Z cyklu: …da się lubić Festiwal Światła w Wilanowie · ża skromnie mówiąc… za...

1
strona 28 Gazeta 2, 10 - 16 stycznia 2014 www.gazetagazeta.com Jeremy jest z dziada pradzia- da Kanadyjczykiem z anglosa- skimi korzeniami. Od czasu kie- dy życzliwy los zetknął go z Ka- sią - Kanadyjką polskiego pocho- dzenia, pokochał nie tylko ją, ale Witam Czytelników na łamach "Gazety" po dwumiesięcznej przerwie. W październiku relacją o walce Artura Binkowskiego w Wieliczce zakończyłem cotygodniowe felietony z cyklu "Okrakiem". W sumie przez okrągły rok napisałem dla "Gazety" pięćdziesiąt cztery obszerne felietony o przeróżnej tematyce. Przypomnę, że artykuł rozpoczynający cykl zatytułowany był "Na wirażu". Podsumowałem w nim moje życie w Kanadzie oraz oddałem się refleksjom na temat bycia i tu, i tam. Na wstępie posłużyłem się cytatem, który pomógł mi, podpowiedział tytuł dla cyklu, z którym tak diabelnie trudno mi się było rozstać, gdyż nie tylko przeze mnie uważany był za genialny: Okrak emigracyjny. Choroba ducha? Stan rozproszenia duszy? Wydziwianie? Nie wiem jak go zdefiniować, choć nie mam wątpliwości, że istnieje - niezwykle prywatny rodzaj dyskomfortu, dla każdego emigranta zapewne inny. Jednak - śmiem twierdzić - żadnemu nieobcy, choćby w tych kilku sekundach irracjonalnego pragnienia, żeby WRÓCIĆ. (Joanna Titeux) Na zakończenie tego pierwszego felietonu już całkowicie samodzielnie podzieliłem się z Czytelnikami moim prywatnym stosunkiem do "okraku": Jest tak. Posłuchajcie. Czy tylko ja to mam? Czy jest jeszcze ktoś, kto podobnie jak ja nie może usiedzieć w jednym miejscu, że ciągle coś go goni, że zrywa się i pędzi z powrotem, nie bacząc na wyrastające po drodze małe płotki i duże płoty, przeskakuje przez nie bez zastanowienia i bez trudu, jednym słowem przychodzi nań taki czas, że w głowie szumi mu jedno słowo, a jest nim nazwa kraju, w zależności od tego, gdzie obecnie przebywa, zamiennie - albo Polska, albo Kanada? Ja tak mam. U mnie limit zasiedzenia wynosi pół roku, czyli głupie sześć miesięcy. Nawet nie muszę ich liczyć. Kiedy zew krwi, a może czego innego woła mnie do powrotu, coś się ze mną dziwnego dzieje. To coś w rodzaju tęsknoty za czymś zrazu nieokreślonym, mało realnym, bezprzedmiotowym. I zaczyna się krótszy, płytszy sen, roztrzepanie w ciągu dnia i bujanie w obłokach. Samotne spacery, przysiadanie na ławeczkach i marzenie, na razie jeszcze mało konkretne marzenie o jakiejś zmianie w życiu. I nagle wiesz dlaczego tak jest. Wiesz, że musisz lecieć. Przychodzisz do domu i oznajmiasz domownikom: Lecę! I jest to okrzyk radości. Nie żałuję niczego. Zostawiam ludzi i przedmioty. Nie na zawsze, na trochę, na kilka miesięcy zaledwie. Lecę. Minął rok. Pożegnałem się nie bez żalu z cyklem: "Okrakiem". Chciałem oderwać się od niełatwego cotygodniowego obowiązku wymyślana tematów, męczącej pracy nad czterema stronami znormalizowanego tekstu komputerowego, chociaż ten format, te cztery strony, czyli jedną kolumnę gazetową wymyśliłem sobie na moje utrapienie sam bez przymusu. Mój bunt trwał niespełna dwa miesiące i ku mojemu zdumieniu zaczął się przeradzać w niedosyt, niezadowolenie. Czegoś mi zaczęło brakować i po nie za długim zastanowieniu się już wiedziałem: brakuje mi "Gazety", tego nałogowego pisania dla moich Czytelników. I zapragnąłem pisać o czymś nowym, o czymś, co przychodzi nagle i przemija jako fakt, lecz pozostaje w świadomości ludzkiej na zawsze, a przy okazji ma szanse być atrakcyjne jako news z Polski dla Polonii kanadyjskiej. Monika Witkowska jest dziennikarką TVP. Jesienią razem pracowaliśmy w Kanadzie nad materiałami dla TV Polonia. Monika codziennie robi reportaże z najciekawszych wydarzeń kulturalnych w Warszawie dla kanału Telewizji Publicznej - TVP Warszawa. Razem wymyśliliśmy te felietony. Z cyklu: "…da się lubić" Festiwal Światła w Wilanowie Festiwal Światła w Wilanowie Festiwal Światła w Wilanowie Festiwal Światła w Wilanowie Festiwal Światła w Wilanowie również jej kraj rodzinny - Polskę. Od kilku lat ich plany urlopowe związane są z naszym krajem. Jeremy świetnie zna jego historię i kulturę. Jest zachwycony naszą przyrodą i urokiem miast. Za nic nie potrafi zrozumieć utyskiwań naszych rodaków, których uwa- ża skromnie mówiąc… za mal- kontentów. Nawet widoczne go- łym okiem zaniedbania w na- szych małych miasteczkach kwi- tuje komentarzem: "Nie wiecie co macie, nie potraficie docenić waszych skarbów". Z kolei my nie za bardzo możemy zrozumieć, skąd się bierze jego fascynacja naszą zwyczajną ojczyzną. Prze- cież Kanada jest taka piękna, taka nowoczesna, taka bogata…a on zachwyca się małą, ledwie wy- grzebującą się z nieciekawych zaszłości Polską. Nasza para każ- dego roku odwiedza inne polskie miasto. Byli już w Krakowie, w Zakopanem, w Trójmieście z przyległościami, znają Łódź i Szczecin. Odwiedziny te zawsze poprzedzone są wizytą w jakimś znanym mieście europejskim. W ubiegłym roku byli w Paryżu, tego roku zanim wylądowali w War- szawie, zatrzymali się na dwa dni w Wiedniu. - No i co? - pytamy podczas lunchu zaraz po wylądowaniu na Okęciu. "Dla mnie liczy się tylko Warszawa. Ja kocham waszą sto- licę, bo czuję jej duszę i wydaje mi się, że ona czuje moją. W Ka- nadzie miewam często sny war- szawskie, a jeszcze miesiąc po powrocie nie mogę sobie w To- ronto znaleźć miejsca. Mówiłem już Kasi, że moim marzeniem jest wynajęcie w Warszawie na kilka miesięcy apartamentu, wy- ciszenie się i napisanie książki" Podziwiamy tego chłopaka, choć i tak do końca nie potrafimy zrozumieć. Ale jego postawa po- chlebia nam bardzo, tak bardzo, że sami zaczęliśmy przyglądać się Warszawie jego oczami. I wte- dy jak na komendę wpadliśmy na pomysł pisania dla "Gazety" cy- klu felietonów pod tytułem: "…da się lubić! "Warszawa da się lu- IMPREZY

