Teraz i Zawsze nr 8 (19) Sierpień 2012

28

description

Magazyn Chrześcijański wydawany przez Społeczność Chrześcijańską Północ (http://www.schpolnoc.pl)

Transcript of Teraz i Zawsze nr 8 (19) Sierpień 2012

Page 1: Teraz i Zawsze nr 8 (19) Sierpień 2012
Page 2: Teraz i Zawsze nr 8 (19) Sierpień 2012

sierpień 2012 Nr 7T E R A Zizawsze

Widok buddyjskich mnichów jest stałym elementem krajobrazu w Azji Południowo- -Wschodniej

23

WIA

DOMOŚCI DOBRE

...dobrem zwyciężaj...

26 3 SŁABO W OBU KLASYFIKACJACH Olimpiada w Londynie daje do myślenia.

4 ...BY UCHWYCIĆ NAJWAŻNIEJSZE Szybko żyjesz? Uważaj – grozi niedowidzeniem i niedosłyszeniem.

7 POZA ŚWIATEM Z zachwytu Bożym dziełem.

8 NIE W OWCZYM PĘDZIE Nie tylko o pożytku z dobrego traktowania owiec.

10 CIII... Posłuchaj wiatru.

1 1 SKLEP Z PRAWDĄ Wybierz dobrze.

13 O POCZUCIU HUMORU Opowieści drobne.

14 WILLIAM CAREY – SZEWC Z WIZJĄ DLA ŚWIATA Człowiek, który zmienił Kościół.

17 ODPOCZNIJ SOBIE Zamknij, wyłącz, zapomnij...

20 IRAN UCZNIÓW CHRYSTUSA Najszybciej rozwijający się Kościół na świecie.

22 ...NA CAŁY ŚWIAT Drobne wiadomości z Królestwa Bożego.

23 WIADOMOŚCI DOBRE Wciąż na świecie dobro się znajduje.

24 DOBRY CZŁOWIEK Dotyk anioła (no, prawie).

25 POKORA KRÓLOWĄ CNÓT Recenzja książki „Pokorni odziedziczą ziemię”.

26 WYPRAWA NA WSCHÓD Niemal na kraniec świata.

...ja zaś będę szedł powoli, tak jak będzie mogła nadążyć moja trzoda...8

Page 3: Teraz i Zawsze nr 8 (19) Sierpień 2012

W  ciągu ostatnich stu lat sport zro-bił oszałamiającą karierę. W igrzy-skach olimpijskich w Sztokholmie w  1912 r. wzięło udział zaledwie 28 państw. W  zakończonej nie-

dawno olimpiadzie w Londynie reprezentowane były 204 kraje, z których przybyło 10 820 zawodników i zawod-niczek, startujących w 302 konkurencjach. Jeszcze więk-sze wrażenie robią liczby obrazujące zainteresowanie ki-biców i pieniądze do zarobienia na sporcie. Te pierwsze, dotyczące oglądalności najpopularniejszych imprez spor-towych, liczy się w miliardach, te drugie – związane z za-robkami największych gwiazd sportu – w setkach tysięcy dolarów (tygodniowo!).

Sport jest absurdalny. I wiemy to już co najmniej od czasów starożytnych. „Wielki filozof Diogenes z Synopy wyszedł kiedyś ze swojej beczki, gdzie mieszkał, i  spo-tkał radosny korowód, który niósł olimpionika i wiwato-wał na jego cześć. Spytał go więc Diogenes, z czego tak się cieszy ów olimpionik. Ten mu odparł, że zwyciężył

w Starożytnych Igrzyskach, więc dalej pyta filozof: A byli mocniejsi czy słabsi ci, z którymi wygrałeś? Wielce sfrustro-wany olimpionik odpowiada: No... przecież jasne, że skoro wygrałem, to musieli być słabsi... To z czego się cieszysz, sko-ro pokonałeś słabszych od siebie? - padło pytanie”.

Niekiedy jednak zwycięstwa odnosi się o  włos. I  nie musi to wcale być przenośnią. Sylwia Bogacka o  je-den milimetr (!) przegrała złoty medal w  strzelectwie. Brazylijczycy wygrywali w finale siatkówki z Rosjanami 2:0 w  setach i  w  trzecim mieli dwie piłki meczowe. Czyli dwa razy znajdowali się o włos od zdecydowane-go, bezdyskusyjnego zwycięstwa nad swymi rywalami. Wystarczyło, aby raz piłka uderzona przez jednego z za-wodników odrobinę silniej lub minimalnie w  lewo czy w prawo spadła w nieco innym miejscu. Tak się jednak nie stało, seta wygrali Rosjanie. Podobnie jak dwa następ-ne. I to oni okazali się mistrzami, bohaterami, zwycięzca-mi. Przechodząc jednocześnie do historii, a mnie całko-wicie psując niedzielę. Tak się bowiem składa, że porażka potrafi być boleśniejsza, niż zwycięstwo byłoby radosne.

Dlaczego kibicujemy? Otóż, nie mogąc na co dzień uczestniczyć w czymś ważnym, istotniejszym niż banalna codzienna egzystencja, lubimy wejść w rolę rych, którzy

dokonują czegoś wyjątkowego. „Nasi” wygrali, więc my też otrzymujemy nieco z  tego splendoru. Ta odrobina chwały spada na nas, którzy możemy przez chwilę poczuć się dumni z tego osiągnięcia.

Nie ma w tym nic złego. Czyż chwała Chrystusa nie udziela się nam, Jego uczniom? Poczucie przynależno-ści to coś bardzo ważnego. Bóg nazwał nas swoimi dzieć-mi, i to dodaje nam powagi i wartości – a przecież nie ma w tym żadnej naszej zasługi!

W zawodach międzynardowych rywalizacja sportow-ców jest substytutem wojny. Nieraz dosłownie. Podczas olimpiady w Melbourne w 1956 r. półfinałowy mecz pił-ki wodnej mężczyzn rozgrywany był pomiędzy Węgrami a  ZSRR. Miał on miejsce niedługo po krwawym stłu-mieniu przez wojska sowieckie antykomunistyczne-go powstania Węgrów. Mecz był tak zacięty, że polała się krew. Wygrali Węgrzy (podobnie jak późniejszy finał z Jugosławią).

Podczas olimpiady w Londynie nie miały miejsca tak dramatyczne historie, a jednak dla władz chińskich spra-

wa wygrania klasyfikacji medalowej była kwestią udo-wodnienia supremacji ich kraju w  dziedzinie sportu (szczególnie w konfrontacji z USA). Zdarzały się więc sy-tuacje, że sportowcy tego kraju, którzy nie zdobyli zło-tego medalu, składali publiczną samokrytykę, przepra-szając naród (ale głównie władze) za sprawiony zawód. Klasyfikację medalową ostatecznie dość wyraźnie wygra-li Amerykanie.

My, Polacy, nie jesteśmy aż tak ambitni – i całe szczę-ście! Czasem chciałoby się jednak, aby zależało nam bardziej, byśmy w  klasyfikacji medalowej olimpiady w Londynie nie okupowali (wraz z Azerbejdżanem!) 30. miejsca, wyprzedzeni przez wszystkich sąsiadów z wyjąt-kiem Słowacji i Litwy.

Trochę mi to przypomina „osiągnięcia” naszych ewan-gelicznych Kościołów. Ze wzrostem na poziomie 1,5 proc.rocznie (w dodatku przy udziale w całej populacji Polaków na poziomie zaledwie 0,3 proc.), na liście świa-towej znaleźlibyśmy się jeszcze niżej niż nasi olimpijczycy (tu wygrywa Iran – 19,6 proc. wzrostu rocznie). Ciekawe, czy jest jakaś prawidłowość, która to tłumaczy?

WŁODEK TASAK

Adres redakcji: Agenda Wydawnicza TERAZ i ZAWSZE, ul. Puławska 114, 02-620 Warszawae-mail: [email protected] konta15 1160 2202 0000 0001 8845 3686Korekta:Ula Grabczan

Redaguje kolegium: Gosia Góra, Jarek Michalczuk, Agnieszka Prokopowicz, Bożena Sand-Tasak, Włodek Tasak (red. nacz.). Oprac. graficzne: Jarek Michalczuk

Wydawca: Agenda Wydawnicza TERAZ i ZAWSZEAdres Wydawcy: ul. Puławska 114, 02-620 WarszawaDrukarnia „MIKROGRAF”, ul. Zabraniecka 82, 03-787 Warszawa

Słabo w obu klasyfikacjach

Tu i teraz!

T E R A Zizawsze

www.schpolnoc.pl

Page 4: Teraz i Zawsze nr 8 (19) Sierpień 2012

4 T E R A Zizawsze

Nasze czasy nie sprzyja-ją życiu duchowemu. Ich natura jest jego prze-ciwieństwem. Są skon-struowane w myśl hasła:

„teraz, już, natychmiast”, a życie z Bogiem biegnie według rachuby „wiecznie”. „Teraz” różni się od „wieczne” tym, że wprawdzie przychodzi „natychmiast”, ale już za chwilę staje się nieaktualne. Natomiast na „wiecz-nie” trzeba poczekać, ale za to nie psuje się, nie dezaktualizuje, nie przestaje cieszyć. Nie kończy się.

Życie bez przerwyŻyjemy w  czasach nastawionych na

funkcjonowanie na wysokich obrotach. Ludzie wciąż się spieszą.

Jaki to paradoks: dziś wiele rzeczy przy-chodzi nam znacznie szybciej niż daw-niej: podróżowanie, komunikowanie się, wytwarzanie, kupowanie, prace domowe, a  jednocześnie jesteśmy pod ciągłą presją braku czasu; wciąż nie nadążamy.

Czas stał się towarem tak deficytowym, że ludzie nie potrafią dać sobie przerwy nawet w  czasie podróży: jedni się uczą, drudzy załatwiają sprawy przez telefon, trzeci myślą, że w przeciwieństwie do po-przednich dwóch, odpoczywają – mają

na uszach słuchawki swoich odtwarza-czy mp3. W  domu podobnie – wciąż to-warzyszy nam dźwięk: TV, muzyka, kom-puter. Kiedy człowiek słyszy własne myśli? Kiedy ma czas po prostu się zastanowić? Rozejrzeć się, dostrzec słońce, kolory przy-rody, czyjś uśmiech?

Bardzo tego potrzebujemy dla zwyczaj-nej higieny psychicznej, po to, by nasz or-ganizm lepiej funkcjonował, odnawiając się i regenerując po okresach stresu, napię-cia i zwyczajnego zmęczenia. Wiedzą o tym lekarze, psychologowie... i  mądrzy praco-dawcy. Ale jest coś jeszcze. I  to coś nawet ważniejszego. To sprawa naszej dbałości o stan swego ducha.

Jezus powiedział: „Pójdźcie do mnie wszyscy, którzyście spracowani i obciążeni, a Ja wam sprawię odpocznienie” (Mt 11:28, BG). Nasz Zbawiciel nie miał na myśli pa-kietu socjalnego, gwarantującego odpo-wiedni czas pracy, przetykany niezbędnymi przerwami na regenerację sił (o to zatrosz-czył się Bóg ustanawiając dzień odpoczyn-ku – starotestamentowy sabat). Do czego więc zachęca nas Jezus?

Mówi: są takie chwile, że trzeba zatrzy-mać się w  swojej pogoni za doczesno-ścią, która przyprawia nas o  ból głowy i drżenie kolan, a nawet na chwilę rzucić

ŻY

JĄC

OW

EM ...by uchwycić

najważniejsze

Żyjemy w czasach nastawionych na

osiąganie zysków, na produkowanie

osiągnięć, podnoszenie

wydajności, osiąganie celów. Żyjemy niczym

zaprogramowane roboty: działać!

Działać! A modlitwa, jako że wymyślono

ją w czasach przedindustrialnych funkcjonuje w myśl

zasady: zatrzymaj się! Zatrzymaj się!

TEKST WŁODEK TASAK

Page 5: Teraz i Zawsze nr 8 (19) Sierpień 2012

5

F

wszystko, by znaleźć się u samego źródła prawdziwego życia. Tam znajdziemy od-poczynek, regenerację sił, inspirację co do kierunku dalszej wędrówki i sensu jej kontynuowania.

Modlitwa anachronizmem w XXI w.

Nasze życie stało się tak wymagające i  wyczerpujace, że dziś, może jeszcze bar-dziej niż kiedyklowiek wcześniej, potrzebu-jemy zwolnić, by móc słuchać, przyjmować i rejestrować te wszystkie Boże próby utrzy-mywania nas na powierzchni. Bogu zależy na nas, to rzecz pewna, niezależnie od na-szych osobistych doświadczeń, zresztą su-biektywnie interpretowanych. Zapewnia nas o tym: „Pouczę ciebie i wskażę ci dro-gę, którą masz iść; będę ci służył radą, a oko moje spocznie na tobie” (Ps 32:8). Dlaczego więc tak trudno przychodzi nam dziś pro-wadzić właściwe życie modlitewne? Ale takie prawdziwe, z  którego można czer-pać inspirację i pomoc, a nie to formalne, religijno-dewocyjne.

Modlitwa jest jednym z  największych anachronizmów naszych czasów. I  nie mówię tego z punktu widzenia ateisty, ale współczesnego chrześcijanina. Jak to? Ano zobaczmy.

Żyjemy w czasach nastawionych na osią-ganie zysków, na produkowanie osiągnięć, podnoszenie wydajności, osiąganie celów. Żyjemy niczym zaprogramowane roboty: działać! Działać! A modlitwa, jako że wy-myślono ją w czasach przedindustrialnych funkcjonuje w myśl zasady: zatrzymaj się! Zatrzymaj się!

Nie chodzi o to, że każda modlitwa musi się odbywać za zamkniętymi drzwiami, gdzie jestem tylko ja i  Bóg. Bez ustanku się módlcie – wzywa nas Paweł. Więc mó-dlcie się zawsze i wszędzie. Ale jeśli modlę się tylko w  windzie, samochodzie, tram-waju, w  drodze dokądś, to tak się nie da. Spróbujcie przez jakiś czas jeść tylko i wy-łącznie – ale tylko i  wyłącznie – jedze-nie z fast foodów. Pewien dziennikarz zro-bił taki eksperyment i nakręcił o tym film. Długo nie wytrzymał.

My z taką modlitwą fast food wytrzymu-jemy dłużej? O  ile tamto jedzenie rozwa-la wątrobę (choć nie tylko), taka modlitwa rozwala serce – w rozumieniu biblijnym. Po kilku latach takiej duchowej „diety” nasze serce jest wrakiem tego organu, który natu-ralnie wzdycha do Boga.

Zbyt zajęty, by się modlićWróćmy do modlitwy. A  właściwie do

mechanizmu, który świetnie się w nas roz-winął, aby pozbawić nas życiodajnego kon-taktu z Bogiem. Działa on w sposób nastę-pujący, kiedy tłumaczymy sobie:

Jestem taki zagoniony, nie zdążę z tym czy z tamtym – i w tej sytuacji mam się wyłą-czyć na pół godziny czy więcej, żeby się mo-dlić? Nie ma mowy! Praca sama się nie zrobi. (Co ciekawe, Marcin Luter stosował w swo-im życiu dokladnie odwrotną zasadę.)

Praca to praca, z niej wynikają konkretne efekty, a modlitwa? To jęczenie przed Bogiem słabych, którym nic nie wychodzi.

W godzinę zrobię tyle, napiszę tyle, przygo-tuję tyle, załatwię tyle, a godzina modlitwy? Co zmieni? Praca zatrzymana przed modli-twą stoi dokładnie w tym samym miejscu.

No, dobrze, modlę się, modlę i nie widzę żadnych efektów, nie widzę, żeby modlitwa cokolwiek zmieniła w mojej sprawie czy we mnie.

Gdzieś podświadomie wiemy, że więk-szość z  tego, to nieprawda, ale i  tak robi-my wszystko tak, jakby prawdą to było. Wracamy na szlak. Włączamy wyższy bieg. Pomagamy sobie zwalczyć zmęcze-nie – w mniej lub bardziej szkodliwy spo-sób. Żyjemy w zgodzie z bezbożną zasadą: „Jeśli sam sobie nie pomożesz, nikt ci nie pomoże”.

Niestety zbyt mocno ufamy swemu do-świadczaniu, zamiast polegać na Bożym Słowie.

A  czego uczy nas w  tej kwestii Biblia? „Nie macie, bo nie prosicie. Prosicie, a nie otrzymujecie, dlatego że źle prosicie, zamy-ślając to zużyć na zaspokojenie swoich na-miętności” (Jk 4:2b-3). To nie modlitwa jest przestarzałym i  nieskutecznym środkiem komunikacji, to nie Bóg jest obojętny, ale to my nie potrafimy się z Nim porozumiewać.

Jakie to paradoksalne: wiemy, jak posłu-giwać się smartfonem, komputerem i  in-nymi gadżetami naszych czasów, a  nie wiemy, jak słuchać Boga. W komórce i na Facebooku możemy mieć niezliczoną licz-bę kontaktów, ale nie umiemy pozostawać w kontakcie z naszym Bogiem.

Uczniowie poprosili Jezusa: „Panie, na-ucz nas modlić się, jak i Jan nauczył uczniów swoich” (Łk 11:1). Może trzeba wrócić do początków? Może modlitwa to jednak do-bre wykorzystanie czasu?

Pierwsza lekcja jest taka, że modlitwa wy-maga czasu i skupienia. Nie ma nic wspól-nego z  obsługiwaniem automatu zamó-wieniowego. W  walce z  pośpiechem, od której zacząłem, wcale nie chodzi o to, żeby się po prostu zatrzymać, by się nie męczyć. Chodzi o to, by pośpiech zastąpić czymś, co ma większą wartość. Wszystko ma bowiem swoją cenę. Coś za coś. Sukces, bogactwo, sława – to nie są złe rzeczy same w sobie, godne potępienia z definicji. Ale czy chcie-libyśmy zapłacić taką samą cenę, jak więk-szość z tych, którzy to osiągnęli? Ilu z nich ma wciąż tę samą żonę, tego samego męża? Czy takim ludziom zazdrościmy, że są ko-chani i kochają, czy raczej tego, co osiągnę-li, bo w tamtej dziedzinie nie mają się czym pochwalić?

