BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc,...

89
Fiodor Dostojewski BIAŁE NOCE

Transcript of BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc,...

Page 1: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

Fiodor Dostojewski

BIAŁE NOCE

Page 2: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

Cześć. Jestem wolną książką, a Ty - moimnowym czytelnikiem. Jak chcesz - weź mnieze sobą i przeczytaj. Jeśli zarejestrujesz mniena stronie www.bookcrossing.pl (wpisującponiższy numer) dowiedz się, jaką podróżodbyłam, zanim trafiłam do Ciebie. Dodaj tamteż coś od siebie, a potem uwolnij mnie, żebymmogła znaleźć kolejnego czyteln ika.

BIP

Dwa opowiadania Dostojewskiego zawarte w tomie to| prawdziwe arcydzieła. W Białych nocach występuje|: charakterystyczna dla wczesnej twórczości pisarza postać/ naiwnego marzyciela pogrążonego w wydumanym prze-

zeń świecie, którego iluzoryczność zostaje w końcu bru-talnie obnażona. Łagodna to studium psychologicznemężczyzny, którego żona popełniła samobójstwo. Wzbu-rzony — usiłuje uporządkować myśli i dociec, dlaczegotak się stało.

Page 3: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

Fiodor Dostojewski, pisarz rosyjski, ur. 30 X 1821w Moskwie, zm. 28 I 1881 w Petersburgu. Ukoń-czył Wojskową Szkołę Inżynieryjną w Petersburguw 1843 r. Wcześnie jednak porzucił pracę w wy-uczonym zawodzie i od 1844 r. całkowicie poświę-cił się literaturze. W roku 1846 wydał pierwszą po-wieść Biedni ludzie (wyd. poL 1928), przyjętą entu-zjastycznie przez krytykę. Twórczość F. Dostojewskie-go podzielić można na dwa okresy: lata czterdzieste,do czasu zesłania na 10-letnią .katorgę za działalnośćopozycyjną, oraz etap twórczości dojrzałej w latachsześćdziesiątych — siedemdziesiątych. Młodzieńczeutwory Dostojewskiego zdradzają w nim kontynuato-ra M.Gogola. W tym okresie powstało wiele noweli opowiadań, z których na szczególną uwagę zasługu-ją Białe noce (1848, wyd. poL 1902). Ale prawdziwedzieła jego życia powstały później. Należą do nich:Z6ro-dnia i kara (1866, wyd. poi. 1887 - 88), Gracz (1866,wyd. poL 1922), Idiota (1868 - 69, wyd. poi. 1909),Biesy (1871 - 72, wyd. poi. 1908), Bracia Karama-zow (1879 - 80, wyd. poL 1913). Dostojewski jaknikt przed nim ukazał moralną nędzę ludzką niedegradując równocześnie wartości człowieka. Myślprzewodnią swej twórczości zawarł w zdaniu: „Naj-nędzniejszy i ostatni człowiek jest jeszcze człowie-kiem i nazywa się twoim bratem".

Fiodor Dostojewski

Białe noce

Page 4: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

Fiodor Dostojewski

Białe noceOpowiadania

TłumaczyliWŁADYSŁAW BRONIEWSKI

GABRIEL KARSKI

Książka i Wiedza • 1986

Page 5: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

Tytuł oryginałuBIEŁYJE NOCZIKROTKAJA

Przypisy do oipowiadania „Łagodna"WANDA JESIONOWSKA

Ilustracja na okładce i stronie tytułowe]ANNA MALANOWSKA

ISBN 83-05-11684-0

Białe nocePowieść sentymentalna

Ze wspomnień marzyciela

Page 6: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

...A może po to był stworzony,Ażeby chociaż krótką chwilęPrzebyć w bliskości twego serca?..

L. Turgieniew '

* Niedokładny cytat z wiersza Iwana Turgieniewa„Kwiatek", 1843.

Page 7: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

Noc pierwsza

Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku,jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi. Niebo było takie gwiaździste, takie jasne, żespojrzawszy na nie, mimo woli trzeba było zapy-tać siebie: czy naprawdę pod takim niebem mogążyć różni zagniewani i niezadowoleni ludzie? Torównież młodzieńcze pytanie, drogi czytelniku,bardzo młodzieńcze, ale niech je Bóg jak najczę-ściej zsyła twojej duszy!... Mówiąc o różnych nie-zadowolonych i zagniewanych jegomościach, mu-siałem sobie przypomnieć i o własnym przykład-nym sprawowaniu się przez cały ten dzień. Odsamego rana zaczęło mi dokuczać jakieś dziwneprzygnębienie. Wydało mi się nagle, że mnie, sa-motnego, wszyscy opuszczają i że wszyscy odwra-cają się ode mnie. Naturalnie, każdy ma prawozapytać: kitóż to ci wszyscy? Bo przecież już osiemlat mieszkam w Petersburgu i nie umiałem za-wrzeć prawie żadnej znajomości. Ale po co miznajomości? I tak znam cały Petersburg; otodlaczego wydało mi się, że wszyscy mnieporzucają, gdy cały Petersburg ruszył z miej-

Page 8: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

sca i nagle wyjechał na letnisko. Samot-ność zaczęła mnie przerażać i całe trzydni włóczyłem się po mieście w głębokim przy-gnębieniu, absolutnie nie rozumiejąc, co się zemną dzieje. Czy pójdę na Newski, czy pójdę doparku, czy włóczę się po bulwarze — ani jednejtwarzy spośród tych, które przyzwyczaiłem sięspotykać na tym samym miejscu, o określonejgodzinie, przez cały xok. Oni mnie, naturalnie,nie znają, ale za to ja ich znam. Znam ich do-brze; prawie że nauczyłem się na pamięć ichtwarzy — i cieszę się, gdy są weseli, a smutnomi, gdy się chmurzą. Prawie że zawarłem przy-jaźń z pewnym staruszkiem, którego codziennie,o określonej godzinie spotykam na Fontance. Mi-na pełna godności, zamyślona: wciąż mruczy podnosem i macha lewą ręką, a w prawej ma długą,sękatą laskę ze złotą gałką. Nawet mnie zauwa-żył i ma dla mnie wiele sympatii. Jeśli się zda-rzy, że nie będę o określonej godzinie w tym cozawsze miejscu na Fontance, jestem pewny, żego to przygnębi. Oto dlaczego obaj omalże się so-bie nie kłaniamy, zwłaszcza gdy jesteśmy w do-brym usposobieniu. Niedawno, gdy nie widząc sięprzez dwa dni, spotkaliśmy się na trzeci, obajbyliśmy już gotowi chwycić za kapelusze, ale naszczęście w porę spostrzegłszy się, opuściliśmyręce i z uczuciem życzliwości przeszliśmy oboksiebie. Zapoznałem się również i z domami. Gdy

idę, każdy z nich jakby wybiegał na moje spot-kanie, jakby patrzył ina mnie wszystkimi oknamii omal nie mówił: „Dzień dobry! Jak się pan mie-wa? I ja, dzięki Bogu, jestem zdrów, a w majuprzybędzie mi piętro". Albo: „Jak pańskie zdro-wie? Jultro będą mnie odnawiać". Albo: „Ach,omal nie spaliłem się i byłem w wielkim stra-chu", itd. Mam wśród nich ulubieńców i bliskichprzyjaciół: jeden z nich ma zamiar tego lata le-ezyć się u architekta. Umyślnie będę co dzieńprzychodzić, żeby mu się co złego nie stało, niechgo Pan Bóg ma w swej opiece!... Ale nigdy niezapomnę historii pewnego prześlicznego jasno-różowego domku. Był to taki milutki, murowanydomek, tak uprzejmie spoglądał na mnie, tak wy-niośle spoglądał na swych niezgrabnych sąsiadów,aż mi serce skakało z radości, gdy mi się zda-rzyło przechodzić obok niego. Nagle, iw zeszłymtygodniu, idę ulicą i gdy spojrzałem na przyja-ciela — słyszę żałosny okrzyk: „Malują mnie żół-tą farbą!" Łotry! Barbarzyńcy! Nie oszczędzili ni-czego: ani kolumn, ani gzymsów, i przyjaciel mójzżółkł jak kanarek. Omal nie miałem wylewużółci z tego powodu — i dotychczas jeszcze brakmi sił, żeby się zobaczyć z moim zeszpeconymbiedakiem, którego pomalowali na kolor PaństwaNiebieskiego *.

* Mowa tu o kolorze żółtym, będącym do 1912 r. bar-wą chińskiej flagi narodowej, na której widniał smok.

Page 9: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

A więc rozumiesz, czytelniku, w jaki sposóbzapoznałem się z całym Petersburgiem.

Powiedziałem już, że przez całe trzy dni drę-czył mnie niepokój, zanim odgadłem jego przy-czynę. I na ulicy źle się czułem (tego nie ma, tam-tego nie ma, ów gdzieś się podział), i w domubyłem nieswój. Przez dwa wieczory myślałem:czego mi brakuje w moim kącie? Dlaczego tak źlesię w nim czuję? I bezradnie oglądałem zielone,zakopcone ściany, sufit zasnuty pajęczyną, którąMatriona hodowała z dużym powodzeniem, przy-patrywałem się wszystkim meblom, oglądałemkażde krzesło, myśląc, czy przypadkiem nie tuleży przyczyna złego (bo jeżeli u mnie choćbyjedno krzesło stoi nie tak, jak stało wieczorem,czuję się nieswojo), spoglądałem na okno, i wszy-stko na próżno... nie było mi ani trochę lżej!Wpadłem także na pomysł zawołania Małtrionyi z miejsca zrobiłem jej ojcowską wymówkę o pa-jęczynę i w ogóle o nieporządek; ale ona tylkopopatrzyła na mnie ze zdziwieniem i odeszła, a pa-jęczyna wisi sobie szczęśliwie dotychczas. W koń-cu dopiero dziś rano domyśliłem się, o co chodzi.E! Przecież oni zmykają przede mną na letnisko!Przepraszam za trywialne wyrażenie, ale nie mo-głem się zdobyć na inne... bo przecież wszystko,co było w Petersburgu, albo wyjeżdżało, albo jużwyjechało na letnisko; ibo przecież każdy czcigod-ny jegomość o solidnej powierzchowności wynaj-

mujący dorożkę, w oczach moich stawał się czci-godnym ojcem familii, który po swoich codzien-nych zajęciach udaje się na łono rodziny, na let-nisko; bo przecież każdy przechodzień miał terazszczególny wygląd, który omalże nie mówił każ-demu: „My, proszę państwa, jesteśmy itutaj tylkotak, chwilowo, a za dwie godziny wyjedziemy naletnisko". Jeśli otwierało się okno, w które naj-pierw bębniły delikatne, białe jak cukier palusz-ki, i wychylała się główka ładnej dziewczyny,wzywającej przekupnia roznoszącego doniczkiz kwiatami — natychmiast wydawało mi się, żekwiaty kupuje się tylko tak sobie, bynajmniej niepo to, żeby cieszyć się wiosną i kwiatami w mieś-cie w dusznym mieszkaniu, lecz dlatego, że jużniedługo wszyscy przeprowadzą się na letniskoi kwiaty zabiorą <ze sobą. A oprócz tego zrobiłemjuż takie postępy w tym nowym, szczególnym ro-dzaju odkryć, że mogłem z całą dokładnością tyl-ko na podstawie wyglądu określić, na jakim let-nisku kto mieszka. Mieszkańcy Wyspy Kamien-nej i Aptekarskiej albo drogi Peterhofskiej od-znaczali się wyszukaną wyltwornością manier, ele-ganckimi letnimi ubraniami i ślicznymi ekwipa-żaimi, w których przyjeżdżali do miasta. Obywate-le Pargołowa i dalej położonych letnisk od pierw-szego wejrzenia „imponowali" rozsądkiem i sta-tecznością; ten, co zamieszkał na Wyspie Krestow-skiej, wyróżniał się nieodmiennie wesołym wy-

Page 10: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

glądem. Czy zdarzało mi się spotkać długą pro-cesję woźniców, leniwie idących T. lejcami w rę-kach obok wozów naładowanych stosami najroz-maitszych mebli, stołów, krzesełek, kanap itUTec-kich i nietureckich i innym domowym dobyt-kiem, na których oprócz tego wszystkiego nierazsiedziała na samym szczycie chuderlawa kuchar-ka, strzegąca pańskiego mienia jak oka w głowie;czy spoglądałem na ciężko naładowane sprzętemdomowym łódki sunące po Newie albo po Fon-tance w stronę Czarnej Rzeczki albo wysp * — wo-zy i łódki udziesięeiokTotniały, ustokroitniały misię w oczach: zdawało się, że wszystko ruszyłoi pojechało, wszystko przeprowadzało się całymikarawanami na letniska; zdawało się, że całemuPetersburgowi grozi opustoszenie, toteż w końcuzaczęło mi być wstyd, przykro i smutno; stanow-czo nie miałem ani gdzie, ani po co jechać na let-nisko. Gotów byłem iść za każdym wozem, odje-chać z każdym solidnie wyglądającym jegomoś-ciem, który wynajmował dorożkę; ale nikt, dosło-wnie nikt mnie nie zapraszał, jak gdyby o mniezapomniano, jak gdybym był dla nich naprawdę

obcy!Chodziłem dużo i długo, tak że już, swoim

zwyczajem, zdążyłem zupełnie zapomnieć, gdziejestem, gdy nagle spostrzegłem, że znalazłem się

* Mowa tu o wyspach u ujścia Newy, ówcześnie miej-scu letniskowym.

przy rogatce. Natychmiast poweselałem i przesze-dłem szlaban, ruszyłem między obsiane pola i łą-ki, nie byłem już zmęczony, czułem tylko całąswoją istotą, że jakiś ciężar spada mi z serca.Wszyscy przejeżdżający spoglądali na mnie z takąsympatią, że doprawdy omal się nie kłaniali;wszyscy byli tacy z czegoś zadowoleni, wszyscy,co do jednego, palili cygara. I ja byłem zadowo-lony tak, jak mi się to nigdy nie zdarzało. Jakgdybym się nagle znalazł we Włoszech — tak sil-nie podziałała przyroda na mnie, na pół choregomieszczucha, którego omal nie zadusiły miejskiemury.

Jest coś nieopisanie wzruszającego w naszej pe-tersburskiej przyrodzie, gdy z nadejściem wiosnyokaże nagle całą swą moc, wszystkie dane jejz nieba siły, pokryje się liśćmi, ubierze się, ubar-wi kwiatami... Jakoś dziwnie przypomina mi tęwychudłą i chorą dziewczynę, na którą spoglądasię czasem z litością, czasem z jakąś współczującąsympatią, a niekiedy po prostu nie dostrzega sięjej, lecz która nagle, na chwilę, jakoś nieoczeki-wanie staje się w niepojęty sposób cudownie pię-kna, a wówczas, zachwyceni, oczarowani, mimowoli zadajemy sobie pytanie: jaka moc sprawiła,że te smutne, zamyślone oczy błyszczą takimogniem? Co było przyczyną, że te blade, wychu-dłe policzki okryły się rumieńcem? Co przydałonamiętności tym delikatnym rysom? Dlaczego ita

Page 11: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

pierś tak faluje? Co tak niespodzianie przydałosiły, życia i piękna rysom biednej dziewczyny, cowywołało na jej twarzy, blask tej radości, co oży-wiło ją tym wesołym skrzącym się śmiechem?Rozglądamy się wokoło, szukamy kogoś, czegośsię domyślamy. Lecz chwila mija i może już ju-tro zauważymy znów to zamyślone i roztargnio-ne spojrzenie co dawniej, tę bladą twarz, ,tę po-korę i bojaźliwość w ruchach, a nawet skruchę,nawet ślad jakiejś dręczącej troski i goryczy z po-wodu owej chwili zapomnienia... I żal nam, żetak szybko, tak bezpowrotnie uwiędło chwilę tyl-ko trwające piękno, że tak zwodniczo i niepotrze-bnie zabłysło przed nami — żal dlatego, że na-weit nie było czasu, aby je pokochać...

A jednak moja noc była lepsza niż dzień! Otojak było.

Wróciłem do miasta bardzo późno i biła jużdziesiąta, gdy zbliżyłem się do domu. Droga mo-ja wiodła przez bulwar nad kanałem, gdzie o tejporze nie spotyka się żywej duszy. Co prawda,mieszkam w najbardziej oddalonej dzielnicy.Szedłem i śpiewałem, bo kiedy jestem szczęśliwy,koniecznie muszę sobie coś mruczeć, jak zresztąkażdy człowiek szczęśliwy, który nie ma ani przy-jaciół, ani dobrych znajomych i w radosnej chwilinie może z nikim podzielić się swoją radością.Nagle zdaTzyło mi się coś zupełnie nieoczekiwa-nego.

Na uboczu, przy balustradzie kanału, stała ko-bieta; oparłszy się łokciami o poręcz, bardzo uwa-żnie patrzyła w mętną wodę. Miała na sobie mi-luitki żółty kapelusik i kokieteryjną czarną man-tylkę. „To ipanna, i z pewnością brunetka" —pomyślałem sobie. Zdaje się, że nie słyszała mo-ich kroków, nawet się nie poruszyła, gdy prze-szedłem obok niej, tłumiąc oddech, z mocno bi-jącym sercem. „Dziwne! — pomyślałem — wi-docznie zamyśliła się nad czymś" — i nagle sta-nąłem jak wryty. Usłyszałem, głuche łkanie. Tak!Nie myliłem się: dziewczyna płakała; po chwiliznów usłyszałem szlochanie. Mój Boże! Aż mi sięserce ścisnęło. I chociaż jestem taki nieśmiaływobec kobiet, ale to była taka chwila!... Wróciłem,podszedłem do niej i z pewnością powiedziałbym:„Pani!", gdybym nie wiedział, że to odezwanie siębyło już tysiąc razy użyte we wszystkich rosyj-skich powieściach z życia wyższych sfer. To tylkomnie powstrzymało. Ale gdy szukałem odpowied-niego słowa, dziewczyna ocknęła się, obejrzała,spostrzegła moją obecność, spuściła oczy i prze-śliznęła się obok mnie po bulwarze. Natychmiastruszyłem za nią, ale ona domyśliła się i przeszłana przeciwległą stronę. Nie śmiałem przejść przezulicę. Serce mi biło jak schwytanemu ptakowi.Nagle pewien przypadek przyszedł mi z pomocą.

Po drugiej stronie ulicy, niedaleko od mojejnieznajomej, pojawił się nagle jegomość we fra-

Page 12: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

ku, w poważnym wieku, lecz raczej niepoważne-go wyglądu. Szedł chwiejnym krokiem, tuż podścianami domów. Dziewczyna zaś szła jak strza-ła, spiesznie i bojaźliwie, jak w ogóle chodząwszystkie dziewczęta, które nie chcą, żeby im ktośw nocy zaproponował odprowadzenie do domu,i, naturalnie, zataczający się jegomość nigdy byjej nie dopędził, gdyby moje przeznaczenie nirnatchnęło go podstępem. Nagle, nie mówiąc ni-komu ani słowa, ów jegomość zrywa się, pędzi cotchu, biegnie i zrównuje się z moją nieznajomą.Szła jak wiatr, ale zataczający się jegomość do-pędzał ją, dopędził... dziewczyna krzyknęła — i...błogosławię los za wspaniały, sękaty kij, którywówczas znalazł się w mojej prawej Tece. W jed-nej chwili byłem już po przeciwległej stronie uli-cy, w jednej chwili nieproszony jegomość zrozu-miał, o co chodzi, przyjął do wiadomości nieod-partą rację, zamilkł, pozostał w tyle i dopierogdyśmy już byli bardzo daleko, zaczął dość ener-gicznie protestować. Lecz do nas ledwie dobiegłyjego słowa.

— Niech mi pani da rękę — powiedziałem domojej nieznajomej — to on już się nie ośmieli naszaczepić.

Milcząc podała mi rękę, jeszcze drżącą ze wzru-szenia i stTachu. O nieproszony jegomościu! Jak-że ci byłem wdzięczny w owej chwili! Ukradkiemspojrzałem na nią: była bardzo milutka i brunet-

ka — zgadłem; na jej czarnych rzęsach jeszczebłyszczały łezki niedawnego przestrachu albo po-przedniego zmartwienia — nie wiem. Lecz naustach już pojawił się uśmiech. Również spojrzałana mnie ukradkiem, z lekka zarumieniła się i spuś-ciła oczy.

— Widzi pani, dlaczego pani wtedy ode mnieuciekła? Gdybym był przy pani, nic by się niestało...

— Ależ ja pana nie znałam; myślałam, że panteż...

— A czy pani mnie teraz zna?— Trochę. Dlaczego na przykład pan drży?— O, pani zgadła od razu! — odpowiedziałem

zachwycony, że moja panienka jest domyślna: topiękności nigdy nie szkodzi. — Tak, pani od razuodgadła, z kim ma do czynienia! To prawda, je-stem nieśmiały wobec kobiet, jestem wzburzony,nie przeczę, tak jak i pani przed chwilą, gdy tenjegomość panią przestraszył... I ja jestem terazprzestraszony. To wszystko jest jak sen, a mniesię nawet nie śniło, że kiedykolwiek będę mówiłz kobietą.

— Co? Doprawdy?— Tak, jeżeli mi ręka drży, to dlatego, że nigdy

jeszcze nie uścisnęła jej taka śliczna, maleńkarączka jak rączka pani. Zupełnie odzwyczaiłem sięod kobiet, a właściwie nigdy się do nich nie przy-zwyczaiłem; jestem przecież samotny... Nie wiem

Page 13: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

nawet, jak z nimi trzeba mówić. Ot i teraz niewiem, czy nie powiedziałem pani jakiego głup-stwa. Niech mi pani powie bez ogródek; uprze-dzam panią, że nie jestem obraźliwy.

— Nie, nie; przeciwnie. I skoro pan chce, żebymbyła szczera, powiem panu, że kobietom podobasię taka nieśmiałość, a jeżeli chce pan dowiedziećsię więcej, mnie również to się podoba — i nieodpędzę pana od siebie aż do samego domu.

— Pani doprowadzi mnie do tego — zacząłem,a zachwyt wprost zapierał mi oddech — że zarazprzestanę być nieśmiały, a wówczas: żegnajciewszystkie moje szansę.

— Szansę? Co za szansę, na co? O, to już głu-pie.

— Przepraszam, więcej nie będę, to mi się takwyrwało; ale jak pani może wymagać, żebym wtakiej chwili nie miał życzenia...

— Żeby się podobać, czy co?— (No tak, ale na Boga, niechże pani będzie

wyrozumiała. Niech pani pomyśli, jaki ja jestem!Mam już dwadzieścia sześć lat, a nigdy nikogo niewidywałem. I jakże ja mogę mówić ładnie, jaknależy i do rzeczy? A dla pani będzie lepiej, je-żeli wszystko stanie się jawne, szczere... Nie mo-gę milczeć, kiedy się we mnie serce odzywa. Alewszystko jedno... Czy da pani wiarę? — ani jed-nej kobiety, nigdy, nigdy! Żadnych znajomości!I tylko marzę co dzień, że wreszcie kiedyś kogoś

spotkam. Ach, gdyby pani wiedziała, ile razy by-łem zakochany w ten sposób!

— Ależ jak to, w kim?— W nikim, w ideale, w tej, co się we śnie

przyśni. Stwarzam w marzeniu całe powieści.O, pani mnie nie zna! Co prawda nie można zu-pełnie nie znać kobiet, znałem ich dwie czy trzy,ale co to za kobiety? Wszystko to takie gospody-nie, że... Ale ja panią rozśmieszę, kiedy opowiem,że kilkakrotnie miałem zamiar odezwać się naulicy tak, po prostu, do jakiejś arystokratki, na-turalnie, kiedy będzie sama; naturalnie, odezwaćsię nieśmiało, z szacunkiem, namiętnie; powie-dzieć, że ginę samotny, żeby mnie nie odpędzała,że nie mam sposobu poznania ani jednej kobiety;przekonać ją, że kobieta ma nawet obowiązek wy-słuchania nieśmiałego błagania człowieka tak nie-szczęśliwego jak ja. Że wreszcie wszystko, czegochcę, sprowadza się tylko do tego, żeby mi po-wiedzieć ze współczuciem parę serdecznych słów,nie odpędzać mnie od razu, uwierzyć mi na sło-wo, wysłuchać tego, co będę mówił, wyśmiać sięze mnie, jeśli wola, dać mi nadzieję, powiedziećdo mnie kilka słów, tylko kilka słów, a potemniechbym się z nią nawet nigdy już nie spotkał!...Ale pani się śmieje... Zresztą, ja po to właściwiemówię...

— Niech pan się nie gniewa; śmieję się z tego,że pan jest swoim własnym wrogiem i że gdyby

Page 14: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

pan spróbował, z pewnością by się to panu uda-ło, chociażby nawet na ulicy; im prościej, tym le-piej... Ani jedna dobra kobieta, jeżeli tylko niejest głupia albo jeżeli nie jest w owej chwili o cośzła, nie zdecydowałaby się odprawić pana bez tychkilku słów, o które pan tak nieśmiało błaga...A zresztą, co ja mówię! Naturalnie, że wzięłabypana za wariata. Sądziłam przecież tylko po so-bie. Ale znam świat i ludzi!

— O, dziękuję pani! — zawołałem. — Pani niewie, co pani dla mnie teraz zrobiła!

— Dobrze, dobrze! Ale niech mi pan powie,skąd pan wie, że ja jestem taką kobietą, z którą...no, którą pan uznał za godną uwagi i przyjaźni...Słowem, nie gospodyni, jak się pan wyraża. Dla-czego pan się zdecydował podejść do mnie?

— Dlaczego? Dlaczego? Ależ pani była sama,ten jegomość był nadto śmiały, teraz jest noc:sama się pani zgodzi, że obowiązkiem moim...

— Nie, nie, jeszcze wcześniej, tam, po tamtejstronie. Przecież pan chciał podejść do mnie?

— Tam, po tamtej stronie? Doprawdy, niewiem, jak odpowiedzieć; obawiam się... Wie pani,byłem dzisiaj szczejśliwy; szedłem i śpiewałem;byłem za miastem; nigdy jeszcze nie przeżywa-łem tak szczęśliwych chwil. Pani... zresztą możemi się tak zdawało... No, niech mi pani wybaczy,że o tym wspominam: zdawało mi się, że panipłakała i.:; nie mogłem tego słuchać... aż mi się

serce ścisnęło... O mój Boże! Czyż nie było miwolno zatroszczyć się o panią? Czyż to był grzech,że poczułem dla pani braterskie współczucie...No, słowem, czyżbym mógł panią obrazić, żemimo woli przyszło mi do głowy zbliżyć się dopani?

— Niech pan da spokój, dosyć, niech pan jużnic nie mówi... — powiedziała dziewczyna, spuś-ciwszy oczy i uścisnąwszy moją dłoń. — Samajestem winna, że zaczęłam o tym mówić; miło mijednak, że się na panu nie zawiodłam... Ale otojuż jestem w domu; muszę skręcić tu, w tę ulicz-kę, stąd tylko parę kroków... Żegnam i dziękujępanu...

— A więc już nigdy, nigdy się nie zobaczy-my?... Więc na tym się wszystko skończy?

— Widzi pan — powiedziała dziewczyna, śmie-jąc się — z początku szło panu tylko o kilka słów,a teraz... Zresztą, nic panu nie powiem... Możliwe,że się spotkamy...

— Przyjdę tu jutro — powiedziałem. — O, niechmi pani wybaczy, że już domagam się...

— Tak, pan jest niecierpliwy... Pan prawie żą-da...

— Proszę pani, proszę pani! — przerwałem jej.— Niech mi pani wybaczy, jeżeli znów powiemcoś takiego... Ale ot co: nie mogę nie przyjść tu-taj jutro. Jestem marzycielem; tak mało mam

Page 15: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

rzeczywistego życia, że takie chwile, jak ta, jakteraz, zdarzają mi się rzadko i muszę powracaćdo nich w marzeniu. Będę marzył o pani całąnoc, cały tydzień, cały rok. Na pewno przyjdę tu-taj jutro, właśnie tutaj, na to samo miejsce, wła-śnie o tej godzinie, i będę szczęśliwy, wspomina-jąc o wczorajszym. To miejsce jest mi już dro-gie. Mam już w Petersburgu takie dwa albo trzymiejsca. Raz nawet rozpłakałem się na wspom-nienie, tak samo jak pani... Kto wie, może i paniprzed dziesięcioma minutami płakała z powoduwspomnień... Ale niech mi pani wybaczy, znówsię zapomniałem; może i pani kiedyś była tuszczególnie szczęśliwa...

— Dobrze — powiedziała dziewczyna — możli-we, że przyjdę tutaj jutro, również o dziesiątej.Widzę, że już nie mogę panu zabronić... Idzie o to,że muszę tutaj być; niech pan tylko nie myśli, żesię z panem umawiam; uprzedzam pana, że muszętu być we własnej sprawie. No i... powiem panuwprost: nie szkodzi, jeżeli i pan przyjdzie; popierwsze, mogą znowu zdarzyć się jakieś przykro-ści jak dzisiaj, ale mniejsza o to... słowem, po pro-stu chciałabym pana zobaczyć... żeby mu powie-dzieć kilka słów. Tylko, widzi pan, czy pan terazo mnie źle nie pomyśli? Niech pan nie sądzi, że jasię tak łatwo umawiam... Nie umawiałabym się,gdyby... Ale niech to będzie moją tajemnicą! Tyl-go z góry umowa...

— Umowa! Niech pani mówi, niech pani powiewszystko zawczasu, na wszystko się zgadzam, go-tów jestem na wszystko! — zawołałem w zachwy-cie. — Odpowiadam za siebie, będę posłuszny,pełen uszanowania... pani mnie zna...

— Właśnie dlatego, że pana znam, proszę panana jutro — powiedziała dziewczyna, śmiejąc się.— Znam pana doskonale. Ale niech pan uważa,zapraszam pana pod warunkiem, że, po pierwsze(tylko niech pan będzie tak dobry i spełni to, o copoproszę — widzi pan, mówię szczerze), niech pansię we mnie nie zakocha... Nie trzeba tego robić,zapewniam pana. Do przyjaźni jestem gotowa,oto moja ręka... A zakochać się nie trzeba, proszępana!

— Przysięgam pani! — zawołałem, chwytającją za rękę.

— Dość, niech pan nie przysięga, wiem prze-cież, że pan zdolny jest wybuchnąć jak proch.Niech pan mnie źle nie sądzi, jeżeli tak mówię.Gdyby pan wiedział... Ja również nie mam niko-go, z kim bym mogła parę słów zamienić, kogoby można się zapytać o radę. Naturalnie, że nie naulicy szuka się doradców, ale pan jest wyjątkiem.Znam pana tak dobrze, jakbyśmy już ze dwadzie-ścia lat byli przyjaciółmi... Prawda, że pan mnienie zdradzi?

— Zobaczy pani... tylko nie wiem, jak ja siędoczekam, choćbym tylko dobę miał czekać.

Page 16: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

— Niech pan mocno śpi, dobrej nocy, i niechpan pamięta, że już mu zaufałam. Ale pan to takdobrze powiedział przed chwilą: czy z każdegouczucia trzeba zdawać sprawę, nawet kiedy pobratersku komuś się współczuje? Wie pan, to byłotak dobrze powiedziane, że przyszło mi teraz namyśl zwierzyć się panu...

— Na Boga, z czego? Co takiego?— Do jutra. Niech to na razie będzie tajemni-

cą. Tym lepiej dla pana, chociaż z daleka będziepodobne do romansu. Może jutro już panu po-wiem, ale może i nie... Jeszcze pomówię z panemprzedtem, poznamy się lepiej.

— O, przecież ja pani zaraz jutro wszystkoo sobie opowiem! Ale co to? Jakby się cuda zemną działy... Boże mój, gdzie ja jestem? No, niechmi pani powie, czy pani jest niezadowolona, żesię na mnie nie rozgniewała, jak by postąpiła in-na, że nie odpędziła mnie pani zaraz na początku?Dwie minuty, i uczyniła mnie pani na zawszeszczęśliwym. Tak, szczęśliwym; kto wie, możepani mnie pogodziła z sobą samym, rozwiałamoje wątpliwości... Może zdarzają mi się takiechwile... No, ale ja pani jutro wszystko opowiem,wszystkiego się pani dowie, wszystkiego...

