Zdzisław Maciejewski MOJEJ ŻONIE · 2 1 W książce wykorzystano zdjęcia Autora i ze zbiorów...

146
1 Zdzisław Maciejewski MOJEJ ŻONIE Pieszyce, 2009

Transcript of Zdzisław Maciejewski MOJEJ ŻONIE · 2 1 W książce wykorzystano zdjęcia Autora i ze zbiorów...

1

Zdzisław Maciejewski

MOJEJ ŻONIE

Pieszyce, 2009

2

1

W książce wykorzystano zdjęcia Autora i ze zbiorów Autora

Przy współpracy Agnieszki Szymańskiej

3

Spis treści

1. Mojej Żonie................................................................................................81.1.Mojej Żonie ……………………………………………………….……….81.2.Wspomnienia ……………………………………………………………..101.3.Jesienny racjonalizm małżonki …………………………………………...12

2. Moim dzieciom i wnukom ……………………………..………………132.1.Nasza córeczka …………………………………………..……………….132.2.Niedzielne odwiedziny wnuków ……………….………………………...152.3.Pałac w Nowiźnie …………………………….………………………….172.4.3 marca - Urodziny Agnieszki ……………….…………………………..202.5.Naszej kochanej Marysi …………………………………….……………212.6.Mój wnuk Mikołaj ………………………………………….....……….....232.7.Choroba Agnieszki ……………………………………………..………...252.8.Zaślubiny mojej córki Agnieszki z Krzysiem ………………..........……...262.9.Agnieszce i Krzysiowi …………………………………………..………..28

3. Moje miasto Pieszyce ……………………………………….....………303.1.Zwycięzca ………………………………………………………….…….303.2.Jabłonka pod lasem w Piskorzowie ………………………………….…..323.3.Pieszycki napastnik ……………………………………………………...343.4.Pamięci Józka żebraka …………………………………………………..363.5.Niedziela w Górach Sowich ……………………………………....……..373.6.Buki Gór Sowich …………………………………………………….…..393.7.Tajemnicza lipa ……………………………………………………….....403.8.Strumyk w Lasocinie ……………………………………………………42

3.9. Uroczysko..............................................................................................44 3.10. Jagódka…………………………………………………………...........45

4

3.11.Kapliczka pod lipami …………………………………………….........47 3.12.Pieszyckie pole pełne zajęcy …………………………………….........49 3.13.Wierzba na Polnej w Pieszycach ………………………………….......51 3.14.Mroczne tajemnice Gór Sowich …………………………………........53 3.15.Firanki księdza Krzysztofa Wałeckiego …………………………........56 3.16. Cmentarzyk na Potoczku ……………………………………….........58 3.17.Księdzu proboszczowi od Świętego Antoniego…………………........60

4. Historia Pieszyc wierszem pisana ……………………………....….624.1 Piotr Włast wraz ze swoją drużyną patrzy na dużą sosnę. Rok 1100

..........................…………………………………..………….…………62 4.2 Budowa drewnianej kaplicy . Rok 1175 …………………...…………65 4.3 Warownie rycerskie na stromych wzgórzach. Rok 1190 …......……...67

4.4 Pola i łąki pieszyckie wraz z drabiną Jakubową i aniołami. Rok 1258 ……………................................................……………………….…...70

4.5 Budowa pałacu. Rok 1575 ............……………………………...……72 4.6 Spotkanie cara Rosji z królem Prus. Rok 1813 ………………..…….74 4.7 Chaty tkaczy. Rok 1830 ……………………………………..……….76

4.8 Strajk Tkaczy. Rok 1844……………………………………......……78 4.9 Pożar domu fabrykanta. Rok 1844 …………………………..………80 4.10 Budowa wieży na Wielkiej Sowie. Rok 1905 …………….……….82 4.11 Przyjazd repatriantów ze wschodu. Rok 1945 ……………....……85 4.12 Nadanie praw miejskich Pieszycom. Rok 1962 .………....……….87

5. Tato ……………………………………………………...………….89 5.1 Żniwa w Płąchawach ………………………………...……………..89 5.2 List do ojca ………………………………………....……………….91 5.3 Pożegnanie ………………………………………………………….93

6. Wspomnienia ……………………...……………………………….95

5

6.1 Parów w Płąchawach ………………………………………………..95 6.2 Wierzby dzieciństwa ……………………………………….………..97 6.3 Chłopiec z lampą naftową ………………………………....………..99

7. Nasze podróże …………………………………………………….101 7.1 Nocleg na pielgrzymim szlaku …………………………….………101 7.2 Burza nad Biebrzą ………………………………………….……...105 7.3 Wieczór w Grendave na Litwie …………………………….….…..107 7.4 Wzgórze Krzyży w Szawle na Litwie……………..............….……109 7.5 Przejażdżka na wielbłądzie …………………….………………….112 7.6 Dzieci Egiptu ………………………………….…………………..114 7.7 Lot balonem ……………………………….……………………....116 7.8 Mumia ……………………………….…………………………….118 7.9 Korale Morza Czerwonego …….………………………………….120 7.10Nasze podróże …………….………………………..........…………122 7.11 Cudze chwalicie ………….…………………………………….….125

8. Wiersze różne ……....…………………………………………….127 8.1 Kotek z potoku ….…………………………………………………127 8.2 Kotek z potoku bis..………………………………………………..129 8.3 Miłość Araba do wielbłądzicy …….………………………………131 8.4 Kościół św. Krzyża na Przełęczy Kubanka ……………………….133 8.5 Prośba na Wszystkich Świętych ……….………………………….134 8.6 Zima ……………………………………………………………….136 8.7 Portrety ……………………………………………………………137 8.8 Jak anioł …………………..………………………………………139

8.9 Koronki Beatki na weselu Agnieszki i Krzysia ..…………………1408.10 Spotkanie w Karkonoszach …………………………...………….141

8.11Wiosenne źródełko ………………………………………..………143 8.12.Jezus ukamienowany …………………………………….……….144

6

8.13.Orzeł upadły ……………………………………………………..146

7

I. Mojej Żonie

Mojej Żonie

Jest kraina, gdzie jezior tysiącePrzyciąga wodą i tatarakiemTam wesoło uśmiecha się słońceGdy je bystrym przecinać kajakiem

Gdzie są lasy żywicą pachnąceŻyzne pola i łąki zieloneA dziewczyny przepiękne, gorąceTam to właśnie znalazłem swą żonę

Krew i mleko z buźką rumianąOczęta skośne, niby AzjatkaNadal jest tą jedyną, kochanąMemu sercu najbliższą – jak matka

8

Fale życia nas nieraz targałyTo w bajkach są same radościLecz pokonać nas szansy nie miałyPołączonych wiązadłem miłości

Lata wygląd nasz nieco zmieniłyLecz uczucia są nadal płomienneTeraz one dodają nam siłyNa dni nasze już późnojesienne

Więc się modlę codziennie do BogaCo jest panem na Ziemi i NiebieBez niej życie to rozpacz i trwogaMnie powołaj pierwszego do siebie.

9

Wspomnienia( mojej Żonie )

Wśród pól zielonych zgubiony stawekW krąg otoczony szuwaramiNa tafli cichej stadko cyranekZdobiło wody mu kolorami

Czasem malutka płotka wyskoczyZaznaczy miejsce to okręgamiWidok był iście rajski, uroczySłońce, natura i my tam sami

Obrączki złote palce zdobiłyTo od niedawna – przed paru dniamiRęce kapłana je nałożyłyI połączyły zaślubinami

Pachniało wiosną, młode sitowieSilnymi w górę szło pędamiA w mojej skołatanej głowieNic, tylko miłość pomiędzy nami

Ptaki się wzniosły i odfrunęłyZ łopotem niebo tnąc skrzydłamiA w mojej skołatanej głowieNic, tylko miłość pomiędzy nami

Nastała cisza, wtem pasikonikPieśń Mendelsona zagrał skrzypkamiA w mojej skołatanej głowie

10

Nic, tylko miłość pomiędzy nami

Już pora wracać, lecz mi nie spiesznoMógłbym wędrować kilometramiBo w mojej skołatanej głowieNic, tylko miłość pomiędzy nami

11

Jesienny racjonalizm małżonki

A może by się dzisiaj wybraćDo parku, aby go podziwiaćJak się pięknymi barwy chlubiOd brązów różnych aż po rubin

Wolne tak umilimy chwileSpojrzała na mnie niezbyt milePo co do parku trzeba iść ciGdy na podwórku tyle liści

Nie będziesz żadnych miał korzyściTu się twój zamysł szybciej ziściCzemu masz czas daremnie niszczyćZacznij już plac przed domem czyścić

Machałem miotłą pełen wrażeńKolory wyszły mi – na twarzyCo wnet się stała purpurowaNic już nie będę proponował.

12

II. Moim dzieciom i wnukom

Nasza córeczka

Jakie to szczęście, że my ją mamyChoć już dorosła, to ją kochamyJak wówczas, kiedy małe jej nóżkiKopały raźno ponad pieluszki

Taka rozkoszna była i miłaGdy leżąc w wózku gaworzyłaA jak się mama nad nią schylałaTo śliczna buźka jej promieniała

Uśmiechem jasnym, radosnym, dźwięcznymBarwnym, jak woal przecudnej tęczyI wyciągała swoje rączętaI taka była w niebo wzięta

Główkę kędziorki jej spowijałyW nich się zrodziła i zostałyCiemne, kręcone, długie, puszysteWśród nich oczęta, paciorki szkliste

Ile to było przez nią radościJakby aniołek w domu gościłZesłany, by go pieścić i lulaćCzytać mu bajki, do snu otulać

Wyjaśniać sprawy zbyt zagmatwaneJak to jest z dziećmi i bocianem

13

Na którą nogę zakładać butkiDzielić sukcesy lub małe smutki

I nie wiadomo jak to się stałoRaptem nam dziecko wydoroślałojuż się nie trzyma mocno spódnicyLudzie kłaniają się na ulicy

Gdy na nią wyjdzie, zwraca uwagęZgrabną figurą, wdziękiem, powabemTo dama, z małym wszak wyjątkiemDla nas zostanie zawsze dzieciątkiem

14

Niedzielne odwiedziny wnuków

Przyjechały wnuki, małe smykiBabci, dziadkowi całusy dająZdejmują kurteczki i bucikiSwoich domowych kapci szukają

Witamy naszych przemiłych gościTo jest chluba naszego żywotaNie posiadając się z radościTo temat rozmów, oraz tęsknota

Dzisiaj nowin niezwykle jest wieleBo bal wielki przedszkole szykujeWięc przybyli zaraz po kościeleJuż Marysia swój strój pokazuje

Kroczy dumna, malutka królewnaBabcia niemal pieje z zachwytuBuźka jej się zrobiła promiennaDuma z wnuczki dochodzi szczytu

Misiu dzisiaj jest coś nie w sosieNaburmuszył dziecięce obliczeOn pokazy mody ma w nosieZ niego będzie przepiękny rycerz

Jeszcze tylko swój puklerz nałożyI miecz ostry przypasze do bokuLecz zapomniał, gdzie broń swą położył

15

Tata szuka, lecz ani widoku

Krzyk się podniósł na całą chałupęWszelką perswazję skutecznie głuszyRatunkową czas spuścić szalupęPrzed świdrem co wwierca się w uszy

Bo głos jego: potężny, spiżowyJego zdzierżyć nie każdy da radęJest dźwięczniejszy niż dzwon zygmuntowy Chwytam czapkę i w rejteradę

Babci zmartwionej na płacz się zbieraNie pozostało już nic innegoTak było pięknie no i co teraz?Gościom czas wracać do domu swego

I po niedługiej chwili me smykiRozsypane zabawki zbierająZakładają kurteczki, bucikiZ żalem dziadków swych opuszczają.

16

Pałac w Nowiźnie rok 2007

Ciemny, ponury wieczór grudniowyPrzed nami stoi groźna ruinaMajaczy wielki dach mansardowyTrzy wieże z boków mury spina

Wchodzę. Gwałtownie serce mi bijeLabirynt lochów się rozpoczynaWiatr, jak zwierz dziki przez szyby wyjeJa już bym wyszedł, wstydzę się syna

Jakieś zwierzątko spod nóg uciekaWszędzie są ślady jego bytnościPot, mimo zimna z czoła ściekaZbielałe kości i nieczystości

Od piwnic zionie powiew zatrutyPowietrze gęste oblepia ciałoStare żelastwo, pogięte drutyJakby do piekła się wstępowało

17

Schody drewniane wiodą do góryZwisa nad drzwiami luźna futrynaKraina śmierci, obraz ponuryNa pałac przyszła czarna godzina

Skrzyp przeraźliwy zmroził mi plecyRozległ się łopot szatańskich skrzydełCzyżby sam diabeł straszył dla hecy?Chcąc nas wygonić wziął się do wideł?