Gonitwa zniewala. Goniąc coś, musisz za tym podążać. Nie idziesz tam, gdzie chcesz, kiedy chcesz i  po co chcesz, ale to obiekt twojej gonitwy o tym wszystkim decyduje.

Żyjemy w  absurdalnych czasach, kie-dy o  wolności mówi się tak wiele, jak ni-gdy, ale jednocześnie ludzie masowo dają się zniewalać stylowi życia, jakiego pożąda-ją. Więcej, szybciej, dalej, wyżej.

Przepraszam za dosadne porównanie: w wyścigach psów każe im się gonić sztucz-nego zająca. Nie są w stanie go dogonić, ale biegną tyle, ile ma trwać bieg. Dzisiejszy świat uczestniczy w takim biegu. Każdy ma nadzieję dogonić to swoje szczęście, ale on tylko biegnie; im szybciej, tym łatwiej po-zbywa się swojej wolności. Kto inny ustala czas biegu, dystans i tempo uciekania nasze-go obiektu.

Page 6: Teraz i Zawsze nr 8 (19) Sierpień 2012

T E R A Zizawsze6

Nie idziesz tam, gdzie chcesz, kiedy chcesz i po co chcesz, ale to obiekt twojej gonitwy o tym wszystkim decyduje

„A to [ziarno], które padło między cier-nie, oznacza tych, którzy usłyszeli, ale idąc drogą wśród trosk, bogactw i rozkoszy ży-cia, ulegają przyduszeniu i nie dochodzą do dojrzałości” (Łk 8:14).

Nie do takiego życia stworzył nas Bóg. „Szczęśliwy mąż, który nie idzie za radą

bezbożnych ani nie stoi na drodze grzesz-ników, ani nie zasiada w gronie szyderców, lecz ma upodobanie w zakonie Pana i za-kon jego rozważa dniem i nocą” (Ps 1:1-2).

Proste, prawda? Wie, co jest mądre, wie, jakich miejsc i towarzystwa jakich lu-dzi unikać. Tu nie chodzi tylko o rozpustę, niemoralność. To zbyt proste. Tu chodzi o wartości. To wynika z drugiej części tego fragmentu. To w Słowie Bożym szuka wła-ściwego systemu wartości. To z  kontaktu z Bogiem rodzi się umiejętność posługiwa-nia kompasem w życiu. Zdolność elimino-wania już na starcie podejrzanych pomy-słów, podszeptów, okazji. Eliminowania nie tylko tego, co złe, ale też tego, co nie dość dobre. Żyjemy w  czasach dyktatury po-wierzchowności: w  pracy, w  małżeństwie, w życiu codziennym, odpoczynku, rozryw-ce i jedzeniu nawet.

Nie goń sztucznego zającaWidziałem niedawno ciekawe zestawie-

nie: po jednej stronie wizerunki ludzi au-torstwa kilkuletnich dzieci, które oglądają TV mniej niż 60 minut dziennie, a po dru-giej stronie tych, które oglądają ją ponad 180 minut. Te drugie obrazki były niezwy-kle uproszczone, dosłownie parę kresek, jak piktogramy. Żadnych szczegółów ubiorów, fryzur, płci. Bardzo pouczające zestawienie.

Bóg mówi: zatrzymaj się, zastanów się, a jeśli trzeba – zawróć. Nie bądź psem go-niącym sztucznego zająca. Bóg obiecuje: „Pouczę ciebie i wskażę ci drogę, którą masz iść; będę ci służył radą, a oko moje spocznie na tobie” (Ps 32:8). To bardzo konkretna obietnica dla tych, którym się nie spieszy. Nie dlatego im się nie spieszy, bo im nie za-leży, ale przeciwnie: zależy im zbyt mocno, by popełnić błąd, pójść złą drogą. Zatrzymaj się, posłuchaj, jaką drogę wybrać.

Czasem Bóg nas pośpiesza, bo tego wy-maga sytuacja, ale zwykle w Biblii pośpiech jest synonimem... sami zobaczcie, czego:

„Zamysły pilnego prowadzą do zysków, lecz każdy, kto w pośpiechu działa, ma tyl-ko niedostatek” (Prz 21:5). „Czy widziałeś nierozważnego przez pośpiech w  swoich słowach? Więcej można się spodziewać po głupim niż po nim” (Prz 29:20).

Jak wykorzystywać czas?Bardzo na czasie, w kontekście naszego

współczesnego zalatania brzmią słowa apo-stoła Pawła skierowane do Efezjan: „Baczcie więc pilnie, jak macie postępować, nie jako niemądrzy, lecz jako mądrzy, wykorzystu-jąc czas, gdyż dni są złe. Dlatego nie bądź-cie nierozsądni, ale rozumiejcie, jaka jest wola Pańska. I nie upijajcie się winem, któ-re powoduje rozwiązłość, ale bądźcie peł-ni Ducha, rozmawiając z  sobą przez psal-my i hymny, i pieśni duchowne, śpiewając i grając w sercu swoim Panu, dziękując za-wsze za wszystko Bogu i  Ojcu w  imieniu Pana naszego, Jezusa Chrystusa, ulegając jedni drugim w bojaźni Chrystusowej” (Ef 5:15-21).

Osią tego tekstu jest fraza wykorzystując czas (w. 16). To bardzo pasuje do naszych czasów. Ale do czego mamy go wykorzysty-wać? By móc więcej działać, pracować, zdo-bywać, osiągać? Nie... Nie po to. Paweł wy-mienia pięć rzeczy, które uważa za ważne w obliczu złych czasów i w kontekście do-brego wykorzystania czasu, jaki mamy do dyspozycji.

Nie ma tam niczego, co wiąże się z dzi-siejszymi kanonami dobrego zarządza-nia czasem – w celu zwiększenia efektyw-ności, wydajności i osiągania celów. Jest za to rozumienie woli Pańskiej, bycie pełnym Ducha, utrzymywanie właściwych relacji ze sobą, opartych o to, co wielbi Boga, dzięk-czynienie Bogu i w końcu uległość wobec drugich, czyli niestawianie siebie w  cen-trum, by podporządkowywać wszystko swoim pragnieniom.

Inaczej mówiąc, chodzi o  to, żebyśmy w życiu zatrzymywali się, pytając Boga: co dalej? Dokąd teraz? Jak to zrobić? Paweł mówi, że taka postawa to nie jest marno-wanie czasu, ale wykorzystywanie go. Aby to było skuteczne, potrzebujemy być pełni Ducha, bo to Duch ma w istocie nas pro-wadzić. Pełni Ducha, więc całkowicie Mu

poddani, idący za Nim, a nie próbujący cią-gnąć Go za sobą. Z innymi mamy żyć tak, by nawzajem się zachęcać, wspierać, poma-gać sobie, tak by nasze życie chrześcijańskie było pieśnią uwielbienia Boga. We wszyst-kim mamy pragnąć okazywać Mu wdzięcz-ność, to znaczy mamy umieć dostrzegać wokół siebie dowody Bożego działania. To też łatwiej przychodzi, kiedy tak nie pędzi-my przed siebie, nie zauważając poszcze-gólnych dni, twarzy, zdarzeń. Mamy przy-pominać sobie wysłuchane modlitwy, a  nie ciągle myśleć, że Bóg nie odpowia-da. I w końcu – poddawać się innym, ma-jąc respekt przed Bogiem, że życie na zie-mi nie ma służyć wyłącznie nam i  naszej wygodzie. Ustępować innym, kiedy trze-ba, a nie oczekiwać, że jedynie nam wszy-scy będą ulegać.

Nie chodzi o osiągnięcia i dorobek

I  takie właśnie życie Paweł nazywa do-brym wykorzystaniem czasu. Tu nie chodzi o osiągnięcia, dorobek. Tu nawet nie chodzi o metody. Sednem są wartości.

Jeśli moją największą wartością w  ży-ciu jest Bóg, zatrzymam się ze względu na Niego. Poczekam na Niego. Nie dlatego, że On nie nadąża, ale dlatego, że ja mogłem się zgubić i lepiej, jak poczekam na przewodni-ka. To Jego świat, nie mój.

Jeśli moim największym pragnieniem jest coś w życiu osiągnąć, to mądrość na-kazuje osiągnąć to z  Bogiem – wtedy bę-dzie to miało wartość wieczną. I nie mam na myśli jedynie tego, co wiąże się ze służ-bą w Kościele. Cokolwiek będziemy robić, poddani Bogu, doprowadzi nas to do dzie-ła, które nie zniszczeje. Będzie żyć wiecz-nie, w tym czy innym człowieku, na którego wywarliśmy wpływ. Każde inne dzieło cze-ka żywot opakowań jednorazowych. Dziś są, jutro ich nie ma.

Dlatego potrzebujemy się regularnie za-trzymywać w  naszym życiu, by nasłuchi-wać, co mówi nam Bóg. Nie możemy sobie pozwolić na to, by przegapić to, co w  ży-ciu najważniejsze, wieczne i decydujące nie o chwili, lecz o całości życia.

WŁODEK TASAK

ŻY

JĄC

OW

EM

Page 7: Teraz i Zawsze nr 8 (19) Sierpień 2012

DAJE DO MYŚLENIA

Jak przyjemnie jest budzić się i  nie zastanawiać, jaka będzie dzisiaj po-goda. Tam, dokąd się wybraliśmy, słońce miało świecić zawsze. Cy-kady ponaglały, by otworzyć oczy

i nie stracić ani chwili z kolejnego piękne-go dnia, który stawał przed nami otworem, zapraszając do nowej przygody. Na tej raj-skiej wyspie każdy mógł stać się odkryw-cą. Zaopatrzeni w mapkę wyruszyliśmy na wyprawę... Przemierzaliśmy wąskie ścież-ki prowadzące w górę, by cieszyć oko pa-noramicznym widokiem na „naszą wyspę” – majestatyczne pasmo górskie, jakby wy-rastające z morza, oraz na zatoczkę poro-śniętą dumnymi, sięgającymi nieba, smu-kłymi cyprysami, górującymi nad bujnymi krzewami i  drzewkami, których świeża zieleń doskonale eksponowała intensywną barwę usianych gdzieniegdzie fioletowych buganvillii. „Niesamowite” – to słowo nie schodziło z moich ust. A  to był zaledwie początek. W  powietrzu unosił się zapach lasu sosnowego, który z czasem zaczął się przerzedzać, a między drzewami coraz wy-raźniej przebijał się kolor nieba. Podeszli-śmy bliżej, tam, gdzie ląd zlewał się z błę-kitem nieba, i  okazało się, że stoimy nad przepaścią. Wystarczyło lekko się wychy-lić, aby dojrzeć bogactwo kolorów i wyli-czyć kilka odcieni barw otwartego morza: od jasnej zieleni, po lazurowy błękit, turkus i głęboki grafit odleglejszych wód. Ostroż-nie stawialiśmy kroki, idąc wzdłuż wyso-kiej ściany klifów. Właśnie znaleźliśmy się u szczytu „Błękitnych Pieczar”, do których można było się wedrzeć od strony morza, płynąc kajakiem. Podziwianie ich z  góry było dostateczną nagrodą. Aż tu nagle do-strzegliśmy sposób, by znaleźć się bliżej tego cudu przyrody. Przed nami otwiera-ła się nowa droga – kamienne schodki pro-wadzące w  dół, dobrych kilka pięter, do plaży, a  właściwie paru ogromnych gła-zów, z których można było zażywać nieza-pomnianych kąpieli. Najpierw ostrożnie, a potem coraz śmielej pokonywaliśmy ko-lejne stopnie. Gdy znaleźliśmy się na dole, nie było wyjścia, jak tylko rzucić się w kry-staliczną wodę rozbijającą się o ścianę klifu

i odkrywającą także swoje podwodne bo-gactwo – skały wyrastające z dna morskie-go, ale wciąż znajdujące się pod powierzch-nią, wydawałoby się – niegroźne, bo gdzieniegdzie otulone miękkością mchu. Unoszona falami pławiłam się w chwaleb-nym pięknie otaczającej nas, prawdziwie niebiańskiej, scenerii. Aż otwierałam usta, nie mogąc wyjść z  podziwu (wciąż pa-miętam ten słony smak wody), dosłownie piszcząc z  zachwytu. Służyły nam słońce, woda, drzewa, jakby natura była nam pod-dana – a  wszystko dla naszej radości. To rzadkie uczucie. Znaleźliśmy się w miejscu (gdzieś na poziomie naszej duszy), do któ-rego docierały wiadomości z „odległej kra-iny”, naszej prawdziwej ojczyzny. To było szczęście, które zarówno syci, jak i potęgu-je głód, wzmaga tęsknotę za w pełni obja-wioną tożsamością, za doświadczaniem chwały, o której pisał C. S. Lewis jako świa-tłości, wspaniałości, jasności, pięknie, któ-re się nie tylko ogląda, ale w nim uczest-niczy. Bo prawdą jest, że „chcemy czegoś więcej, co trudno ująć w słowa – zjedno-czenia z  obserwowanym pięknem, wnik-nięcia w nie, wchłonięcia go w siebie, pła-wienia się w nim...”, przywdziania na siebie jutrzenki, słonecznej światłości, jaką obie-cał nam Bóg. I nie chodzi tutaj o propago-wanie pogańskiego zamiłowania do łącze-nia się z naturą, gdyż „ona jest śmiertelna,

my ją przeżyjemy. Gdy przeminą wszyst-kie słońca i  ich mgławice, każdy i  każ-da z was nadal będzie żyć. Natura to tylko wizerunek, symbol... Zostaliśmy powo-łani do przejścia przez naturę, do wykro-czenia poza nią ku wspaniałości, którą tyl-ko cząstkowo odzwierciedla...”(C. S. Lewis, „Brzemię chwały”). Jednak zdaje się, że istotniejszym dla Lewisa aspektem pojmowania chwały, było rozumienie jej jako sławy, uznania, doce-nienia, aprobaty, przyjęcia przez Boga, któ-ry pochwali nas wobec całego stworzenia za dokonanie przez nas najważniejsze-go i  najmądrzejszego wyboru – uznania Jego Syna. Wywyższyliśmy Jezusa, a  za-tem i Bóg Ojciec wywyższy nas. A chwa-ła i splendor, jakie będą naszym udziałem, przewyższą wszystko. Obecnie – jak pisze autor słynnego ese-ju – jesteśmy poza światem, po złej stronie drzwi. Ale zdarza się – i to nie tylko w bez-chmurne, wakacyjne dni – że te drzwi by-wają uchylone i docierają do nas przebłyski Bożej chwały, a „pogłoski o tamtym świe-cie” układają się w piękną, ponadczasową opowieść, do której zostaliśmy zaproszeni i której jesteśmy bohaterami, a nie jedynie czytelnikami, bo przecież „Chrystus w nas, nadzieja chwały”.

BOŻENA SAND-TASAK

Poza światem

ZDJĘCIE WŁODEK TASAK

7

TEKST BOŻENA SAND-TASAK

Page 8: Teraz i Zawsze nr 8 (19) Sierpień 2012

8 T E R A Zizawsze

Podekscytowany siedziałem w izbie przyjęć jednego z  war-szawskich szpitali, gdy wszedł starszy mężczyzna z kaskiem w  ręku. Sapnął i  usiadł obok

mnie na ławce. – Motorkiem to chyba przy-jemnie w taki upał? – zagadnąłem. – O, tak! – przyznał. Gdzie tam samochodem prze-ciskać się teraz przez miasto. Zresztą, to tylko skuter, ale za to „sześćsetka”! Kiedyś miałem motor! – kontynuował rozmowę. – A pan na kogo czeka? – zapytał zaciekawio-ny. – Na żonę. – A ja na wnuka! Właśnie synowa rodzi. Będzie wnuk. Trzeci! Synów też mam trzech. Z dwoma razem pracuje-my i blisko siebie mieszkamy, razem jeździ-my na wczasy. Czasem do Włoch na nar-ty, czasem na rowerach pojeździmy. Ależ to frajda. To jest radość! – uśmiech rozja-śnił mu zmęczoną twarz. – Jak się ścigam z wnukami, to muszę udawać trochę boha-tera, bo już nie nadążam za nimi. Ale dopó-ki mogę, to chciałbym z nimi być. Zamyślił się na chwilę, spoważniał i  powiedział: – Mój trzeci syn, najstarszy, wyrodził się cał-kiem. Bierze udział w wyścigu szczurów, jak to się mówi. Ma dobre stanowisko, dobrze zarabia i zbudował wielki dom. Będzie chy-ba 280 metrów. No i  nigdy nie ma czasu na wyjazd z  nami, bo pilnuje posady w firmie.

Co najwyżej tydzień urlopu wyskrobie, ale i tak nie wyjeżdża jak poza dom, bo boi się, że ktoś go wysadzi z fotela. Duży dom, duże koszty. Szkoda. Tak go ten wyścig szczu-rów wciągnął. Bez niego jeździmy wszyscy – urwał. Zwiesił głowę.

Ujmujące spotkanie w izbie przyjęć

Opowiedział mi jeszcze, jak poznał swoją żonę i jak to pierwsza wizyta u teściów na-uczyła go delikatności dla żon swoich sy-nów. Do dzisiaj pamięta słowa teściowej, że mu nie ufa. Do dzisiaj odzywa się to uczu-cie, które wtedy ukłuło go w  serce. – Nie jest tak łatwo zapomnieć i nie jest tak łatwo przebaczyć! A miała rację, kiedy to mówiła. Nie byłem godzien jej córki. To była wspa-niała dziewczyna, a ja, a ja, no dzisiaj jestem zupełnie innym człowiekiem – lekko za-drżał mu głos.

Zamieniliśmy jeszcze parę zdań, w drzwiach pojawił się syn cyklisty. – Miło było porozmawiać – rzucił na odchodne i  wyciągnął dłoń. Uścisnęliśmy sobie dło-nie. Podałem mu jeszcze paczkę papiero-sów, która wysunęła się na ławkę z jego kie-szeni. Co za facet! – pomyślałem.