— Dobrze, zgoda; pan więc zacznie...— Zgoda.— Do widzenia!— Do widzenia!

I rozstaliśmy się. Chodziłem przez całą noc. Niemogłem się zdecydować na powrót do domu...Byłem taki szczęśliwy... do jutra!

Noc druga

— No i doczekaliśmy się — powiedziała ześmiechem, ściskając mi ręce.

— Jestem tu już od dwóch godzin; pani niewie, co się ze mną działo przez cały dzień.

— Wiem, wiem... Ale do rzeczy. Wie pan, poco przyszłam? Nie po to przecież, żeby gadaćgłupstwa jak wczoraj. Ot co: musimy na przy-szłość postępować rozsądniej. Długo myślałamwczoraj o tym wszystkim.

— Ale pod jakim względem mamy postępowaćrozsądniej? Co do mnie, to jestem gotów; ale,doprawdy, nigdy w życiu nie zdarzało mi się nicrozsądniejszego niż teraz.

— Doprawdy? Po pierwsze, proszę, żeby pannie ściskał tak mocno moich rąk; po drugie,oświadczam panu, że długo dziś o nim myśla-łam.

— No i czym się to skończyło?— Czym się skończyło? Skończyło się tym, że

trzeba wszystko zacząć od nowa, bo ostateczniedoszłam dżdsjaj do przekonania, że ja pana wcale

Page 17: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

jeszcze nie znam, że wczoraj postąpiłam jak dzie-cko, jak mała dziewczynka i, naturalnie, wycho-dzi na to, że wszystkiemu winno moje dobre ser-ce. I żeby naprawić błąd, postanowiłam dowie-dzieć się wszystkiego o panu, i to możliwie jaknajdokładniej. Ale ponieważ nie mam kogo za-pytać o pana, więc powinien mi pan sam wszyst-ko o sobie powiedzieć, wszystko bez wyjątku. No,ja'ki pan jest? Prędzej, niech pan zaczyna, niechpan opowiada swoją historię.

— Historię! — zawołałem z przestrachem —historię! Ale któż pani powiedział, że ja mam ja-kąś historię? Nie mam żadnej historii...

— Jakże więc pan żył, jeżeli nie ma historii?— przerwała mi śmiejąc się.

— Zupełnie bez żadnej historii! Żyłem, jak tosię mówi, ot tak, sam, zupełnie sam: wie pani, coto znaczy zupełnie sam?

— Jak to: sam? Czyżby pan nigdy nikogo niewidywał?

— O nie, widywać — widuję, a jednak sam.— Cóż to, czy pan z nikim nie rozmawia?— Dosłownie z nikim.— Kim więc pan jest, niech pan wytłumaczy!

Zaraz, domyślam się: pan pewmie ma babkę, taksamo jak ja. Jest ślepa i przez całe życie nigdziemnie nie puszcza, toteż prawie zapomniałam mó-wić. A kiedy jej napsociłam dwa lata temu, toona, widząc, że mnie nie utrzyma, zawołała mnie

i przypięła agrafką moje ubranie do swojego —i tak od tego czasu siedzimy całymi dniami; onarobi pończochę, chociaż ślepa, a ja muszę siedziećprzy niej, szyć albo książkę czytać na głos — takito dziwny zwyczaj, że oto już dwa lata jestemprzypięta...

— Ach, mój Boże, co za nieszczęście! Ależ niemam, nie mam takiej babki.

— Jeżeli pan nie ma, to jak pan może siedziećw domu?

— Proszę pani, czy pani chce wiedzieć, kimjestem?

— No tak, tak!— Dokładnie?— Jak najdokładniej.— A więc służę pand — jestem typem.— Typem, typem! Co za typem? — zawołała

dziewczyna, śmiejąc się tak, jak gdyby przez całyrok nie miała okazji do śmiechu. — Ależ z panemjest przezabawnie! Widzi pan: tutaj jest ławka,usiądźmy! Tędy nikt nie chodzi, nikt nas nie bę-dzie słyszał i — niechże pan zaczyna swoją histo-rię! Bo przecież nie przekona mnie pan: ipan musimieć swoją historię, tylko pan ją przede mnąukrywa. Po pierwsze, co to takiego typ?

— Typ? Typ? — to oryginał, to taki zabawnyczłowiek! — odpowiedziałem, za jej przykłademroześmiawszy się dziecinnym śmiechem. — To

Page 18: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

taki charakter. Proszą pani, czy pani wie, co toznaczy: marzyciel?

— Marzyciel? Ależ, proszę pana, jak można niewiedzieć? Sama jestem marzycielką. Nieraz, kie-dy siedzę przy babce, tyle mi różnych myśli przy-chodzi do głowy. No i zaczynam maTzyć, a jaksię rozmarzę — to po prostu wychodzę za mążza chińskiego księcia... Bo czasami to przecież do-brze — marzyć! Nie, zresztą Bóg raczy wie-dzieć! Zwłaszcza jeżeli i bez tego jest o czymmyśleć — dodała dziewczyna, tym razem dośćpoważnie.

— Cudownie! Jeżeli pani już raz wychodziłaza mąż za chińskiego bogdychana, to znaczy, żemnie pani całkowicie zrozumie. No, niech panisłucha... Ale przepraszam: przecież ja jeszcze niewiem, jak się pani nazywa.

— Nareszcie! Nareszcie pan sobie przypom-niał!

— Ach, mój Boże! Ależ mi to nawet do głowynie przyszło — i tak mi było dobrze...

— Nazywam się .Nastusia.— Nastusia! A dalej?— Dalej — nic! Czyż to za mało? Ach, jaki

pan nienasycony!— Mało? Dużo, dużo, przeciwnie, bardzo dużo,

panno Nastusiu; poczciwa z pani dziewczyna, sko-ro od razu została pani dla mnie Nastusia!

— Otóż to! No więc!

— Otóż, panno Nastusiu, niech pani posłucha,co za śmieszna historia.

Usiadłem obok niej, przybrałem pedantyczniepoważną postawę i zacząłem jak z książki:

— Istnieją w Petersburgu, jeśli pani o tym niewie, panno Nastusiu, dość dziwne zakątki. Wyda-je się, jakby w te miejsca nie zaglądało słońce,które świeci wszystkim petersburszczanom, leczjakieś inne, nowe, jakby umyślnie zamówione dlatych kątów, i przyświeca wszystkiemu innym,specjalnym światłem. W tych kątach, droga pan-no Nastusiu, żyje się życiem jak gdyby zupełnieinnym, niepodobnym do tego, które wre wkołonas, życiem możliwym w jakimś królestwie zasiódmą górą i za siódmą rzeką, a nie u nas, wtych okropnie poważnych czasach. Otóż takiewłaśnie życie jest mieszaniną czegoś czysto fan-tastycznego, płomiennie idealnego z czymś (nie-stety, panno Nastusiu) szaro prozaicznym i zwy-czajnym, że nie powiem już: nieprawdopodobnienędznym.

— Fe! Ach, mój Boże! Co za wstęp! Czego teżja się dowiem?

— Dowie się pani, panno Nastusiu (zdaje misię, że nigdy nie przestanę nazywać pani Nastu-sia), dowie się pani, że w tych kątach zamiesz-kują dziwaczni ludzie — marzyciele. Marzyciel,jeśli chodzi o ścisłe określenie, nie jest człowie-kiem, lecz jakimś gatunkiem pośrednim. Mieszka

Page 19: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

najczęściej gdzieś w niedostępnym kącie, jak gdy-by się w nim krył nawet przed światłem dzien-nym, i jak się już raz do swojego kąta dostanie,to tak do niego przyrośhie jak ślimak, a przynaj-mniej bardzo jest pod tym względem podobny doowego interesującego stworzenia, które jest rów-nocześnie i zwierzęciem, i domem, a zwie się żół-wiem. Jak pani sądzi, dlaczego on tak lubi swojecztery ściany, koniecznie wymalowane na zielo-no, zakopcone, posępne i okropnie cuchnące tyto-niowym dymem? Dlaczego ten śmieszny jegomość,jeśli go przyjdzie odwiedzić ktoś z jego nielicz-nych znajomych (a zwykle wszyscy znajomi wkońcu go opuszczają), dlaczego ten śmiesznyczłowiek przyjmuje go z takim zakłopotaniem,tak zmieniwszy się na twarzy i tak zmieszany,jakby przed chwilą pośród swoich czterech ścianpopełnił przestępstwo, jakby fabrykował fałszy-we banknoty albo jakieś wierszyki celem prze-słania ich do dziennika wraz z listem anonimo-wym, gdzie się nadmienia, że poeta, który to napi-sał, już umarł i że jego przyjaciel uważa za swójświęty obowiązek opublikowanie jego wierszy?Dlaczego, niech pani powie, panno Nastusiu, taksię im rwie rozmowa? Dlaczego ani śmiech, anijakieś śmielsze słowo nie pada z ust niespodzia-nie nadeszłego i zakłopotanego przyjaciela, któryw innym wypadku bardzo lubi i śmiech, i śmiel-sze słówka, i rozmowy o płci pięknej, i inne we-

sołe tematy? Dlaczego wreszcie ten przyjaciel,znajomy od niedawna i będący z pierwszą wizytą— bo następnej wobec tego nie będzie i przyja-ciel nie przyjdzie po raz drugi — dlaczego tenprzyjaciel również jest zakłopotany i staje się ta-ki małomówny pomimo swego dfcwcipu (jeżeli gotylko posiada), patrząc na wykrzywioną twarzgospodarza, który z kolei zmieszał się już do re-szty i stracił ostatni wątek pomimo tytanicznych,lecz daremnych usiłowań, aby nadać rozmowiepłynność i blask, okazać ze swej strony znajo-mość dobrego tonu, poruszyć temat płci piękneji przypodobać się choćby przez tę pokorę biedne-mu człowiekowi, który źle trafił, przychodząc przezomyłkę go odwiedzić? Dlaczego wreszcie gość na-gle chwyta za kapelusz i spiesznie wychodzi, nie-spodziewanie przypomniawszy sobie bardzo waż-ną sprawę, która nigdy nie istniała, i uwalnia ja-koś swą rękę z gorących uścisków gospodarzastarającego się okazać skruchę i poprawić wraże-nie? Dlaczego ów przyjaciel wyszedłszy za drzwiśmieje się i daje sobie słowo, że nigdy już więcejnie przyjdzie do tego dziwaka, chociaż ten dzi-wak to w gruncie rzeczy dobry chłop, a równo-cześnie ów przyjaciel nie może odmówić swejwyobraźni małej zachcianki: porównania, zresztądość odległego, fizjonomii niedawnego rozmówcypodczas całej wizyty z wyglądem nieszczęsnegokotka, którego dzieci wytarmosiły, nastraszyły i na

Page 20: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

różne sposoby wydręczyły, wziąwszy go zdra-dziecko do niewoli, a który ukrył się w końcuprzed nimi pod krzesło, w ciemny kąt, i tam całągodzinę otrząsa się, prycha i myje swój sponie-wierany pyszczek obiema, łapkami, a później jesz-cze długo nieprayjaźnie spogląda na świat i ży-cie, a nawet na łaskawe datki z pańskiego obia-du, odłożone dla niego przez litościwą klucz-nicę.

— Proszę pana — przerwała Nastusia, słucha-jąca mnie przez cały czas ze zdziwieniem, z otwar-tymi oczami i buzią — proszę pana, nie mam po-jęcia, dlaczego wszystko się tak stało i dlaczegowłaśnie mnie zadaje pan takie śmieszne pytania;ale wiem na pewno, że wszystkie te przygodyzdarzały się panu co do joty.

— Niewątpliwie — odparłem z jak najpoważ-niejszą miną.

— No więc, jeżeli niewątpliwie, to niechpan dalej opowiada — odrzekła Nastusia — bobardzo bym chciała wiedzieć, czym się toskończy.

— Pani by chciała wiedzieć, panno Nastusiu,co robił w swoim kąciku nasz bohater, czyli ja,bo ja jestem bohaterem całego tego opowiadania;ja, w swojej własnej skromnej osobie; pani bychciała wiedzieć, dlaczego się tak spłoszyłem i stra-ciłem głowę na cały dzień z powodu nieoczekiwa-ne1] wizyty przyjaciela? Pani by chciała wiedzieć,

dlaczego się tak nastroszyłem i poczerwieniałem,gdy otworzyły się drzwi do mojego pokoju,dlaczego nie umiałem przyjąć gościa i tak ha-niebnie ugiąłem się pod ciężarem własnej goś-cinności?

— No tak, tak! — odpowiedziała Nastusia —właśnie o to chodzi. Proszę pana, pan ślicznie opo-wiada, ale czy nie można by opowiadać jakoś nietak ślicznie? Bo tak pan mówi, jakby pan z ksią-żki czytał.

— Panno Nastusiu! — odpowiedziałem poważ-nym i surowym tonem, ledwie powstrzymując sięod śmiechu — droga panno Nastusiu, ja wiem,że opowiadam ślicznie, ale niech pani wybaczy,inaczej nie umiem. Teraz, droga panno Nastusiu,teraz jestem podobny do ducha króla Salomona,który przetrwał tysiąc lat w glinianej bańce podsiedmioma pieczęciami, i z którego nareszcie zdję-to te siedem pieczęci. Teraz, droga panno Nastu-siu, kiedyśmy się znów zeszli po tak długiej roz-łące, bo ja już dawno panią znałem, panno Na-stusiu, bo ja już dawno kogoś szukałem, a to zna-czy, że szukałem właśnie pani, i że było nam są-dzone teraz się spotkać, teraz w mojej głowieotwarło się tysiące zapór i muszę rozlać się rzekąsłów, inaczej się uduszę. A więc, proszę mi nieprzerywać, panno Nastusiu, i słuchać z pokorąi posłuszeństwem; inaczej — umilknę.

Page 21: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

— Nie, nie, nie! Pod żadnym pozorem! Niechpan mówi! Teraz już nie powiem ani słowa.

— A więc ciągnę dalej: istnieje, droga mojapanno Nastusiu, w ciągu dnia pewna godzina, któ-rą nadzwyczaj lubię. To ta godzina, o której koń-czą się prawie wszystkie sprawy, zajęcia i obo-wiązki, i wszyscy idą do domu na obiad, żeby siępołożyć i odpocząć, i od razu po drodze wynajdu-ją wesołe pomysły, tyczące się wieczoru, nocyi całego wolnego czasu, który im pozostaje. O tejgodzinie i nasz bohater — niech mi już pani po-zwoli, panno Nastusiu, opowiadać w trzeciej oso-bie, bo w pierwszej strasznie wstyd by mi byłoopowiadać — a więc o tej godzinie i nasz boha-ter, który też nie próżnował, pośpiesza za innymi.Ale dziwne uczucie zadowolenia igra na jego bla-dej, jakby pomiętej twarzy. Nie bez wzruszeniapatrzy na zorzę wieczorną, która powoli gaśniena chłodnym petersburskim niebie. Mówiąc: pa-trzy — kłamię; on nie patrzy, lecz obserwuje ja-koś mimo woli, jak gdyby był zmęczony albo' za-jęty wówczas czymś innym, co bardziej go po-chłania, toteż tylko przelotnie, prawie niechcący,może poświęcić trochę czasu wszystkiemu, co gootacza. Jest zadowolony dlatego, że skończył dojutra z nieprzyjemnymi dla niego s p r a w a m i ,i cieszy się jak sztubak wypuszczony ze szkolnejł&wy na myśl o ulubionych zabawach i figlach.Niech pani mu się przyjrzy z boku, panno Nastu-

siu: zaraz pani zobaczy, że uczucie radości już po-działało szczęśliwie na jego słabe nerwy i choro-bliwie drażliwą fantazję. Oto zamyślił się nadczymś. Sądzi pani, że nad obiadem? Albo nadwczorajszym wieczorem? Na co on tak patrzy?Czy na tego pana o solidnej powierzchowności,który tak malowniczo skłonił się pani przejeżdża-jącej obok niego w błyszczącej karecie, zaprzę-żonej w rącze konie? Nie, panno Nastusiu, cóż goteraz obchodzą wszystkie te drobiazgi! Teraz jestjuż bogaty s w y m w ł a s n y m życiem;-ja-koś nagle zbogacił się, i pożegnalny promień ga-snącego słońca nie na próżno tak wesoło mu błys-nął i wywołał z rozgrzanego serca całe roje wra-żeń. Teraz ledwie dostrzega tę drogę, na którejprzedtem byle drobiazg mógł go zdumieć. Teraz„bogini fantazji" (jeśli pani czytała Żukowskiego*,droga panno Nastusiu) już utkała swawolną rękąswoją złocistą kanwę i snuje przed nim wzoryniezwykłego, cudownego życia — i, kto wie, mo-że z porządnego, granitowego trotuaru, po któ-rym idzie do domu, przeniosła go swawolną rękądo siódmego kryształowego nieba. Proszę terazspróbować go zatrzymać, zapytać go nagle: gdziesię znajduje, jakimi szedł ulicami? — na pewnonic by sobie nie 'przypomniał: ani którędy szedł,

* Wasilij Zukowski (1783—1852) — poeta wczesnoro-mantyczny, autor licznych ballad, m. in. trawestowanychz poezji niemieckiej i angielskiej.

Page 22: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

ani gdzie się znajduje, i czerwieniąc się ze złościna pewno skłamałby coś dla zachowania pozorówprzyzwoitości. Oto dlaczego tak drgnął, omal niekrzyknął i z przestrachem obejrzał się dokoła,gdy pewna czcigodna staruszka grzecznie zatrzy-mała go na środku trotuaru, pytając o drogę.Zachmurzywszy się ze złości idzie dalej, ledwiedostrzegając, że niejeden przechodzień uśmiech-nął się patrząc na niego i odwrócił się za nim,i że jakaś mała dziewczynka^ która lejkliwie ustą-piła mu z drogi, głośno się roześmiała przyjrzaw-szy się wielkimi oczami jego szerokiemu, zamy-ślonemu uśmiechowi i gestom. Ale owa boginifantazji znów porwała swym kapryśnym lotemi staruszkę, i ciekawych przechodniów, i śmie-jącą się dziewczynkę, i chłopów jedzących wie-czerzę na barkach, które zatarasowały Fontankę(przypuśćmy, że wtedy właśnie nasz bohater tam-tędy przechodził), i żartobliwie wetknęła w swąkanwę wszystkich i wszystko, jak muchy w pa-jęczynę, i nasz dziwak, unosząc wszystko to z so-bą, już wrócił do domu, do swej pociesznej nor-ki, już zasiadł do stołu, już dawno zjadł obiadi ocknął się dopiero wtedy, gdy zamyślona i wiecz-nie smutna Matriona, która mu usługuje, wszyst-ko już sprzątnęła ze stołu i podała mu fajkę;ocknął się i ze zdziwieniem przypomniał sobie, żedawno zjadł obiad, zupełnie przeoczywszy, jak tosię stało. W pokoju się ściemniło; w jego duszy

pusto i smutno; całe królestwo marzenia runęłow gruzy wkoło niego, runęło bez śladu, bez trza-sku i hałasu, rozwiało się jak senna mara, i onnawet nie pamięta, o czym marzył. Ale jakieśniejasne wrażenie, skutkiem którego z lekka za-bolała i faluje jego pierś, jakieś nowe pragnieniekusząco łechce i drażni jego fantazję, i niepo-strzeżenie przyzywa całe roje nowych złud.W maleńkim pokoju panuje cisza; samotność i le-nistwo działają na wyobraźnię; wyobraźnia roz-płomienia się z lekka, z lekka zaczyna wrzeć jakwoda w imbryku do kawy starej Matriony, któraniewzruszenie krząta się obok w kuchni, przyrzą-dzając sobie cienką kawę. Oto już zaczynają siępierwsze lekkie wybuchy, oto już 1 książka, wzię-ta bez celu i na chybił trafił, wypada z rąk mo-jego marzyciela, który nie doczytał nawet dotrzeciej stronicy. Jego wyobraźnia znów jest na-strojona, podniecona i nagle znów nowy świat,nowe, czarujące życie zabłysnęło przed nim wswej świetnej perspektywie. Nowy sen — noweszczęście! Nowa dawka subtelnej, rozkosznej tru-cizny! O, cóż go obchodzi nasze rzeczywiste ży-cie! W jego oczarowanych oczach ja i pani, pannoNastusiu, żyjemy tak leniwie, powoli, opieszale;w jego oczach jesteśmy wszyscy tak niezadowo-leni ze swego losu, tak zmęczeni życiem! Zresz-tą, niech pani spojrzy, na pierwszy rzut oka do-prawdy wszystko między nami jest chłodne, po-

Page 23: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

nure i jakby gniewne... „Biedni!" — myśli sobiemój marzyciel. I nic dziwnego, że tak myśli!Niech pani się przyjrzy tym czarodziejskim ma-rom, które tak czarująco, tak kapryśnie, tak bez-brzeżnie i szeroko snują się przed nim w owymczarodziejskim, żywym obrazie, gdzie na pierw-szym planie najważniejszą postacią jest natural-nie nasz marzyciel w swej własnej, cennej oso-bie. Niech pani popatrzy, jakie różnorodne przy-gody, jakie nieskończone roje wspaniałych ma-rzeń. Może pani zapyta, o czym on marzy! Po cóżo to pytać! O wszystkim... o roli poety, najpierwnie uznanego, później wsławionego; o przyjaźniz Hoffmannem*; noc św. Bartłomieja, Diana Ver-non **, bohaterska rola przy zdobyciu Kazaniaprzez Iwana Wasiliewicza ***, Klara Mowbray ****,Effie Deans *****; Sąd prałatów nad Husem, nie-boszczycy zmartwychwstający w Robercie Dia-

* E. T. A. Hoffman (1776—1822) — pisarz niemiec-ki, autor opowieści fantastycznych, m. in. Dziadka doorzechów.

** Diana Vernon — bohaterka powieści WalteraScotta Rob Roy (1818).

*** Kazań został zdobyty przez Iwana IV, syna Wa-silija, w październiku 1552 r.

**** Klara Mowbray — postać w powieści WalteraScotta St. Roman's Well (1824).

***** Effie Deans — bohaterka powieści Waltera ScottaTfie Heart of Midlothian (1818).

ble * (pamięta pani muzykę? Pachnie cmenta-rzem!), Minna i Brenda **, bitwa pod Berezy-ną, czytanie poematu u hrabiny W. D. ***,Danton, Cleopatra e suoi amantl ****, domek wKołomniie *****, własny kącik, a obok drogaistota, która zimowym wieczorem słucha z otwar-tą buzią i oczętami, tak samo jak pani teraz słucha,mój mały aniołku... Nie, panno Nastusiu, co jego,lubieżnego leniucha, obchodzi to życie, któregomy tak pragniemy. On sądzi, że to życie jest mar-ne i godne politowania, nie przeczuwając nawet,że może i dla niego wybije kiedyś smutna godzi-na, w której za jeden dzień tamtego żałosnego ży-cia odda wszystkie swe fantastyczne lata — i od-da je nie za radość, nie za szczęście, i nie będzienawet chciał wybierać w tę godzinę smutku,

* Mowa o scenie w katedrze w Palermo, w operzeMeyerbeera Robert Diabeł (1831). Dostojewski ma tu namyśli słynne „wezwanie" jednej z postaci tej opery, Ber-trama (w akcie V): Nonnes, qui veposez sous cette pierrejroide... (Mniszki, spoczywające pod tym zimnym gła-zem...).

** Nawiązanie do dwóch utworów wczesnoroman-tycznej poezji rosyjskiej; Minna to tytuł wiersza W. Żu-kowskiego, Brenda to tytuł ballady J. Kozłowa (1779—1840).

*** Mowa o hrabinie Aleksandrze Woroncow — Dasz-ków (1818—1856) i jej salonie.

**** Kleopatra i jej kochankowie.***** Aluzja do utworu Puszkina Domik w Kolommc

(1830).

Page 24: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

skruchy i niezmiernego żalu. Lecz na razie jesz-cze nie nadeszły te groźne czasy — niczego niepragnie, dlatego że stoi ponad pragnieniami, dla-tego że ma wszystko, dlatego że jest przesycony,dlatego że sam jest artystą swego życia i stwarzaje sobie co godzina według własnej nowej fanta-zji. I przecież tak łatwo, tak naturalnie stwarzasię ten bajeczny, fantastyczny świat! Jak gdybyrzeczywiście to nie było złudzenie! Doprawdy,czasami chce mi się wierzyć, że całe *•-> życie niejest ani wynikiem rozbudzonego uczucia, ani mi-rażem, ani złudzeniem wyobraźni, lecz że jestprawdziwe, rzeczywiste, że istnieje! Dlaczego,niech mi pani powie, panno Nastusiu, dlaczegow takich, chwilach trudno oddychać? Dlaczegoprzez jakieś czarodziejstwo, z jakiegoś nieznane-go powodu puls bije szybciej, łzy płyną z oczumarzyciela, jego blade, wilgotne policzki płonąrumieńcem, a nieodparta błogość przenika całejego jestestwo? Dlaczego długie bezsenne nocemijają, jak jedna chwila, w nieskończonej rado-ści i szczęściu, a gdy zorza zabłyśnie w oknachi ,owym promieniem i świt rozwidni posępnypokój niepewnym, fantastycznym światłem jaku nas w Petersburgu, nasz marzyciel, wyczerpa-ny, znużony, pada na łóżko i zasypia z na półumarłą z zachwytu, chorobliwie wstrząśniętą du-szą i z tak dręczące słodkim bólem w sercu? Tak,panno Nastusiu, można się omylić i mimo woli

naprawdę uwierzyć, że jest coś żywego, osiągal-nego w jego bezcielesnych marzeniach! Co za złu-da! Oto na przykład miłość zawitała do jego ser-ca z całą swoją niewyczerpaną radością, ze wszy-stkimi swoimi udrękami... Dość na niego spojrzeć,żeby się przekonać. Czy pani uwierzy, patrząc naniego, droga panno Nastusiu, że on naprawdęnigdy nie znał tej, którą tak kochał w swym sza-lonym marzeniu? Czyżby ją widział tylko w złud-nych widziadłach i czy tylko śniła mu się ta na-miętność? Czyżby oni naprawdę nie przeszli rękaw rękę tylu lat swojego życia — sami, we dwoje,wzgardziwszy całym światem i złączywszy każdeswój świat, swoje życie z życiem drugiego? Czyżnie ona o późnej godzinie, gdy nastąpiła rozłąka,upadła płacząc i rozpaczając na jego pierś, niesłysząc burzy szalejącej pod okrutnym niebem,nie słysząc wiatru, który zrywał i unosił łzy z jejczarnych rzęs? Czyżby wszystko to było marze-niem — i ten ogród, ponury, zapuszczony i dziki,z dróżkami porosłymi mchem, opustoszały, posęp-ny, gdzie tak często razem chodzili, rdili o przy-szłości, smucili się, kochali się, kochali się wza-jemnie tak długo, „tak długo i tkliwie"! I tendziwny, pradziadowski dom, w którym ona tyleczasu mieszkała samotnie i smutno ze starym, po-sępnym mężem, wiecznie milczącym i zgorzknia-łym, którego tak się lękali, nieśmiali jak dzieci,smutno i bojaźliwie ukrywający przed sobą wza-

Page 25: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

jemną miłość? Jakże się męczyli, jak się lękali,jak niewinna, czysta była ich miłość i jak (rozu-mie się, panno Nastusiu!) źli byli ludzie! I, mójBoże, czyż to nie ją spotkał później daleko od ru-bieży swojej ojczyzny, pod obcym niebem, połud-niowym, gorącym, w cudownym starożytnymmieście, wśród 'blasków balu, przy dźwiękachmuzyki, w palazzo (koniecznie w palazzo) zato-pionym w morzu świateł, na tym balkonie owitymmirtem i różami, gdzie ona, poznając go, z takimpośpiechem zdjęła maskę i szepnąwszy: „Jestemwolna" — zadrżała .z zachwytu; i przytuliwszysię do siebie, w jednej chwili zapomnieli i o zgry-zocie, i o rozłące, i o wszystkich udrękach, i ostarcu, i o ponurym ogrodzie w dalekiej ojczy-źnie, i o ławce, na której z ostatnim namiętnympocałunkiem ona wyrwała się z jego zastygłychw beznadziejnej męce objęć... O, zgodzi się pani,panno Nastusiu, że można się przestraszyć, zmie-szać i zaczerwienić jak sztubak, .który dopiero cowpakował do kieszeni jabłko skradzione z sąsied-niego ogrodu, gdy jakiś wysoki, zdrowy chłopak,kpiarz i trzpiot, otworzy nagle drzwi i zawołajakby nigdy nic: „A ja, bracie, w tej chwili z Pa-włowska!" Mój Boże! stary hrabia umarł, nastę-puje okres niewypowiedzianego szczęścia — a tuludzie przyjeżdżają z Pawłowska! *

* Pawłowsk, w guberni petersburskiej, należał do ro-dziny cesarskiej; wówczas był poipulamnym letniskiem.

Patetycznie zamilkłem, kończąc moje patetycz-ne wywody. Pamiętam, że miałem wielką ochotęjakoś gwałtem uśmiechnąć się, bo już czułem, żeporuszył się we mnie jakiś złośliwy diablik, żecoś już mnie zaczęło chwytać za gardło, trząśćpodbródek, i że coraz bardziej wilgotniały mioczy... Spodziewałem się, że Nastusia, która mniesłuchała otworzywszy mądre oczęta, roześhiiejesię dziecinnym, niepowstrzymanie wesołym śmie-chem, i żałowałem już, że zaszedłem za daleko,że niepotrzebnie opowiedziałem to, co wezbrałomi w sercu, o czym mogłem mówić jak z książkidlatego, że już dawno wydałem na siebie wyroki teraz nie mogłem się powstrzymać, by go niewypowiedzieć, nie spodziewając się, że zostanęzrozumiany; ale, ku mojemu zdziwieniu, Nastusiamilczała, a po chwili z lekka uścisnęła mi dłońi z jak'imś bojaźliwym współczuciem zapytała:

— Czyżby pan naprawdę przeżył tak całe swo-je życie?

— Całe życie, panno Nastusiu — odpowiedzia-łem — całe życie i, zdaje się, tak już skończę!

— Nie, tak nie można — powiedziała niespo-kojnie — tak nie będzie; tak to może ja przeżyjęcałe swoje życie obok babki. Proszę pana, czypan włie, że to niedobrze tak żyć?

— Wiem, panno Nastusiu, wiem — zawołałem,nie hamując już swych uczuć. — I teraz wiemlepiej niż kiedykolwiek, że zmarnowałem swoje

Page 26: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

najlepsze lata! Teraz wiem o tym i odczuwam totym boleśniej, że sam Pan Bóg zesłał mi panią,mego dobrego anioła, żeby mi to powiedzieći udowodnić. Teraz, kiedy siedzę obok pani i roz-mawiam z nią, aż mi dziwnie na myśl o przy-szłości, dlatego, że w przyszłości — znów samot-ność, znów to przygasłe, niepotrzebne życie; i oczym mam marzyć, kiedy już na jawie, przy pani,byłem tak szczęśliwy! O, niech pani będzie bło-gosławiona, miła panienko, za to, że pani mnienie odepchnęła od samego-początku, za to, że jużmogę powiedzieć, iż przeżyłem choć dwa wieczoryw moim życiu!

— Och, nie, nie! — zawołała Nastusia i łezkizabłysły w jej oczach. — Nie, tak dalej nie bę-dzie; my się tak nie rozstaniemy! Cóż to znaczydwa wieczory!

