Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

1575

Transcript of Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Page 1: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf
Page 3: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

1. Lodowe pustkowia.2. Wygnańcy.3. Opowieść Ferenca.4. Zamarznięci lordowie.5. Więzy krwi.6. Mroczny sojusz.

Część trzecia1. Łowcy i zwierzyna.2. Johny znaleziony.3. Johny... Found.4. Sny.5. "...fantazje".6. Coraz bliżej piekła.7. Upiorne skrzyżowanie.8. Zabójcy wampirów.

Page 5: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

budynku, Keogh pozwolił, bypączkujący w nim wampirzy instynktdoprowadził go na odpowiednie piętro.Komuś, kto jak Nekroskop kreowałwłasne drzwi samą mocą liczb, zamki wtych realnie istniejących nie mogłyprzysporzyć problemów. Dwukrotniejednak z przyzwyczajenia chciałzapalić światło i dopiero wówczasdotarło do niego, że to niepotrzebne. Wpewnej chwili natrafił na duże lustro, ato, co w nim zobaczył - obrazmężczyzny o pociągłej twarzy iświecących czerwonawych oczach -zafascynowało go i przeraziłojednocześnie. Był oczywiście świadomzachodzących w nim zmian, ale dotądnie pojmował, jak szybki to proces. To

Page 6: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wywołało w nim mieszane uczucia ijakieś dziwne pragnienia: tęsknotę zanocą i tajemnicą, za wędrówką w jakieśobce miejsca, choćby i w poszukiwaniułupu. No i właśnie zawędrował w takiemiejsce. Ale łup łupowi nierówny...

Dla Melissy, Heather, Anny iEleanor. Tyle razy sączyły ze mną winoi delektowały się egzotycznymi daniami,a ich słodkie usta prześcigały się wporuszaniu dziwnych i obscenicznychtematów, mających wzbudzić we mnieniesmak (i może połaskotać mójumysł?), Trwało to aż do chwili, gdyzbyt późno - zadałem sobie pytanie: cocztery tak rasowe potwory robią w tak

Page 7: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

miłej chińskiej restauracji?

WPROWADZENIE

Zdolności ponadzmysłowe, któreHarry Keogh odziedziczył po matce,rozwinęły się w nim w sposóbniespotykany. Harry jest Nekroskopem;rozmawia z umarłymi, podobnie jakzwykli ludzie rozmawiają ze swymiprzyjaciółmi i sąsiadami. I rzeczywiście- z Harrym przyjaźnią się tłumyzmarłych, on jest jedynym światłem wich wiecznej ciemności, jedynymogniwem łączącym ich z utraconymświatem. Powszechna wiedza na temat

Page 8: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

śmierci mija się z prawdą; umysły nietylko nie obracają się wraz z ciałami wproch, ale nawet kontynuują swe dzieło,korzystając z niezliczonych możliwości,jakie za życia nie były im dane. Pisarzenadal "piszą" arcydzieła, które nigdy niedoczekają wydania; architekciprojektują bajeczne, niemal doskonałemiasta, których nikt nigdy nie zbuduje;matematycy, poszukując Czystej Liczby,zbliżają się do wykładników, którychjedyną granicą jest nieskończoność. Jako chłopiec Harry swymiezoterycznymi "talentami" pomagałsobie w nauce; nigdy nie przepadał zaszkołą, toteż kilku bardziejdoświadczonych przyjaciół zza grobupokazało mu skróty umożliwiające

Page 9: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

ominięcie owych szkolnych problemów.Dzięki temu odkrył w sobie pociąg domatematyki instynktownej, czy teżintuicyjnej. Ale Harry Keogh nie był jedynym,który "rozmawiał' z umarłymi. RadzieckiWydział E (Wydział RozwojuParanormalnego) korzystał ze zdolnościBorysa Dragosaniego, nekromanty, którywydzierał bezczeszczonym ciałom ichsekrety. To, za co Ogromna Większośćkochała Harry'ego, w przypadkuDragosaniego budziło tylko łęk i odrazę.Różnica była aż nadto widoczna:podczas gdy Nekroskop jedynierozmawiał z umarłymi, dając imprzyjaźń i pociechę i nie żądając nic w

Page 10: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zamian, rosyjski nekromanta sięgał wgłąb i brał, co chciał! PrzedDragosanim, pomnym ohydnych naukpogrzebanego przed wiekami, ale wciążjeszcze nieumarłego wampira, któryobdarzył go swym nasieniem, nic się niemogło ukryć; znajdował odpowiedzi wekrwi, wnętrznościach i szpiku kostnymofiar. Umarli zazwyczaj nie czują bólu,ale i w to ingerował talentDragosaniego. Nekromanta swymizabiegami sprawiał, że cierpieli! Czulijego ręce i paznokcie; czuli i pojmowaliwszystko, co im czynił! Nigdy niezadowalało go zwyczajne wypytywaniezmarłych; bał się, że mogliby gookłamać. Nie, wołał rozszarpywać ciałana strzępy, a potem szukać odpowiedzi

Page 11: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

w rozdartej skórze i mięśniach, wpociętych ścięgnach i wiązadłach, wpłynie mózgowym, śluziewypływającym z oczu i uszu, i wreszcie- w martwej strukturze tkanek! ...Szukając zemsty na tym, który wokrutny sposób pozbawił życia jegomatkę, Harry Keogh uświadomił sobie,że zarówno na Wschodzie, jak i naZachodzie istnieją agencje wywiaduparanormalnego Zwerbowany przezAnglików, wziął udział w tajnej wojniez rosyjskimi mediami, ścierając się zBorysem Dragosanim. Wykorzystałswoją intuicję matematyczną. Dzięki pomocy Augusta FerdynandaMobiusa (1790 -1868) Harry zyskał

Page 12: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

dostęp do kontinuum Mobiusa, piątegowymiaru, równoległego nie tylko doczterech ziemskich, ale i do wszelkichinnych światów materialnych Mógł terazw jednej chwili "teleportować się" dodowolnego miejsca na Ziemi, o ile tylkoznał jego koordynaty lub pilotował goprzyjazny zmarły Co więcej, Harryodkrył, że jego niesamowita mocpozwała wywołać umarłych z grobów! Ażeby uwolnić świat od wampiraDragosaniego, skorzystał z kontinuum inajechał na Zamek Bronnicy, tajnąkwaterę rosyjskiego Wydziału E. Tamwezwał pod swe rozkazy armięzmumifikowanych Tatarów, którychciała przetrwały w torfiastym gruncie.Dragosani zginął, a wraz z nim

Page 13: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

przepadła część personelu i sporoaparatury należącej do owej radzieckiejagencji. Ale i Harry zapłacił za to - jegociało również zostało zniszczone. Tyleże... Nekroskop dobrze wiedział o tym,że śmierć nie jest kresem. Jako bezcielesny, czysty umysł,umknął do kontinuum Mobiusa, a późniejw wyniku nic kontrolowanejmetempsychozy zajął odmóżdżone ciałobrytyjskiego espera. Wówczas jużświadom był roli, jaką będzie musiałodegrać w uwolnieniu świata ludzi odwampirzego pomiotu. Cel ów (owoprzeznaczenie) uświadomił sobie,odkrywszy pośród jasnoniebieskich liniiżywotów ludzkich przenikających

Page 14: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

przeszłość i przyszłość, zawartych wkontinuum Mobiusa, szkarłatną nićwampira. Julian Bodescu, skażonywampiryzmem przez Tibora Ferenczego- tego samego pogrzebanego przedwiekami wampira, który zaraziłDragosaniego - zagroził zarówno życiuHarry'ego, jak i jego maleńkiego syna.Ale tym razem to Harry Junior odwróciłkarty i doprowadził do unicestwieniaBodescu; on także był Nekroskopem,obdarzonym takimi samymizdolnościami, jak jego ojciec. A możenawet większymi... Po aferze z Bodescu Harry Juniorulotnił się (wyglądało na to, że nawet zpowierzchni Ziemi), zabierając z sobą

Page 15: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

swą nieszczęsną, obłąkaną matkę.Poszukiwania, jakie prowadził wówczasHarry Senior, przyniosły mu tylkozwątpienie. Biegnące przez kontinuumMobiusa linie życia jego żony i synaginęły w jakimś innym świecie, doktórego nawet on nie miał dostępu. Harry rozstał się z Wydziałem E,poświęcając się całkowicie owymposzukiwaniom, które z czasem stały sięjego obsesją. Mijały lata, a Nekroskopżył jak odludek, w walącym się,dziwacznym domu, o kilka mil odEdynburga. A potem... ludzie z Wydziału Eznów nawiązali z nim kontakt. Nie moglisię obejść bez jego pomocy. Wydział

Page 16: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

stał przed podobną zagadką' agentspecjalny zaginął; nic jednak niewskazywało na to, że nie żyje. Ówmłody szpieg rozwiał się w powietrzu,podobnie jak Harry Junior i jego matka.Ludzie z wywiadu paranormalnego mielipodstawy, by sądzić, że nadal żyje, alenie mogli go znaleźć. Harry dowiedziałsię od Ogromnej Większości, żezaginiony nie powiększył szeregówumarłych A jednak Wydział E zaklinałsię, że nie ma go "tu", na Ziemi, więc...gdzie? Czyżby w tym samym miejscu, cożona i dziecko Nekroskop?Poszukiwania prowadzone przezHarry'ego, doprowadziły go w końcu doProjektu Perchorsk, eksperymentu, jaki

Page 17: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Rosjanie przeprowadzali w jednym zwąwozów Uralu. Usiłując stworzyć polesiłowe, które mogliby przeciwstawićamerykańskiemu programowiGwiezdnych Wojen, przypadkowootworzyli "smoczą jamę", wiodącą ztego wymiaru czasoprzestrzennego doświata równoległego. W ten sposóbodkryli pradawne źródło wampirzejzarazy, jaka zalewała Ziemię! Potworyprzechodziły przez Bramę Perchorską.Niewiarygodne - ale nie dla Harry'ego ikilku agentów brytyjskiego iradzieckiego wywiadu paranormalnego. Dzięki swym kontaktom z umarłymi,a zwłaszcza dzięki pomocy AugustaFerdynanda Mobiusa Harry odkrył drugą

Page 18: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Bramę i przeszedł przez nią do światawampirów, którego gigantyczne wierchyrzucały upiorny cień na całą GwiezdnąKrainę - świata, w którym berłodzierżyli krwiożerczy Lordowie. Tamodnalazł swego syna, młodegomężczyznę, skażonego, niestety,wampiryzmem! Harry Junior, znany w owymniesamowitym świecie równoległymjako Rezydent, wciąż jeszcze panowałnad swoją wampirzą naturą; miał na swerozkazy niewielką drużynę Wędrowców(pierwotnie Cyganów) i oddziałtroglodytów, prymitywnych tubylców.Ale jego wrogowie - potwory -przewyższali ich swą liczbą i tylko jego"magia" - mistrzowskie opanowanie

Page 19: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

kontinuum Mobiusa i nowoczesnejtechnologii - pozwalała mu zachowaćniezależność. Niestety, wielki inikczemny Lord Szaitis doprowadził dotego, że rwące się do walki wampiry,odkładając na później wszelkie waśnie,zjednoczyły się i utworzyłyprzerażającą, nieludzką armię. Ramię wramię, ruszyły przeciwko Rezydentowi,zazdrośnie patrząc na jego włości, najego Ogród i siedzibę. Nie mogąc dopuścić do tego, bycałkowite opanowanie obu Krain -Gwiezdnej i Słonecznej - przez wampirystało się mrocznym i straszliwymfaktem, obaj Keoghowie, ojciec i syn,stawili czoło zastępom potworów. Nie

Page 20: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

byli jednak sami' podczas krwawejbitwy o Ogród Rezydenta dołączyła donich Lady Karen. Owa wampirzyca byłai piękna, i mądra. Czytała w myślachLordów i przewidywała ich kolejneposunięcia. Mimo to Szaitis, wspieranyprzez innych wielmożów, ichporuczników i hordy przerażającychwojowników, stworzonych z ciał ludzi itroglodytów, wygrałby tę bitwę, gdybynie zatrważające moce Nekroskopa ijego syna. Posłużywszy się naturalnymświatłem słońca, obrońcy Ogrodurozbili armię Szaitisa i zrównali zziemią wieżyce z kamienia i kości,górskie twierdze wampirów Wszystkie -oprócz domostwa ich sojuszniczki,

Page 21: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Karen. Później Harry Keogh odwiedziłKaren w jej mrocznej warowni. Lady odniedawna była wampirzycą; stwór w jejwnętrzu nie osiągnął jeszcze dojrzałościi gdyby Nekroskop zdołał go z niejwyrwać i zniszczyć.. mógłby uratowaćHarry'ego Juniora. Metody Harry'ego były pozbawionedelikatności, drastyczne, a nawetbrutalne... ale potwornie skuteczne. Czyżjednak mógł przewidzieć ów skutek?Karen była przecież wampirzycą! Apotem? Uwolniona od upiornegopasożyta, stała się jedynie śliczną, pustądziewczyną. Gdzież podziała się jejmoc, jej wolność, jej surowy, niczym

Page 22: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

nie skrępowany wampirzy duch?Wszystko przepadło. A kiedy Harry odzyskał siły poowym zabiegu, przekonał się, że Karendokonała wyboru. Patrzył z góry na leżące na stoku,skrwawione i pogruchotane ciało, okrytebiałą szatą. Rzuciła się ze szczytumurów. Rezydent wiedział, do czegodoprowadził jego ojciec; pojmował teżdlaczego. Skoro Harry Senior był wstanie uleczyć Karen, mógł zastosowaćtę kurację i wobec swego syna. Wobawie, że ojciec któregoś dnia powrócido Gwiezdnej Krainy, by tego dokonać,Rezydent odwołał się do swychwampirzych mocy i zredukował jegozdolności do zera. Pozbawił go

Page 23: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

znajomości mowy zmarłych (daruumożliwiającego porozumiewanie się zumarłymi), a także wiedzy o liczbach. Apotem Harry Keogh, eks-nekroskop,został odesłany z powrotem do swegoświata, świata ludzi. Nie mogąc już rozmawiać zumarłymi - naruszenie tej reguły groziłopotworną kaźnią, zarówno fizyczną, jakpsychiczną - ani korzystać z kontinuumMobiusa, Harry Keogh stał się niemal"normalnym" człowiekiem. Jeżeli braćpod uwagę wiedzę, jaką dotąd posiadałzabieg, któremu go poddano, można byprzyrównać do lobotomii. Do tej porybył Nekroskopem - teraz stał się nikim. A jednak, mimo iż nie mógł

Page 24: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

świadomie porozumiewać się z rzeszamizmarłych, słyszał ich glosy we śnie. Toco mówiły, było przerażające. Światznów nawiedził Wielki Wampir! Harry walce z wampiryzmempoświęcił życie, cóż jednak mógł zrobićteraz" jako eks-nekroskop? Przynajmniejsłużyć radą; był wszak największym naświecie ekspertem w tej dziedzinie.Musiał coś zrobić; wiedział, że jeśliwraz z Wydziałem E nie uderzypierwszy, ów nieumarły potwór prędzejczy później sam go odnajdzie. Tak,Harry był przecież legendą: zabójcąwampirów" w którego zablokowanymumyśle wciąż tkwiły sekrety OgromnejWiększości i wzory matematyczne,opisujące kontinuum Mobiusa. Strach

Page 25: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

myśleć" co by się działo, gdybyzrodzone po raz kolejny monstrumwydarło mu nekromancją owe zakazane,metafizyczne talenty! Umarli, pomimo zakazuograniczającego kontakt z Harrym tylkodo sfery snów, nie opuścili go wpotrzebie Znaleźli inną drogęprzekazywania informacji i ostrzegli go,że wampir grasuje na wyspach MorzaEgejskiego Harry i kochająca godziewczyna raz jeszcze sprzymierzyli sięz Wydziałem E i wyruszyli zobaczyć, coda się zrobić. Niestety, Janosz Ferenczy, zrodzonyz krwi Faethora "brat" Tibora, StaregoStwora spod Ziemi, zdążył już zarazić

Page 26: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wampiryzmem dwóch brytyjskichesperów i wspomóc swoje moce ichtalentami ezoterycznymi. Janosz wrócił,by na nowo zawładnąć swoimiwłościami i odkopać starożytne skarby,które sam ongiś ukrył, by zabezpieczyćsię na wypadek zmian, jakie mogłyprzynieść stulecia biernego półżycia -skarby, czekające w ziemi na jego"'zmartwychwstanie". Zadbał o to już wpiętnastym wieku, kiedy dowiedział się,że jego potężny ojciec, Faethor, poniemal trzech wiekach krwawych wojenu boku krzyżowców, Czyn-Gis-Chana iTurków wraca na Wołoszczyznę Faethorbowiem nienawidził Janosza i mógłspróbować go "zabić" (podobnie jakjego brata, Tibora, którego pogrzebał w

Page 27: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

ziemi, odmawiając mu prawa dośmierci), a w takim przypadku owezapasy na niepewną przyszłość mogłyokazać się bezcenne. Kiedy Harry pojął, że ma doczynienia z Janoszem i kiedy wampirzawładnął jego kobietą, stało się jasne,że musi w jakiś sposób odzyskaćzdolność porozumiewania się zezmarłymi i władzę nad tajemniczymkontinuum Mobiusa. Bez tych mocy niemiał najmniejszych szans. I wtedy skontaktował się z nim,oferując swą pomoc, duch FaethoraFerenczego, rezydujący w walących się,zapuszczonych ruinach nie opodalrumuńskiego miasta Ploeszti.

Page 28: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Przypomniał, że umysł Harry'ego zostałokaleczony przez Rezydenta, Harry'egoJuniora, wampira o nad wyrazrozwiniętych mocach psychicznych.Gdyby tylko Harry otworzył się przedFaethorem, "ojciec" wampirówspróbowałby usunąć blokadę iodryglować zamknięte strefy. eks-nekroskopowi niezbyt podobał się tenpomysł (wpuścić w swój umysłwampira, t e g o wampira!); wiedział,jak przerażający w skutkach może być toeksperyment. Ale żebrakom nie przystoiwybrzydzać. Faethor gotów był pomóc, gdyż niemógł pogodzić się z myślą, że podczasgdy on jest tylko gasnącymwspomnieniem, odrzucanym nawet przez

Page 29: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

umarłych, zrodzony z jego krwi Janoszma się dobrze i podbija świat "Ojciec"wampirów chciał raz jeszcze pogrzebaćswego syna, pragnął przyczynić się dojego zguby. A jedynym, który mógł doniej doprowadzić, był Harry Keogh. Takprzynajmniej Faethor uzasadnił swądecyzję... Harry spędził noc pośród szczątkówostatniego azylu Faethora, a kiedy spał,"ojciec" wampirów wszedł w jegoumysł i pootwierał pewne psychiczne"drzwi" zatrzaśnięte przez Harry'egoJuniora. Obudziwszy się, Harrystwierdził, że znów włada mowązmarłych. Mógł teraz skontaktować się zMobiusem i nakłonić go, by połączył się

Page 30: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

z jego myślami i przywrócił mu wiedzęnumerologiczną oraz zdolnośćporuszania się w kontinuum Mobiusa. Ajednak Faethor skłamał; raz wpuszczonyw umysł Harry'ego nie zamierzał odejść. W zamku górującym nadtransylwańskimi górami ZaranduluiHarry odzyskał pełnię sił, starł w prochJanosza i przegnał ducha Faethora wwieczną pustkę i najgłębszą samotnośćstrumieni czasu przyszłego, zawartych wczasoprzestrzeni Mobiusa. Zwycięstwo miało jednak swojącenę. Od tamtej pory cząstką Harry'egowładają dziwne żądze i jeszczedziwniejszy głód. Nić jego życia nadalbiegnie w nie kończącą się przyszłośćwymiaru Mobiusa. Tylko że o ile kiedyś

Page 31: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

była błękitna, jak linie wszystkich istotludzkich, teraz splamiona jestczerwienią...

CZĘŚĆ PIERWSZA

ROZDZIAŁ PIERWSZY -ROZMOWA W KOSTNICY

- Harry. - Nawet przez telefon byłosłychać, że Darcy Clarke silnie stara sięzapanować nad swym drżącym głosem. -Mamy pewien problem i przydałaby sięnam pomoc. Pomoc w twoim Stylu. Harry Keogh, Nekroskop, mógł siędomyślać, co dręczyło szefabrytyjskiego INTESP. Mógł też zadawać

Page 32: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

sobie pytanie, czy to nie dotyczyłowłaśnie jego. - O co chodzi, Darcy? - zapytałcicho. - To morderstwo - odpowiedziałtamten nerwowo. Naprawdę byłroztrzęsiony. - Cholernie paskudnemorderstwo, Harry! Mój loże, w życiuczegoś takiego nie widziałem! Darcy Clarke miał okazję niejednojuż widzieć i Harry'emu Keoghowitrudno było uwierzyć w te słowa.Chyba, że Clarke mówi o... - Pomoc w moim stylu,powiedziałeś? - Harry zaniepokoił się.Darcy, sądzisz, że... - Co? - Tamten dopiero po chwilizorientował się, o co chodzi. O rany,

Page 33: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

nie! To nie robota wampira, Harry. Ale itak dzieło potwora. Człowieka, alepotwora. Harry odetchnął z ulgą. Niemal zulgą. Spodziewał się, że INTESPprędzej czy później przypomni sobie onim. Miał pewne obawy, a jednak...Darcy Clarke był jego przyjacielem. Niezrobiłby nic - nawet w tej sytuacji - niesprawdziwszy wszystkiego dokładnie. Inawet wtedy, zdaniem Harry'ego, niepolowałby na niego z kuszą igwajakowym bełtem, maczetą i bańkąbenzyny. Spróbowałby najpierwporozmawiać, wysłuchałby egoargumentów. Ale w końcu... Szef INTESP wiedział o wampirach

Page 34: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

prawie tyle co Harry. Pojąłby, żesprawa jest beznadziejna. Owszem,kiedyś się przyjaźnili, walczyli po tejsamej stronie i Keogh był przekonany, żeto nie Darcy nacisnąłby spust. Ktoś by tojednak zrobił. - Harry? - zaniepokoił się Clarke. -Jesteś tam jeszcze? - Skąd dzwonisz, Darcy? - zapytałNekroskop. - Z zamku, z posterunku żandarmerii- odpowiedział natychmiast Clarke. -Znaleźli jej ciało pod murami. Harry, tobył zaledwie dzieciak. Osiemnastka lubdziewiętnastka. Jeszcze nie ustalilitożsamości. Gdybyś tak zdołał siędowiedzieć, kto to zrobił...

Page 35: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Jeśli istniał jakiś człowiek, któremuHarry Keogh ufał, z pewnością był nimDarcy Clarke. - Za kwadrans tam się zjawię. - Dzięki, Harry. - Clarke wreszcieodetchnął. - Docenimy to. - My? - powtórzył Nekroskop Niezdołał wymazać z głosu tonupodejrzliwości. - Co? - Clarke wyglądał nazdziwionego, zbitego z tropu. - No,policja I ja. - Morderstwo? Policja? -zastanawiał się Harry. - To nie sprawadla INTESP Skąd więc wziął się tamClarke?" - Jak się w to wplątałeś? - zapytał.

Page 36: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Ja jestem w "podróży służbowej",z wizytą u mej starej cioteczki, Szkotki.Odwiedzam ją od wielkiego święta. Jużod dziesięciu lat łazi na ostatnichnogach, ale wciąż nie zamierza siękłaść. Miałem dziś wracać do centrali,ale akurat wynikła ta sprawa. To coś, wczym INTESP usiłuje wesprzeć policję'seria, o Boże, seria makabrycznychmordów. Harry nigdy dotąd nie słyszał oowej krewniaczce Darcy'ego. A zdrugiej strony, to była wyśmienitaokazja, by sprawdzić, czy esperzy coświedzą o... jego problemach. Musiałjednak zachować ostrożność; zbytdobrze znał INTESP, by pakować się wprostą pułapkę.

Page 37: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Harry? - znów rozległ się głosClarke'a, metaliczny i niecozniekształcony; zapewne wiatrnieustannie krążący wokół wysokichmurów zamku targał przewodami. -Gdzie się spotkamy? - Na esplanadzie, na górnym krańcuKrólewskiej Mili - warknął Nekroskop.- Darcy... - Tak? - Nieważne. Porozmawiamy o tympóźniej. Położył słuchawkę na widełkach iwrócił do kuchni, by skończyć śniadanie- gruby na cal stek, surowy i krwisty Sądząc z wyglądu, Darcy Clarke byłnajprzeciętniejszym człowiekiem na

Page 38: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

świecie. Natura wynagrodziła mu jednaktę fizyczną anonimowość, ofiarowującwyjątkowy talent. Clarke był deflektorem,przeciwieństwem ofiary losu.Wystarczyło, by otarł się o jakieśzagrożenie, a już interweniował jegoparanormalny anioł stróż. Jeśli przyjąć,że cały prowadzony przez Clarke'azespół ekstrasensoryków to fotografie,on byłby jedynym negatywem. Niepanował nad swym darem; jegoobecność uświadamiał sobie jedynie wchwilach, gdy rozmyślnie mierzył się zniebezpieczeństwem. Talenty innych - telepatia,lokalizowanie, przepowiadanieprzyszłości, onejromancja, wykrywanie

Page 39: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

kłamstw - były bardziej uchwytne,posłuszne i praktyczne. Z darem Clarke'asprawa wyglądała inaczej. Wciąż robiłswoje' czuwał nad esperem. Niczemuinnemu nie służył. Zapewniał mu jednakdługowieczność, co sprawiało, żeClarke był idealnym kandydatem nastanowisko, które obecnie piastował.Jedno w tym talencie było paradoksalne'kiedy nie dawał znać o sobie, Clarkepowątpiewał w jego istnienie. Wciążjeszcze na przykład wyłączał korkiprzed wkręceniem żarówki. Ale może ito stanowiło dowód na jego działanie? Gdyby ktoś przyjrzał sięClarke'owi, z całą pewnością niedomyśliłby się, że może piastować

Page 40: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

jakiekolwiek stanowisko kierownicze,nie wspominając o zarządzaniunajtajniejszą z brytyjskich służb.Średniego wzrostu, o mysichkędziorkach, lekko przygarbiony i zniewielkim brzuszkiem, do tego jeszczew średnim wieku - z każdej stronywyglądał na przeciętniaka. W nieskorejdo uśmiechu twarzy tkwiły niewyróżniające się niczym, piwne oczy.Mocno zaciśnięte usta można byłoewentualnie zapamiętać, ale generalnieDarcy Clarke nie miał w sobie nicszczególnego; jego obraz zaraz zacierałsię w pamięci. Wszystko w nim - łączniez doborem garderoby - było średnie.. Takie przyziemne myśli przemknęłyprzez głowę Harry'ego Keogha w ciągu

Page 41: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

tych kilku sekund, które minęły, odkądwydostał się z metafizycznego kontinuumMobiusa na esplanadę ZamkuEdynburskiego i ujrzał plecy Darcy'egoClarke'a, który wpychając dłonie wkieszenie prochowca, czytał legendę,wypisaną na mosiężnej tabliczce nadsiedemnastowiecznym wodopojem. Żelazną fontannę, ozdobionąwizerunkami dwóch głów - szpetnej ianielskiej - ustawiono... w pobliżumiejsca, gdzie spalono niejednączarownicę. Głowy - nikczemna i czysta- mają symbolizować fakt, że częśćskazanych posługiwała się swąwyjątkową wiedzą w niecnych celach,inne zaś padły ofiarą niezrozumienia,

Page 42: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

życząc swym pobratymcom jedynie tego,co najlepsze. Tylko porywisty wiatr niepozwalał uznać tego słonecznego,majowego dnia za ciepły. Esplanadabyła prawie pusta: grupki turystów - zedwa tuziny osób - trzymały się wyższegokrańca szerokiego asfaltowego placu;spoglądały z murów na miasto lubfotografowały potężną, szarą twierdzę -Zamek na Skale - skrytą za fasadąblanków i dziedzińców. Harry przybył w chwilę po tym, jakClarke, zlustrowawszy uważnie całąesplanadę, zainteresował się tabliczką. Jeszcze przed chwilą szef INTESPprzebywał sam na sam ze swymimyślami, a w promieniu pięćdziesięciustóp od niego nie było żywego ducha.

Page 43: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Teraz jednak za jego plecami rozległ sięcichy głos: - Ogień to bezstronny zabójca -usłyszał. - Dobre czy złe, wszystkospłonie, jeżeli tylko jest dość gorące. Serce podskoczyło Clarke'owi dogardła. Drgnął i odwrócił się z impetem.Krew odpłynęła mu z twarzy i przezmoment wyglądał śmiertelnie blado. - Ha... Ha... Harry! - zająknął się. -Boże, nie zauważyłem cię! Skąd się tu..?- Urwał, gdyż doskonale wiedział, skądsię tu wziął. Nekroskop kiedyś nawet ijego tam zabrał, do owego miejsca,które było wszędzie i zawsze, wewnątrzi na zewnątrz - do kontinuum Mobiusa. Rozdygotany Clarke, nie mogąc

Page 44: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zapanować nad łomotaniem serca,wczepił się w mur, by nie upaść Tojednak nie było przerażenie, a jedynieszok; jego talent nie doszukał się uKeogha żadnych złych zamiarów. Harry uśmiechnął się, skinął głową,dotknął ramienia Clarke'a i znówpopatrzył na tabliczkę. UśmiechNekroskopa zabarwiła nuta goryczy. - Przeważnie zabijali swój własnystrach - zauważył. - Oczywiście,większość z tych kobiet była niewinna,może nawet wszystkie. Tak, obyśmywszyscy byli tak niewinni. - Co? - Clarke nie doszedł jeszczedo siebie. - Niewinne? - Kompletnie. -Keogh raz jeszcze skinął głową. - O,może na swój sposób posiadały talent,

Page 45: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

ale trudno byłoby uznać to za zło.Czarownice? Dzisiaj zapewne starałbyśsię zwerbować je do INTESP. Nagle dotarło do Clarke'a, że nieśni. To wszystko działo się naprawdę;takie doznania zawsze towarzyszyłyspotkaniom z Harrym Keoghem. Tosamo przeżył przed trzema tygodniami(naprawdę upłynęły tylko trzy tygodnie?)w Grecji. Wtedy jednak Harry byłniemal bezsilny' nie pamiętał mowyzmarłych. Potem wróciła do niego tazdolność i wyruszył, by osiągnąć dwierzeczy' zniszczyć wampira JanoszaFerenczego i odzyskać kontrolę nad... - Odzyskałeś! - Chwycił Harry'egoza ramię. - Kontinuum Mobiusa!

Page 46: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Nie skontaktowałeś się ze mną -stwierdził spokojnie Harry. Inaczejwiedziałbyś. - Dostałem twój list - bronił sięClarke. - Z tuzin razy próbowałem siędo ciebie dodzwonić, ale jeśli byłeś wdomu, to wolałeś nie odpowiadać. Nasilokalizatorzy nie mogli cię znaleźć. -Uniósł w górę ręce. - Daj mi szansę,Harry. Zaledwie kilka dni temuwróciłem znad Morza Śródziemnego, atu nazbierało się trochę zaległości. Alesprawę wysp załatwiliśmy definitywniei, jak sądzimy, ty również uporałeś sięze swoim odcinkiem. Nasi esperzy teżbyli na miejscu, przysyłali raporty.Zamek Janosza, górujący nad Halmagiu,został dosłownie zdmuchnięty. To mogła

Page 47: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

być tylko twoja robota. Pojęliśmy, żejakimś sposobem zwyciężyłeś. Ale żebyi kontinuum Mobiusa? Ależ to...cudownie! Cieszę się wraz z tobą. "Naprawdę?" - pomyślał Harry. -Dzięki. - Jak to zrobiłeś, do cholery? -Clarke nie mógł powstrzymać swegoentuzjazmu. - To znaczy, jak rozwaliłeśten zamek? O ile przekazano namprawdę, rozsypał się w proch. Czy takwłaśnie zginął Janosz? Rozerwany przezwybuch? - Uspokój się - powiedział Keogh,biorąc go pod ramię. Zaprowadź mnie do tej dziewczyny.Porozmawiamy po drodze.

Page 48: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Zgoda - stwierdził Clarke,zniżając głos. - To coś zupełnie innego.Nie spodoba ci się to, Harry. - I to ma być coś nowego? -Nekroskop zdawał się być takzrezygnowany czy sardoniczny, jakzwykle. Ale i czujny, takie przynajmniejwrażenie odniósł Clarke. - Czykiedykolwiek pokazałeś coś, co mi sięspodobało? Clarke tylko czekał na to pytanie. - Gdyby wszystko toczyło sięzgodnie z naszymi upodobaniami, Harry,nie byłoby dla nas roboty - odparł. - Ja zprzyjemnością już od jutra przeszedłbymw stan spoczynku. Ilekroć trafiam na cośtakiego, jak to, co zamierzam ci pokazać,uświadamiam sobie, że ktoś tu musi

Page 49: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zaprowadzić porządek, kierowali się wgórę esplanady. - To dopiero zamek - stwierdziłHarry. W jego głosie czuło się terazwiększe ożywienie. - A co do zamkuFerenczego, to był już kupą gruzów,zanim się nim zająłem. Pytałeś, jak tozałatwiłem? Westchnął, a potem znówpodjął temat: - Dawno temu, pod koniecsprawy Bodescu, dowiedziałem się, żew Kołomyi jest skład amunicji imateriałów wybuchowych. Zabranymistamtąd ładunkami wysadziłem zamekBronnicy. A skoro najprostsze sposobysą przeważnie najskuteczniejsze,powtórzyłem ten numer. Urządziłemsobie dwie czy trzy wycieczki,

Page 50: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

oczywiście, wycieczki spod znakuMobiusa, i nafaszerowałem fundamentytwierdzy Janosza dostateczną ilościąplastyku, by wyprawić go do samegopiekła! Wolę nawet nie myśleć, co kryłosię w trzewiach tego zamku, ale jestempewny, że była tam... materia, której niechciałbym nigdy oglądać. Wiesz, Darcy,że nawet taka ilość semtexu, jaka mieścisię na koniuszku palca, jest w stanierozwalić ceglany mur? Wyobraź sobie,czego mogła dokonać sto razy większailość. Jeśli pierwotnie było tam coś, comoglibyśmy nazwać "żywym" - wzruszyłramionami i potrząsnął głową - to kiedyskończyłem, nie pozostał już po nimżaden ślad. Szef INTESP uważnie przyglądał

Page 51: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

się Keoghowi. Zdawał się być tymsamym człowiekiem, z którym spotkałsię miesiąc wcześniej, podczas owejwizyty, która jego, Clarke'a, pchnęła naRodos i wyspy Dodekanezu, aNekroskopa w góry Transylwanii.Zdawał się być tym samymczłowiekiem, ale czy nim był? Prawdęmówiąc, Darcy Clarke znał kogoś, ktotwierdził inaczej. Ciało Harry'ego Keogha należałokiedyś do Aleca Kyle'a. W swoimczasie Darcy znał Kyle'a.Najdziwniejsze, że z biegiem lat twarz isylwetka Kyle'a upodobniły się dorysów i kształtu dawnego ciałaHarry'ego - tego, które umarło. Myśl o

Page 52: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

tym przerażała Clarke'a. Darował sobiete rozważania, porzucił kwestięmetafizyki i skupił się na stronie czystofizycznej. Nekroskop liczył sobie czterdzieścitrzy albo czterdzieści cztery lata, alewyglądał o pięć lat młodziej. To znowudotyczyło jedynie ciała, umysł pozostałmłodszy o kolejne pięć Jat. Oczy Harry'ego miały barwę miodu.Czasem tężały w oczekiwaniu na atak,przeważnie jednak było w nich cośrozczulającego, jak u szczeniaka - araczej byłoby, gdyby można przeniknąćowe szkła przeciwsłoneczne, które nosiłpod szerokim rondem kapelusza z lattrzydziestych. Clarke nie chciałby zażadne skarby oglądać niczego, co

Page 53: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

łączyłoby się z ciemnymi okularami ikapeluszem, zwłaszcza na głowieHarry'ego. Okulary stanowiły coś, na coClarke był szczególnie wyczulony.Owszem, na wyspach Morza Egejskiegoz końcem kwietnia i w początkach majanoszono je dość powszechnie, ale czyminnym było oglądanie ich w Edynburgu,nawet w tym samym okresie. Chyba, żektoś miał słabe oczy. Albo, po prostu,inne... W rdzawo-brązowych, falistychwłosach Harry'ego lśniły srebrne smugi,rozmieszczone tak równomiernie, żewyglądały na efekt świadomegodziałania. Jeszcze kilka lat, a siwiznaweźmie górę; już teraz dodawała mu

Page 54: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

pewnej klasy, sprawiała, że miał wsobie coś z naukowca. Owszem,naukowiec, lecz raczej specjalista oddość fantastycznych zagadnień. Chociażwłaściwie Harry Keogh nie pasował dotakiego obrazu. Harryczarnoksiężnikiem? Magiem? Po prostu:Nekroskopem, człowiekiem, któryrozmawia z umarłymi. Keogh nie należał do szczupłych,kiedyś nawet można było posądzić go oodrobinę nadwagi. Przy jego wzrościenie miało to jednak większegoznaczenia. A właściwie miało, ale tylkodla niego samego. Po ataku na ZamekBronnicy i owej mimowolnejmetempsychozie zajął się ćwiczeniemnowego ciała, doprowadzając je do

Page 55: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zdumiewającej sprawności. Aprzynajmniej zrobił, co mógł, jeśliwziąć pod uwagę wiek owego ciała.Dlatego właśnie wyglądało teraz natrzydzieści siedem lub trzydzieści osiemlat. Minęli bramę wartowni, gdzie kilkuoficerów policji przesłuchiwało grupężołnierzy, i weszli w brukowany pasażwiodący na główny zamek. Wyglądałona to, że wszyscy oficerowie z wartowniuważają Clarke'a za "szychę"; nikt niepróbował zatrzymać ani jego, aniHarry'ego. Już po chwili ujrzeli przedsobą masywną bryłę zamku. - Obejdzie się więc bez poprawek?Załatwiłeś wszystko, co trzeba, tak? -

Page 56: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Darcy odezwał się pierwszy. - Wszystko - potwierdził Harry. - Aco ze wsparciem, jakie Janosz zostawiłna wyspach? - Usunięci - oznajmił Clarke,zamykając sprawę. - Wszyscy. Całykomplet. Mimo to zostawiłem tam kilkułudzi, żeby upewnić się, że wszystkogra. Na bladej i ponurej twarzyHarry'ego zagościł cień dziwnego,smutnego uśmiechu. - Słusznie, Darcy - powiedziałNekroskop. - Zawsze sprawdzaj, czywszystko gra. Nigdy nie ryzykuj. Nie,gdy masz do czynienia z takimisprawami. W jego głosie pojawiła się jakaś

Page 57: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

nowa nuta. Clarke przyjrzał sięHarry'emu kątem oka, znów badawczo,lecz nie natrętnie. Wchodzili właśnie wcień szerokiego dziedzińca, z trzechstron osłonię tego przez ponure budynki. - Opowiesz mi, jak to było? - Nie - pokręcił głową Harry. -Może później, a może nigdy. Odwróciłsię i spojrzał Clarke'owi prosto w oczy. - Wampiry właściwie nie różnią sięmiędzy sobą Cóż nowego mógłbym ci onich powiedzieć? Liczy się to, że jużwiesz, jak je zabijać... Clarkewpatrywał się w czarne, zagadkoweszkła okularów. - To ty mnie tegonauczyłeś, Harry. Nekroskop raz jeszcze zdobył się na

Page 58: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

ów smutny uśmiech i niemal odniechcenia - choć Clarke był pewien, żerozmyślnie - uniósł rękę, by zdjąćokulary. Nie odwracając ani na momenttwarzy, złożył je i schował do kieszeni. - I co? - zapytał. Darcy cofnął się chwiejnie, ledwietłumiąc westchnienie ulgi. Zbity z tropu,spojrzał w absolutnie normalne,spokojne piwne oczy. - Co takiego? - wymamrotał. - Idziemy dalej? - dokończył Harry,wzruszając ramionami. - A możejesteśmy już na miejscu? - Jesteśmy na miejscu - potwierdziłClarke. - Prawie. PoprowadziłHarry'ego kamiennymi schodami w dół,potem pod kolejną bramę i wreszcie

Page 59: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

przez ciężkie drzwi wiodące nawyłożony kamiennymi płytami korytarz.Ledwie tam weszli, stojący na warcieŻandarm wyprężył się i zasalutował.Clarke ledwie skinął głową.Poprowadził Keogha dalej. W połowiekorytarza znajdowały się okute dębowedrzwi, strzeżone przez mężczyznę wśrednim wieku. Tajniak otworzył je,odsuwając się na bok. - Już jesteśmy na miejscu. - HarryKeogh uprzedził Clarke'a. Nikt mu nie musiał mówić, że wpobliżu znajduje się nieboszczyk. Raz jeszcze zerknąwszy naNekroskopa, Clarke wprowadził go downętrza. Policjant został na korytarzu i

Page 60: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zamknął cicho drzwi. W izbie panowało zimno. Zamiastbudować dwie ściany, wykorzystano tunaturalną skałę - w jednym z kątówkamienną posadzkę łączyła ze ścianamibryła wulkanicznego gnejsu. Pod jednąze ścian zsunięto stalowe regały, poddrugą, kamienną i zimną, stał wózekchirurgiczny, na którym spoczywałyzwłoki, przykryte białym gumowymprześcieradłem. Nekroskop nie tracił czasu. Nieprzerażali go martwi. Gdyby miałrównie wielu przyjaciół wśród żywych,byłby najbardziej kochanymczłowiekiem na świecie. Był nimzresztą, tyle że ci, którzy go kochali, niemogli o tym nikomu powiedzieć.

Page 61: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Podszedł do wózka, odsłonił twarzofiary, zamknął oczy i zakołysał się napiętach. Dziewczyna wyglądała taksłodko, tak młodo i niewinnie, a ktośzadał jej ból. I wciąż ją dręczył. Oczymiała zamknięte, ale Harry wiedział, żegdyby pozostały otwarte, zobaczyłby wnich przerażenie. Czul, jak martwe oczyprzepalają zakrywające je, bladepowieki, nie mieszcząc w sobie zgrozy. Potrzebowała pociechy. Rzeszeumarłych - Ogromna Większość -próbowały jej pomóc, ale nie zawszepotrafiły. Ich glosy często wydawały siętym, którzy pierwszy raz mieli z nimi doczynienia, zbyt posępne, upiorne lubzatrważające. W mroku śmierci mogły

Page 62: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

uchodzić za wołanie nocnych gościrodem ze złego snu, za wycie widmprzychodzących po duszę. Dziewczynamogła sądzić, że śni, nawet że umiera,ale przez myśl jej nie przeszło, że jużjest martwa. Oswojenie się ze śmierciąwymaga czasu i zazwyczaj ci, którychona bezpośrednio dotyczy, ostatniprzyjmują ów fakt do wiadomości. Tonieuniknione, jako że właśnie imnajtrudniej jest zaakceptować taki stanrzeczy. Zwłaszcza jeśli są młodzi i wich umysłach nie ukształtowało sięjeszcze właściwe podejście. Ale z drugiej strony, jeślidziewczyna widziała nadchodzącąśmierć, jeżeli wyczytała ją w oczachkata, jeżeli czują ogłuszający cios, ucisk

Page 63: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

odcinający dopływ powietrza albo dotykostrza wrzynającego się w ciało -musiała wiedzieć, że nie żyje. Czułachłód, lęk i smak łez. Harry byłświadom, jak strasznie potrafiąrozpaczać umarli. Zawahał się, nie miał pewności, wjaki sposób do niej dotrzeć, nie byłnawet pewien, czy ma jeszcze prawoszukać kontaktu. Wiedział, że ona jestczysta, a o sobie nie mógł tegopowiedzieć. Owszem, jej ciałorozkładało się, ale rozkład rozkładowinie równy... Ze złością odrzucił tę myśl. Nie byłprzecież potworem. Jeszcze nie. Byłprzyjacielem. Jedynym przyjacielem,

Page 64: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Nekroskopem. Położył dłoń na zimnym jak marmurczole. Dziewczyna wzdrygnęła się. Niefizycznie, gdyż była martwa, ale jejumyśl skulił się ze strachu, zamknął sięw sobie niczym pierzaste czułki jakiegośanemonu morskiego, muśnięte przezpływaka, Harry czuł, jak krew ścina musię w żyłach. Przez moment bał sięsamego siebie. Za nic w świecie niechciał jej jeszcze bardziej przerazić. Otoczył ją swymi myślami, tymisamymi, które dotąd niosły zmarłymukojenie. - Wszystko w porządku Nie bój się.Nie skrzywdzę cię. Nikt już cię nieskrzywdzi - wyszeptał w swym umyśle. To przyszło łatwo. Nie zwlekając

Page 65: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

powiedział jej, że umarła. - Precz! - Jej głos wdarł się w myśliHarry'ego. Rozpaczliwy jęk udręczonej.- Zostaw mnie w spokoju, ty... brudnypotworze! Harry zadrżał, jakby dotknięto gonie izolowanym przewodemelektrycznym. Zadrżał, przeżywając zdziewczyną jej ostatnie chwile. Ostatniechwile życia, oddechu, lecz nie ostatniecierpienia, jakich zaznała. W pewnych,na szczęście, rzadko spotykanychokolicznościach na rozkaz pewnychpotworów w ludzkiej skórze, nawetmartwe ciało odczuwa ból. Przez ekran umysłu Nekroskopaprzemknął nagle ciąg zmieniających się

Page 66: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

jak w kalejdoskopie, koszmarnych,upiornie wprost plastycznych obrazów.Zniknął, ale zostawił po sobiepowidoki, a tych, jak wiedział Harry,niełatwo było się pozbyć. Wiedział, żezapewne utrwalą się w jego pamięciZorientował się też, z czym ma doczynienia, gdyż kiedyś już zajmował siępodobnym potworem. Tamten nazywałsię... Dragosani! Ten, który zamordowałtę nieszczęsną dziewczynę, podobnie jakDragosani, uprawiał nekromancję, alepod pewnym szczególnie odrażającymwzględem był jeszcze gorszy NawetDragosani nie gwałcił trupów swoichofiar! - Ale to już minęło - powiedziałdziewczynie Nekroskop. - On nie wróci

Page 67: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Jesteś już bezpieczna. Czuł, że rozdygotane myśli cichną,otwierając drogę naturalnej ciekawościbezcielesnego umysłu. Chciała gopoznać, ale i bała się tej wiedzy Chciałateż poznać swój stan, choć to mogłookazać się najbardziej przerażającymdoświadczeniem. Ale na swój sposóbbyła dzielna; musiała poznać prawdę. - Czy ja... - Jej głos zabrzmiałspokojnie, chociaż drżał lekko. Naprawdę już...? - Tak, naprawdę - Harry kiwnąłgłową, wiedząc, że wyczuła ten ruch.Zmarli zawsze wyczuwali nastroje igesty. - Ale... - Zawahał się. - Toznaczy... mogło być gorzej.

Page 68: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Niejeden raz już przez toprzechodził - zbyt wiele razy - i zawszebyło to tak samo trudne. Jak przekonaćkogoś, kto właśnie umarł, że mogło byćgorzej? "Twoje ciało zgnije i pożrą jerobaki, ale twój umysł będzie trwał. Nicjuż nie zobaczysz, zawsze będzieciemno, niczego już nie dotkniesz, nieposmakujesz ani nie usłyszysz, alemogło być gorzej. Twoi rodzice i inni,których kochasz, będą płakać na twymgrobie, sadzić tam kwiaty, szukając wnich śladu twojej twarzy, a ty nawet niebędziesz miała pojęcia, że tam są, i niebędziesz mogła zawołać' Tu jestem! Niebędziesz mogła pocieszyć ich, że mogłobyć gorzej," Tylko w ten sposób Harry mógł

Page 69: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wyrazić żal, chciał go zachować dlasiebie, ale przecież jego myśli i mowazmarłych były tym samym. Dziewczynausłyszała je, poczuła zawartą w nichprawdę i pojęła, że ma do czynienia zprzyjacielem, - Ty jesteś Nekroskopem -powiedziała, - Próbowali mi o tobiepowiedzieć, ale byłam przerażona i niesłuchałam. Kiedy zaczynali mówić,odwracałam się. Nie chciałamrozmawiać z umarłymi. Harry płakał. Ogromne łzy ściekałypo nieco zapadniętych policzkach,Spadając na jego dłoń i czołodziewczyny, paliły. Nie chciał płakać,nawet nie wiedział, że potrafi, ale

Page 70: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

tkwiło w nim coś, co oddziaływało najego uczucia, potęgowało je do stopniaprzekraczającego możliwości zwykłychludzi, Nic groźnego - dopóki działało natakie emocje, jak ta. Jak całkowicienaturalny żal. Darcy Clarke zbliżył się o krok idotknął ramienia Nekroskopa. - Harry? Harry odepchnął jego rękę. Głosmiał zdławiony, lecz i tak szorstki. - Zostaw nas samych! Chcęporozmawiać z nią na osobności! - Oczywiście - powiedział.Odwrócił się i wyszedł na korytarz,zamykając za sobą drzwi, Harry wziął spod regałówmetalowe krzesło i usiadł obok martwej

Page 71: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

dziewczyny. Delikatnie wziął w dłoniejej głowę. - Ja... ja to czuję - powiedziałazdumiona, - A zatem czujesz też, że nie jestemtaki, jak tamten - stwierdził głośnoHarry. Wolał tak mówić do umarłych, tobrzmiało bardziej naturalnie, Już niemal uwolniła się odprzerażenia. Nekroskop dawał jejpoczucie spokoju, był ciepłym,bezpiecznym azylem. Tak jakby to ojciecgładził ją po twarzy, Jednak tylko Harrymógł dotykać zmarłych. Tylko Harry i...znów wezbrało w niej przerażenie, aleNekroskop natychmiast je wyczuł iodegnał.

Page 72: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Już po wszystkim, teraz jesteśbezpieczna. Nie pozwolimy, ja niepozwolę, by znów cię ktoś skrzywdził. W chwilę później jej myśli znówsię wyciszyły. Było jej teraz lekko, możenawet lżej niż przedtem. Ale czuła teżgorycz. - Ja umarłam, ale on, tamten potwór,żyje! - powiedziała. - To jeden z powodów, dla którychtu jestem - wyjaśnił Harry. Nie tylko ciebie to spotkało. Przedtobą były inne, a jeśli go niepowstrzymamy, będą i następne.Rozumiesz więc, jakie to ważne, abyśmygo dopadli. Jest nie tylko mordercą, ale inekromantą, a połączenie tych cech jestgorsze niż każda z nich z osobna.

Page 73: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Morderca unicestwia żywych, anekromanta dręczy umarłych. Ten jednakupaja się cierpieniem swych ofiarzarówno za ich życia, jak i po śmierci! - Nie mogę mówić o tym, co mizrobił - wyszeptała dygocząc. - Nie musisz. - Pokręcił głowąHarry. - Teraz tylko ty mnie interesujesz.Zapewne ktoś martwi się o ciebie.Dopóki nie dowiemy się, kim jesteś, niezdołamy go uspokoić. - Harry, naprawdę myślisz, niemożna ich uspokoić? - Nie musimy mówić imwszystkiego - odpowiedział. - Mógłbympostarać się o to, by dowiedzieli siętylko, że ktoś ciebie zabił. Nie muszą

Page 74: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

znać szczegółów. - Mógłbyś to zrobić? - Jeśli tylko chcesz - potwierdził. - Więc zrób to! - nieledwiewestchnęła. - Harry, to właśnie byłonajgorsze: sama myśl o nich, o moichrodzicach. O tym, jak to przyjmą. Alejeśli mógłbyś im to ułatwić... Sądzę, żezaczynam rozumieć, czemu zmarli tak ciękochają. Mam na imię Penny. PennySanderson. Mieszkam... mieszkałam w... Opowiedziała o sobie wszystko, aNekroskop zapamiętał nawetnajdrobniejsze szczegóły. - Posłuchaj, Penny - odezwał się. -Nic teraz nie rób ani nie mów. Niepróbuj się do mnie odzywać. Jak jużpowiedziałem, to poważna sprawa.

Page 75: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Chodzi o niego? - zapytała. - Penny, kiedy pierwszy raz ciędotknąłem, a ty pomyślałaś, że to onwrócił, by znów cię dręczyć,przypomniałaś sobie, jak to się odbyło.Przynajmniej częściowo. Pamięćpodsuwała twoim myślom urywaneobrazy. Odebrałem je, jak odbierammowę zmarłych. Ale to były jedyniechaotyczne migawki. - Bo tak to wyglądało - odparła. -To wszystko, co pamiętam. - Wporządku. Muszę jednak raz jeszcze sięim przyjrzeć. Im lepiej je zapamiętam,tym większa będzie szansa, że go znajdę.Nie musisz nic mówić, nie podejmujżadnych świadomych działali.

Page 76: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Zamierzam rzucić ci kilka słów, którewywołują potrzebne mi obrazy.Rozumiesz? - Skojarzenia słowne? - Tak, coś w tym stylu. Wprawdziete skojarzenia mogą okazać siępiekielnie bolesne, ale i tak łatwiejszeto niż opowiadanie o wszystkim. Zrozumiała. Harry wyczuł, że jestgotowa. - Nóż - powiedział, zanim zdołałazmienić zdanie. Obraz zalał ekran jego umysłumieszaniną krwi i kwasu. Krew odurzyłago, a kwas palił, na dobre utrwalająców widok. Harry ugiął się pod naporemjej przerażenia - naprawdę, nie dozniesienia - gdyby nie siedział, upadłby.

Page 77: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Wstrząs, mimo iż trwał zaledwiesekundy, stanowił tak realne doznanie... - Dobrze się czujesz? - zapytał,kiedy przestała łkać. - Nie. Tak. - Twarz! - rzucił. - Twarz? - Jego twarz - spróbował ponownie. I przed oczyma jego duszy mignęłaczerwona i rozdziawiona, rozdęta przezżądzę twarz o otwartych, zaślinionychustach i oczach martwych jak zamrożonediamenty. Mignęła, ale to wystarczyło,by mógł ją zapamiętać. Tym razemdziewczyna nie łkała. Chciała, by zabiegokazał się skuteczny. Chciała, bysprawiedliwość dosięgła tamtego. - Gdzie?

Page 78: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Parking? Zajazd? Ciemnośćprzeszyta snopami światła. Sznurysamochodów osobowych i ciężarówek,mknące trzema pasami; zbliżające się,oślepiające światła. I wycieraczki,przesuwające się w lewo i w prawo, wlewo i w prawo, w lewo... Tu jednak nie było bólu i Harrypojął, że to nie miejsce zbrodni. Prawdopodobnie tam wszystko sięzaczęło. Tam go spotkała. - Zabrał cię do samochodu? -zapytał Keogh. Zamazany przez deszcz, lodowobłękitny ekran, na którym wydrukowanolub wymalowano litery: FRID czy FRIG.Ekran oparty na wielu kołach,wypuszczający kłęby dymu. Tak to

Page 79: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zapamiętała. Duży samochód?Ciężarówka? Z przyczepą? - Penny - powiedział Harry. -Muszę to powtórzyć. Gdzie gospotkałaś? Gdzie? Lód! Kąśliwe zimno! Ciemność!Wszystko lekko wibruje albo dygocze!Wszędzie martwe ciała, zwisające zhaków. Harry próbował zakodować tow pamięci, wszystko jednak byłoniewyraźne, zniekształcone przez emocjei zdumienie dziewczyny. Nie potrafiłapojąć, że to zdarza się właśnie jej. Znów łkała, a Harry zrozumiał, żewkrótce będzie musiał przestać; niemógł już dłużej jej krzywdzić. Alewiedział też, że jeszcze nie może

Page 80: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

ustąpić. - Śmierć! - warknął, nienawidzącsiebie za to. Znów pojawiła się scena z nożem iKeogh poczuł, że traci kontakt, żedziewczyna się wycofuje. Dopókijednak jeszcze pozostawała z nim... - Co... potem? - wykrzyknął zprzerażeniem. Penny Sanderson wrzeszczała iwrzeszczała. Nekroskop jednak zobaczyłto, co miał zobaczyć. I pożałował, żemusiało do tego dojść...

ROZDZIAŁ DRUGI - "...SIEDZĄMAŁE, NIEZNOŚNIE GRYZĄCE"

Page 81: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Harry spędził z nią jeszcze półgodziny, kojąc, tuląc, robiąc, co tylko wjego mocy, by ją uspokoić. Przy tejokazji wyciągnął z niej jeszcze kilkadanych personalnych, w sam raz tyle, bycoś podsunąć policji. A kiedy nadeszłapora rozstania, Penny wymogła na nim,że znów ją odwiedzi. Mimo iż odniedawna była martwa, zdążyła jużodkryć, że śmierć to wejście w światsamotności. Nekroskop miał już serdecznie dość- a przynajmniej tak mu się zdawało -życia, śmierci, w ogóle wszystkiego.Czuł, że trzeba mu silnej motywacji.Zanim odszedł, zapytał dziewczynę, czynie mógłby jej obejrzeć. Odpowiedziała,że gdyby prosił ją o to ktoś inny, byłoby

Page 82: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

to jej obojętne - i tak nic by nie poczuła.Ale z Harrym sprawa wyglądała inaczej,był przecież Nekroskopem. A ona -jedynie nieśmiałym dzieciakiem. - Hej - zaprotestował łagodnie. -Nie jestem podglądaczem. - Gdybym nie była... Gdyby on nie...Gdybym nie była okaleczona, chyba niemiałabym nic przeciwko temu. - Penny, jesteś wspaniała -oświadczył Harry. - A ja? Pomimo tegowszystkiego, co sobie powiedzieliśmy iczego dokonaliśmy, jestem tylkoczłowiekiem. Ale wierz mi, naprawdęnie interesują mnie te rzeczy. Chcę cięzobaczyć dlatego, że jesteś okaleczona.Muszę wzbudzić w sobie gniew.

Page 83: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Zdążyłem cię już poznać i wiem, że jeślizobaczę, co tamten zrobił, gniew mnieogarnie. - Będę więc udawała, że jesteśmoim lekarzem. Harry delikatnie zsunął z jejbladego, młodziutkiego ciała gumoweprześcieradło, przyjrzał się i zarazzasłonił zwłoki, rozdygotany. - Aż tak źle? - Broniła się przedłkaniem. - Taki wstyd. Mama zawszemówiła, że mogłabym być modelką. - Mogłabyś - potwierdził. - Byłaśnaprawdę piękna. - Ale już nie jestem? - Mimo iżpowstrzymała się od płaczu czuł, że jejrozpacz sięga szczytów. - Harry, czy towzbudziło w tobie gniew? - zapytała po

Page 84: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

chwili. Czuł, jak wzbiera w nimwściekłość. Stłumił ją. - O tak, wzbudziło - powiedziałwychodząc. Darcy Clarke czekał na korytarzurazem z tajniakiem. Harry dołączył donich, zamykając drzwi. Wyglądał nawykończonego. - Odsłoniłem jej twarz - powiedziałPotem zwrócił się już tylko dopolicjanta, piorunując go wzrokiem: -Nie zakrywaj jej twarzy! Tajniak uniósł brwi i wzruszyłramionami. - Kto, ja? - zapytał w miarężyczliwie. Akcent miał nosowy, rodem zGlasgow. - Nic do tego nie mam, szefie.

Page 85: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Tyle że denatów zwykle się przykrywa. Harry ruszył w jego stronę. Bladątwarz Nekroskopa wykrzywił jakiśgrymas, oczy były niemal wytrzeszczone,a nozdrza rozdęte. Instynkt Darcy'ego Clarke'azadziałał ÓW niesamowity talent pojął,że Harry Keogh stał się groźny.Przepełniał go potworny gniew,szukający ujścia. Szef INTESP wiedział,że nie chodzi tu o niego, czy też opolicjanta. Nekroskop musiał się poprostu wyładować. Czym prędzejzastąpił drogę Keoghowi i złapał go zaramiona. - Nic się nie stało, Harry -powiedział z naciskiem. - Nic się niestało. Zrozum, ci ludzie wciąż oglądają

Page 86: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

takie rzeczy. Przestały robić na nichwrażenie. Przyzwyczaili się. Harryopanował się wreszcie, choć nieprzyszło mu to łatwo. Przyjrzał sięClarke'owi. - Takich rzeczy na pewno wciąż nieoglądają! warknął - Nikt nie mógłby"przyzwyczaić się" do faktu, że ktoś...coś może tak skatować dziewczynę! -Zauważył na twarzy Clarke'a zdumienie.Później ci to wyjaśnię. - Przeniósłwzrok na policjanta. - Masz notes? -zapytał tonem nieco spokojniejszym. Tamten wyglądał na zupełniezdezorientowanego. Nie nadążał za tym,co działo się wokół niego; chciał tylkojak najlepiej wypełnić swoje obowiązki.

Page 87: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Tak jest - odpowiedział i sięgnąłdo kieszeni. Pospiesznie zapisał dane, któreHarry wyrzucał z siebie - nazwisko iadres Penny, szczegóły dotyczącerodziny. W miarę jak pisał, twarz jegoprzybierała coraz głupszy wyraz. - Pewien jest pan tych wszystkichdanych, sir? Harry kiwnął głową. - Przekaż innym to, copowiedziałem. Niech nikt nie zakrywajej twarzy. Penny nigdy sobie tego nieżyczyła. - A zatem znał pan tę młodą damę? - Nie - odparł Harry. - Ale teraz jąznam. Zostawiwszy na straży tajniaka,

Page 88: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

który drapiąc się w głowę, rozmawiał zkimś przez walkie-talkie, Harry i Clarkeudali się na dziedziniec, by zaczerpnąćświeżego powietrza. Ledwie oblało ichświatło słońca, Harry założył okulary ipostawił kołnierz płaszcza. - Masz coś,tak? - zapytał Clarke. - Mniejsza o to, co ja mam. Czywiesz już coś na jego temat? Clarkeuniósł ręce. - Jedynie to, że jest wielokrotnymmordercą, i to obłąkanym. - Ale czywiesz, co on robi? - Tak. Wiemy, że to ma podłożeseksualne. Przynajmniej do pewnegostopnia. Facet jest cholernymzboczeńcem.

Page 89: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Jest bardziej zboczony, niż ci sięzdaje. - Harry wzdrygnął się. - To zboczeniec spod znakuDragosaniego. - Co? - Clarke zamarł. - Nekromanta - wyjaśnił Harry. -Morderca i nekromanta. W pewnymsensie jest nawet gorszy odDragosaniego, jest także nekrofilem!Clarke jakimś cudem zdołał pogodzićgrymas odrazy z wyrazem głębokiegozdumienia. - Odśwież mi pamięć. Wiem, żepowinienem kojarzyć, ale niestety... Harry przez chwilę zastanawiał sięnad odpowiedzią, doszedł jednak downiosku, że tylko naga prawda będzie tuna miejscu.

Page 90: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Dragosani rozszarpywał ciałaumarłych, by wydobyć z nich informacje- powiedział w końcu. - Na tym polegałjego "talent". Kiedy pracował w ZamkuBronnicy dla Grigoria Borowica iradzieckiego Wydziału E, miał zazadanie "przesłuchiwać" trupy wrogówstanu. Potrafił z błony oczu wyczytać ichpasje, z parujących jelit wydrzećprawdę o ich życiu, dostroić się doszeptu zamierających mózgów, a wgazach, wzbierających we wzdętychbrzuchach, wywęszyć najgłębiej ukrytesekrety. - Boże, Harry. - Clarke uniósł dłońna znak protestu. - Ja to wszystko wiem. - Ale nie rozumiesz, co znaczy być

Page 91: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

martwym, i dlatego nie łapiesz, o czymmyślę. Nawet nie jesteś w stanie sobietego wyobrazić. Wiesz, czym się param,i przyjmujesz to za fakt, ale w głębiduszy nadal uważasz, że to zbytnawiedzone, by zaprzątać sobie tymgłowę. Nie mam ci tego za złe. Aleposłuchaj. Zawsze protestowałem, kiedyporównywano mnie z Dragosanim. Ajednak pod pewnym względem, byliśmydo siebie podobni. Nawet dziś niemiłomi się do tego przyznawać, ale toprawda. Przykładowo, wiesz, co tamtensukinsyn zrobił z Keenanem Gormleyem,jak go poharatał, ale tylko ja wiem, jakprzyjął to sam Gormley! Clarke pojąłwreszcie, o co chodzi. Zaczerpnąłpowietrza, jego ciało przeszył dreszcz.

Page 92: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- O Jezu, masz rację - westchnął. -Nie przyszło mi to do głowy, boodcinałem się od tej myśli! Ale to fakt.Keenan wiedział o wszystkim. Czułwszystko, co robił Dragosani. - Zgadza się. - Harry był bezlitosny.- Tortury to esencja pracy nekromantów.Umarli odczuwają ich skutki, podobniejak słyszą, co do nich mówię. Jednotylko różni ich od żywych: nie mogą siębronić, ani nawet krzyczeć. I nikt ich niesłyszy. Nikt nie słyszał PennySanderson. Clarke zrobił się blady. - Ona czuła...? - Wszystko - warknął Keogh. - I tensukinsyn, kimkolwiek był, doskonale otym wiedział! Gwałt jest udręką dla

Page 93: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

żywych, a nekrofilia kala nic nieczujących zmarłych, ale to, co on robi,przekracza wszystko. Torturuje sweofiary, kiedy żyją i kiedy są martwe,wiedząc doskonale, że cały czas cierpią!Używa zakrzywionego noża,przypominającego narzędzie, jakimdrąży się w ziemi otwory pod sadzonki.Nóż jest ostry jak brzytwa... i nie wziemi dłubie. Clarke planował przedtem, żezatrzyma się w warowni, byporozmawiać z policją. Teraz jednak,blady jak zjawa, zatoczył się na niskimurek i wpił się w niego, by nie runąć.Łapczywie chłonął podmuchypowietrza, walcząc z żółcią,podchodzącą z rozpalonych trzewi aż do

Page 94: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

gardła. - Jezu, Jezu - powtarzał zduszonymgłosem. Widział już wszystko jasno i niepotrafił wyrzucić z siebie tego obrazu.Zboczeniec? Boże, co za eufemizm! Harry również podszedł do muru.Szef INTESP zerknął na niego, oczymiał wilgotne. - On... on wierci w ciałach tychbiednych dzieciaków dziury, w którepotem wchodzi, żeby się zaspokajać! - Zaspokajać? - ryknął Nekroskop. -Darcy, jego ciało nurza się we krwi jakświński ryj w glebie! Tyle że gleba nicnie czuje. Czyżby cię niepowiadomiono, gdzie wykryto jegonasienie?

Page 95: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Clarke wciąż jeszcze miał błędnywzrok i rozpalone czoło, aleprzynajmniej mdłości ustąpiły miejscalodowatemu wstrętowi, niemal taksilnemu, jak u Nekroskopa. Nie, policjapominęła ten fakt, ale teraz wiedział jużwszystko. Popatrzył na zamglone miasto. - Skąd wiesz, że on maświadomość, iż to czują? - Robiąc to, mówi do nich. - Harrynie szczędził mu żadnego szczegółu. -Słyszy, że krzyczą z bólu, błagając go,by przestał, a on śmieje się. "Chryste, nie powinienem był o topytać! - pomyślał Clarke. - A ty,sukinsynu, Harry Keoghu, niepowinieneś był mi tego mówić!" Półprzytomnym wzrokiem poszukał

Page 96: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Nekroskopa... i nie znalazł go. Naesplanadzie hulał wiatr, turyści z trudemłapali równowagę. Wysoko w górze skrzeczały mewy,zataczając kręgi w coraz cieplejszympowietrzu. Harry zniknął bez śladu...

* * *

Harry Keogh wymógł na Clarke'u,by ciało Penny Sanderson poddanokremacji. Tak chcieli jej rodzice izaspokojono ich pragnienie, mimo iżceremonia stała się jednym wielkimteatrem. O tym jednak nie wiedzieli. Niemieli pojęcia, że w chwili gdy ich łzy

Page 97: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

spadały na pustą trumnę, mającą zachwilę zniknąć za szeleszczącymizasłonami i zamienić się w dym, Pennyjuż była popiołem. Clarke wolałby postąpić inaczej,ale był to winien Harry'emu. Za całemnóstwo innych spraw. Chciał też czymprędzej pochwycić maniaka, który takpotraktował Penny i wiele innychdziewcząt. - Jeśli zachowam jej popioły -powiedział mu Harry - nienaruszone inie zanieczyszczone przez okruchyspalonego płótna czy węgla drzewnego,będę mógł z nią rozmawiać, kiedy tylkozechcę. I może przypomni sobie cośważnego. Brzmiało to logicznie - o ile

Page 98: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

przyjąć, że cała działalność Nekroskopanie wymykała się logice - więc Clarkepociągnął za odpowiednie sznurki.Pozycja szefa INTESP dawała mudostatecznie duże możliwości. Gdybyjednak znał szczegóły tego, cowydarzyło się w transylwańskim zamkuJanosza Ferenczego, zapewne by sięzawahał. A potem nie kiwnąłby palcem. Z pewnością nie pozwoliłby na to,gdyby Zek Foener nadal obstawała przyswoich podejrzeniach. A jeśli nawet niepodejrzeniach, to przynajmniej -uprzedzeniach. Zek była telepatką, niemalbezgranicznie lojalną wobecNekroskopa. Pod koniec afery z

Page 99: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Ferenczym, kiedy przebywała naDodekanezie, próbowała nawiązaćpsychiczny kontakt z Harrym. Wyłowiłacoś, co nią wstrząsnęło. Dopiero pojakimś czasie miała okazję opowiedziećo tym Clarke'owi. Spotkali się na Rodosprzed niespełna miesiącem i wciążjeszcze miał w pamięci szczegóły tamtejrozmowy. - O co chodzi, Zek? - zapytał, gdyznalazł się z nią na osobności. -Zauważyłem, że kiedy łączyłaś się zHarrym, zmieniłaś się na twarzy. CzyHarry ma jakieś problemy? - Nie... Tak... Nie wiem! -odpowiedziała. W każdym jej słowie, w każdymruchu czuło się strach i rozczarowanie.

Page 100: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Podniosła wzrok i zobaczył w jej oczachto samo dziwne niedowierzanie, któredostrzegł, kiedy próbowałaskomunikować się z Harrym - tak jakbyoglądała jakieś dziwne stwory,zamieszkujące świat odległy od miejsc iczasów, jakie znamy. I nagleprzypomniał sobie, że przecież była wtakim świecie wraz z Harrym Keoghem.W świecie wampirów! - Zek - powiedział wówczas - jeśliistnieje coś dotyczącego Harry'ego, copowinienem wiedzieć, najlepiej będzie,gdy... - Dla kogo najlepiej? - ucięła. - Dlakogo? Po co? Clarke poczuł, że krew ścina mu się

Page 101: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

w żyłach. - Sądzę, że powinnaś to wyjaśnić. - Nie mogę wyjaśnić - warknęła. -Zdawać by się mogło, że wszystkieumysły, z jakimi łączyłam się w ciągukilku ostatnich dni, były opanowaneprzez nich. Może więc doszukuję sięich... tam, gdzie ich nie ma? Gdzie niemogłyby się pojawić? Pojął, co Zek próbuje mupowiedzieć. - Twierdzisz, że kiedyskontaktowałaś się z Harrym,wyczułaś...? - Tak... Tak! - wykrzyknęła. - Alemogłam się mylić. Przecież on terazmierzy się z nimi. Nawet w tej chwiliociera się o wampiry. Mogłam więc

Page 102: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wyczuć któregoś z tamtych. Boże, tomusiał być któryś z tamtych... Rozmowa na tym się zakończyła, alew pamięci Clarke'a utrwaliła sięniezwykle wyraźnie. Kiedy nadeszłapora, by opuścić wyspę i wrócić dodomu, zapytał Zek, czy nie zechciałabyodwiedzić Anglii jako gość INTESP. Nie był specjalnie zaskoczony jejodpowiedzią. - Nikogo nie nabierzesz, Darcy.Zresztą, nie podoba mi się nawet myśl,że mógłbyś chcieć mnie nabrać, nie potym wszystkim. Powiem ci jasno:wydziały ESP budzą we mnie wstręt.Wszystko jedno do kogo należą, doRosjan czy do Anglików! I nie chodzi mi

Page 103: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

o esperów, ale o sposób, w jaki sąwykorzystywani, o sam fakt, że się ichwykorzystuje. A jeśli chodzi oHarry'ego, nie wystąpię przeciwkoniemu! - Zdecydowanie potrząsnęłagłową. - Kiedyś już Harry i jawalczyliśmy po przeciwnych stronach.Dał mi wówczas dobrą radę. "Nigdy niewystępuj przeciwko mnie ani moimludziom", powiedział. Nigdy tego niezrobię, Darcy. Zajrzałam w jego umysł iwiem, że jeśli ktoś taki jak Harry mówicoś podobnego, lepiej go posłuchać.Więc jeżeli są jakieś problemy, samipowinniście je rozstrzygnąć. Takie postawienie sprawy tylkoprzysporzyło mu zmartwień. Kiedy po powrocie z Grecji znów

Page 104: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

znalazł się w Londynie, w kwaterzegłównej INTESP czekało nań wielepracy. Pierwsze kilka dni, które spędzi!przy biurku, pozwoliło mu uporać sięprzynajmniej z częścią tych zaległości, atakże w znacznej mierze uwolnić umysłod grozy, jaką niosło w sobie spotkaniez Ferenczym. Ale i tak niemal co nocdręczyły go koszmarne sny. Jeden z nichbył szczególnie natrętny i paskudny. Oto jego sedno: wszyscy (Clarke,Zek, Jazz Simmons, Ben Trask i ManolisPapastamos - cała ekipa grecka, jeślipominąć Harry'ego Keogha) znajdowalisię w łodzi, huśtającej się leniwie naabsolutnie gładkim morzu. Błękit wodybył tak intensywny, że mógł kojarzyć się

Page 105: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

jedynie z Morzem Egejskim. Niewielkastroma skała, wyłaniająca się z lazuru,rysowała się obramowaną złotemczernią na tle oślepiającej polówkizłotej tarczy, niknącej za horyzontem, bydać początek krótkotrwałemuzmierzchowi. Czystość tej sceny byłanienaganna, tak wyrazista, że nic niezapowiadało nadchodzącego koszmaru.Ale ta sekwencja powracała niemalżeco noc i Clarke wiedział, czego sięspodziewać i gdzie szukać początkuowego zdarzenia. Spojrzał na Zek, wyglądającą nadwyraz atrakcyjnie w kostiumie, któryniewiele zostawia! wyobraźni.Wyciągnęła się na wąskiej platformieumocowanej na rufie. Leżała na brzuchu,

Page 106: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

z twarzą zwróconą w bok i zanurzaładłoń w wodzie. Morze było takspokojne, że tylko palce Zek przydawałyjego powierzchni zmarszczek. I wtedy... Popatrzyła na swą dłoń, wyciągnęłają z wody i przyjrzała się dokładnie.Nagle krzyknęła i stoczyła się na dnołodzi. Ręka była czerwona! Niekrwawiła, była zakrwawiona, tak jakbyzanurzyła ją we krwi! Cała załogazdążyła już zauważyć, że morze skalałaogromna szkarłatna smuga, rozlewającasię niczym wyciek ropy, a raczejkrwotok. Zbliżała się do łodzi, ogarniałają gęstymi, czerwonymi pasmami. Spojrzeli na morze, szukając jejźródła. Dopiero teraz zauważyli, że

Page 107: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zaledwie o pięćdziesiąt jardów dalejwynurzał się z wody oślizły, oblepionypąklami dziób tonącego statku. Nagalionie widniała odrażająca, aleznajoma twarz o rozdziawionych ustach,z których wyłaniały sięnieproporcjonalnie wielkie kły. Z owejrozwartej w niemym krzyku paszczy lalsię bez końca strumień krwi. Jak się nazywał ten statek, ginącywśród swej własnej krwi? Clarke nie musiał nawet czytaćwymalowanych na sparszywiałej burcie,czarnych liter, które, jedna po drugiej,pogrążały się w szkarłatnych odmętach.O... R... K... E... N... I tak wiedział, że to"Nekroskop", statek z Edynburga,dotknięty zarazą w jakichś odległych

Page 108: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

portach i skazany na wieki błąkania siępo oceanach posoki. Aż do tej chwili,kiedy przyszło mu utonąć. Clarke ze zgrozą wpatrywał się wginący statek. Nagle poderwał się,widząc, że Papastamos klnie i rzuca siępo kuszę. Plama krwi tuż przy burciełodzi pieniła się i kłębiła, jakby jakiśnieokreślony stwór próbował przebićsię na powierzchnię. Z wody wynurzyłosię nagie ciało, odwrócone grzbietem kugórze. Kolebało się niczym jakaśupiorna meduza, wymachującmackowatymi kończynami. I choć wątłe,jednak starało się płynąć. Papastamos stał już przy burcie,podniósł broń. Clarke rzucił się w

Page 109: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

przód, wrzeszcząc' "Nie!", ale było jużza późno. Stalowy harpun ze Świstemwbił się w plecy rozbitka, szarpiąc go iprzewracając. Twarz ofiary była tąsamą, która widniała na galionie, inawet kiedy na zawsze ginęła wgłębinach, szkarłatne oczy jarzyły sięwściekle, a ze szkarłatnych ust lała siękrew... I wtedy Clarke budził się zdrżeniem. Teraz też drgnął, ledwie zabrzęczałtelefon. Przerwanie owego łańcuchamrocznych myśli powitał westchnieniemulgi. Najpierw jednak musiał poddać ówsen osądowi zimnej logiki. Clarke nie był onejromantą, alezinterpretowanie tego koszmaru

Page 110: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wydawało się dość prostym zadaniem.Zek, lękając się swego odkrycia, rzuciłana Harry'ego cieli podejrzenia. A owakrew i Morze Egejskie, zważywszy naokoliczności i niedawne zdarzenia, byłynajzupełniej na miejscu. A finał snu? Papastamos położyłkres grozie, ale nie to byłonajważniejsze. To mógł uczynić każdy znich - wyjąwszy samego Clarke'a. I o towłaśnie chodziło! Darcy Clarke tego niezrobił i nie chciał, by tak się stało.Próbował nawet przeszkadzać nie chcączaczynać wszystkiego od nowa... Kiedy sięgnął po słuchawkę, telefonzabrzęczał już po raz piąty. Okazało sięjednak, że ulga, jaką przyniósł mu sygnał

Page 111: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

aparatu, miała krótki żywot. Dzwoniłado niego zjawa z owego koszmarnegosnu. - Darcy? - Głos Nekroskopa byłspokojny, ton wyważony, nieomalswobodny. - Harry? - Clarke wcisnął dwaklawisze: jeden, był upewnić się, żerozmowa zostanie nagrana, i drugi, abycentrala rozpoczęła namierzanie numeru.- Myślałem, że wcześniej się ze mnąskontaktujesz. - Dlaczego? Harry zadawał niezłe pytania, a toteraz dosłownie zamurowało Clarke'a.W końcu Harry Keogh nie należał doINTESP. - Dlaczego? - zastanawiał się

Page 112: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

pospiesznie. - Zainteresowała cięprzecież ta seria zabójstw! Od dnia,kiedy spotkaliśmy się w Edynburgu,rozmawialiśmy tylko raz. Sądzę, żeliczyłem na to, iż szybciej trafisz najakiś trop. - A twoi ludzie? - odparł Harry. -Twoi esperzy, czy oni coś znaleźli?Twoi telepaci i media, tropiciele,jasnowidze i lokalizatorzy? Czy policjawpadła na jakiś trop? Nie, nie wpadła,inaczej byś mnie nie pytał. Hej, Darcy,ja jestem zdany na siebie, a ty masz całąbandę! Clarke zdecydował, że pobawi się ztamtym w podchody. - Dobrze, powiedz mi więc, czemu

Page 113: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zawdzięczam tę przyjemność, Harry?Nie przypuszczam, by to była rozmowatowarzyska. Ulżyło mu nieco, kiedy usłyszałśmiech Nekroskopa, normalny, niecodrwiący. - Niezły z ciebie mówca -stwierdził Harry - ale szybko siępoddajesz. - I zanim Clarke zdołałskontrować, wyjaśnił: - Darcy, dzwonię,ponieważ potrzebuję pewnychinformacji. "Z kim ja rozmawiam? -zastanawiał się Clarke. - Z czym jarozmawiam? Gdybym tylko mógł miećpewność, że z tobą, Harry! To znaczy,tylko z tobą, z nikim więcej. Ale tego niemogę być pewien, a jeśli nie jesteś

Page 114: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

całkiem sobą... prędzej czy późniejprzyjdzie mi coś z tym zrobić." Tuwłaśnie tkwiło sedno owegokoszmarnego snu. - Informacje? Czym mogę ci służyć? - Dwiema sprawami - odpowiedziałHarry. - Pierwsza z nich jest większegokalibru: chodzi o dane dotyczącepozostałych ofiar mordercy. Tak, wiem,że mógłbym sam do nich dotrzeć. Mamodpowiednich przyjaciół, nie? Ale rymrazem wolałbym nie sprawiać kłopoturzeszom zmarłych. - Tak? - Clarke był zaskoczony. Wgłosie Harry'ego czuło się jakieśwahanie. "Sprawiać kłopot OgromnejWiększości? Ależ dla Nekroskopa

Page 115: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

umarli zrobiliby wszystko, łącznie zewstaniem z grobów!" - pomyślał. - Zbyt wiele razy prosiliśmyumarłych o pomoc - spróbował wyjaśnićHarry, jakby czytał w umyśle Clarke'a. -Czas, byśmy wyświadczyli im kilkaprzysług. - Daj mi pół godziny, a skopiujęwszystko, co mamy - powiedział Clarke,wciąż jeszcze zaintrygowany. - Wyślę cialbo... ale nie, to byłoby głupie. Możeszprzecież sam to odebrać. Harry znów sięroześmiał. - Korzystając z kontinuum Mobiusa,tak? Znowu uruchomić te wszystkiealarmy? - Przestał się śmiać. - Nie,lepiej wyślij. Nie przepadam za waszymlokalem. Wy, esperzy, przyprawiacie

Page 116: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

mnie o dreszcze. Teraz Clarke wybuchnął śmiechem.Nieco wymuszonym, liczył jednak na to,że tamten tego nie zauważy. - A ta druga sprawa, o którą cichodziło, Harry? - To będzie proste - stwierdziłNekroskop. - Opowiedz mi o Paxtonie. - Pax...? - Z twarzy Clarke'a zniknąłuśmiech, zastąpił go głęboki mars. -Paxton? Niewiele o nim wiedział: jedynieto, że przeszedł przez testy, odbyłkilkumiesięczny staż jako esper-telepata,po czym minister znalazł jakiś powód,by go odsunąć; najprawdopodobniejdoszukał się w jego przeszłości jakichś

Page 117: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

haczyków. - Tak, Paxton - potwierdził Keogh. -Geoffrey Paxton. To jeden z waszych,czyż nie? - W jego głosie pojawił sięnowy ton, niemal mechaniczna precyzja,zimna i kontrolowana. Jak wkomputerze, który czeka na zestawdanych niezbędnych do przeprowadzeniaobliczeń. - Był - odpowiedział w końcuClarke. - Owszem, miał być jednym znaszych. Nie sprawdził się jednak. Aprzy okazji, skąd to pytanie? Albokonkretniej, co o nim wiesz? - Darcy. - Ton Harry'ego stał sięostrzejszy. Nie wrogi, nie było w nimgroźby, ale wyczuwało się zawarte wnim ostrzeżenie. Przez długi czas

Page 118: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

byliśmy chyba przyjaciółmi? Janadstawiałem karku za ciebie, ty zamnie. Nie chciałbym myśleć, że mniekiwasz. - Kiwać ciebie? - Reakcja Clarke'abyła instynktowna, naturalna, niepozbawiona cienia urazy. Niczegoprzecież nie ukrywał ani nikogo niezamierzał zwodzić. - Nawet nie wiem, oczym mówisz! Jak powiedziałem,Geoffrey Paxton jest przeciętnymtelepatą, dość szybko się jednak uczy. Araczej, uczył. Straciliśmy go z oczu.Nasz minister odkrył coś, co mu się niespodobało, i Paxton wyleciał. Bez nasnie zdoła osiągnąć pełnego potencjałusił. Od czasu do czasu kontrolujemy jego

Page 119: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

poczynania, by się upewnić, że nienadużywa swoich zdolności, ale pozatym... i tak ich nadużywa! - przerwał muNekroskop, nie kryjąc złości. - Aprzynajmniej próbuje, i to przeciwkomnie! Darcy, on siedzi mi na karku,przyczepiony jak rzep do psiego ogona.Stara się wedrzeć w mój umysł, jakdotąd, bezskutecznie. Odpieranie gowymaga wysiłku, jest męczące i szlagmnie już trafia, że marnuję siły na walkęz czymś takim. Z małym, wścibskimsukinsynem, który odwala za kogośbrudną robotę! Clarke czuł w głowie zamęt.Wiedział jednak, że z każdą chwilązwłoki sam staje się coraz bardziejpodejrzany.

Page 120: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Co miałbym zrobić? - zapytał. - Rzecz jasna, odkryć, dla kogopracuje! - warknął Harry. - I dlaczego. - Zrobię, co w mojej mocy. - Zrób więcej - nieomal huknąłtamten. - Inaczej sam się tym zajmę. "Dlaczego jeszcze tego niezrobiłeś? - zastanawiał się Clarke. Harry, czy ty boisz się Paxtona? Ajeśli tak, to dlaczego?" - Powiedziałem już, że to nie naszczłowiek. Takie są fakty i nie musiszmnie straszyć. Ale zrobię, co mogę. Przez chwilę panowała cisza. - I dostarczysz mi dane tychdziewcząt? - Obiecałem.

Page 121: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- OK. - Głos Nekroskopazłagodniał, napięcie trochę spadło. Nie... nie zamierzałem stawiaćsprawy tak ostro, Darcy. - Harry, wydaje mi się, że miałbyświele do opowiedzenia. Może udałobysię nam porozmawiać, to znaczy, twarząw twarz? Nie musisz obawiać się tejwizyty. - Obawiać się? - Powiedzmy, przejmować się. Niemartw się, że wynikną jakieś sprawy, októrych nie będziemy mogli rozmawiaćalbo które będziesz wołał zataić. Nieistnieje nic takiego, o czym nie mógłbyśmi powiedzieć, Harry. - Teraz jednak nie mam ci nic dopowiedzenia, Darcy. Ale jak tylko coś

Page 122: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wyniknie, skontaktuję się z tobą. - Obiecujesz? - Tak, ja też obiecuję I, Darcy...dzięki.

* * *

Clarke długo jeszcze rozpamiętywałtę rozmowę. I kiedy tak siedział zabiurkiem, wystukując palcamimonotonny rytm, zaczął zastanawiać się,czy rzeczywiście Paxton mógł pracowaćdla kogoś innego. Czy działał przeciwINTESP? Stanowisko, które piastował Clarke,należało poprzednio do HaroldaWellesleya, zdrajcy. Wprawdzie tamten

Page 123: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

pożegnał się z życiem, ale sam fakt, żekiedykolwiek działał - i to właśnie z tejpozycji - musiał narobić szumu na górze.Podwójny agent? Szpieg pośródtelepatów? Coś, na co, rzecz jasna, niemożna już nigdy więcej pozwolić, alejak się przed tym zabezpieczyć? Czyżbyzlecono komuś obserwowanieobserwatorów? Clarke przypomniał sobierymowankę, którą powtarzała mu matka,kiedy był mały i coś go swędziało.Drapała go wówczas w to miejsce,recytując:

"Na pchłach dużych siedząmałe,

Page 124: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Nieznośnie gryzące. Na pchłach małych siedząmniejsze I tak już bez końca".

Czyżby i jego miał na oku jakiśesper? A jeśli tak, to co wyczytał z jegoumysłu? Wywołał centralę. - Połącz mnie z ministrem - polecił.- Jeżeli będzie nieosiągalny, przekaż,żeby jak najszybciej do mnie zadzwonił.Chciałbym też, żeby ktoś sporządził dlamnie kopię raportów policyjnychdotyczących dziewczyn ze sprawywielokrotnego mordercy. Otrzymał te raporty w pól godziny

Page 125: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

później, a kiedy wkładał je do dużejkoperty, zadzwonił telefon. - Czy pan Clarke? Chciał pan zemną rozmawiać. - Sir - powiedział. - Dzwonił domnie Harry Keogh. - Tak? - Prosił o zestaw raportów na tematofiar tego wielokrotnego mordercy. Oile pan sobie przypomina, prosiliśmy goo pomoc. - Tak, przypominam sobie, że pango prosił o pomoc, Clarke. Prawdęmówiąc, nie jestem pewien, czy to byłdobry pomysł. Myślę nawet, że nadeszłapora, by zrewidować nasz stosunek doKeogha - oznajmił minister. - Tak?

Page 126: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Owszem, wiem, że w jakiejśmierze pomógł wydziałowi i... - W jakiejś? - przerwał Clarke. - Wjakiejś mierze? Gdyby nie on, dawno jużnie byłoby nas na tym świecie. Nigdynie zdołamy się mu odwdzięczyć. Nietylko my, ale i wszyscy inni. Dosłowniewszyscy. - Czasy się zmieniają, Clarke - rzekłtamten, niewidoczny i nieznany. - Wy,chłopcy, tworzycie dość niesamowitąekipę, bez obrazy, a Keogh jestnajbardziej niesamowity z waswszystkich. Właściwie, nawet nie należydo waszej grupy. Chciałbym więc,abyście od tej chwili unikali kontaktówz nim. Jestem pewien, że wrócimy

Page 127: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

jeszcze do tego tematu. Dzwonki alarmowe w umyśleClarke'a brzęczały coraz głośniej. Zministrem zawsze rozmawiało się jak zjakimś precyzyjnym robotem, ale tymrazem okazał się zbyt precyzyjny. - A raporty policyjne? Dostarczyćmu je? - Sądzę, że nie należy. Przez jakiśczas potrzymajmy go na dystans, zgoda?- odrzekł minister. - Czy coś pana niepokoi? - zapytałbez ogródek Clarke. - Sądzi pan, żepowinniśmy wziąć go pod obserwację? - No, proszę, zaskakujesz mnie! -oświadczył tamten. - Zdawało mi się, żeKeogh był twoim przyjacielem. - Jest nim.

Page 128: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Cóż, w swoim czasie było toniewątpliwie bezcenne, ale, jakpowiedziałem, czasy się zmieniają.Kiedy nadejdzie pora, wrócę do jegosprawy w ten czy inny sposób. Ale narazie... czy to wszystko? - Jeszcze jeden drobiazg. - Clarkenadal zachowywał neutralny ton. -Chodzi o Paxtona... - Sam równieżpodzielał wątpliwości Harry'egoKeogha. - Paxton?- Wyraźnie słyszał, żeministrowi zaparło dech w piersiach. -Paxton? - zapytał ostrożnie, może zodrobiną zaciekawienia tamten. - Ależon nas już chyba nie interesuje? - Właśnie czytałem jego dossier -

Page 129: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

skłamał Clarke. - Wie pan, raport opostępach. Odniosłem wrażenie, żestraciliśmy niezły talent. Może okazałsię pan nieco zbyt surowy? Głupiobyłoby go stracić, gdyby istniałajakakolwiek szansa, że będziemy mieli znie go pożytek. Naprawdę, nie możemysobie pozwolić na marnowanie takichuzdolnień. - Clarke - westchnął minister - tyodpowiadasz za swoją robotę, a ja zaswoją. Ja nie kwestionuję twoichdecyzji, prawda? I docenię to, że niebędziesz kwestionował moich. Zapomnijo Paxtonie. Jest wyłączony ze sprawy. - Jak pan sobie życzy. Sądzę jednak,że powinniśmy przynajmniej mieć go na

Page 130: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

oku. Choćby z daleka. Przecież nie tylkomy gra my w te klocki. Wolałbym, żebynie zwerbowała go druga strona... Minister zirytował się. - Chwilowo mam dość roboty naswoim podwórku! - uciął. - Daj spokójPaxtonowi. Wystarczy okresowakontrola, kiedy ją zarządzę! Clarke zachowywał się w sposóbmiły tylko wtedy, gdy inni byli dla niegomili. Stał zbyt wysoko, by pozwolić sięignorować. - Tylko spokojnie... sir - warknął. -Wszystko, co mówię albo robię, leży wdobrze pojętym interesie INTESP,proszę mi wierzyć. Nawet, kiedy włażękomuś na odcisk.

Page 131: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Oczywiście, oczywiście. - Tamtenod razu postarał się go udobruchać. -Ale wszyscy jedziemy na tym samymwózku, Clark, i nikt z nas nie jestwszechwiedzący. Może więcspróbujemy sobie ufać? - Świetnie - stwierdził Clarke. -Przepraszam, że zabrałem tyle pańskiegoczasu. - Nic nie szkodzi. Pewien jestem, żewkrótce znów sobie porozmawiamy. Clarke położył słuchawkę,popatrzył na nią koso, po czym za kleiłkopertę z raportami policyjnymi inapisał na niej adres Harry'ego Keogha.Wymazał swoją ostatnią rozmowę z nimi zapytał centralę, czy sprawdzononumer, Sprawdzono; Harry dzwonił z

Page 132: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

domu, spod Edynburga. Clarkezatelefonował tam, ale nikt nie podniósłsłuchawki. Na koniec wezwał do siebiekuriera i wręczył mu kopertę. - Nadaj ją, proszę - powiedział, alezanim kurier wyszedł, zmienił zdanie. -Nie, przepakuj ją i wyślij jako przesyłkęspecjalną. A potem zapomnij, że jąwidziałeś. W chwilę później znów powstałsam ze swymi podejrzeniami iuporczywym swędzeniem międzyłopatkami, z którym nie mógł sobieporadzić. I z matczyną rymowanką o pchłach,która nękała go równie natrętnie.

ROZDZIAŁ TRZECI - ODMIENIEC

Page 133: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Harry Keogh, Nekroskop, nie znałrymowanki Clarke'a, ale równieżcierpiał przez pchłę, a nawet przez kilkapcheł. Najmniej znaczący okaz tegogatunku stanowił zapewne GeoffreyPaxton. Znajdował się jednak blisko iprzez to był najgroźniejszy. ChociażHarry nie tyle bał się jego, ile tego, cosam mógłby zrobić z Paxtonem, gdybyponiosły go nerwy. I tego, co owaporywczość przyniosłaby jemu,Nekroskopowi. Wiedział, jak łatwomógłby się zdradzić, ujawnić, że utraciłniewinność i dopuścił do siebie będącąjeszcze w zarodku, ale rozwijającą się

Page 134: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Ciemność. Wiedział też, że na to właśnie czyhaPaxton: na dowód, że Nekroskop nie jestjuż pełnoprawnym obywatelem, czy teżmieszkańcem Ziemi - że nie jest już wpełni człowiekiem, lecz obcym stworem,potwornym zagrożeniem. Było jasne, żekiedy znikną wszelkie wątpliwości,Paxton zgłosi ów fakt i zacznie sięwojna. Harry Keogh kontra ResztaŚwiata. Reszta Ludzkości. Konflikt zeświatem i ludźmi, o którychbezpieczeństwo usilnie walczył od tylujuż lat, przerażał Harry'ego. Paxton był pchłą albo kleszczem,usiłującym wgryźć się głęboko w cudzyumysł. Za jego plecami czaiło sięwyzwanie zagrażające istnieniu

Page 135: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Nekroskopa. Dla wampirów bowiemjedyną "honorową" odpowiedzią najakiekolwiek wyzwanie była ta, którąpisało się krwią. Wampiry! Samo słowokryło w sobie... Moc. Przejmowało dreszczem sedno jegonatury, uświadamiało istnienienamiętności daleko intensywniejszychniż wątłe i niedołężne emocjeczłowiecze. Miało w sobienieokiełznaną energię, która ledwiemieściła się w jego wrzącej krwi.Oznaczało zachodzącą we wnętrzuNekroskopa - nawet i w tej chwili -reakcję łańcuchową, którejkatalizatorem była krew. I samo w sobieteż stanowiło wyzwanie. Ale takie,

Page 136: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

któremu musiał się oprzeć. Nie Śmiał inie mogła nie odpowiedzieć. Nie, jeślipragnął zachować przewagę i jaknajwięcej człowieczeństwa. Pojawił się więc Paxton. Intruz,który wbijał ssawkę w najbardziejosobiste i nienaruszalne z ludzkichdominiów - w sam umysł i wysączał zniego myśli. Szpieg, złodziej myśli,pasożyt sycący się sekretami Harry'ego,pchła. Niestety, tylko jedna z wielu, aHarry nie mógł sobie pozwolić napodrapanie się. Dręczył go też fakt, Ze umarli -Ogromna Większość ludzkości,oddzielona od reszty i nie znana nikomu- odwracają się od niego. Tracił kontakt.Transformacja, jakiej ulegał, zmieniała i

Page 137: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

ich stosunek. Zaufanie zmarłych słabło. Owszem "żyło" pośród nich wielu,którzy zawdzięczali mu więcej, niż samimogli dać, a także całe tłumy tych, którzykochali go za to, że był jedynympromykiem rozjaśniającym wiecznymrok, ale nawet i ci zaczynali się gowystrzegać. Kiedy był po prostu Harrym- nieskazitelnym, niewinnym i łagodnym.To, że mógł kontaktować się zezmarłymi i odpowiadać na ichwezwania, było wspaniałe. Wszystko tojednak działo się wczoraj. A teraz, kiedy stał się czymś więcejniż tylko Harrym? Istnieją pewne rzeczy,których boją się nawet umarli, i pewnegranice, poza którymi nawet oni nie

Page 138: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

mogą spoczywać w spokoju... Od dnia unicestwienia JanoszaFerenczego i jego tworów Harry byłzaabsorbowany pracą. Poza nieustannymnatręctwem Geoffreya Paxtona mogło good niej oderwać tylko jedno - coś, nadczym nie miał żadnej władzy -świadomość, Ze w Anglii żyje i oddajesię swym ohydnym praktykom jakiśnekromanta. Zaangażował się w to, gdyżPenny Sanderson stała się teraz dlaniego kimś bliskim, wiedział też, coprzeszła i co przeszły jej poprzedniczki. Nie wątpił, Ze w końcu siły prawa iporządku wytropią i zatrzymają tego,który skatował, zamordował i zgwałciłPenny. Pojmował jednak i to, Ze władzenie dysponują miarą pozwalającą ocenić

Page 139: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

ogrom jego zbrodni. W tym przypadkunie były w stanie sporządzić kompletnejlisty zarzutów, ani nawet poprawnie ichsformułować. Żadna kara niestanowiłaby wystarczającegozadośćuczynienia. Nie w majestacieprawa. Nekroskop doskonale rozumiałnaturę tej bestii i jej czynów, a cowięcej, był zwolennikiem dośćsurowych kar. I nie sprawiła tegozachodząca w nim przemiana. Ów ogieńzapłonął, kiedy zamordowano jegoukochaną matkę, i dotąd palił się równiejasno. To, czym Harry zajmował się oddnia wygnania ze świata żywych

Page 140: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

ostatniego z Ferenczych, byłoniesamowite i cudowne, niemal tak, jakmyśli rodzące się w jego inspirowanymprzez Mobiusa umyśle. Najpierw sprowadził z Rodosprochy Trevora Jordana. Tak życzyłsobie ów bezcielesny teraz telepata,choć nawet i on nie znał rzeczywistychzamiarów Nekroskopa. Aby obrócić wczyn swe plany i zyskać zadowalającygo rezultat, Nekroskop potrzebowałjednak czegoś więcej niż owej esencjiczłowieczeństwa. Dlatego właśnie,zanim zrównał z ziemią zamek JanoszaFerenczego, zabrał stamtąd pewnesubstancje chemiczne, których ówwampir używał, tworząc swą własną,potworną odmianę nekromancji. Harry

Page 141: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

miał świadomość, że nie wszyscy zmarlibędą zainteresowani ewentualnymzmartwychwstaniem. Tracki król-wojownik, Bodrogk, i jego żona, Sofia,których świat zawalił się przed dwomatysiącami lat, z radością padli sobie wramiona i obrócili się w proch; ichmodły zostały wysłuchane. Ale ci, którzyniedawno rozstali się z życiem? Naprzykład Trevor Jordan. Odpowiedźwydawała się prosta. Czemu go o to niezapytać? To jednak wbrew pozoromokazało się najtrudniejsze. - Zamierzam przywrócić ci życie.Posiadam odpowiednią aparaturę, alenie mam stuprocentowej pewności, naczym polega jej działanie. Komuś

Page 142: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

innemu służyła dobrze, ale on miał zasobą wiele eksperymentów. O ilewszystko pójdzie, jak należy, stanieszsię taki, jaki byłeś, tyle że... cóż,będziesz pamiętał, że wpakowałeś sobiekulę w mózg. Nie jestem pewien, jak tona ciebie wpłynie. Jeżeli wskrzesiwszycię z popiołów, stwierdzę, że jesteśkompletnym, bełkoczącym, pieprzonymidiotą, pomimo wszelkich oporów będęmusiał znów cię załatwić. A teraz, skoromogę cię uszczęśliwić... Albo wprzypadku Penny Sanderson. - Penny, myślę, że potrafięsprowadzić cię na ziemię. Ale jeślimikstura nie uda się, może się okazać, żenie będziesz już tak urocza, jakprzedtem. Możliwe, że twoja skóra i

Page 143: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

rysy okażą się zniekształcone, możenawet pojawią się ohydne krosty. Wiesz,część istot, jakie widziałem w zamkuFerenczego, wyglądała potwornie; sameubytki, niedorzeczności i, jak to sięmówi, anomalia. Dlatego z góryzastrzegam sobie prawo skasowania cię,jeśli coś pójdzie nie tak. Ale,oczywiście, spróbujemy ponownie,kiedy, jeśli mi szczęście dopisze, ustalęwłaściwe propozycje. Nie mógł zdradzić im swychplanów, jeszcze nie. Jeśli przedstawiłbyim szkielet całej sprawy, zażądaliby,żeby oblekł go w ciało. A jeśli rozwinąłby temat, zaczęlibysię zadręczać najdrobniejszymi

Page 144: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

szczegółami. I tak aż do samegozmartwychwstania; na przemian radość ilęk. Zaczęliby drżeć z podniecenia itrząść się ze strachu, piąć się na wysokiegóry nadziei tylko po to, by znów zwalićsię w czarne jeziora najgłębszejrozpaczy i przygnębienia. Podobnie chyba czułby się Harry,gdyby zamienili się rolami. Z drugiejstrony wiedział, że przecież nawetskrawek nadziei to więcej niż nic. Amoże to tkwiący w nim wampir,wytrwale dążący do nieśmiertelności,myślał teraz za niego? Albo... może Harry zawahał się zinnego, daleko istotniejszego powodu:coś go ostrzegło, że ze swoimiznikomymi zdolnościami, znikomymi

Page 145: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wobec wszechświata lub równoległychwieloświatów, nie ma prawa, niepowinien uzurpować sobie prawa dojednego z Większych Darów Tego,którego ludzie nazwali Bogiem? Znani zhistorii nekromanci, którychspadkobiercą był Janosz, ośmielili siępo ten dar sięgnąć i dokąd zaszli? Czy iprzed Harrym nie istniały anioły zemsty,które naprawiały zło, wyrządzone przeztych czarnoksiężników? A jeśli tak, toczy teraz nie znajdzie się kolejny, który ijego ukarze? Harry kiedyś był Nekroskopem,teraz zamieniał się w wampira izamierzał jeszcze stać się nekromantą.Jak mógł jednocześnie ścigać mordercę

Page 146: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Penny i zgłębiać tajniki jego mrocznegokunsztu? Jaka kara była mu pisana? Może Nekroskop już zabrnął zadaleko i zakłócił delikatną równowagępomiędzy Dobrem a Złem do takiegostopnia, że niezbędna stała sięnatychmiastowa poprawka? Czyżby stałsię zbyt potężny, a przez to zniewolony?Jak brzmiało to stare porzekadło?"Władza absolutna zniewala absolutnie."Śmieszne! Czy Bóg jest zniewolony?Nie, gdyż maksymy ludzi są jak ichprawa: dotyczą tylko ludzi. Takie wewnętrzne spory nieustannietowarzyszyły przemianie jego umysłu iciała. Czasem sądzi!, iż popada wobłęd. Potem myśli znów stawały sięwyraziste i pojmował, że to nie

Page 147: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

szaleństwo, że to tkwiący w nim stwórzmienia jego sposób widzenia świata. I wówczas przypominał sobie, jakibył kiedyś, postanawia!, że musi takipozostać, i odkrywa!, że owo wahaniezrodziła troska o przyjaciół z tamtegoświata. Po prostu, nie chciał, by Penny iTrevor znosili ciężar przedłużającej sięniepewności tylko po to, by, kiedy jużminie czas oczekiwania, doznaćnajgłębszego z rozczarowań. Jednospojrzenie na zniewolonych przezJanosza Traków, uwięzionych wtrzewiach zamku Ferenczego, pozwalałoaż nadto wyraźnie odczuć, że raz umrzećnajzupełniej wystarczy. Harry wieleczasu poświęcał sporom - przeważnie z

Page 148: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

samym sobą. Nekroskop toczył długieboje słowne, dochodząc nierzadko napróg delirium i dezorientacji. To byłocoś w rodzaju umysłowego samogwałtu.Ale upust owym namiętnościom dawałnie tylko sam na sam z sobą. Podczasrozmów z umarłymi był równie skory dopolemizowania, nawet jeśli wiedział, żeto on nie ma racji. Zdawało się czasem,że spierał się dla samego spierania, zczystej przekory. Wiele myślał o Bogu idyskutował na jego temat. To samodotyczyło dobra i zła, nauki,pseudonauki i magii, ich podobieństw,różnic i dwuznaczności. Fascynowałygo: czas, przestrzeń i czasoprzestrzeń, azwłaszcza matematyka z jejniepodważalnymi prawami i czystą

Page 149: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

logiką. Owa niezmienność matematykiniosła zmieniającemu się umysłowiNekroskopa, ukrytemu w zmieniającymsię ciele, autentyczną radość i ukojenie.W dzień lub dwa po powrocie zDodekanezu wykonał błyskawiczny skokprzez kontinuum Mobiusa - prosto doLipska, by zobaczyć się, a raczejporozmawiać z Augustem FerdynandemMobiusem, spoczywającym natamtejszym cmentarzu. Mobius wciążjeszcze był wielkim matematykiem iastronomem, którego geniuszkilkakrotnie uratował Harry'emu życie. Imimo iż głównym celem wizyty Keoghabyło podziękowanie za przywróceniewiedzy o liczbach, spotkanie zakończyło

Page 150: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

się sporem. Uczony napomknął, że ma wplanach pomiary przestrzeni. Nekroskop,ledwie to usłyszał, rzucił się w wirdyskusji. Tym razem dotyczyła:Przestrzeni, Czasu, Światła iWieloświatów. - Czyż wszechświat ci niewystarcza? - chciał wiedzieć Mobius. - Absolutnie nie - odparł Harry. -Wiemy przecież, że istnieją światyrównoległe. Sam odwiedziłem jeden znich, pamiętasz? Studenci, obarczeni notatnikami, zezdziwieniem patrzyli na tegodziwacznego człowieka, który stojąc nadgrobem wielkiego uczonego, mamrotałcoś do siebie. - W porządku. A zatem

Page 151: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

skoncentrujmy się na tym, który znamynajlepiej. - Logice Mobiusa nic niemożna było zarzucić. - Na tym tutaj. - Zmierzysz go? - Taki mam zamiar. - Ale w jaki sposób chcesz do tegopodjeść, skoro ciągle się rozszerza? - Ustawię się na jego najdalszymkrańcu, poza którym nie ma jut nic.Następnie błyskawicznie przeniosę sięna drugi, również najdalszy kres.Podczas owej wędrówki zmierzędzielącą je odległość. Potem wrócę dosiebie. Kolejnych pomiarów dokonamdokładnie w godzinę i dwie godzinypóźniej. - Świetnie - przyznał Harry. -

Page 152: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Tylko... co osiągniesz? - W ten sposób będę mógł, kiedytylko zechcę, obliczyć aktualne rozmiarywszechświata! Harry przez chwilę milczał. - Ja też trochę podumałem nad tąkwestią - powiedział w końcu. - Waspekcie czysto teoretycznym, gdyżpraktyczne określanie liczby, którawciąż się zmienia, wydaje mi się sztukądla sztuki. O wiele więcej satysfakcjiprzyniosłoby chyba odkrycie, na czympolega ten proces; w jaki sposób i dojakiego stopnia wiek wszechświatauzależniony jest od jego ekspansji. Czyto relacja stała, czy przypadkowa, i takdalej. - No, proszę! - Harry nieledwie

Page 153: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

widział, jak brwi Mobiusa stykają się wnie skrywanym marsie. - Ty nad tymdumałeś? Teoretycznie, powiadasz? Amógłbym spytać o twoje wnioski? - Chcesz, żebym powiedział ciwszystko o przestrzeni, czasie, świetle iwieloświatach? - Jeśli tylko starczy ci czasu. -Sarkazm Mobiusa stał się naprawdęnieznośny. - Pierwszy z twoich pomiarówwystarczy; pozostałe są zbędne oznajmiłNekroskop. - Znając rozmiarywszechświata, i to nie tylko tego, ale irównoległych, przypadające na danymoment, automatycznie poznajemydokładny wiek i szybkość ekspansji,

Page 154: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wspólne dla wszystkich światów. - Wyjaśnij to. - A teraz teoria - ciągnął Harry. -Na początku nie było nic. Potempojawiło się Pierwsze Światło!Prawdopodobnie zapłonęło w kontinuumMobiusa, a może zrodził je jakiśkolosalny fajerwerk. Tak czy inaczej,był to początek wszechświata światła.Przed światłem nie istniało nic, apotem... już tylko wszechświat,rozszerzający się z prędkością światła! - Co? - Nie zgadzasz się? - Wszechświat rozszerza się zprędkością światła? - Właściwie, z prędkościądwukrotnie większą niż prędkość

Page 155: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

światła. Pamiętasz, tu tkwiło sednoproblemu, jaki wynikł, kiedyprzywracałeś mi zdolność pojmowanialiczb? Jeżeli zapalisz w przestrzeniświatło, para obserwatorów,umieszczonych po obu stronach jegoźródła i oddalonych od niego o stoosiemdziesiąt sześć tysięcy mil,dostrzeże je dokładnie w sekundępóźniej, gdyż światło będzie rozchodzićsię równomiernie w obu kierunkach, Zgadzasz się z tym? - Oczywiście! Pierwsze Światło,jak każde inne, musiała rozszerzać sięwłaśnie tak, jak to przedstawiłeś. Ale...Wszechświat? - Z taką samą prędkością. I nadal

Page 156: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

rozszerza się w tym samym tempie. - Wyjaśnij to. I postaraj się zrobićto z sensem. - Przed pojawieniem się światła niebyło nic, nie było wszechświata -odrzekł Nekroskop. - Zgoda. - Czy coś porusza się szybciej niżświatło? - Nie... tak! My, ale tylko wkontinuum. Sądzę też, że i myślirozchodzą się natychmiast - stwierdziłMobius. - A teraz pomyśl! Pierwsze Światłowciąż jeszcze się rozchodzi, poszerzającobjęte nim obszary ze stałą prędkościąstu osiemdziesięciu sześciu tysięcy milna sekundę. Powiedz mi, czy poza tymi

Page 157: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

obszarami coś się znajduje? Cokolwiek? - Oczywiście, że nie. Nic wfizycznym wszechświecie nie poruszasię szybciej nit światło - odparł uczony. - Właśnie! A zatem to światłookreśla wymiary i wielkośćwszechświata! Dlatego nazwałem goWszechświatem Światła.

U = U/c

- Zgadzasz się? Mobius przyjrzał się równaniuwypisanemu w umyśle Harry'ego. - Wiek wszechświata jest równydługości jego promienia, podzielonejprzez prędkość światła.

Page 158: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Po chwili przyznał bardzo cicho: - Tak, zgadzam się. - Ha! - zawołał Harry. - Trudno dziśo porządną dysputę. Mobius zaczynał się irytować.Nigdy dotąd nie widział Harry'ego wtakim nastroju. Instynktowna matematykaNekroskopa nie wątpliwie była czymścudownym, naprawdę niesamowitąsprawą, ale gdzie się podziała pokoraHarry'ego? Zastanawiał się, co w niegowstąpiło. Może należało naciągnąć gona dalsze dywagacje, a potem wykazaćluki w rozumowaniu i przytrzeć munieco nosa? - A czas i wieloświaty? Harry tylko na to czekał. - Wszechświat czasoprzestrzenny,

Page 159: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

mający takie same rozmiary i tyle samolat, co którykolwiek ze światówrównoległych, ma kształt stożka, któregowierzchołkiem jest Pierwsze Światło,od którego się wszystko zaczęło, apodstawą jego aktualna granica, albo teżobwód. Czy to jest logiczne iprawdopodobne? Mobius, mimo iż usilnie szukałbłędów, nie był w stanie niczegozakwestionować. - Tak. - musiał odpowiedzieć. -Logiczne i prawdopodobne, aleniekoniecznie słuszne. - Wystarczy mi, że prawdopodobne- stwierdził Harry. Powiedz mi teraz, coznajduje się poza stożkiem?

Page 160: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Nic, skoro wszechświat jestzawarty w jego wnętrzu. - Źle! Światy równoległe też sąstożkowate. Zrodziły się w tej samejchwili i mają to samo źródło! Mobius uzmysłowił sobie ten obraz. - Ale... w takim razie każdy stożekstyka się z pewną liczbą innych. Czyistnieją na to dowody? - Czarne dziury - odpowiedziałnatychmiast Harry, które żonglującmaterią, dostarczają niezbędnejrównowagi. Wysysają materię ze zbytciężkich wszechświatów i wpuszczają jąw światy zbyt lekkie. Białe dziury to,oczywiście, rewersy czarnych. Wczasoprzestrzeni dziury objawiają sięjako linie łączące owe stożki, w

Page 161: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

przestrzeni są - wzruszył ramionami - poprostu dziurami. Mobius czuł już zmęczenie. - Te stożki w przekrojupoprzecznym wyglądają jak koła -zaprotestował. Zestaw trzy, a powstaniemiędzy nimi trójkąt. - Szara dziura. - zgodził się Harry.Jedna z nich znajduje się na dnie JaruPerchorskiego, a druga w pewnejpodziemnej rzece w Rumunii. I tak postawił na swoim,zwyciężając w tym sporze, o ile możnamówić o jakimś zwycięstwie. Faktembyło, że dyskutował tylko dla sportu, niezastanawiając się nawet i nieprzejmując, czy rzeczywiście ma rację.

Page 162: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Mobius jednak przejął się tym, gdyżi on nie wiedział, czy racja rzeczywiścieznajduje się po stronie Harry'ego...

* * *

Innym razem Nekroskop rozmawiałz Pitagorasem. I znów głównympowodem owej wizyty byłopodziękowanie (wybitny grecki mistyk imatematyk pomógł mu nieco wodnalezieniu drogi do liczb), ale i onaprzerodziła się w spór. Harry spodziewał się znaleźć jegogrób w Metapontum, a jeśli nie tam, tow Krotonie, na południu Włoch. Wciążjednak trafiał na uczniów owego Greka,

Page 163: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

aż przypadkiem natknął się na wyspieChios na liczącą sobie dwa tysiąceczterysta osiemdziesiąt lat mogiłęjednego z członków BractwaPitagorejczyków. Nie było tamnagrobka; jedynie kamieniste pustkowieo barwie ochry i kozy obgryzającecierniste krzewy niespełna pięćdziesiątjardów od skalistego brzegu MorzaEgejskiego. - Pitagoras? Nie, nie tutaj - odezwałsię tamten cicho i bardzo tajemniczo,ledwie Harry wdarł się w jegoodwieczne rozmyślania. - Jest gdzieindziej, czeka na swoją porę. - Na swoją porę? - Aż przeistoczy się w żywego,mogącego znów oddychać człowieka.

Page 164: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Ale czasem rozmawiacie? Jesteśw stanie skontaktować się z nim? -zapytał Keogh. - Czasem, kiedy przyjdzie mu dogłowy jakaś myśl, kontaktuje się z nami. - Z nami? - Z Bractwem! Ale za dużo jużpowiedziałem. Odejdź. Zostaw mnie wspokoju. - Jak sobie Życzysz - zgodził sięHarry. - Ale nie będzie rad, żeodprawiłeś Nekroskopa. - Co? Nekroskopa? - W glosiezabrzmiało zdumienie. - Ty jesteś tym,który nauczył umarłych mówić ipozwolił im porozumiewać się międzysobą, jak za życia?

Page 165: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Dokładnie. - I pragniesz pobierać nauki uPitagorasa? - Pragnę go czegoś nauczyć. - To bluźnierstwo! - Bluźnierstwo? - Harry zdziwił się.- A zatem Pitagoras jest bogiem? Jeślitak, to potwornie powolnym. Pomyśl, jajuż przeszedłem w nowe ciało. Nawet wtej chwili wchodzę w nowe stadium, wnowy stan. - Twoja dusza jest w trakciemigracji? - Powiedziałbym, że przemiana jestjuż blisko. Zapadło milczenie. - Jeśli porozumiem się w twoimimieniu z naszym mistrzem, Pitagorasem,

Page 166: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

a okaże się, że skłamałeś, rzuci na ciebieklątwę liczb, możesz być pewien. Tak, azapewne wraz z tobą i na mnie! Nie, nieodważę się. Najpierw dowiedźprawdziwości swoich słów. - Może zdołam pokazać ci kilkaliczb. Harry usilnie starał się zachowaćcierpliwość. - I jestem pewien, że jakoczłonek Bractwa, docenisz ich wagę. - Chcesz mnie omamić swoimimarnymi cyferkami? Pracą jednegożywota? Sądzisz; że w ciągu dwóchtysięcy lat, jakie minęły od złożeniamnie tutaj, nie wyśniłem swoichwłasnych liczb, równań i wzorów?Nekroskop czy nie, jesteś zbytzarozumiały!

Page 167: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Zarozumiały? - Harry rozeźlił sięna dobre. - Ja znam wzory, o jakichnigdy ci się nie śniło! - Rozwinąłkomputerowy ekran swego umysłu ipokrył go nie kończącymi się, wciążulegającymi zmianie ciągami liczbrodem z matematyki Mobiusa. Potemotworzył drzwi do kontinuum i pozwoliłtamtemu na krótkie wejrzenie w owonigdzie i wszędzie, czekające tuż za ichprogiem. - Co... co to było? - sapnął tamten. - Wielkie Zero - warknął Harry,pozwalając, by drzwi się zamknęły. -Miejsce, gdzie wszystkie liczby mająswój początek. Ale tracę czas.Przyszedłem porozmawiać z mistrzem, awciąż użeram się ze zwykłym uczniem, i

Page 168: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

to przeciętnym. Powiedz mi teraz:uzyskam audiencję u Pitagorasa czy nie? - On... on jest na Samos. - Tam, gdzie się urodził? - Właśnie tam. Uznał, że to ostatniemiejsce, w którym go będą szukali... - Wgłosie tamtego pojawił się popłoch. -Nekroskopie, wstaw się za mną u niego!Zdradziłem go! Wykluczy mnie! - Bzdury! - Harry znów warknął, aletym razem bez cienia wzgardy. -Wykluczy ciebie? On cię wywyższy,gdyż ujrzałeś tajemne drzwimatematyczne, wiodące do wszystkichczasów i miejsc. Nie wierzysz mi?.Wzruszył ramionami. Cóż, twój wybór.Tak czy inaczej, dziękuję i żegnaj. -

Page 169: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Wywołał kolejne drzwi Mobiusa,wszedł w nie... ...i wyłonił się o dwadzieścia mildalej, na Samos, gdzie przeddwudziestoma pięcioma wiekamiPitagoras spędził swe dzieciństwo igdzie później potajemnie złożono jegokości. Mimo iż Pitagoras był skrytym,nieufnym introwertykiem nie mógłzignorować wezwania Nekroskopa,wysłanego z tak niewielkiej odległości.Zostało przecież wyemitowane wmowie zmarłych i ów odludek Usłyszałje. I... - Jaka jest twoja liczba? - zapytał. - Taka, jaką wybierzesz. - Wzruszyłramionami Harry, nastawiając się na ówwewnętrzny szept mistyka, A kiedy

Page 170: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

dokładnie określił jego położenie,kolejnym mobiusowym skokiemprzeniósł się z pustego, porośniętegokrzewami brzegu do niewielkiego gajuoliwnego porastającego łagodny stok,górujący nad cyplem, na którymwzniesiono biały kościółek. W doleprzez sosny i powykręcane przez wiatrdęby prześwitywała turkusem, błękitem isrebrem zatoka Tigani. W czystymletnim powietrzu wibrowała muzyka zpobliskiej tawerny. W cieniu drzew panował chłód iNekroskop z ulgą zdjął swójszerokokresy kapelusz i ciemne okulary,chroniące tak wrażliwe teraz oczy. Aponieważ Pitagoras milczał, zadumany,

Page 171: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Harry odezwał się pierwszy: - Liczb jest w bród. Nie będęwybredzał. - A powinieneś. - Szept mistyka byłdrżący, gorączkowy. - One sąWszystkim. Bogowie to też liczby, choćtych nie zna żaden człowiek. Kiedyodkryję liczby bogów, dopełni się mojareinkarnacja. - Jeśli naprawdę w to wierzysz,długo ci jeszcze przyjdzie czekać -powiedział natychmiast Harry. - Możeszpoznać wszystkie liczby we wszystkichich kombinacjach stąd do wieczności, ai tak nic to nie zmieni. Nie dla ciebie.To nie jest żadna magia, Pitagorasie. Ilebyś liczb do tego nie zaprzągł, twa duszai tak nie przepłynie w nowe ciało. Już ci

Page 172: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

nie pomoże żadna magia ani nauka. - Ha! - W mistyku wezbrał gniew,okraszony sporą dozą szyderstwa. -Patrzcie no, kto wygłasza takiebluźnierstwa! Czy to Nekroskop, któryniedawno jeszcze był bezradny i nie znałnajmniejszej nawet cyfry? Ten, dlaktórego najprostsze dodawaniestanowiło tajemnicę nie do zgłębienia?Czy ty jesteś tym, za którym ujmowałysię owe legiony prochów, rzeszezmarłych? Mobius przyszedł tu nakolanach, by mnie błagać, a kim tyjesteś, jak nie niewdzięcznikiem? Te słowa sprawiły Harry'emu ból,ale ukrył go przed Grekiem. Tak samoukrył to, co myślał: "Stary, nadęty

Page 173: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

pierdoła!" - Przybyłem podziękować ci za to,że przywróciłeś mi wiedzę o liczbach -oświadczył głośno. - Bez tego byłbymprochem rozpadającym się w grobie jakty. A może nawet nie, gdyż istniałczłowiek, który chciał wydrzeć ze mniemoje sekrety. - Nekromanta? - Właśnie. - To czarna sztuka! - zawołałmatematyk. - Nie zawsze. Ma swoje zalety. Wkońcu to, co teraz robię, też jest pewnąformą nekromancji. Ja, żywy człowiek,rozmawiam teraz z umarłymi. Pitagoras zastanawiał się nad tymprzez chwilę.

Page 174: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Słyszałem twą rozmowę z jednymz Braci - powiedział. - Czy bluźnierstwoto twoje drugie miano? Chełpiłeś sięswą reinkarnacją, transmigracją,metempsychozą. - Podałem fakt - odparł Harry. -Kiedyś miałem swoje własne ciało, akiedy umarło, zająłem inne. Nie musiszwierzyć mi na słowo, zapytaj umarłych,którym kłamstwo nie przyniosłobyżadnego zysku. Powiedzą ci, że toprawda. Co więcej, gdyby twojepopioły były czyste, ciebie też mógłbymwskrzesić! Nie liczbami, lecz słowami. Ito nie bluźnierstwo, Pitagorasie, aleprosta prawda. A może... sam akt byłbybluźnierstwem, tego nie jestem pewien.

Page 175: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Jeśli tak, to ty masz słuszność, a jajestem bluźniercą i chyba już takipozostanę. - Mógłbyś mnie wskrzesić zpopiołów? - Tylko, jeśli są czyste, nieskalane.Czy pochowano cię w dzbanie? - Pogrzebano mnie w ziemi,potajemnie, tu, pod twymi stopami,gdzie jako chłopiec biegałem wśróddrzew. Moje ciało i kości zespoliły się zziemią. Zresztą, nie wierzę ci. Słowa, anie liczby? Słowa pochodzą z warg sąfrywolnymi tworami, które się wygłaszai zmienia, podczas gdy liczby biorą się zczystego umysłu i są niewzruszone. - To tylko akademicki spór -obruszył się Harry. - W ciągu dwóch

Page 176: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

tysięcy lat twoje sole związały się zglebą. Nie istnieją żadne słowa aniliczby, które mogłyby ci pomóc. - Bluźnierstwo i rokosz! Chceszzwrócić mych wyznawców przeciwkomnie? - Pitagorasie, jesteś szarlatanem! Wswoim świecie strzegłeś swych małych,nic nie znaczących, matematycznych"tajemnic", elementarnych odkryć, któredziś każde dziecko poznaje ze szkolnychpodręczników, jakby dawały władzę nadŻyciem i Śmiercią. I nawet prawdziwaśmierć cię nie odmieniła. Ja dałem cimowę zmarłych i mogłeś, gdybyś tylkochciał, porozumieć się z późniejszymi,prawdziwymi mistrzami. Z Galileuszem,

Page 177: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Izaakiem Newtonem, AlbertemEinsteinem, z Roemerem, Maxwellem L. - Dość! - rozeźlił się tamten. -Powinienem był zignorować Mobiusa!Powinienem był... - Ale nie mogłeś go zignorować! -przerwał mu Harry. - Nie odważyłeśsię... - Co masz na myśli? - Znam twój prawdziwy sekret.Byłeś oszustem. Nie tylko za życiarobiłeś durniów z członków swegoniezwykłego "Bractwa", ale i po śmiercinadal ich zwodzisz! Pitagorasie, wliczbach nie ma nic mistycznego i tyzapewne o tym wiesz. Choćby dlatego,że jesteś uczonym mężem. Sampowiedziałeś, te liczby są niewzruszone

Page 178: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

i niezmienne. A to oznacza, że są trwałąprawdą, a nie wybrykami fantazji!Żelazną prawdą, a nie eteryczną magią! - Łgarz! Łgarz! - szalał Pitagoras. -Przekręcasz słowa, zmieniasz znaczenia! - Dlaczego się kryjesz nawet przedzmarłymi? - Ponieważ nic nie rozumieją. Ichignorancja jest zaraźliwa. - Nie! Dlatego, że oni wiedząwięcej od ciebie! Twoi wyznawcyopuściliby cię. Powiedziałeś im, że ichdusze odbędą podróż, znów obleką sięw ciało i spotkają się z tobą w świecieCzystej Liczby, a teraz wiesz, że głosiłeśnieprawdę. - Myślałem, że to prawda.

Page 179: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Ale to było dwa i pół tysiąca lattemu. I czy wróciłeś na ziemię? Ile czasu trzeba, byś przyznał, że sięmyliłeś? - Wyśniłem liczby, które mogłybycię zniszczyć! - No to mnie zniszcz. Pitagoras łkał. Cisnął w Harry'egocały zbiór liczb, które rozbiły się o mur,otaczający metafizyczny umysłNekroskopa. Wstrząsnęły nim jednak,uświadomiły kłopotliwe położenie -stwór w jego wnętrzu ze wszystkich siłstarał się go wyprzeć, tym razem przypomocy pokrętnej wampirzej "logiki". Ito odkrycie go uratowało. Harry bowiemnigdy nie pragnął krzywdzić czy nawetniepokoić zmarłych.

Page 180: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Ja... ja przepraszam - powiedział. - Przepraszasz? Jesteś demonem! -szlochał Pitagoras. - Ale... masz rację. - Nie, ja tylko się spierałem. Możemam rację, może nie. Ale źle zrobiłem,spierając się dla sportu. I powiedzmysobie jedno, nie zgadzam się ze swymiargumentami. - Jak to? - Wiem, że liczby nie sąniewzruszone. - Ach... - westchnął. - Czymógłbyś... mi tego dowieść? Wówczas Harry ukazałPitagorasowi ekran swego umysłu iwszystkie Mobiusowe konfiguracje,przesuwające się po jego powierzchni,

Page 181: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zmieniające się nieustannie i ciągnącesię w nieskończoność. Stary Grek długomilczał. - Byłem bystrym chłopcem, którysądził, że wie wszystko - powiedziałpotem łamiącym się głosem. - Czas mniewyprzedził. - Ale nigdy o tobie nie zapomni -podkreślił czym prędzej Harry. -Pamiętamy twoje twierdzenie. Napisanoo tobie wiele książek, nawet dziś sąjeszcze pitagorejczycy. - Moje twierdzenie? Moje liczby?Gdybym ja ich nie odkrył, zrobiliby toinni - Ale to twoje imię pamiętamy. Aprzy okazji, to, co powiedziałeś, możnaby rzec o każdym.

Page 182: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Wyjąwszy Nekroskopa. - Nie jestem pewien - stwierdziłHarry. - Myślę, że przede mną mogli byćinni. A na pewno jest już mój następca.Oni wszyscy żyją teraz w innychświatach. - I ty będziesz tam żył? - Możliwe. Prawdopodobnie. I tochyba już wkrótce. - Jak teraz wygląda świat? - zapytałpo jakimś czasie Pitagoras. Harrypodejrzewał, że mistyk po raz pierwszyod długiego czasu zadał komuśkonkretne pytanie. - Na tej wyspie - odpowiedział -jest wielu, którzy zmarli nie tak dawnotemu. Ale ty się od nich odciąłeś.

Page 183: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Mogłeś pytać ich o Samos, o świat, ożywych. Bałeś się jednak tej prawdy. Aczy wiesz, że mieszkańcy tej wyspyniemal nie interesują się liczbami? No,może to nie całkiem prawda. Na pewnointeresuje ich przeliczanie drachm nafunty, marki i dolary. - Wyjaśnił, o comu chodzi. - Świat zrobił się taki mały! Harry włożył kapelusz i okulary, poczym wyszedł z cienia na światłosłoneczne. Póki miał ręce w kieszeniach,nie drażniło go zbytnio, musiał jednakiść powoli, inaczej potykał się nawyboistej ścieżce wiodącej do Tigani.Pitagoras mu towarzyszył. Poprzezmowę zmarłych - kiedy kontakt zostałjuż nawiązany, odległość traciła

Page 184: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

znaczenie. - Zlikwiduję Bractwo, całkiem jerozpuszczę, skończę z nim. Tak wielemuszę się nauczyć. - Ludzie wylądowali na Księżycu -powiedział Harry. Myśli Pitagorasa zataczały corazszersze kręgi. - Obliczyli prędkość światła. Myśli starego mistyka układały sięw jeden wielki, zdumiony znakzapytania. - Wiesz, pośród umarłych sąmatematycy, którzy mogliby wielezyskać dzięki twojej wiedzy. - Co, mojej? Jestem niemowlęciem!'

Page 185: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- W żadnym wypadku. Trzymałeśsię czystej liczby. W ciągu dwóchtysięcy lat z okładem stałeś się mistrzembłyskawicznych obliczeń. Mogę cięsprawdzić? - Jak najbardziej, tylko proszę, dajmi coś prostego. Nie te oszałamiającewzory, jakie wpisałeś w zakamarkiswego umysłu. - Podaj mi więc sumęwszystkich liczb od jednego do stu. - Pięć tysięcy pięćdziesiąt -odpowiedział natychmiast Pitagoras. -Mistrz błyskawicznych obliczeń. - Harrydobrze go ocenił. Pośród mniejpraktycznych matematyków,specjalistów od teorii, byłbyśmówiącym suwakiem logarytmicznym!Sądzę, że jak na umarłego, masz przed

Page 186: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

sobą wielką przyszłość, Pitagorasie. - To było tak proste - rozpromieniłsię Grek. I to obliczone w pamięciMnożenie, dzielenie, dodawanie iodejmowanie, tak i trygonometriatylekroć się tym zajmowałem. Nie makąta, którego nie potrafiłbym obliczyć. I oto chodzi. - uśmiechnął się Harry.Uwierz mi, niewielu jest dziś ludziznających wszystkie kąty. - dodał,zachowując najwyższą powagę. - A ty, Harry? Czy ty błyskawicznieliczysz? Harry nie zamierzał sprawić muprzykrości. - Tak, ale u mnie to co innego, tosprawa intuicji.

Page 187: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- A więc od jednego da miliona? - Pięćset milionów pięćset tysięcy -odpowiedział niemal jednym tchemNekroskop. Bierzesz dziesięć i mnożyszje przez dziesięć tyle razy, ile tylkochcesz, za każdym razem działa. Połowaz dziesięciu to pięć; zestawiasz obiepołówki: 55. Polowa ze stu topięćdziesiąt; znów zestawiasz obiepołówki: 5 050. I tak dalej. Dla jednychto "magia", dla mnie intuicja. Pitagoras zasępił się. - Na cóż im jestem potrzebny, skoromają ciebie? - Jak już powiedziałem, chybawkrótce odejdę. Masz rację, światzrobił się taki mały. Trudno jest się wnim ukryć.

Page 188: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

* * *

Na peryferiach Tigani znalazłniewielką tawernę i usadowił się w jejcieniu, zamawiając uzo z odrobinąlemoniady. W zatoczce w ciepłejbłękitnej wodzie pluskały się młodeAngielki. Piersi ich lśniły i Harry nawetz daleka czuł zapach olejkukokosowego. Pitagoras wyłowił z jegoumysłu ten obraz i skrzywił się. - Może dobrze, że jednak nie mamciała - stwierdził ponuro. One potrafiąwyssać człowieka jak wampiry. Zaskoczył Nekroskopa. Ale już pochwili usłyszał jego odpowiedź

Page 189: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Cóż, ale wampir wampirowinierówny.

ROZDZIAŁ CZWARTY - KTOŚUMIERA

Wampir Nekroskopa nie był jeszczedojrzały - ot, kijanka jakiegoś obcegostwora, pasożyt. I jako taki, nie dążył dożadnych konfliktów wewnętrznych anizewnętrznych, pragnął jedynie rozwijaćsię w zgodzie z długotrwałym procesemprzemiany, jakiej ulegał jego nosiciel.Dlatego też starał się go osłabić. Harry,wyczerpany emocjonalnie i umysłowo,mniej byłby skłonny narażać naniebezpieczeństwo siebie, a zarazem i

Page 190: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

swojego niesamowitego "sublokatora".Stąd brały się w jego umyśle przebłyskiwampirzej świadomości - skrawkiinformacji o rodzącej się, nieokiełznanejPotędze - i palący niedosyt sporów ikrzyżowego ognia pytań, sprawiający, żeHarry nawet swą psychikę poddawałdługim sesjom bezwzględnychprzesłuchań, mimo iż wiedział, żeprowadzi to tylko do wybuchów złości iwyczerpania umysłowego. Krew Nekroskopa również czułaobecność intruza. Zdawać się mogło, żerozpala ją niesamowita gorączkapsychiczna. Harry stał się nerwowy,wciąż czekał na niespodziewany atak.Nosił w sobie wulkan, który jak dotądtylko wrzał, uwalniając co jakiś czas

Page 191: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

nieco pary. Nie wiedząc, kiedy manastąpić wybuch, nie mógł sobiepozwolić nawet na chwilę relaksu,musiał bez przerwy pilnować"pokrywki", słuchając w napięciu - zprzerażeniem, ale i z ciekawościądobiegającego spod niej bulgotu. Z chęcią sprawdziłby wszelkiemożliwości swych wampirzych talentów- wszak stanowiły już część jego natury,choć ich aspekt fizyczny pozostawałjeszcze w stanie embrionalnym -wiedział jednak, że to by tylkoprzyspieszyło proces. Jedno bowiembyło pewne jego symbiont, jakkolwiekwciąż niedojrzały, rósł szybko i szybkosię uczył.

Page 192: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Ale choć owego pasożyta cechowałwłaściwy jego gatunkowi upór, to samomożna było rzec o Nekroskopie. Czyżjego syn nie poskromił swojegowampira? Jaki syn, taki ojciec. Harrygotów był na wszystko, byle pójść wjego ślady. Już samo to stanowiło dość trudnezadanie, a w grę wchodziła jeszczenarastająca niechęć OgromnejWiększości... świadomość, aprzynajmniej uzasadnione podejrzenie,że INTESP szykuje się do wojny... i fakt,że pomimo tych wszystkichprzeciwności Harry postanowił ukaraćpewnego maniaka. Przedtem jednakmusiał go znaleźć. Dawniej potrafił jeszcze opracować

Page 193: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

sobie logiczny system działania,sporządzić listę priorytetów. Terazzamęt i znużenie, wywołane przezpotwora, zaciemniały mu umysł i,chociaż świadom bytu pływającegoczasu i mobilizacji wrogich sił, nieumiał przebić się ponad swój osobistychaos. To z kolei potęgowało frustracjęi gniew, było pierwszym ostrzeżeniem,że wzburzone, kłębiące się emocjeżądają uwolnienia. Harry, nie mogąc wyrazić swychuczuć - niczym ktoś dotknięty autyzmem- czuł, jak wzbiera w nim agresja,oddzielona od zewnętrznego światatylko cienką błoną. Sam wampir -beznamiętny, jedynie potęgował uczucia

Page 194: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

nosiciela. Najbardziej jednak dobijałaHarry'ego świadomość, że żadne zpodejmowanych przez niego działań -czy też z takich, które przychodziły mudo głowy - niczym nie przyczyniało siędo zapewnienia mu bezpieczeństwa.Ktoś inny, w jego sytuacji, starałby sięzmienić tożsamość, szukał kryjówki,odcinał się od wszelkichniebezpiecznych spraw i miejsc. Czy aby na pewno byłby w stanie touczynić? Przecież, jak sam dowiódłPitagorasowi, świat zrobił się taki mały.Poza tym każdy inny, postawiony namiejscu Harry'ego, też przeistoczyłby sięw wampira, też zostałby przypisany domiejsca. Bo to był jego świat, ten dom

Page 195: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

pod Edynburgiem był jego domem. Anajbardziej osobiste terytoriumstanowiły jego myśli i czyny - większośćz nich, przez większość czasu -przynajmniej wtedy, gdy nikt się do nichnie dobierał. Dzień wcześniej Harry udał się doruin zamku Ferenczego, by porozmawiaćz Bodrogkiem z Tracji. Bodrogk,przyjaciel od niedawna, nie znalHarry'ego sprzed transformacji -akceptował go w jego obecnej postaci.Co więcej, ów Trak był nieustraszony, azresztą nie musiał obawiać się aniNekroskopa, ani nikogo innego spośródżyjących. Prochy jego i jego żony Sofiirozproszył wiatr i w Karpatach

Page 196: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

pozostały jedynie ich duchy. A tychżadna żywa istota nie mogła jużskrzywdzić. Harry zapytał króla Traków o składi proporcje magicznych eliksirówJanosza Ferenczego. Odważyłby sięwskrzesić Penny Sanderson i TrevoraJordana jedynie wówczas, gdyby miałpewność, że odtworzy ich wiernie lubniemal wiernie. Bodrogk, ofiara takichwłaśnie eksperymentów, był w tejdziedzinie autorytetem. Ale i tak, zanimudzielił Harry'emu niezbędnychinformacji, przyjrzał się choć z grubszajego zamiarom. I tak oto Harry był już gotów staćsię autentycznym nekromantą. Mógłwłaściwie przystąpić do działania... ale

Page 197: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

nagle poczuł ukłucie, szpilę wbitąukradkiem w kącik jego umysłu,świadczącą o tym, że Geoffrey Paxtonjest w pobliżu i go obserwuje. Wiedząc,że Paxton tylko czyha na jakikolwiekślad jego nienaturalnej aktywności,Harry zmuszony został odłożyćeksperyment. I wtedy właśnie, ledwiepanując nad nerwami, zadzwonił dokwatery głównej INTESP, byporozmawiać z Darcym Clarke'em. Z ulgą przyjął fakt, że Paxton niejest człowiekiem Darcy'ego.Zastanawiał się, czy ktoś zdoła toodkryć. Wiedział jednak, że i tak, prędzejczy później, tamci - Darcy i cała reszta -

Page 198: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

będą musieli sprzymierzyć sięprzeciwko niemu. Sęk w tym, że szefINTESP należał kiedyś do jegoprzyjaciół. Nekroskop nie wyobrażałsobie nawet, że mógłby go zranić. Alejak miał to wytłumaczyć wciążrozwijającemu się stworowi? Około czternastej Harry przebywałw swoim gabinecie i "nasłuchiwał".Jednakże jego wampirze zmysły byłyjeszcze w powijakach - niczego niezdołał wykryć. Chociaż właściwie... nasamym skraju obszaru, jaki ogarniałswoją percepcją, coś chyba zadrgało.Cokolwiek to było, zachowało się natyle podejrzanie, że raz jeszcze odłożyłswój eksperyment na później, wcisnął nagłowę szerokokresy kapelusz i wyszedł

Page 199: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

z domu, by porozmawiać ze swojąmatką.

* * *

Siedział na osypującym się brzegurzeki i wpatrywał się w płynącą leniwiewodę, która przed wielu laty stała sięgrobem Mary Keogh. Posłał matce swemyśli - mowę zmarłych. Poza nim niebyło tutaj nikogo, mógł więc mówić nagłos. - Mamo, tonę w kłopotach. Gdyby odpowiedziała. "Nicnowego", nie zdziwiłby się. Wyglądałona to, że wiecznie wpadał w kłopoty.Jednakże Mary Keogh, jak każda matka,

Page 200: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

kochała swego syna i nawet śmierć tegonie zmieniła. - Harry? - Jej głos wydawał się takiwątły, tak odległy, jakby zniosło ją wdół rzeki, w ślad za jej ziemskąpowłoką. - Och, Harry. Wiem o tym,synku. Cóż, mógł się tego spodziewać. Niepotrafił niczego ukryć przed mamą, aona niejeden raz ostrzegała go, że sąrzeczy, do których nie należy podchodzićzbyt blisko. A właśnie tak postąpił. - Czy wiesz, o czym mówię? - Możesz mówić tylko o jednym,synku. - Było w tym tyle smutku, tylewspółczucia. - Wiedziałabym o tym,nawet gdybyś do mnie nie przyszedłWszyscy o tym wiemy, Harry.

