Kolejny ciepły wieczór. Ińsko za
dnia ciche i spokojne, jakby w uśpieniu
przycupnięte nad brzegiem czystego
jeziora, o zmroku budzi się do życia.
Zarówno turyści, jak i mieszkańcy wyle-
gają na ulice, by udać się na seanse
filmowe. Szczególnie tłumnie przybywa-
ją na projekcje w kinie plenerowym. Nie
miałam jeszcze okazji oglądać filmu na
łonie natury, więc też postanawiam
udać się nad jezioro. Już z daleka sły-
chać głosy zgromadzonych oczekują-
cych na prezentację kolejnego obrazu.
Dotarłam. Dokoła mnie w półmroku
rozlegają się dziesiątki głosów, pachnie
smażonymi rybami. Gdyby nie znajome
dobre dusze, które zajęły mi miejsce,
prawdopodobnie zmuszona byłabym
oglądać film na stojąco lub siedząc na
wilgotnej od rosy trawie. Organizatorzy
czekają, aż ostatnie promienie słońca
znikną za horyzontem, by rozpocząć projek-
cję. Kiedy rozlega się głos oznajmiający, że
przedstawienie czas zacząć, gwar powoli
cichnie. Początkowo jestem nawet zaintere-
sowana filmem. W trakcie kolejnych scen
moją uwagę odciągają jednak nieproszeni
goście, których towarzystwa do tej pory nie
zauważałam.
Komary. Są wszędzie. Te miniaturowe
wampiry skutecznie potrafią uprzykrzyć
człowiekowi życie. I nie ma zmiłuj! Ani proś-
bą, ani groźbą nic nie wskórasz. Żadnych
negocjacji, zero kompromisów, tylko dopro-
wadzające do szału ukłucia. I człowiek już
przeklina, na czym świat stoi... Bo nie uwie-
rzę, że chodzi po ziemskim padole istota
ludzka, która, choćby w myślach, nie po-
mstuje na to, jakby nie było – boskie stwo-
rzenie. A jeżeli ktoś twierdzi inaczej, to kła-
mie.
Jak się ogląda filmy w plenerze, czyli wieczory
świetlikowe
W T Y M
N U M E R Z E :
Kochaj i tańcz 3-4
Noc w muzeum 2 4
Etiudy & Anima 5
Młode wino 6
Walc z Baszirem 6-7
Wspaniały świat pralni 8-10
Uśmiech na ustach, a w
oczach łzy 10
G A Z E T A F E S T I W A L O W A
IŃSKIE POINT XXXVI IŃSKIE LATO FILMOWE
4 sierpnia 2009 Rok 2009, nr 4
Biuro Ińskiego Lata Filmowego
Kino Morena
ul. Przybrzeżna 1
tel. 091 5623084
Kasa biletowa
katalog 36. ILF-u — 5 zł
Książka Gdzie woda czysta…
Ińskie Lato Filmowe 1973-2007
— 25 zł
Klub Festiwalowy na małej plaży
koło bazy płetwonurków
spotkania z twórcami
koncerty
inne atrakcje
W związku z przyjazdem Davida
Adetayo Olusogi, reżysera filmu
Namibia, ludobójstwo a II Rze-
sza – projekcja zostanie prze-
niesiona na szóstego sierpnia
(czwartek) na godzinę 1100.
Planowany w tym terminie film
Kobieta z Berlinie pokazany
będzie czwartego sierpnia
(wtorek) o godz 1600.
Po seansie Namibii – spotka-
nie z reżyserem.
K O M U N I K A T :
Witamy w Nollywood 11
Klnę jak szewc. Choć samo zja-
wisko oklepywania się po różnych
częściach ciała skłania mnie do
refleksji: co jest tak irytującego w
tych mało przecież bolesnych ukłu-
ciach? Taki komar dużo nie upije.
Małe to to, i też jeść musi. Trzask!
Jeden – zero dla mnie. Chyba je-
stem egoistką. Już przestał mnie
interesować los ich żołądków. O ile
to ma jakiś żołądek. Bo taka na-
pompowana już komarzyca robi się
półprzezroczysta i ślepy by zauwa-
żył, co tam ma w środku. A ma krew.
Twoją krew.
Plask! Odruchowo uderzyłam się
w twarz. A komar jak brzęczał, tak
brzęczy. Bezradność bywa frustrują-
ca. Homo sapiensy niby jesteśmy, a
na te bestie nikt jeszcze sposobu
nie znalazł. Bzzzzzzz... Pomocy!
Jest już zupełnie ciemno. O co
chodzi w tym filmie? Czy tylko ja
tracę nerwy przez te skrzydlate
potwory? Rozglądam się dookoła.
No tak. Większość gości przewi-
działa zmasowany atak z powietrza
i nie założyła szortów. Cierp ciało,
coś chciało...
Nad głowami widzów coś za-
świeciło. Zamrugałam. Znów świe-
ci. Co jest? Malaria rozwija się w
takim tempie? Mamo, nie chcę
umierać! Młoda jeszcze jestem,
Paryż chciałam zobaczyć...
Na szczęście wyzdrowiałam
dość szybko. Świetlik zatoczył kó-
łeczko przed moim nosem i zamru-
gał przyjaźnie. Wytrzeszczyłam
oczy z zachwytu i rozwarłam
uśmiechniętą już paszczę. Świe-
tliiiikiiiii... A ja myślałam, że to tylko
na filmach można zobaczyć! Jakie
to ładne i miłe! I lata, i dupką za-
świeci... Stop. Gdzie sprawiedli-
wość? Komarów wszędzie jak
psów, a człowiek pół Polski przeje-
chać musiał, żeby te małe cudeń-
ka zobaczyć? Skandal. Dlaczego
tego ładnego miłego jest tak mało,
a to niedobre i złośliwe tak się
panoszy? Panie Boże, gdzie by-
łeś, kiedy się robaczki na świecie
pojawiały? Gdybyś komarom też
wsadził gdzieś takie żaróweczki,
to bym chociaż wiedziała, za co
cierpię. Nie wymagam, żeby zjada-
jące mnie owady merdały ogonka-
mi z radości, ale gdyby czasem
zamrugały, wie-
działabym chociaż,
że im smakuję.
Och, okrutne ży-
cie...
Wracam lekko
nadjedzona. Ale
przed oczyma
wciąż mam ja-
śniutkie punkciki.
Nie wiedziałam, że
świecą tak jasno.
To było przyjemne
zdumienie i za-
prawdę, powia-
dam Wam: może-
cie nie lubić fil-
mów, nie przepa-
dać za tłumem i
drżeć przed koma-
rzym apetytem,
ale nie wolno
Wam przegapić
okazji zobaczenia
r o zm i g o ta n eg o
pokazu tańca tych
małych artystów.
Dlatego też naj-
szczerzej, jak po-
trafię, zapraszam
wszystkich na
świetlikowe wie-
czory.■
Jeżyna
S t r o n a 2
„Nie uwierzę, że
c h o d z i p o
ziemskim padole
istota ludzka,
która, choćby w
myś la ch , n ie
pomstuje na to,
jakby nie było –
boskie stworzenie.
A jeżeli ktoś
twierdzi inaczej,
to kłamie.”
I Ń S K I E P O I N T
S t r o n a 3 R o k 2 0 0 9 , n r 4
lukrowaną skorupkę, kusząc widza piękną formą, która
odwodziła jego uwagę od pustego wnętrza. Pod wzglę-
dem technicznym film ten może według mnie rywalizo-
wać z analogicznymi hollywoodzkimi produkcjami, jak
choćby Step up czy W rytmie hip-hopu.
