Wyjście z U

5
Połowiczne wyjście z U. Pierwszy mail, zupełnie niestresujący przychodzi jakiś tydzień po terminie, w którym zobowiązałem się oddać tekst. „Jak tam praca?” brzmi pytanie, na co zupełnie automatycznie i niezgodnie z prawdą odpowiadam: „robi się, będzie jakoś za parę dni”. Parę dni mija, tekstu oczywiście nie wysyłam, chociaż doskonale wiem, jak się to skończy – poirytowane maile w skrzynce, lekki kac moralny, że znowu, chociaż sto razy sobie obiecywałem, że w tym roku wyrobię wszystkie deadline’y w terminie. Nieuniknione nadchodzi, kolejny mail składa się już głównie z pytań i wykrzykników, a ja ponownie nie do końca w zgodzie z prawdą odpowiadam, że pracuję, że myślę, że będzie gotowe na sobotę najbliższą, obiecuję!!! Po czym wracam do Zen Pinball 2, odpalam stół Sorcerer’s Lair i spędzam kolejne sześć godzin próbując wejść do pierwszej światowej setki (aktualnie jestem 101) i pokonać kumpla, z którym gramy w to od ponad roku prowadząc korespondencyjny pojedynek na highscore’y (on aktualnie jest w pierwszej dwudziestce). Dwa palce na spustach i jedziemy: prawy flipper, lewy flipper, Citadel, Ghost Ramp, Ball Save pod gargulcem, sześć rynienek po kolei, Extra Ball. Nie zastanawiam się, nie skupiam na szczegółach stołu, palce automatycznie wduszają przyciski w odpowiednich momentach, miliony na liczniku lecą w dziesiątkach, niestety tuż przed pierwszym Midnight Madness, na którym można natłuc niebotycznych premii, fatalna chwila nieuwagi i pierwszy ball kończę z wynikiem poniżej 300 milionów, co oznacza, że następnymi dwoma już raczej nie dobiję do 1,5 miliarda, które stanowi mój aktualny cel. Przerwa na fajkę. Restart. Prawy flipper, lewy flipper… Cztery godziny później mam już wreszcie gotowy ten cholerny tekst. Zupełnie inny niż wcześniej planowałem, ale za to poukładany zdanie po zdaniu. Teraz muszę go tylko napisać. Wszystko zaczęło się jakoś tak na studiach. Pracując na nocki, przynosiłem sobie do roboty książki, materiały, jakąś muzykę do

description

Lag nr 2/2013

Transcript of Wyjście z U

Page 1: Wyjście z U

Połowiczne wyjście z U.

Pierwszy mail, zupełnie niestresujący przychodzi jakiś tydzień po terminie, w którym zobowiązałem się oddać tekst. „Jak tam praca?” brzmi pytanie, na co zupełnie automatycznie i niezgodnie z prawdą odpowiadam: „robi się, będzie jakoś za parę dni”. Parę dni mija, tekstu oczywiście nie wysyłam, chociaż doskonale wiem, jak się to skończy – poirytowane maile w skrzynce, lekki kac moralny, że znowu, chociaż sto razy sobie obiecywałem, że w tym roku wyrobię wszystkie deadline’y w terminie. Nieuniknione nadchodzi, kolejny mail składa się już głównie z pytań i wykrzykników, a ja ponownie nie do końca w zgodzie z prawdą odpowiadam, że pracuję, że myślę, że będzie gotowe na sobotę najbliższą, obiecuję!!! Po czym wracam do Zen Pinball 2, odpalam stół Sorcerer’s Lair i spędzam kolejne sześć godzin próbując wejść do pierwszej światowej setki (aktualnie jestem 101) i pokonać kumpla, z którym gramy w to od ponad roku prowadząc korespondencyjny pojedynek na highscore’y (on aktualnie jest w pierwszej dwudziestce). Dwa palce na spustach i jedziemy: prawy flipper, lewy flipper, Citadel, Ghost Ramp, Ball Save pod gargulcem, sześć rynienek po kolei, Extra Ball. Nie zastanawiam się, nie skupiam na szczegółach stołu, palce automatycznie wduszają przyciski w odpowiednich momentach, miliony na liczniku lecą w dziesiątkach, niestety tuż przed pierwszym Midnight Madness, na którym można natłuc niebotycznych premii, fatalna chwila nieuwagi i pierwszy ball kończę z wynikiem poniżej 300 milionów, co oznacza, że następnymi dwoma już raczej nie dobiję do 1,5 miliarda, które stanowi mój aktualny cel. Przerwa na fajkę. Restart. Prawy flipper, lewy flipper…

Cztery godziny później mam już wreszcie gotowy ten cholerny tekst. Zupełnie inny niż wcześniej planowałem, ale za to poukładany zdanie po zdaniu. Teraz muszę go tylko napisać.

