Trzy Gwiazdy

26
Trzy Gwiazdy Marcin Iwaniec www.podsmoczymdiamentem.blogspot.com

description

Piąty rozdział. W tej części poznajemy dalsze losy Detkela, najemnego łowcę, oraz siwka - skrzydlatego konia. Detkel dostaje zlecenie na odnalezienie tajemniczego przedmiotu zwanego Kamieniem Bram. W tym celu wyruszają do Deponder, odizolowanej od świata krainy, gdzie ostatni raz widziano Kamień. Nie wiedzą jednak, że są obserwowani..

Transcript of Trzy Gwiazdy

Page 1: Trzy Gwiazdy

Trzy GwiazdyMarcin Iwaniec

www.podsmoczymdiamentem.blogspot.com

Page 2: Trzy Gwiazdy

Dzień był upalny. Zbyt upalny – pomyślał kupiec. Nieznośny skwar dokuczał nie tylko jegopachołkom i ochroniarzom, ale nawet zwierzęta zdawały się cierpieć od gorąca. Pomijając już ko-nie, które były znacznie słabsze i z trudem ciągnęły wypełnione po brzegi wozy, jego trzoda wyglą-dała, jakby miała lada moment paść. Co prawda zostało im około pięciu godzin drogi do Taunolen,lasu należącego do jednych z największych kniei jakie porastały Północny Kontynent, ale mężczy-zna zastanawiał się, czy krótki postój w cieniu kilku samotnych drzew nie zrobiłby wszystkim do-brze. Szkoda było mu tej godziny, ale co tam, niech straci. Nie ma co się męczyć. Słońce akuratprzejdzie przez najgorętszą część swojej wędrówki po nieboskłonie i resztę drogi do Taun, miastana skraju Taunolen, będzie znacznie łatwiej pokonać. Tak, taka argumentacja na ich postój była do-bra. Kupiec kiwnął z aprobatą głową i wydał kilka rozkazów. Jadący konwój zatrzymała się naskraju gościńca. Mężczyzna zszedł z wozu i spluwając gdzieś na bok, otrzepał z kurzu swoje skó-rzane spodnie oraz kamizelkę. Rozciągnął z rozkoszą swoje zastałe mięśnie. Dookoła karawany za-częło wrzeć, choć ludzie nie wyglądali na zbyt przepełnionych energią. Dosyć leniwie wykonywaliswoje obowiązki, ale ciężko im się dziwić w taki upał. Temperatura była naprawdę wysoka...

– Panie Kadlep! – zwołał nagle pachołek, wyrywając kupca z zamyślenia. – Wszystko jestgotowe, konie rozkulbaczone, posiłek przygotowywany, towary sprawdzone i przeliczone,łowca ruszył na polowanie... I chyba tyle. Mężczyzna skinął tylko głową. Dzieciak ukłonił się z szacunkiem i odszedł pośpiesznie,

gdyż jego kolega już na niego czekał, rozdając karty na pustej skrzyni. Kadlep uśmiechnął się naten widok. Chciałby móc oddać się jakiejś rozrywce bez świadomości wszystkich problemów, któreciążyły na jego barkach. Westchnął z rezygnacją i sięgnął po bukłak z winem, upijając kilka łyków.

Tak naprawdę Kadlep nie należał do ludzi troszczących się o innych. Gdyby zależało mu naczasie, byłby gotów zajechać konie, żeby dotrzeć Taun. Prawdziwym powodem zatrzymania kara-wany było jego spotkanie z kimś – z osobą, która rozwiązuje „problemy”. Jedne plotki mówiły, żejest to potężny czarnoksiężnik, inne że jakiś mędrzec. Kupca w sumie to nie obchodziło. Intereso-wała go tylko skuteczność tajemniczej postaci, szczególnie, iż sam miał nie lada orzech do zgryzie-nia. Zorganizowanie spotkania było dosyć trudne, ale dzięki swoim znajomościom, w końcu mu sięto udało. Teraz mógł tylko czekać na kogoś, kto rzekomo zwać się miał Detkel.

Nagle na tyłach obozu wybuchło jakieś zamieszanie. Wyrwany z zamyślenia kupiec prze-wrócił oczami i szybko ruszył w stronę kręgu ludzi. Pewnie Jon i Miki, bracia z biednej rodziny,znów się pokłócili o jakąś drobnostkę i teraz tłukli się w najlepsze. Bez trudu przepchnął się przezgapiów i przyjrzał się scenie. Zupełnie jak się spodziewał, dwóch pachołków waliło się na ośleppięściami, wyzywając się przy tym tak, że słowa nie dało się rozróżnić. Pokręcił zrezygnowany gło-wą i już miał wkraczać z interwencją, kiedy nagle ktoś go ubiegł – mężczyzna, którego nigdy niewidział. Nieznajomy bez specjalnego wysiłku chwycił jednego walczącego za fraki i spytał jak gdy-by nigdy nic:

– Gdzie twój pan?Pachołek zamierzał się do mało stosownej odpowiedzi, ale dwie rękojeści mieczy, wyrasta-

jące zza pleców obcego, skutecznie przywróciły mu pokorę. Tylko wskazał ręką na pierwszy wózkarawany, nie próbując się nawet wyzwolić. Przypadkiem było, iż tam akurat stał Kadlep. Mężczy-zna puścił pachołka i stanowczym krokiem ruszył na spotkanie chuderlawego mężczyzny. Nieprzejmując się dziesiątkami zaciekawionych wzroków, zapytał, chcąc najpierw upewnić się, że roz-mawia z właściwą osobą. – To ciebie zwą Kadlep?

Kupiec nie wiedział co ma powiedzieć. Zaskoczyła go nieco ta sytuacja. Zmierzył nieznajo-mego wzrokiem. Obcy wyglądał na wysokiego, dobrze umięśnionego trzydziestolatka, o dosyć ja-snej karnacji skóry. Miał krótkie, brązowe włosy i rzadki zarost. Jego ubiór stanowił gęsto nabijanyćwiekami, skórzany kaftan oraz spodnie z tego samego materiału i ciężkie, wysokie buty. Na klatcepiersiowej krzyżowały mu się dwa pasy, będące częścią pochw, zawieszonych na plecach. Z obustron głowy postaci wystawały rękojeści mieczy. Co najmniej długie – ocenił Kadlep.

Page 3: Trzy Gwiazdy

– Zgadza się? – niecierpliwił się nieznajomy.Kupiec od początku wiedział, że to spotkanie może być ciekawym przeżyciem. Spojrzał w

oczy mężczyzny i kiwnął bez słowa głową.

– Udaj się za mną – mruknął, po czym ruszył w stronę swojego wozu.Obcy rozejrzał się jeszcze na boki i podążył za Kadlepem. Po kilkunastu krokach oboje sta-

nęli w cieniu jednego z samotnych drzew, wpatrując się w siebie uważnie.

– Detkel, tak? – zapytał kupiec, upewniając się, tak na wszelki wypadek. – Miałeś być czaro-dziejem.

– A nie wyglądam na czarodzieja? – odrzekł Detkel, wzruszając ramionami. – Co masz dlamnie?

– Nie... Nie wyglądasz – oznajmił krytycznie Kadlep. – Nie ważne czym się parasz. Ważne, żejesteś skuteczny. Chcę, żebyś coś dla mnie znalazł. Potężny przedmiot. Kupiec zbliżył się nieco do obcego, nachylając ku niemu swą twarz.

– Kamień Bram. Odnajdź dla mnie przedmiot zwany Kamieniem Bram. Kadlep spostrzegł jak obcemu zwęziły się źrenice. Dokładnie tego oczekiwał.

– Szczegóły? – zapytał nagle wojownik, wybudzając się z krótkiego zamyślenia.

– Tylko jeden. Kamień ukryty ma być gdzieś w Deponder – odpowiedział kupiec.

– Deponder jest duże... – zauważył Detkel, nieco z przekąsem. – Żadnych innych informacji?Czym jest kamień, jak wygląda... Nic?Kadlep pokręcił głową.

– Dlatego chcę ciebie do tego zadania – odparł. Obcy zmrużył oczy.

– To będzie drogie – mruknął, jakby był wręcz groził kupcowi. – Tysiąc sztuk złota.Kadlep nie dał po sobie poznać, kiedy żołądek omal nie przewrócił mu się na druga stronę.

Za taką kwotę można było dostać naprawdę dobrą zbroję z wyposażeniem. Ale tylko nieznajomybył w stanie znaleźć to, co Kadlep chciał dostać.

– Zgoda – rzekł jakby pozbycie się prawie wszystkich swoich oszczędności nie było dla niegoproblemem.

– Zgadzasz się? – nie dowierzał Detkel. – Zgodziłbym się za pięćset sztuk. To gdzie mam cięszukać po wykonaniu zadania? Nie ukrywał satysfakcji.

***

Kilkanaście minut później Detkel ruszył w powrotną drogę. Rozmowę z kupcem uznał zaniezwykle udaną. Nie co dzień dostawał zlecenie, a jeszcze rzadziej na tak wielkie kwoty. Tysiącsztuk złota! Pokręcił głową z niedowierzaniem. I to w sumie za nic wielkiego! Deponder było bar-dzo odizolowaną krainą, jako w całości otoczoną przez wysoki łańcuch górski. Na pewno znajdzietam kogoś, kto będzie wiedział coś o ponoć tak potężnym przedmiocie. Uśmiechnął się. Za te pie-niądze będzie mógł żyć kilka lat bez kiwnięcia palcem. Z wyraźnie lepszym humorem przyspieszyłkroku.

Gościniec ciągnął się przez naprawdę długie kilometry, ale on nie musiał iść zbyt daleko. Pookoło dziesięciu minutach drogi, Detkel usłyszał szum skrzydeł. Spojrzał ku niebu i ujrzał czarnykształt, rosnący na tle jasnego słońca. Światło oślepiło łowcę, przez co nie mógł on przyjrzeć sięistocie dokładniej. Przysłonił oczy ręką, ale niewiele to pomogło... Zmrużył powieki. I wtedy zoba-

Page 4: Trzy Gwiazdy

czył spadającego na niego z nieba białego konia! Zanim zdążył zareagować, stworzenie rozłożyłogwałtownie skrzydła i zahamowało nagle tuż przed nim, rżąc przy tym przeciągle. PrzestraszonyDetkel niemalże przewrócił się do tyłu, potykając się o własne nogi.

Siwek zaczął dreptać w miejscu, szczęśliwy, że udał mu się jego wredny żart. Zarżał krótko,trzepocząc skrzydłami.

– Dowcipny jak zwykle – burknął łowca zirytowany.Pegaz potrząsł swą grzywą, dumny z siebie.

– Czyli chcesz mi powiedzieć, że nie było żadnej „ważnej” potrzeby. Mogłeś mnie normalnieprzewieźć na to spotkanie, ale nie zrobiłeś tego, bo chciałeś mnie przestraszyć...Zwierze kiwnęło głową radośnie, na co łowca westchnął z rezygnacją. Niemalże rok minął

odkąd poznał siwka, lecz to i tak zbyt krótko, żeby przyzwyczaić się do tego stworzenia. Ale mimoto lubił je, czuł z nim swego rodzaju więź. Bardzo dziwną więź.

Koń podszedł do Detkela i dotknął go nosem. Niby jak człowiek mógł się na niego denerwo-wać? Mężczyzna pogłaskał go po głowie i wszedł na grzbiet, usadawiając się wygodnie w siodle.Pegaz zatrzepotał skrzydłami i po krótkim rozbiegu wybił się w powietrze, wznosząc się na kilka-dziesiąt metrów. Zimny wiatr owinął się wokół człowieka i konia, rozwiewając włosy obojga. Łow-ca odprężył się zupełnie. Nawet nie śnił, że kiedykolwiek mogło go spotkać coś tak wspaniałegojak latanie. Owszem, siwek nigdy nie wyglądał mu na normalnego konia, miał zbyt dużą inteligen-cję, ale też nigdy by nie zgadł, że rumak w rzeczywistości jest pegazem! Nie wiedział czemu zwie-rzę wybrało jego i dlaczego w ogóle z nim podróżuje, lecz skoro tego chciało, on nie miał nic prze-ciwko.

Około pół godziny później Detkel i siwek niemalże dotarli na miejsce. W oddali, zza hory-zontu zaczęła wyłaniać się z wolna ogromna puszcza, która zdawała ciągnąć się w nieskończoność.Był to las Taunolem, druga największa knieja na całym Północnym Kontynencie. Właśnie wśródtych ogromnych dębów i buków mieszkał łowca. Nie gdzieś w głębi puszczy, raczej bliżej jej kra-wędzi, gdyż w dalszych partiach las robił się zbyt gęsty, ale i tak koń po wylądowaniu musiał iśćdobre kilkanaście minut znanymi już ścieżkami, zanim przed ich oczami stanęła mała, solidna chat-ka. Była to prosta, dwupokojowa konstrukcja, z dobudowanym ostatnio zadaszeniem dla siwka. Nicspecjalnego. Bardziej dla Detkela liczyło się samo to miejsce, odosobnione kompletnie od wszelkiejcywilizacji. Pragnieniem łowcy od zawsze było życie w samotności, niczym pustelnik. Przebywa-nie zbyt długo w jakiejś społeczności wprowadzało go w... podły nastrój.

Koń zatrzymał się i parsknął, wydawać by się mogło wrednym tonem, jakby mówił: „będzieci tego wożenia się. Spadaj!”, ale Detkel wcale się nie ociągał. Z lubością stanął na twardym grun-cie i rozciągnął się, strzelając zastanymi stawami. Pegaz natomiast podszedł do swojego żłoba i za-czął jeść łapczywie siano. Wyglądał, jakby on już zrobił sobie wolne.

– Ty się tak nie rozgaszczaj. Wkrótce lecimy do Kelusindi – rzucił mu człowiek, kierując siędo drzwi swojego domku. Rumak zdawał się nie słyszeć jego słów, ale wyraźnie zwolnił żucie siana, jakby ta wiado-

mość uderzyła go dotkliwie. Bardzo chciał mu odpowiedzieć, że jeśli sam ma skrzydła to poleci,ponieważ on się już nigdzie nie rusza! Zanim jednak wymyślił jak przekazać wiadomość, łowcazniknął we wnętrzu swojej chaty. Parsknął tylko z rezygnacją.

