Paulo Coelho - Alchemik

59
1 Paulo Coelho Alchemik

description

Paulo Coelho 1 2 3 4 5 Staruszka poprowadziła młodzieńca w głąb domu, do izby oddzielonej od reszty zasłoną z kolorowych paciorków. Stał tam stół, dwa krzesła, a na ścianie wisiał obraz Najświętszego Serca 6 7 8 9

Transcript of Paulo Coelho - Alchemik

1

Paulo Coelho

Alchemik

2

W dalszej ich podróżyprzyszedł do jednej wsi.Tam pewna kobietaimieniem Marta przyjęta Godo swego domu.Miała ona siostręimieniem Maria, która siadłau nóg Pana i przysłuchiwała sięJego mowie.Natomiast Marta uwijała siękoło rozmaitych posług.Przystąpiła więc do Niego i rzekła:„Panie, czy Ci obojętne,że moja siostra zostawiłamnie sarną przy usługiwaniu?Powiedz jej, żeby mi pomogła".Pan odpowiedział:„Marto, Marto, troszczysz sięi niepokoisz o wiele,a mato potrzeba, albo jednego.Maria najlepsza cząstkę obrała,której nie będzie pozbawiona".

Łukasz, 10, 38 - 42(wg Biblii Tysiąclecia)

3

prolog

Alchemik wziął do ręki książkę, którą przyniósł ze sobą ktoś z karawany. Tom nie miał wprawdzieokładki, jednak bez trudu rozpoznał autora - byt to Oskar Wilde. Przerzucając pobieżnie kartki na-tknął się na historie Narcyza.Alchemik dobrze znał mit o Narcyzie, owym urodziwym młodzieńcu, który chodził codzienniepodziwiać własne odbicie w tafli jeziora. Był on tak pochłonięty swoim obrazem, że pewnego dniawpadł do jeziora i utonął. W miejscu, gdzie wpadł do wody, wyrósł kwiat, który nazwanonarcyzem.Ale Oskar Wilde nie zakończył na tym swej historii.On opowiedział, jak po śmierci Narcyza leśne boginie, Oready, przybyły nad brzeg tego słodkiegoongiś jeziora i zastały je przemienione w czarę gorzkich łez.- Dlaczego płaczesz? - spytały Oready.- Płaczę za Narcyzem - odrzekło jezioro.- Wcale nas to nie dziwi - powiedziały wówczas. - Całymi dniami uganiałyśmy się za nim polasach, ale jedynie ty mogłeś z bliska rozkoszować się jego urodą.- Narcyz był zatem piękny? - zdziwiło się jezioro.- Któż lepiej od ciebie mógłby to wiedzieć? - wykrzyknęły zaskoczone Oready. - To przecież nadtwoim brzegiem pochylał się każdego dnia.Jezioro zamilkło na chwilę, po czym rzekło:- Opłakuje Narcyza, ale nie dostrzegłem nigdy, że jest piękny. Opłakuję Narcyza, bo za każdym ra-zem, kiedy pochylał się nade mną, mogłem dojrzeć na dnie jego oczu odbicie mojej własnej urody.- Oto ładna opowieść - powiedział Alchemik.

4

1

Nazywał się Santiago. Dzień chylił się ku końcowi, kiedy dotarł ze swoim stadem do ruin starego,opuszczonego kościoła. Strop dawno już się zawalił i jedynie w miejscu, w którym niegdyś stałazakrystia, wyrosła teraz wielka sykomora.Tu postanowił spędzić noc. Wprowadził swoje owce przez rozpadającą się bramę i zagrodził wejściedeskami tak, by w nocy nie mogły się wymknąć. Wprawdzie w okolicy nie było wilków, alezdarzyło się kiedyś, że uciekło mu jedno ze zwierząt i spędził cały dzień na poszukiwaniu zabłąkanejowcy.Rozesłał na ziemi płaszcz, położył się i wsunął pod głowę świeżo przeczytaną książkę. Zanim za-snął, pomyślał sobie, że powinien teraz wybierać książki grubsze - na dłużej starczyłoby czytania ai na noc byłyby lepszymi podgłówkami.Gdy się zbudził, dookoła było jeszcze ciemno. Spojrzał w górę i przez szczelinę w sklepieniuzobaczył migoczące gwiazdy.- Wolałbym pospać trochę dłużej - pomyślał. Śniło mu się to samo, co w zeszłym tygodniu i znówobudził się przed końcem.Podniósł się z legowiska i wypił łyk wina. Wziął swój kij pasterski i zaczął budzie owce, którejeszcze spały. Dawno już zauważył, że większość tych stworzeń budziła się, ledwie on otwierałoczy. Jakby jakaś tajemna siła związała jego życie z życiem stada, które od dwóch lat przemierzałoz nim kraj w poszukiwaniu wody i pożywienia. - One tak już do mnie przywykły, że znają mój rytmdnia i nocy - rzekł z cicha. Po chwili namysłu wydało mu się jednak, że mogło być też odwrotnie -to on przyzwyczaił się do ich rytmu.Niektóre owce budziły się jednak wolniej. Trącał kijem jedną po drugiej, wołając każdą po Imieniu.Zawsze wierzył, że owce rozumiały wszystko, co do nich mówił. Dlatego czytał im czasem na głosurywki z książek, które go oczarowały, opowiadał o samotności i o radościach w życiu pasterza,albo o ostatnich nowinach zasłyszanych w mijanych po drodze miastach.Od dwóch dni temat był właściwie jeden - tamta dziewczyna, córka kupca w miasteczku, do któregomiał dotrzeć za cztery dni. Był tam tylko raz, w ubiegłym roku. Kupiec był właścicielem sklepu ztkaninami i wolał, aby go nie oszukano, żeby owce strzyżono pod jego okiem. Jakiś przygodnyznajomy wskazał pasterzowi ten sklep, więc pognał tam swoje stado.

- Chciałbym sprzedać trochę owczego runa - rzekł do kupca.W sklepie było tłoczno, więc kupiec poprosił, żeby pasterz zaczekał ze strzyżeniem do zmroku.Usiadł zatem na dziedzińcu sklepu i wyjął z worka książkę.- Nie wiedziałam, ze pasterze potrafią czytać książki - usłyszał obok siebie kobiecy głos.Stała przed nim typowa dziewczyna z Andaluzji. Czarne włosy spływały jej na ramiona, a w oczachtliło się jeszcze nikłe wspomnienie po dawnych arabskich najeźdźcach.- Od owiec można czasem nauczyć się więcej niż z książek - odparł miody pasterz. I gawędziliprzez dwie godziny. Wyjaśniła mu, że jest córką kupca i opowiedziała o życiu swojego miasteczka,gdzie każdy dzień do złudzenia przypominał poprzedni. Zaś pasterz mówił o krajobrazach Anda-luzji, o ostatnich nowinach z okolicznych miast i miasteczek. Był uszczęśliwiony, że może wreszcieporozmawiać z kimś innym niż owce.- Gdzie nauczyłeś się czytać? - spytała w pewnej chwili dziewczyna.- Tam gdzie wszyscy - odpowiedział - w szkole.- Skoro umiesz czytać, to dlaczego jesteś tylko pasterzem?

5

Młodzieniec wykręcił się od odpowiedzi. Był pewien, że dziewczyna nie zrozumiałaby go. Snułdalej opowieści z wędrówki, a małe, mauretańskie oczy to otwierały się to znów zamykały zzachwytu i zadziwienia. Czas mijał i chłopiec coraz bardziej pragnął, aby ten dzień nigdy się nieskończył, aby ojciec dziewczyny zajęty był jeszcze długo i niechby mu nawet kazał czekać ze trzydni. Zrozumiał, że odczuwa coś, czego nigdy przedtem nie doznał - chęć pozostania na zawsze wjednym mieście. Z dziewczyną o kruczych włosach dni nigdy nie byłyby podobne do siebie.Ale kupiec w końcu nadszedł i polecił mu ostrzyc cztery owce. Zapłacił sowicie i zaprosił znowu zarok.

I teraz dzieliły go zaledwie cztery dni od powrotu do owego miasta. Był rozpłomieniony i zarazempełen obaw - może dziewczyna już o nim zapomniała? Przechodziło przecież tamtędy tylu pasterzysprzedających owcze runo.- Nieważne - powiedział do swoich owiec. - Ja też znam wiele dziewcząt w innych miastach.Ale w głębi serca czuł jednak, jak bardzo jest to ważne, I że pasterze, marynarze czy kupcy znajązawsze takie miasto, w którym żyje ktoś, kto sprawia, że pewnego dnia zapominają o urokach bez-troskiego wędrowania po świecie.

Z pierwszym brzaskiem popędził swoje stado w stronę wschodzącego słońca. „Owce nigdy niemuszą podejmować decyzji - pomyślał. – Może dlatego nie odstępują mnie na krok? Jedyne czegopotrzebują to woda i pożywienie. Dopóki pasterz będzie je prowadził przez najlepsze pastwiskaAndaluzji, dopóty będą mu towarzyszyć. Nawet jeśli wszystkie dni będą takie same, a godzinydłużyć się od wschodu do zachodu słońca, nawet jeśli nigdy w swoim krótkim życiu nie przeczytająani jednej książki i nie poznają mowy ludzi, powtarzających plotki z okolicznych wiosek.Zadowalają się wodą i pożywieniem, i w istocie całkiem im to wystarcza. W zamian ofiarowująhojnie ciepłą wełnę, wierne przywiązanie, a czasem też swoje mięso". „Gdybym przemienił sięnagle w potwora i wyrżnął po kolei, jedną po drugiej, pojęłyby to dopiero, gdy znikłoby już prawiecale stado - pomyślał.- Ponieważ ufając mi, przestały zawierzać własnym instynktom. A to dlategotylko, że prowadzę je po soczystych pastwiskach".Własne myśli wydały mu się dziwaczne. A może ten kościół z rosnącą pośrodku sykomorą jestzaklęty? Może dlatego przyśnił mu się ponownie ten sam sen i wywołał w nim teraz uczucie wście-kłości na owce, zawsze przecież tak wierne? Wypił jeszcze łyk wina, które zostało z wieczerzy iotulił się szczelnie płaszczem. Wiedział, że za parę godzin, kiedy słońce sięgnie zenitu, skwar staniesię tak wielki, że nie będzie mógł prowadzić owiec przez otwarte pola. Latem o tej porze całaHiszpania śpi. Upał trwa aż do wieczora i przez cały ten czas pasterz będzie musiał dźwigać swójpłaszcz na ramieniu. Lecz ilekroć myślał o pozbyciu się tego brzemienia, przypominał sobie w porę,że to dzięki niemu nie odczuwa chłodu wczesnego poranka.„W każdej chwili powinniśmy być gotowi na niespodzianki pogody" - myślał i czuł wtedywdzięczność dla ciężaru płaszcza.Płaszcz miał swój sens istnienia, tak jak i młody człowiek. Po dwóch latach włóczęgi po równinachAndaluzji znał już na pamięć wszystkie jej zakamarki i w tym właśnie tkwił sens jego życia - wwędrówce.Tym razem zamierzał opowiedzieć dziewczynie, dlaczego prosty pasterz potrafi czytać.Do szesnastego roku życia pobierał nauki w seminarium. Rodzice chcieli uczynić z niego księdza,co byłoby powodem do dumy dla prostej, wiejskiej rodziny, która podobnie jak jego owcepracowała jedynie na chleb i wodę. Studiował łacinę, hiszpański i teologię.Ale od dziecka marzył o poznaniu świata i to właśnie było dla niego o niebo ważniejsze niżpoznanie Boga i ludzkich grzechów. Pewnego popołudnia, kiedy odwiedził dom rodzinny, zebrałsię na odwagę i oświadczył ojcu, że nie chce być księdzem. Chce podróżować.

6

-Synu, ludzie z zakątków całego świata przeszli już przez naszą wioskę. Poszukują tu rzeczynowych, ale choć je znajdują, pozostają ciągle tacy sami. Wchodzą na skarpę obejrzeć zamek iwydaje im się, że przeszłość była lepsza od teraźniejszości. Czy mają jasne włosy, czy ciemną skórę,wszyscy są tacy sami jak ludzie z naszej wioski.- Ale ja nie znam zamków w krainach, z których przybywają - odparł młodzieniec.- Ludzie ci widząc nasze pola i nasze kobiety powiadają, że chcieliby tu zostać na zawsze - ciągnąłojciec.- Chcę zatem poznać ich kobiety i kraje, z których przybyli - powiedział chłopiec. - Gdyż oni niezostają tutaj nigdy.- Ludzie ci mają sakwy wypchane pieniędzmi - dodał jeszcze ojciec. - U nas tylko pasterze mogąpodróżować beztrosko.- Zostanę więc pasterzem.Ojciec nie powiedział już nic więcej. Nazajutrz dał mu sakiewkę z trzema starymi, złotymimonetami.- Znalazłem je kiedyś w polu i zamierzałem ofiarować Kościołowi w dniu twoich święceń. Kup zame stado i przemierzaj świat, aż zrozumiesz, że nasz zamek jest najważniejszy ze wszystkich, a na-sze kobiety najpiękniejsze.I pobłogosławił go. W oczach ojca odnalazł to samo pragnienie przemierzania świata. Pragnienieciągle żywe, choć przez dziesiątki lat zagłuszone troską o wodę, chleb i dach nad głową.

Horyzont zabarwił się na czerwono, a potem pojawiło się słońce. Młodzieniec przypomniał sobietamtą rozmowę z ojcem i poczuł się szczęśliwy. Poznał już wiele zamków i wiele kobiet - żadnajednak nie mogła się równać z tą, która czekała na niego o trzy dni drogi stąd. Miał płaszcz,książkę, którą mógł wymienić na inną, i stado owiec. Najważniejsze było jednak to, że każdegodnia spełniał wielkie marzenie swego życia - podróżował. Gdy znużą go do cna równiny Andaluzji,będzie mógł sprzedać owce i zostać marynarzem. A gdy będzie miał po uszy morza, to i takprzecież pozna już wiele miast, wiele kobiet i trafi mu się dość okazji, aby zaznać szczęścia.„Doprawdy, jak w seminarium można szukać Boga?" - pomyślał patrząc na wschodzące słońce.Zawsze, ilekroć było to możliwe, starał się obierać nowe ścieżki. Nigdy przedtem nie dotarł do tegokościoła, choć przechodził tędy setki razy. Świat był wielki i nieogarniony, a gdyby tylko choćprzez chwile pozwolił prowadzić się owcom, odkryłby jeszcze wiele ciekawych rzeczy. - „Sęk wtym, iż one nie zdają sobie sprawy z tego, że codziennie idą nową drogą. Nie dostrzegają, że wokółzmieniają się pastwiska a pory roku są inne. Bowiem bez reszty pochłania je troska o wodę ipożywienie". „A może dzieje się tak z nami wszystkimi? - pomyślał. - Nawet ze mną, bo nie myślę oinnych kobietach, odkąd poznałem córkę kupca".Spojrzał w niebo. Według wszelkich obliczeń do Tarify dotrze jeszcze przed obiadem. Tam będziemógł zamienić książkę na grubszą, napełnić butelkę winem, ogolić się i ostrzyc. Musiał być gotówna spotkanie z dziewczyną. Nie dopuszczał do siebie myśli o tym, że jakiś inny pasterz z większymstadem mógł przyjść przed nim i poprosić o jej rękę. „To możliwość spełnienia marzeń sprawia, żeżycie jest tak fascynujące" - pomyślał, i spoglądając znów w niebo przyspieszył kroku. Przypomniałsobie, że w Tarifie mieszka pewna stara kobieta, która potrafi tłumaczyć sny. A tej nocy przyśniłmu się po raz drugi ten sam sen.

Staruszka poprowadziła młodzieńca w głąb domu, do izby oddzielonej od reszty zasłoną zkolorowych paciorków. Stał tam stół, dwa krzesła, a na ścianie wisiał obraz Najświętszego Serca

7

Jezusowego.Staruszka usiadła i zaprosiła go do stołu. Ujęła dłonie chłopca w swoje i modliła się szeptem.Wyglądało to na cygańską modlitwę. Spotkał już na swej drodze wielu Cyganów. Oni teżwędrowali, ale nie hodowali owiec. Ludzie mówili, że Cygan to ktoś, kogo życie upływa naoszukiwaniu innych. Mówili też, że Cyganie podpisali pakt z Diabłem i że porywają cudze dzieci,by uczynić z nich niewolników w swych tajemniczych obozowiskach. Kiedy był mały, na myśl, żezostanie porwany przez Cyganów, umierał ze strachu i ten dawny lęk powrócił w chwili, gdystaruszka trzymała jego dłonie w swoich.„Przecież jest tu obraz Najświętszego Serca Jezusowego" - uspokajał sam siebie. Nie chciał, żebyzaczęły drżeć mu dłonie, i żeby staruszka spostrzegła jego przerażenie. Zmówił pospiesznie wduchu pacierz.- Ciekawe... - powiedziała, nie odrywając oczu od ręki chłopca. I znowu zamilkła.Ogarniał go coraz większy niepokój. Mimowiednie zadrżały mu ręce i staruszka to spostrzegła.Cofnął je szybko.- Nie przyszedłem tu po to, byś mi wróżyła z ręki - powiedział, żałując gorzko, że przekroczył prógtego domu. Przez głowę przemknęła mu myśl, że lepiej byłoby zapłacić i wyjść nie dowiadując sięniczego. Niepotrzebnie tyle wagi przywiązywał do tego snu.- Przyszedłeś zapytać mnie o sny - rzekła staruszka. - A sny są językiem Boga. Gdy Bóg przemawiajęzykiem świata, mogę odgadnąć ich znaczenie. Jeśli zaś mówi językiem twojej duszy, to tylko tyjeden możesz je zrozumieć. Tak czy owak, należy mi się zapłata.„Jeszcze jedna sztuczka" - pomyślał chłopiec. Ale mimo to postanowił zaryzykować. Pasterzowizawsze zagrażają wilki albo susza i to właśnie sprawia, że pasterskie życie jest tak ciekawe.- Dwa razy z rzędu śniło mi się to samo. Byłem z moim stadem na pastwisku - zaczął opowiadać -kiedy pojawiło się jakieś dziecko i zaczęło bawić się z owcami. Nie lubię kiedy ktoś zbliża się domoich owiec, bo lękają się obcych. Ale dzieciom zawsze udaje się podejść do zwierząt tak, że tezwierzęta się ich nie boją. Nie wiem dlaczego. Jak zwierzęta mogą odgadnąć wiek ludzi?- Wróć do swego snu - przerwała staruszka. - Zostawiłam garnek na ogniu. Poza tym masz małopieniędzy i nie możesz zabierać mi zbyt wiele czasu.- Dziecko jeszcze czas jakiś bawiło się z owcami - ciągnął dalej swą opowieść lekko speszony. - Na-gle chwyciło mnie za rękę i zaprowadziło do Piramid w Egipcie.Odczekał chwilę, by przekonać się, czy staruszka wie, co to są egipskie piramidy. Ale ona milczała.- Tam przy Piramidach w Egipcie - trzy ostatnie słowa wymówił powoli i wyraźnie, by staruszkamogła dobrze zrozumieć - dziecko powiedziało mi: „Jeśli dotrzesz tutaj, znajdziesz ukryty skarb".Ale nim zdołało pokazać mi dokładne miejsce, obudziłem się. I za pierwszym, i za drugim razem.Staruszka milczała przez chwilę. Ponownie ujęła ręce chłopca i uważnie im się przyglądała.- Teraz nie wezmę od ciebie nic - rzekła. - Ale chcę dziesiątą część skarbu, jeśli go kiedykolwiekodnajdziesz.Chłopiec wybuchnął śmiechem. Był to śmiech radości. Oto zaoszczędzi tę odrobinę pieniędzy, jakąposiada, tylko dlatego, że miał sen o ukrytym skarbie! Ta poczciwa kobieta musiała byćrzeczywiście Cyganką. Cyganie są głupi.- Więc jak wytłumaczysz ten sen? - spytał.- Najpierw przysięgnij, że dasz mi dziesiątą część skarbu w zamian za to, co ci teraz powiem.Złożył przysięgę. Staruszka poprosiła, żeby jeszcze raz przysiągł - na obraz Najświętszego SercaJezusowego.- Ten sen jest w Jeżyku Świata - powiedziała.- Mogę ci go objaśnić, ale będzie to bardzo trudne. Dlatego uważam, że należy mi się część tego, coznajdziesz. A jego przesłanie jest takie: powinieneś iść do egipskich Piramid. Wprawdzie nigdy nic onich nie słyszałam, ale jeśli pokazało ci je dziecko, to na pewno istnieją. Tam odnajdziesz skarb,dzięki któremu staniesz się bogaty.Młody człowiek poczuł najpierw zdziwienie a potem złość. Niepotrzebnie przyszedł do tej starej.Ale przypomniał sobie w porę, że przecież nic nie płaci.- Jeśli taka jest twoja rada, to szkoda było mojego czasu - powiedział.

8

- Widzisz? Ostrzegałam cię przecież, że twój sen jest trudny do wyjaśnienia. Rzeczy proste sązawsze najbardziej niezwykłe i tylko mędrcy potrafią je pojąć. Nie jestem mędrcem, dlatego muszęznać inne sztuki, takie choćby, jak wróżenie z ręki.- A jak mam dojść do Egiptu?- Ja tylko tłumaczę sny. Nie potrafię ich przemieniać w rzeczywistość. Dlatego żyję na łasce córek.- A jeśli nigdy nie dotrę do Egiptu?- To ja nie dostanę zapłaty. Nie pierwszy to raz. I staruszka nie powiedziała już nic więcej. Kazała,żeby sobie poszedł, bo straciła dla niego zbyt dużo czasu.

Pasterz odszedł zawiedziony i powziął zamiar, by nigdy więcej nie dawać wiary snom. Przypomniałsobie, że ma wiele rzeczy do zrobienia. Poszedł więc coś zjeść, zamienił książkę na inną, grubszą, iusiadł na ławce na rynku, by skosztować wina, które właśnie kupił. Dzień był gorący a wino, zasprawą jednej z niezgłębionych tajemnic, orzeźwiało go. Owce stały bezpieczne w zagrodzie unowego przyjaciela, na skraju miasta. Znał wielu ludzi w tych stronach - dlatego tak lubił wędro-wać. Zawsze bowiem można spotykać coraz to nowych przyjaciół i wcale nie trzeba z nimi staleprzebywać. Kiedy widzimy ciągle tych samych ludzi - tak jak w seminarium - stają się oni w końcuczęścią naszego życia. A skoro są już częścią naszego życia, to chcą je zmieniać. Jeśli nie stajemysię tacy, jak tego oczekiwali, są niezadowoleni. Ponieważ ludziom wydaje się, że wiedzą dokładniejak powinno wyglądać nasze życie.Natomiast nikt nie wie, w jaki sposób powinien przeżyć własne życie. Trochę tak jak ta kobieta odsnów, która potrafiła odgadnąć ich sens, ale nie umiała ich urzeczywistniać.Postanowił zaczekać, aż słońce zniży się nieco i ruszyć z owcami w stronę łąk. Już za trzy dni ujrzycórkę kupca.Sięgnął po książkę, którą dostał od księdza w Tarifie. Był to gruby tom i od pierwszej strony była wnim mowa o pogrzebie. Poza tym, imiona bohaterów były wyjątkowo trudne do zapamiętania.Pomyślał, że gdyby napisał kiedyś książkę, to wprowadzałby każdą postać pojedynczo, aby ten ktoczyta nie musiał uczyć się na pamięć wszystkich imion na raz.A gdy w końcu czytanie go wciągnęło - bo ceremonia pogrzebowa odbywała się na śniegu, co dawałomu wrażenie chłodu pod tym palącym słońcem - usiadł obok niego jakiś starzec i próbowałnawiązać rozmowę.- Co ci ludzie robią? - zagadnął go, wskazując tłum na rynku.- Pracują - odpowiedział chłopiec oschle, udając, że jest zajęty czytaniem. Tak naprawdę myślami byłzupełnie gdzie indziej. Strzygł właśnie owce pod okiem córki kupca, a ona dziwiła się, że potrafiłrobić tyle ciekawych rzeczy. Nie pierwszy już raz wyobrażał sobie tę scenę i za każdym razemdziewczyna była zdumiona, gdy jej wyjaśniał, że owce powinno się strzyc pod włos. Próbował teżprzypomnieć sobie zajmujące historie, które mógłby jej opowiadać podczas strzyżenia. Większość znich wyczytał w książkach, ale opowie tak, jakby sam je przeżył. Dziewczyna nigdy się o tym nie do-wie, bo przecież nie potrafi czytać, Starzec jednak nie dawał za wygraną. Skarżył się, że jestzmęczony, spragniony i poprosił o łyk wina. Chłopiec podał mu butelkę - może go w końcu zostawiw spokoju.Ale starzec chciał rozmawiać. Spyta) o tytuł książki, którą pasterz czytał. Przez chwilę młodyczłowiek miał ochotę odburknąć coś niegrzecznie i przenieść się na inną ławkę, ale ojciec nauczyłgo szacunku dla starszych. Nie odpowiedział nic, tylko podał starcowi książkę, bo po pierwsze - niepotrafił wymówić tytułu, a po drugie, jeśli starzec nie umie czytać, to sam zawstydzony przeniesiesię na inną ławkę.- Hmm... - powiedział staruszek, oglądając książkę ze wszystkich stron, jakby chodziło o jakiśdziwaczny przedmiot. - To znana książka, ale bardzo nudna.Pasterz zdziwił się. A więc nie dość, że starzec umiał czytać, to na dodatek znał tę książkę. I jeślinaprawdę jest tak nudna, jak twierdził, to był jeszcze czas, by zamienić ją na inną.- Ta książka mówi o tym, o czym mówią prawie wszystkie książki - ciągnął starzec. - O niezdolności

9

ludzi do wybierania swojego własnego losu. A na koniec pozwala uwierzyć w największe kłamstwoświata.

- A jakie jest największe kłamstwo świata? - spytał zaciekawiony młodzieniec. -To mianowicie, żenadchodzi taka chwila, kiedy tracimy całkowicie panowanie nad naszym życiem i zaczyna nimrządzić los. W tym tkwi największe kłamstwo świata.- Ze mną tak się; nie stało - powiedział chłopiec. - Wprawdzie chciano ze mnie zrobić księdza, a japostanowiłem być pasterzem.- I dobrze wybrałeś - rzekł staruszek. - Bo lubisz podróżować.„Jakby odgadł moje myśli" -pomyślał. Starzec tymczasem wertował książkę, jakby wcale nie miałzamiaru jej zwrócić. Pasterz dostrzegł coś osobliwego w jego stroju, choć wyglądał na Araba, co wtym regionie nie należało do rzadkości. Afryka leżała zaledwie o parę godzin drogi od Tarify.Wystarczyło przepłynąć statkiem wąską cieśninę. Arabowie często pojawiali się w mieście posprawunki i odmawiali kilka razy w ciągu dnia swoje dziwaczne modlitwy.- Skąd jesteś? - spytał.- Z różnych stron.- Nikt nie może pochodzić z rożnych stron - odparł chłopiec. - Ja jestem pasterzem i bywam wwielu miejscach, ale pochodzę z jednego, z miasta leżącego w pobliżu pewnego bardzo staregozamku. Tam się urodziłem.- Wobec tego, powiedzmy, że ja urodziłem się w Salem.Pasterz nie miał pojęcia, gdzie leży Salem, ale wolał nie pytać, by przypadkiem nie wyszła na jawjego niewiedza. Przez chwilę patrzył na plac. Ludzie przychodzili i odchodzili. Wszyscy wydawalisię bardzo zajęci.- Jak wygląda Salem? - zapytał chłopiec, szukając jakiegoś tropu.- Tak jak zawsze od zarania dziejów.To nie był jeszcze trop. Wiedział przynajmniej, że Salem nie leży w Andaluzji. Gdyby tak było,znałby je.- A co robisz w Salem? - próbował dalej.- Co robię w Salem? Cóż za niedorzeczne pytanie! - staruszek po raz pierwszy wybuchnął głośnymśmiechem. - Ależ ja jestem Królem Salem!„Ludzie wygadują przedziwne rzeczy - pomyślał młodzieniec. - Czasem lepiej obcować z owcami,bo one przynajmniej milczą i zadowalają się szukaniem wody i pożywienia. Albo z książkami, boopowiadają niewiarygodne historie, kiedy mamy ochotę ich słuchać. Ale kiedy rozmawia się zludźmi, opowiadają tak niestworzone rzeczy, że czasem nie wiadomo doprawdy, co powiedzieć".- Nazywam się Melchizedech - powiedział starzec. - Powiedz mi, ile masz owiec?- Tyle, co trzeba - uciął pasterz. Ten starzec zdecydowanie za dużo chciał o nim wiedzieć.- I w tym cały szkopuł. Nie mogę ci pomóc, dopóki sądzisz, że masz owiec tyle, ile trzeba.Chłopiec rozsierdził się. Nie prosił nikogo o pomoc. To staruszek poprosił go o wino, chciałporozmawiać i zaciekawiła go jego książka.- Oddaj mi książkę - powiedział. - Muszę iść po owce i ruszać w drogę.- Daj mi co dziesiątą owcę z twego stada – rzekł staruszek. - A ja powiem ci, jak dotrzeć doukrytego skarbu.

Pasterz przypomniał sobie swój sen i nagle wszystko stało się jasne. Wprawdzie ta starawiedźma nie wzięła nic, ale on - kto wie, może jej mąż? - starał się wyłudzić od niego o wiele więcejw zamian za wskazówki, które nijak się nie miały do rzeczywistości. Na pewno też jest Cyganem.Nim zdążył cokolwiek powiedzieć, starzec po chylił się, podniósł z ziemi patyk i zaczął nim pisać napiasku jakieś słowa. A gdy się pochylał, coś na jego piersi błysnęło tak mocno, że niemal oślepiłochłopca. I ruchem zbyt raptownym jak na osobę w sędziwym wieku, spiesznie zakrył się płaszczem.Oślepienie minęło i chłopiec mógł odczytać bez trudu, co pisał starzec.

10

Na piasku głównego placu małego miasta przeczytał imiona swojego ojca i swojej matki. Całąhistorię swojego życia, aż do chwili obecnej, o zabawach z dzieciństwa, o chłodnych nocach wseminarium. Przeczytał imię córki kupca, choć tego imienia nie znał. Przeczytał to, o czym nigdynikomu nie mówił - o dniu, w którym ukradł ojcu strzelbę, by polować na sarny i o swoimpierwszym, samotnym erotycznym doznaniu.

- Jestem Królem Salem - powtórzył starzec.- Dlaczego król rozmawia z pasterzem? – spytał chłopiec onieśmielony i zauroczony zarazem.- Jest wiele po temu powodów. Ale powiedzmy, że najważniejszy jest ten, iż jesteś zdolny spełnićWłasną Legendę.Młodzieniec nie miał pojęcia, co to była „Własna Legenda". To jest to, co zawsze pragnąłeś robić. Każdy z nas we wczesnej młodości wie dobrze, jaka jest jegoWłasna Legenda.- W tym okresie życia wszystko jest jasne, wszystko jest możliwe, ludzie nie boją się ani pragnieńani marzeń o tym, co chcieliby w życiu osiągnąć. Jednak w miarę upływu czasu jakaś tajemniczasita stara się dowieść za wszelką cenę, że spełnienie Własnej Legendy jest niemożliwe.Wszystko, co mówił starzec, wydawało się młodemu pasterzowi jakby trochę pozbawione sensu.Ale chciał dowiedzieć się czegoś więcej o owych tajemniczych siłach" - córka kupca słuchałaby tegoz zapartym tchem.- To są siły, które na pierwszy rzut oka wydają się źle, ale tak naprawdę uczą cię, jak tworzyćWłasną Legendę. Przygotowują twojego ducha i twoją wolę, bo na tej planecie istnieje jedna wielkaprawda: kimkolwiek jesteś, cokolwiek robisz, jeśli naprawdę z całych sił czegoś pragniesz, znaczyto, że pragnienie owo zrodziło się w Duszy Wszechświata. I spełnienie tego pragnienia, to twojamisja na Ziemi.- Nawet jeśli chce się tylko podróżować? Albo poślubić córkę kupca?- Albo znaleźć skarb. Dusza Wszechświata żywi się szczęściem ludzi. Albo ich nieszczęściem, za-wiścią, zazdrością. Spełnienie Własnej Legendy jest jedyną powinnością człowieka. Wszystko jestbowiem jednością.I kiedy czegoś gorąco pragniesz, to cały wszechświat sprzyja potajemnie twojemu pragnieniu.

