POLISH-CANADIAN LITERARY MAGAZINE CZAS · trzy poziomy samotności z widokami od frontu i na pusty...

1
Barbara i Stelian Kulig zapraszaj¹ POLSKI SKLEP ZOFIA” 4007 KNIGHT STREET, VANCOUVER, V5N 3L9 TEL. 604-874-3338 PACZKI DO WSZYSTKICH KRAJÓW UNII EUROPEJSKIEJ EKSPRESOWY PRZEKAZ PIENIĘDZY Godziny otwarcia: środa i czwartek od 10.00 do 17.00, pi¹tek i sobota od 10.00 do 15.00 no. 225 - February, 2016 F ilmy na kasetach wideo i DVD, CD, kosmetyki, zio³a, kawa, słodycze DUŻY WYBÓR PRODUKTÓW DELIKATESOWYCH POLISH-CANADIAN LITERARY MAGAZINE www.magazynaha.wordpress.com Vancouver, British Columbia BOŻENA PTAK LUTY to najpiękniejszy z wszystkich miesięcy roku praca, praca i tylko praca i nic więcej jej nie niepokoi a jednak... ogląda zmienność przyrody przez wielkie szklane ściany w tej chwili biel zaokienna mnoży samotność potęguje bezsilność podgrzewane podłogi całują jej i tak zimne stopy trzy poziomy samotności z widokami od frontu i na pusty ogród tysiące twarzy odbijanych w glazurze szkle połyskujących kaflach parkietach wszystkie dźwigające wyraz przerażenia może tylko przerażonego znudzenia... bierze do ręki pilota w poszukiwaniu towarzystwa zanim wejdzie do salonu ON weźmie do ręki pilota gazetę łyżeczkę coś co zaszeleści zadźwięczy zaszumi może rozleje na błyszczący blat kilka kropli kawy i wtedy Ona będzie mogła nareszcie przerwać milczenie albo przynajmniej skrzywić usta Jest piąta rano. Za jakąś godzinę muszę wyjść do Akademii. Zrobiłam sobie kawę i czekam na wschód słoń- ca. Otwieram okno, jest ciepły pora- nek. Van Gogh, który mieszka nade mną, pije już swoją kawę. Czuję jej zapach roznoszący się w powietrzu. Van Gogh ma chyba ze sto lat. Jest po operacji i mówi przez krtań. Codzien- nie rano otwiera okno, stawia na para- pecie kubek gorącej kawy i czeka, tak jak dzisiaj, na wschód słońca. Potem spotykamy się na klatce schodowej. Ja idę na zajęcia, on wychodzi z psem. Dziś jest tak samo. Zamyśliłam się trochę, więc biegnę na tramwaj. Mijam Van Gogha, który daje mi znaki, bym się nie spieszyła. Nie warto, dodaje z uśmiechem. Nie zdążyłam, następny dopiero za dwa- dzieścia minut. Na przystanku stoją dwie kobiety, chy- ba sześćdziesięcioletnie. Jedna z nich opowiada o córce, która ma czter- dzieści dwa lata i nie znalazła jeszcze męża. Ubolewa, że nie ma wnuków. Widocznie była za mało błyskotliwa, mówi jej ta druga. Kobieta kiwa gło- wą, zgadza się. Nadjeżdża tramwaj. W środku tro- chę młodzieży, mama z małą córecz- ką, kolejna babcia z dziadkiem i dwie wystrojone osiemnastolatki. Dosyć gwarno. Przyzwyczajam się powoli. Zaczynają docierać do mnie pojedyn- cze zdania. Mijamy szpital, dziew- czynka przypomina mamie, że kiedyś tu pracowała. Mama zdaje się nie chce wspominać tego okresu, ale dziecko uporczywie czeka na potwierdzenie. Para dziadków rozmawia o emerytu- rze. W jakim wieku ile przysługuje. Młodzi rozmawiają o czasie praktyk, które przepracowali. Chłopak, trochę znudzony, opowiada coś dziewczynie, która wydaje z siebie „ochy” i „achy”, nawet wtedy, gdy chłopak mówi, że czegoś nie pamięta. Jedna z osiemna- stolatek prawie krzyczy, że szef prze- sadza z godzinami pracy. Że nie bę- dzie pracować przez tyle godzin, bo to wyzysk. Druga mówi, że przecież płacą jej za to, ale tamta upiera się, że babcia zajmuje się dzieckiem, i że ona, matka, nie ma czasu by je widywać. Stwierdza stanowczo, że będzie wy- chodzić z pracy po czterech godzi- nach i tyle. Druga tłumaczy, że będzie to niesprawiedliwe w stosunku do in- nych pracowników, którzy będą sie- dzieć osiem godzin za tę samą pensję, i że szef na pewną ją zwolni. Tramwaj zatrzymuje się na tak zwa- nym „przystanku niepotrzebnym”. Nikt nigdy na nim nie wsiada i nikt nie wysiada. Jednak