Zastanawiałem się przez chwilę, co mnie tak w  nim poruszyło. Czy ciepło,

które wniósł ze sobą, czy jego otwartość, a  może szczerość, jakaś taka przeźroczy-stość? Przez głowę przelatywały mi urwa-ne słowa: „wyścig szczurów”, „co za frajda z tymi wnukami”, „ach, to radość”, „wyro-dził się ten najstarszy”, „na nartach poszu-sować”. A że trwają wakacje, pomarzyłem o wypoczynku.

Historie ojców i ich synów, ma-tek i ich córek

Znowu wróciła historia, która mnie nie-ustannie inspiruje. Historia zaczerpnię-ta z  pierwszej księgi Biblii. Ileż tam nie-zwykłych historii ojców i ich synów, matek i ich córek! Splątane ludzkie losy, w których uczestniczył Najwyższy.

Rozdział 33 tej pierwszej księgi opowia-da o pojednaniu Ezawa z  Jakubem. Jakub nie był pewny dobrego przyjęcia ze strony starszego brata, któremu podstępem ode-brał przywilej pierworództwa i przygotował się na najgorsze. Pokora Jakuba i jego dary przekonały jednak Ezawa i historia zbawie-nia mogła potoczyć się dalej. W  lekturze rozdziału dochodzimy do momentu, który jest dla mnie najciekawszy. Otóż na wezwa-nie Ezawa do pośpiechu: „Ruszajmy w dro-gę i chodźmy”, Jakub odpowiedział: „Wiesz, panie mój, że mam dzieci wątłe, a  owce

ŻY

JĄC

OW

EM Nie w owczym

pędzieTEKST LESŁAW JUSZCZYSZYN

Page 9: Teraz i Zawsze nr 8 (19) Sierpień 2012

9

F

i krowy karmią młode; jeśli je będę pędził choćby dzień jeden, padnie mi cała trzoda. Idź więc, panie mój, przed sługą swym, ja zaś będę szedł powoli, tak jak będzie mo-gła nadążyć moja trzoda, którą pędzę, i jak będą szły dzieci, aż przyjdę do ciebie, panie mój, do Seiru” (Rdz 33:13-14, BT).

Jakub prowadził swoje owce i swoje dzie-ci powoli, łagodnie! Nie popędzał i nie po-ganiał. Prowadził je łagodnie! Troszczył się o ich komfort!

Czy nie tak prowadzi nas Bóg? Nie poga-nia nas i nie popędza – ale prowadzi powoli, łagodnie. Liczy się z naszymi ograniczenia-mi i słabościami. On najlepiej wie, jakie są nasze fizyczne, psychiczne i duchowe moż-liwości. On nas przecież zna! Zna i kocha. Dlatego prowadzi powoli i łagodnie!

Bądź dla siebie dobryI tak sobie pomyślałem: czy ja siebie sam

nie popędzam i nie poganiam? Czy liczę się ze swoimi fizycznymi, psychicznymi i du-chowymi możliwościami? Czy liczę się ze swoimi prawdziwymi potrzebami i  ogra-niczeniami? Czy je w ogóle znam? W kon-tekście Olimpiady 2012 w  Londynie nie-jednokrotnie dało się słyszeć o  kolejnym przekraczaniu granic ludzkich możliwo-ści. I  kolejne granice pękają. Ludzie też.

Wszystko ma swoje granice i swoje możli-wości. Ludzie też. Dlatego Jakub prowadził swoje stada i  swoje dzieci powoli, łagod-nie! Jestem pewien, że to zdanie pokazu-je serce naszego Boga. On jest łagodny dla ciebie i  dla mnie! On prowadzi nas, swo-je dzieci, łagodnie. Jest dobry! I daje czas. Całe życie mam na „dorastanie”. Całe ży-cie! Nie muszę się spieszyć. Owszem, żeby zdobyć Królestwo, trzeba się i porozpychać łokciami (czy nie „gwałtownicy zdobywają niebo”?), ale to nie oznacza, że należy biec z językiem na brodzie, na złamanie karku! Przez głowę przechodzi mi czasem pytanie: czy ja jestem dla siebie po prostu dobry? Czy nie wymagam od siebie zbyt wiele? Czy daję sobie czas? Czy potrafię po prostu żyć i nie oczekiwać, nie wymagać od życia zbyt wiele?

W  swoich notatkach znalazłem pewną „starą mądrość”: „Jedz, kiedy jesteś głod-ny. Pij, gdy masz pragnienie. Śpij, kiedy od-czuwasz zmęczenie”. Jak to wyrazić ina-czej? Czy nie chodzi o  rym, o  jakiś stały rytm w naszym życiu? Ten rym i ten rytm ma swój „wyższy” cel. Jeden z największych teologów wszechczasów, Tomasz z Akwinu, wyraził to w dość lapidarny sposób, co da się sparafrazować mniej więcej tak: „Podstawą życia duchowego jest dobrze zjeść, napić się i wyspać”! Zjeść, napić się i wyspać! I znowu zadaję sobie pytanie, czy jem zdrowo i regu-larnie, czy piję zdrowo i wtedy, kiedy mam pragnienie, czy się wysypiam. Czy nie pró-buję przekraczać granic możliwości swoje-go organizmu? Niejeden próbował i  pękł. Bo człowiek to duch, dusza i ciało. Człowiek to jedność. Jeżeli szwankuje fizyczność, wówczas psychika i duchowość też to od-czuje. Jeżeli pęknie psychika, to fizyczność i duchowość też pęka. Jeśli mamy chorego ducha – reszta popada w ruinę. Sprawa wy-gląda dość banalnie: kiedy boli mnie ząb, myślę o dentyście, a nie o modlitwie. Tak je-steśmy skonstruowani.

Porządek i rytm od niemowlęctwa

Od jakiegoś czasu interesuje mnie roz-wój niemowląt, stąd zatopiłem się w lektu-rze książki Tracy Hogg, „Język niemowląt” (Warszawa 2003). W rozdziale zatytułowa-nym „Łatwy plan” pisze ona o tym, że po-rządek w działaniu jest receptą na sukces. Ta znana położna zastrzega, że niemal wszyscy mamy uprzedzenia do schematów i harmo-nogramów i dlatego zaleca pewną elastycz-ność. Jednocześnie nie pozostawia wątpli-wości co do tego, że „potrzebna jest jednak pewna konsekwencja wprowadzająca

porządek i  rytm w  życie niemowlęcia” (s. 51). Czy jedynie niemowlę potrzebuje „ła-twego planu”? Czy jedynie „małe dzieci po-trzebują regularności i porządku”?

Pytam zatem siebie, czy jest w moim ży-ciu jakaś konsekwencja wprowadzająca po-rządek i rytm (skąd bierze się przekonanie, że tylko to, co spontaniczne, ma wartość, a to, co uporządkowane, jest be?). Jak to wy-raził popularny polski muzyk jazzowy (zna-ny ze wspaniałych improwizacji): „To, co improwizowane – dobrze przygotowane”. Kiedyś przyznał się, że zawsze przygoto-wuje na koncert improwizację! Muzyka to przeciwieństwo chaosu. Owszem, niezbęd-ne są chwile ciszy. W życiu, jak w muzyce, jeśli ma być piękne i harmonijne, nie może być chaosu. Potrzebne są natomiast chwile ciszy, rym i rytm.

Są wakacje, ale zaraz się skończą. Pierwsze pola po skoszonych zbożach zo-stały zaorane. Wrócimy z zasłużonego od-poczynku do naszych domów, do naszych kościołów i do naszych prac. Czy to wróży koniec dobrego snu, jedzenia i picia? Starzy chrześcijanie mawiali, że: „łaska buduje na naturze”. Konsekwentnie: koniec dobre-go snu, jedzenia i picia, to koniec dobrych relacji z  samym sobą, bliźnimi i  Panem Bogiem! A  zatem czy to koniec dobrych, miłych, twórczych relacji z  samymi sobą, z innymi ludźmi i Panem Bogiem? Co zro-bimy z tęsknotą, za czymś więcej?

Gdzie jest ocean?Kiedyś usłyszałem takie oto opowiadan-

ko o  małej rybce: „Mamo, gdzie jest oce-an – spytała mała rybka? Mama ryba od-powiedziała: Pływasz w  nim!”. Życie jest jak ocean. Szukamy sensu i głębi, a jedno-cześnie zapominamy, że to wszystko mamy w zasięgu ręki i na co dzień! „Bo w nim ży-jemy, poruszamy się i jesteśmy” (Dz 17:28, BT). Zapominamy, że oddychamy Nim! Dlatego warto odkryć dla siebie modlitwę, która jest „oddychaniem Bogiem”. Jeżeli skorzystamy z  tekstu Modlitwy Pańskiej (Ojcze nasz), to wtedy każdemu słowu od-powiada jeden wdech i wydech („Ojcze” – wdech i wydech, „nasz” – wdech i wydech itd.)… To samo można zrobić z  psalma-mi. Nie spiesz się. Smakuj (przeżuwaj) każ-de słowo. Skosztuj, jak słodki jest Pan. Taka modlitwa daje nam odpoczynek w  Bogu, daje wyciszenie i  uspokojenie. Jakub pro-wadził swoje owce i dzieci powoli i łagod-nie... Bóg prowadzi cię powoli i  łagodnie. Nie spiesz się. Bóg nie tylko daje nam sens, który potrzebujemy odkryć, ale sam jest sensem! Bóg nie tylko daje nam głębię, ale

Jakub prowadził swoje owce (i nie tylko je) powoli, łagodnie. To oznacza zwolnienie tempa, aby zadbać o siebie, a mówiąc konkretniej – o jakość życia. Ty jesteś ważniejszy, ty jesteś ważniejsza od tego, co robisz w życiu

Page 10: Teraz i Zawsze nr 8 (19) Sierpień 2012

T E R A Zizawsze10

Przez głowę przechodzi mi czasem pytanie: czy ja jestem dla siebie po prostu dobry? Czy ja sam siebie nie popędzam? Czy liczę się ze swoimi

prawdziwymi potrzebami i ograniczeniami?

jest głębią, w której potrzebujemy zanurzać się każdego dnia! Każdego dnia? A skąd na to wziąć czas?

Najczęstszą naszą wymówką jest brak czasu. Rzeczywiście jesteśmy zabiega-ni (naprawdę jesteśmy bardzo pracowi-ci!). A  może dlatego jesteśmy zabiegani, żeby nie mieć czasu (i jest to ucieczka, a nie pracowitość)?

Pamiętamy już, że Jakub prowadził swo-je owce (i  nie tylko je) powoli, łagodnie. To oznacza zwolnienie tempa, aby zadbać o  siebie, a mówiąc konkretniej – o  jakość życia. Ty jesteś ważniejszy, ty jesteś waż-niejsza od tego, co robisz w  życiu. Twojej wartości nie da się zmierzyć ilością zajęć!

Kto to powiedział: „Kochaj Boga, bliźnie-go, jak siebie samego?”. Kimkolwiek on był, z pewnością wskazał na to, co jest kluczowe. Kluczem jest to: „jak siebie”.

Wolę wiedzieć, co się dzieje z moim sąsiadem

Pięć lat temu „wyprosiłem” telewizor z  domu. Od czasu do czasu włączam ra-dio. Wyraźnie zyskałem na czasie (i na spo-koju). Kiedy mówię ludziom, że od pięciu lat nie mam telewizora, strasznie się dzi-wią. A ja dziwię się im. Nie potrzebuję ko-lejnych informacji o kolejnych katastrofach. I  tak wiem, co się dzieje w  świecie. Chcę wiedzieć, dlatego czytam. Ale nie muszę

zaśmiecać swojego umysłu wszystkimi „newsami” z  całego świata. Jeśli wiem, co się dzieje z moim sąsiadem i mam czas na wypicie z nim kawy, to jest to! Więcej czy-tam, więcej rozmawiam. Mam wrażenie, że jestem bliżej realnego życia.

Może warto zwolnić tempa, może war-to wyłączyć telewizor, Internet, komórkę. Nie dla wyłączenia samego, ale po coś wię-cej. Chodzi o  kosztowanie życia. Chodzi o włączenie tego, co daje życie. Może war-to wreszcie posłuchać bicia własnego serca, jak to ujęła autorka poniższego wiersza, któ-ry dedykuję wszystkim zbyt zabieganym.

LESŁAW JUSZCZYSZYN

ŻY

JĄC

OW

EM

a terazzamknij oczywsłuchaj się w szept wiatruw szum brzozypozwólniech słońce ramiona ci pieścia trawa w koc miękki ułożyniech wiatr na twe wargikochanka cień rzucia ptaków śpiew niesie w obłokizapomnijna małą choć chwilęo świecie za szklanym ekranemo murach, sklepikachopłatach, wypłatachprotestach, pochodach, rocznicach...zapomnijna małą choć chwilęposłuchaj jak serce ci bije

ELŻBIETA JUSZCZYSZYN

Ciii...

Page 11: Teraz i Zawsze nr 8 (19) Sierpień 2012

11

Nie wierzyłem wła-snym oczom widząc szyld: „Sklep z  prawdą”. Zaciekawiony wszedłem. Grzeczna ekspedientka

zapytała mnie: „Jaki rodzaj prawdy chciał-by Pan kupić? Prawdę częściową czy praw-dę całkowitą?”. „Oczywiście, że całkowitą” – odparłem podekscytowany. Nie chcia-łem oszustw, pochlebstw ani racjonalizmu. Chciałem, aby moja prawda była naga, czy-sta, jasna i absolutna. Ekspedientka zapro-wadziła mnie do części sklepu z tym rodza-jem prawdy. Tam jednak inny sprzedawca spojrzał na mnie ze współczuciem i wskazał na etykietkę z ceną. „Cena jest bardzo wyso-ka, proszę pana – powiedział. – Nie wiem, czy pana na to stać”. „Jaka?” – spytałem, zdecydowany nabyć prawdę za wszelką cenę. „Cena jest taka – odpowiedział sprze-dawca – że jeśli pan tę prawdę przyjmie, nie będzie pan już miał wytchnienia do koń-ca życia. Ceną będzie brak złudzeń, uspra-wiedliwień i mamienia siebie lekko podko-lorowywaną rzeczywistością. Czy jest pan

gotowy żyć w prawdzie?”. A czy ty jesteś na to gotowy? Czy naprawdę chcesz prawdy?

Gotowy na prawdę„Co to jest prawda?” – Piłat spytał Jezusa.

Pozornie nie otrzymał odpowiedzi, ale światło prawdy prześwietliło jego serce. Podobnie dzieje się z każdym, kto dziś spo-tyka Chrystusa. A On stawia pytanie: „Co zrobisz z moją prawdą?”.

Prawda jak światło przenika i  obnaża. Uwidacznia to, co rzeczywiście ma miejsce. Pokazuje rzeczy takie, jakie są, a nie takie, jakimi chcielibyśmy, aby były. Jest jak prze-świetlenie promieniami rentgenowskimi, które ujawniają nie tyko to, co na zewnątrz, ale i  to, co jest w  środku. W  przeciwień-stwie do ciemności, która zaciera szcze-góły i łatwo ukrywa to czy owo. Ludzie są mistrzami kamuflażu. Każdy z nas to robi. Zaciemniając sprawę, sami siebie potrafimy oszukiwać tak, że już po pewnym czasie za-czynamy wierzyć w stworzony przez siebie wariant rzeczywistości. Usprawiedliwiamy się, że przecież każdy ma swój własny punkt

widzenia. Czy prawdą nie jest w końcu to, co uznamy za takową? Tak sobie tłuma-czymy, ale prawda jest tylko jedna. Piłat za-pytał Jezusa, co nią jest, słysząc od Niego: „Ja się na to narodziłem i  na to przysze-dłem na świat, aby dać świadectwo praw-dzie. Każdy, kto jest z prawdy, słucha moje-go głosu” (J 18:37b). Pytaniem tym ujawnił, że miał z prawdą kłopot, podobnie jak każ-dy z nas. Z jednej strony ją cenimy i jej po-szukujemy. Z  drugiej jednak – często nie chcemy jej przyjąć. Problem w tym, że po-dobnie jak sprzedawca „prawdy całkowitej”, jesteśmy gdzieś na samym dnie duszy głę-boko świadomi tego, że prawda nie istnie-je w próżni. Gdy się ją przyjmuje, ona musi coś w nas wywołać. Coś zmienić. A to ni-czym łańcuch reakcji jądrowej stwarza ci-śnienie do wprowadzenia zmian w naszym myśleniu i  działaniu. Nagle przymierza-my się do idealnego wzorca i już wiemy, co jest nie tak. Niektórzy chcą to tak zostawić. Żyć bez zmian. Ale tego już nie da się za-hamować. Jedyne, co człowiek może zro-bić, to ukierunkować to ciśnienie tak, by

SKLEP z prawdąGdzieś na samym dnie duszy jesteśmy głęboko świadomi tego, że prawda nie istnieje w próżni. Gdy się ją przyjmuje, ona musi coś w nas wywołać. Coś zmienić. A to niczym łańcuch reakcji jądrowej stwarza ciśnienie do wprowadzenia zmian w naszym myśleniu i działaniu

F

NA

CO

DZ

IEŃ

Page 12: Teraz i Zawsze nr 8 (19) Sierpień 2012

12 T E R A Zizawsze

wykonało pożyteczną pracę, albo zepchnąć je głęboko w podświadomość i udawać, że nic się nie wydarzyło.

Prawdziwa światłośćJezus jest prawdziwą światłością świa-

ta. Kto idzie za Nim, nie chodzi w ciemno-ści, lecz ma światło życia (J 1:5,9; 8:12). Jeśli zdecydujemy się wpuścić to światło i korzy-stać z jego blasku, zmiany, jakie w nas do-kona Duch Boży, będą niesamowite. Będą nieść ze sobą życie i błogosławieństwo nie tylko dla nas samych, ale też będą wywierać pozytywny wpływ na innych. Podobnie jak rośliny, które wyniesione z  ciemnego po-mieszczenia na słoneczne światło, zaczyna-ją odżywać i wzmacniać się, a w końcu są gotowe na wydawanie owoców, tak chrze-ścijanie korzystający z życiodajnego światła prawdy, które jest w Jezusie, pozwalają Mu na odkształcanie zafałszowanego obrazu Boga, siebie i świata. To światło wyzwala ich umysły i  serca, pozwala widzieć wszystko w nowy sposób, w świetle prawdy (J 8:32). Dlatego mamy być świadomi tego światła w nas i pozwalać mu działać. „Wy jesteście

światłem świata (…). Tak niech świeci wa-sze światło przed ludźmi, aby widzieli wa-sze dobre uczynki i chwalili Ojca waszego, który jest w niebie” (Mt 5:14-16). „Nikt nie zapala światła i nie stawia go w ukryciu ani pod korcem, lecz na świeczniku, ażeby jego blask widzieli ci, którzy wchodzą. Światłem ciała jest twoje oko. Jeśli twoje oko jest zdro-we, całe twoje ciało będzie w świetle. Lecz jeśli jest chore, ciało twoje będzie również w ciemności. Patrz więc, żeby światło, które jest w tobie nie było ciemnością. Jeśli zatem całe twoje ciało będzie w świetle nie mając w sobie nic ciemnego, całe będzie w świetle, jak gdyby światło oświecało cię swym bla-skiem” (Łk 11:33-36).