Muzyka, atrakcyjni tancerze, zmysłowe tango i fla-
menco – istna synestezja. Do tego dobre ujęcia, uchwy-
cone przez wirującą wraz z bohaterami kamerę. Ale dość
formaliny, czas na gwóźdź programu – Izę Miko. Nasz
najlepszy towar eksportowy prezentuje się świeżo i po-
nętnie. Poza tym odtwarzana przez nią Hania ma pazur!
Z pensjonarki dumnie noszącej kołnierzyki i sweterki w
romby, pod wpływem tańca i miłości zmienia się w atrak-
cyjną, pewną swego i (uwaga, uwaga!) wydekoltowaną
kobietę. O gustach się nie dyskutuje, a ja mam do na-
szej hollywoodzkiej blondynki ewidentną słabość. W każ-
dym razie, Iza Miko – jak dla mnie bomba!
Cóż więc mogę na koniec napisać? Nie jest to kino
ambitne, które mówiłoby nam coś nowego. Ale co z te-
go? Nie tego przecież oczekujemy po podobnych produk-
cjach. Ma być lekkostrawnie, przyjemnie i przede wszyst-
kim z czytelnym morałem. Bajki są, były i będą potrzeb-
ne. Mi się podobało i kupuję to pomimo lukru, a może
przede wszystkim ze względu na niego?!■
Grzybek
Okolice 21:30 czasu Ińskiego, wypełnione po
brzegi kino plenerowe. Część widzów raczy się rybką i/lub
złotym trunkiem, inni grzecznie siedzą i czekają na seans.
Wreszcie ściemnia się na tyle, że można zaczynać. No to
startujemy...
Idąc na Kochaj i tańcz, film Bruce’a Parramore’a i Ma-
cieja Kowalewskiego, nie bardzo wiedziałam, czego mam
się spodziewać. Kolejnego Tańca z gwiazdami w wersji
wielkoekranowej, czy raczej czegoś na kształt You can
dance? Zwłaszcza, że w produkcji pojawiają się gwiazdy i
gwiazdki obu programów. Szczęśliwie, nie zaserwowano
ani jednego, ani drugiego. Mamy za to typową komedię
romantyczną w wersji musicalowej, suto zaprawioną tań-
cem i zmontowaną w dynamicznej, wideoklipowej stylisty-
ce.
Para głównych bohaterów – młodzi, piękni i ambitni –
spotyka się przypadkiem. Przypadków zresztą w filmie jest
wiele. Zaprzyjaźniają się, wreszcie zakochują, by przed
finałem zmrozić nasz zmysł empatyczny kilkoma perypetia-
mi stającymi przez moment na drodze do ich szczęścia.
Innymi słowy, typowe romansidło, zakończone, a jakże,
happy endem.
Powyższy opis celowo traktuje fabułę nieco po maco-
szemu. To dlatego, że w Kochaj i tańcz nie ona jest naj-
ważniejsza. Dramaturgiczną sztampę kina gatunkowego
wielokrotnie „przełamywano‖, wystawiając na piedestał
Powiało Hollywoodem?
Dalej jest perswazyjnie w
p o d o b n y m d u c h u . H a n i a ,
początkująca dziennikarka przygo-
towująca tekst o
programie tanecznym, w
którym pracuje jej
ojciec, zmienia się ze
skromnej elegantki
oczekującej na ślub z
nudnym stomatologiem
w disko-seksbombę w
trakcie jednej wizyty w
Reserved. Razem z nią
odbieramy lekcję, że
czółenka są fe, szpilki cacy,
sweterek fuj, wąskie ramiączka i
głęboki dekolt – super. Dziewczę,
poczuwszy wolę bożą, wynosi z
rzeczonego sklepu stos ubrań. Z
Tylko mnie kochaj pamiętamy
„dziewczęcenie― przez szczęśliwego
tatusia jego świeżo odkrytej (!)
siedmioletniej córeczki w eksluzywnym
butiku. Jeśli pogrzebiemy nieco dalej,
napatoczymy się na Pretty Woman, w
której kurwa o złotym
sercu także potrzebuje
zmienić image, by wpisać
się w stosowne do nowej
sytuacji ramy „kobie-
cości―. Scena w Reserved
to – oprócz wymiaru
najzupełniej dosłownego
– promocja modnego
blichtru, skrojona na czas
kryzysu. Dzisiaj mało
kogo stać na Cottonfielda, o
Dolce&Gabbana nie mówiąc. Kochaj i
tańcz, jak i pozostałe romantyczne
produkcje polskie, ocieka najtandet-
niejszym wyobrażeniem o luksusie.
Natrętną promocję lajfstajlu do biletu
dorzucono gratis.
Punkt wyjścia Kochaj i
tańcz w reżyserii Bruce'a
Parramore'a nie odbiega od fabuł
najnowszych polskich komedii
romantycznych, jak zresztą całość
filmu, powtarzająca te same
siedem pomysłów scenariu -
szowych na krzyż. Dwudziesto-
czteroletnia Hania przeżywa szok,
gdy dowiaduje się, że – uwaga! –
ma ojca. Ów jest wziętym choreo-
grafem, który przyjeżdża pracować
do ojczyzny z Nowego Jorku, dla
tanecznej kariery w którym
porzucił był kraj, narzeczoną i
córkę. Hania, oswoiwszy się z
myślą, że ma ojca, zarzuca matce,
że o niego nie walczyła. Być może
powinna przywieźć go z tej
zagranicy w szczelnie zawiązanym
worku na kartofle. Nic to. Winna
jest kobieta. Jak zwykle.
Błyskotki na czasy kryzysu
S t r o n a 4 I Ń S K I E P O I N T
Tam grozi im przywrócona do
życia mumia złego faraona.
To, co następuje potem, to
czyste pandemonium. Przez
ekran przemykają małpy, kan-
gury, ośmiornice, obiekty lata-
jące, zgraja miniaturowych
Einsteinów i wyzwolona pilotka
Emilia Erhart. Ożywione posta-
ci i magiczne przedmioty –
oklaski dla twórców efektów
specjalnych – rozweselają
widzów raz po raz.
Noc w muzeum 2, zgodnie
z retoryką filmu dla dzieci,
posiada morał. Młodzi uczest-
nicy Ińskiego Lata Filmowego
dostrzegli go bez trudu. Zapy-
tany o treść filmu 9-letni Mi-
chał, zauważył w swojej wypo-
wiedzi: „Muszę wyrzucić do
śmietnika telefon komórkowy
mojego taty, może wtedy za-
cznie się ze mną bawić...‖ Cóż.
Dorośli, nie zapominajcie, że
wasze dzieci to nie roboty,
które można wyłączyć, gdy
jesteście zaabsorbowani
„własnymi sprawami‖.■
Fiołek
Kolejny poranek dla
dzieci zacznie się za 15 minut.
Na sali brakuje miejsc! Dla dzieci
festiwal trwa, a zainteresowanie
filmami wzrasta z dnia
na dzień. Przybywają
tłumnie, siadają na
dostawianych krzeseł-
kach, na podłodze.
Czuwają od samego
rana, gdy dorośli
uczestnicy festiwalu
jeszcze smacznie śpią.