— Och, panno Nastusiu, panno NaStusiu! Czypani wie, w jak niedługim czasie pogodziła mniepani z samym sobą? Czy pani wie, że już niebędę myślał o sobie tak źle, jak niekiedy myśla-łem? Czy pani wie, że może już nie będę sięmartwił, że popełniłem w życiu przestępstwoi grzech, bo takie życie jest przestępstwem i grze-chem? I niech pani nie sądzi, że przesadzam, naBoga, niech pani tak nie_ myśli, panno Nastusiu,bo na mnie czasem przychodzą chwile takiego przy-gnębienia, takiego przygnębienia... Bo w takichchwilach zaczyna mi się już zdawać, że nigdy nie

będę zdolny zacząć żyć zwyczajnym życiem, bomi się już zdawało, że straciłem wszelki związekz rzeczywistością; bo przeklinałem sam siebie; bopo moich fantastycznych nocach przychodzą namnie chwile otrzeźwienia, które są straszne! Rów-nocześnie słychać, jak wokoło w życiowym wi-chrze huczy i wiruje ludzkie mrowie, słychać,widać, jak żyją ludzie, żyją na jawie, widać, żeżycie nie jest im zakazane, że ich życie wieczniesię odradza, jest wiecznie młode i ani jedna jegogodzina nie jest podobna do innej, gdy tymcza-sem jakże jest posępna, aż do obrzydzenia jed-nostajna, bojaźliwa ta fantazja, niewolnica cienia,nastroju, niewolnica pierwszego obłoku, któryniespodzianie zasłoni słońce i śćiśnie bólem zwy-czajne, petersburskie serca, co tak bardzo sobieceni to słońce — a w bólu cóż może być za fan-tazja! Człowiek czuje, że ta n i e w y c z e r p a n afantazja w końcu ulega zmęczeniu, wyczerpujesię dlatego, że się przecież dojrzewa; wyrasta się zeswych dawnych ideałów, które rozsypują się wproch, w gruzy; a jeżeli nie ma innego życia, totrzeba je budować właśnie z tych gruzów. A tym-czasem dusza prosi o coś innego, czego innegopragnie! I nadaremnie marzyciel grzebie jak wpopiele w swych dawnych marzeniach, szukającchoćby najmniejszej iskierki, żeby ją rozdmuchać,żeby rozpalonym na nowo ogniem ogrzać oziębłeserce, wskrzesić w nim znów to wszystko, co było

Page 27: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

dawniej takie miłe, co wzruszało duszę, co rozgrze-wało krew, co wyciskało łzy z oczu i tak rozkosz-nie oszukiwało! Czy pani wie, panno Nastusiu,do czego doszedłem? Czy pani wie, że już muszęobchodzić rocznice swych rojeń, rocznice tego, cobyło kiedyś takie miłe, a czego w rzeczywistościnigdy nie było — bo to rocznice tylko tych głu-pich, bezcielesnych marzeń — i muszę to robićdlatego, że brak mi nawet tych głupich marzeń,bo nie mam ich czym zastąpić: przecież i marze-nia się kończą! Wie pani, że lubię teraz przypo-minać sobie i odwiedzać w określonym czasie temiejsca, gdzie byłem kiedyś po swojemu szczęśli-wy, lubię budować swą rzeczywistość na wzór te-go, co bezpowrotnie minęło — i często włóczę sięjak cień bez potrzeby i bez celu, ponuro i smu-tno po petersburskich zaułkach i ulicach. I cóż toza wspomnienia! Przypomina mi się na przykład,że w tym właśnie miejscu akurat rok temu, aku-rat o tej samej porze, o tej samej godzinie włó-czyłem się, tak samo samotny, tak samo posępnyjak teraz! I przypominam sobie, że i wtenczasmarzenia były smutne, a choć i dawniej nie byłolżej, zdaje mi się, że jednak jakoś lżej i łatwiejbyło żyć, że nie było tych czarnych myśli, któresię teraz do mnie przyczepiły, że nie było tychwyrzutów sumienia, wyrzutów mrocznych, ponu-rych, które ani w dzień, ani w nocy nie dają miteraz spokoju. I pytam sam siebie: „Gdzież twoje

marzenia?" I kręcę głową, mówiąc: „Jak szybkoupływają lata!" I znów pytam sam siebie: „Cóżeśzrobił ze swymi latami? Żyłeś, czy nie? Spójrz— mówię do siebie — spójrz, jak na świecie za-czyna być chłodno. Napłyną jeszcze lata, a ponich nadejdzie ponura samotność, nadejdzie z ko-sturem ponura starość, a z nimi — smutek i tro-ska. Zblaknie twój fantastyczny świat, zamrą,uwiędną twoje marzenia i osypią si§ jak żółteliście z drzew..." O panno Nastusiu! Przecieżsmutno będzie pozostać samemu, zupełnie same-mu, i nawet nie mieć czego żałować — niczego,zupełnie niczego... bo wszystiko, co straciłem, byłoniczym, głupim, okrągłym zerem, było tylko ma-rzeniem!

— No, niech pan mnie już nie zasmuca! — rze-kła Nastusia, ocierając łezkę, która jej spłynęłaz oczu. — Teraz to skończone! Teraz będziemyrazem; teraz, cokolwiek by się ze mną zdarzyło,już się nie rozstaniemy. Proszę pana, jestem pro-sta dziewczyna, mało się uczyłam, chociaż babkanawet zgodziła do mnie nauczyciela; ale dopra-wdy, rozumiem pana, bo wszystko, co mi pan te-raz powiedział, sama już przeżyłam, kiedy babkaprzyczepiła mnie agrafką do sukni. Naturalnie,nie opowiedziałabym tego tak ładnie jak pan, niejestem uczona — dodała lękliwie, bo wciąż jesz-cze czuła jakiś szacunek dla mego patetycznegoprzemówienia i górnego stylu — ale bardzo się

Page 28: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

cieszę, że pan mi wszystko tak szczerze o sobiepowiedział. Teraz znam pana doskonale, nawskroś. I wie pan co? Chcę panu opowiedziećswoją własną historię, całą, bez ukrywania cze-gokolwiek, a pan mi za to później poradzi, jakmam postąpić. Pan jest bardzo mądry; pan miobiecuje, że mi pan późriiej poradzi?

— Ach, panno Nastusiu — odpowiedziałem —chociaż nigdy nie byłem niczyim doradcą, a tymbardziej mądrym doradcą, ale teraz widzę, żejeżeli zawsze będziemy tak postępować, to będziebardzo mądre i damy sobie wzajemnie mnóstwodobrych rad! Śliczna moja panno Nastusiu, jakążmam pani dać radę? Niech pani mówi otwar-cie; teraz jestem taki wesoły, szczęśliwy, śmiałyi rozumny, że słów nie będę długo szukać.

— Nie, nie! — przerwała Nastusia, śmiejąc się— potrzebna mi nie tylko rada mądra, potrzebnami rada serdeczna, braterska, tak jakby pan przezcałe życie mnie kochał!

— Dobrze, panno Nastusiu, dobrze! — zawoła-łem w zachwycie — i nawet gdybym kochał pa-nią już od dwudziestu lat, riie kochałbym mocniejniż teraz!

— Proszę mi podać rękę! — powiedziała Na-stusia. •

— Oto ręka! — odpowiedziałem podając jejdłoń.

— A więc przystąpimy do mojej historii.

Historia Nastusi

— Połowę mojej historii już pan zna, to zna-czy wie pan, że mam starą babcię.

— Jeżeli druga połowa jest tak samo krótkajak ta... — przerwałem jej śmiejąc się.

— Proszę być cicho i słuchać. Przede wszyst-kim umowa: niech mi pan nie przerywa, bo jesz-czem się gotowa pomylić. No, niech pan słuchaspokojnie. Mam starą babcię. Dostałam się doniej jeszcze jako mała dziewczynka, bo rodzicemnie odumarli. Babka chyba dawniej była bogat-sza, bo i teraz wspomina lepsze czasy. Nauczyłamnie francuskiego, a potem zgodziła do mnie nau-czyciela. Kiedy miałam piętnaście lat (a terazmam siedemnaście), przestałam się uczyć. Otóżwtedy coś spsociłam, ale co, tego panu nie po-wiem; dość, że moja wina nie była zbyt wielka.Tylko babka zawołała mnie do siebie pewnegoporanka i powiedziała, że ponieważ jest ślepa,więc nie będzie mogła mnie upilnować, wzięłaagrafkę i przyczepiła moją sukienkę do swojej,mówiąc, że tak będziemy razem siedziały przezcałe życie, jeżeli się nie poprawię. Słowem, z po-czątku w żaden sposób nie mogłam odejść i mu-siałam pracować, czytać, uczyć się — wciążprzy babce. Spróbowałam raz użyć podstępui umówiłam się z Teklą, żeby siadła na moimmiejscu. Tekla to nasza służąca, całkiem głucha.

Page 29: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

Tekla usiadła zamiast mnie; babka wtedy zasnęław fotelu, a ja poszłam niedaleko do przyjaciółki.No i źle to się skończyło. Babka obudziła się,kiedy mnie nie było, i o coś zapytała, myśląc,że wciąż jeszcze siedzę grzecznie na miejscu. Te-kla widzi, że babka o coś pyta, ale nie słyszyo co, myślała, myślała i nie wiedząc co robić, od-pięła agrafkę i uciekła...

Tu Nastusia przerwała i zaczęła się śmiać. Ro-ześmiałem się i ja. Natychmiast umilkła.

— Proszę pana, niech pan się nie wyśmiewaz babki. Ja się śmieję, bo to zabawne... Cóż ro-bić, kiedy babka, doprawdy, jest już taka, a tylkoja jedna ją trochę kocham. No, wtenczas mi siędostało: posadziła mnie znowu obok sieibie i jużani, ani — ruszyć się nie mogłam. Ale zapomnia-łam panu powiedzieć, że mamy, a właściwie bab-ka ma własny dom, maleńki, trzyokienny zale-dwie domek, cały drewniany i taki stary jak bab-ka: a na górze jest facjatka. Otóż wprowadził siędo nas na facjatkę nowy lokator...

— A więc był i stary lokator — zauważyłemmimochodem.

— Naturalnie, że był — odpowiedziała Nastu-sia — i to taki, który umiał lepiej od pana mil-czeć. Co prawda ledwie już poruszał językiem.To był staruszek, chudy, niemy, ślepy, kulawy,tak że w końcu nie mógł już żyć na tym świecie,no i umarł; a potem potrzebowałyśmy nowego lo-

katora, bo bez lokatora nie dałybyśmy sobie ra-dy: to wraz z pensją babki prawie cały nasz do-chód. Nowy lokator, jakby naumyślnie, był toczłowiek młody, nietutejszy, przyjezdny. Ponie-waż się nie targował, więc babka oddała mu po-kój, a później pyta: „A co, Nastusiu, nasz lokatormłody czy nie?" Nie chciałam kłamać. „Tak, pro-szę babci — mówię — niezupełnie młody, alei nie stary". „No, a miłej powierzchowności?" —pyta babka. Znowu nie chcę kłamać. „Tak —mówię — miłej powierzchowności, babciu!"A babka powiada: „Ach! Nieszczęście, nieszczę-ście! Ja ci to, wnuczko, po to mówię, żebyś musię zanadto nie przyglądała. Ach, co za czasy!Widzisz, taki dobry lokator, i to miłej powierz-chowności: to nie to, co dawniej!"

Babka wszystko by chciała jak dawniej!I młodsza była dawniej, i słońce dawniej lepiejgrzało, i śmietana dawniej nie tak prędko kwaś-niała — wszystko dawniej! Otóż siedzę i myślę,a myślę sobie: czemuż to babka sama mi takiemyśli podsuwa, pyta, czy lokator ładny, czy mło-dy? Tak sobie to tylko pomyślałam i zaraz znówzaczęłam rachować oczka, robić pończochy, a póź-niej całkiem o tym zapomniałam.

Otóż pewnego razu z rana przychodzi do naslokator zapytać, kiedy mu wedle obietnicy wy-tapetują pokój. Słowo po słowie, a babka jest ga-datliwa, i mówi: „Idź, Nastusiu, do mnie do sy-

Page 30: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

pialni i przynieś liczydła". Zaraz się zerwałam,nie wiem dlaczego, zaczerwieniłam się i zapom-niałam, że jestem przyczepiona; zamiast ukrad-kiem odczepić tak, żeby lokator nie widział —porwałam się gwałtownie, aż fotel babki pojechał.Kiedy zobaczyłam, że lokator wszystkiego terazo mnie się dowiedział, zaczerwieniłam się, stanę-łam jak wryta i nagle rozpłakałam się — tak misię zrobiło gorzko i wstyd w owej chwili, żeświata nie chciałam oglądać! Babka woła: „CzemuStoisz?" A ja jeszcze bardziej... Lokator, gdy zo-baczył, że się go wstydzę, ukłonił się i zaraz wy-szedł!

Od tego czasu, niech tylko usłyszę hałas w sie-ni, jestem jak nieżywa. Oto, myślę sobie, idzielokator — i ukradkiem, na wszelki wypadek, od-pinam agrafkę. Ale to wciąż był nie on, nie przy-chodził. Minęły dwa tygodnie; lokator zawiada-mia przez Teklę, że ma u siebie dużo francuskichksiążek i że wszystko to dobre książki, które mo-żna czytać, więc czy babka nie zechciałaby, że-bym jej poczytała, żeby się nie nudziło? Babkazgodziła się z wdzięcznością, tylko wciąż pytała,czy to aby moralne książki. „Bo jeżeli ksiąjżiki sąniemoralne, to ty, Nastusiu — powiada — niemożesz ich czytać: złego byś się nauczyła".

— Czego takiego bym się nauczyła, babciu?Co tam napisane?

— A — powiada — jest w nich opisane, jak

młodzi ludzie gorszą porządne panny, jak podpozorem, że chcą się z nimi ożenić, uwożą jez rodzicielskiego domu, jak później zostawiają tenieszczęsne dziewice na pastwę losu — i oneginą w opłakany sposób. Ja — powiada babka —dużo takich książek czytałam i wszystko w nich— powiada — wszystko jest tak ślicznie opisane,że całą noc można nad nimi przesiedzieć. A więc,Nastusiu — powiada — pamiętaj, żebyś ich nieczytała. Jakie to — powiada — książki przy-słał?

— Same romanse Waltera Scotta, babciu.— Romanse Waltera Scotfcta! O, czy aby nie ma

w tym jakiego podstępu? Popatrz no, czy niewłożył do nich jakiej kartki z oświadczynami?

— Nie, babciu — powiadam — nie ma żadnejkartki. *

— Popatrz no pod okładkę; oni czasem podokładkę wpychają, łotry!

— Nie, babciu, i pod okładką nic nie ma.— No, no, doprawdy!No i zaczęłyśmy czytać Waltera Scotta i w cią-

gu niespełna miesiąca przeczytałyśmy prawie po-łowę. Później jeszcze nam kilka razy przysyłałksiążki, przysłał Puszkina, aż w końcu nie mo-głam już żyć bez książek i przestałam myśleć,jak by wyjść za chińskiego księcia.

Taki był stan rzeczy, gdy pewnego razu zda-rzyło mi się spotkać naszego lokatora na scho-

Page 31: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

dach. Babcia mnie po coś posłała. On się zatrzy-mał. Zaczerwieniłam się i on się zaczerwienił; aleroześmiał się, przywitał, zapytał o zdrowie babcii powiada: „Cóż, przeczytała pani książki?" Jaodpowiadam: „Przeczytałam". „I cóż — powiada— najbardziej się pani podobało?" A ja mówię:„Najbardziej mi się podobali: Iwanhoe i Puszkin".Tym razem na tym się skończyło.

Po upływie tygodnia znowu mnie spotkał naschodach. Tym razem babcia mnie nie posyłała,tylko sama po coś poszłam. Była trzecia, a loka-tor o tej porze wracał do domu. „Dzień dobry!"— powiada. I ja do niego: „Dzień dobry!"

— I cóż — powiada — nie nudzi się pani całydzień siedzieć razem z babcią?

Kiedy mnie o to zapytał, nie wiem dlaczegozaczerwieniłam się, zawstydziłam się i znowu zro-biło mi się przykro, widocznie dlatego, że jużolbcy zaczęli o te sprawy rozpytywać. Chciałamjuż nie odpowiedzieć i odejść, ale sił mi brakło.

— Proszę pani — powiada — pani jest dobradziewczyna! Niech mi pani wybaczy, że tak mó-wię, ale zapewniam, że lepiej pani życzę niż bab-ka. Czy pani nie ma żadnych przyjaciółek, doktórych by mogła pójść w odwiedziny?

Ja mu mówię, że nie mam żadnych, że byłajedna, Maszeńka, ale i ta wyjechała do Pskowa.

— Proszę pani — powiada — czy chce panipójść ze mną do teatru?

— Do teatru! A cóż babcia na to powie?— To niech pani — powiada — pójdzie po

kryjomu przed babcią.— Nie — powiadam — nie chcę babci oszuki-

wać. Do widzenia!— No, do widzenia! — powiada, i nic już nie

dodał.Dopiero po obiedzie przyszedł do nas: usiadł,

długo rozmawiał z babcią, rozpytywał, czy gdziewyjeżdża, czy ma jakich znajomych, i nagle po-wiada:

— Wziąłem dzisiaj lożę do opery; dają Cyru-lika sewilskiego. Znajomi chcieli pójść, ale póź-niej wymówili się i bilet mi pozostał.

— Cyrulika sewilskiego — zawołała babcia.— Czy to ten sam Cyrulik, którego dawniejdawali?

— Tak — powiada — ten sam. — I spojrzałna mnie. Wszystko już zrozumiałam, zaczerwie-niłam się i serce zaczęło mi mocno bić z oczeki-wania!

— No jakże — mówi babcia — jakżebym nieznała! Sama dawniej w teatrze amatorskim gra-łam Rozynę!

— Więc czy nie chciałaby pani pójść dzisiaj?— powiedział lokator. — Bo inaczej bilet mi sięzmarnuje.

— Ano, może i pójdziemy — powiada babcia

Page 32: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

— dlaczego nie? O, moja Nastusia nigdy jeszczenie była w teatrze.

Mój Boże, co za radość! Natychmiast zebrałyś-my się, oporządziły i pojechaliśmy. Babcia, cho-ciaż ślepa, miała jednak ochotę posłuchać muzy-ki, poza tym to dobra staruszka: najbardziej mniechciała sprawić przyjemność, same nigdy byśmysię nie wybrały. Jakie wrażenie na mnie sprawiłCyrulik sewilski — nie mogę panu powiedzieć;ale nasz lokator przez cały ten wieczór patrzyłna mnie tak dobrze, tak mile mówił, że zarazzmiarkowałam, że z rana chciał mnie tylko wy-badać, proponując, żebym sama z nim pojechała.Ach, co za radość! Położyłam się spać taka dumna,taka wesoła, serce mi tak biło, aż dostałam go-rączki i przez całą noc bredziłam o Cyruliku se-wilskim.

Myślałam, że potem będzie nas coraz częściejodwiedzać — ale było inaczej. Prawie zupełnieprzestał przychodzić. Przyjdzie mniej więcej razna miesiąc, i to tylko po to, żeby zaprosić doteatru. Później dwa razy jeszcze byliśmy. Tylkoże z tego to już wcale nie byłam zadowolona.Zauważyłam, że mu po prostu było mnie żal, żejestem w takiej niewoli u babki, i nic więcej.I tak dalej, i tak dalej, aż coś mnie napadło: aninie mogę usiedzieć, ani czytać, ani nic robić, cza-sem się roześmieję i babci coś robię na złość,to znów płaczę. Wreszcie zmizerniałam i omal się

nie rozchorowałam. Sezon operowy się skończyłi lokator zupełnie przestał do nas przychodzić;a kiedyśmy się spotykali — naturalnie, zawsze natych samych schodach — to tylko się w milczeniuukłoni tak poważnie, jakby nawet mówić niechciał, wejdzie już na piętro, a ja wciąż jeszczestoję w połowie schodów, czerwona jak wiśnia,bo krew zaczynała mi się rzucać do głowy, gdygo spotykałam.

Teraz niedługo koniec. Akurat rok temu, w ma-ju, przychodzi do nas lokator i mówi babci, żezałatwił tu już zupełnie swoje sprawy i że musiznowu jechać na rok do Moskwy. Kiedym to usły-szała, pobladłam i upadłam na krzesło jak nieży-wa. Babcia nic nie zauważyła, a on, oświadczyw-szy, że wyjeżdża,, ukłonił się i wyszedł.

Cóż miałam robić? Myślałam i myślałam, mar-twiłam się i martwiłam, no i wreszcie zdecydo-wałam się. Następnego dnia miał wyjechać, a japostanoWiłam, że wszystko skończę wieczorem,kiedy babcia pójdzie spać. Tak też się stało. Zwią-załam w węzełek wszystkie ubrania, jakie mia-łam, tyle bielizny, ile było potrzeba, i z węzeł-kiem w ręku, na pół żywa, poszłam na facjatkędo naszego lokatora. Myślę, że szłam po schodachchyba całą godzinę. A kiedy otworzyłam drzwi,on aż krzyknął, patrząc na mnie. Myślał, że tojakieś widmo, i podbiegł podać mi wody, bo led-wie się trzymałam na nogach. Serce mi tak biło,

Page 33: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

że aż głowa bolała i zmysły mi się mąciły. A kie-dy się ocuciłam, zaczęłam po prostu od tego, żepołożyłam węzełek na jego łóżku, usiadłam oibokniego, ukryłam twarz w dłoniach i rozpłakałamsię rzęsistymi łzami. Zdaje się, że on od razuwszystko zrozumiał, stał przede mną bladyi tak smutno patrzył na mnie, że serce mi siękrajało.

— Proszę pani — powiada — panno Nastusiu,ja nic nie mogę zrobić; jestem biedny; nie mamna razie nic, nawet porządnej posady; jakże bę-dziemy żyć, jeżeli się nawet ożenię z panią?

Długośmy rozmawiali, lecz ja w końcu straci-łam panowanie na'd sobą, powiedziałam, że niemogę żyć u babci że ucieknę od niej, że nie chcę,żeby mnie przyczepiano agrafką, i że jeśli zechce,pojadę z nim do Moskwy, bo bez niego żyć niemogę. I wstyd, i miłość, i duma, wszystko razemmówiło przeze mnie i omal nie w konwulsjachupadłam na łóżko. Tak się bałam odmowy!

Kilka minut siedział w milczeniu, potem wstał,podszedł do mnie i wziął mnie za rękę.

— Niech pani posłucha, moja dobra, moja dro-ga panno Nastusiu! — powiedział również przezłzy — niech pani posłucha. Przysięgam pani, żejeżeli kiedykolwiek będę mógł się ożenić, to tyl-ko z panią: zapewniam panią, że teraz tylko panijedna może mi stworzyć szczęście. Proszę pani:jadę do Moskwy i będę tam akurat rok. Spodzie-

wam się, że zdołam pomyślnie ułożyć moje inte-resy. Gdy wrócę, i jeżeli pani nie przestanie mniekochać, przysięgam pani, że będziemy szczęśliwi.A teraz to niemożliwe, nie mogę, nie mam prawaczegokolwiek obiecywać. Ale powtarzam: jeżelinie za rok, to przecież kiedyś to nastąpi; natural-nie tylko wtedy, jeżeli pani nie wybierze innego,bo wiązać pani jakimkolwiek słowem nie mogęi nie śmiem.

Oto co mi powiedział i nazajutrz wyjechał.Postanowiliśmy nie mówić o tym babce ani sło-wa. On tak chciał. No więc teraz prawie skoń-czona moja historia. Minął akurat rok. On przy-jechał, jest tu już całe trzy dni i... i...

— I cóż? — zawołałem, nie mogąc się doczekaćkońca.

— I dotychczas się nie zjawił! — odpowiedziałaNastusia jak gdyby z wysiłkiem — ani widu, anisłyehu...

Tu zatrzymała się, pomilczała chwilę, opuściłagłowę i nagle, zasłoniwszy twarz rękami, zapła-kała tak, aż mi się serce ścisnęło od tego płaczu.

Bynajmniej nie oczekiwałem takiego zakończe-nia.

—• Panno Nastusiu — zacząłem bojaźliwym i ła-godnym tonem. — Panno Nastusiu! Na Boga,niech pani nie płacze! Skąd pani wie? A może gojeszcze nie ma...

— Jest, jest! — podchwyciła Nastusia. — On

Page 34: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

jest tutaj, wiem o tym. Umówiliśmy się wtedyjeszcze, tego wieczoru, w przeddzień jego wyja-zdu. Kiedy już powiedzieliśmy sobie wszystko, copanu opowiedziałam, i umówiliśmy się, wyszliś-my tu przejść się, właśnie na to wybrzeże. Byładziesiąta: siedzieliśmy na tej ławce; nie płakałamjuż, było mi tak słodko słuchać tego, co on mówił...Powiedział, że natychmiast po przyjeździe przyj-dzie do nas i jeżeli nadal będę go chciała, po-wiemy o wszystkim balbci. Teraz przyjechał,wiem o tym, i nie ma go, nie ma!

I znów zalała się łzami.— Mój Boże! Czyż nie można w jakiś sposób

pani dopomóc — zawołałem zrywając się z ławki,zrozpaczony. — Panno Nastusiu, czy nie mógł-bym pójść do niego?

— Czy to możliwe? — spytała podnosząc nagległowę.

— Nie, naturalnie, że nie! — odpowiedziałem,spostrzegłszy się. — Ale ot co: niech pani napiszelist.

— Nie, to niemożliwe, to niemożliwe! — od-powiedziała stanowczo, ale już z opuszczoną gło-wą, nie patrząc na mnie.

— Jak to niemożliwe? Dlaczego niemożliwe?— ciągnąłem uchwyciwszy się tej myśli. — Wiepani, panno Nastusiu, jaki list! List, a list to róż-nica i... tak, panno Nastusiu, niech mi pani zaufa,niech mi pani zaufa! Nie dam pani złej rady.

Wszystko to można ułożyć! Pani zrobiła pierw-szy krok, dlaczegóż więc teraz...

— Nie, nie! Wyglądałoby na to, że mu się na-rzucam...

— Ach, dobra moja panno Nastusiu! — przer-wałem, jej, nie ukrywając uśmiechu — ależ nie,przecież ma pani w końcu prawo, bo on paniobiecał. A i ze wszystkiego widzę, że to człowiekdelikatny, że postąpił właściwie — ciągnąłem, co-raz bardziej zachwycając się logiką własnej argu-mentacji — jakże on postąpił? Związał się obiet-nicą. Powiedział, że z nikim się nie ożeni opróczpani, jeżeli w ogóle się ożeni; pani zaś pozosta-wił zupełną swobodę wycofania się choćby zaraz...W takim razie pani może zrdbić pierwszy krok,pani ma prawo, pani ma nad nim przewagę, cho-ciażby na przykład, gdyby pani zechciała zwol-nić go z danego słowa...

— Proszę pana, a jak by pan napisał?— Co?— Ten list.— Ja bym tak napisał: „Szanowny Panie..."— Czy to tak koniecznie trzeba: „Szanowny

Panie"?— Koniecznie! Zresztą, dlaczegóż by nie? My-

ślę, że...— No, no! Cóż dalej?— „Szanowny Panie! Przepraszam, że..." Zresz-

tą nie, nie trzeba żadnych przeprosin! Tu sam

Page 35: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

fakt wszystko tłumaczy; niech pani pisze po pro-stu: „Piszę do pana. Niech mi pan nie ma za złetej niecierpliwości, ale przez cały rok byłamszczęśliwa nadzieją; czyż jestem winna, że niemogę teraz znieść ani jednego dnia wątpliwości?Teraz, kiedy pan już przyjechał, może zmieniłpan swoje zamiary. W takim razie ten list panupowie, że ja nie narzekam i nie potępiam pana.Nie potępiam pana za to, że nie mam mocy nadsercem pana; taki już mój los. Jest pan człowie-kiem szlachetnym. Pan się nie wyśmieje i niebędzie się gniewał za te niecierpliwe słowa. Niechpan pamięta, że pisze je biedna dziewczyna, żejest sama, że nie ma kto jej nauczyć, ani jej po-radzić i że ona nigdy nie umiała władać swymsercem. Ale niech mi pan nie bierze za złe, żedo mojego serca choć na chwilę zakradła się wąt-pliwość, nie jest pan zdolny nawet w my-śli skrzywdzić tej' która tak pana kochała i ko-cha".

— Tak, tak! To właśnie tak, jak myślałam! —zawołała Nastusia i radość zabłysła w jej oczach.— O! pan rozstrzygnął moje wątpliwości, samBóg mi pana zesłał! Dziękuję, dziękulję panu!

— Za co? Za to, że mnie Bóg zesłał? — odpo-wiedziałem, patrząc z zachwytem na jej rozrado-waną twarzyczkę.

— A choćby i za to.— Ach, panno Nastusru! Przecież niektórym lu-

dziom dziękujemy choćby i za to, że żyją razemz nami. Ja dziękuję pani za to, że panią spotka-łem, za to, że przez całe moje życie będę paniąpamiętał!

— No, dosyć, dosyć! A teraz ot co, niech panposłucha: wówczas stanęła umowa, że gdy tylkoon przyjedzie, natychmiast da o sobie znać, zo-stawiając dla mnie list w pewnym miejscu,u pewnych moich znajomych, ludzi dobrych i pro-stych, kltórzy nic o tym nie wiedzą; albo jeżelinie będzie można napisać listu, bo w liście niewszysltko można napisać, to tego samego dnia,kiedy przyjedzie, będzie tuitaj punktualnie o dzie-siątej. O jego przyjeździe już wiem; ale oto już.trzeci dzień nie ma ani lisitu, ani jego. Odejść odbabci z rana w żaden sposób nie mogę. Niech pansam odda jutro mój list tym dobrym ludziom,o których panu mówiłam; a jeżeli będzie odpo-wiedź, to sam mi pan ją przyniesie wieczoremo dziesiątej.

— Ale list, IM! Przecież najpierw trzeba listnapisać! W takim razie dopiero pojutrze wszystkoto załatwimy.

— List... — odpowiedziała Nastusia, trochęzmieszana — list... ale...

Ale riie dokończyła. Najpierw odwróciła odemnie twarzyczkę, zaczerwieniła się jak róża, i na-gle poczułem w ręku list, widocznie już dawnonapisany, zupełnie gotowy i zapieczętowany. Ja-

Page 36: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

kies znajome, mile, pełne wdzięku wspomnienieprzemknęło mi przez głowę!

— R,o: Ro-s, i si-n,a: na...* — zacząłem.— R o s i n a ! — zaśpiewaliśmy oboje, ja omal

nie uściskawszy jej z zachwytu, ona zaczerwie-niwszy się, jak tylko można, i śmiejąc się przezłzy, które jak perełki drżały na jej czarnych rzę-sach.

— No, dosyć, dosyć! Teraz do widzenia! — po-wiedziała pośpiesznie. — Oto list, oto adres, podktóry trzeba go zanieść. Żegnam pana! Do wi-dzenia! Do jutra!

Mocno ścisnęła mi rękę, skinęła głową i pom-knęła w stronę swego zaułka. Długo stałem bezruchu, odprowadzając ją wzrokiem.

— Do jutra! Do jutra!... — powiedziałem dosiebie, gdy już znikła mi z oczu.

Noc trzecia

Dzisiaj był smutny dzień, deszczowy, ciemny,jak moja przyszła starość. Gnębią • mnie takiedziwne myśli, takie niewyraźne wrażenia, takieniejasne jeszcze dla mnie sprawy. Kłębdą mi się

* Rosina, Rozyna — bohaterka opery Rossiniego Cy-rulik seioilski.

w głowie — ale jakoś nie mam ani sił, ani chęciich rozstrzygać. Nie ja to wszystko rozstrzygnę!

Dzisiaj nie zobaczymy się. Wczoraj, kiedyśmysię żegnali, chmury zasnuwać zaczęły niebo i pod-niosła się mgła. Powiedziałem, że nazajutrz bę-dzie brzydki dzień; nie odpowiedziała, nie chciałamówić wbrew sobie; dla niej ten dzień jest i ja-sny, i promienny, i ani jedna chmurka nie zaćmijej szczęścia.

— Jeżeli będzie deszcz, nie zobaczymy się —powiedziała — nie przyjdę.

Sądziłem, że nawet nie zauważyła dzisiejszegodeszczu, a tymczasem nie przyszła.

WczoTaj mieliśmy trzecie spotkanie, naszą trze-cią białą noc...

