BO BG UO i · icz - doktor honoris causa skiego: Nisko się wam kłaniam zym jest dla mnie to...

56
icz - doktor honoris causa skiego: Nisko się wam kłaniam zym jest dla mnie to wyróżnienie... W numerze m.in.: Gutorow Grabowski Hanuszkiewicz Nicieja Smolińska Suchoński ^Wieczorek BO BG UO i Wierciński Syty PISMO UNIWERSYTETU OPOLSKIEGO iR 2 (24) luty - marzec 2001 SSN 1427-7506 cena 3 zł

Transcript of BO BG UO i · icz - doktor honoris causa skiego: Nisko się wam kłaniam zym jest dla mnie to...

Page 1: BO BG UO i · icz - doktor honoris causa skiego: Nisko się wam kłaniam zym jest dla mnie to wyróżnienie... W numerze m.in.: Gutorow Grabowski Hanuszkiewicz Nicieja Smolińska

icz - doktor honoris causa skiego: N isko się wam kłaniam zym jest dla mnie to wyróżnienie...

W numerze m.in.:

Gutorow

Grabowski

Hanuszkiewicz

Nicieja

Smolińska

Suchoński

^WieczorekBO BG UO i

Wierciński

Syty

PISMO UNIWERSYTETU OPOLSKIEGOiR 2 (24) luty - marzec 2001SSN 1427-7506 cena 3 zł

Page 2: BO BG UO i · icz - doktor honoris causa skiego: Nisko się wam kłaniam zym jest dla mnie to wyróżnienie... W numerze m.in.: Gutorow Grabowski Hanuszkiewicz Nicieja Smolińska

INDEKS nr 2 (

W tym numerze „Indeksu"Kronika uniwersytecka.............................................................3Posiedzenie Senatu U O ............................................................ 7„Nisko się wam kłaniam...” ..................................................... 8Laudacja................................................................................... 11Pilnujcie szczęścia, pilnujcie światłości.................................. 13Potrzebuję akceptacji............................................................. 14Nieduże miasta - duże szanse............................................. 16UMK w pigułce..................................................................... 16Uniwersytet tożsamy z miejscem........................................ 17Certyfikat akredytacyjny dla Instytutu H istorii................18Nominacje profesorskie..........................................................18Nowe władze Stowarzyszenia na Rzecz Rozwoju U O 19Nowości przydać patyny........................................................19Bliżej Słońca............................................................................ 20Nowoczesny podgląd n ieba...................................................21Collegium po raz drugi o tw arte ............................................21Salon profesora D u d k a .......................................................... 22Wydawnictwo UO: sukcesy i k łopoty................................. 24Laury za prace o Śląsku......................................................... 24Sprawniej i nowocześniej....................................................... 24Wygnany z E g ip tu ..................................................................25Kędzierzyńscy bankowcy - naszej uczelni.......................... 28Stypendium dla młodego naukow ca.....................................28W mojej pracowni - Zrozumieć R osję.................................29Przyszedł Słowianin do M cDonalda.....................................30Prof. Adam Suchoński o „przygłupich bohaterach” 33Sensy chicha ............................................................................ 31Małe jest piękne.......................................................................35Była kiedyś „Fama” ........................ 39„Świętości szargać, czyli paszkwil na profesorów! ” ...........40„Opolski Akropol” ................................................................ 43Z cyklu: Głowy opolskie....................................................... 44Odeszła dr Antonina Sawicka...............................................45Medal z O paw y...................................................................... 45Zaproszenie na konferencję................................................... 45Fizyka filozofią naszych czasów........................................... 46Absolwentka naszej fizyki..................................................... 46Kość policzkowa kością niezgody........................................ 48„MOST” - nic chciana szansa?............................................. 49Zatruta wrażliwość................................................................. 49Mistrz - idea w tradycji..........................................................50Trzecie tysiąclecie....................................................................51Idea uniwersytetu ( I I I ) ...........................................................52Jak prostować cudze ścieżki?................................................ 53

Wydawca: Uniwersytet Opolski, ul. Oleska 48, Opole, gmach główny U O , pok. 149, tel. 454-58-41 w. 2406

Zespół redakcyjny:

Barbara Stankiewicz-Buchowska (red. naczelna), Beata Zaremba-Lekki.

Zdjęcia: Jerzy Mokrzycki.

Skład: Dariusz Olczyk, 0-602 876121.

Druk: Drukarnia św. Krzyża.

Reklama: tel. 0-606 723307, 0-602 816827.

e-mail: [email protected]: www.indeks.uni.opole.pl

„W mojej drodze z Profesorem-materią, po każdym prze stawieniu (tak się złożyło, że były one spontanicznie przyjm wane przez publiczność i agresywnie przez krytyków, bo ka da nowa forma drażni ludzi, którzy nie wiedzą, na czym p lega teatr), starałem się wyciągnąć wiadomości teoretyczne : zrobionego spektaklu. Sumowałem to, czego się nauczyłe. przy okazji robienia spektaklu i o czym natychmiast - robi: kolejny sjaektakl - z całą świadomością zapominałem.

Wystąpienie Adama Hanuszkiewicza w trakcie urc czystości nadania mu tytułu doktora honoris causa Un wersytetu Opolskiego - na str. 13.

„Unika się tu mentorstwa i jakiegokolwiek doktryner stwa. Nie tworzy się żadnych syntez, nie zamyka tematów nie przyjmuje stanowisk. Nie należy tutaj nawoływać i agito wać za czymkolwiek. Nad dyskusją unosi się aura życzliwo ści, szacunku bądź uprzejmości w stosunku do polemistj i kontrowersyjnych opinii.”

O słynnym wrocławskim salonie prof. Józefa Dudka - czytaj na str. 22.

„Nie jest to książka wprost o Lwowie, mimo że tam są jej prawdziwe korzenie. Jest to zanotowanych 35 migawek pamię­ci o tym, jak historia przerzucała ludzi z kąta w kąt, jak okolicz­ności powodowały, że oni rośli, stawali się bohaterami, zadzi­wiali swymi czynami i swą postawą. Ale też o tym, jak niektó­rzy z nich karleli i ocierając się o nikczemność, a nawet podłość, zapadli się w ludzką niepamięć albo bolesne wsjaomnienie.”

O najnowszej książce Jerzego Janickiego pt. „Czkaw­ka” pisze na str. 25 prof. Stanisław Sławomir Nicieja w tekście „Wygnany z Egiptu”.

„Rosjanie są w stadium poszukiwania własnej tożsamości, własnej drogi. Od lat dziewięćdziesiątych trwa w Rosji wiel­ka dyskusja nad przyszłością Rosji właśnie. Sołżenicyn wydał broszurę, w której pytał i próbował odpowiedzieć, jak odbu­dować Rosję. Na to pytanie do dziś nie ma jednej odpowie­dzi. Dużo jest natomiast w nastrojach Rosjan pesymizmu, po­wodowanego refleksją na temat utraconej wielkości impe­rium. Tęsknota za imperium mocno tkwi w tej nacji, bo Ro­sjanin zawsze miał świadomość tego, że mieszka w ogrom­nym kraju. Przestrzeń to część duszy Rosjanina.”

Rozmowa z prof. Aleksansandrą Wieczorek z Instytu­tu Filologii Wschodniosłowiańskie-j U O - na str. 29.

„Przestrzegamy dzieci, żeby w dniu wigilijnym zachowy­wały się grzecznie - bo »jaka Wigilia, taki cały rok« - i nie zdajemy sobie sprawy, że tak samo postępowali nasi pra­przodkowie, ale dla nich był to wyraz szacunku, jakim obda­rzali przybywające w tym dniu na ziemię dusze. Dalej - sian­ko kładzione pod obrusem, według wykładni Kościoła, »na pamiątkę żłóbka małego Jezuska«. I ten zwyczaj ma swoje korzenie w czasach słowiańskich. W tym dniu Słowianie nie­śli na groby swoich bliskich - pokryte o tej porze roku suchą trawą, czyli takim siankiem - pokarm.”

O tym, że folklorystyka jest pasjonującą dziedziną nauki przekonuje dr hab. Teresa Smolińska, kierownik Katedry Folklorystyki Instytutu Filologii Polskiej U O - na str. 30.

„Chory na śląskość, chorował na nią i wtedy, kiedy było tylu odwróconych. Od czasu do czasu - raz gorzko, kiedy in­dziej prześmiewczo - mówi o ogłupiaczach ludu śląskiego. O tych wczorajszych i tych dzisiejszych. Z tylu różnych pa­rafii. Sam do własnej śląskości dookreśleń me potrzebuje. Czasem tylko zgrzeszy silesiocentryzmem. Żartuje z innych, pokpiwa i z siebie. Wie dużo. Z wielu dziedzin.”

Czyj portret kreśli tym razem dr Adam Wierciński w swoich „Głowach opolskich”? Czytaj na str. 44.

Page 3: BO BG UO i · icz - doktor honoris causa skiego: Nisko się wam kłaniam zym jest dla mnie to wyróżnienie... W numerze m.in.: Gutorow Grabowski Hanuszkiewicz Nicieja Smolińska

luty - marzec 2001 3

KRONIKA UNIWERSYTECKA19 stycznia. Prorektor U O prof.

Józef Musielok wziął udział w spotka­niu zorganizowanym przez Uniwer­sytet Śląski, poświęconym zagadnie­niom zakupu aparatury naukowej w sytuacji zmieniających się przepi­sów podatkowych VAT.

Rektor U O prof. Stanisław S. Ni- cieja był gościem „Salonu profesora Dudka” (o salonie prof. Dudka czytaj na stronie 22).

23 stycznia. Rektor U O prof. Sta­nisław S. Nicieja wziął udział w uro­czystości wręczenia dyplomów, przy­znawanych osobom i instytucjom za­angażowanym w ratowanie zabytków. Uroczystość - z udziałem zastępcy ge­neralnego konserwatora zabytków dra Marka Rubnikowicza - odbyła się w Villi Académica - nagrodzonym obiekcie (rozmowa z dr. Markiem Rubnikowiczem - na stronie 17).

24 stycznia. Odbyło się Walne Ze­branie Stowarzyszenia na Rzecz Roz­woju UO. Wybrano nowy Zarząd oraz Komisję Rewizyjną Stowarzy­szenia. Przewodniczącym Stowarzy­szenia został Norbert Kwaśniok, wi­ceprzewodniczącą - dr Janina Haj- duk-Nijakowska.

Władze Uniwersytetu podzięko­wały ustępującym członkom Zarządu - przewodniczącemu Stowarzyszenia mgr. inż. Stanisławowi Podwińskie-

mu i wiceprzewodniczącej mgr Alinie Jakubowskiej-Kieler. (Rozmowaz Norbertem Kwaśniokiem - na stro­nie 19).

25 stycznia. Odbyło się posiedze­nie Senatu Uniwersytetu Opolskiego - gościem specjalnym był JM Rektor

Uniwersytetu Mikołaja Kopernika prof. Jan Kopcewicz (o wizycie prof. Jana Kopcewicza czytaj na stronie 16).

26 stycznia. Prorektor U O prof. Leszek Kuberski oraz pełnomocnik rektora ds. rekrutacji dr Jerzy Wie- chuła uczestniczyli w konferencji zor­ganizowanej przez UŚ, poświęconej problemowi „Matury 2002”.

29 stycznia. Gośćmi prorektora U O prof. Józefa Musieloka byli: Oli­vier Jacquot, attache ds. współpracy uniwersyteckiej Ambasady Francji w Polsce oraz Elizabeth de Pont- briand-Leżańska, delegat generalny ds. Alliance Française w Polsce. Go­ście wizytowali opolski Ośrodek Aliance Française, którym opiekuje się dr hab. Krystyna Modrzejewska z Instytutu Filologii Polskiej UO.

1 lutego. Rektor U O prof. Stani­sław S. Nicieja wspólnie z kwestor mgr Marią Najdą spotkał się z Małgorzatą Miszkiewicz - dyrektor Banku Pekao SA Oddział w C>polu. Omawiano za­sady współpracy i sponsoringu.

7 lutego. Rektor U O prof. Stani­sław S. Nicieja spotkał się z prof. An­drzejem Gawdzikiem - dyrektorem Instytutu Ciężkiej Syntezy Organicz­nej w Kędzierzynie-Koźlu. Omawia­no sprawy dot. współpracy między obu placówkami naukowymi.

8 lutego. Prorektor U O prof. Jó­zef Musielok wziął udział w posiedze­niu Sekcji Uniwersyteckiej Rady Głównej Szkolnictwa Wyższego w Warszawie.

12 lutego. Rektor U O prof. Stani­sław S. Nicieja spotkał się z Krystyną i Andrzejem Szczepańskimi - projek­tantami przebudowy klasztoru podo- minikańskiego. Omówiono ostatecz­ny kształt rozwiązania architekto­nicznego wieży rektorskiej oraz sztu­katerii na elewacjach: frontowej i na dziedzińcu wewnętrznym.

Prof. Jan Kopcewicz, rektor UMK w Toruniu, gościem Senatu UO.

Uroczystość wręczenia dyplomu - wyróżnienia w konkursie „Zabytek zadbany". Na zdjęciu od lewej: wicewojewoda opolski Jacek Suski, dr Marek Rubnikowicz - zastępca generalnego konserwatora zabytków, rektor UO prof. Stanisław S. Nicieja.

Page 4: BO BG UO i · icz - doktor honoris causa skiego: Nisko się wam kłaniam zym jest dla mnie to wyróżnienie... W numerze m.in.: Gutorow Grabowski Hanuszkiewicz Nicieja Smolińska

4 INDEKS nr 2 (

Zjazd Rektorów Uczelni Technicznych w Kamieniu Śląskim. Na zdjęciu prof. Edmund Wittbrodt. minister edukacji narodowej (w środku) w rozmowie z rek­torem Politechniki Wrocławskiej prof. Andrzejem Mulakiem i rektorem UO prof. Stanisławem S. Nicieją.

13 lutego. Odbyła się uroczystość przekazania teleskopu Meade 12 z ka­merą CCD, daru Fundacji Alexandra von Humboldta, Instytutowi Fizyki UO. W imieniu Fundacji teleskop przekazał Rolf Papenberg, konsul RFN w Opolu (o uroczystości czytaj na stronie 20).

14 lutego. JM Rektor U O prof. Stanisław S. Nicieja - na zaproszenie JM Rektora Demetera Krupki - wziął udział w uroczystościach 10-lecia Uniwersytetu Śląskiego w Opawie. W trakcie uroczystości został uhono­rowany pamiątkowym medalem Uni­wersytetu Opawskiego - w uznaniu

zasług na rzecz współpracy między uczonymi polskimi i czeskimi.

15 lutego. Rektor U O prof. Stani­sław S. Nicieja wziął udział w spotka­niu podsumowującym obrady Konfe­rencji Rektorów Polskich Uczelni Technicznych, gdzie spotkał się z mi­nistrem edukacji narodowej prof. Ed­mundem Wittbrodtem. Obrady od­bywały się w Centrum Kultury i N a­uki Wydziału Teologicznego w Ka­mieniu Śląskim.

Tego samego dnia rektor U O prof. Stanisław S. Nicieja spotkał się z pre­zesem Zarządu Wojewódzkiego N O T w Opolu Janem Broniewiczem oraz

z zastępcą szefa Komendy Wojewóc kiej Policji w Opolu Janem Kuleszą

W Klubie Akademickim odbył : jubileusz 70-lecia doc. dra Zygmur Łomnego, zorganizowany przez śr dowisko opolskich pedagogów.

Prorektor U O prof. Józef Musi lok wziął udział w posiedzeniu Rac Głównej Szkolnictwa Wyższeg w Warszawie.

15-17 lutego. Prorektorzy UC prof. Leszek Kuberski oraz prof. Józe Musielok wzięli udział w podsumo waniu projektu TEMPUS. Semina rium, które odbyło się w Jeleniej Gó rze, dotyczyło tematu: „Zapewnienk jakości uczelni jako narzędzie zmian”.

16 lutego. Rektor U O prof. Stani­sław S. Nicieja spotkał się z redakto­rem naczelnym „Trybuny Śląskiej” Maciejem Siembiedą, absolwentem naszej uczelni. Omawiano sprawy współpracy między Uniwersytetem Opolskim a redakcją tej największej na Śląsku gazety.

Tego samego dnia rektor U O prof. Stanisław S. Nicieja spotkał się z Wło­dzimierzem Czarzastym - sekreta­rzem Krajowej Rady ds. Radia i Tele­wizji oraz z posłanką Aleksandrą Ja­kubowską.

Rada Fundacji na Rzecz Nauki Polskiej rozstrzygnęła Konkurs o Sty­pendia Krajowe dla Młodych Na­ukowców na rok 2001. Jednym z lau­reatów konkursu został dr Maciej Bu­jak, pracownik Instytutu Chemii U O (szczegóły - na stronie 28).

17 lutego. Rektor U O prof. Stani­sław S. Nicieja gościł prof. Andrzeja Pelczara - przewodniczącego Rady

Na zdjęciu, od lewej: prorektor UO prof. Leszek Kuber­ski, zastępca komendanta wojewódzkiego Policji w Opo­lu Jan Kulesza, rektor UO prof. Stanisław S. Nicieja oraz Jan Broniewicz, prezes ZW NOT w Opolu.

Od lewej: Włodzimierz Czarzasty - sekretarz Krajowej Rady ds. Radia i Telewizji, posłanka Aleksandra Jakubow­ska, rektor UO prof. Stanisław S. Nicieja.

Page 5: BO BG UO i · icz - doktor honoris causa skiego: Nisko się wam kłaniam zym jest dla mnie to wyróżnienie... W numerze m.in.: Gutorow Grabowski Hanuszkiewicz Nicieja Smolińska

luty - marzec 2001 5

Od lewej: prof. Władysław Hendzel, prof. Tadeusz Bujnicki, dziekan Wydz. Filologicznego prof. Stanisław Kochman, prof. Andrzej Pelczar - przewodniczący Rady Głównej Szkolnictwa Wyższego, rektor UO prof. Sta­nisław S. Nicieja.

Głównej Szkolnictwa Wyższego (by­łego rektora UJ). Podczas spotkania przedstawił stan obecny i perspekty­wy rozwoju naszego Uniwersytetu. Po spotkaniu prof. Andrzej Pelczar i prof. Stanisław S. Nicieja wyjechali wspólnie do Torunia.

18-19 lutego. JM Rektor U O prof. S. Nicieja wziął udział w posie­dzeniu Konferencji Rektorów Uni­wersytetów Polskich, połączonym z jubileuszem 55-lecia Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu - z okazji jubileuszu rektor U O prze­kazał na ręce JM Rektora UMK prof. Jana Kopcewicza specjalny adres gra­tulacyjny od opolskiego środowiska uniwersyteckiego.

19 lutego. Rektor UO prof. Stani­sław S. Nicieja spotkał się z prof. Kar­lem Dedeciusem - dyrektorem Insty­tutu Polskiego w Darmstadt oraz z drem Eugeniuszem Gorczycą - se­kretarzem Fundacji na Rzecz Współ­pracy Polsko-Niemieckiej.

W Uniwersytecie Opolskim odby­ła się debata pt. „Mniejszość niemiec­ka na Śląsku Opolskim w świetle in­tegracji Polski z Unią Europejską”. Zorganizował ją Instytut Nauk Spo­łecznych oraz Niezależne Zrzeszenie Studentów UO.

21 lutego. Rektor U O prof. Stani­sław Sławomir Nicieja oraz prof. Le­szek Kuberski, prorektor U O gościli Zespół Oceniający Uniwersyteckiej Komisji Akredytacyjnej, której prze­wodniczył ks. prof. Piotr Wąsowicz

Spotkanie rektora UO prof. Stani­sława S. Nicieji z Karlem Dedeciusem, dyrektorem Instytutu Polskiego w Darmstadt.

z KUL-u. W komisji byli m.in. prof. Wiesław Kaczanowicz (UŚ) i prof. Wojciech Wrzosek (UMK) (szczegóły - na stronie 18).

Rektor U O prof. Stanisław S. N i­cieja spotkał się z dyrektorem „Ener- gobudowy”, Andrzejem Susło. Oma­wiano sprawy finalizacji prac przy budowie akademika „Niechcic”.

22 lutego. Obradował Senat U O (czytaj na stronie 7).

Rektor U O prof. Stanisław S. N i­cieja spotkał się w Villi Académica z architektem Andrzejem Krzyżań- skim. Omawiano sprawy stworzenia lapidarium na cmentarzu przy ul. Wrocławskiej w Opolu.

23 lutego. Podczas wyjazdowego posiedzenia Parlamentu Studenckiego U O w Pokrzywnej Leszek Kuberski, prorektor U O ds. dydaktyki i spraw studenckich przedstawił bieżącą sytu­ację uczelni i możliwości rozdziału środków z funduszu pomocy mate­rialnej dla studentów.

26 lutego. W Centrum Kultury i Nauki Wydziału Teologicznego w Kamieniu Śląskim odbyło się uro­czyste posiedzenie Rady Wydziału Teologicznego związane z uzyskaniem uprawnień do nadawania stopnia na­ukowego doktora habilitowanego oraz jubileuszem 65. urodzin ks. prof. Janusza Czerskiego. Rektor U O prof. Stanisław S. Nicieja przekazał na ręce ks. prof. Alfonsa Nossola - Wielkiego Kanclerza Wydziału Teologicznego i ks. prof. Helmuta Sobeczki - dzieka-

Narada dotycząca przebudowy wzgórza klasztornego. Od lewej: rektor UO prof. Stanisław S. Nicieja, wiceprezydent Opola Władysław Brudziński, prezydent Opola Leszek Pogan, Zdzisław Sworowski - zastępca dyr. admini­stracyjnego UO ds. inwestycji.

Page 6: BO BG UO i · icz - doktor honoris causa skiego: Nisko się wam kłaniam zym jest dla mnie to wyróżnienie... W numerze m.in.: Gutorow Grabowski Hanuszkiewicz Nicieja Smolińska

na Wydziału Teologicznego specjalny adres gratulacyjny. W adresie tym na­pisano m.in.: „Wydarzenie to zosta­nie zapisane złotymi zgłoskami w annałach Uniwersytetu Opolskie­go. Jest to bowiem nie tylko pełna emancypacja jednego z głównych

wydziałów naszej Uczelni, ale jedno­cześnie najpoważniejszy czynnik na drodze do pełnej autonomii, którą dzięki tem u faktowi Uniwersytet Opolski otrzymał.

Dziś bowiem nasza Uczelnia li­czy 69 profesorów tytularnych (do praw autonomicznych potrzeba 60) i połowa wydziałów uniwersytec­kich posiada prawa habilitowania. A takie wymagania stawia przed nami Rada Główna Szkolnictwa Wyższego i Ministerstwo Edukacji Narodowej. Jesteśmy dziś więc U ni­wersytetem w pełni autonom icz­nym, z wszelkimi prawami przysłu­gującymi m u z racji tej pozycji.

W dziele dochodzenia do auto­nomii Uniwersytetu Opolskiego rola Wydziału Teologicznego, kie­rownictwa i całej kadry naukowo- dydaktycznej jest trudna do przece­nienia. Proszę więc przyjąć wyrazy jak najserdeczniejszych podzięko­wań oraz wielkiego uznania, które kieruję przede wszystkim na ręce współtwórców naszego Uniwersy­te tu - ks. arcybiskupa prof. Alfonsa Nossola i ks. dziekana prof. H elm u­ta Sobeczki oraz wszystkich człon­ków społeczności Wydziału Teolo­gicznego: wielkich budowniczych kampusu teologicznego w naszym mieście i wspaniałych organizato­rów stru k tu r wydziałowych oraz

seminaryjnych, które w tak świetny sposób sprawdzają się na co dzień w norm alnym rytmie pracy U ni­wersytetu.

Jestem osobiście zaszczycony, że przyszło mi kierować Uniwersytetem w latach jego wielkiej rozbudowy i że

mogę współpra­cować na co dzień z tak zna­komitymi uczo­nymi, duszpaste­rzami, kreatora­mi opolskiej teo­logii i bliskimi mi bardzo ludź­mi, przez ich wrażliwość, po­czucie obowiąz­ku oraz piękne cechy lojalności, k o l e ż e ń s t w a i przyjaźni, które zawsze znajdo­wałem i znajduję

na tym najprężniej rozwijającym się na Uniwersytecie Opolskim Wydzia­le, jakim jest Teologia”.

26-27 lutego. Odbyła się XI Zi­mowa Giełda Piosenki zorganizowa­na przez Samorząd Studencki UO. Zespół Natalia Grosik Band otrzymał z rąk Leszka Kuberskiego, prorektora UO, nagrodę Rektora U O i Złoty Wiatraczek.

28 lutego. Prorektor U O Leszek Kuberski uczestniczył w uroczystości

nadania tytułu Doktora Honor; Causa Uniwersytetu Wrocławskieg profesorom: Adamowi Bielańskierm i Romanowi Wapińskiemu.

1 marca. Rektor U O prof. Stani sław S. Nicieja spotkał się z ordyna riuszem opolskim ks. abp. prof. Al fonsem Nossolem. Omawiano spra­wy ważkie dla przyszłości nasze uczelni i regionu.

2 marca. Rektor U O prof. Stani­sław S. Nicieja spotkał się z prezyden­tem Opola Leszkiem Poganem. Oma­wiano warunki przejęcia przez naszą uczelnię budynku tzw. Sierocińca Po- rscha na Opolskim Akropolu. Dys­kutowano o niejasnościach prawnych i zabiegach Urzędu Marszałkowskie­go, pragnącego przejąć ten obiekt dla swoich potrzeb.

5 marca. Rektor U O prof. Stani­sław S. Nicieja - na zaproszenie Pre­zydenta RP Aleksandra Kwaśniew­skiego - uczestniczył w spotkaniu przedstawicieli środowisk naukowych z kraju i zagranicy z okazji 10-lecia miesięcznika „Nauka i Przyszłość”. Spotkaniu, które odbyło się w Sali Obrazowej Pałacu Prezydenckiego, przewodniczył prof. Janusz Tazbir, wiceprezes Polskiej Akademii Nauk.

Tego samego dnia rektor U O prof. Stanisław S. Nicieja spotkał się z prof. Henrykiem Ratajczakiem - dyrekto­rem Stacji Naukowej PAN w Paryżu (byłym rektorem Uniwersytetu W ro­cławskiego), wybitnym polskim che­

Jubileusz Kazimierza Górskiego. Na zdjęciu: Jubilat z żoną (z prawej), od lewej - rektor UO Stanisław S. Nicieja, Jerzy Janicki i Karol Soroczko, lekarz drużyny Górskiego.

B L . * -is■«¡¡1WĘ' ’ f v 1' |$( w

L- ik -jm :- Hik. 1 ̂ ̂ K.V **

.i

Spotkanie rektora UO prof. Stanisława S. Nicieji z Jolantą Szymanek-Deresz, szefową Kancelarii Prezy­denta RP.

Page 7: BO BG UO i · icz - doktor honoris causa skiego: Nisko się wam kłaniam zym jest dla mnie to wyróżnienie... W numerze m.in.: Gutorow Grabowski Hanuszkiewicz Nicieja Smolińska

luty - m arzec 2001 7

mikiem, członkiem rzeczywistym PAN. Omawiano szczegóły przyjaz­du prof. Henryka Ratajczaka do Opola oraz prezentacji opolskiego środowiska w Paryżu (dyrektor Stacji Naukowej PA N w Paryżu bardzo mocno angażuje się w promocję pol­skich uniwersytetów we Francji).

Rektor U O prof. Stanisław S. N i­cie ja spotkał się z szefową Kancelarii Prezydenta RP minister Jolantą Szy- manek-Deresz.

Rektor U O prof. Stanisław S. Ni- cieja uczestniczył w jubileuszu 80-le- cia urodzin Kazimierza Górskiego.

6 marca. Rektor U O prof. Stani­sław S. Nicieja i prorektor U O prof. Leszek Kuberski wręczyli 18 wyróż­niającym się studentom Uniwersytetu Opolskiego Nagrody Rektora za bar­dzo dobre wyniki w nauce i aktywną pracę na rzecz środowiska akademic­kiego w roku 1999/2000.

7 marca Prorektor UO prof. Le­szek Kuberski wziął udział w nara­dzie prorektorów uczelni państwo­wych z udziałem ministra Edmunda Wittbrodta. Narada poświęcona była zasadom rekrutacji na studia w roku akademickim 2002/2003 i aktualnej

sytuacji w zakresie pomocy material­nej dla studentów.

Koło Naukowe Teologów zorga­nizowało spotkanie z redakcją „Tygo­dnika Powszechnego” pt. Zatruta wrażliwość. Wykład wiodący wygło­sił rektor Uniwersytetu Śląskiego prof. Tadeusz Sławek (o sesji czytaj na stronie 49).

8-9 marca. Jubileusz powołania Uniwersytetu Opolskiego połączony z nadaniem tytułu doktora honoro­wego Adamowi Hanuszkiewiczowi (o uroczystości i honorowym dokto­rze czytaj na stronie 8).

Posiedzenie Senatu UO22 lutego 2001 r.

• Przewodniczący Senatu prof. Stanisław Nicieja poinformował0 posiedzeniu Konferencji Rektorów Uniwersytetów Polskich, które od­było się w dniach 17-19 lutego br. w Toruniu i połączone było z ob­chodami 55-lecia Uniwersytetu Mi­kołaja Kopernika. Konferencja po­święcona była kondycji szkolnictwa wyższego, coraz trudniejszej sytuacji finansowej niektórych polskich uczelni - m.in. Uniwersytetu Biało­stockiego, Akademii Górniczo-Hut­niczej w Krakowie.

Rektor poinformował, że Mini­sterstwo Edukacji Narodowej zło­żyło obietnicę podniesienia w bieżą­cym roku wynagrodzeń asystentom1 adiunktom, a w najbliższej per­spektywie zrównania tych zarobków ze średnią krajową.

Kilka słów poświęcił prof. St. S. Nicieja zorganizowanemu przez Po­litechnikę Opolską Zjazdowi Rekto­rów Uczelni Technicznych, w któ­rym wzięli udział minister edukacji narodowej prof. Edmund W ittbrodt oraz przewodniczący Rady Głównej Szkolnictwa Wyższego prof. An­drzej Pelczar. Obrady odbyły się w Centrum Kultury i Nauki Wy­działu Teologicznego U O w Kamie­niu Śląskim.

N a koniec rektor poinformował o uzyskaniu przez Instytut Historii U O akredytacji na najbliższych 3 lat oraz o prowadzonych działaniach na

rzecz pozyskania budynku po byłym szpitalu dziecięcym przy placu Ko­pernika.

• Przewodniczący Senatu prof. Stanisław Nicieja pogratulował prof. dr. hab. Joachimowi Glenskowi mianowania na stanowisko profeso­ra zwyczajnego. Pogratulował rów­nież dr hab. Aleksandrze Wieczo­rek uzyskania tytułu naukowego profesora nauk humanistycznych.

• Decyzją JM Rektora U O sty­pendia naukowe z funduszu stypen­dialnego przeznaczonego na zakoń­czenie prac naukowo-badawczych (związanych ze złożeniem wnio­sków o nadanie tytułu naukowego profesora) otrzymali: dr hab. Kry­styna Czaja, ks. dr hab. Piotr Ja- skóła, dr hab. Bronisław Kodzis, ks. dr hab. Józef Król, dr hab. Ja­nusz Kyzioł, dr hab. Wanda Lasz- czak, dr hab. Krystian Ledwoń, dr hab. Józef Musielok, dr hab. Ro­man Nowacki, dr hab. Wiesław Olkusz, dr hab. Ryszard Pietrzak, dr hab. Teresa Smolińska, dr hab. Krzysztof Tarka, dr hab. Bogu­sław Wyderka, dr hab. Jacek Zale­ski, dr hab. Marek Zybura.

Za przyznanie stypendiów w imieniu wszystkich wyróżnionych podziękowała dr hab. (prof. UO) Teresa Smolińska.

• Dziekan Wydziału Filologicz­nego prof. dr hab. Stanisław Koch-man poinformował o przebiegu prac związanych z nadaniem Adamowi

Hanuszkiewiczowi tytułu doktora honoris causa UO.

Na wniosek dziekana prof. Stanisła­wa Kochmana Senat Uniwersytetu Opolskiego podjął następującą uchwałę:

Senat Uniwersytetu Opolskiego na swym posiedzeniu w dniu 22 lutego 2001 r. jednomyślnie podjął uchwa­łę o nadaniu Adam owi Hanuszkie­wiczowi tytułu doktora honoris cau­sa Uniwersytetu Opolskiego.

• Dr Wanda Matwiejczuk, dy­rektor Biblioteki Głównej Uniwer­sytetu Opolskiego przedstawiła działalność biblioteki w 2000 r.

Sprawozdanie dyrektor Wandy Matwiejczuk uzupełnił przewodni­czący Rady Bibliotecznej, prof. Stani­sław Kochman. Zaznaczył, że w 2001 roku trzeba wygospodarować ok. 300 tys. złotych w związku z konieczno­ścią opracowania projektu nowego obiektu bibliotecznego. Bibliotece potrzebne są także nowe pomieszcze­nia magazynowe, fundusze na zakup nowych książek i modernizację po­mieszczeń bibliotecznych.

• Zbigniew Zuchewicz, prze­wodniczący Samorządu Studenckie­go, przedstawił sprawozdanie z dzia­łalności organizacji w 2000 roku.

• Protokół z poprzedniego posie­dzenia Senatu przyjęty został bez uwag.

Przygotowała: Lucyna Kusyk

Page 8: BO BG UO i · icz - doktor honoris causa skiego: Nisko się wam kłaniam zym jest dla mnie to wyróżnienie... W numerze m.in.: Gutorow Grabowski Hanuszkiewicz Nicieja Smolińska

8 INDEKS nr 2 (2 ‘

Adam Hanuszkiewicz - doktorem honorowym Uniwersytetu Opolskiego

„Nisko się wam kłaniam..."Na wniosek Rady Wydziału Filologicznego Uniwersytetu Opolskiego Senat UO podjął uchwałę o uho­

norowaniu Adama Hanuszkiewicza tytułem doktora honoris causa. Wolę Senatu UO wypełnił rektor UO prof. Stanisław Sławomir Nicieja, nadając Hanuszkiewiczowi tę najwyższą akademicką godność.

Uroczystość odbyła się 9 marca 2001 roku, w przed­dzień siódmej rocznicy powstania Uniwersytetu Opol­skiego, w auli Wydziału Teologicznego UO. Przybyli na nią m.in. przedstawiciele wielu polskich uczelni wyż­szych, władz wojewódzkich i miasta Opola, parlamenta­rzyści, ludzie kultury, szefowie placówek kulturalnych i oświatowych, a także firm, które od lat wspomagają na­szą uczelnię. W uroczystości wziął również udział ks. abp Alfons Nossol, pierwszy - w siedmioletniej historii Uni­wersytetu Opolskiego - doktor honoris causa U O , Wiel­ki Kanclerz Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Opolskiego.

Po odśpiewaniu przez chór akademicki Drammma per Musica hymnu narodowego, głos zabrał rektor U O prof. Stanisław Sławomir Nicieja, który pokrótce scharaktery­zował dotychczasowe osiągnięcia i pozycję Uniwersytetu Opolskiego wśród polskich uczelni wyższych. Postać Adama Hanuszkiewicza przybliżył w swoim wystąpieniu prof. Stanisław Kochman, dziekan Wydziału Filologiczne­go UO, uzasadniając przyznanie mu tego zaszczytnego ty­tułu słowami: Kandydatura Adama Hanuszkiewicza, wybitnego współczesnego artysty i reżysera, do tytułu doktora honoris causa Uniwersytetu Opolskiego jest,

moim zdaniem, ze wszech miar uzasadniona, a wszczę­cie postępowania w tej sprawie przynosi zaszczyt Wy­działowi Filologicznemu. Opowiadając się za tą kandy­daturą dajemy wyraz temu, jak humanistyka opolska wysoko ceni twórców i artystów tej miary co Kazimierz Kutz, Wojciech Kilar, Tadeusz Różewicz i Adam H a­nuszkiewicz. O ileż uboższe byłoby nasze życie ducho­we, nasze człowieczeństwo, nasz świat wyobraźni, sys­tem wartości, gdyby nie był nieustannie przez ponad pół wieku karmiony ich propozycjami artystycznymi. Adam Hanuszkiewicz jest szczególnie bliski mojemu pokole­niu. Niekonformistyczna postawa artystyczna, intelektu­alna i życiowa Adama Hanuszkiewicza była dla nas w trudnych czasach w zlotów i upadków wielką ostoją i wsparciem duchowym.

Laudację, którą co chwila przerywały oklaski (Hanusz­kiewicza szczególnie rozbawiła wzmianka o jego walorach osobistych: m.in. urodzie i głosie), wygłosił prof. dr hab. Piotr Obrączka (tekst laudacji - na str. 11), po czym rek­tor U O prof. Stanisław Sławomir Nicieja wręczył Adamo­wi Hanuszkiewiczowi dyplom doktora honoris causa Uni­wersytetu Opolskiego. Odczytywanie treści dyplomu zbiegło się w czasie z biciem kościelnych dzwonów na

Na zdjęciu od lewej: prorektor UO prof. Leszek Kuberski, prorektor UO prof. Józef Musielok, rektor UO prof. Sta­nisław S. Nicieja, prorektor UO prof. Krystyna Borecka, dziekan Wydziału Filologicznego UO prof. Stanisław Kochman, dziekan Wydziału Teologicznego UO ks. prof. Helmut Sobeczko, Adam Hanuszkiewicz.

Page 9: BO BG UO i · icz - doktor honoris causa skiego: Nisko się wam kłaniam zym jest dla mnie to wyróżnienie... W numerze m.in.: Gutorow Grabowski Hanuszkiewicz Nicieja Smolińska

luty - m arzec 2001 9

Jj}

Hanuszkiewicza szczególnie rozba­wiła wzmianka o jego walorach osobistych...

