RAPORT WOLONT FIN 1 -...

13
2005 Wolontariusze w Akcji

Transcript of RAPORT WOLONT FIN 1 -...

Page 1: RAPORT WOLONT FIN 1 - czytelnia.frse.org.plczytelnia.frse.org.pl/media/wolontariusze-w-akcji-2005.pdf · ulubione miejsce w „Bajce” – zwłaszcza gdy kwitną ... swoją własną

2005

Wolontariusze w Akcji

Page 2: RAPORT WOLONT FIN 1 - czytelnia.frse.org.plczytelnia.frse.org.pl/media/wolontariusze-w-akcji-2005.pdf · ulubione miejsce w „Bajce” – zwłaszcza gdy kwitną ... swoją własną

Iwona Makohoń, wolontariuszka w Anglii

Zaskoczyło mnie to, że poradziłam sobie ze wszystkim. Najwięcej satysfakcji sprawiła

mi praca z niepełnosprawnymi. Czułam się potrzebna i doceniana. Byłam bardzo

szczęśliwa, że mogłam pomagać innym ludziom.

Jestem bardzo zadowolona, że uczestniczyłam w tak dobrze zorganizowanym projekcie.

Polecam go wszystkim młodym ludziom, szczególnie niepełnosprawnym. Wyjazd pomoże

im nabrać pewności siebie i uwierzyć, że mogą być równie potrzebni i pożyteczni jak osoby

pełnosprawne.

Adam Lewicki, wolontariusz w Niemczech

Poznałem nowe kultury, osoby z różnych krajów. To pomogło mi otworzyć się

na innych ludzi. Doświadczenia zdobyte podczas wolontariatu są dla mnie bardzo ważne.

W przyszłości chcę dalej pracować z ludźmi, których jeszcze nie znam i którzy zapewne

też bardzo się ode mnie różnią. Wiem już, jak wielkie znaczenie ma przełamanie bariery

w kontaktach międzyludzkich. Spodobało mi się to i chcę dalej nad tym pracować.

Wera, wolontariuszka w Polsce:

Podczas EVS mogę przekazać innym to, co dali mi wcześniej moi rodzice i przyjaciele.

Są to wartości uniwersalne, które nie ograniczają się do reguł obowiązujących w danym

społeczeństwie. To niezwykła satysfakcja widzieć, że pomaga się ludziom już przez samą

swoją obecność i radość życia.

Łukasz Szemlej,

wolontariusz w HiszpaniiLudzie związani w różny sposób

z Wolontariatem Europejskim

są po prostu przemili. Nie ma

agresji, bezczelności. Jest za to

duża tolerancja. Na szkoleniach

wśród blisko setki obcych

osób czułem się jak wśród

najlepszych przyjaciół.

Wszyscy uśmiechnięci,

życzliwi. Wcześniej – w życiu

codziennym, w pracy – nie

spotkałem się z czymś takim.

Mieszkańcy miejscowości, w której

pracowaliśmy, również darzyli nas,

wolontariuszy, dużym szacunkiem.

Gdy szliśmy ulicą, pozdrawiali nas, zapraszali na kawę.

Byłem niezwykle zdumiony ich pozytywnym nastawieniem.

Myślę, że większość młodych ludzi powinna wyjechać na wolontariat.

To by nas trochę „naprawiło”.

Jenny, wolontariuszka w Polsce:

Kocham pracę z niewidomymi dziećmi. Bardzo szybko się uczą

i często mają duże poczucie humoru. W moim projekcie

Wolontariatu Europejskiego nie czuję się jak nauczycielka czy

pielęgniarka, ale jak uczestniczka europejskiej idei.

Nie jestem Niemką, tylko Europejką.

Kamil, wolontariusz w Niemczech:

Wolontariat umożliwił mi poznanie wspaniałych ludzi,

ich kultury. Nauczył innego postrzegania świata.

Z perspektywy widzę, że pokierował również

w pewnym stopniu moim życiem. Przed wyjazdem

skończyłem szkołę zawodową. Teraz uczę się

w liceum ogólnokształcącym i po skończeniu

szkoły pragnę zostać masażystą. Inaczej myślę.

Lepiej. Mam inne podejście do otoczenia, zwłaszcza do

osób niepełnosprawnych. Teraz wiem, jak mogą zareagować

i jak się z nimi porozumiewać, niekoniecznie w standardowy

sposób. Mam też świadomość, że mogę znowu wyjechać zagranicę.

Ola, wolontariuszka w Hiszpanii:

Urok Wolontariatu Europejskiego polega przede wszystkim na tym,

że przeżywanie swojej własnej przygody idzie tu w parze z pożyteczną

społecznie pracą.

Roberto, wolontariusz w Polsce:

Cieszę się ogromnie, gdy uda mi się rozweselić dzieci i zachęcić je

do zabawy czy nauki, mimo że nie mówię na razie po polsku. To budowanie

nici porozumienia, która łączy mnie z innymi pomimo bariery językowej.

Ania, wolontariuszka w Portugalii: Pół roku minęło bardzo szybko. Teraz wydaje

mi się czasami, że to był sen. Jednak

doświadczenia i umiejętności, które

zdobyłam, przeczą temu, jak również

zmiany, które we mnie zaszły. Snem nie

są także przyjaźnie, które nawiązałam.

Wspaniałe osoby, które były ze mną

przez cały ten czas, nauczyły mnie

wiele o krajach, których wcześniej

prawie nie znałam.

Magda, wolontariuszka

w Wielkiej Brytanii: Okres spędzony na EVS

uważam za najszczęśliwszy

w moim życiu. Zrozumiałam,

że kłopoty z nauką i niska średnia

z egzaminu dojrzałości nie muszą

oznaczać wyrzucenia poza nawias.

Egwin, wolontariusz w Polsce:

Wolontariat Europejski to nie poświęcenie dla społeczeństwa, tylko

ogromna szansa, jaką dostałem. Dla mnie najważniejsza jest otwartość na

innych ludzi i idee oraz nieustanna ciekawość świata. Bardziej cieszę się

z tego, że ktoś zdoła przekonać mnie do swoich racji, niż z tego,

że ja go przekonam do swoich. Z każdym dniem wiem więcej.

Wolontariat daje mi możliwość nauki i zdobywania doświadczeń.

Eliza, wolontariuszka w Grecji:

Doświadczenia z pobytu w Grecji w ramach wolontariatu

EVS umocniły mnie wewnętrznie. Była to dla mnie lekcja

samodzielności. Cieszę się, że zdałam z niej egzamin

za granicą. Mam satysfakcję z faktu, że mogłam

poświęcić czas innym osobom. Utwierdziłam się

w przekonaniu, że jako osoba niewidoma mogę,

nawet lepiej niż osoby całkowicie sprawne,

pomóc innym chorym, bo doskonale ich

rozumiem i znam ich potrzeby fizyczne i duchowe.

Page 3: RAPORT WOLONT FIN 1 - czytelnia.frse.org.plczytelnia.frse.org.pl/media/wolontariusze-w-akcji-2005.pdf · ulubione miejsce w „Bajce” – zwłaszcza gdy kwitną ... swoją własną

OUR BELIEF: IN PARTNERSHIP WITH THE BALTIC YOUTH CO-OPERATION PROJECTStowarzyszenie Ekologiczno-Kulturalne Klub GajaIII 2005 – II 2006

Koło biur mieszczą się pokoje gościnne, biblioteka i pokój konferencyjny. Jest tam także taras z cudowną czarno-białą podłogą, na której stoi mnóstwo donic i doniczek z kwiatami, cebulkami oraz warzywami, zasadzonymi przez Basię. Zresztą ten balkon to jej ulubione miejsce w „Bajce” – zwłaszcza gdy kwitną słoneczniki.

Na schodach wiodących na poddasze spotykamy pana Jacka Bożka, prezesa Klubu Gaja. Co sądzi on o bajkowej wolontariuszce?Pan Jacek: Trzeba zacząć od tego, że Basia jest bardzo miłą osobą. Dobrze współpracuje z naszym zespołem, jest komunikatywna, pracowita, słowna i punktualna, co wbrew pozorom jest w tym miejscu dosyć istotne. My tylko tak „hipisowsko” wyglądamy, ale naszą pracę traktujemy poważnie i lubimy działać sprawnie. Poza tym Basia chyba dobrze trafiła, mamy podobne zainteresowania i podoba jej się w większości to, co robimy. A ona sama jest po prostu fajna.

Wchodzimy do dużej, słonecznej kuchni. Basia uwielbia przyrządzać tu wegańskie potrawy z produktów kupionych w sklepach ze zdrową żywnością. Z polskich dań najbardziej smakują jej pierogi oraz rozmaite sałatki. Teraz, popijając aromatyczną herbatę, rozmawiamy o jej wrażeniach z projektu Wolontariatu Europejskiego.

Co sprawiło, że znalazłaś się w tym zaczarowanym miejscu?O EVS-ie usłyszałam od mojej koleżanki, która była na wolontariacie na Syberii. Powiedziała mi, że jej organizacja wysyłająca szuka ludzi do projektu w Polsce. Pomyślałam, że ciekawie byłoby zobaczyć, jak się mieszka w kraju, z którego wyjechałam mając sześć lat. Poza tym mogłabym zdobyć doświadczenie w organizacji pozarządowej. Klub Gaja bardzo mnie zainteresował, ponieważ prowadził m.in. kampanie dotyczące ochrony środowiska i praw zwierząt. Studiowałam zoologię i podobnymi działaniami zajmowałam się już na studiach.

Czy opis projektu odpowiadał rzeczywistości?Tak, wszystko się zgadzało. Może trochę zawiodłam się na sposobie funkcjonowania organizacji pozarządowych w Polsce, którym trudno uzyskać niezbędne fundusze.

Ale w Gai wszyscy ciężko pracują, by osiągnąć swoje cele, realizować ideały.

Co sądzisz o miejscu, w którym mieszkasz?Bielsko-Biała ogromnie mi się podoba. To bardzo ładne i fajne miasto (jest sporo imprez kulturalnych) położone w pięknej okolicy, otoczone górami, a ja kocham góry! Ośrodek Klubu Gaja mieści się już bliżej Beskidu, więc po pracy można iść przed siebie prosto w góry. Nawet w kilka godzin można dotrzeć do Szczyrku. Mnie się to udało! Moja mentorka mieszka w Szczyrku, bardzo często ją odwiedzam. Poza tym lasy są pełne grzybów i jagód. Można jeździć na rowerze… W ogóle jestem bardzo zadowolona.