Detkel natomiast rozmyślał nad szczegółami podróży. Kontrolował ekwipunek, pakował po-trzebne rzeczy. Musiał też zakonserwować sprzęt przed podróżą. W kompletnym zamyśleniu ścią-gnął z półki olejek wyciskany z rzadkiej rośliny oraz już mocno wysłużoną szmatę. Położył obaprzedmioty na solidnym stole i odpiął klamry trzymające pochwy mieczy na jego plecach. Wysunąłoręż trzymany zwykle w prawej ręce. Nalał trochę olejku na szmatę i zaczął polerować brzeszczot.

Był to długi na ponad metr miecz, którego rękojeść wyróżniała się bogato zdobionym, zło-tym jelcem, a lekko ząbkowata na brzegach klinga połyskiwała słabym, zielonym światłem. Działosię tak, gdyż broń nasączona była magią, pomagającą w koncentracji i usprawniającą nieco refleks.Sam proces zaklinania przedmiotów nie był w sumie trudny, wystarczyło rzucić jedno zaklęcie, ale

Page 5: Trzy Gwiazdy

magowie liczyli sobie horrendalne sumy ze swoje usługi, więc tylko najbogatszych było na to stać.Detkel został jednak hojnie wynagrodzony za pomoc krasnoludzkiemu królowi rok temu i postano-wił sprawdzić co magia jest warta w walce.

Drugi miecz łowcy nie miał już w sobie nawet krzty metamagicznych właściwości, ale oka-zuje się, że nie są one potrzebne aby stworzyć dobrą broń. Tym orężem elfy to udowodniły. Łowcanigdy nie trzymał wygodniejszego i lepiej wyważonego ostrza. Niezwykle ostra klinga była niecokrótsza i węższa niż w standardowym mieczu długim, jednak dzięki takiemu zabiegowi, też znacz-nie lżejsza. Detkel cieszył się, że mógł władać tak wspaniałą bronią. Dostał ją w przeszłości od el-fów z Efalaval, w ramach zapłaty za jedno ze swoich zleceń i przez lata przeżył z tym orężem wieleprzygód. Ostrze nabrało dla mężczyzny niezwykłego znaczenia sentymentalnego, niczym swego ro-dzaju talizman szczęścia.

Łowca usłyszał nagle głuche stukanie w okno. Spojrzał w stronę odgłosu i zobaczył siwka,który, przyciskał nos do szyby. Detkel odłożył rzeczy i wyszedł szybko na zewnątrz. Koń czekał jużprzed progiem, z wyraźnie poirytowanym wyrazem pyska. Ustawił się on bokiem do Detkela i ude-rzył pyskiem w siodło. Po tym spojrzał na człowieka znacząco.

– Mówiłem ci, że lada moment lecimy – skomentował tylko Detkel, wracając do chaty.Koń wsadził głowę za mężczyzną przez otwarte drzwi.

– Niech będzie dla ciebie motywacją – ciągnął zbierając rzeczy – że skończyło się dla ciebiejedzenie. Nie zarobimy, nie będzie owsa.Koń stulił uszy. Nie widział problemu, dla którego to człowiek nie mógłby przestać jeść,

żeby on miał swój owies.

– Więc – mruknął, zapinając pas z mieczami. – Nie marudź. – Podszedł do konia, zatrzaskującza sobą drzwi, i zaczął dopinać popręg od siodła. – Tylko zasuwaj na północ.Po tych słowach jednym ruchem wskoczył na grzbiet konia. Siwek aż zarżał zaskoczony,

drepcząc niespokojnie w miejscu. Nagle wbił wzrok na moment w ziemię, dysząc ciężko, po czymspojrzał na swojego jeźdźca, wzrokiem seryjnego mordercy. Detkel podniósł tylko lekko brwi,uśmiechając się i wzruszając ramionami.

– Możesz wpierniczać trawę. Koń położył uszy i ruszył wolno przed siebie. Jeszcze się zemści...

***

Jak tylko podróżnicy opuścili las, pegaz przeszedł do galopu i po krótkim biegu wybił się wpowietrze, bijąc szybko swoimi skrzydłami. Nabrał trochę wysokości i rozprostował szeroko skrzy-dła, szybując swobodnie długie metry. Detkel stracił poczucie czasu i nie zdawał sobie sprawy, żesłońce zeszło już tak nisko. Ogromna kula leniwie chowała się już za horyzontem, pozwalając nocyokrywać powoli swym płaszczem cały świat. Im się robiło ciemniej, tym człowiek odczuwał więk-szy chłód. Zimny wiatr owiewał jego ciało, prowokując mięśnie do coraz intensywniejszego drże-nia. Na szczęście miasto nie był daleko i już po kilkunastu minutach lotu, siwek i mężczyzna za-uważyli duży obiekt gdzieś w oddali – Kelusindi. Siwek zarżał na ten widok i zaczął zniżać pułap,przymierzając się do lądowania. Zawsze tak robili, gdy zbliżali się do celu, ponieważ uskrzydlonykoń mógłby wywołać niepotrzebną sensację wśród ludzi. Co prawda rumak umiał jakoś ukrywaćswe skrzydła, ale najwyraźniej nie mógł wtedy latać. Dlatego ostatnie kilometry pokonali ziemią,docierając na miejsce kiedy słońce zaszło na dobre.

Kelusindi nie należało do tych miast, które zamykają swe wrota na noc. Owszem, tuż przedmiastową bramą Detkela zatrzymało dwóch strażników, ale po krótkiej wypytywance puścili łowcę,zastrzegając jednak, że konia zostawić musi w stajni. Siwkowi nie podobała się ta przykra powin-ność, ale po zapewnieniu przez swojego jeźdźca, że jutro przed południem po niego wróci, zwierzęostatecznie zgodziło się to jakoś przeboleć. Sam mężczyzna ruszył w głąb Kelusindi.

Pochodnie na ulicach już od dobrej chwili rozświetlały ogólnie panujący mrok. Podróżnikdobrze wiedział, że dzisiaj nie załatwi swoich spraw, więc skierował się w miejsce, gdzie każdy

Page 6: Trzy Gwiazdy

chodzi o takiej porze. Znał to miasto, więc po krótkiej podróży pomiędzy drewnianymi, ciasno po-upychanymi budynkami, Detkel stanął przed drzwiami do karczmy „Nad Czarnym Stawem”. Rze-komo niegdyś, przed wielu laty, pewnego elfa niezmiernie irytowały nazwy karczm, zaczynającychsię w nazwie od słowa „pod”. Dziwna to przypadłość, ale nie dawała mu spokoju do tego stopnia,że stworzył własną gospodę, z odmiennym szyldem – Nad Czarnym Stawem. Spotkało się to zogólnym brakiem akceptacji, ale nazwa okazała się bardziej trafna, niż można było się spodziewać.Kilka lat później odkryto, że całe miasto zbudowane zostało nad ogromnym, podziemnym jezio-rem. Wieści o tym rozniosły się w mgnieniu oka i zaczęto uważać, jakoby założyciel dobrze wie-dział o ów tajemnicy. Stary elf jednak nigdy się do tego nie przyznał i do dziś utrzymuje, że po pro-stu chciał stworzyć gospodę o innym szyldzie.

Detkel nie wiedział w sumie, czy karczma stała się tak popularna przez swą zadziwiającą hi-storię, czy może istniał jakiś inny powód, jednak liczne głosy dochodzące z wnętrza dużego, wyso-kiego budynku wskazywały na to, że od ostatniej wizyty łowcy nic się nie zmieniło. Nieco żałował,gdyż nie lubił tłoku, ale co zrobić. Z pewną niechęcią otworzył drzwi i wszedł do środka.

Wnętrze Czarnego Stawu stanowiło przykład idealnej definicji karczmy: kilkanaście okrą-głych stołów postawionych bez żadnego schematu, ciężkie, drewniane krzesła stojące tuż przy nich,duży kominek z wiecznie palącym się ogniem z prawej strony, lada na całą długość tylnej ściany,pomieszczenie gospodarcze za nią i schody prowadzące na piętro po lewej. Na ścianach wisiałyozdoby takie jak tarcze, halabardy, miecze i inny złom, którego i tak nikt nigdy nie ogląda. Wszyst-ko to było oświetlone przez cztery ogromne żyrandole z kilkudziesięcioma świecami na każdymoraz pochodniami przybitymi do ściany co dwa metry. I oczywiście ludzie, którzy wypełniali całąwolną przestrzeń. Każdy stolik był zajęty, kelnerki nie nadążały z obsługiwaniem klientów, a szyn-karz bez przerwy gdzieś biegał, spalając przy tym tłuszczyk nagromadzony przez lata. Wydawać bysię mogło, że przepchanie się do lady jest już wyczynem, lecz okazało się to niczym, z próbą zwró-cenia na siebie uwagi karczmarza. Trochę to zajęło, lecz Detkel usłyszał w końcu standardowe py-tanie:

– Co podać?

– Grzańca, chleb. I pokój. Nie musi być tani ale z oknem na wschód – odrzekł do karczmarza.

– Mamy tylko dwa wolne pokoje i żaden nie jest z oknem na wschód – odburknął i zawołałgrubym głosem w stronę zaplecza. – Dawać mi tu zaraz grzańca i bochen chleba!

– Ehh... To niech będzie byle który – zgodził się z rezygnacją. Detkel tak bardzo chciał pokój z oknem na wschód, gdyż gorące, poranne słońce stanowiło

jego naturalny budzik. Bez tego potrafił spać nawet do południa, jak nie dłużej. Zastanawiając sięnad jutrzejszym porankiem, prawie nie zauważył, kiedy pojawił się przed nim kufel pełen grzanego,spienionego piwa, pieczywo oraz klucz. W tym samym momencie usłyszał głos karczmarza:

– Czterdzieści srebrn... Zamknij się pchlarzu i czekaj na swoją kolej! – wydarł się na jakiegośżebraka próbującego już składać zamówienie. – Czterdzieści srebrniaków.

– Drogo tu macie – skomentował Detkel w tej samej chwili kładąc przed karczmarzem pienią-dze.Nie czekając na odpowiedź wziął wszystko i skierował się na schody prowadzące do pokoi.

Nie były one daleko, więc po krótkiej przepychance, już wchodził po stopniach, upijając naprawdędobre piwo. Ta karczma jednak nie zasłużyła sobie na tą popularność tylko nazwą – pomyślał.

***

Następnego ranka Detkel obudził się, tak jak się spodziewał, późno. Słońce już świeciło wy-soko na niebie, a musiał załatwić jeszcze kilka spraw zanim wyruszy w dalszą drogę, dlatego zanimzdołał dojść do siebie po przebudzeniu, zaspany zszedł na dół niemalże pustej karczmy i zamówiłszybkie śniadanie, czyli nieśmiertelną jajecznicę na boczku oraz wino. Zjadł prędko i już po piętna-stu minutach od momentu otworzenia oczu, zamknął za sobą drzwi do gospody. Teraz nie pozostało

Page 7: Trzy Gwiazdy

mu nic innego jak przygotować się w podróż do Deponder. Musiał uzupełnić zapasy, takie jak pro-wiant, zioła i maści, oraz kupić mały worek owsa dla siwka. Na szczęście nie zajęło mu to długo,gdyż targ w Kelusindi był bardzo aktywny i przekupy właziły sobie praktycznie na głowy, żebysprzedać swoje towary. Łowca spotkał się nawet z bardzo dziwnymi propozycjami kupna tajemni-czych kłów i pazurów, które rzekomo miały mieć fantastyczne właściwości lecznicze, ale przezor-nie zrezygnował. Z resztą i tak zależało mu na czasie. Siwek pewnie się już niecierpliwił, a w takimstanie mógł wyrządzić jakieś szkody. Presja rekompensaty ciążyła na łowcy z każdą chwilą corazbardziej, aż w końcu ten nie wytrzymał i opuścił targ, kierując się ku stajni.

Cóż, jego stres okazał się uzasadniony. Jak tylko rozwarł szerokie wrota, prowadzące na sze-roki korytarz z końskimi boksami po obu stronach, do Detkela przybiegł zaaferowany stajenny.

– Panie! Błagam cię, zabierz już tego swojego konia! Przecie to zło wcielone!Łowca zasłonił tylko twarz ręką. Zawsze tak było. Mruknął coś w odpowiedzi, że jego

wierzchowiec jest nadpobudliwy i szybko się ulotnił, chcąc zabrać rumaka jak najszybciej z miasta.Siwek co prawda stał spokojnie jak aniołek, wyrazem pyska sprawiając wrażenie najspokojniejsze-go stworzenia na świecie. Niestety, zdradzała go dziura w bocznej ściance, wyłamane poidło i... wy-gięte pręty w okienku?

– Wiesz, że ci nie wierzę? – skomentował mężczyzna.Siwek zarżał jakby mówiąc „Ale jak to?”, na co Detkel pokręcił tylko głową. Okulbaczył

konia, zapełnił juki nowymi rzeczami i oboje opuścili Kelusindi, zanim stajenny zaczął rościć sobieprawo do odszkodowania.

Upał na nowo zaatakował świat, obejmując wszystko swym gorącym oddechem. Większośćistot znowu zmuszone były cierpieć nad wyraz wysoką temperaturę, ale Detkel tym razem zdołałwywinąć się żywiołowi. Choć słońce wyraźnie wygrzewało skórę jego i siwka, zimny wiatr przy-jemnie schładzał ich ciała podczas lotu. To niezwykle komfortowe uczucie sprawiało, że czas prze-mijał szybko, a drogę pokonywali sprawnie. Chociaż i niezwykle leniwie. Pegaz kołysał się łagod-nie z góry do dołu, wprowadzając jeźdźca w hipnotyzujący stan. Kiedy wyruszali, mężczyznę wy-pełniała energia, ale nie minęło nawet pół godziny, zanim oczy same zaczęły mu się zamykać. Let-nia pogoda oraz przyjemne kołysanie były zbyt potężnym przeciwnikiem i choć łowca walczyłdzielnie ze znużeniem, nie miał szans w tej nierównej potyczce. W końcu zasnął, lecąc sto metrównad ziemią.

Siwek zarżał nagle, podbijając trochę zadem. Tak naprawdę minęła dobra godzina, ale dlawybudzonego nagle Detkela, drzemka trwała ledwie kilka chwil. Koń zarżał znów, wyraźnie czymśzaintrygowany. Otumaniony łowca wychylił się nieco, żeby zobaczyć co tak wstrząsnęło koniem.Przelatywali akurat nad szerokim gościńcem, ciągnącym się przez ogromną równinę, który przebie-gał obok niewielkiego, dosyć gęstego zagajnika. Właśnie w pobliżu lasku, grupka kilku mężczyznotaczała jedną osobę, chyba kobietę. W dłoniach mężczyzn połyskiwała broń.