Anioł Pański - wykorzystał to składający Hanuszkiewi­czowi gratulacje wicewojewoda opolski Jacek Suski, utrzymując, że jest to dowód przychylności niebios dla nowego doktora honoris causa naszej uczelni. Oprócz gra­tulacji (także od nieobecnych na uroczystości - pisemne gratulacje i życzenia przysłali Hanuszkiewiczowi m.in.: minister kultury i dziedzictwa narodowego Kazimierz Mi­chał Ujazdowski, minister edukacji narodowej prof. Ed­mund Wittbrodt, prof. Jan Bratkowski, Jan Englert oraz rektorzy największych polskich uczelni wyższych) dostał Adam Hanuszkiewicz i dwa oryginalne prezenty: statuet­kę opolskiej Karolinki (wręczyła ją wiceprezydent Opola, Halina Żyła, z dedykacją: Dla znawcy piękna i pięknych kobiet) oraz laskę z odkręcaną rączką, w której wnętrzu kryła się... buteleczka. Ten ostatni prezent wręczył Ha­nuszkiewiczowi Norbert Kwaśniok, prezes Stowarzysze­nia na Rzecz Rozwoju Uniwersytetu Opolskiego, który przybył na tę uroczystość z delegacją Towarzystwa Miło­śników Rybnika, a zwracając się do bohatera uroczystości powiedział: Trzy dni temu stuknęła m i siedemdziesiątka. I tak oto przekroczyłem półmetek. Już dawno powie­działem Panu Bogu: szach! Czekam teraz na Jego nie­uchronne: M AT! Lecz cieszę się ju ż teraz, że spotkam Tam: Pana Boga i Piotra, i Wszystkich Świętych, przyja­ciół szczerych, wrogów zawziętych... Schillera, Goethe­go, Puszkina, Dantego, Słowackiego na Hondzie, Mic­kiewicza przy rondzie... A pierwsze co uczynię tam wśród chmurek w Agencji - na rogu Lwowskiej i Hali­cza - wykupię sobie abonament na wszystkie spektakle Hanuszkiewicza!

Wystąpienie doktora honoris causa Uniwersytetu Opol­skiego Adama Hanuszkiewicza poprzedził występ Chóru Akademickiego „Dramma per Musica” pod dyrekcją Elż­biety Trylnik - w wiązance melodii dedykowanych Ha­nuszkiewiczowi. Po raz pierwszy w dziejach chóru chórzy­stów zawiodły nerwy (rektor Nicieja uznał to później za wpływ zniewalającego wdzięku bohatera uroczystości)

i do pierwszej z pieśni „podchodzili” dwukrotnie... Co nie zmienia faktu, że chór wzruszył Hanuszkiewicza do łez, śpiewając: Gdybym ja była słoneczkiem na niebie, świeci­łabym ja, Adasiu, dla ciebie...

W absolutnej ciszy sala wysłuchała bardzo osobistego wystąpienia nowego doktora honorowego Uniwersytetu Opolskiego. Adam Hanuszkiewicz (pełny tekst - str. 13) podkreślił, że ten doktorat opolskiej uczelni ma dla niego wielkie znaczenie: - Jest wydobyciem z sa­motności. N isko się w am kłaniam, bo nie wiecie, czym to jest dla mnie.

Niemal w ostatniej chwili do auli Wydziału Teologicz­nego wpadł Kazimierz Kutz, też doktor honorowy Uni­wersytetu Opolskiego (1997 rok), który „wywołany do od­powiedzi” przez rektora U O prof. Stanisława S. Nicieję, wygłosił zaimprowizowaną naprędce, a przyjętą burzliwy­mi oklaskami mowę: - Magnificencjo, szanowni państwo i ty, Adamie, świeżo upieczony... Rektor zawsze mnie wyrywa do odpowiedzi i ja zawsze, robiąc te trzy kroki, jakie mnie dzielą od mównicy,, muszę wy myśleć, co po­wiedzieć. Powiem tak: sądząc po tym, że tu jesteś, specjal­nością tej uczelni są doktorzy wielożenni. Ale to ma wiel­ki sens. Bo tu żyje i króluje największy humanista mię­dzy biskupami, arcybiskup Alfons Nossol, który toleran­cję ma w każdej swojej komórce.

Adam Hanuszkiewicz, mimo swego słusznego wieku, enfant terrible polskiego teatru, chłopiec, ma maniakalny stosunek do polskiej tradycji literackiej. Jako aktor, reży­ser, dyrektor - tym się wyróżnia wśród polskich reżyse­rów i ju ż za to należy mu się doktorat.

Adasiu, kocham cię od dziecka! Jedna z twoich żon jest moją bliską krewną. Łączy mnie z tobą i to, że obaj swoje żony staraliśmy się dobierać z branży. Bo obca żo­na - to dodatkowe nieszczęście.

Ten doktorat to prawdziwa omasta twojego życia. Hej, Adasiu!

Page 10: BO BG UO i · icz - doktor honoris causa skiego: Nisko się wam kłaniam zym jest dla mnie to wyróżnienie... W numerze m.in.: Gutorow Grabowski Hanuszkiewicz Nicieja Smolińska

10 INDEKS nr 2 (24)

* * *

Uroczystości związane z nadaniem Adamowi H a­nuszkiewiczowi tytułu dok­tora honoris causa Uniwer­sytetu Opolskiego zaczęły się już 8 marca. W tym dniu, w holu budynku głównego Uniwersytetu, otwarta została wystawa monograficzna, poświęcona honorowemu doktorowi - znalazły się na niej fotogra­fie, dokumenty (m.in. re­cenzje krytyków), a także karty do gry, z Hanuszkie­wiczem w roli figur. Wysta­wę przygotowali pracowni-

Nadanie tytułu doktora h.c. Adamowi Hanuszkiewiczowi.

cy Biblioteki Głównej U ni­wersytetu Opolskiego.

Przez dwa kolejne wie­czory (8 i 9 marca) w opol­skim Teatrze im. Jana Kocha­nowskiego aktorzy Adama Hanuszkiewicza z warszaw­skiego Teatru Nowego wy­stąpili w reżyserowanej przez niego sztuce „Chopin”. Spektakl ten został zbudowa­ny w oparciu o listy, doku­menty i wspomnienia kom­pozytora.

Barbara Stankiewicz współpraca:

Katarzyna Jezierska, studentka Wydz. Politologii

i Nauk Społecznych UO

Adam H anuszkiew icz (aktor, reżyser, pedagog) urodził się 16 czerwca 1924 roku we Lwowie. Karie­rę zawodową rozpoczął w 1945 roku jako aktor teatrów Rzeszowa, Jeleniej Góry, Krakowa i Poznania. W 1955 roku osiadł w Warszawie. Uznanie i popularność zyskał jako pionier Teatru Telewizji Polskiej (w la­tach 1956-1963 był dyrektorem artystycznym Teatru TVP), realizując programowo - jako jedyny w Euro­pie - setki nowatorskich przedstawień dramaturgii klasycznej. Przez kolejnych dwadzieścia lat grał, reżyse­rował i był dyrektorem najpierw w Teatrze Powszechnym (1963-1970), potem w Teatrze Narodowym (1968- 1982), gdzie prowadził dwie sceny. Zrealizował trzysta premier (klasyka polska i europejska), poszukując cią­gle nowych środków wyrazu, starając się dotrzeć także do młodej widowni - stąd w wielu spektaklach po­jawiała się jazzowa ilustracja muzyczna Andrzeja Kurylewicza, stąd Goplana na motocyklu w „Balladynie” czy „Antygona” grana przez aktorów ubranych we współczesne stroje. Jego działalność spotyka się z ży­wym zainteresowaniem także za granicą - w Wielkiej Brytanii, Niemczech, Francji, Szwecji. Odwołany ze stanowiska dyrektora Teatru Narodowego w stanie wojennym, przez kilka lat pracował w teatrach za gra­nicą i w Łodzi. Po powrocie do Warszawy objął dyrekcję Teatru Narodowego, którym kieruje do dziś.

Uniwersytet Opolski ma kolejnego doktora honorowego.

Page 11: BO BG UO i · icz - doktor honoris causa skiego: Nisko się wam kłaniam zym jest dla mnie to wyróżnienie... W numerze m.in.: Gutorow Grabowski Hanuszkiewicz Nicieja Smolińska

luty - marzec 2001 11

L A U D A C J Az okazji nadania tytułu doktora honoris causa

Uniwersytetu Opolskiego Adamowi Hanuszkiewiczowi (wygłoszona przez prof. dra hab. Piotra Obrączkę)

...Uniwersytety milczą dziś i ciągle Hanuszkiewiczowi Honońs Causa nie dają, bo jakże dać Honońs komuś, kto tylko powtarza tę Causę, czyli rzecz przez mądrzejszego od niego, bo przez dramaturga napisaną! - stwierdzał przód laty przekornie Adam Hanuszkie­wicz. Cytat, dodajmy gwoli ścisłości, nieco spreparowałem, w oryginale nie znalazło się bowiem - zapewne przez skromność - nazwisko Hanuszkiewicza.

Łacińskie pojęcie doctor wykładamy jako „nauczyciel, mistrz”, honoris cau­sa oznacza dosłownie „dla zaszczytu”(w sensie: za zasługi). Jakie są przeto za­sługi Mistrza Adama Hanuszkiewicza, które stały się podstawą nadania Mu najwyższej godności uniwersyteckiej?Odpowiedź - pozornie prosta i oczywi­sta - nie należy jednak do łatwych, co wynika przede wszyst­kim z delikatnej materii sztuki, jaką uprawia nowy Doktor. W przypadku pisarza czy uczonego oceniamy ich dzieła, utrwalone za pomocą tworzywa słownego. Podobnie z arty­stami - malarzami, rzeźbiarzami, architektami czy kompo­zytorami, o wielkości których świadczą zmaterializowane wytwory ich ducha.

Adam Hanuszkiewicz jest wybitną indywidualnością twórczą, jest artystą autonomicznej sztuki teatru, sztuki potężnej i wspaniałej, będącej syntezą wszystkich niemal sztuk: słowa, muzyki, plastyki, rzeźby, tańca, a jednocze­śnie ulotnej i niemożliwej do zaklęcia w trwałą formę. Te­atr - przywołajmy raz jeszcze słowa Doktora - rodzi się i umiera tegoż wieczoru.

Adam Hanuszkiewicz jest integralnym artystą teatru: aktorem, reżyserem, pionierskim twórcą widowisk telewi­zyjnych, autorem scenariuszy teatralnych, organizatorem życia teatralnego, a także teoretykiem teatru.

Żywot artysty rozpoczął jako aktor, występując na sce­nach Rzeszowa, Jeleniej Góry (w inaugurującej działalność sceny „Zemście” grał rolę Wacława), Krakowa, Poznania, w końcu Warszawy. Doskonałe warunki zewnętrzne - wzrost, postawa, uroda, głos (wspaniałe mówienie wier­sza!) - predysponowały Go do wielkich ról bohaterskich, zwłaszcza romantycznych i neoromantycznych, takie też znalazły się w Jego repertuarze. Z ogromnej ilości Jego wy­bitnych kreacji aktorskich wymieńmy przykładowo Ham­leta, Konrada (w „Wyzwoleniu”), Fantazego, Pirabiego Henryka (w „Nie-Boskiej komedii”), Poetę (w „Weselu”), Cezarego Barykę (w „Przedwiośniu”), Kreona (w „Anty­gonie”), Molierowskiego Don Juana czy Raskolnikowa (w „Zbrodni i karze”).

W 1952 roku Hanuszkiewicz-aktor debiutuje w roli re­żysera teatralnego, kilka lat później zostaje głównym reży­serem Telewizji Polskiej (1957-1963). Telewizja uczyniła Go wielkim i na odwrót: telewizja, w szczególności Teatr Telewizji, zawdzięcza swą sławę właśnie Hanuszkiewiczo­wi, który stał się prekursorem i głównym twórcą sztuki wi­dowiskowej, nie będącej ani teatrem, ani kinem, lecz wido­wiskiem telewizyjnym typu teatralnego. W pionierskim okresie dojrzewania artystycznego Teatru Telewizji stał się Hanuszkiewicz twórcą indywidualnego stylu inscenizacji, twórcą estetyki telewizyjnej, współautorem podstawowych zasad technologii procesu produkcji telewizyjnej oraz - co bodaj najistotniejsze - twórcą ciekawych eksperymentów formalnych i repertuarowych. Warsztatem owych ekspery­mentów było przede wszystkim stworzone przez Niego Studio 63. Tu objawił się jako autor oryginalnych scenariu­szy. Na szczególną uwagę zasługuje szereg wieczorów po­ezji romantycznej - Mickiewicza, Norwida, Słowackiego, Krasińskiego (z cyklu Szkice do portretu), a zwłaszcza ada­ptacja „Pana Tadeusza”, pokazanego prawie w całości jako cykl godzinnych widowisk. Przedmiotem eksperymentów Studia 63 były też osobliwe kolaże Hanuszkiewicza, zbu­dowane z poezji, dokumentu, zapisu pamiętnikarskiego, fe­lietonu dziennikarskiego, publicystyki. Do najcenniejszych widowisk tego typu należały inscenizacje publicystyki Bo­lesława Prusa („Telepatrzydło Pana Prusa”) i Tadeusza Boya-Żeleńskiego („Obrachunki Boyowskie”). Telewizja stała się bezspornym źródłem inspiracji wielu poczynań ar­tystycznych Hanuszkiewicza. Doświadczenia telewizyjne przeniósł potem do teatru dramatycznego, teatru żywego planu, i choć odszedł z telewizji pozostanie na zawsze w jej dziejach jako pionier, który wywarł ogromny wpływ na

Page 12: BO BG UO i · icz - doktor honoris causa skiego: Nisko się wam kłaniam zym jest dla mnie to wyróżnienie... W numerze m.in.: Gutorow Grabowski Hanuszkiewicz Nicieja Smolińska

12 INDEKS nr 2 (24)

późniejszy kształt i na wielkość Teatru Telewizji, zjawiska wyjątkowego na tle telewizji europejskiej.

Wspomniałem już o Hanuszkiewiczu-autorze oryginal­nych scenariuszy teatralnych. Rozpoczęte w tym kierunku działania artystyczne w telewizji kontynuował następnie w kierowanych przez siebie teatrach warszawskich - Po­wszechnym i Narodowym. W zrealizowanym w Teatrze Powszechnym „Przedwiośniu” korzystał jeszcze z adapta­cji dramaturgicznej Jerzego Adamskiego, adaptacji „Zbrodni i kary” dokonał wspólnie z Zygmuntem Htibne- rem, pozostałe realizacje były już samodzielnym dziełem Hanuszkiewicza. Wymieńmy niektóre: „Kolumbowie, rocznik 20”, „Pan Wokulski” (wg „Lalki”), „Pani Latter” (wg „Emancypantek”). (Na marginesie: Hanuszkiewicz dostrzegł w owych tekstach epickich istotne wartości dra­maturgiczne, co zauważyli później i wykorzystali twórcy dzieł filmowych, opartych o niektóre z wymienionych po­wieści). W Teatrze Narodowym dojdą później m.in. „Nor­wid”, „Beniowski”, „Proces”, „Trzy po trzy”. Na szcze­gólną uwagę zasługują widowiska „Norwid” i „Trzy po trzy”, pokazują one bowiem w sposób najdoskonalszy ma­estrię Hanuszkiewicza-autora scenariuszy teatralnych.

Istnieją reżyserzy, zdolni z najbardziej teatrocentryczne- go tekstu literackiego uczynić w teatrze rzecz martwą, nie- sceniczną czy wręcz antysceniczną. Hanuszkiewicz nato­miast wybiera tu programowo teksty niesceniczne: z N or­wida - poematy, prozę artystyczną, fragmenty listów, liry­ków, pism i satyr poety. Ant fragmentu z jego komedii czy tragedii! Podobnie w widowisku „Trzy po trzy”, w którym wykorzystał - prócz fragmentów komedyj - pamiętniki, wiersze i prozę Aleksandra Fredry. W efekcie powstały zna­komite przedstawienia, pełne werwy dramatycznej i teatral­ności. Mówiono wówczas o Hanuszkiewiczu, że potrafi udramatyzować nawet książkę kucharską czy telefoniczną!

U XIX-wiecznego dramatopisarza austriackiego Eduar­da von Bauernfelda czytamy:

„Schwer ist's einen Staat regieren,Zehnmal schwerer ein Theater! ”,

co można spolszczyć jako: Trudno rządzić państwem, dziesięciokrotnie trudniej - teatrem. Mógłby coś o tym powiedzieć nasz Doktor! Kiedy objął dyrekcję warszaw­skiego Teatru Powszechnego (1963), była to niezbyt atrak­cyjna, przedmiejska (w dodatku praska, a więc w dzielnicy nie cieszącej się najlepszą opinią) scena bez większych am­bicji. Hanuszkiewicz uczynił z niej wkrótce głośny, modny t liczący się ośrodek teatralny stolicy. W całej pełni objawi­ły się tu zdolności dyrektora-reżysera-organizatora życia teatralnego. Pracę tę kontynuował potem, począwszy od trudnych, późnych lat sześćdziesiątych, w Teatrze Narodo­wym (1968-1982), który stał się za Jego dyrekcji jedną z najważniejszych scen kraju. Wkrótce doszło jeszcze kie­rowanie Teatrem Małym, a po latach - Teatrem Nowym.

Hanuszkiewicz prowadzi oryginalną i konsekwentną politykę repertuarową. Imponujący i konsekwentny reper­tuar swego teatru buduje przede wszystkim w oparciu o utwory polskiego romantyzmu (m.in. „Nie-Boska ko­media”, „Norwid”, „Balladyna”, „Beniowski”, „Samuel Zborowski”, „Sen srebrny Salomei”, prapremiera „Wacła­wa dziejów” Stefana Garczyńskiego) i klasyki światowej („Antygona”, „Hamlet”, „Makbet”, „Trzy siostry”). Do­

konuje przewartościowania tradycji teatralnych, nowego odczytania klasyków, zwłaszcza romantyków. Wybitny znawca polskiego romantyzmu, Wacław Kubacki, stwier­dzał na przykład, że „Nie-Boska komedia” Hanuszkiewi­cza przywróciła dramatowi Krasińskiego należne miejsce w teatrze polskim.

Wokół niektórych inscenizacji powstają ostre kontro­wersje (słynna „Balladyna” na hondach; drabina jako głów­ny element scenograficzny w „Kordianie”, itp.), Hanusz­kiewicz nie jest jednak fanatykiem swych idei. Kiedy część krytyki osądziła surowo realizację „Wesela” z 1963 roku, w której - wbrew intencji Wyspiańskiego - zabrakło osób dramatu, odegranych tu przez Chochoła (kreacja Wojcie­cha Siemiona), Hanuszkiewicz wraca po latach do tej sztu­ki, koryguje pierwotną koncepcję, stwarzając tym razem wizję bliższą nakreślonej przez poetę.

Po każdej niemal premierze pojawiają się głosy oburze­nia i potępienia, a jednocześnie entuzjazmu. Stworzony przez Hanuszkiewicza oryginalny, z niczym nieporówny­walny, z Jego tylko nazwiskiem i metodą związany model teatru, teatru naprawdę współczesnego, zmusza do zajęcia zdecydowanego stanowiska: Jego twórca jest zawsze albo zimny, albo gorący, nigdy letni, a Jego przedstawienia - ży­we, atrakcyjne, nigdy zaś nudne czy nijakie.

Hanuszkiewicza-reżysera cechuje niezmiernie bujna wy­obraźnia teatralna, szczególną wagę przywiązuje do plastycz­nych i muzycznych walorów spektaklu (stąd np. wykorzy­stanie jazzowej muzyki Andrzeja Kurylewicza i projektów scenograficznych Mariana Kołodzieja, Xymeny Zaniewskiej i in.). Jego stosunek do tekstu literackiego jest zawsze swo­bodny, co wywołuje często sprzeciwy, trzeba jednak dodać, że odrzucając programowo postulat tzw. wierności autorowi stara się uszanować ducha (nie literę!) utworu.

Jego teatr zdobywa szeroką sławę w Polsce a także pod­czas występów zagranicznych, propagując w świecie polską kulturę i sztukę. Funkcję taką pełni też Hanuszkiewicz ja­ko reżyser pracujący w wielu teatrach Europy (szczególnie w Finlandii, Niemczech i w Norwegii).

Jest Hanuszkiewicz również teoretykiem teatru. Jego teoria teatru nie została wprawdzie w pełni uporządkowa­na i zwerbalizowana, można ją jednak zrekonstruować z Jego uwag rozproszonych w wywiadach prasowych, ra­diowych i telewizyjnych, z reżyserskich egzemplarzy insce­nizowanych przez Niego sztuk, z opracowanych przez Niego scenariuszy teatralnych, wreszcie z; Jego praktyki te­atralnej. Sporo materiału dostarcza też w tej mierze wspo­mnieniowa książka „Psy, hondy i drabina”.

Istotę laudacji (z łac. laudatio - pochwała) z okazji przyznania doktoratu honoris causa stanowi chwalenie. Adam Hanuszkiewicz, nowy Doktor naszego uniwersyte­tu, w pełni na to zasłużył jako jeden z najwybitniejszych twórców nowoczesnego teatru: aktor, reżyser, pionierski twórca widowisk telewizyjnych, autor scenariuszy teatral­nych, dyrektor teatrów, organizator życia teatralnego i teo­retyk teatru. Z pełnym przekonaniem można stwierdzić, iż dzieło Hanuszkiewicza wywarło bardzo wyraźny wpływ na współczesny teatr polski, a Jego osobowość artystyczna i stworzony przez Niego model teatru zapisały się trwale w dziejach polskiego teatru i polskiej kultury.

Page 13: BO BG UO i · icz - doktor honoris causa skiego: Nisko się wam kłaniam zym jest dla mnie to wyróżnienie... W numerze m.in.: Gutorow Grabowski Hanuszkiewicz Nicieja Smolińska

luty - m arzec 2001 13

Pilnujcie szczęścia, pilnujcie światłości...

Wystąpienie doktora honoris causa UO Adama HanuszkiewiczaMagnificencjo, drodzy Państwo, i ty, cholerny

chórze, któryś mnie doprowadził do łez... To, co mnie tu spotkało, przekracza możliwości spokoj­nej reakcji. Sądzę, że wymaga ode mnie czegoś w rodzaju spowiedzi - zasłużyli na nią ci, którzy mnie tu zaprosili.

Istnieje oczywista samotność. Samotność czło­wieka, który wchodzi w zawód reżysera, toruje sobie drogę w materii, zostawiając z tyłu gładkie, piękne formy. To jest także samotność każdego z was, młodych. Nie ma wielkiej różnicy między samotnością aktora i samotnością naukowca. Ale jest jeszcze inna samotność, której jeszcze nie po­znaliście. Samotność człowieka, który stracił przyjaciół - myślę tu o swoich lwowskich kum­plach, którzy rozlecieli się w czterdziestym pierw­szym roku po świecie. I to jest samotność druga, bardziej bolesna. Trzecia samotność to samotność braku Profesora. To dotkliwa samotność samo­uka, który zaczyna swoją pracę odwrotnie, niż to Pan Bóg przykazał. Droga samouka jest drogą bez teorii, bez Profesora. Zaczyna się ta droga od ma­terii i ta materia właśnie jest czymś w rodzaju Profesora. Dopiero taka sytuacja jest kreatywna, wówczas dopiero nabiera się wiedzy i fachu. Ma­teria nie zna litości, jest bezwzględna, nie można liczyć na czułość i dobroć profesora uniwersytetu, na wyrozumiałość. Materia jest jak kamień.

W mojej drodze z Profesorem-materią, po każ­dym przedstawieniu (tak się złożyło, że były one spontanicznie przyjmowane przez publiczność i agresywnie przez krytyków, bo każda nowa for­ma drażni ludzi, którzy nie wiedzą, na czym po­lega teatr), starałem się wyciągnąć wiadomości teoretyczne ze zrobionego spektaklu. Sumowałem to, czego się nauczyłem przy okazji robienia spek­taklu i o czym natychmiast - robiąc kolejny spek­takl - z całą świadomością zapominałem. Bo w sztuce, w przeciwieństwie do produkcji samo­chodów, trzeba zapomnieć o tym, czego się czło­wiek nauczył, bo z tej nauki nie wolno mu korzy­stać przy następnej robocie reżyserskiej. Nie wol­no produkować własnych kopii. Każde przedsta­wienie, które jest kreatywne, powinno być proto­typem. Dobre przedstawienie to takie, które atakuje naszą zmysłowość, zmusza do myślenia, jest piętnem czasu. Praca z klasyką jest pracą po­legającą na przekładaniu jej na naszą epokę. Teatr musi udowodnić wielkość klasyków.

Praca samouka, autodydaktyką jest pracą i nauką która nigdy się nie kończy. Ja nigdy nie dostałem pieczątki potwierdzającej, że coś wiem.

Całe życie, do dzisiaj, zdawałem sobie sprawę, że będę zdawał egzamin przed Panem Bogiem, że to Pan Bóg powie: „dobrze zrobiłeś”. Ta rozmowa może być bardzo interesującą bo tu na ziemi nie­którzy powołując się na Pana Boga krzyczeli, że ja nie po bożemu reżyseruję. Nie wiedzą głupcy, że właśnie nie po bożemu - to jest po bożemu.

I oto w tej samotności wyciągacie do mnie rękę. Oto samotność outsidera ze Lwową idącego przez życie bez profesorów, wsparcią kolegów w War­szawie... Ta moja samotność podważała istnienie szkoły reżyserskiej - to przecież sam Erwin Axer powiedział, że obecność Hanuszkiewicza podważa istnienie szkoły reżyserskiej. Efekty takiego do mnie stosunku odczuwałem na własnej skórze, po­głębiły one moją samotność. A teraz Uniwersytet Opolski wyciągnął do mnie ciepłą rękę. Podpisała się pod moim nazwiskiem i moją działalnością te­atralną z całym majestatem i autorytetem uniwer­sytetu i w dodatku jeszcze ten chór... Jestem ser­decznie zobowiązany, nisko się Wam kłaniam, nie wiecie, czym jest dla mnie to wyróżnienie, bo nie przeszliście tej drogi, którą ja przeszedłem. A teo­retycznie to się nie da tego wiedzieć.

Chcę przy okazji powiedzieć Panu Profesoro­wi Nicieji, bo w Warszawie nie ma komu, że mam swoją filozofię teatru. Brzmi ona tak: trze­ba zachowywać wierność strukturze utworu dra­matycznego, a ta wierność z kolei zmusza do zbudowania odpowiedniej struktury czasowo- przestrzennej na scenie. Dlatego mnie, jako reży- serą nie można złapać. A teraz Profesorze, jesz­cze ważniejsza sprawa: Adam Mickiewicz mówił, że literatura sensu stricte powstała w schyłkowej epoce augustiańskiej, kiedy po raz pierwszy za­częto pisać... do czytania. Dotąd - jak wiemy -

[...] w sztuce, w przeciwień­stwie do produk­cji samochodów, trzeba zapomnieć o tym, czego się człowiek na­uczył, bo z tej nauki nie wolno mu korzystać przy następnej robocie reżyser­skiej. Nie wolno produkować w ła ­snych kopii. Każ­de przedstawie­nie, które jest kreatywne, po­winno być proto­typem. Dobre przedstawienie to takie, które ata­kuje naszą zmy­słowość, zmusza do myślenia, jest piętnem czasu.

Page 14: BO BG UO i · icz - doktor honoris causa skiego: Nisko się wam kłaniam zym jest dla mnie to wyróżnienie... W numerze m.in.: Gutorow Grabowski Hanuszkiewicz Nicieja Smolińska

14 INDEKS nr 2 (24)

cała nasza literatura była wykreowana w mowie żywej. Myśmy o tym zapomnieli. Kiedy Platon przeczytał, co mu scriptores napisali o jego lektorskim wykładzie, to stwier­dził, że jest to połowa tego, co istotnie powiedział. Po pro­stu nie wszystko da się zapisać.

Młodzi studenci, uświadomcie sobie: wielka klasyka przez wielkich pisarzy pisana jest partyturą dźwiękową mowy żywej. Wartość semantyczna jest wewnątrz partytu­ry dźwiękowe) żywego słowa, a nie w semantyce tekstu. Badano, że tylko w siedmiu procentach o znaczeniu tekstu decyduje zawartość semantyczna tekstu, w dziewięćdzie­sięciu trzech procentach decyduje intonacja, która kreuje myśl. Każda zmiana intonacji zmienia myśl. Dowiedziono tego w oparciu o utwory Szekspira. Ale o tym się nie wie.

Wybitny aktor rosyjski Smoktunowski, któremu na rok przed śmiercią powiedziałem: „ty spójrz widzowi w oczy”, odparł, że widza nie ma.

„No to po cholerę ty grasz przy pustej sali?” - zapytałem.O n na to: „Widz jest, no jewo niet.”Wtedy ja nie wytrzymałem: „Taki mistyk socjalistyczny

to ja nie jestem. Smatri w mai głaza”.Smoktunowski zbladł i rzucił do mnie: „Ty czort. Zna-

czitsa, ja pieriejebał karieru”.„Nie. Ty w durnym systemie wybiłeś się na pierwszego

aktora Rosji” - powiedziałem.Jeszcze jedno, Panie Profesorze, chciałbym zaznaczyć.

Stało się z naszym słuchem coś zabawnego. W epoce śre­dniowiecza czytano głośno teksty, dlatego że wówczas nie rozumiano tekstu czytanego po cichu. Augustyn pisał, że był jeden arcybiskup, który czyta po cichu i dlatego wzbu­dza powszechny podziw. Spróbujcie dziś czytać książkę głośno - nic nie będziecie rozumieli. Zmieniło się ucho. I ta zmiana ucha od czasów greckich trwała pięćset, sześćset lat.

I jeszcze jedno, Panie Profesorze. Co jest treścią przeka­zu dzieła sztuki? Treść przekazu jest kreacją odbiorcy. Stąd tyle jest treści przedstawienia, ilu jest odbiorców. Jak był

jubileusz Becketta i stu najsłynniejszych beckettowców się zjechało, by ustalić o co chodzi w Becketcie, to każdy mó­wił co innego i każdy miał rację.

I jeszcze jedno, można głęboko przeżyć przedstawienie i nie mieć nic do powiedzenia, ale można też napisać inteli­gentną recenzję, a niczego nie przeżyć. Nie żądajcie od mło­dych ludzi, żeby wam powiedzieli, co zrozumieli z przesta­wienia. Siła obcowania z teatrem polega na obcowaniu z si­łą przeżycia reżysera, aktorów, scenografa, oświetleniow­ca... Obcując z wyobraźnią tych ludzi człowiek staje się bo­gatszy. Nie zawsze człowiek wie, że jest bogatszy, bo to bogactwo nie jest związane z pieniądzem, jest związane z wartościami ważniejszymi. Obyście wy, młodzi, tych wartości nie zagubili, dlatego że pieniądze naprawdę szczę­ścia nie dają. Daję wam na to moje słowo honoru.

„Mieć” jest ważne, ale „być” jest ważniejsze. Życzę wam, żebyście wybrali zawód, który was będzie rozwijał. Trafić na swój zawód jest to niezwykle ważne. A właściwy zawód to taki, który człowiek i za darmo by wykonywał. Nie wybierajcie zawodu, który daje tylko pieniądze. Pil­nujcie szczęścia, pilnujcie światłości! Bądźcie szczęśliwi!

A Księdzu Arcybiskupowi chciałem powiedzieć, że to, co usłyszałem w dzisiejszej homilii - bardzo mnie poruszy­ło. Wszystko, co zrobiłem w teatrze, było wypełnione mi­łością. Czytałem pierwszy tekst jak troglodyta, jeszcze nie wiedziałem, co to jest, ale jak zobaczyłem tam Światło i Mi­łość, to natychmiast chciałem się tym odkryciem podzielić z ludźmi. Tak się złożyło, że polska sztuka jest apollińska, jest jasna, a sztuka germańska jest dionizyjska. W polskiej sztuce zawsze jest uśmiech, a pod uśmiechem jest łza. I w tym jest duch boży. Polski język stworzył dla Pana Bo­ga kategorię „S”. W innych językach świata słowo „twór­ca” znaczy - i Bóg, i artysta. W języku polskim słowo „twórca” odnosi się tylko do artysty. Pana Boga nazywa­my Stwórcą.

Dziękuję za wzruszenia, jakich w życiu nie miałem!

Potrzebuję akceptacjiTuż po uroczystości doktor honoris causa Uniwersytetu Opolskiego Adam Hanuszkiewicz został oblężony przez dziennikarzy. Oto efekt tej zaimprowizowanej konferencji prasowej.

- Czy Pan, twórca teatru polskiego, odkrył sposób na to, jak sprawić, aby teatr się nie zinstytucjonalizował? Jak nie popaść w rutynę? Czy to kwestia buntu?

- To nie jest kwestia buntu. Chodzi o to, żeby robić ży­we przedstawienia. Żeby nie osiąść na laurach i nie kopio­wać samego siebie. Za każdym razem trzeba zaczynać od nowa, trzeba mieć świadomość, że jest się nikim, że się nic nie umie, że się po raz pierwszy w życiu robi przedstawie­nie. Jedna z debiutujących aktorek - było to w Niemczech, reżyserowałem tam sztukę - rozstając się z moim teatrem, poprosiła mnie o wskazówkę: „Co mam zapamiętać na ca­łe życie?” Powiedziałem jej: „Za każdym razem, gdy wyj­dziesz na scenę, masz mieć poczucie, że grasz po raz pierw­szy, że nic nie umiesz”. Jak się okazało, zupełnie podobne przesłanie przekazał jej ojciec - pułkownik lotnictwa, któ­rego dowódca zawsze powtarzał swoim podwładnym

przed lotem: „Pamiętajcie, każdy wasz lot jest pierwszy. Je­śli polecicie choć raz z przeświadczeniem, że już wszystko umiecie, zabijecie się”. Rutyna usypia, osłabia, zabija.

- Czy w życiu również unika Pan rutyny?- W moim życiu decydują moje żony. Bo to przecież

kobiety nas, mężczyzn wybierają, a nie odwrotnie. Ja się do tego przyznaję, w przeciwieństwie do innych mężczyzn. I to jest dobrze, że tak jest - bo kobiety mają silniejszy in­stynkt, większą wrażliwość na feremony... Nie śmiejcie się, przecież my ciągle jesteśmy ssakami! Cywilizacja jest anty- naturalna. To kobiety są bardziej związane z materią, bo one rodzą dzieci, muszą więc zapewnić im gniazdo... I dla­tego naprawdę nie mam nic przeciwko temu, że kobiety biegają za materią, za facetami z forsą - one po prostu za­bezpieczają swoje gniazdo. Moje kolejne, małżeńskie gniaz­da były także i artystyczną inspiracją.

Page 15: BO BG UO i · icz - doktor honoris causa skiego: Nisko się wam kłaniam zym jest dla mnie to wyróżnienie... W numerze m.in.: Gutorow Grabowski Hanuszkiewicz Nicieja Smolińska

luty - m arzec 2001 15

- Marta Fik powiedziała o Panu, że prezentuje Pan „myślenie licealisty”. Czy tak się Pan czuje?

- Tak, niestety, to bardzo miła osoba, tylko że za­cietrzewiona marksistka. Ona zawsze twierdziła, że to, co ja robię, jest niesłuszne. A Dejmek - robi słusz­ne. Tylko że nikt nie chciał jego teatru oglądać... Biedna dziewczyna.

- Pana dokonania w dziedzinie teatru są bez­sporne. Tymczasem dziś dużo mówił Pan o swojej samotności. Czy Pan potrzebuje akceptacji?

- Tak. To jest moja słabość. Nie wszyscy akceptacji potrzebują, bo ludzie - ja nie wiem, czy pyszni, ale gdzieś tak koło pychy - tym na pewno jest ona niepo­trzebna. Może geniusze WIEDZĄ na pewno... Ja mu­szę czuć, że mnie akceptują. Może to jakaś ułomność genetyczna, nie wiem... Ja się przejmuję na przykład złymi recenzjami. Potem mi to przechodzi, na dragi dzień mogę z takim krytykiem kawę pić. Kiedyś, na jednym ze spotkań, wstał pewien profesor i mówi do mnie: „Panie Ada­mie, przyszło tu tysiąc ludzi w panu zakochanych, ja się ba­łem, żeby się panu we łbie nie przewróciło, a pan tu się ja­kimś idiotą przejmuje... Co on pana obchodzi, i co nas ob­chodzi?!” I miał ten człowiek rację. Tylko że to jest tak: wy­chodzisz z domu, bierzesz do ręki gazetę i dostajesz w łeb! Czytasz na przykład: „gdyby losy Polski potoczyły się tak, jak to Hanuszkiewicz przedstawił w »Kordianie«, to by nie było teatru narodowego, a Hanuszkiewicz nie mówiłby po polsku”. A co ja takiego zrobiłem: pokazałem tragiczny kon­flikt, pokazałem, że nie tylko Kordian miał rację...

- Ale historia przecież Panu przyznała rację. Bo jak się ogląda współczesne inscenizacje klasyki...

- Tylko że jak ja waliłem stary teatr, to mnie walili po łbie! A ich chwalą - i to ci, co mojego teatru nie widzieli - przypisując im „nowatorskie spojrzenie”.

- Co Pan sądzi o „nowatorskim” programie TVN „Big Brother”?

