Piekło Dakaru - Krzysztof Hołowczyc Julian Obrocki - ebook

29
PIEKŁO DAKARU Krzysztof Hołowczyc Julian Obrocki

description

 

Transcript of Piekło Dakaru - Krzysztof Hołowczyc Julian Obrocki - ebook

Krzysztof Hołowczyc • Julian Obrocki

PIEKŁODAKARU

Krzysztof HołowczycJulian Obrocki

PIEKŁO DAKARU

Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragmentpełnej wersji całej publikacji.

Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj.

Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnierozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przezNetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym możnanabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione sąjakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgodyNetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu.

Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepieinternetowym Bookarnia Online.

PIEKŁODAKARU

PIEKŁODAKARU

Krzysztof HołowczycJulian Obrocki

2005 2006 2007 2008

KOSZMARNY DEBIUT

NIEULECZALNA CHOROBA

JA WAM JESZCZE POKAŻĘ!

DAKAR PRZEGRYWA Z AL-KAIDĄ

7 47 77 119

SPIS TREŚCI

2009 2010 2011 2012

AMERYKA ZNACZY SUKCES!

JA TU JESZCZE WRÓCĘ!

NARESZCIE W FABRYCE!

PODIUM BYŁO TAK BLISKO...

135 171 195 225

BARCELONA

Granada

Rabat

Agadir

Smara

Zouerate

TichitTidjikja

Atar

Kiffa

Bamako

Kayes

Tambacounda

DAKAR

www.bonecki.com  •  Zdjęcia zostały wykonane przez Jacka Boneckiego aparatami fotograficznymi firmy Sony

2005Barcelona –> Dakar

dystans: 9039 kmliczba startujących pojazdów: 688

do mety dotarło: 215

8www.bonecki.com

8 92005

KOSZMARNY DEBIUTPrzymykam na chwilę oczy. Pomaga to niewiele. Kotłowanina myśli i obrazów nie znika. Otwieram oczy. Niestety, to nie pustynna fatamorgana. Obraz jest prawdziwy. Stoję pokornie w kolejce przed rampą startową Rajdu Dakar. Co ja tu robię?! Przecież to nie moja bajka.

Od lat śledzę przed telewizorem ten szalony rajd. Od lat wysłuchuję uporczywych nalegań dwójki przyjaciół, pierwszych w historii Polaków, któ-rzy Starem dotarli do Dakaru – Jurka Mazura i Julka Obrockiego, współautora tej książki. Mówią, że to wielkie wyzwanie, jak lot na Księżyc, że pora się z tym zmierzyć. Zbywałem ich brzęczenie, wmawiałem im i  sobie, że to rajd za wolny, więc może dobry na emeryturę. Ale ziarenko saharyjskiego piasku gdzieś mi wbili w serce i coraz częściej zaczęło da-wać o sobie znać.

Jakieś dwa, trzy lata wcześniej nasz wspania-ły żeglarz Mateusz Kusznierewicz powiedział w wywiadzie, że poważnie myśli o starcie w Da-karze w roli nawigatora, u boku Hołka. Wywołało to spore zamieszanie i musiałem się ostro wypie-rać, że ja nie jestem podróżnikiem, ale kierowcą rajdowym. W dodatku „za Dakarem”, a „przeciwko mnie” stanął mój najlepszy przyjaciel i menedżer Andrzej Kalitowicz, upierając się, że warto spróbować.

Przed zaśnięciem moje myśli natrętnie zaczynały krążyć wokół Sahary. Zacząłem o tym dwutygodniowym wyścigu przez pustynię zbierać coraz wię-cej informacji. Im było ich więcej, tym bardziej nakręcały wyobraźnię. Ale też rodziły tysiące zimnych, racjonalnych pytań i wątpliwości. Przecież moja 20-letnia profesjonalna kariera sportowa to udział w rajdach, gdzie zawodnik

Jean Marc był zmęczony już po odprawie administracyjnej.