Page 201: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Pokiwał głową. - Już tak nie pragną ze mnąrozmawiać - powiedział, może z nutągoryczy. - A ja nigdy nikogo z nich nieskrzywdziłem. - Harry, powinieneś spróbować tozrozumieć. Ci, którzy tworzą OgromnąWiększość, kiedyś żyli, a teraz sąmartwi. Pamiętają czym było życie,wiedzą czym jest śmierć, ale nierozumieją i nie akceptują tego, co leżypomiędzy. Nie rozumieją tego, cozmienia żywych w nieumarłych,odbierając im prawdziwe życie i dającw zamian bezduszną chciwość, żądzę... izło. Dzieci i wnuki rzesz zmarłych wciążjeszcze - podobnie jak ty - pozostają w

Page 202: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

świecie żywych. Harry, nieistotne, odjak dawna ktoś nie żyje - i tak będzie sięmartwił o swoje dzieci Ale ty, synku, otym wiesz, prawda? Harry westchnął. Jej głos zzaświatów mimo iż cichy i możezabarwiony nutą krytycyzmu brzmiał jakzawsze, ciepło. Niczym ciepły koc,otulał Nekroskopa, dawał mu poczuciebezpieczeństwa, pozwalał myśleć i snućplany, a nawet marzyć. Był tak obcyowej koszmarnej istocie, która stała sięczęścią Harry'ego, że ta nie próbowałanawet go zrozumieć, lub też muprzeszkodzić. Kryła się w nim matczynamiłość, nad wyraz kojąca. - Rzecz w tym - odezwał się pochwili Harry - że zanim... zanim skończę

Page 203: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

ze wszystkim, jedno jeszcze muszęzałatwić. To ważne, mamo. Ważne dlamnie, dla ciebie, a także dla rzeszzmarłych. Gdzieś tu grasuje potwór,którego muszę dopaść. Potwór, synku? - zapytała łagodnie,ale wiedział, co miała na myśli. - Jakimprawem nazywasz kogoś potworem? - Mamo, ja nic złego nie zrobiłem -powiedział. - I dopóki będę sobą, niezniżę się do tego. - Harry, synku, ja mam już dość. -Nie tylko glos miała wątły; była bardzozmęczona. - Jesteśmy osamotnieniPogrążamy się w myślach, stopniowogasnąc, jak wszystko, co istnieje. Długoto trwa, alei na nas przychodzi kres. A

Page 204: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

jeśli szarpią nami bodźce z zewnątrz,wszystko toczy się szybciej. Sądzę, te natym właśnie to polega. Synku, ty byłeśświatłem, rozjaśniającym naszą długąnoc; niemal przywróciłeś nam Wzrok.Teraz jednak musimy pozwolić ciodejść. Znów pogrążymy się wciemności Za tycia zadawaliśmy sobiepytanie, czy coś jest po tamtej stronie.Okazało się, te jest; a potem ty sięzjawiłeś i połączyłeś nas, dając coś nakształt tycia. I teraz znów zadaję sobiepytanie: co dalej? Chcę ci powiedzieć,te niedługo jut tu zabawię. Ale niemogłabym odejść, nie wiedząc, czy ztobą wszystko w porządku. Jakie maszplany, Harry? Po raz pierwszy uświadomił sobie,

Page 205: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

że nie obejdzie się bez planów. Jednymprostym słowem matka przedarła sięprzez panujący w jego umyśle zamęt. - Cóż, jest takie miejsce, gdziemogę odejść - wyjaśnił w końcu. - Nic specjalnego, ale lepsze to niżśmierć... tak mi się zdaje. I jest tam ktoś,kto - jeśli zechce - nauczy mnie wiele.On też miał problemy, ale w jakiśsposób radził sobie z nimi. Wiedziała, oczywiście, o jakimmiejscu, o kim i o czym mówi. Ale czy to nie złowrogi świat,Harry? - Był taki. - Wzruszył ramionami. -Może nadal jest. Ale przy najmniej nikttam nie będzie na mnie polował. A jeśli

Page 206: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

tu zostanę, być może do tego dojdzie.Tego się boję i tego chcę uniknąć.Mamo, jestem jak zaraza w probówce -niegroźny, dopóki ktoś mną niepotrząśnie albo nie spróbuje rozbićszkła. W tamtym świecie istniejemiejsce dla owej zarazy. To, co tu jestniepojęte, tam staje się zrozumiałe. Nieaprobowane - absolutnie nie - ale i nieodrzucane. Westchnęła. - Cieszę się, synku, te się niepoddajesz. - W jej głosie znów pojawiłosię coś z dobrze mu znanej czułości. -Jesteś wojownikiem, Harry. Zawsze nimbyłeś. - Przypuszczam, że byłem - zgodziłsię - ale tu już nie mogę walczyć. To

Page 207: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

tylko wyzwoliłoby tamtego. A boję się,że w końcu okazałby się silniejszy odemnie. Trzymają mnie tu jeszcze pewnesprawy, pewien nie załatwiony interes. Itym się muszę zająć, dopóki jeszczemam trochę czasu. Pytałaś o moje plany.Są naprawdę proste. Kiedy w mojejgłowie panuje jasność, widzę jewyraźnie, czarno na białym. Istniejepewna dziewczyna, która zmarłastraszną śmiercią, nie zasługując na to,gdyż na coś takiego nikt nie możezasłużyć. Jest też potwór, który zabił ją ijej podobne, niewinne dziewczyny. On,wbrew temu, co powiedziałem,zasługuje na taki los. Czeka mnie teżdługa rozmowa - wyjaśnienie, które

Page 208: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

jestem winien Darcy'emu Clarke'owi.Poza tym chciałbym zgłębić pewnezdolności, które zapewne przydadzą misię w tamtym, nowym miejscu. Towszystko: kilka spraw do załatwienia,coś, co muszę naprawić i jedna lub dwienowe lekcje do przerobienia. Potemnadejdzie pora, bym odszedł. Wolęodejść niż zostać przegnany. - I nigdy nie wrócisz? - Może wrócę, jeśli nauczę siętrzymać tego stwora w ryzach. A jeślinie... nie, nigdy. - Jak uporasz się z tymczłowiekiem, mordercą i potworem,które go ścigasz? - Tak szybko i skutecznie, jak mi nato pozwoli. Mamo, nie masz pojęcia, do

Page 209: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

czego on jest zdolny. Mogę ci tylkoobiecać, że nie splamię sobie nim rąk,jeśli będę mógł temu zaradzić. Alezabicie go będzie uwolnieniem ciałaludzkości od raka. - Już kilka usunąłeś, synu. - I został jeszcze jeden. - Pokiwałgłową Keogh. - A ta dziewczyna, która niezasłużyła na śmierć? Dziwnie topowiedziałeś, Harry. - To dla niej całkiem nowy stan,mamo. - Harry miał świadomość, żewszedł na pole minowe; na próżnoszukał na nim jakiegoś drogowskazu. -Jeszcze do niego nie przywykła. I... i niemusi się z nim oswajać. Chcę

Page 210: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

powiedzieć, że mogę jej pomóc. - Nauczyłeś się czegoś nowego,Harry - powiedziała tak powoli, żewyczuł w jej głosie jakąś nową nutę,być może, lęk. - Nauczyłeś się tego odJanosza Ferenczego. Czuję, co to jest.Tak. I to nas od ciebie odpycha.Wszyscy to czujemy! - I nagle głos jejzaczął się łamać, drżał. Nekroskop przeraził, spłoszył nawetswoją czułą, dobrą matkę. Odniósłwrażenie, że jeśli ją wypuści, onaodpłynie od niego i już się nie zatrzyma.Może uda się w tamto nieznane miejsce,którego istnienie czuła? Został mu jednak jeszcze jeden atut. - Mamo, jestem dobry czy zły?Urodziłem się dobry czy zły?

Page 211: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Wyczytała w jego głosie niepokój izaraz wróciła. - Och, byłeś dobry, synku. Jakmożesz w to wątpić? Zawsze byłeś takdobry! - I nic się nie zmieniło, mamo.Jeszcze nie i nie stanie się to tutaj.Obiecuję ci, że nie pozwolę, bycokolwiek mnie odmieniło, nie na tymświecie. Jeśli poczuję, że tak się dzieje,że już nie mogę się bronić - odejdę. - A jeśli przywrócisz tejdziewczynie życie, to jaka ona będzie? -Piękna, jak była. Może nie fizyczniepiękna - choć naprawdę była uroczą -ale żywa. A to właśnie jest piękno.Wiesz o tym.

Page 212: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Ale jak długo, synku? Czy będziesię starzeć? Czy umrze? Czym będzie,Harry? Nie umiał na to odpowiedzieć. - Po prostu dziewczyną. Nie wiem. - A jej dzieci? Czym one będą? - Mamo, nie wiem! Wiemy tylko, żeza wiele w niej życia, by miała pozostaćmartwa. - Czy robisz to... dla siebie? - Nie, tylko dla niej i dla waswszystkich. - Nie wiem, synku. Po prostu niewiem. - Zaufaj mi, mamo. - Przypuszczam, że będę musiała.Jak więc mogę ci pomóc? Harry niemógł się doczekać tego pytania, ale

Page 213: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zachował dystans. - Mamo, nie chcę cięosłabić. Mówiłaś, że jesteście zmęczeni,osamotnieni... - Jesteśmy, ale jeśli ty możeszwalczyć, ja również. Skoro umarli niechcą z tobą rozmawiać, może ze mnąspróbują? Dopóki jeszcze mogą. Ruchem głowy wyraził swąwdzięczność. - Przed Penny Sandersonzamordował inne dziewczyny -powiedział po chwili. - Ich nazwiskaznam z gazet, muszę jednak wiedzieć,gdzie je pogrzebano. Potrzebuję teżwprowadzenia. Widzisz, strasznie jeskrzywdzono i prawdopodobnie niezaufają komuś takiemu jak ja, kto może

Page 214: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

je dotknąć, pozostając po tej stronie.Ten, który je zabił, też to potrafił.Pragnę z nimi porozmawiać, nie chcęjednak wzbudzić w nich jeszczewiększego przerażenia. Widzisz więc,że bez twojej pomocy byłoby to trudne. - Chcesz więc dowiedzieć się, najakich cmentarzach spoczywają? - Tak.Prawdopodobnie sam bym to odkrył bezwiększego trudu, ale mam na głowie tylespraw, które mogłyby mi w tymprzeszkodzić. A czas ucieka. - W porządku, Harry. Zrobię, co wmojej mocy. Nie chciałabym jednakznów cię szukać, lepiej byłaby więc,gdybyś ty do mnie przyszedł Dzięki temuja... - Umilkła, urwała nagle. - Mamo?

Page 215: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Nie czułeś tego, synku? Ja zawszeczuję, kiedy się zbliżają. - Co to było? - Ktoś dołączył do nas - odparła zesmutkiem. Ktoś umiera. A właściwie,coś. Mary Keogh i za życia była medium,po śmierci zaś ów kontakt z umarłymijeszcze się pogłębił. - Coś? - powtórzył za nią. - Piesek, szczeniak; wypadek -westchnęła. - Jakieś biedne dziecko.Złamane serce. W Bonnyrigg. Właśnie wtej chwili. Nekroskop poczuł, że i jego sercezadrżało. Tak wiele w swym życiuutracił, iż sama myśl o najmniejszejnawet stracie, dotykającej kogoś innego,

Page 216: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

sprawiała mu ból. Może też wpłynął naniego sposób, w jaki matka zareagowałana to zdarzenie - ów smutek w jejgłosie? Mogła tu zadziałać jegowyostrzona obecnie wrażliwość. Możemiał szansę przynieść komuś pociechę? - Powiedziałaś: Bonnyrigg? Mamo,muszę teraz odejść. Odwiedzę cię jutro.Może zdążysz się już czegośdowiedzieć. - Uważaj na siebie, synku. Harry wstał, popatrzył w górę rzeki.Z ulgą przyjął fakt, że jasne słońceskryło się ze wełnistymi chmurami.Przeszedł przez płot i schronił się wniewielkim zagajniku. Tam, pośródzieleni, wywołał drzwi Mobiusa. Wchwilę później pojawił się w jednym z

Page 217: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zaułków, nie opodal głównej ulicyBonnyrigg. Niczym wachlarz albopajęczynę, rozpostarł wokół siebie swąwrażliwość na mowę zmarłych, szukająctego, który właśnie włączył się w ichszeregi. Skowyt, zawierający w sobiepanikę i ból sprzed kilku chwil, a takżezdumienie, iż ów ból ustąpił, a jasnydzień tak nagle przerodził się wnajczarniejszą z nocy - oto jak zwierzęodbierało swoją śmierć. Harry doskonale rozumiał owedoznania; podobnie reagowały istotyludzkie. Różnica tkwiła jedynie w tym,że psy nigdy nie przeczuwają śmierci inie zaprzątają sobie nią łba, o tyle więc

Page 218: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

większą jest dla nich niespodzianką.Pies, uderzony bez powodu, cofa się ztakim samym zdumieniem, z takimsamym niedowierzaniem. Licząc na to, że nikt go niezauważył, Nekroskop wrócił dokontinuum Mobiusa, po czym - śladempsich myśli - udał się do źródła: naskrzyżowanie, gdzie główna ulicaskręcała, przechodząc w drogę doEdynburga. Był dzień roboczy i niewieluludzi krążyło po miasteczku, a garstka,która zebrała się na miejscu wypadku,nie zauważyła, że gdzieś z tyłu pojawi!się Harry Keogh. Z miejsca dostrzegłdługi, ciemny ślad, po poślizgu, wyrytyw nawierzchni. Teraz, kiedy szczeniak niemal pojął,

Page 219: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

że nie znajdzie drogi wyjścia z tej nowejsytuacji, dał upust swojej rozpaczy.Straci! czucie, kontakt ze światem;znikło gdzieś światło. Gdzie jego bóg,jego młody pan? - Ćśś - uciszył go Harry. - Jużdobrze, malutki. Wszystko gra. Nekroskop wysunął się przedgapiów i zobaczył klęczącego wrynsztoku chłopca o policzkach mokrychod łez. Malec trzymał w ramionachmartwego szczeniaka. Pies miał wybitąłopatkę i pokrzywiony kręgosłup. Prawaprzednia łapa zwisała bezwładnie. Zezmiażdżonej czaszki wyciekał przezrozdarte ucho płyn mózgowy. Harryukląkł, objął chłopca i pogładził martwe

Page 220: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zwierzę. - Ćśś, malutki - uspokajał jednego idrugiego. Rozpaczliwy pisk szczeniakaprzeszedł w ciche skomlenie. Piesekczuł Harry'ego. Chłopca jednak niesposób było pocieszyć. - On nie żyje! - szlochał. - Nie żyje!Paddy nie żyje! Dlaczego samochódpotrącił jego, a nie mnie? Dlaczego sięnie zatrzymał? - Gdzie mieszkasz, synku? - zapytałHarry. Ośmio- czy dziewięcioletniblondynek popatrzył na niego przez łzy. - Tam, w dole. - Obojętnie skinąłgłową w prawo. - Pod siódmym. Obajtam mieszkamy, Paddy i ja.

Page 221: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Harry delikatnie wziął psa na ręce iwstał. - Chodźmy więc do domu -powiedział. Tłumek rozstąpił się przed nimi. - Co za wstyd. - Usłyszał Harry. -Jaki straszny wstyd! Kiedy skręcali w wąską,opustoszałą uliczkę, chłopiec chwyciłNekroskopa za ramię. - Paddy nie żyje! - zawołał. Był martwy, ale... czy naprawdęmusiał pozostać w tym stanie? - Chybanie musisz, Paddy? - wyszeptał Keogh. Odpowiedź, która nadeszła z tamtejstrony, nie zabrzmiała jak szczeknięcieczy słowo, ale niewątpliwie była

Page 222: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

znakiem aprobaty. Psy zwykle zgadzająsię ze swymi przyjaciółmi i raczejrzadko sprzeciwiają się panu. Harrywprawdzie nie był ukochanym panemPaddy'ego, ale na pewno stał się jegonowym przyjacielem. Decyzja zapadła błyskawicznie. Doszli do ogródka pod numeremsiódmym. Keogh popatrzył na malca. - Jak masz na imię, synku? - spytał. - Peter - wykrztusił mały przez łzy. - Peter, ja... - Harry zatrzymał sięnagle. Odgrywając swą rolę najlepiej,jak potrafił, zerknął na szczeniaka,którego trzymał w ramionach. - Mamwrażenie, że się poruszył! Chłopiec rozdziawił usta. - Paddy się poruszył? Ale jest

Page 223: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

ciężko ranny! - Synku, jestem weterynarzem -skłamał Harry. - Może uda mi się gouratować. Biegnij szybko i powiedzrodzicom, co się wydarzyło, a ja zabioręPaddy'ego do ambulatorium. I cokolwieksię stanie, skontaktuję się z tobą, kiedyjuż będę wiedział, co z pieskiem - czydobrze, czy źle. Okay? - Ale... - Nie trać czasu, Peter - ponaglił goNekroskop. - Chodzi o życie Paddy'ego,racja? Chłopiec wstrzymał łzy, kiwnąłgłową i przebiegł przez furtkę, a kiedyjuż na dobre zniknął w ogródku, Harrywywołał drzwi Mobiusa. Po chwili

Page 224: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

matka Petera, załamując ręce, wypadła zdomu - byle tylko złapać owegoweterynarza - Harry jednak znajdowałsię pod całkiem innym adresem...

* * *

Żyjący przyjaciele Nekroskopa niestanowili może zbyt licznej grupy, alebył pośród nich stary garncarz zPentlands, który dysponował własnymipiecami. Kiedy Harry wręczyłPaddy'ego Hamishowi McCullochowi,prosząc o spalenie go, piesek, rzeczjasna, już nie żył. - Jestem gotów dać ci dwie dychy,Hamish, jeśli zamienisz go w popiół -

Page 225: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

powiedział Keogh. - To nie dla mnie,ale dla jego pana, chłopca o złamanymsercu. Zapłacę ci też za jeden z twoichgarnków. Złożymy w nim prochy. - Sądzę, że da się to załatwić, Harry- zgodził się stary Szkot. - Jeszcze jedno.Uważaj, jak będziesz go zbierał.Chłopiec chce go mieć w całości, jasne? - Skoro tak mówisz. - Szkot skinąłgłową. Cały zabieg trwał pięć godzin, aleHarry czekał cierpliwie i spokojnie, nietracąc panowania nad sobą. Znów byłstarym Harrym Keoghem i, choćniewiele zostało mu już czasu, na to, coteraz robił, musiało go wystarczyć. Służyło to przecież i wyższymcelom. Stanowiło próbę czegoś

Page 226: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

większego. Szansę na wykrycieewentualnych... zniekształceń. Wszakmózg Trevora Jordana też wstałzmiażdżony, a ciało Penny Sandersonposzarpane.

* * *

O dwudziestej drugiej Harryznajdował się w przestronnej,zakurzonej piwnicy swego staregodomu, o jakąś milę od Bonnyrigg.Posprzątał, najlepiej jak potrafił, aśrodek kamiennej posadzki wyszorowałtak, że niemal lśnił jak szkło. StaryHamish przed spaleniem szczeniakapodał mu jego dokładną wagę, tak że

Page 227: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

nawet skąpa wiedza matematycznapozwoliłaby Harry'emu na odmierzeniefunt po funcie niezbędnych składników.A jego wiedzy nikt nie nazwałby skąpą... Wreszcie na wyszorowanejpodłodze pojawił się mały kopczyk,usypany z popiołów i chemikaliów.Harry tym razem nie tracił czasu nasprawdzenie, czy jego osobista pchłapsychiczna znów zaczęła skakać; tymrazem martwił się nie o siebie, a ochłopczyka, który miał przed sobąciężką noc. Teraz, kiedy już wszystko byłogotowe, wydało mu się to śmieszniełatwe. Zastanawiał się, czy rzeczywiściedostatecznie przygotował się. A może oczymś zapomniał? Czy ta niesamowita

Page 228: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

formuła ezoteryczna, jaką wydobył ztrzewi zrujnowanego zamku JanoszaFerenczego - owo zaklęcie znajkoszmarniejszych eonów naprawdęmogła wskrzesić...? A skoro tak, czyżnie był to akt bluźnierczy? Z drugiej strony, nie musiał sięjednak tym trapić. Jeżeli działania jegozasługiwałyby na klątwę, dawno jużzostałby wyklęty. Czyściec ma w sobiecoś z nieskończoności: jeśli skazuje nawieczne cierpienia, nie można jużprzedłużyć kary. I znów argumenty ganiały się wkoło, wirowały pod czaszką. Nagle"pojął", że to tkwiący w nim wampirstara się go ogłupić. Zareagował więc i

Page 229: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zerwał te więzy. Kierując wyciągniętysztywno palec i swe myśli ku owemukopcowi popiołów, wymówił słowa izaklęcia:

Y Al NG NGAH YOG SOTHOTH H EE L GEB FLAI THRODOG UAAAH

Jakby przytknął zapaloną zapałkę dostosu łatwopalnych materiałów...Pojawiło się oślepiające światło,kolorowy dym i odór, lekko kojarzącysię z siarką. A potem rozległ się pisk!

Page 230: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Paddy, wskrzeszony z popiołów,wybiegł chwiejnie z rozpraszającej sięchmury gazów i oparów. Położył uszypo sobie, ogonek zwisał mu luźno. Drżałi kolebał się na gumowych nogach,ledwie utrzymujących ciężar ciała.Wizyta w zaświatach, gdzie nikt nie mazewnętrznej powłoki trwała krótko, alezwierzęce łapki zdążyły już odwyknąćod biegania. - Paddy - szepnął Nekroskopprzyklękając. - Paddy, piesku, tutaj! Szczeniak znów upadł, ale podniósłsię. Raz jeszcze się zachwiał, tracącrównowagę Podbiegł do Harry'egoKrótkonogi, łaciaty, o kłapciastychuszach; prawdziwy kundelek - inaprawdę żywy!

Page 231: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Paddy - powtórzył Nekroskop.Tym razem użył mowy zmarłych. Niedoczekał się odpowiedzi. Paddy żył. Naprawdę.

* * *

W pół godziny później Harrydostarczył Paddy'ego do Bonnyrigg, doschludnego domku z tarasem,oznaczonego numerem siódmym. Niezamierzał zabawić tam długo. Gdybytylko mógł, ulotniłby się natychmiast,jednakże pragnął się czegoś dowiedziećo Paddym, o jego charakterze i czyrzeczywiście był to ten sam pies. Wyglądało na to, że tak

Page 232: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Przynajmniej Peter tak myślał. PanPaddy'ego powinien już spać, uparł sięjednak, że musi czekać na wiadomość od"weterynarza" Powrót szczeniaka i jemuwydał się cudem, choć prawdziwą skalętego incydentu znał tylko Nekroskop. Ojciec Petera był wysoki i szczupły,nieskory do uśmiechu, ale sympatyczny. - Chłopiec opowiadał, że zdawałosię mu, iż Paddy nie żyje powiedział,nalewając Harry'emu solidną porcjęwhisky. - Połamane kości, krew i mózgwyciekający z ucha, rozwalonykręgosłup. Zmartwiło nas to Peter kochatego szczeniaka. - Wyglądało to o wiele gorzej, niżbyło w istocie - odparł Harry. -Szczeniak stracił przytomność i jego

Page 233: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

kończyny zwiotczały. Pokaleczył siętrochę, stąd krew, a to zawsze wyglądafatalnie. Zakrztusił się też śliną.Generalnie, przeżył szok. - A jego łopatki? - zapytał tamten. -Peter twierdził, iż były złamane. - Wybite - wyjaśnił Harry. -Nastawiliśmy je i wszystko wróciło donormy. - Jesteśmy panu wdzięczni. - W porządku. - Ile jesteśmy winni? - Nic - odrzekł Keogh. - To bardzo miło z pana... - Chciałem się tylko upewnić, żePaddy wrócił do siebie - powiedziałNekroskop. - To znaczy, czy wstrząs nie

Page 234: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

odmienił jego osobowości? Zdaniempaństwa, zachowuje się tak samo, jakzawsze? Z sypialni Petera dochodziły piski,szczekanie i śmiech. - Bawią się. -Matka Petera podniosła głowę iuśmiechnęła się ze zrozumieniem. - Niepowinni, ale dziś zrobimy wyjątek. Tak,panie...? - Keogh - podpowiedział Harry. -Tak, Paddy nic się nie zmienił. - Ojciec Petera odprowadziłHarry'ego do furtki, raz jeszcze mupodziękował i pożegnał się. - Cóż za niezwykle uczynny, miłyczłowiek. W jego oczach było tyleuczucia! - powiedziała żona, kiedywrócił do domu.

Page 235: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Hmm? - Wyglądał na zadumanego. - Nie sądzisz? - O tak, pewnie. Ale... - Ale? Nie spodobał ci się? Czyczłowiek, który nie przyjmuje zapłaty zadobrze wykonaną robotę, musi być zarazpodejrzany? - Nie, nie. To nie to. Alejego oczy... - Pełne uczucia, prawda? - Czyżby? Tam przy furtce, wciemności, kiedy na mnie spojrzał... - Tak? - Nie, nic - stwierdził jednak ojciecPetera, potrząsając głową. Gra świateł ityle...

* * *

Page 236: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Harry wrócił do domu, czuł sięwspaniale. Czuł się tak po raz pierwszyod owego dnia w Grecji, kiedyprzywrócono mu dar mowy zmarłych iwiedzę o liczbach. Usiadł w fotelu i zaczął rozmowęz... urną, stojącą w mrocznym kąciegabinetu. A raczej - wyglądało na to, żez kimś ukrytym wewnątrz niej, jako żeurny głosu nie mają. - Trevor, byłeś telepatą, i todobrym. Zatem nadal nim jesteś. Wiem,że słuchasz mnie, nawet gdy do ciebienie mówię. Słuchasz moich myśli. Azatem... wiesz, co dzisiaj zrobiłem, tak? - Nic na to nie poradzę, że jestem

Page 237: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

tym, kim jestem - odparł Trevor Jordan."Dech" mu zaparło z podniecenia. -Podobnie jak ty. Tak, wiem, co zrobiłeś- i co zamierzasz zrobić. Jeszcze niemogę w to uwierzyć... Sądzę, że nawetjeśli to się stanie, długo nie będę mógłsię z tym oswoić. To jest jak cudownysen, z którego nie chcę się obudzić.Chyba że istnieje szansa, że jawa okażesię jeszcze cudowniejsza. Dotąd niemiałem nadziei, żadnej, a teraz jest... - Ale poznałeś chyba moje intencje? - To, że ktoś chce coś zrobić, nieoznacza, że potrafi - odpowiedziałJordan. - Teraz jednak po tej historii zpsem... - Pomiędzy psem a człowiekiem jestjednak pewna różnica. Nie zyskamy

Page 238: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

pewności... dopóki się nie upewnimy. - Czy mam coś do stracenia? - Sądzę, że nie - odrzekł Keogh. - Harry, będę gotów. Już jestemgotów! - Trevor, przed sekundąstwierdziłeś, że podobnie jak ja nic nieporadzisz na to, iż jesteś tym, kim jesteś.Czy chciałeś przez to po wiedzieć coświęcej? Chyba wiele wyczytałeś wmoim umyśle? Chwilę poczekał na odpowiedź. - Harry, nie będę cię okłamywał.Wiem, co ci się przydarzyło i czym sięstajesz Nawet nie masz pojęcia, jak miprzykro. - Wkrótce to całe cholerne stado

Page 239: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

szczurów wpadnie na mój trop. - Wiem. Wiem też, co uczynisz idokąd się udasz. Harry skinął głową. To dziwne i złowrogie miejsce.Prawdopodobnie przyda mi się każdapomoc. - Czy jest coś, co mogę dla ciebiezrobić? Pewnie niewiele. Nie tu, gdzieteraz jestem. - Obecnie nie - stwierdził Harry.Moglibyśmy załatwić to od razu. Ale niechcę korzystać z sytuacji. Jeśli wszystkosię uda, będzie jeszcze dość czasu. Ale iwtedy - zwłaszcza wtedy - decyzjabędzie należała do ciebie. - Zatem... - kiedy? - Jordan znówtracił "dech".

Page 240: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Jutro. - Jezu! - Nie mów tak! - zgromił goNekroskop. - Przeklinaj, ile chcesz, aleuważaj, kogo wzywasz... Później rozmawiali o wielusprawach i wspominali stare dzieje.Szkoda, że brakowało dobrychreminiscencji. O tak, tamte sprawy samew sobie były złe jak diabli. - Harry, wiesz; te Paxton wciąż cięobserwuje? - odezwał się po krótkiejprzerwie Jordan. Już wcześniej zwróciłuwagę Nekroskopa na tamtego szpicla.Harry pamiętał o rym. Po ostrzeżeniu,jakie otrzymał przed tygodniem, corazczęściej odzywała się jego intuicja, a

Page 241: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zwłaszcza kiedy zbliżał się ów telepata. W pierwszej chwili instynktpodszepnął Harry'emu, że powinienrozwiązać ten problem, odwołując siędo talentu, jaki otrzymał w spadku poHaroldzie Wellesleyu, byłym szefieINTESP, który popełnił samobójstwo,kiedy wyszło na jaw, że jest podwójnymagentem. Talent Wellesleya należał dotych negatywnych; jego umysł byłszczelniejszy niż sejfy bankowe,dosłownie - nieprzenikniony. Wydawałosię, że czyni go to idealnym kandydatemna szefa brytyjskiego wywiaduparanormalnego. Wydawało się. Jakozadośćuczynienie, przekazał ów darHarry'emu. Ale talent Wellesleya okazał się też

Page 242: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

bronią obosieczną: jeśli zatrzaskiwałdrzwi przed wrogami, zamykał teżswoich przyjaciół. A jeśli, będąc wgłębokiej grocie, gasił świecę, wszyscyślepli. Harry wolał światło, wolałwiedzieć, że Paxton się czai, i wiedzieć,co knuje. Poza tym podtrzymywanie takiejosłony było dość wyczerpujące.Energię, każdą energię, należało skądśczerpać, a przez nieustannie narastającystres moc Nekroskopa coraz bardziejsłabła. W kwestii pilnowania szpiclaHarry musiał więc polegać na swejintuicji i na rozrastającej się inteligencjitkwiącego w nim stwora, na jegopotęgujących się zdolnościach. A te

Page 243: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

stopniowo zmierzały ku czemuś nakształt telepatii - telepatii i innych formpostrzegania pozazmysłowego.Nekroskop pragnął wykorzystać więctalent Jordana, jako "dodatkową opcję". Esper to też usłyszał. - Harry, nie ma sprawy. Wiem, tesię zmieniłeś. Bierz go, jeśli tylkochcesz. Prędzej czy później... spróbujeszmnie nim dotknąć, ale to nieważne. Niezmienię zdania. Pewien jestem, teużyjesz go po to, by się bronić, a nie, bynas zranić. - Nas? - Ludzi, Harry. Wątpię, w to, temógłbyś zranić człowieka. - Chciałbymbyć tego pewny. Sęk w tym, że to jużwkrótce zacznę myśleć inaczej.

Page 244: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Musisz więc realizować swój planKiedy poczujesz, te to się zbliża, albokiedy okoliczności zmuszą cię do obronylub uników - wiej stąd. - Wygnany z mego własnegoświata? - warknął Nekroskop. - Albo to,albo wpuścisz Dżina z butelki. - Walisz prosto z mostu, Trevor. - Czy nie po to są przyjaciele? - Ale na swój sposób, to ty jesteśDżinem w butelce, nie? WampirHarry'ego znów dawał znać o sobie,prowokował kłótnię. Wszystko jedno, oco. Jordan nie czuł jego aktywności, alena wszelki wypadek starał się utrzymaćlekki ton tej rozmowy. - Może to właśnie stanowi źródło

Page 245: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

owych starych legend islamu, co?Człowiek obdarzony Mocą, który znamagiczne zaklęcie, wywołuje z prochu,zawartego w butelce, potężnegoniewolnika. Jak brzmi twoje życzenie, oPanie? - Może życzenie? - Głos Harry'egostał się ponury i zimny. Czasami żałujęjak cholera, że się w ogóle urodziłem.Życzyłbym sobie, żeby nigdy do tego niedoszło! Jordan wyczuł dwoistość Harry'ego- owe dziwne przypływy, rządzącekrwią i podmywające brzeg jego woli;ową grozę, która nawet teraz rzucaławyzwanie jego człowieczeństwu i którejżądania rosły z dnia na dzień, z godzinyna godzinę.

Page 246: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Jesteś zmęczony, Harry. Możepowinieneś się nieco rozluźnić? Prześpijsię. - W nocy? - zaśmiał się Nekroskop,drwiąco i posępnie. - To wbrew mejnaturze, Trevor. - Musisz z nią walczyć. - Walczę z nim! - warknął jeszczegłośniej Harry. - Wszystko, co robię,jest cząstką owej walki. Jordan milczał. - Może... może powinniśmy zrobićprzerwę? - zapytał po chwili. Głos mudrżał. Harry czuł jego strach, czułprzerażenie umarłego. "O Boże! Już nawet umarli się mnieboją" - szepnął w najgłębszym

Page 247: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zakamarku swej jaźni, do którego nawetTrevor nie miał dostępu. Poderwał się raptownie, z takimimpetem, że omal nie przewróci! fotela.Przez wąziutką szczelinę u zbiegu zasłonwyjrzał w noc, popatrzył na drugi brzegrzeki. Akurat w tej samej chwili ktośkryjący się tam, między drzewami,zapali! zapałkę. Ogień widoczny byłzaledwie przez sekundę, zaraz jakaśdłoń osłoniła go przed wiatrem. Późniejdostrzegł jedynie żółty poblask,intensywniejący, kiedy obserwatorzaciągnął się głęboko dymem zpapierosa. - Drań znów się czai - rzekł Harrydo siebie. Można przyjąć, że powiedział to do

Page 248: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

siebie, gdyż Jordan za bardzo byłprzerażony, by zdobyć się naodpowiedź...

ROZDZIAŁ PIĄTY - WSKRZESZENI

O północy Harry przywołał talentWellesleya. Wymknął się do ogrodu ipobiegł ścieżką, aż pod mur, gdzie nazardzewiałych zawiasach trzymała sięjeszcze stara furtka. Noc była mużyczliwa i wtopił się w nią niczym kot,aż nie pozostał po nim Żaden ślad. Spoglądając przez szczelinę wbramie, pomimo mroku widziałwyraźnie nieruchomą sylwetkę, ukrytąmiędzy drzewami: tę pchłę psychiczną,

Page 249: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Paxtona. - Paxton... To nazwisko, niby trucizna, paliłojego wargi i umysł... jego umysł, a możei owego stwora, który był terazrozrastającą się szybko cząstką jegociała. Wampir Harry'ego równieżwidział zagrożenie, tyle że on inaczejrozwiązałby ten problem. Gdyby mu nato pozwolić. - Paxton - wysapał Nekroskop wzimne, nocne powietrze, a jego oddechzmienił się w mgłę, która popłynęła nadścieżką. Ciemna, wampirza natura byłajuż tak silna, nieomal nim zawładnęła... - Nie słyszysz mnie, draniu? -Wydychana przezeń mgła przecisnęła siępod furtką, przesunęła nad zarośniętą

Page 250: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

dróżką i chaszczami, rozpostarła się nadspokojną wodą. - Nie łapiesz mnie?Nawet nie wiesz, że tu jestem Nagle, bez żadnej wyraźnejprzyczyny, w mózgu Harry'egozaszemrał niesamowity głos, którego niesposób było pomylić z Żadnym innym -głos Faethora Ferenczego. - Kiedy czujesz, że jest blisko, niezamykaj się, ale znajdź go! Wchodzi wtwój umysł? Ty wejdź w jego!Spodziewa się, że okażesz lęk? Pokaż,że jesteś odważny! A kiedy rozdziawiszczęki, wejdź w nie - wewnątrz jestmiękki! Rozległ się potworny głos, alepochodzić musiał z pamięci Harry'ego.

Page 251: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Talent Wellesleya nie dopuściłby doŻadnej ingerencji z zewnątrz. ZresztąFaethor przepadł tam, gdzie niedosięgnie go Żaden człowiek; na zawszezagubił się w przyszłości. "Ojciec" wampirów miał wówczasna myśli syna swej krwi, Janosza, aleNekroskop doszedł do wniosku, że tesame metody przydadzą się tu i teraz. Amoże to jego wampirzy rdzeń takuważał? Paxton zjawił się tu, bydowieść, że Harry jest wampirem.Nekroskop był wampirem; temu niemógłby zaprzeczyć. Czy jednak miałbiernie czekać na konsekwencjeraportów owej pchły? Palił się do tego,by choć trochę wyrównać rachunki i daćtemu szpiclowi coś do myślenia.

Page 252: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Nie, nie zamierzał się "podrapać",gdyż stanowiłoby to koronny dowód,wpychający go jeszcze głębiej pod i takjuż nieżyczliwą lupę, grożący nieustannąkontrolą ze strony większych pcheł,których ukąszenia mogły się okazaćfatalne w skutkach. Poza tym przekonałsiebie, że to byłoby morderstwo. Sama myśl o tym przywoływałakrwawe wizje. Pragnął zdecydowanieodrzucić intencje tego stwora Odsunął się od furty w starymkamiennym murze, wywołał drzwi iprzeszedł przez nie do kontinuumMobiusa... po czym wyszedł na drogę,biegnącą równolegle do drugiego brzegurzeki. Nikogo nie zauważył. Niebo

Page 253: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zasnuło się chmurami. Poprzez rzędydrzew widział rzekę, ołowianą wstęgęniknącą beztrosko w oddali. Samochód Paxtona stał na skrajudrogi, pod zwisającymi nisko gałęziami.Nowy model, dość kosztowny. Lakierpołyskiwał w mroku, drzwiczki byłyzamknięte, a okna dokładnie zasunięte.Wóz przechylał się nieco w dółwzgórza, ku obmurowanemu zakrętowi,gdzie boczna droga dochodziła dogłównej trasy, wiodącej do Bonnyrigg. Harry zszedł z podziurawionejnawierzchni, minął samochód i schroniłsię wśród drzew Mgła nie odstępowałago ani na moment. Nie mogła, gdyż to onstanowił jej źródło i katalizator.Uwalniała się z ziemi, po której szedł;

Page 254: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

odrywała się od jego ciemnego ubrania;uchodziła z jego ust niczym oddech.Poruszał się cicho, płynnie, a jego stopysame nieomylnie znajdowały miękkigrunt, omijając kruche, zdradliwegałązki. Czuł, że jego "sublokator" prężymięśnie i mocniej wpija się w jegowolę. Potwór miał wspaniałą okazję, bydowieść swej władzy - by raz na zawszeprzejąć kontrolę i zmusić go dodokonania tego, co zamknie przed nimwszystkie drzwi. Do tej pory Harry w miarę panowałnad swoją gorączką. Gniew objawiał sięgwałtowniej, a przygnębienie dalekointensywniej, wybuchy radości równały

Page 255: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

się euforii, ale mimo to nie odczuwałdotąd niepohamowanej żądzy, przymusu,którego nie umiałby zwalczyć. Terazprzyszła ta chwila. Miał wrażenie, żePaxton uosabiał wszystko, co w jegożyciu poszło nie tak - że był robakiemtoczącym i tak niedoskonały świat. Mgła wyprzedziła Harry'ego.Poderwała się z brzegu rzeki, wypełzłaspośród pni wyrastających z wilgotnejziemi i oplotła wirującymi mackamistopy Paxtona. Telepata siedział napniaku, tuż nad wodą, wpatrzony wciemną bryłę domu za rzeką i światło,sączące się z okna na piętrze. Harryspecjalnie je tam zostawił. Nekroskop nie widział jednakwyrazu twarzy Paxtona, owej

Page 256: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

mieszaniny niepokoju i niezadowolenia,wywołanego tym, że telepata utraciłkontakt z aurą swej ofiary. Esperpodejrzewał, że Harry wciąż jest wdomu, ale pomimo całej swejkoncentracji nie mógł go złapać. Niepotrafił wychwycić nic, co choćby wnajdrobniejszym stopniu pozwoliłobydotknąć Keogha. Oczywiście, mogło tonic nie znaczyć. Dzięki swym talentomNekroskop był w stanie przenieść siędosłownie wszędzie. Ale mogło to teżsugerować bardzo wiele. Mało ktowymykał się o północy, znikając z oczuzarówno zwykłym ludziom, jak itelepatom. Keogh mógł szykować cośpoważnego.

Page 257: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Paxton zadrżał, jakby zobaczyłducha. To, oczywiście, tylko starepowiedzonko; przez moment czuł jednak,że coś go dotyka, tak jakby znad wodynadleciała jakaś niewidzialna istota istała teraz obok niego na cichym,spowitym w mgłę brzegu. "Spowitym wmgłę?" - pomyślał z niepokojem. -"Askąd się wzięła, do diabła?" Wstał, popatrzył w bok i zaczął sięodwracać. Harry, oddalony o niespełnapięć kroków, zniknął cicho w mroku.Paxton powoli obrócił się o trzystasześćdziesiąt stopni, znów zadygotał,niepewnie wzruszył ramionami i znówzaczął obserwować dom za rzeką.Sięgnął po płaszcz i wydobyłpiersiówkę w skórzanym etui. Przechylił

Page 258: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

ją i pociągnął tęgi łyk mocnegoalkoholu. Przyglądając się esperowiopróżniającemu flaszkę Harry czuł, żewzbiera w nim coś niepokojącego. Coświelkiego, może nawet większego niż onsam. Przesunął się do przodu, stanął zanie podejrzewającym niczego telepatą.Mógłby teraz zabawić się trochę,opuścić osłonę Wellesleya i posłać swemyśli prosto w potylicę Paxtona. Esper zpewnością wskoczyłby prosto do rzeki! A może odwróciłby się powoli izobaczyłby, że Harry stoi tuż za nim,wpatrując się w niego, przenikającwzrokiem jego roztrzęsioną, rozdygotanąduszę? I gdyby jeszcze Paxton zaczął

Page 259: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

krzyczeć... Rękami Harry'ego zawładnęłaciemna, obca, rozdęta przez nienawiśćistota. Już wyciągała je ku karkowiPaxtona. Opanowała też serce, oczy itwarz Nekroskopa. Czuł, jak odciąga muwargi, ukazując zaślinione zęby. Beztrudu mógłby porwać espera dokontinuum Mobiusa i... i tam z nimskończyć. Tam, gdzie nikt by go nieznalazł. Wystarczyło tylko zacisnąć ręce... -Achhh! Stwór, tkwiący we wnętrzuHarry'ego, opiewał teraz niezwykledoznania, które mógłby mu ofiarować.Nekroskop z drżeniem przyjmował tęwiedzę, ten bezdźwięczny krzyk,

Page 260: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

przepełniający najgłębsze zakamarkijego jaźni. - Wampir! Wam... ...Paxton odciągnął rękaw płaszcza ispojrzał na zegarek. To wystarczyło; tenruch był tak naturalny, tak zwyczajny, takbardzo z tego świata, że ów czar rodemz innego poziomu rzeczywistości prysnąłbez śladu. Harry poczuł się tak, jakonanizujący się z zapałemdwunastolatek, któremu w ostatniejchwili przeszkodził pukający w drzwiłazienki wujek. Odsunął się od Paxtona,otworzył drzwi Mobiusa i niemalprzetoczył się przez próg. Dopiero terazesper wyczuł, że coś się dzieje, ispojrzał za siebie...

Page 261: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

...Ale zobaczył jedynie kłąb mgły.

* * *

Skąpany w swym własnym pocieNekroskop opuścił kontinuum Mobiusa izajął miejsce na tylnym siedzeniusamochodu Paxtona. Pozostał tam,dygocząc i wymiotując na podłogę, ażwywalił z siebie ów koszmar. Późniejspojrzał na własne cuchnące rzygowiny ipoczuł, że znów wzbiera w nim złość.Złość do samego siebie. Wyruszył, by dać esperowi nauczkę,a omal go nie zabił. Pięknie toświadczyło o tym, jak panował nadowym stworem, który przecież był

Page 262: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

jeszcze... noworodkiem.Niemowlakiem? Zastanawiał się, na cóżbędzie mógł liczyć, kiedy ów potwórdorośnie. A Paxton wciąż jeszcze siedział nabrzegu, ze swymi myślami, papierosamii whisky. Prawdopodobnie miał zamiarpojawić się tam i jutro, i pojutrze. I takaż do dnia, kiedy Harry popełni błąd isię odsłoni. O ile już tego nie zrobił. - Pieprzyć go! - powiedział zgoryczą Nekroskop. - Tak, rżnąć go,walić tego drania! Lepsze to, niż gozabić. Przelazł na przednie siedzenie,zwolni! hamulec i poczuł, że kołazaczynają się obracać. Samochód ruszył.Harry wyprowadził go na drogę i

Page 263: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

pozwolił, by resztą zajęła sięgrawitacja. Staczając się po pochyłości,wóz nabierał rozpędu. Harry dodawał gazu, aż wnętrzeauta wypełnił intensywny zapachbenzyny. Ćwierć mili później samochódjechał już z prędkością dwudziestupięciu czy trzydziestu mil. Zakręt byłcoraz bliżej, tak samo pas trawy iwysoki kamienny mur. Harry puściłwreszcie kierownicę, wywołał nasąsiednim siedzeniu drzwi Mobiusa iwślizgnął się w nie. W dwie sekundy później samochódPaxtona przejechał po trawie, wbił sięw mur i wybuchł niczym bomba! Akurat wtedy wracający znak rzeki

Page 264: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

esper obrzucił zdziwionym spojrzeniemmiejsce, gdzie zaparkował wóz.Usłyszał huk eksplozji. Nad zakrętempodniosła się ognista chmura. - Co...? - wyjąkał. - Co? W owym czasie Harry znajdowałsię już w domu, wykręcał numer 999.Wywołał centralę w Bonnyrigg, którapołączyła go z posterunkiem. - Policja. Czym możemy służyć? -zapytał ktoś, ciężko akcentując słowa. - Na bocznej drodze do starejposiadłości koło Bonnyrigg zapalił sięsamochód - wysapał Harry, po czymdokładniej określił miejsce. - Jest tamteż człowiek, który pociąga z piersiówkii grzeje się przy ogniu. - Przepraszam, kto mówi? - Głos

Page 265: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zrobił się władczy, czujny i bardzooficjalny. - Nie mogę czekać - powiedziałHarry. - Muszę zobaczyć, czy nie ma tamrannych. - Odłożył słuchawkę. Siedząc na piętrze, w okniesypialni, przypatrywał się corazjaśniejszym płomieniom. W dziesięćminut później zobaczył, jak nadjeżdżawóz strażacki, eskortowany przezpolicję. Przez jakiś czas słychać byłowycie syren, a snop płomieni otoczyłyświatła aut, migoczące błękitnie ipomarańczowo. Potem ogień zgasł,syreny ucichły i wóz policyjnyodjechał... bogatszy o pasażera. Harry ucieszyłby się z tego, że

Page 266: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

owym pasażerem był Paxton, zaklinającysię, że jest niewinny, i zionący oparamiwhisky w twarze policjantów. Ale nieprzekonał się o tym, gdyż poszedł spać.Nie zastanawiał się, czy wypoczyneknocny jest zgodny z jego charakterem,czy też nie. Trevor miał rację...

* * *

Żar wschodzącego słońca wygnałHarry'ego z łóżka. Wzeszło za rzeką,wkradło się przez okno i palącympromieniem dotknęło jego lewej ręki.Przyśniło mu się, że wsadził ją doktóregoś z pieców HamishaMcCullocha. Zbudziwszy się, stwierdził

Page 267: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

z ulgą, że to tylko jaskrawożółte światłozalało pokój. Na śniadanie zrobił sobie kawę,tylko kawę, a potem zszedł do chłodnejpiwnicy. Nie miał pojęcia, ile czasu mujeszcze zostało może to była kwestia"teraz albo nigdy"? Zresztą obiecałTrevorowi Jordanowi, że to będzie tendzień. Urny Penny i Jordana czekały jużna dole, podobnie jak preparaty, którezabrał z zamku Ferenczego. - Trevor - powiedział, ważąc iodmierzając proszki -.dziś w nocyzapolowałem na Paxtona... Nie, nicpoważnego, ale prawie. Na jakiś czas gounieruchomiłem. Nie wyczuwam terazjego obecności, ale może to dlatego, żejest ranek i słońce wzeszło. Możesz mi

Page 268: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

powiedzieć, czy się czai? - Kioskarz z Bonnyrigg otworzyłwłaśnie swój sklepik, a mleczarz zaliczaswe codzienne rundki - odparł Jordan. -A wielu absolutnie zwyczajnychmieszkańców tej wioski spożywaśniadanie. Ale ani śladu PaxtonaWygląda mi to na całkiem zwyczajnyporanek - Nie całkiem zwyczajny -sprostował Harry. - Przynajmniej nie dlaciebie. - Starałem się zbytnio na to nieliczyć - stwierdził Jordan, a jegodobiegający z zaświatów głos drżał. -Starałem się nie modlić o to. Nadalwydaje mi się, że śnię. My tutaj też

Page 269: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

czasem zamykamy się i śnimy.Wiedziałeś o tym? Nekroskop skinął głową, skończyłszykować proszki i podniósł urnęJordana. - Sam kiedyś nie posiadałem ciała,pamiętasz? Czułem wówczas wielkiezmęczenie. Wyczerpanie umysłowe jestdaleko cięższe niż fizyczne. W ciszy starannie przesypywałprochy telepaty. - Harry, tak jestem przerażony, żebrak mi słów- odezwał się po chwiliJordan. - Przerażony? - powtórzył niemalautomatycznie Nekroskop. Używającmłotka, rozbił urnę i ułożył jej skorupy,wnętrzem do góry, wokół kopca

Page 270: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

usypanego z popiołów espera ikatalizatorów, tak by drobiny, które donich przywarły, również objęławypowiadana formuła.

* * *

- Przerażony, podekscytowany,nazywaj to, jak chcesz.. ale jestempewien, że gdybym miał wnętrzności,wyrzygałbym je! Trevor, musisz zrozumieć, że jeślicoś z tobą będzie nie tak... Chodzi mio... - Wiem, co masz na myśli Wiem. - Okay. - Harry wstał i zwilżyłzaschnięte wargi. - No to zaczynamy.

Page 271: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Z wypowiedzeniem słów zaklęciaHarry nie miał najmniejszychproblemów - zupełnie, jakby spisano jew jego ojczystym języku mimo iż tengłuchy pomruk w niczym nieprzypominał ludzkiej mowy. CzyNekroskop był dumny ze swego kunsztu?Miał przynajmniej świadomość, że tocoś niepospolitego i że on sam jestniepospolitą istotą. - UAAAH! - Kończący formułęokrzyk nieledwie zamienił się w ryk... aw chwilę później odpowiedział mujakby wrzask bólu! Nagle kłęby gryzącegopurpurowego dymu wypełniły piwnicę.Nekroskop cofnął się. Nad niewielkąkupką popiołów unosiła się potężna

Page 272: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

chmura w kształcie grzyba. Tak właśniewyglądają Dżiny' potężna masa,wyzwalająca się z maleńkiego źródła.Spomiędzy owych kłębów wybiegłchwiejnie nagi człowiek, krzykiemoznajmujący ból ponownych narodzin.Trevor Jordan. Keogh tylko czekał, niewiedząc, czy będzie musiał usunąć tenpłód. W pierwszej chwili dym przesłoniłmu cały obraz, w następnej coś jużmignęło. Dzikie, wytrzeszczone oko,rozdziawione usta, część głowy. Ręce Jordana wyciągnęły się kuHarry'emu; dłonie drżały, nieomalwibrowały. Nogi telepaty ugięły się.Opadł na kolano. Harry'ego przeszedł

Page 273: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

dreszcz autentycznej grozy. W jegoumyśle i na wyschniętych wargachczaiły się już słowa formuły odrzucenia.I Wtedy... Dym rozwiał się,odsłaniając... klęczącego TrevoraJordana. Idealnego! Harry również klęknął i objął go.Popłakali się, zupełnie jak dzieci...

* * *

Potem przyszła kolej na Penny. Onatakże myślała, że śni; nie mogłauwierzyć w to, co obiecywał jejNekroskop. Płacząc padła mu ramiona. Zaniósłją do swej sypialni, położył na łóżku i

Page 274: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

poradził, by spróbowała zasnąć. Nic ztego nie wyszło w domu znajdował sięszaleniec, ganiał na oślep, jednocześnieŚmiał się i płakał Trevor Jordanwybiegał i wracał, trzaskał drzwiami,kursował tam i z powrotem -zatrzymywał się tylko po to, by dotknąćsiebie, by dotknąć Penny i Harry'ego, apotem znów wybuchał śmiechem. Śmiałsię jak wariat, jak opętany. Opętanyżyciem! Podobnie zachowywała się Penny -kiedy dotarło do niej, co się stało; kiedytylko w to uwierzyła. I przez godzinęalbo dwie trwało szaleństwo. Założyłapiżamę Harry'ego oraz jedną z jegokoszul... i zaczęła tańczyć. Walca,piruety, hot jazz. Harry był rad, że nikt

Page 275: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

nie mieszka w pobliżu. W końcu jednak zmęczyli się itrochę uspokoili.

* * *

Zaparzył im mnóstwo kawy. Bylispragnieni. Byli też głodni; urządzilinajazd na jego kuchnię. Jedli...wszystko! Jordan co jakiś czas zrywałsię, Ściskał Harry'ego tak, że omal niepołamał mu żeber, wypadał do ogrodu,by nasycić się słońcem, po czym pędemwracał do stołu. Penny raz po razzanosiła się płaczem albo serdeczniecałowała wskrzesiciela. A on czuł sięŚwietnie. I to go niepokoiło. Nawet

Page 276: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

teraz przeżywał wszystko intensywniejod nich. - Penny, sądzę, że możesz wracaćdo domu - oznajmił Harry. Pouczył ją,co ma powiedzieć: że zapewne straciłapamięć i nie wie, co się z nią działo,dopóki nie znalazła się na swojej ulicy,w małej wiosce w północnymYorkshire; że zwłoki które odkryłapolicja musiały należeć do kogoś bardzodo niej podobnego. Nic więcej, żadnegorozwijania tematu. I że nie wolno jejszepnąć nawet słówka o HarrymKeoghu, Nekroskopie. Spisał sobie jej wymiary i następnieudał się drogą Mobiusa do Edynburga,żeby kupić jakieś ciuchy. Ubrała sięszybko.

Page 277: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Odstawił ją do domu - przezkontinuum Mobiusa, w co równieżtrudno było uwierzyć. Po drodzezatrzymali się tylko raz, na falującymwrzosowisku, gdzie udzielił jejostatniego pouczenia. - Penny - ostrzegł ją - od tej porytwoje życie znów zacznie toczyć sięnormalnie i może z czasem samauwierzysz w historię, którą dla ciebiesprokurowaliśmy. Tak będzie lepiej dlaciebie, dla mnie i dla wszystkich. Aprzede wszystkim - dla mnie. - Ale... jeszcze się zobaczymy?Uświadomiła sobie, że odkryła coś, zczym będzie musiała się rozstać. Po razpierwszy zadała sobie pytanie, czy

Page 278: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

rzeczywiście na tym wygrała? - Penny, przez całe życie ludzieprzychodzą i odchodzą. Tak to już jest. - A po Śmierci? - Obiecałaś mi, że o tym zapomnisz.To nie pasuje do naszej historyjki,prawda? Potem wykonali kolejny skok,prosto na róg ulicy, którą znała oddziecka. - Żegnaj, Penny. A kiedy się obejrzała... Jako małe dziecko, oglądałapowtórkę przygód Samotnego Jeźdźca."Kim był ten niewidzialny człowiek...?"- usiłowała przypomnieć sobie.

* * *

Page 279: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Jordan czekał w domu Harry'ego.Uspokoił się nieco, ale nadalprzepełniało go zdumienie i zachwyt. Tosprawiało, że wyglądał wspaniale iświeżo, jakby niedawno wrócił zesłonecznych wakacji, albo wykąpał sięw górskim strumieniu. - Harry, powiedz mi tylko, co mamrobić. - Ty, nic. Nie zamykaj się przedemną, to wszystko. Chcę wejść w twójumysł i zgłębić twój dar. - Jak Janosz? - Nie tak, jak Janosz. - Harrypotrząsnął głową. - Janie przywróciłemci życia, po to, by cię zranić. Nawet nie

Page 280: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zrobiłem tego dla siebie. Ono wciążnależy do ciebie. Jeśli nie podoba cięsię mój pomysł, powiedz. To musipochodzić z twojej wolnej woli. -Zabrzmiały bardzo znaczące słowa. Jordan popatrzył na niego. - Ty nie uratowałeś mi życia -odparł - ale je przywróciłeś! Cokolwiektylko chcesz, Harry. Nekroskop wyzwolił swe wampirzemyśli, a Jordan otworzył im drogę,wpuścił do wnętrza swej głowy. TamHarry znalazł to, czego szukał;natychmiast rozpoznał ów dar, takpodobny do mowy zmarłych. Mechanizmbył prosty, stanowił część psychiki.Potęgował zdolności umysłowe, samjednak opierał się na procesie czysto

Page 281: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

fizycznym, zachodzącym w tej częścimózgu, której większość łudzi nieumiała jeszcze wykorzystywać. Oweumiejętności występowały niekiedy ubliźniaków, wywodzących się z jednegojaja. Samo odkrycie niewiele znaczyło,należało je jeszcze opanować. Harry wycofał się. - Twoja kolej - powiedział. .Jordanmiał przed sobą łatwe zadanie. Byłwszak telepatą. Zajrzał do umysłuHarry'ego i znalazł tam zapadkę.Należało ją tylko zwolnić. Odtąd miaładziałać jak kontakt: Harry mógł jąwłączać i wyłączać, wedle uznania. - Wypróbuj - rzekł Jordan,opuściwszy umysł Nekroskopa. Harry

Page 282: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wyobraził sobie Zek Foener, wysokiejklasy telepatkę, i dotknął jej swymnowym talentem. Pływał, nie - ona pływała, polując zharpunem, w ciepłej błękitnej wodzienie opodal wyspy Zakinsthos, gdziemieszkała wraz ze swym mężem, JazzemSimmonsem. Zanurzyła się na głębokośćdwudziestu stóp i właśnie namierzyłarybę: pięknego czerwonego cefala,zerkającego na nią z piaszczystego dna. - Raz, dwa, trzy... próba mikrofonu -powiedział Harry niby to poważnie. Mimo iż miała aparat tlenowy,niemal zachłysnęła się słoną wodą.Zwolniła spust i chybiła. Wypuściłakuszę i bezładnie machając nogami,wynurzyła się. Unosiła się teraz na

Page 283: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wodzie, krztusząc się i chlapiąc.Błędnym wzrokiem rozglądała siędokoła. I nagle uświadomiła sobie, że tesłowa musiały zrodzić się w jej głowie.Ale tego głosu psychicznego nie mogłapomylić z żadnym innym. W końcu ponownie nabrała tchu iuporządkowała myśli. - Ha... Harry? - Jedyny i niepowtarzalny -odpowiedział ze swego domu wBonnyrigg, oddalonego o półtora tysiącamil od Zakinsthos. - Harry, ty... jesteśtelepatą? - Totalnie zgłupiała. - Nie chciałem cię przestraszyć,Zek. Zamierzałem tylko sprawdzić, naile jestem dobry. - Hm, jesteś dobry! O mało nie... nie

Page 284: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

utonęłam! Nagle spłoszyła się i Nekroskoppojął, że wyczuła ową istotę, którastanowiła teraz jego część. Spróbowaławykluczyć ją ze swych myśli. - Wszystko w porządku, Zek -oznajmił. - Wiem, co myślisz na mójtemat. Sądzę, iż powinnaś usłyszeć, żeze mną będzie inaczej. Nie zamierzam tuzostać. A jeśli już, to na krótko. Muszętylko załatwić pewną sprawę, a potemznikam. - Wracasz tam? - Wyczytała to wjego umyśle. - Od tego zacznę. Ale może znajdąsię i inne miejsca. Ty wiesz najlepiej, żenie mogę tu zostać. - Harry - powiedziała nie zwlekając

Page 285: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- wiesz, że nie wystąpię przeciwkotobie. - Wiem o tym, Zek. Przez dłuższą chwilę milczała.Nagle Harry'emu coś przyszło do głowy. - Zek, jeśli popłyniesz z powrotemna plażę, znajdziesz tam kogoś, ktochciałby zamienić z tobą słowo. Postarajsię jednak stać obiema nogami na ziemi,gdyż trudno ci będzie uwierzyć w to, żego widzisz, i w to, co ma dopowiedzenia. To spotkanie naprawdęmoże grozić utonięciem! Miał rację, trudno jej byłouwierzyć. I to przez długi czas...

* * *

Page 286: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Po południu Jordan oswoił się już znową sytuacją i stracił nieco ze swejeuforii. - A co ze mną, Harry? Mogę wracaćdo domu? - zapytał. - Być może, popełniłem błąd -stwierdził Nekroskop. - Darcy Clarkewie, że zabrałem prochy dziewczyny.Może się wszystkiego domyślać. A jeślitak, to zorientuje się też, że posiadłemkilka nowych umiejętności. Twójpowrót tylko to potwierdzi, i to jakdobitnie! Mam zresztą wrażenie, żebomba wkrótce wybuchnie. Trevor,możesz wracać, kiedy tylko zechcesz,byłbym jednak rad, gdy byś wstał tutaj i

Page 287: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

przez jakiś czas nie ujawniał się. - Jak długo? - Muszę załatwić pewną sprawę.Myślę, że nie potrwa to dłużej niżcztery, pięć dni. - W porządku, Harry. Tylewytrzymam. Nawet cztery czy pięćtygodni, jeśli będzie trzeba. - A przy okazji, co zamierzasz robićw przyszłości? Z powrotem doINTESP? - To było dobre życie. Starczało nawszystko. Załatwialiśmy ważne sprawy- odrzekł Jordan. - Najlepiej więc będzie, jeślizaczekasz, aż odejdę. Wiesz przecież, żezaczną na mnie polować? - Po tym wszystkim, co dla nas

Page 288: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zrobiłeś? Dla świata? Harry wzruszył ramionami. - Kiedy stary wierny pies rzuci sięna twoje dziecko, musisz go uśpić. Jegodawne zasługi nie mogą w tymprzeszkodzić. Co więcej, jeśli jesteśpewien, że może być niebezpieczny nieczekasz na tragiczne skutki. Może potembędziesz żałował staruszka i naweturonisz łezkę, ale wiedziałeś, do diabła,że ma wściekliznę i nie wolno ci byłosię wahać! Zrobiłeś to zarówno dlainnych, jak i dla niego. Jordan niczego nie ukrywał,postawił sprawę jasno. - Czy to naprawdę aż tak cięniepokoi? Powiedzmy sobie jedno,

Page 289: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Harry, niełatwo im będzie ciebiezałatwić. Janosz Ferenczy też miałwielkie fory, a przecież stoisz teraz oklasę wyżej od niego! - Dlatego muszę odejść. Jeśli tegonie zrobię, będę zmuszony się bronić, ato tylko przyspieszy przemianę. I możejuż na zawsze zostanę przeklęty? Nie poto walczyłem z nimi wszystkimi - zDragosanim, Tiborem, Janoszem,Faethorem i Julianem Bodescu - byskończyć tak jak oni. - W takim razie... chybapowinienem odjeść? Natychmiast -odparł Jordan. - Tak? - Mogę pozostać w cieniu i mieć ichna oku. Wysłali Paxtona, żeby cię

Page 290: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

obserwował. Nie spodziewają się, żektoś może właśnie ich śledzić. Nawetnie wiedzą, że żyję. Więcej, mająpewność, że jestem martwy. To zaciekawiło Harry'ego. - Mówdalej - poprosił. - Będę obserwował Darcy'ego. Niew jego biurze, ale w domu. Wiem, gdziemieszka; znam też sposób jegorozumowania. Będzie wiele myślał otobie - z dwóch powodów. Dlatego, żejesteś tym, czym jesteś, ale i dlatego, żeto porządny gość, który nie mógłby otobie zapomnieć. Kiedy już wszystkozostanie zapięte na ostatni guzik,dowiem się o tym i zaraz dam ci znać. - Zrobiłbyś to dla mnie? - Harry

Page 291: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wiedział, że tak. - Czyż nie jestem ci nic winien? Harry powoli pokiwał głową. - To niezły pomysł. Dobra,wyruszymy, gdy zapadnie noc. Odstawięcię do Edynburga, dalej sam sobieporadzisz. Tak też zrobili.

* * *

Następnego ranka wrócił Paxton. Jego obecność momentalnie popsułaHarry'emu humor. Obiecał sobie jednak,że wkrótce odwróci sytuację i samzajrzy w umysłowego szpicla.Rozkoszował się tą myślą. Najpierw

Page 292: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

jednak musiał spotkać się z matką idowiedzieć się, czy zdobyła dla niegojakieś informacje. Niebo było zakryte chmurami. Stałna brzegu rzeki. Siąpił drobny, aledokuczliwy, natrętny kapuśniaczek. - Mamo, są efekty? - Harry? Czy to ty, synku? - Jej głosbył tak wątły, wydawał się tak odległy,że Nekroskop w pierwszej chwili wziąłgo za podziemne "szumy", za szmerrozmów, jakie zmarli prowadzili wswych grobach. - Tak, to ja, mamo. Ale... okropnieosłabłaś. - Wiem, synku. Mnie też, podobniejak tobie, nie zostało już wiele czasu. Aprzynajmniej - nie tutaj. Wszystko już

Page 293: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zmierzcha... Chciałeś czegoś, Harry? Czuła chyba ogromne zmęczenie, ajej umysł gdzieś błądził. - Mamo - starałsię być cierpliwy, tak jak za dawnychczasów jako że coraz trudniejprzychodzi mi kontaktowanie się zezmarłymi, ustaliliśmy, że mi pomożesz isprawdzisz, czy wobec ciebie nie będąbardziej otwarci... Chodzi mi o tejnieszczęsne zamordowane dziewczyny.Powiedziałaś, żebym dał ci nieco czasu,a potem znów się z tobą spotkał. No ijestem. Nadal potrzebuję tychinformacji, mamo. - Zamordowane dziewczyny? -powtórzyła za nim, niewiele chybakojarząc. I nagle Harry wyczuł, że

Page 294: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zebrała myśli. Jej głos zabrzmiałwyraźniej w jego niezwykłym umyśle. -Oczywiście, te biedne zamordowanedziewczyny! Niewinne ofiary. Chociaż...Harry, nie wszystkie były naprawdęniewinne. - Moim zdaniem, były. Dla mniebyły wystarczająco niewinne. Powiedzjednak, co miałaś na myśli? - Cóż, większość z nich nie chciałanawet ze mną rozmawiać. Wygląda nato, te je ostrzeżono, te powiedziano im otobie. Harry, jeżeli chodzi o wampiry,umarli nie znają miłosierdzia. Ta, którazgodziła się na rozmowę, była jedną zpierwszych ofiar tego mordercy, ale wżaden sposób nie mogłabym nazwać jejniewinną. Była prostytutką, synku, o

Page 295: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

plugawym języku i plugawych myślach.Zgodziła się jednak opowiedzieć o tymzdarzeniu i stwierdziła też, te niemiałaby nic przeciwko rozmowie z tobą.Właściwie wyznała coś jeszcze. - Tak? - Tak. Powiedziała, te dla odmianychętnie by tylko... tylko porozmawiała zmężczyzną - podkreśliła z dezaprobatąmatka Harry'ego. A taka młoda, takamłodziutka. - Mamo - odrzekł Nekroskop -wkrótce ją odwiedzę. Ale ty taksłabniesz, że nie wiem, czy uda nam sięjeszcze kiedyś porozmawiać.Pomyślałem więc, że teraz ci powiem, iżbyłaś najlepszą z matek, jakie

Page 296: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

kiedykolwiek istniały, a... - A ty byłeś najlepszym z synów,Harry - przerwała mu. - Słuchaj, darujsobie opłakiwanie mnie. Obiecuję ci, teja nie będę płakać po tobie. Synu,przeżyłam dobre tycie i pomimo okrutnejśmierci w grobie też nie czułam sięzbytnio nieszczęśliwa. Dużozawdzięczam tobie, Harry, jaka te twoimdziełem jest wiele z tego, co tu uchodziza szczęście. A jeśli umarli przestają ciufać... Cóż, to ich strata. Przesłał jej pocałunek. - Bardzo tęskniłem za tobą, kiedycię zabrakło. Ale ty, oczywiście,tęskniłaś o wiele bardziej. Mamo, mamnadzieję, że poza śmiercią istnieje jakiśinny świat i że ty tam trafisz.

Page 297: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Harry, jest coś jeszcze. - Gasłacoraz szybciej i musiał wytężyć całąswą uwagę, inaczej nie usłyszałby jejsłów. - Chodzi o Augusta Ferdynanda. - Augusta Ferdy...? O Mobiusa? -Harry przypomniał sobie ostatniąrozmowę z wielkim matematykiem. -Aha! - Zagryzł wargi. - Cóż, możliwe, żeobraziłem go, mamo... ale niechcący,rozumiesz? Chcę powiedzieć, żewówczas nie w pełni byłem sobą. - Powiedział mi, te nie byłeś sobą ite rozmawiał z tobą po raz ostatni. - Ach tak... - wyjąkał Harry,zakłopotany. Mobius należał do jegonajlepszych i najbliższych przyjaciół. -Rozumiem.

Page 298: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Nic nie rozumiesz, Harry -zaprzeczyła Mary Keogh. -Rozmawialiście po raz ostatni,ponieważ jego jut tam nie znajdziesz. Toznaczy, tu. On też musi gdzieś odejść, aprzynajmniej uważa, że powinien.Opowiadał mi o rzeczach, których nierozumiałam: o czasie, przestrzeni,czasoprzestrzeni, stożkach iwszechświatach światła. Sugerował, tewasz spór nie dał mu odpowiedzi najedno wielkie pytanie. - Tak? - Tak Na pytanie O... o samokontinuum. Stwierdził... myśli... wie, coto jest. Powiedział... jest... umysł -Traciła wątek, słowa się rwały. Harrywiedział, że to już koniec.

Page 299: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Mamo? - zaniepokoił się. - Mobius... powiedział... jest...umysł, Harry. - Umysł? Mamo, powiedziałaś:"Umysł"? Próbowała odpowiedzieć na topytanie, ale nie dała już rady. Dotarł doniego jedynie najcichszy z gasnącychszeptów. - Haarrry... Haarrry... A potem zapadła cisza.

* * *

Paxton przeczytał dossierNekroskopa i niejednego siędowiedział. Ludziom twardo stojącymna ziemi większość z zawartych tam

Page 300: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

danych wydałaby sięnieprawdopodobna, ale Paxton, rzeczjasna, do takich nie należał. Kryjąc sięna drugim brzegu rzeki, obserwowałHarry'ego przez lornetkę. - Ten dziwaczny skurwiel rozmawiaze swoją matką, z kobietą, która zginęłaćwierć wieku temu i dawno jużzamieniła się w pomyje! Jezu! A mówią,że to telepatia jest niesamowita! Harry "usłyszał" wszystko i pojął,że Paxton wychwycił rozmowę.Ogarnęła go furia, inna jednak niżpoprzedniej nocy, lodowata. I znówprzypomniała mu się rada Faethora:"Wchodzi w twój umysł? Ty wejdź wjego!" Paxton zobaczył, że Nekroskop

Page 301: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

znika za krzakiem; zaczekał, aż wyjdziez drugiej strony. Nie wychodził jednak. "Odlewa się?" - pomyślał esper. - Aktualnie nie - powiedział cichoHarry za jego plecami. - Ale kiedy torobię, nie trawię natrętów. - Co...? - Telepata odwrócił sięgwałtownie, tracąc równowagę.Zachwiał się na samym skraju urwiska.Harry wyciągnął rękę i złapał go zakurtkę. Trzymając obdarzył gouśmiechem, w którym nie było cieniawesołości. Od stóp do głów obejrzałsobie tego drobnego, wyglądającego jakuschnięty badyl, człowieczka przedtrzydziestką, o pysku i oczach łasicy.Dając mu w prezencie telepatię, Matka

Page 302: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Natura chciała pewnie wynagrodzić innebraki. - Paxton - wysapał Harry. Gloswciąż miał niebezpiecznie cichy, niczymgorące tchnienie wyduszone zrozpalonych miechów. - Jesteśpsychiczną pchełką, wysysającąwszelkie męty. Podejrzewam, że kiedytwój ojciec cię robił, to, co najlepsze,wyciekło z dziurawej gumy i spłynęłopo nodze twojej matki prosto na podłogęburdelu Jesteś drańskim śmieciem,najechałeś na moje terytorium,nadepnąłeś mi na odcisk i zalazłeś zaskórę. Mam wszelkie prawo coś z tymzrobić, nie uważasz? Paxton klapał szczękami, jakwyrzucona na brzeg ryba. W końcu

Page 303: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

odzyskał dech i nieco zimnej krwi. - Ja... ja tylko wykonuję swojąrobotę - wyszeptał, próbując uwolnićsię z uchwytu. Nekroskop jednak wciążtrzymał go na długość ramienia, i totrzymał bardzo mocno - nie wydatkującwcale energii. - Wykonujesz swoją robotę? -powtórzył za Paxtonem. - A dla kogo,śmieciu? - To nie twój inte... - zacząłtelepata. Harry potrząsnął nim, wbijając weńwzrok. Esper po raz pierwszy zauważyłczerwonawą poświatę, która wymykałasię spod grubych ciemnych szkiełokularów, zabarwiając zapadłe policzki.

Page 304: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Groźne czerwone światło - płynące zoczu Nekroskopa! - Dla INTESP? - Głos Harry'egozmienił się w głuchy warkot, niemal wryk. - Tak... nie! - wywalił z siebiePaxton. Trząsł się jak galareta, marzył tylko,by stąd zwiać; gotów był powiedziećwszystko, co ślina na język przyniesie.Harry doskonale o tym wiedział, czytałto z jego bladej twarzy i trzęsących sięwarg. O ile jednak wargi mogłyskłamać, umysł zazwyczaj mówiłprawdę. Nekroskop wszedł w myśliPaxtona, przyjrzał się im raz a dobrze,po czym wydostał się na zewnątrz,mając wrażenie, że wynurza się z breji,

Page 305: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wypełniającej jakiś ściek. Ów smródłajna przebijał nawet przez ostry odórpotu Paxtona. Dobrze, że takie umysły spotykałosię dość rzadko, inaczej Nekroskopmógłby się pokusić o wypowiedzeniewojny całej rasie ludzkiej, i to zmiejsca! Paxton wiedział, że Harryspenetrował jego myśli; czuł jegoobecność, drażniącą jak okruchy lodu. - A więc teraz wiesz już na pewno -stwierdził Harry. - Masz materiał doraportu dla swojego szefa. Świetnie, idźi powiedz ministrowi, że najgorszy zjego snów się ziścił. Powiedz mu to,Paxton, a potem zrezygnuj z posady.

Page 306: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Wynieś się gdzieś i nie wracaj. Wiem,że nie wszystkie ostrzeżenia do ciebietrafiają, ale tym razem skorzystaj zdobrej rady i zwiewaj, póki możesz.Dwa razy nie będę tego powtarzał. Upewniwszy się, że to dotarło,wypchnął espera poza skraj urwiska, wwirującą łagodnie wodę. Po chwiliNekroskop dostrzegł otwarty neseserPaxtona, leżący na pobliskim pniaku.Uwagę jego przyciągnęło kilka białychkopert z reklamówkami i jedna większaz szarego papieru. Wszystkie oznaczonotym samym adresem: Harry Keogh,Riverside 3 itd... itd... Harry raz jeszcze spiorunowałwzrokiem krętacza, który krztusił się iszamotał w lodowatej wodzie, na jakiś

Page 307: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

czas unieszkodliwiony. Potem zgarnąłwszystkie swoje listy i zabrał je dodomu. Paxton miał szczęście, że umiałpływać. Nekroskopowi bowiem było toobojętne...

ROZDZIAŁ SZÓSTY - CZERWONYALARM

Harry przewertował aktazamordowanych, szukając nazwiskamłodej prostytutki, nazwy jej rodzinnegomiasta i miejsca ostatniego spoczynku.Następnie udał się na niewielkicmentarz położony na północnychkrańcach Newcastle. Wykonanie tych

Page 308: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wszystkich czynności zajęło mu niewieleczasu. W chwili gdy sadowił się wcieniu drzewa, tuż przy prostymnagrobku Pameli Trotter, o sto mil dalejPaxton, który zdołał się wreszciewygramolić na brzeg, zaczynał łapaćoddech. - Pamela - odezwał się Nekroskop -jestem Harry Keogh. Sądzę, że mojamatka wspomniała ci o mnie. - I twoja matka, i inni - przyszło wodpowiedzi. - Spodziewałam się ciebie,Harry. Choć muszę przyznać, że mnieostrzegano. Harry pokiwał głową, możez żalem. - To fakt, że moja reputacja ostatnionieco ucierpiała. - Moja chyba bardziej -

Page 309: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zachichotała. - A wszystko zaczęło sięjakiś czas temu. Miałam wówczasczternaście lat i pewien miły "wujcio"pokazał mi swoją różową sikawkę,wyjaśniając, gdzie się ją wkłada.Właściwie to ja go uwiodłam, gdyżzauważyłam, że ilekroć zbliżał się domnie, to mu stawał A gdyby nie on,znalazłby się ktoś inny, bo ja lubię tensport. Wiele razy baraszkowaliśmy, ażktóregoś dnia przyłapała nas jego stara;zazdrosna nietoperzyca! Weszła akurat,gdy robiłam na nim patataj. Wyciągnąłszybko małego, ale za daleko już zabrnąłi spuścił się na dywan. Chyba od dawnanie widziała u niego wytrysku, a takiego- to na pewno nigdy w życiu. Jeśli już o

Page 310: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

to chodzi, to on pewnie też nie. Dopierogdy na mnie trafił.. Ale ja lubiłam iść nacałość. Dobrze jest, kiedy praca sprawiaczłowiekowi radość. Harry milczał, zaskoczony, możenawet nieco zbulwersowany. Naprawdęnie wiedział, co ma jej odpowiedzieć. - Czy twoja mama nie powiedziałaCi, że byłam dziwką? - W jej głosie nieczuło się goryczy, co najwyżej lekkismutek i to się Keoghowi spodobało. - Coś w tym stylu - odrzekłostrożnie.- Ale to chyba nic nie zmienia?Po tamtej stronie musi was być mrowie! Roześmiała się, a Harry jeszczebardziej ją polubił. - Najstarszy zawódświata - przypomniała. - Ale tamtej nocy, niespełna osiem

Page 311: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

tygodni temu, przejechałaś się na nim,tak? - Czuł, że przy niej mógł od razuprzejść do rzeczy. - Facet nie był moim klientem. Inawet nie chciał mnie... mnie zaliczyć. - To było tylko przypuszczenie -wyjaśnił szybko Harry. - Nie chciałemcię obrazić, nie palę się też dowyciągania z ciebie wspomnień. Jeżelijednak wszyscy będą milczeć, trudnobędzie mi znaleźć tego łotra. - Och, Harry, chciałabym zobaczyćjak dostaje za swoje. Zrobię, co tylkobędę mogła, by ci pomóc. Boję się tylko,że zbyt mało pamiętam. - Nie mów hop... - Od czego mam zacząć?

Page 312: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Najpierw opisz, jak wyglądałaś. Wiedział, że umarli zachowują wpamięci to, jacy byli za życia, izamierzał porównać ją z PennySanderson. Jednym słowem, ciekaw był,czy nekromanta działa według jakiegośschematu. Jej umysł natychmiast przesłał muobraz długonogiej, ciemnookiej brunetkiw minispódniczce i niebieskiejjedwabnej bluzce, pod którą rysowałysię, niczym nie podtrzymywane, nieconiezgrabne piersi. Miała dość kształtnepośladki. Nie znalazł jednak w tymportrecie, w jej portrecie, nicwskazującego na inteligencję czy teżosobowość. Była tam tylko zmysłowość,a nawet jawny seksapil. Niezbyt to

Page 313: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

pasowało do jego pierwszych wrażeń. - I co? Jaka byłam? - Bardzo atrakcyjna - przyznał. -Myślę jednak, że siebie nie doceniasz. - Częstokroć - potwierdziła, tymrazem bez śladu rozbawienia.Westchnienie, które nastąpiło potem,było czymś, na co Nekroskop częstotrafiał podczas kontaktów ze zmarłymi.Było reakcją na to, że pewne chwile isprawy stanowią zamknięty rozdział inigdy nie wrócą. Zaraz się jednakrozpogodziła. - I oto rozmawiam teraz zmężczyzną, choć raz nie zastanawiającsię, co on ma w portkach. I z przodu, i wtylnej kieszeni - Czy zawsze robiłaś to dla

Page 314: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

pieniędzy? Czasem dla zabawy. Mówiłam Ci,że byłam nimfomanką. Chcesz leciećdalej? Harry był zakłopotany. Udzieliła muszablonowej odpowiedzi, najwidoczniejdość często słyszała to pytanie. - Czy jestem wścibski? - W porządku - odparła. - Wszyscymężczyźni są ciekawi, co takaprostytutka może mieć w głowie. -Nagle jej głos zlodowaciał. - Wszyscyoprócz tamtego. On nie musi się nad tymzastanawiać. Może to sprawdzić -później, po jej śmierci. Nekroskop był już pewien, żedziewczyna powie mu wszystko, cozapamiętała.

Page 315: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Opowiedz mi o tym - zażądał. Rozpoczęła opowieść... Był piątkowy wieczór i wybrałamsię na dancing. Sama rozporządzałamswoim czasem, działałam na własnąrękę. Nie potrzebowałam alfonsa, któryby mi naganiał klientów, zgarniał mojąforsę i odstawiał mnie swoim kumplomza friko. Ale dancing był w mieście, a jamieszkałam kawałek dalej. Po północytaryfy są drogie; Kopciuszkowi zaczęłowięc brakować karocy. Nic strasznego, zawsze się znajdzieparu miłych chłoptasiów, którzyodstawią dziewczynę do domu za szansęna małą macankę. A jeśli facetprzypadłby mi do gustu i nie był zbyt

Page 316: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

namolny, mógłby dostać nawet więcej.Przejażdżka za przejażdżkę, jak mówiprzysłowie. Tym razem wybrałamniewłaściwego gościa; nie, nie owegofaceta, ale podobnej maści. Ledwieznalazłam się w wozie, jego grzeczne,pełne troski podejście poleciało hen, zaokno. Nie połapał się, jaki jest mój fach,wziął mnie za porządną dziewuszkę, ado tego łatwy kąsek. Aż z trudemprowadził, tak się ślinił, usiłował sięzatrzymać w każdej mijanej zatoczce ikażdym zaułku. Miałam na sobie drogieciuchy i nie chciałam, żeby je podarł. Apoza tym... i tak mi się nie podobał. Powiedział, że zna takie miejsce,nieco w bok od autostrady, i zanim

Page 317: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zdążyłam mu powiedzieć, że nie mamochoty, pojechał w kierunku Edynburga.W zatoczce, pod jakimiś drzewami,wykonał pierwszy ruch i dostał kolanemw słabiznę! Jak tylko doszedł do siebie,odjechał, zostawiając mnie na lodzie. Ćwierć mili dalej była stacjaobsługi. Poszłam tam i strzeliłam sobiekawę. Nie byłam ani poruszona, ani nicw tym guście, po prostu mnie suszyło. Zawiele było tego dżinu w "Pałace". Kiedy tak siedziałam w tamtejniewielkiej budzie, dosiadł się do mniejakiś szoferek. Tak właśnie go oceniłam:jakiś szofer, specjalista od długich tras,walczący ze zmęczeniem za pomocąkubka kawy.

Page 318: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Nie pytaj, jak wyglądał. Lokal byłw trzech czwartych pusty, więcprzygasili światła, żeby oszczędzić nakosztach, a we mnie było jeszcze dośćdżinu. Wiesz, nawet rozmawiałam z tymfacetem, ale właściwie na niego niepatrzyłam. Przynajmniej wyglądał dośćporządnie i nie był nachalny. Kiedywypił kawę i wstał. Zapytałam, dokądzmierza. - A gdzie chcesz jechać? - spytał.Głos miał cichy, dość sympatyczny. Powiedziałam mu, gdzie mieszkam,a on stwierdził, że zna tamte strony. - Masz szczęście - oznajmił. - Będęprzejeżdżał tam autostradą. To jakieśpięć mil stąd? Wysadzę cię przyzjeździe. Będziesz miała paręset jardów

Page 319: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

do domu. Obawiam się, że bliżej niezdołam cię podrzucić, gdyż rozliczająmnie z paliwa i przejechanych mil.Zresztą rób, jak chcesz. Możebezpieczniej byłoby wezwać taksówkę?Ale ja nie należałam do tych, któredarowanemu koniowi patrzą w zęby. Opuściliśmy kafejkę i poszliśmy naparking. Wydawał mi się cichy ispokojny, nie spieszył się. Czułam się znim bezpieczna. Prawdę mówiąc, długosię nie zastanawiałam. Jego ciężarówka, którą obeszliśmy,by dojść do tylnych drzwi, była jedną ztych długich, łączonych landar.Reflektory przejeżdżającego autostradąsamochodu rzuciły na nią snop światła.

Page 320: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Na błękitnym tle wymalowany był napis.FRIGIS EXPRESS. Dobrze gozapamiętałam, gdyż z jednego z ramion"X" złuszczyła się farba i wyglądało tojak "EYPRESS". Kiedy znaleźliśmy się z tyłuciężarówki, szofer przystanął, popatrzyłna mnie. - Muszę się tylko upewnić, że drzwisą zabezpieczone - powiedział. Stałam obok, a on otworzył zamek ipodniósł zasuwane drzwi, odsłaniającwnętrze przyczepy. Lodowaty podmuch,który się stamtąd wydostał, przyprawiłmnie o dreszcze. Wewnątrz wozu...wisiały chyba całe rzędy jakiśprzedmiotów, ale było zbyt ciemno i niewidziałam ich dokładnie. Wyciągnął

Page 321: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

obie ręce w kierunku platformy i coś tamzrobił, a potem zerknął na mnie przezramię. - Gotowe - zawołał. Zdaje mi się, że wtedyuświadomiłam sobie, iż nie widziałam,żeby się uśmiechnął. Choćby raz. Pokazał, że powinniśmy iść doszoferki, a kiedy zaczął zasuwać drzwi,odwróciłam się do niego plecami. Iwłaśnie wtedy mnie złapał. Jedną rękąchwycił mnie za szyję, a drugąprzycisnął mi coś do twarzy.Oczywiście, chciałam nabrać powietrzai nawdychałam się chloroformu!Kopałam i szarpałam się, a wtedyjeszcze bardziej chce się złapać oddech.

Page 322: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

A potem film mi się urwał... Kiedy doszłam do siebie, leżałam -a właściwie, ślizgałam się na połacilodu; takie przynajmniej miałamwrażenie. W powietrzu unosił się jakiśdziwny zapach, ale nie potrafiłam gookreślić. Było o wiele za zimno;wszystkie moje zmysły zdrętwiały. A pochloroformie kręciło mi się w głowie imiałam mdłości. Przypomniałam sobie wszystko ipojęłam, że leżę w ciężarówce i ślizgamsię, kiedy tamten zwalnia lubprzyspiesza. I, oczywiście, pojęłam też,że wpakowałam się w kłopoty, wśmiertelnie poważne kłopoty, Mój szofermógł zrobić ze mną, co tylko chciał.Istniało też duże prawdopodobieństwo,

Page 323: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

że zechce mnie zabić. Widziałam jegociężarówkę, mogłabym też i jego opisać,jeśli nie teraz, to na pewno później -wszystko wskazywało na to, że było jużpo mnie. Wczołgałam się w kąt tejmrocznej lodowni i spróbowałamrozgrzać się. Kuliłam się, chuchałam nadłonie, machałam rękami. Ale przez tozimno i chloroform czułam sięosłabiona. Nawet kotek byłbysilniejszy... Później, po... nie wiem, ile totrwało, może po piętnastu minutachdroga zrobiła się wyboista i usłyszałam,że facet uruchomił hamulcehydrauliczne. Po dziś dzień nie wiem,gdzie byliśmy, gdyż nie dane mi było

Page 324: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

opuścić auta. Ciężarówka stanęła, a pochwili drzwi podjechały do góry. Nazewnątrz panowały ciemności, ciemnośćteż otulała postać, która, dysząc, wspięłasię na tył przyczepy. Szofer zasunął zasobą drzwi i zapalił dość słabe światło;jedną okratowaną żarówkę na suficie. Apotem podszedł do mnie. Miał na sobie długi kożuch; skóręna zewnątrz pokrywały ciemne plamy, az pod spodu wystawało brązowe futro.Jak tylko się zbliżył, zdjął go i narzuciłna mnie. - Właź na niego - polecił, dysząc zjakiegoś niesamowitego pożądania.Mimo to jego głos był równie lodowaty,jak miejsce, w którym zamierzał mnieposiąść. Wiedziałam już, że to naprawdę

Page 325: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

chłodnia. Z haków zwisały całe rzędypadliny, szarej, brązowej i czerwonej. Ata lodowa powłoka, po której sięślizgałam, była warstwą zamarzniętejkrwi. - Obejdzie... obejdzie się bezszarpaniny - powiedziałam. - Zrobimytak, jak będziesz chciał. - I mimo iżcałkowicie przemarzłam, rozpięłambluzkę i podciągnęłam minispódniczkę,pokazując mu koronkowe majteczki. Spojrzał na mnie, ciągle nieskory douśmiechu, i zobaczyłam, że jego twarzprzypomina rozdętą czy opuchniętączerwoną maskę, w której zamiast oczuosadzono bryłki połyskliwego węgla. - Tak, jak będę chciał? - powtórzył

Page 326: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

za mną. - W każdy możliwy sposób. Iprzysięgam, że będziesz zadowolony.Tylko mnie nie krzywdź! I możesz mizaufać. Po wszystkim... nie pisnę nawetsłówka. - Kłamałam jak diabli.Chciałam żyć. - Ściągaj ciuchy! - wydyszał. -Wszystko. Boże, ani w jego głosie, ani woczach nie odnalazłam śladu duszy!Tylko duszący żar jego ciała igorączkowe pulsowanie krwi. Czułam,jak bardzo jest silny, jak niesamowity -inny od wszystkich, których znałam. - Szybko! - rozkazał, a jego głosprzeszedł w skrzeczenie. Nalana twarzaż trzęsła się z napięcia i potwornego

Page 327: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

podniecenia. Musiałam zrobić, co mi kazał,zadowolić go. Potworne zimnosprawiło, że palce odmawiałyposłuszeństwa. Nie dałam rady sięrozebrać. Klęknął i zobaczyłam, jakbłyszczą narzędzia, przypięte do jegoszerokiego pasa. Jedno z nich, hak domięsa, odczepił i pokazał mi! Kiedy westchnęłam, odwracająctwarz, zdarł mi z pleców kurtkę orazbluzkę. Potem zaczepił hak o spódniczkęi rozszarpał ją, rozrywając zarównomateriał, jak i plastykowy pasek.Podobnie zerwał mi majtki. Skurczyłamsię, równie skostniała, jak wiszącewokół mnie zwierzaki. "A jeśli i na

Page 328: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

mnie użyje tego haka?" - pomyślałam.Ale nie użył. Nie haka. Potem zdarł z siebie ubranie; góręnie, tylko spodnie. I już wiedziałam, oco mu chodziło. Jednakże ktoś tak silny iniebezpieczny mógł mnie paskudnieskrzywdzić. Musiałam więc muwszystko ułatwić - sobie zresztą też - jaktylko się dało. Rozchyliłam nogi ipogładziłam kępkę lodowatych włosów.I - na Boga - spróbowałam się do niegouśmiechnąć. - Wszystko jest na miejscu -mówiłam, a słowa, które opuszczałymoje wargi, z miejsca zamieniały się wśnieg. - Wszystko dla ciebie. - Hę? - stęknął, patrząc na mnie.Jego ogromny penis drgał, jakby

Page 329: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

obdarzony własnym życiem. - Wszystkodla mnie? Wszystko dla Johnny'ego? To?- A potem się uśmiechnął. I odczepiłkolejne ze swoich narzędzi. Przypominało nóż, ale było puste wśrodku, zrobione ze stalowej rurki ośrednicy około półtora cala, ściętej podkątem, tak by zaznaczyć szpic. I ostrejjak brzytwa. - O Boże! - westchnęłam, gdyżdłużej już nie mogłam kryć swegoprzerażenia. Zwinęłam się w kłębek ispróbowałam Zasłonić swą nagość. Alemój szofer, mój niedoszły kat, ten... tenpotwór tylko się roześmiał. Nie wyrażałtym żadnej emocji, przynajmniej wmoim rozumieniu tego słowa, po prostu

Page 330: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

się śmiał. - Tak, zakryj się - wymamrotał.Jego wykrzywione, trzęsące się wargiociekały śliną. O zakryj się, dzieweczko.Johnny nie potrzebuje twej szkaradnej,pieprzonej szparki. Johnny sam robi dlasiebie szpary! Przysunął się bliżej, a jego ciałokipiało, rwało się ku mnie. A potem... apotem... - Już dobrze. - Harry miał dosyć.Głos mu drżał, łamał się. Wiem, cozdarzyło się potem. Dość jużopowiedziałaś. Ja... to mi najzupełniejwystarczy. Pamela płakała, wypłakiwała swąbiedną, okaleczoną duszę. Groza, jakąmusiała w sobie odtworzyć, by pomóc

Page 331: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Nekroskopowi, zdławiła i zmiażdżyła wniej całą odporność. - On... on oszpecił moje ciało! -załkała. - Podziurawił je! I wszedł wemnie, nim zdążyłam umrzeć. A kiedy jużbyłam martwa, nadal czułam, jak mnierani; słyszałam, jak stęka. - Już dobrze. Już dobrze. - Tyletylko mógł powiedzieć Harry, aby jąpocieszyć. Ale nawet mówiąc to,wiedział, że nie mówi prawdy, że niebędzie dobrze, dopóki sam nie zakończytej sprawy. Wyczytała to w jego myślach,zrozumiała jego decyzję i dodała do niejswój własny gniew. - Dorwij go dla mnie, Harry.

Page 332: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Dorwij dla mnie ten suczy pomiot! - I dla mnie - dodał. - Gdyż wiem,że jeśli tego nie zrobię, na zawszepowstanie w moim umyśle, czepiając sięjego ścian niczym brud. Ale, Pamelo... - Tak? - Zabić go tak po prostu, to za mało.Rozumiesz? Za mało! Jeśli się zgodzisz,skorzystam jeszcze z twojej pomocy.Pamelo, po śmierci jesteś równie silna,jak za życia. A oto, co mi przyszło dogłowy... Nie wątpię, że ucieszy cię tobardziej niż wszystko, czym radowałaśsię dawniej. - Wyłożył jej swój plan.Przez jakiś czas milczała. - Myślę, że wiem teraz, dlaczegoumarli się ciebie boją, Harrypowiedziała potem, zdumiona. - Czy to

Page 333: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

prawda, że jesteś wampirem? - Tak... nie! - odparł. - Nie całkiem.Przynajmniej - jeszcze nie. I nie tutaj.Ale któregoś dnia stanę się nim - możesię nim stanę w zupełnie innym miejscu. - Tak. - Wyczuł, że kiwnęła głową.- Myślę, że nim jesteś albo będziesz,gdyż żaden człowiek nie wymyśliłbyczegoś podobnego. Żaden stuprocentowyczłowiek. - Ale zrobisz to? - O tak - odpowiedziała w końcu,akcentując to kolejnym, zdecydowanymruchem głowy. - Kim - czy czymkolwiekjesteś, zrobię wszystko, co mi polecisz,Harry Keoghu, wampirze, Nekroskopie.Wszystko, jakkolwiek i gdziekolwiek,

Page 334: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

byle tylko wyrównać rachunki. Co tylkozechcesz i kiedy tylko będziesz chciał.Wszystko... Harry skinął głową. - Więc załatwione - wykrzyknął.

* * *

Przez następne trzydzieści godzinnie tylko Nekroskop działał bardzointensywnie; INTESP również. A wdzień później, w ciepły, majowywieczór, minister doprowadził douruchomienia procedury alarmowej.Najpierw, opierając się na niepokojącejinformacji od Geoffreya Paxtona(dotyczącej między innymi raportów,

Page 335: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

które Darcy Clarke wysłał do Harry'egoKeogha), zdjął Clarke'a ze stanowiska iumieścił w nieformalnym areszciedomowym w jego londyńskimmieszkaniu przy Crouch End. Następnymkrokiem było spotkanie z Grupą O,wezwaną do kwatery głównej INTESP.Wiedział, że esperzy czują, iż cośdużego wisi w powietrzu; kazał przecieżściągnąć wszystkich osiągalnychagentów. Paxton czekał na ministra naparterze. Kiedy wymieniali krótki uściskdłoni, w wahadłowych drzwiachbudynku pojawił się Ben Trask, świeżopo robocie. Wyglądał naprzemęczonego, a nawetwymizerowanego. Poprosił ministra na

Page 336: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

bok i przez minutę lub dwie rozmawialipo cichu, a Paxton choć raz wiedział, żenie należy się pchać tam, gdzie go nieproszą. Potem wszyscy pojechali windąna najwyższe piętro i udali siębezpośrednio do sali narad. Zwalani agenci siedzieli wmilczeniu, czekając na ministra. Zająłmiejsce na podium i omiótł wzrokiemwpatrzone w niego, pospolite twarzeesperów - asów brytyjskiego wywiaduESP. Dzięki fotografiom z dossier znałich wszystkich, ale tylko Darcy Clarke iBen Trask utrzymywali z nim kontakt.No i - oczywiście - Paxton. Gdyby wśród nich przebywałClarke, może powitałby go, a reszta

Page 337: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zgromadzona w sali z pewnościąwzięłaby z niego przykład. A może i nie.Kłopot z tą ekipą był wiecznie ten sam:uważała się za COŚ specjalnego.Minister wiedział jednak, że nikomu niewmówi, że jest inaczej - a już najmniejsobie. Byli czymś specjalnym,specjalnym jak cholera. Patrząc na nich, czul to, co przednim musiało odczuwać już kilku innych.Fizyka i metafizyka, roboty i romantycy,gadżety i duchy. Ale czy rzeczywiście?Nauka i parapsychologia? Sprawyprzyziemne i nadnaturalne? Zastanawiałsię, na czym polega ta różnica. Czytelefon i radio nie mają w sobie nicmagnetycznego? Rozmawiać z kimś, ktojest na drugim krańcu świata, albo nawet

Page 338: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

na księżycu? A czy istniałokiedykolwiek mocniejsze, straszliwszezaklęcie niż E = mc2? Takie myśli przelatywały przezgłowę ministra, kiedy przyglądał siętwarzom esperów i przypisywał imnazwiska. Ben Trask, człowiek-wykrywacz kłamstw; masywny,przyciężki, ponurak o spadzistychramionach. Możliwe, że jego smutekbrał się ze świadomości, iż cały światjest zakłamany. A jeśli nawet nie cały, topotężny jego kawał. Tak właśnie działał"talent" Traska: pozwalał mu rozpoznaćfałsz. Natychmiast wykryłby każdefałszywe słowo czy też gest. Może niezawsze rozróżniał niuanse prawdy, ale

Page 339: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

nieomylnie określał, co prawdą nie jest.Żadna, nawet najprzemyślniejskonstruowana fasada nie zdołałaby gozmylić. Częstokroć współpracował zpolicją, by zdemaskowaćzatwardziałych morderców, służył teżpomocą przy międzynarodowychnegocjacjach. David Chung; młody londyńczyk;lokalizator i tropiciel najwyższej klasy.Mężczyzna szczupły, żylasty, skośnooki iżółty, w głębi duszy lojalny Brytyjczyk"obdarzony zdumiewającymizdolnościami. Tropił "zabłąkane"radzieckie okręty podwodne o napędzieatomowym, aktywne oddziały IRA,handlarzy narkotyków. Zwłaszcza tychostatnich. Rodzice Chunga byli

Page 340: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

narkomanami i to nałógich zabił. Towłaśnie wyzwoliło w nim ów talent,który wciąż jeszcze się rozwijał. Anna Marie English stanowiłazupełnie inny przypadek (Ale czyż każdez nich nie stanowiło odrębnegoprzypadku?). Tę bladą i zaniedbaną,mało energiczną dwudziestolatkę osłabym wzroku trudno byłoby nazwaćRóżą Albionu! "Zawdzięczała" toswemu talentowi, który umownienazywała "utożsamianiem się z Ziemią". Na własnej skórze odczuwałaagonię dżungli; znała rozmiary dziurozonowych, czuła, jak pustyniezawłaszczają kolejne obszary, a erozjagórskich masywów dosłownie wpędzała

Page 341: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

ją w chorobę. Jej "czułość ekologiczna"dalece przekraczała granicepowszechnych pięciu zmysłów. Zielonimogliby oprzeć na jej odczuciach całąkampanię, tyle że nikt w nie nie wierzył.Nikt poza INTESP, który wykorzystywałją jako tropiciela, podobnie jak DavidaChunga. Wykrywała nielegalneskładowiska odpadówpromieniotwórczych, kontrolowałaskażenie powietrza, donosiła onadchodzących inwazjach stonkiziemniaczanej i o zarazie atakującejholenderskie wiązy, krzyczaławniebogłosy, że giną wieloryby, słonie,delfiny i inne gatunki zwierząt.Wiedziała, iż Ziemia jest chora i jej stanpogarsza się z każdym dniem. Wiedziała

Page 342: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

to, przeglądając się w lustrze. No i wspomnieć należy jeszczeGeoffreya Paxtona, telepatę. Zdaniemministra, był dość niemiłym, ale za toprzydatnym osobnikiem. Przecież światanie tworzą same ideały. Paxton chciałmieć wszystko dla siebie. Lepiej więcgo zatrudnić i mieć na oku, niż dopuścić,by stał się szantażystą lub szpiegiem,agentem jakiegoś obcego mocarstwa.Przyjdzie jeszcze pora, żeby przyjrzećsię karierze Paxtona. I to dokładnie. Tu, pod tym dachem, zebrało się ichszesnaścioro, a kolejna jedenastkaprzebywała w różnych częściach świata,sterując jego losem lub przynajmniej nadnim czuwając. Opłacono esperów na

Page 343: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

miarę ich talentu, sowicie! Gdybyzdecydowali się działać na własną rękę,koszta byłyby o wiele większe... Tak, siedziało ich tu szesnaścioro iw miarę jak minister przypatrywał sięim, oni też poddawali go dokładnymoględzinom. Jego, człowieka, który jakdotąd trzymał się w cieniu i pozostałbytam, lecz wywabiły go sprawynajwyższej wagi. Mógł mieć jakieśczterdzieści pięć lat; był niski, fertyczny;ciemne włosy zaczesywał do tyłu iprzylizywał. Mówiło się też, że nieposiadał nerwów, a przynajmniej nieujawniał ich istnienia. Miał na sobieciemnoniebieski garnitur, jasnoniebieskikrawat i czarne lakierki. Jeśli pominąćkilka zmarszczek rysujących się na

Page 344: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

czole, twarz ministra wyglądałazazwyczaj pogodnie. Teraz jednak nieprezentował się najlepiej. - Panie, panowie. - Nie przepadałza długimi wstępami. - To, co mam dopowiedzenia, niemal każdemu wydałobysię bajką, podobnie jak niemalwszystko, z czym macie do czynienia.Postaram się jednak nie zanudzić wasnadmiarem szczegółów, które już znacie.Generalnie, zebrałem was tu po to, byprzekazać, iż stoimy przed piekielnymproblemem. Najpierw opowiem wam,jak do tego doszło, a potem powieciemi, jak mamy sobie z tym poradzić.Nawet najmniej utalentowany spośródwas - o ile ktoś taki istnieje - ma w tej

Page 345: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

kwestii większe doświadczenie niż ja.Prawdę mówiąc, jesteście jedynymi,którzy dysponują jakimkolwiekdoświadczeniem, a zatem i jedynymi,którzy mogą poradzić sobie z tą sprawą.- Przerwał, by wziąć głęboki wdech, poczym mówił dalej. - Jakiś czas temuszefem INTESP mianowaliśmy zdrajcę.Tak, mówię o Wellesleyu. Cóż, on jużnam nie zaszkodzi. Do moichobowiązków należało jednakzabezpieczenie wywiadu przedpowtórzeniem się takiej sytuacji.Jednym słowem, potrzebowaliśmykogoś, kto szpiegowałby szpiegów.Wiem, że wy tutaj kierujecie sięniepisanym prawem' nie podsłuchujeciesię wzajemnie. Nie mogłem zatem użyć

Page 346: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

żadnego z was, nie na tym terenie.Musiałem wyłączyć kogoś z wydziału,tak by odpowiadał wyłącznie przed mną.Wybrałem takiego, który nie zdążyłjeszcze związać się z wami zbyt blisko.Zdecydowałem więc, że moimobserwatorem obserwatorów będzieGeoffrey Paxton, nowicjusz w waszychszeregach. Natychmiast uniósł ręce, jakbychciał odeprzeć ewentualne protesty,choć nikt nie zgłaszał pretensji - jeszczenie. - Żadnego z was, podkreślamżadnego, o nic nie podejrzewamy. Alepo aferze z Wellesleyem nie mogępozwolić sobie na ryzyko. Chciałbym

Page 347: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

jednak, żebyście zrozumieli, że w waszeżycie prywatne nie zamierzamyingerować. Paxton otrzymał wyraźneinstrukcje, aby nie wtrącać się ani niewnikać w żadne kwestie uboczne, ajedynie koncentrować się na sprawachwydziału, Na bezpieczeństwie wywiaduESP. Przed kilkoma tygodniamizajmowaliśmy się pewnym problememna Morzu Śródziemnym. Dwaj nasiludzie, Layard i Jordan, natknęli się tamna niebezpiecznego przeciwnika. SzefINTESP, Darcy Clarke, też tamwyruszył, wraz z Sandrą Markham iHarrym Keoghem, by sprawdzić, comożemy zrobić. Później dołączyli donich Trask i Chung, pojawiło się też

Page 348: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wsparcie z innych placówek. Jeżelichodzi o kwalifikacje, zarówno Clarke,jak i Trask mieli już do czynienia zpodobnymi sprawami, a Keogh... cóż,Keogh to Keogh. Gdyby udało się gouaktywnić, przywrócić mu dawnezdolności, stanowiłby wspaniałedopełnienie naszego wydziału.Początkowo występował tam jednakjako obserwator i doradca, gdyż niktbardziej od niego nie zgłębił zagadnieńwampiryzmu... - Tu na moment zawiesiłgłos, może znacząco. - Do dziś niewiemy dokładnie, co wydarzyło się naRodos, na wyspach Morza Egejskiego iw Rumunii, wiemy jednak, żestraciliśmy Trevora Jordana, Kena

Page 349: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Layarda i Sandrę Markham. Straciliśmyich, gdyż ponieśli śmierć! Problem byłnaprawdę poważny, a o tym, że zostałrozwiązany, wiemy jedynie z zapewnieńDarcy'ego Clarke'a. Harry Keogh,oczywiście, mógłby nam wszystkowyjaśnić, ale jak dotąd powiedział namnie wiele. Minister słyszał wyraźnie oddechypubliki, niekiedy ciężkie alboprzyspieszone. Zobaczył, że ktoś wstaje.Światła skierowano na podium, musiałwięc zmrużyć oczy, żeby zidentyfikowaćwstające go, po chwili jednak rozpoznałw nim bardzo wysokiego, chudego jakszkielet wróżbitę, czy też prognostę, lanaGoodly'ego. - Tak, panie Goodly? - Panie ministrze - odezwał się

Page 350: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Goodly wysokim, przenikliwym głosem,tak bardzo dla niego typowym - wiem,że nie będzie się pan doszukiwał jakichśwyimaginowanych podtekstów w moimstwierdzeniu, że do tej pory wszystkiewypowiedziane przez pana słowatchnęły absolutną szczerością irzetelnością. Płynęły z głębi serca,wynikały z pańskiej oceny sytuacji idobrych intencji Nie sądzę, byktokolwiek z zebranych tutaj w towątpił, jako że tylko ktoś odważnyzdecydowałby się przyjść tu i próbowaćnas o czymś przekonać, wiedzącprzecież, iż są tu ludzie, zdolni w jednejchwili przeniknąć jego umysł. Minister pokiwał głową.

Page 351: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Nie bardzo rozumiem rozważaniao odwadze, ale z resztą się całkowiciezgadzam. Z pewnością widzicie, że niechcę tu załatwić żadnych swoich spraw.A zatem... do czego pan zmierza, panieGoodly? - Zmierzam do tego, że ja chcęzałatwić swoje sprawy - odpowiedziałGoodly. - My wszyscy chcemy.Uznałem, iż kilka spraw moglibyśmyzałatwić, zanim się rozstaniemy. Proszęzrozumieć, nie chodzi tu o pańską osobę.To i tak byłoby bezcelowe, gdyż mójtalent podpowiada, że jeszcze długopozostanie pan naszym ministrem.Więc... nieważne, co pan powiedział lubpomyślał, ale to, co pan zrobił lubzamierza zrobić. Albo - o co zamierza

Page 352: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

pan nas prosić. Chyba że - oczywiście -ma pan naprawdę istotne powody. - Mógłby pan to wyjaśnić? - Wgłowie ministra panował coraz większyzamęt. - Tylko krótko, bo mam jeszczewiele do powiedzenia. - Wyjaśnienia przychodzą łatwo. -Ktoś jeszcze wstał. Wstała. MillicentCleary, śliczna, drobna telepatka, którejtalent jeszcze się rozwijał. Ledwiezerknęła na ministra, natychmiastspiorunowała wzrokiem potylicęsiedzącego w pierwszym rzędziePaxtona. - Przynajmniej niektórewyjaśnienia. To znaczy, zapewneinwigilowanie nas było konieczne, aleczemu... przez tamto? - Oburzona,

Page 353: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

potrząsnęła głową, kładąc nacisk naostatnie słowo. Wskazała na Paxtona. - Panno...? - Zakłopotany ministerzapomniał jej nazwiska. A szczycił siętym, że takich rzeczy nie zapomina.Popatrzył na nią, potem na Paxtona. - Cleary - podpowiedziała..Millicent... - ciągnęła dalej. - Paxtonzlekceważył pańskie instrukcje.Zwyczajnie zignorował pańskie rozkazy.Bezpieczeństwo wydziału? Sprawywydziału? Och, podał mu pan zgrabnypretekst - którego właściwie niepotrzebował - lecz jego interesowałyraczej sprawy innych ludzi! I pakowaniew nie nosa! Minister zmarszczył brwi. Popatrzyłgroźniej na Paxtona.

Page 354: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Mogłaby pani mówić konkretniej,panno Cleary? Sęk w tym, że czuła się niezręcznie.Czy miałaby powiedzieć wszystkim, żepewnej nocy przyłapała tegozeschniętego gnoja w swym umyśle istwierdziła, że się onanizował,wsłuchany w pomruk jej wibratora i wjej rozdygotane zmysły? - Podglądał nas w każdej sytuacji -stwierdził dobitnie ktoś inny,przychodząc jej w sukurs. - Wybierałnajbardziej pikantne grzeszki, które - czysię to komu podoba, czy nie - każdy znas ma na sumieniu, i robił to, jeszczezanim upoważnił go pan do tego. Apotem, cóż... zapewne przyglądał się i

Page 355: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

pańskim pikantnym grzeszkom! I znów odezwał się ten chudzielec,Goodly: - Panie ministrze, gdyby nie usunąłpan Paxtona z naszej organizacji, samibyśmy to zrobili. On jest niemal takgodny zaufania, jak wadliwy środekantykoncepcyjny. Gdyby AIDSrozprzestrzeniało się poprzez myśli,nasze mózgi dawno zamieniłyby się wzeschłe gówno! Wszystkie, bez wyjątku!- Odczekał, aż to dotrze do ministra, apotem znów podjął: - Uważamy więc, żepozbawił nas pan kogoś, komu ufaliśmy,dając w zamian psa łańcuchowego, którygotów jest chapnąć swego pana. Tak, ado tego wybrał pan cholerny czas na tenmanewr!

Page 356: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Zaklął już dwa razy, a przecieżnawet najlżejsze przekleństwa nie byływ jego stylu. Paxton przez cały czas czyścił sobiepaznokcie, najwyraźniej niezbytzainteresowany tym, co działo się wokółniego, teraz jednak uszy mupoczerwieniały. Wstał i odwrócił się,posyłając gniewne spojrzenia tym,którzy wpatrywali się w niego,osądzając go w milczeniu. - Mój talent jest... niesforny! -warknął. - Co więcej, jest pełen zapału,pełen entuzjazmu, a wy, zawistnebękarty, dawno już go utraciliście!Wciąż dowiaduję się o nim czegośnowego, wciąż eksperymentuję. On nie

Page 357: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

jest żadnym cholernym drzewkiembonsai, któremu można nadać określonyz góry kształt! Niemal jednocześnie potrząsnęligłowami; byli ostatnimi ludźmi na ziemi,których udałoby się mu przekonać. Jegoblade, kulawe wykręty na nich niedziałały. Wszyscy mieli z nim na pieńku.Wreszcie zabrał glos Ben Trask, nadającich wspólnej myśli kształt i treść. - Paxton, jesteś kłamcą - powiedziałpo prostu. A ponieważ był tym, kim był,nie musiał uzasadniać swoich zarzutów. Minister miał wrażenie, że wpadł wgniazdo szerszeni. Mimo swych starań -albo właśnie przez nie - tracił kontrolęnad tym ze braniem, na co w żadnymwypadku nie mógł sobie pozwolić.

Page 358: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Podniósł ręce, przyjął twardy, bardziejwładczy ton. - Na litość boską, odłóżcie na bokwasze waśnie i osobiste antypatie! -zawołał. - Chociaż na chwilę albo dokońca tego zebrania. Jedno jest pewne,przecież wszyscy jesteście ludźmi! To okazało się prawdziwymgromem z jasnego nieba. Widząc, żeskupił na sobie uwagę esperów ikorzystając z tego, minister zwrócił się zprośbą do Bena Traska. - Panie Trask, proszę powtórzyć to,co powiedział mi pan na dole - tylkospokojnie, jeśli laska. Trask popatrzył na niego zniechęcią, ale skinął głową. - Najpierw

Page 359: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

jednak chciałbym dokończyć historię,którą pan zaczął opowiadać. Wszyscytutaj znają jej znaczną część i zapewnedomyślają się reszty, a więc przejdęprosto do sedna. I chyba będzie lepiej,jeśli usłyszą to ode mnie. - Świetnie - zgodził się minister,oddychając z ulgą. I Trask przeszedł dorzeczy. - W Grecji pomagała nam ZekFoener. Wiecie z dossier Keogha, kimona jest, co zdarzyło się w Perchorsku,Gwiezdnej Krainie itd. Zek to wielkiejklasy telepatka, jedna z najlepszych naświecie. Ale, podobnie jak Nekroskop,nie przepada za grą wywiadów. Tak czy inaczej, na MorzuŚródziemnym zabijaliśmy wampiry i

Page 360: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wiele razy sami ledwie uchodziliśmy zżyciem. A jednak to Harry wziął nasiebie lwią część tej roboty i zmierzyłsię z Wielkim, z samym JanoszemFerenczym. Nie muszę wam mówić, kimbyli Ferenczowie. Kiedy Harryznajdował się już w Rumunii przedsamym finałem, Zek spróbowałanawiązać z nim kontakt, by siędowiedzieć, jak mu idzie. Niestety, dużeodległości nie sprzyjają telepatii iniewiele zdziałała. Tak namprzynajmniej powiedziała, jednak coś jązaszokowało. Darcy Clarke paskudnie się tymzaniepokoił, jako że uważa Nekroskopaza największy cud pod słońcem. Wiem,

Page 361: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

że kilkoro z was też tak sądzi. Jarównież, do cholery! Przynajmniej doniedawna tak sądziłem... A zatem... uporaliśmy się z robotą iwróciliśmy do Anglii. Na ile namwiadomo, Harry'emu też się powiodło.Wygląda na to, że odwalił kawałwspaniałej roboty. Ale dość ostrożnieopowiadał o tym, co wydarzyło się wKarpatach. W końcu Harry stracił tamSandrę Markham. Darcy zdecydowałwięc, że pozwoli, by Harry sam wybrałmoment i wyrzucił z siebie ów ciężar. Iza to właśnie - bo wszystko chyba na towskazuje - Darcy został"zdegradowany", zdymisjonowany,wysadzony z siodła... Lecz właściwie zaco - proszę mi wyjaśnić! Za

Page 362: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

spolegliwość - gdyż nie chciałprzedwcześnie osądzać staregoprzyjaciela? Za ociąganie się; za to, żenie ruszył do akcji na pół gwizdka? Zato, że był- do cholery! - człowiekiemmałej wiary? I minister, i Paxton otworzyli usta,by mu przerwać, ale Trask nie dał imdojść do głosu. - Mówiąc o Darcym Clarke'u,powinniście pamiętać o jednym: jegotalent nie wdziera się w umysły innychludzi, nie podsłuchuje ani nie szpiegujeich z daleka. Ogranicza się do czuwanianad Darcym. Clarke cały czaspozostawał w kontakcie z Nekroskopemi jak dotąd nie sygnalizował niczego

Page 363: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

niepokojącego. Ów talent nie wy czułżadnej groźby. Gdyby wyczuł - dajęgłowę - Darcy pierwszy narobiłbyszumu! O niczym mniej nie marzy, jak okolejnym Julia nie Bodescu! - Ale...! - zaprotestował Paxton. - Zamknij gębę! - usadził go Trask. -Ci ludzie wciąż jeszcze słuchają kogoś,kto mówi im prawdę. Tylko prawdę... -Po chwili podjął przerwany wątek. -Tak to przynajmniej wyglądało wczoraj,lecz dzień dzisiejszy jest dniemdzisiejszym i sprawy chyba przybrałyinny obrót... - Urwał i popatrzył naministra. - Chciałby pan kontynuować,sir? Minister obrzucił go ponurymspojrzeniem i uniósł brew.

Page 364: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Nie powiedział pan jeszczewszystkiego, panie Trask. Trask zacisnął zęby, ale skinąłgłową. - Właśnie wróciłem z roboty -odrzekł po chwili. - Chodzi o tegowielokrotnego mordercę, nad którym imy pracowaliśmy, o te potworne,sadystyczne morderstwa, którychofiarami były młode kobiety. Rzecz wtym, że Darcy poprosił Harry'ego opomoc w tej sprawie, jako że... Wiecie,co potrafi Nekroskop. Jest jedynymczłowiekiem na świecie, zdolnymporozumieć się z ofiarą morderstwa. Iwłaśnie Darcy poinformował mnie, żeHarry wyjątkowo przejął się śmiercią

Page 365: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

ostatniej z dziewczyn, niejakiej PennySanderson. Przed dwoma dniami owa Pennypojawiła się wśród żywych, jak diablikz pudelka. - Mówiąc to, nawet się nieuśmiechnął. - Jeszcze niedawno uznanaza martwą jak głaz i oto nagle, żywa jakrtęć, wraca do domu, do swychstaruszków. Sęk w tym, że nie zdołałaich przekonać, że jej nie zamordowano!Widzieli jej ciało, rozpoznali swojącórkę i jej powrót zaliczyli do kategoriicudów. Policja nie zachwyciła się tymwszystkim. Dziewczyna miała dla nichhistoryjkę, ale równie bezdźwięczną, jakpęknięty dzwon. I jeśli rzeczywiście jestPenny Sanderson, to czyje ciało poddanokremacji? Pan minister polecił mi więc

Page 366: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wziąć udział w "standardowymprzesłuchaniu" Penny. Nic prostszego,jestem przecież policyjnymwykrywaczem kłamstw. Cóż, to rzeczywiście była - jest -Penny; pod tym względem mówiłaprawdę. Ale okłamała mnie, mówiąc, żestraciła pamięć. Domyśliłem się, iżKeogh brał udział w tej sprawie ipostanowiłemzapytać ją, czy go znała,czy go spotkała, czy chociaż o nimsłyszała. Odpowiedziała, że nie, nigdy.Zrobiła głupią minę. Jawne kłamstwo!Zadałem jej kolejne pytanie, którego nieopatrzyłem jednak znakiem zapytania?Jedynie wzruszyłem ramionami istwierdziłem: "Miałaś szczęście.

Page 367: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Morderca mógł przecież trafić na ciebie,a nie na twego sobowtóra". Spojrzała mi prosto w oczy iodparła: "Żal mi jej, kimkolwiek była,ale nie miała ze mną nic wspólnego. Janie umarłam". I znów bezczelnie łgała. Ufammojemu talentowi. Nigdy mnie niezawiódł. Nie zrobiło jej się żal tamtejdziewczyny, gdyż żadna inna dziewczynanie istniała. A to stwierdzenie: "ja nieumarłam"? Co najmniej dziwacznesformułowanie, nieprawdaż?Podsumowując, mogę jedyniestwierdzić, że Penny Sanderson umarła,a potem... wróciła z tamtego świata! Zebrani esperzy wydali jednowspólne westchnienie. Wszyscy. -

Page 368: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

oczywiście, nie mogłem powiedziećpolicji, że - co, do cholery? -zmartwychwstała, została wskrzeszona -oświadczył na koniec Trask. -Powiedziałem po prostu, że wszystkogra. A jak "gra"... to już inna sprawa. Minister uznał, że nadszedłwłaściwy moment, aby dostarczyćzebranym kolejną porcję obciążającychposzlak. - Clarke przesłał Keoghowi dossierwszystkich ofiar mordercy. A wEdynburskim Zamku na Górze pozwoliłnawet na to, by Nekroskop porozmawiałz Penny Sanderson - po swojemu,rozumiecie? Ben Trask, pomimo tego co sam

Page 369: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

powiedział, nie miał jednakstuprocentowej pewności. - Ale czy nie chodziło o to, żebyHarry odkrył, kto ją zabił? Ministerskinął głową. - Takie było założenie. - Otarł twarzchusteczką. - Lecz błędne, jak się dziśzdaje. Paxton również włączył się do gry. - On jest telepatą - oświadczyłtwardo, wyzywająco. - Harry? - Ben Trask wbił w niegowzrok. - Wlazł w mój umysł, jak fretka doszczurzej nory! - potwierdził Paxton. -Ostrzegł mnie i poinformował, że robi toostatni raz. Miał dzikie oczy. Aż lśniłyza tymi ciemnymi okularami. Niezbyt

Page 370: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

przepada za słońcem. - Solidnie się napracowałeś, co? -warknął Trask. Tym razem jednak niemógł zarzucić mu kłamstwa. - Słuchaj - odparł tamten. - Zleconomi tę robotę. Minister sam powiedział,że po aferze z Wellesleyem nie chciałjuż ryzykować. A więc, kiedy Clarkewrócił z Grecji, podłączyłem się doniego. Odkryłem, że podejrzewa, iżKeogh jest wampirem. Druga sprawa:Keogh polecił mi przekazać ministrowi,że "najgorszy z jego snów" się ziścił.Ergo - Keogh jest wampirem! - To jeszcze nie zostałodowiedzione - wtrącił szybko minister. -Niestety, wszystko zaczyna na to

Page 371: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wskazywać. Rzecz w tym, że Keoghwielokrotnie stykał się tymi potworami.I to blisko. Ostatnim razem chyba - zbytblisko. - Słuchajcie - włączył się znówPaxton. - Wiem, że jestem niemalnowicjuszem w tej branży, i to niezbytlubianym, a wy wszyscy cośzawdzięczacie Harry'emu Keoghowi.Ale czy to zaćmiewa wam fakty?Trudno, nie chcecie mi wierzyć - niechcecie wierzyć nawet sobie - alepomyślcie tylko, co nas czeka, jeżelimamy rację. Keogh jest w stanierozmawiać z umarłymi, którzy cholerniewiele wiedzą. Posługuje się kontinuumMobiusa; może przenieść się, gdziezechce równie łatwo, jak my

Page 372: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

przechodzimy do sąsiedniego pokoju.Jest telepatą. A obecnie nie tylkorozmawia z umarłymi, ale i wywołujeich z grobów. - Przedtem też to robił - stwierdziłBen Trask, wzdrygnąwszy sięmimowolnie. - Ale teraz przywraca im coś wrodzaju życia - nie ustępował Paxton. -Wskrzesza ich z popiołów! Życia? Czyraczej półżycia? Słysząc to, David Chung zadrżał,zatoczył się niczym uderzony iwykrztusił kilka słów w dialekciekantońskim. Większość esperówzerwała się z miejsc, ale Chung namacałw końcu krzesło i opadł na nie.

Page 373: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Panie Chung? - zaniepokoił sięminister. Bladość nadała twarzy Chunganiezdrowy, cytrynowy poblask.Tropiciel starł pot z czoła, zwilżyłwargi i znów wymamrotał coś pochińsku. Potem podniósł wzrok; oczymiał szeroko otwarte. - Wszyscy wiecie, czym się zajmuję- wyszeptał, lekko sepleniąc i ścinająckońcówki wyrazów. - Jestemlokalizatorem, poszukiwaczem.Korzystając z modelu lub cząstekczegoś, odnajduję oryginał. Zgodnie zprzepisami wydziału, zbieram iprzechowuję otrzymane od was,osobiste drobiazgi. Dla waszegowłasnego bezpieczeństwa; jeśli

Page 374: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zaginiecie, będę mógł was odnaleźć. Posiadam kilka rzeczy należącychdo Harry'ego Keogha, przedmiotów,które kiedyś mi podrzucił... Wraz z innymi wyruszyłem naMorze Śródziemne. Zauważyłem, że ZekFoener jest czymś zaniepokojona, więcsam spróbowałem namierzyć Harry'ego.Mówiłem sobie, że to dla jego dobra.Wiedziałem jednak, co robię i czegoszukam. Początkowo, ilekroć goznajdowałem, był sobą, taki jak zawsze,nic odmiennego. Rozumiecie, pojawiałmi się jego obraz. Nie podgląd, ale poprostu obraz takiego, jakiego znałem,przychodzący z jego domu pod

Page 375: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Edynburgiem lub z każdego innegomiejsca, w jakim się akurat znajdował.Ostatnio jednak ten obraz stał sięniewyraźny, zamglony, a zeszłej nocy idzisiaj rano nie odnalazłem go wcale;jedynie kłęby mgły. Zamierzałem to jutrozgłosić. - Za dawnych dni nazywaliśmy to"psychicznym smogiem" - powiedziałTrask. - Pojawiał się zawsze, kiedypróbowaliśmy namierzyć wampira. - Wiem - potwierdził Chung. Jużniemal doszedł do siebie. - To właśniemnie uderzyło, ale nie tylko to. Paxtonpowiedział, że Harry jest w staniewskrzesić człowieka z popiołów. Tomnie najmocniej rąbnęło. - Co? - zaniepokoił się znów

Page 376: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

minister. Chung popatrzył na niego. - Mam także kilka rzeczy, którekiedyś należały do Trevora Jordana -wyjaśnił. - I dzisiejszego ranka, zupełnieprzypadkowo, dotknąłem jednej z nich.Odniosłem wrażenie, że Trevor jest wpobliżu, w pokoju obok albo na ulicy.Pomyślałem sobie, że to pamięć płata mifigle. Taki przebłysk, który zarazzniknął. Ale uderzyło mnie, że równiedobrze Trevor mógłby stać wówczasgdzieś tam, na ulicy! Minister niewiele zrozumiał, aleTrask postarał się wyrazić to dobitniej. - Mój Boże - wyszeptał, blady jakŚciana. - Na Rodos ciało Jordanazostało spalone. Zamieniliśmy je w

Page 377: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

popiół, lękając się, iż jest skażonewampiryzmem. Jezu, jak tylko o tympomyślę, uświadamiam sobie, że nalegałna to właśnie Harry Keogh!

CZĘŚĆ DRUGA (cztery latawcześniej)

ROZDZIAŁ PIERWSZY - LODOWEPUSTKOWIA

Po wielkich wampirzych Lordach,Belathu, Lesku, Menorze Kąsającym,Lasculi Długim Zębie i TorzeDrapieżcy, nie pozostał nawet ślad.Wszyscy oni, podobnie jak wielepomniejszych wampirów, ich wojska i

Page 378: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

monstrualni wojownicy, zostali rozbiciw proch przez Rezydenta i jego ojcapodczas bitwy o Ogród. Spotkała ichklęska; metan, rozdymający dzikiebestie, zamienił wysokie na kilometrwieżyce (wyjąwszy tę, która należała doLady Karen) w zwały gruzu irozszczepionych kości, a wampirzyLordowie Gwiezdnej Krainy musielischylić czoła przed zwycięzcą, który ichtak upokorzył. I oto teraz Szaitis, niegdysiejszywódz krwiożerczej armii, kierował łebswego lotniaka pod wiatr, wiejący ześwistem z mroźnej północy, z KrainyWiecznych Lodów. Nie był pierwszym wampirem,który wędrował tą drogą. Zbiegowie i

Page 379: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wygnańcy trafiali tam już od stuleci, apo bitwie o Ogród udała się tam takżegarstka niedobitków. Cokolwiek kryły wsobie lodowe pustkowia, lepsze było niżpotworna broń, jaką posłużyli sięRezydent i jego ojciec. Ludzie orozległych zdolnościach, przybyszespoza sferycznej Bramy - z czeluścipiekielnych - którzy, wykorzystującenergię słońca, zmieniliprotoplazmatyczne, metamorficzne ciaławampirów w rozgrzany gaz i cuchnąceopary! Harry Keogh i jego syn, zwanyRezydentem, rozbili armię Szaitisa,zdruzgotali jego plany i nieledwiezgładzili jego samego. Ale nieledwie to

Page 380: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

nie znaczy całkiem, a świat nie poznałstworzeń cierpliwszych niż wampiry.Gdyby tylko okoliczności choć trochęzaczęły sprzyjać Lordowi, nawet ówszczątek jego siły pozwoliłby mu wrócićna wyżyny. I jeśli kiedyś nadejdzie tachwila, przybysze z piekła zapłacą zawszystko i wraz z nimi ci wszyscy,którzy ich wsparli podczas bitwy oOgród. A wsparła ich również LadyKaren, zdradziecka wampirza suka!Szaitis ze złością ściągnął skórzanewodze, aż złote wędzidło wgryzło się wciało lotniaka. Stwór ongiś człowiek,Wędrowiec, straszliwie przekształconyprzez kunszt Lorda - parsknął żałośnie igwałtowniej zamachał błoniastymiskrzydłami, wzbijając się jeszcze wyżej

Page 381: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

w mroźne powietrze, jakby chciałdosięgnąć lodowatych diamentówgwiazd. Nagle góry za plecami Szaitisaeksplodowały złotym, palącymblaskiem, a okruch światła zza skalnejbariery, ze Słonecznej Krainy, dźgnął goniczym grot. Wampir poczuł, że ówblask dotyka jego czarnego,nietoperzowego futra, i skulił się,pojmując, że znalazł się za wysoko.Wschód słońca! Zza szczytów powoliwyłaniał się rozżarzony, żółtawy skrajtarczy. Pomimo wszechobecnego mrozuSzaitis czuł, jak pali go w plecy. Zespolony myślą ze swą łatającąbestią, która wciąż jeszcze miała w

Page 382: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

sobie coś z człowieka, mknął dalej. - Szybuj! - rozkazał jej. Niepotrzebnie - choć i nieznacznie -wydatkował swą energię psychiczną,gdyż lotniak także wyczuł groźnepromienie słońca. Końce rozległychbłoniastych skrzydeł zagięły się kugórze; wibrowanie ustało. Niesamowitywierzchowiec, opuszczając łeb,poszybował nieco niżej. Szaitiswestchnął z ulgą i znów pogrążył się wponurych myślach. Lady Karen... "Matka", której wampir - jakprzewidywano - pewnego dnia obdarzyświat setką jaj, poczętych w jej ciele! Iw jakiejś niewyobrażalnej przyszłościnad Gwiezdną Krainą znów zapanują

Page 383: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wieżyce, wszystkie bez wyjątkuzasiedlone przez czarny pomiot Karen, aowa suka zostanie wampirzą królowąpszczół! Niewątpliwie dojdzie wówczasdo rozejmu, pojednania, lub nawetzwiązków cielesnych pomiędzy nią iRezydentem. Szaitis nie mógł pojąć, jaksprawy mogły przybrać taki obrót. Alena własne oczy widział Karen iHarry'ego Keogha na szczycie jej wieży,jedynego domostwa w całej GwiezdnejKrainie, które nie obróciło się w proch! Karen... Wszyscy, dosłowniewszyscy wampirzy Lordowie pożądalijej ciała i krwi. A gdyby bitwa o gródRezydenta zakończyła się triumfemLorda, on pierwszy by ją posiadł. Teraz

Page 384: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

mógł tylko o tym marzyć! Karen. Szaitis zapamiętał ją taką, jakąoglądał w jej własnej wieżycy podczasjednej z narad wszystkich Lordów. Włosy Karen przypominałypolerowaną miedź; zdawały się płonąć;spadały na jej ramiona złotą przędzą,blaskiem dorównując obręczom, którymiozdobiła ramiona. Podobnie złote byłypierścienie, umocowane na delikatnymłańcuszku otaczającym szyję ipodtrzymujące przylegającą do ciałaszatę, odsłaniającą całkiem lub niemalcałkiem dumnie sterczącą lewą pierś iprawy pośladek, co zważywszy na to, żenic nie miała pod spodem, dawało iściepiorunujący efekt. Gdyby obecni

Page 385: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wówczas Lordowie przywdzialirękawice bojowe i gdyby powódspotkania był mniejszej wagi, na pewnoco bardziej pożądliwi stoczyliby o niąbój. A który z wampirów nie byłpożądliwy? Z bladego ramienia zwisałaprzejrzysta czarna peleryna, zręcznieutkana z futra desmodusa i przetykanazłotą nicią. Tą samą złotą niciąhaftowane były jej sandały z jasnejskóry, a uszy Karen zdobiły złote tarcze,oznaczone jej godłem - łbemwarczącego wilka. Ten widok zapierał dech! Szaitisczuł, że myśli innych Lordów kipią,podobnie jak ich krew; wiedział, że

Page 386: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wszyscy pragną ją mieć. Zawróciła muw głowie. Świadomie zwiodła go tawiedźma! Przemyślna Karen. Wciążjeszcze ją widział; ten obraz odcisnąłsię ogniem na jego wewnętrznym oku. Jej ciało wiło się niczym utańczących kobiet Wędrowców - u niejjednak było to naturalne, nieomalniewinne. Jej twarz w kształcie serca, zowym ognistym lokiem zdobiącymczoło, również mogłaby wydawać sięidealnym lukiem; blade, lekko zapadłepoliczki podkreślały jeszcze krwistośćwarg. Jedyną skazą w owymoszałamiającym obrazie był nos, lekkoskrzywiony, zadarty, o nozdrzach niecoza okrągłych i za ciemnych. I możejeszcze jej uszy, na pół ukryte we

Page 387: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

włosach, wywinięte niby dziwneorchidee ze Słonecznej Krainy. Piękna...wampirzyca. Lord Szaitis zadrżał. Nie z zimna,ale z pożądania i z odrazy. Dreszcz,który go przeniknął, przypominałrozwibrowany impuls elektryczny.Pomógł mu dokładniej określić plany naprzyszłość. Rzecz jasna, ichukoronowaniem wciąż było zniszczenieRezydenta, ale teraz doszło coś jeszcze. - Któregoś dnia, Karen - obiecałsobie Szaitis, głosem przypominającymbardziej głuchy pomruk - któregoś dnia,jeśli istnieje sprawiedliwość, posiądęcię. I całą cię napełnię, a zarazemwysączę do ostatniej kropli! Prosto w

Page 388: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

twe serce wbiję złotą słomkę i za każdąmlecznobiałą kroplę, jaką pochłonietwoje łono, wyciągnę z ciebie strużkęszkarłatu. I tak oboje coś stracimy, alepodczas gdy moja strata będziechwilowa, twojej... twojej, niestety, nicjuż nie wyrówna. I tak się stanie! -Złożył wampirzą przysięgę. Krzywiącsię pod naporem ostrego wiatru, wciążleciał na północ. Słońce, wschodzące z wolna nadswoją krainą, nie zdołało dosięgnąćSzaitisa. Mimo iż lot wzdłuż krzywiznywampirzego świata ku jego sklepieniuwydawał się niespieszny Lord corazbardziej oddalał się od ognistej tarczy. Iw ten sposób już po chwili minąłgranicę, za którą nigdy nie sięgały

Page 389: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

promienie, i uświadomił sobie, żeznalazł się w Krainie WiecznychLodów. Szaitisa nigdy nie pociągały legendyani dawne dzieje. Na temat lodowychpustkowi wiedział jedynie to, co byłopowszechnie wiadome albo pojawiałosię w plotkach. Nigdy nie świeciło tamsłońce, ale szeptano również, iż gdybyktoś udał się poza biegun, znalazłby tamgóry i nietknięte terytoria, czekające napodbój. Za życia Lorda nikt nie dowiódłprawdziwości owej legendy (aprzynajmniej - nie z własnej woli), gdyżod niepamiętnych czasów siedliskiemwampirów, miejscem, gdzie wznosiłysię ich wieżyce i domostwa, były

Page 390: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

szczyty Gwiezdnej Krainy. To jednak...było wczoraj. Dziś wyglądało na to, żewiarygodność owego mitu zostaniedogłębnie sprawdzona. A jaka zwierzyna kryła się nalodowych pustkowiach? W odmętachtamtejszych oceanów - jak mówiono -wyrzucały z siebie fontanny wielkie,gorącokrwiste ryby, dorównującerozmiarami najpotężniejszymwojownikom, obdarzone ogromnymipaszczami, chłonącymi wodę wposzukiwaniu drobniejszego łupu.Przypłynęły tam z ciepłym nurtem rzeki,łączącej te wody z jakimś oceanem,leżącym na wschodzie! To jednakSzaitis uważał za łgarstwo. Były tam też nietoperze, żywiące się

Page 391: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

najmniejszymi z ryb. Owe niewielkiealbinosy, gnieżdżące się w lodowychgrotach, odbierały myśli wampirów -podobnie jak ich pobratymcy z bardziejgościnnych rejonów. Ten mit równieżnależało sprawdzić. Ale żyły tam nie tylko wieloryby inietoperze śnieżne. Lord słyszał także oniedźwiedziach, pokrewnych brunatnymzwierzakom ze Słonecznej Krainy, alepotężniejszych i nieskazitelnie białych,niezauważalnych wśród śniegów ilodów, gdzie czaiły się na nieostrożnychwędrowców. I o tym też przekonać sięmógł tylko naocznie. Ani jeden z tychstworów nie budził w nim przerażenia.Były wszak żywe, a życie to krew. I na

Page 392: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

odwrót - jak w starym wampirzymporzekadle - krew to życie... Szaitis leciał wciąż na północ.Przez cały ten czas, który na Ziemiwyniósłby dwa i pół dnia, nie zatrzymałsię ani razu, aż do chwili gdypostanowił zakończyć ów długi ślizg iwzbić się wyżej. Wtedy właśniewypatrzył niedźwiedzie, wylegujące sięw blasku gwiazd na krze, na samymskraju skutego lodem morza. LotniakLorda był zmęczony, ubyło mu niecotłuszczu, soków i metamorficznegocielska. I w Gwiezdnej Krainie bywałozimno, ale tu, w Krainie WiecznychLodów, panowały wieczne mrozy. A tenbrzeg nie gorzej niż inne miejscanadawał się do tego, by na nim osiąść i

Page 393: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

chwilę odpocząć. Szaitis też czuł sięzmęczony, a do tego był głodny. Wylądował na potężnym klifie,górującym nad wodami, i nakazawszylotniakowi, by nie ruszał z miejsca,poszedł wzdłuż zamarzniętego brzegu.Oddalone o ćwierć mili niedźwiedziewyczuły, że Lord się zbliża. Dwa z nichstanęły na zadnich łapach i węszyłyzaniepokojone, pomrukiem wyrażającswe niezadowolenie. Dwie samice,które zaraz zaniosły się wściekłymrykiem, ostrzegając plączące się im podnogami młode. Szaitis uśmiechnął się złowrogo iprzyspieszył kroku. Ich ryk stanowiłwyzwanie. Wampirza natura natychmiast

Page 394: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

je podjęła. Twarz Lorda wydłużyła się,a ze szczęk i dziąseł wyrosły, niczymkościane sztylety, zakrzywione, ostre jakigły, zęby. Paszczę wypełniła jegowłasna krew; jej słony smak potęgowałprzemianę. Wampirzy Lord miał prawie siedemstóp wzrostu, lecz niedźwiedzice,ryczące wniebogłosy, przewyższały goco najmniej o dwanaście cali! Ich łapy,trzykrotnie grubsze od jego dłoni,zakończone były pazurami, na tyleostrymi, że jednym uderzeniemprzeszywały na wylot fokę, a nawetsłonia morskiego. - Ach! - powiedział w duchu. -Dobre, silne ciała i ta zaciek/ość,wrodzona agresywność. Jakich

Page 395: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wspaniałych wojowników bym z nichstworzył! Dzieliło go od nich już tylko stojardów; zbyt mało, by owe troskliwematki mogły to znieść. Skoczywszy wmroźne, leniwe fale, ruszyły kubrzegowi. Chciały odstraszyć lub zabićintruza. Wystarczyłoby to pierwsze. Agdyby zaistniała konieczność drugiegorozwiązania... cóż, młode otrzymałybypyszne, czerwone mięso. Będąc już o pięćdziesiąt jardów odmiejsca, w którym wydostały się nabrzeg i otrząsały się teraz jak wielkie,kudłate psiska, Szaitis odpiął od pasaswą rękawicę bojową i wepchnął w niąprawą dłoń.