- To samo, co i wy. To jest chamstwo. To straszne, nawet Orwell tak się nie sprawdził - w PRL-u to w ogóle nie, nawet za komunizmu wojennego... To jest deprecjacja człowieka. Jak

Wśród wielu telegramów gratulacyjnych, jakie otrzymał Adam Hanuszkiewicz w związku z nada­niem mu godności doktora honoris causa Uniwer­sytetu Opolskiego, był i telegram od Jerzego Janic­kiego, następującej treści:

„Dla społeczności lwowskiej, dziś w diasporze, nie mogło być większej satysfakcji od tej, jaką jest nadanie Adam owi H anuszkiewiczowi tytułu dok­tora honoris causa Uniwersytetu Opolskiego. Wszak Lwów, miasto - ja k p isa ł Hemar - talen­tów i błyskawic, zawsze był kolebką wielkich lu­dzi teatru. To tu się narodził i Papkin, i pan i Dul­ska, i Cześnik z Rejentem, to stamtąd i Heller z Siemaszkową, Feldman, Zapolska... Adasiu, je ­steś jednym z nich, w ięcej - masz nad nim i tę prze­wagę, że do żadnego z nich nie mówiono: »panie doktorze«. A my od dziś do Ciebie m ówim y po Iwowsku: Pani doktorze, Adaśku, daj C i Boże zdrowia, a Matka Boska pieniędzy. Jerzy Janicki. ”

Boga kocham, jak jestem przeciwko cenzurze, tak bym zabro­nił emitowania tego programu. Nie można ulegać presji: „bo lu­dzie chcą to oglądać”. A jak zechcą zobaczyć na żywo, jak je­den drugiego morduje, to będziemy specjalnie dla telewidzów mordować? To nieprawda, że większość ma rację! Prawie ni­gdy nie ma racji - tak było i za Hitlera, i za Stalina... Racja zwy­kle jest po stronie mniejszości, tej milczącej mniejszości.

- Mówił Pan o telewizji, a jak się dziś miewa teatr?- Też ma się kiepsko. Teatr utracił komfort wynikający

z dawnej sytuacji politycznej, kiedy był tylko teatr i koniec. Bo w telewizji były tylko dwa programy, bo nie można by­ło jeździć za granicę, bo nie było możliwości zarabiania pie­niędzy... Był teatr - spotkanie ludzi inteligentnych, wrażli­wych. Teraz cała nasza widownia poszła w kariery, robi pieniądze. A młodzi ludzie, dzięki internetowi, w ciągu dwóch godzin są w stanie zobaczyć cały świat. Po co im te­atr - zwłaszcza taki, w którym po odsiedzeniu dwóch go­dzin usłyszą, że „ojczyznę trzeba kochać”? Takie teatry są skazane na wymarcie. I same sobie są winne, bo nie szuka­ją nowych środków przekazu. Przy realizacji tej sztuki o Chopinie, z którą przyjechaliśmy do Opola, sięgnąłem po prawdziwe listy, dokumenty, na scenę wprowadziłem prawdziwego pianistę - tego nigdy w teatrze nie było... Przy okazji pokazałem, że gejostwo nie jest żadnym zbo­czeniem, to przesłanie też przy okazji po cichu sprzedaję...

- Żaden z dotychczasowych doktorów honoris causa Uniwersytetu Opolskiego nie wygłosił tak osobistej mo­wy, jak Pan...

- Kiedyś marzyłem o tym, żeby dostać doktorat honoris causa... Ale nie dostałem. I nagle przyszło to do mnie z Opola. Ja wiem, że to Lwów się o mnie upomniał, moje miasto. Bo gdyby Nicieja nie pojechał do Lwowa, nie zako­chał się w tym mieście tak mocno, że stał się lwowianinem... Bo to było MIASTO! Sześć katedr, sześć religii, a wszystkie żyły ze sobą w zgodzie. Nadzwyczajne miasto, świetni lu­dzie. W encyklopedii z trzydziestego ósmego roku na dwie­ście wymienionych osób, które stanowiły o potędze II Rzeczpospolitej, aż sto pięćdziesiąt pochodziło ze Lwowa. Wilno, Lwów, Kraków, Poznań - kultura polska, jak w tym obwarzanku Piłsudskiego, taki właśnie miała kształt. War­szawa tylko te osiągnięcia sprzedawała na zewnątrz. Sama była jedynie autorem nieudanych jaowstań, to wszystko. Pytały i notowały: Barbara Stankiewicz i Beata Zaremba

Zdjęcie: Tadeusz Parcej

Page 16: BO BG UO i · icz - doktor honoris causa skiego: Nisko się wam kłaniam zym jest dla mnie to wyróżnienie... W numerze m.in.: Gutorow Grabowski Hanuszkiewicz Nicieja Smolińska

16 INDEKS nr 2 (24)

Nieduże miasta - duże szanse

Rektor Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu prof. Jan Kopcewicz.

W Polsce pokutuje fałszywy pogląd, że uniwersytet jest tym lepszy, im większe jest miasto, w którym funkcjonuje - tym wstępem rektor UMK prof. dr hab. Jan Kopcewicz rozpoczął omawianie strategii rozwoju Uniwersytetu Miko­łaja Kopernika w Toruniu. - A to nieprawda, uczelnia w mniejszym mieście zajmuje wyraźne miejsce, nie gubi się w gęstwinie innych instytucji, nadaje miastu charakter mia­sta akademickiego. Dowodem na to jest i Toruń, i Opole.

W Toruniu, w przeciwieństwie do Opola, nie ma żadnej in­nej wyższej uczelni, dlatego władze UMK planują w przyszło­ści poszerzenie oferty m.in. o farmację (być może we współ­pracy z bydgoską Akademią Medyczną) i inne kierunki z za­kresu nauk medycznych i technicznych, bo - jak powiedział rektor Jan Kopcewicz - siłą UM K są wydziały przyrodnicze.

Plany toruńskiego Uniwersytetu przewidują także możli­wość studiowania na tej uczelni studentów z zagranicy - ka­dra UMK już dziś przygotowuje się do tego: po kilka osób z każdego wydziału uczy się języków kongresowych, korzy­stając ze specjalnych stypendiów rektorskich.

Jako jedyna w kraju wyższa uczelnia UMK prowadzi Gimnazjum Akademickie - państwowe, pięcioletnie, zakoń­czone maturą gimnazjum dla szczególnie uzdolnionej mło­dzieży. Uczniowie gimnazjum już od trzeciej klasy mają swoich opiekunów naukowych, a od czwartej klasy mogą równolegle uczęszczać - jako wolni słuchacze - na wykłady uniwersyteckie.

Toruński Uniwersytet Mikołaja Kopernika współpracuje ze szkołami wyższymi Bydgoszczy, co - jak podkreślił rek­tor Kopcewicz - przeczy obiegowym opiniom o konflikcie

UMK w pigułceUniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu został

powołany - decyzją centralnych władz państwowych - 24 sierpnia 1945 roku i jeszcze w tym samym roku roz­począł pracę na czterech wydziałach: humanistycz­nym, matematyczno-przyrodniczym, prawno-ekono­micznym i sztuk pięknych. Stało się to możliwe dzięki pozyskaniu profesorów ze zlikwidowanych uniwersy­tetów polskich w Wilnie (Uniwersytet Stefana Batore­go) i Lwowie (Uniwersytet Jana Kazimierza) oraz z uczelni w Krakowie, Warszawie i Poznaniu. Organi­zatorem i pierwszym rektorem tej wyższej uczelni był historyk prof. Ludwik Kolankowski.

Dziś toruński Uniwersytet Mikołaja Kopernika jest największą uczelnią na terenie Polski północnej - na 10 wydziałach oferuje 31 kierunków studiów i prawie 70 specjalności, a także ok. 50 rodzajów studiów podyplo­mowych i 11 doktoranckich. Kształci się tam ponad 31 tys. studentów, pracuje - 1250 nauczycieli akademic­kich (ponad 380 to samodzielni pracownicy naukowi, z czego prawie 300 zajmuje stanowisko profesora). Społeczność uniwersytecka stanowi ponad 10 proc.

liczby mieszkańców Torunia. Wszystkie wydziały UMK posiadają uprawnienia do nadawania stopni na­ukowych doktora i doktora habilitowanego oraz wy­stępowania o tytuł naukowy profesora.

UMK - jako jedyny uniwersytet w Polsce - prowa­dzi Gimnazjum Akademickie. Prace badawcze w UMK prowadzone są nie tylko w kraju, ale i za granicą, np. na Spitsbergenie i Antarktyce. Przed kilku laty do prac obserwacyjnych został włączony 32-metrowy radiote­leskop w Piwnicach, trzeci pod względem wielkości w Europie (dyrektorem Centrum Astronomicznego UMK jest profesor Aleksander Wolszczan, odkrywca pierwszego pozasłonecznego układu planetarnego).

Co roku w UMK odbywa się ok. 50 konferencji, sym­pozjów i sesji naukowych z udziałem kilku tysięcy uczo­nych z kraju i zagranicy, co nadaje Toruniowi charakter miasta kongresowego. Uczelnia posiada 56 budynków, w tym 11 domów akademickich (ponad i (2 tys. miejsc) - 40 proc. tych obiektów znajduje się na terenie miastecz­ka akademickiego na Bielanach, pozostałe zlokalizowane są w centrum Torunia, a także poza miastem. Właśnie trwa budowa nowego gmachu Wydziału Prawa i Admi­nistracji, Wydziału Nauk Ekonomicznych i Zarządza­nia, a także rozbudowa Biblioteki Uniwersyteckiej.

Page 17: BO BG UO i · icz - doktor honoris causa skiego: Nisko się wam kłaniam zym jest dla mnie to wyróżnienie... W numerze m.in.: Gutorow Grabowski Hanuszkiewicz Nicieja Smolińska

luty - marzec 2001 17

między Toruniem a Bydgoszczą. Jedną z form tej współ­pracy jest działająca Konferencja Publicznych Szkół Toru­nia i Bydgoszczy. Bardzo ważne znaczenie dla rozwoju to­ruńskiego Uniwersytetu ma także współpraca z władzami miasta i województwa: Regularnie, co miesiąc spotykamy się z prezydentem Torunia, nieco rzadziej z wojewodą, omawiamy na bieżąco problemy naszej uczelni. Te rela­cje między naszym Uniwersytetem a zarządami miasta i regionu są naprawdę bardzo dobre, świadczą o zrozu­mieniu ważnej roli, także tej miastotwórczej, wyższej uczelni w życiu całego regionu. Miastu zależy na naszym Uniwersytecie - prestiż miasta zależy przecież od presti­żu Uniwersytetu.

W przeciwieństwie do opolskiego Uniwersytetu toruński UMK „wychodzi z miasta”, proponuje swoje położone w centrum obiekty firmom, które w zamian wybudują uczel­ni nowe budynki na terenach położonych poza miastem.

Korzystając ze swej obecności w Opolu rektor UMK prof. Jan Kopcewicz, który - jak powiedział - „z wielką sympatią obserwuje naszą uczelnię”, zaproponował na­wiązanie bliskiej współpracy między toruńskim Uniwersy­tetem a Uniwersytetem Opolskim.

Warto przypomnieć, że Uniwersytet Mikołaja Koperni­ka w Toruniu - jako pierwsza uczelnia w Polsce - przysłał tuż po powodzi 1997 roku zalanej Bibliotece Uniwersytec­kiej transport książek. bs

7 listopada 2000 roku rozstrzygnięto ogólnopolski konkurs „Zabytek zadbany", do którego - wśród wielu obiektów z całej Polski - została zgłoszona Villa Académica, wyremontowana przez Uniwersytet Opolski. Uniwersytecki obiekt otrzymał w tym konkursie wyróżnienie.23 stycznia 2001 roku Marek Rubnikowicz, zastępca generalnego konserwatora zabytków wręczył je prof. Stanisławowi S. Nicieji, rektorowi Uniwersytetu Opolskiego.

Uniwersytet tożsamy z miejscem

Z Markiem Rubnikowiczem, zastępcą generalnego konserwatora zabytków rozmawia Beata Zaremba

- Jakie kryteria decydowały o wyborze najciekaw­szych obiektów architektonicznych w ramach konkur­su „Zabytek zadbany”?

- Chodziło o to, by wyremontowany obiekt zachował swój zabytkowy charakter, braliśmy też pod uwagę zain­westowane środki i znaczenie obiektu dla regionu. W przy­padku Villi Akademica doceniliśmy wysiłek władz uczelni, które sprawiły, że obiekt tak bardzo zniszczony przez po­wódź powrócił do dawnej świetności.

- Jak Pan ocenia fakt, że Uniwersytet Opolski re­stauruje zabytki?

- Postrzegam to jako rzecz oczywistą i normalną. Choć nie mam złudzeń, że powodzenie tego przedsięwzięcia za­wdzięczać należy rektorowi Nicieji, któremu dobro zabyt­ków szczególnie leży na sercu. Rektor pokazał, że uniwer­sytet to nie tylko dydaktyka, nie tylko wiedza, że uniwer­sytet to także budowanie odpowiedniego otoczenia, kształ­towanie świadomości kulturowej. Utożsamianie się z miej­scem to, moim zdaniem, niezwykle ważna sprawa.

- Powiedział Pan, że każdy region ma coś innego do zaproponowania. Jak Pan ocenia „zabytkowy” poten­cjał Opolszczyzny?

- Opolszczyzna jest jednym z niewielu regionów w Pol­sce, w którym zachowana jest ciągłość kulturowa, etniczna. I jeżeli spojrzymy szerzej na architekturę, na urbanistykę,

to zobaczymy tutaj takie walory, jakich nie ma nigdzie in­dziej. Wystarczy popatrzeć na Opole - jakże piękny krajo­braz rozpościera się wzdłuż rzeki. Zachwycająca jest także opolska wieś. Do służb konserwatorskich należy między innymi pilnowanie, aby nie zniszczyć tych walorów, by wchodząca nowoczesna architektura nie stanowiła dyso­nansu dla starej.

- Pozwoli Pan na sugestię, że gdyby nie powódź, to prawdopodobnie budynek Villi nie wyglądałby tak pięknie. Czy koniecznie coś musi zostać zniszczone, by mogło zostać odbudowane? Jak to właściwie jest: są pie­niądze na konserwację zabytków czy ich nie ma?

- Jeżeli patrzymy na środki finansowe, pochodzące ze skarbu państwa, bo o tych środkach pani zapewne mówi, to pamiętajmy, że są to środki wspomagające. Czas skoń­czyć z takim myśleniem, że państwo daje pieniądze. Pań­stwo tylko wspomaga. Zasada jest taka, że społeczeństwo, które jest świadome własnej tożsamości kulturowej, dba o swoje otoczenie. Często mówimy, że nie ma pieniędzy na konserwację, ale przecież niejednokrotnie w ramach kon­serwacji wystarczy po prostu chwycić za miotłę i posprzą­tać. Wystarczy np. naprawić rynnę, która cieknie, ale waż­ne, by zrobić to w porę, a nie czekać aż odpadnie.

- Czy prawo o ochronie zabytków rzeczywiście sprzyja ratowaniu zabytków? Gdy np. spojrzymy na ulegające de-

Page 18: BO BG UO i · icz - doktor honoris causa skiego: Nisko się wam kłaniam zym jest dla mnie to wyróżnienie... W numerze m.in.: Gutorow Grabowski Hanuszkiewicz Nicieja Smolińska

18 INDEKS n r 2 (24)

Dr Marek Rubnikowicz, zastępca generalnego konser­watora zabytków.

gradacji zabytkowe obiekty, to wydaje się, że nie. Teoretycz­nie należą one do gminy, ale gmina się nimi nie zajmuje.

- Z prawnego punktu widzenia zabytkiem powinien zajmować się jego właściciel, a więc gminy. Prawda jest jednak taka, że jesteśmy społeczeństwem biednym, które nie zawsze stać na prowadzenie drogich zabiegów konser­watorskich. Powinniśmy natomiast - jako społeczeństwo - zrozumieć, że dopuszczanie do niszczenia pięknych obiektów architektury, to nic innego, jak świadome zga­dzanie się na przekreślanie własnej kultury. Mam taki po­mysł, by w ramach lekcji wychowania obywatelskiego czy w ramach zajęć z kultury angażować młodzież w prace porządkowe, dzięki którym niejeden zabytek może odzy­skać swój blask.

- Jak pan ocenia partnerów we współfinansowaniu restau­racji zabytków, czyli wojewodów, burmistrzów, prezydentów, wójtów? Czy oni już wiedzą, że należy ratować zabytki?

- Myślę, że samorządy zaczynają dostrzegać wartości kulturowe swojego miejsca. Coraz częściej dominuje my­ślenie, że jeżeli zabytki będą w dobrym stanie, to i szanse na ożywienie ruchu turystycznego będą większe.

Certyfikat akredytacyjny dla Instytutu Historii

Instytut Historii Uniwersytetu Opolskiego jest trzecim kierunkiem po filologii polskiej i teologii, który niebawem uzyska certyfikat akredytacyjny, przyznawany przez Uniwersytecką Komisję Akredy­tacyjną. Decyzję o przyznaniu akredytacji poprzedzi­ła wizyta Komisji w składzie: prof. dr hab. Henryk Wąsowicz z KUL-u, prof. dr hab. Julian Janczarek z Uniwersytetu Łódzkiego, prof. dr hab. Wojciech Wrzosek z Uniwersytetu Poznańskiego.

Aby uzyskać akredytację, należało spełnić rygory­styczne warunki. W przypadku Instytutu Historii atuta­mi okazała się samodzielna kadra naukowa, współpraca z ośrodkami naukowymi w kraju i za granicą, najnowo­cześniejsza w kraju - wśród instytutów historii - pracow­nia komputerowa. Komisja pozytywnie oceniła poziom kształcenia, aktywność naukową studentów i pracowni­ków oraz dobrze wyposażoną bibliotekę uniwersytecką.

BEZ

NOMINACJE PROFESORSKIE

Prof. Aleksandra WieczorekProf. Aleksandra Wieczorek - literaturoznawca, pra­

cownik Instytutu Filologii Wschodniosłowiańskiej Uni­wersytetu Opolskiego. Autorka monografii Lew Tołstoj a realizm w literaturze rosyjskiej końca X I X i począt­ku X X wieku, rozprawy habilitacyjnej Krótka forma narracyjna w literaturze rosyjskiej początku X X wieku (1905-1917), współautorka antologii M uza na wygna­niu. Rosyjska poezja emigracyjna, t. I, autorka książki pt. W kręgu tradycji kulturowych. Annienski. Woło­szyn. Gumilow oraz wielu artykułów poświęconych lite­raturze rosyjskiej przełomu XIX i XX wieku. Redaktor naukowy pokonferencyjnej książki pt. Rosyjskie ślady Andrzeja Drawicza.

Uczestniczyła w wielu ważnych konferencjach nauko­wych w Polsce i za granicą; współpracuje m.in. z Uni­wersytetem Ostrawskim, Uniwersytetem w Ołomuńcu, Uniwersytetem w Poczdamie, Uniwersytetem Pedago­gicznym w Sankt-Petersburgu, Uniwersytetem Biełgo- rodzkim. W latach 1994-1998 członek Zarządu Opol­skiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk, redaktor naczelny czasopisma „Studia Slavica”, wydawanego wspólnie przez Uniwersytet Opolski i Uniwersytet Ostrawski. Od 1996 roku prodziekan Wydziału Filologicznego UO.

(rozmowa z prof. Aleksandrą Wieczorek na str 29)

BEZ

Page 19: BO BG UO i · icz - doktor honoris causa skiego: Nisko się wam kłaniam zym jest dla mnie to wyróżnienie... W numerze m.in.: Gutorow Grabowski Hanuszkiewicz Nicieja Smolińska

luty - m arzec 2001 19

Nowe władze Stowarzyszenia na Rzecz Rozwoju UO

Na Walnym Zebraniu członków Stowarzyszenia na Rzecz Rozwoju Uniwersytetu Opolskiego, które odby­ło się 24 stycznia 2001 roku, wybrano nowe władze Stowarzyszenia - na kolejną, czteroletnią kadencję.

Przewodniczącym Zarządu Stowarzyszenia został N orbert Kwaśniok, właściciel rybnickiej firmy „Partner” (fundator pomnika księcia Jana Dobrego, stojącego przed gmachem głównym UO). Zastępcą przewodniczącego wybrano dr Janinę Hajduk-Nija- kowską. W skład Zarządu weszli także: prorektor U O prof. Krystyna Borecka, Alina Jakubowska-

Kieler z Banku Śląskiego, Adam Kasprzyk, rektor U O prof. Stanisław S. Nicieja, Norbert Lysek - wi­ceprzewodniczący Rady Nadzorczej „Opolw apu” i ks. prof. H elm ut Sobeczko - dziekan Wydz. Teo­logicznego UO.

W skład Komisji Rewizyjnej Stowarzyszenia na Rzecz Rozwoju U O weszli: dr Dymitr Slezion (In­stytut Matematyki UO), Halina Nicieja (Instytut Pe­dagogiki Wczesnoszkołnej U O ) i Janusz Koczur (pre­zes Zarządu „Polmozbytu” sp. z o.o., Opole).

bs

Nowości przydać patynyZ Norbertem Kwaśniokiem, prezesem Stowarzyszenia na Rzecz Rozwoju Uniwersytetu Opolskiego, rozmawia Barbara Stankiewicz

- Stowarzyszenie na Rzecz Rozwoju U O istnieje już kilka lat - powstało w czasach, gdy trwała walka o po­wołanie uniwersytetu w Opolu. Niedawno wybrano no­we władze Stowarzyszenia, zmieniły się zapewne i jego zadania, walka o powołanie uniwersytetu już się prze­cież zakończyła...

- Tak, Uniwersytet Opolski nie tylko istnieje, ale i roz­wija się, muszę przyznać, że w imponującym tempie i z imponującym rozmachem, także inwestycyjnym. I wła­śnie te inwestycje są przedmiotem największego zaintere­sowania naszego Stowarzyszenia - na początek chcemy za­interesować się zwłaszcza jedną z nich, a mianowicie trwa­jącą odbudową i rozbudową dawnego klasztoru ojców Dominikanów, który już niedługo będzie główną siedzibą Uniwersytetu.

- W jaki sposób Stowarzyszenie ma zamiar włączyć się w prace trwające na tej budowie?

- Jest to piękny, zabytkowy i pełen niepowtarzalnej at­mosfery budynek. Na razie są to jednak tylko mury - i to mury historyczne, wymagające odpowiedniej oprawy. Mam na myśli wyposażenie gabinetów, korytarzy... Nietrudno sobie wyobrazić, jakim zgrzytem byłyby umieszczone w ta­kim otoczeniu współczesne biurowe meble, obrazy, cała ta nowoczesna sztampa. Dlatego postanowiliśmy, że naszym celem nadrzędnym będzie wyposażenie tego obiektu w god­ne jego historycznej wartości meble, obrazy, posągi...

- . . . które mają jeden feler: są bardzo kosztowne. Czy członkowie Stowarzyszenia są na tyle majętni, że będą w stanie wyposażyć tych kilkadziesiąt pomieszczeń i ko­rytarzy?

- Członkami Stowarzyszenia są i osoby fizyczne, i firmy. Łączy nas jedno - i wcale nie jest to zawartość portfela - na­zwałbym to pasją, potrzebą działania na rzecz środowiska, a w tym przypadku na rzecz Uniwersytetu. Naszym zada­niem jest pozyskiwanie dla tej idei sojuszników wśród ludzi biznesu, kultury, wśród absolwentów opolskich uczelni... Wierzę w to, że kogoś uda się namówić na zakup stylowe­go biurka, ktoś inny zgodzi się oddać w depozyt jakąś ro­dzinną pamiątkę, być może któreś muzeum zgodzi się wy­pożyczyć Uniwersytetowi mniej wartościowy z muzealne­go punktu widzenia mebel, obraz... Tu trzeba dodać, że my nie odkrywamy Ameryki - w taki sposób budowały swój wizerunek i najstarsze europejskie, i nie tylko, uniwersyte­ty. Przecież one też kiedyś startowały od zera. W taki spo­sób powstawał Instytut Sikorskiego w Londynie, który mia­łem przyjemność zwiedzać: na wyposażenie Instytutu skła­dają się głównie depozyty i darowizny. Oczywiście, każdy darowany czy też przekazany Uniwersytetowi w depozyt mebel, każdy obraz, posąg i inny element dekoracji wnętrza

Page 20: BO BG UO i · icz - doktor honoris causa skiego: Nisko się wam kłaniam zym jest dla mnie to wyróżnienie... W numerze m.in.: Gutorow Grabowski Hanuszkiewicz Nicieja Smolińska

20 INDEKS nr 2 (24)

będzie wyposażony w tabliczkę informującą o jego pocho­dzeniu, o osobie, która w ten sposób wspiera rozwój uczel­ni. Celowo nie używam sformułowania: sponsor, bo nie o zwykły sponsoring nam chodzi. Zależy nam na pozyski­waniu prawdziwych przyjaciół Uniwersytetu, tym bardziej, że pomysłów - jako Stowarzyszenie - mamy wiele. Jest wśród nich i pomysł utworzenia, już w nowej siedzibie Uni­wersytetu, muzeum Uniwersytetu Opolskiego, w którym - w stosownej oprawie - złożona zostanie cała dokumentacja dotycząca powstania i działalności uczelni, także z okresu WSP, tam też trafią darowizny (meble, pamiątkowe przed­mioty), które, mam nadzieję, już wkrótce będą przekazywa­ne na rzecz Uniwersytetu. Wierzę, że w tym zalewie byleja- kości, w jakim się na co dzień poruszamy, to miejsce będzie takim zatrzymanym kadrem z naszej przeszłości, kwinte­sencją owej patyny, o którą tak nam wszystkim, związanym z młodziutkim Uniwersytetem Opolskim, chodzi.

- Wspomniał Pan o absolwentach - WSP i Uniwersy­tetu. Na czym polegać ma ich wkład w rozwój Uniwer­sytetu? W jaki sposób macie zamiar zachęcić absolwen­tów WSP i U O do włączenia się w prace Stowarzyszenia?

- Przede wszystkim to my - jako Stowarzyszenie - ma­my pewne zobowiązania wobec absolwentów, tak postano­wiliśmy. Bo celem działalności Stowarzyszenia jest także promocja Uniwersytetu Opolskiego, kształtowanie jego wi­zerunku. A jednym z elementów tej promocji jest dbałość o to, aby ludzie, którzy kończą tę uczelnię, bądź już ją ukoń­czyli - nadal się z nią identyfikowali, co więcej: byli dumni z faktu jej ukończenia. Chcemy ich odszukać, organizować

zjazdy absolwentów kolejnych roczników, wydziałów... Oni są dziś rozproszeni w kraju i za granicą, wielu z nich to osoby znane, cenione w swoim środowisku czy branży - każda uczelnia chwali się takimi absolwentami, czemu więc nie miałby tego robić i Uniwersytet Opolski? I odwrotnie: dlaczego oni nie mieliby się pochwalić ukończeniem opol­skiej uczelni, nadal identyfikować się z nią? Przypominać o tym może choćby przypięty do klapy marynarki znaczek- symbol Uniwersytetu Opolskiego czy stojący na biurku pa­miątkowy posążek, opatrzony nazwą uczelni... Pomysłów mamy wiele, a wszystkie zmierzają do jednego - do promo­cji Uniwersytetu, do budowania jego wizerunku. Trzeba to zrobić właśnie teraz - bo Uniwersytet Opolski to jeszcze młodziutki uniwersytet, który nie ma naturalnej, historycz­nej patyny, nie ma jeszcze tak bogatej tradycji, jaką mają sta­re uniwersytety. Oczywiście, można wyjść z założenia, że hi­storia, tradycja sama się tworzy, ale czemu jej nie pomóc?

- Czy lista członków Stowarzyszenia na Rzecz Roz­woju Uniwersytetu jest już zamknięta?

- Absolutnie nie. I nie mamy zamiaru biernie czekać, aż ktoś o Stowarzyszeniu przypadkiem usłyszy i być może ze­chce włączyć się w jego prace. W najbliższym czasie planu­jemy szereg spotkań z szefami opolskich firm, z ludźmi, którzy mogliby wesprzeć nasze działania - wiem z do­świadczenia, bo sam jestem szefem firmy, że takie osobiste kontakty są skuteczniejsze od standardowych, pisemnych próśb o wsparcie. I choć nie ma złudzeń, że będzie to mo­zolna praca - jestem dobrej myśli.

- Życzę powodzenia i dziękuję za rozmowę.

13 lutego odbyło się uroczyste przekazanie Instytutowi Fizyki Uniwersytetu Opolskiego daru Fundacji Aleksandra von Humboldta - teleskopu Meade 12 i kamery CCD

Bliżej Słońca

Przekazanie teleskopu Instytutowi Fizyki UO. Rektor UO prof. Stanisław S. Nicieja z Rolfem Papenbergiem, konsulem RFN w Opolu.

Wśród zaproszonych gości znaleźli się m.in. Rolf Papenberg, konsul Republiki Federalnej Niemiec, przedstawiciele mniejszości niemieckiej na Opolszczyźnie, Jerzy Skubis, prorektor ds. nauki na Politechnice Opolskiej. Z powodu choroby nie pojawił się Andrzej Woszczyk, prezes Polskiego Towarzystwa Astronomicznego, profe­sor Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Do Opola przesłał jednak list, w którym opolskiej fizyce życzył sukcesów badawczych.

Rektor Uniwersytetu Opolskiego prof. Stani­sław Sławomir Nicieja dziękując Fundacji Alek­sandra von Humboldta za dar powiedział, że prze­kazywanie darów uczelniom to piękny zwyczaj, z którym zetknął się m.in. na Uniwersytecie w Cambridge. To tam właśnie w kilkunastu budyn­kach zgromadzone są dary absolwentów uczelni.

- Na Uniwersytet Opolski powoli wkracza tradycja obdarowywania. Otrzymaliśmy ju ż dary w postaci rzeźb i obrazów, a teraz będzie­my mieć teleskop, za który gorąco dziękuję Fundacji Humboldta.

Page 21: BO BG UO i · icz - doktor honoris causa skiego: Nisko się wam kłaniam zym jest dla mnie to wyróżnienie... W numerze m.in.: Gutorow Grabowski Hanuszkiewicz Nicieja Smolińska

luty - m arzec 2001 2 1

Rolf Papenberg podkreślił, że miejsce Opola na mapie świata będzie jeszcze bardziej wyraziste dzięki obecności teleskopu na Uniwersytecie Opolskim.

- Dar ten będzie łączył przyjaciół z Opola z przyja­ciółmi z Niemiec - powiedział.

Rolf Papenberg przypomniał, że Fundacja Aleksandra von Humboldta jest fundacją rządu niemieckiego, która rocznie finansuje 600 stypendiów badawczych dla dokto­rantów. 8 osób z województwa opolskiego prowadziło ba­dania naukowe w ramach stypendiów Fundacji.

Prof. Tadeusz Górecki, dyrektor Instytutu Fizyki U O podziękował prof. Józefowi Musielokowi, prorektorowi

ds. nauki i współpracy z zagranicą za starania związane z pozyskiwaniem daru i zapowiedział, że dołoży starań, by teleskop jak najszybciej znalazł się w użyciu. Docelowo stanie on na szczycie nowego akademika, a do tego czasu znajdować się będzie na tarasie Instytutu Fizyki.

W trakcie uroczystości prof. Bolesław Grabowski z In­stytutu Fizyki przedstawił historię teleskopów, począwszy od czasów Galileusza. Goście zapoznani zostali także z działaniem teleskopu - mgr Andrzej Czaiński nakiero- wywał teleskop na Słońce i inne obiekty astronomiczne. Obraz widoczny był na ekranie komputera.

BEZ

Nowoczesny podgląd niebaTakiego nowoczesnego teleskopu do obserwowa­

nia nieba nasza uczelnia jak dotąd nie posiadała. Te­leskop MEADE 12 LX 200 typ Schmidta-Casegraina oraz sprzężona z nim kamera CCD to dar Fundacji im. Humboldta dla Uniwersytetu Opolskiego.

Jak mówi Andrzej Czaiński, pracownik Instytutu Fizyki, który sprawuje nad teleskopem pieczę, dar ów jest bardzo nowoczesny:

- W taki sprzęt wyposażane są średniej w ielko­ści uniwersytety amerykańskie i na ogół ich zasto­sowanie dobrze sprawdza się w dydaktyce. Takie też będzie głów ne zastosowanie naszego teleskopu.

Na razie teleskop nie jest używany, bo w dawnym obserwatorium trwa remont, docelowo urządzenie stanie w nowym obserwatorium, które mieścić się bę­dzie na szczycie budowanego akademika.

Tymczasem więc wypada „zaocznie” cieszyć się walorami teleskopu MEADE 12 LX 200.

- N ie wychodząc z pom ieszczenia można kom ­puterow o nakierować teleskop na dowolny obiekt znajdujący się poza horyzontem - mówi Andrzej Czaiński. - W ten sposób można np. prow adzić przeglądy nieba w poszukiwaniu supernowych al­bo też prow adzić obserwacje fotom etryczne lub

spektroskopowe wielu gw iazd, co stanie się m ożli­w e p o zakupieniu spektroskopu i fotometru.

Inną ciekawą właściwością teleskopu jest możli­wość śledzenia przelatujących satelitów z jednocze­snym wykonywaniem zdjęć.

- Stacje kosmiczne ISS i MIR są w idoczne z zie ­m i i mają wielkość kątową taką ja k planety.

Komputer sterujący teleskopem będzie podłączo­ny do Internetu - dzięki temu możliwe będzie umieszczenie wykonywanych zdjęć natychmiast na stronie WWW. Kamera CCD, umieszczona w ogni­sku teleskopu, pozwoli z kolei na wykonywanie zdjęć przy czasie naświetlania od kilku sekund do godziny. Dzięki swoim cechom kamera CCD pozwala na „od­jęcie” tła nieba (co jest ważne w środowisku miej­skim), a istniejące oprogramowanie umożliwia m.in. pomiar jasności gwiazd, wyznaczenie ich położenia.

Jak mówi Andrzej Czaiński, posiadanie tak nowo­czesnego sprzętu pozwoli na współpracę z innymi obserwatoriami.

- Istnieje ju ż bowiem sieć małych teleskopów pracujących wspólnie i połączonych przez Internet. W przyszłości chcielibyśmy do tej sieci się pod łą ­czyć - mówi Andrzej Czaiński. Beata Zaremba

Collegium po raz drugi otwarteNa początku roku akademickiego uroczyście prze­

kazano do użytku budynek Collegium Pedagogicum. 24 stycznia 2001 roku otwarto go po raz drugi - tym razem prof. Władysław Puślecki, dyrektor Instytutu Studiów Edukacyjnych U O zaprezentował gościom urządzone wnętrza.

Dyrektor Władysław Puślecki dziękował przy tej okazji osobom, które były zaangażowanie w powstanie Collegium Pedagogicum, m.in.: kwestor Marii Najdzie, prorektor U O prof. Krystynie Boreckiej, dyrektorowi administracyjnemu Andrzejowi Kimli, pracownikom ISE, Romanowi Kaczo­rowskiemu - kierownikowi budowy oraz rektorowi U O prof. Stanisławowi S. Nicieji, dzięki któremu na naszej uczelni prowadzone są inwestycje.

- Nie sztuka przebrać się w gronostaje, trzeba tak jak nasz rektor pracować na rzecz uczelni - powiedział prof. Puślecki.

Rektor Stanisław Sławomir Nicieja doceniając trud pra­cowników ISE podkreślił, że Uniwersytet jest jedną wielką rodziną i ważną sprawą w budowaniu więzi jest identyfi­kowanie się ze swoim miejscem pracy.

- Czujcie się gospodarzami! - zwrócił się do pracowni­ków Instytutu.

Z okazji otwarcia budynku pedagodzy zaprezentowali wystawę fotograficzną, a działający przy ISE zespół mu­zyczno-wokalny „Enigmatic” pod dyrekcją Mariana Biliń­skiego wystąpił z minirecitalem.

BEZ

Page 22: BO BG UO i · icz - doktor honoris causa skiego: Nisko się wam kłaniam zym jest dla mnie to wyróżnienie... W numerze m.in.: Gutorow Grabowski Hanuszkiewicz Nicieja Smolińska

22 INDEKS nr 2 (24)

Bywają tu pragmatycy i romantycy, politycy i artyści, księża i naukowcy... Łączy ich jedno: PASJA.

Salon profesora DudkaW jednym z największych w kraju, wrocławskim środo­

wisku akademickim (11 wyższych uczelni państwowych, 160 tys. studentów, 10 tys. pracowników naukowych), od pięciu lat coraz wyraźniej zaznacza swą obecność salon pro­fesora Dudka. Na mapie intelektualnej Polski jest to zjawi­sko bardzo rzadkie i nad wyraz oryginalne. Gdyby szukać jakichś paraleli historycznych, to można by tu wymienić słynny „Klub Krzywego Koła”, który działał w Warszawie w połowie lat pięćdziesiątych na fali październikowej odwil­ży. Ideą tamtego klubu, podobnie jak salonu profesora Dud­ka, było organizowanie spotkań, w których uczestniczyli lu­dzie świata kultury, nauki, polityki, o różnych poglądach i przekonaniach. W XIX wieku istniały w Polsce liczne salo­ny literackie, w tym bodaj najsłynniejszy - Deotymy (Ja­dwigi Łuszczewskiej), poetki i powieściopisarki, m.in. au­torki znanej, również z ekranu, powieści „Panienka z okien­ka”. W okresie międzywojennym znany był salon Tadeusza Boya-Żeleńskiego (spotykano się w soboty). Po II wojnie światowej w latach 1955-1962 istniał w Warszawie obrosły legendą salon, który prowadziła Irena Krzywicka - pisarka i publicystka, ekscytująca sufrażystka. „ Salon Krzywickiej - wspominał Jan Garewicz (filozof) - miał charakter inte­lektualny. N ik t tam nie wygłaszał referatów, ale dobór go­ści gwarantował wymianę myśli”. Bywali tam Iwaszkie­wicz, Słonimski, Brandysowie, prof. Kołakowski, prof. Jerzy Toeplitz, Holoubek, Łapicki.

Prof. Józef Dudek (rocznik 1939), urodzony w Zwo- nowicach koło Rybnika, jest profesorem matematyki

w Katedrze Algebry i Teorii Liczb Uniwersytetu Wrocław­skiego. O genezie swego salonu mówi niechętnie. Unika dziennikarzy i stroni od rozgłosu. Zdaniem bywalca salo­nu, hrabiego Wojciecha Dzieduszyckiego, prof. Dudek broni się przed prasą, „żeby jakaś klątwa na jego salon nie padła”. Marii Pasert-Kisielewicz („Forum Akademickie”, styczeń 2000 r.) udało się jednak ustalić, że początkowo profesor miał zamiar stworzyć salon matematyczny, w któ­rym spotykaliby się wybitni uczeni z najważniejszych ośrodków krajowych i zagranicznych. Salon miał w jakimś sensie nawiązywać do słynnych konwentykli naukowych, jakie odbywały się we Lwowie w latach 1930-1939 w ka­wiarni „Szkockiej”, na rogu ulic Akademickiej i Fredry, w których uczestniczyli najsłynniejsi wówczas matematy­cy, twórcy lwowskiej - a niektórzy też później kalifornij­skiej - szkoły matematycznej: Banach, Steinhaus, Ułam, Stożek, Presburger, Sierpiński, Ruff.

