Wszechświat 1891 039 - PTPK · 2017. 8. 31. · bogatem ubarwieniem i olbrzymim l'/2~ metrowym...

16
xM39. Warszawa, d. 27 Września 1891 r. Tom X . TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM. PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA". W Warszawie; rocznie rs. 8 kwartalnie „ 2 Z przesyłką pocztową: rocznie „ 10 półrocznie, „ 5 Prenumerować można w Redakcyi Wszechświata i we wszystkich księgarniach w kraju i zagranicą. jA-dres E e d a k c y i: ZKretłs©wslrie-^=rzed.aaai©ścle, 3STr ©©. | Komitet Redakcyjny Wszechświata stanowią panowie; | Aleksandrowicz J., Deike K„ Dickstein S., Hoyer H., I Jurkiewicz K., Kwietniewski W ł., Kramsztyk S., Natanson J., Prauss St. i Wróblewski W. I „Wszechświat" przyjmuje ogłoszenia, których treść ma jakikolwiek związek z nauką, na następujących ! warunkach: Za 1 wiersz zwykłego druku w szpalcie albo jego miejsce pobiera się za pierwszy raz kop. 7ł/i> za sześć następnych razy kop. 6, za dalsze kop. 5. • BAŻANTY. Już w głębokiej starożytności bażant był znany w Europie, a obecnie panuje przeko- nanie, choć nie wiem na jakich dowodach oparte, że grecy sprowadzili pierwsi tego ptaka z Kolchidy i rospowszechnili go na- przód w państwie rzymskiem, skąd się przedostał i do reszty Europy. Przypusz- czaćby raczej można, że bażant zwyczajny, zwany u nas pospolicie czeskim (Phasianus colchicus lub communis) żył od niepamięt- nych czasów w Grecyi i na półwyspie Bał- kańskim, gdzie znajduje analogiczne wa- runki bytu, jak na Kaukazie i gdzie dziś jeszcze spotyka się w stanie zupełnej dzi- kości. Stamtąd dostał się niewątpliwie przy pośrednictwie człowieka do Austryi, Czech, Niemiec i Francyi, gdzie w części spotyka się w stanie dzikim, a w części hodowany bywa w bażantarniach i następnie rospusz- czany na wolność. Niemożna się dziwić, że ptak ten dzięki swemu świetnemu ubarwieniu, swym ele- ganckim kształtom, a przedewszystkiem swemu nadzwyczaj smacznemu mięsu, zwró- cił na siebie od dawien dawna uwagę wszy- stkich ludów europejskich, które się ubie- gały wzajemnie w zaprowadzeniu u siebie tak szlachetnej zwierzyny. Do roku jednak 1848 hodowla bażantów stanowiła w wielu krajach przywilej szlachty, bez upoważnie- nia której nikt nie miał prawa wyprowa- dzać u siebie tych ptaków. Dzisiaj czasy zmieniły się o tyle, że pierwszy lepszy ro- j botnik lub odźwierny paryski odżałuje so- bie raz na tydzień 6 franków, aby pokosz- towaó tej królewskiój zwierzyny. U nas jak dotychozas bażant stanowi jeszcze bar- dzo rzadką i bardzo drogą zwierzynę i wąt- pię, aby to się zmienić mogło kiedykolwiek. Bażanty są typem osobnej rodziny zoolo- gicznej (Phasianidae), do której oprócz ba- żantów właściwych włączono pokrewne im kiścce (Euplocamua), kury (Gallus), wielo- szpony (Polyplectron), satyry (Crossopti- | lon), rogacze (Pucrasia), argusy (Argus), indyki (Meleagris), pawie (Pavo) i perlice (Numida), oprócz kilku innych mniej waż- nych rodzajów. Wszystkie te ptaki mają pewne wspólne cechy, które skłoniły właśnie ornitologów do pomieszczenia ich w jednej rodzinie.

Transcript of Wszechświat 1891 039 - PTPK · 2017. 8. 31. · bogatem ubarwieniem i olbrzymim l'/2~ metrowym...

  • xM 39 . Warszawa, d. 27 Września 1891 r. T o m X .

    TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA".

    W Warszawie; rocznie rs. 8• kw artalnie „ 2

    Z przesyłką pocztową: rocznie „ 10półrocznie, „ 5

    Prenum erow ać m ożna w R ed ak cy i W szechśw iata i we w szystk ich k sięg arn iach w k ra ju i zagranicą.

    jA-dres E ed a k cyi: ZKretłs©wslrie-^=rzed.aaai©ścle, 3STr ©©.

    | Komitet Redakcyjny Wszechświata stanowią panowie;| Aleksandrowicz J ., Deike K„ Dickstein S., Hoyer H.,I Jurkiewicz K., Kwietniewski W ł., Kram sztyk S.,

    Natanson J ., Prauss St. i W róblewski W.I „W szechśw iat" p rzy jm uje ogłoszenia, k tó ry ch treść

    m a jak ik o lw iek zw iązek z n au k ą , na n astępu jących ! w arunkach : Z a 1 w iersz zw ykłego d ru k u w szpalcie

    albo jego m iejsce pob iera się za pierw szy ra z kop. 7 ł/i> za sześć n astęp n y ch razy kop. 6, za dalsze kop. 5.

    • BAŻANTY.

    Już w głębokiej starożytności bażant był znany w Europie, a obecnie panuje przekonanie, choć nie wiem na jakich dowodach oparte, że grecy sprowadzili pierwsi tego ptaka z Kolchidy i rospowszechnili go naprzód w państwie rzymskiem, skąd się przedostał i do reszty Europy. Przypusz- czaćby raczej można, że bażant zwyczajny, zwany u nas pospolicie czeskim (Phasianus colchicus lub communis) żył od niepamiętnych czasów w Grecyi i na półwyspie Bałkańskim, gdzie znajduje analogiczne warunki bytu, jak na Kaukazie i gdzie dziś jeszcze spotyka się w stanie zupełnej dzikości. Stamtąd dostał się niewątpliwie przy pośrednictwie człowieka do Austryi, Czech, Niemiec i Francyi, gdzie w części spotyka się w stanie dzikim, a w części hodowany bywa w bażantarniach i następnie rospusz- czany na wolność.

    Niemożna się dziwić, że ptak ten dzięki swemu świetnemu ubarwieniu, swym eleganckim kształtom, a przedewszystkiem

    swemu nadzwyczaj smacznemu mięsu, zw rócił na siebie od dawien dawna uwagę wszystkich ludów europejskich, które się ubiegały wzajemnie w zaprowadzeniu u siebie tak szlachetnej zwierzyny. Do roku jednak 1848 hodowla bażantów stanowiła w wielu krajach przywilej szlachty, bez upoważnienia której n ikt nie miał prawa wyprowadzać u siebie tych ptaków. Dzisiaj czasy zmieniły się o tyle, że pierwszy lepszy ro-

    j botnik lub odźwierny paryski odżałuje sobie raz na tydzień 6 franków, aby pokosz- towaó tej królewskiój zwierzyny. U nas jak dotychozas bażant stanowi jeszcze b ardzo rzadką i bardzo drogą zwierzynę i wątpię, aby to się zmienić mogło kiedykolwiek.

    Bażanty są typem osobnej rodziny zoologicznej (Phasianidae), do której oprócz bażantów właściwych włączono pokrewne im kiścce (Euplocamua), kury (Gallus), wielo- szpony (Polyplectron), satyry (Crossopti-

    | lon), rogacze (Pucrasia), argusy (Argus), indyki (Meleagris), pawie (Pavo) i perlice (Numida), oprócz kilku innych mniej ważnych rodzajów.

    Wszystkie te ptaki mają pewne wspólne cechy, które skłoniły właśnie ornitologów do pomieszczenia ich w jednej rodzinie.

  • 610 WSZECHŚWIAT. Xl- 39.

    Ciało ich, jakkolwiek mocno zbudowane, odznacza się wysmukłemi i elegąjckiemi kształtami. Głowę mają małą, dziób miernej długości i mocno wydęty na górnej szczęce. Głowa ozdobiona zwykle bywa koralami mniej lub więcej rozwiniętemi, u jednych bowiem zajmują ledwie niewiel- j ką przestrzeń wkoło oczu, gdy u innych : pokrywają twarz całą, a u indyków głowę ! i nawet część szyi. Skrzydła są krótkie, wklęsłe i mocno zaokrąglone. Ogon bywa różndj długości i dochodzi naw et olbrzymiej miary (u Reinhardtia ocellata). Skok u bażantów jest średniej długości, uzbrojony jedną, a u niektórych rodzajów dwiema ostrogami.

    Samica zwykle bywa mniejsza i skromniej ubarwiona.

    Typem rodziny jest bażant (Phasianus), którego liczne gatunki zamieszkują wyłącznie Azyją oraz niektóre kraje Europy południowój. Bażant tak jest ptakiem cha- | rakterystycznyin dla Azyi, ja k kolibry dla j Ameryki, perlice dla Afryki a gołębie dla 1 Polinezyi. Rosciąga się on w Azyi od Sin- gapooru i Cejlonu aż po 48° szerokości północnej. Nawet na śnieżnych szczytach H imalajów spotkać można przedstawicieli tój grupy.

    Bażant najlepiej lubi miejsca pokryte niewielkiemi lecz gęstemi krzakami, un ikając zarówno lasów jak i miejsc otwartych. Lubi wszelako bliskość pól uprawnych, gdzie żer łatwy znajduje. W Turcyi trzyma się gąszczów, złożonych z cierni i innych kolących roślin, a czuje się tam równie bes- piecznym ja k w fortecy, gdyż nietylko człowiek, lecz nawet pies nie jes t w stanie przedostać się przez gęste sploty kolączek. Dniem trzyma się bażant na ziemi, gdzie też wyłącznie pokarm znajduje, jużto pod postacią ziarna, lub też owadów i robaków, gdyż, podobnie jak kury, jes t wszystkożer- nym. Wogóle więcej biega niż lata, podrywa się bowiem zmuszony niebespieczeń- stwem, lub wtedy, gdy na drzewie usiąść zapragnie, noc bowiem zwykle na gałęzi spędza. L ot ma ciężki i łoskotliwy, chociaż gdy się raz rospędzi, niknie w powietrzu z szybkością najlotniejszych ptaków, nigdy jednak większych przestrzeni nie przelatuje.

