Pamięci Olgierda Budrewicza, wielkiego znawcy i … Starego Miasta, Stanisław Nofok‑Sowiński,...

21
Pamięci Olgierda Budrewicza, wielkiego znawcy i admiratora Warszawy, poświęca Wydawca

Transcript of Pamięci Olgierda Budrewicza, wielkiego znawcy i … Starego Miasta, Stanisław Nofok‑Sowiński,...

Pamięci Olgierda Budrewicza, wielkiego znawcy i admiratora Warszawy, poświęca Wydawca

Plac Zamkowy, ok. 1919

Warszawa w starej fotografii

Olgierd Budrewicz

Krakowskie Przedmieście, ok. 1905

4

55

Warszawa przedwczorajsza

W chwili, kiedy piszę te słowa, nawet najstarsi obywatele Warszawy mogą powiedzieć, że pamiętają zaledwie ostatnią i to niewielką,

dziesiątą część dziejów swego miasta. Jeżeli tu się urodzili i długo mieszkali, dzielili dramatyczne losy ludzi i mu‑rów, świątyń, pałaców, muzeów i ulic – widzieli śmierć, a potem zmartwychwstanie nadwiślańskiej stolicy. Oni zachowali w oczach wydarzenia, twarze przyjaciół, wi‑doki domów, sklepów, szyldy uliczne firm i instytucji dawno nieistniejących. Kadry te tworzą jakby osobisty, prywatny film dokumentalny. Często wzbogacony ścież‑ką dźwiękową, przekazującą odgłosy salw karabinowych i huk spadających bomb, później szum obsuwających się murów kamienic skazanych na rozbiórkę, zgrzyt dźwigów budowlanych, stukot kielni, syk acetylenowych palników.

Powoli cichną słowa wypowiadane przez długie lata: „Pamiętam”, „Tam stał dom”, „W tej kawiarni pijałem pół czarnej”, „Wszyscy znali pana dzielnicowego”, „Na tamtym rogu był fryzjer – ach, jak on strzygł i czesał!”, „Według ru‑chu pociągów można było regulować zegarki”. Odchodzą świadkowie historii. Nadszedł czas powoływania się na dokumenty z szuflad i archiwów publicznych, czas cyto‑wania tekstów drukowanych i pisanych. Już Szekspir jed‑nak zapytywał: „Czym byłoby miasto, gdyby nie ludzie?”. Odpowiedź jest tylko jedna: nie byłoby miasta.

Od półtora stulecia świadectwem przemijania, ale i re‑jestratorem istniejącego jeszcze świata stała się fotografia. Ona najlepiej, być może, spełnia nadzieje poety:

Jesteśmy w pół drogi. Drogapędzi z nami bez wytchnienia chciałbym i mój ślad na drogachocalić od zapomnienia.

Nie tylko pamięć ludzka, pamięć o starej Warszawie, powoli zanika – to w końcu proces naturalny. W tym mie‑ście o niezwykłym życiorysie zniknęło na zawsze wiele budynków, pomników, zmieniły się perspektywy. Gdzie indziej wszystko to stanowiłoby normalną scenografię normalnych wydarzeń. Tutaj trzeba jednak nieustannie uruchamiać wyobraźnię.

6

Kamienica Baryczków, ok. 1915

Norman Davies, historyk brytyjski, pisze w książce „Boże Igrzysko”: Warszawa jest na swój sposób miastem jedynym w swoim rodzaju. Na przestrzeni długich okre-sów dziejów posiadała tylko nieliczne spośród atrybutów stołecznego miasta. Przez większą część epoki nowożyt-nej wyróżniała się bardziej jako ośrodek działalności inte-lektualistów, włamywaczy i powstańców niż jako miejsce stałego pobytu elity rządzącej (…). Warszawa jest równie stara jak kilkanaście innych stolic Europy, a jednocześnie najmłodsza z nich wszystkich.

To ostatnie stwierdzenie historyka wolno uznać za wyjątkowo trafne. Warszawa jest jak nasze mieszkanie w starym domu, które spłonęło, lecz zostało zrekonstru‑owane – poszły z dymem antyczne meble, nawet posadz‑ki i ramy okienne, ich miejsce zajęły kopie i przedmioty całkowicie nowe.