Noc w muzeum
Showna Levy’ego jest
komedią familijno–
przygodową. Opowiada
o Larry’m Daley’u, nie-
udaczniku, który nie
potrafi utrzymać stałej
posady, przez co dopro-
wadza do rozpadu swo-
jego małżeństwo. Pozostaje jed-
nak jeszcze „coś‖ ważnego do
uratowania – relacje z 10-letnim
synem. Zdesperowany decyduje
się na przyjęcie posady nocnego
stróża w Muzeum Historii Natu-
ralnej. Bohater nie wie, że nie
będzie to nudna praca, jakiej się
spodziewa. Już pierwszej nocy,
gdy zostaje sam, zauważa, że
coś jest nie tak. W nocy zbiory
muzealne budzą się do życia.
Noc w muzeum 2 to kontynu-
acja przygód Larry’ego, który
jednak nie ma już problemów z
bezrobociem. Strój nocnego stró-
ża zamienił na garnitur biznes-
mena. Jego firma prosperuje
znakomicie, ale czegoś mu brak
– nocy wśród muzealnych rekwi-
zytów. Odwiedza więc, po dwu-
letniej przerwie, swoich osobli-
wych przyjaciół. Niebawem bę-
dzie musiał wyruszyć im na po-
moc, ponieważ muzeum pozby-
wa się eksponatów i przewozi je
do magazynów w Waszyngtonie.
Kino Morena na dobry początek dnia Hania „kobieciejąc― uczy się tańczyć –
a taniec ma we krwi, ach te geny po
tatusiu! – i rozmyślając nad wielką
miłością porzuca stomatologa pod
kościółkiem na łące, w którym mieli brać
ślub. W miedzyczasie sprawia, że ojciec –
bezduszny pracoholik-perfekcjonista –
zaczyna dbać o ludzkie uczucia tak bardzo,
że pośle niedoszłego czempiona tuż przed
finałem konkursu na niedoszły ślub, by
mógł w nim przeszkodzić. Wojtek, przyszła-
niedoszła gwiazda
parkietu to też
postać ciekawa, w
hołdzie wartościom
rodzinnym pracu-
jąca na budowie,
dla której porzuca
zresztą na moment
przygotowania do
tanecznego szoł,
bo ojciec łamie
nogę, a zlecenie
trzeba przecież
skończyć. Praw-
dziwa miłość trium-
fuje, wyzwoliwszy wpierw w Hani
„kobiecość― rodem z popularnych gazetek
dla nastolatek.
A wszystko to dzieje się w przerwach
między kolejnymi numerami tanecznymi i
melancholijnymi wstawkami odzwiercie-
dlającymi uczucia bohaterów, których
długość wyznaczają piosenki w ścieżce
dźwiękowej. Dynamiczny (czasami zresztą
zbyt dynamiczny, bo zbytnio fragmenta-
ryzujący i tak niekoniecznie ciekawe
choreografie) montaż i kolorowe ujęcia
zbiorowych i indywidualnych scen
tanecznych oraz wyrzeźbione ciało
Mateusza Damięckiego i śliczna buzia Izy
Miko robią za znaki wielkiej produkcji. Jak
na wielką produkcję przystało, mamy też
szereg „nawiązujących― do oryginałów dzieł
muzycznych oraz rearanżacji wielkich
hitów, bo samych hitów już jakby niewiele.
W końcu jest kryzys. Polską
kinematografię najwyraźniej dotknął także
kryzys twórczy i intelektualny.■
rode
„Dwudziesto-
czteroletnia
Hania
przeżywa
szok, gdy
dowiaduje
się, że –
uwaga! – ma
ojca.“
S t r o n a 5 R o k 2 0 0 9 , n r 4
Siedem krótko- lub
średniometrażowych etiud wy-
świetlonych zostało w ramach I
bloku Etiuda & Anima. Wszyst-
kie przedwczorajsze filmy, wy-
różnione bądź nagrodzone w
ramach zeszłorocznego Między-
narodowego Festiwalu Filmowe-
go Etiuda, pochodziły z europej-
skich wyższych uczelni artystycz-
nych. Otwierająca pokaz etiuda
z Niemiec Mój ojciec śpi (2007,
reż. Grzegorz Muskała) urzekała
perfekcyjnie dopracowaną war-
stwą wizualną. Piękne zdjęcia,
operowanie ostrością czy świa-
tłem sprawiły, że śledzenie nie-
wesołej historii o żyjącej na wsi
rodzinie, w której chory ojciec
nie mógł zajmować się gospo-
darstwem czy wychowywaniem
dzieci, sprawiało estetyczną
przyjemność.
Kolejna pokazana produkcja,
francuski Zamek na morzu
(2008), to niemieckojęzyczna
rozmowa reżyserki Barbel Pfan-
der z jej dziadkiem, mającym
problemy z pamięcią – odtwa-
rzającym wspomnienia w opar-
ciu o fotografie. Co ciekawe,
wiele ze zdjęć pochodziło z fron-
tów II wojny światowej, kiedy to
narrator nosił w kaburze aparat
zamiast pistoletu. Zlepki wyda-
rzeń odnoszą się m. in. do cze-
goś, co przypominało zamek
nad Morzem Północnym, gdzie
bohater był kilkakrotnie. Autorka
etiudy skupiła się na de facto
socjologicznej rejestracji próby
przypomnienia sobie zdarzeń
przez pana w sile wieku, w cen-
trum zainteresowania stawiając
osobistą historię.
Na czyjejś historii skupiła się
też etiuda Rozmowa z Piką
(2007, reż. Jernej Kastelec).
Tytułowa bohaterka czatuje z
nieznanym sobie w realu Pje-
rem, i postanawia się z nim
spotkać, mimo, że obydwoje
nie są wolni. Pjer okazuje się
Ljubą, natomiast Pika – Wero-
niką. Od jakiegoś czasu są...
małżeństwem. Słoweński film
ma, prócz samej narracji, kilka
ciekawych jazd kamery w win-
dzie, które sprawiają, że nie
jest nudny od strony formalnej.
Ciekawy temat przedstawio-
ny został w produkcji polskiej
Henio idziemy na Widzew
(2007, reż. Michał Jóźwiak).
Miłość, wiara, walka (fragment
tekstu jednej z piosenek wy-
śpiewywanych przez kibiców)
jest możliwa nawet wtedy, gdy
się nie widzi – tak jak w przy-
padku głównego bohatera,
wdrażającego swego niedowi-
dzącego syna Henia w kibico-
wanie RTS-owi. Całość tego
dokumentu zapewne trudno
było zrealizować, zwłaszcza w
wypadku scen z meczów; opie-
kę artystyczną sprawowali m.in.
Marcel Łoziński i Jacek Bławut.
Kolejna, powstała w Słowe-
nii produkcja Agape (2007, reż.
Slobodan Maksimovic) wyróż-
niała się zdecydowanie ze
względu na realizację. Zarówno
zdjęcia, praca kamery, muzyka,
jak i aktorstwo zespoliły się na
wysokim poziomie, razem z
niebanalnym poczuciem humo-
ru rekompensując nieco zbyt
proste zakończenie. Tak czy
owak, urocza zakonnica Melisa
zaznała szczęścia w miłości.
Rozbudowanej fabuły nie
posiadał za to króciutki węgier-
ski film III. Piętro 14 (2008,
reż. Papp
B a r n a -
bas), ale i
tak do-
prowadził
w i d z ó w
do śmie-
chu, nie-
wiele ma-
jąc wspól-
nego z
rzeczywi-
s t o ś c i ą .
Pokręco-
ne ujęcia
i wędrów-
ka do króla karaluchów
zwieńczona została zaskaku-
jąco prostym rozwiązaniem –
nawet krótka etiuda może
być po prostu fajna.
