CZERWCA R Ę - przystan.krakow.dominikanie.pl · Ta cudowna muzyka jest naj-piękniejszym tłem do...

8
16 CZERWCA 2013R. MIESIĘCZNIK NR 137 Drogi Czytelniku! Już teraz zapraszamy Cię do przeczytania kolejnego numeru „Dziewiętnastki”. Szczególnie polecamy nowy odcinek „Ostatniego pociągu do Kościerzyny” kończący ten roczny cykl, oraz artykuł głęboko wnikający w sprawy wiary i liturgii mszalnej. Życzymy miłej lektury! Redakcja Halo! halo! Tutaj ptasie radio w brzozowym gaju, Nadajemy audycję z ptasiego kraju...* Chyba każdy z nas, dzieckiem będąc, czytał zabawny utwór Juliana Tuwima o ptasim radiu i tegoż perypetiach. Ten dziecinny wierszyk jest, wbrew pozorom, bardzo aktualny. Przez ostatnie tygodnie to właśnie ptasie trele ratowały mnie od popadnięcia w obłęd. Kiedy już nie mogę skupić oczu na kolejnej stronie do przeczytania, otwieram okno. A za oknem? Tam, w zielonym i bujnym, pachnącym świeżo- ścią i wakacjami ogrodzie, roz- pościera się inny świat. Świat pełen magii i harmonii. Wy- chodzę na rozgrzane gorącym słońcem płytki balkonu, spo- śród którego rozpościera się krajobraz podobny pejzażom Johna Constable'a. Zaskakują- co zachwycający. Siadam, za- mykam oczy, słucham. Najpierw powoli wyciszam ha- łas zabieganego świata, wyci- szam w sobie szum pobliskiej ulicy i... czekam cierpliwie. Kiedy osiągnę spokój, zaczynam słyszeć te ptasie śpiewy, chociaż przecież nigdy nie były ciche. Ale są coraz głośniejsze, pięk- niejsze i coraz bardziej złożone. Zaczynają nieśmiało: Sikorka w ducie z Dzwońcem. Małe, niepozorne ptaszki odwdzięczają się za dokarmianie w czasie długiej zimy. Ze swoim kontrapunktem wchodzi Ku- kułka; może nie za dokładnie podaje go- dzinę,nadajenatomiastdodatkowyrytm. Dla uświęcenia tej symfonii Kos zaczy- na swoje donośne i przepiękne solo. Każ- dy, kto raz go chociaż słyszał, dziwi się, ile mocy może mieć w sobie to niepozorne ciałko. No i Dzięcioł Zielony. Dzięcioł Zielony nie byłby sobą, gdyby w środku tego cudownego koncertu nie wybuchnął donośnym śmiechem. Moja rodzina ma dla niego inną nazwę. Po prostu: Chichop- tak. Jak mówi mój Brat, ptak ten „śmieje się jak głupi i lata jak pijany”. (Jest w tym trochę prawdy, bo rzeczywiście Chichop- tak lata zygzakiem, chociaż nigdy nie sprawdzałam, dlaczego…). Ta cudowna muzyka jest naj- piękniejszym tłem do nauki. Otwieram oczy i wracam po wzgardzoną książkę. Ale nie będę już tkwić przy biurku. Siadam na balkonie. Teraz strony pędzą jak szalone i ani się obejrzę, aż skończę całą książkę. Zauroczona cudną ptasią symfonią nawet nie za- uważyłam, kiedy przyszedł Kot. On, leżąci wygrzewając się w pierwszych promie- niach wakacyjnego słońca, i ja, teraz dla odmiany odpo- czywając w trakcie nauki, rozkoszujemy się ich koncer- tem. Oboje doskonale wiemy, że w nocy do snu ukołysze nas solowy koncert innego niepozornego twórcy, które- go sława jednak nie przemija - Słowika. Już nie mogę się doczekać tego wspaniałego wystąpienia. A więc: Julian Tuwim „na żywo”! Szczerze polecamy. Razem z Kotem. Mezuza *Julian Tuwim, Ptasie radio

Transcript of CZERWCA R Ę - przystan.krakow.dominikanie.pl · Ta cudowna muzyka jest naj-piękniejszym tłem do...

16 CZERWCA 2013R. MIESIĘCZNIK • NR 137Drogi Czytelniku!Już teraz zapraszamy Cię do przeczytania kolejnego numeru „Dziewiętnastki”. Szczególnie polecamy nowy odcinek

„Ostatniego pociągu do Kościerzyny” kończący ten roczny cykl, oraz artykuł głęboko wnikający w sprawy wiary i liturgiimszalnej.

Życzymy miłej lektury!Redakcja

Halo! halo!Tutaj ptasie radio w brzozowym gaju,Nadajemy audycję z ptasiego kraju...*Chyba każdy z nas, dzieckiem będąc,

czytał zabawny utwór Juliana Tuwimao ptasim radiu i tegoż perypetiach. Tendziecinny wierszyk jest, wbrewpozorom, bardzo aktualny.Przez ostatnie tygodnie towłaśnie ptasie trele ratowałymnie od popadnięcia w obłęd.Kiedy już nie mogę skupićoczu na kolejnej stronie doprzeczytania, otwieram okno.A za oknem? Tam, w zielonymi bujnym, pachnącym świeżo-ścią i wakacjami ogrodzie, roz-pościera się inny świat. Światpełen magii i harmonii. Wy-chodzę na rozgrzane gorącymsłońcem płytki balkonu, spo-śród którego rozpościera siękrajobraz podobny pejzażomJohna Constable'a. Zaskakują-co zachwycający. Siadam, za-mykam oczy, słucham.Najpierw powoli wyciszam ha-łas zabieganego świata, wyci-szam w sobie szum pobliskiejulicy i... czekam cierpliwie.Kiedy osiągnę spokój, zaczynam słyszeć teptasie śpiewy, chociaż przecież nigdy niebyły ciche. Ale są coraz głośniejsze, pięk-niejsze i coraz bardziej złożone. Zaczynająnieśmiało: Sikorka w ducie z Dzwońcem.Małe, niepozorne ptaszki odwdzięczają się

za dokarmianie w czasie długiej zimy.Ze swoim kontrapunktem wchodzi Ku-

kułka; może nie za dokładnie podaje go-dzinę,nadajenatomiastdodatkowyrytm.

