419. Wielki przekręt

23

description

POWIEŚĆ WYRÓŻNIONA W 2012 ROKU Giller Prize (najważniejsza i najbardziej prestiżowa nagroda literacka w Kanadzie) „Szanowny Panie, jestem córką nigeryjskiego dyplomaty i liczę na pańską pomoc…” W Calgary ginie w wypadku samochodowym starszy mężczyzna, niejaki Henry Curtis. Pozostawił żonę i dorosłe dzieci. Policja podejrzewa, że jego wóz został zepchnięty z mostu lub że mężczyzna popełnił samobójstwo. Ale Henry Curtis był emerytowanym nauczycielem i wiódł - zdawałoby się – spokojne i przewidywalne życie. Okazuje się jednak, że jego bliscy nie wiedzieli o nim wszystkiego. Jakiś czas przedtem otrzymał on tajemniczy e-mail z Afryki z prośbą o pomoc pewnej osieroconej nigeryjskiej dziedziczce fortuny. Tak zaczęła się dramatyczna historia internetowej korespondencji i skomplikowanych międzynarodowych "interesów", która zakończyła się ukrywanym przed rodziną bankructwem Henry'ego i jego tragiczną śmiercią. Laura, córka Curtisa, wyrusza w podróż, by odszukać zabójców ojca. Rozpoczyna grę

Transcript of 419. Wielki przekręt

Page 1: 419. Wielki przekręt
Page 2: 419. Wielki przekręt

2

j:a419 17-3-2014 p:2 c:1 black–text

Page 3: 419. Wielki przekręt

Will Ferguson419

3

j:a419 17-3-2014 p:3 c:1 black–text

Page 4: 419. Wielki przekręt

Tytu³ orygina³u: 419Projekt ok³adki: Agencja Interaktywna Studio Kreacji

(studio-kreacji.pl)Redakcja: Beata S³amaRedakcja techniczna: Zbigniew KatafiaszKorekta: Zofia Smuga

Zdjêcie na ok³adce Charlie Schuck/Digital Vision/Getty Images/Flash Press Media

Will Ferguson, 2012All rights reserved

for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2014 for the Polish translation by Jêdrzej Polak

ISBN 978-83-7758-677-8

Warszawskie Wydawnictwo LiterackieMUZA SAWarszawa 2014

4

j:a419 17-3-2014 p:4 c:1 black–text

Page 5: 419. Wielki przekręt

Dla Alex i Alistera

— 5 —

j:a419 17-3-2014 p:5 c:1 black–text

Page 6: 419. Wielki przekręt

— 6 —

j:a419 17-3-2014 p:6 c:1 black–text

Page 7: 419. Wielki przekręt

Czy odda³byœ ¿ycie za swoje dziecko? To jedyne pytanie, naktóre musi odpowiedzieæ ka¿dy rodzic. Ca³a reszta wyp³y-wa w³aœnie z tego pytania. Na wypra¿onych jak w piecupo³aciach ciernistych pustyñ. W namorzynowych mocza-rach i alpejskich lasach. Na ulicach miast i w œniegu. Tojedyne pytanie, na które trzeba odpowiedzieæ.Ojciec ch³opca, stoj¹c po kolana w ciep³ym b³ocie, ci¹g-

n¹³ wierzgaj¹ce ¿yciem rybackie sieci. Mg³a na zielonychwodach. S³oñce w ka³u¿ach przyp³ywu.

— 7 —

j:a419 17-3-2014 p:7 c:1 black–text

Page 8: 419. Wielki przekręt

— 8 —

j:a419 17-3-2014 p:8 c:1 black–text

Page 9: 419. Wielki przekręt

ŒNIEG

— 9 —

j:a419 17-3-2014 p:9 c:1 black–text

Page 10: 419. Wielki przekręt

— 10 —

j:a419 17-3-2014 p:10 c:1 black–text

Page 11: 419. Wielki przekręt

1Samochód spadaj¹cy w ciemnoœci.Kozio³kuje – ³oskot, przeszywaj¹cy ³oskot za ³oskotem.Fontanny szk³a pryskaj¹ce na boki, a potem znów pró¿-