Przed nami dwoje oczu gorejeDo nieczystego weszliśmy domuMoże odstraszę złego i zwiejeWięc przeżegnałem się po kryjomu

Dostałem dzisiaj emocji hojnieDawno już w opałach nie byłem

18

Rafał na to odpowie spokojnieTydzień temu ten obiekt kupiłem

19

3 marca – urodziny Agnieszki

Agnieszko, tyś naszą radościąCóreczką jedyną, kochanąNie martwić się nam już starościąGdy jesteś tuż przy nas za ścianą

Dni szare nam słodzisz uśmiechemTęsknimy twojego widokuSwe życie pędzisz z pośpiechemNie sposób dotrzymać ci kroku

Czekamy na ciebie – ty wpadnieszOpowiesz, co dzieje się wokółPocieszysz, do serca przygarnieszI zginiesz z zasięgu wzroku

Posłużysz nam radą, pomocąJak szybko się role zmieniłyTrwasz przy nas dzień cały i nocąDodajesz otuchy i siły

Tyś skarbem najdroższym, prawdziwymA lata dodają ci mocyW dniu twych urodzin szczęśliwymHulajmy do późna w nocy

20

Naszej kochanej Marysi

Marysiu, kwiatuszku różanyŚliczności ty nasze kochaneJak milion do życia dodanyPełniejszym je czynisz, udanym

Grymasisz przy stole czasamiPiosenki śpiewasz z przejęciemAniołku z dwoma skrzydłamiTy jesteś niezwykłym dziecięciem

Twój śmiech pełen szczęścia, radosnyWybucha i dzwoni perliścieJak dzwonki konwalii co wiosnyHymn grają, trącając o liście

Niewiele masz latek dopieroA serce otwarte dla ludziTyś szczęścia naszego nadziejąPrzy tobie na nowo się budzi

Niedługo już pójdziesz do szkołyGdy ujrzę to – radość poczujęJak szkrab nasz najmilszy, wesołyZ tornistrem wielkim wędruje

A potem się staniesz panienkąCo usta już sobie malujeZ kibicią wiotką i cienką

21

Na chłopców przystojnych poluje.

22

Mój wnuk Mikołaj

Babciu! Ja widzę, czy mi się zdajeSzara przy bramie jest limuzynaI głowa Misia z niej wystajeWesołe oczy i dziarska mina

Buzi nam daje na powitanieBo tak jest w domu nauczonyPyta, czy prezent jakiś dostanieGdy nie, to bywa niepocieszony

W podróż idziemy za róg domuMoże coś znajdzie tam i przyniesieSkarby zdobędzie i po kryjomuNapełni nimi całą swą kieszeń

Nazbierał małych białych kuleczekOne po zimie tam pozostałyNie wiedział tego młody człowieczekŻe spod ogona psu wypadały

Predyspozycje ma ogrodnikaZ babcinych kwiatów zrywa liścieLubi jak woda z węża sikaKiedy wywija nim zamaszyście

Jest wtedy mokry od stóp do głowyOjciec mu suche wkłada ubraniePo chwili znowu broić gotowy

23

Takie do zbytków ma przywiązanie

Za trzecim razem, gdy się oblewaNie ma już spodni, ani koszuliRodzic mu damskie rzeczy odziewaOn wrzeszczy, babcia do serca tuli

Nim zaczął chodzić, już był ciekawyCo tak w kominku ładnie płonieWięc złapał szybę, ot dla zabawyI krzyk się poniósł – poparzył dłonie

Niedawno dostał ognia zimnegoJaka to radość, gdy zaczął jarzyć Wnet się przekonał, gdy dotknął jegoŻe zimnym można się też poparzyć

Siostrę Marysię skusił raz skrycieAby u cioci - jak mieczamiStoczyli walkę na śmierć i życieRzeźbą z Afryki i skrzypcami

Nie dała rady oręż bojowaZ połączonymi ich siłamiSkrzypiec została tylko połowaRzeźba zaś stała się fragmentami

Babcia za wnukiem biega zziajanaZostaw, nie ruszaj – ani ją słuchaGrozi, że kara będzie mu danaA on się tylko śmieje od ucha.

24

Choroba Agnieszki

Agnieszka jest chora i kicha od ranaJej chustka różowa cała zasmarkanaMa nosek czerwony, podpuchnięte oczyŚwiat cały ją drażni i na niego psioczy

Lekarstwa nie weźmie, bo jej nie smakujeMyślał by kto – dziecko, tak się zachowujeJeść nie chce, grymasi, ze sobą się pieściChoć ona niedługo skończy lat trzydzieści

Do łóżka nie idzie, bo ją bolą bokiUsiądź na fotelu. Nie bo za szerokiStołek jest kanciasty, mogła by się obićI już sama nie wie co ze sobą zrobić

Na co by nareszcie przyszła jej ochotaEureka! Odgadłem! Potrzeba jej chłopaWieczorem Krzyś przybył, wielce umartwionyZdrowiem narzeczonej, swojej przyszłej żony

Znikła gdzieś choroba, wdzięczy się, przymilaJak dobrze, że jesteś, co za słodka chwila !Lekarzu pieszycki, gdy świat tak szalonyDla zdrowia pannicy, przypisuj hormony

25

Zaślubiny mej córki Agnieszki z Krzysiem

Dwie wystraszone ludzkie istotyMiały skupione poważne twarzeBo tak się stało, że ich zalotyFinał znalazły swój przed ołtarzem

Ksiądz nie żałował kadzidła, wodyMówił kazanie o obowiązkachMłody pomyślał „koniec swobody”Panna, że go usidli w związkach

Spojrzenia na bok szybkie rzucali

26

On – jakby zwiać tu, ona – zatrzymaćAle do ślubu dzielnie wytrwaliPrzyszło im chwile trudne wytrzymać

Malutkie dziecię welon trzymałoKruche rączyny swe rozkładającZ dumą swą funkcję sprawowałoAż zmiótł podłogę on opadając

Dawnej tradycji stało się zadośćTo za przyczyną człeka pianegoSądząc, że sprawi tym młodej radośćChciał jej zastąpić narzeczonego

Gdzie tu tradycja, ktoś spyta mędrcaWszakże nie było raptu żadnegoByła. Na rękach, tuląc do sercaBrat młodej wyniósł stąd nietrzeźwego

Zwalniając przy tym szwagra nowegoOd obowiązku wnoszenia żonyPrzez próg wysoki domu swojegoGdy po weselu będzie zmęczony

Nie wiem, jak życie im się potoczyI czy też Krzysiu nie pożałujeZa czyn ten prawy, oraz ochoczySynowi memu nie podziękuje

27

Agnieszce i Krzysiowi

Przed wami podróż jest w nieznaneŚcieżkami życia, co niezbadaneBędą was wiodły drogą miłościStąd radość w sercach naszych gości

Bo miłość, szczęście to i katuszeBywa niebiańska, rozdziera duszęStąpa po ziemi, buja pod chmuryDla niej by można przenosić góry

Nie jeść i nie pić, byleby kochaćŚmiać się wesoło, gwałtownie szlochaćTęsknić za sobą już po godzinieRadować się, gdy rozłąka minie

Miłość jest w domu i plenerzeGdy jedziesz autem lub na rowerzeZawsze jest dobra, zawsze chędogaDar przebogaty od Pana Boga

Poeci, którzy o niej pisaliNie mieli wzorca – waszej nie znaliGorętszej niźli lawa wulkanuI głębszej niż jest rów oceanu

Pomiędzy stawia was aniołamiI serca łączy wam obręczamiNa wspólną drogę: bogatą, biedną

28

Dwie połączone dusze w jedną

Byście z niej zawsze radość czerpaliNiech się jej ogrom wam nie wypaliZwłaszcza, gdy radość wybieli głowyGdy świat nie będzie już tak różowy

bądźcie więc ciągle razem, w parzejuż dziś w kościele, przed ołtarzempotem przez zimy, lata i wiosnyniech będzie każdy dzień wam radosny

A te życzenia kochane dziatkiSkłada dwóch ojców oraz dwie matki

29

III. Moje miasto Pieszyce

Zwycięzca

Szumi smętnie i wzdycha park staryNie dowierza, to pewnie są czaryBył tak blisko, już wroga okrążyłPosłał młodzież, by korzeń jej drążył

Kamienne mury i fundamentyKrusząc skałę na małe fragmentyJak te krople, co niszczą opokę.Sycił liście swe ruin widokiem

Jeszcze tylko lat kilka – zwycięży !Młode drzewa wyrosną na wieżyRozłożą konary z rozmachemFlora władzę obejmie nad gmachem

Nie wygrały tej wojny roślinyBitwę nową rozpoczął ktoś innyLipy, dęby, przygięte już wiekiemNie zdołały walczyć z człowiekiem

On zaledwie w ciągu miesiącaWyciął krzaki, zarośla i pnączaSłońcu drogę do zamku otworzyłW jego blasku budynek ożył

Zasępiły się stare osikiKlony jęki wydały i krzyki

30

Pobielała z żalu topolaPrzyszła chwila ustąpić im pola

Już nie będą królować na placuNie wyrosną na gruzach pałacuJego los się niedługo odwróciDo szlacheckich tradycji powróci

Wkrótce piękna nabiorą te włościPowód dumy i wielkiej radościBaszty smukłe wystrzelą iglicąZalśnią blaskiem swym nad okolicą

On zwyciężył i pełen jest chwałyNową szatą ozdabia się całyNową duszę otrzyma i serceZajmie godne, należne mu miejsce.

31

Jabłonka pod lasem w Piskorzowie

Jabłonka rosła między cierniamiCo ją chroniły swymi kolcamiJak wielkie ostre szydła bojoweWstępu każdemu bronić gotowe

Jej przyjaciółką była osikaNie znała pana ni ogrodnikaOt tak, po prostu, gdy była wiosnaSama zasiała się i urosła

Nie przeszkadzało jej prawie wcaleTo, że szlachetnych drzew nie ma zaletOkopywania i prześwietlaniaCo je do plonów większych nakłania

Kiedy zimowe śniegi topniałyI dzionki dłuższe już się stawałyTo przywdziewała różową szatęTa się mieszała z tarnin kwiatem

I wyglądała jak piękna diwaCo po występie swym wypoczywaZłożywszy członki swoje nadobneW piernaty koronkami zdobne

Jabłuszka miała krągłe, rumianeSłońcem i deszczem pomalowaneNikt jednak nie mógł poznać ich smaku

32

Były dla zwierząt i polnych ptaków

Więc odwiedzały gromadnie, stadnieTą niedostępną ludziom spiżarnięAby zapasy na zimę zdobyćDo jej przetrwania się przysposobić

Pan Bóg ją stworzył i zaopatrzyłCzłowiek ideę Jego wypaczyłNie ma jabłonki już ni osikiWiatr tylko hula tam taniec dziki.