– Bandyci. Tak w biały dzień... – mruknął zdegustowany. – Nie wiem, czy powinniśmy się wto mieszaaaAAAAA!Pegaz złożył skrzydła i zapikował gwałtownie. Człowiek rozpaczliwie chwycił się jego szyi,

usiłując nie spaść z siodła. Ziemia zbliżała się przerażająco szybko. Jak go zatrzymać?! Spojrzał napysk zwierzęcia, chociaż wiatr oślepiał mu oczy. Siwek był szczerze wściekły, jak jeszcze nigdy musię nie przytrafiło. Nigdy się tak nie zachowywał!

Koń nagle znów podbił zadem, zerkając na jeźdźca. Detkel był pewien, że koń chce mupowiedzieć „wyciągnij ten cholerny miecz!”. Pegaz znów skupił się na locie. Rozłożył nagleskrzydła, tuż nad ziemią i wystrzelił do przodu, nacierając z furią na bandytów. Człowiek nie miałwyboru. Dobył magiczne ostrze i wystawił rękę, praktycznie w tym samym momencie gdy wpadliw grupę wrogów. Ciął z wysiłkiem od dołu pierwszego zszokowanego bandytę. Uderzenie było takpotężne, że wypruło nieszczęśnikowi wnętrzności. Ciało zsunęło się z brzeszczota. Mógłzaatakować jeszcze jednego. Machnął lekko mieczem, pęd załatwił resztę, praktycznie odrąbującdrugiemu ramie. Wylecieli z kręgu, przemknęli przez przeciwników.

Page 8: Trzy Gwiazdy

Koń rozwarł szeroko skrzydła i zahamował ostro, stając niemalże dęba. Detkel wybił się zsiodła i w powietrzu dobył drugiej broni. Wylądował tracąc równowagę, ale podparł się rękami idobił do najbliższego bandyty. Ten zasłonił się bezradnie mieczem, lecz łowca po prostu wbił mumagiczne ostrze w bok ciała. W biegu wyrwał oręż i zamachnął się na następnego przeciwnika. Tenzdołał się jednak obronić mieczem, poszły iskry. Detkel agresywnie uderzył bronią z drugiej ręki,bandyta uchylił się. Mężczyzna nie czekał i z obrotu zaatakował oboma ostrzami. Brzeszczot trafiłw oręż opryszka, ale elfickie ostrze zdołało sięgnąć jego przedramienia. Wróg wrzasnął,wypuszczając broń.

Łowca usłyszał za sobą ruch. Zdołał tylko spojrzeć za siebie, żeby zobaczyć jak inny ktośzdradziecko atakował go od tyłu. Zamarło mu serce...

Przeciwnik nie zdążył, coś go zmiotło! Siwek w ostatnim momencie kopnął bandytę tylnymikopytami, wyrzucając go jak szmacianą lalkę trzy metry w tył! Detkel patrzył na to z szerokorozwartymi oczami, dysząc ciężko. Koń uratował mu życie! Wtedy przypomniał sobie o bandycie,którego zranił w rękę. Był pewien, że ten chce już go zaatakować, więc w pierwszym momenciewziął zamach na uderzenie, ale wtedy zobaczył, że ciągle jest on oszołomiony raną. Krew ciekła muwartko, mimo że próbował dłonią zatrzymać krwawienie. Łowca powstrzymał swój cios i tylkoryknął na niego wściekle, doskakując do pokonanego. Ten przestraszony upadł na ziemię, ale zebrałsię szybko i w panice wbiegł w las, znikając Detkelowi z oczu.

Mężczyzna odetchnął, opierając swoje miecze o ziemię. Nigdy nie miał takiej szalonejwalki. Ale nagle ogarnęła go złość. Spojrzał na zmasakrowane ciała opryszków, dookoła którychziemia nasiąkała krwią. Co nagle wstąpiło w to głupie zwierzę!

– Czy ty chcesz nas wszystkich pozabijać! – krzyknął zły.Ale siwek go nie słuchał. Wpatrywał się w kobietę. Dopiero wtedy łowca przypomniał sobie

o jej obecności. Stała kompletnie oszołomiona i przerażona... Dziewczyna była młoda, mogła miećmoże około dwudziestu lat. Mimo, że ubierała znoszony strój podróżniczy, nie była w stanie dokońca ukryć swojej krągłej, nieco drobnej figury. Miała długie, brązowe włosy, sięgające jej połowypleców i duże, niebieskie oczy, które hipnotyzowały Detkela. Kobieta spojrzała na mężczyznę.Oboje patrzyli chwilę na siebie, a dziwne uczucie, które rodziło się w jego sercu, nasilało się z każ-dą chwilą.

Otrząsnął się nagle. Spojrzał na siwka, potem znów na kobietę. Bezradnie zamierzył się zewskazaniem na konia, nie wiedząc w sumie nawet co chce powiedzieć. Zająknął się, spojrzał za sie-bie po czym zorientował się jak żałośnie musi wyglądać i opuścił ręce z rezygnacją. Westchnął iprzemówił po prostu:

– Nic ci nie jest?Kobieta pokręciła słabo głową. Była chyba bardziej oszołomiona sytuacją niż sam Detkel,

ale ciężko się dziwić. Ktoś kto jest cały zbryzgany krwią i gestykuluje zakrwawionymi mieczamiwygląda co najmniej dziwnie, pytając się kogoś innego o samopoczucie. Mężczyzna zorientował sięo swoim wyglądzie i zakłopotany schował brudne bronie do pochew. Ręką spróbował wytrzeć krewze swojej zbroi, ale wsiąkła ona już w skórę. Przeklął. Takie coś jest bardzo ciężko wyczyścić.

– Byliśmy akurat w okolicy i zobaczyliśmy, że masz kłopoty i... – popatrzył po leżących tru-pach. – I tak wyszło...Rzucił złowieszczy wzrok na konia. Zwierze zarżało na to cicho i odwróciło głowę. Ono się

nie czuło ani trochę winne.

– Ale na pewno nie jesteśmy jakimiś innymi bandytami czy mordercami! – znów spojrzał naciała i pokręcił głową. – Musimy stąd uciekać. Lada moment może ich wrócić więcej. Nie czekał na odpowiedź. Bez zastanowienia wskoczył na siwka, podając nieznajomej dłoń.

Kobieta musiała być ciągle w szoku, gdyż jakby bezwładnie wyciągnęła rękę i tak po prostu pozwo-liła wciągnąć się na rumaka. Czując dodatkowy ciężar, koń położył uszy, ale wziął rozbieg. Galopo-wał naprawdę szybko, z dwoma ludźmi na swym grzbiecie było mu znacznie ciężej wystartować,lecz w końcu wyskoczył gwałtownie w powietrze i rozwarł w mgnieniu oka skrzydła, bijąc nimi in-

Page 9: Trzy Gwiazdy

tensywnie. Nagły wstrząs wyrwał kobietę z szoku i kiedy zorientowała się, że ziemia oddala się odniej coraz bardziej, pisnęła przerażona, ściskając mocno Detkela.

– Hej, spokojnie! – zawołał przyjaźnie Detkel. – Nic ci się nie stanie. Odstawimy cię, jak tyl-ko się trochę oddalimy od tamtego przeklętego miejsca.

– Naprawdę? – jęknęła przestraszona. – Naprawdę nic nie chcecie mi zrobić?Jej głos był bardzo przyjemny dla ucha. Detkelowi nieco szybciej zabiło serce.

– Przysięgam – odparł, uśmiechając się. – Możemy odstawić cię nawet teraz, jeśli tylkochcesz.Na te słowa siwek szarpnął gwałtownie swoim ciałem, jakby w akcie protestu. Łowca już

wcześniej zauważył, że pegaz bardzo dziwnie reaguje na kobietę. Pomijając szarżę w jej obronie,już po samej walce cały czas się w nią wpatrywał i nawet teraz, w czasie lotu, bez przerwy odwra-cał głowę, zerkając na podróżniczkę.

– … Znaczy bo... – mruknęła dziewczyna niepewnie. – Mój koń. Spłoszył się kilka dni temu...i od tamtej pory podróżuję na piechotę... do Eradox... Czy ja was powinnam znać?Nagłe pytanie zaskoczyło mężczyznę, ale kiedy o tym wspomniała, Detkel sam zaczął się

nad tym zastanawiać. Miał on nieodparte wrażenie, że nie tylko jego relacje z podróżniczką są bar-dzo bliskie, ale i z pegazem, który szybując pod nimi, zastanawiał się dokładnie nad tym samym.Teraz rozumiał zryw konia. Cokolwiek było między nimi, zwierze wyczuło to pierwsze... czy tomożliwe, że to samo wyczuło do niego, przy ich pierwszym spotkaniu rok temu?

– Widocznie musieliśmy się gdzieś kiedyś spotkać. Często podróżuję – odparł łowca wolno,ciągle próbując znaleźć jakieś logiczne wyjaśnienie na ich dziwne relacje. – Ale jeżeli zmie-rzasz do Eradox, możemy cię podrzucić – zaproponował, zerkając na nią przez ramię. – I takmusimy się tam zatrzymać na nocleg.Kobieta opuściła wzrok, jakby zastanawiając się nad propozycją. Ostatnie dziesięć minut

było dla niej bardzo dziwnym, ale i ciężkim przeżyciem. Najpierw bandyci, potem pomoc łowcynie wiadomo skąd. Musiała przyznać, tak beznamiętne zamordowanie kilku ludzi ją przerażało,ale... nie bała się samego mężczyzny, czy pegaza. Wręcz przeciwnie. Czuła się w ich towarzystwiebardzo dobrze.

Spojrzała prosto w oczy Detkela. Chwilę tak na siebie patrzyli, po czym rzekła pewnie:

– Zgoda.Siwek zarżał radośnie na te słowa, przez co stał się tematem dalszej rozmowy. Kobieta, któ-

rej imię okazało się brzmieć Kira, była niezwykle zainteresowana pegazem. Nigdy wcześniej niewidziała uskrzydlonego konia, więc ciekawiło ją wiele rzeczy na jego temat, nawet to czym siężywi. W pewnym momencie wręcz zapomniała, że leci około stu metrów nad ziemią i ze swojej tor-by chciała wyciągnąć niewielki notes, żeby spisać informacje o białym rumaku. Kiedy jednak zo-rientowała się, że puściła się Detkela, z piskiem uczepiła się go na nowo.

Mężczyznę z kolei zainteresowało kim kobieta właściwie jest i co się stało, że znalazła sięna trakcie. Okazało się, że Kira para się podróżnictwem i całe swoje życie przemierza świat, próbu-jąc zbadać nieodkryte jeszcze tajemnice. Do Eradox zmierzała, aby odwiedzić tamtejszą słynną bi-bliotekę, chcąc przyjrzeć się dokładnie pewnej legendarnej wyspie, która znajdować się miała tysią-ce kilometrów na południowy zachód od znanych kontynentów. O jej istnieniu dowiedziała się coprawda od jednego z zapijaczonych marynarzy z archipelagu Halatan, ale inni żeglarze zdawali sięniechętnie potwierdzać, że faktycznie – jest pewna morska legenda, która wspomina o wyspie. Za-interesowana poszlaką, Kira postanowiła ją sprawdzić. Najbardziej poszkodowany w tym wszystkim był siwek. Zdawało się, że on też chce wieleopowiedzieć, ale nie mógł. Choć rozumiał każde słowo z ludzkiej (i nie tylko) mowy, nie potrafiłwydobyć z siebie nawet słowa. Jedyne co mógł to słuchać jak jego jeźdźcy gadają sobie radośnie,kiedy on musiał harować. Taka niesprawiedliwość! Ale za to on mógł latać, a oni nie! Zarżał tryum-falnie, jakby śmiejąc się z wyższością. Przyszła mu nawet do głowy dziwna myśl, że jednak miał

Page 10: Trzy Gwiazdy

rację. W końcu przestali umieć latać... tylko kiedy to w ogóle potrafili? Nie rozumiał...

– On tak ma, nie martw się – skomentował Detkel nagły „śmiech” rumaka. – To nie jest nor-malne zwierzę.

– Oczywiście, że nie jest – powiedziała Kira czule, głaskając konia po zadzie. – Jest specjalny.Siwek charknął zadowolony. Wreszcie ktoś, kto go rozumiał. Podbudowany przyspieszył

lotu, chcąc pokazać w czynach swoją wspaniałość. Łowca uśmiechnął się na to w duchu. Był pe-wien, że lada moment pegaz padnie ze zmęczenia.

Ale o dziwo tak się nie stało. Aż do samego Eradox pędził w tym samym tempie, chociażpod koniec dyszał ciężko i był cały przepocony. Co prawda Kira próbowała przekonać siwka, że niemusi nic udowadniać, ale Detkel doskonale wiedział, że w tym momencie żaden głos rozsądku niedotrze do konia. Chciał się popisać, a trzeba przyznać, że rumak robi to w dobrym stylu. Nawet kie-dy wylądowali już na trakcie, kilka kilometrów przed miastem, koń szedł energicznym stępem niechcąc odpuścić do samych bram. Cóż poradzić, charakter pegaza nie należał do najłatwiejszych inic nie dało się z tym zrobić. Z resztą Detkelowi było to tylko na rękę. Wyczerpany siwek nie powi-nien mieć sił na protestowanie przed odstawieniem go do stajni, a i może nawet nie rozwali znówswego boksu, jak to miał w zwyczaju.

Lecz niestety. Kiedy cała trójka przekroczyła bramy miasta, nie wiadomo skąd zwierze na-brało nowej energii. Widziało ono bowiem co się dzieje. Widziało, że lada moment Kira oraz Detkelsię rozdzielą, popełniając ten sam błąd co on sam rok temu, kiedy pierwszy raz spotkał łowcę. Ztrwogą obserwowało jak para patrzy po sobie zakłopotana, a ono nie mogło nic zrobić. Rozmawiali,wymieniali krótkie zdania. Sekundy przemijały tak szybko, jego uszu dotarło nagle ich „Więc że-gnaj”. Nie! – zarżał! Serce zabiło mu jak szalone. Co ma zrobić!? Wiedział jak pokierować swoimlosem, ale co zrobić, żeby ukształtować czyjeś przeznaczenie?

