VIP Biznes&Styl

112
ISSN 1899-6477 Numer 3 (29) Maj-Czerwiec 2013 Wizjoner Kodu MACIEJ WNUK PERŁA W KORONIE POLSKIEJ NAUKI Na okładce Wit Więch VIP TYLKO PYTA O TYGLU NARODOWOŚCIOWYM PODKARPACIA Z ANDRZEJEM POTOCKIM LUDZIE BIZNESU 52. Muzyczny Festiwal w Łańcucie 17-25 maja Portret dwumiesięcznik podkarpacki IV FORUM INNOWACJI RZESZÓW, 14-15 MAJA

description

Nr 3 (29) maj - czerwiec

Transcript of VIP Biznes&Styl

Page 1: VIP Biznes&Styl

ISSN 1899-6477

Numer 3 (29)

Maj-Czerwiec 2013

Wizjoner Kodu

MACIEJ WNUKPERŁA W KORONIE POLSKIEJ NAUKI

Na okładceWit Więch

VIP TYLKO PYTAO TYGLU NARODOWOŚCIOWYM PODKARPACIA Z ANDRZEJEM POTOCKIM

LUDZIE BIZNESU

52. Muzyczny Festiwal w Łańcucie 17-25 maja

Portret

dwumiesięcznik podkarpacki

IV FORUM INNOWACJIRZESZÓW, 14-15 MAJA

Page 2: VIP Biznes&Styl
Page 3: VIP Biznes&Styl

VIP BIZNES&STYLMaj – Czerwiec 2013

LUDZIE BIZNESU

16 Wit Więch, założyciel firmy Order of CodeWizjoner Kodu

VIP TYLKO PYTA

22 Aneta Gieroń i Jaromir Kwiatkowski rozmawiają z Andrzejem Potockim, publicystąPolak, Rusin, Żyd, Niemiec i Cygan w tyglu Podkarpacia

SYLWETKI

30 Maciej WnukPerła w koronie polskiej nauki

88 Alicja Ungeheuer-Gołąb Alicja w krainie literatury dziecięcej

RAPORTY i REPORTAŻE

82 Anna KonieckaPolska po turecku

106 Biznes z klasąHorpyna w baletkach

KULTURA

42 VIP Kultura Drugie życie zamku w Dzikowie

46 FotografiaIrlandia w obiektywie Jędrzeja Niezgody

54 Muzyczny Festiwal w ŁańcucieBogusław Kaczyński – arystokrata ducha

22-28Andrzej Potocki: Nasze województwo w obecnych granicach zawsze było pograniczem: państwowym, religijnym, kulturowym. Przed wojną dominował tutaj oczywiście żywioł polski, ale drugi pod względem liczebności był żywioł ruski, z którego wyodrębniła się grupa Ukraińców, Bojków i Łemków – ci ostatni zamieszkiwali Bieszczady i Beskid Niski. Bardzo licznie te tereny zamieszkiwali też Żydzi i nie możemy także pominąć ludności niemieckiej, która w dużej liczbie trafiała na te tereny od 1782 r. Kolejną grupą etniczną byli również Cyganie.

Cmentarz żydowski w Lesku.

Page 4: VIP Biznes&Styl

6 VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2013

Maj – Czerwiec 2013

STYL ŻYCIA

14 Spotkania z cyklu BIZNESiSTYL.pl „Na Żywo”W poszukiwaniu teatru najlepszego dla Rzeszowa

100 Towarzyskie zdarzenia

FELIETONY

34 Jarosław A. SzczepańskiŚwiat według mainstreamu

36 Krzysztof Martens Wielki Szaman

GOSPODARKA

62 IV Forum Innowacji w Rzeszowie

72 Ryszard Łęgiewicz, prezes Hispano-Suiza PolskaProdukcja kosmiczna? Dolina Lotnicza jest przygotowana

ZDROWIE

80 Okulistyka to nie tylko proste zabiegi

MODA

92 Modna kobieta aktywna

96 Cztery wesela i …komunia

NIERUCHOMOŚCI

108 Budownictwo klasy A wkracza do Rzeszowa

30

7262

54

92

88

82108

80

Page 5: VIP Biznes&Styl

redaktor naczelna

OD REDAKCJI

Już Józef Piłsudski mawiał, że Polska jest jak obwarzanek. Wszystko co najlepsze jest na Kresach, a w środku pusto.

Podkarpacie od zawsze leżało na pograniczu: państw, religii i kultur. I choć po II wojnie światowej uczyniono dużo, by z tego skrawka Polski uczynić monolit religijno-narodowy, to tygla podkarpackiego, w którym od zawsze „kotłowali” się: Polacy, Rusini, Żydzi, Niemcy i Cyganie, nie udało się do końca zniszczyć. Na szczęście. Dzięki temu coraz większa jest świadomość przeszłości, poczucie własnej tożsamości i coraz skuteczniej umiemy zmierzyć się z kompleksem pro-wincji. Bo jaka to prowincja, skoro „u nas” w Rymanowie urodził się Izaak Izydor Rabi – laureat nagrody Nobla w dzie-dzinie fizyki w 1944 r., którego badania przyczyniły się do powstania pierwszej bomby atomowej; z Jasła pochodził Dio-nizy Hugo Steinhaus – światowej sławy matematyk, profesor uniwersytetów: we Lwowie, Wrocławiu, Notre Dame w In-dianie w USA i of Sussex w Anglii; z Przemyśla Rafał Taubenschlag – wybitny znawca prawa antycznego, profesor uni-wersytetów: Jagiellońskiego i Columbia w Nowym Jorku; z Ulanowa Arnold Szyfman – inicjator powstania Teatru Pol-skiego w Warszawie. Rodzice Heleny Rubinstein, twórczyni światowego imperium kosmetycznego, pochodzili z Dukli, a rodzina Arthura Millera, wybitnego dramaturga i męża Marylin Monroe, wywodziła się z Podkarpacia. O tym wszyst-kim przypomina dziennikarz i publicysta Andrzej Potocki w rozmowie o przeszłości i teraźniejszości Podkarpacia.

Dlatego, gdy lada moment rozpocznie się IV Forum Innowacji, a do Rzeszowa, na Podkarpacie przyjedzie ok. 400 go-ści: naukowców, polityków, przedsiębiorców, samorządowców z kraju i zagranicy (Francji, Stanów Zjednoczonych, Nie-miec, Wielkiej Brytanii), to jest to dla mnie potwierdzenie, że nieważne, gdzie się człowiek urodzi, ale jaką w życiu przej-dzie drogę. Od ambicji i pracowitości zależy nasze miejsce w życiu, topografia ma drugorzędne znaczenie. Wit Więch z Przemyśla, założyciel firmy Order of Code, już kilkanaście lat temu skończył informatykę na Uniwersytecie Warszaw-skim, był cenionym specjalistą w Microsofcie, a jednak prace nad najbardziej zaawansowanymi rozwiązaniami techno-logicznymi na świecie, wykorzystywanymi w branży informatycznej, wykonuje w …Przemyślu. – Bo można mieszkać na krańcu Polski i Europy, a pracować dla najlepszych firm i przy najbardziej ambitnych projektach. Jestem tego przy-kładem – twierdzi Wit Więch. ■

Page 6: VIP Biznes&Styl

REDAKCJA

redaktor naczelna Aneta Gieroń [email protected] tel./fax: 17 862-22-21

zespół redakcyjny Jaromir Kwiatkowski [email protected] Anna Olech [email protected] Katarzyna Grzebyk [email protected] fotograf Tadeusz Poźniak [email protected]

skład Artur Buk

współpracownicy Anna Koniecka,i korespondenci Paweł Kuca, Antoni Adamski Jarosław Szczepański, Krzysztof Martens, Jerzy Borcz

REKLAMA I MARKETING

dyrektor ds. promocji Inga Safader-Powroźnik [email protected] tel. 17 862-22-21

dyrektor ds. reklamy Adam Cynk [email protected] tel. 17 862-22-21 tel. kom. 501 509 004

biuro reklamy Grażyna Janda [email protected] tel. kom. 502 798 600

Przemysław Worwa [email protected] tel. kom. 512 760 033

ADRES REDAKCJI

ul. Cegielniana 18c/235-310 Rzeszów

tel. 17 862-22-21fax. 17 862-22-21

www.vipbiznesistyl.ple-mail: [email protected]

WYDAWCA

SAGIER PR S.C.ul. Cegielniana 18c/2

35-310 Rzeszów

www.facebook.com/vipbiznesistyl

Page 7: VIP Biznes&Styl

RANKING VIP BIZNES&STYL

Jan Bury najbardziej wpływowym politykiem. Marek Darecki i Adam Góral walczyli o prymat do końca. W kulturze niezagrożona Marta Wierzbieniec.

Błażej Błażejowski odkryciem roku.

W listopadzie ub. roku po raz pierwszy przyznaliśmy statuetki dla Najbardziej Wpływowych Podkarpacia 2012 roku. Statuetka VIP Biznes trafiła w ręce Marka Dareckiego, prezesa WSK Rzeszów i Stowarzyszenia „Dolina Lotnicza”. Za najbardziej wpływową osobę kultury uznana została prof. Marta Wierzbieniec, dyrektor Filharmonii Podkarpackiej; Jan Bury, poseł PSL, zwyciężył w kategorii VIP Polityka, zaś dr Błażej Błażejowski otrzymał statuetkę VIP Odkrycie Roku. W 2013 roku Wielka Gala VIP-a, połączona z wręczeniem statuetek wykonanych przez znakomitego podkarpackiego rzeźbiarza, Macieja Syrka, odbędzie się 23 listopada 2013 r. w Filharmonii Podkarpackiej. Nagrody przyznane zostaną w czterech kategoriach: VIP Polityka 2013, VIP Biznes 2013, VIP Kultura 2013 oraz VIP Odkrycie Roku 2013. W najbliższych wydaniach magazynu VIP zaprezentujemy 10 nominowanych osób w każdej z kategorii, z wyjąt-kiem Odkrycia Roku, które co roku ma być największą niespodzianką w rankingu naszego magazynu.

Najbardziej Wpływowi Podkarpacia 2013

VIP KULTURA

Janusz Szuber, znakomity sanocki poeta

Lucyna Mizera, dyrektor Muzeum Regionalnego

w Stalowej Woli

Wiesław Banach, dyrektor Muzeum Historycznego w Sanoku,

twórca Galerii Zdzisława Beksińskiego

Jan Gancarski, dyrektor Muzeum Podkarpackiego w Krośnie.

Twórca skansenu „Karpacka Troja”

NOMINACJEVIP POLITYKA

Tadeusz Ferenc, od trzech kadencji prezydent Rzeszowa

Elżbieta Łukacijewska, posłanka PO do Parlamentu Europejskiego

Zbigniew Rynasiewicz, poseł Platformy Obywatelskiej.

Przewodniczący Regionu Podkarpackiego PO

Stanisław Ożóg, poseł Prawa i Sprawiedliwości.

Były starosta rzeszowski

VIP BIZNES

Adam Góral, współzałożyciel i prezes Asseco Poland SA

Janusz Zakręcki, prezes PZL Mielec. Sprowadził

produkcję śmigłowców Black Hawk

Marta Półtorak, prezes Marma Polskie Folie, prezes

sekcji żużlowej Stali Rzeszów

Adam i Jerzy Krzanowscy, założyciele i współwłaściciele firmy

„Nowy Styl”

Mecenas Gali VIP-a Sponsorzy główni Gali VIP-a

Patroni medialni Gali VIP-a

Nasza lista najbardziej wpływowych osób w naszym regionie, które w sposób najbardziej spektakularny wpływają na naszą rze-czywistość, powstaje na podstawie głosowania kilkuset osób publicznych z Podkarpacia, wśród których znajdują się: parlamentarzy-ści, samorządowcy, przedsiębiorcy, naukowcy, szefowie instytucji wojewódzkich, ludzie kultury oraz mediów. Do tej puli głosów do-łączymy także wyniki głosowania 10-osobowej Kapituły Konkursowej, w skład której wejdą zwycięzcy rankingu Najbardziej Wpły-wowi Podkarpacia 2012, przedstawiciele: kultury, mediów, biznesu i polityki z naszego regionu oraz głosy Czytelników VIP-a, którzy już od tego numeru magazynu mogą typować i głosować we wszystkich czterech kategoriach, wysyłając zgłoszenia na adresy mailowe: [email protected] oraz [email protected]. Zapraszamy do głosowania.

Page 8: VIP Biznes&Styl

„Mroki podświadomości” – pod takim tytułem zaprezentowane zostaną na przełomie maja i czerwca br. w Phantastenmuseum w Wiedniu obrazy Zdzisława Beksińskiego. Druga po bruk-selskiej ekspozycja zagraniczna prac artysty zorganizowana została przez Muzeum Historyczne w Sanoku.

W latach 80. twórczość Beksińskiego próbował lansować we Francji i Niemczech jego paryski mar-szand Piotr Dmochowski. Nie były to próby udane. – Prawdopodobnie przedsięwzięcie przekracza-ło jego możliwości finansowe – ocenia Wiesław Banach, dyrektor Muzeum Historycznego w Sanoku, znawca twórczości artysty i organizator wystawy w Wiedniu. Beksiński tego zadania nie ułatwiał. Nie lubił ruszać się ze swojej pracowni: odmawiał wyjazdów i udziału w wernisażach.

Trudno mówić jednak o Beksińskim jako artyście zapoznanym. Ceniony jest w wąskich kręgach ar-tystycznych. W latach 80. jego 40 obrazów kupiło od Piotra Dmochowskiego prywatne muzeum w Osa-ce. Muzeum – poświęcone sztuce Europy Środkowo-Wschodniej – dziś już nie istnieje. – Trudno powie-dzieć, jakie są losy tej kolekcji – dodaje dyrektor W. Banach.

Beksińskim interesowali się reżyserzy filmowi. Jego prace kupowali: Roman Polański, Jerzy Skoli-mowski, Meksykanin Guillermo del Toro. Obrazy Beksińskiego „zagrały” w horrorze hollywoodzkie-go reżysera Williama Malone „Parasomnia” (Somnambulizm). To historia dziewczyny, która we śnie wchodzi w mroczny świat widziany przez pryzmat dzieł Beksińskiego. Reżyser posłużył się pracami ze zbiorów Muzeum Historycznego w Sanoku, o czym informuje w czołówce filmu. W USA wydano kilka albumów z reprodukcjami jego prac.

Jedynym pokazem w Europie była krótka prezentacja prac Beksińskiego w siedzibie Parlamentu Eu-ropejskiego w Brukseli w dniach 4-8 października 2010 r. Zorganizowana w foyer gmachu na III piętrze wzbudziła duże zainteresowanie.

Beksiński zawsze marzył o pokazaniu swej twórczości w dwóch stolicach europejskich: Pradze i Wied-niu. Bliski był mu klimat cesarstwa austriackiego, dekadencka atmosfera schyłku monarchii i końca po-rządku uformowanego przez XIX stulecie; fascynowała go sztuka secesyjna i muzyka tego okresu.

Niestety, pokaz prac w salach Teatru Narodowego w Pradze nie doszedł dotąd do skutku. Na ekspo-zycję czeka się dwa lata, zaś Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego nie było w stanie zare-zerwować z takim wyprzedzeniem środków na sfinansowanie ekspozycji. Jednak Czesi żywo interesują się Beksińskim i przyjeżdżają do Sanoka oglądać jego prace.

– Początkowo planowaliśmy pokazanie Beksińskiego w Londynie, ale stolica Wielkiej Brytanii oka-zała się za droga – poinformował dyrektor Banach. – Wtedy pomyśleliśmy o Wiedniu. Obdzwonili-śmy kilkanaście galerii. Okazało się, że znają tam nazwisko artysty, ale zabrakło konkretów. Dopie-ro w Phantastenmuseum propozycja przyjęta została z entuzjazmem. Pokazany zostanie przekrój jego twórczości: 21 obrazów z lat 1974-2004. Koszt ekspozycji wyniósł 70 tys. Sfinansowało ją: Minister-stwo Kultury, Urząd Marszałkowski, PGNiG oraz Fundacja Beksiński.

Wiedeńskie Phantastenmuseum mieści się w Palais Palffy przy Josefsplatz 6. Otwarcie wystawy odbędzie się 25 maja o godz. 11, zaś 15 czerwca o godz. 15 przedstawiciele Urzędu Marszałkowskie-go oraz Starostwa w Sanoku spotkają się tam z wiedeńską Polonią. Wstęp wolny. Organizatorzy ser-decznie zapraszają wszystkich zainteresowanych. Ekspozycja będzie trwała do 22 czerwca. ■

Tekst Antoni AdamskiFotografie Tadeusz Poźniak

Beksiński w Wiedniu

SZTUKA

Page 9: VIP Biznes&Styl
Page 10: VIP Biznes&Styl

Podkarpacie – południowo-wschodni skrawek Polski, w którym od wieków mieszkali ludzie różnych nacji, kultur i reli-gii, z pięknymi Bieszczadami i przedwojenną tradycją przemysłu lotniczego, którą udało się zachować i przekuć w sukces Stowarzyszenia „Dolina Lotnicza”. To wszystko znalazło się w książce Jerzego Sadeckiego – „Przestrzeń otwarta, otwarci ludzie – Podkarpacie” oraz filmie Grzegorza Gajewskiego – „Gdzie niedźwiedzie piwo warzą”, które rozpoczynają promo-cję dużego, bo wartego prawie 14 mln zł projektu „Alpy Karpatom”. Program na rzecz uwolnienia potencjału ekonomicz-nego górskich obszarów Podkarpacia poprzez transfer praktyk szwajcarskich rozpoczął się pod koniec 2011 roku i potrwa do 2016 roku. Powiaty objęte projektem: sanocki, krośnieński, leski i ustrzycki, w ciągu najbliższych lat mają szanse na re-wolucyjny rozwój swojego potencjału turystyczno-kulturowego.

Jerzy Sadecki, dziennikarz, publicysta, były redaktor naczelny „Gazety Krakowskiej”, który przez prawie rok zbierał materia-ły do książki o Podkarpaciu, będącej zapisem najważniejszych miejsc i ludzi tego regionu, bez kokieterii przyznaje, że sam po-chodzi z Sandomierza, a Rzeszów, szarą, smutną, prowincjonalną mieścinę zapamiętał z 1994 r., gdy przyjechał tutaj na reportaż do dziennika „Rzeczpospolita”. – Gdy kilkanaście miesięcy temu wróciłem na Podkarpacie w ramach reporterskiej wędrówki do książki „Przestrzeń otwarta, otwarci ludzie – Podkarpacie”, to już był inny region i zupełnie odmieniony Rzeszów. Byłem zdumio-ny. W ciągu kilkunastu lat nastąpił niebywały rozwój Rzeszowa, Krosna, w końcu odrodzenie się Mielca, który był upadłym mia-stem – twierdzi Jerzy Sadecki.

Oczywiście, zawsze można chcieć więcej i szybciej, co jest naturalnym pragnieniem w kraju i regionie, które mają spore zaco-fanie cywilizacyjne w stosunku do reszty Europy. Ważne są jednak pracowitość i cierpliwość. W ramach konferencji „Oblicza Pod-karpacia”, zorganizowanej przez Fundację Karpacką-Polska, na której prezentowane były: film Grzegorza Gajewskiego i książka Jerzego Sadeckiego, na te właśnie przymioty zwrócił uwagę Lukas Beglinger, ambasador Szwajcarii w Polsce.

– Pierwszym produktem, z którego zasłynęła Szwajcaria, był ser, dopiero potem wszyscy zaczęli nas kojarzyć z zegarkami – prowokacyjnie, ale i pocieszająco dla przyszłości Podkarpacia, mówił w Rzeszowie szwajcarski ambasador. – My, Szwajcarzy, mamy doświadczenie jak robić biznes, nie niszcząc jednocześnie środowiska naturalnego i tą wiedzą chcemy się z Wami dzielić w ramach programu „Alpy Karpatom”.

I choć ambasador całkiem już nieźle radzi sobie w znajomości Bieszczadów, to także dla niego ciągle sporym zaskoczeniem jest ta niebywała mozaika kulturowo-językowo-etniczna, charakterystyczna dla naszego regionu. Było coś symbolicznego w tym, gdy na konferencji obok siebie zasiedli: Janusz Szuber, wybitny sanocki poeta; Monika Wolańska, piękna, ciemnoskóra dyrektor Uniwersytetu Ludowego Rzemiosła Artystycznego w Woli Sękowej, Piotr i Grażyna Ostrowscy, potomkowie jednej z pierwszych rodzin osiadłych w Wetlinie, dziś właściciele popularnego pensjonatu „Leśny Dwór”, w końcu Barbara Inglot, współwłaścicielka światowego imperium kosmetycznego Inglot Cosmetics, dalej Zbigniew Ungeheuer, prezes Stowarzyszenia Portius, które kulty-wuje długie winiarskie tradycje Krosna; Andrzej Kołder, kustosz pamięci w Odrzykoniu i przepięknym dworze w Kopytowej oraz wiele innych osób, które swoją historią wpisują się w historię Bieszczadów i Podkarpacia.

Film „Gdzie niedźwiedzie piwo warzą”, stworzony przez Grzegorza Gajewskiego, jest podróżą po Bieszczadach, ale w szer-szym ujęciu Karpat, dlatego nie brakuje nawiązań do miejsc i zdarzeń na Słowacji, Ukrainie, w Rumunii. Same Bieszczady wspo-minają: Elżbieta Dzikowska, Artur Andrus i Janusz Szuber. Z tytułu wiersza Szubera powstał też tytuł filmu, a on sam jest postacią łączącą zarówno książkę, jak i film. Obraz Grzegorza Gajewskiego od kilku tygodni można oglądać na Youtubie. ■

Tekst Aneta GierońFotografie Tadeusz Poźniak

OBLICZA PODKARPACIA

Tam niedźwiedzie piwo warzą, a Przestrzeń otwarta i otwarci ludzie

Od lewej: Jerzy Sadecki, publicysta, były redaktor naczelny „Gazety Krakowskiej”J.E. Lukas Beglinger, ambasador Szwajcarii w Polsce; Zofia Kordela-Borczyk, prezes Fundacji Karpackiej-Polska.

Od lewej: Grzegorz Gajewski, reżyser filmu „Gdzie niedźwiedzie piwo warzą”; Janusz Szuber, poeta.

Page 11: VIP Biznes&Styl
Page 12: VIP Biznes&Styl

Już po raz siódmy 8 i 9 czerwca na Rynku w Sanoku i Przemyślu odbędzie się „Bieszczadzkie Lato z książką”, organi-zowane przez Wydawnictwo BOSZ. Ktoś zapyta, z jaką książką, skoro większość Polaków nie czyta absolutnie nic? Z do-brą – brzmi odpowiedź, na przekór oficjalnym statystykom i pod rękę z Umberto Eco, który mawia: „Kto czyta książki, żyje podwójnie”, albo ze śp. Wisławą Szymborską: „Czytanie książek to najpiękniejsza zabawa, jaką sobie ludzkość wymyśliła.”

Na pomysł organizowania spotkań z książką i pisarzami w Bieszczadach wpadł już dawno temu Bogdan Szymanik, założyciel i właściciel wydawnictwa BOSZ, które powstało w Olszanicy, ale siedzibę ma w Lesku. Po tym wstępie odpowiedź na pytanie, dlaczego akurat w Bieszczadach odbywają się kolejne edycje „Lata z książką”, zdaje się już oczywista.

– Uważam, że to moja powinność w stosunku do miejsca, w którym przyszło mi żyć i pracować – tłumaczy Bogdan Szyma-nik. – W dodatku jestem wdzięczny losowi, że wydawnictwo, które prowadzę od ponad dwudziestu lat, zdobyło uznanie i reno-mę w Polsce i za granicą, co w tej branży jest dużym sukcesem.

Ten sukces Wydawnictwa BOSZ został m.in. nagrodzony godłem „Teraz Polska”, a to tylko potwierdza, że oficyna współpra-cuje z najlepszymi w Polsce pisarzami, naukowcami, fotografikami i publicystami. To też gwarantuje, że na „Bieszczadzkie Lato z książką” co roku przyjeżdżają autorzy z najwyższych księgarskich półek. W tym roku już się zapowiedzieli: prof. Jerzy Bral-czyk, Jerzy Iwaszkiewicz, Stefan Szczepłek, Małgorzata Gutowska-Adamczyk, Krystyna Sienkiewicz, Janusz Majewski, Renata Piątkowska, Katarzyna Grochola, Sławomir Koper, Barbara Kosmowska, Marek Przybylik, Paweł Potoroczyn i Eustachy Rylski.

Impreza jak zawsze ma charakter otwarty. Na Rynku w Przemyślu (8 czerwca) i w Sanoku (9 czerwca) odbędą się kiermasze książek, podczas których trwać będą spotkania z autorami książek, artystami, ilustratorami oraz ludźmi książki i kultury – dzien-nikarzami, naukowcami, wydawcami. Obok spotkań i innych imprez kulturalnych (koncerty, pokazy filmowe), nierozłączną czę-ścią „Bieszczadzkiego Lata z książką” są minitargi książki, na które zapraszani są wydawcy z całej Polski.

– Dramatycznie niski poziom czytelnictwa w Polsce lada moment może nam grozić wtórnym analfabetyzmem – dodaje Bog-dan Szymanik. – A przecież ludzie kochają książki, to widać po naszych spotkaniach, na które przychodzą tłumy. Dlatego z sza-cunku dla Czytelnika, chcemy dać także na Podkarpaciu możliwość spotkania się z autorami i twórcami tej klasy co Eustachy Ryl-ski, prof. Michał Kleiber, Krzysztof Penderecki, prof. Jerzy Bralczyk czy Wiesław Ochman.

Zdaniem założyciela Wydawnictwa BOSZ, nie ma lepszej, skuteczniejszej i tańszej promocji Podkarpacia, Polski, niż przez kulturę. – Z tego zna nas cały świat, mamy literackich noblistów, znakomitych twórców, wspaniałą sztukę i architekturę. Dlate-go ciągle mnie zadziwia ta powściągliwość władz samorządowych we wspieraniu przedsięwzięć związanych z ambitną kultu-rą – mówi Szymanik. – Na pewno są to dużo mniej hałaśliwe i masowe imprezy niż spotkania przy piwie i kiełbasie w trakcie pikniku z okazji dnia miasta, gminy czy powiatu, ale korzyści z tego typu spotkań są niewspółmiernie większe w porównaniu do przaśnej rozrywki. ■

Tekst Aneta GierońFotografie Tadeusz Poźniak

Od lewej: Jerzy Kisielewski, Artur Andrus, Grzegorz Miecugow.

Krystyna Nepomucka, pisarka przy Pomniku Książki w Lesku.

Czytanie

Bieszczadzkie Lato z książką… w Sanoku i Przemyślu

Page 13: VIP Biznes&Styl
Page 14: VIP Biznes&Styl

16 VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2013

Razem z organizatorami spodziewaliśmy się, że dys-kusja może skoncentrować się na sytuacji w Teatrze imie-nia Wandy Siemaszkowej. Ten jedyny dramatyczny teatr w mieście za kadencji Remigiusza Cabana zmienił ofer-tę repertuarową. Takie spektakle jak „Hetery” czy „Autor” odbiegają od propozycji, jakie rzeszowskiej widowni teatr oferował do tej pory. Ponadto w lokalnej prasie pojawiły się artykuły o niestosowności wystaw w teatralnym foyer oraz zwolnień wśród aktorów. Nasze oczekiwania spełniły się; z tym, że podczas spotkania dyskusja dotyczyła przede

Bohaterowie spotkania (od prawej): Aneta Adamska, Remigiusz Caban, Monika Szela i prowadząca, Grażyna Bochenek.

SALON opinii

W rzeszowskim Hotelu Grand odbyło się kolejne spotkanie z cyklu BIZNESiSTYL.pl „Na Żywo”, ale tym razem zadaliśmy pytanie: „Jakiego teatru potrzebuje Rzeszów?”. Udział w dyskusji wzięli: Remigiusz Caban – dyrektor Teatru im. Wandy Siemaszkowej, Monika Szela – dyrektorka Teatru Maska oraz Aneta Adamska prowadząca niezależny Teatr Przedmieście. Dyskusję prowadziła Grażyna Bochenek (dziennikarka Radia Rzeszów, która na portalu BIZNESiSTYL.pl prowadzi bloga „Kino w roli głównej”), a ku naszemu wielkiemu zadowoleniu niepośledni udział w rozmowie wzięła publiczność, żywo zainteresowana polityką artystyczną i proponowanym przez rzeszowskie teatry repertuarem. Sądząc po debacie, grono rzeszowskich teatromanów nie jest może duże (wszak chodzi o sztukę elitarną), ale uważa teatr za ważne miejsce na kulturalnej mapie Rzeszowa i jego kondycja bynajmniej nie jest mu obojętna.

Tekst Grażyna BochenekFotografie Tadeusz Poźniak

wszystkim polityki repertuarowej. Nieco zapewne spro-wokował ją sam Remigiusz Caban, mówiąc, że Siemasz-ka jest obecnie w momencie przełomowym: albo w teatrze zabrzmi głos niezależny, oddający tożsamość tego miasta i regionu, albo pozostanie ona sceną prowincjonalną, a ton wysokiej kulturze będzie nadawał coraz lepiej skomuniko-wany z Rzeszowem Kraków.

Obecna na spotkaniu Milena Kwiatkowska, która sama przedstawiła się jako miłośniczka teatru, zdecydowanie skrytykowała spektakle z bieżącego sezonu, przy czym

Czy teatr w Rzeszowie budzi zainteresowanie, czy dostarcza widzom wzruszeń i doznań artystycznych? Na pierwsze pytanie na pewno należy odpowiedzieć: tak, na kolejne odpowiedzi są bardziej złożone.

BIZNESiSTYL.pl w poszukiwaniu teatru najlepszego dla Rzeszowa

Page 15: VIP Biznes&Styl

VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2013 17

SALON opinii

jej zastrzeżenia nie dotyczyły obyczajowych aspektów tych przedstawień, ale miałkości treści. Jej zdaniem, do tej pory Siemaszka oferowała spektakle cudowne i wspa-niałe, obecnie zaś „teatr schodzi do poziomu rynsztoka”, a ostatnie premiery budzą jedynie niesmak (wyjątkiem jest „Śmierć pięknych saren” w reżyserii Pawła Szumca, tu wśród widzów panuje pełna zgoda, że to wyjątkowo uda-ne przedstawienie).

Choć podobne słowa krytyki powtarzają widzowie re-gularnie chodzący do tej pory do Siemaszkowej, na spotka-niu głos Kwiatkowskiej pozostał odosobniony. Remigiusz Caban nie odniósł się wprost do zarzutów. Uznał, że ne-gatywna ocena niektórych widzów wynika z odmienności gustu, a o gustach się nie dyskutuje. Podkreślił też, że te-atr nie jest porannym muesli, które musi smakować każde-mu, co więcej, oferowane przedstawienia powinny polary-zować widzów. Z kolei pytany między innymi przez Mar-ka Pękalę, wieloletniego dziennikarza Nowin, o frekwen-cję na ostatnich spektaklach, dyrektor Caban zaprzeczył, jakoby nastąpił odpływ widzów z teatru.

Politykę repertuarową teatru wzięli w obronę m.in. po-eci Stanisław Dłuski oraz Krystyna Lenkowska, która już wcześniej swoją ocenę Siemaszki przedstawiła na blogu „Preteksty literackie” w portalu BIZNESiSTYL.pl. Zda-niem Lenkowskiej, teatr nareszcie przestał być „letni” i za-czął wywoływać autentyczną dyskusję. Zdaniem poetki, w realizacjach teatru przy ul. Sokoła czuć nareszcie aspira-cje do „wysokiego głosu” sztuki, co do tej pory nie miało miejsca. Lenkowska zaznaczyła jednak, że wypowiada się w sposób nieobiektywny, bo po zakończeniu kadencji Zbig- niewa Rybki jako dyrektora gościem teatru bywała jedy-nie sporadycznie, nie widziała również wszystkich premier obecnego sezonu.

Interesująco zabrzmiała uwaga Moniki Szeli, że być może widzom rzeszowskim brakuje dystansu do propozy-cji teatralnych oraz poczucia humoru – stąd bardzo emo-cjonalne reakcje, a nawet zacietrzewienie, nie tylko w sto-sunku do spektakli, ale także wydarzeń towarzyszącym przedstawieniom.

Z kolei Teresa Draus wypowiedziała się jako przedsta-wicielka starszego pokolenia: zdradziła, że jej rówieśni-cy już wiele lat temu przestali odwiedzać Teatr im. Wan-dy Siemaszkowej, bo ten obniżył znacznie swój poziom ar-tystyczny. Duże grono widzów z teatru przeniosło się więc do Filharmonii Podkarpackiej, której propozycje muzycz-ne zaspokajają gusta bardziej wysublimowane.

Warto podkreślić, że gdy na temat największego, jedy-nego instytucjonalnego teatru dramatycznego na Podkar-

paciu toczył się spór, pod adresem Maski oraz Przedmie-ścia padło wiele pozytywnych uwag. W Masce doceniono nie tylko scenę dla dorosłych, ale także Przegląd (a od tego roku już Festiwal) Teatrów Ożywionej Formy – Maskara-da. Przegląd zawitał do Rzeszowa dzięki inicjatywie po-przedniego dyrektora Maski, Jacka Malinowskiego, a kon-tynuowany jest przez obecną dyrekcję przy wzrastającym zainteresowaniu mediów i widzów.

Aneta Adamska zwróciła z kolei uwagę, że Teatr Przed-mieście regularnie i coraz częściej wystawia swoje przed-stawienia w Rzeszowie, a mimo braku publicznych dotacji scena przy ul. Reformackiej rozwija się. Aneta zaprotesto-wała przeciwko traktowaniu jej teatru jako amatorskiego. Przedmieście działa już dwunasty rok, a liczne nagrody, ja-kie otrzymuje (właśnie dotarła do nas wiadomość o Grand Prix Ogólnopolskiego Festiwalu Odeon w Andrychowie dla stalowolskiego Amatorskiego Teatru Dramatycznego im. Józefa Żmudy prowadzonego przez Anetę Adamską) są potwierdzeniem wysokiego poziomu reprezentowane-go przez osoby, które przecież zarabiają na życie poza te-atrem.

Pytanie, jakiego teatru potrzebuje Rzeszów, znala-zło odpowiedź jedynie częściową. Na pewno mądrego, na pewno różnorodnego i poszerzającego swój język arty-stycznego wyrazu. Zauważono również, że gdy jeden teatr rozbudzi zainteresowanie widzów, korzystają z tego inne sceny, bo widzowie chcą dokonywać porównań i konfron-tować ze sobą różne formy teatralnych wypowiedzi. I takie zjawisko właśnie w Rzeszowie obserwujemy. ■

Page 16: VIP Biznes&Styl

18 VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2013

Firma Order of Code z Przemyśla, założona przez Wita Więcha, na pewno nie jest największa, ani nie działa w metropolii. Na pewno jednak opracowuje jedne z najbardziej zaawansowanych rozwiązań technologicznych na świecie, wykorzystywanych w branży informatycznej. Co na przykład? Choćby komputerową analizę języka naturalnego, dzięki czemu już wkrótce, wydając polecenie naszemu telefonowi komórkowemu, będziemy mieli pewność, że ten „zrozumie” kontekst i zamówi nam chociażby bilety samolotowe na wakacje we Francji dla całej rodziny. Dlatego fakt istnienia firmy Order of Code dość często zaskakuje na Podkarpaciu, ale już nie w Polsce czy na świecie. Sam Wit Więch został kilka miesięcy temu zaliczony do ogólnopolskiej galerii przedsiębiorców „Biznes. Dobry wybór”, który to projekt jest elementem kampanii prowadzonej przez Polską Konfederację Pracodawców Prywatnych „Lewiatan”, a której celem jest budowanie pozytywnego wizerunku przedsiębiorców.

Tekst Aneta GierońFotografie Tadeusz Poźniak

Wizjoner Kodu. Dobry wybór

Page 17: VIP Biznes&Styl

VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2013 19

Specjaliści, najemnicy z Zakonu Kodu albo Rycerze Kodu, tak najczęściej, trochę z przymrużeniem oka mówi o sobie szesnaście osób, czyli wszyscy pracownicy prze-myskiej firmy Order of Code. I gdyby trzymać się tej rycer-sko-zakonnej terminologii, to może nie wielkim mistrzem, ale człowiekiem, od którego wszystko się zaczęło, jest Wit Więch. Przemyślanin, absolwent II LO w Przemyślu, tego samego, które ukończył Wojciech Inglot, twórca światowe-go imperium kosmetycznego Inglot Cosmetics. – Śmiało mogę powiedzieć, że jestem jedną z wielu osób, które coś zawdzięczają panu Inglotowi – mówi Wit Więch. – Gdyby nie On, nie wiem, czy w 1999 roku udałoby mi się otrzy-

LUDZIE biznesu

mać ofertę pracy w Microsoft w Dublinie, w Irlandii. Kil-kanaście lat temu Wojciech Inglot był jednym z nielicz-nych przedsiębiorców w Przemyślu, którzy płynnie mówi-li po angielsku, i wsparł mnie w procesie rekrutacji swo-imi referencjami.

Informatyczna pasja i programowanie od dwunaste-go roku życia też pewnie miały swoje znaczenie, tym bar-dziej że Wit Więch należy do pokolenia, które nie miało od dziecka dostępu do Internetu i komputera. To brzmi jak żart, ale swój pierwszy własny komputer, w dodatku na spółkę z kolegą, bo tak było taniej, miał dopiero na stu-diach wyższych. – Zabawne wspomnienia, ale oprogra-mowanie do pierwszej gry tworzyłem jako dwunastolatek, który… wszystko zapisywał na kartce papieru, potem pę-dził do kolegi, który przez pół godziny pozwalał mi korzy-stać ze swojego komputera i na tym koniec – śmieje się Wit Więch. – W liceum nie było lepiej; kilkudziesięciu uczniów w klasie i jeden komputer. Dlatego zawsze powtarzam, że najważniejsza jest pasja, wyobraźnia, pracowitość i chęć działania.

IM WIĘKSZE WYZWANIE, TYM WIĘKSZA RADOŚĆ DZIAŁANIA

W liceum Wit Więch zostaje laureatem ogólnopol-skiej olimpiady fizycznej, a to pozwala mu wybrać dowol-ną uczelnię w kraju do studiowania. Decyduje się na Uni-wersytet Warszawski i dwa kierunki: fizykę i informaty-kę. Szybko jednak porzuca fizykę i koncentruje się tylko na informatyce. Co przesądziło o wyborze kierunku? Po-ziom trudności. Gdy po pierwszej sesji na fizyce dostał cztery i pół z egzaminu, do którego prawie w ogóle się nie przygotowywał, uznał, że szkoda czasu na studia, które nie będą wyzwaniem. Informatyka była bardzo trudna i wyma-gająca, wśród studentów było wielu olimpijczyków i ab-solwentów najlepszych liceów w Polsce. – Do dziś uwiel-biam wyzwania i rozwiązywanie najtrudniejszych proble-mów – dodaje Wit Więch. – Tak właśnie jest w Order of Code. Tutaj informatycy podejmują wyzwania, bo to lubią. Dlatego wybieramy trudne i ambitne projekty.

