Wendy Francis, "Coś dobrego"

36
DUŻA CZCIONKA Wendy Francis Wyjątkowo apetyczna historia o sile siostrzanej miłości Coś dobrego

description

 

Transcript of Wendy Francis, "Coś dobrego"

Page 1: Wendy Francis, "Coś dobrego"

DUŻA CZCIONKA

Wendy Francis

Wendy Francis

Wyjątkowo apetyczna historia

o sile siostrzanej miłości

Cośdobrego

Cena 14,90 zł

„Pod koniec każdego dnia pomyśl o trzech dobrych rzeczach, które się dziś wydarzyły”.

Ellen postanawia zmienić swoje życie. Roz-staje się z mężem i otwiera kawiarnię, gdzie każdego dnia wypieka słodkie bułeczki.

Jednak gdy wreszcie odzyskuje upragnioną równowagę, przeszłość daje o  sobie znać w zaskakujący sposób. Co gorsze, zawirowa-nia miłosne nie omijają także jej ukochanej siostry Lanie…

Czy świeżym uczuciem można zagłuszyć sta-ry sentyment? I czy więź pomiędzy siostrami przetrzyma wszystkie próby?

duża czcionka

CCCCCCooooośśśśśś dddooobbreeggggoooo

Francis_Cos dobrego_okl_pocket_druk.indd 1 2014-07-15 11:27:36

Page 2: Wendy Francis, "Coś dobrego"

Francis_cos_dobrego.indd 2ancis_cos_dobrego.indd 2 2014-06-17 01:46:142014-06-17 01:46:14

Page 3: Wendy Francis, "Coś dobrego"

Wendy Francis

Coś dobrego

tłumaczenie

Małgorzata Kafel

Francis_cos_dobrego.indd 3ancis_cos_dobrego.indd 3 2014-06-17 01:46:142014-06-17 01:46:14

Page 4: Wendy Francis, "Coś dobrego"

Między Słowami30-105 Kraków, ul. Kościuszki 37

E-mail: [email protected] I, Kraków 2014

Społeczny Instytut Wydawniczy Znak Sp. z o.o.30-105 Kraków, ul. Kościuszki 37Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569

Druk: Drukarnia Colonel, Kraków

Tytuł oryginałuTh ree Good Th ings

Copyright © 2013 by Wendy Francis

Copyright © for the translation by Małgorzata Kafel

Fotografi a na pierwszej stronie okładkiCopyright © IPGGutenbergUKLtd/iStockphoto.com

Opracowanie tekstu i przygotowanie do drukuPracownia 12A

ISBN 978-83-240-2578-7

Francis_cos_dobrego.indd 4ancis_cos_dobrego.indd 4 2014-06-17 01:46:142014-06-17 01:46:14

Page 5: Wendy Francis, "Coś dobrego"

11

rozdział

Wyrabianie, rozwałkowywanie i układanie kolejnych warstw ciasta, z którego powstaje kringle, jest jedyną w swoim rodzaju odmianą jogi.

Księga kringle’a

Tego ranka, w drodze do piekarni, Ellen McCla-rety rozmyślała o magii przypadku, a dokład-niej, przypadkowych spotkań. Śnieg padał cięż-

kimi, wielkimi płatkami, których kontury wyraźnie rysowały się na przedniej szybie samochodu, zanim stopniały na szkle. Po obu stronach drogi rozpoście-rał się czarny kobierzec. Ellen codziennie wstawa-ła do pracy o  trzeciej nad ranem, zdążyła już więc przywyknąć do tego rodzaju ciemności. Jednak tego ranka mrok wydawał jej się łagodniejszy. Wiatr nie

Francis_cos_dobrego.indd 11ancis_cos_dobrego.indd 11 2014-06-17 01:46:142014-06-17 01:46:14

Page 6: Wendy Francis, "Coś dobrego"

12

wdzierał się pod kurtkę i nie smagał po szyi, były tyl-ko te gigantyczne, opadające płatki śniegu. W telewi-zji zapowiadali do trzydziestu centymetrów opadów, i to w kwietniu, ale taka właśnie była pogoda w Wi-sconsin. Kiedy już człowiek myślał, że wiosna za pa-sem, bogowie zimy zsyłali śnieżycę.

Ellen nie mogła się doczekać, kiedy zacznie się ruch. Podczas zamieci do piekarni wpadało więcej osób niż zwykle. Kierowcy pługów śnieżnych po nocnej zmia-nie albo po prostu ludzie zmęczeni kaprysami pogo-dy ciekawi najnowszych prognoz. Zapowiadało się mnóstwo przypadkowych spotkań. Ellen uśmiecha-ła się do siebie na samą myśl o nich, gdy jadąc powoli, przecierała wierzchem dłoni zaparowaną przednią szybę. Dziś trzeba będzie zaparzyć wyjątkowo mocną kawę.

Skręcając w Curtis Road, zobaczyła, że pola przy-krywa już cienka warstwa śniegu, tak że wygląda-ją jak przyprószone mąką. W oborze Curtisów pali-ło się światło – a więc trwało już poranne dojenie. Na zewnątrz stało kilka zbitych w gromadkę czarno-bia-łych krów rasy Holstein. Wydawały się oszołomione śniegiem. Dziadek Ellen, rolnik, mawiał, że krowy to tępe zwierzęta. Jeśli nie zapędziło się ich do obory, po-trafi ły stać wśród zawiei, dopóki nie zamarzły. Naj-bardziej godne ubolewania spośród Bożych stworzeń, mawiał jej dziadek.

Francis_cos_dobrego.indd 12ancis_cos_dobrego.indd 12 2014-06-17 01:46:142014-06-17 01:46:14

Page 7: Wendy Francis, "Coś dobrego"

13

– Popatrz im w oczy – powiedział raz. – Widziałaś kiedyś większy smutek?

I Ellen, wtedy dwunastoletnia, musiała przyznać, że krowy sprawiały wrażenie przybitych. W końcu trud-no było im się dziwić. Czekała je dojarka albo rzeź-nia, zrozumiałe więc, że nie wykazywały szczególne-go entuzjazmu.

Ale dziadek Ellen nauczył ją także doceniać ich piękno. Kupował wyłącznie krowy rasy Black An-gus, przysadziste, mocno zbudowane bydlęta, które zazwyczaj sprzedawano na mięso i których ciemne, jedwabiste futra uwielbiała głaskać. To była pierwsza lekcja, podczas której dowiedziała się, że w  przyro-dzie, jak w tylu innych sprawach w życiu, łączą się ze sobą nieopisane piękno i smutek.

Skręciła w główną drogę prowadzącą do miasteczka. Asfalt pod kołami robił się coraz bardziej śliski. Na trze-cich światłach skręciła w prawo i zaparko wała, przygo-towując się na spotkanie z panującym na zewnątrz zim-nem. Wydychane przez nią powietrze zamie niało się w białe obłoczki. Ostrożnie wysiadła z samochodu i ru-szyła za róg, w stronę frontowych drzwi piekarni. Przy-witały ją wystające z okiennych skrzynek jasnozielone łodygi. Żonkile pod śniegiem! Niecodzienny widok. Weszła do środka, otrzepała buty, zaświeciła światło

Francis_cos_dobrego.indd 13ancis_cos_dobrego.indd 13 2014-06-17 01:46:142014-06-17 01:46:14

Page 8: Wendy Francis, "Coś dobrego"

14

i wciągnęła powietrze: dokoła unosił się jeszcze błogi zapach wczorajszych wypieków, malinowych i z orze-chami pekan.