W jakich akcjach przeprowadzanych przez Klub Gaja brałaś udział?Zaraz po moim przyjeździe trochę pomagałam przy organizacji konferencji międzynarodowej „Woda – Tamy – Życie”. Następnie uczestniczyłam w wiecu antywojennym w Katowicach. Później był spektakl na dzień Ziemi w Warszawie i w Bielsku. W maju na konferencji feministycznej w Cieszynie prowadziłam warsztat o ekologicznym kubku menstruacyjnym. W lipcu brałam udział w organizowanym przez Klub Gaja „Graffiti Jam” w Warszawie – w celu zwrócenia uwagi na rzeki robiliśmy graffiti pod mostem. Później pomagałam koledze z Gai w prowadzeniu warsztatów dla Anglików z malowania antyrasistowskiego graffiti.Ostatnio opiekowałam się goszczącymi u nas mnichami buddyjskimi, którzy w Galerii BWA sypali mandalę. Oprócz tego prowadziłam lekcje ekologii w bielskich szkołach podstawowych i gimnazjach oraz ścieżkę edukacyjną wokół klubu Gaja. Ścieżka ta rozpoczyna się koło naszego ośrodka, a później prowadzi przez las i jego najciekawsze miejsca: strumyczek, drzewa, oczko wodne. Część zajęć odbywała się w języku angielskim – dzieci miały dwie lekcje w jednej.

Czego – oprócz doświadczeń wyniesionych z pracy w Klubie Gaja – nauczyłaś się podczas wolontariatu?Moja przyjaciółka Karina, z którą wspólnie zasadziłam słoneczniki na tarasie „Bajki”, zaraziła mnie swoją pasją zielarską i ogrodniczą oraz nauczyła rozpoznawać rośliny i zioła lecznicze. Karina wpadła na pomysł stworzenia spotkań w kręgu kobiet (w naszej pracy przeważają mężczyźni). W tej tzw. „Studni” możemy porozmawiać o wszystkim, poruszać ważne dla nas tematy albo zorganizować warsztaty, np. ziołoznawstwa. Poza tym w „Bajce” na dole ma swoją pracownię artystyczną Ola, która udziela mi lekcji ceramiki. Za to ja w zamian uczę jej córeczkę angielskiego.

Co planujesz robić po zakończeniu swojego projektu w Polsce?Bezpośrednio po EVS-ie chciałabym pojechać do mojej siostry do Francji. Po powrocie do Anglii zamierzam skończyć studia magisterskie z ochrony środowiska w Londynie. Pobyt na wolontariacie dużo mnie nauczył, ale i uświadomił, że jeszcze sporo nauki przede mną.

Za górami Sudetu Żywieckiego, w „Cygańskim Lesie” (pełnym sarenek i zajęcy), młoda wolontariuszka Basia Romanowicz od pół roku żyje w „Bajce”. „Bajka” Klubu Gaja jest bardzo stara, ale zielona i porośnięta bluszczem. Prowadzi do niej aleja lipowa, a jej bram dzielnie strzeże pies Ciapek. Na pierwszym piętrze znajdują się biura. W jednym z nich, w księgowości, pracuje pani Alina.

Pani Alina: Basia jest pierwszą Wolontariuszką Europejską w naszym stowarzyszeniu. Jej obecność sprawia, że patrzymy na naszą działalność w nowy, obiektywny sposób. Jej przyrodnicze wykształcenie, duża wiedza ekologiczna, a także poprzednie doświadczenia zdobyte w brytyjskich organizacjach bardzo wzbogacają naszą pracę. Basia zna biegle angielski i polski, więc ogromnie pomaga nam w tłumaczeniach korespondencji, publikacji, broszur itp.

Basia

Page 4: RAPORT WOLONT FIN 1 - czytelnia.frse.org.plczytelnia.frse.org.pl/media/wolontariusze-w-akcji-2005.pdf · ulubione miejsce w „Bajce” – zwłaszcza gdy kwitną ... swoją własną

Ieva z Łotwy i Yvan z Francji są Wolontariuszami Europejskimi w Fundacji Roberta Schumana. Pomimo, że siedziba Fundacji mieści się w Warszawie, ci młodzi ludzie rzadko w niej bywają.

Ieva: Większość czasu pochłania nam odwiedzanie szkół rozsianych po całej Polsce, w których przeprowadzamy lekcję o Europie. Opowiadamy o naszych krajach oraz o możliwościach, jakie otwiera przed młodzieżą Unia Europejska. Przede wszystkim opisujemy nasze projekty i działalność Fundacji Schumana, a także przedstawiamy zasady EVS i innych programów skierowanych do młodych

ludzi. Czasem zdarza się, że dany Szkolny Klub Europejski wcześniej prosi nas o przygotowanie zajęć na konkretny temat.

Yvan: Teraz, w czasie wakacji, pracujemy przede wszystkim w biurze. Pomagamy przy koordynowaniu projektów EVS innych wolontariuszy i przy różnych programach prowadzonych przez Fundację Schumana, takich jak Polskie Spotkania Europejskie, oraz debatach i konferencjach. Zajmujemy się również grupami z Ukrainy i Białorusi.

Co sprawiło, że tak świetnie mówicie po polsku?Ieva: Znałam już trochę ten język przed przyjazdem.

Nie przypuszczałam jednak, że będę prowadzić lekcje po polsku! Już po trzeciej prezentacji postanowiłam jednak spróbować i od tej pory robię zajęcia wyłącznie po polsku. Angielski stwarza pewną barierę pomiędzy mną i słuchaczami. Poza tym tłumaczenie zabiera dużo cennego czasu.Yvan: Pochodzę z południa Francji. Mówię po polsku dzięki mojej mamie, która jest Polką.

Co cenicie najbardziej w realizacji projektów?Yvan: Uwielbiam jeździć, poznawać kulturę i historię różnych zakątków Polski. Lubię uświadamiać młodym ludziom, że też mają szansę wyjechać, poszerzać horyzonty. Mówią sobie: „Jeśli on mógł to zrobić, dlaczego ja nie mogę?” Szczególnie ważne jest to dla mieszkańców małych miejscowości, którzy bardzo rzadko mają kontakt z przedstawicielami innych państw. Cieszy mnie, że możemy mieć choć niewielki wpływ na przyszłość niektórych młodych osób i zaproponować im coś nowego. Ieva: Wyjazdy są bardzo ciekawe – to wspaniała okazja, by poznać ludzi. Podróże są czasem długie i trochę meczące, ale na miejscu zawsze spotykamy się z bardzo ciepłym przyjęciem. Zazwyczaj cała szkoła na nas czeka, a dyrekcja zaprasza nas na kawę i torcik. Uczniowie cieszą się z naszej obecności i nabierają chęci do nauki języków obcych. Przebieg zajęć zależy od wieku naszych odbiorców. W podstawówce organizujemy zabawy, śpiewamy narodowe piosenki. W gimnazjum jest chyba najtrudniej, bo to już nie są dzieci, ale jeszcze nie młodzież. Wprowadzamy tu elementy poważniejszej rozmowy, ale staramy się nie być nudni. Liceum to debaty na tematy polityczno-społeczne związane z Unią Europejską.W prawie wszystkich szkołach opowiadamy o naszych krajach starając się łamać stereotypy. Ja na przykład wyjaśniam, że na Łotwie nie mówi się po rosyjsku, że mamy swoją własną kulturę, jedzenie, że Łotysze trochę się różnią od Polaków...

Jakie dostrzegacie podobieństwa i różnice pomiędzy Polską a waszymi krajami?

Ieva: Mamy podobne doświadczenia związane z sowiecką dominacją. Polacy są serdeczni – gdy ktoś ich odwiedza, oddaliby wszystko, co mają w lodówce, tak jak my. Największą różnicę stanowi dla mnie wielkość Polski. Tu jest więcej dużych miast (na Łotwie tylko Ryga), więcej przemysłu. Kiedy tu po raz pierwszy przyjechałam, byłam strasznie zdziwiona ogromnymi reklamami: taki kolor, taki kolor, wszystko razem... Reklamy wszędzie! Podoba mi się uprzejmość ludzi w autobusach – młodsi ustępują starszym, pomagają im wysiąść. Ogólnie czuję się w Polsce prawie jak w domu. A czego najbardziej mi brakuje? Z tych małych, codziennychm rzeczy, to różnych rodzajów ciemnego łotewskiego chleba. Yvan: Moi polscy przyjaciele są bardziej przedsiębiorczy w porównaniu do tych francuskich. Pewnie w dużej mierze wynika to z odmiennych warunków ekonomicznych. Bardzo podoba mi się ta energia, duch walki i motywacja do wprowadzania zmian. I otwartość ludzi. Poza tym podczas wyjazdów zauważyłem duże różnice pomiędzy poszczególnymi regionami, pomiędzy miastem a wsią.

Czasem nocujemy w domach prywatnych, poznajemy kulturę polską „od podszewki”. Bardzo miło wspominam nasz pierwszy wyjazd – do Białegostoku. Nie wiedzieliśmy wtedy jeszcze, jak nasza praca będzie wyglądała. Zostaliśmy potraktowani jak ważne osobistości: pyszny obiad, telewizja, radosne twarze dzieci. Szalenie miła niespodzianka. Oprócz tego jestem pod wrażeniem Dni Francuskich organizowanych raz w roku przez niektóre szkoły. Na jeden dzień gimnazjum lub liceum zmienia się w „świątynię sztuki francuskiej” z wystawami, koncertami, konkursami, przedstawieniami... Czasem uczniowie wiedzą o Francji więcej niż ja!