Dla uświęcenia tej symfonii Kos zaczy-

na swoje donośne i przepiękne solo. Każ-dy, kto raz go chociaż słyszał, dziwi się, ilemocy może mieć w sobie to niepozorneciałko. No i Dzięcioł Zielony. DzięciołZielony nie byłby sobą, gdyby w środkutego cudownego koncertu nie wybuchnął

donośnym śmiechem. Moja rodzina madla niego inną nazwę. Po prostu: Chichop-tak. Jak mówi mój Brat, ptak ten „śmiejesię jak głupi i lata jak pijany”. (Jest w tymtrochę prawdy, bo rzeczywiście Chichop-tak lata zygzakiem, chociaż nigdy nie

sprawdzałam, dlaczego…).Ta cudowna muzyka jest naj-piękniejszym tłem do nauki.Otwieram oczy i wracam powzgardzoną książkę. Ale niebędę już tkwić przy biurku.Siadam na balkonie. Terazstrony pędzą jak szalone i anisię obejrzę, aż skończę całąksiążkę. Zauroczona cudnąptasią symfonią nawet nie za-uważyłam, kiedy przyszedłKot. On, leżąci wygrzewającsię w pierwszych promie-niach wakacyjnego słońca, i ja, teraz dla odmiany odpo-czywając w trakcie nauki,rozkoszujemy się ich koncer-tem. Oboje doskonale wiemy,że w nocy do snu ukołyszenas solowy koncert innegoniepozornego twórcy, które-go sława jednak nie przemija- Słowika. Już nie mogę się

doczekać tego wspaniałego wystąpienia.A więc: Julian Tuwim „na żywo”!Szczerze polecamy.Razem z Kotem.

Mezuza*Julian Tuwim, Ptasie radio

Ptasie symfonie

DZIEWIĘTNASTKA2 Niedziela, 16 czerwca 2013r.

BezdomnaW bramie na ziemi śpi piękne uczucie,miłość bezdomna ma dziurę w surducie.Butelkę rozbiła o kant krawężnika,gdzie jesteś, tam ona pijana zasypia.Tak bardzo by chciała zaakceptowania,lecz wstyd jej za siebie, na nogach się słania.Znów rozdrapana jak strup,jak pomyje wylana na bruk,nikt jej nie wpuści zmarzniętej do domu,już dawno zdrętwiała,nikt jej nie pomógł.

DK

CiszaSpokój to czego pragnie duszai jeszcze bez uczuć chwiliwszystko nas do refleksji zmuszajakby stado motyli.Uczuć cała głębiabez ciszy niezmąconejmodlitwy i płaczu pełna,bladej twarzy, zmęczonej.Już nie słyszę ciszy,widzę tylko ryby w wodach mętnych,słyszę pozostały szept liści,opadłych i zwiędniętych.

tiJu

Jaka jest rola śpiewu w wędrowaniu?Po pierwsze, należy obalić wszystkie

mity związane z tym, jak śpiew wyglą-da.

Odtwarzanie nut, to znaczy przekła-danie zapisu nutowego na głos ludzki,nauka interwałów, wyczucie rytmu,kwestia tego, by śpiewać „czysto”, by„nie spadać z dźwięku”, by wyraźnieoddać słowa – wszystko jest to techni-ką śpiewu. Potrzebną, oczywiście; ina-czej wszystkie chóry świata stałyby sięzbiorowiskami „wyjców”, którzy nieza bardzo wiedzą, co ze sobą zrobić.Ale technika nie jest śpiewem.

Prawdziwy śpiew to oddanie tego,co siedzi nam w duszy, to pokazanietego światu. Już nie mówiąc o modli-twie śpiewem, która jest rzeczą(wbrew pozorom) niebywałą i trudnądo oddania w słowach. Ten „śpiew du-szy” opiera się oczywiście na melodii,na słowach (choć to akurat nie jest ko-nieczne) i rytmie, ale kiedy płynie onz naszego wnętrza, te wszystkie tech-niczne elementy jakoś naturalnie„wchodzą”, dopasowują się. Nikt, ktonie popadł w nałóg skrupulanctwa, niebędzie wytykał śpiewakowi, który wła-śnie śpiewem opisał przed publiczno-ścią całe swoje życie, że w ostatnimtakcie pierwszej frazy „zszedł mini-malnie z dźwięku”.

To po co w takim razie śpiewać, wę-drując? Śpiew przecież męczy.

Trudno jednoznacznie odpowie-dzieć: po co. Ale wiem, że gdyby nieśpiewy w pociągu i takie nie do końcapojmowalne delektowanie się pięknemkilku dźwięków, gdyby nie to, że cochwila podczas wędrowania ktoś po-dejmował na głos melodię chodzącąmu po głowie (to mogła być pieśń do-minikańska, jakiś fragment muzyki fil-mowej czy choćby prosty kanon,śpiewany dla samego śpiewania), gdy-by nie z radością wyśpiewywane pieśnina mszy (choć nikt właściwie z uczest-ników wędrówki nie śpiewał w żadnejscholi!), gdyby nie nagrywanie pieśni,spontanicznie uformowany chórekw Gdańsku i… - ale nie wybiegajmynaprzód! – wiem w każdym razie, że

gdyby nie to wszystko, ta wędrówkabyłaby o wiele uboższa.

***Kolejnego dnia – ostatniego właści-

wie dnia wędrówki – na uczestkówczekało „osiem kilometrów drogi, alew terenie górskim”. Fakt, mieli wyjśćna Wieżycę, a to nie byle co, bo naj-wyższe wzniesienie w linii Paryż – Pe-tersburg. 329 (w zaokrągleniu) metrównad poziomem morza.

Szli ze śpiewem na ustach. Na krót-kim (a jakże!) odpoczynku pod skle-pem w Szymbarku zaśpiewali, nagralii wysłali jednemu z lubianych ojcówdominikanów pieśń „O, dzieci Boże”,którą śpiewali we wszystkich niemalkontekstach przez poprzednie dni.

Trasa na Wieżycę okazała się oble-gana przez turystów w klapeczkachi z torebeczkami. Szesnaście osóbz wielkimi plecakami robiło wrażenie.Szczególnie, gdy cała grupa wybuchłaśmiechem, kiedy okazało się, że jużjest na miejscu, podczas gdy wszyscymyśleli, że to zaledwie połowa drogi.

- Słuchajcie – krzyknął ktoś – jeste-śmy właśnie na wysokości, na jakiejpołożony jest Kraków!

Wieża widokowa na Wieżycy byłapłatna, ale wędrowcy postanowili po-święcić kilka złotych w imię widokuna Kaszuby. Ponieważ nie mieli gdziezostawić plecaków, wyszli na samą gó-rę z obciążeniem na plecach, czym wy-wołali dodatkową sensację. Na wieżyprzyszedł czas na sesję zdjęciową,straszenie dziewczyn (bo wieża chwia-ła się pod naporem wiatru!) i ogląda-nie widoków. Odpoczynek pełną parą.

