Nekroskop_ Wampiry - Brian Lumley.pdf

1458

Transcript of Nekroskop_ Wampiry - Brian Lumley.pdf

  • Brian Lumley

    Nekroskop: Wampiry

    Tom drugi sagi

  • Spis treci

    Rozdzia pierwszy

    Dwudziesty sidmy sierpnia, 1977.Godzina pitnasta.

    Rozdzia drugi

    Rozdzia trzeci

  • Rozdzia czwarty

    Rozdzia pity

    Rozdzia szsty

    Rozdzia sidmy

    Rozdzia smy

    Rozdzia dziewity

  • Rozdzia dziesity

    Rozdzia jedenasty

    Rozdzia dwunasty

    Rozdzia trzynasty

    Rozdzia czternasty

    Rozdzia pitnasty

    Rozdzia szesnasty

  • Epilog

  • Rozdzia pierwszy

    Popoudnie, ostatni poniedziaekstycznia 1977, godzina czternastatrzydzieci czasurodkowoeuropejskiego; ZamekBronnicy w pobliu szosysierpuchowskiej, niedaleko od Moskwy.W Tymczasowym Centrum Badazadzwoni telefon...

    Zamek Bronnicy wznosi si natorfiastej polanie, porodku otoczonej

  • gstym lasem drogi, biaej teraz odniegu. Dom, czy raczej dwr, odarty zeswego dziedzictwa, czy w sobiekoncepcje architektoniczne kilku epok.Par skrzyde wzniesiono niedawno nastarych, kamiennych fundamentach,uywajc do tego nowoczesnej cegy.Inne dobudowano z tanich blokw ulu,pomalowanych na zielono i szaro - wbarwy ochronne. Dawny dziedziniec,zamknity skrzydami paacu, osonitodachem, pomalowanym rwnie tak, byzlewa si z otoczeniem. Osadzone wmasywnych, spadzicie zakoczonychcianach szczytowych, bliniaczeminarety wznosiy wysoko ponadokolic spkane, baniaste kopuy ozabitych deskami oknach,

  • przypominajcych zamknite oczy.Twierdza miaa sprawia wraeniemiejsca opustoszaego - grne pitrawieyczek pozostawiono niszczejce,niczym zepsute ky. Z lotu ptaka zamekwyglda na star, zapad ruin. Mijaosi to jednak dalece z prawd.

    Przed zadaszonym dziedzicem staadziesiciotonowa ciarwka zodrzuconymi poami plandeki. Rurawydechowa wypuszczaa w mronepowietrze ostry, niebieskawy dym.Agent KGB, w charakterystycznymmundurze - znoszonym kapeluszu iciemnoszarym paszczu, spojrza nazaadowan platform samochodu iwzdrygn si. Wpychajc donie

  • gboko w kieszenie, odwrci si dodrugiego mczyzny, ubranego w biaykitel technika.

    - Towarzyszu Krakowicz - mrukn. -Czym oni s, u diaba? I co tutaj robi?

    Feliks Krakowicz zerkn na niego.

    - Gdybym wam powiedzia, niezrozumielibycie. A gdybyciezrozumieli, nie uwierzylibycie.

    Podobnie jak jego byy szef, GrigorijBorowic, Krakowicz uwaa wszystkichfunkcjonariuszy KGB za pgwkw.Wola ogranicza udzielanie iminformacji oraz pomocy do kompletnegominimum - rzecz jasna, w granicach

  • przyzwoitoci i bezpieczestwaosobistego. KGB nie celowao wwybaczaniu i zapominaniu.

    Agent wzruszy ramionami i zapalikrtkiego brzowego papierosa,zacigajc si gboko przez kartonowtutk.

    - Jednak mnie sprawdcie -powiedzia. - Zimno tu, ale mnie jestdo ciepo. Widzicie, kiedy udam si zraportem do towarzysza Andropowa - azapewne nie musz przypomina wam,jak pozycj zajmuje w Politbiurze -bdzie oczekiwa ode mnie pewnychodpowiedzi i dlatego ja oczekuj ich odwas. Bdziemy wic tu stali, a...

  • - Zombi! - gwatownie przerwa muKrakowicz. - Mumie! Ludzie martwi odsetek lat. wiadczy o tym te ichuzbrojenie i...

    Usysza natarczywy dzwonektelefonu i odwrci si ku drzwiom.

    - Dokd idziecie? - Agent KGBdrgn, wycigajc rce z kieszeni. -Oczekujecie, e powiem JurijowiAndropowowi, e tej masakry...dokonay truposze?

    Niemal udawi si dwoma ostatnimisowami, rozkaszla si gono, nakoniec splun.

    - Skoro stalicie tak dugo wrd

  • spalin - rzuci przez rami Krakowicz -palc ten siekany sznurek, rwniedobrze moecie wle do nich, naplatform! - Przeszed przez drzwi,zamykajc je z trzaskiem.

    - Zombi? - Agent zmarszczy brwi iznw spojrza na ciarwk pentrupw.

    Nie wiedzia, e byli to Tatarzykrymscy, wyrnici w roku 1579 przezrosyjskie posiki, pieszce na odsieczupionej Moskwie. Spoczli w torfie,ktry zakonserwowa ich ciaa. Poginlii legli we krwi i bocie, by przeddwiema nocami powrci,wypowiadajc wojn ZamkowiBronnicy. Tatarzy i ich mody

  • przywdca, Anglik, Harry Keogh,wygrali ten bj, gdy walk przeyozaledwie piciu obrocw placwki.Krakowicz by jednym z tej pitki.Piciu z pidziesiciu trzech, a jedynofiar po stronie wroga by sam HarryKeogh. Zdumiewajca dysproporcja,jeli nie liczy Tatarw. A ich liczybyoby trudno, skoro nie yli ju przedrozpoczciem walki...

    O tym wanie myla Krakowicz,wchodzc na dawny dziedziniec, bdcyobecnie ogromn hal, wyoonplastykowymi pytkami i podzielon nasale, niewielkie apartamenty ilaboratoria. Pracownicy Wydziau Eprowadzili badania i doskonalili swe

  • talenty ezoteryczne we wzgldnymkomforcie, czy te w takich warunkach iotoczeniu, jakie najlepiej suyy ichpracom. Przed czterdziestoma omiomagodzinami placwka ta wygldaanieskazitelnie, teraz, w miejscach, gdziekule podziurawiy cianki dziaowe, awybuchy porozryway sufity,przypominaa zgliszcza.

    Skutki eksplozji i poaru byywidoczne na kadym kroku. Dziw, e tomiejsce nie spalio si doszcztnie.

    W uporzdkowanej z grubsza czcihali, nazwanej Tymczasowym CentrumBada, ustawiono st, a na nim telefon.Krakowicz zatrzyma si na moment,eby odcign na bok kawa przegrody,

  • tarasujcy mu czciowo drog. Podspodem zobaczy na wp zagrzeban wpokruszonym gipsie i tuczonym szkleludzk rk, przypominajc wielkiego,szarego limaka. Ciao wyscho na wir,przybrao barw starej skry, a kosterczca z ramienia bya lnico biaa.Krakowicz przypomnia sobie, jakostatniej nocy podobne strzpy, niewiedzione gow ani mzgiem, pezay,walczyy, zabijay.

    Wzdrygn si, odsun butem ramina bok i podszed do telefonu.

    - Halo, tu Krakowicz.

    - Kto? - To by kobiecy gos, bardzopewny swego. - Krakowicz? Wy tu

  • dowodzicie?

    - Sdz, e tak. Ja - odpowiedzia. -Czym mog wam suy?

    - Mnie niczym. Ale towarzyszpierwszy sekretarz mgby topowiedzie. Prbuj si z wamipoczy ju od piciu minut!

    Krakowicz pada ze zmczenia. Niespa od owej koszmarnej nocy, wtpi,czy kiedykolwiek zanie. Wraz zczterema pozostaymi niedobitkami, zktrych jeden zwariowa, wydosta si zkomory bezpieczestwa dopiero wniedziel rano, kiedy wszystko siuspokoio. Od tamtej pory jegotowarzysze zdyli ju zoy zeznania i

  • zostali odesani do domw. ZamekBronnicy by placwk cile tajn, ichopowieci powinny wic pozosta wtajemnicy. Krakowicz zada, by caspraw niezwocznie przekazanoLeonidowi Breniewowi. Tak te gosiRegulamin: Wydzia E podlegaosobicie i bezporednio Breniewowi,mimo i pierwszy sekretarz scedowa tona Grigorija Borowica. Wydzia bywany dla przewodniczcego partii,Breniew zapoznawa si ze wszystkimiefektami jego dziaania (a przynajmniejz co waniejszymi). Borowic musiatake informowa go obszernie na tematprac psychotronicznych wydziau -prawdziwie paranormalnegoszpiegostwa - Breniew powinien by

  • wic cho w czci przygotowany dooceny tego, co wydarzyo si naplacwce. Na to przynajmniej liczyKrakowicz. Tak, czy inaczej, byo tolepsze ni prba wyjanieniawszystkiego Jurijowi Andropowowi.

    - Krakowicz? - szczekno wsuchawce.

    - Hm, tak jest, Feliks Krakowicz. Zzespou towarzysza Borowica,

    - Feliks? Po co podajecie mi imi?Sadzicie, e bd zwraca si do was poimieniu? - Pierwszy sekretarz mwiostrym tonem. Krakowicz sysza kilka znieszczsnych przemwie Breniewa.

  • - Ja... nie, oczywicie, e nie,towarzyszu pierwszy sekretarzu. - Aleja...

    - Suchajcie, wy tam dowodzicie?

    - Tak, ja, towarzyszu pier...

    - Dajcie sobie z tym spokj -zgrzytn Breniew. - Potrzebujwyjanie, a nie przypominania mi, kimjestem. Nie przey nikt wyszy od wasrang?

    - Nie.

    - Kto rwny wam rang?

    - Czterech, w tym jeden obkany.

  • - Co? - wrzasn Breniew.

    - Postrada zmysy, kiedy... kiedy tosi stao.

    - Wiecie, e Borowic nie yje?

    - Tak, ssiad znalaz go w jego daczyw ukowce. Ssiad, to byyfunkcjonariusz KGB. Skontaktowa si ztowarzyszem Andropowem, ktryprzysa tu swojego czowieka. Tenczowiek jest teraz na miejscu.

    - Znam jeszcze jedno nazwisko -docieka niski, chrapliwy gosBreniewa. - Borys Dragosani. Co znim?

  • - Nie yje. - Krakowicz nie zdypowstrzyma sw. - Dziki Bogu!

    - Co? Cieszycie si, e jeden zwaszych towarzyszy nie yje?

    - Ja..? Tak, ciesz si. - Krakowiczby zbyt zmczony, aby cokolwiekowija w bawen. - Sdz, e braudzia w tym spisku, a przynajmniejcign ich na nas. O tym jestemprzekonany. Jego ciao jeszcze tu jest.Podobnie ciaa innych naszych... i tegoHarryego Keogha, zapewnebrytyjskiego agenta. A take...

    - Tatarzy? - Breniew by juspokojny. Krakowicz odetchn z ulg.Pierwszy sekretarz nie okaza si jednak

  • niewolnikiem schematw.

    - Te, ale ju nie s... aktywni -odpowiedzia.

    - Krakowicz... hm, Feliks,powiadasz? Czytaem zeznaniapozostaej trjki. Mwi prawd?adnej szansy na pomyk, zbiorowhipnoz, omamy czy co takiego?Naprawd byo a tak le?

    - To wszystko prawda, adnychpomyek. Byo a tak le.

    - Posuchaj, Feliksie. Trzeba si tymzaj. To znaczy, chc, eby ty si tymzaj. Wydzia E nie moe zostazamknity. Na rzecz naszego

  • bezpieczestwa zdziaa wicej, nimona by przypuszcza. A Borowic bydla mnie cenniejszy ni wikszo moichgeneraw. Zamierzam odtworzy tenwydzia. I wyglda na to, e maszrobot. Krakowicz zosta zaskoczony,propozycja zbia go z ng.

    - Ja... towarzyszu... to znaczy...

    - Dasz rad?

    Krakowicz nie by niespena rozumu.Taka szansa trafiaa si tylko raz wyciu.

    - To zajmie lata... ale tak, sprbujtemu podoa.

  • - wietnie. Ale jeli si tym zajmiesz,nie bdziesz mg poprzesta naprbach, Feliksie. Daj mi zna, czego citrzeba, a ja zadbam, aby to dosta.Przede wszystkim chc wyjanie. Ichc by jedynym, ktry je pozna,rozumiesz? T spraw trzeba wyciszy.adnych przeciekw. Mwie, e jest ztob kto z KGB?

    - Jest na zewntrz, na polanie.

    - Sprowad go - gos Breniewa znwsta si szorstki. - cignij go dotelefonu. Chc natychmiast z nimrozmawia!

    Krakowicz ruszy z powrotem, ale wtej samej chwili drzwi si otworzyy i

  • stan w nich ten, o ktrym rozmawiali.Napry barki, spojrza na Krakowiczazwonymi, przesyconymi pewnocisiebie, oczyma.

    - Nie skoczylimy jeszcze,towarzyszu...

    - Obawiam si, e tak. - Krakowiczczu si wypruty, lekki jak korek. Tochyba zmczenie zaczynao dziaa. -Kto chce z wami rozmawia.

    - Ze mn? - Agent przepchn si dotelefonu. - A kto to, kto z urzdu?

    - Nie jestem pewien - skamaKrakowicz. - Chyba z samej gry.

  • KGB-owiec spojrza na niego krzywoi porwa ze stou suchawk.

    - Tu Janw. Co jest? Mam tu roboti...

    Twarz jego raptownie zmienia si.Agent poderwa si i o mao nie upad.

    - Tak jest! O, tak jest. Tak jest! Tak,tak jest! Nie, towarzyszu. Tak,towarzyszu. Ale ja... nie towarzyszu.Tak jest!

    Kiedy podawa Krakowiczowisuchawk, szczliwy, e si od niejuwalnia, wyglda na chorego.

    - Durniu! To pierwszy sekretarz! -

  • sykn wciekle. Krakowicz postarasi, by jego oczy zrobiy si wielkie iokrge, po czym rozdziawi usta.

    - Tu Krakowicz. - Chwyci suchawki podsun j agentowi.

    - Feliks? Czy ten palant ju poszed?

    Czowiek z KGB rozdziawi usta.

    - Ju idzie - odpowiedziaKrakowicz. Ostrym skinieniem gowywskaza drzwi. - Wynocha! I postarajciesi pamita, co powiedzia wampierwszy sekretarz. Dla waszegowasnego dobra.