Czas jakiś siedzieli w milczeniu, spoglądając na rynek i przechodniów. Pierwszy odezwał się sta-rzec.- Dlaczego zajmujesz się owcami?- Bo lubię podróżować.Staruszek wskazał na sprzedawcę prażonej kukurydzy, który stał na rogu placu ze swoim czer-wonym wózeczkiem.- Ten człowiek też pragnął podróżować, gdy był dzieckiem. Ale wolał kupić maleńki kramik nakółkach, by sprzedawać prażoną kukurydzę i ciułać latami pieniądze. Kiedy już będzie stary, spędzimiesiąc w Afryce. Nigdy nie zrozumiał, że zawsze mamy możliwość robienia tego, o czymnaprawdę marzymy.- Powinien był zostać pasterzem - pomyślał głośno chłopiec.- Pewnie, że o tym myślał - rzekł starzec. – Ale sprzedawcy prażonej kukurydzy liczą się bardziejniż pasterze. Mają dach nad głową, a pasterze śpią pod gołym niebem. I ludzie wolą wydawaćswoje córki za sprzedawców prażonej kukurydzy niż za pasterzy.Młody człowiek poczuł ukłucie w sercu myśląc o córce kupca. W jej mieście też jest pewnie jakiśsprzedawca prażonej kukurydzy.- W końcu to, co ludzie myślą o sprzedawcach prażonej kukurydzy i o pasterzach, staje się dla nichważniejsze niż ich Własna Legenda.Starzec przeglądał ciągle książkę i od niechcenia przeczytał jedną stronę. Pasterz odczekał chwilę, apotem przerwał mu lekturę w ten sam sposób, w jaki uczynił to wcześniej starzec.

11

- Dlaczego rozmawiasz o tym ze mną?- Bo ty próbujesz żyć swoją Własną Legendą.Ale jesteś o krok od porzucenia jej.- I zawsze pojawiasz się w takich chwilach?- Nie zawsze w tej samej postaci, ale nigdy mnie wtedy nie zabrakło. Czasem pojawiam się jakodobry pomysł, albo zręczny sposób wydobycia się z tarapatów. Innym znów razem, w kluczowymmomencie, sprawiam, że rzeczy stają się łatwiejsze. I tak będzie do końca świata. Tyle że większośćludzi tego nie widzi.Opowiedział mu o tym, jak przed tygodniem musiał pojawić się. pewnemu badaczowi pod postaciązwykłego kamienia. Człowiek ten porzucił wszystko i ruszył na poszukiwanie szmaragdów. Przezpięć lat pracował w korycie rzeki i rozłupał dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć tysięcy dzie-więćset dziewięćdziesiąt dziewięć kamieni, próbując odkryć bodaj jeden szmaragd. I chciał już daćza wygraną, w chwili gdy brakowało jednego kamienia - zaledwie jednego jedynego kamienia - abyodkrył swój wymarzony klejnot. Ponieważ mężczyzna ten wiernie podążał śladem WłasnejLegendy, starzec postanowił przyjść mu z pomocą. Przemienił się w kamień i potoczył wprost podstopy poszukiwacza, który w przypływie gniewu i rozgoryczenia za pięć straconych lat, cisnął nimprzed siebie. Jednak z taką siłą, że kamień rozłupał inny, ukazując jego oczom najpiękniejszy szma-ragd świata.- Ludzie bardzo wcześnie poznają sens swojego istnienia - powiedział staruszek z nutką goryczy wgłosie. - Może dlatego też wcześnie się go wyrzekają. Ale taki jest ten świat.Wtedy młodzieniec przypomniał sobie, że rozmowę zaczęli od ukrytego skarbu.- Strumienie wody wydobywają z wnętrza ziemi ukryte skarby i te same strumienie je pochłaniają -wyjaśnił starzec. - Jeśli chcesz dowiedzieć się czegoś więcej o twoim skarbie, musisz oddać mi codziesiątą owcę.- A może jedną dziesiątą skarbu? Starzec był wyraźnie zawiedziony.- Jeśli odejdziesz przyobiecawszy coś, czego jeszcze nie masz, stracisz ochotę, by to zdobyć.Wówczas pasterz skruszony wyznał, że obiecał jedną dziesiątą skarbu Cygance.- Cyganie są przebiegli - westchnął starzec. - I byłoby dobrze, gdybyś wiedział na przyszłość, żewszystko w życiu ma swoją cenę. Tego właśnie próbują uczyć Wojownicy Światła.Starzec oddał mu książkę.- Jutro, o tej samej porze, przyprowadzisz mi co dziesiątą owce z twojego stada. Wytłumaczę ciwtedy, jak znaleźć ukryty skarb. Do zobaczenia.I zniknął w jednym z zaułków miasta.

Chłopiec próbował znów czytać, ale nijak nie mógł się skupić. Był bardzo przejęty i rozgoryczonyzarazem, bo wiedział w głębi serca, że starzec mówił prawdę. Podszedł nawet do sprzedawcy pra-żonej kukurydzy i kiedy ją kupował, długo wahał się, czy powinien mu opowiedzieć o tym, comówił starzec. „Lepiej czasem pozostawić rzeczy samym sobie" - pomyślał i nie odezwał się anisłowem. Gdyby cokolwiek powiedział, sprzedawca prażonej kukurydzy przez trzy dni biłby się zmyślami, czy nie rzucić precz wszystkiego, a przecież był przywiązany do swego maleńkiegokramu.Postanowił oszczędzić mu tych bolesnych rozterek. Włóczył się bez celu po mieście, aż dotarł doportu. Stal tam niewielki budynek z kantorem, w którym sprzedawano bilety na statek. Egiptznajdował się w Afryce.- Życzysz sobie czegoś? - spytał człowiek za lada.- Może jutro - powiedział chłopiec, odchodząc. Gdyby sprzedał jedną zaledwie owcę, mógłby za toprzedostać się na drugi brzeg cieśniny. Ta myśl go przerażała.- Jeszcze jeden marzyciel - odezwał się człowiek w kantorze do swojego pomocnika, patrząc za od-dalającym się młodzieńcem. - Nie ma grosza przy duszy, a w głowie roją mu się dalekie podróże.

12

Kiedy stał przed kasą kantoru, przypomniał sobie o swoich owcach i poczuł dziwny lęk przedpowrotem do nich. Przez całe dwa lata poznawał tajniki pasterskiego rzemiosła. Umiał dzisiaj strzyc,doglądać brzemienne owce, chronić je przed wilkami. Znał wszystkie pola, łąki i pastwiskaAndaluzji. Wiedział dokładnie, ile warta była każda z owiec w jego stadzie.Postanowił wrócić do zagrody swojego przyjaciela okrężną drogą. W tym mieście też stał zamek,wspiął się więc na skarpę i usiadł na jednym z kamiennych murów. Z góry można już było dojrzećbrzeg Afryki. Ktoś mu kiedyś mówił, że stamtąd właśnie przybyli Maurowie, którzy przez wiele latciemiężyli niemal całą Hiszpanię. Nienawidził Maurów. To oni przywiedli ze sobą Cyganów. Zeskarpy roztaczał się rozległy widok na prawie całe miasto i płac, na którym niedawno rozmawiał zestarcem.„Niech będzie przeklęta chwila, w której go spotkałem" - pomyślał. Przecież wybrał się tylko dokobiety, która tłumaczy sny. Ale ani owa kobieta, ani starzec, nie zważali na to, że był pasterzem.Byli to ludzie samotni, nie wierzyli już w nic i nie śniło im się nawet, że pasterze przywiązują się doswoich owiec. Znał tak dobrze każdą z nich, wiedział, która kuleje, która niedługo będzie miałamłode i która jest najbardziej leniwa. Wiedział też, jak je strzyc i jak je zabijać. Gdyby je porzucił -cierpiałyby.Zerwał się wiatr. Znał go dobrze. Ludzie nazywali go Lewantem, to wraz z tym wiatrem przybyłyhordy niewiernych. Nim dotarł do Tarify, nawet nie podejrzewał, że Afryka znajduje się aż tak bli-sko. Było to niebezpieczne, bo Maurowie znów mogli podbić jego kraj.Wiatr wiał coraz silniej. „I oto mam rozdartą duszę pomiędzy owce i skarb" - myślał. Musiałwybrać między czymś, do czego przywykł, i czymś nieznanym, co pragnąłby mieć. Wprawdzieistniała jeszcze córka kupca, ale nie znaczyła tyle co owce, bo ona nie była od niego zależna. Możejuż zresztą go nie pamiętała? Był pewien, że gdyby nie pojawił się za trzy dni, dziewczyna nawetnie odczułaby jego braku. Dla niej wszystkie dni były jednakowe. A wszystkie dni stają się takiesame wtedy, kiedy ludzie przestają dostrzegać to wszystko, czym obdarowuje ich los, podczas gdysłońce wędruje po niebie.„Zostawiłem ojca, matkę, zamek w moim mieście. Przywykli jakoś oni i ja przywykłem. Z czasemowce tak samo przyzwyczają się do tego, że mnie nie ma" - myślał.Spojrzał z góry na plac. Uliczny kramarz ciągle jeszcze sprzedawał prażoną kukurydzę. A na ławce,na której niedawno rozmawiał ze starcem, całowało się teraz dwoje młodych ludzi.„Sprzedawca prażonej kukurydzy..." - powiedział sam do siebie, nie kończąc zdania. Lewant zacząłwiać teraz jeszcze mocniej i chłopiec poczuł jego podmuch na twarzy. To prawda, że niósł ze sobąbolesne wspomnienie o Maurach, ale niósł też zapach pustyni i woń kobiet o zasłoniętychczarczafami twarzach. Niósł ze sobą wszystkie trudy i marzenia mężczyzn, którzy wyruszyli nie-gdyś w nieznane, szukając złota, przygód i piramid. Młody człowiek pozazdrościł wiatrowi swo-body i zrozumiał, że sam mógłby być jak wiatr. Nie powstrzymywało go nic, poza nim samym.

Owce, córka kupca, pola Andaluzji, to tylko etapy jego Własnej Legendy.

Następnego dnia w samo południe młody człowiek przybył na spotkanie ze starcem. Przywiódł zesobą sześć owiec.- Jestem zdumiony - oznajmił. - Mój przyjaciel bez namysłu kupił moje stado. Powiedział, że całeżycie marzył o tym, aby być pasterzem. To dobra wróżba.- Zawsze tak jest - powiedział staruszek. - Nazywamy to Zasadą Przychylności. Zwykle, gdy graszw karty po raz pierwszy, wygrywasz. To szczęście początkującego.- Ale dlaczego?- Bo los gorąco pragnie, byś podążał śladem twojej Własnej Legendy.Potem jął oglądać przyprowadzone owce i zauważył, że jedna z nich kuleje. Chłopiec wyjaśnił, żeto bez znaczenia, bo jest ona najrozumniejsza ze wszystkich i daje dużo wełny.- Gdzie jest skarb? - zapytał niecierpliwie.

13

- W Egipcie, w pobliżu piramid.Młodzieniec zadrżał. Staruszka powiedziała słowo w słowo to samo, tyle że nic w zamian niewzięła.- Aby tam dojść, musisz uważać na znaki. Bóg wyznaczył na świecie dla każdego z nas szlak, którymmusimy podążać. Wystarczy tylko odczytać, co zapisał dla ciebie.Nim chłopiec zdążył cokolwiek powiedzieć, pomiędzy nim i starcem zatrzepotała ćma. Przypomniałsobie, że kiedy był dzieckiem, jego dziadek mawiał często, że ćmy przynoszą szczęście. Podobnie jakświerszcze, zielone pasikoniki, srebrne jaszczurki i czterolistna koniczyna.- Właśnie - rzekł starzec, który czytał w myślach chłopca. - Dokładnie tak, jak cię uczył twój dziad.To są te znaki.Po czym rozchylił poły płaszcza, którym był okryty. Młody człowiek był pod wrażeniem tego coujrzał J przypomniał sobie blask, który oślepił go poprzedniego dnia. Starzec miał na sobie szczero-złoty napierśnik, wysadzany drogimi kamieniami.Był to rzeczywiście król. A chodził w przebraniu tylko po to, by nie paść łupem rabusiów.- Weź to na drogę - rzekł, wyjmując biały i czarny kamień ze swojego napierśnika. - Nazywają sięUrim i Tumim. Czarny oznacza „tak", a biały „nie". Przyjdą ci z pomocą, kiedy nie będziesz umiałsam odczytać znaków. Zadawaj im zawsze jasne pytania.A na przyszłość staraj się jednak sam podejmować wszelkie decyzje. Skarb jest w pobliżu piramid ito już wiedziałeś. Ale to ja pomogłem ci pod-jąć decyzję i za to musiałeś zapłacić sześcioma owcami.Chłopiec schował kamyki do worka. Od tej chwili sam będzie rozstrzygał o własnym losie.- Pamiętaj, że wszystko jest jednym. Pamiętaj o języku znaków. Ale nade wszystko pamiętaj, żemusisz iść do kresu swojej Własnej Legendy. Na koniec chciałbym ci opowiedzieć pewną historię.

Raz pewien kupiec posłał swego syna po Tajemnicę Szczęścia do najmądrzejszego z ludzi. Przezczterdzieści dni chłopiec wędrował przez pustynię, aż dotarł do pięknego starego zamczyska naszczycie wzgórza. Mieszkał w nim ten, którego szukał. Lecz zamiast spotkać tam wielkiegomędrca, ujrzał salę, w której panowała atmosfera ogromnego poruszenia: wbiegali i wybiegalikupcy, po kątach, gorączkowo gestykulując, rozprawiali goście, w tle przygrywali grajkowie, a nasuto zastawionych stołach stały najwspanialsze tamtejsze przysmaki. Sam zaś mędrzec zajęty byłrozmową i chłopiec musiał cierpliwie czekać bite dwie godziny, nim nadeszła jego kolej.Mędrzec wysłuchał go wprawdzie uważnie, ale powiedział, że teraz nie ma czasu, by odkryć przednim Tajemnicę Szczęścia. Zaprosił go do obejrzenia pałacu i przykazał wrócić za dwie godziny.- Chciałbym cię jednak o coś prosić - dodał na koniec, podając chłopcu łyżkę, którą napełnił dwomakroplami oleju. - Kiedy będziesz przechadzał się po moim pałacu nieś tę łyżkę tak, aby ani krzty zniej nie uronić.Chłopiec wchodził i schodził po schodach pałacu, nie odrywając oczu od łyżki. Po dwóch godzinachznów stanął przed obliczem Mędrca.- A więc widziałeś już perskie dywany w mojej sali biesiadnej? - pytał. - Zachwycił cię ogród,który z górą dziesięć lat tworzył Mistrz Ogrodników? Podziwiałeś piękne pergaminy w mojej bi-bliotece?Zawstydzony chłopiec wyznał, że nie widział nic. Dbał bowiem tylko o to, by nie uronić ani kroplioliwy, którą powierzył mu Mędrzec.- Wobec tego wracaj i poznaj cudowności mego świata - powiedział Mędrzec. - Nie wolno nigdyufać człowiekowi, którego domu nie znasz.Teraz już spokojniejszy, chłopiec wziął łyżkę i znów zaczął spacerować po pałacu, tym razemprzyglądając się bacznie wszystkim płótnom wiszącym na ścianach i malowidłom na sklepieniu.Podziwiał góry wokół, ogrody, delikatność kwiatów i smak, z jakim ułożono tu każde dzieło.Wróciwszy zaś przed oblicze Mędrca opowiedział dokładnie o wszystkim, co zobaczył.- A gdzie są dwie krople oleju, które powierzyłem twojej pieczy? - zapytał Mędrzec.Chłopiec spojrzał na łyżkę i ujrzał, że po oliwie nie zostało ani śladu.- Oto jedyna rada jaką mogę ci dać - rzekł Mędrzec nad Mędrcami. - Tajemnica Szczęścia jest

14

ukryta w tym, by widzieć wszystkie cuda świata i nigdy nie zapomnieć o dwóch kroplach oleju nałyżce.Młodzieniec milczał. Pojął bowiem sens opowieści starego króla. Pasterz może do woli wędrowaćpo świecie, ale nigdy nie zapomina o potrzebach swoich owiec.Starzec przyglądał mu się długo i potem obiema dłońmi wykonał nad jego głową kilka tajemniczychgestów. W końcu zabrał owce i ruszył swoją drogą.

Nad miasteczkiem Tarifa góruje stara forteca postawiona niegdyś przez Maurów, a kto usiądzie najej murach, może zobaczyć plac, sprzedawcę prażonej kukurydzy i skrawek Afryki w oddali.Melchizedech, Król Salem, usiadł tego wieczora na murze fortu i poczuł na twarzy podmuchLewantu. Obok owce przebierały nogami wystraszone nowym właścicielem i podnieconewszystkimi zmianami tego dnia. Przecież im potrzebne było jedynie pożywienie i woda.Melchizedech śledził wzrokiem mały statek wypływający z portu. Nigdy nie zobaczy już chłopca,tak jak nigdy nie zobaczył Abrahama, po tym, gdy wziął od niego dziesięcinę. A przecież było tojego dzieło.Bogowie nie powinni mieć pragnień, bo nie mają Własnej Legendy. Jednakże Król Salem w głębiserca pragnął, żeby chłopcu się powiodło.„Szkoda, że wkrótce zapomni o moim imieniu - pomyślał. - Powinienem był powtórzyć mu jeprzynajmniej jeszcze raz. I kiedy opowiadałby o mnie, mówiłby, że jestem Melchizedech - KrólSalem".Potem spojrzał w niebo skruszony. „O! Wiem dobrze, że to próżność nad próżnościami, Panie. Aleczasem stary król też potrzebuje czuć się dumny sam z siebie".

„Jaka dziwna jest ta Afryka" - pomyślał chłopiec.Siedział w gospodzie takiej samej, jak wiele innych napotkanych w wąskich uliczkach miasta.Kilka osób paliło olbrzymią fajkę podawaną z rąk do rąk. W ciągu niespełna paru godzin zobaczyłmężczyzn trzymających się za ręce, niewiasty z zakrytymi twarzami i kapłanów, którzy wspinali sięna wysokie wieże, a kiedy zaczynali śpiewać, wszyscy wokół klękali i bili głową o ziemię.- Pogańskie obyczaje - powiedział sam do siebie. Kiedy był jeszcze dzieckiem zawsze w kościele wjego parafii patrzył na obraz Świętego Santiago, Pogromcy Maurów. Siedział on na białym koniu zobnażoną szablą w dłoni. U jego stóp gromadzili się ludzie tacy sami, jak teraz ci wokół niego. Po-czuł się źle i przerażająco samotnie. Poganie rzucali mu złowrogie spojrzenia.W gorączce podróży zapomniał zupełnie o pewnym drobnym szczególe, jedynym, który mógłby gona długo oddalić od skarbu: w tym kraju wszyscy mówili po arabsku.Zbliżył się właściciel gospody i chłopiec na migi wskazał na napój, który akurat podano na sąsiednistół. Była to gorzka herbata, a on miał wielką ochotę napić się wina.Ale teraz nie było czasu na błahostki. Musiał myśleć wyłącznie o swym skarbie i o tym, jak gozdobyć. Sprzedaż owiec przyniosła mu sporo pieniędzy, a on wiedział, że pieniądze mają czaro-dziejską moc: z nimi nikt nie jest samotny. Wkrótce, może już za parę dni, znajdzie się w pobliżu pi-ramid. Starzec, z całym swym złotem na piersi, nie potrzebował przecież uciekać się do kłamstwa,by zdobyć sześć owiec.Starzec mówił mu o znakach i młodzieniec myślał o nich dużo na pokładzie statku przepływającegocieśninę. Tak, teraz rozumiał naprawdę. W czasach gdy wędrował jeszcze po polach Andaluzji,nauczył się czytać ze znaków na niebie i na ziemi, jaka będzie droga, która się przed nim rysowała.Wiedział, że pewien ptak oznacza obecność węża w pobliżu, a jeden krzew zwiastuje źródło wodyw promieniu paru kilometrów. To owce nauczyły go wszystkich tych tajemnic.„Skoro Bóg tak rozumnie prowadzi owce, poprowadzi też człowieka" - pomyślał i uspokoił sięnieco. I herbata wydała mu się mniej gorzka.

15

- Kim jesteś? - zapytał go ktoś po hiszpańsku.Chłopiec odczuł ogromną ulgę. Akurat myślał o Znakach i oto ktoś się pojawił.- Jak to możliwe, że mówisz tak dobrze po hiszpańsku? - spytał.Nowo przybyły był młodym chłopakiem ubranym na sposób europejski, ale kolor jego skóryzdradzał, że pochodził stąd. Był mniej więcej jego rówieśnikiem.- Niemal wszyscy mówią tu po hiszpańsku. Od Hiszpanii dzieli nas zaledwie dwie godziny drogi.- Usiądź i zamów sobie coś na moje konto - powiedział chłopiec. - I poproś o wino dla mnie. Niesmakuje mi ta herbata.- W tym kraju nie ma wina - odparł przybysz. - Religia zabrania.Wtedy młodzieniec opowiedział mu, że pragnie dotrzeć do piramid. Już miał napomknąć coś oskarbie, ale w ostatniej chwili ugryzł się w język. Arab gotów był jeszcze zażądać swojej części zadoprowadzenie go na miejsce. Przypomniał sobie to, co starzec mówił mu o obietnicach. -Chciałbym, żebyś mnie zaprowadził do piramid. Mogę cię nająć za przewodnika. Czy wiesz, jak tamdojść? Zauważył wówczas, że właściciel gospody stoi blisko i bacznie przysłuchuje się rozmowie.Czuł się trochę nieswojo w jego obecności. Ale znalazł już przewodnika i nie zamierzał przepuścićtakiej - Trzeba przejść przez całą Saharę – powiedział nowo przybyły. - A na to potrzebujemypieniędzy. Najpierw muszę wiedzieć, czy masz ich dosyć.Pytanie to wydało się chłopcu podejrzane. Ale ufał staruszkowi, a ten powiedział przecież, że kiedysię czegoś mocno pragnie, to cały wszechświat działa potajemnie na naszą korzyść.Wyjął z kieszeni pieniądze i pokazał przybyszowi. Właściciel gospody podszedł bliżej i obserwowałich uważnie. Obaj wymienili między sobą kilka słów po arabsku. Oberżysta wydawał się nieza-dowolony.- Chodźmy stąd - powiedział nowo przybyły. - On nie życzy sobie, żebyśmy zostali tu dłużej.Chłopiec odetchnął z ulgą. Podniósł się, by uiścić należność, ale gospodarz chwycił go za ramię idługo coś gorączkowo tłumaczył. Wprawdzie młodzieniec był silny, ale znajdował się na obcejziemi. Nowy przyjaciel odepchnął na bok właściciela gospody i pociągnął chłopca na zewnątrz.- Chciał zabrać ci pieniądze - wyjaśnił. - Tanger nie jest taki sam jak reszta Afryki. To port, a wportach jest zawsze masa złodziei.Mógł mieć zaufanie do nowego przyjaciela. To on przecież pomógł mu wybrnąć z tarapatów. Wyjąłwięc pieniądze z kieszeni i przeliczył je.- Jeśli tylko chcesz, to do piramid możemy dotrzeć już jutro - powiedział młody Arab i wziąłpieniądze. - Ale najpierw muszę kupić dwa wielbłądy.Spacerowali wąskimi uliczkami Tangeru. Wszędzie stały stragany wypełnione po brzegi mnogościątowarów. Dotarli w końcu do placu, na którym odbywał się targ. Tysiące ludzi gestykulowało,sprzedawało, kupowało. Warzywa leżały obok sztyletów, dywany obok fajek wszelkiego rodzaju.Chłopiec nie spuszczał z oczu swego nowego przyjaciela. W końcu trzymał on w kieszeni cały jegodobytek. Chciał poprosić o zwrot pieniędzy, ale uznał, że byłoby to niedelikatne. Nie znał jeszczeobyczajów tej obcej ziemi.„Wystarczy nie spuszczać go z oka" - ostrzegał w duchu sam siebie. Był przecież silniejszy.Nagle, pośród całego tego rozgardiaszu, dostrzegł najpiękniejszą szablę, jaką kiedykolwiekoglądały jego oczy. Futerał był posrebrzany, a czarna rękojeść misternie wysadzana kamieniami.Chłopiec obiecał sobie solennie, że po powrocie z Egiptu zaraz ją sobie kupi.- Spytaj proszę, ile ona kosztuje - odezwał się do przyjaciela. I z przerażeniem zdał sobie sprawę, żeprzyglądając się szabli na dwie sekundy odwrócił od niego uwagę.Serce zamarło mu w piersi. Bał się spojrzeć w bok, bo przewidywał, co go spotka. Jeszcze chwilęprzyglądał się pięknej szabli, aż w końcu zebrał się na odwagę i obejrzał za siebie.Wokół niego było to samo targowisko. Ludzie przepychali się w ciżbie, przekupnie przekrzykiwalisię nawzajem, kupowano dywany, orzeszki i sałaty leżące pośród miedzianych mis, mężczyźnitrzymali się za ręce, kobiety zawoalowane były czarczafami, a dookoła unosił się zapach niezna-nych potraw... I nigdzie, doprawdy nigdzie, nie było śladu po jego towarzyszu.

Usiłował łudzić się jeszcze, że stracili się z oczu przypadkiem. Postanowił nie ruszać się z miejsca i

16

czekać cierpliwie na powrót towarzysza. Po chwili jakiś człowiek wszedł na jedną z wież minaretu izaczął śpiewnie nawoływać do modlitwy. Wszyscy uklękli, bili czołem o ziemię i modlili się razem znim. Potem, jak rodzina pracowitych mrówek, złożyli swoje stragany i odeszli.Słońce też odchodziło. Młodzieniec patrzył długo, aż skryło się całkowicie za białymi domamiotaczającymi plac. Uświadomił sobie, że kiedy to samo słońce wschodziło dzisiejszego ranka, onznajdował się na innym kontynencie, był pasterzem, miał sześćdziesiąt owiec i umówione spotkaniez dziewczyną. Dopóki wędrował po polach i pastwiskach, już z rana wiedział, co przyniesie mudzień.Tymczasem słońce kryło się za widnokręgiem, a on był już w innym kraju, obcy na obcej ziemi, nierozumiejący ani słowa z języka, jakim się tu mówiło. Nie był już pasterzem i nie miał ani grosza, bywrócić i rozpocząć wszystko na nowo.„A wszystko to stało się między wschodem i zachodem tego samego słońca" - pomyślał. Rozczuliłsię sam nad sobą, rozmyślając nad tym, że pewne rzeczy w życiu, nim jeszcze zdążymy się do nichprzyzwyczaić, zmieniają się w czasie krótszym od jednego krzyku.Wstydził się swoich łez. Nigdy dotąd nie płakał, nawet przed własnymi owcami. Tymczasem targopustoszał zupełnie, a on był daleko od swojej ojczyzny.Zapłakał. Płakał, bo Bóg nie był sprawiedliwy. Czyżby w ten sposób nagradzał za wiarę we własnemarzenia? - „Z moimi owcami byłem szczęśliwy, rozsiewałem wokół siebie pogodę ducha, a ludziewidząc, że nadchodzę, gościli mnie chętnie.Dziś jestem smutny i nieszczęśliwy. Co mam począć? Stanę się zgorzkniały i stracę zaufanie doludzi, bo zawiódł mnie jeden człowiek. Będę ział nienawiścią do tych, co odnaleźli swoje skarby,bo ja sam nie dotarłem do mojego. I zawsze będę dbał tylko o tę odrobinę, którą posiadam, bo jestemza maluczki by mieć cały świat".

Otworzył worek, by zobaczyć, co jest w środku. Miał nadzieję znaleźć tam choć okruch chleba,który jadł na statku. Ale natrafił tylko na grubą książkę, płaszcz i dwa kamyki, które podarował mustarzec.Gdy na nie spojrzał, poczuł ogromną ulgę. Wymienił sześć owiec na te dwa drogocenne klejnoty zezłotego napierśnika króla. Zawsze mógł je przecież sprzedać i kupić sobie bilet powrotny. „Naprzyszłość będę mądrzejszy - postanowił chłopiec wyjmując kamienie z worka i chowając je głębokodo kieszeni. -Jestem w porcie, a tamten w jednym przynajmniej nie skłamał - porty są zawsze pełnezłodziei".Teraz dopiero stało się dla niego jasne wzburzenie właściciela gospody, który na pewno próbował goostrzec przed tamtym człowiekiem. - "Okazuje się, że jestem taki jak wszyscy ludzie - widzę światnie takim jaki jest, lecz jakim chciałbym go widzieć".Oglądał kamyki. Dotykał delikatnie raz jednego, raz drugiego wyczuwając ich ciepło i gładkąpowierzchnię. One były jego skarbem. Sam ich dotyk ukoił go. Przypominały mu starca. „Kiedyczegoś gorąco pragniesz, to cały wszechświat działa potajemnie, by udało ci się to osiągnąć" -powiedział mu starzec. Chciał przekonać się, ile było w tym prawdy. Znalazł się tu, na pustymplacu targowym, bez grosza przy duszy i bez owiec, których trzeba doglądać dzień i noc. Ale miałdwa kamyki, a one były dowodem na to, że spotkał króla - króla, który znał całą historię jego życia,wiedział o strzelbie ojca i o pierwszej rozkoszy.„Te kamienie służą do przepowiadania przyszłości. Nazywają się Urim i Tumim". Włożył kamyki zpowrotem do worka i postanowił wypróbować ich moc. Staruszek zaznaczył, że pytania mają byćjasne, bo kamyki pomagają tylko temu, kto wie, czego chce.Chłopiec spytał więc, czy ma jeszcze ze sobą błogosławieństwo starego króla.Wyciągnął jeden kamyk. - „Tak".- Czy znajdę mój skarb? - pytał dalej.Wsunął rękę do worka i już miał wyjąć jeden z kamieni, gdy nagle oba wypadły przez dziurę. Dotej pory nie zauważył, że worek był rozdarty. Pochylił się, żeby je podnieść z ziemi. Kiedy jednak 61

spojrzał na nie, jeszcze jedna myśl zaświtała mu w głowie.„Naucz się szanować znaki i iść ich śladem" - mówił stary król.

17

Znak. Uśmiechnął się sam do siebie. Podniósł oba kamyki z ziemi i wsunął je na powrót do worka.Nie zamierzał wcale łatać dziury - kamienie będą mogły wyślizgnąć się z worka, kiedy tylko tegozechcą. Pojął, że istnieją na świecie rzeczy, o które nie trzeba pytać - by nie uciec od własnegoprzeznaczenia. „Obiecałem przecież samodzielnie podejmować decyzje" - powiedział do siebie.Lecz kamienie pozwoliły mu zrozumieć, że starzec jest ciągle przy nim i to dodało mu otuchy. Znówspojrzał na opustoszałe targowisko, ale tym razem nie czul się zrozpaczony. Nie był to już obcyświat, był to świat nowy.A przecież tego właśnie pragnął - poznawać nowe światy. Nawet gdyby nigdy nie dotarł do piramid,i tak już zaszedł dalej niż pasterze, których znał. - „Ach, gdyby oni mogli wiedzieć, że zaledwie odwie godziny drogi statkiem istnieją rzeczy tak osobliwe".Nowy świat jawił mu się teraz pod postacią pustego targowiska, na którym jeszcze przed chwiląprzed jego oczyma kipiało życie i tego nie zapomni nigdy. Przypomniał sobie szable. Zapłaciłwysoką cenę za ten ułamek sekundy, gdy ją podziwiał, ale też nigdy przedtem nie widział nicrównie pięknego. I zrozumiał nagle, że świat można oglądać oczami nieszczęsnej ofiary kradzieży,bądź śmiałka wyruszającego na poszukiwanie skarbu.„Ja jestem poszukującym skarbu śmiałkiem" - pomyślał i wyczerpany zasnął.