Wszystko zaczęło się jakoś tak na studiach. Pracując na nocki, przynosiłem sobie do roboty książki, materiały, jakąś muzykę do nauki oraz zapas białego proszku, pozwalającego w miarę swobodnie godzić dzienno-nocny tryb życia. Książki szybko mnie nudziły, własnych notatek nigdy nie lubiłem czytać, więc średnio po pięciu, dziesięciu minutach amfetaminowej koncentracji na jakimś tekście, zaczynałem coraz częściej spoglądać na pracowy komputer, który kurzył się na biurku, nie oferując zbyt wielu atrakcji poza strasznie powolnym łączem, uniemożliwiającym poważne zainteresowanie się pornem lub innymi rozrywkami oraz zestawem windowsowskich gier, AD 1999. Na Sapera byłem zbyt nerwowy, Kierki przerastały mnie stopniem skomplikowania zasad, Pinball był najmniej pomysłowym pinballem w dziejach gier video, więc pozostawał tylko Pasjans. Ok. Jedno rozdanie, na oczyszczenie umysłu i poprawienie koncentracji, a potem już na serio zabieram się do nauki, bo w końcu sesja sama się nie zda. Dziesięć rozdań później stwierdziłem, że gra na wynik nie daje mi żadnej satysfakcji i jedynym sposobem na czerpanie radości z Pasjansa jest gra na czas.

Średnio, co pięćdziesiąt rozdań nadchodziło poczucie winy. Masz się uczyć, masz rano egzamin, nie po to nawciągałeś się jak odkurzacz, żeby teraz kompulsywnie klikać kursorem w spadające na ekranie karty. Dość. Kolejne dziesięć minut z książkami i notatkami i sytuacja wraca punktu wyjścia. No to jedno rozdanie i…

Page 2: Wyjście z U

I robiła się trzecia, czwarta nad ranem, organizm wymęczony ciągłym niespaniem ze wszystkich sił sygnalizował, że nadszedł moment krytyczny i albo się zwinę na fotelu i zasnę, z dużym prawdopodobieństwem, że obudzi mnie dzienna zmiana i będzie kwas, albo następna kreska do nosa, a nad odsypianiem zastanawiał się będę po egzaminie, a najlepiej to w ogóle dopiero wtedy, jak skończę te studia. I do tego wszystkiego stres, że przecież nic nie umiem, nic właściwie nie zrobiłem poza graniem w Pasjansa. Rano nieprzytomny pakowałem się w tramwaj, nieprzytomny wchodziłem na egzamin, nieprzytomny wychodziłem z zaliczeniem lub dobrą oceną, nie wiedząc, co właściwie zdawałem – literaturoznawstwo, historię teatru czy jakiś test językowy. Nie miałem pojęcia, skąd brała się wiedza, jaką musiałem się wykazywać podczas tych egzaminów, ale skoro mój system działał, to nie było potrzeby zmieniania. Każda sesja od tej pory wyglądała tak samo: mnóstwo białego proszku, palec obolały od ciągłego klikania i nagłe egzaminacyjne zaskoczenie, że skądś wiem te wszystkie rzeczy, które powinienem wiedzieć, chociaż zamiast czytać, głównie grałem. Zapamiętane fragmenty książek, notatek wykładów musiały mi się jakoś układać w głowie podczas tych wielogodzinnych maratonów, kiedy mój mózg był zupełnie wyłączony, skoncentrowany na jak najszybszym układaniu kart.

