianka – przesyconychhistorią, a startych z powierzchni ziemi. Jakwymarłe wioski w Bieszczadach czy Ru-dawach, opuszczone sztolnie na Śląsku. Ilupodobnych historii nigdy nie poznamy,gdyż umrą wraz z ludźmi, którzy noszą ichwspomnienie? Tajemnice są wszędzie, w na-szym otoczeniu, wokół nas, pod nami...

H.P. Lovecraft pisał, że jeśli kiedykol-wiek uda nam się pojąć całą niezwykłośćhistorii i zjawisk ukrytych wokół nas, to al -bo zwariujemy od makabryczności tych od-kryć, al bo uciek niemy od śmier telnie groź-ne go świata, w spokój i otumanienie no-wych wieków ciemnych. Na razie grozi namjedynie fascynacja.

Jakub Zowczak

***Okazało się, że najwyższa kultu-

ra przychodzi do Batorego sama i tyl-ko kusi, by po nią sięgnąć. O tym, jakniesamowicie zapowiada się przy-szłoroczny cykl spotkań, świadczą jużsame nazwiska gości. Wybitny aktorAndrzej Łapicki, profesor JanuszTazbir, najchętniej czytani reporterzyostatnich lat, Wojciech Tochman,Mariusz Szczygieł i Jacek Hugo-Bader. Ciekawych dyskusji można sięspodziewać na rozmowie z profesorMagdaleną Środą, i na wielu, wieluinnych spotkaniach, organizowanychprzez naszą bibliotekę.

Nawet pokaźne centrum kulturymogłoby nam pozazdrościć takwyjątkowych gości. Przed spotka-niami warto rzucić okiem na ichtwórczość, coś ciekawego zawszeznajdzie się w bibliotece.

Serdecznie polecamy!

raport ze znikająCeGo miasta

18 Batorak Czerwiec 2012batorak.pl

kultura

Na jeden dzień w roku część SaskiejKępy staje się prawdziwym centrumartystycznym – średnie zagęszczenietwórców na powierzchni jednego metrakwadratowego zwykle wynosi 2 albonawet 3! Ulice Francuska i Paryskazostają wyłączone z ruchu; w odległoś-ci 100 metrów od ronda Waszyngtonapojawia się wielka góra żelastwa,wyjątkowo jednak pożytecznego –okazuje się być sceną. Pod gmachem Ze-społu Szkół im. Bolesława Prusa pojawiasię mniejsza, albo po prostu ludzie,

którzy i bez niej potrafią przyciągaćuwagę do swoich występów…

Święto Saskiej Kępy! Święto osóbkreatywnych i lubiących kreatywność,święto ogołoconych portfeli, ale takżeodpowiednio wybranych ozdób, ciuchówlub zegarków. Bardzo fajna impreza, ni-estety mało znana wśród osób spozazielonego skweru Warszawy. Idea jestprosta: rzucić wszystko i lecieć w wolnąsobotę w tłum kolorowych ludzi, patrzeć,podziwiać, bawić się – lub wystawiać,zarabiać i też dobrze się bawić. Niby jak

zwykła impreza masowa, ale… nie dokońca. Serdecznie zapraszam na Fran-cuską w przyszłym roku, żebyście samisię przekonali. Na razie o tegorocznymŚwięcie słów kilka:

W tym roku Święto obrało za patronaBolesława Prusa. Można sobie wyobraz-ić, że wzbudziło to zainteresowanieuczniów szkoły z ulicy Zwycięzców; niewiem, jak to dokładnie było z przygo-towaniami, ale pewno nie jak po maśle.Z pewnością ciekawie: jeżeli 19 majazdarzyło się Wam być w pobliżu ronda deGaulle’a i widzieliście raźno kroczącąmostem Poniatowskiego lub KrakowskimPrzedmieściem grupę XIX-wiecznychpostaci – było to właśnie malowniczeprzedłużenie saskokępskiego święta.Zbieraninę osób w sukniach-gigantachalbo surdutach tworzyli uczniowie Prusaprzebrani za postaci z „Lalki”- i co,widać kreatywność?

Oczywiście artyści nie trzymająsię żadnych konwencji, dlatego jakzwykle przytachali po kilka walizekswoich pięknych wyrobów i rozłożylisię z kramami wzdłuż krawężników. Onich nie ma co dużo opowiadać: zad-owoleni ze swoich prac, roześmiani,mówiący o materiałach, inspiracjach icenach. Ciekawa byłam ich opinii natemat Święta, bo jako bywalec mamjako-tako wyrobione pojęcie ze stronyodwiedzającego. Otrzymałam bardzoentuzjastyczne reakcje - Marta Kot (nieznacie? To sprawdźcie, nie można nieznać “Usłanej różami pracownirękodzieła”) napisała: „Impreza orga-nizowana jest przez Centrum PromocjiKultury - to nie tylko święto dzielnicy,

to także święto rękodzielników i artystów.Wystawiam się na wielu kiermaszach, alemuszę uczciwie przyznać, że nigdzie niema tak pozytywnej atmosfery, jak naŚwięcie Saskiej Kępy. Twórcy spotyka-ją się tam ze szczególną serdecznościąlokalnych restauratorów i sklepikarzy, atakże dużym zainteresowaniem i życzli-wością mieszkańców. Co roku czuję siętam jak mile widziany gość”. Ja też!Jeszcze raz polecam.

Patrycja Piotrowska

ŚWięto saskiej kępy

Czerwiec 2012 Batorak 19batorak.pl

kultura

Maja ma dwa koty, mieszkanie na Saskiej

Kępie, pasję, dzięki której zarabia, oddzielny

pokój wypełniony koralikami, drucikami i

akcesoriami do wyrobu biżuterii. Na „ak-

cesoria” składają się narzędzia – bez tego

ani rusz – oraz wiele elementów, mniej lub

bardziej interesujących, przywiezionych z

różnych stron świata; w stojących na

szczątkowym drewnianym regale plastiko-

wych pudełkach mieszczą się cuda tego

świata: filce, miedziane wyroby, kolorowe

kulki, fragmenty tego i owego oraz pokłady

pasji twórczej. Przynajmniej według mnie,

bo Majka twierdzi, że nie uważa się za ar-

tystkę. Rozmowa wyszła nam spontanicznie.

Bez planów, przygotowania. Mam nadzie-

ję, że także bez sztampy; ale z Mają trud-

no o szablonowość.