    Agent potrzsn gow w

  • oszoomieniu, zwily wargi i ruszy kudrzwiom. Nadal by blady jak ciana.Przy framudze odwrci si, wysuwajcpodbrdek.

    - Ja... - zacz.

    - egnajcie, towarzyszu - zwolni goKrakowicz. - Wreszcie poszed -stwierdzi, syszc trzask drzwi.

    - wietnie! Nie chc, eby siwtrcali, eby czepiali si Grigorija imieszali si w twoje sprawy. Jakieproblemy z nimi, to zwracasz sibezporednio do mnie! - rozkazaBreniew.

    - Tak jest.

  • - A oto, czego chc... Ale najpierwpowiedz mi, czy akta wydziau ocalay?

    - Niemal wszystko ocalao. Ucierpielijedynie nasi agenci. Wiele zniszczono,ale akta, instalacje i sam zamek, jaksdz, s w dobrym stanie. Siy roboczeto inna historia. Zostalimy tylko ja itamtych trzech niedobitkw, jeszczeszecioro na urlopach w rnychstronach kraju, trzech niezychtelepatw, na stae oddelegowanych doobserwacji ambasad Anglii, Ameryki iFrancji i do tego czterech czy piciuagentw terenowych poza krajem.Zgino dwadziecia osiem osb,stracilimy prawie dwie trzecie zespou.Wikszo najlepszych ludzi nie yje.

  • - Tak, tak - niecierpliwi siBreniew. - Siy robocze to wanasprawa, dlatego pytaem o akta. Nabr?To twoje pierwsze zadanie. Zajmiewiele czasu, wiem, ale zabieraj si dotego. Stary Grigorij mwi mi kiedy, emacie specjalistw od wykrywanialudzi posiadajcych dziwne zdolnoci,tak?

    - Nadal mam dobrego wykrywacza -odpowiedzia Krakowicz, niewiadomiekiwajc gow. - Zaczn z nimnatychmiast. I oczywicie zajm siprzestudiowaniem akt towarzyszaBorowica.

    - Dobrze! I zorientuj si, jak szybkomoesz uprztn zamek. Te tatarskie

  • trupy spal! Niech nikt ich nie oglda.Nie obchodzi mnie, jak to zrobisz - maby zrobione. Potem trzeba bdzieopracowa harmonogram remontutwierdzy. Mam tutaj, pod tym numeremtelefonu czowieka, z ktrym bdzieszmg si poczy o kadej porze wkadej sprawie. Informuj go na bieco,a on bdzie informowa mnie. Bdzie tetwoim bezporednim zwierzchnikiem,wyjwszy fakt, i nie bdzie mgniczego ci odmwi. Widzisz, jakwysoko ci ceni, Feliksie? Tak, towystarczy na pocztek. Co do reszty -Feliksie Krakowiczu, chc wiedzie, jakdo tego doszo! Czy kto, Brytyjczycy,Amerykanie lub Chiczycy, tak bardzonas wyprzedzili? W jaki sposb jeden

  • czowiek, ten Harry Keogh, mgspowodowa takie spustoszenie?

    - Towarzyszu - zauway Krakowicz -wspomnielicie o Borysie Dragosanim.Obserwowaem go kiedy przy pracy.By nekromant. Wywchiwa sekretyumarych. To, co wyprawia z trupami,przyprawio mnie o miesicekoszmarnych snw! Pytacie, jak HarryKeogh mg wywoa takiespustoszenie? Z nielicznych danych,jakie udao mi si zebra, wynika, e byon zdolny niemal do wszystkiego.Telepatia, teleportacja, nawetspecjalno Dragosaniego -nekromancja. By ich najlepszymczowiekiem. Sdz nawet, e o wiele

  • wyprzedzi Dragosaniego. Torturowaniezmarych i wydzieranie sekretw z ichkrwi, mzgu i trzewi to jedno, ale czyminnym jest wywoywanie ich z grobw iwysyanie w bj w imi narzuconych imcelw!

    - Teleportacja? - Pierwszy sekretarzzamyli si. - Wiesz, im wicej o tymsysz, tym mniej skonny jestemwierzy. Nie uwierzybym, gdybym nieoglda efektw prac Borowica. I jakinaczej miabym wyjani kwestiparuset tatarskich trupw, co? Ale jakdotd... wystarczy tej rozmowy. Maminne sprawy na gowie. Za pi minut natej linii obejmie sub nasz porednik.Przemyl spraw i powiedz mu, co

  • trzeba zrobi. Wszystko, co uznasz zaniezbdne. Moe i on ci co podsunie.Pracowa ju przedtem przy takichsprawach. No, nie cakiem takich! Iostatnia rzecz...

    - Tak? - W gowie Krakowiczapanowa mtlik.

    - Wyra si prosto: chc wyjanie.Najszybciej, jak si da. Musz jednakwyznaczy jak granic, niech to bdzierok. Za rok wydzia bdzie ju pracowaze stuprocentow wydajnoci, a myobaj dowiemy si ju wszystkiego. Iwszystko zrozumiemy. Wiesz, Feliksie,kiedy uzyskamy odpowiedzi nawszystkie pytania, bdziemy rwniemdrzy jak ci, ktrzy spowodowali ten

  • atak. Racja?

    - Wydaje si to by logiczne,towarzyszu pierwszy sekretarzu.

    - Jest logiczne, wic zabierz si doroboty. Powodzenia...

    Suchawk wypenio przecigebrzczenie. Krakowicz odoy jostronie na wideki, popatrzy na niprzez chwil, po czym ruszy w kierunkudrzwi. W gowie formuowa ju listspraw do zaatwienia, wedug wstpnejhierarchii wanoci. Na Zachodzie takpotnej tragedii nigdy nie udao by sizatai, ale tu, w ZSRR, nie powinno tosprawi najmniejszych trudnoci.

  • 1. Zabici mieli rodziny. Trzeba jeteraz nakarmi jak historyjk, moe okatastrofie. To musi wzi na siebieporednik.

    2. Trzeba natychmiast zwoa caypersonel Wydziau E. cznie z trjk,ktra przetrwaa masakr. S w swoichdomach, na tyle mdrzy, by o niczym nierozpowiada.

    3. Ciaa dwudziestu omiuwsppracownikw z Wydziau E naleyzebra, zoy w trumnach iprzygotowa do pochwku. Wszystko tozaatwi si na miejscu, rkomaniedobitkw i tych, ktrzy powrc zurlopw.

  • 4. Natychmiast naley rozpocznabr.

    5. Naley powoa zastpc, aby odrazu wszcz uporzdkowane ledztwow penym zakresie.

    Na polanie odnalaz kierowcciarwki, modego sieranta.

    - Nazwisko? - zapyta obojtnie.

    - Sierant Gulcharow, towarzyszu! -poderwa si onierz.

    - Imi?

    - Siergiej, towarzyszu!

  • - Siergieju, mw mi Feliks. Powiedz,czy syszae kiedy o Kocie Feliksie?

    onierz pokrci gow.

    - Mam przyjaciela, ktry kolekcjonujestare filmy, kreskwki - wyjani muKrakowicz wzruszajc ramionami. - Maszereg kontaktw, mniejsza o to. Wamerykaskich kreskwkach wystpujetaka zabawna posta, ktra si zwie KotFeliks. Ten Feliks to bardzo ostronygo. Koty zazwyczaj takie s, wiesz? Warmii brytyjskiej saperw nazywa siFeliksami, tak ostronie muszpostpowa. Moe matka powinna byada mi na imi Siergiej, co?

    - Towarzyszu? - Sierant podrapa si

  • w gow.

    - Niewane - uci Krakowicz. -Powiedz, masz zapas paliwa?

    - Tyle co w zbiorniku, towarzyszu.Okoo pidziesiciu litrw.

    - Dobra, wsiadamy do wozu. Pokaci, jak jecha - skin gow Krakowicz.

    Skierowa go poza zamek, do bunkraprzy ldowisku dla helikopterw. Tamtrzymano awgas - paliwo lotnicze.

    - Co tu si wydarzyo, towarzyszu? -zapyta sierant.

    Dopiero teraz Krakowicz zauway,

  • e oczy onierza s szkliste. Sierantwczeniej pomaga adowa naplatform potworne szcztkirozkadajcych si trupw.

    - Nie zadawaj wicej takich pyta -odpowiedzia. - Przynajmniej tak dugo,jak bdziesz tu przebywa, a to potrwaprawdopodobnie bardzo, bardzo dugo,nie zadawaj adnych pyta. Rb tylko to,co ci ka.

    Zaadowali kanistry z awgasem naskraj platformy i zajechali dozadrzewionego zaktka opodal zamku,gdzie grunt by szczeglnie bagnisty.Siergiej Gulcharow protestowa, aleKrakowicz kaza mu jecha, aciarwka ugrzza cakiem w niegu i

  • bocie.

    - Wystarczy - zawoa, kiedy niemogli ju ruszy z miejsca. Wysiedli iwyadowali paliwo, a sierant, pomimoprotestw, pomg zala nim wntrzeciarwki.

    - Zostao w samochodzie co, cochcesz zachowa? - zapyta Krakowicz.

    - Nie, towarzyszu. - Gulcharowdrgn. - Towarzyszu, hm, Feliksie, niemoesz tego zrobi. Nie moemy tegozrobi! Czeka mnie za to sd wojskowy,moe nawet rozstrzelanie! Kiedy wrcdo koszar, oni...

    - onaty czy kawaler? - Krakowicz

  • znaczy cienk struk paliwa drog odciarwki pomidzy drzewa. Awgaszostawia w niegu ciemn szczelin.

    - Kawaler.

    - Ja rwnie. C, nie wrcisz dokoszar, Siergieju. Od tej chwili bdzieszpracowa ze mn, na stae.

    - Ale...

    - adnych ale. To rozkaz pierwszegosekretarza. Powiniene czu sizaszczycony!

    - Ale mj starszy sierant ipukownik, oni...

  • - Uwierz mi - Krakowicz znwwszed mu w sowo. - Bd z ciebiedumni. Palisz, Siergieju? - Poklepakieszenie ju nie tak biaego kitla,znalaz papierosy.

    - Tak, towarzyszu, czasem.

    Poczstowa go papierosem, drugiegowoy sobie do ust.

    - Zdaje si, e zapomniaem zapaek.

    - Towarzyszu, ja...

    - Zapaki - zada Krakowicz,wycigajc do.

    Gulcharow uleg, sign do gbokiej

  • kieszeni. Pomyla, e jeeli Krakowiczoszala, wszystko powinno wyj nadobre. Zamkn go, a on - sierantSiergiej zostanie oczyszczony zzarzutw. Przyj, e jego przeoonypostrada zmysy i postanowi zaskoczygo nie zwlekajc. Przygotowa si doataku.

    Krakowicz odkry, co go moeczeka, z kilkusekundowymwyprzedzeniem. Na tym polega jegotalent: prekognicja, przewidywanieprzyszoci. W takich sytuacjachsprawdza si rwnie dobrze jaktelepata. Krakowicz niemal czunapicie mini modego sieranta.

    - Jeeli to zrobisz - powiedzia

  • szybko, wpatrujc si prosto w oczyonierza - naprawd czeka ciebie sdwojskowy!

    Gulcharow zagryz warg, zacisnpalce w pi, rozprostowa je,potrzsn gow i cofn si o krok.

    - No? - Krakowicz by cierpliwy. -Rzeczywicie sdzisz, e na prnopowoaem si na pierwszegosekretarza?

    Sierant wyj pudeko zapaek ipoda Feliksowi. Odsunli si od strukiawgasu. Krakowicz zapali obapapierosy, osoni doni pomie, azapak cisn na oblany paliwem nieg.

  • Bkitne, niemal niewidocznepomienie skoczyy ku ciarwce,oddalonej o jakie trzydzieci metrw.nieg w kotlince zapad si podwpywem nagego aru, a samochdzapon olepiajcym byskiemjasnoniebieskiego wiata.

    Obaj mczyni cofnli si,obserwujc pnce si coraz wyejpomienie. Sycha byo trzaskpkajcych koci wielowiekowychtrupw, pogronych w wesoobuzujcym ogniu. Wracajcie, skdprzyszlicie, chopaki - pomylaKrakowicz. Ju nikt nigdy nie bdziewas nka!

    - Rusz si - poleci gono. -

  • Uciekamy, zanim pjdzie zbiornikpaliwa.

    Przedzierajc si niezdarnie przeznieg, pobiegli w stron zamku. Jakimcudem zbiornik eksplodowa dopierowtedy, gdy byli ju w cieniu budowli.Syszc przetaczajcy si huk, czujcgwatowny podmuch, spojrzeli za siebie.Szoferka, podwozie i platforma rozpadysi, w nieg zwaliy si dopalajce siszcztki, a wysoko nad drzewamiposzybowa grzyb dymu. Dokonao si...

    * * *

    Krakowicz od jakiego czasu

  • rozmawia przez telefon ze swoimporednikiem, zdawa by si mogo, wznikomym stopniu zainteresowanym jegosowami. Mimo takiego wraenia,rozmwca dokadnie wypytywa o kadyszczeg, uwanie sucha, chcia miewszystkie informacje.

    - Mam nowego asystenta, sierantaSiergieja Gulcharowa z barakwzaopatrzeniowo-transportowych wSierpuchowie. Zatrzymuj go. Moeciego od tej chwili przydzieli do zamku?Jest mody i silny. Bd mia dla niegowiele pracy.

    - Tak, zaatwi to - odpowied byaspokojna i jednoznaczna. - Bdzie waszzot rczk, tak?

  • - I ewentualnie agentem ochrony -doda Krakowicz. - Fizycznie niewielestanowi.

    - Doskonale. Zorientuj si, czy da sigo umieci na wojskowym kursieochrony osobistej. Szkolenie w zakresiebroni palnej te wchodzi w gr, jeelinie jest w tym zbyt mocny. Oczywicie,moemy pj na skrty i znale wamzawodowca.

    - Nie - Krakowicz postawi sprawjasno - adnych zawodowcw. Tenwystarczy. Niewinitko z niego i to misi podoba. Odwiea.

    - Krakowicz? - spyta gos z drugiego

  • koca linii. - Jedno musz wiedzie.Jeste homoseksualist?

    - Jasne, e nie! Aha, rozumiem! Nie,naprawd go potrzebuj. Wyjani,czemu chc go od zaraz: bo jestemzupenie sam. Gdybycie byli tutaj,wiedzielibycie, o co mi chodzi.

    - Tak, syszaem, e wieleprzeszlicie. Doskonale, reszt mizostawcie.