33

Pieszycki napastnik

Często zaczaja się przy gościńcuNieruchomieje, cierpliwie czekaTylko obraca głowę w młyńcuBy zdobycz ujrzeć już z daleka

Swym wzrokiem bystrym jak u kondoraCo z nieba dojrzy ślad królikaGdy do ataku nadejdzie poraWyzwala się w nim bestia dzika

Śledzi uważnie ruch swej ofiaryMając broń straszną w pogotowiuZ grozy truchleje młody, staryKiedy go ujrzy gdzieś na pustkowiu

Pełno przy trakcie krzyży kamiennychCo za pokutę niegdyś stawałyPradawnych mordów znaków znamiennychNam po pradziadach dziś pozostały

Teraz ten zwyczaj dawno zaginąłNikt tak za grzechy swe nie żałujeChociaż czas zabójstw jeszcze nie minąłDalej podróżnych coś atakuje

Bo oto nagle cień jakiś szaryJak pocisk z kuszy wystrzelonyAlbo zza grobu powstałe mary

34

W ciało jednego wbił swe szpony

Na moich oczach rzecz się ta działaLecz z przerażenia nie zdrętwiałemPojmaną była wszak myszka małaW dziobie puchacza ją ujrzałem

35

Pamięci Józka żebraka

Nosił na plecach worek jutowyZnany był dobrze każdej sklepowejPrzychodził do nich codziennie prosićAby mu dały pięćdziesiąt groszy

Kawałkiem chleba też nie pogardziłCo tylko dostał, do worka wsadziłNieraz tych łupów nie wyjmowałZ nimi po kilka dni wędrował

Aż mu spożywcze te wiktuałyPo prostu w worku zapleśniałyLecz on nie myślał wcale się smucićŻe część swych skarbów musi wyrzucić

Przyjmował to z pogodną minąŻył dniem, tygodniem, nawet godzinąMiał małą rentę – dawał kobiecieŻebrać, sposobem było na życie

Nie wiem kto, kiedy, oraz dlaczegoPozbawił Józka zajęcia jegoStraciło Jego miasto PieszyceA on w przytułku stracił życie

36

Niedziela w Górach Sowich

Po mszy niedzielnej poszliśmy dzisiajZ mą córką Agą, oraz KrzysiemJej narzeczonym od kilku godzinPo naszych górach trochę pochodzić

Ja chciałem dotrzeć – bo to jest bliskoTam, gdzie przed laty stało grodziskoKtóre początek Pieszycom dałoA dziś już po nim nic nie zostało

Oni szli ze mną, ale widziałemŻe są daleko duchem i ciałemDla nich świat cały był dzisiaj rajemTak się cieszyli sobą nawzajem

Mnie też udzielił się nastrój błogiMimo kamiennej, błotnistej drogiBo podziwiałem, jaka naturaMoże być piękna w naszych górach

Wiatr strącał żółte, brązowe liścieZwisały jerzyn dorodne kiścieJesienne słońce ciepło dawałoGórę z grodziskiem rozświetlało

Rzucało cienie na fosy sucheOkalające gródek łańcuchemOraz na szereg ran mu zadanych

37

W postaci rowów wykopanych

Przez ciekawego dziejów człowiekaRobi się późno! Trzeba uciekać!Gdy schodziliśmy na dół z górkiZ pod nóg frunęły nam dwie kurki

Kuropatw szarych, a zaraz potemWzbił się w powietrze ciężkim lotemNastępny kurak – bażant czerwonyZe zwisającym, pięknym ogonem

Jego towarzysz nas ignorowałI lekkim truchtem defiladowałOn nie odfrunął za swym sąsiademChciał się popisać przed kurek stadem

Wracamy – nie trzymając się drogiPrzez podgórskie, bagniste odłogiI tak myślę: jak wnukom przekażęIle to Pan Bóg dał nam w darze.

38

Buki Gór Sowich

Stoją, korony rozpościerająCień i ochłodę latem dawająMa się ku zimie, to liście siejąKiedy zachodnie wiatry wieją

U stóp ich wówczas dywan powstajeKtóry schronienie stworzeniom dajePrzed ostrym mrozem co góry pętaZnajdą tu ciepło małe zwierzęta

Dziki pod bukiem chętnie buszująBo tam buczynę – pokarm znajdująMiędzy szarymi, grubymi pniamiStado muflonów przemknie czasami

Drzewa to dumne i okazałeBędą w tych górach już na stałeA każdy z buków nawet małyZostawi ślad swój w lesie trwały

Ich pnie są gładkie lub poskręcaneKonary w niebo skierowaneWarto im czasem swój czas poświęcićNa zawsze będzie to w pamięci

39

Tajemnicza lipa

Lipa na drodze do PiskorzowaTajemnic wiele w sobie chowaMa połamane wielkie konaryZ kory obłazi pień jej stary

Chciała mieć dzieci – już wyrastałyWianuszkiem matkę swą otaczałyMłode swe pędy w górę pięłyLecz ich siekiery ostre wycięły

Grzeje na słońcu zbutwiałe kościW jej wielkiej dziupli diabeł gościZe swej kryjówki on wyskakujeStraszyć podróżnych nocą próbuje

Lecz nikt nie lęka się pana czartaJego robota jest grzechu wartaKto dziś takiemu zejść chce z drogiWracaj szatanie za piekła progi

Drzewo wiekowe niech służy innymMoże być ptaszkom domem rodzinnymMałym robaczkom za nocleg służyćJej próchnem można pszczoły okurzyć

Wstrząsnęły liśćmi jęki zawoduWyganiać biesa nie ma powoduWszak dotąd byłam obiektem tajnym

40

Teraz mam zostać drzewem zwyczajnym?

Niech sobie siedzi, mnie nie przeszkadzaGdy czarnym kotem przemknie jak sadzaJak sowa nocą narobi wrzaskuMgłę gęstą snuje wokół o brzasku

Smutno samemu stać tak u drogiRazem weselej, choć on ma rogiMimo, że sprawić chciał nieszczęść siedemI tak jest lepszy niż człek niejeden.

41

Strumyk w Lasocinie

Wstęga strumyka w LasocinieWartko w dół po kamieniach płynieUnosząc nurty swe kryształoweLesistym, górskim, mrocznym parowem

Czasami w gąszczu krzaków zginiePotem na słońce znowu wywinieTak się on w chowanego bawiSzemraniem swoim bajki nam prawi

O pstrągu, głównym swym lokatorzeCo grzbiet w zielonym ma kolorzeI błyskawicznie w dal uciekaKiedy nad sobą ujrzy człowieka

42

Żabkach, co dzielnie żabką pływająW cichych zakolach skrzek składająA gdy się lęgną kijanki młodeTo ich pilnują jak pasterz trzodę

Czy ptaszkach leśnych gdy dla ochłodySiądą, by wypić kropelkę wodyPotem się zaraz w górę wznosząŚwiatu całemu piosnkę swą głoszą

Lubię nad brzegiem potoku stawaćModrą pięknością oczy napawaćI słuchać śpiewu jego cichegoMoże usłyszę coś ciekawego

43

Uroczysko

Jest późna jesień, święta już bliskoIdę samotnie na uroczyskoBy się tam spotkać z muflonamiNam najbliższymi tu sąsiadami

I porozmawiać z matką stadaOna z mych wizyt zawsze radaA ta dzisiejsza jest wyjątkowaBo przecież bożonarodzeniowa

Gdy jedną z kolęd jej zaśpiewamTo pójdzie echo pomiędzy drzewaPowtarzając radosną nowinęŻe Maryja już cieszy się synem

A ona stanie, strzygnie uszamiPotrząśnie głową, kopnie nogamiI wiadomość tą dalej poniesieBy rozeszła się szybko po lesie

Swoje owce zaprosi do chóruWiatr melodię zaszumi do wtóruPastorałka popłynie po górachUraduje się cała natura

Powracam do domu w zadumieCzemu ja się tak cieszyć nie umięJak zwierzęta to robią i dzieciGdy betlejemska gwiazda im świeci

44

Jagódka

Jagódka, słodziutka i pachnącaMaleńka kulka usta nęcącaJak kropla rosy wisi na krzaczkuWdzięcząc się w szarym swym kubraczku

Czarnym kolorem buźkę malujeGdy ktoś ją zerwie i posmakujeZ rozkoszą zmysłów chłonąc sokiTakie to owoc ten ma uroki

Więc nic dziwnego, że jedna paniMając w swym sercu miejsce dla niejWszystkim to w mieście okazałaSwojej kwiaciarni jej miano dała

Nie wiem czy wybór kwiatów tam wszelkiCzy też uroda jej właścicielkiCo cuda tworzy rączkami swymiMiłymi u niej zakupy czyni

Kiedy wchodzących wita swych gościto liczko zdobi uśmiech radościRodzi się problem ogromnej miaryPodziwiać piękno jej, czy towary

Róże, goździki oraz storczykiBibułki, wstążki i flakonikiWiązanki, wianki, duże bukietyA wśród nich ona. Jego niestety

45

On mnie przeszywa wzrokiem ponurymKażdy by zląkł się takiej posturyChyba więc tylko kupię kwiatuszkiWrócę co prędzej do swej staruszki

46

Kapliczka pod lipami

Przez lata całe kapliczka mała Na skraju Pieszyc samotnie stałaSłużąc za domek Świętej PanienceOraz Jezusa Krzyżowej męce

Ma pustym polu wiary wymowaLudzie na drodze do PiskorzowaChętnie się przy niej zatrzymywaliMatce, synowi cześć oddawali

Dzisiaj w tym miejscu park dookołaCzereda ptaków śpiewa wesołaDając codziennie koncert radosnyZ wierzchołka dębu, starej sosny

Tylko Maryja, jak przed wiekamiZe złożonymi stoi rękamiWśród gąszczu skryta cieniem głębokimOne przed ludzkim chronią ją okiem

Nikt przed figurą jej nie przystajeKoronie złotej hołdu nie dajeBowiem kierowcy, pędząc autamiNie dostrzegają jej pod drzewami

Goniąc za życiem, byle do przoduZapominają o Panu BoguNa inne czasy, dawniej nam dane

47

Były kapliczki te budowane

Jedynie nieraz dotrze tu pieszyZechce wyżalić się lub pocieszyćPrzypadkiem trafi, błądząc ścieżkamiPod ogromnymi lip koronami

Królowo Pieszyc, Nadobna PaniSwoje spojrzenie kierujesz na nichI błogosławisz ludowi temuU gór podnóży zamieszkałemu

48

Pieszyckie pole pełne zajęcy

Na polnym stoku, gdzie oziminaWiosenną zieleń w dywan snujeI soki krążą już w roślinachStado zajęcy gody sprawuje

Kilku dorodnych, opasłych gachówTańce odprawia swoje poloweŁączą się, gonią jakby w strachuJak kule w bilardowym stole

Słuchy im sterczą, niby atenkiZ daleka bielą się omykiWolno kicają wokół partnerkiBy zaraz skoczyć w galop dziki

Przystaną, w słupek się wyprężąObłędne trzeszcze, rządza godowaWreszcie wiktoria! Któryś zwycięzcą!Jego ta wielka samica płowa

Orgia trwa krótko, ledwie chwil kilkaWszystko zaczyna się znów od nowaInny ma siłę, odwagę wilkaInna na miłość jest już gotowa

Po jakimś czasie, kiedy już zbożeTrochę od ziemi odrosnąć zdołaJest tych zajęcy po trzykroć może

49

Lecz ich nie widać, bo trawa chowa

Młody szaraczek, nieświadom szkodyPatrzy i słucha, wącha, przystaniePod gospodarskie zajdzie zagrodySkubnie kapustę gdzieś na śniadanie

Wieś nie wybacza błędu takiegoWnet pies zadusi go i porzuciJuż nie osiągnie wieku godnegoBez celu młode życie mu skróci

Innego znowu jastrząb pochwyciBy nim nakarmić swoje pisklętaKolejny, obiad lisa zaszczyciJeszcze o innych nikt nie pamięta

A na jesieni, gdzie kartofliskoNa szarym polu, o szarym świciePrzyjmie zające na zimowiskoCo będą robić? A jak myślicie?

50

Wierzba na Polnej w Pieszycach

Wierzba na Polnej stoi dostojnieWiosną wygląda nadzwyczaj strojnieWtedy zaczyna swe nowe życieLetnie nakłada na się okrycie

Opodal rzeczka toczy swe wodyOgląda co dnia słońca zachodyI trwa, pilnując tu granic miastaU stóp jej trawa zielona wzrastaPień ma ogromny jak kolos staryRozkłada wielkie swoje konaryNa których zwiewna jej piękna szataCienką sukienką kibić oplata

Wdzięczy się żółtych bazi strąkamiPyli złotymi okruszynamiLudzie jej dali nazwę płaczącejOna ma postać panny tańczącej

Tak się pochyla, wygina, kłaniaZieleń swych listków młodych odsłania

51

Z wiatrem się wzniesie ku wyżyniePotokiem włosów swych na dół spłynie

Jest jak ten rumak, co po galopieZwiesza zmierzwioną grzywę strąkamiJego opiekun czesze w szopieJą wiatr uładzi swymi palcami

Kiedy wieczorem tędy przechodzęCzęsto przystaję pod nią na drodzeSłucham jej szeptów i opowieściWiele tajemnic drzewo to mieści.

52

Mroczne tajemnice Gór Sowich

Gdy przy Potoczku w Sowich GórachZnaleźć się nocą komu przydarzyA pora będzie wietrzna, ponuraUjrzy człowieka, ale bez twarzy

Krząta się koło swojej zagrodyPo niej przy drodze są dwie piwniceZejdzie nad strumień, by nabrać wodyCieniem prześlizgnie się nad ulicę

Przez skałę przejdzie jak przez powietrzeNie trąb, nie hamuj, bo się odwróciTakiegoś monstra nie widział jeszczeOn ci głaz trwogi na serce rzuci

53

Sam kaptur sterczy mu nad tułowiemRęce i nogi suknia zakrywaCo w miejsce głowy ma nie powiemTo stwór zaświatów, mara straszliwa

Na gruzach domu szykuje strawęOgień otacza garnek glinianyWidać stół prosty, łoże i ławęLecz nie ma dachu, ni żadnej ściany

Cień jakiś widać, gdzie rośnie krzaczekGoreją groźne, czerwone oczyTo coś zawyje, to znów zakraczeZakątek iście mało uroczy

54

Na taki odgłos postać się wzdrygaKuli cherlawe swoje ramionaCzy to jest szatan, czy może strzygaAlbo za pana ma on demona?