    Pod względem umysłowym znacznie niżej stoi od wielu ptaków kurowatych. P ło chliwy jes t i dziki z natury, nigdy jednak w niebespieczeństwie rady dać sobie nie może i przez to staje się łatwą zdobyczą człowieka, lub zwierząt drapieżnych. Tak jes t w chwilach krytycznych niezaradny, że zdybany znienacka, daje się nieraz wziąć ręką, pozostając nieruchomie na ziemi. Przy tćj płochliwości posiada jednak taki zasób odwagi względem sobie podobnych, jak i kogut, a walki, jakie między sobą staczają samce o posiadanie samic, kończą się często śmiercią jednego z zapaśników.

    Samica gniazdo robi na ziemi w gąszczu, grzebiąc niewielki dołek, który zlekka wyściela trawą lub liśćmi. Jaj niesie 10—'12, czasami dochodzi do liczby 18. Ja ja są mniejsze od kurzych i koloru zielonkawego.

    W krajach północnych bażant nie jest w stanie wyprowadzać się na wolności i p rę dzej czy później ginie. Dlatego też od niepamiętnych czasów zaprowadzono w krajach

    | północnych bażantarnie, gdzie ptaki znajdują opiekę i pokarm podczas surowych

    j miesięcy zimowych. Zwykle ja ja bażancie ! odbiera się samicom i oddaje do wylęgania

    indykom lub kurom; a dopiero, gdy młode podrosną należycie, wypuszcza się je na swobodę. Ten sposób prowadzenia bażantów jest nader kosztowny i kłopotliwy, d latego sądzę, że źle robią ci z naszych panów, którzy zamiast forsować miejscowe ptastwo, tracą pieniądze na egzotyczne bażanty.

    Najbardziej rospospowszechnionym w k ra jach europejskich jest bażant zwykły, zwany u nas czeskim (Phasianus colchicus). W ostatnich jednak kilku dziesiątkach lat zaczęto hodować inne gatunki, a osobliwie bażanta japońskiego (Phasianus versicolor) i bażanta mongolskiego (Ph. mongolicue), pochodzące z krajów bardziej zbliżonych klimatem do Europy środkowej. We F ran- cyi zaczyna się nawet rospowszechniać wspaniały gatunek bażanta czczonego (Phasianus reevesii), odznaczającego się bardzo bogatem ubarwieniem i olbrzymim l ' / 2 ~ metrowym ogonem. Bażant ten pochodzi z Chin północnych i jakkolwiek wytrzymuje dobrze klimat Francyi, niezbyt jest

    1 przez hodowców lubiony z powodu niezwy-

  • Nr 39 WSZECHŚWIAT. 611

    klśj wojowniczości charakteru, skutkiem którćj nie znosi sąsiedztwa innych bażantów.

    Oprócz wspomnianych powyżej gatunków znane są u nas jeszcze dwa inne, a mianowicie bażant srebrny (Euplocamus ny- cthemerus) i bażant złoty (Thaumalea p ieta), odznaczające się wspaniałem ubarwieniem, dla którego nawet niepodobna ich hodować w stanie napół dzikim, jak inne bażanty, gdyż świetność ich ubarwienia wystawia je na niebespieczeństwo zarówno ze strony ptactwa drapieżnego, jak i kłusowników. Chowane też bywają przeważnie po ogrodach zoologicznych, parkach p ry watnych, lub kurnikach.

    Bażant srebrny pochodzi z południowych prowincyj Chin, a do Europy sprowadzony, jak się zdaje, został w X V I stuleciu. W tym też mniej więcej czasie dostał się do nas bażant złoty, którego ojczyzną mają być Chiny północne i Kraj nadamurski, chociaż eksploracyje ziomków naszych: dra Dybowskiego oraz pp. Godlewskiego, Jankowskiego i Kalinowskiego nie wykazały nawet śladów znajdowania się tego wspaniałego ptaka w Amuryi. Znajdowanie się jego w tój krainie oparte jest dotychczas jedynie na świadectwach Pallasa i Schrenka.

    W ostatnich czasach rospowszechnił się po europejskich ogrodach zoologicznych wspaniały bażant, należący do tego samego rodzaju, co i bażant złoty, a mianowicie bażant lady Amherst (Thaumalea Amher- stiae). Pierwsze dwa samce dostały się w prezencie od króla Arwy sir Archibalowi Campbellowi, który je ofiarował hrabinie Amherst. Dama ta przywiozła je do E u ropy i przez długi czas były one jedynemi okazami, znanemi w świecie naukowym. Dopiero w ostatnich czasach zaczęto je liczniej sprowadzać z Tybetu wschodniego i z zachodniego Yu-nanu, a dziś niemal każdy ogród zoologiczny posiada mniej lub więcej licznych przedstawicieli tego wspaniałego gatunku.

    Bażant lady Amherst posiada głowę wraz z przodem szyi oraz piersią ciemno-błękitne, z zielonym połyskiem przy pewnem nachyleniu. Na tyle głowy wyrasta wspaniały czub, złożony z piór karmazynowych, biało zakończonych. Szyja objęta jest ro

    dzajem kołnierza, w którym każde pióro jest srebrzysto - białe z ciemno - zielonem obrzeżeniem. Szyja i plecy ciemno-zielone połyskujące i czarno łuskowane, kuper zło- cisto-żółty, ciemno-zielono w poprzek prę- gowany, pokrywy nadogonowe czerwone z czarnem upstrzeniem. Wspaniały ogon składa się z piór bardzo u nasady szerokich i stopniowo ku końcowi zwężonych; dwa środkowe są jasno szaro-białe, z rzadkiemi skośnemi pręgami koloru ciemno-zielonego i nadto całkowicie czarno marmurkowane; pozostałe sterówki są brunatne, z czarnem pręgowaniem, spód czysto biały.

    Każdy z czytelników zna mniej więcej bażanta złotego, może więc sobie wyobrazić, jak wspaniały p tak musiał wyjść ze zmięszania jego z opisanym przed chwilą bażantem lady Amherst. Pokurcz taki przypomina bardzo bażanta złotego, tylko, że kołnierz ma biały z czarnem pręgowaniem, jak bażant lady Amherst, a czub całkowicie czerwony.

    (dok. nast.).Jan Sztolcman.

    Wpośród materyjałów sztucznych, k tó re mi chemija lat ostatnich obdarzyła przemysł, do najbardziej rospowszechnionych należy celuloida. Zastępuje ona szczęśliwie w wielu razach róg, gumę stwardniałą, kość słoniową, szyldkret, malachit, bursztyn, korale; najrozmaitsze z niej wyroby napotykamy na każdym kroku i często słyszymy pytanie, co jest celuloida i jak się wyrabia. Dlatego też pożądaną może będzie dla czytelników naszych krótka o niej wiadomość, tembardziój, że fabryki celuloidy niedawno jeszcze sposoby jej otrzymywania kryły w tajemnicy. Korzystamy tu zaś z artykułu o tym przedmiocie w „Hand- wórterbuch der Chemie” oraz z pisma „Pro- metheus”, które rzecz tę zaczerpnęło z angielskiej „Industries”.

    Wynalascą celuloidy jest amerykanin Hyatt z Newark, wynalazek ten wszakże

  • 612 w s z e c h ś w i a t . N r 39.

    wiąże się blisko z dawniej już znanym ko- lodyjonem (Collodium), który jest rostwo- rem bawełny strzelniczej w eterze. Kolo- dyjon zyskał rozgłos głównie z zastosowania swego w fotografii, oprócz tego wszakże okazał się przydatnym i w medycynie, pozostawia bowiem na ciele błonę, która osłania części raną zajęte. Poza temi zastosowaniami nie umiano korzystać z owój masy rogowej, jak a pozostawała po odparowaniu cieczy, a nadto okazywała się często silnie wybuchającą. Na wystawie paryskiej z ro ku 1867 wzbudził powszechne zaciekawienie przetwór przedstawiony przez Parkesa, łączący ze sprężystością rogu przezroczystość szkła, a przytem bardzo wytrzymały.W kilka lat później zupełnie podobny ma- teryjał wyrabiać zaczął H ya tt w Stanach Zjednoczonych i pod nazwą celuloidy do handlu go wprowadził, a wkrótce też dowiedziano się, że celuloida ta je s t mięsza- niną nitrocelulozy ze znaczną ilością kamfory. Nitroceluloza, odkryta przez Schon- beina i B ittchera w r. 1846 jest produktem działania kwasu azotnego na drzewnik, czyli celulozę, bawełna zaś strzelnicza czyli piroksylina jest tylko pewnym jej rodzajem, obecność kamfory zdradzała się już silną wonią, dla ciała tego charakterystyczną. Początkowo nowy ten produkt był ! bardzo drogim, a ogół przyjmował go nie- | ufnie, uchodził bowiem za materyjał silnie wybuchający; przekonano się wszakże następnie, że jes t on wprawdzie bardzo łatwo palny, ale bynajmniej nie wybucha. W ro k u 1876 założono wielką fabrykę celuloidy w St. Denis pod Paryżem, za którą powstały liczne inne fabryki we Francyi, w Niemczech i w Anglii, produkt ten więc jest już wszędzie bardzo pospolity.

    Jak powiedzieliśmy, celuloida składa się wyłącznie z nitrocelulozy i kamfory, czy zaś jestto tylko mięszanina mechaniczna, czy też istotny związek chemiczny, zdania są podzielone. Za tym ostatnim poglądem przemawia wszakże już sama trwałość celuloidy, przechowuje się bowiem bez zmiany przez długie lata, nic nietracąc ze swój zawartości kamfory, co, przy znacznej jej lotności niewątpliwie nastąpićby musiało, gdybyśmy tu mieli prostą tylko mięszaninę.I o związku chemicznym wszakże w ścisłem

    znaczeniu również mowy tu być nie może, skład bowiem procentowy celuloidy z różnych fabryk pochodzącej dosyć jest różny. Tak, mianowicie, okazało się, że celuloida niemiecka w stu częściach zawiera 64,89 części nitrocelulozy, 32,86 kamfory, 2,25 barwników; angielska zaś, 73,7 nitrocelulozy, 22,79 kamfory, 3,51 barwników. W celuloidzie francuskiej ilość kamfory do - chodzić ma nawet aż do 50 odsetek. Skoro więc celuloida nie może być ani zwykłą mięszaniną mechaniczną, ani też związkiem chemicznym, przyjąć trzeba, że zachodzi tu wzajemne i ścisłe przeniknięcie obu substancyj, jak b y rodzaj rostworu w stanie stałym.

    Bochmann uważa celuloidę za związek w rodzaju skóry, w którym kamfora między włóknami nitrocelulozy mechanicznie jest osadzona. Najczystsza nawet celuloida zawiera nadto około jednej odsetki popiołu.