    - Dzikuj - zakoczy Krakowicz.Przerwa poczenie.

    Gulcharow by pod wraeniem tejrozmowy.

  • - Od rki - zauway. - Macie duwadz, towarzyszu.

    - Na to wyglda, nieprawda? - Natwarzy Krakowicza pojawi siznudzony umiech. - Suchaj, lec z ng.Ale zanim pjd spa, jedno jeszczemusimy zaatwi. I uwierz mi, jelisdzisz, e to, co widziae do tej pory,jest nieprzyjemne, teraz zobaczysz co owiele gorszego! Chod ze mn.

    Poprowadzi go przez zdemolowanepokoje, pracownie, poza zadaszonydziedziniec, do gwnego budynku.Potem starymi schodami dwa pitra wgr, do jednej z bliniaczychwieyczek. Tu wanie GrigorijBorowic mia swoje biuro, ktre w noc

  • grozy Dragosani zamieni w punktdowodzenia.

    Klatka schodowa bya poszczerbionai osmalona, pena malekich odamkwszrapneli, spaszczonych oowianych kui porozrzucanych miedzianych usek. Wstojcym powietrzu unosi si jeszczezapach kordytu. Drzwi do maegoprzedpokoju na drugim pitrze byyotwarte. W tym pomieszczeniuurzdowa sekretarz Borowica, JulijGaleski. Krakowicz zna go osobicie -do ograniczonego czowieczka bezadnych talentw nadzmysowych.

    Na podecie, pomidzy otwartymidrzwiami a porcz, lea twarz do

  • posadzki martwy czowiek w mundurzeochrony zamku: szarym kombinezonie ztym ukonym paskiem na poziomieserca. Nie by to Galeski, ale oficerdyurny. Twarz trupa leaa pasko wkauy krwi.

    Krakowicz i Gulcharw przestpiliostronie ciao, kierujc si domalekiego sekretariatu. W kcie zabiurkiem siedzia skulony Galeski.Oburcz ciska pordzewia, krzywszabl, sterczc mu z piersi. Wbito j ztak si, e ostrze weszo w cian.Oczy mia nada otwarte, ale nie byoju w nich przeraenia. Niektrymmier kradnie wszystkie uczucia.

    - Matko Przenajwitsza! - szepn

  • Gulcharow. Pierwszy raz widzia cotakiego. Nie przeszed jeszcze chrztuogniowego.

    Przez drugie drzwi weszli do pokojumieszczcego niegdy biuro Borowica.

    Pomieszczenie byo obszerne, owielkich oknach z kuloodpornymiszybami, spogldajcych z kamiennejwiey na odlegy las. Dywangdzieniegdzie by popalony i pokrytyplamami. Masywna brya dbowegobiurka staa w rogu, czerpic wiato zokna i poczucie bezpieczestwa zbliskoci kamiennych cian. Dostrzeglilady rzezi. Wszystko przypominaoobraz z koszmarnego snu.

  • Roztrzaskane radio wywalio swewntrznoci na podog; impet kupodziurawi ciany i roznis w drzazgidrzwi; ciao modego czowieka,ubranego w zachodnim stylu, leao tam,gdzie runo - za drzwiami - przeciteniemal na p seri z broni maszynowej.Skrzepnita krew przykleia je dopodogi. Ciao Harryego Keogha -niewiele zostao tu do ogldania, na jegobladej, nienaruszonej twarzy niemaloway si adne oznaki strachu czycierpienia.

    To, co opierao si o cian podrugiej stronie pokoju, mogo kojarzysi jedynie z koszmarnym snem, czyobdem szaleca.

  • - Borys Dragosani - oznajmiKrakowicz. - Sdz, e opanowaa go taistota, ktr przyszpilono mu do piersi.

    Przeszed ostronie przez pokj izatrzyma si wpatrzony w to, copozostao z Dragosaniego i jegopasoyta. Gulcharow trzyma si za nim.Wola przyglda si z daleka.

    Obie nogi nekromanty, zamane,wygiy si pod dziwnymi ktami.Ramiona zwisay bezwadnie wzduciany, okcie znajdoway si tu nadpodog, przedramiona sigay w przd,a donie wycigay si daleko pozamankiety. Przypominay szpony, potnei zachanne, zastyge w ostatnim spazmiekonajcego. Twarz Dragosaniego

  • zamara w grymasie agonii, a co gorszaniewiele pozostao w niej zczowieczestwa.

    Szczki Dragosaniego, wyduone jaku wielkiego psa, wci pozostawayrozwarte, ukazujce krzywe igy zbw.Czaszka bya znieksztacona, a uszy,spiczasto zakoczone, zagiy si doprzodu i spoczyway teraz pasko naskroniach. Pod czerwonymi jamami oczurysowa si dugi i pomarszczony nos,spaszczony na kocu, odsaniajcyrozdziawione nozdrza niczym pyskwielkiego nietoperza. Tak waniewyglda Dragosani - troch czowiek,troch i nietoperz. A to, co przywaro dojego piersi, byo jeszcze bardziej

  • przeraajce.

    - Co... co to jest? - wyjkaGulcharow.

    - Bg mi wiadkiem - pokrci gowKrakowicz - e nie mam pojcia! Ale toco w nim yo. To znaczy, w jegowntrzu. Dopiero na kocu wylazo.

    Tuw istoty przypomina wielk,niemal osiemnastocalow pijawk,zwajc si ku kocowi. Nie miaakoczyn. Zdawao si, i przyssaa sido piersi Dragosaniego, poza tymprzytwierdza j do jego ciaa ostrykoek, szcztek rozupanej kolbykarabinu maszynowego. Skr miaaszarozielon i pofadowan. Gulcharow

  • zauway ten jej eb, paski jak u kobry,tyle e lepy, bezoki.

    - Jakby... jakby gigantycznytasiemiec? - Gulcharow nie umia ukryprzeraenia.

    - Co takiego - ponuro przytaknKrakowicz. - Ale inteligentny, zy imiercionony.

    - Po co tu przyszlimy? - gossieranta zadra. - Jest pidziesitmilionw lepszych miejsc.

    Twarz Krakowicza bya blada,napita. W peni podziela zdaniepodwadnego.

  • - Przybylimy tu, bo musimy to spali.To wszystko.

    Talent nadzmysowy ostrzega go, ezniszczy naley tak Dragosaniego, jak ijego pasoyta i to doszcztnie. Rozejrzasi po pokoju, dostrzeg stalow szafk,opart o cian obok drzwi. Razem zGulcharowem wyrzucili z niej pki,zamieniajc j w metalow trumn.Pooyli j i przesunli po pododze wkierunku Dragosaniego.

    - ap za ramiona, ja chwyc za uda -zarzdzi Krakowicz. - Jak wpakujemygo do rodka, bdziemy mogli zamkndrzwiczki i spuci szafk po schodach.Szczerze mwic, nie bawi mniedotykanie go. Zaatwi to tak szybko, jak

  • si da. Tak bdzie najlepiej.

    Podnieli ostronie ciao, z wysikiemdwignli je nad krawd szafki iopucili do wntrza. Gulcharowsprbowa zamkn drzwiczki, aleprzeszkodzi mu w tym sterczcy koek.Sierant zapa oburcz szcztek kolby.

    - Nie dotykaj tego! - wrzasn, zbytpno.

    Ledwie Gulcharow wyrwa koek,pijawkowaty stwr, cho bezgowy,wrci do ycia. Odraajcy, obykadub zacz miota si obkaczo,nieledwie wydostajc si z szafki. Wtym samym czasie karbowana skrapka w tuzinie miejsc, wypuszczajc

  • protoplazmatyczne macki, wijce si iwibrujce w bezmylnej agonii.Wypustki chostay ciany szafki izwijay si ponownie, kierujc si kuDragosaniemu. Przebijay ubranie itrupie ciao, kryjc si w jego wntrzu.Z korpusu istoty wyaniay si wcinowe macki, wyginay si w haki,wpijajc si w zewok nekromanty.Jedna z nich odkrya klatk piersiow.Spczniaa raptownie do grubociludzkiego przegubu. Jednoczenie resztamacek zwolnia swj ucisk irozpuciwszy haki wycofaa si lademgwnej wypustki, w gb martwegociaa. Wreszcie cay organizm z guchymmlaniciem pogry si w zwokachDragosaniego. Tors nekromanty

  • zadygota i rozkoysa si w szafce.

    W tym samym czasie Gulcharowrzuci si w ty, eby wspi si nabiurko. Mamrota na wp wyraneprzeklestwa, to znw skomla jak pies.Wyranie na co wskazywa.Krakowicz, niemal odrtwiay zprzeraenia, zobaczy, e paski,kobropodobny eb potwora miota si popododze, jak wyrzucona z wodypaszczka. Wpad w panik, krzycza zobrzydzenia. Zatrzasn jednak szybkodrzwiczki szafki i zasun rygiel. Porwaze stosu porozrzucanych mebli metalowszuflad.

    - No, pom mi! - wrzasn.

  • Gulcharow zsun si z biurka. Nadaltrzyma kurczowo koek. Wci klncpod nosem, szturcha nim podskakujcyeb, a wepchn go do szuflady.Krakowicz przykry j stosem pek, asierant dooy do tego jeszcze dwacikie segregatory. Szafka i szufladadygotay jeszcze przez kilka minut,potem znieruchomiay.

    Krakowicz i Gulcharow stalinaprzeciw siebie. Wygldali upiornie,zdyszani, bladzi, z obdem w oczach.Wreszcie Krakowicz warknwszy co,wycign rk i uderzy sieranta wtwarz.

    - Ochroniarz? - krzykn. - Cholernyochroniarz? - Powtrzy uderzenie, tym

  • razem mocniej. - Do cholery!

    - Ja... przepraszam. Nie wiedziaem,co robi... - Gulcharow dygota jak li,wyglda, jakby mia za chwil zemdle.

    Krakowicz uspokoi si. Nie mg goza nic wini.

    - Ju w porzdku - powiedzia. - Juw porzdku. Teraz posuchaj. ebspalimy tutaj. Od tego zaczniemy, juzaraz. Przynie awgas. Szybko.

    Gulcharow wyszed, zataczajc silekko.

    Wrci w rekordowo krtkim czasie,niosc kanister. Przesunli pki, lece

  • na szufladzie, robic niewielk szpar iwlali w ni paliwo. Wewntrz nic sinie poruszyo.

    - Dosy! - poleci Krakowicz. -Jeszcze troch i wywoamy diabelneksplozj. Teraz pom mi przecignszafk do drugiego pokoju.

    W chwil pniej znaleli si wbiurze. Krakowicz zacz penetrowaszuflady biurka Borowica. Znalaz to,czego szuka - may kbek sznurka.Urwa z dziesi stp, zanurzy wpaliwie i ostronie wsun jeden koniecdo szczeliny. Potem uoy sznurek napododze, kierujc go w prostej linii kudrzwiom i wyj zapaki. Kiedy zapalilont, osonili oczy.

  • Bkitny pomie przenikn popododze i wskoczy do szuflady.Rozleg si guchy huk, segregatory,pki oraz caa reszta rbny o sufit izwaliy si na podog. W metalowejszufladzie rozptao si pieko, wktrym taczy i miota si wowy eb.Nie trwao to jednak dugo. Szufladazacza gi si pod wpywem aru, adywan wok niej poczernia i zapon.To co w rodku nado si, pko irozlao si w dymic kau. Szybkospono, ale Krakowicz i Gulcharowodczekali pen minut, zanimzdecydowali si ugasi ogie.

    - No, przynajmniej wiemy, e to jest

  • atwopalne - stwierdzi Krakowicz. -Zapewne ju przedtem nie yo, ale mnieuczono, e to, co jest martwe, leynieruchomo!

    cignli szafk dwa pitra niej, naparter, potem przez spustoszony budynekwypchnli j na zewntrz. Krakowiczzosta, eby jej strzec, a Gulcharowwrci po awgas.

    - To bdzie nieco trudniejsze.Najpierw rozlejemy troch paliwawok szafki. Dziki temu, jeeli pootwarciu przekonamy si, e to co wrodku jest aktywne, odskoczymy iciniemy zapak. Odczekamy, a siuspokoi. I tak dalej...

  • Gulcharow nadal wygldaniepewnie, ale by ju o wiele bardziejskupiony.

    Oblali paliwem szafk i podogwok niej, po czym sierant siwycofa. Krakowicz odcign rygiel ize szczkiem otworzy drzwi. Dragosanilea, wpatrujc si w niebo. Pier jegodrgaa lekko, ale na tym si koczyo.Ledwie Krakowicz zacz ostroniewlewa agwas do szafki, stojcy przynogach nekromanty, Gulcharow zbliysi do niego.

    - Nie lej za duo - tym razem sierantostrzega - bo wyleci w powietrze jakbomba!

  • Kiedy paliwo, parujc wciekle,wsikao w ciao Dragosaniego, pierjego zadrgaa gwatownie. Krakowiczopuci kanister, popatrzy i cofn sinieco. Gulcharow sta poza zasigiemniebezpieczestwa z przygotowanzapak. Z torsu nieboszczyka wyrosaoliza, szarozielona macka. Koniuszekjej przeksztaci si w guz wielkocipici, ktry z kolei przeksztaci si woko. Krakowicz poj, e nie kryje si wjego spojrzeniu aden umys, adnazdolno czucia. Oko gapio si pusto,nie nawizujc kontaktu, nie wyraajcnic. Wtpi czy widziao cokolwiek. A zpewnoci nie istnia aden mzg,ktremu mogo przekaza swojespostrzeenia. Przemienio si na

  • powrt w protoplazm, z ktrej wyrosymalutkie szczki, kapice bezmylnie.Wreszcie i one znikny.

    - Feliksie, uciekaj stamtd! -Gulcharowa ponosiy nerwy.

    Krakowicz cofn si na bezpiecznodlego. Sierant zapali zapak irzuci j. Niczym wyduona dyszatestowanego silnika odrzutowego, szafkawywalia z siebie bladoniebiesk strugognia huczcego w mronym powietrzu,rozedrgan kolumn intensywnego aru.I wtedy Dragosani usiad.

    Gulcharow uczepi si Krakowicza,zawis na nim.

  • - O Boe! O matko! On yje! -wykrztusi.

    - Nie - zaprzeczy Krakowicz,wyrywajc si z jego ucisku. - To cow nim yje ale jest bezmylne. Saminstynkt pozbawiony wadzy mzgu.Chtnie by ucieko, ale nie wie jak, aninawet przed czym ucieka. To sprawareakcji, a nie umysu. Patrz, patrz! Topisi!