Fałszywe światłoNie zawsze jednak światło, o  którym

ktoś mówi, że je ma, jest nim faktycznie. Faryzeusze myśleli o sobie, że znają prawdę, ale w konfrontacji z wcieloną Prawdą oka-zywało się, że są ślepi i pogrążeni w ciemno-ściach. Ich światłość była ciemnością, a ich wzrok, który wydawał im się sokoli, nie był w stanie dostrzec prawdy. Co gorsza, nie tyl-ko nie mieli świadomości swojej ślepoty, ale

również nie zdawali sobie sprawy, że wy-pełnia ich ciemność przytępiająca umysły i serca, znieczulająca ich na to, co prawdzi-we i wypływające z miłości Boga. Byli prze-konani o swoim posłannictwie, by otwierać oczy innym i  wydobywać ich z  ciemno-ty i fałszu. Popełniali straszny błąd, prowa-dząc na manowce nie tylko siebie, ale tych, którzy nie znali tak dobrze pism. Ich spo-sób myślenia podobny jest do metody dia-gnozowania przez pewnego znanego pro-fesora okulisty. Moja znajoma, kierując się bardzo pozytywnymi rekomendacjami in-nych rodziców, przyprowadziła kiedyś do niego swoje dziecko. Jej mały synek, trochę onieśmielony, usiadł w foteliku. Miał odpo-wiadać na pytania, co widzi na planszy, gdy pan profesor wskazywał na różne obrazki. Niestety, na żadne z nich nie odpowiedział, nawet gdy pan profesor wskazywał na duże i wyraźne kształty na samej górze. Diagnoza brzmiała, że dziecko jest ślepe i  głuche. Matka oniemiała w pierwszej chwili, ale po-tem sama podeszła do planszy i  wskazała na kilka obrazków. Ku zaskoczeniu lekarza dziecko, które nieco się rozluźniło, bezbłęd-

nie powiedziało, co przedstawiają. To nie ono było ślepe i  miało problem, lecz pan profesor okazał się ograniczony w  swoim myśleniu. Podobnie jak faryzeusze, którzy usłyszeli od Jezusa: „Gdybyście byli niewi-domi, nie mielibyście grzechu, ale ponie-waż mówicie: Widzimy, grzech wasz trwa nadal”. Jezus przyszedł na świat po to, aby przeprowadzić sąd. Aby ci, którzy nie wi-dzą, przejrzeli, a  ci, którzy widzą stali się niewidomymi (J 9:38-41). To, jak postrzega-my rzeczywistość, wpływa na nasze emocje i działanie. Środowisko, w jakim przebywa-my, autorytety, które uznajemy, język, jakim się posługujemy – to wszystko ma wpływ na to, jak postrzegamy świat. Podobnie jak oko wpuszcza do naszego wnętrza światło i uruchamia szereg procesów, dzięki którym widzimy, tak nasze postrzeganie wpływa na nasz osąd i myślenie. Jeśli jest ono zgodne z prawdą i rzeczywistością, nasze działania są właściwe. Jeśli jest urojone, to i działania, i myślenie są zniekształcone.

Nie sami z siebie Wszyscy jednak w większym lub mniej-

szym stopniu jesteśmy przekonani, że

potrafimy właściwie ocenić sytuację, roze-znać z kim albo z czym mamy do czynie-nia. Tymczasem nasze zdolności postrzega-nia rzeczywistości są mocno ograniczone, a  niekiedy również znacznie zniekształco-ne. Zatrzymują światło, zamiast przepusz-czać je do wnętrza, niczym niesprawne ko-mórki w chorym oku. Pan Jezus przyszedł uzdrowić ten stan rzeczy. On potrafił uzdro-wić fizyczne oczy niewidomego od urodze-nia, potrafi też uzdrowić nasze postrzeganie rzeczywistości. Rozświetla nasze wnętrze swoim światłem, tak że ciemność znika, a my sami stajemy się niczym lampy służące innym. Prawdziwe światło od tego, co udaje tylko światłość, różni się tym, że jego dzia-łanie nie tylko jest dobre, ale również jed-noznacznie wskazuje na Boga jako jego źró-dło. Bo prawdziwym światłem nikt nie jest w stanie świecić sam z siebie. Chrześcijanin może jedynie zadbać, by coraz bardziej poddawać się Bożemu działaniu i  czynić przezroczystym swe życie, by to światło do-cierało przez nas coraz dalej na zewnątrz. By było niczym niezakłócone i  wykonało to, do czego zostało powołane. Pytanie o to,

czy chce się żyć w  prawdzie, jest równo-znaczne z tym, czy ktoś pragnie być czystą lampą ustawioną jak najwyżej, latarnią na wzburzonych wodach tego świata. Jeśli tak, to dbaj o jasność swojego światła, codzien-nie podłączając je do źródła mocy Bożego Słowa i konfrontując z Nim swoje przeko-nania i wierzenia. To nasza odpowiedzial-ność – nie zamykać oczu na prawdę i nie ukrywać światła z obawy przed zmianami lub zranieniami.

Za JezusemMamy świecić. Co to jednak ozna-

cza w  praktyce? Najlepiej pokazał to sam Chrystus. Swym postępowaniem, rozumo-waniem i wypowiadanymi słowami objawił prawdę o Bogu, kim jest i jaki ma stosunek do ludzi. Pan Jezus, będąc tu na ziemi, świe-cił Bożym blaskiem. We wszystkim, co mó-wił, myślał i czynił odbijał Boży charakter. Czy to jednak możliwe, abyśmy mogli ro-bić to samo? Tak, i to właśnie jest cudowne. Chrystus przyszedł na świat nie tylko poka-zać nam naturę Boga Ojca i wyposażyć nas w wiedzę o Nim, ale uczynił również moż-liwym życie na miarę Boga. Zlikwidował

Jezus potrafił uzdrowić fizyczne oczy niewidomego od urodzenia, potrafi też uzdrowić nasze postrzeganie rzeczywistości

NA

CO

DZ

IEŃ

Page 13: Teraz i Zawsze nr 8 (19) Sierpień 2012

przeszkody, zwyciężając grzech i  szatana, dając nam moc do życia odzwierciedlające-go Boże standardy, wartości i przekonania. I to nie tylko w spektakularnych chwilach prób czy ważnych doświadczeniach testu-jących naszą wiarę i zaufanie do Niego, ale w tych prozaicznych, codziennych czynno-ściach i wyborach matek, ojców, pracowni-ków, obywateli, po prostu ludzi. Wystarczy iść w ślady Jezusa. On nie zrobił kroku bez rozmowy z Ojcem, bez przekonania, że jest to Jego wolą. Chodzenie z Nim było to dla Niego powszednim chlebem – tak natural-ne i codzienne. Dawało Mu siłę do podej-mowania właściwych decyzji i  działań (J 4:34). Każdy duchowy chrześcijanin potrafi żyć według tego scenariusza. W codziennej zależności od Niebieskiego Ojca i nieustan-nym dostrajaniu swojego postrzegania do

Bożego sposobu myślenia. Czyniąc po-znanie Boga swoim priorytetem i  naj-większym skarbem. W praktyce oznacza to ciągłe odpowiadanie sobie na pyta-nie: „Co Jezus by zrobił na moim miej-scu?”. Jeśli codziennie będziemy prakty-kować życie zgodnie z  odpowiedziami na to pytanie w konkretnych sytuacjach życiowych, korzystając ze źródła Bożej mocy, jakie jest w  Jego Słowie i Duchu, szybko odkryjemy, że nasz duchowy stan stanie się coraz bardziej stabilny, ducho-wy wzrok i słuch wyostrzy się, możliwo-ści rozumienia Boga będą coraz większe, a charakter coraz wyraźniej będzie ujaw-niać owoce Ducha Świętego. Momenty powrotu do myślenia cielesnego, zgod-nego z  systemem wartości tego świata, staną się coraz rzadsze. Choć będzie to

proces, coraz wyraźniej będzie widać, do kogo stajemy się podobni. Oczywiście, nie stanie się to automatycznie, ale będzie wymagało od nas czynnego i świadome-go udziału. To proces uzdrawiania duszy i  stawania się podobnym do Chrystusa. Żeby postępował, musisz uczynić po-znawanie Boga swoim skarbem i prosić o prowadzenie Ducha Świętego, podda-jąc się pod Jego kierownictwo. W  koń-cu to On jest nazwany Duchem Prawdy i  potrafi skutecznie wprowadzić cię w jej światło. Bądźmy więc pełni Ducha Bożego i  świećmy mocnym blaskiem Jego światła, zmieniając siebie i  świat, na chwałę Bogu. „A  światłość świeci w ciemności, lecz ciemność jej nie prze-mogła” (J 1:5).

KASIA MASEWICZ

Opow

ieści

drob

ne

Pewnie i Wam zdarzyła się taka oto sytuacja. Otóż ktoś próbuje przedstawić jakąś rzecz bar-dzo prosto i – jakby w podzięce – spotyka się z pretensjami, że „życie przecież nie jest ta-kie zerojedynkowe, ba, jest złożone, a tu takie banalne zasady!”, więc – by zaradzić sytuacji i wyjść naprzeciw oczekiwaniom swojego rozmów-cy – wchodzi głębiej. Pokazuje niuanse, wnikliwie analizuje złożoną sytuację i wtedy – jakby drugi raz w podzięce – słyszy: „to za bardzo skompliko-wane, by mogło działać!”, i w ogóle boli już głowa od tych zawiłości! Więc dzisiaj ja, uroczyście, od progu oświadczam –„dziś głowa ma boleć!”. Bę-dzie trudniej, zawile, a może i głębiej. Chciałbym się podzielić tym, co niedawno odkryłem, anali-zując temat poczucia humoru. Proponuję, abyśmy popatrzyli na to zjawisko z podwójnej perspekty-wy: jako na postawę, jaką człowiek może przyjąć względem otaczającej go rzeczywistości, oraz jako na specyficzną formę komunikacji. 1. Humor jako postawa względem otaczającej nas rzeczywistości. Ten punkt można by zatytułować: „o prapoczątkach humoru”, bo dotyczy ukrytego źródła, z którego często wypływa humor. Angielski pisarz William Hazlitt kiedyś powiedział: „człowiek jest jedynym stworzeniem zdolnym do śmiechu, dlatego że jako jedyny gatunek w przyrodzie zdol-ny jest do rozróżnienia pomiędzy tym, jak jest, a tym, jak powinno być”.Innymi słowy, można by powiedzieć, że w poczuciu humoru nic do śmiechu (sic!). Taki stosunek do świata rodzi się w chwili, gdy dostrzegamy w ota-czającej nas rzeczywistości niespójność, bolesny rozdźwięk czy paradoks. W takim ujęciu humor jest naszą odpowiedzią na niewspółmierność, a czasa-mi tragizm świata, w którym żyjemy! Bardzo podob-nie pisał o tym Søren Kierkegaard, gdy wspominał: „To, co uprawomocnia humor, to jego tragiczna strona, to pojednanie się z bólem, przed którym cofa się rozpacz, jakkolwiek nie zna drogi uciecz-ki”. Dlatego nie powinno nas dziwić, gdy podczas

spotkań z osobami o tzw. tendencji do depresji zobaczymy wyrafinowany humor. Niepowinno nas dziwić, że spod pióra nostalgicz-nego króla Salomona w jego księdze Eklezjasty wypływa pochwała radości. W mojej ocenie pogod-ny, niekiedy melancholijny humor jest naszym „tak” wobec złożonej rzeczywistości. To sposób na uniknięcie niszczącego cynizmu, to – czasami – schronienie przed naporem nihilistycznej aury. Na koniec tego punktu jeszcze jedna wypowiedź, która popiera przyjęty tu kierunek myślenia. Kiedyś Leszek Kołakowski napisał: „śmiech jest bardzo dobrym wynalazkiem, a jako że świat jest nam raczej wrogi, trzeba jego wrogość stępiać humorem”. Czyli tak rozumiany humor nie ma nic wspólnego z błazeństwem, płytką wesołkowatością. Humor jest odpowiedzią trzciny myślącej kołysanej na wietrze. 2. Forma komunikacji. Humor to bardzo intere-sująca forma komunikacji, bo ktoś, kto się nim posługuje, dąży do tego, by rozśmieszyć i wejść w dialog. Jego celem jest stworzenie rozbawionej i pogodnej wspólnoty. Człowiek wygłaszający suchy referat nie koncentruje się na odbiorcy, nie dba, czy zostanie zrozumiany, zadowolony jest, gdy dobrze uporządkuje treść. Humor za punkt honoru obiera sobie cel – dotrzeć. Ta forma interakcjispołecznej w swoją strukturę wpisane ma wzbu-dzenie refleksji (docere), wywołanie pozytywnej reakcji słuchacza (movere), poruszenie (delecta-re) – nawiązuje tu do formuły Kwintyliana. Humor tworzy wspólnotę i otwartość, ironia zaś wywołuje postawę zamknięcia, rani, tworzy mury. Ironia to wyraz sceptycznego czy sarkastycznego podejścia do świata i ludzi. Humor – jak zaznaczyliśmy wcze-śniej – godzi się na sprzeczności i tworzy wspól-notę, która wie, że w takim świecie żyje. Wspólno-tę, która wyrusza dalej na poszukiwanie. Czy ma coś z męstwa? Pewnie trochę tak. Na tym kończę: dużo dobrego, mądrego humoru życzę.

O POCZUCIU HUMORU

MAREK STĄCZEK

Page 14: Teraz i Zawsze nr 8 (19) Sierpień 2012

LU

DZ

IE B

EG

O F

OR

MA

TU

Pewnego razu William Carey brał udział w  przyjęciu w  Kalkucie, na którym sie-dział obok brytyjskiego gu-bernatora Indii. Jeden z  gości,

angielski generał, z nieskrywanym szyder-stwem w głosie, zapytał gospodarza spotka-nia, czy prawdą jest, że Carey w przeszło-ści był szewcem. Ten ostatni natychmiast odpowiedział: „Nie, tylko łataczem bu-tów”. Nazwisko generała szybko zniknęło w pomroce dziejów, za to człowiek, które-go chciał poniżyć, zostawił po sobie dzie-ło, które do dziś w Indiach rozwinęło się do poziomu 71 milionów chrześcijan.

William Carey był dzieckiem swojej epoki. Kiedy w 1761 r. przyszedł na świat, w Anglii, w najlepsze rozwijało się przebu-dzenie ewangeliczne pod wodzą Wesleya i Whitefielda, a kapitan James Cook w cza-sie swych podróży opracowywał mapy wysp Pacyfiku, Nowej Zelandii i  wschod-niego wybrzeża Australii. Cztery lata wcze-śniej Robert Clive po zwycięstwie pod

Plassey, praktycznie podporządkował Indie Wielkiej Brytanii.

Początkowo dla dorastającego Williama największym bohaterem z nich wszystkich był kapitan Cook, którego dzienniki podró-ży chłopiec pochłaniał z wypiekami na twa-rzy. Pasję podróżniczą rozwijał w nim także wuj, który po latach spędzonych w  pusz-czach Kanady, właśnie wrócił do ojczyzny, a  William chłonął wszystko, co usłyszał o  tym dalekim kraju. Nawet z  kawałków skóry, własnoręcznie zszytych, zrobił sobie globus.

Szewc i kaznodziejaInteresowała go także botanika, ale cięż-

ka alergia sprawiła, że nie mógł się poświę-cić ulubionemu zajęciu ogrodnika. Kiedy zaliczył podstawowe wykształcenie, ma-jąc 16 lat trafił na naukę do szewca. Mniej więcej w  tym samym czasie nawrócił się i  przyłączył do zboru nonkonformistów w Hackleton. Mając 21 lat został okazjonal-nym kaznodzieją w pobliskiej wiosce Earls

Barton. Rok wcześniej ożenił się ze star-szą od siebie o  pięć lat Dorothy Plackett. Niewiele po urodzeniu zmarło ich pierwsze dziecko, córka Ann. W kolejnym roku nie-spodziewanie zmarł jego szwagier, zosta-wiając pod opieką Careya siostrę Dorothy i jej czworo dzieci.

William mając na utrzymaniu sześć osób, kontynuował służbę świeckiego kaznodziei, a przy tym rozwijał swoją pasję uczenia się języków: łaciny i greki, studiując Biblię i po-chłaniając książki podróżnicze. Jednak póź-niej, jak pisze jego biograf, S. Pearce Carey: „Jego wielki smutek z powodu śmierci pier-worodnego dziecka sprawił, że stał się bar-dziej wrażliwy. Zaczęły go pociągać morza południowe. Marzył o innych statkach niż Endeavour i  Resolution Cooka — o  stat-kach wypływających w  celach szlachet-niejszych niż naukowe: by głosić Ewangelię łaski”.

Radykalizowały się też jego poglą-dy społeczne i  polityczne. Inaczej niż większość Brytyjczyków, sympatyzował

14 T E R A Zizawsze

WILLIAM CAREY– szewc z wizją dla świataTEKST WŁODEK TASAK

Nie dysponowali żadnymi większymi środkami, nie mieli poparcia nikogo znaczącego, nawet pozostałe zbory baptystyczne w Anglii o niczym nie wiedziały. A jednak ta dwunastka zapoczątkowała coś, co radykalnie zmieniło dzieje chrześcijaństwa

Dom, w którym urodził się Carey

Page 15: Teraz i Zawsze nr 8 (19) Sierpień 2012

F

z amerykańskimi kolonistami podczas ich wojny o niepodległość, bojkotował też cu-kier importowany z Indii Zachodnich, po-nieważ w ten sposób protestował przeciw-ko niewolnictwu.