niowa cisza.Pojazd zatrzyma³ siê na dachu u stóp skarpy pod mos-

tem i opar³ o roz³upane topole. Na œniegu pozosta³ œlad– zryta œció³ka i mokre liœcie.Wprost w bezwonne zimowe powietrze: s¹cz¹ca siê woñ

benzyny i p³ynu z ch³odnicy.Spuszczali siê na linach, œwiat³a wozów stra¿ackich i am-

bulansów zalewa³y miejsce na przemian czerwonym i nie-bieskim œwiat³em, rzucaj¹c cienie to w jedn¹, to w drug¹stronê. Niezliczone konstelacje na œniegu. Szk³o, od któregoodbija³o siê œwiat³o.Kiedy zespó³ ratunkowy dotar³ wreszcie na sam dó³ skar-

py, ludziom brakowa³o tchu.W zgniecionymmetalu pojazdu: odkszta³cona deska roz-

dzielcza, wygiêta kierownica, jeszcze wiêcej szk³a i –w œrodku– coœ, co kiedyœ by³o cz³owiekiem. Siwe w³osy – mokre odgêstego czerwonego b³ota.– Proszê pana! S³yszy mnie pan?

— 11 —

j:a419 17-3-2014 p:11 c:1 black–text

Page 12: 419. Wielki przekręt

Porusza³ wargami, jakby ucieka³o przez nie ¿ycie – tam,dok¹d ¿ycie ucieka.– Proszê pana!¯adnej odpowiedzi, tylko bañki.

2Rozsuwaj¹ siê drzwi, tafle szk³a rozstêpuj¹ siê jak za

dotkniêciem czarodziejskiej ró¿d¿ki, do œrodka wpadazachodnioafrykañskie powietrze, ¿ar tak nieludzki, ¿e wpy-cha j¹ z powrotem w g³¹b terminalu. Os³ania oczy, zatrzy-muje siê na chwilê wœród pr¹cych do przodu cia³.Po drugiej stronie jezdni druciana siatka powstrzymuj¹-

ca mot³och. Mot³och i krewnych. Taksówkarzy i czekaj¹-cych wujów. Krzyki i gor¹czkowe wymachiwanie rêkoma,wypisane rêcznie tabliczki TAXI DLA CIEBIE i PROSTO NA

WYSPÊ LAGOS. Szuka swojego nazwiska na tabliczkach.Mimo ró¿nicy czasu i md³oœci ze zmêczenia, mimo skur-czów ³ydek od siedzenia w samolocie, mimo upadlaj¹cychkolejek, w których sta³a wraz z innymi jak z byd³em zaga-nianym do zagrody, mimo celników grzebi¹cych w jej ba-ga¿u podrêcznym – jakby szukali w nim skarbów, a gdyich nie znaleŸli, rozczarowani wrzucali ca³y ba³agan napowrót do torby – a nawet mimo dusznego powietrza wewnêtrzu terminalu i ¿aru hutniczego pieca na zewn¹trz,wiêc nawet mimo to, a mo¿e w³aœnie dlatego, czuje siêdziwnie upojona. Spokojnie podekscytowana.Poci siê – to skraplaj¹cy siê osad dwóch gor¹cych fron-

tów atmosferycznych zmagaj¹cych siê ze sob¹. Pot sp³ywajej po obojczyku, sprawia, ¿e wiotkie w³osy robi¹ siê wil-

— 12 —

j:a419 17-3-2014 p:12 c:1 black–text

Page 13: 419. Wielki przekręt

gotne, a wilgotne w³osy – mokre. Pot sp³ywa kropelkami pojej czole. Gdzieœ: jej nazwisko. Widzi je powiewaj¹ce po-nad g³owami mot³ochu po drugiej stronie drucianej siatki.Chce przejœæ na drug¹ stronê i wtedy s³yszy gruchaj¹cy zajej plecami g³os:– Proszê pani? – Odwraca siê i widzi przed sob¹ uzbrojo-

nego policjanta w wykrochmalonym zielonym mundurze,w okularach przeciws³onecznych odbijaj¹cych jej twarzw siê-gaj¹cym skroni panoramicznym lustrze. – Proszê za mn¹.Brzmi to prawie jak pytanie. Prawie, ale nie ca³kiem.– Proszê pani. Proszê za mn¹.Przyci¹ga do siebie torbê, jedyny baga¿, jaki ma.– Po co?– Policja, proszê pani. Inspektor chce z pani¹ poroz-

mawiaæ.

