TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM …bcpw.bg.pw.edu.pl/Content/2321/49wszech98_nr_47.pdf ·...

16
M 47. Warszawa, d. 20 listopada 1898 r. Tom XVI 1. TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM. PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA". W Warszawie: rocznie rs. 8, kwartalnie rs. 2 Z przesyłk pocztow : rocznie rs. 10, półrocznie rs. 5 Prenumerować można w Redakcyi .Wszechświata' i we wszystkich ksi garniach w kraju i zagranica.. Komitet Redakcyjny Wszechświata stanowi Panowie Deike K., Dickstein S., Hoyer H. Jurkiewlcz K., Kwietniewski Wł., Kramsztyk S., Morozewicz J., Na tanson J., Sztolcman J., Trzciński W. i Wróblewski W. 66. VAN T'HOFF. 0 ROSNĄCEM ZNACZENIU CHEMII NIEORGANICZNEJ.') Trafnym zaiste był pomysł Lemeryego, dziel cego jeszcze przed 200 laty (Oours de Ohimie, 1675) zakres wiedzy chemicznej na dwa działy, stosownie do tego, gdzie dany zwi zek si spotyka; w ten sposób oddzie lił substancye, pochodz ce z przyrody orga nicznej, z istot żywych, od takich, które po chodz z martwego państwa mineralnego, jako oiała organiczne od ciał nieorganicz nych. Taki podział miał już i dlatego wewn trz ne naukowe uprawnienie, źe chemii nieorga nioznej przypadło stosunkowo łatwe zadanie: badanie praw przemiany materyi mar twej; organiczna ma si zajmować bardziej skomplikowanem zagadnieniem organizmów żywych. Z czasem zmieniono definicy i chemia or ganiczna stała si , jak wiadomo, chemi ') Skrócenie wykładu van'tHoffa, mianego na zjeździe lekarzy i przyrodników w Diissel dorfie, we wrześniu b. r. zwi zków, w których skład wchodzi w giel, podczas gdy chemia nieorganiczna zajmuje si reszt , t. j . około 70 pierwiastków. Najtrudniejsz cz ści zadania chemii nie organicznej jest przedewszystkiem systema tyczne rozszczepianie, „odbudowa" — żeby użyć wyrażenia górniczego — zwi zku; i na tem polu świ ci ta nauka dotychczas jeszcze swe najświetniejsze tryumfy, czego dowodem niezbyt dawne odkrycia Rayleigha i Ratn saya (argon, hel i t. p.). W dziedzinie orga nicznej natomiast jest odwrotnie. Rozszcze pianie i rozkład daj si zwyczajnie bardzo łatwo uskutecznić, a głównym celem jest tu konstrukcya, budowa, słowem synteza zwi z ku, tem szczególnie utrudniona, źe przy jed nakim procentowym składzie chemicznym mog istnieć różne jakościowo i ilościowo formy, tak zwana izomery a i polimerya: tak np. kwaśny „pierwiastek" octu i słodki „pier wiastek" miodu, t. j . kwas octowy i cukier gronowy, s co do swego składu chemicznego równe. I dlatego naj waż niej szemi badania mi w tej dziedzinie s te, które si zajmuj sztucznem syntezowaniem (np. syntezy cu krów, dokonane przez Emila Fischera), a chemia organiczna znajduje najpi kniejszy wyraz wyników, do których doszła, w nauce o strukturze i w stereochemii, które objaś

Transcript of TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM …bcpw.bg.pw.edu.pl/Content/2321/49wszech98_nr_47.pdf ·...

M 47. Warszawa, d. 20 listopada 1898 r. Tom XVI 1.

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA".

W Warszawie: rocznie rs. 8, kwartalnie rs. 2Z przesyłką pocztową: rocznie rs. 10, półrocznie rs. 5

Prenumerować można w Redakcyi .Wszechświata'i we wszystkich księgarniach w kraju i zagranica..

Komitet Redakcyjny Wszechświata stanowią PanowieDeike K., Dickstein S., Hoyer H. Jurkiewlcz K.,Kwietniewski Wł., Kramsztyk S., Morozewicz J., Na-tanson J., Sztolcman J., Trzciński W. i Wróblewski W.

66.

VAN T'HOFF.

0 ROSNĄCEM ZNACZENIU CHEMIINIEORGANICZNEJ.')

Trafnym zaiste był pomysł Lemeryego,dzielącego jeszcze przed 200 laty (Oours deOhimie, 1675) zakres wiedzy chemicznej nadwa działy, stosownie do tego, gdzie danyzwiązek się spotyka; w ten sposób oddzie-lił substancye, pochodzące z przyrody orga-nicznej, z istot żywych, od takich, które po-chodzą z martwego państwa mineralnego,jako oiała organiczne od ciał nieorganicz-nych.

Taki podział miał już i dlatego wewnętrz-ne naukowe uprawnienie, źe chemii nieorga-nioznej przypadło stosunkowo łatwe zadanie:badanie praw przemiany materyi mar-twej; organiczna ma się zajmować bardziejskomplikowanem zagadnieniem organizmówżywych.

Z czasem zmieniono definicyą i chemia or-ganiczna stała się, jak wiadomo, chemią

') Skrócenie wykładu van'tHoffa, mianegona zjeździe lekarzy i przyrodników w Diissel-dorfie, we wrześniu b. r.

związków, w których skład wchodzi węgiel,podczas gdy chemia nieorganiczna zajmujesię resztą, t. j . około 70 pierwiastków.

Najtrudniejszą częścią zadania chemii nie-organicznej jest przedewszystkiem systema-tyczne rozszczepianie, „odbudowa" — żebyużyć wyrażenia górniczego — związku; i natem polu święci ta nauka dotychczas jeszczeswe najświetniejsze tryumfy, czego dowodemniezbyt dawne odkrycia Rayleigha i Ratn-saya (argon, hel i t. p.). W dziedzinie orga-nicznej natomiast jest odwrotnie. Rozszcze-pianie i rozkład dają się zwyczajnie bardzołatwo uskutecznić, a głównym celem jest tukonstrukcya, budowa, słowem synteza związ-ku, tem szczególnie utrudniona, źe przy jed-nakim procentowym składzie chemicznymmogą istnieć różne jakościowo i ilościowoformy, tak zwana izomery a i polimerya: taknp. kwaśny „pierwiastek" octu i słodki „pier-wiastek" miodu, t. j . kwas octowy i cukiergronowy, są co do swego składu chemicznegorówne. I dlatego naj waż niej szemi badania-mi w tej dziedzinie są te, które się zajmująsztucznem syntezowaniem (np. syntezy cu-krów, dokonane przez Emila Fischera),a chemia organiczna znajduje najpiękniejszywyraz wyników, do których doszła, w nauceo strukturze i w stereochemii, które objaś-

738 WSZECHŚWIAT • Nr 47.

niają subtelne różnice w budowie przy rów-nym składzie chemicznym i które służą zaniemylnego przewodnika w sztuczneni synte-zowaniu.

Zupełnie różne cele, ku którym zdążają,badania w obu działach, powodują odpowied-nią do tego rozmaitość metod i nawet w roz-woju historycznym następujące po sobieokresy są charakteryzowane przez pewienrozkwit naprzemian to jednej, to drugiejgałęzi. Typowem w tej mierze jest właśniebieżące stulecie. W początku jego wyłoniłsię potężny impuls wielkiej zasady dzisiejszejchemii: „Masa materyi nie zmienia się mi-mo głęboko idących jej przemian". Na tejzasadzie waga stalą się. glównem narzędziembadań chemicznych, a jej zastosowanie takdalece panowało nad naszą nauką, że Koppmógł słusznie okres ten nazwać „okresembadań ilościowych".

Zastosowanie owej zasady przepłynęło jakpotężna fala przez cały zakres chemii, prze-kształcając ją do gruntu. W początku doj-rzewają owoce tego zjawiska na polu chemiinieorganicznej. Zdobyte tam przedewszyst-kiem czysto empiryczne fakty : niezmiennośćpierwiastków, zmiany ciężarowe i objętościo-we podczas przemian chemicznych—znajdująwyraz bypotetyczny w pojęciach atomowychi molekularnych, a obrazem wiadomości takzdobytych jest wzór cząsteczkowy. Podającjako formułę wody wzór H2O, rozumiemyprzez to, że najdrobniejsze cząstki, dającesię otrzymać przez mechaniczny podział wo-dy, zatem cząsteczki czyli drobiny, możnaprzez środki dalej idące, np. czynniki che-miczne, rozszczepić jeszcze dalej, na trzymałe cząstki, atomy, które jednak już w ta-kim razie nie są jednem i tem samem ciałem,wodą, lecz dwuma róźnemi, t. j . wodorem Hi tlenem O.

Zkolei przychodzi żniwo na polu chemiiorganicznej. Metody analizy ilościowej za-stosowały się i do zawikłanych tamtejszychstosunków, a z zasobu materyałów, groma-dzącego się pierwotnie aź do zamętu, wystą-piła formuła konstytucyjna czyli wzór bu-dowy, jako prosty a przejrzysty obraz przy-puszczalnej rzeczywistości. ^Formuła takawyjaśnia nietylko rodzaj i ilość atomóww cząsteczce, lecz i wewnętrzny związeki względne położenie, w sposób schematycz-

ny. Wiadomo, że uzyskany przez to poglądszeroki i idąca za tem możność tworzeniacoraz to zawilszycb związków przez syntezo-wanie ciała z ciałem, aż do nieskończoności,nadał chemii organicznej ów wielki powabi panujące stanowisko w drugiej połowie te-go stulecia.

Jednakże jedna rzecz rozczarowuje przytem wielkiem powodzeniu, jakie odniosłachemia strukturowa organiczna. Ohemiaorganiczna bowiem, w bezpośredniem połą-czeniu z biologią, więc nauką o życiu, zyska-ła stosunkowo mało w kierunku objaśnieniazjawisk życiowych. Wyniki, zawarte w for-mułach konstytucyjnych chemii organicznejmają stosunkowo niewielkie znaczenie dlaasymilacyi, oddychania, wymiany materyi;ą nawet poznanie formuły białka nie zmieni-łoby chyba nic w tej mierze. I zdaje mi się,że ta niedostateczność leży właśnie w natu-rze formuły strukturowej : przedstawia onacząsteczkę jako całość sztywną, niezmienia-jącą się i w ten sposób odpowiada chybatym stosunkom, które panują przy absolut-nem zerze temperatur, t, j . przy —273°,a przecież na długo już przedtem wygasająwszelkie objawy życiowe: stan cząsteczkizatem jest objaśniony formułą dla takichokoliczności, w których życie ustaje.

