Po trzecie dla zasady

33

description

Z wciąż nieco przerażającym rewolwerem w torebce i kapryśnym szczęściem na ramieniu, uzbrojona w niezachwianą wiarę w lepsze jutro, rusza z misją odłowienia wszelkiej maści mętów i szumowin trapiących rodzinne New Jersey. Po drodze nadepnie na wszelkie możliwe odciski, wkurzy naprawdę złych facetów i na nowo zdefiniuje powiedzenie „wpaść po uszy wkłopoty”. No, ale kredyty same się przecież nie spłacą...Oto opowieść, która doda Ci odwagi. Odkryjesz drogę, dzięki której staniesz się taką, jaką nie masz odwagi się stać. Jeszcze nie masz...

Transcript of Po trzecie dla zasady

Page 1: Po trzecie dla zasady
Page 2: Po trzecie dla zasady

Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragmentpełnej wersji całej publikacji.

Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj.

Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnierozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przezNetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym możnanabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione sąjakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgodyNetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu.

Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepieinternetowym Gazetta - cyfrowe publikacje.

Page 3: Po trzecie dla zasady
Page 4: Po trzecie dla zasady

TłumaczyłaDominika Repeczko

Lublin 2012

Page 5: Po trzecie dla zasady

Łowczyni nagród Stephanie Plum:

1. Jak upolować faceta. Po pierwsze dla pieniędzy2. Po drugie dla kasy3. Po trzecie dla zasady4. Zaliczyć czwórkę5. High Five6. Hot Six7. Seven Up8. Hard Eight9. To the Nines

10. Ten Big Ones11. Eleven on Top12. Twelve Sharp13. Lean Mean Thirteen14. Fearless Fourteen15. Finger Lickin’ Fifteen16. Sizzling Sixteen

Page 6: Po trzecie dla zasady

RAZ

W Trenton trwał styczeń. Niebo było stalowo-sine,a lodowate powietrze osiadało szronem na samochodachi chodnikach. W biurze firmy poręczycielskiej Vincenta

Pluma było równie ponuro, co na zewnątrz, a ja bynajmniej nie po-ciłam się z gorąca, tylko oblewałam lodowatym potem paniki.

– Nie mogę tego zrobić – protestowałam. – Nigdy wcześniej nieodmówiłam żadnego zlecenia, ale tego nie mogę wziąć. Daj je Ko-mandosowi. Albo Barnesowi.

– Nie zamierzam dawać takiego marnego NS-a Komandosowi– stwierdził twardo mój kuzyn Vinnie. – Takie groszowe zlecenia za-zwyczaj załatwiasz ty. Na litość boską, bądź profesjonalistką. Jesteśłowcą nagród. I to od pięciu pierdolonych miesięcy. Co to zaproblem?

– To Wujaszek Mo! – przypomniałam mu. – Nie mogę wsadzićdo więzienia Wujaszka Mo. Wszyscy mnie znienawidzą. Moja matkamnie znienawidzi. Moja najlepsza przyjaciółka mnie znienawidzi.

Page 7: Po trzecie dla zasady

Vinnie rozparł się na fotelu za biurkiem, z głową na wyś-ciełanym skórą oparciu.

– Mo nie stawił się w sądzie. A to znaczy, że jest przestępcą.I tylko to się liczy.

Wywróciłam oczami tak mocno, że prawie straciłamrównowagę.

Moses Bedemier, znany powszechnie jako Wujaszek Mo, za-czął sprzedawać lody i cukierki na wagę 5 czerwca 1958 roku i takje sprzedawał po dziś dzień. Jego sklepik stoi na obrzeżach Graj-doła, przytulnej dzielnicy mieszkaniowej Trenton, gdzie domyi umysły są dumne ze swej ciasnoty, a serca szczodre i szeroko ot-warte. Urodziłam się tam i wychowałam, i mimo że moje obecnemieszkanie znajduje się o milę od granicy Grajdoła, to nadal łączymnie z tym miejscem niewidzialna pępowina. Od lat staram sięwszystkimi możliwymi sposobami przeciąć to cholerstwo, ale jakośnigdy nie zdołałam jej naprawdę zerwać.

Moses Bedemier był szacownym obywatelem Grajdoła. Wrazz upływem czasu Mo i linoleum w jego sklepie zestarzeli się nieco,wykruszyli na rogach i pomarszczyli tu i ówdzie, a trzydzieści ponadlat w świetle jarzeniówek odebrało ich kolorom dawną intensywność.Żółta ceglana fasada i metalowy szyld sklepu dawno przestały byćmodne, a rozmaite kaprysy pogody odcisnęły na nich swoje piętno.Chrom i laminat na stołach i ladzie bezpowrotnie straciły swójpołysk. A wszystko to nie ma najmniejszego znaczenia, bo dla Graj-doła Wujaszek Mo jest ni mniej, ni więcej, tylko lokalną świętością.

A ja, Stephanie Plum, metr siedemdziesiąt wzrostu,sześćdziesiąt dwa kilo wagi, niebieskooka i brązowowłosa – krótkomówiąc: łowca nagród, dostałam właśnie zlecenie zawleczenia jegopowszechnie szanowanej dupy do pudła.

– I co on takiego zrobił? – spytałam. – Dlaczego go w ogólearesztowali?

– Jechał siedemdziesiątką przy ograniczeniu do pięćdziesięciui złapał go funkcjonariusz Upierdliwy... szerzej znany jako Benny

6/31

Page 8: Po trzecie dla zasady

Gaspick. Dopiero co go wypuścili z akademii i jest beznadziejniezielony. Nie wiedział, że Wujaszek Mo jest niewidzialny dla radarów.

– Mandat z drogówki nie wymaga chyba kaucji.Vinnie położył na biurku nogi w butach ze spiczastymi noskami,

z lakierowanej skóry. Mój kuzyn jest maniakiem seksualnymo ogromnej słabości do ciemnoskórych młodzieńców o sutkach oz-dobionych kolczykami i kobiet o sterczących piersiach, właścicielekczternastowiecznych narzędzi tortur. Prowadzi firmę poręczycielską,co oznacza, że pożycza ludziom pieniądze na kaucję ustanowionąprzez sąd. Celem takiej kaucji jest zniechęcenie delikwenta doucieczki z miasta za pomocą czynników ekonomicznych. Jak tylkopieniądze wpływają na wskazane konto, podejrzany jest wy-puszczany na wolność. Może teraz spać we własnym łóżku, nie napryczy, i cierpliwie czekać na proces. Za swoje usługi Vinnie pobierapiętnaście procent wpłaconej kwoty niezależnie od wyniku rozprawy.Czasem jednak podejrzany nie stawia się w wyznaczonym terminiena rozprawę i wtedy sąd zatrzymuje pieniądze Vinniego. Nie tylko tepiętnaście procent. Całą okrąglutką sumkę, pełną kaucję. A to za-zwyczaj bardzo pogarsza nastrój Vinniego.

