Tryby maj 2013 - dodatek warszawski

4
I TRYBY – Warszawa NR 5(23)/2013 fot. w ikip e dia dodatek warszawski Kiedy dwa lata temu usłyszałam piosenkę „Nie ma cwaniaka nad warsza- wiaka” w wykonaniu Łukasza Garlickiego spodobała mi się, podobnie jak pomysł na jej wykonanie. Melorecytacja w nowoczesnym wydaniu, koloro- wy klip i znane twarze przyciągały. Niemniej piosenka, choć współcześnie zaaranżowana, wydała się znajomą. Zaczęłam więc szukać, skąd ją znam. PauliNa JaworsKa Po nitce do kłębka Kilka kliknięć w przeglądarce i znalazłam – „Nie ma cwaniaka nad warszawiaka” była piosenką niegdyś śpiewaną przez Stanisława Grzesiuka, warszawiaka i cwa- niaka w jednym. Zaczęłam szperać i oka- zało się, że to nazwisko nie jest mi obce. Przypomniałam sobie, że kiedy byłam w liceum, polonistka polecała nam jedną z jego książek. Przypomniałam sobie rów- nież, że moja mama opowiadała, iż w jej rodzinnym domu była płyta z piosenkami wykonywanymi przez „barda z Czernia- kowa” – jak nazywano Grzesiuka. Jedną z nich, „W saskim ogrodzie”, mama nieraz nuciła, niestety pamiętała tylko pierw- szą zwrotkę. Tak właśnie postanowiłam bardziej zaznajomić się z postacią tego pieśniarza. I mówiąc szczerze, zakochałam się od pierwszego czytania! Czerwona apaszka i czapka w kratę Stanisław Grzesiuk całe dzieciństwo oraz wczesną młodość spędził na warszaw- skim Czerniakowie. Tu mieszkał przy ulicy Tatrzańskiej, ale nie od urodzenia, ponieważ urodził się pod Chełmnem na Lubelszczyźnie, gdzie jego rodzice miesz- kali do roku 1920. W domu Grzesiuków nie przelewało się, matka nie pracowała zawodowo, wychowując dzieci i zajmując się domem, ojciec był robotnikiem, dlate- go mały Stasio od dziecka szukał sposobu na zarobienie kilku groszy. Nosił sąsiad- kom wodę ze studni, węgiel, a zarobione pieniądze odkładał na wpłacenie kaucji za książki w dzielnicowej bibliotece. Po latach, w książce „Boso, ale w ostrogach” wspominał, że w dzieciństwie czytał typowo chłopięce powieści i sam ma- rzył o wielkich, bohaterskich czynach. Jego ulubionymi literackimi postaciami byli ludzie odważni, a nawet ryzykan- ci, ale zawsze ci, którzy bronili słabych i pokrzywdzonych. Był typowym chło- pakiem z Czerniakowa, także w ubiorze, bo typowy chłopak z ferajny nosił przed wojną kaszkiet w kratę na głowie i czer- woną apaszkę na szyi. Tych nietypowych, „z miasta”, nazywano „gzymsikami” albo „frajerami”. A Grzesiuk do „frajerów” się nie zaliczał. Wszędzie było go pełno. Łobuziak, ale zawsze i w każdej sytuacji pełen humoru i z uśmiechem. Nieco upar- ty chłopak, który nie dał sobie w kaszę dmuchać. Jednak, co bardzo podkreślał, nigdy nie zaczepiał i nie bił słabszych kolegów. Słabszych zawsze bronił. Inny świat Tak było też w czasie wojny. Sam ma- jąc niewiele, starał się pomagać innym. W okupowanej Warszawie nie siedział z założonymi rękami. Jak sam pisał, Niemców nie znosił, nie chciał dobrowol- nie poddawać się wprowadzanym zarzą- dzeniom i nakazom, uważał ich za swoich osobistych wrogów, z którymi powinien się porachować. Jednak w okupowa- nej Warszawie nie mieszkał długo; na początku 1940 r. trafił do obozu koncen- tracyjnego w Dachau, następnie przebywał jeszcze w dwóch innych obozach, kolejno w Mauthausen i Gusen, na wolność wrócił dopiero wiosną 1945. Swoją historię z pobytu w tych obozach opisał w książce „Pięć lat kacetu”. Według mnie, jest to książka genialna. To właśnie ją jaką pierw- szą tego autora przeczytałam (chociaż chronologicznie jest druga). Opowiada ona o okrutnych, nieludzkich warunkach, w których wciąż trwa walka o przetrwanie i życie. Czytając ją, na przemian śmiałam się (to z powodu języka i stylu napisa- nia książki) i płakałam (a muszę przy- znać, że mało która książka potrafi mnie wzruszyć). Na pewno jest to pouczająca, ciekawa i wartościowa książka. A po jej przeczytaniu chyba każdy postawi sobie pytanie: jak Grzesiukowi udało się tam funkcjonować, przeżyć i jeszcze pomagać drugim w tym „innym świecie”? Grunt to się nie poddawać Po wojnie wykryto u Stanisława Grzesiu- ka gruźlicę. Z powodu choroby więk- szość czasu przebywał w sanatoriach. To właśnie ze wspomnień z tych pobytów powstała trzecia książka „Na marginesie życia”, opowiadająca o społeczności, jaką tworzyli chorzy w sanatoriach, niekie- dy wiele miesięcy w nich przebywając, odcięci od normalnego życia, pracy, rodziny. Ale pomimo choroby nie poddał się i nie odizolował od świata, a zaczął propagować warszawski folklor. Właśnie za popularyzowanie kultury warszawskiej został doceniony przez współczesnych mieszkańców stolicy, a jego podobizna zdobi nieckę przy Trasie Łazienkowskiej w tzw. Galerii Osobowości Warszawy. Już przed wojną, jako młody chłopak, grał na bandżoli i mandolinie. Będąc więźniem obozów, założył obozową kapelę; poczu- cie humoru oraz umiejętność gry na instru- mencie i śpiew warszawskich szlagierów nieraz wybawiały go z opresji, a przede wszystkim torowały drogę do ludzkich serc. Zespół muzyczny założył także w sa- natorium, gdzie muzyką i śpiewem umilał czas chorym. Na przełomie lat 50. i 60. nagrano warszawskie piosenki w wykona- niu Grzesiuka. Na płycie znalazły się takie przeboje, jak „U cioci na imieninach” czy „Grunt to rodzinka”. Mam nadzieję, że zachęciłam wszystkich warszawiaków, tych rodowitych i tych przyjezdnych, do zapoznania się z postacią Grzesiuka, jego piosenkami i książkami. Na na pewno nie pożałujecie! NIE MA CWANIAKA NAD WARSZAWIAKA