– Dzień dobry, sklepie! – zawołała głośno.Te słowa były jej codzienną mantrą. Wierzyła, że ni-

czym jogiczne pozdrowienie odpędzają demony, któ-re mogłyby czaić się w kątach piekarni. Wyjęła z sza-fy starą miotłę i odśnieżyła schody przed wejściem, a potem próbowała ręką otrzepać młodziutkie pędy żonkili. Kusiło ją, żeby otulić łodygi szalikiem, po-wstrzymała się jednak: jeśli ciastka miały być goto-we, kiedy zjawią się hordy głodnych klientów, trzeba było się brać do pieczenia.

Schowała do szafy na zapleczu ośnieżoną kurtkę, czapkę i  botki. Przewiązała się czystym fartuchem, wsunęła stopy w  chodaki i  związała włosy. Umyła ręce i poszła wyjąć z lodówki ciasto, które chłodziło się przez noc. Zanim poprzedniego popołudnia wy-szła ze sklepu, rozwałkowała je, pokroiła na kwadra-ty, a potem na środku każdego z nich rozprowadzi-ła warstwę masła z Wisconsin. Dalsza praca polegała na zagięciu brzegów każdego z kwadratów tak, żeby przykryć masło, obróceniu ciasta o czterdzieści pięć stopni, a  potem ponownym rozwałkowaniu i  skła-daniu. Wałkowanie i składanie, wałkowanie i składa-nie  – cudowne, przypominające medytację zajęcie, wymagające pracy mięśni ramion. Dzięki niemu Ellen

Francis_cos_dobrego.indd 14ancis_cos_dobrego.indd 14 2014-06-17 01:46:142014-06-17 01:46:14

Page 9: Wendy Francis, "Coś dobrego"

15

porządkowała w  myślach codzienne problemy. Czy zamówiła w tym tygodniu odpowiednią ilość potrzeb-nych produktów? Czy zapłaciła rachunek za prąd? Czy jej siostra wyglądała wczoraj na przemęczoną? Kie-dy kończyła, czuła się wypoczęta, a świat odzyskiwał ład. Każdy kwadrat zawierał od dwudziestu do trzy-dziestu warstw przepysznego masła, a jej umysł był oczyszczony, wolny od trosk.

Wyjęła sprężyste ciasto z lodówki i uśmiechnęła się, widząc, że wczorajsza ciężka praca nie poszła na mar-ne. Po odleżeniu się w chłodzie kwadraty były przy-jemnie puszyste, każdy z  nich mógłby być dziełem sztuki. Ellen włączyła piec i zaczęła przepuszczać cia-sto przez wałkowarkę – stalowe urządzenie, za pomo-cą którego można było rozciągnąć je w długą, cien-ką jak papier wstęgę. Wiedziała, że ciasto musi być cienkie, jeśli ma z niego powstać niebiańsko puszy-sty wypiek, w przeciwnym razie, tak jak jedna z partii w zeszłym tygodniu, zamienia się w ciężką, gumową porażkę. Dalsza praca sprowadzała się do rytmicznej rutyny, która pochłaniała Ellen każdego ranka. Roz-kładała wąskie prostokąty ciasta na długim drewnia-nym stole w czterech rzędach liczących po osiem pła-tów, rozprowadzała na nich wybrane nadzienie – dziś jabłkowe i jagodowe – zaginała brzegi i sklejała je biał-kiem jajka. Wkrótce na blacie stołu leżało trzydzieści

Francis_cos_dobrego.indd 15ancis_cos_dobrego.indd 15 2014-06-17 01:46:142014-06-17 01:46:14

Page 10: Wendy Francis, "Coś dobrego"

16

duńskich zawijańców, przypominających biszkopto-we roladki z galaretką.

Potem szybkimi ruchami nadgarstka łączyła koń-ce każdego z nich tak, że powstawały owalne obwa-rzanki gotowe do ułożenia na blasze. Voilá! Poranna praca powoli dobiegała końca. Wciąż daleko jej było do zręczności Erika, mistrza z Racine, u którego jako nastolatka ukończyła trzy letnie kursy pieczenia tych duńskich ciastek. Kiedy Erik pracował, miało się wra-żenie, że każdy kringle nabiera kształtów w powietrzu, jego brzegi w magiczny sposób sklejały się gdzieś na trasie między stołem a blachą do pieczenia, a gotowe ciastko było cudownie puszyste i lekkie.

Ustawiła timer na siedemnaście minut i spojrzała na zegarek. Piąta trzydzieści. Wkrótce zaczną się po-jawiać klienci.

Przetarła lady i włączyła ekspresy do kawy. Zdjęła ze stołów jasnoniebieskie krzesła. Na tablicy przy ka-sie, pod nagłówkiem „Kawa na Ławę”, napisała:

Małe czarne: orzechowa, waniliowa, migdałowa bez-kofeinowa.

Mała wskazówka: Wbrew temu, co utrzymują nie-którzy, dzisiaj nie jest „pierwszy kwiecień”. Jednak-że można powiedzieć: „Ze względu na dostatek pysz-nych wypieków to pierwszy tak przyjemny kwiecień w moim życiu”.

Francis_cos_dobrego.indd 16ancis_cos_dobrego.indd 16 2014-06-17 01:46:142014-06-17 01:46:14

Page 11: Wendy Francis, "Coś dobrego"

17

Nie musiała nawet zaglądać do sfatygowanego bro-szurowego wydania słownika Henry’ego Watsona Fo-wlera, który trzymała wciśnięty między kasę a książki kucharskie. Dziś rano prezenter wiadomości radio-wych oznajmił, że mamy „pierwszy kwiecień”, przy-prawiając Ellen o  gęsią skórkę, jak zawsze, gdy słu-chała kogoś, kto z taką beztroską kaleczył język. Była dumna z tego, że przyzwyczaiła klientów do swoich codziennych porad językowych, choć jej siostra Lanie uważała je za protekcjonalne. Ellen powtarzała, że ję-zyk, którym mówimy, to też kwestia smaku. Wypisy-wanie porad na tablicy pozwalało jej wierzyć, że ma swój wkład w naprawianie świata. A jeśli w ten spo-sób zniechęciła czasem jakiegoś klienta, to cóż z tego?

Na głównej ladzie obok kasy trzymała szklaną misę na cukierki, która w  tej chwili była wypełnio-na karteczkami. Napis na naczyniu głosił: „Podziel się z nami przykładem najgorszej angielszczyzny, my podzielimy się z  tobą najlepszym!”. Ellen zachęcała klientów, żeby wrzucali do misy karteczki z przykła-dami najbardziej rażących błędów, jakie słyszeli. Raz na kilka tygodni wyjmowała podobne do maleńkich wróżb poskładane karteluszki i  wybierała przykład na tablicę.

Od dnia, w którym odnalazła w pudle na strychu należący do matki sfatygowany egzemplarz Księgi kringle’a, przebyła długą drogę. Z  jakiegoś powodu

Francis_cos_dobrego.indd 17ancis_cos_dobrego.indd 17 2014-06-17 01:46:142014-06-17 01:46:14

Page 12: Wendy Francis, "Coś dobrego"

18

nie pozbyła się tej książki przez lata – jej matka ode-szła, kiedy Ellen miała zaledwie szesnaście lat. Nie mogła sobie przypomnieć, czego właściwie szukała w tych starych pudłach, ale kiedy zaczęła przeglądać książkę z przepisami na duńskie ciasteczka i przykła-dami ludowej mądrości, z jej kart dobiegł zapach wy-pieków jej matki. I w tamtej właśnie chwili, krótko po odejściu męża, zrodził się w głowie Ellen pomysł ot-warcia duńskiej piekarni.