Nocleg tego dnia był jednak spar-tański: na fragmencie lekko pochyłegopola, upstrzonego malowniczymi„krowimi plackami”. Zero wody(prócz tej pozyskanej do butelek z po-bliskiego gospodarstwa). Lecz (w tejspartańskości) i nadzieja na przyjazddo Gdańska, który miał nastąpić na-stępnego dnia.

I nastąpił. Nie obyło się to oczywi-ście bez przygód, tym razem niespe-cjalnie przyjemnych: poparzenie

wrzątkiem i wizyta u lekarzy z naprze-ciwka, którym zapragnęło się miesz-kać akurat w okolicy. Cel: Gdańskzostał jednak osiągnięty. A że byłaakurat niedziela, wędrowcy sformowa-li spontaniczną scholę, będącą owo-cem ich śpiewaczego trybu życiaprzez ostatni tydzień, i zaśpiewali namszy w nadmorskim kościele domini-kanów.

Zwiedzanie Gdańska, wizyta na pla-ży (akurat zrobił się upał) i ośmiogo-dzinna podróż powrotna zakończyłypobyt na wędrówce. Niezwykle owoc-ny.

WandaM

Ostatni pociąg do KościerzynyOstatni odcinek

DZIEWIĘTNASTKA 3Niedziela, 16 czerwca 2013 r.

WstępWe wrześniu w Przystani pojawiła się

tablica, na której można zapisywać wąt-pliwości i zadawać pytania dotyczącespraw wiary. Karteczki z pytaniami za-częły wyrastać jak grzyby po deszczu.Niestety, odpowiedzi pojawiają się bar-dzo powoli. Z ciekawości postanowiłemzająć się pytaniem tytułowym, czegoowocem jest poniższy artykuł. Zapre-zentuję w nim dwa podejścia do inter-pretacji postawionej kwestii. Pierwszeinspirowane tekstami św. Tomaszaz Akwinu, drugie - autorstwa BenedyktaXVI.

Krótko o historii

Kościół już bardzo wcześnie zacząłpowtarzać w liturgii przekazywanew tradycji ustnej słowa Jezusa; słowa,których użył On podczas Ostatniej Wie-czerzy. Chrześcijanie nigdy nie traktowa-li jednak Eucharystii jako swego rodzajurekonstrukcji Ostatniej Wieczerzy. Jestona uobecnieniem Ofiary Chrystusa Pa-na, skutecznym dzięki mocy Jego słówwypowiedzianych w wieczerniku i dziękimocy Ducha Świętego. Stąd dopuszczal-ne w tradycji ustnej, a także we wtórnymwobec niej przekazie ewangelicznym,różnice. W miarę rozszerzania się chrze-ścijaństwa poszczególne wspólnoty two-rzyły własne zwyczaje liturgiczne, choćwszystkie wpisywały się w pewien ogól-ny i nie zmieniony do dziś schemat. For-mularze mszalne skrystalizowały sięzarówno na zachodzie jak i na wscho-dzie w IV w. Wówczas powstał KanonRzymski. Wtedy też żyli św. Bazyli Wiel-ki i św. Jan Chryzostom – święci, którymprzypisuje się autorstwo formularzy li-turgii wschodniej. Kanon, ostateczniezredagowany przez Grzegorza Wielkie-go (zm. 607) był stopniowo przejmowa-ny przez inne kraje i stał się jedynąmodlitwą eucharystyczną (anaforą)w Europie zachodniej w XI w. (wyjąt-kiem były klasztory mnichów wschod-nich). Nie podlegając większymzmianom do Soboru Watykańskiego II,kanon miał następujący opis ustanowie-

nia (słowa konsekracji drukowanymi):On to w przeddzień męki wziął chleb

w swoje święte i czcigodne ręce, a podniósłszyoczy w niebo, ku Tobie, Bogu, Ojcu swemuwszechmogącemu, dzięki Ci składając, pobło-gosławił, połamał i rozdał uczniom swoim,mówiąc: Bierzcie i jedzcie z tego wszyscy: TOJEST BOWIEM CIAŁO MOJE.

Podobnie po wieczerzy wziął i ten kielichwspaniały w swoje święte i czcigodne ręce, a po-nownie dzięki Ci składając pobłogosławiłi podał swoim uczniom mówiąc: Bierzcie i pij-cie z niego wszyscy: TO JEST BOWIEMKIELICH KRWI MOJEJ, NOWEGOI WIECZNEGO PRZYMIERZA: TA-JEMNICA WIARY, KTÓRA BĘDZIEWYLANA ZA WAS I ZA WIELU NAODPUSZCZENIE GRZECHÓW.

Podczas Soboru dokonano kilkuistotnych zmian. Słowa Bierzcie i jedz-cie/pijcie włączono do formuły konse-kracji. Z Tajemnicy wiary utworzonoaklamację i rozbudowano słowa konse-kracji Ciała Pańskiego (tu zaczyna sięodpowiedź na postawione w tytule pyta-nie). Same słowa konsekracji przepisanodo nowych modlitw eucharystycznych.Obecnie na każdej mszy słyszymy:

BIERZCIE I JEDZCIE Z TEGOWSZYSCY: TO JEST BOWIEM CIA-ŁO MOJE, KTÓRE ZA WAS BĘDZIEWYDANE (…)

BIERZCIE I PIJCIE Z NIEGOWSZYSCY: TO JEST BOWIEM KIE-LICH KRWI MOJEJ, NOWEGOI WIECZNEGO PRZYMIERZA, KTÓ-RA ZA WAS I ZA WIELU BĘDZIEWYDANA NA ODPUSZCZENIEGRZECHÓW. TO CZYŃCIE NA MO-JĄ PAMIĄTKĘ.

Zamiana Będzie wylana za was i za wieluna Za was i za wielu będzie wylana wynikatylko z różnic w tłumaczeniu. W łaciń-skim oryginale nie ma różnicy.