description

Majowy numer Trybów. Dodatek warszawski.

Transcript of Tryby maj 2013 - dodatek warszawski

Page 1: Tryby maj 2013 - dodatek warszawski

I

TRYBY – Warszawa NR 5(23)/2013

fot. w

ikiped

ia

dodatek warszawski

Kiedy dwa lata temu usłyszałam piosenkę „Nie ma cwaniaka nad warsza-wiaka” w wykonaniu Łukasza Garlickiego spodobała mi się, podobnie jak

pomysł na jej wykonanie. Melorecytacja w nowoczesnym wydaniu, koloro-wy klip i znane twarze przyciągały. Niemniej piosenka, choć współcześnie zaaranżowana, wydała się znajomą. Zaczęłam więc szukać, skąd ją znam.

PauliNa JaworsKa

Po nitce do kłębka

Kilka kliknięć w przeglądarce i znalazłam – „Nie ma cwaniaka nad warszawiaka” była piosenką niegdyś śpiewaną przez Stanisława Grzesiuka, warszawiaka i cwa-niaka w jednym. Zaczęłam szperać i oka-zało się, że to nazwisko nie jest mi obce. Przypomniałam sobie, że kiedy byłam w liceum, polonistka polecała nam jedną z jego książek. Przypomniałam sobie rów-nież, że moja mama opowiadała, iż w jej rodzinnym domu była płyta z piosenkami wykonywanymi przez „barda z Czernia-kowa” – jak nazywano Grzesiuka. Jedną z nich, „W saskim ogrodzie”, mama nieraz nuciła, niestety pamiętała tylko pierw-szą zwrotkę. Tak właśnie postanowiłam bardziej zaznajomić się z postacią tego pieśniarza. I mówiąc szczerze, zakochałam się od pierwszego czytania!