10Piekło Dakaru Koszmarny debiut2005

jedzie po znanej trasie, opisanej szczegółowo i dyktowanej przez pilota, gdzie „prawie nie trzeba myśleć”, bo każdy ruch ręką czy nogą jest „wymyślony” przed rajdem, a w czasie zawodów tylko jak najszybciej realizowany. Rajdy to, mówiąc w przenośni, jazda słuchem, a nie wzrokiem. A ideą Dakaru jest trasa tajna. Organizator daje tylko „road book” – ogólną książkę opisującą, którędy do mety, a sposób jazdy w każdym z miliona zakrętów czy w labiryncie wydm trzeba wymyślać na bieżąco. Wyczynowo w ten sposób nie jeździłem nigdy. Ru-szam więc w nieznane – i dosłownie, i w przenośni. Jestem w życiu poukładany i wolę wiedzieć i reagować profesjonalnie, a tu może być milion niespodzianek!

Hałas mocnego uderzenia dłonią w  maskę budzi mnie z  tego letargu. To stojący przed autem Jean-Marc Fortin – w  Polsce z  ksywą „Fortepian”, mój belgijski pilot z wielu rajdów na całym świecie – pokazuje na zegar i każe pod-jeżdżać pod rampę startową. Wokół po horyzont nieprzebrany tłum hiszpań-skich i  nie tylko hiszpańskich kibiców. Bo od kilku lat legendarny, bardzo

francuski „Paryż–Dakar” nie bardzo może doga dać się z Paryżem i startu-je z różnych miast, na szczęście bliżej Afryki, skracając niepotrzebne, euro-pejskie „puste przebiegi”. Tym razem ten szalony wyścig rusza z Barcelony – hiszpańskiej stolicy sportów moto-rowych, gdzie w pobliżu odbywa się Rajd Katalonii i wyścig Formuły 1.

Jean-Marc wsiada do samochodu. Spiker mówi o nas coś po hiszpańsku. Potem po angielsku coś o moim mi-strzostwie Europy. Ja mówię coś do kibiców. Sędzia daje nam kartę dro-gową. Klepnięcie w dach i zjeżdżamy z rampy. Ruszamy w nieznane. Na ra-zie nie do Afryki, ale na krótki, typo-wo europejski 4-kilometrowy prolog

Czy nasze Pajero dowiezie nas do mety?

10 11

po miękkiej plaży pod Barceloną. Wokół tłumy i  telewizyjne kamery. Próba prestiżowa – chociaż w  skali całego rajdu kompletnie nieważna. Pierwsi, ci najlepsi i najsławniejsi, rozstawieni z najniższymi numerami, jadą po piachu w miarę twardym. Reszta po kompletnej ruinie. To tylko 4 km, więc nie ma co szaleć. Wyszarpanie paru sekund nie ma znaczenia. Można niewiele zarobić, a  bardzo wiele stracić. Zwłaszcza że ku uciesze kamer i  gawiedzi, na trasie wielkimi koparkami przygotowano całą serię wilczych dołów i wszelkich in-nych pułapek.

Ruszamy żwawo. Nawet zaraz wyprzedzamy dwóch maruderów. Jedzie-my jako 65. auto, w kolejności numerów startowych, więc trasa jest już kom-pletnie zryta. Jedzie się dość ciężko, bo w wynajętym Mitsubishi Pajero, bez naszej wiedzy zamontowano nam jakąś idiotyczną skrzynię biegów. Biegi są

Prolog na plaży pod Barceloną.

Piekło Dakaru Koszmarny debiut2005

„za długie”, a przez to auto za słabe. Tak długie, że prawie całą trasę jadę tylko jedynką lub dwójką. Potem się okazało, że skrzynia biegów jest nie od silni-ka benzynowego, a  taki mamy, lecz od diesla. W  dodatku ten prolog obfitu-je w przygody – w dwóch wilczych dołach, większych od autobusu, zupełnie cudem unikam uderzenia w  zagrzebane tam auta. Dwa razy wymaga to za-trzymania się i poczekania na decyzję zakopanego nieszczęśnika lub wycofa-nia kilka metrów i ryzykownego objechania go bokiem, po mocno nachylonej skarpie. Im bliżej mety, tym więcej zagrzebanych aut. Cudem omijam jeszcze paru takich pechowców. Rozstawiono ich wyżej ode mnie, a już nie dają rady. Może to dobry znak…

