Szlak #4/2005

12

description

 

Transcript of Szlak #4/2005

Hufiec ZHP Zabrze ul. Wolnosci 350a 41-800 Zabrzeredaktor naczelny: Kuba Rzyman [email protected]: Basia Korona [email protected], Daria Kusztelak [email protected] opiekun redakcji i layout: Irek Borowski [email protected], [email protected]

Za oknami śnieg, mróz, zamiecie, uliczne zaspy, zamarznięte zamki samochodów, oblodzone schody grożące nieuważnym pieszym skręceniem nogi, a na domiar złego bezradne piaskarki i ludzie za nie odpowiedzialni patrzą na ten krajobraz żywcem wyjęty z „Pojutrza”. Jest to omen zwiastujący nadchodzący bum...mianowicie święta. Święta, które tak zakorzeniły się w naszej świadomości, że nie dodając do nich żadnego określenia od razu wiemy o jakie chodzi. No bo kto usłyszawszy „święta” pomyśli o Wielkanocy, 1 Maja, urodzinach dziadka, 11 listopada, czy o jakichkolwiek innych... nikt… każdy wie że „święta” to Boże Narodzenie... czy może gwiazdka… bo koncerny, których koniunktura w świątecznym okresie wzrasta skutecznie osobę Boga z tych świąt chcą wyrugować. Tak więc, właściwie lada dzień, mamy kolejne święta. Święta, które tradycja każe uważać za najwspanialsze, najgodniejsze, najbardziej rodzinne. Tradycja, która zdaje się być u nas silnie zakorzeniona, ale niestety… będąca tylko tradycją. Cóż to oznacza? Otóż spotyka ją to co z innymi anachronicznymi praktykami… zanika, dewaluuje się, przejada, odchodzi do lamusa… jakkolwiek byśmy tego nie nazwali ukryć się nie da, że słabnie. Coraz mniej rodzin praktykuje zwyczaje wigilijne przekazywane z ojca na syna, z matki na córkę, z prababki na babkę… coraz mniej rodzin przeżywa te święta w prawdziwej świątecznej atmosferze….wreszcie coraz mniej rodzin obchodzi coś takiego jak Boże Narodzenie. Jest to proces, który wkradł się do (wydawałoby się konserwatywnej) Polski z zachodu, wraz z falą postępującej obyczajowej liberalizacji. Nie byłoby w sumie w tym nic strasznego… gdyby nie fakt, że przybrał on w Polsce postać dewastatora tradycyjnych wartości. Ale wróćmy do samych Świąt. Tutaj te fale zmian widać najlepiej. Pozwolę sobie podać pewien przykład: Wychodzimy z domu, ot tak na wieczorny zimowy spacer i od razu widać, że święta tuż tuż. Wywnioskować to można po pogodnych przechodniach ich życzliwości i wesołości? Byłoby to raczej trudne zadanie (w końcu odsetek samobójców, który na święta drastycznie wzrasta nie będzie się optymizmem charakteryzował), ale jednak widać ze idą Święta. Informują nas o tym afisze, bilbordy, wystawy, ulotki, reklamy, ogłoszenia, wystroje… właściwie to zewsząd bombardo-wani jesteśmy nieuniknionym faktem zbliżania się tych strategicznych

