Waldemar Łysiak - Poczet Królów Bałwochwalców Tom 1

97
1

Transcript of Waldemar Łysiak - Poczet Królów Bałwochwalców Tom 1

1

2

3

4

5

6

7

8

9

Przedmowa

Jesienią 1997 Wydawnictwo Ex Libris poprosiło mnie o napisanie wstępu do planowanej edycji pt. „Album kró-lów polskich", dla której bazą ikonograficzną mają być pastisze królewskich wizerunków wykonanych przez Ma-tejkę z końcem XIX wieku. Szykując ten wstęp uświado-miłem sobie, że każdy tzw. „poczet królów polskich” pre-zentuje wyłącznie naszych chrześcijańskich władców, ni-gdy natomiast nie opracowano całościowo (jako zwartego druku, z odpowiednią „biografistyką” tudzież ikonografią) galerii naszych władców pogańskich. Zagrzebałem się tedy w starych księgach, by zmajstrować taki „poczet” (jego chrześcijańską kontynuacją będzie wspomniany „Album królów polskich", który jako część druga niniejszej edycji, opatrzona napisanym przeze mnie wstępem, ukaże się w 1999 roku).

Dla Polaków przedchrześcijańska Polska to całkowity „mrok Średniowiecza" (chociaż imiona Kraka, Wandy, Po-piela czy Piasta są znane nawet dzieciom). Mnie się ona kojarzy z bezkresnym słowiańskim borem, z polańsko-lechicką puszczą pełną bagiennych mateczników. Szkoda, że nie może się nam ten okres kojarzyć z wiedzą naukową, która by zezwoliła zaludnić tamte pola, lasy, wsie i grody sylwetkami autentycznych figur, słowem: Historią. Walo-rem takiej sytuacji jest wszakże m i t o l o g i c z n o ś ć. Posiadać własną mitologię — niby Grecy lub Rzymianie

10

starożytni — to prawdziwy tytuł do chwały. Nie każdemu narodowi została dana taka satysfakcja. Więc chociaż

11

opracowałem te nasze dzieje mitologiczne z przymru-żeniem oka, żartując sobie raz po raz (a to przydomkami książąt, a to kpiarskimi komentarzami do „wydarzeń" itp.) — jednak pozostaję pełen szacunku dla szalbierzy historiograficznych, którzy przed wiekami zbudowali mitologię polską. Karol Potkański (w roku 1897) równał najstarszą część tych klechd z mchem co obrastając sędziwe mury staje się swoistą legitymacją dawności zabytków i miejsc.

Już kilkaset lat temu dzieje Polaków przed Mieszkiem zwano „dziejami bajecznymi" i do dzisiaj nic się tu nie zmieniło — wciąż jest to nasza historia legendowa, bez sprawdzalnych faktów. Są, owszem, przesłanki, są fakciki marginalne, jest wreszcie lista czternastu władców poprze-dzających Mieszka. Dziejopisowie drugiej połówki drugie-go tysiąclecia, zwłaszcza historycy XVIII i XIX wieku, karkołomnie się zmagali z dawnymi podaniami o tej czter-nastce, próbując cedzić prawdę spomiędzy klechdowych plew, kronikarskich plot i skrybiarskich przekłamań — wszelako bez znaczących rezultatów. Niektórzy obwiniali Kościół średniowieczny, twierdząc, że ówczesnej hierarchii kościelnej nie na rękę było wydobywanie z mroków zapo-mnienia rodzimej państwowości pogańskiej, budowanej przez słowiańskich książąt hołdujących „bałwany", czyli przez „królów bałwochwalców". Kronikarz Gali Anonim (mnich benedyktyński) perswadował na samym progu XII stulecia, ergo wtedy, gdy jeszcze można było dużo przed-Mieszkowych faktów wyłowić: „Lecz dajmy pokój rozpa-miętywaniu dziejów ludzi, o których wspomnienie zaginęło w niepamięci wieków, a których skaziły biedy bałwo-chwalstwa". Kościół wolał szerzyć mit, iż Polskę stworzył

12

Kościół. Niewątpliwie Kościół stworzył wspaniały funda-ment i kręgosłup tysiącletniej chrześcijańskiej Polski; bez religii chrześcijańskiej Polska by przepadła, rozwiałaby się niby opar mgielny — jednak państwo polskie już wcześniej istniało.

Rodzimi historycy XVIII wieku, przypominając społe-czeństwu „królów bałwochwalców", krytykowali tę mito-logię jako faktograficznie nieuprawnioną, a kolejne pokole-nia badaczy (XIX wiek) zepchnęły ją na margines swych prac, ledwie wzmiankując lub rugując do szczętu. Co bu-dziło gniew części społeczeństwa, bo Krakus, Piast, Wanda, Popiel i Lechowie zdążyli już mocno się zadomowić w tak zwanej świadomości powszechnej ergo publicznej. Wczesnym echem owego gniewu jest strofa Adama Naruszewicza w „Chudym literacie" (1778), ukazująca dialog między księgarzem a szlachetką, który nawiedził księgarnię, by spytać o nowości: „Są «Wiersze»... To błazeństwo!... Są też «Polski dzieje»... Bodajbyście wisieli na haku, złodzieje, Żeście, w wieczne podając swój naród pośpiechy, Powyrzucali z kronik i Wandy, i Lechy!...". Pierwszym polskim władcą miał być Lech I, który rze-

komo osiadł koło gnieźnieńskich jezior blisko połowy VI wieku. Co się nieźle zgadza ze stanem dzisiejszej wiedzy na temat Słowian — Słowianie przybyli i zajęli ziemie po obu stronach Odry tudzież obu stronach Wisły w V stule-ciu, a więc w końcowej fazie Wędrówki Ludów. Wybijmy sobie zatem z marzeń, iż autochtonizm naszych przodków na naszej ziemi jest starszy niż półtora tysiąclecia. A gdy mówimy o Wędrówce Ludów — o ówczesnych hordach pokonujących rzeki i rozległe dzicze dla znalezienia stałych

13

gniazd — pamiętajmy, że wciąż nie wiemy skąd przybyli nad Wartę i Wisłę praszczurowie Polaków. Może od południa (Chorwacja?), a może od południowego wschodu (od strony Morza Czarnego?).

Gdzie czerpiemy wiadomości na temat Słowian, Lecha

i jego następców? Z mnóstwa mniej lub bardziej mito-twórczych kronik średniowiecznych — bizantyńskich (Konstanty Porfirogeneta), frankońskich (Gregor Turoneński), francuskich (Alberyk Mnich), angielskich (król Alfred Wielki), czeskich (Pulkava, Kosmas, Dalimil, Hajek), niemieckich (Geograf Bawarski, Thietmar, Widukind, Helmold), rosyjskich (Nestor), wreszcie polskich (Anonim Gali, Bielski, Bogufał, Cholewa, Długosz, Dzierzwa, Herburt, Janko z Czarnkowa, Wielkopolanin Kronikarz [Godysław Baszko?], Kadłubek, Kromer, Sarnicki, Wapowski).

Sylwetki czternastu władców przedMieszkowych ukażę stosując ahistoryczną terminologię i takież słownictwo.