Pomimo tych przygód mamy całkiem niezły 35. czas. Wygrywa przy aplau-zie ryczących tłumów największy szaleniec w dakarowej stawce – Ameryka-nin Robby Gordon, tym razem w Volkswagenie, a nie w swoim monstrualnym Hummerze. Po prologu żadnej przerwy, a przed nami 920(!) km do Granady. Jedziemy asfaltami. To jedyny odcinek rajdu, gdzie nasza za długa, szosowa skrzynia biegów nie przeszkadza, a nawet pomaga. Gorzej, że w walce o do-bry środek ciężkości trochę przesunięto silnik do tyłu, a upchnięcie tej skrzy-ni wymagało dwukrotnego powiększenia tunelu między fotelami w kabinie. W  efekcie makabryczna ciasnota. Fotel z  kolei ma ograniczony ruch, bo tuż za plecami umieszczono nie tyle zbiornik, co 420-litrową cysternę z benzyną, dodatkowo schowaną w metalowym kufrze. Przy moim prawie 2-metrowym wzroście siedzę w  bardzo złej pozycji, nieergonomicznej i  sportowo niepra-widłowej, a więc nieprofesjonalnej. Po godzinie wszystko mnie boli. A trzeba będzie tak siedzieć codziennie przez dziesięć godzin. Sam, co prawda, zdecy-dowałem o wyborze tego auta.

To Mitsubishi Pajero w tzw. krótkiej wersji – w powszechnej opinii na de-biut w Dakarze najlepsze. Kilka lat wcześniej takim autem – może nie identycz-nym, bo ono nie jest wprost z zespołu fabrycznego, ale podobnym – wygrywali na Saharze najlepsi, zdobywając dla Mitsubishi aż 12 zwycięstw. Nasz egzem-plarz absolutnie nowiutki, w  dodatku nieprzetestowany, ma 4-litrowy silnik benzynowy o mocy 260 KM – według ekspertów akuratny do jazdy po Saha-rze. Skrzynia 6-biegowa, sekwencyjna, a więc pozwalająca na bardzo szybkie

Już po kilku trudnych dniach i niedospanych nocach zmęczenie zaczyna się kumulować.

14Piekło Dakaru Koszmarny debiut2005

zmiany biegów, co podczas pokonywania wydm ma kapitalne znaczenie. W za-wieszeniu aż 8 amortyzatorów, po 2 na każde koło, a zadania na afrykańskich wertepach mają niełatwe. Waga tego auta to 1825 kg bez obciążenia, a z załogą, wyposażeniem i metalowym kufrem z paliwem aż 2,5 tony.

Opuszczamy Barcelonę. Zwykły przejazd do Granady, a wzdłuż trasy nadal tłumy. Wielka jest siła tego rajdu. I  siła marzeń ludzi stojących wzdłuż tra-sy. Wielu z nich chciałoby wsiąść w rajdówkę i zmierzyć się z Saharą. Teraz zaczynam rozumieć opowieści załogi Stara. Wtedy startowali w  sylwestra

W pogoni za Schlesserem.

14 15

wieczorem i zygzakiem, obok najwię-kszych sal balowych, jechali przez roztańczony Paryż. Żegnał ich mi-lion ludzi z  szampanem w  rękach... Duża rzecz. I  zachwyt sponsorów. Odruchowo pozdrawiam każdą wi-watującą na naszą cześć grupę. Nie można być nieczułym na ich radość i uśmiechy. Bez kibiców nie ma spor-tu. Bez mediów i sponsorów – też nie ma. Faktycznie, Dakar to nie tylko sport. To wielkie przedsięwzięcie marketingowe. Wielkie kontrakty sponsorskie. Ogromne pieniądze. Obecność w mediach. Ja i wszyscy uczestni-cy rajdu jesteśmy w tym spektaklu i widowisku tylko aktorami. My jedziemy po wielką przygodę i spełnienie marzeń. Ale jedziemy też, by między dwoma punktami świata, konkretnie z Barcelony do Dakaru, przewieźć umieszczone na naszym aucie wielkie logo Orlenu. To nasz Dobrodziej, który pokrywa kosz-ty startu – i nasze, i obu jadących w rajdzie motocyklistów, Marka Dąbrow-skiego i Jacka Czachora. Dobrodziej, który dobrze wie, że nie jest to pieniądz wydany na Dakar, lecz dobrze zainwestowany. Pokazanie pięknie oklejonych pojazdów, tak w telewizji, jak i w kolorowych gazetach, jest po prostu marke-tingowo opłacalne. Warunek: musimy pokazać to logo przed setkami kamer, a nie utknąć na pierwszej wydmie.