3Ojciec ch³opca mówi³ cicho dialektem znad rzeki, za-

wsze tak mówi³, kiedy wyg³asza³ prawdy.– Ojciec, matka musz¹ zadaæ sobie takie pytanie. Czy

zrobiliby to, jeœli dziecku ¿y³oby siê dziêki temu lepiej?Czy oddaliby za nie ¿ycie?Namorzynowe lasy oddycha³y. Mokrymi westchnienia-

mi i cichym chlupotem. Ojciec ch³opca, brodz¹c w nanie-sionym przez przyp³yw b³ocie, ci¹gn¹³ sieci rozedrgane¿ywym srebrem, a ch³opiec sta³ na brzegu, trzymaj¹c w go-towoœci oœcieñ.– Pamiêtaj – powiedzia³ ojciec, przechodz¹c, dla pod-

kreœlenia wagi s³ów, na angielski, i robi¹c to tak sprawnie,

— 13 —

j:a419 17-3-2014 p:13 c:1 black–text

Page 14: 419. Wielki przekręt

jakby nabija³ na oœcieñ ryby z sieci. – Zabijaj ryby szybko.Oszczêdzisz im cierpieñ.

4– Laura? Jesteœ tam? Chodzi o… twojego ojca. Odbierz,

proszê.Odg³os prze³ykanego szlochu.Laura splunê³a do zlewu, pocz³apa³a do telefonu.– Mama?Kiedy skoñczy³y rozmawiaæ, Laura pobieg³a koryta-

rzem, a wk³adaj¹c ¿akiet, wcisnê³a guzik windy.Zbiera³o siê na œnieg. Przebieg³a przez pust¹ o tej porze

ulicê, potruchta³a w dó³ wzgórza.Dom jej dzieciñstwa by³ wielokrotnie tynkowan¹ budow-

l¹ wciœniêt¹ jak pinezka w krawêdŸ stromej ulicy. Przeddomem sta³ policyjny samochód, a podjazd blokowa³ no-wy escalade Warrena. Niewa¿ne. Laura nie mia³a nic doparkowania.Kiedy byli mali, jej bratWarren by³ œwiêcie przekonany,

¿e okruchy szk³a osadzone w tynku ich domu s¹ prawdziwy-mi rubinami, i zaoferowa³ jej piêædziesiêcioprocentowyudzia³ w zyskach, jeœli je dla niego zbierze. „Myœla³am, ¿erubiny s¹ czerwone”, powiedzia³a. „Nie czepiaj siê. S¹w ka¿-dym kolorze, jak dropsy. Dlatego s¹ takie cenne”, odrzek³.Laura poœwiêci³a wiêc ca³e popo³udnie na wyd³ubywaniezielonych szkie³ek ze œcian. Z zakrwawionymi paluszkamiposz³a dumnie zaWarrenem do sklepu na rogu, gdzie pan Lida³ im za nie dwawielkie têczowe lizaki, ale podwarunkiem,¿e nie bêd¹ ju¿ d³ubaæ w rodzicielskim tynkuw poszukiwa-

— 14 —

j:a419 17-3-2014 p:14 c:1 black–text

Page 15: 419. Wielki przekręt

niu klejnotów. Laura uzna³a, ¿e lizak to niez³y zysk z inwes-tycji.Warren nie by³ zachwycony. Przez ca³¹ drogê powrot-n¹ do domu mamrota³ coœ gniewnie pod nosem, a Laurawymachiwa³a plastikowym wiaderkiem i obraca³a lizakaw ustach. Po kilku tygodniach znalaz³a w pokojuWarrenanierozpakowanego z folii lizaka. Kiedy dostali nastêpnekieszonkowe, chcia³ jej go sprzedaæ za æwieræ dolara.Wwy³o¿onym boazeri¹ salonie rodziców: policjant. Broñ