Nie można znakiem krzyża go przegnaćNi: zgiń, przepadnij nieczysta duszo!Ani z nim walczyć, ni się jednaćOn pokutuje męka, katuszą

Zmówmy „Ojcze nasz”, „Odpoczywanie”A kto najbliższy zakręt już minieBezpiecznie zjechać będzie w stanieZ wielkiej opresji się wywinie

55

Firanki księdza Krzysztofa Wałeckiego

Ksiądz Krzysztof patrzy z zaświatówOdsłonił wrót raju firankiWidoczny kobierzec jest kwiatówAniołki plotą z nich wianki

Trakt widać też prosty, promiennyOn dusze do Pana prowadziDrzwi uchyl lub lufcik okiennyMy Niebo obejrzeć twe radzi

A on się uśmiecha wesołoCzas macie, wszak każdy tu trafiKto dobry dla wszystkich wokołoZapraszam do mojej parafii

W Niebie, prawie jak w domuSą góry i rzeka i lasyI co tam podoba się komuI tylko szczęśliwe są czasy

Nie znajdziesz tu złości, zawiściW każdym masz druha szczeregoCo zechcesz, to zaraz się ziściWpaść możesz do Piotra Świętego

Wspaniałych posłuchać symfoniiChórami cherubów zachwycićWidokiem kwitnących piwonii

56

Swe oczy pięknością nasycić

To wszystko nam Pan Bóg zgotowałWarunek, to miłość do NiegoNiczego nie będzie żałowałGdy kochasz bliźniego i Jego

Uśmiechnął się Krzysztof ponownieZasłonił niebiańskie firankiBądź zdrów, nic ci więcej nie powiemIdź, stawaj w żywota szranki.

57

Cmentarzyk na Potoczku

Powykręcane drzew konaryNa stoku smutku i szarościNa nim cmentarzyk bardzo staryNiezmiernie rzadko kogoś gości

Nieraz się zbiorą na nim maryMinione czasy wspominająO ludziach prostych, pełnych wiaryCo na tej ziemi spoczywają

Ślad po nagrobkach tylko zostałKawałek krzyża złamanegoOn się sam jeden tylko ostałWięcej nie znajdziesz tam niczego

58

Nikt nie wie czemu tutaj właśnieJakieś się dziwne dzieją czaryTo śmiechy słychać, gałąź trzaśnieTrudno dać temu czasem wiary

Ja tam rowerem przejeżdżałemGdy cisnąć chciałem na pedałyDziwne uczucie zawsze miałemMałe mnie rączki popychały

To zmarłe dzieci dla zabawyZwykły bieg odwracają rzeczyPod górę jechać, nie ma sprawyKto na dół jedzie, nich się męczy.

59

Księdzu proboszczowi od Świętego Antoniego

Wielkie to szczęście, że w kościeleU Antoniego, PortugalczykaCo pięknych kazań wygłosił wieleMamy dziś księdza, Edwarda Dzika

Kapłan ten już w niejednym dzielePowód do dumy dał patronowiNiezwykłą miłość gromadzi śmieleBy pieszyckiemu przelać ludowi

Natchniony, słowa pokoju głosiJak przed wiekami Padewski – świętyRęce ku Niebu swoje unosiBy błogosławić i składać dzięki

Julka do piersi swojej przytuliI krzyżem jego pobłogosławiJak dobry ojciec, co się rozczuliGdy syn powróci – ucztę mu sprawi

Jego nie było, a się odnalazłW świątyni klęknął przy balaskachModlił się cicho za siebie, za nasPrzy przyniesionych świętych obrazkach

Serce szlachetne ma i ogromneKażdemu rad by przychylił NiebaProwadzi życie proste i skromne

60

Czasem napomni, kiedy potrzeba

Niekiedy w góry powędrujeStanie, zachwyci się ich urodąTylko ten człowiek co kocha, czujeDuszą połączy się z przyrodą

Nie jest przypadkiem, że cnót bez miaryPan Bóg mu w ciele nagromadziłTo Jego dla nas bogate daryBy nas kierował, nauczał, radził

Prośmy Opatrzność by w opieceCiągle proboszcza naszego miałaA gdy klepsydra czasu ucieczeProsto do Raju go skierowała.

61

IV. Historia Pieszyc wierszem pisana

Piotr Włast ze swoją drużyną patrzy na dużą sosnę. Rok 1100

Rycerz, co Włastem był nazywanyBogaty, sławny, ten pan nad panyZe swą drużyną granic pilnowałAby nikt Ślężan nie napastował

Pochodził z rodu prastarego

62

Z dawna na Śląsku osiadłegoŁabędziem białym się pieczętowałNad poddanymi władzę sprawował

Dla obronności czynił staraniaKochał się w wielkich polowaniachPewnego razu, strudzon łowamiZnalazł schronienie między drzewami

Usiadł pod sosną grubą, wiekowąO jej pień obły oparł się głowąParasol z igieł dawał mu cieńKoń stał spokojnie, on zapadł w sen

Przyśniła mu się wielka drabinaPod same niebo końce swe wspinaNa nią aniołów wszedł chór niebiańskiOtaczał sobą majestat Pański

Rycerzu Właście, usłyszał słowaTo ja, twój Pan Bóg do ciebie wołamPostawisz tutaj dla mnie kaplicęZapoczątkujesz miasto Pieszyce

Ono wśród lasów i łąk powstanieWielu pokoleń ludzkich staraniem.Zbudził się rycerz, bo wpadł w trwogęNa taki układ z Panem Bogiem

Dokoła siebie spojrzał naprędceZapamiętując wskazane miejsce

63

Ruszył galopem co koń wydoliZadość uczynić tej bożej woli

Wrócił co prędzej i przywiódł drwali.Ci toporami sosnę zrąbaliBale z niej grube wyciosaliMałą kapliczkę wybudowali

Las gęsty, który wokół niej wzrastałTo od imienia rycerza WłastaZostał nazwany mianem- PiotrowymSama kapliczka zaś Jakubowym

64

Budowa drewnianej kaplicy. Rok 1175

Na leśnym wzgórzu kapliczka małaSto kilkadziesiąt lat sobie stałaPan Piotr Włostowic ją tu zbudowałKiedy na ziemiach swoich panował

Już potomkowie wymarli WłastaBudynek mały w ziemię wrastaDach mu przecieka, spróchniały ścianyMałe okienko jest do wymiany

Zima się nad nim ulitowałaŚniegiem puszystym go przysypałaWiosną, gdy zeszły jego ostatkiNa starych belkach rosły już kwiatki

Nic tam nie dało się już ocalićTrzeba dom Bogu drugi postawićTym razem większy, choć też drewnianyZostał na nowo zaplanowany

Świerki, co pnie swe w słońcu grzałyBardzo wysoko powyrastałyDały na cel ten dobry budulecPrzyszło po ciosach siekier im ulec

Mały ołtarzyk wnet sprowadzonoOraz mszę pierwszą tu odprawionoBył na niej biskup, księża i gmina

65

Przybył Dunina duch – Palatyna

On z góry pilnie obserwowałKiedy budowa będzie gotowaOd tego czasu lud co niedzielęOdprawia modły w tym kościele

Pieśniom, którymi moc Stwórcy głosiWtóruje z lasu świergot ptasiPrzecież stworzona żywa gadzinaTeż chwalić Boga się dopomina

Nagle radosna bucha nowinaPatron kaplicy, pan z WillinaChciałby mieć na niej proboszcza swegoKurię biskupią prosi o niego

Powstaje wiernych wspólnota nowaJuż niezależna od DzierżoniowaDo dziś ją mamy z bożej łaskiNa co dał zgodę biskup wrocławski.

66

Warownie rycerskie na stromych wzgórzach. Rok 1190

Na górskich wzgórzach pod obłokamiGdzie się krętymi wchodzi drogamiI serce bije wówczas gwałtownieStały rycerskie groźnie warownie

Jak orle gniazda skał uczepionePo bokach granie spadały stromeFronty zaś grodów tych posiadałyZwodzone mosty, wysokie wały

Całe pokryte palisadamiZwieńczone murem oraz basztamiBramy wzmocnione kutym żelazemCo przed toporów chroniło razem

Ponad wszystkimi umocnieniamiWieża sterczała, kamienna paniNa jej wierzchołku wciąż straże stałyNa okolicę baczenie miały

Wewnątrz domostwa, co ludzi kryłyKoniom i bydłu dachem służyłyStudnie, co w litej kute skaleBez nich żyć tutaj nie można wcale

Wokół umocnień od środka stronyZebrane w sterty dla obronyLeżały głazy poukładane

67

Ogromne kubły smołą zalane

Belki dębowe, ciężkie, ciosaneNa szturmujących w dół rzucaneBy się po stokach długo toczyłyI nie proszonych gości raziły

Bosaki, drągi, sążniste pałyTeż do obrony się przydawałyWięc taki zamek dobrze okrytyNie pozostawał nigdy zdobyty

Mógł rycerz, będąc na nim bezpiecznyOpór najeźdźcy dawać skutecznySamemu w pole wojów wodzićSpadać jak sokół i wrogom szkodzić

A gdy doznawał wojennej nędzyKryć się co prędzej w swojej twierdzyAby stosowną chwilę namierzyćNa przeciwnika nagle uderzyć

68

69

Pola i łąki pieszyckie wraz z drabiną jakubową i aniołami. Rok 1258

Pieszyckie pola, łąki zieloneU gór podnóży są położoneNa dnie przepięknej żyznej kotlinyGdzie zboża jare i oziminy

Co roku plon nam dają wspaniałyDla dobra ludzi i bożej chwałyZwłaszcza rzepaki wzrok przyciągająKiedy okresy kwitnienia mają

Są jak ogromne, żółte dywanyJak wzór w bezkresie rozrzucanyCo przetykany jest redlinamiZ wielkimi łodyg ziemniakami

Gdzie żyje, nieraz frunie do góryGospodarz, bażant czerwonopióryRobiący polne za nas obrządkiJako, że zjada chrabąszcze stonki

Inne użytki przez Pana daneLecz ludzką ręką nie obsiewaneTo łąki świetnej dające paszyDla bydląt różnych, krów, koni naszych

Na nich się barwą mieni od słonkaMgiełką pokryta siatka pająkaJakby tysiące pereł świeciło

70

Rosą poranną srebrem iskrzyło

Wiatry tumany białe rozwiejąKrople ożywcze zioła podlejąBędą im wdzięczne za cud naturyListki zielone wzniosą do góry

Rozchylą swoje prześliczne kwiatkiTulące na noc jedwabne płatkiSzyszki ostów przy białym krwawnikuMiłki takie jak w słoneczniku

Koniczyny czerwonej koszyczkiPośród dzikiej na miedzy różyczkiZaraz potem śpiew słychać skowronkaJuż do życia zbudziła się łąka

Ważki jakby boginie fruwająPszczoły miodne swój nektar zbierająJest wiosennie, ciepło jak w majuPiękniej już nie może być w raju

71

Budowa pałacu. Rok 1575

Dumni jesteśmy z miasta swegoBo nigdzie nie ma zamku takiegoCo go nazwano Śląskim WersalemSą inne, albo nie ma ich wcale

Godnie panuje nad okolicąNa potok zwraca złocone licoNie ma turysty ani przechodniaCo ulicami chodzą tu co dnia

Aby na niego nie spoglądaliPięknu się jego nie dziwowaliJuż cztery wieki wzgórze ozdabiaBudowę zaczął pewien margrabia

Co tu pobliskie pola dzierżawiłDworek szlachecki sobie postawiłChciał już pozostać w okolicyGdzie słońce krople w rzece liczy

Blaskiem swym pieszcząc drobne jej faleŚwierki żywicą pachną wspanialeWiatr, co do szumu drzewa nastrajaSłodką muzyką nas uspokaja

Nie dało się tu żyć szlachcicowiMusiał ustąpić von GollhornowiTen na pałacyk dworek przerobił

72

Otoczył fosą i przyozdobił

Prace tam prawie wiek trwały całyZa to rezultat był niebywałyI satysfakcja również nie wąskaPowstała „Perła Dolnego Śląska”

Co jej przy moście zwodzonym strzegłyDwa gryfy, orzeł przy stopach ległyBogini, która w bramie stałaPrzyjeżdżających gości witała

Wiele by mogła rzec potomnościKto tu nie bywał: wielcy i prościLecz chociaż wieki jej pilnowałaJeszcze się dotąd nie odezwała

Taka to dama jest nieużytaA może nikt się jej nie zapytał?Spytam posągu więc kamiennegoPowiedzą wariat! Ale dlaczego?