Obudził się czując, że ktoś nim mocno potrząsa. Zasnął na samym środku targowego placu, któryteraz na nowo budził się do życia.Rozejrzał się wokół, wypatrując swoich owiec, lecz uprzytomnił sobie, że jest przecież w innymświecie. Powinien być smutny, ale poczuł się dziwnie szczęśliwy. Nie musiał już wędrować ikłopotać się o wodę i pastwiska dla owiec - mógł nareszcie wyruszyć z lekkim sercem w drogę doskarbu. Wprawdzie nie miał grosza przy duszy, ale miał za to wiarę w przyszłość. Ubiegłej nocypostanowił zostać poszukiwaczem przygód, takim jak bohaterowie książek, którymi się zaczytywał.Przechadzał się po placu bez pośpiechu. Handlarze ustawiali stragany. Pomógł rozstawić kramjakiemuś sprzedawcy słodyczy. Ten człowiek uśmiechał się inaczej niż wszyscy. Jego uśmiech byłpełen radości, ochoty do życia i chęci rozpoczęcia nowego dnia. Był to uśmiech, który w jakiśodległy sposób przypominał napotkanego starca, tajemniczego Starego Króla. „Ten kramarz niedlatego wypieka słodkie ciastka, że pragnie wędrować albo poślubić córkę kupca. On pieczesłodkości po prostu dlatego, że lubi to, co robi" - pomyślał. I wtedy odkrył z niedowierzaniem, że -tak jak starzec- potrafił dostrzec, czy ktoś jest blisko czy daleko od swojej Własnej Legendy.„Wystarczy na niego spojrzeć. Takie to proste, tylko ja byłem dotąd ślepy".Kiedy skończyli ustawiać stragan, cukiernik ofiarował mu pierwsze upieczone ciastko. Byłopyszne, zjadł je ze smakiem, pokłonił się nisko i ruszył w drogę. A gdy oddalił się nieco, uświadomiłsobie, że stragan ustawiony został przez dwóch mężczyzn, z których jeden mówił po arabskua drugi po hiszpańsku. A przy tym obaj rozumieli się doskonale.„Musi istnieć jakiś jeżyk, który obywa się bez słów - rozmyślał. - Doświadczyłem już tego zowcami, a dziś tego samego doświadczam z ludźmi".Zaczął odkrywać wiele nowych rzeczy. Wprawdzie znał je już wcześniej, ale dzisiaj objawiły mu sięw nowym świetle, zanim zdał sobie z tego sprawę. Nie zauważał ich dotąd, gdyż był do nich nazbytmocno przyzwyczajony. „Jeśli nauczę się rozszyfrowywać ten język bez słów, uda mi sięrozszyfrować świat".„Wszystko jest jednym" - powiedział przecież starzec.Postanowił powłóczyć się bez celu po wąskich uliczkach Tangeru - tylko w ten sposób uda mu siędostrzec znaki. Wymaga to na pewno sporo cierpliwości, ale cierpliwość to pierwsza cnota, jakązdobywa pasterz. Po raz kolejny zrozumiał, że w tym obcym świecie obowiązują te same prawidła,których nauczyły go owce.„Wszystko jest jednym" - mówił starzec.

18

Sprzedawca Kryształów patrzył na budzący się dzień i w sercu czuł ten sam niepokój, którego do-znawał każdego ranka. Od trzydziestu lat prowadził sklep w tym samym miejscu, u szczytu stromejuliczki, gdzie rzadko docierali klienci. Teraz było już za późno, by cokolwiek zmienić. Handelkryształami okazał się jedynym zajęciem, którego nauczył się w życiu. Niegdyś wielu ludzi znałojego sklep. Przychodzili tu arabscy kupcy, francuscy i angielscy geologowie, niemieccy żołnierze,wszyscy z kieszeniami wypchanymi pieniędzmi. Handel kryształami był wtedy wielką przygodą iwidział już oczami wyobraźni jak na starość staje się bajecznie bogaty i stać go na najpiękniejszekobiety.Lecz czas mijał, a wraz z nim zmieniało się miasto. Ceucie wiodło się teraz lepiej niż Tangerowi iinteresy podupadły. Jego sąsiedzi, inni sklepikarze, wynieśli się gdzie indziej, i wkrótce w uliczcepozostało zaledwie kilka sklepów. A nikt przecież nie będzie wspinał się tak wysoko dla kilku mar-nych sklepików.Sprzedawca Kryształów nie miał wyboru. Przeżył trzydzieści lat kupując i sprzedając kryształy. Idziś było już o wiele za późno, by to zmienić.Cały ranek obserwował niewielki ruch na swej małej ulicy. Przez wszystkie te lata poznał już rytmdnia jej mieszkańców i przygodnych przechodniów. Na kilka minut przed porą obiadową jakiścudzoziemiec zatrzymał się przed oknem jego wystawy. I choć ubrany był tak jak wszyscy, towytrawne oko Sprzedawcy Kryształów bez trudu odgadło, że nie miał grosza przy duszy. A jednakpo-stanowił wejść do sklepiku i tam zaczekać, dopóki młody człowiek sobie nie pójdzie.

Na drzwiach wisiała tabliczka obwieszczająca, że mówi się tu wieloma językami. Młodzieniec zo-baczył, że za ladą ktoś się pojawił.- Jeśli sobie życzysz, mogę oczyścić wszystkie te wazy. W takim stanie nikt nie zechce ich nigdykupić.Sprzedawca przyglądał mu się bez słowa. - W zamian dasz mi coś do jedzenia. Zgoda?Sprzedawca milczał dalej. Młodzieniec zrozumiał, że musi sam podjąć jakąś decyzję. W worku miałciągle płaszcz, którego nie będzie przecież potrzebował na pustyni. Wyjął go więc i zabrał się zaczyszczenie naczyń. Przez pół godziny odkurzył wszystkie kryształy z wystawy. W tym krótkimczasie odwiedziło sklep dwóch klientów i obaj kupili kilka kryształów.Kiedy skończył, poprosił kupca o coś do jedzenia.- Chodźmy na obiad - powiedział Sprzedawca Kryształów.Zawiesił na drzwiach tabliczkę i poszli do maleńkiej jadłodajni na samym końcu ulicy. Gdy tylkousiedli, Sprzedawca Kryształów rzekł z uśmiechem:- Doprawdy, nie musiałeś się trudzić - powiedział. - Prawo Koranu nakazuje nakarmić każdego, ktojest głodny.- Więc dlaczego pozwoliłeś mi zrobić to wszystko? - spytał młody człowiek.- Bo kryształy były zakurzone. I tak ty, jak i ja, potrzebowaliśmy oczyścić nasze głowy ze złychmyśli.Kiedy skończyli jeść, Sprzedawca zwrócił się do młodzieńca:- Chciałbym, żebyś pracował w moim sklepie. Dziś, kiedy czyściłeś kryształy, nadeszło dwóchklientów. To dobry znak.„Ludzie wiele mówią o znakach - rozmyślał pasterz. - Ale sami nie wiedzą dokładnie, o czymmówią. Tak samo jak i ja przez całe lata nie spostrzegłem nigdy, że porozumiewałem się z moimiowcami językiem bez słów".- No więc chcesz pracować dla mnie? - nalegał Sprzedawca Kryształów.- Mogę zostać do końca dnia - odpowiedział chłopiec. - Do świtu odkurzę wszystkie kryształy wsklepie. W zamian potrzebuję pieniędzy, by jutro znaleźć się w Egipcie.Stary człowiek wybuchnął śmiechem.- Choćbyś czyścił moje kryształy przez cały rok, choćbyś dostał wysoką prowizję od sprzedaży

19

każdego z nich, to musiałbyś jeszcze pożyczyć sporo pieniędzy, by móc dotrzeć do Egiptu. Bo tysiącekilometrów piaszczystej pustyni dzielą Tanger od Piramid.

Nastała chwila ciszy tak wielkiej, że wydało się jakby cale miasto nagle zasnęło. Nie było tam jużani bazarów, ani kłótni przekupniów, ani muezinów wdrapujących się na minarety i ich śpiewu, niebyło pięknych szabli z bogato wysadzanymi rękojeśćmi. Nie było też nadziei i przygód, znikneligdzieś starzy królowie i Własne Legendy, przepadły skarby i piramidy... Tak jakby cały świat za-marł - bo zamilkła dusza młodego człowieka. Nie było ani bólu, ani cierpienia, ani rozczarowań. Zo-stało tylko puste spojrzenie przenikające drzwi baru i bezgraniczne pragnienie śmierci, by w ciągu tejjednej chwili wszystko skończyło się na zawsze.

Sprzedawca spojrzał na chłopca osłupiały. W jednej chwili uszła z młodego człowieka cała radośćżycia, która tak zachwyciła kupca tego ranka.- Mogę dać ci dość pieniędzy, byś mógł wrócić do twojego kraju, synu - odezwał się SprzedawcaKryształów.Młodzieniec siedział bez słowa. Potem wstał, poprawił na sobie ubranie, podniósł z ziemi worek.- Przyjmuję te posadę u ciebie - powiedział. A po dłuższej chwili milczenia dodał na koniec:- Potrzeba mi będzie pieniędzy na kupno paru owiec.

20

2

Minął już prawie miesiąc odkąd zaczął terminować u Sprzedawcy Kryształów. Nie było to jednakzajęcie, które by go uszczęśliwiało w pełni. Sprzedawca nieustannie gderał za ladą, ciągle na-pominając go, by uważał na kryształy i czegoś nie stłukł.Młody człowiek nic sobie z tego nie robił, bo choć Sprzedawca był starym zrzędą, to nade wszystkobył jednak człowiekiem uczciwym. Dawał mu godziwy procent od utargu i młodzieniec zdołał jużzebrać sporą sumkę. Tego ranka wyliczył sobie, że jeśli będzie pracował w tym rytmie co dotąd, topotrzeba mu jeszcze całego roku, aby kupić stado owiec.- Chciałbym wystawić kryształy na ulicę - powiedział któregoś dnia do swego chlebodawcy. -Gdyby stragan stał przed sklepem, przyciągałby uwagę ludzi przechodzących dołem.- Nie widziałem nigdy dotąd czegoś podobnego - odparł Sprzedawca. - Taki stragan łatwo potrącić ikryształy się potłuką.- Podczas wędrówek przez pola, moje owce w każdej chwili narażone byty na ukąszenie węża. Aleryzyko zawsze towarzyszy życiu pasterza i jego stada.Sprzedawca odszedł obsłużyć kogoś, kto prosił o trzy kryształowe wazy. Interesy szły teraz świetnie,jak gdyby czas cofnął się do epoki, kiedy ta uliczka była jedną z głównych atrakcji Tangeru.- Ruch w sklepie jest coraz większy - odezwał się kupiec, gdy zostali już sami. - Pieniądze, którezarabiamy, pozwalają mi lepiej żyć, a tobie niebawem odzyskać owce. Po co żądać więcej od życia?- Bo należy iść śladem znaków - odpowiedział bezwiednie młodzieniec i natychmiast pożałowałswoich słów, bo przecież Sprzedawca nigdy nie spotkał króla.„To Zasada Przychylności, szczęście początkującego. Bo los pragnie byś spełnił swoją WłasnąLegendę" - powiedział mu niegdyś starzec.A jednak Sprzedawca dobrze rozumiał, o czym mówił młody człowiek. Już sama jego obecność wsklepie była dobrą wróżbą, Mijały dni, do kasy napływały pieniądze i ani razu nie pożałował, żezatrudnił młodego Hiszpana, nawet jeśli płacił mu więcej niż było przyjęte. Na początku zaofiarowałmu dosyć wysoką prowizję, nie spodziewając się, że utarg tak raptownie się zwiększy i jakby prze-czuwając, że młody człowiek niedługo powróci do swoich owiec.- Dlaczego chciałeś zobaczyć Piramidy? - spytał, pragnąc oddalić temat straganu przed sklepem.- Bo często mi o nich opowiadano - odrzekł chłopiec, by nie zdradzić się ani słowem o swoim śnie.Skarb stał się teraz dla niego bolesnym wspomnieniem i z całych sił starał się o nim nie myśleć.- Nie znam tu nikogo, kto byłby gotów przemierzyć całą pustynię po to jedynie, by zobaczyćpiramidy - rzekł Sprzedawca Kryształów. - To przecież tylko sterta kamieni. Sam możesz sobieusypać taką piramidę we własnym ogrodzie.- Widocznie nigdy nie marzyłeś o podróżach - odpowiedział młodzieniec i odszedł obsłużyć klienta,który właśnie wszedł.

Dwa dni później Sprzedawca sam nawiązał do kwestii straganu przed sklepem.- Nie lubię zrnian - powiedział. - Ani ty, ani ja, nie jesteśmy tak bogaci jak kupiec Hassan. Jemupomyłka przy kupnie towarów niewiele zaszkodzi. My natomiast musimy drogo płacić za naszebłędy.„To prawda" - pomyślał młodzieniec.- Powiedz mi, dlaczego tak upierasz się przy tym straganie? - zapytał Sprzedawca.- Posłuchaj, pragnę jak najszybciej wrócić do moich owiec. Jeśli szczęście się do nas uśmiecha, totrzeba z tego korzystać i starać się mu dopomóc, tak jak ono pomaga nam. Nazywa się to ZasadąPrzychylności lub inaczej Szczęściem Początkującego.Stary kupiec milczał przez chwilę, po czym rzekł.

21

- Prorok dal nam Koran i nakazał przestrzegać w życiu zaledwie pięciu reguł. Najważniejsza z nichmówi, że istnieje tylko jeden Bóg. Pozostałe, to modlitwa pięć razy dziennie, ścisły post w miesiącuRamadan i jałmużna dla żebraków.I zamilkł. Oczy zaszły mu łzami, kiedy mówił o Proroku. Był człowiekiem pełnym żarliwej wiary ichoć czasem zdarzało mu się popaść w gniew, to jednak zawsze starał się żyć w zgodzie z muzuł-mańskim prawem.- A jaka jest piąta reguła? - spytał młodzieniec.- Dwa dni temu powiedziałeś mi, że nie marzyłem nigdy o podróżach - odrzekł Sprzedawca. - Otóżpiątym obowiązkiem każdego muzułmanina jest właśnie podróż. Przynajmniej raz w życiupowinniśmy udać się do świętego miasta, Mekki.A Mekka leży jeszcze dalej niż Piramidy. W młodości udało mi się zgromadzić trochę pieniędzy,ale wtedy wolałem otworzyć ten sklep. Miałem nadzieję, że pewnego dnia stanę się bogaty, a wtedywyruszę do Mekki. I rzeczywiście, zacząłem zarabiać pieniądze, ale nie mogłem nikomu powierzyćpieczy nad moimi kryształami, bo są przecież zbyt delikatne. W tym czasie przez mój sklep częstoprzewijali się pątnicy w drodze do Mekki. Byli wśród nich pielgrzymi zamożni, otoczeni sługami isetką wielbłądów, ale większość podróżnych była jeszcze biedniejsza niż ja.Wszyscy ruszali w drogę, wracali szczęśliwi, a na drzwiach swoich domostw wywieszali świa-dectwa odbytej pielgrzymki. Pewien szewc, który żył z naprawy butów, wyznał mi kiedyś, żeniemal rok wędrował przez pustynię, ale o wiele bardziej męczyło go, kiedy krążył po dzielnicachTangeru w poszukiwaniu garbowanej skóry.- Dlaczego zatem dziś nie ruszasz do Mekki? - spytał miody człowiek.- Bo to Mekka trzyma mnie przy życiu. To ona dodaje mi sił, by znieść wszystkie te jednostajnedni, owe milczące kryształowe naczynia na półkach, obiady i wieczerze w tej podłej jadłodajni.Obawiam się, że kiedy moje marzenie się ziści, nie będę już miał w życiu żadnego innego celu.Ty marzysz o owcach i o piramidach. Różnisz się ode mnie tym, że pragniesz spełnić swoje ma-rzenia. Ja natomiast pragnę o Mekce jedynie marzyć. Wyobrażałem już sobie tysiące razy jak prze-prawiam się przez pustynię, jak dochodzę do placu, na którym stoi Czarny Kamień, jak siedem razyokrążam go, zanim dotknę. Widzę już, kto będzie stał u mego boku, kto przede mną, słyszę słowa,które ze sobą zamienimy i modlitwy jakie zmówimy wspólnie. Lękam się jednak utraty złudzeń,więc wolę pozostać w świecie marzeń.

Jeszcze tego samego dnia, Sprzedawca zgodził się na wystawienie straganu z kryształami. Każdyma prawo marzyć inaczej.

Znowu minęły dwa miesiące. Wystawiona na ulicę półka przyciągnęła do sklepu z kryształamiwielu nowych nabywców. Młodzieniec wyliczył, że pracując jeszcze przez sześć miesięcy, mógłbywrócić do Hiszpanii i kupić sześćdziesiąt owiec, a może nawet i drugie sześćdziesiąt. W niecałe półroku podwoiłby więc swoje stado, a że udało mu się nauczyć tego dziwacznego języka, mógłbyprowadzić handel z Arabami. Od owego pamiętnego ranka na targu, nigdy nie uciekał się dopomocy Urim i Tumim, gdyż Egipt stal się dla niego marzeniem tak odległym jak Mekka dlaSprzedawcy Kryształów. Póki co, cieszył się pracą i nie przestawał myśleć o chwili, kiedy w Tarifiezejdzie tryumfalnie z pokładu statku.„Pamiętaj, byś zawsze wiedział jasno, czego pragniesz" - mówił Stary Król. Młodzieniec wiedział,czego pragnie i na to pracował. Kto wie, może jego skarbem była właśnie podróż do tego obcegokraju, spotkanie złodzieja i podwojenie stada, nie wydawszy przy tym ani grosza?Dumny był z siebie. Nauczył się paru istotnych rzeczy, jak choćby handlu kryształami, języka bezsłów, mowy znaków. Pewnego popołudnia u szczytu uliczki pojawił się człowiek uskarżający się nabrak miejsca, gdzie można by ugasić pragnienie po podejściu stromego zbocza. Młody człowiekznał teraz język znaków, poszedł zatem do swego chlebodawcy i rzekł:- Powinniśmy częstować herbatą ludzi, którzy wchodzą na wzgórze - zaproponował.

22

- W okolicy sporo jest miejsc, gdzie można napić się herbaty - odparł Sprzedawca.- My możemy ją podawać w kryształowych naczyniach. W ten sposób ludzie docenią aromatherbaty i zapragną kupić kryształy. Gdyż człowieka najbardziej urzeka piękno.Sprzedawca przyglądał się swemu pomocnikowi bez słowa. Ale jeszcze tego samego wieczora,kiedy zmówił już modlitwę i zamknął sklep, zaprosił młodzieńca, by wypalił z nim nargilę, owądziwną fajkę, którą palą Arabowie.- Za czym tak gonisz? - spytał stary Sprzedawca Kryształów.- Już ci mówiłem, że muszę odkupić owce i na to potrzebuję pieniędzy.Sprzedawca dołożył kilka rozżarzonych węgli do cybucha i zaciągnął się głęboko.- Od trzydziestu lat prowadzę ten sklep. Znam kryształ przedni i lichy. Na wskroś poznałemwszystkie tajniki tego handlu. Przywykłem do tego sklepiku, jego ścian i jego klientów. Jeśli za-czniesz podawać herbatę w kryształowych szklankach, to interes rozkwitnie, a ja będę musiał zmie-nić mój sposób życia.- A co w tym złego?- Przyzwyczaiłem się do mojego losu. Zanim tu przybyłeś, myślałem często, że traciłem czas tkwiącciągle w tym samym miejscu, podczas gdy moi przyjaciele poszukiwali czegoś nowego, rujnując sięlub wzbogacając. To mnie pogrążało w coraz głębszym smutku. Dziś wiem, że nie było to wcale tak- w tym sklepie jest dokładnie taka przestrzeń, jakiej zawsze pragnąłem, l nie chcę tego zmieniać, bonie wiem jak. Ot, przywykłem do siebie takiego, jakim jestem.Miody człowiek nie bardzo wiedział, co ma powiedzieć. Kupiec ciągnął dalej:- Byłeś dla mnie prawdziwym błogosławieństwem. I dziś wiem jedno - błogosławieństwo, na któresię nie godzimy, z czasem obraca się w przekleństwo. Nie oczekuję już niczego od życia. A tyzmuszasz mnie, bym dojrzał bogactwa i horyzonty, które przerastają moją wyobraźnię. Teraz kiedyje zobaczyłem i przeczułem ogrom moich możliwości, czuję się gorzej niż kiedykolwiek przedtem.Bo wiem, że mogę zdobyć wszystko, tylko tego nie chcę.„Jakie to szczęście, że nie pisnąłem ani słowa sprzedawcy prażonej kukurydzy" - pomyślał z ulgąchłopiec.Jakiś czas jeszcze palili nargilę a słońce kryło się powoli za horyzont. Rozmawiali po arabsku i mło-dzieniec był z siebie rad, że włada już biegle tym językiem. Kiedyś sądził, że owce mogą nauczyć gowszystkiego o świecie. A przecież nie były w stanie nauczyć go arabskiego.„Zapewne są inne rzeczy, których owce nie potrafią - myślał, patrząc w milczeniu na SprzedawcęKryształów. - Bo one szukają tylko wody i pożywienia. Myślę, że to nie one mnie uczą, to ja sięuczę".- Mektub - rzeki w końcu Sprzedawca.- Co to znaczy ?- Musiałbyś urodzić się Arabem, żeby to zrozumieć - odpowiedział. - Ale można to przełożyć jako„Jest zapisane".I gasząc żarzącą się jeszcze nargilę, oświadczył, że już nazajutrz młody człowiek może sprzedawaćherbatę w kryształowych naczyniach. Czasem trudno utrzymać w ryzach strumień życia.

Ludzie pięli się pod górę stromą uliczką i zadyszani przystawali na szczycie. Wtedy ich wzrok na-potykał sklep z cudownymi kryształami. Podawano tu orzeźwiającą herbatę z liśćmi mięty. Wcho-dzili chętnie do środka i z pięknych kryształowych naczyń pili herbatę.- Mojej żonie nie przyszłoby to nigdy do głowy - uświadamiał sobie ktoś i kupował kilka kryszta-łowych pucharów, by ich przepychem olśnić zaproszonych na wieczór gości. Inny zapewniał, że her-bata podana w kryształach jest smaczniejsza, bo kryształ najlepiej przechowuje jej aromat. Jeszczeinny twierdził, że na Wschodzie tradycyjnie podaje się herbatę w naczyniach z kryształu, ze wzglę-du na jego magiczne właściwości.Wieść szybko obiegła okolicę i tłumy ciekawskich wspinały się na wzgórze tylko po to, by ujrzećna własne oczy sklep, który wprowadzał coś nowego do tej starej gałęzi handlu. Jak grzyby po

23

deszczu powstawały inne sklepy z herbatą podawaną w kryształowych szklankach, ale ponieważ niestały na szczycie góry, ziały nieodmiennie pustką.Wkrótce Sprzedawca musiał zatrudnić jeszcze dwóch pomocników. A wraz z kryształami zacząłsprowadzać niezmierne ilości herbaty spijanej codziennie przez kobiety i mężczyzn spragnionychnowości.I tak upłynęło jeszcze sześć miesięcy.

Młodzieniec ocknął się ze snu przed wschodem słońca. Dziś właśnie mijało jedenaście miesięcy idziewięć dni od chwili, gdy po raz pierwszy postawił stopę na afrykańskiej ziemi.Przywdział kupiony specjalnie na ren dzień arabski strój z białego lnu. Owiną! głowę chustą iścisnął przepaską z wielbłądziej skóry. Na stopy wsunął nowe sandały i wyszedł bezszelestnie.Miasto jeszcze spało. Zjadł ze smakiem kromkę sezamowego chleba i popił gorącą herbatą z krysz-tałowego pucharu. Usiadł na progu sklepu paląc samotnie nargilę.Palił w ciszy nie myśląc o niczym, nie słysząc niczego poza jednostajnym szumem wiatru, niosącymze sobą zapach pustyni. Zgasił fajkę, wsunął rękę do kieszeni i przez chwile przyglądał się temu, costamtąd wyjął.Była to pokaźna suma pieniędzy. Wystarczająca, by kupić sto dwadzieścia owiec, bilet powrotny ipozwolenie na zamorski handel.Czekał cierpliwie, aż stary kupiec wstanie i otworzy sklep. Wtedy obaj poszli napić się herbaty.- Dziś odchodzę - rzekł młodzieniec. - Mam dość pieniędzy na kupno owiec. Zaś ty masz pieniądzena pielgrzymkę do Mekki.Stary człowiek nie powiedział nic.- Daj mi proszę błogosławieństwo na drogę - poprosił chłopiec. - Wiele ci zawdzięczam.Stary w milczeniu parzył herbatę. Wreszcie odwrócił się:- Jestem z ciebie dumny - powiedział. - To ty wniosłeś duszę w mój sklep z kryształami. Ale wieszdobrze, że nie pójdę do Mekki. Tak jak ty nie kupisz owiec.- Kto ci to powiedział? - spytał zaskoczony młodzieniec.- Mektub - powiedział po prostu stary Sprzedawca Kryształów. I pobłogosławił go.

Młody człowiek wrócił do swojej izdebki i zebrał wszystko co miał. Uzbierało się tego trzy pełnesakwy. Chciał już wyjść, gdy dostrzegł w kącie swój stary pasterski worek. Worek ten by! w lichymstanie i chłopiec dawno zapomniał o jego istnieniu. W środku ciągle jeszcze tkwiła ta sama książka ipłaszcz. Wyjął płaszcz z myślą, by go podarować jakiemuś biedakowi na ulicy, a wtedy na podłogępotoczyły się dwa kamienie. Urim i Tu-mim.Przypomniał sobie wówczas Starego Króla i zdziwił się, że tak długo nie myślał o ich spotkaniu.Przez cały rok pracował bez wytchnienia, zaprzątnięty głównie myślą o zdobyciu pieniędzy, by niewracać do Hiszpanii z opuszczoną głową.„Nigdy nie rezygnuj z marzeń - mówił Stary Król. - Idź śladem znaków".Schylił się by podnieść z podłogi Urim i Tumim, i znów przez chwilę miał dziwne wrażenie, że króljest obok. Ciężko pracował przez cały ten rok i dziś znaki mówiły mu, że pora już odejść.„Znów będę tym, kim byłem kiedyś - pomyślał.- A przecież owce nie nauczyły mnie mówić po arabsku".Nauczyły go jednak czegoś innego, równie ważnego. Tego, że na świecie istniał język zrozumiały dlawszystkich, i nim właśnie posługiwał się cały ten czas, kiedy starał się rozwinąć handel kryształami.Był to język zapału, język rzeczy, które wykonuje się z miłością i ochotą, nie tracąc nigdy z oczucelu, do którego się zmierza, i w który się mocno wierzy. Tanger nie był już obcym miastem ichłopiec czuł, że podobnie jak podbił to miasto, mógłby podbić cały świat.„Kiedy czegoś pragniesz, to cały Wszechświat działa potajemnie byś mógł to pragnienie spełnić" -

24

mówił Stary Król.Ale Stary Król nie mówił nic o rozbojach, ani o pustyniach bez granic, ani o ludziach, którzy: mająmarzenia, ale wcale nie pragną ich spełniać. Nie mówił, że Piramidy to najzwyklejsze sterty kamieni,które każdy może usypać we własnym ogrodzie. I zapomniał powiedzieć, że kiedy ma siępieniądze na kupno większego stada niż to, które się miało, to trzeba to stado kupić.Chłopiec wziął swój worek pasterski i sakwy. Powoli zszedł po schodach. Sprzedawca uwijał sięwłaśnie wokół pary cudzoziemców, a dwóch innych klientów popijało herbatę z kryształowychnaczyń. Ruch był spory, jak na tę poranną godzinę. Z miejsca, w którym stał, po raz pierwszy zauwa-żył, że czupryna kupca do złudzenia przypominała włosy Starego Króla. Przywołał w pamięciuśmiech sprzedawcy słodyczy, pierwszego dnia w Tangerze, kiedy nie miał dokąd iść i co jeść -tamten uśmiech też przypomina! Starego Króla. „Zupełnie tak, jakby on tędy przechodził i zostawiałślady - pomyślał. - I jakby każda z tych osób poznała już Starego Króla w którymś momencieswojego życia. Król nie kłamał, kiedy mówił, że zawsze ukazuje się temu, kto żyje WłasnąLegendą".

Wyszedł nie żegnając się ze Sprzedawcą Kryształów. Nie chciał płakać, a nuż ktoś mógłby to zo-baczyć? Ale będzie tęsknił do dni spędzonych tutaj i do wszystkiego, czego się tu nauczył. Przybyłomu wiary w siebie i znów poczuł chęć do zdobywania świata.„A mimo to wracam na dawne pastwiska, by znów prowadzić owce" - pomyślał. I ta myśl już go niecieszyła. Pracował cały rok, by mogło się spełnić jego marzenie, a dziś siła tego marzenia słabła zkażdą chwilą. Może tak naprawdę wcale nie o tym marzył?Kto wie, czy nie lepiej żyć tak jak Sprzedawca Kryształów - nigdy nie iść do Mekki, a zadowalaćsię jedynie chęcią jej poznania? Ale ściskał mocno w dłoni Urim i Tumim, a te kamienieprzekazywały mu siłę i wolę Starego Króla. Dziwnym zbiegiem okoliczności - albo, jak pomyślał, zasprawą jeszcze jednego znaku - znalazł się w tej samej gospodzie, do której trafił pierwszego dniapobytu w Tangerze. Po złodzieju dawno nie było już śladu. Właściciel postawił przed nim szklankęherbaty.„Zawsze będę mógł jeszcze wrócić do pasterstwa - dumał. - Nauczyłem się dbać o owce i nijak tegonie zapomnę. A może nigdy więcej nie nadarzy mi się sposobność, by zobaczyć egipskie piramidy?Starzec nosił złoty napierśnik i znał historię mojego życia. To był prawdziwy król, mądry król."Był zaledwie o dwie godziny drogi statkiem od andaluzyjskich równin, a od Piramid dzieliła go całapustynia. Pomyślał, że mógłby na wszystko, co mu się dziś wydarzało, spojrzeć pod innym kątem:tak naprawdę zbliżył się o te dwie godziny drogi do skarbu. Nawet jeśli na to, by tu dotrzeć,poświęcił cały rok.„Wiem dobrze, dlaczego chcę wrócić do owiec. Znam je dobrze, nie przysparzają wielu kłopotów imożna je kochać. Nie wiem, czy można kochać pustynię, choć to właśnie pustynia ukryła gdzieśmój skarb. Jeśli nie uda mi się go odnaleźć, zawsze jeszcze będę mógł wrócić do siebie.Niespodziewanie los dał mi dość pieniędzy, a i czas nigdzie mnie nie popędza. Dlaczego więc niespróbować?"Poczuł nagle niezwykłą lekkość w sercu. Zawsze mógł wrócić do pasterstwa. Zawsze mógł wrócićdo Sprzedawcy Kryształów. Może na świecie było wiele ukrytych skarbów, ale on miał po-wtarzający się sen i spotkał króla. A to nie przydarza się każdemu.Kiedy wyszedł z gospody, rozpierała go radość. Przypomniał sobie, że jeden z dostawców kryszta-łów sprowadzał je z daleka karawanami, które przemierzały pustynię. Trzymał ciągle w dłoni Urimi Tumim, i dzięki tym dwóm kamykom znowu powracał na drogę do skarbu.„Stoję zawsze u boku tych, którzy tworzą swoją Własną Legendę" - powiedział Stary Król.Nic go nie kosztowało zajść do składu i dowiedzieć się, czy do Piramid jest rzeczywiście tak da-leko.