Propozycja pierwsza: za św. Toma-szem z Akwinu

Aby odpowiedzieć na postawionew tytule pytanie, rozważmy najpierwdwie inne, bardziej ogólne kwestie. Dla-czego chleb i wino są konsekrowaneosobno? Dlaczego przy konsekracji chle-ba i wina używa się różnych słów?Przede wszystkim dlatego, że według Bi-blii sam Jezus właśnie w ten sposóbustanowił Eucharystię (w Łk, 1 Kor;w Mt i Mk pojawia się jedynie: następ-

nie/potem). Święty Tomasz, komentując1 List do Koryntian, pisze, iż słowa powieczerzy są znaczące. W czasowym roz-dzieleniu konsekracji kryje się, jak piszeDoktor Anielski, ważny symbol. CiałoChrystusa reprezentuje tajemnicę Wcie-lenia, które dokonało się jeszcze podPrawem. W czasach Starego Przymierzanajważniejszym posiłkiem był BaranekPaschalny. Chrystus, ofiarując swoje cia-ło uczniom podczas wieczerzy, wskazujena to, że to On jest prawdziwym Baran-kiem. Natomiast Krew Pańska repre-zentuje bezpośrednio mękę, w czasiektórej została ona oddzielona od ciała,dając kres Staremu Prawu i zapoczątko-wując Nowe Przymierze (Super I ad Co-rinthios, cap. 675) . To rozróżnieniepozwala nam odpowiedzieć na drugie

Dlaczego w słowach konsekracji Eucharystii słyszymy "Ciałomoje (...) za was wydane" i "kielich Krwi (...), która za was i za

wielu będzie wylana"?

DZIEWIĘTNASTKA4 Niedziela, 16 czerwca 2013r.

pytanie. Jak pisze Doktor Anielski, krewkonsekrowana oddzielnie od Ciała lepiejuwydatnia Mękę Chrystusa Pana. Toteżwzmianka o tej Męce i jej skutkach jestwyraźniejsza przy konsekracji Krwi, niżprzy konsekracji Ciała (ST III, q.73, a.2,ad.7) . Czy w odniesieniu do współcze-snych słów konsekracji można powie-dzieć, że różnica za was (przykonsekracji Ciała)/za was i za wielu (przykonsekracji Krwi) uwydatnia jakiś aspektMęki Pańskiej? Sądzę, że tak. Uzasadnięto stanowisko również w oparciu o tek-sty św. Tomasza.

Zauważmy najpierw, iż wobec starejwersji słów konsekracji również może-my zgłosić uwagę, że słowa za was sązbędne (wielu obejmuje również was).Obecna wersja różni się tym, że są onedodatkowo wyróżnione przy konsekracjiCiała. Akwinata odpowiada na wysunię-ty zarzut w sposób następujący:Krew, przelana w Męce Chrystusa, a usymboli-zowana we krwi starotestamentowej, działaskutecznie zarówno na wybranych Żydów, jaki na pogan. Działa nie tylko na kapłanówsprawujących ten sakrament, lecz i na pozosta-łych ludzi przyjmujących Komunię świętą,a także na tych, za których składamy ofiaręeucharystyczną. Toteż znamienne są słowa:„za was" i „za wielu", czyli za Żydów i zapogan; lub też: „za was" - spożywających sa-krament, i ,,za wielu", czyli za tych, za któ-rych Eucharystia jest ofiarowana (ST III q.73a.2, ad.8).

Rozróżnienie Żydów i pogan wydajesię intuicyjne. Chciałbym natomiast do-precyzować kwestię spożywających sa-krament i tych, za których Eucharystiajest ofiarowana. Otóż, jak pisze DoktorAnielski (ST III, q. 79, a.7), działanieEucharystii jest podwójne. Każda mszaświęta jest bowiem realnym uobecnie-niem ofiary Chrystusa Pana. Skoro więckażda ofiara mszy jest tą samą ofiarą,którą Jezus złożył w wieczerniku i naKrzyżu, to jej skutki mogą objąć wszyst-kich - stąd słowa: za wielu. Natomiastwobec przyjmujących Komunię świętaEucharystia działa także jako sakrament,czyli widzialny znak niewidzialnej łaski,i to do nich odnoszą się słowa: za was.

Spójrzmy, jak to się ma do wyżej opi-sanego powodu, dla którego słowa kon-sekracji wina są bardziej rozbudowane.Fakt, dla którego słowa za was i za wielumożemy odczytywać w odniesieniu doŻydów i pogan, zastało już poniekądpowiedziane. Jezus, podczas przemianychleba w swoje Ciało, postanowił zazna-

czyć szczególną rolę narodu wybranegow historii zbawienia. Dokonał tejżeprzemiany podczas przepisanej przezPrawo wieczerzy Paschalnej. Natomiastpodczas swojej ofiary na Krzyżu wypeł-nił On starotestamentalne zapowiedzizbawienia, w pełni i dla wszystkichotwierając drogę powrotu do Ojca, wła-śnie poprzez odkupienie naszych grze-chów. Objęcie całego świata działaniemzbawczym jest wyraźnie widoczne pod-czas Męki, jest więc również zaznaczanepodczas konsekracji krwi, która jak po-wiedzieliśmy, reprezentuje ją. Równieżw kontekście Męki widoczny staje sięaspekt działania Eucharystii jako ofiary,równoległy do aspektu sakramentalnego,który to z kolei jest dla nas bardziej wi-doczny, gdy spojrzymy na WieczerzęPańską.

Propozycja druga: za BenedyktemXVI

Benedykt XVI zajął się kwestią słówza was i za wielu w liście do członkówKonferencji Biskupów Niemiec, w któ-rym polecił skorygować niemieckie tłu-maczenie słów konsekracji. Chodziło

o zamianę słów für alle (za wszystkich) nalepiej odpowiadające łacińskiemu promultis: für viele (za wielu). Nie ma tu miej-sca na poruszenie tej kwestii. Ciekawychodsyłam do samego listu (także do To-masza, który też o tym pisał). Zajmę sięjedynie odpowiedzią Benedykta XVI naomawiane pytanie. Otóż, wychodzi onod omówienia tego jak słowa, które pa-dły podczas Ostatniej Wieczerzy trafiajądo uczniów Chrystusa. Pisze: wiedzą

[uczniowie], że misja Jezusa sięga poza nichi ich krąg; przyszedł On zgromadzić w jednorozproszone dzieci Boże z całego świata (por. J11, 52). W tym kontekście, zarówno dla apo-stołów, jak i dla nas, uczestniczących w ofierzeChrystusa, słowa za was nie są zawężeniem,ale konkretyzacją. Jak pisze papież-senior :każdy wie, że Pan umarł właśnie „za mnie”,„za nas”. „Za was” sięga w przeszłośći w przyszłość, odnosi się do mnie całkowicieosobiście; my, którzyśmy się tutaj zgromadzili,jesteśmy jako tacy znani i umiłowani przez Je-zusa.