M: Sztuka podlega pewnym prawom i wróżny sposób możesz zaistnieć na tym fo-rum, jeżeli się dostosujesz do pewnych za-sad - jeżeli będziesz zaakceptowany, uzna-ny przez społeczność w ramach pewnegomarginesu, który zostawia artystom. Oczy-wiście trzeba z tego żyć, w związku z tymtrzeba popełniać pewne kompromisy. Z ko-lei z drugiej strony, można bezkompromi-sowością również zdobywać sobie pozycję.P: Jest coś szczególnego, co odróżnia sztukęnowoczesną, modern art., od sztuki w ogóle?M: Hm. W ogóle to nie. Znaczy, dla mnieto są pojęcia, których ludzie w danej chwi-li potrzebują, żeby nazwać to, co robią. Wpi-sywać je w jakieś historie, jakieś nomen-klatury. Ja bym do tego podeszła z dys-tansem. P: Czyli dla ciebie to jest po prostu to, corobisz, nie żadna klasyfikacja?M: Wiem, że ta klasyfikacja istnieje, ale jasię do niej nie włączam sama z siebie, po-nieważ nie potrzebuję tego. To, wydaje misię, jest potrzebne ludziom, którzy chcą wjakiś sposób zaznaczyć swoje ego, gdzieśpiąć się po szczeblach kariery, zdobywać ja-kieś uznanie, a ponieważ ja inaczej, na in-nej zasadzie w tym funkcjonuję… Z dru-

giej strony, faktycznie, klasyfikacja jest po-trzebna, jeżeli chce się roztaczać wokół sie-bie nimb artysty, odnieść prawdziwy suk-ces; gdzieś się tego wymaga. Ale to zależyod tego, co chcesz robić. Ja bym wolałatraktować to jako pasję i nie musieć zara-biać tym na chleb, aby to, co robię, pozos-tało wolne od konieczności przystosowa-

nia się, na przykład do rynku. Żeby to za-wsze zostało tym, co chcę robić, a nie tym,co muszę robić – myślę, że to byłoby faj-

ne. Dlatego fajnie jest być na przykład den-tystą i na boku malować (śmiech).P: Zajmujesz się tym, bo to cię cieszy, tak? M: Zajmuję się tym, co mi sprawia przy-jemność i z czego mogę czerpać korzyścimaterialne, nie muszę się „zaprzęgać” dopracy, która mi sprawia mniejszą przy-jemność.

P: Powiedz, jak się zaczęło?M: Zaczęło się niepozornie, tak jak zewszystkim, z większością rzeczy u ludzi.

Wyjęte z kontekstuczyli rozmowa z Mają Pietruszką, artystką.

p: Poproszę kilka słów od ciebie o tym, czym jest sztuka i sztuka nowoczesna, czym one się różniąwedług ciebie i jak pokusiłabyś się o zdefiniowanie tego…

maja: … Pacia, ale czemu do mnie z tym przychodzisz? Czemu ja?

20 Batorak Czerwiec 2012batorak.pl

kultura

Kiedyś, w liceum będąc, zdobyłam nagro-dę podczas międzyszkolnych konkursów –nagrodą była jednodniowa wycieczka naExpo, na wystawę. Pojechałam tam i jednąz rzeczy, którą wtedy przywiozłam, było kil-ka garści ziarenek kawy i goździków z pa-wilonu afrykańskiego. Później, po jakichśkilku tygodniach, wpadłam na to, by po-dziurawić te ziarnka kawy (a, i była tam teżkora cynamonu!) gorącą, rozgrzaną nadświeczka igiełką i zrobić z nich naszyjnik.Tak się zaczęło. Potem dołączyłam dotego druciki miedziane, które bracia mielipo rozkręcaniu radia i innych maszyn. Zawsze była we mnie potrzeba,aby się wyrażać twórczo; kiedymiałam 12-13 lat rysowałam i ma-lowałam, wszyscy sądzili, że pó-jdę na ASP, że będę malarką czykimś tam. Ale wtedy zaczęłamsobie stawiać za wysokie wyma-gania. Wyobrażałam sobie zbytdużo o sobie i wymagać za dużoi… w pewnym momencie się wy-paliłam. Nie potrafiłam zrobićżadnej pracy, nie sprawiało mi toprzyjemności, nie potrafiłam skoń-czyć niczego, wciąż byłam nieza-dowolona z tego, co robiłam – tosprawiło, że przestałam móc wy-rażać się artystycznie; cos mi sięzablokowało i dopiero po paru la-tach, w postaci biżuterii, odnowiłosię. Przy czym ja już wtedy nieuważałam tego za sztukę, nie mó-wiłam o sobie, że „jestem ar-tystką”. Po prostu, powiedziałamsobie, że jestem bardziej rzemie-ślnikiem, bo to pozostawia więcejwolności, jest niezobowiązujące.Nie trzeba spełniać jakichś tamwymagań jako artysta, nie trzeba wy-myślać teorii do swoich prac, można poprostu obcować z materią, robić to, co sięlubi i jeszcze w dodatku - inni ludzie teżlubią, chcą to kupować, chcą w tym być.To jest fajne.P: Jak to się stało, że zaczęłaś sprzedawać?Zaczęło się od tych ziarenek kawy, od tychgoździków i kory cynamonu, ale potem –jak wypłynęłaś na szerokie wody?M: Będąc już w Warszawie [po przyjeździena studia], przechodziłam kiedyś Chmielną,był tam taki butik, prowadziły go dwiedziewczyny. Postanowiłam, że zaniosę ko-muś swoje rzeczy i zobaczę – może się spo-dobają i może będą się sprzedawać. I onezaczęły się sprzedawać w tym butiku; oka-zało się, że się nieźle sprzedają i że jest po-

pyt na nie, ludzie lubią te rzeczy i chcą jekupować. Do tego doszły potem kolejne bu-tiki, kolejne kiermasze i eventy modowe,na których się człowiek pojawiał i poka-zywał swoje rzeczy, i był coraz bardziej roz-poznawalny. To trzeba oczywiście pielęg-nować, trzeba bywać i pokazywać się, jatego nie lubię; bardzo nie lubię sprzedawaćswoich rzeczy osobiście.P: A czy było warto „wyjść z szuflady”, po-kazać się i dać się polubić?M: Warto jest robić to, co się lubi i nie masię co bać z pokazywaniem, bo nie robi siętego po to, żeby się pokazywać, znaczy –

może można też robić to w tym celu… Jajestem przyzwyczajona do tego, że te rze-czy się podobają i że dostaję dużo aproba-ty, dużo akceptacji w związku z tym, ale zdrugiej strony wiem też, że tyle daje miprzyjemności samo robienie, że nic nieszkodzi, że potem mi to trochę łechce ego– jest równowaga: nie robię tego totalnie napokaz, tylko dla siebie faktycznie, a tak sięcudownie składa, że również innym się topodoba. Myślę, że nie warto jest myśleć o owocachpracy, podczas gdy się ją wykonuje – jak wzasadzie, że należy pracować dla pracy, niedla profitów. Powinno się myśleć tylko otym, jak ją najlepiej zrobić. Owoce przyjdąpóźniej! Kiedy człowiek od razu [podczasrobienia] w myślach oblicza, ile dostanie za