dziś krąży po nim nerwowo mała staruszka. Tramwaj daje sygnał odjazdu, staruszka wska- kuje w ostatniej chwili. Stoi na środku przy drzwiach, niczego się nie trzyma- jąc. Jak serfingowiec, utrzymuje się na nogach chwiejąc się to do przodu, to do tyłu. Odsuwam się na bezpieczną odległość. Nie mam ochoty łapać jej w razie czego. Nie chcę czuć się za nią odpowiedzialna o tak wczesnej porze. Jakiś chłopiec szykuje się do wyjścia. Musnął niechcący babcię dło- nią. Babcia spojrzała na niego z wy- rzutem, otrzepując jednocześnie pozo- stałość jego dotyku. Ale on tego nawet nie zauważył. Wysiadł. Wsiadła inna starsza kobieta. Szuka nerwowo bile- tu w torebce. Jest lekko pochylona, więc połać dolnej części jej sztywnego płaszcza muska delikatnie i rytmicznie łydki babci. Babcia z wyrzutem i cmo- kaniem wpatruje się w plecy kobiety. Zaczyna być agresywna, gdyż wie, że tamta nie widzi agresji w jej oczach. Powoli zbliżamy się do przystanku, gdzie dużo ludzi wysiada i wsiada. Ja też muszę się przesiąść. Odsuwam się od babci, tworząc pospiesznie bez- pieczny plan opuszczenia pojazdu. Za babcią staje potężny mężczyzna. Trzyma się oburącz górnej poręczy. Babcia nadal stoi na środku. Tramwaj hamuje dosyć gwałtownie. Gdybym była babcią, pomyślałabym, że mo- torniczy bierze udział w spisku. Nie wiem kto pierwszy wpada na kogo, czy mężczyzna na babcię, czy babcia na mężczyznę. Jednak babcia jest prze- konana, że to on na nią wpadł. „– Nie utrzymam pana, jasne?!” Babcia po- wtarza to stwierdzenie i pytanie tak długo, aż dryblas potwierdzi cicho, że jasne. Zaczekałam aż wszyscy wysią- dą. Powiedziałam najciszej jak mog- łam, głosem jak najbardziej niskim i spokojnym: przepraszam. Babcia spo- jrzała mi w twarz, bo nawet nie w oczy i przepuszczając mnie odpowiedziała: no. Ton świadczył, że tego właśnie oczekiwała. Ruchem prawie baleto- wym bezdotykowo wyminęłam bab- cię. Następny tramwaj przyjechał opóź- niony. Czas mijał mi szybko, szczegól- nie że tramwaj zepsuł się w połowie drogi. Wszyscy wysiedli, oprócz mnie i czterech chłopaków, którzy stwier- dzili, że kiedyś jednak będzie musiał ruszyć. No i ruszył, po dwudziestu mi- nutach. Dojechałam na uczelnię dosyć spóź- niona, rozmyślając o Andy Warholu, którego obraz przywołały rozmyśla- nia o babci. Okazało się, że zajęcia zo- stały odwołane. Zostałam jednak do wieczora. Trochę czytałam. W drodze powrotnej w tramwaju było parę osób. Trzy siedzenia pod oknem zostały zajęte przez panie czy- tające. Jedno pozostawało wolne. In- na pani, też czytająca, przesiadła się i w ten sposób cztery krzesła tworzyły pewien rodzaj czytelni. Reszta siedzeń pozostała pusta. Słońce już zachodzi- ło, wprowadzając mnie w błogi stan. Tramwaj nagle zahamował. Motor- niczy wyskoczył, podbiegł do samo- chodu, otworzył drzwi (a tyle razy ostrzegają, by je zabezpieczać przed złodziejami) i nakrzyczał na kobietę za kierownicą. Po czym wrócił na swoje miejsce, oznajmiając sarkastycznie, że owa kobieta powiedziała, że nie za- uważyła tramwaju. Nie wywołało to żadnej reakcji. Wszyscy byli jak w le- targu. Pogoda naprawdę rozleniwiała. Kobieta ruszyła ponownie na czerwo- nym świetle, ale nic się jej nie stało. My też ruszyliśmy. Znów dojechaliśmy do „przystanku niepotrzebnego”. Tramwaj zatrzymał się. Na przeciwnym torze leżał męż- czyzna. Tramwaj ruszył dalej. Nikt nie zareagował. Może motorniczy ko- goś zawiadomił, nie wiem. Było tak, jakby tego człowieka tam nie było. Jakbyśmy wszyscy byli świadkami jakiegoś przedstawienia. Dojechałam do domu. Słońce do po- łowy zaszło. Gdy weszłam do domu, ujrzałam ostatnie promienie i dzień się skończył. AGATA ZAWADZKA CZAS Fragment muralu na budynku The Royal Canadian Legion, 2205 Commercial Dr., Vancouver