Czerwona apaszka i czapka w kratęStanisław Grzesiuk całe dzieciństwo oraz wczesną młodość spędził na warszaw-skim Czerniakowie. Tu mieszkał przy ulicy Tatrzańskiej, ale nie od urodzenia, ponieważ urodził się pod Chełmnem na Lubelszczyźnie, gdzie jego rodzice miesz-kali do roku 1920. W domu Grzesiuków nie przelewało się, matka nie pracowała zawodowo, wychowując dzieci i zajmując się domem, ojciec był robotnikiem, dlate-go mały Stasio od dziecka szukał sposobu na zarobienie kilku groszy. Nosił sąsiad-kom wodę ze studni, węgiel, a zarobione pieniądze odkładał na wpłacenie kaucji za książki w dzielnicowej bibliotece. Po latach, w książce „Boso, ale w ostrogach” wspominał, że w dzieciństwie czytał typowo chłopięce powieści i sam ma-rzył o wielkich, bohaterskich czynach. Jego ulubionymi literackimi postaciami byli ludzie odważni, a nawet ryzykan-

ci, ale zawsze ci, którzy bronili słabych i pokrzywdzonych. Był typowym chło-pakiem z Czerniakowa, także w ubiorze, bo typowy chłopak z ferajny nosił przed wojną kaszkiet w kratę na głowie i czer-woną apaszkę na szyi. Tych nietypowych, „z miasta”, nazywano „gzymsikami” albo „frajerami”. A Grzesiuk do „frajerów” się nie zaliczał. Wszędzie było go pełno. Łobuziak, ale zawsze i w każdej sytuacji pełen humoru i z uśmiechem. Nieco upar-ty chłopak, który nie dał sobie w kaszę dmuchać. Jednak, co bardzo podkreślał, nigdy nie zaczepiał i nie bił słabszych kolegów. Słabszych zawsze bronił.

Inny światTak było też w czasie wojny. Sam ma-jąc niewiele, starał się pomagać innym. W okupowanej Warszawie nie siedział z założonymi rękami. Jak sam pisał, Niemców nie znosił, nie chciał dobrowol-nie poddawać się wprowadzanym zarzą-dzeniom i nakazom, uważał ich za swoich osobistych wrogów, z którymi powinien się porachować. Jednak w okupowa-nej Warszawie nie mieszkał długo; na początku 1940 r. trafił do obozu koncen-tracyjnego w Dachau, następnie przebywał jeszcze w dwóch innych obozach, kolejno w Mauthausen i Gusen, na wolność wrócił dopiero wiosną 1945. Swoją historię z pobytu w tych obozach opisał w książce „Pięć lat kacetu”. Według mnie, jest to książka genialna. To właśnie ją jaką pierw-szą tego autora przeczytałam (chociaż chronologicznie jest druga). Opowiada ona o okrutnych, nieludzkich warunkach, w których wciąż trwa walka o przetrwanie i życie. Czytając ją, na przemian śmiałam się (to z powodu języka i stylu napisa-nia książki) i płakałam (a muszę przy-znać, że mało która książka potrafi mnie wzruszyć). Na pewno jest to pouczająca,

ciekawa i wartościowa książka. A po jej przeczytaniu chyba każdy postawi sobie pytanie: jak Grzesiukowi udało się tam funkcjonować, przeżyć i jeszcze pomagać drugim w tym „innym świecie”?