73

Spotkanie cara Rosji z królem Prus. Rok 1813

Car Aleksander z FryderykiemPrusaków królem i sojusznikiemW zamku pieszyckim się spotkaliBatalię z Francją omawiali

W której już obaj brali cięgiSkładali sobie wzajem przysięgiZniszczyć cesarza NapoleonaJuż Boga Wojny gwiazda przyćmiona

Nadzieję dała, że tak się stanieChociaż nie łatwe to jest zadanieZanim o sprawie porozmawialiBale sprawiali i ucztowali

Pusząc się dumnie jeden przed drugimZbytkiem w ubiorze – jak papugiWykwintem stołów, srebrem zastawyPiciem też modnej naówczas kawy

Pobrzękiwali wciąż orderamiSzpanu dawali szabeltasamiChociaż niewiele prochu wąchaliWojownikami się kreowali

Tak etykiecie zadość czyniliWażne rozmowy nieco zwłóczyliZjednując sobie na pomocnika

74

Kanclerza Austrii von Metternicha

Czas wreszcie nastał obrady kończyćPostanowili armie połączyćGeneralicję do nich wysłaliSami zaś wieści oczekiwali

Życiem nie chcieli swym ryzykowaćBezpieczniej głowy na tyłach chowaćNiech inni walczą tam bez nich samiOni się potem zajmą laurami

Obrady władców poufne byłyWojska pod Lipskiem się gromadziłyGdzie adiutanci na rączych koniachRozkazy wieźli pędząc po błoniach

Po krwawej rzezi, wojska tysięcyDo władcy biegli czym prędzej gońcyZ nowiną: chwałą się okryłeś!Najjaśniejszy Panie! Zwyciężyłeś!

75

Chaty tkaczy. Rok 1830

Chałupy tkaczy, małe drewnianeNad górską rzeczką wybudowaneRosną jak siana niewielkie stogiObok błotnistej i krętej drogi

Mają sczerniałe od deszczu ścianyDach niski słomą jest pokrywanyGliniany komin dymi niekiedyPłoty zaś dzielą biedę od biedy

Rzędami stoją koło potokuW każdej jest krosno na widokuJak pająk groźny co sieć swą snujeI w pogotowiu wyczekuje

Aż łup mu wpadnie, targnie sznuramiA on przydusi go kończynamiOmota swymi pajęczynamiMorząc powoli z męczarniami

Oni nie różnią się od zdobyczyRazów zebranych nikt nie policzyMacki ich ścisną, poślą do czartaGdy sił zabraknie dla fabrykanta

Żaden nie przerwie ciężkiej swej pracyNicią przetkaną osnowę znaczyPrędzej i prędzej jakby szalony

76

Jak pocisk z kuszy wystrzelony

Lub jastrząb, który zdobycz wyczujeZłożywszy skrzydła na dół pikujeAż wbije szpony swoje do końcaW zmykającego grzbiet zająca

Łóżkiem ich słoma jest na polepieCisną się razem by było cieplejA gdy nareszcie sen już nadchodziŚnią, że są piękni, silni i młodzi

Od lat dziesiątek nic się nie zmieniaChoć się buntują, mają marzeniaTe jedne jeszcze im pozostałyOcalić dzieci, by nie konały

Powstańcie ludzie! Unieście głowy!Nigdzie nie czeka pokarm gotowyTrzeba go zdobyć, wywalczyć siłąPracą, protestem, bitwą straszliwą!

77

Strajk tkaczy. Rok 1844

Tkaczom przebrała się biedy miaraWylała wielka goryczy czaraNa tą ziemię boleścią zbrukanąPotem, łzami i krwią ich oblaną

Wszak cierpliwość ma swoje graniceCzas już podnieść do góry przyłbiceZ pieśnią, między wioski domamiPoszli gniewni, Pieszyc ulicami

Już nie chcieli tak ciągle głodowaćMoritz Jagar ich uczył strajkowaćWściekłość blade krzywiła im twarzeDo okrutnych tu musi dojść zdarzeń

Jeśli płynie ona z rozpaczyTo nie może się skończyć inaczejTłum krzyk podniósł jakby w amokuDierig ze strachu dostawał szoku

Kazał konie zaprzęgać swe płoweCo prędzej unieść chciał swoją głowęRazem z dziećmi i połowicąPo godzinie już był pod Świdnicą

Jego dom i majątek niemałyW ręce ludzi się wnet dostałyOszaleli na punkcie niszczenia

78

Do wieczora on nie miał już mienia

Na ulicę leciały kilimyPołamane zostały maszynyKredensy, stoły i inne sprzętyPoszły na stertę jako fragmenty

Upojeni zwycięstwem mścicieleNie zostali przy jednym tym dzieleGdy już nocy się mroki rozwiałySzli nazajutrz polem do Bielawy

Jak łan zboża tak pochód falowałJak kłos ścięty tak człowiek upadałGdy karabin do niego celowałWystrzeloną kulą śmierć mu zadał

I tak płomień gwałtownie wznieconyBuchnął żarem ogromnym i skonałZnów Zwanziger pokazał swe szponyBędziesz tkaczu za grosze pracował

79

Pożar domu fabrykanta. Rok 1846

Ratunku! Pożar! Co to się dzieje?To fabrykanta pałac gorejePłoną już ściany, cała fasadaDach się wygina, do środka wpada

Trzaskają stropy tęgie, sosnoweOstry dym dusi, otacza głowęZasnuwa całe pogorzeliskoJuż za niedługo spali się wszystko

Czerwona łuna wielkiej pożogiOświetla niebo do Mlecznej DrogiRozlewa jasność nad PieszycamiStrzela iskrami jakby kulami

Nie ma budynku, nic nie zostałoNikt nie ratował! Jak to się stało?Nie wynoszono sprzętu, odzieżyPościeli, ani do chleba dzieży?

Nie było płaczu, lamentów, grozyRąk swych do wody nikt nie przyłożyłCzyżby rodzina, co tu mieszkałaWcale o piękny ten dom nie dbała?

Miała staranie i gasić chciałaAle uciekać prędko musiałaBo robotników gniew się wyzwolił

80

Podłożył ogień, spłonąć pozwolił

Zemsta krzywdzonych to słodka sprawaTa chwila dumą serca napawaUwierzyć daje we własną siłęPrzed nią ustąpi co jest płochliwe

W ten sposób tkacze zapłaciliWyzyskiwaczom, co ich gnębiliCeny na przędzę im narzucaliZa sztuki płótna grosze dawali

Zobowiązania rosły powoliNikt ich oddawać już nie wydoliłTeraz się księgi stały sadzamiSiwym popiołem wraz z długami

Stwórca uważnie na nich spozierałAni nie ganił, ni nie popierałChoć nic bez Niego tu być nie możeCzekać im przyjdzie na Sądy Boże.

81

Budowa wieży na Wielkiej Sowie. Rok 1905

Wieżo na Sowie, wyniosła paniMocno na litej ty stoisz graniSłońcu nadstawiasz dumnego czołaPatrzysz na lasy, góry dokoła

Wiatr mury pieści co tutaj wiejeWiesz co wokoło ciebie się dziejeWszelkie nowości z okolicyZnoszą ci ptaki, dzielni lotnicyNa twoim szczycie często siadająRelacje z nowin ci składają

Tobie jedynie znanym sposobemPukając w blanki murów dziobem

82

Jak dobra wróżka, albo królowaPomóc każdemu jesteś gotowaCzy to turysta, czy sarna płowaNieraz w twym cieniu głowę chowa

Znajdzie ochłodę tu pod muramiPrzed gorącymi zbyt promieniamiA muflon stary i krętorogiOstrzy je nieraz o twoje progi

chcąc stać się chwackim i pięknolicymDla spodobania swojej samicyStado danieli przyjdzie czasamiMignie białymi swymi plamami

Poskubie trawę jakby na łąceStraszy zające tu kicająceOd stu lat jesteś pomiędzy namiRoztaczasz aurę nad Pieszycami

Twą obecnością ludzie się szczycąJakby kamienną boską dziewicąTutaj stojącą na piedestaleW glorii ogromnej oraz chwale

Kto się do ciebie w górę wspinaMąż w sile wieku, czy dziecinaGdy im po drodze sił już ubyłoPowiedzą jedno, że warto było

Iść leśnym duktem z ciężkim trudem

83

Na to spotkanie z naszym cudemChoćby się nie wiem jak tu nachodziłWidok jej wszystko mu wynagrodzi

84

Przyjazd repatriantów ze wschodu. Rok 1945

Dwie niewiasty, noc ciemna za oknemSłychać stukot kół wolny po szynachTo jest podróż do Polski transportemJej na wschodzie od dawna już nie ma

Jadą repatriantki: młoda, staraRuszyły z pierwszym rzutem zarazNie zostawiwszy tam nic cennegoOprócz kawałka serca swojego

Jazda ciągnęła się przez dni wieleWszędzie ślad walki na Ziemi cieleSpalone domy, świeże mogiłyWidok ponury to i niemiły

Wagon ich mocno był postrzelanyDziury zdobiły drewniane ścianyWiatry swawolne po nim hulałyChwili wytchnienia im nie dawały

Marzły, czekały końca podróżyCzas niesłychanie mocno się dłużyłGłodne, zziębnięte, chciały powrotuLecz już nie było dla nich odwrotu

W końcu nastała wczesna jesieńZ nią cel podróży – PiotrolesieWioska rozległa i okazała

85

Kościoły, ratusz i rzeczka mała

Tutaj rodzina wreszcie złączyłaSwoje konary wojną rozdartePóźniej się często ta chwila śniłaByło to trudu wszelkiego warte

Widzieli ludzie, jak urzeczonyWidokiem matki swej oraz żonyŻołnierz, co z wojny wczoraj wróciłDzisiaj w objęcia im się rzucił

Choć obie blade i wynędzniałeDla niego były one wspaniałeTaką miłością serce buchałoTak matczynego ciepła się chciało

Zło wszelkie mieli teraz za sobąOsiąść spokojnie i żyć tu mogąOdtąd ta ziemia była ich rajemJuż nie tęsknili za dawnym krajem

86

Nadanie praw miejskich Pieszycom. Rok 1962r.

Gdy Peterswaldem Pieszyce byłyJuż władze miejskie nimi rządziłyChociaż praw takich nie posiadałyWłasny magistrat i Radę miały

Burmistrz swą władzę w nim sprawowałStrzegł prawa, rządził i obradowałNa herbie wioski widniała zieleńO kłodę wsparty, rogaty jeleń

Jak Piotrolesia czasy nastałyTo instytucje te pozostałyLecz nie na długo. Powiatu zarządWnet zlikwidował burmistrza urząd

Zniknął magistrat. Place, uliceNową dostały nazwę – PieszyceOd tego czasu ciągle narastaWalka mieszkańców o prawa miasta

Przez lat piętnaście trwały zmaganiaPodejmowano wielkie staraniaAż wreszcie pękły wszelkie przeszkodyNasze Pieszyce stały się grodem

Burmistrz powrócił do magistratuNadano miastu herb oraz statutNa białej tarczy z orła znakiem

87

Był: kłos, czółenko, koło zębate

Chociaż niewiele to nam zmieniłoJednak powodem do dumy byłoLepiej się czuli mieszkańcy staliInni z miasteczka wyjeżdżali

Szukając sobie bytu lepszegoDo Dzierżoniowa szli pobliskiegoGdzie szybciej mogli osiągnąć statusTam były przecież władze powiatu

Dziś lud walory Pieszyc doceniaSiedziby swoje na nie też zmieniaPowstają domy, sklepy, przychodnieŻyje się tutaj coraz wygodniej

Aby te zmiany widoczne byłyPieszyce herb swój nawet zmieniłyJest na nim cała historia miastaWieża, muflony i sosna Własta.