Anglik siedział w budynku cuchnącym bydłem, potem i kurzem. Trudno nawet byłoby nazwać to

25

składem - była to po prostu stajnia.- Poświęciłem całe życie, by wylądować w takim miejscu - mówił sobie w duchu, kartkując nie-uważnie jakiś chemiczny poradnik. - Dziesięć lat wytężonych studiów doprowadziło mnie do bydlę-cej obory!Ale trzeba było uparcie iść dalej. Należy wierzyć znakom. Cała jego egzystencja, wszystkie badaniaskupiały się wokół poszukiwania tego jedynego języka, jakim porozumiewał się Wszechświat.Zaczął od esperanto, później wciągnęły go tajniki religii, a na koniec zajął się alchemią. Dzisiajnieźle już władał esperanto, rozumiał świetnie rozliczne doktryny religijne, ale ciągle jeszcze niestał się alchemikiem. Na pewno udało mu się odkryć wiele istotnych rzeczy. Jednak w swoich po-szukiwaniach dotarł do punktu, w którym nie mógł już posunąć się ani kroku dalej. Od lat próbowałbezskutecznie zbliżyć się do jakiegoś alchemika. Ale byli to dziwaczni osobnicy, którzy myślelijedynie o sobie i niemal nagminnie odmawiali mu pomocy. Któż mógł wiedzieć, czy nie odkrylitajemnicy Wielkiego Dzieła, inaczej mówiąc, Kamienia Filozoficznego - i dlatego właśnie ukryli sięza zasłoną ciszy?Poszukując na próżno Kamienia Filozoficznego, wydal już część majątku, który pozostawił muojciec. Odwiedził najwspanialsze biblioteki świata, nabył najistotniejsze i niezwykle rzadkie dzieładotyczące alchemii. W jednym z nich przeczytał, że wiele lat temu pewien słynny alchemik arabski od-wiedził Europę. Mówiono o nim, że miał ponad dwieście lat, a nawet, że odkrył Kamień Filozoficznyi Eliksir Długowieczności. Ta historia mocno zafrapowała wyobraźnię Anglika. Ale pewnie po-zostałaby jedynie czczą legendą, gdyby jeden z przyjaciół, który dopiero co powrócił z wyprawyarcheologicznej na pustynię, nie opowiedział mu o pewnym Arabie obdarzonym nadprzyrodzonymimocami.- Żyje on w oazie Fajum - powiedział mu. -l ludzie powiadają, że ma dwieście lat i potrafiprzemienić w złoto jakikolwiek pospolity metal.Na wieść o tym, Anglika ogarnęło gorączkowe podniecenie. Natychmiast odwołał wszystkiewcześniejsze zobowiązania, spakował najważniejsze księgi i oto znalazł się tutaj, w tym składzie,który przypominał stajnię. Tymczasem na podwórzu trwały przygotowania do wymarszu wielkiejkarawany, która miała przejść przez Saharę.A szlak tej karawany prowadził właśnie przez Fajum.- Muszę koniecznie spotkać tego przeklętego Alchemika - myślał Anglik.I smród bydła stał się łatwiejszy do zniesienia.Jakiś młody Arab, obładowany jak on pakunkami, wszedł do budynku i pozdrowił Anglika.- Dokąd się wybierasz? - spytał od razu.- Na pustynię - odrzekł Anglik i wrócił do swojej lektury. W tej chwili wcale nie miał ochoty najakąkolwiek rozmowę. Pragnął bowiem ułożyć sobie w głowie wszystko to, czego nauczył się wciągu dziesięciu lat, gdyż Alchemik z pewnością wystawi na próbę jego wiedzę.

Młody Arab również sięgnął po książkę i zaczął czytać w swoim kącie. Książka napisana była pohiszpańsku. - Cóż za szczęśliwy zbieg okoliczności - pomyślał Anglik. Władał hiszpańskim lepiejniż arabskim, i jeśli ten chłopak wybierał się również do Fajum, będzie miał przynajmniej z kimporozmawiać, kiedy już przestanie zajmować się wszystkimi istotnymi kwestiami.

„To jednak zabawne - pomyślał młodzieniec, próbując po raz kolejny przeczytać opis pogrzebu,którym rozpoczynała się opowieść. - Oto upłynął niemal rok od czasu, kiedy sięgnąłem po te książ-kę i ciągle nie udaje mi się przebrnąć przez tych kilka stron". Choć brakowało tu króla, który mógłbymu przerywać lekturę, nie był się w stanie skupić. Nadal niczego nie postanowił. Ale terazzrozumiał nareszcie rzecz istotną - postanowienia są zaledwie początkiem. Kiedy człowiekpodejmuje już decyzję, to trochę tak jakby skoczył w wartki strumień, który porywa go w kierunku,o jakim mu się nawet nie śniło, w chwili gdy ją podejmował.„Kiedy postanowiłem wyruszyć na poszukiwanie skarbu, nawet nie przyszło mi do głowy, że będę

26

kiedykolwiek pracował w sklepie z kryształami - pomyślał, próbując przekonać sam siebie. - Po-dobnie rzecz się ma z tą karawaną, wprawdzie pasuje do decyzji, którą podjąłem, jednak jej szlakjest jedną wielką niewiadomą."Naprzeciw niego siedział jakiś człowiek z Europy, który również czytał książkę. Był dośćgburowaty. Kiedy młodzieniec wszedł tu, tamten rzucił mu pogardliwe spojrzenie. Mogliby stać sięprzyjaciółmi, ale Europejczyk przeciął sprawę krótko.Młody człowiek zamknął książkę. Nie chciał w oczach tutejszych ludzi upodabniać się w niczym dotego Europejczyka. Wyciągnął z kieszeni dwa kamyki, Urim i Tumim, i zaczął się nimi bawić.Cudzoziemiec wykrzyknął:- Ależ to Urim i Tumim!Młodzieniec schował pośpiesznie kamyki do kieszeni.- One nie są na sprzedaż - powiedział.- Niewiele są zresztą warte - rzekł Anglik. – To tylko zwykłe kryształy górskie i nic więcej. Na ziemiistnieją tysiące takich kryształów, ale dla tego kto je zna, są to Urim i Tumim. Nie przypuszczałem,że można je spotkać w tej części świata.- Dostałem je w darze od pewnego króla - powiedział młodzieniec.Cudzoziemca jakby zamurowało. Wsunął drżącą rękę do kieszeni i wyciągnął z niej dwa identycznekamienie.- Mówiłeś coś o królu - powiedział.- Ale ty nie wierzysz chyba, żeby król mógł odezwać się choć słowem do pastucha - powiedziałmłody człowiek, by uciąć wreszcie tę rozmowę.- Wręcz przeciwnie. To pasterze pierwsi złożyli hołd królowi, którego reszta świata nie chciała uz-nać. Nie ma więc nic niezwykłego w tym, że królowie rozmawiają z pasterzami.I w obawie, by młodzieniec nie zrozumiał go opacznie, dorzucił:- Tak jest napisane w Biblii. Tej samej księdze, która nauczyła mnie posługiwać się kamieniamiUrim i Tumim. Owe kamienie były jedyną wyrocznią uznaną przez Boga, a kapłanie nosili je na zło-tym napierśniku.Młodzieniec poczuł się nagle szczęśliwy, że znalazł się tutaj.- Może to właśnie jest znak? - rzekł Anglik, jakby myślał na głos.- Kto mówił ci o znakach? - ciekawość młodzieńca rosła z minuty na minutę.- W życiu wszystko jest znakiem - odrzekł Anglik, zamykając broszurę, którą czytał. - Wszechświatprzemawia jednym tylko językiem, mogą go rozumieć wszyscy, tyle że wszyscy o nim zapomnieli.Poszukuje właśnie tego zaginionego Jeżyka Wszechświata. I po to tu jestem. Muszę spotkaćczłowieka, który ten jeżyk zna. Alchemika.Ich rozmowę przerwał zarządca składu.- Macie szczęście - powiedział gruby Arab.- Właśnie jedna karawana wyrusza dziś po południu do Fajum.- Ale ja jadę do Egiptu - rzeki młody człowiek.- Fajum leży w Egipcie - odpowiedział grubas.- A ty wyglądasz dziwnie jak na Araba!Młodzieniec przyznał się, że jest Hiszpanem. Anglik ucieszył się. Nawet jeśli nosi się jak Arab, jestto w końcu Europejczyk.- On nazywa znaki „szczęściem" - powiedział Anglik, gdy zostali sami. - Gdybym tylko mógł,napisałbym wielkie dzieło o słowach „szczęście" i „przypadek". Tymi właśnie słowami przemawiaJęzyk Wszechświata.Ciągnęli dalej pogawędkę i Anglik powiedział młodemu pasterzowi, że to wcale nie przypadeksprawił, że spotkał go trzymającego Urim i Tumim w dłoni. Ciekaw był, czy on również wybiera siędo Alchemika.-Ja idę na poszukiwanie skarbu - odrzekł młodzieniec i natychmiast pożałował.Ale Anglik jakby nie przykładał wagi do jego słów.- W pewnej mierze, ja również.- Zresztą nawet nie wiem, co to jest Alchemia - dodał młodzieniec w chwili, gdy zarządca składu

27

zawołał ich z podwórza.

- Jestem przywódcą tej karawany - rzekł ciemnooki mężczyzna z długą brodą. - Mam prawo dożycia i śmierci wszystkich tych, których prowadzę. Bowiem pustynia jest jak kapryśna kobieta ibywa, że czasem otumania mężczyzn.Karawana liczyła około dwustu osób i dwa razy tyle zwierząt: wielbłądów, koni, mułów i ptaków.Były tu kobiety, dzieci i liczni mężczyźni uzbrojeni w szable przypięte do boku lub strzelbyprzewieszone przez ramię. Anglik wiózł ze sobą liczne kufry wypchane książkami. Na placupanował nieopisany harmider i Przywódca musiał kilkakrotnie powtarzać swoją mowę, by usłyszeligo wszyscy,- Są pośród nas różni ludzie i różnych Bogów noszą w sercu. Moim jedynym bogiem jest Allach iprzysięgam na jego imię, że uczynię wszystko co w mojej mocy, aby raz jeszcze pokonać pustynię.Żądam jedynie, by każdy z was przysiągł na Boga, w którego w głębi serca wierzy, że będzie miposłuszny w każdej okoliczności. Na pustyni bowiem nieposłuszeństwo jest równe śmierci. Głuchypomruk przebiegi przez zebrany tłum. Każdy szeptem modlił się do własnego Boga. Młodzieniecprzysiągł na Chrystusa. Anglik milczał. Szmer trwał dłużej niż zwykła przysięga. Ludzie błagaliniebiosa o przychylność dla siebie. Rozległ się potężny głos trąb i wszyscy spiesznie wskoczyli wsiodła. Młodzieniec z Anglikiem kupili wielbłądy i z trudem udało im się na nie wdrapać. Chłopiecczuł litość dla zwierzęcia, które Anglik objuczył kuframi pełnymi książek.- Zbiegi okoliczności nie istnieją - rzekł Anglik, nawiązując do rozmowy zaczętej w składzie. -Jeden z przyjaciół radził mi tu przyjechać, ponieważ poznał Araba, który...Karawana ruszyła w drogę i nie sposób było dosłyszeć, co mówił dalej. Ale młody człowiek dobrzewiedział, że chodziło o ów tajemniczy łańcuch zdarzeń, który splata jedne rzeczy z drugimi. To onsprawił, że został pasterzem, śnił dwa razy z rzędu ten sam sen, znalazł się w mieście położonymniedaleko Afryki, spotkał króla, stracił cały swój dobytek, by na koniec poznać SprzedawcęKryształów i...„Im bardziej zbliżamy się do naszych marzeń, tym bardziej Własna Legenda staje się jedynąprawdziwą racją bytu" - pomyślał.

Karawana podążała na wschód. Wyruszała wczesnym rankiem, zatrzymywała, gdy słońce sta-to wzenicie i podejmowała na nowo wędrówkę, gdy chowało się za widnokrąg. Młodzieniec niewielerozmawiał z Anglikiem, który większość czasu spędzał zatopiony w swoich książkach.Obserwował w milczeniu wędrówkę zwierząt i ludzi przez pustynię. Wszystko było odmienne niżw dniu wymarszu. Tamten dzień był pełen zgiełku, nawoływań, płaczu dzieci, odgłosów zwierząt,przeplatanych tu i ówdzie niecierpliwymi rozkazami przewodników i kupców.Na pustyni nie było nic, poza odwiecznym wiatrem, ciszą i odgłosem zwierzęcych kopyt. Nawetprzewodnicy niewiele ze sobą mówili.- Wiele razy przemierzyłem już ten ocean piasku - odezwał się pewnego wieczoru jeden zwielbłądników. - Ale pustynia jest tak nieogarniona, a horyzont tak odległy, że człowiek czuje się tumaleńki i pogrąża w milczeniu.Młodzieniec pojął w lot, o czym mówił poganiacz wielbłądów, choć nigdy dotąd nie wędrowałprzez pustynię. Zawsze, gdy spoglądał na morze lub w ogień, potrafił siedzieć całymi godzinamibez słowa, zauroczony bezmiarem i mocą żywiołów.„Uczyłem się już od owiec i od kryształów - pomyślał. - Dlaczego nie miałbym się uczyć od pu-styni? Wydaje się ona jeszcze starsza i jeszcze bardziej przepełniona mądrością".Wiatr nie ustawał ani na chwilę. Przypomniał sobie dzień, kiedy czuł na sobie jego powiew, siedzącna murach obronnych Tarify. Może teraz właśnie wiatr gładził mięciutkie runo owiec snujących siępo andaluzyjskich polach w poszukiwaniu wody i pożywienia?

28

„To już nie moje owce - rzekł do siebie bez żalu. - Na pewno dawno już przywykły do nowegopasterza i zapomniały o mnie. Tym lepiej. Kto jak owce żyje wędrówką, wie dobrze, że zawszenadchodzi taka chwila, kiedy trzeba odejść".Potem przywołał w pamięci córkę kupca. Był pewien, że dawno już wyszła za mąż. Może zasprzedawcę prażonej kukurydzy, albo za innego pasterza, który, tak jak on, potrafił czytać i opo-wiadał jej niezwykłe historie. Nie był w końcu jedyny. Lecz ta myśl zrodziła w nim niepokój. Czyteraz właśnie docierał do owego osławionego Języka Wszechświata, który zna przeszłość i teraźniej-szość wszystkich ludzi? „To przeczucia" - mawiała często matka. Zaczynał pojmować, że przeczuciasą nagłym skokiem duszy w ów kosmiczny nurt życia, w głębi którego dzieje wszystkich ludzi spla-tają się w jedno. I można tam dojrzeć wszystko, gdyż wszystko jest tam zapisane.- Mektub - powiedział, myśląc o Sprzedawcy Kryształów.

Pustynia była raz piaszczysta, to znowu skalista. Zdarzało się, że dotarłszy do wielkiego blokuskalnego, karawana go tylko okrążała, jeśli zaś było to skupisko kamieni, musiała obchodzić je wiel-kim lukiem. Gdy piasek był zbyt drobny dla wielbłądzich kopyt, szukano przejścia tam, gdzie byłlepiej ubity. Czasami, w miejscu dawnego jeziora, grunt pokryty byt kryształami soli. Kiedyzwierzęta były wyczerpane, poganiacze zeskakiwali z siodeł, rozjuczali zwierzęta, pomagali imprzebrnąć przez karkołomne miejsca, a potem juczyli je na nowo. Jeśli zachorował lub umarł któryśz przewodników, reszta ciągnęła losy, by wybrać jego zastępcę.I nieważne było, że karawana musiała czasami zbaczać z drogi, i tak zmierzała zawsze do raz wy-tyczonego celu. Po pokonaniu przeszkód, znowu odnajdowała na niebie gwiazdę, która wiodła ją dooazy. A gdy ludzie czuli nad sobą ową gwiazdę połyskującą o świcie, wiedzieli, że pokazywała immiejsce, gdzie kobiet, wody i daktyli jest pod dostatkiem. Jeden tylko Anglik niczego nie dostrze-gał, zatopiony w swoich uczonych księgach.W pierwszych dniach podróży młodzieniec również usiłował czytać. Szybko jednak pojął, o ile cie-kawiej jest przyglądać się karawanie i słuchać wiatru. A gdy tylko lepiej poznał swego wielbłąda izaczął się do niego przywiązywać, zaraz wyrzucił precz książkę. Był to niepotrzebny balast, choćprzesadnie wierzył, że zawsze, ilekroć otwierał książkę, spotykał ciekawych ludzi.Zaprzyjaźnił się z jednym z przewodników, który często podążał obok mego. Na wieczornych po-stojach przy ognisku opowiadał mu o swoich przygodach z czasów, gdy był jeszcze pasterzem.Podczas jednej z rozmów wielbłądnik jemu z kolei zaczął wspominać swoje losy:- Mieszkałem nieopodal Kairu. Miałem ogród warzywny, żonę, dzieci i życie, które - zdawało się -pozostanie niezmienne aż do dnia mojej śmierci. Pewnego lata, gdy plony były lepsze niż zazwyczaj,udaliśmy się całą rodziną do Mekki i tak dopełniłem ostatniej powinności, jaka mi została wobecBoga. Mogłem już umrzeć z lekkim sercem i dawało mi to dużo radości.Ale nadszedł dzień, kiedy ziemia zatrzęsła się w posadach i Nil wylał ze swego koryta. To, co za-wsze wydawało mi się, że spada tylko na innych, spadło na mnie. Moi sąsiedzi bali się, że stracą wpowodzi swoje drzewa oliwne, moja żona lękała się, że wzburzone wody porwą nasze dzieci. A jabyłem przerażony, widząc jak znika wszystko, co z wielkim trudem zdobywałem przez lata.Nie było ratunku. Niczego nie udało się wyciągnąć spod ziemi i z dnia na dzień zmuszony byłemznaleźć inny sposób na życie. Dzisiaj jestem przewodnikiem karawan. Ale usłyszałem wtedy głosAllacha: Nikomu nie wolno drżeć przed nieznanym, gdyż każdy jest w stanie zdobyć to, czegopragnie i to, czego mu potrzeba.Lękamy się utracić to, co już posiadamy - nasze życie czy nasze plony. Jednak ta obawa znika, gdytylko zaczynamy pojmować, że nasze losy, tak jak i losy świata, spisane zostały tą samą Ręką.

Niekiedy różne karawany spotykały się na wieczornym postoju. Jedna zawsze miała akurat to,czego brakowało drugiej, tak jakby w istocie wszystko zapisane było jedną i tą samą Ręką. Prze-wodnicy wymieniali wieści o burzach piaskowych i gromadzili się wokół ogniska, by snućpustynne opowieści.

29

Kiedy indziej znów pojawiali się tajemniczy osobnicy o zakrytych twarzach. Byli to beduini,strzegący karawanowych szlaków. Przynosili wiadomości o łupieżcach i zbuntowanych rodach.Przychodzili i odchodzili bezszelestnie, odziani w dżilbaby o ciemnych barwach, głowy owiniętemieli szczelnie kwefami, spod których błyskały czasem oczy.Pewnego razu, podczas nocnej warty, przewodnik zbliżył się do młodzieńca i Anglika, siedzącychprzy ogniu.- Krążą pogłoski, że wybuchła wojna między plemionami - rzeki przewodnik.Trzej mężczyźni zamilkli. Młody Hiszpan poczuł, że ogarnął ich nieokreślony lęk, choć żaden niewyrzekł ani stówa. Znowu rozumiał mowę bez słów, Język Wszechświata.Po chwili Anglik spytał, czy istnieje jakieś zagrożenie.- Ten, kto raz wyruszył na pustynię, nie może zawrócić z drogi - odparł przewodnik. - A skoro niemożna się cofnąć, trzeba znaleźć najlepszy sposób, by pójść naprzód. Reszta jest w mocy samegoAllacha, nawet niebezpieczeństwo.I skończył, wypowiadając tajemnicze słowo „Mektub".- Powinieneś baczniej przyglądać się karawanie - powiedział miody człowiek do Anglika, gdy tylkoprzewodnik odszedł. - Wprawdzie czasem musi nadłożyć kawał drogi, ale dniem i nocą dąży nie-strudzenie do tego samego celu.- A ty powinieneś więcej czytać o świecie - odparł Anglik. - Książki są jak karawany.

Długi korowód ludzi i jucznych zwierząt przyspieszył odtąd nieco kroku. Cisza panowała już nietylko w ciągu dnia. Powoli zaczynała wkradać się również w wieczory, kiedy zazwyczaj gawędzonoprzy ognisku. Któregoś dnia przywódca karawany zabronił rozpalania w nocy ognia, by nie ściągaćna siebie uwagi.Podróżni układali się na spoczynek pospołu, a śpiące wokół zwierzęta chroniły ich przed nocnymchłodem. Przywódca ustawił również uzbrojone straże w pobliżu obozowiska.Pewnej nocy Anglik długo nie mógł zasnąć. Odszukał Hiszpana i razem wybrali się na pobliskiewydmy. Na niebie świecił księżyc w pełni. Młodzieniec opowiedział Anglikowi o swoich dotych-czasowych przygodach.Szczególnie zafrapowała go opowieść o sklepie, który rozkwitł z dnia na dzień, odkąd młody czło-wiek zaczął w nim pracować.- To zasada, która wprawia w ruch wszystko wokół - powiedział Anglik. - W Alchemii nosi ona imięDuszy Świata i jest to zawsze siła dobroczynna.Dodał też, że nie jest ona wyłącznym przywilejem człowieka. Wszystko co jest, posiada bowiemduszę, czy to kamień, czy roślina, czy zwierzę, czy nawet myśl.- To, co znajduje się na ziemi i pod jej powierzchnią, ani przez chwilę nie przestaje się przeistaczać,bo ziemia również jest bytem żywym i posiada własną duszę. My stanowimy część tej duszy irzadko zdajemy sobie sprawę z tego, że ona działa zawsze na naszą korzyść. Powinieneś wiedzieć,że w sklepie z kryształami nawet wazy sprzyjały twoim przedsięwzięciom.Młodzieniec czas jakiś milczał, patrząc na księżyc i biel piasku.- Przyglądam się bacznie karawanie - rzekł w końcu. - Karawana mówi tym samym językiem copustynia i dlatego tylko wolno jej tę pustynię przejść. Pustynia wsłuchuje się w każdy jej krok -jakby badała, czy jest z nią w absolutnej zgodzie, Jeśli tak jest, to karawana zdoła cało dotrzeć dooazy. Ale gdyby jeden z nas, mimo całej odwagi w sercu, nie pojął tego języka, zginąłby już pierw-szego dnia.Patrzyli obaj na jasną poświatę księżyca.- To jest magia znaków - ciągnął młodzieniec. - Przyglądałem się jak nasi przewodnicy odczytująznaki pustyni i przysłuchiwałem jak Dusza Świata porozumiewa się z duszą pustyni.Po chwili Anglik odezwa! się.- Muszę rzeczywiście przypatrywać się więcej życiu karawany.- A ja muszę przeczytać twoje książki - odparł młodzieniec.

30

Były to dziwne księgi. Mówiły o rtęci i soli, o smokach i królach, ale on niewiele z tego rozumiał.W każdym niemal tekście wydawała się jednak powracać pewna myśl, ta mianowicie, że wszystkojest obrazem jednej jedynej Rzeczy.W którymś z dzieł odkrył, że najważniejszy zapis w całej Alchemii składa się z kilku zaledwie liniiwyrytych na zwyczajnym szmaragdzie.- Jest to Szmaragdowa Tablica - wyjaśnił mu Anglik, dumny, że może nauczyć czegoś swegoprzyjaciela.- Po co zatem wszystkie te księgi?- Po to, by zrozumieć tych kilka linii - odparł Anglik bez przekonania.Młodzieńca najbardziej zaciekawiła książka, która opowiadała o losach słynnych alchemików.Byli to ludzie, którzy poświęcili całe swoje życie na oczyszczanie metali w laboratoriach. Wierzyli,że podgrzewany całymi latami metal, uwolni się pewnego dnia od swoistych właściwości, by nakońcu pozostawić po sobie tylko Duszę Świata. Owa Jedyna Rzecz miała pozwolić alchemikompojąć to wszystko, co istnieje na ziemi, ponieważ był to język, dzięki któremu rzeczy porozumiewająsię miedzy sobą. I właśnie owo odkrycie nazwali Wielkim Dziełem, składającym się z substancjiciekłej i substancji stałej.- A czy nie wystarczy przyglądać się uważnie ludziom i znakom, by ten język odkryć? - spytałmłodzieniec.- Chcesz za wszelką cenę wszystko uprościć - odparł zirytowany Anglik. - Alchemia jest znojnąpracą. I nie można opuścić żadnego stopnia wtajemniczenia, bo tak nauczali dawni mistrzowie.Młodzieniec dowiedział się, że substancją ciekłą Wielkiego Dzieła by! Eliksir Długowieczności,który leczył wszelkie choroby i pozwalał alchemikom zachować wieczną młodość. Zaś substancjęstałą nazywano Kamieniem Filozoficznym.- Odkrycie Kamienia Filozoficznego nie jest wcale łatwe - powiedział Anglik. - Całymi latamialchemicy w swoich laboratoriach nie spuszczali z oka ognia oczyszczającego metale. Wpatrywalisię w ów ogień tak długo, aż w końcu z ich duszy ulotniła się cała pycha świata. I pewnego dnia spo-strzegli, że oczyszczanie metali koniec końców oczyściło ich samych.Młodzieniec pomyślał wtedy o Sprzedawcy Kryształów. Powiedział on przecież kiedyś, że trzebabyło wyczyścić kryształowe wazy, by uwolnić głowy ich obu od złych myśli. Był coraz mocniejprzekonany, że całą mądrość Alchemii można równie dobrze czerpać z codziennego życia.- Ponadto - ciągnął Anglik - Kamień Filozoficzny posiada niezwykłą właściwość. Otóż jedna jegodrobina wystarczy, by przemienić w złoto nieprzebrane ilości pospolitego metalu.Odtąd zaciekawienie młodzieńca Alchemią rosło. Myślał, że przy odrobinie cierpliwości, będzie mógłprzemienić wszystko w drogocenny kruszec. Zaczytywał się biografiami tych, którym się to udało:Helwecjusza, Eliasza, Fulcanelliego, Al-Dżabira. Były to fascynujące historie, bo ludzie ci byli dokońca wierni Własnej Legendzie. Podróżowali po świecie, spotykali mędrców, czynili cuda na oczachniedowiarków, strzegli tajemnicy Kamienia Filozoficznego i Eliksiru Długowieczności.Ale ilekroć pragnął dowiedzieć się, w jaki sposób dokonać Wielkiego Dzieła, czuł się całkowiciezagubiony. Miał pod ręką jedynie parę starych rycin, zaszyfrowanych wskazówek i zawikłanychtekstów.

- Dlaczego oni wszyscy używają języka tak trudnego do zrozumienia? - spytał pewnego wieczoru.Zauważył wtedy, że Anglik nie był dobrze usposobiony, tak jakby brakowało mu jego książek.- Aby mogli ich zrozumieć jedynie ci, którzy są zdolni zrozumieć - odparł Anglik. - Wyobraź sobie,że pewnego dnia wszyscy zaczną przemieniać pospolite metale w złoto. W krótkim czasie złotostałoby się zupełnie bezwartościowe. Jedynie umysły dociekliwe i wytrwali badacze mogą dokonaćWielkiego Dzieła. Oto dlaczego znalazłem się na tej pustyni. Po to, by spotkać prawdziwego Alche-mika, takiego, który pomoże mi odczytać zaszyfrowane symbole.- A kiedy zostały napisane te księgi? - spytał młodzieniec.

31

- Przed wiekami.- Przecież w tamtych odległych czasach nie istniały jeszcze drukarnie. Było więc niemożliwości, bywszyscy zaznajomili się z arkanami Alchemii. Po co zatem ten zagmatwany język i tajemnicze ry-ciny?Mimo nalegań, Anglik nie odpowiedział ani słowem. Za to stwierdził, że od wielu dni obserwujebacznie karawanę, ale niczego nowego nie odkrył. Dostrzegł jedynie, że coraz częściej mówiono owojnie.

Pewnego dnia młody człowiek zwrócił wszystkie książki Anglikowi.- No i co, wiele już się nauczyłeś? - spytał zaciekawiony Anglik. Szukał niecierpliwie rozmówcy, bychoć na chwilę zapomnieć o wiszącej nad nimi groźbie wojny.- Dowiedziałem się, że wszechświat posiada duszę i ten, kto jest w stanie te duszę pojąć, zrozumiejednocześnie mowę rzeczy. Dowiedziałem się również, że liczni alchemicy żyli zgodnie z WłasnąLegendą i tym udało się dotrzeć do Duszy Świata, Kamienia Filozoficznego i EliksiruDługowieczności. Ale najbardziej zadziwiło mnie to, że wszystkie te rzeczy są tak proste, że możnaje wykuć w kawałku szmaragdu.Anglik był zawiedziony. A więc ani długie lata studiów, ani zawiłe formuły, ani skomplikowaneprzyrządy laboratoryjne nie wywarły na Hiszpanie najmniejszego wrażenia. „Jest zbytnieokrzesany, by pojąć to wszystko" - stwierdził w duchu.Zebrał swoje książki i zamknął je w kufrach przytroczonych do siodła.- Wracaj lepiej do obserwacji karawany - rzekł. - Mnie ona nie nauczyła zbyt wiele. I młodzieniecna nowo zapatrzył się w cichy bezmiar pustyni i w piasek ubijany kopytami wędrujących zwierząt.„Każdy uczy się po swojemu -powiedział sam do siebie. - Jego sposób nie jest dobry dla mnie, animój dla niego, ale obaj próbujemy iść śladem naszej Własnej Legendy i za to go cenię".

Karawana posuwała się. odtąd dzień i noc. Nieustannie pojawiali się wysłannicy o zawoalowanychtwarzach i przewodnik, który zaprzyjaźnił się teraz z młodzieńcem, wyjaśnił mu, że wojna po-między klanami od dawna już była w toku. I jeśli uda im się dotrzeć cało do Oazy, będzie towielkim szczęściem.Objuczone zwierzęta były wycieńczone długą drogą, a ludzie coraz bardziej milczący. Nocą owacisza stawała się nie do zniesienia, tak że nawet głos wielbłądów, który wcześniej był jedynie zwy-kłym parskaniem, napawał wszystkich przemożnym lękiem. W każdej chwili mógł przecież stać sięzwiastunem ataku.Ale przewodnik wydawał się niewzruszony w obliczu bliskiej wojny.- Póki co, żyję - rzekł do młodzieńca, posilając się garścią daktyli w noc bez księżyca i bez ognia. -Kiedy jem, nie zajmuje mnie nic poza jedzeniem.Kiedy idę, to idę, i tyle. A jeśli przyjdzie mi walczyć, jeden dzień nie będzie lepszy od drugiego,by umrzeć. Bo nie żyję ani w przeszłości, ani w przyszłości. Dla mnie istnieje tylko dzisiaj i nieobchodzi mnie nic więcej. Jeśli kiedyś uda ci się trwać w teraźniejszości, staniesz sięszczęśliwym człowiekiem. Zrozumiesz, że tak jak pustynia tętni życiem, tak jak niebo jest pełnegwiazd, tak wojownicy walczą, bo jest to nieodłącznie wpisane w człowieczą dolę. I wtedytwoje życie stanie się świętem, wielkim widowiskiem, ponieważ będzie tą chwilą, którą właśnieżyjesz, żadną inną.