Kończył mu się czas. Oni już się rozdzielili. Kobieta zaczęła odchodzić wolno w przeciw-nym kierunku, kierując się w jedną z szerokich, zatłoczonych ulic miasta. Siwek zaczął dreptać wmiejscu. Ty głupcze! – myślał.

– Chodź, wiesz, że nie możesz chodzić luzem po mieście – mruknął Detkel.Ale zwierze zarżało mu w odpowiedzi prosto w twarz. Z zębami na wierzchu wskazał py-

skiem na odchodzącą kobietę, po czym okręcił się w kółko jak pies, który chce wskazać drogę. Niemożesz pozwolić jej odejść, głupi! – myślał przerażony.

– Ale my przecież wrócimy po ciebie jutro... – rzekł rozczarowany.Łowca spodziewał się, że siwek nawet raz nie odpuści sobie scen przed odstawieniem go do

stajni. A miał taką nadzieję... Wierzchowiec znieruchomiał jednak, wybałuszając oczy. Przekręciłgłowę pytająco. Usłyszał „my”, czy mu się wydawało? Wskazał pyskiem jeszcze raz na kobietę,która znikła już gdzieś wśród ludzi.

– No przecież ustaliliśmy przed momentem, że Kira leci z nami do Deponder. Nie słyszałeś?Wierzchowiec zamrugał parę razy oczami. Ojć, widocznie mu to umknęło. Udając, że kom-

pletnie nic się nie wydarzyło, sam ruszył do stajni. Znał drogę, gdyż zawitał z Detkelem już paręrazy w Eradox. Łowca natomiast stał osłupiały. Nie miał pojęcia o co siwkowi chodziło i dlaczegonagle się uspokoił. Po prostu zaśmiał się szczerze na nieprzewidywalność konia i ruszył za nim kustajni, ignorując dziwne spojrzenia przechodniów.

Eradox nic się nie zmieniło. Ludzie, podążający szerokimi, choć krętymi uliczkami, dalejzdawali się być strapieni i zmęczeni ciągłą groźbą ataku orków. Wielu z nich było prostymi chłopa-mi, którzy swe domostwa mieli daleko poza murami stolicy Kalmateem. W razie najazdu, nawet je-śli uda im się schronić w mieście, prawdopodobnie stracą wszystko. Detkel współczuł im bardzo,ale cóż mógł zrobić...

Nagle nad nimi, tuż nad budynkami, przeleciał smok. Białołuska bestia szybowała sobiewolno, oglądając z zaciekawieniem co się dzieje na dole. Detkel i siwek byli nawet przez momentpewni, że skrzydlaty gad patrzy się prosto na nich, ale zanim oboje zdążyli się w tym upewnić,

Page 11: Trzy Gwiazdy

skrzydlata bestia wzbiła się wysoko, kierując się w stronę szczytu niezwykle wysokiej twierdzyEradox, zwanej Bielą. Tam bowiem znajdywało się Smoczowisko, pierwsze na północnym konty-nencie smocze leże, które zostało zbudowane przez człowieka dla wielkich jaszczurów. Miało byćto przypieczętowaniem decyzji, jakoby stolica Kalmateem, a tym samym cały kraj, zaakceptowałosmoki jako cywilizowaną rasę.

– Coś czuję, że całe to podlizywanie się smokom, to żeby odstraszyć orków – mruknął Detkeldo konia. – Przecież te stworzenia pojawiły się ile? Piętnaście lat temu? Zaufałbyś takim be-stiom i wpuścił jak gdyby nigdy nic do swojego miasta?Siwek parsknął z obojętnością. Jeżeli nie zjadałyby mu trawy i owsa, to czemu nie?Dalej szli już w milczeniu. Pięć minut później dotarli do stajni w której zakwaterowano

wierzchowca, a sam Detkel ruszył do karczmy, w której spotkać miał się z Kirą, kiedy ta wróci jużz biblioteki. Była to niewielka gospoda, Pod Pękniętym Dzwonem, gdzie przebywało akurat nie-wielu gości. Skromny, dwupiętrowy budynek, zwieńczony niewielką dzwonnicą, służył niegdyśjako garnizon, lecz po wielu latach przerobiony został na karczmę, utrzymywaną jednak dalej w kli-macie żołnierskich koszar. Nie było to może najprzyjemniejsze miejsce na postój, ale na pewno naj-cichsze i zdecydowanie tańsze od wielu innych oberży. Łowca zawsze tu nocował, kiedy się zatrzy-mywał w Eradox.

Godzinę później, kiedy mężczyzna zdążył już solidnie pojeść i dopijał drugie piwo, do po-mieszczenia weszła Kira. Początkowo wiele spojrzeń skierowało się ku kobiecie, jako że niewieleniewiast pojawia się w Pod Pękniętym Dzwonem, jednak kiedy ta przysiadła się do Detkela, zainte-resowanie jej obecnością momentalnie spadło.

– Znalazłaś to co szukałaś? – zapytał Detkel na powitanie, poprawiając się na krześle. Kira kiwnęła głową zadowolona.

– Dokładnie na sto trzeciej stronie „Horrorów i obrzydlistw, czyli Trudne Sprawy”.Detkel spojrzał na nią nieco zaskoczony. Jak kobieta znalazła tę legendę w takiej księdze i to

tak szybko? Ale towarzyszka z miny łowcy musiała wywnioskować co myśli, gdyż od razu dodała:

– Jestem molem książkowym. Kwestia przeglądnięcia kilku pierwszych stron, żeby przypo-mnieć sobie resztę treści.Mężczyzna pokiwał głową z niedowierzaniem, po czym upił resztę piwa. On sam przeczytał

w całości pięć ksiąg w całym swoim życiu. Może powinien zacząć trochę bardziej interesować siętym rodzajem rozrywki? Postanowił zapytać Kirę o jakieś ciekawe pozycje. Wtedy nie wiedział corobi, gdyż odpowiedź na to pytanie mogła spokojnie wypełnić im czas w trakcie podróży, ale na-prawdę nie przyszło mu nawet do głowy, że ktoś jest w stanie bajdurzyć o książkach w nieskończo-ność. Kira mówiła, mówiła, opowiadała o przeróżnych tytułach, aż nagle, kilka godzin później,stwierdziła, że jest zmęczona i dokończą rozmowę jutro.

On sam został jeszcze chwilę rozmyślając. Ze zdziwieniem odkrył, że mógłby słuchać ko-biety nawet do poranka, nie zależnie od tematu... Kim ona była dla niego? Nie rozumiał...

Pół godziny później Detkel leżał już w łóżku, czekając na sen. Dopiero wtedy zdał sobiesprawę, jak bardzo był zmęczony. Szybko opadł w przyjemną ciemność, gdzie jedyną słuszną wła-dzę sprawowała podświadomość...

***

Miał sen, w którym widział czarne niebo, pełne jasnych, żyjących w harmonii gwiazd. Choćbyły ich miliardy, wyraźnie rozpoznawał trzy z nich, które zawsze razem trwały nierozłącznie. Aleniebo nagle pękło, dzieląc gwiazdy na pół. Dwa światełka z jego trójcy zostały oderwane od tejostatniej, pozostawiając ją na zawsze samą.

Lecz pewnego dnia niebo znów się połączyło, a gwiazdy ruszyły na siebie, wypełnione furiąi żądzą zemsty. Kiedy dwie chmary się zderzyły, zaczęło między nimi iskrzyć i grzmieć, plującczerwonymi błyskawicami. Detkel próbował wypatrzeć te trzy gwiazdy, które wcześniej były takwyraźne, ale teraz, kiedy dwie chmary walczyły ze sobą, w chaosie nie mógł zobaczyć nic.

Page 12: Trzy Gwiazdy

Po jakimś czasie, wszystkie światełka znów rozproszyły się po całym niebie, rozświetlającmrok. Wielka szczelina na środku nocy pozostała jednak trwała. Już zawsze miała dzielić coś, cokiedyś istniało jako jedność.

Dostrzegł coś, co go zaintrygowało. Zbliżył się do przepaści, która dzieliła niebo. W jejwnętrzu tańczyły te trzy gwiazdy, które tak wyraźnie rozpoznawał. Znów były razem.

Brakowało z nimi czwartego światełka.***

Detkel zerwał się cały spocony. Był pewien zobaczyć czarne niebo i krążące dookoła niegogwiazdy, ale zamiast tego ujrzał po prostu rozświetlony przez słońce, zakurzony pokój. Wtedy do-piero zorientował się, że to wszystko było snem i usiadł na skraju łóżka, przecierając oczy dłonią.Po głowie ciągle chodziła mu jednak jedna myśl. Czwarta gwiazda, czwarta osoba... Ciągle kogośbrakowało. Nagle zaburczało mu w brzuchu. Potrząsnął głową i wstał, kompletnie zapominając oswoim śnie. Przed nimi daleka droga do Deponder, a im wcześniej wyruszą, tym wcześniej tam do-trą. Ubrał się więc, spakował i zszedł na dół, żeby spotkać się z Kirą.

Ta już na niego czekała, mimo wczesnej pory. Kiedy usłyszała jego kroki, podniosła głowęznad swojego talerza i przywitała towarzysza promiennym uśmiechem. Mężczyzna odpowiedziałjej machnięciem ręką i po zamówieniu śniadania, usiadł przy niej.

– Do Deponder mamy dwa dni drogi. Potem czeka nas jeszcze przeprawa krasnoludzkimi tu-nelami i jesteśmy na miejscu – powiedział, rysując palcem po stole.

– Byłeś tam już kiedyś? – zapytała zaciekawiona, gestykulując widelcem.Przytaknął, gryząc chleb i zanim zdążył przełknąć, kontynuował.

– Zdarzyło mi się – przełknął kęs – kilka razy. Dziwna kraina. Kira zagryzła wargi, wyraźnie coś wspominając.

– Oj dziwna – mruknęła do siebie.Deponder stanowiło niespotykaną krainę. Choć nazwa oficjalnie odnosiła się do równiny,

która zewsząd otoczona była przez niezwykle wysoki łańcuch górski, mianem tym przyjęło okre-ślać się cały ten obiekt geograficzny. Przez swoje odizolowanie, w Deponder panowały całkieminne zwyczaje niż w reszcie Północnego Kontynentu. Nie rządził tam jeden oficjalny władca, prawonie było zbyt skrupulatnie egzekwowane, a istoty, które normalnie były uznawane za dzikie i nie-bezpiecznie, żyły na równym poziomie z ludźmi, krasnoludami, czy elfami. Drogą górską nie dałosię dotrzeć do Deponder, ale z powodzeniem można próbować przeprawiać się na drugą stronę sta-rym tunelem, zarządzanym i konserwowanym przez krasnoludzkich skazańców. Alternatywna trasaznacznie ułatwiała podróż, ale większe istoty, jak na przykład koń, nie miały szans jej pokonać.Problem ten mocno trapił Detkela, ale nie widział innego rozwiązania jak zostawić pegaza przedDeponder i kazać mu czekać na ich powrót.

Idąc w stronę stajni, łowca napomknął o problemie Kirze. Ta szczerze przejęła się losem pe-gaza, ale choć bardzo chciała, nie potrafiła znaleźć żadnego rozwiązania. Rzucała co prawda luźny-mi pomysłami, jak na przykład wykorzystanie sieci portali Znikusa, czy spróbować po prostu prze-lecieć nad szczytami, ale żaden nie miał prawa się udać z przynajmniej kilku powodów. Trochę toprzybiło kobietę, ale rozpromieniała, jak tylko wyciągnęli siwka ze stajni. Detkel nie wiedział cze-mu, ale podróżniczka zdawała się niezwykle lubić wierzchowca.

Tym razem siwek nie rozwalił boksu, musiał być zbyt zmęczony, więc podróżnicy nie mu-sieli opuszczać miasta w pośpiechu. Idąc spokojnie ku bramie przez powoli ożywające ulice, naj-zwyczajniej wygłupiali się ze sobą, głównie szturchając siwka i patrząc jak ten się irytuje. Kiedyjednak znaleźli się na trakcie i dwójka dosiadła wierzchowca, role odwróciły się diametralnie. Wte-dy to koń, który postawił sobie za życiowy cel zemstę, kłusował najniewygodniej jak się tylko dało,potykał się specjalnie co moment i podskakiwał znienacka, próbując zrzucić swych towarzyszy zgrzbietu.

Ale mimo tych drobnych docinek, cała trójka czuła się niezwykle szczęśliwie. Żaden z nich

Page 13: Trzy Gwiazdy

nie potrafił zrozumieć czemu, ale mieli wrażenie jakby coś ich kiedyś rozdzieliło, a teraz złączylisię po długim czasie. Detkelowi jednak jedna myśl ciągle siedziała na sercu, psując trochę nastrój.Ta czwarta osoba. Kogoś ciągle brakowało.

W powietrzu uspokoili się jednak. Siwek ciągle uczył się latać z dwiema osobami na swymgrzbiecie i unikając tym razem zbytniego przemęczania, skupiał się głównie na szybowaniu. Niebył to najszybszy sposób poruszania się, ale w sumie nikomu się nie śpieszyło. Robiąc kilka przerww ciągu dnia, pod wieczór znaleźli się gdzieś w połowie drogi do Deponer. Nocny obóz rozbili wniewielkim zagłębieniu, pomiędzy kilkoma wzgórzami. Znaleźli całkiem przyjemnie miejsce naskraju małego zagajnika. Zapalili ogień, rozłożyli posłania i resztę wieczoru spędzili wpatrując sięw ogień, sporadycznie wymieniając pojedyncze słowa. Nawet siwek położył się przy Kirze, kładącswój łeb na jej łonie i pozwalając głaskać się delikatnie.

– Uwielbiam go... – mruknęła czule kobieta, kiedy zwierze już zasnęło.

– Byłoby źle, jeśli byś go nie uwielbiała – odparł Detkel, wpatrując się w gwieździste niebo.Pegaza nie dało się nie uwielbiać.Drugi dzień podróży przeminął im podobnie. Przyjemna pogoda nadawała lotu spokojnego

charakteru, a monotonnie przemijające wrzosowiska wprowadzały w hipnotyczny stan. Podróżnicynie potrzebowali nawet tylu przerw co poprzedniego dnia, będąc równie odprężonymi w powietrzu,co na ziemi. Ale im bliżej celu, tym w Kierze i Detkelu nasilał się niepokój. Z początku oboje my-śleli, że to lęk przed reakcją na poinformowanie pegaza o tym, że będzie musiał na nich poczekaćkilka tygodni, ale wydawało się to im bez sensu. Z czasem odkryli, że to tak naprawdę lęk przedopuszczeniem go. Nie chcieli tego, ale przecież mieli wrócić. Nie rozumieli, czemu czują się z tymtak źle.