    Nitroceluloza zawarta w celuloidzie różni się nieco od bawełny strzelniczej, więcej zaś zbliża się do przetworu używanego na wyrób kolodyjonu, a który uważać można za mięszaninę tetra- i penta-nitrocelulozy. Wyrabia się ją umyślnie do fabrykacyi celuloidy z papieru, bawełny, a nawet z tro cin drzewnych; raateryjały te wprowadzają się zwolna do mięszaniny dwu części kwasu siarczanego i jednej kwasu azotnego, którój temperatura niepowinna przechodzić 22°;

    i w cieczy tój pozostają one przez czas k ró tki, a po wydobyciu opłókują się starannie w wodzie bieżącej, suszą i mięszają z kam forą. Czysta nitroceluloza, po wydzieleniu się rostworu, tak zwana celoidina, jest ro- gowata i twarda, dodatek kamfory czyni ją zaś, w temperaturze podwyższonej, niezmiernie plastyczną i ciągliwą. Celuloidę zmiękczoną działaniem ciepła wtłaczać można w jakąkolwiek formę, jak gutaperchę, a po oziębieniu przedmiot tak wytłoczony zachowuje nadaną mu podczas ogrzania postać; nadto, wytrzymałością swoją i sprężystością celuloida przewyższa wszystkie podobne materyjały. Najwięcej jeszcze zbliża się ona własnościami swemi do ebonitu czyli gumy stwardniałej, jest wszakże znacznie sprężystszą, a nadto, gdy ebonit jest nieprzezroczysty i okazuje ciemne tylko

  • Nr 39. w s z e c h ś w i a t . 613

    odcienie, celuloida wyrabiana być może przezroczysta, lub też we wszelkich zabarwieniach, bądź w stanie przezroczystym, bądź nieprzezroczystym. Niemniej pożądaną jest ta jój własność, że w temperaturze zwykłej daje się łatwo każdem narzędziem obrabiać, można ją krajać, heblować, piłować, toczyć i skręcać, gdy ebonit nadaje się głównie do łupania.

    Mięszanie bawełny strzelniczej, czyli raczej nitrocelulozy z kamforą dokonywa sję w różnych fabrykach w sposób rozmaity. Pierwotnie, skrapiano drobno rozdzieloną piroksylinę silnie zagęszczonym rostworem kamfory w alkoholu, następnie zaś masę tę ugniatano. Robota ta była wszakże połączona ze znacznem niebespieczeństwem ognia, w pewnej nawet fabryce niemieckiej nastąpił przy niej gwałtowny wybuch, trzeba więc było metodę zmienić. Obecnie drobno rozdzieloną piroksylinę wilgoci się przedewszystkiem wodą, w ilości około 40 odsetek, poczem dopiero dodaje się potrzebną ilość kamfory w postaci proszku, a tak otrzymana masa ściska się prasą hidrauli- czną na gęste ciasto. Bryły te kruszą się na części i w zamkniętych naczyniach wytrawiają silnym alkoholem, który się tu używa w ilości 15 do 35 odsetek ciężaru tej masy. Pod działaniem alkoholu, które trwa 24 godziny, masa staje się galaretowatą i urabia dalej przez wyciskanie między walcami. Ugniatanie to odbywa się najpierw w temperaturze niskiej, następnie zaś walce ogrzewają się parą do 60°. Przez ciągłe to urabianie masa staje się zupełnie jednorodną, współcześnie zaś ulatnia się z niej alkohol i woda. Ostatecznie tworzą się j a sne, przezroczyste płyty, mające około 12 milimetrów grubości, aby zaś usunąć z nich pęcherzyki powietrzne, poddają je raz jeszcze silnemu ściśnięciu w ogrzanej prasie hi- draulicznej. Jeżeli idzie o zabarwienie celuloidy, to barwniki, najczęściej anilinowe, dodają się podczas ugniatania, bądź w postaci proszkowatych pigmentów, bądź też w rostworach alkoholowych. Surowe te płyty uciskają się pospolicie w bryły i w tej formie przechodzą do handlu. Przy dalszej obróbce bryły te znów krają się na płyty zapomocą pił obrotowych, przyczem, dla ustrzeżenia od zbytniego rozgrzania,

    prowadzi się na piłę prąd pary wodnej. Pocięta celuloida suszy się dokładnie i po rozgrzaniu przez wyciskanie w formach urabia w postać żądaną. Najznaczniejszą plastyczność posiada celuloida przy 90°, przy 140° zaczyna się roskładać i przechodzi w dym, a przy 195° roskład ten dokonywa się nagle i jest zupełny.

    Z niektórerai metalami i z rogiem zwierzęcym podziela celuloida zdolność łatwego spajania się, czyli szwejsowania. Rozgrzane jej masy łączą się nawzajem tak dokładnie, że miejsce zetknięcia niknie zupełnie. Dzięki tej własności można otrzymywać z niej wyroby, naśladujące doskonale szyldkret, malachit i w ogólności ciała marmurowe, różnobarwne bowiem masy celuloidy tak się dają ugniatać, że rozmaite farby nie mięszają się między sobą, ale pozostają j e dne obok drugich w smugach; robota ta wszakże wymaga biegłości i wprawy. Imi- tacyje kości słoniowej, które do złudzenia odtwarzają materyjał naturalny, wyrabiają się z cienkich płyt białej celuloidy, posiadających rozmaity stopień nieprzezroczy- stości; płyty te układają się jedne na d ru gich i przez silne ciśnienie spajają w jednę bryłę, która znów kraje się w płyty, p rostopadle do swego uwarstwienia. Droga ta pozwala doskonale odtwarzać smugowate wejrzenie najlepszej kości słoniowej. Celuloida przyjmuje wreszcie nader łatwo bardzo piękną politurę i zachowuje ją bez zmiany. Słaba woń kamfory świeżych wyrobów z czasem maleje. Zapala się tylko od płomienia i płonie wtedy szybko, ale spokojnie. Ciśnienie nie powoduje wybuchu.

    Pomimo wysokiej swej ceny w przeważnej liczbie zastosowań nie wypada ona zbyt drogo, z powodu bowiem słabego ciężaru właściwego, 1,25 do 1,45, posiada p r z y d a nym ciężarze znaczną objętość. Użycie jej tak dalece już się rozwinęło, że wpłynęła na dosyć znaczne podwyższenie ceny kam fory. Bardzo pospolite są z celuloidy osady do noży, grzebienie, przedmioty stroju i zabawki dla dzieci, szczególniej zaś szyb-, ko ruguje z użycia gumę stwardniałą, której cena, z powodu coraz większego zapotrzebowania kauczuku, bezustannie wzrasta.

    T. R.

  • WSZECHŚWIAT. N r 39.

    TRAM W AJ

    E L E K T R Y C Z N YKAROLA POLLAKA.

    Inicyjatorzy wystawy powszechnej we Frankfurcie wzięli sobie za zadanie uwydatnić obecny stan dwu szczególniej działów elektrotechniki: zastosowań przenoszenia siły (energii) i jej rozdziału.

    Zaprządz wodospad do kół olbrzymiego pociągu, aby parł naprzód cały jego balast

    większych rozmiarów, obmyślanych na wspomnianej zasadzie. Szczególniejszą je-

    I dnak uwagę ludzi fachowych zwraca bar- ! dzo misterny model tramwaju Karola Pol-

    laka, zamieszkałego wprawdzie w Paryżu, ale rodem polaka. Pomysł tego systemu i wykonanie go na małą skalę datuje już od lat kilku i znany on jest dawno specyjali- stom zagranicą, ale ukazał się zbyt wcześnie, w chwili, kiedy hołdowano kolejom elektrycznym, wiozącym ze sobą swój prąd, t. j . poruszanym zapomocą akumulatorów. Obecnie jednak, kiedy balast ten okazuje się zbyt uciążliwym, a Ameryka wprowadziła szczęśliwie w użycie kilka systemów o prądzie wprost doprowadzanym do wozu,

    F ig . 1. S zyna tram w aju e lek tr.

    Fig . la . P rz e k ró j poprzeczny szyny.

    z szybkością o wiele jeszcze większą, niż kolei parowych, nie jes t już czczem m arzeniem w obecnym stanie elektrotechniki; zu żytkowanie siły spadku Niagary jes t p rzedmiotem bardzo poważnych rospraw. Zastosowanie energii przeniesionej zapomocą elektryczności do lokomocyi jes t jednem z zadań, nad którem już dawno zastanawia się cały zastęp wynalasców. Wystawa frankfurcka wykazuje, że usiłowania elektrotechników zwróciły się obecnie w kierunku takich systemów kolei, do którychby prąd elektryczny był doprowadzany bespo- średnio. Widzimy tu w hali wozów i sy- gnalistyki kilka modelów mniejszych, lub

    Fig . Ib . P rz tk ró j poprzeczny szyny

    system Karola Pollaku doczekał się należytej sobie oceny.

    Ale przystąpmy do rzeczy. Doprowadzić prąd do wozu, do motoru, który porusza jego koła, można po drutach, zawieszonych w powietrzu, lub zakopanych w ziemi. Przez powietrze bespieczniej i łatwiej, Amerykanie też, którzy niewiele sobie robią z oszpecenia ulic miasta, jeżeli przez to zyskują na.wygodzie, zastosowali głównie ten sposób; ale mieszkańcy miast europejskich wybredniejsi są pod tym wrzględem, to też wolą przeprowadzać prąd przez ziemię. Ale prąd ten musi krążyć w ten sposób, aby go nie było ani bespośrednio przed ani za wozem, ani na żadnym innym punkcie szyn, a tylko wyłącznie pod wozem,

  • Nr 3SL

    skąd wprost winien iść do motoru i kół. Należy zatem przewodnik prądu izolować i umieścić w taki sposób, aby prąd elektryczny nie mógł pójść inną drogą, niż tą, którą mu wytknięto. P rzy instalacyjach oświetlenia elektrycznego okazało się niejednokrotnie, że żadnemu izolatorowi absolutnie ufać nie należy i że prąd, idący po drutach, izolowanych w jaknajlepszy sposób, zawieszanych w rurach i t. p., nietąd, nizowąd torował sobie drogę na powierzchnię ulicy i ja k to niedawno miało miejsce na bruku paryskim, zmuszał konie powozowe, w które uderzał, do bardzo zabawnych podskoków. Gdyby jednak prąd kolei elektrycznych, mający np. 700 woltów natężenia, spłatał podobnego figla, to przyprawiłby raczój o śmierć, niż o podskoki; przy kolei zatem niedość jest izolować przewodnik, ale należy go umieścić w taki sposób, aby unie-

    gnetycznego, o dnie, wyłożonem drzewem, zawierają płytki żelazne k (fig. 2), przytwierdzone elastycznie jednym końcem do odnogi h liny c i mogące wolnym końcem podnosić się i opadać. Pudełek takich jest dwa pod każdym odcinkiem szyny b, b (fig. 1); są one do niój przytwierdzone i dzielą wszystkie jźj ruchy. Pod wozem (fig. 3) znajduje się silny magnes, oraz motor i szczotki do zbierania prądu z pomocniczćj szyny.