dla biznesu dni. Tak dla biznesu… bo to on przykrywa „rodzinność tych świat”. Ale idźmy dalej. Tak więc, po pierwszym kontakcie z „świątecznym frontem” hand- lowców nieco oszołomieni wchodzimy do hipermarketu (czyt. strategiczne centrum świątecznej komercji). Tutaj dostajemy taką dawkę gwiazdkowej propagandy, że to aż cud że nasze nader wątłe ciała są w stanie ją wytrzy- mać. Z każdej strony jakiś Mikołaj, czy aniołek zachęca nas do zakupu butów, odkurzacza, spodni, lodówki, nożyczek, kalkulatorów, samochodów i kto wie czego jeszcze, na każdym kroku widzimy podpis wesołych świat pod jakąś oferta pożyczki, zastawu, nowej linii kosmetyków czy usługi GSM, gdzie się nie obrócimy dopada nas dźwięk zimowych piosenek (w kółko tych samych) śpiewnych przez marnie opłacanych twórców disco-polo, dosłownie wszędzie czai się ten substytut polskich Świat Bożego Narodzenia, substytut nazywany gwiazdką. Marna podróbka prawdziwego rodzinnego szczęścia zasiadania przy wspólnym stole, śpiewania kolęd, odwiedzania znajomych, uczestniczenia w paster- ce, budowania szopki, kolędowania na ulicach, dzielenia się upominkami, dostarcza nam teraz innych „ducho- wych przeżyć”. Dziś można się pokłócić przy stole, i tak pod choinką będzie lodówka to się udobrucha domowników, można nie jeść wspólnie, wystarczy wysłać e-maila z śmiesznymi animowanymi kartkami, można nie śpiewać kolęd, w sumie po co, w telewizji transmitują jakiś koncert organizowany przez koncern coca-coli która już nie ma gdzie lokować zysków, można nie iść na pasterkę, można nie jeść wieczerzy, można wreszcie iść 25 grudnia do hipermarketu popatrzeć na tysiąc wcieleń Mikołaja który przejął w schedzie te trzy dni Świątecznego uniesienia od kogoś komu one należą się zdecydowanie bardziej. Co się dzieje z naszymi tradycjami? Czy zostały stłamszone przez nieugiętą machinę finansjery,

czy dawne świąteczne wartości zagłuszyła sucha agitacja reklamowych spikerów? Czy rodzinę i rodzinne więzi zastąpi program komputerowy, który dziecko dostanie na gwiazdkę? Czy nie będzie już śpiewania kolęd, mówienia wesołych świat w dobrej intencji, czy nasze dzieci zapomną o Bożym narodzeniu? Czy będzie kojarzyło się im ono tylko z Barbie księżniczką, klockami lego, furbie czy jakimś innym plastikowym synonimem rodzinnych więzi?.....Wszystko na to wskazuje. Zaślepiła nas popkultura lansowana przez hipnotyczne odbiorniki, które na usługach finansowych rekinów wpajają nam role konsumentów jako jedyną wlasciwą….Brońmy się przed tym nie dajmy wyprzeć Bożego Narodzenia przez Gwiazdkę, nie dajmy naszym dzieciom zapomnieć o tradycji przodków, nie dajmy im stać się bezimiennymi nabywcami dóbr luksusowych, które zastąpią im za niedługo wszystkie inne potrzeby i wartości, nie dajmy im stać się szorstkimi pozbawionymi uczuć odbiorcami podkulturowej papki….ratujmy święta przed inwazją złowieszczo uśmiechających się czerwonych mikołajow, przed paniami w białych puchowych (przykrótkich) spódniczkach, przed przekonaniem, że to co widzimy na ulicach to sama sentencja świat…NIE! To tylko obudowa, marna sylikonowa powłoka próbująca zadusić rodzinność świat, która próbuje wydrzeć nam miłość, radość i zastąpić ją ulotnym materialnym szczęście-m….oczywiście nie jestem tu zwolennikiem polityki „moherowych beretów” oczywiście nie, jestem od niej daleko, ale nie mogę bez komentarza zostawić takiej sytuacji kiedy ludzie sobie bliscy nie odzywają się do siebie, kiedy zapomnieli o sobie nawzajem, bo przyćmiło ich coś błyszczącego na sklepowej witrynie…. Nie dajmy wydrzeć sobie człowieczeństwa, zachowajmy rozwage-….w końcu wylukrowany Mikołaj może być i doskonałym urozaiceniem świąt…ale nie może ich zastąpić….popa-trzmy na swych bliźnich, powiedzmy im wesołych świąt….i przeżyjmy Boże Narodzenie razem z bliskimi w polskim rodzinnym cieple (a mikołaj z coca-cloli niech jedzie poić tymi syntetykami swoje wypchane elfy).