Dwie noce później, kiedy zasypiający młodzieniec spojrzał na gwiazdę wskazującą kierunek ichwędrówki, wydało mu się, że horyzont nieco się obniżył, bo nad pustynią jarzyło się tysiące gwiazd.- To oaza - rzeki przewodnik.- Dlaczego więc nie idziemy tam zaraz?

32

- Bo najpierw potrzebujemy snu.

Otworzył oczy, gdy słońce pojawiło się na horyzoncie. lam gdzie nocą błyszczały gwiazdy, rozta-czał się teraz jak okiem sięgnąć gęsty gaj palmowy.- Przybyliśmy! - wykrzyknął Anglik, który dopiero co się zbudził.Młodzieniec jednak milczał. Nauczył się już pustynnej ciszy i napawał go radością widok palm.Czekała go jeszcze długa droga, nim dotrze do piramid i pewnego dnia ten poranek stanie się tylkoodległym wspomnieniem. Tymczasem była to teraźniejszość, święto, o którym mówił przewodnik.Starał się zatem przeżyć ową chwile czerpiąc z doświadczeń z przeszłości i marzeń o tym, co ma do-piero nadejść. Bo widok tysięcy daktylowych palm, też będzie kiedyś wspomnieniem. Dziś był dlaniego cieniem, wodą i bezpiecznym schronieniem przed tumultem wojny. I tak jak ryk wielbłądamoże przemienić się w zwiastun niebezpieczeństwa, tak i zwyczajny gaj palmowy jawić się możejako istny cud.„Wszechświat mówi wieloma językami" - pomyślał.

„Kiedy wydarzenia toczą się szybciej, karawany również przyspieszają kroku" - pomyślał Alchemikna widok korowodu ludzi i jucznych zwierząt zbliżających się do Oazy. Jej mieszkańcy przekrzy-kując się pobiegli powitać gości, tumany kurzu przysłoniły blask pustynnego słońca, a przejętedzieci podskakiwały radośnie na widok przybyszy. Alchemik patrzył jak wodzowie plemionwychodzą na spotkanie z przywódcą karawany j prowadzą wspólnie długie narady.Ale cały ten zamęt nie dotyczył Alchemika. Widywał już całe tłumy ludzi przychodzących i od-chodzących, podczas gdy i pustynia, i oaza zawsze pozostawały takie same. Widywał i władców, inędzarzy, wydeptujących szlaki w niezmierzonym oceanie piasku. I choć najmniejszy powiewwiatru mógł odmienić kształt pustynnych wydm, to od wieków piasek był zawsze tym samympiaskiem, znanym mu od dziecka. W głębi serca słyszał jednak radosną nutkę, którą odczuwa każdywędrowiec na widok soczystej zieleni daktylowych palm po długich dniach obcowania jedynie zezłocistym piaskiem i lazurowym niebem.- Kto wie? Może Bóg stworzył pustynie po to tylko, by człowiek mógł się radować widokiempalm? - pomyślał.Postanowił jednak skupić się na sprawach bardziej doczesnych. Wiedział, że wraz z tą karawanąprzybywa do Oazy człowiek, któremu będzie musiał zdradzić bodaj część swoich sekretów. Wieleznaków mówiło mu o tym. Wprawdzie nigdy dotąd nie widział owego mężczyzny, ale był pewien,że jego wytrawne oczy rozpoznają go bez trudu. Pragnął jedynie, by był to uczeń równie pojętny jakpoprzedni.- Dlaczego owe prawdy muszą być przekazywane z ust do ust? - zastanowił się. - Nie dlatego chyba,że chodziło o jakieś sekrety. Od wieków Bóg dzielił się wielkodusznie swymi tajemnicami zwszelkim stworzeniem.I widział jedną tylko odpowiedź: owe prawdy przekazuje się w ten sposób, gdyż pochodzą one zeźródła Czystego Życia i trudno je zamknąć w malowanym obrazie czy pisanym słowie.Ludzie łatwo ulegają czarowi słów i obrazów, a w końcu zapominają o Języku Wszechświata.

Przybyszów od razu postawiono przed obliczem wodzów plemiennych z Fajum. Młodzieniec niemógł uwierzyć własnym oczom: oczekiwał jednej marnej studni i kilku palm rosnących nieopodal(taki opis przeczytał kiedyś w jakimś podręczniku historii), a prawdziwa Oaza o niebo przewyższaławiele hiszpańskich miast. Było tu trzysta studni, pięćdziesiąt tysięcy palm daktylowych i gęstorozsiane barwne namioty.

33

- Zupełnie jak w Baśniach Tysiąca i Jednej Nocy - odezwał się Anglik, bardzo przejęty rychłymspotkaniem z Alchemikiem.Od razu otoczyła ich chmara dzieci zaciekawionych końmi, wielbłądami i ludźmi. Mężczyźni wy-pytywali gorączkowo o napotkane po drodze ślady wojny, zaś kobiety kłóciły się o tkaniny idrogocenne kamienie przywiezione przez kupców. Cisza pustyni wydawała się teraz odległym,nierzeczywistym snem. Wszyscy przekrzykiwali się nawzajem, pokładali ze śmiechu, nawoływali zdaleka, trochę tak, jakby ze świata duchów trafili prosto w ludzką ciżbę. Rozpierały ich radość iszczęście.Wszelkie wcześniejsze środki ostrożności poszły teraz w niepamięć. Oaza, jak wyjaśnił młodemuczłowiekowi przewodnik, była od dawien dawna uznawana za strefę neutralną, bowiem większośćludności stanowiły tam kobiety i dzieci. Ponadto oazy były wspólne dla obu rywalizujących stron.Wojownicy toczyli boje na pustynnych wydmach, pozostawiając oazy na uboczu, jako miejscaschronienia i pokoju.Przywódca karawany z trudem zebrał podróżnych i wydał im niezbędne polecenia. Wszyscy mielitu pozostać na czas wojny między plemionami. Będą gościć w namiotach tutejszych mieszkańców,gdzie dostaną najlepsze legowiska. Takie było bowiem odwieczne prawo pustynnej gościnności. Poczym nakazał wszystkim, nawet własnym strażom, złożyć broń w ręce ludzi wyznaczonych przezwodzów plemiennych.- Takie są reguły wojny - wyjaśnił. - Tylko dzięki temu oazy mogą pozostać bezpieczną przystaniądla walczących.Ku zdumieniu młodzieńca Anglik wyciągnął z kieszeni swojej bluzy lśniący rewolwer i powierzyłgo człowiekowi zbierającemu broń.- Po co ci był ten rewolwer? - spytał.- Abym mógł ufać ludziom - odparł Anglik szczęśliwy, bo dotarł wreszcie do kresu swych po-szukiwań.Młodzieniec natomiast dumał o swoim skarbie. Im jego marzenie było bliższe spełnienia, tymwszystko stawało się trudniejsze. „Szczęście początkującego", jak nazywał je starzec, od dawna niedawało już o sobie znać. Wiedział, że nastał czas ciężkiej próby dla uporu i męstwa tego, kto szukaWłasnej Legendy. Toteż nie należało się zbytnio spieszyć i niecierpliwić. Mógłby bowiemprzeoczyć znaki, jakie Bóg rozsiał na jego drodze.„Bo to przecież Bóg je zsyła" - pomyślał, zaskoczony własnym odkryciem. Dotychczas sądził, żeowe znaki istniały na świecie od zarania dziejów.Trochę tak, jak jedzenie i spanie, jak potrzeba miłości czy pracy. Nigdy dotąd nie przyszło mu nawetdo głowy, że może to być język, którym Bóg radzi mu, co ma czynić.„Nie bądź zbyt niecierpliwy - powtórzył sam do siebie. - I jak mówił przewodnik: jedz wtedy, gdyjest pora posiłku, a kiedy wybija godzina marszu, idź".Pierwszej nocy, wycieńczeni trudami podróży, wszyscy, nawet Anglik, zasnęli w okamgnieniu.Młodzieniec trafił do namiotu położonego na uboczu, gdzie mieszkało pięciu chłopców w jego wie-ku. Jak wszyscy mieszkańcy pustyni, spragnieni byli oni wieści z dalekich krajów. Opowiadał więcim o życiu pasterza, i właśnie zaczynał opowieść o sklepie z kryształami, gdy do namiotu wpadłrozgorączkowany Anglik.- Szukam cię od rana - powiedział zdyszany, wyciągając go z namiotu. - Musisz koniecznie pomocmi odnaleźć siedzibę Alchemika.Początkowo próbowali trafić na jego trop bez niczyjej pomocy. Zdawało im się, że Alchemik niemoże żyć tak, jak reszta mieszkańców Oazy, i że w jego namiocie ogień w palenisku nigdy nie wy-gasa. Ale po długim marszu uświadomili sobie, że Oaza jest o wiele bardziej rozległa, niż się spodzie-wali, i że są tu setki namiotów.- Straciliśmy cały dzień! - wykrzyknął Anglik, gdy usiedli nieopodal studni.- Może trzeba po prostu kogoś spytać? - zastanawiał się młodzieniec.Anglik, który nie chciał ujawnić swojej obecności w Fajum, zawahał się. W końcu uległ namowomprzyjaciela, prosząc go jednak, by on się tym zajął, skoro mówi lepiej po arabsku. Młodzienieczagadnął kobietę, która zbliżyła się do studni, by napełnić wodą bukłaki z baraniej skóry.

34

- Dobry wieczór! Czy wiesz może, gdzie mieszka Alchemik, który podobno żyje w tej Oazie?-spytał.Kobieta odrzekła, że nigdy o kimś takim nie słyszała, odwróciła się na pięcie i uciekła. Zdążyłajednak ostrzec młodego człowieka, by nie nagabywał kobiet w czerni, gdyż są one zamężne. Należałoprzestrzegać tutejszej Tradycji.Anglik był zawiedziony. Odbył całą tę podróż na próżno! Jego przyjaciel zasmucił się również, boprzecież Anglik, tak jak on, poszukiwał Własnej Legendy. A gdy ktoś jej poszukuje, to cały światstara się mu to ułatwić - tak mówił stary król, a on nie mógł się mylić.- Nigdy dotąd nie słyszałem nic o alchemikach- pocieszał go chłopiec. - Dlatego nie wiem, jak ci pomóc.Anglikowi zabłysły oczy.- Ależ oczywiście! - wykrzyknął. - Z pewnością nikt tutaj nie wie nic o istnieniu Alchemika!Pytaj raczej o człowieka, który leczy wszelkie choroby.Wiele kobiet w czerni przyszło po wodę, ale mimo usilnych nalegań Anglika, nie odezwał się do nichani słowem. W końcu pojawił się jakiś mężczyzna.- Czy znasz tutaj kogoś, kto uzdrawia? - zagadnął go młodzieniec.- Tutaj choroby leczy Allach - odparł człowiek wyraźnie wystraszony widokiem obcych. - A wydwaj szukacie pewnie czarowników.I zmówiwszy pośpiesznie kilka wersetów Koranu, poszedł swoją drogą.Nadszedł drugi mężczyzna. Był starszy od poprzedniego i niósł do studni trochę mniejsze wiadro.Chłopiec zapytał go o to samo:- A do czego wam taki człowiek? - odpowiedział pytaniem Arab.- Mój przyjaciel jest w drodze od wielu miesięcy po to tylko, by go spotkać.- Gdyby taki człowiek istniał, tu w oazie byłby zapewne ważną osobistością - rzekł starzec podłuższej chwili zastanowienia. - I nawet wodzowie plemion nie mogliby go niepokoić bez potrzeby.To on decydowałby o tym, czy sprawa jest nie cierpiąca zwłoki. Lepiej poczekajcie do końca wojny iodejdźcie z karawaną. Nie próbujcie się mieszać w życie Oazy - dorzucił na odchodnym.Anglik nie posiadał się z radości. Był wreszcie na tropie.Wówczas do studni podeszła dziewczyna, która nie nosiła czarnych sukien. Trzymała na ramieniudzban na wodę, jej głowę spowijał czarczaf, ale twarz miała odkrytą. Młodzieniec wstał, by spytaćją o Alchemika.

I nagle czas jakby się zatrzymał, a Dusza Świata objawiła się przed nim w całej pełni.W chwili gdy spojrzał w jej ciemne oczy i na usta, które wahały się między uśmiechem a milcze-niem, pojął najistotniejszą mądrość Języka, którym mówił wszechświat, i to, że wszystkie istotyziemskie były zdolne go pojąć własnym sercem. Miłość była starsza od samych ludzi, a nawet odpiasków pustyni, i powracała odwiecznie z tą samą siłą wszędzie tam, gdzie krzyżowały się dwaspojrzenia, tak jak spotkały się dzisiaj te dwa obok studni. Jej twarz rozpromienił uśmiech i był toznak, na który młody człowiek czekał całe życie. Szukał go wszędzie, w księgach, pośród kryszta-łów, owiec i w ciszy pustyni.Był to najczystszy Język Wszechświata, bez cienia komentarza, bo wszechświat na swej drodze donieskończoności nie potrzebował żadnych wyjaśnień. W tej chwili liczyło się jedynie to, że oto stoiprzed kobietą swego życia i ona wie o tym bez słów. Był tego bardziej pewien niż czegokolwiek naświecie. Nawet jeśli jego rodzice i rodzice jego rodziców powtarzali uparcie, że należy najpierwoświadczyć się i zaręczyć, poznać się nawzajem i zebrać pieniądze na posag. Ten, kto tak mówił,nie poznał nigdy Języka Wszechświata, bo kiedy się go poczuje całym sobą, tatwo zrozumieć, że za-wsze na świecie ktoś na kogoś czeka, czy to na dalekiej pustyni, czy w samym sercu gwarnego mia-sta. I gdy w końcu skrzyżują się drogi tych dwojga i spotkają się ich spojrzenia, to wtedy znika całaprzeszłość i cata przyszłość. Liczy się tylko ta chwila i owa niewiarygodna pewność, że wszystkopod niebieskim sklepieniem zostało zapisane jedną Ręką. Ręką, która obdarza miłością i stwarza bli-ską duszę dla każdego śmiertelnika, który w słonecznym świetle krząta się niestrudzenie, wypo-czywa i szuka swego skarbu. Bo jeśliby tak nie było, to marzenia całego ludzkiego rodzaju nie mia-

35

łyby najmniejszego sensu.- Mektub - rzeki sam do siebie.

Anglik zerwał się i potrząsnął swym towarzyszem.- Spytaj ją o Alchemika!Młodzieniec zbliżył się do dziewczyny, a ona uśmiechnęła się znowu. Odpowiedział jej uśmiechem.- Jak ci na imię? - spytał.- Nazywam się Fatima - odpowiedziała spuszczając wzrok.- To imię noszą czasem kobiety w moim kraju.- Jest to imię córki Proroka - odparła Fatima. - Zanieśli je do was nasi wojownicy.Piękna dziewczyna z dumą mówiła o wojownikach. Anglik niecierpliwił się i młodzieniec spytał jąw końcu, czy nie słyszała o człowieku, który leczy wszelkie choroby.- Ten człowiek zna tajemnice świata. To on rozmawia z dżinami na pustyni - powiedziała.Dżiny były duchami Dobra i Zła. Dziewczyna wskazała ruchem ręki na południe. Tam mieszkał tenosobliwy człowiek.Napełniła wodą dzban i odeszła. Anglik ruszył natychmiast w drogę do Alchemika. A młody czło-wiek długą chwilę siedział jeszcze przy studni. Przypomniał sobie, że kiedyś już wiatr przywiał muzapach tej dziewczyny i że pokochał ją, zanim jeszcze dowiedział się o jej istnieniu. Miłość do niejodkryje przed nim wszelkie tajemnice świata.

Nazajutrz powrócił do studni, by czekać na nią. Jakież było jego zdumienie, kiedy ujrzał tam An-glika zapatrzonego w pustynną dal.- Czekałem na niego całe popołudnie i cały wieczór - rzekł zaraz na powitanie. - Ale nadszedł do-piero, kiedy pojawiły się na niebie pierwsze gwiazdy. Powiedziałem mu, czego szukam. Spytał, czyjuż mi się udało zamienić ołów w złoto. Odrzekłem, że tego właśnie chciałbym się nauczyć. Po-wiedział mi, żebym spróbował. Tylko to jedno słowo - „Spróbuj".Młodzieniec nie odezwał się. ani słowem. A zatem Anglik przebył całą tę drogę po to tylko, bydowiedzieć się czegoś, o czym już dobrze wiedział. I przypomniał sobie, że on również za podobnąprzysługę oddał kiedyś sześć owiec Staremu Królowi.- No cóż, musisz spróbować - rzekł do Anglika.- Tak też uczynię. I to zaraz.A gdy tylko Anglik odszedł, przy studni pojawiła się Farima ze swoim dzbanem.- Przyszedłem tu, żeby powiedzieć ci coś najzwyklejszego na świecie - powitał ja. - Chcę byśzostała moją żoną. Kocham cię.Woda przelała się z dzbana.- Odtąd codziennie będę tu na ciebie czekał - podjął. - Przemierzyłem całą pustynię, by odnaleźćskarb ukryty w pobliżu piramid. Zawsze wojna jawiła mi się jako przekleństwo, ale dziś jest dlamnie prawdziwym błogosławieństwem, bo zatrzymała mnie przy tobie.- Wojna skończy się pewnego dnia - powiedziała dziewczyna.Przyglądał się daktylowym palmom. Kiedyś był pasterzem. Tu w Oazie było dużo owiec. A zresztąFatima była ważniejsza od skarbu.- Wojownicy poszukują swoich skarbów - rzekła, jakby odgadując jego myśli. - A kobiety pustynidumne są ze swych wojowników.Po czym napełniła raz jeszcze swój dzban wodą i odeszła.

Każdego dnia młody człowiek czekał przy studni na Fatimę. Opowiadał jej o pasterskim życiu, okrólu, o sklepie z kryształami. Powoli stali się przyjaciółmi i poza tą krótką chwilą spędzaną z niąw ciągu dnia, czas mu się niemiłosiernie dłużył.Upłynął miesiąc od kiedy przybyli do Oazy. Pewnego dnia przywódca karawany wezwałwszystkich przed swoje oblicze.

36

- Nic wiadomo, kiedy się skończy wojna, i nie możemy wyruszyć w drogę - powiedział. – Walki zpewnością będą się jeszcze toczyć długo, może nawet całe lata. W obu obozach są wojownicy, którymnie brak ani odwagi, ani zapału i obie strony są dumne, że się biją. Nie jest to wojna między dobrymi izłymi. Jest to wojna pomiędzy siłami, które pragną tak samo władzy, a gdy wybuchają takie wojny, tozazwyczaj trwają dłużej niż inne, gdyż Allach sprzyja i jednym i drugim.Ludzie rozeszli się. Wieczorem młodzieniec spotkał Fatimę i powtórzył jej wszystko, co usłyszał.- Kiedy spotkaliśmy się tu po raz drugi - powiedziała dziewczyna - mówiłeś mi o swojej Miłości.Pokazałeś mi rzeczy piękne - Język i Duszę Wszechświata. To wszystko sprawia, że staję się powoliczęścią ciebie.Chłopiec słuchał jej głosu, wydał mu się on piękniejszy niż szept wiatru w liściach daktylowychpalm.- Od dawna czekam na ciebie przy tej studni. Moja przeszłość, Tradycja i to, czego oczekują odkobiet pustyni mężczyźni, zniknęły z mojej pamięci. Kiedy byłam małą dziewczynką, wierzyłam, żepustynia przyniesie mi pewnego dnia najpiękniejszy dar, jaki mogę sobie wyobrazić. I w końcu stałosię to. Ty jesteś tym darem.Chciał wziąć ją za rękę, ale jej dłonie trzymały dzban.- Opowiadałeś mi wiele o snach, o Starym Królu, o skarbie. Opowiadałeś mi też o znakach. Teraz nieobawiam się już niczego, bo znaki te przywiodły cię do mnie. Jestem częścią twoich marzeń i twojejWłasnej Legendy, jak sam często o mnie mawiasz. Dlatego pragnę, abyś podążał dalej ku temu,czego szukasz. Tym lepiej, jeśli przyjdzie ci poczekać do końca wojny. Ale jeśli musisz wyruszyćzaraz, to idź śladem twojej Legendy. Wydmy zmieniają swój kształt na wietrze, jednak pustyniazawsze pozostaje taka sama. I tak będzie z naszą Miłością.- Mektub - dodała jeszcze. - Jeśli rzeczywiście stanowię część twojej Legendy, to kiedyś tu wrócisz.Był smutny, gdy się z nią rozstawał. Myślał o wszystkich ludziach, których znał. Pasterzom, którzyzałożyli rodziny, trudno było przekonać swoje żony o tym, że muszą wędrować. Miłość bowiemwymaga bliskości osoby kochanej.Nazajutrz powiedział o tym Fatimie.- Pustynia zabiera naszych mężczyzn - rzekła - i nie zawsze ich zwraca. Musimy się z tym pogodzić.Ale obecni są oni w obłokach płynących po niebie bez kropli deszczu, w zwierzętach kryjących sięmiędzy kamieniami, w wodzie hojnie wytryskującej z ziemi. Są częścią tego wszystkiego i w tensposób stają się Duszą Świata. Niekiedy wracają. I wtedy serca wszystkich kobiet wypełniaszczęście, ponieważ znaczy to, że mężczyźni, na których czekają, też mogą powrócić pewnegodnia. Przedtem patrzyłam na te kobiety i zazdrościłam ich szczęściu. Od dziś i ja będę miała na kogoczekać. Jestem kobietą pustyni i jestem z tego dumna. Pragnę, by mój mężczyzna wędrował wolnyjak wiatr, który przenosi piaszczyste wydmy. Chcę go widzieć w obłokach, w zwierzętach i wwodzie.Młodzieniec poszedł do Anglika. Musiał mu opowiedzieć o Fatimie. Ze zdumieniem stwierdził, żeobok swego namiotu Anglik wybudował niewielki piec. Był to przedziwny piec, a na nim stalprzezroczysty słój. Anglik podsycał ogień drewnianymi polanami i patrzył w dal. Jego oczybłyszczały teraz mocniej niż za czasów, kiedy całymi dniami przesiadywał zatopiony w księgach.- To pierwszy etap pracy - powiedział. - Muszę oddzielić zanieczyszczoną siarkę. Ale, aby tego do-konać, nie mogę obawiać się porażki. To właśnie lęk przed porażką nie pozwolił mi dotąd podjąćWielkiego Dzielą. Dopiero dzisiaj stawiam pierwsze kroki tam, gdzie powinienem był je stawiaćprzed dziesięciu laty. Ale jestem szczęśliwy, że nie czekałem kolejnych dwudziestu.I dalej podsycał ogień spoglądając na pustynie. Młodzieniec stal obok, aż do chwili, gdy pustyniazaróżowiła się w świetle zachodzącego słońca. Nagle poczuł w sobie gwałtowną potrzebę, by tampójść. Może cisza będzie umiała dać odpowiedź na jego pytania?Szedł przed siebie, nie tracąc z oczu palm w Oazie. Słuchał szumu wiatru, a pod stopami czul ciepłokamieni. Czasem natykał się na jakąś muszle. Odgadł, że w zamierzchłych czasach ta pustynia byłabezbrzeżnym oceanem. Przysiadł na ogromnym głazie i pozwolił, by go zaczarowała linia ho-ryzontu w dali. Nie potrafił wyobrazić sobie Miłości bez żądzy posiadania. Ale Fatima była kobietąpustyni. I to właśnie pustynia mogła mu pozwolić ją zrozumieć.

37

Zastygł nie myśląc o niczym, aż nagle poczuł jakiś ruch nad głową. Spojrzał w górę i zobaczył dwajastrzębie krążące wysoko na niebie.Obserwował te drapieżne ptaki i figury, jakie zataczały w locie. Na pozór były to bezładne linie, dlaniego jednak miały sens, choć nie umiał odszyfrować ich znaczenia. Postanowił zatem śledzić lotobu ptaków łudząc się, że uda mu się odczytać jakieś przesłanie. Może pustynia wytłumaczy mu, coto jest miłość bez żądzy posiadania.Poczuł się senny, choć jego serce domagało się, by czuwał. „Oto docieram do samego sedna JęzykaWszechświata - powiedział sam do siebie - i wszystko nabiera tam sensu, nawet lot jastrzębi". Byłwdzięczny za miłość, jaką darzył tę kobietę. „Kiedy się kocha, wszystko dookoła nabiera corazgłębszego sensu".Wtem jeden z jastrzębi zanurkował w powietrzu, rzucając się na drugiego. W tym samym mo-mencie młody człowiek miał nagłe i ulotne widzenie, że grupa mężczyzn z szablami w dłoniach na-padła na Oazę. Widzenie zniknęło w okamgnieniu, ale silnie nim wstrząsnęło. Słyszał często o fa-tamorganach i sam nieraz je widywał. Były to pragnienia, które nabierały rzeczywistych kształtówpośród pustynnych piasków. Ale on przecież wcale nie pragnął, aby jakieś obce wojska podbiłyOazę.Chciał szybko zapomnieć o wszystkim i powrócić do swoich rozmyślań. Na nowo próbował zatopićwzrok w złocistych piaskach pustyni skąpanej w różowej poświacie. Jednak coś w jego duszy niedawało mu spokoju.„Idź zawsze za znakami" - mówił Stary Król. Pomyślał o Fatimie. Powróciło widzenie jakie miałprzed chwilą. Poczuł, że w każdej chwili mogło stać się rzeczywistością.Nie bez trudu udało mu się pokonać niepokój, który go dusił. Podniósł się i ruszył w stronę wysokichpalm. Raz jeszcze zrozumiał wieloraką mowę rzeczy: teraz pustynia niosła ze sobą bezpieczeństwo,a Oaza - zagrożenie.

Przewodnik siedział u stóp daktylowej palmy również pochłonięty widokiem zachodzącego słońca.Ujrzał młodzieńca wyłaniającego się zza piaszczystej wydmy.- Zbliża się jakaś armia - powiedział od razu chłopiec. - Miałem widzenie.- Pustynia wypełnia widzeniami serca ludzi - odrzekł przewodnik.Ale młody człowiek opowiedział mu o jastrzębiach, o tym jak śledził ich lot i jak znalazł się nagle wsamym sercu Duszy Świata.Przewodnik nie powiedział ani słowa. Rozumiał dobrze, o czym mówił młody człowiek. Wiedział, żekażda rzecz na powierzchni ziemi może opowiadać historię wszystkich innych. Otwierając książkę naprzypadkowej stronie, rozkładając karty, przyglądając się dłoniom ludzi czy lotom ptaków, każdy znas może odkryć związek z tym, czym właśnie żyje. W istocie, rzeczy same w sobie nie mówią nic, totylko człowiek, obserwując je bacznie, odkrywa sposób, by dotrzeć do Duszy Świata.Na pustyni mieszkali ludzie, którzy z łatwością przenikali Duszę Świata. Nazywano ich wróżbitami,szczególną trwogą napawali oni kobiety i starców. Wojownicy rzadko zasięgali ich rad, gdyż trudnoruszyć na wojnę, znając z góry dzień własnej śmierci. Wojownicy woleli smak walki iniewiadomego. Sam Allach zapisał całą przyszłość, i cokolwiek napisał, było to zawsze dla dobraludzi. Zatem Wojownicy zadowalali się dniem dzisiejszym, bo teraźniejszość niosła ze sobą tysiąceniespodzianek. Dzień i noc musieli być czujni, wiedzieć gdzie szabla wroga, gdzie jego koń i kiedyzadać cios, by wymknąć się z objęć śmierci.Przewodnik nie był Wojownikiem, nieraz więc zasięgał rady u wróżbitów. Wielu z nich powie-działo mu rzeczy prawdziwe, inni kłamali. Aż do dnia, kiedy jeden z nich, najbardziej sędziwy i sie-jący największy postrach, spytał go, dlaczego tak usilnie chce poznać przyszłość.- Aby móc zmienić mój los - odpowiedział mu przewodnik. - I aby odwrócić bieg tego, co niechciałbym, aby się wydarzyło.- Wtedy nie będzie to już twoja przyszłość - rzekł wróżbita.- Chcę znać przyszłość, by przygotować się na to, co ma się wydarzyć.- Jeśli są to rzeczy dobre, to będą miłą niespodzianką - powiedział wtedy wróżbita. - A jeśli są torzeczy złe, będziesz cierpiał, zanim nadejdą.

38

- Pragnę poznać przyszłość, ponieważ jestem człowiekiem - rzekł wtedy przewodnik. - A człowiekżyje dla swojej przyszłości.Wróżbita nie powiedział ani słowa. Był on biegły w sztuce wróżenia z patyczków rzucanych naziemię. Czytał przyszłość ze sposobu, w jaki upadały. Ale tego dnia nie posłużył się patyczkami.Zawinął je w kawałek płótna i schował do kieszeni.- Zarabiam na życie przepowiadając ludzką przyszłość - rzekł po chwili namysłu. - Zgłębiłemtajemną mowę tych patyczków i wiem, jak dostać się do owej przestrzeni, gdzie wszystko jestzapisane. Tam mogę odnaleźć przeszłość, odkryć to wszystko, co zapomniane i odczytać znakiteraźniejszości. Kiedy ludzie przychodzą do mnie po radę, nie widzę ich przyszłości - ja ją odgaduję.Przyszłość bowiem jest własnością Boga. On jeden może ją odsłonić w wyjątkowychokolicznościach. Ciekawy pewnie jesteś, jak udaje mi się odgadnąć przyszłość? Dzięki znakomteraźniejszości. To w teraźniejszości drzemie cała tajemnica. Jeśli szanujesz dzień dzisiejszy,możesz go uczynić lepszym. A kiedy ulepszysz teraźniejszość, wszystko to, co nastąpi po niej,również stanie się lepsze. Zapomnij o przyszłości i przeżyj każdy dzień twe- go życia zgodnie zprzykazaniami Prawa, ufając troskliwej opiece Boga nad swoimi dziećmi. Każdy bowiem dzień nosiw sobie Wieczność.Przewodnik ciekaw byt, w jakich to wyjątkowych okolicznościach Bóg pozwala widzieć przyszłość.- On sam decyduje o tym. A Bóg odsłania przyszłość niesłychanie rzadko i tylko wtedy, kiedy zostałazapisana po to, by odmienić jej bieg.

„Bóg objawił przyszłość temu młodemu człowiekowi - pomyślał przewodnik. - Zapewne pragnął,by to on właśnie stał się jego posłańcem".- Idź do wodzów plemiennych - powiedział głośno. - Opowiedz im o wojownikach, którzynadchodzą.- Będą ze mnie kpić.- To są ludzie pustyni, a oni przywykli już do znaków.- A zatem już wiedzą o wszystkim.- Wiedzą, czy nie wiedzą, nie jest to ich zmartwienie. Oni wierzą głęboko, że jeśli powinni wiedziećcoś, co Allach chciałby im powierzyć, niechybnie przybędzie ktoś, by im to powiedzieć. To się jużzdarzyło wiele razy. Dzisiaj to ty jesteś posłańcem.Młodzieniec pomyślał o Fatimie i postanowił pójść do plemiennych wodzów.