Pokaz zamknięty został
przez polski film PRL De Luxe
(2008, reż. Edyta Wróblew-
ska). Historia o tym, jak mło-
dzi ludzie zarabiają pieniądze
na prezentowaniu zagranicz-
nym turystom polskiego so-
cjalizmu, zobrazowana zosta-
ła bez potknięć. Sprawa ma
się podobnie ze wszystkimi z
zaprezentowanych wczoraj
etiud, jednak tylko kilka z
nich miało w sobie fantazję i
polot, który nie jest pewnie
powiązany z doświadczeniem
twórców czy gatunkiem po-
szczególnych filmów. Dlatego
warto zwrócić uwagę na drugi
blok filmów - Anima.
Sonia Grzelak
R e l a c j a z p r o j e k c j i e t i u d
f i l m o w y c h
„Wszystkie
filmy zostały
wyróżnione
bądź
nagrodzone w
ramach
zeszłorocznego
Międzynarodo
wego Festiwalu
Filmowego
Etiuda.”
Jak to w życiu bywa, alko-
hol sprzyja budowaniu więzi między
ludźmi. Tytułowe młode wino pomo-
gło głównemu bohaterowi odbudo-
wać relacje rodzinne i znaleźć
prawdziwą miłość. Dzieło Tomasa
Barina nie jest jed-
nak dramatem o
„zalewaniu robaka‖,
lecz filmem skłania-
jącym się gatunko-
wo ku relaksującej
komedii.
Główny bohater,
Honzik Adamek, to
młody chłopak na-
ciągający ludzi na
kupno nieruchomo-
ści. Opuszcza rodzinny dom, gdyż,
jak stwierdza, to nie jest dla niego i
niezainteresowany przejęciem win-
nicy po ukochanym dziadku, rozpo-
czyna życie na własną rękę. Los
jednak sprawia, że wraca do rodzin-
nych stron. Organizuje śmiertelnie
choremu dziadkowi wymarzony
wyjazd do Argentyny i postanawia
zarządzać rodzinnym interesem.
Początkowo planuje
sprzedać winnicę,
poznaje jednak Klar-
kę i sytuacja ulega
zmianie. Dobre wino
oraz kobieta robią
swoje. Co tu dużo
mówić – wybuchowa
mieszanka. Honzik
mozolnie zgłębia tajni-
ki produkcji wina,
walczy z konkurencją i
ukrywa się przed policją. Nieustan-
nie obserwujemy zmiany, które
zachodzą w bohaterze. Poznajemy
go jako oszusta, żeby na koniec
filmu zobaczyć dojrzałego męż-
czyznę, który odnalazł sens ży-
cia.
Młode wino jest być może
kolejną banalną komedią, ale z
pewnością zjedna sobie szero-
kie grono wielbicieli. Zabawne
dialogi oraz sympatyczni bohate-
rowie dodają obrazowi uroku.
Najbardziej zapadają w pamięć
zdania wypowiadane przez wiej-
skich sąsiadów Honzika. Mocną
stroną dzieła Barina jest nie
tylko humor, ale również umie-
jętnie sfilmowane krajobrazy
czeskiej prowincji oraz muzyka,
która pięknie współgra z obra-
zem. Widz ma ochotę przenieść
się w tamte miejsca i rozkoszo-
wać ich pięknem.■
Lila i Ewa
stworzyli przejmujący obraz wojny i
wszechobecnej śmierci, gdzie od
przypadku zależy dalszy los człowie-
ka. Walc wymyka się dotychczas
dominującym konwencjom i może
stawiać pod znakiem zapytania nie
tylko przyszłość filmu dokumental-
nego, ale również animowanego.
Historia reżysera, który, powołując
się na brak pamięci, usiłuje uzyskać
od byłych towarzyszy broni informa-
cje dotyczące ich pobytu na wojnie
libańskiej w 1982 roku, jest rozli-
czeniem z przeszłością i okrucień-
stwem. Jest też poszukiwaniem od-
powiedzi, która, okraszona onirycz-
nymi obrazami, nabiera metafizycz-
nego znaczenia.
Rozwiązania, jakich w filmie użył
Folman, podkreślają groteskowość i
absurdalność wojny, podczas której
człowiekiem kieruje strach podszyty
Kino przyzwyczaja widza do
konwencji. Próby przełamania sche-
matów są różnie przyjmowane przez
odbiorców. Brak akceptacji, niezro-
zumienie czy trudność w oglądaniu
innowacyjnego filmu są niestety
najczęściej spotykanymi reakcjami.
Szczególnie trudno jest, gdy reżyser
decyduje się na animację jako spo-
sób opowiedzenia fabuły. W naszym
kraju wciąż pokutuje przekonanie,
że ten typ twórczości jest przezna-
czony wyłącznie dla dzieci. Czasem
zdarzają się próby zmiany nastawie-
nia, tym bardziej, że animacja stwa-
rza naprawdę duże możliwości prze-
kazywania ważnych treści.
Ari Folman w Walcu z Baszirem
wytworzył specyficzny nastrój, które-
mu najbliżej do Grobowca świetli-
ków Isao Takahaty. Obaj reżyserzy,
wykorzystując technikę animacji,
szaleństwem i instynkt samozacho-
wawczy. W Walcu zanika kontrast
pomiędzy ukazywaniem przeszłości i
teraźniejszości, a wspomnienia sta-
ją się zarówno torturą, jak i wyzwole-
niem.
Uczestnicy wydarzeń mają w
filmie tylko swoje rysunkowe odpo-
wiedniki, jednak poprzez wykorzy-
stanie w jednej ze scen materiałów
archiwalnych widzowi sugeruje się,
że historia miała miejsce w realnym
świecie. Zdjęcia dokumentalne z
rzezi na palestyńskich uchodźcach
ukazują widzom wyraźne różnice
między odrębnymi technikami reali-
zacyjnymi. Nagle odbiorca zdaje
sobie sprawę, że to, co widzimy jest
przerażające, ale i znane z codzien-
nych wiadomości.■
Mroos
Filmowe winko z charakterem
Dance macabre
S t r o n a 6
„Dzieło Barina to nie
tylko humor, ale
również umiejętnie
sfilmowane krajobrazy
czeskiej prowincji oraz
muzyka, która pięknie
współgra z obrazem.”
I Ń S K I E P O I N T
skarpą na brzegu morza, spotęgowa-
ny jest przez widoczny ruch oczu.
Znamienne dla pamięci jest to, że w
chwili grozy pomyślał, co zrobiłaby
jego matka - wrócił myślami do spo-
kojnego i bezpiecznego domu rodzin-
nego.
Szczegół odgrywa w Walcu z Baszi-
rem istotną rolę nośnika uczuć. W
scenie ukazanej z dwóch punktów
widzenia: z wnętrza bez-
piecznego czołgu oraz z
zewnątrz, widzimy znisz-
czenia, jakie niesie ze
sobą niewinna jazda,
spowodowane nieuwagą
kierującego tą potężną
maszyną: rozjechane
auta, stanowiące dla
wielu ludzi dorobek całe-
go życia, zniszczone do-
my, odpadający tynk.
Warte zapamiętania,
będące swoistą kliszą
filmów wojennych, bar-
dzo szybkie zbliżenie
naśladujące ruch kuli po
wystrzale daje piorunują-
cy efekt, gdy w tle sły-
chać sielankową melodię, a krew
rozpryskuje się na narratora tej opo-
wieści, do którego nie dociera jesz-
cze, co się stało.