Grunt to się nie poddawaćPo wojnie wykryto u Stanisława Grzesiu-ka gruźlicę. Z powodu choroby więk-szość czasu przebywał w sanatoriach. To właśnie ze wspomnień z tych pobytów powstała trzecia książka „Na marginesie życia”, opowiadająca o społeczności, jaką tworzyli chorzy w sanatoriach, niekie-dy wiele miesięcy w nich przebywając, odcięci od normalnego życia, pracy, rodziny. Ale pomimo choroby nie poddał się i nie odizolował od świata, a zaczął propagować warszawski folklor. Właśnie za popularyzowanie kultury warszawskiej został doceniony przez współczesnych mieszkańców stolicy, a jego podobizna zdobi nieckę przy Trasie Łazienkowskiej w tzw. Galerii Osobowości Warszawy. Już przed wojną, jako młody chłopak, grał na bandżoli i mandolinie. Będąc więźniem obozów, założył obozową kapelę; poczu-cie humoru oraz umiejętność gry na instru-mencie i śpiew warszawskich szlagierów nieraz wybawiały go z opresji, a przede wszystkim torowały drogę do ludzkich serc. Zespół muzyczny założył także w sa-natorium, gdzie muzyką i śpiewem umilał czas chorym. Na przełomie lat 50. i 60. nagrano warszawskie piosenki w wykona-niu Grzesiuka. Na płycie znalazły się takie przeboje, jak „U cioci na imieninach” czy „Grunt to rodzinka”. Mam nadzieję, że zachęciłam wszystkich warszawiaków, tych rodowitych i tych przyjezdnych, do zapoznania się z postacią Grzesiuka, jego piosenkami i książkami. Na na pewno nie pożałujecie!

NIE MA CWANIAKA NAD

WARSZAWIAKA

Page 2: Tryby maj 2013 - dodatek warszawski

II

www.e-tryby.pl

dodatek warszawski

Progres zaczyna

się od debatyPodczas debaty nt. dobro-

czynności padło stwierdze-nie, iż niechlubną rolę w za-kresie działań dobroczynnych odgrywa państwo. Dawniej w gestii państwa leżała jedynie 1/10 wszystkich działań chary-tatywnych. Obecnie państwo przywłaszczyło sobie te dzia-łania. To pozbawia dobroczyn-ność jej pierwotnego charakte-ru; darczyńcy nie zastanawiają się, jakie działania finansują i tracą czujność. – Najwyższą świadomość społeczną, doty-czącą działań dobroczynnych, mają przedsiębiorcy i dlatego chcą, żeby ich pieniądze były wydawane na konkretne cele – stwierdził Witold Falkow-ski, prezes Instytutu Misesa. Z badań socjologów wynika, że najefektywniej pomagają nie ci, którzy mają nadwyżkę pieniędzy i chcą komuś pomóc, ale ci, którzy muszą wybie-rać, np. czy dać pracownikom premię, czy przekazać pienią-dze na cel charytatywny, który dobrze przemyśleli. Polacy nie są jednak liderami działań charytatywnych. Nie ufają organizacjom pozarządowym, bo jest to „nowy twór” na scenie społecznej. Na szczęście stopniowo to się zmienia.

W styczniu tego roku goście zaproszeni do kolejnej debaty zastanawiali się, kto się boi islamu. Spotkanie odbyło się w związku z Dniem Islamu w Kościele katolickim w Pol-sce, który został ustanowiony decyzją Konferencji Episkopa-tu Polski jako „dzień modlitw poświęcony islamowi”. Wśród prelegentów zasiedli: doc. Ewa Pietrzyk-Zieniewicz z Instytutu Nauk Politycznych Uniwer-

sytetu Warszawskiego i mufti Nedal Abu Tabak, dyrektor Islamskiego Centrum Kul-tury w Lublinie. O ile mufti przekonywał, że islamu boją się ci, którzy go nie znają, doc. Zieniewicz stwierdziła, że w dzisiejszych czasach wiado-mości o islamie można znaleźć wszędzie i brak wiedzy nie jest problemem. Jest nim natomiast ogólny odbiór islamu w Eu-ropie, który może budzić lęk wśród jej mieszkańców. Wielu ludzi obawia się tej religii dlatego, że jej owocem jest ter-roryzm. Prelegentka zwróciła uwagę, że liczni muzułmanie uważają osoby innego wyzna-nia za gorszych od siebie, stąd dialog z islamem jest utrudnio-ny. – Konfliktów z islamem nie byłoby jedynie wtedy, gdyby wszyscy żyli w świecie Allaha – powiedziała doc. Zienie-wicz. Jej zdaniem filozofia islamu nie pasuje do filozofii europejskiej, wywodzącej się z chrześcijańskich korzeni. – U nas w sprawach moralnych decyduje jednostka, w zgo-dzie ze swoim sumieniem. W islamie o tym, co słuszne, rozstrzyga grupa odniesienia – wyjaśniła. Mufti tłumaczył, że prawdziwy islam jest religią pokojową i nie zmusza nikogo do wyznawania tej religii.