Kiedy niedługo po tym w centrum miasta wysta-wiono na sprzedaż lokal, w którym dawniej mieściła się pizzeria, Ellen wiedziała, że to znak. Magia przy-padku kazała jej działać. Miała wrażenie, że obok niej stoi matka i delikatnie ją popycha. Słyszała jej głos:

„Do dzieła, Ellen. Zawsze chciałaś stworzyć coś włas-nego. Może to właśnie to?”.

I tak, bez większego namysłu, świeżo rozwiedzio-na Ellen McClarety, była pracownica dziekanatu, ku-piła lokal. Zabrała się do odnawiania wnętrza, szoru-jąc zatłuszczone ściany, dopóki nie poczuła, że lokal, a przy okazji jej dusza zostały gruntownie oczyszczo-ne. Z każdym ruchem gąbki znikała skorupa nagroma-dzonego w ciągu wielu lat zaschniętego brudu. Jakie to proste!, pomyślała wtedy. Niemal za jednym zama-chem pozbyła się męża i znacznej części oszczędności. Zainstalowała na zapleczu nowe piece i przerobiła wi-trynę dawnej restauracji, zastępując czerwono-biały

Francis_cos_dobrego.indd 18ancis_cos_dobrego.indd 18 2014-06-17 01:46:142014-06-17 01:46:14

Page 13: Wendy Francis, "Coś dobrego"

19

neon w kształcie pizzy szyldem przytulnej kawiarni. Czuła się, jakby zamieniła fałszywy blask swojego mał-żeństwa na skromny początek nowego życia.

Być może rozwód okazał się katalizatorem, które-go potrzebowała, żeby skierować swoje życie na właś-ciwe tory. Minęło dziesięć długich lat, odkąd Max przyciągnął ją do siebie jak wir tornada. Ale w koń-cu tornado uderzyło w ląd. Ellen wyobrażała sobie, że małżeństwo to dwoje ludzi, którzy troszczą się o sie-bie nawzajem, lecz wszystko wskazywało na to, że Max pojmował je inaczej. Zawsze, kiedy go potrze-bowała, pojawiał się zaledwie na chwilę albo w ogóle znikał. A kiedy po latach starań Ellen wreszcie uda-ło się zajść w ciążę, poroniła. Nie miała pojęcia, jak się z tego otrząśnie, za to Max żył dalej, jak gdyby nic się nie stało. Może taką miał po prostu beztroską na-turę, jednak Ellen zaczęła dopatrywać się w tym ego-centryzmu. Max był marzycielem, któremu szczegó-ły nie przysłaniały wielkich wizji, nie przeszkadzały w  snuciu planów. Tylko że po kilku latach małżeń-stwa trudno się było oprzeć wrażeniu, że wciąż się o te szczegóły potyka.

Pewnego ranka Ellen obudziła się i pomyślała: dość.Jej siostra Lanie, żartowała że powinna była nazwać

swój lokal Kryzys Wieku Średniego, ale potem pewien przyjaciel wymyślił nazwę Nie Lada Kringle, która od razu chwyciła. Zaprojektował elegancki szyld do

Francis_cos_dobrego.indd 19ancis_cos_dobrego.indd 19 2014-06-17 01:46:142014-06-17 01:46:14

Page 14: Wendy Francis, "Coś dobrego"

20

zawieszenia nad frontowymi drzwiami. Widniały na nim pojedynczy precel – bo taki właśnie kształt mia-ły tradycyjne duńskie kringle – i nazwa sklepu wypi-sana niebieskim pismem z zawijasami. Marzenie El-len się spełniło.

Przez pierwszych kilka tygodni do ciastkarni zaglą-dała tylko garstka osób i Ellen spędzała dnie na po-nownym czytaniu klasyki. Wkrótce zaczęła wypoży-czać książki klientom. Zapomniała już, jaki zabawny był Nick w Wielkim Gatsbym, zresztą może w ogóle tego nie zauważyła, gdy czytała Fitzgeralda na studiach? Duma i uprzedzenie czy Małe kobietki wzruszały ją tak samo jak dawniej, odkryła na nowo Miasteczko Midd-lemarch, jedną ze swoich ulubionych powieści. Kolej-ny raz przepełniało ją połączone z irytacją współczu-cie dla Dorothei Brooke.

Wkrótce jednak poczta pantofl owa zaczęła dzia-łać i nie wiadomo kiedy do grona miejscowych klien-tów piekarni dołączyli rolnicy z coraz odleglejszych farm i ich żony, a także zamieszkali w ich miasteczku – liczącej pięć tysięcy trzystu dwudziestu mieszkańców Amelii – wykładowcy oddalonego o trzydzieści kilo-metrów uniwersytetu. Nagle interes tak się rozkręcił, że Ellen ledwo mogła nadążyć.

Zadziwiające, jak ten czas mija.Z kubkiem świeżo zaparzonej kawy w ręce wyszła

na zaplecze zajrzeć do pieca. Przywitała ją słodka

Francis_cos_dobrego.indd 20ancis_cos_dobrego.indd 20 2014-06-17 01:46:142014-06-17 01:46:14

Page 15: Wendy Francis, "Coś dobrego"

21

jabł kowo-jagodowa woń. Wyjęła z pieca blachę peł-ną gorących ciastek i ustawiła ją na kratce do studze-nia wypieków.

– Idealne – oznajmiła, choć dokoła nikogo nie było.Wiedziała, że tajemnicą idealnego kringle’a jest

równowaga. Jedząc prawdziwe duńskie wypieki, czuło się w równym stopniu smak ciasta, nadzienia i lukru. Ostatnio coraz częściej można było kupić ich tonące w lukrze gumowe imitacje. Ellen zdawała sobie spra-wę, że żaden składnik nie powinien zagłuszać innych.

Dźwięk dzwonka nad wejściem do piekarni wyrwał ją z zamyślenia. Prawie zapomniała, że obróciła tab-liczkę na drzwiach napisem „Otwarte” na zewnątrz. O tej porze, pochłonięta pieczeniem na zapleczu, ła-two traciła poczucie czasu. Pierwszym klientem był jak zwykle punktualny Jack Singer, który od niepa-miętnych czasów prowadził sklep żelazny na tej samej ulicy. Wystarczyło, że opisała mu, w którym miejscu cieknie jej umywalka, a  on dokładnie wiedział, ja-kiego rodzaju podkładka czy śruba będzie potrzeb-na, żeby naprawić usterkę. Teraz słyszała, jak tupiąc, strzepuje śnieg z  butów, bierze gazetę i  kieruje się do stolika w pobliżu kasy.

– Cześć, słodziutka – powiedział, kiedy weszła do sklepu z zaplecza. – To się im udało raz trafi ć z pro-gnozą... Zadyma idzie jak ta lala. Bez obrazy. – Roze-śmiał się z własnego dowcipu.

Francis_cos_dobrego.indd 21ancis_cos_dobrego.indd 21 2014-06-17 01:46:142014-06-17 01:46:14

Page 16: Wendy Francis, "Coś dobrego"

22

Ellen wiedziała, że powinna czuć się urażona tymi poufałościami, ale w ciągu minionego roku zdążyła już do nich przywyknąć. Jack przeszkadzał jej nie bar-dziej niż stercząca skórka przy paznokciu.