Co sądzicie o Warszawie?Ieva: Wcześniej, kiedy tylko przejeżdżałam przez Warszawę, myślałam: „Ojej, jakie brzydkie miasto”. Im dłużej jestem w Warszawie, tym bardziej ją lubię. Jest wiele miejsc – często ukrytych – które są pełne uroku i spokoju. Parki, w których się relaksuję lub spotykam z przyjaciółmi, wystawy, koncerty, mnóstwo kin, w których można też zobaczyć filmy niezależne. Uważam, że Warszawa jest naprawdę fajna. Yvan: Warszawa bardzo się zmieniła przez ostatnie kilka lat. Większość moich kolegów z Francji nie zdaje sobie z tego sprawy. Oni ciągle mają w głowach te komunistyczne obrazki, na których dominuje szarość, dym, przemysł ciężki. A ja widzę, że z roku na rok stolica Polski pięknieje. Oczywiście jest jeszcze dużo pracy, np. przy infrastrukturze (choć Puławska powoli się poprawia), ale jest tu naprawdę przyjemnie. Teraz mieszkam kawałek za Warszawą w stronę Piaseczna w małej wiosce. Ogromnie podoba mi się folklor polski w tym miejscu!

Co planujecie po zakończeniu wolontariatu?Ieva: Przed wyjazdem z Łotwy uzyskałam licencjat z nauk politycznych, ale nie chciałam od razu pracować. Dzięki temu ciekawemu projektowi EVS rozwinęłam swoje zainteresowania zwiazane z aspektami międzykulturowymi. W najbliższej przyszłości podejmę studia magisterskie w Polskiej Akademii Nauk na kierunku Socjologii i Polityki. Będą to studia w gronie studentów i profesorów z całego świata. Yvan: Po ukończeniu Wyższej Szkoły Handlowej zastanawiałem się, czy przedłużyć sobie praktykę w Paryżu, czy może pojechać do Polski? Wtedy w radiu francuskim usłyszałem o Wolontariacie Europejskim. Jedna z francuskich Organizacji Wysyłających poszukiwała osoby do Polski. Tak oto tu jestem i bardzo się z tego cieszę. Przekonałem się, że chcę dłużej zostać w tym kraju. Chciałbym znaleźć tu pracę.

Ieva i Yvan

VOLUNTARY SERVICE – BUILIDING BRIDGES IN EUROPEPolska Fundacja im. Roberta SchumanaXII 2004 – XII 2005Wolontariusze: Ieva Grundsteine (Łotwa) i Yvan Kujundzic (Francja)

Page 5: RAPORT WOLONT FIN 1 - czytelnia.frse.org.plczytelnia.frse.org.pl/media/wolontariusze-w-akcji-2005.pdf · ulubione miejsce w „Bajce” – zwłaszcza gdy kwitną ... swoją własną

WORK WITH SOCIALLY DISADVANTAGED PEOPLE AT THE YOUTH CENTER „U SIEMACHY” IN CRACOW Fundacja im. Ks. Siemaszki IX 2004 –VIII 2005Wolontariuszka: Katharina Janczyk (Niemcy)

Kasia przyjechała z Hannoveru. Pochodzi z Polski, ale od trzeciego roku życia mieszka w Niemczech. W Krakowie jest Wolontariuszką Europejską w Fundacji im. Ks. Siemaszki z Krakowa. Statutowym celem tej Fundacji, powołanej w 1991 r. przez zgromadzenie Księży Misjonarzy, jest niesienie pomocy dzieciom i młodzieży znajdującym się w trudnej sytuacji społecznej i materialnej. Kasia pracuje w Centrum „Radosna Nowina”, które mieści się w nowoczesnym kompleksie edukacyjno-sportowym położonym w Piekarach niedaleko Krakowa. W tym ośrodku znajduje się publiczne Liceum Ogólnokształcące z internatem, do którego przyjmowana jest młodzież z całej Polski (uczniom w trudnej sytuacji materialnej Fundacja finansuje utrzymanie – internat i wyżywienie). Ponadto „Radosna Nowina” organizuje czas wolny oraz programy edukacyjno-kulturalne dla dzieci i młodzieży z Piekar i okolic. Pracownię plastyczną prowadzi pani Dorota Brewczyńska.

Pani Dorota: Pracujemy razem z Kasią, która pomaga plastycznie i językowo w prowadzeniu zajęć.

Wczoraj, podczas mojej nieobecności, dzielnie mnie zastępowała. Dziś dzieci przywitały mnie niemiecką piosenką. Do naszej pracowni przychodzą młodzi ludzie o mniejszych szansach społeczno-ekonomicznych. Mieszkają na wsi, nie mają tu żadnego domu kultury, żeby rozwijać swoje zainteresowania artystyczne. Prowadzimy zajęcia w dwóch grupach wiekowych. Pierwsza to dzieci ze szkoły podstawowej, w drugiej są gimnazjaliści i licealiści. Mamy nawet kilkoro studentów, którzy mieszkają w okolicy i przychodzą tu, by rozwijać swój talent. W naszej pracowni wykorzystujemy rzadko spotykane techniki: wiklinę, krepinę czy batiki (to tradycyjna, sięgająca tysiąca lat metoda malowania woskiem pszczelim konturów na tkaninie i wybarwiania ich warstwowo). Kasia jest człowiekiem niesamowicie otwartym, komunikatywnym. Wszyscy bardzo szybko ją zaakceptowali i polubili. Ostatnio organizowała loterię obrazkową. Objaśnia różne rzeczy w języku polskim i niemieckim, uczy wierszyków. Wiadomo, że w takiej ciekawej i przyjemnej formie można wykształcić w młodych ludziach postawy przyjazne wobec nauki na całe życie. Zwłaszcza młodsze dzieci są bardzo ciekawe kultury kraju, z którego przyjechała Kasia. Dla nich taki kontakt z niemieckim jest bardzo

ważny, ponieważ rodziców nie stać na prywatne lekcje. Poza tym dojazd do Krakowa nie należy do prostych. Marcin i Darek, „uczniowie” Kasi: Lekcje ogromnie nam się podobają. Już sama rozmowa z kimś z Niemiec dużo dla nas znaczy. Akcent Kasi znacznie różni się od akcentu naszej nauczycielki. Kasia jest szalenie sympatyczna, wesoła, prowadzi lekcje w bardzo ciekawy sposób. Dzisiaj poznawaliśmy słownictwo związane z geografią i krajobrazem, wykorzystując mapę Niemiec. Aby utrwalić skróty stron świata, Kasia nauczyła nas zdania „Niemals Ohne Seife Waschen” (nigdy nie myj się bez mydła). Początkowe litery wyrazów to pierwsze litery stron świata. Kasia zawsze przygotowuje wiele pomocy naukowych i prezentacji.

Kasia: Przyjechałam we wrześniu na rok. Po maturze nie wiedziałam dokładnie, jakie studia wybrać. Myślałam o socjologii, może o pedagogice. Zależało mi na tym, aby przed studiami zdobyć jakieś doświadczenie, dlatego zdecydowałam się wyjechać za granicę jako wolontariuszka. Na początku nie „ciągnęło” mnie wcale do Polski. Wydawało mi się, że już ją dobrze znam. Wolałam Stany Zjednoczone, Francję… Ale później pomyślałam, że fajnie by było poznać swoje korzenie. Wyjechałam stąd jako bardzo mała dziewczynka. Kiedy cztery lata temu zwiedzałam Kraków z moim tatą, byłam zachwycona. Jestem bardzo szczęśliwa, że jestem właśnie tu, i że mam taki ciekawy projekt. Moja praca jest bardzo urozmaicona. Pomagam pani Dorocie w prowadzeniu warsztatów plastycznych, tłumaczę dokumenty w biurze, uczę niemieckiego licealistów, którzy przychodzą do mnie na konwersacje (mam je trzy razy w tygodniu). Pomagam także w przygotowaniach projektu „Europa”, który ma być realizowany w lipcu w ramach Programu MŁODZIEŻ. Będziemy tu gościć osiem państw, blisko sto osób! Uczestnikami z Polski będą uczniowie tego

liceum oraz studenci z Krakowa. Dzięki temu przedsięwzięciu poznałam wielu młodych ludzi, z którymi często spotykam się w czasie wolnym. Nasza pracownia plastyczna z tej okazji robi upominki dla każdego uczestnika projektu. Jak tu przyjechałam, promieniowałam energią, ogromnie się cieszyłam, że będę Wolontariuszką Europejską. I nawet teraz, po pięciu miesiącach, wciąż jestem jeszcze pełna tej energii. Każdy dzień przynosi coś nowego. Dużo się już nauczyłam, między innymi tego, że nie jest wcale tak prosto pracować z dziećmi. Trzeba znaleźć swój własny sposób, aby się do nich zbliżyć. Być dla nich autorytetem. Myślę, że w przyszłości wybiorę studia związane z pracą z dziećmi. Tylko teraz się zastanawiam, czy w Niemczech, czy w Krakowie. Czas wolny spędzam tutaj w różny sposób. Mieszkam w centrum z trójką innych Wolontariuszy: Pelin i Jurkiem z Niemiec oraz Jeanem z Belgii. Razem zwiedzamy, bawimy się, gotujemy. Każdy z nas ma swój projekt, inne zadania oraz inne doświadczenia. Fajnie jest o tym rozmawiać i wspólnie to przeżywać. Możemy się podzielić naszymi wrażeniami z osobami, które to rozumieją. Oprócz tego chodzę na kurs tańca, spotykam się ze znajomymi… W Krakowie jest co robić! Młodzi ludzie, których spotykam, są bardzo zainteresowani tym, co tu robię, możliwościami wyjazdu na wolontariat. Są otwarci na obce kultury. Chociaż ja nie jestem wcale taka „obca”. Ale w sumie sama nie wiem, kim jestem. Kiedy jestem w Niemczech, czuję się bardziej Polką. Wiem, że się urodziłam w Polsce, mam całą polską rodzinę, znam polskie tradycje. Ale kiedy jestem tutaj, czuję się bardziej niemiecko. Trudno mi zatem odpowiedzieć na pytanie, kim jestem. Chyba „niemiecką Polką”, tak można powiedzieć. Na wolontariacie dużo się o mojej ojczyźnie nauczyłam i jestem bardzo szczęśliwa.