W tym właśnie momencie do akcji wkraczam ja. Szukampodejrzanego, który właściwie jest już oficjalnie przestępcą, i po-magam mu wrócić na wyznaczoną prawem drogę. Jeśli znajdujęwinowajcę, który Nie Stawił się w sądzie, czyli tak zwanego NS-a,w miarę szybko, to sąd oddaje pieniądze Vinniemu. Za windykacjękaucji dostaję dziesięć procent, a Vinnie zatrzymuje sobie pięć.

Początkowo podjęłam się tej roboty z czystej desperacji.Wcześniej zajmowałam się zakupem bielizny dla sieci E.E. Martina,ale zostałam zwolniona (nie z własnej winy) i jedyną alternatywą dlabezrobocia było nadzorowanie pakowarki w fabryce tamponów.Szlachetne zajęcie, ale nie umiałam do niego podejśćz entuzjazmem.

Właściwie nie byłam pewna, dlaczego nadal pracowałam dlaVinniego. Być może z uwagi na nazwę. Łowca nagród. No ma styl.I jeszcze nie muszę zakładać rajstop do pracy.

7/31

Page 9: Po trzecie dla zasady

Vinnie uśmiechnął się tym swoim wazeliniarskim uśmiechem,najwyraźniej podobała mu się historyjka, którą miał zamiar mnieuraczyć.

– Funkcjonariusz Gaspick, przepełniony dość niestosownympragnieniem zostania najbardziej znienawidzonym gliną roku, zrobiłMo pogadankę o bezpieczeństwie na drodze. I gdy pouczał Wu-jaszka, ten wiercił się, jakby siedział na rozżarzonych węglach,i nagle Gaspick dostrzegł zarys czterdziestkipiątki, którą Mo miałw kieszeni kurtki.

– I Mo odpowiada za noszenie ukrytej broni.– Bingo.Noszenie ukrytej broni nie wiedzieć czemu było źle widziane

przez władze Trenton. Pozwoleń udzielano niechętnie i nieczęsto,jakimś jubilerom, sędziom i kurierom. Kiedy kogoś przyłapano nanoszeniu ukrytej broni, musiał stawić czoła oskarżeniom o jej nieleg-alne posiadanie. Broń konfiskowano, wyznaczano kaucję,a nieszczęsny właściciel mógł tylko narzekać na cholernego pecha.

Oczywiście nie powstrzymało to znacznej liczby mieszkańcówTrenton przed noszeniem ukrytej broni. Kupowało się ją w sklepieBubby, dziedziczyło po krewnych, dostawało od sąsiadów albo przy-jaciół, kupowało z drugiej, trzeciej, a nawet czwartej ręki od obywa-teli niespecjalnie zorientowanych w przepisach. Zresztą kupującyteż nie do końca mieli tę orientację. Logika podpowiadała, że skorowładza wydaje pozwolenie na posiadanie broni, to jest jak na-jbardziej w porządku nosić tę broń w torebce. Bo niby po co komubroń, skoro nie można jej włożyć do torebki? A jeśli nie można nosićbroni w torebce, no to prawo jest głupie. A nikt w New Jersey niebędzie tolerował głupiego prawa.

Nawet ja czasami nosiłam nielegalnie ukrytą broń. A w chwili,gdy Vinnie położył nogi na biurku, dostrzegłam na jego kostce ka-burę. Nie tylko nosił ukrytą broń, ale mogłam się założyć o dowolnepieniądze, że jego broń nie była nawet zarejestrowana.

– To nie jest poważne przestępstwo – stwierdziłam. – Nie wartozostawać NS-em z takiego powodu.

8/31

Page 10: Po trzecie dla zasady

– Najprawdopodobniej Mo po prostu zapomniał o dacie roz-prawy – odparł Vinnie. – Pewnie wystarczy, jak mu przypomnisz.

O, i tego się trzymajmy, pomyślałam. Może to wcale nie będzietaka katastrofa, jak mi się wydawało. Dochodziła dziesiąta. Mo-głabym przejechać się do sklepu i pogadać z Wujaszkiem. Szczerzemówiąc, im dłużej o tym myślałam, tym bardziej byłam przekonana,że ten mój atak paniki był nieco przesadzony. Mo nie miał żadnychpowodów, by zostać zbiegłym przestępcą.

Zamknęłam za sobą drzwi gabinetu Vinniego i szerokim łukiemobeszłam Connie Rosolli. Connie zarządza biurem Vinniego i jestjego osobistym strażnikiem. Wprawdzie tyle ma poważania dla swo-jego szefa, co dla oślizgłej glisty, ale pracuje dla niego od tylu lat, żepogodziła się z faktem, że nawet oślizgłe glisty są częścią bożegoplanu.

Usta Connie miały barwę intensywnej fuksji, tak samo jak lakierna jej paznokciach. Do tego Connie nosiła białą bluzkę w wielkieczarne grochy. Lakier był super, ale bluzka nie bardzo pasowałakomuś, kto sześćdziesiąt procent swojej wagi dźwiga na klatce pier-siowej. Na szczęście w Trenton rzadko tropi się przestępstwa prze-ciwko modzie.

– Chyba tego nie przyjęłaś? – odezwała się tonem suger-ującym, że trzeba być mniej wartym niż psia kupa, żeby przysporzyćWujaszkowi Mo choć chwili smutku.

Nie wzięłam tego do siebie. Wiedziałam, gdzie mieszka Con-nie. Mentalnie mamy ten sam kod pocztowy.

– Pytasz, czy porozmawiam z Mo? Tak, porozmawiam z Mo.Czarne brwi Connie zbiegły się w jedną linię świętego

oburzenia.– Ten gliniarz niepotrzebnie aresztował Wujaszka Mo. Wszyscy

wiedzą, że Wujaszek Mo nigdy nie zrobił niczego złego.– Miał przy sobie ukrytą broń.– Jakby to było jakieś przestępstwo! – prychnęła Connie.– To JEST przestępstwo. Takie są zasady.Znad katalogów ukazała się głowa Luli.