Warstwa wizualna Walca z Baszi-
rem przedstawia w doskonały sposób
to, co jest istotą tego obrazu. Każdy
kolor, każdy kadr dają materialne
odczucie wydarzeń, w których pioru-
nujące wrażenie robi efekt żółtego
n i e b a w e w s p o m n i e n i a c h -
złudzeniach. Poprzez szczegółowo
dopracowane zabiegi formalne reży-
ser wkracza w sferę uczuciową wi-
dzów. Scena w sadzie jest jednym z
tych majstersztyków. Połączenie woj-
ny i dzieci zawsze wzbudza silne emo-
cje, tym razem wzmocnione delikat-
nym dźwiękiem fortepianowych klawi-
szy oraz obrazem pięknej natury,
gdzie promyki słoneczne przebijają
się przez gałęzie drzew, tworząc
swoistą aurę spokoju. Niestety, po-
zornego. Sekwencja, w której ukaza-
na jest próba zlikwidowania samo-
chodu, ukazuje absurd wojennych
działań: zniszczenia domostw, ulic,
zabici niewinni ludzie, użycie potęż-
nej broni w pościgu za jednym czer-
wonym mercedesem. Kolejnym
chwytem wizualnym, który wyolbrzy-
mia groteskowość i
bezsens sytuacji, w
jakiej znaleźli się
bohaterowie filmu,
jest scena na brze-
gu plaży. Jakby na
gitarze – a jednak
na karabinie – gra
młody chłopak, a w
jego tle dzieją się
wydarzenia z tamtej
wojny. Zbiór walk i
bombardowań prze-
platany jest z bez-
troskim wylegiwa-
niem się na plaży
przed atakiem na
Bejrut, gdy wszyscy
uciekali myślami od
świadomości rychłej śmierci. Tytuło-
wy walc to skojarzenie odwagi jed-
nego z żołnierzy z tańcem pośród
kul, gdy ten wychodzi na środek
ulicy strzelając do niewidzialnego
wroga. Walc pośród kul to upiększa-
nie pamięci? Poniekąd tak, gdyż
staje się metaforą zagmatwania
ludzkiego umysłu i jego skojarzeń.
Od snów, poprzez powolny po-
wrót wspomnień pierwszego dnia,
potem kolejnego, aż po finalną ma-
sakrę. Autoterapia poprzez film po-
maga reżyserowi przypomnieć sobie
przeszłość. Cel zostaje osiągnięty,
tylko co dalej? Ciągle nie rozwiązany
problem winy i kary za masowe mor-
dy wciąż wisi w powietrzu… ■
Malwina Czajka
Podróż pamięci
S t r o n a 7 R o k 2 0 0 9 , n r 4
„Tytułowy walc
to skojarzenie
odwagi jednego z
żołnierzy z
tańcem pośród
kul, gdy ten
wychodzi na
środek ulicy
strzelając do
niewidzialnego
wroga.”
Zapomnienie. Wyparcie.
Trauma. Pustka. Ari Folman podąża
niepewną ścieżką wycinków ze swo-
jej pamięci. Obraz, który pozwala
nam zobaczyć reżyser, to efekt re-
konstrukcji wspomnień wojennych.
Powoli, niepewnie, ale z wytrwałością
filmowca-dokumentalisty porusza się
naprzód, odkrywając przed widzem
emocje towarzyszące spojrzeniom
młodych chłopców na wojnę.
Walc z Baszirem to połączenie
uniwersalizmu przesłania z indywidu-
alną historią, jednostkową tragedią.
Reżyser rysuje nam konflikt – do-
słownie, gdyż jest to animowany do-
kument – subiektywną kreską pa-
mięci uczestników. Sny, halucynacje,
fantazmaty trudno odróżnić od praw-
dziwych wspomnień. Co naprawdę
wydarzyło się tam na wojnie? Czy
rzeczywiście pamięć zabiera nas
tam, gdzie chcemy, jak stwierdza
jeden z bohaterów, prawnik, którego
sceptycyzm uświadamia nam, jak
pamięć potrafi zawodzić? Nazywany
przez psychologów zespołem fałszy-
wej pamięci stan, w którym to, co
sobie przypominamy, jest wyłącznie
naszym wymysłem przeraża główne-
go bohatera, który chce poznać
prawdę. Oglądając animowane obra-
zy na ekranie nigdy nie dowiemy się,
co z nich rzeczywiście miało miejsce,
gdyż niezmiernie trudno jest odróż-
nić, bez dowodów, prawdziwe wspo-
mnienia od tych fałszywych.
Ari Folman nie próbuje nikogo
usprawiedliwiać. Podkreśla, że ża-
den z tych chłopaków nie był przygo-
towany na zderzenie z rzeczywisto-
ścią wojenną. Poprzez indywidualne
opowieści zobrazowane animowany-
mi obrazami widz może poczuć i zro-
zumieć tamtejsze wydarzenia. Gdyby
ten dokument miał klasyczną formę
„gadających głów‖, nie oddałby tak
dobrze odczuć poszczególnych nar-
ratorów. Strach młodego chłopaka,
ukrywającego się przed wrogiem za
Niemieckie filmy ostatnich lat starają się
podejmować tematy nieobecne we wcześniejszych
produkcjach, takie jak cierpienia ludności cywilnej
(Drezno Rolanda Susa Richtera), tragedie polskich
uchodźców (Gustloff Josepha Vilsmaiera), realizacje
opowiadające o sprzeciwie zwykłych obywateli nie-
mieckich wobec nazistowskiego totalitaryzmu (Sophie
Scholl Marca Rothemunda, Napola Dennisa Ganse-
la). Można by oczekiwać, że rewizjonizm ten obejmie
również zmitologizowaną i pełną stereotypów sferę
polsko-niemieckich stosunków. O dziwo, w tym wy-
padku nasi zachodni sąsiedzi nie wykazują już wspo-
mnianego entuzjazmu. Sztandarowym filmem wzmac-
niającym antagonizmy są A na koniec przychodzą
turyści Roberta Thalheima. Zrealizowany z polityczną
poprawnością przedstawia zapijaczonych Polaków,
których główną rozrywką są niewybredne dowcipy z
Niemców oraz picie wódki.
W ten negatywny nurt wpisuje się najnowszy film
Hansa-Christiana Schmida. Ilość materiału wykorzy-
stana przez reżysera wskazuje, że udało mu się pozy-
skać zaufanie bohaterów. Co z tego, jeśli zmontował
film tylko z fragmentów stawiających bohaterów w
najgorszym świetle?
Dokument ten miał być opowieścią o drodze, jaką
przebywa hotelowa pościel z Berlina do polskich pral-
ni. Jednak Schmid szybko porzuca początkowy zamysł
i skupia się jedynie na opisie polskiej ludności przy-
granicznego miasteczka. I w tym przypadku nie moż-
na odmówić mu konsekwencji. Mamy tu całe spek-
trum zabiegów zohydzających Polaków. Miasteczko
jest brudne i zaniedbane. Większość mieszkańców
wyjechała za granicę, bo Polska nie potrafi zapewnić
swoim obywatelom zatrudnienia. Ci, którzy pozostali,
myślą tylko o pieniądzach. W celu ich zdobycia nie cofną
się przed niczym. I tak, jeden z bohaterów musi „pozbyć‖
się z domu eks-małżonki, której obecność uniemożliwia
mu sprzedaż mieszkania. Inna rodzina postanawia po-
zwolić babci zahartować się w warunkach brytyjskiego
rynku pracy. Kolejna bohaterka wyznaje, że nie chce się
rozwijać intelektualnie, a jej marzenia ograniczają się do
zakupu samochodu.