Wobec tego (w pewnej mierze) zatamowa-nia chemii organicznej w jej najwyższychcelach, jedno jest rzeczą pocieszającą: otowidzimy w tej chwili drugi szeroki ruch,przesuwający się przez zakres chemii, prze-kształcający ją stopniowo i pod jego wpły-wem możemy prawdopodobnie oczekiwać no-wego rozkwitu chemii, przedewszystkiem nie-organicznej.

Przypatrzmy się historyi teraźniejszościnieco szczegółowiej, uwzględniając powodze-nie, którego z jednej strony chemia nieorga-niczna, z drugiej zaś organiczna doznała.Wspomnijmy więc, że najświetniejsze wyni-ki osięgnigto w ostatnich czasach właśniew dziedzinie nieorganicznej, mimo szczupłe-go zastępu pracowników; tak np. lotne związ-ki żelaza i niklu z tlenkien węgla, odkryteprzez Ludw. Monda, kwas azotowodorowyOurtiusa, nowo pierwiastki, znajdujące siępo części w przystępnej wszystkim atmosfe-rze, argon, metargon, neon, krypton, ksenoni hel, przez Ramsaya, sztuczne otrzymanie

Nr 47. WSZECHŚWIAT 739

dyamentu, borki, krzetnki i węgielki (węgliki)odkryte przez Moissana.

Te powodzenia doświadczalne są częściowotakże zawisłe, zaznaczmy to wyraźnie, odprzekształcenia, któremu ulega właśnie te-raz chemia techniczna, t. j . od użycia elek-tryczności jako źródła pracy, co przede-wszystkiem przyczynia się do rozwoju chemiinieorganicznej. Rozważmy zatem szczegółytego przekształcenia i podnieśmy osobno to,czego dokonać potrafi już teraz elektrycz-ność, jużto jako źródło wysokich temperatur,już też jako środek służący do rozdzielania.

Jako środek ogrzewający elektrycznośćma obecnie podstawowe znaczenie. Tempe-ratury dające się osiggnąć zapomocą che-micznych środków, przez spalenie, są, jak wia-domo dosyć ograniczone, gdyż spalenie niemoże przebiegać w nazbyt podwyższonychtemperaturach. Ohemicznemi zatem środ-kami nie możemy wyjść daleko poza 3 000°.Temu ograniczeniu nie podlega żarzenieelektryczne w znanem świetle lukowem,a w piecu elektrycznym można otrzymywaćtemperatury około 4000°.

Zastosowanie tego środka do celów che-micznych otwarło nowe drogi dla otrzymy-wania cennych i ważnych ciał, szczególniew rękach Moissana. Jasną jest rzeczą, źete drogi są przedewszystkiem przystępne dlachemii nieorganicznej : temperatura wyso-ka nie tworzy, lecz niszczy te zawikłanekompleksy, których badanie jest zadaniemchemii organicznej; nasza własna istota, któ-ra polega w znacznej części właśnie na wza-jemnem działaniu takiclf skomplikowanychciał, nie wytrzymuje nawet temperatury 50°.Związki węgla, które się otrzymuje w piecuelektrycznym, jak karborund (węgielek krze-mu) lub węgielek (węglik) wapnia, nie mająbezpośredniego znaczenia dla naukowego roz-woju chemii organicznej. Tylko technikazyskała w karborundzie cenny materyał szli-fierski, a w węgielku wapnia nowe źródłoświatła.

Zwróćmy się z kolei do elektryczności,jako środka rozdzielania, do elektrolizy.

Tutaj widzimy, specyalnie pod auspicyamiClassena, przekształcenie i uproszczenie nie-organicznej analizy ilościowej. Wydzieleniewiększej części metali w formie odpowiedniejdo ważenia udaje się przy zastosowaniu prą-

du o odpowiedniem natężeniu; rozdzielenieich zaś udaje się wedle Killianiego i Freu-denberga przy użyciu stosownej siły elektro-bodźczej, a niedawno udało się Specketerowii trudne rozdzielenie halogenów (chloru, bro-mu i jodu) w odpowiedni sposób. Krótkomówiąc, zdaje się, źe nastał dla chemii nie-organicznej na polu analizy taki zwrot, jakswojego czasu, za Liebiga, dla chemii orga-nicznej, przez odpowiednie przekształcenieanalizy elementarnej.

Zastosowanie elektrolizy na wielką skalęwychodzi również głównie na korzyść techni-ki nieorganicznej. Wspomnijmy tylko, żew r. 1897 już około >/, całej ilość miedzi(137 000 000 kg) uzyskano na drodze elektro-litycznej; również i większa część złota i sre-bra w ten sposób została otrzymana. Pro-dukcya sodu (260000 kg w r. 1897) polegaobecnie wyłącznie na tej metodzie, a rozwójtechniki otrzymywania glinu i olbrzymiwzrost jego produkcyi z 9 500 kg w r. 1888do 321 000 kg w r. 1894, również tem jestspowodowany.

Coprawda, nie zdołano narazie znaleść od-powiedniego celu, któryby tej olbrzymiej po-daży mógł wystarczyć. Zmienić się to możejednak, odkąd Groldschmidt, prze/: małą mo-dyfikacyą metody, używanej już przez Kle-mensa Winklera, znalazł w glinie metalicz-nym doskonały środek bardzo łatwego pro-dukowania czystych metali, inną drogą trud-nych do otrzymania, jak chromu, manganui t. d. na wielką skalę '). Technice stopówczyli aliaźów zdaje się tu otwierać pole, któ-rego systematyczne opracowanie będzie za-pewne dla niej nadzwyczaj ważne.

Gdy widzimy rozbudzenie chemii nieorga-nicznej przez niespodziewane odkrycia, wzbo-gacenie jej przez nową metodę o wielkiejpłodności, uproszczoną pod względem anali-tycznym, dostępną przez łatwe otrzymywa-nie materyału wyjścia, to pojmiemy, źe grunttaki jest bardzo podatny do zastosowaniai rozwinięcia zasad podstawowych, którewłaśnie w ostatnich lat dziesiątkach znajdu-ją przeprowadzenie w dziedzinie chemii,

Gdy Kopp już w r. 1843 wypowiedział, że

i) Por. w tym względzie artykuł p. L. lir.we Wszechświecie przed dwuma miesiącami, oraznotatkę, o tym samym przedmiocie w a-rze 42.

740 WSZECHŚWIAT N r 47.

po okresie badań 'ilościowych nastąpi nowaepoka rozwoju chemii dopiero po zlaniu sięjej z inną gałęzią wiedzy, to przewidywał to,co się obecnie właśnie dzieje, przez., połą-czenie się chemii i fizyki, któremu toruje dro-gę świetnie się teraz rozwijająca chemiafizyczna. Podnieśmy jako ważny momentw tej mierze przeniesienie zasad nauki o ciep-le na pole chemii, oraz o ile się powiodłowyciągnąć stąd konsekwencye,. dające sięsprawdzić doświadczalnie, tudzież co z tegosprawdzenia wynika.

Zagadnienia, które w ten sposób możnarozwiązać, należą do najważniejszych w na-szej dziedzinie, znajdują zaś rozwiązanie bar-dzo mało mające związku bezpośredniegoz naszemi wyobrażeniami atoinistycznemii strukturowemi. Jednakże otwiera się per-spektywa, że na tej drodze uda się rozwiązaćzagadnienia i to nawet biologiczne, któreznajdują się poza zakresem nauki strukturo-wej, będącej wyrazem atomistycznego zapa-trywania się na ciała chemiczne.

Przedewszystkiem musimy wymienić za-gadnienie powinowactwa. Nauka o cieplenie zdoła sprowadzić objawów powinowactwado wzajemnego działania atomów na siebie,lecz bada powinowactwo, mierząc j ego dzia-łanie i stwierdza, że miarą powinowactwajest maksymalna praca, którą reakcya możewykonać. W niektórych razach jestto jasne;przypatrzmy się reakcyi, złączonej z powięk-szeniem objętości, np. połączeniu się octa-nów : miedzi i wapnia w sól podwójną. Fak-tem jest, że taka przemiana, przebiegającaw naczyniu szczelnie zamkniętem, potrafistrzaskać jego ściany. Paktem również jest,że odpowiednio wysokie ciśnienie zewnętrznehamuje tę reakcyą, a Spring dowiódł, że podciśnieniem kilku tysięcy atmosfer naodwrótsól podwójna ulega rozszczepieniu na poje-dyncze sole składowe : reakcya więc ulegaodwróceniu. Takie więc ciśnienie graniczneznajduje się widocznie w najściślejszymzwiązku z powinowactwem, uwaźanem jakosiła, a powinowactwo jako praca jest jedno-znacznie określone przez pracę mechaniczną,która jest dokonana przez reakcyą przyprzeciwciśnieniu.

Jeżeli reakcya wykonywa swą pracę ma-ksymalną w innej formie, dajmy na to elek-trycznej, jak np. przy ogniwach galwanicz-

nych, to i tutaj można ją wymierzyć. Jestona w tym razie równą pracy mechanicznej,którą produkuje.

W ten sposób zyskujemy wyobrażeniaogromnej doniosłości; mamy tak zasadę, napodstawie której możemy niemylnie przepo-wiedzieć przebieg reakcyi: „Przemiana mo-że tylko wtedy przebiegać, jeżeli jest w sta-nie dokonać pracy mechanicznej dodatniej;jeżeli ta jest odjemną, to reakcya przebiegaw kierunku odwrotnym; jeżeli równa się zeru,to reakcya, nie idzie ani w jedne ani w drugąstronę".

Ta praca, a z nią i możliwość reakcyi, dasię jednak obliczyć, jeżeli dla występującychprzytem ciał oznaczono raz na zawsze pracę,która może być wykonaną przy tworzeniusię ich z pierwiastków i pracę taką oznaczasię zwykle w formie ciepła, t. j . przez ilośćkaloryj.

Przedstawiony tutaj obszerny programpracy został niedawno przez Nernsta i Bu-garszkyego dosyć obszernie opracowany dlazwiązków rtęci.

{Dole. nast.).T.E.

Teorye kosmogoniczne Kanta i Laplaceawobec nauki nowoczesnej.

Wyobrażenie, źe świat nasz nie był odwieków takim, jakim go widzimy obecnie,ale ie niegdyś sł<*ńce i gwiazdy stanowiłyjedne bezkształtną, nieokreśloną masę chao-tycznej materyi pierwotnej, było oddawnajuż znane ludzkości. „Ziemia była niekształt-na i próżna"—powiada Genesis. Starożytny„Chaos" greków, z którego pod działaniemsiły twórczej powstały następnie wszystkieświaty, przypomina w wysokim stopniu„mgławicowe masy" astronomii nowoczesnej.