9/31

Page 11: Po trzecie dla zasady

– O co w ogóle biega z tym Wujaszkiem Mo?Lula była prostytutką przekwalifikowaną na pracownicę bi-

urową. Ostatnio przeszła totalną metamorfozę, która obejmowałateż przefarbowanie włosów na blond, rozprostowanie i zakręcenieich ponownie w eleganckie pierścionki. Dzięki tej transformacji Lulawyglądała teraz jak ponad stukilowa, niebezpieczna jak cholera,czarna Shirley Temple.

– Moses Bedemier – wyjaśniłam. – Prowadzi sklep z cuki-erkami na Ferris Street. Bardzo popularna osoba.

– Aha. Chyba go znam. Tak coś pod sześćdziesiątkę? Łysy naczubku głowy? W cholerę wątrobianych plam? I ma nos, co wyglądajak kutas?

– Hm. Nigdy nie zauważyłam tego nosa.Vinnie dał mi akta składające się ze spiętych razem: protokołu

aresztowania, podpisanej umowy o poręczenie oraz fotografii. Ot-worzyłam na zdjęciu i przyjrzałam się uważnie Wujaszkowi Mo.

Lula zerknęła mi przez ramię.– Aha. To on. Stary Chujowy Nos.Connie aż zerwała się z krzesła.– Chcesz mi wmówić, że Wujaszek Mo był klientem? Za nic

w to nie uwierzę!Lula zmrużyła oczy i wysunęła dolną wargę.– Te, mamuśka.– Bez urazy – dodała Connie.– Heh – skwitowała Lula, opierając dłoń na biodrze.Zaciągnęłam suwak kurtki i owinęłam szyję szalikiem.– Jesteś pewna, że znasz Wujaszka Mo? – zwróciłam się do

Luli.Jeszcze raz przyjrzała się fotografii.– Ciężko powiedzieć. Wiesz, ci biali starzy goście wszyscy wy-

glądają tak samo. Może powinnam pójść razem z tobą i osobiściemu się przyjrzeć.

– Nie! – Potrząsnęłam głową. – To nie jest dobry pomysł.– Myślisz, że nie mogę być jakimś zasranym łowcą nagród?

10/31

Page 12: Po trzecie dla zasady

Metamorfoza Luli nie objęła jak dotąd jej słownika.– Jasne, że możesz – odparłam. – Tylko to jest akurat sytu-

acja... dość delikatna.– Do diabła – parsknęła, wciskając się w kurtkę. – Umiem być

delikatna do zajebania.– Tak, ale...– Poza tym możesz potrzebować pomocy. Powiedzmy, że nie

będzie chciał iść z tobą po dobroci. Gdyby go trzeba było przekony-wać, przyda ci się taka kobieta jak ja: postawna, o słusznej figurze.Idealna do przekonywania.

Poznałam Lulę w trakcie mojego pierwszego zadania. Ona naulicy zarabiała, ja kręciłam się nieporadnie jak zbłąkana owieczka.Niezbyt mądrze wciągnęłam ją w sprawę, nad którą pracowałam,wskutek czego pewnego poranka znalazłam ją na moich schodachpożarowych pobitą i zakrwawioną.

Lula była mi wdzięczna za uratowanie jej życia, ja winiłam sięza to, że je w ogóle naraziłam. Z radością oddzieliłabym tamtewydarzenia naprawdę grubą krechą, ale Lula w pewien sposób przy-wiązała się do mnie. Nie powiedziałabym, że czciła mnie jak bohat-era. Nie. To raczej była relacja z gatunku tych praktykowanychw Chinach chyba – jeśli uratujesz komuś życie, to ono do ciebienależy. Nawet jeśli wcale go nie chcesz.

– Nie będziemy nikogo przekonywać – powstrzymałam jąstanowczo. – To Wujaszek Mo. Sprzedaje cukierki dzieciakom.

Lula już na mnie czekała z torbą przewieszoną przez ramię.– I tak może być fajowo – odparła niewzruszona, idąc za mną

do drzwi. – Wciąż jeździsz tym starym buickiem?– Ta. Mój lotus ciągle jeszcze jest w sklepie.Tak naprawdę o lotusie to mogłam co najwyżej pomarzyć. Kilka

miesięcy temu skradziono mi jeepa i moja mama w napadziedobrych intencji, niekoniecznie dobrze ukierunkowanych, wepchnęłamnie za kierownicę buicka z pięćdziesiątego trzeciego roku, którykiedyś był własnością wujka Sandora. A ponieważ brakowało mi takkasy jak i kręgosłupa, wciąż jeszcze spoglądałam na ulice ponad

11/31

Page 13: Po trzecie dla zasady

długą na kilometr, błękitną maską tego potwora, zastanawiając się,jakie to straszliwe grzechy popełniłam, że zasłużyłam sobie na takisamochód.

Gwałtowny podmuch wiatru zagrzechotał szyldem delikatesówFiorella, sąsiadujących z biurem Vinniego. Podniosłam kołnierz i za-częłam grzebać w kieszeniach w poszukiwaniu rękawiczek.

– Przynajmniej buick jest w dobrym stanie – powiedziałam Luli.– A o to przecież chodzi, prawda?

– Yyy – stęknęła niewyraźnie w odpowiedzi. – Takie rzeczyzwykle mówią ci, co mają beznadziejne bryczki. A co z radiem? Madobre radio? Stereo?

– Żadnego stereo.– Momencik – zatrzymała mnie. – Ty chyba nie myślisz, że

będę jeździć po mieście bez radia. Potrzebuję odpowiedniej muzy,żeby wprowadzić się w odpowiedni nastrój, kiedy będę wlec dopierdla czyjąś dupę.