Pod wieczór zobaczyli na horyzoncie szpiczaste szczyty Deponder. Wspólnie ustalili, że naj-lepiej będzie ruszyć tunelem następnego dnia, kiedy będą mieli cały dzień na znalezienie jakiejśosady, żeby wynająć pokój. Wylądowali więc kilka kilometrów od wejścia do tunelu i rozbili obóz,wieńcząc swe prace niewielkim paleniskiem.

Cisza. Cała trójka bez słowa wpatrywała się w płomienie, choć tym razem nie towarzyszyłoim uczucie spokoju, a raczej zakłopotania. Siwek czuł, że coś jest nie tak i zaniepokojony zerkał tona Detkela, to na Kirę. Ci jednak milczeli, choć nieprzyjemna atmosfera stawała się coraz bardziejnieznośna. W końcu zapadł zmrok i kiedy słońce znikło już całkowicie, mężczyzna mruknął cicho:

– Będziesz musiał poczekać na nas kilka tygodni.Koń zastrzygł uszami. Mężczyzna mówił do niego? Łowca podniósł wzrok i spojrzawszy na

konia, powtórzył głośno:

– Będziesz musiał poczekać na nas kilka tygodni. Tunel jest za wąski na konia, a nie przele-cisz nad górami.Siwek cofnął się rozczarowany. Nie wierzył. To miała być ich wspólna podróż! Tak to czuł!

I nagle mówią mu, że będzie musiał stać z boku? Położył zły uszy. Oszukali go! Wreszcie poczuł,że znalazł miejsce dla siebie w tym życiu, wreszcie czuł, że ma wszystko. I nagle zostało mu to za-brane!

– Ale przecież wrócimy do ciebie! – zawołała przestraszona dziewczyna. Kompletnie nie spo-dziewała się takiej reakcji. – To nie nasza wina!Siwek spojrzał na nią morderczym wzrokiem. W jego sercu zrodziła się wściekłość. Czuł się

zdradzony. Nie wiedział czemu. Po prostu go zdradzili. Chciał uciec w noc i nigdy nie wrócić, alestrach przed straceniem Detkela czy Kiry był zbyt silny. Pokręcił swoim pyskiem i jedynie stanąłpoza obrębem światła, czując się lepiej w mroku. Wbił wzrok w ziemie i tak stał próbując odgadnąćwłasne emocje.

Dziewczyna chciała podejść do rumaka, ale łowca złapał ją za rękę. Pokręcił głową. Cokol-wiek by teraz nie powiedziała, pogorszy to sytuację. Mogli mieć tylko nadzieję, że siwkowi przej -dzie do rana, a że oni wykonają zlecenie najszybciej jak się da. Fatalna atmosfera pozostała jednak

Page 14: Trzy Gwiazdy

w powietrzu i trwała całą noc.Następnego dnia podróżnicy wyruszyli zanim słońce zdążyło wzejść w całości. Tym razem

Kira i Detkel nie dosiedli grzbietu pegaza, a szli wolnym tempem przy jego boku. Koń nie dawał posobie poznać żadnych emocji. Nie wyglądał na ani złego, ani radosnego... przypominał zwykłezwierzę. Martwiło to jego towarzyszy, ale nie chcieli naciskać. Wierzyli, że siwek lada momentznów zrobi się złośliwy i zacznie ich podgryzać, czy spróbuje dokuczyć im w jakikolwiek sposób.Ale nic takiego nie wydarzyło się aż do samego tunelu. Po około godzinie drogi przed ich obliczemznalazło się wąskie przejście, prowadzące w głąb ogromnej góry. Okalało je kilka płaskorzeźb,przypominających postacie krasnoludów, które uderzały kilofami w szpiczastą górę. Obuchy ich na-rzędzi były spękane i zniszczone, a skalną bryłę przedstawiono jako niezniszczalną.

– Podobno skały gór Deponder są twarde niczym diament. – mruknął Detkel, wpatrując się wpłaskorzeźby. – Setki lat kopano ten tunel a i tak udało się ostatecznie stworzyć zaledwiewąską szczelinę.

– Jedną z kar dla krasnoludzkich skazańców jest praca tutaj, przy nigdy niekończącej się bu-dowie – kontynuowała Kira. – Dziesięć, dwadzieścia, czy trzydzieści lat. Zależy od wagipopełnionego przestępstwa. Najwięksi zwyrodnialcy muszą tkwić tu aż do skończenia budo-wy. Jest to równoznaczne z dożywociem.Zapadła cisza. Cała trójka wpatrywała się w przejście, wnętrze którego ginęło w mroku już

po zaledwie kilku metrach. Kira i Detkel musieli iść.

– Uwierz mi, wrócimy – szepnął mężczyzna, kładąc rękę na boku konia. Spojrzał na niego, ale ten nawet nie drgnął. Łowca westchnął i ruszył w stronę tunelu. Pełna

żalu Kira podążyła za towarzyszem. Spojrzała jeszcze na siwka, który po prostu patrzył się jak od-chodzą i odwróciła wzrok. W tym właśnie momencie koń skończył do przodu i złapał kobietę zęba-mi za rękaw. Zaskoczona zatrzymała się. Wzrok konia był przepełniony nadzieją. To była misjaDetkela. Ona mogła przecież z nim zostać! Ale Kira uśmiechnęła się tylko czule i głaszcząc drugąręką pegaza po czole, powiedziała cicho:

– Wrócimy szybko.Delikatnie pociągnęła za rękaw. Koń wypuścił ją. Mógł tylko patrzeć, jak oboje znikają w

mroku skalnej szczeliny. Został sam...***

Ciemny, wilgotny korytarz zdawał ciągnąć się w nieskończoność. Oświetlony nielicznymipochodniami, tunel w istocie okazał się być bardzo niewygodną przeprawą. W niektórych miej-scach podróżnicy ledwie gęsiego mieścili się w ciasnych zawężeniach, a czasami zdarzało się, żekamienne wzniesienia nie dało się pokonać bez zaczepionego na nich łańcucha czy liny. Były jed-nak miejsca szerokie i o równej posadzce. Takie fragmenty zazwyczaj już z daleka uprzedzał miaro-wy, głośny stukot, pochodzący z uderzeń kilofa którym jakiś samotny krasnolud kół litą skalę. Det-kel właśnie na ludzi ziemi zwracał szczególną uwagę. Ich twarze pozbawione były kompletnie emo-cji, oczy wpatrywały się jedynie w ścianę, którą choć trochę próbowali naruszyć. Wyglądało to tak,jakby kamień wyssał dusze karłów, robiąc z nich bezwolne marionetki. Widocznie nawet one ulega-ły, kiedy przez całe lata robiło się dokładnie to samo, nie posuwając się ani kroku na przód. Łowcazrozumiał, że to była prawdziwa kara. Dla istot, których żywiołem było rzemiosło, które żyły, żebyzostawić po sobie spuściznę dla całych pokoleń, robić coś bez sensu musiało być istnym piekłem.

Po trzech godzinach ciężkiej przeprawy, zmęczeni i przepoceni, dotarli do końca tunelu.Przez ostatnie metry korytarz ciągnął się szeroki i równy, dzięki czemu resztę podróży szło sięszybko i przyjemnie. Nie minęło nawet dziesięć minut, a ich oczy oślepiło jasne światło słoneczne,a na skórze poczuli przyjemny powiew wiatru. W końcu wyszli na powierzchnię.

– Nareszcie! – ucieszyła się Kira, zrzucając z pleców swój plecak i siadając na pobliskim ka-mieniu.

Page 15: Trzy Gwiazdy

Detkel również przysiadł na moment, rozkoszując się otwartą przestrzenią. Znacznie bar-dziej wolał nad głową otwarte niebo niż skalne sklepienie.

– Teraz musimy tylko znaleźć jakąś osadę i powypytywać się ludzi o informacje. Jeśli się namposzczęści, wrócimy przed końcem tygodnia.Kira odgarnęła włosy i oparła się na łokciach, pozwalając aby słońce oświetliło jej uśmiech-

niętą twarz. Zdawało się, że coś ją bawi.

– Zdajesz sobie sprawę, że nigdy mnie nie wtajemniczyłeś w cele twojej misji? – powiedzia-ła.Detkel spojrzał na nią zaskoczony. Faktycznie, nigdy nie wspomniał Kirze czego szuka, lecz

dziwiło go, że kobieta podążyła z nim do tak dzikiego miejsca i nawet nie zapytała się o powód po -dróży.

– A ty nigdy o to nie pytałaś – odparł, wyciągając ze swojej torby trochę sucharów.

– Teraz pytam.Kobieta wychyliła się szybko i zabrała łowcy z ręki jedzenie, zanim ten zdążył je ugryźć.

Mężczyzna westchnął i wziął następnego.

– Jestem najemnikiem. Wykonuje zadanie – wyjaśnił, gryząc z chrupnięciem chleb. – Mamznaleźć pewien przedmiot, ukryty gdzieś tu, w Deponder. Sporo podróżujesz i znasz księgi.Może ty wiesz coś o Kamieniu Bram? – wpadł nagle na pomysł.

– Ten kamień co to należy do tych łuskowatych stworzeń, smoków? – zapytała zaintrygowa-na.Detkel podniósł brwi. Naprawdę nie spodziewał się, żeby Kira wiedziała cokolwiek na ten

temat. Jego mina była bardzo znacząca, więc kobieta kontynuowała:

– Podczas jednej z moich podróży, to było chyba do... – zamyśliła się. – Tak, do Doliny Białe-go Pnia, spotkałam jedno z tych stworzeń. Całą noc zadawałam mu pytania, a on mi na nieodpowiadał – rozmarzyła się, ale po sekundzie się otrząsnęła. – Oczywiście zapytałam jakznalazły się na naszym kontynencie. Niewiele mówił, stwierdził, że każdy smok ma swójwłasny powód, ale wtedy wspomniał coś o Kamieniu Bram. Mówił, że jest kilka takich ka-mieni i ukryli je, aby mógł zostać odnaleziony... cokolwiek to nie oznacza.Detkel trawił słowa Kiry, wpatrując się w ziemię. Czy nie chowa się rzeczy po to, żeby nie

zostały znalezione? Zaczynał się obwiać, że za jego prostym zleceniem znalezienia jakiegoś przed-miotu, kryje się znacznie głębsza historia. Kiedy już zdobędzie kamień, będzie musiał porozmawiaćsobie z dziwnym kupcem.

– Więc mamy trop – skomentował, wstając. – Deponder jest odizolowane od reszty świata. Je-śli pojawił się tu smok, nie mogło ujść to uwadze.

– Niedaleko stąd jest Krivtix – wskazała kobieta palcem wzdłuż traktu. – To krasnoludziemiasto, w którym żyją skazańcy z tunelu, dopóki nie odpracują swojego wyroku. Tam może-my zacząć.Detkel dopiął swoją torbę i zarzucił ją na plecy. Kira również zaczęła się zbierać.

– Dużo razy byłaś w Deponder? – rzucił, słysząc, że jego towarzyszka całkiem nieźle orientu-je się w okolicy.Kira spojrzała na niego i odparła tajemniczo:

– Ja tu się urodziłam.***

Krivtix sprawiało swym pierwszym wrażeniem raczej ponure i nudne miasto. Szare,proste... w całości praktyczne. Czegóż jednak spodziewać się po osadzie, gdzie większość miesz-

Page 16: Trzy Gwiazdy

kańców zostało zesłanych pod przymusem? Proste, kwadratowe domy, równo położone przy solid-nej drodze, kilka budynków gospodarczych i przemysłowych oraz niewielki plac na środku, którywiecznie stał pusty. Było jednak coś, co przyciągało tu podróżników z całego świata. Przed Kri-vtix, kilkaset metrów wcześniej, drogę strzegą dwa ogromne posągi, przedstawiające wojowników,krzyżujących ze sobą miecze. Przez długi czas myślano, że rzeźby są tworem krasnoludzkiego dłu-ta, ale karły w końcu oficjalnie zaprzeczyły tej teorii, przypisując dzieło antycznej cywilizacji, któramiała kiedyś zamieszkiwać wewnątrz górskiego pierścienia. Jak mawiały: „Z Deponder nie mająnic wspólnego i odcinają się od wszelkiej przynależności. Oni tu tylko pracują”. Temat posągów iautonomii Krivtix często jest źródłem burzliwych rozmów, szczególnie kiedy jedyną w mieściekarczmę odwiedza wiele obcych osób. Z jakiegoś powodu krasnoludy stają się wtedy wyjątkowogburowate i każde nierozważne słowo zazwyczaj kończyło się nieprzyjemnościami.

Tak się złożyło, że tego dnia oberża Pod Spalonym Kogutem, normalnie pełna krasnoludów,dziś była zróżnicowana rasowo niczym morska fauna. Elfy, ludzie, koboldy, gnomy, szczóroludzie...bywalcom bardzo się to nie podobało i ich cierpliwość szybko topniała, ale nazłość im, obcy ciągleprzybywali, jakby zmówieni, że tego dnia wszyscy z Deponder spotkają się właśnie w tej oberży.

W pewnym momencie drzwi po raz kolejny rozwarły się na oścież, ujawniając postać nie-zwykle wysokiego, dobrze umięśnionego mężczyzny, który poszczycić się mógł gęstą, rudą brodąoraz idealną łysiną. Nieznajomy obrzucił karczmę beznamiętnym wzrokiem i ruszył pewnym kro-kiem w stronę szynkarza, bezceremonialnie odsuwając swoim ciałem każdego, kto stawał mu nadrodze.