Zakończenie

Ciężko powiedzieć, czy któraś z tychpropozycji przyświecała autorom refor-my ostatniego Soboru. Być może chcielioni jedynie, jak sugeruje T. Kwiecień,rozszerzyć biblijne zaplecze modlitwyeucharystycznej. Niezależnie od ich in-tencji słowa konsekracji ukazują dziśdwa elementy Eucharystii. Z jednej stro-ny możemy zauważyć uwypuklenie Jejpodwójnego działania: jako sakramentui ofiary, a także dopełnienia dzieła zbaw-czego rozpoczętego w narodzie wybra-nym. Z drugiej strony widzimy, żepowszechny charakter skutków Euchary-stii zawsze zaczyna się od nas jakowspólnoty zgromadzonej wokół Jezusa.

Literatura

W części historycznej korzystałemz Katechizmu Kościoła Katolickiego i książek:Modlitwa w stylu retro Tomasza Kwietnia(W drodze 2008) oraz Zrozumieć Euchary-stię Pierre Andre Liege (Cerf-Znak-Ka-iros 1996). Posługiwałem się polskimprzekładem Summy teologii wydanymprzez Veritas (za stroną Katedry HistoriiFilozofii Starożytnej i ŚredniowiecznejUKSW http://www.katedra.uksw.edu.pl)i angielskim przekładem Komentarza do 1Listu do Koryntian autorstwa Fabiana Lar-chera OP (http://www.dhsprio-ry.org/thomas/SS1Cor.htm). List papieżaBenedykta XVI do członków Konferencji Bi-skupów Niemiec dotyczący tłumaczenia słówkonsekracji kielicha został zamieszczonyw „Anamnesis” nr 70.

Adam CzepielikDziękuję o. Mateuszowi PrzanowskiemuOP za opiekę nad merytoryczną po-prawnością artykułu.

DZIEWIĘTNASTKA 5Niedziela, 16 czerwca 2013 r.

Był późny wieczór. Z lekką obawąwsiadłam do tramwaju. Nie lubię o tejporze sama wracać do domu, bo nigdynie wiadomo, co może się wydarzyć.O dziwo, było bardzo mało ludzi, pa-nowały wręcz pustki. Jechałam spokoj-nie, patrząc przez okno w stronę ulicyi rozmyślałam o mało ważnych spra-wach. Na jednym z przystanków wsia-dło dwóch mężczyzn. Usiedli obokmnie. Trochę zaniepokoił mnie tenfakt, bo nie wyglądali zbyt przyjaźnie,byli dość wielcy i wyglądali, jakby szu-kali kłopotów.

Chciałam się przesiąść, ale nie mia-łam odwagi, żeby podnieść się z miej-sca.

Na początku starałam się nie zwracaćna nich uwagi, lecz z czasem, mimowol-nie, coraz częściej przyłapywałam sięna podsłuchiwaniu ich rozmowy. Niepamiętam teraz, o czym dokładnie roz-

mawiali, ale wiem, że nie spodobało misię to i wzbudziło jeszcze większy nie-pokój. Nerwowo zaczęłam zerkać nazegarek i nie mogłam się doczekać, kie-dy będę mogła już wysiąść z tramwaju.Jadący ze mną panowie, wręcz przeciw-nie, nie spieszyli się bardzo, by opuścićpojazd. Teoretycznie nie miałam żad-nych powodów, żeby się ich bać, ni-czym mi przecież nie zawinili, aleuświadomiłam to sobie dopiero wtedy,gdy jeden z nich z uśmiechem stwier-dził, że ostatnio przeczytał coś bardzociekawego. Było to u niego jedno z nie-licznych zdań, które nie zawierało róż-norakich wulgaryzmów, więc ażspojrzałam w jego stronę z zaciekawie-niem. Zaczął szukać czegoś w plecaku,a po chwili wyjął z niego książkę. Prze-wracał powoli strony, robił to bardzoostrożnie i delikatnie; było widać, że todla niego coś bardzo cennego. Spojrzał

na swojego towarzysza i z wielkim prze-jęciem przeczytał na głos krótki frag-ment tekstu. Potem zapadła cisza,słyszałam jedynie odgłos jadącegotramwaju, a w uszach brzmiały wciążsłowa wypowiedziane przed chwilą. By-ły takie znajome… Wychyliłam się, bydojrzeć tytuł i upewnić się w swojej teo-rii, skąd pochodzi ten fragment. Miałamrację, na okładce trzymanej przez męż-czyznę książki, widniały duże litery: PI-SMO ŚWIĘTE. Nie mogłam w touwierzyć. Ta sytuacja wydawała mi siębardzo abstrakcyjna, wręcz niemożliwa.Z otwartymi ze zdziwienia ustami przy-słuchiwałam się dalszej rozmowie na te-mat Boga. Cały strach zniknął, a jegomiejsce zajęła radość, że Bóg otworzyłmi oczy i pokazał, jak bardzo ludziemogą być zaskakujący.

Luthien

Słońce wschodziło niespokojnie tegoranka, śląc pierwsze spojrzenie na buczy-ny tonące całe w odblaskach mgły. Z tru-dem przedzierało się przez białe zasłony.Było bardzo cicho, tylko gdzieniegdzie,jak echo poprzedniej nocy, odzywały sięliście poruszane wiatrem. W tej ciszy, naskraju poletka niedaleko chaty, siedziałjuż długo samotny mężczyzna. Oczymiał zamknięte, twarz skierowaną kusłońcu. Nagły trzask suchej gałązki wy-rwał go z półsnu, w którym kołysał sięmonotonnie, jak gdyby zawieszony po-między tym a innym światem. Odwróciłgłowę, ale niczego nie zauważył. Razjeszcze popatrzył w słońce i wstał z zie-mi. Wszedł do chałupy i ostrożnie za-mknął drzwi, by nie obudzićdomowników. Ze stołu wziął dwa bo-chenki chleba, które włożył do torby naswoim ramieniu. Złota poświata wkrada-ła się do izby przez błony okien. Po wyj-ściu z chaty stanął na środku gościńcai wziął głęboki wdech. Chłodne powie-trze poranka wbijało się w nos tysiącem

igiełek.„Nie blisko do wsi, czas ruszać w dro-

gę”… Mężczyzna nie uszedł jednak dale-ko. Najpierw usłyszał cichy głos, potem,już wyraźniej, słowa. Ktoś krzyczał jegoimię. Widział już, kto to był. Drobnadziewczyna biegła w jego stronę, dwawarkocze obijały się o jej ramiona i jakżywe podskakiwały to w tę, to we w tę.-A już myślałam, żeście odeszli daleko! -wysapała Żywia gdy dobiegła już do Be-rengara – Z domu wybiegłam, jakem siętylko obudziła i obaczyła, że cię nie ma.Nawet chleba zjeść nie zdążyłam!-Mam tu trochę, weź – powiedziałi odłamał część pajdy, którą wyjął z tor-by.-Dziękuję Ci - Żywia wdzięcznie odgry-zła kawałek chleba a okruszki posypałysię po jej koszuli -Po co ku siołu idziesz,skoro u nas masz i jadła i napitku? Bra-kuje Ci czego? – spytała.-Nie, nie brakuje. Do wsi idę, azaby ludzizobaczyć, jako żyją.-Chodźmy tedy.