- Przynoszę wieści z pustyni - rzekł do człowieka strzegącego wejścia do wielkiego białego namioturozbitego w samym sercu Oazy. - Muszę mówić z twoimi wodzami.Strażnik nie odezwał się ani słowem ale na dłuższy czas zniknął w namiocie. Wrócił w towarzystwiemłodego Araba odzianego w biało - złociste szaty. Młodzieniec opowiedział mu o tym, co zobaczył.Arab poprosił, by zaczekał chwilę i wszedł z powrotem do namiotu.Zapadła noc. Mieszkańcy i kupcy dobijali już ostatnich targów. Jedno po drugim gasły paleniska iOaza stała się wkrótce równie milcząca jak pustynia. Jedynie w największym namiocie ogień niewygasał. Młody człowiek ani chwili nie przestawał myśleć o Fatimie, jednak prawdziwy sensrozmowy, którą prowadzili tego popołudnia, jeszcze do niego nie dotarł.W końcu, po długich godzinach oczekiwania, strażnik wprowadzi! go do środka.To, co ujrzał, wprawiło go w zachwyt. Nigdy mu się nawet nie śniło, że pośród pustynnych piaskówistnieć może namiot urządzony z takim przepychem. Podłoga wysłana była najpiękniejszymikobiercami, po jakich kiedykolwiek chodził, u sufitu wisiały lampy ze złoconego metalu, płonęłyzatknięte w nich świece.Wodzowie rodów siedzieli półkolem w głębi namiotu, a ich stopy i dłonie spoczywały na bogatohaftowanych poduszkach z jedwabiu. Służebni roznosili wykwintne potrawy na srebrnych tacach iczęstowali herbatą. Inni baczyli, by nie wygasł ogień w nargilach. W powietrzu unosił się miodowyzapach tytoniu.

39

Wodzów było ośmiu, lecz w okamgnieniu dojrzał najwyższego godnością. Był nim Arab siedzący nahonorowym miejscu pośrodku półkola, odziany w biało - złocistą dżilbabę. Tuż obok niego spostrzegłmłodzieńca, z którym rozmawiał wcześniej.- Któż to przynosi wieści? - spytał jeden z wodzów, przyglądając mu się, badawczo.- To ja - odrzekł.I opowiedział o tym, co widział.- Dlaczego pustynia miałaby opowiadać to wszystko komuś, kto przybył z daleka, skoro wie, że myjesteśmy tutaj od wielu już pokoleń? - odezwał się inny wódz.- Moje oczy nie nawykły jeszcze do widoku pustyni, i zapewne dlatego mogę dojrzeć to, czego oczynazbyt przyzwyczajone już nie widzą.„A także dlatego, że wiem, czym jest Dusza Świata" - pomyślał, ale nie dodał już ani słowa,ponieważ Arabowie nie wierzą w takie rzeczy.- Oaza jest ziemią neutralna. Nikt nigdy nie śmiał zaatakować Oazy - powiedział trzeci wódz.- Opowiadam wam jedynie to, co widziałem, Jeśli nie chcecie dać temu wiary, nie czyńcie nic.W namiocie zapadła głęboka cisza, po czym wodzowie plemion odbyli ożywioną naradę. Mówilidialektem arabskim, którego młody człowiek nie rozumiał, ale gdy zbierał się do wyjścia, strażniknakazał mu zostać. Zaczął się obawiać - znaki podpowiadały mu, że coś nie było tak, jak trzeba.Gorzko żałował, że opowiedział całą tą historię przewodnikowi karawany.Wtedy naczelny wódz, który siedział w środku, uśmiechnął się nieznacznie i to go uspokoiło. Starzecnie uczestniczył w zażartej dyskusji i nie wy- powiedział dotąd ani słowa. Młodzieniec przywykł jużdo Języka Wszechświata i od razu poczuł tchnienie Pokoju, które przemknęło przez namiot. Intuicjapodszeptywała mu, że dobrze uczynił przychodząc tutaj.Narada dobiegła końca. Wszyscy ucichli, by wysłuchać słów starca. Wódz odwrócił się w stronęcudzoziemca. Jego twarz była teraz nieprzenikniona.- Przed dwoma tysiącami lat, w bardzo odległej krainie, wrzucono do studni a potem sprzedano wniewolę człowieka, który wierzył w sny - powiedział. - Nasi kupcy wykupili go i przywiedli doEgiptu. My wszyscy wiemy, że ten, kto wierzy snom, potrafi też je tłumaczyć.„Nie zawsze jednak umie je urzeczywistnić" - pomyślał w duchu młodzieniec, przypominając sobiestarą Cygankę.- Za sprawą snu o krowach tłustych i chudych, jaki nawiedził ówczesnego Faraona, tamten czło-wiek uchronił Egipt od klęski głodowej. Nazywał się Józef. I tak jak ty, był obcy na obcej ziemi imiał pewnie twoje lata.Cisza przedłużała się. Spojrzenie starca pozostawało nieprzeniknione.- Jesteśmy zawsze wierni Tradycji - ciągnął. -To właśnie Tradycja wybawiła Egipt od głodu wtamtych czasach i ona uczyniła jego lud najbogatszym spośród wszystkich. Tradycja naucza jakprzemierzyć pustynię i jak wydać córkę za mąż. Tradycja mówi też, że Oaza jest miejscem neutral-nym, jako że każdy z obozów ma swoją oazę i wie dobrze jak jest ona bezbronna.Nikt nie wyrzekł słowa, kiedy mówił stary wódz.- Ale Tradycja podpowiada nam również, że należy dawać wiarę wieściom z pustyni. Bo to pustynianauczyła nas wszystkiego, co wiemy dzisiaj.Uczynił gest i wszyscy Arabowie wstali. Narada dobiegała końca. Pogaszono nargile i straże stanęłyna baczność. Młody człowiek szykował się już do wyjścia, ale starzec znów przemówił:- Jutro zmuszeni będziemy złamać prawo zabraniające noszenia broni na terenie Oazy. Cały dzieńbędziemy wypatrywać wroga. Kiedy słońce skryje się za horyzontem, wszyscy mężowie oddadząmi broń. Za każdą dziesiątkę poległych wrogów otrzymasz złotą drachmę.Ale musisz wiedzieć, że broń wolno nam wyciągać tylko do walki. Jest ona bowiem równie kapryśnajak pustynia i gdybyśmy wyciągnęli ją na próżno, może się zdarzyć, że w przyszłości odmówi namposłuszeństwa. Jeśli żadna strzelba jutro nie wypali, posłużymy się przynajmniej jedną - prze-ci wtobie.

40

Kiedy wyszedł na dwór, Oazę rozświetlał jedynie księżyc w pełni. Dwadzieścia minut marszudzieliło go od namiotu, w którym sypiał, więc ruszył przed siebie bez namysłu.Czuł się niespokojny po tym, co się wydarzyło. Oto ośmielił się zanurzyć w Dusze Świata i możeprzyjdzie mu przypłacić to życiem. Wysoka stawka. Ale raz już postawił wysoko - w dniu kiedysprzedał owce i wyruszył śladem Własnej Legendy. Umrzeć jutro warte było tyle samo, co umrzećkażdego innego dnia, mówił kiedyś przewodnik. Każdy bowiem dzień wydarza! się po to, by goprzeżyć lub by odejść z tego świata. Wszystko zawarte było w jednym słowie: „Mektub". Szedł wcałkowitej ciszy. Niczego nie żałował. Jeśli przyjdzie mu jutro zginąć, będzie to znaczyło tyle, żeBóg wcale nie pragnął odmienić przyszłości. A choćby śmierć go dosięgła, udało mu się przecieżprzepłynąć cieśninę, handlować kryształami, przejść przez pustynie i spojrzeć w oczy Fatimy. Przeżyłw pełni każdy z tych dni od kiedy, tak już dawno temu, porzucił swój kraj. Jeśli jutro umrze, toprzynajmniej jego oczy widziały o niebo więcej niż oczy innych pasterzy i to dodawało mu otuchy.Nagle powietrze rozdarł potężny huk i gwałtowny podmuch wiatru o niezwykłej mocy zwalił go naziemię. Chmura kurzu zakryła wszystko wokół i z trudem tylko mógł dojrzeć tarczę księżyca. Tużprzed nim stanął dęba gigantyczny biały koń, rżąc przeraźliwie.Niewiele mógł dojrzeć z tego, co się działo, ale gdy obłok kurzu trochę opadł, ogarnął go strach,jakiego nigdy dotąd nie doznał. Przed nim wyrósł jeździec cały w czerni, z sokołem na lewymramieniu. Na głowie miał rurban, a z zasłoniętej twarzy błyskały jedynie oczy. Był zapewne jednym zposłańców pustyni, ale mało kto mógł mu dorównać posturą.Zagadkowy jeździec wyjął z przytroczonej do siodła pochwy wielką szablę z zakrzywionym ostrzem.Stal błysnęła w poświacie księżyca.- Któż to ośmielił się czytać z lotu jastrzębi? - zagrzmiał głosem tak donośnym, jakby odbijał sięechem w pięćdziesięciu tysiącach palm w Fajum.- To ja jestem tym śmiałkiem - odparł miodzie- nieć. I znów stanął mu przed oczami posąg Santiago,Pogromcy Maurów, tratującego Niewiernych kopytami swego białego wierzchowca. Tyle że tymrazem role były odwrócone.- To ja się ośmieliłem - powtórzył. I spuścił głowę w oczekiwaniu na cięcie szabli. - Nie liczyłeś się zDuszą Świata i dzięki temu jutro wiele istnień zostanie ocalonych.Ostrze nie spadło jednak gwałtownie. Ręka jeźdźca opuściła się bardzo powoli i czubek szablispoczął na czole młodego człowieka. Był tak ostry, że spłynęła spod niego kropelka krwi.Jeździec znieruchomiał. Młodzieniec również. Myśl o ucieczce nawet nie zaświtała mu w głowie.W głębi serca poczuł dziwną lekkość: umrze w imię swojej Własnej Legendy. W imię Fatimy.A więc zwiastuny, koniec końców, mówiły prawdę. Oto wróg był tutaj i nie musiał się już kłopotać ośmierć, ponieważ uwierzył w istnienie Duszy Świata. Za chwilę stanie się jej częścią. A jutro Wrógpodzieli jego los. Jeździec ciągle nie spuszczał czubka szabli z je- go czoła.- Dlaczego czytałeś z lotu ptaków?- Czytałem jedynie to, co ptaki chciały opowiedzieć. One pragnęły ocalić Oazę, a tobie i twoimwojownikom przyjdzie zginąć. Ludzie w Oazie są liczniejsi od was.Szpic szabli nadal dotykał jego czoła.- Kim jesteś, by odmieniać przeznaczenie zapisane przez Allacha?- Allach stworzył wojska, ale stworzył też i ptaki. Mnie Allach objawił mowę ptaków. Wszystkozostało napisane tą samą Ręką - odparł młodzieniec, przypominając sobie słowa przewodnika. Wkońcu jeździec podniósł szablę. Młody człowiek poczuł ulgę, jednak ciągle nie mógł uciec.- Uważaj na wróżby. Kiedy coś jest zapisane, trudno tego uniknąć.- Widziałem jedynie wojsko - rzekł młodzieniec. - Ale nie zobaczyłem wyniku samej walki.Jeździec wydawał się zadowolony z jego odpowiedzi. Nadal jednak trzymał obnażoną szablę wdłoni.- Co robi cudzoziemiec na obcej ziemi? - spytał.- Poszukuję mojej Własnej Legendy. Ale to coś, czego ty nigdy nie zrozumiesz.Jeździec wsunął na powrót szablę do pochwy, a sokół na jego ramieniu dziwnie krzyknął. Miodyczłowiek mógł wreszcie odetchnąć z ulgą.- Musiałem wystawić na próbę twoją odwagę - rzekł jeździec. - Bowiem odwaga jest największą

41

cnotą tego, kto poszukuje Języka Wszechświata.Młodzieniec był oszołomiony. Ten człowiek mówił o rzeczach, które tylko niewielu znało.- Nigdy nie należy się poddawać. Nawet jeśli zaszło się tak daleko jak ty - mówił jeździec. - Trzebakochać pustynię, ale nie wolno ufać jej bezgranicznie. Gdyż pustynia jest probierzem dla człowieka -wystawia na próbę każdy jego krok i zabija go, gdy pozwoli sobie na moment nieuwagi.Jego słowa przypominały słowa Starego Króla.- Jeśli wojownicy nadejdą, a ty będziesz miał jeszcze głowę na karku, przybądź do mnie jutro ozachodzie słońca - rzekł jeździec.Ręka, która dotąd trzymała szablę, chwyciła teraz bat. Jego rumak znowu stanął dęba wznosząckopytami tumany kurzu.- A gdzie ty mieszkasz? - zawołał młodzieniec za znikającym jeźdźcem.Ręka trzymająca bat wskazała na południe. I tak oto młodzieniec spotkał Alchemika.

Nazajutrz dwa tysiące uzbrojonych po zęby mężów zebrało się pośród daktylowych palm w Fajum. Inim słońce stanęło w zenicie, pięciuset wojowników pojawiło się na widnokręgu. Najeźdźcy wdarlisię do Oazy od północy. Na pozór z pokojową wizytą, bo ukryli broń pod białymi burnusami. Gdystanęli przed wejściem do wielkiego namiotu w sercu Oazy, wyciągnęli strzelby i bułaty i napadlina opustoszały namiot.Ludzie Oazy osaczyli pustynnych jeźdźców. W niespełna pół godziny czterysta dziewięćdziesiątdziewięć trupów usłało ziemię. Ani dzieci, ukryte w drugim końcu palmowego gaju, ani kobiety,modlące się w namiotach za swoich mężów, nie widziały niczego, l gdyby nie ciała poległych,mogłoby się wydawać, że Oaza żyje swój zwykły, powszedni dzień.Oszczędzono życie tylko jednemu wojownikowi - wodzowi wrogiego wojska. Wieczoremprzywiedziono go przed oblicze plemiennych wodzów i spytano, dlaczego pogwałcił starą Tradycję.Odrzekł, iż jego ludzie cierpieli głód, dręczyło ich pragnienie, byli wycieńczeni wielodniowymibojami i postanowili zawładnąć Oazą, by zebrać siły do dalszej walki.Wódz Oazy rzeki wtedy, że choć żal mu poległych, to Tradycja musi być poszanowana w każdychokolicznościach. Bowiem jedyną rzeczą zmieniającą się na pustyni są piaskowe wydmy, gdy zawiejewiatr.I skazał wrogiego przywódcę na haniebną śmierć. Nie zginął on ani od szabli, ani od kuli, alepowieszono go na pniu wyschłej palmy, a jego ciało kołysało się na pustynnym wietrze.Najwyższy wódz wezwał do siebie młodego cudzoziemca i wręczył mu pięćdziesiąt złotych monet.Jeszcze raz przywołał historię Józefa w Egipcie i poprosił, by zasiadł w Radzie Oazy.

Kiedy ostatnie promienie słońca skryły się za horyzontem, a pierwsze gwiazdy pojawiły na niebie(świeciły bladym blaskiem, bowiem księżyc był w pełni), młodzieniec wyruszył na południe. Podrodze natknął się na jeden jedyny namiot, a nieliczni spotkani Arabowie mówili mu, że w okolicypełno jest dżinów. Usiadł i postanowił czekać. Czekał bardzo długo.Alchemik pojawił się, gdy księżyc stał już wysoko nad ziemią. Niósł na ramieniu dwa martwe ja-strzębie.- Oto jestem - rzekł młodzieniec. - Nie powinieneś tu przychodzić - odpowie-dział Alchemik. -Chyba że to twoja Własna Legenda przywiodła cię do tego miejsca.- Trwa wojna pomiędzy klanami i nie mogę przeprawić się przez pustynię.Alchemik zsiadł z konia i gestem zaprosił go do namiotu. Był to taki sam namiot jak wszystkie,które chłopiec wcześniej widział w Oazie, z wyjątkiem wielkiego namiotu, którego przepych bytzupełnie bajkowy. Szukał wzrokiem jakichś przyrządów czy pieców alchemicznych, ale nic nieznalazł.Dojrzał za to sterty książek, piecyk do górowania oraz kobierce w tajemnicze wzory.

42

- Usiądź sobie, a ja zaraz naparzę herbaty - powiedział Alchemik. - I zjemy wspólnie te jastrzębie,które przyniosłem.Młody człowiek podejrzewał, że były to te same ptaki, które widział poprzedniego dnia, ale nieodezwał się ani słowem. Alchemik rozniecił ogień i wkrótce wspaniała woń pieczeni rozeszła się ponamiocie. Zapach ten upajał bardziej niż aromatyczna woń nargili.- Dlaczego chciałeś się ze mną widzieć? - spytał młodzieniec.- Z powodu znaków - odparł Alchemik. - Wiatr powiedział mi o tym, że nadejdziesz i będzieszpotrzebował pomocy.- To wcale nie ja. To inny cudzoziemiec, Anglik. On cię poszukuje.- Nim do mnie naprawdę dotrze, będzie wpierw musiał odnaleźć inne jeszcze rzeczy. Ale jest nadobrej drodze - dodał wpatrując się w bezkres pustyni.-A ja?- Kiedy się czegoś pragnie, wtedy cały wszechświat sprzysięga się, byśmy mogli spełnić naszemarzenie - powiedział Alchemik, powtarzając słowa Starego Króla. Młodzieniec pojął je w lot. Otona jego drodze stanął inny człowiek, który doprowadzi go do kresu jego Własnej Legendy.- Będziesz mnie nauczał?- Nie. Wiesz już wszystko to, czego potrzebujesz. Sprawię jedynie, że wyruszysz w stronę twojegoskarbu.-Trwa przecież wojna pomiędzy klanami - powtórzył młody człowiek.- Znam dobrze pustynię.- Odnalazłem już mój skarb. Mam wielbłąda, pieniądze ze sklepu z kryształami oraz pięćdziesiątzłotych monet. W moim kraju mógłbym już żyć dostatnio.- Tego wszystkiego nie ma u stóp piramid.- Mam Fatime, a to największy skarb spośród tych wszystkich, które zdołałem zgromadzić.- Jej także nie ma w pobliżu piramid.W milczeniu spożyli jastrzębie mięso. Alchemik otworzył butelkę i napełnił kielich gościaszkarłatnym płynem. Było to najwyśmienitsze wino, jakie pił kiedykolwiek w życiu. Jednak prawozakazywało spożywania wina.- Zło nie jest tym, co wchodzi do ust człowieka - powiedział Alchemik. - Zło jest tym, co z nichwychodzi.Wino sprawiło, że młodzieńca ogarnęła wesołość. Alchemik ciągle jednak wzbudzał w nim dziwnylęk. Usiedli przed namiotem i patrzyli na księżyc, który swym blaskiem przyćmiewał gwiazdy.- Pij i smakuj ten czas - powiedział Alchemik, widząc, że chłopiec staje się coraz weselszy. - Od-pocznij tak, jak czyni to wojownik przed bitwą. Nie zapominaj jednak, że twoje serce jest tam,gdzie twój skarb. I musisz ten skarb odnaleźć, aby mogło nabrać prawdziwego sensu wszystko, co dotej pory odkryłeś na twej drodze.- Jutro sprzedaj wielbłąda i kup za to konia.Wielbłądy są zdradliwe. Pokonują dziesiątki mil bez śladu zmęczenia. A nagle, ni stąd ni zowąd,padają z nóg i zdychają. Konie zaś meczą się stopniowo. I zawsze będziesz wiedział, ile mogąjeszcze ujechać, a kiedy nadejdzie ich koniec.

Nazajutrz, pod wieczór, młodzieniec przybył konno przed namiot Alchemika. W chwilę późniejukazał się on sam, z nieodłącznym sokołem na lewym ramieniu.- Pokaż mi życie na pustyni - odezwał się Alchemik. - Bowiem tylko ten, kto potrafi dostrzec tuoznaki życia, może również odnaleźć skarb.Ruszyli razem piaszczystym szlakiem, skąpani w księżycowej poświacie. „Nie wiem doprawdy jakzdołam odkryć na pustyni życie - pomyślał młody człowiek. - Ciągle jeszcze nie znam pustyni".Pragnął odwrócić się i podzielić swoimi rozterkami z Alchemikiem, ale budził on w nim lęk. Dotarlido skalistego miejsca, gdzie przedtem widział jastrzębie. Teraz wszystko tu było jedynie ciszą iwiatrem.

43

- Nie potrafię dostrzec siadu życia na pustyni - powiedział. - Wiem dobrze, że ono istnieje, tylko ja gonie potrafię zobaczyć.- Jedno życie przyciąga drugie - odrzekł Alchemik,Młody człowiek pojął w lor jego słowa. Natychmiast wypuścił z rąk wodze i koń poszedł samopasprzez piaski i kamienie. Alchemik podążał za nim w milczeniu, a niestrudzony koń prowadził ichprzez dobre pół godziny, aż zupełnie znikły im z oczu wierzchołki daktylowych palm Oazy. Zostałajedynie ta niezwykła poświata, w której skały mieniły się jak srebro. Nagle, w miejscu, do któregonigdy dotąd nie dotarł, poczuł, że jego koń zwalnia kroku.- Tu kryje się życie - powiedział do Alchemika. - Wprawdzie ja nie znam języka pustyni, ale mójkoń zna język życia.Zeskoczyli z siodeł. Alchemik skradał się powoli w całkowitym milczeniu, badając wzrokiem po-bliskie kamienie. Wreszcie przystanął i przyklęknął z zachowaniem największej ostrożności. W zie-mi, pomiędzy kamieniami, widniała jama. Alchemik wsunął tam najpierw dłoń a potem całe ramię.Coś poruszyło się w głębi i oczy Alchemika - chłopiec widział bowiem tylko jego oczy - zmrużyłysię z wysiłku. Ramię wydawało się prowadzić walkę z czymś, co było w środku. Gwałtownymruchem, który przeraził jego towarzysza, wyrwał rękę z jamy i błyskawicznie stanął na nogi. Wdłoni ściskał węża.Młody człowiek uskoczył w tył. Wąż wił się na wszystkie strony, a jego donośne syczenie rozdzie-rało ciszę pustyni. Była to kobra, której jad uśmiercał człowieka w ciągu kilku sekund.„Uważaj na siebie!" - ostrzegał go w duchu chłopiec. Ale Alchemik został już z pewnościąukąszony, kiedy trzymał rękę w jamie. Jego twarz była jednak pogodna. Anglik opowiadał mu kie-dyś, że Alchemik ma z górą dwieście lat. Na pewno wiedział, jak sobie poradzić z pełzającymi ga-dami pustyni.Zobaczył, że jego towarzysz zbliżył się swego wierzchowca, odpiął z siodła długą szablę o za-krzywionej jak księżyc klindze i zakreślił nią na piasku koło. Po czym ułożył w samym jego środkukobrę, która natychmiast zastygła w bezruchu.- Nie obawiaj się - odezwał się Alchemik.- Wąż nie ruszy się stąd. Odkryłeś ślad życia na pustyni i jest to znak, jakiego potrzebowałem.- Dlaczego było to tak ważne?- Ponieważ Piramidy znajdują w samym sercu pustyni.Młodzieniec nie chciał nic słyszeć o Piramidach. Od wczorajszego wieczoru jego serce było ciężkie iwypełnione bezmiernym smutkiem. Dalsze poszukiwanie skarbu było jednoznaczne z porzuceniemFatimy.- Przeprowadzę cię przez pustynię - rzekł wtedy Alchemik.- Chciałbym osiąść w Oazie - odparł młody człowiek. - Spotkałem Fatimę. Dla mnie znaczy onawięcej niż skarb.- Fatima jest córką pustyni. Wie dobrze, że mężczyzna musi odjechać, by móc kiedyś powrócić. Onaodnalazła już swój skarb i to ty nim jesteś. Teraz czeka, abyś ty z kolei odnalazł to, czego szukasz.- A jeśli mimo to postanowię zostać tutaj?- Wtedy zasiądziesz w radzie Oazy. Masz dość złota, by kupić spore stado owiec i wielbłądów.Pojmiesz Fatimę za żonę i będziecie żyć szczęśliwie przez pierwszy rok. Nauczysz się kochaćpustynię i poznasz po kolei każdą z pięćdziesięciu tysięcy palm. Zrozumiesz jak pną się do góry, aone objawią ci świat, który przemienia się nieustannie. W końcu z każdym dniem coraz lepiejpotrafił będziesz odczytywać znaki, bo pustynia jest najwyborniejszym z mistrzów.Drugiego roku przypomnisz sobie o istnieniu skarbu. Znaki zaczną do ciebie przemawiać corazbardziej natarczywie, a ty będziesz starał się nie zwracać na nie uwagi. Zaczerpniesz z głębokichpokładów twej wiedzy, by wiernie służyć pustyni i jej mieszkańcom. Wodzowie plemion będą ci zato wdzięczni. A wielbłądy przyniosą ci bogactwo i władzę.W trzecim roku znaki nie przestaną mówić ci o skarbie i twojej Własnej Legendzie. Dniami i nocamibłąkał się będziesz po Oazie, a Fatima posmutnieje, gdyż to ona będzie przyczyną, dla którejporzuciłeś swoją drogę. Ale nadal będziesz ją kochał, a twoja miłość będzie odwzajemniona.Przypomnisz sobie, że ona nie nastawała nigdy, byś tu został, gdyż kobieta pustyni umie czekać na

44

powrót swego mężczyzny. Nie będziesz zatem miał jej tego za złe. Lecz co noc snuł się będziesz popiaskach i pośród daktylowych palm, dumając o tym, że mogłeś pójść dalej i mocniej ufać swojejmiłości do Fatimy. Bowiem to, co zatrzymało cię w Oazie, jest jedynie lękiem przed samym sobą,przed tym, że nigdy tu nie wrócisz. A kiedy już dojdziesz do tego stanu, znaki pokażą ci, że twójskarb na zawsze pochłonęła ziemia.Czwartego roku znaki opuszczą cię, gdyż nie chciałeś ich widzieć. Kiedy wodzowie to dostrzegą,odbiorą ci przywilej zasiadania w Radzie plemiennej. Pozostaniesz jednak bogatym kupcem, właści-cielem nieprzebranej ilości towarów i licznego stada wielbłądów. Ale resztę swoich dni spędzisz błą-kając się pośród palm i pustynnych piasków, ze świadomością, że nie spełniłeś Własnej Legendy, ateraz jest już na wszystko za późno.Musisz wiedzieć, że miłość nigdy nie staje na przeszkodzie temu, kto pragnie żyć Własną Legendą.Jeśli tak się dzieje, znaczy to, że nie była to miłość prawdziwa, miłość, która przemawia JęzykiemWszechświata.

Alchemik zasypał krąg zatoczony ostrzem szabli, a wtedy kobra błyskawicznie zniknęła pośródkamieni. Młodzieniec pomyślał o Sprzedawcy Kryształów, marzącym nieustannie o pielgrzymce doMekki, i o Angliku, poszukującym Alchemika. Pomyślał o dziewczynie, co zaufała bezbrzeżniepustyni i pewnego dnia ta pustynia przywiodła do niej mężczyznę, którego zapragnęła pokochać.Dosiedli koni i teraz młodzieniec podążał śladem Alchemika. Wiatr niósł ze sobą głosy Oazy ichłopiec próbował wychwycić pośród nich głos Fatimy. Nie czekał na nią dziś przy studni z powodutoczących się walk.Tej nocy, kiedy przyglądali się kobrze zamkniętej w kole, tajemniczy jeździec z sokołem na ramieniuopowiadał mu o miłości i o skarbach, o kobietach pustyni i o jego Własnej Legendzie.- Idę z tobą - powiedział młodzieniec. I zaraz poczuł lekkość w swoim sercu.- Wyruszymy jutro przed wschodem słońca - rzekł Alchemik na pożegnanie.

Tej nocy nie mógł zasnąć. Na dwie godziny przed świtaniem zbudził jednego z chłopców śpiącychobok w namiocie i poprosił go, by mu pokazał, gdzie mieszka Fatima. Poszli tam razem. W zamiandał swojemu przewodnikowi tyle złota, ile warta była jedna owca.Poprosił jeszcze, by odnalazł jej posłanie, zbudził ją i powiedział, że czeka na nią na dworze. MłodyArab spełnił prośbę i dostał w zamian dość, by kupić jeszcze jedną owcę.- A teraz zostaw nas samych - rzekł do chłopca, który pobiegł co sił w nogach do swojego namiotu,dumny, że mógł wyświadczyć przysługę radnemu Oazy i uszczęśliwiony myślą o kupnie owiec.W drzwiach namiotu ukazała się Fatima. Powędrowali razem pośród palmowych drzew. Wiedział,że było to wbrew Tradycji, ale w tej chwili nie miało to żadnego znaczenia.- Muszę wkrótce odejść - rzeki. - Chciałbym, abyś wiedziała, że wrócę. Kocham cię, bo...- Nie mów nic - przerwała mu Fatima. – Kocha się za nic. Nie istnieje żaden powód do miłości.Ale młodzieniec mówił dalej:- Kocham cię, bo miałem sen, a potem spotkałem króla, sprzedawałem kryształy, przemierzyłempustynię, klany wypowiedziały sobie wojnę i na trafiłem na studnię, by odszukać Alchemika.Kocham etę, bo cały Wszechświat sprzyjał mi w rym, bym mógł dotrzeć do ciebie.Objęli się. Po raz pierwszy ich ciała się spotkały.- Wrócę na pewno - powiedział raz jeszcze.- Przedtem, gdy patrzyłam w pustynię, była we mnie tęsknota. Teraz będę żyć nadzieją. Mój ojciecodszedł pewnego dnia, ale wrócił do matki i odtąd zawsze do niej wraca. Nie powiedzieli już anisłowa. Szli w milczeniuprzez palmowy gaj, a porem młody człowiek odprowadził Fatinię do namiotu.- Wrócę tak samo jak twój ojciec wrócił do twojej matki - powiedział jej na koniec.Dostrzegł, że oczy Fatimy wypełniły się łzami.- Płaczesz?

45

- Jestem kobietą pustyni - odrzekła kryjąc twarz. - Ale nade wszystko jestem po prostu kobietą.

Fatima weszła do namiotu. Za chwilę wstanie słońce. Rankiem wyjdzie do swoich codziennychspraw, chociaż wszystko się zmieniło. Chłopca nie było już w Oazie i Oaza straciła znaczenie jakiemiała dotąd, jeszcze przed chwilą. Nie będzie już tym miejscem na ziemi, z pięćdziesięciomatysiącami palm daktylowych i trzystoma studniami, gdzie szczęśliwi pielgrzymi odpoczywali potrudach długiej podroży. Od dzisiaj Oaza stała się dla niej pustym miejscem.Od dzisiaj to pustynia zajmie miejsce Oazy. Całymi godzinami Fatima będzie wpatrywać się wpustynną dał, zastanawiając się, która z gwiazd prowadzi jej ukochanego do skarbu. Z wiatrem bę-dzie mu posyłać pocałunki, wierząc, że wiatr mu-śnie jego twarz i szepnie mu do ucha, że ona ciągleżyje i czeka, tak jak kobieta potrafi czekać na dzielnego mężczyznę, który podąża drogą swychmarzeń i ukrytych skarbów.Od tego dnia pustynia będzie tylko jednym: nadzieją jego rychłego powrotu.