Styczeń 1996 r., kiedy to doszło do pierwszych spotkań stanowiących początek salonu profesora Dudka, sprzyjał jednak dyskusjom politycznym i kulturowym. I ten kieru­nek stał się dominantą. Warunki ku temu były odpowied­nie. Profesor Dudek bowiem przeznaczył na ten cel swoje prywatne mieszkanie w centrum Wrocławia. W kilku połą­czonych pokojach wstawił około 80 krzeseł i tylu uczestni­ków może jednorazowo zgromadzić się w salonie. W oczy rzuca się surowy wystrój wnętrza: białe ściany pokrywają fotografie znamienitych gości. Całe mieszkanie wypełniają ciasno ustawione krzesła. Swoistą scenerię salonu tworzą

pełne łuków i wykuszy poszczególne pokoje i łą­czące je korytarze. Na dyskusję może przybyć tylko osoba, która zosta­ła osobiście zaproszona przez gospodarza. Spo­tkania odbywają się z re­guły w piątkowy wie­czór. Rozpoczynają się o godzinie 19. Mają swój stały rytuał i zapisany w regulaminie przebieg.

Pierwsza część spo­tkania trwa około półto­rej godziny. Po dzwonku (dar od wojewody), któ­rym gospodarz daje znak do rozpoczęcia - zabiera głos prowadzący spotka­nie. W 10 minut przed­stawia temat i gościa spe­cjalnego, który w ciąguW salonie prof. Józefa Dudka. Od lewej stoją: prof. Romuald Gelles - rektor Uniwersy­

tetu Wrocławskiego, prof. Józef Dudek, prof. Stanisław S. Nicieja.

Page 23: BO BG UO i · icz - doktor honoris causa skiego: Nisko się wam kłaniam zym jest dla mnie to wyróżnienie... W numerze m.in.: Gutorow Grabowski Hanuszkiewicz Nicieja Smolińska

luty - marzec 2001 23

Prof. Józef Dudek w rozmowie z prof. Stanisławem S. Nicieją i Haliną Nicieją.

30 - 40 min. ma przedłożyć zgromadzonym tezy do dys­kusji. Tezy powinny być tak sformułowane, aby sprowo­kowały uczestników do dłuższych wypowiedzi i zadawa­nia pytań. Dyskusja w tej fazie nie może przekroczyć 60 minut. Po czym następuje antrakt również godzinny. Wy­pełnia go poczęstunek — głównie owoce, napoje i słynny w salonie profesora Dudka świeży, dobrze wypieczony bia­ły chleb ze smalcem. Ogromny bochen chleba przywozi za­zwyczaj Franciszek Oborski, filozof, właściciel zamku w podwrocławskich Wojnowicach. W czasie antraktu dys­kusja toczy się w kuluarach w małych grupach. Angażują się w nią bardziej dociekliwi uczestnicy, zmieniając co pe­wien czas towarzystwo.

Następnie wszyscy wracają na swoje miejsca w salonie odczytowym i zaczyna się kolejna debata. Teraz już bar­dziej swobodna, bardziej dygresyjna i wielowątkowa. Ta część niejednokrotnie (zwłaszcza gdy gość specjalny salonu wyróżnia się temperamentem bądź porusza wyjątkowo atrakcyjny, aktualny albo kontrowersyjny temat) trwa do północy. Dyskusje są nagrywane i dokumentowane.

W salonie profesora Dudka obowiązuje elegancki ubiór i szarmanckie zachowanie. Dotychczas przez salon przewinę­ło się około 1500 osób (niektórzy wielokrotnie). W ciągu pię­ciu lat odbyło się już 165 spotkań. Rdzeń salonu stanowi pro­fesura wszystkich wrocławskich uczelni (głównie Uniwersy­tetu, Politechniki i Akademii Ekonomicznej i Medycznej). Bywają tu wybitni przedstawiciele różnych dziedzin i spe­cjalności, entuzjaści i hobbyści, pragmatycy i romantycy. Spotkać tu można też studentów i młodych pracowników naukowych, artystów, polityków z lewa i z prawa, księży, samorządowców, publicystów i parlamentarzystów, ar­chitektów, lekarzy, gości z kraju i z zagranicy.

Ideą salonu jest integracja elit intelektualnych, politycznych i kulturalnych, tworzenie przestrzeni do swobodnego krążenia myśli i poglądów. Unika się tu mentorstwa i jakiegokolwiek doktrynerstwa. Nie tworzy się żadnych syntez, nie zamyka te­matów, nie przyjmuje stanowisk. Nie należy tutaj nawoływać i agitować za czymkolwiek. Nad dyskusją unosi się aura życz­

liwości, szacunku bądź uprzejmości w stosunku do polemisty i kontrower­syjnych opinii.

Profesor Dudek sam stanowi radę programo­wą. Ustala z kilkutygo­dniowym wyprzedze­niem tematykę i dobiera według swoich kryte­riów pary - prowadzące­go i gościa specjalnego spotkania. Salon jest nie­zależny finansowo, wspierany jedynie przez skarbonkę znajdującą się przy drzwiach wejścio­wych, którą może zasilić dobrowolnie każdy uczestnik spotkania.

Przed dwoma laty li­czące 13 osób Kolegium

Rektorów Uczelni Wrocławia i Opola przyznało prof. Dudkowi swą doroczną nagrodę za integrację środowiska naukowego. Był to prezent oryginalny i bardzo praktyczny- duży, stylowy, obity jasnobrązową skórą fotel, będący obecnie głównym meblem salonu, w którym podczas spo­tkań z reguły zasiada gość specjalny. Wręczenie nagrody odbyło się w Auli Leopoldina w obecności ministra eduka­cji narodowej, marszałka i wojewody dolnośląskiego.

Imponująco przedstawia się po pięciu latach galeria gości specjalnych. Byli wśród nich: Lech Wałęsa (który na widok prof. J ana Miodka wykrzyknął: „ Boże, panie profesorze, pan też tutaj?”), Władysław Bartoszewski, Radek Sikorski, An­na Radziwiłł, Andrzej Zoll, Jan Nowak-Jeziorański, Woj­ciech Fibak, reżyserzy - Jan J akub Kolski i Wiesław Saniew- ski, kardynał Henryk Gulbinowicz, bp Tadeusz Pieronek, Janina Ochojska, Urszula Kozioł, Juliusz Braun, ks. Adam Boniecki, Bogdan Zdrojewski - prezydent Wrocławia, Leon Kieres, Paweł Śpiewak, Waldemar Frydrych - twórca hap­peningów Pomarańczowej Alternatywy.

Z opolan gościem specjalnym salonu prof. Dudka był dotąd ordynariusz diecezji opolskiej, Wielki Kanclerz Wy­działu Teologicznego Uniwersytetu Opolskiego ks. prof. Alfons Nossol (5 maja 2000 r.). Tematem spotkania były „Problemy ekumeniczne III tysiąclecia”. Prowadzącym dyskusję w czasie tego spotkania był prof. Roman Duda- matematyk, były rektor Uniwersytetu Wrocławskiego.

18 stycznia 2001 r. gościem specjalnym salonu prof. Dudka był rektor Uniwersytetu Opolskiego prof. Sta­nisław Sławomir Nicieją. Tematem spotkania, które prowadził rektor Uniwersytetu Wrocławskiego prof. Romuald Gelles, był „Lwów w kulturze europejskiej”. Dyskusja trwała do północy. Wzięło w niej udział 28 osób. Wśród nich profesorowie, głównie lwowiacy: Ol­gierd Czerner, Janusz Degler, Mieczysław Inglot, Tade­usz Zipser, Jan Łopuszański, ks. Ignacy Dec, Jan Hara­simowicz, Teresa Kulak.

Stankomir Nicieją Zdjęcia autora

Page 24: BO BG UO i · icz - doktor honoris causa skiego: Nisko się wam kłaniam zym jest dla mnie to wyróżnienie... W numerze m.in.: Gutorow Grabowski Hanuszkiewicz Nicieja Smolińska

24 INDEKS nr 2 (24)

Wydawnictwo UO: sukcesy i kłopotyJak już informowaliśmy, Wydawnictwo Uniwersytetu

Opolskiego otrzymało na listopadowych Targach Książki Akademickiej Atena 2000 pierwszą nagrodę Ministerstwa Edukacji Narodowej za podręcznik akademicki „Logope­dia”, przygotowany pod redakcją naukową Grażyny Ja­strzębowskiej i Tadeusza Gałkowskiego. Warto dodać, że podręcznik ten już zaistniał w dydaktyce akademickiej w kraju - od listopada ubiegłego roku sprzedano kolejny tysiąc egzemplarzy, a obecnie Wydawnictwo U O przygo­towuje dodruk następnych dwóch tysięcy.

Jest to jeszcze jeden dowód na to, jak ważną funkcję promocyjną pełni Wydawnictwo UO. A promocja naszego Uniwersytetu, realizowana przez Wydawnictwo, to rów­nież aktywny udział w wystawach polskiej książki nauko­wej. Dyrektor Wydawnictwa dr Janina Hajduk-Nija- kowska: - Po wystawach w Paryżu, Londynie i Lwowie, nasze książki byty wystawiane w Rzymie oraz Wilnie. Po zakończeniu wystaw trafiły one jako dar od Uniwersyte­tu Opolskiego do Instytutu Kultury Polskiej w Rzym ie i do Uniwersytetu Wileńskiego. Stale jesteśmy też obecni na krajowych targach książki akademickiej - wiosną we Wrocławiu, jesienią w Warszawie. D zięki nawiązanym tam kontaktom handlowym podpisaliśmy ju ż ponad trzydzieści umów z księgarniami w kraju, na sprzedaż prac naukowych naszego Uniwersytetu.

W ubiegłym roku nakładem Wydawnictwa Opol­skiego ukazało się 46 pozycji, w tym 5 prac habilitacyj­nych, dwie tzw. książki profesorskie, 7 monografii, 7 tomów materiałów pokonferencyjnych, 5 skryptów, 3 prace zbiorowe, 3 Zeszyty Naukowe, wydawnictwa se­ryjne, dwa tomy nowej serii „Prace Studium Dokto­ranckiego” (Historia i Pedagogika), informatory i ka­talogi. Niestety, w związku z wprowadzeniem 22-procen- towego podatku VAT od druku książek (od stycznia 2001 r.) koszty wydawnicze znacznie wzrosły.

Nie jest to jedyny problem, z jakim boryka się Wydawnic­two U O - problemem są bowiem i niskie płace pracowników Wydawnictwa (niewspółmierne - jak podkreśla dyr. Janina Hajduk-Nijakowska - do ich udziału w przygotowaniu książki do druku), i sprzęt: - W listopadzie ubiegłego roku ukradziono nam wszystkie komputery, wartości 32 tysięcy złotych. Z pomocą finansową przyszły nam władze Wydzia­łu Ekonomicznego, dzięki czemu już po trzech tygodniach mieliśmy nowe, pełne stanowisko komputerowe. N a zakup sprzętu przeznaczyliśmy też nagrodę z „Ateny 2000”.

O d stycznia tego roku drukiem książek Wydawnictwa U O zajmuje się - wyłoniona drogą przetargu - drukarnia Wydawnictwa Sw. Krzyża w Opolu.

Barbara Stankiewicz

Laury za prace o ŚląskuDwie równorzędne główne nagrody przyznawane

rokrocznie przez Kapitułę Nagrody im. Wojciecha Wawrzynka otrzymały studentki Uniwersytetu Opol­skiego, absolwentki historii na Uniwersytecie Opolskim - Magdalena Górniak i Joanna Lis.

Była to już dziesiąta edycja konkursu na najlepszą pracę magisterską o Śląsku. Magdalena Górniak poświęciła ją

Głuchołazom w pierwszych latach po II wojnie światowej (promotor dr hab. Marek Masnyk), natomiast Joanna Zię­ba zbadała działalność Związku Górnośląskiego w Katowi­cach w latach 1989 - 1998 (promotor prof. Michał Lis). Laureatkom gratulował Roman Wawrzynek, przewodni­czący Kapituły Nagrody.

BEZ

Sprawniej i nowocześniejPodczas ostatniego posiedzenia Senatu Uniwersyte­

tu Opolskiego Wanda Matwiejczuk, dyrektor Bibliote­ki Głównej UO, przedstawiła działalność biblioteki w roku 2000.

W ubiegłym roku Biblioteka Główna Uniwersytetu Opolskiego zadbała m.in. o bezpieczeństwo starodruków, rękopisów i druków XIX-wiecznych (zakupiono żaluzje antywłamaniowe, zainstalowano system elektroniczny szybkiego reagowania, zatrudniono służbę ochraniającą Bi­bliotekę Główną).

Biblioteka wyposażona została w nowy sprzęt kompu­terowy, a jej pracownicy opracowali założenia do projektu systemu połączonych bibliotek Uniwersytetu Opolskiego. Rozbudowano komputerową sieć, która umożliwia połą­czenia międzybiblioteczne na terenie Opola. W czytelni Bi-

bhoteki Głównej zorganizowano stanowisko multimedial­ne umożliwiające czytelnikom korzystanie z baz CD ROM, DVD, kaset i filmów video.

W 2000 roku Bibliotece Głównej przybyło 25.766 tytu­łów. Z usług biblioteki skorzystało 4.332 nowych czytelni­ków. Ogółem wszystkich kont czytelniczych, prowadzo­nych w systemie komputerowym jest 21 501.

Biblioteka organizowała promocje działalności Uniwer­sytetu Opolskiego, a także wybitnych ludzi nauki, m.in. prof. Janusza Tazbira, prof. Józefa Kokota, prof. Jerzego Szackiego i prof. Jana Kułakowskiego.

Pracownicy biblioteki są autorami licznych wystaw or­ganizowanych na U O - w tym ostatniej, poświęconej Ada­mowi Hanuszkiewiczowi. BEZ

Page 25: BO BG UO i · icz - doktor honoris causa skiego: Nisko się wam kłaniam zym jest dla mnie to wyróżnienie... W numerze m.in.: Gutorow Grabowski Hanuszkiewicz Nicieja Smolińska

luty - m arzec 2001 25

Wygnany z EgiptuWystąpienie JM rektora Uniwersytetu Opolskiego prof. Stanisława Sławomira Nicieji podczas uroczystości przyznania Jerzemu Janickiemu w Klubie Księgarza na warszawskiej Starówce, 23 lutego 20001 r.f nagrody literackiej za książkę „Czkawka' (Wydawnictwo Iskry). Fragmenty nagrodzonej książki czytał Zdzisław Wardejn.

„Czkawka” Jerzego Janickiego znajduje się na rynku księgarskim od kilku miesięcy, wpisując się coraz bardziej wyraziście we współczesny krajobraz literatury polskiej. Jest książką czytaną, wznawianą i komentowaną. Znaj­dujemy na to dowody choćby w licznych recenzjach, podnoszących walory literackie tej książki, a opubliko­wanych m.in. w tak prestiżowych pismach, jak „Polity­ka” (24 II 2001 r., rec. Janusza Wróblewskiego), „Rzecz­pospolita” (7 II 2001, rec. Andrzeja Ziennlskiego), „Try­buna” (22 XII 2000 r., rec. Leszka Żulińskiego).

Wchodząc w sedno i materię tej książki Leszek Żu- liński napisał: K ażdy ma swój Egipt, z którego został

wypędzony. Czasami bywają to całe ludy. W tedy m it raju utraconego przekazyw any jest z pokolenia na po­kolenie i chroniony jak relikwia. Bo m it ten jest pie­częcią tożsamości i łącznikiem diaspory. Wszyscy bani­ci i wędrowcy szukają wspólnoty w kulturze. Bo tak naprawdę tylko ona jest naszym domem. D om ten m oże być ogromny jak kraj, niew ielki jak region, cza­sami mały - jak miasto. Miasto! C zy Joyce m iał coś droższego ponad D u b lin? Mann - ponad Lubekę? A Grass - ponad Gdańsk?

Przywołaną przez Żulińskiego egzemplifikację mia­sta uruchamiającego najczulsze struny pamięci, wypeł-

Cmentarz Łyczakowski, 1989 rok. Od lewej stoją: Jarema Stępowski, aktor; Zbigniew Bil, prezes Związku Polaków we Lwowie; Mieczysław Voit, aktor; Zbigniew Kurtycz, piosenkarz; Jerzy Janicki, scenarzysta, pisarz; Stanisław Au­guścik, reporter TV (autor cyklu „Wyprawa na kresy"); Włodzimierz Woskowski, ówczesny konsul RP we Lwowie; rek­tor UO prof. Stanisław S. Nicieja; Grażyna Brodzińska, śpiewaczka operowa; Andrzej Szczepkowski, aktor, ówczesny senator RP; Zbigniew Rymarz, kompozytor.

Page 26: BO BG UO i · icz - doktor honoris causa skiego: Nisko się wam kłaniam zym jest dla mnie to wyróżnienie... W numerze m.in.: Gutorow Grabowski Hanuszkiewicz Nicieja Smolińska

26 INDEKS nr 2 (24)

Ale w tej ogromnej, impo­nującej twórczo­

ści cały czas wi­dać jeden wyraź­ny wątek, wątek

Lwowa - dla Janickiego owego raju utraconego.

Czasem pisze o tym wprost,

czasem aluzyjnie, czasem dotyka

go daleką aso­cjacją. Ale Lwów

jest przy nim ciągle. Magnety- zuje, zapładnia,

infekuje, inspiru­je, a czasem pa­raliżuje jego wy­

obraźnię. Swej miłości do

miasta rodzinne­go dawał pu­blicznie wyraz

już w latach 60., kiedy

w kraju ze względów poli­

tycznych nie można było gło­

śno mówić o Lwowie.

nionego miłością, jakże często raju utracone­go, do którego wyobraźnia częstokroć pow ra­ca i wędruje po ścieżkach młodzieńczych wspomnień, można by mnożyć. Dla Alberta Camusa był to Algier. Dla Emanuela Kanta był to Królewiec. Dla Juliana Tuwima Łódź. Dla Horsta Bieńka Gliwice, dla Johanna G o­ethego maleńki Weimar, dla Krzysztofa Buc­kiego Pińczów, a dla Josepha Eichendorffa niewielka śląska Nysa.

Jest zadziwiającą rzeczą, jak dla wielu tw ór­ców, i to ludzi różnych zawodów i zdolności, tym magicznym miejscem jest Lwów - miasto, które w swych dziejach bodaj najczęściej zmie­niało swą nazwę, wtłaczane w różnorakie orga­nizmy państwowe i narodowe. Norman Davies w swej świetnej książce „Europa” poświęcił te­mu miastu specjalną kapsułkę, zastanawiając się nad fenomenem pulsującej nazwy: Lwów, Lwiw, Lemberg, Lówenberg, Leopolis, Lwów, a Jurij Andruchowycz użył nawet sanskryckiej nazwy Singapur i romańskiej Peugeot.

Jeszcze większym fenomenem tego miasta jest to, że miało ono niezwykle liczne grono utalentowanych, a częstokroć genialnych piew­ców jego piękna i wielkości, którzy nie byli w stanie uwolnić się od nostalgicznych nawro­tów do utraconego raju młodości. Najwięcej spośród nich było Polaków, jak choćby Hemar, Herbert, Sliwiak, Zagajewski, Lem, Makuszyń­ski, ale nie brakowało też Żydów, Ormian, Ru­sinów, Niemców, Francuzów czy Ukraińców, jakim był jeden z najwybitniejszych talentów współczesnego Lwowa, wspomniany już Jurij Andruchowycz.

Do grona tych wspaniałych piewców należy także Jerzy Janicki, a jego piękna, literacka wy­prawa w krainę swej młodości, którą Andrzej Ziemilski w „Rzeczpospolitej” nazwał „poema­tem romantyczno-dygresyjnym”, dowodzi, jak magnetyzujące wyobraźnię twórcy jest miejsce, skąd wziął swój początek i jak z czasem mito- logizuje się kraj swego dzieciństwa. Tym moc­niej, gdy z winy okrutnej historii staje się on ra­jem utraconym, do którego nie ma już powro­tu. Który - mimo że jest materialnie w tym sa­mym miejscu, na tym samym południku - jest już zupełnie inny. Ma zmieniony rytm ulicy, obce brzmienie języka, zniekształconą architek­turę. W parkach i świątyniach, w muzeach i uczelniach przebywają dziś ludzie o innej mentalności i innych obyczajach.

Tego faktu nie jest w stanie odrzucić pamięć poety, pisarza, artysty i on sam definiuje to wprost bardzo dobitnie pisząc, że myśli o mie­ście, które wciąż jest, a którego tak naprawdę dla wielu ju ż nie ma, i które też jak czkawką odbija m i się bez przerw y każdego dnia i o każdej godzinie.

Jerzy Janicki jest twórcą bardzo płodnym. Przypomnijmy, że jest autorem scenariuszy do 18 filmów fabularnych (m.in. „Człowieka z M- 3”, „Tragarza puchu”, „Przerwanego lotu”, „Trzech kroków po ziemi”, „Wolnej soboty”), autorem głośnych i ważnych dla kultury pol­skiej seriali telewizyjnych: „Polskie drogi”, „Ballada o Januszku”, „Dom” - ten ostatni wspólnie z Andrzejem Mularczykiem; jest au­torem kilkudziesięciu słuchowisk radiowych i tomów opowiadań, by wymienić tylko takie książki, jak: „Kłaniaj się drzewom”, „Nieludz­ki doktor”, „Biografia w walizce”. Jest współ­autorem powieści radiowej „Matysiakowie”, która od czterdziestu pięciu lat bije wszelkie re­kordy popularności na antenie. Jego reportaże publikowane były w najbardziej prestiżowych pismach, m.in. w „Polityce”, „Kulturze”, „Swiecie”, „Współczesności”. Wywiady z nim emitowane były w radiu i telewizji w najbar­dziej atrakcyjnych godzinach.

Ale w tej ogromnej, imponującej twórczości cały czas widać jeden wyraźny wątek, wątek Lwowa - dla Janickiego owego raju utraconego. Czasem pisze o tym wprost, czasem aluzyjnie, czasem dotyka go daleką asocjacją. Ale Lwów jest przy nim ciągle. Magnetyzuje, zapładnia, infekuje, inspiruje, a czasem paraliżuje jego wy­obraźnię.

Swej miłości do miasta rodzinnego dawał publicznie wyraz już w latach 60., kiedy w kra­ju ze względów politycznych nie można było głośno mówić o Lwowie. Już wówczas - w jak­że popularnej w tym czasie radiowej powieści „Matysiakowie” — zaczął dyskretnie wprowa­dzać co pewien czas dialogi pisane lwowskim bałakiem (postać wuja Feliksa). Tą samą meto­dą posłużył się w serialu „Dom” (piękna, tra­giczna postać akordeonisty Tolka Pocięgły - grana również przez lwowiaka, pieśniarza i po­etę Jerzego Michotka).

Jednak wątek lwowski w twórczości Jerzego Janickiego z całą siłą wypłynął dopiero po roku 1986, kiedy wyraźnie zelżały kleszcze cenzury. Wtedy też wspólnie z Marianem Bekajłą zreali­zował film dokumentalny i opublikował w for­mie książkowej reportaż pt. „4 lipca o świcie we Lwowie” - o kulisach wymordowania przez Niemców profesorów lwowskich na Wzgó­rzach Wuleckich w 1941 r.

Nieco później zrealizował film „Tońko, czyli ballada o ostatnim batiarze”, którego bo­haterem był jeden ze słynnych komików Weso­łej Lwowskiej Fali - Henryk Vogelfänger. Film ten, wyświetlany w wieczór wigilijny 1988 r., miał wielomilionową widownię i poruszył nie tylko całą lwowską diasporę rozsianą po kraju, a skupiającą się w tym czasie w dziesiątkach nowo tworzonych kół miłośników Lwowa. Po

Page 27: BO BG UO i · icz - doktor honoris causa skiego: Nisko się wam kłaniam zym jest dla mnie to wyróżnienie... W numerze m.in.: Gutorow Grabowski Hanuszkiewicz Nicieja Smolińska

luty - m arzec 2001 27

Jerzy Janicki w gronie przyja­ciół. Od lewej: Emil Karewicz, aktor; Tadeusz Syryjczyk, poseł Unii Wolności; Zdzisław War- dejn, aktor; Jerzy Janicki; Roman Kłosowski, aktor; rektor UO prof. Stanisław S. Ni- cieja; Małgorzata Pritulak, aktor­ka; Ewa Petelska, reżyser; Irena Kareł, aktorka; Henryk Bielski, reżyser; Wojciech Siemon, aktor.

tej projekcji w Polsce na nowo stała się przebo­jem piosenka lwowskich batiarów „Bo gdybym się jeszcze urodzić miał znów - to tylko we Lwowie”.

U schyłku lat 80. Jerzy Janicki był pomysło­dawcą i uczestnikiem wielu audycji telewizyj­nych o Lwowie, jego kulturze i historii, m.in. głośnych reportaży Stanisława Auguścika pt. „Podróże na kresy”. Dla nielicznych Polaków, którzy zostali w pojałtańskim Lwowie, organi­zował różnego rodzaju imprezy artystyczne z udziałem czołowych polskich artystów. Wspólnie z dyrektorem lwowskiego oddziału Energopolu Józefem Bobrowskim był inspira­torem renowacji Cmentarza Orląt. Miałem okazję te działania oglądać z bliska jako mono- grafista łyczakowskiej nekropolii i członek ko­misji do spraw renowacji cmentarza Łycza­kowskiego.

W tym czasie Jerzy Janicki zaczął też reali­zować filmy biograficzne o tematyce lwow­skiej, m.in. „Tylko dla O rłów - o lotnikach lwowskich” z udziałem obrońcy Lwowa, le­karza osobistego gen. Andersa, dra Emila Niedźwirskiego; „A do Lwowa daleko aż strach” - z udziałem Włady Majewskiej - m u­zy Hemara; „Lwów tam i u mnie”, „Kwa­drans z Hem arem ” i świetnego cyklu wywia­dów ze sławnymi członkami lwowskiej dia­spory pt. „Salon lwowski”, emitowanego do dziś w TV Polonia.

Po książce eseistycznej „Ni ma jak Lwów” (1991), będącej poetycką monografią Lwowa, nawiązującą do podobnie błyskotliwej przed­wojennej książki Stanisława Wasylewskiego „Lwów” (z cyklu Cuda Polski), Jerzy Janicki wydał w połowie lat 90. swą lwowską trylogię:

„Cały Lwów na mój głów” (1993), „Towarzy­stwo weteranów... znam tych panów” (1994), „A do Lwowa daleko aż strach” (1995) - zna­komicie ilustrowaną i dowcipną, co jest rzadko­ścią we współczesnej polskiej literaturze memu- arystycznej.

W tych trzech uroczych książkach, buchają­cych urodą życia, ale też inkrustowanych czer­nią dramatu depolonizowanego miasta, miesza­ją się konwencje: gawędy, reportażu, felietonu, zapisu faktu biograficznego, antologii, anegdot, dowcipów, powiedzonek oraz notek encyklo­pedycznych.

Najnowsza książka Jerzego Janickiego „Czkawka”, która za sprawą jury pod przewod­nictwem prof. Andrzeja Lama została laureatką Warszawskiej Premiery Literackiej, w wielkiej lwowskiej sadze Janickiego jest książką najbar­dziej epicką. Nie jest to książka wprost o Lwo­wie, mimo że tam są jej prawdziwe korzenie. Jest to zanotowanych 35 migawek pamięci o tym, jak historia przerzucała ludzi z kąta w kąt, jak oko­liczności powodowały, że oni rośli, stawali się bohaterami, zadziwiali swymi czynami i swą po­stawą. Ale też o tym, jak niektórzy z nich karleli i ocierając się o nikczemność, a nawet podłość, zapadli się w ludzką niepamięć albo bolesne wspomnienie.

Znajdujemy tam literacki zapis losów pre­miera Bartla, wojewody lwowskiego Biłyka, kupca Ozjasza Hahna (ojca Ryszardy Hanin) i jego zięcia Leona Pasternaka, kompozytora Alfreda Schiitza - tego od „Czerwonych ma­ków na Monte Casino”, Szymona Wiesenthala - tropiciela nazistów, Józefa Czaczkesa - dziś plantatora awokado w Izraelu, Henryka Zbierzchowskiego - lwowskiego Cygana, Jasia

Po książce ese­istycznej „Ni ma jak Lwów” (1991), będącej poetycką monografią Lwowa, nawiązującą do podobnie błyskotli­wej przedwojennej książki Stanisława Wasylewskiego „Lwów” (z cyklu Cuda Polski), Jerzy Janicki wydał w połowie lat 90. swą lwowską try­logię: „Cały Lwów na mój głów”(1993), „Towarzy­stwo weteranów... znam tych panów”(1994), „A do Lwowa daleko aż strach” (1995).

Page 28: BO BG UO i · icz - doktor honoris causa skiego: Nisko się wam kłaniam zym jest dla mnie to wyróżnienie... W numerze m.in.: Gutorow Grabowski Hanuszkiewicz Nicieja Smolińska

28 INDEKS nr 2 (24)

Rippera, który w swym sportowym bugatti ścigał się z przesławnym wówczas Caracciolą, Szczepka i Tońka - czyłi Henryka Vogelfangera i Kazimierza Wajdę (o tym ostatnim warto dodać, że wygnany ze Lwowa i tęskniący za nim w Warszawie - już po wojnie razem z Władysła­wem Szpilmanem napisali przebój „Autobus czerwony”). A wszystko to dzieje się na tle historycznej tragedii: wy­niszczenia 100 tysięcy Żydów lwowskich i wypędzenia na zachód 200 tysięcy Polaków).

Książka wywołuje różnorakie asocjacje. Przypomina o sprawcach i obrońcach zagłady, o ludziach, którzy przeszli przez krematoria Bełżca, stepy Kazachstanu, lo­downie Kołymy, stali przed plutonami egzekucyjnymi na Wzgórzach Wuleckich i wypełniali piwnice więzień na Łąckiego i w Brygidkach. Książka Janickiego jest ilu­strowana - na pozór marginalnymi -dokumentami epo­ki: jakimś lwowskim biletem tramwajowym, reklamów­ką Domu Bankowego Chajesa, wyciętym ze starej „Ga­zety Lwowskiej” repertuarem kina „Świteź”, zapisem na serwetce kawiarnianej z „Atlasa”, spisem lwowskich abonentów telefonicznych, podkładką reklamową pod kufel piwa z Podzamcza, legitymacją gimnazjalną, kart­ką z indeksu Uniwersytetu Jana Kazimierza, plakatem któregoś z kabaretów lwowskich... I właśnie to wszyst­ko dodaje książce magicznej siły autentyku. Bo oto na­kładają się na siebie: jawa i sen, marzenie i zimny auten­tyk, prawda, domysł, domniemanie, podejrzenie, skoja­rzenie, błysk przypomnienia...

Jerzy Janicki to nie tylko pisarz, to jednocześnie świa­dek historii, interpretator, historyk swego miasta i swego pokolenia, ale przede wszystkim artysta: czuły, wrażliwy, życzliwy ludziom i pragnący zachować w pamięci nawet najdrobniejszy ślad, najbledszy cień czyjejś bytności w tamtym raju utraconym, w tamtej Arkadii. Ślad po tych, którzy już bezpowrotnie odeszli. I jeśli - jak chce Wisława Szymborska - nie będzie im się płacić naszą pa­mięcią, naszym wspomnieniem, to rozpłyną się we wszechświecie anonimowości.

Wydaje się, że cała twórczość Janickiego zmierza do wyrywania ludzi z anonimowości. Janicki kreśli ich arty­styczne portrety, zaludnia naszą historię postaciami barwnymi, pięknymi, ważnymi, niezbędnymi, potrzeb­nymi.

Artysta tak niezwykle żywotny jak Jerzy Janicki, w tej najnowszej książce, we wstępie wpada w jakąś nokturno­wą koleinę i pisze, że książka ta jest pożegnaniem raz na zawsze z pomysłem napisania serialu o Lwowie i o lu­dziach kresów, czegom na własną zgubę nie zrealizo­w ał i zrealizować ju ż nie zdążę. A te trzydzieści i pięć zanotowanych migawek pamięci miało być tylko bru­lionem scenariusza.

Nie chcę w to wierzyć i nie przyjmuję tego do wiado­mości. A znając Twoją witalność, Jurku, wiem, że mój sprzeciw i bunt ma podstawy.

Stanisław Sławomir Nicieja

Kędzierzyńscy bankowcy - naszej uczelniDo grona sponsorów Uniwersy­

tetu Opolskiego dołączyli ban­kowcy z Banku Spółdzielczego w Kędzierzynie-Koźlu, dzięki któ­rym na konto naszej uczełni wpły­nęła suma 10 tysięcy złotych. W podziękowaniu, jakie rektor UO prof. Stanisław St. Nicieja przesłał na ręce prezesa BS w Kę- dzierzynie-Koźlu, Stanisława Mroczko, czytamy;

W imieniu całej wspólnoty uni­wersyteckiej pragnę złożyć Panu jak najserdeczniejsze podziękowa­

nia za wspaniały dar w postaci 10 tysięcy złotych, który przekazał Pan na konto naszego Uniwersytetu. Za pieniądze te zakupimy piękną neo- renesansową bibliotekę, która zdo­bić będzie wnętrza przyszłego gma­chu głównego Uniwersytetu Opol­skiego, usytuowanego w zabytko­wym klasztorze podominikańskim, w centrum miasta. Dar Banku Spółdzielczego w Kędzierzynie- Koźlu nawiązuje do pięknej trady­cji mecenatu artystycznego, który w kulturze polskiej ma bardzo głę­

bokie korzenie. To właśnie dzięki mecenatowi instytucje takie jak Uniwersytet mogą stawać się swo­istymi świątyniami nauki i sztuki.

Przy tej zabytkowej szafie umieszczone zostaną informacje dla wszystkich przyszłych użytkowni­ków, iż jest to dar Pańskiego Ban­ku. Będzie to również zapisane w annałach naszego Uniwersytetu.

Z wyrazam i serdeczności i wdzięczności

prof. dr hab. Stanisław S. N icieja

Stypendium dla młodego naukowcaDr Maciej Bujak z Instytutu

Chemii otrzymał stypendium krajo­we dla młodych naukowców (20 tys. złotych). Przyznała je Fundacja na Rzecz Nauki Polskiej, która działa od dziewięciu lat. Do tej pory sty­pendium to otrzymało tylko ośmiu

naukowców. Maciej Bujak od 1997 roku jest asystentem w Instytucie Chemii UO. Badania prowadzi w Zakładzie Krystalografii, kiero­wanym przez prof. Jacka Zaleskie­go. W 1995 roku Maciej Bujak ukończył studia magisterskie na

Wydziale Matematyki, Fizyki i Che­mii UO. Jako pracownik naukowy trzykrotnie wyróżniony został na­grodami rektorskimi. W 1995 roku otrzymał stypendium Ministra Edu­kacji Narodowej.

BEZ

Page 29: BO BG UO i · icz - doktor honoris causa skiego: Nisko się wam kłaniam zym jest dla mnie to wyróżnienie... W numerze m.in.: Gutorow Grabowski Hanuszkiewicz Nicieja Smolińska

luty - m arzec 2001 29

W MOJEJ P R A C O W N I

Zrozumieć RosjęZ profesor Aleksandrą Wieczorek z InstytutuFilologii Wschodniosłowiańskiej Uniwersytetu Opolskiegorozmawia Beata Zaremba

- Czy tak jak Andrzej Drawicz może Pani powie­dzieć o sobie: „Rosja to mój zawód”?

- Myślę, że tak. Literaturze rosyjskiej poświęciłam 30 lat swojej pracy naukowej.

-J a k zaczęło się Pani zainteresowanie Rosją?- U początków leżała przekora. W momencie wybuchu II

wojny światowej mój ojciec był żołnierzem wojska polskie­go, przeżył moment wkroczenia armii radzieckiej do Polski, potem wstąpił do AK. Opowiadał mi więc o Rosji bardzo niepochlebne rzeczy, w szkole natomiast słyszałam zupełnie coś innego. Uczono mnie tam pięknych rosyjskich wierszy, które do dzisiaj znam na pamięć. Z ojcem sporo rozmawia­łam o Rosji, kłóciłam się, powoływałam się na rozmaite książ­ki, co do których ojciec miał zastrzeżenia. Przekazywał mi in­formacje, których w tych książkach nie było. Myślę, że dla­tego poszłam na studia rusycystyczne, bo chciałam zbudować sobie pełniejszy, obiektywny obraz Rosji i Rosjan.

- Podczas Pani studiów miały miejsce wydarzenia 1968 roku, kiedy Rosjanie w brutalny sposób wpływali na scenę polityczną państw należących do bloku komu­nistycznego. Czy fakt, że studiowała Pani rusycystykę, jakoś nie ciążył?

- Zaciążył w momencie wkroczenia wojsk radzieckich do Czechosłowacji. Ale języka rosyjskiego uczono wówczas w szkole i istniało zapotrzebowanie na nauczycieli języka rosyjskiego i w związku z tym nie czułam się jakoś szcze­gólnie dyskryminowana. Dopiero później, w latach osiem­dziesiątych, dotarło do mnie wyraźnie, jak groźnym sąsia­dem jest Związek Radziecki. To 1981 rok był dla mnie tym momentem przejścia na drugi brzeg. Wtedy powtórnie z ca­łą mocą przypomniałam sobie wszystko, co słyszałam od oj­ca. Wtedy przyznałam mu rację. Wówczas zrozumiałam, że moje zagłębianie się w literaturze rosyjskiej było w pewnym sensie ucieczką od rzeczywistości. Inna rzecz, że literatura rosyjska - Dostojewski, Tołstoj, autorzy przełomu wieków, którymi zajmuję się od dawna - naprawdę mnie fascynowa­ła. Intrygowała mnie przysłowiowa już rosyjska dusza.