Jak jednak radość i szczęście czynią człowiekapięknym! Jak serce płonie miłością! Pragnęlibyś-my jakby całe nasze serce oddać drugiej istocie,chcielibyśmy, żeby wszystko było wesołe, żebywszystko się śmiało. A jaka zaraźliwa jest ta ra-dość! Wczoraj w jej słowach było tyle tkliwości,tyle dobroci... Jak się o mnie troszczyła, jak sięprzymilała, jak dodawała otuchy i łagodziła mójżal! O, ile kokieterii ze szczęścia! A ja... Ja przyj-mowałem wszystko za dobrą monetę, myślałem,że ona...

Ale, mój Boże, jakże mogłem tak myśleć? Jak-że mogłem być tak ślepym, gdy wszystko już za-brał ktoś inny, gdy wszystko było nie moje; gdy

Page 37: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

wreszcie nawet ta jej czułość, troskliwość, mi-łość... tak, miłość do mnie — była niczym innym,jak radością z powodu rychłego zobaczenia sięz innym, pragnieniem, by i mnie się coś dostałoz jej szczęścia?... Gdy nie przyszedł, gdyśmy cze-kali na próżno, zasępiła się, onieśmieliła i zatrwo-żyła. Jej ruchy, jej słowa nie były już tak lekkie,rozbawione i wesołe. I dziwna rzecz — podwoiłazainteresowanie mną, jak gdyby instynktowniepragnąc przelać na mnie to, czego sama pragnęładla siebie, o co się sama obawiała, że się nie sta-nie. Moja Nastusia tak się onieśmieliła, tak na-sltraszyła, że zrozumiała chyba wreszcie, iż ją ko-cham, i zlitowała się nad moją biedną miłością.Tak, kiedy jesteśmy nieszczęśliwi, silniej odczuwa-my nieszczęście innych; uczucie nie rozprasza się,lecz skupia...

Przyszedłem do niej z wezbranym sercem i le-dwie się doczekałem spotkania. Nie przeczuwa-łem, czego będę teraz doznawał, nie przeczuwa-łem, że wszystko to tak się skończy. Ona jaśniałaradością, oczekiwała odpowiedzi. Odpowiedzią byłon sam. Powinien był przyjść, przybiec na jejwezwanie. Przyszła o całą gddzinę wcześniej odemnie. Z początku wciąż chichotała, śmiała sięprzy każdym moim sławie. Zacząłem mówići umilkłem.

— Wie pan, z czego się tak cieszę? — powie-działa. — Cieszę się z tego, że patrzę na pana.

Tak pana dzisiaj lubię.— Doprawdy? — zapytałem i serce mi za-

drżało.— Dlatego pana lubię, że pan się we mnie nie

zakochał. Przecież każdy inny na pana miejscuzacząłby mnie prześladować, przyczepiać się, roz-jęczałfby się, rozchorował, a pan taki miły!

Tu tak mocno ścisnęła mi rękę, że omal niekrzyknąłem. Roześmiała się.

— Boże! Prawdziwy z pana przyjaciel! — za-częła po chwili bardzo poważnie. — Przecież toBóg mi pana zesłał! No, co by się ze mną stało,gdyby pana teraz nie było przy mnie? Jaki panbezinteresowny! Jak pan mnie szczerze lubi! Kie-dy wyjdę za mąż, będziemy się bardzo przyjaź-nić, bardziej niż bracia. Będę pana kochać prawietak jak jego...

Zrobiło mi się jakoś strasznie smutno w tejchwili; ale coś podobnego do śmiechu drgnęło miw duszy.

— Pani źle myśli — powiedziałem — panitchórzy: pani myśli, że on nie przyjdzie.

— Proszę pana — odpowiedziała — gdybymbyła mniej szczęśliwa, pewno bym się rozpłakałaprzez to pańskie niedowiarstwo i te wymówki.Zresztą to, co pan mówi, nasunęło mi pewne my-śli; ale później pomyślę, a teraz przyznam, żema pan słuszność. Tak! Jestem jakaś nieswoja;

Page 38: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

jestem całkowicie zajęta oczekiwaniem i jakośzbyt lekko wszystko trakltuję. Ale Idoiść tego, niemówmy już o uczuciach!...

W tej chwili rozległy się kroki i w ciemnościukazał się przechodzień idący naprzeciw nas.Oboje drgnęliśmy; ona omal nie krzyknęła. Puś-ciłem jej rękę i zrobiłem gest, jak gdybym chciałodejść. Ale omyliliśmy się: to nie był on.

— Czego się pan boi? Dlaczego pan puścił mojąrękę? — zapytała, podając md dłoń. — No cóż?Przywitamy go razem. Ohcę, żeby wiedział, jakmy się wzajemnie lubimy.

— Jak my się wzajemnie luibimy! — zawoła-łem.

„O Nasfcusiu, Nastusiu! — pomyślałem sobie —jak wiele przez to powiedziałaś. Pod wpływemtakiej wzajemności czasami oziębia się ser-ce i robi się ciężko na duszy. Twoja ręka jestzimna, a moja gorąca jak ogień. Jaka jesteś za-ślepiona, Nastusiu!... O, jak nieznośny bywa cza-sami człowiek szczęśliwy! Ale n)ie mogłem się naciebie gniewać!"

Wreszcie nie mogłem już dłużej milczeć.— Panno Nastusiu! — zawołałem — czy pani

wie, co się ze mną działo przez cały dzień?— No cóż takiego? Niechże pan czym prędzej

opowiada! Dlaczego pan dotychczas nic n'ie mówi!— Kiedy spełniłem wszystkie pand polecenia,

oddałem list, byłem u tych dobrych ludzi, póź-

niej... później poszedłem do domu i położyłemsię spać.

— Tylko tyle? — przerwała mi, śmiejąc się.— Tak, prawie tylko tyle — odpowiedziałem,

opanowując się, bo już w oczach zbierały mi sięgłupie łzy. — Obudziłem się na godzinę przednaszym spotkaniem, ale jak gdybym wcale niespał. Nie wiem, co mi się sitało. Szedłem, iżeby towszy&tko pani opowiedzieć, jak gdyby się dlamnie czas zatrzymał, jak gdyby pewne wrażenie,pewne uczucie miało pozostać we mnie od tejchwili na zawsze... jak gdyby jedna chwila miałasdę ciągnąć całą wieczność i jak gdyby całe życiesię dla mnie zatrzymało... Kiedy się obudziłem,wydało mi się, że przypomniałem sobie teraz ja-kiś mdtyw muzyczny, znany od dawna, słyszanygdzieś dawno, zapomniany i słodki. Wydało misię, że ten motyw przez całe życie wyrywał misię z duszy d dopiero teraiz...

— Ach, mój Boże, mój Boże! — przerwała Na-stusia. — Cóż to wszystko znaczy? Nie rozumiemani słowa.

— Ach, panno Nastusiu! Chciałem w jakiś spo-sób odtworzyć pani to dziwne wrażenie... — za-cząłem żałosnym głosem, w którym była jeszczeukryfta nadzieja, chociaż bardzo daleka.

— Dosyć, dosyć, niech pan przestanie! — po-wiedziała i w jednej chwili domyśliła się wszyst-kiego, filutka!

Page 39: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

Stała się nagle jakoś niezwykle rozmowna, we-soła, żartobliwa. Wzięła rnrtie pod rękę, śmiałasię, chciała, żebym i ja się śmiał, i na każde mojewzruszone słowo odpowiadała ftafoim dźwięcznym,takim długim śmiechem. Byłem już zły, a onanagle zaczęła mnie kokietować.

— Proszę pana — zaczęła — jednak mi trochęprzykro, że pan się we mnie n'ie zakochał. Mimowszystko, mój panie nieugięty, nie może pan niepochwalić mnie za to, że jestem taka szczera.Mówię panu wszystko, wszystko bez względu nato, jakie głupstwo przyjdzie mi 'do głowy.

— Wie pani! Zdaje się, że już jedenasta — po-wiedziałem, gdy miarowy dżWięk dzwonu za-brzmiał z dalekiej wieży. Nagle zamilkła, prze-stała się śmiać i zaczęła rachować.

— Tak, jedenasta — powiedziała wreszcie lęk-liwym, niepewnym tonem.

Natychmiast żal mi się zrobiło, że ją przestra-szyłem, zmusiłem do liczenia uderzeń zegara i samprzeklinałem siebie za napad złości. Ogarnął mniesmutek z jej powodu i nie wiedziałem, jak zma-zać swą winę. Zacząłem ją pocieszać, doszukiwaćsię przyczyn jesgo nieobecności, przytaczać różnedowody, argumenty. Nikogo nie m'ożna było łat-wiej oszukać niż ją w tej chw>ili, a zresztą każdyw takiej chwili z przyjemnością słucha jakiejkol-wiek pociechy i jetert szczęśliwy, jeżeli znajdziesię chociaż cień usprawiedliwienia.

— Przecież to po prostu śmieszne — zacząłem,coraz bardziej się gorączkując i ciesząc się z nie-zwykłej jasności moich poglądów — przecież onnawet nie mógł przyjść! Pani i mnie w błądwprowadziła, panno Nastusiu, 'tak że straciłemmiarę czasu... Niech pani tylko pomyśli: przecieżzaledwie mógł otrzymać list; przypuśćmy, że niemógł przyjść, przypuśćmy, że napisze odpowiedź,a w takim razie list nadejdzie nie wcześniej niżjutro. Pójdę po list jutro skoro świt i natychmiastdam pani znać. Niech pani weźmie pod uwagęwreszcie tysiące możliwości: że go nie było wdomu, kiedy nadszedł list, i może dotychczas jesz-cze go nie czytał! Przecież wszystko może sięzdarzyć.

— Tak, tak! — odpowiedziała Nastusia — na-wet nie pomyślałam o tym; naturalnie, że wszyst-ko może się zdarzyć — ciągnęła jak najbardziejzgodnym tonem, w którym jak przykry dysonanssłychać było jakąś inną, daleką myśl. — Wie panco — ciągnęła dalej — niech pan idzie jutro mo-żliwie najwcześniej i jeżeli pan cokolwiek otrzy-ma, proszę mi natychmiast dać znać. Przecież panwie, gdzie mieszkam. — I przypomniała mi swójadres.

Później stała się nagle taka tkliwa, taka nie-śmiała wobec mnie... tNa pozór słuchała uważnie,co jej mówiłem, ale kiedy zwróciłem się do niejz jakimś pytaniem, nic nie odpowiedziała, zmie-

Page 40: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

szała się i odwróciła główkę. Zajrzałem jej w oczy— tak jest: płakała.

— No, czy tak można, czy tak można? Ach,jaki z pani dzieciak! Co za dzieciństwo!... Proszęprzestać!

Spróbowała się uśmiechnąć, uspokoić się, alepodbródek jej się trząsł i pierś wciąż falowała.

— Myślę o panu — powiedziała mi po chwilimilczenia — pan taki dobry, że byłabym z kamie-nia, gdybym tego nie czuła. Wie pan, co mi przy-szło teraz do głowy? Porównywałam was obu.Dlaczego on nie jest panem? Dlaczego on nie jesttaki jak pan? On jest gorszy od pana, chociaż ko-cham go bardziej niż pana.

Nic nie odpowiedziałem. Czekała, zdaje się, że-bym coś powiedział.

— Naturalnie, że pewno niezupełnie go jeszczezrozumiałam, niedostatecznie go jeszcze znam.Wie pan, zawsze jakbym się go bała: zawsze byłtaki poważny, nawet jakby dumny. Naturalnie,wiem, że to tylko z pozoru, że w jego sercu jestwięcej tkliwości niż w moim... Przypominam so-bie, jak spojrzał na mnie wówczas, gdy — pamię-ta pan? — przyszłam do niego z zawiniątkiem;ale jakoś go za bardzo szanuję, a przecież to byznaczyło, że nie jesteśmy sobie równi?

— Nie, panno Nastusiu, nie — odpowiedziałem— to znaczy, że pani go kocha bardziej niż wszyst-ko na świecie i o wdele bardziej niż siebie.

— Tak, chyba to tak — odpowiedziała naiwnaNastusia — ale wie pan, co mi przyszło do gło-wy? Tylko że teraz nie będę o nim mówić, aletak w ogóle: wszystko to już dawno przychodziłomi na myśl. Proszę pana, dlaczego my wszyscynie jesteśmy ze solbą jak bracia? Dlaczego nawetnajlepszy człowiek zawsze jakby coś kryje przedinnym i milczy w jego obecności? Dlaczego niepowiedzieć po prostu natychmiast tego, co się mana sercu, jeżeli się wie, że to słowa nie na wiatr.Bo każdy tak wygląda, jałtfby był surowszy, niżjest w rzeczywistości, i wszyscy jakby się baliurazić swoje uczucia, skoro je od razu wypo-wiedzą...

— Ach, panno Nastusiu! Ma pani słuszność; aleprzecież na ito składa się wiele powodów —przer-wałem, sam bardziej niż kiedykolwiek hamującw owej chwili swoje uczucia.

— Nie, nie! — odpowiedziała z głębokim prze-jęciem. — O, pan, na przykład, nie jest taki- jakinni. Doprawdy nie wiem, jak toy to panu powie-dzieć, co czuję: ale zdaje mi się, że pan... na przy-kład... choćby teraz... zdaje mi się, że pan coś dlamnie poświęca — dodała nieśmiało, spojrzawszyna mnie ukradkiem. — .Niech mi pan wybaczy,że Itak mówię: przecież ja jestem prosta dziew-czyna, mało jeszcze świata widziałam i doprawdyczasami nie umiem mówić — dodała drżącymgłosem pod wpływem jakiegoś skrytego uczucia.

Page 41: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

równocześnie starając się uśmiechnąć — ale chcia-łam tylko powiedzieć panu, że jestem wdzięczna,że ja również wszystko to czuję... O, niech panuBóg da za to szczęście. To, co mi pan naopowiadałwtedy o pańskim marzycielu, to zupełna niepra-wda, a raczej, chciałam powiedzieć, to się zupeł-nie pana nie tyczy. Pan wraca do zdrowia, pandoprawdy jest zupełnie innym człowiekiem niżten, którego pan opisywał. Jeżeli pan kiedy po-kocha, niech panu Bóg da z nią szczęście! A jejnic nie życzę, bo ona będzie z panem szczęśliwa.Wiem to, sama jestem kobietą, i ipowdnien mi panwierzyć, skoro tak mówię.

Umilkła i mocno uścisnęła mi dłoń. Ja równieżnie mogłem mówić ze wzruszenia. Minęło kilkachwil.

— Tak, widocznie dzisiaj nie przyjdzie! — po-wiedziała w końcu, podnosząc głowę. — Za pó-źno!...

— Przyjdzie jutro — powiedziałem jak naj-bardziej przekonującym i stanowczym tonem.

— Tak — dodała poweselawszy — sama terazwidzę, że przyjdzie dopiero 'jutro. No więc dowidzenia! Do jutra! Jeżeli będzie deszcz, to możenie przyjdę. Ale pojutrze przyjdę na pewno, co-kolwiek by się ze mną zdarzyło; niech pan tubędzie koniecznie: chcę pana zobaczyć, wszystkopanu opowiem.

A później, kiedyśmy się żegnali, podała mi rękęi powiedziała, jasno spojrzawszy na mnie:

— Przecież my odtąd zawsze będziemy razem,prawda?

O Nastuisiu, Nastusiu! gdybyś ty wiedziała, jakbardzo jestem teraz samotny!

Gdy wybiła dziewiąta, nie mogłem usiedzieć wdomu, ubrałem się i wyszedłem, nie zważając naniepogodę. Byłem tam, siedziałem na naszej ław-ce. Poszedłem nawet w stronę ich zaułka, alewstyd mi się zrobiło i wróciłem, nie spojrzawszyw ich okna, nie doszedłszy dwóch kroków do ichdomu. Wróciłem do siebie tak przygnębiony, jaknigdy dotąd. Jaki deszczowy, przykry czas. Gdy-by była ładna pogoda, przespacerowałbym całąnoc...

Ale do jutra, do jutra! Jutro ona mi wszystkoopowie. A jednak listu dziś nie było. Zresztą, takbyć powinno. Oni 'są juiż razem.

Noc czwarta

Boże, jak się to wszystko skończyło! Czym sięto wszystko skończyło!

Przyszedłem o dziewiątej. Ona już była. Idąc,z daleka ją zauważyłem; stała, jak wtedy, zapierwszym razem, oparta łokciami o balustradębulwaru i nie słyszała, jak do niej podszedłem.

Page 42: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

— Panno Nastusiu! — zawołałem, tłumiąc prze-mocą wzruszenie.

Szybko odwróciła się do mnie.— No i co — powiedziała — no i co! Prędzej!Patrzyłem na nią ze zdumieniem.— No, gdzie list? Przyniósł pan list? — powtó-

rzyła chwytając się balustrady.— Nie, nie mam listu — powiedziałem wresz-

cie — czyżby go dotąd nie 'było?Okropnie pobladła i długo patrzyła na mnie

nieruchomo. Odebrałem jej ostatnią nadzieję.— Ha, Bóg z nim! — rzekła wreszcie urywa-

nym głosem. — Bóg z nim, jeśli w taki sposóbmnie porzuca.

Spuściła oczy, później chciała spojrzeć na mnie,lecz nie mogła. Jeszcze kilka chwil opanowywaławzruszenie, lecz nagle odwróciła się, oparła sięłokciami o balustradę bulwaru i zalała się łzami.

— Nie trzeba, nie trzeba! — zacząłem, lecz za-brakło mi sił ciągnąć dalej, gdym patrzył na nią.Zresztą, co bym jej powiedział?

— Niech pan mnie nie pociesza — mówiła pła-cząc — niech pan o nim nie mówi, niech pan niemówi, że on przyjdzie, że mnie nie porzucił takokrutnie, tak nieludzko, jak to zrobił. Za co, zaco? Czyżby coś było w moim liście, w Itym nie-szczęsnym liście?

Tu łkania odebrały jej głos; serce mi się rwało,gdym na nią patrzył.

— O, jakie to nieludzko okrutne! — zaczęłaznowu. — Żeby chociaż odpowiedział, że mnienie potrzebuje, że mnie odpycha; ale ani słowaprzez całe trzy dni! Jak łatwo mu skrzywdzić,urazić biedną, bezbronną dziewczynę, która tymtylko zawiniła, że go kocha! O, iłem ja wycier-piała przez te trzy dni. Mój Boże! Mój Boże!Kiedy sobie przypomnę, sże po raz pierwszy samado niego przyszłam, że się poniżyłam przed nim,płakałam, że błagałam go chociaż o odrobinę mi-łości... I po tym wszystkim!... Proszę pana — za-częła zwracając się do mnie i czarne jej oczy za-błysły — to nie tak! To tak być nie może; tonienaturalne! Albo pan, albo ja jestem w błędzie:on może nawet nie odebrał listu? Jakże można,niech pan sam osądzi, niech pan mi powie, naBoga, niech pan mi wyjaśni, nie mogę tego zro-zumieć, jak możina tak po barbarzyńsku, ordynar-nie postąpić, jak on postąpił ze mną! Ani słowa!Przecież dla ostatniego człowieka na świecie masię więcej współczucia. A może on coś słyszał,może mu ktoś coś o mnie nagadał? — zawołałazwracając się do mnie. — Jak pan sądzi?

— Panno Nastusiu, pójdę jutro do niego w paniimieniu.

— No i co?— O wszystko go zapytam, o wszystkim mu

opowiem.— No i co, no i co?

Page 43: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

— Pani napisze list. Niech pani nie mówi: nie,panno Nastusiu, niech pani nie mówi: nie! Zmuszęgo do uszanowania pani postępku, on się o wszyst-kim dowie — i jeżeli...

— Nie, mój przyjacielu, nie — przerwała mi.— Dość tego! Ani słowa więcej, ani jednego sło-wa ode mnie — dosyć! Ja go nie znam, ja go jużnie kocham, ja o nim za...po...mnę...

Nie dokończyła.— Niech się pani uspokoi, niech się pani uspo-

koi! Niech pani tutaj usiądzie, panno Nastusiu —powiedziałem, sadzając ją na ławce.

— Ależ jestem spokojna. To tylko tak! To łzy,to obeschnie! Czy pan myśli, że się zabiję, że sięutopię?

Serce mi wezbrało bólem; chciałem mówić,lecz nie mogłem.

— Proszę pana — ciągnęła dalej, wziąwszymnie za rękę — niech pan powie: czy pan iby takpostąpił? Pan by nie porzucił tej, która by samado pana przyszła, pan by nie zaśmiał się jej woczy z jej słabego, głupiego serca! Pan by ją osz-czędził! Pan by pomyślał, że. ona ibyła sama, żenie umiała się ustrzec od miłości do pana, że niejest winna, że nie jest winna... że nic nie zrobi-ła... O mój Boże, mój Boże...

— Panno Nastusiu! — zawołałem wreszcie, niemogąc opanować wzruszenia. — Panno Nastusiu!Pani mnie zadręcza! Pani zatruwa mi serce, pani

mnie zabija, panno Nastusiu! Nie mogę milczeć!Powinienem w końcu mówić, wypowiedzieć to,co mi w sercu wezbrało.

Mówiąc to, wstałem z ławki. Nastusia wzięłamnie za rękę i spoglądała ze zdziwieniem.

— Co panu jest? — rzekła wreszcie.— Niech pani posłucha! — powiedziałem sta-

nowczo. — Niech pani mnie posłucha, panno Na-situsiu! To, co będę teraz mówił, to wszystko głup-stwa, bzdury! Wiem, że tego nigdy być nie może,aile nie mogę przecież milczeć. W imię tego, copanią teraz boli, zawczasu błagam, niech mi paniprzebaczy!

— Ale cóż takiego? — powiedziała, przestającpłakać i uważnie patrząc na mnie, podczas gdyniezwykłe zaciekawienie błyszczało w jej zdzi-wionych oczętach. — Co się panu stało?

— To niedorzeczne, ale ja panią kocham, pan-no Nasitusiu! Ot co! No teraz już wszystko po-wiedziane! — rzekłem, machnąwszy ręką. — Te-raz się pani przekona, czy może pani mówić zemną tak jak przed chwilą, czy wreszcie może panisłuchać tego, co będę mówił...

— iNo cóż, no cóż z tego? — przerwała Nastu-sia — cóż z tego? Ja to od dawna wiedziałam,że pan mnie kocha, tylko że wciąż mi się zdawa-ło, że pan mnie kocha jakoś tak, po prostu... Ach,mój Boże, mój Boże!

— Z początku było po prostu, panno Nastusiu,

Page 44: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

a teraz, a teraz!... Jestem teraz w takim samympołożeniu jak pani, kiedy przyszła pani do niegoz węzełkiem. W gorszym niż pani położeniu, pan-no Nastusiu, bo on wtedy nikogo nie kochał,a pani kocha.

— Co też pan mi opowiada! Zupełnie pana nierozumiem w końcu. Ale proszę pana, po co to tak,to znaczy, nie po co, tylko dlaczego pan tak —i to tak nagle... Boże! Głupstwa gadam! Ale pan...

I Nastusia całkiem się zmieszała. Policzki jej• zarumieniły się; spuściła oczy.

— Cóż robić, panno Nastusiu, cóż mam robić?Jestem winien, że... Ale nie, nie, nie jestem wi-nien, panno Nastusiu; czuję to, bo serce mi mówi,że mam słuszność, bo nie mogę pani niczym ura-zić, niczym dotknąć! Byłem pani przyjacielem; nowięc i teraz jestem przyjacielem: w niczyim paninie zawiodłem. Teraz łzy mi płyną, panno Nastu-siu! Niech sobie płyną, niech sobie płyną — ni-komu nie szkodzą. One wyschną, panno Nastusiu.

— Ale niechże -pan siada, niechże pan siada —powiedziała sadzając mnie na ławce. — Och, mójBoże!

— Nie, panno Nastusiu, ja nie usiądę; nie mogęzostać tu dłużej, pani już więcej nie może mniewidzieć; powiem wszystko i odejdę. Chcę tylkopowiedzieć, że nigdy by się pani nie dowiedziała,że panią kocham. Nie zadręczałbym pani w takiejchwili swym egoizmem. Nie! Ale ja teraz nie

mogę wytrzymać; pani sama zaczęła o tym mówić,pani jest winna, pani jest wszystkiemu winna,a ja nie jestem winien. Pani nie może odpędzićmnie od siebie...

— Ależ nie, ależ nie, nie odpędzę pana, nie! —mówiła Nastusia, ukrywając ze wszystkich siłswe zmieszanie, bledziutka...

— Pani mnie nie odpędza? A ja już sam chcia-łem od pani uciekać. I ja odejdę, tylko wszystkoopowiem od początku, bo kiedy pani mówiła, tonie mogłem usiedzieć, kiedy pani płakała, kiedypani desperowała dlatego, no dlatego (nazwę tojuż po imieniu, panno Nastusiu), dlatego że paniąodepchnięto, dlatego że podeptano pani miłość,poczułem, że w moim sercu jest tyle miłości dopani, panno Nastusiu, tyle miłości!... I zrobiło misię tak gorzko, że nie mogę pani pomóc tą mi-łością... że serce mi wezbrało tym uczuciem, i ja,ja nie mogłem milczeć, musiałem mówić, pannoNastusiu, musiałem mówić.

— Tak, tak! Niech pan mówi, niech pan takze mną mówi! — powiedziała Nastusia z nieokre-ślonym ruchem. — Pana to może dziwi/ że jatak z panem mówię, ale... niech pan mówi! Póź-niej panu powiem! Opowiem panu wszystko!

— Pani mnie żałuje, panno Nastusiu; pani poprostu mnie żałuje, moja przyjaciółko! Co prze-padło, to przepadło! Co raz powiedziane, nie dasię cofnąć! Czyż nie tak? No więc teraz wie pani

Page 45: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

wszystko. No więc tu jest punkt wyjścia. No do-brze.1 Teraz wszystko jest ślicznie; niech więcpani posłucha. Kiedy pani siedziała płacząc, my-ślałem sobie (ach, niech mi pani da powiedzieć,co myślałem!), myślałem, że (naturalnie, że toniemożliwe, panno Nasłtusiu), myślałem, że pani...myślałem, że pani jakoś tam... no, w jakiś zupeł-nie inny sposób już go nie kocha. Myślałem taki wczoraj, i onegdaij, panno Nastusiu, wtedy hymtak postąpił, na pewno bym postąpił tak, że paniby mnie pokochała: przecież pani sama mówiła,przecież pani sama powiedziała, panno Nastusiu,że pani mnie już prawie kocha. No i cóż dalej?To prawie wszystko, co chciałem powiedzieć; po-zostaje tylko powiedzieć, co by było wttedy, gdy-by pani mnie pokochała, tylko to, nic więcej!Niech pani mnie posłucha, droga przyjaciółko —jestem naturalnie człowiekiem prostym, biednym,nic nie znaczącym, ale nie o to chodzi (ciągle mó-wię o czym innym ze wzruszenia, panno Nastu-siu), tylko ja bym panią tak kochał, tak kochał,że gdyby pani nawet jeszcze kochała i nie prze-stała kochać tego, którego nie znam, zauważyłabypani jednak, że moja miłość jakoś pani ciąży.Pani by tylko słyszała, pani by tylko czuła wkażdej chwili, że obok niej bije wdzięczne seTce,wdzięczne serce, gorące serce, które dla pani...Och, panno Nastusiu! Co pani ze mną zrobiła!

— Niech pan nie płacze, nie chcę, żeby pan

płakał — powiedziała Nastusia, szybko wstającz ławki. — Chodźmy, niech pan wstanie, niechpan idzie ze mną, niech pan nie płacze, niech pannie płacze — mówiła, ocierając mi łzy chustecz-ką — no chodźmy teraz: może coś panu powiem...Tak, skoro on już mnie porzucił, skoro o mniezapomniał, chociaż go jeszcze kocham (nie chcępana oszukiwać)... ale, proszę, niech mi pan od-powie. Gdybym na przykład pokochała pana, toznaczy, gdybym tylko... Och, mój przyjacielu, mójprzyjacielu! Kiedy pomyślę, kiedy sobie pomyślę,że pana wtedy krzywdziłam, chwaląc za to, żepan się nie zakochał!... O Boże! Jakże ja tego nieprzewidziałam, jakże mogłam nie przewidzieć,jakże mogłam być taka głupia, ale... ,No, zdecy-dowałam się, wszystko powiem...

— Panno Nastusiu, wie pani co? Odejdę odpani! Przecież ja panią tylko dręczę. Ot, teraz mapani wyrzuty sumienia o to, że pani się wyśmie-wała, -a ja nie chcę, tak, nie chcę, żeby pani opróczwłasnego zmartwienia... Naturalnie, że ja jestemwinien, panno Nadtusiu, lecz żegnam!

— Niech pan nie odchodzi, niech pan mnie wy-słucha: czy pan może czekać?

— Na co czekać, jak?— Kocham go, ale to minie, to powinno minąć,

to nie może nie minąć; to już mija, czuję to...Kto wie, może już dzisiaj się to skończy, dlategoże go nienawidzę, dlatego że on zadrwił ze mnie,

Page 46: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

podczas gdy pan płakał tu razem ze mną, dlate-,go że pan nie porzuciłby mnie tak jak on, dlate-go, że pan kocha, a on mnie nie kochał, dlategoże wreszcie sama kocham... Tak, kocham! Ko-cham, jak i pan mnie kocha; przecież sama to jużpanu dawniej powiedziałam, pan sam słyszał: ko-cham dlatego, że pan jest lepszy od niego, że panjest szlachetniejszy od niego, dlatego, dlatego żeon...

Wzruszenie biedaczki było tak silne, że nie do-kończyła, położyła mi główkę na ramieniu, późniejna piersi i gorzko się rozpłakała. Pocieszałem ją,zagadywałem, ale nie przestawała płakać; wciążściskała moją rękę i mówiła wśród łkań:

— Niech pan zaczeka, niech pan zaczeka; zarazprzestanę! Chcę panu powiedzieć... żeby pan niemyślał, że te łzy... to tak przez słabość, niech panzaczeka, to przejdzie... — W końcu uspokoiła się,otarła łzy i poszliśmy dalej. Chciałem już zacząćmówić, ale wciąż mnie prosiła, żelbym jeszcze za-czekał. Zamilkliśmy... W końcu skupiła się w so-bie i zaczęła mówić.

— Ot co — zaczęła słałbym i drżącym głosem,w którym nagle zadźwięczało coś, co wpiło mi sięw serce i słodko zabolało — niech pan nie myśli,że mogę tak prędko zapomnieć i zdradzić... Całyrok go kochałam i przysięgam na Boga, że nigdy,nigdy nawet w myśli go nie zdradziłam. Wzgar-dził tym; zadrwił sobie ze mnie — Bóg z nim!

Ale on mnie rozgoryczył i skrzywdził moje ser-ce. Nie kocham go, dlatego że mogę kochać tylkoto, co jest wielkoduszne, co mnie rozumie, co jestszlachetne; dlatego że sama jestem taka, a on mnieniewart — ale Bóg z nim! Nawet lepiej, że takzrobił, niż gdybym się później zawiodła w swych

* oczekiwaniach i poznała jego wartość... No, skoń-czone! Ale kto wie, mój dobry przyjacielu — cią-gnęła dalej, ściskaijąc moją rękę — kto wie, możecała moja miłość była złudą uczuć, wyobraźni,może zaczęła się od figlów i głupstw, dlatego żebyłam pod nadzorem babci. Może powinnam ko-chać innego, który "by mi współczuł i... i... aledajmy temu spokój, dajmy spokój — przerwałaNastusia, zadyszawszy się ze wzruszenia —chcia-łam tylko panu powiedzieć... chciałam panu po-wiedzieć, że jeżeli mimo to, że kocham (nie: ko-chałam go), jeżeli mimo to pan jeszcze powie...Jeżeli pan czuje, że miłość pana jest tak wielka,że może usunąć z mego serca dawną... Jeśli panzechce ulitować się nade mną, jeśli pan nie zech-ce pozostawić mnie samej losowi, bez pociechy,bez nadziei, jeśli pan zechce kochać mnie zawszetak, jak teraz mnie pan kocha, to przysięgam, żewdzięczność... że miłość moja będzie w końcugodna pańskiej miłości... Czy weźmie pan terazmoją rękę?

— Panno Nastusiu! — zawołałem, krztusząc sięod łkań — panno Nastusiu!... panno Nastusiu!