Otworzyłam drzwiczki buicka.– Nikogo nie będziemy wlec do pierdla – powiedziałam stanow-

czo. – Jedziemy tylko porozmawiać z Wujaszkiem Mo.– Jasne – mruknęła Lula, sadowiąc się w samochodzie i obrzu-

cając radio spojrzeniem pełnym obrzydzenia. – Przecież wiem.Pojechałam Hamilton i przecznicę dalej skręciłam w stronę Gra-

jdoła. W styczniu okolica była raczej ponura. Mrugające lampkii czerwone figurki Mikołajów wróciły na strychy, a do wiosny wciążjeszcze było daleko. Krzewy hortensji były teraz po prostu kupamibrązowych badyli, szron ukradł trawnikom wszystkie kolory, a naulicach nie było ani dzieci, ani kotów, ani wielbicieli własnoręcznegomycia samochodu. Zamilkły też ryczące zwykle radioodbiorniki.Okna i drzwi szczelnie pozamykano, żeby zimno i mrok nie dostałysię do domów.

Nawet sklepik Wujaszka Mo wydawał się zimny i odpychający.Lula wpatrywała się w boczne okno.– Nie żebym chciała popsuć ci zabawę – stwierdziła. – Ale ten

frajer ma zamknięte.

12/31

Page 14: Po trzecie dla zasady

Zaparkowałam przy krawężniku.– Niemożliwe. Wujaszek Mo nigdy nie zamyka sklepu. Nie

zamknął go od pięćdziesiątego ósmego.– Zgadnij, co się stało: teraz zamknął, mówię ci.Wyskoczyłam z Wielkiego Błękitu i zajrzałam do środka sklepu

przez szybę w drzwiach wejściowych. Wewnątrz było ciemno i nig-dzie nie mogłam dostrzec Wujaszka Mo. Nacisnęłam klamkę.Zamknięte. Zapukałam do drzwi głośno i energicznie. Nic. Niech toszlag.

– Pewnie zachorował – powiedziałam do Luli.Sklep ze słodyczami stał na rogu, frontem do Ferris Street

i bokiem przy King. Wzdłuż Ferris Street ciągnął się długi szeregschludnych bliźniaków, prosto do samego serca Grajdoła. Na KingStreet z kolei od razu było widać niedostatek finansów. Bliźniakiprzekształcono w domy wielorodzinne. Na próżno by tu szukać wyk-rochmalonych firaneczek typowych dla pozostałej części Grajdoła.Na King prywatność zapewniały wiszące w oknach płachty i poobi-jane żaluzje, i nieprzyjemna świadomość, że tutejsi mieszkańcy dogościnnych raczej nie należą.

– Przez okno naprzeciwko wygląda jakaś straszna staruszka –poinformowała mnie Lula.

Spojrzałam w tamtym kierunku i zadrżałam.– To pani Steeger. Uczyła mnie w trzeciej klasie.– Założę się, że było super.– Najdłuższy rok w moim życiu.Do dzisiaj mam drgawki, gdy muszę dzielić pisemnie.– Powinnyśmy z nią porozmawiać – stwierdziłam niechętnie.– Aha – zgodziła się Lula. – Taka wścibska starucha na pewno

wie masę rzeczy.Poprawiłam torebkę na ramieniu i pomaszerowałyśmy do domu

mojej dawnej nauczycielki.Drzwi uchyliły się na tyle, żebym mogła zobaczyć, że pani Stee-

ger niewiele się zmieniła przez te wszystkie lata. Nadal była chudajak szprycha, twarz miała nadmiernie szczupłą, złośliwe oczka

13/31

Page 15: Po trzecie dla zasady

i brwi, które wyglądały, jakby ktoś je dorysował brązową kredką. Roktemu została wdową. Dwa emerytką. Ubrana była w brązową suki-enkę we wzorek z drobnych kwiatków, podkolanówki i buty napłaskiej podeszwie. Na jej szyi wisiały okulary na łańcuszku. Pofar-bowane na brązowo włosy ułożone były w ciasne pierścionki. Niesprawiała wrażenia kogoś, kto cieszy się zasłużonymodpoczynkiem.

Wręczyłam jej wizytówkę, przedstawiając się jako agent dospraw windykacji poręczeń.

– Co to znaczy? – zapytała. – Jesteś funkcjonariuszem policji?– Niezupełnie. Pracuję dla Vincenta Pluma.– A. – Pani Steeger przetrawiła informację. – Jesteś łowcą

nagród.Jej ton sugerował, że to mniej więcej to samo co dealer albo

pedofil. Wysunęła lekko podbródek, co zwykle zapowiadało karnedziałania pedagogiczne, wszystko w jej postawie sugerowało, żegdybym bardziej się przyłożyła do dzielenia pisemnie, to możenawet wyszłabym na ludzi.

– Co to ma wspólnego z Mosesem? – spytała.– Został aresztowany za wykroczenie, a potem nie pojawił się

na rozprawie. Agencja Pluma wpłaciła kaucję, więc muszę odnaleźćMo i pomóc mu ustalić datę nowej rozprawy.

– Mo nie zrobiłby niczego złego – stwierdziła stanowczo paniSteeger.

Święte słowa.– Wie pani może, gdzie jest teraz? – zapytałam.Wyprostowała się, aż przybył jej centymetr z hakiem.– Nie. I to prawdziwy wstyd, że nie potrafisz znaleźć sobie in-

nego zajęcia niż nękanie porządnych ludzi, takich jak MosesBedemier.

– Ależ ja nikogo nie nękam. Chcę mu tylko pomóc ustalić nowytermin rozprawy.

14/31

Page 16: Po trzecie dla zasady

– Kłamczucha – podsumowała krótko pani Steeger. – Jużw trzeciej klasie był z ciebie mały kłamczuszek i nic się nie zmieniłodo dzisiaj. Zawsze próbowałaś przemycić gumę na moje lekcje.

– W każdym razie dziękuję – odpowiedziałam. – Miło było pan-ią spotkać po tylu latach.

TRZASK! – pani Steeger zamknęła drzwi.– Trzeba było skłamać – pouczyła mnie Lula. – Nigdy niczego

się nie dowiesz, jeśli będziesz tak wszystkim mówić prawdę. Trzebabyło jej powiedzieć, że pracujesz w komisji gier i zakładów, a Mowygrał kupę pieniędzy w lotto.