    Zobaczmy teraz grę tego systemu. Kiedy wóz stanie na szynie, magnes przyciąga płytkę żelazną d (fig. 2), a prąd wtedy przechodzi z liny c do szyny, z której zbie- rają go szczotki i doprowadzają do motoru, kół, stamtąd zaś do szyn zwyczajnych, po których wraca do źródła elektryczności. Zatem obwód prądu elektrycznego, idącego od dynamomaszyny przez linę c i jój rozga-

    615WSZECHŚWIAT.

    Fig . 2. Szyna tram w aju e lek tr.

    możliwie prądowi zboczenie z wytkniętćj drogi. Trudne to zadanie rozwiązał pan Pollak zapomocą specyjalnie zbudowanćj szyny, do którój prąd może dochodzić od liny, ukrytej w zkm i i to nie w kanale, lecz w łożysku z ołowiu i cementu lub t. p. Pomocnicza ta szyna składa się z odcinków żelaznych, a raczej pojedyńczych szyn a (fig. 1) długich na półtora metra i rozdzielonych elektrycznie między sobą kawałkami b, b ze specyjalnie przygotowanego i obrobionego drzewa. Pod szyną leży lina metaliczna (eable) c zatopiona w ołowiu i w łożysku z cementu, drzewa, lub t. p. Po tśj linie idzie prąd od źródła elektryczności, a jak widzimy ze sposobu jćj izolacyi nie może wydobyć się nazewnątrz. Od tejże liny c idą krótkie rozgałęzienia (również zatopione w ołowiu) do wnętrza pudelek i, i. Pudełka te zrobione z metalu, dobrze przewodzącego elektryczność, ale niema-

    łęzienia i wracającego po szynach do tejże dynamomaszyny zamyka się tylko w jednem miejscu, pod wozem, w przejściu od liny c do wozu, to jest na odcinku a szyny pomo- cniczćj (fig. 1). Odcinek ten, a raczej dwa z nich są w całźj swćj długości przykryte wozem. Jeżeli wóz zjeżdża z danego odcinka (np. a fig. 1) płytki żelazne w pudełkach opadają na drewniany spód i pudełko jest wyłączonem z obwodu elektrycznego.

    System ten, ze względu na absolutne zabes- pieczenie przeciw wydostawaniu się prądu nazewnątrz, może mieć obszerne zastosowanie w miastach przy tram wTajach elektrycznych i to nawet w klimatach, gdzie wilgoć, lub zimna utrudniają utrzymanie kontaktów elektrycznych w pożądanym stanie czystości, w samój rzeczy jedyny kontakt elektryczny między liną a szyną pomocniczą, respective zewnętrzną częścią systemu zam

  • 616 WSZECHŚWIAT. Mr 39.

    knięty hermetycznie w pudełku, jest zupełnie zabespieczony przeciw wpływom atmosferycznym.

    Zamiast osobnej szyny pomocniczej można używać jednej z szyn zwyczajnych do pośredniej komunikacyi z liną metaliczną; wtedy szyna ta musi się składać z pojedyńczych odcinków, mających mniej więcćj półtora metra długości, lub wogóle tak d ługich, aby dwa odcinki krótsze były niż wóz. Tym sposobem przynajmniej trzy p u dełka są zawsze pod działaniem magnesu i kontakt elektryczny bardzo pewny.

    Ważnym brakiem komunikacyi elektrycznej w niektórych systemach jest niemożność posuwania wozu nie po szynach, n a wet na bardzo krótką odległość, w razie, gdy jakaś przeszkoda, trudna do usunięcia, przetnie drogę. P. Pollak obmyślił przy swym systemie urządzenie pomocnicze tego rodzaju, że wóz może jechać obok szyn na odległość około 50 metrów.

    M. W.

    Fig . 3. Wóz tram w a ju e le k tr.

    74 ZJAZD

    Mało rozgłosu na szerokim świecie mają stowarzyszenia przyrodników szwajcarskich. Istnieją one w każdem niemal większem mieście szwajcarskiem i czynne prowadzą życie. Coroku zaś, w miesiącu Sierpniu wszystkie razem zbierają się w jednem miejscu, zdając sprawę ze swych czynności i znosząc na pożytek wszystkich najnowszy plon z niwy naukowej. Ani liczebnością członków, ani świetnością zebrań nie dorównywają te zjazdy dorocznym kongresom przyrodniczym w Niemczech, Francyi i A nglii, mają też charakter wyłącznie tylko : szwajcarski, rzadko bowiem na liście ucze- |

    stników spotkać można uczonych zagranicznych. Niemniej wszakże, jak się o tem w tym roku przekonać miałem sposobność i na nie zwrócić warto uwagę, jakkolwiek bespretensyjonalność, z jaką się odbywają, skazuje je dotąd na zadawalanie się małem kołem uczonych.

    Szwajcaryja posiada pięć uniwersytetów z wydziałami lekarskiemi i przyrodniczemi i sam już zastęp profesorów i docentów tych wszechnic powinienby stowarzyszeniu nauk przyrodniczych w Szwajcaryi zapewnić byt pewny i trwały. Do tego przybywa duża liczba ludzi, poświęcających się wiedzy przyrodniczej, choć niezwiązanych bespośrednio z uniwersytetami. Pomiędzy tymi ostatnimi są nawet nazwiska, okryte długotrwałą sławą naukową, k tóra utrzymuje się w rodzinach całych i pokoleniach. Dość przytoczyć de Candollów i de Saus-

  • Nr 39. WSZECHŚWIAT. 617

    surów. Nauka przyrody skarżyć się nie może na brak poparcia w Szwajcaryi. To też, przeglądając roczniki stowarzyszenia szwajcarskiego nauk przyrodniczych, niemożna nie dostrzedz, j a k wytrwale, konsekwentnie, choć skromnie na pozór, dąży ono naprzód i rozwija się widocznie niemal z roku na rok.

    Niezbyt szczęśliwie padł tego roku wybór miejsca na doroczne posiedzenie przyrodników szwajcarskich. Do Fryburga nie- wszyscy chętnie się wybierali, a byli i tacy, których samo to miasto zupełnie od przyjęcia udziału w zjeździe odstraszyło. Zjechało się też 18 Sierpnia we Fryburgu niewiele więcej nad 120 osób. Przez trzy dni odbywały się posiedzenia. Zwłaszcza na dwu posiedzeniach ogólnych poruszano tematy nader zajmujące i o nich to przede- wszystkiem w krótkich słowach chcę tu pomówić.

    Szereg wykładów naukowych rospoczął profesor berneński, p. A. Tschirch, mówiąc0 zawsze palącej sprawie asymilacyi węgla1 azotu w roślinach. Jak i jest obecnie stan tej kwestyi w nauce, o tem wielu zapewne czytelników Wszechświata przypomina sobie z często pomieszczanych na ten temat artykułów. Jakkolwiek daleko nam jeszcze do zupełnego wyświetlenia tak ważnego procesu, jakim jest pierwsze powstawanie materyi organicznej z pierwiastków martwego świata, to jednakże w ostatnich latach zagadkę tę ujęto z wielu stron w dość szczęśliwy sposób i szybkiemi krokami zbliżamy się do jój rozwiązania. Prof. Tschirch głównie bada chlorofil i jego znaczenie dla rośliny, a badania te prowadzi już od d łu giego szeregu lat. Jako nadzwyczaj zręczny chemik, prof. T. posługuje się prócz mikroskopu wszelkiemi środkami, jakiemi ros- porządza tak wydoskonalona dziś technika analityczna. Jednym zaś z najpoważniejszych wniosków jego pracy na tem polu jest wykazanie, że chlorofil uważać winniśmy za sól, której zasada nie jes t jeszcze poznaną, której część kwasową wszakże udało mu się wyosobnić. Kwas ten otrzymał nazwę fyllocyjanowego.

    Nader szczegółowo następnie zajął się profesor lozański, Forel, wyjaśnieniem swego poglądu na powstanie jeziora gienew-

    skiego. Powaga Forela w kwestyjach, dotyczących jezior, rzek i lodników, zwłaszcza szwajcarskich, jes t dostatecznie znana i usprawiedliwia niezmierne zajęcie, jakie odczyt ten wzbudził w słuchaczach.

    Wywody swe opiera uczony szwajcarski na możliwie dokładnych badaniach hidro- graficznych i pomiarach tak ścisłych, jakim może żadne inne jezioro europejskie dotychczas nie było poddane.

    Jezioro gienewskie nie istniało w początkach okresu trzeciorzędowego, a utworzyło się dopiero na schyłku tój epoki; niezbite zaś istnieją dowody, że musiało istnieć w okresie lodowym. Lecz w jaki sposób utworzyło się — oto pytanie, na które wielu gieologów daremnie dotąd szukało odpowiedzi.

    Desor i inni w sfałdowaniu się terenu widzą przyczynę, która sprowadziła zagłębienie jeziora; wielu innych przyrodników wypowiadało domniemanie, że lodniki wyżłobiły ten olbrzymi zbiornik wody. Fakty wszakże, zebrane przez prof. Forela na mapie hidrograficznej, przeczą obudwu tym poglądom.

    Forel sądzi, że doliny alpejskie, a wraz z niemi i głębie jezior obecnych były niegdyś znacznie wyżej położone. Hipoteza więc wygłoszona przez uczonego szwajcarskiego przypuszcza, że cały masyw Alp szwajcarskich uległ powolnemu obniżeniu się. Właściwie więc miały miejsce dwa następujące po sobie ruchy: naprzód cały łańcuch alpejski podniósł się do wysokości jakich 500—lOOOm, poczem dopiero część środkowa tego łańcucha zagłębiła się, doszedłszy mniej więcój do poprzedniej swej wysokości.

    Dowody, jakie prof. Forel przytacza na poparcie tego poglądu, dawniej już zresztą ogólnie wypowiedzianego przez gieologa zuryskiego prof. Heima, nie przeszły jeszcze ogniowej próby krytyki naukowej. Dość przeto będzie, jeżeli poprzestanę na powyższych kilku zdaniach, a pozostawię specyjalistom zadanie dalszego informowania czytelników o losach wypowiedzianych przez Forela myśli.