Poranna cisza rozpłynęła się, nie zo-stawiając po sobie śladu. Żywia jadła bezsłowa, Berengar również milczał poru-szając tylko bezgłośnie wargami. Naglemężczyzna zatrzymał się.-Co to jest? - spytał wskazując placem nacoś, co stało przy drodze.-Mała kapliczka, chramik, a co? Nigdyśtakiego nie widział?-Widziałem... Co tu leży?-Korowaj pewno, tu polewka jaka w sło-ju, tu mleko, ser też jest, owoc jaki... Cze-mu tak patrzysz? Głodnyś?-Nie, ale wezmę to.-Nie wolno! To jest ofiara, ludzie to tutajpołożyli dla...-Kogo? - przerwał Berengar-Lampka się pali, znaczy dla Swaroga, bo-ga słońca.- odpowiedziała cicho Żywia -On swoim ciepłem opiekuje się, troszczy,dogląda...-Troszczy się? Chodź, pokażę Ci, jak toon dogląda.

Berengar włożył chleb, owoce i ser dotorby, zupę i mleko wylał na ziemię. Sprę-

Znajome słowa

ŚwiatłoOdcinek trzeci

DZIEWIĘTNASTKA6 Niedziela, 16 czerwca 2013r.

żystym krokiem ruszył w stronę wsi.Trakt poszerzał się coraz bardziej, przynim coraz gęściej stały chaty. Wieś tętniłażyciem. Mimo wczesnej pory wielu jejmieszkańców wyszło ze swoich chat. Naskraju drogi siedział stary mężczyzna. Je-go twarz była umorusana błotem i ku-rzem. Popatrzył tęsknie na kawałekchleba w ręku Żywii.-Tak pomaga Swaróg. Chroni i zapewniadostatek swoim wyznawcom – powie-dział ironicznie patrząc w oczy dziewczy-ny.

Berengar wyjął z tor-by kawałek sera, uła-mał trochę chlebai podał starszemu męż-czyźnie. Starzec wziąłjedzenie i spojrzał naniego z wielką wdzięcz-nością i radością. DoŻywii podbiegł kilku-letni chłopiec i wycią-gnął małą rączkęw górę. Dziewczynabez wahania oddała muswój kawałek chleba.Kobieta w brudnymi podartym gieźle, któ-rego trzymała siędziewczynka, równieżpodeszła. Berengar po-darował jej chleb, seri owoce. Ubodzy zaczę-li schodzić się, wycią-gać ręce w niemejprośbie. Ludzi przyby-wało, a jedzenia dalejbyło dużo. Po policzkuŻywii spłynęła srebrnakropelka.-A oto jak pomaga Do-bry Bóg, który kochawszystkie swoje dzieci. - powiedział męż-czyzna ocierając łzę z twarzy dziewczyny– Ich bogowie to robota rąk ludzkich.Mają usta, ale nie mówią; oczy mają, alenie widzą. Do nich podobny który imufa.

Każdy, kto podszedł, otrzymał coś dojedzenia, a mimo to zostało jeszczećwierć bochenka. Berengar schował godo torby. „Na drogę...” - powiedział zapi-nając klamrę. Żywia przyglądała sięuważnie twarzy mężczyzny. Nigdy nie wi-działa w niej takiej dumy, majestatui piękna, jak teraz. Berengar podszedł dokramu, na którym rozłożone były tkani-ny. Wybrał obszerną, białą, chustę i wrę-czył przekupce srebrną monetę wyjętą

wcześniej z sakwy. Kobieta popatrzyła naniego szeroko otwartymi oczami, ale tentylko skinął głową i odszedł od straganunic nie mówiąc. Schował materiał do tor-by i ruszył przed siebie. Chaty stały corazrzadziej, harmider sioła powoli cichł. Be-rengar ujął drobną dłoń Żywii i pocią-gnął delikatnie w stronę młodnikarozciągającego się zaraz za wsią.-Zapomniałem Ci podziękować... – po-wiedział .-Nie wam, panie, dziękować, ale mnie. To

wy żeście ratowali, głodnym pomagali.A ja? Co ja takiego uczyniłam? Że chlebpołamałam? To zwykła rzecz, panie.-Nie taka zwykła, Żywio. Nie każdego nato stać. Nie każdy chce.-Ano, cóż, paskudny nas świat otacza –powiedziała cicho – Ale to nie powódbyśmy wszyscy paskudnieli.

Południowe słońce prześwitywałoprzez baldachim z liści. Lasek tonąłw złotej poświacie. Delikatny, wilgotnywietrzyk przyjemnie chłodził. Dziewczy-na upadła na kolana i zapłakała. Beren-gar usiadł obok niej, objął, pocieszałkołysząc ją w swoich ramionach i szep-cząc słodko w niezrozumiałym języku.-Chcę być dzieckiem Dobrego Boga.

Chcę, by był ze mną zawsze. Wyrzekamsię starych bóstw, chcę do Niego należeć.Co muszę zrobić, żeby Dobry Bóg mnieprzyjął? – pytała, cały czas szlochając -Byłam nieposłuszna, mnogdym razyoszukiwała, nie mówiłam zgodniez prawdą o ludziach...-Musisz chcieć i wierzyć. On Cię kocha,zawsze kochał. Jeśli tylko pragniesz, mo-żesz żyć z Nim i dla Niego...-Chcę, bardzo chcę!

Berengar wstał, złapał Żywię za ręcei pociągnął w górę. Szedł wolno, miaro-wym, spokojnym krokiem. Szła za nim.Łzy wyschły już z jej policzków, rozglą-dała się z zaciekawieniem i zastanawiała,gdzie jest prowadzona. Po krótkiej chwilidoszli do znanego im jeziora.-Łzawiej... -wyszeptała nie ukrywajączdumienia.

Mężczyzna rzucił torbę na suchy pia-sek, wszedł do wody po kostki, po kola-na, po pas. Wyciągnął rękę do Żywii,jakby chciał ją przyciągnąć do siebie, mi-mo że był daleko od niej. Dziewczynaweszła w ślad za nim. Berengar położyłdłonie na jej ramionach.-Żywio! Ego te baptizo in nomine Patris etFilii et Spiritus Sancti. Amen. - powiedziałzanurzając ją w wodzie jeziora.Ochrzczona wynurzyła się po krótkiejchwili. Stała jakby nieobecna, myślą znaj-dowała się daleko poza tym światem.Otworzyła oczy i rozejrzała się dookoła.Cały świat – każdy ptak, każda chmura,każde ziarnko piasku wydawało się nowei piękne. Przytuliła mocno mężczyznę,który teraz nie ukrywał wzruszenia. Stalitak oboje dziękując:

„Dziękuję Ci, dobry Boże, żeś mięprzygarnął so Siebie” - myślała Żywia.