– Na to wygląda  – mruknęła, ustawiając kubki w  równych rzędach na ladzie i  nalewając mu kawy. Wiedziała, że tego dnia każda rozmowa będzie się rozpoczynała podobnie.  – Z  jabłkiem czy z  jagoda-mi? Obawiam się, że trzeba jeszcze parę minut za-czekać.

– Jagodowy będzie w sam raz. – Rozłożył gazetę. – Poproszę – dodał po chwili.

Uporządkowała jeszcze parę rzeczy i wróciła na za-plecze polukrować kringle. Z jagodowych wyciekały dorodne purpurowe owoce, a  jabłkowe zapowiada-ły się apetycznie kwaskowe. Ostrożnie zsunęła je na stolnicę, wróciła do sklepu i ułożyła je za przeszkloną ladą na papierowych serwetkach o delikatnych ażu-rowych brzegach.

– Mmm... Jeśli coś mnie może dzisiaj rozgrzać, to tylko to – powiedział Jack, puszczając oko, kiedy El-len odkrajała mu kawałek.

Zauważyła, że jego gazeta jest otwarta na stronie z horoskopem. Ostatnio miała dość frazesów i pesy-mistycznego tonu tych rubryk. Uważała, że powin-ny podnosić człowieka na duchu, a nie sprawiać, że z  samego rana rozgląda się za kołem ratunkowym.

Francis_cos_dobrego.indd 22ancis_cos_dobrego.indd 22 2014-06-17 01:46:152014-06-17 01:46:15

Page 17: Wendy Francis, "Coś dobrego"

23

A jednak kiedy Jack zaczął czytać na głos horoskop dla Raka, mimo woli nadstawiła uszu.

– „Jeśli kusi cię, żeby wyjść ze swojej skorupki, w najbliższych dniach lepiej się nie wychylaj. Nie po-dejmuj pochopnych decyzji, bo z pewnością będziesz ich potem żałować”.

Roześmiała się głośno. – Nie, no, proszę, co to ma być za horoskop?Jack wzruszył ramionami. Ellen zastanawiała się,

czy astrologa – choć używała tego określenia z pew-ną rezerwą, no bo jakież w końcu przygotowanie za-wodowe jest konieczne do wykonywania tej pracy? – można pozwać za udzielenie złej rady. Uważała, że powinien ponosić odpowiedzialność za to, co wypisuje.

Powoli zaczynali schodzić się klienci. Wyglądali na oszołomionych padającym śniegiem i wcale nie róż-nili się tak bardzo od krów, które widziała tego ranka. Strzepywali z wiosennych kurtek biały puch i skinąw-szy głową na dzień dobry, wciąż drżąc z zimna, szli w stronę stolików. Jakaś młoda kobieta w granatowej dwurzędowej kurtce o marynarskim kroju rozgląda-ła się znad zielonego szalika wzrokiem wyrażającym stan permanentnego zdumienia.

Na widok wchodzącego do ciastkarni Henry’ego Moona Ellen od razu chwyciła kubek i kringle’a. Hen-ry był ogrodnikiem, prowadził w miasteczku własną szkółkę. Miał opinię nieszkodliwego dziwaka. Ellen

Francis_cos_dobrego.indd 23ancis_cos_dobrego.indd 23 2014-06-17 01:46:152014-06-17 01:46:15

Page 18: Wendy Francis, "Coś dobrego"

24

uważała, że jest raczej wrażliwy niż ekscentryczny, zraniona dusza. Odkąd ponad rok temu jego żona zgi-nęła w wypadku, wydawał się nieco nieobecny. Wstę-pował do piekarni codziennie między siódmą a ósmą. Jego włosy i ubranie zawsze były w lekkim nieładzie, zupełnie jakby śmierć żony oznaczała także stratę matki – kogoś, kto wyprasowałby mu spodnie i  za-dbał, żeby nie wystawała z nich koszula.

– Henry, czy moje żonkile przetrwają taką pogo-dę? – zapytała, nalewając mu kawy.

Upił łyk i zacisnął usta. – Kto to powiedział: „I serca znów cień trosk nie

plami, / Gdy tańczy, tańczy z żonkilami”*?Ellen zasłoniła ręką usta i spojrzała na niego. – Zaskakujesz mnie, Henry. To piękne. Czy to

Szekspir? – Zdaje się, że Wordsworth. Twoje żonkile powin-

ny dać sobie radę. Ani się obejrzysz, a będą tańczyły. To wytrzymałe rośliny, odrobina śniegu od czasu do czasu nic im nie zrobi.

Podobał jej się sposób, w jaki mówił o kwiatach: jak-by miały duszę i bogate życie wewnętrzne. Ellen ko-chała literaturę, ale nie zdołałaby sobie przypomnieć

* W. Wordsworth, Żonkile, w: Od Chaucera do Larkina. 400 nieśmiertelnych wierszy 125 poetów anglojęzycznych z 8 stuleci, wy-bór, tłum. i oprac. S. Barańczak, Kraków 1993, s. 282 (przyp. tłum.).

Francis_cos_dobrego.indd 24ancis_cos_dobrego.indd 24 2014-06-17 01:46:152014-06-17 01:46:15

Page 19: Wendy Francis, "Coś dobrego"

25

żadnego cytatu, nawet gdyby od tego zależało jej ży-cie. Trochę zazdrościła Henry’emu, nie wspominając o tym, że czuła się upokorzona.

– Cóż, dobrze wiedzieć. Dziękuję.Henry pokiwał głową. – Nie ma sprawy – powiedział.W tej samej chwili drzwi się otworzyły i do sklepu

weszli Larry i  Erin, cali ośnieżeni. Niedawno skoń-czyli Uniwersytet Wisconsin i  pracowali w  teatrze. Żeby jakoś związać koniec z końcem, przez pięć dni w tygodniu dorabiali w piekarni Ellen. Z początku byli jej stałymi klientami. Pewnego dnia przyszli do skle-pu i zaczęli ją przekonywać, że nie obejdzie się bez po-mocy: interes się rozkręcał, pracy było zbyt dużo dla jednej osoby, a oni mogli jej pomóc przyciągnąć młod-szą klientelę (choć Ellen zdążyła się już zorientować, że większość młodych osób jeździ prosto do Madi-son, nie tracąc czasu w miasteczku takim jak Amelia).

Musiała przyznać im rację. Larry był przystojny, na swój hippisowsko-rockowy sposób. Miał włosy do ra-mion, niezwykłe zielone oczy i poczucie humoru, któ-re sprawiało, że klienci natychmiast czuli się w cukier-ni jak u siebie. Erin z kolei robiła wrażenie wytwornej, miała śliczną, delikatną buzię. Kasztanowe włosy no-siła związane w wysoki kucyk.

– Zanosi się na spory ruch – ostrzegła ich Ellen, led-wo zaczęli zdejmować płaszcze. – Gotowi?

Francis_cos_dobrego.indd 25ancis_cos_dobrego.indd 25 2014-06-17 01:46:152014-06-17 01:46:15

Page 20: Wendy Francis, "Coś dobrego"

26

– Spodziewasz się kogoś poza Henrym i Jackiem? – zapytał Larry, zawiązując fartuch.

Ellen klepnęła go lekko po ramieniu. – Ostrożnie z marzeniami – powiedział Henry. – Mamy już innych klientów. – Wskazała ruchem

głowy kilkoro studentów i dwóch siedzących w rogu mężczyzn. Byli jeszcze dwaj zajęci rozmową rolnicy, którzy przycupnęli nad parującymi kubkami w czap-kach i ogrodniczkach.