Prawdziwi wyznawcy islamu nie prześladują chrześcijan. Co więcej, rady imamów zawsze wydają oświadczenia, w któ-rych wyrażają swój sprzeciw wobec aktów przemocy i terro-ru ze strony muzułmanów wo-bec chrześcijan. Warto o tym wiedzieć i – mimo licznych przeszkód – wyzbywać się uprzedzeń i szukać wspólnych punktów porozumienia.

Debata pt. „Ile wart człowiek” uświadamiała, że niewolnictwo nie skończyło się wraz z za-kazem handlu niewolnikami w 1926 r. Z danych ONZ wy-nika, że dzisiaj niewolników jest więcej niż kiedykolwiek w przeszłości. Rocznie sprze-daje się pod pozorem „wer-bowania taniej siły roboczej” nawet 5 mln ludzi. Jeszcze bardziej złowrogą, bo zakamu-flowaną, formą współczesnego niewolnictwa jest emigracja zarobkowa i złe wynagradzanie pracowników. – Zakorzeniło się przekonanie, że migran-ci godzą się na niegodziwe warunki pracy, zbyt niskie wynagrodzenie, a niejedno-krotnie ograniczenie wolności, bo nawet zarabiając niewiele, i tak zyskują większy dochód niż w swojej ojczyźnie. Jeśli to myślenie się nie zmieni,

będziemy się godzić na różne formy niewolnictwa – mówiła dr Kinga Wysińska, politolog z Instytutu Spraw Publicznych. O. Damian Cichy, duszpasterz migrantów w Ośrodku Migran-ta Fu Shenfu w Warszawie, który pracował z migrantami w wielu krajach świata, był zaskoczony, kiedy idąc przez targ w Paragwaju, słyszał z ust tubylców słowa: „Biały, kup dziecko!”. W Belgii z kolei zadziwił go fakt, że u miesz-kańców bogatego przedmieścia Brukseli faktycznie pracują niewolnicy. Najczęściej były to młode czarnoskóre kobiety z Mauritiusa, które pracowały w ogrodach, a także świadczy-ły usługi seksualne. Uczest-nicy debaty zgodzili się, że jedyną drogą do skutecznego przeciwstawiania się wyzy-skowi migrantów w pracy jest zwiększanie świadomości społecznej i uwrażliwianie na ich problemy.

– Działalność misyjna to nie tylko ewangelizacja i pomoc materialna mieszkańcom Afry-ki, Ameryki Południowej czy Azji. Ważne jest także otwiera-nie umysłów i budzenie świa-domości, że w dobie globaliza-cji nasze działania mają wpływ na życie ludzi w odległych zakątkach świata i odwrotnie – podkreśla prezes Pallotyńskiej Fundacji Misyjnej SALVAT-TI.pl, ks. Jerzy Limanówka, pallotyn. Nie możemy więc za-mykać się wyłącznie w swoim kręgu kulturowym. I w tę ideę wpisują się debaty misyjne organizowane przez Fundację SALVATTI.pl.

18 czerwca o godz. 18.00 w Centrum Myśli Jana Pawła ii (ul. Foksal 11) odbędzie się debata na temat: Podróże kształcą. Czy tylko wykształconych? Czego Polacy uczą się na emigracji, podróżując? Jak to wpływa na życie społeczne?

szczegóły na www.salvatti.pl

Jeśli potrafimy wymieniać poglądy, już czynimy krok naprzód, zarówno w na-szym osobistym rozwoju,

jak i w rozwoju społecznym. Dlatego Pallotyńska Fundacja Misyjna salVaTi.pl każdego miesiąca zaprasza do wspól-

nej debaty – o cywilizacji i o miejscu człowieka w dy-namicznie zmieniającym się świecie. Prelegenci z różnych perspektyw rzucają światło

na stawiane w debatach pro-blemy. Dzięki temu wnioski

z debat pobudzają do pogłę-bionej refleksji i otwierają

umysły.