Otóż, jeżeli przypatrzymy się uważniewszystkim teoryom i hypotezom, jakie two-rzyła sobie ludzkość w tym względzie odczasów najdawniejszych, to przekonamy się,że moźnaby je podzielić na trzy główne gru-py : 1) teorye, które powstały u różnych lu-dów przed poznaniem prawa ciążenia po-wszechnego, a które zatem z samej istoty

Nr 47. WSZECHŚWIAT 741

rzeczy były pozbawione wszelkiej podstawynaukowej; 2) teorye, oparte na prawie cią-żenia powszechnego, bez uwzględnienia jed-nak nowoczesnej zasady zachowania energii,i nakoniec 3) teorye, oparte na tej właśnieostatniej zasadzie.

Szczegółowe badania poglądów uczonychstarożytnych co do początków i przyszłychlosów wszechświata, dotyczą raczej historyifilozofii, aniżeli astronomii, jako nauki do-świadczalnej, posiadały one bowiem charak-ter wyłącznie spekulatywny i, nie stanowiąclogicznie zbudowanych systematów, wyrażałytylko pewien kierunek myśli, właściwy cha-rakterowi danego ludu i jego cywilizacyi.Otóż, naprzykład, wyobrażenia hindusów0 bogu Brahmie, który w ciągu długich ty-sięcy lat siedzi, pogrążony w sobie na liściulotosu i wysiaduje wreszcie olbrzymie złotejaje, z którego następnie powoli rozwija sięwszechświat cały, nie zawierają w sobie,rzecz oczywista, najmniejszego śladu obser-wacyj naukowych. Były one tylko wynikiemkontemplacyjnego i marzycielskiego usposo-bienia tego ludu. Kosmogonia starożytnażydów, zawarta w księgach Genezy, jakkol-wiek lepiej uzasadniona, przeważnie jednakjest także wyrazem ich monoteistycznych po-glądów na Boga, jako na Stwórcę nieba1 ziemi. Dopiero filozofowie greccy, jakHipai'ch i Ptolemeusz, dali poraź pierwszydowody praktycznej myśli naukowej; ci bo-wiem starali się poznać ten świat takim, ja-kim on jest obecnie, pozostawiając na stro-nie wszelkie dociekania przyczyn pierwot-nych.

Jakkolwiek, wogóle mówiąc, wszystkie teo-rye starożytnych o pochodzeniu widzialnegowszechświata pozbawione były podstaw ściślenaukowych; to jednakże nie możemy twier-dzić ryczałtowo, że wzmianki ich były błęd-ne bezwzględnie, ani też, że teorye takiepowstawały wyłącznie tylko w starożytności.Oto, naprzykład, poglądy Swedenborga,należące skądinąd do tej samej grupy, za-wierają jednak w sobie pewne szczegóły, zu-pełnie zgodne z najnowszemi teoryami o po-wstawaniu planet. W hypotezach kosmogo-nicznych Kartezyusza, Leibnitza, Whystona,Buffona, Franklina i innych widzimy rów-nież rozsiane tu i ówdzie złote ziarnkaprawdy, chociaż przeważnie sąto raczej

utwory płodnej fantazyi, aniżeli systematyściśle naukowe. Pomijamy więc milcze-niem wszystkie te filozoficzno-astronomicznemrzonki i przechodzimy odrazu do badańnauki nowoczesnej.

W połowie zeszłego i na początku bieżą-cego stulecia, naprzód Kant, a następnie La-place stworzyli pierwszą naukowo-kosmogo-niczną teoryą, na której podstawie starali sięwytłumaczyć pochodzenie układu słoneczne-go z materyi słońca, satelitów zaś—z mate-ryi planet. Poglądy Kanta i Laplacea od-powiadały w zupełności temu poziomowi, najakim stała ówczesna wiedza, powstały onebowiem w tej epoce, kiedy główne zadanienauki polegało na wykryciu i zbadaniuwszystkich objawów prawa ciążenia po-wszechnego w zastosowaniu do ruchów, do-strzeganych w układzie słonecznym, któryuważano podówczas za całość zupełnie od-rębną i niezależną od reszty wszechświata.Przestarzałe te poglądy wieku 18-go stra-ciły już zupełnie dawniejsze znaczenie w nau-ce nowożytnej. Mechaniczna teorya ciepła,prawo zachowania energii i analiza widmo-wa wywołały tak szybki postęp i zwrot prze-konań w nauce, o jakich nie mogli nawetmarzyć Kant, Laplace i współcześni imastronomowie. Dziś więc możemy wskazaćcały szereg takich taktów, z któremi teoryeich nie dadzą się w żaden sposób pogodzić.

Analiza widmowa udowodniła, że słońcenasze w istocie rzeczy niczena się nie wyróż-nia od innych gwiazd stałych, a więc przy-puszczać należy, źe układ jego powstać mu-siał w takich samych warunkach, w jakichpowstawały inne układy tego rodzaju w świe-cie gwiazdowym. Jeżeli zatem teorya Lapla-cea daje istotnie dokładne wyobrażenie o hi-storyi rozwoju układu słonecznego, to po-winnaby ona wystarczyć również w zastoso-waniu do układów innych. Tam jednakżewidzimy częstokroć systęmaty, w którychw fizycznej od siebie zależności pozostajądwa słońca, lub większa nawet ich liczba.Otóż sposobu powstania najprostszego nawetukładu tego rodzaju powyższe teorye nietłumaczą wcale. Zresztą, jeźelibyśmy niewymagali tak wiele i pomijając gwiazdy po-dwójne, zwrócili się wyłącznie do układusłonecznego, to i w tych granicach możemydziś wskazać zjawiska, o których istnieniu

742 WSZECHŚWIAT Nr 46.

Laplace woale nie wiedział, a które, jak się0 tem przekonamy, pozostają w zupełnejsprzeczności z jego hypotezą, a tembardziejz nauką, Kanta.

Rozwijając swe teorye kosmogoniczne,Laplace i Kant przypuszczają., że wszystkieruchy w granicach układu słonecznego od-bywają się w jednym wyłącznie kierunku,nie wiedziano bowiem podówczas wcale o ist-nieniu przy pewnych planetach satelitów,posiadających ruch wsteczny. Dziś, kiedywiemy, że księżyce Urana i Neptuna posia-dają taki właśnie odmienny kierunek ruchu,kiedy zbadano dokładnie naturę fizyczna,pierścieni Saturna, kiedy obliczono wreszcieorbity gwiazd podwójnych—dziś, powiadamy,hypotezą Laplacea z samej istoty rzeczyuledz musi nader znacznym zmianom. Nowateorya kosrnogoniczna powinna się oprzeć nacałej sumie tego materyału, jaki zdoby-ła dziś nauka, a wskazany w niej sposóbukształtowania się naszego układu słonecz-nego musi być jedynie przypadkiem szcze-gółowym, jedną z odmian powstawania ukła-dów gwiazdowych wogóle.

Otóż pomimo niezmiernej rozmaitości ciał,które dostrzegamy we wszechświecie, może-my, właściwie mówiąc, podzielić je na dwiegłówne grupy, a mianowicie : gwiazdy stale1 mgławice, składające się z chaotycznej ma-teryi gazowej. G-wiazdy, a raczej ich ukła-dy, dadzą się również podzielić na : a) gwiaz-dy zwykłe, b) gwiazdy podwójne i c) zbio-rowiska gwiazdowe. Mgławice pod wzglę-dem zewnętrznego ukształtowania dzielimyna nieprawidłowe i prawidłowe, czyli posia-dające pewne wyraźne, przeważnie kulistelub eliptyczne zarysy.

Otóż mając na względzie dwa te zasadni-cze typy, przypatrzmy się w jakich warun-kach mogły one powstać.

Niektórzy są tego zdania, że zagadnienie0 początku wszechświata, równie płonne jak1 filozoficzne zagadnienie o pierwotnej przy-czynie, powinno być całkiem usunięte z dzie-dziny astronomii, jako nauki zupełnie pozy-tywnej, opartej na obserwacyach bezpośred-nich i analizie matematycznej. Zgadzamysię z tem najzupełniej, że astronomia, jakonajściślejsza ze wszystkich nauk przyrodni-czych niema potrzeby cofać się aż do chwilistworzenia wszechświata i może badać nasz

układ słoneczny takim, jakim jest on obecniei na podstawie takich bezpośrednich^ obser-wacyj obliczać zupełnie dokładnie ruchy sta-nowiących ów układ planet i księżyców. Je-dyne zaś przypuszczenie, które w takich wa-runkach staje się niezbędnein, polega natem, że nasz maluchny światek planetarnynie zależy zupełnie od innych układówgwiazdowych i stanowi odrębną całość. Oodo ruchów planetarnych przypuszczenie tozgadza się poniekąd z rzeczywistością i obli-czenia teoretyczne, oparte na tej zasadzie,nie różnią się nigdy o drobną nawet częśćsekundy od pozycyj, sprawdzonych bezpo-średnio. Bądź co bądź jednak zagadnienieo początku wszechświata różni się znacznieod filozoficznego zagadnienia o przyczyniepierwotnej, w bezpośrednim bowiem związkuz teoryą kosmogoniczną pozostaje cały sze-reg zjawisk, dostępnych naszemu badaniu.Nie mówiąc już o ruchu własnym słońcaw przestrzeni, zwróćmy, naprzykład, uwagęna sferoidę ziemską. Otóż jej spłaszczenieu biegunów i wzmaganie się gęstości w kie-runku od powierzchni ku środkowi dowodząwyraźnie, że niegdyś ziemia nasza musiałabyć w stanie płynnym, albowiem w takichtylko warunkach mogła przybrać kształt;właściwy wirującym masom cieczy. Jeżelidodamy do tego, że temperatura warstwskorupy ziemskiej wzrasta również ku środ-kowi i źe ; w pewnej głębokości części jejskładowe pozostają w stanie rozżarzenia, tozrozumiemy łatwo, źe masa naszego globumusiała niegdyś przejść przez stadyum cie-czy ognistej, skorupa zaś jego powstałaznacznie później, po długim okresie stygnię-cia. A więc badając nawet dzisiejszy stanziemi, musimy bądź co bądź dotknąć teoryj,dotyczących jej pochodzenia i stopniowegorozwoju.

Zwracając t>ię, następnio do słońca, napodstawie nader wielu danych sądzić może-my, że bryła jego wewnętrzna dziś jeszczepozostaje w stanie takiej cieczy ognistej,a ponieważ bryła ta jest 330 000 razy więk-sza, aniżeli bryła ziemi, przeto stygnięcienie wywołało tam jeszcze takich następstw,jak u nas, i słońce stałej skorupy nie posiada.