W sklepie pojawiła się nowa grupa klientów. – Dobry! – zawołał Larry i ruszył w ich stronę, żeby

wziąć od nich kurtki.To właśnie w  nim lubiła: zawsze bardzo się sta-

rał. W młodości pociągali ją tacy mężczyźni: otocze-ni aurą poetyckiej rockowej tajemniczości. Trochę przygnębiała ją myśl, że on pewnie uważa ją za oso-bę, która mogłaby być jego matką. Chciałaby się uwa-żać za modną i atrakcyjną kobietę, nie miała jednak złudzeń: była rozwódką w średnim wieku, która nie mogła się nawet poszczycić podtatusiałym lowelasem. Lub choćby perspektywą jego posiadania.

Ellen, pogrążona w  tych ponurych rozmyślaniach, zauważyła, jak Erin z lekkim uśmiechem wodzi wzro-kiem za Larrym. Kiedy ta się zorientowała, że szefowa ją obserwuje, czym prędzej się odwróciła, żeby napeł-nić pojemniki na śmietankę. Jednak Ellen zdążyła za-uważyć, że policzki dziewczyny nagle się zaczerwieni-ły. Tylko na chwilę, ale wystarczająco długą.

Francis_cos_dobrego.indd 26ancis_cos_dobrego.indd 26 2014-06-17 01:46:152014-06-17 01:46:15

Page 21: Wendy Francis, "Coś dobrego"

27

Wystukała na kasie zamówienie i uśmiechnęła się, słysząc staromodny dzwonek, niczym echo jej włas-nej satysfakcji. Zrozumiała, że w pewnym wieku czło-wiekowi powinno po prostu wystarczyć to, że może cieszyć się życiem i szczęściem innych ludzi. Będzie musiała powiedzieć Lanie o tych nowych gołąbkach. Kiedy z zamyślenia wyrwał ją dźwięk telefonu, spo-dziewała się, że usłyszy głos siostry.

– Nie Lada Kringle, słucham – powiedziała z uśmie-chem. W życiu nie zgadłaby, kto jej odpowie.

– Cicho!Lanie obróciła się na łóżku i po raz drugi tego ran-

ka uderzyła przycisk drzemki. Benjamin obudził się tej nocy trzy razy. Za trzecim razem przez godzinę nie był zainteresowany spaniem. Próbowała wszyst-kich sztuczek: kołysała go, dała mu jeszcze jedną bu-telkę, śpiewała, aż w końcu przyniosła go do ich mał-żeńskiego łóżka. Uwielbiała czuć blisko siebie ciepłe ciałko, którego ciężar zmieniał się, gdy malec zapa-dał w sen. Ale ta noc była koszmarem.

Rob jęknął po drugiej stronie łóżka. – Jak to możliwe, że już jest rano?Była siódma trzydzieści. Benjamin mocno spał mię-

dzy nimi. Jego brzuszek unosił się i opadał w rytm od-dechu. Pucołowata buzia, lekko rozchylone usta i dłu-gie, ciemne rzęsy stanowiły uroczy obrazek.

Francis_cos_dobrego.indd 27ancis_cos_dobrego.indd 27 2014-06-17 01:46:152014-06-17 01:46:15

Page 22: Wendy Francis, "Coś dobrego"

28

– I kto to mówi? – zażartowała.Rob ani razu nie wstał tej nocy do Benjamina. – Ktoś tu zaczyna zrzędzić. – Odwrócił się i poca-

łował ją w policzek. – Może tego nie zauważyłaś, ale ja też śpię w tym łóżku.

– Ciii... Obudzisz małego.Lanie czuła się, jakby miała piasek pod powiekami.

Bolał ją krzyż. Nie miała pojęcia, jak jej się uda wy-grać dzisiejszą rozprawę.

Radio włączyło się ponownie. Prezenter przypo-minał słuchaczom o trudnych warunkach na drodze.

– O, nie. Zapomniałam o śniegu. – Poprzedniego wieczoru zapowiadali wiosenną zadymkę, która w ich części kraju nie była niczym niespotykanym, ale La-nie miała nadzieję, że synoptycy się pomylili. – Cu-downie. Po prostu cudownie.

– Nagrzeję samochody i oskrobię szyby – dobiegł ją głos Roba i jego odrobinę kwaśny oddech.

Wiedziała, że ta deklaracja ma związek z tym, że całą noc chrapał w najlepsze, podczas gdy ona spała zaledwie kilka godzin. Zdawała sobie również spra-wę, że na nic bliższego przeprosinom czy podzięko-waniu nie może liczyć.

Benjamin poruszył się obok niej, cmokając. Na-wet jeśli odpowiadał za poważne niedobory snu w ich życiu w  ciągu ostatnich dziesięciu miesięcy, nadal był najsłodszym dzieckiem na świecie. Kiedy Lanie,

Francis_cos_dobrego.indd 28ancis_cos_dobrego.indd 28 2014-06-17 01:46:152014-06-17 01:46:15

Page 23: Wendy Francis, "Coś dobrego"

29

spoglądając spod zapuchniętych powiek na pediatrę, zapytała, czy jeszcze kiedyś się wyśpi, lekarka zapew-niła ją, że malec w końcu zacznie przesypiać noce. Rze-czywiście, ostatnio na ogół tak było, choć od czasu do czasu zdarzały się noce, kiedy nie dało się go ukołysać.

– To pewnie ząbki, co? – powiedział Rob. – Albo po prostu chce nas wykończyć.Wciąż czekali, aż wyrżną mu się górne jedynki.

I  trzeba przyznać, że tej nocy uspokoił się na jej rę-kach po tym, jak wtarła mu w dziąsła trochę żelu.

Wstała i rozsunęła zasłony.Podjazd pokrywała co najmniej pięciocentymetro-

wa warstwa śniegu. Lanie jęknęła. – Czy Bóg nie zauważył, że już jest kwiecień? – Zauważył, po prostu ma specyfi czne poczucie hu-

moru. – Ciii! – uciszyła go ponownie, a potem wyszepta-

ła: – Bardzo śmieszne.Może i była zrzędliwa, ale nic nie mogła na to po-

radzić. Czuła się zbyt zmęczona. – Przypilnuj go chwilę, dobrze?Półprzytomna, wyszła z sypialni i podążyła koryta-

rzem do łazienki. Zostawiona poprzedniego wieczoru na umywalce tubka z pastą wciąż tam leżała. Błękit-ny żel wyciekał z niej, tworząc nieestetyczny zygzak. Wycisnęła odrobinę pasty na szczoteczkę i umyła zęby, po czym opryskała twarz chłodną wodą.

Francis_cos_dobrego.indd 29ancis_cos_dobrego.indd 29 2014-06-17 01:46:152014-06-17 01:46:15

Page 24: Wendy Francis, "Coś dobrego"

30

Boże, wyglądała okropnie. Co też ta Ellen ostatnio powiedziała? Bóg sprawił, że dzieci są takie urocze, żeby odwracały uwagę od wyglądu swoich wyczer-panych matek. Coś w  tym rodzaju. Ale Benjami-na nie będzie dzisiaj na sali sądowej, a sędziego nie obchodzi to, że Lanie nie spała pół nocy, ani to, że przed wejściem na salę sądową musiała sobie wyczyś-cić obślinioną bluzkę. Nałożyła na twarz grubą war-stwę sprawdzonego kryjącego podkładu  – niezbęd-na sztuczka, żeby móc pokazać się ludziom. Zawsze śmiała się z celebrytek, które twierdziły, że nie wysta-wią nosa za próg przed podkręceniem rzęs i nałoże-niem samoopalacza. Lanie miała szczęście, jeśli zdą-żyła użyć maskary. Tego ranka jej się udało, jednak tusz zlepił jej rzęsy, pokrywając je nierównymi grud-kami. Zmarszczyła czoło. Jej oczy i usta otaczały już pierwsze zmarszczki, a na jasnej cerze tu i ówdzie po-jawiły się przebarwienia słoneczne.