– Krasnoludzkiego Thefinga, karczmarzu – rzekł nowo przybyły do krasnoluda w podeszłymwieku.Karczmarz spojrzał na osiłka, unosząc lekko brwi. Nie co dzień ktoś zamawiał ten, najmoc-

niejszy w całym Deponder, alkohol i nie co dzień był to typowy mięśniak z lutnią, zwisającą luźnona pasku. Pokręcił tylko głową i wyciągnął zakurzoną butelkę spod lady oraz mały kieliszek. Jużchciał nalewać do niego napój, kiedy nagle mężczyzna zatrzymał go gestem, mówiąc:

– Nie. W kuflu. Karczmarz jeszcze raz podniósł brwi i rzekł nieprzyjemnym tonem:

– Złoto jest?Przybysz dobrze znał stawki i wyciągnął wcześniej przygotowane trzy sztuki złota, które po-

łożył na ladzie. Krasnolud spojrzał na pieniądze i niechętnie wypełnił wyciągnięty kufel po brzegiczarnym płynem. Wziął złoto i bez słowa odszedł, by obsłużyć bez kolejki któregoś ze swych po-bratymców.

Mężczyzna wziął naczynie i usiadł przy jedynym wolnym stoliku, niedaleko lady. Nareszcieupił „kilka” upragnionych łyków trunku, opróżniając połowę kufla. Piekło nieziemsko, ale napójbył przedni. Kiedy odstawił kufel, zauważył dwa elfy, siedzące przy stoliku obok, patrzące się naniego z szeroko otwartymi oczami. Nic dziwnego, że nie dowierzali własnym oczom. Normalnegośmiertelnika, taka ilość wypitego na raz Thefinga zabiłaby na miejscu, a następnie dręczyła duszęnieszczęśnika przez sto najbliższych lat. Osiłek jednak nie należał do byle chłystków, którzy padająpo wypiciu stuprocentowego alkoholu.

Rozległ się huk. Gdzieś niedaleko jeden ze stołów poleciał nagle na bok, wywalając na zie-mię co tylko na nim stało. Wszyscy dookoła zdarzenia zerwali się na równe nogi!

– Jacy wy, ludzie, jesteście tępi! – rozległ się nagle doniosły głos jednego z bywalców.W karczmie ucichło. Atmosfera momentalnie stężała.

– My jesteśmy tępi! A kto jest bardziej tępy od krasnoluda, który wali w nieskończoność wkawałek góry!? – odkrzyknął piskliwym głosem niewysoki chuderlak, kopiąc wywalonymkuflem pod nogi wyzywającego karła.

– Coś ty powiedział, koniojebco!? Cała karczma jakby czekała na ten sygnał. W jednym momencie wszyscy złapali co mieli

Page 17: Trzy Gwiazdy

pod ręką i wybuchła rozróba, jakiej dawno te strony nie widziały. Okna znikły po pierwszychdwóch minutach. Krzeseł zaczęło brakować po pięciu. Osiłek oczywiście też poczuł powinność i zradością uczestniczył w bijatyce, powalając najczęściej jednym ciosem upatrzony cel. Wszelkiedrewniane i szklane przedmioty wesołym trzaskiem kończyły swój żywot, zazwyczaj na czyjejśgłowie. Nikt nie patrzył kogo wali. Każdy był celem.

I dlatego właśnie zabawa się szybko skończyła. Zabrakło przeciwników stojących dalej nanogach. Osiłek zdzielił ostatniego szczóroczłeka całym stołem. Huk rozłamywanego drewna byłostatnim dźwiękiem i momentalnie wszystko ucichło, nie licząc cichych jęków pokonanych. Łysymężczyzna rozglądnął się jeszcze z nadzieją za następnym celem, ale nie znalazł już zdolnego dowalki przeciwnika. Westchnął smutno.

Drzwi do karczmy zaczęły otwierać się nieśmiało, ale zatrzymały się na ciele jednego z nie-przytomnych elfów. Skrzydło uderzyło w niego jeszcze dwa razy lekko, żeby magle postać na ze-wnątrz z rozmachem wpadła do środka, brutalnie odsuwając powalonego.

Do oberży zajrzał Detkel. Ogarnął on pobojowisko wzrokiem i westchnął.

– Pan się spóźnił. Niestety zabawa się skończyła – przemówił osiłek donośnie.

– Ahh... Ja i tak służbowo – odparł łowca. – I chyba tu się już nic nie dowiem...Barczysty człek wyrzucił za siebie kawałek stołu, który jeszcze został mu w rękach i zaczął

ostrożnie iść w stronę wyjścia, starając się nie nadepnąć na żadne ciało. Wyszedł na zewnątrz i wte-dy zobaczył, że z nieznajomym mężczyzną był jeszcze piękną kobieta, która zerkała przez wywalo-ne okno do wnętrza oberży.

– Może będę w stanie pomóc! – zaproponował osiłek, stając przed Detkelem. Łowca sięgałmu czubkiem głowy ledwie szyi. Na te słowa Kira zainteresowała się obcym. Oczy zaświeciły się jej na samą propozycje i za-

nim Detkel zdążył cokolwiek powiedzieć, wypaliła szybko:

– Pochodzisz z Deponder? Czy widziałeś tu kiedyś wielkie, latające, łuskowate stworzenie?Osiłek zamyślił się na moment, stukając grubymi palcami po pudle swej lutni.

– Mówisz o smokach, dziewczyno. Nieprawdaż? – zapytał w końcu i widząc zaskoczoną minępary, dodał szybko. – Może i na to nie wygląda, ale param się profesją barda. Wiem to iowo.

– Czyli coś widziałeś? – rzucił Detkel.Drzwi od karczmy uchyliły się nagle, żeby po chwili z jej wnętrza wytoczył się jakiś poobi-

jany człowiek. Zataczając się, szedł przed siebie, nawet nie zwróciwszy uwagi na rozmawiających.

– Ile to mogło być... – myślał na głos osiłek. – Jakieś piętnaście lat temu? Skrzydlata gadzinaprzeleciała nad naszą równiną, wzbudzając nie lada sensacje. Ludzie gadają, że wleciała dosamego środka wulkanu na Ognistej Wodzie, żeby po kilku godzinach z tamtą wylecieć. Nawłasne oczy widziałem jak bestia wzbija się w niebo, przelatując nad samymi szczytami ota-czających nas gór. Nigdy nie sądziłem, że to możliwe.Gdzieś w oddali rozległ się szczęk zbrojnych, maszerujących zgodnym krokiem. Cała trójka

spojrzała w tamtym kierunku, ale nic nie zobaczyli.

– Oho. Strażnicy. Trzeba iść – mruknął bard. – Musicie się udać do Stendery. Jestem pewien,że tam powiedzą wam więcej. Osiłek spojrzał jeszcze raz w stronę dźwięku i zaczął iść w przeciwną stronę. Detkel oraz

Kira popatrzyli po sobie i ruszyli za mężczyzną. Cała trójka skręciła w małą uliczkę, zanim nadcią-gający strażnicy ich dostrzegli.

– Akurat zmierzam do tamtego miasta. Za kilka dni odbędzie się festyn łowienia ryb i wtedyzawsze wybucha jakaś miła dla oczu rozróba. Mogę was tam zaprowadzić.

Page 18: Trzy Gwiazdy

– Bylibyśmy niezwykle wdzięczni – rzuciła Kira z uśmiechem.Łowca spojrzał na dziewczynę pytająco. Przecież skoro Deponder jest jej rodzinnym do-

mem, to po co im towarzystwo przewodnika? Ta zauważyła minę mężczyzny i odparła mu szeptem,tak, żeby ich nowy towarzysz nie usłyszał jej słów.

– Najkrótsza droga do Stendery wiedzie przez barbarzyńskie stepy, które wypełniają całe po-łudnie. Mogło by być źle, jeśli trafilibyśmy na jakieś plemię. A spójrz na tego tutaj – wska-zała głową na osiłka . – To jest barbarzyńca z krwi i kości! Z jakiegoś powodu okiełznany ispokojny, ale ciągle barbarzyńca! Zna swoje strony, przeprowadzi nas. Mężczyzna wzruszył ramionami. Nie sądził, żeby była im potrzebna pomoc. W końcu jak

bardzo nieuważnym trzeba być, żeby wejść w całe plemię dzikich ludzi. Ale skoro towarzyszkatego chciała.

– Byleby nas nie spowalniał – odparł cicho. – Śpieszy się nam.Minutę później, kiedy to cała trójka wyszła zza jednego z budynków, zobaczyli niedaleko

siebie bramę. Krivtix nie miało zbyt wysokich murów, ale każda strażnica była w pełni obsadzonażołnierzami, a po blankach w zwartym szyku maszerowali strażnicy, którzy bacznie obserwowaliteren. Tunel pod murami również nie został zapomniany i strzegło go dwóch ponurych krasnolu-dów, mamroczących coś do siebie cicho. Kira i Detkel szli pewnie za swym barbarzyńskim towa-rzyszem, który zdawał się kompletnie nie przejmować złowrogimi spojrzeniami pilnujących bramystrażników. Nie zareagowali jednak w żaden inny sposób i już prawie minęli krasnoludy, kiedy je-den z nich zawołał nagle przepitym głosem:

– Ty! – wskazał grubym paluchem na osiłka. – Ty zacząłeś dzisiejszą bójkę w karczmie. Pój-dziesz z nami!

– Zostawcie to mnie – szepną z powagą barbarzyńca do kompanów i wyszedł naprzeciw pod-chodzących do niego krasnoludów. Detkel i Kira popatrzyli po sobie niepewnie. Osiłek stanął w miejscu, sięgnął po lutnię i

brzdęknął na niej nieznośnie kilka razy. Zaskoczeni strażnicy w pierwszym momencie nie widzielico się dzieje, ale po sekundzie w ich żyłach wezbrała krew. Kpili sobie z nich!? Wściekli sięgnęlipo broń. Widząc to, olbrzym w mgnieniu oka doskoczył do karłów i zanim te zdążyły zareagować,chwycił głowy obu i potężnym strzałem walnął nimi o siebie. Ich hełmy brzdękły donośnie.

– Eeeee... – skomentowała Kira.

– No co? – zapytał twardziel, ciągle trzymając w rękach bezwładne ciała.Nagle usłyszeli za sobą szczęk zbroi. Samotny strażnik przechodził właśnie obok bramy, za-

jęty zapinaniem rękawicy. W pierwszym momencie nic nie zauważył, lecz zatrzymał się nagle jakwryty, widząc swych dwóch towarzyszy zwisających bezwładnie w rękach wielkiego mężczyzny.Barbarzyńca wypuścił ciała, jakby w nadziei, że nikt go nie widział.

– Mogę wyjaśnić – jęknął siłacz.Krasnolud wrzasnął coś w swym języku i dobył topora. Jak na sygnał, Kira, Detkel i osiłek

rzucili się biegiem przez tunel, po czym wypadli na zewnątrz murów. Na blankach krasnoludy jużpokazywały ich palcami, inne zaczęły ładować kusze. Widok ten dodał uciekinierom skrzydeł. Det-kel nawet nie wiedział, że potrafi tak szybko biegać! Świsnęły dwa bełty, wbijając się tuż obok ichnóg. Kilka innych poleciało dalej.

– Ty to załatwisz! – krzyknął wściekły łowca do barbarzyńcy.

– Jakby nie patrzeć... jesteśmy na... zewnątrz! – zipał osiłek. Detkel przeklął głośno. Pocisk przeleciał mu tuż obok głowy. Ale to był ostatni bełt. Wyszli

spoza zasięgu. Zwolnili, próbując rozpaczliwe złapać powietrze. Chcieli jeszcze biec, ale bard sięzatrzymał, podpierając się na kolanach.

Page 19: Trzy Gwiazdy

– Nie będą... nas... gonić... – wysapał ich nowy kompan. – Nigdy nie... gonią...

– Chcesz powiedzieć... że ty tak często? – rzucił Detkel zirytowanym tonem. Osiłek tylko spojrzał na łowcę zaskoczonym wzrokiem. Nie widział w swoich poczynaniach

nic dziwnego. Widząc jego minę, Kira przewróciła się na do tyłu i zaczęła się histerycznie śmiać,mimo swojej zadyszki. Detkel pokręcił tylko głową i ciągle zły ruszył przed siebie, poprawiając nasobie swój rynsztunek. Pozostała dwójka dołączyła do niego dopiero po chwili.

Choć ich podróż przez południowe stepy zaczęła się nieco dziwnie i łowca nie mógł jakośpozbyć się wizji krasnoludziego bełta, który prawie urwał mu głowę, z biegiem czasu nawet i jegonastrój się polepszył. Trójka kompanów szła równo pośród wysokich, pożółkłych traw milcząc lubrozmawiając na różne tematy z przejęciem. Szczególnie słychać było dziewczynę, która zasypywałabarbarzyńcę setkami pytań na temat Deponder. Co się zmieniło w Mitresie, czy znaleziono w koń-cu przejście do zewnętrznego świata przez jaskinie Gerdala, jak teraz wygląda wodospad Białej Tę-czy... O dziwo bard odpowiadał na wszystko z niezwykłą cierpliwością i dokładnością. Detkel teżwykorzystał okazję i dowiedział się co nieco na temat społeczeństwa odciętej od świata krainy. Za-wsze go fascynowało, że tyle zróżnicowanych rasowo istot może żyć w pokoju. Barbarzyńca niepotrafił jednak odpowiedzieć wprost. Podejrzewał, że po prostu nikt nie powiedział mieszkańcomDeponder, że są stworzenia „gorsze” i „lepsze”. Wszyscy nienawidzili się w równym stopniu.

Pod wieczór rozbili obóz. Osiłek sam polecił miejsce na nocleg i choć wydawać by się mo-gło, że jest ono kompletnie przypadkowe, Detkel przypuszczał, że wcale tak nie jest. Widział bo-wiem, jak barbarzyńca co jakiś czas spogląda w tym samym kierunku, jakby czegoś wypatrując, araz nawet wydawało mu się, że słyszy jakieś krzyki z bardzo daleka. Czyżby jedno z plemion po-bratymców kompana miało być blisko? Bard zapytany o to zbył jednak temat. Nie wyglądał, jakbychciał rozmawiać o swojej przeszłości.

Noc przeminęła spokojnie. Podróżnicy wyruszyli wraz z pierwszymi kurami, chcąc jak naj-szybciej dotrzeć do Stendery. Mieli przed sobą około pół dnia drogi do pokonania, a czarne chmuryna niebie nie napawały zbytnim optymizmem. Wraz z kolejnymi minutami, zimny wiatr stawał sięcoraz silniejszy a z nieba spadały pojedyncze krople deszczu rozbijając się na ciałach towarzyszy.Pogoda okazała się jednak tylko straszyć i choć trzymała całą trójkę bardzo długo w niepewności,ostatecznie okazała litość.