To, cośmy mówili o ziemi, da się równieżzastosować do wszystkich większych planet.Ich spłaszczenia polarne i wzmagająca się

Nr 4.7. WSZECHŚWIAT 743

ku środkowi gęstość dają nam najzupeł-niejsze prawo do przypuszczenia, źe i samahistorya ich rozwoju była zupełnie analo-giczna z historya rozwoju ziemi.

A więc cały nasz układ słoneczny byłniegdyś w stanie masy stopionej. Wniosekten, również jak i inne wnioski astronomicz-ne, opiera się na danych obserwacyi i ra-chunku. Z drugiej strony jednakże układsłoneczny nie jest jedynym we wszechświe-cie, widzimy tam bowiem mnóstwo układówinnych, zupełnie tej samej natury. Gwiazdysąto także olbrzymie globy, pozostającew stanie wysokiego rozżarzenia, podobnedo naszego słońca i odwrotnie słońce naszejest tylko jedną z gwiazd wszechświata.A więc wszystko to, cośmy powiedzieli do-tychczas o układzie słonecznym, należyuogólnić jeszcze dalej, a wówczas dojdzie-my do wniosku, źe powstawanie wszystkichbez wyjątku układów gwiazdowych mu-siało się odbywać w zupełnie jednakowysposób.

Nie trudno zrozumieć, źe przyczyny pier-wotnego stanu rozżarzenia musiały byćw całym wszechświecie zupełnie analogiczne;nie możemy bowiem przypuścić, że stanrozżarzenia takiego, naprzykład, Syryuszazależy od innych zupełnie powodów, aniżelitakiż stan gwiazdy a Panny, lub naszegosłońca. Wniosek nasz o tożsamości przy-czyn polega przedewszystkiem na tem, żewszystkie bez wyjątku ciała wszechświata,rządzone są przez też same niezmienne pra-wa i składają się z jednakowych, lub teżnader podobnych elementów chemicznych.

Powstaje więc przedewszystkiem zagad-nienie zasadnicze, jakim mianowicie był ówpierwotny powód rozgrzania materyi?

Dla uczonych z przed lat kilkudziesięciubyła to zagadka zupełnie niemożliwa dorozwiązania, albowiem o prawie zachowaniaenergii nic jeszcze podówczas nie wiedziano.Dziś zaś, chcąc ją rozwiązać, powinniśmyprzedewszystkiem stworzyć sobie dokładnepojęcie o stopniu rozżarzenia gwiazd, zmie-rzyć ich promieniowanie, czyli też, mówiącinaczej, obliczyć ilości ciepła, wysyłane przeznie w przestrzeń w danej jednostce czasui następnie porównać to promieniowaniez innemi, znanemi nam dokładnie źródłamiciepła. Otóż w tym celu zwrócimy się do

naszej najbliższej gwiazdy, to jest do słońca.Na podstawie ścisłych obliczeń przekonanosię, źe ilość ciepła, którą wysyła w prze-strzeń cała powierzchnia słoneczna, wynosina sekundę 113344000000000000000000kaloryj. Porównajmy więc tę olbrzymiązdolność promieniowania ze znanemi namźródłami ciepła. Wiemy, że ciepło powsta-wać może w sposób dwojaki: albo przy po-łączeniach chemicznych, czyli, jak to mówi-my zwykle, przy spalaniu się ciał, lub teżskutkiem działań mechanicznych, jak ude-rzenie, lub tarcie. Przypuśćmy więc dlaułatwienia zadania, że słońce składa siętylko z krzemu i tlenu, których stosunek ilo-ściowy wynosi 28 i 32, przy takim bowiemstosunku powstaje zupełne spalenie tychma'teryj; wybieramy zaś krzem dlatego, żeprzy spaleniu powoduje on największą ilośćciepła (jakkolwiek badania widmowe niewykazują wcale obecności tego ciała w ma-teryi słońca). Otóż wiemy z doświadczeńbezpośrednich, że przez spalenie (połączeniechemiczne) jednego kilograma takiej miesza-niny powstaje 3650 jednostek ciepła. Zna-my nadto masę, czyli wagę słońca, możemyzatem dokładnie obliczyć ilość ciepła, którąspowodowałoby całkowite spalenie jego ma-teryi, gdyby się ona składała tylko z krzemui tlenu, a więc w najpomyślniejszych dlapowstawania ciepła warunkach. Po wyko-naniu jednak takiego rachunku przekonamysię, źe łączenie się całej tej olbrzymiej masykrzemu i tlenu spowodowałoby taką ilośćciepła, jaką słońce wysyła w przestrzeńw ciągu lat 2 000. Gdyby więc ciepło jegozależało wyłącznie od czynników natury che-micznej, to po upływie lat 2000 musiałobyono zgasnąć zupełnie. Wiemy jednakże zeświadectw historycznych, źe świeci onoi grzeje niezmiennie w ciągu znacznie jużdłuższego okresu czasu. Z tego więc wnios-kujemy, źe pierwotne rozżarzenie materyisłońca (a więc i wszystkich gwiazd wogóle)nie mogło być zależnem wyłącznie od proce-sów chemicznych.

(C d. «.).Paweł Trzciński.

744 WSZECHŚWIAT Nr 47.

Przyczynek do etnografii pierwotnych

mieszkańców Ameryki południowej.

(Dokończenie).

OKRES CZWARTY: Najstarsze rasy kulturalneAmeryki południowej.

Wspomniałem już powyżej, że rozpo-wszechnione mniemanie o przedhistorycznymwieku kultury rasy kiczua nie zostało stwier-dzone przez wykopaliska archeologiczne.Wspaniałe ruiny świątyń i miast, jakie na-potkano na całym obszarze lądu pomiędzyNową Granadą a Argentyną, jak równieżposzukiwania archeologiczne w grobach (hua-cas) peruwiańskich, doprowadzają nas downiosku, że zarówno jak w Meksyku półdzi-cy aztekowie opanowali ogniem i mieczemstary naród kulturalny tolteków, tak samotei w Peruwii rasa kiczua i im pokrewnychaymara zastała na miejscu rasę dawniejsząo kulturze wyższej i opanowała ją, nic no-wego do rozwoju jej kulturalnego nie przy-niósłszy. Toż samo przypuszczać możemyo rasie muiscas w Nowej Granadzie, ponie-waż lud dzisiaj tam żyjący należy do okrą-głogłowego, tatarskiego typu (tupi),* podczasgdy kasta niegdyś tam panująca zdawała się.należeć do innego szczepu, ponieważ bogiemszlachty był bohater Boczika, gdy biedny ludjedynie czcił słońce.

To, co wiemy o najstarszych rasach kultu-ralnych Ameryki, stosuje się niewątpliwiedo muiscas lub ras im podobnych; wybornyrysunek tych indyan w Geografii Reclusa(tom 18, str. 297) przedstawia nam typ łu-dząco podobny do tatarów nadwołźańskich.

Muiscas czcili słońce jako bóstwo kupców,rzemieślników i wogóle niższej klasy ludno-ści, gdy kasta rządząca oddawała cześć boż-kowi Boczika, który podług legendy miałprzybyć ze wschodu.

Muiscas budowali kamienne świątynie,w których szczątkach znaleziono figury ludz-kie, a pomiędzy temi jedne, przedstawiają-cą bożka Boczika, w długiej sukni, w sanda-łach i z księgą, brodatego, pod figurą zaśmieści się napis w nieznanem dotąd piśmie(patrz u Waitza tom 4, str. 372). Nadtoznaleziono, podług świadectwa Waitza, dwa

posągi z wyglądającą z otwartego brzuchatwarzą ludzką—podobne do znajdowanychw Nicaragua. Tutaj również znaleziono mu-mie bardzo podobne do staroperuwiańskich.

Muiscas umieli tkać cienkie tkaniny ba-wełniane i wyrabiać ozdoby ze złota i srebra.Rzeźby na świątyniach muiscasów wykazująwszędzie ten sam tatarski typ ludzi, jaki na-potykamy w tym kraju i dzisiaj.

Jakkolwiek państwo Muiscas (Chibchas)podczas inwazyi hiszpańskiej było już w zu-pełnym upadku, władza ich sięgała podów-czas od ujścia rzeki Magdaleny aż do pół-nocnej granicy państwa Inkasów około Pa-sto, a wpływy sięgały daleko poza granice ichwładzy, aż do połączenia Jłio-Negro z Ama-zonką i do karibów z dorzecza górnego Ori-noco. Na południe od państwa Muisca leża-ło również cywilizowane państwo Quito, świe-żo przed przybyciem hiszpanów zawojowaneprzez peruwian pod panowaniem Inki Huay-na Kapak. Syn jego Atahualpa panowałzbyt krótko, aby głęboko sięgające zmianyw organizacyi podbitego kraju mógł wpro-wadzić, musimy przeto przypuścić, że kultu-ra ąuiteńczyków nie została wprowadzonąprzez rasę kiczua (peruwian), lecz starsząod ich przybycia. Istotnie też mieszkańcywyżyny ekwadorskiej typem swoim przypo-minają rasę tupi i muisca, różnią się nato-miast wybitnie od kiczuasów, których ze-psutym dyalektem obecnie wszyscy prawiemówią. Widzimy naprzykład u szczepucannares szerokie, okrągłe twarze o wy-datnych policzkach, poziomych oczach, krót-kim, prostym nosie, grubych wargach, nis-kiem czole i muskularnej silnej przysadko-watej budowie, natomiast niema u nich cha-rakterystycznego dla rasy kiczua nadmier-

| nego wykształcenia klatki piersiowej, anipospolitych u kiczuas orlich nosów. Cauna-res noszą długie warkocze, zwyczaj, którynapotykamy tylko u mężczyzn rasy tupi :chiriguanos boliwijskich i yurunas nad Szin-gu dolnym.

Starożytni mieszkańcy wyżyny Ekwador-skiej należeli do rasy tupi, częścią, zaś dorasy karibów.

Wpływ inkasów, których dwu tylko pano-wało nad Ekwadorem, widoczny jest w temjedynie, że wszędzie w regionie górskim in-dyanie mówią językiem kiczua, jakkolwiek

Nr 47. WSZECHŚWIAT 745

mocno zepsutym jego dyalektem. Wiadomozresztą, że inkasi całemi osadami przeno-sili kolonistów kiczuańskioh do krajów pod-bitych i odwrotnie, podbite ludy osiedlaliw granicach swego państwa. Stare grobyekwadorskie zawierają niekiedy obok sta-rożytności wspólnych z peruwiańskiemi, tak-że przedmioty, obce peruwianom. Tak np.T. Wolf znalazł na wybrzeżu Ekwadoru wy-roby odlane z mieszaniny złota, srebra i pla-tyny, a w bronzach odkrył obecność cynku;oba ostatnie metale były peruwianom nie-znane, natomiast brak pospolitej w bronzachperuwiańskich cyny.