Transcript of Z cyklu: …da się lubić Festiwal Światła w Wilanowie · ża skromnie mówiąc… za...

Page 1: Z cyklu: …da się lubić Festiwal Światła w Wilanowie · ża skromnie mówiąc… za mal-kontentów. Nawet widoczne go-łym okiem zaniedbania w na-szych małych miasteczkach kwi-tuje

strona 28 Gazeta 2, 10 - 16 stycznia 2014 www.gazetagazeta.com

Jeremy jest z dziada pradzia-da Kanadyjczykiem z anglosa-skimi korzeniami. Od czasu kie-dy życzliwy los zetknął go z Ka-sią - Kanadyjką polskiego pocho-dzenia, pokochał nie tylko ją, ale

Witam Czytelników na łamach "Gazety" po dwumiesięcznej przerwie. W październiku relacją o walce Artura Binkowskiego w Wieliczce zakończyłem cotygodniowefelietony z cyklu "Okrakiem". W sumie przez okrągły rok napisałem dla "Gazety" pięćdziesiąt cztery obszerne felietony o przeróżnej tematyce. Przypomnę, że artykułrozpoczynający cykl zatytułowany był "Na wirażu". Podsumowałem w nim moje życie w Kanadzie oraz oddałem się refleksjom na temat bycia i tu, i tam. Na wstępieposłużyłem się cytatem, który pomógł mi, podpowiedział tytuł dla cyklu, z którym tak diabelnie trudno mi się było rozstać, gdyż nie tylko przeze mnie uważany był za genialny:Okrak emigracyjny. Choroba ducha? Stan rozproszenia duszy? Wydziwianie? Nie wiem jak go zdefiniować, choć nie mam wątpliwości, że istnieje - niezwykle prywatny rodzajdyskomfortu, dla każdego emigranta zapewne inny. Jednak - śmiem twierdzić - żadnemu nieobcy, choćby w tych kilku sekundach irracjonalnego pragnienia, żeby WRÓCIĆ.(Joanna Titeux)