14

Właściwie każde zdanie owego pocztu winno się zaczynać od słów miał lub miała („miał się urodzić w roku...”, „miała stoczyć bitwę...”, itp.), co jednak uczyniłoby tekst zbyt ciężkim przez nadmierną liczbę powtarzających się wyrazów, dlatego będę pisał w trybie dokonanym, niby o historycznych faktach. Również terminologię ahistorycz-ną (na przykład stosowanie terminów Polska i Polacy wobec kraju i ludzi nie znających takich słów) proszę przyjąć za konwencję autorską, która ułatwia lekturę i sil-niej wiąże pogańskie korzenie chrześcijańskiej Polski z nią samą. Wreszcie ahistoryczność terminu królowie. Tych czternastu władców (ściślej biorąc — trzynastu władców i jedna władczyni, Wanda córka Krakusa) to byli słowiań-scy książęta, a nie koronowani monarchowie. Lecz pamię-tajmy, że również Mieszko I nie doczekał się koronacji formalnej, międzynarodowo uznanej (historia naszych ko-ronowanych królów startuje od Chrobrego), co nie prze-szkadza nam traktować Bolesławowego ojca jako króla, czego dowodem wszelkie „poczty polskich królów” zaczy-nające się notorycznie Mieszkiem I. Już o Popielu kroni-karz Gali wyrażał się nie tylko per „dux ducum" (książę książąt, książę nad książętami), lecz i „rex regum" (król królów). Stosując tę umowną konwencję tytularną możemy chyba zwać królami wszystkich władców polskich, od Lecha I zaczynając.

15

Lech I Przybłęda

Około połowy VI wieku źle się działo wśród Słowian zamieszkujących Kroację (dzisiejsza Chorwacja). Słowia-nie ci, dowodzeni przez dwóch braci, książąt Lecha i Czecha, toczyli krwawe boje, starając się wypchnąć z kraju najeźdźców. Może by się to i udało, gdyby braci nie zdradziła siostra, Wylina. Rozżaleni bracia ukatrupili wredną siostrzyczkę i wyemigrowali, a wraz z nimi wyemigrowała horda pobratymców. Maszerowano ku Północy. Na terenie dzisiejszej Republiki Czeskiej sielskie krajobrazy spodobały się młodszemu bratu, Czechowi, tam więc postanowił osiąść. Lech, wraz z tymi, którym nie podobał się Czech lub ów krajobraz — ruszył dalej, wciąż ku Północy. Aż zaszli między trzy jeziora (zwane dzisiaj Jelonek, Winiary i Świętokrzyskie), gdzie Lech ujrzał

16

gniazdo białych orląt, a zmęczonym już będąc, mruknął do towarzyszy:

17

— Gnieźdźmy się tutaj! Tam też się zagnieździli, budując gród przezwany

Gniezdo (dzisiaj Gniezno), i „obrali sobie za herb orla także białego z otworzonym nosem, ku górze wylatującego” (P. H. Pruszcz, 1662). Oto jak dzisiejsza Wielkopolska została matecznikiem Lechitów, wkrótce zwanych Polana-mi, raczej od pola uprawnego niż od lansowanej przez try-skających fantazją dziejopisów gry słownej „Po-Lechu idą Po-lacy”.

Lech I władał długo, szczęśliwie i sprawiedliwie, roz-szerzając swe państwo zwłaszcza ku Wschodowi, choć i Północ nie była mu obojętna, gdyż z wód mineralnych najbardziej lubił słoną wodę bałtycką (byłaby ona wtedy

nieskazitelnie biologicznie czysta, gdyby nie oddawali do niej moczu normańscy dziadowie Wikingów). Okazał się

18

panem rycerskim (pierwotne znaczenie słowa „lech" to rycerz lub młodzian) i umiał przedkładać rację stanu nad uczucia braterskie, co znaczy, że kiedy trzeba, solidnie prał

brata młodszego. Naturalnie czeska historiografia głosi chronologię zupełnie odwrotną: mianowicie iż to Czech był bratem starszym, a Lech młodszym i bitym. Obie zaś his-toriografie, polska i czeska, mają solidarnie bardzo złą opinię o rzekomym trzecim bracie, Rusie, który dziejo-pisarsko zjawia się dopiero pod koniec XIII wieku w Kronice Wielkopolskiej (następnie zaś u Długosza jako...

19

wnuk Lecha), by później zostać faworytem historiografii

20

rosyjskiej. Rosjanie pasjami wzbogacali słowiańską lege-ndę o Rusa, przylepiając go do braterskiego duetu Lech-Czech dla tworzenia — nie wiadomo po co — tercetu Lech-Czech-Rus, a nawet Rus-Czech-Lech. Nie było wiadomo po co, póki nie rozwikłał tej zagadki najwy-bitniejszy językoznawca i najwybitniejszy historyk wszech-czasów, Gruzin Dżugaszwili (ksywy „Koba”, „Soso” i „Stalin”), który dowiódł, że chodziło tu o „jedność wszystkich narodów słowiańskich” w ramach „obozu bratnich państw”.

21

Wizymir Danogromca

Wizymir (Wysimir) Danogromca (vel Danobójca) był synem (lub wnukiem) Lecha i bezlitośnie znęcał się nad Danami (Duńczykami), bo pragnął uczynić swą krainę po-tęgą morską, vulgo: chciał zmonopolizować Bałtyk pod kątem zanieczyszczania tego morza wyłącznie słowiańską uryną. Co mu się udało prawie bez reszty. Flota lechicka gromiła statki duńskie na Bałtyku, odbierając Danom wiele wysp (m.in. Rugię i Fionię), gdy wojsko Wizymira gromiło wojów duńskiego króla Sywarda, zajmując Jutię (Jutlan-dię), Skanię i rozliczne inne terytoria Danów. Zmaltreto-wany Syward uległ w końcu, zdając się na łaskę Wizymira. Ten zostawił Duńczykom ledwie mały fragment podbitego królestwa i zobowiązał Sywarda do regularnego składania hołdu, a dla przypieczętowania układu zarekwirował mu

22

potomstwo: syna Jarmeryka (Jameryka) jako zakładnika, czyli jako gwarancję, że hołd będzie składany, a dwie córki

23

jako branki, czyli w celu „molestowania seksualnego”. Molestowanie wszakże albo się Wizymirowi przejadło, albo panienki nie były warte molestunku, bo rycerski następca Lecha sprzedał obie — jedną Niemcom, drugą Norwegom.

Tymczasem król Syward umarł, a Jarmeryk zwiał „spod celi” lechickiej, wrócił do Danii i zrzucił polskie jarzmo. „Nolens volens” musiał Wizymir znowu zebrać wojsko i najechać Danię, łupiąc solidniej jeszcze niż wprzódy, by wybić Danom z zakutych (hełmami) łbów wszelkie rojenia o suwerenności państwowej. Przywiózł wtedy mnóstwo duńskich jeńców i osadził ich nad Bałtykiem, poniżej Półwyspu Helskiego, w grodzie przezwanym Danskwyk (Twierdza Duńska) czyli w Gdańsku. Drugie portowe miasto zbudował nad Zatoką Meklemburską i przezwał własnym imieniem — Wizmar (Wismar). Jak dowiódł w XX wieku prof. R. Kukliński — druzgoczące zwycięstwa Lechity Wizymira, regularnie gromiącego Duńczyków metodą wojny totalnej, sprawiły, iż w ofensywnej doktrynie Układu Warszawskiego Kreml wyznaczył LWP (Ludowemu Wojsku Polskiemu) rozgromienie wojsk duńskich i zajęcie Danii podczas planowanego „wyzwala-nia mas pracujących Zachodniej Europy od imperializmu i kapitalizmu”.