    I rzeczywicie, wygldao na to eDragosani si topi. Nad jego sczerniaskorup kbi si dym, warstwy skryuszczyy si podsycajc ogie, tuszczcieka jak wosk ze wiecy, ginc wpomieniach. Istota we wntrzunieboszczyka poczua ogie,

  • zareagowaa. Kadub Dragosaniegodygota, wibrowa, skrca si wkonwulsjach. Rce wystrzeliy przedsiebie, potem opady na ciankirozpalonej szafki, drgajc bezwadnie.Spalone na wir ciao zaczo tu iwdzie pka, uwalniajc miotajce sichaotycznie macki, ktre zaraz topiy sii spyway w gb prymitywnego pieca.

    Po krtkiej chwili ciao nekromantyopado i znieruchomiao. Dwajmczyni stali na niegu., obserwujcdopalajce si zwoki nekromanty.Trwao to moe z dwadziecia minut,ale mimo to nie odchodzili...

  • Dwudziesty sidmy sierpnia, 1977.Godzina pitnasta.

    Wielki londyski hotel, oddalony okilka krokw od Whitehall, stanowimiejsce, w ktrym prowadzonatajemnicze badania. Ostatnie pitro wcaoci odstpiono firmiemidzynarodowych finansistw i natym koczya si wiedza dyrektorahotelu w tej materii. Firma miaa natyach budynku wasn wind, prywatneschody i nawet wasn drabin

  • przeciwpoarow. Fakt, e to pitrowykupiono, wycza je cakowiciespod kontroli hotelu i jego strefyzainteresowa.

    Krtko mwic, byo ono kwatergwn najtajniejszej ze wszystkichbrytyjskich tajnych sub: INTESP -angielskiego odpowiednika rosyjskiejorganizacji, stacjonujcej pod Moskw,w Zamku Bronnicy. Hotel by jedyniekwater gwn. Istniay take dwiefabryczki, jedna w Dorset, druga wNorfolk, poczone bezporednio zesob i londysk placwk przeztelefon, radiotelefon i komputer. Rzeczjasna, takie poczenia, mimo eekranowane klauzul najwyszej

  • tajnoci, byy podatne na ewentualnenaduycia, kto przebiegy mgby sitam wkra ktrego dnia. Pozostawaomie nadziej, e zanim to nastpi,wydzia wyszkoli swych telepatw dotego stopnia, i cay technologiczny zomokae si zbdny. Fale radiowe wdrujbowiem z prdkoci stuosiemdziesiciu tysicy mil na sekund,a ludzka myl przemieszcza sinatychmiast, niosc ze sob dalekobardziej ywy i konkretny obraz.

    O tym wanie rozmyla Alec Kyle,siedzc przy swoim biurku i formuujcRegulamin Bezpieczestwa dla szeciuoficerw Wydziau Specjalnego, ktrychjedynym zajciem byo zapewnienie

  • ochrony osobistej miesicznemuniemowlakowi, dziecku, ktre nazywaosi Harry Keogh. Harry Junior - przyszyszef INTESP.

    - Harry - powiedzia gono Kyle, niekierujc tych sw do nikogo - jelinadal chcesz, moesz dosta t robotju od zaraz.

    Nie - w umyle Kylea natychmiastpojawia si odpowied, zadziwiajcoczytelna. Nie teraz, moe nigdy!Wyprostowa si. Wiedzia, czegodozna. Zetkn si ju z czympodobnym przed omioma miesicami.Skontaktowao si z nim niemowl, oktrym myla, dziecko, ktrego umyszawiera wszystko, co pozostao z

  • najwikszego talentu paranormalnego nawiecie: Harryego Keogha.

    - Chryste! - wyszepta Kyle.Przypomnia sobie sen, a raczejkoszmar, jaki mia poprzedniej nocy.nio mu si, e by pokryty pijawkami,wielkimi jak kocita. Ich paszczewczepiay si w niego, by sczy krew,podczas, gdy on skaka i skomla wcieniu nieruchomych drzew, a wreszciesta si zbyt saby, eby dalej walczy.Upad na ziemi, na sosnowe igy, apijawki wsysay si w niego i wiedzia,e sam staje si pijawk.

    I ten wanie lk, na szczcie, goobudzi. Jeli za chodzio o znaczenie

  • snu, nie byo si nad czym zastanawia.Kyle dawno ju porzuci prbyodczytywania sensw z takichproroczych migawek. Doszed downiosku, e sprawiay tylko kopot: byyzazwyczaj zagadkowe, rzadko same siwyjaniay. Mia pewno, e ten senby jedn z tych dziwnych projekcji, ateraz sdzi, e i fakt, ktry mia miejsceprzed chwil, czy si z nimi w jakisposb.

    - Harry? - rzuci pytanie w ozibionenagle powietrze. Oddech pojawi si wpostaci kbu pary. W przecigu parusekund temperatura spada. Tak, jakpoprzednim razem.

    Na rodku pokoju, przed biurkiem

  • Kylea, co si formowao. Dym zpapierosa rozproszy si, powietrzezawibrowao. Kyle wsta, podszedszybko do okna i opuci aluzje. Pokjpociemnia, a sylwetka przed biurkiemstaa si wyraniejsza.

    Nagle zabrzcza interkom - Kylepodskoczy. Rzuci si do biurka,wcisn klawisz odbioru.

    - Alec, co tu jest! - wysapa jakigos.

    Poczy si z nim Carl Quint,najwyszej klasy telegnostyk,wykrywacz. Kyle nacisn klawisznadawania, przytrzymujc go duej.

  • - Wiem. Jest tu teraz ze mn. Alewszystko w porzdku. W pewnym sensiespodziewaem si go. - Wcisn jeszczeklawisz cznoci oglnej.

    - Tu Kyle. Tak dugo, jak to potrwa,nie chc z nikim rozmawia - przemwido pracownikw kwatery. - adnychnowin, adnych telefonw, adnychpyta. Suchajcie, jeli chcecie, ale nieprbujcie si wtrca. Pocz si zwami ponownie.

    Dotkn klawisza zabezpiecze,umieszczonego na terminalu osobistegokomputera. Zamki okien i drzwizablokoway si z trzaskiem. Teraz bysam na sam z Harrym Keoghem.

  • Prbowa zachowa spokj iwpatrywa si w ducha Keogha,znajdujcego si po drugiej stroniebiurka. Wrcia do niego dawna myl,ktra tak naprawd nie opuszczaa go odpierwszego dnia pracy w INTESP.

    - Cholernie pocieszna ekipa. Roboty iromantycy. Supernauka i sprawynadnaturalne. Telemateria i telepatia.Komputerowe tabeleprawdopodobiestwa i jasnowidzenie.Gadety... i duchy! - wyszepta dosiebie.

    - Nie jestem duchem, Alec -powiedzia Keogh z lekkim,niematerialnym umieszkiem. -Mylaem, e ju przez to przeszlimy

  • poprzednim razem.

    - Poprzednim razem? - powiedziagono, gdy tak byo mu atwiej. - Tomiao miejsce osiem miesicy temu,Harry. Zaczem myle, e ju nigdy otobie nie usyszymy.

    - Moe i tak by si stao - odpartamten, nie poruszajc wcale wargami. -Wierz mi, wiele miaem do roboty.Ale... co si dzieje.

    Kyle uspokoi si, puls stopniowopowraca do normy. Wychyli si zkrzesa, przygldajc si uwanieprzybyszowi. To by Keogh. A jednaknie cakiem taki sam, jak poprzednimrazem. Wtedy pierwsz myl Kylea

  • byo, e ta zjawa jest czymnadnaturalnym. Nie paranormalnym czywywoanym przez zdolnociponadzmysowe, ale wanienadnaturalnym, nieziemskim, nie z tegowiata. Tak jak i teraz, skanery biurowenie wykryy jej. Pojawia si,opowiedziaa mu fantastyczn, ajednoczenie prawdziw histori iulotnia si bez ladu. Nie, nie cakiembez ladu, gdy zanotowa wszystko, comwia. Nawet na sam myl o dugichgodzinach pisania, bola go jeszczeprzegub. Nie mona byo jednaksfotografowa zjawy, zarejestrowa jejgosu, skrzywdzi jej lub zakci wjakikolwiek sposb jej pobytu.

  • Caa kwatera gwna suchaa terazrozmowy Kylea z tym... HarrymKeoghem, ale sycha byo jedynie gosszefa. A mimo to Keogh znajdowa situtaj, przynajmniej termostat centralnegoogrzewania na to wskazywa. Systemgrzewczy podkrci si o kilka kresek,by zrwnoway nagy spadektemperatury. No i Carl Quint te o tymwiedzia.

    Przybyy zdawa si by narysowanybladoniebieskim wiatem, bezcielesnyjak ksiycowa powiata, mniej realnyni kb dymu. Niematerialny, alekryjcy w sobie moc. Niewiarygodnmoc.

    Biorc pod uwag fakt, e jego

  • widmowe nogi nie dotykay podogi,naleaoby uzna, e Keogh ma pi stpi dziesi cali wzrostu. Gdyby jegociao byo materi, a nie powiat,wayby moe szedziesit doszedziesiciu piciu kilogramw.Wszystko w nim lekko fosforyzowao,jakby odbijao jaki delikatnywewntrzny blask, Kyle nie mg wicokreli barw. Rozwichrzone wosymogy by jasnoblond. Keogh miadwadziecia jeden albo dwadzieciadwa lata.

    Jego oczy intrygoway. Wpatrywaysi w Kylea, a jednoczenie niemalprzenikay przez niego, jakby to on byzjaw. Byy niebieskie - tak jasne i

  • wietliste, e niemal bezbarwne - alekryo si w nich co tajemniczego,niezgbiona wiedza, arcypotna moc.Jakby zamknito w nich mdrowiekw, jakby pod powokaniebieskawej mgieki spoczywaamdro stuleci.

    Rysy twarzy mia wspaniae, cernieskaziteln, niczym chiska porcelana;delikatne, szczupe donie, zwajcesi ku kocom palcw; ramiona niecopochylone. Keogh by po prostu...modym mczyzn. Czy moe - by nimkiedy...

    A teraz? Teraz sta si kim wicej.Ciao Harryego Keogha nie istniao jufizycznie, realnie, ale umys wci

  • trwa. I umys ten zakorzeni si wnowym, dosownie nowym, ciele. Kylezauway, e zaczyna przyglda sinowemu, niezwykemu elementowiwidma i szybko si opanowa. Co tuwaciwie jest do studiowania? A wkadym razie to moe zaczeka, nie materaz znaczenia. Liczy si tylko fakt, eKeogh przyby i mia co wanego doprzekazania - pomyla.

    - Co si dzieje? - Kyle powtrzystwierdzenie Keogha, zamieniajc je wpytanie. - Co takiego, Harry?

    - Co potwornego! Teraz mog cipoda jedynie oglne dane, po prostunie wiem wszystkiego, jeszcze nie. Ale

  • pamitasz, co ci mwiem o rosyjskimWydziale E? I o Dragosanim? Wiem, enie miae okazji, eby to sprawdzi, aleczy si chocia tym zainteresowae?Czy wierzysz w to, co powiedziaem cio Dragosanim?

    Podczas gdy Keogh mwi, Kylewpatrywa si, zafascynowany, w tenelement zjawy, ktry nie istnia przypoprzednim spotkaniu. Teraz, jakbynaoone na obraz brzucha, zawieszone iwolno obracajce si wok wasnejosi, wewntrz przestrzeni, jakzajmowaa sylwetka Keogha, unosio sinagie dziecko. Chopczyk, czy raczejwidmo chopczyka, rwnieniematerialne, jak sam Harry. Dziecko

  • kulio si niczym pd, pywajc wjakiej niewidzialnej, wirujcej cieczy.Wygldao jak niezwyky preparatbiologiczny lub hologram. By to jednakobraz dziecka rzeczywistego i ywego,stanowicego - o czym Kyle doskonalewiedzia - dopenienie HarryegoKeogha.

    - O Dragosanim? - Kyle wrci naziemi. - Tak, wierz ci. Musz ciwierzy. Sprawdziem, co si dao iwszystko, o czym mwie, potwierdziosi. A co do wydziau Borowica - to,czego tam dokonae, byo niesamowite.Rosjanie skontaktowali si z nami wtydzie pniej, pytajc, czy chcemyciebie... to znaczy...

  • - Moje ciao?

    - Tak, czy maj je nam zwrci.Pojmujesz, skontaktowali si z nami.Bezporednio. Nie przez kanaydyplomatyczne. Nie byli jeszczeprzygotowani na ujawnienie swegoistnienia i sdzili, e my rwniewolimy pozostawa w cieniu. A zatem ity waciwie nie istniae, ale pomimoto pytali, czy chcemy ciebie z powrotem.Po mierci Borowica szefem ich zostaFeliks Krakowicz. Zaproponowa, emoemy ciebie zabra, jeeli zdradzimy,jak dokonae tego spustoszenia. Naczym dokadnie polegao owospustoszenie. Przykro mi, Harry, alemusielimy si ciebie wyprze,

  • powiedzie im, e ci nie znamy.Prawd mwic, nie znalimy ciebie.Tylko ja znaem, a przede mn sirKeenan. Gdybymy jednak przyznali, ebye jednym z nas, twoja akcja mogabyzosta odczytana jako wypowiedzeniewojny.

    - To bya raczej napa! Suchaj,Alec, nie moemy gawdzi tak dugo,jak ostatnim razem. Mog nie mieczasu. Na planie metafizycznym mamwzgldn swobod. W kontinuumMbiusa jestem czynnikiemniezalenym. Ale ze wiatem fizycznymwie mnie may Harry. Teraz pi imog uywa jego podwiadomegoumysu jako swojego wasnego. Ale

  • wystarczy, e malec si zbudzi i umysbdzie nalea do niego. cignie mniejak magnes. Im silniejszy si staje, imwicej si uczy, tym bardziej ograniczamoj swobod. W kocu bd zmuszonyna zawsze go opuci, na rzecz bytu nadrodze Mbiusa. Wyjani to bliej wprzyszoci, jeeli bd mia okazj.Teraz jednak nie wiemy, jak dugobdzie spa, musimy zatem mdrzewykorzysta nasz czas. A to, co mam doprzekazania, nie moe czeka.

    - I w jaki sposb dotyczyDragosaniego? - Kyle zmarszczy brwi.- Ale Dragosani nie yje. Sam mi topowiedziae.

    - Pamitasz, kim by Dragosani? -

  • Twarz Keogha, twarz jego widma,spowaniaa.

    - By nekromant - odpowiedzianatychmiast Kyle, tez cieniawtpliwoci. - Podobnie jak ty... - odrazu zauway swj bd.