II

fot.

arch

iwum

Fun

dacj

i

Page 3: Tryby maj 2013 - dodatek warszawski

III

TRYBY – Warszawa NR 5(23)/2013

dodatek warszawski

Jak się później dowiedziałam, moje myślenie było strasznie

błędne. Zdarzyło się pewnego razu, że pojechałam na obóz studencki, gdzie nocleg był właśnie w ośrodku misyjnym. Będąc w samym centrum polskich gór, trafiłam do małej wioski afrykańskiej. Ośrodek należy do Stowarzyszenia Mi-sji Afrykańskich i znajduje się w Piwnicznej-Zdroju. Prowin-cja Polska SMA istnieje w Pol-sce od 1931 r. Obecnie liczy 31 członków: 26 kapłanów i 5 kleryków. Placówki misyjne, którymi się zajmują, to Repu-blika Środkowoafrykańska, Tanzania i Togo. Będąc tam, miałam okazję poznać czte-rech misjonarzy, którzy nawet mieszkając w Polsce, sercem byli na Czarnym Lądzie. Słuchając ich, powoli otwie-rały mi się oczy i widziałam prawdziwą Afrykę. Afrykę, której potrzebna jest pomoc. Jednak jest coś ważniejszego. Afryce potrzebny jest Jezus. Jezus, który razem z misjo-narzami jedzie na wybrane tereny i razem z nimi, a może przez nich, głosi swoje słowo. Od tego momentu zaczęłam interesować się tym tematem. Z racji tego, że studiuję w War-szawie, chciałam zaangażować się w pomoc tu – na miejscu. I, o dziwo, nie jest to takie skomplikowane!

Pierwszą i najważniejszą rzeczą jest modlitwa, która jest pomocą duchową. Nawet drobna, krótka modlitwa jest ogromną pomocą dla misjo-narzy. Kolejną próbą wsparcia jest pomoc finansowa. Na nią nie może pozwolić sobie każdy, ale warto pamiętać, że dla nich nawet kilka złotych to bardzo dużo. Jedną z kluczo-wych spraw jest osobisty wy-jazd do krajów afrykańskich. Wiadomo, że nie jest to prosta rzecz, kosztuje wiele wyrze-czeń, a przede wszystkim jest to dosyć niebezpieczne. Jednak nie jest to niemożliwe.

Ks. Marek Rybiński (zamordo-wany 17 lutego 2011 r. w Tune-zji) pisał w jednym ze swoich listów: „Jesteśmy tutaj posłani nie tyle, by ewangelizować bied-nych, lecz być świadkami dla tych, którzy nie znają Chrystusa i być może nigdy głębiej Go nie poznają. Taka jest rzeczy-wistość...”. Misja to nie tylko

od momentu kiedy zaczęłam angażować się w życie Kościoła katolickiego, zastanawiałam się, co jest nie tak z afrykańskim światem. Czy jego mieszkańcy są na tyle nieporadnymi ludźmi, że musimy im pomagać? Przecież, jak powszechnie wiadomo, jeśli komuś da się rybę, nigdy nie nauczy się łowić, jeśli zaś da mu się wędkę, będzie umiał zadbać o swoje.

Nie potrafiłam zrozumieć istoty misji, jej celu i poświęcenia misjonarzy. Dla mnie było oczywiste, że oni wiozą afrykańczykom „rybę” i wracają do domu.

MarTa KoćwiN

Afryka mnie

dotyka

głoszenie Chrystusa, misja to życie Nim i głoszenie swojego świadectwa wśród wszystkich narodów.