– Może następnym razem.– Może następnym razem otworzymy drzwi i zaczniemy roz-

mowę od kilku szybkich wypłaconych jakiejś suce.Zgromiłam Lulę strasznym spojrzeniem.– Tak tylko mówię – powiedziała.Stanęłam na kolejnym ganku i już miałam zapukać, kiedy pani

Steeger znowu wystawiła głowę przez uchylone drzwi.– Nawet się nie wysilaj – rzuciła. – Whiteheadowie są na Flory-

dzie. Harry zawsze bierze urlop w zimie. Wrócą za dwa tygodnie.TRZASK. I tyleśmy ją widziały.– Nie szkodzi – powiedziałam Luli. – Wybierzemy bramkę nu-

mer trzy.Drzwi numer trzy otworzyła Dorothy Rostowski.– Dorothy?– Stephanie?– Nie wiedziałam, że tu mieszkasz.– Będzie jakiś rok.Trzymała na biodrze dziecko, drugie siedziało przed telewizor-

em. Pachniała bananami i winem.– Szukam Wujaszka Mo – wyjaśniłam. – Myślałam, że będzie

w swoim sklepie.Dorothy przełożyła dziecko na drugie biodro.– Nie było go od dwóch dni. Ale nie szukasz go dla Vinniego,

co?

15/31

Page 17: Po trzecie dla zasady

– Właściwie...– Mo nie zrobiłby niczego złego.– Z pewnością, ale...– Szukamy go, bo wygrał w lotto – wtrąciła Lula. – I chcemy

odpalić w cholerę hajsu.Dorothy prychnęła z niesmakiem i zatrzasnęła drzwi.Spróbowałyśmy jeszcze w domu obok i usłyszałyśmy to samo.

Mo nie pojawił się w sklepie od dwóch dni. Nic więcej nikt nam niebył w stanie powiedzieć poza, oczywiście, nieproszonymi radami, żepowinnam rozejrzeć się za inną pracą.

Zapakowałyśmy się z Lulą do buicka i zajrzałyśmy do teczkiz dokumentami dotyczącymi kaucji. Mo w rubryce adres wpisał Fer-ris 650. To oznaczało, że mieszkał nad sklepem. Obie zadarłyśmygłowy, próbując zobaczyć coś w czterech oknach na piętrze.

– Mo to chyba dał nogę – stwierdziła Lula.Istniał tylko jeden sposób, żeby to sprawdzić. Znowu wysi-

adłyśmy z samochodu i udałyśmy się na tyły budynku, gdziezewnętrzne schody prowadziły na piętro nad sklepem. Wspięłyśmysię po nich i zapukałyśmy do drzwi. Nic. Każda z nas ponaciskałaklamkę, ale drzwi pozostały zamknięte. Zajrzałyśmy w okna. Czyś-ciutko. Żadnych świateł. No i oczywiście żadnego śladu Wujaszka.

– A może Mo wyciągnął kopyta – zasugerowała Lula. – Albozachorował. Albo miał wylew i leży teraz w łazience na podłodze.

– W żadnym wypadku NIE BĘDZIEMY się włamywać.– To by była akcja humanitarna – upierała się Lula.– To by było wbrew prawu.– Czasami policja przymyka oko na akcje humanitarne.Usłyszałam kroki i spojrzałam w dół, by zobaczyć policjanta

u stóp schodów. Steve Olmney. Chodziłam z nim do szkoły.– Co jest grane? – zapytał. – Pani Steeger zadzwoniła na

posterunek, że jakaś podejrzana osoba kręci się wokół sklepu Wu-jaszka Mo.

– To właśnie ja – odpowiedziałam.– A gdzie Mo?

16/31

Page 18: Po trzecie dla zasady

– Podejrzewamy, że wyciągnął kopyta – poinformowała goLula. – I myślimy, że ktoś powinien sprawdzić, czy nie dostał wylewuna podłodze w łazience.

Olmney wspiął się po schodach i zapukał.– Mo? – ryknął. Zbliżył nos do drzwi. – Nie śmierdzi trupem. –

Zajrzał do środka przez okno. – Ciała też nie widzę.– Mo jest teraz NS-em – powiedziałam. – Zgarnęliście go za

noszenie ukrytej broni i nie pokazał się na rozprawie.– Mo nie zrobiłby niczego złego – odpowiedział Olmney

z głębokim przekonaniem.Zdusiłam krzyk.– Niestawienie się w sądzie na własnej rozprawie jest złe.

Takie są zasady.– Pewnie zapomniał. Może wyjechał na wakacje? Albo jego si-

ostra na Staten Island zachorowała nagle. Powinnaś sprawdzić, czynie wyjechał do siostry.

A to akurat był naprawdę niezły pomysł.Wróciłyśmy do buicka i do teczki Wujaszka Mo. Faktycznie Mo

miał siostrę i podał jej adres.– Powinnyśmy się rozdzielić – powiedziałam do Luli. – Ja

sprawdzę siostrę, a ty obstawiaj sklep.– Zrobię obserwację pierwsza klasa – obiecała mi Lula. – Nic

mi nie umknie.Zapaliłam silnik i powoli zjechałam z krawężnika.– A co zrobisz, jak zobaczysz Wujaszka Mo?– Złapię małego skurwysynka za klejnoty i wcisnę do bagażnika

mojego wozu.– NIE! Nie masz uprawnień, żeby kogokolwiek zatrzymywać.

Jak tylko zobaczysz Mo, to się ze mną skontaktuj. Albo na komórkę,albo na pager. – Wcisnęłam jej w dłoń wizytówkę z numerami. –I zapamiętaj sobie, ŻADNEGO WCISKANIA KOGOKOLWIEK DOTWOJEGO BAGAŻNIKA.

– Jasne – mruknęła Lula – przecież wiem.

17/31

Page 19: Po trzecie dla zasady

Podrzuciłam ją do biura i pojechałam w stronę jedynki. Byłśrodek dnia, więc ruch na ulicach nie był zbyt intensywny. Dotarłamdo portu i stanęłam w kolejce do mostu na Staten Island. Poboczedrogi prowadzącej do bramki poboru opłat usiane było przeżartymiprzez sól tłumikami, które odpadły na niesamowitych dziurach, krat-erach i zapadliskach, z jakich składała się droga na most.

Wcisnęłam się w sznur samochodów i stanęłam zderzakw zderzak między Hurtową Sprzedażą Warzyw Petrucciegoi ciężarówką z napisem „materiały wybuchowe”. Czekając,zerknęłam na mapę. Do siostry Mo trzeba było jechać w stronęśrodka wyspy, do dzielnicy przypominającej Grajdoł.