Na zakończenie tego pierwszego felietonu już całkowicie samodzielnie podzieliłem się z Czytelnikami moim prywatnym stosunkiem do "okraku":Jest tak. Posłuchajcie. Czy tylko ja to mam? Czy jest jeszcze ktoś, kto podobnie jak ja nie może usiedzieć w jednym miejscu, że ciągle coś go goni, że zrywa się i pędzi z powrotem,nie bacząc na wyrastające po drodze małe płotki i duże płoty, przeskakuje przez nie bez zastanowienia i bez trudu, jednym słowem przychodzi nań taki czas, że w głowieszumi mu jedno słowo, a jest nim nazwa kraju, w zależności od tego, gdzie obecnie przebywa, zamiennie - albo Polska, albo Kanada? Ja tak mam. U mnie limit zasiedzeniawynosi pół roku, czyli głupie sześć miesięcy. Nawet nie muszę ich liczyć. Kiedy zew krwi, a może czego innego woła mnie do powrotu, coś się ze mną dziwnego dzieje. To cośw rodzaju tęsknoty za czymś zrazu nieokreślonym, mało realnym, bezprzedmiotowym. I zaczyna się krótszy, płytszy sen, roztrzepanie w ciągu dnia i bujanie w obłokach.Samotne spacery, przysiadanie na ławeczkach i marzenie, na razie jeszcze mało konkretne marzenie o jakiejś zmianie w życiu. I nagle wiesz dlaczego tak jest. Wiesz, że musiszlecieć. Przychodzisz do domu i oznajmiasz domownikom: Lecę! I jest to okrzyk radości. Nie żałuję niczego. Zostawiam ludzi i przedmioty. Nie na zawsze, na trochę, na kilkamiesięcy zaledwie. Lecę.

Minął rok. Pożegnałem się nie bez żalu z cyklem: "Okrakiem". Chciałem oderwać się od niełatwego cotygodniowego obowiązku wymyślana tematów, męczącej pracynad czterema stronami znormalizowanego tekstu komputerowego, chociaż ten format, te cztery strony, czyli jedną kolumnę gazetową wymyśliłem sobie na moje utrapieniesam bez przymusu. Mój bunt trwał niespełna dwa miesiące i ku mojemu zdumieniu zaczął się przeradzać w niedosyt, niezadowolenie. Czegoś mi zaczęło brakować i po nieza długim zastanowieniu się już wiedziałem: brakuje mi "Gazety", tego nałogowego pisania dla moich Czytelników. I zapragnąłem pisać o czymś nowym, o czymś, coprzychodzi nagle i przemija jako fakt, lecz pozostaje w świadomości ludzkiej na zawsze, a przy okazji ma szanse być atrakcyjne jako news z Polski dla Polonii kanadyjskiej.Monika Witkowska jest dziennikarką TVP. Jesienią razem pracowaliśmy w Kanadzie nad materiałami dla TV Polonia. Monika codziennie robi reportaże z najciekawszychwydarzeń kulturalnych w Warszawie dla kanału Telewizji Publicznej - TVP Warszawa. Razem wymyśliliśmy te felietony.

Z cyklu: "…da się lubić"

Festiwal Światła w WilanowieFestiwal Światła w WilanowieFestiwal Światła w WilanowieFestiwal Światła w WilanowieFestiwal Światła w Wilanowie

również jej kraj rodzinny - Polskę.Od kilku lat ich plany urlopowezwiązane są z naszym krajem.Jeremy świetnie zna jego historięi kulturę. Jest zachwycony nasząprzyrodą i urokiem miast. Za nic

nie potrafi zrozumieć utyskiwańnaszych rodaków, których uwa-ża skromnie mówiąc… za mal-kontentów. Nawet widoczne go-łym okiem zaniedbania w na-szych małych miasteczkach kwi-

tuje komentarzem: "Nie wiecieco macie, nie potraficie docenićwaszych skarbów". Z kolei mynie za bardzo możemy zrozumieć,skąd się bierze jego fascynacjanaszą zwyczajną ojczyzną. Prze-

cież Kanada jest taka piękna, takanowoczesna, taka bogata…a onzachwyca się małą, ledwie wy-grzebującą się z nieciekawychzaszłości Polską. Nasza para każ-dego roku odwiedza inne polskiemiasto. Byli już w Krakowie, wZakopanem, w Trójmieście zprzyległościami, znają Łódź iSzczecin. Odwiedziny te zawszepoprzedzone są wizytą w jakimśznanym mieście europejskim. Wubiegłym roku byli w Paryżu, tegoroku zanim wylądowali w War-szawie, zatrzymali się na dwa dniw Wiedniu.

- No i co? - pytamy podczaslunchu zaraz po wylądowaniu naOkęciu. "Dla mnie liczy się tylkoWarszawa. Ja kocham waszą sto-licę, bo czuję jej duszę i wydajemi się, że ona czuje moją. W Ka-nadzie miewam często sny war-szawskie, a jeszcze miesiąc popowrocie nie mogę sobie w To-ronto znaleźć miejsca. Mówiłemjuż Kasi, że moim marzeniemjest wynajęcie w Warszawie nakilka miesięcy apartamentu, wy-ciszenie się i napisanie książki"

Podziwiamy tego chłopaka,choć i tak do końca nie potrafimyzrozumieć. Ale jego postawa po-chlebia nam bardzo, tak bardzo,że sami zaczęliśmy przyglądaćsię Warszawie jego oczami. I wte-dy jak na komendę wpadliśmy napomysł pisania dla "Gazety" cy-klu felietonów pod tytułem: "…dasię lubić! "Warszawa da się lu-

IMPREZY