tę rzecz, to gdzieś tam jest coś nie tak, niew tej kolejności. Podobnie jest chyba z tym.Trzeba robić to, co sprawia przyjemność,bo ta przyjemność jest jakby podstawowymwarunkiem. P: Myślisz, że jeżeli ktoś coś robi, ale boisię pokazać, to czy warto, aby pokazał sie-bie, swoje prace, czy to jest w stanie pod-budować? Pokazanie się i zobaczenie, żejednak ludzie to lubią, kupują.M: Jak się coś zaczyna robić, to nigdy niewiesz na początku, co będziesz chciał.Wszystko przychodzi krok po kroku, zkażdym krokiem uchyla się trochę więcej

przyszłości, trochę więcej i w szer-szym kontekście widzisz to, co ro-bisz. Warto jest działać. Nie wiado-mo, czy efekty cię usatysfakcjo-nują i czy coś większego przyjdzieza rok, za pół roku, czy za dwa dni,czy za pięć lat. Nie należy się spo-dziewać efektów szybko, bo to maswój tryb, którego my nie znamy inie jesteśmy w stanie przejrzeć.Wydaje mi się, że trzeba to robić dlasiebie – po prostu. Niezależnie odtego, czy do szuflady, czy nie, a jakprzyjdzie odpowiedni moment, jakczłowiek poczuje, że już chce po-kazać, to pokaże; a jak poczuje, żechciałby pokazać, ale to jeszcze niejest to, no to poczeka. Może się oka-zać też tak, że nigdy nie będzie uzna-wał, że to jest to, bo zawsze mu siębędzie wydawało, że coś jest nie tak,ale to już jest inna sprawa. Warto za-wsze sobie dawać troszeczkę, wy-daje mi się, odzewu z zewnątrz – tro-szeczkę, nawet tylko tak do spraw-dzenia, żeby się nie skulić i nie prze-straszyć, ale żeby zobaczyć. To na-

turalne, że to, co robisz, zawsze będzie ja-koś odbierane. Każdy ma inne gusta, inneupodobania i jednemu się może podobać ,a innemu nie, po prostu. Nie da się zado-wolić wszystkich, prawda?P: Chciałem jeszcze spytać o to, czy to, corobisz, wpływa na poznawanie nowych, cie-kawych ludzi?M: O tak! Zasadniczo. Chyba 80% tego,co robię, to jest to. Jeżdżę, zdobywam ma-teriały w różnych miejscach, prowadzęwarsztaty dla dzieci albo dorosłych ludzi.Poznaję. Poznaję, poznaję, poznaję…Spotykam wielu ludzi przy tej okazji. Wi-dzę na ulicach ludzi w moich rzeczach,moich czapkach czy mojej biżuterii iprzez to na przykład się poznajemy. Poz-najemy się i potem się okazuje, że są z

Czerwiec 2012 Batorak 21batorak.pl

kultura

tego jakieś fajne znajomości. Ludziemnie zaczepiają, bo wiedzą, że mają cośmojego i cieszą się, że mnie spotkali.Często widzę kogoś na ulicy kogoś w mo-ich kolczykach albo naszyjniku i to jestfajne. Oprócz tego ostatnio coraz bardziejidę w stronę dzielenia się moimi umie-jętnościami, nie tylko wytworami moichrąk, ale umiejętnościami i to naprawdęprzysparza mi znajomości. P: Sporo podróżujesz – czy o też mawpływ na twoją sztukę?M: Ogromny. Ja mam tak z podróżami, że jaktylko wyjeżdżam z rodzinnego życia i spoś-ród znanych dróg, znanych przedmiotów, tood razu otwiera mi się głowa. Uwielbiam two-rzyć w pociągach, w samolotach, w autobu-sach, w obcych miejscach, w kawiarniach.Zawsze mam za sobą podstawowe narzędzia,materiały… coś. Bardzo często zdobywamto też tam, gdzie jestem. W dziwnych miejs-cach. Czasami są to rzeczy nietypowe, zna-czy – zwykle nietypowe, nie koraliki i niezłoto i srebro, tylko przedmioty. Trudno mito powiedzieć… kawałki czegoś… I bardzo

mi się fajnie pracuje w podróży, w ruchu, kie-dy poznaję nowych ludzi; kiedy ludzie są wo-kół, a ja sobie siedzę i dziergam – wtedy mamdużo nowych pomysłów.P: Kiedy jesteś, na przykład, w Indiach, czystarasz się to pokazać i sprawić żebybyło… hm...M: Indyjsko?P: Tak, czy starasz się wprowadzić jakiśkonkretny styl.

M: Nie. No… nie, bo nie jestem jakimśartystą etnicznym, który zajmuje sięodtwarzaniem stylów miejsc, w któ-rych był i nie jestem wobec tego zobo-wiązana żadną manierą; nie da się uciecod wpływów, natomiast świadomie nieinspiruje się niczym. Być może inspirujęsię, ale nie jestem w stanie tego prze-śledzić, na pewno świadomie nie sięgami nie odtwarzam wzorów, bo, po prostu,nie przychodzi mi to do głowy. Skoroone są już zrobione, to szukam właśnietych, których jeszcze nie ma. P: Kiedy gdzieś jedziesz, to wykorzystujeszto, czego… nie ma?M: Wykorzystuję materiały, które tam są.Ale nie korzystam ze schematów. A na-wet jeśli sięgam po techniki, to używamich w inny sposób; na innych mate-riałach. Nie dlatego, „bo tak”, tylkowłaśnie to przychodzi do głowy pierw-sze. Nie przychodzą te tradycyjne spo-soby, tylko „inne”. P: A jakiś przykład a propos wykorzysta-nia starych technik w innowacyjny sposób?

W ty momencie zostaję na chwilę sama w

pokoju; moja rozmówczyni idzie po nama-

calny dowód na to, że utarte wzorce nie za-

wsze trzeba wykorzystywać.

M: Nie techniki, ale przedmioty - wy-glądają jak wielkie gwoździe, spiralne,bardzo ostre, a są to etiopskie szpikulcedo rozdzielania włosów przy robieniuwarkoczyków. Przywiozłam ich dość

dużo i robiłam z nich piękne naszyjnikizaginając ostry koniec w uszko i wie-szając ich mnóstwo obok siebie. A towłaściwie grzebienie, jakby na to nie pat-rzeć, używane stricte we fryzjerstwieetiopskim. […] Na przykład bębenki odmaszyny do szycia i szpulki są cudownymbudulcem naszyjnika. […] Także częścizegarka są bardzo inspirujące. To cu-downy materiał. Bardzo ciekawie wy-glądają zegarki w środku i to chyba za-wsze będzie mnie prześladować.P: Jeśli mówimy już o materiałach: czy sta-rasz się, żeby to, czego używasz, było eko-logiczne? M: Nie, nie staram się, żeby to było eko-logiczne; to znaczy, nie mam takiej „jazdy”,bo jest bardzo trudno określić, co jest eko-logiczne, a co nie…

Wiem, że ostatnio Maja została obwołana

w dość humorystyczny sposób „kobietą bu-

szującą w śmietnikach”. Nadal można

znaleźć w sieci informacje o pani Mai,

warsztatach, śmietnikach i smoku z plasti-

kowych pudełeczek mających jeszcze nie tak

dawno temu zastosowanie jako opakowa-

nie niewielkich doniczek z sadzonkami.