Katharina

Page 6: RAPORT WOLONT FIN 1 - czytelnia.frse.org.plczytelnia.frse.org.pl/media/wolontariusze-w-akcji-2005.pdf · ulubione miejsce w „Bajce” – zwłaszcza gdy kwitną ... swoją własną

THE ENGLISH PLAYSCHOOL OF VALKEAKOSKIMAAILMANVAIHTORY – ICYE FINLANDIX 2003 – VIII 2004Wolontariusz: Łukasz Kinalczyk (Polska)

Pamiętam chwilę, w której dowiedziałem się od Karoliny Sucheckiej, że chcą mnie w Valkeakoski, i że jeśli dobrze pójdzie, to na jesieni będę już w Finlandii pomagał dzieciakom w przedszkolu. Wydaje się, jakby to było parę dni temu, jakby to wszystko co się potem wydarzyło skumulowało się, skondensowało w kilku godzinach. A przecież to był cały „długi” rok. Pierwszych parę tygodni to istny galimatias nowych wrażeń, doświadczeń, znajomości i informacji... Był i obóz szkoleniowy, gdzie poznałem innych wolontariuszy w Finlandii. Był i pierwszy dzień w przedszkolu. Okazało się wtedy, że jest to bardzo mała placówka z 22 dzieciakami i 3 opiekunkami. Mała, ale z fajnym pomysłem na nauczanie angielskiego od najmłodszych lat. Było objeżdżanie całego miasteczka rowerem, który miałem tam do dyspozycji. Było też pierwsze „wyzwanie” wolontariackie: przygotowanie Halloween. Poszło doskonale! O ile dobrze pamiętam, zagrałem tam nawet początek Marsza Żałobnego Szopena, tak dla wczucia się w atmosferę święta. Dzieciaki wypadły świetnie. Oczywiście z czasem wszystko przyswoiłem i jakoś przywykłem do rutyny naszego przedszkolnego życia. A mój dzień wyglądał następująco:

8.30 przybywam i od razu pomagam dzieciakom przy śniadaniu.8.45 ubieramy się (koszmar zimowych ubranek!).9.00 jesteśmy na dworze i robimy co się da. Jesienią, wiosną, a najwięcej latem trenujemy z chłopakami piłkę nożną.11.30 obiad, czyli jakieś papu, którego w przeważającej części dzieciaki nie chcą jeść. To chyba naturalne.12.00 czas na książki. Każda z naszych pociech ma sobie wybrać książeczkę na jakieś 20 minut. 12.30 gry i zabawy w środku (no chyba, że jest śliczna pogoda, wtedy naturalnie szybko na dwór).14.00 zdecydowanie czas na spokój dla opiekunów, czyli leżakowanie (jeśli pogoda okropna) albo na dwór na parę chwil. Jedno mnie zdziwiło w Finlandii, jednocześnie uważam to za bardzo

dobry zwyczaj, mianowicie ile tylko się da, przebywać na dworze. Czy to deszcz, czy śnieg, mróz czy spiekota (w Finlandii potrafi być gorąco latem), dzieci muszą wyjść na dwór przynajmniej na 3 godziny dziennie. Na palcach jednej ręki potrafię policzyć dni, w których z powodu okropnej pogody siedzieliśmy w środku. Tak się hartuje stal i fińskie dzieci.15.00 rodzice zaczynają odbierać maluchy i trwa to mniej więcej do 16.4515.30 snack time czyli podwieczorek, na który składa się zdrowe ciemne pieczywo z serem, kiełbasą i ogórkiem. W Finlandii dzieci dostają słodycze raz na jakiś czas, a na co dzień tylko zdrowe posiłki.16.00 mogę opuścić już swoją placówkę i iść do domu, aby zebrać siły na kolejny dzień walki.

Tak mniej więcej wyglądały tygodnie normalne. Dodatkowo były jeszcze tygodnie mniej normalne, w których przygotowywaliśmy występy na nadchodzące święta (Halloween, Boże Narodzenie, spotkanie z niepełnosprawnymi rówieśnikami, Dzień Matki, Dzień Sportu) albo jeździliśmy na wycieczki: do muzeum starych samochodów, na plażę, na farmę strusi i do muzeum pluszowych misiów (nie miałem pojęcia, że coś takiego istnieje!). I mogę stwierdzić, że zdecydowanie więcej było tych tygodni mniej normalnych. Osobiście odpowiadałem za Dzień Sportu (były różne biegi, tory przeszkód, rzucanie do celu itp.). Zorganizowałem też Małą Orkiestrę, czyli po fińsku Pikkuorkesteri. Wspólnymi siłami wyśpiewaliśmy i wygraliśmy na różnych instrumentach „Jingle Bells” na spotkaniu bożonarodzeniowym. Zrobiliśmy niemałą furorę, bo później poproszono nas o odśpiewanie tej piosenki na dorocznym zjeździe absolwentów z miasta Valkeakoski. A jeszcze gdzieś tak w międzyczasie uczyłem dzieciaki angielskich nazw ubrań, czapek, rękawiczek, zabawek itp. W dodatku udało mi się zrobić nową stronę internetową dla naszego przedszkola (można znaleźć pod adresem www.edu.vlk.fi/kindergarten)W sumie rok niezwykle pracowity. Finlandia wywarła na mnie olbrzymie wrażenie. Chętnie bym tam wrócił trochę się dokształcić czy coś. Jedyna rzecz, na którą mogę narzekać, to brak pierogów z kapustą i grzybami.Dni mijały, tygodnie mijały, miesiące mijały i nagle obudziłem się z tego najpiękniejszego snu, jaki miałem. Trzeba wyjeżdżać. Toboły już na mnie, niedługo posmakuję tych pierogów, za którymi mi się tęskni. Trzeba żegnać mój drugi dom w Finlandii i wracać do Polski.

Łukasz

Page 7: RAPORT WOLONT FIN 1 - czytelnia.frse.org.plczytelnia.frse.org.pl/media/wolontariusze-w-akcji-2005.pdf · ulubione miejsce w „Bajce” – zwłaszcza gdy kwitną ... swoją własną

Jean i Pelin

Piątkowy poranek w Niepublicznym Zakładzie Opieki Zdrowotnej „Pro vita et spe” w Krakowie. W poczekalni młoda uśmiechnięta dziewczyna rozmawia z grupą starszych ludzi. Po chwili dołącza do nich chłopak z aparatem fotograficznym w dłoni. Dla dwojga wolontariuszy – Pelin z Niemiec i Jeana z Belgii – to kolejny dzień pracy z pacjentami przychodni w ramach projektu „Saving Memory”. Młodzi ludzie przez rok opiekują się byłymi więźniami hitlerowskich obozów oraz ofiaramiholocaustu, umożliwiając podopiecznym przekazanie młodzieży swoich doświadczeń i przeżyć. Według pani Doroty Zawistowicz, koordynatorki pracy wolontariuszy, celem projektu jest otwarcie dialogu międzykulturowego i międzypokoleniowego. „Chcieliśmy, aby mądrość i wiedza

naszych pacjentów nie odeszły razem z nimi. I tu widzimy rolę młodzieży. Mamy nadzieję, że uczestnictwo w naszym projekcie pozostawi w młodych ludziach ślad kierujący ich myślenie i działanie w stronę pokoju, a tym, którzy dźwigają piętno wojny, pozwoli przeżyć godnie ostatni etap w życiu”. Jak zatem oceniają swój udział w projekcie wolontariusze i ich podopieczni?

Pelin: Jestem w Krakowie prawie pięć miesięcy. Po zdaniu matury chciałam wyjechać za granicę pracować ze starszymi ludźmi. Wydawało mi się to bardzo ciekawe i dające wielką satysfakcję. Nie spodziewałam się jednak, że aż taką! Ja nie tylko daję, ja otrzymuję bardzo dużo. Opiekuję się dwiema pacjentkami. Z każdą spędzam kilka godzin dwa razy

SAVING MEMORYNiepubliczny Zakład Opieki Zdrowotnej PRO VITA ET SPEIX 2004 – IX 2005-02-24Wolontariusze: Pelin Yildiz (Niemcy) i Jean Culot (Belgia)

w tygodniu. Pijemy herbatę, jemy ciastka i rozmawiamy. Do Pani Stasi staram się mówić po polsku, ale ona często wraca do niemieckiego. Pani Alina była kiedyś nauczycielką polskiego, więc chętnie mnie uczy. Na dodatek bardzo dobrze zna język niemiecki, dzieki temu może mi wyjaśniać gramatykę. To idealne rozwiązanie. Oprócz tego nauczyła mnie przyrządzać zupę pomidorową, makaron z jabłkami, piec placek. Pani Alina i Pani Stasia zawsze na mnie czekają, cieszą się, że przychodzę. Mogę im wszystko powiedzieć, a one cierpliwie słuchają, starają się mnie zrozumieć. Troszczą się o mnie, jakbym była ich wnuczką. Nie mam tu blisko mojej mamy, ale mam moje „babcie”. Ten projekt spełnił wszystkie moje oczekiwania. Jestem bardzo szczęśliwa, że tu jestem. Wcześniej nie wiedziałam dużo o Polsce, chociaż to moja „sąsiadka”. Teraz odkrywam ten kraj: ludzi, język, kulturę. Najbardziej lubię ludzi. Znalazłam tu wielu przyjaciół. Po powrocie do Niemiec chcę studiować, tylko jeszcze nie wiem co. Ale na pewno ten rok w Polsce w dużym stopniu wpłynie na moją decyzję.

Jean: Podobnie jak Pelin opiekuję się dwiema osobami. Teraz więcej czasu spędzam z panem Stanisławem, który jest na wózku inwalidzkim. Oprócz tego pracuję w biurze przychodni, robię zdjęcia pacjentom oraz prowadzę kronikę. Przyjechałem zaledwie miesiąc temu. Dlaczego akurat tu? Ten projekt bardzo mnie zainteresował. Studiowałem fotografię, a to może być wykorzystane przy tworzeniu dokumentacji zdjęciowej do

„Izby Pamięci Narodowej” pacjentów. Ponadto ciekawią mnie przeżycia starszych ludzi. I Polska, o której wcześniej niewiele wiedziałem. Jedyne znane w Belgii opinie o Polakach to te, że są żarliwymi katolikami, ciężko pracują, i że Polki są bardzo ładne. Czyli właściwie dobre rzeczy, które faktyczne zauważyłem. Ale oczywiście każdego dnia odkrywam nowe. To wspaniałe, że w Polsce można rozmawiać prawie nie znając języka. Gdy ludzie widzą, że próbuję mówić, to serdecznie „wychodzą ku mnie” starając się mnie zrozumieć. W Krakowie każdego dnia poznaję mnóstwo osób, zarówno Polaków, jak i cudzoziemców. Nigdy jeszcze nie spotkałem tylu ludzi w tak krótkim czasie! Bruksela również pełna jest twarzy z różnych krajów, ale to nie to samo. Tam ludzie się spieszą, denerwują pracą. Tu jest wielu turystów, którzy przyjechali odpocząć podziwiając piękno miasta… To wyjątkowo przyjazna atmosfera!