A więc do roboty. Jean-Marc po raz setny rozkłada mapę rajdu. Dobry mo-ment, by bez nachalnego, rozkrzyczanego, chociaż potrzebnego tłumu upo-rządkować sobie w głowie najważniejsze sprawy. Trasa ma 9 tysięcy kilome-trów. Prawie cała, poza europejskim symbolicznym początkiem, biegnie po afrykańskich, saharyjskich wertepach. Z tych 9 tysięcy km, aż 5 i pół tysiąca to starannie i złośliwie wyszukane przez organizatora bardzo trudne, a w do-datku nieznane odcinki specjalne, gdzie walczy się o każdą sekundę. Łączna długość tych odcinków jest grubo większa niż w  rajdowych mistrzostwach

Kokpit terenowego Pajero przypomina rajdowe auto WRC.

16Piekło Dakaru Koszmarny debiut2005

świata przejeżdża się przez cały rok. A  tu tę trasę trzeba pokonać w  17  dni. I to jednym, konkretnym, oplombowanym przez organizatora autem. Do prze-jechania 5 krajów – kawałek Hiszpanii, a potem już afrykańskie bezdroża Ma-roka, Mauretanii, Mali i Senegalu. Jest to tzw. zachodni wariant Dakaru, ope-rujący w jednej połówce Sahary, tej bliższej Atlantyku.

Z przerażeniem słucham liczb dotyczących trasy. W całej mojej wieloletniej karierze rajdowej typowe odcinki specjalne miewały po 5, 10, 20 km, czasem nawet po 30. Tutaj typowy odcinek specjalny to 300, 400, a  nawet 600 km. I może się na nim zdarzyć sto najdziwniejszych przygód i trzeba sobie z nimi samemu poradzić. No, prawie samemu. Regulamin bowiem absolutnie i kate-gorycznie zakazuje jakiejkolwiek pomocy zewnętrznej, ale bardzo pochwala wzajemną pomoc między zawodnikami. Oznacza to, jak w  życiu, że biedni mają zawsze najgorzej. Bogate teamy oprócz gwiazd wystawiają dodatkowe załogi nastawione nie na wynik, ale na pomoc, czyli przewóz części zapaso-wych i dodatkowych narzędzi dla tych gwiazd. Może to być mała terenówka

Od początku rajdu nasz serwis miał pełne ręce roboty.

16 17

wioząca 100 kg części, ale nadjeżdżająca w miarę szybko, lub cała ciężarów-ka, wprawdzie wolniejsza, docierająca do rozbitka znacznie później, ale wio-ząca tych części np. 2 tony. Formalnie startuje ona w klasyfikacji ciężarówek, czyli T4, a więc może przebywać w dowolnym punkcie odcinka specjalnego. Natomiast podstawowy, bazowy serwis na biwakach zapewniają wielkie cię-żarówki, tzw. T5, rozkładające obóz i  tam czekające na swoich kierowców, a w dzień jadące nie po trasie, ale bokiem, między biwakami, lepszymi droga-mi. Największe zespoły fabryczne mają tych ciężarówek cały tabun, by wie-czorem zbudować własne rajdowe miasteczko i do rana wyremontować każdy najbardziej porozbijany pojazd. Na razie znam to z opowieści, bo to mój debiut dakarowy. Ale jestem bardzo ciekaw życia i obyczajów w takich obozowiskach bez cywilizacji, w środku pustyni. Niedługo się o tym sam przekonam. Nasz zespół jest skromniejszy – niemiecka filia Ralliartu zapewnia zestaw pod-stawowych części w ciężarówce T4, a inne, w tym ogumienie na cały rajd, nasze bagaże i  namioty jadą w  T5. Dość dużo potrafię sam naprawić, więc trochę maneli i  narzędzi wie-ziemy w rajdówce. Faworyci, którzy walczą ze zbędnym ciężarem swoich aut, wożą tych rzeczy jak najmniej. My jednak wiemy, że najbardziej mo-żemy liczyć na... siebie.

A  gwiazd, które nam, debiutan-tom, gwarantują, że nie mamy co marzyć o najlepszych miejscach, jest w  tym roku bez liku. Najmocniej-szy, od lat niepokonany fabryczny zespół Mitsubishi, to tak wyborne nazwiska, jak Stephane Peterhansel, Luc Alphand, Nani Roma i  Hiroshi

Jutta Kleinschmidt – jedyna kobieta,która wygrała Dakar.