w kaburze i jasnoniebieskie oczy. Zrobione szyde³kiemposzewki na poduszki bêd¹ce tu od zawsze. Robiona nadrutach narzuta na oparciu sofy (zarówno poszwy, jaki narzuta by³y dzie³em r¹k mamy). A na boazerii z ty³u:tandetne, przesadnie szerokie ramy obrazów (zarówno bo-azeria, jak i ramy by³y dzie³em r¹k taty). Kupionew centrumhandlowym olejne obrazy przedstawiaj¹ce Pary¿ w deszczuiMatterhorn w s³oñcu. Równie dobrzemog³y przedstawiaæMarsa. Rodzice Laury nigdy nie byli w Pary¿u ani wAlpach.Ojciec ju¿ nigdy tam nie bêdzie.Matka Laury prawie nie zauwa¿y³a jej przyjœcia. By³a

gdzie indziej, niemal unosi³a siê nad pod³og¹, prawie jejnie dotyka³a. Warren sta³ z boku: miêsista, wykrzywionagniewem twarz, rêce splecione ciasno na brzuchu. Warrenby³ gruby, a Laura chuda. Rodzinne zdjêcia zawsze przy-pomina³y reklamê kliniki lecz¹cej zaburzenia od¿ywiania.¯ona Warrena, Estelle, próbowa³a tymczasem – raczej

bez powodzenia – okie³znaæ bliŸniaczki, ich córki, i prze-gnaæ je z salonu, gdzie rozmawiali doroœli. Wierc¹ce siêdziewczynki by³y swoim lustrzanym odbiciem, bez prze-rwy chichota³y albo wyg³asza³y uroczyste stwierdzenia:„Psy nie potrafi¹ tañczyæ, ale mo¿na je tego nauczyæ”;

— 15 —

j:a419 17-3-2014 p:15 c:1 black–text

Page 16: 419. Wielki przekręt

„Tatuœ jest niem¹dry”; „Piesek Suzie nie tañczy, sama mimówi³a”. Przedszkolne m¹droœci i dzieciêca paplanina. ¯o-na Warrena, zanim wysz³a do drugiego pokoju, szepnê³ado Laury „czeœæ”.Po co zabrali ze sob¹ dzieci?Policjant o jasnoniebieskich oczach wsta³ i wyci¹gn¹³

do Laury rêkê. Lecz zamiast uœcisn¹æ jej d³oñ, poda³ wi-zytówkê.– Sier¿ant Brisebois – przedstawi³ siê. – Pracujê w Wy-

dziale Ruchu Drogowego.Na wizytówce widnia³ napis Sier¿ant Matthew Brisebois,

WRD. Chcia³a zakreœliæ literówkê, dodaæ „e” do nazwiska.Ale nie, to nie by³a literówka. Coœ znacznie gorszego.– Zajmujê siê zdarzeniami drogowymi ze skutkiem

œmiertelnym. Bêdê prowadzi³ to œledztwo. Bardzo mi przy-kro z powodu pani ojca.„Nie k³am. Bez zdarzeñ drogowych ze skutkiem œmier-

telnym nie mia³byœ pracy”, pomyœla³a Laura.– Dziêkujê panu.– Mo¿esz w to, kurwa, uwierzyæ! – Warren odwróci³

g³owê i spojrza³ na siostrê zapuchniêtymi oczami. – Tatazjecha³ ze skarpy.– Warrenie – odezwa³a siê mama. – Nie przeklinaj, proszê.– Pani ojciec wpad³ prawdopodobnie w poœlizg na czar-

nym lodzie – wyjaœni³ policjant. – Czarnego lodu nie widaæ.Nie trafi³ na most nad Ogden Road na zachód od Piêædzie-si¹tej. To przemys³owa dzielnica, a jecha³ z du¿¹ prêd-koœci¹. Bardzo du¿¹. – „Jakby przed czymœ ucieka³”, chcia³dodaæ Brisebois, ale nie zrobi³ tego. Zapyta³ natomiast:– Dok¹d móg³ jechaæ o tak póŸnej porze?