Page 396: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Chodźcie tutaj, moje panie -ponaglił je swym telepatycznym głosem,nie wiedząc jednak ani się zbytnio nietroszcząc, czy go usłyszały. - Mam zasobą drugą i Przyprawiającą o głóddrogę, a czeka mnie jeszcze następna,zimna i również budząca łaknienie. Jego "dłoń", choć i teraz o jednątrzecią mniejsza od niedźwiedziej łapy,daleko bardziej była śmiercionośna.Rozstawił szeroko ukryte w rękawicypalce i groteskowa ręka najeżyła sięzdatnymi do cięcia krawędziami,brzeszczotami i sierpami. A kiedyzacisnął ją w pięść - na ile tylko było tomożliwe - z knykciów wyrósł ostry jakbrzytwa grzebień, z którego dumniesterczały cztery spiłowane w szpic

Page 397: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

żelazne kolce. Niedźwiedzice natarły; mniejszawyprzedziła swoją roślejszątowarzyszkę. Szaitis wybrał już polewalki, strząsnął z ramion płaszcz i stanąłdumnie na zamarzniętym śniegu, pośródostrych, nierównych brył lodu.Niedźwiedzice znalazły się wniekorzystnym położeniu: atakowały,potykając się i ślizgając na wyboistymgruncie. Ryczały, a więc Lord teżzaryczał, potęgując jeszcze ich furię. Przed chwilą Szaitis miał w sobiecoś z człowieka. Teraz był wszystkim,tylko nie człowiekiem. Jego czaszkawydłużyła się na kształt wilczej, paszczastała się niezgłębioną czeluścią,

Page 398: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wypełnioną białymi igłami,zachodzącymi na siebie jak zęby rekina.Długi, zakrzywiony nos rozszerzył się,przylegając płasko do twarzy -pomarszczony i wrażliwy, jak ryjeknietoperza. Nawet gdyby wampir straciłwzrok. Ów ryjek i wywinięte uszyinformowałyby go o ruchachprzeciwników tak samo pewnie, jakszkarłatne oczy. Prawa okryta rękawicądłoń rozszerzyła się, wypełniając bezreszty owo straszliwe narzędzie iprzydając mu jeszcze ciężaru, lewa zaśprzypominała szponiastą łapę jakiegośjaszczura, zakończoną groźnymi,chitynowymi dłutami. Tak więc, pomimoczłekopodobnej sylwetki, wrzeczywistości był hybrydą, potwornym

Page 399: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wojownikiem, wampirem. Pierwsza niedźwiedzica, ślizgającsię niezdarnie, wpadła na pole walki izaraz się wyprostowała. Lord zaczekał,aż podejdzie, po czym w ostatniej chwiliprzykucnął i rzucił się na jej masywnełapy. Przywarł do nich, otoczył jerękami i jednym szarpnięciem rękawicyprzeciął ścięgna. Zwierzę, wyjąc,zwaliło się na niego i, zanim zdołałumknąć, rozdarło mu grzbiet, aż dokręgosłupa. Ledwie poczuł ból, zdusiłgo, poskromił siłą swej woli i zrzucającz siebie okaleczoną niedźwiedzicę,poszukał wzrokiem jej roślejszejtowarzyszki. Była tuż, tuż! Olbrzymie łapy spadły na niego w

Page 400: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

chwili, gdy sunął na poranionychplecach. Potężne szczęki zacisnęły się nalewym przedramieniu,którym osłoniłtwarz. A kiedy ogromny łeb pastwił sięnad jego ręką, a pazury rozdzierałyciało, rękawica zakreśliłaśmiercionośny łuk. Uderzyła,rozgniatając ucho i wcinając się w oko.Niedźwiedzica poderwała się,podnosząc jednocześnie wampira. Lewąrękę znów miał wolną, ale zmiażdżoną,chwilowo bezużyteczną. Gdyby tak owepotworne szczęki zwarły się na jegokarku lub ramieniu, byłby skończony. Rycząc z bólu i furii, niedźwiedzicapotrząsnęła czerwonym, poszarpanymłbem. Krople jej krwi dosięgły oczuSzaitisa. Zignorował je, a kiedy

Page 401: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

nachyliła swój rozwarty pysk nad jegotwarzą, wbił weń rękawicę. Zębyrozprysły się jak ścięte łebki gwoździ.Ale Lord wpychał swą potworną brońjeszcze głębiej, wiercąc nią w lewo i wprawo, i rozpychając gardziel, ażdosięgnął przełyku. Zwierze chwiało się na wszystkiestrony, bezskutecznie wymachującłapami. Wampir rozprostował palce iwyrwał je z paszczy, rozbijającdoszczętnie dolną szczękęniedźwiedzicy. Podczas gdy tłukła siębezładnie, rękawica raz jeszczezatoczyła luk, tym razem wysuwającżelazne kolce. Przez czerwoną miazgę,która kiedyś była uchem zwierzęcia,

Page 402: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wbiła się w czaszkę i wgniatającdelikatną kość, przeniknęła do mózgu. Niedźwiedzica została pokonana,sapała i parskała; chwiejąc się, darłałapami powietrze. Szaitis ostatkiem siłznów wepchnął rękawicę w bezwładneszczęki, sięgając w głąb gardzieli.Zacisnął palce na stosie kręgowym,zgniótł go i przerwał. Zwierzę zdechło,stojąc - w jednej chwili pozbawionegłowy. W chwilę później lód zadrżał,przygnieciony jego wielkim cielskiem. Wampir dopadł do niego jednymsusem, zanurzył swój potworny pysk wroztrzaskanej czaszce i nasycił sięparującym szkarłatem. Krew to życie! Po jakimś czasie wstał. Druganiedźwiedzica zostawiła za sobą

Page 403: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

krwawą ścieżkę. Wlokąc bezwładnełapy, kreśliła na lodzie szalone wzory.Lord, poskramiając ból, ruszył jejśladem. Kiedy nadarzyła się okazja,rozszarpał do reszty mięśnie i ścięgnaprzednich łap okaleczonego zwierzęcia.A kiedy już całkiem je unieruchomił,rozdarł mu krtań, pozwalając, byparujące resztki życia wylały się na lód. I znów sycił się gorącą,aromatyczną krwią, czując, jak wracająmu siły. Czekający na szczycielodowego klifu lotniak pokiwałwielkim, romboidalnym łbem. - Przybądź! - Szaitis rozkazał mu. Stwór posłuchał rozkazu. Ślizgającsię na skraju otchłani, rozwinął mrowie

Page 404: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

swych wężowatych nóg, odepchnął siędo lotu i poszybował w morze. Tamopuścił jedno błoniaste skrzydło izawrócił. Osiadł na brzegu, zachowującpodyktowany szacunkiem dystans, potemjednak, na wyraźne polecenie swegopana, podfrunął do padliny. Wampirzy Lord wyciął z piersiniedźwiedzic wielkie, dymiące serca iukrył je w sakwie. Przydadzą siępóźniej. Cofnął się i usiadł na brylelodu. - Jedz - polecił lotniakowi. -Nabierz paliwa. I tak, skąpany w blasku księżyca igwiazd, potworny odmieniec odzyskałwiele ze swego żaru, tłuszczów i soków. - Tak, najedz się - powiedział

Page 405: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Szaitis. - Długo nie będzie takpożywnego mięsiwa. Dopiero kiedyznów dojdę do siebie. A później stopniowo uwalniał swójból; czuł rozdarte plecy, zmiażdżoneramię i żebra połamane uderzeniaminiedźwiedzich łap. Udręka, potwornaudręka! Jego wampirzy rdzeń równieżcierpiał - tym prędzej powinien zacząćleczenie. Bywały już takie chwile po ciężkimi zwycięskim boju, kiedy ból był mumilszy niż soczyste wnętrze kobiety.Lord z dumą pławił się w swymcierpieniu, czując, jak rany zaczynają sięzasklepiać. Mógł właściwie zachowaćkilka z nich - otwartych lub też ledwie

Page 406: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zabliźnionych - jako pamiątkę owegozwycięstwa. Tylko... któż miałby jepodziwiać?

* * *

I znów Szaitis odbył długi lot, aż wkońcu wypatrzył lodowe zamki, wktórych odbijały się wężowe skrętyzorzy polarnej. Budowle przypominaływieżyce, orle gniazda. W szerokiejpiersi Lorda załomotało nagle serce.Zastanowił się, jakiego rodzaju istotamibyły, skoro przyszło im znosić tak niskietemperatury, panujące wszechwładnie nalodowych pustkowiach. Albinosy,podobnie jak owe mityczne nietoperze;

Page 407: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

może nawet porośnięte białym futrem,chroniącym je przed mrozem? Jaka byłaich wartość odżywcza? I chybanajważniejsze: jak zareagują na jegowidok? Skierował swego lotniaka znaczniewyżej, by lepiej przyjrzeć się skutejlodem krainie. Dalej, na północy, możena najdalszej północy, ze zmarzliny inaniesionego przez wiatr śnieguwyłaniały się kratery wygasłychwulkanów. Ich malejące szeregiciągnęły się na prawo i lewo, jak tylkookiem sięgnąć; znikał za błyszczącym,mroźnym widnokręgiem. Część z nichpokrywał lód, inne jawiły się jako nagieskały. Szaitis domyślił się więc, że teostanie musiały zachować coś ze swego

Page 408: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wewnętrznego ognia. Utwierdził się w tym przekonaniu,kiedy zobaczył, że ze środkowego,najwyższego stożka sączy się smużkadymu. Obraz ten zaraz jednak zniknął,mógł więc być tylko złudą, wywołanąprzez wszechobecny blask. Blaskgwiazd i blask zorzy. Zdawało się, iżcały strop świata przesyca upiorne,błękitne światło dnia! Ale wampiry nieprzywiązywały większej wagi dokwestii światła, ich żywiołem byłaprzecież noc. Ich oczy widziały nawet wnajgłębszej ciemności. Lodowe wieżyce zaś Lord poddałjak najdokładniejszym oględzinom. Wporównaniu z zamczyskami z kości i

Page 409: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

kamienia, jakie niegdyś górowały nadGwiezdną Krainą, były po prostukretowiskami - nawet najwyższe niesięgały połowy najniższej z tamtychiglic. Tam, gdzie nie pokrywały ichśniegowe czapy, widać było wyraźnie,że są z najczystszego lodu; odwrócone,ogromne sople, otaczającekoncentrycznymi kręgami środkowywulkan. Dzięki światłu, które wnikałoprzez ich szczyty, Szaitis mógł sięprzekonać, że całe są z owegotworzywa, jedynie u ich podstawdostrzegał kamienny rdzeń.Przypuszczał, że za swoich wielkich dniśrodkowy wulkan porozrzucał dookołaogromne ilości materii, formując zowych bryzgów koła, podobne do tych,

Page 410: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

jakie tworzy garść błota wrzucona dosadzawki. A potem, przez stulecia,obrosły one lodowymi powłokami,stopniowo przeradzającymi się wposzczerbione, spiczaste wieżyce. Już na pierwszy rzut oka widaćbyło, że lodowe zamki nie nadają się dozamieszkania. Wampir mógł właściwielecieć dalej. Zobaczył jednak u podnóżajednego z tych zamczysk coś, cowyglądało na wyczerpanego - a nawetzamarzniętego - lotniaka i opadł w dół,by mu się lepiej przyjrzeć. I znów nalądowisko wybrał skraj lodowego klifu,zostawił tam swego wierzchowca iprzemierzywszy jeszcze pół mili, zbliżyłsię do stwora leżącego bezwładnie na

Page 411: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

śniegu. Spoczywał pokryty szronem,wychudzony i zapewne martwy.Zapewne. Jednakże Szaitis doskonalewiedział, jak trudno jest zabić takąistotę. Lotniaki, podobnie jak ichtwórcy, wyróżniały się niezwykłąwytrzymałością. Wampir wysłał do mózgu owejogromnej romboidalnej płachty, liczącejsobie może z pięćdziesiąt stóprozpiętości, sygnał mający ją poruszyć,lub nawet podnieść. Nie zareagowała,co go właściwie nie zdziwiło, gdyżmóżdżki lotniaków nader rzadkoposłuszne były bodźcom, nie płynącym zumysłu ich pana. Mógł się jednakspodziewać jakiejś oznakizaciekawienia, wynikającej choćby z

Page 412: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

faktu, że oto nieznany zwierzęciuwampirzy Lord wydaje nic nie znaczącepolecenia. Nie doczekał się wszakżeżadnej reakcji, a to oznaczało, że mózgjest martwy. A skoro mózg, to i wielkiecielsko. Wspiąwszy się na zimny, garbatygrzbiet, aż do nasady karku, gdzieskrzydła łączyły się z sobą, Szaitisprzyjrzał się siodłu i uprzęży. Rozpoznałutrwalony na skórze herb pana i twórcytego lotniaka: karykaturalną twarz,zniekształconą nadmiarem ogromnychnarośli i brodawek! A potem uśmiechnąłsię sardonicznie i pokiwał głową.Latający stwór należał do LordaPinescu.

Page 413: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Volse Pinescu: najszpetniejszy zewszystkich wampirów, mający wzwyczaju ozdabiać ropiejącymiwrzodami i sznurami czyraków sweoblicze i ciało, by uczynić je jeszczebardziej przerażającym. To, że i Volsetu trafił, Szaitisa poniekąd zdziwiło,gdyż na własne oczy widział, jak pobitwie o Ogród Rezydenta dosiadającyokaleczonych lotniaków Lord Pinescu iFess Ferenc zwalili się pośród kłębówkurzu na skalistą równinę. Myślał, że znimi już koniec. Albo koniec, alboprzyszło im pieszo uciekać na północ.Pomylił się jednak... przynajmniej, jeślichodziło o Volse'a. Ten stary, chytrydiabeł musiał mieć w rezerwie jeszczejednego lotniaka, tak na wszelki

Page 414: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wypadek, zastanawiał się, co z "wielkimFerencem" - bo tak pragnął byćnazywany. Czyżby i on tu się znalazł?Fess Ferenc, człowiek, czy też potwór,przed którym szczególnie należało miećsię na baczności. Przy liczącym sobiesto cali wzrostu, wielkim Ferencem,karlały nawet ogromne niedźwiedzice,które zabił dla mięsa. To właśnieFerenc, jako jedyny z wampirów, nienosił rękawicy. Nie musiał jego palcebyły morderczymi szponami! Szaitispomyślał, że na lodowych pustkowiachmogło się jeszcze zrobić całkieminteresująco... dosiadł w siodle Volse'a,żując niedźwiedzie serce. - Chodź, jedz! - zawołał do

Page 415: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

lotniaka. Kiedy ów stwór nadleciał iusadowił się na lodzie, Szaitis zsunął sięz siodła i obszedł ciało martwegozwierzęcia. Ktoś wyżarł dziurę w bokulotniaka, rozcinając żyły grube jakkciuki, wysysając krew, a następniewiążąc je w węzły. Wampirzy Lordwysnuł z tego wniosek, że Volse Pinescuprzeżył swego powalonegowierzchowca. Pojawiło się nowepytanie: gdzie teraz przebywał? Wytężył swe wampirze zmysły,wysyłając telepatyczną sondę. Nie po to,by do kogoś mówić, ale by słuchać. Nicnie usłyszał. A może echozatrzaskującego się pospiesznie umysłu?Jeżeli Volse i Fess przebywali gdzieś w

Page 416: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

tych stronach, milczeli. I znów Szaitisuśmiechnął się sardonicznie.Przegranych nikt nie oklaskuje.Wiedział, że gdyby zdobył OgródRezydenta, wszystko wyglądałobyinaczej; gdyby go zdobył, nie trafiłbytutaj. Podczas gdy lotniak się sycił, Lordprzyglądał się lodowemu zamczysku. Tazimna, błyszcząca rzeźba była wzasadzie dziełem Natury. Ale niecałkiem. Toporne stopnie z czasem sięzaokrągliły, jednakże przedtem ktośmusiał je wyciosać. Wiodły dołukowatego wejścia, ukrytego podfasadą potężnych sopli. W głębidostrzegł kamienny trzon zamku,

Page 417: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

mroczny i nie gościnny. Szaitis wspiął się po stopniach,wszedł do środka i zagłębił się wlodowy labirynt, czując, jak szronskrzypi mu pod stopami. Czuł też, żeczai się tu coś strasznego - a może cośstrasznego się tu wydarzyło - i po razpierwszy od spotkania z Rezydentemlękał się Nieznanego. Zamek przepełniły echa izłowieszcze jęki. Echo było odbiciemkroków Lorda, przekształconym jednakprzez wnęki i zakamarki w głuche,basowe zgrzyty albo szumy,przywodzące na myśl kry ścierające sięna wzburzonym morzu albo trzaskanielodowych wrót. A owe jęki to tylkoświst mroźnego wiatru, wnikającego w

Page 418: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wieżyce zamku, spotęgowany przez lód iprzemieniony w skowyt konającegopotwora. - Nie wyobrażam sobie - wyszeptałLord, chcąc może dodać sobie otuchy -aby człowiek, nawet wampir, mógł tutajżyć, gdyby się nie przystosował. O tak,mógłby przez jakiś czas, zapewne przezsto wschodów słońca. Choć tutaj zawszetrwa noc - ale w końcu zimno by gozmogło. I chyba pojmuję, co byprzeżywał. Wampir na pewno nie umarłby.Żyłby tu, dopóki nie ściąłby go albo niezmiażdżył walący się lód. Ale cóżmiałby z tego życia? Moi przodkowieusuwali swych wrogów na trzy sposoby.

Page 419: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Tych, którymi gardzili, grzebali jakonieumarłych, by się zmienili w kamień.Tych, którzy knuli, zsyłali do KrainyWiecznych Lodów. Tych zaś, których siębali, wypędzali z Gwiezdnej Krainyprzez sferyczną Bramę. Któż możepowiedzieć, która kara byłanajsurowsza? Iść do piekła, obrócić sięw lód, a może skamienieć? Ja na pewnonie chciałbym stać się bryłą lodu! Owe wydychane głośno myśliopuszczały go jako szept i wracałyspotęgowane jako łoskot. Przypominałoto szeptanie w jakiejś pełnej pogłosówjaskini, tyle że te lodowe labirynty byłyo wiele bardziej akustyczne. Soplezwisające z wysoko sklepionychstropów wibrowały, kruszyły się i

Page 420: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wreszcie spadały. Niektóre z nich natyle były duże, że Szaitis musiałuskakiwać w bok. Z tej przyczyny, kiedy jużzapanował spokój, postanowił opuścićzamek... i w tej samej chwili w jegotelepatycznym umyśle rozległ siędochodzący z oddali, niknący i drżącygłos. - Czy to ty, Szaitanie? - Usłyszał. -Przybyłeś po tych wszystkich wiekach,by mnie odnaleźć i pochłonąć? Wiedzzatem, że czekałem na to! Jestem tu, tu nagórze. Przyjdź, skończ ze mną. Lodowatestulecia zmroziły mą, ognistą niegdyś,wampirzą namiętność. Przyjdź więc,pospiesz się i zdmuchnij ten ostatni

Page 421: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

ledwie pełgający płomyk!

ROZDZIAŁ DRUGI - WYGNAŃCY

Szaitis, zdumiony, przykucnął irozejrzał się powoli. Widział jedynielód, ale był już pewien, że w owymzamku kryło się coś jeszcze. Po chwili,mrużąc szkarłatne oczy, nadał swymmyślom kształt pytania. - Kto to mówi? - Co takiego? - W jego umyśle znówzabrzmiał ten sam słaby, rozedrganygłos, ale tym razem dało się też wyczućdrwiące parsknięcie. - Nie rozśmieszajmnie, Szaitanie! Wiesz doskonale, kto tomówi! A może owe długie, spędzone w

Page 422: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

samotności lata pomieszały ci rozum?Mówi Kehrl Lugoz, stary czarcie!Razem nas wygnano; czas jakiś żyliśmyw jaskiniach wulkanu; byliśmy nawetprzyjaciółmi, dopóki było mięso. Alekiedy się skończy/o, nasza przyjaźńprysła. I uciekłem, póki jeszcze mogłem. "Kehrl Lugoz? - Szaitis zmarszczyłbrwi, próbując przywołać z pamięcilegendy tak stare, jak rasa wampirów. Aów Szaitan, do którego się zwracałukryty rozmówca... to chyba nie samSzaitan?". Znów zmarszczył brwi, a jegopodejrzenia przerodziły się wciekawość. - Gdzie jesteś? - zapytał. - Gdzie jestem od... Od jak dawna?Zachowany w lodzie, nie umarły: oto,

Page 423: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

gdzie jestem. Od niepamiętnych czasówśnię w mym mroźnym piekle. A ty,Szaitanie? Jak się tobie wiodło? Czywulkan dawał ci ciepło? A może jegoogień powrócił, by cię wygnać? Śni w mroźnym piekle? Ten samscenariusz, który Szaitis przywołałchwilę czy dwie temu! Kehrl Lugoz,kimkolwiek był, mówił do niego przezsen. Może poruszyło go spadaniewielkich sopli? - Mylisz się - odpowiedział z lekkąulgą wampirzy Lord. - Nie jestemSzaitanem. Co najwyżej, synem jegosynów, ale zwę się Szaitis. Nie Szaitan. - O? Ha ha ha! - Tamten uznał jegosłowa za gorzki dowcip. - Do samego

Page 424: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

końca Władca Łgarzy, co, Szaitnie? Jakzawsze, przewrotny. Tak, tyś byłnajgorszym spośród łotrów. Ale jakie toma teraz znaczenie? Przyjdź do mnie,jeśli chcesz - albo przepadnij i pozwólmi dalej śnić. Głos zamarł, jego właściciel zapadłw sen zimowy, a Szaitis, koncentrującwszystkie swe wampirze zmysły, nabrałnieomal pewności, że zlokalizował jegoźródło. "Jestem tu" powiedział napoczątku ów telepatyczny głos. Gdzieśna górze. Szaitis znajdował się w samymsercu wydrążonego, wyrzeźbionegoprzez wiatr zamku. Miał przed sobąuwięziony w czystym, grubym na trzystopy lodzie, masywny trzon,

Page 425: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

chropowatą skałę wulkaniczną,sięgającą w górę niczym skostniałykorzeń szklanego zęba; kamiennąplwocinę pradawnego wulkanu. Śliskie schody wyrąbane w zimnymkrysztale, które oplatały ów skalnyfundament, znikały w rozświetlonych,lodowych grotach. WampirzemuLordowi nie pozostawało nic innego, jaktylko nimi pójść. Wspiął się naoszronione stopnie i wszedł niemal nasam poszczerbiony szczyt kolumny,gdzie czarny kamienny pazur strzelał wniebo, grożąc, że wyrwie się z lodowejpowłoki. Tam właśnie, przenikającwzrokiem lód tak twardy jak głaz,Szaitis odnalazł w końcu tego, którego

Page 426: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

słyszał w korytarzu na dole. Był tam, zakuty w błękitny lód -siedział wyprostowany w bazaltowejwnęce, jedną rękę opierając lekko naskale, niczym na oparciu ulubionegofotela - człowiek tak stary jak czas,zmęczony, wyschnięty, niesamowity!Uwięziony jak mucha w bursztynie, ooczach zamkniętych, nieruchomym cielei obliczu równie smutnym jak jego los.A mimo to siedział tak dumnie, z głowąuniesioną wysoko na chudej szyi - byłow nim coś, co jednoznacznieprzypominało o jego rodowodzie, o tym,że był wampirem! Szaitis dotknął gładkiej Ściany lodu.Naciskał coraz mocniej, aż dłoń zrobiłasię zimna i płaska. Minęła minuta, potem

Page 427: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

druga i wreszcie... Ciche, tak bardzo ciche i odległestuknięcie, a jednak dało się wyczuć. Ipo kolejnych dwóch minutach... i znowu.Kehrl Lugoz żył. Choć serce biło bardzopowoli, choć jego ciało byłoskamieniałe, i to niemal całkiem, wciążjeszcze żył. "Tylko - zapytał siebie Lord- czy to naprawdę jest życie?" Przyglądał się uważnie tejwyschniętej istocie; studiował ją przezten trzystopowy lód, który mimo iżczysty zamazywał obraz i zniekształcałgo przy najdrobniejszym nawet ruchu.Szaitis pojął, że zna już odpowiedź nainne ze swych niedawnych pytań: co jestgorsze - być pogrzebanym jako

Page 428: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

nieumarły, zostać zesłany do piekielnychkrain czy na te pustkowia? WampirzyLord zadrżał na samą myśl o tychwszystkich nienazwanych stuleciach,jakie minęły od chwili, gdy Kehrl Lugozzasiadł tu, czekając, aż pokryje sięlodem. Kehrl Lugoz za bardzo się zestarzał,by można było określić jego wiek. Powampirach nie zawsze widać, że sięstarzeją. Sam Szaitis miał przeszłopięćset lat, a wyglądał na dobrzeutrzymanego pięćdziesięciolatka. AleKehrlowi Lugozowi warunki, jakichzaznał, nie pozwoliły na ukryciestarości. Tak, wyglądał na rówieśnikaczasu. Brwi nad zamkniętymi, wyraźnie

Page 429: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

skośnymi oczyma były krzaczaste i białe,jak całe ciało - dotknięte lodem. Nadbrązowym i porytym zmarszczkami, nibyorzech, czołem rysowała się śnieżnaaureola włosów, a białe kudłybokobrodów po części przesłaniałykonchy uszu. Starcza twarz była nie tylepomarszczona, co raczej poradlona,zmumifikowana jak u troglodyty, któryzmarniał, spędziwszy zbyt wiele czasuw kokonie. Szare policzki zapadły się;na sterczącym podbródku rosła kępkabiałych włosów. Zęby oczne,zachodzące niczym kły na wyschniętądolną wargę, były żółte - a ten z lewej,złamany. Skostniały wampir nie znalazłw sobie dość siły, by wyhodować nowy.

Page 430: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Nozdrza owego krótkiego,pomarszczonego nosa - znaczniebliższego ryjkowi nietoperza niż nosywiększości wampirów - wyglądały nanadżarte; Szaitis przypisał to jakiejśchorobie. Poniżej podbródka widać byłowielką fioletową narośl,przypominającą podgardle pewnegoptaka ze Słonecznej Krainy, pęczniejącew okresie godowym. Kehrl Lugoz miał na sobie prostączarną szatę z odrzuconym w tyłkapturem i szerokimi rękawami, któremiękko spowijały kościste ręce. Spodwiszącego luźno rąbka wyłaniały sięcienkie łydki. Tyle że owe rękawy irąbek w rzeczywistości nie wisiałyluźno; były zamarznięte, zwarte jak

Page 431: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

kamień. Z szaty wystawały dłonie oniezwykle długich palcach uzbrojonychw ostre, spiczaste paznokcie. Nawskazującym palcu prawej ręki lśniłduży złoty pierścień. Wampir nie mógłjednak dojrzeć wyobrażonego na nimgodła. Żyły, rysujące się wyraźnie nagrzbietach dłoni, były białe, nieoliwkowe albo fioletowe. Ten osobnikdługo przed swym zamarznięciem musiałobywać się bez krwi. - Zbudź się! - zaapelował Szaitis. -Chcę poznać twą historię, twojetajemnice. Właśnie to, gdyż zdaje mi się,iż sam stanowisz historię wampirów.Czy Szaitan, o którym mówiłeś, toSzaitan Odwieczny? On i jego

Page 432: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

uczniowie zostali wygnani na lodowepustkowia w czasach, z których początekwzięły wszystkie nasze legendy. Czyżbyjeszcze tu byli? Jakim sposobem? Nie,w to nie mogę uwierzyć. Zbudź się,Kehrlu Lugozie! Odpowiedz na mojepytania. Żadnej reakcji. Prastary stwórpogrążony w lodzie powrócił do swoichsnów. Jego wyschnięte serce wciąż biło,ale chyba wolniej. Umierał.Długowieczność, nawet przy totalnymbezruchu, nie równa sięnieśmiertelności. - Niech cię cholera! - warknąłgłośno Szaitis. Przekleństwo wróciło doniego echem wraz z innymi odgłosami znajgłębszych czeluści zamku. Zaczekał,

Page 433: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

aż owe echa zamrą, ustępując miejscaupiornemu zwodzeniu mroźnychwichrów, i rozesłał na wszystkie stronyswe wampirze zmysły. - Czy ktoś tujest? Jeżeli był, potrafił zręcznie zataićswą obecność. Chyba że... I nagle Lordprzypomniał sobie o lotniaku, któregozostawił przy padlinie. Jeśli ktośznalazłby go tam... Dosięgnął hybrydy swoim umysłem.Odkrył, że się wciąż jeszcze obżera.Znów zaklął soczyście, ale tym razemtylko w myśli. Nie zdołałby terazpodnieść tej bestii. Ale przynajmniejpostanowił odesłać ją gdzieś dalej. - Idź - nakazał jej. - Człap, koleb

Page 434: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

się, czołgaj się, ślizgaj, ale idź stąd! Nazachód, jakieś pól mili dalej. Tam sięukryj. Jednym słowem, rób, co możesz. -Poczuł, że głupie stworzenie z miejscaposłuchało rozkazu. Zadowolony, że lotniak oddala sięjuż od martwego wierzchowca Volse'a itego, co mogło - kto mógł - czyhać wpobliżu, Szaitis znów zajął się swoimproblemem. Poprzednio starcauwięzionego w lodzie zbudziło spadaniesopli. Niech i teraz tak będzie. Badając górny taras, wampirzy Lordodkrył potężny lodowy nawis, coś jakzamarznięty wodospad, otoczonypodobnymi, lecz mniejszymiformacjami. Jeden z takich sopli,czterostopową drzazgę, której średnica

Page 435: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

liczyła sobie jakieś dziewięć cali,odłamał i zaniósł przed uwięzioną wlodzie łupinę zwaną Kehrlem Lugozem.Pomyślał, że skoro ten stary,skamieniały dureń nie reagował nabodźce myślowe, niech go obudziabsolutnie fizyczne zjawisko: rozbicieowego lodowego ostrza o jegowięzienie. Pochłonięty czekającym gozadaniem, Szaitis nie czuł nawet, że ktośskrada się po błyszczących schodach. - Kehrlu Lugozie, zbudź się! -krzyknął do skostniałej, zniekształconejprzez dzielącą ich powłokę istoty. Potem uniósł lodowy młot, byrąbnąć nim w tę skorupę. Jednak... coś

Page 436: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

go powstrzymało! Sycząc i zionąc gniewem z głębiczerwono żebrowanej gardzieli ponadpołyskliwym, wibrującym łukiemrozdwojonego języka i wytrzeszczającszkarłatne ślepia, tkwiące w obliczu,które z miejsca zatraciło resztki ludzkichrysów, przeradzając się w wilcząmaskę, Szaitis zerknął przez ramię,wypuścił z dłoni sopel i sięgnął porękawicę. Ale w tej samej chwili jegoprzegub usidliła szponiasta łapa.Wampirzy Lord zobaczył nad sobąposępne, szare twarze dwóchniedobitków z walk o Ogród Rezydenta:Fessa Ferenca i Volse'a Pinescu! Wyrwał rękę i odskoczył od nich. - Niech was szlag! - warknął. - Ale

Page 437: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

się nauczyliście skradać! - Nauczyliśmy się wielu rzeczy -wykrztusił Volse Pinescu. Mówiłniewyraźnie, przeszkadzała muzaschnięta ropa zlepiająca wargi. -Nawet i tego, że można poskromićogniem, rozbić i zmiażdżyć"niezwyciężoną" armię Szaitisa, obrócićw proch wieżyce, a niedobitkówprzegnać niby psy, na wieczną lodowąpustynię. Ohydna twarz Volse'a posiniała zwściekłości. Zbliżył się do Szaitisa,ciężki i groźny. Ferenc zachował siębardziej powściągliwie. Obdarzonyogromnym wzrostem, siłą orazpotwornymi szponami, nie musiał silić

Page 438: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

się na gniew. - Mnóstwo strąciliśmy, Szaitisie -zadudnił. - Dopiero gdy tu trafiliśmy,uświadomiliśmy sobie, jak wiele. Tozimna i pusta kraina. - Zimna? - zadrwił Szaitis. -Czymże jest zimno dla wampira?Przyzwyczaicie się. Volse agresywnie wysunął głowę wprzód, aż kilka krost na lewej stronieszyi rozprysło się i na lód spadły żółtekrople ropy. - Tak? - warknął. - Tak, jak on sięprzyzwyczaił? - Ostrym ruchem ohydnieprzystrojonej głowy wskazał na KehrlaLugoza, siedzącego nieruchomozaledwie o nieprzeniknione dwa metrydalej. - Jak on i wszyscy inni, których tu

Page 439: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

znaleźliśmy zakutych w swe lodowetwierdze? - Inni? - Szaitis popatrzył niepewniena Ferenca, a potem znów na Volse'a. - Całe tuziny - potwierdził w końcuFess Ferenc, kiwającnieproporcjonalnie wielką głową. -Wszyscy zagarnięci przez lód,chwytający się słomki, czekający nachwilę, aż przyjdą jakieś magiczneroztopy i uwolnią ich, dając w zamianwładzę nad pełnymi życia ziemiami.Albo - aż umrą. Tutejsze zimno wniczym nie przypomina chłodówpanujących w Gwiezdnej Krainie. Tutajtrwa ono wiecznie! Przyzwyczaić się doniego? - powtórzył za Volse'em Pinescu.

Page 440: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Oprzeć się mu? Rozgrzać się?Przeciwstawić mu nasz wewnętrznyogień? Ale ogień potrzebuje paliwa, akrew jest życiem! Czym mamy siężywić, "przyzwyczajając się" Szaitisie,krew stygnie, strużka za strużką, godzinaza godziną. Stawy sztywnieją i nawetnajsilniejsze serce bije wolniej. - Pytasz, czym jest zimno dlawampirów? - podjął Volse. - Ha! Ilerazy było ci zimno w GwiezdnejKrainie, Szaitisie? Odpowiem za ciebie:ani razu! Rozgrzewał ciebie żar łowów,ogień bitewny, gorąca i słona krewtroglodyty albo Wędrowca. Twoje łożeo każdym wschodzie słońca było ciepłei gościnne, podobnie jak piersi ipośladki pożądliwych kobiet,

Page 441: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wysysających żądło z twego ogona.Wszystko to dawało ciepło. Tak, jakkażdemu z nas! Aż wreszcie nasz"przywódca" oświadczył: "Połączmysiły i zajmijmy Ogród Rezydenta". 1 jakna tym wyszliśmy? Szaitis popatrzył na Ferenca, którywzruszył ramionami. - Jesteśmy tu dłużej niż ty -powiedział olbrzym. - Zimno tu i my teżprzemarzliśmy. Co gorsza,zgłodnieliśmy... - Jego głos zamienił sięw głuchy pomruk. Ręka Volse'a dotknęła obrzydliwejrękawicy wiszącej na biodrze... odniechcenia... a może rozmyślnie. Tengest mógł znaczyć wszystko. Szaitis

Page 442: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wolał się odsunąć. I kiedy czując zagrożenie, samwepchnął dłoń w rękawicę irozprostował palce, prezentującbłyszczące noże, tarniki i zdatne docięcia krawędzie, Fess Ferenc uniósłbrew. - Dwóch na jednego, Szaitisie? -szepnął. - Lubisz takie proporcje? - Nie bardzo - syknął Lord - alezapewniam was, że stracicie co najmniejtyle krwi, ile zdołacie sami wypić!Gdzie tu sens? Volse odchrząknął isplunął żółtą flegmą. - A jednak warto to zrobić! -wycedził. Przykucnął; teraz i on miał założonąrękawicę. Jednakże Ferenc rozluźnił się,

Page 443: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

odszedł na bok i raz jeszcze wzruszyłramionami. - Wy obaj walczcie, jeśli chcecie -powiedział. - Jeżeli o mnie chodzi, jawolałbym coś zjeść. Pełne brzuchyłagodzą zapalczywość, a nasycone krwiąmózgi rozumują przemyślniej. Być może ta maksyma nieprzekonałaby ludzi, ale z pewnościąprzemawiała do wampirów. Volse, zobaczywszy, że został sam,zastanowił się. - Ha! - parsknął znowu, tym razemadresując to do Ferenca. - Wygląda jednak na to, że twójmózg, Fess, pracuje dobrze, nawetniedokrwiony! Gdybym zdecydował się

Page 444: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

na walkę z Szaitisem, ty pożywiłbyś siętym, który przegra, i tak stałbyś sięsilniejszy od zwycięzcy! - Pokiwałgłową i zdjął rękawicę. - Aż takimgłupcem nie jestem. Ferenc podrapał się w wydatnąszczękę. Uśmiechnął się krzywo. - To dziwne, ale zawsze miałemciebie za aż takiego głupca... Szaitis, wciąż jeszcze czujny,przytroczył rękawicę do pasa, skinąłgłową i wyjął z sakwy sine serce,wielkie jak jego pięść. - Macie, skoro jesteście głodni. -Rzucił je. Volse schwycił mięso, nimdotknęło lodu i wpił w nie ociekająceśliną szczęki. Ferenc tylko pokręciłgłową.

Page 445: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Dla mnie czerwone i soczyste -oznajmi!. - Kiedy już do niego dotrę. Szaitis zmarszczył brwi i mrużącpodejrzliwie oczy, przyjrzał sięolbrzymowi schodzącemu po lodowychstopniach. - Jakie masz plany? - szczeknął. -Kogo zabijesz? - Nie kogoś, tylko coś - rzucił przezramię Ferenc. - I nie zabiję, a będęstopniowo opróżniał. Myślałem, że tooczywiste. Lordowie, ślizgając się, ruszyli zanim. - Co takiego? - zapytał Volse, ustamając wciąż zapchane mięsemniedźwiedzicy. - Co jest oczywiste?

Page 446: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Ferenc obrzucił go spojrzeniem. - A czym się żywiłeś, kiedy twójwyczerpany lotniak zwalił się tutaj? - Aha! - Volse wypluł kawałkichłodnego, ciemnego serca. - Co? - Szaitis złapał Ferenca zapotężne ramię. - Mówisz o moimlotniaku? Uwięziłbyś mnie tu na zawsze? Wielki Ferenc zatrzymał się,odwróci! i popatrzył mu prosto w oczy.Ten olbrzym patrzył mu prosto w oczy,mimo iż stał dwa stopnie niżej! - A czemu nie? - zapytał. - Wydajemi się, że to przez ciebie wszyscyjesteśmy tu uwięzieni. Szaitis spadał. Zbyt osłabiony iograniczony brakiem przestrzeni, byrozwinąć skrzydła, mógł jedynie

Page 447: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zacisnąć zęby i czekać, co przyniesie musiła ciążenia. Lecąc w dół, obijał się olodowe parapety, ale nie odniósłpoważniejszych obrażeń. W końcuuderzył ramieniem i piersią - w śnieg!W litościwy śnieg. Wiatr naniósł go tu przez łukowateokno, tworząc głęboką na trzy lub czterystopy zaspę, pokrytą cienką skorupąlodu. Lord zmiażdżył tę ostatnią i zgniótłtę pierwszą, wybijając sobie ramię iłamiąc parę świeżo zrośniętych żeber. Apotem już tylko leżał, potwornieobolały, i w głębi czarnego sercaprzeklinał Fessa Ferenca. Ferenc usłyszał go. - Klnij, ile tylko zapragniesz,

Page 448: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Szaitisie. Ale pewien jestem, żeprzyznasz mi rację. Tak będzie, boprzecież chodzi tu o wybór: ty czy twójlotniak. Volse wybrałby ciebie, gdyżmasz w sobie wampira! Najczystsząesencję wampiryzmu! Ja osobiściesądzę, że lepiej będzie, jak zostanieszżywy. Choćby przez jakiś czas. Lord podniósł się i chwiejnieodszedł, szukając miejsca, gdzie mógłbysię skryć. Poddał się bólowi, świadomieprzywołując wszystkie cierpienia, jakichprzysporzył mu upadek w GwiezdnejKrainie, kiedy to połamał sobie kości izmiażdżył twarz. Wskrzesił też udrękę,spowodowaną przez walkę zniedźwiedzicami - a wszystko po to, byspotęgować obecny ból. Stworzył

Page 449: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

pozory poważnych obrażeń, licząc na to,że wampirzy umysł Ferenca odbierze jei błędnie zinterpretuje. Volse też mógł jeodczytać, w to jednak Szaitis wątpił.Miłośnik ohydy był tępakiem, nazbytzafascynowanym produkowaniem ropni. - Co? - Ferenc, mimo iż nadalchłodny, wyglądał na trochęzaskoczonego. - Aż tyle bólu? Czyżbyśspadł na twarz, Szaitisie? - Zaśmiał sięponuro. Cóż, wiesz teraz, co ja czułem,skoro nawet widok twojej twarzysprawiał mi ból. Szaitis nie mógł puścić tego płazem. - Śmiej się długo i głośno, FessieFerencu! Ale pamiętaj: ten się śmieje... Wampirzy Lord wyczuł, że śmiech

Page 450: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Ferenca cichnie. - Rany nie są tak groźne? Szkoda. Amoże tylko grasz dzielnego? Jak by niebyło, sądzę, ze powinienem cię ostrzec.Nie przeszkadzaj mi, Szaitisie. Jeślimyślałeś, że nakażesz lotniakowi uciec,zapomnij o tym. Nie znajdziemy twegowierzchowca, to wrócimy po ciebie,możesz być pewien. Jeśli zaś rozkażeszmu nas zaatakować, to i tak triumfbędzie należał do nas. Jak doskonalewiesz, lotniaki nie nadają się nawojowników; nasze myśli podziurawiągo niczym strzały. A potem zajmiemy siętobą! Jeżeli jednak nie będzieszprotestował i pozwolisz nam robićswoje, już niedługo... no, przynajmniejbędziesz wiedział, dokąd iść, jeżeli

Page 451: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zgłodniejesz Dopóki starczy twegolotniaka, dopóty i ty pożyjesz, wampirzeSzaitisie. Lord znalazł w zakamarkach zamkugłęboką, osłoniętą wnękę i ukrył się wniej. Owinął się płaszczem i wytłumiłswą rozwibrowaną, wampirzą aurę.Nadeszła pora na wygojenie ran. Chciałsię przespać, by zachować energię.Zostało też trochę niedźwiedziego serca,które postanowił zjeść po przebudzeniu.Wiedział, że dopóki będzie strzegłswych myśli i snów, Volse Pinescu iFess Ferenc nie znajdą go. Czegośjeszcze musiał się jednak dowiedzieć. - Dlaczego, Fess? - zapytał myślą. -Mogłeś mnie zabić, a pozwoliłeś mi żyć.

Page 452: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Zapewne nie z przyrodzonej "dobroci".A zatem dlaczego? Będący już w połowie schodów,Ferenc rozchylił usta w uśmiechu niemaltak szerokim, jak jego twarz. - Zawsze miałeś głowę na korku,Szaitisie. I to niezłą. Czasem się,oczywiście, myliłeś, ale ten który niepopełnia błędów, nigdy nic nie osiągnie.Moim zdaniem, jeśli istnieje jakieśwyjście z tej krainy, ty je odnajdziesz. Awtedy ja będą tuż za tobą. - A jeśli go nie odnajdę? Lord wyczuł, że Ferenc wzruszyłramionami. - Krew to krew, Szaitisie. A twojajest dobra i suta. Powiedzmy sobiejasno: jeśli nie zajdziemy już nigdzie

Page 453: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

dolej, jeśli naszym przeznaczeniem jestlód, ja będę ostatnim, który zamarznie,czekając na Wielkie Roztopy. Nie ktoinny, tylko Fess Ferenc. Ale nie będęgłodny czekał na mój los... Dwaj wygnani wampirzy Lordowie- jeden groteskowy i ogromny, a drugiogromnie groteskowy - opuścili lśniącylodowy zamek i odetchnęli ostrympowietrzem, po czym, kierując sięwęchem, odnaleźli nieszczęsnegowierzchowca Szaitisa. Lotniak rzadko jadał mięso; jegocodzienna karma składała się zpomiażdżonych kości, traw zeSłonecznej Krainy, miodu oraz syropów,a także krwi. Jednakże dzięki swemu

Page 454: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

metamorficznemu ciału był w stanieżywić się niemal każdą organicznąmaterią. Teraz, obżarty zamarzniętymmięsem innego lotniaka, musiał czekać,aż przetrawi i przetworzy przyjętypokarm. Napęczniały, niemal leżał jużtam, gdzie uprzednio dostrzegli gowampirzy Lordowie - tuż obokogryzionego zezwłoku lotniaka Volse'a -ale schronił się za wielkim blokiemlodu, o pół mili na zachód od miejsca,gdzie zostawił go Szaitis.Wykształciwszy na swych skórzastychbokach wielkie, spodkowate oczy, stwórsmętnie przyjrzał się Ferencowi iVolse'owi Pinescu i pokiwał ogromnym,romboidalnym łbem. Wilgotne ślepia ociężkich powiekach "widziały", ale

Page 455: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

niewiele potrafiły odczytać. Bezwyraźnego polecenia - i to podanegoprzez jego prawowitego pana, Szaitisa -lotniak nie umiał nawet pomyśleć. O tak,w pewnej mierze mógł się bronić, alenigdy nie posunąłby się tak dalece, byzranić wampira. Dźgnięciaskoncentrowanej wampirzej energiimyślowej niczym groty kaleczyły takiestwory, zmuszając je do rozdygotanejuległości. Nie mogąc więc zaatakowaćFessa ani Volse'a, latający stwór czekałna nich w absolutnym bezruchu. Nieporuszył się, nawet gdy wcięli się wjego ciepłe podbrzusze, by otworzyćwielkie żyły, czekające na wyssanie. Szaitis, ukryty w lodowej niszy,

Page 456: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

"usłyszał" żałosny bek wielkiego stworai bliski już był wydania rozkazu:"Przetocz się, zmiażdż tych, którzy ciędręczą! Zmobilizuj się i zaatakuj! Nawetz tak daleka mógł mu to polecić,wiedząc, że zwierzę natychmiastinstynktownie go posłucha. Ale wiedziałteż, że nawet jeśli wierzchowiec zraniLordów, nie zdoła ich zabić, a wciążmiał w pamięci ostrzeżenie Ferenca.Napuszczając na nich lotniaka - przybraku pewności, że ten skutecznie ichokaleczy - sam znalazły się wpaskudnych opałach. Dlatego też tylkozagryzł wargi, ale nadal pozostałcałkiem bierny. Przeznaczenie dobrego lotniaka napokarm uznał za bezsensowną stratę.

Page 457: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Zwłaszcza, że marnował się jużwierzchowiec Volse'a dwie tonywybornego, choć niezbyt apetycznegomięsa. Nie, to nie całkiem tak.Zmarznięty stwór nie marnuje się, azachować go można długo. Rzecz w tym,że to nie była tylko kwestia głodu:Ferenc miał w tym swój cel,wykraczający poza napełnienie brzucha. Po pierwsze, po owej "uczcie"Fessa i Volse'a zwierzę będzie takosłabione, że dalsze podróże przestanąwchodzić w grę, a więc Szaitis zostanietu uwięziony, podobnie jak tamci. Tymsposobem Ferenc odpłacał się mu zaprzegraną bitwę o Ogród Rezydenta, aleznów nie tylko o to mu chodziło. Nie

Page 458: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

było bowiem przesady w słowach, żeSzaitis miał głowę na karku, a swoimtalentem do intryg przerastał nawet swójród: z zasady przemyślne wampiry. Jeślibyło komuś pisane znaleźć drogęwyjścia z Krainy Wiecznych Lodów,tym kimś mógł być tylko on. A takaucieczka wybawiłaby i Fessa Ferenca,jako że ów olbrzym bez wątpieniapodążyłby jego śladem. I to właśnie -jak to plastycznie wykazał Ferenc - byłopowodem, dla którego darowałSzaitisowi życie: wampirzy Lord miałzadbać o ratunek dla wszystkichwampirów. Owo "wszystkich" odnosiło się,rzecz jasna, głównie do Fessa Ferenca -Szaitis nie wątpił, iż w końcu - o ile nie

Page 459: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

nastąpi jakaś nieprzewidziana i znacznazmiana sytuacji - odrażający VolsePinescu podzieli los lotniaków.Dlaczego Ferenc wciąż jeszcze znosiłjego obecność? Może mierziła go nawetmyśl o spożyciu tamtego? Choć obolały ipełen goryczy, Szaitis pozwolił sobie nauśmiech, po czym raz jeszcze zastanowiłsię nad przyczyną przetrwania Volse'a.O wiele prawdopodobniejszewytłumaczenie niosły w sobie nuda isamotność, panujące na lodowychpustkowiach. Może olbrzymi Ferencłaknął towarzystwa? Sam Szaitis, choćprzebywał tu od niedawna, czułdojmujący ciężar samotności... Choćwłaściwie...?

Page 460: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Mimo iż cała ta kraina wydawałasię absolutnie martwa, wolna od istot odostrzegalnej inteligencji, nie mógł sięuwolnić od wątpliwości. Nawet tutaj, wlodowej wnęce, choć dobrze chroniłswe myśli, jego wampirzy rdzeńostrzegał go przed czymś, jegowampirzy umysł podejrzewał... że ktośobserwuje jego poczynania? Możliwe.Ale mieć świadomość lub podejrzewaćto jedno, a udowodnić - to zupełnie innasprawa. Dlatego też zamierzał teraz zasnąć idać tkwiącemu w nim wampirowi czasna wygojenie ran, a później zająć siękwestią przetrwania... i, oczywiście,takim drobiazgiem, jak zemsta. Uszczelniwszy jeszcze swój umysł,

Page 461: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Szaitis ułożył się do snu i po razpierwszy poczuł zimno, kąśliwe,fizyczne zimno. Wiedział, że Ferenc iVolse Pinescu mają rację: nawet ciałowampira nie mogło się oprzeć mrozomKrainy Wiecznych Lodów. Nie sposóbbyło temu zaprzeczyć, nie w obliczutakiego dowodu, jak Kehrl Lugoz.. Kiedy już Lord miał zamknąć praweoko (lewe zawsze było otwarte, nawetwe śnie), przed jego twarzą zawisło cośmałego, miękkiego i białego. Zarazumknęło ku wyższym piętrom lodowejtwierdzy, zanosząc się cichym, niemalniesłyszalnym jazgotem. Szaitis jednak zdążył się muprzyjrzeć. Maleńki, różowooki stworek

Page 462: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

o błoniastych skrzydłach ipomarszczonym, żyłkowanym ryjku.Karłowaty nietoperz albinos podsunąłLordowi pewien pomysł Volse Pinescu iFerenc byli zapewne pochłonięciucztowaniem, odrętwiali z obżarstwa.Szaitis mógł zaryzykować otwarcieswego umysłu. Rozpuścił myśli,wzywając nietoperze z lodowego zamku. Zaczęły się zlatywać. Początkowo,lękliwie, siadały na nim pojedynczo,potem po dwa i po trzy, aż wreszcieniemal przykryły go miękkim,śnieżnobiałym kocem. W niszy zebrałasię cała kolonia nietoperzy. I wówczas Lord, ogrzany przez ichdrobne ciałka, zasnął...

Page 463: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

* * *

Nietoperze, wierne sługi SzaitanaOdwiecznego (zwanego także Upadłym),nie tylko ogrzewały Szaitisa podczassnu, ale i obserwowały go, i to odchwili jego przybycia. Obserwowałytakże Fessa Ferenca i Volse'a Pinescu.Śledziły też Arkisa z Trędowatych i jego dwóch niewolników (których krewArkis wyssał, a ciała ukrył w lodzie - ito wszystko w przeciągu zaledwiedwóch zórz) oraz dwóch porucznikówMenora Kąsającego, uwolnionych zchwilą jego śmierci w bitwie o Ogród.Wszyscy oni wydeptywali tu swojeścieżki, a o ich działaniach miniaturowe

Page 464: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

albinosy wiernie informowały swegoodwiecznego władcę - Szaitana. Owiwspomniani na ostatku dwaj Wędrowcy,zwampiryzowanych przez Menora,trafili tu jako pierwsi. Porucznicy,zamęczywszy najlepszego lotniakaswego pana, runęli wraz z tracącymdech, odwodnionym wierzchowcem wsłone morze na skraju lodowychpustkowi i ostatnie trzydzieści milprzeszli pieszo. Potem dojrzeli dym,który Szaitan świadomie wypuścił zkrateru, i powlekli się do owegomiejsca, gdzie spodziewali się ciepła. Irzeczywiście znaleźli ciepło. Przyszłoim obracać się wolno na kościanychhakach, zwisających z niskiego stropupradawnej rozpadliny, jaka otwarła się

Page 465: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

na zachodnim stoku wulkanu: lodowejspiżarni Szaitana. Porucznicy okazali się łatwymkąskiem; nie mieli w sobie wampirów.Ich umysły i ciała zostały odmienione,ale nie stali się jeszcze wampirami.Jeszcze sto lat i trudniej by ich byłozdybać. Jednakże ich czas skończył siętu i teraz, wyciekł razem z ich sutączerwoną krwią. Szaitan swą chytrością przerastałchyba i czterech wampirzych Lordów.Niech walczą między sobą, niech sięnajpierw osłabią! To jedyne roztropne rozwiązanie.Za swych młodych lat - które ledwiesobie przypomniał - Szaitan inaczej

Page 466: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

załatwiłby tę sprawę. Dałby radę imwszystkim i jeszcze czterem takim jakoni. Ale trzy i pól tysiąca lat to szmatczasu, a czas odbiera nie tylko pamięć.W rzeczywistości odbiera prawiewszystko. Szaitan był już... zmęczony?Po prawdzie, nawet jego wampir byłzmęczony. A ów wampir niewątpliwiestanowił większą część jego istoty. Nie schorowany, słabowity alboskonany, po prostu... zmęczony.Bezlitosnym zimnem, które co jakiś czasprzedzierało się przez wulkaniczną skałędo serca góry, a nawet do owej groty wjej łożysku; nie kończącą się monotoniąbytu; jednym słowem, niezmiennością ipustką istnienia pośród owychwiecznych, odwiecznych mroźnych

Page 467: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

pustkowi. Nie był jednak zmęczony życiem.Nie całkiem. A na pewno nie do tegostopnia, by miał zdradzić swą obecnośćtakim osobnikom, jak Fess, Volse,Szaitis i Arkis z Trędowatych! Nie, jeślijuż o to chodziło, istniało wiele lepszychrecept na śmierć. Co więcej, wraz zpojawieniem się tych wygnańcówpojawiły się, być może, nowe, lepszepowody, by zostać przy życiu. Zwłaszcza ten Szaitis. Mając takie imię, mógł nawet staćsię spełnieniem - ucieleśnieniemcałkowicie nowego bytu. A o tymSzaitan mógł dotąd tylko śnić. Ów sennie wyblakł z czasem. Podczas gdy

Page 468: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wszystko inne szarzało, on jedenpozostał jasny i wyraźny. I czerwony. Sen o młodości i odzyskanejenergii, o triumfalnym powrocie doGwiezdnej i do Słonecznej Krainy, ospustoszeniu ich i o podbojuodleglejszych światów. Właśnie tawiara, instynktowna wiedza, że takieświaty istnieją, utrzymywała Szaitanaprzy życiu przez te wszystkie jednostajnestulecia, jakie spędził na wygnaniu,nadawała cel temu, co w innymprzypadku byłoby nie do zniesienia. Jednakże, mimo iż ów sen wciąż byłmłody i wyrazisty, śniący zestarzał się inieco zmatowiał. Nie chodziło tu o jegoumysł, lecz o ciało. Ludzkie cząstki ciałaSzaitana zmarniały, zastąpiły je

Page 469: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

nieludzkie tkanki; metamorfoza jegowampira prowadziła do postępującejdegeneracji ciała nosiciela, aż to, coczłowiecze, nieomal znikło,pozostawiając po sobie szczątkoweślady pierwotnej struktury. Alezespolony umysł człowieka i wampirapozostał niezmienny i, choć pamięćniezbyt mu dopisywała, zasób zawartychw nim informacji - wiedzy - wciąż byłogromny. I przesiąknięty złem. Zło Szaitana nie znało granic, onsam jednak nie był szaleńcem.Inteligencja i zło nie wykluczają sięwzajemnie. Co więcej, nawet siędopełniają. Morderca musi ruszyćgłową, by stworzyć sobie dobre alibi.

Page 470: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Idiota nie skonstruuje broni atomowej. Zło jest przewrotnym odrzuceniemdobra, a w tej dziedzinie Szaitan sięgnąłabsolutu. Był złem, które mogłopodpalić wszechświat, by potem zsatysfakcją przyglądać się popiołom!Był ciemnością, przeciwieństwemświatła; rzec nawet można, że stanowiłPierwotną Ciemność, przeciwieństwoPierwotnej Światłości. Dlatego właśnienawet Wampiry go odepchnęły.Wiedział jednakże chociaż nie pamiętał,skąd to wie - że odtrącono go o wielewcześniej. Odtrąciło go... Dobro? Jakiśdobroduszny Bóg? Szaitan, mimo iż niebył gnostykiem, mógł przystać na Jegoistnienie. Czyż ZŁO mogłoby istnieć bez

Page 471: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

DOBRA? Ale na razie... Darował sobie dalsze rozmyślania.Wystarczająco długo się nad tymzastanawiał. W ciągu trzech i pół tysiącalat umysł ma dostatecznie wiele czasu,by myśleć o różnych sprawach, odtrywialnych po nieskończenie głębokie.A w tej chwili ważne było nie tyle jegopochodzenie, co przeznaczenie. Iwłaśnie owo przeznaczenie mogło staćsię udziałem tamtego człowieka; tamtejistoty, która zwała się Szaitisem. Za Dawnych Czasów wampirynadawały swym "synom" własne imiona.Synowie krwi, nosiciele jaja, pospolitewampiry - wszyscy przyjmowali imionaojców. Arkis z Trędowatych nosił w

Page 472: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

sobie jajo Radu Arkisa, zwanegoTrędowatym. I tak ów "syn" -Wędrowiec, który przeszło sto lat temuznalazł uznanie w szkarłatnych oczachRadu - kontynuował linię. Fess Ferenc zaś był synem krwi(zrodzonym z kobiety) Iona Ferenca;jego matka (z rodu Wędrowców)zmarła, wydając na świat owegoolbrzyma, którego rozmiary wywarły naojcu takie wrażenie, że pozwolił mu żyć.Popełnił ogromny błąd. Jeszcze jakomłokos, Fess zabił Iona, po czymotworzył jego ciało, by zagarnąć ipochłonąć jego wampirze jajo. I tak Ionnie zdążył go przekazać nikomu innemu,a jego wieżyca w Gwiezdnej Krainie"naturalną" koleją rzeczy przeszła w

Page 473: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

ręce Ferenca. Szaitan za swoich dni różnymidrogami dorobił się licznegopotomstwa, swe jajo wszakże przekazałSzaitanowi, który z kolei stał się ojcemwampirów. Dzieciom swej krwi Szaitannadał takie imiona, jak: Szaitos, SzailarKoszmarny, Szaitag - i dalej w tymduchu. Pośród potomków Szaitana byłSzailar Plugawy, znaleźli się też pewnieinni o podobnie brzmiących imionach,wszyscy wywodzący się od Pierwszegoi Jedynego. I wszystko to, zanimSzaitana wygnano. A zatem... czyż fakt, że w trzytysiące lat później przybył tu ów Szaitis- wygnaniec, podobnie jak jego przodek

Page 474: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- był rzeczywiście czymś zbytwspaniałym, by mógł okazać sięprawdziwym? Szaitan uważał inaczej.Ale czy tamten był potomkiem w prostejlinii? Krew to życie. Tylko ona mogła towykazać. - Niech któryś skradnie mu krew -rozkazał Szaitan swym miniaturowympoddanym. - Tylko jeden. Kroplę,najdrobniejszy łyczek. Skradnij mu iprzynieś do mnie. - Więcej nie musiałmówić. Śpiący w lodowej rozpadlinieSzaitis ledwie poczuł, że ostre igiełkikłują go w małżowinę, wyzwalająckroplę krwi. Ledwo też dotarł do niegofurkot skrzydełek, niknący w labiryncielodowego zamku i wymykający się z tej

Page 475: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zadziwiającej rzeźby w rozgwieżdżonąnoc. Nieco później albinos zanurkowałdo wnętrza nie wygasłego jeszcze,środkowego wulkanu, odnalazł żółte odsiarki komnaty Szaitana i zawisł wpowietrzu, czekając na dalsze rozkazy. - Zbliż się tu, mały. Nie zmiażdżęcię. - Z mrocznego kąta dobiegłopolecenie. Maleńki nietoperz podleciał doSzaitana, złożył skrzydła i usiadł najego... ręku? Wykrztusił na to, couchodziło za dłoń, nieco śliny, śluzu ikapkę rubinowej krwi. - Świetnie - powiedział wampir. -A teraz leć.

Page 476: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Uradowany tym rozkazem nietoperzoderwał się od swego pana i zostawiłgo samego. Szaitan, zafascynowany, długowpatrywał się w rubinową kroplę. Tobyła krew, życie. Z niecierpliwościączekał, czy wampirze ciało jego dłonirozchyli maleńkie usta, które ją pochłoną- odruchowo, wiedzione potwornyminstynktem - dowodząc tym, że tojedynie krew kogoś pospolitego. Aleczekał na próżno, gdyż Szaitis, podobniejak on sam, daleki był od pospolitości.Mieli wiele wspólnego. - Moja! - oświadczył w końcuchrapliwym, przyprawiającym odreszcz, ale i radosnym szeptem. - Ciałoz mego ciała.

Page 477: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

W tej samej chwili kropla zadrgałai przesączyła się przez odrażającą skóręw głąb jego ciała, tak jakby był gąbką.

ROZDZIAŁ TRZECI - OPOWIEŚĆFERENCA

Szaitis spał bardzo długo. Nietoperze dawały mu ciepło, aprzynajmniej chroniły go przedzamarznięciem w lodowatej niszy; ranysię goiły; myśli - podobnie jak on sam -pozostawały w ukryciu. Aż do chwilikiedy został zmuszony zbudzić się istanąć na nogi. Doszło do tego prędzej, niż mógł sięspodziewać. Jego kryjówka została

Page 478: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

odkryta. - Co? Kto? - Umysł Szaitisawypełniły podświadome okrzykizdumienia, wyrwały go ze snu.Dzwoniły echem, nawet kiedy wstawał,a białe nietoperze rozpierzchły się zjazgotem, wypełniając powietrze żywymśniegiem W chwilę później dłoń Lordawypełniła rękawicę. Otworzył swewampirze zmysły - ostrożnie, na próbę -szukając intruza. Kimkolwiek był,musiał znajdować się blisko, inaczej niewyczułby jego obecności. Śpiąc, Szaitis wszystkie swe myślikierował do wewnątrz; tę sztukęopanował doskonale, nikt nie mógłpodsłuchać jego snów. Jednakżepodczas przejścia z głębokiego,

Page 479: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

uzdrawiającego marzenia w stan jawywymknęły się niczym ziewnięcie, a ktośznalazł się na tyle blisko, że jewychwycił. O wiele za blisko. Lord pozwolił, by jego psychicznasonda dotknęła zmysłów tamtego, poczym zaraz ją cofnął. Kontakt trwałkrótko, ale rozpoznanie było wzajemne.Nie doszło wprawdzie do ujawnienianiczyjej tożsamości, wystarczyło jednak,że każdy z wampirów wiedział, iż drugijest tuż obok. Szaitis rozejrzał się.Wyjść z niszy mógł tylko jedną drogą.Jeżeli znalazł się w pułapce... - Kto to? - Wciągnął do swegonietoperzowego ryjka zimne powietrze. -Czy to ty, Fess? Przyszedłeś tu na

Page 480: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wieczerzę? A może mam unurzać swądobrą rękawicę w ropie, wydzierającplugawe serce ohydnego Volse'aPinescu? Odpowiedź, która nadeszła niemalnatychmiast, przypominała raczej okrzykzdumienia. - Ha! Szaitis! A zatem Rezydent niezniszczył cię promieniami śmierci? Arkis z Trędowatych! Lord poznałgo od razu. Odetchnął z ulgą, przezchwilę patrzył zaciekawiony, jak jegooddech zamienia się w śnieg, a potemruszył do wyjścia. Po drodze naprężyłmięśnie, poruszył kończynami,zaczerpnął potężny haust powietrza isprawdził stan żeber, Wyglądało na to,że wszystko jest w porządku. Zresztą,

Page 481: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

czy te drobne stłuczenia i zadrapaniamogły uchodzić za rany? Kuracja zostałaograniczona do minimum, tak by nienadwątliła zbytnio wampirzego ciała;pozostawiła nieco bólu i kilka sińców. Arkis stał u podnóża lodowatychschodów, Jak na wampirzego Lorda, byłdość przysadzisty; liczył sobie niewieleponad sześć stóp wzrostu - za to wbarach szeroki był na trzy! Masywny jakdąb, słynął z kolosalnej siły. Trochęchyba jednak stracił na wadze. Szaitiszbliżył się do niego, pokonując dzielącąich przestrzeń miękkimi, płynnymiruchami, przerażającymi zwykłych ludzi,ale tak typowymi dla wampirów. Wchwilę później stanęli twarzą w twarz.

Page 482: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- A więc pokój? - zapytał Szaitis, -Czy głód nie pozwala ci rozsądniemyśleć? Będę szczery, przydałby mi sięprzyjaciel. A sądząc z tego, jakwyglądasz... Ha! Jedziemy na tymsamym wózku. Wybór należy do ciebie,ale ja wiem, gdzie jest żarcie! Reakcja tamtego była najzupełniejinstynktowna, jedno czknięcie. - Żarcie?- Oczy Arkisa rozwarły się szeroko, a zrozdętego, pomarszczonego nosabuchnął kłąb pary. Widać było, że przymierał głodem,Szaitis obdarzył go posępnymuśmiechem, wyjął z sakwy ostatnikawałek niedźwiedziego serca, połowęwziął na ząb, a resztę rzucił synowitrędowatego, który schwycił ją w

Page 483: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

powietrzu, wydając niemal okrzyk bólu,Natychmiast wepchnął je sobie do ust, Ojciec Arkisa, Morgis ŻałobnySzloch, spłodził go z kobietąodepchniętą przez Wędrowców. Owakobieta dotknięta była trądem, zarazą,która zniszczyła członek Lorda, a takżejego wargi, oczy i uszy. Chorobarozprzestrzeniała się w nim niczymogień; spalała ciało szybciej, niż jegowampir mógł je odtworzyć. W końcu,przy wtórze szlochów oddających wpełni sens jego przydomku, Morgiswziął w dłoń pochodnię i rzucił sięwraz ze swą odaliską w wypełnionąśmieciem otchłań. Zgromadzony tammetan dopełnił dzieła. Samobójstwo

Page 484: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Morgisa uczyniło młodego ArkisaLordem i dziedzicem wspaniałejwieżycy. Arkis nie odziedziczył jednakchorobyrodziców. Może go ominęła.Przeszło już tak wiele zachodów słońca. Podczas gdy Arkis jadł, Szaitisuważnie mu się przyglądał. PrzysadzistyLord czaszkę miał również pękatą, jakbytrochę spłaszczoną. Twarz wydawałasię nieco wypchnięta w przód, a zwysuniętej dolnej szczęki wyrastały kły- jak u dzika - zakrzywiające się kumięsistej górnej wardze. Mimo toogólny obraz przywodził na myśl nietyle świnię, co wilka, a to wrażeniepotęgowała jeszcze nadmierna długośćkosmatych, spiczastych uszu. Tak, gdzieśpośród jego przodków musiał

Page 485: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

znajdować się ten szary zwierz. Cowięcej, Arkis był sprężysty jak wilk -no, przynajmniej wedle dawniejszychnorm. Oczy, rozpalone żądzą jedzenia,mimo iż kąsek okazał się tak mały,nieodmiennie zwężały się, ilekroć wzrokLorda padł na Szaitisa. - Niezły kęs - mruknął, skończywszyjeść - ale czy to właśnie żarcieobiecałeś? - Nic nie obiecywałem - odparłSzaitis. - Stwierdziłem tylko, że wiem,gdzie jest jedzenie, i to całe tony! - He! - chrząknął tamten,przechylając głowę. - Myślisz o lotniakuVolse'a. Obaj z Ferencem dobrze gostrzegą. To pułapka. Zbliż się tylko do

Page 486: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

ich spiżarni, a sam w niej skończysz! Tunie ma miejsca na rycerskość,przyjacielu. Zimne, zamrożone mięsonigdy nie będzie smakowało tak dobrze,jak czerwony sok, tryskający z przeciętejtętnicy! Ale... żebracy nie mogąwybredzać. Ja próbowałem iprzegrałem. Za każdym razem tamci sąw pobliżu. Wiem, że łakną mojej krwi. - Tak nisko upadliście? - Szaitisuniósł czarną, krzaczastą brew. -Dybiecie na siebie? Wiedział doskonale, że tak właśnierobią. Wiedział też, że i jego to wkrótceczeka. "Rycerskość" wampirów była conajwyżej mitem. Tak czy inaczej, owaobelga -"dybiecie na siebie" - niedotknęła Arkisa z Trędowatych.

Page 487: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Lordzie - odrzekł. - Jestem tu jużod czterech zachodów słońca, teraz idziena piąty. Właściwie od czterech zórz,ale to chyba to samo? Tak niskoupadliśmy, że polujemy na siebie?Powiadam ci, polowałbym na wszystko,co się rusza! Początkowo pożerałemnietoperze, całymi garściami.Miażdżyłem je w dłoni, aż ściekały mido ust - a potem zjadałem i miazgę!Niestety, już mnie omijają. Te maleńkiealbinosy mają swój rozum. Terazwybieram się, by obejrzeć tegowyschniętego dziadunia, który tkwi tu wlodzie. Dawno już bym się do niego dobrał,ale za mało we mnie desperacji - teraz

Page 488: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zaś jest jej dosyć! Nie gadaj mi więc Ożadnym upadku! Wszyscy upadliśmy,Szaitisie, i ciebie to również dotyczy! Może więc obelga do niegodotarła? To prawdziwa niespodzianka,syn trędowatego zawsze uchodził zatępaka. Może ten mróz wyostrzył murozum? - Arkisie - powiedział Szaitis - jestnas tu teraz dwóch i podzieliliśmy sięjedzeniem. To dobrze, gdyż sądzę, żelepiej będzie połączyć swe siły. Żyjąctutaj, wiele się nauczyłeś i poznałeśzapewne niejedną pułapkę. Taka wiedzama swoją wartość. Co więcej, ówwstrętny Volse i gigantyczny FessFerenc dobrze się zastanowią, zanim nasobu zaatakują. Co byś powiedział na to,

Page 489: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

żebyśmy opuścili tę nadmiernieakustyczną lodową skorupę i poszukalinaszego śniadania? Syn trędowatego westchnąłzniecierpliwiony, co trochę rozgniewałoLorda. Drażniło go, że ta pękata, tępakreatura stawia się na równi z nim. - Pozwól, że powtórzę - mruknąłArkis. - Tamci strzegą lotniaka Volse'a,dobrze go strzegą! Zresztą, wodróżnieniu od nas, są dobrzeodżywieni. Jak sam przed chwiląpowiedziałeś, Ferenc to cholernyolbrzym! Nozdrza Szaitisa rozdęły się; przezchwilę miał ochotę dać sobie spokój ztym durniem. To oznaczałoby jednak

Page 490: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zdanie go na łaskę innych. Wampir zaśpragnął mieć go dla siebie - kiedynadejdzie pora. Te myśli skierowałjednak w głąb swego umysłu. Niechciał, by Arkis je usłyszał. - A czy mogą strzec dwóchwierzchowców? - zapytał. - Sądziłeś, żeprzybyłem tu pieszo, Arkisie OkrutnaŚmierci? Tak brzmiał drugi przydomekowego idioty. Arkisa zamurowało. - Hę? Drugi lotniak? Nie widziałemgo. Ale przecież nie wypuszczałem sięzbyt daleko, by mnie nie wypatrzyli!Gdzie więc jest ten lotniak? - Tam, gdzie go posiałem. Jeszczedobry, świeży. Zaczekaj chwilę. -Poszukał myślą wierzchowca i wyczuł

Page 491: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

pełgające jeszcze, choć coraz wątlejszeżycie. - I nie wykrwawił się jeszcze. Niecałkiem. - Wiedzą, gdzie jest - Ferenc i tabeka brudu? .Oczywiście, inaczej niepotrzebowałbym twojej pomocy. - Ha! - zawołał Arkis. - Mogłem siętego spodziewać! Nic darmo! Co?Pomyśl jeszcze, mój miły Arkisie.Rozmawiasz oto z Wielkim LordemSzaitisem. Och, bądźmy przyjaciółmi,Arkisie, gdyż jesteś mi potrzebny! - Niech i tak będzie - wzruszyłramionami Szaitis. - Zaproponowałem cipo prostu spółkę, która mogłabyprzynieść korzyści, to wszystko. Równeudziały. Ale nic za darmo? Czy

Page 492: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

naprawdę myślisz, że to SłonecznaKraina, gdzie o zachodzie włóczy sięwielu słodkich Wędrowców? - Udał, żesię odwraca. - Głoduj więc. - Czekaj! - Tamten zbliżył się okrok. - Jaki masz plan? - dodał bardziejugodowo. - Żadnego. Chcę tylko zjeść. - Hę? Teraz Szaitis westchnął. - Słuchaj, pytam cię po raz drugi:czy Volse i Ferenc mogą strzec dwóchlotniaków? - Pewnie, że tak - każdy jednego. -Ale nas jest dwóch! - A jeśli są razem? - To jedno zwierzę jest niestrzeżone! Czy twój niegdyś bystry mózgzdrętwiał z zimna, Arkisie? - W tym

Page 493: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

ostatnim zdaniu nie wszystko byłoprawdą, ale małe pochlebstwo nigdy niezawadzi. - Hmm! - Syn trędowategozastanawiał się przez moment, po czymskrzywił się i dźgnął Lorda palcem. -Zgoda, ale jeśli natrafimy na samotnegoVolse'a Pinescu, zabijemy go. I jadostanę jego serce! Umowa stoi? - Zgoda - potwierdził Szaitis. -Choć przyszło mi do głowy, że to jedynajego cząstka, jaka nadaje się dozjedzenia. - Ha! - parsknął Arkis. - Har har!Och, cha cha chaa! - Roześmiał się poswojemu. "Śmiej się, śmiej - pomyślał Lord. -

Page 494: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Ale, kiedy już skończymy z Volse'em i Ferencem, przyjdzietwoja kolej, ptasi móżdżku!" - Zacznij strzec swych myśli -powiedział głośno. - Wychodzimy nalód

* * *

Lotniak Volse'a Pinescu byłoszroniony i twardy jak deska. Pomimoto, Arkis z Trędowatych zająłby się nim,gdyby Szaitis go nie powstrzymał. - Nie traćmy tu cennego czasu.Chcesz połamać kły? Arkis spojrzał naniego spode łba. - To chyba jedzenie, nie?

Page 495: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Tak - prychnął Lord. - A pół milidalej jest jeszcze więcej pożywienia -gęstego, czerwonego, płynącego wapetycznych żyłach. Arkisie, ja hodujęnajprzedniejszą zwierzynę, o najlepszymmięsie. Posłuchaj teraz, czy wyczuwasznaszych wrogów? Nie? Ja też nie.Wygląda na to, że dzisiaj nie strzegą gozbyt bacznie? Arkis powąchał mroźne powietrze. - I to mnie martwi. Jak sądzisz, cozamierzają? - Na sądy przyjdzie czas, gdynapełnimy sobie brzuchy. Szaitis kroczył już po niebieskawymlodzie. Arkis niezgrabnie podreptał zanim. Wielki Lord obrzucił gospojrzeniem i kiwnął głową. Potem

Page 496: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

patrzył już tylko przed siebie,uśmiechając się chytrze. Zupełnie tak,jak za dawnych lat. Urodzonyprzywódca, raz jeszcze szedł na czele. Aza nim wierny pies, Arkis zTrędowatych...

* * *

Zerwał się wiatr. Kiedy Szaitis i Arkis zTrędowatych, zwany także OkrutnąŚmiercią, siedzieli w jamie, wyciętejprzez Volse'a i Fessa w pobliżulotniaka, sącząc pulsujące niemrawosoki nic już nie czującej bestii,przygnane przez wiatr, ciemne chmury

Page 497: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zasnuły światło gwiazd. Rozpętała siękrótkotrwała śnieżyca, która przykryłalód wątłą i miękką powłoką. Kiedy wiatr ustał, lotniak był jużmartwy, a jego żyły sztywniały. - Od tejpory już tylko zimny bufet - rzekł Szaitis,wystawiając głowę na zewnątrz, by sięrozejrzeć. Popatrzył na pasmowulkanów. Po chwili znów się imprzyjrzał. I zmarszczył brew,zaniepokojony. - Co to może być, Arkisie? Syn trędowatego wstał, czknąłgłośno i przyjrzał się miejscuwskazanemu przez Wielkiego Lorda. - Hę? Tamto? Trąba powietrzna,śnieżny diabeł, ostatnie podrygi burzy.Skąd u ciebie tak wielka fascynacja

Page 498: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Naturą, Szaitisie? - Fascynacja? Tym, co naturalne - wżadnym przypadku. Tym, co nienaturalne- ogromna. Szczególnie, kiedy jestem wtakim miejscu, jak to tutaj. - Coś nienaturalnego? - Jeżeli nie w oczach wampirów, toprzynajmniej dla ludzi. Nie odrywałwzroku od owego zjawiska: wirującegotumanu śniegu, przypominającegokształtem walec, liczący sobie jakieśdwadzieścia stóp wysokości i tyleżsamo średnicy. W jego wnętrzu coś sięporuszało, niby kijanka wgalaretowatym jaju, a całe to...urządzenie... sunęło prosto na nich.Odpadający od niego śnieg zasypał

Page 499: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

ziemię, ale mimo to walec nie malał. Wampir Szaitis pokiwał głową.Wiedział, co to jest. - Fess Ferenc - wyszeptał ponuro. - Co? Fess? - Arkis również gapiłsię na to zjawisko, oddalone już tylko osto jardów lśniącego lodu. Poruszało sięszybciej niż idący człowiek i chybazaczynało rzednąć. - Jak to? Fess? - To wampirza mgła - wyjaśniłLord, wciągając rękawicę. - WGwiezdnej Krainie rozpełzłaby się, czyrozpłynęła, otaczając go szerokimkręgiem. Tutaj zamieniła się w śnieg.Ten wielkolud Fess... robił wspaniałąmgłę. Kiedyś podczas łowówwidziałem, jak spowił w nią cały stok... Obaj wysłali swe wampirze zmysły

Page 500: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

ku tej niesamowitej, związanej z ziemiąchmurze. Wewnątrz znajdował się tylkojeden osobnik; tak, Ferenc, ale - jaknigdy dotąd - wynędzniały! Nawet niemiał siły się chronić. - Aha! - warknął Arkis. - Teraz gomamy! - Najpierw jednak sprawdźmy, cosię stało - upomniał go Szaitis. - Czyż tonie oczywiste? W końcu rozgniótł tenpotworny wrzód, zwany Volse'emPinescu, lecz walka nieco go osłabiła. Iprzyszedł prosić nas o łaskę, u mniejednak nadzwyczaj trudno o ten towar. Dwadzieścia kroków dalej mgła sięrozwiała i ujrzeli Ferenca Nagiego!Całkiem nagiego, nie tylko

Page 501: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

pozbawionego śnieżnej osłony. Arkiswytrzeszczył oczy. - I cóż, Fessie, fortuna kołem siętoczy? - zawołał. - Na to by wyglądało. - Głęboki bastamtego zadudnił nad lodową równiną.Ów głos drżał; Ferenc był skostniały. Amimo to swą odzież niósł pod pachą,zwiniętą w kłębek. Szaitis nie widział wtym żadnego sensu. To wymagałowyjaśnień, które musiał usłyszeć. Arkis wyczuł zaciekawienie Lorda. - Mnie to nie interesuje. Powiadam,zabijmy go teraz! - Za dużo gadasz. - syknął WielkiLord. - Myślisz tylko o chwilowymprzetrwaniu, nie o przyszłości. Ja zaśmam na uwadze wytrwanie tak długo,

Page 502: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

jak tylko będzie to możliwe. Uzbrój sięwięc w cierpliwość, inaczej naszawspółpraca tu się skończy. - Czy mam umrzeć? - Ferenc stanąłdumnie, mierząc Szaitisa ponurymwzrokiem. - Jeśli tak, załatwmy toszybko, gdyż nie zamierzam zmienić sięw bryłę lodu. - A jednak odrzuciłprzyodziewek i pochylił się, unoszącszpony, ostre niby brzytwy. - Zdaje mi się, że mam przewagę -oznajmił Lord. - A także rachunek dowyrównania. Przysporzyłeś mi niemałobólu. Ferenc nie odpowiedział. - Jednakże - podjął znów Szaitis -możemy się jeszcze dogadać. Jak

Page 503: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

widzisz, Arkis i ja połączyliśmy siły. Imwięcej, tym bezpieczniej, wiesz? Aledwóch przeciwko lodowympustkowiom? Szanse zbyt małe. Wetrzech poradzilibyśmy sobie lepiej. - Jakiś fortel? - Fess nie wierzył wto, co słyszał. Gdyby role się odwróciły,Szaitis już by nie żył. - Żaden fortel. Ty, podobnie jakOkrutna Śmierć, znasz te strony. Nietylko krew jest życiem, wiedza również.Zawsze żywiłem tą pewność. Jeślibędziemy walczyć między sobą,umrzemy. Dzieląc się wiedzą, łączącnasze siły - przetrwamy. - Mów dalej - zażądał Fess, głosemjeszcze bardziej drżącym. - Nie mam już nic do powiedzenia -

Page 504: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

stwierdził Lord. - Zejdź z tego zimna,posil się i powiedz, co sprawiło, żeprzychodzisz tu nagi jak niemowlę,spowity w dziwaczną i wielce topornąmgłę. A może zechcesz nawetpowiadomić nas, gdzie przebywaniemiły nam Volse Pinescu, twójniedawny towarzysz? Ferenc nie miał wyboru. Wiedział,że jeżeli ucieknie, to go złapią - sąprzecież dobrze odżywieni; jeżeli nieruszy się z miejsca zamarznie, a oni gorozgrzeją i pożrą. Postanowił podejść,by porozmawiać... i może zawrzećpokój. Z Szaitisem, bo z Arkisemsprawa nie wyglądała tak prosto. Zbliżył się do nich, schronił się za

Page 505: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

całkiem już sztywnym lotniakiem,wyrwał z jego ciała żyłę i wgryzł się wnią. Nic nie pociekło (resztki krwi,których nie dało się wyssać, zamarzły),a więc, po prostu, obnażył ją zębami ipogryzł na miazgę. Zawsze to jakiśposiłek. - Może powinniśmy byli pozostać wGwiezdnej Krainie - zauważył pomiędzyjednym kęsem a drugim. - PrzynajmniejRezydent zapewniłby nam szybki koniec. - Wciąż jeszcze mnie winisz,Fessie? - Wielki Lord stał nad nim,patrząc, jak się posila. Arkis siedziałznacznie dalej; jak zwykłe, gapił sięspode łba. - Wszystkich nas winię - odparł zgoryczą Ferenc. - Byliśmy zbyt

Page 506: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zapalczywi; pognaliśmy, jak ślepcy doprzepaści. Byliśmy zbyt durni:wyruszyliśmy zabijać, a popełniliśmysamobójstwo. Owszem, plan był twój,ale wszyscy daliśmy się na niego złapać. Wstał i wrócił na lód, by podnieśćswój przyodziewek. Przykucnął i zacząłstarannie szorować go śniegiem. Kiedyskończył, wrócił do jamy w stygnącymciele i odłożył ubranie, by wyschło, czyraczej wymarzło. - Jakiś niezwykły brud? -zastanawiał się głośno Szaitis. - Możnatak rzec. - Olbrzym zmarszczył swój itak pofałdowany nos. - Te cuchnąceplamy to wszystko, co zostało po Volsie! Wrócił do jedzenia, a w przerwach

Page 507: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

pomiędzy poszczególnymi kęsamiopowiedział im całą historię. - Obaj z Volse'em zauważyliśmydym unoszący się znad środkowegowulkanu. Co więcej, tuż pod szczytemcoś się chwilami poruszało.Pomyśleliśmy więc, że skoro ta staragóra kryje w sobie ogień i żar, ktoś mógłsię tam osiedlić. Tylko kto? Zwyczajniludzie? A może wygnane wampiry?Żeby się tego dowiedzieć, należałosprawdzić. Rzecz jasna, wysłaliśmy tamnasze sondy, ale mieszkaniec wulkanu,kimkolwiek był, zazdrośnie strzegłswych myśli. Idzie się tam dłużej, niż bysię wydawało; może z pięć mil dosamego wulkanu, a potem jeszcze dwiepod górę. Tuż pod szczytem, gdzie droga

Page 508: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

robiła się stroma, znajdowało sięwejście do jaskini. Tam właśniedostrzegliśmy owe oznaki ruchu, jakbybłyski zwierciadeł w świetle gwiazd.Jacyś tubylcy, pomyśleliśmy. Śnieżnitroglodyci albo coś podobnego. Jednymsłowem, mięso. - Ferenc spochmurniałnagle. - Tak, było tam mięso. Cała tona.Ale najlepiej będzie, gdy opowiemwszystko po kolei, nie wybiegając wprzód... I tak stanęliśmy u wejścia dojaskini, pośród ostrych skał pokrytychsiarką. Pomyślałem, że tędy dawniejuchodziła lawa. Miejsce to jednak nienadawało się do zamieszkania, nie byłotam też ani na jotę cieplej niż

Page 509: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

gdziekolwiek indziej. Znówzapuściliśmy nasze sondy; w głębijaskini czaiło się życie - jakaś znikomainteligencja, która nie wzbudziła w nasniepokoju. Wyglądało na to, że tenchodnik prowadzi aż do wnętrza góry. Itam chyba należało szukać śladów życia,skoro stamtąd brało się ciepło?Weszliśmy więc do środka. Tunel byłpełen zakrętów i załomów; był teżciemny i cuchnął jak śmietnisko. Czymżejest jednak ciemność dla wampirów? Volse, który spotęgował jeszczeswój potworny wygląd, tworząc nowe,najdziwniejsze krosty, poszedł przodem.Zdjął bluzę, odsłaniając tors, podobniepokryty wszelakim okropieństwem. "Kim - lub czymkolwiek są -

Page 510: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

oświadczył - jak tylko mnie zobacząalbo wyczują, pojmą, że powstaje imtylko zemdleć i modlić się, żeby to tylkobył zły sen!" Pomyślałem, że zapewne ma rację inie broniłem się przed tym, żebypoprowadził. Potem... Ach! - Fess drgnął,zobaczywszy miniaturowego nietoperzaalbinosa, przemykającego tuż obok, podnawisem utworzonym przez martwegolotniaka. Błyskawicznym ruchemprzepołowił go w locie. - Ach tak -powiedział. - Może powinienem i o tymwspomnieć. Volse i ja przez całą drogęmieliśmy towarzystwo. Te przeklętenietoperze! Wszędzie się wcisną.

Page 511: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Czemu traktujesz je tak ostro? -zdziwił się Szaitis. - W GwiezdnejKrainie były naszymi małymikompanami. - Te są inne. - Fess pokręciłogromną głową. - Brakuje imposłuszeństwa. - Daruj sobie te nietoperze, a skończswą opowieść - warknął Arkis. -Zainteresowała mnie. Nieco nasycony i pokrzepiony,Ferenc zaczął się ubierać, generując swewewnętrzne ciepło, by dopełnić dziełasuszenia. Znał się na tym równie dobrze,jak na tworzeniu mgły. Odziewając się,kontynuował swą opowieść. - Jednym słowem, Volse wszedłpierwszy do tej groty. Mówiąc szczerze,

Page 512: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wątpiliśmy, że coś tam znajdziemy. Aprzynajmniej coś, co mogłoby naszaatakować lub nam zagrozić. Mimo toczułem, że ów obraz tego miejsca i jegomieszkańca, czy też mieszkańców, jakisobie nakreśliliśmy, jest z gruntufałszywy. Miałem wrażenie, że ktośobserwuje mój umysł, choć nie udało misię wykryć tego obserwatora. Imbardziej wnikaliśmy w głąb góry, tymmocniejsze stawało się przekonanie, żejesteśmy śledzeni. Przez cały czas; takjakby każdy krok przybliżał nas dojakiegoś strasznego spotkania, do jakiejśprzewidzianej specjalnie dla nas,monstrualnej konkluzji. Słowem, dopułapki!

Page 513: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Arkis chrząknął i pochylił głowę. - To samo czułem - zauważył cichoi ponuro - przy każdej z tych nielicznychokazji, kiedy zakradałem się do lotniakaVolse'a, by coś przegryźć. - Właśnie to - powiedział Ferencnie burząc się. Zapewne wolał niesłyszeć pretensji zawartych w słowachArkisa.- I czułem... strach? Nie, niestrach, gdyż żaden z nas nie zna jegosmaku. Może wystarczy, jeśli powiem,że doznałem jakiegoś nowego uczucia,które nie było przyjemne? I nie bezpowodu, jak się później okaże. A przezcały ten czas owe przeklęte nietoperzenie odstępowały nas ani na krok, aż ichtrzepotanie i jazgot stały się takuciążliwe, że zostałem z tyłu, by dołożyć

Page 514: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

tym, które krążyły mi nad głową. I toprawdopodobnie uratowało mi życie. Volse kroczył dalej przed siebie.Nadejście tamtego wyczuł w tej samejchwili, co ja, a zanim uderzyło, zdążyłwypowiedzieć jedno słowo. Zapytał:Co? - i oczywiście nie otrzymałodpowiedzi, nie dowiedział się, co gozabija. - Wyjaśnij! - Arkisowi zaparłodech. Szaitis zaś w skupieniu chłonąłkażde słowo Ferenca. Fess wzruszył ramionami. Już wpełni ubrany, ścinał z żeber lotniakakawały mięsa, łykając je jeden zadrugim. - Trudno to wyjaśnić - powiedział

Page 515: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

po chwili. - Tamto było szybkie.Wielkie. Bezrozumne. Okropne! Alezobaczyłem, co zrobiło z Volsem, ipostanowiłem, że ze mną tego nie zrobi.Nigdy przed niczym nie uciekałem - no,wyjąwszy Rezydenta i potworną jatkę,jaką nam sprawił podczas bitwy oOgród - ale przed tamtym umknąłem. Było białe, lecz ta biel nie miała wsobie nic zdrowego. Było białe, gdyżzbyt długo przebywało w ciemnościach -jak jakiś jaskiniowy grzyb. Miało nogi -wydaje mi się, że całe mnóstwo - oszponiastych i jednocześnie błoniastychstopach. Ciało, jak u ryby, podobniegłowa o okrutnych szczękach! A jegobroń... - Broń! - Arkis pochylił się

Page 516: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

gwałtownie. - Przedtem powiedziałeś,że ten stwór był bezrozumny. A teraz...na tyle rozumny, by nosić broń? Ferenc spojrzał na niego zewzgardą, a potem uniósł szponiastedłonie. - A to nie jest broń? Broń tamtegostwora była cząstką jego ciała, durniu,tak jak twe kły są cząstką ciebie! - Tak, tak, zrozumiałe - rzekłzniecierpliwiony Szaitis. - Mów dalej. Fess znów usiadł, ale na jegomasywnej, zniekształconej twarzy i wszeroko otwartych oczach malował sięniepokój. - Ta broń była jak nóż, miecz albolanca. Cala, od koniuszka po ryj, pokryta

Page 517: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zębami, przypominającymi ciernie.Kolczasty szpikulec, który wbijając sięw skórę, więzi ofiarę, nie dając jejumknąć bez rozdarcia ciała. A na końcutego kościanego tarana zauważyłemdziurki, podobne do nozdrzy. Ale niesłużyły do oddychania... - Zawiesił głos. - Do czego więc? - wyrwa! sięArkis. - Do ssania! - Wampirzy stwór. - Szaitis chybamu uwierzył. - Wojownik, ale puszczonysamopas, pozbawiony swego pana.Stworzona przez jakiegoś Lorda bestia,która przeżyła swego twórcę. - Takmówił, choć właściwie sam w to niewierzył. Rzucał te słowa, by ukryćnaturę swych prawdziwych myśli,najzupełniej odmiennych.

Page 518: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Fess dał się na to złapać. - Tak, to możliwe - zgodził się. -Wypełznął ukradkiem z bocznego tunelu;znienacka, przemyślnie jak lis, ale kiedyuderzył... Ha! Błyskawica porusza sięwolniej. Pojawił się tak nagle, a jegowłócznia w okamgnieniu trzykrotnieprzeszyła Volse'a. Pierwsze uderzenierozpruło czyraki i resztę ohydy,ochlapując mnie i ściany tunelupotworną ilością ropy. Volse był niczym- jeden wielki wrzód, który, pękając,zalał wszystko cuchnącą cieczą.Przemoczył mnie do suchej nitki. Drugicios, który trafił go, zanim zdążyłodzyskać równowagę, nieomal ściął mugłowę. A potem trzeci; wpił się w niego;

Page 519: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

ten stwór wessał się w niego jak wielkapompa. I kiedy tak więził go, wciążjeszcze wyprostowanego, pomiędzyswym szpikulcem a ścianą, cały czas sięwsysając, we mnie wwiercał sięokropnym spojrzeniem swychspodkowatych ślepi. Wiedziałem, żebędę następny. I dlatego uciekłem. -Ferenc zadygotał, co zdumiało Szaitisa. - Nie mogłeś go uratować? -skrzywił się Arkis, poddając wwątpliwość męstwo Ferenca; zadał wnajlepszym razie niebezpieczne pytanie. Ale tamten przełknął je gładko. - Mówię ci, że Volse był jużskończony! Tyle już stracił płynów,głowę miał na pół ściętą, a w cielewielką, opróżniającą go ssawkę.

Page 520: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Uratować go? A co ze mną? Ty, OkrutnaŚmierci, nie widziałeś tego potwora!Ha, nawet Lesk, w jakim bądź piekleteraz przebywa, trzymałby się z dala odtakiej bestii! Nie, ja uciekłem. I biegnąc przez ten długi, bardzodługi tunel, słyszałem jak siorbie, sączącsoki Volse'a. A kiedy już wypadłem naświatło dzienne i otwarte powietrze,miałem wrażenie, że to siorbanieprzybrało na sile; może już gnał za mną?Czując coś na kształt paniki - tak,przyznaję się do tego - wywołałem zsiebie mgłę i popędziłem po stoku nalodowo- Śnieżną równinę. Tamrozebrałem się, gdyż odór Volse'a nadtobył duszący, i nie zwlekając,

Page 521: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

pospieszyłem tutaj... i odkryłem, że namnie czekacie. To cała historia. Arkis i Szaitis odchylili się w tył,zmrużyli oczy i potarli palcamipodbródki. Wielki Lord nie zdradzałswych myśli, natomiast Okrutna Śmierć,czując, że wciąż jeszcze góruje naFerencem, nie zamierzał rezygnować ztakiej sposobności. - Czasy i układy się zmieniają -stwierdził w końcu ów syn trędowatego.- Ja przymierałem głodem, i to lękającsię o własne życie! Natomiast ty i tamtenogromny pryszcz byliście górą. A teraz...stoisz sam jeden przede mną i LordemSzaitisem. - To prawda - odrzekł Fess wstając.

Page 522: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Przeciągnął się i poruszył palcami opotężnych szponach. - A wiesz, że niemogę pojąć, co Lord Szaitis w tobiewidzi, synu trędowatego? Moimzdaniem, jesteś tak samo przydatny, jaktamten potężny bukłak pomyj, któregozwano Volsem Pinescu! Szczerzemówiąc, uderza mnie, że opowiadającmoją przygodę, zniosłem tyle przytykówi obelg. Oczywiście, byłem głodny iprzemarznięty do kości, a człowiek,który ma szansę napełnić brzuch, wielezniesie. Ale teraz brzuch mam już pełny iznów jest mi ciepło... sądzę więc, żedobrze zrobisz, jeśli dasz mi spokój,Okrutna Śmierci. Albo spotka cię takikres, jaki sugeruje twój przydomek.

Page 523: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Fakt - potwierdził szybko Szaitis,wchodząc pomiędzy obu Lordów. - Jużdosyć. Postawmy sprawę jasno: jeśli nierzucimy się sobie do gardeł, wielezdołamy zdziałać w Krainie WiecznychLodów. - Wziął ich za ręce i usiadł,zmuszając, by zrobili to samo.Powiedzcie mi teraz, jakie sekrety kryjąw sobie te pustkowia? Ja tu przebywamod niedawna, ale wy obaj... Cóż, zpewnością wiele przeżyliście izobaczyliście! Im prędzej dowiem sięwszystkiego, tym prędzej zdołamyustalić nasze następne posunięcie. Wzrok Szaitisa wędrował tam i zpowrotem, od jednego wampira dodrugiego, aż w końcu spoczął naciemnej, drżącej z napięcia twarzy

Page 524: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Arkisa, na jego szorstkich wargach iżółtych kłach. - Co powiesz, Arkisie? To prawda,miałeś nieco mniej swobody niż Fess,ale zdołałeś przecież zbadać kilkalodowych zamków. Ferenc opowiedziałnam o potworze z wulkanu; sądzę więc,że teraz twoja kolej. Co z lodowymiwieżycami? Co z pradawnymiwygnańcami, z Lordami pogrążonymi wlodzie? Arkis popatrzył na niego wilkiem. - Chcesz, bym opowiedział ozamarzniętych? - Im prędzej się tego dowiemy, tymprędzej będziemy mogli zacząć działać. Arkis niechętnie wzruszył

Page 525: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

ramionami. - Mnie to nie dręczy - stwierdził. -A zatem... chcesz wiedzieć, cowidziałem, zrobiłem, odkryłem?Opowieść nie będzie długa, obiecuję! - Tak czy inaczej, opowiedz - rzekłSzaitis - a my już zobaczymy, na co sięzda. - Niech i tak będzie - zgodził sięArkis.

ROZDZIAŁ CZWARTY -ZAMARZNIĘCI LORDOWIE

- Po masakrze w Ogrodzie - zacząłArkis - kiedy to Rezydent i jego ojciec zpiekła rodem rozbili nasze wojska,

Page 526: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

roztrzaskali odwieczne wieżyce istrącili na ziemię nasze domostwa,pozostało nam tylko uciekać. Rezydentbył górą; wampiry upadły. Pozostającwśród gruzów Gwiezdnej Krainy,ściągnęlibyśmy sobie na głowy kolejny izarazem ostatni wybuch wściekłej mocyWielkich Wrogów. Na szczęście pradawne prawodozwala pokonanym opuścić GwiezdnąKrainę i udać się na lodowe pustkowia.I tak, gdy po obaleniu naszych wieżzapanował spokój, te niedobitki, któremogły odlecieć, porzuciły swe dawneziemie i ruszyły na północ. Ja równieżbyłem jednym z takich niedobitków. Wraz z dwoma ambitnymiporucznikami - Wędrowcami, których

Page 527: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zmieniłem w niewolników; bliźniakami;Goramem i Belardem Largazi,rywalizującymi o moje jajo - oczyściłemz gruzu głęboko ukryte wejście do mychpodziemnych laboratoriów, uwalniając znich lotniaka i wojownika. Trzymałemtam ich na wypadek takiego właśnienieszczęścia, jakim było zwycięstwoRezydenta. Osiodłaliśmy zwierzęta idosiedliśmy ich (ja wybrałemwojownika - złośliwą kreaturę, którąsam wyszkoliłem wedle mych gustów) iwreszcie opuściliśmy ruiny wieżycy,uchodząc na północ. Właściwie to nie kierowaliśmy sięna północ, a raczej na północny zachód,ale cóż to zmieniało? Dach świata to

Page 528: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

dach świata; na lewo czy na prawo -nadal pozostaje dachem. Zatrzymaliśmysię tylko raz, przy płytkim, zamarzniętymjeziorze, gdzie utknęła ławica wielkichniebieskich ryb. Tam też nasyciliśmy sięprzed dalszą drogą. Niedługo potemlotniak braci Largazi, obciążony, jakbynie było, dwoma jeźdźcami, stracił siły.Spadł do niezbyt głębokiego morza,niedaleko brzegu, pogrążając w wodzieobu poruczników. Wylądowałem nalodzie i posłałem wojownika, bywysunął kończyny i wyciągnął ich nabrzeg. A trafiliśmy w bardzo dziwnemiejsce. Gorące kratery zabarwiły śniegna żółto, pieniste gejzery utworzyły wodwiecznym lodzie gorące sadzawki, a

Page 529: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

morskie ptaki karmiły się ikrą małychrybek trących się na obrzeżach oceanu.Byliśmy na najdalszym krańcu łańcuchagór - tego samego, co tutaj - natajemniczych zachodnich rubieżach,gdzie wulkany są nadal aktywne. Kiedy już obaj Largazi suszyli sięna brzegu, poszukałem odpowiedniegomiejsca na start i odkryłem lodowiec,schodzący ku oceanowi. Nakazałemwojownikowi, by spoczął tam, nalodzie; ten wierzchowiec również byłzmordowany - wyciąganie bliźniaków ztopieli raczej nie wzmocniło jego siłżywotnych. Wojownicy muszą zabijać ipochłaniać potężne ilości czerwonegomięsa, inaczej marnieją. Zadałem więc

Page 530: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

sobie pytanie: co bardziej przyda mi sięw Krainie Wiecznych Lodów? Krzepkiwojownik czy para kłótliwych,nieważnych i wiecznie głodnychniewolników? Ha! Gdzie tuporównanie? Przyszło mi do głowy, że należyjednego z braci zarżnąć natychmiast, ajego ciałem nakarmić wojownika. Tylkoże... cóż, przyznaję: nie doceniłemowych niedoszłych wampirów. Oni teżprzemyśleli całą sprawę i doszli do tychsamych co ja wniosków, korzystnych dlamej bestii bojowej. Oddalili się więc nabezpieczną odległość i skryli się wgłębokiej i wąskiej szczelinie, tak że anigroźbą, ani obietnicą nie mogłem zmusićich do wyjścia i powrotu do mnie.

Page 531: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Buntownicze psy! Dobrze: niechzamarzną! Niech zdechną z głodu! Niechobaj umrą! Wspiąłem się na grzbiet wojownikai dźgnięciem ostróg skłoniłem go doześlizgnięcia się po lodowym stoku. Wostatniej chwili wzbił się w górę ipoleciał nad morze. Ani o moment zawcześnie: poderwanie tak zmęczonegozwierzęcia stało się wielce ryzykowne,niemal posmakowałem słonej piany falbijących o lodowiec. Ale wreszcieznalazłem się w powietrzu. Skręciłem w głąb lądu, zataczającluk wysoko nad głowami zdradzieckichLangazich, którzy wyleźli na lód i gapilisię na mnie, przekrzywiając głowy.

Page 532: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Pomachałem im szyderczo napożegnanie i obrałem kurs na odległeszczyty, rysujące się wyraźnie na tlepulsującej wstęgi zorzy. Na te sameszczyty, które w tej chwili mamy zaplecami, wraz z owym środkowymwulkanem, którego wydrążonego przezlawę wnętrza strzegą, przynajmniejwedług Ferenca stwory o ostrych jakmiecze nosach. Tak, te same szczyty. Nie chciałbym ani nie mógłbymstwierdzić, że Fess kłamał, mówiąc, żeVolse został zabity przez jakąś nieznanąbestię, jako że i mojego wojownikaspotkał smutny, intrygujący koniec. Aktóż może dowieść, że Volse i mójnieszczęsny, znużony zwierzak nie padliofiarą tego samego krwiożerczego

Page 533: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

potwora? Opowiem wam, jak to się stało.Mój wojownik wydawał się śmiertelniezmęczony; no, może nie aż tak, wieciewszak dobrze, że bestie bojowe trudnojest uśmiercić, a zgon ze zmęczenia tonaprawdę rzadkość. Jednakże zwierzakosłabiony i zdyszany zaczynał jużprotestować. Rozejrzałem się pookolicy. Na wyższych partiach zboczyśrodkowego wulkanu wypatrzyłemnacieki lawy; dobre, dostatecznie śliskierampy startowe, w sam raz dlawojownika, o ile nabierze sił na dalszylot. Niestety, lądowanie wyszło fatalne iwojownik zrzucił mnie; strzaskał swój

Page 534: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

pancerz, wywichnął lotkę, a ostrywystęp skalny rozdarł mu dyszę. Zanimjego metamorficzne ciało zakryło błoną,a następnie zasklepiło rany, utraciłwiele galonów płynów. Mojenieznaczne obrażenia zignorowałem,jednak taka mnie wzięła złość, żeskląłem i skopałem wojownika.Przestałem dopiero, gdy i on, rozeźlony,zaczął ryczeć i fukać. Pozostało mi tylkouspokoić rozsierdzone zwierzę i ukryć jew wyjściu do tunelu, bardzo podobnego- a może nie tylko podobnego? - do tego,w którym Ferenc umiejscowił owegochorobliwie białego potwora. Mój tunel,podobnie jak tamten, został wydrążonyprzez lawę uchodzącą z rozgrzanegoongiś jądra wulkanu, może więc

Page 535: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

powinienem był zbadać go niecogłębiej. Wówczas jednak środkowywulkan nie budził jeszcze Żadnychmoich podejrzeń. Poleciłem wojownikowi, by leczyłswe rany i zostawiłem tam, na progujaskini, a sam, ulegając swejciekawości, zszedłem na równinę pełnąlśniących, lodowych zamków, żebyprzekonać się, co w sobie kryją. Jaksami widzieliście, niezwykleprzypominają wieżyce wampirów albowzniesione z lodu twierdze. To, co wnich odkryłem, było bardzo dziwne,niesamowite, naprawdę przerażające! W owych lśniących zamczyskachtkwili uwięzieni w lodzie, zastygli w

Page 536: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

bezruchu, wygnani Lordowie. Wielu,niestety, już martwych, zmiażdżonychalbo ściętych przez osuwające się tafle;wielu też - zbyt wielu, jak mi sięzdawało - w różny sposób... pomarło?Pozostali przetrwali, uśpieni wnieprzeniknionych bryłach lodutwardego jak żelazo; swój wampirzymetabolizm zredukowali tak dalece, żena ich ciałach nie został niemal śladminionych stuleci. To jednak było tylko fałszywewrażenie. Ich sny pozostały wyblakłymi,ulotnymi obrazami, zaledwiewspomnieniem żywotów, jakie wiedliza Dawnych Dni, kiedy to wieżyceGwiezdnej Krainy zajmowały pierwszewampiry, walczące między sobą o

Page 537: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

ziemię. Wszyscy niegdysiejsi Lordowieumierali; tak, powoli, a jednaknieuchronnie. Nic dziwnego; krew tożycie, a oni od niezliczonych wiekówmogli się żywić tylko lodem... - Niektórzy z nich! - wtrąci! FessFerenc. - Powiedzmy większość. Aleprzynajmniej jeden z nich nie musiałodbywać się bez krwi. Do takiegowniosku doszliśmy wraz z VolsemPinescu, badając lodowe zamczyska. Szaitis popatrzył na niego, potem naArkisa. - Czy ktoś z was może torozwinąć? A może obaj? Arkis wzruszyłramionami. - Mam wrażenie, że Ferenc mówi o

Page 538: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

rozbitym lodzie i pustych tronach. Jakjuż wspomniałem, część zamarzniętychwarowni i redut - znaczna część - wstałarozbita, a ich bezradni, zamrożenimieszkańcy usunięci. Ale przez kogo,dokąd... i w jakim celu? I znów się wtrącił wielki, masywnyFerenc o spadzistej czaszce. - Wysnułemco do tego pewne wnioski. Mam mówićdalej? Arkis z Trędowatych ponowniewzruszył ramionami. - Jeśli jesteś w stanie rzucić niecoświatła na tę zagadkę... - Tak, mów -powiedział Wielki Lord. Ferenc skinął głową i podjął wątek. - Jak sami zauważyliście, lodowychzamków jest tu od pięćdziesięciu dosześćdziesięciu. Tworzą koncentryczne

Page 539: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

kręgi wokół wygasłego wulkanu, którytkwi w samym środku. Tylko czy tenwulkan naprawdę jest wygasły? A jeślitak, to dlaczego z prastarego,oszronionego krateru nadal wypływasmużka dymu? Wiemy też ja aż zadobrze - że tuneli wiodących do jegownętrza strzeże przynajmniej jedenmonstrualny wojownik. Tak, ale czegoalbo kogo właściwie strzeże? Pauza zaczęła się nieznośnieprzedłużać, aż w końcu i Szaitiswzruszył ramionami. - Mów dalej, błagam. Masz nas wgarści, Fess. Najzupełniej naszaintrygowałeś. - Doprawdy? - Ferenc poczuł się

Page 540: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

mile połechtany. Niespiesznie i bardzogłośno strzelał kostkami szponiastychpalców. - Zaintrygowani. Tak? No idobrze. Widzisz więc, Wielki Lordzie,że nie jesteś jedynym bystrzakiem, jakiprzeżył gniew Rezydenta? Z rozdętych nozdrzy Szaitisawydobyło się parsknięcie, świadczące,być może, o pewnym wahaniu. Lordpokręcił głową. - Docenię, co należy docenić -stwierdził wreszcie - kiedy zobaczę całyobraz. - Świetnie - zgodził się Ferenc. - Aoto, co ja widziałem i o czym jestemprzekonany. Wraz z tym parszywymropniem, Volse'em Pinescu, zbadaliśmywieżyce wewnętrznego kręgu i

Page 541: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

odkryliśmy, ze wszystkie zostałyzłupione. Na tej podstawie, i zważywszy, zeVolse zginął, wyssany do cna przezPotwora z wulkanicznego tunelu, złatwością mogę złożyć dość wiarygodnyobraz tego, co tu się dzieje. Moim zdaniem, owym uśpionymwulkanem włada jakiś prastarywampirzy Lord - a może wampirzaLady. W minionych wiekach, ilekroćtrafiały tu bezdomne wampiry, ten ktośbronił przed nimi "rozkoszy" wulkanu...tej odrobiny ciepła, jaka musiała tampozostać. Później, kiedy oblegające gowampiry poddały się zimnu i zapadły wletarg, chytry pan wulkanu opuszczał

Page 542: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

czasem swą kryjówkę, by penetrowaćich lodowe komnaty i żywić sięzamarzniętym mięsem. I tak lodowezamki stały się jego spiżarnią! - Ha! - Arkis klepnął się w swepotężne udo. - To wszystko wyjaśnia. Ferenc pokiwał rozdętą,groteskowo wielką głową. - A zatem zgadzasz się z moimiwnioskami? - A jak inaczej? - spytał Arkis. - Coo tym sądzisz, Szaitisie? Wielki Lordpopatrzył na niego zdziwiony. - Powiedziałbym, ze kręcisz się jakchorągiewka na wietrze: najpierw tu, apotem tam. Pierwotnie pragnąłeś zabićFerenca, teraz zaś zgadzasz się z każdymjego słowem. Tak łatwo zmieniasz

Page 543: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

poglądy? Syn trędowatego zerknął na niegospode łba. - Poznaję prawdę, ledwie ją słyszę- odparł. - Poza tym uważam, zemyślenie na głos ma sens. To, jak Ferencocenia tutejsze sprawy, przekonuje mnie,a twój apel, żebyśmy dla większegobezpieczeństwa trzymali się razem,wydaje mi się równie rozsądny. Czymsię więc gryziesz, Szaitisie? Myślałem,ze chciałeś, abyśmy byli przyjaciółmi? - Wciąż tego chcę. Martwi mnietylko, ze ktoś tak szafuje swojąlojalnością. Ale czy nie zechciałbyśdokończyć swojej opowieści?Poprzestałeś na tym, ze zostawiłeś

Page 544: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

rannego wojownika u wejścia dowulkanicznego tunelu i zszedłeś narówninę, by zbadać lodowe zamki. - Tak właśnie zrobiłem - zgodził sięArkis. - I odnalazłem w nich miejscapodobne do tych, które opisał Ferenc:zamknięte w lodzie trony odwiecznych,zapomnianych wampirzych Lordów -strzaskane i puste, niczym okradzione zmiodu ule w słonecznej Krainie. Śladytakich napaści znajdowałem też wzamkach bardziej oddalonych odcentralnego wulkanu, choć tamniejednokrotnie lód okazywał się zbytgruby i uśpieni przed eonami Lordowiepozostali bezpieczni, cali i nienaruszeni.A to oznaczało, że i ja nie zdołałbymnaruszyć ich bezpieczeństwa.

Page 545: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

W końcu znużyły mnie te bezowocneposzukiwania. Byłem głodny, a niemogłem włamać się do tych prastarychlodowni; małe nietoperze już mi nieufały i omijały moje miażdżące dłonie, ajeśli moi dawni niewolnicy, braciaLargazi, żyli, przebyli dopiero połowędrogi do tego miejsca i wyczerpani, niezdołaliby przede mną uciec. Ale o tymmogłem jedynie marzyć! Nadszedł czas,bym wrócił do swego wojownika izobaczył, jak się trzyma. Wspiąłem sięwięc do owej wysoko położonej jaskini,gdzie go ukryłem. Rzecz w tym, że go tam niespotkałem. Zostało po nim jedynie kilkastrzępów.

Page 546: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Tamten krwiopijca - pokiwałgłową Ferenc. - Bestia o wydrążonym,kościanym mieczu zamiast nosa. - Jakim sposobem? - Szaitis miałjeszcze wątpliwości. - Zgadzam się, żebezmyślna bestia może wyssać do cnaczłowieka lub nawet wojownika, jeślijej starczy czasu. Ale jak mogłabypociąć tak wielki zewłok na kawałki ijeszcze je usunąć? Ferenc wzruszył tylko ramionami. - To są lodowe pustkowia -powiedział. - Tu żyją dziwne stwory ojeszcze dziwniejszych obyczajach, a zpożywieniem jest krucho. Pomyśl tylko:czy w Gwiezdnej Krainie śniłoby sięnam, że będziemy żuć gumiaste tętnicelotniaków? Co? Wszak mieliśmy w

Page 547: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

swych spiżarniach troglodytów, a tuż podrugiej stronie gór żywychWędrowców? Mało prawdopodobne!Ale tutaj? Ha! Nauka nie trwała długo.O, dość szybko spuściliśmy z tonu. A coz domniemanymi zwierzętami i innymiistotami, jakie zapewne spędziły tu całeswe życie? Jeśli ta ohydna, plugawabestia poluje jedynie na swoje konto,może ma tu gdzieś spiżarnię. A jeślipoluje dla swojego pana? Może to onposiekał wojownika Arkisa i ukrył jegoszczątki? Szaitis skierował swe myśli dowewnątrz, by lepiej ich strzec, "Maszrację, pan! Pan zła, samo źródło zła -pomyślał - obleczone w postać

Page 548: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

pradawnego wampirzego Lorda.Doprawdy, jeden z pierwszychprawdziwych Lordów. Mroczny LordSzaitan! Szaitan Przedwieczny! SzaitanUpadły!" - I cóż? - zapytał Arkis zTrędowatych. - Słowa Ferenca mająsens czy nie? A jeśli tak, to jaki będzienasz następny ruch? - Słowa Ferenca zapewne mają sens- odpowiedział ostrożnie Szaitis."Faktycznie, mają, ty niekształtny durniu!- dodał w duchu. - Ale on przebywa tudłużej ode mnie. Może to nie tyle nagłe iniespodziewane objawienie inteligencjitego śmiesznego wielkoluda, co raczejskutek dłuższego obcowania z dziełemSzaitana... odczuwania spojrzenia jego

Page 549: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

prastarych oczu, patrzących przezróżowe Ślepka niezliczonych białychwasali?" - I cóż? - powtórzył za ArkisemFerenc. - Co teraz, Szaitisie? Czy maszjakiś plan? "Plan? O tak, dobry plan! myślał -Dowiedzieć się więcej o Szaitanie;odnaleźć go i zapytać, dlaczegopozwolił, by albinosy mnie ogrzały - aleprzede wszystkim dowiedzieć się, co toza niesamowita więź przyciąga mnie dotego, którego znałem tylko z szeptanychcicho mitów i legend." - Tak, mam plan - odrzekł głośno. Irozumiejąc z właściwą sobie jasnością,niemal od niechcenia, stworzył ów plan

Page 550: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

na poczekaniu, dosłownie pod wpływemchwili. Plan, który, jak sądził, zadowolijego kompanów, a co najważniejsze,będzie odpowiadał jemu. Najpierwwytniemy z tego lotniaka solidną porcjęmięsa, ile tylko zdołamy bez truduunieść, a potem wyruszymy kuŚrodkowemu wulkanowi. Po drodzepokażecie mi kilka zamarzniętychLordów. Jak dotąd widziałem tylkojednego - Kehrla Lugoza, przegnanego tuwraz z Szaitanem u zarania wampirzejtyranii - a na tak skąpej podstawie niemogę oprzeć niczego konkretnego.Później, kiedy dotrzemy do zamkówwewnętrznego kręgu, obejrzymy owerozbite komnaty, z których wykradzionociała Lordów. To na początek. "Dalszy

Page 551: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

ciąg wymyślę po drodze" - szepnął dosiebie. Arkis miał chyba wątpliwości. - Hę? Cóż to ma być za plan?Zabieramy mięso i składamy wizytęgarstce zeschniętych, prehistorycznych,uwięzionych w lodzie Lordów? A potemoglądamy złupione, puste grobowceinnych starożytniaków, których losówmożemy się tylko domyślać? - Idąc do Środkowego wulkanu -przypomniał Szaitis. - Co dalej? - spytał Ferenc. - Może zniszczymy tego, który siętam kryje - odparł Wielki Lord. -Zawładniemy jego sekretami, bestiami imajątkiem, a może nawet odkryjemy

Page 552: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

jakiś sposób na opuszczenie tychpotwornie nudnych i jałowych lodowychpustyni. Ferenc pokiwał groteskowo głową.- Odpowiada mi to. Zgoda, niech i takbędzie. - Zaczął ścinać z krzywych ścianklatki piersiowej lotniaka paskizamarzniętego mięsa; wypełniał sobienim kieszenie. Arkis niechętnie poszedł w jegoślady. - Wiem, że mięso to mięso -burczał. - Ale mrożone mięsolotniaków? Ha! Krew była życiem! - Wiedziałem, że o czymśzapomnieliśmy - stwierdził Szaitis,strzelając palcami. - Powiedz mi teraz,Okrutna Śmierci, co z twymi

Page 553: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

niewolnikami, braćmi Largazi? Czyprzyszli tu za tobą z zachodu? Zzasnutego dymami wybrzeża, znadkipiących gejzerów i jezior siarki? Czyprzeżyli? A może sczeźli na szlaku? - Tak, sczeźli, - przyznał tamten iuśmiechnął się z lubością, wiedząc, comówi; jego kły połyskiwały matowo. -Ale nie na szlaku. Sczeźli, kiedy tudotarli i kiedy ich znalazłem -wyczerpanych i drżących - w pustymwnętrzu najdalej na zachód wysuniętegozamku. A jak błagali o wybaczenie. Iwiecie, że im wybaczyłem? Naprawdę?"Goramie! - krzyknąłem. - Belarcie! Moiwierni niewolnicy! Moi zaufaniporucznicy! Powróciliście w końcu pod

Page 554: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

skrzydła swego nauczyciela!" Och, jakmnie ściskali. I ja również objąłem ichza szyje - i rozdarłem je! Szaitis westchnął, może niecoponuro. - Spożyłeś ich obu? Za jednymzamachem? Nie myśląc o jutrze? Arkis wzruszył ramionami iskończył wypychać kieszenie mięsem. - Od przeszło dwóch zórz byłemzmarznięty i głodny. A krew Largazichbyła gorąca i mocna. Może należało siępowstrzymać i zachować jednego z nichw zapasie... a może i nie? Wszak wtedywłaśnie przybyli Fess i Volse.Oszczędziłem sobie rozczarowaniafaktem, że wykradli mi jednego zniewolników. Lecz trupy dobrze ukryłem

Page 555: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

w sercu lodowca. Niestety, zniknęły taksamo, jak mój wojownik. Coś jewykradło, kiedy udałem się naposzukiwania. Szaitis, mrużąc oczy, zerknął naFerenca, który natychmiast potrząsnąłgłową. - To nie ja. - bronił się przedniemym oskarżeniem. - Ani ja, aniVolse. Nic nie wiedzieliśmy ozamrożonych niewolnikach Arkisa.Gdybyśmy wiedzieli, może wypadkipotoczyłyby się inaczej? - Wygramoliłsię z wnętrza spustoszonego lotniaka iwyprostował się. W blasku gwiazd izorzy wydawał się gigantyczny. -Wszystko ustalone?

Page 556: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Szaitis i Arkis dołączyli do niego iwszyscy trzej zwrócili się w stronęśrodkowego wulkanu. Od owej wygasłejgóry dzielił potworną trójkę lodowyzamek, jaki w ciągu niezliczonychstuleci wyrósł wokół bazaltowegotrzonu. Równie dobrze od niego moglizacząć poszukiwania. Wielki Lordogarnął wzrokiem jednostajny krajobrazi popatrzył chwilę w szkarłatne ślepia"towarzyszy". - Wszystko ustalone - odpowiedziałwreszcie. - Chodźmy więc i sprawdźmy,jak wygląda reszta tych zamarzniętychprzed eonami wygnańców. I trzy wampiry ruszyły razem,przynajmniej chwilowo razem, kuśnieżnym równinom i roziskrzonym

Page 557: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

lodom, a niesamowite tarasy ibłyszczące blanki owego zamku rosły imw oczach, w miarę jak się do niegozbliżały. Posępny wierzchołeklśniących, koncentrycznych kręgówwieżyc, mroczny i matowy, "wygasły"wulkan, co jakiś czas wydmuchiwał kłąbdymu w rozświetlone, wieczniezmieniające się niebo. A może to tylkozłudzenie? Możliwe, Szaitis sądziłinaczej.

* * *

Wielki Lord dość szybkozorientował się, że lodowe zamkiniewiele się od siebie różnią. Ten tutaj

Page 558: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

na przykład mógłby równie dobrze byćmartwą, budzącą dreszcze i przejmującąkąśliwym mrozem wieżycą KehrlaLugoza; choć, rzecz jasna, to jakiś innyLord, nie nieumarły Kehrl, czekał w nimod stuleci, skuty lodem. I to -kimkolwiek był za życia - czekał zbytdługo, jako że jego życie dobiegło jużkresu, stał się naprawdę martwym.Lodowa mumia zamarznięta, zagłodzona,odwodniona ponad wszelką miarę.Tamten wampir odszedł już wprzeszłość, pozostawiającteraźniejszości jedynie swoją powłokę. Szaitis, przyglądając się mu przezzniekształcającą obraz taflę, zastanawiałsię, z kim ma do czynienia. Ale dobrze,że tamten już umarł, inaczej jego myśli

Page 559: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

mogłyby zdradzić Arkisowi i Ferencowipewne tajemnice, których lordowie niepowinni zgłębić... ujawnić, dlaczegoleżał na wyciosanym z lodu piedestale,wspierając się na kościstym łokciu iwyciągając przed siebie szponiastądłoń, jakby chciał odstraszyć jakieśnieznane zło. Tak, nawet ów pradawnywampir czegoś się lękał! Czegoś albokogoś, stojącego w miejscu, które terazzajmował Szaitis. - Co o tym sądzisz? - Wielki Lorddrgnął, wyrwany z zadumy przezdonośny, spotęgowany jeszcze przezecho głos Ferenca. Spojrzał na to, coolbrzym wskazywał pazurzastą łapą, naokrągłą dziurkę, która uszła jego

Page 560: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

uwadze. Ten niemal niewidoczny otwóro średnicy siedmiu czy ośmiu cali,sięgający w głąb lodu, niemal dochodziłdo zwłok wampira, leżących nalodowym katafalku. - Dziura? - Szaitis zmarszczył brwi. - Właśnie - potwierdził Ferenc, -Jak te, które robaki drążą w ziemi.Czyżby jakiś lodowy robak? .Klęknął iwsunął w otwór rękę aż po ramię.Wyciągnął ją i raz jeszcze zajrzał w głąblodu. - Wiodłaby prosto do serca -dodał. - Tu jest więcej dziur! - zawołałArkis, stojący z boku bryły. - I wydajemi się, że zostały wywiercone. Widziciete kopczyki okruchów na posadzce? "Odrobina niedostatku, jakiej

Page 561: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zaznali moi tępi przyjaciele, wyostrzyłaich percepcję" - pomyślał Szaitis.Obszedł bryłę aż do miejsca, w którymstał Arkis, i przyjrzał się nowym, araczej nowo odkrytym otworom;wydrążono je przecież przed stu, a możei dwustu laty. Zaglądając do nich,wzorem Ferenca, stwierdził, że i teidealne okrągłe wloty znajdują się nawysokości korpusu zlodowaciałejmumii. "Właśnie, wloty" - powiedziałsobie w duchu i zmrużył oczy,zastanawiając się nad tym skojarzeniem.W swoim czasie zapuszczał się nawschodnią stronę pasma góroddzielającego Krainę Gwiezdną od

Page 562: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Słonecznej i gościł w obozowiskachCyganów parających się metalurgią.Tam właśnie żyli "blacharze",projektujący i wytwarzający dlawampirów straszliwe rękawice bojowe.Szaitis widział kiedyś, jak owi pstrokaciWędrowcy wlewali ciekły metal wformy, używając do tego celu glinianychrurek albo śluz. Otwory, które terazoglądał, również przypominały mukanaliki, przez które przepuszczanociecz. Sęk w tym, że wszystkie, choćślepe, pięły się łagodnym lukiem kumartwemu Lordowi, co wskazywało nato, że ich przeznaczeniem nie byłodostarczenie mu czegoś. A zatem -odebranie? Szaitis zadrżał; zaczynał już

Page 563: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

przeklinać te poszukiwania, a zwłaszczapłynące z nich wnioski. Tak, w całej tej scenie odkrył coś,co nawet jego wampirze serce uznało zazłowieszcze, przytłaczające, tchnącegrozą. Fess Ferenc zdobył się na to, bypowiedzieć to głośno. - Wraz z pryszczatym Volsemnatrafiliśmy na bryły, gdzie lód nie byłtak gruby. Tam wszystkie otworyprzechodziły na wylot, a wewnątrzpozostały tylko kupki szmat, skóry ikości! - Co? - Szaitis spojrzał na niego zniepokojem. Ferenc skinął głową. - Tak, jakby Śpiący mieszkańcy

Page 564: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

lodowych wieżyc zostali nieomalcałkiem wyssani przez te kanaliki ipozostały po nich jedynie co twardszeresztki. Dokładnie to samo pomyślał sobieWielki Lord. - Ale jakim cudem? - wyszeptał. -Przecież byli zamarznięci? Jak możnacałe, zamrożone na kość ciałoprzeciągnąć przez otwór, w którym niezmieściłaby się nawet głowa? - Nie wiem. - Ferenc potrząsnąłniekształtnym łbem. - Ale mimo tosądzę, że tego właśnie obawiał się tenstaruszek. Co więcej, podejrzewam, żezabił go właśnie ów lęk...

* * *

Page 565: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Później, pokonawszy kolejną milę,dzielącą ich od Środkowego wulkanu,weszli do jednego z zamkówwewnętrznego kręgu. - W tym jeszcze nie byłem -stwierdził Ferenc - ale stoi tak blisko tejwygasłej góry, że łatwo przewidzieć, cotu znajdziemy. - O? - Szaitis przyjrzał się muuważnie. - Nic! - pokiwał głową Ferenc,dobrze wiedząc, co mówi. - Tylkookruchy lodu otaczającego bryłę czarnejmagmy i miejsce po jakimś pradawnymLordzie, którego ktoś wykradł. Nie mylił się, Kiedy wreszcie

Page 566: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

znaleźli wysoki tron z zastygłej lawy,stwierdzili, że stoi pusty, a okrywającago ongiś lodowa powłoka zmieniła sięw bezładny stos odłamków. Znaleźli teżkilka strzępów szmat, ale tak starych itak zesztywniałych, że kruszyły się wręku. I to było wszystko. Szaitis klęknął nad szczątkamirozbitego bloku, by zbadać jegokrawędzie i znalazł to, czego szukał:wyżłobienia pozostałe po licznych,rozmieszczonych wachlarzowatootworach, wiodących w to samo miejsce- w pustą niszę w czarnej skale. Spojrzałna Fessa i Arkisa i ponuro pokiwałgłową. - Ten, który dokonał takstraszliwego dzieła, mógł wyssać owego

Page 567: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

nieznanego Lorda jak żółtko z jajka, alenie musiał tego robić, gdyż powłokamiała zaledwie dwie i pół stopygrubości. Nawiercił dookoła mnóstwodziur, by nadwerężyć lód, a potemwyrywał go całymi kawałkami, aż dotarłdo skamieniałej ofiary. - Czy się nie przesłyszałem? -zapytał Ferenc. - Powiedziałeś "takstraszliwego dzieła"? Szaitis przyjrzał się olbrzymowi, apotem przeniósł wzrok na Arkisa. - Jestem wampirem - warknąłgłucho. - Dobrze mnie znacie. Nic wsobie nie mam z mięczaka. Szczycę sięswą wielką siłą, swym gniewem i furią,swymi żądzami i apetytem. Ale jeśli to

Page 568: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

tutaj jest dziełem człowieka - i mojegopobratymca - twierdzę, że jeststraszliwe. Przeraża mnie ten, działającyukradkiem, wszechobecny, tajemniczyzabójca. Tak, ja także jestem wampirem!I gdybym na zawsze utknął w KrainieWiecznych Lodów, bez wątpieniaopracowałbym różne sposobypodtrzymania życia, zadbałbym otwierdzę, doskonały system obronny iźródło pożywienia. Ja również stałbymsię tajemniczy i złowrogi, jeżeliwymagałyby tego okoliczności. Nierozumiecie? Ktoś już tego dokonał!Znajdujemy się na terytorium kogoś, ktoprzeraża i podporządkowuje sobienawet wampiry! To właśnie jeststraszliwe. Sama atmosfera tej krainy

Page 569: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

jest przesiąknięta złem. I jeszcze coś:wydaje mi się, że to zło jest celem, a nieśrodkiem! Szaitis powinien wcześniej ugryźćsię w swój rozwidlony język. Ale byłojuż za późno; czuł, że zbyt wielepowiedział lub zasugerował. Lecz tomiejsce tak przytłaczało jego wampirzezmysły, tak szarpało nerwy, że musiałprzyjąć, iż tamci, którzy nic nie czuli,utracili wszelką wrażliwość. Kiedy Szaitis mówił, Arkisrozdziawił usta. Teraz je zamknął. - Ha! - mruknął. - Zawsze miałeśdryg do przemawiania, Wielki Lordzie.Ja także odczułem groźną, złowrogą aurętego miejsca. To samo czułem, kiedy

Page 570: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

odkryłem kilka skrwawionych łusek iskrawków pancerza mego wojownika ikiedy ktoś wykradł z mej lodowejspiżarni bezkrwistych, ale wciąż jeszczedość mięsistych - Largazich. Częstozadawałem sobie pytanie: "Któż to mnieśledzi i zna każdy mój ruch? Czy wdarłsię w mój umysł? A może to lodowezamki mają oczy i uszy?" Potem odezwal się Ferenc: - Nie przeczę, ja też wyczułem tucoś niesamowitego. Sądzę jednak, że totylko duch, relikt, pozostałość podawnych czasach. Echo czegoś, co jużnie istnieje. Rozejrzyjcie się i zadajciesobie pytanie: czy zauważyliście tuślady jakichś niedawnych zdarzeń? Odpowiedź brzmi: nie. Wszystko,

Page 571: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

co tu się stało, miało miejsce bardzodawno temu. - A mój wojownik? - prychnąłArkis. - A bracia Largazi? Fess wzruszył ramionami. - Wykradło ich jakieś tutejszezwierzę. Może kuzyn owego bladego,jaskiniowego mieczonosa. Szaitis otrząsnął się z chwilowegoprzygnębienia. Rozproszył ten dziwny,złowieszczy nastrój, który ogarnął goniczym mgła. Wyjaśnienie Ferencaodpowiadało mu. Nie zgadzał się z nimabsolutnie, ale odpowiadało mu, żetamci sądzą, iż dał się przekonać. Jeszcze tylko jedna sprawa... - A skoro nie działa tu żadna

Page 572: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

złowroga inteligencja - zapytał - aprzynajmniej już nie działa, to po comamy badać wulkan? Fess ponownie wzruszył ramionami. - Lepiej się upewnić, nie? Jeślidziałała tu jakaś "złowrogainteligencja", nawet i dawno temu, możegdzieś w sercu wulkanu pozostawiła posobie coś, co nam się przyda. Jedno jestpewne: nie przekonamy się, dopóki tegonie sprawdzimy. - Teraz? - zapalił się Arkis. - Proponuję, żebyśmy się przespali -rzekł Szaitis. - Ja na razie mam dośćchodzenia, poza tym wolałbymzajmować się wulkanem, kiedy będęwypoczęty i po sutym śniadaniu. A przyokazji, zauważyłem, że zorza znów

Page 573: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

intensywnieje. To dobry znak. Niechpłonące niebo oświetli nam drogę. - Zgadzam się, Wielki Lordzie -zadudnił Ferenc. - Ale gdzie ułożymy siędo snu? - Czemu nie tutaj? W zasięgu głosu,ale każdy w swojej niszy. - To mi odpowiada - zgodził sięArkis. Rozdzielili się i wspięli naniepewne, lecz dające poczucieprywatności lodowe półki, skryli się wniszach, gdzie nikt nie mógł zakraść sięnie zauważony, i tam ułożyli się do snu.Szaitis miał ochotę przywołać albinosy,by znów przykryły go ciepłym, żywymkocem, lecz odrzucił tę myśl. Fess i

Page 574: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Arkis mogliby uznać pojawienie sięnietoperzy za dość podejrzane.Zapytaliby, czemu właściwie Szaitis mawładzę nad nietoperzami, skoro ich niesłuchają? Właśnie, czemu? Na to pytanienie umiał odpowiedzieć. Jeszcze nie. Wtulił się w płaszcz z sierściczarnych nietoperzy i zaczął żuć mięsolotniaka. Marny to był posiłek, alechociaż sycący. Mając jedno okootwarte, błądził nim po lodowej grocie,od Fessa do Arkisa. "Przyjdzie jeszczepora na coś smakowitego" - pomyślałSzaitis. Tak, na coś smakowitego; na Fessa iArkisa, którzy na pewno roili sobie terazpodobne plany, związane z jego osobą. Układając się do snu, oddychał

Page 575: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

coraz głębiej, a jego szkarłatne okowciąż penetrowało jaskinię. Z wolnazaczęły napływać sny...

ROZDZIAŁ PIĄTY - WIĘZY KRWI

Wampir Szaitis śnił o czymśwspaniałym. Jak to często bywa wsnach, w jedno splatały się różne myśli itematy, niekiedy trudne dowytłumaczenia, może będące tylkoechem jego rosnących ambicji. Ów senjuż od jakiegoś czasu rozwijał się wnajmroczniejszych zakamarkachpodświadomości Lorda, teraz zaśprzerodził się w uporządkowany ciągobrazów.

Page 576: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Szaitis ujrzał swój triumf, momentchwały. Lady Karen klęczała nagapomiędzy jego rozchylonymi udami,gładziła potężne jądra, pieściła i nawetkąsała nadzwyczaj ostrożnie purpurowy,pękaty koniuszek jego ogromnego,nabrzmiałego penisa, przerywającczasem, by wtulić ów rozpulsowanyczłonek między swe doskonałe piersi.Lord wylegiwał się na wyłożonymwspaniałymi poduszkami, wysokowyniesionym, kościanym tronie DramalaDruzgocącego, w zamku Karen -ostatniej z wielkich wieżyc wampirów,należącej teraz do niego na mocy prawasiły - i spoglądał na te wszystkie osoby,stwory i przedmioty, które mógł terazwedle swego upodobania

Page 577: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wykorzystywać, lżyć lub niszczyć. W górze, nad przyporami, blankamii balkonami kilometrowej wieżycy,wzniesionej ze skamieniałych kości,głazów, błon i chrząstek, pojawiły sięnowe gwiazdy, wzbogacające i tak jużrozgwieżdżone niebo. Słońce, niknącenad Słoneczną Krainą, po raz ostatnibłysnęło złocistym wachlarzem i nakrótką, zapierającą dech w piersiachchwilę góry zamieniły się w masywną,nieregularną plamę, zaś żółty blask,spowijający ostre szczyty, przeszedł wfiolet, po czym pogrążył się w szarości. I wówczas... gwałtowniewydłużający się cień gór ogarnąłskaliste równiny, topiąc je w mroku -

Page 578: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

nadszedł ów zachód słońca, na który takdługo czekał Szaitis; nadeszła godzinajego największego triumfu i zemsty. Jak na komendę, jego porucznicyodciągnęli ciężkie gobeliny zasłaniająceokna i odcięli sztandary Karen, strącającje w ciemność, po czym rozwinęlijeszcze dłuższe, spiczasto zakończonechorągwie, ozdobione nowym herbemLorda - zaciśniętą w pięść, wampirząrękawicą, uniesioną groźnie nadświetlistą kulą, przejściem dopiekielnych krain. Zwisały teraz znajwyższych parapetów zamku, falującna lekkim wietrze. - Tak postanowiłem - ryknął WielkiLord - i tak musiało się stać. Popatrzył wyzywająco na salę,

Page 579: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

czekając, czy ktoś ośmieli sięzakwestionować jego władzę. A jednakw głębi serca czuł, że to zwycięstwo niebyło jego dziełem. Wiedział, że niepowinien się mienić jego autorem, żesam nie zdołałby pokonać dziwnychmocy i nieznanej magii Rezydenta. Nieporadziłby sobie bez wsparcia. Szaitiswłaściwie nie pamiętał, w jaki sposóbzwyciężył, wiedział tylko, że miałpotężnego sojusznika, który nawet terazstał u jego boku. Skoro jednakwyglądało na to, że nikt poza nim nie byłświadomy obecności tamtego, a cowięcej, on jeden spośród wszystkichludzi nadawał się do tego, by objąćwładzę - by ogłosić się władcą Nowej

Page 580: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Krainy Lordów - czyż coś to zmieniało?Wszak widmo nie może zająć miejscaczłowieka? Mrużąc oczy, spojrzał wprawo (dyskretnie, tak, by tego nikt niezauważył) i przez chwilę przyglądał sięZakapturzonej Istocie. Stała niedaleko,spowita w czarny płaszcz, obserwującbacznie wszystko, co się działo. Czarna,zła Istota, której nie znał i nie widziałnikt poza nim. Ta, która umożliwiła mupodbicie gwiezdnej Krainy. Mimo to,nie czuł ani cienia wdzięczności, ajedynie gorycz. Uświadomił sobie, że to ówtajemniczy, pozbawiony twarzysojusznik - jego niewidzialny kompan -był prawdziwym władcą, on zaś tylkofigurantem. To poczucie rozdrażniło go,

Page 581: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

uczyniło jego triumf gorzkim. Byłprzecież wampirem i możnowładcą, aani w tym, ani w żadnym innym świecienie było miejsca dla dwóch wodzów. Zerwał się nagle, dotknięty jakąśdziwną frustracją. Leżący na posadzceniewolnicy i ich klęczący nadzorcypodnieśli się wraz z nim (choć ipanowie, i słudzy cofnęli się, porażenijego surowym spojrzeniem), a czterejniewielcy wojownicy w połyskującychmatowo pancerzach, spłoszeni tymruchem, syknęli nerwowo, nieopuszczając jednak swych posterunkóww odległych kątach wielkiej sali. Lady Karen odsunęła się od stópSzaitisa. W jej szkarłatnych oczach

Page 582: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zobaczył coś na kształt uwielbienia, jakzwykle zdradliwego, głównie jednakstrach. Odepchnął ją kopniakiem ipodszedł do wysokiego, łukowategookna. Na zewnątrz roiło się od szarychnietoperzy, śmigających niczym rojezaaferowanych muszek wokółgigantycznych wojowników,przeczesujących niebo. Ujrzał teższeregi przypominających płaszczkilotniaków w paradnych, bogatychuprzężach i poruczników oraz cogodniejszych niewolników, siedzącychdumnie w siodłach ozdobionychRękawicą. To był prawdziwy pokazpowietrznej potęgi, dopełnienie jegonajwiększego zwycięstwa. Wielki Lord przez chwilę nie ruszał

Page 583: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

się z miejsca; wziął się pod boki i zgodnością uniósł głowę, jak generałpodczas przeglądu wojsk. Potem popatrzył na zachód, naOgród, a raczej na przełęcz pośródszarych wzgórz, gdzie kiedyś kwitł. Ale to było wczoraj, a dziś...szalały tam płomienie, w niebo szłyszare kłęby dymu, a brzuchy chmur,sunących nad szczytami, jarzyły sięczerwoną łuną. Szaitis ślubował sobie,że do tego doprowadzi, i oto stało się!Ogród płonął, a jego obrońcy... zginęli? Nie, nie wszyscy. Jeszcze nie. - Sprowadzić ich! - rzucił wprzestrzeń śniący wampir. - Teraz sięnimi zajmę.

Page 584: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Pół tuzina poruczników pospieszyłowykonać rozkaz i już po chwili przedobliczem Wodza stanęła para więźniów.Przy jego ogromie wydawali siękarłami. Oczywiście, że tak. Byłprzecież władcą Krainy Lodów,wyhodował w swym ciele i mózguwampira, podczas gdy oni byli zaledwieludźmi. Tylko ludźmi? Zobaczył w ichpostawie coś wyzywającego - coś, coprzywodziło na myśl... Wampiry? Apotem dojrzał ich oczy i poznałzadziwiającą prawdę. Ha! I jak się to miało do zemsty?Wszak nic nie jest milsze wampirowiniż dręczenie, katowanie i pozbawianiesoków życiowych osobnika lubosobników tego samego gatunku!

Page 585: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Rezydencie - powiedział Lordgłosem złowieszczym i tak cichym, żemógł niemal uchodzić za szept. -Rezydencie, zdejmij swą złotą maskę.Teraz cię znam, a powinienem byłpoznać cię już na samym początku.Twoja "magia" zwiodła mnie, tak jakzwiodła nas wszystkich. Magia? Ha! Tonie magia - ale prawdziwy kunsztwielkiego wampira! Któż jak nie mistrzwampirzych mocy, ośmieliłby się wpojedynkę wypowiedzieć wojnęwszystkim Lordom? I któż, jak nienajchytrzejszy... najchytrzejszy wampir,wygrałby taki bój? Rezydent nie odpowiedział. Poprostu stał tam w luźno puszczonej

Page 586: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

szacie i złotej masce, zza której jarzyłysię jego czerwone oczy. Szaitis, wierząc, że dostrzegł w nichprzerażenie, uśmiechnął się ponuro. Anawet jeśli jeszcze nie tliło się w nichprzerażenie, wkrótce powinno ono tamzagościć. O drugim więźniu również nie mógłzapomnieć! Wszak tamten był nie tylkoprzybyszem z piekła, ale i ojcemRezydenta. Stał ramię w ramię z synempodczas owej tragicznej bitwy, kiedywampiry spadały z nieba i ginęłymiażdżone jak komary. Co więcej, kiedywalka już dobiegła końca i wszystkiepotężne wieżyce wampirów zostałyzrównane z ziemią (wszystkie,wyjąwszy domostwo Karen), widział go

Page 587: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

z rzeczoną "Lady" w tych samychkomnatach - w prywatnych komnatachKaren, jak je wówczas zwano.Zastanawiał się wówczas, czy sąkochankami? Cóż, może byli, a może nie.Niewykluczone, że jedynie zawarliprzymierze przeciwko WielkiemuLordowi i jego wampirom, dzięki czemuoszczędzono tę wieżycę - tylko po to, bypóźniej dostała się w ręce Wodza,podobnie jak cała reszta majątku Lady.To co tamtych łączyło, nie miałowłaściwie znaczenia, ale Szaitis zjakichś nieokreślonych przyczyn chciałwiedzieć, czy ten piekielnik dobrzepoznał Karen i czy wszedł w nią. A na

Page 588: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

to pytanie łatwo mógł znaleźćodpowiedź. Lady leżała tam, gdzie ją zostawił,obok kościanego tronu. - Karen, chodź do mnie! - zawołał.Chciała wstać - Nie, czołgaj się! - dodałszybko. Posłuchała. Ponętne ciało, które jejwampir uczynił fascynujący, osłoniętejedynie obręczami i złotymipierścieniami i natarte olejkami, lśniłow świetle pochodni. Bujne włosyłonowe połyskiwały niczym wilgotny,miedziany gąszcz, a sterczące sutki iciemne otoczki wyglądały - na tlebladych rozkołysanych piersi - jak sińce.Nawet teraz, gdy zgodnie z żądaniemLorda posuwała się w ten upokarzający,

Page 589: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zwierzęcy sposób, nic jej nie mogłopozbawić uroku. Ledwie się zbliżyła, Szaitiswyciągnął rękę i chwytając dziewczynęza rude pukle, odchylił jej głowę w tył.Szarpnięciem postawił ją na nogi.Nawet nie pisnęła, nie zaprotestowała,natomiast Rezydent pochylił się nieco -przyjmując dość dziwną postawę,niczym pies balansujący na tylnychłapach - i Lord odniósł wrażenie, że zzazłotej maski dobiegł głuchy warkot. Wciąż unosząc Karen tak, że stałana palcach, Wielki Lord niespiesznieprzeniósł wzrok ze złotej maskiRezydenta na dziwne, smutne oczy jegonędznie wyglądającego ojca.