Są różne stowarzyszenia, fun-dacje i ośrodki, które zajmują się pomocą w Afryce, ale nie tylko. Misje potrzebne są w każdym miejscu, gdzie nie tyle brakuje środków do życia, co Chrystusa. Jednym z takich ośrodków jest Salezjański Ośrodek Misyjny. Obejmuje on placówki w Afryce, Amery-ce Południowej, Azji, Europie i Ameryce Północnej. Wolon-tariusze działający przy tej placówce wyjeżdżają na misje długoterminowe i krótkoter-minowe, ale wcześniej muszą odbyć odpowiednią formację: ludzką – poprzez spotkania wolontariuszy w Ośrodku i wyjazdy, duchową – poprzez

czytanie i rozważanie Pisma Świętego, Eucharystię, sakra-menty i modlitwę, salezjańską – poprzez zapoznanie się z ży-ciem i działalnością ks. Bosko, misyjną – poprzez spotkania ogólne i inspektorialne, kon-ferencje i praktyczne przygo-towania do wyjazdów. Przy-gotowania w wolontariacie są nastawione głównie na wyjazd misyjny. Oczywiście można także zaangażować się w ani-mację misyjną w szkołach czy parafiach na terenie całej Polski. Po więcej szczegółów odsyłam na stronę: www.misje.salezjanie.pl.

Kolejnym obiektem działają-cym na terenie Warszawy jest Centrum Charytatywno-Wo-lontariackie „SOLIDARNI”. Jest to placówka, która należy do Stowarzyszenia Misji

Afrykańskich. Współpracuje ona ze wszystkimi osobami, które chcą, aby mieszkańcy Afryki żyli godnie w spra-wiedliwości i pokoju, a także pragnie podejmować działania zmierzające do osiągnięcia tego celu. Więcej informacji na stronie www.solidarni.sma.pl. Na terenie Warszawy takich placówek jest o wiele więcej. O misjach, misjonarzach, i ewentualnej pomocy można się także dowiedzieć ze strony www.misje.pl.

O misjach nie mówi się zbyt wiele, co nie znaczy, że ich nie ma. Wiele ośrodków potrzebuje nowych wolonta-riuszy, którzy swoim życiem będą świadczyć o Chrystusie. Nie trzeba od razu jechać do Afryki. Można zacząć od „siebie”.

fot. Scallop Holden Flickr.com

Page 4: Tryby maj 2013 - dodatek warszawski

IV

www.e-tryby.pl

Uczucie czy postawa?

Najważniejsze fakty czasami wcale nie są oczywiste. Z tego powodu dzisiejszy tekst będzie o fundamentalnym rozróżnie-niu zakochania, uczuć i miłości. Wśród młodzieży i dorosłych obecny jest popu-larny dylemat związany z tym, czym jest miłość? Uczuciem czy decyzją? Otóż ani jednym, ani drugim! Miłość jest silniejsza od najwspanialszych uczuć i trwalsza od najbardziej odpowiedzialnych decyzji, gdyż jest postawą wierności na zawsze! Prawdziwa miłość jest szczytem rado-ści, szczęścia i marzeń. Co więcej – taka miłość między kobietą i mężczyzną – jest MOŻLIWA! Spróbujmy przyjrzeć się bliżej konkretnym fazom dorastania do wielkiej i nieodwołalnej, czyli jedynej prawdziwej miłości.

Początek miłości to troska o własny rozwój!

Ogromnie istotne jest uświadomienie sobie, że pierwszą fazą dorastania do miłości nie jest troska o drugą osobę, lecz troska o własny rozwój: o rozwijanie swoich talentów, pasji, więzi z bliskimi oraz Bogiem. Tylko osoby, które wytrwa-le troszczą się o własny rozwój i każdą formę działania łączą z dążeniem do tego, by stawać się coraz silniejszymi i bardziej odpowiedzialnymi osobami, mają szansę najpierw spotkać równie dojrzałą osobę, a następnie zbudować z nią szczęśliwy związek i trwałe małżeństwo. Kto każdą wolną chwilę poświęca na imprezowanie w mniej lub bardziej znanym tłumie po to, by „szukać” chłopaka czy dziewczyny, ten rezygnuje z własnego rozwoju i szansy na zbudowanie więzi z kimś, kto sam jest mądry, dojrzały i odpowiedzialny w każ-dej dziedzinie swojego życia.