— 16 —

j:a419 17-3-2014 p:16 c:1 black–text

Page 17: 419. Wielki przekręt

– Do pracy – odpowiedzia³a matka. – By³ stró¿em nabocznicy.– By³ nauczycielem – sprostowa³ Warren.– Emerytowanym – doda³a matka. – Oboje byliœmy na-

uczycielami. Henry uczy³ techniki, a ja gospodarstwa do-mowego. Henry czu³ siê… czu³ siê uwi¹zany w domu, za-cz¹³ pracowaæ na pó³ etatu jako nocny stró¿.– Czy nosi³ mundur?Kiwnê³a g³ow¹.– Pytam, bo nie mia³ na sobie munduru. By³ ubrany…

– Brisebois zerkn¹³ do notatnika – …w sweter. Spodnie.Pó³buty. Podczas wypadku obuwie spad³o z nóg. Czy trzy-ma³ mundur w pracy?– Tak przypuszczam – odpowiedzia³a matka st³umio-

nym g³osem. – Nie rozumiem tylko, po co w ogóle jecha³Ogden Road. Zawsze jeŸdzi³ Blackfoot Trail.Brisebois to zanotowa³.– Czy pani m¹¿ zapina³ pasy? Bezwzglêdnie?– O, tak. Przywi¹zywa³ du¿¹ wagê do takich rzeczy.

– Matka Laury trzyma³a w rêku chusteczkê higieniczn¹,tak jak siê trzyma ró¿aniec.– Pani Curtis, pani m¹¿ z³o¿y³ przed kilkoma tygodniami

skargê na policji. Twierdzi³, ¿e ktoœ obserwuje wasz dom.– Ach, to… To nic wa¿nego. Henry siedzia³ do póŸna

i wydawa³o mu siê, ¿e ktoœ stoi czy w³óczy siê pod latarni¹.Przyjecha³ patrol, ale… Jestem pewna, ¿e macie raport.Policjant skin¹³ g³ow¹.– Mamy. Próbujê siê tylko upewniæ, czy…Brat Laury pochyli³ siê, wœciek³y.– Po co zadaje pan te wszystkie pytania? To gówno warte.

— 17 —

j:a419 17-3-2014 p:17 c:1 black–text

Page 18: 419. Wielki przekręt

– Próbujê zebraæ fakty, które doprowadzi³y do tego, cosiê wydarzy³o. Chcê wiedzieæ dlaczego.– Dlaczego? Powiem panu! Bo to jebane miasto nigdy

nie odœnie¿a jebanych ulic! W³aœnie dlatego! Czekaj¹ najebany chinook*, ¿eby je odœnie¿y³! Skurwysyny! Œnieg jestubity i ca³ymi miesi¹cami jeŸdzimy w koleinach. Nie? Poco p³aciæ za odœnie¿anie, skoro mo¿na poczekaæ na zacnyciep³y wiaterek, by zszed³ z jebanych gór i stopi³ œniegi.Tylko ¿e œnieg nie topi siê, kurwa, do koñca! Nie wie pan?– G³os dr¿a³ mu ze z³oœci. – Czy pan wie, jakie ja p³acêpodatki od nieruchomoœci? Wie pan?– Nie przeklinaj, Warrenie!– Rozumiem pañskie rozgoryczenie, proszê pana, ale

muszê…– Kurewskie góry siana! Tyle p³acê! I co za nie dostajê?

Mój ojciec…Miasto! To wina miasta! P³acê podatki, a onije podnosz¹ co roku jak w zegarku! Za co? Chce pan kogoœzamkn¹æ? Niech pan zamknie pierdolonego burmistrza!Kiedy w koñcu odezwa³a siê Laura, zrobi³a to tak cicho,

¿e policjant niemal jej nie us³ysza³:– Czy powiedzieli w jakim swetrze?Brisebois spojrza³ na ni¹.– Przepraszam, nie dos³ysza³em.– Sweter, który mia³ na sobie. Czy powiedzieli, jaki to

by³ sweter? Zielony? Zielony rozpinany?– Ee… – Przerzuci³ kartkê w notesie. – Nie, sweter by³,

zdaje siê, niebieski. Z wzorkiem.