Są chwile, kiedy odczuwamy przemożną potrzebę przekonania się, że nie jesteśmy znikąd. Pragniemy wie‑dzieć, kim byli nasi pradziadkowie, jak wyglądali, czego dokonali, jakie mieli cechy charakteru. Tylko niewielu z nas ma szanse sięgnięcia głębiej niż do dwóch–trzech poprzednich pokoleń – postacie sprzed wieków przykryła mgła czasu.

Podobnie jest z naszym miastem. Warszawa przeka‑zuje nam swój obraz od połowy XIX wieku, właśnie od narodzin fotografii. Wcześniejsze wizerunki to często fantazja malarzy i rysowników, więc rzadko są wiary‑godnym dokumentem – wyjątkiem, i to ze wszech miar wartym wzmianki, jest oczywiście Canaletto i jego ob‑razy. Na dodatek fotografia warszawska, jak całe miasto, w znaczącej swej części uległa zniszczeniu. Liczne kli‑sze, filmy, odbitki wciągnęła machina historii – strawiły płomienie pożarów, przywaliły gruzy domów, zagarnęły chciwe łapy rabusiów.

Uszanujmy to, co pozostało. Pochylmy głowy nad tą częścią miasta, która już umarła, ale cieszmy się też z wi‑doku ocalonych murów, bo one są częścią nas samych.

7

Budowa mostu Poniatowskiego, Józef B. Ćwikiel, ok. 1909

Nowy Świat, 1870

8

Krakowskie Przedmieście przy Koziej, Konrad Brandel, 1880

Stalownia na Pradze, 1885

9

Plac Zamkowy, Stanisław Nofok ‑Sowiński, 1914

Budowa mostu Poniatowskiego, Józef B. Ćwikiel, 1909

Targ na Rynku Staromiejskim, Maurycy Pusch, ok. 1895

Fontanna z Syrenką, Stanisław Nofok ‑Sowiński, ok. 1914

10

Rynek Starego Miasta, Stanisław Nofok ‑Sowiński, ok. 1912

11

Uważne przeglądanie dawnych zdjęć jest jak wy‑woływanie duchów. Na przykład w dobie super‑marketów starodawne bazary, do tego ustawione

w scenerii kamienic Rynku Starego Miasta, są z pograni‑cza jawy i snu.

Niby dzisiejsze targowiska wyglądają na pierwszy rzut oka podobnie, ale proszę wziąć szkło powiększają‑ce: jakie dziwne stoiska, jak inaczej wyglądający ludzie. Powłóczyste, obfite suknie kobiet, osobliwe nakrycia gło‑wy… Zapewne jednak codzienne problemy takie same jak dzisiejszych obywateli miasta – zdobywanie środków na życie, kłopoty rodzinne, handryczenie się ze służbami miejskimi, pewnie i z policją.

Wiadomo, że do 1912 roku, póki nie przeniesiono go na Mariensztat, taki bazar funkcjonował na Rynku. Wia‑domo, że nigdy nie grzeszył przywiązaniem do higieny, miał skłonność do anektowania chodników, grasowali po nim złodzieje, tętnił życiem, hałaśliwym rozgwarem przez cały dzień i część nocy. Był spadkobiercą targo‑wiska, które istniało tu wówczas, gdy jeszcze na środku placu stał staromiejski ratusz, a swoje kramy mieli kupcy z Rosji, Niemiec i nawet Szkocji.

Niezależnie od istnienia bazaru był przez całe wieki Rynek warszawskim forum. Na placu wielkości prostoką‑ta o rozmiarach 90 na 73 metry działy się rzeczy rozmaite – tu stał pręgierz i klatka, w której zamykano przestęp‑ców, tu rozgrywały się ważne wydarzenia historyczne, stąd wyruszyła Czarna Procesja, tu wieszano targowiczan, tu wreszcie odbywały się uroczystości wojskowe i pojawił się nawet sam Napoleon.