Page 590: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Zaciekawiony, przechylił na bok swójwielki łeb. - A zatem ty jesteś tympiekielnikiem, który przysporzył mi tylukłopotów w Ogrodzie? Cóż, człowieku,przyszło mi do głowy, że ty i twój synmieliście mnóstwo szczęścia, a jeślinaprawdę jesteś najlepszy z tych, jakichmają za Sferyczną Bramą, najwyższyczas, by wampiry ją przekroczyły ipokazały, co potrafią! Chociaż... muszęprzyznać, że czegoś tu nie rozumiem.Chodzi mi o to, że jesteś taką kreaturąmałą, miękką, nędzną, nieco rozlazłąniczym jakiś chłopaczek - a ja mamuwierzyć, że miałeś to? - Mocniejzacisnął w wielkiej garści włosy Karen,podnosząc ją, aż musiała zatańczyć na

Page 591: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

koniuszkach palców. - I miałbyś się tymchełpić? - Szyderczy śmiech Szaitisazazgrzytał, jak rozgrzany pogrzebacz wpopielniku. Przybysz z piekła zesztywniał, ajego szkarłatne oczy otwarły się niecoszerzej; kącik ust zadrgał lekko, a bladaskóra zbielała jeszcze bardziej. Znalazłw sobie jednak dość siły, by stłumićfurię wywołaną drwinami Lorda. - Wierz w to, w co chcesz. Ja niepotwierdzam ani nie zaprzeczam -odpowiedział cicho i spokojnie. Szaitis uznał ten wykręt za dowódniemocy piekielnika. Gdybyrzeczywiście był kochankiem Karen,niewątpliwie - wzorem innych

Page 592: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wampirów - szczyciłby się na prawo ilewo, że ją zaliczył. Za to zuchwalstwoSzaitis wypatroszyłby go niezbyt ostryminarzędziami, a dymiącymiwnętrznościami - na jego oczach -nakarmiłby wojownika. Ale mniejsza oimpotencję, wampirzy Lord nie otrzymałjeszcze odpowiedzi na swoje pytanie. - Świetnie - wzruszył ramionamiSzaitis. - Przyjmuję więc, że ona nic dlaciebie nie znaczy. Gdybym myślałinaczej, odciąłbym ci powieki, żebyś niemógł zamknąć oczu - i powiesił cię,zakutego w srebrne łańcuchy, na ścianiemej sypialni, byś obserwowałnajdrobniejsze szczegóły naszychczułości... aż do jej śmierci! - Przestań! - Usłyszał nagle.

Page 593: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

To ostrzeżenie zabrzmiało w jegoumyśle niczym gong. Natychmiastzorientował się, skąd przyszło. Wbiłwzrok w stojącą po drugiej stronie saliZakapturzoną Istotę i zobaczył, że podczarnym, nieprzeniknionym kapturemzapłonęły żółte jak siarka ślepia oszkarłatnych źrenicach. Wypaliły wmózgu Lorda upomnienie. - Nie posuwaj się za daleko!Zniewoliłem ich, stłumiłem ich moce,ale podjudzanie ich jest wbijaniemostrych kołków pod łuski wojownika!To ich niepokoi, pobudza; to osłabiamoją władzę nad nimi - Ależ oni są pokonani, przegrani,zbici jak psy! - odparł Szaitis. Sam

Page 594: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wiesz to najlepiej, gdyż ich umysłytrzymasz w garści, niby winogrona,które możesz rozetrzeć lub zmiażdżyć,kiedy tylko zechcesz. Zresztą, mam tuwojowników, tłum poruczników orazsługi. Na zewnątrz zaś - wszystkiestwory, krążące na nocnym wietrze.Powiedz mi, proszę, czego mam sięobawiać? - Tylko swej chciwości, synu, iswej dumy - odpowiedział tamten. -Czyżbyś powiedział "mam tuwojowników, tłum poruczników orazsługi"? Ty masz? Czyż nie przyczyniłemsię do twego triumfu? Było nas dwóch,zapomniałeś? A teraz powiadasz "ja"zamiast "my"? To zapewne tylkoprzejęzyczenie. Zapewne, ale języki

Page 595: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wampirów są rozdwojone, czy nie? - Czego ode mnie chcesz? - syknąłLord. - Tylko tego, byś nie przesadzał zdumą - wyjaśniła Zakapturzona Istota. -Ja ongiś też byłem dumny i przekonałemsię, że to wiedzie do upadku. Tego już było za wiele! Zakazywaćwampirowi dumy? Ograniczaćgigantyczne, zwielokrotnione emocjekogoś takiego jak Szaitis? - Przysiągłem sobie, że sam zadamśmierć Karen - w moim łożu i w ściśleokreślony sposób - powiedział doZakapturzonej Istoty. Dopóki to nienastąpi, mój triumf nie będzie zupełny. ARezydent i jego ojciec to moi śmiertelni

Page 596: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wrogowie, których zamierzam zniszczyć. - A zatem zniszcz ich! - odrzekłazjawa, a jej oczy wypełniły się ogniem.- Zabij ich od razu; nie torturuj. Możeszich doprowadzić do... - Tak? - Sądzę, że nawet nie znają swojejsiły, swoich mocy. - Swojej siły? - zdumiał się WielkiLord. - Nie widzisz, że są słabi? Swoichmocy? Wyraźnie widać, że są bezradni!Dowiodę ci tego! Puścił włosy Karen. I przyśniło sięSzaitisowi, że znów odwrócił się dowięźniów, którzy podczas jego rozmowyz mroczną istotą stali bez ruchu,przytrzymywani przez wampirze sługi. - Kiedyś ta suka, Karen, za jednym

Page 597: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zamachem zdradziła swegoprawowitego pana - czyli mnie - i całąKrainę Lordów - oznajmił. - Zdradziłanas? Ha! Jej perfidia omal nas niezniszczyła! Przysiągłem sobie wówczas,że kiedy czasy i okoliczności sięzmienią, wbiję w jej bijące serce rurkę iwysączę całą krew. Łyk po łyku.Przysiągłem też, że w miejsce jej sokówżyciowych wpuszczę swoje ciało.Ofiaruję owej najniewdzięczniejszej zdam podwójną ekstazę. Tak przysiągłemi tak się stanie! - Potem zwrócił się dojednego z poruczników. - Sprowadź mitu moje łoże przykryte czarnymjedwabiem. I ostrą, złotą słomkę, którąznajdziesz na poduszce.

Page 598: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Sześciu potężnych niewolnikówwniosło łoże, a płaszczący się porucznik- jedwabną poduszeczkę, na którejleżała cienka, złota rurka. Jej lejkowatezakończenie błysnęło w świetlepochodni. Lord podniósł słomkę, zrzuciłszaty i wskazał Karen łoże. Ale kiedy miał już do niejdołączyć... w krtani Rezydenta znówzrodził się głuchy warkot i Szaitis razjeszcze wyczuł, że tamten wychyla się wjego stronę niczym jakaś nie nazwanagroźba. Wampirzy Lord zatrzymał się,przekrzywił szyderczo głowę, rozchyliłusta w nieludzkim uśmiechu, po czymusadowił się obok całkowiciezniewolonej Karen. Lady leżała bez

Page 599: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

ruchu, jakby sparaliżowana i obojętna,nie spuszczając zeń szkarłatnych oczu.Oddech miała płytki, spazmatyczny, a najej czole pojawiły się pierwsze kroplepotu; znak, że wiedziała, co ją czeka.Szaitis uniósł jej lewą pierś, przyjrzałsię bladej skórze i wbił ostrzejszykoniec słomki pomiędzy dwa żebra,nakierowując ją na tętniące sedno ciaładziewczyny. Kiedy wokół rurki wykwitła bańkaciemnoczerwonej krwi, wampirzepożądanie doprowadziło Lorda dopotężnego wzwodu. Wypuścił słomkę ichwycił szeroką dłonią prawe udoKaren, naciskiem palców sygnalizując,że powinna się dla niego otworzyć...

Page 600: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

I wtedy po raz pierwszy poczuł, żeLady nieśmiało sprzeciwia się jego woli- wspierana w tym oporze przez innych -oraz, że ogniskują się jakieś siły, którychistnienia nawet nie podejrzewał.Zakapturzona Istota też je wyczuła. - Ostrzegałem cię! - W umyśleSzaitisa rozległ się krzyk. Ale było już za późno. Senwampirzego Lorda przeradzał się wnajczystszy koszmar. Szaitis po raz trzeci usłyszał warkotRezydenta - tym razem zdecydowaniezwierzęcy. Spojrzał na więźnia, szerokootwierając oczy. Zobaczył, że tamtenwyrywa się z rąk strażników i zdziera ztwarzy złotą maskę. To, co się ukazało,przepełniło Wielkiego Lorda

Page 601: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

najgłębszym zdumieniem. ObliczeRezydenta nie miało w sobie nic -dosłownie nic - ludzkiego. Płaskouche ipokryte szczeciną, przypominało łebwielkiego szarego wilka, ale okrwawych, wampirzych ślepiach! Pomarszczony, rozedrgany pyskociekał pianą i szczerzył lśniące,sierpowate zęby. W chwilę późniejwarcząca bestia odwróciła się i złapałaogłupiałego strażnika. Na oczachSzaitisa szczęki potwora, niczymstalowe paści, zacisnęły się na ręceporucznika i odgryzły ją poniżej łokcia. I wówczas wszystko pogrążyło sięw obłędzie. W miarę jak rosły stwór

Page 602: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

przeistaczał się w porośniętego szarymfutrem wilka, jego obszerne szatyrozpadały się jak zetlałe, odsłaniającukryty pod nimi ogrom. Tak, to był wilk,ale wielki jak dorosły człowiek!Niewolnicy Lorda, widząc szybkość izaciekłość tego potwora, czym prędzejszukali ucieczki. Ogromny zwierzopadła cztery łapy, wzbudzając jeszczewiększy popłoch, po czym rzucił się nadrugiego porucznika i bez wysiłkuzmiażdżył mu głowę. Szaitis pojął aż za dobrze, że kołofortuny właśnie się obróciło,wprawiając w ruch dalszeniespodziewane zmiany. Mimo to uznał,że chociaż częścią snu powinienpokierować na swoją modłę, i dławiąc

Page 603: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Karen potężnym ramieniem, uchwyciłzłotą słomkę, by doprowadzić ją doserca. Uchwycił... i natychmiast cofnąłdrżącą dłoń. Lady również uległaprzemianie, nie mniej gwałtownej iprzerażającej niż metamorfozaRezydenta. I to - odrażającej! Ciało Karen zapadło się w jednejchwili, jak gdyby słomka wampirazatruła je i niewiarygodnieprzyspieszyła proces starzenia się. Ręcezmieniły się w żółtawe patyki; zdobiąceje obręcze zsunęły się na posadzkę, aszkarłatne oczy uciekły gdzieś w głąb.Spod zmierzwionych brwi patrzyła naniego teraz chorobliwa żółć. Skóra

Page 604: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

pomarszczyła się, przypominała łupinęsuszonego owocu. - Co? - zaskrzeczał, kiedyzniszczone wargi rozchyliły się wparodii uśmiechu, odsłaniając ohydny,rozwidlony język, wyschnięte dziąsła iobluzowane, próchniejące zęby. - Co? To nie było najwłaściwsze pytanie,ale i tak na nie odpowiedziała, głosemprzypominającym upiorny klekot,sięgając jednocześnie po kurczący sięczłonek Szaitisa. - Jestem gotowa przyjąć cię, panie. Wielki Lord gorączkowo docisnąłdłonią ustnik rurki, wbijając Ją w ciałoKaren - i tym samym wyzwoliłbulgoczący strumień cuchnącej ropy,która zaraz przywarła do jego ciała!

Page 605: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Krzycząc coś bełkotliwie, Szaitiszerwał się z łoża, wskazał naulegającego coraz szybszemurozpadowi, czy też rozkładowi, stwora, - Zniszczyć to! - rozkazał.Natychmiast usunąć do dołu na odpadki! Ale nikt go nie słuchał. Porucznicy iniewolnicy Lorda biegali jak opętani.Rezydent - wilk dławił ich niczym lis wkurniku, a jego ojciec - piekielnik...Wampirzy Lord nie wierzył własnymoczom. Po dwóch rosłych półwampirach,które przywiodły tu ową wątłą,niepozorną ludzką istotę, pozostałyjedynie zwiotczałe, dopalające sięstrzępy ciał, a płyty posadzki mokre były

Page 606: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

od ich posoki. Mag, który ich spalił, stałteraz przy oknie, wbijając swójniszczący wzrok w rozgwieżdżone nieboi zasypane gruzami równiny.Gdziekolwiek padło i spoczęło na dłużejjego palące spojrzenie, coś obracało sięw ruinę. Na całym obszarze nieba hordynowych wampirów Szaitisaeksplodowały płomieniem, a ichszczątki spadały deszczem nazdruzgotane wieżyce przodków. Szalejąc ze złości, Wielki Lordodkrył, że znów jest odziany, a u bokuma rękawicę. Wiedząc, co należyzrobić, pojmując, że będzie musi albostawić czoła Rezydentowi i jego ojcu -dopasował śmiercionośną broń do ręki inatarł, wzorem dawnych wampirów, by

Page 607: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

posiekać wrogów. W końcu bylizaledwie ciałem i krwią, podobnie jakowe wielkie białe niedźwiedzie zKrainy Wiecznych Lodów, a ondoskonale wiedział, jak słabe jest ciało.Nawet ciało wampira, gdy przyjdzie codo czego. Zakapturzona Istota usłyszałachaotyczne, krwiożercze myśli Szaitisa. - Głupiec! - zawołała. Alewampirzy Lord nie słuchał. Zaatakowałpiekielnika i zamierzył się rękawicą... tajednak zamarła w powietrzu, jak gdybyczas się zatrzymał. Lord pojął zaraz, żeto nie tak; czas się po prostu rozciągnął,a rękawica wciąż przedzierała się przezpowietrze, tyle że w niesamowicie

Page 608: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zwolnionym tempie. Ojciec Rezydentazobaczył ją i zwrócił swe dziwne,smutne oczy, tak bardzo powoli, kutwarzy Szaitisa. Szkarłatne ślepia jegosyna - wilkołaka, szybującego właśniew powietrzu i znajdującego się wnajwyższym punkcie skoku, równieżskupiły się na obliczu Lorda. A w rozszalałym, przesyconymkrwią umyśle Szaitisa zabrzmiały ichwampirze głosy. Nie tylko ich - takżeZakapturzonej Istoty. Wszystkie mówiłyto samo. - Zniszczyłeś nas wszystkich. Swojąambicją, Swoją pasją, swoją dumą. - Giń! - krzyczał Lord, a Jegorękawica powoli wbijała się w głowępiekielnika, rozwalając jej jasny rdzeń.

Page 609: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Jasny, oślepiający i śmiercionośnyniczym rozpalone słońce. W głowiemaga nie było krwi, kości, szarego imiękkiego mózgu, je dynie złoty ogień.Wrzący, palący żar słonecznego jądra. To naprawdę było słońce;rozrastało się w nieskończoność,ogarniając i niszcząc... wszystko! Szaitis zbudził się nagle, poczuł, żedotyka lodu, i przez chwilę myślał, że toów zloty ogień tak parzy. Krzyknął i zbajecznego sufitu lodowej komnatyspadło z brzękiem tysiąc kruchych sopli.W ułamku sekundy uświadomił sobie,gdzie jest i co robi, a w miarę jak ówkoszmarny sen ustępował miejscarzeczywistości, uspokajał swój oddech i

Page 610: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

rozdygotane serce. A potem... Ogarnął wzrokiem lodowatewnętrze zamku i dostrzegł w niszachciemne sylwetki Fessa Ferenca i Arkisaz Trędowatych. Zauważył, że pierwszy znich też się zbudził. Spojrzenia obuwampirów spotkały się w tejroziskrzonej czeluści. Coś ci się Śniło, Wielki Lordzie? -zawołał tamten, a jego glos odbił sięechem w zimnym, kąśliwym powietrzu. -Może to jakiś omen? Krzyczałeś imiałem wrażenie, że się boisz. Szaitis zastanawiał się, czypodobnie jak kierowanie do wewnątrzmyśli, ten sen również pozostał wukryciu. A może Fess go "podsłuchał?"Ohydne było, że ktoś mógłby go śledzić,

Page 611: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wnikać w jego podświadomość, gdziedojrzewały w ciemności, czekając nawzejście, nasiona wszystkich jegoambicji. Wszystkich jego zamiarów. - Omen? - odpowiedział w końcu,tłumiąc resztki niepokoju. Nie sądzę. Żadna wróżba, Fess.Jedynie przyjemny sen o kobiecym cielei słodkiej krwi Wędrowców - dodał. "Otym, jak Lady Karen gniła w moimłóżku, a cała rasa wampirów zginęła wbłysku eksplozji obcego umysłu!" -przypomniał sobie w myślach. - Ha! - mruknął tamten. - Ja Śniłemtylko o lodzie. Śniło mi się, że zostałemuwięziony w lodowym grobowcu, ajakiś nieznany stwór topił lód, by do

Page 612: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

mnie dotrzeć. - I zapewne to mój okrzyk rozkoszycię zbudził - powiedział Szaitis. - Tak, ale za wcześnie - utyskiwałFerenc. - Arkis nadal śpi. Pod tymwzględem jest mądry. Zdrzemnijmy sięjeszcze godzinę lub dwie, a potemwstaniemy i zabierzemy się do dzieła. Lord przystał na to i ciesząc się, żeolbrzym nie zgłębił jego snu, znówułożył się, po czym zamknął oko.

* * *

I znów śnił. Jednakże tym razembardziej nawet niż poprzednio wiedział,że to niepospolity sen. Oto spotkał się z

Page 613: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

samym Szaitanem Upadłym, w którym zmiejsca rozpoznał Zakapturzoną Istotę,złowrogiego i posępnego sojusznika ztamtego snu o koszmarnej zemście, czymoże nawet swoje drugie "ja". Dostrzegał ową Istotę jako cień,ciemniejszy od innych wypełniającychgrotę w czarnej skale, wyróżniający sięjedynie czerwonym żarem źrenic,pełgającym w jarzących się żółtoorbitach. Tego, co on sam, Szaitis, robiłw takim miejscu, nie umiał powiedzieć,miał jednak wrażenie, że go tuprzywołano. Tak, nie przyszedł tu zwłasnej woli; wezwała go ta zagadkowapostać. - Szaitisie, mój synu - zwróciła siędo niego Zakapturzona Istota jakby na

Page 614: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

potwierdzenie tych myśli. Jejprawdziwy głos był głębszy,mroczniejszy i prawdopodobniebardziej zwodniczy niż wszystkie, jakiesię zdarzyło Lordowi słyszeć do tejpory. - Wreszcie mi odpowiedziałeś.Trudno do ciebie dotrzeć przez twąwspaniałą osłonę, inaczej dawno jużbym cię tu wezwał, żebyśmy się poznali. Oczy i inne wampirze zmysłySzaitisa oswoiły się już z ciemnością.Widział i czuł równie dobrze, jakzawsze, a to znaczyło - doskonale; jakkot w nocy albo lecący nietoperz. Mroknie przeszkadzał mu, a nawet pozwoliłpotwierdzić wcześniejsze domniemania. Tak, Wielki Lord znajdował się w

Page 615: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

jakiejś naturalnej komnacie, głęboko wbrzuchu uśpionego wulkanu. Wyglądałowięc na to, że to Szaitan jest władcąowych podziemi. Stojąc tak blisko,tamten czytał jego myśli, jakby byływypowiedziane na głos. - Ależ oczywiście - potwierdził. -Jestem tu już od... och, od tak dawna. Lord usiłował przeniknąć wzrokiemten szkarłatnooki cień. Dziwne, alepomimo iż wytężył wszystkie swewampirze zmysły widział jedynie zaryssylwetki tamtego. Nie było w tym jegowiny, z jego zmysłami nic się nie mogłorównać. Szaitan musiał strzec swejfizycznej postaci, podobnie jak WielkiLord swych myśli. Ale... SzaitanUpadły? Czy to naprawdę by!... czy to

Page 616: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

mógł być on? Czyż mógłby żyć takdługo? Szaitis przyjął, że tak; miał przedsobą dowód. To nie jest sen - powiedział WielkiLord, potrząsając głową. Czuję twojąobecność i wiem, że naprawdęistniejesz. Jesteś tym Szaitanem, któregoKehrl Lugoz wciąż jeszcze śmiertelnieboi - pradawną istotą z najstarszychlegend wampirów. Zostałeś tu przegnanyw czasach prehistorycznych i nadalżyjesz. To wszystko prawda - przyznałtamten, a spowijająca go ciemnośćdrgnęła, jak gdyby wzruszył ramionami.- Jestem tym sa.1 Szaitanem, któregozwą Odwiecznym, tym, który był i jest m

Page 617: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

najdawniejszym przodkiem. - Ach! - zawołał Szaitis, wreszciepojmując prawdę. - Jesteśmy tej samejkrwi. - Naturalnie. Wyróżniasz sięspośród innych, jak meteor mknący przeznieruchome gwiazdy; tak samo i ja sięwyróżniałem w tych odległych czasach,kiedy spadłem na ziemię. I twojeambicje są te same, a także twojainteligencja. Szaitisie, ja jestem twojąprzeszłością i przyszłością. A ty moją. - Nasze losy są z sobą związane? - Nierozerwalnie. - Poza tymi lodowymipustkowiami? W bardziejcywilizowanych krainach? - W Gwiezdnej Krainie i w

Page 618: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

światach poza nią. - Co? - Szaitis zdumiał się; coś tukłóciło się z jego poprzednim snem. -Światy poza Gwiezdną Krainą? Czylikrainy piekielne? - Na początek. - A znasz tamte strony? - Kiedyś byłem mieszkańcemtakiego świata. Dawno temu, zanimspadłem - albo zostałem strącony - naZiemię. - I pamiętasz go? Nic nie pamiętam! - warknęłaZakapturzona Istota, przysuwają sięnieco bliżej. Coś w tym ruchu - jakbyjego utajona świadomość, niepokojącakleistość - zmusiło Szaitisa do cofnięcia

Page 619: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

się o krok. - Pamięć moją, odebrano mi,kiedy mnie wygnano. - Nie pamiętasz, co robiłeś, kimbyłeś? Istota znów się przysunęła i Lordraz jeszcze się cofnął, lecz nie na tyledaleko, by wypaść z własnego snu. Tylko swe imię i to, że byłempróżny, dumny i piękny - oświadczyłSzaitan, przywołując kolejne echopoprzedniego snu. - Ale to było dawnotemu, mój synu, a z czasem wszystko sięzmienia. Ja również się zmieniłem. - Zmieniłeś się? - Szaitis starał sięto zrozumieć. - Nie jesteś już próżny anidumny? Wszak nawet najmarniejszewampiry znają te cechy i się nimiszczycą? Zawsze tak będzie.

Page 620: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Szaitis powoli pokręciłzakapturzoną głową, czego Wielki Lorddomyślił się, widząc ruch szkarłatnychoczu - jedynych cząstek ciała tamtegowidocznych przez nieprzeniknioną,mroczną powłokę blokady myślowej. - Nie jestem już piękny. - Ale to los nas wszystkich - rzekłSzaitis. - Wiemy, że nie jesteś my pięknii akceptujemy to. Cóż wspólnego mapiękno z potęgą? Są wśród nas nawettacy, którzy kultywują swą brzydotę jakodowód mocy! Myślał, oczywiście, oVolsie Pinescu. Szaitan wyłuskał ten obraz z jegoumysłu. - Tak, tamten był szpetny. Ale sam

Page 621: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

tego chciał. Ja nie chciałem. Zresztą,nawet istoty tak szpetne fizyczne ipsychicznie jak wampiry, w porównaniuze mną, są piękne. - Po raz trzecipodsunął się bliżej. Wampirzy Lord nie ruszył się zmiejsca, ale chwycił rękawicę. Mimo iż to mu się tylko Śniło, nietracił kontroli nad sobą. - Chcesz mniezranić? - zapytał Szaitis. - Wprost przeciwnie - odparł tamten- gdyż czeka nas długa droga. Aleposługiwanie się tym kunsztem jestmęczące. Lepiej byłoby, gdybyś mniepoznał takiego, jakim jestem. - To mi się pokaż. - Przygotowywałem się do tego -oznajmił Szaitan. - A właściwie...

Page 622: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

przygotowywałem ciebie. - Dosyć! - uciął Szaitis. - Jestemprzygotowany. - Niech i tak będzie! - rzekł jegoprzodek i rozpuścił hipnotyczną zasłonę. To, co Lord zobaczył zbudziło gopo raz wtóry; wstrząsnęło nim, jakby touśpiony wulkan wybuchł pod jegostopami. Obudził się w środku lodowejniszy, łapiąc powietrze i otwierającszeroko oczy, zdumiony jasnościąpanującą w zamku, tak kontrastującą zmrokiem, w jakim tonęły czeluściewulkanu. Dreszcz targający jegoczarnym sercem był bardziej - dalekobardziej - reakcją na to, co pokazała muZakapturzona Istota, niż skutkiem

Page 623: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

jakichkolwiek doczesnych, fizycznychdoznań. A ponieważ ów sen okazał sięczymś więcej niż snem, raczejobjawieniem, nie zapadł w otchłańpodświadomości, ale porastałwyrazisty. Wraził się w umysł Lordarównie mocno, jak godła na sztandarachi proporcach zwisających z okienwieżycy. Szaitis, sam będąc pod każdymwzględem potworem, nie należał doistot, które łatwo przestraszyć. Dlawampirów, pojęcia "strach" i "zgroza"były w zasadzie nic nie znaczącymizwrotami, wypartymi z obiegu izastąpionymi przez "wściekłość".Adrenalina wyzwalająca się w ichorganizmach rzadko służyła wzbudzaniu

Page 624: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

odwagi albo zdolności latania,zazwyczaj uruchamiała zwierzęcą pasję,nakazującą im rwać się do walkipodstępnej i brutalnej! Owąświadomość własnej wyższościwampiry z Gwiezdnej Krainy nabyły wciągu wieków swego panowania, kiedyjasnym się stało, że górują na innymiżyjącymi tam gatunkami. Zdominowałytamten świat, podobnie jak ludzie - swójwłasny. Pozostawało jednak faktem, że iSzaitis był ongiś zwyczajnymczłowiekiem - Wędrowcem,zwampiryzowanym przez Szaidara, synaSzaigisa, który nadał mu nowe imię,uczynił głównym porucznikiem lub też

Page 625: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

swoim "synem" i obdarzył jajem i jakotaki, miał niejedną okazję poznać, czymjest strach. I mimo iż od tamtych dniminęło pięć wieków wciąż pamiętał touczucie, doświadczał go choćby weśnie. Jakim potworem nie stałby sięczłowiek, to, co go przerażało za młodu,powracać będzie w jego snach. W owych dniach, tuż po porwaniugo ze Słonecznej Krainy przed pięciusetlat-" zanim Lord Szaidar wtłoczył mu wkrtań swe szkarłatne jajo, na zawsze goprzemieniając - Szaitis najbardziej bałsię niezliczonych i nienaturalnychmonstrów zamieszkujących wyniosłąwieżycę: chrząstkotworów i bestiigarowych, niewiarygodnych wysysaczy,a także ogromnych kadzi, w których

Page 626: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

przekształcono troglodytów iWędrowców w lotniaki, wojownikóworaz jeszcze dziwniejsze tworyeksperymentów Szaidara. Ów wampirzyLord uwielbiał pokazywać Szaitisowi,wówczas jeszcze młodemu iniewinnemu Wędrowcowi, swenajkoszmarniejsze dzieła, dręcząc gosugestią, że któregoś dnia i jegoprzeistoczy w lotniaka o romboidalnejgłowie, opancerzonego wojownika lubmiękkiego, bezkształtnego wysysacza. I właśnie takich obłąkańczych,wynaturzonych hybryd pełne były wowych dniach sny Szaitisa. Potem, kiedyjuż zajął salę tronową wieżycy,koszmary ustąpiły, zdławione przez

Page 627: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

tkwiącego w nim wampira, który i jegouczynił twórcą potworów, pozwalającmu tę sztukę doprowadzić dodoskonałości. Jego lotniaki najwięcejmiały upiornego wdzięku; jegowojownicy byli najdziksi z dotądznanych, a inne twory i eksperymenty...najdziwniejsze. Ale w powracającychsnach młodości wciąż z lękiemwspominał te potwory. Mimo to nawetw najbardziej plastycznych iprzerażających koszmarach, jakiewywoływała jego pamięć, nie oglądałnic nawet w połowie tak strasznego, jakto, co ukazała mu Zakapturzona Istota. Szaitan nazwał siebie "szpetnym",ale istniały różne rodzaje szpetoty. A codo hybryd...

Page 628: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Lord znów miał przed oczymaowego stwora, który stanął przed nim,ledwie jego przodek odrzuciłhipnotyczną zasłonę i ukazał swąprawdziwą postać: ohydę, jaka niemogłaby się zrodzić nawet wnajbardziej spaczonym czy obłąkanymwampirzym umyśle, tym straszliwszą, żerzeczywistą. Wyglądała jak... jak co?Jak ślimak albo pijawka wielkościczłowieka - karbowana, czarna ipołyskliwa, pokryta szarozielonymicętkami - i jak człowiek wyprostowana.Wampir, jaki mógłby się wyląc z jajazłożonego we wnętrzu kobiety albomężczyzny, ale przerośnięty ponadwszelką miarę - aż Szaitis musiał zadać

Page 629: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

sobie pytanie: "Jeśli rozwinął się wczłowieku, co stało się z jegonosicielem?" Później, kiedy ten groteskowy, leczdość ogólny obraz (ogólny, bo zbytodpychający) wraził się w jego pamięć,Lord uświadomił sobie pewne jegoszczegóły, zbyt szokujące, by mógł dalejśnić. Ten stwór obdarzony byłgumiastymi kończynami, z których częśćwieńczyły lejkowate macki, resztę zaś -pozostałości po ciałach ludzi i zwierząt:zmumifikowane dłonie i wyschnięte,szczątkowe stopy, a nawet lśniący,zrogowaciały szpon. To właśnie oweszczątki, a także płaskie, niespójneoblicze Szaitana, widniejące na

Page 630: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

łopatowatej jak u kobry głowie,wzbudziły w Szaitisie taki wstręt iwskrzesiły dawno zapomniane lęki. Hybryda, którą miał przed sobąWielki Lord, nie wyłoniła się z kadzijakiegoś nekromanty, lecz była dziełemNatury, a raczej nadnaturalnejnieustępliwości owego wampira,kurczowego trzymania się życia wnajbardziej nie sprzyjającychokolicznościach, mozołu i triumfów,liczących sobie wiele wieków. LordSzaitan był już po prostu zbyt stary, byprzyswajać kruche ciała śmiertelników,a jego pierwotna postać sczezła, niemalw całości zastąpiona przezmetamorficzny organizm jego wampira.

Page 631: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Wampira, z którym się w pełniutożsamiał. Szpetny? Raczej ohydny, zwłaszczaw oczach Szaitisa; stanowił wszakucieleśnienie wszystkich koszmarówjego młodości. Los, jaki spotkał Szaitana wlodowej samotni - jego ewolucje, niejego degeneracja od człowieka-wampirado czystego wampira - można byłowyczytać w szkarłatnych oczach owejpijawki, patrzących sztywno spodkaptura i przesyconych ogromnąinteligencją, nienawiścią i najczystszymzłem. Nie były to jednak rozpalonenieokiełznaną, bezrozumną nienawiściąślepia wojownika ani pozbawionepowiek, zobojętniałe oczy ogromnego

Page 632: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

lotniaka, ani tym bardziej wodniste ibezmyślne narządy wzroku, tak typowedla wysysaczy. Kryła się w nichprawdziwie zła inteligencja, dowodzącaniezbicie, że ów stwór nie był owocemjakiegoś chorego eksperymentu, aledziełem prawdziwej mutacji. Szaitis wiedział już, żerzeczywiście ma do czynienia zSzaitanem Odwiecznym, zwanym teżUpadłym. Ze wszystkich bowiemwampirzych legend najbardziej znanabyła ta, która głosiła, że Szaitan jest dogruntu zły, że złem swoim przerasta innestworzenia, w tym także ludzi...

ROZDZIAŁ SZÓSTY - MROCZNYSOJUSZ

Page 633: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Szaitis opuści! swą psychicznągardę; kiedy otrząsał się ze snu, drogado jego umysłu została otwarta. Jakiśmroczny byt skorzystał z tejsposobności. Rzecz jasna, był to Szaitan;nawet pomimo dzielącego ich dystansu złatwością rozpoznał jego szemrzący,jadowity głos. - Zło? Powiedziałeś, że jestem zły?Nie, ja zostałem źle osądzony. Źleosądzony przez wampiry, przez mychpobratymców! Bali się mnie, gdyżokazałem się silniejszy. A ty, synu moichsynów? Też się mnie boisz? Widziałem,jak się zbudziłeś - zareagowałeś tak,jakbym niósł ci zagładę, a nie

Page 634: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wybawienie. Szaitis miał już zatrzasnąć swójumysł... ale się zawahał. Przecież jegoohydny przodek był panem wygasłegowulkanu! Jak więc miał jemu tuzagrozić? Co więcej, nadarzała sięwspaniała okazja, by dowiedzieć się onim czegoś jeszcze, nie alarmując przytym pozostałych Lordów. Szaitan odebrał owe myśli Szaitisa izaśmiał się niesamowicie. - Tak. Nigdy nie dopuścimy ich donaszej tajemnicy. Chyba że będzie już zapóźno. Za późno dla nich. Wielki Lord wyciągnął się, zmrużyłoczy i popatrzył na drugi kraniecogromnej i lśniącej lodowej komnaty,gdzie spali skuleni Fess Ferenc i Arkis z

Page 635: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Trędowatych. Otworzył swe wampirzezmysły i dotknął kruchych barierpsychicznych, którymi otoczyli sweuśpione mózgi. Upewnił się, żerzeczywiście zmorzył ich sen. I wreszcie odezwał się do owejmrocznej inteligencji, która mieniła sięjego przodkiem. - Sądzę, Szaitanie, że bardziejodpowiada ci rozmowa na jawie, niespowita w sny. Sprytnie mnie jednakpodszedłeś. Żaden z tak zwanych"równych mi" wampirów nigdy na to niewpadł - Nie są z twojej krwi - odparłSzaitan. - A może powinniśmypowiedzieć, że nie z mojej? Nasze

Page 636: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

umysły łączą się jak u bliźniąt, Szaitisie.To znak, że jesteś autentycznym synemmoich synów i dzięki temu jesteśmyjednym. Zostaliśmy stworzeni, by byćjednym i zatriumfować nad wszelkimiprzeciwnościami, osiągnąćniewyobrażalną władzę. - Owszem. - Szaitis pokiwał głową,zamyślony. W tym i w innych światach,jak rzekłeś. Sądzę, że warto byłobydowiedzieć się o tym coś więcej. Wistocie, wielce by mnie interesowałoodebranie Gwiezdnej Krainy wrogimprzybyszom z zewnątrz, którzy nią terazrządzą, i dopełnienie zemsty. Zdradź miteraz swe zamysły. Zasugerowałeś, żemamy przed sobą wspólną drogę. Czyzaplanowałeś jut nasze pierwsze kroki?

Page 637: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

I skąd mam wiedzieć, czy mogę cizaufać? Legendy o tobie budzą niechęćnawet wśród wampirów, które przecieżnie słyną ze szczerości I znów ten wstrętny śmiechSzaitana, - Mój synu, zaufasz mi, bo musisz -beze mnie tu utkniesz - a ja zaufam tobiez tego samego powodu. Ale skoropotrzebujesz dowodu dobrej woli...czyżbyś jej nie dostrzegł? Kto przysłałci te małe nietoperze, które rozgrzewałytwe obolałe kości podczas snu? A ktousunął jednego z twoich wrogów,którego zamiary względem ciebie byłyco najmniej okrutne? - Wroga? - Wielki Lord uniósł

Page 638: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

brew. - Kogóż tak nazywasz? - Co? Wiesz doskonale! Mówię okimś ohydnie pryszczatym, któryobsypywał się krostami i towarzyszyłFerencowi Nie raz ponaglał owegogroteskowego olbrzyma, by cię odnalazłi zamordował! - Tak, to pasowałoby do Volse'a -przyznał Szaitis. - Nigdy za nimprzepadałem. Potworny błazen; gdybyrozum kryl się we wrzodach, onniejednego z nas by zaćmił! A więc totwoja bestia go zabiła? - Oczywiście, oczywiście -Psychiczny glos Szaitana stal się jeszczegłębszy i mroczniejszy. - Sądzisz, żeciebie nie mógłbym zabić? Och,mógłbym, mógłbym, mój synu... ale tego

Page 639: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

nie zrobię. - Wrócił do łagodniejszegotonu. - Nie, gdyż czuję, że razem wielezdziałamy, A skoro na różne sposobyokazałem swą dobrą wolę, następny etapnależy do ciebie. - Etap? - zdziwił się Wielki Lord. -Jaki etap? - Planu - oznajmił Szaitan, - A możewolałbyś, żebym zrobił wszystko sam iprzypisał sobie całą zasługę? - Wyjaśnij. - Ależ tu nie ma co wyjaśniać.Działaj tylko zgodnie ze swymi planami,dokładnie tak, jak zamierzałeś, i towystarczy. Jednym słowem, sprowadźich do mnie, mój synu, żebym mógłrozprawić się z nimi na swój sposób.

Page 640: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Fessa i syna trędowatego? A ty ichzabijesz? A potem i mnie? Może lepiejbędzie, jak stanę z nimi przeciwkotobie? Powiadają, że lepszy diabeł,którego się zna. - Diabeł? - odezwał się po dłuższejchwili Szaitan. - To słowo, za którymnie przepadam. Nie wiem dlaczego, alego nie lubię. Lepiej byłoby, gdybyśnigdy mnie tak nie nazywał, nawetpółgębkiem. Szaitis wzruszył ramionami. - Jak sobie życzysz. Nie zdążył jednak spytać o nicwięcej. - Budzą się - syknął Szaitan. - Ikrępy, i wielkolud. Wolę odejść, żebynie narazić cię na szwank. Ale sprowadź

Page 641: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

ich do mnie, Szaitisie. Wiele od tegozależy. I nagle umysł Lorda znów uwolniłsię od zewnętrznych wpływów. W samąporę. - Szaitisie?! .Ryk Ferencaprzeniknął mroźne powietrze. - Czuję, żenie śpisz. Ha! To chyba nieczystesumienie ci na to nie pozwala?Powinieneś się poprawić. - Wybuchnąłdonośnym śmiechem. Lodowy zamekzadrżał w posadach, a z góry posypałysię różnej wielkości sople, do resztywyrywając Arkisa ze snu. Syn trędowatego usiadł, drapiąc się. - Co to za hałas? - zapytał. - Czas wstawać! - krzyknął do niego

Page 642: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Szaitis. - Dość wylegiwania się.Zrobimy śniadanie - niestety, dosyćmarne - a potem w drogę. Cokolwiekkryje się wewnątrz wulkanu, wpadnienam dziś w ręce. I wszystkiezgromadzone tam dobra. - Wielkie słowa, Szaitisie -stwierdził Arkis. Ale najpierwbędziemy musieli wyminąć tę bladą,krwiożerczą bestię. - Tym razem będzie nas trzech -uspokoił go Wielki Lord - Co więcej,Fess wie, gdzie czai się ten potwór.Ominiemy go szerokim łukiem iposzukamy innej drogi. Ferenc przeżuł nieco zimnego mięsai zszedł na dół. - Jeżeli o mnie chodzi, to już jestem

Page 643: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

gotowy - powiedział. - Człowiek nie może żyć wiecznie.Wampirzy Lord również nie, jakmoglibyśmy to zauważyć; a ja cholernienie chcę umrzeć z nudów albo zakuć sięw lodzie i drżeć, że coś się do mniedobierze. Szaitis wolał się nie zdradzać z tym,co mu teraz przyszło do głowy. "Niemożna żyć wiecznie? No, może nie... aleprawie, jak dowodzi przykład Szaitana.A czyż odkrycie sekretudługowieczności samo w sobie nie jestwystarczającym powodem, by się z nimsprzymierzyć? Jest z całą pewnością. Itak będę musiał kiedyś kończyć zArkisem i Ferencem, po cóż więc

Page 644: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zwlekać? To nawet lepiej że Szaitanchce się do tego przyczynić." Myśląc wciąż o tym i o innych,pokrewnych sprawach (i wciąż strzegącswych myśli, zwłaszcza takich myśli),Wielki Lord dołączył do swychkompanów, szykujących się doopuszczenia lodowego zamku. Wkrótcepotem rozpoczęli długą, powolnąwspinaczkę ku wznoszącej się jakieśtysiąc pięćset stóp wyżej górze. Kuogromnej wulkanicznej skale, czekającejpod baldachimem zimnych gwiazd idziko wijących się zórz, niczym czarny,przyczajony olbrzym...

* * *

Page 645: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Maleńkie białe nietoperze Szaitana,niemal niewidoczne poród śniegów ilodów, nie odstępowały wampirów anina krok, o każdym ich posunięciuinformując swego odwiecznego pana.Dzięki temu władca wulkanu na bieżącowiedział, co się dzieje, i zadowoleniemprzyjmował fakt, iż posuwają sięnajwłaściwszym szlakiem wiodącymprosto do jednej z jego pułapek. Szli wzasadzę, ale nie czekała ich śmierć. Po cóż zabijać Fessa Ferenca iArkisa z Trędowatych, jeżeli można ichlepiej wykorzystać? To przecież dobre,silne ciała. Obdarzone wampirzymrdzeniem, czyż nie? Podobnie jak Volse

Page 646: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Pinescu... To dopiero uczta! Volse wyglądał potwornie, pokrytypryszczami, polipami i wszelkimiinnymi naroślami, ale pod półcalowąwarstwą parchatej który kryło się tosamo, co u innych ludzi: mnóstwo tkankitłuszczowej i dobre, mocne mięso. Pozatym był wampirem, a to oznaczało, żejest w nim coś więcej niż w pospolitymczłowieku; gdzieś głębiej krył się jegowampir. A kiedy już łapczywiecSzaitana pozbawił Volse'a krwi iprzywlókł zmiażdżone zwłoki przedoblicze lana... ...Nadeszła chwila najwyższejrozkoszy; rozdarcie pobladłego cielskaw poszukiwaniu tej pijawki - tegowampira, który zręcznie uniknął ostrza

Page 647: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

łapczywca, lecz nie mógł się mierzyć zSzaitanem. A lotem już tylko przyszłościąć mu łeb i sycić się pysznymnektarem. Wcześniej jednak Odwiecznyzagarnął resztki jego jaja i ukrył wrozgniecionym mózgu Volse'a jako kąsekna przyszłość. Och tak, największywampirzy przysmak. Ale Szaitan nie skończył jeszcze zeswą ofiarą. Wyciąg z ciała Volse'a(przemienionego przez wampira i wciążjeszcze żywego) mai mu posłużyć dodalszych eksperymentów, do kreowanianowych hybryd, takich jak łapczywce iinne przydatne twory. I tak, obdarte zeskóry, pozbawione krwi, wypatroszone iokaleczone, lecz nadal "żywe" szczątki

Page 648: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Volse'a spoczęły w magazynach Szaitanaobok innych materiałów przeznaczonychdo późniejszego wykorzystania. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie zplanem, trafią tam też szczątkiogromnego Ferenca i krępego Arkisa zTrędowatych. Co do WielkiegoLorda...? Cóż, bywają różne rodzajeplanów. Szaitis miał w sobie krew Szaitana ibył też najpiękniejszym z wampirów.Nie w oczach ludzi, ale na pewnowedług norm Odwiecznego. Piękny,silny i pełen życia. Bo przecież krewjest życiem! Szaitan pławił się w takichmyślach, pamiętając jednak, by chronićje nie gorzej, niż czynił to jegoprzebiegły potomek.

Page 649: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Maleńkie albinosy wciążdostarczały mu nowych wieści owędrówce trzech wampirów, wkrótceteż okazało się, że Lordowie zboczyli zdrogi i należało ich znów poprowadzić.Żeby tego dokonać, musiał skontaktowaćsię z Szaitisem, który piął się właśnie pomagmowych stokach i znajdował się jużw połowie drogi do zachodniego zboczawulkanu. Pozostali Lordowie trzymalisię w zasięgu głosu, ale skupili sięgłównie na wspinaczce. Szaitan wysłał wąską, potężnąwiązkę myśli prosto do nieobcego mujuż umysłu Szaitisa. - Synu moich synów, niecozboczyłeś. Musisz wrócić na szlak.

Page 650: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Szaitis drgnął, lecz szybkoopanował spłoszony trzepot myśli. FessFerenc nie zdążył nic wyczuć. - Co? - zawołał jednak spod stromejściany skalnej. - Coś cię zaniepokoiło,Szaitisie? - Poślizgnąłem się na lodzie -skłamał Wielki Lord. - Droga w dół jestdługa. Gdybym spadł... Szykowałem siędo przemiany. Ferenc pokiwał głową. - Tak, osłabliśmy. Dawniejrozwinąłbym się do lotu, wzbijając sięponad te wyżyny. Dziś zbytnio by mnieto osłabiło. Należy uważać. Szaitis mógł w końcu odpowiedziećswemu przodkowi, pragnął zachowaćostrożność, skoncentrować się na

Page 651: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

utajnieniu tego telepatycznego przekazu.Zanim odpowiedział, wspiął się nawąską, lecz bezpieczną półkę. - Szaitanie, omal mnie niezdradziłeś. Powiedz mi teraz, jakzeszliśmy ze szlaku? I jak na niegowrócić? Lepiej też zdradź mi, czego sięmogę spodziewać: Nie chcę skończyć zprzeszytym sercem i bez krwi jak VolsePinescu. - Głupcze - syknął tamten. -Myślałem, że już to wykluczyliśmy.Gdybym chciał cię zabić, już byś nie żył.Nawet teraz mógłbym wysłać stwora,który strąciłby was z tego zbocza. Mażeudałoby ci się odlecieć a może nie. Takczy inaczej, byłbyś osłabiony. Moje

Page 652: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

potwory znalazłyby cię bez trudu. Alepotrzebuję cię, Wielki Lordzie. Obajsiebie potrzebujemy, i dlatego żyjesz.Tamtych też nie chcę uszkodzić.Potrzebuję ich w całości. Nie sądzisz, zeArkis t Ferenc byliby parą wspaniałychwojowników? Słowa Szaitana były takzłowieszcze, że musiał mówić prawdę.Nie chełpiłby się swoją wyższością,gdyby nie mógł jej dowieść. Tozabrzmiało jak ultimatum, a nawetgroźba: zdecyduj się, dołącz do mniealbo poniesiesz konsekwencje. - Zgoda - odpowiedział Szaitis. -Działamy razem. Powiedz mi, co mamrobić. - Syn trędowatego zanadto zbacza

Page 653: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

na wschód; odchodzi od ciebie. Tamznajduje się stary, nie strzeżony kanał,który wiedzie prosto do mych komnatwe wnętrzu wulkanu Gdyby Arkisodkrył to wejście, mógłby zagrozić mejpozycji, a wówczas me plany uległybynagłej i radykalnej zmianie. - Nie strzeżone wejście? To niezbytroztropne - Moje siły nie są nieograniczone.Ani słowa więcej. Powinieneś ściągnąćtamtych, a zwłaszcza Arkisa, bardziej nasiebie - W porządku - powiedział Szaitis.A potem krzyknął do Lordów - Arkisie,Fessie, zanadto się rozdzieliliśmyWyczuwam jakieś problemy - na

Page 654: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wschód od nas. Arkis natychmiast schronił się wnajbliższym zagłębieniu. Rozejrzał się. - Problemy? - wybuchnął śmiechem- l to blisko, powiadasz? Ha! Ja nic nieczuję - Mimo to w głosie wampirawyczuwało się napięcie, a jego myślikrążyły w popłochu. Ferenc, który zbliżył się doWielkiego Lorda o jakieś pięćdziesiątstóp, wrócił na szlak. - Mnie również coś zaniepokoiło -stwierdził. - A przynajmniej wzbudziłomoje podejrzenia. Masz rację, Szaitisie,dopóki jesteśmy rozdzieleni, zbyt łatwonas złowić. - Ale ja nic nie widzę ani nie czuję!- zaprotestował znów Arkis, obstając

Page 655: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

przy swoim. - Powiadasz, że twoja wampirzawrażliwość jest mocniejsza niż nasze,razem wzięte? - zawołał wzgardliwieSzaitis. - A zatem sprawdźmy to. Rób,jak chcesz. Bądź panem swego losu.Przynajmniej cię ostrzegałem. To wystarczyło. Arkis skierował sięw lewo, dołączając do pozostałych. Wsamą porę - Szaitis, z miejsca, w którymsię znajdował, dojrzał w końcu naprawo od Arkisa, nieco ponad nim,ciemną plamę jaskini. Gdyby syntrędowatego wspiął się wyżej, musiałbytam trafić. W umyśle Wielkiego Lorda znówpojawiły się myśli jego przodka, o

Page 656: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wiele spokojniejsze. - Dobrze! I z tym problemem bymsobie poradził, ale najprostsze wyjściasą zawsze najlepsze. - Co teraz? - zapytał Szaitis. - Nad tobą jest szeroka pólka,pozostałość po krawędzi dawnegokrateru. Kiedy jut na nią wejdziesz,przesuń się na lewo, to znaczy na zachódTrafisz na kolejną jaskinię. Zignoruj ją iidź dalej. Następne wejście będzieprzypominało pęknięcie powstałe wstygnącej skale i to właśnie będziewasza droga w głąb wulkanu. Ale puśćtamtych przodem! Czy to jasne? Wielki Lord zadrżał, może i podwpływem odrętwiającego zimna, którewdzierało się nawet w głąb jego

Page 657: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wampirzych kości, ale przede wszystkimpod wrażeniem tych słów. Myśli,podobnie jak mowa, często kryły wsobie podteksty i tym razem z całąpewnością wyczul złowieszczy "ton"owego psychicznego głosu. I wiedziałteż, że myśli Szaitana są niezgłębione.Nawet on, Wielki Lord wampirów,obcując ze złem emanującym z planówtamtego, czuł coś w rodzaju lęku. - Szaitanie - powiedział ostrożnie. -Ja ci ufam. Wygląda na to, te mojaprzyszłość leży w twoich rękach. - A moja w twoich - odrzekł tamten.- Teraz dalej strzeż swych myśli iskoncentruj się na wspinaczce. I znów zniknął.

Page 658: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Szaitis zaczął się zastanawiać, naile mądry jest ów mroczny sojusz.Niewiele odnajdywał w tym mądrości;to przecież głównie kwestia instynktu i,oczywiście, konieczności. Ale wszystkoprzemawiało na korzyść Szaitana. Toniezaprzeczalnie jego terytorium, któreznał doskonale, a do tego nie byłpozbawiony zapasów. Szaitisowi pozostawała jedynienadzieja, że to, co Odwiecznyzaplanował dla Ferenca i Arkisa zTrędowatych, nie obejmie także jego.Czuł jednak, że nie. A przynajmniej -jeszcze nie. Tu znów odezwał się jegowampirzy instynkt, który rzadkozawodził. Zawsze jednak istnieje jakiś

Page 659: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

pierwszy raz. I często bywa ostatnim... Odrzucił od siebie te ponurerozważania i poszukał jaśniejszychomenów. Przypomniał sobie swój sen,ten o wieżycy Lady Karen i o tym, jakodzyskał władzę, podbiwszy wtajemniczy sposób Gwiezdną Krainę izniszczywszy Ogród Rezydenta. Miałwrażenie, że w każdym śnie kryje sięjakiś element przepowiedni. Rzecz wtym, że stara wampirza maksyma głosiła,iż ten, kto wczytuje się w przyszłość,kusi los. W finale owego snu pojawiłysię ruiny i masakra, ale i sugestia, żejednak istnieje jakaś przyszłość. Jaka?Mógł tylko zgadywać. - Półka - mruknął Fess Ferenc,

Page 660: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wspinając się na nią przed Szaitisem.Ledwie głowa Wielkiego Lordawysunęła się ponad jej krawędź,olbrzym wyciągnął potężną, szponiastądłoń. Szaitis przyglądał się jej przezdłuższą chwilę, a potem sam wyciągnąłrękę. Ferenc bez wysiłku podniósł go napółkę. - Ostatnio w podobnej sytuacjizrzuciłeś mnie - przypomniał mu WielkiLord. - Ostatnio sięgałeś po rękawicę. Dołączył do nich Arkis. - Wy i wasze uprzedzenia! -mruknął. - Nadal mówię, że nie czuję nicgroźnego. Co więcej, niemal dotarłemdo jakiejś jaskini. To również dobrzemógł być tunel.

Page 661: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- O? Sądzisz, że ta jaskinia byłapusta? - spytał Szaitis. - A może krył sięw niej jeden z mieczonosów, o którymopowiadał Fess? - Chyba bym go wyczuł? - zjeżył sięArkis. Fess skrzywił się. - Volse nie wyczuł - zauważył. - Aja dopiero wtedy, gdy okazało się tozbyteczne. - Odwrócił się do Szaitisa. -Co dalej? Wielki Lord zmrużył szkarłatne oczyi pociągnął spłaszczonym, karbowanymnosem, udając, że węszy. - Okolica na prawo od nas wciążwydaje mi się niebezpieczna. Proponuję więc, byśmy poszli tą

Page 662: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

półką w lewo, poza rejon zagrożenia.Sprawdzimy, dokąd ona prowadzi.Przynajmniej odetchniemy po tejwspinaczce. Ferenc pokiwał groteskowo głową. - To mi odpowiada. Ale jak niskoupadliśmy, nieprawdaż? Ruszyli wzdłuż półki. - Upadliśmy?Jak to? - zapytał Arkis. Ferenc wzruszyłramionami. - Tylko popatrz na nas. Trzejwampirzy Lordowie - czy też byli Lordowie - obdarci z większejczęści swoich mocy, idą zwartą grupką,jak przerażone dzieci, by zbadaćdziwne, nieznane zakamarki. I lękają siętego, co może ich tam zaskoczyć! - Lękają się? - Arkis aż się nadął. -

Page 663: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Mów za siebie! Ferenc mógł tylko westchnąć. - Nie zapominaj, że to ja widziałembestię, która przedziurawiła WielkiegoPryszcza. Nagle zrobiło się ciemniej iwszyscy trzej zatrzymali się,spoglądając na siebie badawczo,niepewnie. Górne partie wulkanuzasnuła cienka warstwa chmur. Na półkęzaczęły spadać pierwsze, drobne płatkiśniegu. Arkis popatrzył w niebo. - Jedna chmura? - zastanawiał sięgłośno. - I akurat tu się zrodziła? Jakmyślicie, czy to wampirza mgła? - Oczywiście - potwierdził Ferenc.

Page 664: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Ktokolwiek tu żyje, wyczuł, żenadchodzimy. Chce nam utrudnićwędrówkę. Przesłania swe leże i drogędo niego. - A to oznacza, że obraliśmywłaściwy szlak - dodał Szaitis. Ruszyłdalej, a pozostali Lordowie, niemalautomatycznie, poszli za nim. - Ha! - burkną! Arkis. -Przynajmniej przeczucie cię niezawiodło. Może spisało się aż zadobrze. Zdaje mi się, że tamten ma nasna oku. On wie i widzi wszystko, a mywciąż błąkamy się w ciemności, jak tetutaj - Uderzył dłonią małego białegonietoperza, który podleciał zbyt blisko. Oczy Ferenca rozwarły się szerzej.Aż drgnął.

Page 665: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Jego albinosy! Jego nietoperze! -wyrzucił z siebie. - Powinniśmy byli nato wpaść. To tak nas śledzi. Te karzełkipodążają za nami, jak pchły za wilczymszczenięciem. - Podejrzewałem to - pokiwa!głową Szaitis. - Służą mu, podobnie jakdesmodus i jego mniejsi czarni braciasłużyli nam w Gwiezdnej Krainie.Obserwują nasze położenie i owszystkim donoszą... temu komuś. Arkis wytrzeszczył oczy i złapałWielkiego Lorda za ramię, zmuszającgo, by stanął. - Podejrzewałeś to i nic nam niepowiedziałeś? - Niczym nie potwierdzone

Page 666: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

podejrzenie pozostaje tylkopodejrzeniem - odparł Szaitis, ze złościąstrząsając jego dłoń. - Ale i tak to dośćważny fakt, który pozwała nam głębiejwejrzeć w jego sytuację. - Co? Wejrzeć? W sytuację? O co cichodzi? Do czego zmierzasz? - Do tego, że pan wulkanu się nasboi! Nietoperze śledzą nasze ruchy;śnieżyca ma nas powstrzymać;mieczonos strzeże jego ula, podobnie jakpszczoły-żołnierze ze Słonecznej Krainystrzegą swego miodu? O tak, on się nasboi, a to oznacza, że nie jest taki silny. "Sensowny wywód - możerzeczywiście nie jest - stwierdził wduchu. - Ale i tak zaryzykuję. Jednoprzynajmniej mamy wspólne:

Page 667: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

inteligencję." - I naszą krew - zaszemrałonatychmiast w umyśle Szaitisa. - Niezapominaj o wspólnej krwi - Co takiego? - warknął Ferenc.Ogromny łeb zwrócił się ku Szaitisowi,a pod zjeżonymi czarnymi brwiamibłysnęły gniewnie ślepia. - Co to było?Czy coś mówiłeś albo myślałeś,Szaitisie? Wielki Lord ukrył moment paniki zazasłoną absolutnej niewinności. - Co? - Uniósł brew. - Mówiłem?Myślałem? Co masz na myśli, Fessie? -A kiedy Ferenc i Arkis rozglądali sięnerwowo, wysłał w przestrzeń potrójnieosłoniętą myśl.

Page 668: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Już drugi raz omal mnie niezdradziłeś, Szaitanie. Czy sądzisz, że tojakaś gra? Jeśli domyślą się choćbyskrawka tego, co mam zrobić,przepadłem! - Co mam na myśli? - obruszył sięFerenc. - Nic nie mam na myśli pozatym, że chcę to wszystko jak najprędzejskończyć. - Wyprostował się. - Co więcpowiesz: idziemy dalej czy sobiedarujemy? Czy ów pan wulkanu jestrzeczywiście słaby, czy my jesteśmysłabsi? Taka wspinaczka wśród śniegu,kiedy nie wiadomo, co będzie dalej,potwornie działa na nerwy. I znów w umyśle Szaitisa zaszemrałSzaitan: - Pospiesz się; sprowadź ich;

Page 669: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

sprowadź ich do mnie! I zrób to szybko.Ten olbrzym nie jest głupcem. Jestwrażliwy i obaj go zlekceważyliśmy.Będziesz musiał na niego uważać, tylkodyskretnie. - Zauważyłem - odezwał się Szaitis,jak gdyby od niechcenia - że te małealbinosy latają wciąż na zachód.Powiem więc, że powinniśmy trzymaćsię tej półki i zobaczyć, dokądprowadzi. - Nie! - zadudnił Ferenc. - Coś tunie gra, jestem tego pewien. Szaitis popatrzył na niego, a potemna Arkisa. - Chcesz więc zejść na dół? Całynasz czas i wysiłek ma pójść na marne?

Page 670: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Czy ta wampirza mgła do resztywytrąciła cię z równowagi? Przecieżnasz wróg nie stworzyłby jej, gdyby samnie czuł niepokoju. - Ja jestem z Ferencem - oznajmiłArkis. Wielki Lord wzruszył ramionami. - No to dalej pójdę sam. - Co? - Ferenc wbił w niego wzrok.- Możesz być pewien, że idziesz pośmierć. - Jak to? To tutaj zginął Volse? - Nie, po drugiej stronie góry, ale... - A zatem zaryzykuję. - Sam? - zapytał Arkis. - A czy lepiej umrzeć teraz, czypóźniej? Ja wolę zginąć uwięziony wczyimś uścisku, a nie w lodzie, kiedy

Page 671: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

coś dowierci się do mego serca. - Inagle syknął, jak gdyby skończyła sięjego cierpliwość. - Pamiętajcie, że jestnas tu trzech! Trzech "wielkich" - ha!wampirzych Lordów przeciwko...czemu? Nieznanej istocie, która boi sięnas prawie tak samo, jak my - wy - jej. -Odwrócił się od nich. - Szaitisie! - zawołał Ferenc,wściekły, a jednocześnie zdziwiony. -Dosyć! - rzucił przez ramię Szaitis. - Jużz wami skończyłem. Jeżeli zwyciężę, wszystko będziemoje. A jeśli przegram... cóż,przynajmniej zginę, jak żyłem: jakowampir! Poszedł wzdłuż półek i nawet nie

Page 672: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

oglądając się, wiedział, że oczy tamtegośledzą każdy jego krok. - Jesteśmy z tobą - zadecydował wkońcu Ferenc, lecz Szaitis wciąż patrzyłprzed siebie. I wreszcie usłyszał głosArkisa. - Wielki Lordzie, zaczekaj na nas! Nie spełnił jego oczekiwań, a nawetjeszcze przyspieszył, tak że musieli sięnieźle naszarpać, by go dogonić. I tak,podczas gdy owa para następowała muna pięty, doszedł do wylotu pierwszejjaskini, którą opisał mu Szaitan.Przystanął; nie mógł ich rozczarować.Dyszący ciężko Lordowie zobaczyliciemną szczelinę, w którą wbijał wzrok. - Sądzisz, że to wejście? - zapytałArkis, niezbyt jednak ochoczo.

Page 673: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Szaitis jeszcze intensywniejwpatrzył się w mroczne wnętrze jaskini,a potem udał, że się ostrożnie cofa. - To oczywiste - odparł. - Możezbyt oczywiste... - A potem zwrócił siędo Ferenca: - A co ty powiesz, Fessie?Aż nadto widać, tamtejsze mrozywyostrzyły twoje zmysły. Czy ta drogajest bezpieczna czy też nie? Ja sądzę, żenie. Wydaje mi się, że w głębi tej grotycoś się rusza. Wyczuwam jakiegośpotężnego stwora o dość ograniczonejinteligencji, ale za to zdolnego działać zukrycia. - Odwołał się, oczywiście, doopisu mieczonosa, podanego przezFerenca. I nie przeliczył się, sądząc, żewywoła w umyśle olbrzyma właśnie taki

Page 674: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

obraz. Fess wetknął swój wielki łeb dojaskini, sięgnął wzrokiem w izmarszczył ryjkowaty nos. - Też to czuję. I może to jestwejście, skoro pan wulkanu wysłałbestię, aby go strzegła. Szaitis pokiwał głową. - Może tę samą bestię? - Co? - zdziwił się Arkis. - Może ma tylko jednego potwora -wyjaśnił Wielki Lord. - Gdyby miał ichwięcej, mógłby jednocześnie usunąć iVolse'a i Fessa. Ale jakie to ma znaczenie? -wzruszył ramionami Ferenc. Gdybynawet ta bestia była sama, to i tak jestpotworem. Sugerujesz, że moglibyśmy

Page 675: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

na nią zapolować? To obłęd! Jeden znas na pewno przypłaciłby życiem - amoże nawet dwaj albo i wszyscy - a wnajlepszym razie potężnymi ranami.Widziałem, jak w ciągu trzech sekundzadała trzy nieomylne ciosy, dziurawiącVolse'a jak oścień Wędrowca rybę. Atamten nawet nie wiedział, co go trafiło! - Nie, nie proponuję walki. Wprostprzeciwnie - wyjaśnił Szaitisie. Chcętylko powiedzieć, że jeśli istnieje tylkojedna taka bestia, która czai się tutaj,mamy szansę wejść jakąś inną drogą. - Co znowu? - skrzywił się Arkis. -A tych wejść i wyjść pewnie jest tu wbród? - Na to wygląda - stwierdził Szaitis.

Page 676: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Tunel, w którym zginął Volse. Jaskinia,którą podobno widziałeś na stoku. Taciemna grota, przed którą stoimy. Ateraz posłuchajcie: władca wulkanustworzył mgłę, która miała nas zmylić?Nie chodziło mu jednak o to, by ukryćprzed nami tę jaskinię, inaczej niewysłałby tu swego mieczonosa. Azatem... może nie opodal znajduje siędrugie wejście? Proponuję, żebyśmyposzli jeszcze tą półką na zachód. Nawetjeżeli na nic nie trafimy, będziemy moglisobie powiedzieć, że dokładniezbadaliśmy tę część stoku. - To ma sens - zgodził się Ferenc. -Nie mam zastrzeżeń. Dopóki niezaczniesz nalegać, bym wszedł do tejjaskini.

Page 677: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- No to chodźmy - warknął Arkis. -Ta gadanina i te domniemania to tylkostrata czasu. Ruszył, mijając pozostałych, aFerenc poszedł w jego ślady. W tensposób Szaitis znalazł się z tyłu. Śniegowa chmura rozwiała się,zorza wciąż się wiła, a gwiazdy nadałyzakrzywionemu widnokręgowiniebieskawy połysk. Wielki Lordwyczuł, że obaj jego "towarzysze" swewampirze zmysły kierują przed siebie;mógł teraz swobodnie rozmawiać zSzaitanem. - Hej tam. Jak ci odpowiada takiukład? - zapytał, bacznie strzegąc swychmyśli. - I czy ta mała śnieżyca to twój

Page 678: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

pomysł? Myślałem, że zależy ci na nich,a ty chcesz ich odstraszyć. Odpowiedź przyszła natychmiast. - Po pierwsze, taki układ idealnieodpowiada nam obu. Po drugie, śnieżycamiała odwrócić ich uwagę i zbić ich - azwłaszcza olbrzyma - z tropu. Posłuchajuważnie, opiszę ci dalszy szlak. Zarazdojdziecie do miejsca, gdzie skałapoorana jest głębokimi szczelinami.Jedno z pęknięć będzie miało coś wrodzaju posadzki z zastygłej lawy.Pójdziesz tamtędy, doprowadzi cię domej siedziby w czeluściach wulkanu.Czas twoich towarzyszy niestety siękończy. Nie zdążą już sami tam dotrzeć.A przynajmniej nie na własnych nogach. Nie było w tym nic z żartu, a

Page 679: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

jedynie lodowato zimne stwierdzeniefaktu. Szaitis powstrzymał się odkomentarzy, zresztą Arkis, idący naczele, właśnie się zatrzymał. Najpierwdołączył do niego Ferenc, a potemSzaitis. Dalszą część półki i niemalpionową ścianę przecinały głębokieszczeliny, niekiedy szerokie aż na krok.Arkis popatrzył na pozostałych Lordów. - Co teraz? - Idziemy dalej - powiedział Szaitis. Może pospieszył się z tąodpowiedzią albo okazał zbyt wielepewności siebie, gdyż Ferenc przyjrzałmu się uważnie. - Ależ ta droga wygląda na

Page 680: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

rumowisko - wykrzyknął olbrzym podłuższej chwili. - Tutejsze, ze jaskiniesą pewnie bliskie zawalenia. - Nie dowiemy się tego, dopóki niesprawdzimy - odparł Szaitis. - Czuję, że jesteśmy już niedaleko. Ferenc zmrużył oczy. - Wygląda na to, że nie tylko mojezmysły są wyostrzone aż do przesady.Ale zgoda, pchajmy się dalej. Arkisie,prowadź. Syn trędowatego, mamrocząc cośpod nosem, przeszedł przez pierwsząszczelinę; zachwiał się, ale odzyskałrównowagę. Poszli dalej. Kiedyprzedostali się przez kolejne pół tuzinarozpadlin, Arkis przystanął. - Hej! - zawołał. - Następne

Page 681: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

pęknięcie ma jakby podłogę, utworzonąprzez zamarzniętą skałę. - Dawny odpływ lawy -poinformował Ferenc, stając tuż przynim. Szaitis podszedł ostatni i popatrzyłna klif, rozdarty przed wiekami przezszukającą ujścia, rozżarzoną magmę. - Lawa z serca wulkanu -stwierdził. - Może więc w końcuznaleźliśmy nasze wejście? Ferenc wszedł pod skalny nawis izniknął w jego cieniu. - Pozwólcie, żesprawdzę. Arkis poszedł za nim, a Szaitisubezpieczał tyły. Wszyscy trzej węszyli,penetrując drogę nadzwyczaj czułymi

Page 682: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wampirzymi zmysłami. - Nie wyczuwam... nic! -zaryzykował w końcu Arkis. - Ja też nie - dodał Wielki Lord. Zulgą przyjął fakt, że obdarzonyniewielkim talentem Okrutna Śmierć niewykrył żadnego zagrożenia (on samuznał to miejsce za nad wyraz groźne iodpychające). Ferenc jednak czuł chybato samo, co Lord i nie zawahał się tegopowiedzieć. - To mi się nie podoba -oświadczył. - Cuchnie tu niemal tak, jakw jaskini, w której Volse dostał zaswoje. - Chyba śmierć Volse'a padła ci namózg - powiedział Szaitis. Przypomnijsobie, co mówiłem wcześniej - tym

Page 683: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

razem jest nas trzech. Obaj z Arkisemmamy nasze solidne rękawice, a tyjeszcze solidniejsze szpony. W końcuustaliliśmy już, że bestia kryla się wtamtej jaskini. Moim zdaniem... -Przerwał, by znów pociągnąć nosem, poczym mówił dalej. - Moim zdaniem, jestwielce prawdopodobne, że władcawulkanu zamaskował to miejsce,przesycił je mrokiem i odorem śmierci.Ale odór to tylko odór, a ja czuję nasztriumf! Jestem za tym, by tam wejść. -Przeniósł wzrok z Ferenca na Arkisa. Syn trędowatego wzruszyłramionami. - Jeśli tak zwany "władca wulkanu"ma tam wszelkie wygody, Idę z tobą,

Page 684: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Szaitisie. Już powyżej kłów mam tychniedostatków! Marzy mi się sutaczerwona krew i kobieta w łożu. Jaksądzisz, może to haremu strzeże takzazdrośnie? Teraz to Szaitis wzruszyłramionami. - Nigdy nie brały mnie takieopowieści, ale słyszałem, że częśćwygnanych Lordów zabrała z sobą swekonkubiny. Przekonamy się o tym, gdydojdziemy do celu. - Tak, wygody - powtórzył zaArkisem Ferenc, oblizując wargi. - Mnie też by się przydały. Wporządku, idziemy. Wielki Lord zagrał rozeźlonego. - A cóż to za nagły zwrot? - zapytał.

Page 685: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Stałeś się naszym przywódcą? Zdajemi się, że lubisz mieć ostatnie słowo,Fessie Ferencu. "Arkisie, prowadź", "Wporządku, idziemy". - Ba! - zareplikował Ferenc. -Gdyby nikt nie podjął decyzji, wieczniebyśmy tu sterczeli. Pozwól, że japoprowadzę... I właśnie tego chciał Szaitis. Ciemność panująca w grocie stałasię dla wampirzych Lordów światłemdnia, daleko atrakcyjniejszym od blaskuzorzy i błękitnej poświaty rzucanej przezgwiazdy. Ferenc, tam gdzie droga byłaprosta i pozbawiona przeszkód, kroczyłpewnie; poruszał się jednak ostrożniejtam, gdzie blokowały ją kamienie lub

Page 686: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

strop się niebezpiecznie obniżał, a takżew miejscach, gdzie tryskająca lawazostawiła po sobie okrągłewybrzuszenia o ostrych krawędziach,coś na kształt małych kraterów. Szedłwciąż głównym chodnikiem, niezważając na inne naturalne szczeliny czyboczne odnogi. Arkis zatrzymał się o krok m nim, atuż przed Szaitisem. W miarę jakposuwali się coraz głębiej, poczuciezagrożenia nie było już takprzytłaczające, co potwierdzało(zdaniem Okrutnej Śmierci i Ferenca)"teorię" Szaitisa, iż mieszkaniecwulkanu świadomie roztoczył takprzerażającą aurę, chcąc zniechęcićewentualnych intruzów.

Page 687: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Szaitis był czujny i starannie strzegłswych myśli. Najchętniej porozumiałbysię z Szaitanem, ale wolał nieryzykować. Fess i Arkis rozpuścilidokoła swe wampirze sondy, polując nanajmniejszy nawet ślad jakiejkolwiekaktywności psychicznej. Grunt, żewchodzili w głąb tej góry. Po jakimś czasie Ferenc dał znak,by się zatrzymać. - Jesteśmy co najmniejw połowie drogi - wyszeptał. - Pora sięprzygotować. - Do czego? - warknął Arkis. Togłupie pytanie zahuczało niczym lawina,odbijając się powoli cichnącym echem. - Durniu! - szepnął Fess, kiedyupewnił się, że już go słychać. Po co

Page 688: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

mamy korzystać z naszychnietoperzowych zmysłów, węszyć jakwilki i dostrajać nasze umysły docudzych myśli, skoro nie przepuszczaszżadnej okazji, by narobić hałasu iuprzedzić wroga o naszym nadejściu? - Do diabła, jeśli jest w domu, zpewnością wie, że nadchodzimy -powiedział zmieszany Arkis, zniżającgłos. - Możliwe - wtrącił Szaitis - alemimo to zachowujmy się cicho. - I przygotowujmy się - przypomniałFerenc. - To maszerowanie na czeledziała mi już na nerwy. Arkisie, możeszmnie zastąpić. - Żaden problem. Syn trędowategoposzedł pierwszy, rad, że może

Page 689: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

naprawić swój błąd. Ale przeszli tylko ztuzin kroków. - Stać! - syknął Arkis. - Coś tu jestnie tak! Wyczuli to jednocześnie: swoistąpróżnię, wolną od jakichkolwiekwibracji - i dobrych, i złych - miejscetak nieruchome, jak martwe i mroczne,podziemne jezioro. Wszyscy pojęli, coto znaczy: ten rejon uczyniono sterylnym,wytłumiono nawet emanacje ciemności izimnej skały. Ktoś chciał, by uwierzyli,że nie ma tu absolutnie nic... gdyżwłaśnie tu coś było! Szaitis czuł, jak przenika godreszcz: wiedział, że tamci reagują taksamo. Arkis, wysunięty najdalej do

Page 690: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

przodu, zamarł i coś wybełkotał, alebyło już za późno nawet na bełkot.Wielki Lord poczuł, że zasłonapsychiczna pęka, i ugiął się podnaporem grozy, przezierającej się przezjej strzępy, a potem zobaczył jakiśohydny szary błysk, zwiastujący koniecArkisa z Trędowatych, zwanego teżOkrutną Śmiercią. Zaiste, okrutnąśmiercią zginął! Trudno powiedzieć, skąd wziął sięów Potwór - z wnęki w ścianie, zbocznego tunelu, a może zza którejśskały - ale natarł z wielką szybkością ize świadomością celu. Był dokładnietaki, jak opisał go Ferenc. Pokrytyszarymi i białymi plamami,pożyłkowany jak marmur; rozwinął się,

Page 691: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

czy też poderwał tak nagle, że zdawaćsię mogło, iż to jakiś masywny, na półwrośnięty w podłoże głaz ożył i mieniłswój kształt. Jego odnóża przeistoczyłysię w mgiełkę; drąc pazurami powietrze,stanął dęba tuż przed Arkisem. Rybi łebzakończony miał spiczastą lancą, nacałej długości pokrytą cierniami albohaczykami. Wielkie jak spodki oczysparaliżowały ofiarę swym wypranym zemocji spojrzeniem. Dłoń Arkisa osłonięta byłarękawicą, gotowa do walki, ledwiejednak uniósł rękę, Potwór zaatakował-tak szybko, że niemal niedostrzegalnie.Lanca rozcięła krótką, grubą szyjęLorda, a igłowate zęby zacisnęły się na

Page 692: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zakończonym rękawicą ramieniu.Potwór odgryzł je i natychmiast połknął.Cofając się, znów ciął Arkisa w szyję,tym razem rozpruł mu tchawicę. Wchwilę później natarł po raz drugi,mierząc w korpus. Przeszył baryłkowateciało i dosięgnął serca. Nadziany nakościane ostrze Lord szarpał siękonwulsyjnie i dygotał. Kły, bezradniekąsające powietrze, poczerwieniały -zakrztusił się krwią. Fess rzucił się w tył (Szaitis sammiał ochotę uciec), a jego oczy zrobiłysię ogromne, nabiegły szkarłatem. Alerozpaliło je coś więcej niż zwykłystrach; była w nich także furia! Olbrzymjedną szponiastą dłonią chwyciłWielkiego Lorda, drugą zaś uniósł do

Page 693: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

ciosu. Przypominała wiązkę czarnych,połyskliwych sierpów. - Podstępny bękarcie! .warknął -Jajo twojego ojca było zgniłe i jeszczew tobie jest ropa! - Co? - Szaitis nakazał swemumetamorficznemu ciału, by wypełniłorękawice. - Oszalałeś? - Pewnie tak, skoro ci zaufałem! Ferenc gotów już był uderzyćSzaitisa, wbić szpony między jegożebra, uchwycić serce i wyrwać je zpiersi. Jednakże coś go powstrzymało.Coś, co zobaczył za Wielkim Lordem.Szaitan barwą i fakturą skóryprzypominał czarną magmę. Jedynie to,że się poruszał, pozwalało go dostrzec

Page 694: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

na tle skał - i to tylko dlatego, że chciał,by go widziano. Fess zobaczył go irozdziawił usta. Nabrał powietrza,zapominając, że chciał uderzyć Szaitisa,ten zaś odpłacił mu się, waląc zaciśniętąw pięść prawicą w bok jego głowy. Awówczas... ...Praprzodek Szaitisa wygarnąłswego potomka z rozluźnionego nagleuścisku Ferenca i owinął ogłuszonegoolbrzyma mrowiem chłoszczącychmacek. Skrępowany ciasno Ferenc byłnajzupełniej bezradny, lecz Szaitan i taknie dał mu czasu na dojście do siebie.Rozległ się dźwięk przypominającydarcie skóry i rozciągliwa paszczazamknęła się, pochłaniając głowęolbrzyma.

Page 695: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Szaitis, uciekający na oślep, wpadłna jakieś kamienie. Potknął się. Czując,że traci siły - on, Szaitis, traci siły! -runął na pokład zastygłej lawy. Z jednejstrony widział koszmarnego łapczywca,który sycząc i bulgocząc, spijał resztkisoków życiowych Arkisa, z drugiej zaściało "niezwyciężonego" Fessa Ferenca,wibrujące i pulsujące w splotachpierwszego z wampirów, Szaitana. "Jeśli istnieje piekło - pomyślałSzaitis - stoję u jego bram." Pośród ciemności, kryjącejmetamorficzny łeb Szaitana, jarzyły siętylko jego czerwone oczy. Przesłały doskołatanego umysłu Szaitisa odpowiedź. - Tak, to jest swoiste piekło, w

Page 696: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

którym władza należy do nas. Towłaśnie piekło, synu moich synów,któregoś dnia przeniesiemy je doGwiezdnej Krainy, a później dowszystkich dalszych światów!

CZĘŚĆ TRZECIA

ROZDZIAŁ PIERWSZY - ŁOWCY IZWIERZYNA

Harry Keogh, Nekroskop iniedoszły mściciel, myślał początkowo,że bez większego trudu wytropi tego,którego szukał: młodego wampira zFrigis Express, będącego takżenekromantą, gwałcicielem i obłąkanym

Page 697: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zabójcą, odpowiedzialnym za śmierćsześciu młodych kobiet. Wkrótce jednakodkrył, że nie będzie to tak łatwe, jaksądził. Frigis miał tuzin filii, rozsianychpo całym kraju, mniej więcej tyle samomagazynów i zamrażalni oraz przeszłodwieście ciężarówek, z których połowabyła w kursie o każdej porze dnia lubFirma musiała więc zatrudniaćniejednego kierowcę, pasującego doogólnikowego opisu, jakim dysponowałHarry. Ogólnikowego, gdyżpodejrzewał, że owa rozdęta, pożądliwakarykatura, jaką mu przedstawiono,stanowiła bardziej twór roztrzęsionejwyobraźni niż wierny portret człowieka.Poza tym było wielce prawdopodobne,że Frigis zatrudniał również ludzi na

Page 698: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zlecenie i mogę zdarzyć, że człowiekHarry'ego należał właśnie do tejkategorii. Gdzieś jednak musiał sięznajdować przynajmniej spispracowników etatowych i Keogh miałnadzieję, że go znajdzie, a w nim owegoJohna, czy też "Johnny'ego", któregościgał W trzecią środę maja, o trzeciejtrzydzieści nad ranem, odwiedziłgłówne, londyńskie biuro Frigis, chcącprzejrzeć kartoteki firmy. Udał się tamprzez kontinuum Mobiusa, zatrzymującsię po ze na kilku dobrze znanychprzystankach i w końcu pojawił 'bramiesklepu przy Oxford Street. O tej godziniepowietrze było niemal całkiem wolne od

Page 699: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

spalin i nawet orzeźwiające, a lampyużyczały ulicy dość niezwykłejpoświaty. Wiatr unosił nad rynkiemwielkie stronice jakiejś bezpańskiejgazety, łopoczące niemrawo jak wielkie,powolne ptaki. Biura, które interesowałyHarry'ego, znajdowały się dokładnienaprzeciw. W budynku nie paliło siężadne światło; miał nadzieję, żadennocny strażnik nie skomplikuje musprawy. Nie przeliczył się. Wchodząc szlakiem Mobiusa dobudynku, Keogh pozwolił, by pączkującyw nim wampirzy instynkt doprowadziłgo na odpowiednie piętro. Komuś, ktojak Nekroskop kreował własne drzwisamą mocą liczb, zamki w tych realnie

Page 700: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

istniejących nie mogły przysporzyćproblemów. Dwukrotnie jednak zprzyzwyczajenia chciał zapalić światło idopiero wówczas dotarło do niego, że toniepotrzebne. W pewnej chwili natrafiłna duże lustro, a to, co w nim zobaczył -obraz mężczyzny o pociągłej twarzy iświecących czerwonawych oczach -zafascynowało go i przeraziłojednocześnie. Był oczywiście świadomzachodzących w nim zmian, ale dotądnie pojmował, jak szybki to proces. Towywołało w nim mieszane uczucia ijakieś dziwne pragnienie: tęsknotę zanocą i tajemnicą, za wędrówką w jakieśobce miejsce, choćby i w poszukiwaniułupu. No i właśnie zawędrował w takie

Page 701: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

miejsce. Ale łup łupowi nie równy... Biuro kadr było brudne izaniedbane; cuchnęło w nim mocnąkawą i zastarzałym dymempapierosowym. Dokumenty trzymano warchaicznych szafkach, do tego jeszczeotwartych. Harry szybko trafił na rejestrkierowników filii i składów, nie znalazłjednak żadnych informacji na tematszeregowych pracowników. Odkryłnatomiast spis adresów i telefonówwszystkich terenowych biur FrigisExpress. Schował go do kieszeni. Tomiało zaoszczędzić mu nieco czasu.Wszystko to jednak okazało się małosatysfakcjonujące. Zniechęcony, zastanowił się nadkolejnym posunięciem. Należało chyba

Page 702: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zacząć od pierwszej pozycji w rejestrzefilii i jechać w dół. Ni stąd ni zowądprzyszedł mu na myśl Trevor Jordan.Może przydałaby się teraz jakaśfiliżanka kawy, chwila przyjaznejrozmowy, ktoś, z kim - mówiąc krótko -można by pobyć, choćby po to, byoddalić od siebie niepokój. Wątpił w to, że Jordan nie śpi, alena wszelki wypadek poszukał go,odwołując się do telepatii - inatychmiast znalazł. - Harry? - Jedyny w swoim rodzaju"głos" Jordana zabrzmiał w umyśleNekroskopa tak wyraźnie, jakby esperszeptał mu wprost do ucha. - Czy to ty? Harry odkrył, że telepatia jest

Page 703: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zjawiskiem zarówno podobnym domowy zmarłych, jak i krańcowo od niejróżnym. Posługiwał się już czymś takim- odwróconą mową zmarłych, jakmniemał- ale to miało miejsce dobrekilka lat temu, kiedy był pozbawionyciała, i jednak bardzo się różniło.Telepatia okazała się więc dla niegonowym doświadczeniem. Ale mimo tonie mógł się oprzeć wrażeniu,że jest onaczymś... naturalniejszym? Teoretyczniewszystko w świecie jest naturalne.Jednakże kontakt telepatycznyprzypominał normalną rozmowętelefoniczną, nie pozbawioną nawetzakłóceń, i trzasków, natomiast mowazmarłych była jak wiatr, szumiącytajemniczo nad pustynnym wąwozem,

Page 704: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

skąpanym w świetle. Jednym słowem,rozmowa żywych umysłów dostarczałazupełnie innych doznań niż metafizyczneporozumiewanie się z umarłymi. A mimo to Jordan zareagowałnieufnie, jakby nie był pewientożsamości Harry'ego i nie chciałujawnić swojej własnej. Dlaczego taksię zachował, tego Nekroskop nie umiałpowiedzieć. Spochmurniał. - A któż by inny, Trevor? Jordan poznał go, ledwie usłyszałjego głos. Jednakże jego telepatycznewestchnienie zasugerowało Harry'emu,że dzieje się coś niedobrego. Tak samoto, co Trevor powiedział później. - Harry, znasz moją starą metę w

Page 705: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Barnet? Tu właśnie jestem Nie umiemjednak powiedzieć, jak długo tu jeszczezostanę. Chciałbym się stąd wynieść.Wolę tego teraz nie wyjaśniać - tomogłoby być ryzykowne ale możemógłbyś do mnie zajrzeć? Na przykładteraz? - Jaki problem? Harry stał się czujny, wyczulony naniebezpieczeństwo. Wyraźnie dobierałniepewność Jordana. - Sam nie wiem. Przyjechałem doLondynu, by sprawdzić, czy zdołam siędowiedzieć czegoś, co cię zainteresuje,ale niemal od samego początku jestemzablokowany, i to na całego. Przybyłemtutaj, by obserwować INTESP, ale dodiabła... nie sadziłem, że sam będę

Page 706: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

obserwowany! - Natychmiast? - Natychmiast. - Ruszam - powiedział Harry. W pustej przestrzeni, jaką zostawiłpo sobie, wchodząc w drzwi Mobiusa,zawirowało powietrze; podmuchporuszył papiery w otwartej szafce.Jeszcze szeleściły, kiedy Keogh, ślademmyśli Jordana docierał do Barnet. Pojawił się cicho w mieszkaniuwskrzeszonego telepaty, w pokoju odfrontu. Łukowate okna spoglądały zwysokości pierwszego piętra nabrukowany zaułek, mur otaczający park iwidoczne za nim ciemne sylwetkiłagodnie falujących drzew. Pokój tonął

Page 707: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

w mroku, a Jordan stał przy oknie. Przezszparę w zasłonach wyglądał na zalanążółtym światłem ulicę. Harry sięgnął dokontaktu i zapalił lampę. Jordan syknął iprzykucnął, odwracając się gwałtownie.W dłoni miał pistolet. - W porządku - uspokoił goNekroskop. - To tylko ja. Telepataodetchnął głęboko i niemal padł nakrzesło. Machnął ręką, zapraszającHarry'ego, by też usiadł. - Tak się pojawiasz i znikasz -powiedział. - Zaprosiłeś mnie - przypomniał muKeogh. Jordan pokiwał głową. - Po prostu jestem kłębkiemnerwów. Wyglądam na ulicę - a tu nagle

Page 708: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zapala się światło! - To nie było rozsądne... choć,właściwie. Gdybym się najpierwodezwał, odwróciłbyś się i zobaczyłbyśmnie. Nie jestem pewien, cowywołałoby większy szok: nagłezapalenie światła czy widok mych oczuw ciemności. - Twoich oczu? Harry skrzywił się. - Są piekielnie czerwone, Trevor. Inic już nie może tego powstrzymać. To,co we mnie siedzi, jest silne. - Ale... zostało ci jeszcze trochęczasu? Keogh wzruszył ramionami. - Nie wiem ile. Mam nadzieję, że

Page 709: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wystarczy go na załatwienie jeszczejednej sprawy, a potem odejdę. - Wkońcu usiadł. - Może odłożysz tenpistolet i powiesz, co cię gryzie? Jordan popatrzył na broń, jakbyzapomniał, że wciąż ją trzyma. Parsknąłi wsunął ją do kabury pod pachą. - Zrobiłem się nerwowy jak kot -powiedział. - A raczej jak myszobserwowana przez kota! - Jesteś obserwowany? - Harry niewiedział, gdzie skierować swe myśli, byto sprawdzić. Znalezienie Jordanaprzyszło łatwo, gdyż wiedział, kogoszuka; podobnie było z Paxtonem. Aleznalezienie kogoś, o kim nic niewiedział - kogoś zupełnie nieznanegobyło sztuczką, której jeszcze nie

Page 710: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

opanował. - Jesteś pewien? Jordan wstał i zgasił światło. Znówpodszedł do zasłon. - Nigdy nie miałem takiej pewności.Tamten... tamci są teraz gdzieś wpobliżu, śledzą mnie. A jeśli nawet nieśledzą, to zaciemniają. Blokują mnie.Nie mogę się przez nich przebić.Podejrzewam, że to ludzie z INTESP;tylko skąd wiedzą, że wróciłem? Zeznów żyję? Odwrócił wzrok od zasłon izobaczył zmienioną twarz Harry'ego. - Już rozumiem, co miałeś na myśli. Keogh- wysoki i ciemny, o oczach,które uczyniły z jego twarzy demona -pokiwał głową. Ale dręczyły go teraz

Page 711: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

sprawy poważniejsze niż błyskprzekrwionych oczu. - Jak to jest, kiedy ktoś obserwuje iblokuje twój umysł? - zapytał. - Czułeś , jak Paxton cięobserwował, a blokada to ingerencja wpsychikę. Ekran zakłóceń - odrzekłTrevor. - Ależ ja nawet nie byłem pewien,że Paxton tam jest, dopóki mi niepowiedziałeś. Czułem tylkoświerzbienie. A co do ingerencji wpsychikę... - W porządku. - Teraz tamtenwzruszył ramionami. - Dam ci przykład.Spróbuj skierować na mnie swe myśli. Harry zrobił to i natrafił na ścianęszumów. Gdyby nie wiedział, o

Page 712: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

czynienia z Jordanem, głowiłby się, coto jest. - Jak trafisz na coś takiego, będzieszwiedział, że ktoś cię wygłusza -wyjaśnił Trevor. - Świadomie. Miałemokazję to poznać. Kiedy rosyjscyesperzy osłaniali Zamek Bronnicy, całyczas to trwało. Próbowaliśmy sięprzebić, a oni nieustannie dążyli do tego,by utrudnić. - Znów badawczo popatrzyłna Keogha. - A przy okazji Harry, tycały czas blokujesz, chyba że chceszkogoś odczytać albo sam zostaćodczytany. Ale u ciebie to inna sprawa.To coś, co jest stałe i się nasila. Nieszumy, lecz coś innego, naturalnego dlaciebie. Tak naturalnego, że nawet o rym

Page 713: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

nie wiedziałeś, prawda? Choć może"naturalne" to nie najlepsze określenie.W INTESP nazywaliśmy to psychicznymsmogiem. - Też się nad tym zastanawiałem -potwierdził Nekroskop. - To zdradza.Esperzy Darcy'ego muszą już wiedzieć,czym jestem. Jeśli nie wiedzą, powinienich spławić! Wygląda więc na to, żetalent, który otrzymałem od Wellesleya,stał się zbędny... choć może nie. -Zamyślił się. - Nie, zdecydowanie nie.Dar Wellesleya to totalne zaciemnienie;nie tyle czyni umysł nieczytelnym, cocałkowicie go otula. Wampir, jakpowiedziałeś, powoduje tylko smogpsychiczny. Ale jak w takim raziePaxton odkrył, co się ze mną dzieje?

Page 714: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Jakim cudem zdołał do mnie dotrzeć? - To dopiero zaczynało działać -odparł Jordan. - Twój wampir nienabrał jeszcze sił. Wciąż nie jest gotów,ale miał dość mocy, by mniepowstrzymać. W ciągu ostatnich kilkudni usiłowałem dotrzeć do ciebie z półtuzina razy, ale udawało mi się tylkowtedy, gdy sam chciałeś kontaktu. Ijeszcze jedno. Wspomniałeś o DarcymClarke'u, tak? Cóż... - Nagle umilkł iuniósł rękę w geście ostrzeżenia. -Czekaj. Czułeś to? Harry potrząsnął głową. - Sonda - wyjaśnił Jordan. - Ktośpróbuje mnie złapać. Wystarczy, że sięrozluźnię i już są na miejscu.

Page 715: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Keogh zbliżył się do telepaty iwielkich łukowatych okien, ale wciążtrzymał się w cieniu. - Mówiłeś, że chcesz się stądwynieść. Co miałeś na myśli? - Tylko to, że nie wiem, co oni mająna myśli. Wiem, że to mogą być tylkoludzie z wywiadu ESP, ale nie mampojęcia, czego szykują i do czegozmierzają. Czy wiedzą, że mają doczynienia ze mną? To małoprawdopodobne: co,zmartwychwstałem? A z drugiej strony iz ich punktu widzenia, kim innym mogębyć, skoro jestem telepatą i zajmujęmieszkanie Trevora Jordana? Te ichobserwacje przypominają mi czasy,kiedy śledziliśmy Juliana Bodescu. Za

Page 716: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

kogo oni mnie mają, Harry? - Zaczynam rozumieć - powiedziałNekroskop. Złapał Jordana za łokieć. -Masz rację: jest dokładnie tak jakwtedy, gdy śledziliśmy Juliana Bodescu.A to oznacza, że chodzi nie tyle o to, zakogo cię mają, ile... za co! - Chcesz powiedzieć, że myślą, iżja... - To możliwe. Zmartwychwstałeś,prawda? - odrzekł Harry. - Ale niewytwarzam psychicznego smogu. - Ja do niedawna też niewytwarzałem. Jordan westchnął. - Czekają na dalszy rozwójwypadków, a potem wkroczą! To

Page 717: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

prawie wszystko wyjaśnia. A na pewnowyjaśnia, czemu mam takiego pietra.Odbieram coś z ich podejrzeń, z ichzamiarów. Wyczuwam polujących namnie łowców. Harry, oni myślą, onipodejrzewają, że jestem wampirem! - Ale nie jesteś i łatwo tegodowieść. - Keogh próbował gouspokoić. - Poza tym wywiadem ESPzarządza Darcy Clarke... Co chciałeś mipowiedzieć o Darcym? Jordan odsunął się od okna. Kolejnespojrzenie w oczy Nekroskopaprzekonało go, że lepiej zgasić światło.Nacisnął kontakt, a potem opadł nakrzesło. - Darcy siedzi w domu i czymś siętrapi. Pamiętasz, to jego miałem

Page 718: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

obserwować. Dlatego, że on jest szefemi wie, co jest grane. Teraz jednak wygląda na to, że gozdjęli. A jako że on sam nie jesttelepatą, ktoś inny nieźle go ekranuje,utrudniając zdobycie jakichkolwiekinformacji. To brzmiało fatalnie. - Może powinniśmy go odwiedzić?- zaproponował Harry. - Możepowinniśmy się z nim spotkać i zapytaćprosto z mostu, co się dzieje? Choćjestem pewien, ze i tak wiem. Wydziałtylko czeka, aż mi się noga powinie.Jeżeli Darcy nam to powie, zyskamycałkowitą pewność. Jordan wzruszył ramionami.

Page 719: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Przynajmniej jest powód, bym stądwyszedł. Czuję, że jeśli tu zostanę,zacznę świrować! Boże, paskudnie jestbyć szpiegowanym i nie wiedzieć, cotamci myślą. - Dobra - rzeki Harry. - A copotem? Wrócisz tu? Rzecz w tym, żeprzydałaby mi się pomoc w sprawietego wielokrotnego zabójcy. Jako bazymoglibyśmy użyć mego domu wBonnyrigg. Choćby czasowo. Dziękitemu będziemy mogli na zmianę uważaćna obserwatorów. A kiedy misja, jakąsobie wyznaczyłem, dobiegnie końca izanim odejdę - zanim odejdę na amen -znajdziemy jakiś sposób, by dogadać sięz INTESP i oczyścić twoje konto. - Nieźle to brzmi. - Telepata

Page 720: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

odetchnął z ulgą. - Powiedz tylko słowo,a wchodzę w ten układ. - Powiem: idziemy zobaczyć się zDarcym. Żyje samotnie, jak większość zwas, esperów? Wiem, że kiedyśmieszkał w Hoddeson: czy nadal tamsiedzi? I czy jest sam, czy może ma jakąśkobietę? Darcy'emu szok by zbytnio niezaszkodził, ale nie chciałbym straszyćkobiet. - Nic nie wiem o żadnej kobiecie. -Pokręcił głową Jordan. Darcy dawnotemu poślubił swoją pracę. Ale niemieszka już w Hoddeson. Kupił sobiedom w Crouch End, milę lub dwie stąddomek z ogrodem przy Haslemere Road.Przeniósł się tam parę tygodni temu.

Page 721: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Zaraz po tej robocie w Grecji. - Nie znam tej okolicy, ale pokażeszmi, gdzie to jest. Chcesz coś ze sobązabrać? - zapytał Keogh. - Walizka jest już spakowana. - No, to możemy iść. - O czwartej dwadzieścia rano?Skoro chcesz. Nie mam samochodu, awięc albo pójdziemy pieszo, albo będęmusiał wezwać... Jordan pojął swój błąd, ledwiezobaczył dziwny uśmieszek Harry'ego. - Taksówka nie będzie potrzebna -oznajmił Nekroskop. - Mam własnyśrodek transportu...

* * *

Page 722: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Darcy Clarke był jeszcze na nogach;przez całą noc krążył niespokojnie popokoju. Ale nie jego talent go takdręczył; jemu samemu nic nie zagrażało.Martwił się o wydział i o akcję, którą,jak sądził, właśnie planowano. Martwiłsię też o Harry'ego Keogha. Właściwiete dwie sprawy łączyły się w jedną. Kiedy Harry wyprowadził Jordanaprzez drzwi Mobiusa, światła naparterze domu Clarke'a, prześwitująceprzez ścianę drzew i krzewów, paliłysię jasno. - Możesz już otworzyć oczy -powiedział do telepaty. Jordan zatoczyłsię, przygięty ciężarem grawitacji, od

Page 723: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

której na moment się uwolnił. Żołądekpodszedł mu do gardła, podobnie jakdzieje się to w windzie, która zatrzymujesię nagle na żądanym piętrze, tyle żeakurat ta winda nie miała ścian, podłogiani sufitu i "spadała" we wszystkichkierunkach jednocześnie. Dlategowłaśnie Harry polecił mu na chwilęzamknąć oczy. - Mój Boże - wyszeptał Trevor,chwiejąc się jeszcze. Rozejrzał się pomrocznej ulicy. "Bóg? - pomyślał Keogh. -Kontinuum Mobiusa? Może i masz rację.Tak właśnie myśli August Ferdynand." Podtrzymał telepatę. - Rozumiem. Niesamowitewrażenie, co? - zapytał.

Page 724: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Jordan popatrzył na Harry'ego ipoczuł lęk. Tamten mówił o sprawachnieziemskich, absolutnie niewiarygodnych, takim tonem, jakby były poprostu dziwne. - Niezły strzał, Harry. Darcymieszka tam. Pozwolili sobie przejść przez furtkęi weszli na ścieżkę pośród krzewów.Wisząca nad drzwiami frontowymilampa - biała kula, wyglądająca jakmały księżyc - przyciągała chmary ciem.Nekroskop polecił Jordanowi stanąć zboku, założył ciemne okulary i nacisnąłna dzwonek. Po chwili usłyszeli kroki. W drzwiach znajdował się judasz;Darcy Clarke skorzystał z niego i

Page 725: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zobaczył stojącego na progu Keogha.Talent nie przeszkodził mu w otwarciudrzwi, a to już wiele mówiło. - Harry! - zawołał. - Wejdź, wejdź! - Darcy - powiedział Keogh, łapiącgo za ramię - posłuchaj; nie denerwujsię, ale przyprowadziłem ci kogoś. - Przyprowadziłeś... - Chciałpowtórzyć Darcy, ale już Jordanwysunął się zza drzwi. Esper zobaczyłgo. - Trevor...? - wyszeptał. - .- Drgnąłgwałtownie i cofnął się o krok. - Wszystko w porządku, w porządku- uspokajał go Harry, idąc za nim. - Trevor? - wysapał Darcy,wybałuszając oczy; twarz mu nagle -Trevor Jordan! O mój Boże! O słodkiJezu!

Page 726: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Keogh nie lubił, gdy ludziebezmyślnie przywoływali owe ImionaPotęgi, ale tym razem to zrozumiał i nieprotestował. Trevor Jordan przesunął się obokHarry'ego i wziął Clarke'a za drugąrękę. W pierwszej chwili Darcy chciałsię od nich uwolnić. To znów byłanajzupełniej normalna reakcja, niemająca nic wspólnego z jego talentem. - Darcy, to naprawdę ja -powiedział Jordan. - I wszystko ze mnąw porządku. - W porządku? - Clarke rozdziawiłusta i zaraz je zamknął. Nie tylepowiedział, co wyskrzeczał te słowa.Spróbował jeszcze raz. - To naprawdę

Page 727: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

ty? Tak, poznaję cię. Ale wiem, że ty nieżyjesz. Pamiętasz, byłeś w szpitalu naRodos, kiedy wpakowałeś sobie kulę wmózg. - Możemy wejść do środka, usiąść ipogadać? - zapytał Harry. - Pogadać? - Clarke popatrzył naniego, na nich, jakby nie był pewien ktotu zwariował, on czy oni. Zaraz jednakskinął głową- Jasne czemu nie? Możesię potem obudzę! Kiedy znaleźli się w salonie, Clarkewskazał im krzesła, machinalnie robiłdrinki, przeprosił za nieporządek iwyjaśnił, że jeszcze się tu niezadomowił. Potem bardzo ostrożnieusiadł, jednym haustem wychylił potężnąporcję whisky... i zerwał się.

Page 728: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Do kurwy nędzy, mówcie! -zawołał. - Przekonajcie mnie, że mi nieodbiło! Harry uciszył go i czym prędzejwyjaśnił wszystko, albo prawiewszystko, nie wchodząc jednak wszczegóły. - A zatem przyszliśmy do ciebie -stwierdził na koniec - by siędowiedzieć, co się dzieje, co szykujeszwraz z INTESP. Zresztą, chyba jużwiem. Liczę na to, że dopilnujesz, żebytrzymali się z póki nie załatwię tego, cosobie poprzysięgłem. Clarke wreszcie zamknął usta i wbiłwzrok w Jordana. Tak, to był Jordan;wyglądał dokładnie tak samo jak

Page 729: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zawsze, ale mimo to Darcy chwycił goza rękę i mocno Ścisnął, przyglądającsię jeszcze intensywniej, żeby upewnićsię na sto procent. Telepata znosiłspokojnie to drobiazgowe badanie, bezprotestu przyjmując fakt, że jego stary,wieloletni przyjaciel tak go sprawdza,sprawdza każdy zapamiętany rys jegotwarzy i sylwetki. Twarz Jordana była owalna,pogodna, o zdrowej cerze; zazwyczajwyglądała chłopięco, teraz jednakpostarzał ją niepokój i niemała dozazadumy. Uczucia Jordana zawsze możnabyło określić, patrząc na jego usta:naturalnie zakrzywione, prostowały się izaciskały, ilekroć coś się komplikowało.Tak też wyglądały teraz, proste i

Page 730: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zaciśnięte. I Clarke świetnie wiedziałdlaczego. "Dobry, stary, wyrozumiały Trevor!- pomyślał Darcy. - Przezroczysty jakokno, czytelny jak otwarta książka. Odtej strony przynajmniej zawsze siępokazywałeś. Tak jakbyś chciał, byludzie czytali w twoich myślach równiełatwo, jak ty w ich umysłach; jakbyśpróbował zrekompensować im ten swójmetafizyczny talent, a nawet czuł sięwinien, że go posiadasz. Nigdy niespotkałem człowieka, który by ciebie nielubił. A jeśli znalazłby się ktoś taki, poprostu unikałbyś go. I jeżeli naprawdęjesteś sobą, wiesz dokładnie, co terazmyślę."

Page 731: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Jordan uśmiechnął się. - Zapomniałeś wspomnieć, żerównież przystojny i silny, o sportowejsylwetce! A co ma znaczyć ta "chłopięcatwarz"? Uważasz mnie za wielkiegodzieciaka, Darcy? Clarke wrósł w krzesło i dotknąłdrżącą dłonią rozpalonego czoła. Niewiedział, na którego powinien patrzeć,na Harry'ego Keogha czy na TrevoraJordana. - Cóż mogę rzec? - powiedział wkońcu. - Chyba tylko... witaj w domu,Trevor! Po kilku dalszych drinkach nadeszłakolej Darcy'ego. Przekazał swymgościom to, co wiedział, choć nie byłotego wiele.

Page 732: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Paxton musiał więc donieść, żeprzesłałem ci dossier tych dziewcząt,Harry, i to wystarczyło, by mniezawiesili. A skoro pytasz, czy zapolująna ciebie - znasz sposób działaniawydziału niemal równie dobrze jak ja.Oczywiście, prędzej czy później dobiorąsię do ciebie. - A do mnie? - zapytał Trevor. - Nie - uspokoił go Darcy - gdyżpierwsze, co jutro zrobię, to udam się domiasta i naświetlę im całą sprawę.Mógłbym już teraz zadzwonić doministra, ale o tej porze nie byłby tymzbytnio zachwycony. Jutro pojadę dokwatery INTESP i porozmawiam zewszystkimi, którzy coś tam znaczą;

Page 733: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zadbam o to, by w pełni zrozumieli, cosię dzieje. Może uda się nawet zdjąć ichna jakiś czas z karku Harry'ego. - Mam nadzieję, że się uda -powiedział zimno Nekroskop. - Liczę nato. - Zdjął przyciemnione okulary ipoprosił Darcy'ego, by zgasił światło. Ledwie zawieszony w czynnościachszef INTESP wypatrzył w mroku wtwarz Keogha, powiedział cicho: - Harry, ja też na to liczę... Takbędzie lepiej; lepiej dla nich! Harry Keogh przypuszczał, że Darcymówi szczerze; uważał go za jednego zniewielu, którym mógł zaufać. Jednakżewpływy wampira były już na tyle silne,że patrząc na Darcy'ego Clarke'a,widział w nim zarówno przyjaciela, jak

Page 734: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

i wroga. Harry nie był w staniebezbłędnie określić przyszłości -wiedział, że prognostyka toniebezpieczna, najeżona paradoksamigra - mógł jednak dość trafnieprzewidzieć dalszy tok wydarzeń.Gdyby miał powstać w tym świeciedłużej, niż planował, gdyby jego misjamiała potrwać dłużej niż kilka dni,Darcy mógłby się poczuć zobowiązanydo wsparcia swego zespołu. Darcy byłwszak ekspertem, a skoro metamorfozaHarry'ego postępowała tak szybko,wydział mógł zostać zmuszony doszukania pomocy u wszystkichdostępnych ekspertów. Tak czy inaczej,w końcu nawet Darcy nie będzie miał

Page 735: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wyboru: nosiciela zarazy należy prędzejczy później unicestwić. Prostakonsekwencja. - Darcy - powiedział Harry, kiedyznów zapalił światło - jeśli kiedyśstaniemy po przeciwnych stronach, tybędziesz chyba jedynym, który zdołamnie powstrzymać! I dlatego trochę sięciebie obawiam. Wiesz, że jestem teraztelepatą? I tak się zastanawiam; miałbyścoś przeciwko temu, bym zajrzał dotwego umysłu? Talent Darcy'ego nie wyczuwałzagrożenia. Harry nie zamyślał niczłego. Chciał tylko zapewnić sobie cośw rodzaju polisy ubezpieczeniowej,którą będzie można skasować, kiedyniebezpieczeństwo minie. Nie Darcy'ego

Page 736: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Clarke'a zamierzał okaleczyć, ale jegotalent. Bo tego właśnie obawiał sięNekroskop; wiedział, że z Clarke'em niewygra, że anioł stróż chroni deflektora.Gdyby jednak pozbawić Clarke'a owegotalentu, esper byłby bezradny.Przynajmniej do chwili, kiedy czasHarry'ego się skończy. - Byś zajrzał do mojego umysłu? -powtórzył Darcy. - Za twoim pozwoleniem -podkreślił Harry. - To musi płynąć z lejwłasnej woli. Clarke nie doszukał się w tychsłowach niczego zdrożnego. - A niemożesz po prostu czytać moich myśli,tak jak Trevor? - To co innego - odparł

Page 737: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Keogh. - Będziesz musiał mnie wpuścić,tak jakbyś otwierał drzwi. - Jak chcesz - wzruszył ramionamiDarcy. Spotkali się wzrokiem, nawiązalikontakt, a w chwilę później Harrywniknął w jego umysł. Mechanizm,którego szukał, nietrudno było znaleźć.Keogh z miejsca zobaczył, że toanomalia, mutacja. Naprawdęwyjątkowy talent, który przez całe życiechronił Clarke'a przed zagrożeniem zzewnątrz, ale sam nie był w stanieobronić się przed wewnętrznym, którezwało się Harry Keogh. Gdyby nawetmógł się bronić, nie zrobiłby tego, gdyżHarry nie zamierzał go niszczyć. Nekroskop nie znalazł żadnej

Page 738: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zapadki, którą mógłby zablokować, więcpo prostu owinął cały mechanizmskrawkiem osłony Wellesleya. Trwałoto zaledwie moment i już był nazewnątrz, zadowolony, że przynajmniejna jakiś czas zakneblował anioła stróżaClarke'a. - Czy to wszystko? - Darcyzmarszczył brwi. - Uspokoiłeś się, że cinie zagrażam? "Absolutnie - powiedział do siebieHarry. Na zewnątrz zaś jedynie skinąłgłową. Jeśli nawet spróbujesz, nic cięnie będzie chronić, a to oznacza, że jabędę mógł zadbać o siebie." Nagle w jego głowie rozległ sięinny głos, głos Jordana.

Page 739: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- To znaczy, że jut w ogóle nie jestchroniony. Może choć powiesz mu, cozrobiłeś? - Nie - odpowiedział Keogh. -Znasz Darcy'ego; z miejsca popadłby wparanoję na punkcie własnegobezpieczeństwa. To paradoksalne, alepomimo tego niesamowitego talentuzawsze uważał na siebie, jakby byłszczególnie podatny na wypadki - Pozostaje mieć nadzieję, że nic musię nie stanie - stwierdził telepata. - I co? - ponaglił Harry'ego Darcy. - Rad jestem, że nie zwrócisz sięprzeciwko mnie - powiedział Harry. -Ale na nas już czas. - Nie zdziwię się, jeśli wydziałodkryje, że tu byliśmy - rzekł Jordan. -

Page 740: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Darcy, jeśli nie chcesz popsuć sobieukładu z nimi, zadzwoń do oficeradyżurnego i sam go o tym powiadom.Niech zobaczą, że nie jesteś z nami wzmowie. A przy tej okazji mógłbyśskorzystać ze swych kontaktów, by mnieoczyścić. Clarke skrzywił się. - Aktualnie moje "kontakty" nie paląsię do tego. Ale i tak spróbuję. A gdziesię teraz wybieracie? Może niepowinienem pytać? - Nie powinieneś - przyznał Keogh -ale ci powiem: tropimy twojegowielokrotnego mordercę. Poniekąd mnieto wciągnęło. To właśnie tę robotę chcęskończyć, zanim odejdę.

Page 741: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Tym sposobem oczyściłbyś sobiekonto, Harry. I tak właśnie powinno być.Zawsze będziesz czymś w rodzajulegendy. I to sławnej, a nie okrytejniesławą. Harry milczał. Sława, a nawetniesława - to go nie dotyczyło. Liczyłasię tylko jego obsesja. Oto wypędzanogo z jego ziemi, zmuszono, by opuściłświat, o który walczył. Nie wyganianogo silą - jeszcze nie - ale i do tegowkrótce dojdzie. A wampir, zwłaszczaprawdziwy wampir, jest nieustępliwy iprzywiązany do swego terytorium. Harrywalczył z tym przywiązaniem do swegoterytorium. Skoro jednak musiał się nakimś wyładować, wolał, żeby był to ktosam jest demonem. Jednym słowem,

Page 742: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

żeby to był ten wielokrotny morderca,nekromanta, zabójca Penny i innychniewinnych dziewcząt. Nawet PameliTrotter; ona też była niewinna.Przynajmniej - w porównaniu z tamtym. Nadeszła pora, by Harry i TrevorJordan rozstali się z Clarke'em.Pożegnali się z nim, tak po prostu, iKeogh polecił Jordanowi zamknąć oczy.Darcy Clarke obserwował ich odejście,a kiedy już zniknęli, wyciągnął drżącądłoń ku przestrzeni, w której otwarli iMobiusa wiodące w pustkę...

ROZDZIAŁ DRUGI - JOHNNYZNALEZIONY

Page 743: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

W Edynburgu zaczynało już świtać,ale Harry Keogh wiedział, że sprawy -wszelkie sprawy - raptownie zmierzajądo kresu, a nie był jeszcze gotów odejść.Skoro już zaczął działać, myślał jedynieo tym, by to działanie sfinalizować. Wciemności, a jeśli zajdzie takakonieczność, to i za dnia. Letnie słońce mogło stanowićpewien problem, ale raczej jakoutrudnienie, nie bezpośredniezagrożenie. Słońce nie zabiłoby go,jeszcze nie, ale przyjmowane w dużychdawkach mogłoby mu pogorszyćsamopoczucie, osłabić go. Oczy chroniłprzed tym blaskiem za pomocąokularów; miękki kapelusz osłaniał mugłowę i twarz, acz go zarazem

Page 744: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

demaskował; musiał też często trzymaćręce w kieszeniach, co dodawało mupewnej niedbałości, typowej dla trudnejmłodzieży lub politykówlaburzystowskich, ale tego nie sposóbbyło uniknąć. Sprzyjała mu jedyniebrytyjska pogoda, prawie zawszepaskudna. Owe ograniczenia niedotyczyły jednak Trevora Jordana. Mógłwychodzić, kiedy tylko chciał, a dziękipomocy Harry'ego mógł znaleźć się,gdzie tylko zapragnął, i tobłyskawicznie. W Bonnyrigg, w domu Nekroskopa,napili się kawy - Harry wolałby dobreczerwone wino, ale potrzebowałpokrzepienia - i podzielili między siebie

Page 745: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

listę filii Frigis Express. Postanowilibadać wszystkie w kolejnościalfabetycznej, aż znajdą to, czegoszukają. Jordan wziął na siebie dziennązmianę, Harry miał tylko zapewniać mutransport. Noce zaś miały należeć doKeogha, a Jordan pełniłby wówczaswartę. Zapytany przez telepatę, dlaczegotak zależy mu na tej sprawie, Harrypokazał mu serię plastycznych obrazówmyślowych, jakie otrzymał od PennySanderson i Pameli Trotter. Gdzieś wświecie szalał potwór l należało gozabić. - Pewien jestem, że tam są nocnistrażnicy - stwierdził Jordan, studiującswą połowę listy - ale o tej porze raczejkimają, śpią gdzieś po kątach.

Page 746: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Moglibyśmy zaraz zaliczyć kilkamagazynów, zanim pojawią się szoferzy,ładowacze czy ktokolwiek inny. - Typ, którego szukamy, jestszoferem - przypomniał Harry. - Jeździtrasą M1, a prawdopodobnie też A1 lubA7. Może powinniśmy zacząć odskładów leżących niedaleko tychgłównych szlaków? Telepata wertował aktazamordowanych dziewczyn. Szczególniezainteresował go raport dotyczącyPenny. - Harry, wiedziałeś, że ciało Pennyznaleziono w ogrodzie pod muremzamku? - zapytał, nie zważając na to, copowiedział Nekroskop.

Page 747: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Czy to ma jakieś znaczenie? -zapytał Keogh. - Możliwe. Na zamku mieści sięszereg małych, wyspecjalizowanychlokali. Wszystko wskazuje na to, że naszfacet z Frigis tamtej nocy dostarczałmięso do różnych jadłodajni i kuchni, akiedy na wybrzeżu zapanował spokój,przerzucił ciało Penny przez mur. Harry przyznał mu rację. - Sprawdzę, gdzie dokładnie jąznaleziono. Pamiętam, jak wyglądałemprzez mur. Są tam miejsca, gdzie wznosisię on nad porośniętymi trawą półkami ispadzistym brzegiem; tam ma tylko kilkastóp wysokości, gdyby spadła - lubzostała zrzucona - obyłoby bez złamań ipoważniejszych obrażeń. A jeżeli nie

Page 748: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

liczyć obrażeń i ran, które zawdzięczałatamtemu, była w zupełnie niezłym stanie.- Na wymizerowanej twarzyNekroskopa pojawiły się ślady gniewu;przypomniał sobie, jak wyglądałaPenny, kiedy zobaczył ją po razpierwszy. Potrząsnął głową, żebyodpędzić to wspomnienie. - Jednymsłowem, rozejrzę się tam. Jeśli tylkookaże się to możliwe, lub nawetprawdopodobne... Cóż, niewykluczone,że zawęziłeś nam pole działania. Dzięki,Trevor. Jak widzisz, nie nadawałbymdetektywa, ani nawet na policjanta lubdozorcę w parku! - dodał z żalem. - Posłuchaj - rzekł Jordan. - Zarazpodrzucisz mnie do Edynburga i dasz mi

Page 749: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

się tym zająć. Postawmy sprawę jasno,ciebie widziano w zamku. Ludzie moglicię zapamiętać. Mnie jednak nie znają.Wezmę z sobą ten raport. Nadal mamswoją starą legitymację INTESP,zabrałem ją z mieszkania. Jeśli chodzi owejście gdzieś i zdobycie informacji,jest równie skuteczna, jak mundurpolicjanta. A kiedy ja będę siękoncentrować na tym etapie roboty, tymożesz sprawdzać listę filii. - Zgoda. Spotkamy się tutaj dziświeczorem. Jeżeli do tej pory cośwyniknie, będziemy mogli się bez truduskontaktować. Musisz zrozumieć, żesłońce ogranicza moje możliwości.Może utrudnić nam połączenie. Jeśli zaśdzień będzie pochmurny, wszystko

Page 750: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zagra. Jedyny problem to... - Zawahałsię. - Tak? - Trevor czekał nawyjaśnienie. - Będziesz zdany tylko na siebie -dokończył Nekroskop. - Jeżeli wydziałzdecyduje się wystąpić przeciwko mnie,zajmie się także mymi przyjaciółmi... - Zajmie się nimi - powtórzyłtelepata - a nie ich zdejmie! Zresztą,Darcy obiecał, że ruszy tę sprawę. Keogh pokiwał głową. - Ale nie może zlekceważyć faktu,że jestem wampirem. Wiesz także, żewydział nie pozwoli sobie na ryzyko.Mógłbym się założyć, że wydali już namnie wyrok i pewnie zajęci są

Page 751: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

blokowaniem wszelkich dróg ucieczki.Na razie... prawdopodobnie, darująsobie tę chatę, gdyż należy do mnie iznam ją lepiej niż oni. Ale prędzej czypóźniej nawet mój dom przestanie byćbezpieczny. Do cholery, byłby idealnymmiejscem, żeby się ze mną policzyć! Nauboczu, całkowicie samotny. - Trapiąc się, nigdzie nie zajdziesz,Harry. Spróbujemy najpierw znaleźćtego Johnny'ego, dobra? Później będziedość czasu, żeby pomyśleć nad resztą. Nekroskop wiedział, że Jordan marację. Mylił się tylko, mówiąc, że będziedość czasu...

* * *

Page 752: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Następnego ranka minister wezwałDarcy'ego Clarke'a do kwatery głównejINTESP. Kiedy Clarke wszedł dopokoju, w którym mieściło się kiedyśjego biuro, minister siedział za jegodawnym biurkiem, a w kącie stał...Geoffrey Paxton. Telepata ręceskrzyżował na piersiach; za piecamimiał okno ze zbrojonego szkła. Darcyczułby się lepiej, gdyby Paxton niedobierał mu się do myśli, ale nie miałjuż na to żadnego wpływu. Przywitali go - czy też potwierdzilijego obecność - zdawkowymi ukłonami,po czym minister stwierdził, że Darcywygląda mamie.

Page 753: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Późno wstałem - odpowiedziałClarke. - Prawdę mówiąc, zanimpańskie biuro zadzwoniło, by umówićnas na to spotkanie, zaliczyłem godzinęlub dwie snu. Ale dobrze się stało, bo itak zamierzałem tu przyjść. Wie pan,zeszłej nocy miałem gości. Obawiam sięjednak, że pan nie uwierzy, kiedypowiem, kto był jednym z nich. Paxton od razu zareagował. Wiemy, kim byli, Clarke -powiedział kwaśno. - Harry Keogh iTrevor Jordan - wampiry. Clarke był na to przygotowany.Westchnął i odwróci! się do ministra. - Czy musimy znosić tego młota? Toznaczy, skoro już musi wwiercać się wludzkie głowy, jak wielki pieprzony

Page 754: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

robal, to czy nie tego robić z daleka?Powiedzmy, zza tych drzwi? Minister przyjrzał mu się uważnie. - Powiadasz, że Paxton się myli,Clarke? Darcy znów westchnął. - Tak, zeszłej nocy widziałem się zHarrym i Trevorem. Co do tego, marację. - Powiadasz więc, że Harry Keogh iJordan nie są wampirami? - Głosministra był bardzo cichy. Darcy popatrzył na niego, spojrzałw bok i zaczął żuć dolną wargę. Czy sąwampirami! - ponaglił go minister. Clarke znów na niego spojrzał. - Jordan... nie jest - odpowiedział.

Page 755: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Ale Keogh jest? - Co do lego zdążyliśmy nabraćpewności, racja? - warknął DarcyClarke. - I to dzięki - spiorunowałwzrokiem Paxtona - dzięki temuśliskiemu gównu! Tak, Harry się zaraził.Podłapał to cholerstwo, chroniąc nas -nas wszystkich - podczas misji wGrecji, gdyż ja prosiłem go o pomoc.Moim zdaniem, nie zmieni się teraz wzabójcę! Cóż więcej mogę wampowiedzieć? - Sądzimy, że wiele - odparł Paxton,ale już ciszej. Jego ziemista twarzpoczerwieniała pod wpływem obelgiClarke'a. Darcy popatrzył na niego, a potemna ministra i poczuł, że nie ma z nimi

Page 756: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

kontaktu. Nic do nich nie docierało. - Dlaczego nie pozwolicie miopowiedzieć wszystkiego? - zapytał. - Idlaczego nawet nie próbujecie mniewysłuchać? Kto wie, może nawetnauczylibyście się czegoś? - Albo byś nas skołował -powiedział Paxton. - Clarke spojrzał na niego zezłością, po czym odwrócił się dosiedzącego za jego biurkiem ministra. - Słuchaj, twoja papużka gada bezsensu. Do cholery, nie chwytam anisłowa! Czy ty rozumiesz, co on bredzi? Minister zdecydował się. Kiwnąłgłową i zabrał głos: - Clarke, chcę ci to jasno

Page 757: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

powiedzieć. Zeszłej nocy wywiad ESPkontrolował twój dom. Jordana zresztąteż. Wcześniej niż ty, dowiedzieliśmysię, że Jordan wrócił z tamtego świata -że stał się nieumarły. Co takiego?Człowiek nie żyje, a potem znów jest nachodzie, pomiędzy żywymi? Nieumarły!Tak to widzimy, nie sposób inaczej. Nietylko Jordan, także jedna z tychzamordowanych dziewczyn. Sąwampirami, nie ma innej możliwości. - Ale gdybyście tylko zechcieli mniewysłuchać... - wtrącił desperackoClarke. Minister jednak nie słuchał. - Wiem, o której Keogh dostał siędo mieszkania Jordana, wiemy o którejje razem opuścili i gdzie się udali.

Page 758: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Jesteśmy absolutnie pewni, że HarryKeogh jest wampirem! Skąd tapewność? Ma stygmaty wampira. Możnaby rzec, że cuchnie wampirem. Mówiąckrótko, ukrywa się w psychicznymsmogu. Nadążasz za mną? - Oczywiście, że nadążam - odparłClarke, czując, że coraz bardziej ogarniago desperacja. Wiedział, że ministermontuje sprawę; tylko jaką? Przeciwkomu? Po raz ostatni spróbował doniego dotrzeć. - Czyżby pan nie widział, że nawettu się myli? Z całym szacunkiemtwierdzę, że nic nie wiecie na tematwampirów. Nie mieliście z nimi doczynienia. Nie jest pan nawet obdarzony

Page 759: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

talentem. Wie pan tylko to, co panprzeczytał albo usłyszał od innych. Apogłoski nigdy nie zastąpiądoświadczenia. Proszę zrozumieć, tensmog psychiczny, o którym pan mówi,jest czymś, nad czym Harry nie panuje.Nie "ukrywa się" w nim, on po prostujest. To efekt przemiany, której uległHarry. Ma ten smog tak jak pies maogon. To nie jest świadome. Doprawdy,gdyby mógł, pozbyłby się go, gdyż on godemaskuje. Minister zerknął pytająco naPaxtona, który niechętnie pokiwałgłową. A może nie tyle niechętnie, coponuro? Potwierdził? Clarke poszedłwięc za ciosem. - Widzi pan teraz, jak łatwo

Page 760: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

popełnić błąd? - powiedział. -Wszystkie wampiry mają ten psychicznysmog? - zapytał minister, przyglądającmu się uważnie, bez drgnięcia powieki. Clarke zaś zamrugał. Nerwyzaczynały odmawiać mu posłuszeństwa.Nie miał się czego obawiać, talent i takby go ostrzegł, a mimo to był corazbardziej zdenerwowany. - O ile wiemy, tak - odpowiedział. -Przynajmniej wszystkie, z którymimieliśmy do czynienia. Kiedy telepatapróbuje namierzyć wampira, znajdujetylko ten smog. Twarz ministra zbielała. - Darcy Clarke, wiele nerwówmusiało cię kosztować przyjście tutaj.

Page 761: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Chyba że jesteś szaleńcem albonaprawdę nie wiesz, co się z tobą stało. - Co się ze mną stało? - Clarke czułnarastające napięcie, ale nie rozumiałjego przyczyny. - O czym pan, u diabła,mówi? - Ty masz psychiczny smog! -wyrzucił z siebie Paxton. - Co? Ja mam...? - Panno Cleary i Ben, możecie jużwejść. - Minister podniósł glos. - . Drzwi otworzyły się I do pokojuweszła Millicenty Cleary, a tuz za niąBen Trask. Dziewczyna spojrzała naClarke'a. - To prawda, sir - powiedziałaniemal niesłyszalnie. - Pan... pan to ma.- Nigdy nie zwracała się do Clarke'a

Page 762: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

inaczej niż "sir". Popatrzył na nią, cofnął się o krok ipotrząsnął głową. - Darcy, ona mówi prawdę - dodałBen Trask. - Nawet Paxton teraz niekłamie. Clarke z wahaniem ruszył w jegostronę... Trask zmrużył oczy, cofnął się iuniósł ręce, by odparować ewentualnycios! Clarke nie mógł uwierzyć w to, cowidział w jego oczach. - Ben, to ja - powiedział. - Mająctaki talent, musisz wiedzieć, że mówięprawdę! - Darcy - odparł Trask, cofając sięnadał - dobrano się do ciebie. To jedynamożliwość.

Page 763: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Dobrano? - I nawet o tym nie wiedziałeś. Tywierzysz, że mówisz prawdę. Gdybymbył tu sam, pewnie by mnie to zmyliło.Ale tu jest dwa do jednego, Darcy. Pozatym trzymałeś się dość blisko z HarrymKeoghem. Clarke obrócił się na pięcie,popatrzył na otaczające go twarze. Nakredowobiałą twarz ministra,siedzącego przy jego biurku. Naposępnego Paxtona, bawiącego sięnerwowo klapą marynarki. Na Traska,którego nigdy nie zawiódł talent - aż dotej pory. I na Millicent Cleary, nadalpełną szacunku, mimo iż przed chwiląnazwala go potworem! - Wszyscy, do cholery,

Page 764: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

powariowaliście? - wychrypiałroztrzęsiony. Wsunął lewą dłoń dokieszeni, wyciągnął swą legitymację icisnął ją na biurko. - Dobra jest; mamdość tego wszystkiego. Kończę z tym nadobre. Odchodzę. - Sięgnął prawą rękąpod marynarkę i wyciągnął swójsłużbowy pistolet kaliber 9 mm. - Stać! - wrzasnął Paxton i uniósłwyciągniętą przed chwilą broń. Clarke, zdumiony, odwrócił się wjego stronę - wraz ze swym pistoletem -i Paxton dwukrotnie nacisnął spust. W ogłuszający huk wplotły siękrzyki Millicent Cleary i Bena Traska. - Nie! Za późno; pierwsza kula cisnęła

Page 765: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Clarke'a na środek pokoju, druga zbiłago z nóg i pchnęła na ścianę. Puszczającpistolet, skulił się pod zakrwawionąścianą i dygoczącą ręką poszukał serca.Znalazł dwie dziury w marynarce.Tryskająca z nich czerwień przesączałamu się przez palce. - Cholera! - wyszeptał. - Co...? Runął na twarz i przetoczył się nabok. Trask i Millicent Cleary uklękliprzy nim. Minister zerwał się, osłupiały,wpijając palce w krawędź biurka, żebynie upaść. Paxton wysunął się doprzodu, wciąż jeszcze nie wypuszczającbroni. Jego twarz przypominała kartkępapieru, w której zrobiono kilka dziurekudających oczy i usta. - On miał broń - wysapał. - Chciał

Page 766: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

użyć broni! - Ja... ja myślałem, że chce mi jąoddać - powiedział minister. Tak mi sięzdawało. Ben Trask tulił do siebie głowęClarke'a. Dziewczyna rozpięła marynarkęrannego, rozdarła jego szkarłatnąkoszulę. Ale krew niemal już przestałapłynąć. Clarke popatrzył z niedowierzaniemna swoją pierś i uchodzące z niejczerwone życie. - To... niemożliwe! - powiedział.Dzień wcześniej byłoby to nie możliwe. - Darcy, Darcy! - powtórzył Trask. - Niemożliwe - wyszeptał po raz

Page 767: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

ostatni Clarke i jego oczy zaszły mgłą, agłowa stoczyła się na kolana BenaTraska. Nikt jednak nie wezwał lekarzaani karetki. Trwali tak w bezruchu przez długiesekundy... aż Paxton przerwał ciszę. - Zostawcie go! Powariowaliście?Zostawcie go! Trask i dziewczyna spojrzeli naniego. - Jego krew! - wyjaśnił Paxton. -Macie na sobie jego krew. Zarazi was! Trask wstał i z jego oczu powoliodpłynęła groza. A przynajmniej grozatego, co tu się właśnie wydarzyło. Aleto, co nosił w sobie Paxton, było czymśzupełnie innym. - Darcy nas zarazi...? - powtórzył za

Page 768: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Paxtonem i dopadł do niego jednymsusem. - Jego krew nas zarazi? - Co, u licha, w ciebie wstąpiło? -Paxton cofnął się o krok. - Darcy miał rację - warknął Trask.- Co do ciebie. - Wskazał na ministra. - Ico do ciebie. - Zbliżył się jeszcze doPaxtona. - Odejdź! - ostrzegł go telepata,wymachując pistoletem. Trask złapał go za przegub,wykręcił mu rękę. Wściekłość dodałamu sil. Pistolet upadł na podłogę. - Nigdy nie powiedział nic bardziejprawdziwego - oznajmił Ben, trzymającPaxtona na odległość wyciągniętegoramienia, jak kawał cuchnącego,

Page 769: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zgniłego mięsa. - O wampirach wiesztylko tyle, ile wyczytałeś albousłyszałeś. Nie miałeś z nimi doczynienia. Inaczej wiedziałbyś, że kulenie mogą ich powstrzymać - aprzynajmniej nie na długo! Jeśli maszchoć odrobinę talentu, wiesz, żenieszczęsny Darcy jest martwy jakkamień. I to ty go zabiłeś! - Ja... ja... - Paxton szamotał się. - Zarazi? - wysyczał Trask przezzaciśnięte zęby. Przyciągnął Paxtona dosiebie i wtarł krew Clarke'a w jegowłosy, oczy i nozdrza. - Co by cię miałozarazić, kupo gówna? - Uniósł szerokądłoń, zacisnął ją w pięść i... - Trask! - zawołał minister. - Ben!Puść Paxtona! Daj mu spokój! Stało się.

Page 770: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Może to była pomyłka.Prawdopodobnie, błąd. Ale stało się.Mogą się zdarzyć jeszcze inne rzeczy,które nam trudno będzie zaakceptować. Pięść Traska zawisła w powietrzu;aż rwała się, by trzasnąć w twarzPaxtona. Ale ledwie słowa ministradotarły do espera, odepchnął od siebietelepatę. Chwiejnie, niemal jak pijany,wrócił do skulonego, martwego ciałaClarke'a. - Wezwij lekarza... i karetkę -powiedział minister do Paxtona. I wówczas zobaczył jego twarz. Telepata zapanował już nad swyminerwami i umysłem. Wycierał twarzchusteczką i potrząsał głową.

Page 771: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Nie potrzebujemy ani lekarza, anikaretki, a tylko piec - powiedział. -Musimy natychmiast spalić Clarke'a.Słusznie czy nie, ale nie możemyryzykować. Trzeba go wrzucić w ogieńtak szybko, jak tylko będzie to możliwe.Co do mnie, to zamierzam się wykąpać.Trask, Cleary, wiem, co czujecie, ale nawaszym miejscu... - Nie wiesz, co czujemy. - BenTrask popatrzył na niego, całkowiciewyprany z uczuć. - Mniejsza o to. Na waszymmiejscu, wziąłbym kąpiel. I to zaraz.Minister wskazał mu drzwi. - No to idź. Idź i przygotuj...likwidację. Zrób to zaraz - i weźprysznic, jeśli uważasz to za konieczne -

Page 772: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

a potem zgłoś się do mnie. A kiedy już telepata opuścił pokój,mijając stłoczonych w korytarzuesperów, minister zwrócił się doTraska. - Ben, zabijanie już się zaczęło -powiedział. - Słusznie czy nie, jakstwierdził Paxton, ale się zaczęło. I obajwiemy, że nie wolno już się wycofać.Chcę więc, żebyś ty się tym zajął. Chcę,żebyś prowadził całą grę, aż coś się takczy inaczej wyklaruje. Trask wstał, oparł się o ścianę ipopatrzył na ministra. "Tak czy inaczej? - pomyślał. Nie,w grę wchodzi tylko tak, inaczej byłobynie do pomyślenia. Cóż, ktoś to musi

Page 773: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zrobić, a ja mam tyle samodoświadczenia, co inni. A nawet więcej.Prowadząc to, zyskam chociaż pewność,że ten idiota, Paxton, nie narobi więcejszkód." Dawniej miałby do pomocyDarcy'ego, Kena Layarda, TrevoraJordana i garstkę innych. I oczywiścieHarry'ego. Teraz wszystko uległozmianie: to na Harry'ego polowali. Imimo tego, co powiedział Clarke,wyglądało na to, że zapolują także naJordana. I na tę dziewczynę, PennySanderson? Według dossier to jeszczedzieciak! Ale nieumarły dzieciak! - Zgadzasz się? - zapytał minister. Trask westchnął i niemalniedostrzegalnie skinął głową..

Page 774: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Tak, zgadzam się. Może nawetPaxton miał rację? Gdyby z Darcymbyło coś - cokolwiek - nie tak... Gdyjuż... gdy spalimy, będziemy musielirozproszyć jego popioły. Rozproszyć jena ogromnym obszarze. - Zadygotał. -Harry Keogh potrafi wiele zdziałać zpopiołem. Nie sądzę, bym chciał znówzobaczyć Darcy'ego.

* * *

Dziewiąta czterdzieści. Harry Keogh kończył właśniesprawdzanie akt personalnych filiiFrigis Express w Darlington, kiedyrównocześnie nastąpiły trzy zdarzenia.

Page 775: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Pierwsze: urzędnik, którego Harrywywabił z jego klitki fałszywymwezwaniem telefonicznym,niespodziewanie wrócił. Drugie: pierśKeogha przeszyło niemal bolesneukłucie, tak jakby ktoś oblał jego sercelodowatą wodą. I trzecie: jakiśnieokreślony krzyk odbił się echem wjego umyśle, znikając w niedostępnej,metafizycznej czeluści. I mimo iżNekroskop nie znał jego źródła, odniósłwrażenie, że był adresowany właśnie doniego, jakby ktoś znajdujący się wprzepaści pomiędzy życiem a śmierciąwykrzyczał jego imię. Mowa zmarłych? Albo cośpośredniego? Harry przypomniał sobie,jak jego matka opisywała, co czuło jej

Page 776: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

niematerialne serce, kiedy szczeniakaimieniem Paddy potrącił w Bonnyriggsamochód. A zatem... ktoś umarł? - Kim jesteś? - zapytał tęgi,rudowłosy urzędnik w koszulce okrótkich rękawach, wpychając Harry'egow cień zakurzonego kąta, gdziemetalowe szafki stykały się ze ścianą.Gapił się na zawartość tych szafek,zalegającą teraz podłogę. Keogh tylko spojrzał na jegopodejrzliwą twarz. - Ćśś - syknął. - Ćśś - powtórzył tamten zniedowierzaniem. - Ja ci tam ćśś, tywłamywaczu! No, co jest grane? Harry desperacko próbował nie

Page 777: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zgubić cichnącego, eterycznego echaowego... wołania o pomoc? - Słuchaj - zwrócił się do tegowielce nietypowego urzędnika ucisz sięna minutkę, dobra? - Spróbowałprzecisnąć się obok niego. - Ależ ty...! - Na potężnychpoliczkach tamtego pojawiły sięwściekle czerwone plamy. - Oszust izłodziej, co? Poznaję twój głos. Pewnie,to ty dzwoniłeś. No, tym razem nadziałeśsię na nie tego faceta, złodzieju! - ZłapałHarry'ego za klapy; wyglądało na to, żechce go rąbnąć w twarz. Nekroskop, nie przestająckoncentrować się na krzyku, wyciągnąłrękę i złapał napastnika za gardło.Dławiąc go jedną szeroką dłonią, drugą

Page 778: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zdjął swe ciemne okulary. Urzędnikzobaczył jego oczy i zakrztusił sięjeszcze bardziej. Zaczął wymachiwaćrękami. Keogh bez wysiłku odepchnął go izaciągnął na środek pokoju. Nogiurzędnika trafiły w końcu na krawędźbiurka. Siadł na plastykowej tacce napapiery, łamiąc ją swym tłustym tyłkiem.Harry nie puszczał go jednak; czekał, ażkrzyk się powtórzy. Nic z tego.Przepadł, zapewne zniknął już nazawsze. Nekroskop czuł, jak ogarnia gogniew - czuł się oszukany, rozczarowany- a jego dłoń zamykała grdykę urzędnikaw żelaznym uścisku. Paznokcie wpijały

Page 779: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

się w ciało tamtego. Harry wiedział, żemógłby jednym ruchem rozgnieść mujabłko Adama i rozedrzeć gardło. Cowięcej, tkwiący w nim stwór ponaglałgo: zrób to, zrób to! Nie zrobił. Zamiast tego zmiótłurzędnika z biurka i posłał go napodłogę, miażdżąc krzesło i drewnianykosz na śmieci. - Mój... Może! - wykrztusiłurzędnik. Splunął, rozmasował gardło iodczołgał się w kąt. Potem odwrócił sięi spojrzał z lękiem tam, gdzie stał ówkrwawooki, wściekły przybysz o długichkłach. Ale oczywiście Nekroskopa jużtam nie było. - Mój Boże! Dobry Boże! -wyjąkał znowu.

Page 780: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

* * *

Eliminując w porządkualfabetycznym kolejne pozycje ze swejlisty, Harry zdążył już zbadać trzy filie iskłady Frigis, park maszynowy wAlnwick, rzeźnię oraz zakłady mięsne wBishop Auckland, oraz na konieckompleks chłodni w Darlington. Jakdotąd spisał sobie adresy czterechmożliwych kandydatów, szoferów oimieniu John lub Johnny Jednakże, mimoiż od południa dzieliło go jeszcze kilkagodzin, ów niesamowity krzyk znikądwzbudził w nim niepokój orazwątpliwości i zburzył koncentrację.Harry wrócił szlakiem Mobiusa do

Page 781: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

swego domu w Bonnyrigg i stamtądporozumiał się z Trevorem Jordanem,przebywającym w Edynburgu, w Zamkuna Skale. - Harry? - odpowiedziałnatychmiast Jordan. Z jegotelepatycznego "głosu" przebijała ulga,że znów nawiązał kontakt zNekroskopem. - Próbowałem cięznaleźć, ale twój smog psychiczny byłzbyt gęsty. Wciąż zresztą gęstnieje.Mógłbyś zjawić się tu i mnie zabrać?Możliwe, że mam jakiś trop. Keogh skinął głową, jakbyrozmawiał z kimś, kto znajduje sięnaprzeciwko niego, a nie o dziesięć mildalej. - Znasz "Laird's Larder"? - zapytał.

Page 782: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- To bar kawowy tuż koło KrólewskiejMili. Każdy, kogo zapytasz, pokaże cidrogę. Zjawię się tam za pięć minut. Alepowiedz mi, Trevor, czy zdarzyło sięcoś szczególnego? Czy czułeś cośdziwnego? Czy powinienem być, no,ostrożniejszy niż zwykle? - Masz na myśli obserwatorówINTESP? - Jordan chyba pokręciłgłową. - Nic takiego nie odkryłem. Conajwyżej, jakieś próbne dotknięcia, alenic, co można by przygwoździć. Nicskoncentrowanego. Jeśli czają się tu ichludzie, to są za dobrzy dla mnie. A jasam jestem cholernie dobry! - Żadnych szumów? Może Paxton? - Nie odbieram żadnych szumów.

Page 783: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Może w oddali, ale nie tu, na miejscu. Ajeśli chodzi o Paxtona, pewien jestem,że wyczułbym go na dwadzieścia mil. Aco u ciebie? - Jedynie... dziwne wrażenie -odparł Harry. - W Darlington. - WDarlington? - Nekroskop niemalwidział, jak tamten unosi brwi. - Todoprawdy zbieg okoliczności! Aznalazłeś w Darlington jakichśJohnnych? - Dwóch. I jeden z nich toprawdziwy "Johnny". Takieprzynajmniej podaje imię. JohnnyCourtney. Drugi nazywa się John Foud. Harry wyobraził sobie, że telepataponuro kiwa głową. - A Dragosani był znajdą

Page 784: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

{nieprzetłumaczalna gra słów: found(ang.) - znaleziony, foundling (ang.) -znajda, podrzutek (przyp. Tłum.)},zgadza się? - Myślisz, że to ma jakieśznaczenie? - spytał Keogh. Ale wiedział,że ma. - Lepiej w to uwierz - zauważyłJordan. - Zobaczymy się przed "Laird'sLarder". Pięć minut... Rozgorączkowany, odczekał te pięćminut, potem przedłużył okres dosześciu, by zyskać pewność, że Jordanzdążył dotrzeć już na miejsce, po czymprzeniósł się drogą Mobiusa naspadzistą, brukowaną ulicę nie opodal

Page 785: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Królewskiej Mili. Przeszedł z kontinuumna zatłoczony chodnik, gdzie zarównoturyści, jak i miejscowi krążyli niczympszczoły w ulu; natarczywi izaaferowani, gonili za swoimisprawami. Nikt nie zauważył, jak naglepojawił się Harry; ludzie napływali zewszystkich stron, mijali się wzajemnie. Jordan stał w bramie "Laird'sLarder". Wypatrzył Harry'ego, złapał goza łokieć i wyciągnął z ulicy w cień. Toucieszyło Nekroskopa, gdyż słońce,które wyłoniło się zza chmur,powodowało coś więcej niż tylkopodrażnienie. Nienawidził go. - Kup trzy sandwicze - poleciłtelepacie. - Dla mnie ze stekiem,maksymalnie niedosmażonym, dla

Page 786: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

siebie, z czym chcesz, a trzeciąobojętnie jaką, byle było dużo chleba.Dobra? Trevor, zdziwiony, skinął głową ipodszedł do oblężonej przez klientówlady. Zamówił, został obsłużony iwrócił do Harry'ego. Nekroskopchwycił go za ramię. - Zamknij oczy - powiedział iwprowadził telepatę w drzwi Mobiusa.Każdemu, kto to widział, wydawało sięzapewne, że wychodzą na ulicę. Ale niepojawili się na niej. Zmaterializowalisię w moment później o dwie mile dalej,nad jeziorem znajdującym się nawierzchołku rozległego wulkanicznegopokładu, zwanego Tronem Artura.