Pięć lat studiów połączonych z nocną pracą okazało się jednym wielkim amfetaminowo-pasjansowym ciągiem, z którego wyszedłem z tytułem magistra, brakami w uzębieniu, wagą oscylująca w granicach pięćdziesięciu kilo, umiejętnością rozłożenia Pasjansa w rekordowym czasie 43 sekund bez oszukiwania oraz zupełnie niepotrzebnym mi w dalszym życiu uzależnieniem od spida i wielogodzinnego grania w najgłupszą grę świata. Najpierw trzeba było się pozbyć pierwszego z tych uzależnień, bo budzenie się co rano z krwawymi glutami w nosie, kompletne osłabienie organizmu i ataki lekkiej paranoi, przechodzące w niemożność ruszenia się za próg domu potrafią poważnie utrudnić szukanie pracy i funkcjonowanie w dorosłym społeczeństwie, a w końcu byłem już podobno dorosły. Oczywiście nie na tyle, by zgłosić się na jakiś odwyk, albo chociażby zapytać lekarza. Domowe terapie przy pomocy halucynogenów i marihuany wykazywały niską skuteczność, alkohol tylko pogarszał sytuację, a impuls żeby ściągnąć kreskę, wcale nie po to, żeby coś zrobić, tylko po to, żeby w końcu przestało mnie trząść robił się z dnia na dzień coraz silniejszy.

Wybawieniem po raz kolejny okazał się Pasjans. Nie mogąc sobie znaleźć zajęcia, nudząc się wszystkim po 30 sekundach, miotając się z kąta w kąt po domu lądowałem w końcu przed komputerem, który miał o wiele więcej atrakcji do zaoferowania niż złom w pracy, żadna z nich nie potrafiła mnie jednak na dłużej zainteresować, spokój był tylko w Pasjansie. Sześcio-, ośmiogodzinne maratony, kompletne odcięcie się od świata, pełna koncentracja na kolejnych ciągach kart, wijących się w wężowych splotach na zwycięskim ekranie, który to obraz był przez kilka tygodni ostatnim widokiem, jaki widziałem co dnia przed stopniowo coraz łatwiejszym zaśnięciem. Kluczem do sukcesu okazało się naładowanie organizmu wszystkimi bodźcami, które przez lata skojarzył z wciąganiem amfy, przy jednoczesnym wyeliminowaniu samego narkotyku. Za każdym razem, kiedy ponownie zaczynało mnie korcić, by wepchnąć nos do torebeczki, szybka sesja z Pasjansem, przeradzająca się stopniowo w mechaniczny, męczący wysiłek, stępiający wszystkie bodźce i pragnienia. Bolące oczy, bolący palec, bolące plecy, w końcu chcesz się tylko położyć, a nie wychodzić na miasto i szukać dostawy.

Page 3: Wyjście z U

Podziałało. Pozostawiając jeden jedyny efekt uboczny. Od tego czasu, żeby się na czymś skoncentrować, muszę przestać o tym myśleć, co najlepiej mi wychodzi, gdy zajmuję się graniem w najidiotyczniejsze gry, jakie wymyśliła ludzkość. Etap Pasjansa też mam w końcu za sobą – w którymś komputerze już go po prostu nie było, a ja nie szukałem dalej, ale jego rolę przez ostatnie lata przejęły inne tytuły. Dziesiątki godzin spędzone w przeglądarkach na graniu w koszmarki typu match-3, palec spuchnięty od klikania spadających diamencików, kompletnie bezrefleksyjne tropienie znajdziek w grach typu hidden obiects - każdy z tych maratonów to jakiś tekst, jakiś pomysł, jedyna okazja do tego, żebym poukładał sobie w głowie rzeczy na których nie potrafię się świadomie skoncentrować. Część mózgu odpowiadająca za moją skłonność do nałogów dostaje swoją pożywkę, proste bodźce, szybkie gratyfikacje, ukojenie w znajomych rytuałach, czyli wszystkie te elementy, których szuka się zazwyczaj w narkotykach, podczas gdy ta część, która jakimś cudem przetrwała lata eksperymentów, zajmuje się w tym czasie, właściwą robotą, zestawiając w mojej podświadomości skojarzenia i fakty, przeradzające się ostatecznie w kolejny artykuł lub tekst. Napisanie artykułu do LAGa jest równoznaczne z ponad 600 milionowym highscorem w Zen Pinball, jeśli kiedyś najdzie mnie napisać książkę, szukajcie mnie na pierwszym miejscu w rankingu tej gry. Wolę tak, niż biegać po mieście i zadawać się z podejrzanymi typami, sprzedającymi środki na chemiczną koncentrację. Ostatecznie uzależnienie od gier okazało się jedną z najlepszych rzeczy, jakie mogły mi się przytrafić.