24

Krak Smokobójca

Gdy wygasł ród Lecha, co znaczniejsi Polanie zebrali się w Gnieźnie, by obrać władcę kolejnego, lecz że nie mogli na jednego się zgodzić — zgodzili się na dwunastu, czyli na rządy zbiorowe. Dwanaście bowiem było wtenczas prowincji polskich, zatem dwunastu wojewodów spra-wowało władzę sądowniczą i administracyjną, a kiedy zbliżała się wojna — jednego przez losowanie obierano wodzem naczelnym. System ów nie był dobry („Gdzie ku-charek sześć...”); każdy z dwunastu współrządców pragnął zdominować resztę wielmożów, co rodziło waśnie, panował chaos zamiast porządku, okazjonalne przypodchlebianie się tłumowi zastępowało dbałość o publiczny interes. Niemcy szarpali i uszczuplali zachodnie rubieże królestwa,

25

tymczasem na południowym Wschodzie grozę szerzył smok ludojad, co mieszkał w pieczarze pod nadwiślańskim wzgórzem u słowiańskich Chrobatów. Nikt nie mógł dać mu rady, gdyż żaden rycerz nie mógł się przedrzeć przez wyziewy (przez „parę smrodliwą”) z gęby smoka, dlatego znękana ludność wezwała cudzoziemca na ratunek.

Cudzoziemiec ów nosił swojskie DNA, vulgo krew

lechicką, albowiem był Czechem, ergo potomkiem Lechowego brata. Nazywał się Krok. Niechętnie zgodził się

26

rządzić Polakami, co znaczy, że był to mądry człowiek, nie dość wszakże mądry, by odmówić. Smoka załatwił

27

sprytem, podrzucając mu barana (lub cielaka) wypełnio-nego tlącą się siarką, smołą i saletrą. Bestia zeżarła trutkę, a gorejąc wewnątrz — dla ugaszenia bebechów piła wiślaną wodę tak długo, aż pękła od nadmiaru. Jak mówi podaniowo — kronikarska wersja zdarzeń. Bardziej sen-sowne wydaje się wszakże przypuszczenie, iż smok został rozsadzony prochem strzelniczym. Zważmy, że siarka i saletra to główne składniki prochu, i nie bójmy się mniemać w oparciu o naszą historię ze smokiem, że nikt inny, tylko Polacy (doradcy Kroka) wymyślili proch. Warto tu również zaznaczyć, iż Krok nie podrzucił padliny własnoręcznie, lecz kazał to zrobić swoim synom, ci zaś, nie mając powołania bohaterów, znaleźli kolejnego podwykonawcę, ubogiego polskiego szewca Skubę, który dzieła dopełnił, co świadczy, że już wtedy funkcjonował wolnorynkowy „wyzysk człowieka przez człowieka”.

Krok jako monarcha stał się polskim Krakiem (łacińskim Cracusem czyli Krakusem). Żoną jego była Bożena Wieszczka. Z pewnością wywróżyła mu, że przejdzie do wielkiej legendy Sarmatów, warto mu zatem inwestować nad Wisłą. Solidnie inwestował — wzniósł Zamek Wawel-ski u szczytu wzgórza, a wokół miasto stołeczne, zwane Krakowem od imienia władcy, choć niektórzy twierdzili, że od krakania kruków, które się zleciały ku truchłu smo-czemu. Tak oto Gniezno przestało być stolicą państwa. Krak sporo wojował, zagarniając duże partie środkowej, wschodniej i południowo-wschodniej Europy. Mir u ludu zdobywał wszakże nie dzięki temu, tylko dzięki cudowne-mu darowi zjednywania sobie mas siłą przekonywającej wymowy, który dzisiaj nosi mniej eleganckie miano

28

29

talentu demagogicznego. Gdy Krak zmarł, wdzięczny lud usypał mu kopiec grobowy pod Krakowem.

30

Lech II Bratobójca

Krak zostawił dwóch synów — Kraka Młodszego i Le-cha. Krak-junior był starszy od Lecha, jemu więc przypaść miała korona władcy, ale nim go intronizowano po śmierci ojca — zginął na łowach tragicznie. Rzekomo od rozwście-czonego dzika lub od straszydła leśnego — w istocie z ręki brata.

Lech był człowiekiem ambitnym, żądnym władzy, nie-nawidzącym brata za starszeństwo. Wywabił go do lasu na polowanie, odebrał mu życie, po czym, jak gdyby nigdy nic, wrócił do zamku, pytając, czy Krak też już wrócił. Minęła noc. Następnego dnia „zaniepokojony” Lech kazał braciszka szukać. Znaleziono skrwawionego trupa, a Lech demonstrował swą rozpacz rzewnym płaczem, wzbudzając

31

32

żal powszechny u ludu. Wyprawił bratu okazały pogrzeb,

33

w trakcie którego znowu lał łzy niczym wodospad. Został królem, ale rządził tylko „dwa roki”, bo wedle nadwiślań- skiego przysłowia „Oliwa sprawiedliwa zawsze na wierzch wypływa”. Zdemaskowano mord (pewnie ujawniła sekret jakaś „femme fatale” Lecha II), po czym skazano bratobójcę na banicję dożywotnią. W niesławie ujechał, odarty z korony. Był pechowcem — 350 lat później spot-kała go druga przykrość: Bolesław Śmiały alias Szczodry zabrał mu tytuł najgłośniejszego polskiego władcy – wyg-nańca.

34

Wanda Nienaruszona

Król Krak nie miał więcej synów, ale miał córkę, którą zwano Wendą (gdyż była „przez swoyą piękność wędą dla oczu ludzkich”), z czego zrobiła się Wanda. Dzisiaj każdy Polak zna to imię i tę królewnę, bo od trzynastu stuleci ani na moment jej nie zapomniano. Wiedza o niej sprowadzała się (i sprowadza) do prostego: Wanda wolała utonąć w rze-ce niż poślubić „Szwaba”, kropka. Taką wersję lansowała każda propaganda antyniemiecka, a lud śpiewał piosneczki typu:

„ Wanda leży w polskiej ziemi, Że nie chciała Niemca. Zawsze lepiej mieć swojego Niźli cudzoziemca”.

35

36

Ten ludowy pastisz zwrotki z „Cudu mniemanego czyli

Krakowiaków i Górali” (1794) Wojciecha Bogusław-

37

skiego (choć niewykluczone, że Bogusławski trawestował wcześniejszą poezję ludową) utracił wszelki sens po II Wojnie Światowej, bo każda obywatelka PRL-u (mężatki również) pragnęła wyjść za cudzoziemca, najlepiej za „RFN-owca” czyli „Szkopa”, co niejednej się udało. Lecz nigdy, ani na chwilę, nie zmieniła się treść publicznej wiedzy o Wandzie. Tymczasem ta wiedza jest zupełnie fałszywa. Nie dlatego fałszywa, iż wroga faktom histo-rycznym (faktów historycznych nie znamy), ale dlatego, że całkowicie przecząca „faktom” legendowym — niezgodna z utrwaloną w dawnej historiografii polskiej legendą na te-mat królowej Wandy!

Stare kroniki głoszą tak: po wygnaniu Lecha II wielmoże, wskutek braku innych synów Kraka, intronizowali jego córkę Wandę, ale nie do rządzenia królestwem, tylko do wyczekiwania „dziewosłębów”. Inaczej mówiąc: chcieli koroną zwiększyć wartość córki Kraka, to jest przywabić cenniejszych (książęcych lub królewskich) zalotników, wy-brać najgodniejszego i oddać mu rękę Wandy wraz z rzą-dami. Wszelako ona zrobiła im ciężkiego psikusa, bo sama zasmakowała w rządzeniu. Rozumiała, że z chwilą wyjścia za mąż utraci władzę na rzecz męża. Jej bez ogródek wy-rażane credo brzmiało: „Lepiej mi być księciem, aniżeli książęcą żoną!”. Rozumiała jednak także, iż magnaci będą ją przymuszać. I uniknęła przymusu sposobem zaiste ge-nialnym, znajdując siłę wyższą od oligarchów — zaprzy-sięgła swoje dziewictwo bogom! Teraz każdy, kto chciałby ją przymuszać do wzięcia męża, stawałby się automatycz-nie wrogiem bóstw — na to nikt nie mógł się poważyć. Karna detronizacja też oznaczałaby wojnę przeciw bogom. Magnaci wpadli we własne sidła, a Wanda triumfowała

38

niezagrożona, gdyż nierozdziewiczona. Słowem — była pierwszą polską (a może i światową) wojującą feministką-ekstremistką, bo odtrąciła wszystkich „chłopów”, a nie tylko „Szkopów”.