Pani Alina: Ostatnio podupadłam bardzo na zdrowiu i pani Dorota zaproponowała mi towarzystwo wolontariuszki. Mam syna i wnuczki, ale mieszkają na drugim końcu Krakowa i nie mogą mnie często odwiedzać. Ogromnie się cieszę, że przychodzi do mnie Pelin. Jestem z niej bardzo zadowolona. To miła, uczynna i ciepła dziewczyna. Poza tym jest bardzo inteligentna i komunikatywna. Razem chodzimy na spacery,

na zakupy i do banku. Bardzo rzadko opuszczam dom bez Pelin. Poza tym gotujemy, śpiewamy polskie i niemieckie piosenki. Przebywanie z nią sprawia mi ogromną przyjemność. Jedynym minusem jest to, że będzie musiała kiedyś wyjechać. Ale z drugiej strony zostawi tu na zawsze cząstkę siebie. A ze sobą zabierze wspomnienia… Zresztą można do siebie pisać listy, odwiedzać. Niemcy są blisko, a środki komunikacji się rozwijają. Uważam, że to piękne i ważne, że młodzież z różnych krajów poznaje się w taki bezpośredni sposób. Bo to, co czynią politycy „na górze”, to są w większości tylko słowa. Nie dają one takich efektów jak ta nić przyjaźni, którą tworzą młodzi ludzie. Wtedy jest prawdziwa integracja, kruszą się bariery.

Pani Stasia: Wspaniale czuję się z Pelin, to cudowna dziewczyna! Jest moją „damą do towarzystwa”. Bardzo ją lubię i szanuję. Jest mi od razu raźniej, kiedy przychodzi. Mam rodzinę, która mi pomaga, przynosi obiady. Tak więc z Pelin mogę po prostu miło spędzać czas. Szkoda, że jest teraz taka brzydka pogoda, bo nie możemy chodzić na spacery. Rozmawiałam z Pelin o Ravensbruecku, w którym byłam podczas wojny. Ja mówię trochę po niemiecku, ona po polsku, więc się dogadujemy. Ona bardzo szybko uczy się polskiego. Wcześniej przychodziła do mnie Dorotka, również fantastyczna dziewczyna!

Pani Dorota Zawistowicz: Dorotka była wolontariuszką w innym projekcie Programu MŁODZIEŻ w Krakowie, nie bezpośrednio w naszej przychodni. Należała do tej grupy wolontariuszy, którzy z własnej woli chcieli dodatkowo coś robić. Ale dopiero Pelin jest naszą pierwszą „formalną” wolontariuszką. Na początku baliśmy się, czy ten projekt się uda. Bo to przecież inne generacje, światopoglądy, kraje… Nie wiedzieliśmy, czy starsi ludzie się otworzą, jak zareagują na młodych obcokrajowców, a zwłaszcza Niemców. Ale już od pierwszego dnia nasze obawy zaczęły się rozwiewać. Starsi ludzie są zaskoczeni i szczęśliwi, że ktoś chce im pomóc, że się interesuje nimi, ich doświadczeniami, przeszłością, dniem dzisiejszym. Bardzo chcielibyśmy zachować wspomnienia pacjentów i stworzyć Izbę Pamięci Narodowej. To bardzo trudne zadanie, przed którym stoi głównie Jean. Dla niego to jeszcze większa motywacja do nauki polskiego. Chodzi trzy razy w tygodniu na kurs, ma też dodatkowe lekcje. Pomagają mu także rozmowy z panem Stanisławem i z innymi pacjentami.

Pan Stanisław: Jestem coraz słabszy, dlatego każde wsparcie się przydaje. Kiedy chcę wyjść do sklepu, po zakupy, albo gdy mam ochotę na spacer, trzeba pomóc mi z wózkiem na schodach. W środku jest winda, ale parter jest położony na wysokości dziesięciu stromych stopni. To dobrze, że Jean jest dobrze zbudowany. Zresztą ja do niego mówię „Janek”. Rozmawiamy po angielsku, ale Janek szybko uczy się polskiego i coraz więcej rozumie. Na razie nie znam Janka na tyle, żeby go prosić o pewne rzeczy. Ale jeśli chce, to oczywiście może pomóc mi np. w sprzątaniu. Razem zawsze raźniej, nawet gdy się jest zupełnie zdrowym! Myślę, że dzięki temu projektowi młodzież z zagranicy poznaje nasz kraj lepiej i głębiej. Spędza czas nie tylko wśród swoich rówieśników, ale również wśród ludzi starszych, patrzących na dzisiejszy świat z odmiennej perspektywy. Wolontariusze uczą się historii i tradycji nie tylko z książek i telewizji, ale poprzez obcowanie z nami, w naszych mieszkaniach, w naszej codzienności. Z drugiej strony, jeśli chodzi o samą pomoc choremu, nie można porównywać zagranicznych wolontariuszy z polskimi. Nie zawsze potrafię wytłumaczyć Jankowi, o co dokładnie mi chodzi, więc ten kontakt jest – przynajmniej na początku – utrudniony. Może Janek mógłby przychodzić do mnie w towarzystwie polskiego kolegi albo koleżanki? Uważam, że to dobry pomysł na początkowe tygodnie naszej znajomości.

Page 8: RAPORT WOLONT FIN 1 - czytelnia.frse.org.plczytelnia.frse.org.pl/media/wolontariusze-w-akcji-2005.pdf · ulubione miejsce w „Bajce” – zwłaszcza gdy kwitną ... swoją własną
Page 9: RAPORT WOLONT FIN 1 - czytelnia.frse.org.plczytelnia.frse.org.pl/media/wolontariusze-w-akcji-2005.pdf · ulubione miejsce w „Bajce” – zwłaszcza gdy kwitną ... swoją własną

Teresa, Anneli, Teddy, Valentino,

Dzielnica Azory w Krakowie. W Przedszkolu Samorządowym nr 121 nowy tydzień rozpoczyna się słonecznie. Dzieci – te zdrowe i te z lekką niepełnosprawnością (zarówno fizyczną, jak i intelektualną) - będą jak zwykle uczyć się i bawić ze swoimi „ciociami” oraz z czwórką wolontariuszy: Teresą z Niemiec, Anneli z Finlandii, Valentino z Włoch, oraz Teddy’m z Francji. Młodzi Europejczycy przez dziewięć miesięcy towarzyszą dzieciom dzieląc się z nimi atmosferą i tradycjami swoich krajów, przede wszystkim w formie piosenek i zabaw. Zgodnie z założeniami inicjatorów ten projekt Wolontariatu Europejskiego łączy w sobie trzy zadania: opiekę nad dziećmi, pracę z tymi, które wymagają specjalnej troski oraz włączanie pierwiastka międzykulturowości. Dzięki temu mniej samodzielne czy sprawne maluchy mają szansę pełniejszego uczestnictwa w zajęciach, a przedszkole może ponadto realizować bardziej urozmaicony program rekreacyjno-kulturalny. Pomoc wolontariuszy jest nieoceniona podczas wycieczek, wyjść do kina, zabaw dydaktyczno-ruchowych, tworzenia dekoracji, a także podczas prostych codziennych czynności. Przede wszystkim jednak wpływa na wykształcenie w dzieciach (i w ich rodzicach) naturalnej postawy tolerancji w stosunku do „inności”. Pani dyrektor Alicja Szpot zauważyła, że „dzięki integracyjnemu pierwiastkowi obecnemu w tym przedszkolu dzieci nie oglądają się widząc wózek inwalidzki lub inny kolor skóry. Dla nich to po prostu integralna część świata”. Większości starszych dzieci młodzi Europejczycy towarzyszą już od kilku lat. Poprzedni wolontariusze pozostają w kontakcie ze swoimi grupami: odwiedzają przedszkole, przysyłają listy, a nawet upominki na święta. Cały personel przedszkola jest otwarty na nowe pomysły wolontariuszy. Również dzieci z zapałem i radością przyjmują inicjatywy swoich „starszych kolegów i koleżanek”.Podczas gdy jedna grupa słucha bajek, druga przy dźwiękach fortepianu rozpoczyna rytmikę. W trzeciej Valentino czyta gazetę po włosku, a dzieci starają się odgadnąć, o czym może być ten tekst. W „zerówce” Teddy rozgrywa z dwoma sześciolatkami partyjkę warcabów. Później wszyscy wychodzą na przedszkolny plac zabaw. We wspólnej zabawie nieistotny jest wiek, kondycja fizyczna czy kolor skóry. Nawet język nie zna barier: wolontariusze rozmawiają ze sobą po angielsku, ale gdzie tylko mogą, używają polskich słów. Także trochę włoskich, francuskich, niemieckich lub fińskich. Grunt, że wszyscy świetnie się rozumieją, a dzieci mają dodatkową „frajdę dla uszu” i duże szanse na zostanie poliglotami, gdy dorosną.

Anneli z Finlandii pracuje z grupą trzyletnich maluchów: Jestem tu od początku października. Po skończeniu studiów (Komunikacja i Marketing) i przed podjęciem poważnej, stałej pracy, chciałam przeżyć coś nowego. Uważam, że Program MŁODZIEŻ stwarza bardzo dobrą szansę wyjazdu na wolontariat. Otrzymałam duże wsparcie zarówno podczas przygotowań do wyjazdu, jak i tu w Krakowie. Wszystkie procedury były przejrzyste, miałam możliwość wyboru projektu. Zdecydowałam się na Polskę, bo wcześniej studiowałam semestr w Łodzi i bardzo mi się tam podobało. Zachwycił mnie także Kraków – dlatego starałam się znaleźć projekt w tym mieście. Praca z dziećmi sprawia mi dużo radości. Pomagam je karmić, bawię się z nimi, usypiam, gdy nie chcą spać. Panie nauczycielki w tej grupie nie znają angielskiego, więc muszę mówić po polsku. Nie jest to łatwe, ale zawsze mam przy sobie słownik i daję sobie radę. Poza tym panie są bardzo miłe i wszystko mi wyjaśniają, więc te małe

trudności językowe w żaden sposób nie wpływają na moją pracę z dziećmi.