W poniedziałek 21 listopada my, czyli 13 GGZ "Pracowite Pszczółki", jak co roku w tym czasie, zorganizo-waliśmy imprezę Andrzejkową. Tym razem, by móc wczuć się w atmos-ferę magii i wróżb, należało wcielić się w role artystów. Wśród uczestni-ków przeważali malarze. Była to za- bawa zuchowo-niezuchowa, gdyż oprócz nas i 8 GZ "Przyjaciele ze Stumilowego Lasu" bawiło się na niej mnóstwo niezrzeszonych dzie-ciaków. Atmosfera była gorąca, wszyscy tańczyli się przy niezawod-nych dyskotekowych rytmach. Ener-gicznym wodzirejem była opiekunka gromady, pani Borowska, a pomaga-ły jej pozytywnie zakręcone nauczy-cielki. Nie zabrakło oczywiście lania wosku i wszelakich wróżb. W przer- wach mamy sprzedawały ciasta i soki, a zaprzyjaźnieni harcerze topili dziesiątki świeczek. Myślimy, że nikt nie wyszedł zawiedziony, a ciekawie spędzony czas zostanie na długo w pamięci uczestników.

Ostatnie dni listopada kojarzą się nam z ulewami, wiatrami, chlapami… oraz Andrzejkami. Jak co roku i w tym harcerze z naszego hufca postanowili uczcić ten dzień magii, wróżb… i Andrzejów.

Zabawa organizowana przez 39 GDH zaczęła się (jak każda tradycyjna impreza andrzejkowa) od przeróżnych wróżb. Największym zainteresowaniem cieszyły się „jabłka” (wtajemniczeni rozszyfrują nazwę) prowadzone przez Angelikę Szajna, jednak nie była to jedyna wróżba tego dnia, uczestnicy mogli poznać swoją przyszłość jeszcze w inny sposób: za pomocą run, gwiazdy prawdy,

karty losu, herbacianych fusów, „szczę-śliwego serca” i wielu innych. W andrzejkowej zabawie udział wziąć mogli wszyscy harcerze (warunkiem wejścia na imprezę było przyniesienie ciasta… ostatecznie jeść coś trzeba… zwłaszcza po tylu emocjach), ale po niewielkim zainteresowaniu wywniosko-wać można, że większość harcerzy naszego hufca to mugole (źle znoszą magiczną andrzejkową aurę). Po

wróżbach uczestnicy bawili się na dyskotece, była to manifestacja ich doskonałych humorów, oraz stopnia „zintegrowania” z reszta hufca. Dyskotekę zakończyła słodka „kolacja” z czego najbardziej cieszyli się najmłodsi uczestnicy zabawy. Kiedy stoliki zostały już zupełnie splądrowane, zaczął się maraton filmowy (zabawa dla wytrzymałych). Oczywiście, nie byłoby zabawy bez nocnych niespodzianek. Najbardziej energicznym osobom dh. Konrad Borowski zapewnił rozrywkę. Ci którzy nie chcieli iść spać mieli czas na zabawę na śniegu oraz „gratis” od dh. Konrada - informacje u organizatora nocnego wyjścia) pobudka była przewidziana na godz. 8:00, lecz nasi dzielni imprezowicze buszowali już od godziny 6:30 (oczywiście nie wszyscy, niektórzy woleli się wyspać na przykład jak kadra organizacyjna plus opiekunowie) W imieniu 39 GDH „Gniazdo” dziękuje za przybycie drużyn 27DH „Wilki” , 33DH „ Kompromis”,6GDH, „Brzask”,5DH „Gawra” oraz za pomoc okazaną przy organizacji druhnie Iwonie Czupale wraz z 33 oraz druhnie Dominice Węgrzyn.