W  1785 r. zaproponowano mu objęcie pastorstwa w zborze baptystów w Moulton. Jednak przed ordynacją miał wygłosić ka-zanie w znacznie większym budynku zboru w Olney, który mógł pomieścić 700 osób. Próba tak go zestresowała, że wypadł kiep-sko, kazanie uznano za nudne, a jemu pora-dzono, by nadal pozostał świeckim kazno-dzieją. Dopiero rok późnej, przy następnym podejściu poszło mu lepiej i tym razem zo-stał ordynowany na etatowego pastora. Miał otrzymywać pensję w  wysokości 10 funtów rocznie, czyli mniej niż zarabiał ów-cześnie robotnik rolny w  tych okolicach. Nie było to jednak efektem skąpstwa wier-nych, ale ich ubóstwa. Aby utrzymać rodzi-nę (do tej pory urodziło mu się trzech sy-nów), musiał nadal dorabiać szewstwem, nie zniechęcało go to jednak. Przybywało nawracających się, także jego żona popro-siła zbór o chrzest, którego sam Carey jej udzielił.

Cały czas nie zaniedbywał uzupełniania własnej edukacji, którą w  formalnym za-kresie zakończył bardzo szybko. Dalej uczył się łaciny i greki, teraz dodał do tego naukę hebrajskiego. Dołożył do tego jeszcze wło-ski, francuski i niderlandzki. Jednocześnie prowadził lokalną szkołę. Kiedy Thomas Gotch, który był odbiorcą jego pracy przy szyciu butów, dowiedział się, że Carey jest tak pilnym lingwistą, zaproponował, że będzie mu płacił równowartość jego do-tychczasowego zarobku szewskiego, w za-mian za poświęcenie tego czasu na studia językowe.

Lepiej usiądź i nie ekscytuj się...

Gdy pewnego razu Carey przema-wiał podczas  pastorskiej konferencji, zaproponował do przedyskutowania problem: „Czy nakaz dany apostołom, by nauczali wszystkie narody, nie obo-wiązuje wszystkich kaznodziejów aż do skończenia świata, skoro obietnica, jaka temu nakazowi towarzyszy, rozciąga się w  takim samym zakresie?”. Pewien starszy kaznodzieja skarcił go słowa-mi: „Usiądź, młody człowieku. Usiądź. Jesteś entuzjastą. Jeśli Bogu upodoba się nawrócić pogan, to zrobi to, nie ra-dząc się ciebie ani mnie”.

Carey jednak coraz bardziej pochłonię-ty był wizją głoszenia Ewangelii poganom. Czytał życiorysy Eliota i  Brainerda, pio-nierów pracy misyjnej wśród Indian pół-nocnoamerykańskich, studiował też Biblię pod tym kątem, widząc, jak wiele uwagi i w Starym, i Nowym Testamencie poświę-cone jest tam sprawie misji.

W 1789 r. Carey otrzymał zaproszenie do objęcia większego i bogatszego zboru bap-tystów w  mieście Leicester. Chociaż pod każdym względem była to propozycja na-der kusząca, on sam jeszcze przez pięć ty-godni szukał Bożego potwierdzenia dla decyzji, jaką powinien podjąć. W  końcu zdecydował się na przeprowadzkę.

Nie było mu tam łatwo, nie tylko dlate-go, że kilkanaście miesięcy później pocho-wał swoją ukochaną córeczkę Lucy. Jednak z czasem problemy w zborze ustały, a od-dana praca Careya zaczęła przynosić efek-ty, także poza Leicester, bowiem wytrwale wędrując z poselstwem Ewangelii po oko-licznych wioskach, zakładał fundamen-ty nowych zborów w Thurmaston, Syston, Sileby, Blaby i Desford. Jego nowi przyjacie-le zaszczepili mu wrażliwość na ówczesne problemy społeczne: współczucie dla bru-talnie traktowanych więźniów i  problem okrucieństwa wobec umysłowo chorych, które dołączyły do jego wcześniejszej nie-zgody wobec niewolnictwa.

Książka porównywana do wystąpienia Lutra

To wszystko nie było jednak w stanie od-wieść Careya od tego, co było jego głów-nym brzemieniem – ewangelizacji świa-ta. Nie mogąc przekonać do tej idei nawet swoich najbliższych przyjaciół, wiosną 1792 r. napisał i wydał 87-stronicowy esej, zgod-nie z  XVIII-wieczną manierą zatytułowy niezwykle rozwlekle: „An Enquiry into the Obligations of Christians, to use means for the Conversion of the Heathens in which the Religious State of the Different Nations of the World, the Success of Former Undertakings, and the Practicability of Further Undertakings, are Considered” („Zbadanie obowiązku chrześcijan co do starań o  nawrócenie pogan...). Sam tekst „jest sam w  sobie argumentem, przeglą-dem, analizą, wezwaniem i  programem. Przedstawia główne zarzuty krytyczne, z ja-kimi Carey od dawna spotykał się, broniąc sprawy misji, oraz odpowiedzi na nie” – pi-sał S. Pearce Carey. Na jedno z pytań, sta-wianych do dziś odpowiadał następująco:

„Czyż jednak nie mamy dość pracy z po-ganami we własnym kraju? Niewątpliwie, skoro tysiące rodaków żyje w tym kraju jak najdalej od Boga. Winniśmy być dziesięć razy bardziej gorliwi, by pozyskać ich dla Chrystusa. Przynajmniej jednak mogą oni usłyszeć Ewangelię, i prawie w każdej części kraju są wierni kaznodzieje. Gdyby Kościół w tym kraju obudził się, poganie w Anglii szybko zostaliby pozyskani. Jednak kra-je pogańskie nie mają ani Biblii, ani praw-dziwych kaznodziejów Słowa. Wielu nie ma języka pisanego, przyzwoitego rządu, ani też żadnego z naszych najważniejszych błogosławieństw. Żal niemniej chrześcijań-ski winien przymuszać nas do niesienia na-tychmiastowej pomocy”.

Cały tekst tej niewielkiej książki był efek-tem ośmioletnich przemyśleń pastora-szew-ca, a ona sama okazała się tak znacząca, że jej wpływ na rozwój chrześcijaństwa przyrównu-je się do skutków 95 tez Marcina Lutra.

W  ostatnich dniach maja 1792 r. w  Nottingham miała miejsce okręgo-wa konferencja tamtejszego stowarzysze-nia baptystów. Podczas niej William Carey wygłosił kazanie, które przeszło do hi-storii. Było ono oparte o tekst z  Iz 54:2-3: „Poszerz zasięg twojego namiotu i  zasło-ny twoich mieszkań, nie krępuj się, wydłuż twoje sznury i wbij mocno twoje paliki! Bo się rozszerzysz w  prawo i  w  lewo, a  two-je potomstwo odziedziczy narody i zalud-ni spustoszone miasta”. Zawarł w  swym nauczaniu wezwanie, które przeszło do hi-storii: „Oczekujcie od Boga rzeczy wielkich! Porywajcie się dla Boga na rzeczy wielkie!”. Co ciekawe, słowa „od Boga” i „dla Boga” nie znajdowały się w  oryginalnie w  tym fragmencie jego nauczania, zostały dodane przez innych później – jednak było to cał-kowicie zgodne z  wciąż powracającą my-ślą przewodnią kazania, podkreślającą wio-dącą rolę Boga w tym dziele. Zakończył je, podobnie jak Piotr w dniu Pięćdziesiątnicy, wezwaniem do podjęcia działania w odpo-wiedzi na potrzeby pogańskiego świata.

Zwiastowanie to w zgodnej ocenie wie-lu uchodzi za jedno z najbardziej inspirują-cych i zmieniających Kościół kazań wszyst-kich czasów. Wygłosił je człowiek, który jeszcze siedem lat wcześniej uznany został za niespełniającego wymogów dobrego kaznodziei.

Znów nic z tym nie zrobicie?Następnego dnia zebrani pastorzy i  ka-

znodzieje    spotkali się, by podjąć decyzje

Page 16: Teraz i Zawsze nr 8 (19) Sierpień 2012

odnośnie treści konferencji. Każdy z  nich przeznaczył znaczną sumę pół gwinei (nie-co ponad pół funta) na walkę z „nieludzkim i  bezbożnym handlem ludźmi”, utworzy-li też fundusz na dwie misje krajowe, któ-re dopiero powstawały. Kiedy mieli się od-nieść do wezwania Careya, stare wahania i niepewność zaczęły przeważać nad uchem odważnych decyzji. Widząc to, 31-letni ka-znodzieja złapał za ramię Andrew Fullera, jednego ze swoich najbliższych przyjaciół i wpływowych uczestników spotkania, wo-łając z rozpaczą w głosie: „Czy i teraz nic nie zrobicie?”.  Fuller zadrżał i zdobył się na od-wagę poparcia swego przyjaciela. Jak pisze S. Pearce Carey: „stał się pierwszą osobą, któ-ra się nawróciła dla tej sprawy i jego pierw-szym towarzyszem, pierwszym więźniem Careya, pierwszym z nowych »pełnych na-dziei pracowników«. Przekroczył Rubikon. Przyłożył obie ręce do pługa i  nigdy wię-cej nie spojrzał wstecz. Od tego momentu

stanął niczym Kaleb obok Jozuego. Byli to dwaj mężowie o jednej duszy. (…) [Ludzie] Mogli unikać samego Careya, tego obse-syjnego entuzjasty o zajęczym mózgu. Ale nie mogli uciec przed Fullerem i Careyem. Twarz Fullera była niczym uśpiony grom — nie wolno było z  nim żartować. Kiedy Fuller nalegał na ponowne rozważanie sprawy uznanej za zamkniętą, nie mogli się temu sprzeciwić. Zdobywał Królestwo Boże gwałtem”.                                                     

Kilka miesięcy później, 2 paździer-nika 1792 r. w  Kettering zawiązano „Baptystyczne Towarzystwo Misyjne dla głoszenia Ewangelii wśród pogan”, jedną z pierwszych na świecie organizacji misyj-nych poświęconych głoszeniu Ewangelii w  krajach zamorskich. Jego założycielami było 12 pastorów, w  większości z  małych, wiejskich zborów, student Bristol Baptist College i młody diakon, wśród nich pięciu, którzy stanowili rdzeń tej idei: Carey, Fuller,

Perce, Ryland i  Sutcliff. Nie dysponowali żadnymi większymi środkami, nie mieli po-parcia nikogo znaczącego, nawet pozostałe zbory baptystyczne w Anglii o niczym nie wiedziały. A jednak ta dwunastka zapocząt-kowała coś, co radykalnie zmieniło dzieje chrześcijaństwa.

Czy pamiętali słowa Jozuego i  Kaleba, jedynych, którzy po powrocie ze zwia-du w Ziemi Obiecanej nie przestraszyli się przeszkód, ale powiedzieli: „Jeżeli Pan ma w  nas upodobanie, to wprowadzi nas do tej ziemi i da nam tę ziemię, która opływa w mleko i miód” (4 M 14:8)? Nawet jeśli nie przywoływali tej sytuacji, wiedzieli, że po-mimo wszystkich przeciwności Boga mają po swojej stronie.

Dokończenie w następnym numerze.

WŁODEK TASAK

LU

DZ

IE B

EG

O F

OR

MA

TU

Inaczej niż większość Brytyjczyków, sympatyzował z amerykańskimi kolonistami podczas ich wojny o niepodległość, bojkotował też cukier importowany z Indii Zachodnich, ponieważ w ten sposób protestował

przeciwko niewolnictwu

Page 17: Teraz i Zawsze nr 8 (19) Sierpień 2012

17

NA

CO

DZ

IEŃOdpocznij sobie

TEKST WALENTYNA JAROSZ

Żyjemy w  czasach natłoku spraw do załatwienia, rzeczy do zrobie-nia. Jednak mimo wielu jedno-cześnie podejmowanych działań i coraz szybszego tempa naszego

życia (owej programowej dynamicznej aktyw-ności) przytłacza nas świadomość, że owych rzeczy i spraw w ogóle nie ubywa. Przeciwnie, ciągle piętrzą się zaległości, nowe zobowiąza-nia, zadania, wyzwania. Stojąc twarzą w twarz z  przytłaczającymi nas wymaganiami, trud-no jest nam, bez wyrzutów sumienia, pozwo-lić sobie choć na chwilę odpoczynku, na zrobie-nie przerwy.

Potrzeba odpoczynkuZapomnieliśmy już, że potrzebujemy mieć

takie chwile oderwania od rutyny dnia co-dziennego, od ciągłego wyścigu z czasem, od nadmiaru obowiązków, od stresów w  pra-cy, od kłopotów rodzinnych, zdrowotnych, finansowych.

Zapomnieliśmy, że nasza energia też nie jest wieczna. Musimy uzupełniać jej zapasy

poprzez sen, odpoczynek, właściwe odżywia-nie i zwykły relaks. Nasze dni, wypełnione za-jęciami, wysysają z nas wszystkie siły. Działając na wysokich obrotach, wykorzystujemy na-sze wszystkie zapasy: fizyczne, emocjonalne, umysłowe i  duchowe. I  zanim się zorientuje-my, cała nasza energia zostanie zużyta. Jednak bycie wyczerpanym może spowodować, że na-sza percepcja zostanie zaburzona, zniekształco-na i nasze reakcje na innych ludzi mogą stać się negatywne (wyładujemy się na żonie czy mężu, na dzieciach czy na zwierzaku domowym). Co więcej, jeśli nic z tym nie zrobimy, to po jakimś czasie stan ten może wywołać u nas choroby fi-zyczne lub psychiczne (a  przynajmniej zabu-rzenia emocjonalne).

Jesteś mądrym człowiekiem, jeśli umiesz robić sobie krótkie przerwy na odpoczynek w ciągu dnia pracy. Jeśli potrafisz zgasić światło o odpowiedniej porze i pozwolisz sobie na do-bry, nocny odpoczynek. Już te rzeczy pomogą ci zadbać o zapas twojej energii na każdy dzień i uzdolnią cię do bycia bardziej produktywnym i zadowolonym.

Jesteś mądrym człowiekiem, jeśli umiesz robić sobie krótkie przerwy na odpoczynek w ciągu dnia pracy. Jeśli potrafisz zgasić światło o odpowiedniej porze i pozwolisz sobie na dobry, nocny odpoczynek. Już te rzeczy pomogą ci zadbać o zapas twojej energii na każdy dzień i uzdolnią cię do bycia bardziej produktywnym i zadowolonymF

Page 18: Teraz i Zawsze nr 8 (19) Sierpień 2012

18 T E R A Zizawsze

Myślę, że dobrą rzeczą jest nauczyć się, jak organizować sobie takie krótkie „prze-rwy w życiorysie” każdego dnia, aby nie zwa-riować, nie wypalić się, nie paść na zawał czy udar… Aby po prostu żyć i pozwolić żyć innym.

Wspomnę, że taką regenerującą przerwą może być chwila spędzona z  Bogiem. Brat Wawrzyniec wyznaje: „Całkowicie zanurzo-ny w  moim pojmowaniu Bożego majesta-tu, miałem w zwyczaju zamykać się w swojej kuchni. Tam, w samotności, po zakończeniu wszelkich koniecznych prac, oddawałem się modlitwie na cały czas, jaki pozostał mi do podjęcia innych obowiązków” („O praktyko-waniu Bożej obecności”).

Niewątpliwie warto zanurzyć się w modli-twie nawet w czasie tych krótkich chwil, które inni poświęcają przerwie na papierosa. Warto też pomyśleć o korzyściach – odświeżona per-spektywa, jaśniejszy ogląd, odzyskana ener-gia, duchowa gotowość!

Ktoś inny dał następującą radę – prostą, ale jakże pomocną. (Nie podaję nazwiska, ponie-waż zdania, co do autorstwa są podzielone - dodatki w  nawiasach są moje.) Codziennie należy przeczytać jeden dobry wiersz (a  na pewno werset z Biblii), obejrzeć piękny obraz (albo spojrzeć na dzieło Stwórcy), posłuchać lekkiej piosenki (albo samemu zaśpiewać pieśń uwielbienia; zachęcam do słuchania Radia Chrześcijanin, kanały muzyczne), po-rozmawiać serdecznie z przyjacielem (wysłać maila lub SMS-a, a przede wszystkim nie za-pomnieć o rozmowie z Bogiem).

Również badania medyczne wykazały, że istnieją pewne pomagające w radzeniu sobie z przepracowaniem, ze zmęczeniem i stresem techniki. Są to: spacer, ćwiczenia gimnastycz-ne, siłownia, jogging, długa kąpiel z bąbelka-mi, głaskanie domowego pupila, modlitwa. To wszystko może pomóc nam w odzyska-niu jasności umysłu, wewnętrznego poko-ju i dobrego samopoczucia. Ale są też inne, tu niewymienione, miłe sposoby na odpo-czynek, do których równie gorąco zachęcam. Naszym zadaniem jest odkryć to, co najlepiej na nas działa. Ustalony w naszym kalendarzu (i przestrzegany) czas na odpoczynek i relaks jest w stanie odmłodzić naszego ducha i na-sze ciało.

Ujmując to obrazowo, w naszym codzien-nym, zabieganym życiu potrzebujemy świa-teł stopu. Nasze przeciążenie pracą i napięty grafik potrzebują tego szczególnego „zabu-rzenia” w postaci czasu na odpoczynek i re-fleksję. Bez tych rzeczy możemy poważnie zachorować na którąkolwiek z chorób spowo-dowanych stresem (chorób naszych czasów): nadciśnienie, wylew, zawał, wrzody żołądka,

rak w różnej postaci… Aby nie skończyło się tak, jak w swoim wierszu ujmuje to Katarzyna Zychla:

szybkow szklanych pałacachpo krętych schodach z marmuruwbiegają codziennie szybkogarnitur koszula i krawatdobrane nienaganniesłużbowy laptop szybkona biurku zdjęcie w kosztownej ramceżona dzieci i piesdzwonią na chwilę bo klient już czekaszybkolat trzydzieści nie więcejocenia lekarz bez emocjizawał tak nagłyszybkow szklanych pałacachnie ma czasu na życiesłużbowy uśmiech gaśnieszybkowieczność trwa długo...