    Profesor fizyki, Dufour oddawna zajmuje się zjawiskiem elektryczności atinosferycz-

    I nćj. Nasamprzód przeto opisuje sposoby

  • 618 WSZECHŚWIAT. Nr 39.

    wykrywania i mierzenia napięcia elektryczności w powietrzu, poczem szczegółowo wdaje się w rozważanie, jaki udział siła ta przyjmuje w zjawiskach meteorologicznych. Opierając się na obfitym, zebranym przez siebie, materyjale danych meteorologicznych z Lozanny i jćj okolic, który to ma- teryjał dopełniony został przez pomiary elektryczne na rozmaitych wysokościach przy najróżnorodniejszym stanie atmosfery, prof. Dufour dochodzi do wniosku, że elek- trometr służyć może za instrument n ie zmiernie czuty przy przepowiadaniu pogody. W tym względzie daje on wskazówki cenniejsze i prawdziwsze, niż barometr. Należy tylko badania nad stanem elektryczności atmosferycznej upowszechnić i uczynić je obowiązkowemi we wszystkich sta- cyjach meteorologicznych na równi z badaniami nad stanem ciepła, ciśnienia, wilgotności, kierunkiem i siłą wiatrów i t. d.

    Profesor gienewski, Y ung mówił o t. zw. zmyśle oryjentacyjnym, starając się w sposób przystępny wykazać, co jes t istotnie uzasadnionego w tyle rospowszechnionem mniemaniu, że niektórzy ludzie i pewne zwierzęta mają wrodzony dar, pozwalający im doskonale oryjentować się w przestrzeni.

    Wiadomo ogólnie, że alpiniści wybierają sobie często przywódzcę, któremu przypisują sztukę władania pewnym zmysłem, nieomylnie wskazującym kierunek szukanój drogi. Czerw onoskórzy, wedle opowiadań podróżników, po przebyciu największych odległości w olbrzymich lasach, odnajdują zawsze drogę i powracają do miejsc, z których wyszli. Psy, koty oraz inne zwierzęta, przeniesione w odległe miejsca, powracają do swych poprzednich siedzib. Na początku tego stulecia Pictet wysiał z Gie- newy do Odesy stado owiec merynosów, złożone z 900 sztuk, które całą drogę przebyło pieszo. W drodze jedna sztuka oddaliła się zanadto i zaginęła; lecz z głębi Ba- Yi aryi powróciła sama pieszo do swój obory w Lancy. Konie, krowy, osły powracają drogami, które raz tylko przebyły, choćby były jaknajdłuższe i najzawilsze. W iadomo ogólnie, jak wydoskonalony jes t dar ten u gołębi.

    Lecz — zapytuje p. Y u n g — czy mamy •

    tu do czynienia z jakimś specyjalnym zmysłem? Rosstrzygającym był tu długi szereg doświadczeń i obserwacyj własnych

    | oraz informacyje zasięgnięte u innych uczonych, którzy kwestyją tę badali. I oto dochodzi p. Y. do wniosku, że omawiane zjawisko przypisać należy zmysłowi obserwacyjnemu, doskonałemu rozwojowi organów normalnych, pilnój uwadze i dobrój pamięci. Niema ani jednego faktu, któryby przemawiał za innym sposobem tłumaczenia. Istnieje też coprawda niekiedy pewien stan nadczułości, który wzmaga wrażliwość. Są pewne usposobienia i stany nerwTowe, w których zdolność percepcyjna potężnieje; takim jest np. stan, w którym znajdują się ludzie odnajdujący przy pomocy laski źródła podziemne. Bądźcobądź, co się tyczy ludzi, to nie ulega żadnćj wątpliwości, że zmysł, pozwalający odnajdować kierunek w przestrzeni, składa się jedynie ze zdolności obserwacyjnej, z pamięci, dobrego wykształcenia zwyczajnych pięciu zmysłów, a niekiedy i z osobliwego stanu n erwów.

    Pouczające są doświadczenia, jakie pan Yung przeprowadził z pszczołami. W y niesione na dość nawet znaczne odległości powracają one po pewnym czasie do swych ułów, lecz tylko, jeżeli już od pewnego czasu zamieszkują miejsca, w których doświadczenia są dokonywane. Z odległości 2 kilometrów przeciętnie 8 pszczół na 10 powracało do ula; stosunek ten zmniejszał się w miarę wzrastania odległości; z oddalenia 12 km żadna pszczoła nie powraca; n a tomiast wszystkie powracają, gdy są przeniesione na 500 m. Lecz pomiędzy pszczołami, jak i śród ludzi, są mniój i więcój w tym kierunku wprawne. Tak więc z pe- wnój, niewielkićj odległości jedne powracają już po minucie, inne dopiero po 25 m inutach. T e ostatnie bezwątpienia szukają drogi, błądzą tu i owdzie. Można chyba wogóle powiedzieć, że pszczoła nie zbłądzi, jeśli się znajdzie w miejscu, w które już nieraz wybiegała i które już w części przynajmniej poznała. Przemawia za tem doświadczenie następujące: pszczoły przeniesione na ziemi o 3 lub 4 kilometry od ula powracały, ginęły natomiast te, które na tę samę odległość przenoszono na jeziorze.

  • Nr 39. w s z e c h ś w i a t . 019

    Z kolei p. Yung rozwiązuje też pytanie, czy pszczoły rospoznają otoczenie zapo- mocą wzroku, czy też posługują się innym zmysłem? Otóż, pszczoły, którym oczy pokrywano czarnym pokostem, również dobrze powracały do ułów, jak i te, które dobrze widziały. Natomiast ginęły wszystkie osobniki, którym odcinano rożki (an- tennae). Prawdopodobnie przeto zmysł powonienia kieruje pszczołą, podobnie jak psem i koniem.

    Niemałą sensacyją sprawił wykład p. R. de Girarda, młodego uczonego, docenta politechniki zuryskićj, który w sposób śmiały zbijał nietylko dotychczasowe poglądy na kształt ziemi, lecz i owę wyłącznie doświadczalną metodę badania, jaką się dotąd w tym celu posługiwano. P . de Girard opiera się na teoretycznej mechanice i rachunku matematycznym i stara się odpowiedzieć na pytanie, jakim powinien być kształt ziemi, jeśli oprzemy się na hipotezie powstania planet Laplacea, zmodyfikowanej przez Fayea. Tą drogą p. de G. dochodzi do wniosku, że ziemia wciąż dąży do kształtu tetraedru, którego podstawa leży w pobliżu bieguna północnego, wierzchołek zaś skierowany jest ku biegunowi południowemu. Sam mówca wyraża się, że myśl ta obecnie bardzo jest jeszcze hipotetyczna, lecz na obalenie jej nie posiadamy ani jednego dotąd poważniejszego faktu; wygłasza zaś swój pogląd, chcąc go właśnie poddać możliwie wielostronnemu omówieniu.

    Nie będę streszczał mnóstwa specyjal- niejszej treści wykładów wygłoszonych na posiedzeniach sekcyjnych. Muszę wszakże wspomnieć o rezultatach ostatnich prac p. Raula Picteta, któremi tenże dzielił się z nczcstnikami sekcyi fizycznochemicznej.

    Jak wiadomo, p. Pictet od kilkunastu lat prawie bez przerwy pracuje nad zadaniem otrzymywania nader niskich temperatur. Obok Cailleteta, Pictet był też pierwszym, któremu udało się skroplić gazy takie jak tlen, azot i wodór. Przed rokiem mniej więcej pracownię swą przeniósł Pictet z Gienewy do Berlina, gdzie na wielką skalę, sposobami fabrycznemi dochodzi do rezultatów, o których dotąd mało jeszcze nazewnątrz wieści się przedostało. O lbrzymie ciśnienia i niezmiernie niskie tempera

    tury stosuje p. Pictet w Berlinie w celach technicznych, które już obecnie świadczą o wielkiej doniosłości przedsięwzięcia berlińskiego. Przy —200° C udaje się tu krystalizować chloroform, który w ten sposób doskonale zostaje oczyszczony od swych domięszek. Podobnie bowiem jak z rostwo- ru soli w wodzie przedewszystkiem wykry- stalizowuje się czysty lód, tak też i chloroform krzepnie sam, uwalniając się tą drogą od swych zanieczyszczeń. Drobne ilości ciał obcych, zawartych w chloroformie, nie mogą być zeń usunięte dotąd w żaden inny sposób; gdy zaś tym właśnie domięszkom lekarze w czasach ostatnich przypisywali niepowodzenia, jakie często występowały przy znieczulaniu chorych, przeto metodę Picteta powitano z wielkim zapałem. Próby robione z chloroformem Picteta w klinice berlińskiej prof. Bergmanna, przekonały w istocie o wyższości tak otrzymanego produktu nad wszelkiemi innemi. Wszystkie prawie fabryki chemiczne niemieckie, wyrabiające chloroform, zawarły już umowy z fabryką Picteta i oczyszczają chloroform przez zamrażanie. W podobny sposób otrzymuje też Pictet absolutnie czysty alkohol, rtęć krystaliczną i wiele innych produktów. Temu nowemu kierunkowi przemysłu przepowiadają zewsząd wielką przyszłość.

    W ciągu trzech dni trwania zjazdu fry- burskiego uczestnicy mieli też sposobność zapoznać się z przemysłem, uprawianym w najbliższej okolicy. Zwiedziliśmy papiernię, fabrykę akumulatorów elektrycznych, fabrykę nawozów chemicznych oraz wzorową mleczarnię.

    Zjazd przyszłoroczny przyrodników szwajcarskich odbędzie się w Bazylei.

    M aksymilijan Flaum.I

    V I Z J A Z D

    lekarzy i przyrodników polskich.

    Sekcyja matematyczno-fizyczna.

    Posiedzenie 111 w dniu 20 Lipca ISO 1 r. przed pot.