- Czy zbudowany w oparciu o lektury wizerunek Rosji i Rosjan legł w gruzach po ostatecznym zaakcep­towaniu przez Panią prawdy historycznej?

- W gruzach nie legł, ale jego blask zmatowiał. Zmieni­ło się coś w moim patrzeniu na literaturę rosyjską - prócz piękna nauczyłam się w niej odnajdywać człowieka z jego mrocznymi zakamarkami duszy, w której jest nihilizm, in­klinacja do przemocy, pogarda dla człowieka. W inny spo­sób zaczęłam czytać znane mi lektury, sięgnęłam też po no­wości... Dla mnie takim kluczem do rozumienia Rosji i Ro­sjan stał się okres przełomu wieków; nie tylko literatura, ale

i inne rodzaje sztuk.Na pewno w rosyj­skiej kulturze tego czasu jest wyrafino­wanie, estetyzm, arystokratyzm du­cha. Z drugiej stro­ny jest i fascynacja ciemnymi siłami, barbarzyństwem, „scytyjstwo” widoczne w utworach Błoka czy w muzyce Prokofiewa. Lecz misty­ka, apokaliptyka, eschatologia, utopijna nadzieja na ducho­we odrodzenie, „soborność” prawosławna - to także Rosja.

- W jakim kierunku zmierza Rosja dziś? W końcu imperium ZSRR legło w gruzach, słabnie pozycja Cer­kwi prawosławnej, o czym rok temu na Uniwersytecie Opolskim mówił profesor Arżanuchin. Co się w tej sy­tuacji dzieje z duszą Rosjanina?

- Rosjanie są w stadium poszukiwania własnej tożsamo­ści, własnej drogi. Od lat dziewięćdziesiątych trwa w Rosji wielka dyskusja nad przyszłością Rosji właśnie. Sołżenicyn wydał broszurę, w której pytał i próbował odpowiedzieć, jak odbudować Rosję. Na to pytanie do dziś nie ma jednej odpo­wiedzi. Dużo jest natomiast w nastrojach Rosjan pesymizmu, powodowanego refleksją na temat utraconej wielkości impe­rium. Tęsknota za imperium mocno tkwi w tej nacji, bo Ro­sjanin zawsze miał świadomość tego, że mieszka w ogrom­nym kraju. Przestrzeń to część duszy Rosjanina. Dziś w Ro­sji obserwuje się powrót do korzeni, wielu ludzi wraca do prawosławia - „wraca do domu”, choć z drugiej strony - i o tym mówił prof. Arżanuchin - Rosjanie otwierają się na inne kościoły, na inne związki wyznaniowe, na sekty, których w ostatnich czasach pojawiło się w Rosji sjaoro. Generalnie, współcześni Rosjanie uczą się swojego kraju, swojej historii, kultury, na nowo chcą wrócić do Rosji sprzed 1917 roku - poprzez zwrot ku źródłom prawosławnym.

- Był taki czas, kiedy polscy badacze bardziej zajmo­wali się literaturą rosyjską niż sami Rosjanie. Czym w tej chwili to zainteresowanie owocuje?

- Rzeczywiście niektóre sylwetki twórców, niektóre problemy literackie, motywy, idee czy nawet kształt arty­styczny ich utworów były dla nas bardziej pociągające niż dla nich. Korzystając z osiągnięć polskiego literaturoznaw­stwa i metodologii w Polsce stosowanych, interpretowali­śmy utwory Dostojewskiego, Mandclsztama, Brodskiego, Pasternaka, autorów znajdujących się w ZSRR na indek­sie. W nowoczesny sposób patrzyliśmy na twórczość tych pisarzy i myślę, że wykonywaliśmy bardzo dobrą robotę. Rosyjscy badacze doceniają i korzystają z naszych osią­

Page 30: BO BG UO i · icz - doktor honoris causa skiego: Nisko się wam kłaniam zym jest dla mnie to wyróżnienie... W numerze m.in.: Gutorow Grabowski Hanuszkiewicz Nicieja Smolińska

30 INDEKS nr 2 (24)

gnięć, ale trzeba też powiedzieć, że sami w ostatnich la­tach, po upadku komunizmu, zaczęli wiele robić dla po­szerzenia wiedzy o swojej literaturze. Wydają książki twórców dawniej zakazanych, emigracyjnych czy po pro­stu „źle widzianych” w czasach Związku Radzieckiego, sięgają po nowoczesne metodologie. Do nas, od lat sześć­dziesiątych, wpływała cała literatura zachodnia, zetknęli­śmy się z wielkimi szkołami filozoficznymi i metodolo­gicznymi, które Rosjanie dopiero dzisiaj mogą poznawać. Dziś np. czytają Nietzschego, który w Rosji został wyda­ny na przełomie wieków, a potem w ogóle nie był obecny w świadomości literaturoznawczej. Dopiero dziś zaczytu­ją się Freudem, Camusem, Heideggerem, Sartrem.

- Wielkie zasługi w odkrywaniu rosyjskiej literatury ma Andrzej Drawicz, któremu swego czasu poświęcona została sesja naukowa, zorganizowana przez Panią na Uniwersytecie Opolskim. Ukazała się pokonferencyjna książka, w której jeden z badaczy pisze o „kuchennym” sposobie zdobywania informacji o literaturze rosyjskiej przez Drawicza. Siadało się np. z Natalią Mandelsztam w kuchni i szczerze się rozmawiało. Czy i Pani miała okazję prowadzić takie szczere, kuchenne rozmowy?

- Takie nieoficjalne rozmowy mogły się odbywać tylko wtedy, gdy wchodziło się w bliższe kontakty z Rosjanami. Rosjanie ze swoimi prawdziwymi poglądami nie afiszowa­li się przed obcymi. Nie przebywałam w Rosji zbyt często i długo, ale udało mi się poznać osobę, która przede mną otworzyła drzwi swojej kuchni - to była pani profesor Li­dia Gromowa-Opulska z Rosyjskiej Akademii Nauk. Wraz ze swoim mężem dużo mi opowiedziała o Rosji, o lu­

dziach w Związku Radzieckim. Ale takie osoby w swoich wędrówkach po Rosji spotykałam rzadko.

- Zgodzi się Pani chyba z tym, że literatura rosyjska jest wielopoziomowa, polifoniczna. Choć mocno osa­dzona jest w rzeczywistości, jednak zawsze istnieje w niej odniesienie do uniwersaliów. Z kolei literatura polska nadmiernie bywa obciążona doraźnością, najczęściej do- raźnością polityczną. Z czego wynika ta różnica?

- Rosjanie zawsze mieli własne państwo, rzadko wisiało nad ich państwowością zagrożenie z zewnątrz. Wręcz prze­ciwnie, to Rosja była groźna dla innych państw. Ale z dru­giej strony istniało zniewolenie wewnętrzne, w psychice Ro­sjanina są obecne cierpienie i pokora niewolnika, które - moim zdaniem - wyzwalają w Rosjanach anarchię, we­wnętrzny chaos. Zderzenie tych elementów owocowało ta­ką, a nie inną literaturą. Jeśli przyjąć, że literatura jest odsło­nięciem psychiki człowieka, jest „duszoznawstwem”, to nic dziwnego, że w rosyjskiej literaturze nie znajdziemy wiele doraźności politycznej. Rosjanie nie byli zdeterminowani myślą o zdobyciu wolności państwowej, tylko wolności od państwa, wolności wewnętrznej. W Polsce było odwrotnie.

- Jakie będą konsekwencje tego, że obecnie kultura rosyjska - rosyjskie filmy, literatura - jest w Polsce nie­obecna?

- Niedobre. W Rosji dzieje się wiele ciekawych rzeczy, także w kulturze, a my o tym nie wiemy. To nas od Rosjan oddala. Europa Zachodnia jest zainteresowana Rosją, a i sa­mi Rosjanie szukają kontaktu z zachodnimi krajami, rów­nież ze względów komercyjnych. Moim zdaniem, Rosjanie i Polacy powinni się sobą wzajemnie interesować, choćby ze względu na słowiańskie korzenie i sąsiedztwo.

W MOJEJ P R AC O W N I

Przyszedł Słowianin do McDonaldaZ dr hab. Teresą Smolińską, kierownikiem Katedry Folklorystyki Instytutu Filologii Polskiej Uniwersytetu Opolskiego rozmawia Barbara Stankiewicz

- Zacznę przewrotnie: folklorystyka kojarzy mi się z dawną, nie ist­niejącą już wsią, współczesnym skansenem, cepeliowską pseudoludowo- ścią... N ie brzmi to zbyt zachęcająco, zwłaszcza dla młodych ludzi, któ­rym folklorystykę właśnie Uniwersytet Opolski proponuje jako jedną ze specjalności.

- Nie brzmi. Na szczęście są to tylko stereotypowe skojarzenią a me pełna definicja folklorystyki jako dyscypliny naukowej, która zajmuje się badaniem wielu zjawisk kulturowych, nie tylko historycznych, ale i współczesnych. Do­dajmy - zjawisk pasjonujących, ciekawych także dlatego, że tak wiele z nich dotyczy przeciętnego człowieką jego korzeni, zachowań... Teraz ja zapytam: zostawia pani wolne miejsce przy stole podczas wieczerzy wigilijnej?

- Oczywiście. Dla niespodziewanego gościa, wędrowca...

- No właśnie. Tymczasem ten prastary, słowiański zwyczaj dotyczył ob­rzędów zaduszkowych, ponieważ pierwotnie w tym dniu właśnie nasi pra­przodkowie świętowali Zaduszki. Dopiero później Kościół katolicki ustano-

Page 31: BO BG UO i · icz - doktor honoris causa skiego: Nisko się wam kłaniam zym jest dla mnie to wyróżnienie... W numerze m.in.: Gutorow Grabowski Hanuszkiewicz Nicieja Smolińska

luty - m arzec 2001 31

wił 24 grudnia Wigilię i w to święto wplotły się dawne zachowania zwyczajowe. Dziś mówimy, że wolne krzesło zostawiamy dla zbłąkanego wę­drowca, nasi praprzodkowie przeznaczali je dla przybywających wówczas z zaświatów dusz swo­ich zmarłych. Przestrzegamy dzieci, żeby w dniu wigilijnym zachowywały się grzecznie - bo „jaka Wigilia, taki cały rok” - i nie zdajemy sobie spra­wy, że tak samo postępowali nasi praprzodkowie, ale dla nich był to wyraz szacunku, jakim obda­rzali przybywające w tym dniu na ziemię dusze. Dalej - sianko kładzione pod obrusem, według wykładni Kościoła, „na pamiątkę żłóbka małego Jezuska”. I ten zwyczaj ma swoje korzenie w cza­sach słowiańskich. W tym dniu Słowianie nieśli na groby swoich bliskich - pokryte o tej porze roku suchą trawą, czyli takim siankiem - pokarm. Na kresach wschodnich do dziś przetrwał zwyczaj stawiania w rogu izby snopka zboża, symbolu urodzaju - tymczasem ten snopek to nic innego, jak dawny dziad zaduszkowy...

- Dlaczego właśnie Górny Śląsk jest miej­scem, gdzie folklor bywa wciąż tak żywy, a za­interesowanie nim tak duże, że jako jedyny uniwersytet w kraju posiadamy oddzielną Ka­tedrę Folklorystyki, co więcej - jako jedyny w kraju właśnie Uniwersytet Opolski urucho­mił specjalność: folklorystykę?

- Ślązacy są rzeczywiście niesłychanie mocno przywiązani do swojej kultury ludowej, i jest to więź autentyczna, me mająca nic wspólnego z ko­mercją, jaką obserwujemy na przykład na Podhalu. Ta wierność swojej kulturze ma związek i z poło­żeniem geograficznym Górnego Śląska, który za­wsze był terenem pogranicza, i z historią tych ziem. To właśnie poczucie zagrożenia, sprzeciw wobec zaborcy były powodem determinacji, z jaką Śląza­cy pielęgnowali swoją mowę, tradycje, obrzędo­wość, słowem — własne dziedzictwo kulturowe. I są mu wierni do dziś, choć oczywiście znaczenie wielu obrzędów z upływem lat znacząco się zmie­niło - nie pełnią one już, jak dawniej, funkcji ma­gicznej, służą raczej wspólnej zabawie. Byłam ostatnio w Tarnowie Opolskim na wodzeniu niedźwiedzia. Schemat tego tradycyjnego obrzędu, a dziś właściwie zabawy w wodzenie niedźwiedzia, jest stały, wszyscy dokładnie wiedzą, co będzie się działo za chwilę, tak jak wiedzą, że wystąpi lekarz, niedźwiedź pielęgniarka, fałszywa panna młoda... Wszystko jest znane, oklepane, a widzowie tak to przeżywają, tak wspaniale się bawią, widać, że jest im to bardzo bliskie, że się z tym identyfikują. Tak więc to nie przypadek, że w Uniwersytecie Opol­skim, w Instytucie Filologii Polskiej, istnieje Kate­dra Folklorystyki, a jej uruchomienie zawdzięcza­my staraniom prof. Doroty Simonides, której je­stem uczennicą. Dwa lata temu wypromowałam pierwszych doktorów, nasza koncepcja specjalno­ści została zatwierdzona, a prowadzone badania

i program dydaktyczny są znane w całej „folklory­stycznej” i „etnologicznej” Polsce. Stąd wśród ba­daczy funkcjonuje termin: „opolska szkoła folklo­rystyczna”. Mamy więc powody do satysfakcji, tym bardziej, że zainteresowanie naszą specjalno­ścią wśród studentów wcale nie słabnie.

- Czy student pochodzący na przykład z Kielecczyzny dowie się na opolskiej folklory­styce czegoś o folklorze swojego regionu?

- Ten student sam, w ramach zajęć, będzie mu­siał zainteresować się nie tylko zapomnianymi już zwyczajami własnego regionu, będzie więc np. przepytywał babcie o to, jak to „drzewiej bywa­ło”, ale i powinien być bacznym obserwatorem współczesnej kultury. Przecież tu chodzi o coś więcej niż tylko poznanie iluś tam obrzędów i przyśpiewek, chodzi o to, żebyśmy poznali swo­je korzenie, swoją kulturę, przodków - bo w ten sposób poznajemy naszą tożsamość, znajdujemy swoje miejsce na ziemi. Skąd jesteśmy, kim byli nasi przodkowie? - te pytania przeżywają teraz swój renesans, i bardzo dobrze. Zwłaszcza że dzi­siejszy świat tak się zunifikował, przejmujemy co­raz więcej obcych nam kulturowo zwyczajów... Dla folklorysty jest to niezwykle ciekawy proces: gdy to „obce” zderza się z naszą obyczajowością. Czasem bywa to zaskakujące zderzenie. Bo na przykład święty Walenty - w kulturze amerykań­skiej patron ludzi zakochanych - w naszej, sło­wiańskiej, był i jest patronem ludzi chorych, upo­śledzonych umysłowo. Chociaż jak tak głębiej pomyśleć: czyż zakochani nie tracą rozumu?

- Usystematyzujmy: przedmiotem badań folklorystów jest kultura ludowa. Co się na nią składa?

- Zjawiska historyczne, a więc i wierzenia, ob­rzędy, których przykład podałam, i ludowe po­dania, bajki... To także folkloryzm, czyli folklor stylizowany, którego przykładem jest choćby współczesne, a więc pozbawione elementów ma­gii wodzenie niedźwiedzia, przegląd zespołów kolędniczych „Flerody”, to śpiewające zespoły ludowe, to nasza „Cepelia”... To także śląskie biesiady, podczas których śpiewa się „śląskie di­sco-polo” o ołmie, ołpie, wyjeździe do Niemiec... I w końcu - folklor żywotny, czyli współczesny, przejawem którego jest na przykład grafitti, Wa­lentynki czy też niezupełnie spontanicznie prze­noszony na nasz grunt amerykański Halloween. Ten ostatni obyczaj propagują wśród młodzieży zwłaszcza szkoły z poszerzonym językiem an­gielskim, ale z niewielkim skutkiem. Polska jest specyficznym obszarem kulturowym, my - jak pierwsi Słowianie - ogromnym szacunkiem da­rzymy zmarłych, czujemy z nimi silną więź zwłaszcza 1 listopada, we Wszystkich Świętych. Stąd dla wielu z nas propozycja zabawy w tym szczególnym dniu, w którym od tylu lat odwie­dzamy groby bliskich, w dodatku w przebraniach

Dziś mówimy, że wolne krzesło zo­stawiamy dla zbłąkanego wę­drowca, nasi pra­przodkowie prze­znaczali je dla przybywających wówczas z zaświa­tów dusz swoich zmarłych. Prze­strzegamy dzieci, żeby w dniu wigi­lijnym zachowywa­ły się grzecznie - bo „jaka Wigilia, taki cały rok” - i nie zdajemy so­bie sprawy, ze tak samo postępowali nasi praprzodko­wie, ale dla nich był to wyraz sza­cunku, jakim ob­darzali przybywa­jące w tym dniu na ziemię dusze.

Page 32: BO BG UO i · icz - doktor honoris causa skiego: Nisko się wam kłaniam zym jest dla mnie to wyróżnienie... W numerze m.in.: Gutorow Grabowski Hanuszkiewicz Nicieja Smolińska

32 INDEKS nr 2 (24)

W ostatnich latach prowadzone są np.

badania nad współczesnymi le­

gendami miejskimi. A tak, są takie,

tyle że miejsce dawnych zmór

i utopców zajęły w nich „czarne

wołgi” , porywające dzieci z ulic miast, kosmici i nieziden­tyfikowane obiekty latające, przeklęte

domy...

duchów i zjaw - wydaje się nie do przyjęcia. Ale musi interesować folklorystów.

- Co jeszcze składa się na współczesny folklor?

- Na przykład - współczesne legendy. W ostatnich latach prowadzone są np. badania nad współczesnymi legendami miejskimi. A tak, są takie, tyle że miejsce dawnych zmór i utopców zajęły w nich „czarne wołgi”, porywające dzieci z ulic miast, kosmici i niezidentyfikowane obiekty latające, przeklęte domy... Pewne teksty umierają śmiercią naturalną, inne - trwają całe wieki, jak choćby ta znana zagadka o człowieku: „Co to za zwierzę, które rano stoi na czterech nogach, w południe na dwóch, a wieczorem na trzech?” Okazuje się, że była popularna już w starożytności! Przy czym - co interesujące - te same legendy funkcjonują równocześnie w róż­nych stronach świata, na przykład w Anglii i w Mongolii. Oczywiście funkcjonują jako „święta prawda”. Niedawno w całej niemal Eu­ropie duże emocje budziła powtarzana legenda o synu, który za obcięcie mu włosów ukarał mat­kę, wlewając jej wrzątek do ust. I oto słyszę, jak na kazaniu w kościele ksiądz przytacza tę opo­wieść jako zdarzenie autentyczne. Na współcze­sny folklor składa się i folklor robotników, gór­ników, studentów czy innych grup zawodowych, społecznych i wiekowych. To także wciąż żywe wierzenia dotyczące np. kobiet w ciąży, znaki za­

powiadające śmierć, to nasze reakcje na widok czarnych kotów, zakonnic, kominiarzy...

- Proszę powiedzieć, ale tak z ręką na ser­cu: kiedy czegoś Pani z domu zapomni, wraca Pani po ten przedmiot?

- Nigdy. Nie kopię w ziemi przed nastaniem wiosny i nie wieszam prania w Wigilię - bo ktoś umrze; wolę, jak w Nowy Rok pierwszy złoży nam wizytę mężczyzna... Ale seno: to prawda, ja jestem przesądną folklorystką, co nie znaczy, że nie mam do tych przesądów, i do siebie samej, dystansu.

- Nie boi się Pani - jako folklorystką - że za kilkadziesiąt lat folklorystyka będzie dziedziną martwą? Że postępująca mcdonaldyzacja świata zepchnie do lamusa wszystko, co jest inne, typowe dla kultury regionu, kraju?

- J u ż w dziewiętnastym wieku ludoznawcy bi­ll na alarm: folklor ginie! Nawoływali, żeby reje­strować, opisywać zanikające zwyczaje, obrzędy. No i co? Część zwyczajów zanikła, inne przetrwa­ły, jeszcze inne - zmieniły swoją funkcję, pojawiły się też nowe. Dlatego jestem spokojna: tematów do badań folklorystom nie zabraknie, także w tym coraz bardziej zunifikowanym świecie. Myślę, że takie zderzenie słowiańskiej duszy z McDonaldem może być bardzo interesującym, z folklorystycz­nego punktu widzenia, zjawiskiem.

- Dziękuję za rozmowę.

D r hab. Teresa Smolińska, prof. UO, kierownik Katedry Folklo­rystyki Instytutu Filologii Polskiej Uniwersytetu Opolskiego.

Studia magisterskie ukończyła w WSP w Opolu, tu także doktoryzo­wała się (Wydział Filologiczno-Histo- ryczny) i uzyskała habilitację w zakre­sie literaturoznawstwa - folklorystyki (1993 r.). Od 1994 r. - profesor nad­zwyczajny UO, od 1996 r. - kierownik Katedry Folklorystyki. Senator UO.

Autorka wielu publikacji, w tym książek: Jo wóm trocha połospra- wiom... 'Współcześni gawędziarze lu­dowi na Śląska (1986 r.), Z wybra­nych problemów dawnej i współcze­snej sztuki opowiadania (1987 r.), Rodzina o sobie. Folklorystyczny aspekt rodzinnej tradycji kulturowej (1992 r.), Jak starka swojego Zeflika na powstanie wysłała - ludowe opo­wieści powstańcze (opracowane wspólnie z dr Janiną Hajduk-Nija- kowską), Tradycyjne zwyczaje i ob­rzędy śląskie. Wypisy (1994 r.).

Dr hab. Teresa Smolińska zajmuje się współczesnym folklorem śląskim, polskim i słowiańskim, folklorem hi­storycznym, historią folklorystyki,

folklorem scenicznym, środowisko­wym, obrzędowym, kulturą regional­ną i procesami tożsamości narodowej na pograniczach etniczno-kulturo- wych. Uczestniczy w wielu regional­nych, ogólnopolskich i międzynaro­dowych badaniach, m.in. w pracach Międzynarodowej Komisji do Badań Kultury Ludowej w Karpatach i na Bałkanach, pracach Centrum Badań Śląskoznawczych i Bohemistycznych przy Uniwersytecie Wrocławskim. Od lat współpracuje i i aktywnie uczestni­czy w przygotowaniu wielu imprez kulturalnych i konkursów w regionie - m.in. Regionalnego Turnieju Histo­rycznego „Przeszłość oraz zwyczaje ludowe Śląska Opolskiego”, Woje­wódzkiego Przeglądu Zespołów Ko­lędniczych „Herody”, Wojewódzkiego Konkursu Gawędziarskiego „Śląskie Beranie”, Opolskiego Święta Pieśni Ludowej w Gogolinie, Wojewódzkie­go Przeglądu Zespołów Amatorskich „Wiatraki”.

Wypromowała trzech doktorów (aktualnie obejmuje merytoryczną opieką kolejnych pięciu doktoran­tów). Wspólnie z prof. Piotrem Ko­walskim opracowała program specjal­

ności - folklorystyki oraz wiedzy o kulturze.

Jest członkiem wielu organizacji naukowych i społeczno-kulturalnych, m.in. Komisji ds. Folklorystyki KNoLP PAN w Warszawie, Między­narodowej Komisji Słowiańskiego Folkloru przy Międzynarodowym Komitecie Slawistów, członkiem ZG Polskiego Towarzystwa Ludoznaw­czego we Wrocławiu, Rady Głównej Stowarzyszenia Twórców Ludowych w Lublinie, przewodniczącą Komisji Kultury Ludowej Opolskiego Towa­rzystwa Kulturalno- Oświatowego, członkiem Rady Muzeum przy Mu­zeum Wsi Opolskiej.

W maju ub. roku dr hab. Teresa Smolińska otrzymała prestiżowy me­dal im. Wojciecha Korfantego, za „szczególne osiągnięcia naukowe w dziedzinie utrwalania wartości kul­turowych i obyczajowych Śląska”. Jest także laureatką Nagrody im. K. Miar­ki (1998 r.) oraz Nagrody i Medalu Zygmunta Glogera (1999 r.).

Tematem przygotowywanej wła­śnie książki dr hab. Teresy Smolińskiej jest współczesne kolędowanie.

Page 33: BO BG UO i · icz - doktor honoris causa skiego: Nisko się wam kłaniam zym jest dla mnie to wyróżnienie... W numerze m.in.: Gutorow Grabowski Hanuszkiewicz Nicieja Smolińska

luty - m arzec 2001 33

CYTATY Z IM PO R TU

Prof. Adam Suchoński o „przygłupich bohaterach

F ra g m en ty r o z m o w y z p ro f . A d a m e m Su- ch o ń sk im , k tó rą d la „P r z e g lą d u ” p r z e p r o w a ­d z i ła Iw o n a K o n arska .

l l

- Kiedy Polska ma szanse znaleźć się na kartach światowych podręczników?

- Gdy wydarzenia rangi światowej, gdy nasze dzieje łączą się ściśle z powszechnymi. Dlatego wszędzie jest Polska i początek II wojny światowej. Drugi pewniak, o którym wiedziałem, że jest wszędzie, to Oświęcim. Do niedawna trzecim pewniakiem były przeobrażenia w Eu­ropie Środkowo-Wschodniej na przełomie lat 80. i 90. Ale już pięć lat temu zauważyłem, że to wcale nie jest ta­ki pewniak, że lepszym, podręcznikowym przykładem stają się Czesi. A w tym roku umocniłem się w przeko­naniu, że jest to tendencja postępująca. N a temat wyda­rzeń sierpniowych, „Solidarności”, Wałęsy, Okrągłego Stołu pisze się coraz rzadziej. Nasze miejsce zajęli Czesi. Kiedyś standardowy tekst to strona o Polsce, na końcu dwa zdania o Czechach i Węgrzech. Teraz jest odw rot­nie. Czesi są głównym wątkiem, pojawiają się zdjęcia Havla, Vaclavskic Namesti, aksamitna rewolucja. (...)

- Dlaczego dla autorów nagle atrakcyjniejsze stało się opisywanie Czechów? Przecież poza prawdą histo­ryczną opowieść o polskim Sierpniu czyta się jak po­wieść sensacyjną.

- Przyczyn jest wiele. Pytałem o nie wydawców i au­torów podręczników. Odpowiadali, podając inny przy­kład - miałeś pretensje, że tak mało lub wcale piszemy o Powstaniu Warszawskim, natomiast o tragedii Lidie, czeskiej wioski wymordowanej po zamachu na Heydri- cha w 1942, sporo. Ale Czesi zasypali nas materiałami pt. Tragedia Lidie. To jest gotowiec. A o Powstaniu War­szawskim musielibyśmy rozpocząć własne poszukiwania. Wy nie dostarczacie nam informacji. Podobnie Czesi zro­bili i teraz. Zasypali autorów podręczników broszurką „Praska Wiosna”. Natomiast my organizujemy uroczy­stości i inscenizacje - i te o Powstaniu, i te o rocznicy „Solidarności”, jakby dla samych siebie i tyle pójdzie w świat, co napisze korespondent zagranicznej prasy. (...)

- Tak więc czekamy, aż świat odkryje, jacy jesteśmy wspaniali. Ale to chyba nie jedyna przyczyna rezerwy autorów...

- Autorzy mówią tak: „ Podręcznik ma funkcjono­wać pięć lat. Ja nie będę pisał o „Solidarności”, o Wa­łęsie, bo ja nie wiem, jak to się u was potoczy. Nagle powiecie, że Okrągły Stół to była machinacja, a Wałę­sa to agent służb specjalnych. A przecież ode mnie w y­dawca wymaga, żeby w podręczniku były informacje

Fot. Roman Kwaśniewski

stabilne i sprawdzone. Tymczasem u was sytuacja jest niepewna. Co innego w Czechach i dlatego przerzuci­łem się na ten kraj. Czesi lepiej nadają się na ilustrację tych procesów. Te wasze kłótnie wewnętrzne, podry­wanie sobie autorytetu, powodują, że wybieram kraj, w którym treści się nie zdezaktualizu ją”. To powie­działa mi autorka z Japonii, a muszę powiedzieć, że od 1982 r. byliśmy w sposób widoczny eksponowani w podręcznikach japońskich. (...)

W ogólnopolskim tygodniku „Przegląd” (nr 3 z 15 stycznia 2001 r.) ukazała się rozmowa z prof. Ada­mem Suchońskim, dyrektorem Instytutu Historii Uniwersytetu Opolskiego, zatytułowana „Przygłupi bohaterowie”, a dotycząca obrazu Polski i Polaków w zagranicznych podręcznikach historii oraz pod­ręcznikach wiedzy o społeczeństwie. W arto przypo­mnieć, że prof. Adam Suchoński od dziesięciu lat zaj­muje się analizą tych podręczników - każdego roku co najmniej miesiąc spędza w Brunszwiku, w Mię­dzynarodowym Instytucie Badań nad Podręcznikiem Szkolnym (do niedawna na własny koszt, po siedmiu latach zabiegania o granty profesor dostał wsparcie z Komitetu Badań Naukowych). Przeanalizował już podręczniki z 68 krajów świata.

" i

Page 34: BO BG UO i · icz - doktor honoris causa skiego: Nisko się wam kłaniam zym jest dla mnie to wyróżnienie... W numerze m.in.: Gutorow Grabowski Hanuszkiewicz Nicieja Smolińska

34 INDEKS nr 2 (24)

- Rozumiem, że w podręcznikach nie ma miejsca na portret Polaka. Ale opis wydarzenia historycznego może wiele powiedzieć o charakterze ludzi, którzy je tworzyli.

- Wszędzie bardzo obiektywnie podkreśla się heroizm Polaków. (...) Przeżyłem szok w fińskim mieście Tampe­re, gdzie przygotowano lekcję na moją cześć. Temat - kampania wrześniowa. Nauczyciel pięknie opowiadał o bohaterstwie Polaków, wyświetlał przeźrocza, poka­zywał zdjęcie: polski kawalerzysta atakuje niemiecki czołg, płazuje pancerz tego czołgu. Nauczyciel był w zru­szony, a potem przywitał mnie jako przedstawiciela tego bohaterskiego narodu. Wtedy wstał jakiś uczeń i powie­dział, że dla niego to nie jest żadne bohaterstwo. Przy­pomina mu to Forresta Gumpa, przygłupa, któremu, gdy powiedziano - leć, to leciał. Ten Polak, jak mu kazano, poszedł z szablą na czołgi, a ja na jego miejscu bym się okopał, strzelał zza drzewa, u ży ł granatów przeciw­pancernych, tłumaczył uczeń. Polacy walczyli bohater­sko, ale cóż mogły zrobić szwadrony kawalerii, szable przeciwko czołgom - taki jest obraz kampanii wrześnio­wej w podręcznikach. (...) Nigdzie nie ma wątku Enig­my. Mam podręcznik angielski, który dostałem od mo­jego przyjaciela, prof. Broka w Oxfordzie, i tam jest sie­dem stron o technice na usługach aliantów. O nas nic. Nie ma tego wątku także w innych zachodnich podręcz­nikach. Nie ma Monte Cassino, Narwiku. Polacy poza Wrześniem nie istnieją. (...)

- Czy ma pan jakąś receptę na to, co powinniśmy zrobić, by wrócić do światowych podręczników?

- Jeśli politycy nadal będą nawzajem podrywać sobie autorytet, ośmieszać się, kompromitować, to ten obraz poprzez prasę dotrze do autora podręcznika. I będzie to obraz wiecznie niezadowolonych wichrzycieli, u któ­rych zawsze się kotłuje, nie ma stabilizacji. To kształtu­je nie najlepszy nasz obraz. Tragedia w tym, że jak mi się wydaje, do ludzi, którzy decydują o takim kształcie sce­ny politycznej, to nie dociera. Uważają oni, że mamy tak ugruntowaną pozycję w historii, że możemy sobie po­zwolić nawet na niedopuszczalne zachowania. Tymcza­sem tak nie jest. Gdyby udało się uzyskać u nas taki con­sensus, jaki jest w Hiszpanii... Tam były podziały o wie­le ostrzejsze, w wojnie domowej zginęło o wiele więcej ludzi niż u nas, gdy trwała walka o władzę. A potrafio­no przejść do porządku dziennego, porozumiano się dla dobra kraju, uznano, że ocenę wojny domowej należy zostawić historykom. A u nas najpierw każdemu zaglą­da się do metryki, kim był kiedyś, co robił, gdzie należał. I wyrokuje się, czy może być państwu przydatny. W Hiszpanii nawet nie wolno nikomu wypominać, po czyjej stronie był w czasie wojny domowej. Uznano, że gdy będą spory, energia społeczna, cała para pójdzie w gwizdek i wszyscy na tym stracą. Jeśli Hiszpania roz­wija się dobrze, to także dzięki temu consensusowi. Ży­czyłbym tego Polsce.

CYTATY Z IM PO R TU

POLITYKA fPolityka", nr 3/2001 r. Recenzje. Wieczne pióra.

Sensy chlebaPiotr Kowalski: Chleb nasz powszedni. 0 pieczywie w obrzędach, magii,

literackich obrazach i opiniach dietetyków - Ossolineum. W roc ław 2000, s. 251

Wedle podziałów utrwalonych w tradycji nauk hu­manistycznych różnica między socjologiem a antropolo­giem kultury polega na tym, iż ten pierwszy uwagę swo­ją skupia głównie na ludzkich zachowaniach, ten drugi zaś na wytworach pracy. A jednak każdy, kto czyta na przykład studia o magii ogrodów koralowych Bronisła­wa Malinowskiego, wie, że nawet ten klasyk antropolo­gii nie poprzestawał na analizie ogrodów uprawianych przez Trobriandczyków, lecz z podobnym zapałem drą­żył kwestie zwyczajów, obrzędów i rytuałów. N ie ina­czej postępuje autor arcyciekawej i pięknie wydanej książki „Chleb nasz powszedni” Piotr Kowalski. Te­matem i ośrodkiem rozważań jest w tym wypadku pieczywo, czyli, jak się wszystkim może wydawać, rzecz oczywista i żadnych objaśnień nie wymagająca. A jednak okazuje się, że „chleb powszedni” nie tylko różnie może wyglądać, ale też, w zależności od czasu

i kultury, jego produkowaniu, eksponowaniu i spoży­waniu towarzyszyć mogą rozmaite czynności, dzięki którym nabiera on znaczeń szczególnych. Chlebem bywa bochenek kupiony w supermarkecie, ale i hostia. Żydowska maca, słowiański podpłomyk, arabska pida ewokują specyfikę ich kulturowego otoczenia, przez co mogą być znakomitą okazją do wglądu nie tylko w sferę kulinarną, lecz nawet magiczną. Chleb się spożywa, chlebem się wita, łamie się chlebem i chleba się nie wy­rzuca. Chleb bywa motywem magicznych formuł i ludo­wych pieśni. Bywa też, co najważniejsze, znakiem kultu­rowej tożsamości. Przykład chleba pokazuje wreszcie niezwykły związek między zróżnicowaniem i podobień­stwem kultur, związek nieustannie i wciąż na nowo od­krywany przez wnikliwych antropologów.

Mirosław Pęczak

Page 35: BO BG UO i · icz - doktor honoris causa skiego: Nisko się wam kłaniam zym jest dla mnie to wyróżnienie... W numerze m.in.: Gutorow Grabowski Hanuszkiewicz Nicieja Smolińska

luty - marzec 2001 35

Un iwersytet w t rybach prasyPod tą winietą kontynuujemy - rozpoczęty w 21. numerze „Indeksu" - cykl publika­cji o naszej uczelni, jakie ukazywały się przed laty na łamach prasy. Szczególnie oży­wioną dyskusję wywołała idea powołania w Opolu uniwersytetu - dziś prezentuje­my reportaż Mariusza Urbanka pt. „M ałe jest piękne?", opublikowany w „ITD" w 1986 roku. Przypominamy też postać Zdzisława Kowalczyka, współtwórcy „Famy", pisma wydawanego przez studentów WSP.

„ITD " nr 11, 16 marca 1986 r.

Małe jest piękneUniwersytet Wrocławski od uniwersyteckich Kato­

wic dzielą 184 kilometry. Pomiędzy nimi, 84 kilometry od Wrocławia i 100 kilometrów od Katowic, leży O po­le. Opole uważa, że nie stanie się nic złego, jeśli mię­dzy uniwersytetami: wrocławskim i śląskim, w środku, powstanie jeszcze jeden - piastowski.

Najbardziej do wyliczeń kilometrowych przywiązany jest docent doktor habilitowany Jan Korbel. W lokalnej prasie i okolicznościowych wydawnictwach dowodzi, że przez uniwersytet w Opolu wcale nie będzie uniwersyte­tów za dużo. Za przykład posłużyła docentowi Korbelo- wi RFN. W Północnej Nadrenii-Westfalii - oblicza - na 34 tys. km kwadratowych i przy 17 milionach mieszkań­ców jest 9 uniwersytetów, a 5 z nich mieści się na linii 150 km. Dortmund od Bochum dzieli 17 km, Kolonię i Bonn - 28, a Düsseldorf i Kolonię - 40 kilometrów. Zaś w Ba­denii-Wirtembergii 9 milionów mieszkańców ma także 9 uniwersy­tetów. A więc jeden uniwersytet na milion ludzi.

Opolszczyzna także liczy mi­lion mieszkańców, a uniwersytetu me ma.

Docent Jan Korbel, na co dzień politolog, liczy jeszcze i w inny sposób. Południe Polski, najlicz­niejsze i najbardziej uprzemysło­wione, ma tylko trzy uniwersytety (w Krakowie, Wrocławiu, Kato­wicach), a reszta Polski ma ich aż osiem.

Profesor Stanisław Kochman, rektor WSP i pierwszy w historii nauki polskiej rektor rusycysta, przede wszystkim chce podkreślić, że nie ma kompleksów.