Page 47: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

— No dosyć! — rzekła, z trudnością się opano-wując — no teraz już wszystko powiediziane, pra-wda? Tak? No i pan jestt szczęśliwy, i ja szczęśli-wa: ale ani słowa o tym więcej; niech pan zacze-ka, niech pan mnie oszczędzi... Na Boga, niechpan mówi o czym innym!-

— Tak, panno Nastusiu, tak! Dosyć ó" tym, te-raz jestem szczęśliwy... No, panno Nasftusiu, no,mówmy o czym innym, czym prędzej, czym prę-dzej mówmy; tak! Jestem gotów.

I nie wiedzieliśmy, co mówić, śmieliśmy się,płakali; mówiliśmy tysiące słów bez związku i bezsensu; to chodziliśmy po trotuairze, to nagle wra-caliśmy i przechodziliśmy przez ulicę; później za-trzymywaliśmy się i znów wracaliśmy na bulwar— zachowywaliśmy się jak dzieci.

— Mieszkam teraz sam, panno Nastusiu — za-cząłem — a jutro... No, naturalnie, jestem bied-ny, panno Nastusiu, wszystkiego mam tysiącdwieście, ale to nic...

— Naturalnie, że nic, a babcia ma pensję, więcona nas nie będzie krępować. Trzeba zabraćbabcię.

— Naturalnie, że trzeba zabrać babcię... Tylkota Matriona...

— Ach, tak, i u mnie też Fiokła!...— Matriona jeslt poczciwa, tylko ma jedną wa-

dę: zupełny brak wyobraźni. Ale to nic!

— Wszystko jedno, mogą być razem; tylko niechpan od jutra się do nas przeniesie.

— Jak to? do pani? Dobrze, jestem gotów...— Tak, pan u nas zamieszka. Mamy tam na

górze facjatkę; teraz jest pusta; była lokatorka,staruszka szlachcianka, teraz wyjechała i wiem,że babcia chce wynająć młodemu człowiekowi;ja mówię: „Po co młody człowiek?" — a ona po-wiada: „A tak, jestem już stara, tylko ty niemyśl, Nastusiu, że chcę ciebie za niego wydać".Zaraz się domyśliłam, że to właśnie po to.

— Ach, panno Nastusiu!... — I oboje roze-śmialiśmy się.

— No, dosyć, dosyć. A gdzie pan mieszka, bozapomniałam.

— Tam, w domu Barannikowa.— To taki duży dom?— Tak, taki duży dom.— Ach, wiem, ładny dom; tylko wie pan co,

niech pan czym prędzej się wyprowadzi i prze-niesie się do nas.

— Zaraz od jutra, panno Nastusiu; jestem tamtrochę winien za mieszkanie, ale to nic... Niedłu-go dostanę pensję.

— A wie pan co, może ja będę dawać lekcje?Sama się nauczę i będę dawać...

— Doskonale... A ja niedługo dostanę nagrodę...— A więc od jutra będzie pan moim lokato-

rem...

Page 48: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

— Tak, i pójdziemy na Cyrulika sewilskiego,bo teraz niedługo znowu go wystawią.

— Tak, pójdziemy — powiedziała Nastusia,śmiejąc się — tylko wie pan co, może lepiej niena Cyrulika, ale na coś innego...

— No dobrze, na coś innego; naturalnie, że takbędzie lepiej, nawet mi to nie przyszło na myśl...

Mówiąc tak, chodziliśmy oboje jaikfoy- odurzeni,jak we mgle, jakbyśmy nie wiedzieli, co się z na-mi dzieje. To zatrzymaliśmy się i długo rozma-wiali na jednym miejscu, to znowu zaczynaliśmychodzić i chodziliśmy Bóg wie gdzie — i znowuśmiech, i znowu łzy... To Nastusia nagle chce iśćdo domu, a ja nie śmiem jej zatrzymywać i chcęją do samego domu odprowadzić; ruszamy w dro-gę i nagle po kwadransie znajdujemy się na na-szej ławce nad kanałem. To ona westchnie i zno-wu łezki napłyną jej do oczu; ja onieśmielamsię, chłodnę... Ale ona zaraz ściska mą rękę i cią-gnie mnie znowu, żeby chodzić, pleść, rozma-wiać...

— Teraz już czas, teraz już muszę iść do do-mu, myślę, że już bardzo późno — powiedziaław końcu Nastusia — dosyć już tego dzieciń-stwa!

— Tak, panno Nastusiu, tylko że ja już teraznie zasnę; nie pójdę do domu.

— Ja także, zdaje się, nie zasnę; tylko niechpan mnie odprowadzi...

— Stanowczo!— Ale już teraz stanowczo dojdziemy do domu.— Stanowczo, stanowczo...— Słowo?... Bo przecież trzeba kiedyś wrócić

do domu.— Słowo honoru — odpowiedziałem śmiejąc

się.— No to chodźmy!— Chodźmy.— Niech pani spojrzy na niebo, niech pani spoj-

rzy! Jutro będzie śliczny dzień; jakie błękitneniebo, jaki księżyc! Niech pani spojrzy; o, tenżółty obłok teraz go zasłania. Niech pani patrzy!Niech pani patrzy!... Nie, przeszedł obok. Niechżepani patrzy, niechże pani patrzy!...

Ale Nastusia nie patrzyła na obłok, lecz staław milczeniu jak wryta; po chwili zaczęła się bo-jaźliwie, mocno do mnie tulić. Ręka jej zadrżaław mojej ręce; popatrzyłem na nią... Oparła sięna mnie jeszcze mocniej.

W tej chwili obok nas przeszedł młody męż-czyzna. Zatrzymał się nagle, uważnie popatrzyłna nas, a potem znów zrobił kilka kroków. Sercemi zadrżało...

— Panno Nastusiu — powiedziałem półgłosem— kto to, panno Nastusiu?

— To on! — odpowiedziała szeptem, jeszczebliżej, jeszcze bardziej drżąco tuląc się do mnie.Ledwie mogłem utrzymać się na nogach.

Page 49: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

— Nastusiu! Nastusiu! Nastusiu! To ty? — roz-legł się głos za nami i w tej samej chwili młodymężczyzna zrobił ku nam kilka kroków...

Boże, co za okrzyk! Jak ona zadrżała, jak wyr-wała mi się z rąk i pobiegła ku niemu!...

Stałem i spoglądałem na nich osłupiały. Aleona zaledwie podała mu rękę, zaledwie rzuciłasię w jego objęcia, nagle znowu podbiegła domnie, jak wiatr, jak błyskawica, i nim zdążyłemsię spostrzec, objęła mnie obiema rękami za szyjęi mocno, gorąco pocałowała. Później bez słowapodbiegła znów ku niemu i pociągnęła go za sobą.Długo stałem i spoglądałem za nimi, w końcuoboje znikli mi z oczu.

Poranek

Noce moje zakończyły się porankiem. Dzieńbył brzydki. Padał deszcz i ponuro dzwonił wszyby, w pokoiku było ciemno, na dworze po-chmurno. Miałem ból i zawroty głowy. Gorączkaz wolna ogarniała całe moje ciałb.

— Listonosz przyniósł list do pana — powie-działa nade mną Matriona.

— List? Od kogo? — zawołałem zrywając sięz krzesła.

— A nie wiem, proszę pana, niech pan popa-trzy, może tam i napisano od kogo.

Rozerwałem kopertę. To od niej!

O niech mi pan wybaczy, niech mi pan wyba-czy! — pisała do mnie Nastusia. — Na kolanachpana błagam, niech mi pan wybaczy! Oszukałami pana, i siebie. To był sen, złudzenie... Cierpia-łam dzisiaj za pana; niech mi pan wybaczy, niechmi pan wybaczy!...

Niech pan mnie nie potępia, bo ja wcale panunie złamałam wiary; powiedziałam, że będę panakochała, i kocham pana, więcej niż kocham.O Boże, gdyfoym mogła kochać was obu razem!O, gdyby pan był nim!

„O, gdyby on był panem!" — przemknęło miprzez głowę. Przypomniałem sobie twoje własnesłowa, Nastusiu!

Bóg widzi, że wszystko bym teraz dla pana zro-biła! Wiem, że panu jest ciężko i smutno. Skrzyw-dziłam pana, ale pan wie, że jeśli się kocha, niepamięta się długo urazy. A pan mnie kocha!

Dziękuję! Tak! Dziękuję panu za tę miłość. Boona utkwiła mi w pamięci jak słodki sen, który

Page 50: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

się długo pamięta po przebudzeniu; bo zawszebędę pamiętała tę chwilę, kiedy pan tak po bra-tersku otworzył przede miną serce i tak wspania-łomyślnie przyjął w darze moje udręczone, żebyje strzec, uspokajać, leczyć... Jeżeli- pan mi prze-baczy, uczucie wdzięczności, które wiecznie trwaćbędzie w mojej duszy, opromieni pamięć o panu...Będę strzegła tę pamięć, będę jej wierna, niezdradzę jej, nie zdradzę własnego serca: ono jestnazbyt stałe. Ono wczoraj jeszcze tak szybko po-wróciło do tego, do którego należało na wieki.

My się spotkamy, pan przyjdzie do nas, pannas nie porzuci, pan będzie zawsze moim przyja-cielem, bratem... I gdy pan mnie zobaczy, podami pan rękę... prawda? Pan mi ją poda, pan miprzebaczył, prawda? Pan mnie kocha jak daw-nie j?

O, niech pan mnie kocha, niech pan mnie nieporzuca, bo ja pana tak kocham w tej chwili, boja jestem godna pańskiej miłości, bo ja na niązasłużę... drogi mój przyjacielu! W przyszłymtygodniu wychodzę za niego za mąż. Wrócił za-kochany, nigdy o mnie nie zapominał... Niech pansię nie gniewa, że o nim napisałam. Ale ja chcęprzyjść do pana razem z nim: pan go polubi,prawda?...

Niech pan wybaczy, niech pan pamięta i kochapańską

Nastusię.

Długo czytałem ten list: łzy cisnęły mi się dooczu. W końcu list wypadł mi z rąk i ukryłemtwarz w dłoniach.

— Proszę pana! Proszę pana! — zaczęła Ma-triona.

— A co, staruszko?— Wszystką pajęczynę zdjęłam z sufitu; teraz

może się pan nawet żenić i gości spraszać, co pantylko chce...

Popatrzyłem na Matrionę. Była to jeszcze rześ-ka, m ł o d a staruszka, ale, nie wiem dlaczego,wydała mi się taka zwiędła, ze zmarszczkami natwarzy, zgarbiona, zgrzybiała... Nie wiem dlacze-go, nagle wydało mi się, że mój pokój postarzałtak samo jak i staruszka. Ściany i podłogi wy-pełzły, wszystko wyblakło; pajęczyny było jesz-cze więcej. Nie wiem dlaczego, kiedy spojrzałemw okno, wydało mi się, że dom stojący naprze-ciwko także postarzał się i zblakł, że tynk nakolumienkach obłupał się i osypał, że gzymsy po-czerniały i powyszczerbiały się, a ciemnożółteściany stały się nagle szare...

Albo promień słońca, niespodzianie wyjrzaw-szy spoza chmury, znów schował się za nią i wszy-stko znowu mi w oczach pobladło, albo może uj-rzałem taką nie zachęcającą i smutną perspekty-wę mojej przyszłości — i zobaczyłem siebie tak,jak teraz, akurat po piętnastu latach, postarzałe-go, w tym samym pokoju, równie samotnego, z tą

Page 51: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

samą Matrioną, która ani trochę nie zmądrzałaprzez te wszystkie lata.

Ale żebym miał pamiejtać swą krzywdę, Na-stusiu! Żebym miał napędzać ciemną chmurę natwe jasne, niczym nie zakłócone szczęście, żebymrobiąc gorzką wymówkę miał sprowadzić troskędo twego serca, zatruć je ukrytymi wyrzutamii zmusić je do trwożliwego bicia w chwilachszczęścia, żebym miał zmiąć chociaż jeden z tychkwiatków, któreś wplotła w swoje czarne włosy,kiedyś poszła razem z nim do ołtarza... O, nigdy,nigdy! Niech twoje niebo będzie jasne, niech twójmiły uśmiech będzie jasny i beztroski, i bądźbłogosławiona za chwilę rozkoszy i szczęścia, któ-re dałaś innemu, samotnemu, wdzięcznemu sercu.

Mój Boże! Cała chwila rozkoszy! Czyż to małochoćby na całe życie człowiecze?...

Łagodna

Opowiadanie fantastyczne

Page 52: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

Od autora

Przepraszam moich czytelników, że tym razemzamiast Dziennika w zwykłym kształcie daję imtylko opowiadanie. Ale rzeczywiście pracowałemnad tym utworem przeE większą Część miesiąca.W każdym razie proszę czyttelhlków o wyrozu-miałość.

A teraz — co do samego opowiadania. Dałemmu podtytuł „fantastyczne", chociaż uważam jeza jak najbardziej realne. Ale fantastyczność jestw nim istotnie — a mianowicie w samej formieopowieści, co też chciałbym zawczasu wyjaśnić.

Chodzi o to, że nie jest to opowiadanie, ani niesą to notatki. Proszę sobie wyobrażać męża, kttó-rego żona leży na stole martwa: przed kilkomagodzinami popełniła samobójstwo, rzuciwszy sięz okna. Jesit wzburzony i jeszcze nie zdążył ze-brać myśli. Chodzi po pokojach i usiłuje zdać so-bie sprawę z tego, co zaszło, „uporządkować swemyśli". Dodajmy, że jest to zagorzały hipochon-dryk z gatunku tych, co sami z sabą rozmawiają.Oto właśnie mówi sam do siebie, referuje spra-wę, wyjaśnia ją sobie. Mimo pozornej ciągłościtej relacji, niejednokrotnie przeczy sobie — za-równo logicznie, jak uczuciowo. To usprawiedli-wia siebie, to oskarża ją i wdaje się w ubocznerozważania: mamy tu i wulgarność myśli, i ser-ca, i głębię uczucia.

Page 53: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

Z wolna rzeczywiście wyjaśnia sobie sprawęi „porządkuje myśli". Łańcuch wywołanych prze-zeń wspomnień nieodparcie przywodzi go wresz-cie do prawidy; prawda nieodparcie uwzniośla je-go umysł i serce. Pod koniec zmienia się nawetsam ton opowieści — w porównaniu z chaotycz-nym jej początkiem. Prawda dość jasno i wyra-źnie — przynajmniej dla niego samego — odsła-nia się przed nieszczęśnikiem.

Oto temat. Ma się rozumieć, przebieg opowieściobejmuje kilka godzin — z zawieszeniami i prze-skokami — i ma kształt nader zawikłany: boha-ter mówi sam do siebie, to znów zwraca się jakgdyby do niewidzialnego sędziego. Tak też zawszebywa w rzeczywistości. Gdyby stenograf mógł igopodsłuchać i wszystko zanotować — tekst wy-padłby nieco bardziej chropowaty, surowy, ani-żeli u mnie; ale, jak mi się wydaje, proces psy-chologiczny chyba pozostałby nie zmieniony. Otóżta hipoteza o stenografie, który wszystko zanoto-wał (po czym ja bym opracował to literacko),stanowi właśnie to, co w tym opowiadaniu trak-tuję jako element fantastyczny. Ale w sztuce cośpodobnego nieraz bywało dopuszczalne. WiktorHugo na przykład w swoim arcydziele Ostatnidzień skazańca zastosował chwyt prawie iden-tyczny i choć nie wprowadził stenografa, pozwoliłsobie na jeszcze większe niepTawdopodobieństwo,zakładając, że skazaniec może (i ma czas) kreślić

notaitki nie tylko w ostatnim dniu, leoz nawetw ostatniej godzinie, dosłownie w ostatniej mi-nucie. Gdyby jednak zaniechał tej fantazji, niepowstałby i sam utwór. — najrealniejszy i naj-prawdziwszy ze wszystkich, jakie napisał.

Rozdział pierwszy

I. Kim byłem ja i kim była ona

...O, dopóki ona tu jest — wszystko jeszcze do-brze: podchodzę i coraz spoglądam; a wyniosąją jutro — jakże ja tu zostanę sam? Teraz leżyw saloniku, na stole, zestawiono dwa stoliki dokart, a trumna będzie jutro, biała, wybita białymatłasem, a zresztą ja nie o tym... Wciąż chodzęi chodzę, żeby to sobie wytłumaczyć. Oto już takod sześciu godzin chodzę, usiłując sobie wytłuma-czyć i wciąż nie mogę skupić myśli. Rzecz w tym,że chodzę, chodzę, chodzę... To było tak: po pro-stu opowiem wszystko po kolei. (Porządek!) Pano-wie, wcale nie jestem literatem, i wy to widzicie,ale niech tam, opowiem tak, jak sam rozumiem.Stąd właśnie całe moje przerażenie, że wszystkorozumiem!

Otóż, jeżeli chcecie wiedzieć, to znaczy, jeślizacząć od samego początku — po prostu przycho-dziła do mnie zastawiać różne rzeczy, aby opła-

Page 54: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

cać ogłoszenia w „Głosie" *: że tak a tak, guwer-nantka gotowa na wyjazd i na przychodzenie nalekcje do domów itd. itd. To było na samym po-czątku i ja naturalnie nie odróżniałem jej od in-nych: przychodzi tak jak wszyscy i tak dalej.A później to zacząłem ją odróżniać. Była takaszczuplutka, blomdyneczka, średniego wzrostu, wmojej obecności zawsze jakaś niezręczna, jakbyskrępowana (myślę, że taka sama była wobec każ-dego, a ja, ma się rozumieć, byłem dla niej takisam, jak ten czy ów, to znaczy, jeżeli mówimynie o właścicielu lombardu, lecz o człowieku).Gdy tylko otrzymywała fńeniądize, natychmiast wtył zwrot i znikała. I zawsze w milczeniu. Innitak się sprzeczają, molestują, targują się, żebywięcej dostać; ta — nie: ile dadzą... Mam wraże-nie... wciąż się gubię... Aha, przede wszystkim za-ciekawiły mnie jej rzeczy: srebrne pozłacane kol-czyki, mizerny medalionik — przedmioty groszo-wej wartości. Sama to wiedziała, ale patrząc na>nią widziałem, że to dla niej drogocenność —i rzeczywiście to było wszystko, co jej pozostałopo tatusiu i mamusi — jak się później dowiedzia-łem. Raz tylko pozwoliłem sobie na docinek. Bowłaściwie, widzicie, ja sobie na to nigdy nie po-

* „Głos" — pismo o tendencjach postępowych wycho-dzące w Petersburgu w latach 1863—1884 pod redakcjąA. A. Krajewskiego.

zwalam, wobec klientów zachowuję się po dżen-telmeńsku: mało słów, uprzejmie i surowo. „Su-rowo, surowo i surowo" *. Lecz oto ona ośmieliłasię przynieść resztki (ale to dosłownie resztki)starego serdaka — no i nie wytrzymałem: powie-działem coś niby w rodzaju dowcipu. Chryste Pa-nie, jak się rozgniewała! Oczy ma niebieskie, du-że, zamyślone, ale — jak się rozżarzyły! Jednaknie padło ani jedno słowo, zabrała swoje „resztki"i wyszła. Wtedy po raz pierwszy zauważyłem jąspecjalnie i pomyślałem o niej w podobny spo-sób, to znaczy właśnie w sposób specjalny. Tak:pamiętam jeszcze wrażenie, to jest, właściwie,główne wrażenie, ogólną syntezę: to mianowicie,że jest strasznie młoda, taka młodziutka, iż, rze-kłoby się — czternastolatka. A miała wttedy juższesnaście lat b>ez trzech miesięcy. A zresztą nieto miałem na myśli, to wcale nie w tym zawierałasię synteza. Nazaijuitrz przyszła znowu. Dowie-działem się później, że była z tym serdakiemu Dobronrawowa i u Mozera, ale oni oprócz złotażadnych przedmiotów nie przyjmują, toteż niechcieli z nią gadać. Ja natomiast przyjąłem kie-dyś od niej kameę (takie ot, świństewko) i — za-

* „Surowo, surowo i surowo" — niedokładny cytatz „Płaszcza" N. W. Gogola (1805—1852); są to słowa„znacznej osobistości" — dygnitarza, który tak określasposób postępowania z podległymi mu urzędnikami:„Surowość, surowość i surowość".

Page 55: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

stanowiwszy się później — zdumiałem się: ja tak-że prócz złołta i srebra nic nie przyjmuję, a odniej przyjąłem tę kameę. Ta'ka była wtedy mojadruga o niej myśl, to pamiętam.

Tamtym razem, to znaczy po wizycie u Moze-ra, przyniosła bursztynową cygarniczkę: graciktaki sobie, amatorski, ale dla nas znów bez war-tości, bo my — tylko złoto. Ponieważ zjawiła siępo wczorajszym buncie, przyjąłem ją surowo.Surowość u mnie — to oschłość. Niemniej jed-nak wręczając jej dwa ruble, nie zdołałem się po-wstrzymać i powiedziałem z niejakim rozdrażnie-niem: „robię to wyłącznie d l a p a n i , a Mozertakiej rzeczy od pani nie przyjmie". Słowa d l ap a n i wypowiedziałem ze szczególnym nacis-kiem i właśnie w p e w n y m s e n s i e . Złybyłem. Ona znowu zaczerwieniła się usłyszawszyowo d l a p a n i , jednaikże zachowała milcze-nie, nie odsunęła pieniędzy, przyjęła — ot, co zna-czy bieda! A jaka była wzburzona! Zrozumiałem,żem ją zranił. A po jej wyjściu nagle się zastano-wiłem: czyż istotnie taki triumf wart jest dwaruble? Cha -cha -cha! Pamiętam, żem sobie to py-tanie zadał dWukrotmie: czy to warte? Czy war-te? I śmiejąc się odpowiedziałem sobie na nietwierdząco. Ogromnie mnie to wtedy rozbawiło.Ale nie było to brzydkie uczucie: powiedziałemtamto rozmyślnie, celowo; chciałem ją poddaćpróbie, ponieważ raptem zaświtały mi w głowie

pewne pomysły dotyczące jej osoby. To była mo-ja trzecia specjalna myśl o niej.

No i od tego czasii wszystko się zaczęło. Masierozumieć, zaraz postarałem się okólną drogą zba -dać wszelkie okoliczności i oczekiwałem jej przyj-ścia ze szczególną niecierpliwością. Przeczuwałembowiem, że się rychło zjawi. Kiedy przyszła,wszcząłem — z nadzwyczajną galanterią — uprzej-mą rozmowę. Jestem przecie niezgorzej wycho-wany i znam się na formach. Hm... No i wtedywyczułem, że jest dobra i łagodna. Osoby dobrei łagodne nie opierają się długo i choć same dowywnętrzania się nie są bynajmniej skore, jed-nakże od rozmowy wykręcić się żadnym sposo-bem nie potrafią i odpowiadają skąpo, ale odpo-wiadają, a im dalej, tym obficiej, trzeba tylkosamemu nie ustawać, skoro nam zależy. Ma sięrozumieć, ona mi wtedy sama nic roie wyjaśniła.Później dopiero dowiedziałem się o „Głosie" i owszystkim. Ona się wtedy rujnowała na ogłosze-nia; z początku, ma się wiedzieć, wyniośle: „gu-wernantka, panie dobrodzieju, zgodzi się na wy-jazd i oferty prosizę nadsyłać z podaniem warun-ków", a później — „gotowa na wszystko: i dotowarzystwa, i uczyć może, i doglądać gospodar-stwa, i pielęgnować chorą osobę, i szyć umiem"itd. itd. — to wszystko tak dobrze znamy! Natu-ralnie występowało to w ogłoszeniu w rozmai-tych wariantach, a pod koniec, gdy jej położenie

Page 56: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

stało się rozpaczliwe, to nawet „bez pensji, zawyżywienie". Otóż nie, nie znalazła posady! Wte-dy postanowiłem po raz ostatni ją wybadać: rap-tem biorę świeży numer „Głosu" i wskazujej ogło-szenie: „Młoda osoba, zupełna sierota, poszukujeposady guwernantki do małych dzieci, najchętnieju starszego wdowca. Może dopomóc w prowadze-niu domu".

— Ot, proszę, ta dziś rano dała ogłoszenie, a nawieczór z pewnością posadę otrzyma. Oto jaktrzeba się ogłaszać!

Znów się wzburzyła, znowu błysnęła oczyma,odwróciła się i natychmiast wyszła. Bardzo misię to spodobało. Zresztą byłem wtedy całkiempewny i nie obawiałem się: cygairniozek nikt niezacznie przyjmować. A ona zresztą nie miała jużnawet cygarniczek. I rzeczywiście, po dwóchdniach przychodzi — taka bledziutka, zdenerwo-wana; zrozumiałem, że coś się musiało wydarzyću niej w domu; i faktycznie, wydarzyło się. Za-raz wyjaśnię, co się wydarzyło, ale na razie pra-gnę tylko wspomnieć, jak jej wówczas zaimpono-wałem i urosłem w jej oczach. Taki nagle po-wziąłem zamiar. Chodzi o to, że przyniosła tenobraz (zdecydowała się przynieść)... Ach, słuchaj-cie, słuchajcie! To właśnie wtedy już się zaczęło,bo ja się wciąż plątałem... Chodzi o to, że terazchcę wszystko odtworzyć, każdy taki drobiazg,każdą kreseczkę. Wciąż usiłuję skupić myśli

i — nie mogę, a to właśnie owe kreseczki, kre-seczki...

Obraz Matki Boskiej z Dzieciątkiem, domowy,rodzinny staroświecki, ornat srebrny pozłacany— warte to, no warte ze sześć rubli. Widzę, żeprzedmiot jest jej drogi; zastawia całość, nie zdej-mując koszulki z obrazu. Powiadam jej: lepiejzdjąć, a obraz niech pani zabienze; bo sam obrazjednak jakoś nie bardzo...

— A czy panu nie wolno?— Nie, nie o to chodzi, że nie wolno, tylko

tak../Może dla pani samej...— No więc proszę zdjąć.— Wie pani, nie będę zdejmować, tylko wsta-

wię o tam, do szafki — rzekłem po namyśle —razem z innymi obrazami, pod lampkę (u mniezawsze, kiedy otwierałem kasę, paliła się lampka)i, całkiem po prostu, niech pani weźmie dziesięćrubli.

— Nie potrzebuję dziesięciu, niech pan da pięć;ja niezawodnie wykupię.

— A dziesięciu pani nie chce? Obraz jest tylewart — powiedziałem zauważywszy, że jej oczkaznów się zaiskrzyły. Nic nie odpowiedziała.

Wręczyłem jej pięć rubli.— Nie trzeba nikim gardzić; ja sam bywałem

w podobnych opresjach, nawet w jeszcze gor-szych, i jeżeli obecnie zastaje mnie pani przy ta-

Page 57: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

kiej robocie, to właśnie dlatego, po wszystkim,oom przecierpiał...

— Pan mści się na społeczności? Tak? — z na-gła przerwała mi ze zjadliwym uśmieszkiem,zresztą dosyć niewinnym (to znaczy zwróconymnie bezpośrednio do mnie, ponieważ ona mniepodówczas bynajmniej nie odróżniała od innych— tak, że powiedziała to prawie bez złośliwości).Aha, pomyślałem, toś ty taka, charakter się uja-wnia, nowomodny.

— Widzi pani — oznajmiłem zaraz na połyżartobliwie, na poły tajemniczo: — „Jam częściączęści, która ongi była, jam częścią tej ciemności,co światło zrodziła..." *

Zwróciła ku mnie bystre i pełne ciekawościspojrzenie, w którym, dodam nawiasem, było spo-ro dziecięcości.

— Zaraz... Co to za sentencja? Skąd to jest?Ja to gdzieś słyszałam...

/ — Proszę się nie głowić, tymi słowy Mefisto-feles przedstawia się Faustowi. Czytała pani Fau-sta?

— N-nie... nieuważnie.— To znaczy, wcale pani nie czytała. Trzeba

przeczytać. A zresztą znowu widzę na pani war-

* Słowa Mefistofelesa z I części Fausta (1808) JohannaWolfganga Goethego (1749—1832), przekład WładysławaKościelskiego.

gach ironiczne skrzywienie. Proszę tylko nie przy-pisywać mi tak złego smaku, że oto, chcąc ubar-wić swoją rolę lichwiarza, wpadłem ha konceptzaprezentowania się pani jako Melistofeles. Lich-wiarz lichwiarzem pozostanie. Wiadomo.

— Pan jest jakiś dziwny... Wcale nie chciałampowiedzieć panu nic takiego...

Miała ochotę powiedzieć: „nie spodziewałamsię, że pan jest człowiekiem wykształconym", alenie powiedziała; wiedziałem jednak, że tak pomy-ślała; ogromnie ją zaintrygowałem.

— Widzi pani — zauważyłem — na każJdymkroku można czynić dobro. Oczywiście, nie mó-wię o sobie: ja oprócz zła, powiedzmy, mic nieczynię, jednakże...

— Naturalnie, można czynić dobro w każdymmiejscu — rzekła, obrzuciwszy mnie pośpiesznym,ważkim spojrzeniem. — Właśnie, w każdym miej-scu — dc dała nagle.

Och, pamiętam, wszystkie te momenty pa-miętam! I zauważę jeszcze, że kiedy 'ta młodzież,ta miła młodzież pragnie powiedzieć coś takiegomądrego i ważkiego — to raptem zbyt szczerzei naiwnie na twarzy bądzie miała wypisane, żeoto, panie dobrodzieju, „mówię ci teraz coś mą-drego i ważkiego" — i to nie z próżności, jak tobywa u nas, ale wręcz widać, że sama straszniew to wszystko wierzy i ceni to, i szanuje, i myśli,że wy to wszystko tak samo szanujecie. Ach,

Page 58: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

szczerość! Oto czym nas zwyciężają! A w niej —jakież to było urocze!

Pamiętani, niczegom nie zapomniał! Po jej wyj-ściu od razu zadecydowałem. Tegoż dmia przepro-wadziłem ostatnie poszukiwania i poznałem wszy-sltkie — już bieżące — tajniki; dawne izmałem wcałości dzięki Łukierii, która podówczas u nichsłużyła i którą kilka dni temu przekupiłem. Owekulisy rzeczywistości były tak przerażające, żenie pojimuję, jak można było jeszcze się śmiać —tak jak niedawno ona — i interesować się słowa-mi Mefista, gdy sama była w tak okropnym poło-żeniu. Ale — ot, młodzież! Tak właśnie pomyśla-łem o niej z dumą i radością, albowiem w tymjest i wielkoduszność: oto proszę, chociaż znajdu-jemy się na skraju zagłady, wielkie słowa Goe-thego promienieją. Młodość zawsze — chociażbyodrobinę i choćby w błędnym kierunku — prze-cie jest wielkoduszna. To znaczy — ja wszako niej, o niej jednej. I przede wszystkim wtedyjuż patrzałem na nią jak na moją i nie wątpiłemo swej potędze. Wiecie, przesłodka to myśl, kie-dy nie mamy już wątpliwości!

Ale co się ze mną dzieje? Jeżeli będę dalejw ten sposób, kiedyż zbiorę to wszystko razem?Prędzej, prędzej — to wcale nie w tym rzecz,och, Boże!

II. Propozycja małżeństwa

Owe „kulisy", to, czego się o niej dowiedziałem,wyrażę w jednym zdaniu: rodzice ją odumarlijuż dawno, przed trzema laty, ona zaś zamiesz-kała u niesamowitych ciotek. Określenie to jestzlbyt słabe. Jedna ciotka — wdowa, obarczonaliczną rodziną, dzieci sześć sztuk, jedno mniejszeod drugiego; druga — niezamężna, stara, wstrę-tna. Obydwie wstrętne. Ojciec jej był urzędni-kiem, ale z kancelistów, i posiadał zaledwie szla-chectwo indywidualne * — jednym słowem, dlamnie w sam raz. Zjawiłem się niejako z wyższegoświata: bądź co bądź emerytowany sztabs-kapitanze świetnego pułku, rodowity szlachcic, niezależnyitd., a jeżeli chodzi o kasę pożyczkową — u ciotekmogło to wywoływać jedynie szacunek. U tychciotek spędziła trzy lata w niewoli, ale przecieegzamin gdzieś tam zdała — zdążyła, zdążyła zdać,mimo bezlitosnej męki codziennej pracy, a tochyiba świadczyło o jej dążeniu do czegoś wyższe-go i szlachetniejszego! Bo i po cóż chciałem siężenić? A zresztą — do diabła ze mną, o tym póź-

* Urzędnicy państwowi w carskiej Rosji mieli prawodo różnego rodzaju przywilejów, w zależności od stop-nia. Urzędnik w stopniu kancelisty (sporządzający czy-stopisy w kancelarii) miał np. przywilej osobistego szla-chectwa, czyli najniższego, pozbawionego własnościziemskiej.