Zwolnij tempoSzybko, szybko, szybko… czytamy w wier-

szu. Rzeczywiście, żyjemy w  tak szybkim tempie, że bardzo rzadko udaje nam się przejść na jakiś wyższy poziom, odmien-ny od tego powierzchownego, pobieżnego i płytkiego, jaki każdego dnia nam towarzy-szy. Przekartkowujemy książki i czasopisma. Pobieżnie przyjmujemy wszelkie informacje.

Surfujemy po programach telewizyjnych. Kupujemy „fast foody” w  „drive-through” i  zjadamy je, jadąc w  kierunku kolejnego miejsca przeznaczenia. Słuchamy strzępków newsów i opinii w nocnych wiadomościach. Na poczcie głosowej osób, do których dzwo-nimy, zostawiamy 30-sekundowe wiadomo-ści. Zapominamy, jaki jest dziś dzień lub nie potrafimy przypomnieć sobie, co działo się wczoraj. Wszelkie dane, opinie, uwagi, jakie przechowujemy, jakie jesteśmy w stanie prze-chować, można zapisać na formacie najmniej-szego rozmiaru samoprzylepnych karteczek.

W Kiędze Jeremiasza (8:6b) znalazłam taki obraz: „Każdy pędzi na oślep w swoim biegu, jak koń cwałujący w bitwie”. Jest to smutne podsumowanie powyższych rozważań.

Spróbuj tak czasem po prostu nic nie ro-bić. Zamknąć się przed światem. Wyłączyć telefon, telewizor. Zapomnieć o  Internecie i Facebooku. Wyjść na balkon, popatrzeć na gwiazdy i  spróbować zneutralizować swo-je serce i umysł. „Tak mówi Pan: Przystańcie na drogach i patrzcie, pytajcie się o odwiecz-ne ścieżki, która to jest droga do dobrego i chodźcie nią, a znajdziecie odpoczynek dla waszej duszy!” (Jer 6:16). Niestety, stres zwią-zany z życiem codziennym, a szczególnie za-wodowym, ograbia nas z tego błogiego stanu i zamiast pokoju mamy niepokój; zamiast po-czucia bezpieczeństwa zmaganie się z lękiem o jutro i strach o przyszłość.

Oto pewne statystyki pozbierane w  Internecie (sprzed kilku lat): 63 proc. Polaków pracuje więcej niż 8 godzin dziennie; 1,2 miliona Polaków ma więcej niż jedno za-trudnienie; najwięcej czasu spędzają w pracy Koreańczycy – 2390 godzin rocznie; Polacy – 1984 godzin rocznie.

W  Japonii z  powodu przepracowa-nia umiera kilkadziesiąt tysięcy osób rocz-nie. Zjawisko to ma swoją nazwę - karoshi. (Japończycy chcieli mieć 10-dniowy system pracy. Nieliczenie się z  mądrością Stwórcy wielu przypłaciło życiem.)

Naprawdę nasze ciała nie zostały stworzone to tego, aby pracować w tak bezlitosnym syste-mie, żyć w takim stresie i tempie.

RutynaKażdy z  nas wykonuje codziennie szereg

powtarzających się czynności i  wyznaczo-nych zadań. Nazywa się to rutyną. Urodzony w  Warszawie żydowski filozof i  teolog, Abraham Heschel, twierdził: „Rutyna czy-ni nas odpornymi na cuda”. Jest w tym wie-le prawdy. Jeśli pozbawimy nasz rozum moż-liwości rozmyślania nad życiem, zachwycania się chwilą, to pozwolimy, aby strach o „chleb codzienny” pozbawił nas chociażby poczucia

NA

CO

DZ

IEŃ

Stres związany z życiem codziennym,

a szczególnie zawodowym, ograbia nas z tego błogiego

stanu i zamiast pokoju mamy niepokój;

zamiast poczucia bezpieczeństwa

zmaganie się z lękiem o jutro i strach o przyszłość

Page 19: Teraz i Zawsze nr 8 (19) Sierpień 2012

19

tego, jak bardzo cenni jesteśmy w  oczach Bożych i jak wiele dla Niego znaczymy. I jak piękny może być świat wokół nas, łącznie z ludźmi, którzy żyją obok.

Kiedy praca staje się dla nas ciężarem, brze-mieniem, to nie daje nam satysfakcji, po-woduje frustrację i  prowadzi do wypale-nia i  depresji. Zaczyna brakować nam celu i motywacji.

Każdy z nas potrzebuje odpoczynku, któ-ry jest swego rodzaju antytezą do tego, co wy-konuje przez cały dzień. Ci, którzy są zaabsor-bowani „pracą umysłową”, potrzebują takiego hobby czy takich zajęć, które pozwolą im się poruszać, popracować rękami i które sprawią im przyjemność. I odwrotnie, ci, którzy pra-cują ciężko fizycznie, cieszą się, kiedy mogą odpoczywać biernie: poczytać książkę, zapi-sać się na jakiś kurs językowy czy nawet po-układać puzzle. Ci, którzy pracują z  ludź-mi, w warunkach podwyższonego stresu, na pewno znajdą przyjemność w zajmowaniu się ogródkiem, gdzieś w odosobnieniu. Ci nato-miast, którzy pracują samodzielnie, w  poje-dynkę, chętnie spędzą swój wolny czas w gro-nie przyjaciół.

Każdy z nas potrzebuje być całkowicie „wy-autowany” ze swojego trybu pracy, chociaż-by na chwilę każdego dnia, na dzień lub dwa w tygodniu i przynajmniej na tydzień lub dwa w ciągu roku. To jest podstawa do zachowania w życiu zdrowego balansu!

Musimy też uczyć się nowych sposobów odpoczynku, relaksu. To nie ma być nicnie--robienie. Tomasz a’ Kempis napisał: „Nigdy

nie bądź całkiem bez zajęcia, lecz: albo czytaj, albo pisz, albo módl się, albo rozważaj, albo zajmij się jakąś pracą dla dobra wspólnego”. To dobra rada; niejednokrotnie ją sprawdziłam.

Pamiętaj, abyś dzień święty święcił – kilka słów o sabacie

Sabat, to po prostu odpoczynek od pracy. Oto, co o odpoczynku napisał teolog ewan-gelicki, prof. Witold Benedyktowicz w książ-ce „Co powinniśmy czynić”: „Praca nie jest celem dla siebie. Jest środkiem zapewnienia człowiekowi egzystencji. […] Człowiek po-winien stawiać rozsądne granice swoim po-trzebom i swojej aktywności. To przykazanie Dekalogu ma nie tylko sens religijny: ponie-chanie pracy w dniu świętym, by w szczególny sposób poświęcić go chwale Bożej. Sens tego przykazania jest o wiele szerszy, jest on etycz-ny, społeczny, ekonomiczny i głęboko huma-nistyczny. […] Praca jest przykazaniem, ale i odpoczynek jest przykazaniem. Przykazanie to ustanawia pewien rytm, rytm pracy i od-poczynku. Ma ono sens społeczny: człowiek potrzebuje rekreacji, odnowy sił, by mógł na nowo, skutecznie podjąć pracę. […] Ważnymi współczynnikami odpoczynku są przyjem-ność i zabawa. Nie ma biblijnych podstaw do eliminowania przyjemności z życia”.

Bardzo spodobało mi się to, co na ten te-mat napisał Tomasz Bogowski (politolog, teo-log protestancki., felietonista): „Dzień święty, czyli szabat, czyli po naszemu dziś – chill out. Chill out, czyli wyluzowanie się, odpoczynek od codziennych zajęć, obowiązków, zadań do

wykonania. Wydawałoby się, że człowieka nie trzeba długo namawiać, żeby odpoczął. A jed-nak! […] Wyjątkowo właśnie w XXI wieku, a  już szczególnie w  dużych aglomeracjach możemy zaobserwować pęd, pośpiech, go-nienie czegoś. Po co w takim razie dzień od-poczynku, kiedy na topie są takie słowa jak »wydajność« oraz »sukces«. […] Robimy po dwa fakultety, pracujemy na kilka etatów, roz-poczynamy kursy i szkolenia. Za mało jest dni w tygodniu, żeby to wszystko ogarnąć, a jed-nak Bóg nie zmienia swojego Słowa, aby się dopasować do naszego trybu życia. To my mamy się dopasować do Niego! Bóg wie, że łatwo nam, ludziom się zajechać. To trudne wyłączyć telefon, komputer, nie myśleć o za-daniach do wykonania, ale jak bardzo jest to też wyzwalające! Jeśli tak zrobisz, to uda ci się od poniedziałku wystartować do swoich zajęć z nową, ośmielę się powiedzieć ponadnatural-ną energią. Tylko spróbuj, odetnij się, wyluzuj. […] Czy jesteś gotów jedną siódmą swojego życia oddać szczególnie Bogu i po prostu od-poczywać sobie w Nim? Spróbuj, bo bez tego naprawdę daleko nie zajedziesz. To Bóg jest siłą, inspiracją, energią i odpoczynkiem, któ-rego nie da nawet najlepszy napój energetycz-ny ani najwygodniejsza kanapa”.

Podsumuję to wszystko tak: Jeśli nie po-trafisz odpoczywać, nie masz pomysłu na ucieczkę od rutyny, na zwolnienie codzienne-go tempa, na korektę listy priorytetów, to zrób choć tę jedną rzecz – pamiętaj o dniu sabatu (2 M 20:8-11).

WALENTYNA JAROSZ

Page 20: Teraz i Zawsze nr 8 (19) Sierpień 2012

KO

ŚC

IÓŁ

NA

ŚW

IEC

IE

Kiedy patrzymy na roz-wój Kościoła jedynie przez pryzmat naszych polskich doświadczeń, obraz ten nie wygląda

zbyt zachęcająco. Jednak obserwu-jąc rozwój Królestwa Bożego na ca-łym świecie, łatwo dostrzegamy, że jeszcze nigdy w  dziejach nie był on tak intensywny (nawet w  Dziejach Apostolskich!) i  ekspansywny. A  jed-nocześnie, wraz z  ogromnie dyna-micznym rozwojem chrześcijaństwa w  krajach panowania innych reli-gii, obserwujemy bezprecedensowy

w historii okres ograniczania praw lu-dziom wierzącym w Chrystusa w świe-cie zachodnim, będącym jeszcze nie-dawno ostoją Kościoła. Dlatego, by nieco przybliżyć te fascynujące wyda-rzenia, rozpoczynamy w  niniejszym numerze „Teraz i zawsze” nową rubry-kę „Kościół na świecie”. Będzie się ona składała z  dwóch części: prezentacji sytuacji w jednym z krajów o niewiel-kiej do niedawna liczbie chrześcijan w  społeczeństwie, a  teraz szybko się powiększającej, oraz kilku drobnych wiadomości o wydarzeniach na świe-cie o  bardzo różnym ciężarze gatun-kowym: i tych ważkich, ale także lżej-szego kalibru.

Iran nie tylko AhmadineżadaIran to kraj o historii liczonej w tysiąc-

leciach, będący spadkobiercą starożytne-go imperium perskiego. Dziś znany jest głównie z  powodu przypuszczeń o  za-awansowanym procesie budowania przez to państwo bomby atomowej, a  także ze

względu na swego prezydenta Mahmuda Ahmadineżada, który lubi szokować światową opinię publiczną nawoływa-niem do zniszczenia państwa Izrael i ne-gowaniem Holokaustu.

Dzieje misjiPartowie i  Medowie (czyli mieszkań-

cy starożytnej Persji) wymienieni są jako ci, którzy w  dniu zesłania Ducha Świętego, byli jego świadkami (Dz 2:9). Chrześcijaństwo do starożytnej Persji zawitało na dobre pod koniec drugie-go wieku, by w  225 r., ciesząc się wol-nością religijną, posiadać tam (razem z  sąsiednią Mezopotamią) już 17 bi-skupstw, czyli dużych kościołów lokal-nych. Dopiero, kiedy chrześcijaństwo za Konstantyna Wielkiego stało się reli-gią popieraną przez cesarstwo rzymskie, walczący z nim król Szapur II (310-380) zaczął prześladować chrześcijan z  po-wodów politycznych. Historyk Kościoła Sozomen wspomina o 16 tysiącach zna-nych imiennie męczenników. Później

20 T E R A Zizawsze

IRAN UCZNIÓW CHRYSTUSA

Powierzchnia: 1,648 mln km².Liczba ludności:75 mln. Dochód na osobę: 4600 dolarów (Polska – 13 800).

Opracował WŁODEK TASAK

Jeszcze w 1979 r. chrześcijan legitymujących się muzułmańskim pochodzeniem było w Iranie zaledwie 500, dziś jest to grupa licząca już ponad 100 tys. ludzi, i stale rośnie

Page 21: Teraz i Zawsze nr 8 (19) Sierpień 2012

przez dłuższy czas zapanował spokój. W V w. do Persji napłynęli prześladowa-ni we wschodnim cesarstwie rzymskim nestorianie. Założyli tam perski Kościół nestoriański, który rozwinął następ-nie pracę misyjną sięgającą Indii i Chin. Niestety, zarówno z Persji, jak i ze wspo-mnianych terenów, z czasem zostali oni w  większości przepędzeni, a  ci, którzy zostali, zamknęli się w  swoich niewiel-kich grupach etnicznych (Ormianie, Chaldejczycy i Asyryjczycy).

Sytuacja chrześcijaństwa dziśPo podboju Iranu (Persji) przez

Arabów, co dokonało się w VIII w., kraj ten stał się niemal jednolicie muzułmań-ski. Dziś wyznawcy islamu stanowią tam 98,64 proc. populacji. Chrześcijanie sta-nowią w tym kraju drugą co do wielko-ści grupę religijną, licząc zaledwie 0,51 proc. mieszkańców Iranu (365 tys.). Jednak chrześcijaństwo w tym państwie, mimo wrogiego nastawienia władz (Iran jest oficjalnie państwem wyznaniowym, z dominującą pozycją szyickiej wersji is-

lamu), rośnie w  tempie ponad 5 proc. rocznie. Oznacza to roczny przyrost wy-znawców Chrystusa na poziomie 18 tys. ludzi.

Jeszcze w  1979 r. chrześcijan legity-mujących się muzułmańskim pochodze-niem było w Iranie zaledwie 500, dziś jest to grupa licząca już ponad 100 tys. ludzi, i  stale rośnie (niektórzy optymistycznie szacują liczbę tamtejszych muzułmanów nawróconych na chrześcijaństwo na oko-ło milion osób).

Wśród chrześcijan największy odse-tek stanowią prawosławni Ormianie, na-leżący do jednej z  mniejszości narodo-wych, a  na drugim miejscu niezależne grupy wierzących, niezwiązane z  naj-większymi wyznaniami. O  ile od 1979 r., kiedy w Iranie doszło do obalenia sza-cha i  wprowadzenia dyktatury religij-nej, większość tradycyjnych wyznawców chrześcijaństwa wyemigrowała z  tego kraju (jeszcze w  1975 r. chrześcijanie stanowili tam 1,5 proc. populacji), jed-nak w  ich miejsce przybywa nawracają-cych się z islamu, głównie młodych ludzi,

zniechęconych sytuacją panującą w  ich ojczyźnie, gdzie brakuje wolności poli-tycznej i obyczajowej (na jej straży stoją Strażnicy Rewolucji pilnujący przestrze-gania surowych zasad islamu). Co roku emigruje z  kraju 200 tys. najlepiej wy-kształconych młodych Irańczyków, a  36 proc. ich rówieśników chciałoby zrobić to samo. Na drugim biegunie jest prawie 5 mln narkomanów (największy poziom uzależnionych od opium na świecie).

Jako że w Iranie legalnie może dzia-łać jedynie kościół składający się z  Ormian czy Asyryjczyków, a  kon-wersja z islamu na chrześcijaństwo jest zakazana, kościoły prowadzące misję wśród muzułmanów działają w  pod-ziemiu. I  większość z  nich składa się z młodych Irańczyków.

Wysoki poziom emigracji z  Iranu (sięgający jeszcze 1979 r., czyli począt-ków rewolucji islamskiej), powoduje, że irańska diaspora liczy na świecie oko-ło 4 mln ludzi, rozsianych po wielu kra-jach świata zachodniego. Spośród nich około 200 tys. emigrantów tworzy oko-

ło 800 perskich kościołów i społeczno-ści domowych. Nawróceni Irańczycy są niezwykle aktywni w prowadzeniu pra-cy misyjnej wśród swoich rozsianych po świecie rodaków, a także w próbach docierania do tych, którzy pozostali w ojczyźnie.

Problemy, które potrzebują naszego wsparcia w modlitwie

Iran znajduje się na piątym miejscu na świecie na liście organizacji Open Doors, dotyczącej krajów najbardziej prześladują-cych chrześcijan. Sytuacja pogorszyła się od 2005 r., kiedy wzrosła liczba aresztowanych chrześcijan (a  jeden z  pastorów licznych w  Iranie kościołów domowych, Ghorban Dordi Tourani, został zamordowany. Jego sylwetkę przedstawimy w  następnym nu-merze „Teraz i zawsze”).

Drukowanie i dystrybuowanie Biblii jest w Iranie zabronione, jednak Słowo Boże jest tam bardzo poszukiwane. Znaczącą rolę w  ewangelizacji odgrywa też chrześcijań-skie radio, literatura, muzyka (szczególnie wśród młodzieży), a także film i działania

prowadzone przez Internet i za pomocą te-lefonii komórkowej.

Irański męczennikHaik Hovsepian (1945-1994) pocho-

dził z  ormiańskiej rodziny mieszkającej w Teheranie. W wieku 15 lat nawrócił się do Chrystusa. Siedem lat później został pasto-rem zboru zielonoświątkowego na przed-mieściach Teheranu.

Chociaż sam był Ormianinem, Hovsepian poświęcił się dziełu ewangeli-zacji irańskich muzułmanów. Wkrótce stał się odważnym chrześcijańskim apologetą, ewangelistą i utalentowanym muzykiem.