A co mówią o Anneli maluchy?Leon: „Aniela jest z Finlandii, tam jest Święty Mikołaj!”Oliwia: „Kocham ciocię Anielkę!”

Teresa z Niemiec opiekuje się czterolatkami: Po maturze chciałam wyjechać na dłużej za granicę. Duże wrażenie wywarła na mnie serdeczność i otwartość ludzi w Polsce. Pracownicy przedszkola zapraszali nas do swoich domów na weekendowe obiady. Mieszkamy razem z Anneli bardzo blisko przedszkola, co jest bardzo miłe (szczególnie rano). Przygotowuję pomoce do zajęć, sama lub z maluchami, pomagam im podczas posiłków i leżakowania. Czasem uczestniczę w lekcjach angielskiego dla dzieci. Uczę je też trochę niemieckiego. Na początku było mi ciężko porozumiewać się z dziećmi bez znajomości języka. Na szczęście w mojej grupie pani nauczycielka zna angielski, więc może wszystko mi wytłumaczyć – chociaż stara się najpierw robić to po polsku.

Valentino z Włoch zajmuje się ekipą pięciolatków:W zeszłym roku studiowałem semestr w Warszawie. Po powrocie do Włoch postanowiłem kontynuować swoją zagraniczną przygodę. Do zainteresowania się Programem MŁODZIEŻ zachęcili mnie przyjaciele. Chociaż tego nie planowałem, chętnie wróciłem do Polski. Praca w tym przedszkolu ogromnie mi się podoba. Gram i żartuję z dziećmi, dużo jemy i bardzo się lubimy. Razem uczymy się literek – dzisiaj będzie literka „r”. Panie nauczycielki też są bardzo sympatyczne. Ale pani Jola nie chce się ze mną wybrać na imprezę. (Z oddali dobiega głos pani Joli: Ależ Valentino, gdzie ja w tym wieku na imprezę!).W mojej grupie jest kilkoro dzieci niepełnosprawnych ruchowo i autystycznych ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi. Wspieram pracę pedagoga specjalnego w zajęciach terapeutycznych. Przede wszystkim jednak prowadzę z dziećmi indywidualne zajęcia i zabawy wtedy, gdy wspólny program sprawia im trudności. Kasia: Bardzo lubię Valentino. Jest fajny i wesoły, często się z nami bawi, wymyśla nam różne zabawy. Mi się najbardziej podobają te z muzyką i z krzesłami. Pani Małgorzata Górska (nauczycielka wspomagająca): Dzieci z innych grup także przepadają za Valentino, który czasami bawi się z nimi. Nawet gdy tylko „wpada” do innej sali coś pożyczyć, zostaje tam trochę dłużej i zawsze coś ciekawego zorganizuje. Błyskawicznie nawiązuje kontakt, jest bardzo otwarty. Dzięki obecności obcokrajowców dzieci szybciej uczą się tolerancji.Na przykład przed świętami wprowadziliśmy elementy „Bożego Narodzenia w kraju Valentino”. Dzieci bardzo szybko „chwytają” włoskie zwroty, sprawia im to dużą radość.

Teddy (opowiada zachwycony): Codziennie rano, gdy idę do przedszkola, cieszy mnie myśl, że dzieci znowu podzielą się ze mną swoimi „nowinkami”. Czuję, że praca w przedszkolu jest właśnie tym, co teraz chcę robić. Wkładam w nią całą swoją duszę. Nie jestem zwykłym wolontariuszem – jestem prawdziwym przyjacielem tych dzieciaków. Oczywiście ma to swoje słabe strony, bo nie cieszę się takim autorytetem, jak panie nauczycielki. Ale z drugiej strony pozwala nawiązać bardzo naturalny i głęboki kontakt. W tej grupie jest czwórka dzieci „integracyjnych”, którym poświęcam czas w sposób szczególny.

SUNNY KINDERGARDEN Przedszkole Samorządowe nr 121 w KrakowieIX 2004 – VI 2005Wolontariusze: Anneli Seppa (Finlandia), Theresa Essers (Niemcy), Teddy Balancy (Francja), Valentino De Bernardis (Włochy)

Oprócz tego ważny jest fakt, że jestem chłopakiem. Wiele dzieci potrzebuje właśnie zabawy z facetem, ponieważ niestety nie mają tego w domu na co dzień. Ich ojcowie albo pełnią służbę wojskową, albo są straszliwie zapracowani. Dobrze, że to przedszkole dba o równowagę płci wśród wolontariuszy, to przełamuje dodatkowo stereotyp sfeminizowania przedszkolnego personelu. Tutaj wszyscy są bardzo otwarci, więć mogę realizować swoje pomysły. Dzień mija bardzo szybko i bardzo przyjemnie.Pani Jolanta Saudi (nauczycielka wspomagająca): Dzieci uwielbiają Teddy’ego. Są to sześciolatki, które musimy przygotowywać do systemu szkolnego. A Teddy wnosi „świeży powiew”, dodatkową porcję energii. Daje dzieciom możliwość swobodnej zabawy i „wyżycia się” po czasem trudnych dla nich lekcjach. Gra na gitarze, jest uzdolniony manualnie i cierpliwy. Widać, że praca z dziećmi sprawia mu radość i satysfakcję. Patrząc na niego ma się wrażenie, że „dzień bez pracy to dzień stracony”. Teddy przywiózł ze sobą bardzo ciekawą książkę „Moje pierwsze prace ręczne”, którą często wykorzystujemy

do przygotowywania dekoracji, ozdób, pomocy do zajęć. Teraz właśnie robimy prezenty z okazji Dnia Babci i Dziadka. Dla tej grupy to już trzeci rok z zagranicznym wolontariuszem. Gdy dzieci miały cztery lata, była u nas Hiszpanka. Już wtedy mogły nie tylko same się uczyć, ale przy okazji uczyć ciocię Tycjanę mówić po polsku. Przynosiły jej nawet swoje książeczki. Teddy: Mój projekt Wolontariatu Europejskiego to nie tylko praca w przedszkolu. To także Kraków, jego życie kulturalne i nocne, a przede wszystkim jego mieszkańcy. Są cudowni – niesamowicie serdeczni i pomocni. Kocham Polskę! Miałem szczęście spędzić tu Boże Narodzenie w zaprzyjaźnionej rodzinie – to na mnie czekało to dodatkowe nakrycie! Tego nawet nie da się porównać do Francji, gdzie tradycja niestety umiera. Polskie kolędy są takie piękne! A sylwestra spędziłem z ludźmi na Rynku, to było także niezapomniane przeżycie. Mam fantastyczne lekcje polskiego, na każdą czekam z utęsknieniem. Dla mnie przygoda z wolontariatem to przede wszystkim droga do samego siebie. Bez mamy i taty, w obcym kraju... Trzeba sobie radzić. A ja radzę sobie doskonale

Page 10: RAPORT WOLONT FIN 1 - czytelnia.frse.org.plczytelnia.frse.org.pl/media/wolontariusze-w-akcji-2005.pdf · ulubione miejsce w „Bajce” – zwłaszcza gdy kwitną ... swoją własną

Ilze

Ilze poznałam na szkoleniu pośrednim dla Wolontariuszy Europejskich w Kazimierzu nad Wisłą, na które przyjechała z Wrocławia ze swoją prawie czteroletnią

córeczką. Podczas gdy mama uczestniczyła w zajęciach, mała Mary rysowała, przeglądała książeczki lub bawiła się ze zwierzakami pani gospodyni. Ochoczo towarzyszyła również

SHARE YOUR PASSION WITH CHILDRENCentrum Współpracy Europejskiej we WrocławiuV-XII 2005Wolontariuszka: Ilze Luse

wszystkim wolontariuszom podczas wspólnych spacerów tematycznych lub zabaw integracyjnych. Błyskawicznie „zaaklimatyzowała” się w międzynarodowym gronie, zdobywając sympatię starszych kolegów i koleżanek. Podczas jednego z wieczorów poprosiłam Ilze, by opowiedziała mi o swojej przygodzie z Wolontariatem Europejskim.

Co sprawiło, że ty i Mary znalazłyście się we Wrocławiu?Ilze: Skończyłam ekonomię. Już podczas studiów chciałam wyjechać zagranicę, zmienić moje życie. Nie byłam zadowolona z pracy i uczelni, ale nie chciałam przerywać nauki. O EVS dowiedziałam się z internetu. Zaprzyjaźniłam się również z Wolontariuszami Europejskimi, którzy realizowali swoje projekty w Rydze. Bardzo chciałam wyjechać, ale moja organizacja i łotewska Narodowa Agencja ostrzegła mnie, że z dzieckiem to jest praktycznie niemożliwe. Ja jednak nie poddawałam się i nocami wysyłałam maile do prawie dwustu Organizacji Goszczących na całym kontynencie. W końcu dostałam odpowiedź pozytywną od dwóch: włoskiej i polskiej. Zdecydowałam się na projekt we Wrocławiu. Moje największe marzenie się spełniło. Zaraz po otrzymaniu dyplomu magistra pojechałam na EVS – nie czekałam nawet na uroczystość absolutorium.Jednak pierwsze chwile w Polsce były dla mnie trochę dramatyczne. Nikt nie zjawił się po nas na dworcu autobusowym. W informacji pani nie rozumiała ani rosyjskiego, ani angielskiego. Poczułam się bardzo zagubiona i zaczęłam płakać. Wtedy chłopak stojący za mną powiedział: „Pomogę ci, tylko proszę nie płacz!”. Przez prawie dwie godziny dzwonił do mojej mentorki i do Organizacji Goszczącej. Jego wsparcie i dobre chęci sprawiły, że poczułam się o wiele lepiej. Okazało się, że wysiadłam za wcześnie. Pierwszy wieczór upłynął mi na pytaniu samej siebie: „Co my tu właściwie robimy?”. Następnego dnia zobaczyłam miasto, poznałam mój projekt i miłych ludzi. I zakochałam się w Polsce.