Zapłaciłam za przejazd i powoli potoczyłam się ulicą,wdychając mieszaninę wyziewów diesla i innych tajemniczych skład-ników, która paskudnie drapała w gardle. Jednak nie ujechałamnawet kilometra, a już się przyzwyczaiłam. I kiedy dotarłam do domusiostry Wujaszka Mo, nie czułam już żadnych zanieczyszczeń. Zdol-ności adaptacyjne to jedna z ogromnych zalet ludzi urodzonychi dorastających w Jersey. Nas nie pokona trochę zanieczyszczone-go powietrza czy skażonej wody. Jesteśmy niczym sumy na dwóchnogach. Jeśli ktoś nas zabierze z naturalnego środowiska, to raz-dwa wykształcimy dowolną część ciała, niezbędną do przeżycia.W porównaniu z Jersey reszta kraju to bułka z masłem. Chceszwysłać kogoś do strefy skażonej opadem radioaktywnym? Wyślij ko-goś z Jersey. Nic mu się nie stanie.

Siostra Mo mieszkała przy Crane Street w zielonym bliźniakuo oknach przesłoniętych żaluzjami i biało-żółtymi aluminiowymimarkizami. Zaparkowałam przy krawężniku i pokonałam dwa biegicementowych schodów prowadzących do cementowego podestu.Zadzwoniłam do drzwi i stanęłam twarzą w twarz z kobietą, któraniezwykle przypominała moich krewnych ze strony Mazurów. Krzep-ka węgierska sylwetka. Czarne włosy, czarne brwi i błękitne oczyspoglądające chłodno i rzeczowo. Na oko była po pięćdziesiątcei nie robiła wrażenia osoby zachwyconej moją wizytą.

18/31

Page 20: Po trzecie dla zasady

Dałam jej wizytówkę, przedstawiłam się i poinformowałam, żeszukam Mo.

Najpierw w jej oczach pojawiło się zdziwienie, a chwilę późniejnieufność.

– Agent do spraw windykacji poręczeń? – powtórzyła. – A co toniby znaczy? I co to ma wspólnego z Mo?

Streściłam jej sprawę.– Jestem pewna, że Mo nie pojawił się na rozprawie przez

niedopatrzenie, ale muszę dopilnować, by ustalił w sądzie kolejnytermin – zakończyłam.

– Nic nie wiem na ten temat – oznajmiła. – Nie widuję go zbytczęsto. On cały czas spędza w sklepie. Dlaczego tam pani niepójdzie?

– Nie pojawił się w sklepie od dwóch dni.– To zupełnie niepodobne do Mo.Wszystko w tej sprawie było zupełnie niepodobne do Mo.Zapytałam ją o innych krewnych. Powiedziała, że żadnych

bliskich nie mają. Zapytałam, czy Mo ma może drugie mieszkaniealbo domek letniskowy. Powiedziała, że nic nie wie na ten temat.

Podziękowałam i wróciłam do buicka. Rozejrzałam się.W sąsiedztwie niewiele się działo. Siostra Mo zamknęła się w domu.Pewnie zastanawiała się, co, u diabła, dzieje się z Mo. Oczywiściezawsze istniała możliwość, że kryje brata, ale intuicja podpowiadałami, że nic takiego nie ma tu miejsca. Wyglądała na autentycznie za-skoczoną, gdy powiedziałam jej, że Mo nie stoi za ladą i niesprzedaje żelków.

Mogłabym poobserwować jej dom, ale taka obserwacja jestmęcząca, czasochłonna, a w tym wypadku chyba jeszcze zupełniebezcelowa.

Do tego wszystkiego zaczęłam mieć jakieś dziwne przeczucia.Odpowiedzialni ludzie, jak Mo, nie zapominają o datach rozpraw.Odpowiedzialni ludzie, jak Mo, martwią się takimi sprawami. Nieśpią po nocach. Radzą się prawników. I odpowiedzialni ludzie, jak

19/31

Page 21: Po trzecie dla zasady

Mo, nie porzucają swego interesu, nie zostawiwszy nawet kartkiw oknie.

Może Lula miała jednak rację. Może Mo faktycznie leżał martwyw łóżku albo nieprzytomny na podłodze w łazience.

Wysiadłam i wróciłam do drzwi siostry Mo. Otworzyły się, zanimzdążyłam zapukać. Czoło kobiety przecinały teraz dwie głębokiezmarszczki.

– Coś jeszcze? – zapytała.– Niepokoję się o Mo. Nie chcę pani straszyć, ale myślę, że ist-

nieje taka możliwość, że może być chory i nie móc otworzyć drzwi.– Tak tu właśnie stałam i myślałam dokładnie to samo –

odparła.– Ma pani klucz do jego mieszkania?– Nie i o ile wiem, nikt nie ma. Mo ceni sobie prywatność.– Czy zna pani jakichś jego przyjaciół? Może dziewczynę?– Przykro mi. Nie jesteśmy ze sobą aż tak blisko. Mo jest

dobrym bratem, ale jak powiedziałam, ceni sobie prywatność.

Godzinę później znów byłam w Grajdole. Pojechałam na Ferris i za-parkowałam tuż za samochodem Luli.

– Jak idzie? – spytałam.Lula garbiła się nad kierownicą czerwonego firebirda.– Wcale nie idzie. Najnudniejsza i najbardziej bezsensowna ro-

bota, jaką kiedykolwiek miałam. Można to robić w głębokiejśpiączce.

– Ktoś przyszedł kupić cukierków?– Mamusia z dzieckiem. To wszystko.– Poszli na tył domu?– Nie-e. Spojrzała przez drzwi i poszła sobie.Zerknęłam na zegarek. Wkrótce skończą się lekcje. Mnóstwo

dzieciaków będzie tędy szło za chwilę, ale nie dzieciaki mnie

20/31

Page 22: Po trzecie dla zasady

interesowały, tylko dorośli, którzy mogli się tu pojawić, by podlaćkwiatki w mieszkaniu Mo albo odebrać jego pocztę.

– Wytrzymaj jeszcze trochę – poprosiłam. – Pogadam z innymisąsiadami.

– Wytrzymaj, jasne. Zamarznę na śmierć w tym samochodzie.To nie Floryda.

– Myślałam, że chcesz być łowcą nagród. To właśnie robią łow-cy nagród.