88

V. Tato

Żniwa z Płąchawach

Początek sierpnia, słońce przygrzałoŻyto na górkach pięknie dojrzałoSpuściło na dół pełne swe kłosyDrżą mu łodygi, boi się kosy

Jego godziny są policzoneŻniwo jest przecież nieuniknioneNasz ojciec klepie ostre narzędzieOno niebawem użyte będzie

Jak kosa łatwo źdźbło suche kruszyJest mi wesoło, lekko na duszyJuż dzisiaj pewnie zetnę to poleI drugie zacząć jeszcze wydolę

Ściele się za mną srebrzysta wstęgaJuż drugiej strony zagonu sięgamNiech no tu przyjdą ze wsi żniwiarzeJak się pracuje ja im pokażę

Ubywa łanu, choć pot się lejeI prawa ręka nieco drętwiejeTo jest na pewno kryzys chwilowyNie warto sobie zaprzątać głowy

Jeszcze nam dużo dzionka zostało

89

Robi się duszno. Nie będzie lało?Trzeba mi było zrobić zaprawęJakoś to zeszło. Przerwa na kawę

Żyły na czole mi wystąpiłyI nogi ciężkie się porobiłyWidać żelazo już się stępiłoJeszcze niedawno tak ostre było

Pewnie skosiłem już ćwierć hektaraTeraz ty tata, ja przyjdę zarazUsiądę w cieniu nad parowemTrochę w strumieniu zmoczę głowę

Pracował wolno i z mozołemJa pod drzewami smacznie zasnąłemA kiedy wreszcie wieczorem wstałemJego na polu już nie zastałem.

90

List do ojcaKochany Tato !

Ile to lat już nas nie widziałeśPoszedłeś sobie, zostać nie chciałeśŻadnych nie dałeś nam wiadomościNie dzielisz smutków ani radości

Więc list ten piszę, już się nie gniewamNie mam już za złe, że Cię tu nie maWidocznie miałeś powody ważneGdy postąpiłeś tak nierozważnie

Bo mnie ogarnia jakaś tęsknotaI melancholia, oraz ochotaBy Ci o sobie poopowiadaćWspomnieć raz jeszcze, pytania zadać

Czym moje życie dotychczas byłoStary już jestem, lat mi przybyłoI nie wiem, czy go nie zmarnowałemBo mogłem zrobić coś a nie chciałem

Moje uparte, stałe dążenieBy kształcić dzieci, pomnażać mieniePracować ciężko, nieraz nad siłyCzy taki obraz jest Bogu miły?

Przyjedź więc proszę, choćby pogadaćMało to trudu będzie wymagać

91

Niejedną ze mną spędzisz godzinęPorozmawiamy, ojciec z synem

Ujrzysz jak głowy nam pobielałyJak Twe prawnuki powyrastałyTak by nam razem było tu miłoMój tata. Niebo. Pismo wróciło.

92

Pożegnanie

Tata w ponurej, białej saliLeżał jak drzewo, gdy je obaliWiatr, co z prędkością nawałnicyStadem demonów gna po ulicy

Ono z pewnością już nie wstanieDaremne będzie wszelkie staraniePnia złamanego nic nie ocaliGinie od ciosów niebiańskich drwali

Lekki mu uśmiech zastygł pogodnieNa katafalku spoczywał godnieJak chłop, co właśnie zakończył żniwaTeraz se legnął i wypoczywa

On swoje dzieła ma już za sobąOkrył go Anioł Śmierci żałobąI poprowadził, gdzie Bóg prawdziwyRajskie mu każe obsiewać niwy

Zostawił smutki, niedolę, złościDo nadzwyczajnej wszedł szczęśliwościCoś mi to jasno podpowiedziałoWięc nawet płakać już się nie chciało

Tylko prosiłem go w pokorzeBy czekał na mnie – jeżeli możeGdy się wypełni żywot mój cały

93

Niech mnie wprowadzi do Pana chwały

Ksiądz modły swoje odprawił skrzętnieLudzie patrzyli się obojętnieJakże niewielu tutaj go znałoPrzykryłem wiekiem drogie mi ciało

94

VI. Wspomnienia

Parów w Płąchawach

Po obu stronach stoki lesisteU ich podnóży dęby zwalisteI wierzba wielka dawniej tam stałaLecz ją wichura silna złamała

Butwiała później przez lata całeW końcu się stała próchna zwałemOwo pszczelarzom nieraz służyłoI nocą blaskiem swym ćmy nęciło

Kiedyś dnem jaru płynął potoczekMiał w swoim biegu sporo oczekCo na zakrętach mu się robiłyGdy wartkie fale o stoki biły

W nim jako chłopak jeszcze małyŁowiłem rybki, gdy się wplątałyMiędzy przybrzeżne wysokie trawyCo gęsto brzegi mu porastały

Jak taka mała srebrzysta zjawaW ręku się dziecka trzepotałaAby po chwili plusnąć do wodyI znów się cieszyć darem swobody

Na rzeczce była też tama mała

95

Ona strumienia bieg wstrzymywałaPowstała obok piękna sadzawkaW niej się przeglądał słowik, kawka

I ludzie za dnia, a wieczoramiKsiężyc tam pływał wraz z gwiazdamiWówczas to cała poświatą lśniłaIch srebrem brzegi swoje zdobiła

Na których żaby zwykle siedziałyNocne koncerty tam urządzałyLecz gdy widziały nieba odbicieCicho patrzyły nań w zachwycie.

96

Wierzby dzieciństwa

Trzy wierzby obok stawu płacząceNiebu biły pokłony i łąceSwe gałązki ku ziemi zginałyJak tancerki powabne pląsały

Nadstawiając wiatrom swoje wdziękiKołyszącym ich zwiewne sukienkiPośród nich trzmiele ciężkie burczałyŚmigłe ważki na listkach siadały

Błękit wody, szumiące sitowieCisza taka, aż kręci w głowieTylko skowronek śpiewa w chmurkachI odezwie się czasem przepiórka

Tafle jeziorka nie pomąconeOgrzewa słońce, mocno zdziwioneIle w nich życia i radościBo tutaj wylęg kolejny gości

Malutkich perkoz, gąsek, cyranekCo za stadami gonią kijanekKrągłe, żółciutkie lub szare puszkiTrzcin, tataraków wesołe duszki

Tą rajskość miejsca i słodycz chwiliZakłóci jastrząb, kiedy zakwiliSzczęściem. Ujrzawszy żer – jak przyleci

97

Szukać kolacji dla swoich dzieci

Gdy cień potężny na tonie padaZnika od razu ptaków gromadaJak za czarownej różdżki przyczynąTylko się kręgi wodne rozpłyną

Często chodziłem tutaj, a wtedyRaniłem stopy o oczeretyMnie już tam nie ma i stawu nie maZostały tylko ciche wspomnienia

98

Chłopiec z lampą naftową

Stanął przy stole chłopak niedużyCzyści cylinder gazetą zmiętąOna do pieca jeszcze posłużyŚwiatło do lekcji będzie zachętą

Czas lampę palić, bo już jest ciemnoJakoś tak szybko nocka nastałaGdy jeszcze widno, prosić daremnoNie będzie nafta się marnowała

Nikłą poświatę wokół roztaczaA jeszcze nieco knot jej przykręcąPieniędzy nigdy na nic nie starczaWięc świeć oczami, chociaż się męczą

Nic to, że pieką! Przetrze pięściamiZacznie na nowo wypracowanieZa zamkniętymi śpi ojciec drzwiamiMusi wypocząć, bo wcześnie wstanie

Na chleb zarabiać, oraz na naftęPrzegnać tą biedę, drzwiami, oknamiNiechaj już nigdy to zło uparte Nie mieszka tutaj razem z nami

Siedzi skulony, pisze zawzięcieKominek pokrył się już sadzamiAż wreszcie jedno, drugie ziewnięcie

99

Nad spisanymi zasnął kartkami

Śnią mu się wielkie białe żarówkiPięknymi skryte abażuramiPo drętwych palcach chodzą mu mrówkiĆma się pojawi, strzepnie skrzydłami

Pali się kopciuch wciąż nadaremnieKogut zapieje, wzywa do wstaniaPrzy pustej lampie zbudzi się pewnieJuż nie napisze wypracowania

Ja to przed laty tym byłem chłopcemProblemy miałem w podstawówceBo losy wiodły mnie przez manowceNie mogłem uczyć się przy żarówce.

100

VII. Nasze podróże

Nocleg na pielgrzymim szlaku

Do Compostelli szlak JakubowyKończy się ciepły dzionek wrześniowyPrzed nami jeszcze droga dalekaWokoło góry, lasy i rzeka

Dochodzi wieczór, księżyc się budziNie dojedziemy dzisiaj do ludziTrzeba rozbijać płócienne chatkiPoniżej drogi jest teren gładki

Łąka, co gościć nas teraz miałaJakby się mlekiem nagle oblałaJej kwiatki, zioła a także trawyZmieniły kolor na całkiem biały

Listki, łodygi łzami kapałyNad wodą gęste tumany wstałyJeszcze niedawno słońce świeciłoA teraz nic już widać nie było

Nastała cisza pełna urokuWdarł się w nią nagle odgłos krokówTo przed wieczorną porą udojuBydło zdążało do wodopoju

Na czele stada byczek zadziorny

101

Wysoko niesie łeb niepokornyŚwiadomy siły swej i urodyProwadzi krowy prosto do wody

Kark jego gruby pasek owijaDzwonek melodią takt im wybijaPierwszy on w nurty wartkie wchodziZa nim zaś reszta przy brzegu brodzi

Wiatr rozwiał nagle siwej mgły szatyKsiężyc użyczył swojej poświatyI w niej ujrzałem, że na błoniuSiedzi wysoki pasterz na koniu

Popatrzył na mnie i nie rzekł słowaAle skinieniem ręki przywołałI wskazał miejsce, gdzie za krzakamiMieszkał ze swymi wraz zwierzętami

Przed domem była pompa studziennaA obok stała ławka kamiennaNa której siadłem, wielce ciekawyJakie się zaraz będą dziać sprawy

Najpierw zwierzęta tu przyczłapałyW chałupie mignął ogień małyA już po chwili obok mnie stałaPękata butla, cała omszała

Piliśmy cierpki napój ospaleOn nie odzywał się do mnie wcale

102

Nie reagował, kiedy ziewnąłemPo dniu męczącej jazdy zasnąłem

Krzyki zbudziły mnie i wystrzałyPłomienie dachy domów lizałyPośród zamętu, grozy i trwogiLud jakiś biegał, zbrojny, złowrogi

A dwóch rzeźników właśnie sprawiałoPrzywódcy stada zabite ciałoWkrótce je całe poćwiartowaliNa wóz stojący załadowali

I odjechali gdzieś swoją stronąGoniąc też trzodę osieroconąZacząłem szukać Hiszpana megoLecz nie znalazłem śladu żadnego

Wstałem, przede mną tych łotrów twarzeKsiądz proboszcz czytał swoje brewiarzeA ja niepomny, że to majakiPobiegłem sprawdzić, co kryją krzaki

Zastałem ławkę tam nadwątlonąCzasem. Pękniętą i przewróconąA przy niej, obok cierni i ościBielały nagie zwapnione kości

Pogorzeliska resztki odkryłemZa gospodarza duszę zmówiłemPacierz, a gdy się krzyżem żegnałem

103

Cichutkie słowo „dzięki” słyszałem

104

Burza nad Biebrzą

Wzdłuż Biebrzy droga biegnie szutrowaRzeka przejrzyste swe wody toczyZa widnokręgiem słońce się chowaPo łące bocian dostojnie kroczy

Miejsce na nocleg jest wymarzonePo co nam dalej szukać innegoZawiódł nas Anioł Stróż w tą stronęDzisiaj modlitwę zmówię do niego

Nastrój pogodny, chwila radosnaWieczorną koję się tu muzykąGrają ją trzciny, pluszczące wiosłaChłonę swą duszą przyrodę dziką

Nagle się beczki po niebie tocząOgnie buchają spod ich obręczyDudnią i mruczą, groźnie łoskocząWiatr już nie szumi, lecz głośno jęczy

Targa płótnami naszych namiotówPrysła sielanka – będzie przeprawaPośród hałasu, gwizdów, łomotówSerce się moje trwogą napawa

Oto spadają deszczu zwiastunyChmur granatowych nadciąga ławaGrzmią nieustannie groźne pioruny

105

To jakiś cyklon, poważna sprawa

Bije o dachy nasze ulewaSzum monotonny klei nam oczyZiemi kłaniają się bliskie drzewaMoże się burza bokiem przetoczy

Rano perełki na trawie lśniłyJasne promienie je oświetlałySkowronki szare nas obudziłyChórem nad łąką koncertowały

106

Wieczór w Grendave na Litwie

Dwa namioty na łąceNigdzie ducha żywegoDawno zaszło już słońcePluszcze fala przy brzegu

Za jeziorem las ciemnyWokół panuje ciszaWieczór taki przyjemnyJakże lekko oddychać

Wskakujemy do wodyKrew nam w żyłach zagrałaGdy doznała ochłodyJak rozkosz dla ciała

Miło siedzieć i patrzećJak po falach jezioraPłyną sobie trzy kaczkiI zbliżają się do nas

Nie jesteśmy już samiBo nie boją się wcalePomiędzy namiotamiSkubać zaczęły trawę

Coś tam kwaczą do siebiePewnie nas obgadująKto dzisiaj na tej łące

107

Ich odwiedził, zgadują.