<kopytko>

Dnia 19.11.2005 Na terenie lasu w Rokietnicy odbyła się gra szczepu ”Horodyszcze”. Jej tematem przewodnim było„poszukiwanie skarbu Światowi-da” i jak się można domyśleć nawiązywała do czasów dawnych słowian. Na miejsce przybyły 3 drużyny. Reprezentacja „Gawry”, „Brzasku” oraz „Gniazda”. (Plus zespół programowy).Zabrakło jednak „Dąbrowy”, która zwykle licznie stawiała się na wszelkie imprezy szczepowe. Co do drużyn obecnych, rzeczywiście można podać ich skład jako reprezenta-cje, gdyż liczba uczestników nie była zachwycająca. Nie przeszkodziło to jednak zespołowi w przeprowadzeniu gry. Punktowi zabezpieczeni w termosy z gorącą herbatką rozeszli się na wyznaczo-ne miejsca. Dzień był mroźny, las okryty śniegiem. Pomimo tego słońce się do nas uśmiechnęło i nikt nie dostał odmrożeń. W końcu impreza miała odbyć się bez względu na pogodę. Drużyny przemie-szano i podzielono na 3 ekipy. Wyjątko-wo odznaczył się patrol chłopców, których energia widać tak rozpierała, że nabiegali się za wszystkich, (ale po drzewach to ja sama się lepiej wspinam). Na uczestników czekały liczne zagadki i wyzwania. Musieli ruszyć swoją głową a także wykorzystać wyobraźnię. Ostatecznie spotkaliśmy się wszyscy na grobli w celu podsumowania „zabawy”. Okazało się, że zarówno uczestnicy, jak i punktowi uznali spotkanie za udane. Przyjechał również szczepowy. Razem zaczęli-śmy opowiadać jak sobie ekipy poradziły, oraz która wykazała się najwięk-szą inicjatywą. Na koniec przekazaliśmy sobie iskierkę i drużyny porozcho-dziły się na przystanki.

Zastanawiający może być fakt, iż gra odbyła się na terenie lasu, gdzie już nie raz 6 GDH organizowała swoje imprezy. Oczywiście wiadomo, że warunki, (czyt. zaspy śniegu) zmieniły obraz miejsca, jednak patrząc na sprawę z punktu widzenia uczestników, miłe było by urozmaicenie i w tym kierunku.

Najważniejsze jest jednak, że znowu zaczęło się coś dziać w szczepie i było to namacalne także dla samych szeregowych. Oby tak dalej. Razem.

6.45-Pobudka. Zaspana po całym tygodniu z lekkim oporem wygramoliłam się z łóżka. O 9.00 drużyna miała się stawić w Bytomiu na rynku. Zanim jednak zdążyliśmy wyjechać z Zabrza, na przystanku pewien Rom zaczął przepytywać mnie i Hermi z historii. Pokazał nam swoje tatuaże(spodobał mi się napis na pięści ”patrz, komu ufasz”), a pod koniec opowiedział o 24 letnim pobycie w więzieniu. Jednym słowem zaczęło się ciekawie. (Choć nie powiem- człowiek inteligentny był).Przybyliśmy jako jedni z pierwszych. W nasze ręce wpadły szpanerskie smycze z identyfikatorem uczestnika zlotu i udaliśmy się na punkty. Ku naszemu rozczarowaniu uporaliśmy się ze wszystkim do 10.20 Co znaczy, że zostało jeszcze z 2 godziny wolnego czasu. Na początku było INO i Ino szwedzkie. Po nich dostaliśmy zlecenie od lekko zdziczałego druha(moja prywatna opinia), żeby zrobić szkic budynku hufca i wejść na stronę Chorągwianą, w celu znalezienia informacji o warsztatach starszohar-cerskich. (Wprawdzie nie mają sklepu meblowego u siebie, ale Internet w ich hufcu chodzi o wiele szybciej) Miły, starszy pan pozornie nie chciał mi udostępnić komputera, jednak po propozycji buziaka roześmiał się (stwierdził, że dostałabym liszai) i nie stawiał oporu. Zadanie zaliczyliśmy szybko i sprawnie. Po realizacji programu udaliśmy się na wycieczkę po mieście w celu odnalezienia toalet miejskich. (Co zajęło nam więcej czasu niż punkty) Przy okazji jak przystało na 1 GDH „Dąbrowa” zrobiliśmy sobie przystanek na jedzenie. Tam to Rafał pocieszył nas informacją, że jeszcze tylko 9 h do końca.. Jak wiadomo w przyrodzie nic nie ginie.