Odgarnęła włosy za uszy. Wkrótce po urodzeniu Benjamina skapitulowała i choć zarzekała się, że ni-gdy tego nie zrobi, skróciła swoje niesforne loki w ko-lorze oberżyny, nadając im grzeczny kształt „mami-nego boba”. Czasem tęskniła za seksownymi długimi włosami, ale na ogół po prostu cieszyła się, że nie musi się nimi przejmować. Odkryła, jak bardzo niedoce-nianą rzeczą jest wygoda. Zapięła w uszach srebrne koła i nałożyła na usta odrobinę błyszczyku. Gotowe.

Francis_cos_dobrego.indd 30ancis_cos_dobrego.indd 30 2014-06-17 01:46:152014-06-17 01:46:15

Page 25: Wendy Francis, "Coś dobrego"

31

Choć tego ranka nie miała czasu na prysznic, wło-żenie ulubionego granatowego kostiumu stanowiło dostateczną rekompensatę za tę drobną niedogodność. Nie miała zamiaru przegrać tej rozprawy – wniosła o  sądowy zakaz zbliżania się pewnego dwudziesto-trzyletniego nieudacznika do jego byłej dziewczy-ny. Nie dość, że bił ją i ich roczne dziecko, to jeszcze odgrażał się, że zrobi to ponownie, jeśli z powrotem z nim nie zamieszkają. Poprzedniego dnia kobieta po-jawiła się w biurze Lanie cała we łzach. Bała się, że na-stępnym razem ją zabije.

Nie mogła uwierzyć, że takie rzeczy zdarzają się w  cywilizowanym mieście Madison, które szczyci-ło się swoim artystycznym, wyzwolonym duchem. A jednak zdarzały się codziennie. Lanie cieszyła się, że może pomóc swoim klientkom, ale ostatnio coraz częściej przyłapywała się na tym, że wbrew składa-nym Robowi obietnicom, nie przestaje o nich myśleć po powrocie do domu. Praca Ellen zaczęła przypomi-nać siniak, którego człowiek mimowolnie ciągle do-tyka, żeby się przekonać, czy nadal boli.

Rob był architektem i żył w świecie, który rządził się niepodważalnymi prawami. Kąt prosty zawsze liczył sobie dziewięćdziesiąt stopni, a  rzeczywistość dało się jednoznacznie opisać językiem metrażu, łu-ków, pięter i korytarzy, betonu i marmuru. Z punktu widzenia Lanie jego zajęcie nie wymagało wielkiego

Francis_cos_dobrego.indd 31ancis_cos_dobrego.indd 31 2014-06-17 01:46:152014-06-17 01:46:15

Page 26: Wendy Francis, "Coś dobrego"

32

emocjonalnego zaangażowania. Jej mąż zostawiał pracę na stole kreślarskim, a kiedy wracał do domu, całym sobą był z Lanie i Benjaminem. Była mu za to wdzięczna i zazdrościła mu tej umiejętności. On zaj-mował się projektowaniem przestrzeni, w której to-czyło się ludzkie życie. Ona wybrała sobie zajęcie wy-magające nurzania się w brudach tego życia.

Włożyła spódnicę i czystą białą bluzkę. Żakiet wło-ży po odwiezieniu Benjamina do żłobka. Kiedy Rob wstawał, żeby iść pod prysznic, chłopczyk znowu się poruszył. Otworzył na chwilę oczy i zaraz je zamknął.

– Cześć, przystojniaku  – wyszeptała z  końca po-koju.

Miała wrażenie, że jej zaledwie dziesięciomiesięcz-ne dziecko jest już niewiarygodnie duże. Jeszcze nie-dawno Benjamin był taki maleńki, że z  trudem od-najdywała w  śpiochach jego miniaturowe stópki, a niedługo już zacznie stawiać pierwsze kroki. Wciąż miał urocze fałdki niemowlęcego tłuszczu we wszyst-kich typowych miejscach, ale był teraz większy, miał większą główkę. Jej malutki chłopczyk rósł. Na myśl o tym poczuła lekkie ukłucie w sercu. Rósł z każdą minutą, a tymczasem ona większość dni spędzała na rozwiązywaniu problemów innych rodzin. Cóż za iro-nia losu. Starała się nie rozmyślać nad tym zbyt wiele.

Benjamin przeciągnął się jak stary człowiek, prostu-jąc rączki nad głową. Robił to, odkąd przywieźli go ze

Francis_cos_dobrego.indd 32ancis_cos_dobrego.indd 32 2014-06-17 01:46:152014-06-17 01:46:15

Page 27: Wendy Francis, "Coś dobrego"

33

szpitala. Za pierwszym razem Rob zawołał ją, żeby to zobaczyła. Śmiejąc się, pokazywał palcem Benjami-na, który z usteczkami ułożonymi w idealne „O” pró-bował dosięgnąć paluszkami nieba. To było cudow-ne, jak wiele z tych rzeczy, które dzieci robią po raz pierwszy. Teraz chłopczyk rozejrzał się, przewrócił na brzuszek i usiadł, podpierając się rączkami. Wyszcze-rzył do niej dziąsła w bezzębnym uśmiechu.

– Dzień dobry, śpioszku. Jak się spało w łóżeczku mamy i taty?

Nachyliła się, wzięła go na ręce i ucałowała. Był jesz-cze rozgrzany snem.

Spojrzał na nią, a potem wskazał na drzwi sypialni. – Ba – powiedział. To było jego ulubione nowe sło-

wo. Zabawne, że w  ciągu kilku sekund był gotowy zaczynać nowy dzień, niemalże w  tej samej chwili, w której się obudził.

– Zaraz pójdziemy po butlę – odparła. – Ale naj-pierw zmienimy pieluszkę i ubierzemy się.

Ucałowała go jeszcze raz, przygładziła mu włoski i zaniosła do dziecinnego pokoju. Żeglarski wystrój sypialni Benjamina zupełnie nie pasował do mia-steczka na Środkowym Zachodzie, lecz Ellen nie mo-gła się oprzeć szczęśliwym błękitnym wielorybom, pływającym po materiale ochraniacza na szczebel-ki dziecinnego łóżeczka. Znalazła go, będąc jeszcze w ciąży, i od tamtej chwili pokój powoli zamieniał się

Francis_cos_dobrego.indd 33ancis_cos_dobrego.indd 33 2014-06-17 01:46:152014-06-17 01:46:15

Page 28: Wendy Francis, "Coś dobrego"

34

w morze. Wkrótce do wielorybów dołączyła karuzel-ka, na której kręciły się kolorowe tropikalne rybki, stojąca lampka z abażurem w uśmiechnięte rozgwiaz-dy, pluszowe wieloryby, a nawet kieszonka na pielusz-ki z materiału wyszywanego w muszelki.

Benjamin nigdy nie przepadał za przewijaniem, więc jak zwykle przy tym marudził, ale gdy tylko po-sadziła go na podłodze, znowu się rozpogodził. Gru-biutki brzuszek wystawał mu znad pieluszki. Wyjęła małe jak ubranko dla lalki polarowe spodenki i czer-woną sportową bluzę do założenia na miniaturowy golfi k. Udało jej się ubrać go bez większej awantury. Z końca korytarza dobiegał głos Roba wyśpiewujące-go pod prysznicem jakiś szlagier Bruce’a Springsteena i zaskoczona, zorientowała się, że się uśmiecha. Ben-jamin zaczął podrygiwać na kolankach, wymachując rączkami – to był jego popisowy taniec.