    Przew odniczący prof. Puzyna.1) P rof. W itkow ski odczytuje list h r. A ugusta

    Cieszkowskiego, k tó ry z pow odu cho ro b y n a Z jazd

  • 620 WSZECHŚWIAT. Nr 39.

    p rzy jech ać nie m ógł. W liście tym hr. Cieszkowski w yraża życzenia pow odzenia d la sekcyj m a te m atyczno-fizycznej i psychologicznej. Oprócz tego prosi p . D ickste ina o podn iesien ie w sekcy i w n io sku, ażeb y ak ad em ija um ie ję tnośc i zajęła się w ydan iem dzie ł W rońskiego. Sekcyja p ro je k t ten ap ro b u je jed n og łośn ie i prosi p . D ick ste in a o pod- n iesieu ie kw esty i te j n a ogólnem zeb ran iu Z jazdu . Urzeczywistnienie projektu teg o jest zresz tą zapew nione p rzez to, że ja k ośw iadcza członek a k a demii prof. W itkow ski, w ydział m atem aty czn o - przy rodn iczy akadem ii za jąć się m a w najb liższym czasie rozw ażeniem w y dan ia dz ie ł powyższych. W reszcie p roponu je h r . C ieszkow ski zw rócić u w agę m łodzieży , aby pośw ięcała się e le k tro te ch n ic e . Sekcyja uchw ala w n iosek ten p rzek azać zjazdow i techników.

    Sekcyja po leca jed n e m u z uczestn ików od czy ta n ie lis tu h r. C ieszkow skiego w sekcyi p sy cho log icznej; obie sekcyje w ysyłają h r . C ieszkow skiem u w spólny te leg ram .

    2) P rof. W itkow ski: R osszerzalność i ściśliw ośćpow ie trza atm osferycznego .

    Prof. W itkow ski p rzed staw ia w y p ad k i sw ych b ad ań n a d rosszerzalnośo ią i ściśliw ością pow ietrza . Celem dośw iadczeń tych by ło w yznaczenie zboczeń od praw M a rio tte a i G ay-Lussaca. P rele- g ien t o p isa ł m etodę b a d a ń i p rz ed sta w ił w ypadki tych że tab e la ry c zn ie i w ykreśln ie.

    3) P rof. W itkow ski op isu je zbudow any p rzez siebie te rm o m etr e lek tryczny , p rzeznaczony do m ie rzen ia n isk ich te m p e ra tu r i p o d a je zarazem liczby ok reśla jące w p ływ te m p e ra tu ry n a opór e lek tryczny p la ty n y .

    4) P. J . Z akrzew ski zdaje sp raw ę z d o ty ch c za sow ych b ad ań rosszerzalności i c iep ła w łaściw ego c ia ł sta łych , k tó re ro ssze rzy ł do te m p e ra tu r n i skich.

    5) Prof. O learski: O k ry te ry jac h z jaw isk ko łowych n ieo dw racalnych .

    6) Prof. O learski: O podw ójnym m ostku do m ie rzen ia m ałych oporów.

    P re leg ien t opisuje m odyfikacy ją m ostka W heat- stonea z g a lw anom etrem różn icow ym , służącą do m ierzen ia m ały ch oporów , od zn acza jącą się n ieza leżnością od oporów zetk n ięć i od p rąd ó w te rm o elek try czn y ch .

    7) P. D ickstein p odnosi dwie n as tęp u jące sp ra wy: n ap rzód zw raca się do członków sekcyi z p ro ś bą , aby ze względu na dz ia ł spraw ozdaw czy „ P ra c m etem aty czn o - fizycznych '1, o ile m ożności d o p o m agali re d a k c y i tego p ism a w zb ie ran iu w szystk ich publikacy j z dziedziny n au k śc is ły ch w ję z y ku polskim d ru k o w an y ch ; pow tó re podnosi p r o je k t, aby k ażd y z au to rów po dw a lu b trz y egzem p la rze każdej p racy sw ojej sk ład a ł w b ib lijo tece Jag ie llońsk iej, co znakom icie m og łoby u ła tw ić za zn a jam ian ie się ze sw ojską l i te r a tu rą n au k śc isłych. B y łoby pożądane, żeby ty tu ły tych p ra c

    były zam ieszczane w „P rzew odn iku b iblijografi- cznym “ .

    W nioski te jednog łośn ie p rzy ję to .

    Sekcyja chemiczna.

    Posiedzenie 1 w dniu 17 Lipca 1891 roku popol.

    Prof. d r Olszewski w ita zgrom adzonych i p ro p o n u je w ybór d ra R ay m an n a n a p rzew o d n iczącego, co p rzy ję to przez aklam acyją .

    1) D r R ay m an n obejm ując przew odnictw o dz ię k u je za zaszczytne zaufanie poczem p rzedstaw ia zg rom adzen iu tre ść i w yniki sw ych b adań chem i- czno b ijo log icznych , w ykonanych w spóln ie z do cen tem K rusem .

    A utorow ie b adali zachow anie się drożdży (Sa- ch arom yces cerev isiae) w ro zm aity ch w aru n k ach k u ltu ry .

    W y k ład ten p o p a rty licznem i fotografijam i od n ośn y ch p rep ara tó w w wysokim stopniu z a in te re sow ał słuchaczów , huczne oklaski i dyskusy ja b y ły w yrazem szczerego podziękow ania za zajm ujący w ykład .

    2) D r R ay n ann: O sta łych optycznych ram - nozy.

    3) Prof. d r E rn e s t B androw ski: O przetw orach u tlen ien ia parafeny lenodw uam inu i paraam idofe- nolu .

    4) St. N iem entow ski podaje dośw iadczenia zm ierz a jąc e do w y jaśn ien ia budow y kw asu k a rm in o w ego; dalej opisuje kw as hom oftalow y i azobarw - n ik i, o trzy m an e z cy janku kw asu hom oan tran ilo - wego i naftolów .

    5) Dr B e rlin e rb lau opisuje w łasności zw iązku

    CeH 4< ; ^ N I? CO NH2 m i§dzy k tó rem i najc iekaw szy

    je s t sm ak słodki. O kazało się, że w m ia rę w p ro w ad zan ia coraz w yższych alkylów — słodk i sm ak zw iązku w zm aga się. C iała te są nieszkodliw e.

    6) D r F ran c iszek B androw ski m ów i o p rzem ia n ie olejów zielonych i n ieb iesk ich z odpadków naftow ych n a oleje św ie tln e .

    Okazało się, że ty lk o z zielonych m ożna o trz y m ać oleje św ietlne (w w ydatku 30% ). Podług a u to ra n a fta o trzy m an a n ie nad a je się w prost do św iecenia, n a to m ias t ba rd zo dobrze wówczas, gdy zo stan ie w stosunku 1 : 4 lub 1 : 5 zm ięszana z n a ftą fab ry czn ą . W ówczas siła św ietlna te j nafty dorów nyw a sile nafty fabrycznej. W reszcie kończy a u to r swój re fe ra t w nioskiem , że n a drodze p rze grzew an ia olejów w ru ra c h rospa lonych kw esty ja o trzy m y w an ia n a fty z olejów w p rak ty ce n ie d a się rozw iązać.

    N a tem posiedzen ie zakończono.

  • Nr 39. w s z e c h ś w ia t . 621

    Sekcyja mineralogii, gieologil i gieografi fizycznej.

    Posiedzenie U l w d. 18 Lipca 1891 r. popot.

    Przew odniczący in ży n ie r górniczy S t. Kontkie- wicz.

    1) D r T eisseyre: O p łaskorzeźb ie Podola i jego h is to ry i gieologicznej.

    2) P rof. K reu tz: O w pływ iejn iek iej tem p e ra tu ry ua p rzek sz ta łcan ie się k ryształów .

    P ro f. d r K reu tz om aw ia w ażność zjawisk: 1) że n iek tó re c ia ła k ry sta liczn e rosszerzają sig przy oziębianiu poniżej pew nej tem p e ra tu ry , 2) że b a r dzo znaczne oz ięb ien ie c ia ł u tru d n ia lub u n iem o żliw ia dość pospo lite w w yższych tem p e ra tu rac h przeistaczan ie się w inne m odyfikacyje z pow odu zm niejszenia sig ru ch u cząsteczek i 3) zm iany barw ciał spraw ionej zm ianą ich gęstości przez ogrzew anie, lub oziębianie. N astęp n ie podał w yniki doty chczasow ych swoich bad ań , odnoszących się głównie do punktów 2 i 3 i dem onstrow ał je , oziębiają c om aw iane c ia ła w sk rop lonym etylenie. O grzan ie spraw ia, że c ia ła czerw one przew ażnie c ie m nieją, żó łte zw ykle czerw ien ie ją , oziębienie zaś Bprawia, że b arw y żółte p rzew ażnie jaśn ie ją , cze rwone p rzechodzą w żółte . C zerw ona m odyfikacyja H g J ,, oziębiona w e ty len ie p rzy jm uje barw ę jasno- pom arańczow o-żółtą , podobną do b a rw y ja k ą to c iało w wysokiej tem p era tu rze posiada. Rom bowa żółta m odyfikacyja H gJa, uzyskana p rzez sublim a- cyją lub ogrzanie czerw onej, oziębiona w ety len ie , zanim jeszcze zu p ełn ie poczerw ien ia ła s ta je się n a jp ie rw zielonaw o-żółtą , następ n ie jasno-czysto- żółtą , a w końcu b ia łą . D rapany wówczas d ru tem H g J , n ie zm ien ia się już wcale; czerw ienieje d o p iero po ogrzaniu do zw ykłej c iep ło ty pokojowej, a to p rzedew szystk iem w m ie jscach przy wspo- m nianem d ra p an iu d ru tem , choćby p rzed k ilk u nastu m in u tam i, zadraśn ię tych . S iarka, k tó ra , jak w iadomo, oziębiona do 50°—70°, sta je się ju ż p ra wie bezbarw ną i bardzo p rz e jrzy s tą , tra c i przy dalszem ozięb ian iu zu p ełn ie sw ą p rzejrzystość i s ta je się c zy s to b ia łą , p rzy jm u jąc rów nocześnie po łysk perłow y.

    N a tem posiedzenie zakończono.

    Posiedzenie I V w d. 20 Lipca 1891 r. prted pot.

    Przew odniczący prof. Ju lijan N iedźw iedzki.

    1) D r T eisseyre ukończył w ykład : O p łaskorzeźb ie Podola i jeg o h isto ry i gieologicznej, p rzerw an y na posiedzeniu I I I .

    2) Prof. F r . B ieniasz: O b a d an iach gieologicz- nych w południow o-w schodniej części Podola g a licyjskiego.

    D la b rak u czasu dysk u sy ja w y cze rp u jąca ' nad tem i obudw u w yk ładam i odbyć się n ie m ogła i je dyn ie prof. d r Szajnocha podniósł w k ilku słowach znaczenie obu w ykładów , o p a rty c h w znacz

    nej części na b ad an iu tek ton icznych i hypsom e- try czn y ch stosunków tak kredow ej jak i m ioceńskiej i dy luw ijalnej fo rm acy i Podola.

    3) P. Godfryd Ossowski: 0 b ad an iach jask iń k ra jow ych.