Ta wiara w człowieka, niekoniecznie w miejsce, prze-sądziła też o decyzjach rodzinnych Wita Więcha. Gdy kil-ka lat temu decydowali z żoną, gdzie na stałe zamieszka-ją, nie bali się zaryzykować i osiąść w Dybawce pod Prze-myślem, gdzie jest dom rodzinny Wita. – Byłem pewny, że tą decyzją nie zahamuję edukacji moich dzieci. Bo sko-ro ja w 1990 roku z Przemyśla dostałem się na Uniwersy-tet Warszawski, na jeden z najtrudniejszych i najbardziej wymagających kierunków, to moje dzieci, jeśli zechcą, też będą mogły w życiu dostać się na każdą uczelnię w Polsce i za granicą, pod warunkiem, że będą wystarczająco ambit-ne i pracowite.

Początek studiów założyciela Order of Code zbiega się z najbardziej dynamicznymi przemianami społeczno-po-lityczno-gospodarczymi, jakie miały miejsce w Polsce po 1989 roku. Powstaje giełda, rozwija się sektor finansowy i bankowy, w Polsce otwierają się filie największych ►

Page 18: VIP Biznes&Styl

20 VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2013

LUDZIE biznesu

światowych koncernów. – To były ciekawe czasy – przy-znaje Wit Więch. – Możliwości też zaczynały się ogrom-ne. Na studiach dostaję pierwszą pracę w firmie Quantum. Tworzę oprogramowania finansowo-księgowo-logistyczne wykorzystywane przez banki, lotniska, ogólnie biznes. Dzięki Quantum, która jest firmą niemiecką, mam szanse po raz pierwszy w wakacje wyjechać do pracy za granicą. Uczę się niemieckiego, poznaję ludzi z całego świata, wy-zbywam się kompleksów. Po raz pierwszy stykam się z lo-kalizacją oprogramowania, czyli dostosowaniem np. opro-gramowania niemieckiego do realiów polskich, czeskich, węgierskich i innych. Już wtedy uwierzyłem, że Polacy wcale nie muszą być gorzej wyedukowani, czy mniej uta-lentowani od innych, wręcz przeciwnie, mamy ogromne możliwości, tylko trzeba chcieć konfrontować je ze świa-tem. Ja w ogóle jestem entuzjastą zdobywania nowych umiejętności czy to w pracy, czy w nauce, w różnych kra-jach na świecie. To są bezcenne doświadczenia, które nie-bywale rozwijają intelektualnie człowieka. Gdybym teraz był studentem, na pewno zdecydowałbym się na studia za granicą.

Dlatego zaskakująca zdaje się decyzja Wita Więcha, który po skończeniu studiów decyduje się wrócić do Prze-myśla, zwłaszcza że w połowie lat 90. w Warszawie dla ko-goś takiego jak on, absolwenta informatyki z niezłą zna-jomością języków, dobrze płatnych ofert pracy nie brako-wało.

– Nie uważałem i do dziś nie uważam, że to był krok wstecz. I może zabrzmi to nieskromnie, ale wyznaję zasa-dę, że mądry człowiek potrafi sobie poradzić w wielu sy-tuacjach, także najtrudniejszych, a ja miałem zaufanie do swoich umiejętności i wierzyłem, że obojętnie gdzie będę mieszkał, wszędzie będę potrafił na siebie zarobić – mówi. – W dodatku wychowałem się w innym miejscu niż War-szawa i chyba nigdy nie odpowiadał mi styl życia, w któ-rym często chodzi o to, by zarabiać i wydawać coraz wię-cej, o większy dom, droższy samochód itd. Dla mnie naj-ważniejsza jest pasja, interesująca praca, która jest wyzwa-niem, a za oknem spokój i ładny kawałek krajobrazu. To wszystko znalazłem w Przemyślu.

Kazar, druga obok Inglot Cosmetics, bardzo dziś po-pularna firma z Przemyśla zajmująca się produkcją obu-wia, była dla Wita Więcha pierwszym po studiach miej-scem pracy. – Wtedy to była niewielka firma, ale szybko rozwijająca się, co roku podwajająca obroty, dla mnie ide-alna, bo dająca możliwości budowania od podstaw całe-go zaplecza informatycznego – wspomina Więch. – Two-rzyłem oprogramowania do wystawiania faktur, śledzenia należności, zamówień, magazynu, raporty finansowe dla zarządu. Poznałem zasady prowadzenia biznesu. I… po trzech latach zatęskniłem za zmianami, nowymi wyzwa-niami, chciałem się nauczyć czegoś nowego, ale też popra-wić mój angielski, który od czasów matury był coraz gor-szy, a przecież miałem świadomość, że bez dobrej znajo-mości najpopularniejszego na świecie języka, używanego w międzynarodowej nauce, nie będę w stanie na bieżąco śledzić wszelkich nowinek technologicznych. Jednocze-śnie wiedziałem, że to, co opracowałem w Kazarze, spo-

kojnie mogę przekazać innemu informatykowi i wszystko będzie działało.

WAŻNY W KARIERZE PRZYSTANEK - MICROSOFT W DUBLINIE

Koniec lat 90. związany jest z apogeum sukcesu ame-rykańskiej firmy Microsoft. Młody przemyślanin wysy-ła swoje CV do firm headhunterskich i zaskakująco szyb-ko przychodzi odpowiedź z oddziału Microsoft w Dubli-nie. Pomocna okazuje się też rekomendacja Wojciecha Inglota, która, oprócz doświadczenia zdobytego w pracy w Quantum i Kazar, przyczynia się do zatrudnienia Wita Więcha w Irlandii. W 1999 r. jest już w Dublinie. Na miej-scu trafia do międzynarodowego zespołu, który zajmu-je się m.in. lokalizacją oprogramowania, czyli dostosowa-niem go do specyfiki danego kraju. Jest też programowa-nie w bardzo różnych dziedzinach, od baz danych, po pro-gramowanie webowe, narzędziowe oraz możliwie najbar-dziej zaawansowane prace nad automatyzacją tekstów pa-kietu Microsoft Office.

– Wyjazd do Irlandii to była świetna decyzja. W tam-tym czasie Microsoft dawał może nie tak gigantyczne moż-liwości rozwoju jak dzisiaj Google, ale naprawdę duże. Ro-dzina też skorzystała na tym wyjeździe, żona świetnie na-uczyła się angielskiego, do dziś mówi z irlandzkim akcen-tem, także starsza córka dobrze nauczyła się języka. Poza tym każdy wyjazd otwiera oczy na wiele rzeczy, zyskuje się nowe doświadczenie, dzięki któremu ja po powrocie do Polski dużo lepiej sobie radziłem.

W zespole, gdzie obok siebie zasiadali: Polak, Czech, Japończyk, Ukrainiec, Hindus, Brytyjczyk i Irlandczyk, człowiek uczy się tolerancji i partnerskich relacji. Nagro-da „Biznes. Dobry Wybór” dla Wita Więcha od Lewiata-na za m.in. promowanie partnerskich relacji w pracy, być może nie byłaby aż tak bardzo à propos, gdyby nie pewne praktyki, które założyciel Order of Code podejrzał w Du-blinie, a potem wykorzystał w Przemyślu. Świat progra-mistów wiąże się z twórczą działalnością, dlatego większa swoboda niż w urzędach, jaka panuje w tego typu firmach, choćby pozwalająca na różne godziny i miejsca pracy, oraz sprzęt, którego się używa, przynosi zwykle niezwy-kłe efekty. Oczywiście, pracodawca musi i sprawdza rezul-taty, ale przyzwolenie na kreatywność, nieganienie za po-dejmowanie ryzyka, często prowadzą do stworzenia świet-nych prototypów, a to przecież jest siłą napędu większości firm informatycznych.

– Dlatego, gdy na jednym ze szkoleń w Microsofcie miałem określić, gdzie widzę siebie za pięć lat, stało się dla mnie jasne, że nie w Microsofcie, ale we własnej fir-mie, w biurze z ładnym widokiem za oknem – opowiada Wit Więch. – Po ponad 5 latach pracy w Dublinie dopa-dło mnie zmęczenie, miałem poczucie, że możliwości dal-szej kariery są ograniczone. W dodatku musieliśmy z żoną podjąć decyzję, co dalej z naszym życiem. Czy kupuje-my dom w Irlandii, gdzie nieruchomości w tamtym cza-sie były koszmarnie drogie, i osiadamy tam na stałe, czy ►

Page 19: VIP Biznes&Styl
Page 20: VIP Biznes&Styl

22 VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2013

LUDZIE biznesu

rozważamy inny scenariusz. Zdecydowaliśmy się wracać do Polski. Zrobiliśmy listę miast, do których moglibyśmy się przenieść i wypisaliśmy „za” oraz „przeciw”. Rozwa-żaliśmy osiedlenie się w Gdańsku, Sandomierzu, Wrocła-wiu, Warszawie, Radomiu, skąd pochodzi moja żona, osta-tecznie wygrał Przemyśl. Przeważyły rodzina, przyjaciele, przyroda, spokój. Wiedzieliśmy, że pracę muszę przywieźć ze sobą. I tak w 2005 roku znów byliśmy w Przemyślu. Pa-radoks, bo to był akurat czas, kiedy po wejściu Polski do Unii Europejskiej otworzyły się dla nas rynki pracy w Eu-ropie i młodzi Polacy masowo emigrowali, a my wracali-śmy już do Polski.

Ten powrót był o tyle ułatwiony, że Wit Więch pracę w Przemyślu, ale na zlecenie Brytyjczyków, znalazł wła-śnie dzięki decyzji o powrocie do Polski. W tamtym cza-sie dużo podróżował do kraju, a że bilety lotnicze były dro-gie, zaczął kreować własne oprogramowanie, które pozwo-liłoby mu szybko i w jednym miejscu wyszukać najlep-sze i najtańsze połączenia lotnicze z Irlandii do Polski. Tak trafił na witrynę Skyscanner, założoną przez „komputero-wych maniaków”: Garetha Williamsa, Bonamy’ego Gri-mesa i Barry’ego Smitha, która umożliwiała łatwe odna-lezienie najtańszego lotu. Więch uznał, że warto połączyć siły, a Skayscanner może być dla niego znakomitym zawo-dowym partnerem na przyszłość. Pojechał na rozmowę do Garetha i zobaczył firmę, która wtedy miała skromne biuro w Edynburgu w Szkocji i zatrudniała jednego pracownika. Kierownictwo było jednak bardzo otwarte na pracowników z różnych zakątków świata. Wit Więch uzgodnił wszyst-kie szczegóły i spokojnie przeniósł się na stałe do Polski, gdzie od 2005 roku pracuje dla Skyscannera. Brytyjska fir-ma, między innymi dzięki wkładowi pracy polskich pra-cowników, którzy początkowo stanowili połowę kadry, dy-namicznie się rozwija i od 2008 do 2011 roku w Przemyślu działa już oddział Skyscannera, którego Wit Więch jest dy-rektorem. Przemyski zespół składający się z programistów i testerów jest na tyle dobry, że w 2011 roku kierownic-two firmy składa wszystkim pracownikom oddziału ofertę przeniesienia z Przemyśla do Edynburga.

OD MICROSOFTU PRZEZ SKYSCANNER DO ORDER OF CODE

– W takich okolicznościach powstaje Order of Code. Wszyscy testerzy wyjeżdżają bowiem do Szkocji, ale w Przemyślu zostają wszyscy programiści i stają się funda-mentem, na którym wyrasta obecna firma – tłumaczy Wit Wiech. – My oczywiście ciągle pracujemy dla Skyscanne-ra, ale już jako niezależna firma, a ja pozostałem wierny sobie. W 2005 roku powiedziałem Garethowi, że zawsze mogę dla niego pracować, ale pod warunkiem, że będzie to praca z Polski i słowa dotrzymałem. Jestem dumny, że prawie od początku jestem obecny przy tworzeniu witry-ny Skyscanner, która obecnie oferuje wyszukiwanie lotów w 30 różnych językach i umożliwia łatwe odnalezienie nie tylko najtańszego lotu, ale też hotelu, wakacji i samochodu, a do tego nie pobiera prowizji. Pracuje przy niej prawie 200

osób na całym świecie, a około 20 mln osób miesięcznie z tej witry-ny korzysta.

A sam Order of Code? Fir-ma nie ma własnego produk-tu, jest czymś w rodzaju labora-torium informatycznego, zespo-łu naukowo-programistyczne-go, który z całego świata dosta-je trudne problemy informatycz-ne do rozwiązania. Jednym z naj-bardziej innowacyjnych projek-tów, nad jakim pracuje zespół Or-der of Code, jest komputerowa analiza języka naturalnego. Ma-szyny coraz lepiej radzą sobie z przetwarzaniem ludzkiej mowy na tekst pisany, jednak samo za-pisanie języka naturalnego w po-staci znaków alfabetu to zadanie stosunkowo proste. Trudniej na-uczyć komputer „rozumieć” tekst, czyli przetwarzać słowa kluczo-we na komendy i omijać wszyst-kie pozostałe słowa, którymi na co dzień posługujemy się w roz-mowach między ludźmi, a któ-re komputerowi nie są do niczego potrzebne. Już dziś telefony z sys-temami iOS i Android są w stanie spełniać proste prośby. – Na Dale-kim Wschodzie połowa ruchu in-ternetowego pochodzi z urządzeń mobilnych: tabletów, telefonów komórkowych itd. Europa i Ame-ryka na razie są w tyle, ale rów-nież zmierzają w tę stronę. A przy urządzeniach mobilnych sterowa-nie głosowe wydaje się natural-nym kierunkiem rozwoju. W cią-gu najbliższej dekady będziemy mieli dobre systemy automatycz-nej translacji czy sterowania głosem – uważa Wit Więch.

Zdaniem założyciela Order of Code, obecny rozwój techniki jest wręcz skokowy, a takie przyspieszenie moż-liwe było dzięki Internetowi, który można by porównać do starożytnej skarbnicy, czyli Biblioteki Aleksandryjskiej. Ta była jednak dostępna dla nielicznych, a Internet, który jest dziś centrum światowej wiedzy, dostępny jest prawie wszędzie i prawie dla każdego. Dzięki temu każdy czło-wiek, nawet z najdalszego zakątka świata, może coś wnieść od siebie do nauki. Ta międzynarodowa współpraca, wy-miana myśli, pomysłów przynosi właśnie skokowy rozwój techniki, jakiego dotychczas na świecie nie było. Oczywi-ście trzeba pamiętać, że Internet ma swoje ciemne i jasne strony. Większość użytkowników nastawiona jest na bier-ny odbiór informacji lub tworzy tzw. szum informacyjny. Jednak nawet ta pozostała, niewielka, ale bardzo twórcza

Page 21: VIP Biznes&Styl

VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2013 23

LUDZIE biznesu

część społeczności internetowej przyczynia się do wielkie-go postępu nauki.

Zawsze najcenniejszy pozostaje ludzki mózg, dlatego niebezpiecznym zjawiskiem staje się bezgraniczne zaufa-nie, jakim człowiek obdarza Internet. Coraz częściej prze-stajemy myśleć i czekamy, co nam „powie” Internet, co-raz częściej nie potrafimy już żyć i tworzyć bez kompu-tera. – To wywołuje ogromne zmiany w świecie i stosun-kach międzyludzkich. Czy na lepsze, a może na gorsze? Nie wiem, dziś nie potrafimy jeszcze odpowiedzieć na to pytanie – uważa Wit Więch.

Zna natomiast odpowiedź na pytanie, gdzie widzi sie-bie za pięć lat. W Polsce, w Przemyślu, we własnej fir-mie, oczywiście. Ale Order of Code ma być już inną fir-mą niż dziś, z oddziałami w Polsce i na świecie. – Choćby od jutra podwoiłbym liczbę zatrudnionych w firmie osób,

ale na rynku nie ma odpowiedniej klasy specjalistów, któ-rzy mogliby u nas pracować. Dlatego w najbliższym cza-sie planujemy otwieranie oddziałów lub łączenie się z in-nymi firmami. Na początek myślimy o oddziale w Rzeszo-wie, potem być może w Krakowie i Wrocławiu. Dziś Or-der of Code pracuje dla firm z Wielkiej Brytanii, Norwe-gii, Stanów Zjednoczonych, Włoch, Niemiec i innych kra-jów. Firma mogłaby realizować większe projekty dla więk-szych firm, ale nie może przyjmować zleceń, bo ma za mało pracowników. Jeśli więc uda się ekspansja firmy do innych miast w Polsce, kolejnym krokiem będzie rekruta-cja pracowników do pracy zdalnej w różnych krajach świa-ta. – Sam jestem najlepszym przykładem, że można praco-wać dla najlepszych firm, przy najbardziej ambitnych pro-jektach, a jednocześnie mieszkać na krańcu Polski i Euro-py – mówi Wit Więch. ■

Wit Więch na Rynku w Przemyślu.

Page 22: VIP Biznes&Styl

Ane

ta G

iero

ń i J

arom

ir K

wia

tkow

ski r

ozmaw

iają

...

Fotografie Tadeusz Poźniak

Page 23: VIP Biznes&Styl

...z Andrzejem

Potockim

, dziennikarzem, publicystą, autorem

książek

Fotografie Tadeusz Poźniak

Polak, Rusin, Żyd, Niemiec i Cygan W TYGLU PODKARPACIA

Kirkut w Lesku – jeden z najstarszych i najpiękniejszych cmentarzy żydowskich na Podkarpaciu.

Page 24: VIP Biznes&Styl

26 VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2013

Dla nas samych i osób przyjeżdżających z Polski, Pod-karpacie zdawać się może monolitem narodowo-wyzna-niowym. A prawda jest taka, że mieszkamy w tej czę-ści Polski, która wyrosła z tygla kulturowo-wyznanio-wo-narodowościowego.Nasze województwo w obecnych granicach zawsze było pograniczem: państwowym, religijnym, kulturowym. Pola-cy zasiedlali doliny, tereny z urodzajnymi ziemiami, gdzie mogli zajmować się rolnictwem. Natomiast na tereny gór-skie, dużo trudniejsze do życia, w pewnym momencie za-częły wchodzić inne nacje. Jakie nacje i kultury odcisnęły na Podkarpaciu naj-większe piętno?Po śmierci Bolesława Śmiałego, czyli pod koniec XI w., ziemie obecnego Podkarpacia aż po Wisłok przejęła Ruś Czerwona. I, jak się łatwo domyślić, władcy Rusi związani z rytem prawosławnym chrześcijaństwa zadbali o to, by na ich terenie obowiązywała ich religia. „Cuius regio, eius religio” (Czyj kraj, tego religia) – słynna łacińska sentencja oznaczająca możliwość na-rzucania wyznania swoim poddanym.Proszę pamiętać, że tysiąc lat temu nie było świadomo-ści państwowej, więc w jaki sposób następowała integra-cja ludzi? Przede wszystkim poprzez religię, a co za tym idzie – poprzez język i kulturę. Około XIV w. pierwszy-mi osadnikami w Bieszczadach i Beskidzie Niskim byli Wołosi (Wołochowie) – pasterze przybyli z Siedmiogro-

du i Bałkanów. I choć byli oni różnych nacji, to stali się jedną grupą etniczną, bo zjednoczyła ich wspólna reli-gia – ryt prawosławny. W rycie prawosławnym w liturgii używano języka staro-cerkiewno-macedońskiego i na ba-zie języka liturgicznego wykształcił się język ruski, któ-rym się posługiwali. Różnorodność religijna na tych tere-nach zaczyna natomiast występować od czasów króla Ka-zimierza Wielkiego, który włączył Ruś Czerwoną do Kró-lestwa Polskiego i rozpoczął na tym terenie intensywną akcję osadniczą, ale dawni mieszkańcy mogli pozostawać przy swoim wyznaniu. Nikt nie był przymuszany do jego zmiany. Lokowanie wsi i miast na prawie niemieckim i przenoszenie na to prawo dawnych wsi i miast z prawa ruskiego czy polskiego nie miało zasadniczego wpływu na strukturę ludnościową. Miało na celu uporządkowanie administracyjne kraju.Jakie nacje i w jakim stopniu dominują w ostatnim ty-siącleciu na terenie dzisiejszego Podkarpacia?Na zachód od Wisłoka dominowali Polacy, na wschód w pewnych obszarach przeważali Rusini. Rusinów pro-szę jednak nie łączyć wyłącznie z Ukraińcami czy Bojka-mi. Samo pojęcie Rusin oznaczało ludzi należących do rytu prawosławnego również wtedy, gdy z rytu prawosławnego wydzielił się grekokatolicyzm. A gdybyśmy chcieli zapytać o różnorodność Podkarpa-cia, ale już tylko w ostatnim stuleciu?To akurat jest czas największego zróżnicowania etniczno-

Andrzej PotockiZ wykształcenia historyk i animator kultury, ale przez ostatnich 20 lat znany jako dziennikarz, reportażysta i au-tor 25 książek oraz tomików poezji. W swoich publikacjach preferuje tematykę bieszczadzką, bo choć urodził się w Rymanowie, to w Bieszczadach mieszkał 17 lat. Zajmuje się także historią regionalną społeczności żydowskiej i ruskich grup etnicznych, zamieszkujących Podkarpacie. Jego najpopularniejsze publikacje to m.in. „Księga legend i opowieści bieszczadzkich” (osiem wydań), pięciokrot-nie wznawiane „Madonny bieszczadzkie”, „Bieszczadzkimi śladami Karola Wojtyły”, „Podkarpackie judaika”, „Żydzi rymanowscy”, „Bieszczadzkie losy. Bojkowie i Żydzi”, „Księga legend i opowieści beskidzkich”, „Majster Bieda, czyli zakapiorskie Bieszczady”, „Bieszczadzkimi i beskidzkimi śladami Karola Wojtyły”, „Śladami chasydzkich cadyków w Podkarpackiem” oraz „Słownik biograficzny Żydów z Podkarpackiego”.

Andrzej Potocki przy najstarszej na Podkarpaciu macewie z 1548 roku na leskim kirkucie.

Page 25: VIP Biznes&Styl

VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2013 27

-kulturowo-religijnego Podkarpacia. Dominuje oczywiście żywioł polski, drugi pod względem liczebności jest żywioł ruski, z którego wyodrębniła się grupa Ukraińców, Boj-ków i Łemków – ci ostatni zamieszkują Bieszczady i Be-skid Niski. Bardzo licznie te tereny zamieszkują też Żydzi. Nie możemy pominąć również ludności niemieckiej, która w dużej liczbie trafia na te tereny od 1782 r., kiedy zaczyna się tutaj sterowane przez dwór habsburski osadnictwo nie-mieckie. Spore skupiska ludności niemieckiej były w oko-licach Mielca, Kolbuszowej, Łańcuta, a w Bieszczadach w takich wsiach jak: Berehy Dolne, Krościenko i Bandrów. Ludność niemiecka stanowiła około 2 proc. ludności Pod-karpacia i choć nie była to liczna grupa, to jednak bardzo ważna. Niemcy byli swego rodzaju elitą rolniczą, prekur-sorami, którzy na te tereny wprowadzali wszelkie nowin-ki i nowości rolnicze. Kolejną grupą etniczną byli Cyga-nie, których w samych Bieszczadach mieszkało od 700 do 900 osób. Gdybyśmy chcieli stworzyć przedwojenną mapę ludno-ści Podkarpacia, to jak by ona wyglądała?Na Podkarpaciu przed wojną żyło około pół miliona Rusi-nów, którzy byli grekokatolikami. Z tą ludnością w okresie międzywojennym związana jest schizma tylicka. A to dla-tego, że część księży grekokatolickich zaczęła wśród wier-nych szerzyć idee ukraińskie, co nie wszystkim się podo-bało. Część wsi w Bieszczadach i Beskidzie Niskim w ra-mach protestu przeszła na prawosławie, zaś Stolica Apo-stolska i papież, by temu zapobiec, powołali Administra-cję Apostolską Łemkowszczyzny. Dzięki temu 134 para-fie grekokatolickie wyłączone zostały spod eparchii prze-myskiej i niemożliwe stało się już przysyłanie na tereny Bieszczadów i Beskidu Niskiego księży grekokatolickich o nastawieniu proukraińskim. Rusini, którzy stanowili oko-ło 20 proc. ludności Podkarpacia, byli drugą pod wzglę-dem liczebności nacją po Polakach, którzy stanowili oko-ło 60-65 proc. mieszkańców regionu. Rusini zamieszkiwa-li Bieszczady, Beskid Niski i wschodnią część naszego re-gionu: Przemyśl, Lubaczów, Jarosław. Trzecią pod wzglę-dem liczebności grupą etniczną na Podkarpaciu byli Ży-dzi stanowiący ponad 10 proc. ludności. Zamieszkiwali w miastach, gdzie w kilku przypadkach stanowili druzgo-cącą większość: w Dukli – 84 proc. mieszkańców, w Tar-nobrzegu – 76 proc., w Rzeszowie było ich ponad 50 proc. Między innymi dlatego w 1910 r. przyłączono do Rzeszo-wa Staromieście, żeby było więcej ludności katolickiej. Miało to związek z wyborami samorządowymi, w których władzę przejmował ten kandydat, który miał więcej gło-sów. W przedwojennym Tarnobrzegu, Sokołowie Małopol-skim, Ropczycach czy Ustrzykach Dolnych burmistrzami byli Żydzi, bo większość żydowska przegłosowała mniej-szość polską. Duże skupiska żydowskie były też w Prze-myślu, Lesku, Leżajsku, Łańcucie. Natomiast w tych mia-stach Podkarpacia, gdzie obowiązywał przywilej królew-ski: „Nie tolerujemy Żydów” – a tak było m.in. w Krośnie, Sanoku, Jaśle, Pilźnie – ludności żydowskiej było niewie-le. Np. w 1700 r. Rada Miejska Krosna stwierdziła, że zabi-cie Żyda z Rymanowa nie będzie karane. Co leżało u pod-staw takiego zachowania? Oczywiście interesy i wpływy.

W tamtym czasie zaczyna się tworzyć silne mieszczaństwo polskie, które widzi zagrożenie swoich interesów ze stro-ny Żydów. Kiedy Żydzi pojawili się na Podkarpaciu?Pierwsza informacja o Żydach na Podkarpaciu pochodzi z XI wieku z Przemyśla, ale prawdopodobnie nie dotyczy-ła ona Żydów jako takich, ale Chazarów, ludu stepowe-go, który przyjął Prawo Mojżeszowe. Natomiast „prawdzi-wi” Żydzi zaczynają napływać do Polski od strony Czech. Dobre warunki do osiedlania się Żydów w Polsce stwarza w XIV w. Kazimierz Wielki. W Polsce w tamtym czasie jest bardzo słabe, nieliczne mieszczaństwo, a państwo wy-magało zorganizowania gospodarki towarowo-pieniężnej. Żydzi mieli w tym względzie bardzo duże doświadczenie.Żydzi stanowili podwaliny polskiego mieszczaństwa?

Obok Żydów, najważniejszą, bardzo liczną na Podkar-paciu grupę etniczną stanowili Rusini.Pod koniec XIX w. naukowcy wprowadzają rozróżnienie wśród ludności ruskiej na Bojków, Łemków, Ukraińców, choć oni sami wcześniej o sobie mówili Rusini. Łemkowie, którzy mieszkali w otoczeniu ludności polskiej i przejmo-wali od niej wiele wzorców zachowań, także kulturowych, byli o wiele bardziej rozwiniętą kulturowo grupą etnicz-ną od Bojków, których nazywali niekiedy „luchami”, czyli świniami. Dla samych Bojków nazwa „bojko” była obraź-liwa i oznaczała człowieka powolnego w myśleniu. O wy-sokim stopniu rozwoju kultury łemkowskiej świadczy cho-ciażby posiadanie przez Łemków przed II wojną świato-wą własnego elementarza. Łemkowie zaczynali też two-rzyć własną literaturę w dialekcie łemkowskim. Bojkowie natomiast nigdy nie wykształcili własnej inteligencji, nie tworzyli źródeł pisanych w dialekcie bojkowskim, a jedy-ne ślady tego dialektu znajdują się w zapisach Oskara Kol-berga, polskiego etnografa, oraz Iwana Franki. Bojkowie, żyjąc w otoczeniu innych grup rusińskich, nie przyswajali wzorców i zachowań kultury polskiej. Ale przychodzi rok 1939 i nacje, które żyły w symbio-zie ze sobą przez kilkaset lat, nagle zaczynają znikać z mapy Podkarpacia. ►

VIP tylko pyta

Tak. Tam, gdzie nie było mieszczaństwa niemiec-kiego, mimo że wiele miast lokowanych było na prawie niemieckim, właśnie Żydzi pełnili rolę

mieszczan. Na wniosek cesarza Austrii Józefa II sporzą-dzono w  1783  r. raport o galicyjskich miastach. Jego autor Wacław Mergelik napisał w nim m.in.: ...gdyby Ży-dów odjąć miasteczkom galicyjskim, to przestały by one istnieć, oni są ostatecznie nerwem ich życia. Żydzi de-cydowali zatem o dynamice rozwoju poszczególnych miast, organizując handel, rzemiosło, a potem prze-mysł. Polacy i Rusini, mieszkańcy małych miasteczek, byli przede wszystkim rolnikami.Z czasem Izraelici weszli także do polityki. W Sejmie Or-dynaryjnym RP w latach 1922-1927 zasiadało w ławach poselskich 34 Żydów, zaś w Senacie 11.

Page 26: VIP Biznes&Styl

28 VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2013

Tak. Na początek z tych terenów, które zagarnęli Rosja-nie, czyli na wschód od Sanu, Niemcy zabrali wszystkich osadników niemieckich. Potem zaczął się Holocaust – za-głada Żydów. Większość podkarpackich Żydów zginęła w 1942 r. w obozie w Bełżcu nieopodal Horyńca. Udało się ocalić jakichkolwiek Żydów na tych terenach?Miałem materiały, z których wynika, że już po wojnie ist-niała gmina żydowska w Przemyślu, licząca ponad 400 osób. Były także gminy żydowskie w Mielcu i Rzeszowie. Proszę jednak pamiętać, że po wojnie zaczyna się organi-zować państwo Izrael, gdzie Żydzi sukcesywnie wyjeżdża-ją. A kto mógł zorganizować państwo Izrael? Oczywiście, tylko Żydzi polscy. W pierwszych latach istnienia Izraela, w Knesecie – izraelskim parlamencie, obrady prowadzo-no w języku polskim, najpopularniejszym. To wiele mówi o żydowskich elitach i ich polskich korzeniach.Która z nacji, o których rozmawiamy, odcisnęła naj-większe piętno na procesie rozwoju naszego regionu?

I szkoda tylko, że tak niewiele osób wie, jak wiele osób z podkarpackimi korzeniami przeszło do historii świa-towej nauki, literatury, biznesu…

Z miast i miasteczek naszego województwa pochodzi wie-lu Żydów zasłużonych nie tylko dla polskiej, ale także dla światowej nauki i kultury. W Rymanowie urodził się Iza-ak Izydor Rabi – laureat Nagrody Nobla w dziedzinie fizy-ki w 1944 r., którego badania przyczyniły się do powsta-nia pierwszej bomby atomowej; z Jasła pochodzi Dioni-zy Hugo Steinhaus – światowej sławy matematyk, profesor uniwersytetów: we Lwowie, Wrocławiu, Notre Dame w In-dianie w USA i of Sussex w Anglii; z Przemyśla Rafał Tau-benschlag – wybitny znawca prawa antycznego, profesor uniwersytetów: Jagiellońskiego, Warszawskiego i Colum-bia w Nowym Jorku; z Ulanowa Arnold Szyfman – inic- jator powstania Teatru Polskiego w Warszawie.Izaak Izydor Rabi w swoich wspomnieniach napisał, że gdyby jego rodzice nie wyemigrowali do Ameryki, to on z pewnością byłby krawcem, tak samo jak jego przodko-wie. Rodzice Heleny Rubinstein, twórczyni światowego imperium kosmetycznego, pochodzili z Dukli, ona sama urodziła się już w Krakowie. Dlatego nieważne jest, gdzie człowiek się rodzi, ważna jest jego dalsza droga. Także rodzina Arthura Millera, wybitnego dramaturga, pocho-dziła z Podkarpacia. Jego ojciec miał 7-8 lat, gdy wyje-chał z dziadkami do USA. Sam Arthur Miller, mąż Mari-lyn Monroe, urodził się już w Stanach Zjednoczonych. Ta-kich historii jest jeszcze wiele, przypomniałem je w książ-ce „Słownik biograficzny Żydów z Podkarpackiego”.Z Podkarpacia utraciliśmy Niemców, Żydów. Co z in-nymi nacjami?W 1944 r. Polska podpisała umowę o granicy polsko-ukra-ińskiej i o wymianie ludności z terenów przygranicznych. Każdy, kto był wyznania prawosławnego czy grekokato-lickiego, został wywieziony. I nie miało znaczenia, że ma

VIP tylko pyta

Bezdyskusyjnie Żydzi. Wpłynęli na rozwój przemy-słu, na kulturę i naukę. Żydzi nie byli natomiast obecni w rolnictwie – w szabas nie mogli praco-

wać, a wolnych sobót na roli przecież nie było. Oni są bardzo rygorystyczni w przestrzeganiu religijnych prze-pisów. Dlatego „od zawsze” wybierali wolne zawody: muzyka, lekarza, adwokata, dziennikarza, naukowca.

Synagoga w Rymanowie, z którą był związany Izaak Izydor Rabi – laureat nagrody Nobla w dziedzinie fizyki w 1944 r.

Page 27: VIP Biznes&Styl

VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2013 29

polskie nazwisko, czuje się Polakiem, że w 1938 r. wypeł-nił deklarację wstąpienia do Związku Szlachty Zagrodo-wej. Wystarczyło, że jest grekokatolikiem albo prawosław-nym i to był powód, by go stąd wysiedlić. Dziś ludzie próbują wracać do swojej tożsamości?Polacy nigdy nie mieli z tym problemu. Natomiast wracają, i to już od dość dawna, Ukraińcy i Łemkowie. Proszę pa-miętać, że grekokatolicyzm po 1946 r. był rytem zakaza-nym. Część Ukraińców i Łemków przeszła na prawosła-wie, część na katolicyzm. Od ćwierć wieku wracają do sie-bie, to znaczy do swoich cerkwi, a poprzez to także do swo-jej kulturowej ojcowizny.Jak dziś układa się struktura ludności na Podkarpaciu?Mieszkają tu Polacy, Ukraińcy, Łemkowie, Romowie (w Jaśle, Mielcu, Dębicy, Stalowej Woli). Ludności boj-kowskiej, niemieckiej i żydowskiej niestety już prawie nie mamy.Czy w stosunku do innych regionów byliśmy jednym z największych „zagłębi żydowskich”?To prawda, aczkolwiek dominowali tutaj chasydzi, któ-rzy wnosili bardzo niewielkie w życie publiczne, ponieważ byli skoncentrowani na religii. Pozostawali na ogół ludź-mi bardzo biednymi, bo chasydyzm był religią skierowaną do najbiedniejszych. Judaizm kiedyś zwalczał chasydów, uznając ich za sektę. Bieda chasydzka była biedą z wyboru?Raczej tak. Mężczyzna chasydzki powinien był cały czas studiować Pismo, a dom miała utrzymywać kobieta. Ży-dzi z Ameryki bardzo niechętnie przyjmowali Żydów z Galicji, bo trzeba się było nimi opiekować. W USA jest ok. miliona chasydów. Kiedy III Rzesza zaczęła wysied- lać Żydów z Wielkopolski i część z nich przyjechała na tereny Podkarpacia, gdy zobaczyli tych naszych chasy-dów, to nie mogli uwierzyć, że to są także Żydzi. Tam-ci byli wychowywani w innej kulturze, słuchali Mozar-ta, czytali Goethego w oryginale, a tu człowiek nie miał ani jednego guzika przy chałacie, bo wszystkie mu się oberwały. 90 proc. Żydów podkarpackich to byli ludzie bardzo biedni. I tylko 10 proc. w większych miastach dzięki swojej zaradności i pracowitości przebiło się. To byli Żydzi znacznie zasymilowani, z których część ode-szła od judaizmu, a część znalazła swoje miejsce w juda-izmie reformowanym. Żydzi bowiem nie stanowili jedno-litej masy ani religijnie, ani politycznie. Szeregi Komuni-stycznej Partii Polski albo Komunistycznej Partii Zachod-niej Ukrainy zasilał przede wszystkim najbiedniejszy pro-letariat żydowski.Czy Żydzi byli grupą mocno skonsolidowaną?Wewnętrznie tak. Oni nadal należeli do gmin żydowskich, a gmina miała obowiązek o nich dbać. Czyli jak Żyd pra-wowierny nie miał kury na rosół na szabas, to bogatszy Żyd mu tę kurę kupił. Ale te 10 proc. bogatszych Żydów nie było w stanie udźwignąć biedy pozostałych. Na ile poszczególne nacje asymilowały się z Polakami, a na ile tworzyły enklawy?Żydzi ze wsi i małych miast prawie w ogóle się nie asymi-lowali. Ci małomiasteczkowi żyli w swoich szetlach, obok. W dużych miastach proces asymilacji rozpoczęty pod ko-

niec XIX wieku przebiegał bardzo wolno, bo i sami Polacy nie byli nim zainteresowani.Nie było małżeństw mieszanych?Były. Tylko że wtedy dochodziło do konwersji. Przeważ-nie było tak, że mężczyzna żenił się z Żydówką, ale wów-czas ona musiała przejąć wiarę męża, czyli z reguły zostać katoliczką. Były to rzadkie przypadki, bo takie małżeństwa nie były akceptowane. Ale zdarzały się. W drugą stronę ra-czej się tego nie spotykało, to znaczy, kiedy Żyd żenił się z chrześcijanką, ona pozostawała przy swojej religii. Jakim językiem posługiwali się Żydzi?Językiem podstawowym, którym Żydzi posługiwali się w rozmowach pomiędzy sobą, był jidysz. Nie znali natomiast hebrajskiego, który był językiem liturgicznym. Uczono się go na pamięć i odmawiano te religijne formułki, tak jak my kie-dyś łacinę. W kontaktach z poszczególnymi narodami Żydzi posługiwali się ich językiem: polskim, niemieckim, ruskim.A jak wyglądała asymilacja innych nacji? Jak żenił się Rusin z Polką lub Polak z Rusinką, to potom-stwo męskie przyjmowało obrządek ojca, a żeńskie – ob-rządek matki. Ale np. Łemkowie i Bojkowie nie chcieli zawierać małżeństw między sobą. Mało tego, Łemkowie, którzy należeli do wsi królewskich, nie chcieli żenić się z dziewczynami z wsi prywatnych. Uważali się za „koro-liwców”, więc na żonę szukali „koroliwki”.Dlaczego?