Page 787: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Znaleźli tam wolną ławkę, na którejusiedli. Przez jakiś czas jedli wmilczeniu, a Harry podrobił trzeciegosandwicza i okruchami nakarmił kaczki isamotnego łabędzia, który podpłynął,zwabiony tą ucztą. - Opowiedz mi o tym - powiedziałw końcu Nekroskop. - Najpierw ty - zaproponowałJordan. - O co chodzi z tym "dziwnymwrażeniem" w Darlington? Wyczułem,że coś cię gryzie, Harry. Coś innego niżodkrycie paru podejrzanych Johnnych.Chcę powiedzieć, że wytropienie tegomaniaka jest ważne - temu nie możnazaprzeczyć - ale istnieje też kwestiabezpieczeństwa osobistego. Lepiej więcpowiedz, grożą nam jakieś problemy?

Page 788: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- O tak. I to już wkrótce. Coś wśrodku mówi mi, że nawet Darcy Clarkenie zdoła temu zapobiec Ale nie o to michodziło. I najlepiej, jak potrafił, wyjaśniłJordanowi, co czul. Potem opowiedziałmu, jak jego matka zareagowała naśmierć małego pieska. - Myślisz, że dziś ktoś umarł?Domyślasz się kto? Harry potrząsnął głową. - Ktoś mnie wolał, i tyle. Tak mi sięprzynajmniej zdaje. - A twoja mowa zmarłych? Niemożesz... ich o to zapytać? - Ogromna Większość nie chce mnieznać. Nie teraz. Już nie. I nie mogę

Page 789: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

powiedzieć, bym ją za to winił. - Keoghwzruszył ramionami. - Z drugiej strony,jeśli ktoś umarł mimo to chce się ze mnąskontaktować, wkrótce będzie w stanieto zrobić. - Tak? - Przy pomocy mowy zmarłych -wyjaśnił Harry. - Tyle, że będzie musiałsam mnie odnaleźć, gdyż nie wiem,gdzie go szukać. I musi zrobić to w nocy.Za dnia słońce zbytnio mi przeszkadza.Gdyby nie ten kapelusz, mógłbym miećproblemy. Nawet, kiedy go noszę, czujęsię zmęczony, chory, nie potrafięlogicznie myśleć. Jeszcze przed chwiląbyło tu trochę chmur i już sięrozpraszają. A im jaśniej się robi, tymciemniej mam w głowie! - Wstał i rzucił

Page 790: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

na powierzchnię skalnego jezioraostatnią garść okruchów. - Zabierajmysię stąd. Przyda mi się trochę cienia. Powędrowali szlakiem Mobiusa doponurego, starego domu na peryferiachBonnyrigg, po czym telepatyczniespenetrowali całą okolicę. - Nic - stwierdził telepata, a Harryprzyznał mu rację. - W porządku - powiedziałwreszcie. Zrzucił kapelusz i wyciągnąłsię w fotelu. - Teraz twoja kolej. Coodkryłeś na zamku? Widzę, że jesteśpodekscytowany. - Masz rację - uśmiechnął sięJordan. - To była okazja, by ci sięodwdzięczyć, za to, co dla mnie

Page 791: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zrobiłeś, Harry. Za moje życie, za mojezmartwychwstanie. Mój Boże, ja żyję iwiem, jakie to cudowne uczucie!Chciałem więc na coś wpaść. Można byrzec, że niemal marzyłem o tym, by cośsię stało. I stało się. - Sądzisz, że znalazłeś naszegoczłowieka, naszego potwora? Harry, poruszony, wychylił się zfotela. - Jestem pewien, że tak - odparłtelepata. - Tak, jestem tego cholerniepewien!

ROZDZIAŁ TRZECI - JOHNNY...FOUND

Page 792: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- W wartowni pokazałemlegitymację INTESP - oznajmił Jordan. -I powiedziałem im, że prowadzęśledztwo w sprawie śmiercidziewczyny, którą znaleziono podmurami. Wyjaśniłem, że za pierwszymrazem źle oceniliście sytuację, bodenatka nie była tym, za kogo jąwzięliśmy, i dlatego zaczynamy badaćwszystko od nowa. Dyżurujący wartownicy przeczytaliwszystko w tej sprawie - w gazetach, apoza tym nie byłem pierwszymśledczym, jakiego widzieli. Nawet niepierwszym dzisiaj. Poinformowali mnie,że w kasynie podoficerskim jest jużdwóch cywilów Ta wiadomośćpowstrzymała mnie trochę, przez kilka

Page 793: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

chwil rozważałem sytuację, aleostatecznie pomyślałem: co, do diabła?Przecież w końcu jestem z INTESP...może nie? No, przynajmniej byłem doniedawna. W każdym razie, nigdy niewchodziłem w żadne konflikty zprawem. W gruncie rzeczy policjazawsze okazywała mi, jak i całemuwydziałowi, wiele szacunku. I viceversa. Poprosiłem o wskazanie drogi dokantyny i tam więc się skierowałem. Zamek Edynburski zajmuje rozległyobszar, ale tylko do niewielkiej częścimają dostęp zwiedzający. Przeciętnyturysta wie, że na zamkowej esplanadzieodbywają się defilady. Jest tammnóstwo przestrzeni nawet na

Page 794: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zbudowanie stadionu z ośmiomatysiącami miejsc, lożami królewskimi itak dalej, ale rozległy kamiennykompleks poza Mons Meg, armatąO'Clock i kawiarnią Ye Olde Tea wewnęce skalnej pozostaje tajemnicą dlawiększości osób. Dopiero tam, gdziedroga została zamknięta, zaczyna sięwłaściwy teren zamku. Ale ty tam byłeś,Harry, więc wiesz, jak to wyglądalabirynt zaułków, ganków i dziedzińców- fantastyczne miejsce! I łatwo zgubić wnim drogę. Wreszcie znalazłem kantynępodoficerską. Dwóch oficerówtajniaków rozmawiało z sierżantem-kucharzem i jego cywilnympomocnikiem, robiąc notatki. Pokazałem

Page 795: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

legitymację i zapytałem, czy mógłbymuczestniczyć biernie w przesłuchaniu.Na to ci nawet nie mrugnęli okiem.Pamiętali, jak wiele wydział -reprezentowany przez Darcy'ego Ciarkai ciebie samego, Harry - pomagał przytej robocie. W każdym razie, przybyłem w samąporę, bo pytali akurat o dostawęmrożonego mięsa, którą tej nocyprzywieziono do kuchni. Najwyraźniejzwrócili uwagę na zwierzęcą krew naubraniu Penny, rozumiesz? Potrafisz sobie wyobrazić, Harry,jakie odniosłem wrażenie, kiedy kucharzwyciągnął listę dostaw, żeby sprawdzićtransport tusz zwierzęcych... Tak,

Page 796: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

przywiezionych przez firmę FrigisExpress! Naturalnie, nic nie mówiłem.Starałem się zapamiętać tyle, ile tylkomogłem. A nie było tego mało, bo tenczerwony na twarzy, tłusty kucharz zkantyny miał bzika na punkciegorliwości. Nie tylko trzymał spis dat igodzin wszystkich dostaw żywności,posiadał także kopie potwierdzonychprzez siebie pokwitowań, które nosiłypodpisy dostawców. Miał nawet numeryrejestracyjne samochodów dowożących!Oczywiście zanotowałem w umyślenumer ciężarówki, która dostarczyłatowar tamtej koszmarnej nocymorderstwa. A oto w jaki sposób działa systemdostawczy:

Page 797: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

W czasie dnia esplanada jestzatłoczona, a poza tym w tych godzinachulice Edynburga to nie najlepsze miejscedo ogromnych, przegubowychciężarówek. Więc Frigis Expressprzywozi towar nocą. Oczywiście,ogromne pojazdy nie mogą przejechaćpod łukiem wartowni i przez wąskiebramy, więc parkują na esplanadzie, akuchnia przysyła po odbiór mięsawojskowy landrover. Szofer z Frigisprzeładowuje towar prosto ze swejciężarówki na przyczepę landrovera,który wiezie go dalej, do głównejkuchni. Kierowca Frigis natomiastjedzie jako pasażer, żeby dostaćpokwitowanie odbioru. I czasami, zanim

Page 798: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wróci do ciężarówki stojącej na ciemnejesplanadzie wypija z kucharzem piwo wjego małym biurze. No więc ci oficerowie w cywiluchcieli wiedzieć, czy to wszystko miałotakże miejsce w noc morderstwa.Właściwie sierżant-kucharz znał dośćdobrze tego kierowcę; pracował on dlaFrigis w Darlington i przywoził dostawydo zamku co trzy lub cztery tygodnie.Wypijali zwykle razem kufelek. Co do nazwiska, to podpis byłzupełnie nieczytelnym bazgrołem, możenawet umyślnie niewyraźnym... zwyjątkiem litery "F"', od którejzaczynało się nazwisko. A tłusty sierżantzaklinał się, że przedstawia się on jako"Johnny"!

Page 799: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

To tyle w tej kwestii. Kiedyoficerowie zdobyli potrzebne iminformacje, wyszedłem razem z nimi. Podrodze napomknąłem o tym, jak dobrzesobie radzą w tej sprawie bez INTESP.Nie byli zbyt pewni, co to w ogóle jestINTESP - a zresztą, kto to wie opróczsamych jego członków? Domyślali sięjednak, że to jakiś rodzaj wyższejorganizacji wywiadowczej, którazajmuje się, i to z powodzeniem,sprawami nadprzyrodzonymi:wywoływaniem duchów, wróżeniem zfusów i tak dalej. I przypuszczam, że naswój sposób mieli rację. Potem spędziliśmy trochę czasu namurach, oglądając okolicę, w tym

Page 800: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

ogrody ciągnące się do Princes Street.Na pewno są tam miejsca, gdzie możnawepchnąć ciało. Gliniarze wydawali sięszczególnie zainteresowani jednympunktem i domyślałem się, że to tamznaleziono Penny. Zajrzałem ostrożniedo ich głów, i przekonałem się, żemiałem rację. Wreszcie, żegnając się z nimi naesplanadzie, powiedziałem: "Będziemyw kontakcie, a jeśli ten cały Johnny nieokaże się tym, za kogo..." Ale jeden z nich wszedł mi wsłowo: "O, jesteśmy zupełnie pewni, żeto on. I możemy poczekać jeszcze kilkadni. Właściwie, zanim dobierzemy siędo tego drania, chcielibyśmy go złapaćna podrywaniu jakiejś dziewczyny. Robi

Page 801: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

te swoje paskudztwa często i chętnie,więc sądzimy, że może przy najbliższejokazji znowu spróbuje. Jeszcze dzień, conajwyżej dwa. I lepiej uwierzcie, żebędziemy tuż za nim..." Potem tylkowzruszył ramionami. Więc życzyłem impowodzenia i na tym się skończyło.Czułem się doskonale - doskonaledlatego, że żyję, a jeszcze lepiej,ponieważ zdobyłem kolejne informacjew tej sprawie, i wypiłem piwo w RoyalMile. A potem czekałem już tylko nakontakt z tobą. Koniec historii...

* * *

Nekroskop wydawał się nieco

Page 802: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

rozczarowany. - Nie zdobyłeś ogólnego rysopisutego mężczyzny ani nie wykryłeś, kiedyznowu poprowadzi ciężarówkę Frigis? - Tych rzeczy nie znalazłem w ichmyślach - odrzekł Jordan, kręcąc głową.- A tak czy owak, gdybym miał skupićsię na przetrząsaniu ich umysłów,mógłbym zrobić coś głupiego i zdradzićsię. Wiesz przecież, jesteśmy telepatami.Kiedy czytamy nawzajem swoje myśli,to są one wyraźne i prawdziwe,ponieważ robimy to z rozmysłem. Aleczytanie w mózgach zwykłych osób to coinnego. Ich myśli są pomieszane,bezładne i rzadko koncentrują się naczymkolwiek dłużej niż kilka chwil. Harry pokiwał głową.

Page 803: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Nie chciałem robić ci wyrzutów -odrzekł. - Spisałeś się na medal.Wszystko idzie znakomicie,przynajmniej jak dotąd. Teraz jednakchcę się dowiedzieć czegoś bliższego otym człowieku, na przykład: dlaczegorobi to, co robi. Ta wiedza może okazaćsię po prostu użyteczna. Jeśli me dlamnie, to dla wydziału po moim odejściu.Zastanawia mnie także jego nazwisko.Mówiłeś, zdaje się, że Dragosani był teżpodrzutkiem? Cóż, być może, to o wielewiększa sprawa, niż sądziłem. A więctak... Muszę zdobyć kilka informacji natemat tego Johnny'ego Founda. I,oczywiście, chcę do niego dotrzeć przezpolicję. Zostanie oskarżony o

Page 804: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

morderstwo, wiem, ale za to, co zrobił, imoże jeszcze zrobić, należy mu sięznacznie więcej. Pojawił się na sceniew sposób okrutny. I tak samo powinien zniej zejść. Przy ostatnich słowach głosNekroskopa przeszedł w głębokipomruk, opadający coraz niżej. Jordancieszył się, że trzyma się z dala od jegoumysłu. "Panie Johnny Found, kim - lubczymkolwiek i dlaczegokolwiek jesteś,nie chciałbym być w twojej skórzenawet za całe złoto Fortu Knox!" - niemógł oprzeć się jednak cichej myśli.

* * *

Page 805: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Ben Trask zwołał zebranie nagodzinę czternastą i wszyscy będący wdyspozycji agenci INTESP stawili się nanie. Zjawił się też minister wtowarzystwie Geoffreya Paxtona,którego Trask nie spodziewał sięwłaściwie ujrzeć. Ale nie robił z tegopowodu szumu; już wcześniej doszedłdo wniosku, że ta sprawa jest zbytważna, aby mieszać do niej niesnaskiosobiste. Niepokoiła go jednak ironialosu, że tak nędzna kreatura jak Paxton,cieszy się bezpieczeństwem iszacunkiem, a wartościowywspółpracownik, Harry Keogh, stoczyłsię na dno i ma niebawem paść ofiarąswoich własnych metod. Właśnie Harry nauczył wydział

Page 806: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

załatwiania tego rodzaju spraw. Jakzorganizować akcję, jakiej broni użyć -drewnianego kolka, miecza lub ognia - iw jaki sposób uderzyć. Jak zabijaćwampiry. Kiedy wszyscy już przybyli. Trask,nie tracąc czasu, przystąpił do rzeczy. - Teraz wszyscy już wiecie, kim stałsię Harry Keogh - zaczął. Chcę przez topowiedzieć, że jest on najbardziejniebezpieczną istotą, jaka kiedykolwiekżyła... częściowo dlatego, że nosi zarazęwampiryzmu, która mogłaby pochłonąćnas wszystkich i na którą nie malekarstwa. Owszem, przed Harrym byliteż inni, wszyscy jednak zginęli, i toprzede wszystkim za sprawą jego

Page 807: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

samego! A oto pozostałe powody, dlaktórych jest tak groźny: ma pełną wiedzęo tym, o nas, o... po prostu o wszystkim!Nie zrozumcie mnie źle - on nie jestżadnym nadczłowiekiem i nigdy nim niebył, lecz niewiele mu do tego brakuje.Co zresztą stanowiło ogromną zaletę,kiedy pracował z nami, ale w obecnejsytuacji jest zupełnie na odwrót. No i,oczywiście, w przeciwieństwie doinnych wampirów, z którymi wydziałmiał do czynienia, Harry z pewnościąwie, że chcemy go wytropić. - Odczekał,aż słowa przebrzmią, po czym wziąłgłęboki oddech. - I jeszcze kilkaprzyczyn - mówił dalej - dla których jestniebezpieczny. Stał się telepatą, więc odtej chwili wszyscy musicie bacznie

Page 808: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

kontrolować swoje myśli. Wprzeciwnym wypadku, Harry w niewejdzie. A wiedząc, co zamierzamyrobić, raczej nie będzie na to czekał,prawda? Poza tym posiada zdolnośćteleportacji, używa czegoś zwanegokontinuum Mobiusa, aby przenosić sięwedle swojej woli w różne miejsca.Może znaleźć się dosłownie wszędzie, ito w okamgnieniu. Proszę toprzemyśleć... Wreszcie rzecz ostatnia -przynajmniej ostatnia, o jakiej wiemy -choć również bardzo ważna. Harry jestteraz nekromantą w nie mniejszymstopniu niż Dragosani. Ba, nawet wwiększym! Dragosani bowiem tylko

Page 809: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

badał swoje ofiary. Harry natomiastpotrafi przywrócić je do życia, nawet zprochów - prawdopodobnie w postaciwampirów. Zaś, jako takie, osoby te zpewnością dla niego pracują. Tak więcpowiadam: wszystko, co wcześniejosiągnął, teraz obróciło się przeciwkoniemu - to on jest naszym celem! Harryoraz każdy, kto z nim współpracuje. Wielu z was zapewne zastanawiasię nad Darcym Clarke'em, pozwólciewięc, że przedstawię tę sprawę. Darcyzginął... wskutek wypadku. To byłswoisty wypadek - powtórzył Trask - naswój sposób możliwy do zrozumienia,jeśli nawet nie do zaakceptowania. Nocóż, ja sam musiałem przeprowadzićpewien rachunek sumienia, zanim się z

Page 810: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

tym pogodziłem, więc łatwo miprzychodzi pojąć waszą niepewność.Darcy jednak został zmieniony. Niezabilibyśmy go, gdyby nie zostałzmieniony. Właśnie tak, powiedziałem"my", to znaczy INTESP. Gdyby Darcynadal żył, stanowiłby nasze najsłabszeogniwo i tak czy owak zostalibyśmywcześniej czy później zmuszeni dorozliczenia się z nim. Jednak nie żyje inie można go do życia przywrócić... aniwykorzystać przeciwko nam. Jego ciałozostało spalone, a prochy rozsiane. Darcy Clarke i Harry Keogh bylijednak przyjaciółmi i mieli z sobą wielekontaktów. Już to wyjaśniam. Harry'emu"wypadek" przydarzył się gdzieś na

Page 811: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wyspach greckich lub, co bardziejprawdopodobne, w Rumunii zaledwiekilka tygodni temu. Od tamtej pory cośwłada nim niepodzielnie. Iprawdopodobnie bez wiedzy Darcy'ego- i tak samo bez wiedzy, czy nawetpodejrzeń samego Nekroskopa - tarzecz, choroba, zakażenie, jakkolwiek byto nazwać, w jakiś sposób dostała się dojego organizmu. Przynajmniej tak towidzimy. Jednakże faktem jest, że Darcy'egoogarnął bardzo ciężki, psychiczny smog,a w dodatku stracił swego anioła stróża- talent, dzięki któremu od wielu latprzechodził bezpiecznie przez wszystko,na co wystawiła go praca w wydziale.Co do ewentualnej pracy espera z

Page 812: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Harrym lub dla niego, to wiedzieliśmy,że przekazywał mu informacje. Trudnotylko powiedzieć, kiedy te zmianyzaszły. Być może, już dawno, ale wyszłyna jaw dopiero ostatniej nocy. Bowłaśnie wtedy Harry odwiedził esperaw domu. Darcy nabawił się wówczaspsychicznego smogu. I to miałem na myśli, mówiąc, żeDarcy został zmieniony. Kiedy ginął... topo prostu nie był już Darcy Clarke,przynajmniej nie ten, któregośmywszyscy znali. A teraz nie jest już nikim.I co ważniejsze, nigdy nie będziezagrożeniem dla INTESP czy dla...Świata. Natomiast Harry Keogh

Page 813: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zdecydowanie jest niebezpieczny, taksamo jak ludzie, których zdążył zarazić.Tych jest co najmniej dwoje: młodadziewczyna, Penny Sanderson, i...telepata Trevor Jordan. - Trask uniósłrękę, by uspokoić zebranych. - Tak,wiem, Trevor również należał do moichprzyjaciół. I, do diabła, on także byłnieżywy! Ale już nie jest. Harry Keoghwskrzesił ich oboje z prochów - cosamo w sobie świadczy o tym, kim sięstali. Nieumarłymi! Zatem w jakiej nas to stawiasytuacji? Po prostu pozostaje nam tylkowalka. Walka wymagająca umiejętnościi wysiłków każdego nas. Jeśli bowiemjej nie wygramy, to następnej nie będziekomu prowadzić. Oto jak się do tego

Page 814: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zabierzemy: dziś wieczorem młodaSanderson będzie pod dyskretnąobserwacją. Pozostawimy toWydziałowi Specjalnemu. W tymstadium nikt z nas nie ma prawa się dotego mieszać. Dlaczego? PonieważHarry Keogh i Jordan reagowaliby nanaszych ludzi, jak na radioaktywnych.Dla niego nie będzie to kolejna pracainwigilacyjna. Co powinno byś dosyćbezpieczne, bo, o ile wiemy, dziewczynanie miała żadnego kontaktu z Jordanemczy Nekroskopem, od kiedy zostałaprzywrócona do życia. Tak więcpozostanie pod nadzorem zwykłychfunkcjonariuszy, do chwili, gdynadejdzie odpowiednia pora, a wtedy

Page 815: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

ich odwołamy i wkroczymy sami. Dotego czasu dowiemy się, w jaki sposób znią postąpić. Nawiasem mówiąc, jeśli wydajesię, że podchodzę do tej sprawy zbytchłodno, to tylko dlatego, że tak trzeba.Jestem jedyną osobą, jaka pozostała zdawnej drużyny, co oznacza, że jakojedyny wiem, jak wygląda to piekło.Widziałem je w czasie sprawy Bodescui na wyspach greckich. Ktokolwiekmyśli, że przesadzam, powinienprzeczytać akta Keogha albo raportDarcy'ego Clarke'a o tej sprawie wGrecji. A jeśli ktoś z was tego jeszczenie czytał, niech to, do cholery, zrobi,natychmiast! Dobrze, więc od dzisiejszego

Page 816: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wieczora dziewczynę mamy z głowy doczasu, aż wszystko zostanieprzygotowane. Zresztą to płotka, a gruberyby, rekiny, nadal są aktywne. To nimipowinniśmy się niepokoić. Tylko jakbardzo mamy się niepokoić?Porozmawiajmy o Jordanie. Dziś przed południem odwiedziłEdynburg. Zamek na Skale. Interesowałsię sprawą tego wielokrotnegomordercy. Kiedyś Darcy Clarke prosiłNekroskopa o pomoc w tej kwestii izdaje się, że ten się tym zajął. Sądzę, żeteraz pracują razem z Jordanem. Niepytajcie mnie dlaczego. Wiadomo tylko,że Penny Sanderson była jedną z ofiarmordercy. Zemsta? Bardzo możliwe, to

Page 817: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

nawet podobne do wampirów. Jeśli tak,wcześniej czy później Harry i spółkaspróbują dopaść tego zboczeńca. Wiemy o pobycie Jordana na zamku,ponieważ ni stąd, ni zowąd, przylepiłsię do dwóch policjantów w cywiluprowadzących tam dochodzenie! Mógłto zrobić, gdyż wciąż posiadalegitymację INTESP. Później, kiedyjeden ze śledczych napomknął oJordanie swemu przełożonemupomyślano, że wydział wciąż zatrudniaw tej sprawie swego człowieka. Szefpolicji zadzwonił prosto do nas,mówiąc: "Dzięki za pomoc, lecz już jejnie potrzebuję, chyba nasi ludzieporadzą sobie sami". Cóż, przynajmniej zdołaliśmy

Page 818: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

uzyskać nazwisko i adres podejrzanego,co może się okazać bardzo użyteczne.Najwyraźniej nazywa się John lubJohnny Found i mieszka w Darlington. Tak więc jacyś zwyklifunkcjonariusze zajmą się takżeobserwacją pana Founda, a ja poślękogoś, żeby z kolei obserwował ich.Trzeba jednak trzymać się na razie zdala, chyba żeby Keogh i Jordanzdecydowali się wkroczyć do akcji. Co jeszcze na temat Jordana? Cóż,jak wiecie, Trevor był, to znaczy jest,bardzo dobrym telepatą. Możliwe, żewłaśnie dzięki temu Harry zdobył swójnowy talent. Harry jest takżenekromantą, pamiętajcie? Potrafi

Page 819: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

gromadzić talenty podobnie jakDragosani. To jednak tylko spekulacje,które wymagają jeszcze dowodów. Wróćmy do Jordana - kontynuowałTrask. - Zawsze był z niego kawałfajnego chłopa. O tak, wiem, nie maczegoś takiego jak "fajny" wampir. Mnienie trzeba tego mówić! Nie sądzęjednak, aby zło przyszło mu łatwo inaturalnie. Będzie to prawdopodobniestopniowy proces. Przynajmniej takąmam nadzieję, bo, oczywiście, jegowampiryzm wzmocni i tak już silnązdolność telepatii. A co za tym idzie...no, nie będzie na niego żadnegosposobu. Dobrze, już prawie kończę. W ciągugodziny otrzymacie wszystkie szczegóły

Page 820: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

dotyczące swoich zadań. A oto w jaki sposób się do tegozabierzemy: Wiemy, że ulubionym terenemdziałania Harry'ego Keogha miejscem,które poniekąd słusznie uważa on zaswoje "terytorium", gdyż mieszkał tamprzez większość życia - jest stary domBonnyrigg niedaleko Edynburga.Sądzimy, że Harry obecnie musiznajdować się poza tym terenem,prawdopodobnie tropiąc wraz zJordanem Johnny'ego Founda lub, jeślijuż go zlokalizowali, przygotowując siędo wzięcia na nim odwetu. Tak więcoprócz śledzenia tej Sanderson i panaFounda, zamierzamy też, oczywiście

Page 821: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

prowadzić obserwację starego domuHarry'ego. Jednakże, co muszę silniepodkreślić, ma to być obserwacjabardzo dyskretna, zrozumiano? Jeżeli zdołamy dotrzeć dodziewczyny, Harry'ego i Jordana w tymsamym czasie, wówczas na nichruszymy. Może do tego dojść wkrótce,kiedy Harry i Jordan zdecydują sięzłapać Founda. Najlepiej gdybyśmymogli zaatakować wszystkich trojejednocześnie. W ten sposób nie przekażąsobie żadnego ostrzeżenia. Nie wolnonam próbować wyłuskać ich po kolei,ponieważ to mogłoby zaalarmowaćresztę. Rozumiemy się? Na koniec - mam wam dopowiedzenia coś, o czym wiem, że nie w

Page 822: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

pełni zostanie zrozumiane. Mianowicie,obecny tu pan minister poinformował osprawie radziecki Wydział E. - Traskpopatrzył na osłupiałe twarze, ale niktsię nie odezwał. - Sęk w tym - ciągnąłdalej - że nawet jeśli znajdziemy sposóbna wytropienie Nekroskopa, co nie jestłatwe, będzie on jeszcze miał możliwośćucieczki do miejsca, z któregoprawdopodobnie może wrócić -ściągając z sobą z powrotem, Bóg wieco! Tak, mówię o Bramie związanej zProjektem Perchorskim na Uralu.Obserwację tego koszmaru prowadzimy,od kiedy tylko się o nimdowiedzieliśmy, i wiemy, że Rosjanieusiłują ograniczać sprawę do czasu

Page 823: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

znalezienia bardziej satysfakcjonującegorozwiązania. Jeśli uprzykrzymyHarry'emu życie tutaj. a może nawetuniemożliwimy - może on po prostuuciec do Gwiezdnej Krainy. Dlategowłaśnie zwierzyliśmy się Rosjanom. Niepowinniśmy go tam dopuścić. Niebyłoby problemu, jeśliby zechciał tamzostać, lecz doszłoby do tragedii, gdybyzdecydował się kiedykolwieksprowadzić coś stamtąd. Co skłania nas do myślenia, żemógłby ukryć się w innym świecie?Otóż pewien notatnik, który znaleźliśmyprzed godziną w mieszkaniu Clarke'a.Darcy zapisywał tam co niektóre myśli,ale musiało to się dziać, zanim dobrałsil; do niego Harry. Być może, właśnie

Page 824: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

dlatego go dopadł. Te zapiski to wgruncie rzeczy kupa bazgrołów, alewynika z nich jasno, że Darcyprzewidywał ucieczkę Harry'ego doGwiezdnej Krainy. No cóż, terazRosjanie wiedzą o Harrym -przynajmniej tyle, ile mogliśmy impowiedzieć, i będą na niego uważać.Zatem wydaje się, że Brama Perchorskajest dla niego zamknięta. Dobrze, omówmy więc teraznasze... wyposażenie. I to, w jaki sposóbgo używać. Potem przystąpimy dorozdzielania was na mniej więcej równegrupy i ustalimy wstępnie podział zadań.Trask podniósł koc zakrywającyskładany stolik, na którym leżało kilka

Page 825: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

elementów "wyposażenia". -Najważniejsze, żebyście się nauczylikorzystać z tego - oświadczył. - Maczetymówią same za siebie. Ale uważajcie znimi, są ostre jak brzytwa! Co do tegoprzedmiotu, to chyba wszyscyrozpoznajecie w nim kuszę? Jednak tatrzecia rzecz może nie jest tak dobrzeznana. To lekki miotacz ognia, nowymodel. Myślę więc, że powinniśmy odniego zacząć. Tu widzicie zbiornik paliwa, któryw ten sposób umieszcza się na plecach... I tak trwało to dalej. Zebranieciągnęło się przez kolejną godzinę.

* * *

Page 826: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Tuż po zachodzie słońca Harryodbył podróż przez kontinuum ,Mobiusado Darlington. Pozostawił TrevoraJordana śpiącego w sekretnym pokoju napoddaszu domu nad rzeką. Nicdziwnego, że esper odczuwał zmęczenie;powrót z Nicości zdawał mu się nadaldziwniejszym snem. Z pokoiku możnabyło się dostać do opuszczonego,starego domu w sąsiedztwie, więc,gdyby wydarzyło się cośnieprzewidzianego, Jordan mógłbyratować się ucieczką. Jednak wcześniejobaj esperzy sprawdzili psychiczną"atmosferę" okolicy i nie wykryli nicpodejrzanego. Jordan nie doszukał się

Page 827: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

nikogo mogącego świadczyć o tym, żeINTESP chce zrobić z niego drugiegoJuliana Bodescu. Adres Johnny'ego Founda wDarlington doprowadził do mieszkaniana parterze starej czteropiętrowejwiktoriańskiej kamienicy na skrajucentrum miasta. Czerwone cegłypoczerniały od bliskiego sąsiedztwagłównej linii kolejowej. Szyby byłyzasnute brudem. Ścieżkę w maleńkim,zaniedbanym ogrodzie frontowymdzieliły od wspólnego ganku zaledwietrzy schodki. Za fasadą tego ganku - zaupstrzonymi przez muchy oknami,właśnie tam - mieszkał Found. Na myśl o tym Harry'ego przeszyłdreszcz. Przechodząc ulicą, wpierw w

Page 828: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

jedną, następnie w drugą stronę, obokponurej narożnej rezydencjiwspółczesnego nekromanty, mordercysłodkiej i młodej Penny Sanderson, czuł,jak wzmagają się w nim rozpalonezmysły wampira. Zwykła konfrontacja stanowiłaby,oczywiście, najprostsze rozwiązanie, aleto nie leżało w planach Nekroskopa. Niemogło leżeć, gdyż wówczas skutekokazałby się pospieszny i niezgodny zzamierzeniami: oskarżony albo"zachowywałby się spokojnie" -mówiąc językiem prawa - albozareagowałby gwałtownie. A Harry bygo zabił. To byłoby zbyt proste. Sposób postępowania Founda, jego

Page 829: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

modus operandi polegał okrucieństwie ipodstępie, na tym, by przerażać, zanimjeszcze sam przerażający czyn zostaniepopełniony. Harry był przekonany, że wtym przypadku kara musi dorównywaćwinie. Tylko że... powinien jeszczeodbyć się też jakiś proces. Ale procesjako wystawienie na próbę, nie jakodociekanie mające doprowadzić doosądzenia. Jeśli bowiem Johnny Foundbył w istocie tym człowiekiem, to wyrokjuż zapadł.

* * *

Dzień pracy się skończył, na ulicachsłabł ruch, ludzie kierowali się ku swym

Page 830: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

domom. Kobieta w średnim wieku, zwypchaną plastikową torbą na zakupy,przepchnęła się niezdarnie przezfrontowe drzwi kamienicy nekromanty.Młoda niewiasta ciągnąca za sobąpłaczące dziecko zawołała do kobiety zsiatką, żeby na nią zaczekała iprzytrzymała drzwi; starszy mężczyznaw roboczym kombinezonie, zmęczony iprzygarbiony, niósł skórzaną torbę znarzędziami. W pokoju na poddaszu pod stromymokapem zapaliło się światło. Kolejnerozbłysło na drugim piętrze, następnie natrzecim. Keogh rozglądał się przezchwilę, po czym znów spojrzał na dom... W samą porę, by ujrzeć błyskczwartego, bardziej przyćmionego

Page 831: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

światła w oknie na parterze. Nie widziałjednak, żeby Found wchodził do środka. Harry pomyślał, że muszą istniećboczne drzwi. Poczekał jeszcze chwilę,następnie przeciął jezdnię i skręcił zaróg budynku. I rzeczywiście, znalazłdrugie drzwi, prywatne wejście do noryJohnny'ego Founda. Przeszedł znów przez brukowanąulicę i wtopił się w cienie budynków podrugiej stronie. Odwrócił się i oparłlekko plecami o ścianę, po czymspojrzał na światło, które padało przezmałe okienko parterowego mieszkaniaFounda. Zastanawiał się, co jego ofiaratam robi, co planuje... Nagle przypomniał sobie, że wcale

Page 832: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

nie musi bawić się w domysły. TrevorJordan dał mu bowiem moc, dziękiktórej mógł się sam o wszystkimdowiedzieć. Pozwolił swojej wzmożonej przezwampiryzm telepatii popłynąć w nocnepowietrze, w mrok, przez cegły ściany,do wnętrza ponurego, ospałego domuzła. Sonda jednak nie byłaukierunkowana ani wypróbowana izostała posłana bez należytegoskupienia. Rozbiegła się wokoło wewszystkich kierunkach, jak fale naspokojnej tafli stawu. Aż nagle...Nekroskop natknął się na coś więcej, niżzamierzał! Fala telepatii trafiła na umysł - nie,dwa umysły - i Harry w jednej chwili

Page 833: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

pojął, że żaden z nich nie należy doJohnny'ego Founda. Obie osoby nieznajdowały się w domu... a ich myśliskupiały się na nim! Keogh wciągnął z sykiem oddech ispojrzał w jedną i drugą stronę ciemnejuliczki. Nie wyczuł jednak żadnej mocy,żadnego talentu, żadnej siłymetafizycznej. Nagle rozżarzył się w mrokupapieros. Zaś po przeciwnej stroniegłównej drogi, pod słupem latarni stałapostać w Ciemnym, lekkim płaszczu, zdłońmi wbitymi w kieszeni. Osobnik ówrozglądał się to w tę, to w drugą stronę,sprawiając wrażenie człowieka, którywciąż ma nadzieję, że randka dojdzie do

Page 834: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

skutku. Fortel, mający odciągnąć uwagęod tego drugiego cienia. Obaj mężczyźni myśleli o Harrym,który wychwytywał poszarpaneinformacje prosto z ich niczego niepodejrzewających umysłów. "Found jest w domu, ale kim jest tenbubek?... Chodzi w tę i z powrotem,skrada się jak kot... Może to ten, naktórego mieliśmy uważać?... Mówili, żejeżeli się pokaże, nie można go ruszać,ale... znaczący dodatek do listyosiągnięć... Awans na inspektora?" -pomyślał ten pod latarnią. Ten drugi właśnie wychodził zcienia i ruszał w stronę Harry'ego."Niby ma być niebezpieczny... No, zarazsię przekonamy. Jak będę musiał się

Page 835: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

bronić... odstrzelę mu jego cholernyłeb!" Keogh czuł, jak ręka mężczyznyzaciska się nerwowo na ogumowanejkolbie ukrytego w kieszeni pistoletu. Gdy uzbrojony mężczyzna szedłniemal zawadiackim krokiem naprzód,drugi wyprostował się, wyjął ręce zkieszeni i ruszył w poprzek ulicy kuHarry'emu. I tak, niby mimochodem, bezpośpiechu, lecz z sercem tłukącym się wpiersiach zbliżali się do niego. Harry spojrzał na nich gniewnie i kuswemu zaskoczeniu usłyszał własnewarczenie. Przez żyły przetoczyła sięrzeka ognia, wzniecając wewnątrz coś,co rozpaliło się i zaśpiewało mu o rzezii tryskającej szkarłatnej krwi. O życiu i

Page 836: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

o śmierci! Wampir! - Nie! To nie są twoi wrogowie!Kiedyś, zanim zacząłeś sam dla siebiestanowić prawo, mogli nawet byćtwoimi przyjaciółmi. Po co krzywdzić,skoro tak łatwo można im umknąć? -wyszeptał Harry, a właściwie jegoludzka strona. - Ponieważ uciekać to niezgodne zmoją naturą: powinienem stanąć iwalczyć! - odrzekł wampir. - Walczyć? Cóż to za walka? Oni sąjak dzieci... - Czyżby? Tylko że przynajmniejjedno z tych dzieci ma pistolet! Mężczyzna przechodzący przezjezdnię czekał, aż strumień samochodówzniknie w najbliższej przecznicy.

Page 837: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Znajdował się o dziesięć - piętnaściekroków od Harry'ego, nie więcej. Drugio jakieś dwadzieścia kroków. Obajzdecydowanie zmierzali ku niemu. Wampir zdawał sobie sprawę zniebezpieczeństwa. Nekroskop pocił siędziwnym, zimnym potem, wdychającniesamowity opar, który spowijał ciałoniczym coraz grubszy płaszcz. W chwiligdy dwaj policjanci zbliżyli się, mgławydobyła się z miejsca w cieniu, gdziestał, i rozlała się szeroko,przypominając parę wypuszczoną zpiwnicznej kotłowni. - Ich broń jest teraz bezużyteczna -odezwał się wampir w jego wnętrzu. -Nie mogą mnie zobaczyć. Ale ja widzę,

Page 838: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

czuję, mogę nawet sięgnąć i ich dotknąć,jeśli zechcę. Sięgnąć i wykończyć! - Niech cię cholera! - sklął głośnoHarry siebie, czy raczej tę istotę wŚrodku. - Niech cię cholera, ty oślizłyczarny sukisynu! - No, w porządku, koleś -odpowiedział mu jeden z policjantów,kierując oburącz broń w mgłę. - Przedchwilą przeklinaliśmy władzę, tak?Więc wychodź stamtąd. Ta cała paramoże ci zaszkodzić. Chcesz sobiezniszczyć płuca? A może chcesz, żebymja ci to zrobił, co? No jazda, mówię:wyłaź! Nie było żadnej odpowiedzi, tylkonagłe zawirowanie, gdy mgła zdałazwijać się do wewnątrz, jakby ktoś w

Page 839: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

samym jej Środku potrząsnął kocem lubzatrzasnął drzwi. Po kilku sekundachopar rozrzedził się, opadł na ziemię izmienił w cienką błonę cieczy,pozostawiając na bruku połyskliwąwilgoć...

* * *

W Bonnyrigg Trevor Jordan obudziłsię. Jakiś natychmiast zapomniany nocnykoszmar skąpał go w pocie i wyrwał zesnu, przyprawiając o spazmatycznyoddech. Telepata wstał z łóżka wpokoiku na poddaszu i przeszedł przezpokój i korytarze starego domu nadrzeką, zapalając wszystkie Światła i

Page 840: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

dygocąc ze strachu. Nie potrafiłokreślić, czym były jego lęki, lecz czul,że coś się czai, wisi w powietrzu, czeka.Jakaś okropna istota tłumiąca chwilowoswą moc, lecz pełna potwornychzamiarów. Jordan zastanawiał się, czy to niebył Harry, czy też coś, czym stanowczozbyt szybko się stawał? Czy mógł to byćniepokój o los Harry'ego. Martwił się o to, co spotka jegosamego, jeśli będzie nadal przebywał zNekroskopem. Przypuszczał, że tak czułsię Julian Bodescu w Harkley House wDevonshire tego wieczora, gdy INTESPotoczyli go, dążąc do unicestwienia? Zdawał sobie sprawę, że przyszedłjuż czas, aby opuścić Harry'ego.

Page 841: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Opuścić na dobre i wmieszać się zpowrotem w doczesny światzwyczajnych ludzi. Jordan wiedziałjednak, że on sam nie może juz nigdy byćprawdziwie doczesny, gdyż widział tędrugą stronę i z niej powrócił. Ale mógłspróbować. Mógłby nad tympopracować, stopniowo zapominając, żeprzez jakiś czas nie był żywy, iostatecznie zostać znów zwykłymczłowiekiem, aczkolwiek obdarzonympewnym niezwykłym talentem. Lecz problem tkwił w tym, że niemógł mieć pewności, czy rzeczywiściepozostanie tą samą osobą. Jeśli bowiempotworna metamorfoza Harry'ego nadalbędzie się potęgować

Page 842: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Jordan wciągnął gwałtownieoddech, jego całe jestestwo przeszłanagle telepatyczna świadomośćobecności Nekroskopa. Doznanie toprzypominało zanurzenie w lodowatejwodzie, budzące w całym cielegwałtowne dreszcze. Harry znajdowałsię gdzieś tam, po drugiej stronie rzeki. Nie podsłuchiwał Jordana, leczsprawdzał telepatycznie najbliższąokolicę domu. Choć rzeczywiściewykrył co nieco z lęków espera, a to nieprzysłużyło się uspokojeniu miotającejsię wewnątrz niego bestii. Przyczyna, dla której Harrypostanowił wynurzyć się z kontinuumMobiusa w zaroślach po drugiej stronierzeki, a nie bezpośrednio w domu, była

Page 843: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

prosta kiedy czytał w umysłachtajniaków w Darlington, widział jak nadłoni, że go oczekują. NajwyraźniejINTESP musiał ich uczulić na to, żemoże się tam pojawić. Zatem...cokolwiek Darcy Clarke opowiedział onim, nie odniosło większego skutku. Szukali go w Darlington. Odstraszyłwprawdzie Paxtona - przynajmniej najakiś czas - lecz ten był tylko jednym znich, w dodatku nietypowym. Od tejchwili więc postanowił sprawdzaćkażde miejsce i ocenić, czy jestbezpieczne. Wszystko przyczyniło się dowzmożenia u Nekroskopa uczuciaklaustrofobii, niesamowitego wrażenia,że przestrzeń - włączając przestrzeń

Page 844: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Mobiusa - kurczy się wokół niego. Niemówiąc już o czasie. W dodatku odkrył jeszcze, żeTrevor Jordan boi się go, boi się tego,co mógłby mu uczynić... Umarli, nawet sam Mobius, obrócilisię przeciwko niemu. Matka opuściła go;nie istniał na świecie nikt, żywy nimartwy, kto miałby dlań dobre słowo. Ito był ten świat i ta rasa, dla których takciężko i tak długo walczył. Harry przeszedł przez drzwiMobiusa do mrocznego korytarza domuza rzeką i zaczął wchodzić cicho poschodach do swojej sypialni. Naglepoczuł się zmęczony. Pomyślał, że senbędzie najlepszym lekarstwem a...przyszłość niech sama się o siebie

Page 845: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

troszczy. W połowie pierwszej kondygnacjizatrzymał go głos Jordana. - Harry? - Telepata patrzył na niego,stojąc u podnóża schodów. TrevorJordan, który mógł czytać w myślachNekroskopa. - Ja... nie powinienem byłmyśleć w taki sposób. Harry pokiwał głową. - A ja nie powinienem byłpodsłuchiwać ciebie. W każdym razie,nie przejmuj się tym. Wykonałeś dlamnie robotę, za co jestem wdzięczny.Zawsze byłem sam. Więc jeśli chceszodejść, to idź... idź zaraz! Spójrzmyprawdzie w oczy, coraz bardziej tracękontrolę nad tym czymś i zostawienie

Page 846: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

mnie teraz jest chybanajbezpieczniejszym wyjściem. - Nie teraz, Harry - Jordanpotrząsnął głową - kiedy cały świat jestprzeciwko tobie. Jeszcze cię nieopuszczę. Harry wzruszył ramionami iodwrócił się, by ruszyć dalej poschodach. - Jak chcesz, ale nie zwlekaj z tymza długo...

ROZDZIAŁ CZWARTY - SNY

Harry położył głowę na poduszce.Noc była jeszcze wczesna, lecz księżycjuż wstał, a gwiazdy świeciły jasno.

Page 847: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Nadeszła jego ulubiona pora. W świetlednia zmysły miał przytępione, ale wciemności nocy stawały się czułe jaknigdy dotąd. Nawet te, które kierowałylub były kierowane przezpodświadomość. I sny także wydawałysię bardziej intensywne, namacalne. Najpierw śnił o Mobiusie iwyczuwał, że jest to coś więcej niżzwykły sen. Dawno nieżyjący matematykprzyszedł, usiadł na łóżku i chociażtwarz i sylwetkę miał nieokreśloną, jegogłos brzmiał ostro i wyraźnie jak nigdy. - To ostatni raz, kiedy możemyporozmawiać, Harry. Przynajmniej natym świecie. - Jesteś pewny, że tego chcesz? -odrzekł Nekroskop. - Wydaje się, że

Page 848: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

ostatnio wbrew swojej woli sprawiamludziom wiele kłopotów. Mglista, niewyraźna postaćMobiusa pokiwała głową. - To prawda, ale obaj wiemy, że niejesteś do końca sobą. Właśnie dlategopostanowiłem przyjść do ciebie teraz,póki jeszcze sny stanowią twojąwłasność. Keogh rozluźnił się nieco,westchnął i wyciągnął się na łóżku. - Zatem o czym chcesz rozmawiać? - O innych miejscach, Harry. Oinnych światach. - Moja teoria stożkowych światówrównoległych? - Nekroskop uśmiechnąłsię krzywo, jakby przepraszająco. - To

Page 849: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

był w większości bluff, prowadziłemdyskusję dla samej dyskusji.Ćwiczyliśmy, mój wampir i ja. - Być może - odparł Mobius - alebluff czy nie, w każdym razie miałeśrację. To intuicja, Harry. Jedyną rzeczą,której twoja wizja nie brała pod uwagę,było "jak". - Jak? - Może raczej: "kto" - rzekł Mobius. - Jak? Kto? Czy znów mówimy oBogu? - O pierwotnym świetle - odparłmatematyk - przy narodzinachprzestrzeni i czasu. To wszystko niemogło powstać z niczego, Harry. Ajednak zdecydowaliśmy się jużwcześniej, że przed tym Początkiem nie

Page 850: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

istniało nic. To było nierozsądne znaszej strony, gdyż obaj wiemy, że nietrzeba ciała, żeby mieć umysł - Bóg. - Harry pokiwał głową. -Absolutna Istota Bezcielesna. On towszystko stworzył tak? Ale w jakimcelu? Może aby sprawdzić, co się będziedziało? - Mobius wzruszył ramionami. - Chcesz powiedzieć, Że On niewiedział tego wcześniej? Czymże to jestwobec wszechwiedzy? - Błąd - rzekł Mobius. - Nikt niemoże nic wiedzieć przed faktem. Apróbować jest niebezpiecznie. Ale odtej pory On już wszystko wie. - Opowiedz mi o tych innych

Page 851: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

miejscach - podsunął Harry, wbrewsobie zafascynowany. - Świat Gwiezdnej i SłonecznejKrainy to jedno - zaczął Mobius. - Alewłaśnie to okazało się niepowodzeniem.Wystąpiły nieprzewidziane paradoksy irzeczy przybrały katastrofalnie zły obrót.Gwiezdna Kraina, bagna wampirów isame wampiry były zarazem przyczyną iskutkiem! Przyczyną przyszłości iskutkiem przeszłości, A mówienie o tymteraz mogłoby zmienić ten stan rzeczy,co byłoby posuwaniem się za daleko. - Przestrzeń i czas są względne -zaoponował Harry. - Czy nietwierdziłem tak zawsze? Lecz na swójsposób są określone. Nie można na niewpłynąć przez mówienie o nich.

Page 852: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Mobius zaśmiał się, jednak dośćsmętnie. - Bardzo to bystre, Harry. Niemożesz jednak na mnie wypróbowywaćswoich wampirzych sztuczek, chłopcze!A poza tym nie mówię o GwiezdnejKrainie. - No, więc słucham - odparłNekroskop, odrobinę niezadowolony. - Wspomniałeś kiedyś -przypomniał mu Mobius - orównowadze wieloświata, gdzie czarnei białe dziury przemieszczają materięmiędzy wszystkimi różnorakimipoziomami egzystencji i hamują, lubnawet zawracają entropię. Tak jakciężarki w starym zegarze, regulujące

Page 853: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wychylenia wahadła. Ale to tylko jedenrodzaj równowagi - fizyczny. Poza tymjest jeszcze równowaga metafizyczna,mistyczna, duchowa. - Znowu Bóg? - Równowaga między Złem iDobrem - odrzekł matematyk. - Które wzięły wspólny początek zjednego źródła? Teraz ja przytoczętwoje słowa, Auguście Ferdynandzie:"Nie było niczego przed Początkiem".Zgadza się? - Tu nie ma żadnej sprzeczności. -Mobius potrząsnął głową. - Wręczprzeciwnie, całkowicie się zgadzamy! - Bóg ma swoją ciemną stronę?Harry był zdezorientowany. - Właśnie! Stronę, którą odrzucił! -

Page 854: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

dodał Mobius. Słowa matematyka i ich znaczeniezelektryzowały Harry'ego. - I ja mogę zrobić to samo? Tochcesz powiedzieć? - Chcę powiedzieć, że te innemiejsca są jak poziomy, jedne z nichwyższe, a inne niższe. I to, co robimytutaj, wyznacza następny krok. Idziemyw górę lub w dół. - Do nieba albo do piekła? - Jeśli w ten sposób łatwiej ci tozrozumieć. - Mobius znów wzruszyłramionami. - Zmierzasz do tego - odparł Keogh- że kiedy przechodzę dalej, mogęzostawić moją ciemną stronę, może

Page 855: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

nawet mojego wampira, za sobą? - Dopóki jest jeszcze różnica, tak -potwierdził uczony. - Różnica? - Dopóki można was rozróżnić. - To znaczy, jeśli mu nie ulegnę? -zapytał Nekroskop. - Muszę już iść - oświadczyłMobius. - Ale ja muszę wiedzieć więcej! -Harry był zdesperowany. - Pozwolono mi wrócić - rzekłMobius prosto. - Nie wolno mi jednakzostać. Moje nowe miejsce jest wyżej,Harry. Naprawdę, nie mogę sobiepozwolić na jego utratę. - Zaczekaj! Keogh usiłował usiąść i chwycić

Page 856: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

nocnego gościa za rękę. Nie mógł jednaksię poruszyć, a poza tym i tak równałobysię to łapaniu mgły czy dymu. I podobniejak zestaw jego ezoterycznych formuł,wielki naukowiec zamienił się wnicość...

* * *

Wizyta Mobiusa jeszcze bardziejzmęczyła Harry'ego. Zapadł w głębszysen. W jego wampirzym umyśle wciążpobrzmiewało imię, które dręczyło i niedawało spokoju, imię Johnny Found. Kiedy Harry pojechał zmierzyć się zpotomkiem Faethora Ferenczego,Janoszem, w górach Transylwanii,

Page 857: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Ferenczy ostrzegał go, że tylko jeden znich wyjdzie z tego żywy i że zwycięzcabędzie istotą o niesłychanej mocy.Janosz odczytywał przyszłość i ujrzałtam to samo, wiedział, że nie możeprzegrać. Jednakże... nigdy nie powinnosię próbować zrozumieć przyszłości.Można ją czytać, jeśli to konieczne, leczlepiej nie próbować zrozumieć. ToHarry okazał się tym, który wrócił z gór.I choć nie znał jeszcze rozmiarówswoich mocy - zwłaszcza najnowszejumiejętności, telepatii to z pewnościąbyły one niesłychane. Czuł, że sąogromne już wcześniej, lecz teraz, kiedywzmagał je wampir... Śniąc Harry nie panował nadswoimi talentami, niemniej jednak,

Page 858: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

pozostawały one aktywne. Sny sąksięgowością umysłu, gdzie utrzymujesię równowagę, są cenzorem, którywydala wszelkie śmiecie i banały, arzeczy istotne porządkuje. Wizjeoniryczne zaspokajają równieżpragnienia. A także, dla każdego, kto masumienie, wyciągają na światło tłumionepoczucie winy. Harry był winny i miał aż nadtopragnień wymagających zaspokojenia. Awszystko, czego nie udało mu sięuporządkować na jawie, usiłowałaułożyć podświadomość - wraz zwampirem, który stanowił jej część -podczas snu. Wzmożona świadomość wydobyła

Page 859: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

się na zewnątrz, by utworzyćtelepatyczną sondę, która w mgnieniuoka pokonała wielomilową drogę doswego celu w Darlington. Celem tym byłśpiący umysł Johnny'ego Founda, umysłz talentem równie dziwnym, cowypaczonym. Harry pragnął wszystko onim wiedzieć. Dzięki przemyślnościswego wampira musiał jedyniezasugerować, zaproponować, trącić tęlub ową strunę, by - o ile dopisałobychoć trochę szczęścia - Johnny Found muo tym opowiadał. Wszystko od początku...

* * *

Page 860: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Johnny również śnił; śnił o swoimdzieciństwie. Nie czynił tego z własnejwoli, lecz jakaś nocna zmora wciążdobijała się do drzwi wspomnień,żądając, by je otworzył. Wspomnienia z dzieciństwa?Owszem, posiadał je, lecz nie uważałich za warte pamiętania lub godnemarzeń. Poruszył się lekko we śnie. Jegopodświadomość próbowała zatrzasnąćdrzwi do przeszłości. Lecz coś okazałosię silniejsze i Johnny mógł tylko patrzećbezradnie, jak drzwi rozwierają się Wśrodku czekały na niego wszystkiedawne Złe Rzeczy: wiele popełnionychdrobnych zbrodni oraz wszystkie kary ipokuty. Lecz wówczas był niewinnym

Page 861: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

dzieckiem, tak mawiali, i wkrótce miał ztego wyrosnąć. I tylko sam Johnnywiedział, że nigdy z tego nie wyrośnie iże nigdy nie znajdzie kar dość surowych,by dorównywały jego zbrodniom. Usiłowali go przekonać, że to, corobi, jest złe. Prawie im się udało, leczdo tego czasu Johnny dorósł na tyle, byzdać sobie sprawę, że kłamią i nic nierozumieją. A skoro nie rozumieli, nigdynie mogli się dowiedzieć, jak dobre byłyrzeczy, które robił. W jak dobrewprawiały go samopoczucie. Miejsce za uchylonymi drzwiamiwydawało się samotne. O ileż bardziejbyłoby samotne, gdyby nie miał swoichmartwych stworzeń do rozmowy? I do

Page 862: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zabawy. I do znęcania się. Ponieważjednak posiadał tę tajemnicę, prowadziłswoje pomysłowe igraszki zestworzeniami, na które przyszedł kres,Jego sieroctwo stało się niemal całkiemdo zniesienia. Wiedział bowiem, żeinnym jest jeszcze trudniej, że ichsytuacja jest o wiele gorsza. Otwarte drzwi zarazem odpychały iprzyciągały. Za nimi krążyły mgływspomnień, wirując i hipnotyzując. Ażwbrew swojej woli Johnny zdał sobiesprawę, że przechodzi przez nie doŚrodka. Gdzie czekało nań całedzieciństwo...

* * *

Page 863: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Nazywano go "Found", ponieważwstał znaleziony w kościele. W pewienniedzielny poranek klęczniki zadrżały odjego wrzasków, krokwie odbiły jeechem, aż zjawił się kościelny, by sięprzekonać, skąd ten rwetes. Ujrzałpodrzutka zakrwawionego po porodzie,zawiniętego w gazetę. Jeszcze cieplełożysko, które tuż po nim wyszło naŚwiat, leżało w plastikowym worku,wciśnięte pod jedną z ław. Johnny wrzeszczał z niezwykłymwigorem, niemal do rozdarcia płuc, wył,jakby chciał potłuc witraże i zwalićstrop, jak gdyby wiedział, że niepowinien był przebywać w tym domu

Page 864: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

modlitwy. Być może jego biedna matkarównież to wiedziała i chciała go w tensposób uratować, co jednak niepowiodło się. Nie tylko Johnny zostałzgubiony, lecz ona także. W każdym razie, krzyczał tak, aż gozabrano z kościoła do sali intensywnejopieki na oddziale położniczymmiejscowego szpitala. I dopiero wtedy,poza domem Boga, Johnny zamilkł. Ambulans, który pędził z nim doszpitala, wiózł również jego matkę,znalezioną pod nagrobkiem naprzykościelnym cmentarzu, w kałużykrwi, z głową opadającą na obrzmiałepiersi. Lecz w przeciwieństwie doJohnny'ego, ona nie przeżyła tej podróży.Lub może przeżyła, gdyż nieco później...

Page 865: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Dziwny start do dziwnego życia,lecz ta dziwność stanowiła dopieropoczątek. Na sali intensywnej opieki zajętosię Johnny'm, umyto go, opatrzono itymczasowo - potem okazało się, że nacałe życie - dano nazwisko. Ktośnabazgrał "FOUND" na plastikowejetykiecie otaczającej jego maleńkiprzegub, aby odróżnić go od wszystkichinnych niemowląt. I Foundem pozostał. Lecz kiedy pielęgniarka zajrzaładoń, by sprawdzić, dlaczego przestałkwilić i nagle się uciszył... zdarzyła sięnajdziwniejsza rzecz ze wszystkich. Przy pustym łóżeczku Johnny'egosiedziała jego bezimienna matka, a on

Page 866: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

spoczywał w jej martwych rękach,sącząc strużkę zimnego mleka zmartwego, zimnego sutka. Do piątego roku życia Johnnyprzebywał w sierocińcu dla małychdzieci, następnie przez trzy latawychowywał się u pewnegomałżeństwa, do czasu gdy przybranirodzice rozstali się z nim w tragicznychokolicznościach. Później został przyjętydo przytułku dla starszych dzieci wYorku. Jego przybrani rodzice, państwoPrescott, mieli duży dom na samymskraju Darlington. Kiedy w roku 1967zaadoptowali Johnny'ego, posiadali jużczteroletnią córkę, jednak wystąpiłypewne problemy i pani Prescott nie

Page 867: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

mogła mieć więcej dzieci. Szkoda, bomałżeństwo to zawsze pragnęłostworzyć "idealny" model rodziny: ichdwoje plus jeden chłopiec i jednadziewczynka. Johnny mógł doskonalepasować i uzupełniać ten deficyt. A jednak David Prescott byłzaniepokojony chłopcem od chwili, gdygo ujrzał. Nie było to nic konkretnego,po prostu - coś, czego nie potrafiłokreślić - jakieś odczucie. Lecz z tegopowodu sprawy wyglądały tylko niecomniej idealnie aniżeli powinny. Johnny otrzymał nazwisko rodziny istał się Prescottem, w każdym razie,tymczasowo. Jednak od samegopoczątku nie układały mu się stosunki z

Page 868: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

siostrą. Nie mogli ich zostawić samychnawet na pięć minut, aby nie doszło dobijatyki, a rzucane sobie wzajemnespojrzenia mroziły krew w żyłach. AlicePrescott obwiniała siebie za błędy wwychowaniu córki, a jej mąż winiłJohnny'ego za to, że jest dziwny. - Oczywiście, że tak! - sprzeciwiałasię jego żona. - Johnny to podrzuconedziecko, bez domu i rodziny. Sierociniecnie wpłynął najlepiej na niego. Czy tamktoś kocha albo chociaż toleruje tebiedne dzieci? Nawet wyglądało na to,że bardzo chcieli się go pozbyć! I co tumówić o miłości! "Może jest jakaś przyczyna? -zastanawiał się David Prescott. Ale jakaż mogłaby być? Johnny nie

Page 869: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

ma nawet jeszcze sześciu lat. Jak ktośmógłby się zwrócić przeciwko takmałemu dziecku? A już na pewno niesierociniec, który powinien zapewnićopiekę takim nieszczęśnikom." Prescottowie posiadali mały, leczdobrze prosperujący sklepik, w którymkupić można było niemal wszystko.Znajdował się niecałą milę od ich domu,przy północnej drodze do Darlington, isłużył całemu osiedlu, liczącemu sobie ztrzysta domów. Pracując od dziewiątejdo piątej przez cztery dni tygodnia orazw sobotnie i środowe przedpołudnia,uzyskiwali w nim dochody pozwalającena godziwe życie. Dzięki pomocy niani,młodej dziewczyny mieszkającej nie

Page 870: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

opodal, nie musieli sięprzepracowywać. W budce na skraju dużego, niecooddalonego od domu ogrodu Davidhodował gołębie; Alice lubiła pozakończeniu pracy kopać grządki, sadzići podlewać rośliny; kiedy niania miaławolne, na przemian zajmowali siędziećmi. Tak więc, poza tarciamimiędzy Johnnym i jego siostrą Carol,życie Prescottów można było uznać zanormalne, przyjemne i całkiemprzeciętne. Tak też się rzeczy miały ażdo lata, kiedy Johnny skończył osiem lat.W istocie, ich życie do tego czasumogłoby zostać nazwane idyllą. Właśnie wtedy David Prescottzaczął miewać kłopoty ze swymi

Page 871: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

ptakami, zaś domowy ulubieniec,łagodny kocur Moggit wyszedł pewnegoporanka i nigdy nie wrócił. Corazczęściej nadciągały też długie, duszneupały, irytujące, męczące i niekiedypowodujące wzburzenie. Tego samegołata David wykopał basen dla dzieci ipokrył go dachem z polietylenurozpiętego na aluminiowym szkielecie. Johnny początkowo myślał, żepływanie i wygłupianie się we własnymbasenie będzie wielką frajdą, leczrychło go to znudziło. Carol natomiastprzepadała za kąpielami, co złościło jejprzybranego brata - Johnny nie znosił,kiedy komuś sprawiało przyjemnośćcoś, czego on nie lubił, a poza tym nie

Page 872: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

znosił Carol. Pewnego ranka, trzy lub cztery dnipo zaginięciu Moggita, Johnny wstałwcześnie z lóżka. Nie miał pojęcia, żeCarol już nie śpi. Ledwie dziewczynkausłyszała, jak cicho otwierają się izamykają drzwi do jego pokoju,pospiesznie się ubrała. Jej brat - zawszekładła na to słowo silny ironiczny akcent- ostatnimi czasy często wstawałwcześnie, na kilka godzin przed resztądomowników. Postanowiła więc, że tymrazem dowie się, cóż takiego robi. Niekierowała nią złośliwość, choć niemożna zaprzeczyć, że była trochęzazdrosna i więcej niż trochęzaciekawiona. Jeżeli nawet Johnnyzachowywał się jak świnia, to jednak

Page 873: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wolała bawić się razem z nim wbasenie, niż żeby on sam gdzieś tamurządzał sobie te swoje głupie,tajemnicze, samotne zabawy. Johnny skrupulatniezagospodarowywał każdą chwilęswojego czasu. W okresie letnichwakacji nie mieli zajęć szkolnych, a onczęsto załatwiał swoje "sprawy".Zwykle przebywał za parkanem ogrodu,w gąszczach żywopłotu, który dalejwtapiał się w łąkę i pola uprawne,rozciągające się na północ i północnyzachód. Jednakże zawsze pojawiał sięnatychmiast, gdy go wołano, i raczej niespóźniał się na posiłki. Tylko że to, co całymi godzinami

Page 874: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

robił poza domem, stanowiło zagadkę.Jeśli przybrani rodzice pytali,odpowiadał: "Bawiłem się" i na tym siękończyło. Carol jednak chciaławiedzieć, w co się tam bawił. Fakt, żeJohnny potrafił znaleźć sobie cośbardziej interesującego niż basen,przekraczał jej zdolności pojmowania.Więc wyszła za nim, przekradając się napalcach obok pokoju rodziców, wświatło wczesnego poranka, kiedy świtzaledwie rozjaśnił horyzont swymzłotym uśmiechem. Johnny minął basen pod foliowymdachem i podszedł do parkanu ogrodu.Wdrapał się na wysoki mur w dobrzesobie znanym miejscu, by zeskoczyć podrugiej stronie. Następnie ruszył obok

Page 875: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

szpaleru przerośniętego żywopłotu kuszachownicy prażących się w porannymsłońcu pół. A Carol zaraz za nim. Pół mili dalej, przy skrzyżowaniustarych, pobrużdżonych koleinami izarośniętych dróg, stały ruinyzaniedbanej farmy, pochylonej izieleniącej się od kwitnących jeżyn iskupisk ptasich gniazd, gdzie wśródchybotliwych stosów kamieni wznosiłysię fragmenty zwalonych, porośniętychszarym mchem ścian i resztki staregokomina. Johnny ruszył w poprzek łąki itylko jego głowę widać było ponadwysoką, rozkołysaną trawą. Balansując na szczycie nieużywanej furtki, Carol zobaczyła, dokąd

Page 876: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

kieruje się jej brat, i postanowiła pójśćza nim. Ta ruina stanowiła najwyraźniejkryjówkę Johnny'ego, miejsce, gdziebawił się w te swoje tajemne gry. Zanim tracąc dech przebiegła łąkę,Johnny zniknął gdzieś w chaosiepołamanych, omszałych ścian. Zatrzymałsię na chwilę, rozejrzał dookoła.Usłyszała nagłe wrzask. Wrzask kota! Dłoń Carol bezwiednie zamknęłausta. Dziewczynka złapała oddech iwstrzymała go. Pomyślała, że być może,właśnie to przy ciągnęło tutaj Johnny'ego- pisk Moggita, wciśniętego w jakąśdziurę, uwięzionego i przymierającegogłodem w tym rumowisku. Carol zastanawiała się, czy nieodpowiedzieć głośno na to dziwne,

Page 877: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

chrapliwe miauczenie, ale doszła downiosku, że lepiej tego nie robić. Kotmógłby zacząć gwałtownie się miotać iwpaść w jeszcze gorszy potrzask. Wstrzymując oddech, dziewczynkaprzekroczyła twardo ubitą, zakurzonądrogę, kierując się ku temu, co ongiśstanowiło szeroki wjazd na podwórze.Obecnie luka wypełniona była masąporozwalanych kamieni. Ślizgając się na potłuczonychcegłach i kamieniach, Carol ruszyła wgłąb wyraźnie widocznej ścieżki wśródkrzewów, wydeptanej, jakprzypuszczała, przez Johnny'ego. Droga ta wiodła przez tunelgęstwiny, pośród pajęczyn i kurzu, gdzie

Page 878: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

światło nie miało dostępu; siedmioletniaCarol niemal dusiła się, przedzierającsię naprzód. Jednak nie mogła zemdleć,piski Moggita gnały ją naprzód. Ażwreszcie przebiła się przez krzaki wblask słońca i zobaczyła Johnny'ego,siedzącego na środku łąki. Ujrzała także... ...To, czym się otaczał. Choć wpierwszej chwili właściwie tego niewidziała, bowiem jej dziecięcy umysłnie potrafił tego pojąć. Nie mogła uwierzyć, że Moggit ześnieżnobiałym brzuchem i łapkami,puszystym ogonem i pyszczkiempodobnym do maski Samotnego Jeźdźcaz filmu, z gładkim, lśniącym czarnogrzbietem, szyją i uszami.. i ten

Page 879: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

torturowany, wiszący stwór - to ten samMoggit. Carol o mało nie zemdlała; cofnęłasię i upadła za jakimś fragmentemściany, potrącając cegłę. Johnny usłyszałhałas. Rozejrzał się wokoło. Wpierwszej chwili nie zauważył jej.Jednak Carol wciąż go widziała: jegonabrzmiałą twarz, wytrzeszczone,beznamiętne oczy i krwawe ręce jakszpony. Na murze obok miejsca, gdziesiedział, leżał otwarty scyzoryk, a jednaręka ściskała zaostrzony patyk,zabarwiony czerwienią. I nadal widziała też Moggita.Moggita, z tylnymi łapami ledwiedotykającymi ziemi, tańczącego

Page 880: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

konwulsyjnie, aby utrzymać się prosto inie pozwolić, by na szyi zacisnęła siędruciana pętla, zwisająca z gałęziczarnego bzu! Jedno żółte oko wisiałona strzępie tkanki, ociekając wilgocią ikołysząc się na mokrej sierści policzka;a tłusty biały brzuch był teraz chudy ipurpurowy, zaś spomiędzy rozprutejskóry wylewała się garść błyszczących,czarno-czerwono-żółtych wnętrzności! Ale był tam nie tylko Moggit.Mianowicie dwa ulubione gołębie ojcaCarol, zwisające bezwładnie z innychgałęzi, z wykręconymi skrzydłami. Atakże jeż, jeszcze żywy, leczprzyszpilony do ziemi zardzewiałymżelaznym prętem, tak że miotał sięszaleńczo wokół własnej osi w agonii

Page 881: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

bez końca, charcząc przerażająco.Dostrzegła jeszcze inne ofiary... Johnny zadowolony, że nikogo niema w pobliżu, wrócił do swej"zabawy". Przez zachodzące łzami oczyCarol widziała, jak wstaje, chwyta wjedną rękę martwego gołębia i wbijapatyk w zimne już zwłoki. I wpycha tenpatyk w nieczułe ciało, jak gdyby... jakgdyby wcale nie było nieczułe! Jakbynaprawdę wierzył, że ta zbroczonakrwią, sztywna istota z przetrąconymikośćmi nadal żyje. A przez cały czasśmiał się i mówił, i mruczał coś do tychnieszczęsnych, torturowanych, żywychlub martwych, bądź pozostających nagranicy śmierci stworzeń, nie zważając

Page 882: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

ani trochę na ich udręki, rzeczywiste czywyimaginowane. Dziewczynka pojęła teraz nieco zistoty tej zabawy. Domyśliła się, żezamęczywszy zwierzę na śmierć, Johnnynie mógł pogodzić się z tym, że muuciekło i nadal je torturował w tymciemnym drugim świecie! Tak oto Carol jako pierwszapoznała prawdę o swoim przyrodnimbracie, choć nawet nie zdawała sobie ztego sprawy. Sama będąc dzieckiem,uznała to tylko za dziecięcy wybryk. A jednak Moggit, biedny Moggit!Dotarło do niej w końcu, że toumęczone, na wpół wypatroszonestworzenie to jej kochany kot, corazbliższy śmierci. I dłużej nie mogła tego

Page 883: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

znieść. - Moggit! - wrzasnęła na całegardło. - Johnny, nienawidzę cię! Och,jak cię nienawidzę! Podniosła się, zatoczyła iodzyskawszy równowagę, rzuciła się kuniemu, chwytając kanciastą połówkęcegły. Johnny wreszcie ją spostrzegł ijego zarumieniona twarz nagle pobladła.Złapał swój scyzoryk - nie po to, abyużyć go przeciw niej, lecz z zamysłemzgoła innym, może jeszcze gorszym - ijął przerzynać sznurek, który naginał doziemi gałąź z Moggitem. Pojedyncze włókna pękały, leczcałość trzymała się jeszcze. W nagłejfurii Johnny szarpał sznurem w jedną i

Page 884: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

drugą stronę, a Moggita unosiło i kręciłojak jakiś gałgan, Ochrypłe kocie wrzaskiustały dopiero, kiedy drut wpił się wotartą do żywego mięsa szyję. Po chwili Johnny sapnął triumfalnie,nóż przeciął sznurek, a Moggitwystrzelił w górę, dławiąc się iparskając przez moment, aż zaciskającasię pętla dokończyła dzieła. Lecz Johnnybył tak pochłonięty mordowaniem kota,że Carol zdążyła go dopaść. Machającna oślep rękoma, runęła na niego,atakując ostrymi paznokcia mi i cegłązaciśniętą w drugiej dłoni! Ostryodłamek cegły uderzył go w czoło izwalił z nóg. Po chwili znów usiadł,potrząsając głową i rozglądając się zaswym nożem. Jego oczy płonęły i

Page 885: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

miotały iskry. - Najpierw Moggit, a teraz ty! -zagroził. Podniósł się niepewnie, zrozciętego czoła ciekła krew. Dostrzegłscyzoryk i skoczył po niego. I w tejsamej chwili Carol uświadomiła sobie,że znalazła się w śmiertelnymniebezpieczeństwie. Johnny nie mógłpozwolić jej, by powiedziała rodzicom,co widziała. A istniał tylko jedensposób, aby ją powstrzymać. Po raz ostatni ogarnąwszy wzrokiemcałą scenę - biednego Moggita,powieszonego i kołyszącego się nagałęzi czarnego bzu, wyczerpanego jeża,wydającego ostatnie tchnienie, i

Page 886: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

nieżywe, okaleczone ptaki, wiszącerzędem - odwróciła się i rzuciła doucieczki. Przedzierając się przez tunelwśród krzewów, by wydostać się pozaruiny, miała wrażenie, że brat jest tuż zanią. Johnny wiedział, że jeżeli Caroldotrze pierwsza do domu, sprowadzikogoś, żeby to zobaczył. A do tego niemógł dopuścić. Odciął szybko Moggita i ptaki, poczym wyrwał z ziemi pręt przebijającyjeża. Ciężko dysząc pod wpływemszalonego tempa swych wysiłków iogarniającej go wściekłości, wrzucił towszystko do głębokiej, zatęchłej studni,której drewniana pokrywa po części jużzbutwiała. Nie mógł patrzeć, jak martwe

Page 887: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

i umierające stworzenia spadają wmroczny głąb, tonąc z pluskiem wczarnej, niewidocznej z góry wodzie.Strącił, zmarnował je wszystkie, gdymiały w sobie jeszcze tyle "życia"!Winił za to Carol. Ruszył za nią w pościg, podążająckrzywym, zygzakowatym szlakiem, któryzostawiła w wysokiej trawie. Półmilowy bieg przez nierówny,otwarty teren to bardzo wiele dladziecka o rozdartym sercu i oczachpełnych łez. Serce Carol tłukło się wpiersiach. Oddech rwał sięspazmatycznie. Sił dodawał Jej tylkostojący wciąż przed oczami obraz:Moggit wiszący i szarpiący się w

Page 888: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

drucianej pętli, z trzewiami zwisającymijak garść przemielonych owoców, zktórych jej matka robiła dżem, A jeszczebardziej ponaglał ją glos Johnny'ego:"Caaaaarol! Carol, poczekaj!" Nawet nie brała tego pod uwagę.Mur ogrodu był tuż przed nią, zaraz zażywopłotem. Z tyłu, dysząc - choć takżewarcząc jak jakiś wściekły pies -doganiał ją Johnny. Wyciągnięta rękaminęła o włos jej łydkę. Carol, na wpółwspinając się, na wpół spadając,pokonała mur. Ale po drugiej stronieległa bez ruchu, zbyt przerażona,spłakana i wyczerpana, by móc posuwaćsię dalej. Johnny zeskoczył z muru i dopadł doniej, z szalem w rozpalonych oczach,

Page 889: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zaciskając i rozluźniając pięści. Carolspojrzała w kierunku domu, ale ten stałukryty za drzewami owocowymi imglistą kopułą basenu. Brakło jej nawettchu, by krzyczeć. Johnny wyszczerzył zęby ichwyciwszy ją silnie za włosy, zacząłwlec w stronę basenu. - Kąpiel! - powiedział, a słowo towyszło z jego ust jak grudka szlamu. -Wykąpiesz się, Carol. Spodoba ci się to,zobaczysz. I mnie też. Zwłaszcza potem.

* * *

Od mniej więcej tygodnia DavidPrescott wstawał wcześniej. Alice nie

Page 890: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

narzekała na to ani nie pytała dlaczego,bo mąż zawsze zachowywał się cicho itaktownie oraz niezmiennie przynosił jejfiliżankę kawy. Przyczyną moglo być poprostu lato, rześkie poranki, starysyndrom "rannego ptaszka". W istociechodziło o pocztę. Przesyłki pocztowe dostarczanozawsze wcześnie, o Świcie, a Davidspodziewał się listu. Z sierocińca. Niedlatego, żeby miał on zawierać cośszczególnie ważnego - to było małoprawdopodobne - lecz jednak Prescottchciał go sam odebrać. Gdyby Alicepierwsza zobaczyła list... No cóż,powiedziałaby tylko, że mąż maurojenia. Na punkcie Johnny'ego. Irzeczywiście, na to by wyglądało, bo

Page 891: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

właściwie dlaczego miałby pisać w jegosprawie do sierocińca? Rzecz w tym, iż Davidzdecydowanie pragnął, by wszystkobiegło pomyślnie. Naprawdę chciałkochać to nieszczęsne dziecko Leczjednocześnie zawsze mniej ulegałnastrojom niż Alice - był bardziejŚwiadom aury ludzi, zwłaszcza dzieci -i wiedział, że z aurą Johnny'ego coś jestnie tak. Jeżeli to wiązało się zprzeszłością i wiedziano o tym wsierocińcu, to, zdaniem Davida, on ijego Żona powinni byli zostać o tympoinformowani. Podejrzewał bowiem,że Alice miała rację, uskarżając się nazachowanie łudzi z sierocińca.

Page 892: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Rzeczywiście, nazbyt palili się do tego,by umyć ręce od sprawy. Johnny'ego, czy raczej umieścić gopod opieką normalnej, kochającejrodziny, gdzie wyrósłby na zdrowegoczłowieka. Zdrowego zarówno na ciele,jak i na umyśle. Tak powiedział im dyrektorsierocińca, kiedy przyjechali odebraćswego nowego syna, i słowa te na dobreutkwiły w pamięci Davida. "Zdrowyzarówno na ciele, jak i na umyśle". David zastanawiał się, czy zumysłem Johnny'ego było coś nie wporządku? Jakaś drobna choroba? Amoże poważna? Bo taka była istota aury,którą czasami czuł u chłopca - chorej,zimnej i mokrej jak u starca na łożu

Page 893: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Śmierci. Johnny zdawał się byćśmiertelnie chory. Lecz nie o jegoŚmierć tu chodziło. Tego ranka list wreszcie nadszedł.David otworzył go i przeczytał, aleprzez chwilę nie mógł doszukać sięsensu w tych słowach. Papużki faliste zsali dziecięcej, które Johnny kradł,zabijał i kolekcjonował? Zbiórmartwych stworzeń: myszy, żuki,karaluchy? Nieżywa kotka pod jegołóżkiem, której Johnny wykręcał łapy, ażzostały mu w dłoniach? Pracownicy sierocińca dowiedzielisię o wszystkim, kiedy pozostałe dzieciprzybiegły do nich z wrzaskiem. I David tu i teraz usłyszał wrzask

Page 894: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

dzieci. Tylko, że nie były to tamtedzieci, lecz jedno z jego własnych, jegojedyne dziecko - Caroi. Na skrajuogrodu! Z góry dobiegł zasapany, mrukliwygłos Alice: - Gdzie jest kawa? - zawołała. -Tak wcześnie, a dzieci już na nogach... Rozległ się kolejny wrzask zogrodu, ucięty nagle przez bulgot. David zawsze należał do tych,którzy wyciągają pochopne, częstoniewłaściwe wnioski. To samo uczyniłteraz, tym razem jednak się nie mylił. W koszuli nocnej pognał do ogrodu.Jak obłąkany wołał Carol, zdzierającgardło. Żadnej odpowiedzi. A na brzegubasenu, pod polietylenową kopułą

Page 895: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

klęczała mała, niewyraźna postać. Davidpodbiegł bliżej; to Johnny tam klęczał.Wygląda na to, że próbował wyciągnąćCarol na brzeg. Dziewczynka pływałatwarzą w dół, z rozrzuconymibezwładnie rękoma, rozpięta nabłękitnej, chlupiącej cicho wodzie.

* * *

Johnny bawił się na polu; usłyszałkrzyk Carol i zobaczył jakiegośczłowieka - brudnego, brodatego i włachmanach - który przełaził przez murogrodu. Mężczyzna uciekł przez łąki, aon poszedł sprawdzić, co się wydarzyło.Zobaczył, że Carol pływa w basenie,

Page 896: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

spróbował więc ją wyciągnąć. Taką historię opowiedziałDavidowi, Alice, policji, każdemu, ktotylko chciał jej wysłuchać. I większośćludzi mu uwierzyła. Nawet David nawpół uwierzył, choć nie chciał jużdłużej mieć go przy sobie. I Aliceprawdopodobnie mu uwierzyła, chociażtrudno to stwierdzić na pewno, jako żeod tamtej pory nic do niej nie docierało. Policja odnalazła w ruinach starejfarmy obozowisko i wyciągnęła zestudni wiele śmieci. Stwierdzili, że ktoś,jeden lub wielu, musiał koczować tam wnędznych warunkach, kradnąc zpobliskich ogrodów gołębie Davida,aby się wyżywić. Mogli to być Cyganie,a może jakiś włóczęga. Istniały szanse,

Page 897: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

że ostatecznie ten ktoś zostanieschwytany. Jednakże nigdy nikogo niezatrzymano. A Johnny powrócił dosierocińca...

* * *

Harry spał nadal, doświadczającjeszcze przez chwilę snów Johnny'egoFounda. Rzecz jasna, oglądał przeszłośćnekromanty z jego punktu widzenia, cobyło nawet gorsze, jeśli to w ogólemożliwe, od ogólnego obrazu i dawałoniezbitą pewność, że trafił nawłaściwego człowieka. Ale w końcuekscesy Founda stały się tak przesadne,

Page 898: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

senne wspomnienia jego złych czynówprzeradzały się w upiorną litanięzwyrodnienia, że nienawiść Harry'egoprzerodziła się w szal. Johnny Found przeżył całe swemłode życie jako potwór i morderca idotychczas uchodziło mu to płazem,zwłaszcza że do niedawna jegoprzybrana siostra Carol pozostawałajedyną ludzką ofiarą. Jednak tak ludzie, jak i potworykiedyś dojrzewają - a wraz z nimi ichgusty - i Johnny nie stanowił wyjątku.Tylko... jaką formę przyjmie dojrzałośću kogoś, kto od początku był zepsuty? Kiedyś, dla jakichś zgołaniezrozumiałych przyczyn, których HarryKeogh nawet nie ogarniał myślą, Found

Page 899: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

podjął pracę w kostnicy. Rychło gojednak wyrzucono, kiedy jego szefnabrał podejrzeń. Ale dopiero sen ojego następnej pracy, tym razem wrzeźni, niczym ostatnia kropla przepełniłczarę odrazy Nekroskopa. Wówczas Harry, wzdrygnąwszy się,wycofał swoją telepatyczną sondę iopuścił jaźń Johnny'ego, pozostawiającgo z jego koszmarami. Rzecz w tym, żew przypadku Founda te koszmary ztrudem mogły dorównaćrzeczywistości...

ROZDZIAŁ PIĄTY - "...FANTAZJE"

Nekroskop śnił również o Darcym

Page 900: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Clarke'u, co stanowiło jakąś formękoszmaru, gdyż esper w tym śnie byłnieżywy, a jego głos dochodził jakomowa zmarłych. Co więcej, nie dochodził wyraźnie,napływał ze wszystkich kierunkówtysiącem ech, łączących się w dziwny,asynchroniczny szept. - Trudno mi uwierzyć, że mogłeś tozrobić, Harry - oświadczył Darcy,określiwszy swoją tożsamość. - Chcęprzez to powiedzieć, że już w chwili,kiedy mnie zabijali, kiedy zobaczyłem,że naprawdę mogą mnie zabić, pomimomojego anioła stróża, wiedziałem, że toty jesteś odpowiedzialny. Powodemmusiało być to, czego dokonałeśwewnątrz mej głowy. Zabiłeś coś, co

Page 901: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

czuwało nade mną, pozostawiłeś mniebez broni. Jednak wciąż nie mogęuwierzyć, że byłeś do tego zdolny, iwciąż nie wiem dlaczego. Wydawało misię, że cię znam, ale nie znałem anitrochę! - To tylko sen - odpowiedział muHarry - To moje sumienie, póki jeszczeje mam, robi mi wyrzuty, ponieważbroniłem samego siebie cudzymkosztem. To tylko koszmar, Darcy, a tynie jesteś naprawdę martwy. Wszystkodlatego, że obwiniam siebie o grzebaniew twojej głowie. Zrobiłem to, aby miećpewność, że jeśli wystąpisz przeciwkomnie, zanim stąd odejdę, staniesz siębezbronny. Ze wszystkich talentów w

Page 902: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

INTESP, twój budził we mnienajwiększy lęk. Dawał ci ogromnąprzewagę, czynił niezwyciężonym.Mógłbym cię wciąż na nowopowstrzymywać, zapewne bez skutku, atobie wystarczyłoby raz pociągnąć zaspust i byłbym skończony. Niematerialna obecność Darcy'egopotęgowała się, kumulowała dziękiczystej sile woli, tak że jegorozproszony głos przestał być szelestemi przybrał na sile. - To nie sen, Harry. Jestem takmartwy, jak to tylko możliwe. I mimo żeprzyszedłem do ciebie podczas snu,powinieneś to pojąć. Ale jeśli mi niedowierzasz, czemu nie zapytasz swoichlicznych przyjaciół, Ogromnej

Page 903: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Większości? Rzesze umarłych powiedząCi, że nie kłamię. Jestem teraz jednym znich. - Nie da rady! - odparł Harry,uśmiechając się i kręcąc głową. Niemogę o nic pytać umarłych, ponieważoni nie chcą już mnie znać. Przecieżstałem się wampirem, zapomniałeś? Niejestem jednym z żywych ani jednym zumarłych. Istnieję gdzieś pośrodku,Darcy. Niemarły. Wampir! - Harry - rzekł zgoryczą Darcy - poco te wszystkie wykręty? Nie musisz namnie wypróbowywać swoichwampirzych gier słownych. Przyznaję:wygrałeś. Nie wiem, dlaczego chciałeśmojej śmierci, ale w każdym razie

Page 904: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

dopiąłeś swego. Ja jestem umarły! Harry rzucał się i kręcił w łóżku,zaczął się pocić. Czasami, jak u każdegoinnego człowieka, jego sny były nic niewartym śmieciem. Niekiedyprzypominały erotyczną lub ezoterycznąfantazję czy marzenia. Tym razem jednakznaczyły o wiele więcej. - W porządku - powiedziałwreszcie Nekroskop, nadal nieprzekonany, rozpaczliwie broniąc swejpozycji. - Jesteś umarły. Wobec tego,kto cię zabił? I dlaczego? - INTESP - odparł Darcy,nieledwie "wzruszając ramionami".Cokolwiek zrobiłeś z moją jaźnią, samfakt, że tam byłeś, spowodowałpsychiczny smog. Wlazłeś do mojej

Page 905: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

głowy, coś tam skasowałeś, czegoś mniepozbawiłeś. A w tamtym miejscu zostałślad po tobie. Nie, nie mówię, że mniezwampiryzowałeś, tylko po prostu...zepsułeś mnie. Oni natomiast wywęszyliciebie w samym środku mojegojestestwa i nie mogli dać mi szansy. Harry zastanawiał się nad tym przezchwilę. - Darcy, jeżeli naprawdę jesteśumarłym, to postaram się odnaleźć cię.To znaczy, będziemy mogli znów z sobąporozmawiać w mowie zmarłych. Poczuł, że Darcy kiwa głową. - Będę na ciebie czekał, Harry.Tylko że... to nie takie proste. Wciąż sięuczę, jak zebrać się do kupy.

Page 906: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Jak to? Możesz to wyjaśnić? - Spalili mnie i rozsiali prochy -rzekł esper. - Chyba nie muszę ci mówićdlaczego...? A to oznacza, że nie mamżadnego punktu skupienia Nie należę dożadnego szczególnego miejsca. Fruwamna wietrze, unoszę się na falach,spływam miejskimi ściekami. Nagle Nekroskop zacząłpodejrzewać, że to prawda. Jąłprzewracać się i kręcić na łóżku jeszczegwałtowniej. Wydawało się, że Darcyspostrzegł jego udrękę, bo kiedy znowusię odezwał, ton głosu był mniejszorstki, a nawet pojednawczy. - Jeśli krzywdzę cię tymioskarżeniami, Harry, to tylko dlatego, żety mnie skrzywdziłeś.

Page 907: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- To musi być senny koszmar -wysapał Keogh. - Musi być, Darcy. Niezamierzałem ci zrobić nic złego. Zewszystkich znanych mi ludzi ty jesteśjedynym, którego nie mógłbymskrzywdzić! W żadnym przypadku. Nie zpowodu twojego talentu, ale dlatego...dlatego, te jesteś tym, kim jesteś. Clarke przekonał się teraz, że Harryjest jak najbardziej niewinny, a jeślikogokolwiek, cokolwiek należało winić,to tylko stworzenie, które tak raptowniespajało się z nim. Chciał go pocieszyć -o ile jeszcze było to możliwe - alepoczuł, że znowu odpływa, rozpada się,i wiedział już, że nie posiada dość mocyani wiedzy, by się temu przeciwstawić.

Page 908: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Umarłym był przecież dopiero odniedawna. - Będę... w pobliżu, kiedy sięobudzisz, Harry. Spróbuj się wtedy zemną skontaktować. Jeżeli... zacznieszmnie... szukać... I po tych słowach Keogh znówzostał sam. Przynajmniej na chwilę.Odprężony, jeszcze głębiej zapadł wsen.

* * *

A w nim Nekroskop śnił o niemalżenieludzkiej istocie. Jego wewnętrznypasożyt zareagował na tego gościa,drugiego wampira, w typowym dla

Page 909: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wampirów stylu. - Kimże jesteś ty, który śmieszwkradać się do moich myśli podczassnu? - zapytał Harry. - Odpowiadaj... Wmym umyśle kryją się drzwi, którepochłoną cię całego! - Ach - odpowiedziano natychmiast- więc to prawda. Wygrałeś walkę zJanoszem, a zarazem ją przegrałeś. Takmi przykro, Harry. Tak przykro. - Ken Layard! - zawołał Nekroskop.- Odcięliśmy ci głowę i spaliliśmy ciałow górach nad Halmagiu. A ty z ochotąposzedłeś na śmierć. Layard tylko to potwierdził. - Śmierć była niczym w porównaniuz perspektywą wiecznej niewoli uJanosza Ferenczego. On również

Page 910: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zamieniłby mnie w proch... ale tylko poto, żeby w każdej chwili móc skorzystaćz mojego talentu! Poszedłem na śmierć zwłasnej woli, ponieważ wiedziałem, tebędzie mi jeszcze ciężej, jeżeli postąpięinaczej. Bodrogk i jego Trakowieszybko to załatwili. Nawet nic niepoczułem. - Ale w końcu mnie tozawdzięczasz, prawda? - W glosieHarry'ego, pojawiła się gorycz. - Jak byna to nie patrzeć, to ja odnalazłemciebie. A teraz oni siedzą mi na karku,więc przyszedłeś nacieszyć swe oczy. - Jak możesz tak mówić, Harry? -obruszył się Layard. - Posłuchaj, wiem,że sporo ci się dostało od umarłych, ale

Page 911: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wciąż jeszcze masz kilku przyjaciół! - Przyszedłeś z przyjaźni? - Przyszedłem podziękować! ZaTrevora Jordana! - Nie rozumiem. - Keogh potrząsnąłgłową. - Podziękować za to, co dla niegozrobiłeś. I zaofiarować swą pomoc, jeśliw czymkolwiek mogę być użyteczny. Nekroskop zaczął dostrzegać w tymsens. - Trevor był twoim przyjacielem ikolegą po fachu, prawda? Obajstanowiliście jedną z najlepszychdrużyn, jakie kiedykolwiek oglądałINTESP. - Najlepszą! - oświadczył Layard. -Więc kiedy umarłem, chciałem go

Page 912: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

przypilnować, zobaczyć, jak będziesobie radził To, w czymspecjalizowałem się za życia, pośmierci przyszło mi jeszcze łatwiej,byłem bowiem cholernie dobrymlokalizatorem. - Więc poświęciłeś trochę czasu nalokalizowanie ludzi, których znałeś zażycia, tak? - Trochę? Cały ten czas. Więcwyśledziłem Trevora i odkryłem, że ontakże jest martwy. Chciałem z nimporozmawiać, ale Ogromna Większośćuniemożliwiła kontakt. Wśród umarłychjest kilka niezłych talentów, Harry, iniewiele bywa rzeczy, których nie mogązrobić. Zaczęli zagłuszać mnie mową

Page 913: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zmarłych za każdym razem, gdy chciałemz kimś porozmawiać, z kimkolwiek, tojest oprócz... - Mnie? - zapytał Keogh. - Właśnie! Oni robią wszystko, cow ich mocy, żeby nas traktować z góry,ale nie mogą nami pokierować! Chcemysobie porozmawiać, nie ma sprawy,dopóki nie spróbujemy sprowadzić nazłą drogę jednego z nich. - Rozumiem - rzekł Harry. - Tylkoprzeze mnie mogłeś dotrzeć do Trevora. - Zgadza się. - Tylko że spóźniłeś się, a zresztątwoja mowa zmarłych już tu niezadziała, ponieważ Trevor jest znowużywy. A to oznacza, że nadal niemożecie komunikować się bezpośrednio,

Page 914: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

lecz musicie używać mnie jako łącznika. - Skomplikowane, ale mniej więcejtak to wygląda. - No cóż, wybrałeś zły moment -powiedział Harry niemalprzepraszająco. - Spróbuj później, kiedysię obudzę. - Tak zrobię. Ale... może ja takżemogę wyświadczyć ci przysługę. - Tak? - Harry - mówił Layard. - Zanim wto wpadłem, byłem jednym z tychdobrych facetów i do końca zachowałemdużo z siebie. Stałem się po częścitworem Janosza, jego "niewolnikiem",owszem, ale gdyby mi dano najmniejsząszansę, załatwiłbym go. Nie było tomożliwe, przynajmniej nie dla mnie, i

Page 915: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

dlatego umarłem. Ale nie masz pojęcia,jak bardzo się cieszę, że jemu też siędostało. Więc, jak powiedziałeś,zawdzięczam ci coś. I jestem ci winienprzysługę. Na przykład... talentlokalizowania? - Na pewno przydałby się - odrzekłNekroskop. - Mam już mowę zmarłych,telepatię i jeszcze to i owo. Możliwośćszybkiego znalezienia kogoś lub czegośstanowiłaby niezły dodatek. - Tak też myślałem. Więc możeubijemy interes? Ty dostaniesz mójtalent, a w zamian ja będę mógł od czasudo czasu porozmawiać. Do tegozałatwisz mi ponowny kontakt zTrevorem Jordanem. To znaczy,będziesz naszym łącznikiem.

Page 916: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- I co dalej? - Harry nabrałpodejrzeń. - No cóż. - Layard wzruszyłramionami, oczywiście, nie dosłowne. -Jestem już i tak w twoim umyśle, aprzynajmniej w kontakcie z nim, więcprzypuszczam, że będziesz musiał poprostu otworzyć się trochę i pozwolićmi zajrzeć głębiej do środka.Rozumiesz, znam tę sztuczkę, tenmechanizm, dzięki któremu jestemlokalizatorem. I jeśli zdołam znaleźć uciebie coś niedobrego... - Uruchomisz to? - Coś w tym stylu. - I chcesz, żebym otworzył się przedtobą z własnej woli, tak? - zapytałKeogh.

Page 917: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Już wcześniej się w to bawiłeś,Harry. - Layard zaśmiał się, aczkolwiekoschle. Keogh potrząsnął głową. - I owszem, czasami zkatastrofalnym skutkiem. Layard natychmiast spoważniał. - Harry, we mnie nie ma takiegoświństwa. Kiedy zszedłem, byłem nadalsobą. Nie chowam niczego w zanadrzu. - Zgoda - oświadczył Nekroskop pochwili zastanowienia. - Ale...ostrzegałem cię już, te mój umysł todziwne miejsce. Nie próbuj mnąmanipulować, Ken. - Nie musisz się mnie obawiać! - W porządku - rzekł Harry. -Jeszcze ostatnia rzecz. Mówisz, że

Page 918: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

przyszedłeś mi podziękować za to, cozrobiłem dla Jordana? Przypuszczam, temiałeś na myśli jego wskrzeszenie?Wobec tego, skąd wiedziałeś, tesprowadziłem go z powrotem? Layard wzruszył ramionami. - To, te Ogromna Większość niechce ze mną rozmawiać, nie oznacza, tenie mogę niczego tu i ówdziepodsłuchać. Posiadasz mnóstworzadkich talentów, Harry. Szkoda, te niezdobyłeś też talentów Darcy'ego, zanimgo dopadli To przykuło uwagę Nekroskopa. - Darcy jest martwy? Myślałem, teto tylko koszmarny sen. W każdym razie,taką miałem nadzieję.

Page 919: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Współczuję Ci, Harry - rzekłLayard. - Ale to prawda. - Nikt mi jut nie przynosi dobrychwieści.. - Harry potrząsnął w milczeniugłową, po czym z rozmysłem wrócił dopoprzedniego tematu. - No dobra, Ken,mój umysł należy do ciebie. Lokalizator wszedł do środka, byrównie szybko wrócić na zewnątrz. - Miałeś rację, te to dziwnemiejsce, Harry - powiedział. - Wydajesię, jakby tam było promieniowanie:jednocześnie jest zimno i gorąco! Aleznalazłem to, co chciałem; a raczej nicnie znalazłem. Nie ma tam nic, comógłbym włączyć. - Trudno, przynajmniej się starałeś -Keogh wzruszył ramionami. - Ale masz

Page 920: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

umysł podobny do umysłu Chunga. - Chung? To ten lokalizatorkontaktowy? - zapytał Nekroskop. - Właśnie. I zamiast tamtegouruchomiłem ten właśnie mechanizm.Teraz będziesz potrzebował tylkojakiejś rzeczy należącej do tego, kogochcesz zlokalizować. Skupisz się na nieji już! A przy twoich możliwościachstaniesz się prawdopodobnie o wielelepszy od Chunga - No cóż, teraz chyba znów jestemtwoim dłużnikiem. Dzięki, Ken - odrzekłNekroskop. - O, jeszcze wrócę po odbiórswojej doli - powiedział Layard. -Wiesz, Trevor był dla mnie jak młodszy

Page 921: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

brat. A teraz dam ci jut trochę pospać.Jesteś zmęczony, Harry, zarównofizycznie, jak umysłowo. Gdy Layard wycofał się i rozwiał wnicości, w umyśle Nekroskopa pojawiłosię, miejsce dla ewentualnegonastępnego gościa. A ten niebawem sięzjawił.

* * *

Śnił o Penny. I nawet wówczaszastanawiał się, czy był to efektporządkowania psychiki - segregowaniazdarzeń doczesnych we wszystkichszufladach podświadomości,różnicowania ich od nieważnych,

Page 922: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

poprzez banalne, do wysoce istotnych -czy też pozostałość budzącego siępożądania? Od dawna wiedział, że dziewczynajest na niego "napalona". Stało się tojasne już przy pierwszym spotkaniu. Wkońcu, ilu mężczyzn ma okazję zobaczyćkobietę nago na pierwszej randce? A może było to po prosturozwinięcie czegoś, nad czympracowała jego podświadomość, a copowinno zostać zatytułowane: "Jakmogłyby mieć się sprawy, gdyby HarryKeogh miał wolny czas i gdyby nie byłcholernym wampirem", W każdym razie, przyniosło tobłogosławioną ulgę, ukoiło jego umysł,umęczony koszmarami Johnny'ego

Page 923: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Founda, upiornymi oskarżeniamiDarcy'ego Clarke'a i wyznaniami KenaLayarda. Odprężyło go też fizycznie,Odpowiadając na pieszczoty Penny,kochał się z nią, jak zwyczajnymężczyzna kocha się z dziewczyną.Inicjatywa jednak należała w całości doniej - musiała nałeżeć, inaczej jegowyczerpanie wciągnęłoby go w jeszczewiększy sen bez marzeń. - Czy sprowadzenie mnie zpowrotem ci nie wystarcza? -wyszeptała, kierując jego odrętwiałepalce do swych sztywniejących sutków.- Czy musisz jeszcze go dopaść? Wiesz,Harry, dużo myślałam od czasu, kiedy towszystko się stało. I naprawdę jestem

Page 924: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

szczęśliwa. Byłam umarła, a teraz żyję!Nie chcę zemsty. O tak, na początku jejpragnęłam, wiem, ale teraz nie jestemjuż taka pewna. Ale, oczywiście,zgodziłabym się na to dla ciebie. Wyciągnął się na plecach i słuchałjej, czując, jak drobne, delikatne palcezaciskają się na tej części jego ciała,która zaczynała pulsować, choć jeszczeleniwie. Penny usiadła obok niego,nachyliła się i jęła go pieścić. Nie chciał się obudzić. Teraz, tutaj,we śnie, był po prostu mężczyzną.Żadnym Nekroskopem ani wampirem,po prostu mężczyzną, którego kochano iktóry kochał, czekając, aż rozpalone,słodkie sedno jej kobiecości złączy się zjego ciałem.

Page 925: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Wbrew wszystkiemu miał nadzieję,że ten sen nie zgaśnie ani nie zmienikierunku i że dojdzie do spełnienia.Miłość uprawiał ledwie kilka tygodnitemu, lecz zdawało mu się, że minęła jużwieczność. Cały aż kipiał. Może poprostu obcując z Penny, czuł sięczłowiekiem, niewykluczone, że po razostatni? Napięcie było tak wielkie, że kiedyw końcu, tracąc dech, zagarnęła goswym słodkim, młodym ciałem, niemalnatychmiast doszedł jak rozognionymłodzieniec, głaszczący piersi swejpierwszej miłości. Penny, czując wsobie jego drgania i gorący wybuchsoków, ścisnęła go jeszcze mocniej, aż

Page 926: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

rozdygotane ciało wydało z siebieostatnią kroplę. A potem... podniecenie wracałopowoli, lecz nieodparcie i przywprawnej pomocy Penny znów wszedłw jej ciało. Tym razem leżeli na boku i gdy jegolewa dłoń gładziła, gniotła i ściskała jejprawy pośladek, ciasna pochwawchłaniała go do środka, domagając sięmleka miłości i życia. "Gdyby to działo się naprawdę -myślał Harry - nie odważyłbym się,bałbym się, że zapłodnię ją tymprzeklętym wampirzym nasieniem!" Gdzieś w głębi duszy śmiał się jegowampir. Mleko życia? Raczej spienioneszumowiny żądzy. Wiadomo przecież, że

Page 927: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

tylko krew jest prawdziwym życiem. - Harry! - Penny chwyciła gokurczowo za ramiona, trąc wzapamiętaniu spłaszczonymi, obfitymipiersiami o jego tors. - Harry!wydyszała znowu. - Już dochodzę...dochodzę... To również jego doprowadziło naszczyt - wystarczyła myśl o jej orgazmiei świadomość owych gwałtownych,wilgotnych drgań. Ale to także wróciło mu zmysły.Nagle obudził się. Leżał zupełnietrzeźwy wśród potu i soków, tonął wintensywnym zapachu ich miłości - iwszystko to nie bladło ani nie cofało sięw głębię podświadomości! Nie było

Page 928: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

ulotnym snem! Penny leżała tuż obokniego!

* * *

Harry westchnął i otworzył oczy, poczym usiadł wyprężony jak struna wpomiętej pościeli. - Wszystko w porządku, już dobrze -powiedziała Penny, chwytając go zarękę. - Och! - zawołała, patrząc w jegooczy. Zakryła dłonią usta. - Och? - powtórzył za nią. -Cholerne och! Penny, nie masz pojęcia,coś ty zrobiła! Odrzucił kołdrę i zaczął się ubierać.Penny ruszyła za nim nago, zatrzymała

Page 929: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

się i drżącą ręką dotknęła jego twarzy. - Kiedy byłam umarła - mówiłaszeptem - oni chcieli mi wmówić, tejesteś potworem. Nie słuchałam ich, bonie chciałam rozmawiać z trupami. Alepamiętam, jak mówili, że jest życie,śmierć i miejsce pomiędzy. Ludzieegzystują w dwóch pierwszych stanach,ale nie w trzecim, który zostałzarezerwowany dla... - Dla wampirów - dokończył ostroHarry. - Owszem, a także dla ich ofiar,dla ludzi, których przemieniają wwampiry. I dla głupich gęsi, które przezswoje bezmyślne działanie same siebiezmieniają w wampiry! Potrząsnęła głową. - Ale ty nie wziąłeś mojej krwi,

Page 930: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Harry. Nawet nie spowodowałeśkrwawienia! - buntowała się. - Mamprawie dziewiętnaście lat, a zresztą, niebyłam dziewicą. Poznałam mężczyznęjuż ponad rok temu. - Poznałaś mężczyznę! - parsknął. -Jesteś dzieckiem! - A ty jesteś niedzisiejszy! -odparowała. - Mamy rok osiemdziesiątydziewiąty. Mnóstwo dziewczyn,brytyjskich dziewczyn, wychodzi terazza mąż w wieku lat szesnastu isiedemnastu. Tak, a o wiele więcej woliwcale nie brać ślubu i po prostu żyje zeswymi kochankami. Nie jestemdzieckiem. Może powiesz, że moje ciałojest dziecięce?

Page 931: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Tak! - warknął, po czym zazgrzytałzębami i wziął ją w ramiona. - Nie -mruknął. - Jesteś kobietą. Ale głupiąkobietą. Niczego nie rozumiesz, Penny.Do tego nie trzeba krwi. Widzisz, terazjest w tobie coś ze mnie. Nie jest tegowiele, ale nawet odrobina wystarczy,żeby ciebie zmienić. - Nie obchodzi mnie to, dopókijesteśmy razem. - Przyciągnęła go dosiebie. - Ty sprowadziłeś mnie zpowrotem, Harry. Dałeś mi życie, więcchcę, żebyś z niego korzystał. - Uciekłaś z domu? - odsunął ją odsiebie. - Wyjechałam z domu - westchnęła.- Tysiąc dziewięćset osiem dziesiątydziewiąty, pamiętasz?

Page 932: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Chciał ją uderzyć i nie mógł. "MójBoże - myślał. - Ona jest mojąniewolnicą! Ale była już przedtem.Tylko że nazywaliśmy to napaleniem".Błagam, niech nic ze mnie - z tego - wniej nie zostanie!"

* * *

- Która godzina? - Spojrzał nazegarek. Było dopiero wpół dojedenastej. - Jak mnie znalazłaś? I coważniejsze, jak weszłaś do środka? Wyczula jego niepokój izareagowała. - Co się stało, Harry? - W jejoczach malowała się teraz trwoga.

Page 933: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Zapalił światło i jego twarz przybrałabardziej normalny wygląd. - Kiedy byłam tu poprzednio -mówiła Penny - zauważyłam adres najednym z twoich listów. Zapamiętałamgo, zapamiętałam wszystko, co wiązałosię z tobą. Właściwie nawet na chwilęnie mogłam o tobie zapomnieć. Iwiedziałam, że przyjdę. Bez względu nato, kim będziesz. - I Trevor Jordan wpuści! cię? Niebudząc mnie? - Harry otworzyłgwałtownie drzwi sypialni. - Trevor! -krzyknął. - Bądź łaskaw, do diabla,przyjdź tu! Nie odpowiedział, tylko Pennypotrząsnęła głową. Harry popatrzył na nią: długonogą,

Page 934: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

jasnowłosą, niebieskooką. Objąłwzrokiem jej jędrne piersi, uda ipośladki, wszystkie cudowniemłodziutkie kształty. Gdy widział ją poraz pierwszy nagą, ciało szpeciły ohydneczarne dziury. Teraz skóra była gładka iczysta. Tylko jej intencje zostawiaływiele do życzenia. - Lepiej się ubierz - polecił. - Co zJordanem? - Odszedł. Powiedziałam mu, żemuszę wstać z tobą. Wymógł na mnieobietnicę, że się tobą zaopiekuję, i kazałpożegnać cię w jego imieniu. - To wszystko? - Nie, twierdzi!, że nie powinnam tuzostawać. A kiedy nie mógł mnie

Page 935: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

przekonać, poszedł sobie. Powiedział,że INTESP, czy coś takiego... że oni tozrozumieją. - INTESP - powtórzył jak echoHarry. - Darcy! - krzyknął po chwili. - Kto? - Była już ubrana.Wpatrywała się w niego. - Zejdź na dół - powiedział. - Zróbsobie kawę, a mi nalej kieliszekczerwonego wina. - Harry, ja... - Zrób to zaraz! Kiedy Harry został sam, wysłałstrumień umowy zmarłych, szukającDarcy'ego Clarke'a. Jednocześnie modli!się, żeby go nie znaleźć. Jednakżeznalazł unoszonego z wiatrem,dryfującego na falach, spłukiwanego w

Page 936: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

ściekach.

* * *

Nekroskop usiadł na brzegu łóżka iuronił kilka gorących łez. Odzywało sięjego człowieczeństwo, wzmocnionejeszcze przez przytłaczające emocjewampira. Nawet gdyby był tylkoczłowiekiem, płakałby również, tylkowówczas łzy nie paliłyby jak lawawulkanu. - Darcy - zapytał - kto to był? - Ty sam, Harry - rozległ się słabygłos Darcy'ego. - Boże, wiem! - Keogh czuł, że cośdźgnęło go w serce. - Kto odebrał ci

Page 937: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

życie? I jak umarłeś? Nie w dawnysposób? - Kolek, miecz i ogień? Nie, zwykłakula. No, właściwie dwie kule. Ogieńpojawił się później. - A twój zabójca? - Po co to? Żebyś mógł gowytropić? Nie, nie, Harry. Przecież onw końcu wykonywał tylko swoją pracę izapewne podejrzewał, że jestemśmiertelnym zagrożeniem. Poza tym... nocóż, faktem jest, że moje własnedziałania mogły być bardziej rozważne. - Nie powiesz mi, kto cię zabił? - Już ci mówiłem. Ty - odrzekłDarcy. - A zatem będę musiał dowiedziećsię wszystkiego od kogoś innego.

Page 938: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Czemu po prostu nie wykradniesztego z mojego umysłu? - Ja nie zabieram. Nie od moichprzyjaciół - powiedział Keogh. - A jednak zabrałeś, i to nie tylkoinformację. Przez to teraz jestemumarłym przyjacielem. Po prostu jednymz Ogromnej Większości. - Czego chcesz się dowiedzieć,Harry? - zapytał ktoś trzeci. Nekroskop wzdrygnął się lekko.Penny stała w progu z kieliszkiemczerwonego wina w dłoni. Mowa Darcy'ego Clarke'a zgasła,kontakt został zerwany. Ale Harry nieczuł złości. Penny nic nie zawiniła.Gdyby on i Darcy dalej to ciągnęli,

Page 939: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

rozstaliby się prawdopodobnie wjeszcze gorszych nastrojach. - Zejdźmy na dół - powiedział. - Doogrodu. Czy niebo jest bezchmurne?Chciałbym popatrzeć na gwiazdy. Ipomyśleć. Owszem, chciał popatrzeć nagwiazdy - na znajome konstelacje. Ktowie, może miał po temu ostatnią okazję. Harry był teraz lokalizatorem.Zawsze zresztą posiadał niezwykletalenty. Dzięki telepatii mógł bez truduodszukać swoich znajomych, Zek Foeneri Trevora Jordana. A jeśli poznał zmarłąosobę, zawsze był w stanie odnaleźćdrogę do jej mogiły. I bez względu naodległość, rzadko miewał trudności wnawiązaniu rozmowy z tymi umarłymi

Page 940: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

przyjaciółmi. A teraz... większośćumarłych nie chciała już z nimrozmawiać. - Niektórzy chcą - odezwał się wjego metafizycznym umyśle głos PameliTrotter. Penny wyszła z Nekroskopem doogrodu, ale oczywiście nie słyszaławypowiedzianych słów. - Nie odpycham cię - wyszeptał -ale na kilka minut muszę zostać sam.Potem będziemy mieli mnóstwo czasudla siebie. "Ponieważ muszę cię obserwować,póki się nie upewnię, że jesteś tylkosobą. Lub, jeśli dojdzie do najgorszego,póki nie będę pewien, że jesteś inna" -

Page 941: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

dodał w myślach. Myśli były tożsame z mowązmarłych i Pamela je przechwyciła. - Kochanka-wampir, Harry? Jestemzazdrosna! - odezwała się Pamela. - Raczej nie powinnaś. - Pokręciłgłową i wytłumaczył, co się zdarzyło, wjakie kłopoty Penny prawdopodobnie sięwpakowała. - No, wiesz, już ja bym umiaławykorzystać tego rodzaju kłopoty! -odparła Pamela. - Naprawdę, niemiałabym nic przeciwka temu, aby byćżywą z kimś takim jak ty! Ale... na to zapóźno. Niezbyt się nadaję do figli izabaw. A może chociaż ostatni raz, co?Z właściwym człowiekiem, rozumiesz? Zamilkła, czekając na jego

Page 942: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

odpowiedź. Zapadła długa, brzemiennacisza, prowokująca go do wycofania sięz ich umowy. Nie zamierzał jednak tegorobić. - Myślisz, że powinniśmy tokontynuować? - spytał wreszcie. - No cóż - westchnęła. - Nie mawątpliwości, który z was jest teraz górą. - Czyżby? - To ty panujesz, Harry, człowieczyty. Bo gdyby to twój wampir był górą,nie miałbyś tych wątpliwości. Po prostuwiedziałbyś, co jest właściwe! Harry parsknął drwiąco. - Mój wampir miałby wiedzieć, cojest dla mnie najlepsze? Najlepsze dlawampira, to owszem!

Page 943: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Więc w czym problem? - Pamelazaczynała się niecierpliwić. Jesteściejednym. - Sprawa jest prosta - odrzekłNekroskop. - Jeśli moja ciemna stronaweźmie górę, strona ludzka przegra,chyba na zawsze. Więc możepowinienem po prostu pozwolić policjizłapać Johnny'ego Founda. Wiem, że sąw stanie o własnych siłach dopaść goniebawem, już teraz siedzą mu na karku.Ale... - Ale zawarliście umowę -przerwała mu. - Nie mogę uwierzyć, techciałbyś ją zerwać. Przecież tak się dotego paliłeś! Czy wpuszczałam cię doswojego umysłu na próżno? A pozostałedziewczęta? Czy ich śmierć ma pójść na

Page 944: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

marne, nie dasz im żadnej szansyzałatwienia porachunków? To tystanowiłeś jedyną szansę, jakąkiedykolwiek miałyśmy, Harry. A terazchcesz zostawić go policji? Wiesz, co?Pieprzyć policję! Przecież oni nie będąnawet wiedzieli, co z nim zrobić! Co,może zamknąć go na parę lat wzakładzie dla obłąkanych, a potem zpowrotem wypuścić? O nie! On musiteraz zapłacić. - Pamela, zaraz... - Żadnego zaraz! Ty... głupiwampirze! To ja i reszta przez cały czasmęczyłyśmy się na darmo? To zaskoczyło Harry'ego. - Reszta?

Page 945: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Poznałam paru przyjaciół I onichcą pomóc. - No tak. - Wzruszył ramionami. -To niech pomogą. - Więc... nie zmieniłeś zdania? - Ani na moment. Po prostuzastanawiałem się, nic więcej. To tywyglądasz na podenerwowaną izmienioną. - Wydaje mi się - odezwała się pochwili milczenia - te odrobinęwcześniej, ledwie przed minutą,umyślnie chciałeś mnie sprowokowaćdo próbnej dyskusji! - Możliwe - przyznał. - My,wampiry, sprzeczamy się dla samejsprzeczki. - Przepraszam, Harry. - Nagle

Page 946: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

poczuła się skończoną idiotką. - Alekiedy się z tobą połączyłam, miałamwrażenie, że się rozmyśliłeś. - Nie - powtórzył. - Tylko torozważałem, a może sprzeczałem się zsobą dla dobra sprawy. Mniejsza o to.Czego chciałaś? Niemal słyszał jej westchnienieulgi. - Miałam nadzieję, te może maszjakieś pojęcie, kiedy możemy sięspodziewać... ? - Wkrótce - wszedł jej w słowo. -Teraz potoczy się to bardzo prędko.Jeżeli mam dopaść Johnny'ego Founda,to muszę zdążyć, zanim INTESPwpadnie na mój trop.

Page 947: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

W istocie, miał podstawy, bysądzić, że są na tropie - nie, właściwiewiedział, że muszą być - a ta noc mogłato tylko potwierdzić...

* * *

Harry skończył drinka i wrócił dośrodka. Penny czekała na niego, blada iśliczna. Zapytała, w jaki sposób tak sięzmienił. Harry sam próbował znaleźćodpowiedź wiele razy. Nie tracąc wielu słów, opowiedziałjej pokrótce o starej rezydencji FaethoraFerenczego w Ploeszti w Rumunii, gdziew starych ruinach spoczywał pradawny

Page 948: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

ojciec wampirów, gdzie do tej porybuldożery zrównały zapewne wszystko zziemią i ku szaremu niebu wznosiło siębetonowe mauzoleum. Tylko że tenpotężny ul nie miał służyć upamiętnieniuzła Faethora, lecz rolno-przemysłowejobsesji szaleńca Ceausescu. Tak czyowak, obecnie nic z Faethora tam niepozostało; a jeżeli cokolwiek, to tylkowspomnienie. I nawet w tym przypadkunie wśród ludzi, ale w ziemi, którą tenWielki Wampir zatruł. - Straciłem swoje talenty -tłumaczył Harry. - Nie miałem już darurozmawiania z umarłymi i zostałemodcięty od kontinuum Mobiusa. AleFaethor powiedział, że może mi towszystko przywrócić, jeśli tylko

Page 949: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

przybędę na spotkanie z nim. Miałemnóż na gardle i musiałem to zrobić. Ifaktem jest, że rzeczywiście zwrócił mimowę zmarłych i pomógł w odzyskaniuzdolności teleportacji. To wszystko byłojednak częścią jego planu, wedługktórego miał się odrodzić, powrócić doświata ludzi jako Moc i Zaraza. Nie wiem, czy był to akt złej woli,czy automatyczne działanie obcej natury.Nie mam pewności, czy sam touruchomił ze złośliwą premedytacją, czyto po prostu ostatnie tchnienieniesłychanej siły przetrwania jegowłasnego wampira. Wiem jedynie, żenie ma nic bardziej nie ustępliwego niżwampir.

Page 950: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Sprawa wyglądała prosto: Faethorzginął, kiedy podczas wojnyzbombardowano jego dom. Zostałprzeszyty na wylot spadającą belkąstropu i dobity z litości przez pewnegoczłowieka, który się tam przypadkiemzjawił. Ciało spłonęło. Nic z niego niepozostało... ale czy na pewno? Możetrochę tłuszczu - tłuszczu skażonegowampirem - uszło z jego ciała, spłynęłow szpary między deskami podłogi,wsiąkając w ziemię. Dawniej greccykapłani chrześcijańscy wiedzieli, jakpostępować z wampirami: każda częśćwrykoulakasa musiała zostać spalona,ponieważ nawet najmniejsza odrobinaposiada moc regeneracji! Ja, w każdym razie, widzę to tak'

Page 951: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

duch Faethora - i nie tylko, bo równieżcoś z fizycznej istoty tego potwora -pozostał w atmosferze tego miejsca i wziemi. Czekał w ukryciu, żeby zostaćpobudzony w momencie, kiedy uznasiebie za odpowiedni obiekt do podróżyw przyszłość. Tak przypuszczam. A jamiałem być jego przewoźnikiem. Jakaś pozostałość jego ciała -możesz to nazwać esencją życia, jeślichcesz - wsiąkła w ziemię podzgliszczami, uchodząc przed ogniem, akiedy ja przybyłem na spotkanie z nim ipołożyłem się spać dokładnie na tymsamym miejscu, to coś wyszło napowierzchnię, by wniknąć we mnie. Nie,właściwie widziałem... coś.

Page 952: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Po tych słowach Nekroskopskierował zafascynowane spojrzeniePenny ku półce z książkami, wiszącej naścianie przy kominku. Stało tam okołotuzina tomów, wszystkie dotyczyły tegosamego: grzybów. Penny popatrzyła naksiążki, następnie na Harry'ego. - Grzyby? - zapytała. Wzruszyłramionami. - Grzyby trujące, muchomory,purchawki. Jak widzisz, zebrałem na ichtemat sporo materiałów. W rzeczysamej, wciągu ostatnich kilku tygodnipoświęciłem im trochę czasu. -Wyciągnął jedną z książek zatytułowaną"Podręczny przewodnik po grzybachjadalnych i innych" i otworzył na mocnosfatygowanej stronie. - To nie jest ten

Page 953: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

sam - puknął paznokciem w ilustrowanąstronicę - ale najbardziej zbliżony, jakiznalazłem. Mój grzyb był prawie czarny,to zresztą chyba odpowiedni kolor. Przyjrzała się ilustracji. - Purchawka pospolita? - Nie tak bardzo pospolita! - odparł.- Przynajmniej nie ta odmiana, którąwidziałem. Nie było ich tam, kiedykładłem się do snu, ale pojawiły się poprzebudzeniu. Pierścień chorobliwieowocujących roślin, małych czarnychgrzybków lub purchawek, które jużdojrzewały i przy najmniejszym ruchupękały, wyzwalając swe purpurowezarodniki. Pamiętam, że kichnąłem,kiedy pył dostał mi się do nosa. Później

Page 954: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

uległy rozkładowi, a ich odórprzypominał... śmierć. Pamiętam, jakginęły w promieniach słońca. Wkrótcepo tym Faethor życzył mi powodzenia,co samo w sobie powinno być dla mnieostrzeżeniem, i poradził, żebym nietracił czasu, lecz skutecznie kończyłzadanie, którego się podjąłem. Towydało mi się podejrzane, zwłaszczasposób, w jaki to powiedział, ale niewyjaśnił tego szerzej. - Wdychałeś zarodniki trującegogrzyba i stałeś się... - Penny potrząsnęłagłową. - Wampirem, tak - dokończył za niąHarry. - Ale to nie były po prostuzarodniki jakiegoś grzyba. One zostałyzapłodnione śluzem Faethora, jego

Page 955: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

trupimi sokami. To jego nasiona śmierci.Przez wiele lat miałem sporo doczynienia z wampirami i nauczyłem sięich metod; chyba zbyt wiele sięnauczyłem. Możliwe, że to też miałoznaczenie, nie jestem pewien. Alerozumiesz chyba teraz, dlaczego niepowinnaś była iść ze mną do łóżka. Dlamnie wystarczyło kilka zarodników.Więc... co może stać się z tobą? - Jednak dopóki jestem z tobą... -zaczęła. - Penny - przerwał jej. - Ja tutaj niezostanę. Nie zostanę w ogóle na tymświecie. Rzuciła mu się w ramiona. - Nie obchodzi mnie, na którym

Page 956: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

świecie! Zabierz mnie, dokądkolwiekpójdziesz, kiedykolwiek pójdziesz, azawsze będę obok, żeby o ciebie dbać. - Nie możesz jednak pójść ze mną,dopóki nie skończę z Foundem. - Found? - Johnny Found, tak się nazywa. Ichcę go dopaść. Musi umrzeć,ponieważ... ponieważ jest podobny domnie i wszystkich tamtych, z którymimiałem do czynienia: wybryk natury.Nie ma dla niego miejsca na żadnymczystym świecie. Chcę przez topowiedzieć, że Found krzywdzi nawetumarłych! Poza tym, czyż umieranienawet bez niego nie jest dość straszne?A jeśli kiedyś spłodzi dzieci? Kim onezostaną? I czy matka porzuci je gdzieś na

Page 957: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

progu, tak jak zostawiono Johnny'ego?Nie, trzeba go powstrzymać tu i teraz. Sama myśl o nekromanciewprawiała Harry'ego we wściekłość, ajeśli nie jego, to z pewnością jegowampira. Zastanawiał się, co Foundteraz robi, dokładnie w tej chwili. Harry uwolnił się z objęć Penny izgasił światło. Znajdował się wzaciemnionym pokoju. Otworzył swójmetafizyczny umysł. Znał adres Founda,wiedział, jak tam trafić. Wysłał sondędo Darlington, odszukał ulicę, dom,mieszkanie na parterze... i odkrył, że jestpuste. Miał teraz szansę, by zabrać coś, conależało do nekromanty. - Penny, muszę

Page 958: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

teraz wyjść - powiedział. - Ale zarazwrócę. Najpóźniej za kilka minut.Zamkniesz na klucz wszystkie drzwi inie ruszysz się z domu na krok. - Jegoczerwone oczy rozbłysły. To mojemieszkanie! Niech tylko się ośmielą...spróbować... a... - Niech kto się ośmieli? -wyszeptała. - INTESP? Co mogą zrobić,Harry? - Kilka minut - mruknął. - Wrócę,zanim zdążysz się obejrzeć.

ROZDZIAŁ SZÓSTY - CORAZBLIŻEJ PIEKŁA

Page 959: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Harry postanowił wynurzyć się zkontinuum Mobiusa w tym sam punkcie,co poprzednio - w cieniu ściany poprzeciwnej stronie zaułka przymieszkaniu Founda. I właśnie w tymmiejscu stał jeden z policjantów! Wychodząc z kontinuum w "realny",fizyczny świat, Nekroskop usłyszał, jaktajniak bierze oddech, i poczuł, że wcieniu kryje się coś jeszcze. Poczułrównież, że ów ktoś sięga po pistolet. Harry wyciągnął błyskawicznierękę, by wytrącić broń z dłonimężczyzny... i przekonał się, jakiż tomodel "pistoletu" dobył tamten spodpłaszcza. To była kusza! Tak czyinaczej, odrzucił ją, aż zagrzechotała nabruku, i chwytając espera za gardło,

Page 960: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

przydusił do ściany. Mężczyzna przeraził się. Jakoprognostyk - obdarzony zdolnościąodczytywania przyszłości - wiedziałwcześniej, że Harry tu przybędzie. Tylkotak daleko sięgały jego przewidywania.Jednak wiedział również, że jegowłasna nić życia ciągnie się dalej pozaten punkt. A to znaczyło, że w raziekłopotów Harry będzie poszkodowany. Nekroskop wydobył te myśli prostoz roztrzęsionego umysłu espera. - Odczytywanie przyszłości toniebezpieczna zabawa - wycedził zezzęby. - Więc masz zamiar żyć, prawda?No cóż, to możliwe. Tylko w jakiejpostaci? Człowieka czy wampira? -

Page 961: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Przekrzywił nieco głowę i uśmiechnąłsię do tamtego oczyma rozżarzonymi jakwęgielki, a po chwili wyszczerzył zęby. Esper ujrzał rozwarte do granicmożliwości szczęki. Stalowe ręcewampira zacisnęły się na tchawicy. "OChryste! Jestem trupem! Trupem!" -krzyczał w myślach. - Możesz nim być - wysapał Harry.- I to bardzo szybko. Zależy tylko odtego, jak grzecznie będziesz sięzachowywał. A teraz ów: kto zabiłDarcy'ego Clarke'a? Mężczyzna, niski i krzepki, oburączpróbował oderwać dłonie Keogha odswojej krtani. Bez skutku. Zsiniałyzdołał jednakże pokręcić głową,odmawiając jakiejkolwiek odpowiedzi

Page 962: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

na to pytanie; mógł jedynie charczeć.Jednak Nekroskop i tak wyczytałwszystko z jego mózgu. "Paxton! Tenwredny, obleśny..." Harry'ego zaczęła rozsadzaćwściekłość. Tak łatwo byłoby po prostuzacisnąć ręce... ale nie mógł karać tegoczłowieka za coś, co zrobił ktoś inny.Poza tym nie chciał ulec szalejącejwewnątrz niego bestii. Odepchnął mężczyznę, wziąłgłęboki oddech, zaczął wydzielaćwampirzą mgłę i po chwili... zniknął. Przeniósł się przez kontinuum domieszkania Johnny'ego Founda. Zdawał sobie sprawę, że nie mazbyt wiele czasu. Wszystko zależało od

Page 963: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

tego, ilu ludzi przysłał wydział. Zpewnością byli wyposażeni wodpowiedni sprzęt. Kusza stanowiładiabelnie nieprzyjemną broń, leczmiotacz ognia po stokroć gorszą! Mieszkanie Founda było brudne jakchlew i nie inaczej cuchnęło. Harryporuszał się po nim, niczego niedotykając. "Nawet moje buty się zapaskudzą" -pomyślał. Na początek sprawdził drzwi. Byłyniewyobrażalnie grube, wykonane zestaromodnej dębiny, zamocowane namasywnych zawiasach i opatrzonetrzema zamkami oraz dwiema dużymizasuwami. Najwyraźniej Johnny nieżyczył sobie, by ktoś się włamał.

Page 964: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Nekroskop także poczuł siębezpieczniej. Zatrzymał się w pokoju przy małym,ciemnym oknie z widokiem na spokojnąteraz ulicę. Jedna z szuflad biurkastojącego przy ścianie była na wpółwysunięta Harry zauważył w jej wnętrzujakiś metaliczny połysk. Na blacie leżałwymięty i poplamiony kalendarz zzakreśloną długopisem aktualną datą ijakimiś gryzmołami na marginesie orazzapisaną kartką papieru, noszącą znakfirmowy Frigis Express. Kalendarz niewydał mu się szczególnie ważny...dopóki Harry nie przeczytał nabazgranejwiadomości.

Page 965: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

"Johnny Dzisiaj wieczorem. Trasa doLondynu. Załaduję dla ciebie twojąszczęśliwą ciężarówkę. Odbierz ją wzajezdni o 23.40. Dostawa dlaParkinsona w Slough. Mają z samegorana przygotować towar dla HeathrowSuppliers, więc nie możemy się z tymspóźnić. Przepraszam, że tak późno ciępowiadamiam. Jeśli nie dasz rady, dajmi znać jak najszybciej".

Notatka była podpisana jakimśzawijasem nie do rozszyfrowania. Datana górze świadczyła, że Johnny tegowieczoru miał udać się do Londynu.Powinien więc wyjechać z zajezdni w

Page 966: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Darlington 23.40. Harry spojrzał ponownie nakalendarz. Na marginesie obokzakreślonej daty Found napisał: "Trasado Londynu! Świetnie, bo czuję sięwspaniale, i to może być moja noc. Amam ochotę przewinąć coś..." Zerknął na zegarek, dochodziła23.30. Nekroskop podjął natychmiastowądecyzję. Jego szalona ofiarawykorzystywała ciężarówkę FrigisExpress do swych obłąkanych zabaw,morderstw i nekromancji. Wobec tegoten wóz przyda się Keoghowi przywymierzaniu kary. Teraz Harrypotrzebował tylko jakiegoś przedmiotunależącego do szaleńca.

Page 967: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Szarpnięciem otworzył zupełnieszufladę biurka. Wewnątrz zatrzęsło siękilka ciężkich, metalowych rurek,umieszczonych w wyłożonychaksamitem przegródkach. Found musiał zrobić sam albozlecić komuś wykonanie owychprzedmiotów, którymi następnie dręczyłswe ofiary. A przynajmniej jedną z nich.Na błyszczącym metalu namalowanomałym pędzlem czarne litery: "Penny"."To właśnie to ostrze weszło w Penny,zanim wszedł w nią Found" - pomyślałKeogh. Narzędzie idealnie pasowało doopisu podanego przez Pamelę Trotter.Był to fragment stalowej rury o

Page 968: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wewnętrznej średnicy około półtoracala, której jeden koniec ścięto wpoprzek i zaopatrzono w gumową osłonęna uchwyt, a drugi ukośnie, tak żetworzył ostrze. Nekroskop już wiedział,w jaki sposób - i w jakim celu - możnaposłużyć się tym ohydnym nożem. Samamyśli o tym przyprawiała o mdłości. Harry spojrzał na pozostałenarzędzia zbrodni. Było ich jeszcze pięć.Cztery podpisano imionami dziewcząt,których nazwiska Harry pamiętał z aktpolicyjnych, lecz nie znał osobiście,piąta rurka nosiła imię "Pamela". Tenłajdak przechowywał je jak pamiątki,jak fotografie dawnych miłości. Keoghpomyślał, że pewnie się przy nichonanizował.

Page 969: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Znalazł sześć okazów tejspecyficznej broni, lecz szufladazawierała siedem wyłożonychaksamitem przegródek. Siódmą tulejęFound musiał zabrać z sobą, tylko taprawdopodobnie nie została jeszczepodpisana. Nagle wampirza świadomośćHarry'ego ostrzegła go, że ktoś awłaściwie kilka osób - wchodzi przezgłówne drzwi i skrada się korytarzem.Harry posłał tam mackę swoich myśli,zajrzał do umysłów. Czyjś inny umysłlustrował go przez chwilę, by zarazcofnąć się w zgrozie i przerażeniu.Keogh wyczuł jednego średniouzdolnionego telepatę, pozostali byli

Page 970: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zwykłymi policjantami. Oczywiście,uzbrojonymi po zęby. Nekroskop warknął cicho i poczuł,że twarz wykrzywia mu nie naturalnygrymas. Przez krótki, szalony momentrozważał, czy nie stanąć do walki -przecież mógłby nawet zwyciężyć!Jednak przypomniał sobie cel, dlaktórego tu przybył i wywołał drzwiMobiusa. Przeniósł się do zajezdni FrigisExpress. Wynurzywszy się z kontinuum napoboczu drogi łączącej zakłady Frigis zgłówną szosą, poczuł podmuchpowietrza sunącej obok wielkiejciężarówki. Kierowca wyglądał jakcień, skryty za połyskującą przednią

Page 971: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

szybą. Napis na burcie pojazdu głosiłtylko: "FRIGIS EXPRESS", jednakHarry'emu powiedział bardzo wiele.Jedno ramię litery "X" złuszczyło się,przez co wyraz przybrał postać"EYPRESS" {eypress - identycznawymowa jak przy "aperess", tj. małpka,maskotka (przyp. tłum)}. Harry podszedł do skraju jezdni idostał się na chwilę w snop reflektorówdużego samochodu, trzymającego sięnieco w tyle za ciężarówką. Skupionetwarze wewnątrz ledwie zwróciły naniego uwagę i wóz przemknął obok. Jednak w tych twarzach odkrył cośszczególnego. Keogh posłał za nimi swemyśli. Policja! Śledzili Founda; ciągle

Page 972: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

chcieli go złapać na gorącym uczynku, aprzynajmniej przy próbie poderwaniajakiejś nieszczęsnej, niczego niepodejrzewającej dziewczyny. W jegomieszkaniu znajdowało się przecieżdosyć dowodów, by go zamknąć na... nazbyt krótki czas. Pamela miała bowiemrację - prawdopodobnie umieściliby gow domu wariatów i wkrótce wypuścili. Nagle Harry przypomniał sobie oPenny, czekającej samotnie w domu wBonnyrigg. Nie wiedział, jak wieleczasu zabierze mu rozprawa z Foundem.Mógł, oczywiście, zabić go na miejsculub na wiele sposobów spowodowaćjego śmierć. Jednak zawarł umowę zPamelą Trotter, a nie chciał oszukiwaćumarłych. Poza tym kara powinna być

Page 973: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

adekwatna do zbrodni. Nie mógł jednakzostawić Penny samej... Nie na takdługo... Przecież Darcy'ego Clarke'azabili, czyż nie... Harry czuł rosnące napięcie...pęczniejące i rozpierające. Penny myślała przede wszystkim onim; teraz on musiał w pierwszejkolejności zająć się nią. Przeniósł sięszlakiem Mobiusa do Edynburga. Nie było jej w domu! Nie mógł w to uwierzyć. Kazał jejtu zostać i czekać na niego. Sięgnął w dal swoim telepatycznymumysłem... Pozwolił kierować sobą wampirzejświadomości; posłał w czerń nocy

Page 974: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

sondy, rozbiegające się jak fale popowierzchni żywego stawu myśli, szukałPenny... Lecz nie ją znalazł! Znowupojawili się esperzy. Warknął w duchu i poczuł, jakpokrywy ich umysłów zatrzaskują sięciasno niczym u mięczaków,przywierających do skały po odejściufali. Byli blisko, lecz nie za blisko,prawdopodobnie w Bonnyrigg, w jakimśdomu, który obrali na swoją kwaterę.Harry wyminął ich i spróbował podążyćdalej, lecz trafił na zakłócenia myślowe,które zasyczały mu w mózgu jakskwierczący na patelni boczek. INTESPzagłuszał jego myśli. "Niech was wszystkich szlag, wymyślowi szpicle! - zaklął. - Powinienem

Page 975: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

teraz odejść, pozwalając, byście samiznaleźli sobie drogę do piekła. A napamiątkę zostawiłbym wam coś, co zpewnością was tam zaprowadzi,przyprawiając o koszmarne sny!" Mógł to zrobić, jeśliby sobie takzażyczył, gdyż nosił w sobie ziarnozarazy. Oto właśnie zapłata dla świata irasy, która go odepchnęła: zarazawampirów. Jego wampir był wciąż jeszcze nierozwinięty, niedojrzały. Ale krew mielijedną i ukąszenie musiało być zaraźliwe.A mając do dyspozycji nieskończonąprzestrzeń metafizycznego kontinuumMobiusa, mógłby posiać wampiry nakażdym kontynencie zaraz, tej nocy,

Page 976: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

gdyby tylko zechciał. Wybiegł do ogrodu. Na niebieświeciły gwiazdy, księżyc już wzeszedł.Panowała noc. Esperzy pojawili się tunie przypadkiem. - Więc chodźcie, chodźcie! -zadrwił z nich. - A zobaczycie, co wasczeka! Na skraju ogrodu skrzypnęła furtka. - Harry? - W zasięgu wzrokupojawiła się Penny. Ruszyła ścieżką kuniemu. - Penny? - Nekroskop wyciągnął doniej ręce i myśli. Lecz jej umysł byłzamglony, jej psyche utonęła gdzieś,nawet o tym nie wiedząc. Psychicznysmog. W Harrym wezbrała rozpacz, lecz

Page 977: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

musiał ją ukryć. Teraz i ona byławampirem - lub wkrótce miała nimzostać - i naprawdę stała się jegoniewolnicą. To już nie miało nicwspólnego z namiętnością. Zastanawiał się, czy kiedykolwiekmiało. Przecież w końcu sprowadził jązza grobu. - Co robiłaś w nocy na dworze?Kazałem ci czekać. - Ale noc była taka piękna i, tak jakty, musiałam coś przemyśleć. -Pozwoliła mu wziąć się w ramiona. - O czym myślałaś? - zapytał."Skusiła cię noc. Poczułaś, jak w twoichżyłach zaczyna krążyć ogień. A jutrosłońce będzie cię razić w oczy, drażnić

Page 978: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

skórę" - myślał. - Obawiam się.... że może niechcesz mnie zabrać z sobą. - Myliłaś się. Zabiorę. Muszę, gdyżporzucić cię na tym świecie, oznaczapodpisać twój wyrok śmierci. - Ale ty mnie nie kochasz. - Ależ kocham - skłamał. "Lecz to itak nie będzie miało znaczenia, bo tyrównież nie będziesz mnie kochać.Pozostanie nam wszakże nasza Żądza." - Harry, boję się! - Nie chcę cię tu teraz zostawiać -powiedział. - Będzie lepiej, jakpójdziesz ze mną. - Ale dokąd? Wprowadził ją do domu, przebiegłprzez pokoje, zapalając wszystkie

Page 979: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

światła, po czym prędko do niej wrócił.Pokazał nóż Johnny'ego, podpisany jejimieniem. Penny wciągnęła gwałtownieoddech i cofnęła się. - Potrafisz go sobie wyobrazić? -zapytał głosem ciemnym jak jesiennanoc. - Potrafisz odtworzyć w pamięcijego obraz, patrząc na to iprzypominając sobie swój ból i jegorozkosz? - Ja... chyba zapomniałam. -Wzdrygnęła się. - Starałam sięzapomnieć. - I zapomnisz - przytaknął. - Taksamo jak ja... po wszystkim. Ale nie mogę cię tu zostawić, amuszę skończyć tę sprawę.

Page 980: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Czy będę go widziała? - Pobladłana tę myśl. Harry skinął głową. - Tak. - Jego szkarłatne oczyrozbłysły w niesamowitym uśmiechu. -Tak, a on będzie widział ciebie! - Ale nie pozwolisz, żeby mnieskrzywdził? - Obiecuję. - Wobec tego, jestem gotowa...

* * *

Godzinę wcześniej na dworcuWaverley w Edynburgu Trevor Jordanwsiadł do wagonu sypialnego nocnegopociągu do Londynu.