Otrzymaną z pokarmu energię wykorzystaliśmy w postaci urządzenia pląsawiska w centrum Bytomia, przyłączając do siebie nowo poznane drużyny. Szybko znudziło nam się tańcowanie z dala od reszty zlotu. Większość ekip dalej robiła zadania, np. musieli biedacy szukać jakiegoś druha w belgijskim mundurze(swoją drogą, do końca zlotu tego człowieka nie ujrzałam), albo wyrobić napis ZHP w chlebie... My tymczasem prze- nieśliśmy się pod posterunek organizatorów imprezy i tam dopiero zabawa się rozkręciła. Jedyne, co nas gorszyło, to pojedyncze samochody, przejeżdżające nasz plac i to środkiem ulicy! (Co za czasy). Koło godziny czternastej przyszedł czas na apel. Próżno szukaliśmy zucha z tabliczką „Zabrze”. Ustawiliśmy się jako reprezen- tacja hufca (nikt inny nie wziął udziału w kampanii), bez sztandaru(nie nasza działka), jedynie z proporcem drużyny. Na miejsce miało się stawić 1283 harcerzy, ale wiele osób się pochorowało. Czyli około 1000 osób marzło z nami na rynku. Apel minął sprawnie, organiza- cja nie pozostawiła wiele do życzenia (Czego nie można powiedzieć o hufcowych apelach). Uhonorowano naj- lepsze drużyny według pionów za realizację kampanii. Niestety nie znaleźliśmy się w gronie wyróżnionych (musieli nas pominąć). Komendantka ścisnęła nam rękę, dostaliśmy gratulacje od wielu osobistości, min. od pre- zydenta Zabrza, honorowego patrona zlotu. W końcu mogliśmy się udać na ciepły posiłek. Niestety moje oczekiwania legły w gruzach, już przy samym wejściu do stołówki. Ten zapach.., chociaż, zdania były podzielone. Kto tam myślałby o jedzeniu podczas imprezy harcerskiej

(no dobra, moja drużyna). Koło godziny szesnastej rozpoczęło się szantowisko w Bytomskim Centrum Kultury. Widzom w szczególności przypadł zespół „Czterech na keję”. Jedynym fantem było to, że nie można było skakać. Cóż, tak już w teatrach bywa... Nie przeszkodziło to oczywiście harcerzom w dobrej zabawie. Podczas występów odbyły się różne konkursy, w których można się było wykazać swoim talentem recytatorskim...Czy pięknym wokalem. Po szantowisku miała nastąpić wspólna iskierka. Trochę czasu nam zajęło ustawienie się w kręgu (nawet to jajo nie przypominało) Cel jednak został osiągnięty. Sama iskierka nie została puszczona ze względu na warunki, ale Zlot został uroczyście podsumowany. Na koniec ruszyliśmy pędem w kierunku przystanku, w obawie natłoku reszty uczestników. Okazało się, że miejsca starczyło(większość udała się na dworzec PKP).My jako 1 GDH podsumowaliśmy zlot przy skromnej kolacji (pod daszkiem kiosku) i odjechaliśmy w do Zabrza (czyt. w siną dal…).

Cóż kryje się pod tym tajemniczym skrótem? Co za zakonspirowana akcja może być rozwinięciem tego terminu? I któż może za nią stać? Te pytania dla większości harcerzy są co najwyżej śmieszne, każdy z nich zna, przynajmniej z nazwy, te akcję i idee z nią zawiązaną. Ale może dla laików, ten skrót, wydawałoby się żywcem wyjęty z terminologii filmów szpiegowskich (wiecie Bond, czy nasz agent 007 :)) nie ma wiele wspólnego z pościgami, strzelaninami, pięknymi kobietami i zabójczo przystojnymi agentami, ale wiąże się z nim coś o wiele więcej. Betlejemskie Światełko Pokoju (bo to właśnie rozwinięcie tego skrótu) jest inicjatywą skautów propagująca wiele wspaniałych idei. Sztafeta z betlejemskim światłem zapalonym w Grocie Narodzenia Pańskiego w Betlejem przemierza świat niosąc za sobą wezwanie do życia według harcerskich wartości. Jest symbolem łączącym wszystkich skautów świata bez względu na język, kolor skóry, czy pochodze-nie, łączącym wszystkie kultury i światopoglądy, sprawiającym że czujemy się jednością, zespoloną prawdziwą miłością i żarem betlejemskiego światła. Cała akcja zapoczątko-wana została przez austryjackie radio i telewizję w Linzu w 1986 roku jako akcje charytatywną na rzecz dzieci niepełnosprawnych i osób potrzebujących. Z roku na rok akcja się rozrastała aż swoim dobroczynnym zasięgiem połączyła skautów niemal całej Europy. Od roku 86’ następni