- Myślimy tu wszyscy o uni­wersytecie - mówi - to prawda, i nie jest to żaden pow ód do wsty­du. Wytyczanie sobie dużych ce­lów nie może kompromitować. Ta

uczelnia - opowiada - rosła wraz ze swoimi absolwen­tami. Dzisiaj profesorami są tutaj ci, którzy trzydzieści lat temu startowali jako asystenci. Sami się rozwijali, kształcili warsztat, uczniów, i w pew nym momencie for­muła zawodowej tylko szkoły pedagogicznej stała się za ciasna. Do jej rozszerzenia zmusza czas.

Rektor Kochman sam jest wychowankiem opolskiej WSP, później przeniósł się na 6 lat na Uniwersytet Gdań­ski i po sprawdzeniu się tam i zdobyciu profesury wrócił do Opola.

- Proszę zrozumieć jedno - mówi - nie chodzi tu przecież wyłącznie o zmianę szyldu na bardziej nobili­tujący, a o coś dużo poważniejszego.

Profesor Kochman uważa, że perspektywa dla uczelni wyższych jest tylko jedna. Ta perspektywa to uniwersytet XXI wieku.

Nadanie pierwszego doktoratu honorowego W SP w Opolu prof. Bogdanowi Su­chodolskiemu. Od lewej: promotor prof. Teodor Musioł, w głębi - prof. Henryk Borek, w środku - red. Janusz Maćkowiak z PR w Opolu; prof. Bogdan Sucho­dolski. 3 października 1985 r.

Page 36: BO BG UO i · icz - doktor honoris causa skiego: Nisko się wam kłaniam zym jest dla mnie to wyróżnienie... W numerze m.in.: Gutorow Grabowski Hanuszkiewicz Nicieja Smolińska

36 Uniwersytet w trybach prasy INDEKS nr 2 (24)

Od lewej: prof. Feliks Pluta, dziekan Wydziału Filologiczno-Histo- rycznego WSP; prof. Henryk Borek; prof. Marian Kaczmarek, prorek­tor W SP; prof. Leon Komincz.

Nie można od tego uciec. Trzeba stworzyć warunki dla kształcenia wszechstronnego, uniwersalnego w całym te­go słowa znaczeniu. Przecież każdy, także ten nauczyciel XXI wieku musi posiadać wiedzę obudowaną informaty­ką, prawem, ekologią, a tego - proszę darować - na zawo­dowych kursach, w formułę których chce się włączyć WSP, zrobić się nie da. Rektor Stanisław Kochman zdaje sobie sprawę, choć mówi to po trosze z goryczą, że szko­ły pedagogiczne są najzwyczajniej wygodne dla uniwersy­

tetów. Zwalniają je z odpowiedzialności za poziom wykształcenia nauczycieli i, w dalszej kolejności, za poziom wykształcenia ogółu Polaków. Po prostu jest winny. I tak jakoś wszyscy na to się zgadzają. A przecież 60 pro­cent nauczycieli wykształciły właśnie uniwer­sytety.

A Opole wcale nie chce być chłopcem do bicia za darmo. Opole chce mieć własny Uni­wersytet Piastowski i Opole porównuje. Wyższa Szkoła Pedagogiczna ma w tym roku akademickim 70 samodzielnych pracowni­ków naukowych, a wśród nich 22 profeso­rów. Pośród 8 istniejących w Polsce WSP tyl­ko krakowska może się równać z opolską. Pozostałe, także te w Kielcach i Rzeszowie, o uniwersyteckich aspiracjach, są daleko w tyle. A Opole porównuje dalej. Gdy prze­kształcano w uniwersytet WSP w Katowi­cach, miała ona tylko 38 profesorów i docen­tów, a WSP gdańska miała ich 63, wliczając w to uczonych zatrudnionych na pól etatu lub dojeżdżających na drugi etat. A Opole ma

70 własnych, a do tego jeszcze 150 adiunktów na drodze do habilitacji. Ale Opole nie chce zostać uniwersytetem już dziś, chce sięgnąć po prawa uniwersyteckie najwcze­śniej w 1990 roku. Bo na rok 1990 rok Opole zaplanowa­ło sobie posiadanie już 140 własnych samodzielnych pra­cowników naukowych. Wtedy nikt już nie będzie mógł zarzucić mu naukowej niedorosłości. A w roku 2000 - ponieważ to także Opole zaplanowało - będzie już w Opolu 220 profesorów i docentów.

Inauguracja roku akademickiego 1985-86. Od lewej: doc. Adam Suchoński, doc. Bolesław Grabowski, doc. Mie­czysław Piróg, doc. Zygmunt Łomny - prorektor WSP, prof. Witold Wacławek - prorektor WSP, rektor W SP Stani­sław Kochman, prof. Jerzy Pośpiech - prorektor WSP, doc. Zbigniew Romanowicz.

Page 37: BO BG UO i · icz - doktor honoris causa skiego: Nisko się wam kłaniam zym jest dla mnie to wyróżnienie... W numerze m.in.: Gutorow Grabowski Hanuszkiewicz Nicieja Smolińska

luty - m arzec 2001 Uniwersytet w trybach prasy 37

Od lewej: doc. Jan Korbel, doc. Adam Suchoński, doc. Bolesław Grabowski.

I to tylko - marzy Opole - na uniwersytecie.Docent Stanisław Nicieja, historyk, autor monografii

opolskiej WSP, uważa, że Opole jako miasto spełnia wszelkie wymogi niewielkiego, bo niewielkiego, ale wła­śnie miasta uniwersyteckiego.

- Ma ducha, atmosferę uniwersytecką - mówi - w Opolu coś pozostało z tego, że zawsze było miastem stołecznym, stolicą regionu, księstwa, rejencji. Ale uczelni z prawdziwego zdarzenia nie było tu nigdy.

Docent Nicieja, jeden z najmłodszych w kraju docen­tów w naukach humanistycznych, sporo podróżuje po Europie. Pracuje właśnie nad dziejami łyczakowskiej ne­kropolii i utrzymuje kontakt z żyjącymi poza Polską lwo- wiakami. I - powiada - widzi tam, jak znakomicie funk­cjonują uniwersytety w małych miastach, we Fryburgu, Heidelbergu. Uniwersytety, które służą jednej tylko zie­mi. A przecież tutaj - Stanisław Nicieja należy do ludzi ła­two zarażających innych swoim entuzjazmem - jest

M IEJSC E UNIKALNE.Tylko w tym jednym miejscu, na Śląsku Opolskim, po­

został milion rdzennych mieszkańców. I do tego miliona nie domieszano nowej wartości, takiej, jak choćby lwow­ska, która stworzyła przecież uniwersytecki Wrocław. Ta śląska ziemia, przecież nie hołubiona przed wojną, dalej jest uboga. Indywidualności uciekają. Przecież gdy chce studiować ktoś naprawdę zdolny - wybiera uniwersytet. Szyld ściąga. A gdy wyjedzie - nie wraca. Na Śląsku po­

zostają ci po selekcji negatywnej. Może dlatego właśnie wyjeżdżają z kraju? Może wcale nie czują się tu potrzeb­ni? Na Opolszczyźnie najmniej sprzedaje się „Polityki”, najmniej czyta pism kulturalnych. I właściwie nikomu nie zależy na zmianie tego. Tak, jakby nic się nie zmieniło tu od powojnia i zachód Polski był ziemią, w którą me war­to inwestować.

Nie można przecież - jest w tym, co mówi docent N i­cieja i inni w Opolu, coś z żalu - traktować Opolszczy­zny wyłącznie jako regionu, który da masło, chleb i mię­so, a inteligencję to podeślą z Warszawy. I tak wojewódz­two opolskie zajmuje w produkcji przemysłowej i rolnej 7 miejsce w kraju, a pod względem kadry z wyższym wy­kształceniem - 22.

Opole z rozrzewnieniem wspomina czasy, gdy I sekre­tarzem KW był tu Andrzej Żabiński. Jaki był, taki był - wspomina Opole - ale myślał nie na jutro, tylko z rozma­chem, na następny wiek. Jak Żabiński postawił w Opolu te­atr, to wstydzić się go nie trzeba będzie jeszcze długo. Jak zaplanował dom handlowy, to taki, że zgubić się można. I pewnie gdyby nic się nie wydarzyło - mówi Opole - był­by uniwersytet. Taki, jaki Gierek załatwił Katowicom. Bo Opole wie, że najważniejsze, żeby ktoś ważny, tam w War­szawie, się przekonał. Inaczej szanse są niewielkie. Opole pamięta, że minister Miśkiewicz, obejmując resort, powie­dział, iż będzie starał się zmniejszyć liczbę małych ośrod­ków naukowych. Opole nie liczy więc na ministerstwo. Ale Opole starannie przechowuje wszystkie dowody poparcia. I to, kiedy mówił o uniwersytecie w Opolu prof. Kotarbiń­

Page 38: BO BG UO i · icz - doktor honoris causa skiego: Nisko się wam kłaniam zym jest dla mnie to wyróżnienie... W numerze m.in.: Gutorow Grabowski Hanuszkiewicz Nicieja Smolińska

38 Uniwersytet w trybach prasy INDEKS nr 2 (24)

Autor reportażu pt. „Małe jest piękne?" Mariusz Urbanek w towa­rzystwie rektora UO prof. Stanisława S. Nicieji.

ski. I całkiem niedawny wywiad prof. Suchodolskiego. I nawet to „Zycie Warszawy”, w którym ktoś napisał, że najlepszą drogę do uniwersytetu wybrało właśnie Opole.

— Bo - mówi docent Nicieja - nawet jeśli nie miałyby jeszcze długo spełniać się nadzieje opolan, to nie wolno kategorycznie odbierać im wiary. Bo kiedy nadzieja zginie, to cała ta naprawdę dobra robota na opolskiej WSP przepadnie. Ci, którzy tu są, bo mają cel, rozjadą się za miedzę. Choćby po to, by wyjeżdżając za granicę nie musieć tłumaczyć, że WSP to nie taka większa szko­ła średnia, ale normalna uczelnia.

Docent Nicieja jest pewien, że gdy tylko ogłosi pracę o łyczakowskim cmentarzu i doda ją do książek, jakie już wydrukował, to na pracę na uniwersytecie na pewno nie będzie musiał czekać.

- Trzeba zdać sobie sprawę - mówi - że nie uda się tu stworzyć patriotyzm u ogólnopaństwowego, polskie­go, bez patriotyzm u lokalnego, śląskiego. A bez dowar­tościowania tej ziemi, ugoru się nie użyźni.

Czesław Miłosz - powiada Stanisław Nicieja, który sam opolaninem nie jest, urodził się w Strzegomiu - napi­sał w którymś z esejów, że tylko na styku polsko-litew­skim, polsko-ukraińskim powstawały indywidualności, a graniczna grusza polsko-niemiecka była i jest jałowa. Tak dalej myśleć nic można.

Profesor Janusz Kroszel, dyrektor Instytutu Śląskiego w Opolu, placówki naukowej niezależnej od WSP, uwa­ża - czemu dał wyraz w prasowych wypowiedziach - że w Opolu praktycznie

UN IW ERSYTET JUŻ ISTNIEJE,tyle tylko, że brak mu jeszcze odpowiedniej nazwy.

Przecież - argumentuje profesor Kroszel - uczelnia, w której plany nauczania są identyczne jak na uniwersy­tetach, pracownicy muszą spełniać te same ustawowe wy­mogi i parać się nie tylko dydaktyką, ale i badaniami na­ukowymi, jak każdy pracownik uniwersytetu, me jest już tylko szkołą zawodową.

A niesprawiedliwe jest - wywodzi profesor Kroszel - że ranga uczelni kształcących na­uczycieli przedmiotów przecież nie najważ­niejszych, bo wychowania fizycznego, m u­zycznego, plastycznego, jest wyższa, bo nada­no im status akademii. A nauczycieli przed­miotów podstawowych uczy się w szkołach.

Dlatego właśnie - prof. Kroszel podkreśla to wyraźnie - jest on nie za „utworzeniem” w Opolu uniwersytetu, ale za nadaniem tej nazwy WSP w Opolu, która otwierając już kilka kierunków niepedagogicznych, przesta­ła mieścić się w ciasnej formule.

Opole chce uniwersytetu. Nie chce uczel­ni wielkiej, chce dobrego, małego uniwersy­tetu, rzetelnego w kształceniu i wybitnego w kilku dziedzinach. Opole nie twierdzi, że małe w wydaniu opolskim będzie piękne. Opole chce, żeby małe było dość ładne. I że­by było dla Opola. Żeby opolscy plastycy, jak zmarły niedawno Jan Borowczak, nie

musieli uczyć młodzieży na wydziale plastycznym Uni­wersytetu Toruńskiego.

Opole obiecuje, że nikogo nie wyrzuci, jak wyrzucano w Szczecinie szkoły średnie, aby przejąć dla uniwersytetu potrzebne budynki. To, co istnieje i to, co już jest zatwier­dzone w planie i budżecie do wybudowania w ciągu naj­bliższych 5 lat, wystarczy. Najgorzej jest z akademikami. Do trzech istniejących, za cztery lata dobuduje się czwar­ty. Piąty będzie dom asystenta. Ale to dla uniwersytetu za mało, choć Opole ma wystarczająco dużo miejsca dla stu­dentów. Ale dysponuje nim Wyższa Szkoła Inżynierska.

ALE OPÓLE NIE POWIEDZIAŁO JESZCZE WSZYSTKIEGO. OPOEE CHCE NIE TYLKO WŁASNEGO UNIWERSYTETU. CHCE TAKŻE, ABY WSI STAŁA SIĘ NIEDŁUGO POLITECHNI­KĄ PIASTOWSKĄ.

Mariusz Urbanek

Reportaż „ Małe jest piękne?” należy do wczesnych tekstów znanego dziś reportażysty, publicysty i ko­mentatora, początkowo „Wprost”, a obecnie „Polity­ki” i „Odry” - Mariusza Urbanka, autora interesują­cych książek, m.in. o Bolesławie Wieniawie-Długo- szowskim pt. „Szwoleżer na Pegazie”, o Leopoldzie Tyrmandzie pt. „Zły Tyrmand” i Stefanie Kisielew­skim pt. „Kisiel”

Mariusz Urbanek pochodzi z Namysłowa. Jest absol­wentem Prawa Uniwersytetu Wrocławskiego. W czasie gdy pisał przypominany na łamach „Indeksu” tekst, miał 26 lat i był dziennikarzem bardzo popularnego w środo­wiskach akademickich tygodnika studenckiego „ITD”. Ponieważ aktualna była wówczas sprawa powołania no­wych uniwersytetów w Rzeszowie, Kielcach, Zielonej Górze i Opolu, redakcja „ITD” zasugerowała swoim współpracownikom, aby przedwczesne ambicje tych śro­dowisk ośmieszyć w stosownych reportażach. Mariusz Urbanek tego nie zrobił, chociaż w swoim tekście zasto­sował elementy persyflażu.

Page 39: BO BG UO i · icz - doktor honoris causa skiego: Nisko się wam kłaniam zym jest dla mnie to wyróżnienie... W numerze m.in.: Gutorow Grabowski Hanuszkiewicz Nicieja Smolińska

luty m arzec2001 Uniwersytet w trybach prasy 39

Andrzej Ro­siewicz na Zi­mowej Giełdzie Piosenki Stu­denckiej w Opo­lu (1969 r.) de­biutuje piosenką „Student że­brak, ale pan".

Była kiedyś „Fama"...Zdzisław Kowalczyk, autor zamieszczonego niżej felie­

tonu zatytułowanego „Świętości szargać, czyli paszkw il na profesorów” był bez wątpienia wielką indywidualnością opolskiego środowiska studenckiego lat sześćdziesiątych.Urodzony w Kotwasicach, do Opola przyjechał studiować polonistykę. O d początku, odziany w wytarty płaszcz-suk- manę firmy „Uroda” i wyrzekający na idiotów, szokował profesorów i studentów. Nieformalny „kierownik” holu w akademiku „Mrowisko”, rychło dał się w Opolu poznać jako zdolny i drapieżny publicysta, najpierw w „Naszych Sprawach” (deBill), a potem w „Famie". Nie znał autory­tetów i świętości - krytykował profesurę (cytowany niżej „...paszkwil na profesorów”), macierzystą uczelnię (pisał o niej: Wyższa Szkoła Podstawowa), Warszawę („Spotka­nie z pluskw ą”), Zrzeszenie Studentów Polskich („Kon­frontacje”), kpił także z rówieśników („Matrymonialne”).Studia ukończył w roku 1967, pisząc pracę magisterską o twórczości Józefa Mortona. Po studiach przez chwilę był nauczycielem, potem wziętym reporterem i felietonistą we „Współczesności”, „Literaturze”, „Życiu Literackim”,„ IT D ”. Książkowy debiut miał późno (rok 1979), ale za to wydał od razu dwie pozycje („Nie chodź dziewczyno do miasta" i „Byłaś moim światem”). Potem wydał jeszcze w roku 1981 tom reportaży „Kara za życie”. Odszedł o wie­le za wcześnie - 6 września 1984 roku - w wieku zaledwie 42 lat. Została po nim legenda.

Do legendy przeszło także pismo ówczesnych studen­tów WSP „Fama”.

Szokowało i denerwowało mottem: „ / m ity mają n ity”, Teatr Studencki „Feniks" (WSP, 1974 r.) i jego twór-wziętym z Leca, ogromną niekonwencjonalną graficznie pie- ca - Stanisław Budziak.

Page 40: BO BG UO i · icz - doktor honoris causa skiego: Nisko się wam kłaniam zym jest dla mnie to wyróżnienie... W numerze m.in.: Gutorow Grabowski Hanuszkiewicz Nicieja Smolińska

40 Uniwersytet w trybach prasy INDEKS nr 2 (24)

„Chrzciny" akademika „Kmicic"(1975 r.) Daniel Olbrychski - u szczy­tu popularności - i obecny rektor UO prof. Stanisław S. Nicieja.

czątką, okładką numeru ze stycznia-lutego 1967 roku (o tre­ści: „Dlaczego tak bardzo chcesz żyć, skoro za niewielką opłatą przygotujemy ci trumnę, która na długo pozostanie w pamięci twoich najbliższych. Do ciebie należy tylko umrzeć. My załatwimy resztę. Wyrób trumien Opole, Sienkiewicza 7”) i przede wszystkim zawartością kolejnych numerów. Zdzisław Kowalczyk chlastał polemicznie wszystkich i wszystko, Harry Duda publikował słynny „Spis debilów Panam Buco”, za co go odsądzi, porą „po- marcową”, od czci i wiary partyjny publicysta. A Jerzy Wróblewski obrażał śmiertelnie najnudniejszego z opolskich satyryków, który ponoć z „ciepłym” jeszcze numerem „Fa­m y” biegł rączo po ratunek do Komitetu Wojewódzkiego PZPR na ulicę Ozimską. Swoje pierwsze wiersze publiko­

wali w „Famie” Marian Buchowski, Jan Ch. Feusette, Stanisław Nyczaj i Rena Marci­niak, a artykuły i felietony - dzisiejsi profesoro­wie: Bartłomiej Kozera (jako KO-BA), Wie­sław Lesiuk i Janusz Sawczuk.

Twórcy „Famy” pochodzili w większości z miasteczek i wsi (vide Kotwasice Kowalczy­ka) i nierzadko byli pierwszymi w rodzinach, którzy poszli na studia. Prowincjonalnych kompleksów w nich jednak nie było, a jeśli się ujawniały, to raczej jako próba epatowania otoczenia. „Fama” trafiła na dobry czas opol­skiego środowiska studenckiego, gdy uczelnią kierowali rektorzy rozumiejący środowisko studenckie, a nie skamieniali za biurkami ad­ministratorzy. W tych młodych ludziach były rozliczne talenty, twórczy ferment i ochota do pracy, której tak bardzo brakuje dzisiej­szym rocznikom studenckim. Wydawali pi­smo, przygotowywali „Piastonalia” (a były one wtedy czasem wesołej i twórczej zaba­

wy), organizowali renomowaną giełdę piosenki studenc­kiej, na której debiutował m.in. Andrzej Rosiewicz. Można chyba zaryzykować tezę, że tamto pokolenie stu­denckie, pokolenie „Famy”, było najbardziej twórczym pokoleniem, jakie zaistniało w dziejach opolskiej uczelni.

„Fama” nie przetrwała, bo nie mogła przetrwać, wyda­rzeń marca roku 1968. Niesławnej pamięci dziennikarz Stanisław Galos opisał wówczas „rzetelnie” w „Trybunie Opolskiej” prawdziwe oblicza redaktorów „Famy”, posłu­gując się określeniami: bananowa młodzież, podejrzani politycznie, bez moralnego kręgosłupa, grafomani...

I to już był koniec najciekawszego studenckiego pisma w Opolu. Maciej Borkowski

(Instytut Śląski w Opolu)

„Fama", miesięcznik studentów WSP w Opolu, nr 3 (10), kwiecień-maj 1966 r. felieton Zdzisława Kowalcżyka

„Świętości szargać, czyli paszkwil na profesorów!"

Leżałem sobie na łożu i nagle spłynęło na mnie na­tchnienie. Nie żadna tam mizerna, zdychająca poetycka chabeta, która nawiedza poetów z KKMP, nie żaden tam poetycki wałach ze skrzydełkami, którego zowią Pega­zem, ale jurny, ognisty, felietonowy ogier. Zarżał niecier­pliwie, wierzgnął kopytami, aż skry się posypały z mego drewnianego wyra, potężnym kopnięciem zrzucił mnie z niego i pióro do ręki mi wcisnął. Atrament do pióra na­płynął jak krew do twarzy, pióro się niecierpliwi, dener­wuje, wścieka, z ręki wyrywa, papieru na gwałt szuka, papier znalazło i tańczy po nim wściekle. Mózg gorącz­kowo pracuje, tematu szuka, tematu szuka...

- Żadnych banałów! - rży mi ogier wprost do ucha - i żadnych pionków. Żadnych tam studentów, dzia­

łaczy, prezesów i żadnych dziewcząt. A ni m i się waż! Świętości szargaj! N a świętości - huzia! Kop! Drap! W ierzgaj! K w icz! Gryź!...

- Dobrze, dobrze, m ój ogierze kochany, ale kogo, na miłość boską, K O G O Ś

- Ja ci pokaże, ty wstrętny tchórzu! I ty śmiesz fe ­lietonistę udawaćś O byś do KKM P w stąpił! W „Try­bunie O polskiej” wiersz wydrukow ał! Tomik w „Ślą­sku ” w ydał! O by cię Pegaz nawiedził.

- Oszczędź m i tych straszliwych przekleństw, ogie­rze najdroższy. N ie zabijaj. W olałbym samobójstwo popełnić, niż poetą zostać, do KKM P wstąpić, wiersz w „ Trybunie” wydrukować, tom ik w „Śląsku ” wydać, Pegaza w dom przyjąć. Błagam, pow iedz K O G O Ś

Page 41: BO BG UO i · icz - doktor honoris causa skiego: Nisko się wam kłaniam zym jest dla mnie to wyróżnienie... W numerze m.in.: Gutorow Grabowski Hanuszkiewicz Nicieja Smolińska

luty - marzec 2001 Uniwersytet w trybach prasy 41

Budowa bo­iska przed akade­mikiem „Mrowi­sko", 1968 r.

- Profesorów, durniu, profesorów! Asystentów, ma­gistrów, doktorów, docentów, rektorów, dziekanów, profesorów zwyczajnych i nadzwyczajnych... Pasz­k w il na nich pisz!

- Zm iłu j się nade mną, Boże felietonistów i pasz­kwilantów. Stypendium m i nie odbieraj, ze studiów mnie nie w ywalaj, kariery życiow ej m i nie łam, p rzed wysoką komisją dyscyplinarną nie stawiaj, egzaminy pozw ó l zdać.

- Ja ci pokażę karierę życiow ą! Nauczycielem chciałbyś być - coś Profesorem gim nazjalnym - co?!! A masz! (Tu Bóg kopnął mnie tak delikatnie w mój biedny, pusty łeb, ugryzł mnie tak pieszczotliw ie w odstające ucho, aż zaw yłem z bólu i szczęścia.) Do redakcji - w cwał! N a wyboistą i błotnistą drogę dziennikarstwa - galopem! W kierat publicystyki - do końca życia!

A teraz - p isz! Wszystko ci osobiście podyktuję. (Bóg zaczął ju ż m i dyktować pierwsze zdanie niebez­piecznego paszkwilu, ubłagałem go jednak o chwilę prze­rwy na osobiste refleksje, które czym prędzej notuję).

Wybaczcie mi, panowie profesorowie, asystenci, dok­torowie, docenci, rektorowie, dziekani, adiunkci, zw y ­czajni i nadzwyczajni profesorowie, nauki bogowie, że ja, m izerny student, patentowany leń, dyletant i igno­rant, ośmielam się pióro swoje na was podnieść, pasz­kw il na was pisać, świętości szargać, niby pchła słonia atakować. To nie ja. To on. Mój koń. Ogier. Bóg. On mnie szanta... - Milcz, zdrajco! A n i słowa! Kwicz i rżyj, jak ci każę.

* * *

Z daleka wydawaliście się potężni i groźni. Patrzyłem na was jak na bogów z Olimpu. Czytałem wasze księgi, wasze uczone rozprawy. Imponowaliście mi. Podziwia­łem was i bałem się was.

Z bliska okazaliście się przede wszystkim ludźmi. Sta­liście się bogami jedynie na egzaminach. Ale egzaminy zdaje się tylko dwa razy do roku, N iektórzy z was są

sławni, znani w całym kraju i na świecie. Nie wszyscy jednak jesteście dobrymi wykładowcami. Wasze wykłady są często nieciekawe, potwornie nudne. Czy zdajecie so­bie zawsze sprawę z tego, gdy macie pretensje, że nie cho­dzimy na wasze wykłady ? Zawsze sądziłem, że jesteście nie tylko mądrzy, ale i sprawiedliwi. Musicie sami jednak przyznać, że na egzaminach nie wszyscy umiecie stwa­rzać właściwą, kulturalną atmosferę, nie zawsze jest to ocenianie naszych wiadomości, nie zawsze kierujecie się li tylko obiektywizmem, czasem dołącza do niego wasz ak­tualny humor i widzimisię. Jest wśród was paru ludzi, którzy na egzaminach są wręcz patologicznie groźni. Tak się jakoś dziwnie składa na ogół, że im ktoś z was ma niż­szy stopień naukowy, tym więcej studentów oblewa. Żą­dacie przykładów. Proszę bardzo.

Pan magister X oblewa co roku w pierwszym, termi­nie 70 % studentów, w drugim 40 %, a w trzecim 20 %.

Pani doktor Y w pierwszym terminie - 65 %, w dru­gim - 30 %, a w trzecim - 7 %

Pan doktor W w pierwszym terminie 70 %, w drugim 25 %, w trzecim 5,5%

Pan profesor 2 w pierwszym terminie nikogo nie oblewa.Pewnie myślicie, że chcielibyśmy, aby wszyscy egzami­

natorzy byli tacy, jak profesor 2. To nieprawda. Nie pro­simy was o taryfę ulgową. Domagamy się jednak obiek­tywizmu. Egzaminatorzy wręcz patologicznie groźni za­pominają często o tym, że ich przedmiot nie jest kierun­kowy, ale drugorzędny, drugoplanowy, uzupełniający i dodatkowy.

Przed niektórymi egzaminami i na niektórych egza­minach wytwarza się zbiorowa histeria, a czasem wręcz niezdrowa psychoza. Kto jest winien tego stanu rzeczy? Czy tylko studenci mało odporni nerwowo i psychicznie?

Pewien egzaminator z tytułem doktora zadawał na egzaminie takie mniej więcej pytania:

- Jak się Pani wabi?- C zy Pani zechciałaby takiego starego byka, jak ja?

Page 42: BO BG UO i · icz - doktor honoris causa skiego: Nisko się wam kłaniam zym jest dla mnie to wyróżnienie... W numerze m.in.: Gutorow Grabowski Hanuszkiewicz Nicieja Smolińska

42 Uniwersytet w trybach prasy INDEKS nr 2 (24)

Zimowa Giełda Piosenki Studenckiej (Opole, 1969 r.). Wokalista ze­społu „Żacy" - Wiesław Błażejewski.

- Jak by Pani napisała pew ien znany wyraz: przez h, czy przez ch ł (Egzamin nie miał nic wspólnego z gra­matyką historyczną).

- Dlaczego Pan jest taki łysy fŻądacie, abyśmy doskonale opanowali materiał. Żąda­

cie, abyśmy recytowali z pamięci gotowe formułki, defi­nicje, prawdy do wierzenia podane. Dlaczego nie zwra­cacie uwagi na nasze myślenie i na naszą inteligencję.

Wstyd się do tego przyznać, ale są wśród nas, nawet na starszych latach, ludzie mało inteligentni, ograniczeni intelektualnie, nieco przytępawi, debile w potocznym tego słowa znaczeniu.. Dlaczego pozwalacie, aby tacy studenci zdawali egzaminy na piątki i koń­czyli studia.

Mówicie, że takich ludzi nie m ał Gotów jestem podać ich nazwiska.

W niektórych naszych referatach pseudo­naukowych nie ma ani jednego własnego zdania, ani jednej własnej myśli. Wszystko jest umiejętnie zerżnięte z różnych materia­łów naukowych, odpowiednio powiązane ze sobą i nawet nie opatrzone cudzysłowem. Przywłaszczamy sobie czyjeś gotowe zdania, poglądy i sądy, dokonujemy zwykłej ordy­narnej, intelektualnej kradzieży i zupełnie zgrabnej kompilacji, a w y nawet nie raczycie tego zauważyć. Bójcie się boga, panowie i pa­nie. N ie mojego - felietonowego, ale swojego

- naukowego.

* * *

Uf... Mój felietonowy Bóg, nie żadna tam poetycka kobyła, i nie żaden poetycki wałach - opuścił mnie. Atra­ment odpłynął z pióra jak krew z twarzy, pióro się uspo­koiło. Pora wracać na łoże.

Z.F-K.

O t A U C 2 C Z S N I A il&lOWiSKOWYCK ZMAGAJ*

-omcmNY;

Nadanie W SP w Opolu imienia Powstańców Śląskich (1971 r.). Studencka warta honorowa. Pierwszy od lewej - ówczesny przewodniczący ZSP Stanisław Szuba, trzecia od lewej - Halina Kamińska-Nabrdalik, wówczas studentka polonistyki, dziś dziennikarka Polskiego Radia w Opolu.

Page 43: BO BG UO i · icz - doktor honoris causa skiego: Nisko się wam kłaniam zym jest dla mnie to wyróżnienie... W numerze m.in.: Gutorow Grabowski Hanuszkiewicz Nicieja Smolińska

luty - m arzec 2001 43

Z REDAKCYJNEJ PO CZTY

„Opolski Akropol"Z wielkim zainteresowaniem przeczytałem opublikowa­

ny na łamach „Indeksu” (nr 23) ze stycznia bieżącego roku wywiad z JM Rektorem prof. St. S. Nicieją pt. „Opolski Akropol. Historia, dzień dzisiejszy, wizje przyszłości”. Te­mat ten interesuje mnie szczególnie, gdyż od kilku lat pro­wadzę badania nad dziejami klasztoru Dominikanów w Opolu oraz szpitala św. Wojciecha.

Nie ulega dla mnie wątpliwości, że to, co robi obecnie rek­tor Nicieja, wkładając ogromny wysiłek i determinację, aby dawne historyczne zabudowania klasztoru dominikańskiego i szpitala św. Wojciecha przekształcić w główny budynek Uniwersytetu, jest rzeczą imponującą. Ze wszech miar popie­ram ideę, aby historię naszego młodego opolskiego Uniwersy­tetu wpleść w głęboką tradycję tej pięknej budowli wzniesio­nej przez naszych przodków w najwyższym punkcie Opola, na - jak to oryginalnie rektor nazywa - opolskim Akropolu.

Rzeczy ważne muszą ulegać mitologizacji i muszą bu­dzić szerokie skojarzenia. Bardzo podoba mi się też idea, aby w cyklu obrazów odtworzyć, jak zmieniał się kształt w ciągu wieków budynku klasztornego i szpitalnego. Zna­jąc niektóre obrazy Edwarda Szczapowa myślę, że jest on zdolny udźwignąć to niezwykłe zamówienie stworzenia tryptyku malarskiego o budynku przyszłego rektoratu.

Zaangażowanie rektora Nicieji w przebudowę budynku poklasztornego, jego niemal codzienna obecność na budo­wie przypomina mi zachowanie Carla Aloisa Gaertha, któ­ry przed 150. laty w tym miejscu przebudowywał klasztor w szpital - w Sankt Adalbert Hospital. Z tym, że obecna przebudowa prowadzona jest z większym rozmachem, ro­bi się to za większe pieniądze i na pewno bardziej gruntow­nie, bo - jak wyczytałem w wywiadzie - projekt przebudo­wy autorstwa Krystyny i Andrzeja Szczepańskich zwiększa kubaturowo cały gmach i dodaje mu 1/3 powierzchni.

Do informacji zawartych w wywiadzie pragnę dołączyć pewne uzupełnienia. O tóż Kruger, którego rycina z roku 1835 jest wykorzystana dla zilustrowania wywiadu, miał na imię Josef i był w Opolu miejskim inspektorem budowla­nym. Myślę również, że warto dodać, iż obok proboszcza Carla Aloisa Gaertha duże zasługi w przebudowie opol­skiego Akropolu miał jeden z jego następców na probo­stwie św. Krzyża - Wilhelm Porsch, który zbudował u schyłku XIX w. czerwony neogotycki budynek, znany nam jako szpital dziecięcy. Jak wiem, Uniwersytet wystąpił do władz miasta o przyznanie tego budynku, traktując go jako integralną część w zabudowie opolskiego Akropolu. Budynek ten nazywał się w tamtych czasach „Sierocińcem Porscha”, gdyż znajdował się w nim właśnie sierociniec.

Warto przypomnieć zupełnie dziś zapomnianą postać Wil­helma Porscha, który nosił niegdyś godność zasłużonego oby­watela miasta Opola. Otóż urodził się on 7 listopada 1820 r. w Krapkowicach, w rodzinie sędziego miejskiego. Po ukoń­czeniu gimnazjum w Głubczycach studiował teologię na Uni­wersytecie Wrocławskim. W sierpniu 1845 r. przyjął święcenia kapłańskie. Rok później został informatorem dóbr rodziny Schmakowskich w Radawie koło Olesna. W grudniu 1846 r.

rozpoczął pracę duszpasterską w Opolu, początkowo jako ka­pelan, a później jako wikary. Od 1853 r. był kuratorem intere­sującego nas tu szczególnie kościoła „Na Górce”, czyli kościo­ła dominikańskiego. 3 marca 1862 r. został proboszczem para­fii św. Krzyża w Opolu. Był również dziekanem opolskim oraz pełnił funkcję kuratora szpitala św. Wojciecha w Opolu.

Pełnił również obowiązki spowiednika sióstr III zakonu św. Franciszka, a potem spowiednika nadzwyczajnego (od 1865 r.). W 1884 r. Porsch otrzymał nominację na komisarza bisku­piego i radcę duchownego. Wtedy to wybudował klasztor i sie­rociniec dla dzieci w Szczepanowicach. Ale wszystkie swoje oszczędności i wielką pasję włożył w nowo budowany sieroci­niec dla dzieci, wchodzący w fundację św. Wojciecha w C)po- lu. W sierocińcu tym mogło znaleźć opiekę 80 dzieci. Poświę­cenie budynku sierocińca na opolskim Akropolu nastąpiło 15 października 1894 r. Został on wybudowany w miejscu wybu­rzonego w 1893 r. domu dla nieuleczalnie chorych.

Sierociniec ten - jak już wspominałem - nazwany imie­niem Porscha, według ówczesnych opinii był ozdobą placu Wilhelma. Tak w czasach pruskich nazywał się dzisiejszy plac Kopernika, jeszcze przed dziesięciu laty znany pod na­zwą plac Armii Czerwonej.

W pomieszczeniach „Sierocińca Porscha” znajdował się obraz - portret fundatora z następującą dedykacją: Na wieczną pamięć o fundatorze sierocińca, kanoniku Po- rschu, z czcią poświęcony. Mistrz budowlany Paul Buffa.

Wilhelm Porsch zamierzał również rozpocząć budowę nowego szpitala, tego, który dzisiaj stoi przy ulicy Kato­wickiej. Zdążył jedynie wykupić działkę budowlaną w tym rejonie Opola. Dlatego też aż do roku 1945 obecna ulica Kośnego, prowadząca od placu Kopernika do ulicy Plebi­scytowej, nazywała się Porschstrasse.

Porsch był działaczem centrowym. W 1884 r. został wy­brany z okręgu opolskiego posłem do Landtagu w Berlinie, pełniąc tę funkcję do 1887 r. Należał też do osób, które usiło­wały przeszkodzić w wydawaniu „Gazety Opolskiej” Broni­sława Koraszewskiego. Był autorem odezwy wydanej w Opo­lu 5 listopada 1890 r., wzywającej księży do bojkotu „Gazety Opolskiej”, której celem - zdaniem Porscha - nie była ochro­na interesów ludu, ani zaspokojenie jego moralnych i material­nych potrzeb, lecz „polska propaganda, która za polskie pie­niądze usiłuje budzić w naszych gminach nastroje, które są im całkowicie obce. Nasz lud - oświadczał Porsch - nie jaoczuwa się do żadnej przynależności do dawnego państwa polskiego”.

W 1894 r. za swoją wierną służbę kapłańską Porsch został kanonikiem honorowym kapituły wrocławskiej. Odznaczo­ny był krzyżem kawalerskim Orderu Czerwonego Orła IV klasy. W 1887 r. został honorowym obywatelem miasta Opo­la. Zmarł 20 stycznia 1895 r. w Opolu. Uroczystości pogrze­bowe w języku niemieckim odbyły się w kościele św. Krzy­ża, a w języku polskim w kościele „Na Górce”. Wilhelm Po­rsch pochowany został na cmentarzu przy ulicy Wrocław­skiej. Jego nagrobek został zdewastowany po 1945 r.