108

Wzgórze Krzyży w Szawle na Litwie

Podróż do Szawli, to dwa tygodnieZ mą córką Agą, przyszłym zięciemNiezbyt bezpiecznie ani wygodnieCo dnia rowerem kręcąc zawzięcie

Aż wreszcie meta, dzień szary mglistyKłębiaste chmury wróżą nam słotęLecz w sercu nastrój uroczystyDający radość oraz ochotę

Wzgórze niewielkie, co brzemię nosi

109

Pana Jezusa symbole mękiTu lud przyjeżdża, o łaski prosiZa otrzymane składa Mu dzięki

Krzyży zapewne jest sto tysięcyCodziennie nowe też przybywająPielgrzymów bowiem jest coraz więcejOni je zwożą tu i stawiają

110

Nawet nasz papież, Jan Paweł DrugiUznał fenomen, rzecz niepojętąStał zadumany, poprzez czas długiZanim odprawił wiernym mszę świętą

Krzyże są różne: duże i małeZupełnie proste i ozdobioneBłyszczące nowe i te spróchniałeCo pochyliły się już pokłonem

Jeszcze po innych ślad po niebycieTylko na ziemi z burej glinyWyciąga ręce swe nasz ZbawicielUkrzyżowany za ludzkie winy.

111

Przejażdżka na wielbłądzie(Agnieszka Maciejewska)

Wielbłąd to bardzo sympatyczny zwierzGarby najeża tak jak igły jeżCzasem jednego ma, czasami dwaZależy skąd bywa potwora ta

Strach jest wsiadać na tego olbrzymaNie każda dupa ten sport wytrzymaJuż lepsze dla niej miękkie piernatyNiż garbatego chudzielca gnaty

Nawet gdy Arab derkę podłożyNie będzie to siedzenie w lożyGdzie się stabilnie trzymasz fotelaTutaj on buja cię jak cholera Spadałam ciągle na prawą stronęMając przed sobą kurzu zasłonęKońca przejażdżki wyczekiwałamBo się upadku straszliwie bałam

Mówię poważnie, nie oszukujęKto mi nie wierzy, niech sam spróbujeJeśli w Egipcie już zagościIle z tej jazdy przyjemności

Wiele inwencji trzeba zachowaćBy się o cenę godną targowaćA kto galopem gnał na wielbłądzie

112

Trzy dni spokojnie już nie usiądzie

113

Dzieci Egiptu( Agnieszka Maciejewska)

Dzieci Egiptu, pustyń, gorącaZa dużo mają nie tylko słońcaI piasku, który wiatr przesypujeBiedy im także tam nie brakuje

Noszą podarte resztki odzieniaNigdy nie mają dosyć jedzeniaUsta natrętnie o chleb wołająRączki błagalnie swe wyciągają

Może ktoś spojrzy, uwagę zwróciBułką obdarzy, pieniążek rzuciO który wojnę zaraz wszczynająCi co zdobędą go – uciekają

Unosząc łup swój. Mały, lecz cennyTo nieraz bywa zarobek dziennyNie dla nich wczesne jest nauczanieOd lat najmłodszych ćwiczą żebranie

Uczą się trudnej sztuki przetrwaniaJak wzbudzić litość, dziękować, kłaniaćSprzedać paciorki dwa bogatszemuLub je wymienić na nieco dżemu

Pomiędzy kręcą się straganamiChociaż ich gonią. Nieraz kijamiPadają razy, to nie są żarty

114

Interes psuje dzieciak obdarty

Na tej ziemi suchej, wypalonejGdzie wzdłuż Nilu spotykasz człowiekaCzy prócz nędzy ludzkiej, upodlonejDobry los jeszcze na nich poczeka?

115

Lot balonem(Agnieszka Maciejewska)

Nad krajem piasków i faraonówGdzie Kleopatra też panowałaPłynie po niebie wiele balonówAż trudno zliczyć, flotylla cała

Zza firmamentu kolejny wschodziPromienna czasza jego wspaniałaPowoli, godnie w górę brodziZ nim jasność dzienna już nastała

Gondolę naszą wietrzyk owiewaMy prosto lecimy w przestworzaNiebieskie wody fala przelewaPorannym słońcem lśniącego morza

To nie samolot, gdzie ryk silnikówLotowi jego wciąż towarzyszyTu rzadko słychać odgłos palnikówPo czym nastają znów chwile ciszy

Jakże to blisko jest już do rajuStąd też zapewne nasz nastrój błogiWięc wszystkie pary się przytulająZ miłości pewnie a nie trwogi

I ja się tulę do mego KrzysiaJest on mi tutaj jak nigdy drogiTak pozostanie cały dzień dzisiaj

116

Choć balon siadać się już sposobi

117

Mumia

Mumia, świadek to stuleci wieluNieco starych kości i papieruBandażami szczelnie owiązaneLudzkie ciało tak spreparowane

Wiór suchy, lżejszy z każdym wiekiemOna była żywym wszak człowiekiemPo co je z grobów wydobywaćJako eksponaty pokazywać

Sen zakłócać władcom, faraonomIch powłoką ziemską bezczeszczonąZwłoki dawne profanować dzisiajI gniew wzbudzać boga Ozyrysa

Z majestatu śmierci odzieraćMiejsce święte pochówku odbieraćCzyżby mało już było demona

118

Co się zemścił za Tutenhamona

Wszyscy ci, co mu grób otworzyliWnet tragicznie swe życie skończyliTeraz pewnie u stóp mu klękająPrzebaczenie swych win wypraszają

Jak niegodne to chrześcijaninaZabrania Koran MuzułmaninaA my, synowie tej samej ziemiJesteśmy bierni, głupi i niemi.

119

Korale Morza Czerwonego

W otchłaniach Morza CzerwonegoCo od Afryki Azję oddzielaCuda są świata zatopionegoPrzy nurkowaniu aż dech zapiera

Kto się nie boi jego głębinyI śmiało wrota bajki przekroczyZaczarowane zwiedzi krainyCuda zobaczy na swoje oczy

Nagle zrozumie, czemu dziadowieCo niegdyś brzegi zamieszkiwaliTej sinej wodzie – cynk z ołowiemTak kolorowe miano nadali

To od atoli z koralamiOne czerwienią się roziskrzająGdy z nieboskłonu pod falamiPromienie słońca tam przenikają

Nęcą swym pięknem i zapraszająMy nie zrobimy tobie nic złegoLecz biada śmiałkom, którzy uznająJak dobrze zbliżyć się wprost do niego

Piękny i dobry, nie zawsze razemChodzą ze sobą te przymiotnikiNie zauroczaj się ich obrazemMogą poranić cię jak nożyki

120

Zazdrośnie chronią swój świat dla siebieMy tam jesteśmy wszak intruzamiNiech sobie żyją w wodnym niebiePrzepiękne róże, co tną kocami

121

Nasze podróże

Nasze podróże, małe i dużeLądem, po wodzie, czy też w górzeNa koniu, słoniu albo wielbłądzieByle do przodu, na co się wsiądzie

Zwiedzić zakątek nieznany dzikiPić piwo w barach AmerykiMałpie banana czasem podkradaćOraz do fajki pokoju siadać

Włożyć na głowę czapkę ArabaSkosztować, jak też smakuje żabaIle Ibisów pływa po NiluCzemu w Kairze biednych tylu

Co też w Maroku kozy jedząCzemu na drzewach one tam siedzą?Widzieć Warany i IguanyJak na rozgrzane wchodzą polany

Z tequli, wódki MeksykanówPożreć robaka, ot tak dla szpanuGonić Gekona z łóżka swegoW Azji, gdzie ciepło, pełno tego

Zaznać rozkoszy tureckiej łaźniZobaczyć harem w wyobraźniAlbo na żywo piękne dziewczyny

122

Jakiej odległej, ciepłej krainy

Upić się nieraz rakiją dobrąTą na Bałkanach najlepszą robiąW Hajduszo Boszlo grzać lumbagoW stawie się kąpać nocą nago

Rowerem zjeździć litewskie drogiPoznać jak na wsiach lud tam ubogiIle jest jeszcze ostępów głuchychPojeść kołdunów miejscowych kruchych

Dotrzeć, gdzie w Pizie krzywa wieżaBłogosławieństwo wziąć od papieżaW Monako, gdzie jest hazard wielkiZostawić spodnie, ocalić szelki

123

Wszystko to dobrze już teraz wiemyLecz ciągle czegoś nowego chcemyMoże Pigmejom szpanować wzrostemAlbo Indianom swoim zarostem

Pospacerować po Chińskim MurzeZatrzymać się w Pekinie dłużejTerakotowych podziwiać wojówSycić wzrok pięknem dziewczęcych strojów

A może by tak z grubej ruryPolecieć w kosmos ponad chmuryO tym marzymy sobie w skryciuTak będzie jednak w przyszłym życiu.

124

Cudze chwalicie Nieraz w dalekich krajach byłemI cuda różne tam oglądałemLecz po tygodniu zaraz tęskniłemZa tym, co u nas pozostawiałem Nad nami niebo jest najpiękniejszePowietrze pachnie słodkim nektaremRanki radosne i najrzeźwiejszeA gwiazdy nocą uroczą czarem Te wierzby płaczki, pachnące sosnyNigdzie nie mają tak pięknej gracjiKraj promienieje nam każdej wiosnyŻywą zielenią aż do wakacji Tu słowik śpiewa przepiękne treleŻaby wieczorem głośno kumkająSady nam rodzą jabłka, morelePola obfite plony nam dają A jaka fauna! Żubry, niedźwiedzieŁosie i wilki również się snująGdy rzeka wody pośród drzew wiedzieBobry żeremia swoje budują Kozice górskie skaczą po graniMuflon o drzewa rogi pocieraW lasach, na polach stado łaniCzujnie do góry głowy zadziera Nad morzem ozon, jantaru mrowiePiaszczyste plaże nas powitająKto tam nie bywał, ten się nie dowieJakie dziewczyny się opalają Skarb narodowy to nasz największyDuma Polaków, powód do chwałyNa całym świecie panien piękniejszychNigdzie me oczy nie oglądały

125

Już czas, by stare to powiedzenie„ Cudze chwalicie, swego nie znacie”Poszło najszybciej w zapomnienie„Ujrzycie nasze i pokochacie”

126

VIII.Wiersze różne Kotek z potoku

Kosiłem trawę przy swym płocieI patrzę! Wyrok jest na kociePan, który bielmo miał na okuWrzucił kociaka do potoku

Ten, choć ze strachu ledwie żywyMiędzy przybrzeżne wlazł pokrzywyIdę więc zaraz po drabinęSchodzę do wody po gadzinę

Nieświadom wówczas jeszcze tegoŻe nie zrobiłem nic mądregoBo gdy o obiad babcię proszęWeź sobie. Teraz kota noszę

Dawniej był schabik, ser fasolkaA teraz whiskaz dla juniorkaNie mam już miejsca na kanapieGdy on „jak dziecko” na niej chrapie

Potrafi także – tak dla hecyPo gołych nogach wejść na plecyBy zahaczając o fryzuręI ucho, na dół skoczyć nurem

Z mebli sypie się wyściółkaŚlad to po kocich jest pazurkachCo jest najgorsze powiem szczerze

127

Ja polubiłem też to zwierzę

Z tego jest morał:Nie chcesz kłopotuTo nie koś trawy koło płotu

128

Kotek z potoku bis

Wyrosło wielkie czarne kociskoJak się wyciągnie to metr ma bliskoFutro jedwabne strzela iskramiPatrzy żółtymi na nas ślepiami

Z czarnymi wewnątrz diamentamiRaz okrągłymi to znów szparkamiPod nosem rosną mu dwa wąsiskaMiast mlecznych zębów są już zębiska

Jedynie psoty ma z młodościI na nie większe też możliwościNikt go nie dotknie gdy sobie chrapieBo wtedy gryzie oraz podrapie