Często wśród młodych osób obserwuję niespokojne poszukiwanie chłopaka czy dziewczyny, podczas gdy największe

szanse na spotkanie kogoś, kto potrafi ko-chać ma ten, kto jest szczęśliwy i spokoj-ny o swój los! Nie jest przypadkiem to, że osoby niespokojne i nieszczęśliwe chętniej wiążą się z tymi ludźmi, którzy też nie radzą sobie z życiem i którzy nie potrafią spokojnie żyć w sytuacji, w której jeszcze nie zaczęli realizować swoich aspiracji i marzeń o miłości i małżeństwie.

Miłość jest większa od uczuć!Bardzo popularne i błędne jest obecnie utożsamianie miłości z uczuciem. Miłość nie jest uczuciem z kilku istotnych wzglę-dów. Gdyby miłość była uczuciem, to nie można by jej było ślubować, ponieważ nie można ślubować czegoś, co nie zależy ode mnie, od moich decyzji czy postaw, a takie właśnie są uczucia. Gdyby miłość

była uczuciem, to narzeczeni musieliby ślubować coś, za co nie ponoszą odpo-wiedzialności, a przez to każda przysięga małżeńska byłaby nieważna! Poza tym uczucia oznaczają to, co dzieje się we mnie, a nie postawę, jaką zajmuję wobec osoby, o którą troszczę się z miłością. Kto utożsamia miłość z uczuciami, ten nie wyszedł jeszcze poza swój egoizm, gdyż najbardziej istotny element miłości widzi w sobie, a nie w tym, jak wspiera drugą osobę. Radosne uczucia w stosunku do drugiej osoby mogą stać się początkiem fascynującej miłości pod warunkiem, że podejmie się odpowiednie decyzje. Właśnie dlatego najpiękniejsze uczucia w stosunku do drugiej osoby przeżywają nie zakochani, lecz ci ludzie, którzy bar-dzo kochają…

Nie ma miłości bez decyzji!Najbardziej istotnym elementem w miłości jest decyzja. Decyzję o tym, że kocham, powinno się podjąć nie w chwili ślubu ani nie w momencie zaręczyn, a nawet nie w chwili, w której wyznaje się miłość

po raz pierwszy! Decyzję o tym, że od tej chwili druga osoba staje się centrum mojego świata i że będę troszczyć się o nią tak bardzo, jak to jest możliwe i robić wszystko, aby druga osoba czuła, że jestem jej sejfem, a ona moim skarbem, powinno się podjąć na początku „cho-dzenia” ze sobą. Każdy dzień bez takiej decyzji będzie oznaczał cierpienie dla drugiej osoby i niepewność co do tego, na ile może mi zaufać. Jeśli ci, którzy tworzą parę, nie zaczynają wzajemnie kochać, to ich związek skazany jest na przegranie lub na przyjęcie postaci romansu, a to oddala od małżeństwa.

Miłość a największa radośćNie jest przypadkiem to, że najbardziej szczęśliwe są te osoby, które najbardziej

kochają i zostały najbardziej pokochane. Miłość jest szczytem marzeń szczęśliwych osób. Miłość wznosi na szczyty piękna, które nigdy nie zamieni się w brzydo-tę. Gdy kochamy, wówczas nasze życie otrzymuje nowy sens: znajdujemy siłę, by świetnie radzić sobie w pracy zawodowej, w rozwijaniu swoich pasji, w respektowa-niu mądrych priorytetów dotyczących pla-nu dnia oraz zdrowego trybu życia. Miłość jest oddechem prawdy i piękna! Kto kocha mocno, ten ma ufną więź z Bogiem, bo wie, że nie byłoby miłości bez Boga, który JEST Miłością.

Kto kocha, ten stawia sobie największe wymagania i z radością uczy się kochać jeszcze dojrzalej, czulej i radośniej. Gdyby Bóg stworzył ludzi niezdolnych do mi-łości, to nie wyszedłby nam na spotkanie z miłością i to nawet za cenę śmierci. Na szczęście są takie osoby, które ich własne marzenia i marzenia Boga o wielkiej miłości z radością realizują. Pragnę po-dziękować moim Rodzicom za to, że taką właśnie miłością żyją na co dzień i karmią mnie od początku mego istnienia.

www.e-tryby.pl

dodatek warszawski

Czym jest miłość?

MaGDaleNa KorZeKwa fot.

Foom

ando

onia

n Fl

ickr

.com