Posadziła go sobie na biodrze i zniosła na dół po schodach – dokładnie dwudziestu trzech stopniach z twardego drewna. Ona i Rob policzyli je zaraz po tym, jak wprowadzili się do tego domu. Tego samego dnia kochali się na ich szczycie, uznając w ten sposób stare, pełne przeciągów wiejskie domostwo za własne.

– Brrr  – powiedziała, przytulając mocniej Ben-jamina. W  wysokich pokojach na parterze uno-sił się jeszcze nocny chłód. Podkręciła termostat na dwadzieścia sześć stopni, żeby ogrzewanie zaczęło

Francis_cos_dobrego.indd 34ancis_cos_dobrego.indd 34 2014-06-17 01:46:152014-06-17 01:46:15

Page 29: Wendy Francis, "Coś dobrego"

35

działać.  – Przypomnij mi: dlaczego właściwie nie mieszkamy w Kalifornii? – zapytała.

Zaraz jednak przypomniała sobie, że choć i  ona, i Rob przez pewien czas mieszkali w Kalifornii, obo-je wrócili potem do Wisconsin, jakby byli przymoco-wani do rodzinnego stanu jakąś niewidzialną gumką. Lanie zawsze uważała, że pokora mieszkańców Środ-kowego Zachodu jest tylko pozorna i maskuje ich po-czucie wyższości wynikające z przekonania, że skoro znoszą przenikliwe zimno, temperatury dla większo-ści ludzi niewyobrażalne, potrafi ą lepiej niż inni ra-dzić sobie z przeciwnościami losu.

Lanie robiła, co mogła, żeby wyzbyć się tego spo-sobu myślenia: przeniosła się najpierw do Berkeley, potem do Seattle, gdzie odbywała staż, następnie do Bostonu. Jednak wszystkie drogi prowadziły z powro-tem do Madison. Na pierwszej randce z Robem obo-je śmiali się z tego fenomenu, popijając piwo i jedząc sprzedawane przy State Street grillowane kiełbaski. Wychodziło na to, że mieszkaniec Środkowego Za-chodu całe życie próbuje uciec przed srogimi zima-mi, w końcu jednak zawsze wraca w rodzinne strony.

Chociaż Lanie nigdy by się do tego nie przyznała, cieszyła się z powrotu do domu. Przyjechała do Ame-lii pod koniec lipca, prosto z podróży po wschodnim wybrzeżu. Odwiedziła Portland, Maine, Gloucester, Massachusetts, na koniec zaszalała jeszcze w Nowym

Francis_cos_dobrego.indd 35ancis_cos_dobrego.indd 35 2014-06-17 01:46:152014-06-17 01:46:15

Page 30: Wendy Francis, "Coś dobrego"

36

Jorku. Razem ze współlokatorką spakowały waliz-ki, pozbyły się reszty dobytku, organizując wyprze-daż używanych rzeczy, po czym oddały się trzytygo-dniowej beztrosce. To było odpowiednie pożegnanie z wybrzeżem, które zaraz po studiach dobrze jej słu-żyło. W Bostonie zajmowała się prawem podatkowym, co pozwoliło jej spłacić długi. Jednak gdy pojawiła się możliwość dołączenia do jednej z renomowanych fi rm w Madison, aż podskoczyła z radości.

Lanie musiała przepracować w  kancelarii Brandt i  Smith określoną liczbę godzin, jednak była w  tej szczęśliwej sytuacji, że mogła równoważyć intratne rozwody ważniejszymi dla niej sprawami z zakresu sporów rodzinnych i  resocjalizacji. Kiedy Ellen za-pytała, co skłania ją do pracy z  ludźmi, których ży-cie przybrało tak przygnębiający obrót – bitych dzie-ci i  kobiet, porzuconych dzieci, wychowujących się w  ośrodkach opiekuńczych  – Lanie odpowiedziała bez namysłu i z całym przekonaniem: to jej powoła-nie. Wybrała studia prawnicze po to, żeby pomagać tym, którym się nie powiodło. Możliwość powrotu do domu trafi ła jej się jak wisienka na torcie.

Kiedy w środku lata Lanie z trzema walizkami i ak-tówką wylądowała w Madison, z lotniska odebrała ją Ellen. Miała na sobie mokrą od potu koszulkę bez rę-kawów, a jej brązowe włosy skręcały się w loczki od wilgotnego powietrza. Lanie zawsze zazdrościła jej

Francis_cos_dobrego.indd 36ancis_cos_dobrego.indd 36 2014-06-17 01:46:152014-06-17 01:46:15

Page 31: Wendy Francis, "Coś dobrego"

37

twarzy w kształcie serca i pełnego życzliwości spoj-rzenia. Ellen była dla niej jak matka, której rolę od tylu lat odgrywała w jej życiu. Niegdyś smukła fi gura star-szej siostry przekształciła się w ciało kobiety, której nie przeszkadza kilka dodatkowych kilogramów ani to, że jej dawniej szczupłe ramiona trochę się zaokrągliły.

Ich mama odeszła, kiedy Lanie miała zaledwie sześć lat, i Ellen robiła, co mogła, żeby ją zastąpić. Ojciec był zbyt pogrążony w rozpaczy, aby mógł pełnić funkcję życiowego przewodnika. Szesnastoletnia wówczas El-len przeniosła się do pokoju siostry. To Ellen siedziała jako pasażer w samochodzie, którym Lanie szarpała po szkolnym parkingu, kiedy dziesięć lat później robi-ła prawo jazdy. Ellen wciskała jej do ręki list od matki, mówiąc: „Mama chciała, żebym zachowała to dla cie-bie do czasu, aż skończysz szkołę. Zrobiłam, co mo-głam, żeby przetrwał. Koperta trochę się wytarła na brzegach, ale wciąż ma jej zapach”.

I rzeczywiście, kiedy Lanie zbliżyła papier do twa-rzy, wyczuła woń bzu – perfum matki. Później, kiedy po uroczystym przyjęciu pod wielkim białym namio-tem w ogrodzie za domem otworzyła list w zaciszu swojego pokoju, rozpłakała się na widok wyblakłe-go śladu matczynej szminki w miejscu zaklejenia ko-perty. Poczuła się tak, jakby Harriet McClarety nagle usiadła obok na łóżku, głaszcząc po plecach sześcio-letnią Lanie.

Francis_cos_dobrego.indd 37ancis_cos_dobrego.indd 37 2014-06-17 01:46:152014-06-17 01:46:15

Page 32: Wendy Francis, "Coś dobrego"

38

Kiedy tamtego lipcowego dnia prawie sześć lat temu jechały z Ellen z lotniska, było po burzy i Lanie odsu-nęła szybę, żeby wpuścić do samochodu woń słodkiej kukurydzy i falujących na polach dzikich traw pokry-tych nabrzmiałymi kroplami deszczu.

– Mmmm – powiedziała. – Ładnie pachnie.Wystawiła rękę przez okno, jakby mogła zgarnąć

w ten sposób rosę i zamknąć ją w butelce jak lemonia-dę, którą sprzedawano w słojach, kiedy były dziećmi. Rozciągająca się przed nimi droga prowadziła z po-wrotem w czasy lizanych na werandzie wiśniowych lodów na patyku, tak zimnych, że przyklejały się do języka, łapania świetlików do późnych godzin wie-czornych, kiedy na niebie pokazywały się gwiazdy, a  matka wielokrotnie wołała je do domu. Za trze-cim razem w jej głosie pobrzmiewało zniecierpliwie-nie. Potem zdejmowała z Lanie przepocone ubrania i pakowała ją do wanny, na której ściankach osiadała ciemna obwódka brudu po Ellen.