* Chinook – ciep³y wiatr wiej¹cy w Górach Skalistych (wszystkie przypisypochodz¹ od t³umacza).

— 18 —

j:a419 17-3-2014 p:18 c:1 black–text

Page 19: 419. Wielki przekręt

– Jakim wzorkiem?– Tego nie wiem. Ale sprawdzimy to na zdjêciach zmiej-

sca zdarzenia, a sweter bêdzie do odebrania w medycynies¹dowej. Ale dlaczego pani pyta?– No… zastanawia³am siê tylko. To bez znaczenia.

W tej chwili.Na dworze pierwszy poszum cieplejszego wiatru sp³ywa-

j¹cego z odleg³ych gór, dm¹cego przez wzgórza. Nad Og-den Road najpierw stopniej¹ œlady ciê¿arówek w ubitymœniegu, zrobi siê z nich b³oto poœniegowe, a potem brudnawoda. Znikn¹ powoli œlady wypadku, z wyj¹tkiem wyraŸ-nego odcisku gumy, d³ugiego poœlizgu na asfalcie i œladówbie¿nika prowadz¹cych do porêczy przy mostku. Te œladyzostan¹ na d³ugo.

Pytam ciê…Kto jest teraz dey mugu?

5Zanim na miejscu wypadku pojawi³ siê funkcjonariusz

Brisebois, ludzie z ekipy rekonstrukcji zdarzeñ drogowychju¿ dawno skoñczyli. Rozstawili akrylowe trójk¹ciki donamierzenia przez GPS, a w blasku reflektorów wydycha-ne powietrze tworzy³o zimowe aureole.Zacz¹³ od nich:– Colin. Greg.Starszy posterunkowy Colin podniós³ g³owê i siê

uœmiechn¹³.– Sier¿ant Brisebois. Mi³o, ¿e pan wpad³.

— 19 —

j:a419 17-3-2014 p:19 c:1 black–text

Page 20: 419. Wielki przekręt

Nigdy nie mówili do niego po imieniu. To by³o jednoz ich niewielu ustêpstw wobec wy¿szych rang¹.Brisebois mia³ dziœ dy¿ur.– Pager zosta³ wmarynarce.Marynarka wisia³a w szatni.– W szatni?– By³em na spektaklu. Musia³em siê przebraæ w samo-

chodzie, jeœli koniecznie chcesz wiedzieæ.Mia³ nadziejê, ¿e zamknie tym temat, ale jak zwykle

siê pomyli³.– Nie da siê wyjœæ z kina? Machn¹æ odznak¹ i za¿¹daæ

zwrotu kasy za bilety?– Nie by³em w kinie.Greg, m³odszy z posterunkowych, uœmiechn¹³ siê szeroko.– Niech mi pan tylko nie mówi, ¿e siedzieliœcie w barze

ze striptizem, gdy my tu marzniemy na mrozie.– Nie, nie siedzieliœmy w barze ze striptizem.Sier¿ant Matthew Brisebois by³ na spektaklu baleto-

wym. Balet miejski wystawia³ jak zawsze o tej porze Jezioro³abêdzie. Na pustym fotelu obok le¿a³ bilet ¿ony. Westch-n¹³. Czas to zakoñczyæ.– By³em na balecie. Z ¿on¹. Kupiliœmy karnety na ten

sezon. To znaczy, ona kupi³a. Dla nas obojga. Tak czyinaczej, mia³em przy sobie bilety i szkoda by³oby je zmar-nowaæ.– Balet? Jak Dziadek do orzechów?– Niezupe³nie.– Dziadek do orzechów? – powtórzy³ m³odszy poste-

runkowy. – Chyba gra³em z nim w karty.– Cholera – mrukn¹³ Colin – ja chyba kiedyœ wzi¹³em

z nim œlub. – Zerkn¹³ na kubek paruj¹cej kawy przyniesio-

— 20 —

j:a419 17-3-2014 p:20 c:1 black–text

Page 21: 419. Wielki przekręt

ny przez Brisebois. – I mia³ pan jeszcze czas wpaœæ doTima po kawê? Jesteœmy œledczymi. Takie rzeczy rzucaj¹nam siê w oczy.– Zak³adam, ¿e dla nas te¿ pan przywióz³? – spyta³ Greg.– Przywioz³em. Ale rozla³a siê po drodze. – Brisebois,