- Nie myśl o tym, co zostawiasz za sobą - rzekł Alchemik, kiedy przemierzali konno piaski pustyni.- Wszystko wpisane jest w Duszę Świata i pozostanie w niej na zawsze.- Ludzie częściej marzą o powrotach niż o odjazdach - odparł młodzieniec, który na nowo przywykłdo pustynnej ciszy.- Jeśli to, co odnalazłeś, powstało z materii czystej, nie zmurszeje nigdy. I będziesz mógł po to kie-dyś powrócić. Jeśli zaś jest to jedynie przebłysk światła podobny smudze kreślonej przez spadającągwiazdę, nie zastaniesz tu po powrocie nic. Ale przynajmniej było ci dane zobaczyć blask światła. Ijuż samo to warto było przeżyć.I choć Alchemik mówił do niego językiem Alchemii, to młody człowiek wiedział, że słowa tedotyczyły Fatimy.Trudno było nie myśleć o tym, co zostawiał za sobą. Pustynia i jej monotonny krajobraznieustannie wypełniały zjawami jego wyobraźnię. Wszędzie widział daktylowe palmy, studnie itwarz ukochanej kobiety. Widział Anglika pochłoniętego pracą w swoim laboratorium iprzewodnika karawany, który był mistrzem, nie wiedząc nawet o tym. „Być może Alchemik nigdynie kochał nikogo?" - pomyślał w duchu.Teraz jechał przed nim z sokołem na ramieniu. Ptak znał świetnie mowę pustyni i na wszystkichpostojach zrywał się do lotu w poszukiwaniu pożywienia. Pierwszego dnia upolował zająca. A na-zajutrz dwa ptaki.Wieczorami rozściełali na ziemi swoje derki, ale nie rozpalali nigdy ognia. Noce na pustyni byłychłodne, stawały się też coraz bardziej mroczne w miarę jak nikła na niebie tarcza księżyca. Przeztydzień posuwali się w milczeniu, rozmawiając jedynie o tym, jak zachować niezbędne środki os-trożności, by nie wpaść w wir plemiennych walk. Wojna bowiem trwała nadal i niekiedy wiatr przy-nosił ze sobą słodkawy zapach krwi. Jakaś potyczka musiała toczyć się w okolicy, a wiatr przypomi-nał młodemu człowiekowi o istnieniu Języka Znaków, który zawsze był gotów pokazać mu to, czegonie mogły dojrzeć jego oczy.Siódmego dnia pod wieczór Alchemik postanowił rozbić obóz wcześniej niż zazwyczaj. Sokół po-leciał na łowy. Alchemik wyciągnął swój bukłak z wodą i podał go młodzieńcowi.- Wkrótce dotrzesz do celu twej podróży - rzeki. - Cieszy mnie to, że poszedłeś za głosem WłasnejLegendy.- Prowadzisz mnie bez słowa. A ja sądziłem, że nauczysz mnie tego wszystkiego, co wiesz. Nie takdawno temu znalazłem się w towarzystwie człowieka, który posiadał wiele alchemicznych ksiąg.Ale nie zdołałem się z nich nauczyć niczego.- Jest tylko jeden sposób nauki - odparł Alchemik. - Poprzez działanie. Wszystkiego, co ci byłopotrzebne, nauczyła cię ta podróż. Brakuje ci zaledwie jednej rzeczy.Młody człowiek chciał za wszelką cenę dowiedzieć się, co to takiego, ale Alchemik utkwił wzrok wlinii horyzontu wypatrując powrotu sokola.

46

- Dlaczego nazywają cię Alchemikiem?- Dlatego, że nim jestem.- A co stanęło na przeszkodzie innym alchemikom, którzy poszukiwali złota i nigdy go nie znaleźli?- Zadowalało ich poszukiwanie złota. Ciekawił ich jedynie skarb Własnej Legendy, ale nigdy niepragnęli przeżyć samej Legendy.- Powiedz proszę, czego brakuje mojej wiedzy? - nalegał młodzieniec.Alchemik wpatrywał się ciągle w widnokrąg. Po jakimś czasie sokół powrócił ze zdobyczą. Wy-kopali dół i rozpalili ogień głęboko w ziemi, by nikt nie mógł dojrzeć płomieni.-Jestem Alchemikiem, ponieważ jestem Alchemikiem - powiedział, gdy przygotowywali wspólniewieczerzę. - Przejąłem tę wiedzę od moich przodków, którzy ją dostali w darze od swoichprzodków i tak dalej, aż do początku świata. W tamtych czasach cala mądrość Wielkiego Dziełamogła zostać spisana na zwyczajnym szmaragdzie. Ale ludzie nigdy nie dawali wiary prostocie,zaczęli więc pisać traktaty, komentarze, studia filozoficzne. Głosili również, że znają drogę lepiej odinnych.- A co było napisane na Szmaragdowej Tablicy? - spytał młodzieniec.Alchemik wyrysował jakieś wzory na piasku, nie zajęło mu to nawet pięciu minut. Kiedy je kreślił,młodzieniec przypomniał sobie postać Starego Króla i plac, na którym spotkali się niegdyś, i wydałomu się, że od tamtego czasu upłynęło wiele wiele lat.- Oto co było napisane na Szmaragdowej Tablicy - rzekł Alchemik, gdy skończył. Młodzienieczbliżył się i przeczytał słowa wypisane na piasku.- Ależ to jakiś zawiły szyfr - powiedział nieco rozczarowany Szmaragdową Tablicą. - To samoznalazłem w księgach Anglika.- Nieprawda - odrzekł Alchemik. - To trochę tak jak jastrzębi lot - nie można go pojąć samymrozumem. Szmaragdowa Tablica jest najprostszą drogą wiodącą do Duszy Świata.Już dawno temu mędrcy zrozumieli, że świat przyrody jest jedynie powielonym obrazem Raju. Sarnfakt, że ten świat istnieje, jest dowodem na to, że istnieje też świat doskonalszy. Bóg go stworzył,aby za pośrednictwem rzeczy widzialnych ludzie mogli pojąć jego nauki duchowe i dojrzeć objawie-nia jego mądrości. To właśnie nazywam Działaniem.- A czy muszę zrozumieć Szmaragdową Tablicę? - spytał młodzieniec.- Gdybyś znajdował się w alchemicznym warsztacie, miałbyś teraz wymarzoną okazję, by szukaćnajlepszego sposobu odczytania Szmaragdowej Tablicy. Ale jesteś na pustyni. A zatem zanurz sięraczej w niej. Pustynia bowiem pomaga zrozumieć świat równie dobrze jak każda inna rzecz naziemi. Nawet nie potrzebujesz pustyni rozumieć - wystarczy przyjrzeć się zwykłemu ziarenkupiasku a ujrzysz w nim wszystkie cuda stworzenia.- A jak mogę zanurzyć się w pustyni?- Słuchaj po prostu głosu twego serca. Ono wie wszystko, bo wyszło z Duszy Świata i pewnego dniatam powróci.

Jechali w ciszy przez następne dwa dni. Alchemik stał się przezorniejszy, gdyż zbliżali się do strefynajbardziej zagorzałych walk. Młodzieniec zaś w skupieniu wsłuchiwał się w głos swego serca.Było to serce trudne do zrozumienia. Kiedyś zawsze tak chętne do wyjazdu, teraz chciało dotrzeć zawszelką cenę do miejsca przeznaczenia. Niekiedy opowiadało historie pełne tęsknoty, kiedy indziejznów zachwycało się wschodem słońca na pustyni i wyciskało skrywane łzy z oczu chłopca. Biłoszybciej, gdy opowiadał mu o skarbie i zwalniało, gdy jego wzrok ginął w dali pustynnego horyzontu.Ale nie milkło nigdy, nawet jeśli nie zamieniał ani jednego słowa z Alchemikiem.- Dlaczego musimy słuchać głosu serca? - spytał tego wieczoru, gdy zatrzymali się na nocleg.- Bo tam, gdzie będzie twoje serce, będzie i twój skarb.- Moje serce jest niespokojne - rzeki młody człowiek. - Marzy, lęka się, jest zakochane wdziewczynie z pustyni. Wypytuje mnie o tysiące spraw, a w nocy nie pozwala zmrużyć oka, gdymyślę o niej.

47

- To dobrze. Twoje serce jest żywe. Słuchaj dalej, co ci powie.W ciągu następnych trzech dni napotkali na swej drodze wielu wojowników, jeszcze innych do-strzegli na horyzoncie. Serce chłopca zaczęło mówić o lęku. Opowiadało mu historie zasłyszane wDuszy Świata, dzieje śmiałków, którzy wyruszyli na poszukiwanie swoich skarbów i nigdy do nichme dotarli. Czasami straszyło go, że przecież i on może skarbu nie znaleźć i zginąć gdzieś na pusty-ni. Kiedy indziej mówiło mu, jak jest szczęśliwe, że spotkał swoją miłość i zdobył wiele złotychmonet.- Moje serce jest zdrajcą - rzekł młodzieniec do Alchemika, kiedy zatrzymali się, by dać wytchnie-nie koniom. - Nie chce, żebym szedł dalej.- To dobrze. Znaczy to, że twoje serce żyje. Obawa przed utratą wszystkiego, co się dotąd zdobyło,za jakiś sen, jest zupełnie naturalna.- Dlaczego mam zatem słuchać serca?- Bo nie uciszysz go nigdy, l nawet gdybyś udawał, że nie słyszysz, o czym mówi, nadal będzie biłow twojej piersi i nie przestanie powtarzać tego, co myśli o życiu i o świecie.- Nawet jeśli jest zdrajcą?- Zdrada to cios, którego nie oczekujesz. Jeśli poznasz dobrze swoje serce, to nigdy ci takiego ciosunie zada. Będziesz bowiem zna! jego najtajniejsze marzenia i jego tęsknoty, i będziesz je szanował.Nikt nie może uciec przed własnym sercem. Dlatego już lepiej słuchać, co ono mówi. Aby żadenniespodziewany cios nigdy cię nie dosięgnął.

Młody człowiek dalej więc słuchał swego serca, przemierzając pustynię. Poznał jego wybiegi i for-tele i pogodził się z tym, jakie było. Strach i chęć powrotu opuściły go, bo pewnej nocy serce wyzna-ło mu, że jest szczęśliwe. - Nawet jeśli czasem trochę się skarżę - mówiło serce - to tylko dlatego, żejestem sercem ludzkim, a one są właśnie takie. Obawiają się sięgnąć po swoje największe marzenia,ponieważ wydaje się im, że nie są ich godne, albo że nigdy im się to nie uda. My, serca, umieramyna samą myśl o miłościach, które przepadły na zawsze, o chwilach, które mogły być piękne, a niebyły, o skarbach, które mogły być odkryte, ale pozostały na zawsze niewidoczne pod piaskiem. Gdytak się dzieje, zawsze na koniec cierpimy straszliwe męki.

- Moje serce obawia się cierpień - powiedział młodzieniec do Alchemika pewnej nocy, gdy oglądalibezksiężycowe niebo.- Powiedz mu, że strach przed cierpieniem jest straszniejszy niż samo cierpienie. I że żadne sercenie cierpiało nigdy, gdy sięgało po swoje marzenia, bo każda chwila poszukiwań jest chwiląspotkania z Bogiem i z Wiecznością.- Każda chwila poszukiwań jest chwilą spotkania - rzekł młodzieniec do swego serca. - Kiedyszukałem skarbu, wszystkie dni były jasne, bo wiedziałem, że każda godzina stanowi cząstkęmarzenia o odkryciu go. Kiedy szukałem skarbu, to po drodze spotkałem to, czego nigdy niemógłbym odkryć, gdybym nie miał odwagi sięgnąć po rzeczy niemożliwe dla zwykłego pasterza.Jego serce ucichło na całe popołudnie. I tej nocy spał spokojnie. A kiedy obudził się rankiem sercezaczęło mu opowiadać o Duszy Świata. Powiedziało mu, że człowiek szczęśliwy to ten, kto nosi wsobie Boga. I że szczęście można znaleźć nawet w najmniejszym ziarenku pustynnego piasku - zu-pełnie tak, jak mówił Alchemik. Bo ziarenko piasku jest chwilą Stworzenia, a Wszechświat poświę-cił całe miliony lat, by mogło istnieć.- Każdy człowiek na kuli ziemskiej ma skarb, który gdzieś na niego czeka - powiedziało mu serce. -My, serca, rzadko o tym mówimy, bo ludzie nie chcą już odnajdywać skarbów. Mówimy o tymjedynie dzieciom. A resztę pozostawiamy życiu, by poprowadziło każdego śladem jegoprzeznaczenia. Niestety, mało kto podąża wyznaczoną mu drogą, która jest szlakiem do jegoWłasnej Legendy i do spełnienia. Większości świat jawi się jako groźba i pewnie z tej przyczynyten świat staje się, w końcu dla nich prawdziwym zagrożeniem. A wtedy my, serca, mówimy corazciszej i ciszej, choć nie milkniemy nigdy na dobre, I zaklinamy na wszystkie świętości, aby nieusłyszano naszych słów. Bo nie chcemy, aby ludzie cierpieli, że nie poszli drogą, jaką imwskazywaliśmy.

48

- Dlaczego serca nie mówią ludziom, że powinni podążać śladem własnych marzeń? - spytałmłodzieniec Alchemika.- Ponieważ wówczas serca cierpiałyby najbardziej. A serca nie lubią cierpieć.Od owego dnia młodzieniec słuchał głosu swego serca. Prosił, by nigdy go nie opuściło. Prosił, byściskało się w jego piersi, by biło na alarm, gdyby czasem zdarzyło mu się zaniechać swychmarzeń. I przysiągł być zawsze ostrożnym, kiedy usłyszy bicie na alarm.Tej nocy rozmawiał długo z Alchemikiem. I Alchemik zrozumiał, że serce młodzieńca powróciło doDuszy Świata.- Cóż mam teraz począć?- Idź dalej w stronę piramid - odparł Alchemik. - I uważaj na znaki. Twoje serce potrafi już dziśwskazać ci skarb.- A więc to jest to, czego dotąd nie wiedziałem ?- Nie - powiedział Alchemik. - Oto czego brakuje twojej wiedzy:Zanim marzenie się spełni, Dusza Świata pragnie poddać próbie to wszystko, czego nauczyłeś się wdrodze. Jeśli tak czyni, to nie powoduje nią złośliwość, ale chęć, byś zgłębił nauki, których do-świadczasz idąc tropem marzeń. I wtedy właśnie większość ludzi wycofuje się. W języku pustyni totak, jak umrzeć z pragnienia w chwili, gdy na widnokręgu widać już palmy oazy.Podróż zaczyna się nieodmiennie Szczęściem Początkującego, a kończy Próbą Zdobywcy.Młodzieniec przypomniał sobie wtedy stare przysłowie z jego kraju o tym, że najciemniej jest tużprzed wschodem słońca.

Pierwszy namacalny znak zagrożenia pojawił się już nazajutrz. W oddali ukazało się trzech wo-jowników, a kiedy podeszli bliżej, zapytali obu podróżnych, czego tu szukają.- Przybyłem na łowy z sokołem - odparł Al-chemik.- Mamy obowiązek przeszukać was i sprawdzić, czy nie ukrywacie broni - rzekł jeden zwojowników.Alchemik powoli zsiadł z konia. Młody człowiek poszedł za jego przykładem.- Na co ci tyle pieniędzy? - spytał wojownik na widok wypchanej złotem sakiewki.- Aby dotrzeć do Egiptu - odrzekł młodzieniec.Człowiek, który przetrząsał juki Alchemika, natknął się na kryształowy flakonik wypełnionypłynem i na szklane jajo żółtej barwy, niewiele tylko większe od kurzego.- Co to takiego? - zapytał.- Eliksir Długowieczności i Kamień Filozoficzny. Jest to Wielkie Dzieło Alchemików. Kto pije tenpłyn, nie choruje nigdy, zaś maleńki okruch tego kamienia przemienia każdy metal w złoto.Trzej mężczyźni wybuchnęli gromkim śmiechem, a Alchemik śmiał się wraz z nimi. Jego odpowiedźprzypadła im widać do gustu, bo pozwolili im odejść bez przeszkód.- Czyś ty postradał rozum? - wykrzyknął młodzieniec, gdy zniknęli im z oczu. - Dlaczego odpo-wiedziałeś im w ten sposób?- Aby ci pokazać proste prawo, które rządzi tym światem: nigdy nie dostrzegamy skarbów, któremamy tuż przed oczyma. A wiesz, dlaczego tak się dzieje? Bo ludzie nie wierzą w skarby.Posuwali się dalej przez piaski pustyni. W miarę upływu dni, serce chłopca milkło coraz bardziej.Nie kłopotało się już ani tym, co było, ani tym co być miało. Podobnie jak on, zadowalało się obser-wowaniem pustyni i razem z nim czerpało ze źródeł Duszy Świata. Chłopiec i jego serce stali sięwielkimi przyjaciółmi i odtąd nie mogło już być miedzy nimi mowy o zdradzie.Teraz serce odzywało się po to, by podnieść na duchu młodzieńca, gdy dni wypełnione milczeniemwydawały mu się nużące- Po raz pierwszy serce mówiło o jego cnotach: o odwadze, jakiej byłotrzeba, by porzucić owce i pójść za głosem Własnej Legendy, o zapale, z jakim pracował w sklepie zkryształami.Opowiedziało mu również o tym, czego nigdy nie dostrzegł - o wszystkich niebezpieczeństwach,

49

które czyhały na niego po drodze. Raz ukrył strzelbę wykradzioną ojcu, którą mógł się przecieżłatwo postrzelić. Innym razem rozchorował się w szczerym polu. Wymiotował, a potem spał długo.Nieopodal w tym samym czasie dwaj bandyci dybali na jego owce i na jego życie. Ale, skoro pasterzciągle nie nadchodził, dali za wygraną, sądząc, że poszedł inną drogą.- Czy serca zawsze przychodzą ludziom z po- mocą? - spytał Alchemika.- Tylko tym, którzy są wierni Własnej Legendzie. Ale pomagają również dzieciom, pijakom istarcom.- Czy znaczy to, że niebezpieczeństwo nie istnieje?- Znaczy to tyle, że serca robią to, co jest w ich mocy - odrzekł Alchemik.Pewnego wieczoru przejechali przez obozowisko jednego z wojujących klanów. Wokół roiło się odArabów przyodzianych w piękne białe szaty, z bronią gotową do strzału. Rozprawiali oni o to-czących się walkach i nikt nawet nie zwrócił uwagi na dwóch samotnych jeźdźców.- Nic nam nie zagraża. - rzeki młodzieniec, kiedy już oddalili się nieco. Alchemik wpadł w gniew.- Ufaj sercu - powiedział - ale nie zapominaj ani na chwilę, że jesteś na pustyni. Kiedy ludzieprowadzą między sobą wojnę, nawet Dusza Świata słyszy jęki bitewne. Nikt bowiem nie możeuciec przed skutkami tego, co dzieje się pod sklepieniem nieba.„Wszystko jest jednym" - pomyślał miody człowiek.I jakby pustynia chciała przyznać rację staremu Alchemikowi, tuż za nimi pojawili się dwaj jeźdźcy.- Stać! Nie wolno wam jechać dalej! - wykrzyknął jeden z nich. - Jesteście na ziemiach, gdzie trwająwalki.- Nie jadę daleko - odparł Alchemik, patrząc wojownikom prosto w oczy.Zawahali się przez chwilę, aż w końcu pozwolili im jechać dalej.Młody człowiek przyglądał się tej scenie zauroczony.- Ujarzmiłeś ich wzrokiem - powiedział.- Bo w oczach tkwi siła duszy - odrzekł Alchemik.„To prawda" - przyznał w duchu młodzieniec. Przypomniał sobie, że kiedy mijali obozowisko, ktośw tłumie wojowników przyglądał im się bacznie. Jednak odległość nie pozwalała rozróżnić rysówjego twarzy. A mimo to chłopiec był pewien, że tamten ani na chwilę nie spuszcza z nich oka.Gdy zamierzali przeprawić się przez łańcuch gór widniejących w oddali, Alchemik rzekł, że odPiramid dzielą ich zaledwie dwa dni marszu.- Skoro już wkrótce mamy się rozstać, naucz mnie proszę tajników Alchemii - poprosił mło-dzieniec.- Wiesz już wszystko to, co wiedzieć trzeba. Wystarczy wniknąć w głąb Duszy Świata i odkryć tamskarb, który przypisała każdemu z nas.- Nie to chcę wiedzieć. Miałem na myśli przemianę ołowiu w złoto.Alchemik szanował ciszę pustyni i odpowiedział chłopcu dopiero, gdy zatrzymali się na posiłek.- We Wszechświecie wszystko przeobraża się nieustannie. Dla wtajemniczonych złoto jest metalemnajbardziej dojrzałym. Nie pytaj mnie dlaczego, bo tego nie wiem. Wiem jedynie, że to, czego uczyTradycja, jest zawsze słuszne. Tylko ludzie nie potrafili właściwie przetłumaczyć słów mędrców. ldlatego, zamiast być symbolem rozwoju, szlachetne złoto stało się znamieniem wojny.- Rzeczy mówią wieloma jeżykami - powiedział młodzieniec. - Doświadczyłem już tego, że głoswielbłąda może być tylko zwykłym parskaniem, w chwilę potem zwiastunem niebezpieczeństwa ina powrót zwyczajnym parskaniem.Zamilkł. Pewnie dla Alchemika wszystko to od dawna było oczywiste.- Znałem prawdziwych alchemików - podjął Alchemik. - Zamykali się w laboratoriach i, jak złoto,usiłowali dojrzewać. Ci odkrywali Kamień Filozoficzny. Zrozumieli bowiem, że kiedy dojrzewajedna rzecz, dojrzewa też wszystko wokół. Innym udawało się odkryć Kamień przypadkiem. Ciotrzymywali dar, a ich dusza była bardziej rozbudzona niż dusze innych. Ale oni się nie liczą, gdyżjest ich bardzo niewielu. Inni wreszcie szukali tylko złota. Ci nigdy nie odkryli tajemnicy. Zapo-mnieli o tym, że ołów, miedź i żelazo też maja Własne Legendy do spełnienia. A ten, kto przywłasz-cza sobie Legendę bliźniego, nigdy nie odkryje swojej własnej.W ustach Alchemika słowa te zabrzmiały jak przekleństwo.

50

Schylił się i podniósł z ziemi muszlę.- Kiedyś był tu ocean - rzekł.- Już to odkryłem - odparł młodzieniec.Alchemik poprosił, by przytknął muszlę do ucha. Młody człowiek nieraz czynił to będąc dzieckiem inieodmiennie słyszał w niej szum morza.- Morze na zawsze zamknięte jest w tej muszli, bo jest to jej Własna Legenda, I nie opuści jej do-póty, dopóki wody oceanu na powrót nie pochłoną pustyni.Wskoczyli w siodła i pośpieszyli w stronę egipskich piramid.

Słońce zaczynało już zachodzić, kiedy serce młodzieńca zaczęło bić na alarm. Zewsząd otaczały ichwysokie wydmy. Alchemik wydawał się chłopcu całkiem spokojny. Pięć minut później tuż przednimi wyrosło z piasków dwóch jeźdźców. Ich sylwetki odcinały się ostro na widnokręgu. Zanimzdążył powiedzieć cokolwiek do Alchemika, dwóch jeźdźców zamieniło się w dziesięciu, potem wstu, a na koniec pokryli całkowicie okoliczne wydmy.Byli to wojownicy odziani na niebiesko, ich turbany przytrzymywała potrójna czarna opaska. Ichtwarze zakrywały błękitne szale i tylko czasem widać było spod nich oczy. Nawet z oddali te oczyświadczyły o ogromnej sile ducha. Te oczy mówiły o śmierci.

Zaprowadzono ich obu do obozu wojskowego, nieopodal. Jeden z żołnierzy popchnął ich donamiotu, który w niczym nie przypominał namiotów w Oazie. Znaleźli się oko w oko z wodzemotoczonym licznym orszakiem.- To są szpiedzy - rzekł jeden z mężczyzn.- Jesteśmy tylko podróżnikami - odparł spokojnie Alchemik.- Widziano was trzy dni temu w obozie nieprzyjaciela. Rozmawialiście tam z jednym z żołnierzy,-Jestem człowiekiem, który wędruje po pustyni i czyta z gwiazd - odparł Alchemik. - Nie wiem nico oddziałach wojsk ani o ruchach plemion. Służyłem jedynie za przewodnika mojemuprzyjacielowi.- A kim on jest? - spytał dowódca.- Alchemikiem - odparł Alchemik. - Zna on tajemne moce przyrody i pragnie pokazać wam swojeniezwykłe zdolności.Młody człowiek słuchał z zapartym tchem. Bał się.- Czego szuka obcy na obcej ziemi? - spytał jeden z mężczyzn.- Przynieśliśmy w darze dla waszego klanu złoto - wtrącił Alchemik, nim jeszcze młodzienieczdołał otworzyć usta.I chwyciwszy jego kiesę pełną złotych monet podał ją wodzowi. Tamten przyjął ją bez słowa. Byłotam dość złota, by kupić pokaźną ilość broni.- Kto to jest Alchemik? - spytał w końcu Arab.- To ktoś kto zna świat i przyrodę. I gdyby tylko zapragnął, mógłby zaprzęgając siłę wiatru uni-cestwić w okamgnieniu cały ten obóz.Mężczyźni wy buchnęli śmiechem. Przywykli już do okrucieństw wojny i wiedzieli dobrze, że wiatrnie byłby w stanie zadać śmiertelnego ciosu. Ale każdemu z nich ścisnęło się serce w piersi. Bylibowiem ludźmi pustyni i w głębi ducha obawiali się czarowników.- Chciałbym to zobaczyć na własne oczy - rzeki dowódca.- Potrzeba nam na to trzech dni - odparł Alchemik. - Wtedy ten młodzieniec przemieni się w wiatr,by pokazać wam swoją nadprzyrodzoną moc. Jeśli mu się nie powiedzie, ofiarujemy pokornie naszeżycia w hołdzie dla waszego klanu.- Nie możesz mi darować czegoś, co już do mnie należy - odparł gniewnie dowódca.Przyznał jednak podróżnym trzy dni laski.Przerażonemu chłopcu odebrało władzę w nogach. Alchemik musiał przytrzymać go pod ramię, gdywychodzili z namiotu.

51

- Nie pokazuj im, że się boisz - powiedział. - To są ludzie waleczni i gardzą tchórzami.Młodzieniec stracił głos. Odzyskał go dopiero po dłuższym czasie, kiedy szli przez obozowisko.Nie warto nawet było ich więzić. Arabowie ode- brali im po prostu konie. I tak oto świat raz jeszczedal im poznać jeden spośród swoich rozlicznych jeżyków - pustynia, która wcześniej była otwartą inieograniczoną przestrzenią, stalą się murem nie do przebycia.- Oddałeś im cały mój majątek – wykrztusił w końcu młodzieniec. - Wszystko, co zdobyłem wciągu całego życia!- A na co ci to, skoro masz umrzeć? Pieniądze uratowały ci życie na trzy dni. Nieczęsto się zdarza,by pieniądze mogły opóźnić czyjąś śmierć.Młodzieniec był zbyt przerażony, by dotarły do niego słowa mądrości. Zupełnie nie wiedział, jakprzemienić się w wiatr. Przecież nie był alchemikiem.Alchemik poprosił jednego z wojowników o herbatę. Skropił nią nadgarstki młodego człowieka.Przyjemna i kojąca fala rozeszła się po jego ciele, podczas gdy Alchemik wypowiadał cichutko jakieśtajemnicze zaklęcia, których chłopiec nie był w stanie zrozumieć.- Nie poddawaj się rozpaczy - rzekł Alchemik głosem niezwykle łagodnym. - Ona nie pozwalarozmawiać z sercem.- Nie potrafię zamienić się w wiatr.- Ten kto żyje Własną Legenda, wie to wszystko, co wiedzieć powinien. I tylko jedno możeunicestwić marzenie - strach przed porażką.-Ja nie lękam się porażki. Po prostu nie potrafię przemienić się w wiatr.- A zatem trzeba, żebyś się tego nauczył. Bo od tego zależy twoje życie.- A jeśli nie będę w stanie?- Wtedy zginiesz, przeżywszy jednak Własną Legendę. Lepsze to chyba, niż umrzeć jak milionyludzi, którym nawet się nie śniło o istnieniu ich Legendy. Ale nie obawiaj się, bowiem zazwyczajwidmo śmierci sprawia, że bardziej szanujemy życie.

Minął pierwszy dzień. W okolicy rozgorzała zaciekła bitwa i do obozu trafiło wielu rannych.„Śmierć niczego nie zmienia" - pomyślał chłopiec. Poległych wojowników zastępowano nowymi iżycie toczyło się dalej.- Mogłeś umrzeć później, przyjacielu - rzekł jakiś człowiek pochylony nad zwłokami jednego zeswych towarzyszy. - Mogłeś umrzeć, kiedy powróciłby czas pokoju. Zresztą i tak umarłbyśwcześniej czy później.Pod wieczór młodzieniec podszedł do Alchemika, który wybierał się na pustynię ze swoimnieodłącznym sokołem.- Żadną miarą nie umiem zamienić się w wiatr- powtórzył raz jeszcze.- Pamiętaj o tym, co już ci mówiłem: ten świat jest jedynie widzialną częścią Boga. A alchemia, toprzeniesienie doskonałości duchowej do świata materii.- Co ty robisz?- Karmię sokoła.- Jeśli nie uda mi się przemienić w wiatr, zginiemy obaj - powiedział młody człowiek. - Na co zda sięjeszcze karmić sokoła?- To ty zginiesz - odparł Alchemik. - Bo ja potrafię przedzierzgnąć się w wiatr.

Drugiego dnia młodzieniec wdrapał się na skaliste urwisko nieopodal obozu. Straże pozwoliły muwyjść bez przeszkód. Doszły już do nich słuchy o czarowniku, który przemienia się w wiatr i wolelitrzymać się od niego z daleka. A zresztą pustynia stanowiła mur nie do przebycia.Resztę popołudnia spędził zatopiony w krajobrazie pustyni. Słuchał głosu swego serca. A pustyniasłuchała lęku, który w nim mieszkał.Oboje mówili tym samym językiem.

52

Trzeciego dnia naczelny wódz zebrał wokół siebie najwyższych rangą wojowników.- Pójdźmy obejrzeć tego młodzieńca, który przemienia się w wiatr - rzekł do Alchemika.- Chodźmy! - odrzekł Alchemik.Młody człowiek przywiódł ich do miejsca, do którego dotarł poprzedniego dnia. Poprosiłwszystkich, by usiedli.- Potrzebuję trochę czasu - rzekł.- Nigdzie nam się nie śpieszy - odrzekł dowódca. - Jesteśmy ludźmi pustyni.

Młodzieniec zatopił wzrok w linii horyzontu.W dali dojrzeć można było góry, wydmy, skały i pnące rośliny, które uparcie starały się żyć tam,gdzie ich byt był niepewny. Przed nim, jak okiem sięgnąć, rozpościerała się teraz pustynia, i choćprzemierzał ją od długich miesięcy, to poznał zaledwie jej znikomą cześć. W tej maleńkiej częścizdarzyło mu się spotkać i Anglików, i karawany, i walki plemion, i Oazę z jej pięćdziesięciomatysiącami daktylowych palm i trzystu studniami.- Czego żądasz dziś ode mnie? - spytała pustynią. - Czy wczoraj nie patrzyliśmy na siebiewystarczająco długo?- Ukrywasz gdzieś moją ukochaną. I kiedy spoglądam w twoje piaszczyste przestworza, to takjakbym i ją widział. Pragnę wrócić do niej i potrzebuję twej pomocy, by przemienić się w wiatr.- A czym jest Miłość? - spytała pustynia.- Miłość jest jak sokół, który krąży nad twoimi piaskami. Dla niego jesteś najbujniejszą zielenią, zktórej zawsze powraca ze zdobyczą. On zna twoje skalne urwiska, twoje wydmy i twoje góry, a i tyjesteś dla niego najbardziej szczodra.- Sokoli dziób wyrywa mnie po kawałku - powiedziała pustynia. - Karmie całymi latami jego ofiary,poję resztką wody jaką mam, prowadzę je tam, gdzie mogą znaleźć pożywienie. A pewnego dniasokół spada z nieba właśnie w chwili, gdy mogłabym wreszcie poczuć pieszczotę zwierzyny namoich piaskach. I sokół porywa to, co z takim trudem wykarmiłam.- Po to właśnie karmiłaś i hodowałaś te wszystkie stworzenia - odparł młody człowiek. - Żebypożywić sokoła. A sokół będzie żywił człowieka. Zaś człowiek z kolei nasyci twój piasek, z któregoznowu zrodzą się zwierzęta. Bo taki jest świat.- I to jest Miłość?- Tak. To ona sprawia, że ofiara zamienia się w sokoła, sokół w człowieka, a człowiek w pustynię.To ona sprawia, że ołów przemienia się w złoto, a złoto powraca, by ukryć się w ziemi.- Nie rozumiem twoich słów - powiedziała pustynia.- Zrozum chociaż tyle, że gdzieś pośród twoich piasków czeka na mnie kobieta. A by to oczekiwaniespełnić, muszę przemienić się w wiatr.Pustynia zamilkła na chwilę.- Daję ci moje piaski, aby wiatr mógł dmuchać po nich do woli. Ale sama niewiele mogę zdziałać.Wezwij na pomoc wiatr.Zerwał się leciutki wiatr. Wodzowie wojskprzyglądali się z daleka młodemu, przemawiające-mu w nieznanym im języku człowiekowi.Alchemik uśmiechał się sam do siebie.