Kiedy przejeżdża się przez Czarną czy Lutowiska, aż trudno uwierzyć, że kiedyś były to miejsca tętniące ży-ciem, tu odbywały się największe targi bydła. ►

VIP tylko pyta

Bo należeli do króla, a nie do szlachty, więc uważa-li się za kogoś lepszego, mimo że mieli takie same obowiązki pańszczyźniane. Łemkowie i Ukraińcy

byli już w miarę wykształceni, posługiwali się językiem ukraińskim czy jakimś lokalnym dialektem, ale także ję-zykiem polskim. Natomiast Bojkowie bardzo niechętnie się asymilowali. Choć chciałbym podkreślić, że młodsze pokolenie w okresie międzywojennym chętniej może nie tyle asymilowało się, co przyjmowało pewne wzorce kulturowe. Zauważcie jednak, że żyjemy już w innej rze-czywistości i o tamtej nie mamy pojęcia. Nie było dróg, autobusów. Nie jechało się do miasta na zakupy. Był od-pust w Łopience, zjeżdżali się Łemkowie, Bojkowie, Pola-cy, Słowacy, a kupcy – bywało – przyjeżdżali aż spod An-drychowa. Tam się kupowało buty, korale, wstążki, Żydzi handlowali tytoniem węgierskim, Cyganie różnego ro-dzaju żelaznymi narzędziami rolniczymi. Nie było mar-ketów, tak jak teraz. „Marketem” był taki odpust, na któ-ry zjeżdżało się kilkanaście tysięcy ludzi. Kobiecie kupo-wało się buty dwa razy w życiu. Gdy była panną – trze-wiki sznurowane czerwone. I gdy była mężatką – czar-ne. Buty nie były do chodzenia. Do cerkwi szło się boso, przed wejściem wycierało się nogi i zakładało się je. Czło-wiek z gór był w mieście może dwa razy w życiu.

Page 28: VIP Biznes&Styl

30 VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2013

W tej chwili zaludnienie Bieszczadów jest niższe niż w roku 1780. W samych Lutowiskach przed wojną miesz-kało 1200 Żydów. Część z nich uciekła do Rosji, ale 650 Żydów Niemcy rozstrzelali na miejscu. Z tej grupy urato-wała się tylko jedna 16-letnia dziewczyna. Przed II wojną światową w dolinie górnego Sanu mieszkało 14 tysięcy lu-dzi, teraz zaledwie niespełna trzy tysiące.Na ile świadomość tego, że byliśmy kiedyś tyglem na-rodowościowym i kulturowym ma wpływ na współcze-sność?

Mamy większą świadomość, że odszukiwanie tych śla-dów ubogaca także nas?Ktoś powiedział, że gdyby wyjąć dorobek żydowski, to z naszej kultury ubyłoby 40 proc., czyli ich wkład w na-szą kulturę był ogromny. Np. z Rymanowa pochodzi kan-tor Israel Schorr, który, gdy wyjechał do Stanów Zjedno-czonych, był w okresie międzywojennym jednym z najlep-szych kantorów, czyli śpiewaków synagogalnych, na świe-cie. W Rzeszowie urodził się Sternheim Nachum, żydow-ski muzyk, śpiewak, kompozytor i poeta. Wyemigrował do Stanów Zjednoczonych w 1908 r., gdzie m.in. pracował dla wytwórni filmowych w Hollywood. Zginął w rzeszow-skim getcie. Jego twórczość w Polsce jest zupełnie niezna-na. Natomiast jest popularna w Izraelu i USA, i znajduje się nawet w programach nauczania niektórych szkół.Mieliśmy okazję zobaczyć odnowiony kirkut w Lesku, odnowiono też np. kirkut w Baligrodzie. Przykładów jest pewnie więcej i dotyczą nie tylko Żydów.Najpierw zapomnianymi przez ludzi cmentarzami zajmo-wała się grupa „Nadsanie”, zorganizowana przez warsza-wiaków. Teraz grupa „Magurycz” Szymona Modrzejew-skiego odrestaurowuje cmentarze łemkowskie, żydow-skie, polskie, zbiera wolontariuszy. W tym roku odpisa-łem im 1 proc. podatku, bo chcę, by została wyremontowa-na dzwonnica cerkiewna w Polanach Surowicznych. Z tej łemkowskiej, dużej wsi, w której kiedyś wydawano gaze-tę, zostało tylko kilka nagrobków na cmentarzu i dzwonni-ca bez kopuły. Oni zabrali się za nią, będą ją remontować. Z kapliczki w Balnicy zostały tylko mury. I grupa „Ma-

gurycz” ją odrestaurowała. Najstarsza prawosławna płyta nagrobna znajduje się w Chmielu. Leżała tam i niszczała. Człowiek z Warszawy, Jurek Nowakowski, stanął „na gło-wie”, by znalazła się pod dachem, bo w Chmielu nie ma ani jednego autochtona.Przypomnijmy perełki innych kultur, które tu posiada-my.Na kirkucie w Lesku znajduje się największy w Polsce ze-spół nagrobków z XVI-XVII w. z macewą z 1548 r., trzecią pod względem wieku w Polsce. Mamy piękne cerkiewki bojkowskie. Trzy kopuły XVIII-wiecznej cerkwi w Równi nie mają sobie równych. Nie budowali ich cieśle, lecz ar-tyści. Bo żeby tak poskładać drewno i uzyskać taki efekt, naprawdę trzeba było być artystą. W Posadzie Rybotyc-kiej jest XV-wieczna, najstarsza w Polsce, prawosławna cerkiew obronna z napisem „Byłem tu w 1627 roku”, wy-drapanym szablą w tynku w przedsionku. Mamy taką per-łę, jak największy na świecie drewniany kościół gotycki w Haczowie, z polichromią z 1498 r. A kompleks plebań-ski w Bliznem, cerkwie w Radrużu, Uluczu… Nigdzie nie ma takich świątyń drewnianych, jak my mamy. Dlatego część z nich została wpisana na listę światowego dziedzic-twa kultury UNESCO.O tym warto uczyć dzieci np. w ramach zajęć z wycho-wania regionalnego.Rozmawiałem swego czasu z kuratorium, by wprowa-dzić do szkół podstawowych tzw. Elementarz Podkarpac-ki. Dziecko miałoby np. dowiedzieć się o najbliższej ka-pliczce położonej koło jego domu: kto ją postawił, kiedy, dlaczego. Poznając ojcowiznę, uczyłoby się patriotyzmu. W gminie Dydnia dzieci zebrały różne legendy i opowie-ści. Wójt Jerzy Adamski zlecił mi, bym je opracował i wy-szła książka „Legendy i opowieści dydyńskie”. Takie działania tworzą więź społeczną, ale także otwie-rają nas na świat. Bo gdy ktoś zobaczy, że ten nobli-sta czy dziadek gwiazdy Hollywood (jak w przypadku Natalii Portman) pochodzi właśnie stąd, to wyzbywa się kompleksów.Ale trzeba zacząć od tej kapliczki, od największego dębu w okolicy, bo to osadza nas w historii naszej ojcowizny i uczy bycia z niej dumnym.Niestety, w PRL odarto ludzi z tego myślenia. To poku-tuje do dziś. Nasze pokolenia dziwią się, gdy się przy-pomina, że to był region wieloetniczny, wielokulturowy. Choć to się zmienia. Ale potrzeba wysiłku nauczycieli, historyków, regionalistów, ich prac pokazujących nasze korzenie.

VIP tylko pyta

W Bieszczadach i Beskidzie Niskim nie ma wpły-wu. Tu przyjechali osadnicy z różnych stron. Z badań socjologów z Uniwersytetu Wrocław-

skiego wynika, że oni nie wytworzyli żadnych wspól-nych wzorców kulturowych. Każdy zostawał przy swo-ich z dawnych miejsc zamieszkania. Ale to były bada-nia robione w PRL. Obecnie to się zmienia, organizu-je się różne imprezy integrujące, można powiedzieć, że w  ostatnich 10 latach obserwuje się powolny po-wrót do korzeni. Próbujemy odszukać ślady przeszło-ści, próbujemy z niej czerpać. Mało tego, okazuje się, że możemy być z niej dumni. Niedawno biblioteka w Sa-noku wydała książkę o Kalmanie Seagalu, zapomnia-nym pisarzu, ale w Izraelu bardzo poczytnym. Wyjechał w 1969 r., ale tu zaczynał, tu był dziennikarzem.

Myślę, że można to robić, bo skoro ja napisałem 7 książek o Żydach, znaleźli się wydawcy, za-ryzykowali swoje pieniądze i te książki sprze-

dali, to oznacza, że jest zainteresowanie tą tematyką. Ktoś w końcu te książki kupuje po to, by je czytać. Za kilka tygodni trafi na półki księgarskie kolejna moja książka „Zaginiony świat bieszczadzkiego kresu” o Boj-kach, Żydach, o polskiej szlachcie zagrodowej, Niem-cach i Cyganach. ■

Page 29: VIP Biznes&Styl
Page 30: VIP Biznes&Styl

32 VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2013

Macieja poznałam przed trzema laty, gdy wspólnie z Anną Lewińską zostali stypendystami Fundacji Nauki Polskiej. Wyróżnienie ogromne, tym bardziej że młodzi naukowcy reprezentowali Uniwersytet Rzeszowski, któ-ry, nie można temu przeczyć, ośrodkiem naukowym jest i młodym, i niezbyt dużym. Już wtedy dało się zauważyć, że dr Wnuk to osoba zdolna, skromna, skupiona na pra-cy. Do tej pory… nic się nie zmieniło. I gdyby nie jego przełożony, prof. Marek Koziorowski, kierownik Zamiej-scowego Instytutu Biotechnologii Stosowanej i Nauk Pod-stawowych UR z siedzibą w Weryni, prawdopodobnie nie powstałby ten artykuł, bo Maciej daleki jest od chwale-nia się swoimi osiągnięciami i sobą przede wszystkim. To prof. Koziorowski, co w polskiej nauce zdarza się nieczę-sto, w rozmowie z nami przy okazji innego artykułu Ma-cieja bardzo chwalił i zdecydowanie podkreślał, że jest on przyszłością polskiej nauki. Słowa te ostatnio znów po-wtórzył, ale od razu zaznaczył: – Moja ocena Maćka nie wynika z sympatii, ponieważ obaj przyjęliśmy zasadę, że sympatie i antypatie są po godzinie 15, a w czasie pracy jedynym kryterium jest merytoryczna ocena pracownika. Nic więcej nas nie interesuje – podkreśla profesor. – A Ma-ciek to człowiek o dużej wiedzy, do którego przyjeżdżają uznane autorytety krajowe i z zagranicy na wspólne bada-nia, jest partnerem w dyskusji z tymi ludźmi. I właśnie ci ludzie, a wśród nich dr Maciej Wnuk, będą tymi, którzy za

PORTRET

parę lat będą stanowili uznaną krajową czołówkę w nauce polskiej. Jestem o tym głęboko przekonany. To perła w ko-ronie uniwersytetu.

Biologia Maciejowi Wnukowi chyba była przeznaczo-na. Po szkole podstawowej wybrał VI Liceum Ogólno-kształcące w Rzeszowie i tu od razu trafił na osobę, która w znaczący sposób przyczyniła się do rozwinięcia jego pa-sji. – Biologię lubiłem zawsze – opowiada Maciej Wnuk. – Poza tym w liceum nauczycielka tego przedmiotu, pani mgr Przybylska, odpytywała mnie właściwie na każdej lek-cji, więc siłą rzeczy uczyłem się biologii systematycznie. Oczywiście interesuje mnie również historia, geografia, podróże, filmy, ale biologia jest nauką interdyscyplinarną i ma odzwierciedlenie w naszym życiu, nawet w najróż-niejszych interakcjach społecznych. Przecież to, że się ze sobą komunikujemy, że z sobą rozmawiamy, wszystko to są procesy biochemiczne. Natomiast biologia molekularna na poziomie komórkowym to jest to, co aktualnie wyjątko-wo mnie interesuje. To wciąga, nie nudzi, pracując nad tym można zatracić umiar, bo gdy zaczyna się robić badania, to czas płynie bardzo szybko. Do tego stopnia, że przez ostat-nie dni wychodziliśmy z laboratorium o godz. 22-23. ►

Page 31: VIP Biznes&Styl

VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2013 33

PORTRET

Dr Maciej Wnuk.

Page 32: VIP Biznes&Styl

34 VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2013

PORTRET

Po maturze wybrał studia w ówczesnej Wyższej Szko-le Pedagogicznej w Rzeszowie. I nie żałuje ani tego, że zo-stał na tej uczelni, ani że nie wyjechał z Rzeszowa, szcze-gólnie, że miasto bardzo mu odpowiada – i to pod każdym względem. Twierdzi, że to świetne miasto do tego, by tu mieszkać i pracować. Profesor Koziorowski, który pamię-ta swojego obecnego zastępcę jeszcze jako studenta, przy-znaje, że u Macieja powstała taka szczęśliwa sytuacja, że to, czym się zajmuje, jest równocześnie jego pracą, pasją i hobby. A taka konfiguracja nie może nie dać wspaniałych efektów. Dr Wnuk był studentem wyróżniającym się w na-uce, lecz bardzo skromnym i cichym, nierzucającym się w oczy, ale profesor od razu dostrzegł drzemiący w nim potencjał. Jak się odkrywa takie talenty? Szef instytutu w Weryni uśmiecha się i odpowiada: – Takim talentom jak Maciek wystarczy nie przeszkadzać, a gdzie jest możli-wość, oczywiście pomagać. Aczkolwiek w jego działalno-ści jest tak, że on tej pomocy specjalnie nie potrzebuje, bo sam sobie fantastycznie daje radę. I jeśli młodzież choć po części będzie go naśladowała, to w rzeszowskiej na-uce będzie bardzo dobrze. Maciek nie szuka pustych po-chwał, zaszczytów. Najlepiej o nim świadczą: jego pra-ca, jego wyniki i codzienna postawa, którą na uczelni ja znam najlepiej.

Czym zatem na co dzień zajmuje się dr Maciej Wnuk? – Interesuje mnie cytogenetyka, nie tyle w klasycznym wy-miarze, czyli budowa i zaburzenia chromosomów, ale bar-dziej w kontekście biologii komórki i zmian, którym pod-legają chromosomy w cyklu komórkowym, w procesie sta-rzenia, pod wpływem różnych związków, czyli genotok-syczność różnych związków – tłumaczy. – Obecnie reali-zuję grant przyznany przez Ministerstwo Nauki i Szkol-nictwa Wyższego „Iuventus PLUS”, dotyczący otrzyma-nia sond genetycznych do drożdży. Z satysfakcją mogę powiedzieć, że udało mi się je już skonstruować. Jest to o tyle ciekawe, że do tej pory nikomu nie udało się tych sond otrzymać i mam nadzieję, że uda mi się moje wyni-ki opatentować. Byłoby to fantastycznie, ponieważ marze-niem każdego biotechnologa jest otrzymać patent na wyna-lazek, a więc miałbym tę przygodę za sobą.

Osiągnięcia dra Wnuka są naprawdę imponujące. Dwa razy zdobył stypendium Fundacji Nauki Polskiej w progra-mie START, rektor uniwersytetu przyznał mu nagrodę za osiągnięcia naukowe, jest też laureatem konkursu ministe-rialnego „Iuventus PLUS”. Na swoim koncie ma 27 prac naukowych, z czego aż 23 zostały opublikowane w czaso-pismach z listy filadelfijskiej (lista czasopism naukowych opracowana i aktualizowana przez Institute for Scienti-fic Information, które są najlepszymi z branży, a publika-cja w nich ma większą wagę niż w mniej znanych czaso-pismach – przyp. red.). Imponujące, szczególnie wziąwszy pod uwagę jego wiek, choć i bez tego kryterium jego doro-bek robi ogromne wrażenie.

Jednak Maciej Wnuk jest zaprzeczeniem stereotypu na-ukowca zamkniętego w czterech ścianach laboratorium, pracującego samotnie, unikającego kontaktu z innymi, z którymi musiałby dzielić się ewentualnymi sukcesami i osiągnięciami w swojej dziedzinie. On podkreśla, że bez

ludzi, którzy go otaczają, których spotkał na swojej drodze, nie osiągnąłby nic. – Nie uważam, że na studiach na swo-im roku byłem najlepszy, ale ktoś dał mi szansę i zaufał: prof. Zbigniew Kotylak, mój promotor pracy licencjackiej i magisterskiej, mgr Barbara Przełożony z Laboratorium SPZOZ1 w Rzeszowie, która wprowadziła mnie w świat cytogenetyki człowieka, dr hab. Monika Bugno-Ponie-wierska, świetna nauczycielka pracy laboratoryjnej, prof. Ewa Słota, promotorka doktoratu, prof. Grzegorz Bartosz, współpracownik, inspirator naukowy, prof. Koziorowski, którego jestem zastępcą. O tym, kim jesteśmy, decydujemy nie my sami, ale często ludzie, którzy dają nam szanse. Tak naprawdę człowieka kształtują ludzie, których spotyka się na swojej drodze – mówi dr Wnuk.

Praca naukowa, badania w laboratorium, są niezwy-kle wymagające. Nie każdy ma ku temu predyspozycje, nie każdy posiada cechy, które pozwoliłyby mu całymi godzi-nami przeprowadzać badania, poszukiwać nowych rozwią-zań. – Ważna jest cierpliwość, bo badania trwają nie przez pół godziny, ale często całą dobę czy tydzień – tłumaczy dr Maciej Wnuk. – Właśnie nastawiłem jedno badanie, któ-re już trwa dwa dni, a będzie trwało jeszcze przez tydzień i nie wiem czy uzyskam spodziewany wynik. Ważna jest ciekawość tego, co się robi, i to, żeby nie popaść w ruty-nę. Jeśli ktoś naukę zacznie traktować jako pracę „od-do”, to nic z tego nie będzie, tak się po prostu nie da pracować ponieważ w nauce, i to powtarzam swoim studentom, jest tak – jest jakiś eksperyment, że komórkami trzeba się zająć w sobotę lub niedzielę, to trzeba być w laboratorium. Nie ma wyjścia. To jest naprawdę ciężka praca.

Prof. Koziorowski potwierdza, że praca w instytucie, którym kieruje, a Maciej mu w tym pomaga, łatwa nie jest. To z całą pewnością nie jest miejsce dla tych, którzy w cie-płym kącie chcieliby bezczynnie i bezproduktywnie prze-siedzieć cały dzień. Ale gdyby ktoś chciał dopasować do dra Wnuka termin „pracoholik”, prawdopodobnie pod kil-koma względami pasowałby do tego określenia, to jednak w takim instytucie, jak ten w Weryni, zastosowanie takiej ogólnej i powszechnej terminologii jest niewłaściwe. Tu po prostu trzeba pracować, żeby mieć efekty. – Najlepszym potwierdzeniem działalności Maćka w sferze dydaktycznej i angażowania studentów do nauki jest to, że mają oni, jako współautorzy, prace w czasopismach z listy filadelfijskiej – mówi prof. Marek Koziorowski. – To nieczęsto w Polsce się zdarza, a w świecie naukowym jest uważane za praw-dziwą nobilitację. On inspiruje studentów do pracy nauko-wej i swoją postawą najlepiej pokazuje im sens tych dzia-łań. 8 maja br. w biurze Rady Ministrów nasza studentka, podopieczna Maćka, Jennifer Mytych, odebrała laur kon-kursu Generacja Przyszłości, z kwotą ponad 88 tys. zł na jej badania. Jest niezwykle wymagający, ale przede wszyst-kim wobec siebie. Szkoda tylko, że nie zawsze jest to doce-niane na uniwersytecie.

Maciej niedługo po obronie doktoratu został zastęp-cą szefa instytutu w Weryni. Ale znając go jako człowie-

Page 33: VIP Biznes&Styl

VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2013 35

PORTRET

ka skromnego, bez żadnych zapędów w kierunku kariery i zdobywania kolejnych szczebelków uczelnianej admini-stracji, trochę trudno mi znaleźć odpowiedź na pytanie, jak odnajduje się na stanowisku zastępcy kierownika instytu-tu. Szczególnie, że jest przełożonym swoich dawnych wy-kładowców. – Szczerze mówiąc, traktuję to na zasadzie, że jest taka potrzeba, więc to robię, ale nie jest to coś, czym chciałabym się zajmować całe życie – przyznaje dr Wnuk. – Traktuję to jako etap w życiu. Wspólnie z prof. Kozio-rowskim, dyrektorem instytutu, przyjęliśmy określone za-sady funkcjonowania naszej jednostki i konsekwentnie je realizujemy. Muszę przyznać, że jesteśmy bardzo dum-ni z pracy całego instytutu, ponieważ z wyliczeń prorek-tora ds. nauki wynika, że jesteśmy najlepsi pod względem aktywności naukowej na Uniwersytecie Rzeszowskim. To jest oczywiście okupione dyscypliną w pracy, u nas każdy wie, że trzeba pracować.

Praca jest prawdziwą pasją Macieja. Opowiadając o tym, czym się zajmuje, mówi niemalże jednym tchem, a w głosie słychać radość, satysfakcję z wyników pracy. Dla wielu to sukces, jakiego być może nie uda się im osią-gnąć. – Nauka nie pozwala się nudzić, każdego dnia robi się coś innego – opowiada dr Wnuk. – Mój każdy dzień wygląda inaczej. Wystarczy, że inaczej wyjdzie wynik i już trzeba pomyśleć, jaki nowy eksperyment zaplano-wać, zastanowić się, jak to zidentyfikować, zinterpreto-wać. Spotkania z młodymi osobami też są bardzo waż-ne. Przyznaję, że nie lubię rutynowych zajęć ze studenta-mi, czyli wykładów i ćwiczeń. Najbardziej lubię indywi-

dualną pracę ze studentami, gdy można osiągnąć napraw-dę najlepsze efekty.

I choć komuś spoza środowiska wydawać by się mogło, że w takiej sytuacji, gdy praca jest pasją pochłaniającą czas i energię, życie prywatne niemal nie istnieje, Maciej temu zaprzecza. – Ależ jest możliwe, aczkolwiek ważne jest, by mieć drugą osobę, która rozumie specyfikę pracy, a najle-piej, gdy jest to osoba z tej samej branży – przyznaje. – Ja nie mam tego problemu. Jesteśmy z żoną, dr Anną Lewiń-ską, pracownikami uniwersytetu, zajmujemy się podob-ną tematyką badawczą. Oczywiście, czasem jestem zmę-czony, to normalne, ale jestem maksymalistą – kiedy jest praca, to jest praca, ale gdy jest szansa, by gdzieś wyje-chać, to razem chętnie zwiedzamy świat. Jednak tak muszę wszystko zaplanować, by wszystkie eksperymenty zakoń-czyć przed wyjazdem. Lubię wyjechać, by coś zobaczyć, lubię być aktywny, bezczynność mnie nudzi.

Planów zawodowych Maciej Wnuk ma sporo. W pierw-szej kolejności dokończenie badań w ramach grantu z pro-gramu „Iuventus PLUS”, przygotowanie patentu, później habilitacja. Marzeniem też jest stworzenie doliny biotech-nologicznej, która miałaby skupiać firmy biotechnologicz-ne i farmaceutyczne oraz firmy zakładane przez absolwen-tów wydziału biotechnologii, co dałoby im szansę na za-trudnienie. Krótko mówiąc – tytan i pasjonat swojej pra-cy. Nie zaskakują więc słowa profesora Marka Koziorow-skiego, którymi podsumowuje swoją opowieść o Maćku Wnuku: – Gdyby ktoś mnie zapytał, jakie jest moje naj-większe odkrycie w nauce, to rzekłbym przekornie, że wła-śnie Maciek. Mimo że moje prace naukowe publikowane są w światowych czasopismach, to jego jako najbliższego współpracownika uważam za największe odkrycie. ■

Page 34: VIP Biznes&Styl

36 VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2013

BĄDŹMY szczerzy

Jarosław A. SzczepańskiDziennikarz, historyk filozofii, coraz bardziej dziadek.

Świat według mainstreamu

„AUTORYTETY”:

Tadeusz Mazowiecki, Marcin Król, Ireneusz Krzemiński, Monika Olejnik, Tomasz Lis, Adam Michnik, Magdalena Środa, Kora Jackowska, Kamil Sipowicz, Stefan Niesiołowski, Lech Wałęsa, Marek Dukaczewski, Jerzy Urban, Wojciech Jaruzelski, Czesław Kiszczak, Sławomir Nowak, Tomasz Wołek, Jarosław Kuźniar, Andrzej Wajda, Kazimierz Kutz, Aleksander Kwaśniewski, Józef Oleksy, Władysław Frasyniuk, Henryk Wujec, Bronisław Komorowski, Tomasz Nałęcz, Roman Giertych, Radek Sikorski, Barbara Kudrycka, Mikołaj Budzanowski, Krystyna Szumilas, Jacek Vincent Rostowski, Elżbieta Janicka, Jan Piński, Donald Tusk, Henryka Krzywonos, Henryka Bochniarz, Ryszard Kalisz, Bogdan Zdrojewski, Leszek Miller, Jerzy Miller, Danuta Waniek, Rafał Grupiński, Ewa Wójciak, Jan Hartman, Cezary Michalski, Anna Grodzka, Jan Gross, Paweł Graś, Tomasz Arabski, Tadeusz Iwiński, Beata Sawicka, Paweł Rysiński, Ryszard Milewski, Jerzy Jaskiernia, Mirosław Wądołowski, Mirosław Karapyta, Grzegorz Schetyna, Ewa Kopacz, Janusz Palikot, Robert Biedroń, Maciej Lasek, Sławomir Zieliński, Robert Kwiatkowski, Andrzej Pęczak, Marek Dochnal, Grzegorz Hajdarowicz, Kuba Wojewódzki, Mikołaj Lizut, Marcin Plichta, Zbigniew Hołdys.

„CIEMNOGRÓD”:

Jarosław Kaczyński, Antoni Macierewicz, Piotr Gliński, Jan Olszewski, Bronisław Wildstein, Tomasz Sakiewicz, Krzysztof Wyszkowski, Rafał Ziemkiewicz, Paweł Lisicki, Andrzej Nowak, Waldemar Łysiak, Joanna Lichocka, Ewa Stankiewicz, Jarosław Marek Rymkiewicz, Piotr Semka, Krzysztof Feusette, Marcin Wolski, Jan Pietrzak, Jan Żaryn, Ryszard Terlecki, Zdzisław Krasnodębski, Sławomir Cenckiewicz, Anita Gargas, Piotr Gursztyn, Piotr Gociek, Piotr Gontarczyk, Tomasz Terlikowski, Krzysztof Rybiński, Cezary Gmyz, Katarzyna Gójska-Hejke, Redbad Klijnstra, Krzysztof Masłoń, Andrzej Horubała, Igor Zalewski, Piotr Gabriel, Tomasz Wróblewski, Grzegorz Kostrzewa-Zorbas, Janusz Rewiński, Ryszard Legutko, Janusz Szewczak, Andrzej Zybertowicz, Robert Mazurek, Jacek Karnowski, Michał Karnowski, Witold Gadowski, Jerzy Jachowicz, Krzysztof Czabański, Stanisław Janecki, Mariusz Pilis, Łukasz Warzecha, Paweł Burdzy, Piotr Skwieciński, Grzegorz Górny, Piotr Zaremba, Dorota Kania, Wojciech Cejrowski, Wiktor Świetlik, Ryszard Makowski, Marek Pyza, Dorota Gawryluk, Krzysztof Ziemiec, Maciej Pawlicki, Maria Dłużewska, Bogdan Musiał, Paweł Zyzak, Dorota Łosiewicz, Antoni Krauze, Grzegorz Bierecki, Mariusz Kamiński, Piotr Lisiewicz, Grzegorz Wierzchołowski, Leszek Misiak, Artur Dmochowski, Kaja Bogomilska, Krystyna Grzybowska, Wojciech Wencel.

POST SCRIPTUM:

Słowa „autorytety” i „ciemnogród” opatrzyłem cudzysłowem, bo przecież nikt o zdrowych zmysłach nie powie np. o Annie Grodzkiej, że jest niekwestionowanym autorytetem, ani że np. prof. Piotr Gliński jest symbolem ciemnogrodu. Tych słów-wytrychów używają od ponad dwudziestu lat tzw. media głównego nurtu z „Gazetą Wyborczą” na czele, aby podzielić świat w sposób dla siebie wygodny i ten podział narzucić opinii publicznej. To działa do pewnego momentu – każdy absurd ma to do siebie, że jako taki trafia w czeluść niebytu. Autorzy tego podziału jego finał odczują zapewne boleśnie, zrodził się bowiem z ich niewyobrażalnej pychy. Kolejność nazwisk przytoczonych w dwóch powyższych zestawach nie ma żadnego znaczenia – są one prostym zapisem strumienia świadomości uruchomionego owymi dwoma hasłami-wytrychami. I, rzecz jasna, nie wyczerpują obu zbiorów.■

Page 35: VIP Biznes&Styl
Page 36: VIP Biznes&Styl

38 VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2013

Krzysztof Martensbrydżysta, polityk, dziennikarz, trener. Człowiek renesansu o wielu zainteresowaniach i pasjach. Dzięki brydżowi obywatel świata, który odwiedził prawie wszystkie kontynenty i potrafi się dogadać w wielu językach. Sybaryta lubiący dobre jedzenie i szlachetne czerwone wino.

AS z rękawa

Wielki Szaman

Mitologia węgierska wzoruje się na trójpoziomo-wym modelu szamanistycznym – świat środkowy, gdzie żyją ludzie, świat wyższy dobrych duchów, oraz świat niższy złych duchów. Kontakt między poziomami świata zapewnia wyznaczona do tego osoba – szaman lub tal-tos. Wielkim Szamanem dzisiejszej europejskiej polity-ki jest Viktor Orban, prawnik, który studiował brytyjską filozofię polityczną na Oxfordzie. W latach 1998–2002 sprawował funkcję premiera. W kwestiach gospodar-czych był początkowo zwolennikiem liberalizmu.

Po przegranych wyborach z 2002 i 2006 Viktor Or-ban pozostał liderem opozycji parlamentarnej. Sta-nął na czele ruchu obywatelskiego „Naprzód Wę-gry”. W wyborach w 2010 roku koalicja, której prze-wodził, zdecydowanie wygrała wybory, zdobywa-jąc ponad 2/3 mandatów w Zgromadzeniu Narodo-wym. Ponownie stanął na czele rządu. Trzeba przy-znać, że zastał finanse publiczne w tragicznym sta-nie – ponad 80 proc. PKB zadłużenia. Orban posta-wił na gospodarczy populizm. Zwiększył podatki dla zagranicznych firm, działających w sektorach ener-getycznym, telekomunikacyjnym i handlu detaliczne-go. Pieniądze ze znacjonalizowanych funduszy eme-rytalnych przeznaczył na zmniejszenie długu publicz-nego. Obniżył podatki PIT i CIT. Wprowadził nową ustawę medialną mocno ograniczającą wolność me-diów. Węgierski parlament uchwalił kontrowersyjne, daleko idące zmiany w konstytucji. Ograniczył w niej prerogatywy Trybunału Konstytucyjnego, wprowa-dził zapis o ochronie małżeństwa jako związku ko-biety i mężczyzny, i o ochronie życia poczętego.

Viktor Orban koncentruje się na wzmacnianiu swojej władzy, nie znosi krytyki uznając, że został wybra-ny z woli ludu, a sprzeciwianie się jego reformom to działanie na szkodę narodu węgierskiego. Winni kryzy-su są wszyscy: Unia Europejska, międzynarodowe kon-cerny, banki, rynki finansowe, ale nie Węgrzy. Receptą

na wyjście z zapaści jest ograniczenie samodzielności banku centralnego i przeznaczenie rezerw walutowych na spłatę długów. Wprowadzono prawo uderzające w banki, które pozwala jednorazowo spłacić obywa-telom walutowy kredyt hipoteczny po kursie o 1/3 niższym od rynkowego. Trudno się dziwić, że Węgrzy uważają Viktora Orbana za najlepszego węgierskiego szefa rządu od upadku komuny. Dynamiczny, aktywny i wszędobylski premier narzucił Węgrom swą wizję gospodarczą i społeczną. Wielki Szaman chce wzmocnić naród, ustabilizować kraj, przede wszystkim poprzez dawanie impulsów rozwojowych i ułatwień kredyto- wych dla własnych przedsiębiorców. Reforma ma polegać na tym, by „ponownie 10 mln Węgrów czuło się dobrze z tym, że są Węgrami”. Orban postawił na koncepcję silnego państwa, ideę zdeterminowanego rządu, koncentrującego w swych rękach pełnię władzy. Ten niezwykle ambitny program wprowadzany jest szybko, niecierpliwie i chaotycznie.

Deficyt budżetowy w 2012 r. obniżono nawet do 2 proc., ale równocześnie – wbrew obietnicom – kraj zanotował spadek PKB o 1,7 proc. w 2012 r. Dla- czego tak się dzieje? Bardzo złe relacje pomiędzy węgierskim rządem a Bankiem Światowym, Międzynarodowym Funduszem Walutowym i Eu-ropejskim Bankiem Centralnym, nie pomagają gospodarce.

Viktor Orban to jeden z najciekawszych europejskich polityków, wywołujący wiele kontrowersji. Moim zda-niem, jakakolwiek ocena tego wybitnego polityka była-by przedwczesna. Niewątpliwie wzbudza skrajne emo-cje, walczy na wszystkich frontach i to nie wróży mu na dłuższą metę sukcesu. Okryte złą sławą „rynki finanso-we” w pewnym momencie stracą cierpliwość, a wtedy za naruszanie ważnych interesów banków i potężnych instytucji przyjdzie Wielkiemu Szamanowi, a tym samym Węgrom – zapłacić. ■

Page 37: VIP Biznes&Styl
Page 38: VIP Biznes&Styl

40 VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2013

Magdalena Zimny-LouisRzeszowianka z urodzenia, przebywająca „czasowo za granicą”, jak twierdzi urząd meldunkowy oraz kartoteka parafialna. Od dwóch dekad mieszka w Anglii, w mieście Ipswich po zachodniej stronie. Kojarzy się z żużlem, jako że przez 10 lat prowadziła speedway club Ipswich Witches. Od 2007 roku pracuje dla angielskiego wymiaru sprawiedliwości oraz pisze książki o tematyce NIE ŻUŻLOWEJ. Pierwsza – „Ślady hamowania”, została nagrodzona w konkursie Świat Kobiety, druga pt. „Pola” trafiła na półki we wrześniu 2012 r. i od razu trafiła w serca czytelników.

Sexy Podkarpacie!

POLSKA po angielsku

Ciekawe, co tam u Anety K., którą wyleniałe lwy Samoobrony kiedyś uwodziły, na kolanach sadza-ły, końskie tabletki oferując, aby śladu po harcach na kanapach służbowych nie było. Czy sprawca wy-szedł z więzienia, czy w ogóle do więzienia trafił, czy rozeszło się po kościach? Pamiętacie? Pamięta-my i prawdę powiedziewaszy, trochę już nam tęsk-no do seksafer, bo nic tak wyobraźni nie jurga, jak wyznanie dziewczyny, że nie chciała, bała się, czego się jednak nie robi dla kariery?! A robi się nie tylko na Podkarpaciu, ale we wszystkich niemalże zakąt-kach świata cywilizowanego oraz tego na krańcach.

Gdzie baba i chłop spotkają się w konstelacji: Od niego wiele zależy – Ona zależy od niego, tam seks- afera gotowa. Dlaczego nigdy nie jest odwrotnie, psia mać!!! W instytucjach rządowych i poza, w telewi-zji, korporacji, unii takiej czy owakiej, a przede wszyst-kim w Hollywood, dokąd, jak opisywał reżyser Żuław-ski-ojciec w swojej męczącej wzrok czytelnika książce pt. Nocnik (wycofanej z księgarni po interwencji rodziny Ro-sati z powodu podobieństw bohaterki Esterki do Wero-niki) – niejedna polska panna jechała karierę zrobić po-przez łóżko, choć powszechnie wiadomo, że takich rze-czy, jak ci zboczeńcy z Hollywood oczekują, to się nawet w łóżku nie robi... Taki porządek ustalony na drugi dzień po Wielkim Wybuchu rządzi światem i nic nie wskazuje na to, żeby miał ulec zmianie.

U nas trochę skromniej, w końcu filmów nie kręcimy, ale na Ludowców zawsze można liczyć, gdyż jak głosi stare przysłowie: chłop żywemu nie przepuści. W tym

momencie temat należy uciąć, zaledwie zarzuty posta-wiono, a zarzucić można wszystko i każdemu, nawet wo-rek na plecy... Prokuratura stawia zarzuty (wierzę pol-skiej prokuraturze akurat tyle, co politykom, albo na-wet jeszcze mniej), zatem poczekajmy roztropnie na wy-rok sądu. Młyny watykańskie przy naszych sądowych to ekspres polecony jest, więc za jakieś 7 lat dowiemy się, czy było oferowanie awansu za seks, czy też tylko zwy-kłe łapanie za kolano pod stołem w gabinecie szefa. Ile razy świadkowie i sam oskarżony będą wypielęgnowa-ną dłonią swojego obrońcy L4 w sądzie przedstawiać, tylko oni wiedzą.

W Polsce większość zaczyna chorować im bliżej pro-cesu, czasami wręcz ma się wrażenie, że sądy upar-ły się, aby sądzić samych chorowitych, stojących nad grobem, z jedną nogą w trumnie obywateli całkiem niewinnych, co najwyżej sprowokowanych, pomówionych, oszczerstwem w oczy chluśniętych, w znakomitej większości będących ofiarami roz-grywki politycznej. Przy polityce największe pienią-dze są, to i pokusa przemożna. Procesy w Polsce trwają L A T A M I, woźny w sądzie nie dożyje dnia wyroku, a co dopiero my, zwykli, ciekawscy obywa-tele, czekający w domu przed telewizorem na spra-wiedliwość... O! przepraszam, doczekaliśmy się wy-roku w sprawie posłanki Sawickiej, lecz gdyby nie pokazali ponownie tych nagrań posłanki, siedzą-cej na ławeczce ponętnie ramię w ramię z agentem Tomkiem, mało kto by pamiętał, o co chodziło w tej aferze? Czy to on jej coś dał, a może ona jemu?! ■

Page 39: VIP Biznes&Styl
Page 40: VIP Biznes&Styl

42 VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2013

Jerzy Borczadwokat, współwłaściciel Kancelarii Adwokackiej J. Borcz i Partnerzy, specjalizujący się w prawie gospodarczym i handlowym. Zapalony myśliwy, koneser wina, zwłaszcza pochodzącego z krajów Nowego Świata.