z udawan¹ rozkosz¹, napi³ siê kawy. – Wiêc… – zacz¹³– …co tu mamy?– Pontiac olds. Zje¿d¿a³ ze wzgórza, a potem wypad³

z drogi… o, tam. Wygl¹da na to, ¿e wpad³ w poœlizg nalodzie. Kierowca nie trafi³ na most i run¹³ ze skarpy. Prze-kozio³kowa³ ze dwa, mo¿e trzy razy.– Oldsmobile – mrukn¹³ Brisebois. – To kupa ¿elastwa.

Ju¿ ich nawet nie robi¹. Ile to ju¿ czasu… Z dziesiêæ lat?Zatem…mê¿czyzna. Starszy obywatel. Czyjœ dziadek. Niemylê siê?Colin kiwn¹³ g³ow¹.– Zgin¹³. Jest jeszcze na dole. Nie wiem, jak go wy-

ci¹gn¹.– By³ zapiêty?– Nie.– Sprawdziliœcie tablice?– Owszem. Czysty. Nawet mandatu za przekroczenie

szybkoœci.– A kierowca? – spyta³ Brisebois. – Sprawdziliœcie go

w PIMS*? – By³ to centralny system informacyjny depar-tamentu policji. Jeœli kierowca mia³ w przesz³oœci jakikol-wiek kontakt z policj¹ (na przyk³ad by³ aresztowany, by³œwiadkiem czy znalaz³ siê w policyjnymmeldunku, choæby

* PIMS – Police Information Management System.

— 21 —

j:a419 17-3-2014 p:21 c:1 black–text

Page 22: 419. Wielki przekręt

po domowej k³ótni czy z powodu zak³ócania ciszy), jegonazwisko wyskakiwa³o w komputerze.– Nic wa¿nego. Przed paroma tygodniami z³o¿y³ skar-

gê, ¿e ktoœ wa³êsa siê pod jego domem w œrodku nocy.Wysz³o, ¿e lis albo coœ.Klasyczny przypadek staruszka. „Dzieciaki, zje¿d¿ajcie

z trawnika!”Prószy³ œnieg, widmowe p³atki topnia³y przy zetkniêciu

z czymkolwiek.Poœród policyjnych œwiate³, migocz¹cych w ciszy, Brise-

bois i starszy posterunkowy podeszli do miejsca, w którymsamochód zjecha³ z drogi i stoczy³ siê ze skarpy. Œladyopon: prowadz¹ce z asfaltu na ubity œnieg, a potem znika-j¹ce w pustce.Stra¿ postawi³a na moœcie wóz oœwietleniowy, a reflekto-

ry skierowa³a na le¿¹cy do góry ko³ami pojazd, oparty jakpijak o topole u stóp skarpy. Brisebois widzia³, gdzie ude-rzy³ olds, gdzie zary³, gdzie siê obróci³ i zacz¹³ kozio³kowaæ.Nie tak jak na filmach, na których samochody wzbijaj¹ siêwidowiskowo w powietrze z ramp ukrytych przed widzem,najczêœciej ju¿ bez silników. Prawdziwe samochody s¹ ciê¿-sze z przodu, a kiedy wypadaj¹ z szosy, spadaj¹ jak kamie-nie. A oldsmobile? Oldsmobile jest jak czo³g staczaj¹cy siêze skarpy.Tam, gdzie wyl¹dowa³, widaæ by³o czarn¹ bliznê na

œniegu i rozrzucone w wachlarz czêœci.– Mam pytanie – odezwa³ siê Brisebois. – Z tego miejsca,

tu, sk¹d wystartowa³, do miejsca, w które zary³ nosem, wiêcod startu do, by tak rzec, l¹dowania, jest dalej ni¿ jednad³ugoœæ auta. Zgadzacie siê?

— 22 —

j:a419 17-3-2014 p:22 c:1 black–text

Page 23: 419. Wielki przekręt