Page 981: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Nie snuł żadnych planów.Prawdopodobnie rankiem chciałzadzwonić do INTESP i zorientowaćsię, jakie panują nastroje, i możezaproponować im ponownie swojeusługi. Liczył się z tym, że z pewnościągo sprawdzą, w tych okolicznościachtrudno się spodziewać czego innego ioczywiście będą chcieli dowiedzieć sięwszystkiego o jego doświadczeniach zHarrym Keoghem. Telepata zapłacił za miejsce leżące,jednakże nie mógł zasnąć. Zbyt wielemyśli kłębiło mu się w głowie. Wróciłspomiędzy umarłych i nie potrafił dotego przywyknąć, prawdopodobnienigdy nie będzie umiał. Nawet człowiek,który wyzdrowiał z beznadziejnej

Page 982: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

choroby, nie mógł czuć się tak, jak czułsię Jordan. On bowiem zaszedł dalej,niż sięgała jakakolwiek choroba, dalejniż życie samo - i powrócił. A towszystko dzięki Harry'emu. Jednakże Jordan nie brał pod uwagętego, że Harry odwiedził jego umysł."dotknął" go, choć tylko przelotnie, tojednak na tyle mocno, by zostawić tamswoje ślady. I nie było sposobu, żeby jezatrzeć. Dla INTESP - a właściwie dladwóch esperów, idących za Jordanem ażdo pociągu, z których jeden byłwykrywaczem, a drugi telepatą - ślady teprzybrały formę skłębionej mgłymyślowej, zwanej psychicznym

Page 983: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

smogiem. Nie mogli, oczywiście, zbytgłęboko wniknąć w jego mózg; Jordan,sam będąc wysokiej klasy telepatą,zauważyłby to. Gareth Scanlon, jeden z dwóchśledzących go ludzi, był niegdyś uczniemTrevora, kształconym przez niego doczasu, aż jego własny talent dojrzał.Jordan natychmiast rozpoznałby jegoumysł, nie mówiąc już o twarzy czygłosie. Dlatego też ci dwaj trzymali sięod niego z daleka, wsiedli do wagonuprzy końcu pociągu, za wagonemrestauracyjnym i przez pierwszą częśćpodróży siedzieli w kapel uszach, kryjącsię za gazetami, które zdążyli jużprzeczytać cztery lub pięć razy. Trevor jednak ani razu nie

Page 984: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

skierował się w ich stronę ani nie posłałtam nawet pojedynczej myśli. Po prostu,zadowalał się tym, że siedzi wprzedziale sypialnym, słucha stukotu kółna szynach i obserwuje przetaczający sięza oknem nocny świat. I cieszył się, żeponownie jest częścią tego świata, niezastanawiając się zbytnio, na jak długo. Gdy pociąg nieco zwolnił przedwiaduktem między Alnwick i Morpeth,Scanion siadł prosto i nieco spłoszonyzamknął oczy, koncentrując się. Ktośpróbował do niego dotrzeć. Jednak temyśli były ostre, czyste i zupełnieludzkie, bez śladu właściwegowampirom smogu. Odezwała sięMillicent Cleary z kwatery głównej w

Page 985: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Londynie, gdzie wraz z ministrempełnomocnym i oficerem dyżurnymINTESP koordynowała działania. - Gareth? Jak wygląda sytuacja? -Wypowiedź ograniczyła do minimum. Scanlon rozluźnił barierę zakłóceńmyślowych i podał zwięzły opiswydarzeń. - Teraz jest w wagonie sypialnym,jedzie do samego Londynupoinformował. - Może nie dojechać - odparła. - Tozależy od tego, jak potoczą się wypadki,ale minister mówi, że może już niedługobędziemy w stanie zgarnąć całą trójkę. - Co? - Scanlon nie potrafił ukryćprzerażenia na myśl, że w każdej chwilimoże otrzymać rozkaz zabicia

Page 986: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

człowieka, swojego dawnegoprzyjaciela. Przechwyciła to Cleary. - Owszem, byłego przyjaciela, aleteraz wampira. Minister pyta, czy sąjakieś problemy? - Chodzi o to, że jesteśmy wpociągu, chyba pamiętasz? Nie bardzomożemy go spalić. - Pociąg zatrzymuje się wDarlington, a tam mamy już agentówWięc czekajcie na komendę. Możebędziecie musieli wysiąść i zabrać Trevora... to jest, Jordana z sobą.To na razie wszystko. Wkrótce znównawiążę kontakt. Scanlon przekazał wiadomość

Page 987: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

swemu koledze, wykrywaczowiAlanowi Kellwayowi, który był jednymz najświeższych rekrutów wydziału. - Ja nie znałem tak blisko Jordana -rzekł Kellway - więc nie mam takichproblemów. Wiem tyle, że był martwy, ateraz żyje, i że to nie jest naturalne.Przywróćmy zatem naturalny porządekrzeczy. - Ale ja go znałem. - Scanlon skuliłsię na siedzeniu. - Był moimprzyjacielem. To morderstwo! - Na pierwszy rzut oka, owszem -perorował Kellway. - Ale czyrzeczywiście? Musisz pamiętać, żeHarry Keogh, Jordan i im podobnimogliby wymordować cały świat! - Tak. - Scanlon pokiwał głową. -

Page 988: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Właśnie to ciągle sobie powtarzam.

* * *

W kontinuum Mobiusa makabrycznynóż Johnny'ego Founda zachowywał sięjak magnes - wskazywał kierunek. Awłaściwie, to talent lokalizacyjnyHarry'ego kierował narzędziem, on samzaś tylko podążał we wskazaną stronę. Penny przylgnęła do niegokurczowo. Ciemność kontinuumwydawała się tak gęsta, jakby byłaciałem stałym. Działo się tak wskutekbraku czegokolwiek materialnego; nawetczas tu nie istniał. Tam gdzie nie maNic, nawet myśli mają swój ciężar.

Page 989: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- To jakaś magia - szepnęła na wpółdo siebie. - Nie - odrzekł Nekroskop. - Mogęci jednak wybaczyć ten błąd myślowy.W końcu Pitagoras też tak uważał W tym momencie Harry, ekspert odwędrówek w czasoprzestrzeni Mobiusa,wyczuł osłabienie ruchu, co świadczyło,że znalazł Founda. Otworzywszy drzwi Mobiusa iwyjrzawszy na zewnątrz, zobaczyłżywopłot równoległy do szerokiej drogi,która biegnąc prosto jak strzelił, ginęław oddali. Pojazdy przetaczały się złoskotem po szutrowanej szosie,zamieniając reflektorami krzewyżywopłotu w migocące, żółto-zielono-czarne kalejdoskopy. W tej chwili

Page 990: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

przemknęła koło nich ciężarówka FrigisExpress. Krótki skok przez kontinuum zaniósłich milę dalej, gdzie wysiedli nanadziemnym przejściu spinającym brzegiwielopasmowej szosy. - Jedzie - odezwał się Harry pochwili. Patrzyli w dół przez szybyosłaniające przejście, jak ciężarówkaprzejeżdża pod nimi i pędzi dalej drogą.Tylne światła przygasły i wreszciezniknęły w potokach nocnego ruchu. - Co teraz? - zapytała Penny. - Milę lub dwie na południe jestBoroughbridge - wyjaśnił Harry. -Johnny może się tam zatrzymać lub nie.

Page 991: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Tak czy owak, nie zamierzam Śledzićjego jazdy mila za milą. Wiem napewno, że gdzieś na tej trasie zrobisobie postój, prawdopodobnie przyjakimś całodobowym barze. To przecieżjego sposób działania, czyż nie? Jegoteren, miejsce łowów, gdzie znajdujeswoje ofiary, samotne kobiety w Środkunocy. Ale... chyba nie muszę ci tegomówić, prawda? - Nie, nie musisz. - Pennywzdrygnęła się. Rozejrzeli się wokół. Po jednejstronie drogi znajdowała się stacjabenzynowa, po drugiej przydrożny bar. - Zrobimy sobie przerwę na kawę,dobrze? A przy okazji może ci wyjaśnię,jak chcę to rozegrać - powiedział

Page 992: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Keogh. - Dobrze. - Skinęła głową i zdobyłasię nawet na blady uśmiech. Ruszyli przejściem ku schodomwiodącym na dół, do kawiarni. Na góręwchodzili ludzie zmierzający do stacjibenzynowej i parkingu po drugiejstronie. Penny chwyciła Harry'ego zaramię. - Twoje oczy! - syknęła. Harry założył ciemne okulary iwziął ją za rękę. - Prowadź mnie - powiedział. -Rozumiesz, tak jak niewidomego. Niebył to zły pomysł. W kawiarni, gdzieposilała się garstka podróżnych, ludzieobrzuciwszy go spojrzeniami, prędko

Page 993: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

odwracali wzrok. "To zabawne pomyślał Harry. -Ludzie nie patrzą na osobę z jakimśupośledzeniem. A jeśli nawet, to patrząukradkiem. Ha! Z pewnościąwymykaliby się ukradkiem, gdyby znaliistotę mego upośledzenia!" Jednakże nie znali. W każdym razie,nie wszyscy...

* * *

Na brzegu rzeki nie opodalBonnyrigg, w ciemności rozpraszanejŚwiatłem księżyca i gwiazd stali BenTrask i Geoffrey Paxton. "Nasłuchiwali"też, czy nie pojawią się jakieś sygnały,

Page 994: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

lecz jak dotąd bez skutku. Obserwowali stary dom naprzeciwległym brzegu - domNekroskopa. Wypatrywali ruchu zaoszklonymi drzwiami wychodzącymi nataras, cienia padającego na zasłony woknach na piętrze, jakiegokolwiekobjawu życia.. albo tego, co życiem niejest - półżycia. A obserwując dotykali bezwiednieswej broni. Trask miał karabinpółmaszynowy z magazynkiem natrzydzieści dziewięciomilimetrowychnaboi, pewnie zamocowany w stalowymłożysku; Paxton trzymał kuszę, której siłapozwoliłaby przeszyć gwajakowymbełtem każde ludzkie ciało. Milę dalej, na drodze do Bonnyrigg,

Page 995: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

czekali w samochodzie dwaj następniagenci INTESP. Obaj posiadali pewnetalenty, lecz nie byli telepatami. Żaden znich nie miał ani doświadczenia BenaTraska, ani "gorliwości" Paxtona. Leczgdyby stało się to konieczne, zpewnością potrafiliby zrobić, co należy.Samochód został wyposażony w radio,nastrojone na częstotliwość londyńskiejkwatery głównej. W tej chwili ich pracapolegała na przekazywaniu wiadomościi wsparciu dwóch ludzi na "pierwszejlinii frontu". Gdyby Trask i Paxton tegozażądali, byliby w stanie zabrać ich poniespełna minucie. To dawało dwómmężczyznom nad rzeką przynajmniej cieńpoczucia bezpieczeństwa.

Page 996: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- No i co? - szepnął teraz Trask,chwytając telepatę za łokieć. Jest wśrodku? Stojąc w pobliżu miejsca, gdziekiedyś Harry Keogh wepchnął go dowody, Paxton denerwował się.Nekroskop ostrzegł go, że następnymrazem... że lepiej byłoby, gdyby niezdarzył się następny raz. A teraz oto sięzdarzył. Dłoń Traska wciąż ściskałałokieć Paxtona. - Nie wiem. - Telepata pokręciłgłową. - Ale ten dom jest skażony, napewno. Nie czujesz tego? - O tak - przytaknął Trask. - Czuję,że coś w nim nie jest tak. Co zdziewczyną? - Z pewnością była tu godzinę temu

Page 997: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- odrzekł Paxton. - Myśli miałazamglone, tak, psychiczny smog, lecz dopewnego stopnia czytelne. Jest jegoniewolnicą, nie ma wątpliwości.Wydawało mi się, że Keogh równieżtam był, właściwie, przez chwilęmiałem pewność, ale teraz... - Wzruszyłramionami. - Telepatia z wampirami tobardzo śliski interes. Trzeba widzieć,nie będąc widzianym, i słyszeć, niebędąc słyszanym. Zanim Trask zdążył odpowiedziećlub uczynić jakąś uwagę, przy jegokieszonkowej krótkofalówce zaczęłomigać słabe, czerwone światełko.Wysunął antenę i wcisnął klawiszodbioru. Wśród trzasków zwykłych

Page 998: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zakłóceń odezwał się cichy, niecometaliczny głos Guya Teale'a. - Tu samochód. Jak mnie słyszysz? -zapytał. - Dobrze - odpowiedział Trask,zniżając głos. - Co się dzieje? - Otrzymaliśmy wiadomość zkwatery - powiedział Teale. - Mamyprzejść na pozycje ostatecznegouderzenia, ustawić się, utrzymywaćciszę radiową i myślową i czekać nakomendę. - Możemy się przygotować,oczywiście, ale jak będziemy mogliuderzyć, skoro naszego celu tam nie ma?Zapytaj dowództwo, dobrze? - Dowództwo mówi, że jeśli nikogonie znajdziemy w domu, należy czekać

Page 999: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

na komendę. Mamy zachować pozycje iobserwować, co się będzie działo. -Odpowiedź Teale'a nadeszłanatychmiast. Grymas na twarzy Traska pogłębiłsię. - Poproś ich o potwierdzenie tego.Może na piśmie? - Już to zrobiłem. - Słychać byłowyraźne westchnienie Teale'a. - Zanimsię z tobą połączyłem. O ile imwiadomo, Keogh ma z sobą tęSanderson i razem tropią wielokrotnegomordercę. My z kolei obserwujemyKeogha i Founda, a także Jordana, któryjedzie pociągiem do Londynu. Tak więcpozwolimy Keoghowi lub policji

Page 1000: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

rozprawić się z Foundem, a potemruszymy jednocześnie na niego,dziewczynę i Jordana. Trask pokiwał głową. - Zatem jeżeli nasi ludzie nie zgarnąKeogha i on ucieknie z powrotem tutaj,my się nim zajmiemy, tak? - Tak to widzę - odrzekł Teale. - W porządku - zgodził się Trask. -Zabezpieczcie wóz i chodźcie tu.Spotkamy się przy starym moście... zadziesięć minut. Wówczas przegrupujemysię, rozdzielimy i wybierzemy punktyobserwacyjne z przodu i z tylu domu. Narazie to wszystko. Do zobaczenia. Wyłączył krótkofalówkę. Paxton wpatrywał się nerwowo wciemność pod drzewami.

Page 1001: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Sądzę, że Teale i Robinson niesprawdzą się razem. - Chyba masz rację. - Traskpopatrzył na niego surowo. Niepodobało mu się wszystko, co widział.Zwłaszcza to, że co rusz od czuwał, jaktalent Paxtona dobiera się do jegoumysłu, próbując go otworzyć. - Japójdę z Teale'em, a ty możesz wziąćRobinsona. Paxton odwrócił się, jego oczyzabłysły dziko w świetle księżyca. - Niechcesz, żebyśmy pracowali razem? - Powiem ci otwarcie, Paxton -rzekł Trask. - Jedynym powodem, dlaktórego chciałem tu z tobą pracować,było to, żeby mieć cię na oku. Widzisz,

Page 1002: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

myślę, że jesteś nabuzowany, i towpływa na twoje zachowanie. Tak,masz rację, nie chcę, żebyśmy pracowalirazem. W gruncie rzeczy, wolałbympracować z zasranym rekrutem! Paxton skrzywił się i zaczął iść wstronę drogi. Ale Trask chwycił go zarękę i obrócił ku sobie. - Ach, jeszcze jedna rzecz, panieniezmiernie utalentowany telepato. Mamokoło dziewięćdziesięciu procentpewności, że próbowałeś czytać wmoich myślach. Kiedy będę miał sto,pierwszy się o tym dowiesz. A wtedyHarry Keogh nie będzie jedynym, którycię wepchnął do rzeki. Jasne? Paxton miał dosyć rozsądku, żebynic nie mówić. W milczeniu wrócili na

Page 1003: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

drogę i podeszli do starego kamiennegomostu, by tam zaczekać na Teale'a iRobinsona...

* * *

Harry i Penny wypili pierwsząkawę pół godziny temu. Teraz sączylidrugą. Penny spróbowała jeszcze ciastaz kremem, lecz ugryzła ledwie jeden kęs.Nie była pewna, czy to wina ciasta, czyjej nastroju, lecz skoro nic niesmakowało właściwie, doszła downiosku, że jednak wiąże się to z jejsamopoczuciem. Nekroskop raz po razsięgał do swej wewnętrznej kieszeni iściskał w dłoni okropną broń

Page 1004: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Johnny'ego. Za każdym razem Pennymiała świadomość, że dotyka narzędzia,którym zadano jej niegdyś śmierć - i zakażdym razem przeszywał ją dreszcz. Harry po raz kolejny sięgnął dokieszeni. - A jeśli on się nie zatrzyma? Jeślipojedzie bez przystanku od Londynu? -krzyknęła Penny. Harry wzruszył ramionami. - Jeżeli będzie się na to zanosić, topozwolę mu dojechać... aż... do... -Przerwał gwałtownie, dotykającpalcami makabrycznego noża, i nachwilę przymknął oczy, ukryte zaciemnymi okularami. Gdy je ponownieotworzył, jego głos zabrzmiał zimno iostro: - Ale nie dojdzie do tego. On już

Page 1005: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

się zatrzymał! - Wiesz, gdzie? - Ścisnęła go zarękę. Potrząsnął głową. - Nie. Jedyny sposób, żeby się tegodowiedzieć, to udać się tam i sprawdzić. - O mój Boże! - szepnęła. - Mamzobaczyć człowieka, który mniezamordował? - A co ważniejsze - dodał Harry -on zobaczy ciebie. I na pewno go tozastanowi. Jeśli czyta gazety, zpewnością wie, że Penny, jedna zzamordowanych przez niego dziewcząt,miała sobowtóra, noszącego dziwnymtrafem to samo imię. Jednak trudno mubędzie uwierzyć, że właśnie natknął się

Page 1006: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

na tę osobę. Bo są przypadki iprzypadki. Jeśli ma w głowie choćkrzynę rozumu, wyda mu się to cholerniepodejrzane, zaniepokoi go. A właśnie tochcę zrobić: za niepokoić go. Myślę, żeJohnny zasługuje na kilka ciężkichchwil, zanim ostatecznie wyrównamy znim rachunki. - My? - zdziwiła się. - Wygląda...jakbyś mnie wykorzystywał, Harry. - Przypuszczam, że tak jest -odpowiedział pozwalając, by gowyprowadziła z baru. - Jednak nie takbezwzględnie, jak on to zrobił. I niemów mi, że to niesprawiedliwe.Sprawiedliwość jest jak piękno, zależyod punktu widzenia. Co więcej, nieproszę cię o wiele, chcę tylko, żebyś tam

Page 1007: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

była. Główną rolę w tym spektaklu zagrakto inny. - Może i masz rację - rzekła, gdyHarry objął ją, otworzył drzwi i wniósłprzez próg do kontinuum Mobiusa.

ROZDZIAŁ SIÓDMY - UPIORNESKRZYŻOWANIE

Johny zatrzymał się przyprzydrożnym barze na północ odNewark. Wybrał autostradę Al, gdyżstacje usługowe przy tej drodze byłylepsze i korzystali z nich nie tylkokierowcy ciężarówek i podróżni, lecztakże mieszkańcy pobliskichmiejscowości. Johnny wiedział z

Page 1008: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

doświadczenia, że okolo północy, kiedymiejskie i wiejskie kluby pustoszejąnieco, młodzi przyjeżdżają do barów natani posiłek, przepici i wyczerpanitańcami. Zatrzymywał się tutaj jużwcześniej, lecz dotąd nie dopisywałomu szczęście. Zaparkował swoją ciężarówkę naasfaltowym placu. Ustawił ją przodemdo drogi wyjazdowej. Znalazł miejsceprzy głównym skrzyżowaniu; parking dlaaut był zatłoczony, plac dla ciężarówekprawie pusty. Ludzie wchodzili małymigrupkami do jasno oświetlonego baru.Johnny chciał upodobnić się dozwykłego podróżnego, pochylającegosię nad porcją kurczaka z frytkami ikuflem bezalkoholowego piwa.

Page 1009: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Wewnątrz, przy kontuarzesamoobsługowym, nie było prawiekolejki. Po krótkiej chwili usadowił sięprzy stole w narożnej loży i zacząłdziobać posiłek, co jakiś czasrozglądając się po sali za jakąśodpowiednią kobiecą twarzą. Zauważyłkilka dziewcząt, ale... nie pasowały mu.Jedne za stare, inne zbyt ponure, to znówo twarzach bez wyrazu, bystrookie, wtowarzystwie albo lodowato trzeźwe.Było też parę pięknookich podlotków,lecz wszystkie siedziały na kolanachswoich chłopaków. Na trasie doLondynu znajdowało się jeszczemnóstwo takich miejsc. Nigdy niewiadomo, kiedy uśmiechnie się

Page 1010: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

szczęście... Przypomniała mu się panienka,która kiedyś na opustoszałym odcinkudrogi przemknęła obok niego wmaleńkim, czerwonym aucie sportowym.Pognał za nią i zepchnął z jezdni dorowu. Potem wysiadł, przeprosił ipowiedział, że to był przypadek i żechętnie podrzuciłby ją do najbliższegogarażu. A potem ona dala mu sięprzejechać, i to nie byle jak. Tamtejnocy Johnny był w dziwnym nastroju -zabiwszy dziewczynę, wyciął dziurę wjej szyi pod szczęką, a potem rżnął wgardło. Dziewczyna wszystko czuła ijęczała z bólu. Już wcześniej brała dogardła, tylko nie z tej strony. To wspomnienie podnieciło go.

Page 1011: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Pragnął tej nocy jakąś mieć. Już chciał jechać dalej, do innejknajpy, lecz nagle zobaczył Nie mógł uwierzyć; była tuż obok,w pobliskiej loży. Siedział tam też jakiśślepiec, a w każdym razie, facet wciemnych okularach, ale nie wyglądałona to, że jest razem z nią. Piła kawę,tylko kawę i wyglądała tak samo, jak taostania. Dokładnie tak samo. Johnny'emuzakręciło się w głowie, bo mógłbyprzysiąc, że już ją wcześniej miał! "Jakto możliwe? - pytał siebie. - Jak tomożliwe?!" Odpowiedź brzmiała: toniemożliwe. Chyba że ta dziewczynabyła bliźniaczką tamtej... albo

Page 1012: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

sobowtórem! I wówczas przypomniał sobie, żeczytał o tym coś w gazetach: wszyscymyśleli, że ta, którą miał w Edynburgu -Penny, tak się nazywała - jest kimśinnym. Ale wtedy tamta pojawiła siężywa, wierne odbicie tej, którąprzerżnął, zamordował i znowuprzerznął. A co dziwniejsze, tamta nowarównież nazywała się Penny. Zbiegokoliczności? Być może. Alenajbardziej niezwykłe wydawało się to,że spotkał ją właśnie tu i teraz. Johnny zaczął powoli kierowaćspojrzenie ku rzeźbionym w roślinnemotywy, szklanym parawanom, któredawały gościom w lożach złudzenieprywatności. Wreszcie jej twarz

Page 1013: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

znalazła się w zasięgu jego wzroku.Przez moment patrzyli na siebie. Niby-ślepy facet, który siedział w jej loży, byłodwrócony plecami do Johnny'ego. Nie wyglądał zbyt okazale,zgarbiony nad swoim kubkiem kawy. "Może jej ojciec?" - pomyślałmorderca. "Nie, jej kochanek - odparł HarryKeogh, kierując te myśli tylko do siebie.- Jej kochanek-wampir, ty wywłoko." Penetrował umysł Founda odchwili, gdy weszli z Penny do lokalu. Poraz pierwszy natknął się na tak cuchnącepsychiczne szambo. Fakt, że nekromantarozpoznał w Penny swą byłą ofiarę, alboteż sobowtóra ofiary, potwierdził

Page 1014: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

przypuszczenia Harry'ego, wzmocniłdeterminację. Ale to rozpoznanie niepociągnęło za sobą reakcji, którejNekroskop oczekiwał. Ciekawość -owszem, ale nie strach. W pewnymsensie, można to było uznać zazrozumiałe. Found wiedział, że ta druga Pennynie żyje; wiedział, że to nie może byćdziewczyna, którą zgwałcił. Mimo toszok trwał zbyt krótko i Harry poczuł sięzawiedziony. Teraz zrozumiał, że ma doczynienia z zimnym draniem.Zastanawiał się, czy Found będziepotrafił zachować zimną krew, gdystanie w obliczu tego, co jest mu pisane. Opuściwszy umysł Johnny'ego,Nekroskop pochylił się nieco nad

Page 1015: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

stołem. - Widzę, jak bardzo jesteśwstrząśnięta - powiedział. - Potrafię tozrozumieć. Przykro mi, Penny, alepostaraj się zachować spokój. KiedyFound wyjdzie, pójdę za nim. Ty tuzostaniesz i zaczekasz na mnie. Wporządku? - Wydaje się, że podchodzisz dotego tak... beznamiętnie, Harry. - Zdecydowanie - sprostował. - Alewidzisz, Found naprawdę jestbezwzględny i gdybym pofolgowałswoim emocjom, mógłby zyskać pewnąprzewagę. Mówiąc to, Harry zobaczył dwóchmężczyzn wchodzących do baru.

Page 1016: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Wyglądali dość pospolicie, a jednakbyło w nich coś odmiennego. Gdyposuwali się wzdłuż kontuaru, biorącnapoje chłodzące, rozglądali się pocałym lokalu. Harry spróbował zajrzećdo ich umysłów i... telepatyczna sondatrafiła na barierę zakłóceń myślowych. Natychmiast się wycofał.Przynajmniej jeden z tych ludzi byłesperem, a to oznaczało, że INTESPdepcze po piętach... Johnny'emuFoundowi, a zarazem jemu. Keogh niechciał mieć ich na karku. Tym razemnaprawdę nie mógł pozwolić sobie nataką komplikację. Przypomniał sobie samochód, którysunął za ciężarówką Founda na drodzeza Darlington. Nie oznakowany wóz

Page 1017: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

policyjny z... dwoma czy trzema ludźmiw środku. Wówczas sądził, że topolicjanci, teraz wiedział więcej.Znienacka poczuł, że w gardle narastamu pomruk. Jego druga natura - tawampirza - zareagowała na zagrożenie.Świadom bacznego spojrzenia Penny,zdusił w sobie ten warkot. - Harry? - Głos miała zatroskany. -Jesteś bardzo blady. - Muszę cośzałatwić - powiedział. - To oznacza, żezostawię cię tutaj, ale tylko nachwileczkę. Poradzisz sobie? - Tutaj, sam na sam z nim? - Oczymiała wielkie i okrągłe. - W barze jest zpięćdziesiąt osób - odparł. "A conajmniej dwie z nich to twardziele." -

Page 1018: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Przyrzekam, że zaraz będę z powrotem.Dotknęła jego ręki i skinęła głową. - Wobec tego, poradzę sobie. Harry wstał, rzucił jej wymuszonyuśmiech i wyszedł w ciemność nocy. Postronnemu obserwatorowimogłoby się zdawać, że zmierza domęskiej toalety, lecz przechodząc obokwahadłowych oszklonych drzwiwyjściowych, skręcił nagle. Znalazł się na zewnątrz, przykucnął,wytworzył mgłę i spowity nią jakcałunem zaczął przesuwać się międzysamochodami, ustawionymi w szereguniczym żołnierze. Wiedziony zmysłamiswego wampira, poszedł prosto do nieoznakowanego wozu policyjnego. Kierowca, policjant w cywilu,

Page 1019: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

siedział z łokciem opartym na proguokna. Wyraźnie widoczny mimo mrokuwyglądał na zewnątrz i wdychał łagodnenocne powietrze. Wciąż wydzielając opary,Nekroskop przegiął się w tył w jakimśakrobatycznym mostku i jak pająk, ztułowiem tuż nad ziemią, podpełznąłbezszelestnie wzdłuż boku samochodu.Nagle wstał. Policjant rozdziawił szeroko usta,chwytając w osłupieniu spazmatycznyoddech, kiedy niespodziewanie jakiścień przesłonił gwiazdy. Keogh zadałpojedynczy cios, który rzucił kierowcęna przednie siedzenie. Nekroskop sięgnął do wnętrza

Page 1020: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

samochodu i złamał kluczyk w stacyjce.Chciał uniemożliwić im dalszą jazdę zanim lub za Johnnym. Wyjął z kieszeninóż Founda i na wszelki wypadek wbiłgo w oponę, aż powietrze uszło zsykiem. Podnosząc się, zerknął na tylnesiedzenie samochodu i... zamarł. Noc nie stanowiła przeszkody dlaoczu Nekroskopa, była jego żywiołem.Widział wnętrze samochodu wyraźniejak w dzień. A tam, na tylnym siedzeniurysował się duży, wstrętny, ciemnykształt - miotacz ognia. Na podłodzepołyskiwały chromowaną stalą dwienabite kusze. Harry syknął. Pojął, że szykowalisię na niego. Rzucił się do drugiego koła i

Page 1021: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

przebił oponę, po czym obszedł wóz iuczynił to samo z trzecim. Wówczaszatrzymał się i zaczerpnął powietrza. Drżał, ale nic poza tym. Ten krótkiwybuch agresji spełnił rolę zaworubezpieczeństwa, uwolnił ogromnenapięcie. Gdy mgła zaczęła rzednąć,Nekroskop westchnął z ulgą,wyprostował się, przyjmując bardziejludzką postawę, schował nóż i ruszył zpowrotem w stronę baru.

* * *

Te parę chwil- najwyżej dwie, trzyminuty - wystarczyło, by Penny pojęła wpełni, jakim zagrożeniem był dla niej

Page 1022: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Johnny Found. Od momentu gdy Harrywyszedł przez wahadłowe drzwi izniknął w mroku nocy, wiedziała, że niepotrafi czekać spokojnie w jednympomieszczeniu z tym potworem,niezależnie od tego, czy wokół będziepięćdziesiąt, czy pięćset osób. Te parę chwil pozwoliło teżJohnny'emu podjąć decyzję. Penny miała stać się ofiarą. Sądził,że facet w ciemnych okularach nie jestjej towarzyszem. Co więcej, widział, żedziewczyna unika jego wzroku. Odsunął na bok talerz i opar! ręcena stole, dłońmi w dół, jakby zamierzałsię podnieść. Przez cały czas wpatrywałsię w Penny pragnąc, by spojrzała wjego stronę. Po chwili zerknęła

Page 1023: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

ukradkiem i ujrzała, że wstaje. Całakrew odpłynęła jej z twarzy. Poderwałasię i wymknęła ze swej loży, cofając sięprzed nim. Wpadła na jakiegoś grubegomężczyznę z tacą; mleko, gorące danie ibulki poleciały na wszystkie strony. Johnny kroczył za nią, siląc się naniepewny uśmiech. Wyglądało na to, żechce powiedzieć; "co się stało? Czy cięprzestraszyłem?" Każdy obserwatorpomyślałby: "Co, do licha, się dzieje ztą dziewczyną? Jest pijana czy możenaćpana? Taka blada! A ten miłymłodzieniec wydaje się tak bardzozdziwiony". Johnny Found rzeczywiściewyglądał jak "miły młodzieniec". Kiedy

Page 1024: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Harry Keogh go zobaczył, byłzaskoczony tym, że nekromanta wyglądatak zwyczajnie. Średni wzrost imasywna budowa, długie do ramionblond włosy, zdrowe mocne zęby i pełnatwarz, niemal niewinny uśmiech... Obrazpsuła jedynie lekko żółtawa cera. Atakże oczy - ciemne i głębokozapadnięte. Oraz fakt, że mieszkał wchlewie i z zimną krwią znęcał sięzarówno nad żywymi, jak i martwymiciałami. Penny przeprosiła zbaraniałego,zrzędzącego coś grubaska, któryobmacywał ociekającą mlekiemmarynarkę. Podniosła wzrok i gdyujrzała, że Johnny zbliża się do niej,odwróciła się i ruszyła do wyjścia.

Page 1025: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Johnny wzruszył ramionami i skrzywiłsię lekko, jak gdyby mówił: "Dziwnadziewczyna... ale to nie ma nicwspólnego ze mną, ludzie!", po czymspokojnie poszedł za nią. Tak jednak był pochłoniętyudawaniem i złakniony dziewczyny, żedotarł do kołyszących się jeszcze drzwii przeszedł przez nie, nie zauważywszy,że dwóch czujnych mężczyzn rusza jegośladem. Na zewnątrz Penny miotała sięnerwowo, nie wiedząc, dokąd uciekać.Nad rozległym, po części otoczonymdrzewami parkingiem unosiła się cienkawarstwa mgły. Reflektory pojazdów zpobliskiej bocznej drogi świeciły jej w

Page 1026: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

oczy. Nie mogła nigdzie do strzecHarry'ego. Natomiast Jonny Foundwidział Penny i był coraz bliżej. Usłyszała, jak chrzęści żwir naprowadzącej od drzwi baru ścieżce, leczbała się odwrócić. Oczywiście, to mógłbyć ktokolwiek... lecz równie dobrzetamten. Wytężyła wszystkie zmysły,próbując określić, kto się od niej zbliża."Boże - modliła się - żeby to tylko niebył on!" - Penny? - zagadnął chytrze, zlekkim niedowierzaniem. Teraz odwróciła się, ale dziwniesztywno i powoli niczym lalkaporuszana przez paralitycznego mistrzamarionetek. I ujrzała, jak zbliża się doniej z przylepionym do ust uśmiechem.

Page 1027: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Serce w niej prawie zamarło;chciała krzyknąć, lecz zdobyła sięjedynie na zdławiony jęk. Tracąc niemalprzytomność, padła w jego ramiona.Johnny chwycił ją i rozejrzał się szybko.Nikogo nie dostrzegł. - Moja! - zabulgotał, wpatrując sięw jej szkliste oczy. - Cała jesteś moja,Penny! Chciał jej zadać kilka pytań, tu iteraz, lecz wiedział, że ich nie usłyszy.Wymykała mu się, uciekała przed nim iprzed przerażeniem w inny Świat.Uciekała w nieświadomość. Znajdowali się przed barem, naparkingu samochodowym. Dalej był placdla ciężarówek. Oba te miejsca dzielił

Page 1028: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

pas drzew. Johnny podniósł Penny ipobiegł w tamtą stronę. Z lokaluwypadli kolejni ludzie: wykrywacz zINTESP i detektyw z WydziałuSpecjalnego. Ujrzeli, jak znikają wmroku. Pobiegli pędem za mordercą iofiarą - a za nimi pognał Nekroskop. Harry usłyszał psychiczny krzykPenny. Była zbyt przerażona, by w ogólewydobyć z siebie jakikolwiek dźwięk.Wzywała go. Wołanie przyszło wchwili, gdy oddalał się odunieruchomionego wozu. Keogh w biegu przypominałbardziej wilka niż człowieka. Poruszałsię niczym cień chmury przemykającejsię w Świetle księżyca. Jednak gdywpadł między drzewa, chcąc trafić na

Page 1029: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Johnny'ego i jego ofiarę, pojął, żepopełnił błąd. Drzewa i krzewy byłyozdobną ścianą mającą oddzielać obaparkingi, a jako takie zostaływzmocnione ogrodzeniem z drutukolczastego. Harry stracił cennesekundy, wspinając się na płot, zaklął iotworzył drzwi Mobiusa. W następnejchwili wynurzył się zza pasa drzew naskraju twardej nawierzchni... gdziezderzyła się z nim zataczająca się,bełkocząca coś postać. Esper rozpoznałHarry'ego od razu - wyczuł zatrważającąmoc jego metafizycznego umysłu iwampira w Środku - i wyrzucił w góręrękę, by zasłonić się przed nim. Dłońmiał zakrwawioną, podobnie jak ziejącą

Page 1030: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

w policzku ranę. Johnny Found wydarłmu jedną trzecią twarzy. Harry przytrzymał go, warknął, poczym pchnął w stronę jednej z dróżekwśród drzew. - Idź po pomoc, szybko, zanimwykrwawisz się na śmierć! Esper wykrztusił jakiśnieartykułowany dźwięk i oddalił się.Nekroskop uwolnił swą wampirząświadomość, obejmując nią całyparking. Natychmiast odnalazł trzyosoby: Penny o nieprzytomną;Johnny'ego Founda - wściekłego; orazzamordowanego policjanta. Harry określił dokładnie ichpołożenie, otworzył drzwi i wbiegł wnie... by wyłonić się z tylu ciężarówki

Page 1031: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Frigis Express, gdzie właśnie Johnnyzasuwał rygiel drzwi przyczepy. U jego stóp leżały skręcone zwłokimężczyzny, tonące w kałuży krwi. Lewastrona twarzy zmieniła się w czerwonąmiazgę. Nekromanta zabrał pistoletpolicjanta. Wyczul teraz obecnośćHarry'ego, obrócił się, wymierzył istrzelił. Harry, który biegł pochylony,poczuł potężny cios. Kula ugodziła go wprawy obojczyk, obróciła i rzuciła naasfalt. Spłoszony eksplozją i błyskiemJohnny zaczął szarpać się niezdarnie zbronią i upuścił ją. Potknął się owijącego się z bólu Keogha. Potem

Page 1032: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

pobiegł do kabiny, jednocześnie śmiejącsię, klnąc i wrzeszcząc. Zapalony silnik zawył na wysokichobrotach. Syknęły pneumatycznehamulce i rozbłysły światła wsteczne,dorównując purpurą oczom Harry'ego iczerwonej galaretowatej papcewyciekającej z głowy martwegopolicjanta. Targany bólem, Nekroskopwidział, jak ogromne cielsko ciężarówkidrgnęło, szarpnęło się i zaczęło cofać.Po chwili para podwójnych kółzawirowała z piskiem i wciągnęła podsiebie zwłoki policjanta. Kola uniosłysię ledwie o cal, a ciężar samochoduwycisnął wnętrzności z trupa jak pastę ztubki; trysnęła krew i trzewia. "Ten ma szczęście, że jest martwy -

Page 1033: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

pomyślał Harry w oszołomieniu. - Zpewnością nie podobałoby mu się to,gdyby jeszcze żył." Nie kontrolował tychskojarzeń, spowodowanych szokiem nawidok rozbryzgującego się mózgu, kału ipokręconych jelit, a przecieżwypowiedział je w mowie zmarłych ipolicjant je usłyszał. Harry odturlał sięrozpaczliwie na bok, uciekając przedcofającą się ciężarówką. Ociekająceszkarłatem Kola minęły go o włos.Wśród ryku silnika, smrodu i breji naasfalcie usłyszał elektryzującąodpowiedź policjanta: - Ale ja to czułem! Boże, to było jakdruga śmierć! - rozległo się. Krew Harry'ego zastygła.

Page 1034: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Przypomniał sobie, że ciężarówkęprowadzi Johnny Found, nekromanta,którego czyny przypominają działaniaDragosaniego. Pneumatyczne hamulce zasyczały iciężarówka zatrzymała się, drgnęła,ruszyła do przodu i pojechała z łoskotemku wyjazdowi. Johnny Found próbował uciec,uwożąc Penny. "O nie, pieprzony bydlaku!" - Harryzlokalizował w umyśle położenieciężarówki, podniósł się na kolana,runął w drzwi Mobiusa i pojawił się zpowrotem w przyczepie chłodniczej.Było tu ciemno, ale to w niczym mu nieprzeszkadzało. Dostrzegł Penny,podczołgał się do niej i wsunął rękę pod

Page 1035: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

głowę, by ułożyć ją sobie na kolanach.Podniosła powieki i spojrzała w jegoświecące oczy. - Harry, ja... nie zostałam w barze -wyszeptała. - Wiem - burknął. - Czy on cięzranił? - Nie. - Potrząsnęła lekko głową. -Ja... chyba tylko zemdlałam. - Trzymajsię mnie - powiedział Keogh. Przepuścił przez komputerowyekran swego mózgu równanie Mobiusa.W chwilę później Penny poczułabudzącą grozę gęstość kontinuum, azaraz potem powróciła grawitacja.Opadli bezwładnie na łóżko Harry'egow domu pod Bonnyrigg.

Page 1036: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Tym razem zostań tu! - rozkazał. I zanim zdążyła choćby usiąść,oddalił się...

* * *

Millicent Cleary, ministerpełnomocny, Chung i drugi oficerdyżurny, skupili się po jednej stroniedużego biurka w pokoju sztabowymkwatery głównej INTESP. Biuro zostałowyposażone w odbiornik radiowy,radiotelefon, normalne telefony,powiększone mapy Anglii podoświetloną folią oraz tacę zawierającąróżne drobne przedmioty należące doterenowych agentów wydziału.

Page 1037: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Millicent Cleary właśnie odebrałaod Paxtona zwięzły sygnał telepatyczny,stwierdzający, że grupa szturmowazajęła pozycje. Keogh i dziewczyna wrócili. LeczPaxton i Frank Robinson sądzili, że tylkojedno z tych dwojga pozostało w domu.Ponieważ nie można było wyczućżadnych znacznych zakłóceń wpsychicznym "eterze", przypuszczali, żetą osobą jest dziewczyna.

* * *

Cleary przekazała zebranym treśćmyślowego komunikatu. Ministerparsknął z irytacją.

Page 1038: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Dochodzę do wniosku, żemieliście rację co do Paxtona - rzekł. -Zdaje się, że on nie będzie zadowolony,póki nie zawładnie światem. Cleary zmarszczyła brwi. - Raczej, póki nie zniszczy tegoświata - powiedziała cierpko. Mamy rację i nie trzebanadprzyrodzonych zdolności, by tostwierdzić. On jest groźny. Mamyszczęście, że jest z nim Ben Trask. Czymam mu coś przekazać? Minister popatrzył na nią - a takżena Chunga, który w skupieniu dotykałlicznych przedmiotów leżących na tacy,sondując miejsce pobytu, nastroje iuczucia aktywnych agentów - izastanowił się nad sytuacją.

Page 1039: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Telepata Trevor Jordan, którywedług wszelkich danych i praw naturypowinien być jedynie garstką prochóww urnie, znajdował się w nocnympociągu, jadącym do Londynu przezDarlington. W tym samym pociągu byłodwóch agentów INTESP, którzy nieprzewidywali większych kłopotów,mimo że Jordan wydawał się byćwampirem. Zostali jednak wyposażeniw silną broń automatyczną, poza tymjeden miał niewielką, acz śmiercionośnąkuszę. Kolejny człowiek zmierzał na stacjękolejową w Darlington, aby udzielić imwsparcia. Poruszał się samochodem; wjego bagażniku leżał miotacz ognia.

Page 1040: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Penny Sanderson, równieżwampirzyca, przebywałaprawdopodobnie w domu Keogha podBonnyrigg. Obecni tam agenci tworzylinajsilniejszą grupę esperów, jakąINTESP mógł zebrać. Nekroskop mógł znajdować siędosłownie wszędzie, alenajprawdopodobniej tropił Johnny'egoFounda. Jego tajemnicą było, co go dotego skłoniło. Motywem mógł być fakt,że Sanderson była jedną z ofiar Founda.Wieść niosła, że wampiry zawsze byłyniesłychanie mściwe. Tak więc, gdyby INTESP wkroczyłteraz do akcji, dwa cele z trzechzostałyby wyeliminowane, jednak Keoghnadal pozostałby wielkim znakiem

Page 1041: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zapytania, osią sprawy, wokół którejwszystko się kręciło. A wszystkimwyszłoby na dobre, gdyby Nekroskopaudało się usunąć w tym samym czasie coresztę. - Sir? - Dziewczyna wciąż czekałana odpowiedź. Minister otwierał już usta, lecz wtym momencie podniósł rękę Chung. - Chwileczkę! - powiedział. Cleary i minister spojrzeli nalokalizatora. Jego druga dłońspoczywała na zapalniczce, należącej oddawna do Paula Garveya, telepatywspółpracującego z policją wDarlington. Nagle oderwał rękę od tacy,cofnął się nieco od biurka. W chwilę

Page 1042: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

później opanował się i wrócił namiejsce. - Garvey został ranny! - powiedział.- Nie wiem, w jaki sposób, ale topoważne... - Zamknął oczy i jego dłońunosiła się przez chwilę nad mapami,pokrytymi przezroczystym laminatem. - Potrafisz połączyć się zGarveyem? - minister zapytał Cleary. -Pracowałam z nim wiele razy -odrzekła. - Spróbuję. Zamknęła oczy i skoncentrowałauwagę na myślowym obrazie znajomegoespera. Od razu go złapała. Garveywłaśnie nadawał. Jednak jego sygnał iprzekazy był słabe, wypaczone,zniekształcone bólem, który Clearyrównież poczuła. Zachwiała się, na

Page 1043: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

sekundę straciła kontakt. Zaraz goodzyskała, jednak po chwili sygnał zgasłi telepatyczne myśli rozsypały się nakawałki. Natłok psychicznychwiadomości nie był wszakżepozbawiony obrazów, które Clearyzdążyła odebrać, zanim Garvey straciłprzytomność. - Twarz Paula jest zmasakrowana! -powiedziała. - Policzek zwisa wstrzępach. Ale jest przy nim lekarz. Sąchyba w jakimś... barze przydrożnym?Zdaje się, że zaatakował go JohnnyFound, ale Nekroskop też tam był.Policjant nie żyje! Minister chwycił ją za rękę,próbował uspokoić.

Page 1044: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Policjant? Nie żyje? I był tamKeogh? Jesteś pewna? Skinęła głową,ścisnęło ją w gardle. - Znalazłam to w umyśle Paula:widok... krwawej dziury w głowiepolicjanta. I Harry'ego z oczymażarzącymi się jak czerwone lampki! - Garvey jest gdzieś tutaj -oświadczył Chung, wskazując na mapę. -Na drodze A1. Minister nabrał tchu, pokiwałgłową. - No, właśnie - odezwał się. -Wszystko w tej chwili zbliża się dopunktu kulminacyjnego. Keogh, byćmoże, podejrzewał to od dawna, aleteraz już z pewnością wie, że depczemymu po piętach. Więc póki te trzy... trzy

Page 1045: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

istoty znajdują się w różnych miejscach,z których przynajmniej dwie nie mogąuciec, powinniśmy na nie uderzyć. -Zwrócił się do dziewczyny' - PannoCleary... to jest, Millicent, czy Paxtonwciąż czeka? Połącz się z nim i wydajrozkaz natychmiastowego ataku. Potemskontaktuj się ze Scanionem i wiedz muto samo. - Obrócił się do Chunga. - A ty,Dawid... Lokalizator jednak już zajął sięradiem, rozmawiał z ludźmi wDarlington.

* * *

Zanim ciężarówka Frigis Expressprzetoczyła się przez luk objazdu przy

Page 1046: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

skrzyżowaniu A1 i A46 za Newark,Johnny Found odzyskał spokój.Prowadził sprawnie i przepisowo.Gdyby przy jeździe stał patrolujący wózpolicyjny, funkcjonariusze zapewne ezwróciliby nawet uwagi naprzejeżdżający wóz. Jednakże nie pojawił się żadenpatrol. Natomiast Harry Keogh podążałśladem ciężarówki. Wykonywał krótkieskoki Mobiusa czekając, aż jego ofiaranieco zwolni i będzie mógł spróbowaćniesłychanie trudnego zadania:wyjątkowo precyzyjnego skoku downętrza poruszającego się obiektu -prosto do kabiny Founda. Co więcej,należało to wykonać jak najdelikatniej,aby nie uderzyć o coś paskudnie

Page 1047: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

rozłupanym obojczykiem. Czując takiból, każdy inny człowiek wiłby się wudręce lub całkiem stracił przytomność.Każdy inny, lecz nie Harry. W rzeczysamej, z każdą mijającą chwiląNekroskop tracił cechy ludzkie, stającsię coraz bardziej potworem,aczkolwiek z ludzką duszą. Nekromanta wyprowadził wóz zobjazdu na drogę A1. Po chwili Harrywynurzył się z wiecznej ciemnościkontinuum Mobiusa i pojawił się nasiedzeniu ciężarówki. PoczątkowoFound go nie wio ział, a jeśli nawet, touznał za jakiś nic nie znaczący cień.Keogh zaś siedział cicho i nieruchomow samym rogu kabiny, przyciśnięty )

Page 1048: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

drzwi, wpatrzony w kierowcę.Zmrużywszy powieki, obserwowałtwarz Founda, która wcześniej zdawałasię niezbyt pasować do rysopisówpodanych przez dziewczęta, teraz jednakokazała się zaiste okropna. Johnny już wiedział, że wszystko sięskończyło. Zbyt wielu ludzi widziało gotej nocy - w barze, na parkingu, zdziewczyną. Właściwie wydawało musię, że został wciągnięty w pułapkę.Śledzili go, potem dopadli zdziewczyną, która okazała się wiernymodbiciem jednej z jego ofiar. A on dałsię na to nabrać. Tak wyglądały myśli Johnny'ego,które Harry, patrząc prosto a niego,czytał równie wyraźnie, jak stronice

Page 1049: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

książki. Gdy nekromanta zaczął głębiejrozważać rozkosze, których zamierzałdoznać z dziewczyną, Harry odezwał siębardzo cicho: - Żadna z tych rzeczy się nie zdarzy- wyszeptał. - Dziewczyny nie ma wprzyczepie. Uwolniłem ją. Mam zamiaruwolnić wszystkich zmarłych od twojejtyranii, Johnny. Już przy pierwszym słowie Foundrozdziawił szeroko usta. Zwisająca wlewym kąciku ust kropla śliny, śluzu, czyteż piany spłynęła po wardze napodbródek. - Co... co? - wykrztusił, a jegoczarne jak węgiel oczy zastygły niczymdwa kleksy na poszarzałym pergaminie.

Page 1050: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Jesteś trupem, Johnny -oświadczył Harry i otworzył szerzejswe rozżarzone oczy, oblewającpłomienną poświatą zmartwiałe rysyszofera. Jednakże paraliż Founda okazał siękrótkotrwały. Niemal natychmiastnastąpiła instynktowna reakcja, zbytszybka nawet dla Nekroskopa. - Co? - warknął Johnny, odrywająclewą rękę od kierownicy i sięgając zagłowę po hak od mięsa. - Trupem? No,przynajmniej jeden z nas na pewno nimbędzie! Pierwotny plan Harry'ego byłprosty: w razie ataku Founda miałotworzyć drzwi Mobiusa i przeciągnąćgo przez nie. Jednakże nie tak łatwo

Page 1051: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

złapać mężczyznę w kabinie ciężarówki,zwłaszcza gdy ten wymachuje hakiem domięsa. Johnny spostrzegł wielką plamękrwi na kurtce Harry'ego i uświadomiłsobie, że to jego p0strzelił na parkinguprzy barze. W jaki sposób ranny zdołałsię dostać do kabiny, to zgoła innasprawa, ale z pewnością niewiele mógłzdziałać z taką dziurą w ramieniu. - Kimkolwiek jesteś - krzyknął,zamierzając się hakiem - staniesz siępieprzoną kupą padliny! Cios był niezgrabny, zadany lewąręką, lecz mimo to Harry nie zdołał gouniknąć. Skulił się nieco, a błyszczący,metalowy "znak zapytania" przeleciał

Page 1052: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

mu nad prawym ramieniem, spadł izagłębił się w wyrwanej przez kulęranie. Nekroskop syknął z bólu, a Foundprzyciągnął go do siebie, wpatrując sięw jego twarz. Po czym - używającHarry'ego jako przeciwwagi,nekromanta uniósł lewą nogę ikopniakiem otworzył drzwi kabiny. Akiedy ciężarówka utoczyła łuk, pędzącdwupasmową jezdnią, kopnąłpowtórnie, tym razem Harry'ego,wypuszczając jednocześnie hak. Ześlizgując się z siedzenia w pędnocnego powietrza, Nekroskoppróbował jeszcze chwycić zarozkołysane drzwiczki. Uczepił się ramyokna, uderzając stopami o schodek.Johnny nie mógł już o dosięgnąć, nie

Page 1053: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

puszczając kierownicy. Nie zważając na inne pojazdy,maniak zaczął kierować ciężarówką odkrawężnika do krawężnika, a Harrywciąż wisiał na zewnątrz kabiny. "Możeby tak wielkie drzwi? Największedrzwi, jakie tylko można sobiewyobrazić?" - pomyślał. Nagle jakiś samochód zostałzmieciony na bok. Wirując przele1ałprzez barierę na poboczu. Zazgrzytałzgniatany metal. Wóz uderzył w nasyp ieksplodował jak bomba. A wielkaciężarówka pędziła dalej, zostawiającza sobą umierających, smażących sięludzi. Johnny zaś upajał się ichcierpieniem i wiedział, że nawet po

Page 1054: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

śmierci będą słyszeć jego szaleńczyśmiech. "Dosyć!" - krzyknął w myślachHarry i utworzył gigantyczne drzwi nadrodze, tuż przed ciężarówką. Rumor, zgrzyt i gwałtownekołysanie ustały w jednej chwili, gdysamochód wpadł przez drzwi Mobiusaw absolut ciemności. Podobnie zgasłobłąkańczy śmiech Johnny'ego Founda,ucięty przez pojedynczą, dzwoniącąmyśl, która wypełniła budzące grozękontinuum Mobiusa. Snop światła reflektorów biegł wnieskończoność, przecinając tunelwiecznego mroku. Ale poza rymświatłem i ciężarówką, w której tkwiłnekromanta, nie było zupełnie nic.

Page 1055: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Żadnej drogi, żadnego dźwięku, żadnegowrażenia ruchu, nic. - Cooo???!!! - znowu wrzasnąłJohnny, zagłuszając zarówno swójumysł, jak i Nekroskopa. - Nic ci jut nie pomogą krzyki,Johnny - poinformował Harry, wisząc nadrzwiach. - Jak powiedziałem, jesteśskończony. Witamy w piekle! Johnny puścił kierownicę i rzuciłsię na siedzenie. Dotarli na miejsce.Harry utworzył przed ciężarówkąnastępne drzwi i odepchnął się odkabiny zwalniając powoli, aż docałkowitego zatrzymania. Ciężarówkazaś pędziła dalej... ...Wypadła poza kontinuum,

Page 1056: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wyłaniając się kilka cali ponadpowierzchnią wąskiej drogi. Z łoskotemspadła, podskoczyła, zachwiała się. Agdy wirujące w powietrzu koła dotknęłyasfaltu, pojazd wystrzelił jak pocisk.Johnny wrzasnął, widząc zbliżający sięostry zakręt, gdzie droga omijała długi,wysoki mur, porośnięty bluszczem.Próbował rozpaczliwie uchwycićkierownicę, lecz ciężarówka wjeżdżałajuż na krawężnik. Pokonała wąski pasektrawy, przedarła się przez gąszczczarnych jak noc krzewów, trzasnęła wścianę... i zatrzymała się. Wraz z przyczepą zwinęła się jakharmonia, gdy mur pękł, eksplodująckawałkami kamieni. Wielkie zbiorniki zpaliwem roztrzaskały się i trysnęły

Page 1057: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

fontannami benzyny na gorący,poharatany metal, zamieniając pojazd wpłonące piekło. Johnny'ego poderwało zsiedzenia i rzuciło przez przednią szybę.Kości lewej ręki i ramienia pękły, kiedywirując wokół własnej osi, uderzył wszczyt ściany, po czym runął w dół nacoś twardego, daleko po przeciwnejstronie muru. Poczuł ból, silniejszy niżkiedykolwiek przedtem. A po chwili domigotliwego światła ognia dołączyłarycząca, ogłuszająca eksplozja drugiegozbiornika, po czym zapadła martwacisza. Cisza, pozwalająca na zebraniemyśli, dzięki której nawet przez

Page 1058: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

paroksyzmy agonii zdał sobie sprawę, żektoś - kilka bezlitosnych istot -obserwuje go. Johnny podniósł głowę i zobaczył,że tuż nad nim stoi Harry Keogh. A zanim ujrzał kilkoro innych... stworów,które, zdaniem Johnny'ego, nie miały jużprawa istnieć. Istoty te szły, pełzły,potykały się, czołgały się naprzód, ajedna z nich była - przynajmniej kiedyś -dziewczyną. Johnny cofnął się,odpychając się odartymi ze skóryrękoma, sunął na brzuchu i kolanach,ślizgając się w zakrwawionym żwirze,aż zderzył się z czymś twardym, co gozatrzymało. Odwrócił się z trudem i ujrzał tęprzeszkodę - nagrobek.

Page 1059: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Pie... pie... pieprzona mogiła! -wycharczał. - To koniec drogi, Johnny - rzekłHarry Keogh. - Dotrzymałeś obietnicy,Harry - odezwała się Pamela Trotter. Johny Found, nekromanta,zrozumiał, co sobie powiedzieli. - Nie - sapnął. - Nieeeeeee! Chciał się podnieść. Mimopotłuczeń, złamanych kości, ran nacałym ciele, chciał uciec od tego piekła.Lecz nieżywi przyjaciele Pameli dopadligo i przycisnęli do ziemi. Gnijąca,oblazła robactwem dłoń zatkała mu usta.A wówczas Pamela podeszła do niego iprzeszukała podarte łachmany. Znalazłanowy nóż. Rozpoznał ją mimo daleko

Page 1060: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

posuniętego rozkładu, mimo że ciałoodpadało od jej twarzy. - Pamiętasz nasze piękne wspólniespędzone chwile? Nawet mi niepodziękowałeś, Johnny, i nie zostawiłeśnic, co by cię przypominało. Nadszedłchyba czas, żebym wzięła sobie małąpamiątkę. A może nawet dużą, co? Coś,co zabiorę z sobą z powrotem do ziemi,nie? Pokazała mu jego własny nóż iuśmiechnęła się, odsłaniając wydłużonezęby, z których obsunęły się poczerniałedziąsła. Harry nie chciał tego oglądać.Wygnał też z umysłu bezgłośne,szaleńcze wrzaski Founda. - Dopilnuj, żeby był martwy -

Page 1061: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

powiedział do Pameli. - Za późno! - zaszlochałazawiedziona. - A raczej, za wcześnie! Niech go szlag; Harry, ten sukinsynjuż umarł! Harry odetchnął z ulgą. "No idobrze" - pomyślał. Usłyszała go. - Tak, chyba tak Właściwie, niechciałam upaprać sobie rąk tymgównem! I nagle oboje, Harry i Pamela,usłyszeli Founda: - Co... to jest? Gdzie... ja jestem?Kto... tam jest? - wołał. Żadne z nich mu nie odpowiedziało,lecz sama obecność Harry'ego przedarłasię do umysłu Founda jak światło

Page 1062: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

przebijające się przez zaciśniętepowieki. Wiedział, że Harry tam stoi iże jest kimś wyjątkowym. - To ty, nie? - powiedział. - Facet wciemnych okularach, który zna jakąśmagię. Sprowadziłeś mnie tu swojąmagią, Tak? Harry wiedział, że Pamelaprawdopodobnie nigdy nie odezwie siędo Johnny'ego Founda, podobnie jak ipozostali członkowie poniżonejOgromnej Większości. Zamiast urągaćnekromancie, po prostu będą się gowystrzegać, wyrzucą poza nawias jaktrędowatego. Możliwe zatem, że Harryrównież nie powinien z nim rozmawiać,ale zwyczajnie odejść. I może to byłobynajbardziej litościwe.

Page 1063: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Tyle że... Keogh nosił w sobiestworzenie nie znające litości, którezmusiło go do odezwania się. - Ty opanowałeś tę samą sztukę,Johnny - powiedział. - Mogłeśrozmawiać z umarłymi, podobnie jak ja,nauczyć się tego i zaprzyjaźnić się. Alenie, ty wołałeś ich torturować. - Więc teraz jestem jednym z nich,tak? - Found szybko podchwycił temat. -Jestem nieżywy i to twoje dzieło.Odpowiedz mi tylko na jedno: dlaczego? Harry mógłby wyjaśnić, że musiałjakoś ukierunkować pasje swegowampira, poświęcić im kogoś innego niżludzie, którzy wcześniej zaliczali się dojego przyjaciół; a to dotyczyło INTESP i

Page 1064: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

całego świata w ogóle. Ale nie zrobiłtego. Jego wampir nie pozwoliłby mu nato. Found był za życia zimny, okrutny ibezwzględny. Śmierć powinna stanowićdla niego równie zimne i okrutne"miejsce". - Dlaczego cię zabiłem? - Harrywzruszył tylko ramionami i zaczął sięodwracać. - Hej, zasrańcu! - krzyknął za nimFound, krnąbrny i wściekły, nawet pośmierci. - To niczego nie wyjaśnia.Miałeś swoje powody, na pewno. Zewzględu na zmarłych? No, powiedz mi...dlaczego?

ROZDZIAŁ ÓSMY - ZABÓJCYWAMPIRÓW

Page 1065: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Ogromna Większość nie ufała jużHarry'emu, lecz on nadal ją szanował.Podziękował Pameli i jej przyjaciołom,którzy pomogli w wymierzeniusprawiedliwości Johnny'emu Foundowi.A gdy ci rozpoczęli swój żmudnypowrót tam, gdzie wreszcie miało byćmiejsce ich ostatecznego spoczynku,Nekroskop zastosował w swymmetafizycznym umyśle niezwykłerównania i zmaterializował drzwiMobiusa. Lecz nim zdążył w nie wejść...dotarł doń udręczony głos - pierwotnietelepatyczny, lecz z chwili na chwilęzmieniający się mowę zmarłych.Dochodził z opuszczonej hali nie opodal

Page 1066: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

stacji kolejowej w Darlington. WołałTrevor Jordan - najpierw żywy,następnie martwy, obracający się wspalone ciało, skwierczącą krew iosmalone, poczerniałe kości. Oddziałbyłych kolegów z INTESP zamienił gow kupkę dymiącego popiołu. - Trevor! - wysapał Harry. Jegowłasna udręka dorównywała niemalmękom telepaty, gdyż otrzymał pełnyobraz jego ostatnich chwil. - Trevor,idę... zaraz... Musisz mówić, a znajdę... - Nie! - przerwał mu Jordan, gdycałe cierpienie kończącego się życiazgasło i otulił go chłodny mrok Śmieci,wszechogarniający niczym fale oceanu. -Nie, Harry, nie... nie przychodź tutaj.Oni tylko na ciebie czekają, a wierz mi,

Page 1067: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

mają odpowiedni sprzęt. A co więcej,nie ma na to czasu Dziewczyna, Harry,dziewczyna! Nekroskop zrozumiał. Oczywiście -Penny. - Trevor! - Harry poczuł sięrozdarty między wtórną agonią,frustracją i niezdecydowaniem. Nikogonie można skazać na tak męczeńskąŚmierć, a już z pewnością nieniewinnego. A Jordan był niewinny, taksamo Penny. - Nie możesz mi pomóc, Harry -powiedział Jordan, próbując ułatwić mudecyzję. - Nie tym razem. Możesz tylkonarazić na niebezpieczeństwo swojeżycie i Penny. Wszystko w porządku, nie

Page 1068: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

martw się o mnie. Żyłem dwa razy, todosyć. A umierać dwa razy... tonaprawdę za wiele. Nie chcę już więcej. W kontinuum Mobiusa Harrymwciąż targały wątpliwości, niepewność.Jęknął z przerażenia, z wściekłości i wswym umyśle przerwał kontakt zJordanem.

* * *

Wynurzył się na brzegu, nie opodalBonnyrigg, z dała od domu. Pojawił sięw ciemności, rozświetlonej purpurąwewnętrznej furii. Wampirzej furii!Teraz rządziła owa tkwiąca w nimistota. Jej świadomość wysłała sondę z

Page 1069: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

umysłu Nekroskopa niczym z ludzkiego,a raczej nieludzkiego radaru, omiatającpogrążony w mroku dom. Wampir spotęgował zdolnościtelepatyczne Harry'ego. W domuznajdowało się pięcioro łudzi - pięćciepłych stworzeń pełnych krwi - pięćinteligentnych, myślących istot, z którychcztery obdarzone były niezwykłymi,niesamowitymi talentami. Lecz nic niedorównywało swą niezwykłościązdolnościom Harry'ego. Swąmetafizyczną jaźnią dotknął ich zmysłów- ale ostrożnie, żeby nie wzbudzićpodejrzeń. Najpierw Penny - przerażona doutraty zmysłów, lecz cała i zdrowa.Dalej Guy Teale - jeszcze niedojrzały

Page 1070: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

jasnowidz, potrafiący czasamiprzewidzieć przyszłość. Harry wiedział,że to w najlepszym wypadku niezdarny,trudny do kierowania talent. Z koleiFrank Robinson - wykrywacz, zdolnyrozpoznać innego espera przez kontaktwzrokowy, a nawet na niewielkąodległość. Talent Robinsona byłrównież jeszcze w powijakach. Anastępnie... To smutne - Keogh miałnadzieję, że nie spotka żadnych dawnychprzyjaciół, a jednak zjawił się BenTrask i wreszcie... Paxton! Paxton, myślowy pasożyt,dotychczas nieuchwytna pchła, wampirw nie mniejszym stopniu niż sarn Harry,gardzący krwią innych na rzecz

Page 1071: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

sekretnych soków ich umysłów - samychmyśli. W istocie, Paxton był inny odpozostałych - nadmiernie gorliwy,zawzięty do obłędu, złowrogi jak kusza,z której właśnie mierzył do PennySanderson w sypialni Nekroskopa.Chociaż Harry błyskawicznie wycofałswą sondę, esper odkrył jego obecność. - On jest blisko! Nadchodzi! -zawołał Paxton. W przestronnym pokoju frontowym,którego oszklone drzwi wychodziły naogród i na brzeg rzeki Ben Trask i GuyTeale odebrali ostrzeżenie i przyjęli jemilczącą wymianą spojrzeń iniezdarnymi, nerwowymi ruchami.Jedyne światło, z jakiego korzystali,zawdzięczali księżycowi i gwiazdom, co

Page 1072: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

sarno w sobie było błędem z ich strony.Oczy musiały przystosować się dociemności, a nawet i teraz słabowidzieli w mroku pokoju. Natomiastzmysły Nekroskopa reagowałydoskonale; noc była jego żywiołem. Teale także wyczuł obecnośćHarry'ego. - Paxton ma rację - szepnął. - Onjest blisko. I, mój Boże, nagleuświadamiam sobie, co my tu robimy!Ben, co zrobimy, jeśli on tu przyjdzie,do pokoju? - Nic - odrzekł Trask burkliwie. -Wymierzysz w jego stronę i dasz miszansę rozmawiać z nim, to wszystko. Ajeżeli nie będę miał tej szansy albo jeśli

Page 1073: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zachowa się niebezpiecznie, wtedystrzelisz. W serce. Czy to jasne? - Jasne. - A teraz bądź cicho. Patrz i słuchaj. Przez bramę w murze, wiszącą nazardzewiałych zawiasach, wpełzała doogrodu mgła. Mleczne macki pokryłyniższe tarasy i sunęły wzdłuż ścieżek.Trask wiedział dobrze, co to oznacza. Harry wykonał skok Mobiusa znabrzeża rzeki za bramę i wyłonił siępod ścianą domu, tuż obok otwartychoszklonych drzwi. Zaczął nasłuchiwać iwychwycił oddechy dwóch mężczyzn wpokoju, czuł nawet bicie ich serc. Pennynie było z nimi. Przebywała na piętrze...wraz z Paxtonem. - Jezu! - wykrztusił Teale, tracąc

Page 1074: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

dech. - On tu jest! Wiem, że jest!Właśnie wyczułem mnóstwo kłopotów,całą masę cierpienia dla jednego z nas. Trask przeładował półautomat.Wyszedł na zewnątrz przez oszklonedrzwi i stanął po kostki we mgle,rozglądając się po tonącym wciemnościach ogrodzie. Po chwiliwrócił do pokoju. - Kłopoty? Cierpienie? Czyjecierpienie, do jasnej cholery? - Paxtona! - syknął Teale. Trask popatrzył z przerażeniem wsufit. Paxton, Robinson i dziewczynabyli na górze. Harry nie wyrównałjeszcze wszystkich rachunków zPaxtonem, a ten trzymał tam jego

Page 1075: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

dziewczynę. Trask założył uprzednio,opierając się na czysto ludzkiej logice,że podobnie jak każdy zwyczajnyprzeciwnik, Nekroskop wkroczynajpierw do pomieszczeń na parterze.Właśnie z tego powodu wysłał Paxtonana piętro - chciał zapewnić Harry'emubezpieczeństwo, przynajmniej na jakiśczas. Pragnął z nim porozmawiać iupewnić się, czy rzeczywiście zaszły wnim wszystkie te zmiany, które muprzypisywano. Jednakże Harry nienależał do zwyczajnych przeciwników iTrask powinien był przewidzieć, żezacznie działać po swojemu, w sposóbabsolutnie wyjątkowy, Na górzedowodził Paxton, a Robinson miałcholerny miotacz ognia!

Page 1076: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Na górę! - wysapał Trask. -Idziemy, już! Harry także zdecydował, żenadeszła już pora. Wisząc do górynogami nad oknem swojej sypialni,zajrzał do środka. Przesuwająca sięprzed tarczą księżyca chmura sprawiła,że nie rzucił cienia. Zaglądał do wnętrzatylko przez chwilę i szybko się wycofał.Lecz połączywszy razem to, co zobaczył,i myśli osób w pokoju, uzyskałkompletny obraz. Oderwał się od ściany,wywołał drzwi i wpadł przez nie... dosypialni. Robinson natychmiast sięzorientował. - On tu jest! - zawył, obracając się

Page 1077: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

na pięcie. Starał się ogarnąć wylotemmiotacza ognia wszystkie kierunkijednocześnie, lecz nie dostrzegł żadnegocelu. Paxton poczuł, że myśli Nekroskopadotykają jego umysłu niczym czułkiślimaka. Z parteru dochodziły chrapliwegłosy Traska i Teale'a, którzy biegli złoskotem po schodach, ostrzegając ich. - Gdzie? - zaskrzeczał przerażonyPaxton. - Gdzie jest ten skurwiel? Stanęli naprzeciw siebie. Paxtonpopatrzył na migocący przy wylociemiotacza płomyk kontrolny, a Robinsonwpatrywał się w nabitą kuszę Paxtona.Obaj sięgnęli do włącznika światła. Penny siedziała na łóżku, naga,podciągając kołdrę aż pod brodę... a

Page 1078: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Harry pojawił się właśnie pod kołdrą.Dziewczyna nie wiedząc, co się dzieje,poczuła dotyk jego rąk. Paxton odczytał myśli Penny.Robinson zlokalizował wreszcierozległy talent Harry'ego. Gdy pokójzalało elektryczne światło, obaj zwrócilisię w kierunku łóżka i użyli broni.Jednak Harry zdążył już wytworzyćdrzwi - dokładnie pod sobą idziewczyną. Zapadli się na pozór wsamo łóżko. W kontinuum MobiusaPenny otworzyła oczy, po czymwestchnęła nerwowo i ponowniezacisnęła powieki. Ale wiedząc już, ktoprzy niej jest, czuła się bezpieczna. Harry zabrał ją w odległe miejsce.

Page 1079: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Zostań tu, bądź cicho i czekaj! -wyszeptał. A gdy dziewczyna opadła zdyszanana piasek w cieniu drzewa naopustoszałej, skąpanej w słońcu,australijskiej plaży, Harry powrócił dodomu. Musiał wrócić, gdyż rzucono muwyzwanie. Wyzwał go Paxton - zignorowałostrzeżenie - a wampir Harry'ego byłwściekły!

* * *

W pokoju na piętrze domu podBonnyrigg łóżko Nekroskopa buchałoogniem i dymem, a Paxton i Robinson

Page 1080: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

tańczyli wokół jak szaleńcy, próbujączdusić płomienie. Wiedzieli już, żeHarry i dziewczyna uciekli. Trask iTeale wpadli z hukiem do wnętrza.Jasnowidz rzucił tylko jedno spojrzenie,zbladł i natychmiast wycofał się zpokoju. Trask skoczył za nim i chwyciłgo za rękę. - Co zobaczyłeś? - zapytał. Teale otwierał i zamykał ustaniczym ryba wyrzucona z wody. - On...on znowu wraca! - wydyszał wreszcie. -I jest wściekły. Trask wsunął głowę dowypełnionej dymem sypialni. - Paxton, Robinson, jazda stąd, już! - Ale dom się pali! - jęknąłRobinson. - Właśnie. - odkrzyknął Trask. - I

Page 1081: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

spali się doszczętnie. Podłożymy ogieńna parterze, we wszystkich pokojach.Zrównamy to miejsce z ziemią. Niebędzie mógł więcej korzystać z tejkryjówki. Nekroskop obserwował wszystko zdrugiego brzegu rzeki. W chwilę późniejusłyszał grzmiący huk miotacza ognia iujrzał płomienie rozprzestrzeniające siępo wszystkich pokojach parteru. "Mój dom. - myślał Keogh. - Mójdom płonie. To już koniec. Teraz nicmnie tu nie trzyma." Kiedy esperzy znaleźli się już nadole w gabinecie Harry'egorozwścieczony Paxton rzucił się naTraska.

Page 1082: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Co ty chcesz zrobić? - zapytałwzburzony. - Wiesz, że on nie przyjdziedo palącego się domu. Teale mówi, żeKeogh chce mnie dostać, Robinsontwierdzi, że jest blisko, a ty, ty goostrzegasz. Przecież musi do nas przyjść,żebyśmy mogli sukinsyna zabić! A możewłaśnie o to chodzi? Może nie chcesz gozabić, co? Trask złapał go za klapy kurtki. - Ty gnojku! - Wywlókł go zpłonącego domu do ogrodu. - Tyłachudro! Nie, nie chcę zabijaćHarry'ego, bo był moim przyjacielem.Ale zrobiłbym to, gdybym musiał. Tojednak nie ma znaczenia, bo i tak niesądzę, żebyśmy mogli go zlikwidować.Ani ty, ani ja, ani cala armia takich jak

Page 1083: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

my. Pytasz, czemu go odstraszam? Dlaciebie, Paxton, dla twego dobra! - Dla mnie? - Paxton wyzwolił się zuścisku i załadował kuszę. - Jak najbardziej - warknął Trask. -Bo skoro ty nie możesz zabić Keogha, tolepiej uwierz, że on może zabić ciebie! Parterowe pokoje domu Harry'egostały się teraz czerwono-żółtym piekłem,przez górne okna zaczął buchać dym.Kiedy szyby oszklonych drzwi zaczęłysię sypać, czterech agentów INTESPwycofało się w głąb ogrodu. Paxtonrozglądał się niespokojnie na wszystkiestrony, przyciskając do piersi kuszę.Zdawało mu się, że wysokie muryogrodu patrzą na niego gniewnie;

Page 1084: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

powłócząc nogami potknął się, nie trafiłna stopień i potoczył się w dół ścieżki,w sięgającą do kolan mgłę, zalegającądolne tarasy. Z tej niesamowitej mgły wynurzyłsię Harry Keogh niczym duchpowstający z grobu, z piekielnymogniem w oczach, który był czymświęcej niż tylko odbiciem płonącegodomu. - NUURUH! Twarz Paxtona poszarzała, oczystanęły w słup, ledwie Nekroskopwyrósł przed nim jak posąg.Nieartykułowany, paniczny bełkotskierował spojrzenia agentów nazmartwiałego ze zgrozy mężczyznę. Ujrzeli następujący widok: Paxton

Page 1085: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

ginął w uścisku istoty, która była ledwiepół, lub nawet mniej niż pół-człowiekiem. W umysłach całej trójkipojawiła się ta sama myśl: trafili tu jakoochotnicy, przyszli zabić To, dostaliswoją szansę, by znaleźć się wszeregach najdzielniejszych lubnajbardziej szalonych bohaterówwszechczasów! Dolna połowa postaci Harry'egotonęła we mgle, widoczna jedynie jakoniewyraźny zarys w matowym mlecznymwirze... lecz resztę było widać aż nazbytdobrze. Nekroskop miał na sobienajzupełniej przeciętne ubranie, któregoczarne, nie dopasowane elementyzdawały się być o dwa numery za małe,

Page 1086: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

także tułów wyrastał ze spodni, nakształt tępego klina. Ściśniętamarynarką, trójkątna klatka piersiowaHarry'ego była niezmiernie muskularna. Biała koszula pękła z przodu,ukazując rząd ginących w zwałachmięśni żeber. Kołnierzyk koszuliwystawał spod marynarki jakzmarszczona kryza, ginął przytłoczonynawałem ściśniętej, masywnej szyi.Ciało było ołowianoszare, pożar ipoświata księżyca rzucały na niepomarańczowe i trupio żółte plamy.Lecz barwił się tam również szkarłat,wypływający z dziury w marynarce irozchlapany ukośnie na naprężonejkoszuli. Harry o pełne piętnaście caliprzerastał Paxtona, przygniatał jego

Page 1087: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

karzełkowatą, płaszczącą się postać Ateraz... Ben Trask gapił się na niegoniedowierzając. "O mój Boże! A jasądziłem, że będę mógł z tym czymśrozmawiać!" - myślał w przerażeniu. - Ależ możesz nadal ze mnąrozmawiać, Ben - odpowiedział muNekroskop. To pierwsze bezpośredniezetknięcie Traska z telepatią stało sięmożliwe dzięki mocy Harry'ego. - TylkoPaxtona wolałbym nie słuchać. Teale bełkotał coś do siebie.Rozpaczliwie próbował znaleźć siły, bypodnieść kuszę i strzelić, ale bezrezultatu. Jego talent - nie całkiemwiarygodna zdolność odczytywania tego

Page 1088: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

i owego z przyszłości - kreował wwyobraźni najprzeróżniejszeniesamowite wydarzenia, składał je wcoraz większy stos, zupełniepozbawiając chłopaka odwagi. Takdziałała na niego obecność Harry'ego.Robinson reagował podobnie. Będąc takblisko prawdziwej metafizycznej Mocy,jego drobny talent zachowywał się jakopiłki żelaza wirujące w silnym polumagnetycznym. A poza tym esper niemógł użyć swej okropnej broni, niezabijając Paxtona. Trask panował nad sobą, jakojedyny spośród agentów mógł działać.Podniósł teraz swój półautomat iwycelował w Harry'ego, który nadaltrzymał przed sobą Paxtona jak

Page 1089: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

szmacianą lalkę. Paxton wisiał wpowietrzu, rozdziawiając usta. Gapił sięwytrzeszczonymi oczyma naniewiarygodną twarz Nekroskopa iwiedział, że stoi u wrót piekieł. Harry patrzył nań i... uśmiechał się.Czy to był jednak uśmiech? W obcym Świecie wampirów,zwanym Gwiezdną Krainą, po drugiejstronie kontinuum Mobiusa, tylko tammoże nazywano to uśmiechem. Tutaj byłto gniewny, ociekający pianą grymasogromnego wilka. Spod warg wyrastaływydłużające się w oczach kły, którezakrzywiały się na zewnątrz wbłyszczącej kości szczęk, przecinającdziąsła broczące strugami rubinowej

Page 1090: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

krwi. Potworna głowa pochylała sięstopniowo w bok, zatrzymując się zjakimś zaciekawieniem, jakbyprzyglądała się niegrzecznemu pieskowi. Keogh, chwytając Paxtona ipodnosząc go z ziemi, wytrącił mu kuszęz rąk i odrzucił w bok. Bez broni Paxtonstawał się samą słodyczą, cukierkiem,rozkosznym batonikiem. Harry mógłbyodgryźć mu twarz, gdyby tego zapragnął. - Harry! - krzyknął Trask. - Nie! Nekroskop powoli zwarł szczęki,oderwał wzrok od ofiary. Popatrzył naTraska poprzez zamglony ogród,oświetlony czerwono przez płonącydom. Na Bena Traska, dawnegoprzyjaciela, z którym stawał ramię wramię przeciwko... przeciwko takim

Page 1091: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

istotom, jak ta, którą teraz się stal. - Zastrzeliłbyś mnie, Ben? - zapytałtelepatycznie Nekroskop. - Wiesz sam, że tak. Nie chciałbymtego, nawet teraz, ale musiałbym. Alboty, albo cały świat, nie rozumiesz? Niechcę widzieć, jak cały świat umiera wkrzyku... a potem śmieje się i zarazwypełza z powrotem z grobu! Ale jeślipuścisz Paxtona, jeśli puścisz gożywego, będę gotów uwierzyć, że niepragniesz śmierci nas wszystkich. - Twój świat jest bezpieczny, Ben.Ja tu nie zostaję. - Gwiezdna Kraina? -zapytał Trask. - Nie ma innego miejsca. - Harrywzruszył ramionami.

Page 1092: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Trask spojrzał w celownikpółautomatu. Mógłby strzelić w spowitemgłą nogi Harry'ego i być może powalićgo na ziemię, mógłby też wycelować wgłowę i tors Nekroskopa, starając sięnie trafić przy okazji Paxtona. Mógł teżpo prostu wziąć za dobrą monetę słowoHarry'ego, że wynosi się stąd i świat niema się czego obawiać z jego strony.Tylko kto by w to uwierzył, widząc gow tej chwili? . Harry wyczytał wszystko w umyśleTraska i postarał się ułatwić mu decyzję- postawił Paxtona. A nie było to łatwe,musiał walczyć z tkwiącą w nim istotą, ito walczyć zawzięcie. Jednak zwyciężył. - No i jak, Ben? - odezwał sięgłębokim wampirzym basem.

Page 1093: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Dobrze, Harry. Dobrze. - Trasksapnął z ulgą. Zanim skończył to mówić, zauważyłkątem oka, że Teale i Robinsonotrząsnęli się z bezruchu i podnosząbroń. - Stać, wy dwaj! - krzyknął. Harry przeszył Teale'a spojrzeniemswych krwawych oczu, co wystarczyło,by ten zatoczył się do tyłu. Jednocześniewdarł się do umysłu Robinsona. - Lepiej posłuchaj Traska, synu.Spróbujesz usmażyć mnie na Ziemi, to jausmażę ciebie w Piekle! Trask zabezpieczył półautomat iodrzucił go na bok. - Wojna skończona,Harry - powiedział.

Page 1094: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Ale Paxton, leżący we mgle, tamgdzie upuści go Harry, przycisnął spustswojej odzyskanej kuszy. - Właśnie, że nie skończona! -wrzasnął. Na kilka chwil przedtem Nekroskopprzechwycił tę wiadomość wprost zumysłu Paxtona - pojął, żeśmiercionośny gwajakowy bełt zachwilę wyleci w jego stronę. Nieomalinstynktownie utworzył drzwi Mobiusa.A teraz, ze zwodniczo giętką wampirzągracją, wszedł, czy też wpłynął w nietyłem. Wyglądało to tak, jakby po prostuzniknął. Strzała Paxtona wpadła wmglisty wir próżni. - Dostałem go! - sapnął telepata. -Na... na pewno go dostałem! Nie

Page 1095: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

mogłem chybić! - I śmiejąc sięniepewnie, wstał... A mgła, która zamknęła się zaNekroskopem, otwarła się ponownie iwydobył się z niej zdławiony,bełkotliwy, bezosobowy głos. - Tak mi przykro, że muszę cięrozczarować. - odezwał się Harry. "Cholera" - pomyślał Trask, biorącgłęboki oddech, gdy nagłe zjawiła sięwielka, szara dłoń o ogromnychszponach. Zacisnęła się na szyi Paxtona iwywlokła go, wrzeszczącego, z ogrodu izarazem z tego świata. A niesamowitygłos Harry'ego wisiał jeszcze wpowietrzu: - Ben, niestety, muszę to zrobić...

Page 1096: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

W kontinuum Mobiusa Keoghodepchnął od siebie Paxtona. Słyszał tylko jego krzyk, gasnący wbezkresnych przestrzeniach. Móglby gotu wstawić, by wirował wokół własnejosi, wiecznie unosił się porównoległych nieskończonościach,wołał i szlochał, by wreszcie, gdypęknie mu serce, umarł. Lecz tooznaczałoby zanieczyszczenie tegomistycznego miejsca. Popędził więc za nim, chwycił go izatrzymał, po czym przyciągnął dosiebie. Tu, w czasoprzestrzeni Mobiusa,której natury sam Harry dopierozaczynał się domyślać, nawetnajdrobniejsza myśl miała swój ciężar. - Paxton, jesteś żałosną kreaturą -

Page 1097: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

powiedział. - Odejdź ode mnie! Odejdź odemnie! - Cicho! - syknął Harry przez zęby,które stopniowo zaczynały wracać donormalnych rozmiarów. - I ty jesteśtelepatą! W kontinuum Mobiusa niemusisz wrzeszczeć, pchlo myślowa.Wystarczy myśleć. Wszedł w osłupiałą, przerażonąjaźń Paxtona, by odnaleźć telepatycznymechanizm, który stanowił źródło talentutego mężczyzny. U Paxtona była to cechawrodzona i nie dało się jej "wyłączyć".Jednakże udawało się ją zasłonić,zagrzebać w psychicznym "ołowiu" jakkapryśny reaktor, póki nie stopi się lub

Page 1098: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

nie wypali wewnętrznie, próbując sięwyzwolić. I właśnie to uczyniłNekroskop. Zawinął talent Paxtona wesencję wampirzego smogupsychicznego, spowił w całun ciszyparanormalnej, pokrył efemeryczną,aczkolwiek niemal niezniszczalnąpowloką tego, co przeciętni ludzieokreślają terminem "zacisze własnegoumysłu". W przypadku Paxtona to"zacisze" miało być więzieniem. Gdy Harry ukończył swe dzieło,dostarczył Paxtona z powrotem doogrodu, gdzie ludzie z INTESP właśnieuchodzili przed żarem pożogi wkierunku rzeki. Harry wyłonił się zkontinuum na tle huczącego, złoto-krwawego ognia i pchnął

Page 1099: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

pochlipującego Paxtona w ramiona BenaTraska. Telepata zalał się łzami, opadłpokornie na kolana i objął Traska zanogi. Ten patrzył na niego osłupiały. - Coś ty mu zrobił? - Wykastrowałem - odparł Harry. - Co?! Harry potrząsnął głową. - Nie, nie usunąłem mu jaj, tylkojego telepatię. Psychiczna sterylizacja.Po raz ostatni zgwałcił jakiś umysł. Ijeśli chodzi o INTESP, towyświadczyłem wam ostatnią przysługę. - Harry? - Uważaj na siebie, Ben. - Harry, zaczekaj!

Page 1100: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Lecz Nekroskopa już nie bylo... Stal przez długie chwile nad rzeką,patrząc, jak plonie jego stary dom.Ostatni ślad Harry'ego Keogha na Ziemi.

* * *

Na rozsłonecznionej białej plaży podrugiej stronie globu Penny sporządziłaz pasków prześcieradła Harry'egobikini. Idąc teraz skrajem oceanu,podnosiła i oglądała egzotyczne muszle,przynoszone przez fale. Zwykle opalałasię bez trudności, więc zdziwiło ją, iżtak bardzo dokucza jej słońce. Jej wciążjeszcze niewinny umysł nie pojmowałznaczenia tego faktu. Wystawiona na

Page 1101: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

promienie słoneczne skóra pokryła sięjuż plamkami i w szybkim tempieczerwieniała. Aby się ochłodzić, Pennyzanurzyła się w wodzie. Wtedy właśniewrócił Harry i zawołał ją z cienia podpochylonym przez wiatr drzewem. Kiedy go dostrzegła, silniej niżpoprzednio poczuła moc jegomagnetyzmu. Była to miłość i cośznacznie więcej - nie istniało nic, czegoby dla niego nie zrobiła. Byłacałkowicie zniewolona. ZanimNekroskop do niej wrócił, zatrzymał sięgdzieś po drodze, by zabrać czarnykapelusz z szerokim rondem i długipłaszcz w tymże kolorze. "Dziwacznyubiór jak na plażę, tonącą w skwarzepołudniowego słońca" - pomyślała

Page 1102: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Penny. Harry przypominał terazponurolicego łowcę nagród ze starychwesternów albo właściciela zakładupogrzebowego. Tamci jednak nie nosiliprzyciemnionych okularów. W miejscu, gdzie drzewo dawałonajgłębszy cień, Harry rozpiął płaszcz,odsłaniając ślady swoich ran; krewzakrzepła, pokrywając skorupą strzępyubrania i przyklejając je do ciała. Penny,czując jego ból - czując go nawetbardziej niż on sam - zdjęła z piersipasek przemoczonego bawełnianegoprześcieradła i obmyła słoną wodązakrwawione miejsca. Następniezdobyła się na to, by zdjąć powalanełachy z jego teraz już ludzkiego ciała.

Page 1103: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Z przodu przestrzelony obojczykHarry'ego nie wyglądał najgorzej, naplecach jednak okropnie. Kula wydarłakawał tkanki rozmiarów pięści dziecka,a górny skraj otworu porozrywany byłhakiem Johnny'ego Founda. Jednak, co było zaskakujące - dlaPenny, a może i dla samego Nekroskopa- rana już zaczęła się goić. Dziurazarastała wokoło nową skórą i mimo żemateria w środku lśniła czerwono jakmięso na rzeźnickim pniu, to przestałajuż prawie krwawić. - Już się goi - mruknął Harry. -Gdybyś tylko tak siedziała i przyglądałasię, zobaczyłabyś, jak rana się zasklepia.Jeszcze dzień, najwyżej dwa, i zostanietylko blizna. Następny tydzień i nawet

Page 1104: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

odbudowana kość przestanie sprawiaćból. Dziewczyna objęła go i otarła siępiersiami o ranę na jego plecach. Teninstynktowny, tchnący erotyzmem ruchprzysporzył Nekroskopowi nieco bólu isprawił ogromną przyjemność.Oglądając się przez ramię, ujrzał jejbrązowe sutki zabarwione na czerwonoświeżą krwią. W chwilę później,zaskoczona siłą własnej zmysłowości,Penny zamarła. - Ja... zupełnie nie wiem, czemu tozrobiłam - wyszeptała. - Ale ja wiem - mruknął Harry. Po czym wziął ją, tam na piasku, razi drugi - i tak wciąż na nowo przez całe

Page 1105: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

gorące popołudnie. Była to miłość, pożądanie iwszystko, co kochankowie robią odzarania dziejów; lecz zarazem cośinnego, coś więcej. Swoista inicjacja,zarówno dla Harry'ego, jak i dla Penny.I potwierdziło to bez cieniawątpliwości, jak niezmordowane sąwampiry i ich niewolnice.

* * *

Obudziła się zziębnięta i ujrzała, żeHarry siedzi obok. Twarz miał ponurą,niemal zbolałą. Słońce, chyląc się nadrozkołysanym oceanem, oświetlałokrawędzie jego oczodołów niczym

Page 1106: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

płytkie kratery na tarczy księżyca.Mrużąc oczy, aż jego postać stała sięciemnym konturem, Penny starała sięzłagodzić nieco obraz nowego dla niejKeogha. Zbyt ostre linie nieco stopniały,przydając miękkości rysom, leczcierpienie nadal malowało się natwarzy. Usiadła dygocąc, a on otulił jąswym płaszczem. Dziewczyna podniosłależącą obok muszlę. - Jest piękna, prawda? -powiedziała. Obrzucił ją dziwnym spojrzeniem. - To martwy przedmiot, Penny -odparł. - Czy widzisz w niej śmierć? - Nie. - Harry potrząsnął głową. -

Page 1107: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Czuję. Jestem Nekroskopem. - Czujesz, że ta muszla jest martwa?- zapytała dziewczyna. Skinął głową. - I to, w jaki sposób zginęłozamieszkujące ją stworzenie. Właściwienie czuję. Raczej... doświadczam tego?Nie. - Wzruszył ramionami i westchnął.- Po prostu, wiem. Spojrzała ponownie na konchę.Słońce odbijało się w opalizującejmasie perłowej. - Czy nie jest śliczna? Pokręcił głową. - Jest brzydka. Widzisz tę maleńkądziurkę przy ostrzejszym krańcu? Przytaknęła.

Page 1108: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Jakiś inny ślimak, mniejszy, leczśmiercionośny, wwiercił się w muszlę iwyssał życie. Wampir, tak. Są nasmiliony. - To okropna historia, Harry! -Odłożyła muszlę. - Ale prawdziwa. - Skąd możesz to wiedzieć? - Ponieważ jestem Nekroskopem. -Jego głos zrobił się szorstki. - Ponieważ martwe istotyrozmawiają ze mną. Wszystkie martweistoty. A jeśli nie mają na tyle umysłu,wtedy... przekazują sygnały. A twojacholerna "śliczna" muszla? Przekazujepowolne drążenie skorupy przezzabójcę, myszkowanie jego czułków, apotem jednostajny, piekący ból,

Page 1109: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

związany z wysysaniem soków. Śliczna?To są zwłoki, Penny, trup! Wstał i zaczął bezmyślnie wiercićstopą w piasku. - Czy zawsze było w ten sposób?Mam na myśli ciebie. - Nie - zaprzeczył. - Ale teraz mójwampir rośnie. Robi się corazsprytniejszy i wyostrza moje talenty.Kiedyś umiałem rozmawiać tylko zmartwymi ludźmi, a właściwie zistotami, które potrafiłem zrozumieć. Psytrwają po śmierci zupełnie tak samo jakmy, wiesz? A teraz... - Znów wzruszyłramionami. - Jeśli jakieś stworzeniekiedyś żyło, a teraz jest martwe, czujęje. I czuję ich coraz więcej.

Page 1110: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Ponownie kopnął piasek. - Widzisz tę plażę? Nawet sampiasek wzdycha, szepcze i jęczy.Miliony zwłok przyniesionych przezczas i fale. Wszystko to życie, straconeżycie, które nie chce leżeć spokojnie icicho. I każde nieżywe stworzenie pyta:"Dlaczego umarłem? Dlaczegoumarłem?" - Tak musi być - wyszeptała,przerażona jego tonem. - Jaki byłby sensżycia, gdyby nie śmierć? Gdybyśmy byliwieczni, nie staralibyśmy się o nic, bowszystko byłoby możliwe! - Na tym świecie jest życie i śmierć.- Wziął ją za ramiona. - Ale znam innyświat, gdzie istnieje stan na granicy tychdwóch... - I podczas, gdy niebo

Page 1111: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

ciemniało, opowiedział jej wszystko oGwiezdnej Krainie. Gdy skończył, Penny zadrżała,oszołomiona nieuchronnością tejperspektywy. Kiedy tam pójdziemy? - Wkrótce - odparł. - Nie możemy zostać tutaj? Wydajemi się, że tamto miejsce będzie mnieprzerażać. - Czy moje oczy cię przerażają? - Wtej chwili żarzące się oczy oświetlałyjego twarz jak dwie lampki. - Nie, bo wiem, że to twoje oczy. -Uśmiechnęła się. - Przerażają jednak innych. - Oni nie znają ciebie.

Page 1112: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- W Gwiezdnej Krainie wybudujędla nas orle gniazdo - powiedział Harry.- A twoje oczy będą tak czerwone, jakmoje. - Naprawdę?- Niemal zapałałaentuzjazmem. - O, tak! - potwierdził Harry."Możesz być tego pewna, moje biednedziecko." - pomyślał, bowiem już tu iteraz, wcześniej niż oczekiwałdostrzegał w nich słabiutki purpurowyblask...

* * *

Zasnęła, a Harry układał plany. Niebyły one istotne, służyły raczej zabiciu

Page 1113: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

czasu. Pozwalały mu nie zagłębić sięzbytnio w myśli o swoim i Pennyodejściu, o ewentualnychniebezpieczeństwach z nim związanych.I o jego nieuchronności. Usłyszał warkot helikoptera,którego reflektory omiatały plażę odwschodu. Miał nadzieję, że będą tubezpieczni przez... no, bardzo długi czas.Gdy sięgnął myślami i dotknął zmysłówludzi w buczącej ważce, przekonał się,iż zbliżają się. To espery. - INTESP - mruknął z nutką goryczy,budząc Penny i układając w mózgurównania Mobiusa. - Co, nawet tutaj? - mamrotałasennie, kiedy przenosił ją przezkontynent do sklepu z ubraniami w

Page 1114: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Sydney. - Nawet tutaj... tam... Tak -potwierdził. - Właściwie wszędzie. Ichlokalizatorzy odnajdą mnie bez względuna to, gdzie się udam, zaalarmują swoichłudzi na całym świecie. Esperzy i łowcynagród będą nas śledzić, tropić, aż wkońcu spalą. Nie możemy walczyć zcałym światem. A nawet gdybym mógł,to nie chcę. Walka oznacza dla mniepoddanie się tej istocie wewnątrz mnie.A ja wolałbym być wyłącznie sobą.Przynajmniej tak długo, jak to możliwe.Dzisiaj w nocy jednak damy impotańczyć. Jutro bowiem umieramy. - Umieramy? - Przynajmniej dla tego świata

Page 1115: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

umrzemy - powiedział. Wybrali drogieubrania i równie drogą skórzanąwalizkę, by je zapakować. Następnie,gdy zaczęły brzęczeć alarmy domutowarowego, przenieśli się dalej. Kiedy opuszczali plażę, byładziewiąta wieczorem czasu lokalnego.Sklep okradli o jedenastej trzydzieści.Przeniósłszy się na wschód, ubrali sięna kolejnej plaży Long Beach o piątejrano, w pierwszym świetle brzasku, a oósmej rozpoczęli szampańskie śniadaniew Nowym Jorku - a wszystko to wprzeciągu niespełna trzydziestu minut. Penny jadła befsztyk z rożna,średnio wypieczony. Befsztyk Harry'egobył tak nie dopieczony, że ociekał krwią- dokładnie taki sobie zamówił. Wypili

Page 1116: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

trzy butelki szampana. Gdy pokazano murachunek, Nekroskop roześmiał się,porwał Penny na kolana, odchylił się wtył na krześle i... i oboje zniknęli z tegoświata, wkraczając do kontinuumMobiusa. Kilka minut później i jakieś trzy ipół tysiąca mil na północ od miejscastartu obrabowali pilnie strzeżony,podziemny skarbiec Banku Hong Kongu.A do północy zdążyli wydać miliondolarów w kasynach w Makau. Niecopóźniej, o osiemnastej trzydzieści czasulokalnego Harry zaniósł pijaną w sztokPenny do łóżka w hotelu w Nikozji izostawił ją tam, by odespała wszystko.Była obwieszona perłami i brylantami, a

Page 1117: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

jej skóra pachniała lekko alkoholem.Większość kobiet oddałaby cały światza to, co Penny widziała, robiła iprzeżyła przez ostatnie pół dnia swegożycia na Ziemi. Tak więc Penny oddałacały świat. Po to właśnie Harryzaplanował i wykonał ten wypad. Hulanka trwała nieco ponad trzygodziny - lokalizatorzy w kwaterzegłównej INTESP w Londynie - i inni wMoskwie - byli zupełnie zorientowani.Penny stanowiła dla nich jeszcze zbytsłabe źródło, by mogli je namierzyć.Nekroskop postanowił wobec tegopozostawić dziewczynę na Cyprze.Przynajmniej na jakiś czas. Teraz nadeszła pora, by poczynićrezerwację na podróż do ej Krainy...

Page 1118: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

CZĘŚC CZWARTA

ROZDZIAŁ PIERWSZY - ETHOR -ZEK - PERCHORSK

W kontinuum Mobiusa Harryotworzył drzwi przyszłości i zacząłszukać Faethora Ferenczego. Faethorzmarł dawno temu i istniał w formiebezcielesnej, prawdopodobniepozbawiony umysłu. Nekroskop pragnąłporozmawiać z nim i dowiedzieć sięczegoś o chorobie, jakiej się nabawił, omożliwościach wyleczenia. Czas Mobiusa jak zwykle budziłgrozę. Przed zapuszczeniem się w

Page 1119: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

nieskończony strumień Keogh przystanąłi popatrzył na ludzkość z perspektywy,jakiej dostąpiły jedynie nieliczne osobyz krwi i kości, a następnie przyjrzał sięźródłu własnego jestestwa. Zobaczył jejako błękitne światło - błękitny śladludzkiego życia - biegnące w dal zniekończącym się westchnieniemanielskim bez końca i na wieki.Westchnienie to jednak istniało tylko wjego umyśle - wiedział, że jestwytworem jego psychiki - gdyż czaspłynął w absolutnej ciszy. Gdyby jednakzgromadziły się tu wszystkie dźwiękiwszystkich lat wszystkich żywotów,powstałaby ogłuszająca kakofonia. Keogh stał, czy też unosił się wprogu metafizycznych drzwi i patrzył na

Page 1120: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

te wszystkie linie błękitnego światłapłynące w dal - miliardy włókien życiacałej rasy ludzkiej. Wiedział, że wistocie każda oślepiająca nitka jestżyciem, które mógł śledzić od narodzinpo śmierć w bezkresnych przestworzachczasu Mobiusa. Nawet teraz jego własnalinia życia odchodziła niczym nitka odszpulki, przecinała próg drzwi i mknęław przyszłość... Niestety, gdzieś woddali jaj błękit miał zastąpić szkarłat. Gdyby istniała linia Faethora,powinna nosić barwę czystej purpury.Jednakże nie istniała, gdyż życieFaethora było skończone. Żywiołem tejpradawnej, niegdyś nieumarłej istoty,stała się prawdziwa śmierć, w której

Page 1121: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

pędził coraz dalej i dalej, poza granicebytu... a wszystko dzięki Harry'emu.Stary wampir był bezcielesny, aleNekroskop wiedział, jak go odnaleźć. Wkontinuum Mobiusa bowiem myśli mająswój ciężar i, podobnie jak sam czas,trwają w nieskończoność. - Faethorze - zawołał Harry,posyłając w głąb strumienia czasu swąpsychiczną sondę. - Chciałbym złożyć ciwizytę, jeżeli masz na to ochotę. - Tak? - przyszła natychmiastodpowiedź. A po chwili, o dziwo,chichot; jeden z najczarniejszych,najbardziej szatańskich chichotówFaethora. - Spotkanie dwóch starychdruhów, co? Czy to dzisiaj dzień wizyt?No cóż, czemu nie? Prawdę mówiąc,

Page 1122: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

spodziewałem się ciebie. - Czyżby? - Harry zrównał się zjaźnią Faethora. Z jego pamięcią,duchem, bo tylko tyle z niego pozostało. - O tak! Któż poza mną znałbyodpowiedź? - Odpowiedź? - Keogh wiedziałdobrze, o co chodzi. Odpowiedź na jegoproblem, rozwiązanie. Zakładając, żetakowe w ogóle istniało. - No, no! - obruszył się Faethor. -Czy ja wyglądam na naiwnego?Nazywaj mnie, jak chcesz, Harry, alenigdy tak! - Faethor pokiwał głową,oczywiście, nie dosłownie, a następnieprzejrzał Harry'ego na wskroś. - Ho, ho,ho! No, wiesz, ty chyba nigdy nie

Page 1123: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

przestaniesz mnie zadziwiać. Tyletalentów! A teraz jeszcze ta nadświetlnapodróż! O, proszę, popatrz,prześcignąłeś nawet samego siebie! Nie skończył jeszcze mówić, a jużnić życia Harry'ego zafalowała, drgnęłai rozszczepiła się na dwoje. Jednacząstka skręciła w bok i pomknęłaprostopadle do kierunku jego podróży,by wkrótce zniknąć w kuli czerwono-błękitnego ognia. Druga polowa zaś,niczym kometa, której jądro stanowiłHarry, pędziła dalej naprzód,dotrzymując kroku Faethorowi. Keogh spodziewał się czegośtakiego. Zjawisko, którego stał sięwłaśnie świadkiem, a któresygnalizowało jego rychłe odejście do

Page 1124: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Gwiezdnej Krainy, leżało wprawdopodobnej przyszłości. Tu jednakpanował czas Mobiusa, czasspekulatywny, i nic nie było całkiempewne. Gdyby bowiem pomiędzy "teraz"a "wtedy" przydarzyło mu się cośniepomyślnego, odejście nie doszłobydo skutku. Innymi słowy - pomijającfakt, że o tym wiedział - było to poprostu coś, co mogło się wydarzyć. - Ale tylko prawdopodobnie -odezwał się Faethor i ponowniezachichotał. - Zatem... pozbywają sięciebie, co? - Wcale nie. - Harry wzruszyłramionami. - Odchodzę z własnej woli. - Bo jeśli zostaniesz, znajdą cię i

Page 1125: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zgładzą. - Bo tego chcę. - upierał się Harry. - Zdobyłeś sobie rozgłos - mówiłFaethor - a oni zaczęli cię bacznieobserwować. Teraz dokładnie wiedzą,jaki jesteś. Przez te wszystkie lata byłeśich bohaterem, teraz stałeś sięuciekinierem z najczarniejszychkoszmarów. A więc wracasz doGwiezdnej Krainy? No, cóż,powodzenia. Ale uważaj na tegoswojego syna. Przecież, gdy tam byłeśostatnio, okaleczył cię! Ażeby dalej ciągnąć tę rozmowę,Harry otulił swój umysł nieprzeniknionąosłoną. Faethorowi wystarczyłaby nawetnajmniejsza szparka, by zaraz wśliznąćsię do środka. Nie tylko po to, by czytać

Page 1126: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

najskrytsze myśli Nekroskopa, ale by nastałe zagnieździć się w jego jaźni. DlaPradawnego Wampira była to jedynaszansa naprawdę ostania - najakiekolwiek trwanie, realniejsze niż tennieskończony, bezcelowy pęd wprzyszłość. Zabezpieczywszy się, Keogh znówsię odezwał: - Tak, mój syn mnie okaleczyłprzyznał - Odebrał mi mowę zmarłych,pozbawił dostępu do kontinuumMobiusa. Wówczas przyszło mu tołatwo, gdyż byłem tylko człowiekiem.Ale teraz... jak widzisz, jestemwampirem! - Wracasz, aby z nim walczyć? -

Page 1127: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

syknął Faethor. - Z własnym synem? - Jeśli nie będzie innego wyjścia. -Harry jeszcze raz wzruszył ramionami,głównie po to, by ukryć swe kłamstwo. -Ale wcale nie musi dojść do walki.Gwiezdna Kraina jest ogromna.Zwłaszcza teraz, kiedy wampirywyginęły. - Hm - zadumał się Faethor. - Więcwrócisz, postawisz sobie wieżycę i, oile zajdzie taka konieczność, stoczyszbitwę z własnym synem o kawałek jegoterytorium. Tak? - Możliwe. - Wobec tego, po co do mnieprzychodzisz? Co ja mam z tymwspólnego? Jeśli masz taki plan, to gozrealizuj.

Page 1128: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Harry dłuższy czas milczał. - Pomyślałem... - odrzekł wreszcie -że może chciałbyś zabrać się ze mną. Faethor sapnął i zamilkł zdumiony.Nie wierzył w to, co słyszał. - Ze możechciałbym...? - powiedział w końcu. - Zabrać się ze mną - dokończyłHarry. - Nie - rzekł po chwili Faethor. -Nie mogę dać temu wiary. To jest, tomusi być... jakaś pułapka! Ty, któryniegdyś tak długo i zaciekle walczyłeś oto, by się mnie pozbyć, teraz zapraszasz,żebym zamieszkał razem z tobą w twymnowym wampirzym umyśle, ciele i... - Nie mów nic o duszy! - przerwałmu Harry. - A w ogóle, to źle mnie

Page 1129: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

rozumiesz. - Tak? - Faethor natychmiast stał sięczujny. - Ale gdzie popełniłem błąd?Zabrać się z tobą z tego... tegopiekielnego nie-miejsca do GwiezdnejKrainy mogę jedynie jako część ciebie.Tutaj jestem niczym, ale jeśli z własnejwoli wpuścisz moją jaźń do swojej...? - Na początek, owszem -powiedział Harry. - Ale tym razemmusisz obiecać, te wyniesiesz sięstamtąd; kiedy tego zażądam. I to bezoporów, żebym znów nie musiał uciekaćsię do podstępu. - Wynieść się? Dokąd? - Faethorosłupiał. - Do umysłu i ciała jakiegoś innegomieszkańca Gwiezdnej Krainy, króla

Page 1130: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Wędrowców lub kogoś podobnego. Wreszcie Faethor pojął wszystko,przynajmniej tak mu się wydawało, ijego myśli stały się gorzkie jak piołun. - W końcu okazałeś sięniegodziwcem - oświadczył. - I byłeśtaki od początku Kiedy leżałem w ziemiw Ploeszti, myślałem sobie: "Nekroskopmoże posiąść wszystko, cały świat!Tibor był łotrem, niewdzięcznikiem, aleHarry jest inny. Janosz był nędznąszumowiną, zrodzoną z moich lędźwi, wporównaniu z nim Harry posiadatrwałość i czystość kryształu. UczynięHarry'ego moim trzecim i ostatnimsynem!" Tak, takie miałem myśli, naktóre nie zasługujesz.

Page 1131: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Jak to? - zaprotestował Harry. -Dlaczego mi ubliżasz? - Co? - Faethor nie dowierzał. -Chyba chciałeś powiedzieć: dla czegosię smucę! Mogłeś być najpotężniejsząistotą wszechczasów. PanemWampirów! Nosicielem WielkiejZarazy! Jesteś wampirem tylko dlatego,te ja, Faethor Ferenczy, tegozapragnąłem! Sam to przyznałeś. Ajednak teraz chciałbyś to wszystkoodrzucić. Czy nic dla ciebie nie znaczybycie wampirem? A co z pasją, mocą,chwałą? - A co ze mną? - odparł Harry. -Prawdziwym mną. - Teraz jesteś doskonalszy! - Nie mam nic przeciwko

Page 1132: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

doskonałości. - Harry pokręcił głową. -Proponuję ci warunki i nie mam czasudo stracenia. Możesz mi pomóc, czy nie? - Zatem, karty na stół - rzekłFerenczy. - Wpuścisz mnie do swejjaźni, przeniesiesz do GwiezdnejKrainy, która przecież jest lub powinnabyć przyrodzonym mi światem, a tamscedujesz na kogoś innego, kim będękierował, jak kierowałem tobą. Wzamian za to mam ci powiedzieć, czyistnieje sposób na pozbycie się istoty,która w tobie rośnie. Zgadza się? - I jeśli istnieje sposób - dodałHarry - podasz mi go dokładnie izrozumiale, żebym mógł stać się zpowrotem tylko sobą.

Page 1133: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- A następnie wrócisz do swegowłasnego świata, zostawiając mnie wmym nowym wcieleniu w GwiezdnejKrainie - dodał Faethor. - Taki jest mój plan. - A jeżeli nie ma sposobu, żeby cięuwolnić? - Umowa to umowa. - Keoghwzruszył ramionami. - Tak czy owak,staniesz się potęgą w GwiezdnejKrainie. - Żeby ostatecznie zostać twoimrywalem? I twojego syna? - jakmówiłem, odkąd wyginęły wampiry, wGwiezdnej Krainie jest wiele miejsca. - Wygląda na to, że zawsze wyjdęna tym najlepiej. - Faethor nabrałpodejrzeń. - Tylko czemu miałbyś być

Page 1134: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

taki dobry dla mnie? - Może jest tak, jak mówiłeś? -odrzekł Harry. - Spotkanie dwóchstarych druhów. - Dwóch starych duchów - poprawiłFerenczy. - Jak sobie życzysz, tylko że ja niejestem duchem z własnej woli. I chociażto ty wpędziłeś mnie w te tarapaty, niezapominam o tym, że w przeszłościzadawałeś sobie trud, by wyświadczyćmi pewne przysługi. Choć wszystkie one- dodał nieco cierpko - jak sobie terazuświadamiam, służyły ostatecznie twoiminteresom. A jednak chyba się do ciebieprzyzwyczaiłem. Po prostu grasz wedługwłasnych reguł. Reguł wampirów. Poza

Page 1135: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

tym, jestem pełen ludzkiegowspółczucia, nic na to nie mogęporadzić i muszę przyznać, że mamwyrzuty sumienia. Wszak uwięziłem ciętutaj, w czasoprzestrzeni Mobiusa.Wszak cię tu zostawiłem. I wreszcie...no cóż, sam to mówiłeś: jeśli istniejelekarstwo na moją chorobę, któż znałbyje lepiej od ciebie? I to jest głównaprzyczyna, dla której tu przybyłem. Niemiałem wielkiego wyboru - zakończyłHarry swój sugestywny wywód. - Dobrze - powiedział Faethor. -Zgadzam się. A teraz wpuść mnie doswego umysłu. - Najpierw powiesz mi, co chcęwiedzieć - odrzekł Keogh. - Czy możesz pozbyć się swego

Page 1136: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wampira? - I jeszcze coś - dodał Nekroskop. - Tak? - Skąd się tam wziął. Przedewszystkim - jak we mnie wszedł - Nie domyśliłeś się tego? - To te purchawki, prawda? - Owszem - potwierdził Faethor. -A w purchawkach byłeś ty? - Tak. Zostały zapłodnione moimisokami, które wsiąkły w ziemię, tamgdzie spaliłem się i sczezłem. Posoka,esencja warzyła się pod ziemią. Kiedyroztwór był gotów, siłą woliwypchnąłem grzyby na światło dzienne.Jednak dopiero wtedy, gdy wiedziałem,że ty będziesz mógł je wchłonąć.

Page 1137: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- To w nich się ukryłeś? -dopytywał się Harry. - Sam wiesz o tym najlepiej, boprzez nie wniknąłem w ciebie. Ale tymnie wyrzuciłeś. - A te grzyby, czy to naturalna częśćłańcucha rozrodczego wampirów?Stadium życiowego cyklu? - Nie wiem. - To zabrzmiałoszczerze. - Nie miałem nikogo, ktomógłby mi wyjawić takie tajemnice.Może stary Belos to wiedział, możenawet przekazał tę wiedzę memu ojcu,ale Waldemar Ferrenzig nigdy mi o tymnie mówił. Wiem tylko, Że zarodnikiznalazły się w sokach mego ciała i żepotrafiłem je zmusić do wzrostu. Ale niepytaj mnie, skąd to wiedziałem. A skąd

Page 1138: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

pies wie, jak szczekać? - Czy to możliwe, że takiepurchawki rosną na wampirzychbagnach w Gwiezdnej Krainie? Wydajemi się to logiczne, skoro z tych bagienwywodzą się wampiry. Faethor westchnął zniecierpliwiony. Przecież ja nigdy nie widziałemwampirzych bagien Gwiezdnej Krainy.Choć mam nadzieję je zobaczyć, i towkrótce! No, już, wpuść mnie do swegoumysłu. - Czy mogę pozbyć się swegowampira? - zapytał Harry. - Czy nasza umowa obowiązujenadal, niezależnie od odpowiedzi? - O ile odpowiedź będzie

Page 1139: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

prawdziwa. - Nie, jesteś raz na zawsze zrośniętyze swoim wampirem! - powiedziałFaethor. Harry'ego nie zdziwiło to zbytnio.Przypuszczał, że tak będzie. I nawetkiedy rozważał kwestię "wyleczeniasię", jego wola stopniowo słabła.Nauczył się bowiem, co oznacza byciewampirem A jeśli nawet prawej ręce sięto nie podobało, lewa to aprobowała.Ciemna strona mężczyzny zawszeokazywała się silniejsza. A kobiety?Lady Karen lekarstwo przyniosło zgubę. W głowie Nekroskopa wciążdźwięczała odpowiedź Faethora: "Jesteśraz na zawsze zrośnięty ze swoimwampirem!" "Niechaj i tak będzie!" -

Page 1140: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

pomyślał. - Zatem, żegnaj - odezwał się doFerenczego. Zaczął zmniejszać prędkośćpozwalając, by oszołomiony wampirznacznie go wyprzedził. Gdy lukamiędzy nimi powiększyła się, Faethorprzeraził się. - Co? Przecież mówiłeś... -zawołał. - Kłamałem - uciął Harry. - Co? Ty kłamcą? - Faethor niepotrafił się z tym pogodzić. - Ale... tocałkiem do ciebie niepodobne! - Rzeczywiście - odrzekł Harryponuro. - Za to podobne do istoty wemnie. Podobne do mojego wampira. Bo

Page 1141: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

on jest częścią ciebie, Faethorze. - Czekaj! - krzyknął zdesperowanyFerenczy. Możesz się tego pozbyć...Naprawdę, możesz! - To właśnie ta część! - powiedziałHarry, przenosząc się ze strumieniaczasu z powrotem do kontinuumMobiusa. - Kłamliwa część. I tak Faethor pozostał w strumieniuczasu. Wrzeszczał i złorzeczył, ale jegogłos stawał się coraz słabszy i cichszy,aż w końcu brzmiał jak szelest kruchychzimowych liści unoszonych przez wiatrwieczności...

* * *

Page 1142: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Harry udał się na wyspę Zakinthos,na spotkanie z Zek i JazzemSimmonsami. Mieli tam willę zwidokiem na Morze Jońskie, ukrytąwśród drzew, w Porto Zoro, napółnocno-wschodnim wybrzeżu. Zmaterializował się obok ich domu.Minęła właśnie ósma wieczorem.Wypuścił swoją sondę i przekonał się,że Zek jest sama. Uznał jednak, żemogłaby mówić w imieniu obojga.Najpierw połączył się z niątelepatycznie. Sposób, w jaki muodpowiedziała, brak jakichkolwiekobaw, dawał powody do przypuszczeń,że spodziewała się go. - Na kilka dni? - zapytała,zaprosiwszy go do środka, kiedy

Page 1143: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wyjaśnił, co go sprowadza. - Na pewnobędzie jej tu dobrze. Biednadziewczyna! - Nie taka znowu biedna - odrzekłimpulsywnie, niemal broniąc się przedzarzutami. - Ponieważ nie do końca torozumie, nie będzie walczyła tak ciężko,jak ja walczyłem. A zanim sięzorientuje, stanie się już wampirzycą. - Ale Gwiezdna Kraina? Jakzamierzacie tam żyć? Chodzi mi o to,czy... - Umilkła. Rozmawiała przecież zwampirem. Wiedziała, że jego oczy,ukryte za ciemnymi okularami, płoną.Wiedziała też, że mogłyby ją spalić.Lecz jeśli nawet bała się go, to nieokazywała tego.

Page 1144: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Musimy spróbować -odpowiedział. - Mój syn zdołałprzeżyć... - Moim zdaniem - odezwała się,wzdrygnąwszy się niemalniezauważalnie - krew to silny narkotyk. - Najsilniejszy! - odparł. - Właśniedlatego musimy odejść. Zek nie miała ochoty kontynuowaćtego tematu, ale poczuła, że musi,zwyciężyła w niej kobieca ciekawość. - Ponieważ kochasz bliźniegoswego, a nie możesz sobie zaufać? Wzruszył ramionami i posłał jejkrzywy uśmiech. - Ponieważ INTESP nie może mizaufać! - Jego półuśmiech szybko zgasł.- Kto wie, może mają rację. A co z

Page 1145: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Jazzem? - zapytał. Popatrzyła na niego i uniosła brwi,jak gdyby chciała rzec: czy naprawdęmusisz pytać? - Jazz nie zapomina swoichprzyjaciół, Harry. Gdyby nie ty, dawnoleżelibyśmy martwi w GwiezdnejKrainie. A na tym świecie? Gdyby niety, Janosz, syn Ferenczego, nadal by żył igrasował. Tak czy inaczej, Jazz jest wAtenach, stara się o podwójneobywatelstwo. - Kiedy mogę sprowadzić tu Penny? - To zależy od ciebie. Nawet teraz,jeśli chcesz. Harry zabrał Penny z hotelowegołóżka w Nikozji, nawet jej nie budząc, a

Page 1146: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

w kilka chwil później Zek zobaczyła, jakukłada ją delikatnie w chłodnej pościeliw sypialni. - A co teraz, Harry? zapytała,podając kawę z dodatkiem brandy, kiedyzasiedli już na balkonie, górującym nadklifami i oświetlonym przez księżycmorzem. - Teraz Perchorsk - odpowiedziałprosto. Ale zaraz zapadł w sen, nieopróżniwszy nawet swojej filiżanki.

* * *

To, że chciał i potrafił tu zasnąć,dowodziło, że jej ufa. Zek Foener zaś

Page 1147: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

nie poszła po swoją kuszę lub srebrnyharpun i nie skorzystała z okazji, abyzabić go, a po nim także Penny. Niezrobiła tego, mimo że nie mogła czuć sięzupełnie bezpieczna. Nim zasnęła, wezwała wilkazrodzonego w Gwiezdnej Krainie. Akiedy ten wyłonił się z ciemności, zsierścią pachnącą śródziemnomorskimisosnami, posadziła go przy swoichdrzwiach na straży. Harry obudził się o północy iprzeniósł się do Perchorska na Uralu.Kiedy odchodził, Zek życzyła mupowodzenia. Na Uralu była 3.30 nad ranem.Wiktor Łuchow spał w czeluściachProjektu Perchorskiego, nękany

Page 1148: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

koszmarnymi snami. Odkąd tuprzebywał, nie mógł uwolnić się odstrasznych wizji. Od kiedy INTESPprzesłał mu ostrzeżenie, stały się oneznacznie okropniejsze. - Czego właściwie dotyczyło toostrzeżenie? - zapytała go we śniemglista, ciemna sylwetka Harry'egoKeogha. - Nie, nie mów, spróbuję samzgadnąć. Chodziło też o mnie, prawda? Łuchow, dyrektor Projektu niewiedział, skąd się tu wziął Harry. Naglezjawił się obok i przemierzał wraz z nimpancerne metalowe płyty okrągłegopomostu, tonącego w oślepiającymblasku kulistej Bramy; ramię w ramięjak starzy przyjaciele krążyli wokół

Page 1149: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

pulsującego serca Perchorska. - O co pytasz? - odezwał sięwreszcie. - Czy w ostrzeżeniu chodziłoteż o ciebie? Nie doceniasz się, Harry.Chodziło wyłącznie o ciebie! - Opowiedzieli ci o mnie? - Tak. To znaczy, właściwie, niemnie. Ale ostrzegli nowego szefanaszego Wydziału E, a on zaraz mniepowiadomił. Tylko... nie jestem pewien,czy powinienem ci to powtarzać. - Nawet we śnie? - Sen? - Łuchow wzdrygnął się, gdyjego podświadomość mimowolniewróciła do tego, co niegdyś się stało.Przez moment rozpamiętywała tozdarzenie, by zaraz cofnąć się jakoparzony. - Mój Boże... Przecież ta cała

Page 1150: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

potworna sprawa była jak zły sen! Wgruncie rzeczy, mimo że przeraziłeśmnie do utraty zmysłów, ty właściwiereprezentowałeś ludzkość. - Owszem - potwierdził Harry. -Ale teraz jest inaczej. Łuchowwyswobodził rękę i odsunął się nieco nabok, po czym odwrócił się i spojrzał naNekroskopa. Wpatrywał się weńuparcie, z zaciekawieniem, a zarazem zlękiem, jakby usiłował go sprowadzićdo jakiejś konkretnej postaci. Lecz obrazHarry'ego był niewyraźny, nieostry; natle rozjarzonej Bramy, której kopuławystawała ponad pomost, konturysylwetki zdawały się poszarpane,naruszone przez lśniące sztylety białego

Page 1151: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

światła. - Mówią, że ty... że jesteś... - Że jestem wampirem? - dokończyłHarry. - A jesteś? - Łuchow leżałnieruchomo w swym łóżku, wstrzymującoddech w oczekiwaniu na odpowiedź. - Pytasz o to, czy zabijam innych dlaich krwi? Czy moje ukąszenie zamieniłołudzi w potwory? Czy ja sam stałem siępotworem wskutek ukąszenia wampira?Odpowiedź na to jest tylko jedna... Nie. Dyrektor Perchorska odetchnął zulgą, znów zaczął rzucać się w pościeli.I razem z Keoghem kontynuował spacerwokół jarzącej się kulistej Bramy. Gdytak szli, Nekroskop, posługując siętelepatią - najbardziej klasycznym

Page 1152: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

narzędziem wywiadu paranormalnego -penetrował tajemnicze centrum Projektu,tchnące grozą jądro, odbite wpodświadomości naukowca jak wlustrze. Dokładnie widział ogromnąsferyczną grotę, wyżłobioną w skalnejpodstawie gór, wydrążoną przezniewyobrażalne siły. NiesamowitaBrama wyglądała jak wielka gąsienica,unosząca się wbrew zasadom grawitacjiw centrum tej pieczary, zwinięta wdoskonały kłębek niematerialnegoświatła, nieruchoma, lecz przesyconaenergią, wchłoniętą w chwili powstania.Brama niczym nieziemska poczwarka,czekająca, aż nadejdzie pora, byuwolnić, rozpętać ukryte w niej piekło

Page 1153: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Harry zauważył też, że pewnerzeczy uległy zmianie. Kiedy był tuostatnio, przy samym jądrze, półkolistągrotę wypełniała pajęcza siećrusztowań, podtrzymujących drewnianąplatformę, która otaczała rozjarzonąBramę, unoszącą się w rozrzedzonympowietrzu na samym jej środku. Wefekcie kuła przypominała planetęSaturn, oplecioną pierścieniem desek.Cała grota mała nieco ponadczterdzieści metrów średnicy, zaśświetlista kuła niespełna dziesięć.Wewnętrzny skraj platformy dzieliło odgładkiej powłoki kuli zaledwie kilkacali. W miejscach, gdzie rusztowania isłupy tworzyły najsilniejszą podporę,

Page 1154: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zostały zainstalowane trzy podwójnekatiusze, wsparte o czarne,podziurawione wylotami korytarzyściany i wymierzone wprost woślepiające centrum, gotowe w każdejchwili rzygnąć gorącą, półpłynną staląw to, co mogłoby się wyłonić z jasności.Dodatkowym zabezpieczeniem byłozaopatrzone w furtkę ogrodzenie,pozostające nieustannie pod napięciem. Ale przed czym się takzabezpieczono? Odpowiedź brzmiała:przed istotami, które zdawały się byćmieszkańcami piekieł. Związek Radziecki postanowiłuruchomić Perchorsk, kiedy StanyZjednoczone rozpoczęły prace nad

Page 1155: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

swoim programem "wojen gwiezdnych",Skoro celem Amerykanów stało sięwyeliminowanie dziewięćdziesięciuprocent radzieckich rakiet, Rosjaniemusieli znaleźć sposób nazlikwidowanie lub unieszkodliwieniestu procent rakiet wytwarzanych w USA.Optymalnym rozwiązaniem miał byćekran energii, który chroniłby obszarZSRR, a przynajmniej jego newralgiczneczęści nieprzenikalnym parasolem. Zebrano prędko zespół wysokowykwalifikowanych naukowców i wczeluściach wąwozu perchorskiego, wjego skalnym podłożu, wywiercono iwyrąbano zadziwiający komplekspodziemi. W wąwozie zbudowanozaporę wodną, której turbiny miały

Page 1156: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

dostarczać owemu kompleksowi energiielektrycznej, zdolnej wspomóc reaktor.Pracując zawzięcie, radziecki zespółoperacyjny wkrótce doprowadziłProjekt Perchorsk do końca, nieprzekraczając napiętego planu Planrychło okazał się zbyt napięty. Przeprowadzono próbę pracyurządzenia. Test odbył się tylko raz, leczokazał się katastrofalny w skutkach...Defekt mechaniczny. Energia, któramiała zostać wydalona na zewnątrz irozproszona na wielkim sferycznymwycinku nieba, zawróciła do rdzeniaProjektu Perchorskiego. Projekt pożarłswe własne serce! Pożarł swe ciało,krew i kości - sztuczne tworzywa, skałę

Page 1157: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

i stal, paliwo nuklearne i sam stosatomowy. Energia ostatecznie strawiłasamą siebie. A kiedy wszystko sięskończyło, w rozrzedzonym powietrzu,gdzie uprzednio znajdował się stos,unosiła się kulista Brama, a laboratoria iwszystkie poziomy nad i pod reaktoremzostały obrócone w magmaty Tak właśnie określił dyrektorŁuchow te monstrualne miejsca wsąsiedztwie centralnej groty i Bramy -"poziomami magmatów". Ogromne siły,wyzwolone przez implozję, zmieszałyrazem ciała, skałę i wszystko inne,stapiając je i formując niby plastelinę,nadając im niesamowite,niewyobrażalne kształty Ludzkiewnętrzności wtopiły się w kamień A

Page 1158: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

bliżej centrum ciała spopielone przezżar implozji pozostawiły w poczerniałejskale powykręcane, nieziemskie odciski.Przypominało to na swój sposóbPompeje. Nienaturalny eksperyment wyrwałdziurę w ścianie dzielącej tenwszechświat od innego, istniejącegorównolegle. Owa świetlista kulastanowiła przejście, drzwi... Bramę.Była to specyficzna brama. Cokolwiekprzez nią przeszło, nie mogło wrócić.Podobnie nic, co weszło z drugiejstrony, z równoległego świataGwiezdnej i Słonecznej Krainy. Anajwiększy problem stanowiło to, żeGwiezdna Kraina była źródłem

Page 1159: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wampiryzmu, "ojczyzną" wampirów. Pewne istoty rzeczywiście przeszłyz tamtej strony, lecz dzięki Bogu - lubdzięki przypadkowi czy szczęściu -zostały unicestwione, nim zdążyływnieść swe zabójcze nasienie, plagęwampiryzmu, w zewnętrzny świat. Aleprzerażenie ludzi okazało się takwielkie, że po prostu nie byli w staniestawić im czoła. Stąd też katiusze. Stądwidoczne wszędzie miotacze ognia,podczas gdy w innych takichplacówkach można się raczejspodziewać gaśnic. Harry zauważył, że sporo sięzmieniło od tamtego czasu. Drewnianeplatformy, "pierścienie Saturna" ustąpiłymiejsca stalowym płytom, okalającym

Page 1160: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

rozjarzoną kulę. Zniknęły także katiusze,zastąpione przez otaczające Bramę,złowieszcze zraszacze. Wyżej zaś, podsklepieniem groty, znajdowały sięustawione na specjalnych platformach,wielkie szklane butle, zawierająceładunek dla systemu spryskiwaczy -wiele galonów silnie żrącego kwasu.Stalowe płyty pierścienia opadałyskośnie w stronę centrum, tak abywylewany kwas spływał w dół. Podkulistą Bramą, pośrodku magmatowegodna groty stal duży szklany zbiornik,służący do zbierania kwasu. Wszystkie te systemy miały oślepić,unieszkodliwić i błyskawiczniezamienić w parę każde stworzenie, które

Page 1161: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

by przeszło z tamtej strony. Po ostatniejwizycie stamtąd Wiktor Łuchow pojął,że ani eksplodująca stal, ani oddziałludzi z konwencjonalnymi miotaczamiognia nie wystarczy. Tylko jedno okazało sięwystarczającym zabezpieczeniem:używany wówczas system awaryjny,który wylał tysiące galonówwybuchowego paliwa do rdzenia, anastępnie je podpalił. Rzecz w tym, żeprzy okazji również cały komplekszostał zniszczony do cna. I odtąd... - Dlaczego wtedy nie opuściliściewąwozu? - zapytał Harry. Czemu poprostu nie porzuciliście tego miejsca,nie zamknęliście? - Owszem, zrobiliśmy to... na

Page 1162: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

pewien czas - odrzekł Łuchow.Mrugając gwałtownie, przyglądał się wświetle Bramy swemu gościowi ze snu. -Opuściliśmy, zablokowaliśmy tunele,wypełniliśmy betonem wszystkiepoziome szyby wentylacyjne i "smoczejamy", wstawiliśmy w dawne wejścieogromne stalowe drzwi, niemal jak dobankowego skarbca. No, odwaliliśmyprzy Projekcie Perchorskim nie gorsząrobotę niż wykonano po katastrofie wCzarnobylu! A potem kilka osóbsiedziało w wąwozie z czujnikaminasłuchując... aż uświadomiliśmy sobie,ze po prostu me możemy znieść ciszy! Harry zrozumiał, o co mu chodziło.Tragedia Czarnobyla nie mogła się

Page 1163: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

samoistnie powtórzyć, nie wchodziłatam w grę żadna wroga inteligencja.Skoro zaś inteligentne istoty potrafiłyzatkać dziury w Perchorsku, to inne,aczkolwiek obce, mogły je przecieżodetkać. - Musimy wiedzieć, miećmożliwość sprawdzenia, czy tam wŚrodku wszystko jest w porządku -ciągnął Łuchow. - Przynajmniej doczasu, kiedy będziemy w stanie załatwićto ostatecznie. - Tak? - Harry był szczerzezainteresowany. - Załatwić ostatecznie?Może to wyjaśnisz? Zapewne dyrektor Perchorskazrobiłby to, gdyby nie fakt, że Harrynieopatrznie stał się zbyt rzeczywisty, a

Page 1164: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

sen zaczął wydawać się czymś więcejniż zwyczajnym snem. Rosjanin obudził się w swoimsurowym, podobnym do celi pokoju.Usiadł gwałtownie na łóżku i ujrzałobok siebie Harry'ego, który patrzył nańoczyma jak dwie krople fosforyzującejkrwi. Łuchow przypomniawszy sobiesen, westchnął nerwowo i przytulił siędo nagiej stalowej Ściany. - Harry Keogh! To ty! Ty... tykłamco! - krzyknął. - Nie skłamałem, Wiktorze - odparłKeogh, - Nie zabijałem ludzi dla krwi,nie stworzyłem żadnych wampirów isam nie wstałem zarażony w ten sposób. - Być może - sapnął Łuchow. Jesteś

Page 1165: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

jednak wampirem! Harry uśmiechnąłsię, aczkolwiek uśmiech ten mógłzmrozić krew w żyłach. - Spójrz na mnie - powiedziałgłosem miękkim, niemal ciepłym, wręczmiłym. - Temu chyba nie mogęzaprzeczyć, prawda? Rosjanin nie zmienił się tak bardzood czasu ostatniej wizyty Harry'ego,Cera Łuchowa stała się może trochębardziej ziemista, oczy bardziejrozgorączkowane, ale zasadniczo byłtym samym człowiekiem. Niski iszczupły, o podbiegłej żółtymi żyłkamiczaszce, częściowo pozbawionejwłosów i poznaczonej okropnymibliznami. Lecz jakkolwiek bezbronnymógłby się wydawać, Keogh wiedział,

Page 1166: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

że w istocie jest on zwycięzcą,Przetrwał zwycięsko okropny wypadek,który zrodził Bramę; przetrwałodwiedziny istot, które przez niąprzeszły; wreszcie przetrwał nawetkońcowy pożar. Łuchow pobladł, nie mogąc znieśćwzroku Nekroskopa i zaczął dyszećjeszcze bardziej nerwowo. Modlił się,aby stalowa ściana wchłonęła go wsiebie i wyrzuciła w sąsiedniej celi,byle dalej od tego... człowieka? Stanąłjuż kiedyś twarzą w twarz z wampirem isama myśl o tym budziła w nim lęk. - Dlaczego tu jesteś? - wykrztusił wkońcu. Harry nie odwracał wzroku.

Page 1167: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Obserwował żółte żyły, pulsujące podzabliźnioną skórą czaszki. - Doskonale wiesz, dlaczego -odpowiedział. - INTESP na pewno ci toprzekazał albo polecił, by ci toprzekazano: jestem zmuszony opuścićten świat, zaś żeby to uczynić, muszęskorzystać z Bramy. Właściwie, chybapowinniście się cieszyć, że widziciemnie po raz ostatni! - Ależ tak, tak! - przyznał ochoczoRosjanin. - Chodzi tylko o to, że... że... Harry pochylił nieco głowę i znówsię uśmiechnął, równie niesamowicie. - No, dalej. - Jeśli to, co mówiłeś, jest prawdą -zaczął mamrotać, usiłując zmienić temat- że dotychczas jeszcze nikogo... nie

Page 1168: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

skrzywdziłeś... to znaczy... - Prosisz mnie, żebym cię nieskrzywdził? - Harry umyślnie ziewnął,taktownie zasłaniając dłonią rozwarteszeroko usta, lecz wpierw pozwoliłRosjaninowi zauważyć długość i ostrekrawędzie wampirzych zębów. Niechował też swych szponów. - A to nibyczemu? Ze względu na reputację? Każdyesper w Europie, a może nawet nie tylkotam, dybie na moje życie, a ja mam byćgrzecznym chłopcem? Uczciwość touczciwość, Wiktorze. No, może teraz mipowiesz, co INTESP przekazał waszymludziom i o co prosił? - Nie mogę... nie wolno miodpowiedzieć na żadne z tych pytań. -

Page 1169: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zaskomlał Łuchow, wtulając się wstalową ścianę. - Więc wciąż jesteś wiernym synemMatki Rosji, co? - parsknął szyderczoHarry krzywiąc się. - Nie. - Rosjanin potrząsnął głową.- Jestem po prostu człowiekiem,członkiem rasy ludzkiej. - Ale takim, który wierzy wewszystko, co mówią mu ludzie, prawda? - Przynajmniej w to, co mówią mioczy. Cierpliwość Nekroskopawyczerpała się. Nachylił się jeszczebardziej i chwycił w stalowe szponyprzeguby Łuchowa. - Umiesz argumentować, Wiktorze.Może powinieneś stać się jednym z

Page 1170: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wampirów! Dyrektor Projektu teraz miał okazjęna własne oczy zobaczyć, jak jegonajczarniejszy koszmar przybieramaterialną postać. Widział człowieka,który nosi w sobie najgorszą zarazę, izdawał sobie sprawę, że łatwo mógłbystać się jej kolejnym nosicielem. Leczwciąż jeszcze trzymał w zanadrzu jednąkartę. - Ty... ty jesteś zaprzeczeniem zasadnauki - wybełkotał. - Przychodzisz iodchodzisz w ten swój dziwacznysposób. Ale czy myślałeś, że ja o tymzapomniałem? Sądziłeś, że nie będępamiętał i nie zadbam o środkiostrożności? Lepiej już odejdź, Harry,

Page 1171: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zanim wpadną przez te drzwi i spalą cięna popiół. - Co? - Harry puścił jego rękę icofnął się. Łuchow uniósł pościel i pokazałNekroskopowi guzik zamontowany nastalowej ramie łóżka, który migotałczerwonym światełkiem. Harrywiedział, że aczkolwiek mimowolnie, tojednak zdradził go jego własny wampir. Była to bowiem porażka jegociemnej strony. Istota wewnątrz niegopragnęła się pokazać, przejąć władzę,załatwić tę sprawę po swojemu,wydusić z Łuchowa informacje siłą iprzerażeniem. Gdyby oparł się swemupasożytowi, może wydobyłby teodpowiedzi prosto z umysłu naukowca.

Page 1172: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Lecz teraz okazało się to niemożliwe. Nie było wszak zbyt późno na to, byodpowiedzieć ciosem, stłamsić w sobieową istotę, zmusić do uległości. Tak teżuczynił i Łuchow ponownie zobaczył wnim człowieka. - Myślałem... - załkał Rosjanin. -Myślałem, że mnie zabijesz! - Nie ja - odparł Harry, słyszącdobiegający zza drzwi tupot. - Nie ja,lecz to! Owszem, to mogło cię zabić.Ale, do cholery, przecież kiedyś mizaufałeś, Wiktorze. I czy cię zawiodłem?No, tak, fizycznie zmieniłem się. Jednakto, co we mnie prawdziwe, nie uległozmianie. - Ale teraz jest inaczej, Harry -

Page 1173: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

rzekł Łuchow, nagle uświadamiającsobie, że właśnie uniknął... Bóg wieczego. - Chyba to rozumiesz? Ja jużniczego nie robię dla siebie. Ani nawetdla "Matki Rosji". Tylko dla rasyludzkiej, dla wszystkich nas. Ktoś załomotał we drzwi, odezwałysię krzyki. - Słuchaj. - Twarz Harry'ego stałasię tak poważna i tak ludzka, jak nigdydotąd; a raczej byłaby, gdyby nie tepiekielne oczy. - Do tej pory INTESP, atakże wasz rosyjski Wydział E, jeśli jestcokolwiek wart, na pewno już wiedzą,że chcę się tylko wydostać. Więcdlaczego nie pozwalacie mi po prostuodejść?! Z korytarza dobiegł huk wystrzałów,

Page 1174: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

krótka seria, złożona chyba z dziesięciupocisków. Grad gorącego ołowiuuderzył w zamek opancerzonych drzwi,rozbijając jego mechanizm. - Chcesz... chcesz powiedzieć, żenie wiesz? - Łuchow widział teraz tylkoHarry'ego, Harry'ego - człowieka. -Chcesz powiedzieć, że nie rozumiesz? - Być może wiem i rozumiem -odrzekł Keogh. - Nie jestem pewien.Lecz teraz tylko ty jeden możesz topotwierdzić. - Oni nie martwią się twoimodejściem - powiedział, gdy drzwiotworzyły się z trzaskiem i pokój zalałoświatło. - Obawiają się, że kiedyśmógłbyś wrócić. Lękają się też tego, co

Page 1175: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

mógłbyś z sobą sprowadzić! W progu stłoczyli się przestraszeniludzie. Jeden z nich trzymał miotaczognia, migocący wylot celował prosto wŁuchowa. - Nie! - wrzasnął dyrektor, rzucającsię w kąt i przykrywając twarz chudymi,drżącymi rękoma. - Na miłość boską,nie! On już odszedł! Odszedł! Stali nadal w drzwiach, ichsylwetki malowały się nieostro wkordytowym dymie; spoglądali na nagieściany pokoju. - Kto odszedł, dyrektorze? - zapytałktoś w końcu. - Czy towarzyszowi dyrektorowi...coś się śniło? - chciał wiedzieć inny. Łuchow zwalił się na łóżko, wciąż

Page 1176: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

łkając. Tak bardzo pragnął, żeby to byłtylko sen. Wciąż jeszcze bolał goprzegub, za który chwycił go Nekroskop,i wciąż czuł żar tych straszliwych oczu,dotykających jego twarzy i wwiercającysię w mózg. Dyrektor domyślał się, że Harry niedowiedział się jeszcze wszystkiego, naczym mu zależało, że może zjawić się wkażdej chwili. - Podłączcie go! - sapnął dyrektor. - Co? - Jeden z naukowcówpospiesznie i bezceremonialnierozepchnął pozostałych, by wcisnąć sięw lukę obok łóżka Łuchowa. - Dysk?Powiedzieliście, żeby go włączyć? - Tak. - Łuchow chwycił go za rękę.

Page 1177: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- I to już, Dymitrze. Zróbcie to zaraz,natychmiast! - Opadł na plecy i złapałsię za gardło. - Nie mogę oddychać. Niemogę... oddychać. - Na zewnątrz! - rozkazałnatychmiast Dymitr Kolczow,wymachując ręką. - Wszyscy nazewnątrz! Ledwie zaczęto opuszczać pokój,dyrektor wyciągnął zesztywniałą dłoń. - Czekajcie! Ty z miotaczem ognia.Zostań przy drzwiach. Ty ze strzelbą też.Jest nabita? Srebrne kule? - Oczywiście, dyrektorze. -Mężczyzna wydawał się zaskoczony. -Co za pożytek z nie nabitej strzelby? - Jest tu ktoś z granatami? - Łuchowbył już spokojniejszy, bardziej

Page 1178: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

opanowany. - Tak, dyrektorze. Łuchow pokiwał głową i zaczerpnąłpowietrza. - Zatem wy trzej, nie, wszyscy,czekajcie za drzwiami. I od tej chwilinie spuszczajcie mnie z oczu. - Zwysiłkiem opuścił nogi na podłogę.Zauważył, że Dymitr Kolczow wciążstoi obok. - Dyrektorze, ja... - zacząłKolczow. - Już! - ryknął Łuchow. -Człowieku, czy jesteś głuchy? NieSłyszałeś? Powiedziałem: uruchomićnatychmiast dysk. A potem powiadomciepokój dyżurny i połączcie mnie gorącąlinią z Moskwą.

Page 1179: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Z Moskwą? - Kolczow wycofywałsię z niewielkiej izby, blady i niecoprzygarbiony. - Z Gorbaczowem - wychrypiałŁuchow. - Z Gorbaczowem i nikiminnym. Bo nikt inny nie może decydowaćw tej sprawie!

ROZDZIAŁ DRUGI - WPOJEDYNKĘ - GWIEZDNAKRAINA - REZYDENT

Nekroskop wiedział, że czasupozostało niewiele, że nie ma chwili dostracenia. Rosjanie opracowali jakieś"ostateczne rozwiązanie" problemuperchorskiego, a to znaczyło, że musi

Page 1180: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

przedostać się przez Bramę, zanimwcielą swój plan w życie. Przeniósł się do Detroit i tuż poosiemnastej dwadzieścia znalazł zakładobsługi motocykli połączony z salonemwystawowym, który akurat zamykano.Ostatni zmęczony pracownik zbierał siędo odejścia - czarny dozorca pałacu,odstawił miotłę, umył ręce. Za pół-lustrzaną szybą stały w szereguprzepiękne, chromowane, lśniącemaszyny. - Nekroskop, tak? - powiedział ktośw mowie zmarłych, ledwie Harryskorzystał z drzwi Mobiusa, by dostaćsię do środka salonu wystawowego.Zaskoczyło go to, gdyż umarli niewiele znim ostatnio rozmawiali. - To chyba ty

Page 1181: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

jesteś tym sprzymierzeńcem - ciągnąłnieznajomy - bo słyszę twoje myśli! - Masz nade mną przewagę - odparłniezwykłe uprzejmie Harry,jednocześnie wpatrując się w łańcuch,który przechodził przez szprychyprzednich kół błyszczących motocykli. - Że niby co? Ach, tak! Nie znaszmnie, o to chodzi? No więc, za życiabyłem Aniołem. Czasami mowa zmarłych przekazujewięcej niż same słowa. Harry'ego niezdziwiłoby już, gdyby takie istotyrzeczywiście istniały, zwłaszcza wkontinuum Mobiusa. Tym razem jednakstwierdził, że rzekomy anioł nie posiadażadnej aureoli.