    - W odrnieniu ode mnie! - poprawigo Keogh. - Byem i jestemnekroskopem, a nie nekromant.Dragosani wykrada umarym ichsekrety, jak... jak obkany dentysta,wyrywajc zdrowe zby bezznieczulenia. Ja rozmawiam z umarymii ich szanuj. Oni mnie rwnie szanuj.W porzdku, wiem, e siprzejzyczye. Wiem, e nie miae tego

  • na myli. Tak, by nekromant. Ale, zracji tego, co uczyni z nim PradawnyStwr, by jeszcze kim. Kim o wielegorszym.

    - Chodzi ci o to, e by te wampirem.- Kyle wiedzia ju wszystko.

    Migoccy wizerunek Keoghaprzytakn.

    - O to wanie mi chodzi. I dlatego tuteraz jestem. Widzisz, jeste jedynosob na wiecie, ktra moe cozdziaa w tej sprawie. Ty i twjwydzia, moe jeszcze wasi rosyjscykonkurenci. Kiedy ju dowiesz si, o comi chodzi, bdziesz musia co z tymzrobi.

  • Keogh przemawia tak sugestywnie,jego psychiczny gos nis w sobie tylenapicia, e dreszcz przyszy ciaoKylea.

    - Z czym, Harry?

    - Z pozostaymi - odpowiedziaazjawa. - Widzisz, Alec, Dragosani iTibor Ferenczy nie byli wyjtkami, iBg jeden wie, ilu ich jeszcze zostao!

    - Wampirw? - zadra Kyle. A zadobrze pamita histori, ktr Keoghopowiedzia mu przed omiomamiesicami. - Jeste pewien?

    - O tak. W kontinuum Mbiusa,wygldajc przez drzwi czasu

  • minionego i czasu przyszego, widziaemich szkaratne nici. Nie poznabym ich,moe nigdy bym na nie nie trafi, gdybynie krzyoway si z niebiesk liniycia maego Harryego. I z twoj te!

    Wiadomo o tym, niczym zimneostrze psychicznego noa, trafia prostow serce Kylea.

    - Harry - zajkn si. - Lepiej...powiedz mi wszystko, co wiesz, apotem, co mam zrobi.

    - Powiem ci tyle, ile mog, a potemsprbujemy ustali, co mona zdziaa.A co do tego, skd wiem to wszystko... -Widmo wzruszyo ramionami. - Jestemnekroskopem, pamitasz? Rozmawiaem

  • z samym Tiborem Ferenczym, jak mu tokiedy obiecaem. Rozmawiaem te zkim innym. Niedawn ofiar. Wicej onim potem. Opowie pochodzi jednakgwnie od Tibora...

  • Rozdzia drugi

    Pradawny Stwr spoczywajcy wziemi, dra przez chwil, ale zmusi sido powrotu w niekoczce si sny. Cowdzierao si z zewntrz, groziowyrwaniem go z mrocznej drzemki, aprzecie sen sta si ju nawykiem, ktryzaspakaja kad jego potrzeb... niemalkad.

    Przywyk do swych odraajcychsnw - o obdzie i masakrze, piekle

  • ywych i zgrozie konajcych, okrwawych, krwawych rozkoszach -czujc zimne objcie ubitej ziemi,ogarniajcej go ze wszystkich stron,trzymajcej w grobowym ucisku.Ziemia bya jednak te czym bliskim,nie budzcym ju adnej grozy, ciemnokojarzya si z zatrzanit izb lubgbokim lochem. Wszdzie panowanieprzenikniony mrok. Zowieszczanatura tego mauzoleum i jego pooenienie tylko oddzielay go od innych, ale ichroniy. Wyklty, skazany na wiecznepotpienie, ale i bezpieczny, a to wieleznaczyo.

    Osonity przed ludmi, zwaszczatymi, ktrzy go tu uwizili... W swoich

  • snach zasuszony Potwr zapomina, eludzie ci od dawna nie yj. Ich synowierwnie. I wnuki, i prawnuki...

    Pradawny Stwr y przez piset lati drugie tyle spoczywa nieumary w niepowiconym grobie. Ponad nim, wmroku kotliny, pod nieruchomymi,obsypanymi niegiem drzewami, pytygrobowca opowiaday historie jegodziejw, ale tylko on sam zna caprawd. Zwa si... nie tak, wampiry niemaj imion. A zatem jego nosiciel zwasi Tibor Ferenczy i by pierwotnieczowiekiem. Dziao si to niemal przedtysicem lat.

    Ta cz Stwora, ktra bya Tiborem,istniaa nadal, ale przeksztacaa si,

  • mutowaa, zespalajc si z jejwampirzym gociem. Obaj byli teraztym samym, nierozerwalnie zczeni. Wsnach obejmujcych cae tysiclecieTibor mg jednak wraca do korzeni,do swej nadzwyczaj okrutnejprzeszoci...

    Na samym pocztku by Ungarem.Przodkowie jego, wieniacy,przywdrowali z ksistwawgierskiego, przez Karpaty, byosiedli si na brzegu Dniestru, przyujciu do Morza Czarnego. Osiedleniesi nie jest tu jednak najwaciwszymsowem. Musieli walczy z Wikingami(straszliwymi Waregami),przypywajcymi rzek, od strony

  • morza, w poszukiwaniu upw; zChazarami i stepowymi Madziarami; awreszcie z zawzitymi plemionamiPieczyngw, nie ustajcymi w ekspansjina zachd i pnoc. Pieczyngowiezrwnali z ziemia osad, ktra Tibornazywa domem. By wwczas modymczowiekiem. On jeden przey. Isamotnie uszed na pnoc, do Kijowa.

    Dziki swej mocnej posturze Tiborzyska miano Olbrzyma. Nadawa siwietnie do wojaczki. W Kijowie zatemwstpi na sub do WodzimierzaPierwszego. Wlad uczyni gopomniejszym wojewod, przywdcwojw, i da mu setk ludzi.

    - Docz do moich bojarw na

  • poudniu - rozkaza. - Odeprzyj i wybijPieczyngw, powstrzymaj ich, nie mogprzekroczy Rosu. A w imi nowegochrzecijaskiego Boga, otrzymasz odemnie tytu i sztandar, Tiborze zWooszczyzny!

    Sen przypomnia Potworowispoczywajcemu w ziemi jego wasnodpowied.

    - Zachowaj tytu i sztandar, mj panie.W zamian daj mi jeszcze stu ludzi, awrc do Kijowa, zabiwszy dla ciebietysic Pieczyngw. A na dowd tego,przywioz ci ich kciuki!

    Dosta stu ludzi, a take, czy podobaomu si to, czy nie, sztandar: Zotego

  • Smoka, unoszcego gronie przedniaap.

    - Oto Smok Chrystusa, sprowadzonydo nas przez Grekw - powiedzia muWlad. - Teraz ten Smok czuwa nadchrzecijaskim Kijowem, nad caaRusi, ryczc z twego sztandaru gosemPana! Jaki swj znak do niego dodasz?

    Tego samego ranka knia zapyta o top tuzina innych wieo upieczonychobrocw, piciu bojarw, stojcych naczele wasnych armii i jedna bandnajemnikw. Wszyscy oni wybrali sobiegoda, majce szybowa wraz zeSmokiem. Ale nie Tibor.

    - Nie jestem bojarem, panie - rzek

  • Wooch, wzruszajc ramionami. - Aniksica, ani wodzowska krew niepynie w mych yach. Kiedy zasu naznak, umieszcz go nad Smokiem.

    - Nie jestem pewien, czy do cilubi, Woochu - zachmurzy si Wlad,niespokojny w obecnoci tego rosego,ponurego ma. - Twe serce mwi zbytgono, jest jeszcze niedowiadczone.Ale - i on take wzruszy ramionami -zgoda, sam wybierzesz sobie godo,kiedy powrcisz w chwale. I Tiborze,przywieziesz mi owe kciuki, albo obetntwoje!

    Tego samego dnia, w poudnie,siedem rnojzycznych druyn opucioKijw, ruszajc na odsiecz oblonym

  • szacom nad Rosem.

    Tibor powrci do Kijowa w rok imiesic pniej, wiodc niemalwszystkich swoich ludzi i jeszczeosiemdziesiciu zwerbowanych upodny wzgrz i w dolinachpoudniowej Ukrainy wieniakw. Nieprosi o przyjcie, ale wkroczy doksicej cerkwi. Zmczonych ludzizostawi na zewntrz, zabra ze sobjedynie sakw, w ktrej co grzechotaoi zbliy si do pogronego w modachkniazia Wodzimierza wiatosawiczaczekajc, a on skoczy. Za jegoplecami, w szeregach kijowskichwielmow, zapanowaa miertelnacisza; wszyscy czekali, a knia go

  • zobaczy.

    W kocu Wlad i jego greccyzakonnicy odwrcili si w stronTibora. Widok, ktry ujrzeli, wzbudziw nich trwog. Tibor nis na sobieziemi pl i lasw; brud war si wjego skr; prawy policzek przecinaabiegnca ku rodkowi szczki, wieablizna, pokrywajca blad tkank ran,gbok niemal do koci. Wyruszy wbj jako wieniak, powrci, bdc kimzupenie innym. Bystry niczym jastrzb,miao spoglda tymi oczyma spodkrzaczastych brwi, zbiegajcych sinieledwie u nasady lekko zakrzywionegonosa. Zapuci wsy i krtk, alezmierzwion brod. Mia na sobie

  • pancerz jakiego wodza Pieczyngw,zdobiony zotem i srebrem. Wmaowinie lewego ucha zawiesikolczyk z drogim kamieniem. Ogoligow, pozostawiajc jedynie kilkaciemnych kosmykw, sczesanych na bok,wzorem niektrych wielmow. Nic wjego postawie nie wiadczyo o tym, iznalaz si w witym miejscu, czy te,e przywizuje do tego jakkolwiekwag.

    - Teraz ci rozpoznaem, TiborzeWoochu - sykn Wlad. - Nie lkasz siBoga prawdziwego? Nie drysz przedkrzyem Chrystusa? Modliem si onasze zwycistwo, a ty...

    - A ja je tobie przynosz - gos Tibora

  • by guchy, pospny.

    Wooch rzuci sakw na posadzk.Ksica wita i kijowscy panowie,stojcy za plecami swego wadcy,wstrzymali dech i wytrzeszczyli oczy. Ustp Wlada bieli si stosik maychkostek.

    - Co? - wykrztusi knia. - Co?

    - Kciuki - wyjani Tibor. - Musiaemje wygotowa. Smrd byby obelg.Pieczyngowie przegnani, uwizieni steraz pomidzy Dniestrem, Bugiem imorzem. Strzee ich tam armia twoichbojarw. Mam nadziej, e poradzsobie beze mnie i moich ludzi,usyszaem bowiem, e na wschodzie jak

  • wiatr zrywaj si Poowcy. Podobnie wTurkiestanie armie szykuj si dowojny!

    - Syszae? Ty syszae? To z ciebiejaki potny wojewoda? Uwaasz siza uszy Wodzimierza? A co znaczsowa o tobie i twoich ludziach?Dwie seciny, z ktrymi wyruszye, smoje!

    Tibor nabra tchu. Postpi o krok doprzodu, przystan. Skoni si nisko,moe i niezgrabnie.

    - Oczywicie, e twoi, ksi.Podobnie jak uchodcy, ktrychzebraem i zamieniem w wojownikw.Wszyscy s twoi. A co do moich uszu:

  • jeli le usyszaem, spraw, bymoguch. Ja tylko skoczyem to, comiaem do zrobienia na poudniu ipomylaem, e tu bd bardziejpotrzebny. Niewielu dzi w Kijowiewojw, a granice s rozlege...

    Oczy Wlada rozjaniy si.

    - Pieczyngowie poskromieni,powiadasz i sobie za to przypisujeszzasugi?

    - Z ca pokor. Za to i nie tylko za to.

    - I sprowadzie z powrotem mychludzi. Bez strat?

    - Garstka pada - skrzywi si Tibor. -

  • Ale znalazem osiemdziesiciu na ichmiejsce.

    - Poka mi.

    Wyszli przez bram na szerokiestopnie cerkwi. Ludzie Tibora czekali wmilczeniu na placu, jedni konno,wikszo pieszo, a wszyscy uzbrojenipo zby i wygldajcy na zawzitych. Tasama aosna gromadka, ktr Woochwid w bj, a jednak ju nie aosna.Na trzech wysokich drzewcachpowieway sztandary Tibora: ZotySmok, a na jego grzbiecie CzarnyNietoperz o lepiach z krwawnikw.

    Wlad pokiwa gow.

  • - Twe godo - zauway, moekwano. - Nietoperz.

    - Czarny Nietoperz Woochw -wyjani Tibor.

    - Ale czemu nad Smokiem? - chciawiedzie jeden z mnichw.

    Tibor obdarzy go wilczymumiechem.

    - Chciaby, eby Smok nasika namego Nietoperza?

    Zakonnicy odeszli z kniaziem na bok,a Tibor czeka. Nie sysza, o czymmwi, ale od owego dnia do czstowyobraa sobie przebieg tej rozmowy.

  • - Ci ludzie s jemu lepo oddani!Widzisz, jak dumnie stoj pod jegosztandarem? - szepn starszy mnich,chytrze, jak to Grecy. - To moe sta siniewygodne.

    - I to ci trapi? W samym mieciemam pi razy wicej ludzi - odrzekWlad.

    - Ci tutaj sprawdzili si ju w walce,wszyscy s wojownikami! - mwiGrek.

    - C powiadasz? Mam si go lka?W mych yach pynie krew Waregw inie boj si adnego z ludzi!

    - Oczywicie, e nie. Ale... ten tutaj

  • wynosi si ponad stan. Czy nie mona gogdzie wysa, jego i garstk jego ludzi,a reszt zostawi do obrony miasta?Tym sposobem, pod jego nieobecno,uzyskasz nad nimi wadz.

    Oczy Wodzimierza wiatosawiczazmruyy si jeszcze bardziej.

    - To samo myl. I wierz, e maszsuszno, najlepiej si go pozby. CiWoochowie to zwodniczy lud. Nazbytzamknity w sobie.... RozmylaniaWoocha przerwa mocny gos Wlada.

    - Tiborze, chc ciebie goci dzisiaj.Ciebie i piciu twoich najlepszych.Opowiecie mi o waszych zwycistwach.Bd rwnie niewiasty, a zatem

  • umyjcie si i pozostawcie zbroje wnamiotach i na kwaterach.