Page 59: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

niej... I czyż o to idzie? Uczyła ciotezyne dzieci,szyła bieliznę, a pod koniec nie tylko bieliznę,i — z tymi jej słabymi płucami — podłogi szoro-wała. Tamte Ustawicznie ją maltretowały i nawetbiły. Doszło do tego, że zamierzały ją sprzedać!Tfu! Pominę plugawe szczegóły. Później opowie-działa mi wszystko dokładnie. Wszystko to przezcały rok obserwował sąsiad, opasły sklepikarz,ale nie taki zwyczajny sklepikarz, lecz właścicieldwóch składów kolonialnych. Miał już ma rozkła-dzie dwie żony i szukał trzeciej — no i wypatrzyłsobie: „spokojniutka, panie dobrodzieju, wyrosław biedzie, a ja ożenię się ze względu na sieroty".Rzeczywiście miał małe dzieci. Więc — w konku-ry, jął zmawiać się z ciotkami; a chłop rmiał pięć-dziesiąt lat; ona jest przerażona. Wówczas to za-częła często zachodzić do mnie — w związkuz owymi ogłoszeniami w „Głosie". Wreszcie upro-siła ciotki, aby pozostawiły jej do namysłu choćodrobinkę czasu. Dały jej tę odrobinkę, ale tylkojedną, drugiej już nie; warknęły: „Same, nawetbez zbędnej gęby, nie mamy co żreć". A wieczo-rem przyjechał kupiec; przywiózł ze sklepu funtcukierków po pół rubla; ona siedzi obok niego;wywołuję tedy z kuchni Łukierię i wysyłam, żebyjej szepnęła, że stoję przy bramie i chcę z niąpomówić w bardzo pilnej sprawie. Byłem zado-wolony z siebie. I w ogóle przez cały ten dzieńbyłem ogromnie rad.

No i kiedy się ukazała, zdumiona już samymfaktem, żem ją wezwał, zaraz tam w bramie, wobecności Łukierii, oświadczam jej, że będę sobiepoczytywał za szczęście i zaszczyt... Po drugie:niechaj się nie dziwi, że w takim trybie i że wbramie: „Jestem człowiekiem, że tak powiem, pro-stolinijnym i rozważyłem wszelkie okoliczności".I to nie było kłamstwo, żem prostolinijny. No,mniejsza... Mówiłem zaś nie tylko grzecznie, toznaczy wykazawszy się~ jako człowiek dobrze wy-chowany, ale i oryginalnie, a to najważniejsze.Cóż, czy grzech to stwierdzić? Ja chcę siebie osą-dzić i czynię to. Powinienem mówić pro i contra,no i mówię. Później nawet z lubością to wspo-minałem, chociaż to głupie: oświadczyłem jej wte-dy po prostu, bez najmniejszego zmiesizania, żepo pierwsze: nie jestem szczególnie uzdolniony,szczególnie mądry, może nawet niezbyt dobry,dość tani egoista (pamiętam to wyrażenie, ułoży-łem je sobie wtedy po drodze i byłem z niego za-dowolony), oraz że może i pod innymi względamijest we mnie dużo, dużo niemałego. Wszystko tozostało wypowiedziane z jakąś swoistą godnością— wiadomo, jak się takie rzeczy mówi. Oczywiś-cie miałem na tyle dobrego smaku, że uczciwiewymieniwszy swoje braki, nie zabrałem się dowyliczania: „ale, panie dobrodzieju, w zamian po-siadam to i tamto, i owo". Widziałem, że ona narazie okrutnie się boi, ale ani trochę swej wypo-

Page 60: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

wiedzi nie złagodziłem; nie dość tego, widząc, żesię boi, rozmyślnie wzmocniłem: powiedziałemwręcz, że będzie syta, co zaś się tyczy strojów,teatrów, balów — tego nie będzie, chyba dopierow przyszłości, kiedy osiągnę swój cel. Ten surowyton prawdziwie mnie upajał. Dodałem — równieżnajswobodniej, niby mimochodem — że jeżeli pa-ram się takim zajęciem, to jest, prowadzę tę kasę— to mam w tym jeden tylko cel, jest, że takpowiem, pewna okoliczność... Ale przecież mia-łem prawo tak mówić: rzeczywiście taki cel mia-łem i taką okoliczność... Za pozwoleniem, pano-wie, ja przez całe życie pierwszy nienawidziłemtej (kasy pożyczkowej, ale w istocie, chociaż tośmieszne przemawiać do samego siebie tajemni-czymi frazesami, przecież właśnie „mściłem sięna społeczności", naprawdę, naprawdę, naprawdę!Tak, iż jej docinek na temat tej mojej „zemsty"był niesprawiedliwy. To jest, uważacie, gdybymbył rzucił jej wprost słowa: „Tak, ja się mszczęna społeczności", roześmiałaby się — jak to uczy-niła rankiem —i wypadłoby rzeczywiście pociesz-nie. Ale kiedy ot tak, ubocznym napomknieniemwtrąciłem tajemnicze zdanie, okazało się, że mo-żna wyobraźnię zaintrygować. A poza tym ja sięwtedy niczego już nie obawiałem: wszak wiedzia-łem że gruby sklepikarz w każdym razie jest jejbardziej wstrętny ode mnie i że oto ja, stojąc przedbramą, okazuję sdę wyzwolicielem. Przecież ja to

wszystko pojmowałem. Jeżeli idzie o podłość —człek orientuje się doskonale! Ale czy to podłość?Jakże tu człowieka sądzić? Alboż ja jej już nawetwtedy nie kochałem?

Chwileczkę: ma się rozumieć, .nie napomiknąłemjej ani słowem o dobrodziejstwie; przeciwnie,wręcz przeciwnie: „To d l a mnide, że takpowiem, a n i e dila p a n i dobrodziejstwo".Tak, iż nawet wyraziłem to słowami i może wy-padło głupawo, zauważyłem bowiem przelotnygrymas na jej twarzy. Ale w ogólnym rozrachun-ku bezsprzecznie wygrałem. Czekajcie, skoro jużmam wywlekać całe to błoto, przypomnę i osta-tnie świństwo: stałem, a w głowie mi się kotło-wało; jesteś wysoki, zgrabny, edukowany i —i ostatecznie, mówiąc bez fanfaronady — nie-brzydki z ciebie mężczyzna. Oto co mi tańczyłow łepetynie. Oczywiście ona tamże w bramie po-wiedziała t a k . Ale... Ale muszę dodać: tamżew bramie długo myślała, zanim powiedziałat a k . Tak się zamyśliła, tak zamyśliła, żem pochwili spytał:

— No i jakże, co? — i nawet nie zdzierżyłem;z pewnym zacięciem zapytałem: — No i jakże,i cóż, szanowna pani?

— Proszę zaczekać, myślę.I taką poważną miała twarzyczkę, taką — że

już wówczas byłbym mógł wyczytać, co myśli!A ja się czułem obrażony: „czyżby wybierała

Page 61: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

między mną a kupcem?" Och, wtedy jeszcze nierozumiałem! Nie, jeszcze wtedy nie rozumiałem!Do dziś dnia nie rozumiałem. Pamiętam, Łukie-ria wybiegła za mną, kiedym już odchodził, za-trzymała mnie w drodze i z gorączkowym pod-nieceniem powiedziała: „Bóg panu zapłaci za to,że pan bierze naszą kochaną panienkę; tylko pro-szę 'jej tego nie mówić: ona jest ambitna".

Ha, jest ambitna! Ja, panie dobrodzieju, samlubię ambitne osóbki. Ludzie ambitni są przemi-li, kiedy... ano kiedy nie mamy już wątpliwościco do naszej nad nimi władzy, prawda? Och typrostaku, niedźwiedziu! Ach, jaki byłem zadowo-lony! Wiecie... prizecież w niej, kiedy tak stałaprzed bramą, zamyśliwszy się, by mi powiedziećtak, a ja zdziwiony czekałem, czy wiecie, że wniej mogła była się zrodzić nawet taka myśl:„Skoro już nieszczęście i tam, i tu, czy nie lepiejwybrać od razu najgorsze, to jest tłustego sklepi-karza; niechże co rychlej zaitłucze, gdy się spijena umór!" Co? Jak sądzicie: mogła to pomyśleć?Ot, pnzed chwilą powiedziałem, że mogła tak po-myśleć: iż z dwojga złego lepiej wybrać gorsze,czyli kupca. A kto był w jej oczach tym gorszym:ja czy tamten? Kupiec czy zastawnik cytującyGoethego? To jeszcze pytanie! Jakież tu pytanie?Jeszcze tego nie rozumiesz? Odpowiedź leży tu,na stole, a ty powiadasz: pytanie! Ech, do diabłaze mną! Nie o mnie wcale chodzi... Ale właśnie,

co mi teraz za różnica czy o mnie, czy nie o mniechodzi? Tego już zgoła nie potrafię rozstrzygnąć.Trzeba by pójść spać. Głowa boli...

III. Najszlachetniejszy z ludzi,ale sam w to nie wierzę

Nie zasnąłem. Bo i jak tu spać, coś tętni w gło-wie. Chciałoby się ogarnąć to wszystko, całe tobłoto. Och, błoto! Och, z jakiego błota wówczasją wyciągnąłem! Chyba powinna była to wszyst-ko zrozumieć, ocenić mój postępek! Przyjemnebyły mi też różne myśli, na przykład: że ja mamczterdzieści jeden lat, a ona szesnaście. To mnieujmowało, owo poczucie nierówności — bardzo tomiłe, bardzo miłe.

Ja na przykład chciałem urządzić ślub d l'an~glaise *, to znaczy tylko we dwoje przy dwóch za-ledwie świadkach (jednym byłaby Łukieria) i po-tem zaraz do Moskwy — do hotelu, na jakieś dwatygodnie. Ona sprzeciwiła się, nie pozwoliła i mu-siałem się wybrać z ceremonialną wizytą do cio-tek, od których ją zabieram. Ustąpiłem i ciotkomoddałem powinność. Nawet dałem tym kreaturompo sto rubli i jeszcze coś tam obiecałem, oczywiś-cie nic jej o tym nie mówiąc, żeby nie zmartwićprzypomnieniem ubóstwa. Ciotki natychmiast

* A l'anglaise (fr.) — na sposób angielski.

Page 62: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

stały się słodziutkie. Wywiązał się spór w spra-wie posagu: ona prawie literalnie nic nie miała,ale niczego się też nie domagała. Udało mi sięjednak przekonać ją, że tak całkiem nic — niepo-dobna, no i posag sprawiłem ja, bo ii któżby co-kolwiek dla niej zrobił! Ech, oo tam, mniejsza0 mnie. Różne myśli przecie zdążyłem jej wtedyzwierzyć, żeby przynajmniej wiedziała, co i jak.Może się z tym nawet trochę pośpieszyłem. Naj-ważniejsze to to,, że — jakkolwiek hamując się— bądź co bądź lgnęła do mnde z miłością, z za-chwytem witała moje wieczorne przyjazdy, opo-wiadała mi tym swoim dziecinnym stylem — ach,to czarujące niewinne gaworzenie! — o całymswym dzieciństwie i rodzicielskim domu, o ojcu1 matce. Lecz ja wszystek ten urok z miejscaoblałem zimną wodą. Na tym właśnie polegałamoja postawa. Na zachwyty odpowiadałem mil-czeniem — ma się irozumieć, łaskawym... lecz onaprzecie rychło stwierdziła, żeśmy różni, że ja —to zagadka. A sedno w tym, że ja właśnie na tobiłem! Wszak po to, by zadać zagadkę, może po-pełniłem całą tę niedorzeczność! Przede wszyst-kim: surowość — pod tym też znakiem wprowa-dziłem ją do swego domu... Jednym słowem wte-dy, aczkolwiek byłem rad, wypunktowałem całysystem. Och, sam się ten system bez żadnego na-tężenia ukształtował... Ale bo też nie sposób byłoinaczej: musiałem stworzyć cały ten system pod

naporem niezłomnych okoliczności... Czemuż miał-bym sam -siebie oczerniać? System był słuszny.Nie, posłuchajcie, jeżeli już kogoś sądzić — totrzeba znać sprawę... Słuchajcie:

Jak by tu zacząć? Bo to bardzo trudne. Kiedyzaczniemy się usprawiedliwiać — w tym właśnietrudność. Bo, uważacie: młodzież gardzi na przy-kład pieniądzem; no to ja natychmiast z nacis-kiem o pieniądzach — i to z takim, że ona corazbardziej milkła. Rozwierała szeroko oczy, słucha-ła, patrzyła i milkła. Młodzież, uważacie, jestwielkoduszna i wybuchowa,- ale jest nieztoyt tole-rancyjna, skłonna niemal wręcz do pogardy. Jazaś domagałem się liberalizmu, chciałem ten libe-ralizm 'wszczepić jej wprost do serca, wszczepićw odruchy serca, czyliż nie tak? Weźmy poitocz-jiy przykład: jak miałem, powiedzmy, takiej oso-bie przedstawić sprawę prywatnego lombardu?Ma się rozumieć, nie zacząłem bezpośrednio o tym,gdyż wypadłoby, że proszę o wybaczenie za tękasę, ale operowałem, że tak powiem, dumą, mó-wiłem nieomal milcząc. A w tym to ja jestemmistrzem, całe- życie przegadałem w milczeniui milcząc sam z sobą przeżyłem całą tragedię. Ach,przecież i ja byłem nieszczęśliwy! Przez wszyst-kich odsunięty, wyrzucony i zapomniany — a nikto tym nie wie! A tu raptem ta szesnastolatka na-łapała od ludzi, od ludzi nikczemnych, TÓżnycho mnie szczegółów i wydaje się jej, że wie wszy-

Page 63: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

stko, gdy właśnie to, co najcenniejsze, tkwiło je-dynie we wnętrzu tego człowieka! Ja milczałemwciąż i zwłaszcza, zwłaszcza przed nią milczałem— aż do wczorajszego dnia; dlaczego milczałem?Ano — jako człowiek dumny. Chciałem, by siędowiedziała sama, beze mnie — tylko już niez plotek plugawców, lecz żeby sama się domyśli-ła, co to za człowiek, i zrozumiała go! Wprowa-dzając ją do swojego domu, wymagałem całkowi-tego szacunku. Chciałem, by stała przede mną wbłagalnej pozie — za moje cierpienia — i zasłu-giwałem na to! O, ja zawsze byłem dumny, zawszechciałem mieć wszystko albo mic! Toteż właśniedlatego, że nie chcę połowicznego szczęścia, leczżem wszystkiego pragnął — właśnie dlatego mu-siałem wtedy tak postąpić: „ano, sama się domyśli oceń!" Albowiem, zgódźcie się, gdybym sam za-czął jej objaśniać i podpowiadać, wpływać na1 nią,domagać się respektu — toć wyglądałoby to cał-kiem tak, jak gdybym prosił o jałmużnę... A zre-sztą... a zresstą, po co o tym wszystkim mówię?!

Głupio, głupio, głupio! Wyraźnie i bezlitośnie(a podkreślam: bezlitośnie) wytłumaczyłem jejwtedy w dwóch słowach, że wielkoduszność mło-dych to śliczna Tzecz, tylko że nie jest wartadwóch groszy. Dlaczego? Ponieważ tanio to imprzychodzi, doszli do tego wszystkiego nic nieprzeżywszy; to są, że tak powiem, „ipierwsze do-

znania żywota" *, ale zobaczmy was przy robocie!0 tanią wielkoduszność zawsze łatwo, nawet ży-cie poświęcić — to także łatwe, bo tu tylko krewkipi i nadmiar sił, okrutnie pragnie się piękna!Otóż nie, weźmy wielkoduszny czyn niełatwy,cichy, bez rozgłosu, bez blasku, ocierający się o po-twarz, taki, gdzie dużo ofiarności, a mało sławy,kiedy porządnego człowieka wszyscy mają za ło-tra, chociaż jest najuczciwszy w świecie — anospróbujcie spełnić taki czyn; nie, zrezygnujecie!A ja — przez całe życie nosiłem go w piersi. Onazrazu oponowała — i to jak! — ale później za-częła pomilkiwać, aż zupełnie ucichła, oczy tylkootwierała słuchając — takie wielkie, wielkie oczy,tak uważne. I... i potem... nagle spostrzegłem jejuśmiech — niedowierzający, głuchy, niedobry.1 oto tak właśnie uśmiechniętą wprowadziłem jądo swojego domu. I to też prawda, że nie miałajuż dokąd pójść...

IV. Plany, plany..

Kto z nas dwojga zaczął wtedy?Nikt. Samo się zaczęło — od pierwszego mo-* „Pierwsze doznanie żywota" — nieznacznie zmienio-

na fraza z wiersza A. Puszkina (1799—1837) Demon; wprzekładzie M. Jastruna brzmi on:

Gdy jeszcze świeży i uroczyBył dla mnie każdy objaw bytu.

Page 64: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

mentu. Powiedziałem, żem ją wprowadził do swe-go domu z surową powagą; jednakże zaraz popierwszym kroku złagodziłem tę postawę. Jeszczejako narzeczoną pouczyłem ją, że zajmie sięprzyjmowaniem zastawów i wypłatą pieniędzy,a ona przecie wtedy nic nie powiedziała (proszęto zauważyć). Nie dość tego: zabrała się do pra-cy nawet gorliwie. Mieszkanie, meble — to wszy-stko, oczywiście, zostało po dawnemu. Mieszka-nie składa się z dwóch izb: jeden obszerny pokójz odgrodzoną kasą, a drugi, także duży — naszpokój wspólny i zarazem sypialnia. Umeblowanieu mnie skąpe, nawet ciotki mają lepsze. Szafkaz lampką mieści się w sali, tam gdzie kasa, wmoim zaś pokoju stoi szafa zawierająca trochęksiążek oraz kuferek; klucze noszę przy sobie; noi łóżko, stoły, krzesła. Jeszcze jako narzeczonejzapowiedziałem jej, że na nasze utrzymanie —czyli na żywność dla mnie, dla niej i dla Łukierii,którą udało mi się przeciągnąć na swoją stronę —przeznaczam rubla dziennie, nie więcej. „Muszę,uważasz, zebrać w ciągu trzech lat trzydzieścitysięcy, a inaczej się pieniędzy nie uzbiera". Nieprotestowała, ale sam podwyższyłem przewidzia-ną kwotę o trzydzieści kopiejek. Powiedziałemnarzeczonej, że teatru nie będzie, a jednak zde-cydowałem, że raz w miesiącu będziemy chodzićdo teatru — i to elegancko: do krzeseł. Byliśmyrazem na trzech przedstawieniach: Pogoń za

szczęściem, Śpiewające ptaki* i, zdaje się... (Ochdo diabła z tym, do diabła!) Chodziliśmy tam wmilczeniu i w milczeniu wracaliśmy. Czemu, cze-muż to od samego początku milczeliśmy? Toć ńapoczątku nie było kłótni — a milczenie też pano-wało. Ona stale, pamiętam, jakoś ukosem patrzy-ła na mnie, a znów ja, kiedy to spostrzegłem,wzmogłem milczenie. To prawda, że to ja je po-głębiłem, a nie ona. Z jej strony raz czy dwazdarzyły się jakieś porywy, rzuciła mi się w obję-cia; ale ponieważ te porywy były chorobliwe, hi-steryczne, a ja potrzebowałem szczęścia solidne-go, zaprawionego jej szacunkiem — zareagowa-łem ozięble." No i miałem słuszność: za każdymrazem po porywach wybuchała kłótnia.

To jest, kłótni właściwie nie było, ale następo-wało milczenie i z jej strony coraz bardziej zu-chwała postawa. „Bunt i niezależność" — oto jakto wyglądało, do tego tylko była zdolna. Tak, tałagodna twarz stawała się coraz bardziej zuchwa-ła. Czy uwierzycie: ja się dla niej stawałem ob-mierzły — o tym się dobrze przekonałem. Ale co

* Pogoń za szczęściem — sztuka P. I. Jurkiewicza (zm.1884 r.) piszącego pod pseudonimem P. Gołubin, wysta-wiona była w Petersburgu w 1876 r., a więc w tymwłaśnie czasie, gdy Dostojewski pisał Łagodną; Śpiewa-jące ptaki — operetka francuskiego kompozytora J. Of-fenbacha' (1819—1880), nosząca w oryginale tytuł Pćri-chole (1868), szła na scenie Teatru Aleksandryjskiegow Petersburgu również jesienią 1876 r.

Page 65: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

do tego, że w tych swoich porywach traciła pano-wanie nad sobą — co do tego nie było wątpli-wości. No, bo jakże to, na przykład, wydostawszysię z takiego upodlenia i nędzy, po owym szoro-waniu podłóg, zacząć raptem dąsać się z powodunaszego ubóstwa?! Zechciejcie, proszę, zauważyć:nie żyliśmy ubogo, tylko oszczędnie, a tam, gdziepotrzeba, nawet luksusowo; ot, na przykład, je-.żeli idzie o bieliznę — czyściutko. Ja zawsze,dawniej także, upajałem się myślą, że schludnośćmężowska pociąga żonę. Zresztą ona miała mi zazłe nie ubóstwo, ale to sknerstwo w gospodarce:„Zmierza do jakiegoś celu, wykazuje niezłomnośćcharakteru". Z bywania w teatrze sama zrezy-gnowała. I ten jej grymas coraz bardziej ironicz-ny... a ja coraz bardziej zacinam się w milcze-niu.

Alboż mam się usprawiedliwiać? Tu najważ-niejszą sprawą była owa kasa pożyczkowa. Zapozwoleniem: wiedziałem, że kobieta, w dodatkuszesnastoletnia, nie może nie ulegać całkowiciemężczyźnie. Kobietom brak oryginalności, to... tojest aksjomat *, nawet i dziś, nawet teraz, to jestdla mnie aksjomat! Cóż znaczy to, co tam leżyw sali? Fakt jest faktem, i tutaj sam Mili ** nic nie .

* Aksjomat — twierdzenie przyjęte z góry za praw-dziwe (w logice), pewnik.

** John Stuart Mili (1806—1873) — angielski, filozof,logik i ekonomista.

poradzi! A kobieta kochająca, ach, kochająca ko-bieta nawet usterki, nawet niegodziwości ukocha-nego człowieka wybaczy. On sam nie wynajdziedla swych wykroczeń takich usprawiedliwień, ja-kie mu ona podsunie. To jest wielkoduszne, alenie oryginalne. I cóż, powtarzam, wskazuj ecie ̂ nitam na stole? Alboż to, co tam leży, jest orygi-nalne? Ech!

Posłuchajcie: byłem w owym czasie pewny jejmiłości. Wszak i wtedy rzucała mi się na szyję.A zatem kochała albo raczej pragnęła, usiłowałakochać. A najważniejsze to to, że tam nawet żad-nych takich paskudztw nie było, żeby miała dlanich wyszukiwać usprawiedliwienia. Powiadacie— i wszyscy powiadają — lichwiarz. No i cóż z te-go, że lichwiarz? Widocznie muszą być jakieśprzyczyny, skoro najszlachetniejszy z ludzi zostałlichwiarzem. Uważacie, panowie, są pewne idee,to znaczy, widzicie, niekiedy, jeżeli pewne ideewyrazimy słowami — to wypadnie okropnie głu-pio. Sam się człek zawstydza. A dlaczego? Dla ni-czego. Dlatego, żeśmy wszyscy dranie i nie zno-simy prawdy, albo nic już nie wiem. Powiedzia-łem przed chwilą: „najszlachetniejszy z ludzi".Śmieszne to, a jednak tak przecież było. Oto pra-wda, to najrzetelniejsza prawda! Tak, miałemprawo pomyśleć o zabezpieczeniu się — no i za-łożyłem tę kasę: „Wyście mnie odepchnęli, wy,czyli ludzie, wygnaliście mnie precz z milczącą

Page 66: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

pogardą. Na mój gorący ku wam poryw odpowie-dzieliście mi całożyciową krzywdą. Toteż miałemprawo odgrodzić się od was, uciułać owe trzy-dzieści tysięcy rubli i dokonać żywota gdzieś naKrymie, na wybrzeżu południowym, wśród góri winnic, we własnej posiadłości, nabytej za tetrzydzieści tysięcy, a — co najważniejsze — zda-ła od was wszystkich, lecz bez złości na was,z ideałem w duszy, z ukochaną kobietą przy bo-ku, z rodziną, jeśli Pan Bóg pobłogosławi i —wspomagając okolicznych osadników". Całe szczę-ście, rzecz prosta, że to ja teraz sam do siebiemówię, cóż bowiem mogłoby być bzdurniejszego,gdybym był jej wtedy na głos wybębnił? Oto skądowo dumne milczenie, oto czemuśmy siedzieli bezsłowa. No bo cóż by ona z tego zrozumiała? Sze-snaście latek, pierwsza to ci młodość — i co teżona mogła pojąć z tych moich usprawiedliwień,z tych przejść? Tam — prostolinijność, nieznajo-mość życia, młodzieńcze taniutkie przekonania,kurza ślepota „wzniosłych serc", a tu — przedewszystkim — kasa pożyczkowa i kropka. (A czyżja w tej kasie pożyczkowej byłem łotrzykiem?Alboż nie widziała, jak postępuję i czy skrzyw-dziłem kogo?) Och, jakże okropna jest prawdana tym świecie! To cudo łagodności, ta nietoianka— okazała się tyranem, nieubłaganym tyranemi dręczycielem mojej duszy! Przecież oszkalujęsiebie, jeżeli tego nie powiem. Myślicie, żem jej

nie kochał? Kto może powiedzieć, że jej nie ko-chałem? Otóż widzicie: w tym właśnie ironia, tuwystąpiła gorzka ironia losu i natury! Jesteśmyprzeklęci, życie ludzkie jest w ogóle przeklęte(moje w szczególności!). Tu wypadło coś nie tak...Wszystko było jasne, plan mój był jasny jak nie-bo! „Surowy, dumny i niczyich perswazji nie po-trzebuje, cierpi w milczeniu". Tak też było, niekłamałem! „Sama później zobaczy, że w tym byławielkoduszność, tylko że nie potrafiła tego do-strzec — a kiedy się tego domyśli, oceni dziesię-ciokrotnie i padnie przede mną upokorzona, zezłożonymi błagalnie dłońmi". Lecz tutaj o czymśzapomniałem, czy też coś przeoczyłem. Czegośtam nie potrafiłem zrobić. Ale dosyć, dosyć. I ko-go teraz prosić o przebaczenie? Koniec — to ko-niec. Śmielej, człowiecze, i bądź dumny. Nie tyzawiniłeś!...

Ha, cóż, powiem prawdę, nie zlęknę się spoj-rzeć prawdzie w oczy: to ona, ona zawiniła!

V. „Łagodna" się buntuje

Sprzeczki zaczęły się od tego, że jej się raptemzachciało wypłacać pieniądze według własnegouznania, taksować przedmioty powyżej ich war-tości i nawet raz czy dwa razy wszczęła ze mnądyskusję na ten temat. Nie dopuściłem do tego.

Page 67: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

Ale wtedy właśnie napatoczyła się ta kapitano-wa.

Zjawiła się przynosząc medalion — prezentnieboszczyka męża, ot wiadomo, pamiątka. Wy-dałem jej trzydzieści rubli. Staruszka jęła lamen-tować, prosić, byśmy przechowali ten przedmiot— oczywiście przechowamy. Aliści nagle po pię-ciu dniach przychodzi, żeby tamto zamienić nabransoletkę, niewartą nawet ośmiu rubli. Ma sięrozumieć, odmówiłem. Ona już wtedy widoczniecoś odgadła z oczu żony — no i przyszła później,kiedy mnie nie było, i uzyskała od niej zamianę.

Dowiedziawszy się o tym, tegoż dnia rozmówi-łem się z nią krótko, ale surowo i stanowczo.Siedziała na łóżku utkwiwszy wzrok w podłodzei szurając po dywaniku czubkiem prawego panto-fla (zwykły jej gest); na jej ustach trwał złośli-wy uśmieszek. Wtedy, nie podnosząc oczu, spo-kojnie zaznaczyłem, że pieniądze są moje i żemam prawo patrzeć na życie moimi oczyma, i żekiedym ją zapraszał do swego domu, niczego-przednią nie zataiłem.

Zerwała się raptownie, zatrzęsła się cała i —proszę sobie wyobrazić — nagle zatupała noga-mi; to było zwierzę, to był atak szału, to byłoszalejące zwierzę. Zdrętwiałem ze zdumienia; ta-kiego wyskoku nie spodziewałem się. Ale niestraciłem panowania nad sobą, nawet się nie po-ruszyłem i tym samym spokojnym tonem oznaj-

miłem jej, że odtąd pozbawiam ją uczestniczeniaw moich zajęciach. Roześmiała mi się prosto wtwarz i wyszła z mieszkania.

Muszę podkreślić, że wychodzić nie było jejwolno. Nigdzie beze mnie —-taki był nasz układzawarty jeszcze w okresie narzeczeństwa. Wróci-ła dopiero wieczorem, ja na to ani słowa.

Nazajutrz rankiem wyszła znowu, następnegodnia również. Zamknąłem kantor i wybrałem siędo ciotek. Nie utrzymywaliśmy z nimi żadnychstosunków od czasu wesela. Okazało się, że nieprzychodziła do nich. Wysłuchały mnie ż zacie-kawieniem, no i wyśmiały: „To się panu — po-wiadają — należy". Ale byłem przygotowany naich kpinki. Z miejsca też tę młodszą, niezamężną,przekupiłem za sto rubli; dwadzieścia pięć dałemjako zaliczkę. Po dwóch dniach przychodzi domnie: „Tam, powiada, oficer Jefimowicz, dawnypana kolega pułkowy, jest zamieszany". Bardzomnie to zdziwiło. Ów Jefimowicz właśnie naj-większą przykrość wyrządził mi był w pułku, a ja-kiś miesiąc temu, bezczelny! — jako rzekomy inte-resant — raz czy dwa razy zaszedł do kasy i, pa-miętam, zaczął z moją żoną o czymś żartobliwierozmawiać. Wtedy podszedłem do niego i powie-działem — pomny naszych stosunków — żeby sięnie ważył tu przychodzić; ale nic takiego nawetprzez myśl mi nie przeszło, tylko tak po prostustwierdziłem w duchu, że jest bezczelny. A tu

Page 68: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

raptem ciotka informuje, że jest już wyznaczonespotkanie i że całą sprawą manewruje pewnadawna znajoma ciotek, Julia Samsonowna, wdo-wa, a do tego jeszcze pułkownikowa: ,,U niej towłaśnie bywa teraz pana małżonka".

Tę rzecz przedstawię w skrócie. Cała sprawakosztowała mnie około trzystu rubli, ale po dwóchdniach wszystko zostało urządzone tak, że będęstał w sąsiednim pokoju, za zamkniętymi drzwia-mi, przysłuchując się pierwszej schadzce mojejżony z Jefimowiczem. Tymczasem zaś w przed-dzień owego randez-vous rozegrała się międzynami krótka, lecz dla mnie aż nazbyt znamiennascena.