Różnice w ubiorze dzisiejszych indyanEkwadoru i Kolumbii, zupełnie zresztą po-dobnych do ubioru mumij przedkolumbo-wych, polegają głównie na kolorze i mate-ryale : koluinbijczycy używają głównie tka-nin bawełnianych, barwionych indygiem,ekwadorczycy tkanin wełnianych, farbowa-nych w różnobarwne pasy w sposób bardzotrwały koszenilą, indygiera i kilku barwnika-mi roślinnemi.

Mieszkańcy wyżyny Ekwadorskiej posia-dali przed podbojem wielkie miasta, nie znalijednak budowli kamiennyoh. Sztuczny sy-stem irygacyjny, rolnictwo i rzemiosła zdająsię być tutaj dawniej szemi od panowaniainka8Ów. Ekwadorczycy wyżyny kwiteńskiejtrzymają lamy, które tutaj zostały niewątpli-wie wprowadzone przez peruwian z południa,zwierzęcia tego bowiem w stanie dzikim tu-taj się nie spotyka; umieją też tkać z wełnylam i owiec grube opończe i dery o wzorachperuwiańskich. Sieją pszenicę, kukurydzę,kinuę (Ohenopodium Quinua) i błękitny łu-bin, który pozbawiają goryczy przez długo-trwałe moczenie w płynącej wodzie. Chałupyich w kształcie stożkowych namiotów są, oto-czone plantacyami agawy, z której włókienwyrabiają mocne liny. Istnieją pomiędzynimi bardzo zręczni złotnicy. Ich trunekodurzający (czicza) wyrabia się z kuku-rydzy lub manjoku w taki sam sposóbjak u indyan tupi (khawe). W podróży żu-ją liście koki, jako środek podniecający.Ze zwierząt domowych trzymają, opróczeuropejskich, lamy, psy, oraz wielką ilośćświnek morskich, które hodują jak królikiwewnątrz ohalup. Psy są zarówno u góralijak u indyan tupi starszemi od przybycia

hiszpanów, jak dowodzi nazwa tych zwie-rząt, wzięta z języka krajowego, np. „ajku"(kiczua), „jagua" (guarani), „kayapas" (ku-czia), gdy natomiast dla wszystkich zwierząt,wprowadzonych przez hiszpanów, posiadająindyanie zawsze tylko przekręcone nazwyhiszpańskie,

Podczas wielkich uroczystości górale wy-stępują, w procesyi z tańcami i muzyką, przy-czem tancerze noszą bardzo oryginalny strój,zupełnie odmienny od ubioru ich dzisiejszego,i o ile wiadomo, obcy zupełnie indyanom ki-czua jak i aymara : są,to długie białe tunikibawełniane, takież spodnie, szkarłatny passrebrem suto ozdobiony, na przodzie opatrzo-ny rodzajem fartuszka, jak u egipcyan, pele-ryna szkarłatna i wielki kapelusz filcowy,ozdobny strusiemi piórami i różaeuii świeci-dłami.

Zwyczaj ten, rozpowszechniony u góraliekwadorskich, widzimy w Peru jedyniew okolicach zamieszkałych przez szczepyo typie tatarskim, podobnym do boliwijskichchiriguanos—u właściwych kiczua i aymarazarówno zwyczaj ten, jak i ubiór opisany,0 ile mi wiadomo, nie są znane.

Różnice kultury staroperuwiańskiej i mu-isca dają się łatwo wytłumaczyć przez od-mienne warunki geograficzne obu krajów,oraz obecność na południu tak użytecznegozwierzęcia, jakiem jest lama, tak samo jakwprowadzenie przez hiszpanów koni i bydłarogatego zmieniło obyczaje indyan argen-tyńskich pampasów : z ludów myśliwskichstali się pasterzami. Zamiast bawełny, któ-ra w klimacie surowym się nie udawała,używać zaczęli do tkanin swoich wełny lam1 guanaków. Rolnictwo ich ograniczało siędo uprawy kinua, maisu, łubinu i kilku roślinbulwiastych—oprócz kartofli, także „oka"i„meljoko" (Oxalis bulbifera).

Omaguacas na wschodnim stoku Andówboliwijskich, których mamy wszelkie prawouważać za pokrewnych omaguasom Amazon-ki górnej, posiadali w epoce podboju hiszpań-skiego liczne stada lam i żyli jako lud wy-bitnie pasterski. Być może, że stan ichkultury ówczesnej możnaby uważać za obrazkultury staroperuwian w epoce ich przybyciana wyżynę peruwiańską z północy.

Skoro zważymy, że określenie „ kiczua"dzisiaj jeszcze stosuje się bynajmniej nie do

746 WSZECHŚWIAT N r 47.

okolicy Guzco, lecz do gorącego wybrzeżaoceanu Spokojnego na północ od Limy, ażdo zatoki Tumbezu, porosłego lasami aka-cyoweini (Prosopis); oraz okoliczność, że typindyan aymara-kiczua w Ekwadorze spoty-kamy jedynie na wybrzeżu, gdy w głębi lądu,w górach, należy on wśród tatarowatych ty-pów góralskich do wyjątków, w Peruwii zaśdopiero na południe od Ouzco rasa ta napo-tyka się w zwartej masie; dalej, że starożyt-ności z Argentyny północnej (Tucuman) wy-kazują w rzeźbach typ indyan chiriguanosnie zaś kiczuasów, gdyż twarze ludzkie, wewspomnianych ruinach napotykane, są za-wsze krótkie, okrągłe, szerokie, o krótkimi prostym nosie i poziomych oczach : przetomusimy dojść do wniosku, że rasa kiczuaprzybyła z północy wzdłuż wybrzeża oceanuSpokojnego, prawdopodobnie z Meksyku >jako horda półdzikich wojowników i zna-lazła w Peruwii lud o kulturze znaczniewyższej, prawdopodobnie identyczny z pół-mitycznym narodem kollas, od którego całapołudniowo wschodnia część państwa Inka-sów nosiła miano „Colla-Suyu". Nieroz-strzygniętą dotąd jest sprawą, czy peruwiań-skie przedmioty bronzowe należy przypisaćkiczuasom, czy też ich okrągłogłowym po-przednikom. Nieznaczna liczba przedmiotówtego rodzaju zdaje się przemawiać za pierw-szą hypotezą. Starożytni peruwianie umieliprawdopodobnie obrabiać jedynie czyste me-tale : złoto, srebro i miedź, aliaźe natomiast,zwłaszcza takie, w których skład wchodzicyna (bronz), zdają się pochodzić dopiero odinkasów. Eównie ciemną jest sprawa znajo-mości żelaza u peruwian w epoce przedpodbo-jowej, o czem dalej jeszcze mówić będziemy.

OKRES PIĄTY; Przybycie ludów o typie aztckdw(kiczua, aymara, arankanic). Okres bron/owy.

Najdawniejsi kronikarze znają w okresiepodboju hiszpańskiego na obszarze ziem Pe-ruwii i Boliwii trzy narodowości: kalczaki,ajmara i kiczua. O narodzie kalczaki, jeżelinie aą oni identyczni ze starożytną rasą kol-las, twierdzą, że mieli być odłamem ajma-rów, a jedynie ich kacykowie używali językakiczua. Ajmara i kiczua, którzy długowalczyli o przewagę w zdobytych krajach,należą antropologicznie do jednego typu,a językowo są do siebie zbliżeni.

' Trudno powiedzieć, czy kiczuasi wnieślicośkolwiek nowego do cywilizacyi peruwian.Metalurgia, rolnictwo, pasterstwo, systemirygacyjny, budowle kamienne, kult słońcazdają się być znacznie starszemi w tych kra-jach, aniżeli przybycie kiczuasów. Wielkarzadkość twarzy o typie kiczuańskiin na nie-zliczonych wyrobach garncarskich, wydoby-tych ze starych grobowisk, gdzie zawszewidzimy tylko typy podobne do chirigua-nów, dowodzi tego, że rzemiosła były w rękuokrągłogłowych tubylców. Natomiast przy-puszczać należy, że wojownicze hordy kiczua-sów wprowadziły energiczną administracyąi przyczyniły się do podniesienia potęgi mili-tarnej. Stąd należałoby cały powszechnieznany system rządzenia inkasów, „quipus"i t. p., przypisać kiczuasom. Prawdopodob-nem jest również wprowadzenie przez naródten bronzu.

Tradycya pierwszych okresów po zdobyciuPeruwii przez hiszpanów powiada, że inkasimówili innym językiem, aniżeli ludowy ki-czua, byli biali i częstokroć brodaci. Prze-chowane w Quito obrazy inkasów z owegoczasu, które można było oglądać podczaswystawy kolumbijskiej w Genui, wskazujątyp w samej rzeczy od kiczua odmienny :nie widzimy na portretach tych nosów orlich,ani skośnych oczu, ani sztucznie spłaszczo-nych czaszek : twarze inkasów na tych por-tretach, które niewątpliwie za wiarogodneźródło uważać możemy, daleko bardziej są po-dobne do szlachetnego typu araukanów, ani-żeli do szpetnych kiczua. D'Orbigny z zu-pełną słusznością zaliczył araukanów doras peruwianom pokrewnych. Dalszym do-wodem prawdopodobieństwa tego poglądujest typ ludności miasteczka Yaruąuiez oko-ło Riobamba, która się uważa za bezpośred-nich potomków inkasów, a przez innych in-dyan uważana jest za wysoce szanowanąarystokracyą: typ tych indyan jest istotnieróżny od kiczua, a natomiast bardzo blis-kim do typu araukanów przez swoje regular-ne, często piękne rysy, charakter żywy i we-soły.

Fizyczne cechy kiczuasów i aymarów sąbardzo ostro zarysowane i łatwe do poznania:Budowa ciała przysadzista, ciężka, o szero-kich barkach i nieproporcyonalnie rozwinię-tej klatce piersiowej, członkach muskular-

N r 47. WSZECHŚWIAT 747

nych, podobnie jak tupi-guarani. Twarzpodłużna, głowa wielka, szpiczasta, często-kroć wskutek sztucznego spłaszczenia—czołobardzo niskie, przez co oczy nabierają poło-żenia skośnego jak u mongołów, czego jed-nak u osobników o czaszkacb niebandażo-wanych w dzieciństwie nie widzimy. Czołou osobników normalnych wypukłe, niskie,policzki mocno wystające, wargi cienkie, nosdługi, wąski, często jak u semitów zakrzy-wiony, ogólny typ jak u azteków, t. zw. „pta-si". Zarost obfitszy, niż u innych szczepówindyjskich, stopy wysokie i małe, ręce drob-ne. U kiczuasów z okolic Guzeo cechy tenie są tak wybitne jak u mieszkańców wy-brzeża na północ od Limy, zwłaszcza zaśogólna budowa ciała bardziej wysmukła i nietak krępa jak u aymaras. Typ kiczuasówz okolic Cuzco stoi pośrodku pomiędzy szpet-nym typem przysadkowatych aymaras i pięk-ną rasą araukanów.