    Ukoniwszy si krtko i sztywno,Tibor wycofa si i wyprowadziswoich ludzi. Na jego rozkaz,opuszczajc plac szczknli broni.

    - Knia Wodzimierz! - zakrzyknlijednym gosem, ostro i dwicznie.

    Wjechali w jesienny poranek, doKijowa, zwanego Miastem na SkrajuLasw.

    Pomimo chwilowego rozproszenia,wpywu obcej mocy, Stwr ni dalej.Zbliaa si noc, a Tibor tak wyczuwazmierzch, jak kogut witanie, ale wci

  • jeszcze ni.

    Owego wieczoru na dworze - wwielkim budynku z kamiennymikominkami w kadej izbie, penymiognia i zapachu aromatycznej ywicy -Tibor mia na sobie czyst chopospolit szat i drogi czerwonypaszcz, zdobyty na jakim wodzuPieczyngw. Ciao wymy iuperfumowa, a kosmyki wieonatuci. Wyglda imponujco. Jegoprzyboczni te prezentowali siwietnie. Mimo i wyranie czuo siich spicie, zwraca si do nichyczliwie, dla dam by dworny, wobecWlada ugrzeczniony.

    Moliwe byo (jak pniej

  • uwiadomi sobie Tibor), e ksi niewiedzia, co wybra. Wooch dowid,e jest urodzonym wojownikiem,prawdziwym wojewod. Wedle prawpowinien sta si bojarem, otrzymawasne ziemie. Czowiek walczybardziej zaciekle, gdy walczy i o swoje.Byo jednak w Tiborze co mrocznego,co budzio niepokj u Wlada. Moewic nie mylili si greccy doradcy.

    - Opowiedz mi teraz, jak uporae siz Pieczyngami, Tiborze z Wooszczyzny- rozkaza Wodzimierz podczas uczty.Da podano kilka: greckie kiebaski,zawinite w licie winoroli, misapieczone sposobem Wikingw, gulasz,parujcy w wielkich misach. Miody i

  • wina pyny galonami. Wszyscy u stoucili i dgali noami parujce misiwo.Z rzadka, gdzieniegdzie wzbija sigwar rozmowy, a mimo powszechnegorozgardiaszu, towarzyszcego jedzeniu,gos Tibora, cho nie podniesiony,dociera do wszystkich wyranie. Wielkist ucisza si stopniowo.

    - Pieczyngowie nacieraj druynamilub plemionami. Nie przypominajpotnej armii. Mao wrd nichjednoci, maj wielu wodzw,patrzcych na siebie z zawzitoci.Way ziemne i fortyfikacje nad Rosem,na samym skraju lasw, zatrzymay ich,gdy nie byli zjednoczeni. Przychodzcdo nas jako armia, w cigu jednego dnia

  • mogliby przekroczy rzek i szace,zmiatajc wszystko po drodze. Aleograniczali si do wszenia, gdziemona nas ugry, zadowalajc si tym,co mogli zupi podczas krtkichwypadw na wschd i zachd. Takwanie napadli na Koomyj. Za dniaprzebyli Prut, skryli si w lesie,przeczekali noc i zaatakowali o brzasku.Oto ich sposb walki. I tak stopniowosigaj coraz dalej.

    Oto jak ja oceniaem t sytuacj:skoro s szace, to nasi wojownicy jewykorzystuj - kryjemy si za nimi.Way ziemne stanowi granic.Zadowala nas stwierdzenie: Napoudnie od waw le ziemie

  • Pieczyngw, musimy wic trzyma ichpo tamtej stronie. Mimo ePieczyngowie s barbarzycami, to oniwszak nas nieustannie oblegaj!Siedziaem za palisadami naszychfortyfikacji i widziaem, jak wrg bezlku rozbija namioty. Dymy z ich ogniskszy w niebo bez przeszkd, gdypostanowilimy nie nka przeciwnikapo jego stronie.

    Kiedy opuszczaem Kijw, rzeke domnie, Kniaziu Wodzimierzu: OdeprzyjPieczyngw, powstrzymaj ich odprzekroczenia Rosu. Ja powiedziaemsobie: Dopadnij otra i go zabij!Ktrego dnia ujrzaem ich obz - jakiedwie setki. Mieli ze sob kobiety, a

  • nawet dzieci! Rozbili si tu nad rzek,na zachodzie, z dala od innychobozowisk. Podzieliem moje dwieseciny na p. Poowa o zmierzchuprzesza wraz ze mn rzek.Podkradlimy si do pieczyskich ogni.Wystawili strae, ale wikszo z nichspaa, i noc podernlimy im gardatak, e nie wiedzieli nawet, kto ichzabi! Potem skierowalimy si doobozu, w cakowitej ciszy. Skpaemmych ludzi w bocie. Kto nie byubocony - nalea do Pieczyngw.Wyrzynalimy ich po ciemku, namiot zanamiotem. Polowalimy noc jakwielkie nietoperze, a bya to krwawanoc.

  • Poowa z nich ju nie ya, kiedyreszta zdaa sobie spraw z tego, co sidzieje. Ruszyli w pogo za nami.Poprowadzilimy ich nad Ro. cigalinas zawzicie, liczc, e schwytaj nasnad rzek. Wrzeszczeli, wznosili okrzykibojowe. My nie wrzeszczelimy, niewznosilimy okrzykw. Nad rzek, popieczyskiej stronie, czatowaa mojadruga setka. Rwnie skpana w bocie.Nie zaatakowaa milczcych,uboconych braci, ale wyjcychprzeladowcw. Wwczas i myzawrcilimy, natarlimy na Pieczyngwi wycilimy ich do ostatniego. A potemodrbalimy im kciuki... - przerwa.

    - Wspaniale - blado stwierdzi knia

  • Wodzimierz.

    - Innym razem - podj Tibor -udalimy si pod oblony Kamieniec.Znw wziem ze sob poow ludzi.Pieczyngowie spod miasta wypatrzylinas i wszczli pocig. Powiedlimy ichdo wwozu o stromych cianach. Kiedyznaleli si ju w puapce, reszta mychwojownikw spucia na nich lawin.Wiele kciukw straciem tego dnia,pogrzebanych pod gazami, gdyby nie to,przywizbym ci kolejn sakw!

    Przy stole panowaa ju niemalzupena cisza. Bardziej ni krwaweopisy czynw bitewnych, wpyna na tosurowo owej relacji, wypranej zwszelkich uczu. Najedajc ungarsk

  • osad, z ktrej wywodzi si tenczowiek, gwacc i mordujc,Pieczyngowie sprawili, e sta si onprawdziwie bezlitosnym zabjc.

    - Docieray ju do mnie wieci o tym- przerwa milczenie wiatosawicz -cho do suche i nieliczne. Teraz jest oczym myle. Powiadasz wic, e moibojarzy przegnali Pieczyngw? Walkiprzybray nowy obrt?. Moe nauczylisi czego od ciebie, co?

    - Nauczyli si, e warujc za wysokpalisad, nic si nie osignie! - rzekTibor. - Powiedziaem im: Lato sikoczy. Pieczyngowie, daleko napoudniu, obrastaj w tuszcz i

  • niewieciej z bezczynnoci, nieprzypuszczaj, e moglibymy ichnajecha. Wznosz trwae osady,domostwa na zim. Podobnie jak kiedyChazarowie, odkadaj miecze na rzeczpugw. Jeeli uderzymy teraz, legn jaktrawa pod sierpem!. I wszyscy bojarzypoczyli si, przebyli rzek, wdarli sigboko w poudniowe stepy.Zabijalimy Pieczyngw, gdzie popado.

    Wtedy doszy mnie suchy owikszym, rodzcym si wanie,zagroeniu: na wschodzie powstaliPoowcy! cigaj z wielkich stepw ipusty, dc na zachd. Wkrtce stanu naszych bram. Chazarzy upadajcotwarli drog Pieczyngom. Co nas czeka

  • po Pieczyngach? Dlatego waniepomylaem, omieliem si pomyle:By moe Wlad da mi armi i wyle nawschd, bym rozgromi naszychwrogw, nim stan si zbyt silni...

    Od duszego czasu kniaWodzimierz milcza, przygldajc simu spod pprzymknitych powiek.

    - Dug drog przebye przez ten roki miesic, Woochu - odezwa si cichoknia, a potem gono zwrci si gogoci. - Jedzcie, pijcie, mwcie!Oddajcie honor temu czowiekowi.Wiele mu zawdziczamy.

    Wsta jednak przed zakoczeniemuczty, dajc znak Tiborowi, by poszed

  • za nim. Wyszli na zewntrz, w chdjesiennego wieczoru. Dymy ognisk spodpobliskich drzew przesyciy powietrzeswoim zapachem.

    Kiedy oddalili si nieco od dworu,knia przystan.

    - Tiborze, trzeba bdzie rozwaytwj pomys, w najazd na wschd, ijego skutki, nie jestem bowiem do kocapewien, czy sta nas na to, w tej chwili.Wiesz, e podejmowano ju podobneprby. - Pokiwa gow z gorycz. - SamWielki Knia si z tym mierzy.Pocztkowo nka Chazarw.wiatosaw ich rozgromi, a zyskali natym Bizantyjczycy. Potem musiawyruszy do Bugarii i Macedonii. A

  • gdzie by, kiedy koczownicy podeszlipod Kijw? Zapaci za swj zapa?Tak, ile by legend o nim nie kryo.Koczownicy utopili go przy porohach, az czaszki zrobili puchar! By nazbytpopdliwy. Tak, pozby si Chazarw,ale tylko po to, by dopuci przekltychPieczyngw! Ja te mam by takpopdliwy?

    Wooch zastanawia si przez chwil,sabo widoczny w mroku.

    - Wylesz mnie wic z powrotem nastepy poudnia?

    - Moe tak, moe nie. Mog wycofaci cakiem z walki, uczyni bojarem,da ci ziemie i ludzi, ktrzy dbaliby o

  • ni dla ciebie. Wiele tu dobrej ziemi,Tiborze.

    - Wolabym wrci na Wooszczyzn.- Potrzsn gow Tibor. - Nie jestemchopem, ksi. Kiedy tegoprbowaem i przyszli Pieczyngowie,zmieniajc mnie w wojownika. Odtamtego czasu miewam tylko czerwonesny. Sny o krwi. O krwi moich wrogw,wrogw tej ziemi.

    - A co z moimi wrogami?

    - To ci sami. Tylko mi ich wska.

    - Zgoda - rzek Wlad. - Wska cijednego z nich. Czy znasz gry nazachodzie, dzielce nas od Wgrw?

  • - Moi rodzice byli Ungarami -odpowiedzia Tibor. - A co do grwychowaem si w ich cieniu. Nie nazachodzie, ale na poudniu, w ziemiWoochw.

    - Masz wic pewne pojcie o grach iich zdradliwoci - i potdze. Po naszejstronie tych szczytw, za Haliczem, naobszarach, przez pami dla pewnegoludu nazwanych Chorwacj, yje bojar,ktry... nie jest mi przyjazny. Traktuj gojak swego lennika, ale gdy zwoaemswoje ksitka i bojarw, on si niestawi. Kiedy zapraszam go do Kijowa,odmawia. Gdy wyraam pragnieniespotkania z nim, lekceway mnie. Skoronie jest mym przyjacielem, moe by

  • tylko moim wrogiem. To pies, ktry nieprzybiega do nogi. Dziki pies, ktregodomem jest grska twierdza. Do tej porynie miaem ani czasu, ani potrzeby, anite dostatecznej wadzy, aby go stamtdwycign, ale...

    - Co? - zdumia si Tibor. Jegookrzyk przerwa Wladowi w pl sowa.- Przepraszam, mj ksi, ale ty... niemiae wadzy?

    - Nie pojmujesz. - Pokrci gowWodzimierz wiatosawicz. -Oczywicie, e mam wadz. Mamwadz nad Kijowem. Ale wadza, imdalej siga, tym bardziej sabnie! Mamzwoa armi, by rozprawi si zjednym nieposusznym ksitkiem? I

  • otworzy w ten sposb drogPieczyngom? A moe utworzy wojsko zchopw, urzdnikw i luduniewprawnego w walce? A jeli tak, toco dalej? Armia nie zdoa wycignFerenczego z jego zamku, jeeli on niezechce go opuci. Nawet armia niezdoa go zniszczy, tak siln ma obron!Jak? Przecze grskie, wwozy,lawiny! Z garstk zaciekych, wiernychpoddanych moe opiera si wojskomniemal bez koca. O, gdybym mia dwatysice ludzi w zapasie,prawdopodobnie mgbym wzi gogodem, ale za jak cen? Z drugiejstrony, to, czemu nie podoaaby armia,jest chyba moliwe dla jednegodzielnego, sprytnego i oddanego

  • czowieka...

    - Powiadasz, e chcesz, by wycignFerenczego z jego zamku i sprowadzido Kijowa?

    - Za pno ju na to, Tiborze. Okaza,jak mnie szanuje. Jak zatem jamiabym okaza mu szacunek? Nie, chcjego mierci! Wwczas mi przypadnjego ziemie, zamek wrd szczytw,dobytek i sugi. A jego mier stanie siprzykadem dla innych, ktrzy myl oodstpstwie.

    - Nie chcesz wic jego kciukw, alejego gow? - Tibor zamia sigardowo, bez nuty wesooci.

  • - Chc jego gow, serce i sztandar. Ichc, eby te trzy rzeczy spony nastosie tutaj, w Kijowie!

    - Jego sztandar? A wic w Ferenczyposiada jakie godo? Mog zapyta,jaki jest jego znak?

    - Jak najbardziej - odpowiedziaknia, w ktrego szarych oczachpojawia si nagle nuta zadumy. Zniygos, rozgldajc si przez chwil, jakbychcia si dwakro upewni, e nikt ichnie podsuchuje.

    - Ma w herbie rogaty eb Diaba zrozdwojonym jzykiem, z ktregociekaj krople krwi...

  • * * *

    Soce dotkno widnokrgu i ponotam czerwone jak... jak wielka kroplakrwi. Ziemia zaraz j poknie. PradawnyStwr znw zadra. Skrzasta powokai koci rozstpoway si powoli, niczymwysychajca gbka, pragnc przyjdanin ziemi, krew, sczc si przezgnijce igliwie, korzenie i czarn,odwieczn gleb, a do pytkiego grobu,w ktrym spoczywa tysicletni Stwr-Tibor.

    Podwiadomo Tibora wyczuasczc si krew, ale podszepna mu,e to tylko marzenie, jedynie cz snu.