18Piekło Dakaru Koszmarny debiut2005

Masuoka. Przeciw nim wielki zespół Volkswagena – nazwiska równie zna-komite: Juha Kankkunen, Bruno Saby, Robby Gordon i jedyna kobieta, której udało się raz wygrać w Dakarze z mężczyznami, Jutta Kleinschmidt. Trzecia potęga to Nissan – tu główny zespół atakujący to aż 5 wielkich nazwisk: Ari Vatanen, Colin McRae, Giniel de Villiers, Kenjiro Shinozuka i  Carlos Sousa. W BMW tylko jeden główny samochód atakujący, a w nim najbogatszy uczest-nik rajdu, arabski szejk Nasser Al-Attiyah. I najdziwniejszy, mały, ale groźny zespół prywatny Schlesser, wyposażony w dziwne samoróby z napędem tylko na dwa tylne koła, z  takimi gwiazdami, jak ekscentryczny były kierowca F1 Jean Louis Schlesser – właściciel teamu i konstruktor tych cudaków, oraz Hi-szpan José Maria Servia.

Wjazd na kolejny biwak w Afryce.

18 19

Dokładna analiza umiejętności tych gwiazd nie ma sensu. Znam dobrze większość z nich. Wiem, że niektórzy są w moim zasięgu. Z kilkoma ścigałem się w rajdach. Ale tu, jako nowicjusz i debiutant, chcę wejść w nową, inną, te-renową dyscyplinę sportu. Nie znam jej. A początkujący nigdy nie mają łatwo. Na czas, ale mocno zmęczeni długim dystansem, ciasną kabiną, potwornym hałasem i brakiem niepotrzebnego przecież w Afryce ogrzewania – docieramy do Granady.

Wieczorem nieduży, rutynowy przegląd samochodu, a rano drugi europej-ski prolog w Granadzie. Trasa na poligonie. Takie jakieś klepisko-czołgowisko. Trzeba potem zdążyć na prom do Afryki, więc start nie co minutę, ale co 30 se-kund. Niestety, bo jest potwornie sucho, a zmielony czołgowymi gąsienicami teren pokryty jest warstwą bardzo drobnego pyłu. Kurz potworny. Momen-talnie doganiamy startującego przed nami Hiszpana. Ale w takim kurzu wy-przedzić się go nie da. Rezygnujemy, bo to zbyt niebezpieczne. W prawie spa-cerowym tempie turlamy się za nim. Szkoda. Ale to tylko 10 km. Na mecie i tak

Na mecie odcinka zawsze uśmiech na twarzy i wywiad dla TVP.

20Piekło Dakaru Koszmarny debiut2005

zupełnie poprawny 24. czas. Łącznie po obu prologach 29. miejsce w generalce. Niby przyzwoicie, ale przydałaby się trochę lepsza pozycja startowa w Afry-ce. Teraz po prologu szybciutko asfaltem do Algeciraz i promem do Tangeru w Maroku.

Wreszcie Afryka. Widać ją marnie, bo wita nas sensacją pogodową – za-miast tropików i upału ciężka angielska mgła. Raniutko wyładunek – motocy-kliści pierwsi, ale nie ruszają na odcinek specjalny, bo mgła trzyma, a więc nie mogą wystartować helikoptery bezpieczeństwa. Motocykliści ruszają bocz-kiem, jakimś asfaltem. Słońce wreszcie przegania mgłę, więc samochody poja-

dą normalnie. Zaczyna się moja afry-kańska przygoda. Trasa pierwszego odcinka dziwna – poplątany slalom pomiędzy drzewami w  lesie korko-wym. To jeszcze nie Sahara, a  już wiele załóg ma kłopoty nawigacyj-ne, krążą dziwnie, wręcz z ryzykiem spotkania auta jadącego z przeciwka. Nawet trochę zwalniam w  niewi-docznych miejscach. Przydaje się raj-dowe doświadczenie – auto jest po-

słuszne i czystymi, precyzyjnymi poślizgami, ale bez nadmiernego ryzyka je-dziemy do przodu. Najbardziej drażni i przeszkadza cisza w słuchawkach. Całe życie wiedziałem od pilota, jak pojechać kolejny zakręt. Tu muszę to na bieżąco wymyślać. I drażnią przegrane zakręty, które pokonujemy za wolno. Ale i tak wyprzedzam wiele aut. Na mecie 19. czas i  awans w  generalce o  10 miejsc. Nawet jestem w miarę zadowolony. Za metą czeka Jacek Czachor i nerwowo krzyczy: „Hołek, co ty wyprawiasz! Za szybko. Nie spiesz się, to jeszcze nie Dakar. Co to za odcinek – zaledwie 123 km!”. „Najdłuższy w moim życiu” – od-powiadam przytomnie. Ja wiem, że bez wielkiego ryzyka mogło być wyraźnie szybciej. Ale szanuję doświadczenie Jacka – w zwykłych rajdach najważniej-sza jest szybkość, w  kilkutygodniowym Dakarze rozsądna szybkość. W  do-datku nasze auto na tak krętą trasę jest... za szybkie. W żadnym miejscu nie