Ubiór kiczuasów składa się z wełnianejopończy, krótkich i szerokich płóciennychspodni i popielatego kapelusza filcowego.Głowę pod kapeluszem owijają częstokroćniebieską chustą. Na nogach noszą często-kroć sandały bawełniane lub skórzane. Bro-nią ich jest proca, lasso i krótkie oszczepy0 długiem i szerokiem ostrzu żelaznem. Pra-cowici, dobroduszni, kiczua i aymaras są wy-bornymi górnikami, pasterzami i mulnikami.Nieliczne ich sprzęty domowe są, z wyjąt-kiem prostych wyrobów garncarskich, wy-łfjcznie europejskiego pochodzenia. Ulubio-nym instrumentem muzycznym są fletytrzcinowe w kształcie starogreckich, u pół-nocnych zaś szczepów flety z kości ludzkich,które przejęli od sąsiadów swoich karibów,

Geograficzne rozmieszczenie kiczuasówzgodnem jest z granicami strefy wpływówpaństwa peruwiańskiego, a poznać je może-my po obecności takich nazw miejscowości,w których się spotykają wyrazy : rnayo (rze-ka), yaku (woda), koczia (jezioro) i bamba(równina). Sięgają zatem na północ aż dogranic państwa Muisca nad rzeką Putumayo,wzdluź wybrzeża oceanu Spokojnego odGuayaąuilu do Ooquimbo. PrzekraczająAndy w zwartej masie dopiero na południeod jeziora Titicaca, skąd rozpościerają siępo równinach Argentyny aź do Oatamarca1 Tucuman. Wpływ ich kultury sięga jed-

nak znacznie dalej na wschód, tak np. pięknetkaniny indyan parecis nad Szingu górnymmogą być wytłumaczone tylko przez ze-tknięcie tego szczepu z peruwianami. Istot-nie też w bliskości ich mieszka odosobnionyszczep kiczuański -xarayes nad Paragwajemgórnym. Plemię orejones z Grań Chaconależy również do szczepu kiczua.

Ślady wpływów peruwiańskich widzimydalej w kształtach naczyń glinianych indyanguarani w Paragwaju, jak równie na połud-niu Chile. Natomiast piękne wielkie malo-wane urny guarani o wzorach zupełnie po-dobnych do waz etruskich są niewątpliwiedziełem epoki jezuitów.

Nieszczęśliwy pomysł d'Orbignyego, którypołączył pod wspólnem mianem „rasy pam-pasowej" wszystkie ludy Argentyny, stał siępowodem, że kwestya rasowej przynależnościaraukanów, których sam d'Orbigny nie zali-czał do szczepów pampasowych, lecz zbliżałdo peruwian, do dnia dzisiejszego sprawiaetnografom wiele kłopotu, wywołując w po-jęciach naszych o stosunkach etnograficz-nych południowego cypla Ameryki najwięk-sze zamieszanie. W popularnych podręcz-nikach etnograficznych starano się, wbrewrzeczywistości, typ araukanów dostosowaćdo teoryi z góry powziętej, wyobrażając ichjako rasę mongołowatą, zbliżoną rysamitwarzy do patagończyków.

Widziałem osobiście setki araukanów,puelczów, manzaneros i t. p. i mogę tyletylko powiedzieć, źe bardzo niewiele różniąsię oni typem swoim od kiczuasów z okoli-licy Cuzco.

Pakt ten, rozpoznany już przez d'Orbi-gnyego, odkrywa nam nowe pole do badań,dając nam możność na araukanach studyo-wać stan kultury kiczuasów przed ich przy-byciem do Peruwii, araukanie bowiem, mo-jem zdaniem, są cząstką, tej rasy, najmniejzmienioną wskutek zupełnego swego odo-sobnienia wśród niedostępnych puszcz Chilepołudniowego. Jakkolwiek bowiem arauka-nie pozostawali w stosunkach pewnych z pe-ruwianami—nauczyli się oni od sąsiadówswoich bardzo niewiele, a i to ogranicza sięjedynie do północnych części Chile, dokądsięgała władza inkasów, podczas gdy na po-łudnie rzeki Oura-Cautin i Rio-Rio spoty-kamy w nieprzebytych gąszczach nawpółtro-

748 WSZECHŚWIAT Nr 47.

pikalnych lasów właściwej Araukanii jedyniesurowe szczepy nomadów, na których nieznać prawie wcale śladów kultury peruwiań-skiej, natomiast więcej nieco wpływów euro-pejskich. Nie zdaje mi się rzeczą możliwą,aby, jak mniema Waitz, araukanie byli nie-gdyś wysoko knlturalnym, od peruwian nie-zależnym narodem, który zdziczał całkowiciedopiero od czasu podboju hiszpańskiego.Podobne przypuszczenie już z tego chociażbywzględu jest niemożliwe, że w tak niedo-stępnych, a nadzwyczaj żyznych okolicach,jak dolina górnego Rio-Rio, gdzie hiszpanieaż do połowy bieżącego stulecia nigdy niedosięgli, dotychczas utrzymywały się jedyniepokoleuia myśliwych-nomadów, a brak ja-kichkolwiek śladów dawniejszej wyższej kul-tury. Podobne zniknięcie bez śladu tak wy-sokiej cywilizacyi, jaką była peruwiańska,nie daje się widzieć nigdzie w Ameryce,gdzie hiszpańscy zdobywcy wyparli dawnąkulturę : rolnictwo np., górnictwo, sztucznairygacya pól i t. p , pozostały wszędzie,gdziekolwiek istniały w epoce podboju i po-zostały bez zmiany, a nawet tam, gdzie, jakto miało miejsce w Brazylii południowej,gospodarowali najdziksi łowcy niewolników,właściwości narodowe, rzemiosła i zwyczajeindyan zachowały się wszędzie nietknięte,dopóki naród sam zachował swoje niepod-ległość. Otóż nie należy zapominać, że ża-den szczep indyjski nie zdołał bronić swejniepodległości jak araukanie, których wo-dzowie jeszcze przed 20-tu laty otrzymywalidaninę w pieniądzach i środkach żywnościod rządów Argentyny i Chile, zupełnie bez-silnych wobec tych bitnych wojowników.Mniemam przeto, że poglądy d'Orbignyegos% całkowicie sprawiedliwe i że wszystkie ce-chy wspólne pomiędzy araukanami a peru-wianami są pochodzenia peruwiańskiego, jakrolnictwo, system irygacyjny, którego zresz-tą wewnątrz kraju niema nigdzie najmniej-szych śladów, obrabianie metali, być możerównież tkactwo i ubiór, uderzająco podobnydo ubioru kiczuasów.

Araukanie należą niewątpliwie do najpięk-niejszych szczepów Ameryki, zwłaszcza po-śród kobiet spotykamy często prześlicznetwarze o czysto europejskim typie. U męż-czyzn cechy rasowe są znacznie silniej zazna-czone. Wzrostu średniego, budowy propor-

cyonalnej i muskularnej, araukanie posia-dają typ twarzy, który można porównywaćjedynie z kiczuasami lub aymara, nato-miast brak jakiegokolwiek podobieństwa domongolowatych rysów patagończyków. Jest-to ten sam typ twarzy, który reprezentująw Ameryce północnej indyanie dakota,w Azyi i Europie północnej—ludy fińskiegoszczepu. Spotkać często można pośródaraukanów typy, które, przebrane w strójodpowiedni, niepodobna byłoby odróżnić odtypów włościan naszych, zwłaszcza na Po-dolu, gdzie mają oni we krwi wiele domiesz-ki tatarskiej. Czaszka araukanów mier-nie wydłużona, spłaszczona z boków, bar-dzo wysoka, częstokroć ku górze spiczasta.Twarz, zwłaszcza u mężczyzn, mocno wydłu-żona, policzki bardzo mało wystające, czo-ło płaskie i wysokie, nigdy nie cofniętewstecz, nos długi, prosty, często zakrzywio-ny, nigdy natomiast zadarty. Oczy wielkie,poziomo ustawione, wargi wąskie i cienkie.Zarost słaby, jednakże znacznie silniejszyniż u innych szczepów indyjskich. Barwaskóry jasna, zaledwie ciemniejsza niż u euro-pejczyków, u puelczów stepowych—ciemno-brunatna, jak u kiczuasów.

Czytelnicy Wszechświata znają ten ludz opisu, zawartego w moich listach z po-dróży z roku 1893, uwalnia mnie to odpowtarzania znanych z mego opisu szcze-gółów lingwistycznych i obyczajowych: za-znaczę tylko, że najczystsza rasa arau-kanów zachowała się w Chile południowein,w dolinach podłużnych Andów—jak w do-linie górnego Bio-Bio i Ałumine—w pa-sie granicznym pomiędzy Chile i Argenty-ną, aż po jezioro Nahuel-Huapi na południe;natomiast plemiona stepowe, rozrzucone pocałym obszarze Argentyny, jak puelcze,pikuncze, pehuencze, rankeles, aucas i t. p.,jak również dzisiejsi mieszkańcy Patago-nii północnej, są mieszaniną araukanówz ludami innych ras amerykańskich, któreprzyjęły język araukański.

Reasumując wszystko, cośmy wyżej po-wiedzieli, dochodzimy do następującychwniosków ogólnych :

Pierwotnymi mieszkańcami Ameryki po-łudniowej były, tak samo jak w Europie

Nr 47. WSZECHŚWIAT 749

i Azyi północnej w epoce dyluwialnej, lu-dy, należące do grupy hyperborejskiej.Gdzie atoli była ich właściwa ojczyzna:czy się hyperborejczycy rozpowszechniliz Azyi do Ameryki i Europy, czy też- |z lądu amerykańskiego na ląd azyatyckisię dostali—pozostaje kwestyą nierozstrzyg-niętą, w każdym razie przybyli oni doAmeryki w okresie tak dawnym, że o ja-kichkolwiek wpływach kulturalnych ras azya-tyckich na owych pierwotnych aborygenównie może być mowy. Poczynając od epokineolitycznej zaLewają Amerykę południowąrasy bardzo zbliżone do fińsko-ugryjskichras Europy i Azyi, przybywając z pół-nocy. I tu znowuż pozostaje kwestya otwar-ta, czy ludy te przybyły z Azyi, ozy teżzamieszkiwały pierwotnie np. Kanadę,i stamtąd zawędrowały zarówno do Azyijak na południowy cypel lądu amerykań-skiego. Obie hypotezy mają równie wielkieszansę prawdopodobieństwa za sobą.