skauci odbierają betlejemski ogień w Wiedniu i przekazują go wszystkim którzy czekają jego ciepła

i dobroczynnego wpływu. Ogień ten niesiony

przez ludzi chcących zmieniać to co zastane, daje niezwykłą siłę do realizacji własnych celów, ale również niesamowicie motywuje do wszelkiego innego działania, czy to w gronie rówieśniczym, rodzinnym czy ogólno krajowym. Jest to przecież cząstka wiecznego ognia palącego się w miejscu gdzie zaczęła się nasza kultura, gdzie ponownie narodz i ła s ię nadzieja. Niech, więc za sprawą tego ognia i w naszych rodzinnych domach podczas zbliżających się świąt ta nadzieja znów odżyje i umacnia się przez kolejne dni roku. A ogień który do nas przyniosą nasi słowaccy przyjaciele płonie nie tylko w zniczach, lampionach czy innego rodzaju świecach, ale niech płonie w naszych sercach i niech jest w i d o c z n y w każdym podjętym przez nas

działaniu. Tak to brzmi patetycznie… ale BŚP jest tak niesamowitym wydarzeniem, że trudno znaleźć inny język żeby je określić dobitniej… ale jako człowiek, z natury ł a t w o p a l n y , zająłem się już może od betlejemskiego ognia miłości i braterstwa?.....może wy będziecie następni. Życzę wam tego z całego serca i do zobaczenia w betlejemskiej sztafecie.

J.Rz.

W tym roku Orkiestra gra czternasty raz. W mieście jest już tradycją nasz udział w tej akcji. Wiele dobrego udało się zrobić dzięki środkom przekazanym przez obywateli naszego kraju (i nie tylko naszego). Bardzo się cieszę, że w jakiejś mierze jest to również udział nasz - harcerek i harcerzy. Jest to możliwość zaprezentowania swojej chęci niesienia pomocy bliźnim. Przez tą akcję pokazujemy jacy jesteśmy. Znaleźliśmy wielu sojuszników, którzy będą nam pomagać w dniu 8 stycznia 2006 roku - począwszy od Urzędu Miasta, poprzez Miejski Ośrodek Kultury, osoby i firmy prywatne po straż miejską i policję. Pamiętajmy jak nas widzą, tak nas piszą, w świecie czwartą władzą są media i od naszego wizeruku „na zewnątrz” bardzo dużo zależy, czy miasto będzie w przyszłości popierać nasze działania, i czy będą chcieli z nami współpracować inni. Harcestwo jest marką samą w sobie. Prawie sto lat istnienia zbudowało zaufanie, które jest zauważalne. Musimy pokazywać to co jest dla nas bardzo ważne nasze ideały i wartości jakimi się kierujemy w życiu. Wielu ludzi (zwłaszcza młodych) tak naprawde nie wie czym się zajmujemy i jesteśmy przez nich odbierani przez pryzmat steerotypów jako banda dziwaków przeprowadzająca staruszki przez ulice lub biegający po lesie z finkami w zębach. WOŚP jest doskonałą możliwością pokazania trochę innego wizerunku - wizerunku bliższego prawdzie.Bardzo się cieszę, że mogę być w tym roku szefem sztabu, jest sporo zadań organizacyjnych i trzeba dopilnować wielu rzeczy. Na szczęście jest również wiele osób, które mi pomaga i mam nadzieję, że w dniu finału będzie wszystko dopięte na ostatni guzik, a po finale usłyszę, że było OK i wszyscy będą zadowoleni. Pocieszającym jest również fakt, że w porównaniu z poprzednim finałem WOŚPu wolontariuszy w naszym sztabie jest więcej prawie o 50 procent!Nasz hufcowy sztab w dniu finalu będzie się mieścił w Miejskim Ośrodku Kultury „GUIDO” (ul. 3go Maja 91a), tam wolontariusze będą odbierać identyfikatory i puszki. W MOKu będzie czekała na wolontariuszy gorąca herbata oraz poczęstunek. Puszki będzie należało dostarczyć do godziny szesna-stej (robi się ciemno i niebezpieczniej!) i o tej godzinie zaczyną się koncerty kapel popowo-rokowych w MOKu.

Czuwaj!pwd. Ireneusz Konrad Borowski