Gdy patrzy się dziś na Rynek, osiemsetletniego świadka tych wydarzeń, pamięć – choćby wzrokowa, choćby tylko zapośredniczona w filmie i w fotografii właśnie – podsuwa obraz ledwie miniony: kamienice zgilotynowane, martwe, otoczone gruzami. Pustka. Podobnego wrażenia doświad‑cza się w wielu punktach milionowej już przed drugą wojną światową metropolii: nie wystarczy odnieść się do wieków minionych. W tym mieście trzeba nieustannie pamiętać o tragicznym interludium 1944 roku.

Seans spirytystyczny

Brzeg praski, Józef B. Ćwikiel, 1904

Filar mostu Poniatowskiego, Józef B. Ćwikiel, 1908

13

Jaka to wioska? Co to za dziecko na tej wiejskiej ścież‑ce? Kim są trzej mężczyźni w głębi, po prawej stronie? Odpowiedź: to jest Warszawa. Tak wyglądał pejzaż

miejski w pobliżu przyczółka przyszłego mostu Ponia‑towskiego (budowano go w latach 1904–1913). A więc dzisiejsze okolice Stadionu Dziesięciolecia i ronda Wa‑szyngtona. Niemal centrum miasta!

Nieco ponad sto lat temu tak wyglądał fragment śród‑mieścia. Identyfikacja osób widocznych na zdjęciu nie jest możliwa, zresztą dawno już pewnie nie żyją.

Inne fotografie stolicy sprzed stulecia przedstawiały‑by zapewne identyczną scenerię. Ulice ledwie wytyczone, tylko niektóre wybrukowane kamienną lub drewnianą kostką, kratami żelaznymi, inne – nieobrobionymi ka‑mieniami – zwanymi pieszczotliwie „kocimi łbami”. To był czas, gdy dopiero znikać zaczęły głębokie rynsztoki, którymi płynęły nieczystości. Na spacery zamiejskie wy‑jeżdżało się na Mokotów i Saską Kępę, z rzadka wypra‑wiając się na dalekie Bielany. Komunikację miejską stano‑wiły powozy, dorożki, ale i omnibusy, a następnie zaprzę‑żone w konie tramwaje. Zimą, kiedy Warszawę zasypał śnieg (gdzie te czasy?), na ulice wyjeżdżały dźwięczące dzwoneczkami sanie.

Te piaszczyste ścieżki to ledwie wczorajszy dzień miasta. Teraz trzeba ich szukać na dalekim Remberto‑wie, czy gdzieś pod Legionowem, ale i tam należy się do‑brze rozglądać; jak wiadomo, każdy wolny skrawek ziemi zalewa się teraz asfaltem lub betonem. I pomyśleć, że zaledwie sto lat temu roznoszono po Warszawie piasek. Kronikarze wspominają, że wszędzie słychać było okrzy‑ki ludzi dźwigających na plecach ciężkie worki: „Piasku białego wiślanego!”…

To prawie wczoraj

Siedziba Giełdy, ulica Królewska 12/14, Maurycy Pusch, 1890

Plac Trzech Krzyży, Konrad Brandel, 1875

14

Gmach Banku Państwa, ulica Bielańska, 1912

15

Zachować w pamięci dawny wygląd znanych nam na co dzień miejsc. Na przykład plac Trzech Krzy‑ży z kościołem Świętego Aleksandra na środku.

Przed wojną wyglądał inaczej; był większy, rozbudował go, w dość dyskusyjny zresztą sposób, Józef Dziekoński. Po wojnie przywrócono pierwotną bryłę, udane dzieło Christiana Aignera. Tym razem, planując odbudowę i roz‑budowę miasta, uczyniono słusznie. Rzadki to jednak, niestety, przypadek.

I tak oto stajemy dziś na placu Trzech Krzyży, na Mar‑szałkowskiej, na placu Teatralnym, i jesteśmy w Warszawie starej i nowej równocześnie. Którą wolimy? Doznajemy uczuć niemal schizofrenicznych – jak dobrze byłoby, gdyby tamta dawna Warszawa ożyła: wąska Marszałkowska bez placu Konstytucji i Ściany Wschodniej, i – oczywiście – bez Pałacu Kultury, Nowy Świat ze swoim niezapomnianym teatrem ulicznym, kinami, pasażami, tłumem szykownych przechodniów, plac Teatralny z autentycznym, nieprzero‑bionym pałacem Jabłonowskich, bez szpetnego blokowiska przy Focha–Moliera.