Transcript of POLISH-CANADIAN LITERARY MAGAZINE CZAS · trzy poziomy samotności z widokami od frontu i na pusty...

Barbara i Stelian Kulig zapraszaj¹

POLSKI SKLEP „ZOFIA”4007 KNIGHT STREET, VANCOUVER, V5N 3L9

TEL. 604-874-3338

PACZKI DO WSZYSTKICH KRAJÓW UNII EUROPEJSKIEJ EKSPRESOWY PRZEKAZ PIENIĘDZY

Godziny otwarcia: środa i czwartek od 10.00 do 17.00, pi¹tek i sobota od 10.00 do 15.00

no. 225 - February, 2016

Filmy na kasetach wideo i DVD, CD, kosmetyki, zio³a, kawa, słodyczeDUŻY WYBÓR PRODUKTÓW DELIKATESOWYCH

POLISH-CANADIAN LITERARY MAGAZINEwww.magazynaha.wordpress.com Vancouver, British Columbia

BOŻENA PTAK

LUTY

to najpiękniejszy z wszystkich miesięcy rokupraca, praca i tylko pracai nic więcej jej nie niepokoia jednak...ogląda zmienność przyrody przez wielkie szklane ścianyw tej chwili biel zaokienna mnoży samotnośćpotęguje bezsilnośćpodgrzewane podłogi całują jej i tak zimne stopytrzy poziomy samotnościz widokami od frontu i na pusty ogródtysiące twarzy odbijanych w glazurze szklepołyskujących kaflach parkietachwszystkie dźwigające wyraz przerażeniamoże tylko przerażonego znudzenia...bierze do ręki pilota w poszukiwaniu towarzystwazanim wejdzie do salonu ONweźmie do ręki pilota gazetę łyżeczkęcoś co zaszeleści zadźwięczy zaszumimoże rozleje na błyszczący blat kilka kropli kawyi wtedy Ona będzie mogła nareszcie przerwać milczeniealbo przynajmniej skrzywić usta