P: A nawiązując do warsztatów, które robiłaśjakiś czas temu?M: To było bardziej… quasi ekologicz-ne; nie można powiedzieć, że to jest eko-logiczne, bo nie o to chodzi. To jest prze-twarzanie rzeczy, które wydają się śmie-ciami, odpadami w coś, czym możemy sięposłużyć. Jakby przeciąganie momentuwyrzucenia i uczynienia czegoś niepo-trzebnym odpadem, po to, żeby zamiastkupować nową rzecz, zrobić z tego śmie-cia coś, co może być jeszcze fajne. Na-zywa się to upcykling, czyli nadawanieczemuś, co jest odpadem, większej war-tości poprzez nadanie temu wartościsztuki, pomysłu. To przywraca rzecz doobiegu i stawia na wyższym poziomie,ponieważ jest w tym jakaś doza artyzmu.Oprócz tego, można tego używać.P: Czyli idzie to w kierunku zaszokowaniaosoby, która to będzie oglądała, czy kon-kretnie pokazania, że coś, co jest odpadem,może być użyte w inny sposób?M: Na pewno można szokować, ale akuratw moim przypadku, bo gdzieś są mi jednakbliskie idee ograniczenia marnotrawienia,chodzi o tworzenie rzeczy funkcjonal-nych. Czasem jest ochota zaszokować, aleto jest tylko moment – przynajmniej wmoim przypadku.

22 Batorak Czerwiec 2012batorak.pl

kultura

Rzecz, która wypłynęła na światło dzienne

w czasie tej rozmowy, a która jest całkowicie

niefunkcjonalna (ma na celu głównie szo-

kowanie, może była robiona na zamówie-

nie?), to peruka à la Maria Antonina zro-biona z fragmentu taśmy filmowej, którą kie-

dyś udało się Majce dostać z Muranowa –

świetna rzecz, niestety nie zrobiłam zdjęcia.

P: O reakcjach na temat twoich dzieł tro-chę już mówiłyśmy. Powiedz jeszcze, jakto jest – są reakcje pozytywne i negatyw-ne? Dlaczego są negatywne?M: Za reakcję negatywną będę uważała brakreakcji. Wiadomo, że jeżeli się komuś niepodoba, jeżeli nie chce kupić, to nawet sięnad tym nie zatrzymuje; jeżeli nie jest w tymzakochany, to najwyżej mówi: „Mógłbymsobie takie coś sam zrobić” - zdarzają sięteż takie reakcje. Negatywnych, agresyw-nych w żaden sposób nie doświadczyłam.Bo ja nie jestem takim szokującym typem– nie tworzę szokujących rzeczy, które byludzi drażniły. Chociaż… mam takie po-mysły, na przykład żeby zatopić zużyte tam-pony w żywicy oksydowej i zrobić z tegobreloczki. P: …Myślałaś o tym na poważnie? W ra-mach wystawy?M: Tak, ale nie o wystawie. Gdybym zro-biła wystawę, to musiałabym zacząć trak-tować się jako artysta. A ja naprawdę się taknie traktuję. Nie biorę udziału w przemyś-le podaży i popytu, który się nazywa „sztu-ka nowoczesna”. Uczciwie podchodzę dotego tak, że to jest moja praca i interesujemnie, żeby to się komuś podobało i żebymciągle mogła robić to, co chcę. Nie wiem,czy tak zawsze będzie, bo trendy się zmie-niają, a ja nie mam ochoty się dostosowy-wać do trendów. Będę się starała walczyćo to, żeby być górą, to znaczy, robić to cochcę z nadzieją, że się spodoba.P: Jest jakaś różnica w tym, jak twoje pra-ce są postrzegane w Polsce i za granicą?Masz wrażenie polskiej zaściankowości?M: W każdym miejscu jest inaczej. War-szawa jest jednym miejscem, a miasteczko,w którym ja się urodziłam, zupełnie inaczejby reagowało na to, co robię. Oczywiście,że są różnice; jak byłam ostatnio naprzykład w Texasie, to tamtejsi ludziemają zupełnie inne wyobrażenie o tym, comoże być biżuterią, a co nie, i wiele rzeczybyło dla nich zadziwiające, nietypowe, ta-kie, że by ich na pewno nie założyli, ale wie-le innych rzeczy, dziwnych rzeczy, było po-zytywnie odebranych. Podobnie było w In-diach, wiele rzeczy dziwiło, szokowało i

wielu rzeczy Hinduski by nie założyły, alez kolei inne – bardzo chętnie. Myślęzresztą, że to nie tyle różne kraje, co cen-tra i prowincje.P: To tylko ta różnica?M: Tak, bo między prowincją Polski a War-szawą jest dużo większa różnica w odbio-rze, niż między Warszawą a Delhi. Ja to takpostrzegam. Duże miasta są tak naprawdęzupełnie odrębnymi strukturami.P: Możesz coś opowiedzieć przy okazji okulturach, z którymi się zetknęłaś. Coś ciębardziej zainteresowało w sposobie ubie-rania się, biżuterii, która jest noszona?

M: Nic mnie specjalnie nie fascynowało,jeżeli mówimy na przykład o Indiach. Cu-downe były materiały, z których odzież byłazrobiona, natomiast sam sposób noszenia- nie jest to moja historia. Chociaż mam nakoncie kilka krawieckich epizodów;uszyłam sobie kilka chust, bluzkę… Z In-dii przywiozłam mnóstwo sari, ze wzgląduna materiały, które są piękne. W Delhi wię-cej czasu spędzałam w miejscach, gdzie sięhurtowo nabywa różne elementy, naprzykład do produkcji toreb – zamki, za-trzaski, magnesy, metalowe kółka… To byłodla mnie o wiele bardziej ekscytujące niżwielki targ, gdzie się sprzedaje kamieniepółszlachetne czy biżuterię.P: A Etiopia? Kiedy jedziesz gdzieś, gdziewłaściwie nie ma wielkich wytwórni, ja-kichś fabryk, w których ludzie coś wy-twarzają, tylko gdzie korzysta się z włas-nej wyobraźni, to czy dostajesz takiego„kopa”, żeby dalej robić to, co robisz? Jakdo tego podeszłaś, kiedy zobaczyłaś, jaką