– Nie miałabym nic przeciwko takiemu siedzeniu, gdybym sądz-iła, że na koniec pozwolisz mi przynajmniej kogoś zastrzelić, ale nato nie ma najmniejszej gwarancji. Ciągle tylko słyszę: tego nie rób,tamtego nie rób. Nie mogę nawet tego sukinkota wepchnąć dobagażnika, jak już go znajdziemy.

Przeszłam na drugą stronę ulicy, by porozmawiać z kolejnątrójką sąsiadów. Odpowiedzi udzielali standardowych. Nie mają po-jęcia, gdzie mógł podziać się Wujaszek Mo, ale uważają, że mamnielichy tupet, sugerując, że biedak jest kryminalistą.

Czwarte drzwi otworzyła mi nastolatka. Nie mogłam przeoczyćpodobieństw w naszym wyglądzie. Obie miałyśmy martensy, jeansy,flanelowe koszule narzucone na T-shirty, zbyt mocno wymalowaneoczy i obfitość brązowych kręconych włosów. Była ode mnie młod-sza jakieś piętnaście lat i dziesięć kilo. Nie zazdrościłam jej wieku,ale ogarnęły mnie niejakie wątpliwości w temacie tego tuzinapączków, które kupiłam sobie w Grajdole, a które teraz wołały domnie z tylnego siedzenia samochodu.

Podałam jej wizytówkę. Otworzyła szeroko oczy.– Łowca nagród! – powiedziała. – Ale czad!– Znasz Wujaszka Mo?– No pewnie, że znam. Wszyscy go znają. – Pochyliła się i zn-

iżyła głos. – Zrobił coś złego? Ściga pani Wujaszka Mo?– Nie zjawił się na rozprawie o wykroczenie. Chcę mu przypom-

nieć, żeby ustalił nową datę.– Ale odjazd! A jak go pani znajdzie, to mu pani nastuka

i zamknie w bagażniku?

21/31

Page 23: Po trzecie dla zasady

O co chodzi z tymi bagażnikami?– NIE! Chcę tylko z nim porozmawiać.– Założę się, że zrobił coś okropnego. Założę się, że ściga go

pani za kanibalizm.Kanibalizm? Gość sprzedawał słodycze. Na co by mu były

palce od rąk i nóg? Ta mała świetnie znała się na butach, ale umysłmiała z lekka przerażający.

– Wiesz o Mo coś, co mogłoby mi pomóc? Czy miał tu jakichśprzyjaciół? Widziałaś go ostatnio?

– Widziałam go w sklepie parę dni temu.– A mogłabyś dla mnie trzymać rękę na pulsie? Moje numery

są na wizytówce. Zobaczysz Mo albo kogokolwiek podejrzanego, tozadzwoń.

– Będę prawie jak łowca nagród?– Prawie.Truchtem wróciłam do Luli.– No dobra, możesz wracać do biura – powiedziałam. – Zn-

alazłam zastępstwo. Ta mała z naprzeciwka będzie naszymszpiegiem.

– I bardzo dobrze. Bo niewiele brakuje, a umrę tu z nudów.Pojechałam za Lulą do biura i stamtąd zadzwoniłam do mojej

kumpeli w wydziale komunikacji.– Mam nazwisko – zaczęłam – a potrzebuję numer

rejestracyjny i markę samochodu.– A co to za nazwisko?– Moses Bedemier.– Wujaszek Mo?– Ten sam.– Nie podam ci żadnych informacji na temat Wujaszka Mo.Wcisnęłam jej bajeczkę o ponownym ustaleniu terminu roz-

prawy, co już zaczynało być męczące.Usłyszałam stukanie w klawiaturę.– Jak się dowiem, że Wujaszkowi spadł przez ciebie choćby

włosek z głowy, to już nigdy nie podam ci żadnej rejestracji.

22/31

Page 24: Po trzecie dla zasady

– Przecież nie zrobię mu krzywdy – obruszyłam się. – Nigdynikomu nie robię krzywdy.

– A ten facet, co go zastrzeliłaś w sierpniu? Albo dom pogrze-bowy wysadzony w powietrze?

– Zamierzasz podać mi te numery czy jak?– Ma kilkuletnią hondę civic. Niebieską. Masz coś do pisania?

Przedyktuję ci rejestrację.– O rany. – Lula zajrzała mi przez ramię. – Wychodzi na to, że

mamy nowy trop. Poszukamy tego wózka?– Tak.A potem poszukamy zapasowego klucza do mieszkania. Każdy

się boi, że zgubi klucze i nie będzie mógł się dostać do domu. Jaknie masz zaufania do żadnego z sąsiadów, to chowasz klucz gdzieśblisko domu. Albo nad futryną drzwi wejściowych, pod sztucznymkamieniem obok podmurówki, albo pod wycieraczką.

Nie zamierzałam się włamywać, ale gdybym znalazła tenklucz...

– Nie jadłam lunchu – poskarżyła się Lula. – Nie mogę pracow-ać bez lunchu.

Wyciągnęłam torebkę z pączkami i obie natychmiast w niązanurkowałyśmy.

– No dobra, kupa roboty jeszcze – mruknęłam kilka chwilpóźniej, otrzepując cukier puder z koszulki i żałując, że niepoprzestałam na dwóch pączkach.

– Jadę z tobą, ale tym razem moim wozem – postanowiła Lula.– Mam w nim zajebiście wielgachne stereo.

– Tylko nie jedź za szybko. Bo jeszcze nas złapie funkcjonari-usz Gaspick.

– Yhy. A co, nosisz ukrytą broń, jak ten Wujaszek Mo?Akurat w tej chwili nie można mi było tego zarzucić. Moja trzy-

dziestkaósemka została w domu, na blacie kuchennym, w brązow-ym słoju na ciastka. Broń przerażała mnie do wypęku.

Wsiadłyśmy do czerwonego firebirda Luli i ruszyłyśmy ku Ferrisprzy dźwiękach rapu, który wprawiał w drżenie wszystkie szyby.

23/31

Page 25: Po trzecie dla zasady

– Może byś tak jednak przyciszyła – wrzasnęłam do Luli. –Dostaję od tego arytmii.