Nie żal mi Gowina

PROCES myślowy

Premier Donald Tusk przez kilka lat kierowania rządem nie zawsze miał dobrą rękę do obsadzania stanowiska Ministra Sprawiedliwości. Zaczął dobrze, od powołania fachowca z au-torytetem – prof. Zbigniewa Ćwiąkalskiego, jednak niedługo potem zdymisjonował go z powodów, które absolutnie tego nie uzasadniały. Okoliczności tej decyzji sugerowały również, że premier w ramach swego rządu ma się za władcę absolutne-go i nie zamierza kierować się względami kurtuazji i szacunku wobec swych ministrów. Nic zatem dziwnego, że pojawiły się wkrótce pogłoski, iż kilku poważnych kandydatów na następcę prof. Ćwiąkalskiego odmówiło zgody na kierowanie tym ministerstwem. Może i było to po części przyczyną kolejnej, błędnej i trudnej do zrozumienia, decyzji premiera o powie- rzeniu ministerstwa Andrzejowi Czumie. Ten kandydat nie miał właściwie żadnych kwalifikacji do kierowania tym resortem i wkrótce potem zaczął dobitnie wykazywać, że dobre karty z opozycyjnego życiorysu to stanowczo za mało. Wiele decyzji nowego ministra było oczywiście nietrafnych, w ministerstwie panował chaos, nie widać było jakiejś koncepcji prowadzenia jego spraw, zaś dość częste medialne wystąpienia ministra Czumy niejednokrotnie były po prostu kompromitujące.

Premier pozostawał głuchy na sygnały w tej sprawie, trwał przy swej personalnej decyzji, liczył, że minister poprawi swoje funkcjonowanie, ale po ponad 9 miesiącach musiał przyjąć do wiadomości, że dalej może być tylko gorzej. Tym razem poszukał tak zwanego merytorycznego kandy-data. Krzysztof Kwiatkowski okazał się ministrem kompe-tentnym, pracowitym, energicznym i skoncentrowanym na swej robocie. Po tym, jak Platforma Obywatelska ponow- nie wygrała wybory, wydawało się oczywiste, że będzie kontynuował swoją misję. Premier, niestety, znowu podjął dziwną decyzję. Zrezygnował ze sprawdzonego człowieka, chętnego do dalszej pracy, na rzecz obsadze-nia ważnego ministerstwa wedle potrzeb wynikających z wewnątrzpartyjnych układanek.

Argumenty, że brak prawniczego wykształcenia, praktyki i doświadczenia w działaniu wymiaru sprawiedliwości mogą być akurat atutem ministra Jarosława Gowina, można między bajki włożyć. „Pozytywna szajba” na tle deregulacji zawodów regulowanych to też trochę mało. Uważam zresztą, że owa sztandarowa dla Jarosława Gowin deregulacja, to sprawa

mocno przereklamowana, mająca w gruncie rzecz przykryć brak innych dobrych i dojrzałych projektów w wymiarze sprawiedliwości. Zainteresowanie społeczne tymi pro-ponowanymi zmianami wcale nie jest duże, ich pozytywne skutki nie muszą być tak doniosłe jak się zapowiada, zaś negatywy ujrzymy w praktyce, bo takie niewątpliwie będą, zgodnie z zasadą, iż każdy medal ma dwie strony. W każdym razie dość jasne było, że premier powołał Jarosława Gowi-na z powodów przede wszystkim wewnątrzpartyjnych. Domniemanego przywódcę frakcji konserwatystów, partyj-nego opozycjonistę, postanowił uczynić w ramach rządu swym podwładnym, licząc na wypływające z takiego układu możliwości kontroli i wpływu na jego zachowanie. Wyszło dokładnie na odwrót. Ministerialna nominacja tylko wzmocniła pozycję Gowina, zarówno w samej Platformie, jak i na zewnątrz, dała mu nowe możliwości promowania swej osoby i poglądów. Jarosław Gowin chętnie z tego korzystał, brylował w mediach, dużo mówił o wyznawanych wartościach, wyraźnie zamarzyło mu się zyskanie takiej popularności, jaką zdobył Lech Kaczyński, demonstrujący jako Minister Sprawiedliwości wielką determinację w walce z przestępczością.

Tyle tylko, że Lech Kaczyński był w tym bardziej wiary-godny. Gowin, kiedy mówił o sprawach merytorycznych związanych z pracą swego resortu, sprawiał wrażenie, że mówi o czymś mało mu znanym, o czym właśnie przed chwilą coś przeczytał. Bardziej autentyczny i pewny swych racji bywał wtedy, gdy mówił o ochronie zarodków, kiedy krytykował zamiar przyjęcia przez rząd konwencji o zapo-bieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej. Autentycznie brzmiały też w jego ustach wypo- wiedzi w stylu: „ mam w nosie literę prawa, ważniejszy jest jego duch zgodny z wartościami”. Jednak nie powinien tak mówić Minister Sprawiedliwości i nie powinien bez jakichkol-wiek dowodów, publicznie formułować oskarżeń wobec lek-arzy innego państwa o handel i eksperymenty na zarodkach ludzkich. Stanowisko Ministra Sprawiedliwości to poważna funkcja wymagająca dużej odpowiedzialności i tego zdawał się nie rozumieć Jarosław Gowin, podobnie jak premier, który z większą rozwagą, nie tylko dla partyjnych układanek, po- winien obsadzać to stanowisko. Nowa nominacja wydaje się merytoryczna i budzi nadzieję, że Donald Tusk nie będzie tak lekko traktował tego resortu i pozwoli Markowi Biernackiemu spokojnie pracować do końca kadencji. Oby. ■

Page 41: VIP Biznes&Styl
Page 42: VIP Biznes&Styl

44 VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2013

Adam Wójcik zobaczył po raz pierwszy zamek w Dzi-kowie w październiku 1986 r. Kilka dni wcześniej przy-jechał do Tarnobrzega, aby objąć stanowisko wojewódz-kiego konserwatora zabytków. Zamek oglądał z mieszany-mi uczuciami. Z jednej strony urzekła go elegancka archi-tektura wazowskiego baroku, z drugiej – zabytek znajdo-wał się w takim stanie, że napawał głębokim smutkiem. Otoczony był zarośniętym parkiem, w którym już dawno wycięto najpiękniejsze drzewa. Park rozjeżdżały ciągniki. Przestronne zamkowe pomieszczenia podzielono nowymi ściankami na klasy. Szaro-bure lamperie olejne, prymityw-ne toalety, zapuszczone parkiety. Ten stan rzeczy utrzymy-wał się przez kilka powojennych dziesięcioleci.

RATOWAĆ, CO SIĘ DA

Pozostała taktyka małych kroków i ratowania tego, co się da. Najpierw Adam Wójcik oddał do konserwacji dwa stare obrazy z XVIII stulecia, wiszące w auli szkolnej. Oby-dwa pochodziły z Horochowa – majątku Tarnowskich po-łożonego na Wołyniu. Płótna były w rozpaczliwym stanie. Piętro wyżej znajdowała się łazienka i woda z nieszczel-nych instalacji spływała po ścianach. Odnowienie koszto-

Po prawie sześćdziesięciu latach dewastacji była rezydencja Tarnowskich wraca do dawnej świetności. Może być wizytówką kulturalną Podkarpacia i atrakcją turystyczną Tarnobrzega, w którym zamknięto największy zakład przemysłowy.

Tekst Antoni AdamskiFotografie Tadeusz Poźniak

wało majątek: 18 mln zł, podczas gdy cały budżet woje-wódzkiego konserwatora wynosił 125 milionów.

Gdy planowano wyburzenie dworskiego spichlerza z 1843 r., nowy konserwator wyraził kategoryczny sprze-ciw. Wraz w Edwardem Antończykiem, prezesem Towarzy-stwa Przyjaciół Tarnobrzega, przy wsparciu Ministerstwa Kultury, spichlerz uratowano i wyremontowano. W 1992 r. stał się on siedzibą muzeum historii miasta. Cykl wystaw i odczytów uświadamiał mieszkańcom, czym był Dzików i jaką rolę odegrał w polskiej kulturze. Adam Wójcik został dyrektorem nowego muzeum. Obronił doktorat, badając hi-storię zamku i opracował koncepcję jego rewaloryzacji.

Jednak szkoła rolnicza była „nie do ruszenia”. Z po-mocą przyszedł przypadek. Skarpa, na której posadowio-ny jest zamek, zaczęła się obsuwać. Szkołę przeprowadzo-no do innego budynku. W roku 2007 rozpoczęły się prace zabezpieczające, połączone z remontem piwnic. A ponie-waż były do dyspozycji środki unijne, remont zamku stał się jedną z priorytetowych inwestycji miejskich. W 2008 roku zamek w Dzikowie był już bezpieczny. Rozpoczął się remont dachu, na którym zdążyły wyrosnąć dwa drzewa. Najpierw trzeba było wywieźć z poddasza 400 ton gruzu, który służył jako izolacja termiczna. Wymieniono znisz-

Drugie życie zamku w Dzikowie

Page 43: VIP Biznes&Styl

VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2013 45

VIP kultura

czoną część więźby dachowej, położono podwójną war-stwę dachówki, obróbki blacharskie wykonano z miedzi. Później w budynku założono nowe instalacje. Parowy sys-tem centralnego ogrzewania z 1929 r. groził w razie awa-rii ciężkimi poparzeniami. Przedwojenna kotłownia zuży-wała w sezonie kilkadziesiąt ton węgla; szkoła zatrudnia-ła ośmiu palaczy. W latach 2010-11 przeprowadzono re-mont pomieszczeń parteru i rozpoczęto urządzanie wnętrz. W rok później oddana została do użytku kaplica pałacowa. W ostatnich tygodniach kwietnia br. w zamkowych wnę-trzach zawieszono 50 obrazów z kolekcji rodziny Tarnow-skich, które wróciły na swe dawne miejsca z ekspozycji w spichlerzu.

– Dwa lata temu piwnice zobaczyły 4 tysiące osób. W ubiegłym roku – kiedy udostępniono wnętrza parteru – liczba zwiedzających wzrosła do 11 tysięcy – mówi dyrek-tor Adam Wójcik.

W trakcie remontu gotyckich i barokowych piwnic na-trafiono na srebrny skarb monet z XVII stulecia oraz frag-menty srebrnej zastawy stołowej z herbami Jelita Zamoy-skich i Pilawa Potockich. Ozdobą zamkowych komnat były odnalezione we fragmentach XVIII-wieczne wazy japoń-skie zdobione subtelnym ornamentem kwiatowym. O wy-

sokim poziomie zamkowej kamieniarki świadczą wykopa-ne nadproża portalowe z 1. połowy XVII w. Na jednym z nich znajduje się misternie wyrzeźbiony medalion z pro-filem głowy. Prawdopodobnie przedstawia on Dantego Ali-ghieri. Osobliwością jest zachowana dachówka z łupku, którą pokryty był dach zamku po przebudowie w 1834 r. Dachówka z łupku w Polsce nie występuje. Trzeba było przywozić ją z zachodniej Europy – prawdopodobnie z Francji. To drugi po Gołuchowie polski zamek, w którym użyto tak drogiego pokrycia dachowego.

PERŁY W KOLEKCJI

Dzisiejszy wygląd wnętrz zamkowych nieco odbie-ga od przedwojennego. Dzików znany był ze swej kolek-cji dzieł sztuki. Około setki obrazów – dzieł dawnych mi-strzów – przywieźli Waleria ze Stroynowskich i Jan Feliks Tarnowscy z dwuletniej podróży po Włoszech, którą od-byli w latach 1803-1804. Część odziedziczyli po biskupie Hieronimie Stroynowskim. Do najbardziej znanych należał autoportret Rembrandta van Rijn (dziś we Lwowie) oraz „Lisowczyk” (jeździec polski), pędzla tegoż artysty. Ten drugi obraz został odsprzedany w 1910 r. amerykańskie-mu przemysłowcowi H.C. Frickowi. Transakcja wzbudziła w Galicji liczne protesty. Tarnowscy kupili rękopis „Pana Tadeusza” od Władysława Mickiewicza, syna poety. Był on przechowywany w Dzikowie w latach 1929-39. Póź-niej podzielił los dzikowskiej kolekcji, która w latach woj-ny przeszła prawdziwą odyseję. (W roku 1998 rękopis, wy-pożyczony na krótko z Ossolineum we Wrocławiu, wysta-wiono w Dzikowie. Zobaczyło go 60 tysięcy osób.)

W 1939 r. rękopis Mickiewicza wraz z Kroniką Ka-dłubka, XV-wieczną kopią Kodeksu Wiślickiego oraz innymi cennymi dokumentami, został wywieziony do lwowskiego Ossolineum. W Muzeum Narodowym w Krakowie w formie depozytu znalazło się ok. 100 obra-zów, w Bibliotece Jagiellońskiej – dzikowski księgozbiór. Inne książki i archiwalia zostały zamurowane w schowku w piwnicy zwanej Węgierską – tam, gdzie ukrywano je podczas I wojny światowej. We wnętrzach pozostały me-ble i część eksponatów, które przetrwały do końca okupa-cji hitlerowskiej.

5 sierpnia 1944 r. rząd lubelski wydał dekret o utworze-niu w Dzikowie – tak jak w Łańcucie – muzeum państwo-wego. Powierzono je dr. Michałowi Marczakowi, który przez dziesięciolecia był kustoszem kolekcji Tarnowskich. Jego przedwczesna śmierć w 1945 r. przekreśliła te plany. Zabytki dzikowskie rozdzielono między podkarpackie ►

Drugie życie zamku w Dzikowie

Page 44: VIP Biznes&Styl

46 VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2013

REZYDENCJA Tarnowskich

muzea, gdzie w większości pozostają do dziś. Po zmianie ustroju Tarnowscy starali się o ich odzyskanie, aby w od-nawianym zamku utworzyć muzeum swojego rodu. Wła-ściciele kolekcji podkreślali, iż są tylko depozytariusza-mi skarbów kultury, które winny być udostępnione całe-mu narodowi. W większości wypadków starania te zakoń-czyły się niepowodzeniem. Do Dzikowa wróciło 50 obra-zów z krakowskiego depozytu oraz niektóre zabytki (głów-nie pamiątki rodzinne) z innych muzeów.

MUZEUM RODU TARNOWSKICH

Odtworzenie wnętrz parteru wymagało wielu starań i pracy, której daleko do końca. Dziś zwiedzający – oprócz sześciu piwnic – może obejrzeć osiem pomieszczeń parteru. Zwiedzanie rozpoczyna od neogotyckiej kaplicy, na której ścianach oglądamy malarstwo włoskie. Nad ołtarzem wisi wizerunek Madonny z Dzieciątkiem namalowany przez Do-menica del Frate w 1806 r. na zamówienie właścicieli. Na neogotyckiej mensie ołtarzowej (kopia, oryginał znajduje się u tarnobrzeskich dominikanów) stoi rzymska rzeźba „Chry-stus i św. Jan Chrzciciel jako bawiące się dzieci” – dzieło Gianlorenza Berniniego. Okno z kutą okiennicą z XVII stu-lecia pozwalało hrabiemu na uczestnictwo w nabożeństwie bez wychodzenia z sąsiedniego pomieszczenia – biblioteki. Neogotyckie szafy, zdobione XVIII-wiecznymi sztychami,

są prawie puste. Muzeum pozyskało za to księgozbiór Jana Nowaka-Jeziorańskiego: ponad 900 woluminów rzadkich w kraju książek i czasopism emigracyjnych.

Z biblioteką sąsiaduje apartament hrabiego, składający się z poczekalni, gabinetu, toalety, sypialni oraz garderoby. Gabinet, zwany antycznym, zdobiły niegdyś starożytno-ści przywiezione z włoskiej podróży. Dziś pozostała z tego zbioru marmurowa wanna oraz mozaika z Pompei z I w. n.e. – jedyna w Polsce. Mozaika jest uszkodzona po bo-kach, gdyż po wojnie uczniowie bezmyślnie wydłubywali z niej kamyczki. W kącie stoi konsola pochodząca z kapli-cy zamku w Olesku – miejscu urodzin Jana III Sobieskiego. Wedle tradycji, to na niej w czasie chrztu miał być położo-ny przyszły zwycięzca spod Chocimia i Wiednia. Nad kon-

Zegar słoneczny – projekt Tadeusza Przypkowskiego, 1930 r.

Kaplica zamkowa.

Sypialnia hrabiego.

Sala sejmowa.

Page 45: VIP Biznes&Styl

VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2013 47

REZYDENCJA Tarnowskich

solą wisi portret króla, zaś obok wspaniale zdobiona turec-ka taca. W gabinecie zwraca uwagę włoski obraz z XVIII stulecia, przedstawiający „Ucieczkę do Egiptu” z Madon-ną jadącą na wielbłądzie. Pamiątką po Władysławie Tar-nowskim – literacie i muzyku, jest fortepian, na którym grywał także jego przyjaciel – słynny kompozytor Fran-ciszek Liszt.

Z apartamentem właściciela zamku sąsiaduje Pokój Żółty poświęcony pamięci dr. Michała Marczaka – histo-ryka-regionalisty oraz pierwszego kustosza dzikowskich zbiorów. O jego działalności najlepiej mówi niewielkie zdjęcie wykonane po II wojnie światowej. Przedstawia ono dr. Marczaka suszącego wydobyte z piwnicznego schow-ka starodruki. Jego własny księgozbiór z warszawskiego mieszkania spotkał dużo gorszy los: została po nim garst-ka zbielałego popiołu pokazana w gablocie wśród osobi-stych pamiątek.

Największą, reprezentacyjną salę zamku – Salę Sejmo-wą, dekorują herby i portrety. Wśród nich na szczególną uwagę zasługuje wizerunek prof. Stanisława Tarnowskie-go pędzla Jana Matejki. W gablocie eksponowane są repli-ki insygniów najwyższych urzędów sprawowanych przez członków rodu: buława hetmańska, berło i łańcuch rektora Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz laska marszałkowska. Ozdobą jest zrekonstruowana najpiękniejsza podłoga zam-kowa o finezyjnym wzorze geometrycznym.

Tych kilka ciekawostek pokazuje, jak bardzo wnętrza dzikowskie – mimo dziejowych zawiłości – zasługują na uwagę. Na parterze do odtworzenia pozostają Pokój Czer-wony, Kredens Zamkowy oraz Sala Konfederacji Dzikow-skiej, zaś na piętrze pokoje: Włoski, Holenderski, Gabinet Miniatur, Izba Herbowa oraz Zbrojownia (Pokój Myśliw-ski). Znajdą się w nich zbiory malarstwa, które Tarnowscy zamierzają wycofać z muzealnych depozytów. To zadanie dla następcy obecnego dyrektora, który zostanie wybrany w drodze konkursu. Z końcem maja br. – po 22 latach pra-cy nad restauracją Dzikowa, dr Adam Wójcik, Honorowy Obywatel Tarnobrzega, przestaje pełnić swoją funkcję. Od-wołały go władze miasta.

Po likwidacji Siarkopolu w miejsce kopalni od-krywkowej powstało ogromne Jezioro Tarnobrzeskie, które przyciąga miłośników sportów wodnych z całego regionu. Mieszkańcy Rzeszowa mają tu bliżej niż nad Solinę. Są także inne atrakcje turystyczne. W promie-niu 15 kilometrów od Tarnobrzega leżą miejscowości znane z najcenniejszych w kraju zabytków. To Sando-mierz, Koprzywnica, Baranów Sandomierski. Odre-staurowany zamek w Dzikowie znalazł się w centrum tego szlaku. To szansa dla rozwoju miasta – podkreśla dr Adam Wójcik. ■

Historia zamku w Dzikowie

Początki dawnej rezydencji Tarnowskich herbu Leliwa sięgają XV stulecia. Na wi-ślanej skarpie zbudowano wtedy dwór wie-żowy otoczony wałami ziemnymi. W poło-

wie XVII w. został on powiększony o skrzydło pół-nocne (obecny korpus główny) i otoczony murem obronnym i fosą z mostem zwodzonym. W końcu XVIII w. dobudowano do zamku skrzydło wschod-nie. Cała budowla w stylu prowincjonalnego baro-ku została zniszczona w 1809 r. W 1834 z polecenia Jana Feliksa Tarnowskiego znany włoski architekt Francesco Maria Lanci przebudował zamek w sty-lu angielskiego neogotyku. Rezydencja stała się jed-nym z pionierskich na ziemiach polskich ośrodków muzealno-kolekcjonerskich obok Puław Czartory-skich, Wilanowa Potockich i lwowskiego Ossoli-neum. W nocy z 21 na 22 grudnia 1927 r. w zam-ku wybuchł pożar. Znaczną część zbiorów udało się uratować, lecz zamek wymagał odbudowy. Doko-nał jej w stylu baroku Wazów prof. Wacław Krzy-żanowski, autor znanych krakowskich budowli jak gmach AGH czy Biblioteka Jagiellońska. Dzików był rezydencją Tarnowskich do 1944 r. Później zo-stał siedzibą szkoły rolniczej. Przywrócenie świet-ności dawnego zamku rozpoczęło się w roku 2007 i trwa do chwili obecnej. Kosztem 12 mln zł (z tego połowa z funduszy unijnych) umocniono skarpę, od-remontowano piwnice i pomieszczenia parteru, re-konstruując część dawnych wnętrz. Kolejne 4 mln zł ma kosztować remont wnętrz I piętra. Zamek jest siedzibą Muzeum Historycznego m. Tarnobrzega.

Piwnica zamkowa.

Fragment portalu z wizerunkiem Dantego Alighieri(?), I połowa XVII w.

Page 46: VIP Biznes&Styl

48 VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2013

Fotogramy Jędrzeja Niezgody to nowe spojrzenie emi-granta na swą drugą ojczyznę. Charakterystyczne, iż od-rzuca on bagaż tradycji i emocji, jakie mógłby przywieźć z kraju. Podziwiam naturalną akceptację nowego świa-ta, w którym przyszło mu żyć. Artysta patrzy na Irlandię okiem odkrywcy, dla którego wszystko co ogląda jest nowe i interesujące. A z takiego spojrzenia bierze się zachwyt nad poznawanym światem. Fotografik z zewnątrz widzi więcej i ostrzej niż ludzie mieszkający tu na stałe. I nie chodzi tu o odkrycia zawodowe. Jędrzej Niezgoda przyznaje, iż żad-ne z irlandzkich miast nie fascynuje zabytkową architek-turą. Prowincja zaś pełna jest opuszczonych domów pozo-stałych po emigrantach, którzy opuścili ten kraj na zawsze. W XIX stuleciu wyspę zamieszkiwało 8 mln mieszkańców. Dziś pozostało ich 4,5 miliona.

U podstaw sztuki Jędrzeja Niezgody leży kontempla-cja, która pozwala dostrzec coś nowego nawet w chropo-watej fakturze starego tynku przeciętego banalnymi insta-lacjami, skontrastowanego ze słupem sygnalizacji świetl-nej, opatrzonego tabliczką z nazwą ulicy. Nową rzeczy-wistość kreują w tych kompozycjach bardzo proste środki

Jędrzej Niezgoda, syn znanej fotograficzki i antykwariuszki Grażyny Niezgody, pochodzi z Przemyśla – mia-sta leżącego na granicy Unii Europejskiej. Po studiach związał się z irlandzkim Cork – leżącym na drugim krańcu europejskiej wspólnoty. Swą pierwszą indywidualną wystawę fotogramów zatytułował „Eire”, co oznacza Irlandię w pierwotnym, zanikającym języku tego kraju.

Tekst Antoni AdamskiFotografie Jędrzej Niezgoda

wyrazu: światło i cień, zieleń, ptaki przelatujące nad druta-mi telefonicznymi lub siedzące nieruchomo na portowym molo. Jeszcze wspanialsze są irlandzkie pejzaże, kompo-nowane z wrażliwością malarza epoki romantyzmu. Ję-drzej Niezgoda nie ogląda ich jednak przez pryzmat daw-nej konwencji artystycznej. On sam kreuje własną rzeczy-wistość. Składają się na nią surowe zarysy gór i przestrzeń oceanu, wzburzone fale i prześwietlone promieniami słoń-ca chmury, nieruchome bryły opuszczonych domów i ka-mienne murki odgradzające pola. Konar samotnego drze-wa na wzgórzu na tle kłębiastych chmur to synteza pustego krajobrazu, gdzie człowiek spotyka się z nieskończonością.

Równie oszczędne są sceny portowe: nawet papierowe worki po cukrze porzucone na nadbrzeżu tworzą osobliwą kompozycję. Postacie ludzi pogrążonych w mroku w nie-ruchomych pozach przywodzą na myśl tajemnicze sceny z obrazów Caravaggia. Wigilia Bożego Narodzenia to peł-na ciepła kreacja rodzinnego domu.

W pracach Jędrzeja Niezgody jest najczystsza po-ezja, której tak bardzo brakuje nam w codziennym życiu.

FOTOGRAFIA

Irlandia polskiego fotografika

Keeffe Street.

Page 47: VIP Biznes&Styl

FOTOGRAFIA

Beasly Street.

Long gone.

Sugar bags, Port of Cork. Baltic Sea in Cork.

Emptiness.

Little William Street.

Jędrzej Niezgoda – ur. w 1977 r., fotografik i architekt, absolwent Wydziału Ar-chitektury Politechniki Warszawskiej. W latach 2005-2009 pracował w wyuczonym zawodzie w Cork (Irlandia). Obecnie zajmuje się zawodowo fotografią, dokumentując wystawy pla-styczne i inne wydarzenia artystyczne w tym mieście. Brał udział w wystawach zbiorowych i aukcjach fotografii kolekcjonerskiej m.in. w aukcjach ZPAF i Młodej Sztuki Polswiss Art. Od 2007 r. prowadzi blog fotograficzny www.venividi.ie Zilustrował album Michelle Horgan „Re-cipes from English Market”, 2012. Fotografuje głównie krajobraz – przede wszystkim irlandz-ki, często w czasie podróży (Ziemia Ognista, Sycylia, Norwegia). Ważnym tematem jego twór-czości jest miasto (przede wszystkim Cork, gdzie mieszka) i ludzie w miejskiej scenerii. Jego debiutancką wystawę zorganizowała Galeria Sztuki Współczesnej w Przemyślu w kwietniu br.

Page 48: VIP Biznes&Styl

MUZEUM OKRĘGOWE: „Hej, hej do kniei… – w 90. rocznicę powstania

Polskiego Związku Łowieckiego”.

MUZEUM ETNOGRAFICZNE „Muzyka i śpiew ludowy Podkarpacia”,

„Dawna rzeźba i malarstwo ludowe” „Ptasim kluczem”.

INSTYTUT PAMIĘCI NARODOWEJ Zwiedzanie archiwum, projekcje filmów szkolenio-

wych i operacyjnych SB poprzedzone stosowną prelek-cją, pokaz druku na sicie, prezentacja gier edukacyjnych

– „303”, „Znaj Znak”, „Pamięć '39”, „Awans” oraz pokaz grupy rekonstrukcji historycznej „San”.

ARCHIWUM PAŃSTWOWE Wystawa dokumentów – „Wszystkie zwierzęta duże

i małe”, a także map i projektów budynkówPrezentacja archiwalnego niemego filmu z połowy lat

60. ubiegłego wieku, przedstawiającego codzienne życie w miejscowości Miejsce Piastowe.Wystawa zdjęć z powodzi w 2010 roku.

MUZEUM MLECZARSTWA PRZY ZESPOLE SZKÓŁ SPOŻYWCZYCH

Prezentacja wirowania mleka w zabytkowej wirówce firmy Alfa Laval, pokazy wyrobu masła.

Wystawy plenerowe „Codzienność i korespondencja Szkoły Mleczarskiej w czasie II wojny światowej”,

„Niekonwencjonalne metody wyrobu masła – od starożyt-ności do XIX wieku”, dla najmłodszych konkursy i zabawy.

Europejska Noc Muzeów w Rzeszowie 18 maja, godz. 19.00-1.00

Sztuka

MUZEUM DIECEZJALNE „Stąd i stamtąd jestem” – wystawa malarstwa

Teresy Kotkowskiej-Rzepeckiej z Krakowa; muzealia, które w roku 2012 zostały poddane konserwacji.

WOJEWÓDZKA I MIEJSKA BIBLIOTEKA PUBL. Pokaz kolekcji najcenniejszych zbiorów specjalnych:

rękopisów, starodruków, starych pocztówek, dokumentów życia społecznego (XIX-XX w.), unikatowych książek

z XIX w., kartografii, książki literackiej. Dla dzieci: warsztaty plastyczne, bajkowe kalambury, poszukiwanie skarbów, zagadki i mini-konkursy z nagrodami, wystawy

prac dziecięcych i nietypowych książek.

MUZEUM TECHNIKI I MILITARIÓW Wystawa sprzętu rolniczego i budowlanego.

Rajd turystyczny, zlot, nocny konkurs elegancji w Rzeszowie na Rynku, próby sportowe, szkolenie z posługiwania się materiałami rajdowymi, pokazy

sportowych samochodów, spotkania z utytułowanymi kierowcami złożą się na V Rajd Nocy Muzeów i VIII

Zlot Pojazdów Zabytkowych i Militarnych.

BIURO WYSTAW ARTYSTYCZNYCH Wystawy: „Stanisław Ożóg – rysunek, ilustracje”.

XIV Podkarpacki Przegląd Plastyki Dzieci i Młodzieży „Inspiracje Muzyczne w Plastyce”.

MUZEUM DOBRANOCEK

Wystawa „Animacja – to nie takie proste” prezentująca twórczość Studia Filmów

Rysunkowych w Bielsku-Białej.

Page 49: VIP Biznes&Styl

Późnym popołudniem w sobotę, 18 maja, wokół Pałacu Lubomirskich w Boguchwale odbędzie się pokaz motoryzacji militarnej oraz inscenizacji wojennych.

Delicją tegorocznego rajdu będzie „reaktywacja” FSO OBRSO, czyli sportowego działu Fabryki Samochodów Osobowych. Podczas pokazów zobaczyć będzie można sportowe Polonezy, jak i Fiaty z tejże fabryki. Organizato-rzy liczą też na obecność Tomasza Ciecierzyńskiego (wyso-kiej klasy zawodnik, w roku 1978 wygrał Rajd Rzeszowski) oraz Andrzeja Jaroszewicza (jednego z najbardziej utytuło-wanych polskich zawodników rajdowych) i Marka Rynda-

V Rajd Nocy Muzeów i VIII Zlot Pojazdów Zabytkowych i MilitarnychRzeszów-Boguchwała, 18-19 maja

ka (najbardziej utytułowanego zawodnika rzeszowskiego). Kolejne atrakcje to wieczorny etap Boguchwała – Rzeszów i nocna prezentacja na rzeszowskim Rynku, podczas Euro-pejskiej Nocy Muzeów. Przed prezentacją odbędzie się „II Wyścig na Karowej”. Karowa to najbardziej znany w Pol-sce odcinek rajdu Warszawskiej Barbórki, kończącej co roku rajdowy sezon. Okazuje się, że Rzeszów nie gorszy i Karo-wą także ma.

W drugi dzień rajdu, w niedzielę, 19 maja, próby sporto-we na odcinku Rajdu Rzeszowskiego oraz wiele ciekawostek turystyczno-historycznych. ■

Reklama

Page 50: VIP Biznes&Styl

Od 2005 roku w dniach trwania fe-stiwalu Rzeszów staje się miejscem spotkań wokalistów i zespołów mu-zycznych, które przyjeżdżają tu nie-mal z całego świata, aby zaprezentować swój muzyczny talent. Z roku na rok festiwal cie-szy się coraz większą popularnością, czego do-wodem jest coraz większa liczba napływających zgłoszeń.

Głównym celem Carpathii jest prezentacja róż-norodnej kultury muzycznej Europy i świata oraz promocja młodych, uzdolnionych artystów. Zakwa-lifikowane do udziału w finale zespoły muzyczne oraz soliści, którym towarzyszyć będzie specjalny zespół festiwalowy, wykonają wyłącznie piosenki autorskie. Różnorodność kulturowa osób biorących udział w festiwalu sprawia, że podczas przesłuchań prezentowana jest sztuka nowatorska, świeża i jed-nocześnie zróżnicowana, gdyż ujawnia się w niej muzyczny idiom każdego z reprezentowanych na festiwalu krajów. Do tej pory gościli tu arty-ści z państw Grupy Wyszehradzkiej oraz m.in.: Litwy, Łotwy, Serbii, Ukrainy, Białorusi, Nor-wegii, Mołdawii, Bułgarii, Rumunii, Włoch, Niemiec, Kazachstanu, Azerbejdżanu, Rosji, Hisz-panii, Turcji, USA, Izraela.

Dla wielu artystów udział w festiwalu stanowi pierwszy krok na drodze do wielkich suk-cesów. Wśród laureatów ,,Rzeszów Carpathia Festival” znaleźli się m.in.: rzeszowski zespół Pectus – zdobywca „Słowika Publiczności” Sopot Festival 2008; tercet, Mocha, którego jed-na z wokalistek – Sara Chmiel – została solistką zespołu Łzy; Michał Karpacki – obecnie wo-kalista zespołu De Mono.

Poza występem przed dużą publicznością zgromadzoną na rzeszowskim Rynku, dla mło-dych artystów szczególnie ważne będzie zaprezentowanie się przed oceniającym ich jury, w którego skład wchodzą specjaliści i autorytety świata muzyki. W jury tegorocznej edycji zasiadać będą: Dorota Szpetkowska (przewodnicząca jury), Zygmunt Kukla, Marek Kości-kiewicz, Jerzy Dynia, Lech Nowicki oraz Tomasz Szczepanik.

Oprócz występów artystów rywalizujących o laury ,,Rzeszów Carpathia Festival” 2013, pu-bliczność zgromadzona na rzeszowskim Rynku jak co roku będzie mogła obejrzeć także pre-mierowy spektakl wokalno-taneczny Centrum Sztuki Wokalnej w Rzeszowie w reżyserii Anny Czenczek – dyrektora Centrum Sztuki Wokalnej w Rzeszowie oraz pomysłodawczyni i dyrekto-ra ,,Rzeszów Carpathia Festival”. Tegoroczny spektakl zatytułowany jest „Prawy do lewego”. ■

Tekst Katarzyna GrzebykFotografie Archiwum Festiwalu Carpathia

PROGRAM „RZESZÓW CARPATHIA

FESTIVAL” 2013

Piątek, 7 czerwca 2013

● 13.00 - 15.00 Scena Rynek, Carpathia Festival Dzieciom

● 19.00 - 20.45 Scena Rynek, przesłuchania festiwalowe

● 20.45 Scena Rynek, uroczyste otwarcie „Rzeszów

Carpathia Festival” 2013● 21.00 - 22.00 Scena Rynek,

koncert Zespołu „Pectus”● 22.00 - 22.45 Scena Rynek,

spektakl wokalno-taneczny „Prawy do lewego” w wykonaniu solistów

i grupy artystycznej Centrum Sztuki Wokalnej w Rzeszowie,

w reżyserii Anny Czenczek

Sobota, 8 czerwca 2013

● 20.00 - 21.00 Scena Rynek, ogłoszenie wyników oraz

Koncert laureatów IX Międzynarodowego Festiwalu Piosenki ,,Rzeszów Carpathia

Festival” 2013● 21.00 - 21.30 Scena Rynek, koncert Laureata Grand Prix

„Rzeszów Carpathia Festival” 2012 – Anny Grzelak

● 21.30 - 22.30 Scena Rynek, koncert Małgorzaty Ostrowskiej

Więcej informacji: www.carpathia.rzeszow.pl

IX Międzynarodowy Festiwal Piosenki ,,Rzeszów Carpathia Festival” 2013

MUZ

YKA

Tomasz Szczepanik z zespołu Pectus.

Małgorzata Ostrowska.

Page 51: VIP Biznes&Styl

IX Międzynarodowy Festiwal Piosenki ,,Rzeszów Carpathia Festival” 2013 Moje

Ulubione

Elżbieta Lewicka, absolwentka Akademii Muzycznej w Katowicach, krytyk muzyczny, dziennikarka Radia Rzeszów.

Współczesne czasy nie obfitują w artystyczne osobowości. Wszyscy powielają wszystkich, bra-kuje nowych pomysłów, króluje wszechobecna, muzyczna komercja. Ale na początku XXI wie-ku zdarzyło się coś zaskakującego. Pojawiły się bowiem na jazzowych scenach świata dwie Ame-rykanki – wielkie wokalne osobowości. Dla tych pań czas już dawno stanął w miejscu i choć nigdy nie stanęły do żenujących konkursów typu „Mam talent”, to jednak świat po-znał się na ich talentach. Młodsza z dam, Melody Gardot, dość szybko zdobyła uznanie krytyków i publiczności, może także dlatego, że ma ognisty temperament, w przeciwieństwie do Ma-deleine Peyroux, której kariera muzyczna dość długo nabierała rozpędu. W każdym razie obie artystki są pod każdym wzglę-dem mocno niedzisiejsze, a jednocześnie bardzo przekonujące w tym co robią.

„The Blue Room” jest najnowszą płytą Madeleine Peyroux, która nie po raz pierwszy interpretuje piosenki znane i uznane. To trudna sztuka, zwłaszcza że trzeba być co najmniej tak do-brym, jak oryginał. Ale jak tu konkurować z Cohenem czy Dy-lanem? Madeleine nie konkuruje, tylko śpiewa „swoje”. Dosko-nale wydobywa wszelkie niuanse tekstowe, a jej interpretacja wielkiego przeboju „Bye Bye Love” nieodmiennie wprowadza mnie w świetny humor. W „I Can’t Stop Loving You” Madele-

Czy uwierzy ktoś, że na Podkarpaciu istnieje aż 85 muzeów? A jednak. Oczywiście, nie wszystkie są to duże placówki, jak choćby zamek w Łańcucie czy Muzeum Okręgowe w Przemyślu, bo działają tu również placówki niewielkie, prywatne, w których zapaleni miłośnicy najróżniejszych dziedzin i kolekcjonerzy udostępniają swoje zbiory.