Powyższe epizody tworzą fałszywy i jednowymiarowy
obraz Polaków. Trudno jednak odgadnąć, czemu służy
włączona do filmu arcydługa scena uboju świni? Widzimy
w niej, jak Polacy ciągną przestraszone i miotające się
ostatkiem sił zwierzę, które pada po chwili ogłuszone
siekierą. Świadomie lub nie, Schmid zdaje się powtarzać
scenę z jednego z najpaskudniejszych obrazów w historii
kina – nazistowskiego filmu propagandowego Der Ewige
Jude Fritza Hipplera. Reżyser napawa się cierpieniem
zwierzęcia i beztroską bohaterów, którzy zdają się nie
przejmować jego agonią.
Nie ulega wątpliwości że Wspaniały świat pralni to
film brnący w krzywdzące uproszczenia, utwierdzający
widza w przekonaniu, że Polacy to naród zacofany i pry-
mitywny. Obraz niemieckiego reżysera sabotuje to, co od
lat staramy się stworzyć wraz z naszymi zachodnimi są-
siadami – dialog oparty na prawdzie. Jak tak destrukcyj-
ne działanie ma się do pisania wspólnych podręczników
do historii, budowania naszej europejskiej tożsamości?
Czemu służy ten paszkwil, naprawdę nie wiem.■
Michał Dondzik
darmo mogą mieć podstawy pod
interes swojego życia. I tak rusza
pralnia, obsługująca najlepsze ho-
tele w Berlinie. Kalkulacja zysków i
strat jasno wskazuje, że opłaca się
wozić bieliznę w te i we wte.
Wszystko to kwestia odpowiednio
taniej siły roboczej.
Przyzwyczailiśmy się w tych ka-
tegoriach myśleć o telefonach mejd
in czajna czy butach mejd in tajłan.
Czasem nawet chodzimy kupować
cukier czy kawę fair trade, by uczciwie
zapłacić producentom z krajów, które
niekoniecznie umiemy znaleźć na ma-
pie. Tymczasem Hans-Christian
Schmid, reżyser Wspaniałego świata
pralni, pokazuje nam ów mechanizm
po sąsiedzku. Ten świat nie jest ładny;
mieszkania odrapane, twarze bohate-
rek zmęczone, wybory życiowe najzu-
pełniej antybajkowe. Tak wygląda ży-
Przygraniczna miejscowość,
gdzie siła robocza jest tania, to
świetne miejsce, by rozkręcić biz-
nes. Jego szefowie nie ukrywają, że
jest oparty na wyzysku; fragmenty
ich wypowiedzi, wprawdzie formuło-
wanych w ekonomicznym rachunku
optymalizacji kosztów i jakości, nie
zostawiają żadnych złudzeń. Ci lu-
dzie przyjechali do polskiej przygra-
nicznej miejscowości, bo za pół
Wspaniały świat pralni – w kręgu nadużyć i stereotypów
S t r o n a 8
Pralnia, czyli świat
I Ń S K I E P O I N T
do najbliższej rodziny to zbyt wie-
le. Ich świat wyznacza cykl pracy
w pralni, bo przecież nie wyjście
dzieci do szkoły czy ślub matki.
Pralnia to świat zapyziały i brud-
ny, klaustrofobiczny, ale nie kata-
stroficzny. Dojmująco zwyczajny.
Ów świat utkany jest z indywi-
dualnych losów kobiet, ich dzieci i
mężczyzn. Losów bynajmniej nie-
wstrząsających; tu nie ma nic
niezwykłego, żadnych fajerwer-
ków, tylko nuda i przyziemność.
Jest za to wzruszenie, wrażenie
obcowania z ludźmi z krwi i kości,
niezwykle ciepło i łzy w oczach na
koniec. Plus świadomość, że ta
zwykłość czai się gdzieś za wę-
głem. Nie dostrzegamy jej, bo
zbyt mocno uwierzyliśmy w mira-
że obowiązkowej przedsiębiorczo-
ści i kreatywności, bo pozwolili-
śmy zdewaluować słowo solidar-
ność nie tylko jako nazwę związ-
ku, który zamiast bronić praw
pracowniczych, zajmuje się kupo-
waniem paczek na święta, bo w
obronie urojonych wartości ro-
dzinnych cały czas ignorujemy
rzeczywistość – i kobiety.
Wspaniały świat pralni to dia-
gnoza. Ujawniając meandry kapi-
talizmu czasów globalizacji, popa-
da nieraz w ton oskarżycielski.
Wydaje się on skierowany głów-
nie wobec niemieckich menadże-
rów, których wypowiedzi, choć
niezwykle skąpe, ujawniają
ogromny cynizm tej gry ekono-
micznej. Jednak spojrzenie nie-
mieckiego reżysera może nam
także pokazać pewne cechy pol-
skiej codzienności, których – unu-
rzani i unurzane w zachwycie nad
cokolwiek przebrzmiałymi dogma-
tami wolnorynkowymi – może po
prostu nie dostrzegamy.■
rode
S t r o n a 9 R o k 2 0 0 9 , n r 4
cie, mówią bohaterowie filmu
podczas spotkania po projekcji,
jakby zaświadczając o dochowa-
niu przez twórców dokumentalnej
wierności rzeczywistości zastanej.
Pralnia staje się światem z
powodu realiów – brak perspek-
tyw, możliwości, a w domu
(chore) dzieci rozwiedzionych
matek, które muszą coś jeść; z
groszowego zasiłku się ich prze-
cież nie nakarmi. W pralni bo-
wiem pracują kobiety. Kobiety,
które nie mając innego wyjścia,
godzą się na ciężką fizyczną pra-
cę za marne pieniądze na trzy
zmiany; czasem zresztą pracę w
pralni, jak i brak perspektyw, nie-
jako dziedziczą. Napisy przynoszą
informację o dalszych losach –
jedna z młodszych bohaterek,
która chciała zostać kosmetycz-
ką, zrezygnowała ze swoich ma-
rzeń – i kursu z pośredniaka,
pracuje tymczasowo jako sprze-
dawczyni. Twórcy byli z nią w
urzędzie pracy, w którym triumfy
święci promocja przedsiębiorczo-
ści. Zgodnie z jej logiką, dziewczy-
nie zaproponowano otworzenie
działalności gospodarczej. Nawet
te bardzo skromne marzenia – o
satysfakcjonującej pracy czy wy-
cieczce zagranicznej – biorą w
łeb. Polska to nie jest kraj dla
biednych ludzi.
Pralnia jest światem kobiet.
Mężczyźni to kadra zarządzająca
i związkowa; na ich pensje harują
kobiety, którym można płacić
mniej niż niemieckim robotnicom.
Kierowcom – już nie, o czym do-
wiadujemy się także z napisów
końcowych. Dlatego też kierowcy
są zadowoleni z pracy, kobiety
zaś decydują się na emigrację, by
zarobić na mieszkanie dla syna.
W tym świecie nie ma miejsca na
pocztówkowe widoczki okolic
przygranicznej miejscowości –
praczki nie jeżdżą po świecie,
nawet sześćdziesiąt kilometrów
M y n a e k r a n i e
Michał Pabiś: Jak się Państwu podobał
film?
Pan Andrzej: No ja osobiście oglądam go
już piąty raz. Podoba mi się. Podoba mi się,
bo ja na nim jestem (śmiech).