    N ad w ykładem p. Ossowskiego przy ję tym ok laskam i rów nie ja k i w ykłady poprzednie, w y w iązała się dłuższa ożywiona dyskusyja, w k tó rej wzięli udział: inż. A n g erm an n , inż. Kontkiew icz, prof. Szajnocha oraz p re lfg ien t.

    4) P. W iśniow ski: O m ikroskopijnych faunach form acyi ju ra jsk ie j w okolicach Krakowa.

    Po w ykładzie p. W iśniow skiego, p. inż. K ontk iewicz w ygłosił uznanie d la p ra c tak szczegółow ych p. W iśniow skiego, życząc m u, aby m ógł rossze- rzyó swe b ad an ia i na ju ra jsk ie pokłady K rólestw a Polskiego.

    Po w yczerpaniu po rządku dziennego prof. d r Szajnocha pożegnał w k ilku słow ach członków sek- cyi, dzięku jąc im za ta k liczne i chę tn e p rzy b y cie z różnych a odległych stro n k ra ju i za żywy udzia ł w p racach sekcyi, k tó re n iew ątpliw ie b ęd ą przyczynk iem do postępu n au k i gieologii w P o lsce. W reszcie przem ów ił in ży n ie r górniczy p. Leon Syroczyński dzięku jąc up rze jm ie sek re ta rzo w i sekcy i prof. d-ow i Szajnosze za s ta ran ia około orga- n izacy i p ra c sekcy i gieologiczno-gieografloznej.

    Na tem posiedzenie zam knięto, poczem udano się g rem ija ln ie do gm achu ak ad em ii um iejętności celem zw iedzenia zbiorów K om isyi fizyjograficznej.

    Sekcyja zoologii i anatomii porównawczćj.

    Posiedzenie 111 w dniu 18 Lipca 1891 roku popoł.

    Przew odniczący d r N usbaum (z W arszaw y).1) P. Szym anow icz: Cyclops astom us rhy n ch ae

    nus, p o tw ór św in i domowejP re leg ien t d em o n stru je po tw orn ie w ykszta łcone

    go now orodka św in i z rasy Suffolk.Po p rzedstaw ien iu rzeczy d em onstru je p re leg ien t

    liczne p re p ara ty , rysunki i zdjęcia fotograficzne dotyczące w ykładu.

    W dyskusyi zab iera głos p ro f W ierzejski i om awia ew en tua lne przyczyny, jak ie m ogły wyw ołać n ien o rm aln y rozw ój płodu. Za p u n k t w yjścia i bes- p o śred n ią przyczynę n iepraw id łow ego u k sz ta łto w ania się kości głowy uw aża n ad m iern y rozrost m ózgu w yw ołany jak iem ś zjaw iskiem patologicz- nem . W sku tek tego p rzy p ad ek przez p re leg ien ta opisany nie m oże m ieć znaczenia filogienetycz- nego.

    2) D r K ow alew ski: P rzyczynek do rozwoju ry b ko8tnoszkieletow ych.

    P re leg ien t ilu s tru je teo re ty czn ie w y jaśn ien ie swoich poglądów licznem i p re p a ra ta m i m ikrosko- pow em i i rysunkam i.

    W dyskusyi zab ie ra ją głos pp. W ierzejski i N usbaum.

  • 622 WSZECHŚWIAT. Nr 39.

    3) P ro f. W ierzejsk i: R ezultaty b a d a ń w łasnych n ad w ro tk a m i (R o ta to ria ) k ra jow em i.

    P re leg ien t d em o n stru je l ite ra tu rę w rotków i r y sunki form pelagicznych.

    W dy sk u sy i zab ie ra ją głos pp . P a lm irsk i, K ulczyński, F isze r, K ow alew ski i p re leg ien t.

    Prof. K ulczyński ko n sta tu je , że podobne b ra k i, jak ie p re leg ien t zazn aczy ł w sy s tem aty ce i ro z m ieszczeniu wrotków , znaleść m ożna i w in n y ch g rupach , w szczególności u pa jąków . P rzed 20-tn k t y znano w G alicyi 200 g a tunków , obecnie je s t ich 600, a p rzynajm nie j 50 w cale n ieo p isan y ch . W obec teg o uw aża b ad an ia faun istyczne za w ażne i p o trzebne.

    P. P a lm irsk i jes t zdan ia , że b a d an ia fa u n is ty c z ne w ty m p rz y p ad k u ty lk o m ogą m ieć zn aczen ie , jeże li badacz w y tk n ie sobie ja k ie ś zag ad n ien ie m orfologiczne i z b ie ra i op isu je, m a ją c to zag ad n ien ie zaw sze na uw adze.

    4) D r R o jeck i p o d a je s treszczen ie swej p ra cy . .,Sur la c irc u la tio n a r te r ie l le chez le M acacus cy- nonnolgus e t le M acacus Sin icus co m p arees k celle de singes an tro p o m o rp h es e t de l ’hom m e“ .

    P ra c a ta jest m ałą częścią większej całości, a w nioski z rezu lta tów now ych b ad ań zachow uje sobie re fe re n t na później.

    5) P rof. W ierze jsk i zab ie ra głos w sp raw ie p ro je k tu podjętego p rzez siebie i d ra N usbaum a, ab y Bekcyja w zięła pod dyskusy ją k w esty ją te rm in o lo g ii polskiej p rzy ro d n icze j i po ro zu m ia ła się co do p ra c p rzyszłych w K ró lestw ie i G alicyi i co do w zajem nej pom ocy w b adan iach .

    W żywej dyskusyi nad ty m p rzed m io tem zab ie r a ją głos pp. N usbaum , K adyi, K ulczyński, F isch er i re fe re n t. P . F isc h e r zaw iadam ia, że p o siada o b fity m ate ry ja ł do term in o lo g ii p rzy g o to w an y do 1872 ro k u przez ś. p. prof. N ow ickiego i że ten m a te ry ja ł m ógłby d a ć podstaw ę do dalszego p r o w adzen ia rzeczy.

    Sekcy ja zgadza się w reszcie je d n o g ło śn ie , ' aby dysk u sy ją n a d w nioskam i prof. W ierzejskiego~od- łożyó do posiedzen ia pon iedz iałkow ego i zap rosić do om ów ienia sposobu u tw o rzen ia i w prow adzen ia w życie racy jo n aln e j term in o lo g ii tak że członków in n y ch sekcyj p rzy ro d n iczy ch .

    N a tem posiedzenie zakończono.

    Posiedzenie I V w d. 20 Lipca 1891 r. przed poł.

    P rzew odniczący d r J . N usbaum , a w da lszy m c iągu d r H. K adyi.

    1) P rof. d r A. W ierze jsk i p rzed staw ia p o trzeb ę u jed n o s ta jn ie n ia polskiej te rm in o lo g ii i n o m en k la tu ry zoologicznej. Prof. W . w y k azu je liczne n iedogodności stąd w y n ika jące , że obecn ie k ażd y p ra wie a u to r innego używ a słow nictw a i często n a m ie jsce is tn ie jący ch ju ż nazw isk tw orzy now e, k tó re znow u na u zn an ie ze s tro n y późniejszych au torów liczyć n ie m ogą.

    Rzecz wyw ołała dłuższą dyskusyją, w k tó rej b ra li udział: d r N usbaum , d r K adyi, p. P a lm irsk i, W . K ulczyński, d r Kowalewski. Z gadzając się na wywody prof. d ra W ierzejskiego, p rzedstaw iali p rzem aw ia jący częścią swoje zap a try w an ia na to, ja k a term in o lo g ija polska być pow inna, częścią zaś podaw ali ró żn e d ro g i, k tó re m ogłyby do p o żądanego celu doprow adzić. O sta teczn ie u chw alo no: 1) ud ać się do red ak cy j polskich pism p ery - jo d y czn y ch i p rzy ro d n iczy ch z p ro śb ą , aby łam y pism sw oich o tw arły d la dyskusy i n ad ty m p rz e d m iotem i d la ogłaszania m ate ry ja łó w , służyć m a jąc y ch do w ydan ia słow nika term inolog icznego do zoologii i anatom ii (red ak cy ją odezw y pow ierzono sek re ta rzo w i prof. W . K ulczyńskiem u), 2) zw rócić się do polskiego tow arzystw a przyrodników im ie n ia K opern ika z p ro śb ą , aby w przyszłości spraw ą tą zajm ow ać się zechcia ło .

    2 ) D r F isze r: K ry ty czn y pogląd na system atykę przekopnic (A podidae).

    W dyskusy i n ad teore tycznem znaczen iem sp ra w y przedstaw ionej o raz n ad drogam i, k tó re do ostatecznego je j rozw iązan ia doprow adzić m ogą, zab iera li głos, prócz p re leg ien ta , d r J . N usbaum , d r A. W ierzejsk i, W. K ulczyński.

    Z am ykając posiedzenie podziękow ał d r H. K adyi zgrom adzonym za gorliw y u d z ia ł w p racach sekcy i, poczem d r W ierze jsk i im ieniem członków sekcyi z łożył d-row i H. K adyiem u podziękow anie za dzielne i oględne prow adzen ie o b ra d sekcyi, dzięk i czem u jed y n ie u d a ło się obfity m ate ry ja ł o b ra d w yczerpać.

    Towarzystwo Ogrodnicze.

    P o s i e d z e n i e d w u n a s t e K o m i s y i t e o r y i o g r o d n i c t w a i n a u k p r z y r o d n i c z y c h p o m o c n i c z y c h odbyło się d n ia 17 W rześn ia 1891 ro k u , o godzinie 8-ej w ieczorem , w lokalu T ow arzystw a, C hm ielna N r 14.

    1. P ro to k u ł posiedzenia poprzedniego został od czy tan y i p rzy ję ty .

    2. N a wniosek przew odniczącego, K om isyja z a p roponow ała delegacyi, złożonej z prezesa J, Ale- x androw icza, se k re ta rza Kom isyi A. Ślósarskiego i p . F r . B łońskiego o b e jrzen ie i ocenienie zbiorów bo tan iczn y ch po ś. p. d-rze K azim ierzu F ilipow iczu, k tó re sukcesorow ie p rag n ęlib y odstąp ić To w. O gr. do jego m uzeum ; delegacy ja p rzy rzek ła p rzed staw ić odpow iednie wnioski na najb liższem posiedzeniu.

    3. S ekre tarz Kom isyi p. A. Ślósarski pokazyw ał sp iry tu so w y okaz try to n a górskiego (T rito n alpe- s tr is L aur.), znalezionego przez p. K azim ierza Kujaw skiego w M aju r. b. w okolicach Kielc; okaz

    i ten by ł nad es łan y do red ak cy i W szechśw iata.