Na czym polega twój projekt EVS?Ilze: Pracuję w świetlicy środowiskowej i w trzech przedszkolach. Do jednego z nich chodzi Mary. Jest tam w niemieckiej grupie językowej, a ja w angielskiej. Śpiewam z przedszkolakami piosenki, robię przedstawienia, prowadzę zabawy językowe. W świetlicy organizuję wolny czas dzieciom ze szkoły podstawowej. Przygotowuję dla nich gry po angielsku, np. kalambury lub teatr cieni. Czasem muszę wyjaśniać coś po polsku, więc już wcześniej w domu siedzę ze słownikiem i sprawdzam słówka. Dzięki temu uczę się polskiego. W przypadku bardziej skomplikowanych zdań lub wyrażeń wykorzystuję komunikację pozawerbalną, czyli po prostu pokazuję, o co mi chodzi. Kiedy ktoś jest niegrzeczny, aby go uspokoić mówię po łotewsku. To zawsze działa!Podczas wakacji, gdy przedszkola były zamknięte, pomagałam trochę w szpitalu dla dzieci oraz w domu dziecka. To były dla mnie zupełnie nowe doświadczenia. Dzieci cieszyły się z samej mojej obecności, że mogły się do mnie przytulić, potrzymać za rękę. Wzruszył mnie jeden chłopiec, który poprosił o narysowanie jakiegoś zwierzątka. Przypomniał mi się Mały Książę i jego owieczka.

Jak Mary podoba się w Polsce?Ilze: Mary lubi swoje przedszkole o wiele bardziej niż to na Łotwie. Przez pierwszy tydzień byłam przez większość dnia przy niej. Moja córka znała wtedy tylko łotewski. Ogromnie podobała mi się jej początkowa komunikacja z dziećmi, które podchodziły do niej, dając znać dotykiem i uśmiechem, że są przyjaciółmi. Mary szybko zaakceptowała nową sytuację, zaczęła używać polskich i niemieckich słów. Mary i ja uwielbiamy podróżować po Polsce, poznawać nowe miejsca. Mary jest w pociągu zawsze bardzo grzeczna, śpi lub patrzy przez okno i nigdy nie zadaje pytań o jedzenie i cel wycieczki. Może dźwięk pociągu działa na nią uspokajająco?

Ostatnio byłyśmy w Gdańsku (dziewięć godzin podróży!). Tam, po całym dniu wrażeń, Mary mówiła przez sen po angielsku: „So beautiful, so beautiful!”. Również w Tatrach była zachwycona. Z Wrocławia często jeździmy w pobliskie Sudety, tam jest tyle cudownych miejsc! Ale lubię też wracać do Wrocławia – za każdym razem mam wrażenie, że wracam do domu.

Odwiedzam Ilze w Prywatnym Językowym Przedszkolu „Ente”. Mary ze swoją grupą wróciła z parku, w którym dzieci zbierały kasztany. Na kolorowym placu zabaw maluchy proszą Ilze, żeby zagrała z nimi dzisiaj w „Hatchi patchi” lub „What’s the time Mr. Wolf?”. Dzieci uwielbiają te gry, które łączą elementy nauki angielskiego i zabaw ruchowych. Ilze zna ich mnóstwo, a czasem sama wymyśla nowe. Zbliża się pora południowej zupy, wiec trzeba powoli wchodzić do budynku. Po południu przedszkolaki będą robić zabawki z jesiennych skarbów. My, korzystając z pięknej wrześniowej pogody, zostajemy jeszcze chwilę na powietrzu.

Co robisz we Wrocławiu w wolnych chwilach?Ilze: Najbardziej lubię spacerować po Cmentarzu Żydowskim i Ogrodzie Botanicznym. Tam odpoczywam w ciszy, odnajduje wewnętrzny spokój i mam czas na refleksję. Dzięki wolontariatowi w Polsce mogę głębiej odetchnąć otaczającą mnie rzeczywistością, poczuć smak drobnych przyjemności. Zobaczyłam, że jest wiele rzeczy dookoła mnie, które bardzo lubię i które chciałabym robić. Wcześniej tego nie dostrzegałam.Poza tym we Wrocławiu znalazłam wielu przyjaciół, z którymi często spędzam czas. Mieszkam w jednym mieszkaniu z Finem Antti, który jest także Wolontariuszem Europejskim. Jego projekt rozpoczął się trochę wcześniej od mojego. Gdy Antti dowiedział się, że przyjedzie do niego „kobieta z dzieckiem”, był trochę przestraszony. Jednak jego obawy szybko się rozwiały, a my bardzo się zaprzyjaźniliśmy. Czasem wieczorami zapraszamy do naszego mieszkania znajomych. Kiedy Mary zaśnie, rozmowy i muzyka jej nie przeszkadzają!

Co zmieniło się w twoim życiu w ciągu tych ostatnich kilku miesięcy?Ilze: Jestem trochę jak śnieżna kula – dzięki mnie wielu moich przyjaciół oraz znajomych w Polsce i na Łotwie zobaczy, że jeśli bardzo chce się wyjechać na EVS, to można zrealizować swoje marzenie. Czuję, że mogę pozytywnie zmieniać życie innych ludzi. Poza tym jestem naprawdę bardzo mile zaskoczona postawą moich polskich kolegów. Tutaj po raz pierwszy zrozumiałam, że są chłopcy, którym zależy nie tylko na mnie, ale także na Mary, że mogą ją pokochać. Kiedy zachorowała i miała wysoką gorączkę, jeden z moich przyjaciół spędził całą noc przy jej łóżku. Inni znajomi również się z nią bawią, chcą spędzać z nami wolne chwile. Może to natura Polaków? Na Łotwie nigdy mi się to nie zdarzyło. Moje doświadczenie mówi mi, że tam samotna dziewczyna z dzieckiem jest już „stracona” dla „normalnego” życia w społeczeństwie. Po zakończeniu mojego projektu chciałabym pojechać z Mary daleko, poznać pozaeuropejską kulturę. Planuję na przykład uczyć dzieci w Nepalu. Teraz wiem, że może mi się to udać, że wszystko jest możliwe. EVS dodał mi wewnętrznej siły i pewności siebie.

Page 11: RAPORT WOLONT FIN 1 - czytelnia.frse.org.plczytelnia.frse.org.pl/media/wolontariusze-w-akcji-2005.pdf · ulubione miejsce w „Bajce” – zwłaszcza gdy kwitną ... swoją własną

Ines i Misko

„Marta, my na pewno pomyliliśmy adres. To nie może być tutaj!” – stwierdził fotograf Krzyś patrząc na szarą i lekko jeszcze uśpioną chorzowską ulicę. Wchodzimy w kolejną niezbyt obiecującą bramę. Za nią zielona, pachnąca, rozśpiewana przestrzeń. Prawdziwa wyspa na oceanie chorzowskich domów. Z pagórka, na którym stoi ośrodek, rozpościera się dobry widok na najbliższą okolicę. Ze wszystkich stron zbiegają się dzieci młodsze i starsze, te odważne i te nieśmiałe, same lub w towarzystwie rodzeństwa i przyjaciół. Przychodzą tu zarówno

z pobliskich podwórek (w większości zaniedbanych), jak i z dalekich zakątków miasta. Dziś – ostatniego dnia wakacji – na ponad setkę dzieci czekają wyjątkowe atrakcje. Na początek zajęcia sportowe: wspinanie się po sznurze, a następnie przejście po linie z jednego drzewa na drugie. Tor przeszkód, wyścigi w workach, gra w ping-ponga i w piłkę. Większość zajęć prowadzą wolontariusze związani z Towarzystwem Ochrony Praw i Godności Dziecka „Wyspa”. Wśród nich Ines z Hiszpanii i Misko z Macedonii, którzy od dwóch miesięcy realizują tutaj projekty Wolontariatu Europejskiego. Organizują dzieciom zajęcia

LET’S DO SOMETHING WITH AND FOR CHILDRENTowarzystwo Ochrony Praw i Godności Dziecka WYSPAVII 2005 – I 2006Wolontariusze: Ines Alonso Pico (Hiszpania) i Misko Astalkoski (Macedonia)

w czasie wolnym od nauki – przygotowują gry, zabawy i wycieczki.Misko: Zajęcia są bezpłatne i otwarte dla wszystkich chętnych. Co dwa tygodnie powstaje nowy program, a dzieci wybierają sobie warsztaty na każdy dzień. Są to zarówno piętnastolatki, jak i pięcioletnie maluchy. A Wiktoria ma tylko trzy lata! Jest tu ze swoimi siostrami i bratem.

Na czym polega wasz wkład w działalność „Wyspy”?Misko: Gramy w macedońskie i hiszpańskie gry, czasami wymyślamy nowe. Za każdym razem dostarcza to również nam wielu nowych wrażeń i doświadczeń. Nigdy nie możemy być do końca pewni, który element przygotowanych przez nas zabaw sprawi dzieciakom najwięcej radości. Ines: Skończyłam Akademię Sztuk Pięknych, więc przede wszystkim prowadzę zajęcia artystyczne. Malujemy, robimy dekoracje do domów. Ostatnio była to kompozycja ze szklanek i pomalowanego na kolorowo cukru. Dla mnie dużą i zarazem miłą niespodzianką jest to, że dzieci cieszą się z samej naszej obecności. Są bardzo ciekawe naszych krajów, zwyczajów, języka. Zadają mnóstwo zabawnych pytań i przy okazji uczą nas polskiego: kolorów, dni tygodnia, różnych zwrotów i piosenek. Nie spodziewałam się, że potrafią być tak cierpliwe!

My z kolei uczymy je angielskiego i hiszpańskiego.

