ZABÓJCA POLICJANTA

5
5 Rozdział 1 Przyszła na przystanek z dużym wyprzedzeniem. Autobus miał przyjechać dopiero za pół godziny. Trzydzieści minut z życia człowieka to niewiele. Poza tym była przyzwyczajona do cze- kania i zawsze przychodziła wcześniej. Myślała o tym, co zrobi na obiad i trochę o tym, jak wygląda. Jak zwykle. Jednak w chwili przyjazdu autobusu nie miała już myśleć o niczym. Zostało jej tylko dwadzieścia siedem minut życia. Dzień był ładny, powietrze czyste, trochę wietrzne, z powie- wem wczesnojesiennego chłodu, ale kaprysy pogody nie mogły zaszkodzić jej starannie ułożonym włosom. Jak wyglądała? Stojąc na poboczu, sprawiała wrażenie kobiety koło czter- dziestki, dość wysokiej i mocno zbudowanej, z prostymi nogami i szerokimi biodrami, trochę przy kości i bardzo przestraszo- nej, że to widać. Ubierała się przede wszystkim modnie, czę- sto kosztem wygody – w ten wietrzny jesienny dzień miała na sobie zielony płaszcz w stylu lat trzydziestych, nylonowe poń- czochy i cienkie brązowe lakierowane botki na płaskim obcasie. Na jej lewym ramieniu wisiała czworokątna torebka z dużym mosiężnym zamkiem, również brązowa, tak jak i skórkowe

description

Dziewiąta powieść ze słynnej serii „matki i ojca skandynawskiego kryminału”, którzy zainspirowali Henninga Mankella i Stiega Larssona

Transcript of ZABÓJCA POLICJANTA

Page 1: ZABÓJCA POLICJANTA

5

Rozdział 1

Przyszła na przystanek z dużym wyprzedzeniem. Autobus miał przyjechać dopiero za pół godziny. Trzydzieści minut z życia człowieka to niewiele. Poza tym była przyzwyczajona do cze-kania i zawsze przychodziła wcześniej. Myślała o tym, co zrobi na obiad i trochę o tym, jak wygląda. Jak zwykle.

Jednak w chwili przyjazdu autobusu nie miała już myśleć o niczym. Zostało jej tylko dwadzieścia siedem minut życia.

Dzień był ładny, powietrze czyste, trochę wietrzne, z powie-wem wczesnojesiennego chłodu, ale kaprysy pogody nie mogły zaszkodzić jej starannie ułożonym włosom.

Jak wyglądała?Stojąc na poboczu, sprawiała wrażenie kobiety koło czter-

dziestki, dość wysokiej i mocno zbudowanej, z prostymi nogami i szerokimi biodrami, trochę przy kości i bardzo przestraszo-nej, że to widać. Ubierała się przede wszystkim modnie, czę-sto kosztem wygody – w ten wietrzny jesienny dzień miała na sobie zielony płaszcz w stylu lat trzydziestych, nylonowe poń-czochy i cienkie brązowe lakierowane botki na płaskim obcasie. Na jej lewym ramieniu wisiała czworokątna torebka z dużym mosiężnym zamkiem, również brązowa, tak jak i skórkowe

Page 2: ZABÓJCA POLICJANTA

6

rękawiczki. Była starannie umalowana, a jasne włosy miała ob-ficie spryskane lakierem.

Zauważyła samochód dopiero wtedy, gdy się zatrzymał. Męż-czyzna za kierownicą wychylił się i otworzył drzwi.

– Podwieźć cię? – zapytał.– Tak – powiedziała, trochę wytrącona z równowagi. – Oczy-

wiście. Nie myślałam…– O czym nie myślałaś?– Nie liczyłam na to, że złapię okazję. Chciałam jechać au-

tobusem.– Przecież widziałem, gdzie stoisz. I przypadkiem tak się

składa, że mi pasuje. Pospiesz się.Pospiesz się. Ile sekund zajęło jej wejście do samochodu

i zajęcie miejsca obok kierowcy? Pospiesz się. Jechał szybko i po chwili znaleźli się poza miastem.

Siedziała z torebką na kolanach, trochę spięta, jakby zdzi-wiona czy zaskoczona. Trudno było stwierdzić, czy pozytywnie czy też nie, bo sama tego nie wiedziała.

Spoglądała na niego z boku, ale wydawał się całkowicie skoncentrowany na prowadzeniu samochodu.

Skręcił w prawo z głównej drogi i po chwili powtórzył ten manewr. Droga stawała coraz gorsza. Można było dyskutować, czy w ogóle zasługiwała jeszcze na miano drogi.

– Co robisz? – spytała i zaśmiała się nerwowo.– Mam sprawę.– Gdzie?– Tutaj – odparł i zahamował.Przed sobą widział ślady własnych kół na mchu. Wydawały

się dość świeże.– Tam – powiedział, wskazując ruchem głowy. – Za tym sto-

sem drzewa będzie dobre miejsce.– Żartujesz?– Nigdy nie żartuję w takich sprawach.

Page 3: ZABÓJCA POLICJANTA

7

Wyglądało na to, że pytanie go dotknęło lub zdenerwowało.– Mój płaszcz… – zaczęła.– Zostaw w samochodzie.– Ale…– Mam koc.Wysiadł, obszedł samochód i przytrzymał jej drzwi.Oparła się o niego i zdjęła płaszcz. Zwinęła go starannie

i położyła na siedzeniu obok torebki.– Dobrze.Zachowywał się spokojnie i pewnie, ale nie wziął jej za rę-

kę, tylko poszedł niespiesznym krokiem w stronę stosu drzewa. Podążyła za nim.