Michał Pabiś: A jak to jest widzieć się na
ekranie?
Pan Andrzej: Ja właśnie sobie tak zażyczy-
łem, mogliśmy dostać płytkę i obejrzeć film
w domu. Ale chciałem widzieć siebie na
dużym ekranie. Nie myślałem, że będziemy
jechać do Berlina, chociaż to też było gdzieś
tam w planach. Ale... były dwie premiery w
Berlinie, były dwie w Gryfinie i jedna tutaj,
także już trochę się tego naoglądałem.
Michał Pabiś: A Pani jak się czuje „na ekra-
nie‖?
Pani Beata: Dla mnie za każdym razem jest
to trochę stresujące, podchodzę do tego
nerwowo.
Michał Pabiś: Dlatego, że ktoś pokazuje
Państwa prywatne życie?
Pani Beata: Tak, tego się właśnie obawiam,
że każdy zobaczy, jak mieszkamy, co robi-
my na co dzień, jaką mamy rodzinę, to jest
właśnie krępujące.
Michał Pabiś: Czy były wątpliwości, gdy go-
dzili się Państwo na nagrania?
Pan Andrzej: Były, były i to wielkie, ale z
czasem lody pękły. Najgorsze było to, że
złapali nas na najtrudniejszych robotach.
Był bałagan niesamowity (śmiech). Ale za-
praszamy ich teraz. Już jest po remoncie,
przynajmniej w jednym mieszkaniu, drugie
niedługo skończymy, tak, że możemy się już
mniej wstydzić. Ale wtedy było okropnie,
taki bałagan, że...
Michał Pabiś: A jak długo trwało kręcenie?
Pan Andrzej: Z przerwami – około roku, bo
tam były duże przerwy.
Michał Pabiś: Czy proces oswajania się z
obecnością kamery był długi?
Pan Andrzej: Był i to spory, to znaczy, ciągle
nam powtarzali, że ich tu nie ma. Ich tu nie
ma, mamy robić swoje.
Pani Beata: To są bardzo fajni ludzie. Gdyby
to był ktoś inny, miał inne do nas podejście,
osobiście na pewno nie wyraziłabym zgody
na żaden film. A to są tak wspaniali ludzie.
Nie da się tego opowiedzieć po prostu.
S t r o n a 1 0 I Ń S K I E P O I N T
mierającej wioski,
od której nazwę
przyjęła punk -
folkowa formacja.
Miejscowi mó-
wią, że Perkałaba
to koniec świata.
Kiedyś była tam poczta, kościół i klub. Obecnie na wio-
Szary poranek, deszczowy dzień, ogólne zmęcze-
nie i apatia. Nużące nicnierobienie zostaje przerwane
dopiero przed szesnastą, kiedy trzeba wyruszyć na seans.
W kameralnym Gabinecie Doktora Caligariego odbywa się
projekcja dokumentu Jana Sosińskiego Uśmiech na
ustach, a w oczach łzy. Bohaterami filmu mogą wydać się
członkowie ukraińskiego zespołu Perkałaba, w rzeczywi-
stości chodzi jednak o ukazanie losu mieszkańców wy-
Pani Beata: Myśmy tego nie robili.
Pan Andrzej: Miało być to zrobione i było zrobione.
Pani Beata: Podczas rozmowy wspomniało się, że bijemy
świnię na święta i oni już...
Pan Andrzej: ...pytali, co my będziemy w przyszłości robić
– niedalekiej. No i co, mamy świniobicie, mamy remont,
mamy wyjazd do Anglii, mamy to wszystko, co ma być, a
oni wszystko chcą kręcić. To proszę bardzo.
Tomek Rachwald: Czy realizatorzy z Państwem w jakiś
sposób konsultowali to, co mają włączyć do filmu?
Pani Beata: Nie, nie, nie...
Pan Andrzej: Myśmy go widzieli dopiero po zmontowa-
niu, jakbyśmy oglądali zupełnie nowy film. Nic, komplet-
nie nic nam nie mówili. Chociażby przez to, że montowa-
ny był w Niemczech.
Pani Beata: Mi się wydaje, że gdyby to robili Polacy, to by
całkiem inaczej wyszło. Bo jednak nie da się wszystkiego
przetłumaczyć z polskiego na niemiecki. Oni nie wiedzie-
li, czy będzie po polsku, czy po niemiecku, z tym mieli
problem. My w Berlinie oglądaliśmy, i tam było bodajże
po niemiecku, napisy polskie. Jestem pewna, że z tego
dużo fajnych momentów...
Michał Pabiś: Niuanse się wtedy zacierają.
Pani Beata: Tak, na przykład, kiedy w filmie usłyszałam:
O ile Piękna się zgodzi. Andrzej tak powiedział i dla mnie
akurat to jest śmieszne, a do widzów to na pewno nie
dotarło.
Michał Pabiś: No tak, bo językowo trudno to jest...
Pani Beata: Nie, film był po polsku, napisy były niemiec-
kie. We fragmencie, w którym córka budziła brata, to
jest naprawdę śmieszne, bo on codziennie ma problemy
ze wstawaniem. Dla niej to jest męczące, ale to jest na-
prawdę śmieszne, jak ja to oglądałam i myślę, że widzo-
wie tego nie widzieli, bo to było napisane po niemiecku
tylko raz.
Michał Pabiś: No tak, bo ta powtarzalność jest istotna.
Dziękuję serdecznie za wywiad, nie zatrzymuję Państwa
dłużej.
Z bohaterami filmu Wspaniały świat pralni rozmawiali
Michał Pabiś i Tomek Rachwald
Ja ich bardzo polubiłam i dlatego zdecydowałam się na
ten film. Gdyby mieli do nas trochę inne podejście, to
bym zrezygnowała.
Michał Pabiś: Czy po obejrzeniu filmu patrzą Państwo
trochę inaczej na swoje życie?
Pan Andrzej: To znaczy, to był taki epizod. U nas nic nie
zmienił – nie rośniemy, nie skaczemy, nic się nie zmieni-
ło. Był film, jest film, i to wszystko.
Pani Beata: Na żadną sławę nie liczyliśmy. Żyjemy dalej i
mamy tylko taką cichą nadzieję, że niektórym ludziom
ten film się po prostu spodoba. Bo mi osobiście się po-
doba bardzo.
Michał Pabiś: Od Przemka Lewandowskiego wiemy, że
byli Państwo w Berlinie.
Pan Andrzej: Tak, byliśmy, była premiera w Berlinie. Zo-
staliśmy bardzo mile ugoszczeni, mieszkaliśmy w cztero-
gwiazdkowym hotelu.
Michał Pabiś: Czy w jednym z „tych‖?
Pan Andrzej: Teraz już tak, bo wtedy chyba jeszcze nie.
Było bardzo fajnie (śmiech).
Pani Beata: Miłe wspomnienia i bardzo mile nas przywi-
tano.
Pan Andrzej: Dbali o nas tam, właśnie...
Pani Beata: I ogromne brawa po obu premierach.
Michał Pabiś: A jak Państwo odbierali kontakt z publicz-
nością po takich seansach? Pewnie są Państwo przyzwy-
czajeni, że trzeba sobie zarezerwować półtorej godziny
(śmiech).
Pan Andrzej: Każda publiczność jest inna, każdy odbiera
inaczej. W Berlinie nie było krytyki na temat tego filmu.
Nikt nie krytykował, nie zwracał uwagi. Każdy się pytał,
jak było, jak jest teraz, jak z producentami, jak żyjemy,
czy to było sztuczne...