Lula jedną ręką boksowała powietrze.– U-ha, ha, ha, haaa.– Lula!Łypnęła w moją stronę.– Ty coś mówisz?Przyciszyłam ten łomot.– Ogłuchniesz od tego!– Pfff.Przejechałyśmy Ferris, szukając błękitnych hond civic, ale

w okolicy sklepu nie było ani jednej. Zatoczyłyśmy więc większe kołopo sąsiednich ulicach. Z tym samym rezultatem. Ani jednejniebieskiej hondy civic. Zaparkowałyśmy na rogu Ferris i Kingi przeszłyśmy uliczką za sklepem, zaglądając do garaży. Ani jednejniebieskiej hondy civic. A niewielki garaż na tyłach sklepu zesłodyczami świecił pustkami.

– Dał nogę – stwierdziła Lula. – Mogę się założyć, że siedzisobie w Meksyku i tak się śmieje, że mało mu dupa nie odpadnie, nasamą myśl, że we dwie błąkamy się tu między garażami.

– A co się stało z teorią: Wujaszek Mo leży martwy we własnejłazience?

Lula miała na sobie jaskraworóżową narciarską kurtkę i kozakido kolan, pokryte białym sztucznym futerkiem. Podniosła kołnierzi spojrzała w górę, na ganek mieszkania Mo.

– Byśmy już znalazły jego wózek. A jakby był martwy, to już byzaczął śmierdzieć.

To samo sobie pomyślałam.– No jeszcze mógł się zamknąć w lodówce z lodami – dodała. –

Wtedy by nie śmierdział, boby był zamrożony. Ale tak też się niestało, bo żeby wejść do lodówki, musiałby najpierw wyciągnąćwszystkie lody, a patrzyłyśmy przez okno i nie było widać kupyroztapiających się lodów. No w sumie Mo mógłby je najpierw wszys-tkie zjeść...

24/31

Page 26: Po trzecie dla zasady

Garaż Wujaszka Mo był drewniany, kryty gontem, zestaroświeckimi podwójnymi drewnianymi drzwiami, które zostawionoszeroko otwarte. Wjazd znajdował się od strony zaułka, ale było teżboczne wejście, prowadzące na krótki cementowy chodnik, którybiegł na tyły sklepu.

W środku panowały ciemności i stęchlizna. Pod ścianą piętrzyłysię stosy pudełek paluszków, serwetek, owoców w zalewie, syropuHersheya i oleju samochodowego 10W40. W kącie leżały gazetyprzeznaczone na makulaturę.

Mo był powszechnie lubiany i niewątpliwie również ufny, alezostawienie otwartego garażu pełnego zapasów wydało mi sięoznaką przesadnej wiary w ludzką naturę. Być może wyjeżdżałw pośpiechu i był zbyt rozkojarzony, by pamiętać o drzwiach. Albonie planował tu wracać. Albo został zmuszony do wyjazdu, a jegoporywacze mieli na głowie ważniejsze rzeczy niż jakieś drzwi odgarażu.

Z tych wszystkich możliwości ta ostatnia budziła najmniejentuzjazmu.

Wyciągnęłam latarkę i wręczyłam ją Luli, żeby poszukaław garażu klucza od domu.

– Jestem jak pies myśliwski, jeśli chodzi o szukanie kluczy –pochwaliła się. – Nic się nie martw. Klucze możesz uznać zaznalezione.

Pani Steeger łypała na nas wrogo przez szybę w tylnychdrzwiach. Uśmiechnęłam się do niej i pomachałam. Natychmiastcofnęła się w głąb mieszkania. Najpewniej do telefonu, żeby znowunasłać na mnie gliny.

Pomiędzy sklepem i garażem znajdowało się ciasne pod-wóreczko. Nic nie wskazywało na to, by ktoś używał go w celachrekreacyjno-rozrywkowych. Żadnych huśtawek, grilla, rdzewiejącychławeczek. Twardo ubita ziemia i dziko rosnąca trawa przeciętechodnikiem. Poszłam tym chodnikiem do tylnych drzwi sklepui zajrzałam do pojemników na śmieci stojących równo pod ścianą.Wszystkie były pełne. Śmieci popakowano schludnie w plastikowe

25/31

Page 27: Po trzecie dla zasady

worki. Obok pojemników stały jakieś puste kartony. Obeszłamwszystko dokładnie, szukając klucza. Nic nie znalazłam. Ob-macałam futrynę nad drzwiami prowadzącymi do sklepu. Weszłampo schodach i przesunęłam dłonią pod poręczą maleńkiegoganeczku. Ponownie zapukałam do mieszkania Mo i zajrzałamprzez okno.

Lula wyszła z garażu i przemaszerowała przez podwórko.Wdrapała się po schodkach i dumnie podała mi klucz.

– Jestem zajebista, nie?

26/31

Page 28: Po trzecie dla zasady

COPYRIGHT © BY Janet EvanovichCOPYRIGHT © BY Fabryka Słów sp. z o.o., LUBLIN 2012

COPYRIGHT © FOR TRANSLATION BY Dominika Repeczko, 2012

WYDANIE I

ISBN 978-83-7574-809-3

Wszelkie prawa zastrzeżoneAll rights reserved

Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywanaani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana

elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnejzgody wydawcy.

PROJEKT I ADIUSTACJA AUTORSKA WYDANIA Eryk Górski, Robert Łakuta

PROJEKT OKŁADKI Paweł Zaręba

FOTOGRAFIA NA OKŁADCE © Anmfoto | Dreamstime.com

REDAKCJA Dorota Pacyńska

KOREKTA Agnieszka Pawlikowska

SKŁAD, KONWERSJA DO FORMATU EPUB Dariusz Nowakowski

SPRZEDAŻ INTERNETOWA

ZAMÓWIENIA HURTOWEFirma Księgarska Olesiejuk sp. z o.o. s.k.a.

05-850 Ożarów Mazowiecki, ul. Poznańska 91tel./faks: 22 721 30 00

www.olesiejuk.pl, e-mail: [email protected]

Page 29: Po trzecie dla zasady

WYDAWNICTWOFabryka Słów sp. z o.o.

20-834 Lublin, ul. Irysowa 25atel.: 81 524 08 88, faks: 81 524 08 91

www.fabrykaslow.com.ple-mail: [email protected]

28/31

Page 30: Po trzecie dla zasady
Page 31: Po trzecie dla zasady
Page 32: Po trzecie dla zasady

@Created by PDF to ePub

Page 33: Po trzecie dla zasady

Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragmentpełnej wersji całej publikacji.

Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj.

Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnierozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przezNetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym możnanabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione sąjakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgodyNetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu.

Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepieinternetowym Gazetta - cyfrowe publikacje.