Wiatr przyleciał do młodzieńca i musną! leciutko jego twarz. Posłyszał jego rozmowę z pustynią -wiatry zawsze wiedzą wszystko. Gonią po świecie nie wiedząc ani gdzie się narodziły, ani gdzie umrą.- Pomóż mi - powiedział chłopiec. – Kiedyś usłyszałem w twoim świście głos mojej ukochanej.- Kto nauczył cię języka wiatru i pustyni?- Moje własne serce - odpowiedział młodzieniec.Wiatr nosił wiele imion. Tutaj nazywano go sirocco, bo Arabowie wierzyli, że przybywał z krain

53

obfitujących w wodę i zamieszkałych przez ludzi o czarnej skórze. W dalekim kraju, skąd przybywałmłody człowiek, nazywano go lewantem, bo Hiszpanie wierzyli, że niósł ze sobą piasek pustyni iwojenne okrzyki Maurów. A może gdzie indziej, z dala od łąk, gdzie pasły się owce, ludzie sądzili, żeten wiatr przybywa z Andaluzji? Ale wiatr nie przylatywał znikąd ani donikąd nie gnał i dlatego byłsilniejszy od pustyni. Kiedyś można będzie za- sadzić na pustyni drzewa a nawet hodować tam owce,ale nigdy nie uda się ujarzmić wiatru.- Nie możesz stać się wiatrem - powiedział do młodzieńca. - Nasze natury są odmienne.-Nieprawda. Zgłębiłem tajniki alchemii, kiedy razem z tobą przemierzałem świat. Noszę w sobie iwiatry, i pustynie, i oceany, i gwiazdy, i to wszystko, co tylko zostało stworzone we Wszechświecie.Ta sama Ręka nas stworzyła i ten sam Duch w nas mieszka. Chcę stać się takim jak ty, wślizgnąćsię do wszystkich zakamarków, przemierzyć morza i oceany, rozwiać piaski kryjące mój skarb iprzywołać głos mojej ukochanej.- Przysłuchiwałem się kiedyś twojej rozmowie z Alchemikiem. Mówił on, że każda rzecz ma swojąWłasną Legendę. Dlatego istoty ludzkie nie mogą przemienić się w wiatr.- Naucz mnie być wiatrem bodaj przez chwilę - poprosił chłopiec. - Abyśmy mogli pomówić razemo nieskończonych możliwościach wiatrów i ludzi.Wiatr zaciekawił się - istniało coś, o czym jeszcze nie wiedział. Korciło go, żeby pogawędzić, alezupełnie nie wiedział jak przemienić człowieka w wiatr. A przecież tyle potrafił! Tworzył pustynie,zatapiał okręty, powalał całe lasy i włóczył się po miastach pełnych muzyki i dziwacznychodgłosów. Sądził zawsze, że nie zna żadnych granic, a tu nagle pojawił się ten młokos i upierał się,że wiatr mógłby jeszcze dokonać tysiąca innych rzeczy.- To się nazywa Miłością - powiedział młodzieniec widząc, że wiatr jest o krok od spełnienia jegoprośby. - Kiedy kochamy, to stajemy się częścią Stworzenia. Kiedy kochamy, nie potrzebujemywcale rozumieć, co się dzieje wokół, bo wtedy wszystko dzieje się w nas samych i wtedy nawetczłowiek może przemienić się w wiatr. Oczywiście pod warunkiem, że wiatr przyjdzie mu zpomocą.Wiatr był próżny i rozgniewały go słowa młodzieńca. Powiał silniej, unosząc w powietrze tumanypiasku. Ale mimo że przemierzył świat wzdłuż i wszerz, musiał jednak przyznać, że nie potrafiłprzemienić człowieka w wiatr. Nie znał też Miłości.- Podczas mych wędrówek po świecie widziałem mnóstwo ludzi, którzy mówili o miłości patrząc wniebo - powiedział wiatr, rozzłoszczony własną bezsilnością. - Może lepiej wezwać na pomoc niebo.- Pomóż mi zatem - rzekł młodzieniec. - Zasnuj to miejsce piaskowym kurzem, aby nie oślepiło mniesłońce, gdy będę spoglądał w niebo.Wiatr powiał jeszcze silniej, niebo zasłoniła chmura piasku, a po słońcu został jedynie złoty krążek.

W obozie coraz trudniej było dojrzeć cokolwiek. Ludzie pustyni dobrze znali ten wiatr. Nazywali gosamumem, był on gorszy od morskiej wichury, chociaż oni morza nie znali. Konie rżały nerwowo, aziarenka piasku powoli osiadały na broni wojowników.Na skalnym urwisku jeden z wysokich rangą wojowników odwrócił się w stronę głównego wodza ipowiedział:- Może starczy już tego widowiska.Młodzieniec zniknął im niemal z pola widzenia. Wszystkie twarze zakrywał całkowicie błękitnywoal, a w błyskających spod niego oczach czytało się strach.- Skończmy już z tym - nalegał inny jeszcze dowódca.- Chcę zobaczyć jak wielka jest potęga Allacha - rzekł główny wódz, a jego głos przepojony byłszacunkiem - Pragnę ujrzeć na własne oczy, jak człowiek zamienia się w wiatr.Zanotował jednak w pamięci imiona obu mężczyzn, którzy zdradzili się ze swoim lękiem. Gdytylko ucichnie wiatr, pozbawi ich dowództwa. W sercach ludzi pustyni nie może zagościć nawetcień bojaźni.- Wiatr mi powiedział, że ty wiesz, co to jest Miłość - rzekł młodzieniec do Słońca. - A jeśli znaszMiłość, musisz znać również Duszę Świata, która z Miłości powstała.- Stąd, gdzie się znajduję - odpowiedziało Słońce - mogę z łatwością dojrzeć Duszę Świata. Łączy

54

się ona z moją własną duszą. Oboje pozwalamy rosnąć drzewom i razem prowadzimy owce szuka-jące cienia. Tu, gdzie jestem - a jestem bardzo daleko od świata - nauczyłem się kochać, I wiem, żejeśli choć odrobinę zbliżę się do ziemi, zginie wszystko co ona nosi i unicestwię Duszę Świata. Azatem patrzymy na siebie z oddali i kochamy się wzajemnie. Ja daję jej ciepło i życie, a ona daje mirację bytu.- Tak, ty wiesz, co to Miłość - powtórzył młodzieniec.- l znam też Duszę Świata, bo prowadzimy ze sobą długie rozmowy podczas wędrówki bez końcapo orbicie. Powiedziała mi, że największym jej zmartwieniem jest to, że tylko minerały i roślinypojęły, że wszystko jest jedną i tą samą Rzeczą. A przecież nie potrzeba, aby żelazo było podobnedo miedzi a miedź do złota. Każdy wypełnia swoistą rolę w tej jedynej Rzeczy i wszystko mogłobybyć Symfonią Pokoju, gdyby Ręka, która to zapisała, zatrzymała się piątego dnia. Ale był i dzieńszósty.-Jesteś mędrcem, bo widzisz wszystko z daleka- powiedział młody człowiek. - Ale nie znasz Miłości. Gdyby nie było szóstego dnia, nie byłoby iczłowieka, miedź pozostałaby na zawsze tylko miedzią, a ołów tylko ołowiem. To prawda, że każdyma Własną Legendę, ale pewnego dnia owa Legenda się spełni. Trzeba więc przemienić się w coślepszego i żyć nową Własną Legendę, aż po dzień, gdy Dusza Świata stanie się naprawdę jednąjedyną Rzeczą. Słońce popadło w zadumę i zaświeciło mocniej. A wiatr, któremu spodobała sięta rozmowa, dmuchnął jeszcze silniej, żeby promienie słoneczne nie oślepiły młodzieńca.- Po to właśnie istnieje Alchemia – powiedział chłopiec. - Aby każdy szukał swojego skarbu,odkrywał go i starał się być doskonalszym, niż był w życiu poprzednim. Ołów wypełniał będzieswoją rolę aż do czasu, kiedy świat nie będzie już potrzebował ołowiu. Wówczas będzie musiałprzemienić się w złoto.Alchemicy potrafią dokonać tej przemiany. Uczą nas, że kiedy staramy się być doskonalszymi niżjesteśmy, wszystko wokół nas staje się doskonalsze.- Dlaczego mówisz, że nie wiem, co to Miłość?- spytało Słońce.- Bo Miłość nie polega na tym, by stać nieruchomo jak pustynia, ani hulać po świecie jak wiatr, anipatrzeć na wszystko z daleka, jak ty. Miłość jest tą siłą, która przemienia i ulepsza Duszę Świata.Kiedy dotarłem do niej po raz pierwszy, wydawała mi się absolutnie doskonała. Ale z czasemodkryłem, że jest odbiciem tego wszystkiego, co zostało stworzone, że nią również miotają inamiętności, i wojny. To my, ludzie, karmimy Duszę Świata, a świat w którym żyjemy stanie sięlepszy albo gorszy w zależności od tego, czy my sami będziemy lepsi czy gorsi. Tu właśnieprzychodzi z pomocą siła Miłości, bo zawsze, gdy kochamy, to pragniemy być lepsi niż jesteśmy.- Czego właściwie ode mnie oczekujesz? - spytało Słońce.- Abyś mi pomogło przemienić się w wiatr- odpowiedział młodzieniec.- Cała przyroda wie, że jestem najbardziej rozumnym ze wszystkich stworzeń - odrzekło Słońce -Ale doprawdy nie wiem jak sprawić, byś mógł zamienić się w wiatr!- Do kogo mam się więc zwrócić?Słońce zamyśliło się głęboko. Wiatr słuchał wszystkiego i zaraz rozniesie po całym świecie wieść,że wiedza słońca jest ograniczona. Zatem nie mogło odprawić z niczym tego młodego człowieka,który znał Język Wszechświata.- Zwróć się do Ręki, która wszystko zapisała- rzekło na koniec Sionce.Wiatr zawył z uciechy i powiat jeszcze silniej. Namioty rozbite na piasku zerwały się do lotu azwierzęta uwolniły z powrozów. Ludzie na skalistej skarpie czepiali się jedni drugich, by nie porwałich wiatr.Młodzieniec zwrócił się w stronę Ręki, która wszystko zapisała. I już chciał coś powiedzieć, gdynagle poczuł, że Wszechświat milczał, więc on również zamilkł.Strumień miłości trysnął z jego serca i chłopiec zaczął się modlić. Była to modlitwa jakiej dotąd nieznał, modlitwa bez słów, w której o nic nie prosił. Nie dziękował za znalezienie soczystego pastwiska

55

dla owiec, nie zaklinał, by udało mu się sprzedać więcej kryształów, nie błagał , by kobieta, którąspotkał, czekała na jego powrót. W ciszy, która nastała, zrozumiał, że i pustynia, i wiatr, i słońce taksamo jak on szukały znaków, które zapisała ta Ręka. One również pragnęły iść własną drogą i pojąćsłowa wyryte na zwyczajnym szmaragdzie. Wiedział, że znaki te były rozsiane po ziemi i poprzestworzach. Na pozór nie miały żadnej racji bytu, żadnego znaczenia i ani pustynie, aniwiatry, ani słońce, ani nawet ludzie nie wiedzą, dlaczego zostali stworzeni. Ale ta Ręka o tymwiedziała i ona jedna zdolna była czynić cuda, prze mieniąc oceany w pustynie, a ludzi w wiatr.Ponieważ ona jedna rozumiała, że jakieś wyższe przeznaczenie popychało Wszechświat dopunktu, w którym owe sześć dni tworzenia przemienia się w Wielkie Dzieło.Młodzieniec zanurzył się w Duszy Świata i ujrzał, że Dusza Świata jest częścią Duszy Boga, aDusza Boga jest jego własną duszą.I odtąd mógł czynić cuda.

Samum wiał tego dnia jak nigdy dotąd. Z pokolenia na pokolenie Arabowie przekazywali sobielegendę o chłopcu, który przemienił się w wiatr i niemal zdmuchnął z. powierzchni ziemi obozowi-sko, załamując potęgę największego wodza pustyni.A kiedy samum ucichł, wszyscy skierowali wzrok do miejsca, gdzie wcześniej siedział młodzieniec,ale jego już tam nie było. Był za to z drugiej strony obozu, obok wartownika, niemal całkowiciepokrytego piaskiem.Ludzie byli przerażeni tymi czarami. Tylko dwie osoby uśmiechały się: Alchemik, bo odnalazłprawdziwego ucznia, i naczelny wódz bo ten uczeń posłyszał hymn na chwałę Boga.Nazajutrz wódz pożegnał młodzieńca i Alchemika. I polecił kilku swoim ludziom, by towarzyszyliim do miejsca, gdzie chcieli się udać.

Dzień cały wędrowali. O zmierzchu dotarli do bram koptyjskiego klasztoru. Tam Alchemik od-prawił eskortę i zsiadł z konia.- Dalej pójdziesz już sam -powiedział. - Od piramid dzielą cię tylko trzy godziny marszu.- Dziękuję ci za wszystko - rzeki młodzieniec.- To ty nauczyłeś mnie Jeżyka Wszechświata.- Przypomniałem ci jedynie to, o czym zawsze wiedziałeś.Alchemik zakołatał w klasztorną furtę. Otworzył im mnich odziany w czarny habit. Zamienili zesobą kilka zdań po koptyjsku, po czym Alchemik poprowadził za sobą młodzieńca.- Poprosiłem go, by pozwolił nam wejść do klasztornej kuchni - powiedział.Udali się tam obaj. Alchemik rozpalił ogień, a mnich przyniósł grudkę ołowiu, którą Alchemikstopił w żeliwnym saganku. Gdy ołów stał się ciekły, wyjął z torby owo dziwaczne jajo z żółtegoszkła. Zeskrobał z niego płatek grubości włosa, otoczył go woskiem i wrzucił do naczynia z cie-kłym ołowiem. Mieszanina przybrała barwę krwi. Alchemik zsunął saganek z ognia i odstawił doostudzenia- Czekając, rozprawiał z mnichem o wojnie klanów.- Ta wojna potrwa jeszcze długo - rzekł do mnicha.Mnich wydawał się zaniepokojony tą wieścią. Od dawna już liczne karawany stały w Gizie czekająckońca wojny.- Niech stanie się wola Boga - powiedział.- Niech się stanie - odparł Alchemik.Kiedy ostygła mieszanka w naczyniu, mnich i młodzieniec oniemieli, bowiem metal, który osadziłsię na ściankach, nie był już wcale ołowiem. Było to szczere złoto.- Czy nauczysz mnie kiedyś tej sztuki? - spytał młody człowiek.- To jest moja Własna Legenda, a nie twoja - odrzekł Alchemik - Chciałem ci jedynie udowodnić, żejest to możliwe.

56

Wrócili pod bramę klasztorną. Alchemik podzielił złoty krążek na cztery równe części.- Ta jest dla ciebie - powiedział podając jedną ćwiartkę mnichowi. - Za gościnność z jaką przyj-mujesz pielgrzymów.- Twoje podziękowanie przerasta moją hojność - zaklinał się mnich.- Nie mów tak. Jeszcze los usłyszy i dostaniesz mniej następnym razem.Potem zbliżył się do młodzieńca.- A ta dla ciebie- W zamian za złoto, które zostało w rękach wodza.Chłopiec chciał już powiedzieć, że jest to warte wiele więcej niż wszystko, co stracił, ale zamilkłprzypomniawszy sobie odpowiedź jaką Alchemik dał mnichowi.- Ta część jest dla mnie - rzekł Alchemik - bo w drodze powrotnej raz jeszcze przedrzeć się muszęprzez pustynię, gdzie ciągle toczy się wojna.Sięgnął po czwartą część i znowu wręczył ją mnichowi.- Zaś tą zostawiam dla tego chłopca na wypadek, gdyby znowu znalazł się w potrzebie.- Przecież idę po skarb - powiedział młodzieniec - I jestem już tak blisko.- Z całą pewnością go znajdziesz - odparł Alchemik.- Po co więc ta dodatkowa ćwiartka dla mnie?- Ponieważ już dwa razy straciłeś w drodze cały swój majątek - raz za sprawą złodzieja, a drugi zasprawą wodza klanu. Jestem starym zabobonnym Arabem i wierzę w porzekadła ludowe. Jedno znich mówi, że wszystko, co zdarza się raz, może już nie przydarzyć nigdy więcej, ale to, co zdarzasię dwa razy, zdarzy się na pewno i trzeci.Dosiedli koni.

- A na koniec chciałbym ci opowiedzieć historię o snach - rzek] Alchemik.Młodzieniec zbliżył się do niego na swoim wierzchowcu.- W starożytnym Rzymie w czasach Tyberiusza żył pewien zacny człowiek, który miał dwóch sy-nów. Jeden zaciągnął się do wojska i wysłany został do najdalszych prowincji Cesarstwa. Drugi byłpoetą i oczarowywał Rzym wierszami.Pewnej nocy ojciec miał sen. Zjawił mu się we śnie anioł i rzekł, że słowa jednego z jego synówstaną się sławne i będą powtarzane na całej kuli ziemskiej z pokolenia na pokolenie.Starzec zbudził się płacząc ze szczęścia, bo życie było dla niego łaskawe i objawiono mu coś, co na-pełniłoby dumą serce każdego ojca.Krótko potem zginął, niosąc ratunek jakiemuś dziecku, które dostało się pod koła wozu. A skoroprzez cale życie był prawy i uczciwy, poszedł prosto do nieba i spotka) anioła, który niegdyśodwiedził go we śnie.- Byłeś zawsze dobrym człowiekiem - rzekł do niego anioł. - Żyłeś otoczony miłością i umarłeśgodnie. Mogę zatem dzisiaj spełnić każde twoje życzenie.- Życie również łaskawie się ze mną obeszło - odrzekł starzec. - Gdy zjawiłeś się w moim śniepojąłem, że moje starania nie idą na marne. Poematy mojego syna pozostaną w ludzkiej pamięci nawieki. Dla siebie o nic nie proszę, niemniej każdy ojciec szczyciłby się sławą dziecka, którepielęgnował w dzieciństwie i wychowywał, gdy był dorastającym młodzieńcem. Pragnąłbymposłyszeć słowa mojego syna w przyszłości.Anioł dotkną! leciutko ramienia starca i obaj przenieśli się w daleką przyszłość. Ukazał się przednimi ogromny plac, gdzie tysiące ludzi porozumiewało się przedziwnym jeżykiem.Radość wypełniła oczy starca łzami.- Wiedziałem zawsze - rzekł do anioła - że strofy mojego syna są piękne i nieśmiertelne. Czymógłbyś mi powiedzieć, który z poematów recytują ci ludzie?Wówczas anioł zbliżył się do niego ostrożnie i usiedli na jednej z ławek ustawionych na placu.- Wiersze twojego syna poety były bardzo sławne w Rzymie - powiedział anioł - Wszyscy czytali je zrozkoszą. Jednak gdy dobiegły końca rządy Tyberiusza, poszły w niepamięć. Słowa powtarzaneprzez tych oto ludzi wyszły z ust twojego drugiego syna, tego który był żołnierzem.

57

Starzec słuchał anioła nie dowierzając własnym uszom.- Syn twój służył w odległej prowincji, gdzie został mianowany setnikiem. Był to człowiek pełendobroci i sprawiedliwości. Pewnej nocy jeden z jego sług ciężko zachorował i bliski był śmierci-Twój syn słyszał kiedyś wieści o rabinie, który uzdrawiał chorych. Ruszył zatem bez zwłoki na jegoposzukiwanie. Po długich dniach wędrówki dowiedział się, że człowiek, którego szuka, jest SynemBoga. Spotkał po drodze ludzi przez niego uleczonych, poznał jego nauki, i mimo że był rzymskimsetnikiem, przyjął jego wiarę. Pewnego ranka stanął wreszcie przed obliczem owego Rabina.Powiedział mu, że jeden z jego sług zaniemógł i Rabin był gotów pójść do jego domu. Setnik ów byłjednak człowiekiem wiary i gdy powstali wszyscy wokół, a on spojrzał Rabinowi głęboko w oczy,pojął, że naprawdę stoi przed obliczem Syna Bożego.- A oto słowa twego syna - rzekł anioł do starca. - Słowa, którymi przemówił do Rabina, i którychnie zapomniano nigdy: Panie, nie jestem godzien abyś przyszedł do mnie, ale powiedz tylko słowo, abędzie uzdrowiony sługa mój.

Alchemik popędził konia.- Każda ziemska istota, cokolwiek by czyniła - rzekł - odgrywa zawsze główną rolę w dziejachświata. Oczywiście, nic o tym nie wiedząc.Młodzieniec uśmiechnął się. Nigdy nie przypuszczał, że zwykłe życie pasterza mogło być takważne.- Żegnaj - powiedział Alchemik.- Żegnaj - odrzekł chłopiec.

Od dwóch i pól godziny cwałował przez pustynie, próbując słuchać uważnie głosu swego serca. Toono bowiem miało mu wskazać, gdzie jest ukryty jego skarb.„Tam gdzie jest twój skarb, jest i twoje serce" - powiedział mu kiedyś Alchemik.Ale jego serce mówiło o czymś innym. Opowiadało z dumą historię pasterza, który porzucił swojeowce, by podążać śladem snu, jaki dwukrotnie go nawiedził. Mówiło o Własnej Legendzie i o tychwszystkich, którzy tak jak on wyruszyli odkrywać dalekie kraje, szukać pięknych kobiet, próbującstawić czoła poglądom i przekonaniom innych ludzi. Podczas tej wędrówki jego serce mówiło o od-kryciach, o księgach, o wielkich wydarzeniach.Ale gdy szykował się właśnie, by wejść na jedną z wydm, szepnęło mu do ucha: „Zapamiętaj do-kładnie miejsce, w którym zapłaczesz, tam bowiem jestem i tam znajduje się twój skarb".Powoli wdrapywał się na wydmę. Ugwieżdżone niebo rozświetlał znowu księżyc w pełni, a zatemcały miesiąc wędrowali przez pustynię. Księżyc oświetlał również wydmę, a gra cieni upodobniałapustynię do wzburzonego morza. Przypomniał też chłopcu tamten dzień, kiedy wypuścił z rąkwodze swojego konia i tym samym uczynił znak, na jaki czekał Alchemik. Księżycowy blask skąpałpustynną ciszę i całą długą drogę, jaką ludzie przemierzają w poszukiwaniu skarbów.Kiedy po upływie kilku minut dotarł na szczyt wydmy, serce zatrzepotało mu gwałtownie w piersi.Rozświetlone jasną poświatą księżyca i bielą pustynnego piasku, wyrosły przed jego oczymawyniosłe i dostojne Piramidy Egiptu.Upadł na kolana i zapłakał. Dziękował Bogu za wiarę we Własną Legendę, za spotkanie zsędziwym Królem, Sprzedawcą Kryształów, Anglikiem i Alchemikiem. A nade wszystko zadziewczynę z pustyni, która pozwoliła mu zrozumieć, że Miłość nie musi wcale odwodzićczłowieka od jego Własnej Legendy.Całe stulecia spoglądały z wysokości Piramid na mężczyznę klęczącego u ich stóp. Jeśli by tylkozapragnął, mógłby zaraz wrócić do Oazy, poślubić Fatimę i żyć sobie jak zwyczajny pasterz. Boprzecież Alchemik też żył na pustyni, mimo że rozumiał Język Wszechświata i potrafił przemienićołów w złoto. Przed nikim nie musiał błyszczeć ani rozległością swej wiedzy, ani zręcznością swejsztuki. Podążając szlakiem Własnej Legendy, nauczył się wszystkiego, co pragnął wiedzieć, iprzeżył to wszystko, o czym śnił.

58

W końcu dotarł do swojego skarbu, ale dzieło poty nie będzie dokonane, póki ostateczny cel niezostanie osiągnięty. Tu właśnie, na szczycie tej wydmy, zapłakał. Spuścił wzrok i ujrzał skarabeusza,wędrującego po piasku tam, gdzie upadły jego łzy. Podczas pobytu na pustyni dowiedział się, że wEgipcie skarabeusze były symbolem Boga.Z pewnością chodziło o jakiś znak. Zaczął więc kopać w tym miejscu, myśląc z rozrzewnieniem oSprzedawcy Kryształów. Nawet jeśli ktoś przez całe życie układałby kamienie na stosie, nigdy nieuda mu się wybudować piramidy w swoim ogrodzie.

Całą noc kopał, nic nie znajdując. Z wierzchołka Piramid przyglądały mu się w milczeniu całewieki dziejów. Nie poddawał się jednak. Kopał i kopał bez ustanku, zmagając się z wiatrem, którywielokrotnie zasypywał dół piaskiem. Jego mięśnie osłabły z wysiłku, krwawiły dłonie, ale on ufałswojemu sercu. A serce kazało mu kopać tam, gdzie upadły łzy.Nagle, kiedy próbował wydobyć z piasku kamienie, na które natrafił, posłyszał za sobą odgłoskroków. Zbliżało się kilku mężczyzn, a że szli pod światło księżyca, nie mógł dojrzeć ani ich oczuani ich twarzy.- Czego tu szukasz? - spytał jeden z przybyłych. Nie odrzekł nic. Bał się. Był tuż tuż od skarbu iopanował go lęk.- Jesteśmy uchodźcami wojennymi - rzekł jeden z nich. - Chcemy wiedzieć, co tu ukrywasz.Potrzebujemy pieniędzy.- Nie ukrywam niczego.Jeden z mężczyzn wyciągnął go siłą z dołu, który kopał. Drugi przeszukał go i znalazł złoto ukryte wkieszeni.- On ma złoto - powiedział jeden z napastników.Blask księżyca oświetlił na chwilę twarz mężczyzny, który go przeszukiwał, i w jego oczachchłopiec dojrzał śmierć.- Na pewno ukrył więcej złota w ziemi - powiedział inny.Zmusili go, by kopał dalej. Ponieważ nie znajdował niczego, zaczęli go okładać pięściami. Ciosyspadały na niego, aż ukazały się pierwsze promienie słoneczne. Jego ubranie było z strzępach, prze-czuwał nadchodzącą śmierć.„Na co zdadzą się pieniądze, jeśli trzeba umrzeć? Rzadko pieniądze mogą wybawić kogoś odśmierci." - mawiał Alchemik.- Szukam skarbu - wydusił z siebie w końcu.I mimo ran na twarzy, i spuchniętych od uderzeń warg, opowiedział swym oprawcom o tym, że śniłdwa razy z rzędu o skarbie ukrytym w pobliżu egipskich Piramid.Mężczyzna, który wyglądał na ich dowódcę, milczał. W końcu zwrócił się do jednego ze swychkompanów.- Puśćmy go wolno. Nie ma już nic więcej. A to złoto zapewne ukradł.Chłopiec upadł twarzą na piasek. Jakieś oczy szukały jego wzroku. Były to oczy herszta bandy, alemłody człowiek spoglądał na Piramidy.- Jedźmy dalej - zawołał przywódca do swoich towarzyszy. I zwrócił się do leżącego:- Nie umrzesz dzisiaj - rzekł. - Będziesz żył długo i kiedyś zrozumiesz, że nie wolno być tak głupim.Dokładnie w tym samym miejscu jakieś dwa lata temu śniło mi się parę razy z rzędu, że muszęjechać do Hiszpanii, odszukać ruiny starego kościoła stojące gdzieś w szczerym polu, tam gdziepasterze zatrzymują się na nocleg ze swoim stadem i gdzie rośnie sykomora w miejscu dawnejzakrystii. Śniło mi się, że jeśli będę kopać u stóp drzewa, znajdę tam ukryty skarb. Nie jestemjednak na tyle naiwny, by przemierzać całą pustynię tylko dlatego, że przyśniło mi się to dwa razy.I oddalił się.Młody człowiek nie bez trudu stanął na nogach j raz jeszcze spojrzał w stronę Piramid. Uśmiechałysię one do niego i chłopiec z sercem przepełnionym radością uśmiechnął się do nich.Znalazł swój skarb.

59

epilog

Nazywał się Santiago. Przybył do ruin małego opuszczonego kościoła, gdy zmrok już prawie za-padał. W zakrystii nadal rosła sykomora i jak dawniej można było dojrzeć gwiazdy przez na wpółzrujnowane sklepienie. Przypomniał sobie jak niegdyś dotarł tutaj ze swym stadem i spędził całkiemspokojną noc, jeśli pominąć sen, który mu się wtedy przyśnił.Teraz znowu znalazł się tutaj, ale tym razem bez owiec, za to z łopatą w ręce.Długo patrzył w niebo. Potem wyciągnął z chlebaka bukłak z winem i pociągnął z niego spory łyk.Pomyślał o nocy na pustyni, kiedy patrzył na gwiazdy, popijając szkarłatne wino z Alchemikiem.Myślał o ścieżkach, które przemierzył, i o przedziwnym sposobie, w jaki Bóg ujawnił mu istnienieskarbu. Jeśli nie zaufałby temu powtarzającemu się snowi, nie spotkałby ani Cyganki, ani Króla, anizłodzieja, ani... „Lista jest naprawdę długa - rzekł sam do siebie - ale droga usłana była znakami inijak nie mogłem się pomylić".Zasnął nie wiedząc kiedy, a gdy się zbudził słońce stito już wysoko na niebie. Począł zatem kopać uStóp sykomory.- Stary diable! - powiedział do siebie - Wiedziałeś o wszystkim. Zostawiłeś nawet trochę złota, abymmógł wrócić do tego kościoła. Mnich ubawił się przednio, gdy ujrzał mnie w łachmanach. Czy niemogłeś mi tego oszczędzić?Usłyszał głos wiatru:- Jeśli bym ci o tym powiedział, nigdy nie zobaczyłbyś Piramid. Prawda, że są piękne?Poznał głos Alchemika. Uśmiechnął się do niego i kopał dalej. Pół godziny później łopata za-dźwięczała o coś twardego. A po godzinie miał przed sobą kufer pełen starych złotych monet. Byływ nim też szlachetne kamienie, złote maski l białymi i czerwonymi piórami, kamienne posążkibożków wysadzane brylantami. Resztki z podboju, o którym dawno już zapomniano, a konkwistadornie zdążył opowiedzieć swoim potomkom, idzie go zakopał.Wyciągnął z torby Urim i Tumim. Posłużył się nimi tylko jeden raz, pewnego ranka na targowymplacu. Jego droga życia zawsze usiana była znakami.Ułożył oba kamyki w kufrze ze złotem i klejnotami. One również stanowiły część jego skarbu,przypominały bowiem o Starym Królu, którego nigdy już nie spotka.- To prawda, że życie obdarza hojnie tego, kto jest wierny Własnej Legendzie - pomyślał.Przypomniał sobie, że powinien udać się do Tarify i dać dziesiątą część skarbu Cygance. - JacyżCyganie są przebiegli! - rzekł do siebie. - Może dlatego, że wiele podróżują po świecie.Wiatr się wzmógł. Był to afrykański Lewanr. Nie przynosił ze sobą ani zapachu pustyni ani groźbynajazdu Maurów.Za to niósł zapach, który tak dobrze znał, i pocałunek, który powoli, bardzo wolniutko opadł najego usta.Uśmiechnął się. Uczyniła to po raz pierwszy.- Jestem, Fatimo - powiedział. - Idę do ciebie.