Nie da się zaprzeczyć, że gdzieniegdziebyły niewątpliwe migracye z Azyi, bądźto przez cieśninę Behringa, bądź drogąwodną z Polinezyi, nie da się zaprzeczyćże pojedyncze wyprawy lub drobne hordy,tą drogą przybyłe, mogły zanieść pewnerzemiosła azyatyckie, jak użycie bronzu,garncarstwo lub tkactwo. Wędrówki z Mi-kronezyi są również bardzo możliwemi,u ludów tak odważnych iia morzu, jak namje przedstawił Kubary, atoli nigdy niepo-dobna sobie wyobrazić wędrówek tych w takwielkim rozmiarze, aby mogły wpłynąćna zasiedlenie całej Ameryki. Sporadycz-ne migracye Polinezyjczyków do Amerykipołudniowej zostały udowodnione znale-zieniem polinezyjskich wyrobów: maczug,toporów kamiennych i t. p. W każdym raziejednak, sądzę, że tego rodzaju sporadycz-ne zjawiska mogły się zaznaczyć jedynieprzez wprowadzenie pewnych rzemiosł lubpewnej kultury, nigdy jednak nie byływ stanie odbić się trwale na antropolo-gicznym typie pierwotnych mieszkańcówAmeryki.

Specyalnie co dotyczy Ameryki połud-niowej, bardzo wyraźną wskazówkę rozdzia-łu jej mieszkańców na ludy pierwotnei później przybyłe z północy widzimy w bra-ku szamanów (piacze) u pierwotnych abo-

rygenów tego lądu, należących do hyperbo-rejskiego typu, podczas gdy ciż szamanisą rozpowszechnieni u wszystkich ras krót-kogłowych i nie różnią się niczem od swo-ich azyatyckich pierwowzorów. Wpływyazyatyckie mogą przeto wchodzić w rachu-bę dopiero od początku epoki neolitycznej.

Prof. d-r Józef Siemiradzki,

SPRAWOZDANIE.

Przyjaciel zwierząt. Czasopismo miesięczne,wydawane przez Tow. opieki nad zwierzętami.

Miesięcznik ten, mający na względzie celeTowarzystwa i głoszenie zasad ludzkiego obcho-dzenie się ze zwierzętami, jednocześnie podajewiele różnych szczegółów, dotyczących życiazwierząt i nie pozbawionych rzeczywistej warto-ści naukowej. W numerach za sierpień, wrze-sień i październik znajdujemy artykuły takie,jak : o weterynaryi i weterynarzach, gdzie ino-wa o zadaniach weterynaryi zarówno naukowychjak i praktycznych, oraz o wykształceniu wete-rynaryjnem; popularny artykuł prof. Bujwidao bakteryach; o ochronie ptaków, o histeryiu zwierząt, o zwierzętach wobec prawa H. Ce-derbauma, wielce ciekawą notatkę o życiu zwie-rząt morskich i t. p. W rubryce „Rozmaitości"umieszczono wiele bardzo ciekawych wzmianek,dotyczących różnych stron życia zwierząt i ichstosunku do człowieka, a redagowanych źródło-wo i w postaci ściśle naukowej.

Wogóle pismo to zasługuje na szersze uzna-nie i poparcie nietylko ze względu na wysokąwartość rozwijanych przez nie tendencyj etycz-nych, lecz zarówno i przez przystępne a mimo toprawdziwie naukowe traktowanie przedmiotu.

Tur.

KRONIKA HAUKOWA.

— Wartość ampera. Amerykańskiemu sto-warzyszeniu popierania wiedzy zdawała sprawęz prac swoich specyalna komisya, wybrana w ce-lu sprawdzenia rzeczywistej wartości ampera.Przeprowadzone pomiary na zasadzie ilości osa-dzonego w woltametrze srebra dały 0,0011192 gsrebra na amper i sekundę wobec 0,001118 we-dług określeń lorda Rayleigha, dotychczas po-wszechnie używanych. Wskutek nowych pomia-rów należy aredukować siłę elektrobodżcza, wzór-

750 WSZECHŚWIAT Nr 47.

cowego ogniwa Latimera Olarka (rtęć, siarczanrtęci, cynk) z 1,4342 wolt do 1,4027 wolt przy1 5 0 °- Jan L.

— 0 przyczynie zmiany oporu w rurkachBraniycyo. Przyczyna zmian oporu elektryczne-go w rurkach Braalyego nie jest jeszcze osta-tecznie wyświetloną. Jak wiadomo, Branlypierwszy dostrzegł, że rurki wypełnione opiłka-mi metalowemi stawiają olbrzymi opór prądowielektrycznemu : skoro jednak znajdą się w poludrgań elektrycznych opór raptownie i natych-miast zmniejsza się kilkadziesiąt tysięcy razy.Najlżejsze potrącenie rurki znów przywraca opo-rowi dawniejszą wartość. Rurki Brtinlyego zna-lazły obszerne zastosowanie w aparatach Marco-niego do sygnalizacyi elektrycznej bez drutówi próby udoskonalenia tych przyrządów zwróci-ły jeszcze powszechniejszą uwagę na odkrycieBranlyego.

Sam Branly przypuszczał, że warstewki izolu-jące (powietrze, kurz i t. d,), które otaczająkażde ziarnko metalu w rurze, zostają zmodyfi-kowane wtedy, gdy między ziarnkami wytwarza-ją, się znaczne różnice poteneyału i że w tej mo-dyfikaoyi są one dobrym przewodnikiem. Objaś-nienie Brtiulyego nie zgadza się jednak z faktamii właściwie niczego nie tłumaczy. Warstewkaparafiny o grubości 0,1 mm nie staje się dobrymprzewodnikiem nawet wtedy, gdy po obu jejstronach wywołamy jaknajwiększą różnicę napię-cia. Według Branlyego powstawanie owej „mo-dyfikacyi", będącej dobrym przewodnikiem, mia-ło następować powolnie w miarę, jak wzrasta siłaelektrobodźcza posyłanego prądu. Doświadcze-nie, wykonane przez p. van Gulika, jest z teinw sprzeczności: van Gulik brał dwie kule meta-lowe, utlenione po wierzchu i zetknąwszy je zesobą przepuszczał przez nie prąd. Mimo wzrostusiły elektrobodźczej opór kul—wskutek izola-cyi przez warstwę tlenku w miejscu zetknię-cia—pozostał bez zmiany i wynosił więcej niż100000 ohmów; gdy siłę elektrobodźcza zwięk-szono dalej, opór w jednej chwili spadł gwałtow-nie do wartości 4: ohmów zaledwie.

Doświadczenie to jest w zgodzie z hypotezą,którą podaje O. Lodge dla wyjaśnienia zacho-wania rurek Branlyego, Wskutek silnego na-pięcia cząstki metalu, znajdujące się na po-wierzchni opiłek, przebijają izolujące warstwytlenku i wytwarzają w ten sposób między od-dzielnemi opiłkami kontakt metaliczny. Oczy-wiście, że kontakt taki po działaniu drgań elek-trycznych pozostaje dopóty, dopóki najlżejszewstrząśnienie rurki znów go nie usunie i daw-nego oporu nie przywróci. P. Gulik wykonałdoświadczenie, które bezpośrednio mechanicznąhypotezę Lodgea potwierdzać się zdaje. Drutyprzeprowadzające prąd były zakończone druci-kami platynowemi o 0,02 mm grubości, a końcetych drutów stopiono na małe kulki. Zapomocąśrub można było kulki te dowolnie zbliżać i od-

dalać od siebie : odległość ich mierzono, obser-wując przez mikroskop. Gdy odległość ku-lek wynosiła kilkanaście mikronów (mikron= ' / 1 0 0 0 mm) można było widzieć, jak międzykulkami przeskakują iskierki, skoro w pokojumaszyną elektryczną wywoływano drgania elek-tryczne; skoro jednak odległość kulek zmniej-szyła się do 4 mikronów, to zaraz przy pierw-szej iskrze knlki przyskoczyły do siebie i po-zostały w zetknięciu nawet po ustaniu drgańelektrycznych. Fale elektryczne mogą więcdrogą czysto mechaniczną olbrzymie opory elek-tryczne zmieniać na bardzo małe.

Jeszcze bardziej przekonywające jest następnedoświadczenie p. v. Gulika. Na płytce szklanejumieszcza się dwie krople rlęci, których po-wierzchnię ostrożnie zanieczyszcza się bardzomiałko sproszkowaną kredą : krople takie przyzetknięciu ze sobą nie spływają się w ji^dno. Dru-ty doprowadzające prąd zanurza się w tych kro-pelkach : nieczysta powierzchnia zetknięcia kro-pel stawia wtedy prądowi ogromny opór. Jeżeliw pobliżu wywołamy drgania elektryczne,, tooczywiście opór się zmniejszy, ale wedle hypete-zy Lodgea jestto możliwe tylko wtedy, gdykrople utworzą między sobą kontakt mechanicz-ny, to jest gdy spłyną się w jedno. Tak też jestrzeczywiście : jeżeli powierzchnia kredy nie jestzbyt grubą, opór się zmniejsza natychmiasti krople aię jednoczą.

Drgania akustyczne uie'działają jednak po-dobnie do drgań elektrycznych, jak to przypusz-czał Auerbacb. Opór między dwiema zanie-czyszczonemi kroplami r tęd nie zmniejsza sięi krople się nie zlewają w jedno nawet przy naj-silniejszych wstrząśnięciach powietrznych, którepowodują drżenie całej kropli —nawet wtedy sięnie jednoczą, jeżeli krople meohanicznie przy-ciskamy jedne do drugiej; drobna iskra maszy-ny elektrycznej powoduje jednak natychmiastowezłączenie kropel: działanie więc drgań elek-trycznych odtniennem jest od drgań akustycz-nych.

Hypotezą mechaniczna co do zmian oporuw rurkach Braulyego znajduje również swe po-twierdzenie w badaniach L. Aronsa, który wprostpod mikroskopem obserwował przesuwanie sięopiłek metalicznych pod wpływem drgań elek-trycznych.

(Wied. Ann.). L. Br.

— Nowa plama na Słońcu. Tworzenie sięplam na słońcu odbywa się obecnie nader ener-gicznie, chociaż znajdujemy się w okresie ichminimum. Olbrzymia plama ukazała się wewrześniu i trwała przez jeden obrót słońca,gdyż była widzialną jeszcze i w październiku.Obecnie powstała nowa plama takich samych wy-miarów, otoczona całą plejadą drobniejszych,Ciekawem jest, czy dadzą się zauważyć zaburze-nia magnetyczne w rodzaju tych, jakie wywołałoukazanie się poprzedniej plamy. Jan L.