ludzie tam mają wyobraźnię?M: W Etiopii chyba pierwsze co zrobiłam,to kupiłam ze trzysta maleńkich agrafek wmaleńkim lokalnym sklepiku, w którymbyło z pięć rzeczy na krzyż. Trzysta ma-lutkich, malutkich agrafeczek, najmniej-szych, takich o długości paznokcia; pospi-nałam je razem i zrobiłam trójkątny na-szyjnik, jakby kolczugę. Tak… agrafkiwszędzie można dostać, prawda? W dobieglobalizacji takie rzeczy są wszędzie. Z dru-giej strony tam bardzo się zafascynowałamtakim obrazem: kobiety, które zajmują siętkaniem nici z bawełny robią to ręcznie, bar-

dzo prostym narzędziem – jakby patycz-kiem zakończonym małym „talerzykiem”i haczykiem; skręca to się bezpośrednio zkłębka bawełny, w którym są jeszcze nawetnasionka – prosto z drzewa. Pięknie wy-glądają same te motki, kłębki bawełny - znich można było robić cudowne kolczykii ozdoby. Są dość duże, ale mają piękny ko-lor i są idealnie równe, po prostu są prze-pięknymi przedmiotami same w sobie.Czy w ogóle włóczki, z których kobiety tamrobią chustki i nakrycia na głowę – ja z ko-lei bawiłam się w obwiązywanie tymiwłóczkami wszystkiego, co się dało. P: Czyli rzeczywiście, tworząc biżuterię,zwracasz zawsze uwagę na to, co biżuteriąnie jest.M: Chyba właśnie tak. Wychodząc zzałożenia, że ci wszyscy, którzy obok mnieteż robią biżuterię, skoro oni zwracająuwagę na co innego i siedzą w biżuterii, noto warto, żeby ktoś odkrywał i przecierałnowe szlaki. Tak naprawdę nie ma żadnych

Czerwiec 2012 Batorak 23batorak.pl

kultura

mniej lub bardziej właściwych biżuterii ma-teriałów. Nie ma! Myśli się: złoto, srebro,ale piękne formy mogą powstać za wszyst-kiego. Piękno nie jest zarezerwowane dla„arystokracji”, dla szlachetnych surow-ców. Leży gdzie indziej, to znaczy… nieleży na stałe w jednym miejscu i nie da sięgo rozłożyć na czynniki pierwsze. Nie dasię go zdefiniować, opisać i włożyć w ka-tegorie, bo jest nieuchwytne. Przez to pas-jonująca jest praca z nim, bo czasami uda-je ci się je osiągnąć; czasem próbujesz je zabardzo zdominować umysłem, racjonal-nością – wtedy nie wychodzi, ale czasamisię zapominasz, wyłączasz się i wtedy cośpięknego rodzi się w rękach.P: Chodzi o wytwarzanie piękna?M: Nie, chodzi głównie o przyjemność, dla-tego że na coś, co tobie może się wydać nie-skończenie piękne, ktoś inny nawet niezwróci uwagi. W tym nie ma obiektywiz-mu. Dzieje się. Dzieje się, konstruuje, po-rusza się i przekształca – dla jednych jesttym, dla innych jest czym innym w pewnymmomencie, a potem się zmienia. Wszystkojest bardzo płynne. P: Powiedziałaś kiedyś, że to, co tworzysz,wymaga pewnej odwagi w noszeniu.M: Tak, to nawiązuje chyba do tego, o czymprzed chwilą mówiłyśmy: ponieważ to, corobię, nie mieści się w konwencjach złota,srebra i diamentów, wobec tego na pierw-szy rzut oka może to wiele osób uznać zacoś nie na miejscu – co to jest w ogóle?Kapsel zawieszony na łańcuszku? Ale dla-czego? Ponieważ współczesność idzie wtym kierunku, bo już dawno przestała ka-zać być człowiekowi albo lekarzem, alboprawnikiem, albo górnikiem; panuje total-ny pluralizm i eklektyzm, wszystko zewszystkim się miesza i wymienia, to jestjakby wielki gar warzyw z całego świata,w którym gotuje się zupa jarzynowa – po-szczególne składniki wymieniają się sma-kami, tworzy się też zawiesina, która w ogó-le jest summą całego mnóstwa smaków. Wzwiązku z tym coraz mniej jest tych ludzi,którzy się dziwią, a coraz więcej takich, któ-rzy nie mają ostro zarysowanych wyobrażeńna temat świata, wobec czego możesz za-wiesić na szyi garnek lub jajko Faberge’a– to już nie ma takiego znaczenia. Mało rze-czy już należy do świata „wyżyn”; właś-ciwie demokracja poniekąd to też jest to.P: A czy to dla ciebie jest dobre, złe? Po-szerza horyzonty?M: Nie, to nie do końca tak. Poszerzanie ho-ryzontów to nie jest wartość sama w sobie,jednoznacznie pozytywna. Często jest tak,

że im więcej dostrzegamy, tym trudniej jestnam podjąć jakąkolwiek decyzję, tym trud-niej odciąć się od innych rzeczy i skupić najednej, bo wszystko „inne” dociąga nasząuwagę. Nie powinno się za dużo widzieć,bo nie dostrzega się tego, co jest pod nosem.Z poszerzaniem horyzontów jest tak, że mywybujamy w górę jak drzewa, które pragnąpoznać jak najwięcej świata, a korzeniemają słabe. Generalnie warto dbać o swo-je ośrodki percepcji, żeby się nie przesycić,aby życie nie spowszedniało. Trzeba dbaćo wrażliwość, między innymi odcinając so-bie bodźce, żeby się nie przejeść i nie znu-dzić. Pięknem też się można przejeść,można się stać na nie obojętnym. Jeżeli zadużo rzeczy widzimy i czujemy, to w koń-

cu przestajemy czuć. Dlatego warto jest cza-sami stonować. […] Ja właśnie doznałamtakiego wyczerpania, przepalenia ośrodkówpercepcyjnych. Zauważyłam, że coraz wię-cej robię, coraz więcej się ruszam, a nie sa-tysfakcjonuje mnie to, więc coś jest na rze-czy... To nie jest kwestia ruszania się i by-cia w pięciu miejscach na raz, tylko czer-pania z tego miejsca, w którym się jest – namaksa. Tak teraz czuję. Ale człowiek sięprzecież zmienia…P: Coś jeszcze o życiu, biżuterii, kotach,albo…?M: Nie, nie będę już totalnym megaloma-nem odpowiadającym na niezadane pytania.