Żona wróciła pod wieczór, siadła na łóżku, spo-gląda na mnie drwiąco i nóżką stuka o dywanik.Gdy tak na nią patrzę, nagle pomyślałem, że wciągu całego ostatniego miesiąca albo ściślej oddwóch tygodni była nieswoja, rzec by nawet mo-żna — całkowicie odmieniona: okazywała się isto-tą porywczą, napastliwą, nie powiedziałbym —bezwstydną, ale niezrównoważoną i zmierzającądo zamętu. Napraszającą się o zamęt. Łagodnośćjednak była jaj w tym przeszkodą. Kiedy takaosoba rozhula się — to chociażby nawet prze-brała miarę, przecież widać, że sama się tylkoprzełamuje, sama się podnieca i że nie jest zdol-na przezwyciężyć własnej dziewiczości i skrom-ności. Dlatego to takie właśnie niekiedy rozpę-

dzają się zgoła ponad miarę — tak iż nie wierzy-my obserwacjom własnego rozumu. Istota zaśprzywykła do rozpusty — przeciwnie: zawsze na-łoży tłumik, postąpi szpetniej, ale w ramach po-rządku i przystojności, z pretensją górowania nadnami.

— A czy to prawda, że wygnano cię z pułkuza to, żeś stchórzył odmówiwszy pojedynku? —spytała nagle ni w pięć ni w dziewięć, błysnąwszyoczyma.

— Prawda; na skutek deeyzji sądu oficerskiegopoproszono mnie o podanie się do dymisji, cozresztą sam już przedtem uczyniłem.

— Wyrzucili cię jak tchórza?— Tak, ogłosili mnie tchórzem. Ale ja się uchy-

liłem od pojedynku nie- z tchórzostwa, lecz dla-tego, że nie chciałem poddać się ich tyrańskiemuwyrokowi i wystąpić z wyzwaniem na pojedynek,skoro nie czułem się obrażony. Wiedz — tu niezdołałem się pohamować — że przeciwstawić sięczynnie takiej przemocy i przystać na wszystkiekonsekwencje, to było dowodem znacznie więk-szego męstwa aniżeli wszelkie pojedynki.

Nlie wytrzymałem: tym zdaniem niejako usiło-wałem się usprawiedliwiać; a ona tylko na toczekała, na to moje nowe upokorzenie. Roześmia-ła się zjadliwie.

— A czy to prawda, żeś potem przez trzy latajak włóczęga łaził po ulicach Petersburga, pro-

Page 69: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

sząc o dziesięciokopiejkowe datki, i żeś nocowałpod bilardami?

— Nocowałem nawet na Siennej, w domu Wia-ziemskiego *. Owszem, to prawda: kiedy opuści-łem pułk, w moje życie wdarło się wiele sromotyi poniżenia, ale nie był to upadek moralny, gdyżsam pierwszy nienawidziłem swoich ówczesnychpoczynań. To był jedynie upadek woli i umysłu,wywołany przez tragizm mego położenia. Ale tominęło...

— Oho, teraz jesteś figurą, finansistą!Była to aluzja do kasy pożyczkowej, lecz już

zdążyłem się opanować. Widziałem, że ona ocze-kuje poniżających mnie wyjaśnień i wyjaśnieńtych jej nie dałem. W samą porę zadzwonił dodrzwi interesant; wyszedłem więc do sali. Następ-nie, już w godzinę później, kiedy się ubrała, za-mierzając wyjść, przystanęła przede mną i rze-kła:

— Jednak nic mi o tym przed ślubem nie po-wiedziałeś.

Pominąłem to milczeniem. Wyszła.Tak tedy następnego dnia stałem w tamtym

pokoju, za drzwiami, słuchając, jak się rozstrzy-gał mój los, a w kieszeni miałem rewolwer. Onabyła ubrana, (siedziała przy stole, a Jefimowicz

• Dom Wiaziemskiego — przytułek dla nędzarzy w Pe-tersburgu.

krygował się przed nią. I cóż: wyszło (muszę tusiebie pochwalić), wyszło jota w jotę to, co prze-czuwałem i przewidywałem, chociaż nawet nie-świadomy,' że to przeczuwam i przewiduję. Niewiem, czy wyrażam się zrozumiale.

Oto co nastąpiło. Słuchałem przez całą godzinęi przez całą godzinę byłem świadkiem pojedynkunajszlachetniejszej i najwznioślejszej kobietyz rozpustnym światowcem, z tępym osobnikiemo pełzającej duszy. I skąd — myślałem zdumiony— skąd ta naiwna, ta łagodna i małomówna isto-ta wszystko to wie? Najdowcipniejszy autor sa-lonowej komedii nie zdołałby stworzyć owej sce-ny drwin, pełnego nienawiści chichotu oraz świę-tego oburzenia przy zetknięciu się cnoty z nie-cnotą! I jakże się skrzyły jej słowa i najdrobniej-sze słóweczka! Ileż było humoru w szybkich re-plikach, jak trafne były jej sądy! A zarazem — ile.niemal dziewiczej prostoduszności. Wykpiwaławręcz jego wyznania miłosne, jego gesty, jegopropozycje. Przybywszy w celu przypuszczeniaprostackiego szturmu i nie przewidując oporu,Jefimowicz nagle osłupiał. Zrazu gotów byłemprzypuścić, że to z jej strony po prostu kokiete-ria, „kokieteria rozwiązłej, lecz przy tym spryt-nej istoty — żeby nadać sobie wyższą cenę". Alenie, prawda zajaśniała jak słońce i niepodobnabyło powątpiewać. Jedynie poryw sztucznie wznie-conej nienawiści do mnie mógł skłonić ją, niedo-

Page 70: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

świadczoną, do urządzenia tej schadzki; gdywszakże doszło do realizacji — wnet się jej otwo-rzyły oczy. Oto po prostu miotała się ta istota,chcąc mnie za wszelką cenę znieważyć, lecz zde-cydowawszy się na taki manewr, nie wytrzymałajego szpetoty. I czyliż ją, czystą i bezgrzeszną,posiadającą ideał, czyliż mógł ją skusić Jefimo-wicz albo którakolwiek z tamtych wielkoświato-wych kreatur? Przeciwnie, on ją tylko rozśmie-szył. Wszystka prawda wezbrała w jej duszyi oburzenie wytrysnęło sarkazmem z jej serca.Powtarzam: ten błazen pod koniec całkiem oso-wiał i siedział nachmurzony ledwo odpowiadając,tak iż zacząłem się wręcz obawiać, by w prostac-kim odruchu zemsty nie poważył się jej obrazić.I jeszcze raz powtarzam: muszę się pochwalić, żescenie tej przysłuchiwałem się nieomal bez zdzi-wienia. Rzekłbym, że oto zastałem same tylkozinane rzeczy. Jak gdybym był się tam udał, żebyto zastać. Szedłem tam nie wierząc niczemu, żad-nemu oskarżeniu, choć miałem w kieszeni rewol-wer, to prawda! I czyliż mogłem inaczej ją sobiewyobrazić? Och, oczywiście wiedziałem, jak dale-ce mnie nienawidzi, ale upewniłem się i co dotego, jak dalece jest nieskalana. Przerwałem owąscenę, otworzywszy drzwi. Jefimowicz zerwał się,ja ująłem jej rękę i poprosiłem, by wyszła zemną. Jefimowicz z nagła wyprostował się dziar-sko i wybuchnął śmiechem:

— Och, przeciw świętym prawom małżeńskimnie oponuję, żegnam! I wie pan — zawołał, gdykierowałem się ku wyjściu — chociaż porządnyczłowiek nde powinien się z panem pojedynko-wać, jednakże, przez respekt dla pańskiej damy,jestem do pana dyspozycji... Jeżeli w ogóle panzaryzykuje...

— Słyszysz — przetrzymałem ją na chwilę wprogu.

Potem — przez całą drogę — ani słowa. Pro-wadziłem ją za rękę; szła bez oporu. Przeciwnie:była okrutnie zdumiona, ale tylko w drodze dodomu. Gdyśmy się tam znaleźli, siadła na krze-śle i utkwiła we mnie spojrzenie. Była niezwykleblada; chociaż wargi jej natychmiast skrzywiłysię ironicznie, patrzyła już z uroczystym i suro-wym wyzwaniem, i chyba całkiem serio byłaprzekonana, że ją zastrzelę. Ale wyjąłem z kie-szeni rewolwer i położyłem na stole. Patrzyła wmilczeniu na mnie i na broń. Zechciejcie zauwa-żyć: ten rewolwer był jej znany. Nabyłem goi trzymałem nabity, odkąd uruchomiłem kasę po-życzkową. Postanowiłem wtedy nie trzymać wdomu groźnych psów ani krzepkiego lokaja, jakto jest na przykład u Mozera. U mnie interesan-tów wpuszcza kucharka. Ale w naszym zawodzieniepodobna obywać się — na wszelki wypadek —bez środków samoobrony, więc miałem w domunabity rewolwer. Żona w pierwszych dniach po

Page 71: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

zamieszkaniu u mnie wielce się tym rewolwereminteresowała, wypytywała mnie i nawet wyjaśni-łem jej mechanizm, i wtajemniczyłem w działa-nie, i w końcu namówiłem ją, by raz wystrzeliłado celu. Proszę to wszystko zapamiętać. Nie zwra-cając uwagi na jej wystraszoną minę, na pół ro-zebrany położyłem się do łóżka. Byłem ogromnieosłabiony. Dochodziła jedenasta. Ona nadal sie-działa na tym samym miejscu, bez ruchu, jesz-cze bez mała godzinę, następnie zdmuchnęła świe-cę i — również nie rozebrana — położyła się nakanapie przy ścianie. Po raz pierwszy nie ze mną,to także zechciejcie zauważyć...

VI. Okropne wspomnienie

Kolej teraz na to okropne wspomnienie.Obudziłem się rankiem — zdaje się po siódmej;

w pokoju było już zupełnie jasno. Ocknąłem sięod razu — całkiem przytomny — i nagle otwo-rzyłem oczy. Ona stała obok stołu i trzymaław rękach rewolwer. Nie wiedziała, że się obudzi-łem i że patrzę. Witem spostrzegam, że zaczynasię ku mnie zbliżać z tym rewolwerem w ręce.Spiesznie zamknąłem oczy, udając głęboko uśpio-nego.

Doszła do łóżka i stanęła nade mną. Słyszałemwszystko: chociaż zapanowała grobowa cisza,

przede słyszałem tę ciszę. Nagle wyczułem jakiśjej kurczowy ruch — niepowstrzymanie, mimowoli, oidemknąłem powieki: patrzyła mi prosto woczy, a rewolwer znajdował się tuż przy mojejskroni. Spojrzenia nasze spotkały się. Ale patrzy-liśmy na siebie zaledwie chwilkę. Zmusiłem siędo zamknięcia oczu i w tymże momencie — całąsiłą woli .— postanowiłem, że już się więcej nieporuszę i nie rozewrę powiek — cokolwiek mnieczeka.

Rzeczywiście zdarza się, że ktoś pogrążony wgłębokim śnie nagle odmyka oczy, nawet nachwilkę unosi głowę i rozgląda się po pokoju,i zaraz potem, straciwszy świadomość, znowukładzie głowę na poduszce i zasypia, nic nie pa-miętając. Otóż kiedy zetknąwszy się z jej spoj-rzeniem i poczuwszy lufę rewolweru przy skroniszybko zamknąłem ponownie oczy, nie porusza-jąc się, jak gdybym spał głęboko, ona z pewnoś-cią mogła przypuścić, że ja naprawdę śpię i żenie widziałem nic, zwłaszcza że byłoby wręcznieprawdopodobne, abym zobaczywszy to, co zo-baczyłem, w takim momencie ponownie zamknąłoczy.

Tak, to było nieprawdopodobne! Ale jednakmogła była także odgadnąć prawdę — to mi wła-śnie w owej chwili przemknęło przez myśl. Och,jakiż wicher myśli i doznań zakłębił się we mnie!Pochwalona niechaj będzie elektryczność myśli

Page 72: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

człowieczej! W takim wypadku (tak to wyczułem),jeżeli odgadła prawdę i wie, że nie śpię — to jużją zmiażdżyłem tą swoją godnością poniesieniaśmierci i dłoń jej .może zadrżeć. Dawne zdecydo-wanie może runąć w zetknięciu się z tym nowymdoznaniem. Powiadają, że fciedy się stoi gdzieśwysoko, coś nas jak gdyby ciągnie w dół, w prze-paść. Myślę, że do niejednego samobójstwa albozabójstwa doszło jedynie dlatego, że rewolwerbył już w ręce. Tutaj także bezdeń, pochyłośćczterdziestopięciostopniowa, z której niepodobnasię nie stoczyć, i coś nas nieodparcie skłania dospuszczenia kurka. Jednakże świadomość, żemwszystko widział, że wiem wszystko i w milcze-niu oczekuję śmierci, którą mi zada — ta świa-domość mogła była ją powstrzymać na pochy-łości.

Cisza przeciągała się i nagle przy skroni, u na-sady włosów, poczułem chłód stali. Spytacie: czymiałem niezłomną nadzieję ocaleć? Odpowiem jakprzed Bogiem: nie miałem żadnej nadziei opróczchyba jednej szansy na sto.

Czemu godziłem się na śmierć? Odpowiem py-taniem: a po cóż mi było żyć z chwilą, gdy uwiel-biana istota przytknęła mi do skroni rewolwer?Nadto wiedziałem — byłem tego świadom całąmocą mego jestestwa — że w tym momencie od-bywa się między nami walka, straszliwy pojedy-nek na śmierć i życie, pojedynek owego właśnie

wczorajszego tchórza za małoduszność wypędzo-nego przez swych towarzyszów. Wiedziałem toi ona to wiedziała — jeśli tylko odgadła prawdę,że nie śpię.

Może zresztą tak nie było, może wtedy nawettak nie rozumowałem, ale przecież to wszystkomusiało tak być — niechby i bez tych myśli —ponieważ później w każdej godzinie swego życiawłaśnie o tym tylko myślałem.

Lecz gotowiście zapytać: czemu to nie uchro-niłem jej od popełnienia występku? Och, ja so-bie sam później po tysiąckroć to pytanie zadawa-łem za każdym razem, gdy przejęty dreszczemwspominałem ową sekundę. Ale moja dusza to-nęła w mroku rozpaczy: ginąłem, sam ginąłem;kogóż- tedy byłbym mógł ratować? No i skądwiecie, czy kogokolwiek ratować wtedy chciałem?Skąd można wiedzieć, co wtedy mogłem odczu-wać?

Świadomość jednak kipiała; mijały sekundy,trwała martwa cisza; ona wciąż stała nade mną— i oto nagle drgnąłem, tknięty nadzieją. Spiesz-nie otworzyłem oczy. Jej nie ibyło już w pokoju.Wstałem z łóżka: zwyciężyłem — została pokona-na na wieki!

Podszedłem do samowara. Herbatę podawanou nas zawsze w pierwszym pokoju, przy czymnalewała ją żona. Usiadłem za stołem w milcze-niu i wziąłem podaną przez nią szklankę. Poupły-

Page 73: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

wie pięciu minut spojrzałem na nią. Była okrop-nie blada, jeszcze hledsza aniżeli wczoraj, i pa-trzyła na mnie. I z nagła, z nagła, widząc, że nanią patrzę, blado uśmiechnęła się bladymi war-gami z nieśmiałym w oczach pytaniem. Widaćjeszcze ma wątpliwości i medytuje: „czy on wie,czy nie, widział, czy też nie widział?" Obojętnieodwróciłem od niej wzrok. Po herbacie zamkną-łem kasę, poszedłem na rynek i kupiłem żelaznełóżko oraz parawan. Po powrocie do domu kaza-łem łóżko postawić w sali i odgrodzić parawanem.To łóżko było przeinaczone dla niej, ale nic jejnie powiedziałem. Lecz ma widok tego łóżka zro-zumiała bez słów, że „widziałem i wiem wszyst-ko" i że nie ma już wątpliwości. Na noc zosta-wiłem rewolwer jak zwykle na stole. Ona w mil-czeniu położyła się do nowego łóżka: małżeństwobyło rozerwane, ona „pokonana, ale nie ułaska-wiona". W nocy popadła w majaczenia, a ran-kiem dostała gorączki. Przeleżała całe sześć ty-godni.

Rozdział drugi

1. Sen dumy

Łukieria z miejsca oświadczyła, że mieszkaću mnie nie będzie i gdy tylko panią pochowają,

odejdzie. Modliłem się na klęczkach przez pięćminut, a chciałem się modlić przez całą godzinę,ale bez przerwy rozmyślam, rozmyślam, i gorzkiemyśli wciąż się cisną, i głowa boli: jakże tu sięmodlić? Grzech tylko! Dziwne też, że mi się niechce spać: kiedy przeżywamy wielkie, zbyt wiel-kie cierpienie, po pierwszych mocnych wybuchachogarnia nas senność. Skazani na karę śmierci po-dobno w ostatnią noc śpią twardo. Tak też byćpowinno, to zgodne z prawami natury, bo inaczejby nie wytrzymali... Ległem na kanapie, ale niezasnąłem...

Przez sześć- tygodni choroby doglądaliśmy jejdniem i nocą — ja z Łukieria oraz sprowadzonaprzeze mnie dyplomowana pielęgniarka. Pienię-dzy nie szczędziłem i nawet rad byłem wydawaćna nią. Wezwałem doktora Schródera i płaciłemmu po dziesięć rubli za wizytę. Gdy odzyskałaprzytomność — ukazywałem się przed nią rzadziej. A zresztą po cóż to opisywać? Kiedy jużwstała z łóżka — to cichutko i w milczeniu usia-dła w moim pokoju przy osobnym stole, którywtedy dla niej kupiłem... Tak, to prawda, trwa-liśmy w zupełnym milczeniu, to jest później za-częliśmy nawet mówić, tyle że jedynie o spra-wach powszednich. Ja, ma się rozumieć, wypo-wiadałem się lakonicznie, ale doskonale zauwa-żyłem, że i jej dogadzała małomówność. Wydało misię to z jej strony całkiem naturalne. „Jest zbyt

Page 74: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

wstrząśnięta i dostatecznie pokonana — rozumo-wałem. Trzeba koniecznie pozwolić jej zapomnieći przywyknąć". Tak tedy milczeliśmy oboje, aleja wciąż się przygotowywałem wewnętrznie naspotkanie przyszłości. Sądziłem, że i w niej dzie-je się to samo i ogromnie mnie intrygowało od-gadywanie: o czym też teraz myśli?

Dodam jeszcze: och z pewnością nikt nie wie,com przecierpiał lamentując nad nią podczas tejchoroby. Lecz te lamenty dławiłem w piersi kry-jąc się z nimi naweit przed Łukierią. Nie mogłemsobie wyobrazić, nawet przypuścić nie mogłem,żeby ona miała umrzeć nie dowiedziawszy sięwszystkiego. Kiedy zaś niebezpieczeństwo minęłoi zaczęła powracać do zdrowia — nader szybko,pamiętam, uspokoiłem się. Nie dość ną tym: po-stanowiłem odłożyć naszą przyszłość na możliwiedaleki termin, a na razie wszystko pozostawić wnie zmienionym kształcie. Tak, zaszło wtedy wemnie coś osobliwego, niesamowitego, mie potrafiętego inaczej określić: zatriumfowałem — i-to po-czucie okazało się dla mnie całkowicie zadowa-lające. No i tak upłynęła zima. Och, byłem za-dowolony jak nigdy dotychczas — i to przez całązimę. '

Bo widzicie: w moim życiu była jedna ze-wnętrzna okoliczność, która aż do chwili obecnej,to znaczy aż do samej katastrofy z żaną, co dzieńi o każdej godzimie uciskała mnie, mianowicie

utrata reputacji i owo opuszczenie pułku. Mówiąckrótko: tyrańska niesprawiedliwość, jaka mniespotkała. Wprawdzie koledzy nie lubili mnie z po-wodu mego ciężkiego, a może też śmiesznego cha-rakteru, choć przecie nieraz tak bywa, że to, codla nas jest wzniosłe, święte i czcigodne — za-razem, nie wiedzieć czemu, śmieszy naszych to-warzyszy. Ach, nie lubiano mnie nawet w szkole.Wszędzie i zawsze byłem nie lubiany. Nawet Łu-kieria nie może się do_ mnie przekonać. Owa zaśsprawa w pułku — chociaż była wynikiem anty-patii względem mnie — miała charakter niewąt-pliwie przypadkowy. Zaznaczam to dlatego, że•nic tak nas nie boli i nie 'gnębi "jak to, kiedy pa-damy ofiarą przypadku, który mógł się zdarzyćalbo i nie zdarzyć, wskutek fatalnego zbiegu oko-liczności, który mógł nas ominąć niczym chmura.Dla istoty rozumnej stanowi to poniżenie. Ą zda-rzenie było następujące:

W teatrze, podczas antraktu, zaszedłem do bu-fetu. Huzar A-w, wszedłszy nagle, wszczął w obec-ności znajdujących się tam oficerów głośną roz-mowę z dwoma kolegami-huzarami, opowiadając,jak to w kuluarach kapitan naszego pułku Bie-zumcew przed chwilą wywołał skandal i że „wy-gląda na pijanego". Rozmowa rychło się urwała,bo i sama wiadomość była błędna, gdyż kapitanBiezumcew nie był pijany, i skandal w gruncierzeczy nie okazał się skandalem. Huzarzy poczęli

Page 75: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

rozmawiać na inne tematy, no i incydent sięskończył; aliści nazajutrz plotka dotarła do nasze-go pułku i zaraz zaczęto gadać, że z naszego puł-ku znalazłem się tam tylko ja jeden, i że kiedyhuzar A-w wyraził się obraźliwie o kapitanieBiezumcewie, nie podszedłem do A-wa, by goodpowiednim wystąpieniem poskromić. Ale po cóżmiałem to uczynić? Jeżeli żywił urazę do Biezum-cewa, była to ich osobista sprawa: czemuż miał-bym się do tego mieszać? Tymczasem oficerowiedoszli do przekonania, że nie była to sprawa oso-bista, lecz zahaczająca także o pułk, a że z ofice-rów tego pułku byłem na placu tylko ja — tymsamym dowiodłem wszystkim obecnym w bufecieoficerom i-cywilom, że w naszym pułku trafiająsię oficerowie niezbyt wrażliwi na punkcie włas-nego i pułkowego honoru. Na taką interpretacjęnie chciałem przystać. Wtedy dano mi do zrozu-mienia, że mogę jeszcze wszystko, naprawić, je-żeli przynajmniej teraz — lubo trochę późno —zgodzę się zażądać od A-wa formalnych wyjaś-nień. Na to się nie zgodziłem, a tak byłem roz-drażniony, że odmówiłem z dumą. Po czym nie-zwłocznie złożyłem podanie o dymisję. Oto całasprawa. Wyszedłem z niej z godnością, niemniejwszakże wewnętrznie zdruzgotany, z roztrzęsionąwolą i umysłem. A wtedy właśnie zdarzyło się,że mąż mojej siostry w Moskwie przetrwonił naszskromny majątek — włącznie z moją mizerną

cząstką — tak iż znalazłem się bez grosza przyduszy na bruku. Miałem wprawdzie możność pój-ścia na prywatną posadę, ale nie uczyniłem tego:zaszczytnego munduru nie chciałem zamienić najakąś kolejarską bluzę. No i — jak wstyd towstyd, jeśli hańba to hańba, skoro upadek, nie-chaj będzie upadek i im gorzej, tym lepiej —oto co wybrałem. Nastąpiło trzylecie ponurychprzeżyć i nawet pobyt w przytułku -Wiaziemskie-go. Półtora roku temu umarła w Moskwie bogatastaruszka, moja chrzestna matka, i nieoczekiwa-nie wśród innych zapisów znalazło się w jej testa-mencie i dla mnie trzy tysiące rubli. Po krót-kim namyśle zadecydowałem wtedy o swoich lo-sach. Postanowiłem założyć prywatny lombard,nie zabiegając o łaskę bliźnich: pieniądze, potemwłasny kąt i... nowe życie, z dala od dawnychwspomnień. Oto był mój plan. Ale ciemna prze-szłość i na zawsze zepsuta opinia dręczyły mnienieustannie. No i wtedy ożeniłem się. Przypad-kiem czy nie — nie wiem. Tyle tylko, że wpro-wadzając ją do swego domu sądziłem, że wpro-wadzam przyjaciela, a właśnie przyjaciel był minade wszystko potrzebny. Ale rozumiałem dobrze,iż tego przyjaciela należy przysposobić, urobići wręcz ujarzmić. A czyż cokolwiek z tego mo-głem tak z miejsca wyłożyć tej uprzedzonej, domnie szesnastolatce? Jakże bym na przykład po-trafił — bez przypadkowej pomocy, jaką mi ze-

Page 76: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

słała owa straszliwa scena z rewolwerem — prze-konać ją, że nie jestem tchórzem i że w pułkuniesprawiedliwie zarzucano mi tchórzostwo? Alekatastrofa nastąpiła w porę. Wytrzymawszygroźbę rewolweru, wziąłem odwet za całą swąponurą przeszłość. I chociaż nikt o tym nie my-ślał, wiedziała to o n a — a to było dla mniewszystkim, gdyż ona sama wszystkim dla mniebyła, całą nadzieją moich rojeń o przyszłości! Onabyła jedynym człowiekiem, którego hodowałemdla siebie, a innych nie potrzebowałem — i otodowiedziała się wszystkiego: tego w każdym ra-zie, że niesłusznie postąpiła przystając do moichwrogów. Upajałem się tą myślą. W jej oczach niemogłem już być nikczemnikiem, mogła mnie tyl-ko uważać ot za... dziwaka; ale i ta myśl teraz,po wszystkim, co zaszło, wcale mi nie była przy-kra: dziwność nie jest grzechem, lecz przeciwnie,niekiedy podbija kobiecą naturę. Jednym sło-wem, rozmyślnie odsunąłem podsumowanie: to,co się dokonało, wystarczało aż nadto dla moje-go spokoju oraz zawierało zbyt wiele obrazówi tworzywa dla moich marzeń. W tym właśniesęlc, że jestem marzycielem; miałem sam mate-riału pod dostatkiem, o niej zaś myślałem: żep o c z e k a .

Tak minęła zima — w jakimś czegoś tam ocze-kiwaniu. Lubiłem ukradkiem przyglądać się jej,siedzącej przy swoim stoliku. Zajmowała się szy-

ciem, naprawą bielizny, a czasem wieczorami czy-tała książki, które brała z mojej szafy. Dobór tychksiążek również powinien był przemawiać na mo-ją 'korzyść. Nie wychodziła prawie nigdzie. Poobiedzie, przed zapadnięciem zmierzchu, wypro-wadzałem ją co dzień na przechadzkę; odbywaliś-my te spacery już mie, jak dawniej, w całkowi-tym milczeniu. Ja mianowicie dokładałem starań,aby wyglądało, że rozmawiamy zgodnie, ale, jakjuż wspomniałem, oboje baczyliśmy, żeby się ra-czej zbyt szeroko nie rozwodzić. Ja czyniłem toumyślnie, przy czym uważałem, że jej należy ko-niecznie „dać czas". Jtfa się rozumieć, dziwne to,iż przez całą zimę ani razu nie przyszło mi namyśl, że lulbię ukradkiem się jej przyglądać,a przez całą zimę nie pochwyciłem ani jednegojej spojrzenia skierowanego ku mnie! Przypisy-wałem to jej nieśmiałości. Zwłaszcza że po cho-robie miała tyle lękliwej pokory, tyle bezsiły.Nie, lepiej poczekaj i — „i nagle sama do ciebiepodejdzie..."

Ta myśl zachwycała mnie nieodparcie. Dodamjeszcze jedno: niekiedy jakby naumyślnie samsię rozdrażniałem i rzeczywiście doprowadzałemsię do tego, iż, rzekłoby się, żywiłem do niej ura-zę. I tak się to ciągnęło przez jakiś czas. Ale nie-nawiść nigdy nie mogła dojrzeć i ugruntować sięw mej duszy. Sam przy tym czułem, że to tylkojakaś gra. Ależ i wtedy nawet, chociaż rozerwą-

Page 77: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

łem nasze małżeństwo, kupiwszy łóżko i parawan— nigdy wszakże, nigdy nie potrafiłem spojrzećna nią jako na zbrodniarkę. I mie dlatego, żemniepoważnie osądził jej przestępstwo, lecz dlate-go, że zamierzałem przebaczyć jej całkowicie odpierwszego dnia, jeszcze nawet zanim kupiłem tołóżko. Słowem, jest to u mnie osobliwe, albo-wiem mam surowe zasady moralne. Poza tym wmoich oczach ona była tak pognębiona, tak upo-korzona, tak zmiażdżona, żem się nad nią chwi-lami boleśnie litował, aczkolwiek przy tym wszy-stkim wyraźną przyjemność sprawiała mi myśl0 jej poniżeniu. Podobało mi się poczucie naszejnierówności...

Owej zimy zdarzyło mi się rozmyślnie spełnićkilka dobrych uczynków. Dwu klientom umorzy-łem należności, jakiejś ubogiej kobiecie wypłaci-łem pieniądze bez żadnego zastawu. I nie powie-działem o tym żonie — a uczyniłem to wcale niepo to, żeby się o tym dowiedziała, tylko owa ko-biecina sama przyszła dziękować nieomal naklęczkach. W ten sposób rzecz wyszła na jaw;wydało mi się, że wiadomość o tej sprawie mojażona przyjęła z zadowoleniem.

Ale nadciągała wiosna, była już połowa kwie-tnia, z okien wyjęto podwójne szyby i słońce jęłojasnymi wiązkami promieni rozświecać naszegłuche pokoje. Lecz zasłona wisiała nade mną1 zaciemniała mi oczy. Złowieszcza, straszliwa za- v

słona. Jak to się stało, że raptem spadła z moichoczu i żem nagle przejrzał, i wszystko zrozumiał?Czy stało się to przypadkowo, czy dzień taki nad-szedł szczególny, czy promień słoneczny roznieciłmyśl i domysł w mojej otępiałej głowie? Nie, niemyśl, nie domysł tu zabłysnął, lecz z nagła za-drgała jedna żyłka, z dawna zamarła, zadrgałai ożyła, i olśniła całą moją otępiałą duszę. Wtedyzupełnie jakbym nagle zerwał się z miejsca... Boteż wydarzyło się to nagle i niespodzianie. A wy-darzyło się to po obiedzie, pod wieczór, okołogodziny piątej.

II. Zasłona nagle opadła

Dwa słowa wstępu. Już od miesiąca spostrze-głem w niej osobliwe zadumanie — nie tyle mil-kliwość, ile jakieś zamyślenie. To także stwier-dziłem nagle. Siedziała wtedy nad robotą, z gło-wą pochyloną, i nie wiedziała, że na nią patrzę.I oto zdumiało mnie, że stała się tak szczuplutka,wychudzona; twarzyczka pobladła, wargi zbie-lały, wszystko to razem, w połączeniu z zadumą,od razu wielce mnie zafrapowało. Już i dawniejsłyszałem jej drobny suchy kaszel, szczególnie ponocach. Natychmiast wstałem i, nic nie powie-dziawszy, poszedłem zamówić wizytę doktoraSchródera.

Page 78: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

Zjawił sią nazajutrz. Ona mocno się zdziwiła,spoglądając to na lekarza, to na mnie.

— Ależ jestem zdrowa — rzekła z niewyraź-nym uśmiechem.

Schrcder zbadał ją nie nazbyt dokładnie (ci le-karze bywają niekiedy lekceważąco niedbali) i wdrugim pokoju zakomunikował mi tylko, że topozostałość po przebytej chorobie i że na wiosnęwarto by wyjechać gdzieś nad morze albo, jeżelito niemożliwe, po prostu na podmiejskie letnisko.Słowem, nic nie powiedział prócz tego, że skon-statował osłabienie czy coś tam takiego. Po jegoodejściu żona, patrząc na mnie z ogromną powa-gą, powtórzyła:

— Jestem zupełnie zdrowa.Po tych słowach jednakże raptownie się zaru-

mieniła, najwidoczniej ze' wstydu. Ach, terazrozumiem: wstyd jej było, że ja — będąc j e s z -c z e j e j m ę ż e m — troszczę się o nią tak,jak gdybym był nim faktycznie. Ale wtedy niezrozumiałem i rumieniec przypisałem pokorze.(Zasłona!)