„Boże Wielki, dzięki Ci za to, że onamoże być z Tobą” - myślał Berengar.

* * *Przybrzeżne zarośla zaszeleściły.

-Ani chybi to diaboły jakie – powiedziałSiemko do swojego kompana.-Utopce albo dziwożony, pewnikiem czy-hają na żertwę – odpowiedział Godekbardzo cicho.-A ja Ci powiadam, że to diaboły. Guśla-rzowi trza powiedzieć, że tu u nas się za-lęgły.-Anoć trzeba... Chodźmy, a szybko, pókinas nie widzą.-Patrzaj, coś tamoj leży…

c.d.n.Grzywa

DZIEWIĘTNASTKA 7Niedziela, 16 czerwca 2013 r.

Droga Barbaro,trochę mi przykro, że nie odpisałaś na mójostatni list. Twoja odpowiedź byłaby miłymoderwaniem od szarej rzeczywistości dniacodziennego. Jednak gdybyś zdecydowała sięodpisać, spytałabyś zapewne, co u mnie. Od-powiedziałbym, że właściwie nic nowego,choć mój psychiatra mówi, że nastąpiła jakaśzmiana na lepsze. Nie do końca rozumiem,co ma na myśli, ale czy to istotne? Ważne, żejest zadowolony – przynajmniej mam chwilęspokoju.

Zapewne zatroskana moim ostatnim li-stem, poprosiłabyś, żebym dokładniej opisałCi, co czuję. Podejmę się tego, choć nie bę-dzie to proste – ostatnio strasznie ciężko ze-brać mi myśli w spójną całość. Ale,specjalnie dla Ciebie, spróbuję.

Czuję się strasznie zagubiony. Jakby gdzieśzapodziała się istotna cząstka mnie. Wiesz,co zauważyłem? Przez całe życie wiedzia-łem, co mam albo co powinienem robić,w najgorszych przypadkach chociaż: jak wy-pada postąpić. A teraz nic. Kompletna pust-ka. Zupełnie nie wiem, co robić. Gdzie dalejiść. Już minął etap łez. Po prostu się skoń-czyły. Teraz w mojej głowie kłębią się pyta-nia. Walczę z nimi, próbuje się nie poddawać,ale czasem po prostu nie daję rady. Dlaczegomi to zrobił? Czy powinienem odbierać tojakoś osobiście? Dlaczego? Co doprowadzi-ło go do takiej ostateczności? Dlaczego?Dlaczego? Dlaczego? Tych pytań, na którezapewne nigdy nie poznam odpowiedzi jestdużo, dużo więcej. Niby znajomi mówią mi,

że dobrze wyglądam i najwyraźniej nieźle siętrzymam, ale to tylko pozory. W środku je-stem kompletnie rozsypany.

Przytoczę Ci pewną historię, która ostat-nio mną wstrząsnęła. Późne popołudnie. Je-chałem podmiejskim autobusem. Był toczas, kiedy przeżywałem kryzys kryzysu. Byoderwać się od tych ciężkich myśli, starałemsię obserwować ludzi. Wszyscy byli zajęciswoimi sprawami: jedni czytali gazety, innisłuchali muzyki, jeszcze inni rozmawiali lubpo prostu drzemali. Nikt nie zwracał namnie uwagi. Zresztą - to niby nic dziwnego.A jednak. Przecież moja dusza krzyczaławtedy najgłośniej, jak tylko mogła. Otoprzeżywałem najgorsze katorgi w swoim ży-ciu, a Pan naprzeciw mnie spokojnie dłubiepalcem w nosie! Czułem się niesamowiciezbulwersowany. Czy oni nie zdają sobiesprawy, że ktoś nie już żyje? Wiatr śmiercizgasił jedną ze świeczek a reszta nawet tegonie zauważyła! To porównanie może nie jestdo końca trafne, bo świeca, którą mam namyśli, sama wskoczyła do wody. Zachwianajakimś nie zrozumiałym dla mnie porywem,zdecydowała na zgaszenie swojego knota.Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego? A jednakświat idzie dalej – ludzie zajmują się swoimisprawami. Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego?

Wysiadając z autobusu wybaczyłem Bra-tu. Skłamałbym, pisząc, że zrozumiałem, alepostanowiłem iść dalej. Jak reszta. Po moimpoliczku spłynęła ostatnia oczyszczająca łza.

Opisany moment był dla mnie przeło-mowy. Zrozumiałem, że choć utraciłem naj-

ważniejszą dla mnie osobę, muszę iść dalej.Ale nie tak, jak proponuje mój psychiatra.Nie chcę zapomnieć. Będę jak najczęściejwspominał te dobre chwile, w których byłodużo radości.

Trochę wytchnienia daje mi ostatnio gra-nie muzyki poważnej. Szczególnie poruszająmnie utwory Brahmsa i Prokofiewa. Ta mu-zyka dokładnie opisuje to, co dzieje się wemnie, a czego słowa nigdy nie odzwiercie-dlą. Moje palce gwałtownie przesuwające siępo klawiaturze fortepianu, idealnie wpisująsię w szaleństwo, które mnie ogrania. Zresz-tą, sama posłuchaj, może uda Ci się, choćw drobnym stopniu zrozumieć, co przeży-wam.

Niestety, mam świadomość, że nigdy minie odpiszesz na mój list. Może to zresztąi lepiej - przez to nasza znajomość nie staniesię banalna. W każdym razie, droga Barbaro,życzę Ci wszystkiego dobrego.

Twój MaurycyP.S. Pisanie do Ciebie Barbaro, była dla

mnie ciekawym i uwalniającym doświadcze-niem. Mimo to zdecydowałem jednak, żebędzie to ostatni list – w końcu mam prze-cież zacząć znowu normalnie żyć.

P.P.S. Właściwie żałuję, że nigdy nie ist-niałaś, i że nie będzie nam dane się spotkać.Chciałbym móc z tobą porozmawiać, alebyłaś jedynie częścią terapii, która dobiegłjuż końca…

MurMurando

Dzieliło ich szalejące morze… a jed-nak wyskoczył z łodzi i szedł w Jegostronę. Słyszał Jego głos przez burzę,jak woła: Przyjdź do mnie. Wzburzonefale układały się niczym gładka drogapod jego stopami; szedł ogarnięty tęsk-notą za swoim Panem, swoim Mistrzem.Widział Go niedawno, a jednak cudow-na postać przyzywała go ku sobie i niemógł, prawdziwie nie mógł, pozostaćna swoim miejscu.