Za jego sprawą doszło do zacieśnie-nia się współpracy pomiędzy irański-mi ewangelicznymi chrześcijanami po islamskiej rewolucji i  dojściu do wła-dzy ajatollacha Chomeiniego w  1979 r. Jako biskup zielonoświątkowego kościo-ła Jama’at-e Rabbani i  przewodniczący Rady Pastorów Protestanckich w  Iranie, Hovsepian nie bał się upominać o  pra-wa chrześcijan w tym kraju. W 1993 r., jako zaledwie jeden z  dwóch przywód-

ców chrześcijańskich w  tym kraju, od-mówił podpisania deklaracji o  nieprzyj-mowaniu nawróconych muzułmanów do kościołów chrześcijańskich. Odmówił także podpisania oświadczenia, że chrze-ścijanie w Iranie cieszą się pełną wolno-ścią religjną. W  styczniu 1994 r. kilka dni po tym, jak sukcesem zakończyła się prowadzona przez Hovsepiana kampa-nia na rzecz uwolnienia z więzienia jego przyjaciela Mehdiego Dibaja, on sam c. Chociaż władze Iranu zaprzeczały swo-jego związku z tym faktem, powszechnie uważa się, że Hovsepian padł ofiarą prze-śladowania z przyczyn religijnych.

Jego żona Takoosh, wraz z  czwórką dzieci, wyemigrowała do USA. Wszyscy oni, a  także bracia Haika są zaangażowa-ni w służbę chrześcijańską poza granicami Iranu.

Opracował WŁODEK TASAK, na podstawie: Jason Mandaryk, Ope-

ration World. The Definitive Prayer Guide to Every Nation, 2010 oraz źródeł

internetowych.

Iran znajduje się na piątym miejscu na świecie na liście organizacji Open Doors, dotyczącej krajów najbardziej prześladujących chrześcijan

Page 22: Teraz i Zawsze nr 8 (19) Sierpień 2012

Egipt: radykalni muzuł-manie demaskują chrze-ścijańskie pomidory

Grupa egipskich salafi-tów opublikowała na serwisie społecznościowym Facebook skierowane do muzułmanów ostrzeżenie przed pomidorami.

Popularne w  tym kra-ju Egipskie Stowarzyszenie Islamskie zamieszczając zdję-cie rozkrojonego, popular-nego warzywa, opatrzyło je komentarzem: „Jedzenie po-midorów jest zabronione, po-nieważ są one chrześcijań-skie. Chwalą krzyż zamiast Allaha. Wzywamy was, by-ście rozpowszechniali to zdję-cie. Pewna siostra ujrzała pro-roka Mahometa w  widzeniu. Płakał i  ostrzegał ten naród przed jedzeniem pomidorów. Jeśli nie przekażesz tej wieści dalej, wiedz, że to diabeł cię powstrzymał”.

Pod ostrzeżeniem w  ciągu zaledwie 10 dni ukazało się aż 2700 komentarzy. Być może dlatego salafici dodali uzupeł-niającą wypowiedź: „Nie cho-dziło nam o  to, że nie moż-na jeść pomidorów, a  jedynie, by nie kroić ich w sposób, któ-ry sprawia, że pokazują kształt krzyża”.

Salafici należą do najbar-dziej tradycjonalistycznych

i  nieprzejednanych odłamów muzułmańskich.

Chrześcijanin24.pl

Grecja: zmarła zamuro-wana w celi pustelniczka

W wieku 87 lat zmarła mat-ka Christina, prawdopodobnie ostatnia na świecie pustelnicz-ka, która większość życia spę-dziła zamurowana na własne życzenie w celi.

Żyła w  pobliżu miasta Drama w  północnej Grecji, ciesząc się dużym szacun-kiem miejscowej ludno-ści. Pomimo przyjęcia ta-kiej skrajnej formy fizycznej izolacji od świata zewnętrz-nego, nie do końca zerwała kontakt z  ludźmi, pozwala-jąc się codziennie odwiedzać, by przez małe okienko klau-zury udzielać im porad du-chowych, a  także praktycz-nych. Zanim zdecydowała się na życie rekluzy, matka Christina mieszkała w pustel-ni na Górze Synaj.

Surowy sposób życia rekluz, osób, które zobowiązują się nie opuszczać swojej celi i nie kon-taktować z innymi zakonnica-mi czy zakonnikami, a w skraj-nym przypadku nawet każą się zamurować, ma tradycję sięga-jącą starożytności.

Onet Religia

Indie: zabójca i  prze-śladowca chrześcijan ewangelistą

Niladri Kanhar, mieszkają-cy w  znanym z  prześladowań chrześcijan indyjskim stanie Orissa, przez lata nienawidził, napadał, a  nawet zabijał wy-znawców Chrystusa.

W  pewnym momencie Niladri Kanhar nie tylko się nawrócił, ale sam zaczął gło-sić Ewangelię. Według infor-macji agencji Fides, stało się to zaraz po tym, jak uzdro-wiona została jego najstarsza córka. Wcześniej zarówno le-karze, jak i miejscowi szama-ni powiedzieli mu, że nic nie są w stanie zrobić i dziewczy-na niechybnie umrze. Kiedy jednak wioskę Kanhara od-wiedził pastor Pabitra Kata, poproszony o pomoc, modlił się o córkę znanego prześla-dowcy chrześcijan. Ta została uzdrowiona w imieniu Jezusa Chrystusa.

Cała rodzina Niladriego Kanhara nawróciła się, wszy-scy modlą się i czytają Biblię.

Teraz to Kanhar, jako były przywódca radykalnych hin-duistów, zaczął być prześlado-wany; mieszkańcy jego wio-ski pobili go, nakłaniając, by powrócił do religii przod-ków. Nic to nie dało, bowiem

Kanhar nadal składał świadec-two o Chrystusie.

Teraz razem z pastorem Katą znajduje się w więzieniu oskar-żony o prozelityzm, a więc o to samo, o  co wcześniej wielo-krotnie oskarżał chrześcijan.

Chrześcijanin24.pl

USA: walka na bilbordyWojujący ateiści z  Teksasu

zrzeszeni w  organiza-cji Dallas-Fort Worth Coalition of Reason zorga-nizowali kampanię bilbor-dową na lokalnych autobu-sach, umieszczając hasło: „Miliony Amerykanów jest dobrych bez Boga”, które-mu towarzyszył wizerunek amerykańskiej flagi z wkom-ponowanymi w  nią twarza-mi zaprzysięgłych ateistów i  agnostyków. W  przestrzeni publicznej zawisły też bilbor-dy z  napisem: „Nie wierzysz w Boga? Nie ty jeden”.

W  odpowiedzi na taką re-klamę świata bez Boga, na ulicach Fort Worth pojawi-ły się samochody z  umiesz-czonym na nich głównym hasłem: „Wciąż cię kocham – Bóg” i  towarzyszącym mu napisem: „2,1 miliardów lu-dzi jest dobrych dzięki Bogu”. Kampanię tę sfinansowa-ła nieformalna grupa tamtej-szych chrześcijan.

„Przesłanie jest proste: Bóg kocha nas i kocha też ateistów” – powiedział Heath Hill stojacy na czele firmy Lime Media, na której samochodach widnieje ów napis.

WFAA.com

KO

ŚC

IÓŁ

NA

ŚW

IEC

IE ...na cały światUlotka ostrzegająca muzułmanów przed niebezpiecznymi pomidorami

Page 23: Teraz i Zawsze nr 8 (19) Sierpień 2012

23 T E R A Zizawsze 23

WIADOMOŚCI

Łąka w kształcie serca

Angielski rolnik, Winston Howes, mieszkający w  hrabstwie Gloucestershire, w  południowo-za-chodniej części kraju, stworzył gigan-tyczne serce nieopodal domu. Przez 33 lata mieszkał tam z  żoną Janet, która nagle zmarła w 1995 roku z po-wodu niewydolności serca. Miała 50 lat. W  hołdzie ukochanej Howes za-sadził 6 tysięcy dębów na obsza-rze 2,5 hektara. W  środku zostawił łąkę w  kształcie serca, które skiero-wane jest w  stronę wsi Wotton Hill, gdzie urodziła się jego żona. 70-let-ni dziś Brytyjczyk powiedział „Daily Telegraph”: „Pomyślałem, że to świet-ny pomysł – mieć zawsze obok siebie serce żony. To był błysk natchnienia”. Sadzenie drzew zajęło mu tydzień. Przez 17 lat pielęgnował teren. Wokół krawędzi serca posadził żonkile, któ-re zakwitają każdej wiosny, a dookoła lasu zasadził żywopłot. W  ciągu mi-nionych lat do środka serca wydep-tał ścieżkę, bo przychodził posiedzieć i pomyśleć. Jadąc drogą nie ma moż-liwości zobaczyć, co stworzył roman-tyczny człowiek. Było to jego tajem-nicą aż do momentu, gdy zobaczył to z  góry Andy Collett, który leciał ba-lonem nad tym terenem. Zrobił zdję-cia i opublikował je w sieci, a historią miłosną Howesów zachwycił się cały świat.

ŹRÓDŁO: HUFFINGTON POST

7,5 tys. dolarów za płatny urlop od szefa

Bart Lorang założył dwa lata temu firmę internetową FullContact API w Denver, w amerykańskim stanie Kolorado. Chcąc zachęcić największe talenty z branży do współpracy oferuje im nietypowe bonu-sy. Do pracy można przychodzić na luzie, na miejscu grać w minigolfa, są też prze-rwy na piwo. Teraz prezes wpadł na kolej-ny pomysł, aby jego pracownicy byli za-dowoleni i wypoczęci – proponuje im 7,5 tysiąca dolarów za to, aby raz w roku po-jechali na wakacje. Ustalił on jednak re-guły, których należy przestrzegać, żeby dostać pieniądze. Trzeba rzeczywiście wziąć urlop, a potem całkowicie oderwać się od pracy. Oznacza to: żadnych telefo-nów, maili, tweetów i wiadomości z biura. Szef przyznał, że nawet jemu trudno do-stosować się do tych zasad. Na zdjęciach z ostatnich wakacji w Egipcie można zo-baczyć Loranga korzystającego ze smart-phone’a  i  sprawdzającego maile z  pracy. Choć nie udało mu się zasłużyć na 7,5 tys. dolarów, nadal wierzy, że to dobry pomysł. Oderwanie od pracy sprawia, iż po powrocie ludzie są mniej zestresowa-ni i  lepiej pracują – uzasadniał. Wieści o szczodrym szefie rozniosły się po kra-ju i do jego firmy napłynęło wiele życio-rysów nowych kandydatów.

ŹRÓDŁO: ABC NEWS

Po 42 latach odzyskał skra-dziony samochód

W  1970 roku złodzieje ukradli austi-na healey spod domu właściciela Roberta Russella zamieszkałego w  stanie Teksas w USA. Mężczyzna nigdy nie zaprzestał poszukiwania pojazdu. 66-letni obecnie Russell powiedział, że za auto zapłacił tyl-ko 3 tys. dolarów, ale miało ono dla nie-go wartość sentymentalną. Dzień przed kradzieżą zabrał tym samochodem swo-ją narzeczoną na randkę. Robert Russell latami szukał pojazdu. Odkąd miał do-stęp do Internetu, przeglądał strony mo-toryzacyjne i aukcyjne. „To, że samochód

wciąż istnieje, wydawało się niemożliwe. Mógł trafić na złom albo zostać zniszczo-ny” – powiedział. Jednak kilka tygodni temu spostrzegł auto na aukcji eBay, nu-mery seryjne się zgadzały. Natychmiast zadzwonił do dealera w  Kalifornii, któ-ry je sprzedawał. Russell powiedział mu, że ma oryginalne kluczyki i dowód reje-stracyjny. Właściciel odzyskał swą wła-sność. Jego austin healy dziś jest wart 23 tys. dolarów.

ŹRÓDŁO: DAILY TELEGRAPH

W poszukiwaniu właściciela luksusowego Rolexa

Pracownik czyszczący studzien-kę kanalizacyjną w pobliżu stacji kole-jowej Chalkwall, w hrabstwie Essex we wschodniej Anglii trafił na godne uwa-gi znalezisko – wykonany z 18-karatowe-go złota zegarek marki Rolex, warty ok. 26 tys. euro. Mężczyzna przekazał zgu-bę na komisariat policji. Jednak ustalenie właściciela nie jest łatwe, gdyż – jak dotąd – nikt nie zgłosił utraty wspomnianego zegarka. Po 30 dniach o przyznanie wła-sności będzie mógł się ubiegać 30-letni znalazca, który nie chciał ujawniać swo-jej tożsamości.

ŹRÓDŁO: TVN24

Oddał zgubę wartą prawie pół miliona dolarów

Saksi Ketsikaew, taksówkarz z Bangkoku, zwrócił biżuterię wartą 450 tys. USD, pozostawioną w jego taksówce przez pasażera – jubilera, który zajęty po-maganiem swej chorej małżonce, zapo-mniał zabrać kosztowności z auta.

Pasażer był tak szczęśliwy z  odzyska-nia zguby, że wynagrodził taksówkarza dwoma naszyjnikami wartymi ok. 10 tys. USD, mimo że ten zwlekał trzy dni, aż ostatecznie zgłosił policji znalezienie wa-żącej 8,2 kg paczki ze złotą biżuterią.

ŹRÓDŁO: TVN24

OPRACOWAŁA ULA GRABCZAN

dobre

Page 24: Teraz i Zawsze nr 8 (19) Sierpień 2012

T E R A Zizawsze24

Konrad wygładził ręką po-liczek; być dobrze ogolo-nym na początek dnia to przyjemność. Do tego ja-jecznica na boczku i kawa.

Dzień dawał się lubić po tych drobnych, przyjemnych akcentach. Warunkiem było wczesne zerwanie się na nogi, w przeciw-nym razie stres niweczył wszelkie plany na cieszenie się spokojem poranka. Do tego dorzucał codziennie garść inspiru-jącej lektury bądź jadąc do pracy słuchał z audiobooka czegoś, co go pokrzepiało. „Być człowiekiem, doszukać się czegoś więcej...” – te myśli towarzyszyły mu od lat i starał się, jak mógł, aby rozwijać się, pomagać innym i znaleźć głębszy sens by-cia tu, na tej ziemi. – Ty zajmujesz się rzeczami, którymi wca-le nie musiałbyś się zajmować – kolega, z którym pracował, często dziwił się jego postawie i wartościom.– A ty z kolei za rzadko zajmujesz się tym, co niematerialne. Pomyśl o tym.Takich rozmów było dużo, przypominały odbijanie piłki na korcie. Musieli lubić tę grę, gdyż nie stronili od swojego towarzy-stwa i lubili rozmawiać ze sobą. Przy roz-palonym grillu poruszali wiele innych te-matów, pomijali jedynie politykę, aby nie toczyć jałowych dysput.– Angażuję się w pomoc kilku spalonym wioskom w Azji – Konrad rzucił do przy-jaciela. – Nie chciałbyś wziąć w tej akcji udziału?– Nie dajesz spokoju, koniecznie chcesz zrobić ze mnie lepszego człowieka – An-drzej uśmiechnął się do siebie. – I pewnie do stania się lepszym muszę wyłożyć ja-kąś kasę?– Nic nie rozumiesz. Ech... masz czym, to się podziel. Co w tym dziwnego?– Dlaczego mam się dzielić? Czy wy wszyscy musicie mówić w tym katego-rycznym tonie? – kolega spojrzał na nie-go prowokująco.

– Dobra, dajmy spokój – Konrad nie szu-kał okazji, aby się spierać – tak tylko rzu-ciłem na wypadek, gdybyś od wczoraj nie-co się zmienił.

***Trochę z boku, lekko oddalony od pełni Bożej chwały, stał zadumany anioł Dio-nizy. Dziś miał być jego wielki dzień, na krótki czas miał zejść na ziemię. Tyle opowieści słyszał o ludziach. Inni anio-łowie mieli już swoje doświadczenia tam, gdzie jego noga jeszcze nigdy nie stanęła. Był podekscytowany. Na ziem-ski sposób uformował swoje ubranie, sprawdził, czy pasuje do czasu i miejsca. Mogłaby się przydarzyć jakaś pomyłka i wtedy wywołałby nadmierną sensa-cję. Tego chciał uniknąć, jego zadaniem było wmieszać się w tłum i zobaczyć, ja-kie serca mają ludzie.– Pamiętaj – starszy anioł Peryliusz uważ-nie mu się przyglądał – masz stwarzać sy-tuacje, w których pokaże się serce czło-wieka, ale nie nagradzasz ani nie karzesz. A już w żadnym wypadku nie zdradzaj, kim jesteś.– Tak, oczywiście – Dionizy przytaknął. – Słyszałem to już tysiąc razy, na pewno zapamiętam.– Idziesz sam, będziesz musiał radzić so-bie też sam. Powracasz dokładnie po upływie ziemskiej doby. Unikaj też nie-bezpiecznych sytuacji. Ludzie nie będą ro-zumieli, dlaczego ciebie nie można zranić.– Mam się zdać na swoją intuicję w wybo-rze ludzi, do których pójdę?– Tak, wybieraj sam – Peryliusz zamyślił się przez krótką chwilę. – Pójdź do tak wielu, na ile ci tylko czas pozwoli, to ci da dużo doświadczenia.Dionizy rozejrzał się wokoło, szukając czegoś wzrokiem.– Co ja jeszcze powinienem zabrać? Może jakieś ziemskie pieniądze, inne pomocne rzeczy?Peryliusz zaśmiał się.

– Myślisz już jak człowiek. Jezus już to ćwiczył ze swoimi uczniami i od tamtej pory wyprawy anielskie są przeprowa-dzane tak samo. Ubranie, buty na nogi, a resztę niech ci dadzą dobrzy ludzie.Dionizy podrapał się w głowę.– No tak, jasne, niech tak będzie.