Od 2000 roku w naszym regionie utworzono trzydzieści dwie takie instytucje, z czego dwa-dzieścia w ciągu ostatnich pięciu lat. To prawdziwy wysyp. Ale, niestety, prawda jest taka, że o istnieniu większości nawet mieszkańcy regionu nie mają pojęcia. Dlatego przewodnik „Muzea Podkarpacia” Wydawnictwa BOSZ może być równocześnie podpowiedzią, gdzie wybrać się na rodzinną wyprawę, ale też ciekawą lekturą. W przewodniku w kolejności alfabetycznej pre-zentowane są miejsca, w których działają najróżniejsze muzea. Bo w południowo-wschodnim zakątku naszego kraju istnieją właściwie wszystkie rodzaje muzeów, kolekcji i zbiorów: przy-rodnicze, techniczne, historyczne, etnograficzne, antropologiczne, artystyczne. Są wśród nich uratowane przed zniszczeniem pałacyki i zamki, skanseny, fabryki, stanowiska archeologiczne, są muzea motoryzacji, techniki, a nawet narciarstwa, których mogą nam zazdrościć inne regio-ny Polski. W przewodniku można znaleźć wszystkie niezbędne turyście informacje o muzeum: dane adresowe, historię muzeum, jego zbiory i kolekcje, stała ekspozycja. Dodatkowo na każ-dej stronie widnieją skróty określające kategorie zbiorów. Oczywiście, są też zdjęcia prezentu-jące muzeum od zewnątrz oraz ekspozycję. ■

Tekst Anna OlechMuzea Podkarpacia – przewodnik, Wydawnictwo BOSZ, Olszanica 2013, s. 96

ine nie rozrywa szat, jak to zwykł był czynić wielki Ray Char-les. Madeleine śpiewa o swoich emocjach nadzwyczaj subtel-nie. „The Blue Room” zawiera 11 utworów – szkoda, że tak mało! W muzyce, która brzmi w nagraniach słychać echa słyn-nego, paryskiego Hot Club de France, gdzie w latach 30. ubie-głego stulecia królował swing, są brzmienia klasycznego jazzu spod znaku Billy Holiday (Madeleine śpiewa o niebo lepiej od legendarnej Billy!), blue notes „grają” w każdym utworze na zmianę z rasowym, amerykańskim brzmieniem country. Ma-deleine Peyroux towarzyszą wyborni muzycy, a wśród nich ge-nialny organista Larry Goldings i gitarzysta Dean Parks. Śpiew Madeleine i gra muzyków zachwyci i zadowoli wytrawnych koneserów muzyki, nie tylko jazzowej. Sola instrumentalne są grane oszczędnie i po mistrzowsku, a sposób śpiewania Made-leine Peyroux powoduje, że nagle przenosimy się w zupełnie inny wymiar. ■

Wędrówka po podkarpackich muzeach

Page 52: VIP Biznes&Styl

Bajka muzyczna „Trzy Świnki” na podstawie opowieści braci Grimm

28.05.2013 r. (wtorek) – godz. 9.00; 12.00; 17.0029.05.2013 r. (środa) – godz. 8.30; 10.45; 13.00

Aktorzy Teatru im. Adama Mickiewicza w Częstochowie

W programie: Przedstawienie teatralne „Trzy Świnki” w reżyserii Roberta Dorosławskiego

Uśmiech MistrzówAB 7 VI 2013, piątek, godz. 19.00

Orkiestra Symfoniczna Filharmonii PodkarpackiejP. Pieczara – dyrygent, M. Rzym z zespołem

W programie: J. S. Bach – Koncert na dwa fortepiany c-moll BWV 1062 (aranżacja na zespół perkusyjny), G. F. Haendel – Muzyka

sztucznych ogni, W.A. Mozart – Symfonia C-dur „Linzka” KV 425

Romantyczne wizjeAB 14 VI 2013, piątek, godz. 19.00

Orkiestra Symfoniczna Filharmonii PodkarpackiejM. Koczur – dyrygent, R. Bartkiewicz – flet

W programie: C. M. Weber – Uwertura „Wolny strzelec”, C. Reinecke – Koncert fletowy D-dur op. 283, L. van Beethoven

– III Symfonia Es-dur „Eroica” op. 55

Norm Foster „OLD LOVE”Prapremiera: 17 maja, godz. 19.00, Mała Scena

Przekład: Mirosław Połatyński. Reżyseria Andrzej ChichłowskiScenografia Tadeusz Smolicki. Opracowanie muzyczne Andrzej

Chichłowski Występują: Anna Demczuk i Marek Kępiński

Europejska prapremiera sztuki najsłyn-niejszego kanadyjskiego dramatopisarza Norma Fostera. Historia obejmuje okres trzech dekad i prezentuje pół tuzina spo-tkań Buda i Molly. On jest nią oczarowa-ny od pierwszego spotkania, ona nim – tro-chę mniej. Ich ścieżki życiowe przez ćwierć wieku co jakiś czas się krzyżują. Kluczo-wym momentem dla tego specyficznego związku okazuje się pogrzeb jej męża…

„Old Love” to pełen humoru spektakl podejmujący zagadnienie tego, czy ludzie w „pewnym wieku” powinni myśleć o mi-łości, zwłaszcza miłości fizycznej. Opo-wieść o związku, który rodzi się, gdy dwie osoby niemal przez całe życie przelotnie

się spotykają; o determinacji mężczyzny, który stara się zdobyć serce dość opornej ukochanej; o rozbudzeniu, zdawałoby się, dawno zapomnianych emocji. „Old Love” to sztuka stawiająca ważne życiowe pytania, ale pełna ciepła, optymizmu i humoru.

Daty pozostałych spektakli: 18.00 i 19.00 maja, godz. 19.00; 22, 23 i 24 maja, godz. 19.00; 13 czerwca, godz. 19.00; 15 czerwca, godz. 16.00; 28 i 29 czerwca, godz. 19.00

Filharmonia Podkarpacka

Teatr im. Wandy Siemaszkowej

Tim Talar albo sprzedany uśmiechPremiera: 1 czerwca, godz. 15.00, Duża Scena

Autor: James Krüss. Adaptacja: Jan Dvořak. Przekład: Włodzimierz Fełenczak. Reżyseria: Irene-usz Maciejewski. Scenografia i kostiumy: Barbara Guzik. Muzyka: Piotr Nazaruk. Choreografia: Ewe-lina Ciszewska. Teksty piosenek: Malina Prześluga.

Obsada: Małgorzata Machowska, Barbara Na-pieraj, Beata Zarembianka, Michał Chołka, Walde-mar Czyszak, Józef Hamkało, Adam Mężyk, Mate-usz Mikoś, Robert Żurek, Dagny Cipora (gościnnie)

Kolejny spektakl: 2 czerwca, godz. 15.00

W TEATRZE RÓWNIEŻ:

Boguduchawinni – 18 i 19 maja, godz. 18.00; 7 czerwca, godz. 19.00; 9 czerwca, godz. 18.00;

Śmierć pięknych saren – 25 i 26 maja, godz. 18.00; 21 i 22 czerwca, godz. 19.00

Sprzedawcy gumek – 25 i 26 maja, godz. 19.00; 21 i 22 czerwca, godz. 18.00

Zemsta – 13 czerwca, godz. 19.00; 20 czerwca, godz. 19.00 (na Rynku)

Szalone nożyczki – 14 i 16 czerwca, godz. 19.00; 15 czerwca, godz. 20.00

P. Pieczara.

Page 53: VIP Biznes&Styl
Page 54: VIP Biznes&Styl

56 VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2013

Elżbieta Lewicka: Są różne podziały muzyki – na style, gatunki, formy. Są też zwolennicy bardzo prostego podzia-łu: na muzykę dobrą i złą. Który jest Panu bliższy?Bogusław Kaczyński: Moi profesorowie w Akademii Muzycznej uczyli mnie, że istnieje ta wielka kultura muzyczna, a muzyka rozrywkowa nie jest godna, aby się nią interesować i zajmować. Ja, choć byłem ich wiernym wychowankiem, absolutnie tak nie twierdzę i podobnie jak pani, dzielę muzykę na dobrą i taką, której nie warto słuchać. Nie stawiam gru-bej kreski między arią w wykonaniu Marii Callas a piosenką w wykonaniu Edith Piaf. Obie wykonawczynie to Mount Everest światowej kultury.Kto powinien sprawować mecenat nad kulturą w Polsce?

Mecenat nad kulturą powinien sprawować mądry, oświecony i wrażliwy minister kultury. To on powinien nada-wać kierunek rozwojowi sztuki i umieć wskazywać, co jest dla sztuki niezbędne i co jest w sztuce wielkie. Po-winien też rozróżniać, co jest miałkie i przemijające i nie trwonić na takie przejawy kultury pieniędzy. My nie

mamy takiego ministra i niestety kultura w Polsce bardzo upada.Bo, wbrew pozorom, na tym, czym się zarządza, trzeba się znać...

ŁAŃCUCKI festiwal

Bogusław Kaczyński – pianista, teoretyk muzy-ki, absolwent Akademii Muzycznej w Warsza-wie, dziennikarz prasowy, radiowy i telewizyj-

ny, publicysta, dyrektor festiwali muzycznych w Łań-cucie (1981-1990), były prorektor Akademii Muzycz-nej w Warszawie, dyrektor stołecznego Teatru Roma, dyrektor Festiwalu im. J. Kiepury w Krynicy. Wielki propagator opery. Patriota, orędownik polskiej muzy-ki. Założyciel fundacji ORFEO, pomysłodawca festiwa-lu Przystanek – Europejski Festiwal im. Jana Kiepury, założyciel wydawnictwa Casa Grande, zdobywca wielu nagród, właściciel prawie 3 tys. figurek słoni podarowa-nych przez wielbicieli. Gdyby miał własną operę, gro-madziłby w niej tłumy radosnej publiczności, bo wyj-ście do teatru czy opery – Jego zdaniem – to święto, dla-tego na festiwalu w Łańcucie wprowadził zwyczaj no-szenia strojów wieczorowych. Kim jest Bogusław Ka-czyński i czym się zajmuje, można by jeszcze długo wy-mieniać. W lutym tego roku ukazała się Jego książka „Łańcut, moja miłość”.

Z Bogusławem Kaczyńskim, pianistą, teoretykiem muzyki i publicystą, rozmawia Elżbieta Lewicka

Fotografie Archiwum Bogusława Kaczyńskiego

Bogusÿaw Kaczyˆski

– arystokrata ducha

Page 55: VIP Biznes&Styl

VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2013 57

ŁAŃCUCKI festiwal

Trzeba się znać i trzeba to, co się robi, kochać. Dziś minister ignoruje osobę, z którą właśnie rozmawia w swoim gabine-cie i wypatruje przez okno, czy nie nadjeżdża samochód od premiera z kolejnym nadaniem funkcyjnym.Jak ocenia Pan obecny stan opery polskiej?

Opera polska w pewnym sensie jest karykaturą tego, co dzieje się w teatrach operowych świata. Wytworzyła się hie-rarchia ważności i potęgi teatrów operowych. Od wieku na jej czele stoi Metropolitan Opera, ale także Covent Gar-den, La Scala, Opera Wiedeńska, nawet Teatr Bolszoj. Teatry europejskie konkurują z amerykańskimi, wszystkie

są znakomicie zarządzane i one pokazują swoje oblicze artystyczne, są „jakieś”. Robi się to poprzez sposób pokazywa-nia dzieła operowego, czyli inscenizację. Wprawdzie obecnie zaistniała niespotykana nigdy wcześniej sytuacja, że w wie-lu teatrach są podobne, gwiazdorskie obsady wykonawcze (te same gwiazdy śpiewają na całym świecie), ale właśnie te sposoby pokazywania dzieł operowych są wyśmienite! Zaczyna się to od kierownictwa muzycznego – to rzecz najważ-niejsza! – później „olimpijska” obsada, reżyseria i scenografia – odkrywcze, oraz okazywany kompozytorowi szacunek. Skoro np. jest to opera Pucciniego, to ona ma być taka, jak ją napisał Puccini.W Polsce wiele się mówi o współczesnych koncepcjach operowych np. Mariusza Trelińskiego. Co Pan o nich sądzi?Mnie się to nie podoba, ja tego nie akceptuję, dlatego na znak protestu już od siedmiu lat nie bywam w Teatrze Wiel-kim w Warszawie. Czekam, aż Treliński przestanie maltretować ten teatr, wtedy będę tam znów chodził. W czasach mo-jej młodości była to scena na bardzo wysokim poziomie i miała wówczas prawo być uznawana za jeden z czołowych te-atrów operowych Europy! Dodam, że występowali tam wyłącznie najwybitniejsi artyści polscy! Tego dzisiaj nie ma, ale opera przyjęła nazwę „narodowej”. Niestety, to, co sie tam proponuje, nie ma nic wspólnego ani z operą, ani z narodem.Narodowy i patriotyczny, to przymiotniki rzadko dziś używane – zwłaszcza w kontekście sztuki. Co z patriotyz- mem?Patriotyzm w tym kontekście (a może w ogóle?) jest pojęciem kontrowersyjnym i nawet wstydliwym. Skoro krytykuje się publicznie dobór lektur szkolnych, a wśród nich powieści H. Sienkiewicza, że to niepotrzebne, to ja wolałbym popełnić sa-mobójstwo, niż nawet przez pomyłkę powiedzieć coś takiego. Podobnie krytykuje się dzieła S. Moniuszki, który odegrał tak ważną rolę w budowaniu naszej przynależności narodowej. Moje pokolenie znało pewne wartości – Chopina, Norwida, Mic-kiewicza. Polacy dzisiaj nie potrafią docenić nawet Chopina! Dowodzą tego ostatni Rok Chopinowski i Konkurs Chopinow-ski, który nie był transmitowany przez stacje telewizyjne. Ten znany w całym świecie prestiżowy konkurs zbagatelizowano zupełnie. Mój żal dotyczy tych, którzy tak źle zarządzają kulturą polską, ale nie dotyczy Chopina, którego muzyka liczy się w świecie do tego stopnia, że nawet jedna z jego kompozycji została nagrana i wysłana na Księżyc! Nie ma w mediach miejsca na popularyzację muzyki – panu i innym już podziękowano.

Fragmenty dzieł muzycznych można usłyszeć jedynie w reklamach. Więc jak popularyzować muzykę, jak zachęcać młodych do słuchania muzyki? Młodzi ludzie, kiedy kształtuje się ich osobowość, są niezwykle chłonni wszystkie-go. Nie można pokazywać im w telewizji wyłącznie amatorskich skowytów tylko dlatego, że oglądalność takiego

„byle czego” jest duża. Tak się nie postępuje! Jedyne, co ja mogę zrobić, to jeździć z moimi koncertami po całej Polsce i spotykać się z ludźmi.Dlaczego zakochał sie Pan w operze?Ja kocham całą kulturę! A opera towarzyszyła mi od zawsze. Nie potrafię powiedzieć, kiedy pierwszy raz ją usłysza-łem. W dzieciństwie najczęściej towarzyszył mi śpiew Ady Sari i Jana Kiepury. Rodzice mieli jedną płytę A. Sari i jedną J. Kiepury. Słuchaliśmy tego bez przerwy.I oszalał Pan na punkcie Ady Sari!Bo takiej osoby nigdy wcześniej w Polsce nie widziałem i już na pewno nigdy nie zobaczę! Jej światowa kariera była niewyobrażalna. Ta wielka artystka bardzo mnie polubiła, dzięki niej otrzymałem świetną edukację operową, opowiada-ła mi o sobie i swoim życiu godzinami, a ja to wszystko skrzętnie spisywałem. Dzięki temu dziś mam bezcenne archi-wum i zamierzam pracować nad biografią Ady Sari, ponieważ dzięki niej posiadam wiedzę, jakiej nie ma w żadnej bi-bliotece na świecie.W swoim bogatym życiu zawodowym zachwycał się Pan wieloma osobowościami scenicznymi, kochał je i podzi-wiał, ale zachwycił się też Pan pewnym miejscem na ziemi i to na zawsze!

Tak! To niezwykła historia, bo sięgająca czasów mojego dzieciństwa i wycieczki szkolnej do Łańcuta. Po pałacu oprowadzał nas ówczesny jego dyrektor Antoni Duda-Dziewierz, człowiek niezwykłej kultury. Z niezwykłą miło-ścią opowiadał o każdym szczególe, meblu, obrazie – on to wszystko kochał. I to mi się udzieliło. Po powrocie do

domu całymi latami myślałem o tej wycieczce i cudownym pałacu łańcuckim. Po wielu latach, kiedy prowadziłem w Fil-harmonii Rzeszowskiej mój program, zaproponowano mi objęcie dyrekcji słynnego, łańcuckiego festiwalu muzycznego. Ja wtedy przeżyłem szok! Byłem tak bardzo zajęty programami telewizyjnymi, większość czasu spędzałem poza granica-mi Polski, ale mój sentyment do Łańcuta spowodował, że po długich rozmowach w końcu się zgodziłem. Sprowadziłem do Łańcuta największe światowe nazwiska, zadbałem o rejestracje telewizyjne. Podróżując po świecie, widziałem póź-niej te koncerty w Nowym Jorku czy Hawanie!Po 10 latach spektakularnego dyrektorowania zniknął Pan z Łańcuta, aby po latach znów powrócić – jako gość specjalny. Jak Pan odebrał ponowne zaproszenie do nas?Kiedy dyrektorem filharmonii i festiwalu została prof. Marta Wierzbieniec, natychmiast dostałem od niej zaproszenie na ►

Page 56: VIP Biznes&Styl

58 VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2013

ŁAŃCUCKI festiwal

festiwal. Przez poprzednie lata nie otrzymywałem od organizatorów nawet programu festiwalowego. Mój powrót do tego magicznego miejsca był dla mnie wielkim przeżyciem. Kiedy wszedłem do zamkowej restauracji, było pusto, rozgląd-nąłem się się – z dawnej obsługi pozostała tylko jedna pani, która mnie rozpoznała, przywitaliśmy się bardzo serdecznie. A ja usiadłem przy stoliku i nagle wróciły wszystkie dawne obrazy. Zobaczyłem siedzącą obok Juliette Greco, Gilberta Becaud, dalej Bellę Dawidowicza z Dimitrem Sitkowieckim, Krzysztofa i Elżbietę Pendereckich – ja to wszystko znów widziałem! Ożył tamten świat. Myślom i emocjom nie było końca. Nie spałem całą noc. Tak jak dawniej, podczas festi-wali, kiedy po koncertach rozmawialiśmy o sztuce – często do białego rana.Ma Pan swój ulubiony zakątek w łańcuckim zamku?Tak! To ten zielony salonik na pierwszym piętrze.W tym roku znów będzie Pan w Łańcucie, tym razem ze swoją najnowszą książką „Łańcut moja miłość”. Były ja-kieś trudności przy redagowaniu tego wydawnictwa, czy tylko sama przyjemność złożenia wspomnień w książkę?Bardzo trudno było po tylu latach zebrać dokumentację, zdjęcia, to wszystko było gdzieś rozproszone. Ale po moim powro-cie na festiwal obiecałem mojej publiczności tę książkę i dlatego ona powstała. Już po jej wydrukowaniu zwrócił się do mnie ktoś z kolejnymi materiałami, i jeszcze ktoś. To są niewielkie uzupełnienia, ale jednak, więc pewnie w drugim wydaniu trze-ba je będzie umieścić, niech już będzie wszystko, co ukazuje tamte zdarzenia. Pięknie, pięknie było... I wie pani, książka cie-szy się ogromnym powodzeniem u melomanów z całej Polski, którzy oglądali ten słynny Łańcut w telewizji.A Łańcut był słynny artystycznie i towarzysko. Zapraszał Pan tutaj niecodziennych gości.

To prawda. Podczas moich zagranicznych podróży poznawałem nie tylko wielkie sławy muzyczne, ale też otarłem się o ludzi z tzw. towarzystwa, o arystokrację europejską. Wszędzie, gdzie mnie zapraszano. opowiadałem o Łań-cucie, a mówiłem to z takim zachwytem, że trudno mi było nie uwierzyć. W tamtym czasie w świecie, jeśli już mó-

wiło się o Polsce, to na ogół źle. A tu taka historia! I ci ludzie postanowili przyjechać do Łańcuta! Przyjechała na przykład na festiwal baronowa de Simone. Wszyscy już zajęli swoje miejsca, kiedy baronowa pojawiła się w sali ubrana w suknię w kolorze rezedy, opleciona tiulowym szalem. Wyglądała nieziemsko – do tego stopnia, że goszczący też na festiwalu dyrektor włoskiej telewizji RAI zerwał się z miejsca i zakrzyknął: la primavera di Botticelli! Powiedział to w takim unie-

Bogusław Kaczyński z Krzysztofem Pendereckim.

Page 57: VIP Biznes&Styl

sieniu, że ja nie mogłem powstrzymać śmiechu i miałem trudności z poprowadzeniem koncertu. Szkoda, że nie ma zdję-cia baronowej w tej sukni. Ale jest inne, dokumentujące pobyt baronowej w Łańcucie.Zapraszał Pan do Łańcuta tzw. wielki świat. Jak on reagował na naszą siermiężną, pozapałacową rzeczywistość?

Moim wielkim marzeniem było zaprosić na festiwal Juliette Greco. Udało się. Prosto z amerykańskiego tournee przyleciała do Warszawy, potem słynnym An-24 do Jasionki. (Kto leciał, ten wie, o czym mówię). Wyszła z sa-molotu biała jak kreda. Jedziemy taksówką do Łańcuta. Juliette milczy, ja cały czas opowiadam o księżnej mar-

szałkowej Lubomirskiej. Nagle milknę, bo widzę, że Juliette patrzy cały czas przez okno i w ogóle mnie nie słucha. Ju-liette mówi do siebie: – Występowałam na całym świecie, ale na wsi będę pierwszy raz śpiewała. Mnie się zrobiło słabo i pomyślałem: – No chłopie, teraz to już naprawdę przesadziłeś!Ta wielka gwiazda piosenki francuskiej na szczęście dla Pana zachwyciła się łańcucką rezydencją, ale niestety nie doceniła kuchni polskiej. Chodziło o żurek?W hotelowej restauracji podawano świetny żur, z kwaszonym ogórkiem, jedliśmy go od śniadania. Juliette też zamówi-ła i po zjedzeniu jednej łyżki stwierdziła: to jest gorsze od mojej medycyny! No, ale dzięki Juliette udało mi się zdobyć Gilberta Becaud. A potem Becaud polecił mi Aznavoura, ale nie dane mi było dalej prowadzić festiwalu i ten koncert nie doszedł do skutku.Ponoć jednym z powodów odwołania Pana z funkcji dyrektora łańcuckiego festiwalu były urządzane przez Pana rauty i bankiety we wnętrzach pałacowych. Komentarzom nie było końca – ja się domyślam, dlaczego i z czyich ust. Ale – czy to prawda?

Po szczególnych koncertach spotkania z artystami urządzał dyr. L. Czajewski. Spotykaliśmy się w gabinecie ordy-nata przy słonych paluszkach i dwóch tacach kanapek na kilkanaście osób. Były władze województwa i artyści. To trwało chwilę, po czym przenosiliśmy się do restauracji zamkowej, gdzie ja istotnie wydawałem bankiety, na któ-

re zapraszałem grono zacnych gości i sam za to płaciłem. Wreszcie szef restauracji, J. Żuczek, powiedział, że daje na te przyjęcia 20 proc. rabatu. Ale znana dziennikarka D. Szwarcman napisała, że po Kaczyńskim pozostał w Łańcucie tylko popękany sufit. Wie pani... dyr. L. Czajewski szukał i nie znalazł żadnego pęknięcia na pałacowych sufitach. Dziwne... licentia poetica pani redaktor. No cóż... jednak chyba pozostało w Łańcucie po mnie coś więcej, bo kiedy pani dyrektor Wierzbieniec zaprosiła mnie do prowadzenia koncertu inauguracyjnego 49. festiwalu, sześć tysięcy ludzi wstało i zgoto-wało mi nieprawdopodobną owację. Nie byłem w stanie wykrztusić z siebie słowa! ►

ŁAŃCUCKI festiwal

Reklama

Page 58: VIP Biznes&Styl

60 VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2013

Został Pan Honorowym Obywatelem Miasta Łańcuta, ale to nie powinno nikogo dziwić. Znali Pana wszyscy: wła-dze miasta, województwa, zwykli ludzie, miejscowi duchowni...

Tak. W przeddzień mojego przyjazdu do Łańcuta, u księdza proboszcza Kenara szykowano poczęstunek dla mnie. Najczęściej to były słodycze. Kiedyś przyszedłem przywitać się po roku. Ksiądz Kenar poczęstował mnie tortem zrobionym specjalnie przez jedną z parafianek. Takiego tortu nigdy wcześniej, ani nigdy później nie jadłem! Pamię-

tam, że był przekładany masą z suszonych śliwek. Czy ktoś jeszcze zna przepis na ten tort?Zrobiło się nam bardzo kulinarnie: żurek, tort. Jakie jeszcze ma Pan wspomnienia z Łańcuta?Bukiety w salach pałacowych! Pamiętam, że kompozycje kwiatowe robiła nieżyjąca już pani kustosz Dziubowa. To były dzieła sztuki! A wracając do kulinariów: w czasie festiwali wprowadzano do menu restauracji zamkowej dania typu „zraz a’ la Kaczyński”, czy „rolada a’la Dzieduszycki”. Sytuacje były prześmieszne. Siedzę przy stoliku z artystami, obok hra-bia Tunio Dzieduszycki, festiwalowi goście, a tu nagle cała sala słyszy, jak kelner składa zamówienia do kuchni: trzy razy Kaczyński, raz Dzieduszycki!Z żalem konstatuję, że czasy, o których z Panem rozmawiam, odchodzą powoli w niepamięć. Młode pokolenie mieszkańców Łańcuta, Polski, Europy, śmiem twierdzić, nie ma pojęcia, jak słynny festiwal muzyczny powstał po-nad 50 lat temu w ich rodzinnym mieście. Oglądają MTV i nie mają pojęcia, o co tak naprawdę chodzi w sztuce, w muzyce. Co zrobić, żeby zachować to, co przemija?

Większość ludzi na całym świecie nie interesuje się Beethovenem i nie można się za to na nich obrażać. Pewne rzeczy na tym świecie należą tylko do ludzi, którzy mogą o sobie powiedzieć, że są arystokracją ducha. Mó-wiąc: arystokracja, ja nie myślę o wielkich rodach, tylko o ludziach. Można być arystokratą ducha, będąc pro-

stym człowiekiem, ale wrażliwym, delikatnym, kolorowym człowiekiem, niepozbawionym życiowej fantazji, poczucia piękna, estetyki i potrzeby obcowania ze sztuką, a zwłaszcza z muzyką.Dziękuję za rozmowę i do zobaczenia w Łańcucie!Pani tam będzie wcześniej, więc proszę koniecznie pozdrowić ode mnie księżnę Lubomirską! ■

ŁAŃCUCKI festiwal

Bogusław Kaczyński i Marta Eggerth.

Page 59: VIP Biznes&Styl
Page 60: VIP Biznes&Styl
Page 61: VIP Biznes&Styl
Page 62: VIP Biznes&Styl

64 VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2013

GOSPODARKA

Tegoroczne, czwarte już, Forum Innowacji w Rzeszowie będzie poświęcone tematom związanym z kosmonau-tyką, przemysłem lotniczym i kosmicznym. Wykorzystanie kosmosu w gospodarce to dziedzina w Polsce jeszcze mało znana, ale budząca coraz większe zainteresowanie, do czego impulsem było także ubiegłoroczne wejście na-szego kraju w poczet państw członkowskich Europejskiej Agencji Kosmicznej (ESA). Jest to przy tym dziedzina, która bardzo dynamicznie się rozwija i – wbrew pozorom – jest mniej odległa od naszego życia codziennego niż to się nam wydaje. – Gra idzie o to, czy Polska będzie na tym polu aktywnym graczem, czy tylko odbiorcą technologii kosmicznych – podkreśla poseł Jan Bury (PSL), przewodniczący Rady Programowej Forum Innowacji. ►

Tekst Jaromir KwiatkowskiZdjęcia Tadeusz Poźniak

14-15 MAJA 2013 - IV FORUM INNOWACJI

RZESZÓW TO ŚWIETNE MIEJSCE DO ROZMOWY O KOSMOSIE

III Forum Innowacji w Rzeszowie w 2012 r.

Jan Bury. Zygmunt Berdychowski.

Page 63: VIP Biznes&Styl
Page 64: VIP Biznes&Styl

Rzeszowska impreza, choć odbywa się dopiero po raz czwarty, już zasłużyła na miano najważniejszego cyklicz-nego wydarzenia polityczno-naukowo-biznesowego na Podkarpaciu. Tegoroczne Forum zorganizowane będzie w dniach 14-15 maja w Regionalnym Centrum Dydaktycz-no-Konferencyjnym i Biblioteczno-Administracyjnym Po-litechniki Rzeszowskiej. Impreza z roku na rok się rozra-sta. Organizatorzy spodziewają się 400-500 gości (polity-ków – w tym także przedstawicieli rządu, przedsiębiorców, samorządowców i naukowców) z kraju i zagranicy (m.in. Francji, Hiszpanii, Niemiec, Rosji i Włoch).

Jan Bury przyznaje, że denerwują go pytania dziennika-rzy, jaki jest konkretny efekt dotychczasowych edycji Fo-rum. – Gdybyśmy takie wydarzenia organizowali tak, że ich namacalnym efektem byłoby otwarcie pięciu fabryk, to Forum Ekonomiczne w Krynicy odbyłoby się tylko raz, a w ub. roku mieliśmy jego dwudziestą drugą edycję – tłu-maczy. Zdaniem szefa Rady Programowej, Forum Innowa-cji to raczej miejsce wymiany poglądów i opinii przedsta-wicieli świata polityki, samorządu, nauki i biznesu, miejsce, gdzie powstają idee, pomysły i koncepcje, gdzie uczestnicy uczą się słuchać siebie nawzajem, nawzajem się inspirują, co

GOSPODARKA

Reklama

Page 65: VIP Biznes&Styl

przekłada się później na nowe projekty realizowane w parla-mencie, uczelnianych laboratoriach czy biznesie.

DZIEWIĘĆ PANELI DYSKUSYJNYCH

Tematyka tegorocznego Forum wiąże się z kosmonau-tyką, przemysłem lotniczym i kosmicznym. Rzeszowskie spotkanie będzie okazją do analizy rynku lotniczego i kos- micznego w Polsce, a także do oceny, jakie technologie innowacyjne pojawiły się w tym obszarze w ostatnich la-tach i jak na tym polu wygląda współpraca pomiędzy na-uką a biznesem. – Uczę się tej tematyki od paru lat i nie po-wiem, że już umiem wszystko – przyznaje Jan Bury. – Po-mysł na tegoroczny temat Forum Innowacji zrodził się w momencie, gdy Polska przystępowała do ESA. Nasz kraj co roku będzie mógł stamtąd uzyskać – w postaci gran-tów, projektów, programów – więcej niż wpłacamy. Pol-ska będzie mogła np. uczestniczyć w programie Coperni-cus – największym projekcie obserwacji Ziemi z kosmosu, którego roczny budżet wynosi ok. 3 mld euro. Nie zapomi-najmy, że technologie kosmiczne przenikają do życia „cy-wilnego” bardziej niż nam się wydaje, weźmy choćby prog- nozowanie pogody czy system GPS. Gdyby wszystkie sa-telity, które krążą wokół Ziemi, wpadły jednego dnia do oceanu, to mielibyśmy chaos w komunikacji, meteorologii, telekomunikacji czy informatyce – dodaje szef Rady Prog- ramowej Forum.

Program Forum obejmuje 9 paneli dyskusyjnych. Oprócz paneli dotyczących rozwoju polskiej i podkarpac-kiej gospodarki w kontekście wejścia do ESA, odbędą się także panele dotyczące technologii i programów satelitar-nych, eksploracji kosmosu, rynku pracy w przemyśle kos- micznym oraz – wprawdzie niszowego, ale bardzo intere-sującego – tematu medycyny kosmicznej.

GEN LOTNICZY PODKARPACIA

Organizatorzy Forum nie mają wątpliwości, że Rze-szów jako stolica Podkarpacia jest świetnym miejscem do rozmowy o kosmosie głównie ze względu na działają-ce w tym regionie firmy przemysłu lotniczego, zrzeszone w Stowarzyszeniu Dolina Lotnicza. Firmy te dostarczają ►

Rek

lama

Page 66: VIP Biznes&Styl

90 proc. produkcji polskiego przemysłu lotniczego i są do-brze przygotowane do rozpoczęcia produkcji dla kosmonau-tyki. – Wbrew pozorom, lotnictwo nie jest odległe od kos- mosu, jest to tylko kwestia wysokości – podkreśla Jan Bury.

Poza tym Rzeszów, Podkarpacie dysponują czymś wię-cej – swoistym „genius loci”. – Jak mówią prezesowi Mar-kowi Dareckiemu kooperanci zachodni, Podkarpacie ma „gen lotniczy” ukryty w ludziach – podkreśla Jan Bury. – Przemysł lotniczy rozwija się tu od okresu międzywo-jennego. Na Podkarpaciu jest zatem świetny grunt dla roz-woju przemysłu kosmicznego, lecz to już od naszych firm i naukowców będzie zależało, jaki będzie udział naszego regionu w różnych projektach kosmicznych.

FORUM CORAZ BARDZIEJ SAMODZIELNE

Rzeszowskie Forum Innowacji jest powiązane z presti-żowym Forum Ekonomicznym w Krynicy-Zdroju – naj-

GOSPODARKA

Reklama

ważniejszą imprezą gospodarczą w Polsce. – Zawsze uważałem, że nie musimy wszystkiego wymyślać sami, lecz powinniśmy uczyć się od lepszych – wspomina Jan Bury. – Trzy lata temu do wspólnego projektu zainspiro-wał mnie Zygmunt Berdychowski, prezes Instytutu Stu-diów Wschodnich, który organizuje Forum Ekonomiczne w Krynicy. Lecz od początku powtarzał: róbmy to razem, ale przyjdzie taki moment, że się usamodzielnicie. Podczas poprzednich edycji Forum Innowacji dobór tematów, zor-ganizowanie panelistów spoczywały głównie na Instytucie Studiów Wschodnich, a my się uczyliśmy. Nadal współpra-cujemy z Instytutem, ale w tym roku sami, przy pomocy rektora Politechniki Rzeszowskiej, we współpracy z Urzę-dem Marszałkowskim i Urzędem Miasta Rzeszowa oraz grupą naukowców z BD Center, dobraliśmy tematykę i pa-nelistów. Forum Innowacji coraz bardziej dojrzewa, jeste-śmy coraz bardziej samodzielni i będę robił wszystko, aby kolejne edycje miały równie wysoki poziom. ►

Miasteczko Innowacji na Forum w 2012 r.

Page 67: VIP Biznes&Styl
Page 68: VIP Biznes&Styl

GOŚĆ SPECJALNY I MIASTECZKO INNOWACJI

Gościem specjalnym Forum będzie dr Scott E. Parazynski, amerykański astronauta pol-skiego pochodzenia, który w latach 1994-2007 odbył pięć lotów w kosmos, gdzie spędził łącz-nie ponad 57 dni. Jest też lekarzem, specjalistą medycyny kosmicznej oraz wspina się w wy-sokich górach, m.in. dwukrotnie stanął na Mo-unt Evereście.

Niewykluczone, że na Forum pojawi się polski kosmonauta, gen. Mirosław Herma-szewski. Mają być przedstawiciele rządu: wi-cepremier Janusz Piechociński i minister Wła-dysław Kosiniak-Kamysz, były wicepremier Waldemar Pawlak, przedstawiciele Centrum Badań Kosmicznych, rektorzy uczelni, zwłasz-cza technicznych, przedstawiciele firm lotni-czych i kosmicznych z kraju i zagranicy.

Forum Innowacji nie jest imprezą zamknię-tą. Dla mieszkańców Podkarpacia – zwłaszcza młodych – atrakcją będzie znów Miasteczko Innowacji, w którym nowinki techniczne za-prezentują tym razem instytuty badawcze i fir-my z branży lotniczej i kosmonautycznej. ►

GOSPODARKA

Reklama

TEMATY DYSKUSJI PANELOWYCH IV FORUM INNOWACJI

1. Korzyści gospodarcze dla Polski w kontekście wejścia do Europejskiej Agencji Kosmicznej.2. Medycyna kosmiczna – niszowa dziedzina czy rentowny sektor w nieodległej przyszłości?3. W jakim celu i jak eksplorować kosmos?4. Polska strategia kosmiczna.5. Rola województwa podkarpackiego w rozwoju polskiego przemysłu kosmicznego.6. Programy satelitarne Galileo i Copernicus – nowa perspektywa rozwojowa dla innowacyjnych przedsiębiorstw Unii Europejskiej.7. Technologie satelitarne w praktyce – zarządzanie terytorialne, biznes, bezpieczeństwo, Internet. 8. Nowe kierunki kształcenia i rynek pracy w kontekście rozwoju przemysłu kosmicznego w Polsce.9. Przemysł zbrojeniowy, lotnictwo, informatyka, telekomunikacja – podstawy przemysłu kosmicznego.

Page 69: VIP Biznes&Styl
Page 70: VIP Biznes&Styl

72 VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2013

GOSPODARKA

W PRZYSZŁYM ROKU O TURYSTYCE

Wiadomo już, że przyszłoroczne Forum zdo-minuje tematyka innowacji w turystyce. Temu ma być poświęcona zamykająca obrady prezenta-cja Katarzyny Sobierajskiej, podsekretarza stanu w Ministerstwie Sportu i Turystyki. Ta tematyka również trafia na Podkarpaciu na podatny grunt: największym atutem tego regionu są bowiem – oprócz Doliny Lotniczej – Bieszczady, cudowna turystyczna kraina. Warto rozmawiać, jak jej wa-lory wykorzystać jeszcze lepiej.

Organizatorami IV Forum Innowacji w Rze-szowie są: Fundacja Instytut Studiów Wschod-nich (organizator Forum Ekonomicznego w Krynicy-Zdroju), Urząd Marszałkowski Wo-jewództwa Podkarpackiego, Urząd Miasta Rze-szowa, firma BD Center oraz Politechnika Rze-szowska. ■

I FORUM INNOWACJI7-8 WRZEŚNIA 2010

W obradach wzięło udział ponad 130 gości. Przeprowadzono sześć dyskusji panelowych obejmujących tematykę nowych produktów i technologii w przemyśle lotniczym i kosmicznym; innowacji w ener-getyce; wspierania i promowania innowacji w Polsce. Rzeszowskie Forum zgromadziło przedstawicieli rządu, agencji rządowych, repre-zentantów polskiego i zagranicznego biznesu oraz naukowców. Go-ściem specjalnym i uczestnikiem panelu „W poszukiwaniu nowych atutów gospodarczych w Europie Środkowo-Wschodniej” był wice-premier, minister gospodarki Waldemar Pawlak, który stwierdził, że dziś nowoczesne rozwiązania mogą być ulokowane w dowolnym miejscu na świecie. – Wiele zależy od przebojowości ludzi i otocze-nia. Bardzo ważne znaczenie ma klimat, elementy, które tworzą do-brą kulturę, żeby ludzie mieli możliwość wymyślania zaskakujących nowoczesnych rozwiązań – mówił wicepremier.

II FORUM INNOWACJI24-25 MAJA 2011

Wicepremier Waldemar Pawlak był także gościem II Forum, pod-czas którego wyraził życzenie, by Polska stała się Kalifornią Europy. W spotkaniu uczestniczyło ponad 200 liderów biznesu, nauki i polity-ki, którzy dyskutowali nad możliwościami zwiększenia innowacyjno-ści polskiej gospodarki i wykorzystania naszych pomysłów przez naj-większe firmy światowe. Podczas paneli dyskusyjnych zastanawia-no się nad przyszłością energetyki, lotnictwa i motoryzacji. Na Fo-rum przyjechali goście z Chin, Szwajcarii, Holandii, Węgier, Słowa-cji, Niemiec. Prof. Sun Fengchun, dyrektor Krajowego Laboratorium Inżynierii Pojazdów Elektrycznych w Chinach, tłumaczył, jak i dla-czego jego kraj stosuje samochody z napędem elektrycznym. Dużym powodzeniem cieszyło się Miasteczko Innowacji, gdzie najnowsze rozwiązania prezentowały firmy komputerowe i telekomunikacyjne.