Patrycja Piotrowska

24 Batorak Czerwiec 2012batorak.pl

teatr

Podczas przedstawienia „Polita” na war-szawskim Torwarze przez chwilę poczułam siętak, jak bym naprawdę była w tym szybowcu.Miałam wrażenie, że razem z Polą Negri wznie-śliśmy się do góry, by zobaczyć Wielki Kanion!Przemknęliśmy się obok słynnego wzgórza znapisem HOLLYWOOD, wpadliśmy do Ber-lina i Nowego Jorku lat trzydziestych ubiegłegostulecia. Janusz Józefowicz, reżyser i twórcatego przedsięwzięcia postanowił połączyćniezwykle kosztowną, ale i efektowną technikętrójwymiaru z grą prawdziwych aktorów, tan-cerzy, statystów. Daje to efekt ogromnej au-tentyczności, a cała historia toczy się prawiena wyciągnięcie ręki – widz czuje się jakby byłw samym centrum wydarzeń. Dzięki temu od-biór sztuki jest inny, niż w zwyczajnym teat-

rze. Emocje przekazywane przez aktorów sąodbierane w bardziej namacalny sposób. Ja-nusz Józefowicz stworzył wybitne widowiskoz ogromnym rozmachem – na scenę wjeżdżająprawdziwe konie, samochody, a nawet gi-gantyczny statek wyglądający jak „Titanic” zfilmu James’a Cameron’a.

Warto zwrócić uwagę na odtwórczynięgłównej roli – Nataszę Urbańską. Aktorkatańczyła olśniewająco. Jest to chyba jedy-na polska artystka, która potrafiła połączyćw sobie takie umiejętności jak, taniec, śpiew,aktorstwo, a także akrobacje na linie. Towłaśnie wszechstronny talent umożliwiłgłównej bohaterce przedstawienia – ApoloniiChałupiec (znanej jako Pola Negri) - jakojedynej Polce podbić Amerykę. Trudno

byłoby wyobrazić sobie inną polską artys-tkę niż Natasza Urbańska, która mogłabybyć równie przekonująca, perfekcyjna w tań-cu, a jednocześnie zabawna i wzruszająca.

Najnowsza superprodukcja w reżyseriiJanusza Józefowicza i aranżacji muzycznejJanusza Stokłosy to jeden z pokazów, któ-ry dostarcza widzom niesamowitychprzeżyć i emocji. Muzyka, scenografia, kos-tiumy i wspaniali tancerze przenieśli wi-dzów w magiczny świat Hollywood!

Atmosfery musicalu, a także emocji,które dostarcza, nie da się opisać, to trze-ba po prostu przeżyć samemu, bo jak śpie-wała Pola – „Wszystko jest tutaj możli-we!(…) Czy to jest prawdziwe, czy śnię?”

Zuzia Śniecińska

„móWią, że Wszystko jest tutaj możLiWe, kto Wie? sama już nie Wiem,

Czy to jest praWdziWe, Czy Śnie?”

Startujemy. Szybowiec wznosi się do góry. Mijamy klucz ptaków. Lecimy wyżej. Tutaj jest już spo-kojniej. Przed nami rozciąga się panorama pustyni. Niespodziewanie szybowiec zawraca. Terazpowoli opadamy, lecimy w kierunku mostu, przez który właśnie przejeżdża pociąg! Uwaga! Za

chwilę się zderzymy!

Autorki sztuki, siostry Gabriela i Mo-nika Muskała tak mówią o powstawaniu„Daily Soup”: „Chciałyśmy pokazać, żeczasem leży nam na żołądku coś, co nie-koniecznie sami zjedliśmy. Coś spychaneod pokoleń w podświadomość, o czym niemamy pojęcia, co boli nas w środku i po-woduje «niestrawność»”. Chyba każde-mu z nas kiedyś wydawało się, że za chwi-lę zwariuje we własnym domu. To właśniepowoduje, że mamy szansę odnaleźć w bo-haterach „Daily Soup” swoją rodzinę.

„Daily Soup” w Teatrze Narodowym toodbity w krzywym zwierciadle, być możeoparty na stereotypach i mało optymis-tyczny, ale przynajmniej w części praw-dziwy portret statystycznej polskiej rodzi-ny. Pokazuje domowy terror i absurdy co-dzienności. Toksyczni, nadopiekuńczy ro-dzice, zdziecinniała teściowa i sfrustrowa-

na trzydziestoletnia córka-jedynaczka tomieszanka piorunująca. Sami sobie tworząrodzinne piekiełko. Czas płynie im nabezsensownych, prowadzących do niczegokłótniach i wzajemnych przepychankach.Codzienność trzypokoleniowej rodzinywypełniona jest ciągłymi konfliktami, wza-jemnymi oskarżeniami i pretensjami, złoś-liwościami, telenowelą i rodzinnymi obiad-kami. Tytuł spektaklu – „Daily Soup” na-suwa na myśl daily soap, czyli operę myd-laną, która z resztą jest nieodłączną częś-cią życia, źródłem sprzeczek i jednocześ-nie pretekstem do walki o pilota dla boha-terów sztuki.

Zdecydowanie dobrą stroną spektaklujest znakomita obsada. Śmiało mogę po-wiedzieć, że na „Daily Soup” warto się wy-brać nawet dla samej Danuty Szaflarskiej,która za rolę żyjącej we własnym świecie

przedwojennego Lwowa babci w 2007roku została nagrodzona Feliksem War-szawskim. Patrząc na tą drobną, malutką,pełną energii kobietkę, a zarazem wspaniałąaktorkę nie mogłam uwierzyć, że ma 97 lat.Reszcie obsady –Annie Grycewicz grającejtrzymaną przez rodziców pod kloszemcórkę, Januszowi Gajosowi, czyli wieczniezapracowanemu ojcu-farmaceucie i HalinieSkoczyńskiej w roli matki-wariatki, też niemożna nic zarzucić.

„Daily Soup” polecam wszystkim, któ-rzy mają ochotę wybrać się na spektakl wy-wołujący salwy śmiechu oczyszczającegoatmosferę w naszym realnym życiu. Niemożemy tylko zapominać o jednym małymszczególe - że śmiejąc się z bohaterów „Dai-ly Soup”, śmiejemy się tak naprawdę z sa-mych siebie.

Karolina Sadowska

„daiLy soup”, CzyLi Codzienna Wojna domoWaz zupą W tLe

Na spektaklu „Daily Soup” po raz pierwszy będąc w teatrze dosłownie płakałam ze śmiechu. Niebyłam jedyna – razem ze mną świetnie bawiła się cała widownia, niezależnie od wieku.

Czerwiec 2012 Batorak 25batorak.pl

teatr

To odtwórczyni głównej roli była właściwympowodem, dla którego wybrałam się na przed-stawienie. Bardzo podobała mi się jej gra w in-nych sztukach, takich jak „Shirley Valentine”,„Weekend z R.” czy „Biała Bluzka”. Liczyłam,że i tym razem tak będzie. I nie pomyliłam się.Aktorka wczuła się w swoją rolę w stu procen-tach, grała bardzo naturalnie. Widać było, że bawisię tą postacią, tak że momentami sama nie mogłapowstrzymać się od śmiechu, co od razu udzie-lało się publiczności. Sceny, w których śpiewałautwory do muzyki wielkich kompozytorów, ta-kich jak Mozarta czy Straussa, fałszując równiebezprecedensowo jak Jenkins, wychodziły jej nie-samowicie wiarygodnie.