Nr 47. WSZECHŚWIAT 751

— Płomienie wulkaniczne dotychczas sąprzedmiotem ożywionych sporów. Badania p.Mateucci nad płomieniami w kraterze Wezuwiu-sza przynoszą niektóre ciekawe przyczynki dotej uiejasnej kwestyi. Oto główne wyniki obser^wacyj Mateucciego :

1) Większość gazów, wydobywających sięz magmy, może dawać początek płomieniom.

2) Podczas ostatniego wybuchu Wezuwiuszamałe płomyki trwały znacznie dłużej od dużych.Wielkie płomienie trwały przez 15 do 19 dni,następnie zaś stopniowo malały,

3) Płomienie tego rodzaju na Wezuwiuszu sądość rządkiem zdarzeniem : od 84 lat nie wi-dziano podobnych do obserwowanych obecnieprzez Mateucciego i opisanych dawniej przezHumphry Davyego.

4) Widmo płomieni wulkanicznych jest ciąg-łe, jak to już zauważył Libbey na gazach, doby-wających się, z lawy Kilaua.

Jan L.

— Doświadczenia wykładowe z powietrzemciekłem. Wynalazek prof. Lindego udostępniłużycie skroplonego powietrza — i innych gazówciekłycli—nawet skromnym pracowniom fizycz-nym i chemicznym. A. Ladenburg opisuje obeo-nie cały szereg pięknych doświadczeń wykłado-wych, które przy pomocy ciekłego powietrza wy-konać można. Kiedy przepuszczamy powietrzezwykłe przez flaszkę De wara, wypełnioną, ciek-łem przecedzonem powietrzem, bezwodnik wę-glany opada w kształcie białego śniegu. Alkoholnie rozpuszcza aię w ciekłem powietrzu i tworzywielkie, zwolna krystalizujące i twardniejącekrople. Ozon skrapla się na ciecz ciemno-błę-kitną. Acetylen krzepnie natychmiast i możnago wtedy za|:>alić, jak świecę. Potas oziębionyciekłem powietrzem nie działa woale na kwassolny. Lejąc ciekłe powietrze na wodę, otrzy-muje się piękne zjawisko Leidenfrosta : jasno-niebieskie krople powietrza kręcą się po wodziewe wszystkich kierunkach.

(Ber. Deut. Ch. Ges.). L. Br.

— PłUCa WOdne Strzykw, zwane inaczej „na-rządami drzewiastemi", były przedmiotem ba-dań anatomicznych Sempera, Teuschera, Haman-na, Herouarda i innych, histologicznie zaś dotądbadał je Jourdan, obecnie p. Bordas przeprowa-dził obszerne badania w zatoce Marsylijskiej nadgatunkami Holothuria impatiens, H. Poli, H. ta-bulosa i Stichopus regalis. Podług spostrzeżeńBordasa okazuje się, że wzmiankowane narządy,oprócz znaczenia hydrostatycznego, czynnościoddechowej oraz komórkotwórczej, posiadająjeszcze znaczenie organów wydzielniczych, ana-logicznie z gruczołami moczowemi.

Jan T.

WIADOMOŚCI BIEŻNE.

— Międzynarodowy kongres geodezyjny,pierwszy od r. 1895, kiedy wskrzeszono między-narodowe geodezyjne stowarzyszenie, zebrał sięw roku bieżącym w Stuttgarcie, pod przewodnic-twem p. Faje, członka Akademii nauk w Pary-żu, przy współudziale delegatów od 15 państwstowarzyszonych. Pomiędzy nimi najwybitniej-si byli: delegat angielski, prof. Darwin, syn Ka-rola; włoski, generał Ferrero, doniedawna amba-sador w Londynie; rossyjski, generał v. Stuben-dorf, szef sekcyi topograficznej sztabu generalne-go i wielu innych.

Otworzył kongres minister oświaty wirl ember-ski, v. Sarwey, podnosząc znaczenie cywilizacyj-ne i pokojowe stowarzyszenia, następnie zgroma-dzeni byli przyjmowani przez króla i na bankie-cie wydanym przez rząd wirtemberski.

Oto najważniejsze wyniki obrad kongresu :postanowiono urządzić sześć obserwatoryóww celu badania ruchów bieguna ziemi, a miano-wicie w Oarloforte (Sycylia), Cincinnati, Doyer,Ukieh (Stany Zjednoczone), Mizutawa (Japonia)i Tschardjouy (Azya środkowa).

Postanowiono zmierzyć ponownie południk,przechodzący przez Peru, aby sprawdzić pomia-ry Bouguesa i La Oondamina, które są przyjęteza podstawę systemu metrycznego; prawdopo-dobnie ten powtórny pomiar zostanie wykonanyprzez siły francuzkie.—Z odczytanych refera-tów podnieść należy raport p. Bouąuet de laGrye o przyrządach do mierzenia przypływówi odpływów, i o określeniu średniego poziomumorza. P. Bassot referował o nowej tryangula-cyi sztabu generalnego we Francyi, a p. Lalle-mand o ogólnej niwelacyi Francyi.

Jan L.

— Cyklon W Turcyi, Okolice Salonik byłynawiedzone dnia 26 października przez potężnycyklon, któremu towarzyszył grad i deszcz ulew-ny. Wszystkie rzeki wylały, a wzburzone nur-ty rz. Galico pochłonęły całą karawanę z 47 osóbi 100 koni.

Szkody zrządzone przez cyklon są niezmier-ne : w Salonikach wszystkie szyby zostały wybi-te, a większość dachów zerwana. Huragan zbu-rzył także kilka mostów żelaznych i wiaduktówna kolei Dedeaghacz-Saloniki.

Całe szczęście, że cyklon srożył się na bardzoograniczonej przestrzeni: dnia 26 października,o 7-ej rano, gdy burza w najlepsze srożyła sięw Salonikach, ciśuienie barometryczne wynosiło762,6 mm w Konstantynopolu i 762,9 mmw Atenach.

Jan L.

?52 WSZECHŚWIAT Nr 47.

ROZMAITOŚCI.

— Szczepienie dżumy w Indyach. Szczepie-nie ochronne przeciw dżumie odbywa się obec-nie w mieście Hubbi (w Dharwar w prezydyuinBombaju). Ludność miasta tego przewyższa40 000 ludzi, z których do dnia 7 września r. b.35 000 otrzymało szczepienie; a prócz tegoz wymienionej licżby'% poddawano już powtór-nemu szczepieniu. Największą, śmiertelnośćstwierdzono właśnie pomiędzy owemi 5 000 nie-szczepionych, tak że dane statystyczne na pierw-szy tydzień września wykazują 69 chorychna 32 000 zabezpieczonych przez szczepienie,oraz 417 chorych na 8 500 nieszczepionych.

Jan T.

— Hodowla ryb w Stanach Zjegnoczonych.Przed trzema laty komisye zjednoczone rybołów-stwa w Ameryce utworzyły nową stacyą hodowliryb w zatoce Massachusetts. W jesieni rokuzeszłego rozesłały one 60 milionów zarybkudorszów. Jajka są tam zbierane przez specyal-nych rybaków, zostają na stacyi sztucznie za>płodnione i wkładane do wylęgaczów specyal-nych, przez które stale przepływa prąd wodymorskiej. Po wykluciu1 się młodych, zostają

one wychowywane w tych miejscach morza, gdziezbiera się. zwykle największa ilość osobnikówdorosłych, t. j . gdzie widocznie znajdują sięwarunki dla ich rozwoju przyjazne. Wogóledotąd stacya otrzymuje nader pomyślne rezul-taty. Oprócz hodowli dorszów pracują tamrównież i nad rozmnażaniem homarów.

(Rev. Scient.). Jan T.

Nowy naWÓZ. W wielkich browarach by-wają produkowane często tak wielkie ilości droż-dży, że wprost niewiadomo co z niemi zrobić;otóż p. J. E. Johnson ze Stratfordu proponujeużycie ich jako nawozu. W tym celu od płyn-nych drożdży należy odfiltrować ciecz, sprasowaćsilnie, dokładnie wysuszyć i rozdrobnić otrzyma-ne w ten sposób ciało. Dla uniknienia psuciasię i fermentacyi podobnego nawozu należy do-dawać małe ilości środków antyseptycznych,w rodzaju fenolu lub, lepiej, kwasu fosfornego.Nawóz z drożdży zawiera do 8°/0 azotu.

Jan L

SPROSTOWANIE.W n-rze 46 Wszechświata str. 733, łam lewy,

w 20 w. od góry zamiast: l/2Ci)]l + T(X + te)] ,powinno być : 1/1ci;2[l -+- T(X + oa)].

Buletyn meteorologicznyza tydzień od d. 9 do 15 listopada 1898 r.

(Ze spostrzeżeń na, stacyi meteorologicznej przy Muzeum Przemysłu i Rolnictwa, w Warszawie).

•aCl

9s.loC.i ) P .12S.13N.i Wl5W.

Barometr700 mm -j-

7r .

59,358,458,456,855,759,456,5

l p .

58,258,257,656,266,7Bq,l65,2

9 w.

57,26K,S58,956,668, ł58,855,3

7r .

-o,50,21,03,o3,2o,84,6

Temperatura w st.

l p .

9, io,83,73,93,8',96,9

9 w.

6,9o,32,74,o1,73,37,9

Najw.

9.76,93,94,24,28,37,9

C.

Najn.

—o,9—o,5

o,22,31,7o,52,9

'00

&

'fi-

rnQ69^QQ

9»Q 892

Kierunek wiatruSzybkość w metrach

s»,sw*.sw4

S»,S».SE»SE3,S»,S*

S3,S3,S«S',S3,SW3

sw»,w«,w*

Sumaopadu

__o,5o,80,5—3.1o,9

u zrana= cały dzień; O w nocy5 caty dzień; • dr.kilkakr• b. dr. kilkakr.; = cały dzS cały dzień= w dzień; • od 4 h. p. m= cały dzień; • kilkakr.

Średnie 57,6 3,4 5,3

T K E S C. Van t'Hoff. O rosnącem znaczeniu chemii nieorganicznej, przez T. E. — Teorye kosmo-goniczne Kanta i Laplacea wobec nauki nowoczesnej, przez P. Trzcińskiego. — Przyczynek do etno-grafii pierwotnych mieszkańców Ameryki południowej, przez prof. d-ra J. Siemiradzkiego (dokończe-nie). — Sprawozdanie. — Kronika naukowa, — Wiadomości bieżące — Rozmaitości. — Buletyn

meteorologiczny.

Wydawca W. Wrłblewski. Redaktor Br. Znatowicz.

floaiiojteuo HeHsypow. Uapmaua, 6 H0H(5pa 1898 r. Warszawa, Druk Emila Skiwskiepo.