Page 1182: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Aniołem Piekieł? - Harry stanął nałańcuchu i pociągnął go oburącz.Wyzwolił ogromną wampiryczną siłę, ażjedno z ogniw pękło z trzaskiemprzypominającym wystrzał pistoletu. - Anie miałeś przypadkiem jakiegośimienia? - Ej! Ho, ho, ho! - Anioł gwizdnął zpodziwem. - Potrafisz pewnie teżprzeskakiwać wysokie budynki, co? Czyto ptak? Czy samolot? Nie, miłościwy,rwący łańcuchy, budzący trupyNekroskop! - Uspokoił się. - Moje imię?Pete! Cholernie fajne do nabijania się,nie? Petey, Petey! To brzmi jak jakiśpieprzony piczuś. Więc używam imienianadanego przez Kapitułę: Wampir! O,ale widzę, że masz problemy.

Page 1183: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Harry złożył stopkę harley-davidsona i wycofał go z szeregu wkierunku tylnej ściany salonu. Jednakostatni pracownik usłyszał "strzał"pękającego łańcucha i zawrócił poprzezciąg zamkniętych na klucz drzwi. - Mnie się Pete podoba -powiedział Harry. - A co ty tutaj robisz? - Waśnie tu odwaliłem kitę -odpowiedział Anioł. - Nigdy nie mniestać na jedno z tych wielkichbłyszczących cacek Ale wciąż,przychodziłem, chociaż popatrzeć. Tomiejsce było świątynią, kościołem, a teharleye wszechpotężnymi kapłanami. - W jaki sposób umarłeś? - Harryprzekręcił kluczyk w stacyjce i wielki

Page 1184: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

motocykl zapalił. Każdy puls każdegotłoka było słychać niemal oddzielnie. - Którejś nocy miałem awanturę zmoją cizią - odrzekł Anioł. - I RandyMandy nawiała. No to zatankowałemsobie trochę wysokich procentów, aswojej maszynie super oktanów.Zabuzowało mi w głowie akurat wtedy,kiedy na liczniku wybiła setka. Nazakręcie wyleciałem z drogi, wpadłemna stację benzynową i gruchnąłem wdystrybutor. Spaliliśmy się, ja i mójmotor w rozgrzanym do białościgejzerze! To, co zostało z mojego ciała,pofrunęło razem z wiatrem. Ale jawylądowałem tutaj. - Pete - odezwał się Harry - zawszechciałem jeździć motorem, ale jakoś

Page 1185: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

nigdy nie mogłem znaleźć na to czasu. - Nie umiesz? - No właśnie - przytaknął Keogh. -Wiesz, mogę zacząć żmudną naukę alboprzyjąć trochę porad eksperta, prawda?Więc... masz tę na przejażdżkę? - Ja? - No a kto? - No jasne! - I Harry niemalfizycznie poczuł jego obecność nadopasowanym do ciała siodełku. Ichumysły zlały się w jedno, kiedy Harrydodał gazu i wyrwał z piskiem opon igrzechotem biegów prosto w szklanąścianę! Tymczasem dozorca, a zarazemsprzedawca, otworzył ostatnie drzwi i

Page 1186: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wszedł do salonu. Stał teraz oparty oogromne okno wystawowe, tuż przedHarrym. Wyrzuciwszy na boki ręce,wrzasnął z przerażenia, nie odrywającwzroku od pędzącego motocykla.Wiedział, że maszyna za chwilępogruchocze mu kości, podobnie jak iobłąkanemu cykliście, lecz nie miałpojęcia, w którą stronę uskoczyć.Zamykając oczy i odmawiającmodlitwę, osunął się na szybę, a potemryczący potwór uderzył w niego i...przeszył na wylot. Gdy hałas ucichł, sprzedawcauchylił nieco powieki, poczym otworzyłszeroko oczy. Harley-davidson i szalonyjeździec zniknęli. Na posadzce widniałyślady opon, w powietrzu unosiły się

Page 1187: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

niebieskawe spaliny, pobrzmiewałojeszcze gasnące echo silnika, lecz niebyło żadnego motoru ani motocyklisty. Aszklana ściana nadal była nienaruszona. "Nawiedzone! - pomyślałmężczyzna, zanim stracił przytomność. -Chryste, zawsze to wiedziałem! Tomiejsce jest nawiedzone przez złeduchy!" Miał rację, a zarazem jej nie miał.Miejsce to od kilku chwil przestało byćnawiedzone. Bowiem motocyklista Pete,zwany Wampirem zabrał się razem zHarrym Keoghem i podobnie jak Harrymiał nigdy tu nie wrócić...

* * *

Page 1188: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Harry popłynął przez kontinuumMobiusa na Zakinthos, wywołał drzwi iwypadł przez nie z prędkościączterdziestu mil na godzinę na wyboistąpowierzchnię oświetlonej gwiazdami,greckiej drogi. Nie mając doświadczenia zmotorami, z pewnością znalazłby tamwłasną zgubę, ale jego rękoma iumysłem kierował Pete cyklista. Wielkamaszyna trzymała się pewnie napodziurawionym asfalcie. Zek czekała na Nekroskopa nakrętych białych schodach prowadzącychdo drzwi, ale już wcześniej powitała gotelepatycznie.

Page 1189: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Penny wstała. Pije kawę - wypiłajej już mnóstwo! - To moja wina - odpowiedziałHarry. - Pohulaliśmy trochę. To był naszbal pożegnalny. - Przypomniał mu sięjego dom koło Bonnyrigg niedalekoEdynburga. Bardzo "gorąco" gopożegnali. - Och! - wykrzyknął z zachwytemWampir, widząc obraz Zek, odbity wumyśle Harry'ego. - To twoja cizia? -Ale oczywiście wołał w mowiezmarłych i Zek nie mogła tego usłyszeć,nie wiedziała nawet o jego obecności. - Nie - odparł Harry, zwracając siętylko do Pete'a. - To przyjaciółka. Apoza tym pilnuj swoich spraw i swegojęzyka!

Page 1190: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Zek i Harry uścisnęli sobie dłonie.Po chwili dołączyła do nich Penny.Podeszła blada do drzwi i uśmiechnęłasię, jednakże z jakimś zmęczeniem,nieco... niesamowicie, widząc, zeNekroskop wrócił. I nagle Zek ujrzała,że źrenice Penny, oświetlone przezlampę nad drzwiami, jarzą się czerwonojak u ćmy... Wolała nie patrzeć w oczy Harryego. Zresztą nie istniała taka potrzeba,podobnie też nie trzeba było mówić nicna głos, gdyż ich umysły pozostawały wkontakcie. - Zek - rzekł Harry. - Jestem twoimdłużnikiem. - To my jesteśmy twoimi

Page 1191: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

dłużniczkami - odparła. - Wszyscy. -Teraz już nie. Zrewanżowałaś mi się wimieniu całej reszty. - Żegnaj, Harry -powiedziała na głos. Pochyliła się ipocałowała go w usta, chwilowozupełnie ludzkie, chociaż zimne. Poprowadził Penny wzdłuż drzewdo motocykla. Zek stała w świetle lampyi gwiazd, machając na pożegnanie.Reflektor harleya wydobył z mrokuścieżkę prowadzącą do drogi. Zek słyszała, jak warkot silnikaprzechodzi w wycie, widziała snopświatła przecinający noc, wstrzymałaoddech. Po chwili hałas stał się gasnącymechem, przetaczającym się wśródwzgórz, motocykl zniknął jakby nigdy

Page 1192: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

nie istniał... - Masz zamknięte oczy? - zapytałtelepatycznie Harry. - Tak - odpowiedziała w myślach,szeptem. - Dbaj o to, żeby były mocnozaciśnięte, póki nie każę ci otworzyć.Pędząc wielkim motocyklem przezkontinuum Mobiusa, wraz z Penny iPetem Wampirem na tylnym siodełku,Harry kierował się u BramiePerchorskiej. Znał dokładnie jejpołożenie. Na ekranie jegometafizycznego umysłu migały równaniaMobiusa, otwierające i zamykające niekończącą się krzywą drzwi na jegodrodze. A kiedy drzwi zaczęły

Page 1193: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wykrzywiać się i drżeć, Harry pojął, żejest już prawie na miejscu. Takoddziaływała Brama, zakrzywiałaczasoprzestrzeń Mobiusa, podobnie jakczarna dziura zakrzywia światło. Wchwilę później Keogh przeprowadziłmotor przez ostatnie topniejące,rozpadające się drzwi i wypadł zkontinuum na skraj stalowego dyskuotaczającego Bramę. Wiktor Łuchow natychmiast gospostrzegł. Dyrektor Projektu rozmawiałwłaśnie z grupką naukowców. Stali nabrzegu tarczy, gdzie płyty były pokrytetrzycalową gumą. Taka warstwaizolująca zabezpieczała cały obwód.Dysk nie tylko pozostawał pod

Page 1194: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

śmiercionośnym napięciem, ale także byłściśle połączony z systemem zraszaczy. Ledwie potężna maszyna Harry'egowyłoniła się z rykiem z kontinuum,materializując się w tejczasoprzestrzeni, zatańczyły wokół niejbiało-niebieskie wstęgi wyładowań. Opony harleya -"WrzeszczącegoOrła" - były szerokie, grube i znajlepszej gumy, ale nagły upadekprzeszłopięćsetsiedemdziesięciofuntowegomotocykla zatrząsł gwałtowniestalowymi płytami, wywołując trzaski ibuczenie wyładowań elektrycznych.Błękitne błyskawice rozpełzły się pocałym dysku niczym świetlne węże,

Page 1195: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

potęgujące jeszcze głuchy warkottłoków, przepełniający kulistą, wielceakustyczną grotę. A w górze otwarły sięzawory z kwasem! Intuicja matematyczna Nekroskopabyła w szczytowej formie. Wszystkoobliczył idealnie, a poza tym cóż złegomogłoby się zdarzyć w przeciąguniespełna sekundy? Obchodząc wraz zŁuchowem grotę, właściwie wizję grotyzawartą w umyśle dyrektora, niedostrzegł Żadnej broni palnej. Wylotyzraszaczy znajdowały się jakieśdwadzieścia stóp nad powierzchniądysku. Uruchomienie ich i napełnieniezajmowało na pewno nieco czasu. Harrymiał szansę zniknąć w kulistej Bramie,nim pierwsze mordercze krople

Page 1196: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

dosięgną stalowych płyt. A jednak, gdy wynurzył się wrozświetlonej grocie i koła pisnęły nametalu, próbując znaleźć oparcie, odrazu pojął, że coś jest nie tak. Dotyczyłoto nie tyle jego obliczeń, co raczej planujako takiego, tego, co o tym planie jużwiedział, co wcześniej wiedział.Przypomniał sobie swoją zabarwionąpurpurą, neonową nić życia, którauciekała z biegnącego w przyszłość toru,odrywając się pod kątem prostym, byzniknąć w oślepiającym, czerwono-błękitnym ogniu, rozstać się z tymwymiarem i czasem, zaszyć się wGwiezdnej Krainie. Oderwała się tylko ta jedna,

Page 1197: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

samotna linia życia. Natomiast liniażycia Penny... Zmniejszając prędkość zczterdziestu do trzydziestu mil nagodzinę, tak żeby koła przestały sięślizgać, Harry wspomniał niezmiernieważną zasadę: nigdy nie próbuj odczytaćprzyszłości, to może być zwodnicze.Lecz przecież wziął pod uwagę nawet tochwilowe ograniczenie szybkości,zresztą cała akcja była kwestią sekundy,jednego tyknięcia zegara. Kto zatem popełnił błąd?Odpowiedź była prosta: Penny. Czy chociaż raz go posłuchała? Czychoć raz wypełniła dokładnie jegopolecenia? Nie, nigdy! Mimo iż byłaniewolnicą, nie czuła przed nim

Page 1198: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

respektu. Traktowała go jak kochanka, anie władcę. A w swojej niewinnościPenny była ciekawska i lekkomyślna. Kazał jej trzymać oczy zamknięte,ale Penny, jak to Penny, postąpiła naprzekór. Otworzyła je, ledwie wypadli zdrzwi Mobiusa, w sam raz, by ujrzećrozjarzone cyklopie oko Bramy,wyłaniające się przed rozpędzonymmotocyklem. Widząc je, "czując", że zachwilę się z nim zderzą, zareagowałainstynktownie. A przecież nie powinnabyła się tym przejmować; mieli sięzderzyć, przebić na drugą stronę - na tympolegał cały plan. Gdyby Nekroskopowinie zależało tak bardzo na czasie,zdążyłby może jej to wszystko

Page 1199: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wytłumaczyć.

* * *

Ten ciąg myślowy przemknął przezgłowę Harry'ego w ułamku , kiedy Pennykrzyknęła i puściła go, by zakryć sobieoczy... Tylne zawieszenie motocyklapodskoczyło, amortyzując drżeniestalowych płyt... i, jak narowisty źrebak,wyrzuciło oszołomioną dziewczynę wpowietrze! W ułamek sekundy późniejKeogh przeszył powłokę świetlistej kulii zniknął w jej wnętrzu... Sam jeden,samotny. A ściślej, jedynie z PetemWampirem, uczepionym jego pleców. - Hej! - ryknął Pete. - Keogh,

Page 1200: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zgubiłeś swoją cizię! Harry obejrzał się do tylu i zobaczyłPenny spadającą w upiornie zwolnionymtempie na płyty dysku. Włosy i ubraniespowiły macki błękitnego światła,obracając jej ciało w roziskrzony,wirujący fajerwerek. Lunął deszczkwasu i z platformy podniosła siękurtyna cuchnących oparów. Wijące sięjak piskorz zwłoki stały się wilgotne iczarno-czerwone, skóra i odzież zaczęłyodpadać, przeżarte kwasem. W jakimśmakabrycznym tańcu miotały się postalowych płytkach pośródrozwibrowanych cząsteczek wrzącejkrwi, skwierczącej niczym krople wodyspadające na rozpaloną, tłustą patelnię. Rzecz jasna, Penny zginęła już przy

Page 1201: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

pierwszym błysku niebieskiego ognia iniczego nie czuła. W przeciwieństwiedo Harry'ego. On pojął absolutną grozętej sceny. Wciągnął z sykiem oddech,widząc, że ostatni impuls elektrycznyprzylepił jej ciało do stalowych łusek,gdzie kwas i ogień obróciły je w popiół,smołę, dym i odór. Nie mógł nic zrobić, nawet on,Harry Keogh. Znalazł się już w i niemógł się cofnąć. Jednakże los czasami byłalitościwy. Jej pojedynczy, niemy,telepatyczny krzyk nie zdążył dosięgnąćHarry'ego, gdyż przekroczył on już prógdrzwi do innego Świata. Podobniemowa zmarłych; jeśli Penny z niej teraz

Page 1202: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

korzystała, słowa roztrzaskiwały się oBramę...

* * *

Nekroskop pragnął umrzeć.Najchętniej wyzionąłby ducha tu i teraz,natychmiast. Jednakże tkwiąca w nimistota miała inne plany. Pete Aniołrównież nie zamierzał na to pozwolić.Wspólnymi siłami zamknęli Harry'egomiędzy sobą, przeobrazili w nieczułykamień, zamrozili jego uczucia. Wyzuty z emocji i myśli,wewnętrznie pusty, kiwał się nasiodełku harleya, pozwalając improwadzić.

Page 1203: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

I prowadzili go przez całą drogę, ażdo Gwiezdnej Krainy...

* * *

Harry siedział na głazie, obokmilczącego już harleya. Wielka maszynastała nieruchomo, osrebrzona przezksiężyc w pełni i upiorne Światłogwiazd. Motocykl nawet w saloniewystawowym na Ziemi sprawiał dośćniesamowite wrażenie, tutaj zaś, wGwiezdnej Krainie, był zupełnie, idosłownie, obcym ciałem. NatomiastHarry - wręcz przeciwnie. Jako wampir,należał do tego miejsca. Znów miałprzed oczyma Penny. Przypomniawszy

Page 1204: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

sobie jej Śmierć, nabrał tchu, byrozpaczliwie zawyć, ale zakrztusił się.Zacisnął pięści i nie otwierałszkarłatnych oczu, póki na zawsze niewypędził jej ze swych myśli. Wysiłek ten do dna wypompowałzeń siły, ale okazał się konieczny.Wszystko, czym była Penny - czyktokolwiek inny - stało się odległe inieosiągalne. Nie mógł już wrócić, niemógł jej wskrzesić. - Złe wibracje, facet - powiedziałcicho Pete. - Co teraz, Harry? Koniecjazdy? Harry wstał, wyprostował się irozejrzał dookoła. Nadciągał zmierzch istrzelistych górskich szczytów napołudniu nie oblewał złoty blask.

Page 1205: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Wschód zasłały szczątki zdruzgotanychwieżyc - obalonych wampirzychpałaców. Tylko jeden z nich pozostałnietknięty: ponura kolumna z ciemnegokamienia i szarej kości, wysoka nakilometr. Kiedyś było to domostwo LadyKaren, lecz te czasy dawno minęły, aKaren wybrała Śmierć. Na południowym zachodzie,wysoko w górach, miał swój OgródRezydent. Tak, Rezydent - Harry Junior,otoczony Wędrowcami i troglodytami,bezpiecznymi w schronieniu, które dlanich 354 wybudował. Ale od bitwy oOgród minęły już cztery lata. "Czy mójsyn nadal panuje, czy też jego wampirostatecznie wziął górę?" - zastanawiał

Page 1206: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

się Keogh. Jego myśli były, oczywiście,tożsame z mową zmarłych. Pete Aniołspieszył z odpowiedzią. - Może byśmy po prostu pojechalisprawdzić, co? - odrzekł. - Kiedy ostatnio tu byłem -powiedział Harry - Pokłóciliśmy się isyn dał mi się zdrowo we znaki. Ale -wzruszył ramionami - i tak czy później,dowie się, że wróciłem. - No, to jedziemy! - Pete palił siędo przejażdżki. - Wskakuj na starego'Wrzeszczącego Orla" i zapalaj. Nekroskop potrząsnął głową. - Nie potrzebuję motocykla, Pete.Już nie. - No tak, racja. - Eks- Anioł zasępił

Page 1207: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

się. - Masz swój własny środektransportu. Ale co ze mną? Harry zastanawiał się nad tym przezchwilę, po czym uśmiechnął się lekko.To, że nadal potrafi zdobyć się nauśmiech, dowodziło jego siły. Pete,rzecz jasna, odczytał jego myśli i wydałdziki okrzyk radości. - Nekroskop, naprawdę chcesz tozrobić? - Nie posiadał się zpodniecenia. - Oczywiście - rzekł Harry. - Czemuby nie!? - I dosiedli motocykla. Zawrócili, znaleźli prosty odcinektwardo ubitej, wolnej od skał ziemi iruszyli niczym pocisk. Wydawało się, żejakaś prehistoryczna bestia wypełniła

Page 1208: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

rykiem rozgwieżdżoną ciszę GwiezdnejNastępnie, nie schodząc poniżej setki iwzbijając za sobą półmilowy ogonkurzu, Harry otworzył drzwi Mobiusa iwpadli do środka, taranując bramę czasuprzyszłego. I oto mknęli w przyszłośćpośród nieskończonych błękitnych, izielonych, a nawet czerwonych liniiżycia. Błękitne oznaczały Wędrowców,zielone tropicieli, a czerwone... - Wampiry? - podchwycił Pete. - Na to wygląda. - odparł Harrywzdychając. Ale Pete zaśmiał się tylko jakszaleniec. - Moi ludzie! - wykrzyknął. I sunęli dalej, jeszcze przez krótkąchwilę.

Page 1209: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Pete, tutaj wysiadam - powiedziałwreszcie Harry. - To znaczy... że motor jest całkiemmój? - Na wieki wieków. Pete'owi brakowało słów, bywyrazić swą wdzięczność, więc nawetnie próbował. Harry otworzył drzwi doprzeszłości i zatrzymał się na chwilęprzed progiem, by spojrzeć na mknącegow przyszłość harleya. Z oddalidochodziło zwielokrotnione echoradosnego okrzyku Anioła.

* * *

Page 1210: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Nekroskop przeniósł się na skrajOgrodu. Oparł się o niski kamienny muri przyglądał się Gwiezdnej Krainie.Gdzieś pomiędzy tym miejscem adawnymi terytoriami Lordów, gdzieteraz walały się szczątki ich wieżyc,powinna jaśnieć ostrym blaskiem kulistaBrama - drugi koniecczasoprzestrzennego przejścia, aberracjaprzestrzeni, której odpowiednikznajdował się w Perchorsku. Harry'emuwydawało się, że nawet stąd dostrzegaślad jej światła, upiorny blask upodnóża odległych, szarych gór. Wraz z bezcielesnym Petemwyjechał motocyklem z tutejszej Bramy,przeniknąwszy oślepiającą jasność"szarej dziury" łączącej Perchorsk z tą

Page 1211: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

skalistą równiną, lecz niewiele z tegopamiętał. Co więcej, przypominał sobiewyraźnie swój ostatni tutaj pobyt, który,o dziwo, zdawał mu się bardziejrzeczywisty niż wszystko, co zaszło dotej chwili. Przyczyną takiego stanurzeczy mogło być to, że pragnął terazzapomnieć o wszystkim, co spotkało gona Ziemi. Ogarnął wzrokiem wielomilowe,nieznane, północne przestrzenie,ciągnące się po krzywiznę granatowo-zielonego horyzontu, leżącego podwędrującym księżycem, błyszczącymigwiazdami i kuszącym blaskiem zorzypolarnej. Gdzieś tam znajdowała sięnigdy nie dotknięta słońcem Kraina

Page 1212: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Wiecznych Lodów, dokąd odniepamiętnych czasów wypędzanopotępione, skazane i zapomnianewampiry. A także Szaitisa, kiedyLordowie ponieśli klęskę, a ich wieżyceległy w gruzach podczas bitwy o OgródRezydenta. Nekroskop i Lady Karenrozmawiali z Szaitisem, zanim ten udałsię na wygnanie. Nawet wówczas butnywampirzy Lord otwarcie pożądał ciałaKaren, a jeszcze bardziej sercaRezydenta. Ale pożądał na próżno.Przynajmniej wtedy. Harry potrzebował Lady Karen doswoich własnych celów. Podobnie jakjego syn nosiła w sobie wampira. Igdyby potrafił wygnać z niej to kosza

Page 1213: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

marne stworzenie, prawdopodobniemógłby też wyleczyć Rezydenta. Głodził Karen w jej wieży,wykorzystał krew prosięcia dowywabienia jej pasożyta, a następniespalił go, zanim potwór zdążył wrócićdo jej ciała. Jednakże potem sprawy niepotoczyły się zgodnie z planem. Resztawydarzeń wciąż jeszcze trwała w jegopamięci. Karen przyszła do niego we śnie,stanęła nad nim w prześwitującej białejsukni i obróciła jego triumf w klęskę. "Nie rozumiesz, co mi zrobiłeś?" -powiedziała. "Ja, która byłamwampirzycą, teraz jestem pustą skorupą!Bo kiedy się poznało tę moc, tę

Page 1214: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wolność, te spotęgowane wampirzeemocje... czym to potem zastąpić? Żalmi cię, gdyż wiem, dlaczego to zrobiłeś,i wiem także, że poniosłeś porażkę!" Harry obudził się i szukał jej wewszystkich pokojach na wielupoziomach jej orlego gniazda, lecz niemógł odnaleźć. W końcu poszedł nawysoki balkon i popatrzył w dół. Ujrzałbiałą suknię Karen. Leżała pomięta naosypisku przeszło kilometr niżej. I niebyła już zupełnie biała, a przesiąkniętaczerwienią. Ale wciąż otulała ciałoKaren. Nekroskop otrząsnął się z zadumy, zrozmysłem porzucił myśl o GwiezdnejKrainie i o ranach, które mu zadała, ipopatrzył na Ogród. Zorientował się

Page 1215: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

natychmiast, że musiało coś się zdarzyć.Ujrzał zdemolowane cieplarnie,zrujnowane siedziby Wędrowców. Stawy pokryła warstwa zielonejrzęsy. Przezroczysta folia palmiarniłopotała, targana zimnymi prądamiwiejącymi znad Gwiezdnej Krainy.Domy mieszkalne, a zwłaszcza tenHarry'ego Juniora niszczały: na dachachbrakowało dachówek, okna byłypotłuczone, rury centralnegoogrzewania, wyprowadzone z ciepłychstawów popękały wylewając swązawartość na ziemię. - To już nie to samo, Harry-Piekielniku, prawda? - odezwał się tużobok głęboki i gardłowy, smutny głos,

Page 1216: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

choć może nie dokładnie tymi słowy.Jednak telepatia Nekroskopa dodałabrakujące fragmenty, których jego uszomnie udało się rozpoznać - łatwo byćlingwistą, gdy jest się równocześnietelepatą. Harry odwrócił się w kierunkumężczyzny, który zbliżał się z brzękiempod osłoną ściany. Kiedy tamtenzauważył ponurą szarość jego skóry iszkarłatne oczy zatrzymał się. - Witaj, Lardisie - rzekł Keoghgłosem równie, lub nawet bardziejgłębokim niż przybysz i skinął głową. -Mam nadzieję, że ta strzelba jestprzeznaczona na mnie! - Bynajmniej nieżartował; ten człowiek mógłby mugrozić. - Na ojca Rezydenta! - Lardis

Page 1217: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

spojrzał na broń w swych rękach, jakbywidział ją po raz pierwszy, z niejakimzaskoczeniem. Zaszurał niezgrabnienogami, jak chłopiec przyłapany naprzygotowaniach do jakiegoś drobnegowystępku. - Skądże! Ale... - PrzywódcaWędrowców znów spojrzał Harry'emuw oczy, opuszczając nieco powieki. -Gdziekolwiek byłeś i cokolwiek robiłeśpo opuszczeniu Gwiezdnej Krainy,Harry - widzę, że ciężką miałeś dolę. -W końcu odwrócił wzrok zerknął naOgród. - No tak, tu też panowały ciężkieczasy. I obawiam się, że przyjdą jeszczegorsze. - Ciężkie czasy? Mógłbyś towyjaśnić? - poprosił Keogh.

Page 1218: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Lardis Lidescu był Cyganem. Miałokoło pięciu stóp i ośmiu cali wzrostu,zwalistą budowę ciała i z wygląduwydawał się być w wieku Nekroskopa.W istocie był o wiele młodszy, leczGwiezdna Kraina i wampiry odcisnęłyna nim swe piętno. Mimo swej krępejpostury, wyróżniał się zręcznością.Otwarte i szczere, okrągłe obliczeLardisa okalały ciemne, długie włosy,wśród których mieniły się siwe pasma.Miał skośne, krzaczaste brwi,spłaszczony nos i szerokie wargi,ukrywające mocne, choć nierówne zęby.Brązowe oczy nie kryły w sobie cieniazłośliwości, patrzyły bacznie, rozumnie iprzenikliwie. - Wyjaśnić? - zdziwił się Lardis,

Page 1219: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

nie zbliżając się ani o krok. - A czy to,co widzisz, nie wystarcza? - Rozpostarłszeroko ręce, jakby chciał objąć całyOgród. - Nie było mnie tu przez cztery lata,Lardisie - przypomniał mu Harry, acznie wyraził tego dokładnie w tensposób. W myślach dokonywałautentycznego przekładu. Czasu wGwiezdnej i Słonecznej Krainie niemierzyło się w latach, a w okresachmiędzy wschodem, gdy słońce oblewałozłotem szczyty granicznych gór, azachodem, kiedy to na północnym niebietańczyły zorze. - Opuściłem to miejscepo skończonej i zwycięskiej wojnie zLordami. Rezydenta wówczas bardzo

Page 1220: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

dotkliwie poparzyło słońce, ale zaczynałjuż odzyskiwać siły. Przyszłość twoja itwego plemienia Wędrowców, a takżetroglodytów Rezydenta rysowała sięjasno. Cóż więc się stało? Gdzie sąwszyscy? I gdzie jest sam Rezydent? - W samą porę. - Lardis pokiwałpowoli głową. - Akurat w samą porę. -Po chwili zachmurzył się. - Pamiętamciebie, Zek i Jazza, jakby to wszystkozdarzyło się wczoraj. Wspominam teżdobre czasy, jakie nastały bezpośredniopo bitwie o Ogród. W chwili, gdyzobaczyłem twoje oczy, pojąłem, żejesteś w nie mniejszym stopniu ofiarąniż kiedyś Rezydent. A ponieważ jesteśjego ojcem, i chyba też dlatego, że mamtę strzelbę, nabitą srebrem - nie

Page 1221: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

obawiałem się ciebie. Przecież w końcujestem Lardis Lidescu, którego nawetwampiry darzyły szacunkiem. - Przede wszystkim czuły respekt! -wtrącił Harry. - Nie bądź taki skromny.Więc do czego zmierzasz, Lardisie? - Zastanawiam się... - zaczął Lardis,po czym przerwał i westchnął. -Rezydent, kiedy był normalny,wspominał... Harry miał ochotę zajrzeć doumysłu Lardisa, lecz coś go ostrzegło,żeby nie brać na siebie zbyt wiele. - Tak? - zachęcił. - Czy to możliwe... - Lardisgwałtownie przeładował strzelbę iskierował lufę prosto w serce Harry'ego

Page 1222: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- że jesteś ich strażą przednią? Nekroskop wytworzył pod sobądrzwi Mobiusa i wpadł w nie - by wnastępnej chwili wyrosnąć za plecamiwodza Wędrowców. Echo strzałudźwięczało jeszcze wśród skał; wpowietrzu zawisł zapach czarnegoprochu. Lardis klął siarczyście i obracałstrzelbę i lewo, zataczając pełny łuk. Harry dotknął jego ramienia, a gdyten przykucnął i odwrócił się, wyrwałmu broń. Oparł strzelbę o ścianę izmrużył oczy. - Przejdźmy się i porozmawiajmy,Lardisie - warknął. - Ale tym razemspróbujmy być nieco bardziej szczerzy. Cygan przez moment czaił się wpółprzysiadzie, wyciągając ręce i

Page 1223: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

mrużąc oczy. Jednak ostatecznierozmyślił się. Harry był wampirem.Walka z nim równała się śmierci. - Nie ma potrzeby umierać, Lardisie- powiedział miękkim głosem. - I nie mapotrzeby zabijać. Nie jestem niczyjąstrażą przednią. No, może w końcu mipowiedz, co się tutaj stało, co się tudziej? - Wiele rzeczy się zdarzyło -mruknął Lardis, odzyskawszy oddech. -A jeszcze więcej się zdarzy. To znaczy,jeśli sprawdzą się przeczuciaRezydenta, jego sny o zagładzie. - Gdzie jest teraz Rezydent? -zapytał z naciskiem Harry. - Popatrzyłostro na Lardisa. - Wilkołak, tak go

Page 1224: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

nazwałeś? I gdzie jego matka? - Jego matka? - Lardis uniósł sweskośne brwi. - A, jego matka! Twojażona, najłagodniejsza dama, Brenda. - Była kiedyś moją żoną -potwierdził Harry. - Chodź za mną - rzekł Lardis. Poprowadził Keogha przez Ogród.Stało się jasne, że nikt nie dba o tomiejsce. Stawy zarastały, cieplarniebyły puste i zimne, ostry wiatr goniłkłęby uschniętej roślinności przezpłaską, niegdyś żyzną przełęcz. A pojednej stronie, gdzie grunt zaczynałwznosić się ku wyższym szczytom,znajdował się skromny kopiec, gróbBrendy. W przypływie wzruszenia Harry

Page 1225: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

sięgnął tam mową umarłych. To przyszłoinstynktownie... jak bicie serca... jakoddychanie... W chwilę późniejprzypomniał sobie jednak, w jakimostatnio była stanie, i wycofał się. - Czy umarła spokojnie? - zapytałLardisa. - Tak - odparł Cygan. - Wschód,łagodny deszcz i kwitnące kwiaty.Odpowiednia pora na odejście. - Nie była chora? Lardis potrząsnął głową. - Może trochę słabowita. Przyszedłjej czas. Harry odwrócił się. - Ale samotna, tutaj... - Nie była samotna! - zaprotestował

Page 1226: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Lardis. Troglodyci ją kochali. MoiWędrowcy też. I jej syn. Pozostał przyniej do końca. To pomogło muzapomnieć o własnych kłopotach. - Własnych kłopotach? - powtórzyłza nim Harry. - Nazwałeś go: HarryWilkołak. Pytam cię jeszcze raz: gdziejest Rezydent, Lardisie Lidescu? Cygan przyglądał się mu przezchwilę, po czym spojrzał na księżycwyglądający zza szczytów i zadrżał. - Tam, w górach - oświadczył. -Gdzieżby indziej? Dziki jak jego bracia,ugania się z nimi między drzewamiporastającymi granie. Albo wyleguje sięze swą suką w jaskini w SłonecznejKrainie, albo poluje na lisy na dalekimzachodzie. Ludzie widują go czasem z tą

Page 1227: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

sforą... Rozpoznają go po ludzkichrękach, które ma zamiast łap. I,oczywiście, po purpurowych oczach. Harry nie musiał pytać o nic więcej,teraz już wiedział. Dość częstorozmyślał o tym wcześniej. - Kiedy Rezydent - powiedziałcicho - zmienił się, a Lordowie zostalipobici i nie stanowili już zagrożenia, nieistniało nic, co by trzymało tu jego ludzi,wiązało z sobą. Może nawet baliście sięgo. I tak wy, Wędrowcy, odeszliście zpowrotem do Słonecznej Krainy,troglodyci wrócili do swoich jaskiń. AOgród... chyli się ku upadkowi. Chybaże ja przywrócę mu dawną świetność. - Ty?

Page 1228: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Czemu nie? Kiedyś o niegowalczyłem. Głos Lardisa stał się cierpki,burkliwy. - I będziesz również polował wSłonecznej Krainie - na mężczyzn,kobiety i dzieci - w bezksiężycowenoce? - Czy mój syn poluje naWędrowców? Czy kiedykolwiek torobił? Lardis odwrócił się nagle. - Muszę już iść. Na tyłach tejprzełęczy jest szlak, rozpadlina,przejście. Tamtędy wrócą przez góry doSłonecznej Krainy. Harry nie odstępował go na krok. - A tak w ogóle, po co tu

Page 1229: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

przyszedłeś? - zapytał Keogh. - Żeby przypomnieć sobie tomiejsce, odwiedzić je po raz ostatni. - Jak żyje się teraz w SłonecznejKrainie, kiedy nie ma wampirów.Osiedliliście się, czy koczujecie jakprzedtem? Lardis odwrócił się i parsknął. - Co? Nie ma już wampirów? No,może chwilowo! Ale bagna wrą od ichnasienia. Jest tak, jak było w dalekiejprzeszłości, a co zdarzyło się wówczas,znowu się powtórzy. Dzisiaj wampiry,jutro Lordowie-wampiry. Harry przystanął. Cygan szedł dalej,ginąc pośród gęstej mgły. - Lardisie - zawołał Nekroskop. -

Page 1230: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Pamiętaj: nie wchodź mi w drogę, a janie będę przeszkadzał tobie ani twoimludziom. Obiecuję. A jeśli znajdziesz sięw potrzebie, odszukaj mnie. Tylkoszukaj uważnie. - Ha! - doszła z mgły odpowiedźCygana. - Przecież ty jesteś terazwampirem, Harry! I dajesz obietnice? Aja miałbym w nie wierzyć? No cóż,może i bym uwierzył, kiedyś. Alewierzyć istocie wewnątrz ciebie? Niema mowy! Nigdy! O, na pewnoniebawem zaczniesz polować. Nakobietę, żeby ogrzała ci łoże, albo nasłodkie dziecko Wędrowców, kiedyobrzydnie ci mięso królików. - Lardisie, zaczekaj! - ryknął Harry.- Chcę, żebyś wyjaśnił mi kilka spraw.

Page 1231: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Oczywiście Keogh mógłby gozatrzymać i zrobić z nim wszystko.Jednak nie chciał ze względu na dawneczasy. A także dlatego, że on był ciąglegórą, wciąż miał władzę. Księżyc w pełni sunął nisko poniebie: osrebrzał szczyty, wydłużałczarne cienie skał, rozświetlał pełzającąmgłę, Harry zauważył, że mgła niepodnosi się, a nawet opada - cofa się zocienionych wypełnia przełęcze ipłaskowyże, przetacza się przez granieniby wolny wodospad. Usłyszał wyciewilka, odbiło się echem wśród gór.Zawtórowało mu następne, i jeszczejedno. Ta mgła nie była naturalna. Zaś teniewidzialne stworzenia wydawały się

Page 1232: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

dziwne i niesamowite. Wreszcie dotarł do niego głosLardisa, chrapliwy i zdyszany. - Słyszysz to, Harry? - wołał. -Szare bractwo! A z nimi ich król,przybywa usiąść przy matce iporozmawiać chwilę, jak to ma wzwyczaju. Jego zapytaj o wszystko.Może będzie chciał porozmawiaćrównież ze swoim ojcem. Słychać było jeszcze odległy chrzęstżwiru, szmer osuwających się kamieni.Lardis powoli oddalał się w stronęSłonecznej Krainy. Z mgły wyłoniły się wilki -długouche, o szarej sierści, zziajane, oślepiach jak płonące złoto. Harry przyglądał się im, a one

Page 1233: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

odpowiadały mu czujnym spojrzeniem.Nie bał się ich. Otoczyły go z dwóchstron, pozostawiając drogę ucieczki.Skorzystał z niej, lecz nie biegł, tylkowolnym krokiem ruszył z powrotem kudomowi Rezydenta. Mgła i szarebractwo zamknęły za nim krąg. Wewnątrz domu panowałynieprzeniknione ciemności, dlaNekroskopa jednak nie miało toznaczenia. W pokoju, który był dawniejsalonem, przy stole, pod otwartymoknem, wpuszczającym ukośny snopksiężycowego światła, siedziałRezydent. Miał na sobie długą szatę zkapturem, ujawniającym tylkorozżarzone, trójkątne węgielki oczu.

Page 1234: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Wyraźnie widać było jedynie długie,smukłe dłonie Harry usiadł naprzeciw niego. - Przypuszczałem, że pewnego dniawrócisz - odezwał się Rezydent. Jegogłos był zarazem warkotem, skrzekiem ikrakaniem. Już w pierwszej chwili,kiedy wyjąc, przeszedłeś przez kulistąBramę, wiedziałem, że to ty. Ktoś, ktonieopatrznie przybywa w takie miejscejest albo nieustraszony, albo bardzo sięczegoś obawia, a może na niczym już munie zależy. - W owej chwili nie zależało mi naniczym... - rzekł Harry. - Nie traćmy czasu - powiedziałRezydent. - Niegdyś posiadałemogromną moc. Ale miałem też w sobie

Page 1235: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wampira i myślałem, że zechceszwypędzić go ze mnie i zabić, przez cozabiłbyś mnie. Obawiając się tego,wpuściłem do twej głowy myśl, którajak nóż wycięła wszystkie twoje tajemnetalenty. Podobnie jak ja, potrafiłeśzjawiać się i znikać wedle woli - ja cięunieruchomiłem. Jak ja, słyszałeśumarłych i rozmawiałeś z nimi -uczyniłem cię głuchym i niemym. Potemprzeniosłem z powrotem w twoje dawnemiejsce i tam porzuciłem. Nie było tozbyt okrutne; znalazłeś się we własnymświecie, wśród współbraci. Później przez krótki czas panowałna tym świecie spokój. We mnierównież trwałą jakaś namiastka spokoju.

Page 1236: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Niestety, aby wytępić wampiry,posłużyłem się mocą samego słońca. Tyi ja spaliliśmy ich jasnym ogniemsłonecznym i zburzyliśmy doszczętnieich wieżyce. Wszystko zapowiadało sięwspaniale, lecz igrając ze słońcem, samsię poparzyłem. Miałem wkrótcewyzdrowieć. Tak się wydawało... Jednak nie wyzdrowiałem. Procesgojenia wkrótce się zatrzymał ,a nawetcofnął. Mój przeobrażony przezwampira organizm nie potrafiłodbudować jednocześnie i ciaławampira, i mojego, ludzkiego. I wampirmusiał zwyciężyć. To, co było we mnieludzkie stopniowo zanikało, niemalpożerane przez trąd albo jakiś potwornynowotwór. Nawet mój mózg został w

Page 1237: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

znacznej części usunięty i zastąpionynowym. Instynkt pasożyta rychło stał sięmoim Wampir musiał mieć silnego,aktywnego żywiciela karmiącego jegojajo do czasu, aż będzie mogło zostaćprzekazane, i "pamiętającego" kształt iistotę swego pierwszego nosiciela. Jakwiesz, mój "drugi ojciec", dawca tegojaja, był wilkiem! Wiedziałem, że moje ciało i umysłzanikają, i zrozumiałem, że cofam się dopostaci zwierzęcej. Lecz nadal miałemkogoś, kto znał moją historię - całą, oddnia poczęcia - kogoś, z kim mogłemrozmawiać w godzinie potrzeby.Mówię, oczywiście, o mojej matce.Dzięki ciągłym ćwiczeniom nie

Page 1238: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zapomniałem przynajmniej mowyzmarłych. Ale pozostałe talenty zanikły,odeszły. Los się zemścił - zniszczyłemtwoje zdolności i straciłem swoje! Ateraz uchodzą mi z pamięci różnerzeczy... Rezydentem targały emocje -gigantyczne emocje wampira. Niepotrafił naleźć słów, z trudem myślał. Wciągu kilku krótkich godzin, w małymułamku czasu, cały jego żywot uległbezpowrotnej zmianie. Lecz to nie miałoznaczenia, jego cierpienie było niczym.Inni przeszli o wiele więcej i nadalcierpieli. A źródło tego bólu tkwiłotakże i w jego wnętrzu. - Synu! - zawołał Nekroskop, - Nie przyjdę tu więcej -

Page 1239: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

powiedział Rezydent. - Już cięzobaczyłem. I teraz, kiedy... wybaczyłeśmi? ...mogę zapomnieć, kim byłem, i byćtym, czym jestem. Sam również mógłbyśtego spróbować ojcze. - Wyciągnął rękę,by dotknąć drżącej dłoni Harry'ego. Przedramię, które wysunęło się zrękawa jego szaty, było pokryte szarąsierścią. Harry odwrócił twarz. Łzy nieprzystoją szkarłatnym oczom wampira.W chwilę później, gdy znowu spojrzał... Szara sylwetka Rezydentaogromnym, sprężystym susemwyskoczyła przez okno. Harry zerwałsię. Jego syn oddalał się pędem wśródwampirzej mgły. Po chwili zatrzymał

Page 1240: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

się, odwrócił i rozejrzał. Mrugnąłtrójkątnymi oczyma, podniósł pysk,węszył w zimnym powietrzu. Postawiłuszy; przechylił głowę w jedną i drugąstronę, jakby... słuchał. - Ktoś nadchodzi! - szczeknąłostrzegawczo. - Ach, tak! To ona -dodał. - Zapomniałem o niej, jak o wieluinnych sprawach. Zdaje się, że nie tylkoja zauważyłem twój powrót, ojcze. Onateż wie, że wróciłeś. - Ona? - powtórzył Nekroskop, ajego syn, wilkołak, odwrócił się ipognał ku szczytom. Zniknął we mgle, awraz z nim całe szare bractwo. Na dom Rezydenta padł cień i Harryskierował strwożony wzrok ku niebu,skąd właśnie opuszczał się dziwny

Page 1241: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

romboidalny stwór. - Ona? - powtórzył szeptem. - Chodziło mu o mnie, Harry. -Doszedł go jej telepatyczny głos, niemalłagodny, niemniej eksplodujący wumyśle niczym bomba. - Ty! - odpowiedział w ten samsposób, kiedy wielki stwór latającyopadł na ziemię. Keogh ujrzał dawno temu zabitą -lecz już niemartwą - nieumarłą LadyKaren!

ROZDZIAŁ TRZECI - HARRY IKAREN - ZAGROŻENIE

Karen posadziła swego lotniaka na

Page 1242: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

ziemi tuż za północnym murem Ogrodu,gdzie grunt opadał stromo ku GwiezdnejKrainie. Było to dobre lądowisko,świetnie jej znane, gdyż właśnie tutajkiedyś oślepiła oszalałego Leska,wydarła mu serce, a groteskowe ciałooddała obrońcom Ogrodu, by je spalili. Wychodząc z domu Rezydenta ikierując się ku niej przez rzedniejącąmgłę, Keogh wysyłał pełne zdumieniamyśli. - To naprawdę ty, Karen, czy jamam halucynacje? Czyi to może byćprawdą? Widziałem cię martwą ipołamaną na osypisku pod ją wieżycą, zktórej szczytu się rzuciłaś. - Miałeś przywidzenia, Harry -odparła i przeszła przez wyrwę w

Page 1243: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

murze. Zatrzymała się, czekając naniego. Jej sylwetka rysowała wyraźniena tle muru. Latający stwór - zupełnienieszkodliwy, mimo iż wyglądał jakprehistoryczne zwierzę - kiwał płaskimłbem, ślinił się i mrugał wielkimi,sowimi oczyma. Wilgotne, połyskliwe,przywodzące na myśl płaszczkę skrzydłaskładały się z delikatnych, giętkich ipustych w środku kości, okrytych cienkąwarstwą metamorficznej skóry. Owadzienogi, czy też odnóża, uginały się podcięzarem miękkiego jak ciasto tułowia. Harry patrzył na to stworzenie izastanawiał się, dlaczego nie czujewcale grozy i zaledwie odrobinę litości.Przecież wiedział, że ta istota została

Page 1244: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

utworzona z ciała troglodyty lubWędrowca. Może było w nim jużmiejsca na przerażenie? A może nie byłjuż zdolny do ludzkich uczuć? Jednakże,zbliżając się do Karen, zdał sobiesprawę, że przynajmniej niektóre jegoemocje pozostały ludzkie. Jej wygląd zapierał dech wpiersiach. W świecie po drugiej stroniekulistej Bramy - świecie ludzi,oddalonym teraz o cały wszechświat -nie sposób było znaleźć kogośpodobnego do niej. Nawet purpuroweoczy wydawały się piękne... teraz.Harry'ego zachwyciła jej uroda,zafrapowała nie mniej niż przypierwszym spotkaniu. Karen przybyławówczas do Ogrodu, by wziąć udział w

Page 1245: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

walce przeciwko wampirom. Zniewoliłago wtedy i teraz działo się podobnie.Nie potrafił oderwać od niej oczu. Począwszy od miedzianego połyskuwłosów, poprzez wszystkie cudownekrągłości ciała, aż po jasne skórzanesandały, które odsłaniały pomalowanezłotem paznokcie, Karen oszałamiała.Na ramiona narzuciła czarne futro, zaśtalię owinęła szerokim pasem zeszmaragdowo-zieloną klamrą wkształcie szczerzącej kły, wilczej głowy.Znaczenie tego godła zatraciło się gdzieśw przeszłości. Symbol przekazaliDramalowi jego przodkowie, a ten zkolei powierzył go Karen. I dał jej nietylko swój herb, lecz także swoje jajo.

Page 1246: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Zelektryzowany jej niesamowitymprzybyciem, nieziemską urodą izderzeniem barw, Harry zatrzymał się.Karen wydała mu się jeszczepiękniejsza, bardziej godna pożądania. - Kiedyś o mało mnie nie zabiłeś,Harry - wyszeptała. - I powinnam cięostrzec: przybyłam tu przede wszystkimpo to, by ci się odwdzięczyć! - wysunęłalewą rękę, dotąd skrywaną za plecami.Dłoń osłaniała bojowa rękawica; kiedyzgięła rękę, w blasku gwiazd zaśliniłsrebrem upiorny przepych ostrzy, hakówi miniaturowych sierpów. Harry otworzył na prawo od siebiedrzwi Mobiusa i pozostawił je tam.Niewidzialne, stanowiły doskonałądrogę ucieczki. Gdyby Karen

Page 1247: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

spróbowała go zaatakować, wykonałbyminimalny zwrot w bok i zniknął. Ale temyśli musiał zachować dla siebie. - Chcesz powiedzieć, że jesteś tu poto, by mnie zabić? - odezwał się. - A ty chcesz powiedzieć, że na tonie zasługujesz? - odpowiedziała mu wpodobny sposób. Strzegąc wciąż bacznie własnychmyśli, Harry zajrzał w jej umysłu idostrzegł wrzące tam dzikie pasje,gniew sięgający niemal wściekłości, nieznalazł jednak nienawiści. Co więcej,odkrył samotność Lady Karen. Terazoboje byli do siebie podobni. - Nie rozumiałem, co oznacza być...- zaczął. - Myślałem, że ci pomagam, że

Page 1248: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

leczę z jakiejś wstrętnej choroby. Aleprzyznaję, robiłem to tyleż dla ciebie, codla mego syna. Bo, gdybym zdołałciebie wyleczyć... - Wyleczyć! - wypluła to słowo. -Czemu nie spróbujesz wyleczyć siebie?Nie ma żadnego lekarstwa,Nekroskopie! Chyba już się o tymprzekonałeś? Skinął głową i zaryzykowałpodejście jeszcze o krok. - Tak, przekonałem się - odparł. -Ale w pewnym sensie wyleczyłem cię.Miałaś w sobie wampira, jednego ztych, które wampiry nazywały "matką".Gdybyś zrodziła mnóstwo młodychwampirów, to by cię przytłoczyło,zabiło. Mam rację?

Page 1249: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Nie wiadomo - warknęła. Harry stał przed nią, wyprostowany,w zasięgu jej rękawicy. - Zatem przyszłaś mnie zabić. -Pokiwał głową. - Ale chyba widzisz, żesam doznałem bolesnej przemiany? I wgłębi duszy zapewne wiesz, że nigdy niebyłem twoim wrogiem, Karen? Byłemniewinny i nieświadomy. Przez chwilę przypatrywała mu siębacznie, zmrużyła nieco oczy, skinęłagłową i uśmiechnęła się. Właściwie, niebył to uśmiech, raczej szyderczy grymasust. - Przejrzałam cię - oświadczyła. -Wyczułam twoje drzwi, Harry! Zabrałeśmnie tam kiedyś, pamiętasz? Przeniosłeś

Page 1250: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

z Ogrodu do mojej wieżycy wokamgnieniu. A teraz drzwi są tuż obokciebie. Czy bez nich odważyłbyś sięstanąć tak blisko? Jeśli tak, zrób to.Pokaż mi, na ile jesteś "niewinny". Harry potrząsnął głową. - To zdarzyło się wtedy -powiedział. - A teraz niezależnie odmoich pragnień i życzeń mogę być tylkowampirem! Bardzo niewiele we mnieteraz niewinności... Tak, to mojawewnętrzna istota poradziła mi, żebymotworzył drzwi, żebym się zabezpieczył.A może, żebym ją zabezpieczył? Aleczłowiek, którym nadal jestem, mówimi, że nie potrzebuję tegozabezpieczenia, że to wystawi wszystko,co mógłbym powiedzieć - co chcę

Page 1251: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

powiedzieć - na drwinę. A póki żyję,ludzki pierwiastek we mnie madecydujący głos. Niechaj więc takbędzie! Odrzucając na bok ostrożność,zlikwidował drzwi Mobiusa i otwarł naoścież swój umysł. W przeciągu kilkuchwil Karen przeczytała, czy teżprzejrzała wszystko, co było tamzapisane, gdyż niczego nie ukrywał.Kiedy w grę wchodzi telepatia, takieodczytywanie łączy się często zodczuwaniem i Karen przede wszystkimpoczuła jego cierpienie - równiewielkie, a nawet większe niż jej własne.Poznała nieszczęścia, których zaznałwięcej niż ona. I zobaczyła, jak bardzo

Page 1252: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

był samotny i wewnętrznie pusty, a tonadało jej samotności i pustce właściwywymiar. Byłą jednak kobietę i pamiętałapewne rzeczy. Gdy objął ją w talii,zgięła rękę w łokciu i lekko oparłaotwartą rękawicę o jego plecy. - Pamiętasz, jak bardzo pragnęłamcię? - zapytała. - Jak wielorako ciępragnęłam? Jak kobieta, owszem - aleteż jak wampir! A pamiętasz, jakpróbowałam cię skusić, kiedy uwięziłeśmnie w moim pokoju? Przyszłam dociebie naga, rozpalona, z rozfalowanąpiersią - a ty mnie zignorowałeś.Zachowywałeś się, jakbyś miał ciało zkamienia i serce z lodu. - Nie - szepnął, rozkoszując się

Page 1253: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

naturalną wonią jej skóry. - W cielemiałem lawę, a we krwi ogień. Alewyznaczyłem sobie pewną drogę imusiałem się jej trzymać. Teraz... drogaprzebyta. Czuła, jak rośnie jego pragnienie,równe jej żądzy. Odbierała piersiąłomotanie jego serca. Jesteś... jesteś głupcem, Keogh! -wyszeptała, gdy przytulił ją do siebie. Ikażdym nerwem jej ciała targnął dreszcz- to wampirzy instynkt domagaj się, abywbiła swą rękawicę w jego plecy iwydarła z nich mięso i kości, po czymjednym cięciem zamieniła serce wtryskający krwią gejzer. I znów poczuładreszcz, zdumiona, że rozluźniła

Page 1254: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

roztrzęsione palce i groźna rękawicazsunęła się bezwładnie za ziemię! - Takwielkim głupcem, jak ja - jęknęła,zatapiając pomalowane na czerwono iostre jak brzytwa paznokcie w cieleHarry'ego, podczas gdy on zagarniał jąbrutalnie, kąsając jej wargi i twarz, pókinie pojawiła się krew. - A to oznacza -dyszała, gdy wreszcie rozłączyli swojerozpalone ciała - prawdziwy bezmiargłupoty. Polecieli do jej wieżycy. Siedząc w ozdobnym siodle,umocowanym na karku lotniaka, unasady płaszczkowatych skrzydeł -Harry musiał trzymać się Karen lubryzykować upadek. Ale nie mógł spaść,wszak pieścił jej jędrne piersi, o sutkach

Page 1255: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

sterczących pod podartą szatą, niczymdwie bryłki zlota. Nie mógł spaść,wszak jego męskość prężyła się międzyjej wspaniałymi pośladkami, wpychałasię tam, jakby chciała ją unieść. - Czekaj - powiedziała mu Karenjeszcze w Ogrodzie pod murem, gdzierozbudziwszy w sobie wampirząnamiętność, gotów był wziąć jąnatychmiast, przeorać niczym urodzajnepole. - Czekaj! powtarzała jeszczedwukrotnie podczas lotu, gdy jęczałgłośniej niż wiatr w jej uszach i kąsałjej plecy i szyję, a ona czuła, jak jegometamorficzne ciało rozrasta się, by jąobjąć, a dłonie powiększają ispłaszczają, jakby chciały ją całą

Page 1256: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

ogarnąć. - Czekaj! Och, czekaj! - błagałaznowu, kiedy lotniak osiadł nalądowisku kilka poziomów poniżejnajwyższych jej apartamentów. Musiała niemal uciekać przed jegożądzą, przebiegła pokryte chrząstkąschody z rzeźbionej kości, umknęła doswych pokoi. Lecz wreszcie dopadł ją wsypialni i wiedział, ze czekanie sięskończyło - dla nich obojga. Od ostatniej nocy, jaką Harryspędził z kobietą, upłynęło niewieleczasu, mimo to zdawało mu się to terazniewyraźne i odległe - może i nie bezpowodu. Jeśli bowiem przestrzeń i czassą z sobą tak powiązane, że tworząnierozerwalną całość - przynajmniej dla

Page 1257: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

przeciętnego człowieka - jak dawnotemu Harry był z Penny? Wymiar temu?Cały wszechświat? A skorowszechświat jest tak ogromny, że niemalnieskończony, to co z tą luką czasowąmiędzy wszechświatami? Czas jestwzględny, o czym Keogh przekonał sięaż nazbyt dobrze. Tak czy owak, tamtawcześniejsza faza zdawała się terazniewyraźna i nieokreślona jak sen,natomiast "teraz" stanowiło jedynąrzeczywistość. Penny była mirażem,postacią ze snu, zjawą, lekką jak puch nawietrze, zniewoloną i wciągniętą w jegosen, a w końcu przez niego unicestwionąKaren zaś była... kobietą realną,zniewalającą, zachłanną. Niczym

Page 1258: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

magnes o sile przyciągania równejniewielkiej planecie, trzymałaNekroskopa na uwięzi niby księżyc naorbicie, by oświetlał jej ciało i pożądałjej. Dla Harry'ego stanowiłaucieleśnienie wszelkiej ziemskiej inieziemskiej żądzy. Była czymś więcejniż tylko planetą - była czarną dziurą,która mogłaby go wessać na wieczność.Zaiste, Karen była nawet czymś więcej -wampirzycą! Spletli się z sobą na jej łożu, jęcząci warcząc. Harry zatracił jużświadomość tego, co jestrzeczywistością, a co wytworemfantazji. Nigdy dotąd nie wykorzystywałswego metamorfizmu, nie znał stopniacielesnej elastyczności, nie zgłębił

Page 1259: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

potencjału własnych namiętności. - Dotąd zatrzymywałaś swe ciałodla siebie? - zapytał dysząc, Keogh.Wsunął w nią wydłużoną rękę i palcamipenetrował i pieścił wszystkie jejnajbardziej wewnętrzne organy i zakątki,podczas gdy ona zwilżała śliną jegobłyszczący trzon męskości, drażniącdelikatnym, rozwidlonym językiem. - Nie - jęknęła. - Dwa razypoleciałam do Słonecznej Krainy, żebyznaleźć sobie kochanka. Ale jak możnauwieść przerażonego mężczyznę? Takczy inaczej sprowadziłam tutaj jednego.Szybko przezwyciężył swój lęk iwślizgnął się do mojego łóżka. Och, aleja byłam ziejącą otchłanią, rozpaloną

Page 1260: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

gardzielą, do której on wrzucił kamyk!Nie mógł mnie zaspokoić. Wydoiłam godo cna i chciałam więcej, ale niepozostało w nim nic poza krwią.Wiedziałam, że mogę go zgnieść, zetrzećna miazgę, uśmiercić w jądrze mejkobiecości i wchłonąć w siebie beznajmniejszego trudu. Jednak...odwiozłam go z powrotem doSłonecznej Krainy. A od tego czasumiałam swe ciało tylko dla siebie.Podobnie jak mężczyźni i kobiety sąsobie przeznaczeni, tak i wampirzycamoże zaspokoić tylko ciało wampira.Wszak zwierzęta nie dają żadnejrozkoszy, a kiedy krew wampira jestrozpalona, człowiek jest przy nimniezwykle kruchy.

Page 1261: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- To prawda - powiedziałniewyraźnie Harry, czując jak jej lewysutek wydłuża się i wnika w głąb jegogardła niczym język, a jego moszna podciśnieniem wewnętrznych sokównabrzmiewa do granic wytrzymałości. -Przez to, co teraz robię, kobietaumarłaby w męczarniach! - Tak samo mężczyzna od moichpieszczot - odparła, wzdrygnąwszy się. -Ale czułby rozkosz, chociaż potworną! -I wyciągnęła ze swego ciała jegowielką, miękką, pająkowatą rękę, zgięłamu nogi w kolanach i wprowadziła je wsiebie. W końcu zastał w nią wciągniętypo pępek i poczuła wytrysk jegozimnego nasienia, które zalała jej

Page 1262: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

rozpalone wnętrze. - A jednak niegdyś Lordowie bralisobie kobiety Wędrowców wysapałHarry w uniesieniu. Karen była teraz nim wypełniona,jej blady brzuch, okrągły i błyszczący,wydymał się groteskowo pod naciskiemjego rąk; a jej ciało tak go wchłonęło, żewyglądał niczym na wpół narodzony, aich twarze stopiły się w jedność. Wchwilę później wypchnęła go jednympotężnym skurczem. Z miejsca wszedł wnią ponownie, tym razem głowąnaprzód, tak że chcąc kontynuowaćrozpoczętą kwestię, musiała odwołaćsię do telepatii. - Te kobiety umierały wcierpieniach - powiedziała. Słyszałam,

Page 1263: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

że Lesk, powracając z wypraw, brał ichdziesięć lub więcej w ciągu nocy irozsadzał jak balony swoim seksem! O,to dopiero był gwałt! Ale nie wszyscytak zwani "Lordowie" byli tacy. Pięknadziewczyna miała szansę przeżyćStopniowo wychowywana, była teżwampiryzowana, a w miarę jakpostępowała metamorfoza, jej panudzielał jej wskazówek. Lord Magulawyhodował sobie tak ogromną kobietę,że sypiał w jej wnętrzu, gdy wyczerpałygo ich wspólne ekscesy. Rozwarła się szeroko, by wypuścićgo z siebie, po czym padła nań i błądziłapo jego gładkim ciele niezmordowanymidłońmi. Porwała ich bezgraniczne

Page 1264: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wampirze wyuzdanie... Wszelkie otworyciała, w które można było coś włożyć -u obojga - zostały wypełnione;pocałunki uwalniały krew; ich sokiprzemoczyły pościel i ściekały naposadzkę. Stoczyli się z łoża, ślizgającsię i pławiące własnych wydzielinach.Organizm Harry'ego bez końcaprodukował nasienie, które wciążwsysały niezliczone wargi Karen.Zatrącili się w niepohamowanej żądzyswoich wampirów. Szablaste zębygryzły - jednak nie tak głęboko, bydotrzeć do kości - paznokcie jak szponytyranozaura szarpały i orały skórę.Zmienili pościel w przemoczone szmaty,kamienne łoże w rumowisko, wielkąsalę w ruinę. Uprawianie miłości

Page 1265: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

rozrosło się do rozmiarów szalu,zagubili się w niewyobrażalnychspazmach i ewolucjach. Krzyki stały sięnieartykułowane, ciała złączyły sięnierozerwalnie. Poznali seks, jakiegonigdy nie doświadczyła żadna czystoludzka istota. Najpotężniejszy spośródlicznych szczytów Nekroskopa nastąpiłwówczas, gdy Karen weszła w niego. Przez piętnaście godzin dawaliupust swoim chuciom, w uniesieniu,udręce i na granicy obłędu. Wreszcie...nie tyle zapadli w sen, co padlinieprzytomni, wciąż jeszcze złączeni...

* * *

Page 1266: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Harry ocknął się, kiedy Karen gomyła. - Daj spokój - powiedział,niemrawo próbując ją odsunąć. - Tostrata czasu. Pragnę cię znowu, teraz,póki jeszcze tu jesteś. - Póki tu jestem? - Wzięła w dłońjego członek, by ochłodzić wodąotarcia, i patrzyła, jak rośnie niczym pal. - To sen, Karen, to sen! - wydyszał,szukając dłonią jej ciała. Tak jak iwszystko przedtem. Sny szaleńca. Wiemto na pewno, bo widziałem, jak leżałaśmartwa. Jednak teraz, tutaj... żyjesz!Chyba że... czy w Słonecznej Krainiejest jakiś nekromanta? Potrząsnęła głową i cofnęła sięnieco, kiedy jego ręka zaczęła

Page 1267: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

uporczywie sięgać po ponownie całkiemludzkie piersi. - Lepiej mnie posłuchaj, Harry -zaczęła. - Nie byłam wtedy martwa. Tonie mnie tam widziałeś leżącą na stosachkości. - Nie ciebie? Więc kogo? - Pamiętasz, jak mnie głodziłeś? -Karen spojrzała na niego uważnie,chłodno, a nawet z wyrzutem. -Pamiętasz, jak użyłeś strużki świńskiejkrwi, by wywabić z mego ciaławampira? O, ale ja byłam wampirzycą, ito przebiegłą! Owa "matka" tkwiąca wemnie była naprawdę przebiegła!Bardziej niż wszystkie inne. Pozostawiławe mnie swe jajo. Wampirza

Page 1268: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

odporność, Harry. - Ty... byłaś wciąż wampirzycą? -Niemal rozdziawił usta. - Mimo tego, żespaliłem twego pasożyta i jego jaja? - Spaliłeś wszystkie oprócz jednego- powiedziała - które we mniepozostało. I ono miało się rozwinąć. Alewiedziałam, że gdybyś to podejrzewał,spróbowałbyś jeszcze raz. A wówczasnaprawdę bym umarła! Och, ta myślmnie przerażała. - Pamiętam, że wtedy zasnąłem. -Harry oblizał suche, spieczone wargi. -Byłem nawet bardziej wyczerpany niżteraz - zmęczyło mnie to, co widziałem ico zrobiłem. - Tak - potwierdziła. - Zasnąłeś wfotelu i to mnie uratowało. Bo kiedy

Page 1269: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

spałeś, do gniazda wróciło jedno zmoich. - Jedno z twoich? Stworzeń? -Harry zmarszczył brwi. - Ale wszystkiespotkała zagłada albo wygnanie. - Właśnie, wygnanie - odparła. - Tojedno uwolniłeś z "dobroci" serca...wypędziłeś ją na śmierć! - Ją? - To była służąca, kobietatroglodytów. Wykonywała proste pracew pałacu i w moich osobistychkomnatach. Tutaj się urodziła i niedoświadczyła nigdy żadnego innegożycia, toteż ostatecznie wróciła dojedynego domu, jaki poznała.Dowiedziałam się o tym już wtedy, gdy

Page 1270: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

postawiła nogę na najniższym stopniuschodów. Usłyszała moje psychicznewezwanie i przybiegła tak szybko, jakmogła. Niestety, była wyczerpanawłóczęgą po zimnych pustkowiachGwiezdnej Krainy i śmiertelniezmęczona wspinaczką przez wszystkiepoziomy wieży. Właśnie, śmiertelnie. - Umarła? - Harry wyczuł lekkismutek Karen, taki jak po śmierciulubionego zwierzęcia domowego. Kobieta skinęła głową. - Ale wcześniej zdjęła z moichdrzwi srebrne łańcuchy i usunęła roślinyblokujące. Dopiero wtedy upadła izmarła, a ja dostrzegłam swoją szansę.Kiedy spałeś, ubrałam jej zwłoki wmoją najlepszą białą suknię i

Page 1271: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zepchnęłam z murów. Spadała zfurkotem coraz niżej i niżej, nieledwiefrunęła! A w końcu runęła na kamienie iroztrzaskała się. To właśnie jązobaczyłeś, kiedy spojrzałeś w dół ztamtego wysokiego balkonu, Harry. Jazaś ukrywałam się, czekając, ażodejdziesz. Pamięć Nekroskopa znów ożywiłate sceny. - Wróciłem do ogrodu Rezydenta -stwierdził. - Mój syn wiedział, couczyniłem. Obawiając się o swoje życie,pozbawił mnie mocy, a potem przeniósłz powrotem w mój własny świat, gdzieprzez jakiś czas byłem tylkoczłowiekiem. Ale i tam odkryłem

Page 1272: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

potwory, a one odkryły mnie. I wreszcie,jak sama widzisz, napotkałem na swejdrodze o jednego wampira za wiele. Karen usadowiła się między jegonogami. Niezależnie od powagi owejrozmowy o przeszłości, członekHarry'ego pulsował niczym drugie serce,gdy jej palce drażniły błyszczący brzegjego kielicha. Przerwała na moment, byzwilżyć swym wężowym językiemtętniący czubek, po czym uwięziłakołyszący się trzon między swoimipiersiami. - Jaki ty jesteś silny, Harry -westchnęła rozmarzona. - Naprawdę,wydaje mi się, że jesteś znowu pełen. - Widząc twoją twarz - odrzekł -czując zapach twojego ciała i twą

Page 1273: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wilgoć... jak mógłbym nie być znowupełen? Uniósł Karen w górę, abyposadzić na swym palu, lecz wymknęłamu się z rąk i zeszła na posadzkę. - Nie tutaj. - wydyszała. - Tak? - Tam! - oświadczyła. - W tymtwoim sekretnym miejscu. - W kontinuum Mobiusa? Tamchcesz się kochać? - Dlaczego nie? Czyto jakieś święte miejsce? Harry nie odpowiedział. Ale...mogło takim być. Można było je uznaćza święte. - Zabierzesz mnie tam, Harry? Ibędziesz mnie tam kochał? - Och, tak - odparł chrapliwie. - l

Page 1274: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

pokażę ci miejsce, którego nie potrafiszsobie nawet wyobrazić, gdzie będziemysię kochać przez sekundę lub wiek, jaksobie zażyczysz! Rzuciła mu się w ramiona, a onprzeturlał ją przez pościel wprost dokontinuum Mobiusa. - Ale... tu nie ma żadnego światła! -syknęła, rozchylając szeroko uda iwprowadzając go w siebie. - Chcę cięwidzieć - jak drży ci twarz, kiedydochodzisz, jak pęcznieją usta, gdypulsowanie słabnie i zaczyna się ból. - Będziesz miała światło. - mruknął,kiwając głową... lecz w chwilę późniejopadł go śmiertelny lęk. To brzmiałoprawie jak bluźnierstwo. Nie o to jednakmu chodziło. Miał na myśli światło -

Page 1275: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

błękitne, zielone i nieco czerwone.Kiedy wbijała paznokcie w jegopośladki, ujeżdżając ten wierzgający,skaczący słup, Harry eksplodowałwewnątrz niej i przeniósł jęczącą przezdrzwi do przyszłości. Ujrzała mknącą w dal przyszłość iemanujące z jej własnego ciałapurpurowe światło z lekką tylkodomieszką błękitu. Co więcej, światłoKaren zmieszało się z linią Harry'ego,obie nici splotły się z sobą podobnie jakich ciała, a jego linia wydawała siętylko nieco mniej czerwona niż jej. - Nasze linie życia - powiedział jej.- Pędzimy na nich w przyszłość.Mkniemy tam, wyprzedzając życie!

Page 1276: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Pędzimy na sobie w przyszłość -odparła, drżąc pod wpływem zarównotego niesamowitego doznania, jak idoznań, których dostarczał jej Harry. -Błękitne? - zapytała. - To Wędrowcy - poinformował. -Prawdziwe ludzkie istoty. - Zatem garstka czerwonych to zpewnością wampiry! Którzy przetrwaliw Krainie Wiecznych Lodów. A tezielone to pewnie troglodyci. Nigdy niewidziałam takich barw, takiego światła!Nawet najjaśniejsze zorze nigdy nie bytytak jasne. Harry ugniatał jej piersi niczymciasto i po raz kolejny osiągnął szczyt.Poczuła, jak obmywa jej wewnętrzneścianki i zadygotała.

Page 1277: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Twój wytrysk jest zimny jakwodospad... - Nie, jest gorący. Ale chłodny przytwoim wnętrzu, które jest wulkanem. - Tylko tak ci się wydaje - stęknęła.- Naprawdę oboje jesteśmy zimni,Harry. Oboje. - Jesteśmy wampirami - odparł -lecz nie jesteśmy nieumarli. Nigdy niebyliśmy martwi, tak jak niektórzyzwampiryzowani ludzie, którzy"umierają" i śpią przez jakiś czas przedpowtórnym narodzeniem. Oczywiście,wcześniej spodziewałem się, że będęzimny, spodziewałem się też, że poznamwampirze żądze, nieokiełznanepragnienie życia i wszelkie formy

Page 1278: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

cielesnego wyuzdania, ale nie uważałemtego za trwałą wartość. Ale to, co sięstało, to coś więcej, coś innego - Może dla ciebie - odpowiedziała -bo od niedawna jesteś wampirem. Ajednak... być może, masz rację. To niejest tak, jak sobie wyobrażałam Dawnewampiry byty kłamcami, to każdy wie.Czy to możliwe, że to takie byłokłamstwo? Niezdolni do miłości, takmówili Ale czy rzeczywiście tacy byli?Czy też po prostu nie potrafili się dotego przyznać? Czy kochać kogoś tookazywać słabość, Harry? A byciezimnym i wyzbytym miłości to objawsiły? Zespolił się z jej ciałem, wszystkiejego członki wtopiły się w nią.

Page 1279: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Zimny? - warknął. - No, skorojesteśmy tacy zimni, to czemu naszakrew jest taka gorąca? A jeśli jesteśmysłabi, dlaczego czuję się tak bardzosilny? Nie, myślę, że patrzysz na to zbytjednostronnie. To było ostatnie inajbardziej rażące kłamstwo wampirów- to, że nie znają miłości To nieprawda,po prostu obawiali się do tego przyznać. Nekroskop wiedział, że wreszciedotknął prawdy. Wampiry zawsze byłyzdolne do ciemnych czynów, Żądz inamiętności niedostępnych zwykłymśmiertelnikom, lecz teraz, stając po tejsamej odległej stronie spektrum, on iKaren odkryli w sobie szczere, równiesilne poczucie więzi. A oddanie się tym

Page 1280: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

emocjom można było określić jedyniemianem ekstazy. Jakkolwiek gwałtowna,dziwna i obca była ich miłość, jednakczuli się prawdziwymi kochankami.Oczywiście, kryło się w tym teżpożądanie, lecz czy istniałakiedykolwiek miłość między kobietą imężczyzną wolna od pożądania? Zespoleni w jedno ciało - pierwszaod zarania dziejów na poły ludzka para,nierozłączna w najpełniejszym znaczeniutego słowa - pędzili w głąb strumieniaprzyszłości. Aż nagle, ni stąd, nizowąd... Ukazało się nowe światło... złocistyogień... niewyobrażalny...wszechpochłaniający! W pierwszejchwili Harry sądził, że jest to jakiś

Page 1281: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

dziwny i cudowny efekt ich związku,miłości, lecz było to coś więcej.Potężny, wibrujący, monotonicznyzaśpiew przyszłości będący nie tyledźwiękiem jako takim, co raczej reakcjąumysłu na trójwymiarową projekcjęwszechogarniającego czasu - wokamgnieniu przemienił się w dziki syk.Nekroskop przerwał gwałtownie tenszaleńczy pęd. Broniąc się przedrozłączeniem wirowali wokół siebie,pozwalając, by czas płynął dalejnaprzód. Karen, chwilowo oślepiona,wpiła paznokcie w ramiona Harry'ego. - Co to było? - wydyszała. Lecz nawet Harry Keogh nie znałodpowiedzi. Kiedy oczy jego oswoiły

Page 1282: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

się z tą złocistą światłością, a umysłzaakceptował świdrujący syk, odwróciłsię i odniósł wrażenie, że patrzy najądro eksplodującej błękitnej gwiazdy,gdzie zachwiania równowagichemicznej wywołują czerwone izielone protuberancje. Z tyłu wszystkopozostało niezmienione. Ale przez nimi,w czasie przyszłym... Nici życia Harry'ego i Karen niemiały barwy czerwonej lecz jasnozłotą,odrywały się od ich ciał w przyszłość.A sama przyszłość jawiła się jakooślepiający złoty blask, rozpalonypomarańczowymi językami ognia. Jasność ta stopniowo szarzała igasła, wypalając się w mroku, niczymżar ogniska zmoczonego deszczem. A

Page 1283: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

linie ich obu żywotów znikały wraz znią. Poza tym punktem nie istniała dlanich przyszłość, przynajmniej wGwiezdnej Krainie. A jednak byłaprzyszłość dla innych. Bowiem niecozwichrzone błękitne linie życia pędziłydalej; podobnie zielone, chociażprzygasały. Zginął zaś wszelki ślad poczerwonych. A ciemność zdawała sięintensywniejsza niż światło. "Katastrofa" - pomyślał Harry;Karen go usłyszała. - Ale co tu się stało... co się stanie? Oszołomiony, potrafił jedyniepotrząsnąć głową i wzruszyć ramionami. - Zielone wydają się chore. Onewymierają.

Page 1284: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

W rzeczy samej - widzieli, że wieleżywotów troglodytów ciemniało,migotało, słabło i gasło. Jednak serceHarry'ego zaczęło na nowo bić, gdyzauważył, że pozostałe wydają sięprzybierać na sile i jasności i mknądalej. Odetchnął z ulgą, widząc, jak wbłysku powstają do życia nowe linie,oznaczające narodziny i nowy początek. Pozbierał swoje oszołomionezmysły, utworzył drzwi i przeciągnąłprzez nie Karen w bardziej "normalny"przepływ metafizycznego istnienia. - Ale co się stało? - wtuliła się wniego. - Nie wiem. - Pokręcił głową iwprowadził ją w kolejne drzwi, bywynurzyć się z kontinuum na dachu jej

Page 1285: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wieży. Wystawił twarz na zimny wiatr,wiejący znad Gwiezdnej Krainy. Czującdrżenie Karen i wyczuwając jej rozpacz,popatrzył pytająco w purpurowe oczy. - Może ja wiem - powiedziaławreszcie. - Już nieco wcześniejprzewidywaliśmy ich odrodzenie. - My? - Harry pozwolił jejsprowadzić się na dół, do najwyższychkomnat wieżycy. - Twój syn i ja. - Pokiwała głową. -Kiedy był jeszcze sobą. - Ich odrodzenie? Ich? - Ale Harryznał już odpowiedź. Zrozumiał teraztakże niepokój i wrogość LardisaLidescu.

Page 1286: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Wampirów - przytaknęła. -Dawnych Lordów. Zostali skazani nawygnanie, lecz Kraina WiecznychLodów nie spodobała im się.Przemierzyli przestronne, pokrytejaskrawymi freskami korytarze zrzeźbionego kamienia i żłobionej kości,zeszli po chrząstkowych schodach do jejkomnat, gdzie opadli na wielkie łoże. - Opowiedz mi wszystko - odezwałsię Harry. Zdaniem Karen, zaczęło się to(według kalendarza Harry'ego) dwa latawcześniej, czyli w dwa lata po bitwie oOgród Rezydenta, po rozgromieniuwampirzych Lordów. - Wyczuwając zagrożenie ze stronyKrainy Wiecznych Lodów ciągnęła

Page 1287: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Karen - poprosiłam o spotkanie zRezydentem i zdradziłam mu, czego sięobawiam. W owym czasie już doskonalewiedział, że przeżyłam twoją "kurację",ale mimo to istniał między nami swoistyrozejm. W końcu przecież walczyłam uwaszego boku z wampirami; nie mógłwątpić że jestem jego sprzymierzeńcem.Od czasu do czasu odwiedzałam go wgórach, a on z kolei, bywało, gościł umnie. Byliśmy przyjaciółmi, rozumiesz,nic ponadto. Ale to były dziwne czasy - ulegałprzemianie, tracił ciało ludzkie iprzybierał postać i zwyczaje wilka.Mimo to nadal rozumował jak człowiek,podtrzymywaliśmy to przymierze. Bo on

Page 1288: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

również, na swój sposób, czułzagrożenie ze strony Lordów -niesamowite przeczucie, którepotęgowało się i bladło wraz zpolarnymi zorzami. Jakieś fatum, któreprzyczaiło się jak zwierzę na granicyzmarzliny, czekając w napięciu, ażnadarzy się okazja do ataku. Powiedziałam, że wyczuwał to "naswój sposób", Twój syn jest terazwilkiem, ma wilcze zmysły i instynkty.Potrafił wywęszyć ich w północnymwietrze, widzial w poświacie zórz,słyszał ich szepty i knowania. Planowaliswój powrót i zemstę! Właśnie, Harry,zemstę - na Rezydencie i jego ludziach,na mnie, na wszystkich, którzy pomoglizniszczyć ich pałace, wypędzić w krainę

Page 1289: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wielkiego chłodu. A to oznacza takżezemstę na tobie. Tyle że, oczywiście,ciebie tu wtedy nie było. Pozostaliśmytylko my, Rezydent i ja. A zważywszy nato, w co się przeobrażał... obawiałamsię, że już wkrótce zostanę sama. Zapytałam go, co trzeba zrobić. "Musimy wystawić straże -powiedział mi - na tym zimnympustkowiu, żeby strzegły północy idonosiły o wszelkich niepokojach izdarzeniach w Krainie WiecznychLodów. Ty musisz je stworzyć. Czyż niejesteś wampirzycą i prawowitąspadkobierczynią Dramala. Nie nauczyłcię tego?" "Rzeczywiście, wiem, jak stwarzać

Page 1290: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

istoty" - odparłam. "Więc zrób to - szczeknął. - Stwórzwojowników, ale nadaj im męską iżeńską płeć. Uczyń ich takimi, żebymogli się rozmnażać!" "Samopowielenie?" Sama myślzmroziła mi krew. "Przecież to jestzakazane! - wykrzyknęłam. - Nawetnajgorsi z wampirzych Lordów nigdy bysię nie ośmielili... nawet by niepomyśleli..." "Dlatego ty musisz to zrobić! -Pozostał nieugięty. - Tak, bo to pozwolici nie marnować czasu przy kadziach.Stwórz ich takich, by mogli żyć i mnożyćsię wśród ludów, i żywić się wielkimirybami, zamieszkującymi tamte wody.Ale zadbaj o bezpieczeństwo - tylko

Page 1291: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

troje młodych od pary, i to samce.Dzięki temu dość szybko wymrą.Wcześniej jednak doniosą nam, czymjest to zagrożenie - i stworzą bitwę,kiedy od północy nadciągnie burza!" Karen wzruszyła ramionami. - Twój syn był bardzo mądry, Harry- ciągnęła. - Wiedział, co jest dobrem, iznał źródło zła najgorszego zmożliwych, lecz jego człowieczeństwoszybko zanikało. Pojmował, że gdynadejdzie pora, nie będzie w stanie mipomóc, dlatego chciał pomóc od razu,dobrą radą Przynajmniej wydawała misię ona dobra. - A Kraina Wiecznych Lodów? -zaciekawił się Harry. - Szaitis? Czy to

Page 1292: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

on? Karen wzdrygnęła się - Nikt inny. I nie sam. - Tak? - Pamiętasz tamte chwile wOgrodzie? - Chwyciła go za rękę. Ogieńi grzmot; gazotwory wybuchające wpowietrzu i deszcz ich wnętrznościwalący się na wszystko; wrzaskitroglodytów i Wędrowców, kiedyLordowie i ich porucznicy nacieralidumnie, wymachując rękawicamiociekającymi krwią? Harry skinął głową. - Pamiętam wszystko. Także to, jakprzypaliliśmy ich lampami Rezydenta,oślepiliśmy ich lotniaki, wysłaliśmyprzeciwko nim twoich wojowników, aż

Page 1293: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

do końca, kiedy dzięki sile słońca,zmieniliśmy ich w cuchnące opary. - Nie wszystkich jednak -wykrzyknęła. - I Szaitis był jednym ztych, którzy przeżyli. - Kto jeszcze? - Olbrzymi Fess Ferenc i ohydnyVolse Pinescu; poza tym Arkis zTrędowatych oraz kilku poruczników iniewolników. Nikt z nich nie padł wbitwie. Prawdopodobnie uciekli napółnoc, odkrywszy, że ich gniazdazburzono i zrównano z ziemią. Nekroskop odetchnął z ulgą. - Zatem to tylko garstka. Potrząsnęła głową. - Sam Szaitis stanowi już siłę,

Page 1294: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Harry. Może nie było tak wtedy, kiedymieliśmy u boku twego syna i jegoarmię, ale teraz, gdy pozostały tylkoniedobitki, sprawa wygląda inaczej. Aco ze wszystkimi innymi Lordami,wypędzonymi i wywożonymi na lodowepustkowie od zarania wampirzychdziejów? A jeśli oni też przeżyli? Tamciodchodzili w pojedynkę, potajemnie,nigdy w grupie. Może jednak pozwalanoim zabrać z sobą kobietę i kilkuniewolników. Być może Szaitis ipozostali odnaleźli ich i utworzyli małąarmię? Ale czy o jakiejkolwiek armiiwampirów można powiedzieć, że jestmała? - Może być jeszcze gorzej - rzekłponuro Harry. - Jeżeli zabierali z sobą

Page 1295: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

kobiety - i jeśli potrafili żyć w tymwiecznym chłodzie czemu nie mielibysię rozmnażać, jak twoi wojownicy?Spójrzmy prawdzie w oczy, nie wiemynawet, jak wygląda Kraina WiecznychLodów. - Poza tym - przypomniała mu - tamna brzegu zimnego i leniwego morza jestz tuzin albo i więcej wojowników,obserwatorów, strażników. - Poszłaś za radą mojego syna istworzyłaś takie istoty? - Tak... -Odwróciła głowę. - Z czego? I czemu unikasz mojegospojrzenia? Karen żachnęła się, piorunując gonieustępliwym spojrzeniem, - Niczego

Page 1296: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

nie unikam! Znalazłam swoje materiaływ ruinach wieżyc, w pracowniachLordów. Większość była zniszczona,zmiażdżona lub pogrzebana na wieki, aleniektóre zupełnie nietknięte. Na początkubłądziłam po omacku, tworzyłamlotniaki, które nie umiały latać, iwojowników, którzy nie chcieliwalczyć. Ale stopniowo udoskonaliłamswą sztukę. Widziałeś i miałeś okazjędosiąść mojego lotniaka - to wyjątkowestworzenie. Tak samo, jak moiwojownicy. Stali się dzielni, silni istraszliwi. Tylko... - I znowu odwróciłagłowę. - Tylko? - Od jakiegoś czasu nieodpowiadają na moje wezwania.

Page 1297: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Wysyłam myśli z Gwiezdnej Krainy,żądając informacji, ale oni mnie niesłyszą. A jeśli słyszą, to nie mogą albonie chcą odpowiedzieć. Harry zasępił się. - Straciłaś nad nimi kontrolę? Karenoburzyła się. - Właśnie tego zawsze się obawiaływampiry stworzenia istot posiadającychwolną wolę, które mogłyby pewnegodnia uciec i zdziczeć. Na szczęście,uwzględniłam ostrzeżenie Rezydenta i testwory są genetycznie skazane nawymarcie - wśród potomstwa nie będziesamic. Harry odchrząknął. - Więc masz straże, które nie

Page 1298: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

strzegą, i wojowników, którzy nie chcąwalczyć. Jakie jeszcze "środkibezpieczeństwa" podjęłaś, by ustrzec sięprzez zagrożeniem. - Drwisz sobie z mojej pracy. -Karen syknęła ze zniecierpliwieniem. -Mam ci mówić, ile ode mnie wymagaładecyzja o przeciwstawieniu siępotencjalnej groźbie? Pamiętaj, zanim tuprzyszedłeś, byłam samotną kobietą.Wyobrażasz sobie, jak Szaitisrozprawiłby się ze mną - z Karen, suką,która zdradziła wampiry - gdyby niesczezł w Krainie Wiecznych Lodów iteraz tu wrócił? Miałam zdać się na jegowątpliwą litość? Ha! O nie, dopókimogłam mu się przeciwstawić! - Przeciwstawić? - Na widok jej

Page 1299: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

ognistych włosów, oczu i lśniącychzębów, Harry przeraził się. "Ona jestwulkanem, w środku i na zewnątrz" -pomyślał. - Jak się przeciwstawić? - No cóż - znowu się żachnęła -zamiast czuć, jak włazi na mnie Szaitis,wołałabym oddać się groźniejszemu,jeszcze bardziej niewiernemukochankowi. Dosiadłabym swegolotniaka, kierując się na południe, ponadgórami i Krainą Słoneczną, ku żółtejtarczy słońca. Niechby Szaitis ścigałmnie, jeśli wola, aż po warkoczegorących gazów, eksplodujące ciała inicość. Niechby tak było! Harry wziął ją w ramiona: poddałasię bez oporu.

Page 1300: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Nie dojdzie do tego - szepnąłochrypłe, głaszcząc jej włosy i tulącrozdygotane ciało. - Dopóki ja mam tucoś do powiedzenia. Jednak w głębi umysłu Keogha,ukryta nawet przed telepatią Karen,trwała wciąż scena z przyszłości, którejw żaden sposób nie potrafił przegnać. Przyszłość tonąca w gorejącym,płynnym złocie. Wizja Końca wśródszkarłatnych, wszechogarniającychpłomieni absolutnego piekła...

ROZDZIAŁ CZWARTY - ZNOWUPERCHORSK - KRAINAWIECZNYCH LODÓW

Page 1301: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Od nocnej wizyty Harry'ego Keoghau dyrektora Projektu, Wiktora Łuchowa,i najazdu potężnego amerykańskiegomotocykla na centralną grotę minęłosześć dni. Wszystko przygotowano dozabiegu, który - zgodnie zoczekiwaniami Łuchowa - miął natrwałe zamknąć Bramę. Łuchow stal w centralnej grocie, naświeżo umytych i wyczyszczonychpłytach, okalających kuliste wrota. Wniemym zachwycie, zmieszanym z grozą,ogarniał wzrokiem parę objętych ścisłątajemnicą rakiet krótkiego zasięguTokariew Mk II (a w potocznymżargonie - jądrowych egzorcystów),zamontowanych na szczycie niewielkiejlawety na gąsienicach, będącej zarazem

Page 1302: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wyrzutnią i modułem sterującym. Oczydyrektora Projektu, ukryte zaprzydymionymi szybkami plastykowychokularów, wyglądały jak wąskieszparki, jakby zastygły w jakimśgrymasie bólu. Brało się to z ciężaruodpowiedzialności - jaką obarczyła goMoskwa - miał dopilnowaćzaładowania i oprogramowaniatokariewów. Łuchow aż nazbyt dobrzezdawał sobie sprawę zniebezpieczeństwa - wiedział, że smukłekorpusy rakiet wypełniono ohydnymibryłami toksycznego metalu;wrzecionowate cielska spoczywałyspokojne, lecz w każdej chwili gotowebyły obudzić się do życia. Wystarczyło

Page 1303: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

jedynie przycisnąć guzik. Wokół tokariewów kręciła sięzaaferowana grupa wojskowychinżynierów, sprawdzając raz po razobwody elektryczne, systemypółautomatyczne i skomputeryzowane,poziomy promieniowania, odczytywskaźników. Ich przełożony,odpowiedzialny bezpośrednio przeddyrektorem Projektu, dotknął ramieniaŁuchowa. Dyrektor drgnął. Na próżnostarał się ukryć swe zdenerwowanie. - Tak, o co chodzi? - warknął. Mężczyzna był młody, miał niewięcej niż dwadzieścia sześć lubsiedem lat, lecz już posiadał stopieńmajora; oznakę swojej rangi nosił nawyłogach munduru, obok insygniów

Page 1304: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Oddziału Artylerii Specjalnej -wystylizowanego jądra atomu. - Towarzyszu dyrektorze -zakomunikował formalnie - jesteśmywszyscy gotowi. Od tej chwili, dopókinie zajdzie potrzeba użycia tej broni,dwóch z nas będzie nieustannieczuwać... oczywiście, osoby te będąuzbrojone, jako ochrona przedsabotażem. Zdajemy sobie sprawę, że wprzyszłości trafiali tutaj... hmm... intruzi? Łuchow skinął głową. - Tak, bardzo dobrze. - W pierwszejchwili nie zastanawiał się nad tym, cosłyszy. Ale gdy dotarł do niego sens tychsłów, odwrócił się gwałtownie, byspojrzeć na rozjarzoną Bramę.

Page 1305: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- A czy wiecie właściwie,przeciwko czemu mają być te straże? -zapytał. - Jesteście pewni, że jeślizajdzie potrzeba, będziecie wiedziećdokładnie, kiedy przycisnąć guzik? Oficer zesztywniał. Znał dobrzeswoje obowiązki. Upokarzające było to,że musiał teraz przyjmować rozkazy odjakiegoś przeklętego cywila! Kusiło go,aby wygarnąć to Łuchowowi. Wcześniejjednak powiedziano mu wyraźnie, że tenstarszy naukowiec jest wielkimautorytetem w swojej dziedzinie. - Oczywiście, zapoznałem się zhistorią Projektu, towarzyszu dyrektorze- oświadczył chłodno. - Obejrzeliśmyrównież wszystkie filmy. Ale tak czyowak, proces odpalania może zostać

Page 1306: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

uruchomiony wyłącznie na waszepolecenie. - Słuchaj. - Łuchow chwycił godrżącą dłonią za ramię. - Tak waspoinstruowano na odprawie, owszem,ale to jeszcze nie wszystko. W istocie, tobardzo niewiele. Oglądałeś filmy, tak?Świetnie! Ale filmy nie oddają zapachu,prawda? A obraz nie może wyskoczyć zekranu, żeby cię połknąć, czyż nie? -Kiwając zapamiętale głową i ponowniewskazując na jarzącą się biało górnąpółkulę Bramy, ciągnął chrapliwie. -Tam kryje się koszmar, zaraza, coś, przyczym Czarnobyl wydaje się dziecinnąigraszką! Jeśli to coś, wydostanie sięstamtąd... to będzie koniec, koniec

Page 1307: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

naprawdę wszystkiego! Rodzaj ludzkipójdzie w ślady dinozaurów, trylobitów,drontów - wyginie! Więc nie wściekajsię na mnie, kiedy pytam, czy wiesz, zczym masz do czynienia Blady oficer z trudem hamowałgniew. Stał na baczność, lekkorozdziawiwszy usta. Jednakże Łuchowjeszcze nie skończył, nie zdążyłwspomnieć mu o najgorszym. - Tydzień temu pewien człowiek,powiedzmy, eks-człowiek, przedarł sięprzez tę Bramę na tamtą, drugą, stronę.Kiedy odszedł, świat odetchnął z ulgą - iod tego czasu wstrzymuje oddech!Pożegnaliśmy go z radością, ponieważbył skażony, był nosicielem. Ale terazzastanawiamy się tylko - ile czasu

Page 1308: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zostało, zanim znajdzie drogę powrotną?Rozumiesz mnie? Twarz majora zaczęła odzyskiwaćkolor. Wyczuwał wagę słów dyrektoraProjektu, ich przytłaczający ciężar. - Rozumiem - przytaknął. - To dobrze - rzekł Łuchow. - Ateraz coś, czego nie było na waszejodprawie. Wspomniałeś o naszymwcześniejszym problemie z intruzami.Racja, mieliśmy ten problem. I to możesię powtórzyć. Więc teraz chcę cośdodać do twoich instrukcji i niecozmienić regulamin. - Nachylił się. -Mianowicie: gdyby coś mi sięprzytrafiło - gdyby zdarzyło się cośdziwnego lub niewytłumaczalnego, co

Page 1309: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

pozbawiłoby mnie możliwościdziałania, albo nawet wyeliminowało zbiegu wypadków - wtedy ty mniezastąpisz. Możesz się uważać zanominowanego, tu i teraz. - Co? - Oficer spojrzał na bladą,błyszczącą twarz Łuchowa, na ohydnieokaleczoną głowę, i zastanawiał się, czyjest on w pełni władz umysłowych. - Wymnie... nominowaliście, towarzyszudyrektorze? - Jak najbardziej! - wybuchnął. -Mianuję cię Stróżem Ziemi, tak! - Stróżem...? - Przyciśnij! - uciął Łuchowprzenikliwym szeptem. - Jeżeli coś misię stanie, przyciśniesz ten cholernyguzik! Nie zwlekaj, nie trać czasu na

Page 1310: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

telefony do Gorbaczowa czy tych tępychkretynów, którzy mu tak nędznie służą,tylko przyciśnij guzik! Załatw to jednymruchem i wyślij egzorcyty na wojnę zdemonami, do krainy po drugiej stronieBramy, zanim wyskoczy stamtąd sarndiabeł, rzygając ci prosto w twarz!Jasne? Major cofnął się. Oczy miał szerokorozwarte, pełne niepokoju. Łuchow wciąż trzymał jego ramię wstalowym uścisku. - Towarzyszudyrektorze, ja... Nagle Łuchow puścił go,wyprostował się i zerknął za siebie. - Nic nie mów. - Machnął głową,jakby od czegoś się opędzał.

Page 1311: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Na razie nie mów w ogóle nic. Alenie zapomnij o tym, co powiedziałem.Nie waż się o tym zapomnieć! Major czuł się zakłopotany. Naszczęście uratował go człowiek zobsługi technicznej, który otworzył zeszczękiem właz w metalowych płytachZatoczywszy się nieco, stanął w blaskuBramy, zerwał z twarzy aparatoddechowy i założył plastykoweokulary. Następnie wyciągnął na ośleprękę, jakby szukając oparcia, i znów sięzatoczył. - Feliks Szalny? - Dyrektor Projektuchwycił mężczyznę za rękę iprzytrzymał. - To ty, Feliksie? - Potrafiłbyć przyjacielski, gdy uważał, żewymaga tego sytuacja. - Ależ ty

Page 1312: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wyglądasz, jakbyś zobaczył ducha! Ubrany w roboczy kombinezonczłowiek z obsługi technicznej, niski iłysiejący, skinął głową. Zamrugałraptownie i obejrzał się w stronęotwartego włazu. - Coś w tym rodzaju, dyrektorze -wymamrotał na poły do siebie, ścierającjakąś szmatą zimny pot z czoła. - Co się stało? - Łuchow poczułzimny dreszcz. - Coś na dole? - Tak, tam w dole, w jednym zzaplombowanych szybów, którestanowiły część pierwotnego kompleksu- odparł Szalny. - Sprawdzałem jedną ztych "Smoczych jam". O dziwo,promieniowanie spadło prawie do

Page 1313: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

normalnego poziomu; w każdym razienie jest już niebezpieczne. Więcotworzyłem zaplombowany właz iwszedłem. "Smocza jama" łączyła się zdawnym poziomem obsługi reaktora.Tam w środku... znalazłem oczywiściemagma ty. - Aha! - Dyrektor wiedział, co sięwydarzyło. A przynajmniej tak mu sięzdawało. - Znalazłeś tam zwłoki! - Tak, zwłoki - powiedział Szalny,kiwając głową. - To stanowiło częśćtego koszmaru. Były spieczone,wywrócone, przenicowane. Niektóre napół wtopione w magma ty, jak mumiezawinięte w wypaczoną skałę, gumę itworzywa sztuczne. I mimo tych długichlat izolacji, zdawało mi się, że jeszcze

Page 1314: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

słyszę ich krzyki! Łuchow potrafił sobie towyobrazić. Przebywał przecież wPerchorsku, kiedy zdarzyła się takoszmarna katastrofa. Wciąż nosiłblizny, zarówno na zwiędłej jakpergamin skórze głowy, jak i - bardziejtrwałe - w mózgu. - Dobrze, że stamtąd wyszedłeś -powiedział. - Może później skierujemyna dół grupę, która oczyści to miejsce,ale na razie... - Ja... potknąłem się o coś. - Szalnynadal był oszołomiony, nadał mówiłprawie do siebie. - Coś rozsypało się wpył pod moją stopą, tak, że potknąłemsię i uderzyłem o cystę - która

Page 1315: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

natychmiast pękła! Młody major dotknął łokciaŁuchowa, tym razem bardzo delikatnie. - Czy on powiedział coś o cyście? Dyrektor obrzucił go niechętnymspojrzeniem. - O, a ciebie to interesuje? .I nieczekając na odpowiedź, pokiwał głową.- Zatem musisz to sam zobaczyć. Przywołał jakiegoś szeregowegożołnierza, wydał mu jakieś polecenie iodesłał go. Potem znów spojrzał naSzalnego. - Feliksie - powiedział - usiądźlepiej na którymś z tamtych krzeseł inapij się gorącej herbaty. Łuchow i major przypięli do ubrańtabliczki, sygnalizujące wzrost

Page 1316: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

promieniowania. Po chwili wróciłżołnierz, niosąc dwie maski gazowe.Zarzuciwszy je na ramię, obaj mężczyźnispuścili się przez stalowy właz na niższypoziom groty, oświetlony jedynie przezBramę wiszącą w centrum sferycznejprzestrzeni. Dotarłszy do najniższych stopnistalowej drabinki, dyrektor Perchorskazszedł ostrożnie między okrągłe wylotyszybów, przecinających pod różnymikątami nieckowate łożysko. To były owe"smocze jamy" - kanały wyżarte wspoistym gruncie przez olbrzymiąenergię wyzwoloną w pierwszychsekundach katastrofy, kiedy toniewzruszona dotąd materia zmieniła się

Page 1317: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

w ciasto. - Uważaj, jak idziesz - pouczyłŁuchow młodego oficera. - I trzymaj sięz dala od "smoczych jam", których nieodplombowaliśmy. Są wciąż trochęnapromieniowane. Ale ty, oczywiście,sam wszystko wiesz najlepiej, prawda?- dodał z ironią. Ruszył przez idealniegładkie kamienne podłoże, idąc po"schodach" z falistej gumy, któreułożono dla zapewnienia lepszejprzyczepności. Oddalając się od środka pieczary,doszli w końcu do żelaznych stopni,przytwierdzonych do pochyłej"podłogi", która stopniowo przechodziław pion. Łuchow zrównał się wreszcie zotworem o średnicy trzech stóp, którego

Page 1318: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

nie zabezpieczała teraz ołowiana klapa.Zauważył go schodząc i domyślił się, żeto tam pracował Szalny. Nie mylił się, wziejącej czernią paszczy korytarza leżałalatarka, oznaczona wydrapanym naplastykowej obudowie nazwiskieminżyniera. Podniósł latarkę i oświetlając sobiedrogę, wczołgał się do otworu. - Wciąż jesteś zainteresowany, tak?- Jego niemal sardoniczny głos odnalazłpełznącego za nim majora. - To dobrze.Ale na twoim miejscu założyłbym maskęgazową. Szalny zostawił linę przywiązaną doostatniego szczebla; sięgała w głąb"smoczej jamy", która skręcała najpierw

Page 1319: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

w lewo, następnie opadała łagodnieprzez jakieś trzydzieści stóp, biegłapoziomo, wreszcie kończyła się ostrymzakrętem w prawo... wychodzącym wciemność. W wieczną noc dawnoporzuconego miejsca. - W dawnych czasach - sapałŁuchow, przeszywając smolistą czerńsnopem światła i pochylając sięostrożnie nad gruzłowatym, nierównympodłożem - obsługiwano z tego miejscastos. - Jego głos, stłumiony przez maskę,odbijał się niesamowitym echem. Młody oficer trzymał się tuż za nim.Wyczołgawszy się niezdarnie zkorytarza, podniósł się i złapał za kiteldyrektora, aby się przytrzymać. Rękamajora drżała, a oddech stał się

Page 1320: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

nierówny. Prawdopodobnie zostało towywołane nienormalnym ciśnieniem. Wistocie, to był główny powód... dochwili, kiedy Łuchow omiótł światłemlatarki ściany, podłogę i magmatowychmieszkańców tego miejsca. Wówczas oddech majora przeszedłw spazmatyczne sapanie, a ręcezatrzęsły się jeszcze mocniej. - Mój Boże! - wyrzęził po chwili. Łuchow ostrożnie, wręcz delikatnie,przeskakiwał potwornie zniekształcone,lecz jednak ludzkie szczątki. Szczątki,które kiedyś miały w sobie cośludzkiego. - Kiedy nastąpiła katastrofa -powiedział - materia stała się bardzo

Page 1321: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

elastyczna i płynna. Wrzący tygiel, choćnie spowodowany przez żar Oczywiście,żar również gdzieniegdzie wystąpił, aległównie w wyniku reakcji chemicznejlub jądrowej. I nie on spowodował takiestopienie się skały, metalu i gumy,tworzyw sztucznych, ciała i kości. Tobył inny rodzaj żaru, najzupełniej obcy,efekt formowania się Bramy. Jakwidzisz, na styku wszechświatówwszystko się wikła. Nagle snop latarki minął jakiś punktna ścianie i natychmiast doń wrócił."Cysta", o której mówił Szalny - gładka,jajowata powłoka z magmatowegokamienia, wisząca przy ścianie jakpęcherz wielkości człowieka. Skorupapękła i z otworu wyciekał jakiś czarny

Page 1322: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

płyn. Mimo masek eliminującychwszelkie trucizny, czuli jego odór Ichruchy i stłumiony, budzący echo głosŁuchowa wywołały jakąś reakcję - zcysty zaczęły się wynurzać lepkie,czarne kości... Major znieruchomiał i przestałbełkotać i dyszeć, dopiero gdy znalazłsię poza "smoczą jamą", w białymblasku groty. Tutaj w końcu, tuż poddrabinką, zatrzymał się, zdarł z twarzymaskę i zwymiotował. Łuchow dogoniłgo i stanął w bezpiecznej odległościprzyglądając się. Młody oficer skończył,lecz nadal klęczał, przylepiony doszczebli jak mokra szmata. - Teraz zaczynasz rozumieć -

Page 1323: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

odezwał się dyrektor. - Rozumiesz choćtrochę, jaki koszmar oglądało tomiejsce; rozumiesz, co tkwi w jegoatmosferze, nawet w ścianach! Tam, nadole, odbita w magmatach - i w innychmiejscach, zamurowanych przez ludzi,którzy nie mogli znieść jej widoku -kryje się prawdziwa groza. O, ale tam wgórze - podniósł oczy ku podstawiedysku złożonego z zachodzących nasiebie stalowych płyt - po drugiejstronie tej szaleńczo rozjarzonej BramyCyklopów, jest jej znacznie więcej.Cały świat grozy, który, o ile wiemy,wciąż żyje! Major otarł usta. - Sądząc z twoich spojrzeń,wydawało ci się, że mi odbiło - ciągnął

Page 1324: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Łuchow. - Oczywiście, miałeś rację!Naprawdę myślisz, że pozostałbym tu,gdybym był przy zupełnie zdrowychzmysłach? Major kaszlnął w kułak. - Mój Boże! Mój Boże! -wymamrotał. - Pobożna myśl... ale co On mawspólnego z tym miejscem, hę? - odparłdyrektor Projektu. - Obawiam się, żebardzo niewiele. A im dłużej się tu jest,tym bardziej staje się ono pozbawioneBoga. Oficer nie próbował nawetodpowiedzieć, wciąż ściskał kurczowoszczeble drabinki...

* * *

Page 1325: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Pod kraterem dawno wygasłegowulkanu, w miejscu podobnym dopodziemnych czeluści Perchorska,aczkolwiek oddalonym od nich o caływszechświat - pośród wydrążonychprzez lawę korytarzy i siarkowych ścian,gdzie przed wiekami rozgrzane gazyrozszerzyły się, tworząc jaskinie niczymbąble w czekoladzie, a płynne trzewiaplanety najpierw wygryzły, a następnieutrwaliły w porowatej skale pajęcząsieć kanałów - tu właśnie, w dawnozapomnianych czasach, zamieszkałpotworny Lord Szaitan. I tutaj przedczterema laty jego potomek, Szaitis zwampirów, znalazł go, wciąż żywego i

Page 1326: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

snującego intrygi. Szaitis - wysoki, lecz niemalniewidoczny na tle ciemnych,wyszczerbionych ścian krateru - stałniczym posąg na skraju magmowegowierzchołka, pod sklepieniem polarnychzórz, przebijanym co chwila przez smugimeteorytów. Patrzył na odległy,niewyraźny horyzont, wspominającminione lata i wspaniałe plany. Planyjego przodka, Szaitana, i jego własne.Plany, które pozornie wydawały sięzbieżne, choć w istocie było zgołainaczej. Pilnie strzegąc tych myśli - jakżezazdrośnie, jak lękliwie - Szaitiswspominał swą wędrówkę z GwiezdnejKrainy, lot przez graniczne szczyty,

Page 1327: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

groźne oceany pełne lodowatych gór ibezkresne, śnieżne pustkowia. On ipozostali, którzy uszli przed gniewemRezydenta - olbrzymi Fess, ohydnyVolse, przysadzisty Arkis i różniniewolnicy - wszyscy zbiegli tutaj, udalisię na dobrowolną banicję, lękając sięwampirzej śmierci, o wieleboleśniejszej niż ta, która dotykazwykłych ludzi, i to nie tylko z czystofizycznego punktu widzenia. Człowiekbowiem wie, że musi umrzeć, natomiastwampir ma świadomość, że nie jest tonieuniknione. Cztery lata temu, tak... Po odrażającym zgonie oślizgłegoVolse'a, Szaitis skierował Arkisa z

Page 1328: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Trędowatych zwanego Okrutną Śmierciąoraz Fessa Ferenca w objęcia SzaitanaOdwiecznego, w siarkowożółtezakamarki starego korytarza, gdzie tenpradawny potwór ujawnił swąobecność. Szaitis wzdrygnął się,przypominając sobie to zdarzenie:błyskawiczny, cichy atak łapczywca(obecnie tak nazywał te stworzenia);Arkis przebity i uniesiony w górę,szarpiący się na ostrzu z wydrążonejkości, które wbiło się w jego serce.Oczy wyszły potworowi z orbit, policzkiwydymały się i wciągały niczym miechy,wypuszczając leciutką, wilgotną,purpurową mgłę. Niezwykle leciutkabyła ta mgła życia, bowiem łapczywiec

Page 1329: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Szaitana dbał o to, aby nie stracić, nieuronić choćby kropelki. A ogromny Fessrzucił się na Szaitisa, chcąc za wszelkącenę wydrzeć mu serce. Ale w sukursWielkiemu Lordowi przybył Szaitan,wypłynął z mroku niczym fala zła iowinął oszalałego giganta siecią macek,podczas gdy Szaitis walił swą rękawicą,chcąc rozwalić Fessowi głowę. I ostatnia scena, która do dziśpozostała w pamięci Szaitisa, świeżajak parująca krew' ogromne, pulsująceciało Ferenca, uwięzione w uściskuSzaitana. W końcu drgawki olbrzymaustały, a elastyczne szczęki kobrywypuściły jego głowę, mokrą, dymiącą ina pozór całą - jednak widać było puste

Page 1330: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

oczodoły, ociekające płynem, któryskapywał także z nozdrzy irozdziawionej bezwładnie paszczy.Szaitisowi przyszły wówczas do głowysłowa, które do dziś paliły go swymzimnem: "O, to zaiste przedsionekpiekła! Właśnie widziałem, jak mój takzwany "przodek" opróżnił głowęFerenca niczym szczur wysysającyskradzione jajo". - Rzeczywiście, widziałeś! -zaszemrał natychmiast Szaitan, a jegopurpurowo-żółte oczy jarzyły się podczarnym, przywodzącym na myśl kobrękapturem. - Moje stworzenie spuściło zniego krew - przyda się później,rozumiesz - a ja wyssałem mu mózg. Alechyba widzisz, że zostawiliśmy dla

Page 1331: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

ciebie najlepszy kąsek, co? Mówiąc to, bez wysiłku pchnąłzwłoki olbrzyma w stronę Szaitisa.Wydawało się, że wykonały dwaniepewne kroki, po czym zwaliły się mupod nogi. Szaitis oczywiście wiedział,co tamten miał na myśli. Bowiem wogromnym, bladym, wysuszonym cieleFerenca wciąż pozostawał jego wampir- słodycz wszystkich słodyczy - któregonależało odnaleźć i pochłonąć. - Może do mnie dołączysz?.zaproponował potem Szaitanzduszonym, chrapliwym głosem iściągnął Arkisa z zakrwawionego ostrzałapczywca, ciskając go na skałę, byrzucić się - czy spłynąć nań - w

Page 1332: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

poszukiwaniu oszalałego, kurczącego siępasożyta. Do owej chwili wydarzenia niecooszałamiały Szaitisa, lecz rychło sięotrząsnął. Był przecież wampirem, awszystko to zostało w pewnym sensieprzepowiedziane. No i, oczywiście,krew to życie. Wspólny posiłek zSzaitanem mógł przypieczętowaćswoistą więź między nimi.

* * *

Wiele było tych wspomnień, awydarzenia splatały się dziwnie.Niezliczone strzępy scen i rozmównakładały się na siebie, pogłębiając

Page 1333: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

chaos. Gdy znad oświetlonychgwiazdami i zorzą pustkowi nadciągałyśnieżne tumany, wirujące wokółopustoszałych lodowych grobowcówwampirzych wygnańców, Szaitisusiłował ułożyć chronologicznie owefragmenty, lub - w przypadkuniepowodzenia - przynajmniej jerozdzielić. Na przykład pracownia Szaitana,ukryta w jaskini bezpośrednio pod niezbadanym dotąd, północnym zboczemwulkanu, jedno z pierwszych miejsc,które Szaitisowi pokazał Upadły. Gdyby nie ogrom tego ozdobionegostalaktytami pomieszczenia opółmatowych lodowych oknach,wychodzących na ten absurdalny dach

Page 1334: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

świata, oraz wiecznie zamarzniętychdołach, gdzie Szaitan więził co bardziejulotne, trudniejsze do opanowania efektyswych eksperymentów - pracownia nieróżniłaby się od innych. Szaitis równieżbył mistrzem w tego typumetamorfizmie, a przy najmniej zatakiego się uważał, póki nie ujrzał pracswego przodka. Wpatrywał się przez przejrzysty lódw jedno z takich dzieł. - Już samo towystarczyłoby - powiedział, żeby cięzadenuncjować i na nowo wypędzić, amoże nawet z miejsca zgładzić, gdyby tobyło w Gwiezdnej Krainie, a dawnewampiry wciąż trwały u steru. Przecieżto ma organy rozrodcze, wbrew

Page 1335: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wszelkim zakazom! - To samiec, owszem - odrzekłSzaitan, kiwając swym kapturem, -Niestety, prokreacja, akt kopulacji i jegoperspektywa - samo posiadanie organów- doprowadzają te stworzenia do szalu,Temu tutaj stworzyłem towarzyszkę,samicę, którą natychmiast rozerwał nastrzępy! A gdyby nawet żyła i urodziłamłode, co wtedy? Nie sądzę, żebypozwolił mi przeżyć, raczej pożarłbyprzy pierwszej sposobności, Tylko naniego popatrz, a jest dopiero na wpółdojrzały! Jednak tak niegodny zaufania,że musiałem go w końcu zamrozić.Błędem jest jego płeć. Uczyniła godumnym, a duma jest przekleństwem. Tosamo, oczywiście, występuje u ludzi...

Page 1336: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- A zatem i u wampirów - dodałSzaitis. - Jeszcze bardziej! - wykrzyknąłSzaitan. - Bo u nich wszystkie te popędysą dziesięciokroć silniejsze! - A jednak nie rozdzierają nastrzępy swoich nałożnic. Przynajmniejnie zawsze. - Bo są głupi - stwierdził Szaitan. -Jeżeli można żyć przez wieki, jaki masens płodzenie istot, które pewnego dniamogą się zbuntować i cię zgładzić? - A jednak wyszukałeś sobiekobietę, w której złożyłeś swojenasienie. - Nie omieszkał mu wytknąćSzaitis. - W przeciwnym wypadku niebyłoby mnie tutaj.

Page 1337: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

W tym momencie ich spojrzeniaspotkały się i zwarły nad zamrożonymtworem. - Tak, to prawda - odpowiedziałSzaitan. - I chyba z tej właśnieprzyczyny... Była to ich pierwsza sprzeczka, czyteż polemika, jedna z wielu, które miałydopiero nadejść. I, mimo że Szaitiswkrótce zaczął narzekać na to, iż jegoprzodek zwraca się do niego jak dodziecka, to jednak generalnieakceptował fakt, że ta pradawna, pełnazła Istota próbuje go pouczać. Możeuważał, iż jego niezmierzony wiek dajemu do tego prawo. Był wszak starszy odSzaitisa o siedem długości jego życia.

Page 1338: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

* * *

Innym razem pokazał Szaitisowirozwijającego się rurkoryja, który,wchłaniając płyny wypełniające kadź,nabierał kształtu i masy. Stworzenie tobyło w dużej mierze podobne dołapczywców których pan wulkanuposiadał trzy - lecz rurkę miało dłuższą,bardziej giętką, a u podstawy osadzonąwśród wielkich płatów mięsa, tak, żemaleńkie, chytrze błyszczące ślepianiemal zupełnie tonęły w wylewającychsię fałdach szarych, połyskującychmięśni. Szaitis natychmiast poznał, czymjest to zwierzę.

Page 1339: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Nie wystarczą ci tamtestworzenia? - zagadnął. - Zadziwiamnie, że zaprzątasz sobie głowęrobieniem następnych. Zapewne już sięrozprawiłeś z większością uwięzionychw lodzie wampirów... w każdym razie ztymi, które łatwo było dopaść. Więc poco się przy tym upierać? Szaitan przechylił na bok swójkobropodobny łeb i splótł ramiona. - A czy zastanawiałeś się głębiejnad tym wszystkim, mój synu? - zapytał.- Czy wiesz dokładnie, jakie majązastosowanie te moje bestie? - Oczywiście. To wariacje na temat;łapczywce podobne do tych, którepowstrzymały Volse'a i Arkisa, tylkoraczej bardziej wyspecjalizowane. Ich

Page 1340: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wiotkie ryjki z chrząstki zakończonej naczubku kością, wibrując, wdzierają sięw lód, żeby go skruszyć, dzięki czemu,w nieprzepuszczalnej dotąd powłocepowstają otwory prowadzące dozatopionych wewnątrz wygnańców.Kiedy kanał jest już wydrążony,wówczas to zwierzę wysysa swoimryjem płyny ofiary, które... - Zostają następnie przepompowanedo moich rezerwuarów! dokończył zaniego Szaitan, jakby nieco rozdrażnionydomyślnością Szaitisa. - Tak, tak... alejesteś ciekaw, w jaki sposób? Jak mogąwiertacze wysysać ciała stałe? Booczywiście ofiary są w dużej mierzezamarznięte, ich soki krzepną niczym

Page 1341: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

klej. - Ach! - Szaitis był urzeczony. - Wyjaśnię to... za chwilę. Napytanie dlaczego zawracam sobie głowętymi Dawnymi Lordami, skoro, jakzauważyłeś, są tak nieliczni i wszyscybez wyjątku mają problemy zprzeżyciem, odpowiedź jest prosta'ponieważ daje mi to zadowolenie.Przerażenie w umysłach tych spośródnich, którzy jeszcze w ogóle potrafiąmyśleć, jest tak rzadkie i rozkoszne, żeaż wyborne. Gdyby nie oni, kogomiałbym przerażać? Czy mógłbymegzystować bez tej dawki grozy istrachu? Szaitis zrozumiał. Zło karmi sięprzerażeniem. Jedno bez drugiego nie

Page 1342: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

może istnieć. Są nierozdzielne jakprzestrzeń i czas. Szaitan odczytał temyśli. - Właśnie tak - potwierdził - na tymwszystko polega: po prostu lubię to ipotrzebuję wprawy! Wyjaśnione zostało "dlaczego"; zaśodpowiedź na pytanie "jak" okazała sięrównie prosta. Wiertacze wstrzykują w swe ofiarymetamorficzne kwasy, którerozpuszczają wysuszoną tkankę, a tazostaje wyssana, zanim zdąży ponowniezastygnąć. - To nadal nie daje odpowiedzi namoje pierwsze pytanie - powiedziałSzaitis. - Brzmiało ono: dlaczego

Page 1343: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zaprzątasz sobie głowę robieniemnastępnych stworzeń? Szaitan wzruszył ramionami, czyraczej ich odpowiednikiem. -Powtarzam, głównie dla wprawy.Podobnie jak prawie wszystko, corobiłem przez ostatnie trzy tysiące łat.Przymiarka do czasów, kiedy stworzymyarmię wojowników i z nimi wyruszymyna podbój Gwiezdnej Krainy iwszystkich światów poza nią! Przez chwilę purpurowe oczyUpadłego paliły się jaśniej niż zwykle,niczym płomiennie buchające z jegownętrza. Zaraz jednak pokiwał głową,wyrywając się z głębin swoichmrocznych myśli. - Ale teraz musisz mi powiedzieć:

Page 1344: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

skoro twierdzisz, że hoduję ich zbytwiele, to ile widziałeś moichlodowiertaczy i pokrewnych imstworzeń? To zaniepokoiło Szaitisa.Wyobrażał sobie, że tych istot jestmnóstwo; był o tym przekonany. Alewszystkie dowody ich istnienia, jakieoglądał w ograbionych lodowychzamkach, stanowiły efekt pracyniezliczonych stuleci, nie mogły powstaćw okresie kilku zórz, czy nawet całychtakich cykli. I mimo że tutaj, w głębinachwulkanu, kilka kadzi parowało ibulgotało, dając początek nowymtworom Szaitana, to jednak niemal niewidywało się aktywnych stworzeń. Nie

Page 1345: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

było tu zwiotczałych syfoniarzy, jak wzamkach Gwiezdnej Krainy, bo wkraterze kryło się niewielkie jezioro; nieistniało zapotrzebowanie na gazo twory,skoro wiele jaskiń wulkanu - zwłaszczakomnaty mieszkalne Szaitana - byłoogrzewanych przez aktywne cieplice. - Właściwie, to nie mogępowiedzieć, żebym w ogóle je widział -odrzekł Szaitis - oprócz tego warzącegosię w kadzi. - Właśnie, bo też ich nie ma! Wkażdym razie tych widzialnych,ruchliwych i odgryzających sobie łby.Trzymam tylko moje łapczywce;zapewniają mi ochronę. A teraz chodź. -I Szaitan zaprowadził swego potomka nadół, w głąb czarnych, pozbawionych

Page 1346: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

światła grot, gdzie wszystkie nisze,szczeliny i wygasłe kanały wulkanicznesłużyły za przechowalnie dlauwięzionego w lodzie potomstwa zdoświadczalnych kadzi. - I powiedz mi - zapytał go tam - wjaki sposób byś utrzymał te stworzeniaczynne i jednocześnie syte? - Milczałprzez chwilę. - To wykluczone! -zawołał. - Tutaj, w tej niemal jałowejkrainie lodów? Niemożliwe. Toteż,kiedy już wypełnią swe różnorakiezadania, zamrażam je tu iunieruchamiam. I tutaj pozostają,chwilowo bezczynne, jako surowiecjutrzejszej armii. A kiedy potrzeba mijakiegoś innego stworzenia, o innych

Page 1347: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

funkcjach - po prostu projektuję je iwytwarzam! To sztuka metamorfozy. Alenic się nie marnuje, mój synu, nigdy. Nie odrywając wzroku odzakonserwowanych skutkóweksperymentów swego przodka, Szaitispokiwał głową. - Widzę, że próbowałeś stworzyćwojowników - zauważył. - Sąprzerażający, ale.. archaiczni? Chybapowinienem dać ci radę: wojownicy wGwiezdnej Krainie wiele się zmienili.Prawdę mówiąc, te twoje istoty niemiałyby szans stawić czoła pewnymmoim wytworom! Jeśli Szaitan poczuł się dotknięty,nie okazał tego. - Zatem proszę bardzo, naucz mnie

Page 1348: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

tych twoich wyższych zdolności wdziedzinie metamorfizmu - odparł. -Mówię poważnie, a żebyś mógł touczynić, będziesz miał swobodny dostępdo moich pracowni, materiałów i kadzi. A to Szaitisowi było na rękę...

* * *

- Jak to jest z twoimi łapczywcami?- Innym znów razem zapytał Szaitis. -Skoro są to zwierzęta robocze i skoromasz w zwyczaju... izolować je?... odtego, co wyciągają ze swych ofiar, to jakutrzymujesz je przy życiu? Czymkarmisz? Przecież, jak sam zauważyłeś,lodowe pustkowia są niemal całkiem

Page 1349: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

jałowe. Wówczas Szaitan pokazał muzapasy zmrożonej krwi irozdrobnionego, metamorficznegomięsa. - Przebywam tutaj od bardzo,bardzo dawna - wyjaśnił. - Kiedy tuprzybyłem, och, szybko poznałem, coznaczy być głodnym. Od tego czasurobiłem zapasy nie tylko dla siebie, leczrównież dla moich stworzeń, zarównona czas obecny, jak i na przyszłe naszeodrodzenie. W niemym osłupieniu, Szaitisprzyglądał się tuzinom dołków z czarnąplazmą. - Krew? Tyle krwi? Ale chyba nie zzamarzniętych Lordów? W całej

Page 1350: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Gwiezdnej Krainie nigdy nie żyło ichdostatecznie wielu, żeby wypełnić tewielkie naczynia! - To krew zwierzęca - powiedziałSzaitan. - W tym również wielorybia. Itrochę ludzkiej, owszem. Ale, maszsłuszność, ostatniej jest bardzo niewiele.Krew zwierząt i wielkich ryb jest dobradla moich stworzeń; dostarczy imenergii, kiedy nadejdzie pora wojny. Apotem... no cóż, dla każdego wystarczyjadła, nieprawdaż? Lecz ludzka krewsłuży za pożywienie tylko mnie - i takżetobie, teraz, kiedy tu jesteś. Szaitis był jeszcze bardziejzaskoczony. - Upuszczałeś krew z tych wielkich

Page 1351: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

ryb, pływających w lodowatym morzu? - Nazwałem je rybami, alewłaściwie to ssaki. - Szaitan znówwzruszył "ramionami". - Te olbrzymy sąciepłokrwiste i karmią swoje młode.Wkrótce po moim tu przybyciuzobaczyłem ich ławicę, igrającą zpluskiem przy brzegu oceanu.Projektując mego pierwszegołapczywca, głównie je miałem na myśli.Był to dobry projekt i prawie go niezmieniłem przez wszystkie stulecia. Bezwątpienia zauważyłeś śladowe płetwy,skrzela i inne pozorne anomalie ustworzeń strzegących wulkanu. Podobnieu mojego wiertacza.

* * *

Page 1352: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Przy innej okazji, zafascynowanywiekiem swojego samozwańczegomentora, Szaitis postanowił podjąć innywątek. - Przecież ty trwasz tutaj - na ziemi,w Gwiezdnej Krainie, w KrainieWiecznych Lodów i zwłaszcza pośródtych lodowców prawie od Początku! -Jeszcze nie skończy! mówić, a już zdałsobie sprawę, jak naiwnie musiałyzabrzmieć te słowa i jak bardzozauroczony musiał się wydać swojemuprzodkowi, co też zaraz potwierdziłmroczny chichot tamtego. - Od Początku? O nie, przyjmuję, żeświat jest milion razy starszy ode mnie.

Page 1353: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

A może chodziło ci o początekwampirów? W tym wypadku mogę tylkoprzytaknąć, bowiem byłem pierwszy zewszystkich. - Naprawdę? - Szaitis ponowniezapomniał ukryć swoje zaskoczenie.Jednak trudno było zachować kamiennyspokój w obliczu takich rewelacji.Oczywiście, legendy Gwiezdnej Krainymówiły, że Szaitan był pierwszymwampirem, lecz każdy głupiec wie, żelegendy są jak mity - w większościnieprawdziwe, a w najlepszym wypadkupełne przesady. - Pierwszy? Ojciec naswszystkich? - Pierwszy z wampirów, tak -odpowiedział! wreszcie Szaitan podłuższej chwili intrygującej ciszy. - Ale

Page 1354: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

nie... Ojciec, tak powiedziałeś? Nie, niebyłem Ojcem. Owszem, swojespłodziłem, na pewno, bo byłem młody ipełen męskich żądz. Właściwie, kiedyśbyłem po prostu mężczyzną i spadłem tuna ziemię, gdzie wszedł we mniewampir... który wyszedł z... z bagien... -Umilkł, pozostawiając wibrujące słowaw napiętej ciszy. - Z bagien wampirów? - naciskałSzaitis. - Na zachodzie GwiezdnejKrainy są wielkie bagniska, a wedługlegendy jeszcze inne na wschodzie.Słyszałem o nich, lecz nigdy niewidziałem. To o tych bagnach mówisz? Szaitan wciąż pogrążony był wzadumie. Mimo to skinął głową. - To są

Page 1355: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

te bagna, tak. Spadłem na ziemię nazachodzie. Szaitis już wcześniej słyszałokreślenie "upaść na ziemię". - Nie potrafię zrozumieć. Jak możeczłowiek spaść na ziemię? Z nieba, o toci chodzi? Z łona matki? Lecz czyż niezwano cię także Odwiecznym? Skądspadłeś i w jaki sposób? Szaitan ocknął się. - Jesteś bardzo wścibski, a twojepytania nieuprzejme! Mimo toodpowiem na nie, najlepiej jak potrafię.Po pierwsze, zrozum to, że mojewspomnienia zaczynają się od bagien, ai te są wyblakłe i niepełne. Przedbagnami... nie jestem pewien. Leczkiedy przybyłem nagi na ten świat,przyszedłem w wielkim bólu i z wielką

Page 1356: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

dumą. Wydaje mi się, że wypędzonomnie tu, wyrzucono, ktoś postąpiłpodobnie, jak później wampiry, którewypędziły mnie do tej krainy. Wampirywygnały mnie, ponieważ miałem byćJedyną Mocą. No cóż, może usiłowałemteż być Mocą w tamtym miejscu, zktórego zostałem wypędzony i strąconyna ziemię. To dla mnie tajemnica. Alejedno wiem na pewno: w porównaniu ztamtym miejscem, ten świat okazał siępiekłem! - Ktoś zesłał cię tutaj za karę, skazałna piekło? - Albo na świat, który przy moimudziale mógłby stać się piekłem. To byłakwestia woli - wszystko mogło się

Page 1357: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zdarzyć, gdybym tego zapragnął lub na topozwolił. Powtarzam: znalazłem siętutaj dlatego, że byłem samowolny idumny. A przynajmniej tak to terazwidzę. - Zatem właściwie nie pamiętaszswego upadku? Tylko to, że nagleznalazłeś się na bagnach wampirów? - W pobliżu bagien, gdzie wszedłwe mnie mój wampir. Szaitis byłszczerze zainteresowany tą ostatniąkwestią. - W swoim czasie - mruknął - obajmieliśmy okazję zabijać wrogów iwydarłszy z nich żywe wampiry,pożerać je. Fess Ferenc i Arkis zTrędowatych to tylko ostatnie przypadki.Wiemy, jak wyglądają te pasożyty;

Page 1358: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

dorosłe przypominają kolczaste pijawki,które kryją się w ludziach, kształtującich myśli i potrzeby. A z czasem potrafiątak się zrosnąć ze swymi nosicielami, żejuż nie sposób ich rozłączyć. - Owszem, tak było i ze mną -odrzekł Szaitan. - W istocie,pierwotnego mnie pozostało bardzoniewiele, zaś mój wampir rozrósł się dopostaci, jaką widzisz. - Właśnie - rzekł Szaitis. - Ty, awłaściwie twój wampir - wskutekprzedłużonej metamorfozy - jest obecniew pełni wyrośnięty. Ale jaki był wtedy?Wniknął w ciebie jako jajo? Czy istota-rodzic pozostała w bagnach? Czy możepasożyt wszedł w ciebie całkiem

Page 1359: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

rozwinięty, wśliznął się niepostrzeżeniekompletny? - To przyszło do mnie z bagien -powtórzył Szaitan. - Tyle wiem... Problem ten niepokoił Szaitisa, ajeszcze bardziej jego przodka, leczprzynajmniej w owym czasie niedoczekał się rozwiązania.

* * *

Jednakże wiele zórz później, kiedySzaitis, krzątając się w kącie pracowni,za zgodą swego przodka pracował nadnowym wojownikiem... - Oto jak było! - rzekł podnieconySzaitan, zbliżając się do pracującego

Page 1360: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Lorda, podpełzając doń niczym nocnycień. - W tamtej wcześniejszejegzystencji, o której ci mówiłem,służyłem komuś innemu, lecz pragnąłembyć sam sobie panem. W nagrodę zamoją dumę - to jest za moją mądrość iwielką urodę, których byłem może ażnazbyt świadom - i za moje cierpienia,wyrzucono mnie, usunięto z megoprawowitego miejsca w tamtymspołeczeństwie. Nie zgładzono mnie aniokaleczono, tylko wykorzystano! Stałemsię dla nich... narzędziem! Nasieniemzła, które chcieli zasiać pośród sfer!Rozumiesz? Byłem wybrykiem i pokutą!Stanowiłem ciemność, która warunkujeŚwiatło! Słysząc ten wybuch, Szaitis

Page 1361: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

przerwał prace przy kadzi. Niewielejednak rozumiał. - Nie możesz tłumaczyć tegojaśniej? - Niech cię cholera - n i e! -krzyknął Szaitan. - Śniłem o tym; wiem,że to prawda, ale nie potrafię tegozrozumieć! Powiedziałem ci to, żebyśsam spróbował to zgłębić - i żeby ci sięto nie udało, tak jak nie udało się mi! Po czym wybiegł wściekły, byzniknąć w labiryncie wulkanu.

* * *

Po tym zdarzeniu Lord przez dłuższyczas nie widywał swego przodka;

Page 1362: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

jedynie zdawał sobie sprawę z jegomglistej obecności. Lecz przyszłachwila, kiedy wracając do swych kadzi,zastał tam Odwiecznego, który oglądałjego twory, wijące się i twardniejącepośród cieczy. - Wypędzono mnie z wielu sfer iwyrzucono z wielu światów Szaitan nistąd ni zowąd mruknął. - Tak, i innychmi podobnych, we wszystkichstożkowatych wymiarach światła. - I tobyło wszystko. "Szalona istoto! - pomyślał Szaitis,skrywając tę myśl - podobnie jak inne -głęboko i wyłącznie dla siebie. - Aledobrze, że kręcisz się jak obłąkany,kiedy zabieram się do pracy. Ostatniąrzeczą, jakiej bym pragnął, byłoby twoje

Page 1363: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zainteresowanie tym, co mam terazrobić." Znalazł się bowiem tutaj akurat poto, by wstrzyknąć w swój nowy twórmasę mózgową, stymulując tym wzrostembrionalny zwojów nerwowych, lubnawet nim sterując. Tyle że... komórki tezaczerpnął z raczej niezwykłego źródła,i to za pomocą kruszącego lódłapczywca Szaitana... Jednak odsunął na razie na bokwszystkie te kwestie. - W takim razie, kiedy udamy się napodbój Gwiezdnej Krainy na czelewojowników, których kształtuję, twojazemsta będzie tym bardziej słodsza. Nicsię nam nie oprze. A jeśli można podbić

Page 1364: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

jakieś wyższe światy, one równieżupadną, tak jak ty upadłeś na ziemię. Jego słowa zdawały się wyrywaćtamtego z otchłani szaleństwa,przywracały chwilowo zachwianąrównowagę. - Zaiste, wyglądają oni na dobrychwojowników, mój synu! - zauważyłnatychmiast Odwieczny. Ten rzadki wjego ustach komplement zaraz zostałokryty cieniem. - Tacy też być powinni,wszak w Gwiezdnej Krainie miałeśdosyć znakomitego materiału,wyćwiczyć swój kunszt... Stworzyli pospołu smukłego,opływowego, silnego lotniaka,wyposażyli go w ssawkę i daliogołocony do samego rdzenia mózg

Page 1365: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

jednego z poruczników Menora.Nakarmiwszy stworzenie wysokiejjakości plazmą, wysłali je na lotrozpoznawczy do Gwiezdnej Krainy.Potem przez wiele zórz oczekiwali jegopowrotu - na próżno. Wreszcie, gdyniemal wszelkie nadzieje zgasły...latający stwór wrócił, przynosząc z sobąwychudłe i drżące, zabłąkane dzieckoWędrowców. Lotniak porwał tego ośmio- lubdziewięcioletniego chłopca z grupkiWędrowców obozujących w górach nadSłoneczną Krainą. Wyglądało na to, żeWędrowcy nie schodzą już na równiny,kiedy słońce zachodzi i zapada noc.Zastanawiali się dlaczego, skoro

Page 1366: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wampiry wygięły? Tak czy owak,powrót do Krainy Wiecznych Lodówtrwał długo i dziecko było ledwie żywe. Szaitan zaniósł je prywatnychkomnat na "przesłuchanie". Wkrótcepotem Lorda Szaitisa pracującego przyswych kadziach, odnalazło telepatycznewołanie pradawnego. - Chodź! - rozkazał. Jedno słowo, lecz podniecenie jegonadawcy mówiło bardzo wiele...

ROZDZIAŁ PIĄTY - ZACHÓDSŁOŃCA - EGZORCYTY - UMYSŁBOGA

Szaitis stał na czarnej,

Page 1367: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

poszczerbionej ścianie krateru i patrzy!na południe, ku Gwiezdnej Krainie.Niebo, poza miejscami, gdzie wiła sięzorza, było smoliście czarne, ale Lordwiedział, że w Gwiezdnej Krainienadeszła już pora wschodu. Szczytygórskie zapewne połyskiwały zlotem, aw zamku Karen grube zasłony i draperie,opatrzone jej herbem, strzegłynajwyższych okien przed lancami. Patrzył na południe; mrużyłszkarłatne oczy, by skupić wzrok naodległej, słabej linii ognia, ciągnącej sięwzdłuż horyzontu - wąskiej złocistejwstędze, która oddzielała tamten dalekiobszar świata od błękitnej i dalejczarnej przestrzeni, gdzie wszystkiegwiazdy nocy wisiały migocące i

Page 1368: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

hipnotyczne, zdając się go zapraszać.Był to zew, na który miał wkrótceodpowiedzieć. Musiał odpowiedzieć, wszakrozumiał, je kiedy migotanie zorzyosłabnie, a południowe niebościemnieje, nastąpi pora zachodu. Przedjej nadejściem on i jego odepchnięty,zdegenerowany przodek mieli zebraćswych wojowników, dosiąść lotniakówi wyruszyć niewielką, lecz potwornąarmią ze stromych zboczy wulkanu. Dlanich spełnienie snu, a dla GwiezdnejKrainy nadejście koszmaru, stało sięwreszcie tylko kwestią czasu.Odwieczne marzenie Szaitana nabierałoteraz formy, urzeczywistniało się dzięki

Page 1369: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

samotnemu lotniakowi, który powróci!niedawno z Gwiezdnej Krainy,przynosząc wspaniały łup - dzieckoWędrowców. Szaitis pamięta! to zdarzenie wnajdrobniejszych szczegółachpodniecony tym darem przodek zaniósł!wówczas wyczerpanego, półżywegochłopca w mrok swoich izb,przesyconych siarką. A potem, po jakimśczasie, wezwał w myślach swegopotomka. Oczyma wyobraźni Szaitis ujrzał towszystko na nowo: Upadły triumfalnieprzemierza! czarną, ziarnistą podłogęswych komnat...

* * *

Page 1370: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Ten Rezydent, o którym mówiłeś -zwrócił się do niego - ten dziwnymłodzieniec, co wykorzystał mocsamego słońca, by obalić potężnewampiry... - Tak, co z nim? - Co z nim? -zarechotał chrapliwie Szaitan. -Zwyrodniał! Podobnie, jakzwyrodniałem ja - lecz jego to o wielewięcej kosztowało. Skąpał waswszystkich w palącym słonecznymogniu, tak? Ha, i sam też się poparzył!Jego wampir ucierpiał i nie potrafił sięzregenerować; metamorficzne ludzkieciało odpadło jak u trędowatego. Apotem... zdesperowany wampir

Page 1371: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

powrócił go do wcześniejszej postaci -nadał Rezydentowi formę i wyglądswego pierwszego nosiciela. Przez tomasa uległa zmniejszeniu i łatwiej byłoopanować ubytki, rozumiesz? I tak ototwój Rezydent jest teraz... wilkiem! - Wilkiem? - Szaitis, osłupiały,przypomniał sobie swój sen. - A jakże,zwierzęciem biegającym na czterechłapach. Szary, dziki przywódca sfory,bez Żadnych mocy. Wędrowcy boją sięgo, a rozpoznają po ludzkich rękach,które ma zamiast łap. Zachował teżczęść ludzkiego umysłu, przynajmniej tę,w której kryją się wspomnienia. No i,oczywiście, przetrwał jego wampir,choć nieco ograniczony, gdyż to gowłaśnie uratowało. Ale reszta pochodzi

Page 1372: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

od wilka. - Wilk! - sapnął znowu Lord. Nie poraz pierwszy jego sen okazał sięproroczy. Po prostu należało to dowampirzych kunsztów. A jego ojciec,Harry Keogh, z krainy piekieł? - Jest znowu w Gwiezdnej Krainie. - Znowu? - Owszem, bowiem po bitwie wogrodzie Rezydenta powrócił do swegowłasnego świata. Nic dziwnego, że otym nie wiedziałeś, bo wtedyprzebywałeś już na wygnaniu. - Do swego świata? Do krainypiekieł? - Kraina piekieł! Kraina piekieł! Tonie żadna kraina piekieł! Ile razy mam ci

Page 1373: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

powtarzać: właśnie to miejsce jestpiekłem, z tymi siarkowymi wyziewami,bagnami wampirów i rozpalonymi przezsłońce lądami po drugiej stronie gór! O,ale świat Harry'ego Keogha... dla takichjak my byłby rajem! - Skąd możesz to wiedzieć? - Domyślam się. - Ten Harry Keogh - mruknął Szaitis- posiadał moc, na pewno, ale nie byłwampirem. - No cóż, teraz jest - oznajmiłSzaitan. - Lecz jak dotąd nie odkryłswych mocy. Bo i któż miałby go tamsprawdzić, w podchwytliwej rozmowielub w bitwie? Co więcej, Wędrowcy nieobawiają się go zbytnio, nie wysysabowiem ludzkiej krwi.

Page 1374: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Co?! - Według chłopca - potwierdziłUpadły - ojciec Rezydenta jada tylkozwierzęce mięso. W porównaniu ztwoim wampirem, synu, jego istotawydaje się kwilącym, niedorozwiniętymszczenięciem. - A Lady Karen? - Ach, właśnie. - Szaitan pokiwałgłową. - Lady Karen, ostatnia spośródwampirów Gwiezdnej Krainy. Wiążeszz nią pewne plany, prawda? Pamiętam,jak wspominałeś o jej zdradzie. Nowięc, Harry Keogh i Karen są razem.Przynajmniej tyle w nim jeszcze zostałoz mężczyzny. Żyją razem w jej wieży.Jeśli Karen jest taka piękna, jak

Page 1375: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

opowiadasz, to niewątpliwie nawet wtej chwili Keogh tkwi w niej po uszy. Była to jawna drwina i Szaitiszdawał sobie z tego sprawę, lecz mimoto nie potrafił się oprzeć tej przynęcie. - Niechaj więc cieszą się sobą, pókimogą - odrzekł ponuro. I w końcurozejrzał się, szukając dzieckaWędrowców. - Nie ma go - powiedział Szaitan. -Ludzkie ciało, czyste i proste. Przez tewszystkie tysiące lat zadowalałem sięmetamorficzną papką. Chłopiec byłdrobnym smacznym kąskiem, ale dobre ito. - Całe dziecko? - W Słonecznej Krainie żyją całeplemiona - odparł Szaitan, głosem

Page 1376: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zduszonym i chrapliwym. - A poza niąistnieją całe światy! I tak rozpoczęli przygotowania doswego powrotu...

* * *

Lord czekał tylko na pojawienie sięswego najnowszego tworu, wojownika,zaś jego przodek, Szaitan Upadły, stał ujego boku. Mieli wyruszyć na podbójGwiezdnej Krainy, kiedy łuski,haczykowate kończyny i wszelkieatrybuty bitewne stworzenia obrócą sięw chitynę twardą jak żelazo. Co do ewentualnej przyszłej"bitwy" - czy miała szanse tak się

Page 1377: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

przeciągnąć, by w ogóle zasłużyć na tomiano? Szaitis w to wątpił. Mocnobowiem wierzył, iż on sam - wpojedynkę kontrolując ze swego lotniakanajmniejszą garstkę wojowników -potrafiłby pokonać Karen i jej kochankaoraz wszelkich sprzymierzeńców, jakichzdołaliby zebrać. I tym samymzapanować nad całą Gwiezdną Krainą. "Cóż to za przeciwnik - myślał-zwykła kobieta? Sfora wilków? Iwampirzy Lord, co wzdraga się przedludzką krwią? Żadna armia - to motłoch!Niechajby Keogh wezwał umarłych,jeśli wola; to dobre na strachliwychtroglodytów i Wędrowców, lecz ja nieboję się gnijących umarlaków. A też tadruga strona magii Keogha - ta jego

Page 1378: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

sprytna sztuczka, polegająca naprzychodzeniu wedle woli - nie pomożemu. Nie tym razem. Jeśli odejdzie -znakomicie! A jeśli wróci, to tylko poswą śmierć!" Lecz z drugiej strony... Szaitis niemógł zaprzeczyć swoim niepokojącymsnom, których wątki były dziwne jakświatła zorzy, nawet terazrozświetlające niebo. Powinien razjeszcze rozważyć te wizje tak, jak czyniłto wcześniej, ale... Poczuł znajomy sygnał i pojął, żeSzaitan jest blisko, jeśli nawet niefizycznie, to na pewno myślowo. - Co jest? - zapytał. - Jakiś ty bystry - mruknął tamten. - I

Page 1379: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

jakże czujny! Nie sposób cię podejść,mój synu. - Więc czemu tak się starasz? -odparł chłodno Szaitis. - Powinieneś teraz tu przyjść -oznajmi! - Nasze stworzenia kwiczą wkadziach i zaraz zaczną wyłazić. Trzebaje sprawdzić. Czeka nas dużo pracy,dużo przygotowań. Temu nie można było zaprzeczyć. - Zaraz tam będę - odpowiedziałLord, rozpoczynając niebezpiecznezejście w dół wierzchołka. Nie tylkojego przodek pałał chęcią uwolnieniasię od tego miejsca. Tyle, że są różnerodzaje wolności i dla dwóch istot nigdynie znaczą tego samego. Szaitan pragnął tylko wyrwać się z

Page 1380: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Krainy Wiecznych Lodów, natomiastjego potomek...