Prof. Włodzimierz Kaczorowski Katedra Historii Śląska Uniwersytetu Opolskiego

Page 44: BO BG UO i · icz - doktor honoris causa skiego: Nisko się wam kłaniam zym jest dla mnie to wyróżnienie... W numerze m.in.: Gutorow Grabowski Hanuszkiewicz Nicieja Smolińska

44 INDEKS nr 2 (24)

Z cyklu: Głowy opolskieChory na śląskość,

chorował na nią i wtedy, kiedy by­

ło tylu odwróco­nych. Od czasu do czasu - raz gorz­

ko, kiedy indziej prześmiewczo -

mówi o ogłupia- czach ludu śląskie­

go. 0 tych wczo­rajszych i tych

dzisiejszych. Z tylu różnych parafii.

Sam do własnej śląskości dookre-

śleń nie potrzebu­je. Czasem tylko

zgrzeszy silesiocen- tryzmem. Żartuje

z innych, pokpiwa i z siebie. Wie

dużo. Z wielu dziedzin.

JO A C H IM (dla bliskich znajomych - Achim) GLENSK - historyk, filolog, kulturo- znawca, bibliograf, niemcoznawca, śląskoznaw- ca, prasoznawca (taki tytuł widnieje na profe­sorskiej wizytówce), zbieracz aforyzmów. Eru- dyta w dawnym dobrym stylu (chociaż kiedyś okazało się, że nie przeczytał dokładnie „ Rodu Zoilów ”, rozprawy Tadeusza Mikulskiego, jed­nego ze swoich mistrzów akademickich). Pole­mista. Facecjonista. Dyskutant uparty. Między dialogiem a monologiem; czasem skłonność do monologu bierze w nim górę. Po trosze żartow- niś, po trosze prześmiewca. Zawistnicy nie mo­gą się nadziwić: jak to możliwe, żeby jeden czło­wiek mógł tyle zrobić (tyle książek przeczytać, kilkadziesiąt książek napisać, ułożyć, wydać). A on tylko robi swoje. Cnoty śląskie pielęgnuje naprawdę, nie tylko o nich rozprawia. A przy­wary zwalcza. Czasem z dobrym skutkiem. Zaj­muje się historią prasy nie tylko na Śląsku, pró­buje zrozumieć to, co się nawarstwiło na szero­kim pograniczu polsko-niemieckim w ciągu wieków, wydaje niezliczone bibliografie, układa antologie aforyzmów (tylko znawcy z prawdzi­wego zdarzenia wiedzą, ile tych antologii już się ukazało), ułożył nawet tom - „Aforyzmy o afo­ryzmach” (Opole 1991). Znaleźć się w antolo­giach Glenska... Marzenie tylu autorów afory­zmów. I nobilitacja. Bawi się ten uczony mąż, niczym mędrcy sprzed wieków, również astro­logią (Przez pó ł drwiąco, przez pó ł serio...), układa czasem i horoskopy, przyznaje przy tym

Rys. Bolesław Polnar

skromnie, że robiłby to częściej i lepiej, gdyby nie ta matematyka...

Chory na śląskość, chorował na nią i wtedy, kiedy było tylu odwróconych. O d czasu do czasu - raz gorzko, kiedy indziej prześmiewczo - mówi o ogłupiaczach ludu śląskiego. O tych wczorajszych i tych dzisiejszych. Z tylu róż­nych parafii. Sam do własnej śląskości dookre- śleń nie potrzebuje. Czasem tylko zgrzeszy sile- siocentryzmem. Żartuje z innych, pokpiwa i z siebie. Wie dużo. Z wielu dziedzin. Wie na­wet, o czym rzadko wspominają rozmnożeni ostatnio niby-znawcy twórczości Josepha von Eichendorffa, że wybitny poeta spychany dziś, nie wiedzieć po co, w stronę regionalizmu, na­pisał też taką sobie tragedię „Der letzte Held von Marienburg” (1830) i rozprawę na zamó­wienie rządowe - „Die Wiederherstellung des Schlosses der deutschen Ordensritter zu Ma­rienburg” (1844). Miłośnik i znawca pisarstwa Witolda Gombrowicza, kiedy słyszy bezkry­tyczne i nie zawsze szczere zachwyty nad wszystkim, co wyszło spod pióra poety z Łubo­wic rodem, podobno powtarza po cichu za bo­haterem „Ferdydurke”: Jak to: zachwyca, kiedy nie zachwyca?

Między Tacytem a Sowizdrzałem. Powaga i skłonność do ironii. Do autoironii też. I do persyflażu. Erudycja i skrywane pasje literackie (ujawniły się chyba najpełniej w znakomitej pró­bie portretu Zbyszka Bednorza). Przekora. Pod­nosił podczas tylu głosowań rękę zazwyczaj nie tak jak się spodziewano. Inaczej niż większość. Czasem robił to z przekory, dla zabawy, z nie­chęci do występowania w chórze, częściej dla zwyczajnej przyzwoitości. Szacunek dla wiedzy, praca nieustająca, poczucie humoru, stwarzanie sytuacji komicznych. Ponoć kiedy rozdawano ordery i odznaczenia (sam ma ich trochę też, ma nawet i bardzo ceni, choć to tylko brąz, odzna­kę „Za zasługi dla straży pożarnej”, otrzymał ją za napisanie broszury poświęconej dziejom stra­ży ogniowej w rodzinnej, podopolskiej wsi), z udaną powagą cytował kąśliwe aforyzmy0 odznaczanych. Humor broni go przed pato­sem, żart pomaga w zachowaniu dystansu do wielu spraw tego świata. O Śląsku rozprawia ze znawstwem, bez względu na koniunkturę, racje serca i racje rozumu zestawia. Stara się robić si­ne ira et studio. Osobny i oddzielny. Ścichapęk. Z wielu stron rzecz ogląda. I kilka razy. Upra­wia gry i prowokacje intelektualne. Odbywa swoje ciągłe, imaginacyjne podróże w czasie1 przestrzeni.

Adam Wierciński

Page 45: BO BG UO i · icz - doktor honoris causa skiego: Nisko się wam kłaniam zym jest dla mnie to wyróżnienie... W numerze m.in.: Gutorow Grabowski Hanuszkiewicz Nicieja Smolińska

luty - marzec 2001 45

Odeszła d18 stycznia 2001 roku zmarła -

przeżywszy 83 lata - dr nauk hu­manistycznych w zakresie pedago­giki Antonina Sawicka.

Po drugiej wojnie światowej, w ramach repatriacji z Kresów Wschodnich, osiedliła się w Opolu i tutaj spędziła całe swoje dorosłe życie. Od pierwszych lat powojen­nych do końca życia poświęciła się wychowaniu przedszkolnemu. Tu­taj, na Opolszczyźnie, zakładała pierwsze placówki wychowania przedszkolnego, a potem sprawo­wała nad nimi nadzór pedagogicz­ny ze szczebla powiatowego i woje­wódzkiego.

Pracę zawodową łączyła z zainte­resowaniami naukowymi i meto­dycznymi. Swoje doświadczenia i re­fleksje pedagogiczne opisywała i upowszechniała w specjalistycz­nych czasopismach pedagogicznych. Jej zasługi na tym polu szybko do­strzeżono w Warszawie, dokąd prze­niesiono Ją w 1961 roku. Tam wpierw kierowała przedszkolem, a później powierzono Jej funkcję re­daktora w czasopiśmie „Wychowa­nie w Przedszkolu”. Po dwudziestu

Wiesław Lesiuk, dyrektor P IN Instytutu Śląskiego oraz profesor zwyczajny Uniwersytetu Opolskie­go, otrzym ał Złoty Medal Uniwer­sytetu Śląskiego w Opawie za za-

Medal z Opawysługi w stymulowaniu współpracy naukowej między Czechami i Pol­ską. Prof. Lesiuk, historyk i polito­log, ma w dorobku ponad 360 pu­blikacji naukowych, w tym 11 ksią­

żek autorskich i współautorskich. Jest on jednym z czterech obcokra­jowców, którzy otrzymali to wy­różn ien ie .

BEZ

Zaproszenie na konferencjęuczycieli, zastosowanie technologii informacyjnej w eduka­cji, aktualne problemy dydaktyk przedmiotowych.

Zgłoszenia udziału w konferencji należy przesłać do dnia 30. 03. 2001 r. na adres przewodniczącego Komitetu Orga­nizacyjnego Konferencji: dr hab. Ryszard Gmoch, prof. UO, Uniwersytet Opolski, Instytut Nauk Pedagogicznych, Zakład Podstaw Kształcenia i Pomiaru Dydaktycznego, ul. Oleska 48, 45-052 Opole, tel. (0 77) 454 58 41 wew. 2353, faks: (077) 454 10 05. e-mail: [email protected]

Szczegóły dotyczące konferencji - pod wyżej podanymi adresami.

Organizatorzy konferencji Prof. dr hab. Ryszard Gmoch

Prof. dr hab. Aleksander Sztejnberg

Instytut Nauk Pedagogicznych i Instytut Chemii Uni­wersytetu Opolskiego organizują w dniach 29-30 czerwca 2001 r., w Centrum Kultury i Nauki Wydziału Teologicz­nego Uniwersytetu Opolskiego w Kamieniu Śląskim, X Międzynarodową Interdyscyplinarną Konferencję na te­mat: JAKOŚĆ KSZTAŁCENIA - KOMPETENCJE NAUCZYCIELA.

Konferencja ta poświęcona będzie aktualnym proble­mom edukacji na różnych szczeblach kształcenia. W trak­cie konferencji przewiduje się zorganizowanie między in­nymi sesji poświęconych następującym zagadnieniom: re­forma systemu edukacji, programy nauczania i podręczniki szkolne, pomiar jakości pracy szkoły - sprawdzanie i oce­nianie osiągnięć uczących się, kształcenie i doskonalenie na-

r Antonina Sawickalatach wróciła do Opola, pełniąc na­dal funkcję redaktora naczelnego „Wychowania w Przedszkolu”.

W roku 1982 została zatrudnio­na w WSP w Opolu i na tej uczelni się doktoryzowała. Dorobek publi­kacyjny zmarłej dr Antoniny Sa­wickiej jest olbrzymi - obejmuje m.in. kilka książek oraz ponad dwieście artykułów, drukowanych w czasopismach ogólnopolskich i zagranicznych. Swoje główne za­interesowania koncentrowała wo­kół współpracy przedszkola z ro­dzicami. Tej tematyce poświęciła jedną z pierwszych swoich książek.

W Instytucie Studiów Edukacyj­nych Uniwersytetu Opolskiego (dawnym Instytucie Pedagogiki Wczesnoszkolnej) prowadziła wy­kłady z pedagogiki przedszkolnej.

Dr Antonina Sawicka w interak­cjach społecznych wyróżniała się wspaniałymi cechami osobowościo­wymi. Była nadzwyczaj uczynna, koleżeńska, empatyczna i opiekuń­cza. Szczególną pomoc okazywała młodszym nauczycielom akademic­kim. Każdego zachęcała do pozy­tywnego myślenia.

Odejście dr Antoniny Sawickiej wywołało wielki żal wśród grona nauczycieli akademickich Instytutu Studiów Edukacyjnych Uniwersy­tetu Opolskiego. Dla uczczenia pa­mięci i zasług Zmarłej jedna z sal dydaktycznych Collegium Pedago- gicum otrzyma wkrótce imię Anto­niny Sawickiej.

Tosiu! Pozostaniesz na zawsze w naszej pamięci!

Prof. zw. dr hab. Władysław Puślecki Dyrektor Instytutu

Studiów Edukacyjnych UO

Page 46: BO BG UO i · icz - doktor honoris causa skiego: Nisko się wam kłaniam zym jest dla mnie to wyróżnienie... W numerze m.in.: Gutorow Grabowski Hanuszkiewicz Nicieja Smolińska

46 INDEKS nr 2 (24)

Fizyka filozofią naszych czasówPraca laureatki ma z konieczności tytuł hermetyczny -

jest pracą z fizyki i trafiła pod osąd znakomitości w tej dzie­dzinie wiedzy w Polsce - ale w istocie dotyka tematyki otwartej i ostatnio zaprzątającej uwagę specjalistów z bar­dzo rozległego kręgu dyscyplin, najżywiej zainteresowa­nych w dotarciu do samych źródeł poznania i zrozumienia naszego świata.

Takie uprawnienia zawsze były rezerwowane dla filozo­fii. W czasach antycznych „umiłowanie mądrości” - filozo­fia właśnie - wyznaczało drogi poznawania i granice całej ówczesnej ludzkiej wiedzy. U Arystotelesa „Physica” - jej późną wnuczką jest dzisiejsza fizyka - oznaczała znawstwo przyrody. (Ciągle jednak była częścią filozofii!) Poeci wolą jej bardziej ulotną postać pod imieniem wywiedzionym z łaciny - Natura, która oznacza prawie wszystko, co nas otacza, a nawet to, co jest od nas nieskończenie odległe: ko­smiczne „zaświaty”. Fizyka zaś, z czasem zmatematyzowa­na i stechnicyzowana, nie tylko nie pociąga poetów - jest otoczona niechęcią i odepchnięta przez szeroki ogół, bo jest dla niego za trudną, niezrozumiałą „czarną magią”, swoje­go rodzaju oficjalnym okultyzmem, dostępnym tylko dla garstki wtajemniczonych i tylko dla nich ważnym. Tym­czasem fizyka jest wszechobecna wokół nas, dosłownie to­warzyszy nam z każdym naszym krokiem; ona wyznacza

warunki naszego codziennego życia, wręcz współstanowi nas samych! Ktoś może się obruszyć wobec tak zuchwale zakreślonych granic dla uprawnień fizyki: Fizyka współo- kreśla nas samych...?

Sprowadzenie nas, istot rozumnych - naszej psychiki i doznań lub choćby naszego istnienia w tym starym, do­brym świecie - do jednej, niechby najbardziej fundamental­nej nauki, jest oczywistą przesadą i grubym uproszczeniem. Błąka się jeszcze z przeszłości echo tak odważnego pomysłu - pomysłu o imieniu: redukcjonizm. Nawet najdrobniejsza żywa bakteria jest już wielkim lokalnym wszechświatem - iście gordyjskim splotem skomplikowanych procesów bio­logicznych, chemicznych i fizycznych. Fizyka stoi tu u sa­mego skraju „krynicy mądrości” - na styku z tajemniczą pierwszą przyczyną i pierwszą zasadą. Z tej wszakże tajem­niczej wiedzy, jaką posiada fizyka, nie jesteśmy zdolni wy­prowadzić wniosków o zachowaniu się wielkich zbioro­wisk: wyczulone „szkiełko i oko” fizyki nie dostrzeże szczegółów w natłoku masowości. Na pierwszym piętrze tej „masowości” rozpościera się królestwo chemii (molekular­nej), wyżej - biologii (molekularnej) i na samym szczycie tej swoistej wieży Babel - świat życia, a więc i ducha, za jaki chyba możemy uważać naszą świadomość i rozum. Sama zaś wieża Babel jest od stóp aż po szczyty owiana mgłą

Absolwentka naszej fizyki - laureatką głównej nagrody PTF

Pod koniec ubiegłego roku do naszej Uczelni nadeszła wiado­mość, że Komisja Nagród i Od­znaczeń Zarządu Głównego Pol­skiego Towarzystwa Fizycznego przyznała nagrodę PTF I stopnia im. Prof. Arkadiusza Piekary za rok 2000 ubiegłorocznej absol­wentce kierunku fizyka Uniwersy­tetu Opolskiego, pani Agnieszce Jazgarze. Pani Agnieszka Jazgara została uznana za zwycięzcę w ogólnopolskim konkursie na najlepszą pracę magisterską z fi­zyki w roku 2000. Pracę pt. „Wy­brane własności w skali atomowej i subatomowej światów o zmienio­nych stałych przyrody” wykonała w Katedrze Astrofizyki i Fizyki Teoretycznej tutejszego Instytutu Fizyki pod kierunkiem piszącego te słowa.

13 stycznia tego roku odbyło się uroczyste wręczenie nagrody. W tym dniu w gmachu Instytutu Fizyki PAN przy Al. Lotników

w Warszawie zebrał się na dorocz­nych plenarnych obradach Zarząd Główny Polskiego Towarzystwa Fizycznego - z udziałem sekretarza Wydziału III PA N i przedstawicie­li wszystkich okręgów PTF w kra­ju. Wręczenie nagród i odznaczeń było prawdziwą okrasą obrad tego uczonego gremium. Najwyższe od­znaczenie przyznawane dorocznie przez reprezentację polskiej fizyki największym tego świata za osią­gnięcia w dziedzinie fizyki - Medal Mariana Smoluchowskiego - za rok 2000 otrzymał światowej sławy polski uczony, od czasu stanu wo­jennego w 1981 roku stale pracują­cy w Uniwersytecie Princeton w USA, profesor Bohdan Paczyń­ski, astrofizyk. W pięknej laudacji, wygłoszonej przez prezesa Zarządu Głównego PTF, profesora Irene­usza Strzałkowskiego, zostały przy­bliżone słuchaczom nowatorskie pomysły laureata. Dwa spośród nich: teoretyczne przepowiedzenie

i późniejsze współodkrycie mikro- soczewkowania grawitacyjnego, związanego z Ogólną Teorią Względności Einsteina, oraz udo­wodnienie kosmologicznego cha­rakteru błysków gamma - już od kilku lat ocierają się o Nagrodę N o­bla z fizyki.

Tuż po wręczeniu Medalu Smo- luchowskicgo nastąpiło wręczenie nagród i wyróżnień PTF za rok 2000 - kolejno: Nagrody im. Arka­diusza Piekary za najlepsze prace magisterskie z fizyki, Nagrody im. Grzegorza Białkowskiego za popu­laryzację fizyki, wreszcie wyróżnie­nia dla najlepszego nauczyciela fizy­ki w Polsce.

Najbardziej zaszczytna spośród tych nagród przypadła ubiegło­rocznej absolwentce Uniwersytetu Opolskiego. Mimo ubóstwa mate­rialnego i sprzętowego tutejszego środowiska fizycznego, niedługiej jeszcze tradycji uniwersyteckiej, wreszcie skromnej liczebności ka­dry o najwyższych kwalifikacjach naukowych - można, jak widać, ważyć się na skuteczne konkuro­wanie o najwyższe laury w kraju.

Bolesław Grabowski

Page 47: BO BG UO i · icz - doktor honoris causa skiego: Nisko się wam kłaniam zym jest dla mnie to wyróżnienie... W numerze m.in.: Gutorow Grabowski Hanuszkiewicz Nicieja Smolińska

luty - marzec 2001 47

W środku - laureatka nagrody PTF I stopnia im. Arkadiusza Piekary za rok 2000, mgr Agnieszka Jazgara. W głębi - prezes ZG PTF prof. dr hab. Irene­usz Strzałkowski, z prawej - przewodniczący Komisji Nagród i Odznaczeń prof. dr hab. Flenryk Szymczak.

prawdziwej magii, jaką jest matematyka. Nie wiemy, jak to się dzieje, ale tak jest, że matematyka jest dobra na wszyst­ko! Jeden z największych matematyków minionego wieku, lwowianin, a potem wrocławianin, Hugo Steinhaus mawiał: „Między duchem a materią pośredniczy matematyka”. Reszta jest milczeniem, bo jest... wielką niewiadomą.

Nauki przyrodnicze, o których wspomnieliśmy, posłu­gują się w istocie metodami badawczymi fizyki, choć z co­raz mniejszą rozpoznawalnością detali. Są więc spowino­wacone z fizyką. Fizyka, która we własnym obejściu - u źródeł wiedzy - ma swoje znaki zapytania i nie ułożone puzzle, nie potrafi wytłumaczyć ich problemów, ale też wytłumaczenie tych problemów nie jest możliwe bez udziału fizyki. Szukając odpowiedzi na jakiekolwiek pyta­nie „dlaczego?”, tyczące się najogólniej pojętej Natury, prę­dzej czy później, ale nieuchronnie - jeśli tylko nie omami nas płytka półprawda - wejdziemy w krainę fizyki. Naj­większe teorie przyrodoznawstwa są w istocie teoriami fi­zyki. Są nimi: fizyka kwantowa światów w małej skali - mikrokosmosu, Ogólna Teoria Względności opisująca - jak się nam dziś wydaje - makrokosmos. Obie one są tak bar­dzo nieintuicyjne, wręcz sprzeczne ze zdrowym rozsąd­kiem, że mało kto na świecie, nawet spośród samej elity znawców - profesorów fizyki - może z przekonaniem gło­sić, że je w pełni rozumie. Jeden z największych uczonych XX wieku, noblista Niels Bohr, podobno powiedział: jeże­li ktoś nie jest wstrząśnięty wizją, jaką niesie z sobą teoria kwantów, to znaczy, że tej teorii nie zrozumiał.

Im więc lepiej rozumiemy Naturę, tym dramatyczniej zmienia się nasze dotychczasowe o niej wyobrażenie i tym bardziej staje się ona tajemnicza. Czym (kim?) ona jest w isto­cie? Poszukiwaczom jej najbardziej pierwotnych, „osobi­stych” tajemnic - a wszystko to dzieje się na terenie mikro- świata, grubo poniżej rozmiarów pojedynczego atomu - od­powiada bez związku (przynajmniej tak to dziś odbieramy),

niejasno i zagadkowo. Dla historyka sta­rożytności zagadką jest przesłanie sprzed tysiącleci, jakie znajduje na skałach i w ja­skiniach w kształtach klinów i hierogli­fów. Czym jednak jest ta zagadka wobec pierwotnej i dosłownie odwiecznej ta­jemnicy „źródłosłowu” języka i mowy Natury!? Nie wiemy, z jakiego są one nadania, ani dlaczego jej język i mowa są takie, a nie inne, i czy inne w ogóle być mogą. A nade wszystko: C O one głoszą!

Teraz spójrzmy na świat w jego całym ogromie, aż po dzisiejszy horyzont. Pięć wieków temu wielcy żeglarze odkrywali nieznane kontynenty i tworzyli mapy ostatnich białych plam ówczesnego świa­ta. Dzisiejsza „żegluga” przenosi nas na tak odlegle horyzonty Wszechświata, że zawodzi wyobraźnia. Wszechświat jest przeogromny, a mimo to już dostatecznie dokładnie znamy jego „mapę” - dzisiejszy odpowiednik średniowiecznej kartografii. Więcej: znamy w zarysach stare i nowe dzieje poszczególnych składowych i cało­ści Wszechświata. „Żeglując” bowiem

w coraz dalszych przestrzeniach, coraz bardziej też cofamy się w czasie. I tu — w makroświecie — odjaowiedzi Natury są nie mniej zaskakujące (a niekiedy równie niejasne), jak w mikro- świecie. Także tu najświeższa wiedza o Wszechświecie wpra­wia nas w stan zdumienia wobec... naszego w mm istnienia!

Wiemy już, że Wszechświat wypełniony jest materią w takiej ilości, jaka odpowiada siłom rządzącym makro- światem - grawitacji. A może inaczej: stała grawitacji jest dopasowana do ilości materii we Wszechświecie. Gdyby ta delikatna równowaga została zachwiana już na samym starcie, czyli w chwili Wielkiego Wybuchu, który dał po­czątek wszystkiemu - Wszechświat nie miałby przed sobą przyszłości. Większa stała grawitacji zbyt szybko doprowa­dziłaby Wszechświat do zapaści i ostatecznego wykasowa­nia wszystkiego. Historia byłaby zbyt krótka i zbyt - do­słownie - gorąca, aby mogły powstać bardziej złożone układy, w tym jakiekolwiek życie. Przy mniejszej stałej gra­witacji - czas by się dłużył, gwiazdy i galaktyki tworzyły­by się z dużym ociąganiem lub nie powstałyby w ogóle. Wiałoby mroźną pustką. I jedynie w naszym starym, do­brym Wszechświecie mamy jak u Pana Boga za piecem.

Podobnie aptekarsko wyskalowane są siły mikroświata - elektrostatyczne i jądrowe. W naszym życiu codziennym absolutnie dominujące znaczenie mają siły elektrostatyczne. Dzięki nim wszelkie „indywidua” - kamienie, drzewa, my sami... - są sobą, a nie rozpadają się w proch, co stałoby się w okamgnieniu, gdyby naraz przestały działać. Gdyby zaś były choć trochę inne niż te, jakie znamy - inna byłaby fi­zyka, a więc i chemia, i biologia, inne wreszcie byłyby per­spektywy życia lub tych perspektyw by nie było w ogóle.

A jak ważna jest sprawa wyskakiwania sił jądrowych? Może ważna jest tylko dla gwiazd, które dzięki tym siłom świecą, ale nie dla nas - Ziemian? Otóż nasze Słońce jest jedną z gwiazd właśnie, a cała bujność ziemskiego życia jest dziecięciem światła i ciepła słonecznego!

Page 48: BO BG UO i · icz - doktor honoris causa skiego: Nisko się wam kłaniam zym jest dla mnie to wyróżnienie... W numerze m.in.: Gutorow Grabowski Hanuszkiewicz Nicieja Smolińska

48 INDEKS nr 2 (24)

Jedno z najbardziej lotnych „skrzydlatych zdań” co­dziennej mowy głosi: „Są dziwne rzeczy na ziemi i niebie, o których nie śniło się filozofom”. Dziś ten słynny hamle­towski motyw powinniśmy odczytać na nowo: „Są dziwne rzeczy na ziemi i niebie, o których nie śniło się fizykom.” Prawdziwą filozofią naszych czasów jest fizyka, a filozofa­mi są fizycy właśnie.

Widzimy wokół siebie przebogaty i z każdą chwilą zmieniający się kalejdoskop zjawisk i kalejdoskop ten w zasadzie rozumiemy; możemy wytłumaczyć wielkoska- lowe zmiany w historii i geologicznej prehistorii całego globu ziemskiego, choć prehistoria ta ginie w majakach se­tek milionów lat przed nami. Zdumiewające, ale napraw­dę rozumiemy „ewolucję” Słońca i gwiazd, a nawet całe­go Wszechświata, choć ten spektakl rozpisany jest na dziesiątki miliardów lat! W tym umiemy naśladować przyrodę rachunkowo, wychodząc z kilku zaledwie pod­stawowych praw fizyki. W języku matematyki można ten stan przedstawić w taki sposób: znamy całkę szczególną jakiegoś tajemniczego superrównania różniczkowego, która to całka szczególna z góry wytycza koleiny i tory przeszłego, dzisiejszego i przyszłego biegu całego naszego świata materialnego. Umiemy być prorokami tego świata! Ale ta właśnie całka szczególna jest jedną z nieskończenie wielu możliwości, jakie oferuje rozwiązanie tajemniczego superrównania różniczkowego. To zaś - znane nam - szczególne rozwiązanie (całka szczególna) jest wynikiem wyboru takich, a me jakichkolwiek innych warunków po­czątkowych. W języku fizyki: właśnie takich, a nie jakich­kolwiek innych stałych fundamentalnych przyrody, jak znana nam stała grawitacji, znany ładunek elementarny czy masa elektronu.

Prokurując miksturę czarnoksiężnika, w której by­ła materia o nieznacznie tylko zmienionych stałych

Kość policzkowa9 stycznia 2001 r. jedna z sal Instytutu Historii U O sta­

ła się placem „bitwy słownej” pomiędzy członkami Koła Naukowego Historii Średniowiecza a Kołem Archeolo­gów. Dyskusja panelowa zatytułowana O d plemienia do państwa, czyli o wyższości źródeł pisanych nad archeolo­gicznymi przyciągnęła w głównej mierze studentów histo­rii I i III roku. Nad jej przebiegiem i bezpieczeństwem wy­głaszanych uwag pieczę sprawowali pani prof. Anna Po- bóg-Lenartowicz i pan dr Sławomir Moździoch. Trwa­jąca ponad półtorej godziny potyczka słowna rozpoczęła się przywitaniem śmiałków, przybyłych bronić swych racji, przez przewodniczących obu kół naukowych. Dyskusja pełna była interesujących wypowiedzi.

Szczególnym zainteresowaniem cieszyła się „kość po­liczkowa”, która stała się prawdziwą „kością niezgody” po­między zwolennikami archeologii, przypisującymi jej moż­liwość dokładnej rekonstrukcji całej twarzy, a studentami opowiadającymi się za wyższością źródeł pisanych, którzy uważali to za jawną nadinterpretację. Dyskusja umożliwiła obu grupom wyrzucenie swojego żalu i pretensji z powodu

fundamentalnych, stworzyliśmy warunki dla... zagła­dy naszego świata! Ledwie dziesięcioprocentowe zmniejszenie ładunku elementarnego elektronu i ta­kież zwiększenie stałej Plancka (najmniejszej jednostki przy „porcjowaniu” energii światła) daje taki skutek, że ozon w atmosferze ziemskiej - nasza osłona przed zabójczym promieniowaniem ultrafioletowym Słońca - staje się tak słabo związaną molekułą, że wsiąka w nią połowa naszego światła dziennego. W tym świę­cie nieznany byłby kolor niebieski, nie wiedzielibyśmy, co to jest zieleń, a niebo dzienne nad nami byłoby nie­ustanną łuną pożarów; łososiowe lub wprost czerwo­ne. Ustałaby wszelka fotosynteza, nastąpiłaby epoka zlodowacenia, jakiej na naszej planecie nigdy nie było. Wkrótce mielibyśmy krajobraz i los iście marsjański: czerwone, wyjałowione cmentarzysko. Zmiana obu tych stałych w przeciwnych kierunkach sprowadziłaby na Ziemię katastrofę biegunowo odmienną: obok zna­nego nam dziś światła białego, zlewałby się nam na głowy potok silnie jonizującego promieniowania ul­trafioletowego, jakie znamy z kwarcówek w gabine­tach piękności. Dla dopełnienia nieszczęścia, gwałtow­nie ostygłoby nasze Słońce, stając się pięciokrotnie mniej wydajnym generatorem, a średnia temperatura na powierzchni Ziemi spadłaby do minus 75° C. Sku­tek - choć osiągnięty na innej drodze - byłby ten sam; milczenie cmentarzy.

Już te dwa wybrane - choć spektakularne - przykłady wyników, jakie w swojej pracy magisterskiej osiągnęła pa­ni Agnieszka Jazgara, budzą fascynację i respekt wzglę­dem mocy fizyki, ale i głębszą refleksję: o przypadkowo­ść^?), celowości( ?), konieczności(P) istnienia w nim życia i - nas samych.

Bolesław Grabowski

kością niezgodyignorancji i braku należytego zainteresowania strony prze­ciwnej. Studenci na przemian wyliczali sobie błędy i niedo­patrzenia występujące w procesie badawczym swoich kontrpartnerów. Nie zabrakło oczywiście momentów kry­tycznych, w których interwencja pani prof. Lenartowicz lub pana dra Moździocha stała się koniecznością. Na szczę­ście dla wszystkich wymiana poglądów ograniczyła się wy­łącznie do wypowiadanych słów. Od samego początku w dyskusji pojawiły się głosy umiarkowane: „źródła pisane powinny być uzupełniane badaniami archeologicznymi, a archeolodzy powinni szukać pomocy w zapisanych kar­tach” - przekonywali studenci.

Krytyczne podejście obu stron do źródeł oraz wzajem­ny kompromis to najlepsza wskazówka dla nas - młodych historyków, którym zapał i brak doświadczenia zaciemnia­ją ową prawdę.

Monika Kopka, III rok historiiPrzy okazji informujemy, że Koło Naukowe Historii

Średniowiecza ma nowego przewodniczącego - jest nim Wojciech Dominiak, student III roku historii.

Page 49: BO BG UO i · icz - doktor honoris causa skiego: Nisko się wam kłaniam zym jest dla mnie to wyróżnienie... W numerze m.in.: Gutorow Grabowski Hanuszkiewicz Nicieja Smolińska

luty - marzec 2001 49

„MOST" - nie chciana szansa?Jesteś studentem Uniwersytetu Opolskiego, masz wy­

soką średnią ocen. Czy wiesz, że masz możliwość studio­wania przez semestr swojego kierunku na innym polskim uniwersytecie?

Pod koniec 1999 roku jedenaście polskich uniwersytetów podpisało porozumienie „MOST”. Program ten jest nową ofertą kształcenia w uniwersytetach polskich na różnych kie­runkach. Jest skierowany do studentów jednolitych oraz dwustopniowych studiów magisterskich, którzy mają wyso­ką średnią ocen. Cały program opiera się na systemie ECTS - Europejskim Systemie Transferu Punktów. Poszczególne przedmioty mają określoną wartość punktową, którą w cza­sie semestru musi zdobyć student uczący się na innej uczel­ni. Zanim powstał „MOST”, transfer studentów był już możliwy dzięki systemowi ECTS.

W organizacji programu uczestniczą następujące uni­wersytety; Uniwersytet Śląski, Uniwersytet im. Adama Mickiewicza, Uniwersytet Łódzki, Uniwersytet Wrocław­ski, Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej, Uniwersytet Mikołaja Kopernika, Uniwersytet Szczeciński, Uniwersytet Gdański, Uniwersytet Opolski, Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego, Uniwersytet Warmińsko-Mazurski. System ten funkcjonuje już drugi rok, ale nie cieszy się du­

żym zainteresowaniem studentów, bo są problemy z miej­scami w akademikach.

- Ostatnio dostaliśmy cztery miejsca dla politologów: dwa na Uniwersytecie Wrocławskim, dwa na uniwersyte­cie w Poznaniu. Jednak wyjechało tylko dwóch studentów. Pozostałe miejsca nie zostały obsadzone - mówi dr Lech Rubisz, wicedyrektor Instytutu Nauk Społecznych UO.

Organem, który decyduje o rozdziale miejsc dla studen­tów pragnących uczyć się na innych uczelniach, jest Uniwer­sytecka Komisja Akredytacyjna.

Studenci zainteresowani programem MOST mogą kontaktować się z dr. hab., prof. U O Leszkiem Kuber­skim, prorektorem ds. dydaktyki i studentów U O oraz dr. Jerzym Wiechułą.

Obecnie na zaprzyjaźnionych uczelniach studiują: Bła­żej Choroś (III rok politologii UO) - Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, Adam Dorosik (III rok politologii UO) - Uniwersytet Wrocławski i Radosław Jaźwiec (III rok politologii UO) - Uniwersytet im. Ada­ma Mickiewicza w Poznaniu. Krystyna Waniak (V rok hi­storii UO) studiowała na Uniwersytecie Wrocławskim.

Katarzyna Jezierska, studentka III roku Wydziału Politologii i Nauk Społecznych UO

„Zatruta wrażliwość"7 marca br. na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu

Opolskiego odbyła się debata dotycząca współczesnej wraż­liwości młodego pokolenia w Polsce. Stroną organizacyjną zajęło się Koło Naukowe Teologów (opiekun - ks. dr hab. Stanisław Rabiej).

Debata zatytułowana „Zatruta wrażliwość” zgromadzi­ła w nowej auli liczne grono nie tylko słuchaczy-studentów różnych kierunków studiów, ale także młodzież opolskich szkół średnich (np. uczniów klas III Zespołu Szkół Tech­nicznych i Ogólnokształcących im. K. Gzowskiego).

Na spotkaniu obecni byli zaproszeni przedstawiciele re­dakcji „Tygodnika Powszechnego” z redaktorem naczelnym ks. Adamem Bonieckim i jego z-cą Tomaszem Fiałkow­skim. Obecna była również Janina Ochojska - szefowa Polskiej Akcji Humanitarnej - oraz rektor Uniwersytetu Śląskiego prof. Tadeusz Sławek.

Powitał wszystkich gospodarz miejsca ks. dziekan Hel­mut Sobeczko. Następnie głos zabrał Wielki Kanclerz Wy­działu Teologicznego ks. abp Alfons Nossol. Rektor Uni­wersytetu Opolskiego prof. Stanisław Nicieja stwierdził w swoim wystąpieniu, że już samo miejsce debaty jest bar­dzo wymowne: „W miejscu, w którym kiedyś była zatruta wszelka wrażliwość, powstaje silny ośrodek wrażliwyr na ważne współczesne problemy” (opolska Teologia częściowo mieści się w budynkach byłych koszar wojskowych).

Właściwe wprowadzenie do dyskusji przedstawił w bardzo ciekawy sjx>sób (często odwołując się do aktualnych wydarzeń i podając je jako przykłady) prof. Tadeusz Sławek. Powiedział m.in., że powszechnie mówi się dzisiaj o braku wrażliwości. Je­go zdaniem „wrażliwość” ewoluuje na przestrzeni wieków i mówienie w ogóle o mewrażliwości jest nadużyciem. Prele­

gent zwrócił także uwagę na wiele innych aspektów rozumie­nia wrażliwości. Mówił o wrażliwości na „dosłowność”, „lo- kalność” i „wstrząs”. Wyróżnił historyczną już wrażliwość „onielsko-fronciszkańską ”, którą dobrze odzwierciedla misty­cyzm Angelusa Silesiusa i twierdzenie, że „im mniej człowieka, tym więcej człowieka” i jego obecną odwrotność. Dalej mówił0 wrażliwości jako krytycznej refleksji nad rzeczywistością1 o namiastkach tej wrażliwości, rozróżniał to, co etyczne i es­tetyczne, analizował relacje zachodzące między nimi. Całość wprowadzenia kończyła refleksja nad rolą kształcenia akade­mickiego i tendencjami panującymi wśród młodych - docho­dzenia do wszystkiego na skróty: „Młodzi chcą poznać tylko techniki dochodzenia do czegoś, a nie kształtować swoje oso­bowości” - mówił rektor UŚ. Ponadto współczesna wrażli­wość jest w dużym stopniu kształtowana przez mass media i cechuje ją przerost poczucia szczęścia nad poczuciem np. obowiązku. Po tym wystąpieniu rozpoczęła się dyskusja „młodszych przyjaciół” (wybrani przedstawiciele studentów psychologii, politologii, teologii i III LO) ze „starszymi przy­jaciółmi ” (rektor Sławek jtostulował, aby ich nazywać „młod­szymi inaczej”) na zasygnalizowane problemy.

W części drugiej głos zabrał redaktor Tomasz Fiałkowski. Natomiast o „praktycznej” wrażliwości na krzywdę ludności zamieszkującej byłą Jugosławię i Czeczenię oraz sposobach prezentowania tej tematyki (akcentowaniu lub zupełnym po­mijaniu) przez media wypowiadała się Janina Ochojska.