– Po co marnować wodę – odpowiadała zawsze ich matka, kiedy Lanie pytała ją, dlaczego kąpią się w tej samej wodzie. Jak przystało na gospodarną córkę far-mera, ich mama bywała praktyczna do bólu.

Lanie uśmiechała się do swoich wspomnień, kiedy je-chały, mijając słupy telefoniczne, przydrożne kępy try-buli i dzikiej błękitnej cykorii. O Harriet McClarety za-chowała wiele wspomnień. Na przykład sposób, w jaki

Francis_cos_dobrego.indd 38ancis_cos_dobrego.indd 38 2014-06-17 01:46:152014-06-17 01:46:15

Page 33: Wendy Francis, "Coś dobrego"

39

jadła pomidory, w całości, gryząc je jak jabł ka, albo jak przygotowywała lemoniadę – zawsze ze świeżych cy-tryn, nigdy z koncentratu, dodając jednak do napoju tyle cukru, że czuło się tylko słodycz. Lanie wspomina-ła też, jak siedziały na werandzie przed domem, koły-sząc się na huśtawce, a mama cierpliwie rozczesywała jej splątane mokre włosy. Ellen odgrywała w tym cza-sie na pokrytej słojami podłodze werandy sceny z baś-ni. Mama potrafi ła rozczesać najbardziej splątane włosy, pasemko po pasemku, jakby to była najprostsza rzecz na świecie, cały czas śmiejąc się z wygłupów Ellen.

Tamtego upalnego letniego dnia, kiedy Ellen wio-zła ją z powrotem do miasteczka ich dzieciństwa, La-nie czuła, że nareszcie wróciła do domu, że wszyst-ko jest, jak należy. Zastanawiała się, czy będzie kiedyś miała komu rozczesać włosy, szepcząc: „Siedź spokoj-nie, nie będzie bolało”.

Poszła przygotować Benjaminowi butelkę. Odkąd po trzech krótkich miesiącach od jego przyjścia na świat wróciła do pracy, karmiła go mlekiem modyfi kowa-nym. Całe to zamieszanie z odciąganiem pokarmu było ponad jej siły. Nie wyobrażała sobie chodzenia wszę-dzie z laktatorem, odciągania pokarmu co kilka godzin w jakimś zamkniętym pokoju albo – co gorsza – w ka-binie toalety w budynku sądu. Wiedziała, że karmienie

Francis_cos_dobrego.indd 39ancis_cos_dobrego.indd 39 2014-06-17 01:46:152014-06-17 01:46:15

Page 34: Wendy Francis, "Coś dobrego"

40

piersią przez pierwszy rok życia jest dla dzieci najlepsze, znała wyniki badań. Próbowała sobie tłumaczyć, że Benjamin otrzymał w ciągu tych pierwszych miesięcy wystarczającą dawkę przeciwciał. Lekarka zapewniała ją, że wszystko jest w porządku i najważniejsze to nie zapominać, iż „szczęśliwa mama to szczęśliwe dziecko”.

Okryła szydełkowym kocykiem Benjamina, który chciwie złapał usteczkami smoczek. Kołysząc go de-likatnie, sięgnęła po pilota i włączyła telewizor. Zapo-wiadali do trzydziestu centymetrów śniegu, być może nawet więcej. Rob, pogwizdując, zszedł po schodach ubrany w granatową marynarkę, spodnie khaki i żół-ty krawat, który Lanie przygotowała mu poprzednie-go wieczoru. Wyglądał na zadowolonego, zupełnie jakby cały ten śnieg był powodem do świętowania. Tymczasem Lanie nie mogła przestać myśleć o przy-ziemnych sprawach: o  tym, jak bezpieczne dowieźć Benjamina do żłobka i nie spóźnić się do sądu, a także o tym, jak zdoła dotrzeć na czas do sądu jej klientka.

– Idę grzać auto  – powiedział Rob, narzucając płaszcz. – Będziecie mieli prawdziwą plażę.

– Dzięki – odparła. – Benjamin, kochanie, kiedy ten śnieg przestanie

padać?Chłopczyk popatrzył na nią znacząco szeroko ot-

wartymi oczami, ale przyssany do swojej butli, nie wydał żadnego dźwięku.

Francis_cos_dobrego.indd 40ancis_cos_dobrego.indd 40 2014-06-17 01:46:152014-06-17 01:46:15

Page 35: Wendy Francis, "Coś dobrego"

41

Rob wydawał się zaskoczony gwałtownością burzy, kiedy chwilę później wrócił do domu.

– Jedź ostrożnie. Jest ślisko. Posypałem podjazd, lecz, zdaje się, ulicą już dawno nie jechał żaden pług.

– Dobrze.  – Pokiwała głową, słuchając jednym uchem. – Dziękuję, kochanie.

Wyczuła, że przystanął przy drzwiach. Benjamin usiadł, żeby na niego popatrzeć.

– Myślisz, że żłobek będzie dzisiaj w ogóle otwarty? – Nie było żadnych komunikatów.Lanie śledziła przewijający się u dołu ekranu pasek

z wiadomościami o zamknięciach publicznych insty-tucji. Na razie było ich tylko kilka. Miejscowy dow-cip głosił, że szkoły w Wisconsin zamyka się dopiero wtedy, kiedy zaspy nie pozwalają ludziom otworzyć drzwi własnych domów.

– Może was dzisiaj odwiozę? – Lanie poznała po głosie męża, że chce być miły.

– Nie, jedź. Ty też masz dziś ważny dzień. Pora-dzimy sobie.

Podszedł, żeby ją pocałować, i wziął Benjamina na ręce.

– Cześć, stary. Baw się dobrze w żłobku. Może pój-dziecie dzisiaj na sanki?

Benjamin kopnął nóżkami i zrobił rączką „pa, pa”. Nauczył się już, że te poranne rytuały, w zestawieniu z buziakiem w czółko, oznaczają, że tata idzie do pracy.

Francis_cos_dobrego.indd 41ancis_cos_dobrego.indd 41 2014-06-17 01:46:152014-06-17 01:46:15

Page 36: Wendy Francis, "Coś dobrego"

DUŻA CZCIONKA

Wendy Francis

Wendy Francis

Wyjątkowo apetyczna historia

o sile siostrzanej miłości

Cośdobrego

Cena 14,90 zł

„Pod koniec każdego dnia pomyśl o trzech dobrych rzeczach, które się dziś wydarzyły”.

Ellen postanawia zmienić swoje życie. Roz-staje się z mężem i otwiera kawiarnię, gdzie każdego dnia wypieka słodkie bułeczki.

Jednak gdy wreszcie odzyskuje upragnioną równowagę, przeszłość daje o  sobie znać w zaskakujący sposób. Co gorsze, zawirowa-nia miłosne nie omijają także jej ukochanej siostry Lanie…

Czy świeżym uczuciem można zagłuszyć sta-ry sentyment? I czy więź pomiędzy siostrami przetrzyma wszystkie próby?

duża czcionka

CCCCCCooooośśśśśś dddooobbreeggggoooo

Francis_Cos dobrego_okl_pocket_druk.indd 1 2014-07-15 11:27:36