Pani Beata: Dużo osób myślało, że ten wyjazd mojej ma-
my to był po prostu...
Pan Andrzej:...podstawiony...
Pani Beata: A to wszystko było autentyczne.
Michał Pabiś: Czyli żadnej inscenizacji?
Pani Beata: Nie.
Pan Andrzej: Nie można bić świniaka na pokaz! Nic nie
było na pokaz.
Koniec świata w Perkałabie
„O dawnej normalności
Perkałaby przypomina,
paradoksalnie, jedynie
gmach szpitala
psychiatrycznego.”
skę składa się kilka zrujnowanych
chałup oraz sklep. Na miejscu
zostali tylko niepracujący najstar-
si. Są to ludzie wyniszczeni, po-
zbawieni marzeń i nadziei. Młodzi
już dawno uciekli, a dzieci uczą
się w oddalonej o kilkadziesiąt
kilometrów szkole i wracają tylko
na wakacje. O dawnej normalno-
ści Perkałaby przypomina, para-
doksalnie, jedynie gmach szpitala
psychiatrycznego. Kiedyś władze
zamykały w nim przeciwników
politycznych i niewygodnych arty-
stów. Dziś zamieszkuje go garstka
pacjentów. Ukazanie placówki
oraz dramatu żyjących w niej ludzi
pogłębia tylko uczucie smutku i
współczucia, jakie odczuwa widz
dla mieszkańców wioski.
I choć członkowie zespołu
wszędzie przyjmowani są z ogrom-
ną życzliwością, a często nawet i z
entuzjazmem, to ich obecność nie
jest w stanie zmienić ani tragicz-
nego losu ludzi z Perkałaby, ani
pesymistycznego wydźwięku do-
kumentu. Widz zdaje sobie spra-
wę, że gdy sędziwi mieszkańcy
wioski umrą, ona zniknie. Ktoś z
widowni stwierdził: „Uśmiech na
ustach niszczy psychikę‖. Doku-
ment o Perkałabie to obraz na
wskroś przejmujący, po obejrzeniu
którego nie sposób pozostać obo-
jętnym.
P.S. Film Sosińskiego został wy-
emitowany przez Program 1. Tele-
wizji Polskiej w cyklu „Na własne
oczy‖ oraz otrzymał Nagrodę Spe-
cjalną Państwowego Instytutu
Sztuki Filmowej dla najlepszego
filmu polskiego na 10. Międzyna-
rodowym Festiwalu Filmowym
Rozstaje Europy.■
Grzybek
S t r o n a 1 1 R o k 2 0 0 9 , n r 4
Nigeryjska kine-
matografia imponuje ilo-
ścią realizowanych fil-
mów. Z tego też powodu
wyrosłe na straganach
(sic!) z elektroniką impe-
rium zasłużyło na za-
szczytny tytuł Nollywoodu.
Geneza powstania tego
specyficznego tworu jest
dość paradoksalna. Han-
dlarze sprzętu elektro-
nicznego w Lagos – daw-
nej stolicy kraju – posta-
nowili zwiększyć sprzedaż
odtwarzaczy wideo i płyt
VCD realizując niezależ-
ne, niskobudżetowe pro-
dukcje skierowane na
rodzimy rynek. To oczywi-
ście tylko jedna z wersji
„mitu założycielskiego‖.
Prawdą jednak pozostaje,
że filmy te od zawsze
przeznaczone były przede
wszystkim do dystrybucji
na wideo i DVD. Z czasem
ambicje twórców rosły, i
dziś wielu amatorów
zachęconych uznaniem
widzów poza granicami
Nigerii marzy o zdobyciu
ekranów Ameryki Pół-
nocnej.
Niski poziom arty-
styczny nigeryjskich pro-
dukcji – przynajmniej z
perspektywy zachodniego
widza, oczekującego albo
„metafizycznych treści‖
europejskiego film d'aute-
ur, albo warsztatowej
doskonałości kina amery-
kańskiego – rekompen-
sowany jest wypracowa-
nym przez wytrwałych
amatorów prostym, a
jednocześnie trafiającym
do serc widzów językiem.
Nollywoodzka produk-
cja operuje specyficznie
pojętym realizmem. Nie
jest to oczywiście realizm
sensu stricto. Jeden z
reżyserów tłumaczy, że
specyfiką Nigeryjczyków
jest pewna naturalna
umiejętność snucia histo-
rii, odzwierciedlającego
właściwy tym ludziom
sposób oglądu świata i
komunikacji. Nigeria to
kraj ludzi mówiących –
słyszymy. Nie chodzi więc
o to, że scenariusze mu-
szą odzwierciedlać co-
dzienne realia – choć tak
często się dzieje – ale że
oddają one sposób
kształtowania świata w
języku, jego „koloryt‖, z
którym utożsamiają się
mieszkańcy afrykańskie-
go państwa.
Nie oszukujmy się.
Absurdem byłoby patrze-
nie na produkcje Nollywo-
odu z powagą, na jaką
zasługują filmy Antonio-
niego czy Bergmana. Po
zapoznaniu się z próbką
nigeryjskiej kinematogra-
fii włączoną przez Metze-
ra do jego dokumentu,
jestem przekonany, że
przyjęcie optyki pozwala-
jącej rozkoszować się
tymi filmami, mogłoby
wywołać we mnie zbyt
duży szok. Nie mnie
(Nam) przykładać jednak
zachodnie miarki do afry-
kańskiej odmienności. Na
uznanie zasługuje fakt, że
twórcy z Afryki zdołali
przekształcić prawa
„konsumpcji filmowej‖ w
takim stopniu, że kino
amerykańskie wydaje się
tam poważnie zagrożone.
Widzowie zdają sobie
sprawę z przepaści dzie-
lącej „Nolly‖ i „Holly‖, ale
wspierają eksperymentu-
jących rodaków.
Fenomen kinemato-
grafii nigeryjskiej zasługu-
je z całą pewnością na
uwagę dociekliwych do-
kumentalistów i history-
ków kina. Niestety, film
Metzera – jako wprowa-
dzenie do tematu – nie
spełnia tego rodzaju
oczekiwań. Reżyser, mi-
mo iż spędził w środowi-
sku nollywoodzkich twór-
ców kilka miesięcy,
przedstawił w swoim fil-
mie sylwetki zaledwie
dwóch producentów.
Opowiadają oni o swojej
przygodzie z kinem,
pierwszych krokach w
karierze i problemach,
jakie napotykają, starając
się zrealizować coraz am-
bitniejsze projekty. Dla
tych z Państwa, których
zaintrygował osobliwy
rynek wideo z Nigerii,
ciekawszą propozycją
będzie Nollywood Baby-
lon Bena Addelmana i
Samira Mallala, a może
po prostu zaopatrzenie
się w pozycje z kilometro-
wych filmografii afrykań-
skich twórców.■
Bartek Zając
Welcome to Nollywood
Lilianna Antosik
Diana Dąbrowska
Michał Dondzik
Bogusia Fiołek
Sonia Grzelak
Ewa Kazimierczak
Magda Kowalska
Natalia Królikowska
Aleksander Lisowski
Agnieszka Mroziewicz
Michał Pabiś
Dagmara Rode
Joanna Rozwandowicz
Bartek Zając
XXXVI IŃSKIE LATO FILMOWE
K O Ł O N A U K O W E
F I L M O Z N A W C Ó W
U N I W E R S Y T E T U
Ł Ó D Z K I E G O
„Ińskie Point‖ wyprodukowali:
Top Related