III FORUM INNOWACJI30-31 MAJA 2012

– Kiedyś o sile państw świadczyła liczba fabryk, a dziś liczba odda-nych patentów - przekonywał minister pracy Władysław Kosiniak-Ka-mysz podczas otwarcia III Forum Innowacji w Rzeszowie. Głównymi tematami Forum były: energetyka, medycyna i polityka klastrowa. W spotkaniu wzięło udział ponad 300 przedstawicieli świata polity-ki, biznesu, nauki i samorządu. Gościem specjalnym był Ladislau Do-wbor, ekonomista i doradca byłego prezydenta Brazylii Luli da Sil- vy, który przekonywał, że chociaż posiadamy nowoczesne technolo-gie, to nie potrafimy nimi mądrze zarządzać. Profesor Dowbor mó-wił także, iż ogromna koncentracja dochodów w rękach nielicznych grup finansowych chwieje demokracją i - jak pokazują ekspertyzy - ten model nie ma szans na przetrwanie do 2050 roku. Forum zamknął Włodzimierz Lewandowski, naczelny fizyk z Międzynarodowego Biu-ra Miar w Sevres pod Paryżem, którego wystąpienie stanowiło zapo-wiedź IV Forum Innowacji poświęconego innowacjom w przestrzeni kosmicznej. Dla mieszkańców Rzeszowa Forum było ponowną okazją do odwiedzenia Miasteczka Innowacji i przekonania się, jak działa-ją najnowsze smartfony, tablety Huawei, elektrownie wiatrowe czy żyroskop.

Page 71: VIP Biznes&Styl
Page 72: VIP Biznes&Styl

74 VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2013

BIZNES

Z Ryszardem Łęgiewiczem, prezesem Hispano-Suiza Polska Sp. z o.o. w Sędziszowie Młp.,

wiceprezesem Stowarzyszenia Dolina Lotnicza, rozmawia Jaromir Kwiatkowski

Będzie Pan aktywnym uczestnikiem dwóch paneli dyskusyjnych podczas IV Forum Innowacji w Rzeszowie. Tema-tyka tegorocznego Forum będzie oscylowała wokół kosmonautyki, gospodarczego wykorzystania kosmosu. Rze-szów, a szerzej – Podkarpacie, z bogatymi tradycjami przemysłu lotniczego, to chyba dobre miejsce do rozmowy o kosmosie?Ma Pan rację, to jest świetne miejsce, aczkolwiek Rzeszów jest daleko od kosmosu.

W jakim sensie?

W takim, że nasze firmy nie uczestniczą – ani czynnie, ani biernie – w jego eksploracji. W Dolinie Lotniczej są firmy, które można zliczyć na palcach jednej ręki, produkujące elementy, na razie bardzo skromne, do napędów albo do samych statków kosmicznych.

Produkcja kosmiczna? Dolina Lotnicza jest przygotowana

Page 73: VIP Biznes&Styl

Na obronę tych firm mogę powiedzieć, że generalnie w polskiej gospodar-ce jest to obszar nowy.

Zgadza się. Nasza aktywność w sensie czynnego uczestnictwa w eksploracji kosmosu jest mizerna. Aczkolwiek – jak już przed chwilą wspomniałem – jest kilka firm, które produkują elementy do zastosowań kosmicznych, dosyć in-tensywnie działają grupy studenckie, jest Komitet Badań Kosmicznych przy Polskiej Akademii Nauk pod kierownictwem prof. Piotra Wolańskiego. Jesie-nią, na Salonie Lotniczym w Berlinie okazało się, że coraz częściej spotyka-my się z tematyką kosmiczną, więc Dolina Lotnicza postanowiła się nią zająć. Zarząd stowarzyszenia wyznaczył do tego mnie.

Korzyści z wykorzystania kosmosu są bliższe naszego życia codziennego niż to się nam często wydaje. Dlaczego warto eksplorować kosmos gospo-darczo?

Rzeczywiście, dziś już nie bardzo wyobrażamy sobie życia bez tego, co za-pewnia aparatura ulokowana w bliskim kosmosie. Bo trzeba rozróżnić dwie rzeczy: daleki kosmos to obszar eksploracji, badań, niemających jeszcze istot-nego zastosowania w naszym życiu. Natomiast to, co przekłada się na nasze życie, to bliski kosmos: orbity stacjonarne i niestacjonarne. Z czego korzysta przeciętny mieszkaniec Ziemi? Przede wszystkim z meteorologii – dziś już potrafimy bardzo dokładnie przepowiedzieć pogodę. Trzeba także wymienić sprawy związane z kontrolą ruchu lotniczego i drogowego. Nas jako użytkow-ników dróg najbardziej interesuje, jak można dojechać z punktu A do punktu B, nie tracąc zbędnie czasu ani benzyny. A transmisje radiowe i telewizyjne? One również pochodzą z satelitów umieszczonych w kosmosie. Przeczytałem niedawno komunikat z konferencji na temat zaśmiecania kosmosu przez czło-wieka. Okazuje się, że urządzenia, które w kosmosie wspierają nasze życie, są nieustannie narażone na to, że zostaną uszkodzone przez śmieci.

Poseł Jan Bury, przewodniczący Rady Programowej Forum, powiedział mi, że gdyby nagle wszystkie te urządzenia jednego dnia wpadły do oce-anu, na Ziemi zapanowałby totalny chaos.

Proszę sobie wyobrazić, że oszacowano, iż cały sprzęt, który lata po orbitach i pomaga nam żyć, ma wartość 100 mld euro. Ale gdyby trzeba było to wszyst-ko odtworzyć, to ta wartość musiałaby być pomnożona kilkakrotnie i zajęło-by to wiele czasu. A poza tym, tak jak Pan powiedział, ludzkość mogłaby so-bie już nie poradzić bez tych urządzeń.

W ub. roku Polska weszła, jako jeden z ostatnich krajów Unii Europej-skiej, do Europejskiej Agencji Kosmicznej (ESA). Dlaczego było to tak ważne?

Stojąc z boku i tylko przyglądając się, co się dzieje, tracimy dystans do świa-ta i do tych technologii. Nie oddalajmy się od nich, bo niewątpliwie będą one coraz bardziej wpływać na nasze życie. I to nie w tempie wzrostu liniowego, lecz logarytmicznego. Liczba przewidywanych zastosowań techniki kosmicz-nej w życiu człowieka rośnie lawinowo. Jeżeli nie będziemy aktywnie uczest-niczyć w tym, czym zajmuje się Agencja, to się będziemy oddalać.

Czyli członkostwo w ESA to szansa na to, byśmy byli aktywnym graczem, a nie tylko konsumentem kosmicznych technologii?

Tak. To jest sprytny mechanizm, który polega na tym, że jeżeli płacę skład-kę, to – przynajmniej w pierwszych latach – istotna część tej składki wraca do mnie i mogę ją zagospodarować działając na rzecz Agencji. Jest to zatem ►

Rek

lama

Page 74: VIP Biznes&Styl

76 VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2013

mechanizm mobilizujący do wysiłku, aby zająć się tymi rzeczami i wspierać Unię Europejską w jej staraniach na rzecz zajęcia w kosmosie należnego jej miejsca. Europa nie może dać się zdominować przez Amerykanów czy Chińczyków.

Nie bez znaczenia powinno być to, że jest to dziedzina gospodarki wysoce rentowna.

Rzeczywiście, to biznes lukratywny, a przy tym bardzo wysoce rentown, czyli inwestowanie w niego ma sens. Nie tylko się zwraca, ale zwraca się wielokrotnie.

Powiedzieliśmy, że udział Polski, jak również naszego regionu w eksploracji kosmosu na razie wygląda mizernie. Czy jednak w tym regionie nie tkwi wielki „kosmiczny” potencjał? Są tu kilkudziesięcioletnie tradycje przemysłu lotniczego, są firmy zrzeszone w Dolinie Lotniczej, które dostarczają 90 proc. polskiej produkcji lotniczej. A wyda-je się, że od przemysłu lotniczego do kosmicznego droga niedaleka, bo to tylko kwestia wysokości.

(śmiech) Znakomicie Pan to ujął. To kwestia wysokości, ale także tego, czy jest tam powietrze, czy nie ma. Lotnictwa bez powietrza nie ma. Bo albo jest ono potrzebne jako siła nośna, albo do napędu. Ale rzeczywiście, jest tylko krok od miej-

BIZNES

Foto

graf

ie T

adeu

sz P

oźni

ak

Page 75: VIP Biznes&Styl

BIZNES

sca, gdzie kończy się powietrze, do miejsca, gdzie zaczyna się technika lotu kosmicznego. Pańskie pytanie zmierzało tak-że, jak rozumiem, do aspektu technologicznego. Czy technologia latania w powietrzu i technologia latania w przestrze-ni kosmicznej są do siebie podobne? W moim gabinecie, jak Pan widzi, stoi model rakiety Ariane. Moja korporacja – Sa-fran – ma w swoim profilu produkcji silniki główne i pomocnicze do tej rakiety. Generalnie technologie lotnicza i ko-smiczna są bardzo pokrewne. Dlaczego? Dlatego, że używa się w nich niezwykle wyselekcjonowanej grupy najlepszych i najdroższych materiałów, które trzeba umieć przetworzyć. Rzeczą podstawową jest sprawa jakości, a co za tym idzie – czystości produktu. Dlatego do przestrzeni montażowych można wejść tylko po przebraniu się, z maseczką na twarzy, broń Boże nie może pojawić się tam nawet włos. Ludzie z zewnątrz często porównują nas do przemysłu farmaceutyczne-go. Jednak taka czystość i dyscyplina produkcji być musi, ponieważ nie ma miejsca na błędy w lotnictwie, a jeszcze bar-dziej nie ma miejsca na błędy w transporcie kosmicznym. Bardzo ważnym elementem jest także wiedza. Nasi inżyniero-wie, operatorzy są gotowi uczestniczyć w takiej produkcji. I tu wracam do Pańskiego pierwszego pytania: dlaczego Rze-szów. Dlatego, że mamy zarówno potencjał ludzki, jak i produkcyjny, aby z łatwością wykonać następny krok.

Temat jednego z paneli podczas IV Forum Innowacji, w którym to panelu będzie Pan zresztą brał udział, brzmi: „Rola województwa podkarpackiego w rozwoju przemysłu kosmicznego”. Czego jeszcze trzeba, by nasza rola nie była marginalna?

Odpowiedź jest bardzo prosta: trzeba ten strumyczek zapotrzebowania, który będzie wykreowany z ESA, skierować nie gdzie indziej, tylko do Doliny Lotniczej. Z dwóch powodów. Dla ESA dialog z firmami, które od lat produkują dla przemysłu lotniczego, będzie – po pierwsze – łatwy, bo będą rozmawiać wspólnym językiem. Po drugie zaś będzie atrakcyjny, ponieważ jesteśmy partnerem atrakcyjnym pod względem kosztów, zasobów (ludzie i sprzęt) oraz organi-zacji – mamy rozwiniętą organizację klastrową i potrafimy strumień z ESA skierować do zainteresowanych stron. Je-steśmy gotowi, aby to skonsumować. Trzeba tylko zręcznie, na poziomie naszych władz regionalnych, ale również na-szych przedstawicieli w ESA, pomyśleć o tym, gdzie ten strumień skierować. Znakomitą okazją do tego będzie IV Fo-rum Innowacji, bo przyjadą tu ci właśnie ludzie, a my będziemy ich uważnie słuchać i będziemy próbowali ich obiet-nice zamieniać w czyn. ■

Reklama

Page 76: VIP Biznes&Styl

78 VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2013

Dr Błażej Błażejowski ze Szczawnego w Bieszczadach, paleontolog z Polskiej Akademii Nauk, jedyny Polak, któ-ry wziął udział w międzynarodowym projekcie Mars So-ciety i NASA dotyczącym eksploracji Marsa, potwierdza, że na przestrzeni ostatnich lat w polskim szkolnictwie wyż-szym zaszły duże zmiany. – Dzisiaj jesteśmy dumnym i in-nowacyjnym narodem. Nasze laboratoria nie odbiegają od tych najlepszych na świecie, nasi naukowcy są partnera-mi w najbardziej innowacyjnych projektach badawczych, a społeczeństwo dojrzewa do świadomego wspierania ba-dań naukowych. Jesteśmy na dobrej drodze, niemniej jest jeszcze sporo do zrobienia. Szczególnie w poprawie efek-tywności procesu komercjalizacji wyników badań nauko-wych, stworzeniu infrastruktury społecznej wspierającej

NAUKA

Zmieniające się trendy na polskim, europejskim i światowym rynku pracy, błyskawiczny rozkwit nowoczesnych technologii i postęp gospodarczy powodują, że oferta dydaktyczna uczelni wyższych powinna dobrze wpasowywać się w bieżącą sytuację, choć dobrze byłoby, gdyby ją przewidywała i wyprzedzała. Uczelnie wyższe starają się reagować na te potrzeby – wystarczy porównać kierunki studiów i warunki kształcenia sprzed pięciu, dziesięciu lat z obecnymi. Podkarpackie uczelnie ściśle współpracują z przedsiębiorstwami, niektóre kierunki prowadzone są w języku angielskim, nowoczesne laboratoria uczelniane wyposażone są w sprzęt na najwyższym poziomie technologicznym, a młodzież publikuje w czasopismach z listy filadelfijskiej.

Tekst Katarzyna GrzebykFotografie Tadeusz Poźniak

proces komercjalizacji wiedzy i integracji środowiska na-ukowego z otoczeniem gospodarczym oraz upowszechnia-niu wyników badań naukowych w środowisku przedsię-biorców - wyjaśnia.

Naukowiec z PAN-u zauważa też, że bez znajomości języków obcych, solidnej merytorycznej wiedzy i utrzy-mywania stałych kontaktów ze środowiskiem naukowym, ciężko jest marzyć o dobrej pozycji w świecie nauki i biz-nesu. Jego zdaniem, w szkolnictwie istotne jest wspiera-nie procesów innowacyjnych, jak również stworzenie no-wego podejścia do zarządzania polityką innowacyjności, która jest kluczem do rozwoju gospodarki. – Może nale-ży ułatwić przedstawicielom biznesu współdecydowa-nie o kierunku zmian w szkolnictwie wyższym i nauce, ►

Podkarpackie uczelnie stawiajù na innowacje

Instytutu Biotechnologii Stosowanej i Nauk Podstawowych Uniwersytetu Rzeszowskiego.

Page 77: VIP Biznes&Styl
Page 78: VIP Biznes&Styl

80 VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2013

NAUKA

a w konsekwencji wypracować sprzyjające warunki współ-finansowania przez biznes prac badawczo-rozwojowych? Wspieranie innowacyjności i wprowadzanie rozwiązań da-jących impuls dla pogłębiania współpracy nauki z bizne-sem powinno być priorytetem – dodaje dr Błażejowski.

Werynia - jeden z najnowocześniejszych ośrodków naukowych w Polsce

Zmiany te można dostrzec na podkarpackich uczel-niach. Uniwersytet Rzeszowski od pewnego czasu konsul-tuje prowadzone kierunki z różnego rodzaju podmiotami z zewnątrz po to, by mieć wpływ na kompetencje studen-tów, którzy opuszczają mury uczelni. Ze względu na wy-mogi rynku pracy uniwersytet w ostatnim czasie uruchomił m.in. na Wydziale Biologiczno-Rolniczym technologię ży-wienia, architekturę krajobrazu, ochronę środowiska o spe-cjalnościach: analityka i toksykologia środowiska, ochro-na środowiska agrarnego i ochrona wód powierzchnio-wych i terenów podmokłych, a na Wydziale Matematycz-no-Przyrodniczym inżynierię bezpieczeństwa w specjalno-ści: bezpieczeństwo pracy, inżynierię materiałową o spe-cjalności nanotechnologia i nowe materiały dla lotnictwa, biotechnologię o specjalności bioinżynieria medyczna oraz biomateriały.

Działające przy uniwersytecie laboratoria ściśle współpracują z firmami, zdając sobie sprawę z ważnej roli transferu wiedzy pomiędzy uczelnią a przedsiębior-stwami i licząc na to, że studenci, którzy mają okazję pro-wadzić w tych laboratoriach badania, w przyszłości będą specjalistami w swojej dziedzinie, pracując dla dobra ca-łej gospodarki. Np. w laboratorium na Zalesiu prowadzo-ne są badania nad tym, jak wykorzystywać odpady w rol-nictwie i jak wykorzystywać rośliny energetyczne. Będą tu prowadzone również badania nad opracowywaniem nowych technologii, które pozwolą wytwarzać energię ze źródeł odnawialnych.

Z kolei w laboratorium Pozawydziałowego Zamiejsco-wego Instytutu Biotechnologii Stosowanej i Nauk Podsta-wowych Uniwersytetu Rzeszowskiego, jednym z najnowo-

cześniejszych ośrodków naukowych w Polsce oraz najno-wocześniejszym i najlepiej wyposażonym ośrodkiem z za-kresu biologii eksperymentalnej, biologii molekularnej i biotechnologii molekularnej na Podkarpaciu, prowadzo-ne są m.in. badania nad molekularnym podłożem starze-nia się komórek i organizmów, badania z zakresu biotech-nologii i biosensoryki, poznawania funkcji fizjologicznych tlenku węgla i tlenku azotu, cytogenetyki zwierząt i nano-biotechnologii oraz innowacyjne badania prowadzone we współpracy z firmami branży biotechnologicznej oraz re-nomowanymi ośrodkami naukowymi z Polski i zagranicy.

O tym, iż kształci się tu w sposób nowoczesny, bezkom-pleksowy, świadczy fakt, że studenci publikują swoje prace w czasopismach z listy filadelfijskiej (co jest autentyczną nobilitacją naukową, bo czasami nie udaje się to nawet oso-bom z wysokimi stopniami naukowymi – przyp. red.). Ko-lejny dowód to fakt przyznania instytutowi w kwietniu br. przez Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego, w ra-mach programu „Generacja Przyszłości”, kwoty 88 100 zł na realizację projektu pt. „Identyfikacja nowych zagro-żeń związanych ze stosowaniem nanocząsteczek złota, sre-bra, krzemu oraz nanodiamentów na proces przedwczesne-go starzenia się komórek ludzkich”. Co ważne, autorką tej pracy jest… studentka Jennifer Mytych.

Studia w języku angielskim, specjalność z chińskim na WSIiZ-ie

Innowacyjnością w kształceniu chwali się również Wyż-sza Szkoła Informatyki i Zarządzania, od początku istnienia wykorzystując dostępne na rynku nowoczesne technologie. Uczelnia współpracuje z takimi firmami jak Microsoft czy CISCO, co ma duży wpływ na formę i jakość dydaktyki. W związku z rozwojem nowych technologii w ciągu ostat-nich dwóch latach wznowiony został nabór na kierunku in-formatyka i ekonometria, a specjalności na kierunku infor-matyka i ekonometria modyfikowane są na bieżąco; wpro-wadzono też nowe specjalności: technologie mobilne oraz marketing i technologie internetowe.

Za innowacyjny i elitarny – bo pierwszy w Polsce i czwarty w Europie – można uważać również Aviation Management na prowadzonym przez WSIiZ kierunku eko-nomia, gdzie wszystkie przedmioty realizowane są w języ-ku angielskim, a zajęcia prowadzą międzynarodowi eks-perci – praktycy, których codzienna praca związana jest z rynkiem przewozów lotniczych. Nowością jest również specjalność tłumaczeniowa z językiem chińskim na kie-runku filologia angielska: zajęcia z języka chińskiego re-alizowane są przez lektorów chińskich z Anshan Normal University, a studenci mają szansę wyjazdu na semestr lub rok do uczelni partnerskiej na intensywny kurs języka chiń-skiego, zaś po skończeniu studiów mogą pracować w cha-rakterze tłumacza chińskiego i angielskiego.

W roku akademickim 2013/2014 WSIiZ wprowadzi kolejne nowe specjalności, wykorzystujące w pełni nowe technologie. Na ekonomii będzie to „prowadzenie bizne-su w sieci”, a na dziennikarstwie i komunikacji społecznej „fotografia prasowa i reklamowa”. Pojawi się też prestiżo-

Instytut Badań i Analiz Finansowych Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie.

Page 79: VIP Biznes&Styl

wy, angielskojęzyczny kierunek studiów: Finance and Ac-counting Major z globalną marką UBS AG jako partnerem strategicznym.

Jeden kierunek po angielsku na każdym z wydziałów politechniki

Ambicją Politechniki Rzeszowskiej, największej tech-nicznej uczelni w regionie, jest to, by jej absolwenci, za-miast stawać w kolejce do urzędu pracy, sami tworzyli miej-sca pracy. W związku z tym uczelnia w procesie dydaktycz-nym w większym stopniu korzysta z pomocy pracodaw-ców i przedsiębiorców, a kolejne nowe kierunki i specjalno-ści uruchamiane są w odpowiedzi na potrzeby gospodarki. Dlatego w 2010 roku uruchomiono tu inżynierię chemicz-ną i procesową, związaną z rozwojem nowych technologii, energetykę oraz automatykę i robotykę – z powodu braku specjalistów inżynierów w tym zakresie. Następnym kro-kiem uczelni jest stworzenie na każdym z sześciu wydzia-łów jednego kierunku prowadzonego w języku angielskim.

Trzeba „marynować” dzieci i młodzież w pasji do nauki

Dr Błażej Błażejowski, który obserwuje zmiany zacho-dzące w szkolnictwie i w gospodarce – także na Podkarpa-ciu – przyznaje, że jest dumny, gdy słyszy, że liderem inno-wacji i rozwoju w Polsce południowej jest Rzeszów. – My-ślę, że jest to efekt oparcia swojej tożsamości na równowa-dze pomiędzy skłonnością do przekraczania granic w po-szukiwaniu innowacji a szacunkiem dla tradycji. Na fun-damentach kilku kultur Rzeszów stał się przykładem na to, jak bogactwo różnorodności przekształcić w bogactwo możliwości – mówi.

Naukowiec z PAN-u zastrzega jednak, że z budowaniem świadomości innowacyjnej społeczeństwa jest jak z czyta-niem książek: należy zacząć je jak najwcześniej, rozwija-jąc wyobraźnię, pasję i zamiłowanie. – Młody człowiek, za-czynając studia, powinien mieć już zaszczepiony pierwia-stek innowacyjności. Należy „marynować” bardzo młodych ludzi w pasji do nauki, by po kilku latach, być może wła-śnie w wieku studenckim, byli „soczyści”. Aby nie zagubić się w świecie kształtowanym przez naukę, wszyscy powin-ni znać jej podstawy. Trzeba tak uczyć, żeby młodzi ludzie mieli świadomość daru, który otrzymują, a nie przykrego obowiązku – tłumaczy dr Błażej Błażejowski. – Szczegól-nie istotna wydaje się być umiejętność pracy zespołowej, poznawanie procesu powstawania wynalazku, czyli wyjście poza ramy standardowego kształcenia. To cenna umiejęt-ność, z której młodzi ludzie będą mogli korzystać w przy-szłości. Natomiast na poziomie akademickim potrzebna jest świadomość roli innowacji w zwiększaniu produkcji prze-mysłowej, oraz – co szczególnie dzisiaj wydaje się być bar-dzo istotne – znaczenie zrównoważonego rozwoju w dzie-dzinie gospodarki surowcami. I to właśnie tu powinniśmy wysoko stawiać sobie poprzeczkę. Stabilne, przejrzyste pra-wo i jego skuteczna implementacja wydają się być dzisiaj niezbędne do prawidłowego rozwoju przemysłu wydobyw-czego i recyklingu w Europie. ■

Rek

lama

Page 80: VIP Biznes&Styl

82 VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2013

Jak bardzo rozwinęła się okulistyka w ciągu kilku ostatnich lat?

Rozwój okulistyki jest bardzo dynamiczny. Ta progresja nie tylko pomaga zdecydowanie lepiej i skuteczniej le-czyć, ale i skracać czas rehabilitacji wzrokowej. Paręnaście lat temu pacjent po operacji zaćmy leżał w jednej po-zycji około tygodnia, ponieważ oko było nacinane na kilka centymetrów, zaćma wypychana, sztucznych soczewek

nie wszczepiano, później pojawiły się wszczepy twarde. Dzisiaj rany są kilkumilimetrowe, najczęściej zamykane bez za-kładania szwów, zaćmę rozbija się ultradźwiękami, sztuczne soczewki są miękkie i zwijalne, o różnych typach korekcji. Wszystkie działania wykonuje się wewnątrz gałki ocznej. Dlatego zabieg jest bardzo bezpieczny. Pacjenta możemy wy-pisać po 2 godzinach do domu, tak więc zabieg jest praktycznie ambulatoryjny. Podobnie rzecz wygląda po zabiegach na siatkówce i ciele szklistym – kiedyś nawet kilkutygodniowe hospitalizacje, dzisiaj dla uspokojenia pacjenta pozostawia-my go pod opieką oddziału kilka, kilkanaście godzin, chociaż wiemy, że mógłby spokojnie iść do domu 2-4 godziny, po operacji. To dzięki nowatorskim metodom operacyjnym, wiedzy specjalistów i doskonałemu sprzętowi, a efektem końco-wym jest większa skuteczność leczenia. Pacjent najlepiej regeneruje się w środowisku domowym, więc nie jest dziwne,

ZDROWIE

OKULISTYKAto nie tylko proste zabiegi

Z lek. med. Klaudiuszem Gerke, dyrektorem Ośrodka Chirurgii Oka prof. Zagórskiego

w Rzeszowie, rozmawia Anna Olech

Fot.

Tad

eusz

Poź

niak

Page 81: VIP Biznes&Styl

VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2013 83

ZDROWIE

że nieduże ośrodki, w większości niepubliczne, takie zabiegi wykonują. Zabieg w trybie ambulatoryjnym jest dla płatni-ka zdecydowanie tańszy, niż wykonany w ramach hospitalizacji. To dobre połączenie – lepsze efekty leczenia, szybsza rekonwalescencja i do tego taniej.

Niestety, nie jest to do końca doceniane. Płatnik – NFZ, dużo więcej pieniędzy przekazuje placówkom publicznym, gdzie przy takim samym typie zabiegu pacjent przebywa w szpitalu co najmniej 2 doby, a koszty jego leczenia są niemal dwukrotnie większe niż u nas. Na całym świecie odchodzi się od oddziałów z dużą liczbą łóżek, gdyż są

one w takiej ilości niepotrzebne – to właśnie spowodował postęp w leczeniu i przejście na leczenie praktycznie ambula-toryjne. Wystarczy sięgnąć do danych statystycznych Anglii, Niemiec czy Holandii i zobaczyć, ile łóżek przypada na 10 tysięcy mieszkańców i wziąć z tego przykład. A my leczymy dokładnie tak samo, na takim samym sprzęcie i z równie dobrą skutecznością, jak nasi koledzy w Europie Zachodniej. Mało tego – procent powikłań po zabiegach wykonanych w warunkach ambulatoryjnych, czy też w trybie jednodniowym, jest porównywalny do powstałych podczas pełnej hospi-talizacji. Pragnę zanegować twierdzenia pojawiające się w mediach z ust reprezentantów jednostek publicznych: niepu-bliczne ośrodki nie operują wyłącznie łatwych przypadków! Każdy pacjent, który do nas trafia i spełnia kryteria leczenia jednodniowego, poddany zostaje leczeniu operacyjnemu. Ponad 35 procent chorych operowanych u nas ma status przy-padku wikłającego. Jakie zabiegi najczęściej są u państwa wykonywane?

To, że praktycznie wszystkie niepubliczne szpitale okulistyczne wykonują operacje zaćmy, jest powszechnie wiado-me. Usuwamy zaćmę metodą fakoemulsyfikacji i wszczepiamy zwijalną sztuczną soczewkę. Olbrzymia ilość pa-cjentów czekających na operację zaćmy w ramach umowy z NFZ praktycznie wymusza na nas wykonywanie jak

najwięcej takich zabiegów. Oczywiście nasze możliwości są niewspółmiernie większe niż istniejąca umowa, dlatego duża grupa chorych decyduje się na zabieg komercyjny. Inną kategorią jest operacja na ciele szklistym i siatkówce – witrek-tomia. Tego typu zabieg to już „najwyższa szkoła jazdy”. Wykonywany jest głęboko w środku gałki ocznej, w komorze ciała szklistego, na siatkówce, w pobliżu nerwu wzrokowego czy też plamki żółtej. Chirurg operuje na centymetrze sze-ściennym z najwyższą możliwą precyzją. Pacjenci trafiają do nas zarówno z powodu powikłań cukrzycowych czy około-urazowych, jak i związanych z procesami związanymi z wiekiem – najczęściej z chorobami żółtej plamki.Ten zabieg, z tego, co mi wiadomo, można wykonać w niewielu placówkach.Tak, parę lat temu nikt witrektomii na Podkarpaciu nie wykonywał, dzisiaj operuje się bodajże w 3 ośrodkach naszego regionu, przy czym Ośrodek Chirurgii Oka prof. Zagórskiego jest jedyną niepubliczną placówką wykonującą tego typu skomplikowane operacje. Pobyt pacjenta u nas trwa do 24 godzin, zabieg wykonywany jest w znieczuleniu miejscowym. Współpracujemy z chirurgami witrektomijnymi z „najwyższej półki”, zarówno krajowej, jak i zagranicznej. Stałym na-szym konsultantem i operatorem jest np. światowej sławy specjalista okulistycznej chirurgii urazowej prof. Ferenc Kuhn. Kolejnymi operacjami, które wykonujemy, są zabiegi na aparacie ochronnym i przednim odcinku oka – korygujemy po-wieki z powodu ich podwijania się czy odwijania, usuwamy zmiany skórne z powiek i spojówek, wycinamy skrzydliki z równoczesnym przeszczepem spojówki. Śmiem twierdzić, że średnią statystyczną tego typu zabiegów mamy najwięk-szą na Podkarpaciu. Ponadto wykonujemy zastrzyki dogałkowe z podaniem leków, działających bezpośrednio na scho-rzenia siatkówki (m.in. AMD). Zapewniamy pacjentom szeroką paletę różnych rodzajów zabiegów okulistycznych, za-równo w ramach umowy z NFZ, jak i na zasadach komercyjnych. Operujemy przypadki, którym odmówiono w innych placówkach, nie widząc dobrych rokowań. Dziś trudno wyobrazić sobie medycynę bez nowych technologii. Z jakich nowoczesnych urządzeń korzystacie pań-stwo w Ośrodku?

Bez wątpienia bez dobrej diagnostyki nie ma dobrego leczenia. Dysponujemy szeroką gamą różnych urządzeń diag-nostycznych, które pomagają naszym specjalistom w leczeniu i monitorują jego skuteczność. Jednym z najważ-niejszych jest optyczny koherentny tomograf, bardzo pomocny w leczeniu schorzeń siatkówki: m.in. zwyrodnie-

nia starczego plamki żółtej (AMD) czy zmian naczyniowych w przebiegu innych chorób, głównie cukrzycy. Aparaty tzw. OCT są dostępne praktycznie w każdym większym mieście Podkarpacia, nasz jest wersją maksymalnie rozbudowa-ną, pozwalającą jednocześnie wykonywać tomografię siatkówki, angiografię fluoresceinową, zdjęcia dna oka oraz anali-zę zmian powstałych w czasie, poprzez precyzyjne nakładanie otrzymanych obrazów. Dodatkowo możemy monitorować zmiany na nerwie wzrokowym, co jest niezbędne przy obserwacji m.in. jaskry. Monitoring jaskry wspomaga też dosko-nały perymetr komputerowy (do badania pola widzenia) – Matrix. Dysponujemy bardzo czułym aparatem USG, rozsze-rzonym o sondę UBM. Ta właśnie 50-MHz sonda jest moim „oczkiem w głowie”. To jedyna tego typu sonda na Podkar-paciu, dzięki której możemy diagnozować zmiany patologiczne przedniego odcinka oka: twardówki, rogówki, tęczówki, okolicy źrenicy, ocenić kąt przesączania (bardzo ważny w diagnostyce jaskry) czy też soczewkę (własną lub umiejsco-wienie wszczepionej sztucznej). Druga tego typu najbliższa sonda znajduje się w Krakowie i Lublinie.A jakie nowości w leczeniu czekają pacjentów Ośrodka?Przymierzamy się do powstania pierwszej na Podkarpaciu poradni leczenia chorób powierzchni oka, w ramach której poszerzymy również naszą bazę diagnostyczną o kolejne aparaty, do tej pory niedostępne w naszym regionie. Leczenie schorzeń powierzchni oka jest całkowicie niszową sferą okulistyki. Taka poradnia będzie pomocą dla bardzo dużej grupy chorych, zwłaszcza w podeszłym wieku. ■

Page 82: VIP Biznes&Styl

84 VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2013

Adampol. Dziewiętnastowieczna polska kolonia w Turcji. 150 hektarów pól i pagórków porośniętych

lasem. Dzisiejsze Polonezkoy. Weekendowy kurort sygnowany polską marką: biało-czerwona flaga

obok tureckiej. Przez okrągły rok. Nie tylko w święto 3 Maja. Nawiasem mówiąc, Turcy zabronili je Po-

lakom obchodzić w czasie II wojny światowej, gdyż Turcja pozostała mimo licznych nacisków pań-

stwem neutralnym. Ale Polacy wolą pamiętać Turkom, co dobre. Na przykład to, że nie uznali rozbio-

rów. A sułtan przechował w skarbcu klucz od polskiej ambasady aż do czasu odzyskania niepodległo-

ści i wręczył go uroczyście nowo przybyłym dyplomatom. Tekst i fotografie Anna Koniecka

Kto zapuści się tu w maju,Kiedy wszystko w pełnym kwiecie,Poprzysięga, że jest w Raju,Tym biblijnym, jednym w świecie.

Snadź dla tego Bóg tę rolęKazał nazwać: Adam-Pole…/z poematu o Adampolu, zamieszczonego w 1912 r.

w dwutygodniku „Wieś i Dwór”; autor nieznany/

POLSKA po turecku

Page 83: VIP Biznes&Styl

VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2013 85

Przyczyny tej sympatii były wprawdzie czysto poli-tyczne, zaborcy – Rosja i Austria – byli wrogami Turcji, lecz dla adampolskich Kempków, Dohodów, Biskupskich czy Ohotskich ważniejsze od wielkiej polityki było to, że mogli żyć jak wolni ludzie pośród lesistych pagórów przy-pominających Polskę, której nie było. Karczowali lasy, ob-siewali pola, dorabiali się. Dzisiejszy Adampol/Polonez-koy żyje na bogato. Wille, pola golfowe, baseny. A zaczy-nali od chat krytych strzechą.

Komercyjna polskość sprzedaje się dobrze. „Szczęść Boże” wypalone kulfonami na desce. Polskie nazwy pensjo-natów i restauracji: Polka, U Zosi, Obora; dyskoteka Chopin, market Polonez. Jest polski cmentarz, kościół – wyższy od meczetu. Meczet – bez minaretu. Kościół był pierwszy. Jest polski wójt, tradycyjnie – od 170 lat. Gdzieniegdzie jeszcze domy z facjatką, szalowane drewnem poszarzałym od desz-czu. I czereśnie, i koślawa jabłoń jak w staropolskich sadach. I Wisła, i Bug – rzeczki jak wstążeczki.

W pobliskim Stambule „masło z Polonezkoy” idzie od ręki, choć maślnice na kolonii dawno się rozeschły; żadna baba masła nie kleci, nie trzyma się już krów. Polska kolo-nia, ów „biblijny raj”, leży pół godziny drogi od Stambułu, po azjatyckiej stronie Bosforu. Łatwo trafić. Mostem sułta-na Mehmeda przez cieśninę, potem jak na Beykoz (stolica dystryktu). Wpierw trzeba jednak odstać swoje w kolejce do bramki, gdzie płaci się za przejazd mostem.

Uśmiech. Salaaaam!

Jechaliśmy bladym świtem, samochodów mrowie. Ko-lejki do zjazdów. Turczynka z sąsiedniej ciężarówki, sie-dząca na pace pośród tobołów z dzieciarnią, częstowała nas hojnie bułeczkami z serem. Mąż Turek ubolewał, nie żału-

ŚWIAT Adampol

jąc gestykulacji: „No i gdzieżeście się wpakowali, to nie jest wasz zjazd!” Ale że nie było jak zawrócić, wcisnął na-szemu kierowcy jakąś zafoliowaną kartę, chyba przepust-kę: „No bierz, chłopie, bierz prędko, jedź, oddasz tamtemu kierowcy z niebieską budą co teraz mija bramkę, no za co mi dziękujesz, nie ma za co”. Uśmiech. Salaaaam!

Turcy lubią Polaków. Daniel Ohotski, adampolanin w piątym pokoleniu mówi tak: „Turcy lubią nas za pra-cowitość, solidność i za to, że Polak zawsze dotrzymuje obietnicy. Taką mocną markę sobie wyrobiliśmy u Turków. A poza tym – dodaje – Turcja aspiruje do UE, a Polska już w niej jest...”

W domu Ohotskich mówi się po polsku, żona Barbara pochodzi z okolic Augustowa. Wsiąkła tu bez reszty, miej-scowi ją traktują jakby była stąd od zawsze. Mówi po tu-recku.

Pani Barbara obiecała, że jak się obrobi, to weźmie mnie do Edka Dohody, największego adampolskiego ga-duły…

Daniel Ohotski ma piękny hotel, nieopodal Antoni Do-hoda, Polak w czwartym pokoleniu, ma elegancką restau-rację, więc goście Ohotskiego mają pyszny wybór – albo jeść na miejscu, albo po sąsiedzku. Taka wspólnota inte-resów jest tutaj normą. Tak samo z Turkami, odkąd zaczę-li kupować posiadłości w Adampolu. Początkowo mógł za-mieszkać w polskiej kolonii tylko Polak, i obowiązkowo katolik. Taki rygor wprowadził założyciel kolonii – ksią-żę Adam Czartoryski. Gdy święcili pierwszą chałupę, wieś nazwali Adampolem. Ale, ale, tu się nie mówi wieś, tylko „kolonia”. O!

Pradziadek Antoniego Dohody przyjechał do Adampo-la z wojny krymskiej. Pan Antoni, urodzony w Adampolu, mówi, że on Turkiem się czuje, ale o polskich korzeniach ►

Adampolski kościół.

Page 84: VIP Biznes&Styl

86 VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2013

ŚWIAT Adampol

pamięta. „Kończyłem studia inżynier-skie w Turcji, służyłem w tureckim woj-sku, moje całe życie jest z Turcją związa-ne, więc to jest moja ojczyzna”. Dohoda opowiada, jak na 150-lecie Adampola za-proponowała im Polska, że da obywatel-stwo tym, co mają polskie korzenie. Bra-li! Komu by wtedy przyszło do głowy, że im polski paszport otworzy drogę do UE?