Jest piąta rano. Za jakąś godzinę muszę wyjść do Akademii. Zrobiłam sobie kawę i czekam na wschód słoń-ca. Otwieram okno, jest ciepły pora-nek. Van Gogh, który mieszka nade mną, pije już swoją kawę. Czuję jej zapach roznoszący się w powietrzu. Van Gogh ma chyba ze sto lat. Jest po operacji i mówi przez krtań. Codzien-nie rano otwiera okno, stawia na para-pecie kubek gorącej kawy i czeka, tak jak dzisiaj, na wschód słońca. Potem spotykamy się na klatce schodowej. Ja idę na zajęcia, on wychodzi z psem. Dziś jest tak samo. Zamyśliłam się trochę, więc biegnę na tramwaj. Mijam Van Gogha, który daje mi znaki, bym się nie spieszyła. Nie warto, dodaje z uśmiechem. Nie zdążyłam, następny dopiero za dwa-dzieścia minut. Na przystanku stoją dwie kobiety, chy-ba sześćdziesięcioletnie. Jedna z nich opowiada o córce, która ma czter-dzieści dwa lata i nie znalazła jeszcze męża. Ubolewa, że nie ma wnuków. Widocznie była za mało błyskotliwa,mówi jej ta druga. Kobieta kiwa gło-wą, zgadza się. Nadjeżdża tramwaj. W środku tro-chę młodzieży, mama z małą córecz-ką, kolejna babcia z dziadkiem i dwie wystrojone osiemnastolatki. Dosyć gwarno. Przyzwyczajam się powoli. Zaczynają docierać do mnie pojedyn-cze zdania. Mijamy szpital, dziew-czynka przypomina mamie, że kiedyś tu pracowała. Mama zdaje się nie chce wspominać tego okresu, ale dziecko uporczywie czeka na potwierdzenie. Para dziadków rozmawia o emerytu-rze. W jakim wieku ile przysługuje. Młodzi rozmawiają o czasie praktyk, które przepracowali. Chłopak, trochę znudzony, opowiada coś dziewczynie, która wydaje z siebie „ochy” i „achy”, nawet wtedy, gdy chłopak mówi, że czegoś nie pamięta. Jedna z osiemna-stolatek prawie krzyczy, że szef prze-sadza z godzinami pracy. Że nie bę-dzie pracować przez tyle godzin, bo

to wyzysk. Druga mówi, że przecież płacą jej za to, ale tamta upiera się, że babcia zajmuje się dzieckiem, i że ona, matka, nie ma czasu by je widywać. Stwierdza stanowczo, że będzie wy-chodzić z pracy po czterech godzi-nach i tyle. Druga tłumaczy, że będzie to niesprawiedliwe w stosunku do in-nych pracowników, którzy będą sie-dzieć osiem godzin za tę samą pensję, i że szef na pewną ją zwolni. Tramwaj zatrzymuje się na tak zwa-nym „przystanku niepotrzebnym”. Nikt nigdy na nim nie wsiada i nikt nie wysiada. Jednak dziś krąży po nim nerwowo mała staruszka. Tramwajdaje sygnał odjazdu, staruszka wska-kuje w ostatniej chwili. Stoi na środkuprzy drzwiach, niczego się nie trzyma-jąc. Jak serfingowiec, utrzymuje się na nogach chwiejąc się to do przodu, to do tyłu. Odsuwam się na bezpieczną odległość. Nie mam ochoty łapać jej w razie czego. Nie chcę czuć się za nią odpowiedzialna o tak wczesnej porze. Jakiś chłopiec szykuje się do wyjścia. Musnął niechcący babcię dło-nią. Babcia spojrzała na niego z wy-rzutem, otrzepując jednocześnie pozo-stałość jego dotyku. Ale on tego nawet nie zauważył. Wysiadł. Wsiadła inna starsza kobieta. Szuka nerwowo bile-tu w torebce. Jest lekko pochylona, więc połać dolnej części jej sztywnego płaszcza muska delikatnie i rytmicznie łydki babci. Babcia z wyrzutem i cmo-kaniem wpatruje się w plecy kobiety. Zaczyna być agresywna, gdyż wie, że tamta nie widzi agresji w jej oczach. Powoli zbliżamy się do przystanku, gdzie dużo ludzi wysiada i wsiada. Ja też muszę się przesiąść. Odsuwam się od babci, tworząc pospiesznie bez-pieczny plan opuszczenia pojazdu. Za babcią staje potężny mężczyzna. Trzyma się oburącz górnej poręczy. Babcia nadal stoi na środku. Tramwaj hamuje dosyć gwałtownie. Gdybym była babcią, pomyślałabym, że mo-torniczy bierze udział w spisku. Nie wiem kto pierwszy wpada na kogo,