Ówcześni władcy musieli toczyć permanentne wojny z sąsiadami, co wcale Wandy nie przerażało, gdyż miała „rycerską naturę” (więc może i „męską” naturę?...), uwielbiała nosić zbroję bojową. Jej zaprzysiężone dziewic-two też spowodowało konflikt wojenny. Pewien bowiem alemański (czyli, wedle dzisiejszego nazewnictwa, nie-miecki) książę imieniem Rytygier (Rytyger, Ritigerus) ko-niecznie chciał ją poślubić. Zaczął umizgi od przysłania cennych darów (klejnotów, szat itp.); skończył agresją na kraj Wandy, aby wziąć ją gwałtem. Przegrał, choć nie wiemy dlaczego. W myśl jednej wersji — Rytygierowe hufce rozbroiła piękność królowej prowadzącej polskie wojska. W myśl wersji drugiej, sensowniejszej — żołnierze Rytygiera odmówili stawania w polu przeciwko kobiecie, uznając, że to okryłoby ich hańbą. Zwyciężony lub opuszczony książę przebił się własnym mieczem (rzucił się na miecz wbity rękojeścią w grunt).

Niedługo potem Wanda również zadała sobie śmierć sa-mobójczą, skacząc z krakowskiego mostu lub z brzegu do Wisły. Nie wskutek strachu przed alemańskim gwałtem, więc czemu? Czy dlatego, by wypełnić przysięgę daną bo-gom? Może ślubowała swój zgon za zwycięstwo nad Niemcami? Czy raczej dla kultowego dziękczynienia za ten militarny triumf? A może magnaci i kapłani zawiązali spisek, by uwolnić ją od warunku wiecznego dziewictwa i solidarnie zmusić do zamążpójścia? Tak czy owak —

39

40

zmarła w stanie określanym przez medycynę terminem „virgo intacta” (dziewica nienaruszona).

Ciało wyłowiono przy styku rzeki Dłubni z Wisłą i tam usypano kopiec dla królowej Wandy, w połowie zielony, a w połowie czarny, które to rozdwojenie chromatyczne trwało prawie tysiąc lat. Jeszcze w drugiej połowie XVI wieku na grobie Wandy stał monument z wyrytą łacińską inskrypcją.

41

Przemysław czyli

Leszek I Spryciarz

Po śmierci Wandy znowu nastąpiło bezkrólewie i władzę raz jeszcze sprawowało dwunastu zwierzchników (Naru-szewicz tytułuje ich „gubernatorami”) dwunastu sło-wiańskich hord zamieszkujących dwanaście województw państwa. Tym razem, dla uniknięcia personalnych przepychanek i chaosu, jednego wielmożę zrobiono głównym rządcą, podporządkowując mu jedenastu czyli całą resztę, tak iż owa reszta była swoistym gabinetem ministerialnym skupionym wokół premiera, ale to niewiele dało, bo panowie magnaci po staremu żarli się między sobą, co osłabiało kraj. A kiedy kraj słaby, wrogowie nabierają apetytu. Od strony Moraw ruszyło wojsko nieprzy-jacielskie, bardzo liczne, nasze zaś wojsko mizerne było, niewystarczające dla obrony kraju. Wszakże dzięki

42

bogom (czyli pogańskim „bałwanom”) znalazł się czło-wiek, który fortelem ojczyznę wybronił.

43

Człek ów nosił imię Przemysław (pewnie dlatego, że był przemyślny czyli łebski) i uprawiał zawód złotnika. Zebrał sporo prostych ludzi jako „pospolite ruszenie” ku stawieniu czoła wrogom, ale rozumiał, że ta zbieranina nie da w bitwie rady ćwiczonemu wojsku, gdy „zawodowe” wojsko polskie doznało już kilku klęsk sromotnych. Więc kiedy

najeźdźcy uszykowali się pod Łysą Górą, wystawił przeciwko nim olbrzymią armię drewnianych manekinów, bardzo precyzyjnie naciosanych (z szyszakami, tarczami,

44

włóczniami etc.), a malowanych złotą i srebrną farbą, tak że ranne słońce rozbłyszczyło te szeregi wręcz oślepiająco, budząc grozę nieprzyjaciela. Ujrzawszy tylu zbrojnych ry-cerzy gotowych do walki — agresorzy pierzchnęli panicz-nie. Kilka razy Przemysław stosował swój trik, wciągając przy tym wrogów w pułapki i sukcesywnie wycinając. Aż zgnębił i wygnał z kraju cały ów madziarsko-morawski „potop”, za co go wdzięczni rodacy obwołali królem.

Królował najpierw jako Przemysław, jednak dłużej jako Lestko (czyli Lis ergo Liszka, co później przybrało brzmienie Leszek), takie mu bowiem dano przezwisko za brawurowy wojenny „the swing” („numer”), będący do-wodem iście lisiego sprytu. Zdążył jednak pierwszym swo-im imieniem ochrzcić nowo powstałe miasto Przemyśl. Władał lat kilkanaście, stając się pierwszym z czterech przedMieszkowych Lestków (Leszków).

45

Leszek II Wyścigowy

Leszek I okazał się bezpotomny, więc po jego zgonie trzeba było znowu wybierać panującego. To zaś spowodo-wało swary tak wielkie w narodzie, iż pachniało już wojną domową, którą wszakże udało się konkursem zażegnać. Polacy pasjonowali się harcami konnymi wszelakiego ro-dzaju, a wyścigami przede wszystkim, stąd idea wyścigu mającego rozstrzygnąć spór była realizowana często. Tym razem konny wyścig miał dać zwycięzcy monarszą władzę. Trasa biegła wokół Krakowa, a metę oznaczał wbity w rzekę Prądnicę drewniany słup.

Do wyścigu stanęło wielu szlachetnie urodzonych panów, między innymi pewien Leszek, syn wielmoży, słusznie noszący takie imię, gdyż był to lisom równy przechera. Nie chcąc zawierzać swych losów fortunie (która, jak wiadomo,

46

jest dziwką) ani czworonożnemu bydlęciu — został wyna-lazcą. Wynalazł mianowicie coś, co dzisiaj robi w sporcie oszałamiającą karierę — „handicap” czyli upośledzanie przeciwnika sportowego, zmniejszanie szans przeciwni-kowi. Zmniejszył radykalnie szansę wszystkich kon-kurentów rozsypując nocą na trasie wyścigu ostre żelazne ćwieki. Nadto podkuł swego rumaka, co wówczas wśród Słowian praktykowane nie było. Wierzchowce konkuren-tów, mając gołe kopyta, kaleczyły sobie nogi, Leszek zaś bez trudu wygrał i zaczął się przygotowywać do introniza-cji. Miał wszakże pecha, fortuna bowiem zmienną jest...