Na początku rajdu miałem jeszcze siłę czasamiuśmiechać się. Nie wiedziałem co mnie czeka.

20Mechanicy noce mają nieprzespane.A w dzień z całym dobytkiem jadą do następnego obozu.

Ponury krajobraz w Maroku działa na uczestników rajdu depresyjnie.

22Piekło Dakaru Koszmarny debiut2005

użyłem piątki i szóstki. To znaczy, że skrzynia biegów rzeczywiście została do tego rajdu źle dobrana. Ale cieszy, że za nami plasuje się gwiazda fabrycznego zespołu Mitsubishi – Shinozuka, oraz to, że dość niespodziewane liderujemy w kategorii debiutantów.

Następny dzień, z Agadiru do Smary, to już ściganie na poważniejszym dy-stansie – 383 km po dużo trudniejszym, bardziej dzikim i pustynnym terenie. Pierwszą setkę przejeżdżamy w dobrym tempie. Auto całe. Ale po każdym sko-ku patrzę na wskaźniki, to ważne, żeby wykryć ewentualne kłopoty, zanim narobią szkody. I właśnie, pokonując jakieś głazy, stwierdzam gwałtowny spa-dek ciśnienia oleju. Stajemy. Pod maską ciasno, pod autem wszędzie pancerne

Ogromny kamień rozbija nam szybę, tak że prawie nic nie widzę.

22 23

osłony. Szukam wycieku, ale nic nie widać. Mamy ze sobą 5 litrów oleju. Dolewam litr. Jest lepiej. Ale jadę delikatnie, bez batożenia silnika. Co pół godziny kolejne dolewki. Obser-wując ciśnienie, nie mogę złapać do-brej koncentracji. A jedziemy akurat po rumowisku skalnym i  w  dużym skupieniu należy omijać najostrzej-sze głazy. Zamiast o  jeździe, myślę o ciśnieniu oleju. Budzi mnie dopiero hałas pod autem. Kapeć. Na kamien-nym, pochyłym zboczu zmiana koła nie jest prosta. Dziesięć minut w plecy. Dodatkowo można jeszcze oberwać kamieniem od konkurentów. Wsiadamy, zamykam drzwi i  taki latający kamień wybija nam szybę. Chwilę wcześniej i oberwałbym nim w głowę. Ruszamy. Przez stłuczoną szybę bardzo źle widać. Uderzam więc w kolejne głazy. Nagle z przerażeniem dostrzegam, że z piasku wystaje... ludzka ręka. Jest wąsko, ale odbijam w bok, na ostre głazy. Hamuję i wysiadam. Tak, to człowiek. Nie potrąciłem go. Porusza się. Podchodzimy bli-sko. Ręce i nogi ma całe. Obok motocykl też cały. Po prostu upadł ze zmęczenia. Pod koniec odcinka bez hamowania wjeżdżam w jakąś rozpadlinę. Jean-Marc krzyczy, że nie reagowałem na jego słowa. Nic nie pamiętam. Staję na sekundę. Teraz czuję, że mam dreszcze i gorączkę. Na szczęście meta już blisko. Mamy 39. czas. Na tyle przygód nawet znośnie. Gorzej z moim zdrowiem, złapałem jakiegoś wirusa. W obozie lekarz, końska dawka tabletek i podwójny śpiwór.

Rano czuję się trochę lepiej, ale garść tabletek biorę pokornie. Dzisiaj będzie ciężko. Odcinek specjalny ma 492 km i zmierza coraz bardziej w głąb Sahary. W  dodatku przez od lat sporny i  konfliktowy obszar pogranicza Sahary Za-chodniej i Mauretanii, gdzie sytuacja polityczna daleka jest od normalności. Organizator robi specjalną odprawę na temat bezpieczeństwa. Otóż rozmino-wana będzie tylko trasa rajdu, a wszystko wokół naszpikowane jest minami bardzo gęsto. Pod żadnym pozorem nie należy zjeżdżać ze szlaku. W  dzień

Nasze Pajero, choć z przygodami, to radzi sobie na razie nieźle.