I oto w miesiąc później, o godzinie piątej, w ja-sny słoneczny dzień kwietniowy siedziałem przykasie, sprawdzając rachunki. Wtem słyszę, że ona— tam obok, w naszym pokoju, przy swym stoli-ku z robótką — cichutko zaśpiewała. Nowość tawywarła na mnie wstrząsające wrażenie i do dziśnie potrafię tego pojąć. Dotychczas prawie nigdy

nie słyszałem jej śpiewu, chyba tylko może wpierwszych dniach, gdym ją był wprowadził doswego domu i kiedy jeszcze mogliśmy zabawiaćsię strzelaniem do celu z rewolweru. Wtedy głosmiała jeszcze dosyć silny, acz niezbyt pewny wintonacji, ale za to niezwykle miły i zdrowy. Te-raz zaś piosenka brzmiała tak słabiutko — och,nie szczególnie żałośliwie (był to jakiś romans),ale, rzekłbyś, głos był jakiś nadpęknięty, złama-ny, jak gdyby ten głosik nie mógł dać sobie ra-dy, jak gdyby sama piosenka była chora. Żonanuciła i oto raptem na wysokiej nucie głos jejsię oberwał — taki wątły był ten głosik, taksmętnie opadł; odkaszlnęła i znów cichutko za-śpiewała...

Moje wzruszenia wydadzą się śmieszne, alenikt nigdy nie zrozumie, czemu się przejąłem!Nie, jeszczem się nad nią nie litował, to było coścałkiem innego, początkowo, przynajmniej wpierwszych minutach, wystąpiło nagłe zmiesza-nie i straszliwe zaskoczenie, straszne i niesamo-wite, bolesne i nieomal mściwe: „Śpiewa, i toprzy mnie! Zapomniała o mnie, czy co?"

Wstrząśnięty do głębi trwałem na miejscu, po-tem nagle wstałem, nałożyłem kapelusz i wysze-dłem jak błędny. W każdym razie nie wiem poco i dokąd. Łukieria podała mi palto.

— Śpiewa? — spytałem mimowolnie. Łukieria

Page 79: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

patrzyła na mnie, nie pojmując o co chodzi. Boteż istotnie nie sposób było mnie zrozumieć.

— Pierwszy raz śpiewa?— Nie, kiedy pana nie ma, czasem śpiewa.Pamiętam wszystko. Zszedłem po schodach,

znalazłem się na ulicy i ruszyłem bez celu przedsiebie. Przystanąłem na rogu i rozejrzałem sięwokoło. Mijano mnie, potrącano; nie czułem nic.Skinąłem na dorożkarza i kazałem się zawieźć —nie wiem po co — na Policejskij Most; potem na-gle zrezygnowałem i rzuciłem mu dwudziestoko-piejkówkę.

— Masz tu za fatygę — powiedziałem śmiejącsię do niego bezmyślnie, ale serce wezbrało mijakimś nagłym zachwyceniem.

Przyśpieszywszy kroku, wróciłem do domu.Nadpęknięta żałosna, urwana nutka raptem zno-wu zadźwięczała w mej duszy. Brakło mi tchu.Opadała, opadała z oczu zasłona! Skoro przy mniezaśpiewała — snadź zapomniała o mnie, oto cobyło jasne i straszne. To czuło moje serce. Jed-nak w duszy promieniał zachwyt przemagająctrwogę.

O ironio losu! Wszak nic innego nie było i niemogło być w mojej duszy — prócz owego właśniezachwytu, tylko gdzież ja sam byłem w ciąguowej zimy? ATboż to byłem ja?

Wbiegłem po schodach w wielkim pośpiechu;nie wiem, czym wszedł nieśmiało... To tylko pa-

miętam, że podłoga zdawała się falować, a ja jakgdybym płynął po rzece. Wszedłem do pokoju:siedziała na tym samym miejscu, pochyliwszygłowę, ale już nie śpiewała. Zerknęła ku mnieprzelotnie i bez zaciekawienia; lecz nie było tonawet spojrzenie — ot, jedynie odruch, zwykłyi obojętny, kiedy ktokolwiek wchodzi do pokoju.

Podszedłem wprost do niej i usiadłem obok nakrześle; byłem jak niespełna rozumu. Ona obrzu-ciła mnie szybkim spojrzeniem, jakby przeląkłszysię; ująłem jej dłoń i nie pamiętam, co powie-działem, to jest, co chciałem powiedzieć, gdyż niebyłem zdolny mówić dorzecznie. Głos mi się za-łamywał i odmawiał posłuszeństwa. A zresztą niewiedziałem, co powiedzieć, i tylko krztusiłemsię.

— Porozmawiamy... wiesz... powiedz cokolwiek!—: nagle wybąkałem głupawo; och! alboż mi wgłowie były mądrości? Ona znowu drgnęła i od-sunęła się, mocno wystraszona spojrzała na mojątwarz, lecz nagle w jej oczach odmalowało sięs u r o w e z d z i w i e n i e . Tak, zdziwienie,s u r o w e . Patrzyła na mnie rozszerzonymi oczy-ma. Ta surowość, to surowe zdziwienie, z miej-sca mnie zdruzgotały: „Więc chcesz jeszcze mi-łości? Miłości?" — wystąpiło w tym jej zdziwie-niu pytanie, chociaż trwała w milczeniu. Lecz jawszystko odczytałem. Zatrząsłem się cały i przy-padłem do jej nóg. Tak, runąłem do jej nóg. Po-

Page 80: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

derwała się gwałtownie, ale bardzo mocno przy-trzymałem jej obie ręce.

I pojmowałem, ach, pojmowałem w pełni wła-sną rozpacz! Ale czy uwierzycie? — uniesieniekipiało w mym sercu tak nieodparcie, iż myśla-łem, że umrę. W upojeniu i szczęściu całowałemjej stopy. Tak, w szczęściu bezmiernym i bezgra-nicznym — a zarazem ze świadomością całej bez-nadziejności mej rozpaczy! Płakałem. Mówiłem cośale nie mogłem mówić. W niej lęk i zdumienienagle ustąpiły miejsca jakiemuś zatroskaniu, ja-kimś niesamowitym pytaniom; patrzyła na mniedziwnie, nawet dziko, usiłowała coś czym prę-dzej pojąć i uśmiechnęła się. Ogromnie była za-żenowana, że całuję ją po nogach i usuwała je,lecz ja wtedy całowałem to miejsce na podłodze.Widziała to i ze wstydu nagle zaczęła się śmiać(wiecie, jak to bywa, że ktoś śmieje się ze wsty-du); nadciągał wybuch histerii, widziałem, jakdrgają jej ręce — i nie myślałem o tym, i wciążbełkotałem, że ją kocham, że nie wstanę i: „po-zwól mi całować twoją sukienkę... tak, przez całeżycie modlić się do ciebie..." Nie wiem, nie pa-miętam — nagle ona zatrzęsła się i wybuchnęłałkaniem: nastąpił okropny atak histerii wywoła-ny przerażeniem, jakie w niej wzbudziłem.

Przeniosłem ją na łóżko. Kiedy atak minął,przysiadła na krawędzi i — z wyrazem ogrom-

nego przygnębienia — schwyciła obie moje dło-nie prosząc, bym się uspokoił.

— Zapanuj nad sobą, nie męcz się, weź się wgarść! — i znowu w płacz.

Nie opuściłem jej w ciągu całego owego wie-czora. Wciąż jej mówiłem, że zawiozę ją do Bou-logne *, żeby się kąpała w morzu, teraz, zaraz, zadwa tygodnie, że ma taki nadpęknięty głosik,słyszałem przecie?... że zlikwiduję kasę, sprzedamDobronrawowowi, że zaczniemy wszystko na no-wo, a przede wszystkim do Boulogne! Słuchaławciąż zalękniona. Bała się jeszcze bardziej. Ale janie tym byłem najgłębiej przejęty, lecz tym, żecoraz mocniej odżywało we mnie nieustępliwepragnienie leżenia u jej nóg i znów chciałem ca-łować, całować miejsce, gdzie stoją jej nogi, i mo-dlić się do niej, i „nic ponadto, nic od ciebie niezażądam" powtarzałem co chwila. Nic mi nie od-powiadaj, nie zauważaj mnie wcale i pozwól tyl-ko z ubocza patrzeć na ciebie, uczyń mnie swojąrzeczą, pieskiem...

Płakała.— A ja • m y ś l a ł a m , że z o s t a w i s z

m n i e t a k — wymknęło się jej z nagła mimowoli — tak dalece mimo woli, że może zgoła niespostrzegła, kiedy to powiedziała, gdy tymczasem— och!, to była najważniejsza, najbardziej roz-

* Boulogne-Sur-MeT — miejscowość nadmorska wpln.-zach. Francji.

Page 81: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

strzygająca i najbardziej dla mnie zrozumiała wy-powiedź, która mnie niby nożem dźgnęła w ser-ce! Te słowa wszystko mi wyjaśniły, lecz dopókimiałem ją tu obok, przed oczyma, żywiłem nie-złomną nadzieję i byłem niezmiernie szczęśliwy.Ach, okrutnie znużyłem ją owego wieczora, zda-wałem sobie z tego sprawę, ale nieustannie są-dziłem, że wszystko natychmiast przekształcę.Wreszcie, z nadejściem nocy, osłabła ostatecznie;wtedy namówiłem ją, by zasnęła — i z miejscazapadła w głęboki sen. Przewidywałem malignęi rzeczywiście wystąpiła, chociaż bardzo lekka.W nocy niemal co chwila wstawałem, cichutko,w pantoflach podchodziłem, żeby na nią patrzeć.Załamywałem nad nią ręce, patrząc na tę chorąistotę na lichym żelaznym łóżeczku (które dla niejkupiłem za trzy ruble). Klękałem przed nią, alenie śmiałem całować jej nóg (bez jej wiedzy!),gdy spała. Próbowałem modlić się do Boga, leczsię znów zrywałem. Łukieria coraz wychodziłaz kuchni i przyglądała mi się. Wstąpiłem do nieji powiedziałem, żeby się położyła, i że jutro za-cznie się „całkiem coś innego".

I wierzyłem w to, wierzyłem ślepo, szaleńczo.Ach, tonąłem w zachwycie, w upojeniu! Wyczeki-wałem tylko tego jutra. Przede wszystkim —wbrew wszelkim symptomatom * — nie obawiałem

* Symptomat — objaw, oznaka.

się żadnego nieszczęścia. Nie odzyskałem w pełnirozeznania — chociaż zasłona spadła mi z oczu— i to rozeznanie długo, długo nie powracało,och, aż do dziś, aż do dzisiejszego dnia! Bo teżjak mogło powrócić: przecież ona wtedy jeszczeżyła, była tuż przede mną, a ja byłem przed nią:„Jutro się obudzi, a ja jej wszystko powiem i onawszystko zobaczy". Oto moje ówczesne rozumo-wanie — proste i jasne — stąd to upojenie! Naj-ważniejszą sprawą była owa podróż do Boulogne.Nie wiedzieć czemu wciąż myślałem, że Boulogne— to wszystko, że w Boulogne zawiera się cośostatecznego: „Do Boulogne, do Boulogne!" Obłęd-nie oczekiwałem ranka.

111. Zbyt wiele rozumiem

A przecież to nastąpiło zaledwie przed kilkudniami, przed pięcioma, wszystkiego pięciomadniami — w ubiegły wtorek! Nie, nie, gdyby jesz-cze tylko trochę czasu, gdyby jeszcze chociażodrobinę odczekała... byłbym rozproszył mrok!Czyż się bowiem nie uspokoiła? Wszak zaraz na-zajutrz — mimo zmieszania — słuchała .mniez uśmiechem... Sedno właśnie w tym, że przezcały ten czas, w ciągu pięciu dni, była zmieszanai zawstydzona. Bała się także, bardzo się bała.

Page 82: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

Ja się nie spieram, nie myślę zaprzeczać jak wa-riat: była wystraszona, ale czyż mogła się nielękać? Przecież od tak dawna staliśmy się sobieobcy wzajem, takeśmy odwykli jedno od drugie-go — a tu raptem to wszystko... Ale nie dostrze-gałem jej trwogi, nowość promieniowała!... Toprawda, prawda bezsporna, żem popełnił błąd.I może nawet sporo błędów. Ot, ledwo zbudziw-szy się, zaraz z samego ranka (to było w środę)popełniłem omyłkę: z miejsca uczyniłem ją swymprzyjacielem. Pośpieszyłem się, zanadto się po-śpieszyłem, ale przecież spowiedź była potrzebna,niezbędna — co mówię: więcej aniżeli spowiedź!Nie zataiłem nawet tego, co wręcz sam przed so-bą ukrywałem. Otwarcie wyznałem, żem przezcałą zimę o tym jednym tylko myślał, że byłemprzeświadczony, iż mnie kocha. Wyjaśniłem jej,że kasa pożyczkowa była jedynie następstwemupadku mojej woli i umysłu, samoudręczeniai samochwalby. Wytłumaczyłem jej, że wtedy wbufecie rzeczywiście stchórzyłem; winna temumoja natura, moja podejrzliwość: wstrząsnęłymną okoliczności, to otoczenie, ten bufet, myśl:jakże tak z nagła wystąpię, czy to nie wypadniegłupio? Stchórzyłem nie przed pojedynkiem, tyl-ko przed myślą: czy to nie wypadnie głupio...A potem... to już nie chciałem się przyznać, noi dręczyłem wszystkich, i ją też zadręczałem, ażsię z nią ożeniłem, żeby ją za to dręczyć. W ogó-

le mówiłem przeważnie jak w gorączce. Ona samabrała mnie za ręce i prosiła, abym przestał:

— Przesadzasz... zamęczasz się! — i znów za-czynały się łkania, znowu groziły ataki nerwowe!Ustawicznie prosiła, żebym o tym wszystkim niemówił i nie wspominał.

Ja na te prośby nie zwracałem uwagi wcalealbo prawie wcale: wiosna, Boulogne, Boulogne!Tam słońce, tam nowe nasze słońce — o tymtylko mówiłem. Zamknąłem kasę, sprawy prze-kazałem Dobronrawowowi. Nagle zaproponowa-łem jej, że wszystko rozdamy ubogim oprócz ka-pitału podstawowego, owych trzech tysięcy odzie-dziczonych po chrzestnej matce, za które pojecha-libyśmy do Boulogne, a potem wrócimy i rozpocz-niemy nowe pracowite życie. Tak też zdecydowa-liśmy — ponieważ ona nie powiedziała nic... Tyl-ko się uśmiechnęła. I bodaj uśmiechnęła się ra-czej przez delikatność, nie chcąc mnie zasmucić.Toż wiedziałem, że jej ze mną ciężko, nie myśl-cie, że byłem aż takim głupcem i takim egoistą,żeby tego nie widzieć. Widziałem wszystko, wszy-stko, do ostatniego drgnienia, widziałem i wiedzia-łem lepiej od kogokolwiek; cała moja desperacjabyła widoczna.

Opowiadałem jej wszystko o sobie i o niej. I o"Łukierii. Mówiłem, żem płakał... Och, zmienia-łem ton rozmowy, ja też starałem się nie poru-szać wcale niektórych tematów. I ona przecież

Page 83: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

ożywiła się raz czy drugi, ja to pamiętam, pa-miętam! Czemuż, powiadacie, żem patrzał nawszystko i nic nie widział? I gdyby tylko tamtosię nie zdarzyło, toby odżyło wszystko. Wszak jesz-cze dwa dni przedtem, kiedy rozmowa zatrąciłao lekturę i o to, co w ciągu tej zimy przeczytała— ona też mówiła i śmiała się wspominając dia-log Gil Blasa z arcybiskupem Grenady *. A był totaki dziecinny śmiech, przemiły, taki sam jakdawniej, za czasów narzeczeństwa (moment!mgnienie!). Jakże się cieszyłem! Zresztą zdziwi-łem się ogromnie, słysząc ją wspominającą o ar-cybiskupie; snadź jednak znalazła w sobie tylespokoju ducha i tyle szczęśliwości, żeby się za-śmiewać nad literackim arcydziełem, siedząc zemną w tym pokoju. Widać więc poczynała się jużuspokajać całkowicie, w pełni zaczynała ufać, żeją pozostawię t a k . „Myślałam, że zostawiszmnie t a k " — oto były jej słowa wypowiedzia-ne we wtorek! Ach, toż to była myśl dziesięcio-letniej dziewczynki! I przecież wierzyła, że wszy-stko istotnie pozostanie tak samo: ona przy swo-im stole, ja przy swoim — i tak oboje aż do

* Bohaterowie klasycznej powieści francuskiej Gil Blax(przekład polski Przypadki Idziego Blasa ukazał się w1950 r.). Autor jej Alain-Rene Lesage (1668—1747) pra-cował nad nią około dwudziestu lat (od 1715 do 1735roku).

sześćdziesięciu lat. A tu raptem podchodzi do niejmąż i ten mąż pragnie miłości! Ach, co za niepo-rozumienie, jakaż moja ślepota!

Błędem także było to, żem patrzył na nią z za-chwytem: należało się opanować, gdyż zachwytbudził lęk. Ale wszakżem się opanował, już jejnie całowałem po nogach. Ani razu nie okaza-łem, że... no, że jestem mężem — och, nawet wmoich myślach tego nie było; ja się tylko modli-łem. Jednakże niepodobna było przecież całkiemmilczeć, nie sposób było nie mówić wcale! W pew-nym momencie wyznałem, że rozkoszuję się roz-mową z nią i że uważam, iż ona stoi bez porów-nania wyżej ode mnie pod względem wykształ-cenia i kultury. Wtedy mocno się zaczerwieniłai zażenowana powiedziała, że przesadzam. Wtedy— niedorzecznie i nie mogąc się powstrzymać —opowiedziałem, w jakim byłem zachwycie, kie-dy ukryty za drzwiami przysłuchiwałem się po-jedynkowi jej niewinności z tamtą kreaturą i jakpodziwiałem jej rozum i błyskotliwość dowcipuw połączeniu z taką dziecięcą prostotą. Ona jakgdyby drgnęła, wybąkała coś tam znowu, że prze-sadzam, lecz nagle spochmurniałą twarz zasłoni-ła dłońmi 1 załkała... Wtedy nie zdołałem się po-hamować: znów przypadłem do jej nóg i jąłemokrywać je pocałunkami, znów — jak we wtorek— skończyło się atakiem nerwowym. To byłowczoraj wieczorem, a rankiem...

Page 84: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

Rankiem! Szaleńcze, wszak ten ranek nadszedłdzisiaj dopiero co, tylko co...

Posłuchajcie i zechciejcie rozważyć! Przecieżkiedyśmy się zeszli przy herbacie (po wczoraj-szym ataku), ona sama wxęcz zadziwiła mnieswym spokojem, oto jak było! A tymczasem jacałą noc przetrwałem w lęku po wczorajszej sce-nie. Aliści oto nagle ona zbliża się do mniei splótłszy dłonie powiada, że jest przestępczynią,że wie, co to znaczy, że pamięć tego przestępstwadręczyła ją przez całą zimę i nadal teraz dręczy...Że ona zbyt wysoko ceni moją wielkoduszność...

— Będę ci wierną żoną, będę cię szanowała...Wtenczas zerwałem się i jak szaleniec olbjąłem

ją uściskiem! Całowałem, całowałem ją w usta,jak mąż, po raz pierwszy po naszej długotrwałejrozłące. 1 dlaczego — zaledwie tak niedawno te-mu — wyszedłem raptem na dwie godziny? Na-sze paszporty zagraniczne... Ach, Boże! Niechbymtylko o pięć minut wcześniej wrócił, tylko o pięćminut!... A tu — ten tłum w naszej bramie, tezwrócone ku mnie spojrzenia... O, Boże!

Łukieria mówi (o, ja teraz za nic w świecie niepozwolę jeij odejść, ona będzie mi wszystko opo-wiadać), Łukieria mówi, że po moim wyjściu,a zaledwie w jakieś dwadzieścia minut przed po-wrotem, weszła nagle do pani — do naszego po-koju — żeby się, nie pamiętam już o co, zapy-tać, i zobaczyła, że obraz (ten sam dbraz Matki

Boskiej) jest wyjęty i ustawiony na stole, i wy-gląda na to, że pani się właśnie przed nim mo-dliła.

— Co też pani?— Nic, Łukierio, idź. Czekaj no, Łukierio —

podeszła i pocałowała mnie.— Czy pani teraz szczęśliwa?— Tak, Łukierio.— Dawno — powiadam — powinien był pan

przyjść przeprosić panią... Chwała Bogu, żeściesię pogodzili.

— Dobrze, Łukierio, dobrze — powiada — idźjuż, Łukierio.

I uśmiechnęła się, ale tak jakoś dziwnie. Takdziwnie, że Łukieria po dziesięciu minutach wró-ciła, żeby się jej przyjrzeć: „Stoi pod ścianą przysamym oknie, głowę wsparła na ręce, stoi ci taki rozmyśla. A tak głęboko zamyślona, że mnie nieusłyszała, jak tam stoję i patrzę na nią z drugiegopokoju. Widzę, że się. jaktiy uśmiecha, stoi, myślii uśmiecha się. Popatrzyłam ci na nią, obróci-łam się cichutko, wyszłam i sama się także za-myśliłam... Wtem słyszę, że okno zostało otwar-te. Zaraz poszłam przestrzec:

— Chłodno, żeby się pani nie zaziębiła...A tu widzę, że weszła na parapet i cala tam

stoi w otwartym oknie, odwrócona do mnie ple-cami, a w rękach trzyma obraz. Serce we mniezamarło; wołam:

Page 85: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

— Proszę pani, proszę pani!Usłyszała, poruszyła się, jak gdyby miała się

odwrócić do mnie, ale się nie odwróciła, tylkopostąpiła krok naprzód, obraz przycisnęła dopiersi i rzuciła się w dół!

To tylko pamiętam, że gdym wszedł do bramy,była jeszcze ciepła. A tu — wszyscy na mniepatrzą. Z początku coś tam wykrzykiwali, lecznagle zamilkli i rozstępują się przede mną, a ona...ona leży z tym obrazem. Pamiętam jak skrośmgłę, że podszedłem ku niej w milczeniu i długowpatrywałem się. Stała tam także Łukieria, a jajej nie widziałem. Twierdzi, że mówiła do minie.Zapamiętałem jedynie jakiegoś mieszczanina;wciąż powtarzał, że „tylko krzynka krwi wycie-kła z ust, krzynka, krzynka!" i wskazywał mi tękrew — tuż obok, na kamieniu. Zdaje się, żemdotknął palcem, zaplamiłem palec, patrzę nań (topamiętam, a ten mi wciąż: „Tylko krzynka,krzynka".

— No więc 'co z tego, że krzynka? — ryknąłempodobno na cały głos, wzniosłem ręce i rzuciłemsię na niego...

Och, szaleństwo, szaleństwo! Nieporozumienie!Nieprawdopodolbieństwo! Niemożliwość!

IV. Spóźniłem się zaledwieo pięć minut

A czyż nie tak? Czy to prawdopodobne? Czymożna powiedzieć, że to możliwe? Dlaczego, poco umarła ta kobieta?

Ach wierzcie mi, ja rozumiem: ale czemu uma-rła — to bądź co bądź zagadka. Przeraziła ją mojamiłość, zastanowiła się poważnie: przyjąć ją, czyodrzucić? I nie wytrzymała tego pytania, i wo-lała umrzeć. Wiem, wiem, zbędne głowić się nadtym: dała zbyt wiele obietnic, zlękła się, że ichdotrzymać nie zdoła — to jasne. Jest kilka oko-liczności całkiem niesamowitych.

No bo dlaczego umarła? To pytanie bądź cobądź trwa. To pytanie stuka, stuka w moim mó-zgu... Byłbym ją przecie zostawił tak, gdyby zech-ciała, żeby tak pozostało. Ale nie uwierzyła w to,ot co! Nie, nie, kłamię: wcale nie to. Po prostu

. dlatego, że ze mną musiała postąpić rzetelnie:jeżeli kochać — to pełnią miłości, a nie tak jakkochałaby kupca. A że była zbyt prawa, zbytczysta, by przystać na taką miłość, jakiej wyma-gał kupiec, tedy nie chciała mnie zwodzić. Niechciała łudzić półmiłością imitującą miłość albonawet ćwierćmiłością. Arcyuczciwe są niektórekobiety, o tak! A ja jej chciałem zaszczepić peł-nię serca, pamiętacie? Dziwaczny pomysł!

Ogromnie mnie ciekawi: czy mnie szanowała?

Page 86: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

Nie wiem: gardziła mną, czy nie? Nie sądzę, żebygardziła. Nader to osobliwe: dlaczego ani razu nieprzyszło mi do głowy, że ona mną pogardza? By-łem jak najmocniej przeświadczony, iż jest prze-ciwnie — aż do tamtej chwili, kiedy spojrzała namnie z s u r o w y m z d z i w i e n i e m . Wła-śnie: z s u r o w y m . Wtedy to w lot zrozumia-łem, że ona mną gardzi. Zrozumiałem bezpowrot-nie, na wieki! Och, niechby gardziła — chociażbyprzez całe życie — byleby żyła, byleby żyła! Do-piero co jeszcze chodziła, mówiła. Ani rusz niepojmuję, że się rzuciła z okna! I skąd mogłemprzypuścić — choćby na pięć minut przedtem?Zawołałem Lukierię. Ja teraz Łukierii nie odpra-wię za nic w świecie!

Och, mogliśmy jeszcze dojść do porozumie-nia. Ogromnie tylko odwykliśmy wzajem jednood drugiego, ale czyliż nie można było na nowosię przystosować? Czemu, czemu nie mielibyś-my zbliżyć się, rozpocząć nowego życia? Ja je-stem wielkoduszny, ona też — oto punkt stycz-ności! Jeszcze tylko kilka słów, nie więcej niżdwa dni — wszystko by zrozumiała.

Najbardziej bolesne jest to, że to wszystko byłoprzypadkiem, barbarzyńskim, prostackim przy-padkiem. Oto klęska! Pięć minut — i momentprzesunąłby się bokiem jak chmura i nigdy byjej to potem nie przyszło do głowy. I koniec był-by taki, że wszystko by zrozumiała. A teraz —

znowu puste pokoje, teraz znów samotność. Otostuka wahadło, jemu nic do tego, jemu niczegonie żal. Nie ma nikogo — oto klęska!

Chodzę, wciąż chodzę. Wiem, wiem, nie odpo-wiadajcie: śmieszy was, że się Skarżę na przy-padek i na pięć minut. Ale to przecież oczywiste.Rozważcie to tylko: nie zostawiła nawet kartki,że — tak a tak — „proszę nikogo nie winić z po-wodu mojej śmierci", jak się zawsze rdbi. Albożnie mogła się zastanowić nad tym, że może spra-wić kłopot nawet Łukierii: „Sama przy niej by-łaś, no i wypchnęłaś ją". Co najmniej by ją nie-słusznie obryzgano, gdyby nie to, że cztery osobyprzez okna w oficynie widziały, jak stała z obra-zem w rękach i jak sama wyskoczyła. Ale toprzecie także przypadek, że ludzie stali i widzieli.Nie, to wszystko — moment, jeden tylko nieobli-czalny moment. Raptowność i fantazja! Cóż stąd,że się modliła przed obrazem? To nie znaczy, że— przed śmiercią. Wszystko to trwało może led-dwie dziesięć minut, cała decyzja — wtedy mia-nowicie, kiedy stała pod ścianą z głową przytulo-ną do dłoni i uśmiechała się. Nawiedziła ją prze-lotna myśl, zawirowało jej w głowie, tak, tak...że się jej nie zdołała oprzeć.

To wyraźne nieporozumienie, mówcie, co chce-cie. Ze mną jeszcze można by żyć. A jeżeli toniedokrwis-tość? >Po prostu z powodu anemii, z wy-

Page 87: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

czerpania energii życiowej? (Zmęczyła się podczasowej zimy — ot co!

Spóźniłem się!!!Jaka ona szczuplutka w trumnie, jak się wyo-

strzył kontur noska. Rzęsy leżą jak strzałki.I przecie, kiedy upadła, nic sobie nie zgruchota-ła, nie złamała. Tylko ta jedna „krzynka krwi"!Ot, łyżeczka deserowa. Wstrząs wewnętrzny.Dziwaczna myśl: gdyby można było jej nie po-chować? Bo jeżeli ją wyniosą, to... och nie, toprawie niemożliwe. Och, wiem dobrze, że musząją wynieść, nie jestem obłąkańcem i wcale niemówię od rzeczy, przeciwnie, nigdy nie rozumo-wałem jaśniej... ale jakże tak: znowu nikogo wdomu, znowu dwa pokoje i znów ja sam jedenz kasą pożyczkową. Maligna, maligna, oto gdziemaligna! Zadręczyłem ją — oto prawda!

Cóż mnie. teraz obchodzą wasze paragrafy? Naco mi wasze normy, wasze obyczaje, wasze życie,wasze państwo i wasza wiara? Niechaj mnie są-dzi ten wasz sędzia, niech mnie postawią przedwaszym sądem, przed waszym jawnym trybuna-łem — a -powiem, że się do niczego nie przyzna-ję. Sędzia zawoła:

— Proszę milczeć, oficerze!A ja mu odkrzyknę:— Gdzie znajdziesz teraz taką siłę, co mnie

skłoni do posłuchu? Czemu ponury bezwład znisz-

czył to, co mi jest ponad wszystko drogie? Cóżmi teraz wasze prawa? Ja się wyłączam. Och,wszystko mi jedno!

Ślepa, ślepa, martwa, nie słyszy. Nie wiesz, ja-kim rajem byłbym cię otoczył! Raj był w mojejduszy, byłbym go roztoczył wokół ciebie! No cóż,ty byś mnie nie kochała — niech tam, i cóż z te-go? Wszystko byłoby t a k s a m o . Opowiada-łabyś mi tylko, ot, jak przyjacielowi — i dobrzeby nam było, i śmialibyśmy się, pogodnie patrzącsobie wzajemnie w oczy. No i tak byśmy żyli.A gdybyś nawet pokochała innego — no trudno,niech tam! Chodziłabyś z nim, uśmiechnięta, a jabym patrzył z drugiej strony ulicy... Och, niechtam, byleby tylko chociaż raz otworzyła oczy!Na jedno jedyne mgnienie! Żeby spojrzała namnie ot tak, jak jeszcze tak niedawno, kiedystała przede mną przysięgając, że będzie wiernążoną! Ach, w jednym spojrzeniu zrozumiałbymwszystko!

Martwota! Och, naturo! Ludzie są samotni naziemi — w tym tragizm. „Czy jest w polu żywyczłowiek?" — woła rosyjski heros. Wołam i jai— chociażem nie heros — i nikt się nie odzywa.Powiadają, że słońce żywi wszechświat. Wzejdziesłońce i — popatrzcie nań, czy to nie trup?Wszystko martwe i wszędzie trupy, samotni tylkoludzie, a wokół nich milczenie — oto świat! „Lu-dzie, miłujcie się wzajemnie" — kto to powie-

Page 88: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

dział? Czyje to wezwanie? Stuka, stuka wahadłonieczule, dojmująco. Druga w nocy. Jej bucikistoją przed łóżeczkiem, rzekłbyś, że czekają nanią...

Nie, doprawdy, kiedy ją jutro wyniosą, co zemną będzie?

Spis treści

B i a ł e n o c e (Biełyje noczi). T ł u m W ł . B r o n i e w -s k i 5

Ł a g o d n a (Krotkaja). T ł u m . G . K a r s k i . . . 9 7

Page 89: BIAŁE NOCE - Comporecordeyros Dostojewski... · 2012-09-03 · Noc pierwsza Była cudowna noc, taka noc, drogi czytelniku, jaka może być tylko wówczas, gdy jesteśmy mło-dizi.

Redaktor techn. Anna BonislawskaKorektorzy: Radomiła Wójclk i Hanna Chęcińska

Robotnicza Spółdzielnia Wydawnicza„Pirasa-Ksiązka-Ruch",Wydawnictwo „Książka i Wiedza"Warszawa, 1986 r.Wyd. I. Nakład 199 6S0 + 350 egz.Ob], ark. wyd. 5,3. ObJ. ark. druk. 11.Papier offset m. gl. kl. V, TO g, rola 70 cmOddano do składu 1S.III.138S r.Podpisano do druku w lutym 1986 r.Druk ukończono w marcu 1986 r.Zam. nr 1094-1S/85 N-71

Dwanaście tysięcy sto sześćdziesiąta szóstapublikacja „KłW"