Tuż po zawodach „elektorsko-selekcyjnych, dwóch młodych wieśniaków, chcąc się zabawić w książęcych pretendentów, urządziło sobie bieg na książęcej trasie.

47

Bieg pieszy, gdyż rumaków hołota nie miała. Żelazne bolce pokaleczyły im stopy, wszakże jeden dobiegł do słupa koń-cowego. Dzięki tej dwójce wydał się „handicap” sprytnego Leszka, którego pokonani dżokeje rzucili przed sąd, a ten skazał cwaniaka na rozdarcie końmi, co zostało skru-pulatnie wykonane. Władcą zaś obrano wieśniaka, który mimo pokaleczonych stóp dobiegł do mety, demonstrując iście monarszy hart ducha. Dano mu, nie wiedzieć czemu,

48

imię... Leszek, chociaż od urodzenia nosił inne (może zbyt brzydkie dla panującego?).

49

Leszek II władał kilkanaście lat w sposób znakomity, zyskując mir ludu. Był pono mądry, mężny, dostępny, sprawiedliwy, powściągliwy, oszczędny i szczodry (te dwie ostatnie cechy chyba trochę się kłócą) — był chodzącym workiem samych cnót. Zamierzchły kronikarz pisze o nim: „Czasu woyny nieprzyiacioly pograniczne dostatnie grormił, a szczęśliwie panuiąc sprawiedliwość czynil, choynym byl na ubogie, trzeźwy, pijanym się brzydził, i w inszych cnotach dobrych żywot swóy skończył". Skoń-czył wojennie — bił się często i wreszcie legł na polu chwały, rzekomo w boju przeciw rycerzom Karola Wiel-kiego.

50

Leszek III Jurny

Leszek II Wyścigowy stał się założycielem dynastii Leszków-Popielów. Władzę po nim objął jedyny syn, Le-szek III. Ten (w przeciwieństwie do taty, któremu być może wojny zabierały zbyt dużo czasu, odrywając od uciech łoża) — płodził wyścigowo. Zmajstrował niezliczone (a kro-nikarzom nie znane) córy i dwudziestu kilku synów; znamy imiona dwudziestu jeden spośród nich — byli to: Popiel, Bolesław, Władysław, Wratysław, Oddo, Barnim, Przybysław, Przemysław, Kazimierz, Jaksa (Jar), Siemion (Siemian), Siemowit, Siemomysł, Bogdal, Szpiczygniew (Spiczygniew), Szpiczymierz (Spiczymierz), Zbigniew, Wizimierz, Czeszymierz, Sobiesław i Wisław. Mamy tu prawdziwy katalog imion męskich występujących w Polsce aż do późnego Średniowiecza, kilka zaś aż do dzisiaj prze-trwało.

51

52

Pono Leszek III był „równy Oycu w cnotach, równy

y w szczęściu”, ale żadne szczegóły nie są kronikarzom znane — tutaj twórcy legendowych bajań zawiedli. Pano-wał tyle, co ojciec — kilkanaście lat. Z tych kilkunastu lat

53

zostaje nam do głębszych rozważań wyłącznie super-płodność. Jeżeli wtedy nad Wisłą grzebano wraz ze zmarłym władcą monarszy harem — to grób Leszka III musiał być bardzo obszerny, bo za życia król ów miał nałożnic cały legion.

54

Popiel I Gnuśny

Tron zluzowany śmiercią Leszka III objął Popiel. Nie dlatego, że był najstarszym spośród braci, lecz dlatego, że był synem prawowitej małżonki, gdy reszta z „położnic” (nałożnic) się wywodziła. Już wcześniej Leszek III kazał lewołożnym synom zaprzysiąc, że uznają Popiela „delfi-nem” czyli następcą tronu, przy czym każdy otrzymał jakąś prowincję kraju we władanie lenne.

O Popielu I piszą kronikarze, że był „gnuśny y boja-źliwy”; bać się miał „Hunnów”, ale może groźniejsi od ze-wnętrznych wrogów byli zazdroszczący mu korony bracia? W każdym razie ze strachu opuścił Wawel, przenosząc stolicę do Gniezna. Tak tedy Gniezno, założone przez Le-cha I, odzyskało stołeczną godność, chociaż Popiel — dalej

55

ze strachu — wolał rezydować nie w samym Gnieźnie, tylko nad jeziorem Gopło, w Kruszwicy. Wojować nie umiał i nie lubił (pewnie dlatego nie lubił, że nie umiał) —brakowało mu ducha i serca rycerskiego, nie mógł więc wzbudzać gorących uczuć wśród walecznych poddanych. Kronikarze wieszają na nim psy równie chętnie, co na jego synu myszy, określając jako beznadziejnego fajfusa, i twierdzą, że ściągnął na swój ród przekleństwo dubeltowe. Raz, że gorąco się wypierał wieśniaczego pochodzenia familii (jak pamiętamy —dziad Popiela I był chłopem),

56

co stanowiło obrazę plemiennych bogów i zwyczajów, a dwa, że jego ulubione powiedzonko, którym warczał, gdy

57

był wściekły, brzmiało: „Bogday mnie myszy ziadły!” („Oby mnie myszy zjadły!”). Nie dane mu było doczekać tej wieczerzy, gdyż młodo zmarł, lecz jego syn już się nie wywinął.

58

Popiel II Myszowaty

Popiel II (syn Popiela I) został osierocony przez tatusia w tzw. wieku szczenięcym, nie mógł więc bezzwłocznie dorwać się do rządów. Nim wydoroślał — władzę zbiorową sprawowali jego stryjowie, których napłodził dziad, Leszek III Jurny. Wreszcie jednak wydoroślał i zajął przeznaczony mu tron. Był pijaczyną i patologicznym rozpustnikiem, „playboyem” wedle dzisiejszego nazewnictwa, mawiał: „Jedzmy, pijmy, zrywajmy wianki, niechaj nie więdną!” (wedle dzisiejszego nazewnictwa „zrywanie wianków” to rozdziewiczanie niewinnych panienek). Niemcy zwali go Osterykiem, a poddani przezywali Chostkiem, Chwo-stkiem, Chościszkiem vel Koszyszkiem czyli Miotłą, bo miał włosy długie, rzadkie, najeżone, proste niczym patyki tworzące miotłę. Hulał do rana, sypiał do popołudnia, skarg

59

ludzkich nie słuchał, rządy zaniedbywał. Brakowało mu wszystkiego — i poczucia humoru, i poczucia honoru, i poczucia sprawiedliwości. „Zgoła iako ociec iego był nikczemny”. Pragnąc go ustatkować — stryjkowie wyswatali Popielowi Ryxę, księżniczkę niemiecką, kobietę wyjątkowej piękności, ale i nikczemności szczególnej

60

również. Ryxa okazała się pierwszą u Słowian „lady Macbeth”, prawdziwą ludobójczynią.

Dwór Popiela II formowała młodzież tak jak i on płocha, towarzysze hulanek conocnych. Spośród tych trzpiotów wywodzili się doradcy króla, póki nie wziął ślubu

z Ryxa. Odtąd głównym doradcą, szafarzem urzędów, dyrygentem państwa stała się żona. Dzięki niej kraj zamienił się w królestwo korupcji — Ryxa sprzedawała wszystko: stanowiska, wyroki, wszelakie łaski monarsze, ziemię itp. Gniewało to stryjów Popiela, o czym szpiedzy Ryxie donieśli. Bojąc się, że stryjkowie zdetronizują nieudacznika, sprytna królowa umyśliła rozwiązać radykalnie stryjowy problem. Namówiła męża, aby poleżał parę dni (tygodni?) udając konającego. Później zaprosiła wszystkich stryjów na dwór, by umierający mógł im przekazać władzę tudzież swoje dzieci pod opiekę. Przybyłych wytruła co do jednego. Lecz z ciał pomo-rdowanych wylęgło się mrowie mściwych myszy, które zaatakowały królewski dwór. Popielowie uciekli wraz ze

61

swym orszakiem, chroniąc się w drewnianej wieży na wyspie jeziora Gopło. Gali Anonim pisze: „Wedle tego, co starcy dostojni prawią — myszy prześladujące Popiela płynęły za nim na wyspę, gdzie towarzysze jego ginęli

62

broniąc się, aż Popiel, pośród strasznego fetoru trupów,

63

sromotną śmiercią legł od zębów myszych bestii”. Razem z władcą zginęła też Ryxa oraz ich potomstwo.