24Piekło Dakaru Koszmarny debiut2005

widać tablice ostrzegawcze i  zasieki. W  nocy, jeśli ktoś nie zdąży, przejazd przez najbardziej zaminowany obszar będzie wyznaczony pochodniami… Nie powiem, żebym bez obaw wsiadał do samochodu.

Pierwsze 100 km jedzie się dobrze. Gorączka też mnie mniej męczy. I nagle jakiś hałas pod autem. Stajemy. Trochę na środku szlaku, ale skutki oberwa-nia kamieniem od konkurenta wydają mi się mniej groźne niż skutki kontaktu z minami poza trasą. Wczołguję się pod auto. Pod terenówkę przynajmniej ła-twiej niż pod WRC. Widzę demolkę w przednim moście. Dokładniejsze oglę-dziny i szybka decyzja – dyfer umarł i blokując, nie pomaga, ale przeszkadza, więc demontujemy przedni wał napędowy i ruszamy tylko z tylnym napędem. Po skałach nawet jakoś idzie. Ale na horyzoncie wydmy. Ogromne. Wielkim rozpędem udaje się pokonać pierwszą. Lecz kolejne, bez połowy napędu, są nie do pokonania. Grzęźniemy „po pachy”. Pół godziny odkopywania i 5 metrów jazdy do kolejnego ugrzęźnięcia. Do mety grubo ponad 100 km. Żadnych szans nawet przez tydzień. Czekamy na naszą ciężarówkę. Mijają godziny. Pojawia się strach, że mogli nas ominąć, a zostanie na noc w tej okolicy… Wreszcie są. Ale wspólnie nie mamy wątpliwości – to nie jest temat na szybki serwis na

A opony mamy piaskowe.Nie myślałem, że w Afryce będziemy walczyć też z błotem.

24 25

wydmie. Więc auto na hol i  mozolne przedzieranie się w  stronę mety, a  po-tem w stronę obozu. Po drodze zatrzymuje nas jakaś uzbrojona grupa, ale oka-zuje się, że to kontrola paszportowa na nieoznakowanej tu przecież granicy. Godzinka postoju. Zamiast na obiad, jesteśmy na biwaku nad ranem. Straty straszne, spadamy poza pierwszą setkę. Ktoś mnie pociesza, że inni dużo lep-si mieli na tym etapie znacznie gorzej. Słynny Colin McRae ciężko wydacho-wał i rozbił Nissana w drobny mak, a Gordon tak zdemolował Volkswagena, że ściągnięto go do obozu później od nas. U nas decyzja bez chwili wahania – porcja tabletek, remont do rana i jedziemy dalej. Etap ma być najstraszniejszy, przez środek Mauretanii, z Zouerate do Tichit – samego odcinka specjalnego 660 km. Potem noc gdzieś na pustyni bez serwisu – takie połączenie dwóch dni nazywa się maratonem.

Na starcie nie mam chyba tęgiej miny – Jean-Marc patrzy na mnie jakoś podejrzliwie. Troszkę męczy mnie jeszcze gorączka, ale dużo bar-dziej boję się o  samochód. Na razie pustynia mu nie służy. Chyba jest za młody. Należało go pomęczyć w Eu-ropie na jakichś poligonach. Nieste-ty, został złożony tuż przed rajdem i  o  jakichkolwiek testach nie było mowy. Dlatego ruszamy nie za ostro, bo straszne wertepy, a  auto przeła-dowane – dziś długi odcinek, więc mamy 420 litrów paliwa. Gdyby spa-lało tylko 100 na 100, to i tak nie star-czy. A przecież 100 na 100 potrzebo-wało dużo lżejsze Subaru WRC. Na trasie ma być paliwo z jakiejś dowie-zionej lokalnej cysterny. Pod warun-kiem, że się ją znajdzie.

Na biwaku można wreszcie rozprostować kości, przekąsić coś i zadzwonić do domu.

26

Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragmentpełnej wersji całej publikacji.

Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj.

Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnierozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przezNetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym możnanabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione sąjakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgodyNetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu.

Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepieinternetowym Bookarnia Online.