W centrum Polonezkoy, na kiosku obok kawiarni wisi reklama, z której wy-bija się nazwisko Dohoda. Przystanęłam, żeby sfotografować, aż tu słyszę jak ktoś głośno woła: „Dzień dobry!” Od stolika, gdzie śniadolicy mężczyźni grali w kar-ty popijając herbatę z maleńkich szklane-czek, podniósł się jeden i idzie w moją stronę. „Jestem, Po-lak w piątym pokoleniu”… Tak się przedstawił. Z rysów twarzy trudno poznać. Ale akcent – spikerom z TVP bym radziła wpaść na korepetycje.

Barbara Ohotska przerwała nam rozmowę. Spieszy-ła się do „Edka”. To pewnie jakiś młodzik – pomyślałam, gdyśmy podchodziły pod dom, gdzie niebotyczna sosna splata gałęzie z niebotyczną palmą. A parę gałęzi dalej usa-dowił się bocian. Sztuczny. Prawdziwy był, ale się obraził i odleciał, widać natłok turystów mu zawadzał.

Złota bula

„Żyliśmy na kolonii pod koniec sułtana i za Ataturka jak w złotej buli. To był nasz raj. Czasami gorzki, ale nasz”. To mi na dzień dobry powiedział „Edek”, Edward Doho-da, najstarszy z pokolenia adampolan, co wyrosło w tej tu-reckiej Polsce, wśród polskich Polaków, a z czasem rów-nież tureckich, greckich, żydowskich. „Dziewczęta adam-polskie – wspominał z błyskiem w oku pan Edek – były nadzwyczajnie urodziwe. Kawalerowie walili na kolonię jak cholera jasna ze wszystkich stron, kurz nie kurz, spie-

kota czy deszcz… A tu my, też niczego sobie chłopaki, tyle że Polek do żeniaczki nie starczało, no to żenili się co nie-którzy, panie święty, z Ormiankami, Żydówkami, Turczyn-kami. Czemu nie?! Ważne, jacy ludzie są, a nie skąd są, ani w jakim języku gadają z Panem Bogiem. Powiem pani, u nas na kolonii każdy znał języki – komuś dziadek z pru-skiego zaboru przywlókł niemiecki, komuś rosyjski z ze-słania, i tak to szło ze wszystkich stron – od Bałkanów, od Węgier, Ukrainy. Adampol był dla Polaków jak wyspa dla rozbitków.

Adampol teraz, no cóż. Jesteśmy niedaleko od dużego miasta, a tam tłumy, Stambuł rozległy, widziała pani, mnó-stwo ludzi. Jak się wyrwie taki człowiek z tego zapchane-go, spalonego słońcem miasta na godzinę, dwie, to dla nie-go Adampol jest rajem zielonym. A czym jest dla Polaków? Dla was ciekawostka, nowość, jak to piszą… za górami,

Współczesny Adampol.

Page 85: VIP Biznes&Styl

VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2013 87

ŚWIAT Adampol

za lasami, co jest prawdą. A dla nas? Dla nas Adampol jest częścią naszego życia, tu żeśmy się narodzili, tu pracuje-my, panie święty, zarabiamy. Turcja jest naszym drugim krajem. My nie jesteśmy obcy ludzie dla Turcji, popatrz, przeszło dwieście lat razem, troszeczkę nasza mowa, nasze ruchy, spojrzenie inne jak prawdziwych Turków, ale już je-steśmy ludzie z nich. To jest nasz kraj – narodzenia nasze-go. Popatrz – Dohoda – jeniec wojny krymskiej, założył tutaj rodzinę, to tylko jeden przykład, początki Adampo-la. Z sułtanem razem przeciwko moskalom wojowali! Mój dziadek Ludwik Dohoda był chrzczony na harmacie w Se-wastopolu. Nie wiem, skąd się to wzięło. Tak się mówiło w domu, to i ja powtarzam.

Ojciec mój był w Dardanelach, wojsko mizerne było, rozchorował się na wszawy tyfus, mnogo ludzi wymarło na ten tyfus, ojciec długo leżał w szpitalu, zwolnili go z woj-ska i wrócił do Adampola. Jak Pan Bóg nie chce, to czło-wiek musi żyć.

Jak miałem 7 lat, już byłem w internacie. Jak przyszła wiosna, ojciec gonił, żebym cielaki pasł, brył ziemi pod ziemniaki trzeba się było narozbijać, pęcherze na rękach rosły, więc uciekałem, nie lubiłem tej roboty. Bijemy bry-ły, gorąco, słońce pali, pić się chce, jeść się chce. A ojciec nawet wysrać się nie pozwalał. „Zaczekajcie ze sraniem… mówił – serio!”. Mama ratowała mnie przed tatą.

Z Urszulą po górach paśliśmy cielaki i uczyliśmy się tańczyć tango. W rodzinie mieliśmy jednego profesora – Biskupskiego, skończył Sorbonę. Ale gdzie tam ze mnie profesor, ojciec miał mnie za ciołka, więc wyrok – wysła-li mnie do Francji do technikum rolniczego, żebym umiał wziąć osełkę do ręki i kosę wyklepać, żebym umiał drzew-ko zaszczepić. Sto uczniów w szkole, dzieci ze wsi, nie miejskie. Sześć miesięcy zeszło, zanim złapałem dialekt ichni. Ja nie posiadam wielkich nauk, ale czasy się zmie-nili, wieśniak nie wieśniak, dałem sobie radę. Dziadek Bi-skupski miał chałupę pod strzechą. Ludzie razem z by-

dłem mieszkali. Szesnaścioro dzieci miał, bidusia, lubił popić, ale dobry człowiek poza tem. Dużo dzieci pomar-ło na szkarlatynę. Sześć córek na służbę dziadek do Stam-bułu posłał.

A ja? Sam sobą rządziłem. Robota była ciężka. Otwo-rzyliśmy we dwóch z kolegą pierwszą hodowlę świń. W Turcji jest tak dużo odpadków kuchennych, że przywo-ziliśmy po 2-3 ton na dobę, również wytłoki z fabryki wód-ki, tylkośmy się bali, żeby mięso anyżkiem nie pachniało... Znaleźliśmy Greka, który miał fabryczkę, gdzie robił języ-ki wołowe, ale chciał powiększyć robotę o wieprzowinę. Szukał świń. A mnie znalazł.

Pani jadła kiedykolwiek język wołowy – solony, wę-dzony? Specialite de la maison!

Chlew postawiłem, zacząłem od 100-150 świń. Gdy na-stał kryzys, lata sześćdziesiąte – najcięższe, ludzie wyjeż-dżali gremialnie z Turcji za chlebem, niemal całe jedno po-kolenie wyjechało. A my 300 świń hodowaliśmy. Kupiłem jedną gospodarkę za to. Wtedy 22,5 hektara ziemi za bilet do Australii trzeba było dać. 8 tysięcy lirów bilet koszto-wał – za tyle kupiłem gospodarkę.

Brat wyjechał. Ja siedem dni i siedem nocy myślałem czy też nie jechać za bratem. On pojechał do Australii, ja zostałem, alem całą ojcowiznę po siostrach odkupił. Całą. Gdybym nie odkupił, poszłaby na zmarnowanie. Brat był szczęśliwy tam, ja byłem szczęśliwy tutaj. Byłem u siebie w raju, to był mój raj, czasami gorszy, ale mój, sam go zbu-dowałem i przetrwałem w nim do tej pory. Dostaliśmy po nosie – dobrzy gospodarze czasami dostają…

Czemu dostał po nosie, pan Edek nie chciał powie-dzieć. Zmienił prędko temat. O służbie w wojsku tureckim opowiedział taką historię:

„Z Adampola zostawili nas na miejscu ze dwóch, czter-nastu, coś tak koło tego, posłali na Wschód. Ale nam kara-binów nie dali. Służyliśmy we wojsku jako służba i ochro-na. Budowaliśmy piękne wille dla generałów, z których ►

Edward Dohoda w swoim domu. Także z Barbarą Ohotską.

Page 86: VIP Biznes&Styl

88 VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2013

ŚWIAT Adampol

mieli dowodzić obroną, gdyby Niemcy napadli na Turcję. Chodziłem pięć kilometrów codziennie na tamtą budowę. Po drodze widziałem, jak chodzą po lesie dziki. Mówię do tureckiego żołnierza: daj karabin, to dzika ustrzelę. Wahał się, bał, ale dał. No i ustrzeliłem – dzika prosto w czoło, oskórowałem, zaniosłem mięso oficerom. Pierwszy raz wi-dzieli dzika, pierwszy raz jedli takie mięso. Potem już ten żołnierz dawał mi karabin, ile razy chciałem”.

Pan Edward opowiadał, że na polowania zaczął chodzić gdy miał 14 lat. W jego domu wiszą stare piękne strzel-by, a największy obraz na ścianie przedstawia scenę z po-lowania.

Nie do zapomnienia

„Aaaa, co mnie było jeszcze nie do zapomnienia…” – zastanawiał się głośno, nie zważając, że pani Barbara daje mi znaki, że pora kończyć rozmowę, bo „Edek pewnie jest już bardzo zmęczony, a nam pora najwyższa wracać”. Lecz on – jakby złapał drugi oddech.

„Pani jest z Rzeszowa? A Rzeszów jest koło Łańcuta, to ja jeszcze coś powiem... To było dla mnie nie do zapo-mnienia, jak mama opowiadała o panu hrabim z Łańcuta, co siedział u cioci Zosi z monoklem w oku. Cholera, jakbyś w kamieniu wyryła. Co to ten monokl, zachodziłem w gło-wę. Jaki hrabia? Później po latach się śmiałem, że z powo-du tego monokla to ja dwa razy jeździłem do Łańcuta…

Polskę zjeździłem wzdłuż i wszerz. Tylko na Mazurach nie byłem. A jak za pierwszym razem znalazłem się na Ja-snej Polanie, tom się spłakał. Ale Turcję też zjeździłem.

Tutaj są jeszcze takie miejsca nieod-kryte, dzikie jak w Afryce… ”

Pani Barbara: „A nie mówiłam, że Edek największy adampolski gaduła?”

Od Dohody dowiedziałam się, jak to było z przyjazdem Kelama Atatur-ka do Adampola. Różne wersje są. Przyjazd Ataturka do Adampola, we-dług pana Edwarda wyglądał tak:

„Pierwsi letnicy z pobliskiego Stambułu zaczęli tu zaglądać jeszcze na początku ubiegłego wieku. Gdy Ataturk odwiedził Adampol w 1937

roku, była to już wieś letniskowa całą gębą. Każdy chciał, żeby Ataturk, ojciec wszystkich Turków, prezydent, panie święty(!), gościł u niego w domu, ale on nie chciał. Nie mówiło się, że tego i tego dnia przyjedzie do Adampola. Z dnia na dzień przyjechał. Doły były na drodze, samocho-dem trudno było przejechać, więc wojsko za jeden dzień wyrównało drogę aż do Adampola.

Przyjechał w zwykły dzień, to nie była ani sobota, ani niedziela. Zdaje się, piątek był. Pora obiadowa. Cioci Anie-li dom był nowo postawiony, nie pamiętam, czy już był cał-kowicie wykończony, a przed domem był malutki ogródek. To co teraz opowiadam, nikt dotąd o tym nie wiedział. To mi opowiadała mama i ojciec. Ja byłem we Francji w szkole.

Ataturk zastrzegł, że chce być przyjęty w takim domu, gdzie przybędą sami adampolanie. Nikt obcy, żaden let-nik. Przyjechał pod kawiarnię (kawiarnia jest centralnym punktem kolonii), mama moja akurat coś robiła w kuchni, mówi: „Pójdę, chociaż zobaczę Ataturka z bliska”. I zosta-wiła robotę przy kuchni, fartuch powiesiła i poszła pod ka-wiarnię. Ataturk wszedł do domu cioci Anieli, a tam przy lustrze jakiś gość się golił. Ataturk, jak to zobaczył, odwró-cił się i wyszedł na plac przed kawiarnią. Ludzie zgroma-dzeni przed kawiarnią oniemieli. Co robić? Gdzie przyjąć Ataturka, skoro u cioci Anieli nie chce być. No przecież mówił wyraźnie: na spotkanie mają przyjść sami adam-polanie, a tu co? Jakiś gość się goli! Ale moja mama to była superkobieta, jak tylko zobaczyła co się święci, pro-sto do niego podeszła i mówi „Pasza, chodź, zapraszam cię do nas”. Wzięli się za ręce, roześmiali się i przyszli do nas do ogrodu. Bliziutko, nawet sto kroków nie było. Ata-

Page 87: VIP Biznes&Styl

ŚWIAT Adampol

turk popatrzał i mówi: „Ha, ja tego szukam!” W naszym ogrodzie stał jeszcze stary domek, przed domkiem altana, w pół obrośnięta czarnym winogronem, w pół glicynią – co tak kwitnie na niebiesko i ma długie wiotkie grona kwia-tów. Ataturk wyraźnie się ucieszył. „To ja takiego miejsca właśnie szukam – roześmiał się głośno. W sam raz miejsce dla mnie”. I powiedział do swojej świty, która podążała za nim: „Ja tutaj zostaję”.

Mama przyniosła mu fotel, ale nie usiadł na nim. Wziął sobie sam proste krzesło. Usiadł, a mama poszła do kuchni szykować naprędce jakiś poczęstunek. Z Ataturkiem była zgraja ludzi, ze 25 osób. Ciocia Emma cioci Wandzie daje znać – jedzenie prędko trzeba szykować. Co tylko mogli, stoły, panie święty, ustawili, goście najedli się, napili. Ale my nie chcemy mówić, że Ataturk był w tym domu, bo by nam rękę położyli na ten dom, pioruny jasne.

Ataturk z dalekiej drogi przyjechał, a troszkę lubił pić, więc po obiedzie spać mu się zachciało. Mówi: „Nie macie gdzie, żebym się wyciągnął pięć minut?” Urszula zaprowa-dziła go do stancji tu, niedaleko – łóżko gotowe, poduszka była, koc. Pospał może pół godziny. A przez ten czas ciocia Emma wzięła całą zgraję i poprowadziła ich w lasek, naoko-ło, żeby zobaczyli trochę kolonię. Ataturk jak wstał, pyta się, czy jest tutaj jaka muzyka. Żeby zagrali – chciałby się zaba-wić z kolonistami. Muzyka była – mój tata grał na skrzyp-cach, jeden Żyd też, a Grek na gitarze, zrobili dwoje skrzy-piec i do basowania gitarę. I fajna muzyka, że dzisiaj nie usłyszy. Zagrali chyba tango, nie wiem, czy Ataturk wstał do tanga, czy nie; zagrali polkę, walca, a potem fokstrota, to piękny taniec. Ataturk wstał i z Kamilcią zatańczył foks-trota. Tata mu grał na skrzypcach, a Ataturk tańczył z wie-śniaczkami. Ale tu ciekawego jest coś jeszcze. Zapytał po-noć ciocię Emmę o ciocię Erwinę. Zdaje się po to przyjechał. Ciocia Erwina żeniata była za dyplomatą. W Kairze w pol-skiej ambasadzie pracowali. A jak wró-cili do Ankary, na wszystkich balach ciocia Erwina bywała z mężem. Ata-turk tańczył z ciocią Erwiną. Ona była piękna, niemożliwe było, żeby przejść obok niej ulicą i nie zauważyć. Ale cio-ci Erwiny Ataturk w Adampolu nie za-stał, chyba pojechała do Stambułu aku-rat. Może gdyby wiedziała, że przyje-dzie, to by czekała. Wszystkie młode chłopaki się w niej kochały, ja też, cho-ciaż miałem 14 lat, a ona 20. To było kochanie nie do zapomnienia, nie było tak dawniej, że od razu do łóżka… Do dzisiaj dnia jest w sercu iskierka, gdy o niej pomyślę”.

Pan Edward podszedł dziarskim krokiem do sekretarzyka i czegoś szukał, chyba fotografii cioci Erwi-ny, ale wnet zrezygnował. „Za dłu-go by zeszło” – wskazał na stos albu-mów i pudeł.

Galeria adampolskich wyda-rzeń ważnych i mniej ważnych: pan

Edward na traktorze – jeździł po okolicznych górkach do dziewięćdziesiątki! Tu „wygarniturowany” na audiencji u papieża. – „Był papież w Turcji, ale Polonezkoy nie od-wiedził, tośmy pojechali do niego do Rzymu. Ja mu wrę-czyłem prezent od burmistrza Beykoz”.

Galeria fotografii na ścianach: pan Edward z prezyden-tem Turcji: „Był generałem, zanim pucz zrobił, a siebie prezydentem”. Przy dużym portrecie (też „wygarniturowa-nym”) zatrzymał się niezdecydowany. „No nie wiem do-prawdy, czy ja sobie zasłużyłem na tę odznakę bardzo war-tościową za utrzymanie kultury polskiej i języka polskiego w Adampolu. No nie wiem...”

Kiedyśmy się spotkali w Polonezkoy, Edward Doho-da dobiegał dziewięćdziesiątki i za całe gospodarstwo miał trzy kogutki i kurę. „Nie bójta się – przemawiał do nich, zerkając, czy słyszę – to są Polaki, łbów wam nie poukrę-cają”.

Nagraliśmy bardzo długą rozmowę. Trzymam ją jak re-likwię. Pana Edwarda już nie ma, odszedł, jak zapowie-dział: „Wpakuję się pomiędzy ciocię Iwonkę a ciocię Apo-lonię, i ciepło mi będzie. Pozwolicie mi leżeć obok cioci Iwonki?” – pytał panią Barbarę.

Zostawił kawał historii nielukrowanej o polskich Po-lakach z tureckiej Polski. Na koniec naszej rozmowy, gdy zapytałam, co dla niego jest w życiu ważne, najpierw dłu-go milczał, a potem powiedział cicho i jakoś tak miękko: „Niepodległość”.

Polacy z polskiej Polski, gdy piszę ten tekst, na wy-przódki wieszają albo zrywają biało-czerwoną flagę, gdyż jeden obchodzi „tylko 1 Maja”, a drugi „tylko 3 Maja” i nie daj Bóg, żeby ich ktoś ze sobą pomylił, albo posą-dził o brak patriotyzmu. A do jakich Polaków zaliczyć se-natora, co twierdzi, że patriotyzm to jest płacenie podatków i sprzątanie kup po piesku? ■

Polski cmentarz w Adampolu.

Page 88: VIP Biznes&Styl

90 VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2013

Ustalony wcześniej czas rozmowy z Alicją Ungeheuer-Gołąb to za mało, stwierdzam, gdy zbliża się koniec spot- kania. Czas upłynął błyskawicznie. Ale gdy zaczęła opo-wiadać o sobie, swojej twórczości – dla czytelników naj-młodszych i tych starszych, o literaturze dziecięcej, jej roli i wpływie na dziecko i jego rozwój, zamieniłam się w słuch. Dosłownie. Chłonę informacje i wiedzę, bo Ali-cja Ungeheuer-Gołąb to poetka i bajkopisarka, ale przede wszystkim literaturoznawczymi w zakresie literatury dzie-cięcej, profesor Uniwersytetu Rzeszowskiego na Wydziale Pedagogiczno-Artystycznym.

– Byłam dzieckiem literackim – tak mówi o sobie, wykorzystując określenie prof. Alicji Baluch, promotor-

LITERATURA

Pierwszy wiersz dla dzieci przyszedł jej do głowy w trakcie gotowania zupy pomidorowej. W ogóle najlepsze pomysły pojawiają się w trakcie codziennych czynności.

Pierwsza bajka powstała jako wieczorna opowieść dla jej malutkiego synka. Dziś syn dorósł, a przygód Jeżyka słuchają do poduszki inne dzieci, wchodząc w ten sposób

w świat literatury. Alicja Ungeheuer-Gołąb doskonale wie, jakie to ważne, bo – owszem – jest poetką i pisze bajki, ale przede wszystkim jest literaturoznawcą dziecięcym.

I stanowczo podkreśla, że literatura dziecięca jest równie ważna, jak ta „dorosła”, bo przecież bajki, wiersze, wyliczanki, rymowanki, kołysanki – to wszystko

kształtuje tego dorosłego, który sięga po „dorosłe” książki.

Tekst Anna OlechFotografie Tadeusz Poźniak

Alicja w krainie literatury dziecięcej

ki jej pracy doktorskiej. – I kiedy śledzę swoje losy, wi-dzę, że byłam takim dzieckiem literackim. Miałam uwa-żających rodziców, szczególnie mamę, która zapisywała moje pierwsze wypowiedzi, wierszyki. I to też jest wska-zówka dla rodziców, że kiedy dziecko coś takiego robi, to należy zwrócić na to uwagę, bo ono wtedy wie, że jest to ważne.

Mała Ala, mając trzy latka, powiedziała: „Na jabłoni siedzi ptak, śpiewa sobie tak”. – Moja mama uznała, że to jest wiersz i zapisała te słowa. Potem po rodzinie ro-zeszła się wieść, że Ala tworzy, będąc tak małym dziec-kiem. Choć dziś to raczej taki żart, anegdota, ale dla mnie jako dziecka pewnie miało to znaczenie – wspomina prof. Ungeheuer-Gołąb. Pisała od dzieciństwa, jako nastolat-ka pisała pamiętnik, ale też poezję. Pierwsze wiersze nie były wierszami dla dzieci, raczej dla dorosłych, niektóre poruszały nawet problemy egzystencjalne. Będąc w 3-4

NA JABŁONI siedzi ptak…

Page 89: VIP Biznes&Styl

VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2013 91

LITERATURA

klasie podstawówki miała zeszyt, w którym prowadzi-ła dokumentację twórczą. To były jej pierwsze próby po-etyckie.

17-letnia Alicja miała już złożony pierwszy tomik po-ezji. Wiersze poddała surowej autokrytyce, przepisa-ła na maszynie do pisania, pocięła na karteczki, dziurka-czem zrobiła dziurki, związała wszystko sznurkiem, zrobi-ła okładkę z szarego papieru, narysowała portret na okład-ce i podarowała swojej mamie na Dzień Matki. – Bardzo się ucieszyła tym tomikiem, wzięła go i schowała do toreb-ki – wspomina pani Alicja. – Przez lata torebki się zmienia-ły, a kiedy zmarła i musiałam zrobić porządek z jej ostat-nią torebką, znalazłam w niej ten tomik. Trochę sfatygowa-ny, ale to znaczy, że przez cały ten czas, przez 30 lat, mama przekładała go z torebki do torebki, podczytywała go i wra-cała do niego.

Po 20 latach od „premierowego”, jednoegzamplarzo-wego wydania, wiersze ukazały się jako tomik „Dotknię-

cia” i miały bardzo dobrą recenzję w „Dekadzie Literac-kiej”. Na studiach pedagogicznych w ówczesnej Wyższej Szkole Pedagogicznej w Rzeszowie pani Alicja współpra-cowała z sekcją literacką polonistów uczelni. Jednak do-piero w 1997 roku Stanisław Dłuski, rzeszowski poeta i wykładowca na Wydziale Filologicznym, pomógł jej wy-dać te młodzieńcze wiersze. Pojawiły się one w formie ma-leńkiej broszurki, z recenzją Dłuskiego, jako produkcja po-czątkującej wówczas „Frazy”. Cztery lata później wydała je z numerem ISBN w Towarzystwie Literackim im. Sta-nisława Piętaka, z ilustracją na okładce wykonaną przez Maćka Majewskiego.

Kolejny tomik, także z okładką zaprojektowaną przez Majewskiego, to „Kęsy życia”, w którym jedną z części są wiersze pt. „Od córki”, poświęcone jej matce. – To wyjątko-we wiersze. Niektóre z nich pisałam, gdy moja matka umie-rała, więc są pełne bólu, właściwie rozpaczy. Ale pierw-szy ma datę z 1976 roku, obejmują całą naszą historię ►

Alicja Ungeheuer-Gołąb.

Page 90: VIP Biznes&Styl

92 VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2013

LITERATURA

– moją i mojej matki. Ów czas, który sprezentował nam los, od mojego urodzenia do jej śmierci, zawarłam w osiemna-stu wierszach. Są interesujące dlatego, że nie było w pol-skiej literaturze w tamtym czasie, w 2004 roku, twórczości kobiety do kobiety, kobiety o kobiecie, córki do matki, a to jest niezwykle interesujące sprzężenie – mówi poetka. Tek-sty z obydwu tomików były tłumaczone na język czeski.

Inspiracją do pisania o dzieciach i dla dzieci było ma-cierzyństwo. Chociaż już wcześniej interesowała się litera-turą dziecięcą, pracę magisterską na studiach pedagogicz-nych pisała z literatury dziecięcej właśnie. – Gotując zupę pomidorową, która jest moją najlepszą zupą, nagle się ode-rwałam, odłożyłam łyżkę, złapałam jakąś zwykłą kopertę, która leżała na stole i zapisałam tekst. Tak powstała „Roz-mowa”. Później ten wiersz był moim debiutem w literatu-rze dziecięcej i ukazał się w „Misiu”. Zresztą większość takich metaforycznych rzeczy przychodzi mi do głowy w trakcie codziennych sytuacji – opowiada Alicja Unge-heuer-Gołąb.

Jej wiersze były drukowane w „Kapitanie Muzycz-ce”, piśmie dla dzieci, które w 1999 roku wymyślił Pascal Kaas. Potem wydało je Wydawnictwo Skrzat z ilustracja-mi Magdy Kapeli jako tomik „Dookoła Ciebie”. W „Ka-pitanie…” debiutował też Jeżyk. To bohater książki „Przygody Jeżyka spod Jabłoni”, która w „Kapitanie…” była drukowana we fragmentach, a w całości wydało ją Wydawnictwo Skrzat. – Książka o Jeżyku jest związa-na z dzieciństwem mojego syna, któremu z mężem co-dziennie opowiadaliśmy bajkę o Jeżyku. To jest taka pol-ska zwykła bajeczka, dla polskich dzieci, bez bardzo trud-nej narracji, bez żadnych cudów, bez wyszukanych sytu-acji, z ilustracjami w starej konwencji autorstwa Kazimie-rza Wasilewskiego. Właśnie powstaje druga część – zdra-dza pani Alicja.

„Jeż” świetnie się sprzedaje. Historyjki wymyślane dla syna pani Alicji dziś czytają rodzice w całej Polsce swoim pociechom do poduszki. Natomiast druga książ-ka „O Taju, Jasiu i Rowerku” była typowana do Nagro-dy Literackiej im. Kornela Makuszyńskiego. Pani Alicja jest też autorką tekstów piosenek dla szantowego zespołu Klang oraz dla Teatru Maska.

Alicja Ungeheuer-Gołąb przyznaje, że czytelnictwo dla dzieci i wśród dzieci przeżywa kryzys. Niestety, tak jak w przypadku literatury dla dorosłych. Nie jest żadnym od-kryciem stwierdzenie, że dzieci nie chcą czytać, lecz wolą oglądać filmy, bajki animowane. Pojawiają się nawet opi-nie wśród nauczycieli, że dzieci nie reagują już na polece-nia wydawane „na słuch”, czasem nie rozumieją też tekstu, który jest tylko zapisany. Muszą mieć obraz. – To są po-kolenia obrazu – mówi pani Alicja. – Nie jesteśmy w sta-

nie tego zahamować, ale równocześnie uważam, że książka papierowa nigdy nie zniknie, bo człowiek ma też zmysł do-tyku i potrzebuje takiego kontaktu, chce czytać. Jednak na pewno będzie ona miała mniejszy wpływ na człowieka niż wcześniej. Obrazy atakują z każdej strony i dziecko wyra-sta na dorosłego, który musi widzieć. Nie wiem, czy to do-brze, czy źle, dopiero za jakiś czas będzie można to ocenić, ale na pewno niedobrze by się stało, gdybyśmy całkowicie odeszli od opowieści. Narracja towarzyszyła człowiekowi od okresu pierwotnego i do dzisiaj jest cenna. Nawet zwy-kła rozmowa. Bo czymże innym jest czytanie, jak nie roz-mową z samym sobą albo z przyjacielem? Przecież mówi do nas ktoś, z kim się utożsamiamy albo kogo chcemy wy-słuchać. Wiele mówi o tym współczesna teoria odbioru.

Według Alicji Ungeheuer-Gołąb ratunkiem jest eduka-cja rodziców, bo jeżeli rodzice będą z dzieckiem rozma-wiać, będą mu opowiadać, będą mieć książki i będą je sza-nować i mówić, że fajnie jest poczytać książkę i sami będą czytać, to dziecko będzie czytało, równocześnie interesując się grami komputerowymi, filmami czy sportem.

Kiedy zatem zacząć zaprzyjaźniać malucha z literatu-rą? – Już w kołysce – natychmiast odpowiada pani Ali-cja. – Kiedy dziecko coś wykrzykuje, gaworzy, to są to już pierwsze oznaki form artystycznych. W pierwszych koły-sankach i zaśpiewach są przecież pierwsze liryczne mo-menty, to przecież mowa uczuć, bo kołysanka uczy miłości. Wszelkie onomatopeje, jak: piesek – hau, kotek – miau, to przecież wstęp do Białoszewskiego, który mówi: „przyszła sio (pielę), poszła sio (pielę)”. Dorosły zastanawia się co to znaczy, a dziecko by wiedziało, bo przecież w ten właśnie sposób mówi, kiedy jest małe. Te formy później pojawiają się w folklorze dziecięcym. Dzieci same między sobą kol-portują różne dziwne wierszyki, które są budowane na ta-kiej zasadzie, jak teksty nonsensowne poetów z lat 60.–70. XX wieku, którzy inspirowali się dziecięcością.

I jeszcze jedna ważna kwestia – na literaturę nigdy nie jest za wcześnie. Nawet całkiem małe dziecko jest skłonne słuchać, a że teatrem działań malutkiego dziecka jest jego ciało, dlatego tak ważny jest dotyk. – Kiedy mówimy do dziecka: „Idzie rak, nieborak, jak uszczypie będzie znak”, to powtarzamy tekst, który się rymuje, który ma sens i któ-ry ma działanie dotykowe. Idziemy po ciele dziecka, „tu-piemy” i z tym ruchem związane jest jakieś uczucie. Dziec-ko odczuwa albo przyjemność, albo jakiś niepokój, pojawia się emocja, bo to uszczypnięcie jest takim punktem kulmi-nacyjnym. Przecież odbiór tekstu literackiego to głównie emocje i te odczucia pozostają z dzieckiem do końca ży-cia – tłumaczy Alicja Ungeheuer-Gołąb.

Ale czytanie dziecku bajek, wierszyków i rymowanek, opowiadanie historyjek, nawet zwykłe „guganie” do dziec-ka ma zdecydowanie głębszy sens niż mogłoby się nam wydawać. We wczesnym dzieciństwie istnieje coś takiego, jak funkcja fatyczna języka. To rozmowa dziecka, w której trudno odnaleźć semantyczną stronę, ale jednak jest to roz-

OD „ROZMOWY” się zaczęło

NIGDY nie jest za wcześnie

CZYTANIE to nie tylko czytanie

Page 91: VIP Biznes&Styl

VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2013 93

LITERATURA

mowa, ponieważ jest podtrzymywa-ny kontakt. W takiej sytuacji waż-ne jest też, że gdy małe dziecko sie-dzi na kolanach mamy lub taty, bli-ziutko, przytula się i słucha opo-wieści, to rodzic wtedy nie zajmu-je się niczym innym. Jest tylko dla dziecka. A tych pierwszych opowia-dań mamy lub śpiewów kołysanki dziecko słucha nie dlatego, że chce słuchać opowieści, ale dlatego, że chce być blisko tej osoby, która jest dla niego ważna. Wtedy właśnie po-jawia się uczucie przyjemności ko-jarzone z tekstem. To uczucie, je-śli jest powtarzalne, zostaje z dziec-kiem na zawsze. I nawet jeśli prze-staje czytać w jakimś okresie życia, to po latach chce sobie przypomnieć te przyjemne i bezpiecznie chwi-le, i sięga po książkę. Bo te dobre wspomnienia wiążą się z momenta-mi, gdy mama czytała bajkę.

To dowodzi, jak bardzo niespra-wiedliwe i krzywdzące jest twier-dzenie, że literatura dziecięca to li-teratura gorszej kategorii, że to ot, takie wierszyki dla dzieci, deprec- jonuje się ich wartość. Stanowczo nie zgadza się z takim podejściem Alicja Ungeheuer-Gołąb: – Ci, któ-rzy tak twierdzą, deprecjonują samo dziecko. Jest ogromnie dużo ludzi, którzy wkładają mnóstwo wysiłku w ideę korczakowską, żeby dziec-ko miało wartość, by było postrze-gane jako wartość. Jednak czasem spotykam się z zupełnie odmienny-mi zachowaniami dorosłych. Bywa nawet, że jeżeli ktoś się dowiaduje, że jestem badaczką literatury dzie-cięcej, to czar pryska. Ale dla mnie to nobilitacja. Żeby pisać o dziecku, trzeba – jak mówił Korczak – wspiąć się na palce. I ja się wspinam na te palce od kilkudziesięciu już lat i do-brze się z tym czuję, bo dziecko jest dla mnie wartością. Szanuję dzieci. Kiedy mam do czynienia z dzieckiem, to jest ono dla mnie tak samo ważne, jak człowiek dorosły. Mówię do niego pełnym imieniem, pytam je, jakbym pyta-ła dorosłego, dowiaduję się od niego mądrych rzeczy, chcę, żeby zadecydowało o czymś, żeby się czuło ważne. Bo to, że nam się wydaje, iż dzieci czują się ważne, to jest tylko pozór. One się czasem niesfornie zachowują, bo po pro-

stu chcą się czuć ważne. Natomiast od chcenia do rzeczy-wistego poczucia ważności, wartości własnej, jest jeszcze daleka droga. I dorosły często ją niszczy. A deprecjonowa-nie dziecka, paradoksalnie, jest najbardziej krzywdzące nie dla niego, bo ono wyrośnie z dzieciństwa, ale dla dorosłe-go, którym kiedyś ono będzie, który przez całe życie bę-dzie niósł na sobie garb swojego mało ważnego dzieciń-stwa – podsumowuje pani Alicja. ■

DO DZIECKA wspinaj się na palce

Page 92: VIP Biznes&Styl

94 VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2013

U dziennikarki wzrok przyciąga nie tylko uroda i ener-gia, ale także nienaganna garderoba. W dżdżysty sobotni poranek otwiera nam drzwi w soczyście pomarańczowych jeansach i satynowej bluzce, w równie energetycznym ko-lorze co spodnie.

– Na antenie muszę nosić ubrania stonowane, zarów-no jeśli chodzi o krój, jak i kolory. Dziennikarz na wizji ma być sauté. Liczy się przede wszystkim informacja, któ-rą trzeba przekazać. Wygląd jest kwestią drugo-, a nawet trzeciorzędną – odpowiada Ilona Małek, pytana o swój styl w pracy. Dlatego klasykę w życiu zawodowym wyna-gradza sobie kolorystycznym bogactwem w życiu prywat-nym. – Uwielbiam kolory: pomarańczowy, żółty i szafiro-wy. Wyraziste i energetyczne – opowiada. Pozornie trud-ne do noszenia, na rzeszowskiej dziennikarce wyglądają bardzo dobrze.

JEJ styl

Czy można jednocześnie odnosić sukcesy w  pra-cy i w domu? Czy pełny etat jest możliwy do po-godzenia z wychowywaniem gromadki dzieci? Jak pomiędzy pracą w telewizji, remontem domu a go-towaniem znaleźć odrobinę czasu dla siebie, tak aby codziennie wyglądać nienagannie? Patrząc na Ilonę Małek, dziennikarkę Telewizji Rzeszów, trud-no uwierzyć, że jest mamą trójki pociech i jedno-cześnie reporterką z sukcesami. Uśmiechnięta, z najmłodszą córką na rękach i suczką Phoebe przy nodze, gości nas w swoim domu.

Tekst Sylwia Katarzyna Mazur

Fotografie Tadeusz Poźniak

Stylizacje Eliza Osypka

Makijaz I Fryzyra Angelika M. Matysko

TELEWIZYJNE CIĘCIA

Ilona Małek pracę w mediach rozpoczęła już na drugim roku studiów. Najpierw był to tygodnik regionalny, w któ-rym pisać uczyła się od… swojego przyszłego męża, z cza-sem doszły zamówienia na teksty dla tygodników i mie-sięczników ogólnopolskich.

W telewizji regionalnej pracuje od 1996 r. W 2004 r. zajęła drugie miejsce w kategorii „Najlepszy Reporter” w Konkursie Twórczości Oddziałów Terenowych Telewi-zji Polskiej. W 2008 r. otrzymała nagrodę 15. Przeglądu i Konkursu Dziennikarskiego Oddziałów Telewizji Polskiej w kategorii „Najlepsza(y) Prezenterka/Prezenter”. – Byłam jeszcze w szpitalu po narodzinach najmłodszej córki Mar-tyny, kiedy dowiedziałam się o zwycięstwie. Spojrzałam ►

Modna Kobieta

Aktywna

Ilona Małek z córką Martynką.

Page 93: VIP Biznes&Styl
Page 94: VIP Biznes&Styl

96 VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2013

na męża. Od razu stwierdził, że jedziemy. Z dwutygodnio-wą córką przy piersi jechaliśmy przez całą Polskę do Olsz-tyna. Podczas gali weszłam na scenę, odebrałam statuetkę i wróciłam do pokoju karmić Martynkę – wspomina.

Reporterka z uśmiechem przypomina też czasy, kiedy w ramach wspólnej polityki telewizyjnej centrali do Rzeszo-wa przyjechała fryzjerka z wytycznymi odnośnie fryzur dla prezenterów. –Tak źle, jak po jej cięciu, chyba nie wygląda-łam nigdy w życiu. Jak tylko zamknęły się za nią drzwi, sta-rałam się wrócić do wcześniejszej fryzury. Łatwo nie było, ale na wizji pojawiłam się już uczesana „po swojemu”.

MAMA NA PLACU ZABAW

Po sukcesach przyszły propozycje z Warszawy. Była też opcja pracy dla konkurencyjnej stacji. Dziennikarka opowiada jednak, że nie brała tych propozycji pod uwa-gę. – Duże miasta mają swoje zalety, ale ja nie wyobrażam sobie życia poza Rzeszowem. Mieszkam tu od urodzenia. Wszystko, co dobre, spotkało mnie właśnie tutaj. Nie zapo-mnę nigdy, jak po zdobyciu którejś z nagród, podczas za-bawy z dziećmi na placu zabaw, podeszła do mnie niezna-joma kobieta. Byłam bez makijażu, w dresach. Moje dzie-ci były całe umorusane w błocie. Nie sądziłam, że ktokol-wiek mógłby mnie rozpoznać. A jednak. Pani uśmiechnę-ła się delikatnie i powiedziała, że jest ze mnie dumna jako rzeszowianka i pogratulowała sukcesu.