Całość poszerzona została o pytania zadawane z sali na karteczkach, które odczytywał, prowadzący sprawnie i żar­tobliwie całość, ks. Adam Boniecki.

Henryk Czech (absolwent Wydziału Teologicznego UO)

Page 50: BO BG UO i · icz - doktor honoris causa skiego: Nisko się wam kłaniam zym jest dla mnie to wyróżnienie... W numerze m.in.: Gutorow Grabowski Hanuszkiewicz Nicieja Smolińska

50 INDEKS nr 2 (24)

Mistrz - idea w tradycji

E. Syty, rysunek z czasów studiów.

Pisząc o idei w sztuce, różnych jej dziejach i formach, na­leżałoby powiedzieć słów kilka o definicji samej sztuki. Co to jest sztuka i jaka jest ostateczna racja istnienia sztuki? Ja­ki był i jest jej związek z realną rzeczywistością? Sztuka - łac. ars, gr. techne - oznacza coś wytworzonego, powstałe­go z natury, w oparciu o nią. Równocześnie oznacza to coś, co zostało po mistrzowsku wykonane, co jest niepowtarzal­nym dziełem. Sztuka od zarania była ściśle związana z rze­miosłem, poprzez funkcję, uwarunkowania warsztatowe, narzędzia i osobę samego mistrza. Z biegiem lat ulegało to zmianie. Ostatecznie wyzwalając się, sztuka ukierunkowała się ku wolności i radości tworzenia. Gdy rzemiosło nadal trwa w przywiązaniu do świata materii, przedmiotu, sztuka dotyka ideałów, świata zmysłów i sacrum.

Arystoteles twierdził, że sztuka jest zmaterializowaną formą intelektu twórcy, jest cnotą opartą na trafnym pro­cesie tworzenia, a co za tym idzie, sztukę cechuje rozwój i różnorodność, dążność ku ideałom.

Twórca uprzedmiotawiając swą myśl bazuje na tworzy­wie sztuki, wszystkim tym, co się da przetworzyć, na ludz­kiej myśli, poglądach i uczuciach. Sztuka to wzajemna za­leżność logicznego myślenia opartego na doświadczeniu i obserwacji, uczuć oraz wrażliwości. Współcześnie popu­larnym jest określenie, że sztuka to ekspresja (wyrażanie) postaw, myśli i uczuć przeżywanych przez człowieka. Nie­które ze sztuk dokonują się i spełniają na poziomie opera­cji czysto myślowych - poprzez manifesty, deklaracje i te­zy. Teoretycy sztuki zajęli się dziś formowaniem pojęć, tworzeniem nowych definicji sztuki, które mają odróżnić sztukę od nie sztuki, określaniem kryteriów dzieła sztuki, jego funkcji i działania. Różnorodność teorii i sądów do­

wodzi, że w każdej sztuce i formie jej wyrażania różne są tylko zasady działania, lecz cel pozostaje taki sam. To cel stanowi o sensie sztuki i sensie tworzenia, cel wyraża się poprzez określone zasady, reguły. Trudno i wręcz nie moż­na dziś tworzyć jednoznacznej definicji sztuki czy definicji piękna i estetyki.

Nie znaczy to jednak, że dla artysty, malarza pracujące­go właśnie przy sztaludze, dociekania te są najważniejsze, dla niego ważny jest fakt, że maluje i dąży do własnego ce­lu. Lecz posiada świadomość własnego „Ja”.

Sztuka u swoich źródeł miała charakter magiczny, była for­mą religijnego wyrazu, modlitwy do natury, bóstw i bogów.

Prehistoryczny twórca nie rozwiązywał zagadek natury i nie dla jej urody tworzył, traktował ją jako mistrza i sa­crum zarazem. Ryjąc, malując, rzeźbiąc - pragnął ją ubła­gać, prosić o patronat. Pytanie o mistrza w kontekście ów­czesnym dotyka pojęcia absolutu, o naturę i więcej - ideę - główną myśl konstruującą porządek bytu wszystkiego i nas także. Mistrzem od zarania dziejów był ktoś, kto rozumiał, wiedział więcej niż przeciętny człowiek. Był przekazicie­lem, łącznikiem między światem materii i ducha, był prze­wodnikiem i kapłanem. Dlatego wiedza mistrza - często uważana za tajemną - zajmowała poczesne miejsce w wie­lu kulturach dawnych, a także współczesnych. Słowo Mistrz znaczyło: wybrany, wtajemniczony, nauczyciel i przewodnik. Często stawał się przywódcą i władcą, guru. Podobnie jest dziś, działalność wielu polityków, aktorów, idoli tłumu, obdarzonych wielką charyzmą - pociąga naśla­dowców i wyznawców.

Wielu wychowanków zachowuje w pamięci swoich na­uczycieli. Zaistniała więź utrzymuje się przez wiele lat, a często przez całe życie twórcze ucznia. Dawny nauczyciel bywa nierzadko budującym wspomnieniem, bywa także spowiednikiem, drogowskazem, który ukierunkował życie, zaszczepił określone wartości. Mistrz dla ucznia to czło­wiek przewyższający innych biegłością, umiejętnością, to człowiek, którego obiera się za wzór. Każde czasy mają swoich mistrzów. Żyjemy w wieku, w którym kształtuje się nowy język wartości i pojęć. Formowanie to dotyczy także profesji nauczyciela - mistrza, jako bardzo ważny etap w życiu, tym zwykłym i twórczym. Jak trudno dziś wznieść się ponad rzeczywistość, łatwiej w niej żyć. Wiel­ka część współczesnych Polaków bezkrytycznie przyjmuje inną kulturę, poprzez dobra materialne, wzorce kulturo- wo-estetyczne. Łatwo popadamy w zaślepienie, fascynację grożącą utratą własnej osobowości.

Jeśli idzie o sztukę i jej nauczanie, rola nauczyciela, prze­wodnika jest tu nader ważna, bowiem ucząc się i chroniąc wartości, równocześnie przyswajamy nowe pozytywy. Wielkie przemiany, pęd życia codziennego, agresja wcale nie sprzyjają dziś pracy nad sobą, nad ideą. Mistrza zastąpić może komputer lub zespół ludzi wyspecjalizowanych w ści­śle określonych zadaniach. (O ironio - dostrzegamy tu ana­logię do czasów dawnych). Z tych i innych powodów bar­dzo trudno dziś odnaleźć prawdziwego mistrza, nie myląc go z wykreowanym przez media idolem. Nader łatwo dziś

Page 51: BO BG UO i · icz - doktor honoris causa skiego: Nisko się wam kłaniam zym jest dla mnie to wyróżnienie... W numerze m.in.: Gutorow Grabowski Hanuszkiewicz Nicieja Smolińska

luty - marzec 2001 51

oferuje się w różnych dziedzinach życia płytkie, błyszczące wzorce odwracające uwagę od prawdziwych ideałów.

Nie ma mistrza bez ucznia, a sytuacja jest idealna, gdy uczeń jest godny mistrza.

Dzisiaj uczeń, poszukujący najlepszego wzorca osobo­wego, kieruje się wnioskami z oceny twórczości wszystkich profesorów na uczelni. W obecnych czasach każdy uczeń ma wielu mistrzów. Duża dawka informacji, dostępność źródeł ułatwia zdobywanie wiedzy. Pęd za modą i nowin­kami sprzyja wyłanianiu się fałszywych proroków, podczas gdy prawdziwy profesjonalizm bywa skromny i cichy. Po­czątek nauki jest bardzo ważny dla ucznia - rozbudzenie pasji, wiary w siebie i w swoje cele, tego dostarczał mistrz na początku drogi. Dobrze, gdy uczeń swym zapałem prze­

konał mistrza do pracy z nim. Nauka zaczyna się od kształ­towania pewnej postawy, solidności w pracy. Kiedyś na­rzucano uczniowi określone zasady i zależności wobec mi­strza, dziś pozwala się na duży indywidualizm i wolność decyzji. Dobry pedagog uczy pokory wobec natury, jej praw, cierpliwości w dążeniu do celu, pomaga w odnalezie­niu własnej prawdy w atmosferze obopólnego szacunku. Pozostawia jednocześnie dużą swobodę w działaniu, wypo­wiedzi i prowokuje do częstego korzystania z niej. Po la­tach stwierdzam, że dzięki mistrzowi, tradycji i temu, co od nich uzyskałem, łatwiej jest żyć, przeżywać, budować.

Edward SytyDr hab. Edward Syty jest pracownikiem naukowym

Instytutu Sztuki Uniwersytetu Opolskiego.

TRZECIE TYSIĄCLECIE - OKIEM FILOZOFA <8>

W kwestii zbędnościTo, że egzaminy są sporą niedogodnością dla studentów,

wszyscy rozumieją. Łączą się ze stresem, trzeba się bowiem poddać kontroli, i utrudniają studia, można wszak nie zdać. Rok akademicki bez tej dolegliwości byłby dla studentów światlejszy. Ale egzamin jest również niedogodnością dla egzaminatorów. Dla jednych wynika to stąd, że studenci źle robią to, co oni potrafią dobrze robić. Im mniej ktoś po­trafi, tym ostrzej przeżywa błędy studentów. Dla innych ta niedogodność łączy się z tym, że egzaminowanie studen­tów jest sprawdzianem swojej pracy w ciągu semestru. Źle przygotowani studenci sugerują coś wykładowcy.

Nowe tysiąclecie rodzi nowe wyzwania. Pierwsze i podstawowe jest takie: nie może być teraz tak, jak było dotychczas. Proponuję w związku z tym zniesienie egza­minów. Uważam, że egzaminy są obecnie niepotrzebne, że stały się przeżytkiem, ich obecności nic nie usprawie­dliwia. Racje mam silne i uważam je za nie do odparcia.

W poprzednim wieku szkoły wyższe kształciły stu­dentów po to, aby ci albo zmieniali świat, albo czynili go lepszym. Nasza poprzedniczka, szkoła pedagogiczna, tak jak wszystkie szkoły zawodowe, pełniła tę drugą funkcję, kształciła studentów po to, by ci naprawiali świat. Misja uniwersytetów była ważniejsza, przygotowywały one młodych ludzi do zmiany świata, stąd uniwersytety cie­szyły się większym uznaniem. W takiej sytuacji egzami­ny były potrzebne. Zmiany musiały mieć jakiś kierunek, poprawa spełniać jakieś standardy.

Obecnie w uniwersytetach kształcimy studentów w zupełnie innym celu. Nasi studenci mają obowiązek zmieniać i naprawiać siebie w czasie studiów. Kanony po­szczególnych dyscyplin, relikt poprzedniego tysiąclecia, który służył celom zewnętrznym wobec studenta, zmniej­szają się gwałtownie. Większość przedmiotów na studiach jest do wyboru po to, aby student robił to, co lubi, likwi­dował swoje niedostatki, rozwijał swoje zainteresowania. Można by go ewentualnie przepytać na okoliczność same­go pomysłu wyboru, jeśli tutor pozwoli, ale w żadnym ra­zie nie z powodu tego, jak ten pomysł realizuje. Jeżeli owo

egzaminówzmienianie siebie prowadzi przy okazji do zdobycia za­wodu, to uniwersytet nie bierze za to odpowiedzialności.

Ta zmiana misji szkoły wyższej wynika stąd, że kiedyś służyła ona jakimś wartościom, choćby prawdzie czy do­bru. Dzisiaj student jest prawdą i dobrem, o czym zaświad­cza program ECTS. A czy taką wartością pozostaje zastra- chany student, że pozwolę sobie na odrobinę demagogii?

Druga kwestia jest taka. Niegdyś szkoły wyższe uczy­ły treści. Wówczas, rzecz prosta, egzaminy były koniecz­ne. Trzeba było przepytać z tego, jakie treści młody czło­wiek sobie przyswoił i zmusić do maksymalizacji wysił­ku. Obecnie obowiązkiem uniwersytetu jest uczenie ro­zumienia treści, uczenie posługiwania się już zgromadzo­ną wiedzą, a nie zdobywanie jej czy rozszerzanie. Pracownicy są z tego obowiązku zwolnieni, wszak wszelka wiedza jest na dyskietkach, twardych dyskach, płytach. A ze zrozumienia egzamin nie jest możliwy, bo rozumienie ma charakter subiektywny, dotyka subiektu, podmiotu. Dowiadywanie się o podmiocie jest chyba za­bronione przez ustawę o ochronie danych. Nadto zdol­ność do posługiwania się dyskietką, twardym dyskiem jest umiejętnością, do której się nawyka. Egzamin prak­tyczny na uniwersytecie byłby niedorzecznością.

Uniwersytet uległ instrumentalizacji. O n służy czemuś, jemu nikt nie jest nic winien. To trzeci powód likwidacji egzaminów. Na studia przychodzi się po to, aby zmienić swój status społeczny, stać się członkiem klasy średniej. Uczelni, świadomej swej misji, winno zależeć na pomna­żaniu ilościowym tej klasy. Egzaminy są przeszkodą w re­alizacji tej nowej misji, zatem należy je zlikwidować.

Ostatni powód me jest ostatni, ale tylko na końcu. Za egzaminowanie mi nie płacą. Co prawda płacą za egzami­ny na studiach zaocznych, ale tam studenci przychodzą na uczelnię po towar, to znaczy dyplomy, a nie po zmia­nę siebie, a towar ma wartość wymienną, więc słusznie, że trzeba płacić. Egzaminowanie zabiera mi sporo czasu, co odbywa się kosztem obowiązków na drugim czy trze­cim moim etacie. Bartłomiej Kozera

Page 52: BO BG UO i · icz - doktor honoris causa skiego: Nisko się wam kłaniam zym jest dla mnie to wyróżnienie... W numerze m.in.: Gutorow Grabowski Hanuszkiewicz Nicieja Smolińska

5 2 INDEKS nr 2 (24)

Idea uniwersytetu (|l1) Jacek Gutorow

PrzestrzeńW najprostszym sensie „przestrzeń uniwersytetu” to

przestrzeń lokalowa, związana z budynkami i przyległy­mi do nich terenami. Przyjęło się nazywać tę przestrzeń słowem campus. Czym jest campus? Obejmuje on nie tylko pomieszczenia dydaktyczne, akademiki czy bu­dynki administracji, ale również takie miejsca, jak na przykład kantyna uniwersytecka, kawiarnia, księgarnie... Jest to zatem przestrzeń specjalna, w jakiś sposób odróż­niająca się od przestrzeni miasta, mająca być w zamierze­niu przestrzenią samowystarczalną. Wzorcowym mode­lem „miasteczka uniwersyteckiego” jest campus amery­kański, który można nazwać „miastem w mieście” - je­go przestrzeń została zaprojektowana w taki sposób, że wydaje się on tworzyć oddzielny świat. Towarzyszy te­mu cała odrębna kultura, którą często określa się mia­nem kultury studenckiej bądź alternatywnej. Myślę o ta­kich zjawiskach, jak studenckie radiostacje, kluby filmo­we czy niskonakładowe pisma promujące kulturę stu­dencką. W literaturze anglosaskiej wytworzył się nawet nurt „powieści akademickiej”, gdzie świat uniwersyte­tów jest ukazany jako świat zamknięty, rządzący się wła­snymi prawami.

„Przestrzeń uniwersytetu” można też rozumieć tro­chę inaczej. Nie dosłownie, lecz w sposób symboliczny, jako swego rodzaju „przestrzeń dialogu”. A zatem prze­strzeń, w której odbywa się komunikacja - zarówno ta związana z nauczaniem, jak i ta związana z badaniami naukowymi. „Przestrzeń dialogu” jest w pewnym stop­niu uzależniona od powierzchni lokalowej, ilości miejsc w akademikach, etc. Ale nie jest to uzależnienie nazbyt silne. Można oczywiście powiedzieć, że wyniki badań naukowych zależą od wyposażenia laboratoriów czy za­sobności biblioteki uniwersyteckiej. Ale rzeczy te nie mają większego wpływu na sam dialog, który może się odbywać w dowolnie małej przestrzeni. Nie od rzeczy będzie przypomnieć sobie tutaj, że pierwsze uniwersyte­ty - Akadem ia Platona i Liceum Arystotelesa - obejmo­wały zaledwie kilka budynków. Znany jest obraz Ary­stotelesa spacerującego ze studentami po ogrodzie i wy­kładającego w trakcie takich przechadzek. Trudno było­by sobie dzisiaj wyobrazić podobne sceny. Ogrodu z uniwersytetem raczej już nie kojarzymy, obecne tem­po życia przyzwyczaja nas raczej do truchtu niż spaceru, no a poza tym jak tu rozkoszować się spacerem w prze­strzeni wypełnionej hałasem komercyjnych radiostacji i spalinami?

Nie chcę tutaj kwestionować potrzeby powiększania „powierzchni” uniwersytetu. Zawsze przyjemniej pracu­je się w dużej, dobrze oświetlonej czytelni niż w wąskiej salce, która nie może pomieścić wszystkich zainteresowa­nych. Kawa smakuje lepiej w kawiarni niż w barze szyb­kiej obsługi. Nie mówię już o problemie akademików czy sal do zajęć; sprawy te są dobrze znane. Chodzi mi raczej o świadomość faktu, że zwiększenie przestrzeni lokalo­

wej nie oznacza powiększenia przestrzeni dialogu i odpo­wiedzialności.

Wielu współczesnych filozofów, socjologów i psycho­logów zastanawiało się i zastanawia nad przemianą, jaka zachodzi w naszym stosunku do otaczającej nas prze­strzeni. Walter Benjamin odkrył, iż w dziewiętnasto­wiecznym Paryżu przestrzeń nabrała nowego wymiaru - w nowo powstałych paryskich pasażach pojawił się nowy rodzaj człowieka: klient-włóczęga snujący się pośród wy­staw i spacerujący bez bliżej określonego celu. N a pozór obraz ten ma niewiele wspólnego z „ideą uniwersytetu”. Jednak podstawowa intuicja Benjamina jest ważna także w kontekście dyskusji nad przyszłością uniwersytetu. A chodzi po prostu o to, że w świecie współczesnym, a nowoczesny uniwersytet jest jego częścią, przestrzeń postrzegana jest inaczej - inaczej się w przestrzeni poru­szamy, inaczej stawiamy kroki.

Myśl Benjamina twórczo rozwinął polski socjolog Zygmunt Bauman. Bauman interesuje się jednak nie tyle genealogią współczesnej świadomości, co jej obecnym sta­nem i przemianami, jakim świadomość ta podlega. Autor Globalizacji używa słowa „ponowoczesność” i w swoich analizach często odwołuje się do pojęcia „społeczeństwa ponowoczesnego”. Definicja „ponowoczesności” nie jest nam tutaj potrzebna, ale warto zauważyć, że w dysku­sjach nad przyszłością uniwersytetu padają argumenty i kontrargumenty znane z opisów „ponowoczesności” - chodzi na przykład o kategorie „samokrytycyzmu”, „libe­ralizacji” czy nawet „globalizacji”. Istotną częścią pisar­stwa Baumana jest analiza sposobu, w jaki w społeczeń­stwie ponowoczesnym zmienia się przestrzeń. O ile wiem, Bauman nie podjął tematyki „przestrzeni uniwersytec­kiej”, ale bardzo łatwo wydedukować ją z jego książek.

Analizując sposoby poruszania się w świecie ponowo­czesnym, Bauman wyróżnia dwa główne typy człowieka ponowoczesnego: „włóczęgę” i „turystę”. O włóczędze Bauman pisze tak: „utrzymuje go w ruchu rozczarowa­nie poprzednim miejscem postoju i tląca się wciąż, wszystkiemu na przekór, nadzieja, że miejsce następne, którego jeszcze nie zwiedził, będzie wolne od wad, czy­niących pobyt w miejscach, w których już był, nie do wy­trzymania. Ciągnie włóczęgę do przodu marzenie na pró­bę jeszcze nie wystawione, popycha go od tyłu nadzieja już sfrustrowana... Jest więc włóczęga pielgrzymem bez celu pielgrzymki; lub koczownikiem bez trasy”. Myślę, że wielu czytelników doceni trafność tego opisu. Tak jak i opisu drugiej charakterystycznej persony - turysty. Tu­rysta traktuje świat jako źródło przyjemności: „świat ist­nieje po to, by czerpać zeń przyjemność; możliwość czer­pania przyjemności nadaje światu sens. Gdy o turystę idzie, ów walor estetyczny jest jedynym, jakiego świat potrzebuje i jaki może udźwignąć”.

Bauman podkreśla, że zarówno włóczęga, jak i turysta poruszają się w przestrzeni, która jest im obojętna. To

Page 53: BO BG UO i · icz - doktor honoris causa skiego: Nisko się wam kłaniam zym jest dla mnie to wyróżnienie... W numerze m.in.: Gutorow Grabowski Hanuszkiewicz Nicieja Smolińska

luty - marzec 2001 53

ważna cecha ponowoczesności. Wydawać by się mogło, że globalizacja czyni z całego świata nasz dom, że nie ma już przestrzeni, w której czulibyśmy się obco. Jednak tak nie jest. Iluzja liberalnej globalizacji przypomina iluzję komunistyczną. Wbrew marzeniom i programom prze­strzeń bezdomności i wyobcowania gwałtownie się po­większa. Jest tak zapewne dlatego, że globalizację pojmu­je się w kategoriach popytu i przyjemności, nie zaś w ka­tegoriach odpowiedzialności. „Globalizacja odpowie­dzialności” to zresztą sformułowanie wewnętrznie sprzeczne - odpowiedzialność nie ma charakteru zbioro­wego, zachodzi w przestrzeni pomiędzy indywidualnymi ludźmi. Dlatego człowiek ponowoczesny przypomina trochę człowieka wspólnoty pierwotnej - obaj podpo­rządkowują odpowiedzialność wobec drugiego zasadzie przyjemności. Bauman pisze o tym tak: „winno się być turystą zawsze i wszędzie. Nie należeć do miejsca, w któ­rym się jest. Utrzymywać dystans duchowy wbrew fi­zycznej bliskości. Zachowywać się z rezerwą. Nie udzie­lać się. Być wolnym - płacić z góry za zwolnienie od wszystkich obowiązków innych niż kontraktowe”.

Jak analizy te mają się do interesującej nas tutaj kwe­stii „przestrzeni uniwersytetu”? Wydaje mi się, że pewne intuicje Benjamina i Baumana dają się odnieść do dysku­sji nad stanem polskiego, i nie tylko polskiego, uniwersy­tetu. Idea uniwersytetu to nie tylko hasła i postulaty. Idea ta dotyczy także sposobu, w jaki poruszamy się w prze­strzeni uniwersytetu; to z kolei może przekładać się na ja­kość „uniwersyteckiej przestrzeni duchowej”: przestrze­ni komunikacji, dialogu, postępu świadomości, wysiłku intelektualnego. Warto może zatem spojrzeć na problem z tej - chyba dość zaskakującej - perspektywy.

Czy w „uniwersytecie ponowoczesnym” (że sparafra­zuję słowa Baumana) da się wyróżnić typy włóczęgi i tu­rysty? Moim zdaniem, tak. Wynika to przede wszystkim ze zmieniającej się roli uniwersytetu w dzisiejszym świę­cie. Uniwersytet przestaje być celem samym w sobie. Sta­je się miejscem pośrednim. Jego obecna funkcja to albo służenie nauce, albo dostarczanie kwalifikacji niezbęd­nych studentowi w dalszej karierze. Zadania te były za­wsze związane z edukacją uniwersytecką, jednak obecnie tzw. kształcenie wyższe coraz częściej ogranicza się do li tylko jednej z tych dwu funkcji. Podobnym przekształce­niom podlega przestrzeń uniwersytetu. W coraz mniej­szym stopniu jest to przestrzeń wspólnoty czy korpora­cji. Dotyczy to nie tylko studentów, ale i pracowników naukowych.

Chciałbym odwołać się do dwóch konkretnych przy­kładów, które znakomicie obrazują przekształcenia „uczelnianej przestrzeni”. Chodzi o sytuacje zauważalne dla każdego, kto jest jakoś związany z życiem przecięt­nego polskiego uniwersytetu, i będące efektem podziału studiów na dzienne i zaoczne. Dokonująca się pod ko­niec tygodnia wymiana studentów dziennych na studen­tów zaocznych pozostaje dla mnie dość osobliwym feno­menem. Mogłoby się wydawać, że weekend to wymarzo­ny czas dla wszelakich działań związanych z tzw. „kul­turą studencką”. Nie trzeba jednak jakiejś specjalnej przenikliwości, aby zauważyć, iż kultura ta zamiera na czas soboty i niedzieli. W idok studentów obwieszonych

plecakami może nam więcej powiedzieć niż badania czy ankiety statystyczne - uniwersytet stał się miejscem „chwilowego postoju”, „popasu” (terminu tego używa Bauman). Często można usłyszeć argument, iż uniwer­sytet nie proponuje studentom ciekawej oferty spędzania wolnego czasu, że nie stwarza „przestrzeni” dla rozwo­ju zainteresowań. Jest w tym sporo racji, choć z drugiej strony wydaje mi się, że to właśnie studenci powinni współtworzyć kulturę studencką. Żyjemy przecież w społeczeństwie obywatelskim, w którym o życiu członków społeczności decydują oni sami, a nie władza, rząd czy inne instancje nadrzędne. Przestrzeni uniwersy­tetu nie da się sztucznie zaprojektować i wypełnić. Czymś bezsensownym byłoby chyba nakłanianie studen­tów i pracowników do wzięcia czynnego udziału w ży­ciu uczelni. Dopóki przestrzeń uniwersytetu nie stanie się miejscem dialogu i „oddolnej” inicjatywy, dopóty bę­dzie to przestrzeń wyobcowania.

Z drugiej strony - studenci zaoczni. Tryb studiów za­ocznych dobrze ilustruje niebezpieczeństwa, jakie stoją przed studiami dziennymi. Doraźność, tymczasowość, marginalizacja zasady Universitas może stać się zabójcza dla samej „idei uniwersytetu”. Chcę być dobrze zrozu­miany. Nie chodzi mi ani o poziom studiów zaocznych, ani tym bardziej o sensowność kształcenia się w tym sys­temie. Moje doświadczenia ze studentami zaocznymi są jak najbardziej pozytywne; można tylko żałować, iż stu­denci ci nie są jakoś bliżej związani z życiem uniwersyte­tu. Ale nie ma co ukrywać - studia zaoczne to, już nie­omal w założeniu, zwycięstwo ilości nad jakością.

Znamienny jest choćby sam fakt, że studenci zaoczni odwiedzają uniwersytet kilka razy w miesiącu, i że za­zwyczaj nie mają czasu na wizytę w bibliotece czy czytel­ni. Przestrzeń uniwersytetu przestaje być przestrzenią znaczącą czy specjalną. Uczelniane korytarze coraz bar­dziej przypominają wielkomiejskie pasaże. Nauczyciele spieszą na kolejne zajęcia ze świadomością, że wykorzy­stują właśnie czas, który powinien być przeznaczony na pracę naukową. Studenci są często zmęczeni całotygo­dniową pracą w szkole lub firmie, z trudnością skupiają się na kolejnych ćwiczeniach i wykładach. Bywa, że bra­kuje sal. N ikt tutaj nie jest u siebie. Na korytarzach i w kantynie jest tłoczno, ale chyba nie ma złudzeń - te tłumy nie są wspólnotą dążącą do jakiegoś celu; byłoby to zresztą niemożliwe w sytuacji, gdy studia mają ex defini- tione charakter doraźny.

Jak odnaleźć się w uniwersytecie? I drugie pytanie: ja­kiej przestrzeni potrzebuje dzisiejszy, „ponowoczesny” uniwersytet? Być może odpowiedź na te pytania jest bar­dziej skomplikowana, niż nam się wydaje. Być może pro­blem tkwi nie w uniwersytecie, lecz - jak pokazują Ben­jamin i Bauman - w samej zasadzie „ponowoczesnego” podejścia do przestrzeni. Przykład studiów zaocznych jest o tyle dobry, że ukazuje, do jakiego stopnia stan pol­skiego uniwersytetu zależy od czynników ekonomicz­nych i społecznych. Jeżeli w późnym średniowieczu czy renesansie uniwersytet był instytucją niezależną, potężną i posiadającą ogromny autorytet, o tyle obecnie uczelnie stają się instytucjami usługowymi, zależnymi od wahań koniunktury, podległymi prawom ekonomii. Sądzę, że

Page 54: BO BG UO i · icz - doktor honoris causa skiego: Nisko się wam kłaniam zym jest dla mnie to wyróżnienie... W numerze m.in.: Gutorow Grabowski Hanuszkiewicz Nicieja Smolińska

54 INDEKS nr 2 (24)

nie należy z tego powodu lamentować. Warto jednak po­dejmować próby zmiany obecnej sytuacji.

Uniwersytet jest zbyt cenną zdobyczą naszej cywili­zacji, abyśmy teraz mieli z niego rezygnować w imię ja­kichś praktycznych postulatów. Jak już stwierdzałem w poprzednich szkicach, powrót do starych modeli uni­wersytetu wydaje się niemożliwy, a przede wszystkim niepotrzebny. Nie zrekonstruujemy przestrzeni greckie­go czy średniowiecznego uniwersytetu. Jednak prze­strzeń to nie tylko trzy wymiary, mierzy się ją nie tylko

Jak prostować

Jedną z najważniejszych konsekwencji życia w święcie po­dzielonym jest fenomen ujmowany najczęściej: „my” i „oni”.

„Oni” - to nie tylko ci, wobec których wysuwa się społecz­ne roszczenia; to po prostu ci wszyscy, których nie można za­liczyć do „nas”, a więc - zgodnie z osobistym doświadczeniem - nie tyle rodzina królewska czy wielka burżuazja, ile urzęd­nik, policjant, lekarz, proboszcz, jeśli nie umie żyć z parafia­nami. To także wszyscy twórcy, politycy, dziennikarze, arty­ści. I - oczywiście - nauczyciele akademiccy.

Postawy wobec „nich” są dosyć różnorodne: uniżone, aroganckie, kpiące, cyniczne czy spychające odpowiedzial­ność („ oni powinni coś z tym zrobić”). Wspólne jest tu jed­nak umieszczenie „ich” poza granicami owego prawdziwego, rzeczywistego świata, w którym istnieje własny dom i własna rodzina. A skoro tak - również poza granicami prawdziwe­go świata znajdują się trudności w pogodzeniu obowiązków jednostki z obowiązkami społeczności akademickiej.

Poziom zorganizowania tejże stał się dzisiaj tak wysoki, że abstrahować od niego nie można: choćby dla kogoś jedyną prawdziwą rzeczywistością była własna rodzina czy dzielni­ca, trudno mu nie dostrzec, że jest także wyborcą albo podat­nikiem. Musi więc uczestniczyć w czymś, co z jego punktu widzenia jest niezrozumiałe i nierzeczywiste. „Oni” zaś - or­ganizatorzy tego uczestnictwa - wszelkimi środkami doma­gają się od niego, by uczestniczył świadomie. Jest to przykład „rozciągania sprężyny” szczególnie drastyczny: gdyż konse­kwentne stawianie oporu prowadzi do... choroby. Jednym ze sposobów przełamywania baner staje się w tej sytuacji po­chlebstwo. Bo oczywiście nie jest tak, by nawet przy wskaza­nej dwutorowości myślenia - z przekazywanych komunika­tów nic do odbiorców nie docierało. Odbiór jednak jest se­lektywny: co można zaadaptować, przełożyć na własny ję­zyk, adaptuje się i przekłada; czego się nie da, ignoruje się i za­łatwia sprawę wygodną maksymą.

Otóż do adaptacji szczególnie łatwo nadaje się wszystko to, co schlebia „zwykłemu człowiekowi”; samopoczucie owego zwykłego człowieka podnosi jeszcze fakt, że powtarza mu się, iż jego pogląd jest poglądem przeważającej większości. Od „nie jesteś gorszy od innych” bardzo blisko do „nikt nie jest lepszy od ciebie” - równie blisko też do odrzucenia wszystkich są­dów, które zdają się zbyt trudne lub niezrozumiałe. Rośnie w ten sposób potworny tłum zadufanych i choć niewielu za­daje sobie trud dokładnego zgłębienia określonego problemu,

metrami kwadratowymi czy sześciennymi. „Stworzyć przestrzeń uniwersytetu” - hasło to nie wiąże się w y­łącznie z rozbudową bazy lokalowej czy jej unowocze­śnianiem. Chodzi o coś jeszcze. Choćby o świadomość, że uniwersytet to nie tyle konkretne miejsce (sala wykła­dowa, czytelnia, dziekanat, sekretariat, etc.), lecz kon­kretny człowiek. A właściwie nie tyle człowiek, co wspólnota. Taki jest, jak sądzę, prawdziwy początek przestrzeni uniwersytetu.

Jacek Gutorow

cudze ścieżki?„Co ci ludzie z poczciwości słowa zrob ili!”

N o r w idwielu uważa, że liczy się ich zdanie na temat danej kwestii - i że większość tychże jest albo powinna być prosta i zrozumiała.

Jeśli nie jest, pojawia się potępienie „dziwactw” i pewna agresywność. Jest to szczególnie niebezpieczny rodzaj pochwały głupoty, gdyż zadufanie połączone z nierealnym światem abstrakcji ma wyraźne konse­kwencje. Efektem bywa cynizm - jeśli nie rzeczywisty, to przynajmniej werbalny: nawet gdy ktoś jest w prakty­ce uczciwy, deklaruje się z cwaniactwem na dowód, że zna życie i wie, co jest grane. Rodzi się też nastroszony opór: „i co z tego”, niewiara w czyjąkolwiek bezintere­sowność. Źródło akceptacji wysycha więc całkowicie.

To prawda, że podstawową cechą społeczności akademic­kiej jest zmienność i przejściowość - wszyscy jesteśmy uczest­nikami wieku przemijania. Nasze relacje akademickie mają charakter co najwyżej funkcjonalny i... przelotny, bo nawet sztuka, niegdyś ostoja wartości, kończy się jednorazowym z założenia happeningiem. Co nie znaczy, by było się tak zno­wu z czego cieszyć. Ale czy nie jest tak, że działa mechanizm typu: ile możliwości - tyle decyzji, im więcej możliwości - tym większa wolność, a czy przynależność do grupy jest ogranicze­niem wyboru? I aż wstyd tłumaczyć, że to wszystko nie tak.

Dlatego bunt stanowi broń przeciw absurdowi, ale czy sam w sobie jest zjawiskiem absurdalnym? W teorii zapewne go nie ma. W życiu zaś funkcjonuje potwierdzony cierpie­niem, niegodziwością, cezaryzmem, poniżeniem itp.

I jeśli przez to spojrzenie rozumieć należy próby przedsta­wienia idei, postaw, wartości i wyobrażeń, jakimi od czasu do czasu żyje społeczność akademicka, która ów „teatr” stwarza i która zapełnia jego widownię - zapewne niewiele się stąd o samym „teatrze” zdołamy dowiedzieć.

Możemy się natomiast - przynajmniej czasem - czegoś dowiedzieć o „aktorach”. Myślę, że to niekiedy bywa ciekaw­sze. Stąd pragnienie, by znajdować wyjścia racjonalne (wy­kluczam awaryjne!).

Józef Podgórecki

PS. T w ierdzi się, że k ryzys słow a trw a . C z y jest o n w ynik iem przesilenia w ieku , czy zjaw iskiem trw ały m - n ie w iadom o. W ia­d o m y m jest jedno: trzeba by w rócić d o filozofii, k tó rą p o jm o w a­n o jako m iłość m ądrości, i d o a u to ry te tu jedynego - rozum u . W ted y b łędy logiczne polegające n a u tożsam ian iu re la tyw izm u k u ltu ro w eg o z etycznym , nie dostrzegane na poziom ie m yślenia kolokw ialnego, zn ik n ą same.

Page 55: BO BG UO i · icz - doktor honoris causa skiego: Nisko się wam kłaniam zym jest dla mnie to wyróżnienie... W numerze m.in.: Gutorow Grabowski Hanuszkiewicz Nicieja Smolińska

luty - marzec 2001 55

C3co

<33r '

mH

s OQ O

Uli iiiiii lililí

Doctores Honoris Causa

18 maja 1995 Ks. abp Alfons NossolP ro m o to r: prof, d r hab. Jerzy Pośpiech

22 października 1996 G erhard NickelP rom oto r: prof, d r hab. Franciszek M arek

10 marca 1997 Kazimierz KutzP rom oto r: prof, d r hab. M arian M arek D rozdow ski

8 grudnia 1997 Stanisław LemP rom oto r: prof, d r hab. W iesław Łukaszew ski

«

10 marca 1998 Ryszard KaczorowskiP ro m o to r: prof, d r hab. Stanisław Sławomir N icieja

v,

10 marca 1999 Wojciech KilarP rom oto r: prof, d r hab. Stanisław Sławomir N icieja

W

10 marca 1999 Tadeusz RóżewiczP rom oto r: prof, d r hab. D oro ta Sim onides

W

10 marca 2000 Janusz TazbirP rom oto r: prof, d r hab. Stanisław G ajda

9 marca 2001 Adam HanuszkiewiczP rom oto r: prof. d r hab. P io tr O brączka

v,

Page 56: BO BG UO i · icz - doktor honoris causa skiego: Nisko się wam kłaniam zym jest dla mnie to wyróżnienie... W numerze m.in.: Gutorow Grabowski Hanuszkiewicz Nicieja Smolińska

9 marca 2

I oto w tej mojej samotności wyciągacie do mnie rękę...

Arcybiskup Alfons Nossol. pierwszy doktor honorowy UO i Adam Hanuszkiewicz, nowy, dziewiąty z kolei doktor hono­ris causa naszej uczelni.

Magnificencjo, drodzy państwo i ty, cholerny chórze, któryś mnie doprowadził do łez.

W lasce - podarunku od Norberta Kwaśnioka - kryła się niespodzianka... (zdjęcie Tadeusz Parcej)

„Trafić na swój zawód jest to niezwykle ważne..." (aktorzy Hanuszkiewicza w spektaklu „Chopin").

Zdjęcia: Stankomir Nicieja