Nie do wszystkiego chciałoby się wracać. Na pewno nie do czasów bardzo odległych. Przecież do XIV i XV wieku Warszawa była miastem drewnianym i nawet większość kościołów z drewna wznoszono. Ale cały ten zamieszkany w łatwopalnym obszarze gród otaczały potężne mury i one – jeżeli przetrwały – zasługują na ocalenie.

Po wojnie i unicestwieniu Warszawy, gdy zaczęto wskrzeszać miasto, dokonano tu rzeczy mądrych, ale i pod‑łych – nie waham się użyć tego słowa. Wysiłkiem całego narodu odgruzowano terytorium wielkiej stolicy i przystą‑piono z entuzjazmem do odbudowy, jednak decyzje gospo‑darzy – tych z własnej i moskiewskiej nominacji – budziły zdumienie, a nawet grozę: zwalano mury wypalonych, ale nadających się do rekonstrukcji pałaców, gmachów, ka‑mienic, niszczono ocalałe detale rzeźbiarskie i kowalskie, dokonywano przedziwnych cięć urbanistycznych.

Nie pora jednak dziś na rozrywanie szat. Dawnej War‑szawy nic nie przywróci do istnienia. Niech pozostanie w pamięci. I na fotografii.

Ocalić od zapomnienia

Manifestacja trzeciomajowa, Wacław Saryusz ‑Wolski, 1916

16

Dekoracje na powitanie cara Mikołaja II,

Leonard Kowalski, 1897

17

Otwarcie salonu przypada na połowę wieku XV. Wtedy to wzniesiono kościół Świętej Anny i klasztor Bernardynów, a bogaci szlachcice

i magnaci zaczęli wykupywać grunty i budować renesan‑sowe dwory (prekursorzy – może nieco bardziej pozytyw‑ni – współczesnych cwaniaków przewidujących rozwój miasta, zbijających majątki na wykupywaniu terenów podmiejskich i pośpiesznym dzieleniu ich na działki). Po‑wstawało Czerskie, następnie Krakowskie Przedmieście.

Salon urządzał się kilka stuleci. Powstawały ogrody, potem pałace, kościoły, klasztory, kamienice. W połowie XVIII wieku ulicę wybrukowano. Nie bardzo wiemy, jak to pierwsze ogniwo Traktu Królewskiego do połowy XIX wie‑ku wyglądało, bo żaden obiektyw kamery tu nie zaglądał. Kiedy się już pojawił, salon był gotów aż do corazziańskiego Pałacu Staszica, a nawet jeszcze dalej.

Zanim reprezentacyjna arteria stolicy ozdobiła się w pałace i pomniki, skwery z fontannami, ministerstwa i urzędy, zanim śliczne studentki zaczęły zdążać tędy na uniwersytet i Akademię Sztuk Pięknych, Krakowskie Przedmieście długo cuchnęło nieczystościami, tonęło w błocie i nawozie, a po zmroku – w ciemnościach – prze‑żywało pożary, manifestacje i walki uliczne.

Malarze i rysownicy pozostawili dość dokładne ry‑sunki Krakowskiego Przedmieścia. Wiele budynków – kościoły Karmelitów, Wizytek i Świętego Krzyża, hotel Bristol, pałace i kamienice – odtworzono starannie, część z nich zresztą jakimś cudem wyszła z ostatniej wojny i po‑wstania w stanie względnie znośnym.

Na tej ulicy, jednej z nielicznych w Warszawie, nie trzeba teraz uruchamiać wyobraźni, żeby odczuć atmos‑ferę miasta pełnego życia, kawiarni i europejskiej kultury.