Florence Foster Jenkins słynęła ze swo-jego podejścia do życia. Nie przejmowała siężadnymi problemami, robiła swoje. Pod-czas występów robiła wszystko, by były

one niepowtarzalne i osobiste. Rzucała kwia-tami, ubierała się ekstrawagancko w stroje sa-modzielnie wcześniej zaprojektowane, pełnedodatków: cekinów, kolorowych piórek i świe-cidełek. Nikomu, a zwłaszcza samej Jenkins,nie przeszkadzał jej zupełny brak talentu.

Jenkins zawsze występowała przedpełną salą; publiczność przejęta jej entuz-jazmem często zachęcała do bisowania. Chi-choty dobiegające gdzieś z widowni artystkatraktowała jako, jak sama określiła, „pro-fesjonalną zazdrość”. Świadoma, iż ma wie-lu krytyków, mówiła: „Ludzie mogą mówić,że nie potrafię śpiewać, ale nikt nie możenigdy powiedzieć, że nie śpiewałam”.

Jak to się stało, że udało jej się osiągnąćtak wielki sukces? Na pozór wydawałobysię, że to niemożliwe. A jednak. Wy-trwałość, uparte dążenie do realizacji swo-

ich marzeń - to cechy, które sprawiły, że śpie-waczka zrobiła to, co dla innych wydawałosię niemożliwe. Przez całe swoje życie na-potykała wiele przeszkód, ale nie poddawałasię, wierzyła w siebie. Nie przejmowała siębrakiem talentu, robiła po prostu to, co ko-chała. I to było widać w kreacji KrystynyJandy.

Mimo że sztuka jest wystawianaod kilku lat, wciąż cieszy się stuprocentowąfrekwencją, dlatego bilety trzeba kupowaćz dużym wyprzedzeniem. Jeśli nie wiesz,jak rozpocząć wakacje, zachęcam do wy-brania się na tę sztukę! Teatr Polonia, jakojeden z niewielu, czynny jest także w wa-kacje. Na pewno nie będziesz żałować.

Julia Skulimowska

krystyna janda, jak zWykLe ,,Boska”„Boska”, wystawiana w teatrze Polonia, jest komedią opartą na faktach. Akcja rozgrywa się

na początku XX wieku w Stanach Zjednoczonych. Sztuka opowiada ciekawą historię o najgorszejśpiewaczce operowej świata. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że ta zupełnie nie

umiejąca śpiewać artystka osiągnęła wielki sukces i zrobiła międzynarodową karierę. W rolęgłównej bohaterki, Florence Foster Jenkins, wcieliła się Krystyna Janda.

Byłam mile zaskoczona faktem, żesztuka nie została całkowicie przeniesionaw nasze czasy, a tytułowa moralność do-stosowana do dzisiejszych realiów. Taki za-bieg mógłby doszczętnie zabić duchadzieła. Scenografia nie rzuca się w oczy, jesttak normalna i neutralna jak to tylko możli-we. Widać, że to nie wystrój salonu ma byćnajważniejszym elementem inscenizacji.

Wszyscy aktorzy spisali się rewelacyj-nie, na grę nie można narzekać. Na szcze-gólnie pozytywną opinię zasługuje MonikaKrzywkowska, która świetnie poradziłasobie ze stosunkowo trudną postacią do za-grania. Najważniejsze cechy Pani Dulskiejzostały mistrzowsko zarysowane, a w koń-cu to tutaj tkwi klucz do sukcesu spektalu.

Sztuka posiada jednak bardzo dużąwadę, której nie sposób pominąć, gdyż po-

jawia się ona kilkakrotnie. Agnieszka Gliń-ska wprowadziła w swoją inscenizacjękilka krtkich wstawek muzyczno-tanecz-nych, którym towarzyszy przyciemnione ikolorowe oświetlenie. Kiedy pierwsza zowych wstawek została zaprezentowana, wmojej głowie pojawiło się pytanie: o co wogóle chodzi, jaki to ma sens?

Myślę, że nie tylko ja doznałam takie-go wrażenia. Granica tolerancji dla„współczesnej sztuki” została przekroczo-na w momencie, gdy Pani Dulska - ideal-na gospodyni i nieprawdopodobnie racjo-nalna kobieta - zaczęła tańczyć z góralskąciupagą w towarzystwie swojego męża -oazy spokoju. Potrwało to jakieś dwie mi-nuty, po czym światło zmieniło kolor zciemnego fioletu na zwykłą biel, a postacipowróciły do normalnych czynności i co-

dziennych rozmów. Moim zdaniem, tawstawka była zupełnie niepotrzebna i sztu-ka dużo straciła przez jej wprowadzenie.

Czy warto iść obejrzeć spektakl? Myś-lę, że tak, jeśli nigdy wcześniej nie widziałosię „Moralności”. Tekst Gabrieli Zapo-lskiej sam w sobie jest wartościowy (po-mijając fakt, że to lektura), więc warto za-poznać się z nim „na żywo”. Na całeszczęście treść nie została zmieniona, więcmożna rozkoszować się oryginałem z po-czątku XX wieku. Fabuła jest w miarę pro-sta, nie wymaga większego zaangażowaniaod odbiorcy, a jednak, jeśli przeanalizowaćdrugie dno, daje do myślenia, pomaga za-uważyć odrobinę hipokryzji i obłudy wkażdym z nas oraz podświadomie utożsa-mia nas z niektórymi bohaterami.

Julia Lange

pani duLska z CiupaGą W teatrze WspółCzesnym

Miałam ostatnio okazję zobaczyć najnowszą inscenizację słynnej „Moralności Pani Dulskiej”Gabrieli Zapolskiej w Teatrze Współczesnym. Czy się rozczarowałam? Trudno powiedzieć. Jednakskłamałabym mówiąc, że sztuka mnie zachwyciła. Zdecydowanie nie jest to najlepszy spektal, jaki

wystawiono na tej scenie.