Już dla dawnych historyków polskich było rzeczą jasną, że myszy to metafora. Karol Szajnocha, robiąc porównania językowe i wykorzystując bliskoznaczność pewnych termi-nów, sugerował (1857), że legendarne „myszy" to bałtyccy korsarze, Skandynawowie. Bardziej jednak prawdo-podobną wydaje się teza, że Popiel II musiał uciekać przed buntem, być może nie tylko szlacheckim, ale ludowym. Rozwścieczeni okrutnym jarzmem maluczcy capnęli satrapę na jeziorze Gopło, gdzie była ostatnia warownia Popielów — to ładnie brzmi. Ja bym wszakże sugerował wojskowy bunt. Trochę dalej wrócimy do tego.

64

Piast Kołodziej

Za czasów Popiela II mieszkał sobie na przedmieściu Kruszwicy (według innego wariantu legendy — na przed-mieściu Gniezna) pewien kołodziej-bartnik-rolnik (książęcy rataj) zwany Piastem, bo chociaż był mocny i żwawy, ale natura dała mu mierny wzrost i posturę grubawą, słowem krągłą niby tłuczek, lub niby piasta koła obracająca się wokół osi. Sprawiedliwy ten, pracowity, uczciwy i pełen innych cnót człeczyna miał połowicę Rzepkę vel Rze-pichę, a z nią synka, którego wedle obyczaju należało uro-czyście „postrzyc” kiedy skończy siedem lat (obrzęd „po-strzyżyn” zakładał też przejście chłopca spod opieki matki pod opiekę ojca i danie dziecku imienia).

Złożyło się przypadkiem, że tego samego dnia, co „po-strzyżyny” syna Piastowego, na zamku królewskim

65

fetowano ceremonię „postrzyżyn” latorośli Popielowej. Przybyli akurat do grodu dwaj cudzoziemcy, świątobliwi pielgrzymi, lecz ich w progi miejskie nie wpuszczono (podług innego wariantu — nie wpuszczono ich do zamku), więc udali się na przedmieście, gdzie ich ugościł „strzy-

66

gący” syna kołodziej (bartnik, rolnik) Piast. Ugościł serdecznie, acz niezbyt wystawnie, stać go bowiem było jeno na garniec pitnego miodu (według innego wariantu — piwa) i na chudego prosiaka. Tymczasem, odkąd przy stole zasiedli dwaj cudzoziemcy, alkoholu z garnca nie ubywało, lał się strumieniami, bez końca, napełniając wszystkie garnki i dzbanki Piasta oraz jego sąsiadów, a mięsem prosiaka wypełniono dziesięć dużych niecek! Mógł tedy Piast doprosić tłumy biesiadników. Rozochocony cudem — zaprosił również władcę, a Popiel II łaskawie przybył doń. Świątobliwy duet „postrzygł” Piastowego syna, dając mu imię Ziemowit, nad ranem zaś, błogosławiąc rodzinę Pia-stów, zniknął.

Jakiś czas później „myszy zjadły Popiela” i trzeba było

67

wybrać nowego władcę. Wokół Kruszwicy zebrały się rze-sze elektorów. Obradowali tydzień za tygodniem bez skut-ku, aż skończyła się im żywność. Głód byłby ich rozpędził, lecz wtedy u Piasta znowu pojawił się świątobliwy duet (według jednej wersji byli to pielgrzymi Jan i Paweł, święci męczennicy; według innej — para aniołów), by mu oznajmić, że zostanie monarchą i założy wielką dynastię,

68

wcześniej wszakże musi nakarmić szlachtę i wielmożów debatujących pod Kruszwicą. Z czym nie było kłopotu, bo

69

świątobliwi cudotwórcy raz jeszcze rozmnożyli Piastowi napitek i jadło, a elektorski tłum, wdzięczny za nakarmie-nie, obrał Piasta władcą Polski.

Druga wersja legendy mówi trochę inaczej: gdy kłócące się stany zgłodniały, ktoś — dla przyspieszenia wyboru (dla osiągnięcia kompromisu) — rzucił propozycję losową: wybierzmy monarchą człowieka, który jutro rano pierwszy przypłynie do nas przez wody Gopła, ale z zastrzeżeniem, że musi mieć powyżej szesnastu lat i płeć męską. Piast mieszkał na drugiej stronie jeziora (przeciwnej niż Krusz-wica), lecz blisko Kruszwicy trzymał pasiekę. I właśnie oznaczonego dnia, bladym świtem, ruszył łodzią ku krusz-wickiej stronie jeziora, do pasieki, a tam już czekał wiwa-tujący tłum.

Zamierzchli nasi dziejopisowie kłócili się, czy Piast Kruszwicki (Piastus Crusphicensis) był monarchą, czy tyl-ko rodzicem króla (większość przyjęła opcję królewską, choć sam Lelewel był jej adwersarzem). Wprowadzany uroczyście do pysznego kasztelu — Piast zawiesił nad bra-mą swe wieśniacze lipowe chodaki, by potomkowie pa-miętali z jakiego stanu wyszedł ich ród. Władał mądrze, sprawiedliwie i walecznie, wewnątrz kraju gromiąc prze-stępców, zewnątrz zaś złych sąsiadów pragnących polskie terytorium uszczuplić. Kłopot miał z Pomorzem i z Kaszu-bami, bo te prowincje administrowane były przez krewnych Popiela, a Popielidzi nie chcieli uznawać kmiecia na tronie za władcę prawowitego.

Dzisiejsza publiczna świadomość tycząca Piasta kreuje nie tyle kmiecia oderwanego od drewnianej sochy do spra-wowania rządów, ile ukoronowanego rzemieślnika (koło-dzieja, czyli producenta kół, w tym również wytwórcę piast

70

kołowych) — zwiemy go Piastem Kołodziejem, a nie Piastem Chłopem lub Piastem Wieśniakiem. Tak bądź owak — według tej legendy wyszedł z najniższego stanu i dochrapał się najwyższego. Może i tak było, lecz nie wy-daje mi się, że przeskoczył od samego dołu ku samemu szczytowi jednym skokiem (jednego dnia z kmiecia na króla) — za rządów Popiela II musiał być już dygnitarzem, co bardziej szczegółowo zasugeruję dalej, omawiając rządy Piastowego syna, Ziemowita.

Dla rodzimej historiografii dzisiejszej Piast jest legen-darnym założycielem dynastii, która się kończy rządami króla Kazimierza Wielkiego, a w książęcej linii mazowiec-kiej wygasa A. D. 1526. Później każdego z elekcyjnych naszych monarchów zwyczajowo komplementowano mia-nem Piasta, aż do Stanisława Augusta Poniatowskiego, czyli ostatniego przed zaborami.