Teren dookoła zaczął się zmieniać. Wszechobecna, żółta trawa rzedła, a nieliczne drzewa,które na Południowych Stepach stanowiły rzadkość, teraz pojawiały się znacznie częściej i okazalej.W oddali podróżnicy dostrzegali już pojedyncze chałupy, zwiastujące powoli zbliżający się koniecdrogi, a w pewnym momencie natrafili nawet na ubitą, dość szeroką ścieżkę, która zaczynała swójbieg w niedalekim gospodarstwie i zgodnie z przewidywaniami, prowadziła prosto do samej Sten-dery – niewielkiego, aczkolwiek pełnego życia miasta.

Miejscowość nie miała murów, więc Detkel, Kira i barbarzyńca po prostu weszli między do-syć nędzne budynki rolniczej osady, przyglądając się z zaciekawieniem nowemu otoczeniu. Tutajgłównie dominowali ludzie, choć od czasu do czasu można było dostrzec członka całkiem innejrasy. Nie wyglądali oni jednak, jakby mieli się czuć „mniejszością”. Czy to krępy krasnolud, czypokryty łuskami jaszczurolud – wszyscy pracowali na równi, przygotowując się do festynu łowieniaryb. A do zrobienia było sporo. Poprawiano estetykę miasta, budowano stragany, przygotowywanostare łodzie... Bez problemu dało się wyczuć atmosferę krzątaniny.

– Lubię Stenderę. Lubię tu przybywać. – przemówił bard swym grubym głosem, patrząc narolnika, który ostrzył kosę. – Nie ma tutaj strażników, ale mieszkańcy sami potrafią o siebiezadbać. Tutaj żyją twarde istoty. Pokiwał głową z uznaniem i po chwili milczenia mruknął do siebie:

– Tak... w Stenderze żyją twardzi ludzie. Zżyci. Detkel i Kira zaciekawieni przypatrzyli się miejscowym. Faktycznie w ich oczach coś

było... jakby niezrównana chęć walki z każdym wyzwaniem, które postawi im życie. Bard uśmiech-nął się, widząc, że jego towarzysze dostrzegli dokładnie to samo, co on przed laty. Zaśmiał się krót-

Page 20: Trzy Gwiazdy

ko i jak gdyby nigdy nic objął obojga swoimi wielkimi ramionami, mówiąc:

– Ale i tak najbardziej niesamowite w tym miejscu jest to!Nagle wyszli zza dosyć sporego budynku i ich oczom ukazał się niesamowity krajobraz.

Miasto opadało wzdłuż łagodnego zbocza i ciągnęło się przez kilkaset metrów w dół, aż do brzeguogromnego, błękitnego jeziora – Ognistej Wody. Widok ten był jednak niczym w porównaniu domonumentalnego wulkan, wyłaniającego się z samego środka akwenu. Szara, niezwykle stromagóra pięła się ku niebu na wysokość około czterystu metrów, wypluwając ze szczytu kłęby niemalżeczarnego dymu. Przy jej zboczach pływało kilka białych obłoków, tańczących chaotycznie dookoła,a gdzieniegdzie ze stoku spływały stróżki czerwonej lawy, choć nie zdążały one dotrzeć nawet dopodnóża wulkanu, zanim chłodne powietrze zamieniało je w czarny kamień.

– Widziałam Ognistą Wodę, kiedy byłam jeszcze mała. Wulkan nie był wtedy tak aktywny –zauważyła z niepokojem Kira i spojrzała na barbarzyńcę. – Czy mieszkańcy Stendery niepowinni się zacząć martwić, że w każdej chwili może dojść do erupcji?Bard zaśmiał się szczerze, klepnął obojga po plecach i ruszył w dół miasta. Kobieta i Detkel

podążyli za nim.

– Oczywiście, że powinni. Ale co mają z tym zrobić? – odparł osiłek. Dziewczyna spuściła głowę. Bard miał rację.

– W każdym bądź razie – kontynuował twardziel. – Pozwólcie mi jeszcze postawić wam ko-lejkę, zanim się rozstaniemy, co byśmy się dobrze zapamiętali.Detkel uśmiechnął się nikle. Ciężko zapomnieć o kimś takim jak ten człowiek. Ale czemu

nie? Pomysł wypicia kubka miodu całkiem mu się spodobał, szczególnie, że chyba potrzebowałczegoś do kurażu jeżeli miał w ogóle podejść do wulkanu, który w każdej chwili mógł wybuchnąć.Zerknął tylko jeszcze na Kirę i nie widząc grymasu na jej twarzy, odparł zadowolony:

– Z chęcią się napijemy. Osiłek ucieszył się niezmiernie i skręcił nagle w błotnistą uliczkę, która ciągnęła się między

rzędem różnokształtnych budynków. Po kilkunastu krokach cała trójka znalazła się przed dosyć wy-sokim budynkiem, do wejścia którego prowadziły schody. Wyszli po nich i stanęli na niewielkim ta-rasie, przed drzwiami do karczmy Pod Brakującym Krzyżem. Wrota do nich otwarły się nagle i wy-toczył się z nich jakiś pijaczyna, ledwo trzymający się na nogach. Bard przytrzymał drzwi, zanimte zamknęły się same i kompania weszła do środka.

– Bard! Chyba sto lat cię u nas nie było! – usłyszeli od razu wesoły, piskliwy głos gnomiegoszynkarza, stojącego za ladą. Kilku już mocno podchmielonych klientów podniosło głowy znad swych kufli, chcąc zoba-

czyć o kogo się rozchodzi. W gospodzie było dosyć ciemno, więc światło wpadające przez szerokootwarte drzwi było oślepiające, lecz tak naprawdę sama postura barbarzyńcy wystarczała, żebyuświadomić wszystkich o osobistości, która zawitała do karczmy. Trójka podróżników weszła dośrodka i skierowała się ku ladzie. Barbarzyńca pozdrowił gestem kilku miniętych bywalców i zająłmiejsce na wysokim stołku. Kira i Detkel zrobili to samo.

– Witaj, Kilkinie. Dobrze jest znów tu wrócić. – przywitał się osiłek z karczmarzem i wskazałna towarzyszy. – To są Kira i Detkel, podróżnicy z zewnętrznego świata.

– Niezwykle miło poznać mi szacownych gości – ukłonił się szarmancko gnom po czym znik-nął za ladą, zeskakując ze swej skrzynki i powrócił, trzymając w rękach butelkę alkoholu itrzy kubki.Rozległ się przyjemny dźwięk nalewanego miodu. Biały płyn szybko wypełniał naczynia.

– Nasz festiwal łowienia ryb stał się aż tak sławny, że ściągają do nas goście z drugiej stronygór? – zapytał gnom, podnosząc już w połowie pustą butelkę. Detkel i Kira zakłopotali się trochę. Nie chcieli powiedzieć czegoś, co mogłoby zdenerwo-

Page 21: Trzy Gwiazdy

wać miejscowych, ale zanim zdążyli wydobyć z siebie choć słowo, bard wyręczył ich, w nieco małosubtelny sposób:

– Nie, nie, nie! Detkel i Kira przybyli tu w innym celu. Właśnie! – wstał i rozglądnął się poobecnych w oberży. – Kiwi! Wiedziałem, że tu będziesz! – wskazał palcem na jednego zmężczyzn, niskiego blondyna o koziej bródce.Ten podniósł zamglony wzrok i spojrzał na barbarzyńcę. W pierwszym momencie chyba do

niego nie dotarło co się dzieje, ale zaskoczony pokazał na siebie i jęknął coś cicho.

– Tak. Ty Kiwi! Opowiedz jak to widziałeś smoka! – zawołał osiłek, wznosząc swój kubek zmiodem.Wszyscy obecni w karczmie jęknęli zrezygnowani. Dało się też słyszeć protesty i głosy nie-

chęci. Ale mężczyźnie zwanemu Kiwi oczy zaświecił się na tę prośbę. Pełen energii zerwał się zkrzesła i chociaż trudnym zadaniem było dla niego ustać w pionie, nieco przeciągając głoski, zacząłmówić:

– Bestyja była wielka jak stodoła! A nawet dwie. Przypominała jaszczura, ale latającego. Zeskrzydłami! – tu zaakcentował dosyć mocno. – Łuski miała czerwone jak ogień, a jej wzrok!Przysięgam, że spojrzała na mnie! Spojrzała jakby chciała powiedzieć: „Idź! Opowiedz im omnie!”.Kilku bywalców, tych, którzy z jakiegoś powodu postanowili znów wysłuchać słyszaną mi-

lion razy historię, prychnęło.

– Kiedy się wreszcie przyznasz, że nigdy nie widziałeś tego stwora? – zawołał ktoś. – To le-ciało kilkaset metrów nad ziemią. Nie mogłeś wiedzieć, że się na ciebie patrzy!

– Taa! Wszyscy wiedzą, że chlałeś wtedy w karczmie. Jak teraz! – krzyknął drugi.

– Nie chlałem! – zaprotestował biedny Kiwi. – Widziałem, jak wlatuje do jednej ze szczelinwulkanu, gdzieś w połowie stoku!

– Smok wleciał do krateru! – Zabrał głos jeszcze ktoś inny, jakiś starzec w podeszłym wieku.– Łżesz jak pies.

– Ja łżę!? JA łżę!? – Kiwi sięgnął po jedną z pustych butelek i zaczął zataczać się w stronęstarca.Na ten czyn dwóch dosyć rosłych mężczyzn poderwało się gwałtownie i zagrodzili drogę pi-

jaczynie.

– Starego będziesz bił? – warknął jeden z nich.

– Będę! – syknął. – Bo oszr... oszczwres... – zająknął się, żeby w końcu wypluć. – Kłamie domnie! Zrobił krok do przodu, ale mężczyźni złapali Kiwiego. Widząc to, kolejni ludzie zerwali się

od stołów, krzycząc:

– Dwóch na jednego?!Kompania kilku pijaczków ruszyła na osiłków.

– Nie przejmuj się Kilkinie – przemówił bard do gnoma, wstając ze swego miejsca. – Postara-my się oszczędzać stoły.I nie czekając na odpowiedź ruszył w głąb zawieruchy. Padło jeszcze kilka przekleństw, syp-

nęły się obelgi i w jednej sekundzie w karczmie rozpętała się bijatyka.

– Nie zazdroszczę interesu – mruknął Detkel do karczmarza, dopijając swój miód.

– Eee tam – odparł Kilkan. – Mam dobry układ z tartakiem.Nagle jakaś butelka przeleciała centymetry od głowy Kiry, rozbijając się o ścianę. Kobieta

Page 22: Trzy Gwiazdy

znieruchomiała w szoku.

– Myślę, że powinniśmy już iść. Siwek czeka – dodała, jakby nagły pośpiech ani trochę niebył spowodowany zadymą.Detkel uśmiechnął się na te słowa. Odłożył pusty kubek i wstał ze stołka, skinieniem głowy

żegnając szynkarza.

– Miło było poznać! – krzyknął gnom, ledwie przekrzykując harmider.Tymczasem łowca złapał Kirę za rękę i wyprowadził ja z oberży. Zostawili Pod Brakującym

Krzyżem za sobą. Oboje odetchnęli po dziwnej przygodzie i zaczęli kierować się w dół Stendery,gdzie powinno znajdywać coś na kształt portu.

– Ten mężczyzna... Kiwi – zaczęła zamyślona Kira. – Wydaje mi się, że mówił prawdę.Detkel spojrzał na nią, mrużąc oczy. Nie do końca rozumiał.

– Że widział smoka? – chciał się upewnić.Kira przewróciła oczami.

– Oczywiście, że nie! Chodzi mi o sam wulkan! – wskazała na dymiącą górę. – Nie umiemtego wyjaśnić, ale wydaje mi się, że smok naprawdę mógł wejść przez jedną z jego szczelin.Ten białołuski gad, którego spotkałam, mówił, że ukryli kamień, aby mógł zostać znalezio-ny. Może więc i zdobycie go jest łatwe?Detkel pokręcił głową. Teoria Kiry nie trzymała się kupy.

– Czemu więc tylko Kiwi widział, że smok wlatuje do szczeliny, a nie tak jak reszta, do krate-ru?

– Czy jest możliwe, że tylko on tak naprawdę widział smoka?Łowca zaśmiał się.

– Uwierz mi. Czasami ludzie kłamią tak bardzo, że wierzą we własne kłamstwa. Ale pomysłze szczeliną nie jest zły. Będzie nam łatwiej dostać się do wnętrza wulkanu.Dziewczyna już nie odpowiedziała, popadając w całkowite zamyślenia.Parę minut później, dwójka podróżników wyszła nagle na szeroki deptak, ciągnący się

wzdłuż brzegu jeziora. Dotarli do niewielkiego portu, który różnił się jednak od przeciętnej przysta-ni. Nie czuć tu było wszechobecnego zapachu ryb, dookoła nie kręcili się pijani marynarze i nigdzienie dało się dostrzec skrzyń, pełnych drogocennych towarów, gotowych do załadunku. Jedynie kil-ka łódek dryfowało spokojnie, przywiązane cumami do nabrzeża. Jak Kira wyjaśniła Detkelowi, wOgnistej Wodzie brakowało ryb. W jeziorze było coś, co zabijało faunę, dlatego przystań służyła je-dynie dla przewoźników, którzy transportowali rolników na wulkan i z powrotem.

– A festyn łowienia ryb? – zapytał skołowany Detkel. – Skoro nie da się łowić?Powoli zbliżali się do jednej z łódek, na której siedział stary, choć krzepki mężczyzna.