26 Batorak Czerwiec 2012batorak.pl

Literatura/rozrywka

autor: Samuel Pohorylestytuł: „Zielona koordynata”Koordynata – każda z liczb określającychpołożenie punktu na płaszczyźnie lub wprzestrzeni względem określonegoukładu współrzędnych (PWN). A„Zielona koordynata”? To esej opisują-cy problem głodu na świecie, przed-stawiający zagadnienie bezpieczeństważywnościowego na świecie, ale takżeopowiadający o spotkaniach Autora zwielkimi, ciekawymi osobistościami. Otym już poczytajcie sami. Wydawnictwo: PIWdata wydania: 17.05.12

autor: Casey Watsontytuł: „Chłopiec, którego nikt nie kochał”Trochę dla wielbicieli psychologii, a wwiększej części – dla osób, które lubią„historie prawdziwe”. To jest właśnieprawdziwa opowieść o tym, co potrafi do-prowadzić pięciolatka do podpaleniawłasnego domu. I o tym, jak trudnobędzie mu z tym żyć; jak w wieku 11 latjuż 20 razy zmieni domy dziecka i rodzinyzastępcze. Z lubimyczytac.pl: „tonaprawdę interesująca lektura, dającawiele do myślenia”.Wydawnictwo: Amberdata wydania: 14.06.12

autor: Lechosław Herztytuł: „Klangor i fanfary”Każdemu, kto nie jest ornitologiem,samo spojrzenie na tytuł pogłębi wiedzęo świecie (klangor i fanfary to odgłosywydawane przez żurawie). Zadbał o toautor przewodnika po PuszczyKampinoskiej, który „dobrze zna ludzi,którzy opiekowali się pierwszymikampinoskimi łosiami, sprowadzonymido Puszczy w 1951 roku. Ale sam ob-serwuje (liczne już teraz) łosie, i rysie,i jelenie i (…) z czujną tęsknotąwyczekuje (…) pierwszego klangoru”(plamkamazurka.blox.pl). Wiedza zpamiętnika zapaleńca, praktyka prze-

niesiona na karty książki na pewno za-procentuje, gdy przyjdzie nam ochota nazwiedzanie Mazowsza; ale pewnie i bezochoty na wakacyjne łażenie opłaca sięprzeczytać...Wydawnictwo: Iskrydata wydania: 14.06.12

autor: Antonio Tabucchitytuł: „Podróże i inne podróże”Rzadko kiedy mamy do czynienia z książką,która uczy, jak za pomocą jednego słowawyrazić „melancholię spowodowanąwspomnieniem utraconego dobra; bólwywołany nieobecnością ukochanegoobiektu, słodkie, a zarazem smutne wspom-nienie drogiej osoby”. Pięknie, rozwlekle,szczegółowo, ale w formie krótkich tekstów– opłaca się zainteresować tym tytułem!Wydawnictwo: Czytelnikdata wydania: 28.06.12

autor: Małgorzata Dawidek Gryglickatytuł: „Historia tekstu wizualnego. Pols-ka po 1967 roku”Rzucę Was na głębokie wody profesorskiegorozumowania: „Rzecz napisana jest z wielkąrzetelnością osoby, która zdaje sobie sprawęz ogromu stojącego przed nią zadania i nieszczędzi żadnych wysiłków, aby zadaniutemu sprostać. Kompendium wiedzy zawartena tych stronach jest imponujące i możestanowić świetny przewodnik po szerokorozumianej sztuce konkretnej. Znajomośćmetodologicznego zaplecza badawczegosprawia, że praca daleka jest od charakterudokumentacyjnego-archiwistycznego, ob-fituje w prezentacje filozoficznych aspek-tów niezbędnych dla funkcjonowaniawspółczesnej humanistyki” (prof. TadeuszSławek). Jeżeli udało się przeczytać zacy-towany fragment recenzji bez szwanku, topolecam! O tekście i o sztuce, o „relacji napłaszczyźnie słowo-obraz” (ha.art.pl).Wydawnictwo: Ha!artdata wydania: czerwiec 2012

patrycja piotrowska

Co noWeGo W CzerWCu… i nie tyLko

Nie było okazji, żeby zapoznać Was z ciekawymi tytułami wydany-mi w maju – dołączę któryś z nich do wydania czerwcowego. Mam

nadzieję, że Was zachęcę do przeczytania chociaż jednej z pole-canych książek, a przynajmniej że zainteresujecie się nowościami!

zadaniaNa umilenie Wam czasuprzygotowaliśmy do tegonumeru trzy zadania na

myślenie. Nie jest tożaden konkurs, każdy

może je srobić we włas-nym zakresie.

Odpowiedzi podamy wnastępym numerze!

1. nie do rozwiązania?Obsługa samolotu pasażerskiegoskłada się z trzech osób: pilota,nawigatora i stewardessy.Nazwiska ich (kolejność jestobojętna) brzmią: Gołąb, Skow-ronek i Kruk. Kruk zarabia 3000zł, Skowronek mieszka w War-szawie, a w Aninie - pasażer onazwisku stewardessy. Napołowie drogi między Warszawąi Aninem mieszka stewardessa.Najbliższy sąsiad stewardessy,pasażer, zarabia prawie dwa razytyle co stewardessa. Gołąb przedodlotem wygrał u pilota w war-caby 40 złotych.

Pytanie: Jak nazywają się pilot, nawiga-tor i stewardessa, jeżelistewardessa zarabia 3 tysiącezłotych?

2. możliwe?Dziewięć osób należy obdzielićdziewięcioma wielkimi jabłkamitak, żeby każdy dostał po jabłkui żeby jednak jedno jabłko zos-tało w koszyku. Jak to zrobić

Czerwiec 2012 Batorak 27batorak.pl

rozrywka

3. sudoku literowe

Sudoku to należy wykonywać w taki sam sposób jak tradycyjne. Tzn. należy w łamigłówkęwpisać litery (od A do P) w taki sposób, aby we wszystkich wierszach i kolumnach, a takżew zaznaczonych grubą linią kwadratach nie powtórzyły się.-

rozrywka

Brakuje Wam czegoś w “Batoraku”?uważacie, że coś powinno być zrobione inaczej?

jeśli tak, to wysyłajcie maile z propozycjami isugestiami na [email protected]!

Chętnie przyjmiemy krytykę od osób, którechciałyby sprawić, żeby gazetka stawała się coraz

lepsza!

„Batorak” Gazetka Szkolna Gimnazjum i Liceum

im. Stefana Batorego w Warszawieul. Myśliwiecka 600-459 Warszawa

Prosimy o komentarze, listy i [email protected]

Adres naszej strony internetowej: www.batorak.pl

REDAKCJA BATORAKA:Redaktor Naczelna: Melisa Gül

Dyrektor Artystyczny: Bartłomiej PogranicznyRedaktorzy: Tomasz Hollanek, Damian Artyszak, Jakub Zowczak, Maciej Kurkierewicz, , Justyna Żarkowska,

Agata Zdanowicz, Asena Erik, Maja Leszek, Agnieszka NideckaFilip Fijałkowski, Julia Lange, Aleksandra Skalska, Natalia Skorupska, Nina Ledwoch, Robert Uliński

Julia Skulimowska, Zuzia Śniecińska, Karolina SadowskaKorekta: Patrycja Piotrowska, Martyna Engeset

Skład: Melisa Gül, Bartłomiej Pograniczny

Sponsorem Gazetki jest Rada Rodziców.Dziękujemy!

rozrywkarozrywkarozrywka