Fala wysoka jak dom, spieniona u gó-ry, roztrzaskała się pośród czarnych od-mętów u jego stóp.

Spojrzał w dół.I nagle w ciemnej otchłani zapłonęły

mętne ślepia Strachu. Strach chwyciłgo za skraj szaty i ciągnął w dół, ażPiotr odwrócił wzrok od swego Pana -mimo iż był już tak blisko – zwracającsię ku rozszalałej dolinie wód.

W tej sekundzie morze rozstąpiło siępod nim i zaczął tonąć. Był rybakiem,umiał doskonale pływać przy każdejpogodzie, ale teraz woda zdawała się in-na, złowroga, a burza - straszliwsza niżkiedykolwiek. Kolejna fala rozbiła się

z szaleńczą siłą tuż obok niego, wciąga-jąc go pod wodę. Strach zacisnął lodo-watą obręcz na jego piersi tak, żewkrótce brakowało mu powietrza. Roz-paczliwie usiłował wynurzyć się z po-wrotem na powierzchnię. Gdy kolejnyspieniony grzbiet przesunął się ponadnim, woda na moment ustąpiła i udałomu się zaczerpnąć powietrza.

Krzyknął.Jego głos był słaby, stłumiony przez

pomruki burzy wysoko na niebie i szumrozwścieczonych fal morskiej toni; za-pomniał na moment, czym jest nadzieja.

Dlaczego?

Nauka zaufania

DZIEWIĘTNASTKARedakcja: Dominikańskie Duszpasterstwo Młodzieży Przystań przy klasztorze OO. Dominikanów w Krakowie, ul. Stolarska 12

www.przystan.krakow.dominikanie.pl • [email protected] redakcyjna: o. Maciej Chanaka OP

Redaktor naczelny: Bartłomiej Mazur • Redaktor prowadzący: Danuta Cebula • Rysunki: Zuzanna Kardyś, Danuta Cebula, Barbara Wojewodzianka •Teksty: Adam Czepielik, Zuzanna Kardyś, Martyna Iwanicka, Dominika Kozioł, Justyna Kruczek, Natalia Stanisławek, Julia Kowalewska •Korekta: Magdalena Łopata • Skład komputerowy: Adam Czepielik

* * *Śmierć trzymał w ręku swój wielki,

pordzewiały miecz – obok niego stałLucyfer, podrzucając raz po raz starąmonetę i nucąc pod nosem świeżo wy-myślone wyzwiska w rytmie marsza ża-łobnego. Uśmiechał się, krzywiąc swojązniekształconą twarz, a Śmierć odpo-wiedziała mu tym samym; trudno byłoo parę lepiej dobranych towarzyszy…przynajmniej po tej stronie światła sło-necznego.- Już niedłu-go… - Śmierćpodniósł swąstarożytnąbroń na wyso-kość oczui oglądał jąz uwagą godnąwielkiegoznawcy. – Zachwilę będziepo wszystkim.

Staloweoczy Lucyferabłyszczałyz zadowoleniaa moneta, któ-rą wysyłał cojakiś czasw powietrzeodbijała te bla-ski, rzucającich trupie wid-mo na ścianęz czarnegomarmuru. Niemógł po-wstrzymaćuśmiechu. Tymrazem mu sięuda. Nie mamowy, żebyOn dotarł tam na czas…- Może wyjdziesz trochę wcześniej, dlapewności – To nie była sugestia, tylkoinaczej ujęty rozkaz.

Śmierć ziewnął.- Po co? Zaraz sam się wykończy -spójrz.

Lucyfer spojrzał.Sekundę później moneta wylądowała

z brzękiem na marmurowej posadzce,odbijając się echem wśród zamkniętych

ścian komnaty.* * *

Niska, niepozorna dotychczas postaćidąca po rozszalałych falach, chwyciłamocno ramię tonącego, wyciągając gona powierzchnię. Bałwany cwałowałyobok nich, nie dotykając nawet skrajówich szat. Pan podniósł uratowanegoczłowieka, który kaszlał i chwytał go-rączkowo powietrze, ledwo trzymając

się na nogach. Podtrzymał go, żeby niewpadł z powrotem do wody. Piotraogarnął na nowo spokój, choć był pe-wien, że minie długi czas, zanim z wła-snej woli dotknie tafli jeziora.- Czemu zwątpiłeś? – spytał Mistrz.W Jego głosie nie było wyrzutu, lecz ja-kaś dziwna troska, która sprawiła, żeresztki wcześniejszego strachu opuściłyucznia. Wziął głęboki oddech zanimodpowiedział.

- Spojrzałem w dół… ta otchłań… zlą-kłem się burzy…

Nauczyciel spojrzał na niego z mie-szaniną bezgranicznej miłości i rozba-wienia.- Chodź, wejdźmy do łodzi.

Jan wychylił się przez burtę, otwiera-jąc szeroko oczy; Jakub trzymał się jed-ną ręką masztu, drugą ciągnąc swegobrata za szatę, żeby nie wpadł do wody.Mateusz siedział osłupiały na sieci ry-

backiej, zaś Filip i An-drzej trzymalibezużyteczne wiosła,nie mogąc dobyć z sie-bie głosu.

W chwili, gdy Mistrzi uczeń weszli do łodzi,burza się uciszyła. Falezniżyły się, a po chwilipowierzchnia morzawygładziła się całkowi-cie.

Gdy Pan dotknął po-kładu, uczniowie w za-chwycie, i po wielkiejczęści z bojaźnią, odda-li mu pokłon, będącjednocześnie dumni, żedane im było oglądaćjuż drugi cud tego dnia.

Piotr czuł się, jakbydopiero co został wy-rwany z objęć śmierci.Jezus spojrzał na niegoz uśmiechem.

* * *Śmierć zatrzasnął za

sobą drzwi marmuro-wej komnaty. Ode-tchnął z ulgą i ruszyłciemnym korytarzemdo swoich pokoi, w da-

lekim końcu piwnic.Za nim słychać było pomstowania

Lucyfera i jego donośne krzyki, gdy poraz kolejny dał się przechytrzyć; po razkolejny zawiódł.

Złota moneta potoczyła się pod naj-bliższy mebel, gdzie nikt przez dłuższyczas nie mógł jej znaleźć.

(Na podstawie Mt 14, 22-33)Cristabel