***Konrad skończył pracę, wybiegł w stronę windy i przewrócił się na mokrej podło-dze. Nic mu się nie stało, potarł stłuczo-ną rękę, pozbierał rozsypane papiery i po-szedł dalej. Nie powinien się spóźnić na zebranie zespołu roboczego w fundacji. Zaczynali wspaniały projekt.– Hej, człowieku uważaj! – krzyknął wy-rwany z zamyślenia – jakiś rowerzysta chciał go najwidoczniej przejechać. Na ulicy było tłoczno, jak zawsze o tej po-rze. Biura wyrzuciły na chodniki tysiące twarzy, każda miała do załatwienia tysiące spraw. Szczęśliwi ci, którzy mogli po pro-stu usiąść i napić się kawy, ciesząc się po-południowym słońcem. Konrad nie mógł sobie na to pozwolić, zazdrosnym okiem spojrzał na pobliską kafejkę, nie dziś, ale być może jutro uda mu się tutaj odetchnąć po pracy.Parking był blisko, za chwilę włączy swoją ulubioną płytę i to będzie namiastka po-południowego relaksu. Nagle pojawiła się przed nim jakaś postać. Facet wyglądał na nieco zagubionego, podszedł do Konrada.– Dobry człowieku – zaczął nieznajomy – jestem zupełnie nowy w tym mieście, czy nie poratowałbyś mnie jakimś groszem, abym mógł zjeść kolację?Konrad stanął jak wryty, spojrzał uważ-nie na tego człowieka. Ubrany był zupeł-nie przyzwoicie, nigdy wcześniej go tutaj nie widział.– Czy ja wyglądam ma świętego Mikoła-ja? – rzucił i popędził do swego samocho-du, przekonując sam siebie, że naciąga-czom trzeba dawać odpór.

HENRYK WITEK

TEKST HENRYK WITEK

Dobry człowiek

Page 25: Teraz i Zawsze nr 8 (19) Sierpień 2012

25CZYTAŁEM, WIDZIAŁEM, SŁYSZAŁEM

czego OKO nie widziało czego UCHO nie słyszało...

Za oknem szaleje burza...Siedzimy zamknięci w  ła-

zience razem z  Kiślem i Brombą, moimi psami. Dla nich burza jest jak olbrzymi

potwór przesuwający się po niebie, wyda-jący groźne dźwięki, warczący, grzmiący i nieprzyjazny. Dlatego siedzimy z włączo-nym wentylatorem, który szumi i  zagłu-sza potwora. Jednak psy i tak trzęsą się, jak w febrze. Ulokowaliśmy się na dywaniku, na podłodze. Ja piszę, psy leżą obok i drżą...

Boją się, rozumiem, ja też się często boję, nie lubię tego uczucia. Boję się ludzi, ciem-ności, wystąpień publicznych, boję się wy-przedzać tiry na jednopasmówce…

Boimy się tak wielu rzeczy, że czę-sto całkowitą zależność i  poddanie się Bogu zamieniamy na kontrolę, krytykę, uzależnienia.

Czym stałoby się nasze życie, jak wyglą-dałby ten świat, gdyby próżność zastąpiła miłość, a pychę i niezależność pokora?

Właśnie skończyłam czytać książkę Bog-dana Olechnowicza „Pokorni odziedzi-czą ziemię”. To książka o pokorze, o Jezusie i  nas samych. Piękna, prosta w  przekazie i  dotykająca wszystkich zakamarków na-szych serc. Książka, która może wiele zmie-nić w nas samych, jeżeli na to pozwolimy, której treść jest podyktowana życiem auto-ra w bliskiej relacji z Bogiem.

Czytając ją, zastanawiałam się, czy ten poziom pokory i  uniżenia, ale i  ogro-mu miłości, który miał Jezus, jest możli-wy w moim życiu. Bez pomocy Boga na pewno nie, wtedy pozostaje zmaganie i  strach. Kiedy czytam książki porusza-jące serce, zawsze analizuję swoje życie. Czytałam, zastanawiałam się, i z pewnym zadowoleniem stwierdziłam, że może nie jest tak źle…

Jak pewnie wiecie, Bóg ma poczucie hu-moru i zareagował natychmiast. Już chwilę potem skonfrontował mnie z wieloma po-ruszanymi w tej książce tematami. Leżałam jak długa, twarzą do ziemi, próby nie wy-padły najlepiej.

Bóg korzysta z każdej okazji, żeby uczyć, ale lubię te upadki. Wiem, że kiedy uczy

i strofuje, jest w Jego oczach czułość i mi-łość dla nas, dla mnie.

Zastanawiałam się, co czuł Jezus, jak wielką miał miłość do każdego złamanego serca. Spotykając ludzi, nie myślał, tak jak ja, o swoim sercu. Widział tylko tego czło-wieka, ogarniał go swoją Bożą miłością. Jego życie nie prowadziło do sukcesu w na-szym rozumieniu, ale do śmierci na krzy-żu, oddał życie za innych, czym nas wyba-wił. Czy to jest najwyższy poziom pokory? Był tak bardzo podobny do ludzi, że garnę-li się do Niego najgorsi grzesznicy. Nie miał w  sobie pychy, ale też nie potępiał nawet największych grzeszników. „To kolosalna, przez niektórych niezauważana, różnica pomiędzy prawdziwą pobożnością a  reli-gijnością. Prawdziwa pobożność ma dla ludzi, nawet tych najbardziej grzesznych i zgubionych, tylko miłość i pragnienie, by im służyć. W prawdziwej duchowości nie ma potępienia ani oskarżenia. Agresywne potępienie cechuje pustą, legalistyczną reli-gijność, która ukradkiem potrafi się wkraść w zakamarki naszych serc, a następnie zdo-minować życie całego kościoła”.

Stajemy się bezużyteczni dla wielkie-go nakazu misyjnego, który zostawił Jezus, o ile nie przylgną do nas słowa: „przyjaciel grzeszników”.

Zmagamy się w relacjach z innymi ludź-mi, w  końcu niewiele się zmieniliśmy od momentu upadku człowieka. Bóg chce ra-tować nasze życie, a „lekarstwem, które [...] próbuje zaaplikować człowiekowi, jest uni-żenie. Tylko ta postawa okazuje się skutecz-na w walce z ludzką próżnością, kłótliwo-ścią, egoizmem”.

Czy w naszym życiu pragnienie Boga i  Jego działania jest większe niż chęć zachowania swojego „życia”, wizerun-ku w  oczach innych ludzi…? Uniżo-ny człowiek nie zgłasza zastrzeżeń do tego, jak jest przez Boga prowadzony. Ufa, iż tylko On zna nasze serca i wie, co jest dla nas najlepsze, wie, jak dopro-wadzić człowieka do miejsca jego prze-znaczenia. „Ta droga będzie zawsze wą-ska, a brama ciasna. Nie przeciśnie się przez nią żaden pyszałek i  człowiek, który nie chce zgiąć swojego twardego karku przed Bogiem”

„Prawdziwy autorytet, wielkość, mą-drość, bycie pierwszym i  przez samego

Boga wywyższonym wynika z  pokorne-

go służenia Bogu i innym ludziom. To słu-żenie oznacza, że nie ma rzeczy, której nie moglibyśmy zrobić, która byłaby poni-żej naszej ludzkiej godności. Oznacza ono również to, iż nie ma człowieka tak zagu-bionego i  grzesznego, przed którym nie moglibyśmy uklęknąć w  akcie miłości i uniżenia. Prawdziwa królewska godność, którą Bóg w swoim słowie przypisuje swo-jemu ludowi, nie może się inaczej wyrażać, jak w gotowości służenia”.

Jezus przyszedł nie po to, aby udowad-niać swoje racje, ale złożyć swoje życie za tych, którzy trwali w wielkim błędzie. Cho-dzi o to, aby kochać innych.

„Gdybyśmy na potencjalnego kandydata do nawrócenia spojrzeli przez pryzmat tej prawdy, zamiast go przekonywać i nawra-cać, z całą pewnością wielu ludzi poznało-by żywego Boga”.

Te krótkie rozważania to tylko zarys te-matów, które poruszył autor, ważnych i chwilami trudnych, ale jak bardzo istot-nych na naszej drodze z Bogiem. Polecam!

MONIKA KRZYŻANOWSKA

Bogdan Olechnowicz, „Pokorni odziedziczą ziemię”, Wyd. „W wyłomie”, 2009, s. 212, wydanie poszerzone

Pokora królową cnót

Page 26: Teraz i Zawsze nr 8 (19) Sierpień 2012

Każda podróż zaczyna się od jednego, pierwszego kro-ku, mniejszego lub więk-szego. Dla niektórych jest to ekscytujący moment, są

tacy, którzy się tym za bardzo nie przejmu-ją, wręcz nudzą, pozostali trochę się boją, ale dla wszystkich to chwila wejścia w niezna-ny świat złożony z  odmiennych dusz i  ist-nień. Przyznaję, że o  wyjeździe do połu-dniowo-wschodniej Azji marzyłem już od czasów dzieciństwa, gdy więc usłyszałem, że znajomi organizują tam wyprawę i zwolniło się miejsce w całkiem korzystnej cenie, po-wiedziałem sobie, że zrobię wszystko, żeby pojechać.

Festiwal barw i ornamentówPierwsze wrażenia z  Tajlandii sprawiają,

że każdy Europejczyk nabrałby kompleksów i przekonania, że Azja to naprawdę opływa-jąca w bogactwa część świata. Ogromne, no-woczesne lotnisko, z którego przechodzi się do kolejki podziemnej, która zawozi wprost do centrum po to, aby aż do wyjścia z niej nie poczuć skwaru, jaki panuje na zewnątrz.

Nagle oczom ukazuje się tętniące życiem i mnóstwem kolorów ogromne miasto po-siadające osobliwą, gorącą duszę. Tuż obok starych, orientalnych chatek wznoszą się to tu, to tam, drapacze chmur, wprost z filmów science-fiction, a gdzieniegdzie błyszczą zło-te dachy świątyń i  igły stup (to najprostszy typ budowli sakralnej, najczęściej buddyj-skiej). A  temu wszystkiemu przygląda się wszechobecny wizerunek króla. Chociaż nie ma on żadnej funkcji politycznej, pozostaje jednak dumą kraju, otoczony zawsze szczerą miłością i szacunkiem wszystkich obywateli.

Od razu po przyjeździe zwiedziliśmy kró-lewski kompleks pałacowy, który wygląda, jakby był cały poskładany z kawałków złota i drogich kamieni. Wszystko to jest tak inne od pozostałych kultur Azji, że myślę, iż już nigdy nie pomylę architektury tajskiej z żad-ną inną.

Obiad w cenie polskiej gazetyA ważnym elementem kultury jest oczy-

wiście kuchnia, a ta jest nie byle jaka, bo taj-ska. Jak zwykle dobrze doprawiona (ostra!). Znając tajskie restauracje w Warszawie, nie

uwierzylibyście, gdybyście usłyszeli cenę za obiad na mieście – 30 batów, czyli jakieś... trzy złote!

Tajowie są niesamowicie mili, spokojni i bardzo towarzyscy. Pomiędzy przechodnia-mi często można zobaczyć ubranych na po-marańczowo mnichów, którzy cieszą się po-wszechnym poważaniem, a mieszkańcy za przywilej uważają dawanie im codziennie rano jałmużny i jedzenia.

Prąd należy do ChińczykówJuż drugiego dnia byliśmy z powrotem na

lotnisku i  pognaliśmy, by doświadczyć zu-pełnie innego kraju – Związku Myanmaru, czyli dawnej Birmy. O stolicy, Yangon (daw-ny Rangun), nocą nie można za dużo po-wiedzieć, bo ogląda się ją przy zgaszonych światłach z powodu oszczędności. Prąd jest tu dość drogi, bo większość elektrowni, po-dobnie jak zasobów ogółem, leży w rękach chińskich.

Z samego rana musieliśmy się wygramo-lić z łóżek tak, żebyśmy – spakowani na ko-lejny samolot do Mandalay – byli gotowi o 5:00 przed hotelem. Z rana popłynęliśmy

WYPRAWA NA WSCHÓDMłodzi ludzie są zazwyczaj wysyłani do klasztoru na kilka miesięcy, żeby nabrać dyscypliny i nasiąknąć duchowością mnichów oraz po to, żeby rodzice za rozsądną opłatą mieli chwilę wytchnienia

TEKST I ZDJĘCIA PIOTR SZCZĘSNY

Młodzi Birmańczycy,

kandydaci na mnichów

– chłopcy i dziewczęta

niemal nie do rozróżnienia

KA

RT

KA

Z P

OD

ŻY

T E R A Zizawsze

Page 27: Teraz i Zawsze nr 8 (19) Sierpień 2012

27

motorówką zobaczyć ogromną stupę, która była aż tak wielka, że nie zdążyli zbudować jej do końca.

Klasztor bez gwoździWybraliśmy się później do klaszto-

ru królewskiego, całego z  drewna tekowe-go, zbudowanego bez ani jednego gwoź-dzia czy śrubki. Spostrzegliśmy, że tutejsze budownictwo posiada własne, wyraźne ce-chy. Każdy centymetr ściany był wypełnio-ny niesamowicie szczegółowymi rzeźbami o głębokiej symbolice. Każdy wizerunek bó-stwa, wojownika, zwierzęcia czy rośliny miał ochraniać to miejsce przed złymi mocami. Zobaczyliśmy też ogromny kompleks świą-tynny, który ma taką powierzchnię w nie-bagatelnym celu – w każdej z osobno stoją-cych bielutkich kapliczek, ułożonych równo w  rzędy, mieści się jedna strona przesła-nia Buddy, rodzaju tamtejszej świętej księgi, każda wykuta w marmurowej płycie – zale-dwie trzeci taki „egzemplarz” w historii. Jest to więc jedna z  najstarszych wersji księgi.Zachód słońca oglądaliśmy z klasztoru naj-wyżej wzniesionego nad miastem. Dopiero stamtąd dostrzegliśmy, że środek miasta jest parkiem o idealnie prostokątnym kształcie. Sytuacja trochę przypomina pewne miasto na wschodnim wybrzeżu USA, ale tu bynaj-mniej nie chodziło o  to, żeby mieszkańcy mieli gdzie uprawiać jogging i jogę. W XIX wieku brytyjska armia zajęła klasztor i z jego murów zbombardowała i doszczętnie znisz-czyła pałac królewski w  Mandalay. Ludzie mówią, że bez powodu, ale ja mam teorię, że zrobili to ze zwykłej, powszechnej euro-pejskiej zawiści. 

Posąg oblepiony złotemKolejnego dnia rano wybraliśmy się do

świątyni, w której znajduje się jedyny w swo-im rodzaju posąg Buddy. Statua ma za sobą burzliwą historię, za każdym razem, gdy miasto najeżdżali cudzoziemcy, figura zni-kała na długie lata i niszczała. Obecnie nie-zauważalne jest żadne uszkodzenie, bo jest oblepiona przez pielgrzymów specjalnie przygotowywanymi w  tym celu płatkami szczerego złota, tworzącymi teraz kilkuna-stocentymetrową warstwę. 

W  tamtym samym miejscu mieliśmy przywilej uczestniczyć w  wyjątkowej cere-monii. Młodzi ludzie są zazwyczaj wysyłani do klasztoru na kilka miesięcy, żeby nabrać dyscypliny i  nasiąknąć duchowością mni-chów oraz po to, żeby rodzice za rozsądną opłatą mieli chwilę wytchnienia. Dla wielu jest to jedyna okazja na zdobycie podstawo-wej edukacji. Na ceremonię wprowadzenia

takiego mnicha (bywa to w  przeróżnym wieku dziecka, nawet od trzech lat do do-rosłości) chłopcy ubierają się jak książęta, a dziewczynki jak księżniczki, chociaż przy-znaję, że my nie widzieliśmy między nimi, na pierwszy rzut oka, żadnej różnicy, bo obydwie płcie miały na sobie obfity maki-jaż i utrefione włosy. Dziewczyny nie mogą wstąpić do męskiego klasztoru, za to cere-monia ta jest urządzana za każdym razem, gdy chce przekuć sobie ucho. Bajkowe. 

Pobożniejsi niż polscy studenciByliśmy też pewnego razu

w  klasztorze wieczorną porą i  przysłuchiwaliśmy się wspólne-mu recytowaniu długich fragmen-tów tekstów Buddy. Pośród po-słusznie powtarzających mnichów byli staruszkowie, ale też cztero-latki. Takie recytowanie trwa co-dziennie zaledwie do dwóch go-dzin, ale przed egzaminem muszą medytować i recytować przez cały dzień. Przyznałem, że pod tym względem są bardziej pobożni od polskich studentów – ci mo-dlą się najwyżej 15 minut przed egzaminami. 

Mosty budowane z zapasemO zachodzie słońca pojechaliśmy nad naj-

dłuższy drewniany most z drewna tekowego – oczywiście wciąż funkcjonujący! Turyści mogą zazwyczaj tylko z  zazdrością popa-trzeć i pomarzyć o meblach z takiego mate-riału. Mosty tu muszą być zbudowane z nie-małym zapasem zarówno pod względem długości, jak i wysokości, bo w porze desz-czowej, która trwa tu od kwietnia do sierp-nia, woda wznosi się nawet o kilka metrów.

Następnego dnia wylecieliśmy do Bagan, gdzie na niewielkim obszarze byłego miasta wznosi się 2300 stup i świątyń. Stupa na stu-pie, a każda ma 800-1000 lat. Poza tym jest tu też wiele ogromnych świątyń, które z da-leka wyglądają jak umieszczone na usypa-nych pagórkach strzeliste zamki, majaczące na bordowo lub na czarno, jeden obok dru-giego, aż po horyzont. W Bagan spędziliśmy dwie noce, podczas których wieczorami że-gnało nas głośne skrzeczenie gadów, a ran-kami witały głośne śpiewy ptaków. Nie mo-gliśmy tam jednak zostać dłużej, wpatrzeni w  majestatyczne morze ruin pradawnego miasta. Pożegnaliśmy je z niesłabnącym za-chwytem i ciekawością następnych przygód.

CDNPIOTR SZCZĘSNY

Autor artykułu z „bratem bliźniakiem”, mnichem z Myanmaru

Setki stup, wiele z nich sprzed tysiąca lat

Filmowy bohater – most na rzece Kwai

Młody mnich buddyjski

w tradycyj-nym stroju... i zachodnich

okularach sło-necznych

Page 28: Teraz i Zawsze nr 8 (19) Sierpień 2012