  • Inaczej bywao, gdy soce naprawdzachodzio i krople rzeczywicie godotykay, zignorowa wic to,powracajc do owych dni z pocztkudziesitego wieku, kiedy by jeszczezwykym czowiekiem i jecha wKarpaty, wysany, eby zabi...

    Podawali si za myliwych - Tibor ijego siedmiu kompanw. Wdrowaliwzdu podna Karpat, by przednastaniem zimy zagbi si w pnocnelasy. W rzeczywistoci, przyjechaliwprost z Kijowa, przez Koomyj ikierowali si dalej ku grom. Zabrali zesob paci i wnyki, by uwiarygodniswoj opowie. Po trzech tygodniachnieustannej jazdy dotarli do pewnego

  • miejsca wtulonego w gry - wioski,ktr stanowio kilka kamiennychdomw, sze na p solidnych chat ikilkadziesit cygaskich namiotw zwyschnitych skr, futrem zwrconychdo wntrza. Miejsca, ktre obecni jegomieszkacy nazywali Mufo Aldo FerencJaborow. T dug nazw nieodmiennieskracali do sowa Ferenc, cowymawiali jako Ferengi. Tumaczyli,e oznacza to Dom Starego lub DomStarego Ferengi. Cyganie wymawiali tnazw z ogromnym szacunkiem, zawszezniajc gos.

    W wiosce yo moe ze stu mczyzn,trzydzieci kobiet i tyle dzieci. Poowamw bya wdrownymi myliwcami

  • albo osadnikami, wypieranymi przeznajazdy Pieczyngw, zmierzajcymidalej na pnoc, by tam zamieszka.Niektrzy przybyli tu wraz z rodzinami.Oprcz staych mieszkacw FerengiJaborow, mona tu byo spotka rwnieCyganw, ktrzy zjechali do wioski nazim. Przyjedali tu od niepamitnychczasw, najwidoczniej Stary Diabe,bdcy tu bojarem, traktowa ich dobrzei nikogo std nie przepdza. Mwiononawet, e w trudnych czasachzaopatrywa zbkanych wdrowcw wjado z wasnych spiarni i wino zeswych piwnic.

    Kiedy Tibor zapyta we wsi o strawi napitek dla siebie i swych towarzyszy,

  • wskazano mu stojcy pord sosen domz grubych belek. Znalaz tam co wrodzaju obery z malekimi izdebkamipord krokwi, do ktrych dosta simona byo jedynie po sznurowychdrabinkach, opuszczanych, jeli gozapragn snu. Na dole znajdoway sidrewniane stoy i stoki, a na kracuobszernej izby - szynkwas, peen baryekliwowicy i konwi sodkiego piwa. Podjedn ze cian, wzniesion na poy zkamienia, u podstawy wielkiego komina,pon ogie. Nad paleniskiem wisiaelazny kocioek z gulaszem,roztaczajcym wokoo silny zapachpapryki. Z wiekw wbitych w cianobok komina, zwisay pki cebuli iwielkie kiebasy o grubej skrce. Na

  • stoach leay pajdy czarnego chleba,rodem z kamiennego pieca.

    Oberysta prowadzi w przybytekwraz ze sw on i parchatym synem.Tibor uzna ich za Cyganw, ktrzywybrali osiady ywot. Mogli wybralepiej - pomyla, czujc chd i ciarwszechobecnych ska, gr. Ich bliskoprzytaczaa nawet tu, w obery. Ponurebyo to miejsce, mroczne i zowrbne.

    Wooch zakaza swym ludziomjakichkolwiek rozmw, ale gdy jupozbyli si rynsztunku, pojedli i popili,wymieniajc midzy sob stumioneuwagi, sam podzieli si dzbanemliwowicy z gospodarzem.

  • - Kto ty? - zapyta skaty staruch.

    - Pytasz, kim byem i gdzie byem? -odpar Tibor. - To atwiejsze ni rzec,kim jestem.

    - No to powiedz, jeli masz ochot.

    Tibor umiechn si i yknliwowicy.

    - Jako mokos mieszkaem u podnaKarpat. Mj ojciec by Ungarem, ktrywraz z brami, krewnymi i ichrodzinami wywdrowa na poudniowestepy, by uprawia tam ziemi. Powiemkrtko: nadjechali Pieczyngowie,zrwnali wszystko z ziemi, pustoszylinasz osad. Od tamtej pory wdruj.

  • Walczyem z barbarzycami za od i to,co znalazem przy ich trupach, robiem,co si dao i gdzie si dao. Teraz bdpolowa na skry. Poznaem ju step,gry oraz lasy. Praca na roli to cikikawaek chleba, a przelewanie krwiczyni czeka gorzkim. W miastach zaczekaj pienidze za skrki i futra. Samwczye si troch, prawda?

    - Tu i wdzie - przytakn stary,wzruszajc ramionami. By ciemny jakuwdzony udziec, pomarszczony niczymupina orzecha i chudy jak wilk. Nikt niewziby go za modego, a mimo to wosywci mia czarne i poyskliwe, taksamo jak oczy i chyba nadal cieszy siwszystkimi zbami. Porusza si

  • ostronie, a donie mia powykrcaneprzez choroby i czas.

    - Ju tu pozostan, dopki moje kocibd mi suyy. Ongi mielimy wz odwch owinitych w skr koach, ktrymoglimy rozkada i nie, jeli drogabya trudna. Na tym wzku wozilimynasz dom i dobytek: wielki namiot okilku izbach, garnki i narzdzia. Bylimyi jestemy Cyganami, a kiedyzbudowaem ten dom, stalimy siCyganami Ferengi. - Wycign szyj iutkwi szeroko rozwarte oczy w jednejcianie obery. Na jego twarzy lkmiesza si z szacunkiem. W murze niebyo okna, ale Wooch wiedzia, e starywpatruje si w grskie szczyty.

  • - Cyganie Ferengi? - powtrzy Tibor.- Jestecie zatem poddanymi bojaraFerenczego z tego zamku, tak?

    Stary Cygan przesta wpatrywa si wniewidoczne wierzchoki, odchyli sinieco i zerkn nieufnie na rozmwc.

    Tibor szybko dola mu swejliwowicy. Stary milcza, a Woochwzruszy ramionami.

    - Niewane. Fakt, e syszaem o nimsame dobre rzeczy - skama. - Mjojciec zetkn si z nim kiedy...

    - Naprawd? - Wytrzeszczy oczystarzec.

  • - Pewnej mronej zimy Ferenczyudzieli mu schronienia w swoim zamku- potwierdzi Tibor. - Ojciec nakaza mi,bym, jeli znajd si kiedy w tychstronach, uda si tam, przypomniabojarowi owe chwile i podzikowa wjego imieniu.

    Stary dugo przyglda si Tiborowi.

    - Czyli syszae o naszym panu dobrerzeczy, tak? Od swego ojca, co? Iurodzie si u podna gr...

    - Takie to dziwne? - Tibor unisciemn brew.

    Cygan zmierzy go wzrokiem.

  • - Rosy z ciebie m - stwierdzi zzazdroci. - I silny, jak widz.Wygldasz te na bojowego. Wooch,ktrego rodzice byli Ungarami, tak? C,moe i jeste, moe i jeste.

    - Moe kim jestem?

    - Powiadaj - szepn Cygannachylajc si - e prawdziwi synowiestarego Ferengi zawsze wracaj dodomu, by si z nim spotka - spotka size swoim ojcem! Chcesz pj tam, ebygo zobaczy?

    Tibor uda niezdecydowanego.

    - Mgbym, gdybym zna drog. -Wzruszy ramionami. - Ale te stromizny

  • i przecze bywaj zdradliwe.

    - Ja znam drog.

    - Bye tam? - Tibor prbowa spytao to nie nazbyt skwapliwie.

    - O tak i mgbym ciebie tampoprowadzi - potwierdzi stary. - Aleczy poszedby sam? Ferengi nie znosinadmiaru goci.

    Tibor uda, e si zastanawia.

    - Chciabym zabra przynajmniejdwch przyjaci. Na wypadek trudnejprzeprawy.

    - H! Jeeli moje stare gnaty temu

  • podoaj, twoje z pewnoci te! Tylkodwch?

    - Do pomocy przy stromychprzejciach.

    Cygan wyd wargi.

    - To bdzie ci troch kosztowao.Mj czas i...

    - Zrozumiae - uci Wooch.

    - Co wiesz o starym Ferengi? - Cyganpodrapa si w ucho. - Co o nimsyszae?

    Tibor dostrzeg szans na poszerzenieswej wiedzy. Wyciganie wieci od

  • takich ludzi przypominao wyrywaniezbw niedwiedziowi.

    - Syszaem, e ma wielk druynzbrojnych, a sam zamek jest twierdz niedo przeniknicia. e z tej przyczyny nieuznaje hodu lennego, nie pacipodatkw za swe ziemie, gdy nikt nieodway si ich zebra.

    - Ha! - zamia si gono oberysta,walc w bar i nalewajc sobie jeszczeliwowicy. - Druyn zbrojnych? wit?Sugi?. Nikogo nie ma! Moe kobiet,dwie, ale adnych mw. Przeczystrzeg jedynie wilki. A sam zamekotoczony jest przez gry. Tylko jednadroga do rodka, dla zwykych ludzi, ipowrt w ten sam sposb. Chyba e

  • jaki nieostrony gupiec zanadtowychyli si z okna...

    Kiedy skoczy, znw w jego oczachzagocia nieufno.

    - Twj ojciec powiedzia ci, eFerengi ma ludzi?

    Rzecz jasna, ojciec Tibora nic takiegonie powiedzia. Wlad take nie, jeeli oto idzie. Wszystko, co sysza Wooch,to przesdny bekot jednego z dworzan,gupiego czowieka, ktry nie troszczysi nazbyt o kniazia, wic odpacano mutym samym. Tibor nie traci czasu nawiar w duchy - wielu ludzi zabi, amimo to aden nie powrci, by gostraszy.

  • Postanowi zaryzykowa - wiedziaju wiele.

    - Mj ojciec mwi jedynie, e drogabya stroma, a podczas jego wizytywielu ludzi obozowao na terenie zamkui w okolicy.

    Stary wpatrywa si w niego, potempowoli pokiwa gow.

    - Moliwe, moliwe. Cyganie czsto uniego zimowali. Zgoda, poprowadz citam... Jeli on zechce ci zobaczy -zdecydowa si wreszcie.

    Zamia si, widzc uniesione wzdziwieniu brwi Tibora i wyprowadzigo z budynku. Po drodze wzi z koka

  • wielk brzow patelni.

    Blade soce wisiao w powietrzu,szykujc si do zejcia za szare szczyty.Zapada zmierzch, ptaki ju piewaywieczorne piosenki.

    - Przyszlimy na czas - zauwaystary. - Miejmy nadziej, e nas wida.

    Wycign rk ku majaczcym przednimi grom, wskazujc ostrozb,czarn gra, rysujc si wyranie na tleszaroci najwyszych szczytw.

    - Widzisz to miejsce, gdzie ciemnojest najgbsza?

    Tibor skin gow.

  • - Oto zamek. Teraz uwaaj.

    Wytar rkawem spd patelni iodwrci go w kierunku soca. Zapasabe promienie i odbi je ku grom,posyajc ku turniom zot lini. Corazbledszy krg wiata migota w oddali,przeskakujc z piargw na paskie licaska, z ostrych zrbw na jody, z drzewna osypiska upkw, pnc si corazwyej. I wreszcie wydao si Tiborowi,e ujrza odpowied: mroczna, kanciastagra zapona ywym ogniem. Wczniawiata uderzya tak nagle, takolepiajco, e Wooch zasoni domitwarz, spogldajc przez palce.

    - Czy to on? - zapyta. - Czy to sambojar odpowiada?

  • - Stary Ferengi? - Cygan rozemia sigono. Ostronie zoy patelni napaskiej skace, a mimo to promiewiata wci lni na wyynie. - Nie, tonie on. Soce nie naley do jegoprzyjaci. Zwierciado te, jeli o tochodzi! - Zamia si znowu, po czymwyjani. - To zwierciado,wypolerowane na najwyszy poysk,jedno z kilku umieszczonych nad tylncian warowni, w miejscu, gdzie stykasi ona ze cian skaln. Teraz, jeelikto dostrzeg nasz sygna, zakryjelustro, ktre po prostu odbio naszpromie i wiato zniknie. Niestopniowo jak podczas zachodu soca,ale w jednej chwili, o tak!

  • Promie zgas niczym zdmuchnitawieca, sprawiajc, e Tibor, znalazszysi nagle w - jak mu si wydao -nienaturalnym mroku, o mao nie upad.Ale uspokoi si.

    - Wydaje si wic, e nawizaekontakt - stwierdzi. - Bojarnajwyraniej dostrzeg, e masz mu codo przekazania, ale skd bdziewiedzia, co?

    - Bdzie wiedzia - odpar Cygan.Zapa Tibora za rami, wpatrujc si wwysokie przecze. Oczy starca zaszkliysi nagle. Zachwia si. Tiborpodtrzyma go. I wtedy...

    - Ju wie - wyszepta stary. Bielmo

  • znikno z jego oczu.

    - Co? - zdumia si Tibor. Czu siniepewnie. Cyganie to dziwaczny ludnatchniony dziwn moc. - Co miae namyli mwic...?

    - A teraz odpowie tak lub nie -wszed mu w sowo stary. Ledwieskoczy mwi, z wysokiego zamkuwystrzeli pojedynczy, silny promiewiata, ktry zaraz zgas.

    - Och! - westchn Cygan. -Odpowied brzmi: tak. Zobaczy si ztob.

    - Kiedy? - Tibor przysta ju naniezwyky charakter owego zdarzenia,

  • ale stara si nie okaza zbytniegozapau.

    - Zaraz. Wyruszamy natychmiast.Gry s niebezpieczne noc, ale jegowol jest, by stao si to teraz. Nadalchcesz tam i?

    - Nie rozczaruj go, skoro mniezaprosi - odrzek Tibor.

    - Doskonale. Ale otul si ciepo,Woochu. Tam bdzie zimno. - Staryczowiek obrzuci go krtkim,przenikliwym spojrzeniem. - Tak,miertelnie zimno...

    Tibor wybra na towarzyszywdrwki dwch krzepkich Woochw.

  • Wikszo z jego ludzi wywodzia si zdawnej ojczyzny, ale z tymi walczyrami w rami podczas wojen zPieczyngami i wiedzia, e to zaciekliwojownicy. Idc na spotkanie zFerenczym, wola mie przy sobiebitnych mw. Moe si zdarzy, ibd potrzebni. Arwos, stary Cyganpowiedzia wprawdzie, e bojar nie masuby, ale kt zatem odpowiedzia nawietlny sygna? Tibor nie mgwyobrazi sobie bogacza yjcegosamotnie, najwyej z jedn kobiet czydwiema, we wszystkim zdanego nasiebie. By pewien, e stary Arwoskama.