– Nie domyślasz się? – powiedziała rozbawiona. – Przecież to tylko pretekst, żeby ucztować isię bawić.Łowca pokręcił głową, dodając cicho:

– I rozwalić jakąś karczmę... Ile za przewóz? – zapytał już głośno, kierując swe pytanie doprzewoźnika, zanim jeszcze zdążyli do niego całkiem podejść.Ten odwrócił się wolno i ocenił wzrokiem nieznajomych. Wyciągnął z ust swoją fajkę i po

wypuszczeniu z ust szarego obłoku, mruknął:

– Cztery miedziaki.Nie było to dużo. Detkel i Kira kiwnęli sobie głowami porozumiewawczo i weszli do łódki,

zajmując miejsce na niewielkiej ławeczce. Starzec przyjął zapłatę i wzdychając, sięgnął po wiosła. Przez najbliższe piętnaście minut plusk wody był jedynym dźwiękiem, który im towarzy-

Page 23: Trzy Gwiazdy

szył. Starzec wywoływał dziwną atmosferę która sprawiała, że milczenie zdawało się być najlepsząopcją. Stendera powoli zostawała w tyle, przybliżając ich za to do monumentalnego, groźnego wul-kanu. Detkel przełknął ślinę, trochę zbyt głośno niż by tego chciał. Ciągle nie podobał mu się po-mysł wejścia do czegoś, co może w każdej chwili wybuchnąć. Kira jednak wydawała się nie miećtakiego problemu. Po jej wiecznie uśmiechniętej twarzy nie możliwym było wyczytać jakikolwiekstrach. Nawet gdy dotarli już na drugi brzeg, to ona pierwsza wyskoczyła na rozsypujące się molo,nie mogąc się wręcz doczekać dalszej podróży.

Znaleźli się w bardzo malutkiej przystani, składającej się ledwie z kilku małych budynków,połączonych ze sobą błotnistą ścieżką. Miejsce wyglądało na kompletnie opuszczone, ale przy moludryfowało kilka przycumowanych łódek.

– Wszyscy pracują – mruknął Detkel.Usłyszeli plusk. Oboje odwrócili się i zobaczyli, że ich przewoźnik zaczął wracać do Sten-

dery.

– Mam tylko nadzieję, że ktoś jednak potem weźmie nas ze sobą – mruknęła Kira.Detkel kiwnął głową i ruszył ścieżką prowadzącą w głąb wyspy, prosto na wulkan.

– Najpierw kamień. Potem będziemy się tym martwić – rzucił przed siebie.Przez pierwsze minuty drogi teren biegnący wzdłuż ścieżki stanowił najzwyklejszą, dosyć

wysoką trawę. Po chwili jednak szybko się to zmieniało, wypełniając niewielkie wzniesienia całymihektarami pól uprawnych. Rolnicy hodowali głównie zboże, ale bez problemu dało się też dostrzecinne rośliny – ziemne, czy rzadziej, krzewy.

– Dlatego właśnie opuściłam moje miasto, Mitrese – powiedziała nagle Kira, patrząc, jak woddali jakaś kobieta uderza regularnie motyką w ziemię. – Nie chciałam skończyć na polu,całe życie grzebiąc w ziemniakach.

– I na dobre ci to wyszło – odparł Detkel nieobecnie, wpatrując się ciągle w wulkan.

– Tak, na dobre – mruknęła dziewczyna do siebie.Góra okazała się być znacznie dalej, niż można było się spodziewać. Podróżnicy maszero-

wali przez około godzinę, kiedy nagle zorientowali się, że otaczające ich pola zaczęły rzednąć. Rol-nicy bali się zbyt bardzo podchodzić pod wulkan, co trochę dziwiło Detkela. Czy ci ludzie napraw-dę myśleli, że w razie erupcji na skraju wyspy jest bezpieczniej niż przy stoku góry? Pokiwał głowąz uśmiechem.

Teren zaczynał podnosić się dosyć szybko, a ścieżka którą do tej pory podążali, zanikła. Cze-kała ich teraz nieprosta wspinaczka, jeżeli chcieli dostać się do jakiejkolwiek jaskini, prowadzącejw głąb góry.

Usłyszeli coś. Trzepot skrzydeł? Cała góra syczała, ale ten dźwięk był inny.

– Co to? – szepnęła Kira.Detkel nasłuchiwał. Znowu. Ten sam dźwięk. Ale wiedział już skąd. Spojrzał w jego stronę.

– Smok! – zawołał z zapartym tchem, a jego ręka sama powędrowała ku rękojeści miecza.Na stoku, kilkaset metrów od nich, siedział białołuski jaszczur, z szeroko rozłożonymi skrzy-

dłami! Patrzył się na nich lecz kiedy zorientował się, że został zauważony, wybił się w powietrze ibezszelestnie zniknął za krawędzią wulkanu.

– To ten sam! – zawołała Kira. – Ten sam smok, którego spotkałam dawno temu!Detkel dobył jeden miecz i ruszył biegiem w stronę, gdzie siedziało stworzenie. Sprawnie

skakał nad pojedynczymi skałami i unikał luźnych kamieni, żeby po kilku minutach zdyszany do-biec na miejsce. Wskoczył na dosyć sporą skałę i rozejrzał się po niebie. Jaszczur przepadł.

Po chwili dobiegła Kira, jeszcze bardziej zasapana i zdyszana niż łowca. Również spojrzałana niebo z nadzieją, ale rozczarowana oparła się o ścianę, próbując złapać oddech. Nagle zoriento-wała się, że to, o co się opiera jest kompletnie gładkie i nie pasuje do tekstury góry. Zaskoczona

Page 24: Trzy Gwiazdy

zerknęła za siebie i odkryła, że patrzy na kamienną płytę, na której wyryte widniały dziwne runy,pochodzące z innego, nieznanego języka.

– Detkel! – zawołała dziewczyna, dotykając palcami napisów.Mężczyzna podszedł do niej, przyglądając się płycie. Próbował zrozumieć co się właśnie

dzieje.

– Amzil ozvaxzztwa edzzerkzs... – przeczytała z trudem i odsunęła się kilka kroków. – Tosmocza mowa. Takie same napisy widziałam w Górach Orokarnin, gdzie te stwory miałypojawić się pierwszy raz.„Amzil ozvaxzztwa edzzerkzs”... To zdanie wydawało się Detkelowi dziwnie znajome. Wbi-

jało się w głąb jego umysłu, wywołując nieznośne uczucie. Krążyło bez końca, potęgując nieprzy-jemne wrażenia. Zaczęły sprawiać ból... Złapał się za głowę.

– Już czas...! – jęknął nieświadomie.Dziwne uczucie zniknęło, jego umysł odzyskał spokój. Niespodziewanie ziemia zatrzęsła

się, wyprowadzając obojga z równowagi. Płyta szybko wsunęła się w ziemię, ujawniając jaskinięprowadzącą w głąb wulkanu.

– Na bogów! – szepnął Detkel. – Co się dzieje. Kira? – odwrócił się do dziewczyny. Jej mina wyrażała mieszaninę zachwytu z zaskoczeniem. Ale to był dziwny wyraz twarzy,

zastygły... wręcz przerażający. Niespodziewanie kobieta osunęła się na ziemię. Z jej pleców sterczał zakrwawiony bełt.

– Ale...? – nie mógł zrozumieć. Serce wypełniała mu zgroza... Docierało do niego, że ktoś ją właśnie zamordował.

– Nie! – krzyknął. Nie chciał uwierzyć. Gniew, żal, zaskoczenie. Nagle setki uczuć rozpętały burzę w jego du-

szy.Rzucił się instynktownie w bok, upadając boleśnie. Kilka pocisków mignęło tuż obok. Pod-

niósł się chwiejnie, dobywając z furią broni. Wrzasnął przed siebie zrozpaczony:

– Wyłaź tchórzu! Pokaż się!Detkel usłyszał szelest. Zza pobliskich skał wyłonił się chuderlawy mężczyzna trzymający

kuszę w ręce. Wojownika ogarnął szok. Kilka metrów dalej stał Kadlep, jego zleceniodawca. Zroz-paczony mężczyzna ruszył w stronę zdrajcy, chcąc gołymi rękami wyrwać mu serce! Wtedy to zgłazu wyłoniło się kolejnych dziesięciu chłopów, również z kuszami. Detkel zatrzymał się, kipiał zezłości. Ale panował nad sobą.

Kupiec pierwszy zabrał głos:

– Wykonałeś dla mnie zlecenie. Odnalazłeś Kamień. Dziękuję. Ale nie może być świadków.Przykro mi.Kadlep wymierzył kuszę w Detkela.

– Niech cię szlag! – warknął osaczony. Zanurkował w otwarte przejście. Za jego plecami świsnęły bełty.Uderzył o ziemię. Ból znów przeszył ciało. Ale zacisnął zęby i ruszył dalej sprintem wzdłuż

jaskini. Wściekłość nie ustawała. Chciał zatopić swój miecz w ciele kupca, ale wiedział że nie darady jedenastce przeciwników. Wbiegł do długiego korytarza, oświetlonego spływającą po ścianachlawą. Nie zatrzymywał się.

Nagle zobaczył go. Lśniący czerwoną poświatą kamień wielkości ludzkiej pięści, o kolorzetym samym, co bijący od niego blask. Znajdował się on w owalnej komnacie, gdzie przy skrajuspływała magma gdzieś w głąb góry. Dwoma krokami Detkel dobiegł do cokołu i wypuszczając zdłoni miecz, chwycił artefakt. W tej samej sekundzie, niczym zimna morska fala, jego umysł ude-rzyły wspomnienia, których nie pamiętał. Wspomnienia których nie mógł pamiętać... aż do teraz.

Page 25: Trzy Gwiazdy

***

To się działo w górach, w jakiejś jaskini. Był zielonołuskim smokiem, który rozmawiał z in-nym skrzydlatym jaszczurem, złotym. Stali kilka metrów od wyjścia.

Gad na którego patrzył przemówił:

– Jesteście pewni swej decyzji? – złotołuski podszedł do niego. – Nie mogę wam powiedziećjak to się skończy.

– Nie potrafiliśmy ochronić własnych dzieci – szepnął, wbijając wzrok w ziemię. – Mamy poprostu siedzieć tu i czekać, aż wszystko się jeszcze bardziej pogorszy?

– To nie wasza wina. To dzieło naszego stwórcy – odparł spokojnie złoty.

– Jego czy nie jego – podniósł wzrok z determinacją, rozkładając nieświadomie skrzydła. –Obiecaliśmy mu, że zawsze będzie z nami. Nie dotrzymaliśmy tego. Ale on tam jest, tak jaki jego siostra. Wiec i my się tam udamy.

– Tak – usłyszał głos smoczycy, dochodzący z tyłu jaskini. – I wrócimy razem.To było dziwne uczucie. Z jednej strony obecność jego miłości, istoty stojącej ledwie kilka

metrów za nim, napawała jego duszę szczęściem. Z drugiej jednak wypełniał go mrok, który zatru-wał mu ducha odkąd ich rodzina została podzielona. Westchnął zrezygnowany. Musieli coś zrobić.

– Rozumiem was – odparł złotołuski. – Nie możecie jednak dostać się do innego świata zeswoimi ciałami. Diabelskie nie pozwolą się zbliżyć Niebiańskim do portalu. Tylko waszduch może zawędrować. Zawinął ogonem i stanął na skraju jaskini, z której widać było pół ich świata. Gdzieś tam,

bardzo daleko, majaczyła Smocza Wieża.

– Idźcie. Kto wie? Może Niebiański i Diabelski znów się zjednoczy. – odwrócił głowę, żebyspojrzeć na parę kochanków. Jego wzrok wyrażał niezliczoną ilość emocji. – A to mogło byzmienić wszystko.Zielonołuski i fioletowa smoczyca popatrzyli po sobie. Wspólnie podeszli do krawędzi i

wzbili się w powietrze. Lecieli długo ku niebu, aż w końcu znikli, gdzieś poza przestrzenią i cza-sem.

***

Detkel otrząsnął się ze wspomnienia. Był zdezorientowany, kiedy przypomniał sobie towszystko. Spojrzał na kamień. Głowa mu pulsowała...

Nagle usłyszał tupot butów i głosy, dochodzące z korytarza. Pościg już go dopadł. Syknął.Momentalnie furia ożyła w nim na nowo.

– Sukinsynu! Wszystko zepsułeś – wrzasnął wściekle.Rzucił się w stronę korytarza. Zobaczył go! Z wyskoku zaatakował!Kilka bełtów przeszyło go w powietrzu. Rozpędzony walnął o ziemię, wypuszczając miecz.

Nie mógł się ruszyć, czuł się słaby. Ktoś się nad nim nachyli, słyszał słowa:

– Savateriv wiedział, że Niebiański znajdzie drogę. Jeszcze tylko jedna część i Diabelskieznów zaatakują. Robiło się ciemno, choć oczy miał otwarte. Savateriv... białołuski smok chce wywołać woj-

nę na nowo... To była jego ostatnia myśl. Wzrok mu się zeszklił. Wyzionął ducha.***

Siwek stał nieruchomo, wpatrując się w ziemię. Już kilka dni minęło odkąd Kira i Detkelwyruszyli do Deponder, zostawiając go samego. Od tego czasu praktycznie nie ruszył się z miejsca.Nie myślał też za dużo. Bał się, że mógłby przez to przeoczyć powrót swoich ludzi. Po prostu na-

Page 26: Trzy Gwiazdy

słuchiwał kroków, wyczekiwał cieni w tunelu, które staną się nagle tymi na których mu tak zależy...Choć nie wiedział nawet czemu.

Uszy same mu zastrzygły, usłyszał szelest skrzydeł. Jego serce zabiło szybciej, podniósł gło-wę w nadziei. Nie zobaczył jednak nikogo, wyłaniającego się z tunelu. Ujrzał za to białego smoka,szybującego wolno nad stokiem góry. Ogarnęło go rozczarowanie. Nie bał się jaszczura. Prawdęmówiąc było mu obojętne co się stanie za chwilę. Wbił wzrok z powrotem w ziemię.

Białołuski wylądował łagodnie, trzepocząc intensywnie skrzydłami. Podmuch wiatru owinąłsię wokół siwka.

– Oni już nie wrócą – przemówił smok, Savateriv. – Znowu cię zostawili.Koń podniósł gwałtownie łeb. Jak to go zostawili! Obiecali wrócić!

– Kiedyś też cię zostawili. Dawno temu. Teraz zrobili to samo.Siwek cały zesztywniał. Ogarniała go niewyobrażalna furia, a w oczach zapłonęły mu ognie.

Chciał zemsty. Chciał zapłaty za ten straszny żal, który wypełniał mu serce!

– Wiem co czujesz – mruknął smok. – Choć chciałem zemsty, nie dane mi było ją wypełnić.Ty jedna możesz.Białołuski zbliżył się do konia. Ten spojrzał na niego zdeterminowanym wzrokiem.

– Udaj się z powrotem do Eradox. Tam spotkasz człowieka. Pomoże ci.Tyle zwierzęciu wystarczyło. Jedną myślą przywołał swoje skrzydła i wzbił się gwałtownie

w powietrze. DOSTANIE swoją zemstę.