71

Ziemowit Waleczny

Jedynemu synowi Piasta Kołodzieja dwóch świątobli-wych pielgrzymów-cudzoziemców dało imię Ziemowit (Siemowit, Semowit), tłumaczone później tak przez kroni-karzy i dziejopisów: Ziemo (od ziemia) + wit (od witeź czyli bohater, rycerz) = Zdobywający ziemie, Podbijający ziemie. Był istotnie Ziemowit urodzonym wojownikiem-zwycięzcą, już w młodym wieku przysposabianym na rycerza. Niektóre kroniki wzmiankują, że został „het-manem wojsk" u Popiela II, co ma głęboki sens i trafniej tłumaczy upadek Leszkowiczów (Popielów i Popielidów) niźli bajka o kołodzieju-kmieciu metafizycznie wyniesio-nym na założyciela nowej dynastii.

Jest rzeczą ekstremalnie wątpliwą, by władca zaszczycił „postrzyżyny" u kmiecia, bartnika lub kołodzieja; tym bar-dziej Popiel II, który był butnym tyranem nienawidzącym

72

ludu. Zwyczajem natomiast była obecność monarchy przy „postrzyżynach" dzieci dostojników. Słowo „piast" (pier-wotnie pisane „past" lub „pazt") miało może związek ra-czej nie z tłuczkiem albo z piastą koła, tylko ze słowem „piastun" oznaczającym funkcję wysokiego urzędnika dworu. Tak więc Piast musiał być dygnitarzem (major-domusem?) u Popiela II, a wówczas fakt, że Piastowy syn został naczelnym dowódcą wojsk, przestaje dziwić. Piast

73

zresztą mógł być nawet kimś więcej — bliskim krewnym lub wręcz synem Popiela II, czyli Popielidem! Kroniki no-tują, że ojciec Piasta zwał się: Koszyszko. Te same kroniki twierdzą, iż Popiela II przezywano... Koszyszkiem! Coś mi tu pachnie jednością tych dwóch Koszyszków.

74

Również „postrzyżyny” u Piasta i u Popiela wypadające dziwnym trafem w tym samym dniu... „Myszy”, które

75

obaliły Popiela, mogły być buntem wojskowym kierowa-nym przez duet Ziemowit — Piast. Uważam tę hipotezę za prawdopodobną. Ale dowodów brakuje.

Ziemowit spędził około trzydziestu lat swego panowania

głównie w polu. Toczył nieustanne wojny, prawie wszy-

76

stkie zwycięskie, co uczyniło jego imię strasznym dla sąsiadów. Gospodarzem kraju był również znakomitym. Można go tytułować Wielkim Twórcą. Najpierw bowiem zbudował doskonałą strukturę wojenno-obronną państwa: dawne i nowo powstające grody obwarowywał solidnie, wszędzie rozmieszczał silne straże, a wojsko unowocześnił, dzieląc na karne oddziały dowodzone przez dziesiętników, setników i tysięczników. Nowoczesnej armii (zwanej Drużyną) towarzyszyły nowoczesne taktyka i technika wojenna. Bił Ziemowit Prusów, Czechów, Węgrów, Pannonów, Morawian i kogo tylko się dało, zwłaszcza jednak Niemców, gdyż ci byli najgroźniejsi. Żywioł niemiecki parł ku Wschodowi bez przerw, z wciąż rosnącą siłą i zaciekłością. Julian Bartoszewicz: „Był to dzik idący ryjem naprzód — rozrywał i ujarzmiał” (1868). Dzięki Ziemowitowi Odra zaczęła pełnić rolę nieprzekraczalnej bariery dla Niemców. Plemiona słowiańskie po zachodniej stronie Odry (Łużyczanie i in.) wkrótce zostały uznane za stracone, ale po wschodniej stronie rzeki Niemcy mogli znaleźć tylko własną śmierć.

Główną budowlą wzniesioną przez Ziemowita było państwo. Dobiegał kresu system patriarchalno-plemienny, zbyt kruchy, zbyt niespójny, by dać opór nawale nie-mieckiej. Trzeba się było autentycznie jednoczyć, budować dużą organizację państwową z mocną władzą centralną — lub zginąć, być pożartym przez Niemców. Prastare demo-kracje szczepowe bądź gminowładztwo jawiły się tedy groźnymi anachronizmami — Ziemowit je likwidował, ograniczając swobody dawnych gmin słowiańskich,

77

78

kasując im prawo obierania swej starszyzny, stanowienia praw itp. Sam kogo trzeba awansował i sam stanowił jedno dla wszystkich prawo. Województwa pyskujące brał za cugle, równocześnie orężem przyłączał nowe tereny (np. Śląsk), łącząc Polan, Łęczycan, Mazurów itd., a całość konsolidował twardą ręką, wprowadzając wszędzie porządek zwany dzisiaj żandarmeryjnym. Bez tego nie byłoby Polski teraz — nie byłoby jej nigdy. To Ziemowit Piastowicz, jednocząc wiele prowincji, zbudował państwo polskie. Zbudował je wokół Kruszwicy i Gniezna, a prze-grał tylko jedno: Pomorze i Kaszuby. Władający tam potomkowie Leszka III zdołali — dzięki trudnym warunkom terenowym (moczary i puszcze) — obronić swą suwerenność. Nie na długo.

Ziemowit zmarł lub zginął podczas kolejnej kampanii wojennej przeciwko książętom władającym Kaszubami i Pomorzem, w roku 891 lub 892.

79

Leszek IV Konsolidator

W chwili zgonu ojca Leszek był dzieckiem paroletnim, więc przez następne dziesięć-czternaście lat rządy sprawo-wali opiekunowie chłopca (wedle późniejszej terminologii — regenci). Za ich rządów trwały walki ze Słowakami i Niemcami oraz z niepokorną ziemią kaszubsko-pomor-ską. Tej ostatniej wciąż nie można było włączyć w obręb państwa. Tymczasem Leszek znakomicie rósł, wykazując świetne talenty, także wojskowe, co cieszyło poddanych i regentów. Gdy osiągnął pełnoletność — przekazano mu władzę bez strachu.

Leszek IV spełnił wszystkie pokładane w nim nadzieje. Choć miał rzekomo większą niż ojciec skłonność do poko-ju, to wojny nie zaniedbywał, wedle rzymskiej mądrej maksymy „si vis pacem — para bellum” (jeśli pragniesz

80

pokoju, gotuj się do wojny). Rozpoczętą przez ojca konso-lidację państwa prowadził dalej z jeszcze lepszym skut-

81

kiem, coraz silniej jednocząc terytoria Polan, Goplan, Lędzian (późniejsza Ziemia Sandomierska), Mazowszan, Mazurów, Ślązaków, ltd. Wreszcie udało mu się również

82

to, na czym dzielny ojciec wykruszył sobie zęby — zdła-wiony został opór Kaszub i Pomorza.

Był Leszek IV równie wielkim co Ziemowit antyde-mokratą, dzięki Bogu. Swobody lokalne (tak swobody możnowładcze, jak i kmiece) tłumił bezlitośnie, dla dobra państwa. Centralizował państwo bez skrupułów, wiedząc, że gra polityczna rządzi się tylko jedną, bardzo prostą regułą: być albo nie być. Gdyby on, jego syn i jego wnuk przegrali ten mecz — pisałbym dziś żywoty Piastów po nie-miecku. Herr Zimowitz von Piastenrode, albo Graf Popel zu Kruschwitz — brzmiałoby jak dzwon.