Miejsce z tyłu było osłonięte od wiatru, ciepłe i słoneczne. Powietrze przenikał świeży zapach zieleni i odgłos brzęczenia much. Wciąż prawie jak latem, a to lato figurowało w historii meteorologii jako najcieplejsze.

Nie był to właściwie starannie ułożony stos drzewa, tylko sterta porąbanych bukowych pni, wysoka na jakieś dwa metry.

– Zdejmij bluzkę.– Tak – odrzekła speszona.Czekał cierpliwie, aż rozepnie guziki.Potem pomógł jej zdjąć bluzkę, delikatnie, nie dotykając ciała.Stała, trzymając ją w ręku, i nie wiedziała, co ma z nią zrobić.Wyjął bluzkę z jej ręki i położył ostrożnie na stosie pni. Przez

materiał przebiegł zygzakiem mały skorek.Stała przed nim w spódnicy, a jej piersi wypełniały stanik

w cielistym kolorze. Utkwiła wzrok w ziemi, opierając plecy o równą powierzchnię narąbanego drewna.

Zadziałał tak błyskawicznie, że nie zdążyła nawet pojąć, co się stało. Sama nigdy tak szybko nie reagowała.

Chwycił obiema dłońmi pasek tuż koło pępka i jednym gwałtownym ruchem zdarł z niej spódnicę i rajstopy. Był silny i materiał pękł z trzaskiem jak stara zasłona. Spódnica opadła

Page 4: ZABÓJCA POLICJANTA

8

jej do kostek, a on ściągnął jej rajstopy i majtki do wysokości kolan i szarpnął lewą miseczkę stanika, uwalniając obwisłą, ciężką pierś.

Dopiero teraz podniosła wzrok i spojrzała mu w oczy. Oczy wypełnione odrazą, nienawiścią i dzikim pożądaniem.

Nie zdążyła nawet pomyśleć o tym, by krzyknąć. Poza tym nie miałoby to sensu. Wybrał miejsce bardzo starannie.

Uniósł ręce, zacisnął silne opalone palce na jej szyi i udusił ją.Uderzyła tyłem głowy w stos drzewa i pomyślała: moje włosy.To była jej ostatnia myśl.Przytrzymał ją za gardło trochę dłużej, niż było to konieczne.Potem zwolnił uchwyt prawej dłoni i trzymając ją wciąż wy-

prostowaną, uderzył z całej siły pięścią w podbrzusze.Upadła na ziemię i leżała teraz prawie naga wśród wonnej

marzanki i zeszłorocznych liści.Z jej gardła wydobył się charkot. Wiedział, że to normalne,

a ona już nie żyje.Śmierć nie dodaje uroku, a ona nigdy nie była ładna za ży-

cia, nawet w młodości.Leżąc w leśnym podszycie, mogła budzić co najwyżej współ-

czucie.Poczekał parę minut, nim wyrównał oddech i uspokoił szyb-

kie bicie serca.Znów był taki jak zwykle, spokojny i rzeczowy.Za stosami drewna znajdował się niedostępny wiatrołom,

pozostałość po gwałtownej jesiennej burzy w roku sześćdziesią-tym ósmym, a za nim gęsto posadzony las świerkowy wysokości dorosłego mężczyzny.

Wziął ją pod pachy i poczuł w dłoniach nieprzyjemnie lep-kie od potu włosy.

Przeciągnięcie jej przez trudno dostępny teren, pełen prze-wróconych pni i wyrwanych z ziemi korzeni zajęło mu sporo czasu, ale nigdzie się nie spieszył. Parę metrów dalej znajdował

Page 5: ZABÓJCA POLICJANTA

9

się mulisty dół wypełniony żółtawą wodą. Wepchnął tam jej bez-władne ciało, wdeptując je w dno. Przedtem popatrzył na nią przez chwilę i stwierdził, że po słonecznym lecie pozostała jej opalenizna, ale lewa pierś była blada w jasnobrązowe plamki. Chciałoby się powiedzieć – trupioblada.

Wrócił do samochodu po zielony płaszcz. Zastanawiał się przez moment, co ma zrobić z torebką. Owinął ją w bluzkę zdjętą ze stosu drewna i zaniósł wszystko do glinianki. Kolor płaszcza rzucał się w oczy, więc wziął grubą gałąź i wepchnął płaszcz, torebkę i bluzkę najgłębiej, jak się dało.

Następny kwadrans spędził na zbieraniu świerkowych gałęzi i kawałków mchu. Przykrył gliniankę tak dokładnie, by przypad-kowy przechodzień nie zwrócił uwagi, że coś takiego w ogóle tam się znajduje.

Przez kilka minut obserwował rezultat i wprowadził jeszcze kilka poprawek, nim poczuł się zupełnie zadowolony.

Wzruszył ramionami i wrócił do samochodu. Wyjął z bagaż-nika bawełnianą szmatkę i wytarł nią gumiaki. Kiedy skończył, rzucił gałganek na ziemię. Leżał tam, mokry, ubrudzony gliną i w pełni widoczny. Nie miało to znaczenia. Kawałek szmaty może leżeć gdziekolwiek. Niczego nie dowodzi i nie można go powiązać z konkretną osobą.

Potem wsiadł do samochodu i odjechał.W drodze myślał, że wszystko poszło zgodnie z planem,

a ona dostała dokładnie to, na co zasłużyła.