czy mężczyzna na babcię, czy babcia na mężczyznę. Jednak babcia jest prze-konana, że to on na nią wpadł. „– Nie utrzymam pana, jasne?!” Babcia po-wtarza to stwierdzenie i pytanie tak długo, aż dryblas potwierdzi cicho, że jasne. Zaczekałam aż wszyscy wysią- dą. Powiedziałam najciszej jak mog-łam, głosem jak najbardziej niskim i spokojnym: przepraszam. Babcia spo-jrzała mi w twarz, bo nawet nie w oczy i przepuszczając mnie odpowiedziała: no. Ton świadczył, że tego właśnie oczekiwała. Ruchem prawie baleto-wym bezdotykowo wyminęłam bab-cię. Następny tramwaj przyjechał opóź-niony. Czas mijał mi szybko, szczegól-nie że tramwaj zepsuł się w połowiedrogi. Wszyscy wysiedli, oprócz mnie i czterech chłopaków, którzy stwier-dzili, że kiedyś jednak będzie musiał

ruszyć. No i ruszył, po dwudziestu mi-nutach. Dojechałam na uczelnię dosyć spóź-niona, rozmyślając o Andy Warholu, którego obraz przywołały rozmyśla-nia o babci. Okazało się, że zajęcia zo-stały odwołane. Zostałam jednak do wieczora. Trochę czytałam. W drodze powrotnej w tramwaju było parę osób. Trzy siedzenia pod oknem zostały zajęte przez panie czy-tające. Jedno pozostawało wolne. In-na pani, też czytająca, przesiadła się i w ten sposób cztery krzesła tworzyły pewien rodzaj czytelni. Reszta siedzeń pozostała pusta. Słońce już zachodzi-ło, wprowadzając mnie w błogi stan. Tramwaj nagle zahamował. Motor-niczy wyskoczył, podbiegł do samo-chodu, otworzył drzwi (a tyle razy ostrzegają, by je zabezpieczać przed złodziejami) i nakrzyczał na kobietę za

kierownicą. Po czym wrócił na swoje miejsce, oznajmiając sarkastycznie, że owa kobieta powiedziała, że nie za-uważyła tramwaju. Nie wywołało to żadnej reakcji. Wszyscy byli jak w le-targu. Pogoda naprawdę rozleniwiała. Kobieta ruszyła ponownie na czerwo-nym świetle, ale nic się jej nie stało. My też ruszyliśmy. Znów dojechaliśmy do „przystanku niepotrzebnego”. Tramwaj zatrzymał się. Na przeciwnym torze leżał męż-czyzna. Tramwaj ruszył dalej. Nikt nie zareagował. Może motorniczy ko-goś zawiadomił, nie wiem. Było tak,jakby tego człowieka tam nie było. Jakbyśmy wszyscy byli świadkami jakiegoś przedstawienia. Dojechałam do domu. Słońce do po-łowy zaszło. Gdy weszłam do domu, ujrzałam ostatnie promienie i dzień się skończył.

AGATA ZAWADZKA

CZAS

Fragment muralu na budynku The Royal Canadian Legion, 2205 Commercial Dr., Vancouver