Warszawski salon

Marszałkowska, róg Moniuszki, Gmach Towarzystwa Ubezpieczeń „Rosja”, 1901

Ulica Marszałkowska, 1900

18

Ulica Marszałkowska, Zdzisław Marcinkowski, 1935

19

Mądrale od urbanistyki, z przyzwoleniem nowej powojennej władzy, wymyślili poszerzenie ulicy Marszałkowskiej, równoległej do Trak‑

tu Królewskiego arterii stolicy. Z 27,5 metra zrobiło się metrów 60. Że niby jedyna to była okazja, aby stworzyć warszawskie Pola Elizejskie. I rzeczywiście stworzono pola – na placu Konstytucji, z parkingiem pośrodku, któ‑ry kierowcy muszą objeżdżać (dalej, do placu Zbawiciela, pozostawiono bowiem kawałek wspomnienia po wąskiej Marszałkowskiej, należało wszak zasłonić widok na ko‑ściół). Powstały też pola i łąki dokoła wieżowca à la Ło‑monosow, czyli Pałacu Kultury.

W likwidacji dawnej Marszałkowskiej, z jej teatrem ulicznym, pomogły znakomicie Ściana Wschodnia, hotele Forum i Metropol, jakieś straszliwe gmaszyska tu i ówdzie postawione, no i socrealistyczne otoczenie placu Konsty‑tucji, czyli MDM (Marszałkowska Dzielnica Mieszkanio‑wa). Był to wtedy jeden z pierwszych fragmentów nowego miasta, dlatego nawet surowi krytycy na chwilę zamilkli.

Zniknęły dzieła Marconiego, Lanciego, Hussa. Ode‑szło w zapomnienie osiem kin, około trzystu sklepów, kilkanaście szkół, kilka banków, kilkadziesiąt kawiarni, restauracji i barów. W ich miejsce wyrosły z czasem urzę‑dy i państwowe firmy, przepychające się latami z parte‑rowymi sklepikami przedsiębiorczych ludzi, na których krzywo patrzyły ówczesne władze. Potem przez lata na placu Defilad defilowali klienci gigantycznych hangarów z żywnością i towarami przemysłowymi, których żadna siła wyeksmitować stąd nie potrafiła.

Gdyby to wszystko zobaczył marszałek Franciszek Bieliński, od którego godności pochodzi nazwa Mar‑szałkowskiej, w grobie by się przewrócił. Bo z kilku urba‑nistycznych grzechów, które w Warszawie popełniono, poszerzona Marszałkowska i chaos uliczny wokół pla‑cu Konstytucji (Koszykowa, Śniadeckich, Piękna) bije wszelkie rekordy.

Marszałkowska, której nie ma

Tekst

Olgierd Budrewicz

Projekt graficzny serii

Tadeusz Nuckowski

Redakcja

Anna Chudzik

Joanna Kułakowska ‑Lis

Korekta

Anna Chudzik

DTP

Agnieszka Rymarowicz, BOSZ

Reprodukcje fotografii archiwalnych

Piotr Ligier

Przygotowanie do druku

Studio Kolor, Rzeszów

Druk

OZGraf Olsztyńskie Zakłady Graficzne S.A.

Printed in Poland

© Copyright by Wydawnictwo BOSZ 2012

Wydanie pierwsze (dodruk)

Olszanica 2013

ISBN 978 ‑83 ‑7576 ‑145 ‑0

Wydawca

Wydawnictwo BOSZ

Biuro: ul. Przemysłowa 14, 38 ‑600 Lesko

tel. +48 13 469 90 00, faks +48 13 469 61 88

[email protected]

www.bosz.com.pl

Fotografie pochodzą ze zbiorów

Muzeum Narodowego w Warszawie

Fotografie na stronach 28, 56, 64, 69, 70:

Narodowe Archiwum Cyfrowe

(dawne Archiwum Dokumentacji Mechanicznej)

Wydawnictwo BOSZ składa serdeczne podziękowania

PT Dyrekcji i Pracownikom Muzeum Narodowego

w Warszawie za udostępnienie fotografii.

Żadna część niniejszej publikacji nie może być

wykorzystana bez pisemnej zgody Wydawcy i Muzeum

Narodowego w Warszawie.