Dlaczego zdecydowaliście się na realizowanie Wolontariatu Europejskiego właśnie w tym miejscu?Misko: Chciałem jechać do Estonii, ale gdy szukałem odpowiedniego projektu, do mojej organizacji w Macedonii przyjechała na kilka dni grupa z Polski. To oni przekonali mnie do przyjazdu tutaj. Ines: Po zakończeniu studiów powiedziałam sobie: „Czas na zmiany”. Zawsze marzyłam o mieszkaniu za granicą. Kilkoro z moich przyjaciół było na EVS w Niemczech i w Ekwadorze i bardzo im się podobało. Czego się nauczyliście podczas tych dwóch miesięcy?Misko: Myślałem, że w tak licznej grupie dzieci nie da się utrzymać spokoju. Ale tutaj wszystko jest bardzo dobrze zorganizowane i nie ma z tym najmniejszego problemu. Zauważyłem również wiele podobieństw pomiędzy Polską i Macedonią. Mieliśmy podobną historię rozbiorów pomiędzy trzy państwa. Poza tym Polacy są bardzo grzeczni i mili, tak

jak my. Ines: W Hiszpanii pracowałam z grupami młodzieży, ale nie z dziećmi. Tu uczę się nowych metod prowadzenia zajęć, organizowania festynów i koncertów. Będziemy przygotowywać seminaria międzynarodowe, które odbędą się w Międzynarodowym Domu Spotkań. Ponadto na każdym kroku możemy wykorzystywać naszą kreatywność i inicjatywę. „Wyspa” jest pod tym względem idealnym miejscem!

Co podoba się wam najbardziej w Polsce i w Chorzowie?Ines: Ludzie! Wszyscy! Ci na ulicy i osoby, z którymi pracujemy. Na przykład pan Marian ma 79 lat. Kiedyś pracował w Studiu Filmów Rysunkowych rysując Bolka i Lolka. A teraz chodzi po linie! Jest naprawdę niesamowity. Zawsze z nami rozmawia i żartuje.Misko: Nie umiem nawet znaleźć słów, aby opisać to, co tutaj czuję. Nasz mentor, Sebastian, jest dobrym przyjacielem. Zawsze wieczorami i w weekendy ma dla nas czas. Razem jeździmy na wycieczki i wspólnie spędzamy wolne chwile.Ines: Byliśmy w górach, nad jeziorem, w Krakowie. Bardzo miło wspominam także szkolenie wprowadzające dla Wolontariuszy Europejskich w Warszawie. Dowiedzieliśmy się wielu ważnych rzeczy o naszych prawach i obowiązkach, poznawaliśmy kulturę Polski, architekturę Warszawy, a przede wszystkich nawiązaliśmy kontakty z innymi wolontariuszami. A film pt. „Nie rozumiem” był fantastyczny! Misko: Mieszkamy we wspólnym mieszkaniu w centrum Chorzowa, bardzo nam się podoba. Rozmawiamy głównie po angielsku, ale z elementami polskiego i hiszpańskiego. Do tego mój macedoński... Czasem mam w głowie wielki zamęt. Na dzieci czekają dziś jeszcze zabawy bajkowe, wspólne malowanie Bolka i Lolka oraz Reksia i upominki. Poza tym Ines i Misko nauczą dzieci narodowych gier z Hiszpanii i Macedonii oraz zaprezentują tradycyjne tańce i stroje. Dzieci co chwila podchodzą do zagranicznych opiekunów, chwaląc się osiągnięciami konkursowymi i znajomością nowych hiszpańskich słówek. Paulina (7lat) i Karolina (10 lat): Przychodzimy tu od trzech miesięcy. Bardzo lubimy Miszkę i Inez. Uczą nas robienia różnych ozdób i piosenek. Ostatnio nauczyliśmy się „Cumpleaňos feliz”, czyli „100 lat” po hiszpańsku. Sabina (7lat): Mieszkam tu niedaleko. Kiedy słyszę, że dzieje się coś ciekawego, to po prostu przychodzę albo umawiam się tu z koleżankami i kolegami. Dzisiejsza impreza jest super. Boję się sama wejść na linę, ale już samo patrzenie, jak to robią inni, jest bardzo fajne. Szkoda, że wakacje się kończą... Ale jutro idę po raz pierwszy do szkoły, więc się cieszę. Basia (13 lat): Jestem tu z młodszą siostrą. Nasza mama znalazła kiedyś w szkolnej gazetce ogłoszenie o półkoloniach na „Wyspie” i postanowiła nas zapisać. I okazuje się, że to był dobry pomysł! Nigdy wcześniej nie poznałam nikogo z Hiszpanii, już się nie mogę doczekać dzisiejszych występów! Może Ines zatańczy flamenco...Pani Katarzyna: Jestem tu z szóstką moich podopiecznych z Pogotowia Rodzinnego i z własnym dzieckiem. Ostatnim razem dzieci były zachwycone. Teraz też bardzo się cieszymy z zaproszenia. Każda z moich pociech może znaleźć dla siebie coś ciekawego.Sandra i Ania (16 lat). Jesteśmy wolontariuszkami w „Wyspie”. Bardzo lubimy tu przychodzić i pomagać w organizowaniu zajęć dla dzieci. Pomimo bariery językowej bardzo dobrze rozumiemy się z Ines i Misko. Wcześniej też byli tu zagraniczni wolontariusze, np. Katharina z Niemiec, którzy wnieśli do naszego stowarzyszenia wiele nowych rzeczy. Mamy nadzieję, że i my w przyszłości przeżyjemy taką niezwykłą przygodę z Wolontariatem Europejskim.

Page 12: RAPORT WOLONT FIN 1 - czytelnia.frse.org.plczytelnia.frse.org.pl/media/wolontariusze-w-akcji-2005.pdf · ulubione miejsce w „Bajce” – zwłaszcza gdy kwitną ... swoją własną

1

2

3

4

5

Opracowanie tekstu: Marta Brzezińska

Koordynacja: Agnieszka PietrzakProjekt Graficzny: Piotr Bukowski

Korekta: Klara Kopcińska, Karolina RutkowskaISBN: 83-60058-12-1Druk: „CERTO” Joanna Rykun-Werner

Nakład: 4000 egz.

Niniejsza publikacja została sfinansowana ze środków Wspólnoty Europejskiej. Za treść książki odpowiada Narodowa Agencja

programu MŁODZIEŻ, poglądy w niej zawarte niekoniecznie odzwierciedlają stanowisko Unii Europejskiej.

Fundacja Rozwoju Systemu EdukacjiNarodowa Agencja Programu MŁODZIEŻul. Mokotowska 43

00-551 WarszawaT +48/22 622 37 06

F +48/22 622 37 08www.mlodziez.org.pl

Praca społeczna na rzecz zagranicznej organizacji lub instytucji o charakterze niekomercyjnym – to najkrótsza definicja wolontariatu. Co to oznacza w praktyce? Przede wszystkim to, żejako wolontariusz nie będziesz za wykonywaną pracę dostawał wynagrodzenia. Natomiast będziesz miał zagwarantowane zakwaterowanie, wyżywienie, indywidualną opiekę oraz drobne kieszonkowe. Program MŁODZIEŻ pokryje też koszty niezbędnych szkoleń (w tym kursu językowego), podróży i ubezpieczenia. O tym, czy możesz zostać wolontariuszem decyduje Twój wiek. Musisz mieć od 18 do 25 lat. Wolontariat trwa od 6 do 12 miesięcy. Ta zasada nie obowiązuje tylko w wyjątkowych wypadkach, tzn. wtedy, gdy wolontariusz jest osobą niepełnosprawną lub znajduje się w trudnej sytuacji rodzinnej bądź społecznej. Wówczas wolontariat może trwać krócej, jednak nie mniej niż 3 tygodnie.Powinieneś pamiętać, że wolontariat to nie wycieczka zagraniczna, ale ciężka praca na rzecz innych ludzi. Ważne jest, abyś wybrał projekt zgodny z twoimi zainteresowaniami i odpowiadający twoim możliwościom.

Co możesz zyskać?• nowe umiejętności,• doświadczenie życiowe,• satysfakcję z pracy dla innych,• nowych przyjaciół,• kontakt z nową kulturą,• bonus: opanowanie nowego języka obcego.

Wszystkie szczegóły znajdziesz na www.mlodziez.org.pl

CZYM JEST WOLONTARIAT EUROPEJSKI

3 33883 012

18 383 282

tyle projektów zatwierdzono do realizacji w Programie MŁODZIEŻ w Polsce (od 2000 r.)

tyle osób uczestniczyło do tej pory w projektach Programu MŁODZIEŻ zatwierdzonych przez Polską Narodową Agencję

tyle euro wyniósł budżet Programu MŁODZIEŻ w latach 2000-2004

Program MŁODZIEŻ w liczbach:

CO TO JEST PROGRAM MŁODZIEŻ MŁODZIEŻ jest programem edukacyjnym Komisji Europejskiej dla młodzieży w wieku 15-25 lat i pracowników młodzieżowych. Składa się z 5 części zwanych Akcjami. Różnią się one pod względem formalnym, ale łączą je wspólne cele. Nabycie praktycznych umiejętności, poznanie rówieśników z zagranicy, zdobycie doświadczeń życiowych i zawodowych – to tylko niektóre z nich.

Młodzież w AkcjachWymiana MłodzieżySpotkania grup młodych ludzi różnej narodowości w jednym z krajów europejskich; celem spotkań jest realizacja wspólnego pomysłu.

Wolontariat EuropejskiIndywidualne wyjazdy pełnoletnich młodych ludzi do pracy społecznej w jednym z krajów europejskich.

Inicjatywy młodzieżoweKilkumiesięczne przedsięwzięcia o charakterze lokalnym wymyślone, zaplanowane i realizowane przez młodzież.

Wspólne działaniaPrzedsięwzięcia, które łączą edukację szkolną, pozaszkolną oraz szkolenie zawodowe – czyli wszystkie programy edukacyjne Unii Europejskiej: SOCRATES, MŁODZIEŻ i LEONARDO DA VINCI.

Działania wspierająceStaże, seminaria, wizyty, kursy i inne działania, dzięki którym pracownicy i liderzy młodzieżowi oraz uczestnicy Programu MŁODZIEŻ podnoszą swoje kwalifikacje.

Page 13: RAPORT WOLONT FIN 1 - czytelnia.frse.org.plczytelnia.frse.org.pl/media/wolontariusze-w-akcji-2005.pdf · ulubione miejsce w „Bajce” – zwłaszcza gdy kwitną ... swoją własną