Dziennikarka rozpoczyna swój dzień przed siódmą. Najpierw spacer z suczką Phoebe (w domu jest jeszcze kil-kunastoletni kot), po drodze zakupy w pobliskiej piekar-

ni. – W ciągu dnia jestem w pracy, więc wspólne śniadania i kolacje to już właściwie rodzinne rytuały. W domu często jestem po 19.00. To czas dla najbliższych na relacje z mi-jającego dnia. Nasze dzieci opowiadają o tym, co robiły. Różnych historii nie brakuje, bo dzieci mają równie silne charaktery jak my z mężem – śmieje się Ilona Małek.

To właśnie porannymi spacerami i wytworzonymi en-domorfinami prezenterka tłumaczy swoje niekończące się pokłady energii i piękną figurę. – Ludzie pytają mnie, skąd mam w sobie tyle siły, czy kiedykolwiek się męczę? A ja nie mam na to czasu. Nie jest sztuką wrócić do domu i za-mknąć się w sypialni z książką, ja wolę wsiąść na rower i pojechać gdzieś z dziećmi. Mamy w Rzeszowie swo-je ulubione szlaki. Lubię też pobiegać, jeśli nie sama, to z przyjaciółkami – podsumowuje dziennikarka.

SILNA ONA, SILNY ON

Mąż dziennikarki, Adam Małek, jest biznesmenem. Po-znali się w trakcie studiów, potem pracowali razem w re-gionalnych redakcjach. Małżeństwem są od piętnastu lat. Można by pomyśleć, że u boku kobiety z takim tempera-mentem jak Ilona jest miejsce tylko dla kogoś potulnego i łagodnego. Nic bardziej mylnego. Małżeństwo Małków to związek dwóch silnych osobowości. W jaki sposób pie-lęgnują wzajemne relacje? –W natłoku obowiązków stara-my się znaleźć czas tylko dla siebie. Wyjść na kolację, do kina, czy spotkać się znajomymi. Od czas do czasu wyjeż-dżamy też bez dzieci. Sami zwiedziliśmy już Dubaj i Chi-ny, a tegoroczną majówkę spędziliśmy w Turcji.

Adam pieszczotliwie nazywa małżonkę Saszką. – Ro-bię interesy na Ukrainie, a patrząc na moją żonę widzę typ klasycznej słowiańskiej urody. Nawet kontrahenci zza wschodniej granicy tak na nią mówią. ■

JEJ styl

Page 95: VIP Biznes&Styl
Page 96: VIP Biznes&Styl

98 VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2013

Basia Olearka prezentuje:

To, jak się na daną okazję ubierzemy, jest wyrazem naszego szacunku do osób, które nas zaprosiły, i świad-czy też o naszej kulturze osobistej. Choć często na przy-jęciach komunijnych i weselach spotykamy się w podob-nym gronie, to musimy pamiętać, że każda z tych imprez stawia nam inne wymagania co do stroju. Komunia Święta

Wraz z końcem Wielkie-go Postu rozpoczął się w całej Polsce gorący

okres świętowania. Imprezuje-my zarówno kameralnie, w gro-nie najbliższych przy grillu, jak i hucznie, na przyjęciach komu-nijnych i weselach. Zwłaszcza te drugie mogą być przyczyną stre-su związanego z doborem od-powiedniej kreacji i dodatków. Wiele pań w takiej sytuacji sta-je przed dylematem, co na sie-bie włożyć. A przecież wystarczy pamiętać o kilku prostych zasa-dach, których przestrzeganie za-pewni nam nie tylko nienaganny wygląd, lecz także dobrą zabawę i doskonałe samopoczucie.

Cztery wesela i …komunia

to wielki dzień dla 8-, 9-letniego człowieka. Doniosłość tej chwili powinniśmy podkreślić odpowiednią kreacją. Przy-jęcia komunijne odbywają się w ciągu dnia. Nie powin-niśmy więc zakładać na nie strojów wieczorowych. Nale-ży unikać ciemnych, ponurych kolorów oraz wyzywają-cych krojów. Bardzo krótkie mini, sukienki z wielkimi ►

Kwietniowa panna młoda, Marta Czechowicz – studentka trzeciego roku turystyki i rekreacji, z mamą, Anną Kędzierską.

Page 97: VIP Biznes&Styl
Page 98: VIP Biznes&Styl

100 VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2013

dekoltami, seksowne kreacje ze skóry, błyszczące garnitu-ry powinniśmy stanowczo zachować na inne okazje. My-ślę, że u pań najlepiej sprawdzą się letnie sukienki. Let-nie, ale nie plażowe. Tym na wąskich szelkach dobrze zrobi narzucenie cienkiej kurteczki lub marynarki. Oczywiście, amatorki spodni nie muszą na siłę zakładać sukienek. Do-brze jednak, by nie były to jeansy. Myślę, że nawet w po-łączeniu z elegancką bluzką czy też koszulą nie nadają się one na tę uroczystość. Nasz wygląd powinien odzwiercied- lać niezwykle radosny i jednak przede wszystkim religijny charakter przyjęcia komunijnego.

Dużo więcej „modowej” wolności daje nam przyjęcie weselne. Zarówno panie, jak i panowie mogą tu „zaszaleć”. Choć każde przyjęcie weselne zaczyna się jeszcze przed zapadnięciem zmroku, to zazwyczaj kończy się nad ranem. Jak najbardziej są tu więc na miejscu kreacje wieczorowe. Wyzywający charakter wieczorowych strojów dobrze jest przygasić na czas trwania ceremonii zaślubin. Zarówno ko-ścielnej, jak i świeckiej. Świetnie nadają się do tego wszel-kiego rodzaju narzutki: marynarki, płaszczyki, szale. Pa-miętam z dzieciństwa, że wszystkie panie w rodzinie mo-jego taty, miały zawsze przygotowane dwie kreacje wesel-ne, które zmieniały około godz. 22. Uważam ten zwyczaj za bardzo trafiony, ale niestety dość kosztowny. Tak więc

popularne ubranie „na cebulkę” sprawdzi się najlepiej. Pa-nie powinny pamiętać, że w żadnym razie nie powinny sta-rać się być na weselu konkurencją dla panny młodej. Nale-ży zrezygnować z kreacji w kolorze białym lub ecru, które w tym dniu zarezerwowane są dla tej jednej osoby.

Reasumując: wybierając kreację, kierujmy się rodza-jem okazji, naszym samopoczuciem, ale także samopoczu-ciem osób, które nas zapraszają. ■

Tekst i projekty strojów: Basia Olearka

Fotografie:www.bostylfoto.com

MODA

Izabela Kuzdro, przyjaciółka panny młodej.

Marta Czechowicz.

Page 99: VIP Biznes&Styl
Page 100: VIP Biznes&Styl

TOWARZYSKIE zdarzenia Miejsce: Hotel Rzeszów.Pretekst: Kongres Profesjonalistów PR.

Adam Łaszyn, prezes zarządu Alert Media Communications, przewodniczący Rady Związku Firm Public Relations.

Od lewej: Marek Ustrobiński, zastępca prezydenta Rzeszowa; Sławomir Miklicz, członek Zarządu Województwa Podkarpackiego.

Od lewej: Kamil Czyż, zastępca dyrektora Departamentu Promocji i Turystyki w Urzędzie Marszałkowskim w Rzeszowie; Jarosław Reczek, dyrektor Departamentu Promocji i Turystyki w Urzędzie Marszałkowskim w Rzeszowie; Sławomir Miklicz, członek Zarządu Województwa Podkarpackiego.

Od lewej: Olga Golonka, koordynator projektów IT VIP Biznes&Styl; Wojciech Materna, prezes Stowarzyszenia Informatyka Podkarpacka; Anna Olech, dziennikarz VIP Biznes&Styl; Paweł Kielanowski, specjalista ds. marketingu w Stowarzyszeniu Informatyka Podkarpacka.

Od lewej: Robert Stępowski, redaktor MarketingMiejsca.com; Krzysztof Nepelski, dyrektor Działu Projektów Specjalnych Grupy RMF; dr Dariusz Tworzydło, prezes zarządu EXACTO. sp. z o.o., organizator Kongresu Profesjonalistów PR.

Od lewej: Łukasz Sikora, kierownik zespołu marketingu i rozwoju połączeń Portu Lotniczego Rzeszów-Jasionka; dr Dariusz Tworzydło, organizator Kongresu Profesjonalistów PR; Aneta Czarniecka, kierownik działu konferencji i szkoleń w Exacto Sp. z o.o.

Od lewej: Jacek Wach, kierownik działu marketingu i obsługi klienta BMM sp. z o.o.; Anna Kotowicz, koordynator współpracy z klastrami oraz kanału ICT w VEGACOM.

Od lewej: Marta Andreasik i Łukasz Szczekala z Bagit Poland.

Od lewej: Waldemar Kidacki, właściciel Agencji Kreatywnej 4N; Jacek Wach, kierownik działu marketingu i obsługi klienta BMM sp. z o.o.; Anna Kotowicz, koordynator współpracy z klastrami oraz kanału ICT w VEGACOM; Paweł Kielanowski, specjalista ds. marketingu w Stowarzyszeniu Informatyka Podkarpacka.

Page 101: VIP Biznes&Styl
Page 102: VIP Biznes&Styl

TOWARZYSKIE zdarzenia Miejsce: Hotel Bristol w Rzeszowie.Pretekst: Konferencja Oblicza Podkarpacia promująca książkę Jerzego Sadeckiego, „Przestrzeń otwarta. Otwarci ludzie – Podkarpacie”, oraz film Grzegorza Gajewskiego, „Gdzie niedźwiedzie piwo warzą”.

Od lewej: Alicja Wosik, wicewojewoda podkarpacka; J.E. Lukas Beglinger,

ambasador Szwajcarii w Polsce; Zofia Kordela-Borczyk, prezes Fundacji

Karpackiej-Polska.

Od lewej: Marcin Pawlak, dziennikarz TVP Rzeszów; Jerzy Sadecki, autor książki „Przestrzeń otwarta. Otwarci ludzie – Podkarpacie”; Grzegorz Gajewski, reżyser filmu „Gdzie niedźwiedzie piwo warzą”; Dariusz Tworzydło, ekspert ds. public relations; Jarosław Reczek, dyrektor Departamentu Promocji i Turystyki Urzędu Marszałkowskiego w Rzeszowie.

Od lewej: Barbara Inglot, współwłaścicielka Inglot Cosmetics; Zofia Kordela-Borczyk, prezes Fundacji Karpackiej-Polska; Leszek Cesarczyk, muzyk, wykładowca i nauczyciel gry na gitarze.

Renata Butryn, posłanka Platformy Obywatelskiej; Henryk Wolicki, pełnomocnik prezydenta Rzeszowa ds. edukacji.

Od lewej: Janusz Szuber, poeta; Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes&Styl; Rafał Potocki, dziennikarz Radia Rzeszów.

Od lewej: Jerzy Sadecki, publicysta, były redaktor naczelny „Gazety Krakowskiej”; Krystyna Lenkowska, poetka.

Od lewej: Anna Olech, dziennikarz VIP Biznes&Styl; Rafał Białorucki.

Od lewej: Inga Safader, dyrektor ds. promocji VIP B&S; Marzena Furtak-Żebracka, dyrektor Wydziału Promocji i Współpracy Międzynarodowej w Urzędzie Miasta Rzeszowa.

Od lewej: Wojciech Blecharczyk, burmistrz Sanoka; Jarosław Reczek, dyrektor Departamentu Promocji i Turystyki Urzędu Marszałkowskiego w Rzeszowie; Dariusz Tworzydło, ekspert ds. public relations.

Zespół Angela Gaber Trio, od lewej: Alexander Chikmakov, Angelika Gaber, Łukasz Sabat.

Od lewej: Jolanta Szwarc-Burnatowska, koordynator Agencji Promocji Górskich Obszarów Podkarpacia, Fundacja Karpacka-Polska; Monika Wolańska, dyrektor

Uniwersytetu Ludowego Rzemiosła Artystycznego w Woli Sękowej; Joanna Szurlej, dyrektor Specjalistycznego Ośrodek Wsparcia Dla Ofiar Przemocy w Rodzinie „SOS” w Lesku,

prezeska Stowarzyszenia Kobiet Bieszczadzkich „Nasza szansa”.

Page 103: VIP Biznes&Styl

Od lewej: Tadeusz Budzyński, fotograf; Grażyna Ostrowska, właścicielka pensjonatu Leśny Dwór w Wetlinie; Jerzy Sadecki, publicysta; Barbara Inglot, współwłaścicielka Inglot Cosmetics; Zofia Kordela-Borczyk, prezes Fundacji Karpackiej-Polska; Zofia Chybiło, przewodnicząca Rady Fundacji Karpackiej-Polska; Piotr Ostrowski, właściciel pensjonatu Leśny Dwór.

Od lewej: J.E. Lukas Beglinger, ambasador Szwajcarii w Polsce; Zofia Kordela-Borczyk, prezes Fundacji Karpackiej-Polska.

Janusz Szuber, poeta; Renata Butryn, posłanka Platformy Obywatelskiej.

Od lewej: Alicja Wosik, wicewojewoda podkarpacka; J.E. Lukas Beglinger, ambasador

Szwajcarii w Polsce; Henryk Wolicki, pełnomocnik prezydenta Rzeszowa ds. edukacji.

Od lewej: Artur Trukawiński, dyrektor Hotelu Arłamów; Piotr Korczak, prezes zarządu Hotel

Arłamów; Edward Marszałek, rzecznik prasowy Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych

w Krośnie; Grzegorz Chudzik, naczelnik Bieszczadzkiej Grupy GOPR.

Reklama

Page 104: VIP Biznes&Styl
Page 105: VIP Biznes&Styl

Reklama

TOWARZYSKIE zdarzeniaMiejsce: Rzeszowski Rynek.Pretekst: Koncert Aleksandry Kurzak na Święcie Paniagi.

Aleksandra Kurzak, śpiewaczka operowa.

Evgeny Volynskiy, dyrygent Państwowego Teatru Opery i Baletu w Nowosybirsku i Klaudia Carlos, dziennikarska TVP 1, w towarzystwie muzyków Orkiestry Symfonicznej Filharmonii Podkarpackiej.

Od lewej: Alicja Wosik, wicewojewoda podkarpacka; Teresa Kubas-Hul, przewodnicząca Sejmiku Województwa Podkarpackiego; Jolanta Kaźmierczak, rzeszowska radna.

Od lewej: Jolanta Wagner, pracownica Wydziału Kultury, Sportu i Turystyki Urzędu Miasta Rzeszowa; Katarzyna Olesiak, dyrektor Wydziału Kultury, Sportu i Turystyki Urzędu Miasta Rzeszowa; prof. Marta Wierzbieniec, dyrektor Filharmonii Podkarpackiej.

Od lewej: Andrzej Dec, przewodniczący Rady Miasta Rzeszowa; Stanisław Sieńko, wiceprezydent Rzeszowa; Janusz Olech, dyrektor generalny Podkarpackiego Urzędu Wojewódzkiego.

Page 106: VIP Biznes&Styl

108 VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2013

Anna Konieckapublicystka VIP Biznes&Styl

BIZNES z klasą

To jest także mowa o was, panie dyrektorowe, pre-zydentowe, senatorowe – i w ogóle żony swoich mężów co wspięli się na stołki i – ratunku(!), ra-

tunku(!) muszą się czasami pokazać w’dwajom. A wy, chcecie czy nie, jako ten kwiatek do kożucha, musicie im towarzyszyć, gdyż protokół dyplomatyczny tego wymaga. Albo tradycja lokalna. Albo taka jest mężowska wola (ka-prys, zemsta, alibi – niepotrzebne skreślić).

I bardzo dobrze, że trzeba czasem poddać się pod pu-bliczny osąd, wytrzymując świdrujące spojrzenia konku-rencji branżowej, politycznej i towarzyskiej, czyli tzw. śro-dowiska, często bardziej krytycznego niż wyborcy popie-rający opozycję. Tak jest zwłaszcza w bliskich mi kręgach medycznych, artystycznych i palestrze, ale znajdą się też inne przykłady. Na przychylność mediów w takich sytu-acjach nie ma co liczyć. Nawet jak mąż – prezydent, dajmy na to, albo ordynator, jest powszechnie szanowany, jego małżonce lub innej osobie przypisanej towarzysko na stałe, już taryfa ulgowa nie przysługuje. I jak wystąpi w tej samej sukni na kolejnej imprezie, a jeszcze zaoszczędzi na pralni, jak pewna prezydentowa, i będzie widać plamy od pudru oraz (pardon) potu, to chociaż wieki przeminą, pan mąż bę-dzie nowy urząd piastował, to i tak publika potraktuje panią żonę po staremu – zlekceważy i obśmieje. A po paru głęb-szych – obwącha, i to niezbyt dyskretnie. Widziałam taką

Dlaczego kobiety się całują? Bo się ugryźć nie mogą. Nie, tego stereotypu nie ma sensu zwalczać – odrośnie jak hydra. Ćwiczyłam to wielokrotnie i wiem, że wszystko, co piszę na temat kobiet, nawet w najlepszej wierze, zawsze zostanie użyte przeciwko mnie. Tym razem też. Chociaż moim zadaniem jest pomóc, a nie „ugryźć”, wytykając błędy, wpadki i gafy popełniane publicznie(!). Prywatnie to sobie stawajcie na głowie w papilotach, chodźcie w rozwleczonych swetrach albo w męskich kalesonach z troczkami, drogie panie prezes, bizneswomen, wojewody, rzeczniczki, marszałkinie, posłanki, sędzie, dyrygentki oraz inne samodzielne byty zarządzające – jak mówi mój ulubiony guru od Public Relations.

Tekst Anna Koniecka

scenę na balu charytatywnym, było mi strasznie głupio. Już mówiłam, cierpię na kompleks Wokulskiego – jak ktoś po-pełnia gafę, chamstwo albo inne draństwo, to się czuję tak, jakbym to ja była temu winna.

Najtrudniejsze do wywabienia są plamy na wizerunku. O honorze nie wspomnę, bo kto dziś pamięta, co to jest ho-nor. Tym niech się lepiej zajmie etyk, zamiast się chwalić, że ma w nosie prawo, więc je łamie. Trach, trach! I wypi-na pierś po ordery. A jak nie dostanie, to sam sobie weźmie. Już zapowiada, że będzie kandydował…

Spece od wizerunku twierdzą, że potrafią nawet konia wykreować na senatora, a filozofa na ministra. To ponoć jest tylko kwestia czasu, ceny i zręczności kreatora. Kre-owany może, a nawet powinien zachować bierność.

Wizerunek traktowany w aspekcie tekstylnym jest to najprostsza sprawa – twierdzą specjali-ści. Świetnie! Ale skoro to takie proste, to dla-

czego jest takie… trudne? Inny eufemizm nie przychodzi mi do głowy, gdy patrzę na nasze VIP-ki z różnych kręgów, występujące publicznie. Jasna cholera, mądre kobiety, nie-które wybitne, wykształcone, a wyglądają jak sprzątaczki z peerelu. Albo wdowy Corleone. Ze skrajności wpadamy w skrajność. Jak gala – to wszystkie na czarno, jak kon-ferencja, zjazd, forum – to garsonki. Najlepiej czerwone. Plus apaszka, albo chusta – też czerwona. Nic to, że szyjka

Horpyna w baletkach

Page 107: VIP Biznes&Styl

VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2013 109

BIZNES z klasą

krótka, a chusta wielka, zamotana jak czasza od spadochro-nu. Głowę znad tego zamotania ledwo widać, ale czy to ko-nieczne, żeby było widać, że jest głowa?

Ta czerwona moda przyszła ze stolicy. Długo szła, pewnie przez ten brak autostrady, bo posłanki na Wiejskiej oszalały na punkcie czerwonych garsonek jakieś dwa lata temu. Nawet prezydentowa Komorowska przy swych ga-barytach wbiła się w czerwoną garsonkę na spotkanie z by-łym prezydentem Niemiec Horstem Köhlerem. (Chadek, a ona na czerwono! Faux pas!)

Na Podkarpaciu wersja minimalistyczna to jest „mała czerwona”. Jak dawniej „mała czarna”. Oj, niedobrze, niedobrze! Czerwone rzuca się bardziej w oczy niż czar-ne, chociaż czarnego tak w ogóle mamy więcej. Rzuca się zwłaszcza wtedy, jak się „mała czerwona” lansuje trzy razy pod rząd na kolejnych imprezach. I znów odżywa pytanie o… pralnię. I o chłopa-sknerę, co raz wykosztowawszy się na kieckę żonie, zapadł się pod ziemię. Ze wstydu. A co ja bredzę! Jaki wstyd. Taż to powód do dumy. Sknerstwo to inaczej – oszczędność. Oszczędnością i pracą notable się bogacą. Stawiają pensjonaty, dworzyszcza, a potem robią rozdzielność majątkową z małżonką, tzn. on sam znów jest goły jak święty turecki, więc żeby się przyodziać i nie siać zgorszenia, posada musi gonić posadę. I tak przez całą ka-rierę… na dorobku. Nic tylko zapłakać.

Zauważyłam, że modne są w Rzeszowie kokardy. Najchętniej noszone na brzuchu, nawet jak jest okrąglutki, jak u proboszcza. „Się maskuje” ko-

kardą. Albo sznurem zwisającym sztucznych pereł dynda-jących w miejscu newralgicznym. Raz była taka sytuacja, że cztery panie koło mnie przyszły w dyndających pereł-kach. Konsternacja. Patrzyły na siebie bez… miłosierdzia. Żadna perełek nie zdjęła.

Mała czerwona czy czarna ma jeszcze jedną wadę. Nie chodzi mi o pospolitość, lecz o długość. I tu przestrzegam wszystkich estetów, świętoszków, wrażliwców i fotoreporte-rów: panowie, nie idźcie tą drogą i nie sięgajcie, gdzie wzrok nie sięga. Przy siadaniu „mała…” podjeżdża do góry odsła-niając np. udo jak u Horpyny, a czasem więcej. Siadać pu-blicznie (i wysiadać) trzeba umieć, a jak się nie umie, to trze-ba się nauczyć. Stópki razem, kolanka razem, jak u baletnicy!

Skandal wisiał na włosku, gdy znajoma posłanka kupi-ła sobie chińską czerwoną garsonkę na bazarze, żeby wy-szło taniej. Ale gdy usiadła, spódnica podjechała do góry i odsłoniła nie tylko okrąglutkie kolanka, słusznej objęto-ści uda, ale jeszcze coś, co wyglądało jak różowe galoty. To była podszewka. Później się na osobności zgadałyśmy z tą panią, że trzeba jak królowa angielska, zadać sobie tor-turę i pod spódnicą nosić koniecznie dużo ciaśniejszą pod-szewkę, wtedy przetrzymamy godnie siadanie, wstawanie i inne rzeczy. No i nie wylezie nam co nie trzeba, sugerując ciekawskim oczom (gawiedzi), że to ciepłe niewymownie, w dodatku różowe. Gorzej by było, gdyby to był facet i no-sił galotki w barwach tęczy?

A przy okazji, to nieprawda, że wzór wyspiarskiej elegan-cji, królowa Elżbieta, ma spódnice obciążane specjalną taśmą z ciężarkami, taką jak się wszywa do firanek. Nazywa się to ustrojstwo ołowianka. Ale z płynnym cementem, utwardza-

jącym fryzurę i owe dwa słynne loczki „baranie różki” na czole królowej, to prawda. Królowa nie uczesałaby się za nic z grzywką, jak nasza pani wojewoda, i nie rozpuściłaby, jak ona, włosów a’la topielica. Nawet gdyby były tak piękne, jak u pani wojewody. Fryzury to jest kolejne słabe ogniwo w wi-zerunku naszych pań. A jest tyle stylistek, doradzą, uczeszą, wyjdzie niedrogo. I bezrobocie się zmniejszy!

Wracam jeszcze do tekstyliów. Obśmiana garson-ka jest już lepsza niż sweter – dobry na biwak, ale nie na wernisaż. Trzeba oddać szacunek wy-

konawcom, artystom i gościom. Młodziutka asystentka ka-merzysty była na niedawnym wernisażu w rzeszowskim klu-bie Zodiak stosowniej ubrana niż wspomniana pani w swe-trze, witana z najwyższymi honorami/stosownie do stanowi-ska. A taka miła osoba, ciepła, swojska.

No i tak, bez zaglądania do CV mogę powiedzieć, któ-ra pani była we wcześniejszym wcieleniu wójtem, a która sekretarką. Z całym szacunkiem dla wspomnianych profe-sji. I zasług. Tu znów się kłaniają zastępy stylistek, tym ra-zem modowych. One też potrzebują zatrudnić ręce swoje i krawcowych. To nieprawda, że nie szata zdobi człowieka. Nawet najpiękniejszy, anielskiej urody człowiek, a choćby i kobieta, jak się ubierze w bezkształtny worek, to nawet diabła nie zwiedzie na pokuszenie, tylko wkurzy!

Nie chcę robić wykładu na temat zależności pomiędzy wizerunkiem a karierą i sukcesem, bo uczone panie zapew-ne to już przerabiały, a jeśli nie, to zafundujcie sobie, pro-szę, przynajmniej skrócony kurs.

Przypomnę tylko, że choćbyśmy były wygada-ne jak Hanka Bielicka i mądrzejsze niż Einste-in, to i tak mniej ważne będzie to co mówimy,

ale to jak mówimy (uwaga na intonację głosu!), jak się za-chowujemy (tu kłania się savoir vivre), jaka jest nasza po-stawa (body language). Tu znów uwaga: przyjmując gra-tulacje, albo gratulując, witając się, patrzmy temu komuś w oczy, nie gońmy chomików po podłodze, ani nie szukaj-my natchnienia na suficie, wówczas jesteśmy nie tylko nie-grzeczni, ale niewiarygodni, a która VIP-ka czy VIP – mę-ski może sobie pozwolić na taką nieroztropność?

Ważny jest nasz wizerunek zewnętrzny! Ogromne zna-czenie ma pierwsze wrażenie, jakie sprawiamy. W cią-gu paru sekund następuje tzw. efekt pierwszego wraże-nia, czyli efekt „od lub do”. To, jak jesteśmy ubrane, jaką mamy fryzurę, postawę, jest mocnym sposobem wywiera-nia wpływu.

To jest tak jak z wizerunkiem firmy, tyle że to my je-steśmy tą firmą. Trudno zbudować, łatwo zburzyć. Nie ku-pię ciastka u cukiernika niechluja. Nie powierzę moich pie-niędzy bankierowi bez zębów, bo jak on o własne zęby nie dba, to niby czemu miałby dbać o cudze pieniądze?

PS. Panowie, nie cieszcie się, że dzisiaj dokopałam (?) paniom. Następnym razem porozmawiamy o tym, kto zjadł zęby na biznesie i kiedy nosi się krawat… Reszta wyjdzie w praniu. Pranie zapowiada się z obfitą pianą, gdyż doty-czyć będzie, jak zwykle, lokalnych notabli, znanych oraz lekko zapomnianych, obecnych oraz byłych, ale wciąż z pretensjami do reelekcji… reanimacji… zmartwychwsta-nia(?) ■

Page 108: VIP Biznes&Styl

110 VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2013

Energooszczędny, ekologiczny, z nowoczesną technologią schładzania i ogrzewania, windami szybkobieżnymi, miejscami parkingowymi dla rowerów i punktami ładowania samochodów elektrycznych, koniecznie o dużej powierzchni i ułatwiają-cych aranżację pomieszczeniach w formule open space. Takie standardy powinien spełniać biurowiec, w którym swoją sie-dzibę chciałyby widzieć poważne koncerny międzynarodowe, firmy związane z branżą informatyczną, księgowością, biz-nesem czy handlem oraz kancelarie prawnicze i gabinety lekarskie. W Rzeszowie póki co tak nowoczesnych powierzchni biurowych, spełniających wymogi budownictwa klasy A, nie ma. Inwestorzy dopiero przymierzają się do ich budowy. Do 2015 roku ma powstać pierwszy z biurowców Capital Towers, w trzecim kwartale 2016 roku - drugi, natomiast w ciągu kil-ku najbliższych lat okazałe biurowce SkyRes.

Tekst Katarzyna GrzebykWizualizacje: archiwum Developresu i Capital Towers

Biurowców i powierzchni biurowych, o których mówi się, że są nowoczesne, wyposażone w nowinki technolo-giczne, z monitoringiem, całodobową ochroną i szybkimi windami w Rzeszowie nie brakuje. Wystarczy wymienić choćby biurowce przy ul. Generała Maczka, al. Piłsudskie-go czy Rejtana. Nie są to jednak na tyle nowoczesne bu-dynki czy biurowce, by mogły spełniać wymogi najwyż-szej klasy budownictwa.

Ale sytuacja na rzeszowskim rynku nieruchomości po-woli zaczyna się zmieniać, a wpływ na to ma m.in. trend, któremu ulega coraz więcej firm i koncernów. Decydują się one inwestować i umiejscawiać swoje nowe oddziały poza największymi aglomeracjami, czego efektem są mniejsze koszty utrzymania. Nie jest to jedyny czynnik: firmy liczą jednocześnie na dostęp do dobrze wykształconej kadry oraz dobrą komunikację lotniczą lub autostradową z resztą Pol-

NIERUCHOMOŚCI

Nowoczesne biurowce.Budownictwo klasy A wkracza do Rzeszowa

Page 109: VIP Biznes&Styl

VIP B&S MAJ-CZERWIEC 2013 111

kiwań, firma „uciekła” za granicę z ok. tysiącem miejsc pracy. – Chcemy takich inwestorów ściągnąć do miasta, tworząc powierzchnie, na których może znaleźć zatrudnie-nie nawet 2500 osób. Z naszych kontaktów z firmami spec- jalizującymi się w komercjalizacji powierzchni wynika, że takich inwestorów nie brakuje, zwłaszcza firm z sekto-ra BPO i SSC, świadczących usługi związane m.in. z in-formatyką, księgowością, biznesem i handlem. Widzimy tu miejsce dla firm outsourcingowych i call center. Liczymy także na te firmy, które już dziś w Rzeszowie lub jego oko-licach wynajmują powierzchnie niespełniające w pełni ich wymagań – dodaje Artur Rysz, zwracając uwagę na to, że Rzeszów dysponuje dużą liczbą studentów – ponad 60 ty-sięcy (przyszłych pracowników wymienionych branż) oraz atutem w postaci Doliny Lotniczej. – Naszym atutem jest natomiast doskonała lokalizacja łącząca bliskość centrum Rzeszowa ze znakomitym skomunikowaniem w kierunku lotniska, dworca kolejowego i autobusowego oraz powsta-jącej autostrady.

Biurowce SkyRes będą na wskroś nowoczesne. Na całą inwestycję złoży się sześć budynków, w tym cztery miesz-kalne 12-kondygnacyjne z ok. 400 mieszkaniami o po-wierzchni od 36 do 90 mkw. 55-metrowe biurowce staną obok ulic Warszawskiej (16 tys. mkw. powierzchni) i Lu-belskiej (12 tys. mkw.). Biurowce będą składać się z du-żych, przeszklonych powierzchni, ze szkła wysokoselek-tywnego, zapewniając doskonały dopływ światła natural-nego, powierzchnie biurowe będą stworzone w tzw. formu-le open space z możliwością tworzenia biur modułowych, a poza tym będą posiadały dostęp do wszystkich nowocze-snych technologii. W budynkach będzie po sześć wind ci-chobieżnych i szybkobieżnych – czas oczekiwania na ka-binę nie przekroczy 30 sekund, co jest istotne, gdy w bu-dynku pracuje kilkaset osób. Biurowce będą ekologiczne. – Zamontujemy m.in. energooszczędną klimatyzację i ba-terie oszczędzające wodę. Budynki, dzięki energooszczęd-nym technologiom, będą przyjazne dla środowiska. W par-kingach podziemnych planujemy wydzielić miejsca do ►

ski i świata. Rzeszów ma na tym polu faktycznie dobre atu-ty: bliskie połączenie z lotniskiem w Jasionce, powstającą autostradę, perełkę w postaci Doliny Lotniczej oraz dobrze wykształconych fachowców różnych branż – w Rzeszowie studiuje ponad 60 tysięcy studentów. Brakuje tylko odpo-wiedniego zaplecza biurowego, w którym mogłyby uloko-wać się firmy. Z tego właśnie powodu za granicę uciekła firma Goodyear, która w ub. roku szukała dla siebie miej-sca w Rzeszowie.

KAROWA OFFICE – PIERWSZY NOWOCZESNY BIUROWIEC

W 2011 roku w Rzeszowie został otwarty budynek biu-rowo-handlowo-usługowy Karowa Office, który śmiało można nazwać nowoczesnym i zdecydowanie wyróżnia-jącym się spośród reszty biurowców w Rzeszowie. Budy-nek, składający się z 5 kondygnacji naziemnych i 2 kon-dygnacji podziemnych przeznaczonych na parkingi, został wykonany według najwyższych standardów, z zastosowa-niem najnowszych technik oraz nowoczesnych form aran-żacji wnętrz. W powierzchniach typu open space znalazły siedzibę m.in. instytucje finansowe, firma doradcza, restau-racja oraz gabinet medyczny. Budynek Karowa Office był preludium do pojawienia się najwyższej klasy budownic-twa w Rzeszowie.

Klasa A, bo o niej mowa, to budynki o wysokim stan-dardzie, centralnej, najbardziej prestiżowej lokalizacji oraz dostępie. Są to obiekty nowe lub względnie nowe, charak-teryzujące się nowoczesną architekturą, wysoką jakością wykończenia i wyposażenia, ekologiczne i energooszczęd-ne. Muszą posiadać m.in. podziemny lub nadziemny strze-żony parking (także dla rowerów), nowoczesną, centralną klimatyzację wraz z funkcją nawilżania i możliwością re-gulacji temperatury przez użytkowników, system ochro-ny, czujniki ruchu i alarm przeciwwłamaniowy, odpowied-nie oświetlenie do pracy z komputerem oraz pomieszcze-nia typu open space. Właśnie takie biurowce wkrótce po-wstaną w Rzeszowie.

SKYRES Z MIEJSCAMI DO ŁADOWANIA SAMOCHODÓW ELEKTRYCZNYCH

W ciągu kilku najbliższych lat ma być gotowa potęż-na inwestycja firmy Developres o nazwie SkyRes, w skład której wejdzie kompleks budynków mieszkalno-biurowych usytuowanych w ścisłym centrum Rzeszowa na ponad dwu-hektarowej działce pomiędzy ulicami Warszawską i Lubel-ską. Biurowiec ma spełniać standardy klasy A. – Biurowa część inwestycji będzie spełniała najwyższe standardy ryn-ku nieruchomości i będą to pierwsze wielkopowierzchniowe biurowce pod wynajem klasy A – wyjaśnia Artur Rysz, dy-rektor ds. nieruchomości w firmie Developres.

Inwestycja powstaje w odpowiedzi na zapotrzebowanie rynku. W ub. roku dobrej lokalizacji na powierzchnie biu-rowe o najwyższym standardzie szukała w Rzeszowie fir-ma oponiarska Goodyear. Ponieważ żadna z istniejących na rzeszowskim rynku nieruchomości nie spełniła jej ocze-

NIERUCHOMOŚCI

Page 110: VIP Biznes&Styl

ładowania samochodów elektrycznych. Nie zapomnimy też o osobach dojeżdżających do pracy rowerem, gdyż ro-wery będzie można zostawić w specjalnych garażach, przy których powstaną szatnie i prysznice dla rowerzystów – dodaje Artur Rysz.

BIUROWCE KLASY A W CAPITAL TOWERS

Wybudowanie budynków usługowo-biurowego oraz biurowego, spełniających wymogi najwyższej klasy bu-downictwa, czyli A, zapowiada również inwestor usytu-owanego w pobliżu Mostu Zamkowego kompleksu Capi-tal Towers.

– W skład największego centrum apartamentowo-biu-rowo-usługowego w Rzeszowie wejdą dwa budynki biuro-we. Budowę pierwszego z nich rozpoczniemy jesienią tego roku, a zakończymy na przełomie 2014 i 2015 roku. Bę-dzie to ośmiokondygnacyjny budynek z parkingiem pod-ziemnym o łącznej powierzchni ok. 15 tys. mkw. – wyja-śnia Katarzyna Karkut, koordynator ds. sprzedaży Capital Towers. – Budowa drugiego biurowca – 25-kondygnacyj-nego z parkingiem podziemnym o łącznej powierzchni ok. 20 tys. mkw., rozpocznie się jesienią 2014 roku, a zakoń-czy w trzecim kwartale 2016 roku.

Obydwa budynki mają posiadać wszelkie cechy po-zwalające na umieszczenie ich w najwyższej klasie budow-nictwa – A. Katarzyna Karkut zwraca uwagę na doskona-łą lokalizację w centrum miasta, doskonałą komunikację

miejską, bliskość Centrum Kulturalno-Handlowego Mil-lenium Hall, a także terenów zielonych – bulwarów rze-szowskich. Biurowce, zaprojektowane zgodnie z nowocze-sną architekturą, będą posiadać windy szybkobieżne, cało-dobową ochronę i monitoring budynku, miejsca postojowe dla użytkowników i wydzielony parking dla gości, parking dla rowerów, z toaletą i prysznicami oraz najwyższej klasy okablowanie. Zapewnią dostępność gastronomii w budyn-ku i sąsiedztwo zaplecza usługowo-handlowego oraz spor-towo-rekreacyjnego. Pomieszczenia w formule open spa-ce, pozbawione elementów konstrukcyjnych, pozwolą na ich swobodną aranżację; będzie też możliwość szybkiego przearanżowania powierzchni do indywidualnych potrzeb, dzięki podwieszanym sufitom i modułowym podłogom. Biura zapewnią zmaksymalizowaną dostępność światła dziennego.

– Powierzchnie proponowane w Capital Towers prze-znaczone będą dla różnych grup najemców oraz nabyw-ców: od gabinetów lekarskich i kancelarii prawnych, do siedzib spółek bądź dużych korporacji – dodaje Katarzy-na Karkut.

Warto też wspomnieć o jeszcze jednej ciekawej inwesty-cji: ekologicznym biurowcu dla WSK PZL-Rzeszów, w któ-rym swoją siedzibę będzie miało Centrum Badawczo-Ro-zwojowe Napędów Lotniczych. Obiekt ma być gotowy na wiosnę 2014 roku i ma otrzymać certyfikat LEED – najsze-rzej stosowany na świecie system certyfikacji środowiskowej (taki sam certyfikat ma posiadać SkyRes – przyp. red.). ■

NIERUCHOMOŚCI

Reklama

Page 111: VIP Biznes&Styl
Page 112: VIP Biznes&Styl

ISSN 1899-6477

Numer 3 (29)

Maj-Czerwiec 2013

Wizjoner Kodu

MACIEJ WNUKPERŁA W KORONIE POLSKIEJ NAUKI

Na okładceWit Więch

VIP TYLKO PYTAO TYGLU NARODOWOŚCIOWYM PODKARPACIA Z ANDRZEJEM POTOCKIM

LUDZIE BIZNESU

52. Muzyczny Festiwal w Łańcucie 17-25 maja

Portret

dwumiesięcznik podkarpacki

IV FORUM INNOWACJIRZESZÓW, 14-15 MAJA