    A gdyby pana grskiej twierdzy

  • otaczaa zaledwie garstka wiernych...?- takie mylenie nie wiodo do niczego.Tiborowi pozostao jedynie czeka, asam przekona si o ukadzie si. Jeelibdzie tam wielu przeciwnikw, miazamiar powiedzie, i przyby jakopose od Wodzimierza z zaproszeniemdla bojara na kijowski dwr, powizato z wojn przeciwko Pieczyngom. Takczy inaczej, droga zostaa wytyczona:musia wspina si na gr, by na jejszczycie, wykorzystujc nadarzajc sisposobno, zabi czowieka.

    W owych dniach Tibor by na swjsposb naiwny. Przez myl mu nieprzeszo, e Wlad wysa go na mier,pewien e Wooch nie wrci do Kijowa.

  • Wspinaczka pocztkowo niesprawiaa trudnoci, nawet pomimofaktu, e drogi niczym nie oznaczono.cieka pia si przez siodo pomidzywzgrzami do podna niedostpnegozbocza, potem wioda przez osypisko doszerokiej szczeliny, czy te komina, wskalnej cianie, skd wznosia sistromo ku bardziej paskiemu terenowi,u podna drugiego pasma wzgrz,pokrytego dzikim lasem. Pomidzyprastarymi drzewami Tibor dostrzegnitk szlaku cigncego si dalej.Wygldao to tak, jakby jaki olbrzymchwyci sierp i wykosi prost drogprzez las. Std niewtpliwie wziy sibelki w wiosce. Moliwe byo te, ecz z nich przecignito przez gry i

  • wykorzystano przy budowie zamku.Dziao si to pewnie przed setkami lat,ale jak dotd nowe pnie niezatarasoway drogi. Wdrwka przezw las nie naleaa do zbyt trudnych, akiedy zmierzch przeszed w noc, wstaksiyc w peni, uyczajc drodzeswego srebrzystego wiata.Oszczdzajc dech na wspinaczk, trzejmowie i ich przewodnik nie odzywalisi sowem i Tibor mg wreszciepomyle o tym, co usysza odwymuskanego dworaka o bojarzeFerenczym.

    - Grecy boj si go bardziej niWodzimierz - powiadomi go w dugijzyk. - W Grecji od dawna polowano

  • na takich jak on i wszystkich wytpiono.Takich jak Ferenczy nazywajwrykolax, co oznacza to samo, cobugarskie obur czy mufur, albowampir!

    - Syszaem ju o wampirach -odpowiedzia Tibor. - W moim krajuznaj ten sam mit. Wiejski przesd.Powiem ci co: ludzie, ktrych zabiem,gnij w swoich grobach, o ile majgroby. Z pewnoci si tam nie tucz! Ajeeli pczniej, to od zgnilizny, nie odkrwi yjcych!

    - Mimo to Ferenczego uwaa si zatakiego potwora - upiera si informatorTibora. - Syszaem rozmowy greckichmnichw, mwili, e w adnej

  • chrzecijaskiej krainie nie ma miejscadla takich jak on. W Grecji wbijano imkoki w serce i ucinano gowy. Albojeszcze lepiej, wiartowano ich i palonoszcztki. Wierz, e nawet maa czstkawampira moe si rozrosn w cielenieostronego czeka. Te stwory s jakpijawki, ale ss od rodka! Stdpowiedzenie, e wampir ma dwa sercaoraz dwie dusze - i e nie umrze, zanimnie zniszczy si obu jego postaci.

    Tibor umiechn si niewesoo,wzgardliwie.

    - C, czarnoksinik, gularz czyktokolwiek inny, yje ju zbyt dugo.Knia Wodzimierz chce mierci

  • Ferenczego, a ja si tego podjem.

    - yje ju zbyt dugo - powtrzytamten, wyrzucajc w gr rce. - Tak,nawet nie wiesz, ile w tym prawdy. Wtych grach, jak tylko ludzie sigajpamici, zawsze y Ferenczy. Alegendy gosz, e to wci ten samFerenczy! Powiedz mi teraz, Woochu,jaki to czowiek, dla ktrego upyw latjest upywem godzin?

    Tibor z tego te si wwczas mia,teraz jednak, wracajc pamici doowej rozmowy, stwierdza, e kilkaspraw mogo do siebie pasowa.

    Na przykad Mufo w nazwie wioskibardzo przypominao sowo mufur,

  • czyli wampir. Wioska StaregoWampira Ferenczego?. Przypomniasobie, co powiedzia stary CyganArwos: Soce nie naley do jegoprzyjaci. Zwierciado te, jeli o tochodzi! Czy wampiry nie byystworzeniami nocy, lkajcymi siluster, gdy te nie odbijay ich postaci, amoe ukazyway posta zbyt bliskprawdziwej? Tibor prychn w kocu,drwic z wasnej wyobrani. Wszystkotu byo stare i dlatego budzio dziwnemyli. Prastare lasy i odwieczne gry...

    W jakiej chwili wdrowcy wyszlispord drzew i skierowali si kuacuchowi kopulastych wzgrz, gdziegleba bya wta i rosy jedynie porosty.

  • Dalej widzieli poa rumoszu w pytkimzapadlisku i piarg sigajcy moe pmili w gr, ku granatowym cieniomgronych zboczy. Na pnocy, wysoko wniebo, wznosia si czarna cianazakoczona czym w rodzaju rogw.Wanie na owe rogi, skpane teraz wwietle ksiyca wskazywa krzywypalec starego Arwosa.

    - Tam! - Zamia si Cygan, jakbyusysza jaki art. - Tam jest domostwostarego Ferengi!

    Tibor podnis wzrok - by niemalpewien, e dojrza odlege okna,wiecce niczym oczy. Zdawao si, ena tamtejszych wierchach przycupnogromny nietoperz, czy te wadca

  • wszystkich wielkich wilkw.

    - Jak oczy w kamiennej twarzy -warkn jeden z Woochw, barczysty,szerokoplecy m o krtkich,masywnych nogach.

    - Nie tylko te oczy nas ledz! -wyszepta drugi, chudy, przygarbionywojownik.

    - Co mwisz? - Tibor by ju gotwdo dziaania, uwanie wpatrywa si wmrok. Wreszcie dojrza zowrogietrjktne pomienie, ktre zdaway siwisie w powietrzu, na skraju lasu,niczym listki zota. Pi par oczu:zapewne wilczych lepi.

  • - Ho! - krzykn Tibor. Wydobymiecz, postpi krok do przodu. - Precz,lene psy! Nic dla was nie mamy.

    Bestie zamrugay, cofny si irozproszyy. Cztery chude, szaresylwetki odbiegy wielkimi susami wty, odpyny w wietle ksiyca izagubiy si gdzie pord gazw naskraju piargu. Pozostaa jednak pitapara oczu. Uniosa si wyej i bezwahania przedara si przez ciemno wkierunku wdrowcw.

    Z cienia wyoni si mczyzna, conajmniej rwny wzrostem Tiborowi.

    Cygan Arwos zatoczy si, jakby miazemdle. Ksiyc owietli

  • niesamowit, srebrnoszar twarz. Obcywycign rk i zapa starego za rami,wpatrujc si w jego oczy.

    Tibor, wzorem urodzonychwojownikw, stan w zasigu ciosu.Miecz nadal trzyma w doni, obcyjednak przyby tu sam. Ludzie Tibora -pocztkowo zaskoczeni, moe niecostrwoeni - gotowi byli ju doby broni,ale przywdca powstrzyma ich sowemi schowa swoj kling. Zlekcewayprzeciwnika tym gestem, znamionujcymsi i wzgard. A z pewnoci - odwag.

    - Kim jeste? - zapyta. - Zakradesi jak wilk.

    Nowoprzybyy by szczupy,

  • delikatny. Odziany w czer, ramionaokry dugim paszczem spadajcymponiej kolan. Mg mie ukryt podspodem bro, ale rce trzyma nawidoku, oparte na biodrach. Ignorujcju starego Arwosa, przypatrywa sitrzem Woochom. Wojw Tibora ledwiedotkn mrocznym spojrzeniem, nadusz chwil zawiesi wzrok na ichwodzu.

    - Nale do domu Ferenczego. Mjpan wysa mnie, bym zobaczy, jacy toludzie chc go odwiedzi tej nocy.

    Umiechn si lekko. Gos jegowpyn kojco na wojewod. Dziwne,ale podobnie dziaay jego oczy, ktrychnie zmruy ani razu. Odbijao si w

  • nich teraz wiato ksiyca. Tiborzatskni za bardziej naturalnymblaskiem. Twarz przybysza przerazia goupiornym wyrazem. Czu, e spoglda nanieksztatn czaszk i dziwi si, estopniowo przestaje go to drani. Stanieruchomo, ogarnity jak tajemniczfascynacj, jak ma przed miertelnympomieniem. Tak, czu jednoczeniefascynacj i odraz.

    Nagle zawitao mu w gowie, eulega jakiej dziwnej chorobie lubpokusie, wyprostowa si bardziej icofn si.

    - Moesz przekaza swemu panu, ejestem Woochem. I e przybyem

  • omwi wane sprawy - wezwania ipowinnoci - rzek.

    Czowiek w dugim paszczu podszedbliej, ksiyc zawieci mu prosto wtwarz. Ukazao si ludzkie oblicze, a nienaga czaszka, ale kryo si w nim cowilczego - nadmiernie rozbudowaneszczki i dziwaczna dugo uszu.

    - Mj pan przypuszcza, e do tegomoe doj - oznajmi przybysz. Jegogos zabrzmia twardo. - Ale niewane,co ma by, to bdzie, a ty jeste jedynieposacem. Nim przejdziesz jednakpunkt, ktry jest granic, mj pan musiupewni si, e przybywasz tu z wasneji nieprzymuszonej woli.

  • Tibor odzyska ju panowanie nadsob.

    - Nikt mnie tu nie przywlk -parskn.

    - Ale ci przysano...?

    - Silnego czowieka mona posajedynie tam, gdzie chce si uda - odparWooch.

    - A twoi ludzie?

    - Jestemy tu z Tiborem - rzekprzygarbiony. - Tam gdzie on wdruje imy wdrujemy, z wasnej woli!

    - Choby po to, aby zobaczy, kt

  • wysya wilki, eby wypeniay jegorozkazy - doda drugi towarzysz Tibora.

    - Wilki? - Nieznajomy skrzywi si,przechylajc filuternie gow na bok.Rozejrza si bacznie, po czymumiechn si rozbawiony. - Mylicie opsach mego pana?

    - Psy? - Tibor by pewien, e widziawilki. Teraz jednake ten pomys wydamu si mieszny.

    - Tak, psy. Wyszy ze mn, bo noc jestwspaniaa. Ale nie przywyky doobcych. Widzielicie, ucieky do domu.

    - A zatem wyszede nam naspotkanie? Aby wrci z nami,

  • pokazujc nam drog - odezwa siTibor.

    - Nie ja - zaprzeczy tamten. - Arwoszrobi to rwnie dobrze. Przyszedem tutylko, eby was powita i policzy. Atake, by upewni si, e waszaobecno tu nie jest wymuszona. Jednymsowem, e przyszlicie tu z wasnejwoli.

    - Jeszcze raz mwi - warkn Tibor.- Kt mgby mnie zmusi?

    - Bywaj rne rodzaje naciskw. -Wzruszy ramionami przybysz. - Alewidz, e jeste sam dla siebie panem.

    - Wspomniae o liczeniu nas?

  • Czowiek w paszczu unis brwi.Wygiy si jak spadziste daszki.

    - To dla waszej wygody - wyjani. -Po c by innego? - doda, zanim Tiborzdy odpowiedzie. - Musz ju i,poczyni przygotowania.

    - Nie chciabym zabiera miejsca wdomu twego pana - rzek szybko Tibor. -le by niespodziewanym gociem, aleo wiele gorzej, jeli inni musz opucinalene im miejsce, eby zapewni mikt.

    - O, miejsca jest do - odpowiedziatamten. - I nie przybywacie cakiemniespodziewanie. A co do ustpowaniamiejsca, dom mego pana jest wprawdzie

  • ogromny, ale yje w nim mniej dusz, nijest wrd was. - Zupenie, jakby czytaw mylach Tibora i odpowiada nadrczce go pytanie.

    Zwrci teraz twarz ku Cyganowi.

    - Uwaaj jednak, cieka na zboczuosypuje si i wdrwka jestniebezpieczna. Strze si lawin! - I znwdo Tibora.

    - Do zobaczenia.

    Patrzyli, jak zawraca i rusza ladempsw swego pana przez wskie pasmorumoszu, pomidzy gazami.

    Ledwie znikn w cieniu, Tibor zapa

  • Arwosa za szyj.

    - adnej wity? - sykn w twarzstarego Cygana. - adnych sug? Jestemaym garzem, czy wielkim kamc?Ferenczy moe tam mie armi!

    Arwos prbowa si wyrwa alepoczu, e palce Woocha zaciskaj sina jego krtani jak elazne kleszcze.

    - Suga czy dwch - wykrztusi. -Skd mogem... mogem wiedzie?Mino wiele lat...

    Tibor puci go i odepchn od siebie.

    - Starcze - ostrzeg - jeli chceszdoczeka nastpnego dnia, upewnij si,

  • e wiedziesz nas dobr drog.

    I tak przeszli przez kamiennezapadlisko, zbliajc si do zbocza.Ruszyli w gr wsk cieynkwyrban w jego pionowym licu...

  • Rozdzia trzeci

    W wietle ksiyca cieka wia sijak srebrny w. Szeroka jedynie na tyle,by mg ni przejecha may zaprzg,miejscami zwaa si tak, e nawetczowiekowi trudno byo si na niejutrzyma. I wanie strome urwiska iprzepa wybra sobie nocny wiatr znadlasw, by igra z ludmi idcymi zmozoem ku nieznanej im grskiejtwierdzy.

  • - Jak duga jeszcze jest ta przekltacieka? - warkn Tibor do Cygana,gdy mieli ju za sob z p milipowolnej, ostronej wspinaczki.

    - Jeszcze drugie tyle - odrzeknatychmiast Arwos - ale bdzie bardziejstromo. Powiadaj, e ze sto lat temujedziy tdy powozy, ale od tego czasunikt ju zbytnio nie dba o trakt.

    - H! - parskn krpy towarzyszTibora. - Powozy? Nie pucibym tdykozicy!