  • WSZECHŚWIAT. 623

    4. D r zool. J . N usbaum m ów ił „o faunie dżd żo wnic k ra jo w y ch '1. R ospoczął od zapoznania członków K om isyi z budow ą zew n ę trzn ą dżdżow nic (Lum bricus), zw rócił uw agę n a o tw ory c ia ła , z k tó rych n a jednych (9, 10 i 11 u L um bricus agrico- la) p ie rśc ien iach , leżą o tw ory t. zw. kieszonek na - s ie n n jc h , na innych (14 i 15) otw ory płciowe żeńskie i m ęskie, na in n y ch jeszcze (33 — 37) siodełko. Dalej za trzym ał się nad szczecinkam i, w yra- sta jącem i czterem a szeregam i wzdłuż cia ła dżdżownic, nad ich znaczeniem i hom ologiją ze szczecinkam i oligochetów w odnych.

    Mówił n astęp n ie o budow ie kan ału pokarm ow ego, o w puklen iu grzb ie tow em je lita (typhlosolis), o w arstw ie kom órek żółtych pokryw ających ściany zew nętrzne k a n a łu pokarm ow ego i o przypuszczal- nera znaczeniu ty ch kom órek , dalej o układzie nerw ow ym , organach rozrodczych i w y d z iela ją cych, o sk ładan iu ja je k i form ow aniu kokonów, o obyczajach, w rażliw ości na św iatło i pożyteczności dżdżownic, ze w zględu n a spulchn ian ie i użyźnianie ziem i.

    P rzeszed ł następ n ie p . N. do system atyk i dżdżownic, w spom inając, że sy stem atyka tych zw ierząt rospoczyna się od K. L in n eu sza, że je d n a k g łów ną zasługę, w bliższem poznan iu gatunków i u g ru pow aniu ich w rodzaje położyli: W . Ht ffm eister, prof. V ejdow sky i G. E isen . N a podstaw ie b u d o wy p rzedniego (głowowego) końca c ia ła , u łożenia otw orów płciow ych, szczecinek i siodełka G. E isen podzielił dżdżow nice n a cz tery rodzaje, a te n a stępn ie n a ga tu n k i. D r J . N. znalazł do tąd 10 gatunków dżdżownic, a m ianow icie: L u m b ricu s agrico la , L. ru b e llu s . A llo lobophora tenu is, A. foe- tiila , A a rb o rea , A. m ucosa, A. su b ru b icu n d a , A. tu rg ida . A llu rus te t r a e i r u s i D endrobaena Beckii.

    W końcu w ykładu m ów ił p. N. o m etodzie p rz e chow yw ania m a te ry ja łu (kw as azotny 3°/0), oraz o zachow aniu zw ierząt p rzeznaczonych do p rz e cięć an a tom icznych , p rzez trzy m an ie dżdżownic pewien czas w kaw ałkach g ru b e j, b iałe j zwilżonej b ibuły .

    W ykład swój p. J . N. u zupełn ia ł dobrze zacho- w anem i okazam i z eb ran y ch przez sieb ie gatunków dżdżownic.

    N a tem posiedzen ie zostało ukończone.

    R O Z M A I T O Ś C I .

    — ir. Oświetlenie elektryczne W ie lk iego P lacu (la G randę - P lace) w B ru k se lli dokonane m a być w sposób dosyć osjb liw y ; ab y bow iem n ie psuć c h a ra k te ru a rch itek to n iczn eg o p lacu, lam py e lek try czn e um ieszczone będ ą n a szczytach m asztów

    stalow ych, k tó re zapom ocą u rząd zen ia hyd rau licz nego zap u szczan e będą w g łąb ziem i, a w ysuw ane dopiero w ieczorem , gdy ośw ietlenie będzie już p o trzebne. (L a N a tu rę).

    — tr. Igła Kleopatry, słynny obelisk , um ieszczony na jed n y m z głów nych placów L on d y n u , w ietrze je , tak , że w kró tce p raw dopodobnie będzie t y l ko n iek sz ta łtn y m kam ien iem . Z apew ne to a tm osfera londyńska ta k rosk ruszy ła w ciągu niew ielu la t sław ny m onolit, k tó ry n ad brzeg iem N ilu przez całe stu lec ia o p ie ra ł się w pływ om m eteo ro log icznym .

    ODPOWIEDZI REDAKCYI.

    WP. M. Z. w Warklanach. S erdeczn ie dziękujem y za pochlebne i m iłe w yrazy zaufania, a zarazem na jzupełn ie j uznajem y słuszność Pańsk iego poglądu n a nasze obowiązki. Is to tn ie ta k być pow inno: pism o p rzy ro d n icze pow inno inform ow aćswych czyteln ików o bieżącym stan ie lite ra tu ry naukowej w k ra ju . G dyby jed n a k Szanow ny Pan w iedział, jak tru d n o jes t u nas g an ić lub chw alić bez narażen ia się n a zarzu t stronniczości, gdyby Pan m ógł spraw dzić , ile to razy naszę red ak cy ją nazw ano „kastą b ram inów " i t . p., m oże m niej dziw iłoby P an a nasze m ilczenie w pew nych razach Z resztą , w szczegółowym w ypadku , k tó ry w yw oła ł P ańską ko respondencyją, is to tn ie ta k się zdarzyło, że d o p ie ro z listu Pańskiego dow iedzieliśm y się o w ydaniu owej książki, wydawca bowiem , pom im o przyjętego zw yczaju, n ie p rz y słał nam je j do red akcy i O becnie w iem y już, co o niej sądzić należy, a może naw et, pod wpływem słów Pańskich , zdobędziem y się n a jeszcze jed n ę próbę k ry ty k i naukow ej, przygotow aw szy się zawczasu na ostre zarzu ty i podejrzen ia .

    Posiedzenie 13-e Kom. stałej teoryi ogro

    dnictwa i nauk przyrodniczych pomocni

    czych odbędzie się we czwartek dnia 1

    Października 1891 r., o godzinie 8-ćj wie

    czorem, w lokalu Towarzystwa Ogrodnicze

    go (Chmielna, 14).

  • 624 WSZECHŚWIAT. Nr 39.

    ALEKSANDER SZUMOWSKI.Dnia 22 b. m. zakończył pełne pracy i zasług a uczciwe życie jeden z nauczycie

    li dawniejszego pokroju, pedagog całem sercem i prawdziwy przyjaciel młodzieży, ś. p. Aleksander Szumowski. Urodzony w 1825 r. w Kaczynie na Wołyniu, studyja uniwersyteckie skończył w Kijowie. Jako nauczyciel szkół publicznych naprzód w Czernichowie, Kijowie, a po 67 r. w Lublinie i Wreszcie w Warszawie, uczyć musiał rozmaitych przedmiotów, najmilsza jednak była mu zawsze gieografija, którćj wykładem porywał i zachwycał nawet młodociane audytoryjum. Poza programowemi zajęciami oddawał się archeologii przedhistorycznćj i ogłaszał ciekawe przyczynki do tćj nauki m. i. w Pamiętniku Fizyjograficznym. Wszechświat korzystał także z jego współpraco- wnictwa, a oba nasze wydawnictwa liczyły zmarłego do najszczerszych i najstalszych przyjaciół. Całe życie zajęty ciężką a gorliwie podejmowaną pracą nauczycielską, ży- wem słowem siał dobre ziarno nauki w głowach a szlachetnego zapału w sercach młodzieży, nie miał więc czasu na opracowywanie rzeczy obszerniejszych. W krótszych rosprawach zabierał jednak często głos wytrawny i zawsze dobrą wolą nacechowany we wszystkich, powiedzieć można, poważniejszych czasopismach naszych.

    Cześć i spokój jego pamięci.

    B u l e t y n m e t e o r o l o g r i c z n y

    za tydzień od 16 do 22 Września 1891 r.

    (ze spostrzeżeń n a s ta cy i m eteoro log icznej p rzy Muzeum P rzem yślu i R olnio tw a w W arszaw ie).

    B aro m etr700 mm -f- T em p era tu ra w bI. C.

    Q 7 r. l p . 9 w. 7 r. 1 p. | 9 w. jNajw.j

    16 Ś.■

    62,7 53,0 53,0 13,0 1 1 i17,8 ' 13,4 18,317 C. 60,6 49,3 48,1 11,8 16,2 13,2 16 318 P. 46,7 47,1 48.0 12,4 16,2 13,2 15,519 S. 48,2 49,3 51,9 13,6 16,6 13.2 17,320 N. 63,8 53,7 52,3 11,9 18,6 16,1 19,021 P. 48,7 46.5 43,3 14,0 •22,0 18,4 23,522 W. 4 1 3 41,7 41,3 16,6 17,Ł 13,0 18,0

    K ierunek w ia truSum a

    opaduU w a g i .

    Ś red n ia 48,6 14,9

    10.7 66 9,3 80

    12.0 9111.7 8211.0 82 12,5 75 13,0 82

    80

    WN»,WN«,W* W»,W».W«

    W».W'*,W» W S,W«,W3

    \VS5,S W V 3 S5,S E 5 S4

    W ’, W8, W 6

    0,20,44,90,10,10,00,0

    6,7

    Popoł. k rd tk . deszozV V »»

    C ały dz. d. i w ich. z prz. R ano mż. d., popoł. pog. R ano m g. g., popoł. pog. PogodaPochm . i w ie trzn o , w. mż

    UW AGI. K ie ru n ek w ia tru dan y je s t d la trz e c h godzin obserw acyj: 7-ej ran o , 1-ej po p o łu d n iu i 9-ej w ieczorem . Szybkość w ia tru w m e trac h n a sekundę, b . znaczy b u rza , d. — deszoz.

    T R ^E Ś ć . B ażanty , n ap isa ł J a n Sztolcm an. — C eluloida, p rzez T. R. — T ram w aj e lek tryczny K arola P o llak a , n a p isa ła M. W. — 74-y z jazd p rzyrodników szw ajcarsk ich , przez M aksym ilijana F lau m a. — VI

    z jazd lekarzy i p rzy rodn ików polskioh. — T ow arzystw o ogrodnicze. — Rozm aitośoi. — O dpow iedzi R e

    dakcyi. — N ek ro lo g ija . — B uletyn m eteorologiczny.

    W ydaw ca A. Ślósarski. R ed ak to r Br. Znatowicz.

    fl03BQjieB0 Ueuaypoio. B apm asa , 13 CeuTa6pa 1891 r. D rak Em ila Skiwskiego. W arszawa. Chmielna, M 26.