* * *

Nieco wcześniej, kilka tysięcy mildalej na południe, Nekroskop wyruszył,by sprawdzić straże przednie Karen, ówsystem wczesnego ostrzegania złożony zwyspecjalizowanych wojowników lubmaruderów, jeżeli wierzyćprzypuszczeniom, ulokowanych przeznią na skraju zamarzniętego morza.Dotarł tam przez kontinuum Mobiusa.Przeniósł się za północny horyzont, naoświetlone zorzą pustkowia, gdzie nawybrzeżach ponurego, skutego lodem

Page 1381: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

oceanu wiecznie zalegały białe zaspy. Stworzenia Karen były na miejscu iHarry miał okazję przekonać się, jakdobrze się przystosowały. Dziękimetamorfizmowi wystarczyło jednopokolenie, by przyspieszyć ich ewolucję- porosły grubym, białym futrem,chroniącym je przed zimnem. Harry'emu.')'dało się, że w zaspie dostrzegł jakiśnieznany ruch. Ostrożnie zbliżył się i...nagle wyrosły przed nim trzy stwory,trzy ogromne, rozszalałe bestie! Przeniósł się na niewielkąodległość. "Byłbym zaledwie przekąskądla tych trzech wielkich kocurów" -pomyślał. - Ależ zauważ ich instynktownątendencję do maskowania się

Page 1382: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

skomentowała Karen z oddalonej ojakieś dwa tysiące mil wieży. Może iumysły mają słabe, ale mimo to potrafiłyukryć przed tobą swoje myśli, a tymsamym siebie. Co więcej, jesteśwampirzym Lordem, panem, ale torównież ich nie powstrzymało! Nekroskop odnalazł w Karenswoistą dumę; to były jej stworzenia,solidne się nad nimi napracowała.Niestety, potem pozwoliła im zerwać sięz postronka. Karen, skoncentrowana najego umyśle, przechwyciła także tęinformację. - Po prostu odległość okazała sięzbyt duża - obruszyła się. - Teraz torozumiem. Telepatia to szczególny

Page 1383: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

talent, który posiadamy oboje. Naszezasadniczo ludzkie umysły są wielkie izdolne do skupienia, stąd tei kontaktmiędzy nami jest łatwy. Ale ich mózgi sąmałe i głównie zajęte sprawami walki obyt. No cóż, najzwyczajniej zapomniałyo mnie. - Wobec tego czas, żeby sobieprzypomniały - odrzekł Harry. Karen spotęgowała i umocniłaswoje pierwotne rozkazy i polecenia, onnatomiast przekazał je bezpośrednio istanowczo grupce otępiałych umysłów.Stąd też, kiedy wszedł pomiędzy nie poraz drugi, zachowywały się z większymszacunkiem. - Co za odwaga! - zauważyła Karennieco zdenerwowana. Oglądać je z tak

Page 1384: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

bliskiej odległości. I chyba takiegłupota. Wyjdź stamtąd; Harry, dobrze?Wracaj lepiej do domu. Do domu... Miała na myśli powrótdo wieżycy? Czy to rzeczywiście byłteraz jego dom? Być może to do niegopasowało: ten potworny kopiec górującynad równinami Gwiezdnej Krainy,wyposażony w sprzęty z włosów isierści, chrząstek i kości niegdysiejszychludzi i zwierząt. Gdzież istniał lepszydom dla człowieka, któremu przez całeżycie towarzyszyła śmierć? Gorzkie myśli. Lecz z drugiej stronyHarry miał wrażenie, że Karen szczerzego prosi i martwi się o niego. Tak czy owak, Keogh wypełnił już

Page 1385: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

to swoje zadanie, poza tym zmarzł. Awiedział, że Karen go ogrzeje...

* * *

O wszechświat dalej, pod Uralem. W grocie perchorskiej podczasostatniej symulowanej komputerowopróby odpalenia tokariewów był obecnymajor Aleksiej Bizarnow. Za próbęodpowiadał jego drugi zastępca, kapitanIgor Klepko. Klepko był niski, o ostrychrysach, ciemnych oczach i ogorzałejcerze, odziedziczonej pozamieszkujących stepy przodkach. Odsamego początku na bieżąco objaśniałprzygotowania uczestniczącym w

Page 1386: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

pokazie podoficerom. Pojawił się takżedyrektor Projektu, Wiktor Łuchow,obserwujący bacznie procesprzygotowań. Stojąc na skraju obwodu,pod zakrzywiającym się do wewnątrzłukiem granitowej ściany, w milczeniu inapięciu słuchał instruktażowegomonologu Klepki. - Tak jest, dwie rakiety - ciągnąłkapitan. - System podwójny. W terenieich odpalenie stanowiłoby albouderzenie uprzedzające w dotądbezatomowej strefie bitwy, albo odwetza użycie przez wroga podobnej broni.Pierwszy tokariew odnajduje kwateręgłówną nieprzyjaciela gdzieś poza strefąwalk, drugi zaś trafia w największezagęszczenie wrogich wojsk w obrębie

Page 1387: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

pola bitwy. Jednakże dla naszychpotrzeb... - Klepko wzruszył ramionami.- Mimo iż nasze cele są bardziejokreślone, to jednak, co paradoksalne,pozostają hipotetyczne. Zamierzamyzdetonować pierwszą rakietę w świecieza... hm... za tą Bramą - niedbałymmachnięciem ręki wskazał rozjarzonąbiałą kulę za swymi plecami - adrugiego tokariewa, kiedy będziejeszcze w ""przejściu" międzywszechświatami. Mechanizm tegoprocesu jest bardzo prosty.Zamontowane w rakietach komputery sąpołączone drogą radiową. W chwili, gdypierwszy tokariew opuści Bramę,wpadając w tamten świat, kontakt

Page 1388: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zostanie zerwany. Jedną piątą sekundypóźniej oba urządzenia dadzą impuls dodetonacji. - Kapitan Klepko westchnął ipokiwał głową. - Pokazano wamwszystkim filmy o stworzeniach z tamtejstrony, przedzierających się do naszegoświata. Zapewne nie muszę podkreślać,jak istotne jest to, aby w przyszłości niedopuścić do ich ponownego natarcia. Wreszcie, zanim przejdziemy dosymulacji, chcę omówić kwestiędowodzenia i bezpieczeństwaosobistego. Dowodzenie: ta broń zostanie użytawyłącznie na polecenie dyrektoraProjektu, potwierdzone przez oficeradowodzącego, majora Bizarnowa lubprzeze mnie. Wyjąwszy sytuację, kiedy

Page 1389: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zostanie uruchomiony łańcuch rozkazów,żadna inna osoba nie będzie miała tegoprawa. Bezpieczeństwo osobiste: odmomentu przyciśnięcia guzika iuzbrojenia głowic bojowych doodpalenia pozostanie tylko pięć minut.Każdy, kto będzie w tym czasieprzebywał w wąwozie, zostanieostrzeżony ciągłym sygnałem syren.Syreny będą oznaczały tylko jedno:Uciekać! Spaliny tokariewów sątoksyczne. Jeżeli, co małoprawdopodobne, zawiodą systemywentylacyjne Projektu, maruderzy,dopóki nie opuszczą kompleksu, zostanązmuszeni do korzystania z aparatów

Page 1390: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

oddechowych. Sprawnemu mężczyźniewydostanie się z groty centralnej dowąwozu zajmuje około czterech minut. Tokariewy to potężna broń. Zostanąużyte nie eksperymentalnie, lecz wkonkretnym celu. Nie ma mowy ożadnym falstarcie. Po odpaleniu procesunie można zawrócić, a my nie możemyliczyć na więcej niż sześćdziesiątsekund do momentu detonacji. Razemdaje to sześć minut od uruchomieniasystemu. Eksplozja rakiety poprzeciwnej stronie nie powinna na naswpłynąć w żaden sposób, Ile wybuch tejw przejściu to inna sprawa. Może dojśćdo tego, że sama siła detonacji wypchnieradioaktywne gazy i szczątki z powrotemdo groty. Miejmy nadzieję, że wszystkie

Page 1391: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

te trucizny zostaną odcięte tutaj, wpobliżu jądra, zaś do tego czasu tomiejsce zostanie opróżnione, a wyjściazapieczętowane. - Klepko wyprostowałsię i oparł ręce na biodrach. - Sąpytania? Panowała głęboka cisza, nikt się nieodezwał. - Symulacja zostanieprzeprowadzona przez komputer. -Kapitan rozluźnił się i podrapał w nos,wzruszając niechętnie ramionami. -Obawiam się, że to może was niecorozczarować, jeżeli spodziewaliście siępokazu fajerwerków. Wszystko wydarzysię na tamtym ekranie, w przekazieczarno-białym, bez dźwięku i z

Page 1392: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

napisami. I bez efektów specjalnych! Publiczność roześmiała się. - Głównie... - Klepko uniósł rękę,by ich uciszyć - ma to wam uzmysłowić,że sześć minut to naprawdę niewieleczasu. - I przycisnął czerwony guzikzainstalowany na skrzynce, leżącej przednim na pulpicie. Major Bizarnow oglądał już tęsymulację. Nie ciekawiło go to zbytnio, za tobył zainteresowany wyrazem twarzyWiktora Łuchowa. Malowała się na niejbezbrzeżna fascynacja. Bizarnow cofnąłsię o dwa kroki, przysunął sięniepostrzeżenie do wychudłegonaukowca i chrząknął cicho. Łuchow odwrócił głowę i wbił

Page 1393: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wzrok w majora. - Wciąż pan uważa, że to jakiśrodzaj zabawy, prawda? - powiedział zwyrzutem. - Nie - odparł Bizarnow - i nigdytak nie uważałem. - Zauważyłem, że każdy wydanyprzeze mnie rozkaz odpalenia ma być"potwierdzony" przez pana lubpańskiego zastępcę. Podejrzewa panzatem, że mógłbym zarządzić coś takiegolekkomyślnie? - Skądże znowu. - Major potrząsnąłgłową, choć pamiętał o gęstozadrukowanych, złożonych arkuszachpapieru, które wypychały mu kieszeń - oaktualnej diagnozie stanu psychicznego

Page 1394: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Łuchowa, dostarczonej przezmiejscowego psychiatrę. "Lekkomyślny,nie, raczej nie w pełni władzumysłowych" - pomyślał. Spojrzenie Łuchowa nagle stało sięjakby nieobecne. - Czasem czuję się,jakbym odbywał pokutę. - Tak? - Tak, za mój udział w tymwszystkim. Chodzi mi o to, żepomagałem w budowie pierwotnegoProjektu. W tamtym dniach dyrektorembył Franz Ajwaz, lecz zginął w wypadkui zapłacił za swoją część Od tego czasuodpowiedzialność przeszła na mnie. - Dla każdego byłoby to ciężkiebrzemię. - Bizarnow skinął głową,odsunął się nieco na bok i postanowił

Page 1395: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zmienić temat. - Był pan... wopuszczonych poziomach magmatów? - Boże - wyszeptał - jaki tam nadole panuje chaos! Tak wielu ludzizostało uwięzionych, wtopionych.Otworzyłem cystę. Istota w środkuprzypominała... jakąś nieziemską mumię.Tym razem nie było żadnej zgnilizny, anipłynów, tylko groteskowa masaprzenicowanego, na pół skamieniałegociała. Na zewnątrz wystawało kilkagłównych organów oraz wieleniezwykłych - nie wiem, przydatków zgumy, plastyku, skały i... i tak dalej. Bizarnow zaczynał mu współczuć.Łuchow przebywał tu zbyt długo. Leczjego problemy miały wkrótce się

Page 1396: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

skończyć, bowiem major wysłał jużodpowiedni raport do Moskwy. - Rzeczywiście, tam na dole jestokropnie, Wiktorze - zgodził się - Możebyłoby lepiej, gdybyś trzymał się odtego z dala. Łuchow spojrzał na niego uważnie,po czym gwałtownie odwrócił się. - Dopóki jestem dyrektoremProjektu, majorze, sam będę ustalałswoje trasy! Bizarnow podszedł do kapitanaKlepki. Dwa wrzecionowate kształty,przesuwające się po ekranie komputera,właśnie zniknęły. Symulacja dobiegłakońca. - Wciąż będą pełne trujących spalin- kapitan kończył wykład i mogą być

Page 1397: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wysoce radioaktywne! Ale wówczasmy, rzecz jasna, musimy trzymać się zdala. Major odczekał, aż Klepko dasygnał do rozejścia się, po czym wziąłgo na stronę. Odbyli krótką, ważnąnaradę dotyczącą Łuchowa.

* * *

Nekroskop śnił. Śnił o chłopcu zwanym HarrymKeoghem, który rozmawiał z umarłymi ibył ich jedynym przyjacielem, jedynymświatełkiem w bezkresnym mroku. Śniło miłościach i życiach tego młodzieńca,o umysłach, które odwiedził,

Page 1398: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zamieszkiwanych przezeń ciałach,poznanych dotąd miejscach - wprzeszłości i przyszłości, w obydwuświatach. Był to sen bardzo dziwaczny ifantastyczny - tym bardziej, żeprawdziwy - i mimo że Nekroskop śniłO sobie samym, o własnym życiu, tojednak miał wrażenie, jakby dotyczyło tokogoś innego. Śnił też o swoim synu, wilku... tylkoże ta część wizji okazała sięrzeczywistością, nie zaś tylkowspomnieniem z innego świata. Jego synprzybył doń z wywieszonym językiem ioznajmił: "Ojcze, oni nadchodzą!" Harry w okamgnieniu przebudziłsię, wyskoczył z łoża Karen, podbiegłszybko i zwinnie do framugi okna,

Page 1399: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

rozsunął zasłony. Stanął z boku, gotównatychmiast cofnąć rękę, gdyby stało sięto konieczne. Jednak nie dostrzegł nic,wciąż trwała noc. Pośród granicznychgór pełzały cienie, spychając pozłotę zeszczytów. Gwiazdy, pierwotnie prawieniewidoczne, z chwili na chwilęożywały blaskiem. Panowała ciemność,a nadchodziła jeszcze głębsza. Karen krzyknęła, wyrwała się zesnu i usiadła gwałtownie. - Harry. -Ujrzała Keogha, stojącego przy oknie, iw jej oczach znowu zapłonęło życie. -Oni nadchodzą! Ich szkarłatne spojrzenia spotkałysię i złączyły, tworząc dwukierunkowykanał, pozwalający przekazać uśpione

Page 1400: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

do niedawna myśli. Harry przez oczyKaren zajrzał do jej umysłu. - Wiem - oświadczył. Wyszła nago z łóżka i podpłynęła kuniemu, wtopiła się w jego ramiona. - Ale oni nadchodzą! - załkała. - Tak, i będziemy z nimi walczyć -warknął. Ciało Keogha zareagowało nadotyk i zapach jej ciała, które byłomiękkie, jedwabiste, dojrzałe iwilgotne. - Niech ten raz będzie najlepszy,Harry - wyszeptała gorąco. - Dlatego żemoże być ostatni? - Po prostu na wszelki wypadek -jęknęła, tworząc w sobie wypustki, bywciągnąć go głębiej. A potem...

Page 1401: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

* * *

- A jeśli przegramy? - zapytałHarry, kiedy skończyli. - Przegramy? -Karen stała obok niego, wychylali sięrazem przez okno wychodzące na północ,ku Krainie Wiecznych Lodów. Nicwłaściwie nie widzieli, ale też niczegosię jeszcze nie spodziewali. Coś jednakczuli. Szło z północy, niczym fale nasmolistym stawie - powolne, drążące iczarne jak samo zło. Harry pokiwał głową. - Jeżeli przegramy, najwyżej mniezabiją - rzekł. I przypomniał sobieJohnny'ego Founda oraz sposób, w jaki

Page 1402: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

tamten dręczył swoje ofiary. Potwornysposób. Ale, w porównaniu z Szaitisem,czy jakimkolwiek niedobitkiem dawnychwampirów, Johny wydawał siędzieckiem, a jego wyobraźnia byłaŻałośnie uboga. Karen wiedziała, dlaczego Keoghzamknął przed nią swój umysł - chciał jąochronić. Jednak na próżno znaławampiry o wiele lepiej niż on. - Jeśli ty umrzesz, ja również umrę -przyrzekła. - Och, tak? A oni pozwolą ciumrzeć, prawda? Tak łatwo? - Nie mogą mnie powstrzymać. Potej stronie gór trwa noc, ale wSłonecznej Krainie... tam każdegowampira czeka prawdziwa śmierć. Pali

Page 1403: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

jak płynne złoto, rozlane na niebiosach.Właśnie tam bym uciekła, daleko zagóry, w słońce. Niech mnie ścigają, jeślistarczy im odwagi, ale ja nie będę siębała. Pamiętam, jak byłam dzieckiem isłońce przyjemnie spływało mi na skórę.Jestem pewna, że tuż przed śmierciąpotrafiłabym znowu przywołać touczucie. Dzięki sile woli poczułabymsię dobrze! - Ponure. - Harry wyprostował się.Zadrżał. - To wszystko jest ponure.Mów dalej, a będziemy pobici jeszczeprzed rozpoczęciem walki. Musi istniećprzynajmniej jakaś szansa nazwycięstwo. A przecież mamy coświęcej niż szansę. Czy oni potrafią

Page 1404: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

znikać na życzenie tak jak my - niczymduchy - w czasoprzestrzeni Mobiusa? - Nie, ale... gdziekolwiek się udamy- wzruszyła ramionami - i ilekolwiekrazy będziemy uciekać, zawsze tupowrócimy. Nie możemy pozostać wtamtym miejscu na zawsze. - Jej logikabyła nieodparta. Harry próbowałznaleźć właściwą odpowiedź, bypocieszyć ją lub siebie. - A Szaitis jestpotwornym wrogiem - dodała. Takzwyrodniały, że trudno to sobiewyobrazić. - To prawda. - W umysły obojganagle wdarł się jakiś glos znikąd. -Szaitis jest zwyrodniały. Ale jegoprzodek, Szaitan, jest o wiele gorszy. - Rezydent! - sapnęła Karen,

Page 1405: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

rozpoznając telepatycznie gościa. - Alepowiedziałeś... Szaitan? - zapytała niedowierzając. - Tak, Upadły. - Zgrzytnął w ichgłowach wilczy głos. - On żyje,nadchodzi, i to on, nie Szaitis, jestnaprawdę przerażający. Harry i Karen uruchomili własnątelepatię, starali się wzmocnić myśliwymost między sobą a gościem. Na chwilęwieżyca wypełniła się ulotnymiobrazami: zobaczyli górskie zbocza,gdzie z osuwających się piargówwystawały wypukłe otoczki; księżyc wpełni, okrywający skały miękką, żółtąpoświatą; wielkie jodły strzelającedumnie w niebo. A w cieniu drzew

Page 1406: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

mrugały srebrzyste, trójkątne oczy. Byłoich wiele. Tam sfora odpoczywała przedłowami. Potem obrazy zblakły izniknęły, a wraz z nimi ten, co nimi żył iwśród nich się poruszał. Lecz jego ostrzeżenie pozostało wpamięci Karen i Nekroskopa... Czas upływał. Harry i Karen albo rozmawiali,albo po prostu czekali. Nie mieli nicinnego do roboty. Tym razem,usadowiwszy się przy kominku wprzestronnej wielkiej sali, rozmawiali. - Szaitan to także cząstka legendmojego świata - powiedział Harry. -Nazywają go tam Szatanem, Diabłem,którego miejsce jest w piekle. - Według opowieści z Gwiezdnej

Page 1407: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Krainy, to właśnie twój świat jestpiekłem - odparła Karen. - I wszyscyjego mieszkańcy to diabły. DramalDruzgocący głęboko w to wierzył. Harry pokręcił głową. - To, że Wampiry miałyby wierzyćw demony, diabły i takie tam - jeszczeraz potrząsnął głową - jest trudne dopojęcia. - Jak to? - Wzruszyła ramionami. -Czy Piekło to nie jest po prostuNieznane, jakiekolwiek miejsce lubregion, którego za nic nie możnazrozumieć? Dla plemion Wędrowcówleży ono za górami w GwiezdnejKrainie, zaś dla wampirów - czeka podrugiej stronie kulistej Bramy. Za tą

Page 1408: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Bramą musi się kryć coś przerażającegoi śmiercionośnego, bo nikt nigdy stamtądnie powrócił. W taki sposób pojmują towampiry. Ja też tak to widziałam, zanimspotkałam Zek, Jazza, ciebie i twojegosyna. I nie zapominaj, Harry, nawetwampiry były kiedyś ludźmi. - Szaitan - mruknął Harry. -Tajemnica spinająca dwa światy. Talegenda została przeniesiona do mojegoświata przez wygnanych wampirzychLordów, a także przez ich sługi,Wędrowców, których wysłano przezBramę Gwiezdnej Krainy. A jednak nękały go inne myśli."Czyżby? A może tak zwana legenda jestbardziej uniwersalna? - zastanawiał się.- Wielkie Zło Władca kłamstw i

Page 1409: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wszelkiej podłości? A ta zbieżnośćimion...? Szatan - Szaitan? Czy diabłyistnieją we wszystkich światach?" - Lepiej przestań traktować go jakolegendę - ostrzegła Karen, jakbysłuchała myśli Keogha. - Rezydentmówi, że on jest rzeczywistością i zbliżasię do nas, a to oznacza, iż aby przeżyć,musimy go zabić. Ale jeśli Szaitan żyjejuż dwa, trzy tysiące lat - czy jest wogóle sens wierzyć w to, że możemy gounicestwić? Harry prawie jej nie słuchał. Wciążpochłaniały go własne myśli. - Ilu ichjest? - zapytał wreszcie. - Szaitan będzieich wodzem, a Szaitis obok niego. Ale kto jeszcze?

Page 1410: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Niedobitki z bitwy o Ogród -odpowiedziała Karen. - Pamiętam - przytaknął Harry. -Mówiliśmy o nich wcześniej: Fess Ferenc, Volse Pinescu, Arkis zTrędowatych i ich niewolnicy. Niewięcej niż garstka. Lub, jeżeli inni zLordów przeżyli próbę wygnania, sporagarść. Ale ja wciąż jestemNekroskopem. I jeszcze raz pytam: Czyoni potrafią przenosić się przezkontinuum Mobiusa? Czy potrafiąwywołać umarłych z grobów? - Być może Szaitan posiadał tęsztukę - odrzekła. - Był wszakpierwszym z wampirów. Od tamtej porymiał dosyć czasu na naukę. Możliwe, żeumie wydusić z umarłych ich sekrety.

Page 1411: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Czy chcą mu odpowiadać? -warknął Harry; jego oczy błyszczały wświetle ognia niczym rubiny. - Nie, niemiałem na myśli nekromancji, leczNekroskopię! Nekromanta może"przebadać" zwłoki, lub nawet prastarąmumię, ale ja rozmawiam z duchamiumarłych. I oni mnie kochają, naprawdę,powstają dla mnie z prochów... Keogh wstał rozgorączkowany."Jesteś Wampirem, Harry Keoghu! -myślał. - Wzywać umarłych? O tak,kiedyś to potrafiłeś." - Muszę spróbować - zawołał.

* * *

Page 1412: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Zszedł z gór do Gwiezdnej Krainy,gdzie niegdyś wezwał armięzmumifikowanych troglodytów, którastoczyła bój z niewolnikami wampirów.I po swojemu zwrócił się do ichduchów, lecz odpowiedział mu tylkopółnocny wiatr. Czuł, że są tutaj i gosłyszą, lecz milczą. Wybrali milczenie... Poszedł do Ogrodu. Odnalazłmogiły - zbyt wiele mogił - obecniezaniedbane. Wędrowcy, którzy zginęli wbitwie, troglodyci, złożeni na wiecznyspoczynek w niszach pod skałami. Cirównież go słyszeli i dobrze pamiętali.Lecz czuli w nim coś innego, czego nieakceptowali. Wiedzieli, że ten człowiek- może potwór, znał słowa, mogącenadać im straszliwy pozór życia, nawet

Page 1413: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wbrew ich woli. - I mógłbym to uczynić! - zagroził,wyczuwając ich sprzeciw i przerażenie.Lecz coś w jego duszy zaszeptało: "Takjak Janosz Ferenczy? Na ile cenisz terazswoje człowieczeństwo, Harry?" Powrócił więc do wieży Karen. - Kiedyś... - odezwał się smutno -mogłem zwołać armię umarłych. Terazjest nas tylko dwoje. - Troje - zawarczał w ich umysłachRezydent wyraźnie, jakby stał tuż obok. -Niegdyś dla mnie walczyłeś, obojewalczyliście o moją sprawę. Teraz mojakolej. To chyba przeważyło szalę,określało ich położenie, wyznaczało

Page 1414: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

kurs. Zresztą... nie mieli żadnegowyboru. Karen przyniosła swą rękawicębojową i zanurzyła ją w oczyszczającymroztworze kwasu, po czym zabrała siędo oliwienia zawiasów. - Ja - rzekła - sama wyrwałam żyweserce Leska Przerośniętego! Tak, a wtamtych dniach czułam znacznie większystrach. Teraz już wiem. Boję się nie osiebie, tylko o stratę tego, co mamy.Chociaż: gdy się temu przyjrzeć, cóżwłaściwie posiadamy? Harry zerwał się, zaczął krążyć tami z powrotem, potrząsając pięściami;cały aż kipiał. Ale po chwili uspokoiłsię zupełnie. To jego wampir wciążdążył do przejęcia władzy. Harry

Page 1415: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

pokiwał ze zrozumieniem głową. - No tak - mruknął - może jużdostatecznie długo tłumiłem twojepragnienia. Czas chyba, abym cięwypuścił. - Co? - Karen spojrzała zniepokojem. - Nic. - Nic? - Uniosła brwi. - Pytałem tylko... gdzie to będzie? - W Ogrodzie - podsunął z dalekaRezydent. Usłyszeli go. - Tak, Ogród ma swoje zalety. Apoza tym dobrze go znamy. - przyznałaKaren. Wreszcie, wściekle potrząsnąwszy

Page 1416: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

głową, Nekroskop uległ swemuwampirowi. Przynajmniej częściowo. - Dobrze - warknął - Ogród.Niechaj tak będzie!

* * *

W Gwiezdnej Krainie... Nadeszła godzina, kiedy po palącymsłońcu pozostał jedynie brudnoszarypoblask, zaś bezimienne gwiazdy stałysię bryłkami nieziemskiego lodu,zamarzającego na dziwacznych orbitach.Najgłębsza, najciemniejsza godzinazachodu, kiedy ostatni spośródwampirów - Szaitis, Szaitan, HarryKeogh i Karen - gotowali się do

Page 1417: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

stoczenia bitwy na pustkowiu zwanymniegdyś Ogrodem. Ich czworo orazRezydent, jednakże ten nie był jużwampirem jako takim, a jeśli nawet, tojego własny wampir nie całkiem zdawałsobie z tego sprawę. Karen od pewnego czasu czuła, żenajeźdźcy znajdują się niedaleko izbliżają się do Gwiezdnej Krainy.Właściwie czuła to od momentu, kiedyjej stworzenia, czatujące na brzeguoceanu, wezwały ją po raz ostatni, byprzekazać tę wiadomość. A kiedyumierały, Karen zapytała, ilu jestwrogów i jakie mają kształty. Takaocena siły i istotny wroga była dalekowiarygodniejsza niż skomplikowaneopisy. Odległość dzieliła ich ogromna, a

Page 1418: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

mózgi wojowników okazały się niezbytduże. Niemniej jednak z północynadeszły naznaczone bólem obrazylotniaków, wojowników oraz istotsterujących, ukazujące Karen, jakniewielką armią dowodzi Szaitan. Składała się zaledwie z dwóchLordów, jadących na potężnychlotnikach o łbach i podbrzuszachpokrytych łuską oraz sześciu sług o dośćniezwykłej budowie Niezwykłej...mówiąc najbardziej oględnie. Bowiemnajeźdźcy, kierujący tymi zwierzętami,najwyraźniej dostrzegli korzyść wzłamaniu dawnych reguł wampirów. Popierwsze, posiadały one organyrozrodcze, podobnie jak twory Karen,

Page 1419: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

po wtóre zaś - zdawały się działać wdużej mierze samowolnie, bez ścisłychrozkazów ich domniemanych panów! Na początku, jak zostałapoinformowana, pojawiła się inna paralotniaków, zmęczonych stworzeń, naktórych jeźdźcy wylądowali wgłębokich zaspach, nie opodal skrajuoceanu. Zsiadłszy, Lordowie ściągnęli znieba wojowników i nowe bestielatające, którym pozwolili pożywić sięwyczerpanymi ciałami pierwszychwierzchowców. I gdy te były zajęteposiłkiem, zaatakowali wartownicyKaren... tylko po to, by zaraz przekonaćsię o przytłaczającej dzikości iwyższości wojowników Szaitana. Takbrzmiała wiadomość przesłana Karen

Page 1420: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

przez ostatniego jej strażnika, zanimsłaby przekaz myślowy utonął w tępymbólu i zgasł. Harry w tym czasie spał, nękanykoszmarami. Lady patrzyła, jak rzuca sięi wierci, słuchała jego mamrotania, o"stożkowatych wszechświatach światła"i o Mobiusie, czarodzieju, któregopoznał w krainie piekieł. Był tomatematyk, który odnalazł swoją religię,szaleniec, wierzący, że Bóg torównanie... co pokrywało się mniejwięcej z poglądami Pitagorasa,sformułowanymi na wiele wieków przednim o kontinuum Mobiusa, tymbaśniowym, niezgłębionym miejscu, wktórym uprawiał z nią metamorficzną

Page 1421: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

miłość, i które teraz uważał za"bezgraniczny mózg sterujący ciałamiwszechświatów". Dotąd sen Keogha przypominałgorączkowy majak, pełen myśli, rozmówi skojarzeń z przeszłości, nawet zprzyszłych wydarzeń, splątanych wkalejdoskop rzeczy realnych inadrealnych. W tej wizji jego życie odzarania było postrzegane, podobnie jakciało: jako metamorficzne, z uwagi nasposób, w jaki wybuchało, owocującniesamowitymi koncepcjami iodkryciami. Gdy na szare czoło Nekroskopawystąpił zimny pot, Karen zastanawiałasię, czy go delikatnie nie obudzić. Alejego słowa urzekły ją. Zresztą

Page 1422: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

potrzebował snu, by nabrać sił przednadchodzącą bitwą. Miała nadzieję, żeuspokoi się, kiedy ten koszmar minie.Tak więc siedziała przy nim, gdy pociłsię i roił o rzeczach zupełnie dla niejniepojętych. O względności czasu i o całejhistorii - zarówno przeszłości, jak iprzyszłości - dziejącej się równolegle,lecz występującej w jakimś dziwnym"gdzie indziej"; o zmarłych -prawdziwych zmarłych, nie nieumarłych- którzy cierpliwie czekają w swychmogiłach na nowy początek, napowtórne ich przyjście; i o wielkimświetle, Pierwotnym Świetle, dziękiktóremu wszystkie wszechświaty

Page 1423: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

rozszerzają się, pochłaniając ciemność!Mamrotał coś o liczbach posiadającychmoc rozdzielania przestrzeni i czasu i ometafizycznym równaniu, "któregojedynym znaczeniem jest rozszerzenieUmysłu poza zasięg czysto fizyczny". Był to podświadomy wirmatematycznego geniuszu Harry'ego,Spotęgowany jeszcze przezsprawującego teraz władzę wampira;natomiast na wyższej płaszczyźnieodbywała się gwałtowna konfrontacjamiędzy dwiema elementarnymi siłami:Ciemnością i Światłem, Dobrem i Złem,Wiedzą jako ceł sam w sobie (co jestgrzechem) i totalną nieobecnościąwiedzy, to jest Niewinnością,Rozgrywała się podświadoma bitwa

Page 1424: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Nekroskopa z sobą i w sobie, którąmusiał wygrać, ażeby nie zapadłaostateczna ciemność, Bowiem Harrymógł stać się świetlistym stróżemświatów, które dopiero nadejdą lubsprawcą ostatecznej zagłady, która miałanastąpić jeszcze przed ich narodzeniem. Lecz Karen o tym wszystkim niewiedziała, rozumiała tylko to, że niepowinna go jeszcze budzić. Zaś Harrymajaczył dalej. - Mógłbym podać ci wzór, o jakimci się nawet nie śniło... - drwił z jakiejśistoty z czasów niemalże zapomnianych,podczas gdy przez szaleńczo rozedrganepowieki przenikało szkarłatne światło. -Oko za oko, Dragosani, i ząb za ząb! Ja

Page 1425: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

byłem Harrym Keoghem... stałem sięszóstym zmysłem własnego syna, zanimopróżniona głowa Aleca Kyle'a wessałamnie i uczyniła jego ciało moim...Wielki kłamca Faethor chciał żyć w nimrazem ze mną i gdzie teraz jest, co? Igdzie Tibor? A co z tym bachoremBodescu? A Janosz? - Nagle zaniósł sięszlochem i spod prześwietlonychpowiek wycisnęły się wielkie łzy. - ABrenda? Sandra? Penny? Jestemprzeklęty czy błogosławiony..? Miałemmiliony przyjaciół i byłoby wspaniale,gdyby nie to, że wszyscy byli martwi!"Żyli" w wymiarze poza życiem, gdzienadal mogłem z nimi rozmawiać. Istnieje wiele wymiarów, ogrompłaszczyzn egzystencji, światów bez

Page 1426: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

końca. Miriady stożkowatychwszechświatów światła. I ja wiem, jakpowstały. Przede mną wiedział toMobius. Pitagoras być może siędomyślał. Niech się stanie... -Zmarszczył zaciśnięte mocno powieki. -Niech się stanie... - Wielkie strugi potuoblały jego drżące ciało. - Niech sięstanie... Karen nie potrafiła znieść dłużejjego cierpienia, bo czymże innym mogłoto być? - Co się ma stać, Harry? - zapytała. - Światło! - ryknął, a jego dzikieoczy otwarły się gwałtownie, rozjarzonejeszcze przez gorączkę. - Światło? - powtórzyła za nim,

Page 1427: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zdziwiona. Usiłował usiąść, zrezygnował iutonął w jej ramionach. Tak, PierwotneŚwiatło, które płynęło z Jego umysłu -wyszeptał.

* * *

Oczy Harry'ego zawsze wydawałysię dziwne, nawet zanim jego wampirskaził je krwią, lecz teraz zmieniały sięz chwili na chwilę. Karen widziała, jakumyka z nich wściekłość, potem łęk, ipatrzyła urzeczona, jak cała ta obcawitalność - wampirza pasja - gaśnie.Bowiem, poza jedynym wyjątkiem,Keogh był pierwszym ze swego gatunku,

Page 1428: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

który zrozumiał i uwierzył. - Jego umysłu? - odezwała się wkońcu Karen, z zastanowieniemobserwując jego twarz, łagodną jak udziecka. - Umysłu... Boga? - Nawet Harrynie mógł mieć absolutnej pewności.Lecz był tego bardzo bliski. - W każdymrazie, jakiegoś Boga - powiedziałwreszcie uśmiechając się. Stwórcy! Zaś wewnątrz niego instynktownieprzeczuwający nadchodzącą klęskęwampir skulił się, stał się maleńki, ichyba pogodził się ze swym losem" miałstanowić jedność z człowiekiem, którypragnął być tylko.. człowiekiem.

ROZDZIAŁ SZÓSTY - PODNIEBNA

Page 1429: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

BITWA

Od tamtego czasu Keogh stał sięinny; przewaga pasożyta zostałastłumiona; człowieczeństwo ponownieprzejęło władzę. Karen zaś - wręczprzeciwnie. Uparcie namawiałaNekroskopa, by towarzyszył jej wwypadach do Słonecznej Krainy,mających na celu "dokrwienie się".Naturalnie nie chciał o tym słyszeć, aona dostawała szału. - Przecież nie jesteś dokrwiony! -warczała na niego. - W wampirachmieszka dzikość, którą tylko krewpotrafi wyzwolić, bo krew to życie!Musisz nakarmić się przed walką, nie

Page 1430: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

rozumiesz? Jak mam ci to wyjaśnić? W istocie Harry nie potrzebowałżadnych wyjaśnień. Spotkał się z tym wswoim własnym świecie. Na przykład wwalkach bokserów, kiedy widok krwipobudzał zawodników do większegowysiłku, większej zaciętości. Widział tou kotów, dużych i małych: pierwszakropla mysiej krwi zamieniała kociakaw bestię. A co do rekinów - nic innegonie wywoływało tak gwałtownychreakcji. - Najadłem się już - odpowiedział. - Ha! - prychnęła drwiąco - Czym?Mięsem świń, do tego pieczonym? Toma być posiłek? - Mnie to wystarcza. - Ale nie twojemu wampirowi!

Page 1431: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Więc niech ten drań głoduje! - Niepozwalał sobie na to, by gniew wziąłnad nim górę. - Co ma być, to będzie -rzekł. - Czyż nie widzieliśmy tego wkontinuum Mobiusa, w czasieprzyszłym? Ze wszystkich lekcji mojegożycia, Karen, tej jednej nauczyłem sięnajlepiej nigdy nie próbuj zmienić lubuniknąć tego, co jest zapisane wprzyszłości. - I kto został pobity jeszcze przedwalką? - wykrzyknęła. - Myślisz, że nieczuję pokusy? - odparł. - O wierz mi,jeszcze jaką! Ale walczyłem z tątkwiącą we mnie istotą tak długo, żeteraz nie mogę pozwolić jej zwyciężyć,bez względu na cenę. Gdybym uległ

Page 1432: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

pasji i żądzy, poszedł pozbawić życiaczłowieka i wypił jego krew - cowtedy? Czy dałoby mi to siłę, jakiejpotrzebuję do zniszczenia Szaitisa iSzaitana? Być może, lecz kto siałby sięnastępną ofiarą? Ile czasu upłynęłoby,zanim bym zapoczątkował nowy ródwampirów, tym razem silniejszych niżkiedykolwiek, mających do dyspozycjiwszystkie moce? Co bym począł, gdybypasożyt zapałał żądzą krwi? Sądzisz, żenie zacząłbym szukać powrotu dowłasnego świata, by przybyć tam jakonajwiększy nosiciel plagiwszechczasów? - Może zostałbyś tam królem -odpowiedziała. - A ja dzieliłabym ztobą kościany tron.

Page 1433: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Pokiwał posępnie głową. - Owszem, Czerwonym Królem, a wkońcu cesarzem szkarłatnej dynastii. Acała nasza dworska świta, nasi rodzenisynowie i ci, co otrzymali jajo wampira,oraz ich synowie i córki, wszyscyzalewaliby swym nasieniem upadającąludzkość, budowaliby własne wieżyce itworzyli swoje królestwa, jak czynił toJanosz na swojej śródziemnomorskiejwyspie i wojewoda Tibor, kalającyczerwienią Wołoszczyznę, i Faethor wkrwawych krucjatach. A całe naszepotomstwo posiadałoby dar Nekroskopiii ani żywi, ani umarli nie mieliby dokąduciec. Nie chciał słuchać argumentów

Page 1434: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Karen. Zresztą było już za późno. Wówczas to bowiem inniwartownicy Lady, wielkie, krwiożerczenietoperze z zamieszkującej wieżycękolonii, przyniosły wieści o przybyciuna odległe północne granice GwiezdnejKrainy Szaitana i jego niewielkiej, leczśmiercionośnej, powietrznej armii.Niesłyszalne dla nikogo, z wyjątkiemKaren i ich pobratymców krzyki tychwielkich bestii przekazywały wieścispoza siedmiuset mil jałowychkamiennych równin: po niemal pięciulatach pokoju Lordowie wracali doGwiezdnej Krainy. Kiedy nadeszło to ostrzeżenie,Karen zajmowała się wydobywaniemnowych wojowników z kadzi. Udała się

Page 1435: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

prosto do Harry'ego, który stał zadumanyna północnym balkonie. - Stój tu tak dalej, Nekroskopie -powiedziała mu - a będziesz mógłpomachać im na powitanie. I niebędziesz musiał czekać zbyt długo. - Wiem, że tu są - odezwał się. -Czułem, jak zbliżają się niczym robakinadgryzające zakończenia moichnerwów. Nie jest ich zbyt wielu, alewstrząsają eterem, jak wojsko trzęsieziemią. Czas, żebyśmy udali się doOgrodu. - Ty tam idź - powiedziała,dotykając jego ramienia, a w jej glosiezabrzmiała jakaś nutka bólu. - Sprawdź,czy potrafisz ściągnąć swojego syna z

Page 1436: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

gór. Może sprowadzi z sobą szarebractwo, chociaż trudno powiedzieć, czybędzie z nich jakiś pożytek. Ale ja mamtrójkę niewolników, których pozostałotylko zahartować i pouczyć. Sązbudowani z najlepszego materiału, jakipozostawili Menor Kąsający i Lesk, iktóry znalazłam nietknięty w ruinach ichzamków, ale jeśli chodzi okształtowanie... no cóż, w porównaniu znimi jestem w tym nowicjuszką. - Postaraj się tylko, żeby uznałyzarówno ciebie, jak i mnie za swychwładców - odparł. - Dzięki temu, jeślinawet nie będą się równać stworzeniomSzaitana, pozwolą mi zastosować pewnesztuczki. - Następnie odwrócił się,porywając ją w ramiona tak szybko, że

Page 1437: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

aż westchnęła. - Karen - rzekł -widzieliśmy naszą przyszłość. Czerwonenici naszych bytów stopiły się wzłocistym ogniu, a potem zgasły wnicości. Nie wróżyło to nam zbytdobrze, lecz jednocześnie mogło toznaczyć cokolwiek. Po prostu nierozumiemy tego. Jednak z pewnościąokaże się to lepsze od przyszłościnaszych wrogów, bo tej nie będą mieli!W żadnym z przyszłych dni GwiezdnejKrainy nie było szkarłatnych nici, Karen. - Pamiętam - powiedziała nieuwalniając się, a nawet przywierającmocniej do jego ciała. - Toteż zostaję iwalczę. Cokolwiek się z nami stanie,jest to warte świadomości, że oni

Page 1438: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

również zginęli. Harry trzymał ją bardzo blisko,bardzo mocno zapragnął, by to wszystkookazało się nierealnym snem, z któregozbudzi się, mając przed sobą całąprzyszłość. - Żałuję, że nie poznałem cię jakozwyczajnej dziewczyny w moimświecie, kiedy byłem tylko człowiekiem- powiedział pod wpływem impulsu. Karen nie zachowywała się takromantycznie. W swoim czasie byłaniewinna, póki jej nie porwano.Zarówno teraz, jak i wtedy, pragnęli jejwstydliwi młodzieńcy Wędrowców,lecz w tamtych dniach chowała sweciało - jak jej się zdawało - na jakąślepszą okazję.

Page 1439: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Bylibyśmy tylko niezdarnymi,chichoczącymi kochankamiodpowiedziała szorstko. - Do diabła ztym... Wolę to, co mieliśmy! Zresztąjesteś Nekroskopem. Co ty wiesz ozwyczajnych ludziach? Wewnętrzny ogień emanował z niej,ukazując ją taką, jaką była naprawdę -wampirzycą! Harry mógł się do niejupodobnić, oczywiście, ale... Stawałprzeciwko Dragosaniemu, Tiborowi,Julianowi Bodescu i wszystkim innymjako człowiek - o niezwykłych mocach,lecz nigdy nie był potworem. A terazpojawili się następni, z którymi miałstoczyć bój. - Czy lotniak jest gotowy? - zapytał

Page 1440: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Keogh. - Tak, na lądowisku. A nieskorzystasz ze swojej drogi Mobiusa? Potrząsnął głową. - Mój syn i jego szarzy bracia niezobaczyliby mnie. Lecąc na tej bestiistanę się widoczny i niezwykły. Obecnierzadko można spotkać latające stworynad Gwiezdną Krainą. Na lądowisku, obserwując jak sięoddala na grzbiecie rytmiczniełopoczącej płaszczki, Karen przekonałasię, że miał rację - poza nim, całe niebobyło puste. Czując wewnętrzną pustkę, Ladywróciła do swych wojowników...

* * *

Page 1441: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Kiedy Szaitis i Szaitan powrócili doserca krainy Lordów, Harry i Karenczekali na nich w opuszczonymOgrodzie. Jednak, wbrewoczekiwaniom, najeźdźcy nie przypuścilinatychmiastowego ataku, natomiastwyłonili się, jeden za drugim zciemnego, rozświetlonego zorząpółnocnego nieba i niezwykle ostrożniekrążyli nad usłaną szczątkami równiną,gdzie walały się ruiny zburzonychpałaców. W końcu, jeszcze ostrożniej,osiedli na wieżycy Karen i przeszukalipuste poziomy, nie znajdując nicnieprzyjaznego, żadnych pułapek aniwrogich stworzeń, czających się po

Page 1442: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

kątach. I nie zastali także gazostworów,syfoniarzy, jakichkolwiek sług. Nie byłoteż żadnych umocnień, za wyjątkiempotężnych murów pradawnego pałacu. - Byłem świadkiem zagładywiększych domów niż ten - powiedziałSzaitis. - Nie wyłączając mojegowłasnego! - Jest ich dwoje. - Zaśmiał sięSzaitan, kiwając swym wielkim czarnymkapturem. - Jedynie Harry Keogh iRezydent potrafili opanować mocsłońca. Nie rozumiesz tego? A teraz jużnie ma Rezydenta - odszedł, przemienił sięw wilka. A co do jego ojca cóż, tenwątły i bezkrwisty cudzoziemiec, tomniej niż kwilące dziecko!

Page 1443: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Zatem czemu nie atakujemy odrazu? - zapytał Lord Szaitis. - Zrobimyto, lecz najpierw nakarmimy zwierzęta inapełnimy własne żołądki. Potem, kiedydamy odpocząć nieco naszym kościom -a być może zaspokoimy również innepotrzeby, których zbyt długo sobieodmawialiśmy - wszystko pójdzieszybko. Przebyliśmy długą, zimną imęczącą drogę, Szaitisie. I to nie tylkopo to, by pozbyć się tych twoichznienawidzonych wrogów ani dać ciciało samicy, która cię odtrąciła izdradziła. Więc uspokój się i bądźcierpliwy, a spełni się wszystko, czegonajbardziej pragniesz. Lecz mimo całej pewności siebie,

Page 1444: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Szaitana w głębi jego czarnego serca,również niepokoił ich przeciwnik, HarryKeogh, i wampir, który nie zakosztowałjeszcze krwi innego człowieka. Bez wiedzy Szaitisa, jego wielki,pijawkowaty przodek zaczął jużkorzystać ze swych potężnych,nieskończenie mrocznych mocy, byzdalnie badać Nekroskopa. TelepatiaSzaitana stała się doskonalsza niż ta,jaką dysponowali Karen i Harry, wistocie, ona była owym robakiem, którywżerał się w nerwy Keogha, mimo to,wysyłane sondy nie miały wnikać wgłąb. Przyczyna była prosta:wystarczyłoby przeniknąć zewnętrznąpowłokę psychicznej aury Nekroskopa -wniknąć na milowe wnętrze tego jądra

Page 1445: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

światła, niezbadanego Centrum Mocy,do którego powstania nigdy nie należałodopuścić - a każda wrażliwa istota zarazby to odczuła. Owa stłumiona energiaNekroskopa była o wiele większa niżmoc zwykłego człowieka, większachyba nawet niż u niejednego wampira. Pozostawili na straży wieżycysamotnego wojownika, resztę zaś zabraliz sobą do Słonecznej Krainy, gdzierychło wyśledzili ogniska WędrowcówPotem nocne powietrze wypełniło siękrzykami ludzi, rykiem wojowników iich mlaskaniem; również gorącymiwyziewami świeżo zabitych i wrzaskamiwziętych żywcem. Tych ostatnich byłaszóstka. Same kobiety.

Page 1446: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Wyższe okna wieżycy Karenrozbłysły czerwoną poświatą; zkominów unosił się dym; wyglądało nato, jakby miała tam miejsce wielka iradosna uczta. W każdym razie, dla takwygłodzonych wampirów, była onaradosna.

* * *

W Ogrodzie zaś Harry i Karenspali. Nekroskop wciąż dzielił czas nadnie i noce. Jak dotąd, kiedy jego umysłmówił, że jest noc, ciało reagowałosennością. Jego zmęczenie było takumysłowe, jak i fizyczne, wiedział

Page 1447: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

bowiem, że w przyszłej bitwie będziemusiał walczyć tyleż z wrogiem, co i zsobą. Przed każdym zaśnięciem dręczyłgo ten sam, niemal nierozwiązalnyproblem: jak wygrać, nie uciekając siędo pomocy wampira, nie przekazując mupełnej władzy nad swym wachlarzemmocy? Pozwolenie owej pijawce napanowanie stałoby się oznaką poddaniasię, w następstwie czego nie byłby jużczłowiekiem, lecz wampirem w pełnymtego słowa znaczeniu. Karen nie miałatego typu problemów - ona już stała sięwampirzycą! Ale przede wszystkim byłakobietą, a Keogh jej mężczyzną. Gdyzasypiał, wtuliła się w jego ramiona.Mieli jednak na sobie ubrania, a zbrojnarękawica Karen leżała w zasięgu ręki.

Page 1448: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Pamiętając o swoim położeniu,wystawili wartę. Wojownik, postękując,przesuwał swe solidnie uzbrojonecielsko, aż usadowił się wygodnie wcieniu pod skarpą. Podobnie drugiestworzenie Karen, czatowało pod osłonąstoku, gdzie grunt opadał stromo dopodnóża gór. Co do trzeciegowartownika, ten został umieszczonywyżej, na występie pod skalnymnawisem, na zachód od śpiących, gdziejego liczne, widzące w nocy oczyprzeszywały czerń, wypatrując nagranatowym niebie i oświetlonychgwiazdami pustkowiach jakiegośpodejrzanego ruchu. Śpiący nie wiedzieli jednak, że

Page 1449: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

czuwał jeszcze czwarty stróż. Niegdyśznany jako Rezydent, teraz smukły cień,który obserwował zaniedbany Ogród,kryjąc się pośród drzew. Chwilamitylko, kiedy pamięć mu dopisywała,rozumiał, po co tu przybył. To właśnie jego psychicznewtargnięcie - wraz z nagłym rykiem iwrzaskiem wciągniętych w walkęstworzeń - wyrwało ze snu Harry'ego iKaren, gdy wreszcie najeźdźcy uderzyli.I mimo wszystkich podjętych środkówostrożności, wzięto ich z zaskoczenia,gdyż wróg nie uderzył od stronyGwiezdnej Krainy, lecz znad gór, znadpogrążonej wciąż w mroku krainysłońca. Najeźdźcy wystartowali z wieżycy

Page 1450: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Karen, minęli szczyty daleko nawschodzie, gdzie nikt ich nie mógłzobaczyć, i skręcili na zachód, osłonięciprzez góry. Ukryci za wierzchołkami,przelecieli wzdłuż skalnego grzbietu nawysokość Ogrodu, gdzie, wzbijając sięw górę, aby widzieć dobrze terytoriumobrońców, dokładnie odnotowalipozycje wojowników oraz fakt, iż nicpoza nimi nie poruszało się. Wówczasich sondy odkryły śpiący umysł Karen.Umysł Nekroskopa nawet podczas snupozostawał osłonięty i nie doprzeniknięcia. Harry śnił, że pędzi w strumieńczasu Gwiezdnej Krainy, oczy miałpełne oślepiającego blasku niebieskich,

Page 1451: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zielonych i czerwonych linii życia, zaśuszy zdawały się być dostrojone do niekończącego się, monotonicznegookrzyku, towarzyszącegorozprzestrzenianiu się życia wewszystkich jutrach WszechświatówŚwiatła. Poprzednio znalazł się tu zKaren, lecz tym razem był sam, zwracałwiększą uwagę na otoczenie iuświadomił sobie zbieżnośćpurpurowych nici wampirów z jegowłasną. I gdy już zdawało się, że musząstopić się z sobą w jakiejś niesamowitejkolizji, czas Mobiusa stawał się złoty,obracał się w szalony, wrzący tygiel,który kończył... wszystko? Lecz wtedy właśnie sen Harry'egoprzeszedł w jawę, w zrujnowanym

Page 1452: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

domostwie Wędrowców, z któregouczynili sobie kwatery. I Karen równieżocknęła się w jego ramionach. - Wojownicy! - wydyszała,wyciągając rękę, aby wepchnąć ją wkolczastą rękawicę. - Sprawdzę - odparł Harry, tworzącdrzwi Mobiusa, które przypadkiempokryły się z framugą wejścia dokamiennego domostwa. A przestępującoba progi, spojrzał w niebo. Zauważyłlatające bestie, łopocące szerokopłaszczki, z siodeł których wampirzyjeźdźcy kierowali atakiem swych wojsk.Lecz oprócz wojowników staczającychnaziemną bitwę ze stworzeniami Karen,było jeszcze kilka w powietrzu,

Page 1453: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

unoszących się na tle gwiazd, niczymlatające ośmiornice, z wysuniętymiłopatkami i rozgrzanymi dyszamiwylotowymi. Trzy takie istoty tworzyłyochronną formację wokół swoichpanów. Harry wyłonił się z czasoprzestrzeniMobiusa na tyłach przełęczy. WartownikKaren odpierał atak dwóch mniejszych,lecz niezwykle zaciętych bestii. Jednaznajdowała się pod nim i pracowałakleszczami i sierpami, by gowypatroszyć, natomiast druga siedziałamu na karku, wgryzając się w kręgosłup.Nawet metamorficzne ciało musiałoniebawem ulec. - Wyrwij się - rozkazał Nekroskop.- Unieś się w górę, jeśli jeszcze możesz.

Page 1454: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Zaatakuj wroga w powietrzu. - Ażebyzwrócić się do wojownika, musiałotworzyć swój umysł, co zarazwykorzystała Karen. - Wysłałam tamtego ze skalnegowystępu - powiadomiła go natychmiast.- Jest szybki i dziki Jeśli potrafiszposiać w powietrze następnego. Szaitis iSzaitan mogą stracić przewagę. Ichlotniaki są niekonwencjonalne, potężnieuzbrojone, ale jednak muszą równać sięz wojownikami. Może uda się strącićtych sukinsynów! Lecz teraz byli na tyle blisko wroga,że ich myśli nie stanowiły już ichwyłącznej własności. - Witaj, Karen - zawołał wesoło

Page 1455: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Szaitis. - Wciąż zdradziecka, co? Nocóż, naprawdę myślę, że zmarnowałabyśswój ostami oddech, by mnie przekląć. Itak tei zrobisz, ja tego dopilnuję! -Następnie zwrócił się do Harry'ego - Codo ciebie, piekielniku... ach, ciebiepamiętam doskonale! Miałem kiedyświeżycę, dawno temu, dopóki ty i twójsyn, Rezydent, nie obróciliście jej wkupę gruzu. Ale gdzie jest teraz twój syn,hę? Jakiś wielki wilk, jak słyszałem,porywa szczenięta w świetle księżyca.No? Ha, ha, ha! A z jaką to suką gospłodziłeś, co? Harry słyszał szyderstwa Lordacałkiem wyraźnie; tak samo i nagłąingerencję Szaitana, którego gloswsączył się mu w umysł, niczym

Page 1456: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

myślowy szlam. - Urąganie niczemu nie służy -zawołał. - Zabij go za wszelką cenę,kiedy przyjdzie właściwy czas, leczteraz daj mu spokój. Wampir Nekroskopa szalał; chciałzałatwić to po swojemu; domagał siętego tak psychicznie, jak i fizycznie;Keogh niemal słyszał jego wrzaski: -"Daj mi władzę! Pozwól walczyć znimi! Przekaż mi swój umysł i ciało, a jaw zamian dam ci... wszystko!" - JednakNekroskop wiedział, że to kłamstwo i żeto w istocie pasożyt zagarnąłbywszystko. Usłyszał łopot, przykucnął wpozycji obronnej i spojrzał w górę.

Page 1457: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Karen już znajdowała się w powietrzu;lotniak, którego mu przysłała, wykonałostry zwrot i opuścił się ku niemu.Kiedy pięćdziesiąt stóp błoniastych,modliszkowatych skrzydeł, gąbczastegociała, chrząstek i kości zwisało nad jegogłową, podskoczył i chwycił za uprzążwiszącą pod szyją stworzenia. W chwilępóźniej Harry wciągnął się na siodło.Zaatakowany na ziemi wojownikodepchnął napastników i wzbił się wgórę. - Świetnie - pochwalił go Keogh. -A teraz dołącz do swego wstrętnegobliźniaka i pomóż mu zwalić lotniakaprzeciwnika no ziemię. - Pomóżmy im wszyscy - odezwałasię Karen, kiedy jej stwór zaczął się

Page 1458: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wznosić ku najeźdźcom. Harry wzbił się w kierunkuuzbrojonych latających stworów Szaitisai Szaitana oraz trójki syczących,rozedrganych wojowników. - Gdzie nasz żołnierz numer trzy? -zapytał. - Zabity na miejscu, Nekroskopie -odpowiedziała ponuro Karen. - Zmiażdżony przeznajpotworniejszego wojownika, jakiegokiedykolwiek widziałam. W dawnychczasach samo wymyślenie takiej bestiirównałoby się wygnaniu. Stara zasadabyła prosta: nigdy nie powoływano dożycia niczego, co mogłoby się okazaćtrudne do poskromienia. Bo nawet

Page 1459: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

najbardziej słabowity móżdżek w końcunauczy się nowych sztuczek. Co do istot,które zaprojektowali Lordowie, azwłaszcza tamtej, no, czy ty sam nieczujesz ich złośliwej inteligencji? Toistne paskudztwa! Harry ogarnął wzrokiem niebo,potem popatrzył na dół, na tysiąc stópciemnej, pustej przepaści, i ujrzał to, copodążało z tylu. - Rozumiem, co masz na myśli -rzekł. Zobaczył wznoszącego się obokniego i Karen, w tej samej częścispiralnego prądu, wojownika, któregowysłała w powietrze, broczył cieczą zrozerwanego podbrzusza. Plazmatycznywyciek błyszczał czerwono niczym

Page 1460: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

rubinowy naszyjnik, a metamorficznetkanki zasklepiały już głębokie rany szyi.Chwilowo narządy napędowewojownika buchały pełnym ciągiem,lecz Harry'emu zdawało się, żedostrzega pewne zaburzenia rytmu. Nieco wyżej, ponad nim i Karen,piał się coraz szybciej nie uszkodzonywojownik, którego ściągnęła ze skal. Zfurią wypuszczał gazy napędowe,prychał jak smok, wyraźnie zmierzającku obcym lotnia kom i ich jeźdźcom.Reagując na zagrożenie, niczym jakieśpotworne automaty, trzej wojownicy zeskorty zaczęli zbliżać, się ku sobie, poczym runęli jak kamienie, pikując wkierunku celu.

Page 1461: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

W jednej chwili stało się jasne, żetu w górze nieprzyjaciel przeważałliczebnie. Lecz sytuacja w dolewyglądała jeszcze gorzej. Wojownicywroga, którzy poturbowali stworzenieKaren na tyłach Ogrodu, ,korzystali ztego samego wznoszącego się prądu izbliżali się. Za nimi podążał jeszczeszybciej zabójca trzeciego jej tworu, ten,którego nazwała najpotworniejszymwojownikiem, jakiego kiedykolwiekwidziała. Harry, mimo iż nie był w tychsprawach ekspertem, musiał się z tymzgodzić. Wojownik przypominałkałamarnicę... i tu załamywały sięwszelkie dalsze porównania zezwierzętami dotychczas znanymi.

Page 1462: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Gigantyczne cielsko składało się z mięsai krwi, chrząstek i kości, lecz posiadałowygląd i szary połysk jakiegośniesamowitego, elastycznego metalu.Grona gazowych pęcherzy, niczymkorale, wybrzuszały ,ię z pulsującegotułowia; ograniczały wprawdziezdolność manewrowania, leczwydawały się niezbędne do uniesieniadodatkowego ciężaru pancerza i broni.To bynajmniej nie były dodatki, leczintegralne części ciała wojownika; jakogromny jaszczur z prehistorycznejZiemi cały arsenał miał wbudowany wsiebie. Tyle, że Natura w swychnajdzikszych fantazjach nigdy tak niewyposażyła żadnej istoty. Ta zaś bestia

Page 1463: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

nie jej była wytworem, ale Szaitisa. - No i co, Nekroskopie? - Wtelepatycznym głosie Karen czuło sięłęk. - Ucieczka tylko opóźni biegwydarzeń - odparł. - Więc? - Więc zadajmy im tu i teraznajsilniejszy cios, na jaki nas stać! Wgórze śmiercionośna szpica spadała nawojownika Karen niby jastrzębie nagołębia. - Pozostali przy swojej pani. -Harry nakazał swemu lotniakowi, poczym sturlał się z siodła w utworzonepospiesznie drzwi Mobiusa... i wynurzyłsię zaraz na pokrytym łuską grzbieciewojownika Karen, gdzie niemal mógł

Page 1464: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

poczuć gorące wyziewy nadlatującychbestii. - Unik! - rozkazał swemuspłoszonemu wierzchowcowi.Wytworzył duże drzwi i skierował w niepotwora. Trójka wrogów zbiła się wwarczącą masę w miejscu, gdzie przedchwilą znajdował się Harry, który terazwystrzelił wysoko z kontinuumMobiusa... W chwili gdy spotkały sięich spojrzenia, udało mu sięprzechwycić nieco z telepatycznegozłorzeczenia Szaitisa. - Ty z tą swoją przeklętą magią, tywypierdku z krainy piekieł! krzyczałwściekle. Harry był oszołomiony; spojrzał w

Page 1465: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

szkarłatne oczy Szaitana, a tenodpowiedział mu w ten sam sposób.Jednak w umyśle tej wielkiej pijawkinie było nienawiści, nie wobecNekroskopa; jedynie czujna ciekawość - Oszczędź sobie tych przekleństw -rzekł do Szaitisa. - On może nam jeszczewyrządzić wielką krzywdę. Wtedybędziesz miał prawdziwy powód dowściekłości. W dole pod nimi trzejzdezorientowani wojownicy wyplątalisię ze swych ciał; ich napędzaczezaryczały, gdy ponownie zaczęli sięwzbijać. - Wy trzej - zawołał do nichtelepatycznie Szaitis. - Do mnie, pędem!Sięgnijcie kobietę. Wiecie, co robić...

Page 1466: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Ty podły bękarcie! - wrzasnąłHarry do Lorda, zanim zdał sobiesprawę, że to dlań żadna obelga.Rozejrzał się za lotniakiem Karen izobaczył, że stwór uchodzi zewznoszącego się prądu i podąża wzdłużgór na wschód. Z tyłu towarzyszyło mudwóch wojowników, ale tylko jedennależał do Karen; co chwila ścierali sięz sobą w dzikiej walce. StworzenieLady dostawało przy tym tęgie cięgi,lecz jej lotniak zyskiwał czas i dystans.Chwilowo Harry nie widział nigdziegigantycznego wojownika. Licząc na to, że Karen nie zagrażabezpośrednio niebezpieczeństwo,przytulił się do łusek swego

Page 1467: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

monstrualnego wierzchowca i skierowałgo głową naprzód ku wampirom, Ciczmychnęli czym prędzej nad skalistąrówninę, zmierzając mniej więcej wkierunku zburzonych wieżyc Lordów.Teraz stało się jasne, że ich bestiepodczas lotu poziomego mają przewagę;widząc, że nie ma nadziei na złapanieich w ten sposób, Harry wyczarowałdrzwi i wprowadził w nie swojegowojownika... Wyłonił się wprost nad lotniakami,które sunęły z prądem, zmierzając nawschód. Szaitis usłyszał wycienapędzaczy wojownika, poczuł jego cieńna swych plecach i podniósł wzrok.Nekroskop uśmiechnął się złowrogo;trzasnął swoim wierzchowcem w

Page 1468: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

lotniaka Lorda. Wampir natychmiastwśliznął się w zagłębienie pomiędzybarkami swojego stworzenia. WojownikHarry'ego wysuwał haki, kleszcze iruchome szczęki, zaczął ciąć lotniaka nakawałki; ostre narzędzia wcinały sięniebezpiecznie blisko Szaitisa, który wiłsię, walcząc o życie. Ociekając krwiąswej rozdartej ofiary, wojownikpodniósł się nieco, by ponownie runąćcałym ciężarem na latającą bestię.Szaitis zsuwając się z siodła, abyzawisnąć na strzemionach wpurpurowym deszczu, wiedział, że jegowierzchowiec zdycha. - Szaitanie! - krzyknął, kołysząc sięu podbrzusza. Wielka pijawka pojawiła

Page 1469: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

się nieco niżej, z boku. - Skacz! -poleciła, przesuwając się pod niego. Szaitis przymierzył się do skoku nabestię - przodka... i odleciał w bok, gdyżwojownik Harry'ego po raz trzeciuderzył w kark jego wierzchowca, tymrazem go łamiąc. Nie trafiwszy naSzaitana, Lord zaczął spadać... Luźne ubranie rozdarło się, gdyspłaszczył swe ciało w płachtę,przypominającą prehistorycznegopterodaktyla, i stopniowo przeszedł wszybowanie. Daleko na wschodziewypatrzył świecący punkt i pojął, że toBrama do krainy piekieł. Stanowiładobry punkt orientacyjny, toteżskierował się w tamtą stronę. Nekroskop zgubił go. Szaitis,

Page 1470: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

ciemna plamka na jeszcze ciemniejszymniebie, zniknął. Natomiast Szaitan,pradawny ojciec wampirów,wysforował się naprzód; Harry mógłpokonać ten sam dystans, jaki zajmujeułożenie równania. Już miał to uczynić...gdy ktoś zaatakował jego wojownika!Wstrząs omal nie oderwał Nekroskopaod płyt pancerza. Napastnikiem okazałsię ten najpotworniejszy ze wszystkichwojowników; chwycił w kleszcze jegostworzenie i wyrwał z mięśninapędzających dysz wydechowychwielkie płaty mięsa. Pozostałe bestieSzaitana trzymały się z dala, pozwalającswemu znacznie bardziej monstrualnemukuzynowi wykonać zadanie.

Page 1471: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Karen nawiązała telepatycznykontakt z Harrym. Mniejszy wojownik,którego posłał za nią Szaitis, rozprawiłsię już z jej strażnikiem i teraz zbliżałsię do lotniaka. Dla Karen wszystkozdawało ę skończone. - To koniec, Nekroskopie! - nadała.- Mój wierzchowiec jest osłabiony, brakmu sil. Mogę tylko siebie za to winić, bojago zaprojektowałam. Skierowałabymsię ku gorącym lądom i złotej śmierciwe schodzącym słońcu, ale wątpię, czyby się nam udało. No, przynajmniejodejdę z honorem - rękawica bojowaprzeciwko wojownikowi! Jej lotniak ciężko dyszał, zmierzałna południe, ku szerokiemuprzesmykowi. Osłabiony nie mógł już

Page 1472: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

przelecieć nad szczytami, lecz doganiałgo zionący ohydnymi gazami potwór.Zaś prosto w dole, niedaleko miejscagdzie blizna przesmyku rozszczepiałagól... jarzyło się światło... tutejszaBrama. Harry byłby ją od razu rozpoznał,ale taki widok z lotu ptaka zupełnie gozaskoczył. W chwilę później ów obrazprzesłoniła czerwień - rozdarte zwłokipokonanego wojownika Karen zwaliły ęna ziemię i roztrzaskały. A jego zabójcaprzyspieszył, atakując Lady. Harry zeskoczył z karku swegoskazanego na zagładę stworzenia wdrzwi Mobiusa i wyszedł u podnóża górwznoszących się tuż przy wrotach do

Page 1473: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Gwiezdnej Krainy. Brama stanowiłabłąd w materii wieloświata, wielkiewypaczenie w strukturze Mobiusoweczasoprzestrzeni; jednak Nekroskopznalazł się na tyle daleko, Że nie miałoto większego wpływu. Omiótł wzrokiemszeroką paszczę przesmyku, gdzie jakiśstwór latający błąkał się bez jeźdźca. Drogą Mobiusa Nekroskop dosiadłjego grzbietu. - Jeszcześmy nie skończyli- zawołał do Karen. Usłyszała go; usłyszał także iSzaitis. Swój długi i szybki lotzakończył w pobliżu Bramy iprzekształcił się na powrót wczłowieka. Ujrzał swego wojownika wpowietrzu. - Przynieś mi kobietę, nawet w

Page 1474: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

kawałkach, jeśli inaczej się nie da! -rozkazał. Odzew potwora był natychmiastowy- runął swym cielskiem na lotniakaKaren i prawie wytrącił ją z siodła. Agdy chwiała się, usiłując odzyskaćzmysły i równowagę, wysunął swojehakowate cęgi i porwał ją. Następnie,rycząc triumfalnie, uderzył po raz ostatnipozbawionego jeźdźca lotniaka, byprzetrącić mu kark. A gdy pogruchotanestworzenie Karen wirowało, waląc się znieba w przesmyk, zwróci! się kuskalistej równinie. - Brawo! - pochwycił bestię Szaitis.- Przynieś mi ją. Harry skierował swego

Page 1475: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wierzchowca tak, by przeciąćwojownikowi drogę, jednakie tamten nieusłuchał i poleciał dalej. - Przekaż ją mnie - nadał Harrybezpośrednio do jego maleńkiegomóżdżka. - Nie rób tego! .zaprotestowałprawowity pan wojownika. - Odepchnijgo na bok... zabij, jeśli możesz! Potwór znalazł się na Harrym.Karen, trzymana mocno w uściskuchitynowych kolców, które przekłuwałyjej ciało, dzierżąc niczym rybę natysiącu haczyków. Mogła jedyniekrzyczeć. Szyja bestii wygięła się w łuk,by uderzyć w Keogha, natomiast szczęki,bardziej śmiercionośne niż paszczatyranozaura, otwarły się niby jaskinia,

Page 1476: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

aby go zgnieść. Następne wydarzenia wypływały zczystego instynktu. Tak jakby FaethorFerenczy żył nadal w Nekroskopie iszeptał mu do ucha: "Kiedy otworzyprzed tobą swoją paszczę, wejdź w nią!" Harry wiedział, że nie może miećnadziei na zadanie temu stworzeniupoważniejszych ran, przynajmniej zzewnątrz. Lecz gdzieś w Środku tejmonstrualnej czaszki znajdował sięmaleńki mózg, zaś gdzieś wewnątrzHarry'ego coś było lub wciąż pragnęłobyć wampirem! Harry podniósł się na siodle iwszedł wodór paszczy wojownika,pomiędzy zamykające się szczęki. Lecz

Page 1477: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

przekraczając bramę kłów, przeszedłrównież przez próg drzwi Mobiusa... iwynurzył się wewnątrz głowy potwora.Dosłownie w Środku jego głowy!Pośród prymitywnych narządów,tętniących przewodów i kanałów, gałeki węzłów, śluzu i mokrych błon żywejczaszki! Poczuł, jak ustępuje wypieranamasa, jak kurczy się metamorficzneciało, gdyż zmaterializował się, trąc ootwarte zakończenia nerwowe, wilgotną,gąbczastą tkankę oraz pulsującą plazmę,niosącą tlen do mózgu. Wyciągnąłszponiaste, wampirze dłonie, chcącodnaleźć i popieścić sam centralny zwójnerwowy. I zmiażdżyć go na papkę.Wówczas...

Page 1478: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Zniknęła grawitacja, napędzaczewojownika zamknęły się i potwór zacząłspadać. Zaś wewnątrz jego głowy Harryrozpaczliwie próbował znaleźć sobiemiejsce i utworzyć drzwi metafizyczne.Potrzebował przestrzeni, by to osiągnąć,powietrza, by oddychać; gdy wcześniejnie próbował kreować drzwi pod wodąlub w otoczeniu lepkich cieczy - takich,jak gorąca krew - lecz teraz musiał.Musiał wytworzyć wrota, wydostać sięstąd, wyrwać Karen ze szponówmartwej już istoty, zanim ta roztrzaskasię o ziemię. Jednak, ledwie równania Mobiusazaczęły przeobrażać się na :ranie umysłuNekroskopa, zrozumiał, jak bardzo

Page 1479: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

nieodpowiednie, jak błędne okazały sięw tej sytuacji. Drzwi pulsowały idrgały, e mogły się ustabilizować.Natomiast wytworzona energia skuła sięw przestrzeni na obwodzie ich jądra igwałtownie je odkształcała. Pospolitamateria, wyparta ze swej naturalnejformy i kształtu, rozpłynęła się jakmagmaty, a po chwili nieudane wrotarozprysły się w nicości! Szaitis widział swoje stworzeniewalące się ku ziemi i przez momentzdawało mu się, że musi wpaść wBramę. Osłupiały ujrzał, k uzbrojonagłowa marszczy się, topi i rozpryskuje,mimo iż potwór nie dotknął jeszczeziemi, zaledwie kilka kroków odtrójwymiarowych wrót! Zaś kiedy

Page 1480: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

uderzył, Lord zobaczył, że cośpodobnego do człowieka - leczczerwone, żółte i szare jak śluz -wypadło roztrzaskanej czaszki naskalistą równinę. A gdy opadł pył i ostatnie bryzgiflegmy i plazmy utworzyły kałuże wśródkamieni i kurzu, Wielki Lord podszedłbliżej. Osłaniając oczy przed blaskiem,stąpał ostrożnie między szczątkamiswego wojownika. Przyjrzał się LadyKaren, potłuczonej, krwawiącej inieprzytomnej, wciąż uwięzionej wkleszczach potwora. Popatrzył też napołamane, wykręcone ciało Harry'egoKeogha z krainy piekieł, a był to

Page 1481: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

najbardziej krwawy widok, jakwampirzy Lord kiedykolwiek oglądał.Jednakże ciało nie było jeszcze martwe. "Oczywiście, że nie - pomyślałSzaitis - On jest wampirem! A jednak...innym i trudnym do zrozumienia." - W istocie! - zgodził się Szaitan,szybując na swoim lotniaku. Leczwłaśnie to musimy zrobić: zrozumieć goJego umysł zawiera wszystkie tajemniceBramy i światów za nią. Więc nie róbmu krzywy, lecz pozwól, by jaknajprędzej nabrał sil A kiedy będziemógł odpowiadać, wtedy ja goprzepytam...

* * *

Page 1482: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Zdradzony przez własny talentmetafizyczny umysł Nekroskopa niecierpiał najbardziej. Ciało zostałozwampiryzowane i wkrótce miało sięwygoić, podobnie rdzeń mózgu. Karen natomiast nie wstałaposzkodowana. Podczas gdy Szaitanzajął się Harrym, jego mroczny potomek- Szaitis - rozmyślał tylko o Karen. Obajszukali nowych doświadczeń; wprzypadku tego drugiego doświadczeńzmysłowych. Dociekania Szaitana opierały się natelepatii. W miarę jak umysł Keoghagoił się i okruchy rozbitej pamięci zwolna się spajały. Upadły wyciągał to,

Page 1483: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

co przedstawiało dlań jakąś wartość.Niektóre pojęcia były trudne;wspomnienia zbyt skomplikowane lubzbyt bolesne by wdawać się wszczegóły. Tak stało się z podziemnymkompleksem w Perchorsku, który zawszeuważano za mroczną, posępną fortecę.Obrazy Projektu Perchorskiego byłymonochromatyczne; wspomnienia z tegomiejsca odbiegały wyraźnie formą itreścią od niektórych wizji z groźnychwierzyc; jakby Harry obawiał sięszczegółów. Wiązało się to z Penny,gdyż nawet będąc nie w pełni władzumysłowych, Harry nie potrafiłwspomnieć Perchorska, nie przywołująctej tragedii.

Page 1484: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Lecz o ryciu Harry'ego przedPerchorskiem i o całym świecie ludziSzaitan dowiedział się wiele.Wystarczająco dużo, by mieć pewność,iż kiedy przekroczy Bramę i wtargnienajpierw do podziemnego kompleksu -rozbrajając system obrony iprzekształcając to miejsce w swąfortecę nie do zdobycia - a następniedokona inwazji na resztę ŚwiataNekroskopa, niewiele mu się oprze.Armia jego wampirzych wasalirozprzestrzeni się podstępnie po całejZiemi, a mroczni uczniowie będą nosićjego zarazę w każdy zakątek, póki niezdobędzie władzy. Za każdym razem, gdy Szaitan o tym

Page 1485: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

myślał, podchodził do Harry'ego,leżącego koło ogniska na pledzieutkanym przez Wędrowców,przypatrywał mu się i dumał, gdziewidział wcześniej tę chyba znajomąskądś twarz. Na jakim odległym lądzie,w jakim mrocznym i zamierzchłymczasie, w której poprzedniejegzystencji? Zastanawiał się również naddziwnymi mocami Nekroskopa,zadziwiającymi siłami, które on jedenposiadał i sprowadził z sobą z obcegoŚwiata Na własne oczy Szaitan widział,jak Nekroskop w okamgnieniu przenosiłsię z miejsca na miejsce, nieprzemierzając dzielącej je odległości! Bliźni Keogha wyrzucili go,

Page 1486: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

podobnie jak wyrzucono Szaitana, zanimjeszcze wypędziły go wampiry, za jegoodmienność, zmusili go do ucieczki. Takwięc ojciec wampirów w pewiensposób czul nawet swoistą więź zNekroskopem. A gdy umysł Harry'ego trochęwydobrzał, Szaitan ponownie dońwkroczył - Czy ja znam ciebie? Gdziewidziałem cię wcześniej? Jesteśpotomkiem tych, co pozbawili mniemojego prawowitego miejsca? Umysł Harry'ego chwilami wyłaniałsię z otchłani niepamięci; wiedział, żesłowa odnoszą się do niego; wiedziałnawet co nieco o tym, który je

Page 1487: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wypowiadał, i rozumiał sens pytań. - Nie - odpowiedział na wszystkietrzy. Szaitan próbował jeszcze raz. - Słyszałem twoje myśli.Zastanawiałeś się nad dziwnymiświatami poza zakresem zwykłegopojmowania. Światami, które istniejąnie w przestrzeniach między gwiazdami,lecz w przestrzeniach międzyprzestrzeniami! W istocie, masz dostępdo takiej właśnie niewidzialnej sfery,gdzie poruszasz się pewniej i szybciejniż ryba w wodzie. Ja też chciałbym siętam dostać, w tę ciemność nie z tegoświata. Pokaż mi, jak. Był to dotąd najlepiej skrywanysekret Nekroskopa, jednak mając

Page 1488: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

uszkodzone tak ciało, jak i umysł, niepotrafił dłużej go utrzymać. A gdybynawet spróbował, hipnoza i tak by tętajemnicę wydarła. A więc pokazałSzaitanowi komputerowy ekran jaźni,gdzie zaraz zaczęły piętrzyć się stosyrównań Mobiusa. Lord zobaczył je.Poczuł niepokój i lęk - Przestań! - rozkazał, gdy w jegoumyśle zaczął tworzyć się słabiutkizarys jakichś wykrzywionych drzwiMobiusa. Kiedy ekran ostał starty doczysta, a niedoszłe drzwi zapadły się,wielka pijawka odetchnęła z ulgą i zzadowoleniem oddaliła się odHarry'ego. Poznawszy bowiem energięemanującą z tych równań i otaczającą

Page 1489: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

drzwi, Szaitan odniósł wrażenie, iżnaprawdę poznał ją wcześniej , innymświecie, gdzie była jedną z przyczynjego upadku. I odtąd... Lord wiedział, że tajemnemiejsce Keogha pozostanie na zawszepoza jego zasięgiem, i ta świadomośćwprawiała go w gniew. "Co,pokrewieństwo? - myślał. - Z tymraczkującym niemowlęciem, tymdzieckiem w dziedzinie ciemnych sztuk,tym połamanym i pokrwawionym,niedoszłym niewiniątkiem?" Musiał byćszalony, jeżeli coś takiego przyszło mudo głowy. Tak czy owak, jakie to miałoznaczenie, że istniały jakieś zakazane,niewidzialne miejsca? Na początekwystarczą widzialne, a na razie i jedno

Page 1490: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

będzie dobre. Planował atak na świat zaBramą, na świat Nekroskopa. Owainwazja miała zacząć się niebawem,zanim wzejdzie słońce. Szaitan poznał wszystko czegochciał się dowiedzieć. Tera mógłprzekazać jeńca Szaitisowi. Pragnął, abyten tak zwany "mieszkaniec krainypiekieł" doznał agonii i śmierci swegowampira, potem wraz ze swojątajemnicą pogrążył się w ogniu i dymie. Takie były myśli Upadłego, którympozwolił wypłynąć z siebie Lecz wśrodku nurtowały go głębsze problemy.Wiedział, że sprawny Harry Keoghdysponował ogromną siłą. Sądził więc,że rozsądniej byłoby się z nim

Page 1491: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

rozprawić. Z punktu widzenia Nekroskopa - czyraczej według jego uszkodzonejpercepcji - wydarzenia krążyły w niekończącym się wir, mdłości ioszołomienia, półprzytomnej agonii igmatwaniny zamazanych obrazów najawie, natrętnych przebłyskówniekompletnych wspomnień i żywych,lecz zwykle nic nie znaczącychwybuchów treści. Czasami, gdymetamorficzne tkanki usilnie pracowałynad regeneracją tak ciała, jak i mózgu,jego jaźń wydawała się częścią jakiejśobłąkanej karuzeli, ukazującej wciąż nanowo te same sceny Chwilami zaśtkwiła uwięziona w zwierciadłachkalejdoskopu, gdzie każdy okruch

Page 1492: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

kolorowych szkiełek obrazowałoderwany fragment przeszłego życia iobecnej egzystencji. Kiedy umysł pracował w miaręjasno, Harry zdawał sobie sprawę ztego, iż nawet w najlepszych warunkachregeneracja musiałaby zabrać wieleczasu. Szaitan przekazał go Szaitisowi, aten kazał go ukrzyżować nieopodalBramy. Srebrne gwoździe trzymały goprzy surowych bokach, zaś równieżsrebrny szpic przeszył ciało oraz jegowampira wychodził po drugiej stroniegłównego drzewca krzyża. W miarę jak wampirze ciałoregenerowało się, srebro je zatruwało.

Page 1493: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Harry myślał - nie, właściwie wiedział,że nie zejdzie z te; krzyża żywy.Potwierdzał tę tezę stos suchych,połamanych gałęzi leżących u jego stóp. Drugi krzyż wzniesiono dla Karen.Czasami na nim wisiała, hamowało jejpowrót do zdrowia i czyniło uległą.Czasami zaś nie było. Harry współczułjej najbardziej, kiedy krzyż stał pusty.Wtedy to bowiem wykorzystywał jąSzaitis. Gdyby starczyło siłporozmawiałby z nią telepatycznie;jednakże podejrzewał, że niepozwoliłaby mu na to. Dlatego, żewolała zachować swoje udręki dlasiebie i nie pogłębiać jego rozpaczy. Niekiedy Harry patrzył na skórzanynamiot Szaitisa i nienawiść paliła go w

Page 1494: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

środku jak ogień. A potem - lecz o wieleza późno żałował częstokroć, że nie dałswemu wampirowi szansy na swobodnepanowanie. Miał chyba szczęście, żetakie chwile jasności, zrozumienia iwewnętrznych wyrzutów trwały krótko iniezbyt często się zdarzały. Nie pamiętał przybyciaWędrowców wezwanych przez Lorda.Na swój sposób "lojalni" wobecwampirów, byli raczej pogardzam,lękliwym i służalczym plemieniemwytwórców rękawic bojowych. Przychodząc ze Słonecznej Krainy,posłuszni rozkazom Szaitisa, wykradalikobiety i młodych chłopców grupommniej pokornych Wędrowców. Poza tym

Page 1495: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

pracowali przy budowie schronieniawampirzych Lordów oraz musieliwycinać i zbierać drewno na ogniska ikrzyże. Nie na wiele im się to zdało:Szaitis i jego potworny przodekwszystkim odpłacili podobnie -zgwałcili i zapłodnili ich kobiety,garstkę najlepszych mężczyznzwampiryzowali, czyniąc swyminiewolnikami i porucznikami, resztę zaśrzucili na żer wojownikomprzygotowanym do inwazji na Bramę. To ostatnie wydarzenie - rzeź, jakamiała miejsce, gdy ostatni Wędrowcyspróbowali uciec, i wielką ucztę bestii -Nekroskop zapamiętał. Szaitis, dlarozrywki, rzucił jedną z kobietwojownikowi z męskimi narządami.

Page 1496: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Kiedy się to skończyło, Lord zdjąłKaren z krzyża i zabrał do swegonamiotu. Gdy zaś i to się dokonało, aKaren z powrotem przybito, przyszedłpod krzyż Harry'ego, by nacieszyć sięjego widokiem. - Zabawiłem się z twoją dziwką,czarodzieju. - Lord rzeki nibymimochodem. - Myślałem nawet, czy niepołożyć się z nią na otwartym polu i niedać ci popatrzeć, ale, jak widzisz, temoje bestie są trochę rozbrykane. Niemiałem ochoty podsuwać im jakiśpomysłów. Ale następnym razem jakzejdzie z krzyża... o, to będzie ostatniraz. I kiedy zaczniesz płonąć -przynajmniej dopóki skóra wokół

Page 1497: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

twoich oczu nie złuszczy się - będzieszto wszystko oglądał. Szkoda tylko, żeagonia przeszkodzi ci w docenianiu jejrozkoszy! Gorycz Harry'ego stała się takwielką torturą, że z powrotem zapadł sięw otchłań zapomnienia. Lecz wcześniejzdążył usłyszeć, jak Upadłytelepatycznie ostrzega potomka. - Uważaj, Szaitisie - wolał. - Radzęci nie posuwać się za daleko. Wydaje misię, że w nim jest coś, czego sam niepotrafi nawet docenić. Coś poza jegokontrolą, jakiś dziwny, instynktownymechanizm, który w nim drzemie. Niebudź tego, mój synu. Nawet Wędrowcy,kiedy polują i zabijają dzikie zwierzęta,mają dosyć rozumu, żeby nie igrać ze

Page 1498: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

swą zdobyczą. Lecz w sekretnych głębiach umysłuLorda Szaitisa nie było nic próczpogardy. Zbyt długo żył marzeniami otych chwilach triumfu...

SROZDZIAŁ SIÓDMY - TOPIENIE -ROZSZCZEPIENIE -ZAKOŃCZENIE

Wampirzy Lordowie wykradli zeSłonecznej Krainy wiele kobiet;zaspokoiwszy żądze i napełniwszybrzuchy, zasnęli; podobnie ichstworzenia i niewolnicy. Lordowiemieli zaatakować, zanim do GwiezdnejKrainy wtargną promienie słońca.

Page 1499: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Zamierzali przeprawić się przez Bramę,by dokonać inwazji po tamtej stronie.Lecz póki spali... Harry Wilkołak - niegdyś HarryJunior, następnie Rezydent, obecnie zaśprzywódca szarego bractwa - zszedł zgór i stanął z lala, w cieniu, by przyjrzećsię sile zła, spoczywającego w blaskuBramy. Przypatrywał się Lordowi, a takżenagim postaciom leżącym pośród nich. Ichociaż jego wilcza głowa w żadensposób nie mogła o tym wiedzieć, on,jego ojciec i Szaitan borykali się z tymsamym problemem: ich pamięć zostałaosłabiona. Jednak gdy u Szaitananiewydolność ta określiła się iustabilizowała, zaś u Harry'ego Seniora

Page 1500: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

stopniowo ustępowała, w przypadkuHarry'ego Wilkołaka ,tan pogarszał się zchwili na chwilę. Lecz teraz napływały niejasnewspomnienia - o spoczywającej podtwardą skałą kobiecie, która karmiła gopiersią, o wiszącym na krzyżumężczyźnie, będącym jego ojcem, idziewczynie tak samo ukrzyżowanej.Również o dawnej bitwie o miejscenazwane Ogrodem, która stanowiłakoniec jednego życia i początekdrugiego; i O kolejnej, stoczonejniedawno w tym samym miejscu, wktórej on jego szarzy bracia nie braliudziału. Pamiętał teraz, jak planowałswój udział w tym starciu, po stronie

Page 1501: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

tych dwojga ukrzyżowanych, Ile... nieprzypominał już sobie powodów. Tak czy owak, nic by to niezmieniło; oni prowadzili walkę wpowietrzu, a ich wojownicy byliogromni, on zaś był tylko wilkiem. Ajednak czuł, że w jakiś sposób zawiódłte nieszczęsne, ukrzyżowane istoty -nieprzytomnego teraz mężczyznę ikobietę, świadomą, oswojoną zcierpieniem, nawet godzącą się na nie,lecz nie uodpornioną na własną, czarnąnienawiść. Z tyłu, u podnóża gór, jeden z braciuniósł do góry łeb i zawył do księżyca.Wkrótce miała nadejść pora wschodu,Harry Wilkołak posłał instynktownąmyśl.

Page 1502: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Cicho, milczeć! Niechaj śpiącyśpią nadal - wyszeptał. Usłyszeli gobracia, a także Lady Karen. - Rezydent? - Jej sygnał był słaby,ukryty przed umysłami uśpionychwampirów. Jednak wywołał powódźwspomnień, aczkolwiek niewyraźnych.Harry Wilkołak wiedział, że kobietamówi do niego. - Ja nim jestem - odparł wreszcie. -Ja... nim byłem. - Pragnął dowiedziećsię prawdy. - Czy... zdradziłem was? -zapytał. - Masz na myśli bitwę? -Potrząsnęła głową; wyczuł totelepatycznie - Nie, jej wynik odpoczątku był przesądzony. Twój ojciec i

Page 1503: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

ja zobaczyliśmy wcześniej nasząprzyszłość: złocisty ogień palący się wkontinuum Mobiusa! A co do naszychwrogów, to wydawało nam się, tewidzieliśmy również ich koniec, alemyliliśmy się. Bo okazuje się, Że ichprzyszłość nie leży tu, w GwiezdnejKrainie, lecz w świecie za Bramą. -Słowom towarzyszyły obrazy ilustrującepodróż jej i Nekroskopa w czasprzyszły. - Przykro mi. - Wspomnienia stałysię teraz ostrzejsze i przepływałyszybciej. - Mój ojciec powinien byłwiedzieć, Że czytanie przyszłości tozwodnicza sprawa. - Owszem - przytaknęła. -Myślałam, te ten złoty ogień to słońce.

Page 1504: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Ale nie, to był tylko... ogień. I jedno, idrugie parzy, to prawda, lecz płomieńSzaitisa będzie palił najdotkliwiej.Nienawidzę tego czarnego sukinsyna! Ujrzał zgromadzone wokół niejgałęzie. - Szaitis chce cię spalić? - To, co zostanie, kiedy skończą zemną jego wojownicy. - Nawet umysłwilka potrafił odczytać jej przerażenie. - Czy mogę jakoś pomóc? - HarryWilkołak podsunął się bliżej czołgającsię między niewolnikami, którzy leżeliwokół dwóch czarnych namiotów. - Odejdź - odpowiedziała. - Wróćw góry. Ocal siebie. Stań się dc końcawilkiem. Zjadaj, co zabijesz, lecz nigdy

Page 1505: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

nie wat się ukąsić mężczyzny lubkobiety, ażeby nie zaznali twego losu! - Ale... byliśmy razem w Ogrodzie -powiedział. A w swym umyśleponownie ujrzał ogień, śmierć izniszczenie. - Tak, lecz wtedy stanowiłeśpotęgę, Ty i twoja broń. Lecz w jejgłowie zagościła już inna idea. Zemsta. -Czy pozostało coś z twego arsenału? Myśli Rezydenta znowu sięrozproszyły; spoglądał w tę i tamtąstronę i zastanawiał się, co tutaj robi,Zaniepokoił się, że jego ostatniozapłodniona wilczyca zgłodnieje,czekając na niego, - Arsenału? Nie potrafił sobie przypomnieć,

Page 1506: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

więc pokazała mu obraz. - Możesz przynieść mi jedną z tychrzeczy? Jakieś dwieście jardów dalej, naskalistej równinie, najedzony wojownikchrapał przez sen, Harry Wilkołakwycofał się z powrotem w cień, pobiegłwielkimi susami w góry, by dołączyć dosfory. Karen, wśród nocy i chłoduGwiezdnej Krainy, traciła nadzieję,sądziła bowiem, że Harry Junior niebędzie pamiętał. Myliła się.

* * *

Page 1507: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Przybył jeszcze raz, w ostatniejchwili. Przyszedł wraz z chmurami zpołudnia, z pierwszym ciepłymdeszczem, z szarym światłemjaśniejącym na niebie za górami.Nadszedł o przedświcie, przedprawdziwym brzaskiem, i przekradł sięprzez krąg niewolników mamroczącychprzez sen. I wspiąwszy się po pniach igałęziach stosu Karen, stanął na tylnychłapach, twarzą w twarz, jakby chcąc jąucałować. Lecz jej usta rozdziawiły sięjak głęboka szrama w metamorficznejtwarzy, a to co sobie przekazali, niebyło pocałunkiem. - Czarodzieju, Nekroskopie, obudźsię! Harry zadrżał, kiedy myśli Szaitisa

Page 1508: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

smagnęły go niczym bicz. Myśli, anastępnie wypowiedziane słowa. - Twoje męczarnie niebawem sięskończą, Nekroskopie. - powiedziałLord. - Więc otwórz oczy i pożegnaj sięze światem, Ze swoją Lady, swoimżyciem... ze wszystkim. Myśli Harry'ego nabrały kształtu iporządku; umysł miał prawie wygojony;ciało za to było dalekie od tego. Srebrodziałało na jego wampirzą krew jakziarenka arszeniku. Lecz usłyszałszyderstwa Szaitisa i poczuł kropledeszczu, toteż otworzył przesyconebólem oczy na szare światło przedświtu.A wtedy niemal zapragnął być ślepym. Porucznicy Szaitisa wspięli się na

Page 1509: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

drabiny, ściągnęli Karen z krzyża.Głowa kobiety kiwała się na boki,kończyny zwisały bezładnie. Cisnęli jąna pled rozłożony na kamiennymgruncie. Lord podszedł do swojegonamiotu i przeciął liny, tak że skóryopadły jak przekłuty balon. - Jak widzisz, Nekroskopie - mówiłsłodkim głosem - zamierzam dotrzymaćobietnicy. Ażebyś teraz wszystkozobaczył, usłyszał i zrozumiał, tymrazem - ten ostatni raz-wezmę ją naodkrytej przestrzeni. Dla mnie niebędzie to żadną atrakcją, już nie.Wszystkie moje wysiłki zostanąprzeznaczone dla ciebie. A kiedyskończę, zobaczysz, jak zajmują się niąmoi wojownicy! Naszym stworzeniom

Page 1510: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

też przecież należy się trochę radości,prawda? One także kiedyś byli ludźmi. Deszcz zaczął się wzmagać i Szaitiswydal rozkazy Jego niewolnicyrozerwali zwalony namiot na dwiepołowy, następnie użyli przedartych skórdo przykrycia męczeńskich stosów.Miało to zapobiec zbytniemu ichzamoczeniu. Lord tymczasem wrócił podkrzyż. Szaitan również wyszedł zeswego namiotu i zbliżył się. OczyUpadłego - bardziej pijawki niżczłowieka - żarzyły się jak węgielki podczarnym, pomarszczonym kapturem. - Już czas - odezwał się chrapliwie,jakby odchrząkiwał flegmę a Bramaczeka. Lepiej kończ to wszystko. Połóź

Page 1511: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

kobietę na stos i spal ich. Szaitis znieruchomiał. Przypomniałmu się nagle dawny sen. Miał teraz dośćwszystkich mrocznych omenów, azwłaszcza uwag swego przodka. - Ten człowiek stanowił przyczynęmojego wygnania - odparł. -Poprzysięgłem mu zemstę i teraz jejdopełnię. Obaj, Szaitis i Szaitan, zmierzyli sięwzrokiem. W oślepiającym blaskuBramy ich oczy zdawały się pałaćogniem. Wreszcie Upadły odwrócił się. - Jeżeli chcesz - rzekł cicho. - Niechtak będzie. Chmury rozwiały się i deszcz ustał.Szaitis polecił swym niewolnikomzapalić pochodnie. Wziął jedną z nich i

Page 1512: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

podniósł, oświetlając rozpięte na krzyżuciało Harry'ego. - No i co, Nekroskopie, czemu niewezwiesz swoich umarłych? Mójprzodek mówił mi, że w twoim świeciebyłeś ich władcą, a ja sam widziałem,jak podczas bitwy o Ogród Rezydentawzywałeś sypiących się troglodytówCzemu więc nie zrobisz tego teraz? Harry nie miał na to sił - o czymdoskonale wiedział jego oprawca - agdyby nawet zachował dawną moc, to itak zmarli by mu nie odpowiedzieli. Byłwszak wampirem i oni się go wyrzekli.Lecz u podnóża gór, nieopodal Bramy,dygotał i skomlał szary cień. Miotał siętam i z powrotem, tam i z powrotem, a

Page 1513: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

sfora obserwowała go bacznie. Pamięć wielkiego wilka okazała sięniedoskonała, a jego natura legałazmianie, lecz w tej chwili rozumiałkażdą myśl Keogha. W odległejprzeszłości, jako ludzkie dziecko, HarryWilkołak dzielił ze swym ojcem jedenumysł. Nekroskop wyczuwał obecnośćsyna, poczuł jego troskę i natychmiastzamknął jaźń przed zewnętrznymiwpływami. Sprawiło mu to pewienwysiłek, lecz dokonał tego. Szaitan zmiejsca to wychwycił. - Bierz się do roboty - rozkazał. -Ten tutaj nie jest jeszcze skończony,mówię ci! Teraz właśnie zamknął swójumysł, żebyśmy nie wiedzieli, co tam w

Page 1514: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

środku się warzy. - No co, Harry Keoghu!? - zawołałSzaitis do swej ukrzyżowanej ofiary.Pomachał pochodnią i odsunął na bokskóry przykrywające suche gałęzie. -Czyżbyś miał ochotę pozbawić mnietwojej słodkiej agonii? A może potrafisznie zważać na cierpienie? O, my,wampiry, posiadamy swoje sekrety, toprawda: możemy się uodpornić na bólrozdzieranego ciała i łamanych kości;owszem, nawet je zregenerować. Alenie zrodził się jeszcze wampir, nieczułya ogień. I ty też go będziesz czuł,Nekroskopie, kiedy twe ciało zaczniesię rozpływać! - Sięgnął pochodnią dopodstawy stosu. Więc co powiesz? Mam

Page 1515: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

go teraz podpalić? Jesteś gotów naśmierć? - To ty się spalisz - w końcu Harryodpowiedział - ty... bobku spod ogonatroglodyty i wyziewie gazotworów!Spalisz się w piekle! Szaitis klepnął się w udo iwybuchnął obłąkańczym śmiechem. - Och tak? Cha, cha, cha!Szyderstwo za szyderstwo, co?Chciałbyś znieważyć swego kata? -Przytknął pochodnię do wiązki chrustu izaraz podniosła się wstęga dymu, apotem mały język ognia. Zaś u podnóża okrytych cieniem górHarry Wilkołak zawył rozpaczliwie, poczym odwrócił się i skoczył w dół stoku,ku straszliwiej scenie. Szare bractwo

Page 1516: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

pognało za nim, lecz je powstrzymał. - Nie! Wracajcie w góry. Muszęwypełnić co mi pisane. Płomienie lizały stos Harry'ego,małe, jasne języki raptownie rosły. Lordpodszedł do Karen rozciągniętej przezniewolników na ziemi. Była jużprzytomna, chciała ich odepchnąć, leczbrakło jej sił. - Nekroskopie! - drwił dalejwampirzy Lord - Bywalcu dziwnychświatów i jeszcze dziwniejszychprzestrzeni pomiędzy nimi. Powiedz mi -czemu nie wyczarujesz teraz jednej ztych twoich tajemniczych mysich dziur inie zejdziesz z krzyża? Zstąp, staw miczoła i obroń po rycersku tę dziwkę,

Page 1517: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

której ciało obaj poznaliśmy. Chodź,wyrwij ją z mojego uścisku. Metafizyczna jaźń Harry'ego zaczęłaodruchowo układać równania Mobiusa.We wnętrzu jego umysłu formowała sięniewidoczna dla nikogo więcej,migocąca framuga. Tylko że,oczywiście, owe drzwi były niekształtnei niezwykle ulotne. Gdyby pozwolili imosiągnąć pełnię, nastąpiłby kres - Bramabyła tak blisko, że Harry'egoprawdopodobnie by rozerwało, a jegoatomy rozproszyłyby się w miliardachwszechświatów. A może to byławłaściwa odpowiedź, droga, którą miałpójść. Przynajmniej oszczędziłby sobieagonii w płomieniach. Lecz co z agoniąinnych? Co z przyszłą agonią całego

Page 1518: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

świata, który leżał za Bramą? Za późno, by się martwić - Ziemiajuż została skazana na zagładę Harrywiedział, że cuda się zdarzają, gdywszystko wydaje się stracone. Zresztą,gdyby udręka stała się wielka, zdążyłbyjeszcze utworzyć kolejne drzwi -większe, potężniejsze. - Nie! - zaprotestował HarryWilkołak, akurat, gdy Nekroskop uznał,że należy zniszczyć te, które jużwykreował. - Zachowaj je, ojcze. Tylkona chwilę - I Harry poczuł, że synprzygląda się przekształcającym się wjego jaźni wzorom Mobiusa irozedrganemu, wykrzywionemuzarysowi częściowo uformowanych

Page 1519: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wrót. Patrzył, usilnie próbowałzrozumieć... i wreszcie sobieprzypomniał. W chwilę później wielki wilkułożył równania, których Harry, nawetdysponując pełnią swych mocy niepotrafiłby rozpoznać, symboleprzywołane z czasów, kiedy syn był owiele potężniejszy od ojca. Na kilkasekund powróciły niektóre zzagubionych talentów Harry'egoWilkołaka. Z naturalną swobodą,również wywodzącą się z tych niemalzapomnianych czasów, użył jednego znich, aby przez nie dokończone drzwiprzesłać obraz ich obecnego położeniaoraz ostrzeżenie przed potencjalnymiwariantami przyszłości. Ów sygnał

Page 1520: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

rozszedł się z prędkością myśli,przenikając do wszystkichwszechświatów światła. Nekroskop wymazał swojeobliczenia i zwolnił te obecnie wysoceniebezpieczne drzwi, pozwalając, byBrama ściągnęła je, niczym magnes. Alesygnały i ostrzeżenia poszły już wprzestrzeń. Harry Wilkołak wykonałczęść narzuconej sobie misji; terazpozostawała tylko jej strona fizyczna.Jednak gdy to pierwsze zadanie byłojedyne nieprawdopodobne, reszta jawiłasię jako zgoła niemożliwa. O jednak niesprawiało żadnej różnicy szaremuwilkowi, który też pamiętał, iż niegdyśbył człowiekiem. Równie dobrze mógł

Page 1521: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

więc zginąć jak człowiek. Dał susa ponad kręgiemniewolników, by jak widmo wyłonić siędymu obok Harry'ego. Warcząc, natarłna klęczącego nad Karen Szaitisa. Atakjednak się nie powiódł; drogę zastąpilimu porucznicy. Jeden z nich rzuciłwłócznią i powalił go na ziemię. Toczącpianę i szczerząc kły, przeszyty włóczniąna wylot, wilkołak wciąż jeszczewyciągał rozdygotane, szczupłe dłonieku Lordowi - kiedy srebrny błysk mieczapozbawił go głowy. Ukrzyżowany widział tę scenę,pomimo kłębów dymu - dobrze, żejeszcze nie płomieni - które przesłaniałymu wzrok. - Nie! - krzyknął głośno. "Nie...

Page 1522: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

nie... nie!!!" - krzyczał w myślach dalej I jakaś cząstka jego udręki, nie tylefizycznej, co duchowej, przedostała sięprzez niszczejące wrota Mobiusa, którew chwilę, później wpadły w Bramę. Awtedy... Szczyty gór rozświetliłapojedyncza, oślepiająca błyskawica,potem rozległ się długi, niski,złowieszczy grzmot, aż wreszcie zapadacisza, którą burzył jedynie trzask ognia isyk świeżych kropli deszczuwpadających w płomienie. Szaitan po raz trzeci zwrócił się doSzaitisa. - Ty tego nie czujesz, prawda? -Stanął nad swoim potomkiem,

Page 1523: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

spiorunował go wzrokiem, po czymuniósł głowę i węszył w powietrzuniczym ogromny chart. - Nekroskopwypuścił coś w powietrze, w swojetajemne przestrzenie. A ty czujesz tylkoswoje żądze. Nie dbasz o przyszłość,myślisz tylko o tym, co możesz miećdzisiaj. Tak więc ostrzegam cię po razostatni: uważaj, synu moich synów,żebyś nie pozbawił nas świata! Na twarzy Lorda malował sięgrymas szału, Szaitis był największymspośród wampirów, a teraz jeszcze zdjąłpęta tkwiącej w nim istocie. Był bestią,jego palce przemieniły się w szpony. Zpotężnych szczęk ściekała krew, gdyżzęby przeszły w kły i rozdzierałydziąsła. Ściskając w garści włosy Karen

Page 1524: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- ongiś wspaniałe i lśniące, obecnieskołtunione i nędzne - podniósł wzrok naSzaitana oraz na mężczyznę na krzyżu. - Miałbyś coś czuć? Coś dziwnego imistycznego? - odpowiedział, świdrującich szkarłatnym spojrzeniem. -Wszystko, czego pragnę, to agoniaNekroskopa oraz ostatnie tchnienie jegoi jego wampira. Ale jeśli będę mógłzadać mu trochę cierpień, zanim umrze,to i lepiej! - Głupcze! - Ciężka, szarocętkowana kończyna Szaitana - pół-ręka,pół-szpon - spadła na ramię LordaSzaitisa. Ten strząsnął ją bez wysiłku iwstał. - Przodku mój - wycedził -

Page 1525: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

posuwasz się za daleko. I czuję przezskórę, że nigdy nie uwolnię się od twychingerencji. Porozmawiamy o tym jeszcze- krótko. Ale najpierw... - Myśląwyprowadził z cienia swojegowojownika i umieścił pomiędzy sobą aSzaitanem Upadłym. Szaitan cofnął się, spojrzał ponurona wojownika - tego samego, któregoSzaitis stworzył tuż przed opuszczeniemKrainy Wiecznych Lodów. - Grozisz mi? - zapytał. Lord wiedział, że wschód jest jużblisko, i że najistotniejszy jest czas.Postanowił zmierzyć się z ojcemwampirów później, może po zdobyciufortecy za Bramą. - Grozić ci? - odrzekł. - Skądże

Page 1526: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

znowu. Przecież jesteśmysprzymierzeńcami, ostatnimi zwampirów! Ale jesteśmy teżindywidualnościami i mamyindywidualne potrzeby. Dlatego też Szaitan darował swemupotomkowi życie. Na razie. A kiedyogień buchnął jaśniejszym płomieniem,nie zważając na deszcz, a Harry Keoghpoczuł pierwszy podmuch żaru izobaczył, że płomienie niemal dotykająjego nóg, Szaitis ponownie zajął sięLady Karen.

* * *

Natomiast w innym świecie...

Page 1527: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Na Uralu wybiła północ. Głęboko pod wąwozemperchorskim, w pokoju, Wiktor Łuchowocknął się gwałtownie z jakiegośpotwornego koszmaru. Dysząc i drżąc,wciąż jeszcze w półśnie, uniósłniepewnie głowę i rozejrzał się poszarych ścianach. Próbował odzyskaćrównowagę. W pierwszej chwili chciałprzycisnąć guzik alarmowy i wezwaćludzi czuwających na korytarzu. Jeszczeteraz chętnie by to uczynił, lecz, jakprzekonał się aż nazbyt dobrze ostatnimrazem, takie działanie pogłębiłoby tylkostrach. Zwłaszcza w tymkalustrofobicznym, szarpiącym nerwywięzieniu, jakim był Projekt Perchorski. Ubierając się niezdarnie,

Page 1528: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

analizował swój sen - dziwny, wręczzłowieszczy. Wydawało mu się, żesłyszał rozdzierający, udręczony krzyk,dobiegający z Bramy w centralnejgrocie. Domyślił się, że to los należącydo Harry'ego Keogha. Nekroskoptelepatycznie informował o swychcierpieniach rzesze zmarłych,spoczywające w niezliczonych grobach,jak świat długi i szeroki. Oni zaśodpowiadali mu najlepiej, jak umieli,jęcząc i postękując, a nawet nieznacznieporuszając się w grobach. Umarlibowiem wiedzieli, jak błędnie osądziliNekroskopa, jak niesłusznie odwrócilisię od niego, a także ostatecznieodepchnęli. I teraz zdawali się tonąć w

Page 1529: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

smutku i przygotowywać do nowejGolgoty. Nagle obok dyrektora Projektuzmaterializował się duch PawiaGawinkowa - człowieka, który tuwłaśnie pracował dla majora KGB,Czyngiza Khuwa i tutaj zginął okropnąśmiercią. Odezwał się do Łuchowa,opowiedział mu o ostrzeżeniu, które synHarry'ego Keogha przesiał za Bramę. Zażycia Sawinkow był telepatą i talent tenzachował nawet po tamtej stronie.Odkrył w umyśle Łuhowa, że problemBramy ma wstać rozwiązany przypomocy atomu. - Zatem wiesz, co robić, Wiktorze?- zapytał Sawinkow. - Robić?

Page 1530: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Tak, bo tamci zza Bramy jużnadchodzą, a ty wiesz; jak ichpowstrzymać! - Nadchodzą? Kto nadchodzi? -dopytywał się dyrektor Projektu. - Ty wiesz, kto. - Ale tej broni nie można użyć -odrzekł po chwili Łuchow póki niebędziemy pewni. Kiedy zobaczymyzagrożenie... - Będzie już za późno! - warknąłSawikow. - Jeśli nawet nie dla nas, zapóźno dla Harry'ego Keogha. Wszyscywyrządziliśmy mu krzywdę i terazmusimy ją naprawić, bo on cierpiniezasłużone męczarnie. Ocknij się,Wiktorze. Teraz wszystko w twoich

Page 1531: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

rękach. - Mój Boże! - Łuchow rzucał się iwiercił, lecz Sawinkow wiedział, że sięnie obudzi. Jeszcze nie. Ale... byli tuinni, którzy mogli to zrobić. Mężczyznausłyszał, jak telepata znowu rozmawia,domyślił się z kim rozmawia, o co prosi,a wręcz blaga i... z miejsca ocknął się. Teraz był już ubrany i prawiezapanował nad sobą, lecz oddech wciążsię rwał, słuch dostrajał się do tętnaProjektu. Skądś dochodziło głuchedudnienie silnika, słabo przebijające sięprzez podłogę, to znów szczęknięciewłazu rozniosło się echem, wciążklekotał i szumiał system na górnympoziomie, znacznie bliżej korytarzawyjściowego. Tam panował chyba

Page 1532: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

większy spokój. Lecz tu, na dole, gdzieniemal pod stopami miał magmatowejaskinie i wielką grotę, odnosiłwrażenie, że góra osiada mu na barkach. Nadal wytężając słuch, Łuchowstopniowo uspokajał oddech i skołatanenerwy. Z ulgą przyjął fakt, że wszystkojest w porządku, a tamto uznał zakoszmarny sen. A może nie? Ten nagły tupot dobiegający zkorytarza? I chrapliwe, zaniepokojonegłosy? Ledwie ruszył, by otworzyć drzwido pokoju, na dnie umysłu usłyszał cośna kształt echa swego snu. - Przecież już wiesz, Wiktorze. -Rozległ się telepatyczny głos Pawła

Page 1533: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Sawinkowa, czysty jak dźwięk dzwonu.Tyle że tym razem nie był to żaden sen! Koś załomotał w drzwi. Nerwyodmawiały Łuchowowi posłuszeństwa,ale otworzył; dłonie mu drżały. Zobaczyłwartowników, zdumienie malujące sięna ich zmęczonych twarzach i dwóchposępnych techników, przybyłychwłaśnie z centralnej groty. - Towarzyszu dyrektorze - wysapałjeden z nich, wpijając się w jego ramię.- Dyrektorze! Ja... chciałemzatelefonować, niestety, linie są wremoncie. Łuchow wiedział, że technik byłprzerażony tym, co miał dozakomunikowania, gdyż wiedział, że tocoś niewiarygodnego. Wtedy po raz

Page 1534: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

pierwszy dotarły do nich odgłosyodległych wystrzałów. - To chyba... nie jest coś z Bramy? -wykrztusi! Wiktor. - Nie, nie! Ale tojakieś... stwory! Łuchowowi cierpła skóra. - Stwory? - Spod Bramy! Ze strefy magmatów.Na Boga, to są trupy, towarzyszudyrektorze! Trupy, istoty, które zrozumiałbyHarry Keogh i które jego rozumiały ażnazbyt dobrze. A jeśli wierzyćostrzeżeniom pewnego umarłego,najgorsze miało dopiero przyjść! Aleczyż Łuchow nie próbował ostrzecBizarnowa, co może się stać? Czyż nie

Page 1535: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

radzi! mu, by nie zwlekał zprzyciśnięciem tego cholernego guzika,jeśli zajdzie taka potrzeba? Oczywiście,że tak, choć wyczuł wówczas, że majornie do końca to zrozumiał i wolałniczego nie gwarantować. Zresztą,Bizarow był wojskowym i miał swojerozkazy. Ale okoliczności się zmieniły;może teraz zechce odłożyć tamte rozkazyi wziąć sprawy we własne ręce? Dyrektor Perchorska już wcześniejprzetrwał podobną katastrofę. Terazmiał poważny dylemat: czy powinienuciec na górę i opuścić teren projektu,czy zobaczyć, co da się; zrobić na dole?Zwyciężyło sumienie. Byli tam przecieżludzie, właśnie wypełniający cholernerozkazy! Skierował się do jądra

Page 1536: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

kompleksu. Biegnąc po pochyłym stalowympomoście, przecinającym magmowąjaskinię, ku schodom prowadzącym docentralnej groty, dyrektor Projektusłyszał krzyki, wrzaski i kolejnewystrzały. Tuż za nim gnali technicy, atakże jego ludzie, uzbrojeni wpółautomaty i miotacz ognia. A kiedy jużdotarł do szybu, zalanego blaskiememanującym z Bramy, usłyszał, że majorSiergiej Bizarnow woła, by zaczekał. Pochwili major ich dopędził. - Obudzono mnie - wysapał. -Posłaniec nie mógł wydukaćsensownego zdania. Bełkocący idiota!Możesz powiedzieć, co się dzieje

Page 1537: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Wiktorze? Choć Łuchow jeszcze tego niewidział - znał tylko relacje - to jednakmiał niejakie pojecie, "co się dzieje".Ale tego w żaden sposób nie zdołałbywytłumaczyć Bizarnowowi. - Nie wiem, co się dzieje -odpowiedział krótko. To proste kłamstwo, wydało mu się;właściwie półprawdą. Tak czy inaczej,nie mieli czasu na dalszą rozmowę.Kiedy podniosła sit; nowa falawrzasków i strzałów, major chwyciłŁuchowa za ramię. - Więc lepiej to, do cholery,sprawdźmy! - krzyknął. Na końcu pochylni, tuż przy zejściudo szybu, stało pudło z plastykowymi

Page 1538: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

osłonami na oczy Bizarnow, Łuchow ijego wartownicy, wszyscy zaopatrzylisię w przydymione gogle. Cała grupaopuściła się na galeryjkę, umocowanąwysoko na zakrzywionej do wewnątrzścianie. Z tego punktu obserwacyjnego,patrząc w dół na jarzącą się Bramę ibłyszczący pierścień stalowych płyt,mogli objąć wzrokiem całą,niewiarygodną w swej grozie scenę. Na dysku znajdowali się; ludzie -niegdysiejsi ludzie, przeistoczeni wpotworne magmowe zlepki, których odórzatykał oddech nawet tu na górze.Wychodzili przez włazy w stalowychpłytach, wdzierali się do strefy

Page 1539: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

bezpieczeństwa i na pokryte gumąstanowisko wyrzutni rakiet. Było ichdziewięciu, sześciu z nich już zeszło zObszaru zagrożonego prądem i kwasem.Wyglądali tak niesamowicie, żeBizarnow nie dowierzał własnymoczom. Ściskając ramię Łuchowa,zatoczył sit; na barierkę. - Na rany Chrystusa... -wymamrotał, wytrzeszczając oczy.Doktor wiedział, że nie potrzebuje nicmówić. Major mógł się na własne oczyprzekonać, czym są te istoty. Kilka znich widział wcześniej na dole, gdziestanowiły cząstkę magmatów! Niektórzy"ludzie" znajdowali się w stanieczęściowego rozkładu, innizmumifikowani, lecz żaden nie składał

Page 1540: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

się wyłącznie z ciała. Zostali"stworzeni" z kamienia, gumy, metalu,tworzyw sztucznych, nawet z papieru.Ciała niektórych przenicowano,wzbogacono o inne materiałynierozerwalnie z nimi złączone. To byłymagmaty. Ani czyste, ani proste, leczwysoce złożone: magmaty w swejnajkoszmarniejszej postaci. Jeden z tych niby-ludzi, pilnującychodnika na obwodzie, miał zamiastdłoni otwartą książkę. W chwili zagładyProjektu czytał podręcznik napraw iksiążka ta stała się integralną częściąjego ciała... Teraz lewe przedramię wnadgarstku przechodziło w sztywnypapierowy grzbiet; a kiedy się poruszał,

Page 1541: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

kartki trzepotały i strzępiły się. Ale nieto było najgorsze - dolne partie ciałazostały odwrócone, tak że piętyznajdowały się z przodu. Nawetplastikowa oprawka okularów wtopiłamu się w twarz, tworząc kruchepęcherzyki, natomiast soczewki ściekałyna policzki i stwardniały na wzór łez zeszkła optycznego. Jednak ten był jednym z...szczęśliwszych? Zamknięty wmagmatach, zgnieciony w uściskukonwulsyjnych sił i pozbawionypowietrza, umarł natychmiast, a późniejjego ciało przeszło proces mumifikacji.Lecz kiedy Incydent Perchorski dobiegłkońca i czasoprzestrzeń wróciła donormy, inni pozostali martwi,

Page 1542: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

powykręcani, porzuceni na odkrytejprzestrzeni i znajdowali się w takimstanie, że zwyczajni ludzie nie potrafilisię zmusić, aby coś z nimi zrobić.Całkowicie lub częściowowystawionych na działanie powietrza -przypadkowo dołączających dowiększych fragmentów magmatów lub napoły w nie wtopionych - pozostawionoich na... wieczną niepamięć, w tychrejonach Projektu, który wówczaszaplombowano i porzucono. Ostatecznieich ludzkie organy zgniły, odsłaniajączdeformowane szkielety, bo nawet kośćnie oparła się przekształceniom - w tychokropnych chwilach, gdy materiacofnęła się do najpierwotniejszej

Page 1543: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

postaci. Bizarnow widział ludzi będącychczęściowo maszynami. Ujrzał istotę zpogniecioną butlą tlenowąprzedziurawioną palnikiem tlenowym,zamiast głowy. Inny znów był od pasa wdół gołym szkieletem, lecz wokół klatkipiersiowej i głowy spowity w szklistąskałę, niczym ktoś w pół-skafandrzekosmicznym. Kolczaste kryształymagmatów wyrastały ze stopionychkości nóg, a za szkłem "przedniej szyby"nie uszkodzona twarz zastygła wgrymasie nie kończącego się krzyku. Inny wcale nie miał nóg, byłpółczłowiekiem, którego wybuch magmywzbogacił o kółka wózka bagażowegozamocowane tuż przy biodrach. Poruszał

Page 1544: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

się, odpychając rękoma, czarnymi odspalonego ciała, łuszczącego się dokości. Długie drewniane rączki wózkawystawały mu z ramion, niczym dziwnaantena otaczająca głowę. Powykręcane, zmumifikowanehybrydy, pól-maszyny przerażały swąpotwornością, lecz najstraszniejsze zewszystkich były istoty półpłynne, które -gdyby nie magmaty. Musiałyby po prostuzmienić się w śmierdzącą kałużę. Bizarnow niemal przestał oddychać;następnie zaczerpnął spazmatyczniepowietrza. - Ale... jak? - zapytał. - I co onirobią? - Odwrócił się do jednego zprzerażonych techników. - Czemu ich nie

Page 1545: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

spaliliście ani nie zalaliście kwasem? - Pierwszemu, który wszedł na górę,udało się dopaść do mechanizmusystemu obronnego - odpowiedziałtamten. - Wyrwał kable. Nikt niepodniósł ręki, żeby go powstrzymać.Nikt nie wierzył... Bizarnow potrafił to zrozumieć. - Ale czego oni chcą? - Jesteś ślepy? - Łuchow zacząłschodzić po schodach. - Nie widzisztego? Dziewięciu umarłych otoczyłokręgiem egzorcyty. Byli coraz bliżej.Trzech inżynierów majora wraz zgarstką obecnych w Perchorskużołnierzy próbowało ich tam niedopuścić. Martwi nie czują bólu. Mimo

Page 1546: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

całego swego zapału, obrońcy wyrzutninie mogli zabić ich po raz drugi. - Ale... czemu? - Bizarnow,potykając się, ruszył za Łuchowem.Technicy i wartownicy nie kwapili siędo zejścia. - Co oni zamierzają? - Przycisnąć ten cholerny guzik! -warknął Łuchow. - Mogą być martwi,zniekształceni, niesamowici, ale nie sągłupi. To my jesteśmy durniami. Kiedy zeszli, major złapał dyrektoraProjektu za ramię. - Przycisnąć guzik? Odpalićrakiety? Ale, nie mogą! - Ale muszą! - odparł Łuchow. -Nie rozumiesz? Cokolwiek ichpostawiło na nogi, wiedziało więcej niż

Page 1547: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

my. Umarli nie wyłażą z grobów dlabyle kogo lub byle czego. Nie, musząmieć cholernie ważny powód, żebywystawiać się na takie tortury! - Wariat! - syknął Bizarnow. Byłbliski załamania. - O, to z pewnościąjakiś opóźniony w czasie, sztuczny efektoddziaływania tego całkiemnienaturalnego miejsca, ale teożywione... istoty... nie mogą miećżadnego konkretnego celu. Są ślepe,niewrażliwe, martwe! - Oni chcą wystrzelić te rakiety -wrzasnął mu w twarz Łuchow,przekrzykując kanonadę - a my musimyim pomóc! W tym momencie major był pewien,że dyrektor Projektu postradał zmysły.

Page 1548: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Pomóc im? - wyciągnął pistolet iwymierzył w pierś Łuchowa. - Ty nieszczęsny, szalony sukisynu!Wynocha stąd! Łuchow odwrócił się i pobiegłprzez ogumowaną strefę bezpieczeństwaw kierunku stwora. - Wszystko w porządku - wysapał. -Przepuść mnie. Zrobię to za was. - I, kuzdumieniu Bizarnowa, istota niezgrabnieodsunęła się na bok. - Akurat zrobisz! - ryknął major,przyciskając spust swego automatu. Kulaugodziła Łuchowa w bark i przeszła nawylot, wyzwalając z otworu w klatcepiersiowej szkarłatną fontannę. Runął na twarz i przez chwilę leżał

Page 1549: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

nieruchomo. Bizarnow podszedł doniego, znów szykując się do strzału. Ale magmowe stwory potrafiłyrozpoznać sprzymierzeńca. Istota zksiążką zamiast ręki zastąpiła drogęmajorowi, zasłaniając mu cel, natomiastinna, o kończynach wtopionych wmagmową skałę i korpusem, który byłmieszanką stopionych kości, gumy iszkła, słaniając się, przyszła z pomocądyrektorowi. Major opróżnił całymagazynek, lecz bez skutku. Ale kiedystwór był już blisko, któryś strzałrozłupał magmową obudowę jegoramienia. Krucha osłona natychmiast sięrozsypała, a ze środka zaczęła wyciekaćczarna, odrażająca breja, rozdrobniona

Page 1550: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

na papkę, przegniłe mięso. Major wpadł na ścianę, dosłownieprzygnieciony smrodem. A rozkładającasię hybryda wciąż się zbliżała,Bizarnow uniósł pistolet i pociągnął zaspust, lecz usłyszał tylko suchy trzask.Miał zapasowy magazynek w kieszeni.Sięgnął po niego... Magmowa istota zacisnęła kościstądłoń na jego tchawicy. Bizarnow zacząłsię dusić. Zobaczył, że Łuchow podnosisię chwiejnie i zmierza ku modułowiodpalającemu, porzuconemu przezwiększość obrońców. Pozostał tam tylkojeden żołnierz i jeden technik. Skakali,bełkotali i tulili się do siebie jak dzieci,patrząc na otaczające ich, gnijące

Page 1551: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

potwory rodem z koszmarnego snu. Dwa z tych magmowych zlepkówpomagały dyrektorowi, podtrzymując go,gdy wlókł się ku konsoli odpalania! Major zdobył się na ostatni wysiłek;wyciągnął z kieszeni zapasowymagazynek i usiłował zamontować go.Gdy to czynił, magmowa osłonacałkowicie odpadła z lewej rękinapastnika. Bizarnow otworzył usta, bywrzasnąć lub zwymiotować... azwyrodniała istota wepchnęła muszkielet ręki z resztkami galaretowatego,przegniłego mięsa prosto w gardło! Major dławił się i dygotał,przygwożdżony przez potwora. Oczywyszły mu z orbit, a serce przestało bić.Umarł, lecz zdążył jeszcze zobaczyć

Page 1552: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Łuchowa przy konsoli odpalania.Zobaczył, że tamten osuwa się nagumową wykładzinę. W tej samej chwilizaryczały syreny.

* * *

Zaś w Gwiezdnej Krainie... Harry Keogh płonął. Z niebaspadała lekka mżawka, która w żadensposób nie mogła zdławić ognia, aNekroskop płonął. Płonął na zewnątrz iw środku - z wierzchu paliły gopłomienie, wewnątrz - niszczącanienawiść do Szaitisa, który właśnie siłąbrał Lady Karen, tuż przed krzyżem.Karen zdawała się być całkowicie

Page 1553: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wyczerpana, nie opierała się wcale, gdysię w nią wdzierał. "Bestia - myślał Harry - nawetwojownik nie mógłby zrobić nicgorszego." Chwilę wcześniej próbowałutworzyć drzwi Mobiusa - największeze wszystkich, tuż przed samą Bramą -które, przy dozie szczęścia, mogłybyimplodować całym swym ogromem iwessać wampiry wraz z ichstworzeniami i wszystkim innym wwieczną ciemność. Jednakże cyfry niechciały się pojawić, komputerowy ekranumysłu pozostawał pusty. Wydawałosię, że zdolności Nekroskopa umarływraz z jego wilkiem-synem, starte doczysta niczym kreda z tablicy. I

Page 1554: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

rzeczywiście tak się sprawy miały - pocałym swym niezwykłym życiu, umysłHarry'ego ostatecznie się poddał,przytłoczony ciężarem tragedii. Terazbył z powrotem człowiekiem, tylkoczłowiekiem, a wampir w jego wnętrzunie dorósł jeszcze nawet do tego, byuciec z topniejącego ciała. - Zejdź, Nekroskopie - kpił Szaitis.- Może ci zostawić trochę z twojejdziwki? Płomienie sięgały coraz wyżej,buchał czarny dym. Szaitan jakimścudem wyminął wojownika Lorda i stałteraz w pobliżu, przyglądając się tejscenie. I mimo że Upadły był obcy,nieludzki, jednak coś w jego postawie -

Page 1555: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

w sposobie, w jaki jego oczy spoglądałyspod czarnego kaptura, zdradzało niemalludzką niepewność i obawę. Jak gdybywidział to wszystko już wcześniej i terazczekał na jakiś budzący grozę finał. Dolne partie ciała Harry'egopożerał już ogień. Pozostawało tylkozasnąć i na zawsze uciec od trudówżycia. Tylko że... zamiast tracićprzytomność, czuł, jak ból odpływa,odbija się od niego, ucieka. I wiedział,że to nie jest po prostu sztuczkawampira. Jego ciało płonęło, lecz bólnależał do kogoś innego. Wielu innychgo wchłaniało: wszyscy umarli zGwiezdnej Krainy, którzy - gdy było jużzbyt późno - pragnęli przynieść mu choćulgę.

Page 1556: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Nie - Próbował przekonać taktroglodytów, jak i Wędrowców. -Musicie pozwolić mi umrzeć - Ale nieznał mowy zmarłych. - Gdzie teraz twoja moc? - śmiał sięSzaitis. - Skoro jesteś tak silny, uwolnijsię. Wezwij swoich gnijących umarłych.Przeklnij mnie Słowami Potęgi,Nekroskopie. Ha! Twoje słowa, jak isami umarli, to nędzny proch! Jakimś cudem Harry znalazł dośćsiły, by mu odpowiedzieć. - Odsuń się, Szaitisie - wysapał. -Twój widok jest bardziej przykry niżjakikolwiek ogień. Te płomienie sąbłogosławieństwem pozwalają mi cięnie widzieć!

Page 1557: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

- Dosyć! - rozeźlił się Szaitis,wpełzając na Karen, niczym falaszumowin. - Jeszcze jeden, ostatnipocałunek i będzie po niej, a tyodejdziesz wraz z nią! - Spadł na nią:jego szczęki rozwarły się szeroko;zaczął zbliżać usta do twarzy Karen, byzmiażdżyć jej głowę... Jej szkarłatneoczy błysnęły jak ogień. Możliwe, że otwarła również swójumysł, by Lord mógł wyczytać w nimswoją śmierć. W każdym raziepróbował oderwać się od niej. Napróżno. Jej ramiona i nogi oplotły go,oba metamorficzne ciała stopiły się wjedno. Karen wykaszlała granatRezydenta, wyciągnęła rozwidlonymjęzyczkiem zawleczkę i wepchnęła

Page 1558: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

twarz między rozdziawione szczękiswego oprawcy! Szaitis próbował oddzielić się odniej... Jeszcze sekunda i mogłoby mu sięudać... Za późno! - Żegnaj, Harry - powiedziała. I ciemność Gwiezdnej Krainyrozdarł pojedynczy błysk, któremutowarzyszyła detonacja, nieco tylkostłumiona przez mięso i kości, któreobróciły się w szaro-szkarłatną maź.Kiedy opadł czerwony deszcz, a ichbezgłowe, drgające ciała rozłączyły się,podpełzł Szaitan. Nie zwracał uwagi naKaren, widział jedynie zwłoki Szaitisa.Sięgnąwszy szponiastą macką w głąbrozdartej szyi swego potomka,

Page 1559: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wyciągnął wijącą się, pozbawionągłowy pijawkę, cisnął w Środek ogniska- i roześmiał się. Bowiem Szaitis niemiał głowy ani mózgu. - Ty głupcze - powiedział dopustego truchła. - I ty chciałeś nasiać namnie swego wojownika? Ty i ja byliśmyjednej krwi, ale moje panowanie nadumysłami takich stworzeń było o wielesilniejsze niż twoje! Przez blisko trzytysiące lat słyszałem, jak stary KehrlLugoz jęczy, Śpiąc w swojej lodowejtorbieli, jak przeklina mnie w snach.Myślałeś, że nie zauważę, że umilkł? O tak, przeklinał mnie, ale byłtchórzem. Naprawdę chciałeś natchnąćswoje stworzenie jego nienawiścią iżądzą? Co? Starego Kehrla? On nie czul

Page 1560: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

żadnej żądzy, już nie! Odwrócił się i cisnął myślowąstrzałę w wojownika, który natychmiaststanął na tylnych łapach i zakwiczałtrwożliwie. - Ty nie rozumiesz znaczenia tegosłowa! Nienawiść? Nie masz pojęcia,jak ciebie znienawidziłem. Gdybympofolgował swojej zawiści... sto razyjuż mógłbym cię zabić! Ale nie taksłodko. Przysunął się do Szaitisa, podniósłjego zwłoki i przytulił do siebie. Iczarne, pomarszczone ciało Szaitanazaczęło pękać wzdłuż całej długości,niczym zgnieciony orzech ukazującymiękkie jądro. W głębi tego pradawnego

Page 1561: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

korpusu czekała mniejsza, bardziejwiotka, ale i bardziej wytrzymaławersja jego samego - pierwotnywampir, który czekał przez te wszystkietysiąclecia. Lecz plany Szaitana, abypołączyć się z ciałem zrodzonym z jegociała i tak się ,odrodzić, nie miały siępowieść. Bowiem każdy z Harrych wysłałwieść o swych cierpieniach nie tylko doGwiezdnej Krainy, na Ziemię i dowszystkich innych światów, ale i wprzestrzenie między nimi. Ich udrękipoznali wszyscy umarli, zaś ichostrzeżenie zostało wysłuchane przezInnych, którzy nie byli martwi i nigdy niebędą. Nekroskop i Szaitan w jednej

Page 1562: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

chwili poczuli Jedyną Wielką Prawdę.Harry poznał, zaś Szaitan... wreszciesobie przypomniał! - Aaach! - sapnął Upadły, dźgniętytym wspomnieniem. Gdy jego wampirwyrwał się, aby uwolnić się od starejpowłoki i wślizgnąć w Szaitisa, jegoosłonięte kapturem oczy skierowały sięku Harry'emu Keoghowi, płonącemu nakrzyżu. Szaitan spojrzał na tę twarzotoczoną ogniem i uzmysłowił sobie,gdzie ją wcześniej widział. Ujrzał też czy raczej wyczuł cośinnego. Coś, co błysnęło srebrem na tlebiałego blasku Bramy, a następnieprzerodziło się w jeszcze większy blask.Nad Gwiezdną Krainą wybuchło

Page 1563: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

nuklearne słońce, konkurując przezchwilę ze światłem brzasku. A międzypojawieniem się egzorcytu i eksplozjąwszechpożerającej głowicy, Szaitanzobaczył coś jeszcze: widok, którymógłby wydusić ostatnie, długiewestchnienie z gardła tego PierwotnegoZła... Ukazał się wielki krzyż,przeszywany włóczniami wielkiejświatłości, które w końcu rozniosły gona atomy...

EPILOG

Śmierć. Harry zastanawiał się,dlaczego się jej bał. Bowiem spośród

Page 1564: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

wszystkich ludzi, tylko on jedenwiedział, że nie jest taka, jaka sięwydaje. Wszak już jej zaznał.Bezcielesny, niematerialny, jak każdaistota, którą zawiodło ciało, był terazwolny od wszystkiego. Tyle że w jegoprzypadku wyglądało na to, iż doczesnaśmierć nie należy do scenariusza. Zawsze wiedział, że śmierć nie jestkońcem - że do czegokolwiek człowiekdąży za życia, będzie nadal dążył wswym wiecznym tchnieniu. Harry Keoghznał doskonale kontinuum Mobiusa, takwięc bez zdziwienia przyjął fakt, iż teraztam się właśnie znalazł. Pędził podprąd, pośród błękitnych, zielonych iczerwonych nici Gwiezdnej Krainy, kuich zamierzchłej przeszłości. Nie on

Page 1565: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

jednak wytworzył drzwi. Nie on znalazłdrogę ucieczki. A to mogło jedynie znaczyć, żezostał... uratowany? Ale przez kogo? > jeśli istotnieKtoś uznał za korzystne ocalenie jegoumysłu, jaki pożytek mógł mieć zespalonego, zwampiryzowanego ciała?Kiedy bowiem Harry ujrzał, że jegodymiące zwłoki pędzą obok, zwijającswoją czerwoną nić do punktu przejściado Gwiezdnej Krainy, a następnienurkują dalej. On zaś podążał wraz znimi, lecz bezcielesny, odrębny, pędzącyna oślep w czasy, których fizycznienigdy nie poznał. Harry za życia nigdy nie był

Page 1566: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

stuprocentowo przekonany o istnieniuBoga, czy też boga. Ale jeszcze wGwiezdnej Krainie wyczuł pojawieniesię Potęgi. Co więcej, znał źródło tejPotęgi i był przeświadczony, że Mobiusi Pitagoras mieli słuszność. Teraz... Keogh i jego pozbawionajestestwa powłoka stali się zaledwieimpulsami w Umyśle, który nazwanotakże "kontinuum Mobiusa", liczbami wnieskończonej strukturze WielkiegoNiepojętego Równania. - Istoty zawsze czemuś służą, Harry- odezwał się wreszcie Umysł. - Jakibyłby sens tworzenia, gdyby caływysiłek miał pójść na marne? Czasemnam się udaje, a czasem ponosimyklęskę. Lecz dla każdego naszego dzieła,

Page 1567: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

tak dobrego, jak i złego, znajdziemyzastosowanie. Harry nie był pewien, czy oczekująod niego odpowiedzi, zresztą żadna nieprzychodziła mu na myśl. Miał za topytanie, aczkolwiek krótkie. - Bóg? - wyszeptał. Poczuł coś na kształt rozległegowzruszenia ramion. - Twórca, doradca, anioł? Bóg...jest, powiedzmy, że On stoi o kilkaszczebli wyżej na tej drabinie. Jegoumysł, jak wiesz; jest rozległy! Mynosimy Jego myśli, wypełniamy Jegowolę. Najlepiej, jak umiemy. - Miałem pewne wątpliwości. - My również je miewamy, czasami.

Page 1568: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

Miał je i Szaitan, kiedy był jednym znas... Tylko że on chciał przekonać oswej racji wszystkich, we wszystkichWszechświatach Światła Chciał zmusićich do wiary w siebie! Harry'emu wydawało się, żerozumie. Zrozumienie powinnowystarczyć. Lecz będąc - przynajmniejkiedyś - człowiekiem i widząc, że torjego lotu skręca, oddala się odcuchnących zwłok, na wet nie potrafiłsię oprzeć ciekawości. - Co teraz? - zapytał więc. - Stoisz na kilku pierwszychszczeblach. Wyznaczyłeś sobie cel,Wybrałeś drogę i tego się trzymałeś.Twoja historia to historia powodzenia.Podobnie jak Szaitan, nie będziesz

Page 1569: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

pamiętał, lecz będziesz znał! Alepodczas gdy on znal tylko wielki mrok,ty poznasz światło. We wszystkichtwoich światach. - Wszystkich moich...? - Gdziekolwiek zjawisz się.Bowiem jego światy są równienieskończone, jak Jego myśli. - A... to? - Harry wskazał swąpoczerniałą powłokę, która zmniejszyłasię, pędząc ku jakiemuś nie określonemucelowi. - Przyczyny mają skutki, a Skutkiprzyczyny. Nie może zdarzyć się nic, conie zaszło już wcześniej ŚwiatGwiezdnej i Słonecznej Krainy okazałsię błędem, gdzie zwyciężyło zło. Więc

Page 1570: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

chyba należy dać mu nową szansę. Pozatym zajmie to Szaitana, który dotądzaćmiewał światło w wielkiej liczbieświatów. Tutaj zacznie od nowa, odnajniższego szczebla. Bowiem, jakdobrze wiesz, Harry, co będzie, jużbyło. Czas jest względny. Keogh poczuł się niecozdezorientowany. Nie mając w sobiewampira, ponownie był niewinny inieświadomy. - To wszystko bardzo trudnozrozumieć - powiedział- aleprzypuszczam, że nauczę się podczasswej drogi. - O, z pewnością! - obiecałrozmówca. Zwłoki Harry'ego zatoczyły koło,

Page 1571: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

niknąc w wielobarwnej mgiełce czasuprzeszłego. Kiedy bezcielesny umysłrozprysnął się we wspaniałym błysku,dając początek setce złocistychodłamków, z których każdy pomknął doinnego świata, jego myśli i nawet mowazmarłych dobiegły kresu. Tylko że każdyz tych świetlistych okruchów był nim... imiał w sobie tę wiedzę.

* * *

Odzyskawszy przytomność, Szaitankrzyknął. Krzyknął, czując jakświadomość spowija inteligencję, jakwola pozbawiona wiedzy zamieszkujeumysł wytarty do czysta. Zastał siebie

Page 1572: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

klęczącego na skraju nieruchomej wodyi ujrzał obraz swój, odbity w mętnejgłębinie. A gdy zobaczył, że jest nagi,zawstydził się; lecz gdy zobaczył, U jestpiękny, poczuł dumę Bowiem wstyd iduma pochodzą z duszy, nie z wiedzy. Powstawszy, Szaitan odkrył, żepotrafi chodzić. I o owym szarym,mglistym brzasku posuwał się brzegiemciemnych, cuchnących wód, które byłybagnem. I zobaczył, jak posępne iodludne jest miejsce, na które spadł lubgdzie został strącony. Toteż uznał siebieza grzesznika, a to miejsce za pokutę. Taświadomość określiła jego naturę:instynktownie rozumiał takie pojęcia jakgrzech i pokuta. I pomyślał, że ukaranogo za to, że jest piękny. To podsunęła mu

Page 1573: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

jego duma, jego prawdziwy grzech.Bowiem Szaitan widział Piękno jakoMoc, Moc jako Prawo, zaś Prawowedle swojej woli. I tę wolę miałnarzucić innym. Z tą myślą oddalił się odcuchnących wód i poszedł narzucać swąprawdę temu obcemu światu. Lecz wchwili gdy się odwrócił, grzęzawisko zanim zabulgotało, więc zatrzymał się, abyzerknąć na czarne bąble przebijające sięna powierzchnię. I wśród wodorostów ujrzał Szaitanwynurzającą się z wody postać. Ciałomiała obrzmiałe i poparzone, lecz twarzbyła nienaruszona. Wiedział, że to byłjakiś znak. Posiadał wolę - mógł

Page 1574: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

zaczekać i sprawdzić, co się stanie;mógł też pójść dalej, wedle swojejwoli. Podejrzewał, że ta istota w bagniekryje w sobie zło. Przez chwilę stałnieruchomo, jak na rozstaju dróg... poczym zawrócił i raz jeszcze klęknął nadbagnem. Bowiem zapragnął poznać zło. Patrzył na twarz, której nigdy nieznal i której nie będzie mógł sobieprzypomnieć przez niezliczone lata. Akiedy nad wodę przychodziły stworzeniatego świata brzasku, by zaspokoićpragnienie, kiedy mgły podnosiły sięznad bagien, Upadły patrzył na własnąprzyszłość, uwięzioną w wodorostachwśród mętów i szlamu. W pewnej chwili nadpalone,obrzmiałe ciało pękło, ukazując małe,

Page 1575: Nekroskop V - Roznosiciel - Brian Lumley.pdf

czarne grzyby, które nagle uwolniły wszare światło przed świtu czerwonezarodniki. Szaitan z własnej woliwciągnął nasienie wraz z oddechem -kończąc tym samym ze swąniewinnością. Koło zatoczyło pełenobrót i cykl został zamknięty. I otwarty...