83

Ziemomysł Mieszkorodny

Syn Leszka IV, Ziemomysł (Semomysł, Semimisl, Sesi-

sław) zrobił, co do niego należało — utrzymał państwo w przynajmniej nie najgorszej lub wręcz w zdrowej kon-dycji. „Pan dobry, miękki, łaskawy, szczodrobliwy, spokoyny: cnót oycowskich y dziadowskich obyczaiów naśladownik, ale nie waleczny”. Jeżeli sam nie był waleczny, to musiał mieć bardzo walecznych dowódców (pewnie chowu ojcowskiego) i waleczne wojsko, bo właśnie za panowania Ziemomysła runęła przeciwko Słowianom szczególnie ciężka nawała ze strony niemie-ckiej. Henryk Ptasznik masakrował i gwałcił słowiańskie plemiona między Odrą a Łabą, kontynuował dzieło Otton Wielki, a margrabiowie Bernhard, Tietmar i zwłaszcza straszliwy Gero pili słowiańską krew niczym banda wampirów. Musiał chyba i Ziemomysł ponieść przy tym

84

jakieś terytorialne straty, lecz wybronił państwo, a do sukcesów zaliczał ponowne anektowanie Śląska.

Długo wyczekiwał Ziemomysł następcy tronu, martwiąc się, iż żona Gorka (Górka) nie rodzi syna, ale się doczekał. Jednak radość trwała krótko — synek był niewidomy. Kiedy dziecko ukończyło siedem lat (937 lub 938), wyprawiono mu „postrzyżyny” rytualne i wtedy nastąpił cud — podczas ceremonii chłopak, przezwany Mieszkiem,

85

86

niespodziewanie odzyskał wzrok. Ziemomysł spytał star-

87

szyznę i „wieszczków”, jak trzeba interpretować radosne zjawisko, a mędrcy wyjaśnili mu, że to znak, iż dzięki Mieszkowi państwo ulegnie oświeceniu. Co dla potomnych było klarowne, bo Mieszko dał Polsce Chrześcijaństwo, a wcześniej Polacy żyli w ciemnocie pogaństwa. Czy aby na pewno? Chyba nie wszyscy.

W „Żywocie św. Metodego”, czyli w tzw. legendzie pannońskiej, figuruje sugestia, iż pewien książę stojący na czele sąsiadujących z Morawianami Wiślan został pod ko-niec IX wieku siłą przymuszony do ochrzczenia się. Roku 1986 wykopaliska archeologiczne koło wsi Podebłocie w dawnym województwie siedleckim przyniosły tabliczki gliniane z greckimi inicjałami JHS (Jezus Chrystus Wy-bawca) i JHN (Jezusie Chrystusie Zwyciężaj), które ekipa profesora Jerzego Gąssowskiego (Instytut Archeologii UW) wydatowała na IX wiek! Od stu lat zresztą przypuszcza się, że już Ziemowit, dziadek Ziemomysła, mógł być ochrzczony. Przez kogo? Przez tych dwóch świątków lub aniołów, którzy nawiedzili „postrzyżyny” u Piasta i dali „postrzyganemu” imię Ziemowit — może to był chrzest? Za czasów Ziemowita święci Cyryl i Metody przybyli na ziemię wielkomorawską i chrzcili Słowian, a współpracow-nicy tej dwójki wędrowali z krzyżem po całej Słowiańszczyźnie. Syn Leszka IV, Ziemomysł, żył jako poligamista, co by wskazywało, że chrzczony nie był (lub był ochrzczony sekretnie), ale bez wątpienia przejawiał wobec nowej wiary dużą życzliwość. Fakt, iż Mieszko zaprowadził w swym państwie Chrześcijaństwo nieomal tuż po śmierci ojca — musiał mieć swoją wcześniejszą glebę.

88

Ziemomysł żył długo i w Gnieźnie dostał od dzieci piękny grób. Ile zmajstrował tych dzieci — nie wiadomo. Wiemy tylko o dwóch, prócz Mieszka, synach (jeden został zabity przez Niemców A.D. 968, drugi nosił imię Cydebur vel Cedebar i odznaczył się dzielnością), a także o pięknej córce Adelajdzie, która rzekomo wyszła za węgierskiego księcia Gejzę i urodziła Stefana Świętego (rzecz wątpliwa).

Główną zasługą Ziemomysła było spłodzenie Mieszka i wychowanie go na pierwszego władcę Polski Chrześci-jańskiej, nieźle już udokumentowanej dla pożytku układaczy królewskich pocztów.

89

Nota ikonograficzna

Wszystkie wizerunki polskich władców ery, przedMieszkowej, którymi zilustrowano „Poczet «królów bałwochwalców»”, zostały wzięte ze starych ksiąg należą-cych do księgozbioru Waldemara Łysiaka; główne to:

♦ Alexander Gwagnin, „Sarmatiae Europeae

descriptio, quae Regnum Poloniae...”, Spirae 1581. ♦ Piotr Hyacinth Pruszcz, „Forteca monarchów y ca-łego Królestwa Polskiego...”, Kraków 1662.

♦ Julian Ursyn Niemcewicz, „Śpiewy historyczne”,

Warszawa 1816. ♦ Bernardo Zaydler, „Storia delia Polonia...”, Firenze

1831. ♦ Daniel Edward Friedlein, „Wizerunki książąt i kró-

lów polskich...”, Kraków—Warszawa 1852. ♦ Józef Ignacy Kraszewski, „Stara baśń”, wydanie

jubileuszowe, z ilustracjami Michała Elwiro Andriollego, Warszawa 1879.

90

♦ Seweryna Duchińska (rymy), Wojciech Dzieduszycki (wstęp), Walery Eljasz (rysunki), „Królowie polscy w obrazach i pieśniach”, Poznań 1893.

ATLAS MYLIUSA via FRIEDLEIN

Wspomniane notą ikonograficzną wydawnictwo Friedleina (notabene bibliofilsko niesłychanie rzadkie) składa się z 48 drzeworytowych „portretów” (od Lecha I do Stanisława Augusta Poniatowskiego) opatrzonych wyłącznie imionami, bez tekstu. Trzynastkę władców pogańskich (brak Wizymira) zaprezentowano tam rycinami zro-bionymi według miedziorytów Hansa Hoogenbergha (Johanna Hooghenberga) figurujących w dziele wydanym przez Niderlandczyka Arnolda Myliusa (swego czasu sekretarza kardynała Jerzego księcia Radziwiłła) pt. „Principum et Regum Polonorum imagines ad vivum expressae...” (Kolonia 1594). Ponieważ każda kreślona moim piórem nota „biograficzna” „króla bałwochwalcy” została już zilustrowana kilkoma jego wizerunkami z innych ksiąg — uznałem, że warto „portrecikowi” rarissima z dzieła Myliusa przetworzone drzeworytniczo w edycji Friedleina dać Czytelnikom jako osobne integralne zestawienie, które nazywam Atlasem Myliusa via Friedlein.

91

92

93Przedmowa ......................................................................... 7

Lech I Przybłęda............................................................ 15

Wizymir Danogromca ..................................................... 21

Krak Smokobójca ............................................................ 24

Lech II Bratobójca ........................................................ 30

Wanda Nienaruszona ...................................................... 34

Przemysław ...................................................................... 41

Leszek II Wyścigowy..................................................... 45

Leszek III Jurny ............................................................ 50

Popiel I Gnuśny ............................................................. 54

Popiel II Myszowaty ...................................................... 58

Piast Kołodziej ................................................................. 64

Ziemowit Waleczny ......................................................... 71

Leszek IV Konsolidator ................................................ 79

Ziemomysł Mieszkorodny............................................... 83

Nota ikonograficzna ........................................................ 89

ATLAS MYLIUSA via FRIEDLEIN ............................ 90

94

95

96

97