Rzuci spojrzenie swym wzrokiem dzikimZ rozpędu wskoczy na antykiWbijając w meble swe pazuryZ wielkim uszczerbkiem politury

Wziął parapety w posiadanieŻaden już wazon na nich nie stanieBo lecą na dół, gdy czyni harceKiedy huśtawkę ma na firance

Do pralki nieraz wsadza swą głowęZajrzy do muszli też klozetowejO pełną miskę wrzaskiem wojuje

129

Podczas obiadu na stół wskakuje

Kiedy już dobrze się nafiglujeKolana pani swej okupujeLecz gdy pogoni go na podłogęTo wróci, kły w jej wbije nogę

Nawet podwórko już opanowałPies przed nim zmyka i ogon chowaW bezpiecznej budzie się ratujeKiedy go bestia ta atakuje

Myślałem długo, czyja to winaMoja, czy babci, gdzie jest przyczynaJuż sobie rady dać nie możemyI jak poskromić gada nie wiemy

Aż wyjaśniła się tajemnicaTo nie jest samiec, ale samicaPonadto w wieku dojrzewaniaRozkapryszona nad miarę damaNa taką nic się już nie poradziAż sama z sobą się uładzi

Kolejny morał:

Młode dziewczynyNie są dla żadnej siwej czupryny

130

Miłość Araba do wielbłądzicy

Zakochane jest widać chłopiskoDla jej dobra uczynił by wszystkoWyrzekł się ojca, rodzeństwa, matkiNie chce by za nim biegały dziatki

Wielbłądzica mu świat przysłoniła

131

I nikt nie wie jak to uczyniłaNie chce już żony, nie ma przyjaciółCzas jakby mu się w miejscu zaciął

Odejść na moment dla niego karaGdy już iść musi, to wraca zarazBo jakże mógłby przez chwilę długąNie widzieć się z garbatą lubą

Brzydka i głupia to jest samicaAle on ciągle się nią zachwycaKarmi i poi, wełnę pucujeAby jej było chłodno – wachluje

Powiecie wariat – ja tak nie sądzęTo wszystko miłość a nie pieniądzeA dla miłości – powiem to szczerzeNie jedno złoży się w ofierze

132

Kościół Św. Krzyża na przełęczy Kubanka

Mały, drewniany i gontem krytyPrzed ludzkim okiem w lesie ukrytyJakby się wstydził swej urodyDrewniane wiodą do niego schody

W zrąb łączone ściany stareSłomą w szparach uszczelnianeOd lat dwustu w górach służyPrzeniesiony z ich podnóży

Tłum ludzi wewnątrz, wszyscy staliI na wieczorną mszę czekaliA przy ołtarzu góraleczkaZapalała knoty w świeczkach

Do modlitwy ręce złożyłemNa ołtarzu wzrok swój skupiłemI z Bogiem porozmawiałem

Dosyć krótko – czasu nie miałem

133

Prośba na Wszystkich Świętych

Z kraju za morzem leżącegoDostałem prośbę od Mistrza swegoBy miejsce grobów bliskich ustalićZnicze, za dusze zmarłych zapalić

W dniu tym nikt czasu nie ma wielePoszliśmy późno, już po kościeleWzdłuż grobów ścieżką. Lipy szumiałyLiście na drogę żółte zrzucały

Noc była ciemna, gwiazdy świeciłyŁuny od zniczy na grobach biłyA nad łunami tłum się unosiłSwą niemą ciszą modlitwy prosił

Od nas w tym świecie wojującymDla nich, już tylko pokutującymCo prosić Boga nie mogą samiSzukają wsparcia pomiędzy nami

Kwiaty skrywały wszystkie mogiłyZimne kamienie sobą zdobiłyA wśród tych kwiatów czerwonych, białychCienie się jakieś wolno ruszały

To nasi święci tutaj przybyliChoć niewidzialni dla bliskich byliUjrzeć ich widma tylko ten może

134

Kto tu przybędzie o nocnej porze

Jam je zobaczył z żoną swojąIdąc, gdzie krzyże dwa czarne stojąMiejsce spoczynku tu leżącegoPana Edwarda i matki jego

Lampki na grobach ich zapaliłemCichą modlitwę za nich zmówiłemIdąc do domu wciąż wspominałemTych, co na cmentarz odprowadzałem.

135

Zima

Ścisnęła ziemię i trzymaStalową, grubą obręcząNawet już muchy nie brzęcząCiężka nastała godzina

Muflony zeszły ze stokówMróz w bajki drzewa zmieniaNa niebie nie ma obłokówPełno zimnego jest cienia

Słoneczko świeci radośnieAle nam ciepła nie dajeCzas się posuwa ku wiośniePrzyroda tęskni za majem

Przetrwać, zwyciężyć maszkaręDoczekać ptasich zalotówStarczy cierpliwość mieć, wiaręI do wyrzeczeń być gotów

136

Portrety

Portrety. Czasów przeszłych biletyZ fotografii, czy pozowaneZdobiły, zdobią nie jedną ścianęNie zawsze godne tego niestety

Są te z naszymi pradziadamiGenerałami lub marszałkamiCo groźnie patrzą jakby w daliWciąż wrogów naszych wypatrywali

Ramy złocone ich otaczająRęce na głowniach szabel trzymająHerosi nasi, bohaterowieIch imię dumnie każdy wypowie

Są, co historię nam zapisaliJako złoczyńcy, bo mordowaliNarody swoje oraz ościenneIm wizerunki służą trumienne

Kiedy te bestie władzę dzierżyłyIch podobizny kraj nam szpeciłyNiegdyś masowo produkowaneDziś nimi piekło wybrukowane

Są wreszcie takie, które radosnąPanią kojarzą z wczesną wiosnąCałą w koronkach i atłasach

137

Co bosą nóżką po ziemi hasa

Kiedy po zimie życie się budziI radość sprawia u wszystkich ludziPiękny i brzydki, niewielki, dużyKażdy potomnym do wspomnień służy

Najdroższy memu sercu jest małyPortrecik mamy już zbrązowiałyDumnie stojącej młodej panienkiTo zwykłe zdjęcie mej rodzicielki

138

Jak aniołPani Lenie Słowik

Lena, Szczęśliwy ten co Ciebie maRęce pieści i usta całujeTak bym to robił właśnie ja, co dniaGdybym mógł. Lecz nie mogę – żałuję

Piotrek zdobył i pojął panienkęWidać dobry strzelec, nie pudłujeOd lat wielu już trzyma Twą rękęSwej zdobyczy zazdrośnie pilnuje

Twą dziewczęcą kibić objąć możePosiąść wszelkie Twoje tajemniceTobą wzrok sycić o każdej porzeWyjść możecie razem na ulicę

Słuchać, co masz mu do powiedzeniaChoć buntuje się, walczy czasamiPrzecież protest niczego nie zmieniaI tak przyjdzie potem z kwiatami

Jak ten balsam Ty jesteś - szlachetnymNa ludzkiej duszy zabliźniasz ranyZ sercem wielkim, nieobojętnymTakaś piękna! Jak anioł kochany.

139

Koronki Beatki na weselu Agnieszki i Krzysia

Koronki, te ażurowe szmatkiZdobiły śliczne uda BeatkiKiedy je w tańcu odsłaniałaCiekawy widok tym przedstawiała

Moc mają wielką damskie dodatkiPrzez nie się z dziewic robią matkiNawet staremu jak ja, bez małaCała się młodość wnet przypomniała

Znów zobaczyłem haftki, falbankiZdobiące niegdyś moje bogdankiDopiero babcia mnie otrzeźwiłaOstania chwila ku temu była

Niechaj ci przejdzie wszelka pokusaJa też ozdoby mam na desusachIdźmy na stronę, to ci pokażę.Starczy mi żono na dzisiaj wrażeń

Bo chociaż widok to raczej rzadkiWolę koronki ja u BeatkiWdzięcznie zachowam je w pamięciMnie widok taki wciąż jeszcze kręci.

140

Spotkanie w Karkonoszach

Poszedłem rano chodzić po górachAby ich ducha spotkać RzepiuraOn Karkonosze i okoliceZa swoją górską wybrał stolicę

Tutaj stuletnie powala sosnyTu gniewny bywa oraz radosnyTurystom czasem poplącze szlakiDba o zwierzynę, oraz o ptaki

Zmienia strumyki w rwące rzekiStukot dzięcioła niesie dalekiNadstawia ucha na leśne treleJest niestrudzony w swoim dziele

Czasem wygląda jak głaz omszałyNieraz jak jeleń wielki, wspaniałyLub pień zwalony miedzy krzewamiWzbija się między drzew koronami

Kiedy przybiera postać sokołaBy swe królestwo widzieć dokołaSpotkać go można jako staruszkaWówczas po stromych przebiega dróżkach

Nierad się wdaje w komitywęChowa pod czapką rogi i grzywęJedynie czarne płoną mu oczy

141

Strach na nie patrzeć, bo zauroczy

A jednak – jeśli kogoś polubiBo miłość szczerą do gór wyczujeTaki się jego przyjaźnią chlubiNic mu nie grozi, gdy podróżuje

Miałem to szczęście, by go zobaczyćAle niestety nie rozmawiałemBo swą obecność chciał tylko znaczyćBiałą poświatą, którą widziałem

Znikła po chwili, ja zrozumiałemŻe mnie wyróżnił, oraz nagrodziłWielkiego farta i szczęście miałemWięc będę częściej tutaj przychodził

142

Wiosenne źródełko

Na stoku góry źródło wybiłoPod stuletniego drzewa korzeniemMałą studzienkę tam utworzyłoNa dół spłynęło wartkim strumieniem

Ciągle bulgocze, bańkami strzelaWodę do góry czasem wyrzuciZapach wiosenny wokół wydzielaDo gładkiej toni na chwilę wróci

Żywy organizm martwej naturyBarwi ją ruchem oraz urokiemNiekiedy ptaszek zleci z góryGasić pragnienie swe nad potokiem

Kiedy turysta tuż nad nim stanieZachwyci szmerem oraz chlupotemWówczas nastąpi oczarowanieCo go przywiedzie tu z powrotem

143

Jezus ukamienowany

Tuż za pałacem w DobrociniePark opuszczony buszem zarastaDając schronienie leśnej zwierzyniePrzyjmie też nieraz ludzi z miasta

Pragnących w jego dzikiej głuszyPośród drzew grania i ptaków śpiewuTrochę ukoić się, nieco wzruszyćZ dala od zmartwień, troski, gniewu

Takie jest jego tutaj zadaniePełni je godnie, aż zamyślonyCzłowiek na końcu ścieżki przystanieTym co zobaczy tam przerażony

Ze zrujnowanych murów kaplicyOne są zawsze nieba bramamiStojącej z dala od ulicyZa prastarymi drzew koronami

Powita jego rzeźba JezusaNam Zbawiciela, Boga i PanaPonowne męki tu cierpieć musiałAlbowiem była kamienowana

Ślady po razach szpecą mu postaćRęce na boki ma rozłożoneZaprasza nimi, aby pozostać

144

Choć dłonie na nich są utrącone

Przed kamieniami niewiastę broniłKto sprawiedliwy, niech pierwszy rzuci !I swojej śmierci też się pokłoniłA co zobaczy, gdy tutaj wróci?

Smutne spojrzenie na nas kierujeChociaż wybacza, bo miłosiernyI ciągle za nas on pokutujeZa ludzkich grzechów ogrom niezmierny

145

Orzeł upadły

Orzeł spoczął na wielkim kamieniuSkrzydła rozwarł, dziób zwrócił na prawoPan przestworzy, dziś w szarym cieniuA niedawno tak cieszył się sławą

Nikt mu wieńca na głowę nie włożyUpadłego mocarza nie chwaliJuż nie puszy się ani nie srożyMłodzi pewnie go wcale nie znali

Zawsze nosił się chmurnie i dumnieOdrobiny też nie miał pokoryGardził tłumem, co latać nie umieBył mu tępy, prostacki i chory

W piersi miał komputer, nie serce

146

Co mu zyski wyliczał i stratyNie chciał klęknąć czasem w podzięceNie szanował swej mamy ni taty

Dumny władca, bez cnót i przyjaciółZa to wrogów nazbierał bez likuAż mu wreszcie komputer się zaciąłNikt się nie bał pustego już krzyku

Na wiór wysechł tak siedząc na skaleNie zwracając na siebie uwagiChoć czasami skowytał swe żaleZ sił odarty, władzy, powagi

Tak się dzieje, gdy nie ma miłościBogu na nią potrzebny jest świadekBrak jest szczęścia, codziennej radościOstateczny zagraża upadek.